Lennox Marion Pospieszny Slub

background image

Marion Lennox

Pośpieszny ślub

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marcus Benson wymknął się wyjściem ewakuacyjnym

i... wpadł na Kopciuszka.

Fakt, że szef Benson Corporation zderzył się z kimś, był

sam w sobie niezwykły. Marcus Benson nigdy na nikogo

nie wpadał, bo ludzie sami usuwali mu się z drogi.

Otaczała go niezwykła atmosfera. I to nie tylko z po­

wodu jego bogactwa, ogromnych wpływów czy intelektu­

alnych przymiotów. Marcus miał trzydzieści kilka lat, był

wysokim, szczupłym, kruczowłosym mężczyzną o drapież­

nych rysach i wszystkie kobiece pisma w Ameryce uzna­

wały go za najbardziej pożądanego kawalera.

Bardzo mu to odpowiadało.

Nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Wpraw­

dzie służba wojskowa nauczyła go cenić lojalność i przy­

jaźń, ale skończyło się to tragicznie. Odtąd szedł przez ży­

cie samotnie. Aż do dzisiejszego dnia.

Na razie jednak nie miał jeszcze o tym pojęcia. Zoba­

czył jedynie jakąś pannicę, która nie wiedzieć czemu sko­

jarzyła mu się z Kopciuszkiem. Tylko że Kopciuszek po­

winien siedzieć w kuchni, a nie zajadać lunch na podeście

schodów pożarowych biurowca w Nowym Jorku.

Chociaż może to wcale nie był Kopciuszek i wcale nie

jadł lunchu. Tak naprawdę Marcus zobaczył rozlany żółty

background image

6

Marion Lennox

napój i spadającą drożdżówkę, a przed sobą nędznie ubra­

ną istotę o lśniących kasztanowych lokach.

Ale jeśli to nie Kopciuszek, to kto? Dziecko ulicy?

Dziewczyna miała na sobie szorty, powyciągany podko­

szulek i sfatygowane sandały. Marcus z przerażeniem pa­

trzył, jak dziwne stworzenie, usiłując utrzymać równowagę

chwieje się i spada ze schodów.

Ależ narozrabiał! To dlatego, że wciąż się śpieszył. Dla

niego doba zawsze była za krótka, a klienci czekali.

No to jeszcze długo poczekają. Właśnie zrzucił ze scho­

dów jakiegoś podlotka.

Dziewczyna leżała bezwładnie.

Minęły dwie, może trzy długie jak wieczność sekun­

dy, zanim się poruszyła. Marcus odgarnął lśniące loki z jej

twarzy, szukając obrażeń.

Miała buzię umorusaną drożdżówką, ale ubranie, choć

zalane sokiem, było świeżo uprane. Gęste loki były mięk-

kie w dotyku i w ogóle dziewczyna była... ładna. Nawet

bardzo ładna. No i na pewno nie była dzieckiem.

Ocenił ją na jakieś dwadzieścia łat. Była szczupła, wręcz

chuda. Wciąż nie otwierała oczu, choć Marcusowi wyda-

wało się, że nie straciła przytomności. Wyglądała na bar-

dzo zmęczoną.

Powróciło pierwsze wrażenie. Kopciuszek.

Nagle otworzyła oczy. Wielkie, zielone i pełne bólu. Pa-

trzyła pytająco.

- Nie ruszaj się - powiedział.

- Au - jęknęła.

Leżała nieruchomo na stalowym podeście, jakby chciała

ocenić rozmiary katastrofy.

- Chyba wylałam mój napój.

background image

Pośpieszny ślub

7

- Hm... tak.

- A drożdżówka? - spytała z australijskim akcentem.

Głos miała ciepły i dźwięczny, lekko drżący. Czy to wy­

nik szoku, czy bólu?

Marcus uśmiechnął się niepewnie. Skoro martwi się

o drożdżówkę, to chyba nie odniosła zbyt poważnych

obrażeń.

- Obawiam się, że też jest stracona.

- Cudownie! - Dziewczyna znów zamknęła oczy. Musiała

być bardzo wyczerpana. - Już widzę te nagłówki: Australij­

ka obrzuca nowojorczyków drożdżówkami. Pewnie aresztują

mnie za terroryzm i deportują pierwszym samolotem.

- Hej. - Marcus Benson, który rzadko, a praktycznie ni­

gdy nie angażował się emocjonalnie, pogłaskał ją pociesza­

jącym gestem po policzku. Boże drogi. Zrzucił ją ze scho­

dów, zmarnował jej posiłek, poturbował ją, a ona usiłuje

obrócić to w żart.

- Australijczycy bombardujący nowojorczyków droż­

dżówkami nie stanowią problemów prawnych. Co inne­

go Stowarzyszenie Idiotów Zrzucających Australijczyków

ze Schodów.

Dziewczyna spojrzała podejrzliwie.

- Czyli mogę wystąpić o odszkodowanie?

- Przynajmniej o zwrot kosztów za drożdżówkę.

Te słowa wywołały jej uśmiech.

Cudowny uśmiech.

Musiała mieć więcej niż dwadzieścia lat. Taki uśmiech

wymagał... doświadczenia.

Czegoś takiego Marcus jeszcze nie widział.

Ale teraz nie miał czasu. Bardzo się spieszył się. Gdyby

winda nie utknęła między piętrami, nie znalazłby się na

background image

8 Marion Lennox

schodach pożarowych. Jego asystentka na pewno już czeka

na parterze i nerwowo zerka na zegarek.

Nie mógł jednak zostawić tak nieznajomej.

Wyjął komórkę.

- Ruby? - powiedział do słuchawki.

- Marcus! Gdzie jesteś? - spytała z niepokojem asystentka.

- Na schodach pożarowych. Mogłabyś tu przyjść? Zna­

lazłem się w kłopotliwej sytuacji.

Uśmiechnął się pod nosem i schował komórkę. Kłopot­

liwa sytuacja na schodach pożarowych. Ruby była nieza­

stąpiona, ale...

Spokojnie, Ruby sobie poradzi, jak zawsze. Zanim jednak

nadciągnie z odsieczą, on musi się zająć poszkodowaną.

- Jesteś ranna? - spytał.

Dziewczyna przekręciła się na plecy. Tuż przy uchu by­

ła ubrudzona galaretką i nagle Marcus poczuł nieodpartą

chęć, żeby to wytrzeć...

Uspokój się, Benson, skarcił się w duchu. Od tego jest

Ruby.

- Miło, że spytałeś - odparła grzecznie nieznajoma - ale

nic mi nie jest. Możesz już iść.

- Mam sobie pójść? - zdumiał się.

- Śpieszysz się. Weszłam ci w drogę. Pozbawiłeś mnie

drożdżówki, rozlałeś napój, przez ciebie skręciłam nogę,

ale cóż, to moja wina. Nie powinnam...

- Skręciłaś nogę?

- Na to wygląda - odparła wyniośle.

Przyjrzał się jej uważniej. Miała długie, opalone i smu­

kłe nogi. Wspaniałe nogi. A sfatygowane, skórzane sanda­

ły najwyraźniej pochodziły z drogiego sklepu. I naprawdę

jedna z jej kostek puchła w oczach.

background image

Pośpieszny ślub 9

- Cholera.

- Hej! To ja powinnam przeklinać. Może pójdziesz sobie

i dasz mi tę szansę?

- Nie krępuj się.

- Dama nie klnie w obecności dżentelmena - oświeciła

go i podniosła nogę, by sprawdzić stan kostki, szybko jed­

nak opuściła ją z jękiem. - Ja raczej nie jestem damą, ale ty,

sądząc po garniturze, jesteś dżentelmenem - dodała.

No i proszę, znów mówiła o nim. Marcus zerknął na

swój garnitur od Armaniego. To proste, pomyślał. Wy­

starczy, że człowiek włoży coś drogiego i od razu staje się

dżentelmenem. Nawet jeśli zrzuca ludzi ze schodów.

- Jest mi naprawdę bardzo przykro - powiedział, a dziew­

czyna skinęła głową, jakby czekała na to oświadczenie.

- Zastanawiałam się, kiedy dojdziemy to przeprosin.

Znów go zaskoczyła. Wszystko w niej było niezwykłe.

Choć na pewno noga bardzo ją bolała, nie dawała tego po

sobie poznać. Była ironiczna i chciała, żeby sobie poszedł

i pozwolił jej kląć w samotności.

- Na pewno boli cię tylko noga? - spytał.

- A to nie wystarczy?

- Raczej tak. - Delikatnie dotknął jej stopy.

- Nieźle mnie pchnąłeś.

- Chyba tak.

- Nic mi nie jest. Zostaw mnie.

- Noga może być złamana.

- Cóż, przy moim szczęściu... - urwała. Najwyraźniej

starała się wziąć w garść. - Nie. Bez obaw. Złamanie bola­

łoby bardziej.

- Nie lepiej będzie ci w środku? - skinął głową w stronę

drzwi, przez które przed chwilą wyszedł.

background image

10

Marion Lennox

- W biurze Charlesa Higginsa? - Dziewczyna uniosła

z niedowierzaniem brwi. - Attyla nie pozwoliła mi tam

zjeść drożdżówki. Sądzisz, że teraz, kiedy wyglądam jesz­

cze gorzej, pozwoli mi tam poczekać?

- Chyba nie - odparł z wahaniem.

Attyla... Dobrze wiedział, o kim mowa. O sekretarce

Charlesa Higginsa.

- Czekałaś na spotkanie z Charlesem?

-Tak.

Marcus znał Charlesa Higginsa. To wyjątkowy łajdak.

Rozdęte ego i brak skrupułów. Z powodu remontu, któ­

ry spowodował dzisiejsze kłopoty z windami, Marcus był

zmuszony od kilku tygodni dzielić z Charlesem Higgin-

sem firmową łazienkę. Ale to wcale ich nie zbliżyło. Char­

les miał opinię nieuczciwego gracza.

Budynek należał do Marcusa. To, że wynajmował część

Higginsowi, nie znaczyło, że go lubił. Nie mógł pojąć, jakie

interesy łączą tę dziewczynę z takim bezwzględnym praw­

nikiem jak Higgins.

- Byłaś umówiona?

- Na dziesiątą rano. Trzy godziny temu. - Wciąż leża­

ła na podeście, delikatnie obmacując kostkę. - Attyla nie

chciała mnie wpuścić. W końcu tak zgłodniałam, że kupi­

łam sobie lunch, a Attyla kazała mi zjeść go na zewnątrz.

I wtedy ty na mnie wpadłeś.

To miało sens. Sekretarka Higginsa, kobieta w nieokre­

ślonym wieku, miała jeszcze gorszą opinię niż Higgins,

o ile to w ogóle było możliwe.

- Wiesz... - Całkiem zwariowana rozmowa. Za chwilę

przyjdzie Ruby i uratuje go, ale tymczasem udzieli dziew­

czynie kilku rad. To nigdy nie zawadzi. - Wiesz, jeśli wybie-

background image

Pośpieszny ślub

11

rasz się na spotkanie z jednym z najbardziej wpływowych

prawników w Nowym Jorku, to chyba szorty, podkoszulek

i zdeptane sandały nie są najlepszym strojem.

- Zdeptane... - Dziewczyna dotknęła kostki i jęknęła,

ale najwyraźniej przejęła się jego słowami. - Twierdzisz,

że moje sandałki są zdeptane?

- Tak - odparł stanowczo, w zamian za co omal nie ob­

darzyła go uśmiechem. Niestety, widocznie noga bolała ją

coraz bardziej. Gdzie do licha podziewa się Ruby? - Zdep­

tane to najdelikatniejsze określenie.

- Należały do mojej ciotki.

- Co proszę?

- Ona właśnie umarła - powiedziała dziewczyna, jakby

to wyjaśniało wszystko.

Marcus musiał coś odpowiedzieć.

- O! - rzekł i wówczas uśmiechnęła się naprawdę.

Jej uśmiech wart był zachodu.

- Mam odpowiednie ubrania. Ale przyleciałam z Au­

stralii. Spieszyłam się, bo ciotka była umierająca, jednak

zapakowałam stosowne ciuchy. Niestety, linie lotnicze ba­

wią się nimi w ciuciubabkę.

- W ciuciubabkę?

- Ja i mój bagaż wystartowaliśmy z lotniska w Sydney. Ja

wysiadłam z samolotu tu, a moja walizka zawędrowała aż

na Hawaje. Zostałam w tym, w czym przyleciałam. Miałam

jedną parę dobrych butów, ale trafiłam na chodnik udeko­

rowany przez miejscowe psy. No i zostały mi jedynie san­

dały cioci Hattie.

- Nie mogłaś sobie czegoś kupić? - spytał Marcus i zro­

zumiał, że popełnił błąd.

Cofnął się, widząc błysk gniewu w jej oczach.

background image

12

Marion Lennox

- No tak, wystarczy trochę gotówki i problem zniknie.

W końcu od czego są pieniądze? Całkiem jak Charles. Zo­

stawiasz matkę pod opieką Pety, a kiedy pojawia się szansa

na spadek, ciągniesz umierającą kobietę na drugi koniec

świata klasą ekonomiczną, chociaż stać cię na pierwszą!

Potem pakujesz ją do okropnego przytułku i czekasz, aż

umrze samotnie, a ty zmienisz testament... - Przygryzła

wargi. Musiało ją bardzo boleć.

- Ale... ja nie mam matki - zauważył nieśmiało Marcus,

co wywołało kolejny wybuch gniewu.

- Pewnie, że nie. Nie mówiłam o tobie. Przyporządko­

wałam cię.

- Zaszufladkowałaś mnie?

-Tak.

- Rozumiem - powiedział, chociaż niczego nie pojmo­

wał. - Kto to jest Peta? - spytał.

- To ja - odparła dumnie.

- Miło mi. Ja mam na imię Marcus.

Nie dała się zbić z tropu.

- Jeszcze mi nie przeszła złość.

- Wybacz - uniósł brwi - ale czemu akurat Peta?

- Ojciec chciał mieć chłopca - odparła. - Siedź cicho,

kiedy wypuszczam złość. Ty, Charles i Attyla olewacie

mnie. Dlaczego? Bo nie mam garnituru od Armaniego.

Wiem, że to Armani. Nie myśl, że jestem taka głupia. Ni­

gdy nie dostanę się do Charlesa. Ostatnie pieniądze wyda­

łam na pogrzeb cioci Hattie. Jeśli się z nim nie zobaczę...

- Nerwowo wciągnęła powietrze.

Marcus uświadomił sobie, że bezskutecznie usiłowała

zagłuszyć ból gniewem.

-To głupie - szepnęła. - Nie kiwniesz nawet palcem.

background image

Pośpieszny ślub 13

Pewnie masz taką sekretarkę jak Attyla i jeśli nawet zagro­

żę ci procesem, po prostu zwrócisz się do niej i każesz jej

wszystko załatwić. Trzymaj ją ode mnie z daleka...

-Nie śmiałbym...

- Panie Benson? - z tyłu rozległ się głos Ruby, doskona­

łej i niezawodnej asystentki, której Marcus powierzał ży­

ciowe problemy. - Jakieś kłopoty, panie Benson? - spytała

pewnym tonem Ruby. - W czym mogę pomóc?

Ruby była cudowna. Sam Pan Bóg mu ją zesłał.

Po czterdziestce, postawna, dobrze ubrana czarnoskóra

Ruby sprawiała wrażenie matki lub ciotki.

Nie miała kwalifikacji sekretarki. Pracowała w imperium

Marcusa jako szeregowa urzędniczka, kiedy odkrył ją przy­

padkowo siedem czy osiem lat temu. Usiłował poradzić sobie

z japońską delegacją, żądnymi jego krwi prawnikami i foto­

grafami z „Celebrity-Plus Magazine". Jego ówczesna, wysoko

wykwalifikowana sekretarka nie wytrzymała napięcia.

W rozpaczy poszedł do sali ogólnej i spytał, czy ktoś

liznął nieco japońskiego. Zgłosiła się Ruby. Powiedziała,

że uczyła się japońskiego na kursach wieczorowych, więc

wiele się po niej nie spodziewał. A jednak... W dwadzieś­

cia minut oczarowała japońskich biznesmenów, zorganizo­

wała wyjazdowy lunch, reporterów zaopatrzyła w vouche-

ry do najbliższej ekskluzywnej winiarni i spokojnie robiła

notatki, podczas gdy Marcus układał się z prawnikami.

Zawsze trafnie ustalała priorytety. Marcus nie szukał już

nowej asystentki. Wprawdzie Ruby nie działała zbyt szyb­

ko, ale była niezawodna i bezcenna.

Teraz też natychmiast oceniła sytuację, domyśliła się,

czego oczekuje od niej szef i przystąpiła do działania.

- Jeżeli to pan Benson spowodował wypadek, cóż, zro-

background image

14

Marion Lennox

bimy co w naszej mocy, by to naprawić - oznajmiła. - Pan

Benson ma pilne spotkanie, w którym musi wziąć udział,

ale ja postaram się ci pomóc.

Zerknęła pytająco na Marcusa, chcąc wiedzieć, jak bardzo

ma być współczująca. W odpowiedzi skinął głową i uśmiech­

nął się. To oznaczało, że powinna być bardzo miła.

Marcus czuł się winny. Jeśli Ruby zdoła zrekompenso­

wać dziewczynie straty, to on przeboleje kilkugodzinną

nieobecność swej genialnej asystentki.

- Zabiorę cię do ambulatorium, gdzie ktoś opatrzy ci

kostkę - mówiła Ruby, a Marcus cofnął się nieco, przeka­

zując jej inicjatywę. - Dostaniesz inne ubranie, kupię ci so­

lidny posiłek i wezwę taksówkę, która odwiezie cię do do­

mu. Czy to wystarczy?

Marcus rozpromienił się. Jego to przekonało. Hojność

zawsze pomaga w takich sytuacjach. W duszy majaczył

jeszcze cień poczucia winy, ale Ruby poradzi sobie i z tym.

Jednak sprawy nie dało się zakończyć tak po prostu.

- Dziękuję. - Peta podciągnęła się do pozycji siedzącej

i z kamienną miną popatrzyła najpierw na Ruby, a potem

na Marcusa. - Dziękuję, ale nie potrzebuję pomocy - od­

parła takim tonem, jakby chciała powiedzieć: A nie mó­

wiłam? Twoja sekretarka już próbuje zamieść śmieci pod

dywan. Znam takich jak ty. W razie kłopotów posypują

wszystko forsą.

Z jej wzroku Marcus wyczytał, że im prędzej się stąd

wyniosą, tym lepiej.

- Nie zamierzam nikogo skarżyć, a moje problemy to

nie wasza sprawa - dodała. - Mam umówione spotkanie

z panem Higginsem, lecz on je odwleka, jak tylko może.

Jeśli teraz stąd się ruszę, nie przyjmie mnie, a na to nie

background image

Pośpieszny ślub 15

mogę sobie pozwolić. Dlatego wielkie dzięki, ale czysta czy

usmarowana zostanę tutaj.

- Pan Higgins nie przyjmie jej w takim stanie - wypaliła

bez ogródek Ruby.

Marcus przybrał poważny wyraz twarzy.

- Już jej to mówiłem.

- Ale skoro jest umówiona... - Ruby wydęła wargi.

- Ruby, znasz Charlesa. Brudnej Pety nie wpuści nawet

za próg.

- Chwileczkę - wtrąciła Peta. - Czy mogę wziąć udział

w rozmowie?

- Oczywiście. - Marcus zmarszczył brwi, a Ruby otwo­

rzyła szeroko oczy.

- Musi mnie przyjąć - oznajmiła Peta. - Jestem umó­

wiona.

- Dla Charlesa to nic nie znaczy, jeśli dojdzie do wnio­

sku, że mu nie zapłacisz - zauważył Marcus. - I to sporo.

- Musi mnie przyjąć - upierała się dziewczyna. - To mój

kuzyn.

Na podeście zapadła cisza.

- Charles Higgins jest twoim kuzynem? - spytała Ruby.

Peta skinęła głową, ale najwyraźniej nie była szczęśliwa

z powodu tego pokrewieństwa.

- Niestety.

- I musisz się umawiać, żeby cię przyjął? - nie mógł zro­

zumieć Marcus.

- Owszem.

- Robi się coraz później, panie Benson - przypomniała

Ruby, ale Marcus zignorował jej uwagę.

Stwierdzenie, że nie lubi Charlesa Higginsa, to za mało

powiedziane. Nie znosił tego faceta. Higgins był człowiekiem

background image

16

Marion Lennox

pozbawionym skrupułów. Wraz ze swoją równie bezwzględ­

ną asystentką wynajęli wolne biura, kiedy Marcus był w Eu­

ropie. Umowa opiewała na dwanaście miesięcy, ale Marcus

szukał tylko pretekstu, by pozbyć się Higginsa. A tymcza­

sem. .. Ta dziewczyna niczego nie załatwi. Wiedział to.

Podobnego zdania była Ruby. Wyczytał to z jej twarzy.

Dlatego najlepiej będzie, jeśli pomogą jej doprowadzić do

porządku ubranie, zafundują obfity posiłek i odstawią do ta­

niego hoteliku, w którym na pewno mieszka. Ale... Ale ją za­

łatwił. Skomplikował jej i tak beznadziejną sytuację.

Znał na tyle Charlesa Higginsa, by domyślić się, że wy-

kołuje dziewczynę. Nie wiedział jak, lecz był tego pewien.

Sama i bezbronna nie miała żadnych szans, a on jeszcze

wszystko

pogorszył. W dodatku domyśliła się, że podrzuci

ją asystentce i zostawi na pastwę losu.

Cholera, nie mógł tego zrobić.

- Ruby, mogłabyś przeorganizować moje popołudnie? -

spytał, z wielkim trudem wypowiadając każde słowo.

Nie mógł uwierzyć, że się na to zdobył. W dodatku

przełożenie spotkania mogło go kosztować grube tysiące.

Trudno. Jeśli się już na coś decydował, to na dobre, a właś­

nie podjął decyzję.

- Jeżeli przesuniesz wszystko o kilka godzin, zajmę się

Petą. - Widząc, jak brwi asystentki niemal dotknęły linii

włosów, dodał: - Pójdę z nią do Charlesa Higginsa.

- Ty...

Marcus nie miał wątpliwości, co dziewczyna o nim my­

śli. Popatrzył na nią.

Potargana strzecha kasztanowych loków, zadarty nosek,

twarz bez śladu makijażu, za to ubabrana galaretką z droż­

dżówki. Przyglądała mu się, a on odnosił wrażenie, że w jej

background image

Pośpieszny ślub

17

oczach niewiele się różni od Charlesa Higginsa. Czy to

kwestia garnituru? A może chodzi o asystentkę?

Wszystko jednio. Peta patrzyła na niego z politowaniem,

jakby propozycja, którą złożył, była wybrykiem chorej wy­

obraźni.

- Czemu nie? - spytał i przeniósł wzrok na Ruby, która

miała podobną minę.

Obie kobiety patrzyły na niego jak na wariata.

- Ten projekt jest bardzo...

- Wiem, ale postaraj się przeciągnąć nieco sprawę.

- To znaczy, jak długo?

- Parę godzin.

- Może lepiej do jutra - zasugerowała Ruby, a w jej gło­

sie wyraźnie słychać było wesołość. - Maże się okazać, że

nastawienie kostki, zakupy i spotkanie z prawnikiem po­

trwają dłużej, niż pan przypuszcza.

- Hmm... Może ty byś się zajęła kostką i zakupami -

speszył się nagle - a ja wybiorę się do Charlesa.

- Nie! - Ruby zdecydowanie pokręciła głową. - Nie, pa­

nie Benson. To piękny gest z pana strony i nie powinnam

pana w tym wyręczać.

-Ruby...

- Hej! - Siedząca na podeście Peta wreszcie odzyskała

oddech. I godność. - Nie ma takiej potrzeby. Już mówiłam,

nie potrzebuję pomocy.

- Jeśli chcesz się spotkać z Charlesem, to potrzebujesz

- odparł Marcus, a Ruby skinęła głową.

- Proszę posłuchać dobrej rady, panienko - powiedziała

łagodnie. - Jesteś Australijką?

-Tak, ale...

- Gdybym była w Australii, słuchałabym twoich rad. Ale

background image

18

Marion Lennox

to jest prawnicza Ameryka. Terytorium Marcusa Bensona.

Oddając się w jego ręce, trafiasz pod skrzydła specjalisty.

- Nie chcę oddawać się w niczyje ręce.

- Naprawdę wierzysz, że poradzisz sobie beze mnie? -

spytał Marcus.

- Szczerze mówiąc...

-Tak?

- Szczerze mówiąc, wątpię, czy zdołam cokolwiek zała­

twić - przyznała. - Byłam głupia, że tu przyszłam. Ale mu­

siałam spróbować.

- Skoro już przebyłaś tak daleką drogę - rzekł milszym

tonem Marcus - to czemu nie skorzystasz z nadarzającej

się okazji? Posłuchaj mnie.

- Mam oddać się w twoje ręce?

- Właśnie.

Spojrzała na niego z rozbawieniem. Jej oczy były jas­

ne i zadziorne. Lekko zadarła podbródek. Marcus z podzi­

wem stwierdził, że nie brak jej odwagi.

Nie brakowało jej też rozumu. Umiała zmienić zdanie.

- No dobrze - wykrztusiła.

- Świetnie - ucieszyła się Ruby. - Rób to, co każe ci pan

Benson.

-Niezbyt wychodzi mi słuchanie czyichś poleceń -

uśmiechnęła się nieśmiało Peta.

- To się postaraj - roześmiała się Ruby. - Może obydwo­

je na tym skorzystacie. Ja lecę ratować świat, czyli interesy

pana Marcusa, a wy stawcie czoło temu okropnemu Char­

lesowi. Powodzenia.

- Eee... zatrudniasz ją? - spytała Peta, gdy Ruby zbiegła

po schodach pożarowych.

- Odkryłem Ruby przypadkowo.

background image

Pośpieszny ślub

19

- Naprawdę ją lubisz - stwierdziła Peta.

- Tu nie ma nic do lubienia - zaprotestował. - Jestem

biznesmenem.

- Więc gdyby Ruby chciała odejść...

- Zrobiłbym wszystko, by ją zatrzymać - przyznał. - Już

mówiłem, jestem biznesmenem.

Najpierw kostka.

Peta próbowała to lekceważyć.

- To tylko siniak. Nic wielkiego.

- Puchnie w oczach.

- Bywało gorzej i jakoś przeżyłam bez lekarza. Nie za­

mierzam marnować czasu w poczekalni.

- Nie będziesz czekać. Weź mnie za szyję, zaniosę cię...

- Zwariowałeś?

- Nie martw się. Poradzę sobie.

- Nikt mnie nie będzie nosił. - Wstała, przytrzymując

się poręczy, i wykonała dwa skoki na zdrowej nodze. Wi­

dać było, że okropnie cierpi.

-Peta...

- Nie.

- Tak - odpowiedział i wziął ją na ręce.

Była lekka jak piórko.

- Czy ty w ogóle coś jadasz? - zdziwił się.

- Oczywiście, że tak. Chyba że jakiś biznesmen wytrąca

mi lunch z ręki. Postaw mnie.

- Nie. - Może wcale nie jest za chuda, pomyślał, przyci­

skając ją mocniej. Kształty miała całkiem niczego.

- Nie jedziemy windą?.- spytała.

- Nie, zejdziemy schodami.

- Upuścisz mnie.

background image

20

Marion Lennox

- Nie upuszczę.

- Nikt mnie dotąd nie nosił - westchnęła i przestała się

wiercić. - Dobrze. - Zamrugała zielonymi oczami. - Może

nawet mi się to spodoba.

- Może.

Intrygowała go.

Ruby musiała uprzedzić kierowcę, bo nawet nie mrug­

nął na widok szefa dźwigającego niezwykły ciężar i zanim

Marcus podszedł do samochodu, otworzył tylne drzwi

Peta wcale się nie paliła, by wsiąść do limuzyny o przy­

ciemnianych szybach.

- Matko święta! Nie pojadę czymś takim.

- Zachowujesz się jak prowincjuszka - zauważył.

- Trudno, ty za to wyglądasz jak szef mafii. Limuzyna,

przyciemnione szyby, kierowca. O Boże!

- Musiałem je przyciemnić. Pracuję w samochodzie.

- Jasne - zawahała się, puszczając jego szyję.

Marcus poczuł, że coś traci.

- Nikt nie może zajrzeć do środka. Skąd mam wiedzieć,

czy gdy tu wsiądę, nie skończę w betonowych bucikach?

Wystarczy.

- Robert, pomóż mi wsadzić ją do auta. Jeśli będzie trze­

ba, użyj siły - powiedział ubawionemu kierowcy. - I ot­

wórz te cholerne okna! Mafia... Ale wymyśliła!

Wkrótce znaleźli się w luksusowej klinice.

Peta nie potrafiła ukryć podniecenia.

- Tak po prostu wchodzisz i ktoś się tobą zajmuje?

Czekali na wynik prześwietlenia, siedząc na obitych

skórą fotelach.

-Oczywiście.

- Dla mnie to wcale nie jest oczywiste - warknęła. - Gdy-

background image

Pośpieszny ślub

21

bym mogła przyjść tu z ciocią Hattie... - Ze złością wciągnę­

ła powietrze. - Czy Charlesa Higginsa stać na tę klinikę?

- Owszem.

- Zabiję drania - mruknęła.

- Na szczęście noga nie jest złamana - uspokoił ich le­

karz dyżurny. - Proszę ją oszczędzać. Pielęgniarka dopa­

suje pani kule.

Po założeniu opatrunku Peta, z milczącym Marcusem

u boku, pokuśtykała do recepcji. Tam rozgniewała się jesz­

cze bardziej, kiedy przyszło do płacenia.

- Sama zapłacę.

- Nie stać cię - odparł spokojnie Marcus. - Poza tym za­

winiłem, więc płacę.

- Pieniądze - szepnęła. - Załatwiają wszystko. Dopóki mo­

żesz wyrwać ich dostatecznie dużo.

Wsiedli do samochodu „mafioza" i Marcus polecił Ro­

bertowi jechać na Piątą Aleję.

- Wystarczy, że się umyję - zaprotestowała Peta, ale po­

kręcił głową.

- Charles nigdy cię nie przyjmie w takim stroju.

- Ale...

- Żadnego „ale". Pozwól sobie pomóc.

Nie mógł wprost uwierzyć, że to robi. Czyżby zwariował?

Peta niczego od niego nie oczekiwała. Mógł wycofać się

w każdej chwili. Bez żadnych konsekwencji. Popatrzył na

jej nadąsaną minę, za którą kryła się rozpacz.

Musiał jej pomóc, żeby nie wiem co.

Po raz pierwszy od lat Marcus Benson pragnął się w coś

zaangażować.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Jeśli Marcus myślał, że zna kobiety, to się mylił. Przeko­

nał się o tym w sklepie.

Peta nieufnie lustrowała ekskluzywne wnętrze. Eks­

pedientki też spoglądały na nią podejrzliwie. Wprawdzie

uśmiechały się do Marcusa, ale wobec jego towarzyszki za­

chowywały się protekcjonalnie, aczkolwiek grzecznie.

- Potrzebny nam jakiś elegancki kostium - powiedział

Marcus, a Peta obrzuciła go gniewnym spojrzeniem,

- Czuję się jak lalka Barbie, którą zamierzasz przebrać

za bizneswoman.

- Nie chcesz, żebym ci pomógł?

- Nie.

- Peta...

- W porządku. - Zerknęła na niego przepraszająco, choć

wyraz niechęci nie znikał z jej twarzy. - Wiem, jesteś miły

a ja zachowuję się głupio. Ale czuję się nie na miejscu.

- Bądź rozsądna.

- Może ten - powiedziała ekspedientka, uśmiechając się

do Marcusa i ignorując Petę.

Peta zerknęła na metkę z ceną i jęknęła.

- Oszalałeś?

- O co ci chodzi?

- Spójrz na cenę. Nie stać mnie.

background image

Pośpieszny ślub 23

- Ja płacę. Zniszczyłem ci ubranie.

- Akurat! Oblałeś sokiem bluzkę za pięć dolarów i chcesz

zastąpić ją tym czymś, co kosztuje trzy tysiące? Trzy tysią­

ce! Posłuchaj, to naprawdę miłe i cieszę się, że mam za­

bandażowaną kostkę i te śliczne kule, ale to już przesada.

Zrobiłeś wystarczająco dużo. Nie mogę nic więcej przyjąć

- oświadczyła i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie dostaniesz się do Charlesa - ostrzegł ją Marcus.

Widział, jak miotają nią sprzeczne uczucia, podobnie

zresztą jak nim. Ale o dziwo, bawiło go to. Dobrze było

odgrywać rolę nieco zdeprawowanego milionera, który

bawi się w dobroczynność. Dziewczyna powinna być mu

wdzięczna. Tymczasem Peta przypominała Kopciuszka,

który twierdzi, że szklany pantofelek nie pasuje na jej no­

gę, a w dodatku to nie ten fason.

- Poradzę sobie z Charlesem po swojemu - mruknęła.

- Przecież się zgodziłaś.

- Musiałam uderzyć się w głowę, kiedy spadałam ze scho­

dów i dlatego dałam się zaciągnąć do snobistycznego sklepu

facetowi, który chce mi kupić kostium za sumę, pozwalającą

mi przez pół roku wykarmić rodzinę.

- Twoją rodzinę?

Na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

- Nie będę ci opowiadać o mojej rodzinie. Przepraszam,

ale muszę już iść. Dziękuję, że pan tyle dla mnie zrobił.

-Peta...

- Nie mogę tego przyjąć, naprawdę nie mogę.

Dogonił ją trzy sklepy dalej, choć nie wiedział, czy na­

dal ma ochotę jej pomagać.

W końcu zwolniła. Złość tylko na moment przytłumiła

ból w skręconej kostce.

background image

24

Marion Lennox

Marcus wyciągnął rękę i odwrócił dziewczynę do siebie

Nie zdziwił się na widok łez.

Peta szybko wytarła twarz i zaczęła się cofać, chwieje się

niebezpiecznie. Chciał ją przytrzymać, ale cofnęła się dalej.

- Zostaw mnie

- Przepraszam.

- Nie musisz przepraszać. Starałeś się być miły.

Marcus wyszedł z roli dobrego wujaszka i spróbował

wczuć się w sytuację dziewczyny. Nie było to łatwe, ale

chyba mu się udało.

Bardzo dawno temu też był zależny od innych i wiedział

że trudniej jest brać, niż dawać. Tylko że... przez ostatnie

lata spotkał tyłu chętnych do brania. Peta wydawała mu się

inna i musiał to zaakceptować.

- Faktycznie wyszło trochę źle - zaczął.. - Pomyślałem

że mogę ci pomóc i spodobało mi się to.

- Nie możesz mi pomóc.

- Wiesz, że tak - odparł cicho. Jeśli pozwolisz.

- Tak, szastać pieniędzmi - pociągnęła nosem - to

wszystko, co potrafisz.

- Przepraszam.

Sam siebie zdumiewał. Po co się tak upierał? Przecież

nie miał pojęcia, czego ta kobieta chce od Charlesa Higgin-

sa. I nie wiedział, jak jej pomóc.

- Możemy zacząć od nowa? - spytał.

Peta pociągnęła nosem i spojrzała podejrzliwie.

- Od nowa?

- Zachowałem się jak słoń w składzie porcelany - przy-

znał. Ale naprawdę chcę ci pomóc. - Lekko dotknął jej

dłoni.

Nadal pragnęła uciec. Wyczuwał to.

background image

Pośpieszny ślub

25

- Powiedz mi, czego potrzebujesz.

Peta wzięła głęboki wdech. Marcus doskonale pasował do

eleganckiego tłumu sunącego Piątą Aleją. Ona nie. Patrzyła

na niego przez chwilę, aż wreszcie przełamała wstyd.

- Chciałabym coś zjeść.

- Jesteś głodna?

- Pozbawiłeś mnie drożdżówki, pamiętasz? Nie zjadłam

śniadania, a to miał być mój lunch. A potem przyda mi się

bilet na metro, żebym mogła wrócić do schroniska, gdzie

zostawiłam bagaż. Muszę zostać do jutra, do pogrzebu cio­

ci Hattie. To wszystko. Byłam głupia, że chciałam spotkać

się z Charlesem.

- Dobrze. - Marcus skinął głową. - Załatwię ci transport,

ale przedtem cię nakarmię. Tuż obok jest świetna i niedro­

ga knajpka, Wytrzymasz ze mną jeszcze chwilę?

Popatrzyła na niego, a jej zielone oczy miały dziwny wy­

raz. Kobiety, które znał, nigdy nie patrzyły na niego w ten

sposób. Z taką dezaprobatą.

- Pewnie uważasz mnie ze niewdzięcznicę - odezwała

się po chwili.

- Wcale nie. Chcę cię tylko nakarmić.

- Jak zwierzątko w zoo?

- Przepraszam - uśmiechnął się. - Źle to ująłem. Zjedz

coś ze mną.

Zaprowadził ją do baru, w którym nie jadał od lat. Właś­

ciciel, postawny mężczyzna koło siedemdziesiątki, powitał

go serdecznie.

- No proszę, czy to nie sam wielki Marcus odwiedził

moje skromne progi?

- Zamknij się, Sam - warknął Marcus, a mężczyzna się

uśmiechnął.

background image

26

Marion Lennox

- Oczywiście. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - Zerk­

nął na Petę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Pięknej pani.

To jasne. A pani ma apetyt. Widzę to. Założę się, że rzuci

się pani na któryś z moich specjałów, nie dbając o kalorie.

- Chyba tak. - Dziewczyna się rozluźniła. - Co macie

dobrego?

- U mnie wszystko jest dobre. - Sam zerknął na Mar­

cusa, który delikatnie skinął głową. - Może zjedlibyście
specjalność firmy? Mój lunch dnia. Usiądźcie, zajmijcie się
rozmową, a ja zatroszczę się o wasz posiłek.

Bar Sama słynął w całym mieście. Właściciel wyczuwał

potrzeby klientów i zaspokajał je. Wszyscy przychodzili tu
przez wzgląd na dobrą kuchnię i przyjacielską atmosferę.
Sam zapewniał i jedno, i drugie w wielkich ilościach.

Jedzenie było wspaniałe: wielki parujący kociołek zupy

rybnej według, jak oznajmił Sam, przepisu jego babci, a do
tego rozpływające się w ustach kukurydziane placuszki.

Marcus zaczął się zastanawiać, dlaczego od tak dawna

tu nie zaglądał. Usiadł wygodnie, delektując się jedzeniem
i atmosferą. Klientela Sama składała się głównie ze studen­
tów i artystów, których apetyt był odwrotnie proporcjonal­
ny do zasobności kieszeni.

Marcus, patrząc na zajadającą z apetytem Petę, przy­

pomniał sobie wczorajszą randkę z Elizabeth. Bystra, szy­
kowna i piękna prawniczka podłubała w sałatce, wypiła
pół szklanki wina i wymówiła się od deseru. Cóż, smukła
talia wymaga wyrzeczeń, pomyślał Marcus, i choć potem
Elizabeth zaprosiła go do swego wspaniałego mieszkania

na kawę, nie miał ochoty posunąć się dalej.

- Patrzysz na mnie jak na ciekawy okaz - powiedziała

Peta, zagryzając zupę plackiem.

background image

Pośpieszny ślub

27

' - Jesteś Australijką - wyjaśnił.

- Nigdy nie widziałeś Australijczyka?
- Żadnego, któremu tak smakowałaby zupa rybna.
- Jest przepyszna. - Dziewczyna się uśmiechnęła.

Marcusowi zaparło dech. Ten uśmiech mógł rzucić na

kolana każdego mężczyznę. Gdzie ona się tego nauczyła?
I te dołeczki w policzkach...

Weź się w garść, Benson, upomniał się w duchu. Zaan­

gażowanie jest ci potrzebne jak dziura w moście.

- Powiesz mi, dlaczego chcesz się spotkać z Charlesem

Higginsem? - spytał, i jej uśmiech zbladł.

Poczuł ukłucie w sercu. Cholera, nie powinien o tym

wspominać. Ale w końcu dlatego znalazła się na tych scho­

dach. Zaintrygowała go jej historia.

Ta dziewczyna odmówiła przyjęcia kostiumu za trzy ty­

siące dolarów. Tak po prostu. Czy któraś z jego znajomych
zrobiłaby coś takiego?

- Owszem, zrzuciłeś mnie ze schodów, ale to trochę mo­

ja wina - powiedziała i dodała, jakby czytała w jego my­
ślach. - Nie chcę być nikomu nic dłużna. Wydałbyś trzy

tysiące na kostium dla mnie, a ja gryzłabym się tym do
końca życia. A Charles i tak wiedziałby, że to na pokaz.

- Charles cię zna?
- Przecież mówiłam, to mój kuzyn.
- To dlaczego...

Wiedziała, o co chce spytać, więc pospieszyła z odpo­

wiedzią:

- Myślisz, że jako członek rodziny powinnam mieć do

niego dostęp?

- Coś w tym guście.
- Jestem tu, bo zmarła moja ciotka - wyjaśniła. - Mat-

background image

28

Marion Lennox

ka Charlesa. Ostatnie dni spędziłam przy jej łóżku. Nie

widziałam Charlesa. Jutro jest pogrzeb cioci Hattie

Charles przyjdzie albo i nie, ale z pewnością za to nie

zapłaci.

- Więc... - Marcus zawahał się. - Nie jesteście bliską

rodziną?

- Bardzo bliską - odparła, biorąc kolejny placuszek. - Po-

czciwa Peta. Zawsze robi dla rodziny to, co należy. Charles

nigdy.

- Więc czemu chcesz się z nim zobaczyć?

Nabrała powietrza, jak przed skokiem na głęboką wo-

dę. Opuściła widelec i zadarła podbródek, w geście, który

Marcus zaczął już rozpoznawać.

- Ciocia Hattie i mój ojciec mieli wspólną rodzinną far-

mę - wyjaśniła. - Połowę ojca odziedziczyliśmy po jego

śmierci przed dziesięciu laty. Istniała niepisana umowa, że

Hattie też przekaże nam swoją część. Niestety zapisała ją

Charlesowi. Dlatego muszę... - głos Pety zadrżał - ...prze-

konać go, żeby nie sprzedawał swojej części i pozwolił mi

prowadzić farmę, aż... będę wolna.

- Wolna?

Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu. Wciąż nie poj-

mował, o co jej chodzi.

- Ta farma dla Charlesa nic nie znaczy, a dla mnie jest

wszystkim. - Przygryzła wargi. - Ale to nie twój problem

Charles jest moim kuzynem. Ty nie masz z tym nic wspól-

nego. Dzięki za pyszne jedzenie. Teraz doprowadzę się do

ładu, wrócę i jeszcze raz spróbuję szczęścia. Jak się nie uda

trudno, wracam do domu.

Marcus zawahał się.

- Nie możesz spotkać się z nim sama.

background image

Pośpieszny ślub 29

- Oczywiście, że mogę.

- Nie sądzę - warknął. - Charles to śliski typ. Może jest

inny w stosunku do rodziny... Zgoda, palnąłem głupstwo

z tym kostiumem za trzy tysiące, ale mój instynkt jeszcze

nigdy mnie nie zawiódł. Znajdziemy ci coś stosowniejsze-

go do ubrania i pójdę z tobą. Jeśli Higgins nie zechce cię

przyjąć, przekonam go.

-Jak?

- Jestem właścicielem budynku i wynajmuję mu lokal.

- Żartujesz.

- Nie. Postanowiłem, że nie przedłużę z nim umowy, ale

Higgins jeszcze o tym nie wie. Mogę go przycisnąć.

-Ale...

- Dopij wodę sodową - przerwał jej, sam nie mogąc się

nadziwić, że to robi. Angażował się coraz mocniej. - Nie

możemy pozwolić, żeby Charles czekał, prawda?

Znów pojechali na zakupy, ale tym razem do domu to­

warowego o umiarkowanych cenach. Peta sama wybrała

skromną spódniczkę, bluzkę i sznurowane sandałki. Wy­

glądała wspaniale. Marcus zastanawiał się, czemu kobiety

noszą kostiumy za trzy tysiące dolarów, skoro mogą wyglą­

dać dobrze w czymś tańszym.

Chociaż chyba nie miał racji, Peta była przecież inna niż

wszystkie kobiety.

Wsiedli do limuzyny i Robert ruszył z powrotem do

biura.

Peta była blada i mocno zaciskała pięści, choć starała się

ukryć zdenerwowanie. Właśnie mijali Central Park.

- Zawsze chciałam zobaczyć Central Park - powiedziała.

- Od dziecka marzyłam, by objechać go konno.

- Jesteś wiejską dziewczyną?

background image

30 Marion Lennox

- Mówiłam ci, że mieszkamy na farmie. Sprzedajemy

mleko.

- My, to znaczy kto?
- Czy to ważne?

- Mieszkasz na farmie i marzyłaś o przejażdżce konnej

po Nowym Jorku?

- Po Central Parku - sprostowała i uśmiechnęła się nie­

pewnie. - John Lennon kochał ten park - dodała. - I Ja-
ckie Kennedy też. Wszyscy, o których czytałam.

- Podziwiałaś Jackie?
- To była dama z klasą.
- A John Lennon?
- Och, te jego seksowne okularki! - roześmiała się

i wreszcie rozluźniła dłonie.

- Który z nich jeszcze był seksy? Tylko John? A Paul?

George? A taki Ringo?

- Ringo też - przyznała. - Kiedy oglądam stare klipy

myślę, że był milutki. Kojarzy mi się z parowozikiem.

Co ona z nim wyprawia? Zamiast negocjować wielo­

milionowy kontrakt, dyskutuje o seksapilu Ringa. I nawet
mu się to podoba.

Dojechali na miejsce i Peta znów zacisnęła pięści.

- Bez paniki - powiedział Marcus i ku własnemu zdu­

mieniu położył rękę ma jej dłoni.

To dotknięcie zdumiało oboje. Poczuli jakby przepływ

prądu, ciepło, intymność i jakąś nieokreśloną przyjemność.

- Będę tuż za tobą - zaskoczony Marcus usłyszał własne

słowa. - Tuż, tuż.

Panna Pritchard, alias Attyla, sekretarka Charlesa, była

w swym normalnym, złym humorze. Peta natknęła się na

background image

Pośpieszny ślub 31

nią natychmiast po wyjściu z windy. Attyla nawet nie siliła

się na uprzejmość.

- O co chodzi?

- Jestem umówiona z pani szefem - odparła Peta, starając

się mówić normalnym głosem. - Miałam być o dziesiątej.

- Pan Higgins miał czas o drugiej - pogardliwie odparła

Attylla - ale ciebie nie było. Nie ma wolnych terminów aż

do końca przyszłego tygodnia.

- To proszę spytać pana Higginsa, czy nie znajdzie chwil­

ki dla mnie - rozległ się spokojny głos Marcusa, który do

tej chwili stał skromnie za Petą. - Wydaje mi się, że wkrót­

ce trzeba będzie renegocjować warunki wynajmu - ciąg­

nął. - Jako właściciel biurowca wymagam oczywiście pro­

fesjonalizmu od moich najemców. Peta była umówiona na

dziesiątą rano i wciąż czeka. Nie chcę mieć w moim gma­

chu niezadowolonych klientów włóczących się po koryta­

rzach. Peta, usiądź, proszę - powiedział i obdarzył sekre­

tarkę swym nieodgadnionym uśmieszkiem, który podnosił

ciśnienie jego rywalom w interesach. - Proszę przekazać

panu Higginsowi, że poczekamy - oznajmił.

Zimne oczy Attyli ożywiły się nagle. Niemal wszyscy

w mieście zdawali sobie sprawę z wpływów Marcusa. Były

wręcz legendarne.

-Ale...

- Po prostu mu powiedz - syknął Marcus. - Chciałbym

to mieć już za sobą. Mam nadzieję, że pan Higgins myśli

podobnie.

Pięć minut później poproszono ich do gabinetu.

Ta rozmowa ma dla niej ogromne znaczenie, pomyślał

Marcus, obserwując, jak Peta stara się panować nad sobą.

Niestety, tłumiona złość eksplodowała na widok kuzyna.

background image

32

Marion Lennox

Charles siedział za przepastnym mahoniowym biur­

kiem. Zanim zdążył wstać, Peta podeszła i uderzyła otwar­

tą dłonią w lśniący blat.

- Ty nieczuły gadzie - syknęła i Marcus zamrugał ze

zdumienia. Ale Peta nie liczyła się ze słowami. - Ściągną­

łeś tu Hattie, a ona przyjechała, bo myślała, że ją kochasz.

Tymczasem ty ją opuściłeś - mówiła z pogardą. - Mogła

spokojnie umrzeć w domu. Przy mnie i przy Harrym, oto­

czona kochającymi ludźmi. Ale powiedziałeś jej, że jest ci

potrzebna. Zwabiłeś ją. Jak mogłeś?

- Nic ci do moich stosunków z matką - warknął Char­

les, przystojny mężczyzna koło czterdziestki, ubrany

w garnitur równie marny, co drogi. Do kuzynki odnosił

się lekceważąco. - Nie mam pojęcia, czego chcesz i cze­

mu zawracasz mi głowę. - Zerknął niepewnie na Marcu­

sa. - Ani jak wciągnęłaś w to pana Bensona.

- Nikt mnie w nic nie wciągnął - rzekł spokojnie Mar­

cus i rozsiadł się w fotelu z miną człowieka, który się do­

brze bawi.

- To sprawy rodzinne - powiedział Charles, a Marcus

obdarzył go uroczym uśmiechem.

- Możesz mnie uważać za rodzinę Pety. Peta, przejdź do

rzeczy i kończmy z tym. To miejsce źle wpływa na mój

układ nerwowy.

- Nie musisz tu siedzieć - zdenerwował się Charles.

- Jestem z tą panią. Peta, powiedz, co masz do powie­

dzenia.

Peta przygryzła wargę. Wzięła głęboki wdech, by się

uspokoić.

- Testament... - zaczęła.

- A, tak, testament. - Charles znów zerknął nerwowo na

background image

Pośpieszny ślub

33

Marcusa i zagłębił się w swym skórzanym fotelu. - A co to­

bie do testamentu mojej matki?

- Hattie zamierzała przekazać mi swoją połowę farmy.

- Wcale nie, kuzynko - uśmiechnął się głupkowato.

Czemu chcę go uderzyć, zastanawiał się Marcus.

- Hattie mieszkała na farmie całe życie - odparła Peta. -

My wszyscy też, z wyjątkiem ciebie. Wyjechałeś dwadzieś­

cia lat temu, ale to farma opłaciła twoje wykształcenie i po­

dróż. - Dziewczyna rozejrzała się po obszernym gabinecie.

- Założę się, że to też za pieniądze z farmy. Nieźle nas kosz­

towałeś. Co roku dostawałeś połowę dochodów. To głupie,

że Hattie zostawiła ci swoją część.

- Jestem jej synem.

- Ale wszyscy łożyliśmy na ciebie i ona o tym wiedziała.

Nie mogę cię spłacić. Będę musiała sprzedać farmę.

- To nie moje zmartwienie.

- Proszę, wstrzymaj się ze sprzedażą swojej części, dopó­

ki Harry nie będzie pełnoletni.

- Harry może... - Higgins przypomniał sobie o obecno­

ści Marcusa. - Ile Harry ma lat?

- Dwanaście.

Tymczasem Marcus nachmurzył się. Coś tu chyba nie pa­

suje. Peta jest za młoda, by mieć dwunastoletniego syna.

- Charles, wiesz, jak ważna jest dla nas ta farma - błagal­

nym tonem ciągnęła Peta.

- Dla mnie nie ma znaczenia.

- Opłaciła twoje studia. Pozwoliła ci zostać, kim chcia­

łeś. Z przyjemnością będę wypłacała ci połowę dochodów,

a ziemia wciąż zyskuje na wartości.

- Wiem - odrzekł. - Mogę nieźle zarobić. Ty też.

- Ale ja kocham tę farmę.

background image

34

Marion Lennox

- Dość tego. Sprzedaję i koniec.

- Charles...

- Słuchaj, jeśli to wszystko, co masz mi do powiedze­

nia. .. - Znów zerknął z niesmakiem na Marcusa. - Mar­

nujesz mój czas.

Peta skuliła się. Zrozumiała, że poniosła klęskę.

Marcusa to zabolało

Peta zmieniła temat.

- Przyjdziesz jutro na pogrzeb Hattie? - szepnęła.

- Nie chodzę na pogrzeby.

- Hattie była twoją matką.

- Tak - parsknął. - Ale nie żyje. Zaraz po pogrzebie far­

ma trafi na rynek. Już by tam była, gdyby nie ta klauzula.

- Klauzula? - spytał Marcus.

W tym był akurat dobry. Lata praktyki nauczyły go, że

zamiast się wyrywać, lepiej siedzieć z boku, słuchać i wy­

ciągać wnioski. A potem działać.

Charles zerknął na niego nieprzychylnie.

- Matka dołączyła do testamentu głupi kodycyl. Wy­

szedłem, nim prawnik skończył pisać i...

- I co? - spytał Marcus.

Charles wyraźnie się zirytował.

- Mogłabym odziedziczyć część Hattie, gdybym wyszła

za mąż - wyjaśniła niezadowolona Peta. - Bez sensu. Cóż,

Hattie troszczyła się o mnie. Bała się, że poświęcę życie dla

rodziny, dlatego umieściła na końcu tę głupią klauzulę.

- Nie możesz jej spełnić?

- W ciągu tygodnia? - Peta roześmiała się z goryczą. -

Hattie... Biedna Hattie była śmiertelnie chora. Jej umysł

był zmącony, zanim jeszcze opuściła Australię. To pewnie

dlatego Charles zdołał ją namówić do przyjazdu do Stanów.

background image

Pośpieszny ślub

35

Uległa naciskom syna i zapisała mu swoją część farmy. Kie­

dy wyszedł i zostawił ją samą z prawnikiem, dodała ten ko­

dycyl. Zgodnie z nim, jeśli wyjdę za mąż w ciągu tygodnia

od śmierci cioci, farma będzie moja. Mam czas do środy.

- Spojrzała na kuzyna. - Charles, błagam...

- Idź już, kradniesz mi czas. - Charles wstał, wygładził

kamizelkę i podszedł do drzwi.

Marcus zauważył, że miał nadwagę. Pompatyczny grubas.

- Przykro mi, że moja kuzynka zmarnowała i pański

czas, panie Benson - oznajmił Charles. - Wracaj na farmę,

Peta. Naciesz się nią i przemyśl, co zrobić ze swoją częścią.

Wykorzystaj popyt na ziemię, dobrze ci radzę.

Peta i Marcus w milczeniu jechali windą.

- Rozumiem, że farma jest wiele warta - odezwał się

Marcus.

Peta zamrugała gwałtownie powiekami.

- Że co? A tak.

- Więc będziesz bogata.

- Nie będę.

- Masz jakiś zawód?

- Tak, znam się na rolnictwie.

Rolnictwo. Oczywiście. Mógł się sam domyśleć.

- Masz szansę na jakąś pracę?

- Wolne żarty. Kto mnie zatrudni z czwórką dzieciaków?

- Czworo dzieci? - spytał z niedowierzaniem Marcus.

Peta wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia,

że to nie jego sprawa. Co racja, to racja.

- Byłeś dla mnie naprawdę miły. Umożliwiłeś mi spotka­

nie z Charlesem. Wiedziałam, że nie mam szans, ale mu­

siałam spróbować. Teraz pochowam ciocię Hattie i najbliż­

szym samolotem wrócę do Australii. Na tym koniec.

background image

36

Marion Lennox

- Masz czworo dzieci? - spytał ponownie Marcus.

Zdawał sobie sprawę z niestosowności tego pytania, ale

musiał wiedzieć. Ile ona może mieć lat?

Odruchowo spojrzał na jej talię. Niemożliwe, pomyślał.

Peta zauważyła jego spojrzenie.

- Na co się gapisz?

- Na twoją figurę - przyznał zawstydzony. - Nieźle wy­

glądasz jak na czwórkę dzieci.

Peta otworzyła szeroko oczy. Po chwili roześmiała się

głośno i dźwięcznie, aż przechodnie na ulicy zaczęli się

oglądać.

- Myślałeś, że jestem samotną matką z czworgiem dzieci?

- Coś w tym rodzaju...

- To moi bracia. Daniel, Christopher, William i Har­

ry. Dwadzieścia, osiemnaście, piętnaście i dwanaście lat.

Wszyscy się uczą. Farma daje im utrzymanie. Pomagają

mi. To wspaniali chłopcy. Ale teraz wszystko się skończy.

Wprawdzie rząd zapłaci za ich edukację, ale Bóg wie, gdzie

będą mieszkać. A Harry tak bardzo kocha farmę. Serce mu

pęknie, kiedy będziemy musieli wyjechać.

Marcus spoglądał na nią z niedowierzaniem.

Czterech braci? Utrzymuje czterech braci?

Mój Boże! Taki wielki ciężar spoczął na tych wątłych

barkach. Jęknął, a ona się uśmiechnęła.

- Już mówiłam, to mój kłopot, nie twój.

- Zawsze możesz wyjść za mąż - powiedział matowym

głosem, co ją nieco rozbawiło.

- Do środy? Szczerze wątpię. To był głupi kodycyl spo­

rządzony przez skołowaną starszą kobietę, która rozpacz­

liwie usiłowała wszystkim dogodzić. - Wzięła go za rę­

kę i mocno uścisnęła. - Bardzo dziękuję za pomoc, panie

background image

Pośpieszny ślub

37

Benson. Zrobił pan dla mnie naprawdę dużo i jestem panu

bardzo wdzięczna. Do widzenia.

Peta odwróciła się i pokuśtykała chodnikiem, po któ­

rym sunął elegancki tłum zamożnej klienteli ekskluzyw­

nych butików.

Marcus stał i patrzył w ślad za nią. A więc odprawiła go,

nie chciała od niego nic więcej.

Nie mógł tego znieść. Nie wiedział, co powinien zrobić,

ale coś musiał. Cokolwiek.

- Peta, zaczekaj - zawołał.

Przystanęła i odwróciła się.

-Tak?

Była szczupła, eteryczna. Zaraz zniknie na zawsze. Mar­

cus zrozumiał, że to ostatni moment, by ją zatrzymać.

Ale czy na pewno tego chciał? Obiecał sobie, że nigdy

się nie zaangażuje, i jak dotąd trwał w tym postanowieniu.

Cóż, albo złamie obietnicę, albo pozwoli jej odejść i zabrać

ten straszny ciężar do Australii.

Właściwie wcale jej nie znał. Miał do załatwienia intrat­

ny interes, a wieczorem randkę z kobietą, z którą każdy

mężczyzna w Nowym Jorku chciałby się pokazać...

Peta spoglądała na niego pytająco.

- Jest sposób, byś mogła wyjść za mąż do środy - zawo­

łał, zwracając uwagę przechodniów.

- Jaki? - zdumiała się Peta.

Dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów zatłoczonego

chodnika.

- Możesz wyjść za mnie.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Wciąż miała

smutną, zrezygnowaną minę. To był koniec jej świata. Ju­

tro pochowa ciocię Hattie, a potem wsiądzie do samolotu

i w domu oznajmi chłopcom, że nie ma już wpływu na ich

przyszłość.

Albo...

Co on powiedział?.

- Co ty powiedziałeś? - spytała wreszcie, budząc ogólny

śmiech wśród przechodniów.

Słowa Marcusa zdumiały nie tylko ją. Sporo osób zaczę­

ło się przysłuchiwać ich rozmowie.

- Prosi cię, żebyś za niego wyszła, złotko - podpowie­

działa jakaś starsza pani. - Wygląda na dobrą partię. Na

twoim miejscu bym to przemyślała.

- Jest młoda - wtrącił jakiś mężczyzna. - W dodatku

ładna. Ma jeszcze sporo czasu.

- Ale spójrz na jego garnitur - odparła starsza pani. -

Facet jest nadziany. Zgódź się, złotko, tylko nie podpisuj

żadnej intercyzy. Bierz go z całym dobrodziejstwem.

- Co za komiczne oświadczyny - zauważył ktoś inny. - Czy

ona jest trędowata, że facet oświadcza się jej na odległość?

- Twoja dziewczyna jest trędowata? - zdumiał się na­

stępny. - Dlatego ma kule?

background image

Pośpieszny ślub

39

Nawet Marcus musiał się uśmiechnąć. Peta też. To jakiś

żart, pomyślała. Może w kiepskim guście, ale zawsze.

- Dziękuję - zawołała, starając się zachować resztki god­

ności. - To bardzo miła propozycja, ale mam przed sobą

pogrzeb, a potem powrotną podróż do Australii.

- Peta, mówię poważnie.

Przestań, pomyślała. Na dziś mi wystarczy. Dosyć mam

niesmacznych żartów. Wszystkiego mam dosyć. Pragnęła

zaszyć się w ciemnej dziurze.

Marcus zmierzał w jej stronę, roztrącając przechod­

niów. Pomyślała, że najlepiej byłoby odwrócić się i uciec,

ale nie zrobiła tego. Nie pozwalała jej na to skręcona kost­

ka. Mogła tylko czekać z uprzejmą miną.

- Marcus...

- Mówię serio. - Wziął ją za ręce.

Kule upadły na chodnik i Peta poczuła się jeszcze bar­

dziej bezradna.

- Peta, możemy to zrobić.

- Co takiego? - zdobyła się jedynie na cichy szept.

- Pobrać się. Chodzi o ostatnią wolę twojej ciotki. Mu­

sisz wyjść za mąż przed środą, więc wyjdź za mnie.

- Ale... ty nie chcesz się ze mną żenić.

- Oczywiście, że nie. W ogóle nie chcę się żenić. W związ­

ku z tym mogę ożenić się z tobą.

- To głupie.

- Wcale nie. Rozsądne.

- Rozsądne? A co w tym rozsądnego?

Peta nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać, czy uciec.

Jak mogła zaufać komuś, kogo nie znała?

Próbowała cofnąć ręce, ale Marcus przytrzymał ją jesz­

cze mocniej.

background image

40 Marion Lennox

- Peta, to może się udać.

- Jakim cudem?

Piętnaście minut później ochłonęła na tyle, by móc spo­

kojnie wysłuchać propozycji Marcusa.

- Moi prawnicy przejrzą po południu testament, a jeśli

jedynym warunkiem jest zamążpójście, to chętnie służę.

Siedzieli przy kawiarnianym stoliku.

- Ale... ty tylko wytrąciłeś mi lunch - oponowała wciąż

zszokowana Peta. - Nie okaleczyłeś mnie trwale, nie naru­

szyłeś mojej czci ani nie pozbawiłeś szans ma małżeństwo.

Dlaczego chcesz się ze mną ożenić?

- Bo nie lubię Charlesa Higginsa.

- To wyrzuć go z budynku. Wsyp mu soli do wody. Ode­

tnij prąd. Cokolwiek, byle nie to. Wpakujesz się po uszy.

- Spokojnie. Proponuję, żebyś wyszła za mnie za mąż

i tyle. To prosta ceremonia. Wbrew dobrej radzie tej ko­

biety, spiszemy intercyzę. Zrzekniemy się wzajemnych

roszczeń majątkowych i po rozwodzie każde pójdzie swo­

ją drogą. Rozwiedziemy się, kiedy twoja posiadłość będzie

bezpieczna. Moi prawnicy zadbają o to.

- Wciąż czegoś nie rozumiem. - Peta zerknęła na niego

znad filiżanki kawy. Jego uśmiech mącił jej w głowie. - Do­

bra, nie lubisz Charlesa Higginsa, ale to jeszcze nie powód,

by tak postąpić. To rozwiązuje moje problemy i jest tak

ważne dla mnie, że prawie mnie skusiłeś, ale gdzieś tu mu­

si być jakiś haczyk. Czego chcesz w zamian?

Popatrzyła mu w twarz. To dobra twarz, myślała, stara­

jąc się zachować bezstronność. Emanuje z niej ciepło i siła.

Dziewczynie mogą się przytrafić gorsze rzeczy niż małżeń­

stwo z kimś takim. Zwłaszcza że ich związek nie potrwa

dłużej niż pięć minut. Ale to było szalone. Jeszcze jak!

background image

Pośpieszny ślub

41

Marcus milczał przez chwilę, w końcu rzekł:

- Wreszcie zrobię coś pożytecznego. Może tego nie rozu­

miesz, ale to dla mnie ważne.

- Wytłumacz mi.

- Chciałbym ci pomóc.

- Odgrywając rolę wspaniałomyślnego księcia? - Za­

czerwieniła się i spuściła wzrok. - Przepraszam. Jestem

niewdzięcznicą.

- Czy takie odczucia budzi w tobie moja propozycja?

Zadarła dumnie głowę.

- Owszem, właśnie takie.

- Trudniej jest brać, niż dawać, co? Znam to.

- Nic o tobie nie wiem.

- Peta, pochodzę ze świata, w którym się wyłącznie bie­

rze - odparł, patrząc jej uważnie w oczy. - Moja matka by­

ła bardzo zachłanna. Musiałem walczyć, by coś osiągnąć.

Przyjmowałem pomoc, od kogo tylko się dało. Słowem,

przez całe życie brałem. Nareszcie mogę coś dać. Nie ocze­

kuję dozgonnej wdzięczności, wystarczy zwyczajne dzięku­

ję, a potem pójdziemy każde w swoją stronę. Pewnego dnia

ty też zrobisz coś dla kogoś.

- Dobry uczynek, nad którym przejdziemy do porząd­

ku dziennego?

- Coś w tym guście.

- To ci dobroczynność!

- Peta...

- Co?

- Pobierzmy się i miejmy to z głowy.

- Jak mam, u licha, to zrobić?

- To proste. Weźmiemy zezwolenia i pobierzemy się.

Będzie nieco formalności, ale wystarczy odpowiednia su-

background image

42

Marion Lennox

ma plus znajomości i kłopoty znikną. Nie trzymam naj­

lepszych prawników w Nowym Jorku bez powodu. Powie­

działaś, że masz czas do środy.

- Tak, ale...

- Środa jest pojutrze. Bez obaw. Wszystko pójdzie

gładko.

- Mówisz tak, jakbyś brał ślub co tydzień.

- Nigdy nie byłem żonaty.

- A jeśli za tydzień spotkasz miłość swego życia?

- To niemożliwe.

- Dlaczego? Jesteś gejem?

Marcus o mało nie wypuścił filiżanki z kawą, a gdy się

opanował, uśmiechnął się pod nosem.

- Nie, Peto, nie jestem gejem.

- Nie musisz mówić takim protekcjonalnym tonem -

odparła. - Ciekawe skąd twoja niechęć do małżeństwa.

Marcus zawahał się.

- Moja matka czterokrotnie wychodziła za mąż - zaczął

trochę niechętnie. - Cztery razy! I za każdym razem od­

grywała klasyczną pannę młodą. Przebierała mnie za pazia,

płonęła z podniecenia i wmawiała we mnie, że będą żyli

długo i szczęśliwie. Ale wybierała samych nieudaczników.

Każdy ślub pakował nas w coraz większe kłopoty. Podczas

ostatniej uroczystości powiedziałem sobie, że mnie to ni­

gdy nie spotka. Nigdy się nie ożenię. Pewne rzeczy zostają

głęboko w nas, Peta.

- Zatem twoja matka nie miała szczęścia do mężów. To

przykre, a jednak sporo ludzi na świecie uważa małżeń­

stwo za coś pozytywnego.

- Cóż, są i dobre strony... Jednak ja uważam, że najlep­

sza jest niezależność.

background image

Pośpieszny ślub

43

- Wtedy jest łatwiej?

- Tak - przyznał Marcus zupełnie szczerze.

Może to i prawda. Peta słyszała, że niezależność jest

czymś wspaniałym, ale sama jej nie doświadczyła.

Dość tego. Nie czas na użalanie się nad sobą. Właśnie

otrzymała szansę rozwiązania swoich problemów, choć to

niewiarygodne i śmieszne.

Ma poślubić tego mężczyznę?

Przyglądał się jej, czekając na odpowiedź.

- Nie znam cię.

- Nie musisz.

- Możesz być oszustem.

- Owszem. Ukradnę ci połowę farmy. Masz wybór:

zaryzykować i zaufać mi albo od razu oddać farmę

Charlesowi.

- Możesz być poważny?

- Jestem poważny.

- Ale... to się nie uda.

- Czemu? Czy jest ktoś inny, kto chce cię poślubić?

- No nie...

- Właśnie. Więc się decyduj. Nie bardzo wiem, czemu

ci to proponuję, ale wydaje mi się to rozsądne. Peta, wyj­

dziesz za mnie na dobre i na złe? Póki nie rozdzieli nas od­

ległość? Aż do piątku?

Tysiące myśli kłębiło się w jej głowie. Najważniejsza by­

ła farma. Ale podjąć taką decyzję...

- Peta? - Marcus ścisnął mocniej jej rękę. - Peta, ja sam

tego nie rozumiem. Wystarczy, że mi zaufasz. Po prostu

powiedz „tak".

Może to wcale nie takie trudne, pomyślała. Ludzie bez

przerwy się rozwodzą. A małżeństwo? Papierek, który ła-

background image

44

Marion Lennox

two unieważnić. Chłopcy będą bezpieczni. Przygryzła wargę,

Spojrzała w szare oczy Marcusa. Nadal trzymał ją za rękę.

- Dobrze - szepnęła. - Dobrze, Marcus. Bardzo ci dzię-

kuję. Nie wiem, czemu to robisz, ale jestem ci bardzo

wdzięczna. Tak, wyjdę za ciebie, jak najszybciej.

Robert zawiózł Petę do hotelu, a Marcus zajął się ślubem.

Musiał załatwić wszystko do środy, a nie miał pojęcia

czy to w ogóle możliwe.

Jak zwykle zwrócił się do swojej asystentki.

Nagłe wezwanie zaniepokoiło Ruby. A kiedy Marcus

polecił jej zorganizowanie ślubu, zaniemówiła z wrażenia.

- Ty? Żenisz się?

- Cóż w tym złego?

Marcus siedział za biurkiem i spokojnie obserwował

jak Ruby robi coraz większe oczy.

- Z tą.... tą... - spytała ostrożnie.

Marcus skinął głową.

- Tak. Z Petą.

Ruby otworzyła usta.

- Nie wierzę.

- Nieważne - zniecierpliwił się Marcus. - Powiedz, czy

jesteś w stanie to załatwić.

- Hmm... ślub... Nigdy nie aranżowałam ślubów, ale..

Dobrze. Da się załatwić. Masz jakieś życzenia?

- Życzenia?

- Kościelny, cywilny, róże, druhny...

- Nie, nie. Ma być szybko.

- Jak szybko?

- Jutro.

- Jutro! - Ruby aż pisnęła. - Powiedziałeś: jutro?

- Zgadza się. Najpóźniej w środę.

background image

Pośpieszny ślub

45

- A zezwolenia? Na pewno będą ich wymagać. Formal­

ności. Kolejki.

- Sypnij groszem i załatw to.

- Ale romantycznie.

- Ruby - warknął ostrzegawczo.

Ruby uniosła brwi.

- Słucham pana.

- Po prostu to załatw.

- Oczywiście, panie Benson. - Wzięła głęboki wdech, by

stłumić śmiech. - Jak się nazywa panna młoda?

- Peta.

- Wiem, jak ma na imię - powiedziała z przesadną cierp­

liwością. - Ale potrzebuję nieco więcej informacji.

- Racja. - Marcus podał jej kartkę. - Spisałem jej dane.

- Peta O'Shannassy. - Ruby zerknęła na kartkę. - Dwa­

dzieścia sześć lat. Australijka.

- Zgadza się.

W co on się pakuje? Peta O'Shannassy.

- Robię to dla niej - powiedział, a Ruby oderwała wzrok

od kartki i przyjrzała się mu uważnie.

- Ma kłopoty?

- Owszem.

- Opowiesz mi o nich?

Marcus westchnął. Przekonał się już dawno, że szcze­

rość wobec Ruby popłaca, więc opowiedział jej wszystko

w możliwie zwięzły sposób. Kiedy skończył, asystentka

miała zupełnie inną minę. Nie była już rozbawiona.

- Będziesz potrzebował dobrej intercyzy. Niepodważalnej.

- Możesz się tym zająć bezzwłocznie?

- Jasne. Wiesz, Charles nie dopuści do tego, zwłaszcza że

w grę wchodzą pieniądze.

background image

46

Marion Lennox

- Domyślam się.

- Nasi prawnicy zajmą się wszystkim, ale muszę mieć ko­

pię testamentu. Nie chcesz chyba pakować się w to na ślepo?

- Słusznie

-Marcus...

- Tak?

- Widzisz... Peta podała swój adres kontaktowy.

- Na wypadek, gdybyś musiała wypełnić formularz.

- No tak. - Ruby znów zerknęła na kartkę. - Wiesz,

gdzie się zatrzymała?

- Nieważne. Ten ślub to czysta formalność. Jej sprawa,

gdzie mieszka.

- To najtańszy i najgorszy hotel w mieście.

- Załatwisz to? - spytał.

- Mam się tam zjawić i powiedzieć jej, że Marcus kazał

mi ją stamtąd zabrać?

- Chyba nie. - Na tyle znał już Petę, by wiedzieć, że nie

tędy droga. Ale... Przecież nie chciał się angażować!

- Muszę jechać - rzekł w końcu, a Ruby skinęła głową.

- Oczywiście - przyznała. - Marcus Benson rusza na ra­

tunek. Koniec świata!

Kiedy Peta dotarła do hotelu, była kompletnie wyczer­

pana. Położyła się na twardym materacu i usiłowała zasnąć.

Od przyjazdu do Stanów mało spała. Lekarz dał jej środ­

ki przeciwbólowe, więc miała nadzieję, że teraz zaśnie, ale

sen nie nadchodził.

I to nie z powodu hałasu. Mieszkała tu ponad tydzień

i nauczyła się nie słyszeć pijackich wrzasków sąsiadów. Nie

martwiła się też o własne bezpieczeństwo. Nie miała żad­

nych rzeczy, więc kradzież jej nie groziła. Paszport i bilet

background image

Pośpieszny ślub

47

lotniczy trzymała w pasku pod ubraniem. To był cały jej

majątek.

Ból w kostce nieco zmalał, więc powinna zasnąć.

Ale jak? Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widzia­

ła Marcusa.

Chciał ją poślubić.

Niewiarygodne! Wspaniałomyślny Marcus Benson po­

ślubi Petę O'Shannassy.

Kim jest Marcus Benson?

Tego nie wiedziała.

Najrozsądniej byłoby wynająć prywatnego detektywa

i dowiedzieć się czegoś o człowieku, za którego zamierza­

ła wyjść za mąż. Ale skąd wziąć środki? Dotknęła paska

z dokumentami i poczuła się lepiej. Marcusowi nie uda

się jej oszukać. Bo co takiego miała? Połowę farmy i mnó­

stwo kłopotów.

Na przykład Harry.

Tak. Marcus może polubić Harry'ego, a Harry Marcu­

sa. Harry to najmniejszy z jej kłopotów, choć czasem do­

kuczliwy.

Kochała go bezgranicznie, ale jeśli Marcus polubiłby jej

braciszka...

Niezły pomysł. Wspaniały, nawet jeżeli to czysta fan­

tazja.

Wystarczył jednak, by Peta odzyskała humor i wresz­

cie usnęła.

Obudziły ją krzyki. Jak zwykle. Ludzie krzyczeli tu bez

przerwy. Połowa mieszkańców hotelu była pijana albo na-

ćpana, albo i jedno, i drugie.

W sypialni Pety stało osiem łóżek. Na czterech ostatnich

background image

48 Marion Lennox

kłębiły się walczące ciała. Ktoś krzyczał, słychać było od­

głosy razów, brzęk tłuczonego szkła i pisk kobiety.

Peta otworzyła oczy w chwili, kiedy ktoś ją podnosił.

- Zostaw mnie! - odruchowo podniosła głos.

- Nie zwracaj na siebie uwagi - polecił jej Marcus. - To

twoja torba? Bądź cicho i pozwól się stąd wyprowadzić.

Marcus ignorował jej protesty i milczał, dopóki Robert

nie wysadził ich przed bramą apartamentowca. Wjechali

windą na najwyższe piętro. Marcus zamknął drzwi i do­

piero wtedy powiedział:

- Mam cię poślubić. Dlatego staram się zachować cię

przy życiu do jutra.

- Nie wychodzi mi słuchanie poleceń - odparła.

- To coś nowego - uśmiechnął się gorzko.

Stali w wykładanym czarnym marmurem i zawieszo­

nym lustrami przedpokoju. Gdybym nie była tak oszoło­

miona, pomyślała, wpadłabym w panikę.

- Nie mogę u ciebie zostać - zaprotestowała.

- Tego też się spodziewałem - odparł spokojnie. Kolej­

no wskazał troje drzwi. - Łazienka, sypialnia, kuchnia. Ja

przenocuję w klubie. Spotkamy się rano.

Peta spojrzała na niego zawstydzona. Ten dzień nie na­

leżał do niej.

- Dziękuję - szepnęła.

- Drobiazg.

- Mówię serio - dodała i wzięła go za rękę.

Zanim zorientował się, co zamierza, podniosła głowę

i lekko pocałowała go w usta. To był przelotny pocałunek.

Ot, wyraz wdzięczności. Nie powinien nikogo wprawiać

w zakłopotanie, ale kiedy Peta cofnęła się, zobaczyła zmie­

szanie w oczach Marcusa.

background image

Pośpieszny ślub 49

- Marcus...

- Lepiej już pójdę - powiedział zmienionym, gardło­

wym głosem.

- Nie musisz.

Mogłaby się przespać na kanapie. Zamierzała to powie­

dzieć, ale zmęczenie i leki przeciwbólowe zmogły ją i nic

nie dodała.

A co właściwie powiedziała? Że Marcus nie musi wycho­

dzić? Tak, bardzo chciała, by został. Czuła się taka samotna.

Ale wstyd. Zebrała się w sobie, walcząc o resztki god­

ności.

- Miałam na myśli...

- Wiem, co miałaś na myśli - odparł i uśmiechnął się.

To ten uśmiech tak na nią działa, burzy porządek jej

świata.

- Jednak lepiej sobie pójdę. - Delikatnie przesunął pal­

cami po jej policzku.

Czy jej się wydawało, czy rzeczywiście się ociągał?

- Zamknij za mną drzwi - rzekł i wyszedł.

Peta była tak zamroczona, że nie mogła myśleć. Wzięła

kule i pokuśtykała w głąb mieszkania. Weszła do sypialni

i podeszła do wielkiego łóżka. Upuściła kule i padła na po­

ściel. Po pięciu minutach już spała, trzymając palce na po­

liczku, tam gdzie musnęła ją ręka Marcusa.

Benson leżał w łóżku w swoim klubie i klął pod nosem.

Krótka ceremonia, powtarzał sobie, i będę ją miał z głowy.

Ale kiedy wszedł do tamtego pokoju i zobaczył męż­

czyzn bijących się w kobiecej sypialni, rozbite szkło...

A wyczerpana Peta spała i była całkiem bezbronna. Potem

go pocałowała. Jej pocałunek... Był taki niewinny, więc

czemu... Wiedział tylko, że kiedy powiedziała, żeby został,

background image

50

Marion Lennox

musiał się z całych sił powstrzymywać, by nie porwać jej

w ramiona i nie zanieść do łóżka.

Zaopiekuję się nią, dopóki nie wyjedzie z Nowego Jorku,

postanowił. Tak właśnie zrobię. A potem o niej zapomnę.

Peta obudziła się w olbrzymim, wygodnym łóżku. Ro­

zejrzała się dookoła i jęknęła.

Mieszkanie było ciche i bezpieczne, ale chłodne. Szaro-

biała tonacja, mnóstwo szkła i chromu. Wszystko przemy­

ślane i nieprawdopodobnie drogie.

Odrzuciła kołdrę i pokuśtykała do okna. W dole rozcią­

gał się Central Park. Wspaniały widok.

Odwróciła się i znów jęknęła. Ani jednej fotografii, nic

osobistego. Zupełnie jak w hotelu.

Kim jest człowiek, za którego miała wyjść za mąż?

Co ona robi w jego mieszkaniu?

Nie miała teraz czasu na roztrząsanie tych kwestii. Zerk­

nęła na zegarek i przeraziła się. Pogrzeb cioci Hattie. Zo­

stało pół godziny. Musiała natychmiast wychodzić.

Marcus przyniósł jej torbę z rzeczami. Wyjęła kupione

wczoraj ubranie, błyskawicznie wzięła prysznic i po chwili

była gotowa. Przystanęła w drzwiach i zerknęła na miesz­

kanie. Opuszczała je bez żalu. Wprawdzie hotel był okrop­

ny, ale ten apartament też nie miał ani odrobiny domowe­

go ciepła... Nie cierpiała go.

To był dom Marcusa.

I co z tego? Marcus przecież nic dla niej nie znaczył.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

-Marcus...

Telefon Ruby wyrwał Marcusa ze snu. Coś niesłychanego.

Zwykle wstawał o świcie i sprawdzał rynki międzynarodowe.

Jednak po wczorajszym dniu, długo nie mógł zasnąć.

Miał narzeczoną. Wciąż nie pojmował, jak dał się wciąg­

nąć w tę grę. Co więcej, zaangażował się.

Miał nadzieję, że Peta dobrze spała. Wyobraził ją sobie

w swoim bezdusznym apartamencie i po raz pierwszy ża­

łował, że nie postarał się nadać mu przytulniejszego wyglą­

du. Może powinien zamówić jakieś zasłony czy coś w tym

rodzaju. Nigdy o to nie dbał. Dla niego dom to miejsce,

gdzie się śpi i zmienia ubranie. Nieznani mu ludzie zatrud­

nieni przez Ruby sprzątali, prali, prasowali i zostawiali go­

tową kolację w lodówce, na wypadek gdyby wrócił głodny.

Nie zwracał na to uwagi. Jednak teraz chciał, żeby miesz­

kanie było ładniejsze i zasypiając, postanowił zadzwonić

do dekoratora. Bez sensu. Peta wyjedzie i wygląd mieszka­

nia znów przestanie mieć dla niego znaczenie.

- Zabrałeś ją stamtąd? - spytała Ruby.

-Co

- Z tego hotelu - zniecierpliwiła się Ruby.

- Tak, jest u mnie.

- U ciebie?

?

background image

52

Marion Lennox

- Tak, ja jestem w klubie.

- Słusznie. Klub. Po drugiej stronie miasta. Ciekawe.

- O co chodzi, Ruby?

- O małżeństwo.

Milczał przez chwilę.

- Są jakieś problemy?

- Nie z samym zawarciem małżeństwa. Znalazłam sę­

dziego, a prawnicy wszystko przygotowali.

- To o co chodzi?

- Nie podoba mi się, że Peta wyjeżdża.

- A co w tym złego?

- I wyjedzie już jutro?

- Tak przypuszczam.

- A ty zostajesz tutaj?

- A co niby miałbym zrobić?

- Jako prawdziwy mąż - zauważyła Ruby - powinieneś

z nią pojechać.

Marcus się zirytował.

- Ruby, to nie jest prawdziwe małżeństwo.

- Tak właśnie twierdzą nasze asy od prawa - odparowała

Ruby. - Adam i Gloria uważają, że muszą zostać spełnione

pewne warunki, żeby małżeństwo zostało uznane za ważne.

Sam ślub nie wystarczy. Charles natychmiast to obali. Na

nic twoje wpływy i znajomości, dopóki nie spędzicie ra­

zem pewnego czasu. Jeśli już się zdecydowałeś w to wejść,

zrób wszystko, jak należy.

- Co to znaczy?

- Cóż... - Ruby wzięła głęboki wdech. - Adam, Gloria

i ja zastanawiamy się nad tym.

Adam i Gloria, dwa najtęższe umysły prawnicze firmy.

Do tego Ruby. Sama śmietanka.

background image

Pośpieszny ślub 53

- I co wymyśliliście? - spytał ostrożnie Marcus.

- Że powinieneś wziąć urlop.

Zaskoczyła go.

- Jesteś tam jeszcze?

- Możliwe - odparł nieufnie.

- Byłeś kiedyś na urlopie?

- Nie potrzebuję...

- Marcus, zarabiałeś pieniądze od dwunastego roku ży­

cia, odkąd opuściła cię matka - powiedziała Ruby, a Mar­

cus omal nie wypuścił słuchawki.

- Co, do cholery?

- Myślałeś, że nie wiem? Że nikt z nas nie wie? Walczyłeś

o każdą minutę swego życia.

-Ruby...

- Wiem - w głosie Ruby słychać było zniecierpliwienie.

Dotąd nigdy nie wkraczali w swoje prywatne życie. I tak

było dobrze. Teraz najwyraźniej Ruby postanowiła złamać

tę zasadę.

- Marcus, zaczęłam pracować, bo mój mąż i dziecko zgi­

nęli w wypadku samochodowym - powiedziała nieco cie­

plejszym tonem niż zwykle. - Wypełniłam życie pracą, bo

straciłam miłość i nie zostało mi nic. Ale ty... Ty nawet

nie zacząłeś.

Mąż i dziecko. Ruby miała męża i dziecko? Oboje zginęli?

Nie wiedział o tym. Dlaczego? Bo nigdy nie spytał. Do­

myślał się, że coś zaszło w jej życiu, ale nigdy o to nie spy­

tał, bo to nie jego sprawa. Ruby też nie wkraczała w jego

prywatność. Czemu robi to teraz?

- Sugerujesz mi, że mam się zakochać? - spytał.

Ruby roześmiała się. Śmiała się rzadko, i to też dało

Marcusowi do myślenia.

background image

54 Marion Lennox

Właściwie wcale jej nie znał,

- Nie oczekujmy cudu - odrzekła Ruby. - Ale praktycz­

nie załatwiłeś umowę na handel internetowy z Fordem

i przez kilka tygodni poradzimy sobie ze wszystkim sami.

Jeżeli to małżeństwo ma wyglądać poważnie, powinieneś

wziąć urlop i zwiedzić Australię.

- Kilka dni niczego nie zmieni - powiedział, ale Ruby

była na to przygotowana.

- Kilka dni nie, ale dwa tygodnie owszem. Sprawdzi­

liśmy. Precedens stworzyła sprawa Amersonów. Amer-

sonowie pobrali się, spędzili dwa tygodnie w podróży

poślubnej, po czym rozjechali się do pracy w różne stro­

ny świata. Dzwonili do siebie co tydzień i wysyłali sobie

maile. Wkrótce on zginął, żona odziedziczyła wszystko,

ale brat domagał się zwrotu jego nieruchomości, kwe­

stionując ważność związku. Sędzia uznał jednak, że

wszystko jest w porządku. Wykorzystamy ten precedens.

Dwa tygodnie w Australii, potem telefony i maile. Ina­

czej nic z tego.

- Dwa tygodnie?

- Co najmniej.

- Nie mogę.

- Możesz - znów usłyszał śmiech. - Wiesz, że możesz.

To miła dziewczyna.

- Co takiego?

- A nie?

Ruby odłożyła słuchawkę.

Zdumiony i oszołomiony Marcus wpatrywał się w sufit

i starał się uporządkować myśli. Sprawy poważnie się za­

gmatwały.

Myślał o miejscu, w którym wczoraj znalazł Petę. O tym,

background image

Pośpieszny ślub

55

od czego zaczynał i jak ciężko walczył, by znaleźć się tam,

gdzie jest teraz.

Myślał o Ruby, która przez te wszystkie lata nie powie­

działa mu o mężu i dziecku. O tym, czemu nigdy jej o nic

nie spytał.

Przypomniał sobie, jak Peta wzięła go za rękę, jak go

pocałowała...

Urlop. Chyba te dwa tygodnie mu nie zaszkodzą.

- Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz.

Peta stała w krzykliwie przybranej kaplicy domu po­

grzebowego. Była sama. Charles, rzecz jasna, nie przyszedł.

Nie lubiła go od dawna, ale teraz... Spojrzała na prostą,

drewnianą trumnę i starała się nie myśleć, jak bardzo za­

wiedziona byłaby ciocia Hattie, gdyby wiedziała, że jej syn

nie przyszedł.

Chciała przywołać wspomnienia o wielu dobrych chwi­

lach, o Hattie, którą znała i kochała, która zastępowała

jej matkę. Ale dobre chwile nie przychodziły jej na myśl.

Drażniło ją, że Hattie zostanie pochowana tu, a nie przy

jej ukochanym kościele w Australii. I to małżeństwo z nie­

znajomym. Dla spadku.

Małżeństwo. Co za szalony pomysł.

Ksiądz dokończył modlitwę i spojrzał przepraszająco na

Petę. Starał się być uprzejmy. Rozumiał, że mogła poczuć się

dotknięta krótkim nabożeństwem, ale miał tego ranka trzy

pogrzeby. Kotara zasłoniła trumnę i już było po wszystkim.

- Cieszyłaby się, widząc cię tutaj.

Peta podskoczyła na dźwięk znajomego głosu. Gdy

Marcus położył dłoń na jej ramieniu, zapragnęła przytulić

się do niego i zaszlochać.

background image

56 Marion Lennox

- Marcus...

- Nie zastałem cię w mieszkaniu. Potem zadzwoniła Ru-

by i poinformowała mnie, gdzie jesteś. Przepraszam, że się

spóźniłem.

-Ale... dlaczego?

- Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie - odparł. - I chy­

ba od tego są mężowie. - Uśmiechnął się. - Kochałaś ją?

Peta skinęła głową.

- Poszperałem tu i ówdzie. - Marcus rozejrzał się wokół

niepewnie. - Twoja ciotka wróciła do Stanów, kiedy już by­

ła chora. Na żądanie Charlesa.

- Jej domem była Australia - wyjaśniła Peta - ale Char­

les chciał, żeby umarła tutaj.

- Dlaczego?

- Nie domyślasz się? - wzruszyła ramionami Peta. -

Przyleciał do Australii, kiedy lekarze powiedzieli mu, że

zostało jej już niewiele życia. Myślę, że była szczęśliwa, bo

okazał jej zainteresowanie, dlatego zgodziła się na wszyst­

ko. Ilekroć dzwoniła, zapewniała mnie, że jest wspaniale,

że nawet lepiej się czuje.. Potem nagle przestała się odzy­

wać, a Charles nie odpowiadał na moje telefony. Martwi­

łam się coraz bardziej, aż w końcu wsiadłam w samolot.

Peta nie dodała, że pochłonęło to wszystkie jej oszczęd­

ności. Marcus obserwował ją w milczeniu.

- Charles nie opiekował się nią jak należy?

- Oczywiście, że nie. Ciocia była Australijką. Nie miała

ubezpieczenia. Nikt jej nie leczył, a ona czuła się coraz go­

rzej. Charles umieścił ją w przytułku i przestał się nią inte­

resować. Bardzo się ucieszyła, kiedy przyjechałam. Znala­

złam nawet lekarza, ale było już za późno. W końcu ciocia

miewała jedynie krótkie przebłyski świadomości, ale przy-

background image

Pośpieszny ślub

57

najmniej wiedziała, że jestem przy niej. Zmarła tydzień po

moim przyjeździe.

- Ale zmieniła testament na korzyść syna.

Peta pokręciła głową.

- Miała prawo.

- Coraz bardziej podoba mi się pomysł ze ślubem - rzekł

ponuro Marcus.

Za chwilę miał się zacząć następny pogrzeb.

- Chodźmy stąd, powinnaś coś zjeść - powiedział Marcus.

- Nie. - Peta wzięła się w garść. - Dziękuję. Muszę już

iść, naprawdę.

- Boisz się mnie? - spytał Marcus łagodniejszym tonem.

- Strach nie jest dobrym fundamentem małżeństwa.

- Nie boję się ciebie. Nawet cię nie znam. To też nie jest

dobrą podstawą związku.

- Ano nie - przyznał. - W dodatku pojawił się problem.

- Problem?

- Owszem.

- No cóż - Peta otrząsnęła się. - Nieważne. Ten ślub to

szalony i nierealny pomysł. Jutro mam samolot, a ty pew­

nie masz mnóstwo pracy. Dziękuję ci za wszystko - jej głos

lekko się załamał. - Jestem ci bardzo wdzięczna. W koń­

cu mało jest mężczyzn gotowych się ożenić, by pomóc

nieznajomej kobiecie. - Peta spojrzała na stojącego z bo­

ku przedsiębiorcę pogrzebowego. Był wyraźnie zniecierp­

liwiony. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - W po­

rządku, już wychodzimy.

Uścisnęła dłoń Marcusa na pożegnanie. Tak, musi wyjść

stąd jak najprędzej.

-Do widzenia - mruknęła i odwróciła się.

Nie pozwolił jej odejść. Przytrzymał jej rękę.

Skan i przerobienie pona.

background image

58 Marion Lennox

- Nie.

- Nie?

- Moja propozycja wciąż jest aktualna - rzekł. - Ruby

mówi, że mogę cię poślubić.

- Do licha z Ruby. Potrzebujesz błogosławieństwa asy­

stentki, żeby się ożenić?

- Nie. - Marcus zerknął na przedsiębiorcę, który nadsta­

wiał ucha. - Ale... Ruby odwaliła kawał roboty. Załatwiła

za nas wszystkie formalności. Oprócz tego prosiłem ją, że­

by zasięgnęła informacji u prawników. Szkoda byłoby, gdy­

by sam ślub nie wystarczył.

- Rzeczywiście, szkoda - powtórzyła mechanicznie Peta.

- Jeszcze pięć minut. - Marcus pokazał pięć palców

przedsiębiorcy pogrzebowemu i znów zwrócił się do Pe­

ty. - Widzisz, prawnicy są zdania, że jeśli się pobierzemy

i ty jutro wyjedziesz, Charles udowodni, że nasze małżeń­

stwo to farsa.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - Peta otworzyła sze­

rzej oczy. - Musimy skonsumować nasz związek?

Przedsiębiorca omal się nie Zakrztusił, ale napotkał

groźny wzrok Marcusa i cofnął się w stronę drzwi

-Nie - odparł Marcus. - Nie musimy konsumować

małżeństwa.

- Co za ulga.

- Wiedziałem, że tak powiesz.

Peta się uśmiechnęła. Zrobiła to dziś po raz pierwszy

i poczuła się zdecydowanie lepiej. Była wdzięczna Marcu-

sowi. Nawet jeśli ten szalony plan nie wypali, jego obec­

ność przyniosła jej ulgę.

- Skoro nie musimy konsumować tego związku, to o co

chodzi?

background image

Pośpieszny ślub

59

- Ruby twierdzi, że konieczny jest miesiąc miodowy.

Z prawnego punktu widzenia musimy spędzić ze sobą

trochę czasu, by zalegalizować nasze małżeństwo. Ruby

przypomniała mi, że od dziesięciu lat nie miałem wakacji.

Ostrzegła mnie, że jeśli nie wezmę sobie wolnego, padnę

z przepracowania. Więc... - Marcus uśmiechnął się z za­

żenowaniem - jeśli odpowiada ci koncepcja miesiąca mio­

dowego. .. mógłbym polecieć z tobą do Australii.

Peta spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem.

- Żartujesz.

- Nigdy nie żartuję.

- Chcesz ze mną jechać?

- Taki jest warunek.

Bezskutecznie próbowała zaczerpnąć powietrza.

- Przykro mi - pokręciła głową. - Nie potrzebuję męża.

- A ja nie potrzebuję żony. - Marcus wzruszył ramiona­

mi, wciąż się uśmiechał. - Nigdy nie byłem w Australii.

- To głupie. Nie możesz wyjechać.

- Należą mi się wakacje. Ruby mówi, że powinienem za­

mieszkać na twojej farmie.

- Chcesz się u mnie zatrzymać?

- Nie, ale jestem gotów to zrobić.

- Marcus - pokręciła głową - nie wiem, czy poradzę so­

bie z takimi zobowiązaniami.

- Rozumiem, ale jeśli bardzo pragniesz zatrzymać far­

mę, powinnaś schować dumę do kieszeni i przyjąć moją

pomoc. Zgodzić się na to, że nie żądam niczego w zamian

- uśmiechnął się.

Był równie zmieszany jak ona, ale starał się tego nie

okazywać. Jego wzrok mówił: zaufaj mi. Zapewniał ją, że

wie, co robi i że powinna go posłuchać.

background image

60

Marion Lennox

Zaufać. Pozwolić obcemu człowiekowi pomóc sobie

w ten sposób... Szaleństwo. Niedorzeczność. Ale jego oczy

mówiły: uwierz mi, daj się poprowadzić. I Pecie, która ni­

gdy dotąd nie pozwoliła nikomu się prowadzić, ta koncep­

cja wydała się nagle bardzo pociągająca.

- Bez zobowiązań?

- Bez.

- Zrobię ci na drutach skarpetki na Boże Narodzenie.

- To będzie miłe - odparł, a Peta zachichotała.

- Nie widziałeś moich wytworów.

- Ale się zgadzasz?

- Nie mam wyboru - odrzekła. - Jestem ci wdzięczna,

a nie lubię mieć długów wdzięczności, więc... będziesz

chodzić w wełnianych skarpetkach!

Po wyjściu z kaplicy wstąpili do małej kafejki. Marcus

zamówił ciastka i kawę. Peta nie zaprotestowała. Zajadała

z apetytem. Oboje milczeli. Marcus przyglądał się jej, ale

o dziwo, nawet jej to nie drażniło.

- Co się stało z twoimi rodzicami? - spytał wreszcie.

- Mama zmarła przy narodzinach Harry'ego - odparła. -

Ojciec zginął dziesięć lat temu przygnieciony przez traktor.

- I odtąd ty utrzymywałaś rodzinę?

- Była jeszcze ciocia Hattie - przypomniała Peta.

- Hattie opiekowała się tobą?

- Przecież miałam szesnaście lat.

- Nie zajęła się wami?

- Byłam silna. Mogłam prowadzić farmę. Kochałam

Hattie i pewnie nie poradziłabym sobie bez niej, ale ciocia

w wieku trzydziestu lat została inwalidką.

- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział Marcus. - Mając

background image

Pośpieszny ślub 61

szesnaście lat, musiałaś zająć się farmą i czwórką dzieci. Ile

lat miał twój najstarszy brat?

- Daniel miał jedenaście lat.

- A twój kuzyn Charles?

- Charles jest dużo starszy ode mnie. Wyjechał jesz­

cze przed śmiercią mojego ojca. Hattie wysyłała mu swoją

część dochodów farmy. Widywaliśmy go tylko wtedy, kie­

dy chciał więcej pieniędzy. - Peta przygryzła wargę. - Cio­

cia nie wiedziała... że jemu powodzi się tak dobrze. Wciąż

chciał więcej.

- Szesnaście lat... A szkoła?

- Rzuciłam ją bez żalu. Kocham pracę na roli.

- Musiałaś rzucić szkołę.

- Owszem - przyznała uczciwie. - Musiałam.

- A teraz?

- Mam kwitnącą farmę.

- Chłopcy ci pomagają?

- No pewnie. Tyle że Daniel i Christopher studiują,

a William uczy się w liceum w mieście. - Uśmiechnęła się

na myśl o aspiracjach braci. - Daniel będzie weterynarzem,

a Christopher jest na pierwszym roku prawa. William też

jest bardzo zdolny. Dostaje nawet stypendium.

- Ale to ty ich utrzymujesz.

Peta pokręciła głową.

- Nie, wszyscy pracują. W czasie wakacji.

- A czwarty brat?

- Harry. - Peta uśmiechnęła się promiennie. - Harry jest.

wspaniały. Pokochasz... to znaczy polubisz go.

- Gdzie on teraz jest?

- Waletuje u Daniela w akademiku - westchnęła. - Był

taki nieszczęśliwy, kiedy wyjeżdżałam. Ma dopiero dwa-

background image

62 Marion Lennox

naście lat. Pomyśleliśmy, że będzie lepiej, kiedy zostanie

z braćmi. Oni są wspaniali, ale muszę wracać.

- Na to wygląda. - Patrzył na nią z podziwem. - Dźwi­

gasz taki ciężar...

- Hej, to moja rodzina - odparła. - A co ty byś zrobił?

Zamiast odpowiedzieć, Marcus zerknął jej przez ramię

i uśmiechnął się. Obejrzała się zaciekawiona. Przez szybę ma­

chała do nich Ruby.

- Mogę ci powiedzieć, co zrobię - powiedział wesoło Mar­

cus i pomachał zapraszająco do Ruby. - Oddam cię w ręce

Ruby, żeby zmieniła cię w pannę młodą. Muszę dokończyć

pewien interes, a potem jestem wolny. Ożenię się z tobą i po­

lecę na dwa tygodnie do Australii. Pod dwoma warunkami.

- Jakimi?

- Nie każesz mi doić krów ani opiekować się dwunasto­

latkiem.

Marcus był uparty, ale to nic w porównaniu z Ruby.

Odesłała Marcusa do pracy i przedstawiła Pecie swój plan.

Ku zdumieniu Pety Ruby miała wizję białego ślubu i nie

przeszkadzało jej nawet to, że do ceremonii zostały cztery

godziny.

- Mogę wziąć ślub w tym, w czym jestem - upierała się

Peta, ale Ruby nawet nie chciała o tym słyszeć

- Połowa kobiet na świecie pragnie wyjść za Marcusa

Bensona, a ty zamierzasz pójść do ślubu w zwyczajnej su­

kience? Peta, on wyświadcza ci przysługę. Przynajmniej

postaraj się o zachowanie pozorów.

To brzmiało w miarę rozsądnie i Peta zdecydowała się

pójść na ustępstwa.

- Jestem spłukana - wyznała.

background image

Pośpieszny ślub 63

Ruby zawahała się przez chwilę.

- Bez obaw. Pan Benson dał mi czek wypisany na okrą­

głą sumkę na twoją ślubną kreację.

Peta gwałtownie wciągnęła powietrze.

- Myślałam, że mu wyjaśniłam...

- Tak, mówiłaś mu. Przyznał wczoraj, że cię obraził.

Chciał cię ubrać w swoim stylu, a ty odmówiłaś.

- Ja nie.

- Pewnie zrobiłabym to samo - niespodziewanie wyzna­

ła Ruby

- On nie jest... Nie rozumiem...

- Wychodzisz za niego - rzekła spokojnie Ruby. - Prze­

cież wiesz. Nie musisz czuć się winna z tego powodu.

- Ale nie mogę przyjąć jego pieniędzy - najeżyła się Peta.

Ruby uścisnęła jej rękę.

- Możesz. Wyświadczasz mu wielką przysługę.

- Ale on chce zawładnąć moim życiem.

- Wcale nie. Po prostu po raz pierwszy się zaangażował.

- O czym ty mówisz?

- Co o nim wiesz?

- Nic, z wyjątkiem tego, że miał okropną matkę.

- Poza tym brał jeszcze udział w wojnie w Zatoce - po­

wiedziała Ruby. - Marcus pochodzi z biednego środowi­

ska - ciągnęła.

- Co to ma wspólnego ze mną?

- A mówił ci, jak zainwestował pierwsze dziesięć cen­

tów, które zarobił? - Ruby zerknęła z ukosa. - Ma smykał­

kę do robienia pieniędzy. Jest bystry. Wcześnie nauczył się

obsługi komputera. Zainwestował w Internet, zanim więk­

szość ludzi o nim usłyszała. Ale nie mógł uciec od swo­

ich korzeni. Był nieszczęśliwym dzieckiem. Matka znikła,

background image

64 Marion Lennox

kiedy miał dwanaście lat, i odtąd był sam. Musiał walczyć

o przetrwanie. Kiedy wyrzuciła go ostatnia rodzina za­

stępcza, wstąpił do armii. Bóg wie, czemu. Nigdy nie był

z nikim związany. Może armia miała mu zastąpić rodzinę.

A może zbrzydło mu życie.

- Ruby, to straszne.

- Tak - przyznała Ruby. - Kiedyś przyszedł do biura sier­

żant z jego jednostki. Marcusa akurat nie było. Darrell miał

poważne kłopoty. Zaprosiłam go na lunch i wtedy poznałam

wojskowe perypetie mojego szefa. Darrell powiedział, że na-

oglądali się za dużo śmierci. Na początku kampanii Marcus

był twardym facetem, ale wszechobecność śmierci zmieniła

go. Zamknął się w sobie. Pewnego razu jego oddział wpadł

w zasadzkę. Większość żołnierzy zginęła. Dla Marcusa to

był koniec... Wrócił i zajął się budową swego imperium. Nic

prócz tego nie istniało. A potem zjawiłaś się ty.

- Ja? A co ja mam z tym wspólnego?

- Zależy mu - wyjaśniła Ruby. - Po raz pierwszy. Nie

jest mu obojętne, co się z tobą stanie. Naprawdę. Dlatego

zaproponował ci małżeństwo. To dla niego sprawa honoro­

wa. Nawet jeśli wasz związek przetrwa tylko dwa tygodnie,

będziesz jego jedyną panną młodą. Przemyśl to, Peta. Na­

prawdę chcesz zrezygnować z sukni ślubnej?

-Ale...

Ruby uśmiechnęła się i wzięła Petę za spracowane ręce.

- Zgodził się wziąć urlop, zostawić firmę na dwa tygodnie

i zaopiekować się tobą. Myślę, że jesteś mu coś winna...

- Winna?

- Podejrzewam - rzekła powoli Ruby - że to dla was oboj­

ga nieco krępujące. - Uśmiechnęła się smutno. - Nic dziwne­

go. Wiesz, Marcus dał mi czek na nieprzyzwoicie wysoką su-

background image

Pośpieszny ślub

65

mę, bym zorganizowała ślub. - Ruby zawahała się. - Widzisz,

miałam córeczkę - szepnęła. - Gdyby żyła, byłaby w twoim

wieku, i to dla niej wybierałabym suknię ślubną.

Peta spojrzała w osłupieniu. Każdy czegoś potrzebował.

Nie tylko ona i jej bracia. Był jeszcze Marcus. I Ruby.

- Więc to nie tylko dla mnie i dla Marcusa?

- Chcielibyście bawić się sami? Jeśli tylko zechcesz, jeśli

mi pozwolisz, zrobię z ciebie najpiękniejszą pannę mło­

dą na świecie. A potem... - spojrzała figlarnie - ...napi­

szę najpiękniejsze zaproszenie i dostarczę je kurierem do

Charlesa Higginsa.

- Ty też nie lubisz Charlesa?

- Nie znoszę go. - Ruby wstała i uśmiechnęła się. - No,

jak myślisz, jesteś gotowa odrzucić skrupuły i zabawić się

trochę? Marcusa stać na to. Jest tak bogaty, że nawet tego

nie poczuje. A ślub już za parę godzin. Będzie fajnie, co?

Peta popatrzyła na Ruby. Coraz mniej rozumiała z tego,

co się działo, czuła, że wszystko wymyka się jej spod kon­

troli. Ale skoro sprawy zaszły tak daleko, czemu nie pójść

na całość?

- Biała panna młoda - szepnęła.

- Całkowicie - rozpromieniła się Ruby. - Znam takie

miejsce.

- To szaleństwo.

- Ale cudowne.

- Marcus ucieknie.

- Marcus się zobowiązał - odparła Ruby. - Jego sierżant

mieszka pół godziny stąd. Zgodzisz się, żeby Darrell był

waszym drużbą? Charles dopiero się zdziwi!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Marcus się spóźniał.

Miał tyle spraw do załatwienia, że gdyby nie pomoc Ruby,

wyjazd do Australii w tak krótkim terminie byłby niemoż­

liwy. Ale Ruby jak zwykle dokonała cudu. Zresztą wszyscy

w firmie stawali na głowie, by szef mógł wyjechać na urlop.

W końcu wyrwał się z biura, ale nawet tak genialny kie­

rowca jak Robert nie mógł dowieźć go punktualnie na dru­

gi koniec miasta.

Dziesięć minut spóźnienia...

- Mam nadzieję, że narzeczona pana nie pobije - powie­

dział Robert.

Marcus zobaczył w lusterku uśmiech na jego twarzy.

- Ciekawe, ile osób wie o moim ślubie? - spytał, a Ro­

bert się roześmiał.

- Pewnie wszyscy. Telefony w sekretariacie wprost się

urywały. Chyba nie zamierzał pan robić z tego tajemnicy?

Nie, nie zamierzał. Ale co będzie, jeśli zjawią się fotore­

porterzy? Pomyślał z nadzieją, że Ruby zdołała przekonać

Petę, by kupiła jakąś przyzwoitą sukienkę.

Peta stała w poczekalni biura sędziego pokoju i czuła się

dziwnie. Absurdalnie, a zarazem lekko i swobodnie.

Ruby miała rację. To była świetna zabawa. Pojechały do

background image

Pośpieszny ślub 67

największego magazynu strojów ślubnych w Nowym Jor­

ku. Kiedy Ruby wyjaśniła, że ślub odbędzie się za kilka go­

dzin, a Peta wychodzi za Marcusa Bensona, wszyscy rzucili

się na pomoc.

Peta przymierzała jedną wyszukaną kreację po drugiej.

Jedwabna suknia koloru kości słoniowej, którą w koń­

cu wybrały, na pierwszy rzut oka prezentowała się dość

skromnie. Cienkie, niemal niewidoczne ramiączka pod­

trzymywały dopasowany gorsecik z obniżoną talią, który

wspaniale podkreślał zgrabną figurę Pety. Marszczony je­

dwab spódnicy opadał miękko aż do kostek.

Do sukni dobrano białe, wiązane sandałki, a wizażystka

umocowała na bujnych włosach Pety welon i nałożyła na

jej twarz delikatny makijaż.

- Taka cera nie wymaga wiele. Wyglądasz pięknie.

Peta z trudem rozpoznała swoje odbicie w lustrze.

Potem, na jej życzenie, obsługa zajęła się Ruby.

- Skoro ja się zgodziłam, ty też się nie wykręcisz!

Ruby początkowo protestowała, ale w końcu zgodziła się

na bladoniebieski kostium z surowego jedwabiu, do które­

go ekspedientki dobrały uroczy kapelusik i pantofle. Jesz­

cze tylko wizażystka przystrzygła modnie loki i asystentka

Marcusa również zmieniła się nie do poznania.

Całości dopełniły białe orchidee i biała limuzyna.

Marcusa nie było jeszcze na miejscu, ale przywitał je

sierżant Darrell ubrany w galowy mundur i obwieszony

odznaczeniami. Wyglądał tak wspaniale, że Peta ledwie za­

uważyła blizny na jego ogorzałej twarzy.

- Niezmiernie się cieszę - powiedział Darrell. - Marcus

zasługuje na kogoś, kto go uszczęśliwi.

Zamilkł ze wzruszenia, a Peta wiedziała, jak się czuje.

background image

68

Marion Lennox

- Jesteś pewna, że przyjedzie? - szepnęła do Ruby.

- Oczywiście. Inaczej musiałabyś poślubić Darrella.

Peta nerwowo zerkała przez okno. Na chodniku stała

grupka fotoreporterów. Widocznie czekali na kogoś waż­

nego. Byli tam, już kiedy Ruby i Peta przyjechały.

- To jakiś obłęd - szepnęła, patrząc na swój piękny bu-

kiet. - Jak w szalonym śnie. Nie mogę.

W tej chwili podjechał znajomy samochód. Marcus wy­

glądał nieprawdopodobnie przystojnie w czarnym garnitu­

rze z białą orchideą w butonierce.

Jej... mąż?

Peta zapragnęła nagle odwrócić się i uciec, ale rozpro­

mieniona Ruby trzymała ją za rękę.

Kiedy Marcus otworzył drzwi, myślał, że pomylił piętra.

Spodziewał się, że będzie to typowe biuro z urzędnikiem

za stołem, a Peta wystąpi w jakiejś w miarę przyzwoitej su­

kience. Tymczasem ujrzał prawdziwą pannę młodą.

Zamarł. W jednej chwili powróciły koszmary dzieciń­

stwa - śluby matki.

Peta uśmiechnęła się do niego.

Aż do tej chwili sama koncepcja białego ślubu wydawała

się mu czymś okropnym. Pamiętał napuszone kreacje swo­

jej matki. Ale... Suknia Pety była po prostu olśniewająca.

Nie sądził, że kobieta może wyglądać tak ślicznie.

Nie. Tu nie chodziło o sukienkę ani o dodatki. Jej oczy...

uśmiech... sposób, w jaki spoglądała na niego na wpół

przepraszająco, na wpół zadziornie, jakby zapraszała, by

był z nią i dzielił z nią radość.

Ten uśmiech i spojrzenie wystarczyły, by zawładnąć je­

go sercem. Niezdobytym sercem Marcusa Bensona.

background image

Pośpieszny ślub 69

Ruby też zmieniła się nie do poznania. W bladoniebieskim

kostiumie wyglądała jakoś bardziej łagodnie. Jakby rozpad­

ła się skorupa, która oddzielała ją od świata. Marcus tyle lat

z nią pracował, a dopiero pojawienie się Pety wywołało meta­

morfozę, jakby Ruby wreszcie uporała się z przeszłością.

I jeszcze Darrell. Skąd Darrell dowiedział się o ślubie? Był

to ponury mężczyzna w średnim wieku, z którym życie nie

obeszło się łaskawie. Żona opuściła go, kiedy kurował się po

przeszczepach skóry. Wciąż ciężko przeżywał wojnę w Zato­

ce i mało miał powodów do radości. Dziś Darrell włożył ga­

lowy mundur, jakby przyszedł na prawdziwy ślub, po którym

państwo młodzi będą żyli długo i szczęśliwie.

Peta wciąż uśmiechała się do Marcusa, a gdy podszedł

do niej, wzięła go pod rękę. Na zewnątrz czekała prasa.

Świat chciał relacji ze ślubu Marcusa Bensona.

To nie żaden ślub. Chodzi tylko o kawałek papieru, po­

wtarzał sobie Marcus. Najlepiej załatwić to jak najszybciej.

Spojrzał na Petę i jego oczy rozjaśniły się. Uśmiechnął się...

Zrobił to wyłącznie dla niej.

Wziął ją mocno za rękę i podeszli do sędziego. Wyrecy­

towali swoje formułki.

- Ogłaszam was mężem i żoną...

Na dwa tygodnie?

Zupełnie zapomnieli o Charlesie. Ruby wysłała mu za­

proszenie, ale nikt o nim nie myślał. Gdy przebrzmiały

uroczyste słowa, a Marcus spojrzał na oblubienicę zaszo­

kowany wagą złożonej przed chwilą deklaracji, drzwi nagle

otworzyły się z trzaskiem i do sali wszedł Higgins.

Określenie „zdenerwowany" nie oddawało w pełni je­

go stanu. Ten człowiek był bliski apopleksji. Zatrzymał się

background image

70 Marion Lennox

przy drzwiach, a jego oczy wprost wychodziły z orbit. Gdy

Peta odwróciła się, by zobaczyć, kto to, ruszył w jej stronę.

Wyglądał tak, jakby chciał ją uderzyć.

Peta skuliła się.

Musiał bić ją już przedtem. Marcus zorientował się

w tym od razu. W jego życiu było tak wiele przemocy, że

potrafił wyczuć czyjeś zamiary. Przykre doświadczenia na­

uczyły go również szybko reagować. Jeden ruch i Peta zna­

lazła się za nim. Zasłonił ją przed wściekłością kuzyna.

- Ty mała... - Charles próbował go obejść, ale Marcus był

szybszy. Żelaznym chwytem złapał Higginsa za ramiona.

- Co ty, do cholery, wyprawiasz?

- Ta... ździra! - Charles nie panował nad sobą. Bezsku­

tecznie próbował wyrwać się z rąk Marcusa. - Wróciłem do

biura po lunchu i zastałem to! - Udało mu się wyswobodzić

i wyciągnąć zaproszenie. - Nie wiem, jak cię usidliła...

- Nikt mnie nie usidlił - odparł lodowato Marcus.

- A to ździra!

- Uważaj, mówisz o mojej żonie!

Żona. To słowo podziałało na Charlesa jak kubeł zimnej

wody. Wytrzeszczył oczy.

- Niemożliwe. Peta twoją żoną?

Marcus zdołał się opanować.

- To jest obraźliwe.

- Ona robi to tylko dlatego, by wyrwać mi moją włas­

ność - warknął Charles. - Farma należy do mnie. Nieźle

się natrudziłem się, by ściągnąć tu staruszkę...

- Dość tego. Wynoś się! - Marcus odwrócił się do sę­

dziego, który w zdumieniu obserwował tę scenę. - Czy

w budynku jest ochrona?

- Zostałem zaproszony - syknął Charles.

background image

Pośpieszny ślub

71

- Zaproszenie unieważniono.

- Tak jak wasz ślub. To małżeństwo to zwykłe kpiny. Jest

nielegalne. Nie możesz jej poślubić i odejść z moją włas­

nością. Unieważnię to.

- Nie mam zamiaru odejść od Pety po ślubie. - Marcus

celowo udał, że nie wie, o co chodzi. - Zabieram ją do Au­

stralii. - Marcus objął dziewczynę i przyciągnął do siebie.

Stali przytuleni jak mąż i żona.

- Zabieram ją do domu - powtórzył, nie spuszczając

wzroku z Charlesa.

- Nigdy...

- Pogódź się z tym. - Marcus spojrzał na sierżanta. -

Darrell, skoro nie ma ochrony, czy mógłbyś się tym zająć?

- Z przyjemnością - odparł Darrell i zrobił krok w stro­

nę intruza.

Charles wycofał się do drzwi.

- Przyślę wam moich prawników.

- Mam nadzieję, że oni potrafią się zachować - odrzekł

Marcus, po czym ostentacyjnie odwrócił się w stronę Ruby.

- O czym to zapomniała moja oblubienica?

Moja oblubienica... Jak dziwnie zabrzmiały te słowa.

- Możemy kontynuować? - spytała Ruby sędziego.

- Racja. Na czym skończyliśmy? A, już wiem. Ogło­

siłem was mężem i żoną. - Sędzia wziął głęboki wdech

i uśmiechnął się do nowożeńców. - Już po wszystkim, moi

mili. - Zamknął księgę. - Z wyjątkiem ostatniego, mojego

ulubionego zdania, które wypowiem teraz. - Uśmiechnął

się szerzej. - Może pan pocałować pannę młodą.

Nie, Marcus usłyszał jakiś wewnętrzny głos. W oczach

Pety zobaczył panikę. Była tak samo przerażona jak on.

background image

72 Marion Lennox

Oboje nie mogli uwierzyć, że ich szalony plan się powiódł

i teraz Marcus mógł zbliżyć usta do jej warg.

To tylko symboliczny pocałunek, tłumaczył sobie. Coś

podobnego do podpisu, który złożyli na dokumencie. Ale

gdy ich usta się zetknęły, okazało się, że to coś więcej.

Ciepło ciała Pety uderzyło Marcusowi do głowy. A jej

usta...

Były zupełnie inne od tych, które dotąd całował. Mięk­

kie i uległe, a jednak wyczuwał w nich siłę. To nowe uczu­

cie nie poddawało się analizie. Przestał się zastanawiać, za­

pomniał o obecności Ruby, Darrella i sędziego. Skupił się

jedynie na smaku jej ust i na biciu swego serca.

Peta...

- Na pewno będziecie bardzo szczęśliwi.

Słowa sędziego przywróciły go do rzeczywistości. Z uśmie­

chem czekał, by uścisnąć rękę Marcusowi, pocałować pannę

młodą i zająć się następną ceremonią...

Marcus wciąż obejmował Petę. Spojrzał na nią oszoło­

miony i zobaczył w jej oczach zmieszanie.

-Przepraszam... - powiedzieli jednocześnie i natych­

miast umilkli.

- Nie musicie się przed sobą tłumaczyć - uśmiechnął się

sędzia, wyciągając rękę do Marcusa. Magiczna chwila mi­

nęła. - Mężczyzna nie przeprasza za to, że pocałował żo­

nę i na odwrót. - Uścisnął dłoń Marcusa i pocałował Petę

w policzek. - Moje gratulacje. - Zerknął znacząco na zega­

rek. - W sekretariacie czekają dokumenty. Dużo szczęścia

na nowej drodze życia.

Przez następną godzinę Marcus działał jak automat.

Podpisał dokumenty, przyjął gratulacje. Stawił czoło pra-

background image

Pośpieszny ślub 73

sie. Z uśmiechem pozował z żoną do zdjęć. Zjadł kolację

w lokalu i wysłuchał nieśmiałego przemówienia Darrella.

Wreszcie oficjalna część wieczoru dobiegła końca.

- Darrell i ja pojedziemy do domu taksówką - oznajmiła

szefowi Ruby, wyjmując z torby jakiś pakiecik. - To wasze

bilety, pański paszport i wszystkie potrzebne dokumenty.

Samolot jest jutro o dziewiątej rano.

- Mój jest dopiero jutro wieczorem - wtrąciła Peta.

- Pozwoliliśmy sobie zmienić twoją rezerwację -

odparła Ruby. - Dziś miałaś przedsmak popularności.

Kiedy wieść o ślubie Marcusa pojawi się na pierwszych

stronach gazet, nie spodoba ci się zamieszanie wokół

was. Brukowce chciały wyswatać Marcusa, odkąd zaro­

bił pierwszy milion.

- A ty złapałaś go na haczyk - uśmiechnął się Darrell.

- Nikogo nie łapałam - zarumieniła się Peta. - Sam się

zaczepił na żyłce.

- I sam się odczepi za dwa tygodnie - zauważyła Ruby.

Spojrzała na Darrella. - Zostawmy już tych dwoje węd­

karzy.

- Doskonały pomysł - ucieszył się Darrell. Uścisnął rękę

Marcusa i ucałował Petę w oba policzki. - Nie spuszczaj go

z haczyka - szepnął. - Marcus potrzebuje miłości bardziej,

niż mu się zdaje.

Ruby i Darrell wyszli, Marcus został z żoną sam na sam.

- Najchętniej bym się przebrała. Czuję się w tym jak de­

koracja tortu.

Peta miała rację. To było głupie. Czas pozbyć się pozo­

rów. Marcus usłyszał jednak nutkę żalu w jej głosie, sam

też miał podobne odczucia. Wracali do realnego świata,

background image

74

Marion Lennox

ale było to bolesne. Może da się jakoś przedłużyć niezwy­

kłą atmosferę?

- Nawet Kopciuszek miał czas do północy - powiedział.

- Nie chcesz się już bawić w tę bajkę?

- Po co?

- Jutro wyjeżdżasz z Nowego Jorku, a jeszcze nie przeje­

chałaś się wokół Central Parku. Masz ochotę?

Popatrzyła na niego jak na wariata. Potem z uśmiechem

pokazała na sukienkę.

- W tym?

- Najlepsze bajki kończą się w pełnej gali - odparł. -

Ufasz mi?

- Nie ufam nikomu, kto proponuje mi bajkę - uśmiech­

nęła się przewrotnie. - Książę zawsze wydawał mi się nie­

co zniewieściały.

Marcus nie mógł się nie roześmiać. Odrzucił maskę

obojętności.

- A jeśli zapewnię, że nie jestem zniewieściały...

- Nie musisz.

- Wielkie dzięki.

- Nie ma za co.

- Zapomnijmy o finansowym imperium Bensona, o far­

mie i o kuzynie Charlesie. Masz na sobie baśniowy strój,

a ja nigdy dotąd nie byłem żonaty. Może machniemy cza­

rodziejską różdżką i przedłużymy tę chwilę?

Peta uśmiechnęła się tak, że coś ścisnęło go za serce.

- Dobrze. - Jego przepiękna oblubienica wzięła go pod

rękę. - Panie Benson, to popołudnie zamienimy w bajkę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Pojechali do Central Parku. Robert wysadził ich przy

Grand Army Plaza, gdzie czekał wspaniały faeton zaprzęg­

nięty w piękne siwki. Fiakier zasalutował młodej parze.

Marcus skinął na niego.

- Czeka pan na pasażerów?

Dorożkarz rozpromienił się.

- Życzy pan przejechać się z tą damą?

- Jak najbardziej.

- Dokąd?

- Chcemy objechać cały Central Park.

- Coś takiego. - Fiakier uśmiechnął się jeszcze szerzej ,

i podrapał w głowę.

Młoda para budziła zainteresowanie przechodniów.

- Wsiadajcie. - Zwrócił się do koni: - Jazda, chłopaki.

Trzeba zapewnić tym ludziom niezapomniane popołudnie,

a ponieważ wyglądają na nowożeńców, możemy nawet dać

im rabat!

Kilka następnych godzin minęło Pecie jak we śnie. Zna­

lazła się w nierealnym świecie, w którym wszystko jest

możliwe, gdzie była piękna, pożądana i kochana. Szarą co­

dzienność zastąpił ślubny strój, szare oczy Marcusa, widoki

Central Parku i pozdrawiający ich przechodnie.

background image

76

Marion Lennox

Marcus pokazywał jej wszystko, co warto zobaczyć. Gdy

dokuczała jej kostka, po prostu brał ją na ręce ku uciesze

spacerowiczów, ignorując jej protesty i piski.

Fiakier czekał cierpliwie i tylko się uśmiechał. Na po­

czątku powiedzieli Robertowi, by zostawił ich na dwie go­

dziny, ale minęły niemal trzy, zanim Marcus się upewnił, że

spełnił marzenia oblubienicy. W końcu dorożka zawiozła

ich do niezwykle eleganckiej restauracji. Z powodu ślubne­

go stroju dostali najlepszy stolik. Peta piła wino i jadła po­

trawy, których istnienia nawet nie podejrzewała.

Była zmęczona, ale szczęśliwa. Przez całe popołudnie

niewiele się odzywała. Jadła z apetytem, a Marcus przyglą­

dał się jej z lekkim uśmiechem.

Kiedy kelner podał kawę, z podium dla orkiestry

popłynęła słodka muzyka. Marcus wstał z zagadkowym

uśmieszkiem.

- Zatańczysz?

Czy zatańczy? Peta poczuła zawrót głowy.

- Nie... Nie mogę... Moja kostka.

- Zaufaj mi - powiedział. - Możesz. Oprzyj się na mnie.

Dziś wieczorem wszystko jest możliwe.

Peta wstała. Marcus wziął ją w ramiona i uniósł lekko.

Orkiestra zagrała weselnego walca.

Jeszcze tego brakowało, pomyślała Peta, roześmiała się

i oparła głowę na ramieniu Marcusa.

- Z czego się śmiejesz? - spytał.

- Jesteśmy oszustami - szepnęła.

Marcus też się roześmiał.

- Przecież oboje o tym wiemy.

- O której Robert zamieni się w mysz?

Spojrzał na nią zdumiony, ale zrozumiał aluzję.

background image

Pośpieszny ślub 77

- Nic mu nie grozi do północy. Czy jednak mogłabyś

podać mi adres, zanim uciekniesz?

- Rosella Farm, Yooralaa, Australia. Chcesz oszczędzić

czas? Słusznie, przymierzanie szklanego pantofelka trwa­

łoby bardzo długo. Między Nowym Jorkiem a Yooralaa

mieszka mnóstwo kobiet.

- A może w bajce było coś nie tak. Może w rzeczywisto­

ści któraś z nich będzie miała mniejszą stopę?

Peta wysunęła spod sukni prawą nogę. Z powodu oban­

dażowanej kostki prawy sandałek był nieco większy.

- Muszę pamiętać, żeby zgubić lewy - mruknęła. -

W przeciwnym razie wszystko przepadło, a tobie trafi się

stukilowa oblubienica.

- Może trzeba będzie poprawić bajkę, bo ty nie uciek­

niesz. Przecież zabierasz księcia do domu.

- Chwileczkę! - Peta cofnęła głowę. - Nie zapędzaj się

zbytnio. - Spojrzała na niego, próbując złapać dystans. -

Czar potrwa tylko do północy, czyli dwa tygodnie,

- Fakt - przyznał Marcus, ale wciąż unosił ją lekko, wtu­

lając twarz w jej włosy.

- Może powinniśmy już wracać do domu? - szepnęła.

- Do domu?

- To znaczy ja do twojego mieszkania, a ty do klubu.

- Dziś to niemożliwe - odparł. - Jesteśmy przecież mał­

żeństwem.

- I co z tego?

- Znajdujemy się w centrum zainteresowania. Chcesz,

żeby media dowiedziały się, że w noc poślubną śpimy od­

dzielnie?

-Tak!

- Nie mówisz tego poważnie. Chodzi ci o... Charlesa?

background image

78

Marion Lennox

- A o kogóżby innego?

Gdyby tylko mogła jaśniej myśleć, gdyby Marcus nie

był tak blisko.

- Więc... - zebrała się w sobie - uważasz, że powinni­

śmy przenocować w tym samym mieszkaniu?

- Owszem.

- Ale...

- Mam w salonie rozkładaną kozetkę. Nie musisz się

obawiać.

- Nie obawiam się - odparła zgodnie z prawdą.

Jak mogła się go obawiać, kiedy czuła do niego to, co

dla niej samej było zaskakujące?

- Naprawdę uważasz, że powinniśmy już wracać?

- Jeszcze jeden taniec - szepnęła.

- A może dwa? - uśmiechnął się.

Bajka skończyła się na progu.

Robert odwiózł ich do domu. Marcus, ignorując prote­

sty Pety, zaniósł ją do windy, potem przeniósł przez próg

mieszkania i zatrzasnął drzwi.

Stał w półmroku korytarza, wciąż trzymając Petę

w ramionach. Była niezwykle pociągająca. Jego żona! Miał

ochotę natychmiast ją pocałować...

- Przestań - powiedziała, odchylając głowę. - Marcusie

Bensonie, postaw mnie. Natychmiast.

- Myślałem...

- Wiem, o czym, wyczytałam to w twoich oczach.

-Peta...

- Wiedziałam, że będziesz czegoś chciał. - Szarpała się

tak, że w końcu musiał ją postawić.

- Niczego nie chcę.

background image

Pośpieszny ślub

79

Popatrzyła na niego wymownie.

- Twierdzisz, że nie chcesz zaciągnąć mnie do łóżka?

Niczego bardziej nie pragnął. Wyczytała to z jego miny,

zanim przybrał obojętny wyraz twarzy.

- Nie ożeniłem się z tobą po to, by zawlec cię do łóżka.

- Wiem, zrobiłeś to z uprzejmości. Ale skoro jesteśmy

małżeństwem...

- Byłaby to miła premia - przyznał. - Nie myślałaś

o tym?

- Nie pójdę z tobą do łóżka.

- Przecież coś do siebie czujemy...

- Jak kobieta i mężczyzna - parsknęła. - Kocur i koci­

ca. Włożyłeś ten wspaniały garnitur, traktowałeś mnie jak

księżniczkę, więc oczywiście trochę mnie wzięło. Ale za

nic w świecie nie pójdę z tobą do łóżka.

- Dlaczego?

- Gdybym się w tobie zakochała, byłabym zgubiona.

- Dlaczego?

- Domyśl się, mądralo - powiedziała, zrzucając sandałki.

- Kładę się. Kto śpi na kozetce?

- Możesz zająć łóżko.

- Dobrze - odparła i kulejąc, poszła do sypialni.

Zamknęła za sobą drzwi.

Marcus był bardzo... rozczarowany.

Jak mogłaby spać? Leżała w olbrzymim łożu Marcusa

i patrzyła, jak światło księżyca oświetla srebrnym blaskiem

jej ślubną suknię starannie ułożoną na krześle.

Wyszłam za mąż, pomyślała.

Kiedy wyszli z biura sędziego, czekał na nich tłum fo­

tografów i dziennikarzy. W Petę wycelowano mnóstwo

background image

80 Marion Lennox

obiektywów. Może pewnego dnia, po latach, w starych pis­

mach zobaczy te zdjęcia.

Zdjęcia z cudownej bajki, z Marcusem w roli księcia.

Ciekawe, czy ten książę doił kiedyś krowy?

Raczej nie. Zresztą zastrzegł przed ślubem, że nie bę­

dzie tego robił.

Ta myśl rozbawiła ją. Ale teraz czas spać. Jutro czekał

ją ciężki dzień. A Marcus był tuż za ścianą. Chciał spędzić

z nią tę noc. Niełatwo uciec od marzeń. Poślubił mnie. Je­

stem jego żoną, myślała.

Czy idąc z nim do łóżka, spłaciłaby dług?

Nie, ale... Peta jęknęła. To byłaby katastrofa, powie­

działa do siebie, by zagłuszyć jakiś wewnętrzny głos, który

szeptał jej, by machnęła ręką na zasady i zrobiła coś, czego

nie wypada robić grzecznym dziewczynkom.

Koniec świata. Masz wszystko, prócz jego serca.

Mam jego łóżko, pomyślała, jego nazwisko, ale nie jego.

Może trzeba było się zgodzić. Może wtedy Marcus...

- Wracaj do domu, Peta - powiedziała na głos. - Trzy­

maj się rzeczywistości. W niej zawiera się twoja przyszłość.

Ale teraz... - patrzyła na suknię w świetle księżyca i po­

myślała o Marcusie.

Rzeczywistość wydawała się bardzo odległa.

Marcus leżał w ciemnościach i wpatrywał się w płaski,

nudny, nieciekawy sufit. Sam też był nudny i nieciekawy.

Dzisiejszy dzień był inny niż pozostałe dni jego życia.

Dziś poczuł się odmieniony.

Leżał na wznak, rozpamiętując te wszystkie śluby,

w których uczestniczył jako dziecko. Matka z błyszczący­

mi z podniecenia oczami obiecywała mu cały świat.

background image

Pośpieszny ślub

81

- On wyrwie nas z tego wszystkiego. Zaczniemy nowe

życie - powtarzała za każdym razem.

Akurat! Zwykłe mrzonki. Obiecywane nowe życie koń­

czyło się, nim pokroili tort weselny, i zawsze było czarne

i okropne.

A teraz on sam złapał się na marzeniach, którymi matka

próbowała osłodzić sobie życie. Biały ślub. Bajki.

Na szczęście Peta miała dość rozsądku, bo inaczej już

trzymałby ją w ramionach! Co byłoby wyjątkowo nieroz­

sądne. Ożenić się to co innego. Ale kochać się z nią jako

z żoną... nie!

Jak, do licha, dał się złapać? Żona? Australia? Najbliższa

przyszłość wyglądała idiotycznie. Oczarowała go para zie­

lonych oczu, nawiedzonych tak jak oczy jego matki, para

oczu łaknących obietnic.

Ale tym razem to Marcus składał obietnice.

- Tylko że ja nie wierzę, że będziemy żyli długo i szczęś­

liwie - oznajmił sufitowi. - Moje życie jest tu.

Peta umościła się w przepastnym fotelu pierwszej klasy

i próbowała pozbierać myśli.

Zajmowała pełnowymiarową leżankę. Były tu mięsiste

koce, miękka poduszka pod głowę, a z indywidualnego

centrum rozrywki sączyła się słodka muzyka.

Peta rozpoczęła powrotną drogę do rzeczywistości, do

farmy, krów i codziennego znoju. Może należy się jej jesz­

cze nieco bajkowego luksusu.

Zwłaszcza że jej mąż - mąż! - leżał tuż obok. Wystar­

czyło sięgnąć ręką...

Nie chciała wykonać tego gestu. Za nic. Peta O'Shannassy

miała silne poczucie rzeczywistości.

background image

82

Marion Lennox

Mógł skorzystać z własnego odrzutowca.

- Wiesz, jak zareagowała na ubranie - powiedziała mu Ru-

by. - W ten sam sposób zareaguje na prywatny samolot.

- Ale przecież zgodziła się na suknię ślubną.

- To zupełnie co innego. Prywatny samolot będzie w jej

oczach ekstrawagancją nie do zaakceptowania.

- Ale te przesiadki na lotniskach...

- Dołącz do rodzaju ludzkiego.

- Kiedyś należałem do ludzkiej gromady - oznajmił po­

nuro Marcus. - Teraz się wypisałem.

- Cóż, w takim razie udawaj przez dwa tygodnie - od­

rzekła zadziornie Ruby.

W ten sposób Marcus znalazł się na pokładzie rejsowego

samolotu z perspektywą pięciogodzinnej przerwy w Tokio.

Musiał przyznać, że jest naprawdę wygodnie. A okrągłe

ze zdumienia i zachwytu oczy Pety, nawet jeśli uważała to

za marnowanie pieniędzy, były tego warte.

Peta. Jego oblubienica.

Fantazja... Rzeczywistość.

Granica między dwoma światami zacierała się z każdą

chwilą coraz bardziej.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przez ostatnie godziny lotu Peta przychodziła do siebie.

Kiedy rozległ się komunikat, by zapiąć pasy przed lądowa­

niem, zwróciła się do Marcusa ze zdecydowaną miną:

- Bardzo ci dziękuję. Odtąd możesz przestać udawać.

- Przestać udawać?

- To znaczy... - Zaczerwieniła się nieco i przybrała jeszcze

bardziej stanowczy wyraz twarzy. - Ten cały cyrk ze ślubem,

podróż pierwszą klasą, kupowanie mi ubrań i to, że traktu­

jesz mnie jak żonę. Pięknie, ale nie musisz już tego robić.

- Przepraszam?

Uśmiechnęła się jakoś niewyraźnie.

- Wybacz, może wyraziłam się trochę niejasno. Chodzi

o to, że... No, mało kto tu o tobie słyszał. Nikogo nie bę­

dzie obchodzić, czy jesteśmy małżeństwem, czy nie.

- Chcesz powiedzieć, żebym się wynosił?

- Naprawdę myślisz, że Charles będzie sprawdzał, czy je­

steśmy razem?

- Z pewnością to sprawdzi.

- Ale jak?

- Opłaca się wynająć prywatnych detektywów, gdy w grę

wchodzą niemałe pieniądze.

Peta zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową.

- Dobrze - zdecydowała. - Może masz rację. Na farmie

background image

84 Marion Lennox

nikt nie podejdzie bliżej niż do bramy, bo psy ujadają jak

wściekłe, więc możesz zająć domek Hattie. Ciocia miesz­

kała oddzielnie, ale na terenie farmy.

- Nie chcesz, żebym te dwa tygodnie mieszkał z tobą?

- zdziwił się Marcus.

- Nie mam pokoju gościnnego.

- Ale masz czterech braci.

- I co z tego?

- To, że jeśli trzech przebywa aktualnie poza domem, to

chyba jakiś pokój się znajdzie?

Peta otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zawahała się.

Dopiero po chwili powtórzyła:

- Dostaniesz domek Hattie. - Po czym zmieniła temat:

- Ciekawa jestem, kto po nas wyjdzie.

Wylądowali w Melbourne, przeszli przez odprawę i niemal

natychmiast Peta znikła otoczona grupką rosłych rudzielców.

Marcus zauważył rodzinne podobieństwo, gdy chłopcy usta­

wili się według starszeństwa, by uściskać siostrę. Powitanie

trwało tak długo, że obawiał się, że bracia ją zgniotą.

Wreszcie ją wypuścili. Patrzyła na nich z czułością. Czte­

rech wspaniałych chłopców.

- Bardzo za wami tęskniłam - powiedziała, po czym do­

dała: - Poznajcie Marcusa. .

Najstarszy chłopak, wysoki, o kanciastych ruchach, od­

wrócił się z poważnym wyrazem twarzy. Podszedł bliżej

i uścisnął Marcusowi rękę nadspodziewanie mocno jak na

takiego młodzika.

- Daniel - rzekł po prostu. - Peta dzwoniła do mnie. Po­

wiedziała, co pan dla nas zrobił. Jesteśmy bardzo wdzięczni.

A Marcus, opanowany światowiec, mało się nie zaczer­

wienił. Na litość boską, tyle zamieszania o drobiazg...

background image

Pośpieszny ślub 85

Chłopcy patrzyli na niego jak na dobroczyńcę, Peta

uśmiechała się i... Marcus miał tego dość.

- Ja tylko poślubiłem waszą siostrę - burknął. - Trudno

uznać to za wielkie poświęcenie z mojej strony.

Daniel uśmiechnął się nieśmiało.

- Nie zgodziłbym się z panem. Ona jest bardzo apo­

dyktyczna.

- Hej! - zawołała ostrzegawczo Peta.

- Jest też niechlujna - wyrwał się najmłodszy chłopiec.

- I nie potrafi gotować.

- Za to jest dobra w przyjmowaniu porodów zwierząt

- dodał następny, chyba Christopher. - Daniel kończy we­

terynarię, ale nie radzi sobie tak dobrze jak Peta.

- Dość już - jęknęła Peta. - Poznaj moich braci: Daniel,

Christopher, William i Harry. Dobrze, że nie spotkałeś ich

przed ślubem, co? Pełna lista moich wad i zalet - powie­

działa i przytuliła najmłodszego chłopca.

- Brakowało ci mnie?

- Tak - z zażenowaniem odparł Harry, choć pozwolił

siostrze przytulać się przez chwilę. - Możemy już wracać

do domu?

- I to ma być wdzięczność - oburzył się Daniel. - Opie­

kowałem się Harrym, kiedy cię nie było.

- Nie wydało się, że masz dzikiego lokatora?

- Wszyscy wiedzieli, że u mnie waletuje - odparł Daniel.

- Nawet wykładowcy. Ale nic nie powiedzieli.

- Byłem bardzo grzeczny - pochwalił się Harry. - Na­

prawdę cieszę się, że wróciłaś.

- I znowu będziesz mógł być niegrzeczny?

- Tak - przyznał Harry.

Wszyscy wybuchli śmiechem.

background image

86

Marion Lennox

Ale była to trochę nerwowa wesołość. Marcus zdawał

sobie sprawę, że to z jego powodu.

- Chyba nie macie czasu, żeby pojechać na farmę? - spy­

tała Peta, a trójka pokręciła przecząco głowami.

- Jest koniec semestru - wyjaśnił Daniel. - Egzaminy.

Do domu wrócimy za trzy tygodnie, akurat na żniwa. Chy­

ba że potrzebujesz nas teraz. - Chłopak spojrzał wymow­

nie na Marcusa, co miało znaczyć: chyba że potrzebujesz

ochrony przed tym dziwnym facetem, którego przywio­

złaś do domu. Zwłaszcza gdyby nie okazał się takim do­

broczyńcą, jakiego udaje.

Daniel zerknął na zegarek.

- Po południu mam wykłady. Możemy podrzucić ci

brzdąca?

Brzdąc. Peta otoczyła ramieniem Harry'ego, a bracia spoj­

rzeli na niego z minami, które mówiły, że nie uważają go za

malca. Kochająca się rodzinka, pomyślał Marcus i nagle po­

czuł bijące od nich ciepło, potem jakąś dziwną tęsknotę....

- Postawiłem twoją furgonetkę na parkingu - poinfor­

mował siostrę Daniel. - Ale nie możecie pojechać nią do

domu. Nie zmieścicie się.

- Myślę, że Marcus wynajmie samochód. Wątpię, czy ze­

chce jechać na farmę przytulony do mnie przez cały czas.

—Czy to coś dziwnego w małżeństwie? - spytał William.

- William... - zganiła go Peta i pogroziła mu palcem,

ale chłopak tylko się uśmiechnął.

- A co my tam wiemy... - jęknął i rozłożył ręce. - Ale

wy jesteście małżeństwem od dwóch dni. Pewnie bez prze­

rwy się przytulacie.

Znów wszyscy się roześmiali, jednak sytuacja była tro­

chę niezręczna.

background image

Pośpieszny ślub

87

Mili chłopcy, pomyślał Marcus i zerknął na dokumenty

podróży. Była tam umowa wynajmu samochodu.

- Tak, mam wynajęty samochód, ale możemy się wszy­

scy nie zmieścić - oznajmił. - To sportowe auto szczegól­

nej marki. Ruby wie, co lubię.

- Jaka to marka? - zainteresował się Harry.

- Morgan 4/4.

- Morgan? - Harry'emu oczy wyszły z orbit. - Wynają­

łeś morgana 4/4? Peta, wyszłaś za faceta, który wypożycza

morgany?

- Fajnie, co? - Peta mrugnęła do Marcusa i napięcie

ustąpiło. - Zrobimy tak. Najpierw szybko zjemy coś ra­

zem i podzielimy się nowinami. Potem ja poprowadzę cię­

żarówkę, a Marcus i Harry pojadą za mną...

Godzinę później, zgodnie z postanowieniem Pety, Mar­

cus jechał drogą wzdłuż wybrzeża Nowej Południowej

Walii nie ze swoją baśniową oblubienicą, lecz z kościstym

uczniakiem, który zadawał pytania z szybkością karabinu

maszynowego, jakby uważał, że siostra sprowadziła nie­

znajomego wyłącznie dla jego rozrywki.

Im dalej posuwali się na południe, tym bardziej rósł

niepokój Marcusa. Harry bez mrugnięcia okiem przyjął

wyjaśnienia Pety, że to małżeństwo było konieczne dla za­

pewnienia im powodzenia, i przylgnął do Marcusa, jakby

ten był starym znajomym siostry.

- Cieszę się, że wracam do domu - powiedział Marcuso-

wi. - Tobie też się u nas spodoba.

Peta dotarła na farmę przed nimi. Kiedy się zatrzymali,

zobaczył ją przykucniętą na stopniach werandy podupad-

background image

88 Marion Lennox

łego domu, otoczoną sforą zachwyconych psów. Na widok

samochodu Marcusa psy rzuciły się z ujadaniem w jego

stronę, a Peta ruszyła za nimi.

Wciąż kuleje, zauważył Marcus. Była nadal tą samą Petą,

z którą rozstał się dwie godziny temu, a jednak wyglądała

nieco inaczej. Uśmiechała się jakoś tak... Uśmiech wypły­

wał z niej. Dlaczego? Czyżby z radości, że wróciła do tego

zapyziałego miejsca?

Był niesprawiedliwy. Okolica była przepiękna. Char­

les nie bez powodu walczył o tę ziemię. Farma ciągnęła

się wzdłuż łagodnego wybrzeża porośniętego wspaniały­

mi eukaliptusami, a z tyłu osłaniało ją pasmo gór. Popo­

łudniowe słońce oblewało złotym blaskiem tę baśniową

krainę.

Ale nawet złoty słoneczny blask nie mógł przemienić

starego domu w baśniowy pałac. Weranda wyglądała tak,

jakby lada chwila miała się zawalić. Reszta budynku jesz­

cze gorzej.

- Witam na farmie Rosella - Peta próbowała przekrzy­

czeć szczekanie psów. - Spokój, chłopaki, leżeć.

Ale psy ani myślały jej słuchać. Kiedy zorientowały się,

że Harry jest w aucie, omal nie wyskoczyły ze skóry. Har­

ry wysiadł, a psy natychmiast zaczęły z nim baraszkować,

wzbijając tumany kurzu.

Marcus wpatrywał się w zdewastowany budynek.

- To naprawdę twój dom?

- Tak. - Uśmiech Pety zbladł nieco. - Ale nie przejmuj

się. Dom cioci Hattie jest w o wiele lepszym stanie. Zapro­

wadzę cię tam.

- Zgoda, a potem poproszę o wycieczkę z przewodni­

kiem - rzekł Marcus.

background image

Pośpieszny ślub 89

Czy mu się zdawało, czy Peta cofnęła się o krok?

- Jutro, jak tylko Harry wróci ze szkoły, oprowadzi cię

po farmie.

Harry przestał zajmować się psami.

- Jasne. Ale najlepiej będzie, jak jutro zostanę w domu

i dotrzymam Marcusowi towarzystwa. Dziewczyny nie

wiedzą, co pokazać chłopakom.

- To nie jest najlepszy pomysł - zgasiła go siostra. - I tak

opuściłeś dużo zajęć. Za to teraz zaprowadź Marcusa do

domku cioci Hattie.

No tak, odprawiła mnie z kwitkiem, nachmurzył się

Marcus. Doskonały plan. Harry zabierze go do domu cio­

ci, a Peta zajmie się swoimi sprawami.

- Najpierw zaniosę twoje rzeczy. - Marcus sięgnął po ba­

gaż Pety.

Pokręciła głową i wyciągnęła rękę po torbę.

- Sama wezmę.

- Twoja kostka...

- Jest już w porządku. Postaw tutaj.

- Nie chcesz, żebym zobaczył dom?

- Nie ma nic do oglądania.

- Nie chcesz, żebym zaniósł ci to do pokoju?

- Ona śpi na werandzie - poinformował Harry. - Jest

tylko jedna sypialnia i Peta każe mi w niej spać.

- Śpisz na werandzie?

- Jest... chłodniej - odparła Peta.

- Założę się, że tak - powiedział zdumiony Marcus. -

Zwłaszcza zimą. Śpisz na werandzie przez cały rok?

- Do śmierci taty wszyscy spaliśmy na werandzie - wy­

jaśnił Harry. - My, faceci, mieliśmy wielkie łóżko, a Peta

mniejsze, na drugim końcu. Kiedy tata zmarł, starsi zmusi-

background image

90 Marion Lennox

li mnie i Williama, żebyśmy przenieśli się do środka. Szko­

da, bo to mi się całkiem podobało.

- Niewiarygodne.

- To nie twoja sprawa - powiedziała Peta, a wyraz jej

twarzy sprawił, że Marcus zrezygnował z dalszych pytań.

- W domku Hattie znajdziesz najniezbędniejsze rzeczy. Je­

dzenie w zamrażarce, a napoje i soki w spiżarni. Jutro ku­

pię ci wszystko, czego sobie zażyczysz, a tymczasem...

- Co będziemy jedli na kolację? - spytał Marcus.

My. Celowo użył tej formy. Ale czy to było mądre? Pew­

nie nie.

- Będziemy jedli kiełbaski - znów wyrwał się Harry. -

Peta zawsze smaży kiełbaski. I przypala je.

- Czy w mojej, to jest w zamrażarce Hattie też są kieł­

baski?

- No pewnie - oznajmił Harry. - Peta kupuje tony kieł­

basek.

- Dobrze. - Marcus uśmiechnął się do zawstydzonej

małżonki. - W takim razie dziś ja robię kolację. Spotkamy

się u mnie za godzinę.

- Nawet nie wiesz, co tam jest - jęknęła Peta.

- A daleko stąd do sklepu?

- Piętnaście minut samochodem.

- A zatem bez obaw. Wszystko gra.

- Nie umiesz gotować!

- Kto tak twierdzi?

- Naprawdę potrafisz? - spytał z podejrzliwą miną Harry.

- Nie jakieś tam... sushi?

- Wątpię - uśmiechnął się Marcus - czy przy wszyst­

kich moich umiejętnościach zdołałbym przyrządzić sushi

z kiełbasy.

background image

Pośpieszny ślub 91

- As - ucieszył się Harry. - Prawdziwy z niego as. Co,

Peta?

- Muszę wydoić krowy.

- Co, dziś wieczorem?

- Nie zapłaciłam nikomu za dojenie krów. Inaczej nie

będzie dochodów.

- Mogę ci pomóc?

- Lubię doić sama - powiedziała powściągliwie. - Ty zaj­

mij się swoimi kiełbaskami.

- Ale twoja kostka...

- Jest w porządku. Nie potrzebuję pomocy.

Domek cioci Hattie nadawałby się raczej dla lalek. Był

w o wiele lepszym stanie niż pierwszy i najwyraźniej został

zbudowany dla ekstrawaganckiej kobiety.

Był niemożliwie różowy. Z zewnątrz wyglądał jesz­

cze dość przyzwoicie, ale w środku wszystko było różowe.

Ściany, obrazy, bibeloty.

- Ciocia Hattie lubiła róż - wyjaśnił Harry, któremu Peta

powierzyła obowiązki gospodarza.

- To widać - odparł zdawkowo Marcus. - Okropne.

- Zgadzam się - westchnął Harry. - Nasz dom jest dużo

lepszy, choć się wali.

- Nie rozumiem - Marcus rozejrzał się wokół - czemu

ten jest lepszy od waszego?

- Lepszy?

- Jeżeli pominąć te różowości...

- A, chodzi ci o pieniądze - szyderczo zauważył Harry.

- Ciocia Hattie zawsze miała ich więcej od nas.

- Możesz mi wyjaśnić, czemu?

- To proste. Dziadek był uczciwy.

background image

92

Marion Lennox

- Uczciwy?

To wystarczyło, by Harry zaczął opowiadać historię

o niesprawiedliwości w rodzinie.

- Dziadek miał dwoje dzieci, tatę i ciocię Hattie. Ciocia

miała dziecko, czyli Charlesa, jako nastolatka, ale została

tutaj. Dziadek wybudował dla niej ten mały domek. Tata

poślubił mamę i mieli pięcioro dzieci. Kiedy dziadek umarł,

podzielił farmę na dwie części, jedną dał tacie, drugą cioci

Hattie. Dochód z farmy dzieliliśmy równo z ciocią.

- A kto pracował?

- Głównie Peta. My tylko pomagaliśmy.

- Ciocia Hattie też pomagała?

- Nigdy - skrzywił się Harry, rozglądając się po małym

domku. - Ona tylko malowała wszystko na różowo.

- To nie w porządku wobec Pety - powiedział Marcus,

a Harry skinął głową.

- Nawet bardzo, ale Charles zawsze powtarzał, że mamy

do wyboru to albo opuścić farmę. Tata nie chciał opuścić

farmy, a dopóki miał dość pieniędzy na drinki... - Harry

zacisnął wagi. - Chyba nie powinienem ci mówić, że tata

pił. Peta będzie zła.

-Nie powiem jej - nachmurzył się Marcus. - Więc...

Peta została i pracowała na farmie. Dlaczego twoi bracia

wyjechali?

- Peta ich zmusiła. Powiedziała, że wszyscy nie utrzyma­

my się z farmy, więc chłopaki muszą zdobyć jakiś zawód.

- Chłopiec znów się uśmiechnął. - Kiedy Peta bierze się do

rządzenia, nikt nie śmie się jej przeciwstawić.

- Chyba masz rację.

- Naprawdę przyrządzisz kiełbaski?

- Nie, jeśli znajdę coś innego. Gdzie jest zamrażarka?

background image

Pośpieszny ślub

93

- Pokażę ci. Hattie jeździła do miasta i kupowała różne

smakołyki. Może znajdziemy coś interesującego.

- Zobaczmy - rzekł Marcus. - Umiesz gotować?

- Nie - zdumiał się i oburzył jednocześnie Harry.

- To pora się nauczyć.

Peta wróciła z obory zmęczona. Jestem wykończona,

myślała, biorąc prysznic. Kiedy poszła do krów, a one ob­

róciły w jej stronę swoje wielkie, rogate łby, poczuła, że

jest w domu.

Dom... Nikt mi go nie odbierze, powtarzała w myślach,

gdy myła krowom wymiona i zakładała końcówki dojarki.

Dom... Czuła się bezpiecznie i spokojnie.

Zawdzięczała to Marcusowi. Nieoceniony dar.

Spojrzała na złotą obrączkę. Marcus nalegał, by ją nosi­

ła. Niech wszystko będzie tak, jak należy, powiedział.

A ona odesłała go do domku cioci Hattie.

Może Marcus lubi różowy kolor, pomyślała i uśmiech­

nęła się. Przynajmniej będzie mu wygodnie.

A za dwa tygodnie wyjedzie. I życie znowu wróci do

normy...

- Peta? - usłyszała głos Harry'ego.

Wytknęła głowę spod prysznica.

- Co się stało?

- Marcus i ja zrobiliśmy kolację. On naprawdę jest mi­

strzem. Chodź, zanim wszystko wystygnie. Marcus mówi,

żebyś się pośpieszyła.

Harry czekał na nią, niecierpliwie podskakując, kiedy

wkładała czyste dżinsy i podkoszulek.

- No chodź już, chodź.

- Czy wolałbyś zjeść kolację tylko ze mną? - spytała.

background image

94

Marion Lennox

- Żartujesz? - obruszył się Harry. - Marcus to prawdzi­

wy as.

-Tak, ale...

- Nie masz pojęcia, co ugotowaliśmy.

Peta weszła tylnymi drzwiami do domku cioci Hattie

i stanęła zdumiona. Curry! Nigdy nie czuła podobnego za­

pachu w tym domu. By się go pozbyć, ciocia Hattie zużyła­

by pewnie trzy pojemniki odświeżacza powietrza. Nie zno­

siła takich zapachów.

W progu pojawił się Marcus.

Peta nigdy nie widziała go w swobodnym stroju.

Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, miał na sobie garni­

tur. Na ślubie wyglądał jeszcze bardziej elegancko i oficjal­

nie, a podróżował również w garniturze. Jak przystało na

wytrawnego podróżnika pierwszej klasy.

Teraz miał na sobie dżinsy, niemal tak spłowiałe jak jej,

a podkoszulek podkreślał mocny tors i odsłaniał mięśnie

ramion.

I co to? Włożył fartuszek. Jeden z fartuszków cioci Hat­

tie. Różowy, z frędzelkami i fantazyjną kokardą.

Peta przyszła do domku cioci Hattie z mocnym posta­

nowieniem, że zachowa się sztywno i oficjalnie, szybko zje,

po czym grzecznie się pożegna i wróci do siebie.

A tu nici z oficjalności. Jedno spojrzenie i była zgubiona.

Roześmiała się głośno.

- O co chodzi? - spytał Marcus. - Nie podoba ci się mój

fartuch?

- Jest... - Peta bezskutecznie walczyła o zachowanie po­

wagi. - Jest bardzo ładny. Sam wiązałeś kokardę?

- Ja mu zawiązałem - pochwalił się Harry. - Miał brud-

background image

Pośpieszny ślub

95

ne ręce i powiedział, żebym znalazł fartuch. Ciocia Hattie

miała tylko takie.

- Bardzo ładny fartuch - powtórzyła. - I ta kokarda. Cóż,

dobra robota... chłopcy. Czy to curry tak pachnie?

- Zgadłaś - uśmiechnął się Marcus, jakby dokonał cze­

goś niezwykłego. - Harry powiedział, że lubi curry.

- Czy ciocia Hattie miała gotowe curry? - zaciekawiła się.

- Nigdy sama nie robiłaś curry?

- Nie.

- No to naprawdę nie umie pani gotować, pani Benson.

Pani Benson... To ją zaskoczyło. Przygryzła wargi.

- Kiedy miałam osiem lat, uczyła mnie bardzo wrażliwa

nauczycielka - wyjaśniła. - Pewnego dnia wzięła dziew­

czynki na stronę i powiedziała, że jeśli chcemy coś osiąg­

nąć, nie powinnyśmy się uczyć szyć, gotować ani pisać na

maszynie. Potraktowałam jej rady dosłownie.

- Doskonale - mruknął wyraźnie ubawiony Marcus.

- A więc jak zrobiłeś curry bez curry?

- Wystarczyło tylko wziąć małe słoiczki z przyprawami,

które zbierała twoja ciotka. Najwyraźniej służyły jej wy­

łącznie dla ozdoby, ale miała wszystko: kolendrę, kminek,

kurkumę, kardamon i wiele innych. Ponieważ nigdy nie

otwierała tych słoiczków, przyprawy nie zwietrzały. Wy­

starczyło jeszcze dodać kilka ozdobnych chili, które rosną

na werandzie, pewnie z powodu różowego koloru, do te­

go mrożona baranina, puszka koncentratu pomidorowe­

go, kilka cytryn z drzewka za domem i gotowe. Jesteś już

głodna?

Czy była głodna? Peta powąchała potrawę i nie miała

najmniejszych wątpliwości, że ma do czynienia z czymś

nadzwyczajnym.

background image

96

Marion Lennox

Ale nie chodziło tylko o zapach. W domku Hattie był

mężczyzna.

Mężczyzna był w jej życiu!

Do tej pory miała do czynienia z sześcioma mężczyzna­

mi. Czterech z nich, swoich braci, kochała. Z pozostałymi

dwoma nie miała najlepszych doświadczeń. Zapijaczony

ojciec i agresywny kuzyn. Wystarczy. Ani jednego faceta

więcej. Nigdy.

Podeszła do stołu, a Marcus odsunął jej krzesło, by

usiadła. Nikt nigdy przedtem tego nie robił. Marcus uśmie­

chał się do niej. Nikt...

Chyba oszalała. Przecież ludzie uśmiechali się do niej.

Bez przesady!

Ale nikt nie uśmiechał się tak jak Marcus.

Jestem w domu, powtarzała sobie. To tylko dwa tygodnie.

Niech sobie gotuje, niech się zachowuje tak, jakby mu na niej

zależało, jeśli ma ochotę. Dwa tygodnie szybko miną.

Potem Marcus wyjedzie, a jej życie wróci do normy.

Czy aby na pewno?

Siedzieli naprzeciwko niego, Peta i jej mały braciszek,

i zajadali curry z takim apetytem, jakby pościli przez ty-

dzień.

Marcus lubił gotować, choć to ukrywał. Jego matka

nie potrafiła przyrządzić najprostszego dania. Do piąte-

go roku życia żywił się hamburgerami i colą. Kiedyś jeden

z kochanków matki, by ją oczarować, wynajął na wieczór

kucharza. Marcus został odesłany do łóżka, żeby nie prze-

szkadzać w romantycznym tete-a-tete, ale smakowite zapa-

chy kusiły chłopca. Rano w kuchni zostało pełno przypraw.

Marcus zbadał je i odbył długą rozmowę z sąsiadką.

background image

Pośpieszny ślub 97

Efekty były wspaniałe. Nabył nowe umiejętności, ale

przed nikim się nie zdradził. Nie podzielił się. A dziele­

nie się...

Wspaniale jest się z kimś dzielić, pomyślał. Kolacja zo­

stała pochłonięta w mgnieniu oka, co sprawiło mu wielką

radość. Peta i Harry z przejęciem rozmawiali o curry. Wy­

mietli wszystko do czysta, tak że trzy psy leżące pod sto­

łem musiały obejść się smakiem.

- Gdzie się nauczyłeś tak gotować? - spytała Peta.

Marcus opowiedział jej swoją historię, choć czuł się dziw­

nie. Odkrywał swoją przeszłość przed niemal obcą kobietą,

która sprawiała wrażenie, jakby ją to naprawdę obchodziło.

A przecież tak nie jest, pomyślał. Ta farma to jej życie,

a on nie należy do tego świata. Zdawał sobie z tego sprawę,

lecz kiedy kolacja została zjedzona, a Peta wstała, by odejść,

poczuł dziwny smutek

- Zrobię kawę - zaproponował, ale pokręciła głową.

- Rano muszę wydoić krowy. O piątej. Powinnam się już

położyć. Poza tym Harry idzie do szkoły.

- Buu...

- Harry, idziemy. - Peta pociągnęła chłopca za rękę

i gwizdnęła na psy. - Jazda, chłopaki. Pan Benson musi

się wyspać.

- Dopiero ósma - zdumiał się Marcus. - Nawet książę

z bajki nie kładzie się tak wcześnie.

- Ale Kopciuszek został w Nowym Jorku - oświadczyła

stanowczo Peta.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Cisza dzwoniła w uszach.

Peta i Harry poszli do siebie, psy pobiegły za nimi,

a Marcus został w małym różowym domku i pogrążył się

w myślach. Tylko że jego myśli nie były wcale różowe, ra­

czej czarne i posępne.

Wytarł kuchnię i wypolerował różowy blat. Rozpakował

swoje rzeczy, powiesił ubrania na różowych wieszakach,

a potem gapił się na różowe ściany i rozmyślał, ile godzin

mieści się w dwu tygodniach i ile różowego jest w stanie

znieść przeciętny człowiek.

Włączył laptop i zalogował się do sieci. Była dziewiąta

wieczór, czyli piąta rano w Nowym Jorku. W firmie niko­

go nie było.

W skrzynce nie znalazł żadnego maila, choć oczekiwał

obszernej korespondencji od Ruby.

Można oszaleć.

Spojrzał na komórkę. Może zadzwonić? Tyle spraw zo­

stało do omówienia.

Obudziłby wszystkich.

Trudno, jego pracownicy przywykli do zwyczajów

szefa.

Ale...

- Zrób sobie wakacje - powiedziała Ruby. - Mówię po-

background image

Pośpieszny ślub

99

ważnie, Marcus. Dwa tygodnie bez pracy. Nie chcemy żad­

nych wieści od ciebie. Zobaczymy, czy wytrzymasz.

Rzuciła mu to jak wyzwanie i w pierwszej chwili pomy­

ślał, że jest niemądra. A teraz, patrząc na komórkę i bez­

użyteczny komputer, zrozumiał, że Ruby wcale nie była

głupia. Znała go lepiej, niż on sam. Może dlatego, że też

szła samotnie przez życie.

Dzisiejszy wieczór był wspaniały. Nauczył Harry'ego go­

tować curry i radość tego chłopca sprawiła mu wielką przy­

jemność. Ale jeszcze większą przyjemność sprawiło mu to, że

starsza siostra chłopaka była zachwycona kolacją.

Dziś wieczór Peta była szczęśliwa, i to poprawiło Mar-

cusowi samopoczucie. Jakoś tak...

Hola! Otrząsnął się z tych myśli. Zaczynasz robić się

sentymentalny, skarcił się w duchu. Zostaniesz tu zaledwie

dwa tygodnie. Tylko dwa tygodnie, Benson, i znikasz stąd.

Zaczynał bzikować.

Ale co, do licha, miał robić? Włączył telewizor, ale nie

miał ochoty śledzić losów bohaterów jakiejś głupiej ame­

rykańskiej telenoweli. Dlaczego Australijczycy importują

takie badziewie?

Zastanawiał się, jak wpakował się w tę kabałę. Harry

i Peta na pewno poszli spać, ale on nie miał ochoty kłaść

się do łóżka. Dla niego była szósta rano czasu nowojorskie­

go i czuł się rześko.

Przecież Peta też zdążyła przestawić się na czas nowo­

jorski, więc może czuje się podobnie. Czy to możliwe, żeby

spała już słodko na swojej werandzie?

To musi być okropne, pomyślał wzburzony. Musi mieć

uraz z dzieciństwa. Wyobraził ją sobie, jak leży na wyr­

ku o popękanych sprężynach, przykryta wytartymi koca-

background image

100

Marion Lennox

mi, a obok, na szafce głośno tyka kulawy budzik, który ze­

rwie ją przed świtem.

Ta dziewczyna jest prawdziwym Kopciuszkiem, choć nie

chce się do tego przyznać. A on... postanowił ją uratować.

Nie zaproponował jej dwutygodniowego małżeństwa,

by odgrywać rolę księcia z bajki. Na pewno może zrobić

coś więcej.

Peta z pewnością nie śpi. Choćby przez te sprężyny.

A co mówiła bajka? Księżniczka spała na stu materacach,

ale wciąż przeszkadzało jej ziarenko grochu pod pierw­

szym z nich.

Bajki! Chyba postradał zmysły.

Zanim się obejrzał, otworzył tylne drzwi i wyjrzał na

zewnątrz.

Nigdzie nie pójdę, pomyślał.

Ale poszedł. Nie mógł wytrzymać ani chwili dłużej

w małym różowym pokoiku różowego domku.

Ruszył w stronę werandy, powtarzając sobie, że to tyl­

ko dla pewności. W razie gdyby było jakieś ziarenko gro­

chu do...

Może właśnie on jest tym mężczyzną, który powinien

to zrobić.

Daj spokój, upomniał się w duchu. Po prostu idź na spa­

cer. Jeśli się za bardzo zbliżysz...

Sen nie nadchodził. Peta leżała, wpatrując się w ciem­

ność, ale uczucie błogości, które pojawiało się zawsze, gdy

kładła się do swego łóżka na werandzie, tym razem się nie

pojawiało.

Kiedy zmarł ojciec, chłopcy zebrali się i uchwalili, że

siostra przeniesie się do sypialni. Peta się wściekła. Odkąd

background image

Pośpieszny ślub 101

pamiętała, spała w tym małym łóżku w jednym końcu we­

randy, a chłopcy w większym w drugim końcu. Odległość,

jaka ich dzieliła, była w sam raz, nie za daleko i nie za bli­

sko. Mogła rozmyślać o wszystkim, wsłuchując się w szum

morza i wiatru...

Pecie brakowało tego w Nowym Jorku. Teraz znajome

dźwięki powinny ją odprężyć, pomóc zasnąć. Tymczasem

wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo, a przed oczami

wciąż miała Marcusa.

Marcus obszedł różowy domek dookoła. W srebrnej

poświacie księżyca widział zwaliste sylwetki krów w za­

grodzie, cienie drzew i zarys gór. Słyszał cichy szum przy­

pływu, czuł zapach słonej wody i eukaliptusów.

Wszystko to powinno skłonić go, człowieka z miasta,

do szybkiego powrotu do domku i natychmiastowego za­

mknięcia drzwi. Tymczasem on szedł dalej. Szedł ścieżka­

mi wydeptanymi przez kilka pokoleń rodziny Pety.

Czy w ten sposób zbliżał się do niej?

Od Harry'ego dowiedział się, że Peta często odwiedza­

ła ciotkę Hattie w jej różowym domku. Pewnie tylko dzię­

ki obecności Hattie na farmie, dzieci mogły zostać tu po

śmierci ojca. Najwyraźniej Hattie była słabą kobietą, która,

troszczyła się co prawda o Petę, ale nie umiała przeciwsta­

wić się własnemu synowi.

- Nie bardzo pamiętam Charlesa - opowiadał Marku­

sowi Harry. - Byłem mały, kiedy wyjechał, ale Daniel mó­

wił, że Charles to straszny palant. Bił każdego, kto wszedł

mu w drogę. Ciocia Hattie musiała tu zostać, kiedy Char­

les był mały, bo nie miała dokąd pójść, ale Charles niena­

widził tego miejsca i nas. Wszyscy byli zadowoleni, że się

background image

102 Marion Lennox

wyniósł, ale kiedy przyjeżdżał, zachowywał się okropnie.

Dan mówił, że zjawiał się tylko po pieniądze i że ciocia

Hattie płakała przez niego. Zawsze było mu mało. To złoś­

ciło Petę. Nie pozwoliła mu bić cioci Hattie. Wtedy Char­

les bił Petę. Nie raz.

Słowa chłopca potwierdziły tylko opinię, jaką Marcus

miał już na temat Charlesa, ale do furii doprowadzała go

myśl, że ten łajdak podnosił rękę na Petę. Że ktokolwiek

podnosił na nią rękę.

Wydawało mu się, że to on miał ciężkie dzieciństwo,

a tymczasem okazało się, że inni mieli jeszcze gorzej.

Ale jakoś sobie z tym poradzili, więc on też mógłby się

uporać z duchami przeszłości.

Wspomnienie matki i jej kolejnych kochanków wciąż go

bolało, ale przecież nie tylko przeżycia z dzieciństwa oddaliły

go od ludzi Wiedział, co się działo, kiedy się do kogoś zbliżył.

Same tragedie. Lepiej było trzymać się na uboczu.

Teraz jednak nogi same niosły go w stronę werandy. Za­

trzymał się pod domem. Peta pewnie smacznie śpi, pomy­

ślał. Nic jej nie zbudzi.

Tymczasem przeszkodziły mu psy. Pojawiły się nagle

w ciemności. Nie były agresywne, nie warczały, po prostu

zainteresował je człowiek, który nie spał.

Plan Marcusa, by niepostrzeżenie obejść farmę, spełzł na

niczym. Jako były żołnierz, powinien o tym wiedzieć. Psy

skomlały i popiskiwały, a po chwili rozległ się znajomy głos:

- Tip. Bryson. Co się dzieje? Chodźcie, chłopaki.

Peta. Przestraszyłem ją, zmartwił się Marcus.

- Jeśli to ty, Marcus, uważaj na krowie placki. Pozwala­

my krowom paść się koło domu.

- Uważam - wybąkał zdumiony.

background image

Pośpieszny ślub 103

- Tym lepiej dla ciebie - zawołała Peta z nutką rozbawie­

nia w głosie. - Chodźcie tu, chłopaki.

Chłopaki? Nie, Peta miała na myśli wyłącznie psy.

- Leżysz już w łóżku?

- No pewnie. - To było jak gadanie z bezcielesną głową.

- Ty też powinieneś leżeć w swoim.

- Nie jestem zmęczony. Czemu nie śpisz?

- Bo obcy mężczyzna kręci się wokół moich krowich

placków.

- Nie mówisz jak ktoś obudzony z głębokiego snu - za­

uważył Marcus.

- Nie twierdzę, że spałam kamiennym snem - odparła

ostrożnie Peta. - Jestem taka szczęśliwa, że wróciłam do

domu.

- Nawet jeśli musisz spać na werandzie?

- Lubię tu spać.

- Poważnie?

- Poważnie - odrzekła, a po chwili wahania dodała: -

Przyjdź i zobacz.

- Zapraszasz mnie do swojej sypialni?

- Zapraszam cię na werandę. To zasadnicza różnica.

- A psy będą odgrywały rolę przyzwoitek?

- Hej, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Mam tu kubeł

zimnej wody.

- Wyjątkowo serdeczne zaproszenie - parsknął.

- I tylko jednorazowe. Wchodzisz czy nie?

Czy wchodzi? Nogi poniosły go same.

Marcus doszedł do końca werandy i stanął zdumiony,

bo to, co zobaczył, odbiegało od jego wyobrażeń.

Jednoosobowe łóżko wtulone w sam kąt.

background image

104

Marion Lennox

Tego akurat się spodziewał. Ale też lichego kocyka. A za­

miast niego ujrzał... Poduszki. Poduszeczki. Kapy. Szeroki

asortyment wspaniałej pościeli. W słabym świetle księżyca

nie widział dokładnie kolorów, ale z tego, co zaobserwował,

wywnioskował, że musiała to być szalona mieszanka barw.

Kilka dużych poduszek spadło na podłogę przy łóżku i naj­

starszy pies na farmie, siwiejący Ted, zwinął się obok nich.

Na widok zbliżającego się Marcusa machnął parę razy ogo­

nem, jakby chciał powiedzieć: cieszę się, że jesteś, ale nie

oczekuj, że wstanę.

- Fajnie tu, co? - spytała Peta i zakopała się głębiej w po­

ściel, tak że spod wspaniałej kapy widać było tylko czubek

jej nosa.

- Myślałem, że jesteś poszkodowana - powiedział Marcus.

Peta wychyliła się spod kapy.

- Poszkodowana?

- Prostacki ojciec. Matka umarła. Musiałaś spać na we­

randzie. ..

- Tata nie był prostacki. Nie lubił dziewczynek, ale nigdy

mi tego nie okazywał. Po prostu nie miał dla mnie czasu.

- A matka?

- Cóż, prawdę mówiąc, ona też nie okazywała mi zbyt

wiele zainteresowania. Mało ją pamiętam. Cały czas sie­

działa w domu i rodziła dzieci.

- Coś, czego ty nigdy nie zrobisz?

- Jeśli będę miała dzieci, zrobię wszystko, by były szczęś­

liwe - odparła. - Nasza matka naprawdę lubiła dzieci, ale

kiedy zaczynaliśmy sprawiać kłopoty, wyganiała nas na

dwór. - Peta wygrzebała się z pościeli i spojrzała na wiszą­

cy nad morzem księżyc. - Zobacz, jaka wspaniała noc. Moi

bracia i ja byliśmy szczęściarzami.

background image

Pośpieszny ślub

105

- Jak to?

- Mieliśmy psy. - Peta podrapała Teda za uchem. - Mie­

liśmy siebie nawzajem. Mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo.

- Ale nie mieliście pieniędzy.

- Ty masz, a nie wyglądasz na szczęśliwego - rzekła ci­

cho. - Powiedz, gdzie wolałbyś spać? W tym okropnym,

sterylnym apartamencie na Manhattanie czy tutaj? Moim

zdaniem tu jest najlepsza sypialnia na świecie.

- A jeśli pada?

- Wieszam plastikową płachtę. Kiedy robi się naprawdę

zimno, mogę wpuścić do łóżka psa, a nawet dwa psy. I jest

wspaniale.

- Na pewno.

- Nie wydajesz się przekonany.

- Chyba wolę centralne ogrzewanie.

Peta siedziała wyprostowana w swym niezwykłym łóż­

ku. Miała na sobie podkoszulek. Ile kobiet spośród tych,

z którymi się spotykał, spało w czymś innym niż seksow­

na bielizna?

- Popatrz - Peta wskazała ręką rozjaśnioną księżyco­

wym blaskiem ciemność.

Tak, rzeczywiście było pięknie. Morze falowało spokoj­

nie, a jego łagodny szum przypominał kołysankę.

Pomiędzy domem a plażą rosło kilka rozłożystych

drzew, których korony splatały się ze sobą, tworząc nie­

zwykłe sklepienie. Pod tym niesamowitym dachem zbiły

się w stado krowy. Marcus wyobraził sobie, jak pracowicie

przeżuwają soczystą, zjedzoną za dnia trawę.

- To dla tego wyszłam za ciebie - szepnęła Peta. - Nie

dla pieniędzy.

- I nie z miłości?

background image

106 Marion Lennox

- Czyżby marzył ci się romans? - uśmiechnęła się do

niego.

-No...

- Miałam piękny ślub - odparła. - I bardzo ci dziękuję.

Ale jak to było w bajce? Najpierw biały ślub, a potem księż­

niczka żyła długo i szczęśliwie.

- Ze swoim księciem.

- Nie potrzebuję księcia. Mam farmę, moje psy i zapew­

nione bezpieczeństwo dla chłopców.

- Mam wracać do Nowego Jorku?

- Ależ skąd, jesteś mi potrzebny - odrzekła uprzejmie.

- Jak sam powiedziałeś, dwa wspólnie spędzone tygodnie

uprawomocnią nasze małżeństwo.

- A potem mogę się zmywać?

- Przecież tego chcesz, prawda?

- Oczywiście.

- Postanowiłam zaprosić cię ten jeden raz na moją we­

randę - podkreśliła wyjątkowość sytuacji - żebyś wiedział,

co mi dałeś.

- Ale po dwóch tygodniach po prostu nie będę ci już

potrzebny?

- Właśnie. Odnoszę jednak wrażenie, że uważasz mnie

za kogoś, kto wymaga pomocy. Rzeczywiście tak było -

przyznała szczerze. - Uratowałeś mnie. Dlatego chciała­

bym ci się zrewanżować.

- Chcesz mnie uratować?

- Nie masz zbyt ciekawego życia.

Marcus popatrzył na nią w świetle księżyca. Obejmowa­

ła kolana i przyglądała mu się z zainteresowaniem. Jakby

był rzadkim okazem robaka...

Trudno opisać, jakie robiło to na nim wrażenie. Czuł

background image

Pośpieszny ślub 107

się gorzej, niż gdyby przeczytał swój życiorys w nowojor­

skich brukowcach.

- Może byś tak przestała wtrącać się w nie swoje sprawy.

- Jak sobie życzysz. - Peta znów zakopała się w pościeli

aż po nos. - Dobranoc.

A więc został odprawiony. Powinien wykręcić się na

pięcie i zejść po rozchwianych schodkach. Ale...

Peta nieoczekiwanie powiedziała:

- Domek Hattie jest okropny. Te róże na każdym kroku...

I zastanawiałam się... czy nie czujesz się tam samotny.

- A ty tutaj?

- Brak mi chłopców - przyznała. - Harry śpi teraz w do­

mu. Ma komputer i boi się, że na werandzie kable mogłyby

zamoknąć. Dlatego wylądował w sypialni. Lubiłam, kiedy

wszyscy spaliśmy razem. To wspaniałe miejsce do spania.

Możesz spróbować, jeśli chcesz.

- Co... mam dzielić z tobą werandę?

- To bardzo długa weranda.

- Czy zawsze zapraszasz nieznajomych mężczyzn...

- Nie jesteś nieznajomym mężczyzną. Jesteś przecież

moim mężem.

No tak, faktycznie. Niesamowita sprawa.

- Ale pamiętaj, wystarczy jedno moje słowo, a psy zaata­

kują na rozkaz - uprzedziła.

Hmm, koniec marzeń. Marcus chrząknął i spojrzał na

rozwalone malowniczo na poduszkach przy łóżku bestie.

- Nie wierzę.

- Lepiej uwierz - rzekła poważnie Peta. - Daniel załatwił

to po ostatniej wizycie Charlesa.

- Co takiego?

- Wyszkolił psy. Doskonale radzą sobie z krowami i są

background image

108

Marion Lennox

bardzo inteligentne. Pewnego wieczora, cóż, Charles spra­

wił mi sporo kłopotów i Daniel doszedł do wniosku, że te­

raz, kiedy mieszkam sama, potrzebuję ochrony. Wystarczy

jedno moje słowo i te psiaki zamienią się w krwiożercze

bestie. Chcesz się przekonać?

- Nie!

Oczy Marcusa przywykły do mroku, więc dostrzegł

uśmiech na twarzy Pety. Ale on nie przywykł do podob­

nych sytuacji. Dwa dni temu ta kobieta stała obok niego

i oświadczyła, że zostaje jego żoną. W obecności fotore­

porterów trzymali się za ręce. Potem spała obok niego

w samolocie.

Czego mógł się spodziewać?

Na pewno nie zaproszenia na werandę strzeżoną przez

zabójcze psy.

Ale... Noc była piękna.

Mógł spać tutaj, w pobliżu Pety, lub wrócić do różowych

kolorków Hattie albo do pokoju młodego Charlesa, wyta-

petowanego plakatami z horrorów.

Trzy warianty do wyboru.

- To dobra propozycja, przemyśl ją - powiedziała radoś­

nie Peta, jakby czytała w jego myślach. - Nie składałam jej

nikomu innemu. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym już

spać.

Powinien pójść do domu.

Dom? Wolne żarty? Raczej różowy pałac Hattie. Jakże in­

ny niż nowoczesny apartament na Manhattanie, pomyślał.

Oba te miejsca wydały mu się jednakowo niecieka­

we. Spojrzał jeszcze raz na Petę i przeszedł na drugi koniec

werandy.

background image

Pośpieszny ślub

109

Ogromne łóżko było posłane. Peta mówiła, że spali

w nim chłopcy. Wszyscy?

Może rzeczywiście nie mieli wcale takiego złego dzieciń­

stwa. Marcus wyobraził sobie czterech małych chłopców za­

kopanych w stosach poduszek. A Peta spała obok.

Całkiem nieźle.

Wahał się, ale już niedługo. Rozebrał się i wśliznął do

łóżka, czując się jak dzieciak na wycieczce. I tu spotkała

go kolejna niespodzianka. Żadnych wystających sprężyn,

żadnych szorstkich koców.

Po chwili usłyszał człapanie jednego z psów. Zwierzę

z nadzieją obwąchiwało łóżko.

- Ciekawe, który to. Pewnie jesteś Tip.

Odpowiedział mu cichy pomruk.

- Jeżeli masz pchły, to cię stąd wyrzucę.

- Nic z tych rzeczy! - pisk oburzenia doleciał z drugiej

strony werandy.

- Nie śpisz? - spytał Marcus i jęknął, bo psisko sko­

rzystało z zaproszenia, wskoczyło do łóżka, przygniatając

Markusa swoim ciężarem.

- Tip bardzo lubi spać w łóżku - poinformowała go Peta.

Marcus leżał i patrzył w gwiazdy.

Chyba nigdy nie zaśnie. I co w tym dziwnego. Przecież

od lat prawie nie sypia i...

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Odkąd Marcus Benson skończył czternaście lat, nie sypiał

więcej niż cztery godziny na dobę. Nie potrzebował więcej

snu. Kiedy spał dłużej, śnił, a o wiele łatwiej było mu działać

na międzynarodowych rynkach finansowych, gdy nocą nie

ścigały go demony przeszłości. Ale tym razem...

Kiedy słońce wzeszło, Peta wstała i poszła do obory. Psy

pobiegły za nią, radośnie poszczekując, a Marcus wciąż

spał.

Obudził go dopiero Harry. Zerknął na werandę i sta­

nął jak wryty.

- Ty tutaj?!

Nie wiadomo, kto był bardziej zdumiony, Harry czy

Marcus. Marcus zerknął na zegarek.

- Spałeś z Petą. - W głosie chłopca brzmiało bardziej

zdziwienie niż pretensja.

- Spałem na rym końcu werandy - pospiesznie wyjaś­

nił Marcus.

- A Peta na tamtym?

- Tak.

- Ona nigdy nie przyłączyła się do nas. - Harry ugryzł

kawałek grzanki, którą trzymał w ręku. - Mówiliśmy, że

u nas jest cieplej, ale wolała spać z psami. Chyba woli je

też od ciebie, co?

background image

Pośpieszny ślub

111

- Chyba tak - odparł niepewnie Marcus. - Hm... Idziesz

do szkoły?

- Tak. - Harry spojrzał w kierunku, gdzie obłoczek ku­

rzu zapowiadał przyjazd autobusu szkolnego. - Muszę

lecieć. Ciekawe, co zrobisz dziś na kolację. Coś dobrego,

prawda? To na razie.

Marcus odprowadził go wzrokiem. Zobaczył, jak chło­

piec wsiada do autobusu, uśmiechnął się i znów spojrzał

na zegarek.

Uśmiech zamarł mu na ustach. Jak mógł tak długo spać?

Z obory dochodził cichy szum elektrycznej dojar­

ki i od czasu do czasu muczenie krowy. Peta już wsta­

ła i pracuje.

Dwie minuty później wkroczył do obory, a najbliżej sto­

jąca krowa spojrzała na niego z przerażeniem.

- Zatrzymaj się tam, gdzie jesteś - zawołała Peta.

Marcus stanął posłusznie.

Zobaczył zupełnie inną Petę. Ubraną w wytarte dżinsy

i koszulę z podwiniętymi rękawami. Włosy miała zaczesane

do tyłu, a na nogach ubłocone, sięgające do kolan gumiaki.

Wyglądało na to, że wreszcie jest na swoim miejscu.

Krowy patrzyły na Marcusa, jakby spadł z księżyca. I tak

właśnie się czuł.

- Przyszedłem ci pomóc - powiedział.

- Dzięki, ale straszysz krowy.

- Jak to?

- Nie przywykły do widoku nowojorskich milionerów.

- Czyżbyś im powiedziała, że jestem milionerem? - spy­

tał z uśmiechem.

- Poznały to po twoich butach. Zamszowe mokasyny ab­

solutnie tu nie pasują.

background image

112 Marion Lennox

- Chyba rzeczywiście nie. - Marcus zerknął na swoje

obuwie. - Hm... Czy twoi bracia nie mają kaloszy, które

mógłbym pożyczyć?

- Kolejna wpadka. - Peta założyła końcówki na wymiona

następnej krowie. - Ja i krowy nazywamy je gumiakami.

- Dlaczego?

- Bo ja i krowy jesteśmy Australijkami. A poważnie, tak,

chłopcy mają gumiaki, które mógłbyś pożyczyć, ale to nic

nie da. Będziesz mi tylko przeszkadzał.

- Nawet jeśli nic nie będę robił?

- Krowy nie lubią obcych.

- Muszę się czymś zająć - powiedział Marcus. - Nie są­

dzisz chyba, że przez dwa tygodnie będę pełnił rolę ozdoby...

- Nie podoba ci się taka perspektywa?

- Nie zastanawiałem się nad tym, ale raczej nie.

- Mógłbyś pomalować dom Hattie.

- Chcesz tam zamieszkać?

- Zostaję na mojej werandzie. Ale czasami chłopcy za­

praszają swoich kolegów ze szkoły.

- A nie ma czegoś pośredniego? Gdybym nie chciał być

ozdobą ani malować domów?

- Możesz zrobić mi śniadanie - odparła bez wahania.

- Wyznaczyłaś mi rolę kucharza?

- Myślałam, że sam ją sobie wybrałeś. Zwykle jadam

płatki kukurydziane. - Peta wyjrzała na podwórze, gdzie

w kolejce czekało jeszcze dziesięć krów. - Będę w domu

za pół godziny...

Naleśniki przygotował w domu Pety. W trakcie smaże­

nia obserwował ją przez okno. Właśnie skończyła dojenie

i porządkowała oborę.

background image

Pośpieszny ślub 113

Kuchnia Pety nie była tak piękna jak ta w domu Hattie, za

to o wiele bardziej ludzka. To było miejsce, gdzie Peta i chłop­

cy spędzali najwięcej czasu. Stała tam kuchnia węglowa, wiel­

ki drewniany stół, chwiejne krzesła na wytartym linoleum,

a okno wychodziło na plażę. Wspaniałe miejsce.

Kiedy weszła Peta, zrobiło się jeszcze przyjemniej.

Stanęła w progu, wciągnęła smakowity zapach i jej twarz

rozjaśniła się w uśmiechu.

- Naleśniki. Kawa. Wiedziałam, że nie wyszłam za cie­

bie bez powodu.

- Wolałbym, żebyś nie mówiła o naszym małżeństwie

tak, jakby to była zabawa - zaprotestował.

- Tylko w ten sposób mogę o tym myśleć. - Peta popa­

trzyła na niego poważnie. - Nie uważam, że to zabawa, ale

swoista gra. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy, że wło­

żyłam tę suknię, złożyłam przysięgę.

Marcus patrzył na nią i czuł się równie głupio jak ona.

Peta miała rację. To, co widział, nie korespondowało z bie­

lą i koronkami oblubienicy z Nowego Jorku. Ale to wciąż

była ta sama Peta. I nadal potrzebowała pomocy.

- To nie jest gra - odparł.

- Ale takie nierealne.

- Jak najbardziej realne, przez najbliższe dwa tygodnie.

- Kiedy myślę o tym, nie mogę się otrząsnąć. Ożenił się

ze mną nieznajomy mężczyzna i dlatego mogę zostać na

mojej farmie. Harry też, jeśli zechce. Mamy dom. Ale...

Wyszłam za kogoś obcego... Jak to się stało?

- Wszyscy lubią bajki - odparł Marcus.- Naleśniki go­

towe. Siadaj i jedz.

Peta usiadła przy stole, postawiła talerz i znów zrobiła

zmartwioną minę.

background image

114

Marion Lennox

- Przepraszam, że nie pozwoliłam ci pomagać przy do­

jeniu.

- Nie ma sprawy.

- Ależ jest. Tyle ci zawdzięczam. Powinnam pozwolić ci

robić, co zechcesz.

- Oprócz spania po twojej stronie werandy?

Skąd mu to przyszło do głowy? Od razu pożałował te­

go, co powiedział.

Peta wzdrygnęła się, ale spojrzała mu prosto w oczy.

- A chcesz tego?

Czy chciał? Pytanie!

Jeden rzut oka na nią uświadomił mu, że istnieje tylko

jedna właściwa odpowiedź.

- Nie, Peto - odparł. - Nie chcę. Nie przyjechałem tu po

to, by wykorzystać sytuację. To byłoby głupie.

- Ale masz prawo.

- Skoro tak wyobrażasz sobie małżeństwo, widocznie

nie spotkałaś dotąd żadnego miłego faceta.

Zapadło dość długie milczenie.

- Powiedz mi, co zamierzasz teraz robić - odezwał się

w końcu nieswoim głosem Marcus.

- Masz na myśli kwestię małżeństwa?

- Już wyszłaś za mąż - przypomniał jej. - Co dalej?

- Z resztą życia?

- Miałem na myśli resztę poranka. Gdzieś tak między

chwilą obecną a lunchem.

- Och. - Peta rozluźniła się. - Może... zakupy?

- Mamy w planie zakupy?

- Nie możemy jeść ciągle mrożonek. Dobrze by było

spróbować czegoś świeżego.

- Jestem dobry w robieniu zakupów.

background image

Pośpieszny ślub 115

- Chcesz pojechać do miasta i pchać wózek w supermar­

kecie? - Uśmiechnęła się, - Tam nie mają kawioru.

-Peta...

- Tak?

- Przestań.

- Dobrze, przepraszam.

- Odmawiam uwięzienia w domku Hattie przez dwa ty­

godnie, dopóki małżeństwo się nie uprawomocni.

- Ale ludzie pomyślą.

- Że jesteśmy małżeństwem? Tak właśnie powinni myśleć.

- Marcus zawahał się. - Czy w okolicy masz jakichś adorato­

rów, którzy padną trupem, widząc mnie przy tobie?

- Hm, nie.

- Żadnych wielbicieli?

- Adoratorzy okazali się okropni - westchnęła. - Bałaga­

nili i nie chcieli nosić gumiaków.

- Dlatego pozbyłaś się ich i wyszłaś za mąż. Dobra. -

Wstał i uśmiechnął się do niej.

Wyglądała ślicznie. Chętnie przemierzy z nią supermar­

ket, pchając jej wózek.

- Bez głupich pomysłów. - Peta czytała w jego myślach.

- Posłuchaj, mogę zaakceptować oddzielne kąty na we­

randzie - obruszył się Marcus - ale osobne wózki w super­

markecie, to zbyt daleko posunięta niezależność.

- Niezależności nigdy za wiele.

Marcus patrzył, jak Peta idzie się przebrać i rozmyślał

nad niezależnością.

Co stało się z jego niezależnością?

Takiego dnia Marcus jeszcze nigdy nie przeżył.

Najpierw wyprawa do supermarketu. Sądził, że Peta

background image

116

Marion Lennox

może być zażenowana, ale tłumiąc śmiech, przedstawiała

go wszystkim napotkanym znajomym.

- Hej, pani Michaels. To mój mąż, Marcus.

A Marcus się rumienił.

- Muszą wiedzieć, że tu jesteś - wyjaśniła mu Peta. -

Charles zna telefony większości mieszkańców i z pewnoś­

cią wypyta ich o wszystko. Nie masz mi za złe?

-Nie...

- Zresztą za dwa tygodnie ci ludzie przestaną dla ciebie

istnieć. To ja będę odgrywała porzuconą młodą żonę.

- Na pewno zrobisz to z dramatycznym zacięciem - za­

śmiał się Marcus.

- Oczywiście. Ile puszek spaghetti weźmiemy?

- Ani jednej. Chcesz kupować puszki, kiedy możesz

mieć świeże jedzenie?

- Pewnie, jestem dziewczyną pożerającą puszki.

- Jeśli nie chcesz natychmiastowego rozwodu, zaraz od­

łóż je na miejsce.

Ludzie przyglądali się im z ciekawością i szeptali między

sobą. Wieść o małżeństwie Pety rozchodziła się po okolicy.

- Nie są zbyt przyjaźni - zauważył Marcus, przeglądając

listę zakupów.

- Ojciec kłamał i oszukiwał, a kuzyn Charles też - od­

parła Peta. - Nasza rodzina to margines tutejszej społecz­

ności.

- Nawet ty?

- Nauczyłam się polegać tylko na sobie.

- Ale spłacasz swoje długi?

- Nie mam długów. Kredyt rodziny O'Shannassy skoń­

czył się dawno temu. Płacę gotówką, bo nic nie dostanę.

Mrożona fasolka?

background image

Pośpieszny ślub

117

- W żadnym razie.

- Ale...

- I żadnych innych gotowych produktów. Nie masz su­

mienia?

- Jem po to, by żyć - odparła dumnie.

- I szczycisz się tym?

- Tak, dania z puszki mam we krwi.

Kiedy wrócili do domu, Peta poszła skontrolować ogro­

dzenie.

- Trzeba je sprawdzać raz na tydzień - wyjaśniła. - Kro­

wy często je niszczą, a jeśli wydostaną się z pastwiska, cze­

kają mnie prawdziwe kłopoty.

Szli wzdłuż ogrodzenia, a Marcus dźwigał skrzynkę

z narzędziami.

- Daj mi to - zażądała po chwili Peta. - Usmarujesz so­

bie tę elegancką koszulę.

- Peta... - powiedział niemal błagalnie. - Powinnaś

oszczędzać nogę, no i nie zapominaj, że jesteś mężatką.

Czyż mąż nie powinien troszczyć się o rodzinę?

- Tylko wtedy, kiedy żoneczka siedzi w domu i gotuje

mu pyszne obiadki. A ty nie pozwoliłeś mi kupić mrożo­

nej fasoli.

- Przekonałaś mnie - uśmiechnął się. - Ja poniosę narzę­

dzia, a ty przygotujesz jutro płatki i grzankę na śniadanie.

Razem naprawili płot. Potem znaleźli krowę uwięzioną

w rozpadlinie. Uwolnili zwierzę, które natychmiast dołą­

czyło do stada. Z apetytem zjedli kanapki, a potem usied­

li na klifie i patrzyli na morze. Marcus zrozumiał, czemu

Charles walczył o prawo do tego miejsca. Wspaniały teren

rekreacyjny. Ale farma była lepsza.

background image

118

Marion Lennox

- Czy tu można bezpiecznie pływać?

- Oczywiście.

- Wykąpiemy się?

- Nie. Czeka mnie dojenie.

- Co, znowu?

- Harry wróci zaraz ze szkoły. Możesz popływać z nim.

- Wolałbym ci pomóc.

- Nie potrzebuję pomocy. Lubię to robić.

- Peta, jestem twoim mężem, a ty potrzebujesz...

- Męża potrzebuję tylko dla nazwiska - przerwała mu.

- Wiesz o tym. Dziękuję za wspólnie spędzony dzień. -

Wstała i z żalem spojrzała na ocean. - Posiedź tu z daleka

od moich krów lub dotrzymaj towarzystwa Harry'emu.

Harry nie chciał towarzystwa, bo miał lekcje do odro­

bienia.

- Zrobię projekt na temat wulkanów.

- Potrzebujesz pomocy?

- Nie - odparł Harry. - Dziękuję, ale przywykłem robić

wszystko sam.

Tak jak Peta. Marcus, odprawiony z. kwitkiem, poszedł

samotnie na plażę.

Woda była wspaniała, a Marcus uwielbiał pływać. Jednak

nie mógł się całkowicie odprężyć. Niepokoiło go pytanie:

Co on tu robił? Nic. Nie miał tu nic do roboty.

Właściwie powinien się cieszyć. Dwa tygodnie wakacji

i nieróbstwa.

To nastrajało go... nie wiedział jak. Dotąd nigdy nie był

w takiej sytuacji. I nigdy dotąd nie chciał być tak potrzeb­

ny komuś, kto sobie tego nie życzył.

background image

Pośpieszny ślub 119

Peta doiła krowy i od czasu do czasu zerkała w stronę

plaży. W nowym otoczeniu Marcus nie przypominał wy­

muskanego biznesmena z Nowego Jorku, w którym zako­

chała się pięć dni temu.

Zakochała się?

Oho! Znaczące słowa.

- Zakochałam się, i to bardzo.

Powiedziała to głośno i stojąca najbliżej krowa popa­

trzyła na nią ze zdumieniem.

- Czy wy nigdy nie zakochałyście się niewłaściwie? -

spytała, a krowa nie spuszczała z niej wielkich oczu.

Peta przysiadła na wilgotnych kamieniach i zamyśliła

się. Co ja przed chwilą powiedziałam? Prawdę.

- Jak mogłam zakochać się w Marcusie Bensonie? - spy­

tała na głos. - Jak to się stało?

A jednak stało się.

Peta znów popatrzyła na morze, gdzie Marcus wciąż

pływał miarowo tam i z powrotem.

- Nie mamy ze sobą nic wspólnego - oznajmiła krowom.

- On jest współczesnym księciem z bajki, Marcusem Wspa­

niałym, spieszącym na pomoc damie. Dobrze jest być damą

w potrzebie, ale to nie gwarantuje równoprawnego związku.

Nie chcę się czuć ratowana przez resztę mojego życia.

- Owszem, chcesz - odpowiedziała sobie.

- Nie - zaprzeczyła.

- Jak zechcę, przyjdzie na mój koniec werandy - oznaj­

miła krowom.

- Oszalałaś? On za dwa tygodnie wyjedzie i... złamie ci

serce.

Peta wstała i wróciła do domu. Zastała Harry'ego paku­

jącego kiełbaski do piknikowego kosza.

background image

120 Marion Lennox

- Noc na plaży - powiedział, gdy stanęła w drzwiach

kuchni. Noc na plaży. To ich wieloletni zwyczaj. W ciepłą,

cichą noc, taką jak dziś, zabierali kolację na plażę i rozpa­

lali ognisko. Pływali, piekli kiełbaski, jedli i wracali do do­

mu o świcie.

Czy to dobry pomysł?

- Marcus wciąż tam jest - poinformował ją Harry.

- A ja myślałam... Nie chciał nic ugotować na kolację?

Rano kupiliśmy mnóstwo rzeczy.

- Teraz nasza kolej, przygotujemy wspaniałe kiełbaski -

odparł Harry. - Przypilnuję, więc ich nie spalisz.

- Wielkie dzięki.

- Bierz kostium kąpielowy. I pośpiesz się.

Marcus biegał po plaży. Zanim wrócił, ogień już płonął,

a kiełbaski skwierczały. Zapach był tak kuszący, że nie po­

trzebował zachęty ze strony Harry'ego.

- Mamy barbecue. Chodź i poczęstuj się.

Peta odwracająca kiełbaski podniosła wzrok Na kostium

kąpielowy narzuciła przyduży podkoszulek. Szkoda...

Uśmiechnęła się do niego, a on niespodziewanie poczuł,

że się czerwieni.

- Masz dość odwagi, by zjeść jedną z moich kiełbasek?

- spytała z uśmiechem Peta.

- Bez obaw, głównie ja się tym zajmowałem, a ciasto sa­

mi kupiliście w piekarni - uspokoił go Harry.

- Więc nie muszę się obawiać?

- Nie gotuję aż tak kiepsko.

- To prawda - zapewnił Harry. - Ile kiełbasek, Marc?

Trzy czy cztery?

- Sześć. - Marcus przysiadł na piknikowym kocu.

background image

Pośpieszny ślub 121

Zazwyczaj nie jadał kiełbasek, ale te wyglądały wyjątko­

wo apetycznie. Poza tym cały dzień spędził na powietrzu

i był głodny jak wilk. Nawet jeśli Peta je przypaliła...

- Człowiek głodny zje wszystko - powiedziała, jakby czy­

tała w jego myślach. - Nauka gotowania to strata czasu.

- A samo gotowanie to też strata czasu?

- Jestem przekonana, że najważniejsza dla ciebie jest

twoja firma - odpowiedziała.

Marcus uśmiechnął się, widząc chochliki w zielonych

oczach. Umiała się drażnić, rozśmieszać go, sprawić, że

czuł...

- Przynieśliście keczup? - spytał.

- Keczup? - zdumiał się Harry.

- Chodzi mu o sos pomidorowy - wyjaśniła Peta. - To

po amerykańsku.

- Powinieneś nauczyć się australijskiego - powiedział

Harry, wręczając mu buteleczkę. - Właściwe to nie nazywa

się sos, tylko zdechły koń. Jak tak powiesz, każdy Australij­

czyk cię zrozumie. Zdechły koń to po naszemu keczup.

- Muszę się dużo nauczyć - bąknął Marcus.

- Pewnie - przyznał Harry. - I musisz się spieszyć, by

przyswoić wszystko w dwa tygodnie.

Zjedli kiełbaski, a na deser ciasto czekoladowe. Potem

Peta poszła popływać. Harry wrócił do domu, kończyć re­

ferat o wulkanach. Marcus też by sobie poszedł, ale nie

mógł zostawić Pety.

Prawdę mówiąc, chciał do niej dołączyć, ale nie mógł.

Coś go powstrzymywało. Przebywanie z nią w wodzie by­

łoby krokiem w stronę jej krańca werandy. Dlatego obser­

wował z oddali, czy nic jej nie grozi.

background image

122

Marion Lennox

Nie pływała tak dobrze jak on. Musi być zmęczona, po­

myślał. Patrzył, jak dryfuje, leżąc na plecach. Wstała o pią­

tej rano i przez większość dnia ciężko pracowała. Nie po­

trzebowała tak jak on rozruszać mięśni. Wystarczało jej, że

unosi się na wodzie.

Peta była spokojna. Najwyraźniej kąpiel sprawiała jej

przyjemność. Pragnęła jedynie zachować farmę i zabez­

pieczyć przyszłość braci.

Problemy, które mogłyby przerazić i zniechęcić innych,

nie mąciły jej spokoju. Miejscowi odsunęli się od jej rodzi­

ny. Peta miała niewiele pieniędzy i jeszcze mniej dobytku

materialnego. Przyszłość opierała na nędznej farmie.

Pewnie nie zechce tego, co Marcus mógłby jej zaofero­

wać. Szkoda...

Była taka cudowna. Sprawiała, że się uśmiechał. Gdyby

mógł zabrać ją ze sobą do Stanów... Sprawić, że będą żyli

długo i szczęśliwie... Ale ona nie zostawi Harry'ego. Mu­

siałaby zabrać go ze sobą. Mógłby osadzić tu rządcę. Za­

bezpieczyć farmę dla nich, dla ich przyszłości.

O czym on, do cholery, rozmyśla?

O niczym, co by miało sens. Przecież już dawno temu

wybrał samotność.

Patrzył na Petę i z trudem opierał się pokusie, by do

niej dołączyć.

W końcu wyszła z wody. Zbliżała się do niego, strząsając

wodę z gęstych włosów. Psy przybiegły na plażę, żeby się

z nią przywitać, a potem pognały za ptakami. Marcus sie­

dział na piasku i patrzył, jak Peta suszy włosy ręcznikiem,

uśmiecha się do niego i... po prostu jest.

Czegoś takiego nie doznał nigdy przedtem. Siedział bez

ruchu, chłonąc atmosferę tej nocy. Tego miejsca, tej chwili.

Skan i przerobienie pona.

background image

Pośpieszny ślub 123

- Jesteś przepiękna - powiedział cicho, a jego słowa za­

wisły w powietrzu jak obietnica.

Peta przestała się wycierać i popatrzyła na niego. Za-

chichocze kokieteryjnie, pomyślał, albo zaprzeczy, uniesie

brwi... Widział to nie raz.

A ona uśmiechnęła się z wyrozumiałością.

- Tobie też niczego nie brak.

- Eee, dziękuję - odparł zaskoczony.

Zerwał się na nogi i wziął jej ręcznik.

- Mogę?

Odebrała mu ręcznik i cofnęła się.

- Wcale tego nie chcesz.

- Wysuszyć ci włosów? I owszem. Bardzo.

- Wiesz, o co mi chodzi. - Jej uśmiech zgasi. - Zbliżenie

i kontakt osobisty nie podziałają.

- Dlaczego?

- Żadne z nas nie widzi perspektyw.

- Mamy dwa tygodnie.

Błąd. Jej twarz się ściągnęła.

- Zostań na swoim końcu werandy, Marcus - powie­

działa. - A może lepiej wróć do domku Hattie.

- Nie! - Obróć to w żart, powtarzał sobie. - Wszystko,

tylko nie to. Proszę, nie karz mnie zesłaniem w różowości.

- To mnie nie dotykaj.

- Dlaczego nie chcesz być dotykana?

- A kto powiedział, że nie chcę?

-Zakładałem...

- Ty bez przerwy coś zakładasz - rzekła kwaśno. - Mu­

szę pogodzić się z tym, że postąpiłeś szlachetnie, żeniąc się

ze mną, i ocaliłeś moją famę, ale to nie znaczy, że mam cię

do końca życia postrzegać jako supermana.

background image

124 Marion Lennox

- Ja wcale nie chcę...

- Być supermanem? No pewnie, że nie. Nie chcesz być

na piedestale, a ja nie zamierzam cię tam trzymać. Kie­

dy jednak zejdziesz... - Wzięła głęboki wdech, - Widzisz,

problem polega na tym, że kiedy schodzisz z piedestału,

widzę w tobie człowieka, Marcusa, Marca. Kogoś, kto jest

jeszcze bardziej samotny ode mnie. Kogoś, kto jest szla­

chetny, kto rozgrzewa mnie swoim uśmiechem i... Marcus,

nie, nie to miałam na myśli...

Nie zamierzał słuchać, co miała na myśli. Stała przed

nim z mokrymi włosami i błyszczącymi oczyma, usiłując

powiedzieć prawdę. Była taka piękna. Wziął ją za ręce.

Potem nie umiał powiedzieć, kto wykonał pierwszy

ruch. Czy to ona stanęła na palcach i uniosła ku niemu

twarz, czy też on wziął ją pod brodę...

Nieważne. Nic nie było istotne prócz tego, że przyciąg­

nął ją do siebie, poczuł ciepło jej ciała, które do niego przy­

warło. O Boże. Jej wilgotne ciało pachniało morzem, a usta

smakowały solą i pożądaniem,..

Peta.

Nie był pewien, czy powiedział to na głos. Czy wyszep­

tał jej imię. Chyba nie. Nie potrafił całować i mówić jed­

nocześnie. Niemniej jednak czuł się tak, jakby to wykrzy­

czał. Peta!

Jest jego. Jego! Objął ją, przyciągając bliżej i pocałował.

Pragnął jej. Kochał ją.

Świat stanął w miejscu. A może dopiero ruszył. To tak,

jakby serce przestało na chwilę bić, a potem znów ruszyło

odnowione. On sam stał się innym człowiekiem. Szczęśli­

wym, radosnym.

Nie wiedział, że można się tak czuć. Całe jego życie...

background image

Pośpieszny ślub

125

Jałowe dzieciństwo. Straszne przeżycia w armii. Świa­

domość, że nikogo nie może dopuścić bliżej. Koszmarne

chwile w Zatoce, gdzie dopiero co zawiązane przyjaźnie

rozpadały się w ogniu wroga. Lata w biznesie, gdzie Uczyły

się tylko pieniądze. Nigdy z nikim się nie związał...

A teraz zaangażował się całym sercem. W dodatku ta

kobieta była jego żoną! Czyż to nie cud?

Pocałunek był coraz gorętszy. Peta uległa mu. Jej wargi

rozchyliły się.

Jakże on jej pragnął! Bardziej, niż myślał.

-Peta...

Pocałunek przeciągał się w nieskończoność. Fale ude­

rzały o brzeg; przybiegły psy, zaniepokojone bezruchem

dwojga ludzi, lecz wkrótce znudziły się i odbiegły. Z wy­

jątkiem Teda, który położył się u stóp swej pani i popiski­

wał cicho.

Ale ona nie zważała na nic pochłonięta chwilą. To, co

czuła, on również musiał czuć. Kobieta i mężczyzna sobie

przeznaczeni. Jedność.

Zmierzch przechodził w noc. Trzeba było coś zrobić

i ten ruch należał do Marcusa.

Cofnął się i spojrzał w jej twarz. W oczach dostrzegł

zmieszanie, lecz wciąż się uśmiechała. Tak jak wtedy, kiedy

spotkał ją pierwszy raz. Ten uśmiech go ujął...

- Wygląda na to... Peta, że jesteś naprawdę moją żoną

- powiedział zmienionym głosem. - Moją żoną.

- Co rozumiesz przez słowa "jesteś naprawdę moją żo­

ną"? - spytała poważnie.

- Złożyliśmy sobie przysięgę.

- Nie! - Cofnęła się z przerażeniem. - Nie mówiliśmy

tego serio.

background image

126

Marion Lennox

- Masz rację, ale teraz jest serio.

- Na dobre i na złe? W chorobie i zdrowiu? Póki śmierć

nas nie rozdzieli? Kochać i uwielbiać? Stanowić jedno? Ra­

czej nie, Marcus.

- Może i nie - powiedział wolno.

Jaka ona jest piękna, pomyślał. I godna pożądania. Ale...

zmusił się do myślenia. Był z natury samotnikiem. Czy

zdołałby to zmienić? Przecież ona też bez wahania wy­

brała niezależność.

- Nie - powtórzyła.

Marcus spojrzał na nią zdziwiony.

- Nie?

- Wiem, co sugerujesz, ale nie zgadzam się.

- Peta, jesteśmy małżeństwem.

- Wcale nie.

- Zaprzeczasz, że mnie pragniesz?

- Oczywiście, że cię pragnę - odparła krótko. - To jasne.

Przecież to czujesz. Podobnie jak ja czuję, że ty mnie prag­

niesz. Ale to mało, ciągle za mało.

- Dlaczego?

- Bo ja chcę wszystkiego - odparła. Dotknęła palcami

swoich ust, jakby były obolałe. - Wszystko albo nic. Me

chcę ani trochę mniej.

- Co, do licha, zamierzasz przez to powiedzieć?

- Że się w tobie zakochałam, Marcus.

Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Cofnął się o krok.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Wiem, że nie rozumiesz - szepnęła. - Ale chciałabym,

żebyś wiedział, żebyś się nauczył. Byłam głupia. Szukałam

bajki. Czas wracać do domu. - Urwała i podniosła kosz. -

Nie powinnam cię całować... Pozwolić ci na to...

background image

Pośpieszny ślub

127

- Oboje tego pragniemy.

- Wiem. Ale to nie ma przyszłości.

- Moglibyśmy spróbować - rzekł niecierpliwie. - Słu­

chaj, Peta, ta sprawa z miłością... Nie wiem, nigdy o czymś

takim nawet nie marzyłem... Ale ty, to, co do ciebie czuję...

Jestem gotów zaryzykować.

- To cię przerasta.

- Nie. - Spróbował wziąć ją za ręce, ale cofnęła się. -

Przestań, Peta, posłuchaj. Jesteśmy małżeństwem. Jesteś

moją żoną. Uda się nam. Zatrzymasz to miejsce jako ba­

zę, dopóki Harry cię będzie potrzebował, ale je przebuduję.

Wyszykuję je dla ciebie. Będziesz odwiedzała mnie w No­

wym Jorku.

- Wyszykujesz to miejsce dla mnie? - spytała groźnym

tonem.

- Teraz jest tu dość nędznie, ale można zrobić tu raj.

Dom... potrafisz sobie wyobrazić, co tu się da zbudować?

- A ty będziesz mnie odwiedzał... Jak często?

- Pracuję w Nowym Jorku. Ale spędzę tu teraz dwa tygo­

dnie. Potem przyjadę znowu, gdy tylko będę mógł.

- To brzmi coraz bardziej romantycznie.

- Powiedziałaś, że mnie kochasz.

- Ale nie chcę żyć w ten sposób.

- To znaczy, w jaki?

- Myślisz, że się zgodzę, bo cię kocham. Że zadowolę się

okruchami. Pokochałam cię, Marcus, z całego serca. Wręcz

głupio. Ale mam na tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że nic

z tego nie wyjdzie.

- Wyjdzie. - Tym razem wziął ją za ręce, a ona natych­

miast zesztywniała.

- Puść mnie.

background image

128

Marion Lennox

- Peta...

- Powiedziałam, puść mnie. Uprzedzam, psy są szkolone.

- Poszczujesz mnie psami? - podniósł głos,

- Bez wahania.

Zdenerwował się. W co ona gra?

- Do cholery, Peta, jeśli jutro wrócę do Stanów, będziesz

załatwiona.

- Twierdzisz, że wszystko odwołasz, bo nie chciałam

z tobą spać? Ponieważ nie pasuję do twojej koncepcji uda­

wanego małżeństwa, pozwolisz, by Charles przejął farmę?

Marcus spiął się. Co, do diabła...?

- Oczywiście, że nie. Wcale cię nie szantażuję.

Popatrzyła na niego ze złością.

- Bardzo dobrze - odparła. - Skoro mnie nie szantażu­

jesz, to znakomicie. Dobranoc, Marcus. Byłoby lepiej, gdy­

byś nie zbliżał się do mojej werandy.

-Ale...

- Dobranoc.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Już się nie lubicie ani trochę? - spytał Harry.

- Lubimy się - odparł Marcus.

Gotował potrawkę wołową z czerwonym winem i grzyba­

mi. Harry towarzyszył mu przy tym. Był sam, bez siostry.

Wszystko dlatego, że Peta odmówiła wspólnych posił­

ków. Rzuciła się w wir pracy, bez reszty zajmując się farmą,

a Marcus został sam.

To bolało, ale uznał jej decyzję za słuszną. Nie mogli

przebywać blisko siebie bez wzniecania iskier. Poprosił ją,

by naprawdę była jego żoną, lecz odmówiła. Miała do te­

go prawo i nie powinien spodziewać się czego innego. Za

to coraz bardziej przywiązywał się do Harry'ego. Chłopak

co wieczór odrabiał lekcje w różowym domku. Plotkował,

kiedy Marcus gotował czy pracował przy laptopie. Try­

skał entuzjazmem dwunastolatka i Marcus wiedział, że po

upływie dwóch tygodni będzie tęsknił za nim bardziej niż

za Petą. Dlaczego nic z tym nie robił? A co mógł zrobić?

Złożył jej przecież propozycję...

Ale nie ofiarował jej siebie.

- Jestem samotnikiem - wyjaśniał Harry'emu, płacząc przy

siekaniu cebuli. - Peta również. Dlatego woli jeść sama.

- Nigdy nie je sama, kiedy bracia są w domu. To dlate­

go, że cię unika.

background image

130

Marion Lennox

- Widocznie mnie nie lubi.

- Oczywiście, że cif lubi.

Może aż za bardzo, pomyślał Marcus i przeraził się. Po­

siekał ostatnią cebulkę i wyjął stek z zamrażarki.

- Peta i ja bardzo się różnimy - tłumaczył. - Moje życie

toczy się w Nowym Jorku, a Pety tutaj. Jeśli się zbliżymy...

- Mówisz, że jeśli będziecie jedli razem, zakochacie się

w sobie?

- Nie.

- Moglibyście. - Harry miał naiwne przekonania dwu­

nastolatka. - To byłoby super. - Uśmiechnął się.

- Dlaczego?

- Mógłbyś tu zostać na zawsze. Zatrzymalibyśmy twoje­

go odlotowego morgana. Woziłbyś mnie nim do szkoły

- Moje życie jest w Nowym Jorku.

- Jak to? Przecież teraz pracujesz tutaj. Masz telefon

i komputer. Nie musisz doić krów, by zarabiać na życie.

- Harry, nie masz pojęcia, jak wygląda moje życie.

- Założę się, że jest lepsze od naszego.

-W Nowym Jorku mam porsche - Marcus starał się

mówić w zrozumiały dla chłopca sposób.

- Ale tu masz morgana, a my mamy świetny traktor. To

prawdziwy weteran.

- Nie wolałbyś porsche?

- Dlaczego?

- Wszyscy dwunastoletni chłopcy lubią porsche.

- Oczywiście, znam porsche - odparł Harry. - Mój kum­

pel, Rodney, ma pełno plakatów na ścianach. Gdybyś przy­

wiózł ten samochód tutaj, byłbym zachwycony. Ale uważam,

że morgany są lepsze. Czy chcesz zabrać Petę do Nowego Jor­

ku i jeździć swoim porsche?

background image

Pośpieszny ślub 131

- Peta zostaje. - Marcus zaczął kroić mięso. - Ja wracam

do Nowego Jorku. Ja będę jeździł porsche, Peta traktorem.

- Peta ma coś więcej niż traktor. Ma krowy, psy, ten dom,

no i mnie. - Chłopiec uśmiechnął się znacząco. - Chcesz

wrócić z czymś lepszym niż porsche, by nam zaimponować?

- Nie chcę nikomu imponować.

- Peta mówi, że nie zamierza się w tobie zakochać - rzekł

Harry. - Myślę, że oboje jesteście głupkami.

Peta została w oborze dłużej, niż było trzeba.

Wkrótce będzie musiała iść do domu, gdzie będzie na

nią czekał talerz pełen pysznego czegoś, co przygotował

Marcus. Zje sama. Harry uważał to za głupotę.

I miał rację. Była głupia. Przecież Marcus ocalił jej świat,

a teraz ofiarował jej... swój świat.

Powinna go przyjąć? Zadowolić się okruchami? Bo to

właśnie jej oferował zamiast swego serca. Jego życie nie

zmieniłoby się ani na jotę.

Co ma zrobić biedny Kopciuszek? Być wdzięczny do koń­

ca życia. Bo wszystko zawdzięcza jednemu człowiekowi.

Ale mogłaby spać co noc w jego ramionach...

Marcus nie kwapiłby się do tego, owszem, w chwilach,

gdyby mu to odpowiadało. A przez resztę czasu... Spałaby

we wspaniałym domu wzniesionym na miejscu starego, za

pieniądze Marcusa. Lub w zimnym, okropnym apartamen­

cie w Nowym Jorku.

- To wszystko jest głupie - powiedziała, a pies Ted trącił

jej dłoń mokrym nosem. - On marzy, odgrywa bajki, ale

jedno z nas musi być rozsądne. Tylko że ja nie chcę być

rozsądna, chcę jeść z nimi, śmiać się, patrzyć, jak pomaga

Harry'emu, a potem pójść z nim na werandę i...

background image

132

Marion Lennox

Peta czyściła właśnie poidło na padoku, gdy zobaczyła

auto skręcające na podjazd. Marcus jest w domu, pomyśla­

ła. Była dziewiąta rano, czyli piąta po południu w Nowym

Jorku, więc pewnie jest w trakcie konferencji. Lepiej wró­

cić i przywitać gości, zanim mu przeszkodzą. Może wtedy

wyszedłby ze swojego ukrycia...

Nie. Spędził z nią tylko pierwszy dzień. Nie wyjdzie. Ka­

zała mu trzymać się z dala, a on przyjął jej warunki.

Nie mogła go winić. Ta noc na plaży była nieporozu­

mieniem. Spojrzała na siebie i uśmiechnęła się. Była cała

ubłocona. Poidło było zapchane, więc musiała je oczyścić

z ziemi. Otarła twarz wierzchem dłoni.

Marcus gapił się na monitor laptopa i nic nie widział.

Jego błyskotliwy umysł stępiał. Nie poznawał sam siebie.

Zamiast koncentrować się na robocie, co chwila zerkał

w okno. Od czasu do czasu na dworze pojawiała się Peta.

Zazwyczaj miała na sobie rozciągnięty sweter i gumiaki, jej

twarz często była umorusana. Włosy związywała z tyłu, ale

tu i ówdzie niesforne kosmyki wymykały się z gumki.

Peta ciężko pracowała. Dźwigała wiadra, jeździła trak­

torem albo... Robiła wszystko, przed czym chciał ją ochro­

nić, od czego chciał ją uwolnić.

- Jest tam pan, panie Benson?

Telekonferencja trwała w najlepsze i powinien się skon­

centrować. Ale Peta...

Widział ją. Zmagała się z czymś na padoku, cała ubło­

cona.

- Jestem. - Marcus z wysiłkiem oderwał wzrok od okna

i spojrzał na ekran.

background image

Pośpieszny ślub

133

Wtedy usłyszał samochód. Wspaniale. Będzie musiał się

tym zająć. Peta była zbyt daleko, by przywitać gości.

- Muszę kończyć, panowie. - Marcus wyłączył kompu­

ter, nie troszcząc się nawet o omawiane problemy.

Miał własne, nie związane z Nowym Jorkiem.

Samochód zatrzymał się przed głównym wejściem. Ze

zdumieniem zobaczył, że wysiadł z niego Darrell. Poma­

chał mu ręką, okrążył auto i otworzył drzwi pasażera.

Nie do wiary! Ruby!

Wszyscy siedzieli na werandzie Pety i popijali lemonia­

dę. Peta zrzuciła gumiaki i kręciła stopami. Jedna skarpetka

była dziurawa. Palec wystawał i Marcus usiłował skupić się

na nim i na tym, co mówiła Ruby. Gdyby ktoś powiedział

mu, że kobiecy palec u nogi może być seksowny, uznałby

go za wariata. A teraz szalał na jego widok!

- Zbyt złożone, by załatwić to w Nowym Jorku? - spy­

tał, a Ruby się rozpromieniła. Tryskała samozadowoleniem.

Siedzący przy niej Darrell również. Miał minę kota, który

złapał kanarka. Czyżby on i Ruby stanowili parę?

- Chodzi o testament - powiedziała Ruby.

- Mój testament?

- Testament ciotki Pety - z uśmiechem skorygowała Ru­

by. - Na litość boską, Marcus, skup się.

Marcus podniósł ręce.

- Testament Hattie? O co chodzi?

- Przed wyjazdem prosiłeś mnie, żebym trochę poszpe­

rała. Przed ślubem nie było na to czasu, więc zrobiliśmy

to teraz. - Zwróciła się do Pety. - Czy nie mówiłaś Mar-

cusowi, że twoja ciotka pod koniec życia nie myślała zbyt

rozsądnie?

background image

134

Marion Lennox

- Eee... Tak. Chwilami była półprzytomna. Miała zmą­

cony umysł. - Peta sposępniała.

- Czy wiesz, że lekarze pobrali próbkę jej krwi dwa tygo­

dnie przed jej wylotem z Australii?

- Bardzo często badano jej krew.

- Zgadza się. -Ruby wyjęła z przepastnej torby jakiś do­

kument. - Tu podpisałaś zgodę na sprawdzenie dokumen­

tów medycznych Hattie. W związku ze stratą, jaką ponio­

słaś, wysłaliśmy do kliniki zapytanie.

- W związku z moją stratę?

- Nowy testament był na twoją niekorzyść. W poprzed­

nim ciotka zapisała ci farmę.

- Zgadza się. - Peta zmarszczyła brwi. - Ciocia mówiła

mi o tym pierwszym zapisie, ale to było na długo przed jej

wyjazdem do Stanów.

- Owszem - odparła Ruby. - Znaleźliśmy ten testament.

Nasi prawnicy ustalili, że Hattie sporządziła go dwa lata

przed śmiercią, zanim jeszcze zachorowała. Złożyła go

wtedy u prawnika w Yooralaa.

- Ale co to ma wspólnego ze mną? - zdziwiła się Peta.

- Właśnie dlatego przyjechaliśmy - triumfalnie obwieś­

ciła Ruby. - Wy nie mieliście czasu się tym zająć. Musieli­

ście bawić się w szczęśliwe małżeństwo na farmie. Wpraw­

dzie zamierzałam wysłać z tym któregoś z prawników

Marcusa, ale pomyślałam, że przylecę sama. Darrell był

tak miły i postanowił mi towarzyszyć.

Ruby po raz pierwszy wyglądała na zażenowaną, co

zdumiało Marcusa.

- Nie jesteście ciekawi, co nam odpowiedzieli lekarze?

- ciągnęła. - Teraz wiemy już wszystko. Zanim ciotka Pety

opuściła Australię, poziom wapna w jej krwi przekroczył

background image

Pośpieszny ślub 135

wszystkie dopuszczalne normy. Amerykańscy lekarze po­

twierdzili, że miało to zasadniczy wpływ na poczytalność

Hattie w ostatnim okresie jej życia. Te wyniki przekonają

każdy sąd. Darrell i ja ciężko pracowaliśmy. Mamy zgodne

opinie amerykańskich i australijskich prawników. Ten te­

stament nie ma żadnej mocy. Farma jest twoja, Peta, nie­

zależnie od tego, czy masz męża czy nie.

Peta wpatrywała się w Ruby z niedowierzaniem.

- Co takiego...? Naprawdę farma jest moja?

- Wyłącznie - uśmiechała się Ruby. Zerknęła na Marcu­

sa, ciekawa jego reakcji. - Marcus polecił mi wszystko od­

kręcić. Podejrzewał machlojki z testamentem.

- Podejrzewał...

- Nie był jednak pewien, więc cię poślubił.

- No, tak. - Peta zerknęła na Marcusa. - To oczywiste.

- Tak więc teraz możecie unieważnić wasze małżeństwo

- wtrącił Darrell. - Powołując się na fakt, że nie zostało

skonsumowane. Chyba że, rzecz jasna...

- Nie - warknął Marcus. - Nic z tego.

- Cieszę się, że zachowałeś resztki rozumu.

- Ruby...

- I to wszystko, co mieliśmy wam do powiedzenia. -

Ruby z brzękiem odstawiła szklankę lemoniady. - Adam

i Gloria przedstawili Charlesowi niezbite dowody na nie­

ważność testamentu. Peta, farma jest bezwarunkowo two­

ja. Czyli... nie trzeba utrzymywać fikcyjnego małżeństwa.

Przywiozłam formularze niezbędne do jego unieważnienia.

Podpiszecie je i będziecie wolni. Marcus, nie musisz tu dłu­

żej zostawać. Chyba że uważasz to za wakacje.

- To żadne wakacje - powiedział Marcus.

- Fakt, to nie pięciogwiazdkowy hotel - mruknęła za-

background image

136

Marion Lennox

czerwieniona Peta. Odstawiła szklankę i spojrzała na Mar­

cusa. - Wracasz?

- Tak. - Nie było o czym gadać.

- Muszę ci podziękować...

- Nie trzeba.

- Owszem. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. Gdybyś cze­

goś potrzebował...

- Moja propozycja jest wciąż aktualna- odparł.

Ruby i Darrell przyglądali im się w milczeniu.

- Chodzi ci o utrzymanie małżeństwa?

Ruby głośno wciągnęła powietrze. Marcus nie spuszczał

z niej wzroku.

- Owszem.

- W którym ja będę zepchnięta na margines?

- Nie bądź śmieszna. Uda nam się, jeśli wykorzystamy

szansę...

- Nie mamy żadnych szans.

- Jak to? - spytała Ruby.

Peta odwróciła się do niej.

- Marcus chce zbudować rezydencję na miejscu mo­

jej werandy. Będzie przyjeżdżał na kilka tygodni w roku,

a przez pozostałe miesiące zamierza trzymać mnie w mar­

murowym apartamencie, gdzie będę zagrzewała jego łóżko

przez kwadrans dziennie, bo tyle czasu mi poświęci.

- To nie fair - warknął Marcus.

- A co jeszcze mi oferowałeś?

- Prowadzę imperium finansowe - rzekł Marcus. - Ni­

gdy nie poprosiłem innej kobiety o rękę...

- A więc ja powinnam być ci dozgonnie wdzięczna - od­

parła Peta. - Kopciuszek by to potrafił, ale nie ja.

- To czego jeszcze chcesz? - krzyknął Marcus.

background image

Pośpieszny ślub

137

Pochłonięci dyskusją zapomnieli, że Ruby i Darrell przy­

glądają im się z napięciem.

- Ciebie.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- To się domyśl - powiedziała zirytowana Peta, wzrusza­

jąc ramionami z ciężkim westchnieniem. Po chwili oprzy­

tomniała i zwróciła się do Ruby i Darrella: - Przepraszam.

Jesteście dla mnie tacy dobrzy. Musicie natychmiast wracać

do Stanów czy zatrzymacie się u mnie na noc? Wprawdzie

zakwaterowanie jest skromne...

- Dla mnie wygląda wspaniale - odrzekł Darrell i zerk­

nął na Marcusa. - Spędziłem wiele miesięcy w polowych

warunkach. Marcus też. Nie potrzebuję perskich dywanów

i marmurów.

- A ty - Peta zwróciła się do Marcusa - od razu wracasz?

Marcus za wszelką cenę starał się uporządkować myśli.

Czego ona od niego oczekiwała? Że będzie chodził w gu­

miakach? Nie po to ciężko pracował całe życie.

- Tak - odpowiedział.

- Od lat nie miałam wakacji - oznajmiła nieoczekiwanie

Ruby, wciąż spoglądając na szefa z niedowierzaniem. - Nie

masz nic przeciwko temu, żebym tu trochę została?

- Jeśli tylko jesteś w stanie polubić różowy kolor.

- A co jest złego w różowym kolorze? - odpaliła Peta. -

Na pewno nie przeszkadza komuś, kto jest szczęśliwy.

- Oczywiście, masz rację.

- Zacznij wreszcie żyć, Marcus.

- A ty? Odrzucasz moją propozycję, bo nie lubisz czar­

nego marmuru.

- Jeśli myślisz, że to główny powód, to masz źle w głowie.

Odmówiłam, bo nie wiesz, co jest ważne.

background image

138

Marion Lennox

- Ofiarowałem ci wyjątkowo ważne rzeczy, a ty tego nie

chcesz przyjąć. Już nawet nie wiem, czy nadal cię pragnę.

Marcus wyjechał pół godziny po powrocie Harry'ego

ze szkoły. Nie mógł zniknąć bez pożegnania z chłopcem.

A nie było to łatwe.

- Myślałem, że zostaniecie ze sobą na zawsze - powie­

dział Harry, usiłując powstrzymać drżenie brody. - Chyba

polubiłem gotowanie. Pomagałeś mi w lekcjach i w ogóle.

- Wkrótce przyjadą twoi bracia.

- Tak, ale to nie to samo. I umiałeś rozbawić Petę...

- Tylko na początku.

- Jak byś chciał, znów mógłbyś to zrobić. Nie chcesz?

- Muszę jechać.

- Pożegnałeś się z Petę?

- Doi krowy.

- Jesteś podły. - Harry okrążył samochód Marcusa i kop­

nął w oponę. - Myślę, że jesteś podły.

- Harry...

- Cześć. - Chłopiec podniósł tornister i odszedł.

Darrell i Ruby też gdzieś znikli. Peta była w oborze.

Nikt nie żegnał Marcusa.

Peta doiła krowy, kiedy usłyszała warkot silnika. Od­

wróciła się i zobaczyła, jak morgan rusza z podjazdu.

Wspaniale. Marcus właśnie wyjechał. Oparła głowę

o bok krowy i zaszlochała.

- Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?

Było późno. Darrell i Harry poszli spać. Harry niechęt­

nie, a Darrell wciąż nie potrafił się przestawić na inny czas.

background image

Pośpieszny ślub

139

Peta i Ruby zostały same. Usiadły na werandzie i patrzyły

na księżyc zawieszony nad oceanem.

- Naprawdę proponował, żeby utrzymać to małżeństwo?

- spytała Ruby, a Peta skinęła głową.

- Słyszałaś. Coś w tym guście.

- Wyjaśnisz mi to bliżej?

- Nie powiedział, że mnie kocha, tylko że może nam się

udać. Pocałował mnie i pewnie mu się spodobało. Lubi od­

grywać rolę dobroczyńcy, opiekuna. Obiecał zbudować tu

nowy dom, a nawet przyjeżdżać do nas na kilka tygodni

w roku. Oczywiście ja mogłabym odwiedzać go w Nowym

Jorku. Podkreślam, odwiedzać i mieszkać w tym okrop­

nym mauzoleum, gdzie czekałabym, aż będzie miał prze­

rwę w prowadzeniu imperium finansowego.

- Nie brzmi to zbyt... romantycznie - powiedziała z wa­

haniem Ruby, a Peta zerknęła na nią podejrzliwie.

- Śmiejesz się ze mnie?

- Och, kochanie, ja nigdy się nie śmieję z ludzi. - Ru­

by wzięła w rękę dłoń Pety. - Postąpiłaś słusznie. Marcus

przekona się...

- Nic go nie przekona...

- Czasem cuda się zdarzają - powiedziała Ruby. - Na

przykład ja i Darrell...

- Tego ja z kolei nie rozumiem.

- Darrell mnie potrzebuje - odparła Ruby i zamknę­

ła oczy, słuchając szumu morza, a gdy je otworzyła, był

w nich spokój, jakiego Peta przedtem nie widziała.

- Życie bywa okrutne - powiedział Ruby. - Nie umiałam

zapomnieć o moim bólu. Ale wtedy... kiedy udawałaś szczęś­

liwą oblubienicę, a ja widziałam, co dzieje się z Marcusem...

Sama nie wiem. Chyba wtedy opuściłam gardę. Darrell od-

background image

140 Marion Lennox

wiózł mnie do domu po waszym ślubie i długo rozmawia­

liśmy, jakbyśmy znali się od zawsze. Był równie przerażony

i zamknięty w sobie jak ja. -• Uśmiechnęła się delikatnie. -

Chyba zostaniemy ze sobą na zawsze. To takie proste.

- Marcus tego nie pojmie - powiedziała Peta.

- Kochasz go?

- Oczywiście.

- Powiedziałaś mu?

- Tak.

- A on uciekł.

- Nie, zaproponował mi małżeństwo. Pod pewnym wa­

runkiem.

- Jak na miliardera jest wyjątkowym głupkiem - zauwa­

żyła Ruby - Wiesz, czego potrzebujemy? Dobrego planu.

- Planu?

- To specjalność Marcusa. Plany firmy, przejęcia konku­

rencji, strategie. Osiem lat uczył mnie, jak to robić. Bierz­

my się do pracy.

-Ruby...

- Mam się nie wtrącać?

- Nie - roześmiała się Peta. - Potrzebuję pomocy.

- Mówisz jak Benson. Jeszcze nie unieważniliśmy mał­

żeństwa!

- Wróćmy do naszego planu.

- Należy zachować milczenie.

- I to wszystko?

- Tak. Marcus spróbował czegoś, czego istnienia nawet

nie podejrzewał - wyjaśniła Ruby. - Niech to sobie spo­

kojnie przemyśli.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Telefon nie działał. Marcus skontaktował się z zarządem

australijskiej telekomunikacji, by usłyszeć, że usterka nie

została uznana za pilną. Ludzie używają przeważnie komó­

rek. Nie, żadne pieniądze nie przyspieszą naprawy.

Wprawdzie znał numer komórki Ruby, ale ją wyłączy­

ła. Z miejscowej poczty wysłała faks, informując, że bierze

miesiąc wolnego i uczy się doić krowy.

Ruby doiła krowy, podczas gdy Marcus zarabiał pienią­

dze. Wypuszczał nowe oprogramowanie. Zarządzał swym

imperium. Słowem, robił to, co zwykle.

- Jak długo ma trwać to milczenie? - spytała Peta, a Ru­

by przerwała swoje pierwsze dojenie.

- Ile potrzeba. Bądź cierpliwa.

- Nie mogę.

- Możesz.

Marcus w porze lunchu pojechał do Tiffany'ego. Dłu­

go oglądał tace z biżuterią, wreszcie wybrał jeden brylant.

Idealny, bez skazy. Królewski. Ubezpieczył go na zawrotną

sumę i wysłał kurierem z liścikiem: „Dla mojego Kopciusz­

ka. Rozważ to ponownie".

Przesyłka została odesłana. W pudełeczku był jeszcze wia-

background image

142

Marion Lennox

nuszek ze stokrotek. „Nie jestem Kopciuszkiem, tylko sobą.

Kocham cię, ale nie chcę twoich brylantów".

Marcus gapił się na to tak długo, że zaniepokoiło to jego

tymczasową asystentkę.

- Dobrze się pan czuje, panie Benson?

- Doskonale - odparł z ponurą miną i wręczył jej bry­

lant. - Może pani załatwić zwrot?

- Och, panie Benson... - dziewczyna aż jęknęła z wraże­

nia. - Każda kobieta oszalałaby dla takiego kamienia.

- Ale nie moja - wyrwało mu się. - Nie ta, którą kocham.

Minęły trzy długie tygodnie, a Peta wciąż co noc gapiła

się na księżyc. Gdzieś tam daleko był Marcus. Sam.

- Daj mu czas, żeby mógł się przekonać, co stracił - ra­

dziła Ruby, uśmiechając się gorzko. - Potrzebowałam dwu­

dziestu lat, by znów nauczyć się kochać. Miejmy nadzieję,

że Marcusowi nie zajmie to tyle czas.

- A jak nie pomoże?

- Wtedy będziemy się martwić, co dalej. Tymczasem

mamy coś do zrobienia.

Właśnie trwało ważne spotkanie biznesowe, kiedy na­

deszła przesyłka.

- Prosił pan o natychmiastowe powiadamianie o wszyst­

kim, co ma związek z Australią - usprawiedliwiała się se­

kretarka. - Przed chwilą nadeszły te dwa pudełka.

Pierwsze zawierało ślubną suknię Pety. Atłas, koronki,

buty, welon. Marcus wyjął wszystko, nie bacząc na ciekaw­

skie spojrzenia personelu. Czuł woń perfum, którymi Pe­

ta pachniała tamtego dnia. Na dnie leżał bilecik. „Dzięku­

ję za bajkę".

background image

Pośpieszny ślub

143

- Jest jeszcze jedno pudełko - szepnęła sekretarka.

W środku drugiej paczki znajdowała się para gumiaków.

I kolejna karteczka: „Rzeczywistość jest zabawniejsza".

Marcus postawił gumiaki na lśniącym blacie mahonio­

wego biurka. Drażniły go!

Znów zaczął się umawiać, a raczej próbował to robić.

Wszystkie kobiety wydawały się płytkie, bezmyślne i zimne.

A Peta była na krańcu świata.

Powiedziała, że go kocha. Skoro tak, czemu nie przysta­

ła na jego warunki?

Ruby skontaktowała się z nim pod koniec miesiąca.

Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co od niej usłyszał.

- Ruby. Gdzie, do cholery, jesteś?

- Tam, gdzie powinnam być - odparła radośnie. - W Au­

stralii. Doskonale się bawię.

- Jesteś moją pracownicą.

- Już nie. Zwalniam się. Darrell poprosił mnie o rękę.

Jest taki kochany - powiedziała niezwykle czułym głosem.

- Zresztą znasz go. Postanowiliśmy zostać i pomóc Pecie.

Ta farma potrzebuje więcej rąk do pracy. Dla niej to za du­

że obciążenie. I wiesz, Marcus, umiem już doić krowy!

- Peta nigdy nie da ci się zbliżyć do krów!

- Zdobycie ich zaufania trwało miesiąc - przyznała Ruby.

- Darrell i ja pomagaliśmy przyprowadzać je z pastwiska, aż

do nas przywykły, nauczyliśmy się nawet ich imion. Teraz

umiem zakładać dojarkę, myć wymiona. Wiem wszystko

o krowach. Och, Marcus, jakie to zabawne.

- Ale... twoje miejsce jest tu.

- Nie. Jest mi dobrze tutaj. Tu nikt nie patrzy krzywo

na pokiereszowaną twarz Darrella. On umie doić lepiej

niż ja. Peta mówi, że możemy przemalować różowy do-

background image

144

Marion Lennox

mek i mieszkać w nim, jak drago chcemy. Mamy trochę

oszczędności, no i Darrell ma rentę. Niewiele potrzebuje­

my. Możemy być naprawdę bogaci, bo mamy siebie.

Marcus usiadł, czując, że potrzebuje wsparcia.

- Czy wiesz, że prosiłem Petę, by nadal była moją żoną?

- Mówisz o przysłaniu tego głupiego brylantu?

- Kosztował fortunę - warknął. Niemal wyczuł, że po

drugiej stronie świata Ruby się uśmiecha.

- Po co Pecie kosztowny pierścionek?

- Powiedziała, że mnie kocha.

- Wspominała mi o tym.

- To dlaczego nie chce być moją żoną?

- Prosiłeś ją, by odwiedzała cię Nowym Jorku. Odwie­

dzała! Chciałeś zrobić z niej żonę na godziny. Obiecałeś, że

będziesz przyjeżdżał do Australii. Co to za małżeństwo?

- Skoro Peta mnie kocha...

- Ma ci poświęcić całe życie? Tego chcesz? Pewnie by

mogła. Choć złamie jej to serce.

- Mogłaby.

- Wiesz, prawdziwy Kopciuszek nie wchodził w układy

- powiedziała Ruby.

- O ile pamiętam, Kopciuszek nie miał wyboru.

- Ale jest jeszcze Harry.

- Harry może przyjechać z nią.

- A pozostali bracia? Oni są bardzo zżyci. Peta nigdy ich

nie opuści. A ten stary pies, Ted? Pamiętasz go. Ted nie

chciał jeść, kiedy Peta była w Nowym Jorku. Więc... Życie

Pety jest tutaj. A co ty jej oferowałeś? Brylanty? To kiep­

ska zamiana.

-Ruby...

- Ach, te twoje lęki - odparła. - Przedtem nic nie mówi-

background image

Pośpieszny ślub

145

łam, bo byłam taka sama jak ty. Paraliżował mnie śmier­

telny strach przed życiem. Ale wiesz przecież, że Pety nie

zadowoli bogactwo czy wpływy. Kocha cię.

- Czy to możliwe?

- Oczywiście - parsknęła Ruby. - Tylko że ty jej nie

kochasz. Kochasz ją taką, jaka byłaby, gdyby zapomniała

o odpowiedzialności za rodzinę i za farmę, gdyby odrzu­

ciła lojalność, za którą tak ją cenisz. Sam się okłamujesz,

Marcus. Twierdzisz, że chcesz ją za żonę, a stawiasz jej nie­

możliwe do spełnienia warunki. Jesteś samotnikiem, a to,

co zaproponowałeś, odpowiada przede wszystkim tobie.

- Ruby...

- Wiem — odparła radośnie. - Tak się nie rozmawia

z pracodawcą. Na szczęście złożyłam wymówienie.

A więc został sam ze swą firmą, ze swoją fortuną i czar­

nym marmurem. Niech to diabli!

Peta co rano siedziała w oborze i rozmyślała o Marcu-

sie. Tak minęły trzy miesiące. Chciała coś z tym zrobić, ale

za każdym razem Ruby kazała jej czekać.

Pewnego ranka, gdy wstała i zobaczyła, że Darrell i Ru­

by przygonili krowy, a Harry sam przygotowywał śniada­

nie, poczuła, że już dłużej nie wytrzyma.

- Harry, nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym na tro­

chę wróciła do Nowego Jorku? - spytała.

Harry podniósł głowę znad talerza płatków.

- Po Marcusa?

- Ktoś musi - westchnęła.

- Ruby mówi, że rozsądniej byłoby poczekać.

- Chyba dość się już naczekałam.

- No to powodzenia.

background image

146

Marion Lennox

- Dasz sobie radę?

- Darrell i Ruby zajmą się mną. Myślisz, że Marcus przy­

jedzie?

- Mam nadzieję.

- Powiedz mu, że teraz Ruby gotuje. Nie będzie musiał

jeść twoich przypalonych kiełbasek

- Jeśli mnie kocha, będzie je jadł.

- Nawet Ted ich nie lubi. Ale powodzenia.

Marcus wyszedł z gabinetu. Pod drzwiami czekał na

niego kierowca. Niezwykłe. Wiadomość, którą przekazał

mu Robert, była jeszcze bardziej niezwykła.

- Ktoś czeka na pana na schodach pożarowych.

- Jak to, na schodach pożarowych? - zdziwił się Marcus.

- Tak jak powiedziałem. Ktoś z lunchem.

- Czy to...

- Niech pan sam zobaczy - uśmiechnął się Robert.

Oczywiście, że to Peta.

Siedziała na podeście schodów pożarowych, gdzie spotkał

ją po raz pierwszy, ale tym razem poza zasięgiem drzwi wa­

hadłowych. Miała na sobie wytarte szorty, wyblakły podko­

szulek i sandały. Obok stała torebka drożdżówek i kilka bu­

telek z lemoniadą.

- Cześć, chcesz drożdżówkę?

- Peta - powiedział i uśmiechnął się.

- Pamiętasz mnie? >

Czy ją pamięta? Ledwie powstrzymał się, by nie porwać

jej w ramiona. Ale jej powściągliwy uśmiech trzymał go

na dystans.

- Co tu robisz? - spytał.

- Myślę, że powinniśmy zacząć od nowa. - Ugryzła bu-

background image

Pośpieszny ślub

147

łeczkę. - Podzielę się z tobą - odsunęła się, robiąc mu miej­

sce. - Kupiłam dużo, wystarczy dla dwojga.

- Ale dlaczego...

- Doszłam do wniosku, że źle zaczęliśmy - odparła. - Ura­

towałeś mnie i jestem ci wdzięczna. Nawiasem mówiąc, wi­

działam, że plakietka Charlesa znikła z tablicy na dole. Jestem

podwójnie wdzięczna, ale żaden związek nie może opierać

się na wdzięczności. Ruby uważa, że powinnam zostawić cię

na dłużej. Pomyślałam jednak, że skoro jestem samotna, a ty

czujesz się jeszcze gorzej... Słowem, postanowiłam przyje­

chać i sprawdzić, czy możemy być przyjaciółmi.

- Przyjaciółmi - powtórzył Marcus, a Peta wstrzymała od­

dech. - Nie wiem, czy potrafię być twoim... przyjacielem.

- Każdy potrzebuje przyjaciela - odparła, wgryzając się

w drożdżówkę. - Według Ruby sądzisz, że do szczęścia wy­

starczy ci tylko luksus. Ale czarny marmur to nie wszystko.

- Nie?

- Siadaj, zjedz drożdżówkę. - Machinalnie wziął jedną

i usiadł, choć jedzenie nie było mu teraz w głowie.

- No to się dzielmy - rzekła poważnie.

- Czym mamy się dzielić?

- Tym, czym zwykle dzielą się przyjaciele. Drożdżówka­

mi. Schodami pożarowymi. Życiem.

- Peta...

- Wiesz, że cię kocham - powiedziała swobodnym to­

nem. - Uratowałeś mnie, a teraz moja kolej, by uratować

cię od czarnego marmuru, jeśli zechcesz. Ale musisz sam

zdecydować. Powiedz, jeśli przeszkadzam. Robert mówi,

że jesteś zajęty.

- Zawsze jestem zajęty.

- I tego właśnie nie rozumiem. - Peta zlizała galaretkę

background image

148

Marion Lennox

z palca. - Już masz miliard, a ciągle zarabiasz pieniądze. Po

co? Żeby kupić sobie więcej czarnego marmuru?

- Nie.

- A co jeszcze chcesz kupić?

Spojrzał na nią. Siedzieli obok siebie, ale wydawała się

taka odległa.

- Nowe łóżko na twoją werandę - rzekł. - Takie duże.

- Co jeszcze?

- Może odrzutowiec, żeby się przemieszczać.

- Do domu na weekendy?

- Do domu?

- Dom jest tam, gdzie ja jestem, Marcus - powiedziała

cicho. - Ruby mówi, żebym przestała powtarzać, że cię ko­

cham. A kocham cię tak bardzo, że nie mogę przyjąć twojej

propozycji. To życie dla kogoś, kto pragnie twojej pozycji,

Marcus. A ja po prostu pragnę ciebie.

-Nie mogę...

- Wiem i dlatego tu jestem. Bez obaw. Nie przyjechałam

tu na zawsze. Wpadłam zobaczyć, czy to się uda. - Wsta­

ła i zgniotła pustą butelkę. - Lunch skończony. Spotkamy

się jutro.

Chciał wziąć ją za rękę, ale cofnęła się.

- Tutaj o tej samej porze. Drożdżówki pasują?

- Nie!

- Nie jadam kawioru.

- Nie musisz jeść kawioru. - Chciał ją złapać, ale ze

śmiechem zbiegła na niższy podest. - Do jutra.

To był bardzo długi dzień.

Marcus wymówił się od popołudniowego spotkania.

Mógł myśleć tylko o Pecie.

background image

Pośpieszny ślub

149

Peta w nędznym ubraniu, o wesołych oczach. Przyzna­

ła, że go kocha. Wystarczy zrobić jeden krok. Zaryzykować

wszystko? Czyli co? Niezależność? Czarny marmur?

Późnym popołudniem Marcus poszedł do Central Par­

ku. Nie widział tłumów. Wciąż miał przed oczami twarz

Pety, kiedy mówiła, że go kocha...

To takie proste... Bohaterowie baśni nie mieli z tym

problemu, pomyślał niechętnie. Książę odnajdował Kop­

ciuszka, żenił się i zabierał żonę do swojego pałacu.

Jego Kopciuszek miał już biały ślub, ale pragnął więcej.

Zauważył, że się uśmiecha. Im dłużej spacerował, tym

bardziej się uśmiechał.

Nie było żadnego Kopciuszka. Była tylko kochana Peta.

Odesłała białe koronki i zaoferowała mu w zamian gumia­

ki. Zlekceważył to, więc przyjechała. Żeby go ratować.

Gdzie ona się podziewa?

Pewnie zatrzymała się w tym samym hotelu co poprzed­

nio. Marcus natychmiast znalazł się w taksówce.

W hotelu jej nie było.

Uff, chwilowa ulga. Nie grozi jej niebezpieczeństwo.

Ma się z nim spotkać jutro w tym samym miejscu i o tej

samej porze. Czy on wytrzyma tak długo? Ale jak spraw­

dzić wszystkie hotele?

Marcus wrócił do biura i zapędził personel do roboty.

Obdzwonili wszystkie hotele w Nowym Jorku.

Ani śladu Pety.

Pojechał do mieszkania Ruby, potem Darrella. Oba by­

ły zamknięte na cztery spusty.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Czuła się bardzo głupio. Co ona wyprawia? Czeka na

nowojorskiego miliardera na schodach pożarowych, żeby

poczęstować go drożdżówką?

Nie. Czekała, żeby zobaczyć, co okaże się dla niego na­

prawdę ważne.

Dwunasta. Dwunasta trzydzieści. Spóźnia się.

Drzwi się otworzyły. Marcus. Musiał przyjść prosto ze

spotkania, bo miał na sobie ten piękny garnitur od Arma-

niego. Niósł teczkę i torbę na zakupy.

- Witam - powiedział, a ona uśmiechnęła się blado. -

Znowu drożdżówki?

- Lubię je - odparła.

- Mogę usiąść?

- Jasne. - Odsunęła się nieco. - Nie krępuj się.

Usiadł. Torbę z zakupami oparł o poręcz, aktówkę po­

stawił między nimi i otworzył ją.

- Przyniosłem mój wkład. Mam nadzieję, że się nie wy­

lało. Sam zapewniał mnie, że pojemnik jest szczelny.

- Twój wkład?

- Zupa rybna i kukurydziane placuszki. Smakowały ci.

- Owszem - przyznała i obserwowała, jak wyjmuje dwie

miseczki, dwie łyżki i dwa talerze. - Chcesz drożdżówkę?

- Pod warunkiem, że zjesz moją zupę.

background image

Pośpieszny ślub

151

- Zgoda.

Nie powiedział nic więcej. Nalał zupę i zaczęli jeść. Mil­

czeli. Słońce ogrzewało im twarze.

To naprawdę dziwny posiłek, pomyślała Peta. Siedziała

o trzydzieści centymetrów od niego, a czuła, jakby ją obej­

mował.

- A jeśli ktoś będzie chciał skorzystać ze schodów poża­

rowych? - mruknęła.

- Musi poszukać innych. Te są zajęte do odwołania.

- Szkoda, że nie możemy urządzić się tu na stałe. Na

gruncie neutralnym.

- Chciałbym porozmawiać z tobą o miłości... - Marcus

odstawił talerz i poczekał, aż ona zrobi to samo. - Nie je­

stem w tym najlepszy.

- Masz już niezbędne składniki.

- Tak, ale nie znam przepisu.

- Jestem pewna, że cię nauczymy. Ja, Harry, Ruby, Dar­

rell i stary Ted...

- Chyba już to zrobiłaś - rzekł cicho.

Jej serce zaczęło śpiewać. Nagle poczuła, że wszystko

będzie dobrze. Że znajdą swoje miejsce i wspólny sposób

na życie.

- Mam kilka prezentów - powiedział i jej radość od ra­

zu zmalała.

- Marcus, nie chcę brylantów.

- Żadnej biżuterii? - zmartwił się.

Z marynarki wyjął małe pudełeczko.

Na białym atłasie spoczywał pierścionek ze splecionych

srebrnych drucików. Był zachwycająco prosty i piękny.

W splotach srebra osadzono trzy małe szmaragdy, które

w słońcu zalśniły jak zielony oczy Pety.

background image

152

Marion Lennox

- Został zrobiony specjalnie dla ciebie - powiedział Mar­

cus. - Dla takiej, jaką jesteś. Wiem, że nie pragniesz kolii

ani sukni balowych, ale potrzebowałem czegoś, co wyrazi­

łoby moją miłość do ciebie. - Położył palec na jej ustach.

- I coś jeszcze.

Sięgnął do torby i wyjął z niej... gumiaki. Niezwykłe.

Wyglądały, jakby Frida Kahlo używała ich zamiast płótna

do malowania. Tak zdumiewających dzieł sztuki Peta ni­

gdy nie widziała.

Były cztery gumiaki, po parze dla każdego.

- Poruszyłem niebo i ziemię, by je dla nas zrobiono - rzekł.

- Możemy ich używać w oborze.

- Myślisz, że krowy pozwolą się w nich doić?

- Pokochają je. Jak tylko do nich przywykną.

- Jak to, przywykną - szepnęła. - Przez dwa tygodnie

w roku?

- To kolejna sprawa, którą musimy omówić - rzekł Mar­

cus. - Wiem, że kochasz swoją werandę i nie pozwolisz

chłopcom spać po twojej stronie. Spójrz na to.- Z teczki

wyjął płachtę planu i rozłożył przed zdumioną Petą. - Oto

plan - rzekł z satysfakcją.

- Plan?

- Twojej werandy. Zmieniła się w główną sypialnię, lecz

zachowała swój dawny charakter.

- Marcus... - Peta pokręciła głową w zakłopotaniu. -

Mówiłam, że nie chcę rezydencji.

- Przestaniesz w końcu? - uśmiechnął się do niej. - Pe­

ta, jest wielka przepaść pomiędzy twoją werandą a tym, co

reszta świata nazywa rezydencją. Myślę, że możemy dodać

taką ekstrawagancję, jak gorący prysznic.

- Prysznic...

background image

Pośpieszny ślub

153

- Wiem. Zbędny luksus - odparł. - Ten plan zrobił mój

przyjaciel Max, opierając się głównie na mojej pamię­

ci. Pracował w pośpiechu, ale to projekt. Twoja weranda,

mam nadzieję, że nazwiemy ją naszą, zostanie praktycznie

nietknięta. Kuchnia, którą kocham, również. Max dodał

wielką bawialnię z tyłu, żeby chłopcy mieli gdzie przyjmo­

wać przyjaciół i po sypialni dla każdego z nich. Dwie ła­

zienki. Wiem, że to brzmi strasznie, ale bez obaw. Rezy­

dencja musi mieć co najmniej cztery.

-Marcus...

- A tu będzie biuro - dodał. Peta pierwszy raz usłysza­

ła nutkę obawy w jego głosie. - Pomyślałem, że skoro Ru-

by zostaje, moglibyśmy tam założyć bazę. Na nasz perso­

nel w Nowym Jorku przelałbym większą odpowiedzialność,

a Ruby i ja moglibyśmy pracować przez telekonferencję,

Internet i faks. W końcu jesteśmy firmą internetową. Mu­

siałbym pewnie wpadać do Nowego Jorku ze dwa razy do

roku na jakieś dziesięć dni. Co o tym sądzisz?

Co ona o tym sądzi? Jej świat eksplodował radością. Mar­

cus patrzył na nią z niepokojem. Jej Marcus. Jej miłość.

- Jeśli ty tam będziesz, to zostanę nawet w apartamencie

z marmuru - zapewniła go i niepokój w jego wzroku osłabł.

- A włożysz mój pierścionek?

Spojrzała na wykładane atłasem pudełeczko i już nie było

odwrotu. Wsunęła pierścionek na palec. Błysnął w słońcu.

- Och, Marcus. Jest cudowny.

- Naprawdę?

- Tak. Powinnam mieć coś dla ciebie.

- Mam twoją miłość, to mi wystarczy.

- Czy... włożysz dla mnie gumiaki? - spytała niepew­

nym głosem.

background image

154

Marion Lennox

Natychmiast zdjął mokasyny i spełnił jej prośbę.

- Są cudowne - parsknęła.

- Czy wiesz, że zakochałem się w twoim gołym palcu

u nogi? - spytał.

Spojrzała na niego z zachwytem.

- Jak to możliwe?

- Jest najseksowniejszy w świece. Jak u Kopciuszka.

- Marcus...

- Aha.

- Czy pocałujesz mnie, czy mam zrobić to pierwsza?

- Jest z tym pewien problem.

- Problem? - Serce zamarło jej na chwilę. - Marcus...

- Trochę obawiam się kolejnej bajki, w którą wkraczamy

- spojrzał na swoje nogi. - Moje stopy już się zmieniły. Czy

jeśli mnie pocałujesz, zmienię się w żabę?

- Spróbujemy, dobrze? - szepnęła. - Nawet jeśli staniesz

się żabą, i tak będę cię zawsze kochała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lennox Marion Ślub nad oceanem
ślub nad oceanem Lennox Marion
Lennox Marion Ślub nad oceanem
205 Lennox Marion Miłość i spadek
178 Lennox Marion Pod wspolnym dachem
132 Lennox Marion O jedno dziecko za duzo
Lennox Marion O jedno dziecko za dużo
Lennox Marion Wysoka fala
61 Lennox Marion Najlepszym lekarstwem jest zona
205 Lennox Marion Milość i spadek
Lennox Marion Szafirowa Zatoka
316 Lennox Marion Tajemnica Doktor Sary
Lennox Marion Dlaczego uciekasz Cari
078 Lennox Marion Dlaczego uciekasz Cari
Kojący dotyk Lennox Marion
701 Lennox Marion Księżna Rose
Lennox Marion Księżna Rose 2

więcej podobnych podstron