Sophie Weston
Zakochany podróżnik
PROLOG
- Czegoś nam tu, proszę państwa, brakuje - powiedział
szef działu obsługi klientów agencji PR Culp & Christo-
pher. - Takich podróżników jest na świecie bez liku.
Dominik Templeton-Burke siedział naprzeciw niego,
nudząc się niepomiernie. Jednak słysząc te słowa, uniósł
głowę i popatrzył na mężczyznę z niedowierzaniem. Gdy
by nie fakt, że C&C była najbardziej znaną agencją PR
w Londynie, parsknąłby śmiechem.
- Nic na to nie możemy poradzić. Jednak powinniśmy
sobie zadać pytanie, co czyni Dominika Templetona-Bur-
ke'a tak wyjątkowym? - ciągnął mężczyzna.
Cisza.
- Może to, że jest wyjątkowo seksowny - powiedziała
z wahaniem Molly di Peretti.
Nikt z zebranych nie zwrócił uwagi na jej słowa. Molly
zazwyczaj zajmowała się muzykami rockowymi, toteż po
szukiwacz przygód był dla niej wielkim wyzwaniem.
Dyrektor agencji, Christopher, przedstawił go zebra
nym słowami: „To jest Dom. Chce odbyć wyprawę na
biegun południowy, a właśnie stracił dziesięć procent ze
branych na ten cel funduszy. Musimy mu pomóc".
Jednak udzielenie pomocy Dominikowi Templetonowi
Burke'owi było trudniejsze niż walka z wiatrakami.
- Wszyscy podróżnicy są seksowni - stwierdził głów
ny księgowy.
6
SOPHIE WESTON
Jego podwładni wymienili między sobą porozumie
wawcze spojrzenia.
- Naprawdę. To wynika z tego, że noszą takie ogromne
plecaki i mają trzydniowy zarost. Testosteron w czystej
postaci. Potrzebujemy czegoś naprawdę ekstra.
Z tym akurat wszyscy się zgadzali. Tylko co tu takiego
wymyślić?
- Może spróbujemy ukazać wrażliwą stronę jego oso
bowości - zaryzykował Josh, świeżo po szkoleniu.
Dominik przestał się uśmiechać.
- Nic z tych rzeczy - powiedział twardo.
Jego siostra, Abby, spojrzała na niego poprzez stół. To
ona namówiła go, żeby tu przyszedł.
- Dom, próbuj myśleć konstruktywnie. - Nie za
brzmiało to tak stanowczo, jak by chciała.
Dominik był jej ulubionym bratem, ale nigdy dotąd nie
próbowała mieszać się w jego życie zawodowe. Zrobiła to
pierwszy raz i już zaczynała żałować.
- Jesteśmy tu, by ci pomóc - mówiła zdesperowana.
- Przykro mi - powiedział, choć ton jego głosu wska
zywał na coś dokładnie przeciwnego. - Co konkretnie
miałeś na myśli? - zwrócił się do Josha.
- Coś zupełnie zaskakującego. Coś, co wszystkim za
padnie w pamięć.
- Coś, co wszystkim uzmysłowi, że chodzi tu nie tylko
o siłę mięśni i umiejętność czytania kompasu - dodała
Abby.
Dominik rzucił w nią zmiętą kulką papieru.
- On chciałby pokazać, że pod maską twardziela kryje
się mężczyzna pełen tajemnic - pouczył ją. - Mówimy
o wirujących sukienkach, martini z bąbelkami, no i jakiejś
wspaniałej dziewczynie - dodał złośliwie.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 7
W pokoju zapadła nagła cisza. Pracownicy agencji wy
mienili między sobą zdziwione spojrzenia.
Słyszeli o bracie Abby. W przerwach między kolejny
mi wyprawami podobno lubił się dobrze bawić.
- Cóż... - powiedziała Molly, spoglądając na folder,
w którym opisane były wszystkie zalety Dominika.
Abby westchnęła rozdzierająco.
- Myślę, że powinieneś wytatuować sobie na czole
napis: „Nie do wzięcia" - powiedziała złośliwie.
- Oczekiwałem porady, a nie analizy mojego charakteru.
Czyżby się zirytował? Trudno było odczytać to z wy
razu jego twarzy.
- Jakiś dobry flirt na pewno by nie zaszkodził - po
wiedziała pospiesznie Molly di Peretti. - Ale... - Popa
trzyła na Abby, szukając u niej wsparcia.
Abby usiłowała sobie przypomnieć ostatnie dziewczy
ny Doma. Żadna z nich nie była z nim związana na dłużej.
O żadnej nie można było napisać nic poważnego. A prze
cież Dom potrzebował tych funduszy.
- Masz kogoś konkretnego na myśli?
Dom szeroko otworzył oczy.
- Ja? To chyba wasza działka. W końcu za to wam
płacą - powiedział niewinnym tonem.
Abby doskonale znała ten ton. Wiedziała, że Dom za
czyna tracić cierpliwość.
- Hmm, to zupełnie niezły pomysł - stwierdził szef
działu obsługi klienta.
Abby postanowiła interweniować.
- Chyba jednak nie. Dziewczyna Doma, ktokolwiek
nią aktualnie jest, mogłaby mieć nam to za złe.
- Chwilowo jestem wolny. - Dom uśmiechnął się. -
Otwarty na wszelkie propozycje.
8
SOPHIE WESTON
- Podoba mi się ten pomysł - szef był nieustępliwy.
- Możemy go wykorzystać.
Dom skinął głową.
- Co konkretnie macie na myśli? - spytał z niekłama
nym zainteresowaniem.
Abby jęknęła.
Dominik zignorował ją.
- Czyżby jakąś wspaniałą blondynkę z nogami do sa
mych brwi?
Abby ukryła twarz w dłoniach.
- Dom, nie zmarnuj swojej szansy. Doradzamy ci za
darmo - przypomniała mu grzecznie. - Przestań żartować,
bo nic z tego nie wyjdzie.
- Naprawdę? W takim razie wyjaśnijcie mi swój po
mysł. Naprawdę myślicie, że odpowiednia kobieta u mo
jego boku doda mi splendoru? A gdzie waszym zdaniem
powinienem taką znaleźć?
- Może w agencji towarzyskiej? - poddała się Abby.
- Zignorujcie ją - zaproponował Dom. - Panie i pano
wie, nie zapominajcie, że jestem tylko zwykłym wiejskim
chłopakiem, który nie wie, jak poruszać się w wielkomiej
skiej dżungli.
- Dom, przestań.
Jednak szefowi nie przyszło do głowy, że klient mógłby
sobie z niego żartować.
- Seks dobrze się sprzedaje - wyjaśnił.
- Rozumiem. Może to dla was nowość, ale na biegunie
południowym jest niewiele miłości.
- Dlatego potrzebujesz naszej pomocy - tłumaczył
cierpliwie szef agencji.
Dominik wybuchnął niepohamowanym śmiechem
i schował twarz w dłoniach.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
9
- Chyba powariowaliście - powiedział, kiedy odzy
skał głos. - Praca w agencji PR najwyraźniej przytępia
zmysły.
Wstał i rozejrzał się po pokoju.
- Dziękuję za chęć pomocy i poświęcony mi czas. Po
radzę sobie w inny sposób.
Wyszedł, nie przestając chichotać.
Po jego wyjściu w pokoju panowała cisza.
Po chwili Molly westchnęła i uśmiechnęła się.
- Mówiłam wam, że jest zupełnie nieprzewidywalny.
- Przykro mi... - Abby przygryzła wargę.
- Nie ma sprawy. Powiemy Jayowi, że staraliśmy się
ze wszystkich sił, ale Dom okazał się odporny na nasze
zabiegi. Nawet Jay nie może zmusić człowieka, by sko
rzystał z usług agencji PR.
Wszyscy zaczęli wstawać od stołu i zbierać notatki.
Każdy spieszył się do swojej do roboty.
Tylko ich szef miał jeszcze coś do powiedzenia.
- To byłaby świetna historia. Pomyślcie o tytułach:
„Nieustraszony podróżnik i jego wybranka". Naturalnie,
jeśli udałoby nam się znaleźć odpowiednią kobietę.
Abby i Molly wymieniły między sobą spojrzenia.
- Sądzisz, że istnieje odpowiednia kobieta dla Dominika
Templetona-Burke'a? - spytała z powątpiewaniem Molly.
Ostatni bastion rodzinnej lojalności padł.
- Bardzo w to wątpię - przyznała Abby.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był jeden z tych lekko przymglonych, pogodnych let
nich poranków, zwiastujących nadejście jesieni. Isabel Da
re zrobiła głęboki wdech między jednym a drugim skło
nem. Spokój, pomyślała, patrząc na wciąż zielone drzewa
w parku.
Samotność. Przestrzeń. Cisza niezbędna do myślenia,
oczywiście, jeśli nie brać pod uwagę śpiewu ptaków. Nie
musiała stać w tłoku w metrze z czyimś łokciem wbitym
pod pachę ani odczytywać kolejnej wiadomości tekstowej
na ekranie komórki.
Chyba nie jestem stworzona do życia w mieście, po
myślała.
Wiedziała, że kolejna wiadomość tekstowa, jaką otrzy
ma, będzie od Adama.
„Co powiesz na trzecią randkę?"
Problem polegał na tym, że nadal nie wiedziała, co
powiedzieć.
Ostatniego wieczoru Jemima poruszyła ten temat przed
pójściem spać.
- Oby Adam miał więcej szczęścia niż jego poprzedni
cy - powiedziała. - Lubię go.
Cóż, Izzy też go lubiła. Nie była tylko pewna, czy chce,
aby stał się jej jeszcze bliższy. Trzecia randka oznaczała,
że musiałaby się zdecydować.
Nazywały tę randkę „randką seksu", ponieważ zazwy-
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 11
czaj na trzecim spotkaniu decydowały, czy chcą się dalej
angażować. Większość znajomych przejęła od nich tę no
menklaturę, łącznie z Adamem Sadlerem.
Robił się nieco niecierpliwy i szczerze mówiąc, Izzy
nie mogła go za to winić. Problem, polegał na tym, że to
nie tylko Londyn ją męczył. Miała dosyć nie tylko miasta,
ale również mężczyzn, którzy w nim mieszkali, nie wy
kluczając Adama. Lubiła chodzić na randki i dobrze się
bawić, ale na razie nie miała ochoty się angażować.
Zaczęła biec po trawie wzdłuż ścieżki. Była dopiero
szósta trzydzieści, ale bezchmurne niebo zapowiadało ko
lejny upalny dzień. Doskonały na to, by popływać kaja
kiem, pospacerować po lesie albo po prostu poleżeć w sa
motności pod jakimś drzewem.
- Nie ma takiej możliwości - powiedziała na głos, sta
rając się stłumić uczucie żalu.
Dziś był wielki dzień jej kuzynki Pepper. Miało się
odbyć otwarcie jej sklepu z odzieżą. Pepper włożyła w je
go powstanie całą duszę, a Izzy od miesięcy jej w tym
pomagała. Nadszedł wielki dzień premiery, wielkie przy
jęcie i tłumy gości.
Izzy westchnęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Cały problem polegał na tym, że Pepper przepadała za
zakupami, podczas gdy ona nie. Na szczęście Pepper za
trudniła ją w takim momencie, kiedy Izzy myślała, że już
do końca swoich dni pozostanie bezrobotna.
Oczywiście Pepper o tym nie wiedziała, nikt nie wie
dział. Izzy bardzo uważała, aby jej osobiste sprawy nie
ujrzały światła dziennego.
Potrzebowała spokoju.
Słońce osuszyło ostatnie krople rosy na liściach drzew.
Ptaki śpiewały, a po sadzawce pływała samotna czapla.
12 SOPHIE WESTON
Ćwiczenia odniosły pożądany skutek. Krew zaczęła jej
żywiej krążyć, a policzki się zaróżowiły. Czuła się dosko
nale. Dzięki tej porannej dawce energii przeżyje jakoś
resztę dnia, podczas którego będzie musiała nieustan
nie kontrolować swoje słowa, oddychać powietrzem
przepełnionym zapachem kobiecych perfum i ciągle się
uśmiechać.
Kiedy sprowadziła się do Londynu, biegała codziennie.
Zawsze wczesnym rankiem, kiedy w parku nikogo jeszcze
nie było.
- Ależ to musi być ogromnie niebezpieczne - powie
działa- Pepper, kiedy po raz pierwszy ujrzała ją w holu
w szortach i butach do joggingu.
- Umiem szybko biegać i mocno kopać - odparła
z uśmiechem.
- To prawda - przytaknęła Jemima, która najdłużej
mieszkała w ich apartamencie. Wówczas jeszcze nie miała
pracy, która zmuszała ją do nieustannych podróży i, co
więcej, potrafiła słuchać.
Jednak Pepper nie sprawiała wrażenia przekonanej.
- Co będzie, jak trafisz na jakiegoś szaleńca z bronią?
- Jeśli będę mogła, ucieknę. Jeśli nie, spróbuję sztuki
negocjacji.
Ubrana w jedwabne kimono Jemima potrząsnęła głową.
- Zawsze tak mówi. Podróżowała po całym świecie i
z każdej wyprawy wracała bez szwanku. Chyba ma rację.
- Mimo to uważam, że to bardzo ryzykowne.
Izzy, która rozsznurowywała buty, podniosła głowę.
- Całe życie jest ryzykowne. Możesz siedzieć zamk
nięta w pokoju i trząść się ze strachu lub podjąć ryzyko
- powiedziała twardym głosem.
Pepper, która sama stanęła przed ogromnym życiowym
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
13
wyzwaniem, zamrugała powiekami. A potem roześmiała
się i podniosła ręce.
- Skoro tak stawiasz sprawę, nie będę się sprzeczać.
Tak więc dziś biegała po pustym parku, ciesząc się
piękną pogodą, ale nie przestając być czujna.
Pepper nie musiała ostrzegać jej przed uzbrojonymi
mężczyznami. Już raz zdarzyło jej się stanąć z takim twa
rzą w twarz, ale nie chciała im o tym opowiadać.
Całe wydarzenie wydało jej się teraz bardzo odległe,
zupełnie niezwiązane z życiem, jakie wiodła w Londynie.
Czasem miała nawet wrażenie, że to wszystko przydarzyło
się komuś innemu, jakby przeczytała o tym w niedzielnej
gazecie.
Wiedziała, że Adam Sadler, ze swoim lotusem, role-
ksem i członkostwem ekskluzywnego klubu, nie potrafi
jej pomóc w odnalezieniu samej siebie. Nawet gdyby bar
dzo go o to poprosiła.
A dzisiaj zdecydowanie potrzebowała czyjegoś wsparcia.
Pepper z przerażenia chodziła niemal po ścianach, Jemima
po powrocie z kolejnej podróży nie mogła poradzić sobie ze
zmianą czasu i wszystko spoczywało na barkach Izzy.
Odrzuciła głowę do tyłu.
- A właśnie że sobie dam radę. Sytuacje kryzysowe to
moja specjalność.
Przyspieszyła tempo, starając się pokonać ból, który
rozrywał jej piersi.
Kiedy wróciła do mieszkania, Pepper siedziała na ku
chennym stołku. Wokół niej stały trzy filiżanki z ledwo
napoczętą kawą. W zaciśniętej dłoni trzymała kartkę pa
pieru zapisaną drobnym pismem. Kiedy Izzy weszła do
kuchni, podniosła głowę i spojrzała nieprzytomnie.
14 SOPHIE WESTON
- Całkiem nowe doświadczenie - powiedziała do sie
bie pod nosem. - Cześć, Izzy. - Całkiem nowy sposób
robienia zakupów.
- Przestań. - Izzy wyjęła jej z ręki kartkę. - Już to
wczoraj przerabiałyśmy.
Do drugiej nad ranem.
- Ale w łóżku przyszło mi do głowy coś nowego.
- Powinnaś była spać, zamiast kombinować - powie
działa Izzy, wylewając do zlewu zawartość wszystkich
trzech filiżanek.
- Posłuchaj tylko. Statystyka mówi...
- Chyba nie masz zamiaru cytować dziennikarzom od
mody statystyk?
- Ale to niepodważalne fakty - upierała się Pepper.
- Chyba zaszkodziła ci zbyt duża ilość kawy. Jeśli
chcesz zrazić do siebie dziennikarzy, zacznij mówić o da
nych statystycznych. Masz mówić krótko i intrygująco.
- Ale...
- Zrobię ci grzanki i jajka. Do tego ciepłe mleko albo
czekolada. Albo szampan. Musisz wrzucić w siebie coś,
co nie jest czystą kofeiną. I przestań się zamartwiać. Ten
sklep to wspaniały pomysł i pokaz wzbudzi powszechny
zachwyt. Zrozumiano?
- Jesteś dla mnie taka dobra, Izzy. Cieszę się, że mam
taką kuzynkę jak ty.
- Ja też się cieszę. A teraz idź się wykąp, a ja spróbuję
dobudzić Jemimę.
Owinięta w koc Jemima była tak przyjazna, jak obu
dzony z zimowego snu niedźwiedź.
- Zostaw mnie.
- Nic z tego.
- Jesteś jakimś koszmarnym snem.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
15
Izzy odsłoniła zasłony, wpuszczając do pokoju słonecz
ne światło.
- Nienawidzę cię. - Jemima wbrew swojej woli mu
siała przerwać błogi sen.
- Wiem. A teraz wstawaj. Masz dużo do zrobienia.
Twoja siostra potrzebuje wsparcia.
Jemima otworzyła jedno oko.
- Izzy?
- Właśnie ta - oznajmiła radośnie Izzy. - Jak teraz
wstaniesz, zrobię ci grzankę z jajkiem.
Chwila ciszy, po czym Jemima jęknęła, odrzuciła koc
i usiadła.
- Dobrze, to nie koszmar nocny. Jesteś tu i nie ode
jdziesz, dopóki nie zrobię tego, co chcesz. Więc powiedz,
czego chcesz.
Izzy wyjęła z kieszeni spisaną listę spraw i podała jej.
- „Punkt pierwszy: makijaż Pepper. Będzie gotowa za
jakieś dziesięć minut".
- No dobrze, za dziesięć minut przyjdę - jęknęła.
- Naturalnie - zgodziła się słodko Izzy. Wyszła, zabie
rając ze sobą koc Jemimy.
Zignorowała jej przeciągły jęk zawodu i poszła do
kuchni. Po dziesięciu minutach pojawiła się w niej Jemima
z zestawem do makijażu: Z godnością odsunęła od siebie
talerz z tostami, za to chętnie wypiła dwie filiżanki kawy,
po czym spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
- Wory pod oczami - stwierdziła jak chirurg stawiają
cy diagnozę. - Lód. - To stary trik modelek - oznajmiła
przyglądającej się jej ze zdziwieniem siostrze. - Wiele się
nauczyłam, odkąd zostałam twarzą Belindy.
Izzy z uwagą spojrzała na siostrę. Jemima nie tylko
przestała słuchać, ale przestała się też zwierzać.
16
SOPHIE WESTON
- Wszystko dobrze, Jay Jay?
- Doskonale. Mieszkam w pięciogwiazdkowych hote
lach, a kiedy się budzę rano, zastanawiam się, na jakim
kontynencie się znajduję.
- To dobrze czy źle?
- To jest życie.
Izzy zaczynała poważnie się o nią martwić. Kiedy Je
mima została wybrana nową twarzą koncernu kosmetycz
nego Belinda, wszyscy uważali, że dzięki temu dostała się
do pierwszej ligi. Wiele modelek o tym marzyło. Ona
jednak nie sprawiała wrażenia kobiety cieszącej się
z osiągniętego sukcesu. Sprawiała wrażenie kobiety, która
ma jakiś problem.
Teraz jednak nie była odpowiednia pora, by o tym roz
mawiać.
- Może wieczorem, kiedy będzie już po wszystkim,
pójdziemy na pizzę?
- Chyba żartujesz. Zaraz po uroczystości jadę na lot
nisko.
- Chcesz powiedzieć, że nawet nie wrócisz, żeby za
brać torbę?
Jemima potrząsnęła przecząco głową.
- Gdybym wiedziała, nie wyrwałabym cię tak brutalnie
z łóżka.
- Wtedy spałabym przez tydzień. Moje życie to istny
koszmar.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Pepper.
W rękach miała kolejne zapisane kartki.
- Dziewczyny, co o tym myślicie? Mogłabym tylko
wspomnieć...
- Żadnej statystyki - krzyknęły jednocześnie.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
17
- Jesteś geniuszem - powiedziała kobieta z agencji
PR. - Nie sądziłam, że można to zrobić. - Miała włosy
o zielonkawym odcieniu, clipboard w dłoni i wyglądała
niezwykle profesjonalnie.
Izzy była w swoim żywiole. Doskonale radziła sobie
w kryzysowych sytuacjach i tego przedpołudnia miała
mnóstwo okazji, aby to udowodnić.
- Co takiego?
- Sprowadzić tu tę Bestię z Belindy o tak wczesnej
porze.
- Słucham? - Izzy nie kryła oburzenia.
Jednak panna „Clipboard" nie raczyła odpowiedzieć,
tylko ruszyła w przeciwległy koniec recepcji.
Operator kamery spojrzał przez obiektyw na Izzy.
- Molly chciała ci podziękować za to, że Jemima była
wyjątkowo słodka. Do tej pory nikogo jeszcze nie po
gryzła.
- Bestia z Belindy? Tak ją nazywacie?
- Jemima Dare we własnej osobie. Nasza najwspanial
sza supermodelka. Twarz roku. Wątpię, czy zna to prze
zwisko.
Ładne rzeczy, pomyślała Izzy. W innej sytuacji zaczę
łaby zaciekle kłócić się z wrogami siostry, teraz jednak nie
miała na to czasu. Za dwanaście minut zacznie się pokaz
promocyjny sklepu „Prosto z Poddasza".
- Znacie Jemimę Dare? - spytała łagodnie.
- Pracowaliśmy z nią - odpowiedziała asystentka ope
ratora. - Strasznie marudne babsko.
Izzy z trudem zachowała spokój.
- Coś podobnego - rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Wbiła ostatni gwóźdź w podest, rozwiesiła na całej
konstrukcji płachtę i wstała.
18
SOPHIE WESTON
- Gotowe? - spytała zielonowłosa, na wszelki wypa
dek zatrzymując się w bezpiecznej odległości.
Izzy rozejrzała się po przestronnej recepcji. Na razie
wyglądało to jak wielki plac budowy, a nie miejsce, w któ
rym miała się odbyć artystyczna prezentacja. Wszędzie
stały drabinki, kubełki z farbą i okryte prześcieradłami
meble. Obrazy na ścianach były pozasłaniane, a wielki
żyrandol leżał w kącie pomieszczenia. Dywan gdzieś
zniknął. Dziennikarze przeżyją szok.
- Tak. Zaczynajmy.
- Miałam rację, jesteś genialna. Gdyby nasi wszyscy
klienci byli tacy jak ty, Culp & Christopher byłaby naj
szczęśliwszą agencją PR w Londynie.
- Staram się - powiedziała krótko Izzy.
- To widać. - Kobieta zajrzała do notatek. - Muszę
ustawić gdzieś dziewczyny z podarunkami. Na twój znak
zaczynamy.
Przeszła przez szerokie drzwi do sali konferencyjnej.
Izzy skinęła głową i upewniła się, czy ma słuchawki na
miejscu. Nacisnęła włącznik i przemówiła do przypiętego
do kołnierza mikrofonu.
- Próba, próba. Goście są przed drzwiami. Czy ktoś
mnie słyszy? Tony? Geoff?
Byli na miejscu. Sprawdziła resztę personelu i przeko
nała się, że wszyscy czekają na znak. Na końcu sprawdziła
Pepper. O nią martwiła się najbardziej.
- Pepper, jak idzie?
- Dobrze - usłyszała jej zduszony głos.
Izzy przełączyła na pojedynczy kanał nadawania i ode
zwała się miękko do kuzynki.
- Uspokój się, skarbie. Zobaczysz, że wszystko pój
dzie dobrze.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
19
- Sama nie wiem...
- Pamiętaj, że zdobyłaś na to fundusze. A skoro tak, to
znaczy, że poradzisz sobie z całą resztą.
- Tak, ale...
- Co więcej, przekonałaś do całego projektu mnie i Je-
mimę. Ona wie wszystko o ubraniach, a ja nie cierpię ich
kupowania. Masz więc za sobą każdy sektor rynku.
Tym razem Pepper zaśmiała się.
- Dzięki, Izzy.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Przełączyła
mikrofon. - No dobrze, proszę państwa, czas na pokaz.
Dała znak palcami i drzwi zostały otwarte. Ludzie za
częli wchodzić do środka i zaraz po wejściu zatrzymywali
się skonsternowani tym, co zobaczyli.
Izzy była zachwycona. Świetnie! Na pewno tego nie
zapomną.
- Geoff, odgłosy miasta - powiedziała do mikrofonu.
W jednej chwili rozległy się dźwięki samochodów, sy
ren i ruchu ulicznego. Wszyscy byli wyraźnie zaintrygo
wani. Zaczęli poruszać się po pokoju, przyglądając się
osłoniętym kształtom.
- Doskonale - powiedziała Izzy. - Daj im popalić,
Pepper. Tony, zacznij zapalać światła.
Mrok rozświetliło delikatne światło, a na środku sceny
pojawiła się różowa plama. Scena była pusta, choć nie
powinna.
Serce Izzy niemal przestało bić. Musi zachować spokój.
- Pepper - powiedziała do mikrofonu spokojnym głosem.
Ku swej ogromnej uldze usłyszała w słuchawce jej głos.
- Jesteśmy, Izzy. Już wchodzimy - powiedziała Jemi
ma. Miała wejść za Pepper na scenę, aby efekt był bardziej
spektakularny.
SOPHIE WESTON
Miała zaprezentować kilka ubiorów, a potem wmieszać
się między gości i rozmawiać z nimi. Takie było jej zada
nie. Po chwili Izzy ujrzała ją w całej okazałości.
Bestia z Belindy, rzeczywiście, pomyślała Izzy z dumą.
- Daj im popalić, skarbie.
Jemima weszła na platformę jak królowa. No, może
królowa, która postanowiła odmalować pokój. Miała na
sobie poplamiony farbami kombinezon, a na ramionach
i dłoniach ślady po farbie. Swoje słynne już włosy zwią
zała w koński ogon. Ludzie na widowni zamilkli, wpatru
jąc się w nią jak zahipnotyzowani.
- Życie - zaczęła pełnym dramatyzmu głosem Jemima
- jest jednym wielkim bałaganem. Żyjemy zbyt szybko.
Zbyt brudno. Spotyka nas zbyt wiele rozczarowań. - Prze
rwała.
- Zawsze - rozległ się łagodny głos niewidocznej osoby.
Zza okrytej płachtą konstrukcji wyłoniła się piękna,
wysoka kobieta. Miała długie, lśniące rude włosy, ubrana
była w jedwabny, bardzo jaskrawy płaszcz i uśmiechała
się szeroko. Pepper w niczym nie przypominała ubranej
w szlafrok dziewczyny, którą zżera trema.
Izzy skrzyżowała palce, na szczęście.
Z widowni dał się słyszeć pomruk. Zupełnie nie spo
dziewali się tego, co zobaczyli. To nie była jakaś modelka,
ale Pepper Calhoun we własnej osobie. Autorka, projekto
dawca i aktorka, prawdziwy geniusz.
Światła rozbłysły na złoty kolor. Cała sala została ską
pana w miękkiej poświacie, przypominającej kolor zacho
dzącego letniego słońca. Rozległ się szmer, odgłos płyną
cego strumyka i śpiew ptaków.
- Witajcie - odezwała się Pepper ze swoim amerykań
skim akcentem.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 21
Ku uldze Izzy przyjaciółka zachowywała się tak natu
ralnie, jakby otworzyła drzwi swoim znajomym. Tak ją
właśnie uczyła. Brzmiała tak, jakby nigdy w życiu nie
słyszała o żadnej statystyce.
- Miło was widzieć. Cieszę się, że możecie tu z nami
dzisiaj być.
Izzy powoli rozplotła palce. Wszystko idzie dobrze. Jak
dotąd...
Pepper powoli rozejrzała się po twarzach zebranych,
przyglądając się każdemu z osobna. To też był pomysł
Izzy. Ćwiczyły to godzinami, a i tak była przekonana, że
mc z tego nie będzie. Teraz wstrzymała oddech.
Jemima wyciągnęła ramiona przed siebie, jakby chciała
przeciągnąć się po ciężkiej pracy. Tylko Izzy dostrzegła,
że odwraca je tak, aby przeczytać tekst zapisany we wnę
trzu dłoni. Nie miała czasu, aby się go nauczyć.
- Nie mogłaś zacząć przedstawienia na czas, Pepper?
- spytała lekko, jakby to pytanie dopiero co zrodziło się
w jej głowie. - Co się stało?
Zielono-błękitna postać stojąca za nią uśmiechnęła się.
- Czasami - powiedziała - dobrze jest zaufać wy
obraźni.
To był umówiony znak.
- Geoff, Tony, drogie panie... - szepnęła Izzy do mi
krofonu, choć jej aktorzy i tak znali swoje role.
- A więc pozwólmy działać wyobraźni - roześmiała
się Pepper.
Światła zgasły i wentylatory nadmuchały zimnego po
wietrza. Rozległa się egzotyczna muzyka, a na ciemnym
suficie rozjarzyło się tysiące gwiazd. Widownia przywitała
te zmiany westchnieniem zachwytu.
Tak! - pomyślała Izzy. Znów mogła swobodnie oddychać.
22
SOPHIE WESTON
Kolejne westchnienie rozległo się, gdy białe przeście
radła uniosły się jak wielkie ptaki, po czym opadły na
podłogę. Po chwili zniknęły ze sceny, bezszelestnie zebra
ne przez pomocników.
Kiedy światła ponownie się zapaliły, z piersi zgroma
dzonych ludzi wydobyły się okrzyki zachwytu.
Recepcja zmieniła się w jednej chwili w ogromne, roz
jaśnione słonecznym słońcem poddasze. Drewniane, wy
pełnione ubraniami skrzynie stały otwarte, zachęcając, by
w nich poszperać. Obok poubieranych w różnokolorowe
stroje manekinów stały wygodne, plecione krzesła. Było
mnóstwo poduszek, książek i starodawnych naczyń, a
w powietrzu zapachniało świeżo parzoną kawą i pieczy
wem. Goście rozejrzeli się dookoła, jakby nie mogli uwie
rzyć swoim oczom.
Izzy zamknęła za sobą wahadłowe drzwi prowadzące
do kuchni. Rozejrzała się po niej, jakby nie wiedziała, skąd
się tu wzięła.
- Udało się nam - powiedziała z głębokim westchnie
niem. Na jej twarzy widać było ulgę.
- Tobie się udało - poprawił ją Geoff.
W mikrofonie usłyszeli głos Pepper.
- Witamy na otwarciu sklepu „Prosto z Poddasza".
Mamy nadzieję, że będzie to dla was zupełnie nowe do
świadczenie. Zapraszamy.
Goście rozeszli się po sali, zaglądając w każdy kąt,
jakby odkryli skrzynie ze skarbami. Kobiety okrywały się
lśniącymi materiałami, przyglądając się swoim odbiciom
w lustrach. Doświadczeni styliści dotykali miękkich we-
Iwetów, angory i wzdychali z zachwytem.
Izzy poszła do damskiej toalety, żeby się przebrać. Te
raz, kiedy część teatralną pokazu miały już za sobą, chciała
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
23
na powrót przeobrazić się w asystentkę Pepper i pomóc jej
w zabawianiu gości. Weszła do łazienki, zdejmując przez
głowę czarną koszulę.
Jemima podniosła głowę znad umywalki, w której usi
łowała domyć z rąk plamy od farby. Spojrzała na siostrę
w lustrze.
- Wyszło nieźle. Jesteś zadowolona?
- Chyba tak - przyznała Izzy.
- Chyba? Ależ oni jedzą Pepper z ręki.
Izzy zdjęła dżinsy.
- Ty też masz w tym swój udział. Co się stało na górze?
Pepper się przestraszyła?
- Powiedziała, że wszystko zapomniała i że powie
działaś jej, żeby zbyt wcześnie nie wchodziła w detale.
- Potrząsnęła głową. - Może jest genialna, ale nie potrafi
przemawiać.
- Jeśli się jej odrobinę pomoże, zupełnie nieźle sobie
radzi. Świetnie ją poprowadziłaś.
Ochlapała ręce i kark zimną wodą. Jemima przyglądała
się, jak Izzy wyciera się i zakłada czarne rajstopy.
- Zupełnie nie mogłam dojść z nią do ładu. Wróciłam
więc do pierwszej wersji, którą napisałaś, i poleciłam jej
ją powiedzieć.
- W każdym razie udało się wspaniale - przyznała Iz
zy, wciągając przez głowę szarą sukienkę. - Sprawiała
wrażenie bardzo spokojnej i opanowanej. Nie wiem, jak
udało ci się to osiągnąć.
- Powiedziałam jej, że jest ci to winna. - Jemima
wprawnym ruchem poprawiła fryzurę.
- Mnie? Przecież to jej projekt, jej pomysł. Gdyby nie
jej sklep, nie miałabym nawet pracy.
- Albo znalazłabyś inną.
24
SOPHIE WESTON
- Może, ale...
- Nie ma żadnych „ale". - Jemima posłała Izzy groźne
spojrzenie. - Nie pomniejszaj swoich zasług. Wszystko,
do czego się zabierzesz, kończy się sukcesem.
- Chyba trochę przesadziłaś. Mówisz tak, bo jesteś moją
siostrą. - Spojrzała w lustro i zdjęła z głowy chusteczkę.
- Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała niecierpliwie
Jemima.
Posadziła Izzy na jednym z małych krzeseł, sięgnęła po
szczotkę i spojrzała krytycznym wzrokiem na nieład pa
nujący na jej głowic.
- Kiedy ostatni raz byłaś porządnie uczesana?
- Chyba wtedy, kiedy ostatni raz zrobiłaś mi prezent
w salonie.
- Nie wiem, jak udało ci się przekonać Pepper, żeby
o siebie zadbała.
- Ona to co innego. To są interesy. Musi wyglądać
ładnie.
- Każdy musi wyglądać ładnie. Wbrew pozorom to ma
znaczenie.
- Dla mnie żadnego.
Jemima przerwała czesanie i spojrzała na odbicie twa
rzy siostry w lustrze.
- Chcesz powiedzieć, że kiedy podróżujesz po świecie,
masz ważniejsze problemy niż rozdwojone końcówki
włosów?
- Jestem aż tak zaniedbana?
- Powiedziałabym, że miewałaś lepsze okresy. A teraz
nie przeszkadzaj mi, muszę się skupić. Warkocz. Tylko to
wchodzi w grę.
- Nie zgadzam się z tobą - Izzy obraziła się. - Nie
wyglądam źle.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 25
- Wyglądasz. I nie gadaj mi tych głupot o ubraniach.
Wiem, że je kochasz. Wolisz jednak zajmować się innymi
zamiast sobą. Kiedyś myślałam, że dbasz tak tylko o mnie,
ale od kiedy pojawiła się Pepper, zmieniłam zdanie.
- Cóż, wy obie jesteście wystawione na widok publicz
ny. Ja chowam się w waszym cieniu.
Jemima cierpliwie splatała rude pasma w gładki war
kocz. Nie było to łatwe, gdyż kosmyki nieustannie się
z niego uwalniały.
- Bez żelu sobie nie poradzę. Poczekaj tu. - Zajrzała
do swojej przepastnej torby. - Chodzisz przecież na przy
jęcia. Ludzie zazwyczaj lubią ładnie wyglądać, gdy idą na
przyjęcie.
- Chodzę na nie, aby poznawać ludzi, a nie żeby na
mnie patrzono.
- Dziękuję - powiedziała sucho Jemima.
- Nie miałam na myśli...
- Nie ruszaj się! - Jemima znalazła żel. - Właśnie że
miałaś. Kiedyś uznałaś, że to jestem ta ładna i zaintereso
wałaś mnie ubraniami, makijażem i całą resztą.
- Ja...
Jednak Jemima nie pozwoliła sobie przerwać.
- Nie jesteś w jakimś zatłoczonym autobusie w Ame
ryce Łacińskiej, ale w Londynie. Masz pracę. „Prosto
z Poddasza" sprzedaje ubrania. Obudź się i spójrz do lu
stra. Jesteś piękna.
- Gotowe! Trochę ciemniejszy niż na początku, ale
przynajmniej się trzyma. Całkiem nieźle wyszło.
Izzy spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała zwyk
łe, marchewkowe włosy, w niczym nieprzypominające
loków Pepper. Jednak nowa fryzura całkiem jej się spodo
bała. Uśmiechnęła się.
26
SOPHIE WESTON
- Dobra robota.
- Jeszcze nie skończyłam.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, Jemima rozłożyła swój
warsztat. Izzy westchnęła zrezygnowana. Siostra spojrzała
na nią groźnie i wzięła do ręki konturówkę do ust. Malo
wanie Izzy zajęło jej zaledwie kilka minut. Kiedy skoń
czyła, Izzy spojrzała na swoje odbicie. To, co zobaczyła,
trochę ją rozbawiło, a trochę wprawiło w zakłopotanie.
- Dziękuję - powiedziała, próbując wykrzesać z siebie
więcej zadowolenia i wdzięczności.
- Zabierasz Adama na przyjęcie? - spytała z udaną
obojętnością Jemima.
- Nie.
Jemima nie sprawiała wrażenia zdziwionej.
- Kolejny facet do odstrzału. Może to z tobą jest coś
nie tak?
Izzy wiedziała, jak sobie poradzie z młodszą siostrą.
- Idę na przyjęcie w celach zawodowych, a wiesz, że
nie mieszam spraw profesjonalnych z zabawą.
- Spotykanie się z Adamem nazywasz zabawą?
- Nie twój interes!
- Powinnaś wziąć nie tylko lekcje makijażu, ale rów
nież kilka godzin ogłady towarzyskiej.
Izzy wstała i uściskała siostrę.
- Nie martw się, skarbie. Dam sobie radę.
Jemima przygryzła wargę.
- Jak mam się nie martwić? Nie dbasz o siebie, a żaden
facet nie dotrwał do trzeciej randki.
- Nie zapominaj, że to nie ja jestem ta ładna. Musisz
stosować wobec mnie inną miarę.
- Chyba oszalałaś. Jesteś znacznie bardziej atrakcyjna
ode mnie. Faceci padają ci do nóg, ale ty połowy z nich
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 27
nawet nie dostrzegasz. Wyglądasz tak, jakbyś nie miała
w domu lustra. A ja - Jemima nagle straciła rezon - czuję
się, jakby to była moja wina.
- Daj spokój - Izzy była zakłopotana i lekko ziryto
wana. - Jeśli nawet wyglądam jak szara mysz, nie ma to
nic wspólnego z tobą.
- Właśnie że ma. T obie o tym doskonale wiemy.
Ich spojrzenia spotkały się. Przez moment milczały, po
czym Jemima wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać swo
je rzec/y do torby.
- Zresztą teraz i tak tego nie rozstrzygniemy. Chodź,
musimy pomóc naszej kuzynce w promocji jej sklepu.
Wzięła do ręki torbę i nie oglądając się za siebie, wyszła
z toalety.
Izzy niechętnie podążyła za nią. Zachowanie siostry
wzbudziło jej niepokój. Może te nieustanne zmiany stref
czasowych dały o sobie znać.
- Będziemy musiały odbyć ze sobą dłuższą rozmowę
- mruknęła. - I to wkrótce.
Jednak Jemima jej nie słyszała. Albo nie chciała usły
szeć. Kiedy znalazła się w sali konferencyjnej, natych
miast przeobraziła się w gwiazdę, pozując fotografom
I odpowiadając na pytania dziennikarzy.
Przebrała się w kreację, która miała być znakiem fir
mowym „Prosto z Poddasza": miękkie spodnie i koszula
z rękawami, za które pojedynkujący się dżentelmeni
z osiemnastego wieku daliby się zabić. Kolory czekolady
i bursztynu podkreślały odcień jej włosów, błyszczących
w świetle lamp.
Nawet Izzy nie mogła oderwać od niej zachwyconego
wzroku.
- Naprawdę jest wspaniała - powiedziała do siebie.
28
SOPHIE WESTON
- Rzeczywiście - przyznała obojętnym tonem mijają
ca ich dziewczyna z agencji reklamowej. - Molly di Pe-
retti z Culp & Christopher. Nie miałam okazji przedstawić
się wcześniej. Chciałam powiedzieć, jak bardzo zaimpo
nowało mi to, co pani tu przygotowała. Kawał dobrej
roboty.
- Dziękuję - Izzy nadal patrzyła na siostrę. Jej wybuch
dał jej wiele do myślenia.
Jednak Molly di Peretti nie dawała za wygraną.
- Ten pokaz był niezwykle oryginalny. Kiedy Pepper
opowiedziała mi o tych planach, uznałam je za nieco dziwne.
- Doprawdy? - Widziała, że Jemima jest zdenerwowa
na. Jej ręce nieustannie dotykały twarzy, włosów, jakby
nie mogła nad nimi zapanować.
- Pomysł z szampanem też był pani? Doskonały, kawa
na pewno nie wystarczyłaby tym harpiom.
- Mój - odparła, cały czas myśląc o czymś innym.
Jemima nie była szczęśliwa. Inni mogli tego nie zauwa
żać, ale Izzy znała ją od dziecka.
- Cóż, nie miałam racji - przyznała z roztargnieniem
Molly. - Ten pokaz był wspaniały. Myślę, że wszystkim
zapadnie w pamięć.
Izzy wzięła się w garść.
- I właśnie o to chodziło.
- Nie każdy tak świetnie by sobie poradził. - Molly di
Peretti zastanowiła się. - Jesteś asystentką Pepper Cal
houn, prawda? Nie zajmujesz się organizowaniem takich
przedsięwzięć zawodowo?
- Skąd. Jestem tylko amatorką.
- Hmm. A jak poznałaś Pepper?
- Jesteśmy kuzynkami.
Molly uniosła brwi. Popatrzyła w kierunku stojącej
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 29
w przeciwległym końcu sali Jemimy, która roześmiała się
nieco zbyt hałaśliwie w odpowiedzi na uwagę jednego
z fotografów. - W takim razie musisz być też spokrewnio
na z Jemima.
- To moja siostra - powiedziała spokojnie Izzy, czeka
jąc, aż Molly di Peretti przypomni sobie, że nazwała Je-
mimę Bestią z Belindy.
Jednak Molly najwyraźniej o tym zapomniała. Patrzyła
zaintrygowana na swoją rozmówczynię.
- Widzę, że w waszej rodzinie jest wiele utalentowa-
nych osób. Będziemy musieli jakoś to wykorzystać - po
wiedziała, przechylając na bok głowę.
Izzy, która rozglądała się dookoła, by zorientować się,
jak przebiega przyjęcie, spojrzała teraz na Molly.
- Wykorzystać? Jak?
- Siła kobiet - oznajmiła Molly, jakby układała w my
ślach artykuł do gazety. - „Krewniaczki połączyły się, aby
szturmem zdobyć świat mody. Nastał czas rudowłosych!".
- Doprawdy? A jak masz zamiar nas nazwać? Piękna,
Mądra i Ta Trzecia?
Molly uniosła ręce w geście poddania.
- Nic takiego nie powiedziałam. To tylko pomysł.
Izzy zreflektowała się.
- Przepraszam, ja się na tym zupełnie nie znam.
- Rzeczywiście, to widać. Chciałam z tobą o czymś
porozmawiać. Niewykluczone, że będę miała dla ciebie
następnego klienta.
- Proszę bardzo. Jak się nazywa? Wpiszę go na listę.
- Dominik Templeton-Burke - powiedziała Molly po
woli.
- Zabrzmiało to, jakby był ósmym cudem świata. Mam
nadzieję, że przynajmniej jest przystojny.
30
SOPHIE WESTON
- I to bardzo. Tak naprawdę...
- Świetnie. A teraz powiedz mi, że ta opowiastka o ar
tykule na temat trzech kobiet to był żart.
Molly zawahała się.
- PR to coś więcej niż jednorazowe zorganizowanie
pokazu. Potem troszczymy się dalej o naszego klienta.
Notatka tu, fotografia tam, nieustannie o nim przypomi
namy.
- Ale artykuł nie musi koncentrować się na tym, że
jesteśmy kobietami, prawda?
- Nie, jeśli tego nie chcecie - Molly di Peretti nie
próbowała ukryć rozczarowania. - Ale Pepper uparła się,
żeby to na każdym kroku podkreślać. - Westchnęła. -
Chyba pójdę posłuchać tego, co mówią pismaki. Upewnię
się, że wiedzą, co pisać.
Izzy popatrzyła za nią, zła, że tak źle poprowadziła
rozmowę.
Cóż, czas wrócić do pracy. Sprawdzić, co u ludzi, jak
sobie dają radę. Oczywiście, jeśli w tym tłumie w ogóle
zdoła ich odnaleźć.
Nie było to takie trudne. Większość gości zgromadziła
się wokół Pepper, słuchając jej z uwagą.
Pepper była w swoim żywiole.
- To są ubrania stworzone z myślą o kobietach - mó
wiła z zapałem. - Pracują dla nas wspaniali kreatorzy.
Koniec z wszechobecną czernią. Mój sklep to miejsce,
w którym można będzie miło spędzić czas. A kiedy kupisz
coś u nas. zabierzesz trochę tej radosnej atmosfery do
domu.
Ktoś zrobił jej zdjęcie, ktoś inny uśmiechnął się szeroko.
Pepper spojrzała ponad głowami zgromadzonych
w stronę kuzynki.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
31
- Mam rację, Izzy?
- Żeby zabrać do domu trochę radości? Nie mam nic
przeciw temu.
Dziennikarze odwrócili się w jej stronę. Dopiero teraz
załapali, że jest członkiem zespołu. Do tej pory mijali ją
obojętnie, koncentrując się raczej na sukience, którą miała
na sobie, niż na jej twarzy.
- To jeden z nowych projektów? - spytał ktoś.
Izzy podała im nazwisko projektanta i numer katalogo
wy. To również zapisali.
- Pozwólcie, że pokażę wam nasz ulubiony kufer. Sko
piowaliśmy go z okazu, który znaleźliśmy w sklepie ze
starociami. Tu w tych szufladach trzymamy różne dodatki.
Chcemy, żeby klient sam je odnalazł.
Dziennikarze zaczęli otwierać szuflady, wydając przy
tym zachwycone okrzyki na widok pochowanych w nich
pasków, woreczków z lawendą, rękawiczek.
- Jak mi idzie? - spytała po cichu Pepper.
- Jesteś urodzonym handlowcem - kuzynka puściła do
siej oczko. - Idź między ludzi i reklamuj nasze towary.
Świetnie sobie radzisz.
Miała rację. Ludziom, a zwłaszcza kobietom spodobał
się pomysł sklepu, w którym samemu trzeba było wszyst
ko wyszukać, jak na starym strychu. Niektóre nie były
przekonane co do samych ubrań, ale wszystkim bez wy-
jąku podobała się złota koszula Jemimy.
Izzy krążyła między gośćmi przez blisko godzinę.
- Co z tą pizzą? - spytała ją w którymś momencie
Pepper. - Umieram z głodu.
- Nic z tego, nie mogę ryzykować, że pobrudzę sukien
kę. Zjemy później.
Izzy poszła przypilnować swoich pracowników, którzy
32
SOPHIE WESTON
mieli zacząć sprzątać od razu po wyjściu ostatniego go
ścia. Co mogło nastąpić nieprędko.
- Jak ich stąd wyrzucić? - zastanawiał się Geoff. -
Zbyt dobrze się bawią, żeby dobrowolnie wyjść.
- Mam pomysł. Jeśli chcą iść na przyjęcie do nocnego
klubu, muszą odebrać bilet w foyer. Wystarczy szepnąć
kilku osobom, że ilość biletów jest ograniczona, a wszys
cy rzucą się do wyjścia.
- Widzę, że z każdej sytuacji potrafisz znaleźć
wyjście.
- Staram się - uśmiechnęła się Izzy.
- To widać - Geoff spoważniał. - Cała ta inscenizacja,
muzyka i gra świateł... Jeśli będziesz chciała pracować
w teatrze, daj mi znać.
- To była jedna wielka improwizacja. Nie byłam nawet
pewna, czy zadziała.
- Ale zadziałała. Dam ci mój numer. Może następnym
razem to ja ciebie zatrudnię, a nie ty mnie.
Poklepał ją przyjacielskim gestem po ramieniu i dołą
czył do kolegów.
Izzy poszła rozpocząć szeptaną kampanię. Wkrótce sala
opustoszała. Po dziesięciu minutach zostały na niej tylko
Jemima i kobieta z agencji PR. Podeszła do nich, zacie
kawiona, o czym tak zaciekle rozprawiają.
- ...za moimi plecami - usłyszała zaperzony głos Je-
mimy.
- Ale przecież potrafisz to zrobić - Molly di Peretti nie
kryła zniecierpliwienia.
- Dziś to był rodzinny dzień.
- Chcesz powiedzieć, że musimy zatrudnić dodatkowo
twoją siostrę, abyś łaskawie zechciała wypełnić swoje zo
bowiązania?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 33
- Moja siostra nie szuka pracy. Da sobie radę bez wa
szej łaski.
Cierpliwość Molly wyczerpała się.
- Jemima, nikt ci tego nie powie, ale ja tak. Stąpasz
po cienkim lodzie. Zachowuj się tak dalej, a wpadniesz do
lodowatego jeziora. Nikt nie jest niezastąpiony.
Tym razem Izzy uznała, że czas się wtrącić.
- Przepraszam, że wam przerywam, ale za dwadzieścia
minut musimy opuścić pomieszczenie. Nie mogłybyście
dokończyć tej rozmowy w barze?
Troskliwym gestem objęła siostrę za ramiona. Jemima
spojrzała na nią twardym wzrokiem. Nie sprawiała wra
żenia osoby, która potrzebuje czyjejś pomocy.
- Rozmowa jest skończona - powiedziała krótko.
Molly wzruszyła ramionami.
- W takim razie zobaczymy się za dziesięć dni. Oczy
wiście, jeśli się wyrobisz.
- Możesz być o to spokojna - odparła lodowatym to-
nem Jemima.
Kiedy zostały same, Izzy spojrzała na siostrę pytająco.
- O co wam poszło? - spytała, zbierając porozrzucane
dookoła jedwabne topy.
- O nic. - Jemima złożyła kilka jedwabnych szarf i po
łożyła je na jednej ze skrzyń. - Nie cierpię PR! - wybuch-
aęła. - Zmuszają cię do robienia rzeczy, których nienawi
dzisz. A ty musisz udawać, że cały czas doskonale się
bawisz. To gorsze niż zajęcia wychowania fizycznego
w szkole.
- Jemima... - Izzy była zaskoczona wybuchem siostry.
W tym momencie podszedł do nich jeden z chłopaków,
pchając przed sobą wózek. Musiały pomóc mu w załadun
ku mebli.
34 SOPHIE WESTON
- Porozmawiamy o tym później - obiecała Izzy.
- Kiedy to wszystko się skończy - zgodziła się Jemima.
Jednak wkrótce przyjechał po nią samochód i musiała
wyruszyć na lotnisko.
- Zadzwonię do ciebie - obiecała siostrze, ściskając ją
krótko na pożegnanie.
Izzy nie mogła przestać o niej myśleć. Zachowanie sio
stry bardzo ją zmartwiło i nie potrafiła ukryć niepokoju.
- Mam nadzieję, że wszystko jest z nią w porządku
- powiedziała do siebie.
- Da sobie radę - Pepper usłyszała jej westchnienie.
- Jest twarzą Belindy, a to nakłada na nią mnóstwo obo
wiązków. Co mogłoby pójść źle?
- Nie wiem. Po prostu mam wrażenie, że...
- Rozumiem, że się o nią martwisz. Znasz ją od uro
dzenia, ale teraz to dorosła osoba, która dokładnie wie,
czego chce od życia. Wielu ludzi może tylko marzyć
o tym, co osiągnęła. Odniosła sukces.
Izzy pomyślała o podsłuchanej rozmowie z Molly.
- Nie jestem tego taka pewna.
- A ja tak.
Pepper mówiła z pewnością siebie, typową dla dzie
dziczki wielomilionowej fortuny, którą w rzeczywistości
była. W jej głosie nie było słychać cienia wątpliwości.
- Nie wiem, czy ten sukces nie przyszedł zbyt szybko
i nie jest dla niej nadmiernym ciężarem - powiedziała
Izzy. - Nie jestem pewna, czy Jemima ma wystarczająco
dużo siły, by mu podołać.
- Jak tego nie potrafi, to się nauczy. Ja się nauczyłam,
ty, to i ona da sobie radę. Ma w końcu wspaniałą nauczy
cielkę. Nie znam bardziej pozbieranej osoby od ciebie.
Jestem pewna, że gdyby ktoś napadł na ciebie w parku,
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
35
potrafiłabyś wyperswadować mu zbrodnicze zamiary -
powiedziała z uśmiechem Pepper i wróciła do pracy.
Izzy poczuła się, jakby ktoś zadał jej cios. Nagle zna
lazła się myślami w małym miasteczku w Andach, wspo
minając wydarzenia, jakie się tam rozegrały.
Gdyby Pepper wiedziała, pomyślała. Gdyby tylko wie
działa. ..
ROZDZIAŁ DRUGI
Dominik Templeton-Burke siedział w przestronnej
czytelni Klubu Podróżnika, kiedy jego telefon komórkowy
dyskretnie zabuczał. Kilka osób podniosło głowę.
- Przepraszam.
Wyszedł na korytarz i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Tak, Jay?
- Moi ludzie powiedzieli mi, że zachowałeś się nie
znośnie. - Jay Christopher sprawiał wrażenie lekko roz
bawionego.
Dom chrząknął z zakłopotaniem. Jay był jego starym
przyjacielem.
- To nie mój styl załatwiania spraw - powiedział, sta
rając się jakoś usprawiedliwić.
- Ostrzegałem cię. Dlaczego po prostu nie napiszesz
książki, która przyniesie ci dochód?
- Powtarzam ci, że jestem człowiekiem czynu, a nie
skrybą.
Jay westchnął.
- No dobrze. Molly ma pewien pomysł.
- Jaki? - Dominik stał się podejrzliwy.
- Chce, żebyś przyszedł na przyjęcie, na którym będzie
sporo ważnych osób. Od czegoś trzeba zacząć. Ma do
ciebie zadzwonić. Zrób to, co ci każe - powiedział z nutą
ostrzeżenia w głosie. - Ona wie, co robi.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 37
Gdy tylko skończył rozmowę z Jayem, zadzwoniła
Molly.
- Cześć, Dom. Dziś wieczorem na basenie Flamingo.
Ubierz się stosownie i nie zawiedź mnie.
- Stosownie?
- Coś, w czym będziesz się rzucać w oczy. Potrzebu
jemy twoich fotografii w jutrzejszej gazecie.
- Mam włożyć getry, gogle i pumpy?
Molly nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Czasami potrafisz naprawdę zajść człowiekowi za skó-
rę - wyznała. - Ale warto się dla ciebie pomęczyć. Zatrudnij
jakiegoś specjalistę, który pomoże ci coś wybrać. Mówimy
o spotkaniu z inteligentną kobietą, więc warto się postarać.
- Czyje to przyjęcie? - spytał grobowym głosem.
- Pepper Calhoun. Otwiera sklep z odzieżą. Wiem, że
ID nie twoja działka, ale będzie sporo dziennikarzy i zna-
nych ludzi, więc musisz być i ty. Napisz sobie jakieś dwa
zapadające w pamięć zdania, naucz się ich i powtarzaj
wszystkim, których spotkasz.
- Widzę, że będę się świetnie bawił.
- Kto mówi o zabawie? To ma być praca!
Dominik skapitulował.
- Dobrze, przyjdę. Powiedz mi, gdzie mam się stawić
i o której.
Molly podała mu dokładny adres.
- Nie pojawiaj się tam wcześniej niż o jedenastej.
I ubierz się odpowiednio. Do zobaczenia wieczorem.
Dominik powrócił do czytelni i zagłębił się w opisach
lodowej kry.
- Nie wiem, w jaki sposób, ale z dzisiejszego dnia
umknęły mi gdzieś trzy godziny - powiedziała Izzy, wy-
38 SOPHIE WESTON
pakowując pudła z bagażnika taksówki. Molly di Peretti
zadzwoniła do drzwi pływalni Flamingo. - Miałyśmy iść
na pizzę, ale sprzątanie zajęło nam więcej czasu, niż się
spodziewałam.
- Takie imprezy zazwyczaj zajmują więcej czasu, niż
się spodziewasz - powiedziała Molly, pochylając się do
domofonu. - Cześć, Franco, to ja. Przywiozłyśmy rzeczy
na przyjęcie.
- Pepper zorganizowała jakieś niezaplanowane spotka
nie, a Jemima umówiła mnie do swojej fryzjerki. I tak
jakoś lunch przemknął mi koło nosa.
Drzwi zostały otwarte. Molly zastawiła je walizką
i poszła do taksówki po resztę bagaży. Obie z Izzy wniosły
do budynku pudełka pełne balonów, dekoracji i innych
gadżetów.
- Zostaw je tutaj. Josh zaniesie je potem na górę. Po
to są nowi pracownicy. Ty i ja jesteśmy tu od rządzenia.
Izzy podążyła za nią schodami na górę, a kiedy zoba
czyła salę, na której miało się odbyć przyjęcie, zmartwiała.
- To tu?
Widziała już różne miejsca, ale ta sala wyglądała wręcz
przygnębiająco. W świetle stuwatowej żarówki widać by
ło poplamioną podłogę, zamglone lustra i odrapany bar.
- Jesteś pewna?
Molly zachichotała.
- Przy zapalonych światłach wszystkie tak wyglądają.
Jak zgasną, wystarczy wyobraźnia. Zobaczysz, będzie
świetnie. Przyjęcie, które wszystkim pozostanie w pamię
ci. Zaufaj mi.
Miała rację. Na przyjęcie przyszli ci sami ludzie, co
rano, tyle że z partnerami.
Pepper, która rzadko chodziła do klubów koło godziny
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
39
jedenastej, była już mocno wstawiona. Steven objął ją
wpół i przyciągnął do siebie.
- Do której musisz tu być, kochanie?
- To moje przyjęcie. Zostanę do samego końca.
- Jestem pewien, że nikt by nie zauważył, gdybym cię
teraz uprowadził. Mam rację, Izzy?
Izzy popatrzyła na Stevena Koniga. Nie był w jej typie,
ale kiedy patrzył na Pepper, czuła ukłucie zazdrości. Do
rośnij wreszcie, pomyślała. To ty zrywasz ze wszystkimi
przed trzecią randką.
- Naturalnie, że nie. Zresztą, ja i tak zostanę tu do
świtu, więc mogę spokojnie pozbierać balony i pogasić
światła.
Steven popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Zabierz ją do domu, a ja sobie jeszcze trochę po
tańczę.
Nieprzespane noce i pusty żołądek sprawiły, że poczuła
się dziwnie lekka. Nareszcie nie miała nic do roboty, nie
goniły jej żadne terminy. A nade wszystko nie było w jej
życiu żadnego mężczyzny, który zmuszałby ją do jakichś
kompromisów.
Miała na sobie jedno z ubrań ze sklepu Pepper. Jasno-
czerwona, szeroka spódnica i głęboko wycięty top, odsła-
niający ramiona. Fryzjerka Jemimy upięła jej włosy do
góry, pozwalając, by luźne kosmyki spadały jej na ramio-
na. Izzy rozłożyła szeroko ręce, pozwalając ponieść się
muzyce.
Taki obraz zobaczył Dominik Templeton-Burke, space
rujący samotnie po ogrodzie.
- Kto to? - spytał, nie kryjąc zachwytu na jej widok.
Przechodząca obok Molly di Peretti spojrzała na wiru
jącą na środku parkietu piękność i uśmiechnęła się.
40
SOPHIE WESTON
- To nasza menedżerka. Albo kobieta o głębokim wnę
trzu, jeśli tak wolisz.
Dominik postąpił krok do przodu.
- Przedstaw mnie.
Molly złapała go za rękaw.
- Hej, nie zapominaj, po co tu przyszliśmy. Mamy
zająć się pracą, nie przyjemnościami. Po tym wieczorze
twoje zdjęcie ma się znaleźć na kolumnie towarzyskiej
jutrzejszej gazety.
Tancerka uniosła ręce nad głowę. Wirowała z zamknięty
mi oczami, lekko rozchylonymi wargami, w pełnym zjedno
czeniu z muzyką. Dom mimowolnie wstrzymał oddech.
Minął Molly i ruszył w stronę Izzy. Jednak Molly nie
dawała za wygraną. Zastąpiła mu drogę.
- Ta kobieta nie ma nic wspólnego z mediami. Daj
sobie z nią spokój.
Dominik uśmiechnął się.
- No dobrze, nie wariuj, jeśli chcesz zdobyć fundusze
na swoją wyprawę. Tańcząc z nią, na pewno nie znajdziesz
się w jutrzejszej gazecie, ale zupełnie gdzie indziej. Zda
jesz sobie z tego sprawę?
Uśmiech Dominika poszerzył się. Nie spuszczał wzro
ku z Izzy.
- Na to liczę.
Molly podniosła ręce.
- Dobrze. Trać sobie swoją najlepszą szansę. Nic mnie
to nie obchodzi.
Wiedziała, że to, co powie, nie ma najmniejszego znacze
nia. Jeśli w ogóle ją słyszał. Wzruszyła ramionami. Powie
Abby, że Dom nie chciał z nią współpracować. Miała dziwne
wrażenie, że Abby nie będzie tym wcale zdziwiona.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 41
Dom nigdy nie widział kogoś tak absolutnie pochłonię-
tego tym, co robi. Ciągnęło go w stronę tej tancerki z roz
wianymi włosami i nie zważając na stojących na drodze
ludzi, parł w jej stronę jak taran. Zgromadzeni na parkiecie
tancerze rozsuwali się przed nim, nie mając wątpliwości,
do kogo dąży.
Tylko rudowłosa tancerka nie była świadoma tego, co
się wokół niej dzieje. Tańczyła z przymkniętymi powieka-
mi, poddając ciało rytmom muzyki.
Była jakby nie z tego świata. Skoncentrowana. Pełna
pasji. Niezwykła.
Na widok lśniących kropelek między jej piersiami Dom
odczuł ogarniające go pożądanie. Miał ochotę polizać jej
ciało, aby przekonać się, czy to pot, skondensowana para,
czy może jakiś błyszczący kosmetyk.
Wyciągnął rękę i delikatnym, choć jednocześnie wład
czym gestem położył ją na biodrze tancerki.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego, jakby obudził ją
we
snu. Nie przerwała tańca, choć na moment wybiła się
z rytmu.
Zanim zdążyła zareagować, Dom objął ją drugą ręką
w talii i przyciągnął do siebie. Miała odkryte plecy.
Choć zdumiona, nadal nie przerywała tańca. Dom do
pasował ruchy bioder do jej tempa.
- Jesteś zdumiewająca - powiedział cicho, nie dbając
o to, czy go słyszy. - Chcę trochę ciebie.
Trochę? Chciał jej całej, ale na to przyjdzie czas
później.
Potrząsnęła głową, ale nie wiedział, czy dlatego, że go
nie usłyszała, czy też, że go odrzuca.
Zawahał się. Skoro tańczy w ten sposób, chyba mnie
me
odrzuca.
42
SOPHIE WESTON
Przysunął się, pozwalając, by ich biodra się zetknęły.
Nie odsunęła się. Tańczyła nadal i zaczął się zastanawiać,
czy w ogóle go dostrzega.
Kiedy po dłuższej chwili otworzyła oczy, dostrzegł
w nich błysk rozbawienia. A może triumfu? Albo żądzy?
Poczuł, że po plecach spływa mu strużka potu.
Jeśli to nie jest pożądanie, będę miał poważne kłopoty.
Muzyka skończyła się. Przez moment dziewczyna
tkwiła jakby zawieszona w próżni niczym trzepoczący
skrzydłami motyl. Ponownie oparł rękę na jej biodrze. Nie
było wątpliwości, że ten gest był celowy.
Popatrzyła na niego zdumiona.
Rozległy się dźwięki salsy. Zmysłowej i szybkiej.
Znów zaczęła tańczyć, ale Dom zrobił coś, czego nigdy
do tej pory nie robił. Zdecydowanym, niemal brutalnym
gestem wziął ją w ramiona, wcisnął nogę między jej uda
i przejął prowadzenie.
Zadrżała, jakby nie wiedziała, co się z nią dzieje. A za
raz potem poczuł, jak mu się poddaje.
Tak!
Jej ciało przylgnęło do jego ciała, jakby tańczyli ze sobą
po raz setny. Dom nawet nie zdawał sobie sprawy z tego,
że jest takim dobrym tancerzem.
Zupełnie jakby znaleźli się w centrum wszechświata.
Tańczyli szybko, energicznie, a mimo tego jakby z pew
nym namysłem. Oboje odczuwali napięcie, podniecenie,
tak jak oboje byli pewni słuszności tego, co robią i tego,
dokąd ich ten taniec zaprowadzi.
To było jakby się kochali.
Muzyka zmieniła się. Dominik pochylił głowę, odsunął
kosmyk jej włosów i przyłożył usta do jej ucha.
- Czas stąd zniknąć.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
43
Poczuł, że przez krótką chwilę się zawahała. Nie mógł-
by znieść jej odmowy. Mimowolnie zacisnął wokół niej
ramiona.
- Proszę - powiedział urywanym głosem. Nigdy dotąd
nikogo tak o nic nie prosił. Sam był tym zdziwiony.
Odsunęła głowę i uśmiechnęła się do niego tak oszała
miająco, że niemal zabrakło mu w piersiach tchu. Musi
znaleźć się z nią sam na sam. Natychmiast!
- Weź płaszcz - powiedział krótko.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Nie masz płaszcza?
Potrząsnęła głową.
- W takim razie idziemy.
Ujął ją pod rękę i poprowadził w stronę drzwi. Nie
opierała się, ale drżała. Cóż, on też był tym wszystkim
zdziwiony.
Byli jak maszyny, które ktoś przed chwilą uruchomił.
Silniki pracują, pełne mocy i gotowości.
Pragnął jej tak mocno, że niemal odczuwał fizyczny
ból.
Ona też go pragnęła. Nie miał co do tego wątpliwości.
Patrzyła tylko na niego, a puls, który unosił skórę na jej
szyi, bił tak szybko jak jego.
Dom wydał z siebie dźwięk, który przypominał śmiech,
a jednocześnie jęk.
- Torebka?
Nie odpowiedziała. Jednak kiedy przechodzili obok ba
ja, dostrzegł małą torebkę w takim kolorze jak jej sukien
ka. Chwycił ją w przelocie.
Na schodach zaczęła dygotać z zimna. Przylgnęła do
siego.
- Powinnaś była wziąć płaszcz.
Zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona. Kiedy po-
44 SOPHIE WESTON
czuła dotyk jedwabnej podszewki, mimowolnie zadrżała.
Stali tak blisko siebie, że czuł bijące od niej ciepło.
- Nie rób tego - szepnął zdesperowany. - Jeszcze nie
teraz.
Roześmiała się krótko i ciaśniej do niego przylgnęła.
- Tak - zgodził się na jej niewypowiedzianą prośbę.
- Do domu. Już.
Wyszli w chłodną, wrześniową noc.
- Wyobraźnia - powiedziała.
Dominik, który był zajęty łapaniem taksówki, spojrzał
na nią przez ramię.
- Co?
- Wyobraźnia zaczyna pracować, dopiero gdy zgasną
światła.
- Myślicielka - powiedział z czułym rozbawieniem. -
Mylisz się. Moja wyobraźnia zaczęła pracować w chwili,
gdy wszedłem do sali i zobaczyłem ciebie. - Wyciągnął
rękę. - Jedziesz ze mną?
- Tak.
Dopiero później, dużo później Dominik uzmysłowił
sobie, że usłyszał w jej głosie zdziwienie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Izzy miała wspaniały sen. Wziął ją w ramiona mężczy
zna, którego pragnęła. Pocałowała go dłużej i mocniej niż
OB ją. Była w domu.
Nie znała nawet jego imienia. Nie sądziła, aby spotkali
się kiedykolwiek wcześniej, a w każdym razie nie w real-
nym świecie. Ale znali się, zanim jeszcze zaczął się czas.
Była tego pewna.
- Najpiękniejszy sen, jaki śniłam - szepnęła, kiedy
siusiała na chwilę się odsunąć, aby zaczerpnąć powietrza.
- Filozofka.
Nie widziała dokładnie jego twarzy, ale jakie to miało
znaczenie, skoro jego usta wzbudzały w niej tak niezwyk
łe doznania? A jego głos! Miał głos jak czekolada. Prze
pyszny i pełen grzesznych obietnic.
- Powiedz coś jeszcze - zażądała.
Dominik, który właśnie całował jej kark, na chwilę
oderwał usta od jej skóry.
- Chcesz teraz rozmawiać?
- Nie przestawaj - jęknęła.
- Nie miałem zamiaru.
W czekoladowym głosie usłyszała śmiech. Był jak
ogień w mroźną noc. Zimną, samotną noc.
- Ale to ty chciałaś, żebym coś mówił. Więc możemy
rozmawiać. - Złożył pocałunek między jej piersiami. -
Lub nie rozmawiać. Wybieraj!
46
SOPHIE WESTON
- To mój sen - upomniała go. - Nie chcę wybierać.
W swoim własnym śnie można mieć wszystko, czego się
pragnie.
- Niech tak będzie - szepnął z ustami przy jej skórze.
- O czym chcesz rozmawiać?
- Nie o mnie. Chcę, żebyś opowiadał mi różności.
- Różności? - Dom był lekko zaskoczony.
Izzy wyciągnęła ramiona ponad głowę i westchnęła
z rozkoszy.
- Aha. Składaj mi obietnice, uwiedź mnie komplemen
tami, sącz słodycz w moje uszy. Chcę, żebyś się do mnie
zalecał. Powiedz mi, że jestem piękna.
- To mogę zrobić.
Przyciągnął ją tak blisko siebie, że ich ciała dzielił od
siebie tylko materiał ubrań. Nabrała głęboko powietrza,
wciągając zapach nieznanego ciała i nieznanego świata,
z którego pochodził jej kochanek.
- Myślisz, że czytam zbyt dużo science fiction?
- Myślę, że jesteś wspaniała, niezależnie od tego, czy
czytasz science fiction, poezję czy poradniki dla gospodyń
domowych.
- Mmm. - Potarła policzkiem o jego nadgarstek. Był
gorący i pachniał drzewem sandałowym. Zamknęła oczy,
wsłuchując się w jego puls. Bił jak jej własny.
- Nie uważasz, że w środku będzie nam wygodniej?
- spytała.
- Masz rację - usłyszała jego głos, jakby z ogromnej
odległości. - Wejdźmy do środka i tam zajmiemy się uwo
dzeniem twojej osoby.
Izzy wsparta się na ramieniu swojego towarzysza. Był
jak opoka. Jak to możliwe, że on sam był taki stabilny,
skoro cały świat wokół niej wirował w oszalałym pędzie?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 47
Ten człowiek musi być zrobiony z żelaza, pomyślała
z lekką irytacją. Do tej pory to ona twardo stąpała po ziemi
i była tą, która zawsze potrafiła dać sobie radę.
- To dla mnie nowe doświadczenie - powiedziała wol
no. - Zupełnie nowe.
I zawisła na nim niczym szmaciana lalka.
Ostatnią rzeczą, którą pamiętała, były jego słowa.
- Powinienem był to przewidzieć. Już dobrze, skarbie.
Zaufaj mi, a nic ci się nie stanie. Jesteś bezpieczna.
- Bezpieczna - powtórzyła, nie bardzo rozumiejąc, co
sowi.
W następnej chwili jej świadomość przestała funkcjo-
nować.
Obudziła się z dziwnym uczuciem. Miała wyschnięte
usta, żebra bolały ją, jakby ktoś ją pobił, a w dodatku okno
było nie z tej strony co zwykle.
Usiadła na łóżku. Zamrugała powiekami, zdając sobie
sprawę, że znajduje się w zupełnie obcej sypialni. A raczej
w pokoju przypominającym biuro, w którym ktoś rozłożył
aa podłodze materace. Na ścianach pełno było map, wykre
sów, a pod jedną z nich stało biurko z ogromnym płaskim
monitorem od komputera. Pod inną stał rząd półek wypeł-
niony płytami CD i DVD, dalej gazety, książki i fotografie.
Na środku podłogi leżał wspaniały, barwny dywan.
Izzy przyłożyła rękę do piersi. Powoli jej oddech się
uspokoił i zorientowała się, dlaczego tak bardzo ściska ją
w dołku. Jest głodna!
Spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta rano.
W tym momencie uzmysłowiła sobie trzy rzeczy naraz.
Po pierwsze, nadal miała na sobie sukienkę, którą założyła
na promocję sklepu, po drugie, wyszła z niej z jakimś
48 SOPHIE WESTON
mężczyzną, którego twarzy nie potrafiła sobie przypo
mnieć, a po trzecie, nadal nie wiedziała, gdzie jest.
- Upss - mruknęła.
Wyszła z łóżka, upewniwszy się uprzednio, że rzeczy
wiście spała w nim sama. Nie wiedziała, czy odczuwać
ulgę, czy raczej rozczarowanie. Kim był nieznajomy męż
czyzna? Czy to możliwe, aby to ona przyczepiła się do
niego, pozwalając się potem całować namiętnie na tylnym
siedzeniu taksówki?
Nie, uznała, że te pocałunki to wytwór jej wyobraźni.
Brak snu i głód zrobiły swoje. Wyobraźnia zaczęła płatać
jej figle. Ktokolwiek przyprowadził ją do tego dziwnego
domu, na pewno nie był jej bohaterem ze snu. Mało pra
wdopodobne.
- Mam nadzieję - szepnęła.
Przeszła się po pokoju. Wyglądał, jakby ktoś tylko cza
sowo urządził tu dla niej sypialnię. Odnalazła swoje buty
leżące obok męskiej marynarki.
Wzięła ją do ręki, po czym jeszcze prędzej upuściła na
ziemię. Rozpoznała ten zapach. Po części pochodził od
niej - zapach jej perfum, szamponu, nowej sukienki. No
i pachniał też nim... Nim!
Przełknęła ślinę. Czuła, jak płoną jej policzki.
- Czas stąd iść - powiedziała do siebie.
Odszukała swoją maleńką torebkę, w której nie było
nawet miejsca na telefon komórkowy. Na szczęście była
w niej niewielka suma pieniędzy, bez której nigdy, ale to
nigdy nie ruszała się z domu. Obie z Jemima miały zwy
czaj zabierania ze sobą pewnej ilości gotówki, za którą
mogły w razie potrzeby zamówić taksówkę do domu.
Ostrożnie, na palcach wyszła z pokoju. Ujrzała przed
sobą prowadzące na górę schody. W domu panowała ci-
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
49
sza, jeśli nie liczyć tykania jakiegoś zegara. Ostrożnie
weszła na górę, dostrzegając od razu potężne, wejściowe
drzwi zabezpieczone robiącym wrażenie zamkiem.
Otworzyła go z niejakim trudem i wyszła na ulicę. Do
piero kiedy drzwi się za nią zamknęły, zdała sobie sprawę,
że zrobiła najgłupszą możliwą rzecz.
Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Miała na sobie su
kienkę, która prawie nic nie zakrywała, co z pewnością
sie było ani zdrowe, ani bezpieczne. Mimo to cieszyła się,
że nie będzie musiała spojrzeć w twarz mężczyźnie, któ
rego marynarkę wczoraj nosiła. I którego z takim zapa
miętaniem całowała.
Zacisnęła zęby i ruszyła wzdłuż ulicy. Była na siebie
wściekła. Tak bardzo, że nawet nie potrafiła się ucieszyć,
kiedy znienacka znalazła się przy Knightsbridge, gdzie
znajdowało się wiele hoteli i postojów taksówek.
Pół godziny później była w domu.
Od razu zajrzała do lodówki, będąc pewna, że coś
w niej znajdzie. Niestety, nie było nawet sera. Musiała
więc zadowolić się szklanką wody i kubkiem gorącego
mleka. Kiedy je wypiła, poszła prosto do łóżka.
Nie było jej! Dom nie mógł w to uwierzyć. Położył ją
spać w gabinecie, nie zdjąwszy z niej nawet tej sukienki,
która więcej odsłaniała, niż zakrywała. A teraz zobaczył
aa podłodze swoją marynarkę i ani śladu gościa.
- Po raz ostatni zachowałem się jak dżentelmen - rzu
cił z wściekłością do swego odbicia w lustrze.
Zadzwonił do Molly di Peretti, ale zaczął rozmowę
bardzo ostrożnie.
- Dobrze się bawiłeś ostatniej nocy?
- Doskonale - powiedział przez zaciśnięte zęby. Nie
50
SOPHIE WESTON
miał zamiaru nikomu zdradzić, że ta panna w czerwieni
wyszła z jego domu, nie zostawiając nawet nazwiska czy
numeru telefonu.
Oczywiście nie omieszkał zajrzeć do jej małej torebki,
ale nie znalazł w niej nic, co powiedziałoby mu, z kim ma
do czynienia. Była tam tylko szminka, klucze, kilka bank
notów i mała buteleczka perfum. Czuł ich zapach do tej
pory. Jeśli jej nie odnajdzie, ten zapach będzie go prześla
dował do końca jego dni.
Tyle tylko, że on ją znajdzie.
- Przepraszam, że sprawiłem tyle kłopotu - powie
dział potulnie do Molly. - Jay ma rację, zrobię wszystko,
co mi każesz.
- Co powiedział? - Jay Christopher zadał to pytanie
niemal jednocześnie z Abby, kiedy Molly zrelacjonowała
im rozmowę. Powtórzyła.
- - Coś mi tu nie pasuje - siostra Dorna była bardzo
sceptyczna.
- Ja też tak pomyślałam, ale dziś rano przyszedł do
mnie potulny jak baranek, nauczył się listy gości na pa
mięć, przejrzał ze mną wycinki prasowe.
- Musi mu o coś chodzić - Abby nie dawała się prze
konać. - Jeszcze dwa dni temu stwierdził, że jest zbyt
zajęty, aby zajmować się kampanią PR.
- A teraz przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że
może jednak warto spróbować - Jay był bardziej optymi
styczny. - Teraz tylko pozostaje nam udowodnić, że do
konał słusznego wyboru.
- Ty nie musisz planować dla niego kampanii ani zmu
szać go do współpracy - powiedziała gorzko Abby.
Molly intensywnie myślała.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
51
- Okay. Dom nie lubi iść na kompromis. Skąd wiemy,
że to nie jest słomiany zapał?
- Dotrzymuje obietnic - zapewniła ją Abby. - Napra
wdę myślisz o tym, żeby zatrudnić dla niego jakąś gwiazdę
filmową?
- Nie, ale całkiem możliwe, że będzie to rudowłosa
modelka.
- Molly, jesteś genialna! - wykrzyknął Jay. - Jemima
Dare to ktoś, kogo nam potrzeba.
Abby nie sprawiała wrażenia przekonanej.
- Dom nie zgodzi się na randkę w ciemno.
- Ja mam pomysł na coś znacznie bardziej ekscytują
cego niż randka w ciemno. Jestem pewna, że się tu pojawi,
jeśli powiem jej menedżerowi, że mam dla niej silnego
mężczyznę, z którym będzie mogła skoczyć.
Abby uniosła głowę.
- Skoczyć? Skąd?
Pozostała dwójka zignorowała ją.
- Blane jest w Australii. Będziesz musiała porozma
wiać z jej sekretarką albo nawet z samą Jemima.
- Ja miałam raczej na myśli jej siostrę. Jest równie
ładna, choć Jemima byłaby lepsza.
- Skoczyć skąd? - nie dawała za wygraną Abby.
- Z mostu Chelsea.
- Chcesz namówić tę dziewczynę do skoku z mostu?
— Abby nie kryła przerażenia.
- Mam na myśli skok z bungee. Sto procent bezpie
czeństwa. No i Dom, który będzie nagrodą za odwagę.
- Chyba oszaleliście - Abby zamknęła oczy.
- Jest silny, przystojny, prawdziwy mężczyzna. Nie jak
te wymoczki, z którymi ją zwykle fotografują. Zawsze to
będzie jakieś nowe doświadczenie w jej życiu.
52 SOPHIE WESTON
Abby otworzyła oczy.
- O tak, z pewnością. Najgorszemu wrogowi nie ży
czyłabym takiego doświadczenia.
- Zobaczysz, że dobrze jej to zrobi. Od czasu, kiedy
Jemima Dare podpisała ten kontrakt, zupełnie przewróciło
jej się w głowie.
Jay smutno przytaknął.
- Mówiąc szczerze, Abby, jest duża szansa, że twój
brat trochę ją utemperuje. W zamian za to jestem gotowa
osobiście pojechać z nim na tę wyprawę. Kup mi jakieś
ciepłe buty.
Abby pokręciła głową.
- Nie znasz mojego brata. Mogę tylko powiedzieć, że
współczuję Jemimie Dare.
Tydzień, który nastąpił, był dla Izzy czasem wytężonej
pracy.
I całe szczęście. Za każdym razem, kiedy przypominała
sobie nocną przygodę, pociła się ze wstydu. Co więcej,
nie mogła zapomnieć gorących pocałunków, które, podo
bnie jak czekoladowo brzmiący głos nieznajomego, nie
były tylko wytworem jej wyobraźni.
Im więcej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się
w przekonaniu, że musiała narzucić swoje towarzystwo
temu mężczyźnie. I w dowód wdzięczności za to, że się
nią zajął, uciekła z jego domu bez słowa wyjaśnienia. A na
dodatek nie pamiętała nawet jego twarzy.
Z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło.
Pepper podniosła wzrok znad biurka.
- Jakiś problem?
- Nic takiego - odparła, mając nadzieję, że zabrzmiało
to przekonywająco.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 53
- Jesteś pewna? Wyglądasz, jakby cię coś gryzło.
- Kiedy kobieta z agencji PR powiedziała mi, że
otwarcie sklepu to dopiero początek, nie wiedziałam, co
ma na myśli. Teraz już wiem. Telefon nie przestaje dzwo
nić przez cały dzień. I dobrze.
- Tak, ale musimy cały czas trzymać rękę na pulsie.
Co z tego, że mamy reklamę, jak katalog nie zostanie
wydany, a ubrania uszyte na czas? Jeśli musisz, zatrudnij
asystentkę, ale nie waż się czegokolwiek zawalić.
Izzy zachichotała.
- Tak jest, szefie.
Kiedy więc Molly zadzwoniła, pytając o Jemimę, Izzy
szybko odprawiła ją z kwitkiem.
- Jest za granicą. Przyjeżdża na jakieś kilka godzin
jutro rano, a potem jedzie dalej.
- Powiedz jej, żeby koniecznie do mnie zadzwoniła.
Mam dla niej dobre wiadomości.
Izzy zapisała sobie to w kalendarzu. Rankiem jednak
okazało się, że sypialnia Jemimy jest pusta.
- Opóźniony lot? - spytała Pepper.
Zapewne tak, pomyślała Izzy, choć czuła się dziwnie
zaniepokojona. Kiedy jednak minął prawie cały dzień,
a od siostry nie było żadnej wiadomości, sprawdziła w In
ternecie, że samolot wylądował o czasie.
Zadzwoniła do Jemimy na komórkę. Była wyłączona.
Zadzwoniła do agencji, ale tam również niczego się nie
dowiedziała. Zdenerwowana rzuciła słuchawkę na widełki.
- Co się tu dzieje? - spytała, targana sprzecznymi
uczuciami.
Pepper odłożyła portfolio, które właśnie przeglądała,
i spojrzała na przyjaciółkę.
- Jakieś kłopoty?
54
SOPHIE WESTON
- Jemima wyjechała z Brazylii. W agencji powiedzia
no mi, że jest w Wielkiej Brytanii, ale nikt nie chce mi
powiedzieć, gdzie.
- I co?
- To nie w jej stylu. Nawet jeśli od razu jedzie do innej
pracy, dzwoni. A przed wyjazdem była jakaś zdenerwowana.
- Bardzo się o nią troszczysz.
- Syndrom starszej siostry.
- Nie gniewaj się, Izzy, ale Jemima to dorosła kobieta.
Nie musi z nami uzgadniać, jeśli chce dokądś pojechać.
Może poznała jakiegoś wspaniałego faceta i poszła z nim
na randkę. - Uśmiechnęła się.
- Może.
Izzy zamknęła oczy. Och, Jemima, gdzie jesteś? Przy
darzyło się coś złego, czuję to.
- Nie rozumiesz mnie, Pepper.
- Czego tu można nie rozumieć? Daj jej czas, a zoba
czysz, że wkrótce się odezwie.
- Nie znasz jej tak dobrze jak ja - Izzy nie przestawała
się martwić. - To nie w jej stylu.
- Sukces zmienia ludzi.
- Nie aż tak - upierała się Izzy.
Pepper poklepała ją po ramieniu.
- Jesteś dobrą siostrą, Izzy. Czy dla dalszych kuzynów
jesteś równie dobra? Mnie przydałby się ktoś, kto ufałby
mi tak bezgranicznie, niezależnie od tego, jak postępuję.
Izzy uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Masz to u mnie jak w banku.
- Widzę, że naprawdę bardzo się przejmujesz.
- Widziałam, że coś jest z nią nie tak. Nie miałyśmy
czasu o tym porozmawiać, ale po prostu widziałam. Były
śmy takie zajęte. Och, powinnam była znaleźć dla niej czas.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
55
- Rozumiem. Masz złe przeczucia. W takim razie do
wiemy się, gdzie teraz jest, i porozmawiasz z nią.
- Tylko jak?
- Zadzwonię do kilku osób. Wiesz, że mam w tej bran
ży trochę znajomości. Na pewno dowiem się, gdzie ukry
wa się twoja siostra.
Pepper nie przeceniła swoich możliwości. Mniej więcej
po trzech godzinach podała Izzy kartkę z adresem eksklu
zywnego hotelu w Londynie.
- Chyba miałaś rację - przyznała zawstydzona.
Izzy spojrzała na kartkę.
- Zatrzymała się w hotelu? Ale dlaczego? Nie rozu
miem. Dlaczego milczy?
- Cóż, nie jest tam sama.
- No to co? Kto ja jestem? Jakaś wiktoriańska guwer-
nantka? Nie obchodzi mnie, z Mm jest. Chcę się tylko
upewnić, czy wszystko w porządku.
Pepper zrobiła głęboki wdech.
- Zgodnie z moimi informacjami przybyła do hotelu
skryta za ciemnymi okularami i do tej pory nie opuściła
swojego pokoju. Ponadto zameldowała się pod fałszywym
nazwiskiem.
- Co?
- Wygląda na to, że jest na życiowym zakręcie - po
iedziała miękko Pepper. - Chyba wstydzi się swojego
postępowania i dlatego nie zadzwoniła.
Zrobiła Izzy filiżankę kawy, a potem wróciła do pracy.
Izzy, popijając kawę, starała się dojść do siebie po tym,
co usłyszała. Zachowanie siostry było dla niej zupełnie
niezrozumiałe. Uznała, że na razie nic z tym nie może
zrobić, więc także wróciła do przerwanej pracy.
Wiedziała, że gdyby Jemima potrzebowała jej pomocy,
56 SOPHIE WESTON
zadzwoniłaby. Skoro tego nie zrobiła, to znaczy, że chciała
sama uporać się ze swoimi problemami.
Mimo to nie przestawała się martwić.
W nocy miała trudności z zaśnięciem, a dodatkowo na
chodziły ją wspomnienia z szalonego przyjęcia i myśli
typu: „co by było, gdyby". Nadal nie mogła sobie przy
pomnieć, jak wyglądał jej towarzysz, za to doskonale pa
miętała jego siłę, śmiech i niezwykły, wzbudzający w niej
dziwne doznania głos.
- Gdyby tylko... - westchnęła w ciemności;
Usiadła na łóżku, obejmując się za kolana: Pepper miała
swojego Stevena, Jemima zapewne jakiegoś bogatego księ
cia, który płacił za jej hotel, ona zaś musiała sama o siebie
zadbać. Przez krótką chwilę zapragnęła wesprzeć się na czy
imś silnym ramieniu i zawierzyć mu swoje troski.
Nie przyznałaby się do swojej słabości nikomu na świe
cie. Gdyby nie to, że była piąta rano, nie przyznałaby się
do tego nawet przed sobą. Jednak w tej chwili miała tak
silną potrzebę należenia do kogoś, zaufania komuś, że
omal się nie rozpłakała.
- A niech to - mruknęła, zła na siebie za tę chwilę
słabości.
Musi wziąć się w garść. Nie pozwoli, żeby jakieś ro
mantyczne mrzonki zupełnie pozbawiły ją zdrowego roz
sądku. Musi przestać marzyć o rycerzu na białym koniu,
który po nią przyjedzie, a zamiast tego dojść ze sobą do
ładu i zająć się ratowaniem siostry. Nawet jeśli oznacza
łoby to wtargnięcie, do jej miłosnego gniazdka.
Kiedy podjęła już decyzję, odetchnęła z ulgą i natych
miast zapadła w sen.
Jak się okazało, wprowadzenie tego zamiaru w czyn nie
było wcale takie łatwe.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
57
W hotelu zaprzeczyli, jakoby gościli w nim Jemimę
Dare. Izzy była bezsilna. Dlaczego tylko ona dopatrywała
się tutaj jakiegoś niebezpieczeństwa? Wszyscy inni sądzili,
że wszystko jest w porządku.
Stojący przed drzwiami hotelowy boy patrzył na nią
podejrzliwie. Ona jednak nie mogła zdecydować się na
powrót do domu.
Po raz kolejny spróbowała zadzwonić na telefon ko
mórkowy Jemimy. Niestety, nadal był wyłączony. Coś mó
wiło jej, że siostra ma poważne kłopoty.
A może się myli? Może Jemima nie chce dzielić się
z nią wszystkim tak, jak dawniej? Może chce żyć na włas-
ny rachunek? Oby tak było. Oby jej obawy okazały się
bezpodstawne.
- Muszę się napić wody - powiedziała na głos.
Kupiła butelkę w pobliskim sklepiku i poszła do parku.
Dzieci bawiły się na trawie. Zakochane pary wygrzewały
się w słońcu albo spacerowały po alejkach. Psy biegały.
Nawet zapracowani biznesmeni zwalniali na chwilę, aby
spojrzeć na kolorowe drzewa. Tylko Izzy była nieszczęś-
liwa.
Czy robi z siebie idiotkę? Czy Jemima rzeczywiście aż
tak się zmieniła, że nie chce rozmawiać z własną siostrą?
Ta myśl sprawiała jej ból, ale była zupełnie prawdopodob-
na. Pepper tak myślała. Nawet rodzice nie martwili się tak,
jak ona.
Ona jednak wiedziała swoje. Kochała Jemimę od dnia,
w którym się urodziła, i znała ją lepiej niż ona sama.
Może jestem głupia, ale wchodzę tam.
Nie było to łatwe. Hotel bardzo dbał o intymność swo
ich klientów. Był niewielki i personel znał wszystkich
aktualnych mieszkańców. Zwłaszcza że większość z nich
58
SOPHIE WESTON
to były osoby bardzo popularne. Jednak Izzy pokonywała
już nie takie przeciwności.
Określ swoje atuty i wykorzystaj je, powtarzała niczym
mantrę.
Wiedziała, że może pomóc siostrze, i tylko to się liczyło.
Jej atuty... Cóż, była wysoka, mocno zbudowana. Mia
ła uśmiech, któremu mało kto potrafił się oprzeć. Do tego
dochodziły bujne rude włosy i długie nogi. No właśnie.
Włosy! Takie same jak Jemimy!
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł.
Potrafiła naśladować sposób poruszania się siostry. Po
trafiła też umalować się tak jak ona. Nie na darmo miesz
kały razem przez te wszystkie lata.
Efekt przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Recepcjo
nista nie powinien mieć wątpliwości, że to Jemima wraca
do swojego pokoju.
Po kwadransie stała przed hotelem w pełnej gotowości.
Makijaż zrobiła w toalecie kawiarni, podobnie jak fryzurę.
Po raz ostatni spróbowała dodzwonić się do siostry, ale
bez skutku. Nie miała wyboru.
- Okay - powiedziała do siebie, prostując ramiona.
- Zaczynamy.
Zsunęła ramiączka bawełnianego topu, żeby jeszcze
bardziej upodobnić się do siostry, której firmowym zna
kiem była dziewczęca niewinność zaprawiona nutką ero
tyzmu. Zrobiła odpowiednia minę i zdecydowanym kro
kiem wkroczyła do hotelowego holu.
Poszło łatwiej, niż się spodziewała. Recepcjonista był
pochłonięty rozmową z jakąś parą i niemal nie zwrócił na
nią uwagi. Portier przywitał ją słowami: „Dzień dobry,
panno Blane", co oznaczało, że Jemima zameldowała się
pod nazwiskiem swojego menedżera, Basila Blane'a. Izzy
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
59
nie lubiła go i miała wrażenie, że siostra również nie pała
do niego sympatią.
Po chwili znalazła się przed drzwiami apartamentu na
drugim piętrze. Zapukała.
Cisza. Z pokoju nie dochodził żaden głos. Serce Izzy
zaczęło bić w przyspieszonym tempie. Zapukała ponow
nie, tym razem ich tajnym szyfrem, którego używały je
szcze w dzieciństwie. Nadal brak odpowiedzi. Intensyw
nie myślała. Użyć wejścia dla personelu? Drogi ewaku
acyjnej? W tym momencie rozległ się dźwięk, jakby ktoś
przewrócił się przez jakiś mebel i drzwi zostały szeroko
otwarte.
- Izzy? Izzy?
Jemima w niczym nie przypominała modelki z pierw
szych stron gazet. Miała zapadnięte policzki i obłęd
w oczach. Ciężko dyszała, a jej ręce drżały.
- Mój Boże, coś ty ze sobą zrobiła? - Izzy nie mogła
powstrzymać okrzyku przerażenia. Nie myliła się. Sytu
acja naprawdę wyglądała poważnie. Weszła do środka.
- Jay Jay...
Jemima rzuciła się siostrze w objęcia.
- Bogu dzięki, że mnie odnalazłaś, Izzy. Musisz mi
pomóc! Odchodzę od zmysłów!
Minęło dobrych dziesięć minut, zanim Izzy zorientowała
się w sytuacji. Było jeszcze gorzej, niż się spodziewała
- Wynosimy się stąd. Natychmiast - powiedziała twar-
do do siostry.
Jednak Jemima usiadła w kącie pokoju i nie chciała
ruszyć się z miejsca. Łkała, zaklinając się, że nie może
stąd wyjść. Basil na pewno ją odnajdzie.
- I co z tego? - Izzy chciała, aby tak się stało. Nikt nie
mógł bezkarnie krzywdzić jej siostry.
60 SOPHIE WESTON
Jemima zakryła usta dłonią.
- Podpisałam kontrakt. Jestem jego własnością. Ludzie
z Belindy wsadzą mnie do więzienia. Nigdy więcej nie
znajdę pracy - Jemima była na skraju histerii.
Rozmowa z nią nie miała w tej chwili większego sensu.
Izzy zrobiła to, co zwykła czynić w takich sytuacjach.
Zaczęła do niej łagodnie przemawiać, a nawet lekko ją
rozśmieszyła.
- Pamiętasz swój pierwszy dzień w przedszkolu?
- Pamiętam. Ale Basil to nie to samo. Życie to dżungla,
nie poradzę sobie bez pomocy Basila.
- To on chce, żebyś tak myślała - powiedziała Izzy
zimno. - Nie potrzebujesz nikogo, żeby prowadził cię za
rączkę.
Ale Jemima tylko mocniej zaczęła się trząść.
Izzy wyjęła telefon i zadzwoniła do Stevena.
- Na pewno znasz jakichś dyskretnych lekarzy. Moja
siostra siedzi w pokoju hotelowym i boi się z niego wyjść.
- Co wzięła? - spytał rzeczowo Steven.
- Wzięła? Jemima nie bierze prochów ani narkotyków.
Nigdy nie brała.
Jednak kiedy to mówiła, spojrzała na siostrę i rozsypa
ne puzzle ułożyły się w jedną całość.
- Zadzwonię do ciebie później.
Usiadła na podłodze przed siostrą.
- Powiedz mi prawdę. Zmuszał cię do przyjmowania
jakichś środków?
- Zaczęłam tyć. Basil powiedział, że kamera wyłapie
każdy dodatkowy kilogram.
A więc dlatego jej siostra wyglądała jak szkielet.
- Co ci dawał? Tabletki? Zastrzyki?
- Tabletki. Czuję się po nich okropnie.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
61
- Widzę. Musimy natychmiast pójść do lekarza.
Z ogromnym trudem wyciągnęła siostrę z pokoju i za
wiozła do lekarza, którego adres dostały od Stevena.
- Och, Izzy, jesteś taka silna. Co ja bym bez ciebie
zrobiła?
Izzy chrząknęła, przypominając sobie, jak niemal roz
topiła się w ramionach nieznajomego.
- Zobaczysz, że staniesz na własnych nogach. Pamię
taj, że ty i ja możemy zrobić wszystko, czego tylko zaprag
niemy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dom, jesteś niemożliwy!
Dominik wystawił na chwilę głowę spod starego dżipa,
po czym z powrotem ją schował.
- Przykro mi, Abby.
- Wcale ci nie przykro. Nawet o tym nie pomyślałeś.
Proszę tylko o pół dnia. Tyle chyba możesz poświęcić?
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo to doskonała reklama. I ponieważ Molly zadała
sobie dużo trudu, żeby to wszystko zorganizować.
- Doskonale wie, z kim chciałbym się spotkać.
- Ale przecież obiecałeś.
Dominik powiedział coś niezbyt grzecznego, czego jed
nak nie zrozumiała. Nie poprosiła, żeby powtórzył.
- Wielu ludzi stara się zdobyć fundusze. Musisz się
spośród nich wyróżnić, inaczej nic z twojej wyprawy nie
wyjdzie.
Dominik wysunął się spod samochodu i popatrzył na
siostrę.
- Znów chcesz zrobić ze mnie cyrkowego pajaca.
- Powiedziałeś, że pójdziesz tam, jeśli C&C pojawi się
z kobietą. Chcesz się teraz wycofać?
Zmierzyli się wzrokiem. Dominik nie wytrzymał.
- Nie cierpię kobiet, które się rządzą.
- Nie cierpisz żadnej kobiety, która ośmiela się mieć
własne zdanie.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
63
- To nieprawda.
- Zresztą, Jemima Dare nie lubi się rządzić. Jest...
Pomyślała o określeniach, których użyła Molly. Ka
pryśna, egocentryczna, zmienna. Nie, może nie będzie
tego cytować Domowi.
- Jest przerażona tym, że ma skoczyć z bungee. - Mo
że jeśli uderzy do zmysłu opiekuńczego Dorna, uda jej się
namówić go na to przedsięwzięcie. - Potrzebuje twojej
pomocy.
- Już widzę te nagłówki: „Dominik Templeton-Burke
w roli niańki".
Abby zaczęła tracić cierpliwość.
- Ta dziewczyna jest wspaniała. I jest na topie. Obej
mij ją. Wyglądaj jak macho. Będziesz miał doskonałe
fotografie i nagłówki.
- Macho? - Dominik sprawiał wrażenie obrażonego.
- Daj spokój, Dom. Wiesz, o co mi chodzi. Mnóstwo
mięśni, kilkudniowy zarost i pewna siebie mina. I postaraj
się wyglądać szlachetnie.
Dom zrobił minę, po czym roześmiał się.
- Dobrze. Uratuję tego twojego ptaka;
Siostra popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Masz wyglądać bardzo męsko i profesjonalnie. Żad
nych trików, dowcipów. Masz sprawiać wrażenie mężczy
zny, który jest w stanie uratować kobietę z każdej opresji.
Mężczyzna marzeń. Prawdziwy bohater.
- Rozumiem. Święty Jerzy dwudziestego pierwszego
wieku.
- Tylko żadnej zbroi ani miecza.
- Nie masz za grosz poczucia humoru. Myślałem, że
właśnie chodzi o to, aby udawać.
Abby westchnęła. Niełatwo było wyczuć, co naprawdę
64
SOPHIE WESTON
myśli jej brat. Potrafił w trakcie rozmowy zamknąć się
w sobie. Nawet Abby, z którą był blisko jak z nikim in
nym, nie śmiała pytać go o pewne sprawy. Wielu ludzi
w końcu zrażało się do niego, ale nie ona. Ona go kochała.
- Oboje będziecie udawali, Dom - powiedziała bardzo
miękko.
- Tak jak Kelly, która chciała wzbudzić zazdrość star
szego brata? - spytał twardo.
- Dom, nie wszystkie kobiety są fałszywe. Wierz mi.
Jego twarz była jak kamienna maska.
- Na przykład ja nie jestem taka jak Kelly. Nie mogła
bym udawać, że kogoś kocham, żeby użyć go w celu
zdobycia innego faceta.
- Ale ty jesteś wyjątkowa. Zawsze starasz się dostrzec
w ludziach dobro. Uważam, że jesteś ostatnią uczciwą
kobietą w Londynie.
- Ale...
- Powiedziałem, co o tym myślę. Nie dam umówić się
z jakąś paniusią od mody. Nawet na długi weekend.
- Nie miałam zamiaru...
- Ależ miałaś - przerwał jej cicho. - Nie ma sprawy.
To było dawno temu i mam to już za sobą. Co więcej, była
to dla mnie bardzo cenna lekcja.
- Mianowicie? - Abby zrobiła się ostrożna.
- Nigdy nie ufaj kobiecie. One mają swoje cele i lo
jalność nie jest ich najmocniejszą stroną.
- Och, Dom! - serce Abby omal nie pękło.
- Nie martw się tym tak bardzo - uśmiechnął się. - Po
trafię z tym żyć. Jest wiele wspaniałych kobiet, które wca
le nie oczekują, że im zaufam.
- Jemima Dare na pewno do nich nie należy.
- Dlaczego tak myślisz?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
65
Na jego twarzy pojawił się tak dobrze jej znany prze
wrotny, krzywy uśmieszek.
- Nie musisz się przed nią zbytnio popisywać. Już się
poznaliście.
- Tak? - Dom zmarszczył brwi.
- Byliście razem na jakimś balu zorganizowanym na
cele charytatywne, a poza tym spotkaliście się ostatnio na
przyjęciu wydanym z okazji otwarcia „Prosto z Pod
dasza". Macie nawet kilka wspólnych zdjęć:
- Powiedz mi jeszcze raz, jak się nazywa?
- Jemima Dare. Twarz Belindy. Musisz ją kojarzyć. Jej
twarz jest na plakatach od Hyde Parku do Heathrow.
- Nie przypominam sobie... - Nagle pstryknął palca
mi. - Już wiem. Szczupła, rudowłosa, zbyt mocno umalo
wana. Cały czas potykała się na wysokich obcasach.
- I?
- I co? - spytał niewinnie.
- Podobała ci się?
Wzruszył ramionami.
- Miły dzieciak.
- Nic więcej? Żadnej chemii? - Abby nie wiedziała,
czy czuć ulgę, czy raczej rozczarowanie.
Na samą myśl Dominik roześmiał się szczerze:
- Ale pójdziesz jutro skoczyć z bungee? - naciskała
go, przyglądając mu się z uwagą.
- Pójdę. I będę się doskonale bawił.
Abby wierzyła mu, co wcale nie poprawiło jej humoru.
Pepper była wściekła.
- Chcesz udawać, że jesteś Jemima? Daj spokój, Izzy,
jak długo twoim zdaniem uda ci się oszukiwać ludzi?
- Tyle, ile trzeba.
66 SOPHIE WESTON
- I myślisz, że nikt się nie zorientuje? Fotografowie
potrafią zauważyć, jak modelka przytyje pół kilograma.
- Nie idę na sesję fotograficzną, tylko mam siedzieć
w pokoju i odbierać telefony od Basila. Wiesz, że głosy
mamy bardzo podobne.
- Nie ma nic na dzisiaj zaplanowane?
- Jutro powinna skoczyć z bungee na jakiś charytatyw
ny cel. Dam sobie z tym radę. Potem, kiedy będzie już
bezpieczna w klinice, nie będzie miało znaczenia, czy
Basil ją odnajdzie, czy nie.
- Jesteś naprawdę szalona. - Westchnęła. - Chyba nie
mogę kazać ci wrócić do pracy. Ale mam nadzieję, że
w poniedziałek będziesz do mojej dyspozycji. Nasz sklep
potrzebuje cię.
- Okay, szefie.
Większość dnia spędziła, studiując portfolio Jemimy
i jej makijaże. Z pewnym trudem wybrała z szafy siostry
ubrania, które nadawały się na jutrzejszą imprezę.
Jednak kiedy spojrzała na nie rano, nabrała wątpliwo
ści. Skórzane spodnie były nieco za ciasne, a przezroczy
sty top zbyt głęboko wycięty. Miała jednak nadzieję, że
ludzie skoncentrują się na jej ubraniu i nie zauważą, jak
bardzo różni się od siostry.
- Postanowione - powiedziała do siebie i poszła umyć
włosy szamponem siostry. Potem zaczęła pieczołowi
cie nakręcać je na grube wałki, aż ręce mdlały jej z wy
siłku.
- Cholerne modelki. Cholerne włosy - mruknęła pod
nosem.
Jednak jej zabiegi przyniosły w końcu zamierzony
efekt. Kiedy spojrzała na swoje odbicie w lustrze, ujrzała
w nim Jay Jay.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
67
- Istne szaleństwo. - Jedyna własna rzecz, jaką miała
na sobie, to bielizna. Jednak efekt wart był jej wysiłku.
- Jemima Dare Numer II pojawia się na scenie. Goto
wa do działania - oznajmiła.
Mimo to nie mogła się doczekać chwili, kiedy będzie
już po wszystkim. Jak Jemima znosiła takie nudne życie?
Całe godziny spędzane przed lustrem i kilka chwil na
wybiegu. Koszmar.
Cóż, przynajmniej skok z bungee nie będzie nudny.
Mimo to, kiedy stawiła się na umówione spotkanie z czło
wiekiem z C&C, nie mogła powstrzymać zdenerwowania.
- Boisz się? - spytał troskliwie Josh, otwierając przed
nią drzwi samochodu.
Wzruszyła ramionami. Czy Jemima by się bała? Za
pewne tak. Nie lubiła dużych wysokości. Izzy natomiast
uwielbiała skoki spadochronowe.
- Dam sobie radę - odparła, starając się przybrać ton
głosu Jemimy.
Josh zdawał się niczego nie zauważać. Nie starał się też
nawiązać z nią rozmowy, co było jej na rękę. Uśmiechnęła
się do niego czarująco, zastanawiając się, co na jej miejscu
powiedziałaby Jemima.
- To pierwszy raz,
- Przynajmniej nie będziesz skakać sama.
- To prawda.
Samochód zajechał na miejsce. Na placu przed
mostem zebrało się kilku gapiów, tłum fanów Jemimy i ja
kiś tuzin fotografów. W pewnym oddaleniu od całej grupy
stał on.
Ramiona skrzyżował na szerokiej piersi i przyglądał się
zebranym z ironicznym uśmiechem na ustach. Na jego
widok Izzy odczuła nagłe zdenerwowanie.
68
SOPHIE WESTON
- Kto to jest? - spytała swoim głosem, zapominając
z wrażenia o tym, że ma udawać siostrę. - Ten mężczyzna,
który stoi pod tamtą ścianą.
- Ach, to Dominik Templeton-Burke. - Josh uśmiech
nął się. - To z nim jesteś umówiona na randkę.
Nie wierzę własnym oczom. Jak zdołam udawać Jemi-
mę w tych warunkach i to przed obiektywami?
- Randka?
- Po ostatnich... nieporozumieniach w Culp & Chri-
stopher doszli do wniosku, że przydałaby ci się jakaś
asekuracja.
Izzy popatrzyła na niego przenikliwym wzrokiem.
- To bardzo miło z ich strony. A teraz powiedz mi
prawdę.
- To jest prawda.
- Nie wierzę ci.
Nie było jednak czasu na rozmowy. Samochód za
trzymał się tuż przed nieznajomym. Izzy miała wrażenie,
że swoim przeszywającym, inteligentnym wzrokiem czy
tał w jej myślach.
Od razu pozna, że nie jestem Jemima, pomyślała spło
szona. Powie im,
- Nikt nie mówił mi o tym, że mam skakać z kimś.
Dlaczego, do diabła... Kim on właściwie jest?
- Dominik Templeton-Burke - powtórzył wyraźnie
Josh, jakby zwracał się do dziecka.
- To nazwisko nic mi nie mówi.
- Tak? A ja myślałem, że jesteście w wielkiej przy
jaźni. To znany podróżnik.
Całe szczęście, że zajęty parkowaniem samochodu Josh
nie patrzył na nią. Jemima zapewne nigdy nie pozwoliłaby
sobie siedzieć z rozdziawioną ze zdumienia buzią.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
69
Świetnie. Randka w ciemno, w dodatku z mężczyzną,
którego Jemima zna. Pytanie tylko, jak dobrze.
Jego nazwisko nic Izzy nie powiedziało. Nie przypo
minała sobie, aby siostra cokolwiek wspominała o jakimś
podróżniku. To mogło oznaczać jedno z dwojga: albo zna
ła go tylko przelotnie, albo wręcz przeciwnie, tak dobrze,
że nie chciała o nim mówić w rodzinnym gronie.
Boże, powinnam domyśleć się, że to wszystko układa
się zbyt pięknie. Nic w życiu nie jest takie proste.
Josh wysiadł z samochodu. Izzy popatrzyła przez szybę
na nieznajomego.
Wyglądał, jakby wyszedł prosto z jakiegoś koszmarne
go snu. Nie żeby nie był przystojny, wręcz przeciwnie.
Miał ciemne, potargane włosy, wystające kości policzko
we i mocno zarysowane usta. Bez wątpienia był też se
ksowny. Mogła sobie wyobrazić, że Jemimie spodobałby
się taki mężczyzna jak on.
Jednak zdecydowanie nie był w jej typie. Był uosobie
niem tego, od czego skóra cierpła jej ze strachu. Wysia
dając z samochodu, poczuła, że ogarnia ją panika.
- Wszystko w porządku? - Nawet Josh zauważył, że
coś się z nią dzieje.
Nie. Jestem śmiertelnie przerażona. I to nie dlatego, że
mam skakać z jakiejś idiotycznej liny.
- Tak. Tylko nagle uzmysłowiłam sobie, że to tak...
wysoko.
- W takim razie dobrze się składa, że masz Dominika,
który będzie cię trzymał za rękę.
- Jak to?
- Będzie z tobą skakał. O to chodzi, żebyś miała eskor
tę od samej góry, aż do wylądowania.
- Och - powiedziała słabo Izzy.
70
SOPHIE WESTON
Dominik Templeton-Burke oderwał się od ściany i ru
szył w ich kierunku. Izzy patrzyła na jego swobodne, pew
ne kroki i serce omal przestało jej bić. To było gorsze niż
koszmar senny. Widać było, że ma do czynienia z męż
czyzną, który wszystkich, a zwłaszcza kobiety, traktuje
jak istoty niższego rzędu. Z kimś takim absolutnie nie
potrafiła walczyć.
- Nie mam mowy, żebym z nim skoczyła - powiedzia
ła twardo.
- Ale przecież jesteście przyjaciółmi - Josh lekko się
zaniepokoił.
Izzy popatrzyła na zbliżające się w ich stronę zwierzę.
- Bardzo wątpię.
Ten człowiek mógł być kochankiem Jemimy, ale nie jej
przyjacielem. Nie wątpiła, że siostra mogła nawet zako
chać się w takim królu wszechświata. Na pewno jednak
nie darzyła go przyjaźnią.
Nie miała dużo czasu na roztrząsanie tej kwestii. Zawsze
powtarzała Jemimie, że sama jest kowalem własnego losu.
Teraz miała okazję przetestować w praktyce tę zasadę.
Popatrzyła ponad ramieniem Josha prosto w kierunku,
w którym za lustrzanymi okularami powinny znajdować
się oczy Dominika Templetona-Burke'a.
- Molly powiedziała mi, że zaproszono go tu, abyś
poczuła się pewniej. Żebyś się nie denerwowała.
- Dlaczego jest ubrany jak Rambo? - spytała, uznając,
że atak jest najlepszą formą obrony.
Oczywiście mężczyzna z nocnego koszmaru był na tyle
blisko, że usłyszał jej pytanie. W jednej chwili sposób jego
zachowania diametralnie się zmienił. Zatrzymał się, a
szkła jego okularów zogniskowały się na jej oczach jak
wiązki lasera.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 71
- Kto to wie? - powiedział cicho Josh. - Nikt nie jest
w stanie przewidzieć, co zrobi Dominik.
- Doprawdy? - Izzy ponownie wcieliła się w rolę su-
permodelki, której nic nie jest w stanie zaskoczyć. Zmru
żyła oczy. - W takim razie jest nas dwoje.
Wyszła z limuzyny niczym królowa.
- Nie sprzeciwiaj się mu - ostrzegł ją Josh. - Nie
wiesz, ile się napracowaliśmy, żeby go tu ściągnąć. Jak
coś mu się nie spodoba, pójdzie sobie. Nie przejmuje się
tym, co powiedzą ludzie.
W to akurat nie wątpiła. Mężczyzna stał przed nią ze
skrzyżowanymi na piersiach ramionami, przyglądając się
z zainteresowaniem temu, co jej top ledwo przykrywał.
Seksistowska świnia, pomyślała, mając ochotę natych
miast go uderzyć.
Nie zrobiła tego. Uniosła podbródek jeszcze wyżej
i spojrzała prosto w lustrzane okulary.
Stał nieruchomo jak skała.
Boże, zaraz się zacznie, pomyślała.
Miała dziwne wrażenie, że stojący naprzeciw niej męż
czyzna jest w szoku. Przełknęła ślinę, biorąc się w garść.
W tej chwili stojąca jak skała postać znów przemieniła
się w człowieka.
- Zmieniłaś zdanie? - spytał na powitanie.
Izzy nie wierzyła własnym uszom. Żadnego: „Kim jest
ta kobieta?". Ani: „Gdzie jest Jemima?". Miała wrażenie,
że dobrze się bawił. Tylko dlaczego brzmienie jego głosu
wzbudziło w niej dziwny niepokój?
- Jeśli pytasz, czy opuściła mnie odwaga, to nie.
W jednej chwili pożałowała swoich słów. Przecież jako
modelka miała prawo do odczuwania słabości. Josh i ten
tygrys na pewno tego od niej oczekiwali.
72
SOPHIE WESTON
- Nie?
Dominik ostentacyjnie popatrzył na zegarek. Duży, z wie
loma gadżetami, błyszczący w słońcu. Ale to nie na zegarek
patrzyła Izzy. Patrzyła na jego przedramię. Silne, opalone,
muskularne. Przełknęła ślinę. Nie każdy silny mężczyzna
jest brutalem. Nie można generalizować, osądzać wszyst
kich na podstawie jednego złego doświadczenia.
- Nie. Nigdy nie tracę panowania nad sobą.
- Wierzę ci.
- Nigdy - powtórzyła.
- W takim razie chodźmy się zważyć i skończmy to
przedstawienie.
- Zważyć?
- To konieczne. W zależności od wagi ustala się dłu
gość liny.
- Nikt mi nie powiedział, że będę musiała się zważyć.
- To nie boli.
- Ale...
- Nic się nie martw. Nie mogą nikomu zdradzić, ile
ważysz. To jest nawet zapisane w umowie - wyjaśnił Josh.
Dominik wybuchnął śmiechem. Izzy z każdą minutą
coraz mniej go lubiła. I to nie tylko dlatego, że się ubrał
jak Rambo.
- Nie ma się co śmiać. Staram się nie zapominać, że
jestem w pracy.
Wzruszył ramionami.
- Czy twoja waga to zawodowy sekret?
Odrzuciła do tyłu pachnące szamponem Jemimy włosy
i uśmiechnęła się kusząco do Dominika.
- Żadna kobieta nie lubi, kiedy podaje się jej wagę do
publicznej wiadomości.
- Idziemy czy nie?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
73
Gdyby to ode mnie zależało, nie. Najchętniej uciekła
bym od twoich skrytych za szkłami oczu, muskularnych
ramion i...
Nie mogła tego zrobić. Zbyt wiele zależało od jej za
chowania. Musiała myśleć o Jemimie, a nie swojej dumie.
Nie miała wyboru.
- Naturalnie - odparła, zadzierając wysoko głowę.
- W takim razie chodźmy.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dominik nie mógł w to uwierzyć. To była ona.
Jego dziewczyna w czerwieni. Odnalazł ją! A już za
czynał wątpić w to, czy jego strategia odniesie pożądany
skutek. Już myślał, że będzie musiał spytać o nią Molly
di Peretti, a tu proszę, ma ją przed sobą.
Zachowywała się, jakby nigdy przedtem go nie spotka
ła. Jakby z nim nie tańczyła i nie tuliła się do niego na
miętnie.
Popatrz na mnie, powiedział do niej w duchu. Kiedy
spojrzy mu w oczy, będzie musiała przestać udawać. Bę
dzie musiała przyznać, że to on.
Ona jednak nie patrzyła na niego, a raczej patrzyła, ale
jakby go nie dostrzegała.
O co tu chodzi?
- Ja tu na was zaczekam, Jemima - usłyszeli za pleca
mi głos Josha.
Jemima?
Jego dziewczyna nie była Jemimą Dare! Znał Jemimę.
Tańczył z nią na jakimś balu w zimie. A raczej kołysał się
z nią w rytm muzyki, gdyż z powodu zbyt wysokich ob
casów nie była w stanie robić nic więcej.
To nie była Jemima Dare. Chyba że...
Ludzie się zmieniają...
- Nie! - powiedział stanowczo.
Nie słyszała go. Albo nie chciała usłyszeć. Szła w stro-
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
75
nę biura, jakby zupełnie nie pamiętała tego, co się między
nimi wydarzyło.
A przecież musiała pamiętać.
Widział, jak jest zdenerwowana. Posłała mu wyzywa
jące spojrzenie i weszła na wagę. Nawet nie popatrzyła na
liczbę, którą kobieta zapisała markerem na wierzchu jej
dłoni. To przekonało go ostatecznie. Żadna modelka by
tak nie postąpiła. Kimkolwiek była, nie była Jemima Dare.
Instynkt go nie zawiódł.
- Prowadzisz bardzo ciekawe życie - zagaił.
- Co? - Kobieta niebędąca Jemimą Dare popatrzyła na
niego nieprzytomnie.
- Tyle wrażeń - ciągnął gładko. -I tyle okazji do na
wiązywania przelotnych znajomości.
Ku jego rozczarowaniu, nie podjęła wyzwania.
- Nie mam na to czasu. Zresztą nigdy mnie to nie
pociągało. To moja siostra, Izzy, celuje w złym zacho
waniu.
- Naprawdę? Trudno mi w to uwierzyć.
- Dlaczego myślisz, że nawet gdybym to robiła, mia
łabym ochotę z tobą o tym rozmawiać?
- Powinnaś skoncentrować się na tym, co mówi instru
ktorka - powiedział z satysfakcją. - Ta uprząż jest bardzo
ważna. Może uratować ci życie.
W odpowiedzi zamruczała coś tylko pod nosem. Do
minik zdusił uśmiech, starając się ze wszystkich sił prze
obrazić w pilnego ucznia. Nie było to łatwe, gdyż kobieta,
która nie była Jemima, zbyt mocno go fascynowała,
a ponadto doskonale znał zasady, o których mówiła ich
instruktorka.
Izzy natomiast zamiast skupić się na jej słowach, my
ślała o Dominiku. Choć wyglądał jak hollywoodzki boha-
76
SOPHIE WESTON
ter, wcale się tak nie zachowywał. Przyglądał się jej, jakby
była jakimś obiektem pod mikroskopem. Pod jego wzro
kiem czuła się nieswojo.
- Nie gap się na mnie, tylko słuchaj, co do nas mówią
- powiedziała ostro. - Inaczej nie dowiesz się, czym ry
zykujesz.
Jego brwi uniosły się, a w kącikach oczu pojawiły się
zmarszczki. Śmiał się z niej.
Izzy ostentacyjnie zwróciła się w stronę instruktorki.
- Nie, nie miałam urazu kręgosłupa. Moje ciśnienie
jest prawidłowe i nie choruję na serce ani na padaczkę.
Nie, nie jestem w ciąży.
Usłyszała obok jakiś dźwięk. Spojrzała na Dominika
Templetona-Burke'a, który zdjął wreszcie okulary. Miał
szarozielone oczy, które patrzyły na nią z rozbawieniem.
- Nie bądź niemądra, Sally - powiedział, nie spuszczając
wzroku z Izzy. - Modelki, które aktualnie są na topie, nie
zachodzą w ciążę. To mogłoby zaszkodzić ich karierze.
Izzy omal się nie zakrztusiła. Z trudem udało jej się
zachować kamienną twarz.
- Widzę, że wiele wiesz o modelkach.
- To chyba wszyscy wiedzą?
- Ale nic nie wiesz o mnie — powiedziała, nie zastana
wiając się nad swoimi słowami. W tych okolicznościach
nie były one chyba najwłaściwsze.
- Niech zgadnę. Odkąd ostatni raz trzymałem cię w ra
mionach, przeszłaś na buddyzm. I teraz interesują cię tylko
sprawy dotyczące ducha.
- Odkąd ostatni raz trzymałeś mnie w ramionach? -
powtórzyła osłupiała.
- A więc zapomniałaś - powiedział pełnym dramaty
zmu głosem.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
77
Izzy poczuła, że robi jej się niedobrze. A więc on i Je
mima musieli być kochankami. Jak sobie z tym poradzi?
Jedynym pocieszeniem był fakt, że jak dotąd nie zauwa
żył, iż nie jest Jemima.
Trzymaj się tego, Izzy.
- Zapominam wielu mężczyzn - powiedziała chłodno.
Ich instruktorka parsknęła śmiechem. Najwyraźniej
dobrze znała Dominika. Może sama była kiedyś jego ko
chanką?
- Punkt dla niej, Dom - powiedziała ze śmiechem.
On też się roześmiał, choć gdy popatrzył na Izzy, do
strzegła w jego oczach zamyślenie.
- Czy to wszystko? - spytała, celowo go ignorując.
- Jeszcze tylko podpis - kobieta podała jej formularz.
- A potem założycie uprząż i jazda do góry.
Izzy podpisała się, cały czas czując na sobie wzrok
Dominika Templetona-Burke'a. Och, Boże, czyżby mię
dzy nim a Jemima były jakieś niedokończone sprawy?
Jakaś kłótnia? Patrzył na nią jak świadek zbrodni, który
próbuje wskazać podejrzanego pośród innych.
Co jeszcze może ją spotkać?
Odrzuciła do tyłu włosy. Swoje niezwykłe, połyskujące
w słońcu, miękkie jak jedwab włosy. Wiedziała, że ludzie
je pamiętają. Były to włosy renesansowej piękności, które
dzisiejszego dnia błyszczały w pełnym słońcu jak rozto
piona miedz. Może jeśli uda jej się przykuć jego uwagę
do włosów, nie zauważy, że jest zbyt wysoka, zbyt ciężka
i mocno zbudowana, by być Jemima.
- Jestem gotowa - powiedziała, czując jak włosy opa
dają jej na nagie ramiona.
Patrzył na jej włosy.
Stanął tuż za nią, położył rękę na jej plecach, a drugą
78
SOPHIE WESTON
zebrał włosy w garść. Dobrze. Tak długo, jak długo patrzy
na nią przez pryzmat pożądania, nie będzie robił żadnych
porównań.
Problem polegał na czym innym. Nie tylko on odczu
wał pożądanie. Nieoczekiwanie zadrżała pod wpływem
jego dotyku.
Niech to diabli!
- Proponuję, abyś je związała. Jeśli zaplączą się
w uprząż, możesz mieć poważne kłopoty - powiedział
zimnym głosem.
Wyciągnęła włosy z jego ręki i odsunęła się.
- Dziękuję - odparła lodowato.
- Masz rację, Dom - gdzieś z zaświatów dobiegł ją
głos Sally. - Dać pani elastyczny bandaż?
Dom ponownie parsknął śmiechem. Dlaczego ten facet
tak ją irytuje? Jak śmie zachowywać się wobec niej, a ra
czej Jemimy, protekcjonalnie? Nie cierpiała go.
- Dziękuję, ale poradzę sobie.
Miała w torebce długą spinkę, którą nosiła na własny
użytek. Wyjęła ją teraz i upięła włosy w ciasny węzeł.
Dom nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że na nią
patrzy. Czuła na sobie jego spojrzenie.
- Od dawna wspierasz akcje dobroczynne?
- Co?
- Zapewne nawet nie wiesz, po co dziś skaczesz, mam
rację?
Nie mogła zaprzeczyć.
- Co się z tobą stało, Jemmy? - spytał nagle.
Jemmy? Powiedział do niej Jemmy?
Popatrzyła na niego, marszcząc brwi.
- Nie przypominam sobie, żebyś była tak żądna sławy,
skarbie - dotknął lekko jej policzka.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
79
Zabrakło jej powietrza w płucach i przez chwilę pomy
ślała, że się udusi.
Kto z kim zerwał? Czy chce mnie zrzucić z tego mostu
w odwecie za coś, o czym nie mam pojęcia?
A jeśli coś źle zrozumiałam, a oni wcale ze sobą nie
zerwali?
Pomocy!
- Nie patrz tak na mnie, skarbie. Wszystko będzie
dobrze. Ty będziesz krzyczeć, ja bezpiecznie sprowadzę
cię na ziemię, zrobią nam fotografię i po sprawie.
- A potem umrę ze wstydu - dodała. - W razie czego
zawsze mogę uciec.
- Bardzo praktyczne rozwiązanie.
Już chciała powiedzieć, że zawsze jest praktyczna, ale
w porę ugryzła się w język. Jeśli znał Jemimę, wiedział, że
w całej Anglii nie ma bardziej beztroskiej kobiety od niej.
- Chodźmy skakać - powiedziała po prostu.
Ponownie ich zważono, zapięto uprząż, a Dominik nie
omieszkał fachowym okiem sprawdzić lin i wszystkich
elementów uprzęży. A potem objął Izzy za ramiona.
Wydała z siebie okrzyk zaskoczenia.
Popatrzył na nią lekko zdziwiony.
- Uspokój się - powiedział, widząc, jak jest spięta.
- Jestem spokojna. Jestem spokojna - powtarzała
z determinacją, starając się przekonać samą siebie, że to
prawda.
Dominik najwyraźniej był tym rozbawiony.
- Podczas skoku będziesz musiała na mnie wisieć.
Równie dobrze możesz zacząć teraz.
- Co takiego?
Popatrzył na nią, a w jego szarych oczach dostrzegła
diabelskie błyski.
80
SOPHIE WESTON
- Na tym polega skakanie w parze. Nie wyjaśnili ci
tego?
- N-nie.
- Ktoś najwyraźniej pokpił sprawę. Zawsze możemy
zrezygnować. Chcesz zjechać na dół?
Pomysł był niezwykle kuszący. Jednak Izzy wiedziała,
czym to groziło. Już widziała jutrzejsze nagłówki w prasie:
„Zaginiona modelka odbywa kurację w jednej z klinik". Je
mima bardzo by się ucieszyła z takiego obrotu sprawy.
Jeszcze tylko kilka godzin, przekonywała się w duchu.
Dokończ to i po wszystkim. Będziesz wolną kobietą.
- Nie. Dokończymy to, co zaczęliśmy - powiedziała
twardo.
- Grzeczna dziewczynka.
Klatka, którą jechali do góry, zatrzymała się i wyszli na
otwartą platformę. Czekający tam na nich ludzie zwracali
się do niej uprzejmie, ale nieco lekceważąco. Z Domem
rozmawiali jak z równym sobie. Miała wrażenie, że jest
zbędnym bagażem.
Objęła się ramionami. Choć świeciło słońce, czuła,
że cała drży. I nie miało to nic wspólnego z wysoko
ścią, na jakiej się znalazła, choć Tamiza w dole wygląda
ła jak wstążka. Izzy drżała na myśl, że Dominik Temple-
ton-Burke ma ją objąć i razem runą w przepaść.
Przysłuchiwała się, jak rozmawiał o kierunku wiatru
i ciśnieniu atmosferycznym. Był wspaniały. Był niebez
pieczny. Był jak koszmar ze snu.
To przez niego drżała jak dziewczynka.
Świetnie. Ma przed sobą jedynego mężczyznę na świe
cie, przed którym powinna postępować jak profesjona
listka, a ona nie wie, jak się wobec niego zachować.
A w dodatku jest podejrzliwy.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 81
Będzie musiała udawać, że chodzi tylko o niepokój
przed skokiem i zakłopotanie. Może to kupi. A jak skoń
czą, będzie musiała uciec od niego z prędkością światła.
- Gotowa?
Nie.
Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki.
- Tak.
Rozłożył szeroko ręce.
- W takim razie chodź w moje ramiona.
- Tylko nie to - jęknęła z prawdziwym przerażeniem
w oczach.
- Nie czas teraz na to, by się na mnie boczyć, kochanie
- powiedział, a jego oczy się śmiały.
- Nie jestem twoim kochaniem - mruknęła.
- Ależ jesteś. Przynajmniej na dziś. Ci faceci na dole
czekają na nasz miłosny uścisk.
Wiedziała, że ma rację. Fotografowie zapewne wyce
lowali już obiektywy w niebo, czekając, aż się pojawią.
Zebrała się w sobie i z niejakim trudem uśmiechnęła się.
- Jesteś taki romantyczny - powiedziała z sarkazmem
w głosie.
Pomachała ludziom na ziemi i przytuliła się do niego.
Ciepło bijące od niego niemal ją poraziło. Z ogromnym
wysiłkiem woli skupiła się na ostatnich instrukcjach, ja
kich jej udzielano. Kiwała głową, mając wrażenie, że
wszystko przytrafia się komuś innemu, nie jej.
- Chciałaś poezji? Chodź, stań na samej krawędzi.
Poezja. Poezja? Ramiona, które ją obejmowały, były
takie silne i ciepłe.
- O czym ty mówisz? - spytała podejrzliwie.
- Wiesz, o czym mówię. Musisz się tylko chwilę za
stanowić.
82
SOPHIE WESTON
Boże, to było więcej niż sekretny język kochanków. Była
tak przerażona, że omal nie spadła z platformy. W mimowol
nym odruchu przylgnęła do niego całym ciałem.
- Tylko jeden zwariowany dzień.
- Dopiero się zaczął.
- Na pomoc! - krzyknęła, na samą myśl o tym, że ma
spędzić z nim choćby jeszcze jedną chwilę. Dominik źle
zrozumiał jej krzyk.
- Nie bój się, to tylko tak źle wygląda. Zaufaj mi, a nic
ci się nie stanie.
Nie miała wyboru. Co za idiotka ze mnie, pomyślała
po raz setny tego dnia. Co za cholerna idiotka.
- Nie mogę tego zrobić.
Nawet nie próbowała ukryć, że jest przerażona.
- Ale ja mogę.
Jęknęła.
- Sama się w to wpakowałaś. Mogę cię wyciągnąć, ale
za odpowiednią cenę.
- Za jaką?
- Porozmawiamy o tym później. A teraz po prostu
zamknij oczy i zaufaj mi.
- Mam inny wybór?
Potrząsnął ze śmiechem głową.
- Chodź ze mną latać. Potem kupię ci hamburgera
i porozmawiamy o poezji.
Uznała, że będzie go nienawidzić do końca życia. I to
bez żadnych problemów. Nie pokaże mu jednak, do jakie
go stanu ją doprowadził. Nic z tego.
Podniosła głowę, promiennie się uśmiechając.
- Nie mogę się doczekać - powiedziała, planując, że
jak tylko dotknie ziemi, ucieknie od niego, gdzie pieprz
rośnie.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
83
- W takim razie zapraszam.
Podeszli do brzegu platformy. Cały czas mocno ją obej
mował.
Nie pozwoli, żeby coś mi się stało.
- Teraz! - krzyknął.
- Jeszcze nie. Chcę...
Ale on już się ruszył. Była zamknięta w jego uścisku.
- Nie myśl o skoku. Myśl o mnie.
I pocałował ją.
Ziemia usunęła jej się spod nóg.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Splecieni w ciasnym uścisku lecieli w dół.
Powinnam chyba zacząć krzyczeć, pomyślała. Jednak
jego pocałunek pozbawił ją nie tylko zdolności mówienia,
ale nawet zdolności jasnego rozumowania.
To prawda, był mężczyzną z jej nocnych koszmarów.
Ale był też mężczyzną z jej cudownej nocy. Jego pocału
nek rozpoznałaby pośród tysiąca innych.
Był realny. Był niebezpieczny. A przede wszystkim,
prawie na pewno należał do Jemimy.
W tej chwili jednak należał do niej. Całował jak nikt
inny. Nawet tu, w powietrzu, odpowiedziała na jego po
całunek z żarem.
A niech to.
- Było świetnie - oznajmił rozentuzjazmowany Josh,
kiedy wylądowali na ziemi.
Izzy nie odpowiedziała. Miała wrażenie, że jej nogi nie
należą do niej i zapewne była biała jak prześcieradło. Mia
ła nadzieję, że przypiszą to emocjom związanym z karko
łomnym skokiem.
- Niezłe ujęcie - przyznał jeden z fotoreporterów. -
Dobrze się znacie?
- Teraz już tak - odparł za nich dwoje Dominik.
- Jesteście ze sobą blisko? - nie dawał za wygraną
reporter.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
85
- Nie wcisnąłbyś między nas kartki papieru - odparł
z powagą Dominik,
Objął Izzy ramieniem, a ona, ku swemu zdziwieniu,
pozwoliła mu na to bez sprzeciwu.
- Chodź, skarbie, pozbędziemy się tej uprzęży. - Dom
uścisnął ją po przyjacielsku i uśmiechnął się do niej.
Skinęła głową. Pomachała na pożegnanie reporterom,
starając się do końca nie wypaść z roli.
- Nie mogę się w tym ruszyć - powiedziała, czując, że
cała drży.
- Jesteś zdezorientowana. Twoje nogi jeszcze się nie
przyzwyczaiły do tego, że stąpają po twardej ziemi.
Wprawnymi ruchami zdjął z niej wszystkie krępujące
ją pasy i liny.
- Dziękuję.
Jego bliskość, zapach, ciepło zupełnie ją odurzyły. Od
rzuciła do tyłu głowę, jakby uchylając się przed nadmia
rem emocji;
Przypomniała sobie, jak w taksówce potarła policzkiem
o jego nadgarstek. Miał taki duży zegarek z mnóstwem
tarcz i wskaźników.
Dom, który odpinał właśnie pas w jej talii, podniósł
nagle głowę, jakby coś powiedziała.
To wystarczyło, aby rozpalić w niej ogień.
Stała tak, patrząc na niego z góry. Miał szare oczy,
przejrzyste jak dwa jeziora, a w ich głębi dostrzegła zie
lone błyski. Patrzyły na nią z niewiarygodną wręcz na
miętnością. Zdawały się sięgać jej duszy.
Nagle nie mogła myśleć. Nie mogła oddychać. Przyło
żyła rękę do gardła, ale nie była w stanie oderwać od niego
wzroku.
Dominik uśmiechnął się i wstał.
86 SOPHIE WESTON
Położył rękę na jej ramieniu, a ona odruchowo rozchy
liła usta.
- Jesteś gotowa, Jemima? - usłyszała za plecami ostry
głos Josha.
Dominik cofnął się i położył rozłożoną dłoń na piersi,
lekko się skłaniając.
Prawie się roześmiała. Ten skok chyba zupełnie pozba
wił ją zdolności racjonalnego rozumowania.
- Ja ją odwiozę - powiedział Dom.
- Czeka na nas limuzyna. Mam odwieźć Jemimę do
hotelu.
- Zmiana planów.
- Nic mi nie powiedzieli. Jak zwykle. - Josh westchnął
zrezygnowany.
- To nie było zaplanowane. Mamy zamiar zjeść lunch
gdzieś, gdzie reporterzy nas nie wypatrzą.
- W takim razie może chcecie wziąć limuzynę?
- Damy sobie radę. Możesz być pewien, że bezpiecz
nie dostarczę Jemimę do domu.
- Ale ja w ogóle nie mam ochoty na lunch - Izzy
odzyskała głos.
- Może nie. Ale chyba nie pozbawisz ich widoku nas
odjeżdżających w siną dal? Jesteśmy głównym punktem
dnia. To właśnie chcą zobaczyć.
- W takim razie powiedz im, że nic z tego.
- Jesteś pewna? - roześmiał się miękko.
- Pójdę się tylko pożegnać - oznajmiła krótko i wyszła
z kabiny.
Dominik pokręcił głową. Miał przed sobą trudne zada
nie. Nie sądził, żeby ta dziewczyna była chętna do dalszej
współpracy. Zastanawiał się, czy zaryzykuje i przejdzie
z nim ramię w ramię przed zgromadzoną widownią.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
87
Ależ to będzie zabawa!
Zastał ją rozmawiającą z ludźmi z organizacji charyta
tywnej. Dostała pamiątkową koszulkę i certyfikat stwier
dzający, że dokonała tego wyczynu. Popatrzyła na Domi
nika i nawet się uśmiechnęła.
Kiedy się śmiała, nie potrafił oderwać od niej wzroku.
Jak w ogóle przyszło jej do głowy, że mógł nawiązać
bliższą znajomość z tym dzieciakiem, z którym tańczył
w lutym? I jak ten idiota z C&C mógł nie zauważyć, że
stoi przed nim inna kobieta?
Pod pewnymi względami były do siebie podobne, ale
tylko na pierwszy rzut oka. No tak, ale Josh nie widział jej
tańczącej na parkiecie w tyra mrocznym klubie. Nie trzymał
jej w ramionach, kiedy mamrotała coś o poezji, wprawiając
go w stan najwyższego podniecenia. Nie kładł jej też do
łóżka, kiedy zasnęła. Nie miał z nią niedokończonych spraw.
Dom oparł się o drzwi, przyglądając się otoczonej tłu
mem fotoreporterów kobiecie. Jej oczy błyszczały, a nie
sforne włosy wymykały się z koka. Policzki miała zaró
żowione i nareszcie przestała wyglądać jak ubrana na wy
stawę lalka.
- Prawda, że wygląda dziś wyjątkowo? - w tonie głosu
Josha dało się słyszeć dziwną nutę.
- Na pewno nie wygląda tak, jak na fotografiach.
- To normalne. Zdjęcie zawsze przekłamuje rzeczywi
stość. Ale dziś jest w Jemimie coś innego. -
- Może zmienił ją strach? - podpowiedział Dom.
- Chyba masz rację - Josh roześmiał się.
- A może także i moja obecność. Nie spodziewała się
mnie tu zastać. Słuchaj, Josh, mówiłem poważnie o tym
lunchu. - Popatrzył na niego jak mężczyzna na mężczy
znę. - Mamy kilka spraw do omówienia.
88 SOPHIE WESTON
- Nie sprawiała wrażenia, jakby miała na to wielką
ochotę.
- Wiele spraw.
- Rozumiem. W takim razie biorę limuzynę i zaraz się
zbieram.
- Dzięki, Josh.
Patrzył za nim, jak wychodzi przez bramę, i uśmiechnął
się do siebie.
Śmiała się z czegoś, co powiedział jeden z mężczyzn.
Dom uznał, że nadszedł czas, żeby oznajmić jej, że Josh
zostawił ją pod jego opieką.
Podszedł do niej i odezwał się niskim głosem, który
zawsze robił na kobietach wrażenie.
- Jesteś gotowa, skarbie?
Podskoczyła, jakby ktoś przyłożył jej do pleców pisto
let. Szybko się opanowała, ale jej oczy patrzyły na niego
z niezwykłą ostrożnością.
Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby zapytał, ile
pamięta ze wspólnie spędzonej nocy.
Miał na to ogromną ochotę, ale uznał, że byłaby to
przesada, zważywszy na to, że otaczał ich tłum fanów,
reporterów i ludzi z agencji PR.
- Nie ma potrzeby, byś...
- Przynajmniej tyle należy ci się po tym, jak byłaś
dzielna tam na górze. - Spojrzał na zebranych. - Musia
łem jej obiecać hamburgera, żeby skoczyła.
Zebrani wybuchnęli śmiechem. Nie - Jemima też się roze
śmiała. Tylko Dom widział, ile wysiłku ją to kosztowało.
- Czuję się dobrze. Nie potrzebuję już hamburgera.
- Ale ja tak - powiedział miękko Dom.
Ich spojrzenia spotkały się. Wiedział, że ona chce uciec
od niego jak najszybciej.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 89
Niech tylko spróbuje. Dom chętnie pobawi się z nią
w kotka i myszkę.
- Nie mogę tak po prostu iść na hamburgera. Fani są
bezlitośni.
Żadna kobieta nie starała się tak jak ona uniknąć jego
towarzystwa. Prawie zrobiło mu się jej żal.
- Zabiorę cię do miejsca, w którym nikt cię nie rozpo
zna. Obiecuję ci.
- Ale Josh na mnie czeka.
- Nie czeka. Powiedziałem mu, że mamy wiele spraw
do omówienia.
- Rozumiem. - Jej podbródek uniósł się niebezpiecz
nie. Najwyraźniej biła się z myślami.
Wyjęła z włosów spinkę i pozwoliła, aby włosy luźno
opadły jej płomienną falą na plecy.
- Zgoda? - w jego głosie pojawiły się pieszczotliwe
tony.
- Zgoda.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, choć wiedział,
że za tym uśmiechem kryje się zdenerwowanie. Nie spo
dobało mu się to, że perspektywa spędzenia z nim czasu
jest dla niej tak niepokojąca.
- A więc idziemy? - spytał może nieco ostrzej, niż
zamierzał.
Wzruszyła ramionami, ale ruszyła posłusznie w stronę
jego samochodu. Dom pracował nad nim kilka ostatnich
dni i silnik działał bez zarzutu. Jednak na karoserii widać
było ślady ostatniej wyprawy. Zaschnięte błoto i gruba
warstwa kurzu nie wyglądały najlepiej.
Wyraz twarzy Izzy był trudny do rozszyfrowania.
- Wiem, że to znacznie poniżej twojego standardu, ale
zapraszam do środka - otworzył przed nią drzwi.
90 SOPHIE WESTON
Weszła, nie przyjmując jego wyciągniętej ręki.
- Nie masz racji. Jestem tylko zdziwiona, że jeździsz
czymś takim po mieście. Sądziłam, że podróżnik powinien
bardziej dbać o ochronę środowiska naturalnego.
Zamrugał zdziwiony jej uwagą.
- Uważasz, że za mało przejmuję się ekologią?
Uśmiechnęła się lekko.
- Naśmiewasz się ze mnie! - stwierdził tonem od
krywcy.
- Mówię to, co myślę.
Dom przeszedł na drugą stronę pojazdu i usiadł za kie
rownicą.
- Zapominasz o kilku rzeczach. - Włączył silnik. -
Nie mieszkam w Londynie. Teraz zatrzymałem się na jakiś
czas u rodziny. Mam samochód z napędem na cztery koła,
ponieważ zazwyczaj nie jeżdżę po asfaltowych drogach.
Ten samochód służy mi od ośmiu lat i przejechałem nim
pół świata. Jest w doskonałym stanie, ponieważ zajmuję
się nim osobiście. I ma katalizator spalin.
- Skoro tak twierdzisz - Izzy nadal była sceptyczna.
Dominik był rozbawiony jej zachowaniem. Postanowił
się z nią trochę podrażnić.
- Wiesz, Jemima, bardzo się zmieniłaś.
Przejechał obok fotografów i innych gapiów. Izzy po
machała im. Trochę od niechcenia, pomyślał.
- Masz dosyć fanów? - spytał sardonicznie.
- To wszystko jest takie sztuczne.
Jej wyznanie zabrzmiało bardzo prawdziwie. Poczuł się
zaintrygowany.
- To jakiś problem?
- Przywykłam już do tego. Staram się nie zapominać
o tym, że bez fanów nie zrobiłabym kariery.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 91
Dom jechał wąskimi uliczkami na południe, oddalając
się od rzeki.
- Wzruszające - powiedział, nie odrywając oczu od
drogi. - A kto wymyślił tę szopkę na moście? Culp &
Christopher?
- Jesteś cyniczny.
- A ty sztuczna. Fotografowie nękali dziś Josha. Zu
pełnie jakby chcieli zobaczyć metkę każdego fragmentu
twojej garderoby. Nie wykluczając bielizny.
Tym razem, ku radości Dorna, Izzy szczerze się roze
śmiała.
- Och, Boże. Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację.
- Jak to?
- To największy problem w świecie mody. Nosić strin-
gi, spodenki czy zwykłe majtki. Nieustannie o tym rozma
wiamy.
- Naprawdę?
Choć nie wierzył jej ani przez chwilę, był zafascyno
wany. Sprawiała wrażenie osoby, która wie, o czym mówi.
Bez wątpienia znała kogoś, komu te tematy rzeczywiście
były bardzo bliskie. Mógł się założyć, że tym kimś jest
prawdziwa Jemima Dare.
- Żebyś wiedział. Dla dziewczyn to szalenie istotnie
sprawy.
- Niemożliwe.
Izzy poprawiła się na swoim fotelu. Najwyraźniej do
brze się bawiła.
- Nosisz stringi, to jesteś na topie. Duże majtki skre
ślają cię w oczach innych.
- Chyba nie muszę pytać, do którego obozu należysz?
- Nie, jeśli nie chcesz ryzykować ciosu.
- Tak naprawdę nie mam nic przeciw porządnym majt-
92
SOPHIE WESTON
kom - powiedział prowokująco. - Najlepiej, jak są całe
z koronki i sięgają kolan. Przynajmniej jest wtedy co zdej
mować. Powoli.
Uśmiech zniknął z twarzy Izzy. Chyba się zarumieniła.
Nie mógł oderwać wzroku od drogi, żeby to sprawdzić,
ale istniała maleńka szansa, że tak.
- Kiedy ostatnio sama o sobie decydowałaś? A może
lubisz, żeby wszystko zostało zorganizowane przez twoich
menedżerów, stylistów i agencję PR?
Zapadła krótka chwila milczenia, ale po chwili Izzy
odzyskała rezon.
- Zapomniałeś o fryzjerze.
- Naprawdę się do tego przyznajesz? - Dom był za
skoczony.
- Nie ma sensu zaprzeczać, prawda? Tak właśnie żyją
modelki.
Miał ochotę spróbować jeszcze raz, choć wiedział, że
tym razem go znokautowała.
- Nawet znane modelki?
- Zwłaszcza one - powiedziała zimno.
Zaczął się zastanawiać, czy gra w szachy.
W pewnym momencie droga gwałtownie skręciła i Do
minik musiał dość ostro zahamować.
- Przepraszam. Nic ci się nie stało? - spytał, zły na
siebie.
- Naturalnie, że nic. Tylko jeżdżenie tym samochodem
po ulicach Londynu wcale nie jest zabawne.
- Za bardzo cię rzuca? Przywykłaś do przytulnych
wnętrz limuzyn, mam rację?
- Nie. Martwię się tylko o boczne lusterka zaparkowa
nych wzdłuż ulicy samochodów.
- Jak dotąd nie dotknąłem żadnego.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
93
- Może nie, ale mijasz je o włos. Pasażer widzi to
dokładnie.
Zdecydowanie grała w szachy. Świetnie!,
- Zatrzymaj samochód i wypuść mnie. Sama wrócę do
domu.
- Nie ma mowy.
- Dlaczego nie?
- Są co najmniej cztery powody. Po pierwsze, jesteśmy
zbyt daleko od metra. Taksówki też nie znajdziesz tu łatwo
o tej porze dnia. Obiecałem, że zawiozę cię do domu,
a zawsze dotrzymuję obietnic. No i jestem ci winien ham
burgera.
Jest jeszcze po piąte, pomyślał, ale nie powiedział tego
na głos. Mam zamiar wziąć cię w ramiona i spić z ciebie
całą słodycz. Będę cię pieścił tak długo, aż zaczniesz krzy
czeć z rozkoszy.
Zastanawiał się, czy już się domyśliła, kim jest. Czasami
miał wrażenie, że zupełnie go nie kojarzy. Czyżby celowo
go zwodziła? Czy naprawdę nie pamiętała nic z tamtej nocy?
Jeśli tak, to on jej wszystko przypomni.
- Zwalniam cię z danej obietnicy.
- Nic z tego. Dotrzymuję każdej, nawet najmniejszej.
- Cóż za perfekcjonizm! Musi ci być z tym trudno żyć.
- Nie powiedziałbym tego. Po prostu nie robię żadnych
głupich obietnic.
Dom skręcił w jeszcze węższą uliczkę. Zaparkował na
malutkim skrawku wolnego chodnika, wyłączył silnik
i odwrócił się w jej stronę.
Nadał miała na sobie więcej makijażu, niż potrzebowa
ła i niż on lubił. Jej włosy w lekkim nieładzie spadały
luźno na ramiona.
Co by zrobiła, gdyby pozwolił dojść do głosu swoim
94
SOPHIE WESTON
najbardziej prymitywnym instynktom? Gdyby sięgnął rę
ką i uwolnił kosmyk włosów, który zatknęła za ucho?
Gdyby zanurzył w nich palce?
- Na co się tak patrzysz?
Może starała się sprawiać wrażenie spokojnej, ale głos
ją zdradził. Znów była zdenerwowana.
Dominik westchnął. Nie dotknął jej włosów, a zamiast
tego podjął starą grę.
- Minęło sporo czasu, odkąd razem siedzieliśmy przy
stole. Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść razem posiłek.
Porozmawiać. - Wstrzymał oddech. W tym momencie
powinna była powiedzieć, że nigdy razem nie jedli. Za
tańczyli tylko razem-, nic więcej.
Nie zrobiła tego.
Co teraz? A jeżeli rzeczywiście była Jemima?
- A może pozwalasz sobie tylko na kilka listków sałaty
dziennie? - zadrwił.
- Nie - powiedziała, niemal niegrzecznie.
- To dobrze. W takim razie spodoba ci się tam, dokąd
idziemy. Mają bardzo dobrą kuchnię i możemy zjeść na
dworze.
Izzy popatrzyła na niego uważnie.
- Czy ty w ogóle przyjmujesz kiedykolwiek czyjąś od
mowę? . .
- Nigdy. Chyba że dotyczy nieistotnej sprawy.
Dom mógł starać się powstrzymać swoje instynkty, ale
nie był ze stali. Jej nagie ramiona aż prosiły się, żeby ich
dotknął.
Delikatnym ruchem przesunął po nich palcami. Izzy
była tak zaskoczona, że w zasadzie na to nie zareagowała.
Po jej minie widać jednak było, że ten dotyk nie pozostał
jej obojętny.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 95
Tak!
Może sobie kłamać, ile chce. Jej ciało mówiło za nią.
Izzy nie poruszyła się, nie odezwała. Była jak skamie
niała.
Wolno podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
Był na to zupełnie nieprzygotowany.
To była gra. Jak szachy. Ruch jednego gracza, a potem
ruch przeciwnika. Miłosne szachy.
Nie-Jemima wyglądała w tej chwili, jakby na jej wąt
łych ramionach spoczął cały ciężar świata. A ona nie mog
ła go unieść.
Uśmiech Dominika znikł.
- Co się stało? Dlaczego tak wyglądasz? Powiedz mi.
Ona jednak pokręciła głową, wysiadła z samochodu
i ruszyła w stronę baru.
Dom wybrał schowany między drzewami stolik w rogu
placu. Nikt na nich nawet nie spojrzał.
- Widzisz? Żadnych fanów. Jesteś bezpieczna.
- Bezpieczna? Ach, rzeczywiście.
- Czyżbyś się mnie bała? Traktujesz mnie, jakbym sta
nowił dla ciebie jakieś zagrożenie.
- Opowiadasz bzdury.
- Też tak myślę. Dlatego będę wdzięczny, jeśli wytłu
maczysz mi swoje zachowanie.
Izzy tylko wzruszyła ramionami. Napięcie na jej twarzy
było niemal namacalne.
- Czego się boisz? - spytał miękko.
Cisza.
- Nie powiem nikomu, że cię pocałowałem, jeśli to cię
martwi.
Równie dobrze mógłby ją uderzyć. Jej twarz zrobiła się
kredowobiała, pomimo mocnego makijażu. Wyglądała
96
SOPHIE WESTON
w tej chwili tak bezbronnie, że miał ochotę wziąć ją w ra
miona i przytulić.
Widział, że stara się zapanować nad nerwami, ale bez
większego skutku.
- Przepraszam, ale najwyraźniej ten skok wprowadził
mnie w stan przygnębienia.
- Skok? Czy może ja?
- Dlaczego twoja obecność miałaby działać na mnie
przygnębiająco?
Dom popatrzył jej prosto w oczy.
- Tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Izzy podjęła grę. Zdawała się ważyć każde wypowie
dziane do niego słowo.
- Pozwól w takim razie, że cię o coś spytam. Co miałeś
dokładnie na myśli, mówiąc, że się zmieniłam?
Dlaczego nie chce powiedzieć mu prawdy? Teraz, kie
dy są tylko we dwoje, mogłaby się na to zdobyć.
Jemima Dare wyjechała z żonatym mężczyzną na Se
szele, a ja daję jej alibi. Albo: Jestem sobowtórem Jemimy
Dare i często ją zastępuję.
Jeśli sama mu tego nie powie, sprowokuje ją.
- Odniosłem wrażenie, że wcale nie miałaś ochoty na
ten skok. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że ostatnim
razem nie miałaś większych oporów przed schronieniem
się w moich ramionach - powiedział ostrożnie.
- Co?
- Czułem się zaszczycony. Nie odstępowałaś mnie
przez cały wieczór.
Było w tym trochę prawdy. Jemima rzeczywiście tań
czyła z nim dłuższy czas, choć ten taniec w niczym nie
dał się porównać do tańca z dziewczyną w czerwieni.
Gdybyż tylko zechciała to przyznać!
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
97
- Nie mów mi, że zapomniałaś?
- Oczywiście, że nie - odparła, nie patrząc na niego.
- Wtedy się mnie nie bałaś.
Izzy wyprostowała się i odłożyła sztućce.
- Teraz też się ciebie nie boję!
- Jesteś pewna?
Popatrzyła na niego w sposób, który miał być dla niego
obraźliwy.
- Naturalnie, że tak. Dlaczego miałabym obawiać się
jakiegoś tam Rambo?
Starał się skupić na rozmowie, ale miał z tym spore
trudności. Kiedy tak odsłaniała podbródek, ukazywała bia
łą szyję, która aż się prosiła, by ją całować.
- Nie lubisz wojskowego stylu?
- Nie. Gdyby po świecie biegało mniej mężczyzn wy
machujących swoimi pukawkami, żyłoby się znacznie
szczęśliwiej.
Starała się, aby zabrzmiało to jak żart, ale była w jej
głosie jakaś zaciętość, która wskazywała na to, że nie są
to żarty.
- Naprawdę nie lubisz militariów?
- Nie. Dlaczego tak cię to dziwi? Uważasz, że każ
da kobieta powinna szaleć na punkcie uzbrojonej po zęby
armii? Coś takiego...
- Osobiście nie zaliczyłbym się do tej kategorii.
- Pistolety, eksplozje i panterki. Niedobrze mi się robi,
gdy na to patrzę.
Rzeczywiście, nie wyglądała zdrowo.
- Niech zgadnę. Miałaś jakieś nieprzyjemne doświad
czenia z żołnierzem?
Nie słuchała go. Machnęła ręką, jasno dając mu tym
gestem do zrozumienia, co myśli o tym wszystkim.
98
SOPHIE WESTON
- Ubierze się taki w mundur i myśli, że ma prawo de
cydować o życiu innych ludzi. To chore. Okrutne. I...
Przerwała nagle.
Dominik opadł na oparcie krzesła.
- Tak jak powiedziałem, wygląda na to, że miałaś inte
resujące życie.
- Ja...
- Bo to nie jest tylko kwestia wyobraźni, prawda?
Izzy była tak wzburzona, że wstała od stołu i nie oglą
dając się za siebie, wybiegła z restauracji.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dominik miał rację. Nie mogła znaleźć taksówki. I całe
szczęście. Idąc chodnikiem, miała przynajmniej okazję
dać upust nagromadzonej frustracji i trochę ochłonąć.
Jak mogła pozwolić mu się tak sprowokować? Przecież
nic dla niej nie znaczył. Był tylko towarzyszem skoku
Jemimy.
Zatrzymała się i zaczęła myśleć o sytuacji, w jakiej się
znalazła. Był piękny jesienny dzień. Mogła dotrzeć pie
chotą do jednego z mostów, gdyby tylko wiedziała, w któ
rym iść kierunku. Albo iść na piechotę do domu. Nie
rozpoznawała ulic, ale wiedziała, że musi to być jakieś
dwadzieścia minut szybkiego marszu stąd.
Perspektywa gorącej czekolady we własnym łóżku
omal jej do tego nie przekonała.
Jednak podobnie jak Dominik Templeton-Burke do
trzymywała obietnic. Westchnęła ciężko i zawróciła, aby
dokończyć rozpoczęte przedsięwzięcie.
Na szczęście po drodze do mostu Chelsea było dużo
zielonych drzew, które jak zwykle dodały jej optymizmu.
Kiedy do niego dotarła, była już spokojna. Rzeczywiście,
dopiekł jej, ale ona też nie pozostała mu dłużna.
Przeszła przez Tamizę, złapała autobus jadący na pół
noc, nieustannie przypominając sobie zakończoną niedaw
no rozmowę. Nie podejrzewał, że nie jest Jemima. Był
100
SOPHIE WESTON
tego pewien. No, może prawie pewien. A jej udało się
sprawić, by przestał zachowywać się w stosunku do niej
protekcjonalnie. Kiedy stanęła przed drzwiami hotelu, by
ła przekonana, że całkiem dobrze dała sobie radę z Domi
nikiem Templetonem-Burkiem.
Chciała zadzwonić do Jemimy i powiedzieć jej, jak
dobrze jej poszło, ale miała jedynie numer do jej lekarza,
którego asystent oznajmił, że żadnego z nich nie ma w po
bliżu.
Cóż, mogła z czystym sumieniem pojechać do domu
i przeobrazić się w Isabel Dare. Na samą myśl o tym z ra
dości łzy napłynęły jej pod powieki.
- Żegnaj, Jemimo numer dwa - powiedziała, z entu
zjazmem, pakując do walizki rzeczy siostry. Robiąc to,
zdała sobie sprawę, że większość z nich to wypożyczone
od słynnych projektantów kreacje. Zawahała się, po czym
wykręciła numer agencji Jemimy.
Asystentka Basila najwyraźniej nie miała żadnych po
dejrzeń.
- Cześć, Jemima - przywitała Izzy.
Izzy wyjaśniła, na czym polega jej problem.
- Jasne, wyślemy kogoś po twoje rzeczy. Nie chcesz
zostawić sobie nic na weekend?
- Chyba nie, dzięki. Wyjeżdżam na wieś - dodała,
zainspirowana nagłą myślą.
- Basil chyba spodziewa się, że będziesz tam na niego
czekać.
Miała ochotę powiedzieć, że bardzo w to wątpi, ale
zamiast tego zrobiła głęboki wdech i zakasłała.
- Och, nie wiedziałam, że chce się ze mną widzieć.
Teraz chyba już za późno, żebym zmieniła plany.
- Nie będzie zadowolony - w głosie asystentki dało
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
101
się słyszeć nutkę ostrzeżenia. - Pamiętasz, jak mówił, że
byś nie angażowała się nadmiernie w interes Pepper?
Izzy spojrzała na swoje odbicie w lustrze. To drań. Na
samą myśl o tym, co zrobił jej bezbronnej siostrze, odru
chowo zaciskała szczęki. Jeśli kiedykolwiek stanie z nim
oko w oko...
Teraz jednak miała co innego na głowie.
- Żałuję, że nie wiedziałam wcześniej. - Udało jej się
przybrać żałosny i niewolny od zdenerwowania ton.
- Cóż, nic już się nie poradzi. Wyjeżdżasz z kimś miłym?
- Fantastycznym. - W oczach stanęła jej sylwetka Do
minika Templetona-Burke'a. - Wprost nie mogę się już
doczekać, kiedy go zobaczę.
- Czyżby jakiś nowy mężczyzna w twoim życiu?
- Mam nadzieję...
Może powinna jednak przestać fantazjować. Stanow
czo za dużo myślała o tym szowiniście.
- Kiedy Basil przyjeżdża?
- Chyba w poniedziałek. Baw się dobrze. Nie powiem
mu o niczym. Tylko nie zapomnij wyłączyć telefonu.
Wiesz, co Basil myśli o twoich chłopakach.
- Jasne - Izzy zaczynała mieć pojęcie, co Basil myślał
o wszystkim, co dotyczyło stylu życia modelek. Zdaje się,
że chciał kontrolować każdy jego aspekt.
Miała nadzieję, że do poniedziałku Jemima stanie jakoś
na nogi i osobiście oznajmi Basilowi, że zmienia agencję.
Ponownie spróbowała dodzwonić się do Jemimy. Tym
razem skutecznie.
- Basil wrócił?
- Nie, może przyjedzie w poniedziałek. Jay Jay, wi
działam się z twoim przyjacielem, Dominikiem Templeto-
nem-Burkiem. Chyba sobie poradziłam, ale...
102
SOPHIE WESTON
- Poniedziałek. Boże, rozmawiałaś z nim? Myślisz, że
coś podejrzewa?
Izzy westchnęła.
- Basil jest daleko. Dzwoniłam do agencji, gdzie nic
nie podejrzewają. Jednak co do Dominika...
- Jesteś pewna?
- Myślą, że wyjechałaś z jakimś nowym wspaniałym
facetem.
- Izzy, Basil się na mnie wścieknie!
- To już nie ma znaczenia. Odchodzisz od niego.
Cisza.
- Jemima? Jesteś tam?
- Tak - ledwo słyszalny szept.
- Będziesz miała nowego menedżera. Od przyszłego
tygodnia. Zadowolona?
Kolejna długa chwila ciszy.
Izzy zapomniała o domu, gorącej czekoladzie, a nawet
Dominiku.
- Zaraz u ciebie będę.
Kiedy dotarła do kliniki, czekała na nią wiadomość
Lekarz jej siostry chciał się z nią widzieć.
- To jest bardziej skomplikowane, niż sądziłem - po
wiedział bez ogródek. - Ona panicznie boi się tego czło-
wieka, swojego menedżera. Nie wątpię, że to on dopro-
wadził ją do takiego stanu.
- Mam ochotę wydrapać mu oczy. Ale...
- Alę nie wie pani, w jakich relacjach pozostają. Wy
daje mi się, że pani siostra powinna poradzić się dobrego
prawnika. Macie takiego?
- Nigdy nie potrzebowałyśmy prawnika. - Izzy bez
radnie rozłożyła ręce.
- W takim razie proszę poszukać jakiegoś godnego
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
103
zaufania i wszystko mu opowiedzieć. Proszę go tu jak
najszybciej sprowadzić. A tymczasem, mogłaby pani ciąg
nąć tę grę do poniedziałku?
- Czy to naprawdę konieczne?
Lekarz zawahał się.
- Muszę utrzymywać to w tajemnicy przed wszystkimi?
- Czułaby się znacznie bezpieczniej. Obawiam się, że
nic lepszego w tej chwili nie wymyślimy.
- Dobrze. W takim razie jeszcze przez weekend - pod
dała się.
- Proszę pamiętać, że nie należy jej naciskać, żeby
wzięła się w garść. Po przebudzeniu może sprawiać wra
żenie całkiem zdrowej, ale nadal jest bardzo chwiejna.
- Obiecuję, że będę obchodzić się z nią bardzo, bardzo
delikatnie.
Usiadła obok łóżka siostry, czekając, aż się obudzi.
- Cześć - przywitała ją miękko.
- Izzy, wiedziałam, że przyjdziesz.
Izzy uznała, że najlepiej zrobi, jeśli będzie rozmawiać
z siostrą tak, jakby nic nie zaszło. Zaczęła jej opowiadać
o ubraniach, które wybrała dla niej stylistka, książce, którą
ostatnio czytała, skoku z bungee.
- Dodali mi jakiegoś gwiazdora.
Jemima usiadła w łóżku, popijając wodę.
- Kogo?
- Twojego starego przyjaciela, jak mi powiedziano.
Facet nazywa się Dominik Templeton-Burke.
Jemima jakby przebudziła się z letargu.
- Hej, hej! Przypominam sobie. Niezły samiec.
A więc byli kochankami! Tak, jak się obawiała.
- Szkoda, że wcześniej mi go nie przedstawiłaś. Nie
mogłaś zaprosić go do nas na herbatę czy coś takiego?
104
SOPHIE WESTON
Jemima roześmiała się serdecznie.
- Skarbie, naprawdę myślisz, że Dom to ten rodzaj
faceta, który chciałby przyjść do kogoś na herbatkę? -
uśmiechnęła się tak, jakby sobie coś przypomniała, i Izzy
miała ochotę dać jej klapa.
- Cóż, nie wiedziałam, że wy... że się znacie. Musia
łam się wszystkiego domyślać.
- Założę się, że nieźle się bawiłaś.
Izzy z jednej strony ucieszyła się, że siostra wraca do
swojej normalnej kondycji, z drugiej zaś poczuła nieod
partą ochotę, by nią potrząsnąć, aby spojrzała na całe
wydarzenie realniej.
- Wcale nie było zabawnie - powiedziała przez zaciś
nięte zęby. -I wcale nie jestem pewna, czy udało mi się
przekonać go, że jestem tobą. Z czego się śmiejesz?
- Dom jest dla ciebie zbyt męski, mam rację?
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, Izzy. Wolisz mężczyzn
nieco bardziej potulnych niż on.
Izzy miała ochotę powiedzieć, że to bardzo śmiała opi
nia jak na kogoś, kto drży ze strachu przed własnym
menedżerem, ale nie zrobiła tego. Obiecała lekarzowi, że
będzie ostrożna.
- Co ci się nie podoba w moich mężczyznach?
- Nic. To mili faceci. Jak ten biedny Adam, który nie
może przebić się przez trzecią randkę.. A wszystko przez
ciebie. Przyciągasz do siebie mężczyzn, którzy szukają w to
bie oparcia. Kogoś, kto będzie za nich podejmował decyzje.
- Domyślam się, że twoi dla odmiany decydują za
siebie i za ciebie? - spytała ironicznie.
Jemima sprawiała wrażenie osoby bardzo z siebie za
dowolonej.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
105
- Nic dziwnego, że Dominik Templeton-Burke był taki
podejrzliwy - mruknęła Izzy.
- Będziesz musiała mocniej się starać.
- Co? Och, nie. Nic z tego. Nie możesz oczekiwać ode
mnie, że jeszcze raz będę udawała ciebie przed tym czło
wiekiem.
- To łatwe. Tylko na niego patrz, nie przerywaj, gdy
mówi i sprawiaj wrażenie zachwyconej jego towarzy
stwem. - Otworzyła szeroko oczy, żeby zademonstrować
jej, jak ma wyglądać. - Spróbuj.
- Co ja jestem? Wiktoriańska dziewica? Nikt się tak
nie uśmiecha!
- Nie?
- Jesteś okropna. A gdzie się podziało równouprawnienie?
- Chcesz równouprawnienia? Ja wolałabym jakiegoś
macho do szaleństwa we mnie zakochanego.
- Może Dominik jest w tobie zakochany? - Izzy nie
potrafiła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
Jemima uśmiechnęła się w odpowiedzi i Izzy odwróci
ła wzrok. Może wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi na
to pytanie?
- Zresztą, nieważne.
- Wszystko jest kwestią odpowiedniego spojrzenia.
Pozwól, że ci zademonstruję.
Ku zgorszeniu Izzy oparła się na poduszce, odrzuciła
do tyłu głowę i spojrzała przeciągle w stronę drzwi.
- Przestań.
- To tylko język ciała. Patrzysz im prosto w oczy, przy
trzymujesz na chwilę spojrzenie, żeby wiedzieli, że na nich
patrzysz. Potem odwracasz wzrok na ich stopy. A potem
powoli, bardzo powoli podnosisz wzrok na twarz. - Zade
monstrowała. - Powinni czuć na sobie twoje spojrzenie.
106
SOPHIE WESTON
- Nie wątpię - skomentowała sucho Izzy. Była zain
trygowana, ale nie chciała tego przyznać.
- I tyle. Jeśli znów spotkasz Dominika, możesz to na
nim wypróbować.
To przynajmniej zabrzmiało tak, jakby Jemima wcale
nie była w nim zakochana.
- Nic z tego. Zrobiłam z nim wszystko, co mogłam.
- Tylko tak myślisz. Pamiętaj, jeśli znów się zobaczy
cie, za wszelką cenę musisz utrzymać go w przekonaniu,
że ty to ja.
Na jej policzkach pojawiły się niezdrowe rumieńce,
a oczy zaczęły błyszczeć jak w gorączce.
- Basil mógłby się dowiedzieć. Ma znajomych
w agencji PR, w której pracuje siostra Dominika. Cały
czas ze sobą rozmawiają. Proszę, Izzy.
- Postaram się - powiedziała niechętnie. - Ale tylko
pod jednym warunkiem. Masz załatwić tę sprawę osta
tecznie. Ja też mam swoje życie, pracę i kuzynkę, która
nie będzie zadowolona, jeżeli zawalę to, nad czym tak
długo razem pracowałyśmy. Tylko ten weekend. I żadnych
kontaktów z Dominikiem Templetonem-Burkiem. Po
wstrzymam sforę wilków tak długo, jak się da, ale niektóre
z nich po prostu są silniejsze ode mnie.
- Nawet po mojej fachowej demonstracji?
- Zwłaszcza po niej. - Wstała, zanim zobowiązała się
do zrobienia czegoś, co przerastało jej możliwości. - Nie
martw się, dam sobie radę nawet z tym bardzo złym
wilkiem. A ty dbaj o siebie i zdrowiej. Będziemy w kon
takcie.
Dom nie wiedział, co robić, i bardzo mu się to nie
podobało. Było to do niego zupełnie niepodobne.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 107
Zapewne powinien zameldować, że jakaś kobieta pod
szywa się pod Jemimę Dare. Jednak nie mógł tego zrobić,
skoro kobieta ta była tak wspaniała, że na pewno nie
działała ze złych pobudek.
Prawdziwa Jemima mogła sobie przebywać na przykład
na Seszelach, choć równie dobrze mogła być gdzieś prze
trzymywana wbrew swojej woli. Powinien jednak zdema
skować hochsztaplerkę i dopilnować, aby poniosła karę.
Ale...
Jego dama w czerwieni nie wyglądała na kidnaperkę.
Było w niej coś niewinnego i uczciwego. I jeszcze zabaw
nego, dzielnego, zmysłowego i...
I prostu masz ochotę się z nią przespać, powiedział
sobie, na poły rozbawiony, na poły zirytowany. Podoba ci
się i nic na to nie poradzisz. Fakty nie mają znaczenia.
Kłamie. Prawdziwa Jemima Dare zniknęła. A ty jesteś
jedynym, który to zauważył. Nie masz wyboru.
Dwie godziny później siedział na stylowym biurku Jo-
sha, zasypując go gradem pytań.
- Chłopak Jemimy wyjechał z miasta?
- Jemima nie ma chłopaka na stałe. Dlatego muszę ją
eskortować.
- Rozumiem. Mieszka sama?
- Nie, mieszka z dwiema dziewczynami. Jedna z nich
to Pepper Calhoun, którą poznałeś na przyjęciu z okazji
promocji sklepu. Możliwe, że nawet dla niej coś będziemy
robić.
- Interesujące - powiedział znudzony Dom. Był zbyt
sprytny, by spytać o adres.
Pozwolił mężczyźnie mówić i dowiedział się na tyle
dużo, by samemu odgadnąć adres, a przynajmniej okolicę,
w której mieszkała.
108 SOPHIE WESTON
Kupił bukiet kwiatów i pojechał na drugą stronę rzeki.
Właściciel pierwszego mieszkania, do którego zadzwo
nił, nie wiedział, gdzie dostarczyć kwiaty dla Pepper Cal
houn. Z drugim poszło mu lepiej.
- To chyba na końcu bloku. Na drzwiach jest tabliczka
Dare, nie Calhoun.
A więc był w domu.
- Ależ jestem dobry - powiedział do siebie po raz
drugi tego dnia. Zadzwonił pod wskazany adres, ale nikt
nie otwierał. Pepper zapewne była w pracy. Wróci tu wie
czorem. Kwiaty wręczył kobiecie w parku.
Izzy była wykończona. Z trudem wspinała się po scho
dach do domu. Był piątek wieczór i wszyscy z agencji
jechali właśnie na przyjęcie. Nikogo z nich nie intereso
wało, co przydarzyło się Jemimie Dare. Byleby tylko była
gotowa do zdjęć! Nic więcej się nie liczyło.
Rzuciła torbę na łóżko, zdjęła buty i poszła do kuchni.
Pepper jeszcze nie było. Znalazła paczkę tacos i otworzy
ła ją.
- Nareszcie wolna - westchnęła błogo.
Włączyła sekretarkę, aby przesłuchać nagrane wiadomo
ści. Na szczęście żadna nie była pilna. Wyszła na balkon,
wdychając głęboko wilgotne, jesienne powietrze. Może za
dzwoni do Adama, żeby zabrał ją na jakąś elegancką kolację,
aby wreszcie mieć za sobą tę trzecią randkę?
Lubiła go, podobała mu się i wiedziała, że jest dobrym
człowiekiem.
Tylko że...
Kiedy zamykała oczy, to nie jego twarz pojawiała się
pod powiekami, a ciało wcale nie pragnęło bliskości jego
ciała.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
109
Kiedy całowała Adama, odczuwała przyjemność, ale
nie miało to nic, ale to absolutnie nic wspólnego z uczu
ciem, jakiego doznała, gdy całował ją Dom.
- Przestań! - krzyknęła do siebie. Musi wreszcie prze
stać o nim myśleć. I bez niego miała wystarczająco dużo
kłopotów.
Przecież nie cierpiała takich mężczyzn. Typ macho,
który traktuje kobietę przedmiotowo, jak ten, przez które
go nadal nawiedzają ją nocne koszmary. Nie pozwoli, aby
to, z czym dawno już się uporała, powróciło, by zniszczyć
jej życie. Będzie unikać Dominika jak ognia, a jego
przenikliwe, szare oczy nie będą już czytać w niej jak
w księdze.
Wiedziała, że gdyby raz jeszcze go spotkała, najbar
dziej ucierpiałaby na tym jej duma. Co więcej, cały system
bezpieczeństwa, który zbudowała wokół siebie przez te
lata, byłby poważnie zagrożony.
Na samą myśl, czym mogłoby to się skończyć, cierpła
jej skóra.
Zegnaj, Dominiku.
- Izzy? Jesteś tu? - Pepper zajrzała na balkon i mach
nęła ręką na powitanie. - Jak poszło?
- Zbyt dużo żelu do włosów i zbyt mało intymności.
Ale chyba dałam sobie radę.
- A jak się czuje Jemima? Steven mówił, że nie wy
gląda najlepiej.
- Rzeczywiście.
- Jakie masz plany na weekend? Może pojechałabyś
z nami do Oksfordu?
- Dzięki, ale chyba jeszcze trochę poudąję Jemimę.
Wszyscy myślą, że wyjechała, więc nie powinnam mieć
tu niespodziewanych wizyt.
110
SOPHIE WESTON
- Cóż, jeśli tak wolisz...
- Wolę. - Przejechała ręką przez włosy. - Nie wiem,
jak Jemima znosi te wszystkie żele, pianki, nie wspomi
nając już o tonach makijażu. Czułam się, jakbym miała na
twarzy maskę. Muszę wziąć porządny prysznic i wszystko
zmyć. Chyba że ty wolisz iść pierwsza?
- Nie, zadzwonię do Stevena.
Izzy cieszyła się, że jej kuzynka jest tak zakochana, ale
nie potrafiła powstrzymać uczucia zazdrości. Patrząc na
nich, czuła się samotna.
Sama wybrałaś samotność, przypomniała sobie w du
chu. Nie wzdychaj za czymś, co odrzucasz. Gdyby teraz
zapukał do drzwi jakiś wspaniały mężczyzna i chciałby
cię wziąć w ramiona, zapewne byś go odepchnęła.
Niektórzy po prostu nie są stworzeni do życia w parze.
To prawda, że Dominik Templeton-Burke bardzo jej się
podobał, ale to nie znaczy, że chciałaby spędzać z nim
wszystkie weekendy i dzwonić do niego wieczorem, żeby
usłyszeć jego czekoladowy głos.
Zakręciła wodę i wyszła spod prysznica. Usłyszała
w korytarzu jakieś głosy i pomyślała, że to Jemima dostała
przepustkę z kliniki.
Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.
- Co się stało?
Zmartwiała.
To nie była Jemima. Stał przed nią wysoki, przystojny
mężczyzna, który ostatnio nieustannie nawiedzał jej myśli.
W bezwiednym odruchu zacisnęła palce na zawiąza
nym między piersiami ręczniku, który nagle wydał jej się
kamizelką ratunkową.
- Izzy, ten człowiek twierdzi, że jest przyjacielem Jay
Jay. Nazywa się Dominik Templeton-Burke.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
111
- A niech to diabli! - wyrwało się jej z głębi serca.
Dominik miał ochotę krzyczeć i śmiać się z radości.
W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że
zastanie ją tutaj. Czuł się, jakby nagle ktoś podarował mu
najwspanialszy prezent pod słońcem.
Przyszedł tu, żeby powiedzieć rodzinie Jemimy, że jego
zdaniem jest ona bezpieczna, że nic jej nie grozi, choć nie
wie, gdzie ona jest.
Tymczasem spotkał ją tu. Nie miał wątpliwości co do
tego, że to jego dama w czerwieni. Poznałby ją na końcu
świata. Jej kremową skórę, pełne wyrazu oczy, nieświado
me swej zmysłowości usta.
Z trudem powrócił myślami do rzeczywistości.
- Cześć - wyciągnął na powitanie rękę. - Miło cię po
znać... Lizzy?
- Isabel - poprawiła, patrząc na niego wzrokiem pira
nii. - Isabel Dare. Jestem siostrą Jemimy.
Siostrą! Cóż, to wiele tłumaczy. Nie tylko podobień
stwo fizyczne, ale również w zachowaniu. Przypomniał
sobie to, co mówiono mu o Jemimie, i doszedł do wnios
ku, że siostry musiały też być najlepszymi przyjaciółkami.
A zatem instynkt mówiący mu, że Jemima jest bezpiecz
na, nie oszukał go. Cóż za ulga.
- Cześć, Izzy. Czy my się już kiedyś spotkaliśmy?
- Nie - zaprzeczyła twardo.
Rzucił szybkie spojrzenie jej kuzynce.
- Naprawdę? - Dom zaczynał doskonale się bawić.
- Jesteś pewna? Mógłbym przysiąc...
- Jestem pewna - rzuciła przez zaciśnięte zęby zdener
wowana Izzy.
- Cóż, skoro tak twierdzisz. Choć zazwyczaj mam do
brą pamięć do twarzy.
112
SOPHIE WESTON
- Nie tym razem - powiedziała krótko. Zabrzmiało to
obraźliwie.
Pepper popatrzyła na nią zdumiona.
Izzy zauważyła jej spojrzenie i z ogromnym wysiłkiem
wzięła się w garść.
- Przepraszam. Nie zabrzmiało to najgrzeczniej. Pro
szę to złożyć na karb zmęczenia i przerwanego prysznica.
- Zdołała się nawet uśmiechnąć.
- Ciężki dzień? - spytał niewinnie Dom.
- Można tak powiedzieć - skinęła głową.
Popatrzyła na niego podejrzliwie i, sądząc po jego
uśmiechu, domyśliła się, że zna jej sekret.
Westchnęła zrezygnowana i uniosła głowę.
- Co mogę dla pana zrobić, panie Templeton-Burke?
- Mów mi Dominik. Miałem nadzieję, że zastanę Je-
mimę. Umówiliśmy się na dziś wieczór.
- To kłamstwo... - zaczęła, zanim zdała sobie sprawę
z tego, co mówi. - To znaczy, chciałam powiedzieć... Je
mima powiedziałaby mi o tym.
- Umawiała się ze mną dziś rano. Może nie rozmawia
łyście od tej pory?
Izzy posłała mu zabójcze spojrzenie.
- Żadna z nas nie widziała Jemimy od tygodnia -
wtrąciła się do rozmowy Pepper.
A więc ona również jest wtajemniczona, pomyślał Do
minik. O co tu chodzi? Nie miał zamiaru tego dociekać.
Dobrze się bawił i nie chciał z tego rezygnować.
- Rzeczywiście - mruknęła Izzy.
Dom postanowił kuć żelazo, póki gorące.
- Mieliśmy wyjechać na weekend - powiedział z nie
winną miną.
Izzy aż trzęsła się ze złości. Niemal czuł, jak bardzo ma
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 113
ochotę wykrzyczeć mu w twarz, co o nim myśli. Jednak
dopóki grał swoją rolę, nie mogła tego zrobić.
- Doprawdy?
- Tak. Znamy się długo - powiedział znaczącym to
nem, dając jej do zrozumienia, że chodzi nie tylko o prze
lotną znajomość.
- Naprawdę?
- Tak, tylko ostatnio nasze drogi się rozeszły. Dużo
podróżowaliśmy, ale kiedy się dziś spotkaliśmy, okazało
się, że magia wciąż trwa. Wprost nie mogliśmy nacieszyć
się swoją obecnością.
Popatrzył jej niewinnie w oczy.
- Cóż, przykro mi, ale Jemimy nie ma. Nie sądzę zre
sztą, żeby...
- Nigdy nie wiemy, czego się można po niej spodzie
wać - przerwała jej Pepper. - Ale może zostawisz wiado
mość? Zadzwoni do ciebie, jak tylko wróci.
- Poczekam. Mam dużo czasu.
Udał, że nie zauważa przerażonych spojrzeń, jakie mię
dzy sobą wymieniły.
Są w impasie. Będą musiały powiedzieć mu prawdę.
Jednak nie docenił inwencji kobiet.
- Przykro mi - powiedziała Izzy ze szczerym żalem
- ale obawiam się, że nie możesz. Pepper i ja mamy za
chwilę spotkanie w interesach. Poufne spotkanie. Będzie
my więc zmuszone poprosić cię, żebyś sobie poszedł.
Pepper spojrzała na zegarek.
- Za parę minut przyjdą nasi współpracownicy.
Izzy złapała się za głowę.
- To już tak późno? Nie zdążę się przygotować.
Pepper zdecydowanym gestem ujęła Dominika pod
ramię i odprowadziła do drzwi.
114
SOPHIE WESTON
- Miło było cię poznać, Dominiku. Mam nadzieję, że
jeszcze się spotkamy.
Dominik nie mógł uwierzyć, że tak go potraktowano.
Chwycił się ostatniej szansy.
- Ale powiecie Jemimie, żeby zadzwoniła? - spytał
przez ramię.
- Na pewno. - Pepper otworzyła drzwi.
- Powiedz jej, że przyjadę po nią jutro rano.
- Dobrze. To znaczy, co?
Dom był górą i nawet nie usiłował ukryć zadowolenia,
w jakie wprawił go ten fakt.
- Będę o dziesiątej rano. Jedziemy na wieś. Nie musi
się stroić - rzucił ze schodów. - Niech weźmie tylko jakąś
sukienkę na sobotnie tańce.
Pomachał ręką i zbiegł ze schodów, nie oglądając się
za siebie. Dopiero siedząc w samochodzie, zaczął się tak
głośno śmiać, aż po policzkach popłynęły mu łzy.
Och, jego dama w czerwieni była wyśmienitym gra
czem w szachy. Tyle tylko, że trafiła na lepszego od siebie.
Przegra.
1 oboje będą cieszyć się każdą minutą jej porażki.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Po wyjściu Dominika Izzy i Pepper stały, patrząc na
siebie w milczeniu.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała w końcu
Pepper. - Jak Jemima mogła powiedzieć, że z nim wyjeż
dża? Nigdy nawet nie wspomniała jego imienia.
- Nie słuchałaś uważnie, Pepper. Powiedział, że dziś
umówili się na tę randkę.
- Ale...
- Właśnie. Dzisiaj to ja byłam Jemima. I z całą pew
nością nie obiecałam mu, że razem gdzieś wyjedziemy.
Okłamał nas. Ale nie mogę mu tego zarzucić bez zdradze
nia całej prawdy. Urocze, prawda?
- Co teraz zrobisz?
- Nie mam pojęcia.
- Chyba nie rozważasz możliwości wyjechania z nim?
- Pepper sprawiała wrażenie mocno zaniepokojonej tą
perspektywą.
- Oczywiście, że nie.
- Jak dotąd miałaś szczęście, ale myślę, że ten numer
by nie przeszedł. Jeśli ten człowiek rzeczywiście jest przy
jacielem Jemimy...
- Dziś rano niczego nie zauważył.
- No tak, ale co innego wspólny weekend...
- Myślisz, że Jemima naprawdę była z nim w bliskich
stosunkach?
116
SOPHIE WESTON
- Nie mam pojęcia. Pytałam ją o to, ale nie udzieliła
mi konkretnej odpowiedzi.
- To podejrzane. Dominik jest bardzo pociągający.
Bardzo męski. Wcale bym się nie zdziwiła.
Izzy nie odpowiedziała.
- Przyznaj, że ten facet ma coś w sobie. Potrafi śmiać
się jak nikt inny.
- Nie interesują mnie nałogowi kłamcy.
- I całe szczęście.
- Dlaczego?
- Jeśli zamierzasz dalej udawać siostrę, to nie masz
żadnych szans na przeżycie z nim przygody jako Izzy.
- Wcale tego nie chcę.
- A więc jednak podoba ci się!
- Nieprawda. Nie lubię tylko, jak mi się mówi, co mam
robić, a czego nie.
- W łóżku od razu poznałby, że nie jesteś Jemima. Tam
nikogo nie da się oszukać. To nie jest typ faceta, który
łatwo się poddaje.
- Ja też nie. A Jemima na mnie liczy. Nie pozwolę,
żeby Dominik Templeton-Burke stanął nam na drodze.
- Dzielna jesteś - Pepper poklepała Izzy po ramieniu.
Izzy poszła do swojej sypialni. Wcale nie czuła się
dzielna. Czuła się głupio i nie wiedziała, co robić.
Cóż, bywała już w gorszych opałach w życiu. Najpierw
musi oszacować ryzyko. Musi dokładnie wybadać, jak
blisko zaprzyjaźnieni byli Dominik i Jemima. Żadnych
domysłów. Żadnych gier. Jemima musi dokładnie powie
dzieć jej, co ją łączy z Dominikiem.
Zadzwoniła do kliniki. Bezskutecznie. Pani Dare była pod
wpływem leków usypiających. Potrzebowała odpoczynku.
Nie można łączyć żadnych rozmów telefonicznych.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
117
- Ale to ważne - nalegała Izzy.
Pielęgniarka najwyraźniej nieraz już to słyszała. Była
grzeczna, ale stanowcza. Zaproponowała, żeby Izzy za
dzwoniła do lekarza i wytłumaczyła mu, że musi pilnie
skontaktować się z siostrą.
Izzy wolno odłożyła słuchawkę. Nie może zadzwonić
do lekarza i powiedzieć mu, że chce spytać siostrę, czy
była w łóżku z mężczyzną, z którym zamierzała wyjechać
na weekend.
Z mężczyzną, w którym się chyba zakochała.
Skąd jej to przyszło do głowy? To jakiś absurd. Dlacze
go miałaby zakochać się kimś, kto uważa ją za zupełnie
inną osobę?
Seks. To wszystko wina salsy. Z czasem jej przejdzie.
Tylko dlaczego miała wrażenie, że wcale nie chce, aby
jej to przechodziło?
Rano Izzy czuła się jeszcze gorzej. Otworzyła szafę
siostry, żeby wybrać stosowną garderobę. Spakowała wa
lizki i usiadła na nich w korytarzu. Czuła się podle i wcale
nie sprawiała wrażenia modelki, która odniosła sukces.
- Jesteś szalona - powiedziała bez ogródek Pepper.
- Wiem.
- Nie musisz tego robić. Zejdź na dół i powiedz, że
zmieniłaś zdanie. On przecież wie, co jest grane.
- Ale może uda mi się przekonać go, żeby dotrzymał
tajemnicy.
Pepper popatrzyła na nią z niedowierzaniem i pokręciła
głową.
- W każdym razie, jak wszystko się rozsypie, zadzwoń
do mnie. Będę w Oksfordzie, ale jeśli będzie trzeba, przy
jadę ci na ratunek. A przy okazji, masz jakieś pieniądze na
taksówkę?
118
SOPHIE WESTON
- Tak, mamusiu. Mam na taksówkę.
- W takim razie życzę powodzenia. - Pepper uścisnęła
ją serdecznie.
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Obie
podskoczyły jak oparzone.
Pepper podniosła słuchawkę domofonu.
- Tak, Jemima już schodzi.
Podała kuzynce skórzaną torbę i uśmiechnęła się.
- Pamiętaj, myśl jak Kleopatra, poruszaj się jak bogini.
- Dam sobie radę - powiedziała Izzy, bardziej do sie
bie niż do Pepper.
- Nie wątpię. Nie zapominaj, że jesteś gwiazdą.
- Jestem idiotką, i to w dodatku upartą.
Zarzuciła torbę na ramię i wyszła z mieszkania. Gdyby
nie Jemima, nigdzie by nie pojechała. Nie z tym mężczy
zną, który zachowywał się jak macho.
Tylko dlaczego, pomimo że tak bardzo starała się za
pomnieć o tamtej nocy, jej ciało nieustannie jej o tym
przypominało? Łączyło ich coś więcej niż tylko salsa.
Wystarczyło, że ten mężczyzna na nią spojrzał, a tempe
ratura jej ciała podnosiła się o kilka stopni.
- Cholera - mruknęła przez zaciśnięte zęby. - Niech
to jasna cholera.
Myśl jak Kleopatra, poruszaj się jak bogini!
Drzyj jak nastolatka? Niedoczekanie jego!
Nie zakocha się w tym mężczyźnie. Nic z tego. Ostat
nie schody pokonała niczym modelka na wybiegu.
Dominik czekał na dole. Jego imponujący samochód
stał zaparkowany przy krawężniku.
Bez słowa wziął od niej torbę, nie próbując pocałować
jej na powitanie.
Izzy była przygotowana na odparcie jego ewentualnych
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 119
zalotów i fakt, że nawet nie spróbował się do niej zbliżyć,
mocno ją zirytował.
- Gratulacje. Jesteś na czas.
- Zawsze jestem na czas - powiedziała Izzy, zbyt
późno przypominając sobie, że Jemima notorycznie się
wszędzie spóźniała.
Och, jeszcze nie wsiedliśmy do samochodu, a już po
pełniłam błąd.
Jednak Dominik nie zareagował. Może on nigdy nie musiał
czekać na Jemimę? Ta myśl nie bardzo ją pocieszyła. Och Jay
Jay, czyżbyś naprawdę go lubiła? Sama myśl o tym napełniała
ją smutkiem. Miała ochotę zawrócić i pobiec do domu.
- Nie dość, że piękna, to jeszcze punktualna. Jesteś
naprawdę wyjątkową kobietą - powiedział, uśmiechając
się do niej czarująco.
Izzy zmusiła się do uśmiechu.
Do diabła, tego ranka wyglądał jeszcze lepiej niż ostat
nio. Miał na sobie dżinsy i koszulę z podwiniętymi ręka
wami, które odsłaniały muskularne ramiona.
Może sobie udawać angielskiego dżentelmena, ale wi
działa, że to mężczyzna, który potrafi utorować sobie dro
gę przez dżunglę. I zapewne nie raz to robił. Nie wolno
jej zapominać o tym, że w fizycznej konfrontacji nie mia
łaby z nim szans. Tylko dlaczego ta ewentualność wcale
jej nie przerażała?
Udając, że nie zauważa jego wyciągniętej pomocnie
ręki, wspięła się na siedzenie pasażera.
- A więc dokąd jedziemy?
Dominik nie odpowiedział, tylko stał, przyglądając się
jej intensywnie. Powtórzyła pytanie.
- Co? Ach, do Gloucestershire. Zostałem zaproszony
na lokalną uroczystość. Mam być honorowym gościem.
120
SOPHIE WESTON
- To bardzo ekscytujące.
- I kto to mówi? Ty zapewne nieustannie bywasz za
praszana na takie imprezy.
- To prawda. Ale to zupełnie co innego. - Rozpaczli
wie szukała w głowie jakiegoś wytłumaczenia. - Gdy ja
jestem honorowym gościem, wszyscy patrzą nie na mnie,
tylko na to, w co jestem ubrana.
Dominik z trudem powstrzymał śmiech, co tylko ją
rozdrażniło.
- Chyba nie masz racji - powiedział, patrząc na nią
przeciągle. Izzy była na niego tak zła, że aż zapomniała,
iż on też jej się podobał.
- Możemy jechać?
- Bardzo proszę.
Izzy splotła dłonie na kolanach, zastanawiając się, jak
w tej sytuacji zachowałaby się jej siostra. Na pewno nie
siedziałaby jak kołek, gapiąc się na drogę. Zapewne od
wróciłaby się do kierowcy i z zalotnym uśmiechem zaczę
łaby zadawać mu pytania dotyczące jego życia.
Postanowiła, że zrobi to samo. Dużą trudność sprawił
jej zalotny uśmiech, ale w końcu zdołała ułożyć usta w coś
na jego kształt.
- Gloucestershire. Czy to nie nazbyt prowincjonalna
mieścina jak na tak wielkiego podróżnika?
- Możliwe, ale muszę to zrobić, ponieważ potrzebuję
funduszy na kolejną wyprawę. To część planu mającego
na celu ich zdobycie.
Izzy wbrew samej sobie zainteresowała się.
- Często musisz to robić?
- Częściej, niż miałbym ochotę. Tym razem wyniknęły
pewne problemy, których nie przewidziałem.
- Duże problemy?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
121
- Nie takie, z którymi bym sobie nie poradził - uciął
krótko.
Trafiła na zakazany temat. Sama była zdziwiona tym,
jak bardzo chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej.
- Czy zdobywanie funduszy jest trudne?
- Nie, jeśli zabierzesz się do tego z odpowiednią ener
gią. Osobiście nie jestem najlepszy w występach kabare
towych.
- Mówisz tak, jakbyś znał innych, którzy się w tym
lubują.
- To prawda. Do tej pory wyjeżdżałem w grupie. To
inni pisali książki i chodzili na pogadanki. Tym razem
zostałem na lodzie.
- I wcale ci się to nie podoba - wydedukowała.
- Żebyś wiedziała. Sam nie wiem, dlaczego. To było
dobre dla Shackeltona.
- Dla kogo?
- Ernest Shackelton. Osobiście zdobył środki na swoją
wyprawę na Antarktydę.
- Wygląda na to, że to twój idol.
- Bezwzględnie. To niezwykły człowiek. „Jeśli chcesz
podróżować szybko, wybierz Amundsena. Jeśli interesują
cię odkrycia naukowe, pojedź ze Scottem. Ale jeśli zdarzy
się katastrofa i nie będzie już żadnej nadziei, padnij na
kolana i módl się o Shackeltona".
- Czyżby to był jakiś cytat?
- Tak. Pristley, kolejny badacz Antarktydy.
Izzy nie odezwała się, rozmyślając nad tym, co usły
szała. W milczeniu dojechali do Cotswold.
Rozejrzała się po opustoszałej ulicy, wzdłuż której pły
nął strumyk. Stały przy niej domki jak z bajki, z dachami
krytymi słomą i donicami z geranium przed oknami.
122
- SOPHIE WESTON
- Tu się urodziłeś?
Dominik roześmiał się.
- Nie, pochodzę z Yorku. Ten weekend spędzimy z ro
dziną Blackthornów, dalekimi kuzynami mojej matki.
- Muszą być bardzo szacowni, skoro kazałeś mi wziąć
jakąś sukienkę na wieczorne tańce.
- Jedna z córek zaręczyła się i z tej. okazji będzie za
bawa. Mają tu najlepszą kubańską kapelę w kraju. Zoba
czysz, że ci się. spodoba.
Serce Izzy niemal przestało bić. Znów ta salsa. Czy to
możliwe, żeby pamiętał? Żeby podejrzewał?
- Mnie? Skąd ten pomysł?
- Jesteś urodzoną tancerką - odparł lakonicznie.
Czy w ten sposób chciał jej dać do zrozumienia, że wie,
iż nie jest Jemima? Wiedziona nagłym impulsem, chciała
wyznać mu prawdę, jednak w tej chwili samochód wjechał
na wyboistą drogę i Izzy zmieniła zdanie.
Nie może ryzykować. Musi poczekać, aż Jemima bę
dzie bezpieczna. Jeszcze tylko dwa dni i po wszystkim.
- Dziękuję - powiedziała zduszonym głosem. - Ale to
moja siostra, Izzy, jest urodzoną tancerką. Sporo czasu
spędziła w Ameryce Łacińskiej i tam się tego nauczyła.
Ona zapewne doceniłaby twoją kapelę.
Wstrzymała oddech.
Dominik jednak był skoncentrowany na drodze, która
gwałtownie schodziła w dół. Nie była nawet pewna, czy
słyszał jej słowa. Prowadził w milczeniu, aż wyjechali
z wioski i znaleźli się na środku ogromnej łąki pełnej
szkarłatnych kwiatów. Izzy ze zdumieniem rozejrzała się
wokół siebie.
- Ależ tu pięknie - westchnęła.
- Lubisz wieś?
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 123
- Sama nie wiem. Nigdy nie wyjeżdżałyśmy na wieś.
- Ale widziałaś już łąkę pełną polnych kwiatów?
- Chyba tylko w książce. W każdym razie nigdy na
żywo. Spójrz na ten błękitny kwiat. Wygląda jak kosz
pełen gwiazd. Jak się nazywa?
- Nie jestem botanikiem. Możesz spytać mnie o for
macje skalne, nie kwiaty.
- Zapomniałam. Wolisz dżungle, pustynie i lodowce,
tak? - Spojrzała na niego, żeby zobaczyć, jak zareagował
na jej słowa.
- To prawda. Lubię być tam, gdzie jest niebezpiecznie.
Angielskie łąki nie stanowią wielkiego wyzwania.
Wierzyła mu. Był mężczyzną, który potrzebował mocnych
wrażeń, żeby czuć, że żyje. Nie wiedzieć skąd pojawiła się
w jej głowie inna myśl. Jemima była jak te łąki: słodka i czuła.
Ale nie była dla niego wyzwaniem. Dom potrzebował kobiety,
która będzie z nim walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Takiej jak ona.
- Zatrzymaj - powiedziała nagle.
- Co?
- Zatrzymaj. Chcę wysiąść. - Nagle nie mogła już
znieść jego bliskości i udawania, że jest kimś innym. -
Muszę odetchnąć.
W jednej chwili zatrzymał samochód i wyłączył silnik.
Otworzył okna, pozwalając, by świeże powietrze wtargnę
ło do środka.
Izzy wychyliła się, wciągając głęboko w płuca zapach
łąki. Zapach wczesnej jesieni. Chmary owadów, szelest
poruszanych wiatrem liści.
Zakochała się w ostatnim człowieku na ziemi, w któ
rym powinna. Tak bardzo pragnęła go dotknąć, że aż od
czuwała ból. Ale nie mogła.
124 SOPHIE WESTON
Chciała mu powiedzieć, kim jest i co czuje. Może nigdy
nie będzie już miała takiej szansy. Może jeśli dowie się
prawdy, nie będzie chciał jej więcej widzieć.
Tuż przed jej twarzą przeleciał jakiś owad.
- Jest po prostu bajecznie. Chcę zapamiętać tę chwilę
na zawsze.
- Zapamiętać na zawsze? Mówisz, jakbyś się żegnała.
- Nic nie trwa wiecznie - stwierdziła ze smutkiem.
- Popatrz, niemal można dotknąć promieni słońca. Posma
kować ich. Jest taki wiersz o tym, jak ważne jest zapamię
tywanie dobrych rzeczy, które nam się przydarzają. Musiał
być napisany w dzień podobny do dzisiejszego.
- Życie to coś więcej niż poezja - powiedział lekko
poirytowany.
- Naturalnie. Chodziło mi tylko o to, żeby wyryć sobie
w pamięci piękno tego, co widzę.
- Chcesz wysiąść?
- Możemy? Stoimy na środku drogi.
- Nikt tędy nie jeździ. To tylko polna droga. Jeśli moja
pani chce się przejść, musi się przejść.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czyżby sobie z niej
drwił? A jeśli nie? Jeśli weźmie ją za rękę i zawierzy
najtajniejsze sekrety? Niemożliwe. Żartuje sobie, a ona
bierze jego słowa za dobrą monetę.
Dominik lekko dotknął jej policzka.
- Nie rób takiej zmartwionej miny. Jeśli ktoś będzie
chciał przejechać, zatrąbi.
- Naturalnie, nie pomyślałam o tym.
- Chodźmy zatem. - Wysiadł z samochodu. - Masz
ochotę rozpuścić włosy i biegać boso po trawie? Zrób to.
Tym razem przyjęła jego dłoń. Mimo to zachwiała się,
wysiadając i musiał ją podtrzymać.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
125
- Spokojnie, nie musisz startować jak sprinter. Mamy
czas. Wszystko zależy od nas.
Powiedział to w taki sposób, że popatrzyła na niego
podejrzliwie.
- Mówisz o spacerze po łące?
- Mówię o tym, o czym tylko zechcesz rozmawiać.
Ewidentnie z nią flirtował. Musi być bardzo, bardzo
ostrożna.
- W takim razie zacznijmy naszą botaniczną wyprawę
- powiedziała twardo.
- Cokolwiek rozkażesz.
Izzy rozejrzała się wokół siebie. W dole płynęła kręta
rzeka, w której wodach przybrzeżne wierzby moczyły ga
łęzie. Po drugiej stronie doliny widać było szachownicę
uprawnych pól. Powietrze aż wibrowało życiem, choć wo
kół panowała cisza.
Izzy westchnęła z zadowoleniem. Cóż z tego, że nie
znał prawdy? Był tu i tylko to się liczyło.
- Jest naprawdę wspaniale.
- W takim razie ciesz się tym - powiedział tak dobrze
jej znanym niskim, czekoladowym głosem.
Jak bardzo chciała się mu poddać, a nie udawać, że nie
robi na niej żadnego wrażenia. Ból był nie do zniesienia.
Wyciągnął do niej rękę, ale nie ujęła jej. Wkroczyłaby
na zbyt niebezpieczny grunt.
- Nie możemy tak prostu chodzić po czyimś polu.
- Widzę, że jesteś bardzo praworządna, prawda?
- Raczej robię to, co muszę robić.
Nie wiedzieć czemu, z jej pamięci wyłoniło się wspo
mnienie wioski w Andach i uzbrojonych rebeliantów, któ
rych tam spotkała. I po raz pierwszy w życiu to wspo
mnienie nie wzbudziło w niej strachu.
126
SOPHIE WESTON
Dominik uważnie się jej przyglądał.
- Jakieś niemiłe wspomnienie, mam rację?
W nagłym odruchu chciała zaprzeczyć, ale nie zrobiła
tego. A gdyby tak opowiedziała o wszystkim Dominikowi?
Może to pomogłoby przegonić demony raz na zawsze?
Skrzyżował ramiona na piersiach i czekał.
- Kiedyś musiałam... Sądziłam, że muszę... Po prostu
postanowiłam...
Nie, nie mogła tego zrobić.
Dom myśli, że jest Jemima. Przywiózł ją tu, bo była
częścią gry. Nie mogła odsłonić duszy przed kimś, kto
prowadzi takie gierki.
- Jesteś pewien, że samochód nikomu nie zagrodzi
drogi?
- W razie potrzeby zatrąbią.
Odniosła wrażenie, że jest nią rozczarowany.
- Widzę, że lubisz zamartwiać się drobiazgami. Założę
się, że w szkole byłaś prymuską.
Tak było lepiej. Z takimi żartami poradzi sobie bez
trudu. Nerwy puszczały jej, gdy mówił do niej „moja pani"
i używał tego przesłodzonego tonu.
- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że byłam pupilką
nauczycieli, to się mylisz - odparła z godnością. - Wyrzu
cono mnie raz z pracowni biologicznej za podłączanie
napięcia do martwych zwierząt.
- Jestem pod wrażeniem. A teraz powiedz mi, czy po
dejdziesz tu do mnie, czy będziesz siedziała na tym murku
do końca świata?
Izzy była tak zaskoczona, że zapomniała uciec spojrze
niem. Nie spuszczał z niej wzroku.
- Możesz tu sobie siedzieć, ile chcesz - ciągnął pozba
wionym emocji głosem. - Ale w końcu będziesz musiała
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 127
podjąć decyzję. W przód albo w tył. Masz tylko dwie
drogi.
Wie! - pomyślała z nagłą pewnością. Wie, że nie je
stem Jemima.
- No więc? - ponaglił ją miękko.
Pamiętaj o Jemimie, powtarzała sobie jak zaklęcie. Je
śli teraz o niej zapomnisz, będziesz tego żałować. Jemima
cię potrzebuje, a Dominik nie.
A czego ja potrzebuję?
Później, powiedziała sobie w duchu. Później.
- Okay. Wiesz o tym miejscu znacznie więcej niż ja.
Zaufam ci. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Wielkie dzięki. - Wcale nie sprawiał wrażenia zado
wolonego. - Schlebiasz mi.
- Mówię tylko prawdę.
Dominik bez słowa ruszył w górę. Był wzburzony.
- Dlaczego nie możesz mi zaufać? Naprawdę zaufać?
- spytał po dłuższej chwili.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Machnął niecierpliwie ręką.
- Ależ wiesz. Ważysz każde słowo, jakie do mnie mó
wisz. Nie patrzysz na mnie. Udajesz, że jesteś swobodna,
ale jak tylko cię dotknę, skaczesz pod niebo, jakby cię
ukąsił wąż.
- Nieprawda!
- Dlaczego to robisz? - Spojrzał na nią z góry.
Izzy biła się z myślami.
- Lubisz łamać zasady, prawda?
- Raczej je czasem naginać. Kto tego nie robi?
Jemima. Izzy często miała jej to za złe. Ale teraz, kiedy
chodziło o Dorna...
- Ja staram się ich nie łamać - powiedziała powoli.
128
SOPHIE WESTON
- Więc?
- Więc chcę ci powiedzieć, że mam tego dosyć. Od
wczorajszego skoku nieustannie mnie do czegoś zmu
szasz, naciskasz. Chcesz, żebym... - zawahała się.
- Złamała zasady?
- Tak.
- O których konkretnie zasadach mówisz?
Moich zasadach.
Nie powie tego na głos. Spytałby ją o nie i musiałaby
powiedzieć prawdę. A to oznaczałoby zdradę. Nie tylko
Jemimy, ale również samej siebie. Otworzyłaby mu drzwi
do swoich sekretów. Musiałaby mu zdradzić, co przeżyła
w leżącej wysoko w Andach wiosce i dlaczego nie może
być taka niewinna jak jej siostra.
Patrzyła na niego, aż bolały ją oczy i nie wiedziała, co
powiedzieć.
Dominik wyciągnął rękę i ostrożnie, bardzo ostrożnie
dotknął ręką pukla jej włosów.
- Dobrze - powiedział cicho. - Rozegramy to po two
jemu. Jestem bardzo cierpliwy.
Mówił tak, jakby naprawdę mu na niej zależało. Poku
sa, by rzucić mu się w ramiona i wszystko wyznać, była
obezwładniająca.
Pamiętaj o Jemimie. To dla Jemimy. Ona na ciebie
liczy.
- Mogę poczekać. Nadejdzie dzień, kiedy mi powiesz.
- Ja... - zwilżyła językiem wargi.
- Chodź, ty tajemnicza kobieto. Mamy przed sobą za
danie do wykonania.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ich praca zaczęła się, jak tylko dojechali do domu. Izzy
z wdzięcznością przyjęła wszelkie obowiązki. Przynaj
mniej mogła dzięki temu nie myśleć.
- Tak jak się spodziewałam, prawdziwa wiejska rezy
dencja! Trzy masywne skrzydła! Posągi na tarasie! Wy
gląda jak plan filmowy.
- Powinnaś zobaczyć go od frontu - Dominik był roz
bawiony.
- Mówiłeś, że jest ładny, ale nie wspomniałeś, że wy
gląda jak królewska rezydencja.
- Poczekaj, aż wejdziemy do środka. Rzuci się na cie
bie irlandzki owczarek, który myśli, że jest pudlem, i kot,
który uważa się za psa.
- Wygląda na to, że dom przeżywa oblężenie.
- To jest właśnie feta. Chyba zacznę rozpakowywać ba
gaże. Jak będą mnie potrzebować, zapewne mnie znajdą.
Zaparkował w cieniu wielkiego drzewa i wyłączył sil
nik. Podeszła do nich wysoka, siwowłosa kobieta o oczach
równie szarych, jak oczy Dominika.
- Witaj, niedźwiedziu. Przywiozłeś ze sobą żebraczą
miskę?
- Witaj, ciociu Margaret. Przywiozłem prezent. Ma na
imię... - zawahał się. - Jemima Dare. Jest jeszcze bar
dziej sławna niż ja.
- To nic trudnego. Miło cię poznać, Jemima. Musisz
130
SOPHIE. WESTON
się trzymać Dominika. Dom jest pełen ludzi, ale mam
nadzieję, że do tego przywykniesz.
- Witam - wykrztusiła zdumiona Izzy.
- Moja ciotka jest mistrzynią w organizowaniu wszel
kich uroczystości.
- Ktoś musi to robić - odparła lakonicznie Margaret.
- Przydzieliłam wam pokój numer cztery. Możecie tam
zanieść swoje rzeczy. Dzieci zrobiły dla ciebie chorągiew
ki. Mają się przebrać za Eskimosów i. sprzedawać je
gościom.
Dominik sprawiał wrażenie przejętego tą informacją.
- Na Antarktydzie nie ma Eskimosów.
- Nie chodzi o szczegóły, liczą się chęci. W każdym
razie Flissy może pojawić się w stroju pingwina. Kłócili
się o to przy śniadaniu.
- Skoro tak, powiem im. że jest tam mnóstwo pingwi
nów. A teraz idziemy się rozpakować.
- Potem przyjdźcie pomóc ustawiać rusztowania. Po
trzebna nam- dosłownie każda pomoc, jeśli w ogóle coś
z tego ma wyjść!
Zrobili tak, jak im powiedziano.
Dom, choć wielki, był bardzo przytulny. Weszli przez
boczne drzwi do ogromnej kuchni, pełnej rozmaitych lu
dzi, którzy właśnie coś jedli albo pili kawę. Jedno z dzieci
miało w rękach płetwy.
- Po co ci one?
- To będą stopy pingwina - oznajmił z powagą sie
dmiolatek. - Wczoraj w nocy robiliśmy próby.
- Nie wiem, czy to dla mnie najlepsza reklama - po
wiedział Dominik, kiedy malec odszedł.
- Dla ciebie liczy się tylko twój wizerunek, prawda?
- Jeśli mam zdobyć fundusze na kolejną wyprawę, to
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 131
tak. - Rozejrzał się po kuchni. - Jak na mój gust jest tu
zbyt tłoczno. Chodźmy stąd.
Poprowadził ją długimi korytarzami do schodów, któ
rymi weszli na poddasze. Otworzył jakieś drzwi i wszedł
do środka.
- Chcesz się kąpać? - zapytała zdumiona Izzy, widząc,
że znaleźli się w przestronnej łazience.
- Na razie nie, ale z czasem na pewno. Ty zresztą też.
Chciałem się tylko upewnić, czy nie zmienili niczego od
czasu, kiedy ostatnio tu byłem.
- Nie rozumiem.
- To podstawowa zasada przebywania w każdym
wiejskim domu. Trzeba znaleźć dziecięcą łazienkę i do
brze jej pilnować.
- Jesteś uzależniony od gumowych kaczuszek?
- Jestem uzależniony od gorącej wody. Zbiornik z go
rącą wodą jest zazwyczaj w łazience dla dzieci. Im dalej
od niego jesteś, tym mniejszą masz szansę, że będzie
gorąca. Ciotka Margaret zapewne zaproponuje, żebyś sko
rzystała z jej łazienki. Jest pełna dobrych kosmetyków
i ma wannę wielkości basenu, ale nie spodziewaj się nad
miaru ciepłej wody.
- Dzięki za ostrzeżenie.
- Nie chcę, żebyś zamarzła. Nawet w tak ciepły wrze
sień jest tu zimno. A ja nie cierpię w łóżku zimnych nóg.
- A skoro o tym mowa...
- Nie ma szans na oddzielne pokoje. Musisz spać
w tym samym łóżku, co ja. Uwierz mi, to dużo lepsze niż
wilgotny namiot w dżungli. Przeżyjesz.
- Oczywiście, że tak. Nie o to chodzi.
- No dobrze, obiecuję, że cię nie dotknę, jeśli ty obie
casz mi to samo.
132 SOPH1E WESTON
Izzy miała ochotę go uderzyć, zresztą już nie po raz
pierwszy.
- Umowa stoi? - wyciągnął rękę.
- Stoi. - Podała mu rękę, a potem aż do końca dnia
ani razu jej nie dotknął.
Nie wiedziała, czy się tym martwić, czy cieszyć. Jednak
po południu przekonała się, że była najwyraźniej w świe
cie sfrustrowana.
Dom umiał czarować. Na rozpoczęcie uroczystości wygło
sił wspaniałe przemówienie, z namaszczeniem przeciął wstę
gę, po czym usiadł pośród plakatów przedstawiających jego
i towarzyszy podczas różnych wypraw. Rozmawiał z ludźmi,
rozdawał autografy, odpowiadał na niezliczone pytania. Nie
spieszył się. Jeśli dziesięciolatek pytał go, jak chodzić po lo
dowych górach, wyjaśniał mu to w szczegółach.
Izzy rozdawała zdjęcia z ekspedycji i sprzedawała
książki, które Dom przywiózł ze sobą. Były tam pozycje
opisujące poprzednie wojaże, ale także różne techniki
przetrwania w ekstremalnych warunkach.
- Widzę, że nie napisałeś żadnej z nich. Więc jednak
jest w tobie jakieś poczucie skromności.
- Moi koledzy lepiej to robią. Wdzięcznie opisują, ja
kim to jestem draniem - powiedział żartobliwym tonem,
ale jego oczy zachmurzyły się.
Co takiego powiedziałam? Nie chciałam urazić jego
uczuć! Tylko żartowałam. Dlaczego wszystko muszę ze
psuć? To chyba przez to udawanie. Normalnie nie jestem
taka beznadziejna, myślała strwożona Izzy.
Nawet jeśli zraniła jego uczucia, nie pokazał tego po
sobie. Był cierpliwy, odpowiadał na wszystkie pytania
i był miły dla wszystkich, którzy do niego podchodzili.
Izzy pakowała zakupy, zapisywała adresy chętnych
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 133
subskrybentów i uśmiechała się do wszystkich. Tylko że
Dominik nie dotknął jej ani razu.
Przypomniała sobie, jak zobaczyła go czekającego na nią
przed skokiem. Wojskowe ubranie wywołało w niej odru
chowe skojarzenia z przeżyciami z przeszłości i zapewne
dlatego nastawiła się do niego tak negatywnie. Podczas gdy
w rzeczywistości Dominik nie sprawiał wrażenia człowieka,
który może kogokolwiek straszyć po nocach. Wręcz prze
ciwnie. Miał dużo uroku, jakiś niemal zwierzęcy magnetyzm,
który przyciągał kobiety.
Och tak, przeszli długą drogę od czasu pamiętnej nocy
i skoku z bungee.
A to przypomniało jej, że to jest ich trzecia randka!
Randka seksu. Ta, od której zawsze uciekała. Zawsze,
ale nie tym razem. Chciała, żeby...
- Dlaczego nie napiszesz książki o sobie? - spytała
jakaś blondynka, uśmiechając się przy tym zalotnie.
- To nie moja działka. Wolę używać mięśni niż głowy.
Izzy podskoczyła, jakby przeszył ją prąd. Znała ten ton
głosu. Sama go używała, kiedy mówiła: „To nie ja byłam
tą ładną", chcąc przez to powiedzieć, że żałuje, iż nie jest
tak ładna jak siostra. Żałuje, że się tym przejmuje, dlatego
ze wszystkich sił udaje, iż jest inaczej.
Kiedy blondynka odeszła, popatrzyła na niego uważnie.
- Rzeczywiście, dlaczego nie napisałeś własnej książ
ki? Na pewno wielu wydawców ci to proponowało.
- Dlaczego o to pytasz? - ton jego głosu nie był przy
jazny.
Ten ton też znała. Sama go używała, kiedy chciała powie
dzieć: „Daj mi spokój" lub dosadniej: „Odczep się!".
- Z ciekawości. Zapewne to rozwiązałoby twoje pro
blemy z pieniędzmi.
1 3 4 SOPHIE WESTON
Dom nie odpowiedział. Patrzył na tańczące na parkiecie
dzieci i milczał. Czekała.
- Nie potrafię - powiedział w końcu.
- Co?
- Nie potrafię pisać.
Była tak zdumiona, że zapomniała o tym, że nie powin
na go naciskać.
- Nie potrafisz pisać?
- Tylko proste wyrazy i to z wielkim trudem. Widzia
łaś, że potrafię się podpisać.
A więc dlatego tak długo rozmawiał z ludźmi, rozdając
autografy!
- Jestem dyslektykiem. Ciężkim, beznadziejnym przy
padkiem dyslektyka.
- Ja...
- Och, potrafię robić tysiące innych rzeczy. Na przy
kład świetnie gram w szachy. Jestem „zorientowanym na
działanie przykładem ekstrawertyka". Najlepiej wychodzą
mi rzeczy, które robi się na zasadzie odruchu.
- Od jak dawna...
- O tym wiem? Zupełnie od niedawna. W szkole uz
nano mnie za debila, a w rodzinie za lenia.
- Matka nie zdawała sobie sprawy, w czym tkwi problem?
- Sama była chora, a potem umarła.
Miała ochotę go przytulić. Wiedziała, że to zły pomysł.
Niemal usiadła na rękach, by je unieruchomić.
- Kiedy się dowiedziałeś? - spytała neutralnym głosem.
Dom odsunął stolik z pamiątkami i książkami napisa
nymi przez innych ludzi i wstał. Nie patrzył na nią.
- Mam przyjaciela, arabskiego szejka. Człowiek o sze
rokich horyzontach. Byliśmy razem na wyprawie na pu
styni Gobi i którejś nocy pokazał mi jakiś napisany po
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 135
arabsku tekst. Zdałem sobie sprawę, że jego odczytywanie
sprawiło mi nie większą trudność, niż czytanie zwykłych
liter. Powiedział, że to niezwykłe zjawisko i że powinie
nem poddać się testom. Więc po powrocie to zrobiłem.
- I?
- I są różne terapie. Próbowałem ich i dzięki temu
potrafię się podpisać i wypełnić na przykład zeznanie po
datkowe. A nawet napisać notatkę, jeśli muszę. Ale nie
napiszę ci wiersza.
- A możesz dyktować?
- Dyktować wiersz? Chyba nie.
- Nie, mam na myśli książkę. Zapiski z bieguna połu
dniowego czy coś w tym stylu. Nie mógłbyś ich po prostu
podyktować?
- Trudno dać wydawcy pudło taśm.
- Rzeczywiście.
- Ale dziękuję za troskę - powiedział miękko.
Sądziła, że teraz właśnie jej dotknie, ale nic takiego się
nie wydarzyło. Podobnie było przez resztę popołudnia
i potem, gdy poszli do domu przygotować się do wieczor
nej zabawy.
Miała nadzieję, że przyjdzie do niej do łazienki, gdy się
kąpała, ale tu też się zawiodła.
Kiedy wróciła do ich wspólnego pokoju, był już ubrany
w czarne spodnie i białą koszulę. Rozmawiał z nią
o wszystkim i o niczym, podczas gdy ona malowała się
i układała włosy w sposób, w jaki zazwyczaj robiła to
Jemima. Był miły, zabawny i seksowny, ale ani przez
chwilę nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Nawet jej nie
poprosił, żeby mu zawiązała krawat.
Tak więc zeszła na dół w nie najlepszym nastroju.
Przyjęcie rzeczywiście było urządzone z ogromnym
136
SOPHIE WESTON
rozmachem. Kobiety były ubrane w wieczorowe kreacje
od znanych projektantów i niektórych z nich nawet roz
poznała. Ona sama miała sukienkę od Delysa i pożyczoną
biżuterię.
Zawahała się na górze schodów, zerknęła na błyszczące
w dole brylanty i spojrzała na Dominika.
- Nie przywykłam do takiego przepychu.
- Możesz zrobić, cokolwiek tylko będziesz musiała,
pamiętasz? - spytał szorstko.
- Ja tak powiedziałam?
- Dziś po południu. Cały czas czekam, że mi to wy
jaśnisz.
- Może innego dnia.
- Powiedziałem, że jestem cierpliwym człowiekiem,
ale nawet moja cierpliwość ma swoje granice.
Choć nie zabrzmiało to jak groźba, Izzy wiedziała, że
mówi to na poważnie.
- Jesteś bardzo zdeterminowany, prawda? - spytała wolno.
- Naturalnie, że tak. To część mojego zadania.
Roześmiał się i napięcie panujące między nimi nieco
zelżało.
- A to też jest część twojego zadania? - spytała, wska
zując ręką na zgromadzonych ludzi. - Rodzina, przyjęcia
zaręczynowe, dzieci przebrane za pingwiny i cała reszta.
- Domyślam się, że pytasz mnie, jak udało mi się unik
nąć pułapki małżeństwa.
- Dlaczego od razu myślisz, że ktoś miałby zastawiać
na ciebie pułapkę?
- Ponieważ jestem czyściochem, mam poczucie humoru
i umiem robić różne rzeczy w domu - odparł bez wahania.
- W takim razie szkoda, że tak bardzo starasz się unik
nąć tej pułapki.
ZAKOCHAMY PODRÓŻNIK
137
- I tu się mylisz. Czekam tylko na najlepszy kąsek.
- Słucham?
- Masz bardzo stereotypowe wyobrażenie na temat po
dróżnika - powiedział drwiąco.
- Nie sądzę. Nie mam stereotypowego wyobrażenia na
temat kogokolwiek.
- Ależ masz. Uważasz nas za barbarzyńców, zdolnych
jedynie do tego, by wykorzystać kobietę, a potem ją po
rzucić.
Izzy skrzyżowała ramiona na piersiach i przechyliła
głowę w bok.
- Rzeczywiście. Tymczasem ty masz wrażliwą duszę
i czekasz tylko na swoją pannę Właściwą!
- Może nie będę musiał już dłużej czekać.
Udała, że nie słyszy tych słów, choć zrobiło jej się od
nich gorąco.
- Mówiąc szczerze - powiedział, prowadząc ją w dół
- jestem zadowolony, że rozpoczęłaś ten temat.
- Jaki temat? Nic nie rozpoczynałam. Och, potrafisz
być taki irytujący!
- Bardzo chciałbym się ożenić.
- Akurat w to uwierzę.
-. Pozwól, że opowiem ci nieco o podróżnikach i mał
żeństwie.
- Zamieniam się w słuch.
- Matthew Flinders. To on sporządził pierwszą mapę
wybrzeży Australii.
- Kolejny z twoich bohaterów? - spytała z czułym
rozbawieniem.
- Żebyś wiedziała. Ożenił się ze swoją miłością z dzie
ciństwa. Nie mógł jej zabrać ze sobą. więc codziennie pisał
listy. Prosił, żeby opisywała mu, w co jest ubrana, co jej
138
SOPHIE WESTON
się śniło i co robi. A kiedy wrócił do domu po dziesięciu
latach, wciąż na niego czekała. - Powiedział to miękkim
głosem, zupełnie poważnym. - Tego właśnie chcę.
- W takim razie twoje oczekiwania nie są zbyt wygó
rowane - zażartowała.
- Kiedy miałem osiemnaście lat, chciałem się ożenić.
Jednak gdy wyjechałem do Indonezji, moja wybranka
przerzuciła się na mojego starszego brata.
- Widać z tego, że w waszej rodzinie niezbyt dobrze
znacie się na kobietach.
- Masz rację. Powinnaś zobaczyć drugą żonę mojego
ojca. To przez nią wyniknęło całe zamieszanie z pieniędz
mi na wyprawę. Namówiła ojca, żeby wycofał udziały
swojej firmy.
- Nie jesteś z tego powodu wściekły?
- Teraz już nie. Ale jak widać wszystko ma swój cel.
Gdybym nie popadł w finansowe tarapaty, nie poznałbym
ciebie.
Patrzył na nią ciepło. Cieplej niż w ciągu całego dnia.
1 wtedy jej dotknął. Uniósł ją i ścisnął tak mocno, że omal
nie połamał jej żeber. Chciała, aby ten uścisk trwał wiecznie.
Nie puszczał jej przez resztę wieczoru ani na chwilę.
Jedli, trzymając się za ręce. Wznosili kolejne toasty, za
glądając sobie w oczy. Tańczyli, jakby byli jedynymi
ludźmi na parkiecie. Należeli do siebie i w całej wielkiej
sali balowej nie było osoby, która by tego nie zauważyła.
- Łóżko - powiedział w końcu, nie zadając sobie na
wet trudu, by zniżyć głos.
- Sądziłam, że już nigdy nie poprosisz - powiedziała
ze śmiechem Izzy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Teraz na pewno mi powie, pomyślał Dominik. Nie mo
że mnie okłamywać, gdy będziemy się kochać. Powie mi,
że pamięta nasz taniec i wszystko, co było potem.
Zaczął ją całować jeszcze na korytarzu. Nie jej usta, ale
powieki, nos, ramiona, szyję, rowek między piersiami.
To nie może być prawda, myślała. Żadna współczesna
kobieta nie może być zszokowana zwykłym pocałunkiem.
Tyle tylko, że to nie był zwykły pocałunek.
Nie odrywając od niej ust, Dom otworzył drzwi pokoju
i lekko pchnął ją do środka. Izzy zaczęła gorączkowo roz
pinać jego koszulę. Oczywiście nie mogła sobie poradzić
z guzikami, ale nie miało to znaczenia.
Ogarnięci pożądaniem rzucili się na łóżko. Usłyszał,
jak zrzuciła buty. Izzy straciła zainteresowanie koszulą
i zaczęła gładzić rysujące się pod cienkim materiałem
mięśnie torsu. Dominik nie pozostał jej dłużny. Oboje
sprawiali wrażenie, jakby chcieli jednocześnie dotknąć
wszystkich fragmentów swych ciał, jakby nie mogli się
nimi nacieszyć.
Dominik ostro nabrał powietrza w płuca.
- Ostrożnie.
- Ale jego dama w czerwieni nie należała do ostroż
nych kobiet. Ściągnęła mu koszulę przez głowę i zaczęła
mocować się z zamkiem spodni.
- Dlaczego w tych eleganckich spodniach muszą robić
140
SOPHIE WESTON
takie skomplikowane zamki? Nie wystarczyłby zwykły
suwak?
- Pozwól, że ci pomogę - zaśmiał się chrapliwie.
Wkrótce jednak okazało się, że ona ma też na sobie
zbyt wiele ubrań. Próbował uwolnić ją ze zwojów turku
sowego materiału, który ją okrywał, ale drobne haftki
okazały się być ponad jego możliwości.
- Jak to działa?
Izzy przewróciła się na plecy i podniosła ramiona.
- Nie mam pojęcia.
Usiadł ze śmiechem.
- Dobrze, zrób to ty.
- Sam sobie nie poradzisz? - spytała, mając na myśli
nie tylko haftki. Dominik zrozumiał jej intencje.
Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej w oczy.
- Tak długo, jak będziesz tego chciała, poradzę sobie
ze wszystkim.
Przez moment patrzyła na niego, jakby nie wierzyła
w to, co słyszy. Podobnie, jak nie mogła uwierzyć w to,
że jest z nim w łóżku.
- Kochaj mnie - szepnęła. - Kochaj mnie już.
Chwileczkę, pomyślał Dom. Powinnaś mi chyba coś
wyznać...
Jednak patrząc, jak Izzy powoli uwalnia się z jedwabnej
sukni, odsunął wszelkie wątpliwości na bok. Pomyślę
o tym później. Znacznie później.
W tej chwili świat przestał dla nich istnieć.
Izzy zasnęła w chwilę po tym, jak przestali się kochać
i spała tak dobrze, jak nigdy. Dom przyglądał jej się przez
dłuższą chwilę, żałując, że nie zdradziła mu swego imienia.
Naturalnie znał je. W końcu ich sobie przedstawiono,
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 141
a dziś po południu powiedziała mu, jak się nazywa. Była
to jednak zasługa kubańskiej muzyki, a nie miłości do
Dominika Templetona-Burke'a.
Odsunął kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. Kie
dy się kochali, niczego nie udawała. Oddała mu nie tylko
swoje ciało, ale i duszę. Żadnego udawania, póz, żadnych
gier. Tylko...
Miłość?
Wiedział, że tak. Pochylił się i pocałował ją w lekko
uchylone usta.
Zmarszczyła nos przez sen. Uśmiechnął się i położył
obok niej, aby wreszcie spokojnie zasnąć.
Był z siebie bardzo zadowolony. Jutro jej powie. Po
wie, że są dla siebie stworzeni i że powinna do tej myśli
przywyknąć.
Kiedy się obudziła, nie wiedziała, która jest godzina.
Niebo za oknem było szare, zaczynało świtać. Choć jesz
cze było widać księżyc i jaśniejsze gwiazdy, wstawał no
wy dzień.
Objęła się ramionami. Była naga i czuła chłód.
Obok niej spał mężczyzna, którego kochała. Mruknął
coś przez sen. Może „skarbie".
Rozejrzała się po pokoju, ale nie dostrzegła swoich
ubrań. Podniosła z podłogi marynarkę Dorna i owinęła się
nią. Pachniała drzewem sandałowym. Ten zapach do koń
ca życia będzie go jej przypominał.
- Kochanie - usłyszała zaspany głos Dominika.
Kolejny bezpieczny, bezosobowy czuły termin!
- Nie mów tak do mnie.
Dominik w jednej chwili usiadł w łóżku wyprostowany
jak struna.
142
SOPHIE WESTON
- Co się stało?
Izzy nagle poczuła, że nie zniesie tego ani chwili dłużej.
Zaczęła drżeć, przepełniona wstrętem do samej siebie.
Dominik wyszedł z łóżka i klęknął obok niej.
- Najdroższa, co się stało? Miałaś zły sen? Powiedz
mi, proszę.
Zły sen? Rzeczywiście, to był koszmar. Od chwili,
w której ujrzała go ubranego w te wojskowe drelichy.
Czyhał, by zabrać ją w ciemność, by ją w niej pogrążyć...
Objął ją ramieniem.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała lodowatym tonem.
Przerażony Dom cofnął rękę i odsunął się.
- Co się stało?
Wiedziała, że jej zachowanie jest irracjonalne. Zaczęła
trząść się jak w febrze i powtarzać w kółko niezrozumiałe
słowa, z których zdołał zrozumieć jedynie: „trzecia rand
ka" i „cokolwiek będę musiała".
Nie mógł tego znieść.
Posadził ją na krześle, a potem wyjął z kredensu karaf
kę z jakąś nalewką.
- Madera wuja Geralda. Jest tu od wieków. Napij się.
Izzy łyknęła, jakby to było lekarstwo.
- Aż tak wstrętne?
Potrząsnęła głową. Nie była w stanie się uśmiechnąć.
W jej oczach dostrzegł niemal zwierzęcy strach.
Przykrył jej ramiona kocem, uważając, aby nie dotknąć
przy tym jej nagiego ciała. Sam owinął się drugim i usiadł
u jej stóp po turecku. Patrzył czule w jej twarz.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Zobaczył, jak jej grdyka poruszyła się pod skórą szyi.
Pospiesznie sięgnął po karafkę.
- Jesteś dla mnie bardzo dobry - powiedziała cicho.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
143
- Dobry? Ja?
- Tak. Przykro mi, że nie byłam z tobą szczera. Tylko
że myślałam, że tym razem... Nie sądziłam...
Podniósł rękę.
- Poczekaj. Możesz wrócić do tego fragmentu o szcze
rości? Co dokładnie miałaś na myśli?
Izzy kichnęła i poruszyła nosem, zupełnie jak jeden
z wczorajszych pingwinów. Dom mimo woli uśmiechnął
się i podał jej chusteczkę, którą wyjął z szuflady.
Wytarła głośno nos, a potem chrząknęła, by oczyścić
gardło.
- Przepraszam. Zazwyczaj lepiej daję sobie radę.
- Z czym?
- Z samą sobą. - Machnęła ręką w kierunku łóżka. -
Z seksem. Z trzecią randką. Przepraszam.
Nagle Doma opuściła wszelka ochota do śmiechu.
Trzecia randka!
- Rozumiesz: na pierwszej randce wymieniacie się nu
merami telefonów, na drugiej idziecie do restauracji, a na
trzeciej do łóżka - jej głos załamał się.
- Lepiej będzie, jak mi to wyjaśnisz - powiedział gro
bowym głosem.
- Nie chodzi o ciebie. To wszystko moja wina. Tylko
moja.
- Chcesz powiedzieć, że z moją techniką jest wszystko
w porządku? Tak na wypadek, gdybym miał kompleksy?
- Tak. To znaczy nie. Przepraszam.
- Wielkie dzięki.
- Posłuchaj. Poszłam kiedyś do łóżka, to znaczy nie
poszłam, ale myślałam, że będę musiała i... Niech to
diabli!
- Słucham?
144
SOPHIE WESTON
Izzy nigdy dotąd nikomu nie opowiadała o tym prze
życiu. Nie była pewna, czy w ogóle może to zrobić.
- Jeździłam po świecie autobusem. Wydawało mi się,
że doskonale sobie radzę. Ale... Pewnego razu zatrzymała
nas grupa rebeliantów w górach. Byli bardzo agresywni
i nie można się było z nimi dogadać. Choć mój hiszpański
jest całkiem niezły, oni jakby nie chcieli zrozumieć tego,
co do nich mówię.
- Ile was było?
- Cały autobus. Rebelianci puścili miejscowych, a tu
rystów zatrzymali. Powiedziałam ludziom, żeby nie sta
wiali oporu i nie patrzyli im w oczy.
- Postąpiłaś słusznie.
- Wiem. Tylko że ich przywódca zginął i chyba nie
bardzo wiedzieli, co dalej robić. Jeden z naszych zacho
wywał się zbyt wyzywająco. Zaprowadzili nas do dżungli.
Dominik zaczynał rozumieć. Ujął jej dłonie w swoje
i mocno ścisnął.
- Wyprowadziłaś was?
- Nie, ale starałam się negocjować.
- Rozumiem, że seks był jednym z argumentów, jakich
użyłaś?
Skinęła głową. Nie patrzyła na niego. Patrzyła na zmię-
toszoną chusteczkę, którą ściskała w palcach, jakby od
tego zależało jej życie.
- To szalone. W końcu nawet nie musiałam tego zro
bić. Wpadli w panikę i uciekli, zostawiając nas samym
sobie. Tylko że ja, skoro podjęłam już decyzję, to tak,
jakbym to zrobiła. - Zamknęła oczy. - Nie potrafię o tym
zapomnieć.
- „Zrobię, co tylko będę musiała" - zacytował ją.
- Tak.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
145
- Jak dawno temu to było?
- Prawie dwa lata.
- I od tej pory nie miałaś żadnej trzeciej randki?
- Nie. Umawiam się, ale nie mogę przekroczyć pewnej
bariery. Stałam się całkiem niezła w udawaniu.
- Nie rozumiem.
- Widziałeś „Kiedy Harry poznał Sally"? Miała rację.
Udawanie orgazmu nie jest wcale takie trudne. Wystarczy
zamknąć oczy i na chwilę pozbawić się powietrza.
- Rozumiem - powiedział po dłuższej chwili. - Tak
właśnie robisz?
Skinęła głową.
Dominik wstał.
- Dałaś wczoraj niezłe przedstawienie. A wystarczyło
po prostu powiedzieć: dziękuję, ale nie mam ochoty.
Izzy wstała, kurczowo zaciskając wokół siebie pachną
cą drzewem sandałowym marynarkę.
- Nie chciałam.
- W porządku, rozumiem cię.
- Nic nie rozumiesz - jej głos zabrzmiał piskliwie.
- Wręcz przeciwnie. Nie chcesz się kochać, ale wczo
raj spróbowałaś. Mam być ci wdzięczny?
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie chciałam...
- Bo widzisz, ja nie chcę, żebyś próbowała. Chcę, że
byś mnie kochała, a nie zamykała oczy i udawała, że
wszystko jest w porządku, podczas gdy w rzeczywistości
nie jest. Chcę prawdy.
Izzy zwilżyła językiem wyschnięte wargi.
- Nie rób tego - ostrzegł ją.
- Przepraszam. Chciałam tylko, żebyś znał prawdę.
Popatrzył na nią wzrokiem, którego zupełnie nie po
trafiła odczytać.
146 SOPHIE WESTON
- Całą prawdę?
- Czego ode mnie oczekujesz? - krzyknęła, nagle po
irytowana. - Nikomu o tym nie opowiadałam, nawet sio
strze. Tylko tobie. Co jeszcze mogę zrobić?
- Może powiedzieć mi o nocy, kiedy razem tańczyli
śmy, a potem położyłem cię do łóżka?
Izzy pobladła i usiadła na brzegu łóżka.
- Ach, widzę, że jednak coś sobie przypominasz.
- W takim razie wiesz, że nie jestem Jemima. Od jak
dawna?
- Od chwili, w której cię ujrzałem przed skokiem. -
Położył rękę na klamce. - To dziwne. Sądziłem, że kiedy
powiesz mi, dlaczego podajesz się za swoją siostrę,
wszystko się ułoży i odejdziemy w stronę wschodzącego
słońca, trzymając się za ręce. Byłem pewien. Jednak jak
sama słusznie zauważyłaś, w naszej rodzinie mamy słabe
pojęcie o kobietach.
Izzy milczała.
Dominik otworzył drzwi i wyszedł bez słowa.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Izzy nie zasnęła już do rana. Myśli nieustannie kłębiły
się jej w głowie. Dominik wiedział o wszystkim od same
go początku. Czy wiedział również, że nazywała go w my
ślach „swoim kochaniem"?
Nie daj się ponieść, tłumaczyła sobie w duchu. To tylko
mężczyzna. Nie jest jasnowidzem i nie potrafi czytać
w myślach. Bądź realistką!
Być może wiedział, że nie jest Jemima, ale nie mógł
od razu pierwszego dnia rozpoznać w niej dziewczyny,
z którą tańczył na otwarciu sklepu Pepper.
A mimo to...
Ona przecież go poznała. Nie wiedziała nawet dokład
nie, jak wygląda, a mimo to rozpoznała go. Zapach drzewa
sandałowego. Brzmienie głosu. Sposób poruszania się.
Izzy ubrała się i usiadła w głębokim fotelu naprzeciw
okna. Było zimno. Dominik powiedział, że w domach na
angielskiej prowincji zawsze jest zimno. Podciągnęła ko
lana pod brodę.
Dlaczego miałbyś mnie chcieć, myślała. Żaden męż
czyzna przy zdrowych zmysłach nie wybrałby mnie za
miast Jemimy. Ponadto jesteś arystokratą, znaną osobisto
ścią i wiesz, jak przetrwać w wiejskiej rezydencji.
I okłamałam cię.
- Jestem stracona - powiedziała na głos. - Osądził
148
SOPHIE WESTON
mnie, a ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Co ja
teraz pocznę?
Rano wyglądała okropnie. Miała podkrążone oczy, ale
nikt zdawał się tego nie zauważać.
Kuchnia była pełna ludzi, którzy jedli, rozmawiali, tele
fonowali, wysyłali wiadomości i robili tysiąc innych
rzeczy.
- Poczęstuj się kawą, kochanie - zaprosiła ją ciotka
Dominika. - Dom pojechał po Abby.
- Abby?
Ciotka spojrzała na nią z lekkim zdumieniem.
- Jesteś nowym nabytkiem Dominika, prawda?
Nabytkiem! Chciała powiedzieć, że już nim nie jest, że
o piątej rano Dom z niej zrezygnował, ale nie zdążyła.
- Po siostrę - lady Abigail. Jest u przyjaciół kilka mil
stąd, ale ma przyjechać na uroczysty obiad. Nie ma wyj
ścia. Musi zrobić pudding.
- Och. Jakie to urocze - Izzy starała się być miła.
Kawa była okropna. Wylała ją ukradkiem do zlewu.
napiła się czystej wody i wyszła do ogrodu. Usiadła na
trawie obok jakiejś wspaniałej odmiany późnej róży i za
częła obmyślać plan działania.
Po pierwsze, musi porozmawiać z Domem. Zraniła go
i, zajęta obsesją niesienia pomocy Jemimie, była zbyt głu
pia, żeby zauważyć, że traci coś znacznie istotniejszego.
Musi mu to wytłumaczyć. Na pewno jej nie przebaczy, ale
musi powiedzieć mu, że zdała sobie z tego sprawę.
Po drugie, musi powiedzieć mu prawdę. Jest mu to
winna. Zbyt długo już go okłamywała.
Nic wiedziała, czy zechce jej wysłuchać, ale powinna
przynajmniej spróbować.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
149
Usłyszała na podjeździe silnik starego dżipa. Wstała,
zrobiła głęboki wdech i ruszyła mu na spotkanie.
Dom zaparkował przed kuchnią. Zaczął wyjmować
z tyłu jakieś pudła.
- Cześć - powiedziała cicho do jego spodni.
- Staram się, Abby. Pięć minut nie zrobi wielkiej róż
nicy. Na pewno nic się nie rozmroziło.
Wyprostował się i kiedy zobaczył, kto do niego mówi,
wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili. Można
w niej było dostrzec tylko śmiertelną powagę.
- Witaj. Dobrze spałaś?
Zaśmiała się z ironią.
- W takim razie mamy o czym porozmawiać.
- Bardzo bym chciała.
- Dobrze. Zaniosę tylko te cholerne musy Abby i będę
do twojej dyspozycji.
Z domu wyszła kobieta, podobna do Dominika jak dwie
krople wody, machając w jego stronę gazetą.
- Dom, udało ci się! Ciotka Margaret powiedziała, że
napisali o tym w niedzielnej gazecie. Operacja Panna Mo
delka zakończona sukcesem. Jestem z ciebie taka dumna.
Shackelton też byłby z ciebie dumny. Poczekaj, aż dosta
niemy inne gazety...
Izzy myślała, że nic nie jest w stanie jej zadziwić, ale
myliła się.
- Operacja Panna Modelka?
- Och, przepraszam. To kryptonim, który wymyślił
mój szef. Pracuję w agencji Culp & Christopher. Abby Diz
- wyciągnęła rękę.
- Isabel Dare - odparła mechanicznie. Uśmiechnęła
się szeroko, nie patrząc na Dominika. - Agencja PR, tak?
Nigdy dotąd nie miałam przyjemności dla takiej pracować.
150
SOPHIE WESTON
- Pracować? Nie rozumiem. - Abby spojrzała pytająco
na brata.
- Wyjaśnię później. A teraz bądź tak miła i znikaj, Abby.
- Ale puddingi...
- Bierz, są twoje.
Ujął Izzy za łokieć i ruszył drogą w dół.
- To ja chciałam ci wszystko wyznać, powiedzieć, że
zawsze opiekowałam się Jemima i nie mogłam jej teraz
zostawić w potrzebie, a dla ciebie liczyło się tylko zdoby
cie pieniędzy na wyprawę, tak? Nieważne, kto stoi u twe
go boku, byle tylko kamery to widziały.
- Nie!
- A ja chciałam cię przepraszać, podczas gdy tobie
chodziło tylko o reklamę!
- Nic - powiedział cicho.
- Nienawidzę cię.
Teraz to ona poczuła się zdradzona. Oszukana.
Dominik zmusił ją, aby zatrzymała się za wysokim
płotem. Nikt z domu nie mógł ich tu dostrzec.
- Posłuchaj mnie, Izzy. Tak masz na imię, prawda?
Skinęła głową.
- Dobrze, przynajmniej to już ustaliliśmy. A teraz posłu
chaj. Agencja C&C od dawna namawiała mnie na taką kam
panię, ale konsekwentnie odmawiałem. I wtedy poznałem
ciebie, i myślałem już tylko o tym, żeby cię odnaleźć.
- W takim razie dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Bo w tej twojej maleńkiej torebce nie miałaś nawet
karty kredytowej. Nikt na świecie nie potrafił mi pomóc,
dlatego postanowiłem odszukać cię swoimi sposobami.
I udało mi się.
- Nie wierzę ci.
- Wiem. I nie mam pojęcia, jak cię przekonać. Skąd,
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK 1 5 1
twoim zdaniem, wiedziałem, że nie jesteś Jemima? Nikt
inny się nie poznał.
- Jesteście kochankami? - spytała ze łzami w oczach.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Przecież się znacie.
- Tak, kochanie. Siedziałem obok twojej siostry przez
kilka godzin na jakimś charytatywnym balu. Jest słodkim
dzieckiem, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby
zabrać ją do taksówki i całować tak, jak całowałem ciebie.
- Co?
- Moje zachowanie się wobec ciebie jest tak nietypo
we, że nikt z rodziny nie uwierzyłby, gdybym im o tym
powiedział. Nie zrobiłbym tego dla Jemimy. Nie zrobił
bym tego dla nikogo innego. Izzy...
Może jednak powinna mu zaufać? Przekonać, żeby
zaufał jej?
- Wiedziałem o tym, jak tylko przytuliłaś się do mnie
na tym parkiecie - powiedział po prostu.
Izzy zarumieniła się.
- Nie chodzi tylko o seks, Izzy. Kochałem się w życiu
z wieloma kobietami, ale przy żadnej nie czułem tego
ucisku w gardle i pragnienia, żeby spędzać z nią wszy
stkie noce mojego życia.
- Przestań! - Położyła dłonie na jego piersi.
- Muszę ci to powiedzieć. Kocham cię i choć nie
wiem, jak to się stało, wiem, że nic tego faktu nie zmieni.
- Ale dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Dlaczego ty mi nie powiedziałaś? Miałaś tysiąc moż
liwości, żeby mi wyznać, że nie jesteś Jemima.
- To prawda - przyznała cicho.
- Zaryzykowałem i wyznałem ci nawet mój najwięk
szy sekret. Sądziłem, że może to cię ośmieli. Ale nic
152 SOPHIE WESTON
z tego. Izzy, musisz wiedzieć, że nigdy nie chciałem cię
wykorzystać. Jedynymi ludźmi, których wykorzystałem,
byli pracownicy C&C. To była moja jedyna szansa, żeby
cię odnaleźć. Zrobiłbym wszystko, żeby cię odszukać. Ro
zumiesz? Wszystko.
- Kocham cię - powiedziała cicho. -I chcę, żebyś na
pisał swoją książkę o Antarktydzie.
- Izzy...
- Mógłbyś mi ją dyktować, a ja bym zapisywała.
- Jeśli się uprzesz, mogę ci nawet podyktować ten
cholerny wiersz. Bylebyś tylko mnie chciała. Wiem, że nie
jestem typowym kandydatem na męża. Znikam na całe
miesiące, wyjeżdżam w różne dziwne miejsca, nigdy
w życiu nie przeczytałem sonetu, a moja rodzina przebiera
się za pingwiny. Ale znam twój sekret, a ty znasz mój.
Myślę, że jesteśmy sobie potrzebni.
Powietrze przepełnione było zapachem róż.- Izzy czuła
jednak tylko zapach sandałowego drzewa. Zapach szczęścia.
- Chcesz powiedzieć, że mógłbyś się związać z dziew
czyną, która nie jest nawet modelką? Co powiesz reporte
rom? Że wpadłeś na mnie przez przypadek?
- Powiem, że bardzo ciężko się napracowałem, żeby
cię zdobyć.
- „Dziewczyna z przypadku". Niezły tytuł - uśmiech
nęła się.
- Kiedy ja nie chcę mieć dziewczyny - powiedział
z całkowitym przekonaniem.
- Jak to? - Spojrzała na niego niepewnie.
- Zmieniłem zdanie. Co byś powiedziała, gdybym za
proponował ci małżeństwo?
- Och.
Cisza.
ZAKOCHANY PODRÓŻNIK
153
- Nie musisz decydować się od razu. Jeśli potrzebujesz
czasu, zrozumiem to. Ja jestem pewien, ale ty chyba czu
jesz się zaskoczona... - przerwał, przyglądając się jej ze
zdziwieniem. - Co robisz?
- Rozbieram się - powiedziała. - Skoro poszło nam
tak dobrze minionej nocy, czemu nie mielibyśmy spróbo
wać i teraz?
Dominik znieruchomiał.
- Nie musisz mi niczego udowadniać - powiedział ci
cho. - Jeśli jest jakiś problem, rozwiążemy go wspólnie.
- Zgoda. Ale jednego problemu na pewno nie mamy.
Oczy Doma pociemniały. Izzy spojrzała na niego prze
ciągle, tak jak nauczyła ją Jemima i sięgnęła ręką do su
waka dżinsów.
Jej czary najwyraźniej działały. Dominik odchylił gło
wę i przymknął oczy.
- Myślisz, że to może cię przekonać? - spytała. - Do
tego, żebyś mnie poślubił.
- Chcesz powiedzieć, że się zgadzasz? Nie muszę pisać
wierszy, przechodzić okresu próbnego ani nic z tych rzeczy?
- Nie.
Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
- Od dwudziestu czterech godzin nazywam cię w my
ślach swoim kochaniem - powiedziała, patrząc mu
w oczy. A ostatniej nocy nie mogłam się tobą nacieszyć.
- Zastanawiałem się, czy to nie był wytwór mojej wy
obraźni.
- Absolutnie. Nie wiem tylko, czy jeszcze cokolwiek
zostało do odkrycia.
- Zaraz się przekonasz. Zdejmuj te dżinsy. Natychmiast.
Izzy roześmiała się i z głębokim westchnieniem przy
tuliła się do ukochanego.
154
SOPHIE WESTON
Kiedy wrócili do domu, ich ubrania były nieco zmięte,
za to zapięte na wszystkie guziki. Izzy miała zamiar się
przebrać, ale Domowi podobała się w tej koszuli i chciał,
żeby w niej została.
- Dobrze, jeśli to ma poprawić ci samopoczucie. Jak
wyjaśnić twojej rodzinie, że nie jestem Jemima Dare?
- Zostaw to mnie - powiedział z całkowitym przeko
naniem. - Wiem, jak z nimi postępować.
Nie powinna być zdziwiona, kiedy zastukał widelcem
w kieliszek, aby skupić uwagę zebranych.
- Trzy rzeczy - powiedział krótko. - Pierwsza: kobie
ta, którą braliście za Jemimę, to jej siostra Izzy. Druga:
kocham ją. Trzecia: mamy zamiar się pobrać.
Przy stole zapadła cisza.
- Czy to prawda? - odezwała się w końcu siostra Do
rna, patrząc pytająco na Izzy.
- Tak - odparła ta z przekonaniem.
- Wszystko?
- Wszystko - powiedziała miękko.
Dom ujął jej dłoń i popatrzył na nią pełnym miłości
wzrokiem.
- To dobrze - powiedział, uśmiechając się. - Oba
wiam się, Abby, że czeka cię gotowanie kolejnych pud-
dingów. Będziemy świętować drugie zaręczyny.