Marion Lennox
Ślub nad oceanem
Tłumaczyła
Iza Kwiatkowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Owszem, s´liczna, ale załoz˙e˛ sie˛, z˙e głupia jak but.
Doktor Rachel Harper tak energicznie wgryzła sie˛
w hamburgera, z˙e czerwony keczup az˙ trysna˛ł na pod-
koszulek. Ten sos jest tego samego koloru co moje spod-
nie! I odcien´ ten sam! Bardzo ładnie, pomys´lała cierpko.
– Jaka uczesana – mo´wił nieznajomy z nuta˛ ironii
w głosie. – Wydaje maja˛tek na fryzjera. Na dodatek blon-
dynka. Toby, nie daj sie˛ zwies´c´ pozorom.
– Ale ma ładne nogi – argumentował dziecie˛cy gło-
sik. – I pie˛kne oczy.
– Nie daj sie˛ zwies´c´ pozorom – ostrzegał bas. – Pod
tym futrem kryje sie˛ stuprocentowa idiotka.
Tego juz˙ za wiele! Moz˙e jestem marna˛ opiekunka˛,
pomys´lała Rachel, ale nie daruje˛ takich zniewag. Od-
cia˛gne˛ła zasłonke˛, by stana˛c´ oko w oko z całym s´wiatem.
Poniewaz˙ pawilon wystawowy był po brzegi wypeł-
niony zwiedzaja˛cymi, na czas skromnego posiłku ukryła
sie˛ w boksie. Pomieszczenia przydzielane wystawcom
były nie wie˛ksze od psiej budy, ale przynajmniej dawały
odrobine˛ prywatnos´ci. Kto odwaz˙ył sie˛ krytykowac´ Pe-
nelope?
– Czes´c´! – Na to powitanie me˛z˙czyzna i dziecko
odwro´cili sie˛ w jej strone˛ i spojrzeli na nia˛ z zaciekawie-
niem. Pospiesznie wytarła z brody resztki sosu.
Oszacowała wiek nieznajomego na trzydzies´ci kilka
lat. Wygla˛dał na farmera. Ubrany był w spodnie z moles-
kinu i robocza˛ koszule˛ koloru khaki, czarne kre˛cone
włosy sie˛gały mu do kołnierzyka. Miał tez˙ ciemne oczy
otoczone siateczka˛ mimicznych zmarszczek i opalona˛
twarz...
Atrakcyjny, pomys´lała. Jes´li ma byc´ szczera, a w ta-
kim włas´nie była nastroju, to nawet bardzo atrakcyjny.
Wre˛cz boski! Towarzysza˛cy mu chłopiec, mniej wie˛cej
szes´cioletni, był jego miniaturowa˛ kopia˛. To na pewno
ojciec i syn.
Ojciec i syn. Rodzina. Sta˛d wniosek, z˙e facet jest z˙ona-
ty. Z
˙
onaty? Ska˛d taka mys´l przyszła jej do głowy?! Nie
wolno jej podejmowac´ tego wa˛tku. Ani słuchac´ Dottie.
Z jakiego powodu miałoby ja˛, Rachel, obchodzic´, czy
jakis´ obcy me˛z˙czyzna ma partnerke˛?!
Jestem tu z Michaelem.
Nie oszukuj sie˛! Interesuja˛ cie˛ wszyscy me˛z˙czyz´ni
opro´cz Michaela, z˙onaci i niez˙onaci. To, z˙e sama jestes´
zame˛z˙na, sie˛ nie liczy, nie moz˙e sie˛ liczyc´...
– Musze˛ jechac´ z Penelope na wystawe˛, z˙eby zebrała
odpowiednia˛ liczbe˛ punkto´w – oznajmił Michael pew-
nego dnia, gdy spotkali sie˛ na dyz˙urze w stołecznym
szpitalu.
Dottie namawiała ja˛, by skorzystała z tej okazji.
– Pora, z˙ebys´ pomys´lała o sobie – tłumaczyła. – Przed
toba˛ jeszcze całe z˙ycie.
Rachel dała sie˛ przekonac´, wyobraz˙aja˛c sobie godzine˛
psich popiso´w, wygodny motel w uroczym nadmorskim
miasteczku i prawie cały weekend wylegiwania sie˛ na
plaz˙y. Moz˙e Dottie ma racje˛? To prawda, z˙e od os´miu lat
nie miała urlopu. Jest wykon´czona. Moz˙e warto zastano-
wic´ sie˛ nad przyszłos´cia˛?
4
MARION LENNOX
Lecz wymarzony weekend pozostał w sferze... ma-
rzen´. Nie wypalił. Poza tym panował potworny upał,
a w zarezerwowanym motelu nie chcieli przyja˛c´ ich
z psem. Na domiar złego przez cały czas musieli ukrywac´
Penelope przed rzekomo zawistnymi włas´cicielami in-
nych pso´w.
Gdzie jest Michael? Kto go wie? Westchna˛wszy, zwro´-
ciła sie˛ do osobnika, kto´ry skrytykował suke˛ Michaela.
– Penelope jest co´rka˛ dwo´ch czempiono´w – poinfor-
mowała me˛z˙czyzne˛ i chłopczyka, piorunuja˛c ich wzro-
kiem.
– Ona jest bardzo ładna – powiedział malec, nies´mia-
ło sie˛ us´miechaja˛c. – Moge˛ ja˛ pogłaskac´?
– Jasne – odparła łagodniejszym tonem.
– Uwaz˙aj, bo moz˙e cie˛ ugryz´c´ – ostrzegł me˛z˙czyzna,
od nowa wprawiaja˛c Rachel w wojowniczy nastro´j.
– Gryza˛ tylko głupie psy. Penelope jest dama˛ – oznaj-
miła cierpko.
– To jest chart afgan´ski.
– No to co?
Wargi me˛z˙czyzny drgne˛ły, a w oczach zamigotały we-
sołe iskierki.
– To wyja˛tkowo głupia rasa.
Rachel oz˙ywiła sie˛. Wyzwanie? Prosze˛ bardzo! Tkwi
tu od kilkunastu godzin i juz˙ ma ochote˛ wyc´ z nudo´w,
wie˛c jest gotowa na wszystko, byle nie wracac´ do zim-
nego hamburgera i wczorajszej gazety. Prawde˛ mo´wia˛c,
najwie˛ksza˛ ochote˛ miała na awanture˛ z Michaelem, ale
on przepadł. A ten tu osobnik nalez˙y do tego samego
gatunku...
– Jest pan nieuprzejmy. – Omiotła go od sto´p do gło´w
krytycznym wzrokiem. – Co wie˛cej, jest pan rasista˛.
5
S
´
LUB NAD OCEANEM
Unio´sł brwi i rozes´miał sie˛ z niedowierzaniem.
– Pani uwaz˙a, z˙e ona jest inteligentna?
– Penelope jest słodka. – Przytuliła wielkie białe psis-
ko, po czym skrzywiła sie˛ na widok plamy z keczupu na
jasnej siers´ci. Michael mnie zabije. Gdzie on jest?
– Wierze˛ pani na słowo – rzekł nieznajomy. Pierwsza
cze˛s´c´ pokazu dobiegła kon´ca, wie˛c woko´ł nich zacze˛li
zbierac´ sie˛ gapie, kto´rzy w oczekiwaniu na finał nie mieli
co ze soba˛ zrobic´. Nie tylko Rachel cierpiała z powodu
nudy. – Inteligencje˛ psa moz˙na zmierzyc´ za pomoca˛
ro´z˙nych testo´w.
– Zamierza pan zastosowac´ test Mensy?
– Znam znacznie mniej skomplikowane sposoby. Od-
z˙ałuje pani kawałek hamburgera?
– Mojego? Niech jej pan da swojego!
– Dla dobra nauki...
– Mo´j tata jest doktorem – oznajmił chłopiec, jakby to
wszystko wyjas´niało.
– Ach tak? Doktorem czego? – Us´miechne˛ła sie˛ do
malca. Poczuła, z˙e wreszcie zaczyna dobrze sie˛ bawic´.
– To bardzo podste˛pny sposo´b wyłudzania hamburgero´w.
– To jest proste dos´wiadczenie. – Me˛z˙czyzna nie dał
zbic´ sie˛ z tropu. – Tam jest mo´j pies, widzi go pani?
– Wskazał na jeden z bokso´w na podwyz˙szeniu.
Gdy podniosła wzrok, natkne˛ła sie˛ na badawcze spoj-
rzenie chudego brunatnego zwierzaka nieokres´lonego ro-
dowodu. Był wielkos´ci owczarka collie, ale składał sie˛
wyła˛cznie z no´g, oczu oraz ogona. W tej samej chwili
przysiadł i energicznie zacza˛ł sie˛ drapac´.
– Czaruja˛cy – orzekła z przeka˛sem. – To jego popiso-
wy numer?
– Digger sie˛ nie popisuje.
6
MARION LENNOX
Przytakne˛ła ze wspo´łczuciem.
– No tak, ten pan´ski pupil ma braki w wychowaniu.
Me˛z˙czyzna odwzajemnił us´miech. Wojna jeszcze sie˛
nie rozpocze˛ła, a wytoczono juz˙ armaty.
– Sugeruje pani, z˙e Digger jest z´le wychowany?
– Wystarczy na niego popatrzec´. – Jest dobrze, pomy-
s´lała. Nareszcie cos´ sie˛ dzieje. Penelope kontra Digger.
– Pochodzenie zawsze wyjdzie na wierzch.
– Drzewo genealogiczne Diggera jest znacznie bar-
dziej skomplikowane niz˙ rodowo´d tego pani burka.
– Mo´j pies wabi sie˛ Penelope – odrzekła z godnos´cia˛.
– I to nie jest burek. Przodkowie Penelope to cała austra-
lijska gała˛z´ czempiono´w. Za to pan´ski burek...
– Digger jest takz˙e potomkiem czempiono´w. – Nie-
znajomy us´miechna˛ł sie˛ szeroko. Po prostu zniewalaja˛co.
– Moz˙na ws´ro´d nich doszukac´ sie˛ czempiona owczarka
szkockiego oraz czempiona australijskiego kelpie...
– Z
˙
e nie wspomne˛ o czempionie jamniku – dodała,
gdy Digger podnio´sł do go´ry cienki ogon.
– Nieprawda – wtra˛cił sie˛ chłopiec. – Jamniki sa˛
długie i płaskie, a nasz Digger jest wysoki i potrafi skakac´.
– Masz racje˛ – odparła powaz˙nie, tłumia˛c s´miech.
Obaj, me˛z˙czyzna oraz chłopczyk, sa˛ fantastyczni.
Obaj maja˛ czaruja˛cy us´miech, a ich ciemne oczy ls´nia˛
rados´cia˛. Mys´lała, z˙e zanudzi sie˛ na s´mierc´, a oto łaskawa
opatrznos´c´ zesłała jej taka˛ atrakcje˛!
– Co wobec tego zrobimy z tym hamburgerem? – za-
pytała, mys´la˛c, z˙e za us´miech nieznajomego moz˙na dac´
sie˛ zabic´.
– Włoz˙ymy go pod miske˛.
Wzruszyła ramionami i podała mu hamburgera, z kto´-
rego znowu polał sie˛ keczup. Me˛z˙czyzna popatrzył na
7
S
´
LUB NAD OCEANEM
swoja˛ dłon´ oblana˛ sosem. Ohyda. Hamburger był tak
rozmie˛kły, z˙e Rachel wcale nie było z˙al sie˛ z nim roz-
stawac´. Dla dobra nauki.
– Lubi pani hamburgery obficie polane sosem?
– Tak. – Spogla˛dała na niego spode łba.
– Tata mo´wi, z˙e w sosie pomidorowym jest za duz˙o
soli, a so´l z´le robi na cis´nienie krwi – wyjas´nił chłopiec.
– Na cis´nienie krwi z´le wpływaja˛ ludzie, kto´rzy nie-
pochlebnie wypowiadaja˛ sie˛ o psach – odparowała ku
rados´ci zebranych. – Co chce pan zrobic´ z tym hambur-
gerem?
– Prosze˛ patrzec´. – Nakrył ke˛s odwro´cona˛ psia˛ miska˛,
a naste˛pnie przywołał swojego psa. – Kolacja!
Digger popatrzył na niego z uwielbieniem, po czym
powio´dł wzrokiem po audytorium, jakby chciał sie˛ upew-
nic´, z˙e wszyscy na niego patrza˛. We˛sza˛c, połoz˙ył jedna˛
łape˛ na misce, a druga˛ ja˛ podwaz˙ył, az˙ sie˛ odwro´ciła,
odkrywaja˛c smakołyk. Pies ponownie sie˛ rozejrzał, ocze-
kuja˛c braw. Otrzymawszy je, spokojnie zjadł nagrode˛.
Wielkie rzeczy!
– Teraz kolej Penelope.
– Ubrudzi sie˛. – Rachel po raz pierwszy sie˛ zanie-
pokoiła. Penelope jest pie˛kna, ale jej przeciwnik inte-
ligentny.
– Zrobimy to na podes´cie – zaproponował. – Nawet
zetre˛ dla niej keczup. Pani mogłaby to zrobic´ swoim
T-shirtem.
– Niech pan sie˛ liczy ze słowami!
Nie traca˛c dobrego humoru, nieznajomy ustawił mis-
ke˛ pod nosem psa Michaela. Oderwał kawałek hambur-
gera, pokazał go Penelope i wsuna˛ł pod miske˛. Cofna˛ł sie˛
o krok.
8
MARION LENNOX
Penelope raz i drugi zacia˛gne˛ła sie˛ ne˛ca˛cym zapa-
chem. Zaskomlała. Połoz˙yła sie˛ przed miska˛. Wstała,
poszczekuja˛c. Popchne˛ła miske˛ nosem i znowu szczek-
ne˛ła.
Miska ani drgne˛ła. Wobec tego Penelope znowu sie˛
połoz˙yła, tym razem piszcza˛c z˙ałos´nie.
– To jest dowo´d jedynie na to, z˙e pan´ski pies jest
bardziej wygłodzony – broniła ja˛ Rachel ws´ro´d s´mie-
cho´w całkiem juz˙ licznej publicznos´ci. – Pan go głodzi.
– Czy wygla˛dam na kogos´, kto potrafiłby głodzic´
własnego psa?
Nie. Sprawia bardzo sympatyczne wraz˙enie, pomys´-
lała i nagle zawstydziła sie˛, z˙e jest w brudnych dz˙insach,
poplamionej koszulce, a na dodatek ma we włosach
z´dz´bła siana, kto´rym organizatorzy wystawy wys´cielili
boksy dla pso´w. Nawet strach na wro´ble lepiej od niej sie˛
prezentuje.
– Rachel, karmisz Penelope?!
Gdy bezwiednie podniosła miske˛, pies rzucił sie˛ na
hamburgera, jakby nic nie jadł przez cały tydzien´.
– Hm...
Michael, szpakowaty, wytworny i władczy przeciskał
sie˛ przez tłum gapio´w z twarza˛ wykrzywiona˛ oburze-
niem. Nikt nie s´miał ignorowac´ jego polecen´. Wyła˛cz-
nie sucha karma.
– Co ty wyprawiasz?!
– Demonstruje˛ inteligencje˛ Penelope – odrzekła
z wysoko uniesiona˛ głowa˛. Co za duz˙o, to niezdrowo,
a doktor Michael Levering juz˙ dawno jej sie˛ przejadł.
Wczes´niej, jeszcze w szpitalu w Sydney, wywarł na
niej spore wraz˙enie, a jako jeden z czołowych kardio-
logo´w cieszył sie˛ ogromnym wzie˛ciem ws´ro´d kobiet. Na
9
S
´
LUB NAD OCEANEM
wies´c´, z˙e zaprosił ja˛ na wspo´lny weekend, wszystkie jej
kolez˙anki z traumatologii pozieleniały wprost z zazdro-
s´ci, a przyjacio´łki oraz rodzina gora˛co namawiali ja˛, by to
zaproszenie przyje˛ła.
– Skorzystaj z tej szansy, przygotuj sie˛ – mo´wiła
tes´ciowa. – Chyba czujesz, z˙e i tobie nalez˙y sie˛ cos´ od
z˙ycia. Romantyczny weekend z takim uroczym kawale-
rem...
Hm. Maja˛ przeciez˙ na zmiane˛ zajmowac´ sie˛ psem.
Michael oznajmił, z˙e przenocuje w samochodzie, ponie-
waz˙ jest za długi i nie zmies´ci sie˛ w boksie, lecz Rachel
zaczynała wa˛tpic´ w ten samocho´d. Gdy zjawił sie˛ dzie-
sie˛c´ minut przed pierwszym pokazem, wcale nie wy-
gla˛dał jak ktos´, kto spał w aucie. Natychmiast poinfor-
mował ja˛, z˙e niezwłocznie musi gdzies´ zadzwonic´, i od
tej pory go nie widziała.
Co robił przez tyle czasu? Przyjrzała mu sie˛ podej-
rzliwie, sprawdzaja˛c, czy ma mokre włosy, bo gdyby
mogła mu udowodnic´, z˙e pływał w morzu, podczas gdy
ona warowała przy Penelope, niechybnie by go udusiła.
– Nasz pies jest ma˛drzejszy od waszego – zaszczebio-
tał chłopiec.
Michael popatrzył na niego z obrzydzeniem.
– O czym ty mo´wisz?
– Nazywam sie˛ Toby McInnes, a to jest mo´j tata
– odparł chłopiec niespeszony. – Mo´j tata to doktor Hugo
McInnes. A pan jak sie˛ nazywa?
Michael juz˙ otwierał usta, ale Rachel go ubiegła, dosko-
nale zdaja˛c sobie sprawe˛ z tego, z˙e słowa, kto´re juz˙ mia-
ły z nich pas´c´, nie nalez˙ałyby do najuprzejmiejszych.
– To jest Michael, a ja mam na imie˛ Rachel – poinfor-
mowała Toby’ego. Nie uszło jej uwagi, z˙e doktor McIn-
10
MARION LENNOX
nes mocniej chwycił ra˛czke˛ syna. Trudno mu sie˛ dziwic´.
– Michael jest włas´cicielem Penelope.
– Słyszałas´ o poz˙arze buszu? – Michael kompletnie
zignorował chłopca i jego ojca.
– Poz˙ar buszu? – Nie miała o tym poje˛cia, poniewaz˙
przez cały dzien´ nie opuszczała pawilonu.
– Pali sie˛ daleko sta˛d. – Hugo wodził wzrokiem od
Rachel do Michaela i z powrotem. Z jego twarzy znikne˛ła
złos´c´, uste˛puja˛c miejsca głe˛bokiemu zainteresowaniu.
– Poz˙ar moz˙e odcia˛c´ szose˛ – warkna˛ł Michael, od-
pychaja˛c Penelope tak mocno, z˙e mało sie˛ nie przewro´-
ciła.
Szybki refleks nie był jej gło´wna˛ zaleta˛. Zapiszczała
i przytuliła sie˛ do Rachel. Moz˙e nie jest zbyt bystra, ale
na pewno jest bardzo sympatyczna, pomys´lała Rachel.
Gdyby przyszło jej wybierac´ mie˛dzy towarzystwem
Michaela i Penelope, bez wahania wybrałaby charcice˛.
– Rachel, całe miasto zostało postawione na nogi –
mo´wił Michael. – Musze˛ sta˛d wyjechac´. Juz˙ wysłano po
mnie s´migłowiec.
S
´
migłowiec. Leci po Michaela.
Rachel wyte˛z˙yła umysł. Michael jest s´wiez˙o ogolony.
Ma na sobie nieskazitelne spodnie i s´niez˙nobiała˛ koszule˛.
Oraz krawat! Włosy? Nie dowierzała własnym oczom:
takie mokre, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica.
W pawilonie nie ma łazienek. Rachel nie widziała
biez˙a˛cej wody od dwudziestu czterech godzin! S
´
mierdzi
psem.
Głowe˛ by dała, z˙e Michael włas´nie wraca z plaz˙y, a po
drodze wzia˛ł prysznic. A do tego ta gadka o s´migłowcu!
– Spałes´ w motelu? – zapytała prosto z mostu.
– Nie, ale...
11
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Czy jest pan włas´cicielem czerwonego astona mar-
tina? – zaciekawił sie˛ Hugo.
– Tak. – Michael nagle poczerwieniał. Oczekiwał, jak
zwykle, szacunku oraz uniz˙onos´ci, a tutaj tego nie było.
– Pasuje do pana – mo´wił spokojnie Hugo. – O dru-
giej nad ranem byłem w motelu. U chorego. Arnold
Roberts miał atak podagry. Nocował przez s´ciane˛ z pa-
nem. Czekaja˛c, az˙ zadziała s´rodek przeciwbo´lowy, do-
kładnie obejrzelis´my pan´skie auto. – Us´miechał sie˛ do
obojga bardzo z siebie zadowolony. – Zachodzilis´my
w głowe˛ z Arnoldem, kto przyjez˙dz˙a takim autem do
takiej dziury. Teraz juz˙ wiem. Przekaz˙e˛ Arnoldowi, z˙e
ten aston martin nalez˙y do włas´ciciela charta afgan´skie-
go, i sprawa be˛dzie załatwiona.
Rachel nawet nie zauwaz˙yła, z˙e Hugo sie˛ rozes´miał.
Czuła, z˙e zalewa ja˛ fala ws´ciekłos´ci.
– Spałes´ w motelu?!
Wszyscy, nie tylko Michael, wyczuli jej złos´c´.
– Mys´lałam, z˙e odwołałes´ rezerwacje˛ – dodała ostro-
z˙nie. – Kiedy dowiedzielis´my sie˛, z˙e nie przyjma˛ nas
z psem.
– Zadzwonili po´z´niej i powiedzieli, z˙e za po´z´no na
odwoływanie. Zatrzymali zaliczke˛ – tłumaczył sie˛ Mi-
chael. Przez ułamek sekundy wygla˛dał na zawstydzonego,
mimo z˙e potrafił bardzo szybko dostosowac´ sie˛ do sytua-
cji. Dla faceta tak zakochanego w sobie to nic trudnego.
– Ale juz˙ wczes´niej zgodziłas´ sie˛ spe˛dzic´ noc w pawilonie.
Daj spoko´j, Rachel, przeciez˙ wiesz, jaki ciasny jest ten
samocho´d. Z
˙
yczysz mi pe˛knie˛cia kre˛gosłupa?
– Z całego serca!
– Teraz to nieistotne – cia˛gna˛ł. – Dobrze sie˛ złoz˙yło,
z˙e mogłem sie˛ wyspac´. Hubert Witherspoon dostał udaru.
12
MARION LENNOX
Hubert Witherspoon? To nazwisko przyniosło zamie-
rzony efekt, bo złos´c´ Rachel opadła. Na chwile˛.
Hubert Witherspoon to jeden z najbogatszych ludzi
w Australii. Posiada połowe˛ zło´z˙ rudy z˙elaza w kraju.
Wszyscy sa˛ na jego usługach.
– Wezwał mnie.
– Co takiego?!
– Jego rodzina obawia sie˛ blokady dro´g z powodu
poz˙aru buszu. Juz˙ wysłano po mnie s´migłowiec, kto´rym
mam wro´cic´ do Sydney. – Spojrzał na zegarek. – Zaraz
powinien tu wyla˛dowac´. Mam od razu wsiadac´. Zapre-
zentujesz Penelope jurorom, a potem odwieziesz ja˛ do
domu?
Hubert Witherspoon. Jego s´mierc´ byłaby katastrofa˛ na
skale˛ całej Australii, no, przynajmniej na rynku finan-
sowym. To powinno zrobic´ wraz˙enie na Rachel. Powin-
no, ale... Michael dzis´ popływał. I spał na prawdziwym
ło´z˙ku. Ona zas´ przez ten czas siedziała z Penelope, pluja˛c
sobie w brode˛, z˙e dała sie˛ namo´wic´ na wyjazd z Sydney.
– Mam paradowac´ z Penelope po wybiegu? – wy-
krztusiła, a on us´miechna˛ł sie˛ tak, jak us´miecha sie˛ wzie˛-
ty konsultant do staz˙ysty. Dlaczego bezwiednie pomy-
s´lała o arszeniku?
– Widziałas´, jak sie˛ prezentuje psa, prawda? – Omio´tł
ja˛ spojrzeniem. – Penelope be˛dzie grzeczna, ale ty mog-
łabys´ nieco doprowadzic´ sie˛ do porza˛dku.
Nie dała mu w ze˛by tylko dlatego, z˙e otaczali ich
ludzie. Pohamowała sie˛ z trudem, zachowuja˛c mizerne
resztki godnos´ci.
– Rozumiem. – Wzie˛ła głe˛boki wdech. – Mam sama
wiez´c´ ja˛ do Sydney? – upewniła sie˛.
– Oczywis´cie. Chyba z˙e poz˙ar zablokuje szose˛. Nie
13
S
´
LUB NAD OCEANEM
be˛de˛ miał ci za złe, jes´li sie˛ spo´z´nisz. – Rzucił jej kluczy-
ki, a ona była tak zdumiona, z˙e je pochwyciła.
– Nie. – Wszak miarka sie˛ przebrała.
– Rachel... – przemo´wił do niej tonem medycznej sła-
wy, kto´ra poucza te˛pego staz˙yste˛. – Chyba zdajesz sobie
sprawe˛, z˙e nikt nie moz˙e mnie zasta˛pic´. Hubert potrzebu-
je kardiologa. Najlepszego.
– Mam siano we włosach – sykne˛ła. – Nie moge˛
z taka˛ fryzura˛ prezentowac´ jurorom potencjalnego czem-
piona Australii.
– Moz˙esz. Wystarczy, z˙e... – Urwał, bo w tej samej
chwili kluczyki wyla˛dowały tuz˙ obok jego ls´nia˛cych
buto´w.
– Two´j pies, two´j problem – wycedziła. – Wro´ce˛
okazja˛, jes´li to be˛dzie konieczne, ale nie tkne˛ twojego
auta.
– Rachel...
– Wypchaj sie˛!
– Ale Hubert...
– Jes´li o mnie chodzi, Hubert moz˙e umrzec´. Ma po-
nad osiemdziesia˛t lat i jest otyły, a w Sydney jest co
najmniej pie˛ciu kardiologo´w, kto´rzy doro´wnuja˛ ci kwali-
fikacjami i moga˛ sie˛ nim zaja˛c´.
– Chyba zdajesz sobie sprawe˛, z˙e to nie ma sensu.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy moge˛ pan´stwu cos´ zasugerowac´? – wtra˛cił Hu-
go, ale Rachel nie była w nastroju, by wsłuchiwac´ czy-
ichs´ rad. Odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i omal nie zabiła go
wzrokiem.
– Niech pan sobie daruje. To moja sprawa!
Hugo unio´sł dłonie w pojednawczym ges´cie.
– W porza˛dku.
14
MARION LENNOX
– Nic tu po mnie.
Sie˛gne˛ła do boksu po torbe˛. Był to pie˛kny teatralny
gest, kto´ry nie do kon´ca wypadł zgodnie z planem. Nie
zasune˛ła zamka i wszystko sie˛ wysypało: druga para
dz˙inso´w, kosmetyczka, biustonosz oraz kilka par koron-
kowych, bardzo ska˛pych majtek. Dostała je od Dottie. Od
tes´ciowej.
– Kochana, nigdy nie wiadomo, co sie˛ wydarzy – rze-
kła Dottie. – A mnie bardzo zalez˙y, z˙ebys´ była przygoto-
wana.
Dottie ma racje˛. Nigdy nie wiadomo, co moz˙e sie˛ wy-
darzyc´. Jednego Rachel była pewna. Posta˛piła jak skon´-
czona kretynka, godza˛c sie˛ na ten wyjazd. Zamkne˛ła
oczy, widza˛c, jak jej dobytek sypie sie˛ na ziemie˛. Biusto-
nosz wyla˛dował przed nosem Diggera, kto´ry natych-
miast, wyraz´nie rozbawiony, chwycił go w ze˛by. Wszys-
cy sie˛ us´miechali, a ona omal nie zapadła sie˛ pod ziemie˛.
– Niech sobie go zatrzyma. – Wskazała na psa, wpy-
chaja˛c rzeczy do torby. – Jest taki sprytny, z˙e na pewno
wykombinuje, jak to sie˛ nosi.
Wyprostowała sie˛ i z dumnie podniesiona˛ głowa˛ ru-
szyła do wyjs´cia. Hugo patrzył na nia˛ rozes´mianym
wzrokiem, Michael z otwartymi ustami. Ma ich w nosie.
Be˛dzie szcze˛s´liwa, jes´li juz˙ nigdy ich nie zobaczy. Wy-
nosi sie˛ sta˛d.
Niestety, nie zrealizowała tego zamiaru. Wybiegła
z pawilonu, a po kilkunastu metrach przystane˛ła, ponie-
waz˙ za plecami usłyszała jazgot walcza˛cych pso´w.
15
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ DRUGI
Stane˛ła jak wryta. Przeraz´liwe odgłosy psiej bo´jki
przebijały sie˛ przez wystawowy gwar. Potem rozległ
sie˛ ludzki krzyk. Tylko człowiek zupełnie bez serca
mo´gł pozostac´ nan´ oboje˛tny. Rachel odwro´ciła sie˛ i na-
słuchiwała.
Do starcia doszło tuz˙ przed wejs´ciem do pawilonu,
z kto´rego wyszła kilkadziesia˛t sekund wczes´niej. To nie
była zwyczajna walka, lecz potworna masakra. Młoda
dziewczyna trzymała na smyczy starego, posiwiałego
cocker-spaniela, kto´rego tarmosił pitbulterier. Było jas-
ne, z˙e napastnik zamierza zagryz´c´ staruszka. Zwierze˛ta
walczyły na s´mierc´ i z˙ycie, mimo z˙e spaniel miał marne
poje˛cie, jak sie˛ bronic´.
Włas´cicielka spaniela, dziewczyna wygla˛daja˛ca na
pie˛tnas´cie lat, ta sama, kto´ra wczes´niej krzyczała, teraz
rozpaczliwie starała sie˛ je rozdzielic´. W chwili, gdy Ra-
chel rzuciła sie˛ w ich strone˛, nastolatka chwyciła pitbula
za obroz˙e˛ i zacze˛ła go odcia˛gac´. Pies zacharczał, od-
wro´cił łeb od spaniela i ugryzł jego włas´cicielke˛.
Rachel dzieliło od wejs´cia do pawilonu jakies´ sto
metro´w, wie˛c biegna˛c, krzyczała do dziewczyny, by pus´-
ciła psa.
Tymczasem wyprzedził ja˛ jakis´ me˛z˙czyzna, ten Hugo.
Psy znowu zwarły sie˛ w jedno kłe˛bowisko, lecz tym
razem dziewczyna znalazła sie˛ pod nimi. Zaraz ja˛ roz-
szarpia˛! – pomys´lała Rachel. Skoczyła, by złapac´ obroz˙e˛
pitbula, lecz ktos´ chwycił ja˛ za ramie˛.
– Odsun´ sie˛! – usłyszała. Hugo rozwijał wa˛z˙ hydrantu
zawieszony na s´cianie wewna˛trz budynku. Urza˛dzenie to
słuz˙yło do mycia pawilonu po pokazach. – Odkre˛c´ wode˛!
Rachel w okamgnieniu zorientowała sie˛, o co chodzi,
i bez namysłu rzuciła sie˛ do kranu. Sekunde˛ po´z´niej woda
chlusne˛ła silnym strumieniem, kto´ry Hugo skierował na
walcza˛ce psy.
Strumien´ był tak mocny, z˙e uderzony nim w łeb pitbul
az˙ sie˛ przewro´cił. Spaniel skorzystał z okazji i skowy-
cza˛c, rzucił sie˛ do ucieczki. Rachel natychmiast przy-
kle˛kła przy lez˙a˛cej nieruchomo dziewczynie.
– Udo... – szepne˛ła przeraz˙ona.
Z nogi włas´cicielki spaniela tryskała jasna te˛tnicza
krew. O Boz˙e, czyz˙by pies rozerwał jej te˛tnice˛ udowa˛?
Jes´li tak, to zgon moz˙e nasta˛pic´ w cia˛gu kilku minut.
– Niech ktos´ przyniesie moja˛ torbe˛! Biegiem! – krzy-
kna˛ł Hugo. – Samocho´d stoi pod kioskiem.
Cisna˛ł kluczyki w tłum, obura˛cz staraja˛c sie˛ zatamo-
wac´ krwawienie. Rachel s´cia˛gne˛ła koszulke˛, poniewaz˙
potrzebny był tampon, wie˛c w obliczu walki o z˙ycie
przyzwoitos´c´ zeszła na odległy plan. Wcisne˛ła Hugono-
wi koszulke˛ do re˛ki, a on przyja˛ł ja˛ bez zbe˛dnych pytan´
i zacza˛ł uciskac´ rane˛.
– Kim, nie ruszaj sie˛ – mo´wił.
Rachel ze zdumieniem zorientowała sie˛, z˙e Hugo
przemawia do dziewczynki. Ten facet jest s´wietny, po-
mys´lała. Nawet w tak dramatycznej sytuacji pamie˛ta, z˙e
z pacjentem nalez˙y rozmawiac´.
– Zostałas´ powaz˙nie pogryziona, wie˛c musimy zata-
mowac´ krwotok. Wiem, z˙e to bardzo boli, ale ktos´ juz˙
17
S
´
LUB NAD OCEANEM
pobiegł po s´rodek przeciwbo´lowy. Za kilka minut ci go
podamy.
Czy ona go słyszy? Musze˛ sie˛ skupic´, bo on zaraz
be˛dzie potrzebował nowego tamponu, lepszego niz˙ mo´j
T-shirt.
– Michael! – krzykne˛ła na cały głos.
Hugo ma zaje˛te re˛ce i nie moz˙e zdja˛c´ koszuli, a Mi-
chael miał nie tylko koszule˛, ale i lata dos´wiadczenia.
Lecz Michaela nie było. Trudno.
– Wez´cie moja˛ – zaofiarował sie˛ pote˛z˙nie zbudowany
farmer, rozumieja˛c sytuacje˛.
Rachel z wdzie˛cznos´cia˛ przyje˛ła jego dar, a potem
dostrzegła swoja˛ torbe˛. Otwarta lez˙ała tam, gdzie ja˛ rzu-
ciła, biegna˛c do kranu. W niej sa˛ ubrania. Dobra nasza.
Gdy Hugo podnio´sł wzrok, podała mu ciasno zwinie˛ta˛
koszule˛ farmera, po czym zrobiła kolejny tampon z tego,
co znalazła w torbie. Po chwili przyłoz˙yła go do tamponu
Hugona i razem z nim zacze˛ła uciskac´ krwawia˛ce miejs-
ce. Niestety, nawet wspo´lnymi siłami nie byli w stanie
powstrzymac´ upływu krwi.
– Szczypce – mrukna˛ł ponuro Hugo. – Moja torba...
– Clive juz˙ po nia˛ poleciał – oznajmił farmer, po-
chylaja˛c sie˛ nad nimi. – Zaraz wro´ci. Clive jest naj-
szybszy.
Pracowali razem jak zgrany tandem. Hugo oddychał
cie˛z˙ko, a ona przyłapała sie˛ na tym, z˙e sama tez˙ ledwo
oddycha. Z
˙
yj, błagam. Tej modlitwy nauczyła sie˛ juz˙ na
pocza˛tku studio´w medycznych i cze˛sto do niej sie˛ ucieka-
ła. Medycyna, owszem, poczyniła wielkie poste˛py, ale
czasami przydawało sie˛ cos´ wie˛cej. Łut szcze˛s´cia?
– Mocniej – sapna˛ł Hugo. – Nie zsuwaj sie˛ z rany.
– Nie zsuwam sie˛ – powiedziała przez ze˛by. Rana
18
MARION LENNOX
wygla˛dała jak zadana ze˛bami rekina: wielka i otwarta.
Przez taka˛ rane˛ cała krew moz˙e wypłyna˛c´ w cia˛gu paru
minut.
– Gdzie te szczypce? – W głosie Hugona narastał
niepoko´j, w miare˛ jak sytuacja stawała sie˛ coraz bardziej
dramatyczna. – Cholera, gdzie ta torba?
– Juz˙ jestem! – Kilkunastoletni chłopak przeciskał sie˛
przez tłum, taszcza˛c torbe˛ trzy razy wie˛ksza˛ od jakiejkol-
wiek lekarskiej torby, jaka˛ Rachel do tej pory widziała.
Jasne, tak wygla˛da torba wiejskiego lekarza!
– Otwieraj!
Gdy Clive wykonał polecenie, Rachel szeroko otwo-
rzyła oczy. Szczypce. Było ich mno´stwo i wszystkie lez˙a-
ły na wierzchu, jakby w stanie najwie˛kszej gotowos´ci.
Jedna˛ re˛ka˛ chwyciła pierwsza˛ pare˛.
– Nie zatrzymamy tego bez klamer – mrukne˛ła. – Ta-
kie krwawienie daje tylko rozdarta te˛tnica.
Hugo bez mrugnie˛cia okiem akceptował jej diagnoze˛.
– Zgadzam sie˛. Clive, zdejmij koszule˛ i gdy be˛dzie-
my pracowac´, usuwaj krew, ile sie˛ da. – Sie˛gna˛ł po druga˛
pare˛ szczypiec, po czym zerkna˛ł na Rachel. – Gotowa?
Zrobiła głe˛boki wdech. To bardzo ryzykowne zadanie.
Tampon jest konieczny, by zatamowac´ krwawienie, ale
z˙eby całkiem je zatrzymac´, nalez˙y go usuna˛c´ i znalez´c´
konkretne miejsce. Jes´li nie uda sie˛ im zlokalizowac´ go
w kilka sekund, Kim moz˙e umrzec´.
– Tak. – Odetchne˛ła głe˛boko. – Teraz.
Gdy usune˛li tampon, krew sikne˛ła znowu, wie˛c praco-
wali po omacku pos´ro´d strze˛po´w ciała. Gdzie w tym
wszystkim jest ta te˛tnica? Panie Boz˙e, musimy ja˛ jak
najpre˛dzej znalez´c´.
– Clive, zabierz tampon. Na moment. I ba˛dz´ gotowy...
19
S
´
LUB NAD OCEANEM
Przez ten ułamek sekundy, kiedy rana wypełniała sie˛
krwia˛...
– Jest! – Rachel pospiesznie zamkne˛ła te˛tnice˛.
Niestety, to nie wystarczyło. Opro´cz te˛tnicy rozerwa-
ne były jeszcze dwa lub trzy inne naczynia krwionos´ne.
Ich pe˛knie˛cie ro´wniez˙ moz˙e miec´ fatalne skutki.
Hugo nałoz˙ył druga˛ klamre˛. Pracowali błyskawicznie,
poniewaz˙ w momencie gdy ucisk ustawał, krew znowu
płyne˛ła swobodnie.
– Mam cie˛! – mrukna˛ł Hugo.
Gdy załoz˙yli jeszcze dwie klamry, pulsuja˛cy strumien´
ustał. Krew, kto´ra teraz płyne˛ła leniwie, wydostawała sie˛
z przerwanych z˙ył, lecz oni zrobili wszystko, co nalez˙ało
w takiej sytuacji. Na razie.
– Ucisk jest nadal konieczny – odezwała sie˛ Ra-
chel, przysiadaja˛c. Hugo zwijał naste˛pny tampon. Uda-
ło sie˛. Kto to widział, szukac´ te˛tnicy w takich warun-
kach...
To prawda, sprzyja im szcze˛s´cie. Ale z drugiej strony,
ten facet jest niesamowity! Umocował tampon, podnio´sł
wzrok i dziwnie na nia˛ popatrzył. Sprawa nadal jest
bardzo powaz˙na, lecz teraz jest to kwestia minut, nie
sekund. Zablokowali juz˙ odpływ krwi. Teraz nalez˙y zapo-
biec wstrza˛sowi, uzupełnic´ płyny oraz ratowac´ noge˛.
– Pete, wezwij karetke˛ – rzucił Hugo do otaczaja˛cej
ich grupki ludzi. – Przekaz˙ im, z˙e potrzebuje˛ osocze
i kroplo´wke˛. Oraz z˙e jes´li nie be˛da˛ tu za trzydzies´ci
sekund, to przy najbliz˙szej okazji obedre˛ ich ze sko´ry.
Dave, zbierz chłopako´w i złapcie te psy, zanim znowu
dojdzie do tragedii. Toby... Gdzie jest Toby? – Rozejrzał
sie˛. – Myra, zajmiesz sie˛ nim?
– Dwa pierwsze polecenia juz˙ zostały wykonane –
20
MARION LENNOX
odezwał sie˛ kto´rys´ z me˛z˙czyzn. – Spaniel jest u weteryna-
rza, a chłopaki szukaja˛ pitbula. Karetka w drodze.
Ktos´ musi jeszcze zaja˛c´ sie˛ Tobym.
Z gromady poruszonych gapio´w wysune˛ła sie˛ kobieta
w s´rednim wieku i wzie˛ła chłopczyka za re˛ke˛. Malec, bla-
dy i wstrza˛s´nie˛ty, przez cały czas obserwował, jak ojciec
i Rachel ratuja˛ pogryziona˛ dziewczyne˛.
– Chodz´, słonko – rzekła kobieta. – Tatus´ musi zaja˛c´
sie˛ Kim.
Kim... Rachel spojrzała na nia˛. Była blada jak s´ciana
i miała otwarte oczy, ale nie wygla˛dała na przytomna˛.
– Kim, wyzdrowiejesz – szepne˛ła Rachel, biora˛c ja˛ za
re˛ke˛. Ona teraz potrzebuje spokoju, a nie chaosu. – Mu-
sielis´my sprawic´ ci bo´l, z˙eby zatamowac´ krew, ale jestes´-
my lekarzami i wiemy, co nalez˙y robic´.
Kim szerzej otworzyła oczy. Jest przytomna!
– Mama... Knickers...
– Niech ktos´ poszuka Sandersono´w! – polecił Hugo.
– Kim, zaraz znajdziemy rodzico´w, a Knickers jest u we-
terynarza. Rob zajmie sie˛ nim tak samo jak ja toba˛.
Przeraz˙enie znikne˛ło z jej oczu.
Udało sie˛. W pewnym sensie. Na razie. Bo... czy krwa-
wienie zmalało mie˛dzy innymi, dlatego z˙e spadło cis´-
nienie krwi?
– Nie straciła az˙ tak duz˙o – zauwaz˙ył Hugo, zniz˙aja˛c
głos, a Rachel zorientowała sie˛, z˙e pomys´leli o tym
samym.
Rachel była umazana krwia˛ od sto´p do gło´w. Na go´rze
miała tylko biustonosz i wygla˛dała jak ofiara filmowego
wampira. Lekarz powinien miec´ ubranie ochronne, pomy-
s´lała. Jes´li Kim cierpi na jaka˛s´ chorobe˛ przenoszona˛ przez
krew, ona i Hugo juz˙ sie˛ nia˛ zakazili. Niewaz˙ne. Nie teraz.
21
S
´
LUB NAD OCEANEM
Hugo dezynfekował ramie˛ dziewczyny, a Rachel przy-
gotowywała strzykawke˛.
– Pie˛c´ miligramo´w morfiny?
– Tak, a potem so´l fizjologiczna. I osocze. Gdzie jest
ta cholerna karetka?
Juz˙ była na miejscu. Przez zbiegowisko przeciskało
sie˛ dwo´ch ratowniko´w.
Rachel o mało sie˛ nie popłakała. Przywiez´li osocze, so´l
fizjologiczna˛, wszystko, czego Hugo potrzebuje. I ja˛ za-
sta˛pia˛. Be˛dzie mogła doła˛czyc´ do przeraz˙onych gapio´w.
Ale...
– Two´j ma˛z˙ jest kardiologiem? – zapytał Hugo.
Mo´j ma˛z˙? Popatrzyła na niego nieprzytomnym wzro-
kiem, ale po chwili poje˛ła, o kogo mu chodzi. Michael.
Co za pomysł?! Lecz to nie jest pora na wyjas´nianie
nieporozumien´.
– Tak.
– Dzie˛ki Bogu.
– Słucham?
– Jestem jedynym lekarzem w tym miasteczku – po-
wiedział. – Popros´ kogos´, z˙eby go odszukał. Przyda
sie˛ nam.
– Miał leciec´ do Sydney.
– O, włas´nie startuje jakis´ helikopter – zauwaz˙ył ktos´
z zebranych. – Słychac´ go.
Odleciał? Michael odleciał?
Moz˙e nie zauwaz˙ył, co sie˛ stało. Ona go porzuciła,
a on, jak to on, takz˙e poszedł swoja˛ droga˛. Na pewno
słyszał o psach, kto´re sie˛ pogryzły, ale nie pro´bował
dowiedziec´ sie˛ czegos´ wie˛cej. Tego weekendu poznała
go na tyle dobrze, z˙e była przekonana, z˙e na pewno nie
odsta˛pi od swoich plano´w.
22
MARION LENNOX
– Poleciał? – Hugo szukał wzrokiem farmera, kto´ry
dał im swa˛ koszule˛. – Wie˛c musi zawro´cic´. Matt, zajmij
sie˛ radiem. Kaz˙ im zawro´cic´. Powiedz pilotowi, z˙e mamy
priorytet, nagły przypadek. Kim moz˙e stracic´ noge˛. Musi
operowac´ ja˛ chirurg naczyniowy. Musimy ja˛ ewakuowac´.
Natychmiast!
– Rozumiem.
Zbiegło sie˛ tu przeszło dwadzies´cia oso´b, pomys´lała
Rachel, ale zachowuja˛ sie˛ zupełnie inaczej niz˙ gapie
w podobnych sytuacjach w mies´cie. Wszyscy wygla˛daja˛
na przeraz˙onych. Wszyscy znaja˛ te˛ Kim. I wszyscy sa˛
gotowi do pomocy.
Zdała sobie sprawe˛, z˙e jest jedyna˛ kobieta˛ bez bluzki,
ale bez pytania wiedziała, z˙e mieszkanki Cowral posta˛-
piłyby tak samo, gdyby zaszła taka potrzeba.
Gdy rodzice Kim dotarli na miejsce zdarzenia, dziew-
czyna straciła przytomnos´c´. Złoz˙yły sie˛ na to wstrza˛s,
utrata krwi oraz s´rodek przeciwbo´lowy. To dobrze, po-
mys´lała Rachel, gdy pani Sanderson zalała sie˛ łzami,
poniewaz˙ strach maluja˛cy sie˛ na twarzach rodzico´w na
pewno by jej nie pomo´gł.
Koniec. Jej rola dobiegła kon´ca. Zmienił ja˛ jeden
z ratowniko´w. Gdy podniosła sie˛ z kle˛czek, obje˛ła ja˛
jakas´ kobieta w kwiecistym kostiumie z krempliny. Ra-
chel nie protestowała. Była wdzie˛czna nieznajomej.
– Jak sie˛ nazywasz? – zapytał Hugo, z pomoca˛ ratow-
nika zakładaja˛c pojemnik z plazma˛.
– Rachel. Rachel Harper.
– Jestes´ lekarzem?
– Tak.
– Chirurgiem naczyniowym?
– Niestety nie. – Wiedziała, co Hugo ma na mys´li.
23
S
´
LUB NAD OCEANEM
Chirurg naczyniowy jest mu rozpaczliwie potrzebny, po-
niewaz˙ szansa na uratowanie nogi dziewczyny jest nie-
wielka. – Michael to potrafi. I nadal jest w zasie˛gu.
Be˛dzie zły, z˙e go odwołuja˛, ale raczej nie be˛dzie
miał wyboru.
Hugo przygla˛dał sie˛ jej badawczo. Oboje zdawali so-
bie sprawe˛, z˙e jes´li rozerwana te˛tnica nie zostanie zszyta
jak najszybciej, Kim straci noge˛. Jes´li nie z˙ycie.
Potrzebny jest s´migłowiec oraz Michael. Od tych
dwo´ch czynniko´w zalez˙y przyszłos´c´ Kim. Rachel ogar-
ne˛ło uczucie bezradnos´ci. Juz˙ jest niepotrzebna.
Pani Keen, kobieta w kremplinie, zaprowadziła ja˛ do
domu dozorcy tereno´w wystawowych, a gdy karetka
mkne˛ła na sygnale do szpitala, Rachel juz˙ brała prysznic.
Pani Keen tymczasem dokonała inspekcji jej torby.
– Te pani ubrania sa˛ do niczego – oznajmiła przez
drzwi łazienki. – Ktos´ pozbierał pani rzeczy i przynio´sł tu
torbe˛, ale wszystko jest zalane krwia˛.
Nie to jest najwaz˙niejsze, pomys´lała Rachel, delek-
tuja˛c sie˛ strumieniami ciepłej wody. Najbardziej martwi
mnie Kim. Oraz jej noga. Michael be˛dzie ws´ciekły, z˙e
udar Witherspoona przejdzie mu koło nosa.
To nieistotne. Na pewno nic nie wie o ataku pitbulla.
Michael Levering widzi tylko to, co dotyczy jego same-
go. Wezwano go do pacjenta milionera w Sydney, a ona
nie wypełniła jego polecenia, wobec czego obro´cił sie˛ na
pie˛cie i zaja˛ł swoimi sprawami. Niech inni sie˛ troszcza˛
o Rachel i Penelope. Jes´li Rachel nie odwiezie jego
bezcennej suki do Sydney, to co´z˙, stac´ go na opłacenie
kogos´, kto ja˛ przetransportuje tam w po´z´niejszym ter-
minie. Organizatorzy wystawy na pewno nie zagłodza˛
psa na s´mierc´, a nawet jes´li...
24
MARION LENNOX
Penelope to tylko jeszcze jedna dekoracja.
Potwo´r, nie człowiek! Zatrze˛sła sie˛ ze złos´ci, a takz˙e
pod wpływem wraz˙en´ minionych godzin. Bogu dzie˛ko-
wac´, z˙e udało sie˛ utrzymac´ Kim przy z˙yciu.
S
´
migłowiec z Michaelem na pokładzie juz˙ powinien
wro´cic´. Mimo z˙e przestała lubic´ Michaela, musiała przy-
znac´, z˙e posiada on dar, kto´rego jej brakuje. Jest wy-
s´mienitym chirurgiem naczyniowym. Nawet jes´li nie do-
tarła do niego informacja o wypadku, to jes´li zgodnie
z planem dojdzie do ewakuacji Kim, na pewno nia˛ sie˛
zajmie. Razem z Hugonem...
Wycierała sie˛, gdy do łazienki zapukała pani Keen.
Wygla˛dała na zmartwiona˛ i zaz˙enowana˛.
– Przepraszam, z˙e przeszkadzam, ale jest pani po-
trzebna w szpitalu. Dzwonił doktor McInnes. Pilot s´mig-
łowca odmo´wił powrotu. Doktor Hugo musi ja˛ natych-
miast operowac´, z˙eby ratowac´ noge˛. Nie poradzi sobie
bez pani.
– To jest prywatny helikopter – wyjas´niał w drodze
do szpitala Harold Keen, wystawowy dozorca, nie kryja˛c
złos´ci. – Zdaje sie˛, z˙e nalez˙y do tego faceta z udarem, do
Witherspoona. Pilot jest jego pracownikiem. Oznajmił,
z˙e otrzymał polecenie dostarczenia tego młodego czło-
wieka do Sydney i nie zamierza zawracac´.
– Ale Michael jest na pokładzie. Chyba ma cos´ do
powiedzenia?
– Obawiam sie˛, z˙e nie.
Patrzyła przed siebie. Oto znalazła sie˛ w sukience
z krempliny poz˙yczonej od Doris Keen oraz jej sandał-
kach w aucie, kto´re wiezie ja˛ do wiejskiego szpitala,
gdzie ma asystowac´ przy koszmarnie trudnej operacji.
25
S
´
LUB NAD OCEANEM
Ratunku!
– Mam nadzieje˛, z˙e ktos´ sie˛ zaopiekował Penelope –
powiedziała cicho.
Harold spojrzał na nia˛ z aprobata˛.
– Wasz pies jest w dobrych re˛kach – os´wiadczył. –
Wszyscy tan´cza˛ dokoła niego. Pani zaopiekuje sie˛ Kim,
a my zaopiekujemy sie˛ wami.
– Dzie˛kuje˛. – Miała ochote˛ sie˛ rozpłakac´. Przekle˛ty
Michael! Umie to, czego ona nie potrafi. I na dodatek ma
s´migłowiec, kto´ry tak bardzo by jej sie˛ przydał.
Ale sie˛ ulotnił.
– Nie pora na złos´c´. Bierzmy sie˛ do roboty.
Gdy piele˛gniarka zaprowadziła ja˛ do sali operacyjnej,
Hugo juz˙ był ubrany w zielone spodnie, bluze˛ i czepek.
Rozejrzała sie˛ i serce w niej zamarło. Stała pos´rodku
skromnego gabinetu zabiegowego, zdecydowanie nie-
przygotowanego do tak powaz˙nej operacji. Odchrza˛kne˛ła
i podniosła wzrok, w kto´rym Hugo bezbłe˛dnie odczytał
strach.
– Jakie ma pani dos´wiadczenie? – zapytał.
– Pracuje˛ w miejskim szpitalu w Sydney. Na trauma-
tologii. Nie mam... kwalifikacji odpowiednich do prze-
prowadzenia tak skomplikowanej operacji.
– Mimo to dzie˛ki pani udało sie˛ nam tak szybko za-
mkna˛c´ rozszarpane arterie – zauwaz˙ył. – To dzie˛ki pani
Kim z˙yje. Teraz musimy po prostu dokon´czyc´ to, co
zacze˛lis´my.
Jasne.
– Zamierza pan poła˛czyc´ te˛tnice˛ udowa˛?
– Tak. – Pokre˛cił głowa˛. – Nie wiem, czy to sie˛ nam
uda, ale musimy spro´bowac´. Rozmawiałem ze specjalista˛
26
MARION LENNOX
w Sydney, kto´ry orzekł, z˙e nie mamy wyjs´cia. Zanim do-
tarłaby do Sydney, noga be˛dzie do amputacji. Zatem,
jes´li nie podejmiemy tej pro´by, Kim straci noge˛. Potrafi
pani podac´ znieczulenie?
Ulga, jakiej doznała, gdy dotarło do niej, z˙e to nie ona
be˛dzie operowac´, sprawiła, z˙e kolana prawie sie˛ pod nia˛
ugie˛ły.
– Tak. – Jes´li on jest gotowy na tak heroiczny czyn,
ona tez˙ na to sie˛ zdobe˛dzie. Tak, to be˛dzie heroiczna
walka, walka szalen´co´w, tym bardziej z˙e wynik wydawał
sie˛ przesa˛dzony, lecz ten człowiek ma racje˛: trzeba spro´-
bowac´.
– Nie be˛dzie z´le – zapewnił ja˛. – Mamy poła˛czenie
z Sydney. Zgodził sie˛ nas pilotowac´ Joe Cartier, jeden
z najlepszych chirurgo´w w Australii. S
´
cia˛gna˛łem tez˙ Jane
Cross, kto´ra lubi sie˛ bawic´ w filmowca. Juz˙ podła˛czyła
sie˛ do komputera i be˛dzie nagrywała operacje˛ na wideo.
Jest mistrzynia˛ zbliz˙en´, wie˛c kaz˙dy mo´j ruch natychmiast
be˛dzie widziany w Sydney i od razu dostane˛ informacje˛
zwrotna˛.
Zorganizował to wszystko przez ten kro´tki czas, kiedy
byłam w łazience pani Keen?
– Nie chciałabym... Nie jest pan chirurgiem?
– Jestem lekarzem rodzinnym w dziurze oddalonej
o dwie godziny od reszty s´wiata. Mam wszystkie specja-
lizacje. Gdyby nie pani, gdybym nie miał anestezjologa,
uznałbym ten zabieg za niewykonalny, ale w tej sytuacji
moz˙e nam sie˛ poszcze˛s´cic´. Bierzmy sie˛ do roboty.
Po´z´niej, gdy pytano ja˛ o przebieg operacji, tylko kre˛ci-
ła głowa˛. Jak im sie˛ to udało? To przeciez˙ niemoz˙liwe.
Potrafiła opisac´ jedynie niekto´re szczego´ły, a i te robiły
ogromne wraz˙enie.
27
S
´
LUB NAD OCEANEM
Tuz˙ obok stołu operacyjnego ustawiono mikrofon
bezpos´rednio poła˛czony z gabinetem doktora Cartiera
w Sydney. Jane Cross była po czterdziestce. Wygla˛dała
niesamowicie w zielonej bluzie nałoz˙onej na turkmen´ski
amarantowy kaftan i w zielonym czepku, spod kto´rego
zwisało kilkanas´cie kolczyko´w. Wycelowała kamera˛ tuz˙
nad rana˛.
– Obiecaj, z˙e nie zemdlejesz – rzekł do niej Hugo.
Popatrzyła na nich z niedowierzaniem, a nawet moz˙e
ze s´miechem w oczach.
– Miałabym zemdlec´? Ja? Na oczach publicznos´ci?
Na pewno zemdleje˛, i to ze trzy razy, a na dodatek zwy-
miotuje˛, ale po´z´niej. Na pewno nie podczas pracy.
Superbaba, pomys´lała Rachel. Trzymała kamere˛ tuz˙
nad dłon´mi Hugona, ale z takim wyczuciem, z˙e mu nie
przeszkadzała. Joe Cartier w Sydney miał pełny obraz
tego, co sie˛ dzieje, a Hugo pytał go o kaz˙dy kolejny krok.
Rachel nie mogła mu pomagac´, poniewaz˙ sama była
potwornie zaje˛ta. Kim znajdowała sie˛ w tak powaz˙nym
wstrza˛sie, z˙e utrzymanie jej przy z˙yciu stanowiło nad-
zwyczaj trudne wyzwanie.
Rachel tez˙ była podła˛czona do telefonu. W specyficzny
sposo´b. Poniewaz˙ zabrakło im kabla telefonicznego,
wspo´lniczka Jane, pulchna kobieta w dz˙insach i bluzie,
siedziała w rogu pokoju tak, by niczego nie widziec´,
poniewaz˙ miała bardziej wraz˙liwy z˙oła˛dek niz˙ Jane, i prze-
kazywała pytania Rachel anestezjologowi w Sydney.
Ta telefoniczna wspo´łpraca uprzytomniła jej, do cze-
go jest zdolna obsada skromnej prowincjonalnej placo´-
wki. Okazało sie˛, z˙e szpital Hugona jest całkiem przy-
zwoicie wyposaz˙ony. Dostarczono jej krew, osocze i so´l
fizjologiczna˛, ogrzane poza sala˛ operacyjna˛.
28
MARION LENNOX
Zadbano nie tylko o płyny.
– Nie dopus´c´cie do wychłodzenia pacjentki – przypo-
mniał im anestezjolog na drugim kon´cu linii, wie˛c na-
tychmiast pojawiły sie˛ ciepłe pledy. Co kilka minut drzwi
sie˛ otwierały i przychodziła nowa dostawa podgrzanych
koco´w. Poza sala˛ uwijał sie˛ cały sztab ludzi.
Przy stole operacyjnym asystowały dwie osoby. Piele˛-
gniarka Elly była w s´rednim wieku. Miała zbolały wyraz
twarzy, poniewaz˙ była zaprzyjaz´niona z matka˛ Kim, lecz
fakt ten w niczym nie umniejszał jej profesjonalizmu.
Opro´cz niej pomagał im rudowłosy piele˛gniarz David,
kto´ry pomimo młodego wieku sprawiał sie˛ wzorcowo.
Wszyscy, całe miasteczko, sa˛ wspaniali, pomys´lała
Rachel. I, oczywis´cie, Hugo. Podja˛ł sie˛ niewyobraz˙al-
nego. Ani na chwile˛ nie odrywał wzroku od rany. Chyba
jeszcze nigdy nie był az˙ tak skoncentrowany. Gdzie sie˛
podział ten rozes´miany me˛z˙czyzna, kto´rego poznała na
wystawie? Znikna˛ł. Zasta˛pił go zawodowiec, kto´remu
przyszło wykonac´ zadanie zdecydowanie wykraczaja˛ce
poza zakres jego wykształcenia.
Rachel, i tak juz˙ przeje˛ta rola˛ anestezjologa, zastana-
wiała sie˛, czy byłaby w stanie podja˛c´ sie˛ takiej operacji,
gdyby zabrakło Hugona. Nie, na pewno nie. Widac´, z˙e
Hugo jest o wiele bardziej niz˙ ona oczytany w tej dziedzi-
nie, a pytania, kto´re zadaje chirurgowi, s´wiadcza˛ o jego
rozległej wiedzy na temat zadania, kto´rego sie˛ podja˛ł.
Ten człowiek jest rewelacyjny.
Co wie˛cej, odnosi sukcesy. Nie spocza˛ł na laurach,
gdy udało mu sie˛ poła˛czyc´ te˛tnice˛, co graniczyło z cu-
dem, i noga Kim zacze˛ła nabierac´ normalnego koloru.
Z nowym wre˛cz zapałem zasypał pytaniami nieznanego
im specjaliste˛ w Sydney. Pracował bez przerwy, ła˛cza˛c
29
S
´
LUB NAD OCEANEM
ponownie naczynia krwionos´ne, kto´re wydawały sie˛ nie
do uratowania.
Gdy ten etap dobiegł kon´ca, do operacji wła˛czył sie˛
chirurg plastyczny, kto´ry krok po kroku pomo´gł mu zszyc´
rane˛ tak, aby pozostał po niej jak najmniejszy s´lad. Nawet
pomys´leli o bliz´nie, zdumiała sie˛ Rachel, z ulga˛ spo-
gla˛daja˛c na ro´z˙owieja˛ce palce sto´p pacjentki. Zerkne˛ła jesz-
cze na monitor pracy serca i upewniła sie˛, z˙e cis´nienie
krwi sie˛ stabilizuje. Zwycie˛stwo!
Po kilku godzinach nadludzkiego wysiłku, gdy mogli
sie˛ nareszcie wyprostowac´, zespo´ł w Sydney wydał
okrzyk triumfu.
– Nasze gratulacje! Jes´li nie macie juz˙ wie˛cej ofiar
psiej zajadłos´ci, to pozwo´lcie, z˙e sie˛ z wami poz˙egnamy
– rzekł jeden ze specjalisto´w.
Hugo, Rachel i ich pomocnicy podzie˛kowali zgodnym
cho´rem, po czym wyła˛czono telefony.
W sali zaległa cisza. Rachel nadal była skoncentrowa-
na na doprowadzeniu do tego, by Kim zacze˛ła oddychac´
samodzielnie, a Hugo nakładał opatrunek.
Podniosła wzrok – w oczach obecnych wyczytała ta-
kie samo niezmierne zadowolenie, jakie i ona odczuwała.
Hugo jednak nie promieniał. Sprawiał wraz˙enie s´miertel-
nie wyczerpanego. Jes´li ona pracowała w nieludzkim
napie˛ciu, to jak ogromna musiała byc´ presja, pod kto´ra˛ on
sie˛ znalazł? Juz˙ nieraz była członkiem zespołu operacyj-
nego, wie˛c sie˛ zorientowała, z˙e nadszedł czas, by kto inny
przeja˛ł inicjatywe˛.
– Davidzie, zajmij sie˛, prosze˛, załoz˙eniem opatrunku
– zwro´ciła sie˛ do piele˛gniarza. – Hugo, zostaw to. Juz˙ nie
jestes´ tu potrzebny. – Zaraz zacznie odreagowywac´ ten
koszmarny stres.
30
MARION LENNOX
– Nic mi nie jest – oznajmił, lecz nagle zacze˛ły mu
drz˙ec´ dłonie, kto´rymi przytrzymywał tampon.
– Idz´ i powiedz Sandersonom, z˙e ich co´rka nie straci
nogi – poleciła mu. W sytuacjach kryzysowych w sali
operacyjnej taka bezpos´rednios´c´ jest nieodzowna. – Na
pewno odchodza˛ od zmysło´w. No, idz´.
Wiedziała, z˙e jedna z piele˛gniarek juz˙ przekazała im
te˛ wiadomos´c´, lecz na pewno woleliby usłyszec´ potwier-
dzenie z ust lekarza. To on powinien ich o tym poinfor-
mowac´, poniewaz˙ to on dokonał tego cudu. Jemu to
zawdzie˛czaja˛.
Nikt nie oponował. David przeja˛ł plaster ze zdre˛twia-
łych palco´w Hugona i dokon´czył opatrunek.
– Doktorze McInnes, włas´nie został pan wyrzucony
z sali operacyjnej – odezwał sie˛ rudy piele˛gniarz, us´mie-
chaja˛c sie˛ promiennie do swojego przełoz˙onego. On tak-
z˙e był pod wraz˙eniem ich wspo´lnego sukcesu. – Dama
pokazała panu drzwi, a z˙yczenie damy to dla nas rzecz
s´wie˛ta. Moz˙e nie?
Hugo odsuna˛ł sie˛ od stołu, na kto´rym wcia˛z˙ lez˙ała ich
pacjentka, spojrzał przecia˛gle na Rachel, po czym zmar-
szczył twarz w ka˛s´liwym us´miechu.
– Chyba tak. Dobrze sie˛ dzie˛ki niej bawilis´my.
– No włas´nie – odezwała sie˛ znacznie bardziej łagod-
nym tonem, niz˙ zamierzała. – Zrewanz˙uj sie˛ nam, wy-
chodza˛c sta˛d.
– Moge˛?
– Na pewno. – Bezwiednie połoz˙yła mu dłon´ na ra-
mieniu. Nie wiedziała sama, czy jest to gest podzie˛kowa-
nia czy pociechy, ale nie mogła sie˛ oprzec´.
Hugo z dziwna˛ mina˛ spojrzał na jej palce na jego
zielonej bluzie. Na moment przykrył je re˛ka˛, a Rachel
31
S
´
LUB NAD OCEANEM
poczuła niezwykłe ciepło, kto´re mie˛dzy nimi przepłyne˛-
ło. Ciepło oraz jeszcze cos´, czego nie potrafiła nazwac´.
– Ma pani racje˛, doktor Harper – szepna˛ł ledwie sły-
szalnym głosem. – Musze˛ sta˛d wyjs´c´.
Potem piele˛gniarki wywiozły Kim do sali pooperacyj-
nej, a Rachel została z Jane, kto´ra filmowała cały zabieg,
oraz Pat, kto´ra siedziała przy telefonie. Trzy godziny wczes´-
niej nie miały poje˛cia o swoim istnieniu, a teraz us´mie-
chały sie˛ do siebie jak wariatki.
– Jane, byłas´ fantastyczna – zacze˛ła Rachel. – Nie
rozumiem, jak ci sie˛ udało nie zemdlec´.
– Co tam omdlenie! Chciało mi sie˛ cos´ znacznie gor-
szego – wyznała Jane. – Ale postanowiłam sobie, z˙e zro-
bie˛ to po´z´niej, jak juz˙ nie be˛de˛ wam potrzebna. I wiecie
co? Teraz juz˙ mi sie˛ nie chce.
– Czy wiecie, z˙e uratowałys´cie Kim noge˛?
– Wszyscy razem sie˛ do tego przyczynilis´my – zawy-
rokowała Pat, po czym wstała, by us´cisna˛c´ przyjacio´łke˛,
a po chwili obydwie gratulowały Rachel. – Tworzymy
zgrany zespo´ł – rzekła Pat. – Ciesze˛ sie˛, z˙e pani tu jest.
Cos´ mi mo´wi, z˙e doktor McInnes wkro´tce be˛dzie potrze-
bował takiej ekipy.
To os´wiadczenie wydało sie˛ Rachel pozbawione sensu.
O czym ona mo´wi? Z
˙
e Hugo be˛dzie potrzebował zespołu?
– Dlaczego? – spytała.
– Za chwile˛ nie poradzimy sobie tutaj bez fachowco´w
– odparła Pat – poniewaz˙ zmienia sie˛ kierunek wiatru.
Dowiedziałys´my sie˛ o tym, jada˛c do was. Poz˙ar zabloko-
wał szose˛. Jestes´my odcie˛ci od s´wiata, a ogien´ sie˛ roz-
przestrzenia.
Rachel podeszła do zlewu i machinalnie zdje˛ła zielony
32
MARION LENNOX
uniform. Była tak skonana, z˙e ledwie trzymała sie˛ na
nogach. Podstawiła nadgarstki pod strumien´ zimnej wo-
dy, a potem obmyła twarz, staraja˛c sie˛ pobudzic´ zme˛czo-
ny mo´zg.
Nie moz˙na wyjechac´ z Cowral?
– Moje gratulacje – usłyszała nagle za plecami, wie˛c
czym pre˛dzej sie˛ odwro´ciła. W progu stał Hugo.
– Ty tez˙ na nie zasłuz˙yłes´ – wyja˛kała, poniewaz˙ ja˛ zas-
koczył. A nawet wyprowadził z ro´wnowagi.
Jak on cudownie sie˛ us´miecha. A gdy jej dotkna˛ł...
Nie, moja droga, zapomnij o tym. Co taki lekarz jak
Hugo, taki utalentowany, robi w tej mies´cinie? Przed
chwila˛ przeprowadził popisowa˛ operacje˛. Powinien zo-
stac´ chirurgiem. Nalez˙ałby do czoło´wki.
– Lubie˛ Cowral. – To wyznanie sprawiło, z˙e ze zdu-
mienia szeroko otworzyła oczy.
– Słucham?
– Zastanawiałas´ sie˛ przed chwila˛, co taki miły facet
jak ja robi w tej zapadłej dziurze, prawda? – zapytał, a jej
az˙ zabrakło tchu.
– Wcale... Ja nie...
– To pytanie przychodzi do głowy wszystkim leka-
rzom z wielkich miast. Dlaczego ktos´ decyduje sie˛ praco-
wac´ na prowincji? Ale mnie bardzo w Cowral sie˛ podoba.
Ja jestem tutaj z wyboru, a pani, pani doktor, została tu
uwie˛ziona.
Po tym, jak wyprosiła go z sali operacyjnej, zda˛z˙ył juz˙
zdja˛c´ operacyjny stro´j i znowu był w moleskinowych
spodniach i koszuli podobnej do tej, w kto´rej zobaczyła
go na wystawie. To znaczy, z˙e znalazł czas sie˛ przebrac´.
Teraz znowu sie˛ przeistoczył. Z lekarza w farmera.
Lekarz farmerem? O czym ty mys´lisz? Skup sie˛ na
33
S
´
LUB NAD OCEANEM
sprawach istotnych! Na poz˙arze buszu oraz na tym, z˙e nie
masz drogi odwrotu. Craig...
Boz˙e, nie powinna była tu przyjez˙dz˙ac´.
Ale tu jest. Znalazła sie˛ w pułapce. Bez Craiga.
– Czy to jest powaz˙ny poz˙ar?
– To spory problem – odrzekł, przemywaja˛c twarz
zimna˛ woda˛, jakby chciał sie˛ porza˛dnie obudzic´. – W tej
chwili płonie park narodowy. Na razie nie ma zagroz˙enia
dla Cowral, ale ogien´ idzie w nasza˛ strone˛. Gdy wiatr
zmienił kierunek, wszyscy przybysze opus´cili miastecz-
ko, zanim szosa została zablokowana. Kiedy ogłoszono
ewakuacje˛, byłas´ w sali operacyjnej. Zadecydowalis´my
za ciebie. – Spojrzał na nia˛ znad re˛cznika, kto´rym wycie-
rał twarz. – Przykro mi, Rachel, ale przez jakis´ czas
be˛dziesz naszym wie˛z´niem.
Opus´ciła powieki, by zastanowic´ sie˛ nad konsekwenc-
jami tej sytuacji.
– Moz˙na by wezwac´ s´migłowiec... z˙eby mnie zabrał
– powiedziała powoli, a on przytakna˛ł.
– Owszem. Moz˙na go wezwac´ do nagłego wypadku,
ale Kim juz˙ nie wymaga pomocy. Jestes´ pilnie potrzebna
w Sydney?
Czy jest pilnie potrzebna w Sydney?
Nie. Na pewno nie w szpitalu. Od pia˛tku jest na
urlopie. Najpierw zamierzała spe˛dzic´ weekend w Cow-
ral, a potem dwa tygodnie lez˙ec´ na plaz˙y. W Sydney.
Lez˙ałaby na plaz˙y Bondi, z˙eby byc´ blisko Craiga. Craig
jej potrzebuje.
Wcale nie. Craig cie˛ nie potrzebuje. Zapamie˛taj to
sobie raz na zawsze. Nie potrafiła. Prawde˛ mo´wia˛c, nikt
nie zauwaz˙y jej nieobecnos´ci w Sydney, a na pewno nie
Craig.
34
MARION LENNOX
– No nie...
– S
´
wietnie. Bo moz˙esz byc´ potrzebna mnie.
Hugo jej potrzebuje. Wspaniale. Nikt nie moz˙e obejs´c´
sie˛ bez niej. To nic nowego. Boz˙e, pozwo´l mi wro´cic´ do
domu.
Craig... Nie masz wyboru. Jestes´ w Cowral. Z Hugo-
nem. Podczas gdy Craig...
Craig po prostu jest.
35
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ TRZECI
Powoli szła w strone˛ tereno´w wystawy, szuraja˛c za
duz˙ymi butami. Poinformowała Hugona, z˙e idzie do Pe-
nelope. Był zaje˛ty rozmowa˛ z rodzicami Kim, wie˛c nie
miał czasu odwodzic´ jej od tego zamiaru. Nie chciała
zawracac´ mu głowy swoimi kłopotami, mimo z˙e miała
ich sporo.
Zmierzchało. Pod wieczo´r ucichł wiatr i zrobiło sie˛ bar-
dzo ciepło. Wsze˛dzie rozlegał sie˛ chlupot morskich fal.
Cowral ulokowało sie˛ na nadmorskiej skarpie. We˛d-
ruja˛c, Rachel widziała nad soba˛ gwiazdy wschodza˛ce na
niebie przysłonie˛tym dymem, a od po´łnocy pomaran´czo-
wa˛ łune˛ poz˙aru. Za daleko, by sie˛ nim przejmowac´, moz˙e
zatrzyma sie˛ w parku narodowym, pomys´lała.
Moz˙na by troche˛ popływac´. Tak, ale najpierw sprawy
waz˙niejsze: Penelope oraz nocleg.
Spac´!
Przed brama˛ na teren wystawy stał aston martin Mi-
chaela. Przypomniała sobie, z˙e ws´ciekła rzuciła mu klu-
czyki. Czy sa˛teraz w jego kieszeni, podczas gdy on doko-
nuje heroicznych wysiłko´w, by ratowac´ z˙ycie pewnego
milionera, czy zostawił je w boksie Penelope?
Owszem, zachowała sie˛ z godnos´cia˛, ale jes´li Michael
ma je przy sobie, ona jest skazana na przemieszczanie sie˛
piechota˛. Wczes´niej jednak nalez˙y zajrzec´ do Penelope.
Otworzyła drzwi do pawilonu i ruszyła na poszukiwa-
nie swojego drugiego zmartwienia. Michael pewnie za-
brał kluczyki do auta, ale psa zostawił. Znalazła Penelope
w tym samym miejscu, w kto´rym ja˛ zostawiła. Charcica
siedziała w swoim boksie, w pustym teraz pawilonie,
i patrzyła na nia˛ wzrokiem psa, o kto´rym wszyscy zapom-
nieli.
– Biedny piesek – rozczuliła sie˛ Rachel, przysiadaja˛c
obok Penelope, by zastanowic´ sie˛, co dalej. – Ja ciebie nie
opus´ciłam, nawet jes´li two´j pan cie˛ porzucił.
Pies polizał ja˛ po twarzy, po czym zdezorientowany
obwa˛chał jej kremplinowa˛ sukienke˛.
– Nie podoba ci sie˛ moja nowa kreacja? – Us´miech-
ne˛ła sie˛ z przeka˛sem. – Nie mam wyboru. Na razie...
Na razie jest głodna. Nie. Kona z głodu! Tylko raz
ugryzła tego wstre˛tnego hamburgera, i to dawno temu.
I teraz nigdzie go nie było. Penelope nie sprawiała wraz˙e-
nia wygłodzonej.
– Poz˙arłas´ mojego hamburgera?
Pies znowu ja˛ polizał.
– Dobrze zrobiłas´, bo był ohydny. Ale co ja mam
zjes´c´?
Rozejrzała sie˛, pawilon był jednak pusty.
Jej torba została w domu dozorcy, tam, gdzie brała
prysznic. Mogłaby po´js´c´ po nia˛, ale po co? Sa˛ tam same
brudne rzeczy. Ma za to swoja˛ torebke˛. Nic wie˛cej jej nie
trzeba.
Bła˛d. Potrzebuje wielu rzeczy, ale ich przy sobie nie ma.
– Zanosi sie˛ na to, z˙e do miasteczka po´jdziemy na
piechote˛ – poinformowała psa. Kłopot polegał na tym, z˙e
szpital i tereny wystawowe znajdowały sie˛ na przeciw-
nym brzegu rzeki. – Nie mamy innego wyjs´cia – tłuma-
czyła psu. – Spacery sa˛ zdrowe, wie˛c zaczniemy sie˛ do
37
S
´
LUB NAD OCEANEM
nich przyzwyczajac´. Kluczyki do naszego pojazdu wro´ci-
ły do Sydney, co bardzo nas ucieszyło. Przykro mi to
mo´wic´, Penelope, ale przechadzka wydaje mi sie˛ znacz-
nie bardziej atrakcyjna od przejaz˙dz˙ki z twoim panem.
W Cowral wszystko było pozamykane. Po pierwsze,
był to niedzielny wieczo´r. Po drugie, na wies´c´ o moz˙-
liwos´ci blokady dro´g wszyscy turys´ci wyjechali. Gdy
Rachel z Penelope przeszły przez most, w miasteczku nie
było z˙ywej duszy. Jak o po´łnocy w s´rodku zimy. Gdy
dotarły do gło´wnej ulicy, słup dymu całkowicie prze-
słonił ksie˛z˙yc, a nieliczne latarnie rozsiewały upiorne
przymglone s´wiatło.
– Sceneria jak z Sherlocka Holmesa – mrukne˛ła Ra-
chel. – Z lewej strony skrada sie˛ morderca...
Przystane˛ła na s´rodku jezdni i, niezbyt pochlebnie
mys´la˛c o paru osobach oraz okolicznos´ciach, wsłuchiwa-
ła sie˛ w gniewne burczenie swojego z˙oła˛dka. Morderstwo
nie byłoby takim złym rozwia˛zaniem...
W kieszeni miała telefon. Sie˛gne˛ła po niego i zacze˛ła
mu sie˛ przygla˛dac´. Do kogo by zadzwonic´?
Do nikogo. Nie mam znajomych, pomys´lała. Jakby
pod naporem jej wzroku telefon sam zadzwonił.
– Rachel? – To tes´ciowa. Ta, kto´ra tak gora˛co z˙yczyła
jej udanego weekendu. – Mam nadzieje˛, z˙e ci nie prze-
szkadzam, ale jestem szalenie ciekawa, co u ciebie. Ko-
chana, gdzie jestes´?
Rachel sie˛ zadumała.
– Na gło´wnej ulicy Cowral – odparła po chwili. – Za-
stanawiam sie˛ nad kolacja˛.
– Och! – Wyczuła, z˙e Dottie sie˛ rozpromieniła. – Wy-
bieracie sie˛ w jakies´ romantyczne miejsce?
38
MARION LENNOX
– Gdzies´ na powietrzu. – Rozejrzała sie˛, szukaja˛c
natchnienia. – Moz˙e pod gwiazdami. – Spojrzała przez
gruba˛ warstwe˛ dymu w strone˛ morza. – Albo na plaz˙y.
– Cudownie! Macie pie˛kna˛ pogode˛?
Rachel powstrzymała gwałtowny odruch kaszlu wy-
wołany dymem.
– Przepie˛kna˛.
– A do tego wspaniałe towarzystwo! – dodała tes´cio-
wa rados´nie.
Rachel z powa˛tpiewaniem zerkne˛ła na Penelope.
– Oczywis´cie.
– Bardzo nam z Lewisem zalez˙ało, z˙eby udał ci sie˛
ten wypad. Nie moz˙esz zostac´ tam nieco dłuz˙ej?
– Chyba da sie˛ to załatwic´. – Poinformowała tes´ciowa˛
o poz˙arze i blokadzie dro´g. – To nic powaz˙nego, ale...
byc´ moz˙e be˛dziemy zmuszeni przeczekac´ tutaj kilka dni.
– Nie zamierzała wyjas´niac´, z˙e uz˙ywaja˛c liczby mnogiej,
miała na mys´li siebie oraz charta afgan´skiego, a nie siebie
i przystojnego kardiologa.
Dottie tylko na to czekała.
– To bardzo dobra nowina! – Oczami duszy Rachel
widziała, jak tes´ciowa us´miecha sie˛ coraz szerzej. – Mam
nadzieje˛, z˙e poz˙ar nie stanowi wie˛kszego problemu.
– Raczej nie.
Australijczycy nie przejmuja˛ sie˛ zbytnio poz˙arami bu-
szu. Co kilka lat wie˛kszos´c´ rezerwato´w staje w ogniu
– jest to konieczne, by pewne ros´liny mogły sie˛ odradzac´
– i dopo´ki z˙ywioł nie zagraz˙a ludzkim osiedlom, nie jest
traktowany jak kataklizm. Dottie uznała, z˙e tym razem
zesłały go niebiosa.
– Dottie... – zacze˛ła Rachel. – Craig...
– Nie mys´l o tym, dziecko. Obiecalis´my ci. Ojciec i ja
39
S
´
LUB NAD OCEANEM
wzie˛lis´my to w swoje re˛ce. Juz˙ dawno powinnis´my to
zrobic´, ale nam nie pozwoliłas´.
– Ale...
– Zajmij sie˛ soba˛. Pomys´l o przyszłos´ci. Skoncentruj
sie˛ na tej romantycznej kolacji pod gwiazdami. To jest
rozkaz. – Tymi słowy tes´ciowa zakon´czyła rozmowe˛.
Fantastycznie, mrukne˛ła Rachel do siebie, spogla˛da-
ja˛c na milcza˛cy telefon. Powinna juz˙ byc´ w szpitalu. Dla-
czego jej tam nie ma? Craig...
Nie mys´l o nim. Pomys´l o tym, co jest teraz.
No włas´nie, co teraz? Skoro w Cowral nie ma szansy
na kolacje˛, nalez˙y zaspokoic´ druga˛ potrzebe˛, potrzebe˛
snu. Dach nad głowa˛. Jedyny motel, w kto´rym ten dran´
Michael spe˛dził poprzednia˛ noc, jest na przeciwległym
brzegu rzeki.
Musze˛ przejs´c´ przez most. Zostawie˛ Penelope w jej
boksie w pawilonie, a sama przenocuje˛ w motelu. Moz˙e
tam da sie˛ zamo´wic´ cos´ do jedzenia?
Zanim dotarła do motelu w poz˙yczonych sandałach,
obtarła sobie stopy, wie˛c uznała, z˙e odprowadzi psa nieco
po´z´niej. Przywia˛zała go do drzewa i weszła do recepcji,
by sie˛ dowiedziec´, z˙e wszystkie pokoje sa˛ zaje˛te.
– Przykro mi – rzekła włas´cicielka, przygla˛daja˛c sie˛
jej podejrzliwie – ale przyje˛lis´my na nocleg straz˙ako´w.
– Czy moz˙na u pan´stwa cos´ zjes´c´? – zapytała Rachel
z nadzieja˛ w głosie, lecz kobieta pokre˛ciła głowa˛.
– Wszystko jest juz˙ pozamykane. Koło gospodyn´
wiejskich przez cała˛ dobe˛ wydaje posiłki straz˙akom, ale
nie wygla˛da pani na straz˙aka.
– No nie.
– Czy pani cos´ sie˛ stało? – zaniepokoiła sie˛ kobieta.
40
MARION LENNOX
– Moz˙e powinna pani sie˛ udac´ do schroniska dla kobiet?
Moge˛ wezwac´ policje˛.
Tego mi brakowało! Wzie˛ła głe˛boki oddech i zebrała
sie˛ w sobie. A moz˙e w schronisku dla kobiet jest je-
dzenie?
– Nie, nie. Dzie˛kuje˛. – Wyje˛ła z torebki troche˛ drob-
nych, poniewaz˙ dostrzegła automat ze słodyczami. – Za-
dzwonie˛ do kolez˙anki, ale najpierw kupie˛ jakies´ batoniki.
– Tak mi przykro, ale ten automat jest zepsuty. Me-
chanik miał przyjechac´ jutro...
Rachel wyszła na dwo´r i odwia˛zała Penelope. Staraja˛c
sie˛ mys´lec´ przytomnie, zastanawiała sie˛ nad sytuacja˛.
Atak histerii powoli zacza˛ł jej sie˛ jawic´ jako bardzo
kusza˛ce rozwia˛zanie. Wro´ci do szpitala. Hugo powie-
dział, z˙e jej potrzebuje. Jak bardzo? Zostanie poddany
pro´bie. Jes´li jej potrzebuje, to musi zapewnic´ jej wikt
i opierunek.
– Najpierw wikt – mrukne˛ła.
A Penelope? Moz˙e jednak nie powinna wymagac´ od
niego, aby zaopiekował sie˛ ro´wniez˙ psem? Odprowadzi
Penelope do boksu.
Nie był to dobry pomysł. Upłyne˛ła juz˙ prawie godzi-
na, odka˛d przyszła po Penelope, wie˛c w czasie gdy cho-
dziła po miasteczku, dozorca zda˛z˙ył zawiesic´ solidna˛
kło´dke˛ na wysokiej z˙elaznej bramie. Dom dozorcy znaj-
dował sie˛ zbyt daleko od wejs´cia, by udało sie˛ jej go
wywołac´.
Rachel oparła czoło na zimnych pre˛tach i zamkne˛ła
oczy. Fantastycznie! Po prostu lepiej byc´ nie moz˙e. Cała
ta sytuacja to ponura farsa.
Gdzie jest to schronisko dla kobiet?
41
S
´
LUB NAD OCEANEM
– To jest rekord s´wiata w kategorii ,,najbardziej ro-
mantyczny weekend’’ – poinformowała suke˛, kto´ra od-
powiedziała jej smutnym spojrzeniem głodnego charta
afgan´skiego.
– Zjadłas´ mojego hamburgera – wypomniała jej Ra-
chel. – Nawet nie waz˙ sie˛ tak na mnie patrzec´.
Westchne˛ła, słysza˛c burczenie w swoim brzuchu.
Wzie˛ła psa za obroz˙e˛ i ruszyła w strone˛ szpitala. Gdy
usłyszała za plecami szum silnika, pomys´lała, z˙e nadjez˙-
dz˙a cos´ duz˙ego, wie˛c usune˛ła sie˛ na pobocze.
Straz˙acki wo´z wypadł zza zakre˛tu po niewłas´ciwej
stronie drogi prosto na nia˛, zmuszaja˛c ja˛ do desperac-
kiego skoku do rowu. Gdyby nie była ws´ciekła, nie zarea-
gowałaby tak błyskawicznie. Owszem, była zme˛czona,
głodna i zmartwiona, ale opro´cz tego cia˛gle gotowała sie˛
w niej złos´c´ na Michaela, na siebie oraz na okolicznos´ci.
Niemal przewidziała, z˙e ten samocho´d wyjedzie zza za-
kre˛tu na złym pasie.
Rejestruja˛c pisk opon, zdała sobie jednoczes´nie spra-
we˛, z˙e lez˙y w trawie, a na niej rozpłaszczona Penelope.
Wspaniale. Co jeszcze mi sie˛ przydarzy? – pytała ke˛pe˛
trawy przed samym nosem.
– Z
˙
yje pani? – Przeraz˙enie w głosie pytaja˛cego kaza-
ło jej unies´c´ głowe˛. Moz˙e jest ws´ciekła, ale nikomu nie da
satysfakcji, z˙e udało mu sie˛ ja˛ przejechac´.
– Tak, z˙yje˛. – Usiadła, spychaja˛c z siebie przestraszona˛
suke˛ i poprawiaja˛c kremplinowa˛ kreacje˛. Zamierzała za-
prezentowac´ sie˛ z jak najlepszej strony. – Słowo honoru.
– O kurcze˛. – Me˛z˙czyzna był przy niej. To on kiero-
wał wozem. Jego koledzy biegli do nich, by zobaczyc´, co
sie˛ stało. Silnik cia˛gle pracował, a reflektory os´wietlały
droge˛. – Byłbym pania˛ zabił.
42
MARION LENNOX
– Miał pan szcze˛s´cie... – Us´miechne˛ła sie˛ niemrawo.
Otoczyli ja˛ kołem: kobiety i me˛z˙czyz´ni w straz˙ackich
kombinezonach i kaskach. Byli bardzo zme˛czeni i przeje˛ci.
Na pewno wygla˛dam jak idealna kandydatka do schro-
niska dla maltretowanych kobiet. To wcale nie jest taki
głupi pomysł. Jes´li w pobliz˙u jest schronisko, kto´re przyj-
mie mnie z chartem afgan´skim, natychmiast tam wyru-
szymy. Moz˙e... jeszcze raz popchne˛ła Penelope... moz˙e
nawet bez psa.
– Strasznie pania˛ przepraszam – kajał sie˛ straz˙ak,
a ona starała sie˛ skoncentrowac´ na jego słowach.
– O tej porze nikt by sie˛ nie spodziewał autostopowi-
cza – zacze˛ła. – Ale za rowem jest za ciemno. – Ktos´
podał jej dłon´, kto´ra˛ z wdzie˛cznos´cia˛ przyje˛ła, po czym
przyjrzała sie˛ kierowcy. Pod warstwa˛ sadzy dostrzegła na
jego twarzy zadrapania, krew i piasek. Wygla˛dał upior-
nie. – Dobrze pan sie˛ czuje?
Głupie pytanie. Na pierwszy rzut oka widac´, z˙e nie jest
z nim dobrze.
– To tylko... – Potarł oczy. – To od dymu...
On siedział za kierownica˛!
– Musi pan jechac´ do szpitala – powiedziała.
– Włas´nie tam jechalis´my. Wezwano nas do szopy,
kto´ra sie˛ zapaliła... – mo´wił straz˙ak. – Włas´ciciel mo´wił,
z˙e to magazyn, wie˛c ruszylis´my do akcji, ale zapomniał
nas ostrzec, z˙e trzyma tam paliwo. Szopa wybuchła... co
przeraziło nas nie mniej niz˙ my pania˛. Nic wie˛cej nam sie˛
nie stało. Kilku z nas pieka˛ oczy, ale i tak uwaz˙amy, z˙e
mielis´my duz˙o szcze˛s´cia.
Mimo takiego wyjas´nienia Rachel orzekła w duchu, z˙e
wszyscy sa˛ w szoku i z´le wygla˛daja˛. Jej osobiste prob-
lemy zblakły wobec ich potrzeb.
43
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Nalez˙ało pana opatrzyc´, zanim usiadł pan za kiero-
wnica˛ – zauwaz˙yła.
– Lekarz był zaje˛ty – tłumaczył sie˛. – Powiedziano
nam, z˙e nie moz˙e przyjechac´, bo operuje dziecko po-
gryzione przez psa.
To prawda, operował, ale juz˙ skon´czył. To jedyny
lekarz w całej okolicy. Lecz ma ja˛. Tylko jaki z niej
poz˙ytek, skoro wło´czy sie˛ po okolicy z tym idiotycznym
chartem w poszukiwaniu jedzenia i dachu nad głowa˛ jak
bezdomny?
– Jedz´my do szpitala – zarza˛dziła, s´cieraja˛c z kolana
z˙wir i skupiaja˛c sie˛ na opanowaniu drz˙enia no´g. – Jestem
lekarzem i tam sie˛ przydam. Ale... – Us´miechne˛ła sie˛
niepewnie, widza˛c w ich przekrwionych oczach niedo-
wierzanie. Lekarka w sukience z krempliny? Nie, nie,
to teraz nieistotne. Za długo by im tłumaczyc´. – Czy
pozwolicie mi na cos´, o czym marze˛ od dziecka? Wy-
chowałam sie˛ na wsi – brne˛ła. – By mo´c zwozic´ siano
cie˛z˙aro´wka˛, zrobiłam stosowne prawo jazdy. Niech mi
pan pozwoli poprowadzic´ wo´z straz˙acki.
W ten oto sposo´b doktor Rachel Harper, odziana w wy-
tworna˛ krempline˛ oraz sandałki Doris Keen, ze z˙wirem
wbitym w kolano i pustym z˙oła˛dkiem zasiadła za kie-
rownica˛ straz˙ackiego wozu, w kto´rym siedziało dziesie˛-
cioro niemiłosiernie brudnych i lekko pokiereszowanych
straz˙ako´w oraz jeden chart afgan´ski, potencjalny czem-
pion Australii.
Z
˙
yczyłas´ mi niezapomnianego weekendu, przemawia-
ła w duchu do tes´ciowej, mkna˛c do szpitala. Dottie, twoje
z˙yczenie włas´nie sie˛ spełnia.
44
MARION LENNOX
Poczuła lekkie ukłucie rozczarowania, gdy na miejscu
dowiedziała sie˛, z˙e Hugo wyjechał. Dobrze, z˙e rozpo-
znały ja˛ piele˛gniarki, witaja˛c jak przyjaciela, a sanita-
riusz bez mrugnie˛cia okiem podja˛ł sie˛ zaja˛c´ Penelope,
jakby to było cos´ zupełnie normalnego.
– Przyjechała pani nam pomo´c – mo´wił, gdy sznurek
straz˙ako´w wchodził do poczekalni i było jasne, z˙e Rachel
musi przedzierzgna˛c´ sie˛ w lekarza. – Witamy w naszych
progach. Nakarmie˛ go...
Jedzenie... O tak!
– Prawde˛ mo´wia˛c... – zacze˛ła, lecz przyzwoita kola-
cja nie była jej pisana, poniewaz˙ zjawił sie˛ rudy David.
– Jak to dobrze! – zawołał. Był teraz jeszcze bardziej
przeje˛ty, niz˙ podczas operacji Kim. – Godzine˛ temu jedna
z naszych pacjentek miała zawał, wie˛c doktor McInnes do
niej pojechał, a my tu mamy tylu chorych! Zbadasz ich?
Pracowała przez godzine˛, przemywaja˛c oczy, ogla˛da-
ja˛c sin´ce i dezynfekuja˛c zadrapania. Jedna z kobiet lekko
zatruła sie˛ dymem, wie˛c Rachel zamierzała zatrzymac´ ja˛
w szpitalu, lecz po podaniu tlenu niepokoja˛ce objawy
usta˛piły. Na szcze˛s´cie. Naste˛pny, prosze˛. Obyło sie˛ bez
problemo´w.
Dopo´ki nie wszedł do ambulatorium kierowca wozu
straz˙ackiego. Miał w gałce ocznej brzydki odłamek nie
wiadomo czego oraz rane˛ blisko oka na tyle głe˛boka˛, z˙e
wymagała szycia. Rachel postanowiła nie mys´lec´ o tym,
z˙e burczy jej w brzuchu, i skoncentrowac´ sie˛ na pacjen-
cie. Wpus´ciła z˙o´łty barwnik i za pomoca˛ oftalmoskopu
zbadała oko. Niedobrze.
– Czy moz˙emy zrobic´ przes´wietlenie? – zapytała Da-
vida.
45
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Oczywis´cie.
Obejrzawszy zdje˛cie, zase˛piła sie˛ jeszcze bardziej. Po-
wiesiła je na przegla˛darce i popadła w zadume˛, z kto´rej
wyrwało ja˛ skrzypnie˛cie drzwi.
– Kłopoty?
Hugo. Przez ułamek sekundy miała ochote˛ rzucic´
mu sie˛ na szyje˛. Mimo z˙e starała sie˛ nie zwracac´ uwagi
na gło´d i zme˛czenie, czuła, z˙e wydarzenia tego dnia
daja˛ o sobie znac´. Prawde˛ mo´wia˛c, była bliska zała-
mania.
Rzucanie sie˛ w ramiona kolegi nie przystoi szanuja˛ce-
mu sie˛ lekarzowi. Wez´ sie˛ w gars´c´, uszczypnij.
– Obce ciało na brzegu rogo´wki – powiedziała. –
W płomieniach wybuchła beczka z paliwem. Wygla˛da to
na kawałek metalu, ale bez przebicia rogo´wki. Pacjent
nie widzi wyraz´nie, ale moz˙e jest to reakcja na bo´l oraz
zanieczyszczenia na powierzchni. Oko nie przestaje łza-
wic´. Woko´ł niego zranienia wymagaja˛ce szwo´w, ale naj-
bardziej niepokoi mnie ten odłamek, poniewaz˙ jest tuz˙
przy nerwie wzrokowym. Jes´li pacjent sie˛ poruszy, kiedy
spro´buje˛ go wyja˛c´... Chyba nie podejme˛ sie˛ tego w znie-
czuleniu miejscowym.
Hugo przytakna˛ł. Stał obok i wpatrywał sie˛ w zdje˛cie.
– Odłamek niczego nie dotyka – zauwaz˙ył. – Moz˙e
bys´my dali sobie z tym rade˛? – Zamys´lił sie˛. – Chyba
masz racje˛. To wymaga ogromnej precyzji.
– W znieczuleniu miejscowym?
– Raczej nie. – Us´miechna˛ł sie˛ do niej. – Wygla˛da to
na prosty zabieg, pod warunkiem z˙e pacjent sie˛ nie poru-
szy. Nie bardzo ufam swoim talentom. Nie znam sie˛ na
oczach, wie˛c gdyby przyszło mi zakla˛c´, wolałbym, z˙eby
pacjent tego nie słyszał.
46
MARION LENNOX
– Nie jestes´ w tym osamotniony. – Spojrzała raz jesz-
cze na zdje˛cie. – Nie moz˙na ewakuowac´ go do Sydney?
– To taki mały odłamek, z˙e nawet niczego nie przebił,
a ewakuacja ła˛czy sie˛ z wezwaniem s´migłowca. Lot przy
tej złej widocznos´ci to ryzykowna sprawa.
– Tak, ale...
– Zauwaz˙, z˙e mamy dwo´ch lekarzy – cia˛gna˛ł Hugo
bezlitos´nie. – Mimo z˙e jeden z nich wygla˛da, jakby wy-
szedł ze sklepu z uz˙ywana˛ odziez˙a˛.
– Albo ze schroniska dla maltretowanych kobiet – do-
dała z godnos´cia˛. – Otrzymałam dzisiaj propozycje˛, z˙e
odwiezie mnie tam policja.
– Naprawde˛? – Oczy mu sie˛ s´miały. – Wiem od stra-
z˙ako´w, z˙e omal cie˛ nie przejechali.
– Owszem, ale potem pozwolili mi poprowadzic´ wo´z
straz˙acki. Bardzo mi sie˛ to podobało.
Us´miech, kto´ry wczes´niej czaił sie˛ w jego oczach,
przemienił sie˛ w szczery podziw. Oraz zdumienie. Zacze-
rwieniła sie˛, ale on juz˙ przesuwał wzrok ku jej nogom.
Zdaje sie˛, z˙e widział moje kolano, przeszło jej przez mys´l.
– Trzeba przemyc´ to otarcie – orzekł.
– Co gorsza, wszyscy potrzebujemy poz˙ywienia oraz
snu, ale to sie˛ nie stanie – odparła. Co takiego w tym
facecie sprawia, z˙e cia˛gle sie˛ czerwienie˛? Teraz nie pora
na takie rozwaz˙ania. – Nasz straz˙ak ma pusty z˙oła˛dek,
wie˛c jest gotowy do znieczulenia – oznajmiła. – Jego oko
samo sie˛ nie wyleczy. Jes´li mamy operowac´, bierzmy sie˛
do roboty.
– Racja. – Westchna˛ł. – Naprzo´d, pani doktor! Operu-
je pani, czy woli pani role˛ anestezjologa?
– Wole˛ znieczulac´. Dwa znieczulenia w cia˛gu jed-
nego dnia! To juz˙ pocza˛tek specjalizacji.
47
S
´
LUB NAD OCEANEM
Zabieg trwał dłuz˙ej, niz˙ przewidywali. Gdy skon´czyli
i straz˙ak znalazł sie˛ na oddziale, pozszywany i nafaszero-
wany antybiotykiem, Rachel słaniała sie˛ na nogach. Na
sali operacyjnej w ogo´le tego nie czuła, zapewne z powo-
du adrenaliny, ale gdy przeszła do sa˛siedniego pomiesz-
czenia, zakre˛ciło sie˛ jej w głowie. To sygnał, z˙e zapas
adrenaliny jest na wyczerpaniu. Przystane˛ła nad umywal-
ka˛ i az˙ musiała sie˛ o nia˛ oprzec´, by nie osuna˛c´ sie˛ na
podłoge˛.
To przejdzie. Takie stany wyczerpania juz˙ jej sie˛ zda-
rzały. Po całonocnych dyz˙urach, gdy Craig...
Nie, nie mys´l o tym. Za chwile˛ zastanowi sie˛, co dalej,
a na razie... Na razie oprze sie˛ o umywalke˛.
– Co ci jest? – Hugo zdja˛ł juz˙ zielony operacyjny stro´j
i teraz bacznie jej sie˛ przygla˛dał. – Wszystko dobrze?
Zastanowiła sie˛. Dobrze? Cia˛gle ktos´ ja˛ o to pyta, a to
nie ma najmniejszego sensu.
– Jes´li mi zaproponujesz, z˙e mnie odwieziesz do
schroniska dla maltretowanych kobiet, odpowiem ,,tak’’
– oznajmiła.
– Schronisko dla kobiet...
– Byle jakie schronisko. Pod warunkiem z˙e dadza˛
mi tam kolacje˛. Moz˙e byc´ chleb ze smalcem... – roz-
marzyła sie˛.
– Jestes´ głodna.
– Zwina˛łes´ mi hamburgera, nie pamie˛tasz?
– To fakt. – Patrzył na nia˛ jak na przybysza z kosmo-
su. – To było... ile...? Osiem godzin temu?
– Mam wraz˙enie, z˙e jeszcze dawniej. Wtedy tez˙ nie-
wiele zjadłam, bo Penelope go dokon´czyła. Kiedy tu przy-
jechałam, ktos´ zabrał ja˛ na kolacje˛.
– Co robiłas´ mie˛dzy operacja˛ Kim a tym zabiegiem?
48
MARION LENNOX
– Spacerowałam. Spacerowałam w tych idiotycznych
sandałkach, kto´re sa˛ o dziesie˛c´ rozmiaro´w za duz˙e. Wro´-
ciłam do pawilonu wystawowego, z˙eby stwierdzic´, z˙e
Michael nie zostawił kluczyko´w do samochodu. Zabra-
łam te˛ głupia˛ suke˛ i poszłam do miasteczka w poszukiwa-
niu jakiejs´ kawiarni, ale odkryłam, z˙e wszystko jest poza-
mykane. Miasto ducho´w. Wie˛c zawro´ciłam do motelu,
gdzie sie˛ okazało, z˙e wszystkie pokoje sa˛ zaje˛te przez
straz˙ako´w, restauracja jest nieczynna, a automat ze słody-
czami nie działa. Kiedy stane˛łam ponownie pod brama˛ na
teren wystawy, była zamknie˛ta na kło´dke˛. Wtedy po-
stanowiłam dotrzec´ do szpitala, ale po drodze o mało
mnie nie przejechał wo´z straz˙acki. Potem zajechalis´my
tutaj. Przemyłam sporo oczu, zszyłam rane˛ na nodze
i teraz asystowałam przy operacji usunie˛cia odłamka
metalu z oka. Mam wraz˙enie, z˙e wie˛cej nie dam rady...
Chodze˛ w sukience Doris Keen, bola˛ mnie stopy, mam
pusty z˙oła˛dek i nie mam nawet psiego boksu, w kto´rym
mogłabym sie˛ przespac´. Czuje˛, z˙e jestem bliska histerii.
Spojrzała na niego ka˛tem oka.
– Doktorze McInnes, jes´li tylko zobacze˛ na pana war-
gach cien´ us´miechu, rzuce˛ sie˛ na podłoge˛ i zrobie˛ praw-
dziwa˛ scene˛. Taka˛, z˙e usłysza˛ mnie w Sydney.
– Ale ja wcale... – Wargi mu drgne˛ły, ale w pore˛ sie˛
opanował. – Wcale nie jest mi do s´miechu.
– Nie wierze˛.
– Słowo daje˛. – Przygryzł warge˛ i spojrzał na nia˛. –
Mam wraz˙enie, z˙e jestes´ w pilnej potrzebie. Od czego
zaczniemy?
– Od jedzenia – warkne˛ła.
– Az˙ tak z´le?
– Nawet gorzej.
49
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Tak sie˛ składa, z˙e i ja jestem głodny. Chodz´my.
– Nie jadłes´ kolacji?
– Jedna z moich bardzo starych pacjentek miała za-
wał, wie˛c byłem u niej. Zmarła godzine˛ temu.
– Tak mi przykro...
– Nie trzeba. Miała dziewie˛c´dziesia˛t szes´c´ lat. Była
farmerka˛. Przez szes´c´dziesia˛t lat, czyli odka˛d ma˛z˙ ja˛
zostawił. Ani troche˛ jej go nie brakowało. Z
˙
yła pełnia˛
z˙ycia. Do samego kon´ca cieszyła sie˛ dobrym zdrowiem
i swoja˛ farma˛. Kaz˙demu z˙ycze˛ takiego szcze˛s´liwego za-
kon´czenia.
– Hm.
Tak, to było szcze˛s´liwe zakon´czenie. Lecz jego słowa
wytra˛ciły ja˛ z ro´wnowagi, kieruja˛c jej mys´li tam, doka˛d
zawsze biegły. Craig...
Chrza˛kne˛ła i spojrzała na swoje dłonie zacis´nie˛te
w pie˛s´ci. Craig...
Nie wiadomo dlaczego, do oczu nabiegły jej łzy. Bez
sensu. Powinna juz˙ sie˛ do tego przyzwyczaic´. Ale pierw-
szy raz jest tak daleko. Przez osiem lat...
Jedzenie! To z głodu tak zareagowała. Hugo ja˛ obser-
wuje. Zamrugała wie˛c powiekami i pocia˛gne˛ła nosem.
– Przepraszam – szepne˛ła – to ze zme˛czenia. Czy
dobrze słyszałam, z˙e wiesz, gdzie moz˙na dostac´ cos´ do
jedzenia?
Nie spuszczał z niej wzroku, kto´ry mo´wił wie˛cej, niz˙
chciała wiedziec´.
– Dam ci pare˛ krakerso´w z serem, z˙eby obłaskawic´
tego głodnego wilka, kiedy be˛de˛ dezynfekowac´ ci kolano
– odezwał sie˛. – Potrzebuje˛ lekarza na dwo´ch nogach, nie
na jednej. Potem poszukamy Toby’ego, kto´ry jest w ratu-
szu, a tam jest jedzenie. Cowral jest w stanie mobilizacji.
50
MARION LENNOX
Cze˛s´c´ mieszkan´co´w walczy z ogniem, reszta zawia˛zała
grupe˛ wsparcia. Nawet o tak po´z´nej porze maja˛ tam
jedzenie.
– Wobec tego, wodzu, prowadz´.
Zachodziła w głowe˛, jakim sposobem Hugo wie o jej
zdartym kolanie. Kremplinowa spo´dnica sie˛gała do po´ł
łydki. Byc´ moz˙e powiedział mu o tym kto´rys´ ze straz˙a-
ko´w. A moz˙e po prostu... zauwaz˙ył? To do niego podob-
ne, mys´lała, gdy ostroz˙nie przemywał kolano i wyjmował
okruszki z˙wiru.
Sama miałaby z tym sporo kłopotu. Problemem tez˙
stało sie˛ spokojne obserwowanie Hugona, kto´ry w sku-
pieniu pochylał sie˛ nad jej kolanem. On ma palce chirur-
ga, pomys´lała. Jest utalentowany, delikatny i... dobry?
Denerwował ja˛, bo nie pojmowała emocji, jakie w niej
budził. I wcale nie była przekonana, z˙e chce je zrozu-
miec´.
– Dzie˛kuje˛ – wyja˛kała, gdy nakładał opatrunek.
– Nie ma za co, łaskawa pani. Byłem to pani winny.
– Dlaczego?
– Poniewaz˙ lekcewaz˙a˛co wyraz˙ałem sie˛ o twoim
psie.
– Penelope nalez˙y do Michaela.
– Moz˙liwe, ale czy przysie˛ga małz˙en´ska nie zakłada
dzielenia sie˛ z partnerem wszystkim, co posiadamy? Ła˛cz-
nie z psami?
On cia˛gle uwaz˙a, z˙e Michael jest jej me˛z˙em. Zerkne˛ła
na swoja˛ obra˛czke˛. Z
˙
ona. Michaela!
Jednak czas ani miejsce nie sprzyjały wyjas´nieniom.
Zreszta˛ po co? Tym bardziej z˙e zda˛z˙yła juz˙ zapomniec´
o krakersach i serze.
51
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Ruszajmy – mrukne˛ła.
– Dobrze. – Przytrzymał opatrunek nieco dłuz˙ej, niz˙
to było konieczne, ale na tyle długo, by przekazac´ jej...
co? Wspo´łczucie? Zrozumienie?
Wczes´niej zajrzeli jeszcze do Kim. Mimo z˙e z˙oła˛dek
Rachel zachowywał sie˛ wyja˛tkowo bezczelnie, nie za-
protestowała, gdy Hugo wysta˛pił z ta˛ propozycja˛.
– Przebudziła sie˛ jakies´ dwie godziny temu – poinfor-
mował ja˛ Hugo – ale prawie natychmiast znowu zasne˛ła.
Jej organizm, pomys´lała Rachel, doznał takiego
wstrza˛su, z˙e be˛dzie spała przez kilka dni.
Przy dziewczynie czuwała matka. Siedziała przy ło´z˙-
ku i trzymała ja˛ za re˛ke˛. Nic wie˛cej nie robiła. Po prostu
siedziała i patrzyła na nia˛. Nic wie˛cej nie trzeba.
– Wszystko wskazuje na to – zwro´cił sie˛ do niej Hugo
– z˙e co´rka z tego wyjdzie. – Hugo unio´sł nieco prze-
s´cieradło, pod kto´rym Rachel dostrzegła dziesie˛c´ ro´z˙o-
wych palco´w sto´p. – Kra˛z˙enie prawie wro´ciło do normy.
Dostała doz˙ylnie pokaz´na˛ dawke˛ antybiotyko´w. Parame-
try z˙yciowe w normie – recytował. – Sa˛dze˛, z˙e nie doszło
do powaz˙niejszych uszkodzen´. Wie˛cej dowiemy sie˛ jut-
ro, po badaniach neurologicznych, ale kiedy sie˛ przebu-
dziła, poruszała wszystkimi palcami. Pani ma˛z˙ to wi-
dział. Przekazał pani te˛ wiadomos´c´?
– Tak, oczywis´cie. – Na twarzy pani Sanderson malo-
wał sie˛ ogromny wysiłek, jaki wkładała, by sie˛ nie roz-
płakac´. – Kiedy sie˛ przebudziła, byłam w domu, pojecha-
łam po jej rzeczy. Nie powinnam była zostawiac´ jej
samej...
– Potrzebowała rzeczy na zmiane˛.
– Tak, ale powinnam była jej pilnowac´ na wystawie.
Uparła sie˛, z˙eby pokazac´ Knickersa. Gdyby mi przyszło
52
MARION LENNOX
do głowy, z˙e Jeffrey tak bezmys´lnie spus´ci tego ich
pitbula... Nie miałam poje˛cia... jak łatwo kogos´ stracic´.
Mało brakowało...
– Ale jakos´ z tego wybrne˛lis´my. – Hugo połoz˙ył dłon´
na jej ramieniu. – Be˛dzie dobrze. – Us´miechna˛ł sie˛ do
zapłakanej kobiety. – Prosze˛ mi powiedziec´, jak czuje sie˛
Knickers.
Słuszne posunie˛cie. Dzie˛ki niemu stroskana matka
nieco sie˛ uspokoiła i posłała mu łzawy us´miech.
– Knickers z˙yje. – Odetchne˛ła głe˛boko, by sie˛ opano-
wac´. Rachel uprzytomniła sobie, z˙e pani Sanderson jest
na granicy wytrzymałos´ci. – Weterynarz mo´wi, z˙e Kni-
ckers sie˛ z tego wyliz˙e, chociaz˙ ma˛z˙ twierdzi, z˙e po-
zszywanie psa be˛dzie nas kosztowało wie˛cej niz˙ operacja
naszego dziecka. Ubezpieczalnia nie przewiduje zwrotu
koszto´w zwia˛zanych z leczeniem psa.
Hugo us´miechna˛ł sie˛.
– No widzi pani? Moje usługi sa˛ o połowe˛ tan´sze.
– Rachel juz˙ umiała rozpoznawac´ pocieszaja˛cy us´miech
Hugona. – Proponuje˛, z˙eby pojechała pani do domu i tro-
che˛ odpocze˛ła. Tak nafaszerowałem Kim s´rodkami uspo-
kajaja˛cymi, z˙e nie obudzi sie˛ przed s´witem.
– Jeszcze troche˛ na nia˛ popatrze˛ – szepne˛ła pani San-
derson. – Jes´li mi pan doktor pozwoli...
Chce sie˛ upewnic´, z˙e jej dziecko oddycha, przyszło
Rachel do głowy. Znam te˛ potrzebe˛ wpatrywania sie˛
w klatke˛ piersiowa˛, kto´ra rytmicznie podnosi sie˛ i opada.
W tej samej chwili gdy przygryzła warge˛, Hugo spo-
jrzał w jej strone˛. Na pewno mys´li, z˙e to z głodu. Zorien-
towała sie˛, z˙e go to speszyło, wie˛c czym pre˛dzej zmieniła
wyraz twarzy. Te s´cia˛gnie˛te rysy...
– Musze˛ nakarmic´ doktor Harper – tłumaczył sie˛
53
S
´
LUB NAD OCEANEM
przed matka˛ Kim. – Zostawiamy pania˛ na posterunku, ale
niech pani nie przesadzi. Be˛dzie pani potrzebna co´rce od
samego rana. Choc´by tylko po to, z˙eby powstrzymac´
tłum kolez˙anek, kto´re przybiegna˛ ja˛ odwiedzic´. A do tego
trzeba siły.
– Obiecuje˛. – Kobieta us´miechne˛ła sie˛ przez łzy.
– Dzie˛kuje˛ wam z całego serca. Mielis´my wyja˛tkowe
szcze˛s´cie...
– To prawda, z˙e sie˛ nam poszcze˛s´ciło – zauwaz˙ył
Hugo, gdy szli na parking. – Gdyby los nam cie˛ nie zesłał...
Zajechali pod budynek, kto´ry te˛tnił z˙yciem. Znajdo-
wał sie˛ w zaułku odchodza˛cym od gło´wnej ulicy. Az˙
dziw, z˙e Rachel go przegapiła, wło´cza˛c sie˛ po miasteczku
z Penelope. Wejs´cie było jasno os´wietlone. Mimo po´ł-
nocy parkowało tam kilkanas´cie samochodo´w, a na chod-
niku kre˛cili sie˛ ludzie.
– Tak wygla˛da nocne z˙ycie w Cowral Bay – mrukne˛ła.
– Na nic wie˛cej nas nie stac´. Chodz´, poznasz całe
miasteczko. Aha, na twoim miejscu wzia˛łbym kilka głe˛-
bokich oddecho´w, bo podejrzewam, z˙e zostałas´ obwoła-
na honorowym mieszkan´cem Cowral. Nic na to nie pora-
dzisz.
Jego przewidywania sie˛ sprawdziły. Od samego progu
witano ja˛ jak starego przyjaciela. Dobroczyn´ce˛. Uratowa-
ła straz˙ako´w i ocaliła Kim. Teraz poje˛ła, dlaczego pawi-
lon wystawowy był zamknie˛ty na cztery spusty i dlacze-
go miasteczko sprawiało wraz˙enie wyludnionego. Doris
Keen z zapałem robiła kanapki, lecz gdy ja˛ zobaczyła,
ruszyła ku niej z otwartymi ramionami.
– Jestes´, kochana! Jak mys´my sie˛ o ciebie martwili!
54
MARION LENNOX
Nie mielis´my poje˛cia, co sie˛ z toba˛ stało. Najpierw uzna-
lis´my, z˙e juz˙ pojechałas´ do Sydney, ale potem Charlie
zobaczył auto twojego me˛z˙a. Zacze˛lis´my cie˛ szukac´.
Potem przyjechali chłopcy ze straz˙y i powiedzieli, z˙e
jestes´ w szpitalu...
Wszyscy uwaz˙aja˛, z˙e Michael jest moim me˛z˙em. Tru-
dno im sie˛ dziwic´. Widzieli nas razem. Poza tym zauwa-
z˙yli, z˙e mam obra˛czke˛. To nieistotne. Nie be˛de˛ wyprowa-
dzac´ ich z błe˛du.
Pro´bowała cieplej pomys´lec´ o Michaelu. Czy urato-
wał Huberta Witherspoona? Niewiele ja˛ to obchodzi.
Przez moment było jej go nawet z˙al. Wyjechał i przega-
pił... tyle serdecznos´ci.
Penelope! Jej pies... pies Michaela, został w szpitalu.
Juz˙ miała zawro´cic´, gdy usłyszała głos Hugona.
– Nasz sanitariusz zabrał Penelope do siebie. Jego
z˙ona ma pudla. Uznalis´my, z˙e sie˛ dogadaja˛.
Ten człowiek czyta w jej mys´lach. To irytuja˛ce.
– To wyja˛tkowa dziewczyna – mo´wił ktos´ za jej ple-
cami.
Po chwili zorientowała sie˛, z˙e jest to jeden ze straz˙a-
ko´w. Kre˛ciło sie˛ ich tu kilkunastu. To musi byc´ punkt
zborny dla tych, kto´rzy przychodza˛ na nocna˛ zmiane˛.
– To jest wyja˛tkowo głodna dziewczyna – odparł
Hugo, kto´ry stał za nia˛, trzymaja˛c dłonie na jej ramio-
nach. Ten gest dodawał jej otuchy. Pozwalał jej utrzymac´
sie˛ na nogach. Jego obecnos´c´ sprawiała, z˙e czuła sie˛ mile
widziana.
To nieprawda, to iluzja. Przeciez˙ nie nalez˙e˛ do tej
społecznos´ci. Odsune˛ła sie˛, rzucaja˛c mu niepewne spoj-
rzenie. Lecz gdy przerwała ten kontakt, natychmiast po-
czuła, jak bardzo jej go brakuje. Kontaktu? Wie˛zi?
55
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Tata! – rozległo sie˛ w drugim kon´cu sali, po czym
przez tłum zacza˛ł sie˛ przepychac´ Toby. Był w piz˙amie.
– Jeszcze nie w ło´z˙ku? – Hugo porwał go w ramiona.
– Pani Partridge kazała mi spac´ po lunchu – poz˙alił
sie˛ chłopiec, do z˙ywego uraz˙ony takim gwałtem na jego
osobie. – Powiedziała, z˙e wszyscy napatrzylis´my sie˛ na
przykre rzeczy i z˙e ona tez˙ musi sie˛ połoz˙yc´. No to
zasna˛łem. Ale teraz wcale nie jestem s´pia˛cy i pani Part-
ridge pomaga mi piec ciasteczka dla straz˙ako´w. Tato,
jeszcze mnie sta˛d nie zabieraj.
– No dobrze – odparł Hugo, serdecznie tula˛c synka.
– Nie mam prawa przeszkadzac´ ci w pieczeniu ciaste-
czek. Poza tym musimy poczekac´, az˙ doktor Harper sie˛
naje.
– Dlaczego?
– Poniewaz˙ zabieramy ja˛ ze soba˛.
Mam u nich nocowac´? On chyba z˙artuje!
To wcale nie były z˙arty.
– Bo nie masz gdzie sie˛ podziac´.
Z nieprzyzwoicie pełnym z˙oła˛dkiem, a znalazł sie˛
w nim gulasz, gora˛ce bułeczki oraz ciasteczka Toby’ego,
posłusznie wsiadła do auta Hugona, kto´ry w ogo´le nie
pytał jej o zdanie, traktuja˛c niczym paczke˛.
– Ale dlaczego?
– Usłyszałas´ na własne uszy, z˙e w motelu nie ma
miejsc. W szpitalu wprawdzie jest kilka wolnych ło´z˙ek,
ale poniewaz˙ mamy poz˙ar, wolałbym, z˙eby były gotowe
na przyje˛cie ewentualnych nagłych przypadko´w. Miesz-
kam z Tobym w duz˙ym domu na tyłach szpitala. Mam
dwa pokoje gos´cinne...
– Ale twoja z˙ona...
56
MARION LENNOX
– Jestem wdowcem – odparł – ale godnym zaufania.
– Posłał jej tak szczery us´miech, z˙e musiała go odwzaje-
mnic´.
– Mimo to...
– Przestan´. Masz lepsze rozwia˛zanie?
Kolejny us´miech sprawił, z˙e poczuła dziwne sensacje
w brzuchu. Niespotykane. Ten us´miech zdecydowanie
nie wzbudził jej zaufania. Wre˛cz przeciwnie.
– Wbrew pogłoskom tutaj nie ma schroniska dla ko-
biet. Poza tym mam wraz˙enie, z˙e miniona noc w boksie
Penelope nie nalez˙ała do najprzyjemniejszych, a ławki
w parku sa˛ piekielnie twarde. Nie masz wyjs´cia. Zanocu-
jesz u nas.
– My bardzo chcemy, z˙ebys´ u nas mieszkała – ode-
zwał sie˛ Toby z tylnego siedzenia. – Ja i Digger cie˛ lu-
bimy. Chociaz˙ masz taka˛ pokraczna˛ sukienke˛.
– Dzie˛kuje˛ za uznanie – mrukne˛ła, dotykaja˛c materia-
łu. Przyszło jej do głowy, z˙e ta kreacja z krempliny jest
najmniej niezwykła w całym szeregu zdarzen´ tego dnia.
– Jutro sie˛ tym zajmiemy – oznajmił Hugo. – W tej
chwili be˛dziemy czuli sie˛ zaszczyceni, jes´li skorzystasz
z naszej gos´ciny. Co pani na to, doktor Harper?
– Zgoda.
Czuła, z˙e nie warto wie˛cej na ten temat dyskutowac´.
Sytuacja wymkne˛ła sie˛ jej spod kontroli.
57
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zatrzymali sie˛ przed okazałym drewnianym domem
na terenie szpitala. Były tam obszerne werandy i balkon
oraz ogro´d, kto´ry w bladym s´wietle latarni wygla˛dał na
dziki i zaniedbany. Na ganku lez˙ał Digger. Na widok
samochodu Hugona rzucił sie˛ im na powitanie. Hugo,
niosa˛c na re˛kach Toby’ego, pchna˛ł drzwi, po czym pus´cił
Rachel przodem.
Znieruchomiała oszołomiona. To nie było zwyczajne
wne˛trze mieszkalne, lecz dzieło sztuki. Arcydzieło.
Dom urza˛dzony z ogromnym smakiem. Jak z magazy-
nu ,,Vogue’’. Głe˛boka czerwien´ w poła˛czeniu ze złotem,
wyszukane bogato zdobione meble, perskie dywany i ki-
limy. Tu i tam eleganckie rzez´by. Na fotelach i kanapach
starannie zakomponowane poduszki kolorystycznie do-
brane do obicia. W oknach cie˛z˙kie udrapowane brokato-
we zasłony opasane złotymi sznurami z fre˛dzlami do sa-
mej ziemi. O Boz˙e.
Tak nie wygla˛da dom lekarza. To niemoz˙liwe, z˙eby tu
mieszkało dziecko. Prawde˛ mo´wia˛c, ten wystro´j lekko ja˛
przeraził. Hugo nie zwracał najmniejszej uwagi na oto-
czenie ani na jej reakcje˛.
– Toby, zaprowadz´ doktor Harper do jej pokoju – pole-
cił synkowi – ja tymczasem zrobie˛ kawe˛. – Ruszył w stro-
ne˛ kuchni, a Toby poprowadził Rachel w gła˛b domu.
Jej przeraz˙enie rosło z kaz˙dym krokiem.
– Tutaj s´pi tata, a tutaj ja i Digger. – Toby otwierał
kolejne drzwi, wie˛c miała okazje˛ zajrzec´ do s´rodka.
Wsze˛dzie te zdumiewaja˛ce dekoracje. – Moz˙esz spac´ tu
albo tu.
Wszystko jedno. Tu i tam łoz˙a nakryte brokatowymi
kapami, a w kaz˙dym rogu ogromna kokarda z czegos´, co
wygla˛da jak aksamit przetykany metalizowanymi nic´mi.
S
´
cielenie co rano takiego eksponatu wymaga nie lada
koncentracji oraz co najmniej magisterium z architektury
wne˛trz!
Okropnos´c´.
– Czy tobie i tacie podobaja˛ sie˛ takie... wymys´lne
meble? – zapytała, podczas gdy chłopiec czekał na jej
decyzje˛.
Na jego twarzy malowało sie˛ wielkie skupienie.
– Dlaczego o to pytasz?
– Wszystkie wasze sypialnie sa˛ takie... falbaniaste.
I czerwono-złote. Mam wraz˙enie, z˙e czerwony i złoty to
wasze ulubione kolory.
– Ja wole˛ fioletowy – odrzekł.
– To znaczy, z˙e to tata lubi czerwony i złoty – powie-
działa domys´lnie.
– Jemu chyba najbardziej podoba sie˛ niebieski. A mo-
z˙e z˙o´łty? Pan Addington z banku ma z˙o´łte auto i tata, jak
je zobaczy, to az˙ gwiz˙dz˙e z podziwu i mo´wi, z˙e jest
pie˛kne.
– To dlaczego tutaj wszystko jest czerwono-złote?
– Bo ten dom urza˛dzała moja mama. Umarła zaraz po
tym, jak mnie urodziła. Tacie było wtedy bardzo smutno.
– Domys´lam sie˛ – szepne˛ła. – Na pewno było to dla
niego bolesne przez˙ycie.
– Tak, ale ja jej nie pamie˛tam – odrzekł szes´ciolatek.
59
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Tata mo´wi, z˙e ciocia Christine jest do niej podobna. Na
zdje˛ciach sa˛ takie same. Ciocia kocha ten dom. Przy-
chodzi do nas, rozgla˛da sie˛ i płacze.
Niez´le.
– Ciocia mo´wi, z˙e nie wolno wpuszczac´ Diggera do
domu, bo brudzi, ale tata powiedział, z˙e juz˙ to załatwił
– wyjas´niał dalej Toby. – Chciałem powiesic´ u siebie na
s´cianie plakat Dartha Vadera, bo z tata˛ bardzo lubimy ten
film, ale ciocia Christine powiedziała, z˙e mamie by sie˛ to
nie spodobało i z˙ebym nawet taty o to nie prosił, bo
be˛dzie mu przykro. Ty tez˙ mys´lisz, z˙e byłoby mu przy-
kro? A moz˙e i to potrafiłby załatwic´?
– Moz˙e. – Nie dam sie˛ wcia˛gna˛c´ w te˛ rozmowe˛. Za
kro´tko ich znam. Nie mam poje˛cia, co tu sie˛ wydarzyło.
Ale przynajmniej mam ło´z˙ko. To stwierdzenie wyraz´-
nie poprawiło jej nastro´j. Mam kro´lewskie łoz˙e. Co wie˛-
cej, dobrze sobie podjadłam. Troche˛ czerwono-złotego
przepychu tez˙ mi nie zaszkodzi.
Gdy usiadła na ło´z˙ku, materac kusza˛co ugia˛ł sie˛ pod
jej cie˛z˙arem. Jeszcze raz wypro´bowała jego spre˛z˙ystos´c´,
burza˛c symetrie˛ narzuty. Fajnie.
– Cze˛sto skaczesz na ło´z˙ku? – zwro´ciła sie˛ do chłopca.
Rzucił jej zdziwione spojrzenie.
– Kapa sie˛ niszczy – odrzekł. – Ciocia tak mo´wi. Nie
pozwala niczego zmieniac´ ani dotykac´. Powtarza, z˙e ma-
ma lubiła miec´ wszystko w idealnym porza˛dku.
Rachel szeroko otworzyła oczy. Dziwne stwierdzenie.
– Ale takie bujanie sie˛ to wielka frajda. Twoja mama
na pewno by chciała, z˙ebys´ sie˛ cieszył.
– Ciocia Christine by na mnie burczała za skakanie na
ło´z˙ku.
– Nawet na moim?
60
MARION LENNOX
Toby intensywnie mys´lał.
– Chyba nie. Na dorosłych nie moz˙na burczec´.
– Niech by tylko spro´bowała. – Jeszcze nie poznała
tej tajemniczej cioci Christine, a juz˙ zapałała do niej nie-
che˛cia˛. A Hugo...? Co oni wspo´lnie stworzyli? Kapliczke˛
pos´wie˛cona˛ niez˙yja˛cej z˙onie oraz siostrze zamiast domu.
Mało kto wie lepiej niz˙ ona, z˙e z˙ywi musza˛ z˙yc´, bo
z˙ycie jest dla nich. Nie dla tych, kto´rzy umarli.
Tak łatwo je stracic´...
Wystarczy. Podskoczyła jeszcze raz i us´miechaja˛c sie˛,
zrobiła chłopcu miejsce obok siebie.
– Chcesz spro´bowac´?
– Mhm. – Toby usiadł przy niej.
Podskoczyli razem. Digger, kto´ry obserwował ich
z progu z wyrazem bezgranicznego zdumienia w s´le-
piach, odwaz˙ył sie˛ wejs´c´ do sypialni. Skakali dalej. Pies
zaszczekał, a Toby ze s´miechem podskoczył jeszcze wy-
z˙ej. Kapitalna zabawa. Głupia, ale kapitalna.
To był wyja˛tkowo wyczerpuja˛cy dzien´. Emocje Ra-
chel zostały wystawione na niesamowicie trudna˛ pro´be˛.
Nie miała poje˛cia, co robi w tym domu, ani co sie˛ z nia˛
dzieje, ale... w tej chwili bawi sie˛ szampan´sko. Teraz
liczy sie˛ tylko ten potargany maluch, kto´ry wygla˛da,
jakby w jego z˙yciu było za mało s´miechu, oraz ona sama.
Czuła potrzebe˛ s´miechu. I podskakiwania na spre˛z˙ystym
materacu.
Jes´li połamiemy spre˛z˙yny, zapłace˛ za materac, po-
stanowiła. I za fre˛dzle. I za pozłote˛. Pewne rzeczy nalez˙y
zrobic´ jak najszybciej. Trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, jak szaleni
skakali teraz na ło´z˙ku przy akompaniamencie radosnego
szczekania Diggera.
– Co tu sie˛ dzieje?!
61
S
´
LUB NAD OCEANEM
W drzwiach stał Hugo i ich obserwował.
– Co wy wyprawiacie?!
Nie poddam sie˛, postanowiła w duchu. Jeszcze nie
teraz. Miałam koszmarny dzien´. Stane˛ła jej przed oczami
twarzyczka Toby’ego, gdy przygla˛dał sie˛ zakrwawionej
Kim. To zbyt przeraz˙aja˛ce przez˙ycie dla szes´ciolatka
i nie wolno kazac´ mu is´c´ z nim spac´. Lepiej z˙eby zasypiał
wyczerpany skakaniem.
– Skaczemy, panie doktorze – oznajmiła, chwytaja˛c
mocniej re˛ce Toby’ego. – Przyła˛czy sie˛ pan do nas?
– Połamiecie spre˛z˙yny.
– Zapłace˛ za materac – zadeklarowała raz´no. – Ufun-
duje˛ jeden materac dla wspo´lnego dobra. Musze˛ poska-
kac´. Toby tez˙. Jestem pewna, z˙e i tobie by sie˛ przydało.
– Nie zmieszcze˛ sie˛ – odparł Hugo, zniz˙aja˛c głos.
– To jest kara za przydzielanie gos´ciom sypialni z po-
jedynczym ło´z˙kiem.
– Ło´z˙ko taty jest wie˛ksze – wysapał Toby, nie przery-
waja˛c skakania. – Przenies´my sie˛!
Digger szczekna˛ł, daja˛c wyraz swojej aprobaty.
– Moje ło´z˙ko słuz˙y do spania – oznajmił Hugo.
– Ale nudy – mrukne˛ła Rachel.
– Co chcecie do picia?
Rachel zastanawiała sie˛. Podskoczyła jeszcze pare˛ ra-
zy i wymieniła z Tobym spojrzenia. Porozumiewawcze
spojrzenia konspiratoro´w. Wspo´łskoczko´w.
– Toby, na co mamy ochote˛?
– Na gora˛ca˛ czekolade˛! – zawołał chłopiec, odbijaja˛c
sie˛ jeszcze raz.
– Dobry pomysł. – Hop, hop. – Teraz odpocznijmy,
a jutro wieczorem znowu poskaczemy.
– Zostaniesz u nas przez dwa dni?
62
MARION LENNOX
Ka˛tem oka spojrzała na Hugona, i znowu podsko-
czyła.
– Moz˙e. Jes´li nie zostane˛ wyrzucona za to skakanie.
Mys´le˛, z˙e jestem tu potrzebna – dodała.
– Z powodu poz˙aru?
– Z powodu poz˙aru i dlatego z˙e... dobrze wam zrobi,
jak troche˛ poskaczecie. Mnie ro´wniez˙.
Co sie˛ dzieje???
Hugo zalewał mlekiem czekolade˛ w trzech kubkach,
przysłuchuja˛c sie˛ ich s´miechowi. Bardzo szybko wyszedł
z sypialni Rachel. Dlaczego?
Nie wiem. Chyba sie˛ speszyłem. Tak, na pewno. Ten
widok szalonej lekarki, takiej pie˛knej w sukience z krem-
pliny... kto´ra trzyma za re˛ce mojego syna i skacze na
ło´z˙ku, jakby sama miała szes´c´ lat...
Niezwykły widok. Zdecydowanie. Pierwszy raz spo-
tykam taka˛ kobiete˛. Jest... pie˛kna?
Ro´wniez˙ zame˛z˙na. Ma na palcu obra˛czke˛. Zwia˛zana
z tym dupkiem Michaelem. Zwia˛zana? No tak, we˛złem
małz˙en´skim.
Ale... ty sam nosisz obra˛czke˛.
Dlaczego? Chyba z przyzwyczajenia, pomys´lał. Beth
nie z˙yje od szes´ciu lat. Wie˛c dlaczego nadal nosisz ob-
ra˛czke˛?
Oczami duszy ujrzał Christine, starsza˛ siostre˛ Beth.
Christine, kto´ra przyjez˙dz˙a codziennie i opiekuje sie˛ To-
bym, dba o dom i robi wszystko, by mały pamie˛tał
o matce.
Christine chciałaby za mnie wyjs´c´. Jestem tego pe-
wien. Czeka tylko, z˙ebym przestał mys´lec´ o jej siostrze.
I dlatego nosze˛ te˛ obra˛czke˛.
63
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Pora, z˙ebys´ zacza˛ł nowe z˙ycie – rzekła Christine
pewnego dnia, lecz on do tego nie dojrzał.
Tak jak lata temu nie dojrzał do tego, by zwia˛zac´ sie˛
z Beth. Nie zamierzał wo´wczas z nikim sie˛ z˙enic´. Nie
mo´gł wyzbyc´ sie˛ wspomnien´ o pozbawionym miłos´ci
zwia˛zku rodzico´w, o matce, chłodnej i wyrachowanej,
zainteresowanej wyła˛cznie tym, co ma wartos´c´ material-
na˛, oraz ojcu, kto´ry mys´lał tylko o innych kobietach.
Hugo był skryty, mało towarzyski i oboje˛tny, i tylko
Toby’ego kochał bezgranicznie.
Jego mys´li zawro´ciły do Rachel. Przypomniał sobie,
jak skakała. Christine nigdy by na cos´ takiego sobie nie
pozwoliła. Ani matka. Rachel jest... inna.
Lecz Rachel ma me˛z˙a. Tego szpakowatego kardio-
loga, kto´rego przez moment miał okazje˛ ogla˛dac´. Facet
jest odpychaja˛cy, ale na pewno potwornie bogaty i usto-
sunkowany. Sa˛ małz˙en´stwem. Co z tego, z˙e ona skacze
jak szalona w sypialni z jego synem, skoro ma me˛z˙a,
charta afgan´skiego i mieszka w Sydney?
Wie˛c nie mys´l o niej jak... o kim?
Jak two´j ojciec o kobietach?
Nie. Ja tak o niej nie mys´le˛.
Prawde˛ mo´wia˛c, nigdy dota˛d nie czuł czegos´ takiego.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, z˙e jest zdolny do takich
emocji. Ale teraz to poczuł, i nie potrafił tego od siebie
odsuna˛c´.
Gora˛ca czekolada była pyszna. Rachel i Toby, zasapa-
ni, pili ja˛ z zachwytem. Hugo obserwował ich jak dwo´jke˛
rozbrykanych dzieci.
– O co chodzi? – zapytała.
– Nie rozumiem, o co pytasz.
64
MARION LENNOX
– Dlaczego tak sie˛ us´miechasz?
– Wydawało mi sie˛ przez chwile˛, z˙e ty i Toby jestes´-
cie ro´wies´nikami.
– Toby jest bardzo dorosły jak na szes´ciolatka. – Po-
stawiła kubek na stole i wstała. Nogi miała jak z waty. No
tak, to był dzien´ pełen mocnych wraz˙en´. – Mys´le˛, z˙e
Toby i ja powinnis´my sie˛ połoz˙yc´. On spał po południu,
ale ja mam za soba˛ nieprzespana˛ noc.
– Dlaczego?
– Długo by tłumaczyc´ – odparła z godnos´cia˛. – Podej-
rzewam, z˙e nie znajdziesz nowej szczoteczki do ze˛bo´w.
Moje rzeczy zostały w boksie Penelope.
– Mam nie tylko szczoteczke˛. – Hugo dumnie wypia˛ł
piers´. – Wy skakalis´cie, a ja skompletowałem dla ciebie
zestaw gos´cinny złoz˙ony z piz˙amy, nowiuten´kiej szczo-
teczki do ze˛bo´w oraz grzebienia. Reszte˛ znajdziesz w ła-
zience.
O kurcze˛. Skromny gest, ale znacza˛cy. Ten człowiek
umie byc´ troskliwy. Poza tym cze˛sto sie˛ us´miecha.
– Wobec tego dobranoc – rzekła lekko drz˙a˛cym gło-
sem.
Us´miech na jego wargach zgasł. Wymienili spojrze-
nia. Było w nich cos´, co trudno zdefiniowac´, ale to tam
było. Obojgu zabrakło sło´w. Bali sie˛ o tym mo´wic´, wie˛c
spogla˛dali na siebie w milczeniu.
To niemoz˙liwe.
– Dobranoc – odparł Hugo, a ona czuła, z˙e nie to miał
na mys´li. Zastanawiał sie˛ nad tym samym co ona.
Niemoz˙liwe!
Co w niej jest?
Hugo patrzył, jak Rachel odchodzi korytarzem w strone˛
65
S
´
LUB NAD OCEANEM
swojego pokoju. Zamkne˛ła za soba˛ drzwi, a on jeszcze
bardzo długo stał bez ruchu, wpatruja˛c sie˛ w nie.
O co chodzi?
– Dottie?
– Rachel, dlaczego dzwonisz o tej porze?
– Z
˙
eby sie˛ upewnic´... – Rachel z komo´rka˛ przy uchu
lez˙ała w kro´lewskim łoz˙u. – Dottie, musze˛ wiedziec´...
– Dobrze wiesz, z˙e nic sie˛ nie zmieniło. On zawsze
be˛dzie taki sam niezalez˙nie od tego, czy ty tu jestes´, czy
cie˛ nie ma. No, powiedz mi, jestes´ teraz w jakims´ uro-
czym miejscu z tym sympatycznym młodym człowie-
kiem?
– Ja... – Rachel przygryzła warge˛. Ten sympatyczny
młody człowiek... Takie okres´lenie najbardziej pasuje do
Toby’ego. – Tak, oczywis´cie.
– Ładnie tam?
Rachel us´miechne˛ła sie˛. Nareszcie proste pytanie.
– Wsze˛dzie czerwone i złote brokaty. – Zniz˙yła głos.
– Straszliwy luksus. Szkoda, z˙e nie widzisz tego łoz˙a.
Chwila ciszy, a potem zadowolony głos tes´ciowej.
– Wie˛c dlaczego tracisz czas na opowiadanie o nim
przez telefon? – zapytała. – Masz w tej chwili sie˛ roz-
ła˛czyc´! I korzystaj z tego łoz˙a!
Mam z niego skorzystac´? To z˙art.
Rachel odłoz˙yła komo´rke˛ i podcia˛gne˛ła przes´cieradło
pod brode˛, ale w kon´cu wykonała polecenie Dottie. Sko-
rzystała z łoz˙a, innymi słowy zrobiła to, czego potrzebo-
wała najbardziej. Zasne˛ła w nim.
Obudziło ja˛ szczekanie Diggera oraz promien´ słon´ca
we˛druja˛cy po jej twarzy.
66
MARION LENNOX
Zamrugała, przypominaja˛c sobie, gdzie jest. Przecia˛g-
ne˛ła sie˛ w zbyt obszernej piz˙amie i pomys´lała, z˙e byłaby
to bardzo przyjemna sypialnia, gdyby nie te brokaty i fre˛-
dzle. Oraz stadko koszmarnych amorko´w na kominku.
Okno sypialni wychodziło na wscho´d. Jeszcze wie-
czorem rozsune˛ła cie˛z˙kie zasłony i teraz miała przed soba˛
bezkresny ocean. Po co tu zasłony? Chyba z˙e tutejsze
krowy sa˛ wyja˛tkowo ciekawskie. Krowy pasły sie˛ na
ła˛ce, a dalej było morze az˙ po horyzont.
Okna jej mieszkania przy szpitalu wychodziły na ceg-
lany mur. Moz˙e wyprowadzi sie˛ z miasta, gdy Craig...
Mhm, jasne. Popukaj sie˛ w głowe˛!
Sie˛gne˛ła pod ło´z˙ko po torebke˛, by zobaczyc´, kto´ra jest
godzina. O
´
sma. Tak długo nie zdarza sie˛ jej spac´ nawet
po najbardziej me˛cza˛cych dyz˙urach! Wyje˛ła komo´rke˛
i wybrała numer. Do tes´cio´w. Niekto´re gesty sa˛ czysto
automatyczne.
Ale tez˙ bywaja˛ odruchy zbyteczne. Lub niechciane.
– To znowu ty? – usłyszała zirytowany głos Dottie.
– Przeciez˙ ci zabroniłam. Rachel, nie denerwuj sie˛. Nie
masz poje˛cia, jak bardzo sie˛ cieszymy, z˙e dobrze sie˛
bawisz!
– Ale Craig...
– Dobrze wiesz, jak on sie˛ ma. Bez zmian. Lewis
wpadł do niego przed s´niadaniem. Stabilny. Jak zwykle.
Rachel, nie warto dzwonic´.
– Ale zawiadomisz mnie...?
– Dziecko drogie, nic sie˛ nie zmieni. Sama to wiesz.
Zajmij sie˛ soba˛ – mo´wiła łagodnym tonem tes´ciowa. –
Nie dzwon´ do nas. Rozerwij sie˛.
Dottie jest przekonana, z˙e przez˙ywam romantyczna˛
przygode˛. Popatrzyła po sobie. Piz˙ama Hugona. W nie-
67
S
´
LUB NAD OCEANEM
bieskie i z˙o´łte paski. Bardzo twarzowa. Zerkne˛ła na krze-
sło, gdzie lez˙ała kremplinowa sukienka Doris.
– W czym wysta˛pic´? – mrukne˛ła pod nosem. – To sie˛
nazywa romantyczny wybo´r. W co odzieje sie˛ nasz Kop-
ciuszek? I gdzie sie˛ podziała dobra wro´z˙ka, kiedy jest
potrzebna?
Hugo, Toby i pulchna kobieta, kto´ra poprzedniego
dnia zaopiekowała sie˛ chłopcem, siedzieli przy s´niada-
niu. Oczywis´cie w towarzystwie Diggera. Kobieta włas´-
nie stawiała pod stołem miske˛ z resztkami, a pies wpat-
rywał sie˛ w nia˛ rozanielonym wzrokiem. Rachel poczuła,
z˙e i ona znalazła sie˛ w raju. Pocia˛gne˛ła nosem. Bekon,
kawa, grzanki.
Pewnym rzeczom nie moz˙na sie˛ oprzec´. Podcia˛gne˛ła
spodnie od piz˙amy i wkroczyła do kuchni.
– Czes´c´ – powiedziała nonszalanckim tonem.
– Czes´c´! – zawołał Toby, podczas gdy Hugo i kobieta
tylko podnies´li na nia˛ wzrok.
– Nie z˙ycze˛ sobie z˙adnych komentarzy – oznajmiła
Rachel, piorunuja˛c wzrokiem Hugona, poniewaz˙ zauwa-
z˙yła iskierki rozbawienia w jego oczach. – Ani sie˛ waz˙.
– Podała dłon´ kobiecie, druga˛ przytrzymuja˛c spodnie.
– Rachel – przedstawiła sie˛.
Myra Partridge serdecznie us´cisne˛ła jej re˛ke˛, po czym
krytycznie popatrzyła na jej stro´j.
– Czy to jest piz˙ama naszego doktora? – zapytała.
– Nie mam poje˛cia. Doktor był łaskawy mi jej uz˙y-
czyc´. Wiem tylko, z˙e nie jest to moja piz˙ama. Gumka jest
za luz´na i spodnie cia˛gle mi zjez˙dz˙aja˛, ale uznałam, z˙e
w tym przyodziewku wygla˛dam lepiej niz˙ w sukience
Doris Keen.
68
MARION LENNOX
– O matko... – szepne˛ła Myra. Była pod szes´c´dziesia˛t-
ke˛ i miała wesołe oczy. Wysune˛ła szuflade˛, po czym
podała Rachel agrafke˛, kto´ra˛ ta przyje˛ła z wdzie˛cznos´cia˛.
– Widziałam cie˛ wczoraj w tej kreacji. Doris przed chwi-
la˛ dzwoniła.
– Z przyjemnos´cia˛ zwro´ce˛ jej te˛ suknie˛ – rzekła Ra-
chel z namysłem – choc´ byłoby lepiej, gdyby po nia˛
przyjechała. W tym stroju chyba nie powinnam pokazy-
wac´ sie˛ w miasteczku.
– Siadaj.
W kuchni było bardzo przyjemnie. Przepych i nadmiar
ozdo´b tonowały tutaj zapachy jedzenia, pies pod stołem
oraz us´miechnie˛ci ludzie.
– Nales´niki? – zapytała Rachel nies´miało.
– Uznałam, z˙e wszyscy be˛dziecie bardzo głodni –
mo´wiła rozpromieniona Myra. – Nasz doktor haruje juz˙
od s´witu.
– Naprawde˛? – Spowaz˙niała.– Jakies´ problemy?
– Kim ma podwyz˙szona˛temperature˛. Troche˛ za wyso-
ka˛. Mam nadzieje˛, z˙e to nic powaz˙nego. Zwie˛kszyłem do
maksimum dawke˛ antybiotyku. Dwo´ch straz˙ako´w praco-
wało przez cała˛noc. Zbadałem ich, gdy wro´cili od poz˙aru.
– Gdyby nie było Kim ani straz˙ako´w, on i tak znalazł-
by sobie jakies´ zaje˛cie – rzuciła swobodnym tonem My-
ra. – Zawsze znika o s´wicie, a ja przychodze˛ do tego tu
malucha...
– Az˙ przyjedzie ciocia Christine, z˙eby mnie odwiez´c´
do szkoły – wtra˛cił sie˛ Toby. – Pani Partridge tez˙ mogła-
by mnie zawiez´c´ i bardzo bym tego chciał, ale ciocia
Christine wymusiła to na tacie.
Nie dam sie˛ wcia˛gna˛c´ w rodzinne niesnaski.
– Powinienes´ byc´ szcze˛s´liwy, z˙e az˙ dwie damy chca˛
69
S
´
LUB NAD OCEANEM
cie˛ odprowadzac´ do szkoły – zauwaz˙yła Rachel. Postano-
wiła wypro´bowac´ agrafke˛: wcia˛gne˛ła brzuch i zakołysała
biodrami, re˛ce na wszelki wypadek trzymaja˛c w pobliz˙u.
Hugo, Toby, Myra i Digger az˙ wstrzymali oddech. Za-
wiedli sie˛, poniewaz˙ agrafka wytrzymała te˛ ryzykowna˛
pro´be˛. Rachel zasiadła do stołu i sie˛gne˛ła po jedzenie.
– Domys´lam sie˛, z˙e zamierzalis´cie mnie obudzic´ i po-
cze˛stowac´ tymi nales´nikami. Mam racje˛?
Hugo dziwnie na nia˛ spogla˛dał.
– Hm... owszem.
– Chciałem cie˛ obudzic´ dawno temu – przyznał sie˛
Toby – ale tata mi nie pozwolił.
– Two´j tata jest bardzo dobry. – Us´miechne˛ła sie˛
szeroko. – Dzieli sie˛ ze mna˛ nales´nikami, bekonem i ka-
wa˛. On ma złote serce.
Najwaz˙niejsze jest ubranie.
– Doris przywiozła twoja˛ torbe˛ – oznajmiła Myra
– ale zatrzymała twoje rzeczy... do prania.
– Nie chce˛ ich ogla˛dac´ – rzekła Rachel stanowczym
tonem, przypomniawszy sobie, w jakich okolicznos´ciach
widziała je po raz ostatni. – Bardzo mi sie˛ podoba kremp-
lina i flanela.
– Digger uratował two´j biustonosz – pisna˛ł Toby.
Zatkało ja˛. Uff...
– Flanela, kremplina i koronkowe staniki nie bardzo
przystoja˛ lekarzowi – zauwaz˙ył Hugo.
– Bo nie pasuje do twojego wyobraz˙enia o lekarzu
w białym fartuchu? – zapytała z kwas´nym us´miechem.
– No... nie pasuje – przyznał lekko speszony, co bar-
dzo ja˛ucieszyło. Teraz sam nie wie, co powiedziec´. Udało
sie˛ jej zbic´ go z tropu. To bardzo przyjemne uczucie.
70
MARION LENNOX
Wyja˛tkowo przyjemne. Do tej pory to on ja˛ peszył.
Nareszcie miała szanse˛ mu sie˛ zrewanz˙owac´.
On jednak nie pozostał jej dłuz˙ny.
– Chyba juz˙ rozwia˛zalis´my ten problem – mrukna˛ł.
– Słucham? – Miała usta pełne jajecznicy na bekonie.
Nie zapomniała jeszcze dokuczliwego uczucia głodu,
kto´re towarzyszyło jej poprzedniego dnia, wie˛c z tym
wie˛kszym zapałem zabrała sie˛ do jedzenia.
– Christine przywiezie ci cos´ do ubrania.
– Czerwono-złota Christine? – Spojrzała pytaja˛co na
Toby’ego.
Dla wszystkich było jasne, co kryje sie˛ za tym okre-
s´leniem. Cała tro´jka odpowiedziała jej us´miechem, mimo
z˙e Hugo juz˙ zbierał sie˛ do wyjs´cia.
– To bardzo dobry człowiek. Nie wiem, co bys´my bez
niej zrobili – mo´wił, wstaja˛c od stołu. – Wcale nie jest
czerwono-złota. Po prostu ma własny styl. – Spojrzał na
zegarek. – Zaraz tu be˛dzie, z˙eby odwiez´c´ Toby’ego do
szkoły. Jade˛ teraz do pacjenta. Rachel, jes´li nie masz nic
przeciwko temu, wro´ce˛ po ciebie za godzine˛ i razem
pojedziemy do domu opieki. – Wyraz´nie sie˛ wahał, jakby
powiedział cos´ niestosownego.
– Oczywis´cie. Skoro nie moge˛ sta˛d wyjechac´, to przy-
najmniej postaram sie˛ na cos´ przydac´. Co mam robic´?
– Poz˙ar sie˛ nasila. – Machna˛ł re˛ka˛ w strone˛ okna, za
kto´rym mgiełka zasłaniaja˛ca morze znacznie zge˛stniała.
– Nie zagraz˙a miasteczku dzie˛ki wysiłkom straz˙ako´w,
kto´rzy robia˛ wszystko, by do tego nie dopus´cic´. Wie˛k-
szos´c´ druz˙yn składa sie˛ z ochotniko´w mniej lub bardziej
sprawnych fizycznie i o ro´z˙nym poziomie... zdrowego
rozsa˛dku. Zdarzaja˛ sie˛ najprzero´z˙niejsze wypadki. Mu-
sze˛ jechac´ w go´ry.
71
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Domys´lam sie˛, z˙e mam sie˛ zaja˛c´ migrenami, kata-
rem i podobnymi sprawami, podczas gdy ty be˛dziesz
dokonywał heroicznych czyno´w.
– Podejmiesz sie˛?
– Jasne. – Jest w tym człowieku cos´, co zmusza
do us´miechu. Nawet w sytuacji, gdy proponuje bardzo
prozaiczne zaje˛cie, a sam be˛dzie w sercu akcji. – Mimo
z˙e strace˛ okazje˛, z˙eby jeszcze raz poprowadzic´ wo´z stra-
z˙acki.
– Sporo słyszałem o twoich wyczynach. Jestem pod
wraz˙eniem, ale... – Ten us´miech sprawiał, z˙e czuła, jak
fala ciepła zalewa obszary jej ciała, z kto´rych istnienia do
tej pory nie zdawała sobie sprawy. Niesamowite. Ale
bardzo przyjemne. – Nie jestes´ odpowiednio ubrana.
Z obraz˙ona˛ mina˛ popatrzyła na swo´j stro´j.
– Co masz mu do zarzucenia? Bardzo elegancko bym
wygla˛dała we flanelowej piz˙amie za kierownica˛ wozu
straz˙ackiego.
– Agrafka by pus´ciła – parskna˛ł rozbawiony. – Zgo-
da. Podzielimy sie˛ obowia˛zkami, jak włoz˙ysz cos´, co
bardziej przypomina stro´j lekarki. Myra, czy moz˙esz...?
Nie dokon´czył tego zdania, poniewaz˙ drzwi sie˛ otwo-
rzyły i do kuchni wkroczyła Christine.
Nietrudno było ja˛ rozpoznac´. Rachel tylko zerkne˛ła
na nia˛ znad talerza i od razu wiedziała, z kim ma do
czynienia.
Ta dama jest s´liczna. I nie jest obwieszona ozdobami.
Wcale ich nie potrzebuje. Co Hugo o niej powiedział?
,,Ona ma własny styl’’. Zdecydowanie.
Christine była wysoka i miała płomiennorude włosy
zwia˛zane w modny we˛zeł. Ich odcien´ podkres´lał nie-
skazitelna˛ cere˛ oraz regularne rysy twarzy, na kto´rej
72
MARION LENNOX
nie było ani jednej zmarszczki. Miała na sobie czarne
obcisłe spodnie, mikroskopijny biały top, eleganckie cza-
rne szpilki oraz srebrna˛ bransolete˛, kto´ra musiała ko-
sztowac´ krocie.
Wygla˛da jak z galerii sztuki w Sydney, pomys´lała
Rachel, dyskretnie zerkaja˛c na swoja˛ piz˙ame˛. Przypo-
mnieli jej sie˛ ludzie, kto´rych obserwowała podczas wy-
stawy pso´w. Christine do nich nie pasuje.
– Witajcie! – zawołała wesoło Christine, a Rachel
zauwaz˙yła, z˙e us´miechne˛ła sie˛ do Hugona oraz z˙e jego
synek nie podnio´sł wzroku znad s´niadania. – Toby, je-
dziemy?
Przeciez˙ widzisz, z˙e nie skon´czył jes´c´.
Christine postawiła na podłodze wypchana˛ plastikowa˛
torbe˛ i sie˛gne˛ła do dzbanka z kawa˛.
– Boski zapach! Hugo, robisz najlepsza˛ kawe˛ pod
słon´cem.
Myra głos´no odsune˛ła krzesło i ruszyła w strone˛ zle-
wu, podczas gdy Rachel zastanawiała sie˛, kto naprawde˛
zaparzył kawe˛. Sa˛dza˛c po reakcji Myry, nietrudno było
zgadna˛c´.
– Jestes´ ta˛ nowa˛ lekarka˛? – Christine opadła na krzes-
ło Myry. – I masz na imie˛ Rachel. Słyszałam o tobie.
– Skine˛ła w kierunku torby. – Tu sa˛ ubrania, kto´re kupi-
łam w sklepie dyskontowym. Mam nadzieje˛, Hugo, z˙e ci
sie˛ spodobaja˛.
Maja˛ podobac´ sie˛ Hugonowi?! Rachel uniosła brwi,
a Hugo us´miechna˛ł sie˛ niewyraz´nie. Wygla˛dał na lekko
speszonego.
– Powiedziałem Christine, z˙e jestes´ w potrzebie.
– Kto, ja? – rzuciła Rachel nonszalancko. – Podoba
mi sie˛ ta piz˙ama. – Us´miechne˛ła sie˛ do obojga.
73
S
´
LUB NAD OCEANEM
Sklep dyskontowy. Moz˙e lepiej dac´ spoko´j temu te-
matowi. Dzieje sie˛ tutaj cos´, czego nie rozumiesz. Byc´
moz˙e jest to znacznie bardziej istotne niz˙ twoja godnos´c´.
Toby nie odrywa wzroku od talerza, a Myra jest zła.
O co chodzi? Niewaz˙ne. To nie jest two´j dom. Za kilka
dni poz˙ar buszu zostanie opanowany i wyjedziesz.
– Ciuchy sa˛ w tej torbie. – Christine machne˛ła wypie-
le˛gnowana˛ dłonia˛, posyłaja˛c Hugonowi ciepły us´miech.
Moz˙e ich układ to nie moja sprawa, pomys´lała Rachel,
ale jest tu Toby. Siedzi z nosem w grzance.
– Dzie˛kuje˛, Christine – powiedziała. – Ile jestem ci
winna?
– Ja zapłace˛ – odezwał sie˛ Hugo.
Christine ciepłym gestem połoz˙yła mu dłon´ na ra-
mieniu.
– Nie musisz, mo´j drogi. Pan Matheson wie, z˙e ci sie˛
nie przelewa. Nic od ciebie nie wez´mie.
Hugonowi sie˛ nie przelewa? A to ci heca, pomys´lała
Rachel. Wstała od stołu i podniosła torbe˛ Christine. Na-
wet do niej nie zajrzała, ale juz˙ nienawidziła jej za-
wartos´ci.
– Ureguluje˛ nalez˙nos´c´ – oznajmiła – jes´li mi sie˛ przy-
dadza˛. Jes´li nie, odniose˛ je do sklepu. Włas´ciciel nazywa
sie˛ Matheson? Dzie˛kuje˛, Christine.
Spojrzała na nich z go´ry. Gdy Toby podnio´sł na nia˛
wzrok, spojrzała na niego porozumiewawczo, po czym
oddaliła sie˛ z taka˛ godnos´cia˛, na jaka˛ stac´ osobe˛ we fla-
nelowej piz˙amie.
Potwory.
Wszyscy juz˙ wyszli. Christine, by odwiez´c´ Toby’ego
do szkoły, Hugo do pacjenta. Rachel zajrzała do kuchni,
74
MARION LENNOX
gdzie Myra zmywała naczynia. W jej oczach wyczytała
przeraz˙enie.
– Nie moge˛ sie˛ w tym pokazac´.
– Słucham? – Myra wytarła re˛ce i przyjrzała sie˛ Ra-
chel, kto´ra stane˛ła przed nia˛ w kremplinie od Doris Keen.
– Tylko popatrz! – Trzymała w re˛kach czarne spod-
nie. Obszerne i z szerokim paskiem z plastiku. Potem
pokazała jej biała˛ bluzke˛. I jeszcze jedna˛. Oraz gładki
czarny rozpinany sweter. A do tego czarne sandałki na
płaskiej podeszwie. – Sukienka Doris przynajmniej jest
w kwiatki – je˛kne˛ła – a piz˙ama Hugona w paski. Nie
włoz˙e˛ tego, choc´bym całe z˙ycie miała chodzic´ w tej
kiecce od Doris.
– Christine nosi wyła˛cznie rzeczy białe i czarne – od-
parła Myra bez przekonania. – Ale...
– Jej rzeczy sa˛ idealnie skrojone i modne, a to moz˙e
włoz˙yc´ kaz˙dy. Albo nikt. To sa˛ ubrania do trumny!
– Nie przesadzasz?
– Nie! – Rachel dumnie uniosła głowe˛. – Nie zamie-
rzam wygla˛dac´ jak uboga krewna Christine.
– Nie nosisz czarnych rzeczy.
– Nigdy! – Ubrania to jedyne, co miała w z˙yciu.
Nosiła sie˛ kolorowo i z fantazja˛. Jej stroje były wesołe,
wywoływały us´miech na twarzy Craiga, gdy... Nie, nie.
Nie te˛dy droga. Ale nie be˛de˛ chodzic´ w czerni. – Ty masz
ro´z˙owa˛ bluzke˛ – rzekła tonem obraz˙onej nastolatki.
– Wiesz co? – Myra us´miechne˛ła sie˛. – Wszystko juz˙
umyłam. Oficjalnie jestem wolna do powrotu Toby’ego.
Mamy godzine˛, zanim wro´ci doktor.
– No to co?
– Nie ma jeszcze dziewia˛tej, a Eileen Sanderson o-
twiera sklep o dziesia˛tej, ale dla ciebie...
75
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Eileen Sanderson?
– Tak, matka Kim.
– O nie. Nie moge˛...
– Eileen ma jedyny porza˛dny sklep z odziez˙a˛ w Cow-
ral. Drogi, ale dobry.
– Ona jest u Kim, w szpitalu.
– Nie, jest w domu. Ida˛c tu, spotkałam jej me˛z˙a, kto´ry
szedł ja˛ zmienic´. Ona mieszka obok sklepu.
– Na pewno poszła spac´.
– O nie, nie Eileen.
– Nie moge˛ tak...
– Rachel, uratowałas´ z˙ycie jej co´rce – mo´wiła Myra.
– Pomagałas´ straz˙akom. Nie ma człowieka w Cowral,
kto´ry by nie rzucił wszystkiego, z˙eby ci pomo´c. – Ze
s´cia˛gnie˛tymi brwiami popatrzyła na czarne spodnie. –
Moz˙e opro´cz Christine. – Rzuciła s´cierke˛ do naczyn´ na
oparcie krzesła, chwyciła Rachel za re˛ke˛ i pocia˛gne˛ła do
swojego auta.
Godzine˛ po´z´niej Hugo wracał do domu pochłonie˛ty
układaniem planu na najbliz˙sze godziny. Poz˙ar sie˛ roz-
przestrzeniał, a prognozy zapowiadały zmiane˛ kierunku
wiatru, co oznacza, z˙e ogien´ zacznie schodzic´ z go´r ku
Cowral. Ge˛sty dym juz˙ dotarł do miasteczka. Było tak
szaro, z˙e musiał wła˛czyc´ s´wiatła mijania. Zaczna˛ sie˛
poparzenia dro´g oddechowych oraz inne. Powietrze juz˙
jest gora˛ce. Jes´li poz˙ar przybierze na sile...
Jestem tu sam. Normalnie to wystarcza. W takim sen-
nym rybackim miasteczku niepotrzebny jest duz˙y zespo´ł.
Na dodatek niewielu lekarzy szuka pracy na prowincji,
a dolegliwos´ci turysto´w, kto´rzy tu napływaja˛ w sezonie,
to za mało dla z˙a˛dnych pienie˛dzy medyko´w. Prawde˛
76
MARION LENNOX
mo´wia˛c, lubie˛ pracowac´ w pojedynke˛, ale teraz jedna
czwarta stanu jest zagroz˙ona. A to oznacza, z˙e zespoły
ratownicze nie przyjada˛. Jestem sam, ale mam przynaj-
mniej Rachel. Jes´li jednak szosa zostanie otwarta choc´by
na pare˛ godzin...
Rachel wyjedzie, pomys´lał z nieche˛cia˛. Ma me˛z˙a,
najgłupszego psa pod słon´cem oraz prace˛. Jest s´wietnym
lekarzem... ale ona sta˛d wyjedzie. Na razie jednak szosa
jest zablokowana, a on ma do dyspozycji wie˛z´nia, kto´ry
powiedział, z˙e chce pracowac´.
Wie˛zien´. Stana˛ł mu przed oczami jej obraz. W tej
idiotycznej piz˙amie. Rozchmurzył sie˛. Ona tu jest. Jes´li
Christine przywiozła jej jakies´ sensowne ubranie...
Zatrzymał auto pod domem, zerkna˛ł na liste˛ spraw do
załatwienia, po czym ruszył na poszukiwanie kolez˙anki
po fachu. Otworzył drzwi i stana˛ł jak wryty. Wielkie
nieba!
Rachel siedziała z Myra˛ przy stole i łuskała groszek.
Odzyskała Penelope! Obydwa psy lez˙ały pod stołem wy-
raz´nie soba˛ zachwycone. Lecz to nie ten widok tak go
poraził.
Rachel była sporo od niego niz˙sza, lecz niedostatek
wzrostu nadrabiała tupetem. Rano, w jego piz˙amie, była
zniewalaja˛ca, ale teraz...
Miała na sobie jaskrawoz˙o´łte legginsy do połowy łyd-
ki oraz biała˛ obszerna˛ koszule˛ w z˙o´łte plamy. Podwine˛ła
re˛kawy jak człowiek, kto´ry wzia˛ł sie˛ do powaz˙nej roboty,
lecz nic z tej powagi nie było w rozpie˛tych guzikach
ukazuja˛cych interesuja˛cy dekolt. Co jeszcze? Niewiele
widział opro´cz tego dekoltu. Kre˛cone kasztanowe włosy
zwia˛zała szeroka˛ z˙o´łta˛ wsta˛z˙ka˛, a na nogi włoz˙yła zło-
to-białe adidasy.
77
S
´
LUB NAD OCEANEM
– To nie sa˛ ubrania od Christine – rzekł po´łgłosem.
– Zgadłes´. Pani Sanderson ma wspaniały gust. Tamte
rzeczy zwro´ciłam, poniewaz˙ nie były w moim stylu. –
Uniosła stope˛ i popatrzyła na nia˛ z zachwytem. – Zło-
to-białe adidasy... Praktyczne?
– Bardzo – je˛kna˛ł.
– Jedziemy do domu opieki? – zapytała.
– Chcesz w tym jechac´ do domu opieki?
– Dlaczego nie?
– Boje˛ sie˛ o ich serca. Nie wiem, czy mi wystarczy
angininy – powiedział. Nikt nie s´mieje sie˛ tak jak ona.
– Chcesz powiedziec´, z˙e mo´j stro´j nie spodoba sie˛
staruszkom?
– Nie wiem – wykrztusił. – Nie wiem, czy kiedy-
kolwiek widzieli cos´ takiego. – Patrzył na jej buty. – Nie
boisz sie˛, z˙e złoto-białe buty nie sprawdza˛ sie˛ w popiele?
– To je wypiore˛. Za skarby s´wiata nie włoz˙e˛ sandało´w
od Doris. Moz˙e one sa˛ praktyczne, ale ja nie.
– Domys´lam sie˛.
Staruszkowie wpadli w zachwyt nie tylko na widok jej
stroju, ale od razu polubili ja˛ sama˛.
W takim upale i w tak zadymionym powietrzu moz˙na
było sie˛ spodziewac´, z˙e leczenie dolegliwos´ci szes´c´dzie-
sie˛ciu leciwych emeryto´w zajmie Hugonowi po´ł dnia,
lecz powaz˙nych problemo´w było zaledwie kilka. Hugo
zaplanował, z˙e zajmie sie˛ skomplikowanymi przypad-
kami, pozostawiaja˛c Rachel rutynowe badania, lecz ona
zbuntowała sie˛ natychmiast po tym, jak przedstawił ja˛
wszystkim zebranym w s´wietlicy.
– Dlaczego jeszcze tu jestes´? – rzuciła wojowniczym
tonem pod jego adresem.
78
MARION LENNOX
– Mam do zbadania kilku przykutych do ło´z˙ka pac-
jento´w.
– Chcesz powiedziec´, z˙e nie potrafie˛ sie˛ nimi zaja˛c´?
– Nie, ale...
– Nie masz nic innego do roboty?
– Jasne, z˙e ma – wtra˛cił sie˛ Don, barczysty brodaty
piele˛gniarz rozbawiony ta˛ niezwykła˛ wymiana˛ zdan´ oraz
zdumionym spojrzeniem Hugona. – Juz˙ do nas dzwonili
ze szpitala, z˙e czeka na ciebie kilku poparzonych straz˙a-
ko´w i syn Harry’ego Petersa. Chłopak spadł z wozu
straz˙ackiego i złamał re˛ke˛. Hugo, jestes´ tam potrzebny.
– Nie moge˛ cie˛ tu zostawic´ – upierał sie˛ Hugo, spog-
la˛daja˛c spode łba na z˙onkilowa˛ zjawe˛.
– Dlaczego? – Z
˙
onkilowa zjawa wspie˛ła sie˛ na z˙on-
kilowe palce i gniewnie zajrzała mu w oczy. – Czy chcesz
przez to powiedziec´, z˙e jestes´ lepszym lekarzem ode
mnie?!
– Nie, ale...
– Wie˛c zaprowadz´ mnie do tych pacjento´w, o kto´rych
najbardziej sie˛ niepokoisz, i sie˛ sta˛d zwijaj! Marnuje pan
czas, doktorze McInnes.
Marnuje˛ czas? Jeszcze nikt nie zarzucił Hugonowi
McInnesowi, z˙e marnuje czas. Z wraz˙enia az˙ go zatkało.
– Lepiej wez´cie sie˛ do roboty – powiedział Don,
zaintrygowany i zarazem rozbawiony. – Hugo, na co
czekasz?
Nie miał zielonego poje˛cia, co go zatrzymuje.
79
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ PIA˛TY
To zadanie okazało sie˛ trudniejsze, niz˙ Rachel sie˛
spodziewała. Przez ostatnie cztery lata była zatrudniona
na oddziale nagłych wypadko´w, lecz tutaj nikt nie wyma-
gał natychmiastowej pomocy. Musiała za to przypomniec´
sobie zaje˛cia z okresu studio´w: jak opatruje sie˛ i leczy
owrzodzenia, na czym polega opieka nad pacjentem cier-
pia˛cym na długofalowe skutki uboczne wywołane przez
kortyzon, kto´ry podawano mu przez czterdzies´ci lat z po-
wodu gos´c´ca, jak zachowac´ sie˛ przy ło´z˙ku konaja˛cej
kobiety licza˛cej dziewie˛c´dziesia˛t osiem lat, kto´ra nadal
potrafiła sie˛ us´miechac´, a na powitanie nawet us´cisne˛ła
jej dłon´.
Rachel sama prosiła Hugona, by pozwolił jej zaja˛c´ sie˛
staruszkami. Dopiero gdy odjechał, uprzytomniła sobie,
jak ogromne okazał jej zaufanie.
– Przyjade˛ po ciebie w porze lunchu – obiecał, po
czym ruszył do swoich pacjento´w oraz do straz˙ako´w.
Staruszkowie wykazali sie˛ ogromnym sercem. Wszy-
scy bez wyja˛tku starali sie˛ byc´ pomocni, a Don nie od-
ste˛pował jej na krok. Kaz˙dy wiedział, czego mu trzeba.
– Doktor Hugo zakłada mi takie opatrunki – oznaj-
miła wiekowa pani Collins, zanim Don zda˛z˙ył otworzyc´
usta. Rachel us´miechne˛ła sie˛ do niego dyskretnie i potul-
nie zacze˛ła opatrywac´ noge˛ starszej pani wskazanym
opatrunkiem.
– Mam wraz˙enie, z˙e ten dom funkcjonowałby dosko-
nale bez naszych wizyt – zauwaz˙yła.
– Nauczylis´my sie˛ byc´ samowystarczalni – odparł
Don. – Sa˛ takie dni, kiedy Hugo nas nie odwiedza.
– Jak wyjez˙dz˙a na urlop?
– Kiedy zatrzymuja˛ go nagłe wypadki w Cowral. Tyl-
ko wtedy. Doktor McInnes nie bierze urlopu.
– Jak to? Nigdy?
– Ostatni raz wyjechał na wakacje trzy lata temu. –
Pochylił sie˛, by przytrzymac´ gazik. Pacjentka, okropnie
zaintrygowana taka˛ z˙onkilowa˛ lekarka˛, przysłuchiwała
sie˛ rozmowie. – Podejrzewam, z˙e on nie rozumie słowa
wakacje. W lecie Christine zabiera Toby’ego do babci,
do Nowego Jorku. Za pienia˛dze Hugona. I na tym koniec.
– To bardzo ponury z˙ywot.
– Teraz jest lepiej niz˙ wtedy, kiedy miał z˙one˛ – od-
rzekł piele˛gniarz. – Zdarzaja˛ sie˛ takie małz˙en´stwa. Nie-
warte funta kłako´w.
Hm.
– Czy aby na pewno powinienes´ mnie o tym informo-
wac´? – zaniepokoiła sie˛ Rachel, unosza˛c brwi i spogla˛da-
ja˛c znacza˛co na brodacza, kto´ry szeroko sie˛ us´miechna˛ł.
– Nie powinienem. Ale jaki sens miałoby z˙ycie, gdy-
by nie moz˙na było plotkowac´? Mam racje˛, pani Collins?
– S
´
wie˛ta prawda. – Staruszka omiotła wzrokiem Ra-
chel, po czym chwyciła ja˛ za re˛ke˛. – Pani jest me˛z˙atka˛
– stwierdziła, patrza˛c jej surowo w oczy.
– Tak.
– Nie w separacji ani nic z tych rzeczy?
– Nie.
– I jak ugasza˛ poz˙ar i otworza˛ szose˛, to wro´ci pani do
me˛z˙a?
81
S
´
LUB NAD OCEANEM
Jest tylko jedna odpowiedz´.
– Oczywis´cie.
Staruszka nie spuszczała z niej oczu. Zdaje sie˛, z˙e
w tym miasteczku informacje rozchodza˛ sie˛ lotem błys-
kawicy.
– Słyszałam, z˙e kło´cilis´cie sie˛ na wystawie pso´w.
Doszło do mnie, z˙e on jest niesympatyczny i gburowaty.
I nie przeja˛ł sie˛ tym, z˙e nasza Kim moz˙e umrzec´.
– Nikt w Cowral nie widział mojego me˛z˙a.
– Na pierwszy rzut oka...
Były obszary, na kto´re Rachel nie zamierzała sie˛ zape˛-
dzac´. Nie jest zobowia˛zana udzielac´ wyjas´nien´.
– Tutaj nikt go nie zna – powto´rzyła.
– Pani Collins, nadmierna ciekawos´c´ to pierwszy sto-
pien´ do piekła – wtra˛cił sie˛ Don. – Niech pani uwaz˙a,
z˙eby jodyna nie wylała sie˛ pani na noge˛.
Staruszka zmruz˙yła oczy i rozes´miała sie˛.
– Racja. Dostałabym za swoje. Ale nie tylko ja jestem
ciekawska. Pani doktor tez˙ bardzo by chciała usłyszec´
cos´ o naszym doktorze. Tak samo jak my o pani.
– Wie˛c niech jej pani opowie. – Don był po pie˛c´-
dziesia˛tce. Wygla˛da jak osobnik zadowolony z z˙ycia,
pomys´lała Rachel. Jak piele˛gniarz, kto´ry pos´wie˛cił sie˛
opiece nad chorymi i be˛dzie to robił, dopo´ki starczy mu
sił. To miłe. W Cowral z˙yje sie˛ pełnia˛ z˙ycia. Do tej pory
w ogo´le nie brała pod uwage˛ praktyki na prowincji.
Moz˙e...
Moz˙e, kiedy Craig...
– Małz˙en´stwo naszego doktora było do niczego – za-
cze˛ła pani Collins, a Rachel postanowiła sie˛ skupic´. Przy-
szło jej to łatwo, poniewaz˙ istotnie zz˙erała ja˛ ciekawos´c´.
– Jego matka mys´lała tylko o pienia˛dzach. Przy pierwszej
82
MARION LENNOX
nadarzaja˛cej sie˛ okazji zwiała do Sydney i wie˛cej w Cow-
ral jej nie widzielis´my. Stary doktor McInnes, dziadek
naszego doktora, mieszkał tu od zawsze, wie˛c jak tylko
matka Hugona chciała pozbyc´ sie˛ dziecka, co zdarzało sie˛
bardzo cze˛sto, wysyłała go do dziadka. Młody doktor
kochał go bezgranicznie. Potem stary miał wylew, akurat
gdy Hugo ukon´czył studia, wie˛c wnuk przyjechał do
Cowral i juz˙ tu został. Moim zdaniem nie miał wyboru.
Po pierwsze był do dziadka bardzo przywia˛zany, a po
drugie ugrza˛zł...
Ach tak, czyli wcale nie jest tu z wyboru...
– Na pocza˛tku nie wiedział, co ze soba˛ zrobic´ – podja˛ł
Don. Niezła para, pomys´lała Rachel. Piele˛gniarz, kto´ry
bardziej by pasował do chaty drwala niz˙ do domu star-
co´w, oraz wiekowa staruszka z inteligentnym błyskiem
w oczach. A moz˙e jest to figlarny błysk? – Stary doktor
pare˛ lat chorował, a Hugo opiekował sie˛ nim i mu po-
magał. To musiał byc´ dla niego spory wstrza˛s: praktyka
na wsi. Wczes´niej pracował w wielkim mies´cie.
– Potem poznał Beth – uzupełniła staruszka. – Chris-
tine i Beth. Przyjechały tu malowac´. Ich rodzice sie˛
rozwiedli. Ojciec miał w Cowral domek rybacki, wie˛c
korzystały z darmowego dachu nad głowa˛. Były bez
grosza, ale uwaz˙ały, z˙e sa˛ najwaz˙niejsze w s´wiecie. Ich
matka ma atelier w Nowym Jorku. Obydwie sie˛ ubierały
jak na Manhattanie. Kre˛ciły nosem, z˙e tutaj nikt nie umie
zaparzyc´ kawy.
– Były egzotyczne i atrakcyjne – cia˛gna˛ł Don. – O-
pro´cz tego bardzo, ale to bardzo kosztowne. Ich obrazo´w
nikt nie rozumiał, wie˛c szybko doszły do wniosku, z˙e
jedna z nich powinna wyjs´c´ za naszego doktora.
– A on tak strasznie sie˛ nudził, z˙e dał sie˛ na to nabrac´
83
S
´
LUB NAD OCEANEM
– wyjas´niła pani Collins. Gawe˛dziarski tandem. Piele˛g-
niarz i starsza pani niemal sie˛ przekrzykiwali. To dziwne.
Moz˙e zalez˙y im na tym, by opowies´c´ nabrała wie˛kszej
dramaturgii? – Czuł sie˛ tu osaczony potrzebami miesz-
kan´co´w i potrzebami dziadka. Beth była pie˛kna i przypo-
minała mu o z˙yciu w duz˙ym mies´cie. Wa˛tpie˛, z˙eby maja˛c
za przykład swoich rodzico´w, wiedział, jak wygla˛da po-
rza˛dne małz˙en´stwo. Wie˛c oz˙enił sie˛ z Beth i spłodził
Toby’ego.
– Bez sensu... – Don pokre˛cił głowa˛ i zerkna˛ł na
Rachel, jakby sie˛ zastanawiał, co jeszcze dodac´. – To
małz˙en´stwo nie miało szansy. Beth wyszła za niego,
kieruja˛c sie˛ błe˛dnymi motywami. Podejrzewam, z˙e i Hu-
go nie miał poje˛cia, dlaczego na to sie˛ zdecydował.
Z
˙
adne nie wiedziało, czym jest zwia˛zek dwojga ludzi.
Beth urza˛dziła dom w koszmarnym stylu, lecz wcale nie
była szcze˛s´liwa. Rzucała Hugona dwa razy. A kiedy
dowiedziała sie˛, z˙e jest w cia˛z˙y, odeszła na dobre. Chcia-
ła usuna˛c´ cia˛z˙e˛, ale Hugo protestował. Opuszczaja˛c go,
wybrała kompromis. Ja wiem, z˙e to brzmi bez sensu, ale
Beth nie wiedziała, o co jej w z˙yciu chodzi. Nie miesz-
kała z Hugonem, kiedy Toby sie˛ urodził. Była wtedy
z jakims´ malarzyna˛ w Sydney.
– Ale nadal cia˛gne˛ła od niego pienia˛dze – dodała pani
Collins.
– Zaraz potem umarła. Rzucawka. Podobno duz˙o pili
z tym facetem. Nie dbała o cia˛z˙e˛, ale Toby na tym nie
ucierpiał. Przyszedł na s´wiat przez cesarskie cie˛cie, ale
dla niej było juz˙ za po´z´no. Nasz doktor strasznie to
przez˙ył. Dre˛czyło go poczucie winy, z˙e nie starał sie˛
sprowadzic´ jej do domu. Jej siostra tylko to w nim po-
głe˛biała.
84
MARION LENNOX
– Christine... – szepne˛ła Rachel.
– A tak, Christine. – Don wzruszył ramionami. – Zo-
stała w Cowral, bo tu ma dom, ale nienawidzi tego
miasteczka. Jej obrazy sie˛ nie sprzedaja˛, a to, co czasami
za nie dostanie, wydaje na głupoty. Moz˙na by jej wspo´ł-
czuc´, gdyby nie była taka cholernie... protekcjonalna. Nie
ma pienie˛dzy. Mieszka tu i nikomu nie pozwala zapom-
niec´ o Beth. Cia˛gle wpe˛dza Hugona w poczucie winy.
,,Moja kochana Beth’’, stale powtarza, i kaz˙e im miesz-
kac´ w tej kaplicy. ,,Nie wolno nam nigdy zapomniec´
o matce Toby’ego.’’ Ale to, z˙e Beth i Hugo z˙yli jak pies
z kotem...
– Ona chce sie˛ wydac´ za doktora. – Pacjentka po-
stanowiła dorzucic´ swoje trzy grosze. – I w kon´cu go do
tego zmusi. Wymogła na nim, z˙eby Toby spe˛dzał z nia˛
czas. ,,Bo to jego jedyny kontakt z rodzina˛ matki’’. Tak
gra na emocjach doktora, z˙e on nie s´mie niczego zmienic´
w tym domu.
Dosyc´ tego dobrego, pomys´lała Rachel. Opatrunek juz˙
dawno zmieniony. Nie wypada, by lekarz plotkował
o drugim lekarzu z jego pacjentami oraz z piele˛gniarzem.
– Musze˛ zaja˛c´ sie˛ naste˛pnymi – os´wiadczyła.
– Od kaz˙dego usłyszy pani to samo – ostrzegła ja˛
pani Collins. – Nasz doktor jest na dobrej drodze, z˙eby
dac´ sie˛ wmanewrowac´ w drugie małz˙en´stwo z taka˛ sama˛
nieudacznica˛ jak pierwsza. To, co robi, jest okropne.
Wychodza˛c z pokoju, Rachel zastanawiała sie˛, co jest
okropne. Takie małz˙en´stwo, czy sztuka Christine?
A moz˙e wcale nie musi sie˛ zastanawiac´?
– Jak ci poszło?
Przyjechał po nia˛ spo´z´niony po´ł godziny. Tłumaczył
85
S
´
LUB NAD OCEANEM
sie˛, z˙e zatrzymał go drobny wypadek, ale z jego twarzy
wyczytała, z˙e było to cos´ znacznie powaz˙niejszego niz˙
,,drobny wypadek’’. Wygla˛dał jak człowiek u kresu sił.
– Co sie˛ stało? – zapytała, lecz on pokre˛cił głowa˛.
– Jak sobie radziłas´ ze staruszkami? – Niezbyt tak-
townie zmienił temat. Oto facet, kto´ry pracuje w poje-
dynke˛, pomys´lała. Sam dz´wiga na barkach odpowiedzial-
nos´c´ za zdrowie całego miasta.
– Dziadkowie sa˛ rozkoszni – oznajmiła. – Poznałam
nie tylko historie ich choro´b, ale i z˙yciorysy chyba wszyst-
kich mieszkan´co´w.
– Ła˛cznie z moim? – Us´miechna˛ł sie˛ z przymusem.
– Oczywis´cie. – Sadowia˛c sie˛ w samochodzie, od-
wzajemniła us´miech Hugona. – Jak moz˙esz w to wa˛tpic´?
Skrzywił sie˛.
– Czy twoje z˙ycie uczuciowe tez˙ rozpracowali?
– Moje? – Uniosła brwi. – Ja nie mam z˙ycia uczucio-
wego.
– Masz me˛z˙a.
– Mam – przyznała.
– Ma˛z˙ i uczucia. Czy to nie to samo?
Kiedys´ tak było. Dawno temu.
– Gdzie jedziemy? – Nie tylko jemu wolno bezkarnie
zmieniac´ temat. Trzeba oddalic´ sie˛ od ryzykownych re-
jono´w.
– Zawioze˛ cie˛ na lunch. Potem ty odpoczniesz, a ja...
– A ty be˛dziesz dalej tyrał.
– Taki mam zamiar.
– Wykluczone. – Pokre˛ciła głowa˛. – To jest głupi
plan.
– Słucham?
– Pracowałes´ rano, kiedy jeszcze spałam. Potem ja
86
MARION LENNOX
przepracowałam trzy godziny, a ty juz˙ szes´c´, wie˛c dla-
czego teraz mam sie˛ nudzic´, a ty be˛dziesz bawił sie˛
w doktora?
– Wcale nie musisz sie˛ nudzic´ – stwierdził. – Moz˙esz
po´js´c´ na spacer z Penelope.
– Wczoraj wieczorem naspacerowałam sie˛ po dziurki
w nosie. Mam dosyc´ na najbliz˙sze po´ł roku.
– To co chcesz robic´?
– Zjes´c´ lunch, a potem zaja˛c´ sie˛ czyms´ poz˙ytecznym.
Jes´li zostane˛ zmuszona do pozostania w domu na całe
popołudnie, moge˛ zrobic´ cos´ niestosownego, na przykład
zedre˛ ze s´cian tapety w salonie. – Jego twarz ste˛z˙ała.
– Nie wierze˛, z˙e lubisz takie brokaty!
– Jestem Christine dozgonnie wdzie˛czny – os´wiad-
czył zmienionym tonem.
– Ja takz˙e jestem jej wdzie˛czna, ale z tego powodu nie
chodze˛ w brokatach. Ani nawet w ubraniach, kto´re dla
mnie wybrała.
– Zranisz jej uczucia.
– Czyz˙by? – Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Czy to dlatego mieszkasz ws´ro´d brokato´w? Naprawde˛
uwaz˙asz, z˙e nie spałaby po nocach, gdybys´ powiedział:
,,Dzie˛ki, Christine, to bardzo ładnie z twojej strony, ale
nie gustuje˛ w czerwono-złotych materiałach’’?
Hugo s´cia˛gna˛ł brwi.
– O co ci chodzi? Nie lubie˛ z˙o´łtego.
– Toby twierdzi, z˙e lubisz.
– Nie lubie˛.
– Nie podoba ci sie˛ z˙o´łty samocho´d pana Adding-
tona?
Ka˛ciki jego warg drgne˛ły, jego twarz pojas´niała.
– Ska˛d wiesz o samochodzie Addingtona?
87
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Od Toby’ego. Nie podoba ci sie˛?
– Jasne, z˙e mi sie˛ podoba. To jest ferrari.
– I tylko to jest w nim takie atrakcyjne? Wolałbys´,
z˙eby był czerwono-złoty? Aston martin Michaela jest
czerwony. Nienawidze˛ tego auta.
Unio´sł brwi zaintrygowany.
– Co jest grane mie˛dzy wami? Nienawidzisz jego psa.
Nienawidzisz jego auta. Kło´cisz sie˛ z nim na oczach
całego tłumu, a on zostawia cie˛ w miasteczku zagroz˙o-
nym poz˙arem.
– Co z tego? – Wzruszyła ramionami.
Jej chłodny ton go nie znieche˛cił.
– Co to za małz˙en´stwo, doktor Harper?
Powiedziec´ mu? Nie. Lepiej nie ogla˛dac´ jego reakcji.
Nie lubiła o tym mo´wic´. Na twarzach rozmo´wco´w poja-
wiał sie˛ wo´wczas wyraz niedowierzania i zaskoczenia.
Lepiej wykorzystac´ Michaela jako kozła ofiarnego, ni-
by-me˛z˙a, z˙eby ukryc´ rzeczywisty bo´l.
– Wcale nie nienawidze˛ Penelope. – Poruszyła naj-
mniej kontrowersyjny temat. – Dlaczego tak uwaz˙asz?
– Nie kochasz jej!
– Bo jest... beznadziejna. – Us´miechne˛ła sie˛ zado-
wolona, z˙e oddalili sie˛ od osobistych temato´w. – Dok-
torze, niech pan sie˛ podzieli ze mna˛ swoimi obowia˛-
zkami. Niech mnie pan nie zamyka na reszte˛ dnia w czte-
rech czerwono-złotych s´cianach w towarzystwie durnego
psa.
– Mam w planie wyjazd na front walki z ogniem. Do
punktu dowodzenia. Chłopcy zaczynaja˛ miec´ objawy po-
draz˙nienia dro´g oddechowych i wyczerpania z powodu
wysokiej temperatury. Jest tez˙ sporo poparzen´, ale nie
moga˛ sie˛ wycofac´.
88
MARION LENNOX
– Moge˛ jechac´ z toba˛?
– W tym stroju? – Unio´sł brwi.
– Chyba nie – przyznała. – Moz˙e w sklepie pani
Sanderson znajdzie sie˛ cos´ troche˛ bardziej odpowied-
niego.
– Wpadniemy do domu po kanapki, a potem zawioze˛
cie˛ do remizy. – Us´miechna˛ł sie˛ zniewalaja˛co. – Wa˛tpie˛,
z˙eby pani Sanderson miała jakies´ modele z z˙o´łtej kolek-
cji strojo´w straz˙ackich.
Paliło sie˛ znacznie bliz˙ej miasteczka, niz˙ mys´leli.
Cowral lez˙y na po´łwyspie, pie˛c´ mil od Narrows, wa˛s-
kiego pasa ziemi ła˛cza˛cego miasteczko ze stałym la˛dem.
Narrows to go´rzysty busz, kto´ry teraz płona˛ł. Hugo za-
mierzał dojechac´ za pierwsze pasmo wzgo´rz, lecz musiał
zatrzymac´ sie˛ przed blokada˛ juz˙ u ich podno´z˙a. Stamta˛d
zostali skierowani do punktu dowodzenia, kto´ry prze-
nio´sł sie˛ bardziej na południe.
– Cholera! – Hugo zjechał na pobocze. Wiatr nieco
zelz˙ał, wie˛c kłe˛by dymu szły prosto w niebo pos´ro´d
je˛zoro´w ognia buchaja˛cych ws´ro´d skał.
Rachel po raz pierwszy zacze˛ła sie˛ naprawde˛ bac´.
Do tej pory poz˙ar jawił jej sie˛ zaledwie jako tło takz˙e
jej dotykaja˛cych problemo´w. To przez niego ugrze˛zła
w Cowral. Nie było z˙adnego innego powodu. Australij-
czycy sa˛ przyzwyczajeni do poz˙aro´w buszu i to jest po
prostu zwyczajny poz˙ar. W buszu.
A jes´li przerodzi sie˛ w cos´ gorszego? Popatrzyła po
sobie. Straz˙ak w remizie ubrał ja˛ w kombinezon, solidne
sko´rzane buty oraz kask ochronny. Omal nie pe˛kła ze
s´miechu, zobaczywszy sie˛ w lustrze. Ale teraz wcale nie
było jej wesoło.
89
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Prawdziwe piekło – szepne˛ła.
– Rano stracilis´my jednego straz˙aka.
– Stracilis´cie go?
– Zmienił sie˛ kierunek wiatru, a on za bardzo oddalił
sie˛ od zespołu. Płomienie odcie˛ły mu droge˛. Nic nie
moz˙na było zrobic´, z˙eby go ratowac´. Koledzy byli bezsi-
lni. Przywiez´li zwłoki do Cowral, zanim wyjechałem po
ciebie.
Nic dziwnego, z˙e był przygne˛biony.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałes´?
– Włas´nie to zrobiłem.
Bo nie było potrzeby, pomys´lała. A moz˙e nawet była,
ale Hugo jest od dawna zdany sam na siebie i w ogo´le nie
zdaje sobie z tego sprawy. Dzielenie sie˛ traumatycznymi
przez˙yciami, rozmowa o nich to jedyny sposo´b, by prze-
trwac´ w takich sytuacjach. Lecz Hugo radzi sobie bez
tego.
– Do czego moge˛ ci sie˛ przydac´? – zapytała cicho,
a on przyjrzał sie˛ jej badawczo.
– Jes´li naprawde˛ chcesz pomo´c...
– Juz˙ powiedziałam, z˙e chce˛. – Nagle sie˛ rozzłos´ciła.
– Masz zespo´ł. Pogo´dz´ sie˛ z ta˛ mys´la˛.
– Nie chciałem...
– Wykorzystaj mnie – powiedziała zme˛czonym gło-
sem. – Po prostu wykorzystaj.
Popatrzył na nia˛ podejrzliwie.
– Zespo´ł, kto´ry był przy s´mierci Barry’ego, nadal jest
w akcji. Maja˛ wro´cic´ o drugiej. Chce˛ ich obejrzec´. To
be˛dzie dramat. Z
˙
aden nie zgodził sie˛ zejs´c´ wczes´niej,
przed kon´cem zmiany, wie˛c obiecałem, z˙e be˛de˛ na nich
czekał.
– Zamierzasz zrobic´ odprawe˛ naste˛pnym zespołom?
90
MARION LENNOX
– W zeszłym roku, w porze poz˙aro´w, musiałem ode-
słac´ do domu jednego z ochotniko´w z powodu zaczadze-
nia. Nikomu nie powiedział, z˙e ma trudnos´ci z oddycha-
niem, po czym zacza˛ł sie˛ dusic´. Dotarł do mnie w ostat-
niej chwili. Chce˛, z˙eby wszyscy zostali poinformowani
o zagroz˙eniach, nawet jes´li usłysza˛ to po raz pia˛ty. Trze-
ba wbic´ im do głowy, z˙e musza˛ duz˙o pic´. Zawodowym
straz˙akom, a nawet dobrze wyszkolonym ochotnikom,
przydzielono teraz pomocniko´w, kto´rzy maja˛ szlachetne
intencje, ale zielonego poje˛cia o zasadach bezpieczen´st-
wa. Ten facet, dzisiaj rano... po szes´c´dziesia˛tce, prowa-
dził sklep z artykułami z˙elaznymi. Uwaz˙ał, z˙e wszystko
wie. Szef grupy bardzo to przez˙ywa. Przeszkolił ochot-
niko´w, ale ja chce˛ raz na zawsze wbic´ im do głowy pewne
zasady. Nie z˙ycze˛ sobie wie˛cej trupo´w.
– Moge˛ sie˛ tego podja˛c´.
– Przedstaw im to z jak najokropniejszej strony – po-
lecił jej. – Tam nikt nie dostaje drugiej szansy.
Po´ł godziny po´z´niej w kombinezonie, wysokich bu-
tach i w kasku wygłosiła pogadanke˛ dla grupy oso´b, kto´re
podobnie jak ona zupełnie nie pasowały do tej scenerii.
Hugo zaja˛ł sie˛ kolegami zmarłego ochotnika, ona reszta˛
ludzi. Starała sie˛, by jej słowa brzmiały przekonuja˛co
i stanowczo.
Nawet jej sie˛ to udało. Az˙ dziw, ile człowiek potrafi
w sytuacjach podbramkowych.
– Musicie duz˙o pic´ – mo´wiła – cały czas miec´ przy
sobie wode˛. Nie wolno zdejmowac´ kasku, nawet na chwi-
le˛, ani odziez˙y ochronnej. Jes´li cokolwiek zacznie wam
dolegac´, natychmiast sie˛ zgłaszajcie. Cokolwiek – po-
wto´rzyła z naciskiem. – Jes´li zaczniecie kasłac´, wracajcie
91
S
´
LUB NAD OCEANEM
do bazy. Bo´l w klatce piersiowej, drapanie w gardle, bo´le
w nogach, oboje˛tnie co, natychmiast wracajcie tutaj. Nie
ma medali za brawure˛. Ryzykuja˛c swoje z˙ycie, naraz˙acie
cały zespo´ł. Teraz, zanim sie˛ rozstaniemy, proponuje˛,
z˙ebys´cie po kolei opowiedzieli mi pokro´tce o stanie wa-
szego zdrowia i jes´li cos´ was niepokoi, chce˛ o tym wie-
dziec´. Jasne? Teraz!
– Ona jest niesamowita – szepne˛ła Hugonowi do ucha
jedna z dziewcza˛t przysłuchuja˛ca sie˛ odprawie.
Miriam nalez˙ała do grupy przeszkolonych ochotni-
ko´w. Była w tym samym zespole co Barry, straz˙ak, kto´ry
zgina˛ł. Miała poparzona˛ re˛ke˛ i była w lekkim szoku po
porannym wypadku. Opatrzywszy ja˛, Hugo postanowił
odesłac´ ja˛ do domu.
– Taaak, niesamowita – przyznał. – Apodyktyczna.
– Jakby sie˛ tego uczyła.
– Apodyktycznos´ci? To bardzo prawdopodobne.
– Szkoda, z˙e taka nie jestem – westchne˛ła Miriam.
– Barry wiedział, co mamy robic´. Jes´li cos´ po´jdzie nie
tak, mielis´my wzywac´ pomoc, ale kiedy wiatr sie˛ odwro´-
cił, on jak ope˛tany rzucił sie˛ do walki z ogniem. Zacze˛-
lis´my sie˛ wycofywac´, a on został, traktuja˛c poz˙ar jak o-
sobiste wyzwanie. I potem nagle płomienie go otoczyły.
Gdybym była troche˛ bardziej apodyktyczna...
– Barry i tak by cie˛ nie posłuchał – rzekł łagodnym
tonem Hugo. Na co dzien´ Miriam pracowała jako urze˛d-
niczka w ratuszu. Zupełnie nie pasowała do tej scenerii.
– Barry uznawał tylko autorytet zwierzchnika.
– Ale polecenie tej twojej Rachel by wypełnił – stwier-
dziła Miriam. – Wystarczy posłuchac´ jej głosu. Ona spra-
wia wraz˙enie, jakby wszystko miała pod kontrola˛.
To prawda.
92
MARION LENNOX
Co ona powiedziała? ,,Ta twoja Rachel’’?
Jego Rachel. Denerwuja˛ce sformułowanie. Miriam
chciała powiedziec´, z˙e on i Rachel tworza˛ zespo´ł, ale
zasugerowała cos´ wie˛cej. Wysłuchiwała teraz racji star-
szego wiekiem me˛z˙czyzny, kto´ry przekonywał ja˛, dla-
czego nalez˙y przydzielic´ go do grupy ochotniko´w. Był to
Sam Nieve. Cholera. To oczywiste, z˙e on do tego sie˛ nie
nadaje. Hugo postanowił interweniowac´. Nie słyszał od-
powiedzi Rachel, ale zanim do nich podszedł, zauwaz˙ył,
z˙e ramiona me˛z˙czyzny nie opadły, za to niedoszły straz˙ak
zdja˛ł kask i odszedł z bardzo waz˙na˛ mina˛. Po chwili jego
samocho´d ruszył w strone˛ miasteczka. Hugo odetchna˛ł
z ulga˛.
Sam Nieve jest chory na serce. Na froncie walki
z ogniem nie byłoby z niego z˙adnego poz˙ytku, ale jest
tak samo uparty jak Barry. Jak ona go przekonała? Tylko
jej mogło sie˛ to udac´. Ta kobieta jest niesamowita.
Jego Rachel? Nic z tych rzeczy. Ta kobieta ma me˛z˙a.
Jest... zaje˛ta.
Trzy godziny po´z´niej postanowili wracac´ do miastecz-
ka, poniewaz˙ na Hugona czekali pacjenci. Przez ten czas
jedna grupa zakon´czyła swoja˛ zmiane˛, a zasta˛piła ja˛
druga. Pomoc lekarska be˛dzie potrzebna przy kolejnej
zmianie, lub wczes´niej w razie nagłego wypadku.
– Bardzo dobrze sie˛ spisałas´ – powiedział Hugo,
czym bardzo ja˛ rozzłos´cił.
– Oczekujesz, z˙e ja tez˙ be˛de˛ ci prawic´ komplementy?
– Nie. Co powiedziałas´ Samowi, z˙eby odwies´c´ go od
gaszenia poz˙aru?
– Naprawde˛ chcesz to usłyszec´?
– Tak.
93
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Wykorzystałam ciebie.
– Mnie?
– Powiedziałam mu, z˙e w cia˛gu dwo´ch dni straciłes´
dwo´ch pacjento´w, wie˛c po pierwsze w kostnicy nie ma
juz˙ miejsca, a po drugie, z˙e na pewno bys´ sie˛ załamał,
gdyby umarła jeszcze jedna osoba, oraz z˙e całe Cowral
miałoby mu za złe, z˙e pozbawił miasteczko opieki lekars-
kiej.
– Serdeczne dzie˛ki – mrukna˛ł pod nosem.
– Powiedziałam mu tez˙, z˙e tutaj potrzebna jest nie
tylko siła fizyczna. Uprzytomniłam mu, z˙e jes´li ogien´
podejdzie bliz˙ej miasteczka, wszystkie dachy powinny
byc´ oczyszczone i wszystkie we˛z˙e do podlewania ogro´d-
ko´w sprawne. – Us´miechne˛ła sie˛ na widok jego wielkich
oczu. – Podejrzewam, z˙e rynny pana Nieve tez˙ nie sa˛
droz˙ne, bo ta uwaga zrobiła na nim spore wraz˙enie.
Kazałam mu poprosic´ dyrektora szkoły o wypoz˙yczenie
kilku starszych ucznio´w, kto´rzy przejda˛ sie˛ po domach
i sprawdza˛ stan dacho´w i rynien.
Hugo zagwizdał przez ze˛by.
– Sprytna jestes´.
– Ale to jest s´wie˛ta prawda.
– Co?
– To, z˙e nie z˙yczysz sobie wie˛cej zgono´w.
– Jestes´ tego pewna?
Spojrzała na niego spod opuszczonych powiek.
– Osobis´cie jestem za zgonami – stwierdziła z udawa-
na˛ powaga˛, by go rozs´mieszyc´. – Wie˛cej zgono´w, mniej
pacjento´w, bo pacjenci straszliwie brudza˛.
Parskna˛ł s´miechem, lecz jego oczy pozostały powa-
z˙ne.
– Tych dwoje... – zacze˛ła, prowokuja˛c go do roz-
94
MARION LENNOX
mowy. Wyczuwała, z˙e jako jedyny lekarz w okolicy
nie miał z kim dzielic´ sie˛ refleksjami na takie ponure
tematy.
Lecz Hugo nie potrafił korzystac´ ze wsparcia kolego´w
po fachu. Mimo to cierpliwie czekała. W kon´cu wzruszył
ramionami i nieco sie˛ otworzył.
– Ten wczorajszy zgon był nieuchronny – odparł.
– Dla Annie wybiła jej godzina. Ale bardzo ja˛ lubiłem.
– Wykrzywił wargi. – Kiedy Beth umarła, Annie zacze˛ła
dla nas piec ciasto czekoladowe. Na kaz˙dy weekend.
A Barry... Barry był nade˛tym bubkiem, ale nie zasłuz˙ył
na taki koniec. Zostawił przemiła˛ z˙one˛ i dwo´jke˛ rozbest-
wionych bachoro´w, kto´rym do kon´ca z˙ycia be˛dzie go
brakowało.
– Praca lekarza na prowincji jest bardzo cie˛z˙ka – ode-
zwała sie˛ Rachel po chwili ciszy. Przegarniała palcami
włosy. Zdje˛ła kask, zanim wsiadła do samochodu, i teraz
miała na głowie resztki przero´z˙nych spopielałych s´mieci.
– Bo człowiek sie˛ przywia˛zuje do swoich pacjento´w.
– Tobie to sie˛ nie zdarza?
– Na oddziale ratownictwa medycznego to jest pra-
ktycznie niemoz˙liwe. Pamie˛tam zaledwie paru pacjen-
to´w.
– Kon´czysz dyz˙ur i masz z głowy?
– Mniej wie˛cej.
– Cudowne z˙ycie – szepna˛ł Hugo, a Rachel wychwy-
ciła w jego głosie nute˛ goryczy.
– Naprawde˛ chciałbys´ sie˛ zamienic´?
– Wolałbym mo´c czasami sie˛ wyła˛czyc´. Cowral...
Przyjechałem tu, z˙eby opiekowac´ sie˛ moim chorym dziad-
kiem, i od tej pory nie miałem szansy sta˛d wyjechac´.
– Bo nie masz zaste˛pstwa?
95
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Ponieka˛d.
– A po cze˛s´ci? – Zmieniła pozycje˛, by mu sie˛ przy-
jrzec´. Z
˙
ałowała, z˙e juz˙ wjez˙dz˙aja˛ do miasteczka i to sam
na sam zaraz sie˛ skon´czy.
Lubie˛ tego me˛z˙czyzne˛ o s´mieja˛cych sie˛ oczach. Szko-
da, z˙e jest przeznaczony Christine. Miałam okazje˛ wi-
dziec´, jak Christine na niego patrzy. On za to wspomina
o niej tylko w konteks´cie Toby’ego.
– Po cze˛s´ci tez˙ i dlatego, z˙e tutaj z˙yje˛. Cowral to cały
s´wiat Toby’ego. Wszyscy go kochaja˛. Myra, Christine...
i cała reszta. Tutaj po prostu jest jego dom. Wszyscy sie˛
nim opiekuja˛.
– W zamian za to ty opiekujesz sie˛ nimi – zauwaz˙yła.
Manewrował teraz na parkingu, lecz to nie dlatego
zacisna˛ł wargi. Jest przygne˛biony. W cia˛gu doby dwa
razy stwierdził zgon. W wielkomiejskim szpitalu Rachel
miała do czynienia ze zwłokami prawie kaz˙dego dnia.
Dwa zgony nie zrobiłyby na niej az˙ takiego wraz˙enia.
Moz˙e powinny? Moz˙e za mało sie˛ angaz˙uje? Jest zaan-
gaz˙owana. Czy moz˙na zaangaz˙owac´ sie˛ jeszcze bardziej?
Dlaczego nie jest w domu?
– Rajski z˙ywot... – odezwał sie˛ Hugo. – Wyjs´c´ z pra-
cy i mo´c is´c´ do kina, do restauracji...
Łatwo mu tak mo´wic´. Gdyby wiedział, jak ona nie
znosi restauracji... Kiedy ostatni raz była w kinie?
– Mam ro´z˙ne obowia˛zki – oznajmiła.
– Jasne. Penelope. Michael.
– Michael nie jest...
– Masz racje˛. To nie jest moja sprawa. – Wyła˛czył
silnik. – Ale chciałbym wiedziec´, jak wygla˛da twoje
z˙ycie. Jak funkcjonuja˛ bezdzietni lekarze w wielkim mie-
s´cie? To dla mnie zupełnie nieznana rzeczywistos´c´.
96
MARION LENNOX
– Kiedys´ w niej z˙yłes´.
– Tak dawno, z˙e juz˙ nic nie pamie˛tam. Che˛tnie bym
sobie przypomniał.
Co tu przypominac´? Zdawała sobie sprawe˛, z˙e Hugo ma
na mys´li chaotyczny tryb z˙ycia, jaki prowadzi Michael, tak
dla niej niezrozumiały, z˙e az˙ absurdalny. Zamkne˛ła oczy.
Po co mu cokolwiek tłumaczyc´? Ten człowiek dz´wiga na
barkach zbyt duz˙o, by go obcia˛z˙ac´ swoja˛ tragedia˛.
– To nic ciekawego. Przed toba˛ jeszcze sporo pracy.
Czy moge˛ ci w czyms´ pomo´c?
Popatrzył na nia˛ tak, jakby wszystko wiedział. To
niemoz˙liwe. Ska˛d miałby wiedziec´ o Craigu?
– Na dzisiaj wystarczy.
– Teraz masz przychodnie˛?
– Przez dwie godziny.
– To znaczy, z˙e zobaczymy sie˛ na kolacji.
– Tak. W mie˛dzyczasie przebierz sie˛ i znowu ba˛dz´
naszym gos´ciem. Idz´ na spacer z psem...
– Tak jest.
– Do zobaczenia.
Koniec rozmowy. Ale on nie spuszcza z niej wzroku.
Powinien juz˙ sie˛ odwro´cic´, pomys´lała. I wysia˛s´c´ z auta.
Ani drgna˛ł. Czy to jakas´ magiczna siła nie pozwala im
wyjs´c´ z samochodu? Dziwne uczucie. Idiotyczne. Po-
zbawione jakiegokolwiek sensu. On ma swoje zaje˛cia,
a ona jest me˛z˙atka˛. Nic ich nie ła˛czy. A jednak. Nie mogli
oderwac´ od siebie wzroku. Spogla˛dali...
Zagla˛dali sobie pod maski, widzieli, co za nimi sie˛
kryje. Rachel ujrzała człowieka, kto´ry wiele wycierpiał.
Oraz jego osamotnienie. Te˛sknote˛.
Jak to zobaczyła? Nie wiadomo. Lecz jes´li ona tyle
wyczytała z jego twarzy, to ile on o niej sie˛ dowiedział?
97
S
´
LUB NAD OCEANEM
To s´mieszne. Trzeba sie˛ czyms´ zaja˛c´. Wyprowadzic´
psy. Zapełnic´ te godziny, zanim znowu go zobaczy.
Absurdalna sytuacja! W kon´cu udało sie˛ jej wysia˛s´c´.
Trzasne˛ła drzwiami mocniej, niz˙ zamierzała. W ten spo-
so´b zamkne˛ła sprawe˛.
– Ide˛ pod prysznic – oznajmiła, ws´ciekła na siebie za
kompromituja˛ce drz˙enie swojego głosu.
Ruszyła do domu, a on nie odrywał od niej wzroku.
98
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Nie miał poje˛cia, co sie˛ stało.
Przyja˛ł kilku pacjento´w, kto´rym na szcze˛s´cie nie dole-
gało nic powaz˙nego, poniewaz˙ jego mys´li kra˛z˙yły zupeł-
nie gdzie indziej. Moz˙e byłoby lepiej, gdyby byli powaz˙-
nie chorzy, pomys´lał. Nie mo´głby wo´wczas mys´lec´ o le-
karce, na widok kto´rej us´miech sam cis´nie mu sie˛ na
wargi.
Z kolei jej us´miech przyprawia go o niepokoja˛cy
skurcz z˙oła˛dka. Kiedy po raz ostatni ktos´ wywołał u nie-
go podobne sensacje? Czy była to kobieta?
Nie, nigdy mi sie˛ to nie przytrafiło, przeszło mu przez
mys´l, gdy zmieniał opatrunek Tomowi Harrisowi, kto´ry
zranił sie˛ kilka dni wczes´niej, robia˛c porza˛dki woko´ł
domu. Tom Harris był milczkiem, wie˛c uwaga Hugona
nadal skupiała sie˛ na Rachel. Dlaczego akurat na niej?
Ona jest me˛z˙atka˛, powtarzał sobie. Szcze˛s´liwa˛, jak sie˛
wydaje. Ten facet, z kto´rym była na wystawie, jest wyja˛t-
kowo nieciekawy, a ona na niego nie narzeka ani słowem.
Moz˙e sie˛ boi. Moz˙e ten Michael jest brutalny?
Z czaso´w studio´w pamie˛tał pytanie, na kto´re odpo-
wiedz´ niemal w kaz˙dym przypadku wskazywała na prze-
moc w rodzinie. Wielokrotnie sie˛ nim posługiwał, cze˛sto
ze zdumiewaja˛cym skutkiem.
– Czy w cia˛gu ostatnich lat zdarzyło sie˛ pani bac´
me˛z˙a?
Był przekonany, z˙e Rachel by zaprzeczyła. Na wysta-
wie była zła na Michaela, ale na pewno sie˛ go nie bała.
Rzuciła wtedy kluczyki z takim impetem, z˙e Hugo znowu
sie˛ us´miechna˛ł.
– Mys´li pan o naszej nowej pani doktor? – zapytał
znienacka pacjent. Jego głos tak Hugona zaskoczył, z˙e
omal nie upus´cił bandaz˙a.
– Nie. Mys´lałem o tym, z˙e re˛ka ładnie sie˛ goi.
– Takiego us´miechu nie wywołuja˛ mys´li o poharata-
nej re˛ce starego rybaka – oznajmił Tom, lecz oczy mu sie˛
s´miały.
– Dlaczego? Masz bardzo ładne re˛ce – odcia˛ł sie˛
Hugo.
– Aha! Ty tez˙ masz seksowne re˛ce – zarechotał Tom.
– Ale załoz˙e˛ sie˛, z˙e nasza Rachel ma jeszcze ładniejsze!
Nasza Rachel... Jak szybko wszyscy ja˛ zaakceptowali.
– Nasza Rachel ma me˛z˙a – wyrwało sie˛ Hugonowi ku
tym wie˛kszej rados´ci rybaka.
– To znaczy, z˙e sie˛ nie pomyliłem!
– Tom... – zacza˛ł groz´nie Hugo.
– Mnie nic do tego. Ja tu przyszedłem na opatrunek.
Za to ty wro´cisz do domu i spe˛dzisz z nia˛ noc pod jednym
dachem.
– Nie moge˛... – mrukna˛ł Hugo speszony.
– Moz˙esz, moz˙esz – zache˛cał go Tom, doskonale
wiedza˛c, co Hugo ma na mys´li. – Przynajmniej spro´buj.
Pod wieczo´r, ida˛c przez trawnik ze szpitala do domu,
poczuł, jak na sama˛ mys´l, z˙e czeka tam na niego Rachel,
poprawia mu sie˛ nastro´j. Wszedłszy do kuchni, zamiast
nakrytego stołu i obietnicy kotleto´w z trzema jarzynami,
kto´re Myra podawała im trzy razy w tygodniu, ujrzał
100
MARION LENNOX
Rachel, wielki kosz piknikowy i rozpromienionego To-
by’ego.
– Idziemy na plaz˙e˛ – oznajmił chłopiec, nim Hugo
zda˛z˙ył otworzyc´ usta. – Ty dostaniesz podwieczorek, bo
my juz˙ jedlis´my. Rachel mo´wi, z˙e jest tak duszno i gora˛-
co, z˙e jes´li nie popływa, to wyzionie ducha.
– Jak amen w pacierzu. – Znowu była w tym nie-
zwykłym z˙onkilowym stroju. – Psy tez˙ nie moga˛ sobie
znalez´c´ miejsca. – Penelope i Digger spogla˛dały na kosz
łakomym wzrokiem. – Doktorze, czy ma pan juz˙ dosyc´
pracy?
– Został mi jeszcze obcho´d...
– To juz˙ załatwiłam. Elly udzieliła mi informacji na
temat kaz˙dego z pacjento´w. Co najwyz˙ej moz˙esz raz
jeszcze zajrzec´ do Kim, ale dwadzies´cia minut temu
wszystko było jak nalez˙y. Zmiana ekip gas´niczych jest
dopiero za dwie godziny. Wiatr nasili sie˛ według prog-
noz jutro i wtedy moz˙e byc´ piekło, wie˛c razem z Tobym
uznalis´my, z˙e nalez˙y skorzystac´ z nadarzaja˛cej sie˛ okazji.
Czyli zaraz.
– Dom starco´w...
– Trzeba zbadac´ pare˛ pacjentek. Pani Bosworth ma
problemy z oddychaniem, wie˛c zatrzymamy sie˛ tam po
drodze.
– Po drodze doka˛d?
– Na plaz˙e˛.
Patrzyła na niego wyczekuja˛co. Toby ro´wniez˙ nie
spuszczał oczu z ojca. Psy rytmicznie machały ogonami.
– Nie moge˛ – ba˛kna˛ł.
W oczach Rachel zamigotały wojownicze iskierki.
– Dlaczego? – zapytała.
– Moge˛ byc´ potrzebny.
101
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Jestes´ potrzebny staruszkom, zwłaszcza pani Bos-
worth, ale na two´j widok na pewno jej sie˛ poprawi.
A potem... Na plaz˙y nie ma tyle dymu. Mamy picie,
kiełbase˛, s´wiez˙e pieczywo i ciasteczka upieczone przez
Toby’ego. Twoje ka˛pielo´wki sa˛ spakowane, bo my juz˙
sie˛ ubralis´my w stroje ka˛pielowe. Jakie jeszcze masz
zastrzez˙enia?
Nie miał z˙adnych, bo z wraz˙enia nie był w stanie
pozbierac´ mys´li. Piknik na plaz˙y?
– Tato, jedz´my, prosze˛. Moz˙emy? – Toby az˙ pod-
skakiwał z przeje˛cia. Podobnie jak dwa psy pod stołem.
– Moz˙emy – odrzekł pospiesznie, aby nie przyszło
mu do głowy rezolutnie zmienic´ zdania. – Pewnie, z˙e
moz˙emy.
W domu opieki panował spoko´j.
– Nasi podopieczni przez˙yli niejeden poz˙ar – wyjas´-
nił Rachel piele˛gniarz. – Poza tym, przenosza˛c sie˛ do nas,
pozbyli sie˛ wie˛kszos´ci swoich doczesnych do´br. Łatwiej
zachowac´ spoko´j, jak sie˛ nie ma nic do stracenia. Nawet
pani Bosworth... Włas´nie, Hugo, ona ma rozedme˛,
a w powietrzu jest tyle dymu. Kiedy jednak dowiedziała
sie˛, z˙e cie˛ wezwe˛, oznajmiła, z˙e i tak dzis´ masz pełne re˛ce
roboty i z˙e jes´li teraz umrze, to be˛dzie znaczyło, z˙e
przyszedł jej czas. Wiek sprawia, z˙e inaczej patrzy sie˛ na
z˙ycie.
Nie tylko wiek, pomys´lała Rachel. Ro´wniez˙ dos´wiad-
czenie. Dawno temu zbierała figurki z porcelany, az˙
pewnego dnia Craig, uradowany zwycie˛stwem swego
klubu piłkarskiego, wpadł do domu, z rados´ci porwał ja˛
w ramiona i nia˛ zakre˛cił. Przy okazji stra˛caja˛c na ziemie˛
jej ulubiony eksponat. Boz˙e, jaka wtedy była ws´ciekła.
102
MARION LENNOX
Nie ma juz˙ tej kolekcji. Od dobrych kilku lat najcen-
niejsi dla niej sa˛ ludzie. Z
˙
ycie.
Teraz´niejszos´c´. Ta chwila.
Stan pani Bosworth sie˛ poprawiał: dostała tlen oraz
s´rodek uspokajaja˛cy, poniewaz˙ jedna˛ z przyczyn jej prob-
lemo´w był le˛k. Tak, jest tez˙ strach. Dobytku moz˙na sie˛
wyrzec, ale nie z˙ycia.
Z
˙
ycie bywa cudowne. Z
˙
ycie jest teraz, pomys´lała z za-
dowoleniem, gdy dotarli do plaz˙y. Jutro moz˙e okazac´ sie˛
koszmarne, ale teraz nalez˙y sie˛ cieszyc´ chwila˛.
Miejscowi byli zbyt rozsa˛dni, by siedziec´ na zadymio-
nej plaz˙y. Ci, kto´rzy nie brali udziału w walce z ogniem,
pomagali innym, a człowiek zme˛czony woli odpoczywac´
w domu.
Lecz teraz jest zbyt pie˛kne, by je zmarnowac´.
Hugo poczuł, z˙e napie˛cie go opuszcza, gdy tylko po-
stawił stope˛ na piasku. Wiatr przycichł, a lekka mgiełka
przesycona zapachem eukaliptusa wydała mu sie˛ wre˛cz
koja˛ca. Gdyby nie to, z˙e w kaz˙dej chwili moz˙e sie˛ zerwac´
wiatr, mo´głby nawet całkiem sie˛ zrelaksowac´.
A moz˙e mimo wszystko spro´buje cieszyc´ sie˛ ta˛ wy-
prawa˛? Kiedy po raz ostatni chodził boso po piasku?
Dawno nie wpadł na taki pomysł. Za to Rachel...
– Chyba nie be˛dziemy rozpalac´ ogniska do pieczenia
kiełbasek – stwierdziła, gdy psy jak szalone rzuciły sie˛ do
zabawy.
– Słusznie. Wystarczy jedna iskra, z˙eby wszystkie
hydranty w Cowral zostały w nas wycelowane. Nawet
jedna iskra to powaz˙ne zagroz˙enie.
– Tato, czy Cowral sie˛ spali? – zaniepokoił sie˛ Toby.
103
S
´
LUB NAD OCEANEM
Zdaje sie˛, z˙e zabrzmiało to zbyt ponuro, skarcił sie˛
Hugo. Moz˙e za długo jestem ponury?
– Nie, Cowral nie spłonie. Nie ma dzisiaj wiatru,
a ekipy dyz˙urne pilnuja˛ ognia. – Odetchna˛ł głe˛biej. Przez
chwile˛ moz˙e zapomniec´ o poz˙arze. A nawet o obowia˛z-
kach lekarza. – Zjedzmy cos´ – zaproponował swobod-
nym tonem, na co Rachel sie˛ us´miechne˛ła, jakby sie˛
zorientowała, z˙e padła jakas´ niewidoczna bariera.
– Ide˛ do wody pierwsza – oznajmiła – a ty zjedz cos´
i przyjdz´ do nas. Ale sie˛ nie objadaj. Głupio byłoby
czekac´ po´ł godziny, z˙eby nie złapał cie˛ skurcz.
– To przesa˛d.
– Te˛ zasade˛ wpoiła mi babcia. Sugerujesz, z˙e reme-
dium stosowane przez moja˛ babcie˛ oraz zalecane przeze
mnie jest nic niewarte?
Zastanawiał sie˛, co czuje. Z
˙
e jest wolny. Prawie bez-
troski. A w jego sercu kro´luje niecierpliwe oczekiwanie
na cos´, co nie ma wiele wspo´lnego ze zdrowym rozsa˛d-
kiem, za to jest s´cis´le zwia˛zane z us´miechem tej kobiety.
– Nie, ale...
– To dobrze. – Z jej twarzy wyczytał, z˙e jego konster-
nacja sprawiła jej satysfakcje˛. – Zajmij sie˛ kiełbaskami,
a my z Tobym idziemy sie˛ ka˛pac´.
Posilaja˛c sie˛, Hugo obserwował, jak jego syn szaleje
przy brzegu z ta˛ niesamowita˛ lekarka˛ z wielkiego miasta.
Rachel jest niezwykła. Troche˛ mała dziewczynka, tro-
che˛ dojrzała kobieta, s´wietny lekarz i rozbrykane dziecko.
Jak ja˛ rozgryz´c´? Najtrudniej zrozumiec´ jej zwia˛zek
z Michaelem, lekarzem, kto´ry naraził na ryzyko z˙ycie
Kim. Niemoz˙liwe, by ten człowiek nie był w stanie wy-
dac´ pilotowi polecenia, by zawro´cił i zawio´zł dziewczyne˛
do szpitala.
104
MARION LENNOX
Ten facet jest me˛z˙em Rachel. Tej wspaniałej Rachel.
Dziecko i kobieta chlapali sie˛ woda˛, s´mieja˛c sie˛ do
rozpuku. Wystarczy. Juz˙ sie˛ najadł.
– Jeszcze jeden ke˛s, a złapie mnie skurcz – powto´rzył,
ida˛c powoli ku nim.
W pa˛sowym kostiumie Rachel wygla˛dała tak pone˛t-
nie, z˙e nie mo´gł oderwac´ od niej wzroku. Lecz gdy
przyjrzał sie˛ jej lepiej, dostrzegł blizny. Ledwie widoczne
jas´niejsze linie na jej sko´rze zdradzały re˛ke˛ wytrawnego
chirurga.
Kiedy to sie˛ stało? Chyba dawno. Nie zda˛z˙ył w pore˛
odwro´cic´ głowy, gdy oboje na niego spojrzeli.
– O co chodzi? – zapytała, biora˛c chłopca za re˛ke˛.
– Byłas´ ranna – powiedział, natychmiast z˙ałuja˛c tych
sło´w. Powinien milczec´, udac´, z˙e niczego nie zauwaz˙ył.
– Wypadek drogowy. Osiem lat temu.
Oczywis´cie. Dlaczego od razu przyszedł mu do głowy
Michael? To przeciez˙ nie sa˛ blizny, jakie pozostaja˛ po
napas´ci agresywnego me˛z˙a. Poza tym Rachel nie wy-
gla˛da jak maltretowana z˙ona. Jest z˙ona˛ zadowolona˛ z z˙y-
cia, kto´ra czasami rzuca w me˛z˙a kluczykami do samo-
chodu. Z
˙
onom to sie˛ zdarza. Beth rzucała w niego nie
tylko kluczykami.
– Przepraszam. To był chyba bardzo powaz˙ny wy-
padek.
– Owszem. – Nie powiedziała nic wie˛cej.
– Obraz˙enia wewne˛trzne? Złamania?
– Wszystko co chcesz. – Wzruszyła ramionami. – To
było dawno temu. Organizm zazwyczaj sie˛ regeneruje.
Gorycz w jej głosie kazała mu domys´lac´ sie˛, z˙e w tym
wypadku zgina˛ł ktos´ jej bliski, lecz nie s´miał dalej sie˛
dopytywac´. To nie jego sprawa.
105
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Chyba trafiłas´ na mistrza chirurgii kosmetycznej.
– Mowa! Twierdzi, z˙e jestem jego arcydziełem. Cza-
sami mam wraz˙enie, z˙e miałby ochote˛ powiesic´ mnie na
s´cianie, z˙eby wszyscy mogli podziwiac´ jego sztuke˛.
– Bo ty jestes´ arcydziełem – rzekł, zniz˙aja˛c głos.
– Ty tez˙ niez´le sie˛ prezentujesz – odcie˛ła sie˛, po czym
chwyciła Toby’ego na re˛ce. – Toby, czy nie uwaz˙asz, z˙e
two´j tata ma klate˛ jak szes´ciopak?
– Jak szes´ciopak? – zachichotał zafascynowany malec.
Jego ojciec stał jak skamieniały.
– Na pewno widziałes´ szes´ciopak – przemawiała do
Toby’ego nies´wiadoma tego, co dzieje sie˛ z Hugonem.
– Szes´c´ puszek piwa w jednej paczce. Popatrz na klatke˛
piersiowa˛ taty, czy to tak nie wygla˛da?
Hugo czym pre˛dzej dał nura do wody i odpłyna˛ł.
Zimna ka˛piel zamiast zimnego prysznica, pomys´lał. Te-
go mi trzeba. Rytmiczne ruchy pomagały mu stopniowo
odzyskiwac´ jasnos´c´ umysłu. Co sie˛ z nim dzieje?! Jak
tylko wiatr sie˛ zmieni, Rachel wyjedzie. Nie wolno mu
mys´lec´ o niej w taki sposo´b. Nie mo´gł jednak przestac´,
wie˛c płyna˛ł i płyna˛ł.
Kiedys´ to musi sie˛ skon´czyc´. Kiedys´ trzeba wyjs´c´
z wody, wbrew demonom, kto´re człowieka opanowały.
Toby i Rachel budowali zamek z piasku. Najwie˛kszy
na s´wiecie. Gdy podszedł do nich, Rachel odsune˛ła sie˛,
by popatrzec´ na dzieło swoich ra˛k.
– Niepotrzebnie tak sie˛ przeja˛łes´ uwaga˛ o szes´cio-
paku. – Spojrzała na Hugona. – To damski odpowiednik
gwizdania.
– Co takiego?
– Przepraszam za uwage˛ o szes´ciopaku, ale to ty
pierwszy wystartowałes´ z osobista˛ wycieczka˛.
106
MARION LENNOX
– To prawda – westchna˛ł. – Przepraszam.
– Prawde˛ mo´wia˛c, nie mam czego z˙ałowac´. – Ka˛tem
oka rzuciła mu wymowne spojrzenie. – Warto było ogla˛-
dac´ twoja˛ mine˛.
Toby tymczasem wyja˛ł z kosza piłke˛.
– Juz˙ nie budujemy zamku? – zapytała Rachel.
– Nie. – Chłopiec przystana˛ł z zase˛piona˛ mina˛. – Za-
brałem piłke˛, bo Bradley powiedział, z˙e nie umiem kopac´
z kozła! Musze˛ sie˛ tego nauczyc´, ale tata nie ma poje˛cia,
na czym to polega.
– Nie umiesz kopac´ z kozła? – Rachel z niedowierza-
niem patrzyła na Hugona.
– Grałem w koszyko´wke˛.
– Kto to widział?! – wydziwiała. – Facet i koszyko´w-
ka. Koszykarz z taka˛ klata˛?! Lepiej milcz! – Wytarła
dłonie w wyimaginowane spodnie i potrza˛sne˛ła ramiona-
mi jak zawodnik przed startem. – Koszykarz... Matko
boska! Toby, dawaj tu te˛ piłke˛!
– Umiesz kopac´ z kozła? – zapytał chłopiec.
– Przeszłam najlepsza˛ szkołe˛. Mo´j ma˛z˙ kopał z kozła
najlepiej pod słon´cem. Tak mo´wił, a ja nie mam powodu
mu nie wierzyc´. Chodz´ tu, Toby, zaraz odbe˛dzie sie˛
pierwsza lekcja. A pan, doktorze, niech przestanie sie˛
martwic´ i cos´ zje. – Rzuciła mu groz´ne spojrzenie. – Cias-
teczka oraz winogrona. Hugo, zjedz cos´, nie komplikuj
z˙ycia.
Co to znaczy? – pomys´lał. Moz˙e tylko udaje˛, z˙e nie
wiem, ale za nic w s´wiecie do tego sie˛ nie przyznam.
Piknik na pewno nie nalez˙ał do zwyczajnych, za to był
spokojny. Telefon komo´rkowy milczał. Mogła to byc´
cisza przed burza˛, ale przez pare˛ godzin nie musieli
107
S
´
LUB NAD OCEANEM
nigdzie sie˛ spieszyc´. Po lekcji futbolu i małym co nieco
Toby ułoz˙ył sie˛ na kocu i zasna˛ł.
– Taki piknik niecze˛sto nam sie˛ zdarza – westchna˛ł
Hugo, gładza˛c syna po głowie.
– Christine nie lubi jez´dzic´ na plaz˙e˛?
– Christine? Co ona ma do tego?
– Zamierzasz sie˛ z nia˛ oz˙enic´?
Hugo milczał. Christine. Kiedy powstał ten pomysł?
Załoz˙enie, z˙e pos´lubi szwagierke˛. Christine zawsze była
w pobliz˙u, nawet za z˙ycia Beth. To Christine pos´red-
niczyła w ich coraz bardziej burzliwym zwia˛zku. W trak-
cie jego trwania nie doszło mie˛dzy nimi do niczego
niestosownego. Teraz ro´wniez˙. Sprawa po prostu toczy
sie˛ własnym rytmem. W kierunku ołtarza? Moz˙e. Dlacze-
go? Bo to łatwiejsze. Bo Cowral tego oczekuje. Ro´wniez˙
Christine czeka.
– Upłyne˛ło juz˙ szes´c´ lat – podje˛ła Rachel. – Chyba
pora sie˛ z nia˛ oz˙enic´.
– Kto ci powiedział, z˙e mamy sie˛ pobrac´?
– Christine. Dzisiaj po południu, kiedy dowiedziała
sie˛, z˙e jedziemy na plaz˙e˛, dała mi jasno do zrozumienia,
z˙ebym sie˛ nie wtra˛cała. Do tej pory nikt jeszcze nie
potraktował mnie jak ladacznice˛, ale dzisiaj mi sie˛ do-
stało.
Jego twarz ste˛z˙ała. Christine nie ma prawa! Moz˙e
jednak ma? Nie wyprowadzał jej z błe˛du. Ostatnio za-
cze˛ła całowac´ go na poz˙egnanie, a pare˛ tygodni temu i on
ja˛ pocałował. Nie jak szwagier, lecz jak me˛z˙czyzna ko-
biete˛.
Cholera, dlaczego? Bo poczuł, z˙e musi sobie przypo-
mniec´, jak trzyma sie˛ w ramionach kobiete˛.
Nie sprawiło mu to oczekiwanej przyjemnos´ci, wie˛c
108
MARION LENNOX
odsuna˛ł sie˛ i ja˛ przeprosił, ale ona tylko sie˛ us´miechne˛ła.
Czekała. A on nie powiedział ,,nie’’.
Szes´c´ lat to bardzo długo, a na dodatek Cowral to
malen´ka mies´cina, wie˛c o z˙adnych romansach nie ma
mowy. A on jest taki samotny, taki spragniony...
Nie pragne˛ Christine, pomys´lał, spogla˛daja˛c na sie-
dza˛ca˛ przed nim kobiete˛. Pragne˛ Rachel. Co ona powie-
działa o swoim me˛z˙u? Z
˙
e kopał z kozła najlepiej pod
słon´cem. W tym stwierdzeniu było tyle ciepła...
– Oz˙enisz sie˛ z nia˛? – Bacznie mu sie˛ przygla˛dała,
a on zły na siebie i na nia˛ zacza˛ł energicznie zbierac´
rzeczy.
– Trzeba zawiez´c´ Toby’ego do domu – orzekł.
– Toby s´pi. Nie odpowiedziałes´ mi.
– Nie twoja sprawa.
– Mam wraz˙enie, z˙e juz˙ uzgodnilis´my, z˙e be˛dziemy
nietaktowni. Nie sa˛dzisz, z˙e moz˙emy to kontynuowac´?
– Nie.
– Sam zacza˛łes´.
Kiedy poruszył temat jej blizn. Lecz nie ma ochoty
tego cia˛gna˛c´. Rachel jednak nie uste˛powała.
– Toby nie przepada za Christine – mo´wiła, ogla˛daja˛c
swoje stopy. – Ani Myra. Uwaz˙asz, z˙e po s´lubie Christine
odpus´ci sobie te brokaty porozwieszane na czes´c´ Beth?
– Słuchaj...
– Nie chciałabym mieszkac´ w takich dekoracjach.
Oczywis´cie rozumiem, dlaczego tobie to odpowiada.
Christine jest s´liczna. Czy ona jest bardzo podobna do
twojej z˙ony?
– Przestan´. Dla odmiany porozmawiajmy o tobie.
– O czym?
– O tym, co jest grane mie˛dzy toba˛ i twoim me˛z˙em.
109
S
´
LUB NAD OCEANEM
Na wystawie darlis´cie koty. To chyba nie jest udany
zwia˛zek.
Do tej pory droczyła sie˛ z nim, ale teraz spowaz˙niała.
– Nie jest – szepne˛ła. – Moje małz˙en´stwo nie nalez˙y
do szcze˛s´liwych.
– Mimo to krytykujesz mnie za to, z˙e zamierzam
oz˙enic´ sie˛ bez miłos´ci.
– Ej, ani jednym słowem nie wspomniałam o zwia˛zku
bez miłos´ci! Moje małz˙en´stwo nie jest szcze˛s´liwe, ale
wychodziłam za ma˛z˙ z miłos´ci.
– Ale chcesz sie˛ od niego uwolnic´.
W jej oczach błysne˛ło przeraz˙enie.
– Jestem wolna – powiedziała cicho. – Bo´g mi s´wiad-
kiem, z˙e nie powinnam, ale jestem wolna.
Hugo nie pojmował, co sie˛ dzieje.
– Rachel, nie ro´b takiej miny – poprosił.
– Jakiej?
– Jakby ktos´ wbił ci no´z˙ w samo serce...
– Ja... nie...
Drz˙a˛cymi dłon´mi zbierała rzeczy z koca, lecz widac´
było, z˙e mys´lami jest gdzie indziej. Na widok jej pociem-
niałych oczu Hugo bezwiednie sie˛gna˛ł do jej ra˛k. Nie
protestowała, ani sie˛ nie odsune˛ła.
Słon´ce niepostrzez˙enie znikne˛ło pod horyzontem,
wiatr ustał, zapanowała cisza przerywana monotonnym
pluskiem fal. Czas sie˛ zatrzymał. To miał byc´ gest pocie-
szenia, ale teraz poła˛czyło ich cos´ głe˛bszego. Oto dwoje
ludzi, kto´rzy sie˛ spotkali. Z
˙
adne z nich tego nie pojmowa-
ło ani nie chciało.
Rozmawiały tylko ich oczy. One sie˛ porozumiały,
przekazuja˛c sobie bolesne pragnienie oraz wzajemne
ukojenie. Czas stana˛ł w miejscu.
110
MARION LENNOX
Powinienem pus´cic´ jej re˛ke˛. Odsuna˛c´ sie˛, pomys´lał
Hugo. Zamiast tego przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i zacza˛ł
całowac´.
Co ja robie˛? Była to jej ostatnia rozsa˛dna mys´l, potem
jej umysł przestał zajmowac´ sie˛ tym, co nie dotyczyło
Hugona. Toby spał, psy bezskutecznie uganiały sie˛ za
mewami, nie było z˙adnych s´wiadko´w tego wydarzenia.
Co tam s´wiadkowie! Nikt nie ma prawa odmawiac´ jej
przyjemnos´ci. Tak powiedziała Dottie, wyganiaja˛c ja˛
z domu na romantyczny weekend z Michaelem. Nic by
z tego nie wyszło, nawet gdyby Michael zachował sie˛
przyzwoicie, poniewaz˙ przeszkodziłyby jej wyrzuty su-
mienia i bezgraniczny z˙al za tym, co juz˙ sie˛ nie stanie.
Lecz wszystkie te zastrzez˙enia straciły sens, gdy Hugo
przykrył jej dłon´ i gdy chwile˛ po´z´niej ja˛ obja˛ł. Ogarne˛ła
ja˛ wtedy rados´c´. Ten jeden pocałunek przesłonił trwaja˛ce
osiem lat rozpacz i samotnos´c´.
To było cos´ wie˛cej niz˙ pocałunek: zburzenie barier,
krok naprzo´d, afirmacja z˙ycia. Nie miała siły uwolnic´ sie˛
z tego us´cisku, mimo z˙e przez tyle lat była taka silna. Bo
wtedy była sama, a teraz nareszcie znalazła swoje miejs-
ce. Gdy Hugo ja˛ całował, czuła, jak wste˛puje w nia˛ nowe
z˙ycie.
Hugo. Z
˙
ycie albo s´mierc´.
Wybieram... z˙ycie.
Przeszkodziły im psy, wpadaja˛c z rozpe˛dem na koc
i ochlapuja˛c ich słona˛ woda˛. Ła˛cznie z Tobym, kto´ry
zapłakał przez sen. Hugo wypus´cił ja˛ z ramion.
Rzeczywistos´c´ domagała sie˛ ich uwagi. Rachel na-
tychmiast opadły wczes´niejsze wa˛tpliwos´ci, obawy, sa-
motnos´c´ oraz wizja ponurej przyszłos´ci. Gdy podnosiła
111
S
´
LUB NAD OCEANEM
dłon´ do warg, by dotkna˛c´ palcami miejsca, kto´re jeszcze
pulsowało pobudzone pocałunkiem, Hugo wzia˛ł ja˛ za
re˛ke˛.
– Rachel...
– Nie – wyja˛kała, odsuwaja˛c sie˛.
Czuła na twarzy jego baczne spojrzenie, jakby i on
dokonał jakiegos´ odkrycia. On wie!
– Rachel, co sie˛ stało?
– Jestem me˛z˙atka˛.
– Ale powiedziałas´, z˙e masz dosyc´.
– Nie powiedziałam. – Wstała. Trzeba uciekac´ z tej
plaz˙y. Od tego me˛z˙czyzny.
– Nie chce˛... – zacza˛ł, lecz nie dała mu dokon´czyc´.
– Ja tez˙ nie chce˛. – Była bliska łez. – Robi sie˛ ciemno
– wyja˛kała – a ty musisz zajrzec´ do Kim. Jestem zme˛czo-
na. Musze˛ sie˛ połoz˙yc´. Hugo, wracajmy. Jedz´my juz˙,
prosze˛.
Spogla˛dał na nia˛ wzrokiem pełnym te˛sknoty, ze s´cis´-
nie˛tym sercem.
Stan Kim zdecydowanie sie˛ poprawił, mimo to Hugo
spe˛dził przy jej ło´z˙ku sporo czasu. Nie bardzo wiedział
dlaczego, bo dziewczyna spała. Wystarczyło tylko rzucic´
okiem na jej karte˛ i wydac´ stosowne polecenia. On jednak
zdja˛ł opatrunek, by sprawdzic´, jak sie˛ goja˛ rany. David,
rudy piele˛gniarz tego wieczoru na dyz˙urze, z uwaga˛ ob-
serwował jego ruchy.
– Doktorze, wszystko jest w porza˛dku. Dwie godziny
temu obejrzałem rane˛. Noga jest zaro´z˙owiona, a Kim nie
gora˛czkuje. Narzeka tylko na bo´l, ale mam wraz˙enie, z˙e
jest coraz mniejszy. Nawet jej rodzice nieco sie˛ zrelak-
sowali i pojechali do domu. Niech i pan sie˛ zrelaksuje.
112
MARION LENNOX
– Włas´nie to robie˛ – warkna˛ł Hugo.
– A ja jestem egipska˛ kro´lowa˛. Jestes´ spie˛ty jak cho-
lera. Spodziewasz sie˛ jakiejs´ katastrofy?
Hugo popatrzył na spokojna˛ twarz pacjentki. Nie, nie
przewiduje z˙adnej katastrofy. Dzie˛ki Rachel. Co jej sie˛
w z˙yciu przydarzyło? Dlaczego to go tak interesuje?
– Be˛dzie dobrze – powiedział na głos. David jednak
nadal nie spuszczał z niego wzroku.
– Nie masz ochoty is´c´ do domu? – zapytał cicho.
Hugo az˙ sie˛ skrzywił. Czy ma to wypisane na twarzy?
– Mam.
Piele˛gniarz z powa˛tpiewaniem pokre˛cił głowa˛.
– Nic tu po tobie. Po´ł godziny temu dzwonili z cent-
rum dowodzenia z komunikatem, z˙e wiatr osłabł. Moz˙esz
spokojnie is´c´ do domu i sie˛ przespac´.
– Mhm.
– Wys´pij sie˛ porza˛dnie. Jutro pogoda ma byc´ gorsza.
– Cowral nic nie grozi. Rzeka...
– Tu jest bezpiecznie, ale drugi brzeg...
– Ludzie po drugiej stronie zostali juz˙ ostrzez˙eni.
Przejda˛ do nas. Ich domy sa˛ ubezpieczone.
– Zawsze znajdzie sie˛ jakis´ idiota. – David nie spusz-
czał z niego wzroku. – Hugo, idz´ spac´. Dobrze wiesz, z˙e
be˛dziesz potrzebny – powiedział ostrym tonem.
– Poradze˛ sobie.
– Masz do pomocy doktor Harper – dodał David,
spogla˛daja˛c mu głe˛boko w oczy. – Rachel – poprawił sie˛.
Zauwaz˙ył, lekki grymas na wargach Hugona. Ach, to o to
chodzi!
– Tak, mam Rachel. – Hugo gwałtownym ruchem
wsuna˛ł re˛ce do kieszeni, po czym spojrzał na Davida
spode łba.
113
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Wie˛c idz´ juz˙. I dzie˛kuj Bogu, z˙e ja˛ masz!
Słusznie. Idz´ do domu i dzie˛kuj...
Do ło´z˙ka. Spac´?
Rachel nie zmruz˙yła oka, rozmys´laja˛c o Craigu, ale
nie zadzwoniła do domu.
114
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Wstała wczes´niej niz˙ Hugo. Gdy wchodził do kuchni
na s´niadanie, wpadła z dworu z dwoma psami na dwo´ch
smyczach.
Speszona zatrzymała sie˛ w po´ł kroku, on tymczasem
witał sie˛ z psami. Digger i Penelope sa˛ kapitalne! Kundel
i rodowodowa charcica zostali nierozła˛cznymi kumpla-
mi. Michael na pewno dostałby drgawek: jego arystokrat-
ka zabawia sie˛ z plebejuszem!
Michael. Znowu o nim mys´le˛, zirytował sie˛ Hugo.
Dlaczego ten facet nie daje mi spokoju?!
Miał przed soba˛ Rachel w szortach i kusym topie. Jak
tu nie mys´lec´ o Michaelu? Oprzytomnij, stary!
– Czes´c´.
– Czes´c´.
– Bylis´cie na plaz˙y. – Psy były mokre i oblepione
piaskiem, a na głupawym pysku Penelope malował sie˛
taki zachwyt, z˙e Hugonowi zrobiło sie˛ jej z˙al. Szkoda, z˙e
musi wracac´ do miasta. Do Michaela.
Znowu on. Rachel tez˙ musi wracac´ do Michaela.
– Z
´
le spałam – powiedziała.
Napie˛cie wzrosło. On tez˙ nie mo´gł spac´, poniewaz˙...
Nie, nie, nie te˛dy droga. Sa˛ waz˙niejsze sprawy niz˙ przy-
czyna bezsennos´ci Rachel. Na przykład poz˙ar buszu.
– Sytuacja sie˛ pogarsza. Wiatr zerwał sie˛ jeszcze
przed wschodem słon´ca. Widziałam płomienie w go´rach.
– To znaczy, z˙e mamy kryzys – os´wiadczył.
– Jakie s´rodki zapobiegawcze sa˛ w planie? – Odcze-
kała, az˙ Hugo odejdzie od zlewu, by nalac´ psom wody, po
czym zaje˛ła sie˛ grzanka˛, nie zwracaja˛c na niego uwagi,
mimo z˙e był w samych spodenkach. Od lat jadł s´niadanie
w takim stroju.
– Na plaz˙y jest strefa bezpieczen´stwa.
– Kre˛ci sie˛ tam mno´stwo ludzi. Czy to znaczy, z˙e
przenosicie te˛ strefe˛ z ratusza?
– Tak. Cze˛s´c´ Cowral po tej stronie rzeki włas´ciwie
jest strefa˛ bezpieczna˛. Ale w przypadku burzy ognia...
– Burza ognia?
– Tego boimy sie˛ najbardziej. Jestes´my w stanie opa-
nowac´ szybko rozprzestrzeniaja˛cy sie˛ ogien´, ale burza to
co innego. Z
˙
ar na czole poz˙aru wsysa wo´wczas tlen
i generuje własna˛ energie˛. Powstaje wtedy wir, kto´ry
pochłania absolutnie wszystko. Przenosimy na plaz˙e˛
sprze˛t medyczny. Jes´li poz˙ar be˛dzie sie˛ nasilał, wszyscy
przejda˛ na plaz˙e˛. Ewakuujemy szpital...
– Nie dostaniecie wsparcia z la˛du? – zapytała cicho.
– Słuchałem komunikato´w w radiu. Zagroz˙ona jest
połowa stanu, wie˛c wszyscy straz˙acy zostali postawieni
w stan gotowos´ci w swoich miejscowos´ciach. Jestes´my
zdani na siebie.
Ja tez˙ jestem zdany na siebie. Mimo z˙e ona siedzi tak
blisko, jest całkiem daleko. Ona ma me˛z˙a, wie˛c zajmij sie˛
poz˙arem, pacjentami, swoja˛ przyszłos´cia˛...
Jedli w milczeniu, pogra˛z˙eni we własnych mys´lach.
Zjawił sie˛ Toby w piz˙amie z Bobem Budowniczym
i nareszcie zburzył te˛ nieznos´na˛ cisze˛.
– Czes´c´! – zawołał, sadowia˛c sie˛ Rachel na kolanach.
– Musze˛ is´c´ – mrukna˛ł Hugo. – Myra zaraz tu be˛dzie.
116
MARION LENNOX
– Gdzie mam sie˛ stawic´? W szpitalu czy na plaz˙y?
– Wez´miesz przychodnie˛? – spytał, a ona sie˛ skrzy-
wiła.
– Ciekawe, kto sie˛ zjawi – odparła z przeka˛sem.
– Ktos´ z nas musi byc´ na miejscu.
Zastanawiała sie˛, czy warto zaprotestowac´, lecz uzna-
ła, z˙e nie be˛dzie mu przeszkadzac´.
– W porza˛dku, przynajmniej wiesz, gdzie mnie szu-
kac´.
– Czy Cowral sie˛ spali? – zapytał Toby.
– Na pewno nie. Mys´le˛, z˙e dzisiaj powinienes´ zostac´
w domu z Myra˛ albo ze mna˛. – Rachel mocno go przytuli-
ła. – Podejrzewam, z˙e Myra wolałaby pilnowac´ swojego
domu. I chyba spakujemy walizke˛ z najpotrzebniejszymi
rzeczami. Hugo, przygotuj liste˛. Ty, Toby, tez˙. Jes´li be˛-
dzie za duz˙o dymu, zabierzemy ja˛ na plaz˙e˛ i nie be˛dziemy
musieli sie˛ martwic´, z˙e wszystko przejdzie zapachem
spalenizny.
– A psy wez´miemy?
– Obowia˛zkowo! Przeciez˙ nie chcemy, z˙eby s´mier-
działy dymem. – Podniosła wzrok na Hugona. – Dok-
torze, do roboty! Zostaw nam te˛ liste˛ i idz´ ratowac´ s´wiat,
a my uratujemy psy, misia Toby’ego, twoje albumy ze
zdje˛ciami i wszystko, co jest warte ocalenia.
Wszystko, co jest warte ocalenia? Spisał liste˛, kto´ra
okazała sie˛ idiotycznie kro´tka, po czym ruszył do szpita-
la. Jedyne, co przyszło mu na mys´l...
Ocal mnie.
O wpo´ł do dziewia˛tej przyjechała Christine, by od-
wiez´c´ Toby’ego do szkoły. Była bardzo zła z powodu
zmiany planu.
117
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Przyjechałam po małego...
– Toby. On ma na imie˛ Toby – oznajmił lodowatym
tonem Hugo. Ładował akurat sprze˛t do bagaz˙nika. W sy-
tuacji tak wielkiego zagroz˙enia musi miec´ pod re˛ka˛ całe
chirurgiczne instrumentarium. W razie czego ustawi auto
na płyciz´nie...
– Wiem – zirytowała sie˛. – Hugo, co jest grane?
– Rachel zaproponowała, z˙e zajmie sie˛ Tobym, bo
Myra nie chce dzisiaj zostawiac´ domu bez opieki. Toby
jest bardzo niespokojny, wie˛c Rachel wez´mie go pod
swoje skrzydła.
– W szkole tez˙ be˛dzie bezpiecznie.
Nie przyszło jej do głowy wzia˛c´ Toby’ego do siebie,
pomys´lał. Prawde˛ mo´wia˛c, słuchał jej jednym uchem,
zaje˛ty sprawdzaniem zawartos´ci podre˛cznej lodo´wki.
– Wie˛c dlaczego nie moz˙e is´c´ do szkoły? – zniecierp-
liwiła sie˛ Christine.
– Nauczyciele wola˛, z˙eby dzieci zostały z rodzicami.
– Rachel to nie rodzice.
Hugo wyprostował sie˛ i spojrzał na szwagierke˛.
– No nie. – Patrzył jej prosto w oczy.
– Mie˛dzy wam cos´ jest – stwierdziła, nie kryja˛c
złos´ci.
– Nie.
– Ale chciałbys´, z˙eby było.
– Ona ma me˛z˙a.
– Mimo to chciałbys´.
– Tak. – Zawahał sie˛, lecz po chwili doszedł do wnio-
sku, z˙e powinien jak najszybciej te˛ sprawe˛ wyjas´nic´.
– Christine, to, co było mie˛dzy nami, działo sie˛ bardzo
powoli... i nagle okazuje sie˛, z˙e wszyscy oczekuja˛, z˙e
be˛dziemy razem.
118
MARION LENNOX
– Jestes´my razem.
– Nie. – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – To, co jest mie˛dzy nami,
to za mało, z˙eby nas poła˛czyc´. Tak samo było z Beth.
Pomyliłem sie˛. Rachel... ma me˛z˙a, ale dzie˛ki niej poja˛-
łem, z˙e ty i ja nigdy sie˛ nie zrozumiemy.
– Znajdziesz sobie kogos´ podobnego do niej.
– Nie. – Przymkna˛ł powieki. – Drugiej takiej nie
znajde˛. Lecz sama s´wiadomos´c´, z˙e jest na s´wiecie taki
ktos´...
– To znaczy, z˙e niepotrzebnie siedze˛ w tej dziurze.
– Wydawało mi sie˛, z˙e jestes´ tu z miłos´ci do sztuki.
Christine w zadumie kiwała głowa˛.
– Taak, poz˙ar to pie˛kne widowisko. Moz˙na je nama-
lowac´... To niezła reklama, a za nia˛ klienci.
– Christine, przyznaj, z˙e tylko to było dla was waz˙ne.
Dla ciebie i Beth. Sztuka. Przedmioty, a nie ludzie.
Obraz˙ona zamierzała odejs´c´, lecz Hugo przytrzymał
ja˛ wzrokiem tak długo, az˙ ochłone˛ła.
– Jak ty nas znasz! – prychne˛ła.
– Kochasz sztuke˛, a ludzie sa˛ dla ciebie dopiero na
drugim miejscu.
– Bylibys´my dobrana˛ para˛.
– Owszem – mrukna˛ł z przeka˛sem. – Leczyłbym lu-
dzi, z˙eby płacic´ za twoje farby.
– Warto byłoby spro´bowac´.
– Nie, Christine. Pora, z˙ebym zacza˛ł z˙yc´ po swojemu.
Oraz rozstał sie˛ z brokatem. Na razie jednak musze˛ zaja˛c´
sie˛ mieszkan´cami Cowral.
– A ja malowaniem. Zdajesz sobie chyba sprawe˛, z˙e
ona nigdy nie be˛dzie twoja? Jej ma˛z˙ jest obrzydliwie
bogatym specjalista˛ w Sydney. Dlaczego miałaby sie˛
toba˛ interesowac´?
119
S
´
LUB NAD OCEANEM
Faktycznie, dlaczego? Patrza˛c za szwagierka˛, pomys´-
lał, z˙e włas´nie połoz˙ył na szale˛ swoja˛ przyszłos´c´ z powo-
du kobiety, z kto´ra˛ nic go nie poła˛czy. Nic. I wszystko.
Rachel miała w przychodni pełne re˛ce roboty. Naj-
cze˛s´ciej przychodziły osoby starsze z objawami astmy.
Nawet ci, u kto´rych wczes´niej jej nie stwierdzono, teraz
mieli problemy z oddychaniem. Dwo´ch staruszko´w przy-
je˛ła do szpitala, a chwile˛ po´z´niej zadzwonił Don z domu
starco´w, domagaja˛c sie˛ instrukcji, jak pomo´c jednemu
z jego podopiecznych, kto´ry dostał ataku dusznos´ci.
– Popio´ł w powietrzu psuje nam klimatyzacje˛ – mo´-
wił. – A musimy przygotowac´ ich do ewakuacji.
– Macie w planie ewakuacje˛?
– Na plaz˙y Hugo juz˙ ustawia punkt medyczny. Gorzej
be˛dzie, jes´li wiatr zmieni kierunek. Przed taka˛ zmiana˛
poz˙ar sie˛ nasila, i tego najbardziej sie˛ obawiamy.
Rachel udzieliła mu niezbe˛dnych porad, odłoz˙yła słu-
chawke˛ i wyjrzała przez okno. Dym zge˛stniał do tego
stopnia, z˙e widocznos´c´ wynosiła teraz mniej niz˙ dziesie˛c´
metro´w.
W poczekalni Toby bawił sie˛ kolejka˛. Gdy Rachel nie
badała pacjenta, zostawiała szeroko otwarte drzwi, by go
widziec´, poniewaz˙ zorientowała sie˛, z˙e od czasu do czasu
chłopiec podnosi wzrok znad zabawki, patrzy na nia˛,
a potem na ogromna˛ walize˛ pod s´ciana˛.
Ma Rachel oraz swoje najwie˛ksze skarby. Psy lez˙a˛ na
werandzie. Hugo wprawdzie jest gdzie indziej, ale ta
wie˛z´ powinna mu wystarczyc´.
– Rachel! – W domofonie rozległ sie˛ zaniepokojony
głos Elly, piele˛gniarki w szpitalu. – Moz˙esz przyjs´c´? Zaraz
be˛dzie tu Katy Brady z niemowle˛ciem. Mały ma drgawki.
120
MARION LENNOX
Rachel poleciła Toby’ego opiece rejestratorki i wybie-
gła z przychodni w chwili, gdy na podjez´dzie do szpitala
zatrzymał sie˛ rozklekotany ford. Za kierownica˛ młoda
dziewczyna w wystrze˛pionych dz˙insach, z tatuaz˙ami na
ramionach i dredami do pasa, trzymała na kolanach bez-
władne niemowle˛. Rachel przyłoz˙yła mu dłon´ do czoła.
Temperatura! Ponad czterdzies´ci stopni. Mimo to malec
był ciasno owinie˛ty kocykami.
– Mo´j synek... – szlochała Katy, gdy Rachel brała
zawinia˛tko z jej kolan, druga˛ re˛ka˛ s´cia˛gaja˛c pierwszy
kocyk. – Doktor McInnes...
Rachel juz˙ badała dziecko, szukaja˛c wysypki charak-
terystycznej dla zapalenia opon mo´zgowych, sprawdza-
ja˛c sztywnos´c´ karku. Dzie˛ki Bogu, nie ma.
– Noz˙yczki! – mrukne˛ła do Elly. Trzeba pozbyc´ sie˛
tych cholernych guziczko´w i tasiemek, by dokładniej go
zbadac´! Wygla˛da na poła˛czenie gora˛czki i upału. – Elly,
umywalka pełna zimnej wody.
Dziewczyna wysiadła z samochodu i juz˙ wycia˛gała
ramiona po swoje dziecko.
– Jestem lekarzem – uprzedziła ja˛ Rachel. – To sa˛
drgawki wywołane przegrzaniem. Trzeba go ochłodzic´.
– Niech mi pani go odda! – zawołała matka.
– Kate, chodz´ ze mna˛. Powiedz, kiedy to sie˛ zacze˛ło.
Jej rzeczowy ton nieco otrzez´wił dziewczyne˛.
– On jest przezie˛biony. Prosiłam doktora McInnesa
o antybiotyk, ale odmo´wił. Rano mały miał strasznie
zatkany nosek, a w radiu ostrzegali, z˙e moz˙emy byc´
ewakuowani, wie˛c go dobrze opatuliłam i poszłam sie˛
spakowac´. Kiedy do niego znowu zajrzałam – chlipne˛ła
– był cały sztywny, a jak wzie˛łam go na re˛ce, to był
zupełnie bezwładny.
121
S
´
LUB NAD OCEANEM
Rachel połoz˙yła chłopczyka na stole i zacze˛ła go roz-
bierac´: becik z falbankami, wło´czkowe buciki, ciepły
kaftanik, koszulka. Biedne dziecko...
– Czy od razu zabrałas´ go do samochodu?
– Słucham? – Dziewczyna nadal była rozkojarzona.
– Jak długo ma te drgawki? Kiedy zadzwoniłas´ do nas?
– Jak tylko go zobaczyłam. Tak sie˛ przestraszyłam,
z˙e od razu pobiegłam do telefonu.
– To było osiem minut temu – odezwała sie˛ piele˛g-
niarka. – A ja natychmiast cie˛ wezwałam.
– Jak długo był sam? Czy mys´lisz, z˙e miał konwulsje,
jak sie˛ pakowałas´?
– Nie miał. Na pewno nie. – Katy skupiła sie˛, ponie-
waz˙ dotarło do niej, z˙e jej odpowiedzi sa˛ bardzo waz˙ne.
– Najwyz˙ej dwie minuty, bo najpierw go zawine˛łam i po-
łoz˙yłam do ło´z˙eczka, potem wyszłam po fotelik.
To znaczy, z˙e drgawki trwały nie dłuz˙ej niz˙ dziesie˛c´
minut, ale to nie eliminuje ryzyka uszkodzenia mo´zgu.
– Co sie˛ stało?
W drzwiach stał Hugo.
– Konwulsje – odrzekła Rachel, nie odwracaja˛c sie˛
znad umywalki. – Elly, obmywaj mu czoło. Hugo, dia-
zepam.
– Juz˙ podaje˛. – Nie kwestionuja˛c jej decyzji, znikna˛ł
w sa˛siednim pokoju.
– No, obudz´ sie˛ – przemawiała do bezwładnego ciał-
ka. Kolejny raz wro´ciła do niej modlitwa, kto´ra czasami
przynosiła oczekiwany efekt. Oby teraz tez˙ poskutkowa-
ła. – Connor, obudz´ sie˛. Diazepam przygotowany?
– Tak jest. – Rachel uniosła niemowle˛, a Hugo podał
mu lek. Potem stali pochyleni nad dzieckiem, razem
modla˛c sie˛ w duchu, by odzyskało przytomnos´c´.
122
MARION LENNOX
Bezwładne ciałko drgne˛ło, po czym Connor otworzył
oczy, wykrzywił buzie˛ i cichutko zakwilił. Rachel ode-
tchne˛ła. Jak długo wstrzymywała oddech? Chyba od
chwili, gdy go ujrzała. Podniosła wzrok na Hugona. On
takz˙e nie ukrywał rados´ci.
– Sukces – rzekł po´łgłosem. – Dzie˛ki tobie.
– Miałam szcze˛s´cie – szepne˛ła Rachel. Hugo dalej
polewał chłodna˛ woda˛ gło´wke˛ dziecka, kto´re płakało
coraz głos´niej. Ten efekt był dla obojga błogosławien´st-
wem. Rachel obejrzała sie˛. Katy płakała cichutko. – Katy,
potrzymaj go. Mam wraz˙enie, z˙e on domaga sie˛ mamy.
– Nie moge˛ – zaszlochała. – Prosiłam doktora, z˙eby
dał mu antybiotyk, a on mu nie dał... – Ukryła twarz
w dłoniach. W tej sytuacji Rachel gestem poprosiła piele˛-
gniarke˛, by ja˛ zasta˛piła, a sama usiadła przed zapłakana˛
dziewczyna˛ i oderwała jej re˛ce od twarzy tak, by patrzec´
jej w oczy.
– Katy, antybiotyk by nie pomo´gł. Przezie˛bienie sa-
mo przejdzie. Przyczyna˛ konwulsji było poła˛czenie wy-
sokiej temperatury ciała oraz otoczenia.
– W ksia˛z˙ce jest napisane, z˙e dziecko z przezie˛bie-
niem musi miec´ ciepło. Sama czytałam...
– Nie ma tu poradni dla młodych matek?
– Nie.
– Nie mam tyle personelu – powiedział ponuro Hugo.
– Dwoje˛ sie˛ i troje˛, ale tu jest potrzebny drugi lekarz.
– Zawahał sie˛. I zaryzykował. – A ty? Moz˙e bys´ tu została
i zorganizowała taka˛ poradnie˛? Opro´cz innych zaje˛c´.
– Nie miałabym nic przeciwko temu – wyrwało sie˛
jej.
Hugo spojrzał na nia˛ przenikliwie. Ukryte mys´li...
Nie, to nie jest pora ani miejsce na takie rozwaz˙ania.
123
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Musimy ruszac´ – oznajmił – i to szybko. Ogien´
przeskoczył przez dukt.
– Co to znaczy?
– Z
˙
e sie˛ ewakuujemy. Teraz.
– Mo´j synek... – załkała Katy, a Hugo zerkna˛ł na wrze-
szcza˛ce i wierzgaja˛ce niemowle˛.
– Katy, odnosze˛ wraz˙enie, z˙e to jest two´j najmniejszy
problem. Ubierzemy go tylko w pieluche˛. Na plaz˙y jest
duz˙o cienia, a jes´li podskoczy mu gora˛czka, zanurzysz go
w płytkiej wodzie. Kaz˙demu to zalecam. Katy, teraz sa-
ma musisz zadbac´, z˙eby znowu sie˛ nie przegrzał.
Kilka naste˛pnych godzin wracało we wspomnieniach
Rachel jako czas chaosu. Walka z ogniem zeszła na drugi
plan. Straz˙acy i ochotnicy wro´cili z go´r, bo stało sie˛ to
zbyt ryzykowne. Kaz˙demu zdrowemu na ciele i umys´le
przydzielono zadanie. Grupy ochotniko´w chodziły od
domu do domu, by sprawdzic´, czy nikt nie został oraz czy
zrobiono wszystko, co nalez˙ało. Potem Cowral sie˛ wylu-
dniło.
Sam Nieve był w swoim z˙ywiole. Ten starszy pan,
chory na serce, został, jak sam to nazwał, szefem straz˙y
domowej. Zawczasu przygotował liste˛ mieszkan´co´w i te-
raz, kiedy na plaz˙y zjawili sie˛ Rachel i Hugo z Kim oraz
dwoma pacjentami na noszach, siedział przy prowizory-
cznym biurku i skres´lał z listy kolejnych przybyszo´w.
Obok biurka ustawił nawet barierke˛, przez kto´ra˛ kaz˙dy
musiał przejs´c´.
– Dzie˛ki temu wiem, kto jeszcze nie opus´cił domu
– oznajmił z duma˛. – Ale nadal niepokoja˛ mnie trzy
osoby. Panna Baxter, ta chora na noge˛, powiedziała, z˙e
nie opus´ci swojego ogrodu, Les Harding nie moz˙e zo-
124
MARION LENNOX
stawic´ na pastwe˛ losu bezdomnych koto´w, oraz Sue-El-
len Lesley. Wysłałem dwie ekipy po panne˛ Baxter, Lesa
oraz tyle koto´w, ile uda im sie˛ złapac´. Najwie˛kszy prob-
lem mam z Sue-Ellen.
– Nikogo do niej nie skierowałes´? – zapytał Hugo.
– Sue-Ellen sie˛ nie ruszy, nawet jakby przyszło po nia˛
sto ekip. Sam usiłowałem ja˛ przekonac´ o zagroz˙eniu, ale
zatrzasne˛ła mi drzwi przed nosem – tłumaczył sie˛ Sam.
– Dzisiaj ja˛ widziałes´?
– Nie, wczoraj. Wieczorem poszedł do niej Gary Le-
wis, ale z nim tez˙ nie chciała rozmawiac´.
– W jakim była stanie? – dopytywał sie˛ Hugo.
– Rozkojarzona, nerwowa i zła. – W spojrzeniach obu
me˛z˙czyzn malował sie˛ niepoko´j.
– Macie jakis´ problem? – zapytała Rachel.
– Sue-Ellen cierpi na schizofrenie˛ – odparł Hugo. – Za-
zwyczaj jest spokojna, ale taka sytuacja jak ta moz˙e ja˛
wytra˛cic´ z ro´wnowagi. Tydzien´ temu wszystko było w po-
rza˛dku, ale...
– Kiedy ja˛ zapytałem, czy bierze proszki – wtra˛cił sie˛
Sam – odesłała mnie do diabła.
– Ona tak mo´wi nawet wtedy, kiedy grzecznie je
bierze – zauwaz˙ył Hugo, popatruja˛c na wzgo´rza, jakby
cokolwiek było tam widac´. Tutaj jest bezpiecznie, ale nie
dla Sue-Ellen. – Ona bardzo nie lubi, jak ktos´ wtra˛ca sie˛
w jej z˙ycie.
– Przyjaz´niłem sie˛ z jej ojcem i wiem, z˙e Sue czasami
nie bierze leko´w. Pamie˛tam, jak on sie˛ wtedy bał.
– Gdzie ona mieszka? – zainteresowała sie˛ Rachel.
– Za Cowral. Ma niewielki kawałek ziemi.
– Same zaros´la – sprecyzował Sam. – Nikogo tam nie
wys´le˛. Nie teraz. Jak sie˛ nie zjawi, to jej sprawa.
125
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Moz˙e mnie by posłuchała? – zamys´lił sie˛ Hugo.
– Na pewno – mrukna˛ł Sam. – Be˛dziesz sie˛ naraz˙ał
dla takiego czuba?
Hugo spojrzał na niego ze złos´cia˛.
– Sue-Ellen jest wspaniała – oznajmił. – Kiedys´, za-
nim zachorowała, grała w filharmonii narodowej.
– A teraz siedzi tam razem z kozami i s´wiruje.
– Ma hodowle˛ ko´z angorskich. Prze˛dzie, tka i gra...
– I gada do siebie.
– Marnuje˛ czas. – Hugo sie˛ zawahał. – Jestem jedyna˛
osoba˛, kto´ra˛ Sue-Ellen darzy zaufaniem.
– Ona nie ma rodziny? – Rachel była wyraz´nie spe-
szona.
– Jej ojciec zmarł pie˛c´ lat temu. Przez jakis´ czas była
z Garym Lewisem, jednym z naszych straz˙ako´w, ale
ubzdurała sobie, z˙e leki ja˛ ogłupiaja˛. Kazała Gary’emu
odejs´c´ i od tej pory z˙yje sama jak palec.
– Nie moz˙esz tam jechac´.
– Jeszcze zda˛z˙e˛. – Odwro´cił sie˛, by popatrzec´ na
po´łnoc, ale ujrzał jedynie gruba˛ zasłone˛ dymu. Czuło sie˛
jego smak w ustach. Rachel chciała cos´ powiedziec´, ale
płatek popiołu osiadł jej na je˛zyku, wie˛c zaniosła sie˛
kaszlem. – Zało´z˙ maseczke˛ chirurgiczna˛ – polecił jej
Hugo. – Musisz byc´ sprawna. Rozdaj je wszystkim. Czy
moz˙esz...? – Domys´lała sie˛, o co ja˛ poprosi. – Przeja˛c´
moje obowia˛zki?
– Pomys´lałes´ o Tobym? – spytała zrozpaczona.
Chłopiec tymczasem bawił sie˛ w morzu pod czujnym
okiem Myry. – Hugo, pozwo´l mi pojechac´. Ja nikogo
nie mam.
– Masz me˛z˙a.
– Kto´ry mnie nie potrzebuje. – Powiedziała to! W tej
126
MARION LENNOX
samej chwil poje˛ła, z˙e mo´wi najs´wie˛tsza˛ prawde˛. Dottie
ma racje˛. – Za to ty jestes´ potrzebny Toby’emu.
– Nie trafisz tam. Poza tym Sue-Ellen nie ma do
ciebie zaufania. Nic mi sie˛ nie stanie. Na jej pastwiskach
sa˛ kanały. Zda˛z˙ymy do was wro´cic´.
– Ryzykowac´ z˙ycie dla s´wirusa... – Sam nie krył
oburzenia.
– Ona nie jest s´wirusem – powto´rzył Hugo znuz˙onym
głosem. – Jest wielka˛ artystka˛, cudownym człowiekiem
oraz moja˛ pacjentka˛. Powinienem był odwiedzic´ ja˛ juz˙
wczoraj. – Popatrzył na Rachel. – Musze˛ jechac´. Za-
sta˛pisz mnie?
On doskonale wie, o co mnie prosi, pomys´lała. Musi
jechac´, to oczywiste. Toby ma ciotke˛ i całe miasteczko
troskliwych ludzi, a ta Sue-Ellen nie ma nikogo opro´cz
Hugona.
– Rozumiem – szepne˛ła. – Jedz´. Pod warunkiem z˙e
przysie˛gniesz, z˙e wro´cicie cali i zdrowi.
– Ja nie...
– Przysie˛gasz? – Chwyciła go za re˛ce, nie spuszcza-
ja˛c wzroku z jego twarzy. – Musisz.
– Przysie˛gam. – Pocia˛gna˛ł ja˛ ku sobie i pocałował. Za
tym szorstkim pocałunkiem krył sie˛ strach, poz˙a˛danie
i adrenalina. – Opiekuj sie˛ Tobym i pilnuj mojego Cow-
ral, dopo´ki nie wro´ce˛! – zawołał, znikaja˛c w kłe˛bach
dymu.
127
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Zda˛z˙y – pocieszał ja˛ Sam. – Ogien´ rozprzestrzenia
sie˛ szybko, ale na razie nie zanosi sie˛ na burze˛. Jes´li Hugo
be˛dzie ostroz˙ny i jes´li wiatr sie˛ nie nasili...
Niestety, dziesie˛c´ minut po´z´niej huraganowy wiatr
przetoczył sie˛ przez plaz˙e˛. Uderzenie gora˛cego powietrza
poprzedzaja˛cego ogien´ wszystkim zaparło dech. Rachel
akurat ustawiała stojak z kroplo´wka˛przy noszach stuletniej
pani McLeod, cierpia˛cej z powodu objawo´w odwodnienia.
– Dziecko, nie trzeba. Idz´ do innych – mo´wiła staru-
szka. – Mna˛ nie zaprza˛taj sobie głowy.
– Jestes´my dobrze przygotowani – odrzekła Rachel.
Dokon´czyła wszystkie konieczne czynnos´ci, po czym
wstała, by sie˛ rozejrzec´. Mieszkan´cy miasteczka zacho-
wali spoko´j. Wiedzieli, z˙e takie gora˛co nie moz˙e trwac´
długo oraz z˙e pod bokiem maja˛ morze. Teraz wszyscy
nakrywali głowy kocami zgodnie z poleceniem, kto´re
wpajano im od dziecin´stwa.
Tych, kto´rzy nie mogli chodzic´, przenoszono na sam
brzeg i ustawiano tak, by fale obmywały im stopy. Kaz˙dy
z nich miał przydzielonego opiekuna wyposaz˙onego
w mokre koce.
Toby popłakiwał przeraz˙ony ogłuszaja˛cym hukiem
ognia.
Opiekuj sie˛ Tobym, przykazał jej Hugo. O Boz˙e, Hu-
go. Nie wolno jej teraz o nim mys´lec´.
Na płyciz´nie mieszkan´cy Cowral zbili sie˛ w ciasna˛
gromade˛. Nie było czym oddychac´. Pozostawało jedynie
przetrwac´. Gdzies´ tam jest Hugo.
– Jes´li ja przez˙yje˛, to ty tez˙ musisz – szepne˛ła, kle˛ka-
ja˛c w płytkiej wodzie. Toby oswobodził sie˛ z obje˛c´ Myry
i przylgna˛ł do niej. Tkwili w wodzie przykryci mokrymi
kocami, a dookoła nich szalało piekło.
– Ja chce˛ do taty – zapłakał Toby.
– Ja tez˙ – szepne˛ła w jego włosy. – Ja tez˙. Ale tata
pojechał do pacjentki. Niedługo wro´ci.
– Sue-Ellen! – Zasłaniaja˛c usta jaka˛s´ szmata˛, wysko-
czył z samochodu i ruszył w strone˛ płona˛cego domu.
W koronach drzew nad jego głowa˛ huczały płomienie.
– Sue-Ellen!
Niespodziewanie o cos´ sie˛ potkna˛ł. Spojrzał pod nogi
i ujrzał szczeniaka owczarka collie. Przeraz˙ony pies za-
skowyczał. O Boz˙e!
Je˛zyk ciała zwierze˛cia był nieomylna˛ wskazo´wka˛, z˙e
jego pani została w domu.
Fala gora˛cego powietrza przeszła błyskawicznie. Te-
raz wszyscy mieszkan´cy Cowral ostroz˙nie wygla˛dali
spod mokrych koco´w. Rachel zauwaz˙yła, jak nieopodal
spod czegos´, co przypominało ogromna˛ mokra˛ pierzyne˛,
wychyla sie˛ kobieca głowa w loko´wkach. Była to z˙ona
Sama, szefa straz˙y domowej. Po chwili dłon´ pani Nieve
powe˛drowała do loko´wek, by sprawdzic´, czy nic sie˛ nie
popsuło.
– Czy wszyscy dotarli na plaz˙e˛? – zapytała Rachel.
– Panne˛ Baxter i Lesa chłopcy doprowadzili w ostatniej
chwili – zameldował Sam. – Mamy jednego pogryzionego
129
S
´
LUB NAD OCEANEM
przez kota Lesa. Klatka z kotami tez˙ tu jest, chyba z˙e ktos´
ja˛ wstawił do wody i sie˛ potopiły.
– A Hugo?
– Jeszcze nie wro´cił. Kiedy front przechodził nad na-
mi, Hugo powinien byc´ juz˙ całkiem wysoko.
– Na pewno juz˙ badał pacjentke˛ – szybko dodała
Rachel, widza˛c strach w oczach Toby’ego. – Jedna pani
w go´rach zachorowała, wie˛c musiał nia˛ sie˛ zaopiekowac´.
Ja tez˙ musze˛ do niej jechac´. Toby, zostaniesz z Myra˛?
Sam, kiedy be˛dzie moz˙na pojechac´ do Sue-Ellen?
– Zapytam szefa straz˙y.
– Trzeba tam ruszac´ jak najpre˛dzej.
– Szef wysyła tam samocho´d cysterne˛ – oznajmił
Sam po chwili.
– Jade˛ z nimi.
Zanim cysterna mogła wyjechac´ w go´ry, Rachel po-
magała cierpia˛cym na trudnos´ci z oddychaniem i opa-
trzyła mno´stwo niegroz´nych skaleczen´.
– Az˙ trudno uwierzyc´, ile mielis´my szcze˛s´cia – rzekł
komendant, zsuwaja˛c z czoła kask i ocieraja˛c czoło. Bu-
rza zmiotła wszystko, ale tak porza˛dnie wysprza˛talis´my
teren, z˙e stracilis´my tylko cztery domy letniskowe.
Gdy burza ucichła, strumien´ mieszkan´co´w popłyna˛ł
do miasteczka. Ludzie spieszyli sie˛ do domo´w, by ugasic´
miejscowe poz˙ary i ogniska. Mimo z˙e Cowral nadal znaj-
dowało sie˛ w piers´cieniu płomieni, zaczynało sprawiac´
wraz˙enie bezpiecznego miejsca. Lecz Hugo...
– Moz˙emy juz˙ jechac´? – zapytała, opatrzywszy dziec-
ko poparzone przez płona˛ca˛ gała˛z´ unoszona˛ wiatrem.
– Lepiej z˙eby pani z nami nie jechała. – Komendant
sie˛ zase˛pił. – Wzia˛łem juz˙ Gary’ego. Był na froncie walki
130
MARION LENNOX
z ogniem i kiedy dowiedział sie˛, z˙e Sue-Ellen nie zeszła
na plaz˙e˛, omal nie oszalał. Jedno z was jest mocno zaan-
gaz˙owane.
– A pan nie jest?
Komendant spojrzał jej w oczy i westchna˛ł.
– Jestem – przyznał.
– To o co sie˛ sprzeczamy? – Rachel była juz˙ ubrana
w straz˙acki kombinezon.
– Pani doktor... – dodał komendant – jeszcze pani nie
widziała najgorszego. Fala wyhamowała na rzece. Gdy-
bys´my byli przed frontem...
– Chce mi pan powiedziec´, z˙e jest niewielka szansa,
z˙e Hugo przez˙ył? – zapytała odwaz˙nie.
– Chłopcy oczyszczaja˛ droge˛. Zawiadomimy pania˛.
– Nie. Jestem lekarzem. Mam tu wszystko, co moz˙e
byc´ potrzebne w takich sytuacjach. Jade˛ z wami.
Farma Sue-Ellen była dwie minuty drogi za miastem,
lecz im zaje˛ło to po´ł godziny, poniewaz˙ szosa była za-
blokowana dymia˛cym popiołem, gałe˛ziami i powalony-
mi eukaliptusami. W powietrzu unosił sie˛ zapach spalo-
nego olejku.
Gdy dotarli na miejsce, ujrzeli tylko z˙arza˛ca˛ sie˛ belke˛
w miejscu, gdzie była skromna chatka Sue-Ellen. Tuz˙
obok stał samocho´d, a włas´ciwie jego spalony wrak.
To auto Hugona.
Nic nie ostało sie˛ tej poz˙odze. Rachel rozgla˛dała sie˛,
nie kryja˛c łez, kto´re spływały jej po twarzy.
Z osłupienia wyrwał ja˛ krzyk Gary’ego, atletycznie
zbudowanego straz˙aka, kto´ry tak bardzo przeja˛ł sie˛ losem
Sue-Ellen.
– Tutaj! W kanale! – Gary, kto´ry znał ukształtowanie
tego terenu, nawet nie spojrzał na zgliszcza, lecz od razu
131
S
´
LUB NAD OCEANEM
pognał w strone˛ pago´rka. – Doktor jest w kanale! Z koza-
mi, psem i Sue-Ellen. Z
˙
yja˛!
Hugo rzeczywis´cie był z˙ywy, lecz stan Sue-Ellen po-
zostawiał wiele do z˙yczenia. Słyszał, jak przyjechali, ale
nic nie mo´gł zrobic´, poniewaz˙ cała˛ uwage˛ skupiał na
kobiecie, kto´ra˛ trzymał w ramionach. Co chwila traciła
przytomnos´c´, cis´nienie miała bardzo niskie, a puls nit-
kowaty. Potrzebował sprze˛tu oraz czyjejs´ pomocy.
Nie mo´gł wyjs´c´ z kanału, poniewaz˙ trawa na brzegu
nadal sie˛ tliła. Wie˛c po´łlez˙ał w wodzie, podtrzymuja˛c
Sue-Ellen, w asys´cie wyja˛cego szczeniaka i stada strzy-
ga˛cych uszami ko´z. Kobieta poruszyła sie˛ i spojrzała
przytomnie.
– Nie moge˛...
– Nic nie musisz robic´ – zapewniał ja˛. – Zrobiłas´
wszystko, co nalez˙y. Kozy sa˛ bezpieczne. Szczeniak tez˙.
Jestes´ poparzona, ale niegroz´nie. Juz˙ nadchodzi pomoc.
Lecz Sue-Ellen znowu straciła przytomnos´c´. Zamkna˛ł
oczy, a gdy je otworzył, ujrzał nad soba˛ Rachel...
Gdy straz˙acy rozłoz˙yli na błotnistym brzegu płachte˛
termiczna˛, Gary przeja˛ł od Hugona bezwładne ciało
i ostroz˙nie je na niej ułoz˙ył, a jednoczes´nie ktos´ inny
pobiegł po torbe˛ lekarska˛ Rachel.
Oparzenia, wstrza˛s, podraz˙nienie dro´g oddechowych
dymem. Dlaczego nie przyjechalis´my wczes´niej? – za-
stanawiała sie˛ Rachel, mierza˛c cis´nienie krwi nieprzyto-
mnej. Osiemdziesia˛t na pie˛c´dziesia˛t. Cholera!
– Gary, obejrzyj Hugona – poleciła, wiedza˛c, z˙e
wszyscy straz˙acy maja˛ za soba˛ kurs pierwszej pomocy.
– Nic mi sie˛ nie stało – mrukna˛ł Hugo. – Nie mogłem
jej pomo´c, ale teraz juz˙ moge˛.
132
MARION LENNOX
– Masz poparzone re˛ce?
– Nie.
– Chrypisz.
– Bo mam gardło podraz˙nione dymem.
– Wie˛c...
– Daj mi spoko´j. – Hugo z pomoca˛ Gary’ego pod-
ła˛czał kroplo´wke˛.
– Boz˙e, ona umiera – szepna˛ł Gary.
– Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e bardzo ja˛ kochasz – powie-
działa po´łgłosem Rachel.
– Kiedys´ bylis´my razem, ale jak sie˛ dowiedziała, z˙e
ma schizofrenie˛, zerwała ze mna˛, twierdza˛c, z˙e nie ma
prawa byc´ dla mnie cie˛z˙arem. Byłem u niej wczoraj, z˙eby
dowiedziec´ sie˛, czy nie trzeba jej pomo´c, ale mnie prze-
goniła. Dzisiaj wysłano mnie w przeciwnym kierunku.
Nie wiedziałem...
Nie wiedział, jak bardzo ja˛ kocha, pomys´lała Rachel.
– Wyzdrowieje – powiedziała na głos. – Przynies´
z wozu pare˛ koco´w. Znajdziesz tez˙ moje płachty, kto´re
wygla˛daja˛ jak skrzyz˙owanie plastiku i folii aluminiowej,
oraz folie˛ samoprzylepna˛.
Gary pobiegł co sił w nogach.
– Trzeba wezwac´ karetke˛ powietrzna˛ – oznajmił Hu-
go chrapliwym głosem.
– Juz˙ to zrobiłem – poinformował go szef straz˙ako´w.
– Z powodu burzy Cowral stało sie˛ priorytetem, wie˛c
s´migłowiec be˛dzie tu za dwadzies´cia minut.
– Jes´li zdołamy utrzymac´ ja˛ przy z˙yciu – mrukna˛ł
Hugo.
– Nie mam co do tego wa˛tpliwos´ci – rzekła Rachel,
patrza˛c, jak po nałoz˙eniu maski tlenowej twarz dziew-
czyny zaczynała nabierac´ z˙ywszej barwy pod warstwa˛
133
S
´
LUB NAD OCEANEM
błota. Sue-Ellen je˛kne˛ła. – Morfina. – Nim Rachel sie˛g-
ne˛ła do torby, Hugo juz˙ robił zastrzyk. Widac´ było, z˙e
jest skrajnie wyczerpany i działa automatycznie.
– Pus´c´ mnie, pus´c´... – protestowała Sue-Ellen.
– Haloperidol? – Rachel wolała sie˛ upewnic´, lecz
Hugo przytakna˛ł, po czym raz jeszcze zmierzyła cis´-
nienie. – Sto dziesie˛c´ na siedemdziesia˛t. Widzisz? Uda
sie˛.
– Dzie˛ki tobie. Bez ciebie nic by z tego nie było.
Rachel, ja nic nie miałem!
– Bo twoje auto spłone˛ło.
Wro´cił Gary z nare˛czem koco´w.
– Teraz moz˙emy oszacowac´, jak rozległe sa˛ oparze-
nia. – Hugo skrzywił sie˛, obejrzawszy dłonie i nogi
Sue-Ellen. Trzydzies´ci procent! – Trzeba ja˛ opatrzyc´.
– Wszystko mam przy sobie. Z
˙
el, gaze˛ i folie˛.
Pracowali w milczeniu, na koniec owijaja˛c opatrunki
cienka˛ folia˛, aby poparzone miejsca były sterylne i bez
dopływu powietrza. W trakcie tego zabiegu Sue-Ellen
otworzyła oczy, by ujrzec´ nad soba˛twarz Gary’ego, kto´ry
bez słowa przyłoz˙ył dłon´ do jej policzka. Ma teraz wszys-
tko, czego jej trzeba, pomys´lała Rachel. W tej chwili. Bo
jej z˙ycie nadal wisi na włosku.
Jedno spojrzenie na Gary’ego wystarczyło, by nabrac´
pewnos´ci, z˙e tym razem nie rozdzieli tych dwojga ani
choroba psychiczna, ani poz˙ar buszu.
– Była w domu. – Hugo siedział na błotnistej skarpie,
a za jego plecami helikopter unosił włas´nie w powietrze
Sue-Ellen. Poleciał z nia˛ Gary. Ta kwestia nie podlegała
dyskusji.
Kozy juz˙ zda˛z˙yły wydostac´ sie˛ z rowu i pasły sie˛
134
MARION LENNOX
tak spokojnie, jakby w wypalonej trawie było mno´stwo
jedzenia i jakby nic strasznego sie˛ tego dnia nie wy-
darzyło.
Za to Hugo wygla˛dał okropnie. Rachel przysiadła
obok niego i wzie˛ła na kolana roztrze˛sionego Pudge’a,
szczeniaka Sue-Ellen. Wolna˛ re˛ka˛ mocno s´cisne˛ła dłon´
Hugona.
– Hugo...
– Dom sie˛ zaja˛ł, zanim dojechałem – mo´wił jakby do
siebie. – Słyszałem, z˙e jest w s´rodku i woła psa, ale Pudge
był na dworze. Przybiegł ze mna˛ sie˛ przywitac´, ale strasz-
nie piszczał. Jakby wiedział, z˙e pani cos´ sie˛ stało.
– Wszedłes´ do s´rodka.
– Oczywis´cie. – Gdy sie˛ skrzywił, Rachel spojrzała
na jego dłonie. Były całe w pe˛cherzach. Miał na sobie
ubranie ochronne, kto´re go uratowało, lecz re˛ce oraz
twarz miał poparzone. Był w piekle.
– Znalazłem ja˛ w pokoju, w kto´rym płone˛ły firanki.
Szyba w oknie wybuchła. Do wewna˛trz. A ona była boso.
– Hugo...
– Powinienem był wczoraj tu przyjechac´. Nie pomys´-
lałem o niej – je˛kna˛ł. – Pojechałem na plaz˙e˛.
– Bo wczoraj nie było zagroz˙enia.
– Ale dzisiaj...
– Dzisiaj przyjechałes´. Ludzie na plaz˙y twierdza˛, z˙e
Sue-Ellen nie chciała sie˛ ewakuowac´. Uwaz˙asz, z˙e pod
twoim wpływem zmieniłaby zdanie? Hugo, nie jestes´
wszechwładny. Jestes´ tylko człowiekiem. – Ogla˛dała jego
dłonie. Poparzone, ale niegroz´nie. – Hugo, jestes´ wspa-
niałym człowiekiem – szepne˛ła. – Gdybym cie˛ straciła...
Nie słyszał tych sło´w, pogra˛z˙ony w mys´lach o Sue-
-Ellen.
135
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Wydawało mi sie˛, z˙e jest w dobrym stanie. Byłem
tu trzy dni temu. Dlaczego nie sprawdziłem, czy sie˛
przygotowuje?
– Bo nie moz˙esz mys´lec´ za kaz˙dego mieszkan´ca Cow-
ral. – Nie mogła spokojnie patrzec´ na jego rozpacz.
Uje˛ła jego twarz i delikatnie pocałowała go w obie po-
wieki. – Sue-Ellen postanowiła nie opuszczac´ swoich
zwierzako´w – tłumaczyła mu – bo czuje sie˛ za nie od-
powiedzialna. Sam nazwał ja˛ czubem. Jes´li i ty masz
ja˛ za wariatke˛, to owszem, odpowiadasz za nia˛, poniewaz˙
ona jest nieodpowiedzialna. Powinienes´ był zamkna˛c´
ja˛ w szpitalu psychiatrycznym. Ale sam mi powiedziałes´,
z˙e ona jest zdolna do podejmowania decyzji.
– Tak, ale...
– Nie ma z˙adnego ,,ale’’. Znała ryzyko. Ostrzegali ja˛
Sam oraz Gary, ale ona postanowiła sta˛d sie˛ nie ruszac´.
– Bo była chora.
– Kwalifikowała sie˛ do zamknie˛cia w zakładzie?
– Nie, ale...
– Hugo, Sue-Ellen prowadziła niezalez˙ne z˙ycie
i przez to jest ranna. To nie jest twoja wina.
Us´miechna˛ł sie˛ blado.
– Znowu jestes´ apodyktyczna?
– To moja specjalnos´c´.
Poparzonymi palcami dotkna˛ł jej policzka.
– Jestes´ pie˛kna.
– Pie˛kna i apodyktyczna?
– Tak. Rachel...
– Słucham.
– Musze˛ cie˛ pocałowac´.
Nie protestowała. Co wie˛cej, poczuła, z˙e jej serce
nalez˙y do niego. Do Hugona, kto´ry jest jej miłos´cia˛.
136
MARION LENNOX
Była tez˙ druga miłos´c´. Craig. To uczucie nie mine˛ło,
nigdy nie minie. Dottie namawiała ja˛, by ułoz˙yła sobie
z˙ycie na nowo. By przestała mys´lec´ o Craigu. Ale tak sie˛
nie stało przez osiem długich lat.
Teraz tez˙ o nim mys´li. Poniewaz˙ Graig był cze˛s´cia˛ jej,
cze˛s´cia˛ jej miłos´ci. Całuja˛c teraz Hugona, wiedziała, z˙e
nie dopuszcza sie˛ zdrady. Bo miłos´c´ do Hugona jest po
prostu wzbogaceniem tego samego uczucia. Skarbu miło-
s´ci. Jej serce biło teraz dla Toby’ego, dla Cowral, dla
Penelope i Diggera, dla Sue-Ellen, jej ko´z oraz trze˛sa˛ce-
go sie˛ szczeniaka.
Trwali w us´cisku, czerpia˛c siłe˛ z tej bliskos´ci, az˙ za ich
plecami rozległo sie˛ dyskretne kaszlnie˛cie.
– Doktorze... – odezwał sie˛ szef straz˙ako´w.
Obolali i brudni odwro´cili sie˛ w jego strone˛.
– Doktorze, pan chyba ma wypaczony gust. – Szcze-
rzył w us´miechu wszystkie ze˛by. – Mnie najbardziej
kre˛ci, jak moja wysta˛pi w seksownej bieliz´nie, a jak pan
woli takie usmolone... Ale dla mnie to tra˛ci zboczeniem.
Rachel poczuła, z˙e sie˛ czerwieni i chciała odsuna˛c´ sie˛
od Hugona, ale on przytulił ja˛ jeszcze mocniej.
– Takiej seksownej jeszcze nie miałem – odcia˛ł sie˛.
– To prawda. Zrobimy jej zdje˛cia do nowego kalen-
darza. Koniecznie w kasku. Przepraszam, z˙e przeszka-
dzam...
– Człowiek nigdy nie moz˙e zaznac´ chwili spokoju
– zrze˛dził Hugo z wesołym błyskiem w oku. – Iles´my sie˛
tego miejsca naszukali... A tu masz, babo, placek: trzy-
dzies´ci ko´z, jeden pies i dwudziestu paru straz˙ako´w! –
Spowaz˙niał. – O co chodzi? Problemy?
– Niewielkie, ale...
– No mo´w!
137
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Grupa nad rzeka˛ ucierpiała z powodu dymu, a z˙ona
włas´ciciela pubu potkne˛ła sie˛ w tym dymie o kran
w ogrodzie i jest podejrzenie, z˙e ma złamany palec
u nogi.
– To wszystko? – zapytał Hugo.
– Tak jest, doktorze. Na razie. Dokon´czycie te˛... dys-
kusje˛ po´z´niej, bo teraz jestes´cie nam potrzebni.
– Pobawimy sie˛ troche˛ w lekarzy? – zapytał Hugo.
– Pod warunkiem, z˙e w głe˛bi serca pozostaniemy
czyms´ wie˛cej niz˙ lekarzami – odparła Rachel.
Do kon´ca tego bardzo długiego dnia pracowali bez
wytchnienia. Najpierw byli lekko zaczadzeni straz˙acy
i pani Forsyth z pe˛knie˛ciem kos´ci palucha, a potem cały
szereg mieszkan´co´w Cowral z drobnymi oparzeniami
i skaleczeniami. Od czasu do czasu odwiedzała ich Myra
z Tobym, by pokazac´ malcowi, z˙e tata i Rachel sa˛ nieda-
leko.
Toby i Myra zabierali ze soba˛ trzy psy, poniewaz˙
małego Pudge’a nie moz˙na było zostawic´ na spalonej
farmie Sue-Ellen. Penelope i Digger instynktownie wy-
czuli dramatyczna˛ sytuacje˛ szczeniaka i wraz z gosposia˛
i małym chłopcem otaczali go troskliwa˛ opieka˛. Juz˙ pod-
czas drugiej wizyty w szpitalu Pudge zacza˛ł nies´miało
merdac´ ogonem.
– Zadzwonie˛ do centrum transportu sanitarnego i po-
prosze˛, z˙eby przekazali te˛ wiadomos´c´ Sue-Ellen – obie-
cał Hugo. – To jej pomoz˙e bardziej niz˙ leki.
W tym potwornym zamieszaniu Hugo znalazł czas, by
o tym pomys´lec´! To cze˛s´c´ pracy lekarza na prowincji,
przeszło Rachel przez głowe˛. Medycyna plus cała reszta.
138
MARION LENNOX
Zapadła noc. Wiatr ucichł, a koło dziesia˛tej powiało
od południa. Temperatura powietrza wyraz´nie sie˛ obni-
z˙yła i nawet spadł niewielki deszcz. Specjalna grupa
ochotniko´w chodziła od domu do domu, by dowiedziec´
sie˛ o stan zdrowia mieszkan´co´w, zwłaszcza tych w pode-
szłym wieku.
Około drugiej nad ranem Rachel weszła do kuchni.
Myra, kto´ra zabrała do siebie Toby’ego oraz psy, zo-
stawiła na stole garnki z kolacja˛, lecz Rachel na nic
nie miała siły. Siedziała przy stole, te˛po wpatruja˛c sie˛
w s´ciane˛.
Kwadrans po´z´niej zjawił sie˛ Hugo. Był szary ze zme˛-
czenia. Na jego widok Rachel podniosła sie˛ z krzesła.
Patrzyła na niego, nic wie˛cej. Ich spojrzenia były po-
twierdzeniem tego, czego dos´wiadczyli w cia˛gu kilku-
nastu minionych godzin.
Tak zacze˛ło sie˛ ich wspo´lne z˙ycie.
– Rachel...
Bez słowa padła mu w ramiona. To nie była pora
na rozmowy. Nadszedł czas miłos´ci. Zaspokojenia pa-
la˛cego pragnienia bliskos´ci. By nie marnowac´ czasu,
razem weszli pod prysznic, zrzuciwszy na podłoge˛ ubra-
nia tak brudne, z˙e powstydziłby sie˛ ich kaz˙dy szanuja˛cy
sie˛ lekarz. Lecz tego dnia nikt nie zwracał uwagi na
ich stro´j. Tego dnia byli po to, by zaspokoic´ potrzeby
mieszkan´co´w Cowral.
Lecz teraz nadszedł czas spełnienia ich własnych po-
trzeb. Czas, by zostali kochankami. Zmywaja˛c z siebie
nawzajem brud w strumieniach ciepłej wody, wszystkimi
zmysłami poznawali swoje spragnione ciała. Potem,
w wielkim łoz˙u Hugona, stali sie˛ jednos´cia˛.
Po´z´niej Rachel nie potrafiła sobie przypomniec´, czy
139
S
´
LUB NAD OCEANEM
kiedykolwiek wzniosła sie˛ na takie szczyty rozkoszy.
Nie poro´wnywała. To, co było mie˛dzy nia˛ i Craigiem,
działo sie˛ w poprzednim z˙yciu. Nie przestało byc´ cenne,
lecz zostało w przeszłos´ci. Teraz napawała sie˛ teraz´niej-
szos´cia˛.
Craig nie miałby jej za złe tej nowej miłos´ci. W głe˛bi
serca wiedziała, z˙e ma jego błogosławien´stwo.
Drugim błogosławien´stwem był Hugo: jego ciepło,
re˛ce, zapach i smak. Przyje˛ła go całym ciałem i dusza˛...
Potem zasne˛li. Pierwszy raz od wielu lat Rachel spa-
ła spokojnie wtulona w kochanka. Od dnia tragicznego
wypadku sypiała bardzo z´le, budza˛c sie˛ co chwila, jakby
musiała czuwac´, by zapobiec nowej katastrofie. Lecz
teraz w ramionach tego me˛z˙czyzny spała kamiennym
uzdrowicielskim snem, spokojna o jutro. A on?
Z Beth nigdy tak nie było. W małz˙en´stwo z jej siostra˛
wpakowałby sie˛ ro´wnie bezmys´lnie. Idiota.
Ska˛d jednak miał wtedy wiedziec´, z˙e jest to zła decy-
zja? Nie miał wo´wczas poje˛cia, z˙e moz˙e byc´ zupełnie
inaczej. Nawet nie podejrzewał, z˙e moz˙na kochac´ tak jak
teraz.
Rachel. Cudowna kobieta. Skarb. Jeszcze mocniej
przygarna˛ł ja˛ do siebie, czuja˛c, jak wzbiera w nim nowa
fala poz˙a˛dania. Poz˙a˛danie? Moz˙e poczekac´ godzine˛ lub
dwie, pomys´lał z rados´cia˛. Przed nami cała wiecznos´c´...
Około o´smej obudził ich telefon.
Na brokatowej powłoczce s´lizgały sie˛ promienie słon´-
ca. Zmienie˛ to, pomys´lał. Tak! Wyrzuce˛ z domu wszy-
stkie brokaty! Dzisiaj urodził sie˛ na nowo i zaczyna
nowe z˙ycie z Rachel. Ona tez˙ powoli sie˛ budziła. Us´mie-
chała sie˛ do niego, nim jeszcze podniosła powieki.
140
MARION LENNOX
Telefon dzwonił. Hugo sie˛gna˛ł po słuchawke˛.
– Czy zastałam Rachel? – pytał kobiecy głos. – Dok-
tor Harper. Nie odbiera komo´rki, a to pilna sprawa.
– Juz˙ ja˛ prosze˛.
– Dottie... – rzekła Rachel i natychmiast oprzytom-
niała. Usiadła na ło´z˙ku, zapominaja˛c, z˙e jest naga. Boz˙e,
jaka ona jest pie˛kna. – Nie, Dottie, wszystko w porza˛dku.
Powinnam była wczoraj do ciebie zadzwonic´. Mogłam
sie˛ domys´lic´, z˙e słuchałas´ wiadomos´ci. Nie, jestes´my
bezpieczni. Nie...
Potem nagle zniz˙yła głos.
– Jak to, Dottie? Był stabilny... – Słuchała, zacisna˛w-
szy powieki. – Oczywis´cie, juz˙ jade˛.
Hugo wyja˛ł słuchawke˛ z jej dłoni.
– Rachel, co sie˛ stało? – zapytał.
– Craig... – szepne˛ła.
– Craig?
– Mo´j ma˛z˙. Umiera.
141
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Pomo´gł jej sie˛ spakowac´, wmusił w nia˛ grzanke˛ i zor-
ganizował transport. W trakcie tych przygotowan´ udało
mu sie˛ poznac´ jej tajemnice˛.
– Osiem lat temu mielis´my wypadek – mo´wiła z twa-
rza˛ s´cia˛gnie˛ta˛ bo´lem. – Razem studiowalis´my. Chodzilis´-
my ze soba˛ jeszcze w szkole. Dottie, jego matka, jest dla
mnie praktycznie jak moja własna matka. Pobralis´my sie˛
i wszystko doskonale sie˛ układało do dnia, kiedy jakis´
pijak uderzył w nasz samocho´d. Jechał pod pra˛d. Craig
nic nie mo´gł zrobic´. Byłam ranna, a Craig... włas´ciwie nie
ucierpiał. Tylko uderzył sie˛ w głowe˛. Stracił przytom-
nos´c´. I juz˙ jej nie odzyskał. – Rozpłakała sie˛.
– Czyli Michael, ten facet, kto´ry był na wystawie...
– To duren´. Dottie przekonywała mnie, z˙e powinnam
wyjechac´. Rozerwac´ sie˛. Poznałam ciebie.
Hugo zbierał mys´li. W nocy był przes´wiadczony, z˙e
kocha sie˛ z kobieta˛ uwikłana˛ w nieszcze˛s´liwe małz˙en´st-
wo, a teraz...
Wszystko sie˛ zmieniło. Ona jest inna. Mimo z˙e szu-
miało mu w głowie, czuł, z˙e teraz najwaz˙niejsza jest jej
rozpacz.
– Rachel, tak mi przykro...
– Przykro? Mnie wcale nie jest przykro. Z powodu tej
nocy? Hugo, to była najcudowniejsza noc w moim z˙yciu.
Nigdy jej nie zapomne˛, ale teraz musze˛ wyjechac´.
– To zrozumiałe. – Był ws´ciekły, z˙e nie moz˙e osobis´-
cie jej odwiez´c´, ale Cowral nadal potrzebuje lekarza.
Całe szcze˛s´cie z˙e droga jest juz˙ otwarta. Poza tym
udało mu sie˛ znalez´c´ kogos´, kto ja˛ zabierze.
– Rachel...
– Wiem. – Dopiła herbate˛ i wpatrywała sie˛ w fusy na
dnie kubka. – Wiem. Przepraszam. Przepraszam, kocha-
ny...
Hugo rzucił sie˛ w wir pracy. Mina˛ł pierwszy dzien´,
drugi, trzeci...
W kon´cu nie wytrzymał. Odbył powaz˙na˛ rozmowe˛
z Myra˛ i Tobym, zgłosił zapotrzebowanie na zaste˛pstwo,
przyja˛ł nowego lekarza i wyruszył do miasta.
Cienka niebieska linia wznosiła sie˛ i opadała. Wznosi-
ła sie˛ i opadała. Jak długo trwa miłos´c´?
Młoda kobieta czuwała, tak jak robiła to od wielu lat.
– Craig, kocham cie˛ – szepne˛ła, ale nie otrzymała
odpowiedzi. Tak było od lat.
Promienie słon´ca pełzały po nieruchomej dłoni. Uko-
chane oczy, dawniej pełne rados´ci z˙ycia, pozostawały
zamknie˛te.
Niebieska linia wznosiła sie˛ i opadała. Jak długo trwa
miłos´c´? Moz˙e nie dłuz˙ej niz˙ tchnienie?
Hugo stał w drzwiach i przygla˛dał sie˛ Rachel. Spała
z głowa˛ na jego piersi, trzymaja˛c go za re˛ke˛. Wzrok
Hugona przenio´sł sie˛ na monitor. Te˛tno przyspieszone
i nieregularne. W cia˛gu kilku minionych dni wiele sie˛
dowiedział, wiele nauczył. Odpowiedzi na pytania, kto´re
nalez˙ało zadac´ Rachel, udzielił mu lekarz.
143
S
´
LUB NAD OCEANEM
– Osiem lat w s´pia˛czce. Był silny. Mys´lelis´my, z˙e
z tak niewielkim wylewem be˛dzie z˙ył znacznie dłuz˙ej,
ale pare˛ miesie˛cy temu skrzep... W takich przypadkach
jak ten nie jest rzadkos´cia˛. Organizm jest mało aktywny,
balis´my sie˛, z˙e go stracimy. Mam wraz˙enie, z˙e rodzice
i Rachel juz˙ sie˛ z nim wtedy poz˙egnali. Ale on był
silniejszy.
– Rachel...
– Znam ja˛ od czasu studio´w. Ona i Craig byli wspa-
niała˛ para˛. Po wypadku w Rachel cos´ zgasło. Jest zna-
komitym lekarzem, ale co noc siedzi przy nim...
– Chyba bardzo go kochała.
– Trudno od tego sie˛ uwolnic´, zwłaszcza gdy nie
nasta˛pił zgon. Po tym skrzepie rodzice Craiga pogodzili
sie˛ ze strata˛ syna. Namawiali Rachel, z˙eby zacze˛ła z˙yc´
na nowo. Pro´bowała. Teraz wysta˛piły nowe skrzepy. Je-
den z nich jest w płucach. To juz˙ koniec.
Wie˛c stał teraz w drzwiach i tylko ja˛ obserwował.
Jak ona Craiga przez całe lata.
Wyszła po kawe˛. Koszmarny dzien´. Czuła, z˙e jest
bliska załamania. Dlaczego tak sie˛ dzieje? Dlaczego aku-
rat wtedy, gdy poznała miłos´c´, druga˛ miłos´c´ swojego
z˙ycia, pierwsza szykuje sie˛ do odejs´cia z tego s´wiata? Nie
miała wyrzuto´w sumienia. Z jakiego powodu? W pew-
nym sensie Craig przyczynił sie˛ do tego, z˙e pokochała
Hugona. Uczucia, kto´rymi darzyła obu me˛z˙czyzn prze-
platały sie˛, przemieszały.
Poniewaz˙ kocha Hugona, jej miłos´c´ do Craiga nie
wygas´nie, niezalez˙nie od tego, co stanie sie˛ z tym me˛z˙-
czyzna˛ na szpitalnym ło´z˙ku. Lecz teraz nie wolno jej
mys´lec´ o Hugonie. Na razie niech pozostanie w tle. Teraz
144
MARION LENNOX
jest czas Craiga. Oddycha coraz płyciej. Nadchodzi jego
czas. Pora pogodzic´ sie˛ ze strata˛.
Z kubkiem kawy szła do pokoju Craiga, lecz w progu
stane˛ła jak wryta. Na krzes´le przy ło´z˙ku siedział Hugo
i przemawiał do Craiga.
– Stary, nie wiem, czy mnie słyszysz. Najte˛z˙sze umy-
sły nie wiedza˛, jak funkcjonuje uszkodzony mo´zg, jak
odbywa sie˛ umieranie. Czy ma sie˛ jego s´wiadomos´c´, co
sie˛ wtedy czuje. Ale musze˛ z toba˛ porozmawiac´.
Cofne˛ła sie˛, oparła o s´ciane˛ i słuchała, co Hugo mo´wi
do Craiga. Jak druga miłos´c´ przemawia do pierwszej.
– Nazywam sie˛ Hugo McInnes. Pracuje˛ na prowincji.
Jestem wdowcem. Mam dziecko, psa i trzydzies´ci pie˛c´
lat. I kocham twoja˛ z˙one˛.
Kocham twoja˛ z˙one˛. Tak po prostu. Rachel az˙ zaparło
dech w piersiach. Czekała.
– To straszne, prawda? Nie przypuszczałem, z˙e kie-
dykolwiek przyjdzie mi to wyznac´ komus´, kogo uwaz˙am
za przyjaciela. Z
˙
e kocham twoja˛ z˙one˛. Byc´ moz˙e prze-
chodzi mi to przez gardło włas´nie dlatego, z˙e mam cie˛ za
przyjaciela.
Rachel postawiła kubek na podłodze. Piele˛gniarki,
kto´re przeszły obok, rzuciły jej pytaja˛ce spojrzenie, lecz
ona oddaliła je gestem. Przyjechał...
– Craig, wiem, z˙e kochacie sie˛ od lat. Widze˛ to w jej
oczach – mo´wił Hugo po´łgłosem. – To była wielka miłos´c´.
Jestes´ cze˛s´cia˛Rachel. Teraz ja ja˛pokochałem. Moz˙e nawet
tak bardzo jak ty. Ale, oczywis´cie, inaczej. Bo kocham
kobiete˛, kto´ra juz˙ kochała i była kochana. Kto´ra jest taka
jak jest, poniewaz˙ dawno temu pewien facet nauczył ja˛
us´miechu. Był jej s´wiatłem. Wzia˛ł ja˛ w ramiona i sprawił,
z˙e czuła, z˙e dzie˛ki miłos´ci wszystko jest moz˙liwe.
145
S
´
LUB NAD OCEANEM
Wahał sie˛, dobieraja˛c słowa.
– Ona jest wyja˛tkowa. Nie ma drugiej takiej na całej
kuli ziemskiej. Wyobraz˙am sobie, z˙e bylis´cie niezwykła˛
para˛. To, kim sie˛ stała, zawdzie˛cza tobie. – Namys´lał sie˛
długo. – Chciałbym cie˛ zapewnic´, z˙e jestes´ jej cze˛s´cia˛.
I dlatego, stary, be˛dziesz cze˛s´cia˛ naszej rodziny. Be˛-
dziesz z˙ył dalej.
Rachel poczuła, z˙e łzy cisna˛ sie˛ jej do oczu.
– Wiem, z˙e to brzmi strasznie sentymentalnie. ,,Z
˙
yje
w naszych sercach’’. To prawda. Przyznam ci sie˛, z˙e
nareszcie zrozumiałem, na czym polega miłos´c´. Im wie˛-
cej sie˛ ma, tym wie˛cej sie˛ dostaje. Poniewaz˙ ty kochałes´
ja˛, a ona ciebie. Rachel potrafiła zdobyc´ sie˛ na to, z˙eby
i nas pokochac´. Mnie. Mnie i moje dziecko. Mo´wiłem ci,
z˙e mam szes´cioletniego syna? Toby s´wiata poza nia˛ nie
widzi. Obiecała, z˙e nauczy go kopac´ z kozła. Twierdzi, z˙e
to ty ja˛ tego nauczyłes´. Pomys´l, twoje zamiłowanie do
futbolu przejdzie na mojego syna. Co jeszcze?
Us´miechał sie˛. Rachel usłyszała to w jego głosie.
– Mamy dwa psy. Digger, kundel, jest mo´j. Jest tez˙
Penelope. Nalez˙ała do faceta, kto´rego nie lubimy. Zamie-
rzam złoz˙yc´ mu propozycje˛ nie do odrzucenia, bo uwa-
z˙am, z˙e nasza rodzina jest za mała. Musimy miec´ co
najmniej dwa psy. Jest jeszcze jeden, Pudge, kto´ry po-
mieszkuje z nami, czekaja˛c, az˙ ktos´ nam bliski wro´ci ze
szpitala. Be˛dzie ich wie˛cej, bo Rachel zawsze przygarnie
zbła˛kane istoty. Be˛dziemy tez˙ mieli dzieci.
Gdy przechodza˛ce obok piele˛gniarki popatrzyły na nia˛
jak na wariatke˛, połapała sie˛, z˙e juz˙ nie płacze, lecz
us´miecha sie˛ od ucha do ucha. Be˛dziemy mieli dzieci...
– Mam taka˛ nadzieje˛, chociaz˙ jeszcze z nia˛ o tym nie
rozmawiałem. Ale chyba moge˛ zwierzyc´ ci sie˛ z takich
146
MARION LENNOX
plano´w? Zanim urodził sie˛ Toby, wydawało mi sie˛, z˙e
jedno dziecko mi wystarczy, ale on podbił moje serce.
Gdyby to było dziecko Rachel... wasze dziecko... – Zno-
wu sie˛ zawahał. – Jes´li urodzi nam sie˛ dziecko, ono
ro´wniez˙ be˛dzie cze˛s´cia˛ ciebie. Dostałem od ciebie dar
miłos´ci. Stary, nigdy o tym nie zapomne˛. Jes´li urodzi nam
sie˛ chłopiec, to wiadomo, jakie dostanie imie˛. Jes´li dzie-
wczynka... to nie wiem... Moz˙e po prostu be˛dziemy sta-
rac´ sie˛ tak długo, az˙ spłodzimy chłopczyka. Nie mam nic
przeciwko temu. Waz˙ne, z˙eby i tobie to odpowiadało.
– Po dłuz˙szej chwili milczenia Hugo dodał: – Chyba juz˙
wszystko ci powiedziałem. Musiałem sie˛ wygadac´, a ty
masz co robic´. Musisz skoncentrowac´ sie˛ na oddychaniu.
Rachel zobaczyła, jak Hugo ujmuje dłon´ Craiga. Wi-
dok splecionych me˛skich dłoni chwycił ja˛ za gardło.
– Staniesz oko w oko ze s´miercia˛ – rzekł po´łgłosem
Hugo. – Bardzo, stary, z˙ałuje˛, z˙e nie moz˙esz z˙yc´. Jest mi
z tego powodu cholernie przykro. Bez wahania wyrzekł-
bym sie˛ Rachel, gdyby to mogło przywro´cic´ ci z˙ycie, ale
panowie konsultanci twierdza˛, z˙e to niemoz˙liwe. Wie˛c
sie˛ z toba˛ poz˙egnam. Zostawiam cie˛ rodzicom i Rachel.
Pamie˛taj, stary, z˙e w naszym domu zawsze be˛dziesz
kochany.
Pie˛c´ minut po´z´niej Hugo wstał. Gdy wychodził z po-
koju Craiga, przy drzwiach stał samotnie kubek z zimna˛
kawa˛.
147
S
´
LUB NAD OCEANEM
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Z prochu powstałes´, w proch sie˛ obro´cisz.
Rachel, Dottie i Lewis poz˙egnali Craiga na niewielkim
cmentarzyku pos´ro´d go´r. Osiem lat wczes´niej poła˛czył
ich smutek, kto´ry teraz przybrał postac´ melancholijnego
poz˙egnania. Tych troje nadal go kochało. I nigdy o nim
nie zapomni. Cmentarz znajdował sie˛ nieopodal miejsco-
wos´ci, w kto´rej Craig sie˛ urodził. Pochowano go obok
dziadko´w, pradziadko´w i dziecka, kto´re byłoby jego bra-
ciszkiem, gdyby nie przyszło przedwczes´nie na s´wiat.
– Trzymam sie˛ – szepne˛ła Rachel, na co Dottie
us´miechne˛ła sie˛ przez łzy.
– To dobrze, moje dziecko. – Dottie popatrzyła na
me˛z˙a, kto´ry uja˛ł ja˛ pod re˛ke˛.
– Jestes´ bardzo dzielna – powiedział. Ten milcza˛cy
me˛z˙czyzna, były piłkarz, kochał syna miłos´cia˛ wie˛ksza˛
niz˙ futbol. – Teraz mys´l o sobie, dziewczyno.
– O swojej przyszłos´ci.
– Two´j młody człowiek. – Lewis kiwna˛ł głowa˛ w stro-
ne˛ drogi prowadza˛cej do miasteczka. Hugo stał przy swo-
im aucie. – Czeka na ciebie, wie˛c idz´ do niego.
Rachel przymkne˛ła powieki, a gdy je podniosła, ujrza-
ła us´miechnie˛te twarze: Dottie i Lewisa. Oraz Hugona.
Nic tu po niej. Us´ciskała tes´cio´w, po czym opus´ciła
cmentarz, by rzucic´ sie˛ w ramiona swojej miłos´ci.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Był to całkiem niezły s´lub.
Toby znał sie˛ na s´lubach. Panna młoda powinna wy-
gla˛dac´ oszałamiaja˛co, no i Rachel wygla˛dała oszałamia-
ja˛co. Panna młoda powinna byc´ na biało i w koronkach,
no i Rachel miała odpowiednio duz˙o koronek. Ale bez
przesady, uznał po namys´le. Nie miała welonu ani trenu.
Myra powiedziała, z˙e ta suknia jest z jedwabiu. Nie wia-
domo, jak trzymała sie˛ na go´rze, za to niz˙ej miała szeroka˛
spo´dnice˛. Rachel była boso. Jak na panne˛ młoda˛ wy-
gla˛dała całkiem ładnie.
Troche˛ peszyły go te bose stopy. Panna młoda chyba
zawsze ma wysokie obcasy. Ale buty na szpilkach wy-
gla˛dałyby na plaz˙y idiotycznie, bo tam odbywała sie˛ cała
ceremonia. W tym samym miejscu, gdzie Rachel uczyła
go kopac´ piłke˛ i gdzie przed ogniem schroniło sie˛ całe
Cowral.
Rozpocze˛cie uroczystos´ci nieco sie˛ opo´z´niało, bo
dwo´ch staruszko´w z domu opieki podje˛ło sie˛ załoz˙yc´
z pomoca˛ Dona system nagłas´niaja˛cy. Kre˛cili ro´z˙nymi
gałkami i cos´ im nie wychodziło, ale nikt tym sie˛ nie
przejmował. Wszyscy czekali us´miechnie˛ci, jakby ni-
gdzie im sie˛ nie spieszyło.
Toby, niestety, zostawił piłke˛ w samochodzie. Gdyby
wiedział, ile to potrwa, mo´głby sobie troche˛ pokopac´.
Teraz był juz˙ znakomitym piłkarzem. Rachel dobrze go
nauczyła, jak na dziewczyne˛. Jest lepsza od taty. Za to
Lewis... jest mistrzem. Lewis i Dottie, kto´rzy od razu
kazali mo´wic´ sobie po imieniu, ostatnio cze˛sto przyjez˙-
dz˙ali do Cowral. Polubili to miasteczko i pokochali To-
by’ego.
Nie miał nic przeciwko temu. Oni tez˙ od razu przypa-
dli mu do serca. Jego s´wiat ostatnio znacznie sie˛ rozro´sł.
Spostrzegł, z˙e na plaz˙y sa˛ sami znajomi. Tyle ludzi...
Mie˛dzy innymi z tego powodu Rachel i Hugo zrezyg-
nowali ze s´lubu w kos´cio´łku. Na pewno nie wszyscy by
sie˛ tam zmies´cili. Nie byc´ na takiej uroczystos´ci? Kto to
widział?!
Tuz˙ obok niego stała Myra, kto´ra okropnie sie˛ przej-
mowała, z˙e Toby upus´ci obra˛czki. On?!
Chyba jest zdenerwowana, pomys´lał o opiekunce. Rano
wyszczotkowała oba psy. Penelope wygla˛dała przepie˛k-
nie, chociaz˙ była juz˙ cała obsypana piaskiem. Przez to
czekanie. Digger natomiast nadal prezentował sie˛ bardzo
wytwornie. Knickers tez˙ przyszedł. Miał na szyi wielka˛
czerwona˛kokarde˛. To ten spaniel, od kto´rego wszystko sie˛
zacze˛ło. Był juz˙ zupełnie zdrowy. Jak Kim, kto´ra siedziała
na piasku, a obok niej lez˙ał Knickers. Bardzo ładnie.
Dalej Toby dostrzegł Pudge’a, kto´ry nadal mieszkał
z nimi, bo Sue-Ellen przebywała w szpitalu, podczas gdy
sa˛siedzi odbudowywali jej dom. Przyszła jednak na s´lub,
a towarzyszył jej młody straz˙ak, Gary. Toby słyszał, jak
tata mo´wił do Rachel, z˙e moz˙e dobrze sie˛ złoz˙yło, z˙e
stało sie˛ to, co sie˛ stało. Rachel odrzekła, z˙e Gary ma
dobre serce i jest w Sue-Ellen zakochany po uszy. Wy-
nio´sł ja˛ z kanału, odwiedzał ja˛ w mies´cie, a teraz wozi ja˛
na wo´zku. Rachel i tata uznali, z˙e na cos´ sie˛ zanosi. Tata
mo´wi, z˙e Gary nawet lubi kozy!
150
MARION LENNOX
W Cowral dzieje sie˛ teraz mno´stwo ciekawych rzeczy.
Myra powiedziała, z˙e poz˙ar uprzytomnił wszystkim, jak
ulotne jest z˙ycie. Co to moz˙e znaczyc´? Myra uwaz˙a, z˙e
ma to jakis´ zwia˛zek z byciem szcze˛s´liwym. Teraz. Ona
mo´wi, z˙e to włas´nie spotkało Christine. Ona tez˙ tu jest.
Z tym Michaelem.
Michael jakis´ czas po poz˙arze przyjechał po Penelope.
Był strasznie zły i oznajmił, z˙e Penelope nie moz˙e u nich
zostac´. Ale potem zobaczył Christine. Ona z kolei była
ws´ciekła na tate˛ i Rachel za to, z˙e przemeblowali poko´j
Toby’ego. Tez˙ miała ochote˛ wrzeszczec´. Wie˛c Michael
krzyczał na Rachel, a Christine na tate˛, a potem Michael
i Christine gdzies´ pojechali, z˙eby dalej sie˛ pieklic´, na co
tata powiedział:
– Prosze˛, prosze˛, mamy kolejny cud.
Wyszło na to, z˙e Penelope zostanie w Cowral, ponie-
waz˙ na wystawie nie zdobyła tylu punkto´w, z˙eby zostac´
czempionka˛, wie˛c Michael nie chciał, by miała szczenia-
ki. Tata i Rachel bardzo z tego sie˛ ucieszyli. Tata stwier-
dził, z˙e wszystkie dzieci Penelope be˛da˛ szurnie˛te, a Ra-
chel sie˛ rozes´miała.
W kon´cu leciwi elektrycy uporali sie˛ ze sprze˛tem.
W głos´nikach cos´ zatrzeszczało i nareszcie popłyne˛ła
z nich muzyka. Lewis uja˛ł Rachel pod ramie˛ jak dumny
ojciec, a Dottie cia˛gle poprawiała jej suknie˛. Lecz Rachel
widziała tylko Hugona, kto´ry cierpliwie czekał. Patrzył
na nia˛ z taka˛ miłos´cia˛, z˙e nawet Toby to zauwaz˙ył. Bar-
dzo ładnie, pomys´lał. Podoba mi sie˛ taki tata.
Potem zagrali cos´, co bardzo wzruszyło Myre˛.
– W kon´cu znalez´li swoje miejsce – szepne˛ła ze łzami
w oczach, nic wie˛cej nie wyjas´niaja˛c.
To Cowral, pomys´lał Toby.
151
S
´
LUB NAD OCEANEM
Oczy wszystkich były teraz skierowane na płycizne˛,
gdzie jakis´ czas temu znalez´li schronienie, a teraz ten
me˛z˙czyzna i ta kobieta przysie˛gaja˛ sobie wiernos´c´.
– Kocham cie˛ – szepna˛ł Hugo, a Rachel spojrzała
w oczy swojej drugiej, najwie˛kszej miłos´ci.
– Kocham cie˛, Hugo.
Brawo, pomys´lał Toby. Tak ma byc´. Nikt sie˛ nie wy-
kre˛ci od takiej przysie˛gi. Oni i tak nie zamierzaja˛ sie˛
wykre˛cac´, uznał. Rachel i jego tata patrzyli sobie w o-
czy, głupawo sie˛ us´miechaja˛c. Za chwile˛... Teraz! Fuj!
Całuja˛ sie˛!
Skoro tak musi byc´, to trudno. Ale mogliby sie˛ po-
spieszyc´. Bo trzeba zagrac´ w piłke˛.
I jes´c´ weselny tort.
Z
˙
yc´.
Juz˙ teraz.
152
MARION LENNOX