Marion Lennox
Pośpieszny ślub
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Marcus Benson wymknął się wyjściem ewakuacyjnym
i... wpadł na Kopciuszka.
Fakt, że szef Benson Corporation zderzył się z kimś, był
sam w sobie niezwykły. Marcus Benson nigdy na nikogo
nie wpadał, bo ludzie sami usuwali mu się z drogi.
Otaczała go niezwykła atmosfera. I to nie tylko z po
wodu jego bogactwa, ogromnych wpływów czy intelektu
alnych przymiotów. Marcus miał trzydzieści kilka lat, był
wysokim, szczupłym, kruczowłosym mężczyzną o drapież
nych rysach i wszystkie kobiece pisma w Ameryce uzna
wały go za najbardziej pożądanego kawalera.
Bardzo mu to odpowiadało.
Nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Wpraw
dzie służba wojskowa nauczyła go cenić lojalność i przy
jaźń, ale skończyło się to tragicznie. Odtąd szedł przez ży
cie samotnie. Aż do dzisiejszego dnia.
Na razie jednak nie miał jeszcze o tym pojęcia. Zoba
czył jedynie jakąś pannicę, która nie wiedzieć czemu sko
jarzyła mu się z Kopciuszkiem. Tylko że Kopciuszek po
winien siedzieć w kuchni, a nie zajadać lunch na podeście
schodów pożarowych biurowca w Nowym Jorku.
Chociaż może to wcale nie był Kopciuszek i wcale nie
jadł lunchu. Tak naprawdę Marcus zobaczył rozlany żółty
6
Marion Lennox
napój i spadającą drożdżówkę, a przed sobą nędznie ubra
ną istotę o lśniących kasztanowych lokach.
Ale jeśli to nie Kopciuszek, to kto? Dziecko ulicy?
Dziewczyna miała na sobie szorty, powyciągany podko
szulek i sfatygowane sandały. Marcus z przerażeniem pa
trzył, jak dziwne stworzenie, usiłując utrzymać równowagę
chwieje się i spada ze schodów.
Ależ narozrabiał! To dlatego, że wciąż się śpieszył. Dla
niego doba zawsze była za krótka, a klienci czekali.
No to jeszcze długo poczekają. Właśnie zrzucił ze scho
dów jakiegoś podlotka.
Dziewczyna leżała bezwładnie.
Minęły dwie, może trzy długie jak wieczność sekun
dy, zanim się poruszyła. Marcus odgarnął lśniące loki z jej
twarzy, szukając obrażeń.
Miała buzię umorusaną drożdżówką, ale ubranie, choć
zalane sokiem, było świeżo uprane. Gęste loki były mięk-
kie w dotyku i w ogóle dziewczyna była... ładna. Nawet
bardzo ładna. No i na pewno nie była dzieckiem.
Ocenił ją na jakieś dwadzieścia łat. Była szczupła, wręcz
chuda. Wciąż nie otwierała oczu, choć Marcusowi wyda-
wało się, że nie straciła przytomności. Wyglądała na bar-
dzo zmęczoną.
Powróciło pierwsze wrażenie. Kopciuszek.
Nagle otworzyła oczy. Wielkie, zielone i pełne bólu. Pa-
trzyła pytająco.
- Nie ruszaj się - powiedział.
- Au - jęknęła.
Leżała nieruchomo na stalowym podeście, jakby chciała
ocenić rozmiary katastrofy.
- Chyba wylałam mój napój.
Pośpieszny ślub
7
- Hm... tak.
- A drożdżówka? - spytała z australijskim akcentem.
Głos miała ciepły i dźwięczny, lekko drżący. Czy to wy
nik szoku, czy bólu?
Marcus uśmiechnął się niepewnie. Skoro martwi się
o drożdżówkę, to chyba nie odniosła zbyt poważnych
obrażeń.
- Obawiam się, że też jest stracona.
- Cudownie! - Dziewczyna znów zamknęła oczy. Musiała
być bardzo wyczerpana. - Już widzę te nagłówki: Australij
ka obrzuca nowojorczyków drożdżówkami. Pewnie aresztują
mnie za terroryzm i deportują pierwszym samolotem.
- Hej. - Marcus Benson, który rzadko, a praktycznie ni
gdy nie angażował się emocjonalnie, pogłaskał ją pociesza
jącym gestem po policzku. Boże drogi. Zrzucił ją ze scho
dów, zmarnował jej posiłek, poturbował ją, a ona usiłuje
obrócić to w żart.
- Australijczycy bombardujący nowojorczyków droż
dżówkami nie stanowią problemów prawnych. Co inne
go Stowarzyszenie Idiotów Zrzucających Australijczyków
ze Schodów.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie.
- Czyli mogę wystąpić o odszkodowanie?
- Przynajmniej o zwrot kosztów za drożdżówkę.
Te słowa wywołały jej uśmiech.
Cudowny uśmiech.
Musiała mieć więcej niż dwadzieścia lat. Taki uśmiech
wymagał... doświadczenia.
Czegoś takiego Marcus jeszcze nie widział.
Ale teraz nie miał czasu. Bardzo się spieszył się. Gdyby
winda nie utknęła między piętrami, nie znalazłby się na
8 Marion Lennox
schodach pożarowych. Jego asystentka na pewno już czeka
na parterze i nerwowo zerka na zegarek.
Nie mógł jednak zostawić tak nieznajomej.
Wyjął komórkę.
- Ruby? - powiedział do słuchawki.
- Marcus! Gdzie jesteś? - spytała z niepokojem asystentka.
- Na schodach pożarowych. Mogłabyś tu przyjść? Zna
lazłem się w kłopotliwej sytuacji.
Uśmiechnął się pod nosem i schował komórkę. Kłopot
liwa sytuacja na schodach pożarowych. Ruby była nieza
stąpiona, ale...
Spokojnie, Ruby sobie poradzi, jak zawsze. Zanim jednak
nadciągnie z odsieczą, on musi się zająć poszkodowaną.
- Jesteś ranna? - spytał.
Dziewczyna przekręciła się na plecy. Tuż przy uchu by
ła ubrudzona galaretką i nagle Marcus poczuł nieodpartą
chęć, żeby to wytrzeć...
Uspokój się, Benson, skarcił się w duchu. Od tego jest
Ruby.
- Miło, że spytałeś - odparła grzecznie nieznajoma - ale
nic mi nie jest. Możesz już iść.
- Mam sobie pójść? - zdumiał się.
- Śpieszysz się. Weszłam ci w drogę. Pozbawiłeś mnie
drożdżówki, rozlałeś napój, przez ciebie skręciłam nogę,
ale cóż, to moja wina. Nie powinnam...
- Skręciłaś nogę?
- Na to wygląda - odparła wyniośle.
Przyjrzał się jej uważniej. Miała długie, opalone i smu
kłe nogi. Wspaniałe nogi. A sfatygowane, skórzane sanda
ły najwyraźniej pochodziły z drogiego sklepu. I naprawdę
jedna z jej kostek puchła w oczach.
Pośpieszny ślub 9
- Cholera.
- Hej! To ja powinnam przeklinać. Może pójdziesz sobie
i dasz mi tę szansę?
- Nie krępuj się.
- Dama nie klnie w obecności dżentelmena - oświeciła
go i podniosła nogę, by sprawdzić stan kostki, szybko jed
nak opuściła ją z jękiem. - Ja raczej nie jestem damą, ale ty,
sądząc po garniturze, jesteś dżentelmenem - dodała.
No i proszę, znów mówiła o nim. Marcus zerknął na
swój garnitur od Armaniego. To proste, pomyślał. Wy
starczy, że człowiek włoży coś drogiego i od razu staje się
dżentelmenem. Nawet jeśli zrzuca ludzi ze schodów.
- Jest mi naprawdę bardzo przykro - powiedział, a dziew
czyna skinęła głową, jakby czekała na to oświadczenie.
- Zastanawiałam się, kiedy dojdziemy to przeprosin.
Znów go zaskoczyła. Wszystko w niej było niezwykłe.
Choć na pewno noga bardzo ją bolała, nie dawała tego po
sobie poznać. Była ironiczna i chciała, żeby sobie poszedł
i pozwolił jej kląć w samotności.
- Na pewno boli cię tylko noga? - spytał.
- A to nie wystarczy?
- Raczej tak. - Delikatnie dotknął jej stopy.
- Nieźle mnie pchnąłeś.
- Chyba tak.
- Nic mi nie jest. Zostaw mnie.
- Noga może być złamana.
- Cóż, przy moim szczęściu... - urwała. Najwyraźniej
starała się wziąć w garść. - Nie. Bez obaw. Złamanie bola
łoby bardziej.
- Nie lepiej będzie ci w środku? - skinął głową w stronę
drzwi, przez które przed chwilą wyszedł.
10
Marion Lennox
- W biurze Charlesa Higginsa? - Dziewczyna uniosła
z niedowierzaniem brwi. - Attyla nie pozwoliła mi tam
zjeść drożdżówki. Sądzisz, że teraz, kiedy wyglądam jesz
cze gorzej, pozwoli mi tam poczekać?
- Chyba nie - odparł z wahaniem.
Attyla... Dobrze wiedział, o kim mowa. O sekretarce
Charlesa Higginsa.
- Czekałaś na spotkanie z Charlesem?
-Tak.
Marcus znał Charlesa Higginsa. To wyjątkowy łajdak.
Rozdęte ego i brak skrupułów. Z powodu remontu, któ
ry spowodował dzisiejsze kłopoty z windami, Marcus był
zmuszony od kilku tygodni dzielić z Charlesem Higgin-
sem firmową łazienkę. Ale to wcale ich nie zbliżyło. Char
les miał opinię nieuczciwego gracza.
Budynek należał do Marcusa. To, że wynajmował część
Higginsowi, nie znaczyło, że go lubił. Nie mógł pojąć, jakie
interesy łączą tę dziewczynę z takim bezwzględnym praw
nikiem jak Higgins.
- Byłaś umówiona?
- Na dziesiątą rano. Trzy godziny temu. - Wciąż leża
ła na podeście, delikatnie obmacując kostkę. - Attyla nie
chciała mnie wpuścić. W końcu tak zgłodniałam, że kupi
łam sobie lunch, a Attyla kazała mi zjeść go na zewnątrz.
I wtedy ty na mnie wpadłeś.
To miało sens. Sekretarka Higginsa, kobieta w nieokre
ślonym wieku, miała jeszcze gorszą opinię niż Higgins,
o ile to w ogóle było możliwe.
- Wiesz... - Całkiem zwariowana rozmowa. Za chwilę
przyjdzie Ruby i uratuje go, ale tymczasem udzieli dziew
czynie kilku rad. To nigdy nie zawadzi. - Wiesz, jeśli wybie-
Pośpieszny ślub
11
rasz się na spotkanie z jednym z najbardziej wpływowych
prawników w Nowym Jorku, to chyba szorty, podkoszulek
i zdeptane sandały nie są najlepszym strojem.
- Zdeptane... - Dziewczyna dotknęła kostki i jęknęła,
ale najwyraźniej przejęła się jego słowami. - Twierdzisz,
że moje sandałki są zdeptane?
- Tak - odparł stanowczo, w zamian za co omal nie ob
darzyła go uśmiechem. Niestety, widocznie noga bolała ją
coraz bardziej. Gdzie do licha podziewa się Ruby? - Zdep
tane to najdelikatniejsze określenie.
- Należały do mojej ciotki.
- Co proszę?
- Ona właśnie umarła - powiedziała dziewczyna, jakby
to wyjaśniało wszystko.
Marcus musiał coś odpowiedzieć.
- O! - rzekł i wówczas uśmiechnęła się naprawdę.
Jej uśmiech wart był zachodu.
- Mam odpowiednie ubrania. Ale przyleciałam z Au
stralii. Spieszyłam się, bo ciotka była umierająca, jednak
zapakowałam stosowne ciuchy. Niestety, linie lotnicze ba
wią się nimi w ciuciubabkę.
- W ciuciubabkę?
- Ja i mój bagaż wystartowaliśmy z lotniska w Sydney. Ja
wysiadłam z samolotu tu, a moja walizka zawędrowała aż
na Hawaje. Zostałam w tym, w czym przyleciałam. Miałam
jedną parę dobrych butów, ale trafiłam na chodnik udeko
rowany przez miejscowe psy. No i zostały mi jedynie san
dały cioci Hattie.
- Nie mogłaś sobie czegoś kupić? - spytał Marcus i zro
zumiał, że popełnił błąd.
Cofnął się, widząc błysk gniewu w jej oczach.
12
Marion Lennox
- No tak, wystarczy trochę gotówki i problem zniknie.
W końcu od czego są pieniądze? Całkiem jak Charles. Zo
stawiasz matkę pod opieką Pety, a kiedy pojawia się szansa
na spadek, ciągniesz umierającą kobietę na drugi koniec
świata klasą ekonomiczną, chociaż stać cię na pierwszą!
Potem pakujesz ją do okropnego przytułku i czekasz, aż
umrze samotnie, a ty zmienisz testament... - Przygryzła
wargi. Musiało ją bardzo boleć.
- Ale... ja nie mam matki - zauważył nieśmiało Marcus,
co wywołało kolejny wybuch gniewu.
- Pewnie, że nie. Nie mówiłam o tobie. Przyporządko
wałam cię.
- Zaszufladkowałaś mnie?
-Tak.
- Rozumiem - powiedział, chociaż niczego nie pojmo
wał. - Kto to jest Peta? - spytał.
- To ja - odparła dumnie.
- Miło mi. Ja mam na imię Marcus.
Nie dała się zbić z tropu.
- Jeszcze mi nie przeszła złość.
- Wybacz - uniósł brwi - ale czemu akurat Peta?
- Ojciec chciał mieć chłopca - odparła. - Siedź cicho,
kiedy wypuszczam złość. Ty, Charles i Attyla olewacie
mnie. Dlaczego? Bo nie mam garnituru od Armaniego.
Wiem, że to Armani. Nie myśl, że jestem taka głupia. Ni
gdy nie dostanę się do Charlesa. Ostatnie pieniądze wyda
łam na pogrzeb cioci Hattie. Jeśli się z nim nie zobaczę...
- Nerwowo wciągnęła powietrze.
Marcus uświadomił sobie, że bezskutecznie usiłowała
zagłuszyć ból gniewem.
-To głupie - szepnęła. - Nie kiwniesz nawet palcem.
Pośpieszny ślub 13
Pewnie masz taką sekretarkę jak Attyla i jeśli nawet zagro
żę ci procesem, po prostu zwrócisz się do niej i każesz jej
wszystko załatwić. Trzymaj ją ode mnie z daleka...
-Nie śmiałbym...
- Panie Benson? - z tyłu rozległ się głos Ruby, doskona
łej i niezawodnej asystentki, której Marcus powierzał ży
ciowe problemy. - Jakieś kłopoty, panie Benson? - spytała
pewnym tonem Ruby. - W czym mogę pomóc?
Ruby była cudowna. Sam Pan Bóg mu ją zesłał.
Po czterdziestce, postawna, dobrze ubrana czarnoskóra
Ruby sprawiała wrażenie matki lub ciotki.
Nie miała kwalifikacji sekretarki. Pracowała w imperium
Marcusa jako szeregowa urzędniczka, kiedy odkrył ją przy
padkowo siedem czy osiem lat temu. Usiłował poradzić sobie
z japońską delegacją, żądnymi jego krwi prawnikami i foto
grafami z „Celebrity-Plus Magazine". Jego ówczesna, wysoko
wykwalifikowana sekretarka nie wytrzymała napięcia.
W rozpaczy poszedł do sali ogólnej i spytał, czy ktoś
liznął nieco japońskiego. Zgłosiła się Ruby. Powiedziała,
że uczyła się japońskiego na kursach wieczorowych, więc
wiele się po niej nie spodziewał. A jednak... W dwadzieś
cia minut oczarowała japońskich biznesmenów, zorganizo
wała wyjazdowy lunch, reporterów zaopatrzyła w vouche-
ry do najbliższej ekskluzywnej winiarni i spokojnie robiła
notatki, podczas gdy Marcus układał się z prawnikami.
Zawsze trafnie ustalała priorytety. Marcus nie szukał już
nowej asystentki. Wprawdzie Ruby nie działała zbyt szyb
ko, ale była niezawodna i bezcenna.
Teraz też natychmiast oceniła sytuację, domyśliła się,
czego oczekuje od niej szef i przystąpiła do działania.
- Jeżeli to pan Benson spowodował wypadek, cóż, zro-
14
Marion Lennox
bimy co w naszej mocy, by to naprawić - oznajmiła. - Pan
Benson ma pilne spotkanie, w którym musi wziąć udział,
ale ja postaram się ci pomóc.
Zerknęła pytająco na Marcusa, chcąc wiedzieć, jak bardzo
ma być współczująca. W odpowiedzi skinął głową i uśmiech
nął się. To oznaczało, że powinna być bardzo miła.
Marcus czuł się winny. Jeśli Ruby zdoła zrekompenso
wać dziewczynie straty, to on przeboleje kilkugodzinną
nieobecność swej genialnej asystentki.
- Zabiorę cię do ambulatorium, gdzie ktoś opatrzy ci
kostkę - mówiła Ruby, a Marcus cofnął się nieco, przeka
zując jej inicjatywę. - Dostaniesz inne ubranie, kupię ci so
lidny posiłek i wezwę taksówkę, która odwiezie cię do do
mu. Czy to wystarczy?
Marcus rozpromienił się. Jego to przekonało. Hojność
zawsze pomaga w takich sytuacjach. W duszy majaczył
jeszcze cień poczucia winy, ale Ruby poradzi sobie i z tym.
Jednak sprawy nie dało się zakończyć tak po prostu.
- Dziękuję. - Peta podciągnęła się do pozycji siedzącej
i z kamienną miną popatrzyła najpierw na Ruby, a potem
na Marcusa. - Dziękuję, ale nie potrzebuję pomocy - od
parła takim tonem, jakby chciała powiedzieć: A nie mó
wiłam? Twoja sekretarka już próbuje zamieść śmieci pod
dywan. Znam takich jak ty. W razie kłopotów posypują
wszystko forsą.
Z jej wzroku Marcus wyczytał, że im prędzej się stąd
wyniosą, tym lepiej.
- Nie zamierzam nikogo skarżyć, a moje problemy to
nie wasza sprawa - dodała. - Mam umówione spotkanie
z panem Higginsem, lecz on je odwleka, jak tylko może.
Jeśli teraz stąd się ruszę, nie przyjmie mnie, a na to nie
Pośpieszny ślub 15
mogę sobie pozwolić. Dlatego wielkie dzięki, ale czysta czy
usmarowana zostanę tutaj.
- Pan Higgins nie przyjmie jej w takim stanie - wypaliła
bez ogródek Ruby.
Marcus przybrał poważny wyraz twarzy.
- Już jej to mówiłem.
- Ale skoro jest umówiona... - Ruby wydęła wargi.
- Ruby, znasz Charlesa. Brudnej Pety nie wpuści nawet
za próg.
- Chwileczkę - wtrąciła Peta. - Czy mogę wziąć udział
w rozmowie?
- Oczywiście. - Marcus zmarszczył brwi, a Ruby otwo
rzyła szeroko oczy.
- Musi mnie przyjąć - oznajmiła Peta. - Jestem umó
wiona.
- Dla Charlesa to nic nie znaczy, jeśli dojdzie do wnio
sku, że mu nie zapłacisz - zauważył Marcus. - I to sporo.
- Musi mnie przyjąć - upierała się dziewczyna. - To mój
kuzyn.
Na podeście zapadła cisza.
- Charles Higgins jest twoim kuzynem? - spytała Ruby.
Peta skinęła głową, ale najwyraźniej nie była szczęśliwa
z powodu tego pokrewieństwa.
- Niestety.
- I musisz się umawiać, żeby cię przyjął? - nie mógł zro
zumieć Marcus.
- Owszem.
- Robi się coraz później, panie Benson - przypomniała
Ruby, ale Marcus zignorował jej uwagę.
Stwierdzenie, że nie lubi Charlesa Higginsa, to za mało
powiedziane. Nie znosił tego faceta. Higgins był człowiekiem
16
Marion Lennox
pozbawionym skrupułów. Wraz ze swoją równie bezwzględ
ną asystentką wynajęli wolne biura, kiedy Marcus był w Eu
ropie. Umowa opiewała na dwanaście miesięcy, ale Marcus
szukał tylko pretekstu, by pozbyć się Higginsa. A tymcza
sem. .. Ta dziewczyna niczego nie załatwi. Wiedział to.
Podobnego zdania była Ruby. Wyczytał to z jej twarzy.
Dlatego najlepiej będzie, jeśli pomogą jej doprowadzić do
porządku ubranie, zafundują obfity posiłek i odstawią do ta
niego hoteliku, w którym na pewno mieszka. Ale... Ale ją za
łatwił. Skomplikował jej i tak beznadziejną sytuację.
Znał na tyle Charlesa Higginsa, by domyślić się, że wy-
kołuje dziewczynę. Nie wiedział jak, lecz był tego pewien.
Sama i bezbronna nie miała żadnych szans, a on jeszcze
wszystko
pogorszył. W dodatku domyśliła się, że podrzuci
ją asystentce i zostawi na pastwę losu.
Cholera, nie mógł tego zrobić.
- Ruby, mogłabyś przeorganizować moje popołudnie? -
spytał, z wielkim trudem wypowiadając każde słowo.
Nie mógł uwierzyć, że się na to zdobył. W dodatku
przełożenie spotkania mogło go kosztować grube tysiące.
Trudno. Jeśli się już na coś decydował, to na dobre, a właś
nie podjął decyzję.
- Jeżeli przesuniesz wszystko o kilka godzin, zajmę się
Petą. - Widząc, jak brwi asystentki niemal dotknęły linii
włosów, dodał: - Pójdę z nią do Charlesa Higginsa.
- Ty...
Marcus nie miał wątpliwości, co dziewczyna o nim my
śli. Popatrzył na nią.
Potargana strzecha kasztanowych loków, zadarty nosek,
twarz bez śladu makijażu, za to ubabrana galaretką z droż
dżówki. Przyglądała mu się, a on odnosił wrażenie, że w jej
Pośpieszny ślub
17
oczach niewiele się różni od Charlesa Higginsa. Czy to
kwestia garnituru? A może chodzi o asystentkę?
Wszystko jednio. Peta patrzyła na niego z politowaniem,
jakby propozycja, którą złożył, była wybrykiem chorej wy
obraźni.
- Czemu nie? - spytał i przeniósł wzrok na Ruby, która
miała podobną minę.
Obie kobiety patrzyły na niego jak na wariata.
- Ten projekt jest bardzo...
- Wiem, ale postaraj się przeciągnąć nieco sprawę.
- To znaczy, jak długo?
- Parę godzin.
- Może lepiej do jutra - zasugerowała Ruby, a w jej gło
sie wyraźnie słychać było wesołość. - Maże się okazać, że
nastawienie kostki, zakupy i spotkanie z prawnikiem po
trwają dłużej, niż pan przypuszcza.
- Hmm... Może ty byś się zajęła kostką i zakupami -
speszył się nagle - a ja wybiorę się do Charlesa.
- Nie! - Ruby zdecydowanie pokręciła głową. - Nie, pa
nie Benson. To piękny gest z pana strony i nie powinnam
pana w tym wyręczać.
-Ruby...
- Hej! - Siedząca na podeście Peta wreszcie odzyskała
oddech. I godność. - Nie ma takiej potrzeby. Już mówiłam,
nie potrzebuję pomocy.
- Jeśli chcesz się spotkać z Charlesem, to potrzebujesz
- odparł Marcus, a Ruby skinęła głową.
- Proszę posłuchać dobrej rady, panienko - powiedziała
łagodnie. - Jesteś Australijką?
-Tak, ale...
- Gdybym była w Australii, słuchałabym twoich rad. Ale
18
Marion Lennox
to jest prawnicza Ameryka. Terytorium Marcusa Bensona.
Oddając się w jego ręce, trafiasz pod skrzydła specjalisty.
- Nie chcę oddawać się w niczyje ręce.
- Naprawdę wierzysz, że poradzisz sobie beze mnie? -
spytał Marcus.
- Szczerze mówiąc...
-Tak?
- Szczerze mówiąc, wątpię, czy zdołam cokolwiek zała
twić - przyznała. - Byłam głupia, że tu przyszłam. Ale mu
siałam spróbować.
- Skoro już przebyłaś tak daleką drogę - rzekł milszym
tonem Marcus - to czemu nie skorzystasz z nadarzającej
się okazji? Posłuchaj mnie.
- Mam oddać się w twoje ręce?
- Właśnie.
Spojrzała na niego z rozbawieniem. Jej oczy były jas
ne i zadziorne. Lekko zadarła podbródek. Marcus z podzi
wem stwierdził, że nie brak jej odwagi.
Nie brakowało jej też rozumu. Umiała zmienić zdanie.
- No dobrze - wykrztusiła.
- Świetnie - ucieszyła się Ruby. - Rób to, co każe ci pan
Benson.
-Niezbyt wychodzi mi słuchanie czyichś poleceń -
uśmiechnęła się nieśmiało Peta.
- To się postaraj - roześmiała się Ruby. - Może obydwo
je na tym skorzystacie. Ja lecę ratować świat, czyli interesy
pana Marcusa, a wy stawcie czoło temu okropnemu Char
lesowi. Powodzenia.
- Eee... zatrudniasz ją? - spytała Peta, gdy Ruby zbiegła
po schodach pożarowych.
- Odkryłem Ruby przypadkowo.
Pośpieszny ślub
19
- Naprawdę ją lubisz - stwierdziła Peta.
- Tu nie ma nic do lubienia - zaprotestował. - Jestem
biznesmenem.
- Więc gdyby Ruby chciała odejść...
- Zrobiłbym wszystko, by ją zatrzymać - przyznał. - Już
mówiłem, jestem biznesmenem.
Najpierw kostka.
Peta próbowała to lekceważyć.
- To tylko siniak. Nic wielkiego.
- Puchnie w oczach.
- Bywało gorzej i jakoś przeżyłam bez lekarza. Nie za
mierzam marnować czasu w poczekalni.
- Nie będziesz czekać. Weź mnie za szyję, zaniosę cię...
- Zwariowałeś?
- Nie martw się. Poradzę sobie.
- Nikt mnie nie będzie nosił. - Wstała, przytrzymując
się poręczy, i wykonała dwa skoki na zdrowej nodze. Wi
dać było, że okropnie cierpi.
-Peta...
- Nie.
- Tak - odpowiedział i wziął ją na ręce.
Była lekka jak piórko.
- Czy ty w ogóle coś jadasz? - zdziwił się.
- Oczywiście, że tak. Chyba że jakiś biznesmen wytrąca
mi lunch z ręki. Postaw mnie.
- Nie. - Może wcale nie jest za chuda, pomyślał, przyci
skając ją mocniej. Kształty miała całkiem niczego.
- Nie jedziemy windą?.- spytała.
- Nie, zejdziemy schodami.
- Upuścisz mnie.
20
Marion Lennox
- Nie upuszczę.
- Nikt mnie dotąd nie nosił - westchnęła i przestała się
wiercić. - Dobrze. - Zamrugała zielonymi oczami. - Może
nawet mi się to spodoba.
- Może.
Intrygowała go.
Ruby musiała uprzedzić kierowcę, bo nawet nie mrug
nął na widok szefa dźwigającego niezwykły ciężar i zanim
Marcus podszedł do samochodu, otworzył tylne drzwi
Peta wcale się nie paliła, by wsiąść do limuzyny o przy
ciemnianych szybach.
- Matko święta! Nie pojadę czymś takim.
- Zachowujesz się jak prowincjuszka - zauważył.
- Trudno, ty za to wyglądasz jak szef mafii. Limuzyna,
przyciemnione szyby, kierowca. O Boże!
- Musiałem je przyciemnić. Pracuję w samochodzie.
- Jasne - zawahała się, puszczając jego szyję.
Marcus poczuł, że coś traci.
- Nikt nie może zajrzeć do środka. Skąd mam wiedzieć,
czy gdy tu wsiądę, nie skończę w betonowych bucikach?
Wystarczy.
- Robert, pomóż mi wsadzić ją do auta. Jeśli będzie trze
ba, użyj siły - powiedział ubawionemu kierowcy. - I ot
wórz te cholerne okna! Mafia... Ale wymyśliła!
Wkrótce znaleźli się w luksusowej klinice.
Peta nie potrafiła ukryć podniecenia.
- Tak po prostu wchodzisz i ktoś się tobą zajmuje?
Czekali na wynik prześwietlenia, siedząc na obitych
skórą fotelach.
-Oczywiście.
- Dla mnie to wcale nie jest oczywiste - warknęła. - Gdy-
Pośpieszny ślub
21
bym mogła przyjść tu z ciocią Hattie... - Ze złością wciągnę
ła powietrze. - Czy Charlesa Higginsa stać na tę klinikę?
- Owszem.
- Zabiję drania - mruknęła.
- Na szczęście noga nie jest złamana - uspokoił ich le
karz dyżurny. - Proszę ją oszczędzać. Pielęgniarka dopa
suje pani kule.
Po założeniu opatrunku Peta, z milczącym Marcusem
u boku, pokuśtykała do recepcji. Tam rozgniewała się jesz
cze bardziej, kiedy przyszło do płacenia.
- Sama zapłacę.
- Nie stać cię - odparł spokojnie Marcus. - Poza tym za
winiłem, więc płacę.
- Pieniądze - szepnęła. - Załatwiają wszystko. Dopóki mo
żesz wyrwać ich dostatecznie dużo.
Wsiedli do samochodu „mafioza" i Marcus polecił Ro
bertowi jechać na Piątą Aleję.
- Wystarczy, że się umyję - zaprotestowała Peta, ale po
kręcił głową.
- Charles nigdy cię nie przyjmie w takim stroju.
- Ale...
- Żadnego „ale". Pozwól sobie pomóc.
Nie mógł wprost uwierzyć, że to robi. Czyżby zwariował?
Peta niczego od niego nie oczekiwała. Mógł wycofać się
w każdej chwili. Bez żadnych konsekwencji. Popatrzył na
jej nadąsaną minę, za którą kryła się rozpacz.
Musiał jej pomóc, żeby nie wiem co.
Po raz pierwszy od lat Marcus Benson pragnął się w coś
zaangażować.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jeśli Marcus myślał, że zna kobiety, to się mylił. Przeko
nał się o tym w sklepie.
Peta nieufnie lustrowała ekskluzywne wnętrze. Eks
pedientki też spoglądały na nią podejrzliwie. Wprawdzie
uśmiechały się do Marcusa, ale wobec jego towarzyszki za
chowywały się protekcjonalnie, aczkolwiek grzecznie.
- Potrzebny nam jakiś elegancki kostium - powiedział
Marcus, a Peta obrzuciła go gniewnym spojrzeniem,
- Czuję się jak lalka Barbie, którą zamierzasz przebrać
za bizneswoman.
- Nie chcesz, żebym ci pomógł?
- Nie.
- Peta...
- W porządku. - Zerknęła na niego przepraszająco, choć
wyraz niechęci nie znikał z jej twarzy. - Wiem, jesteś miły
a ja zachowuję się głupio. Ale czuję się nie na miejscu.
- Bądź rozsądna.
- Może ten - powiedziała ekspedientka, uśmiechając się
do Marcusa i ignorując Petę.
Peta zerknęła na metkę z ceną i jęknęła.
- Oszalałeś?
- O co ci chodzi?
- Spójrz na cenę. Nie stać mnie.
Pośpieszny ślub 23
- Ja płacę. Zniszczyłem ci ubranie.
- Akurat! Oblałeś sokiem bluzkę za pięć dolarów i chcesz
zastąpić ją tym czymś, co kosztuje trzy tysiące? Trzy tysią
ce! Posłuchaj, to naprawdę miłe i cieszę się, że mam za
bandażowaną kostkę i te śliczne kule, ale to już przesada.
Zrobiłeś wystarczająco dużo. Nie mogę nic więcej przyjąć
- oświadczyła i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie dostaniesz się do Charlesa - ostrzegł ją Marcus.
Widział, jak miotają nią sprzeczne uczucia, podobnie
zresztą jak nim. Ale o dziwo, bawiło go to. Dobrze było
odgrywać rolę nieco zdeprawowanego milionera, który
bawi się w dobroczynność. Dziewczyna powinna być mu
wdzięczna. Tymczasem Peta przypominała Kopciuszka,
który twierdzi, że szklany pantofelek nie pasuje na jej no
gę, a w dodatku to nie ten fason.
- Poradzę sobie z Charlesem po swojemu - mruknęła.
- Przecież się zgodziłaś.
- Musiałam uderzyć się w głowę, kiedy spadałam ze scho
dów i dlatego dałam się zaciągnąć do snobistycznego sklepu
facetowi, który chce mi kupić kostium za sumę, pozwalającą
mi przez pół roku wykarmić rodzinę.
- Twoją rodzinę?
Na jej twarzy pojawił się grymas bólu.
- Nie będę ci opowiadać o mojej rodzinie. Przepraszam,
ale muszę już iść. Dziękuję, że pan tyle dla mnie zrobił.
-Peta...
- Nie mogę tego przyjąć, naprawdę nie mogę.
Dogonił ją trzy sklepy dalej, choć nie wiedział, czy na
dal ma ochotę jej pomagać.
W końcu zwolniła. Złość tylko na moment przytłumiła
ból w skręconej kostce.
24
Marion Lennox
Marcus wyciągnął rękę i odwrócił dziewczynę do siebie
Nie zdziwił się na widok łez.
Peta szybko wytarła twarz i zaczęła się cofać, chwieje się
niebezpiecznie. Chciał ją przytrzymać, ale cofnęła się dalej.
- Zostaw mnie
- Przepraszam.
- Nie musisz przepraszać. Starałeś się być miły.
Marcus wyszedł z roli dobrego wujaszka i spróbował
wczuć się w sytuację dziewczyny. Nie było to łatwe, ale
chyba mu się udało.
Bardzo dawno temu też był zależny od innych i wiedział
że trudniej jest brać, niż dawać. Tylko że... przez ostatnie
lata spotkał tyłu chętnych do brania. Peta wydawała mu się
inna i musiał to zaakceptować.
- Faktycznie wyszło trochę źle - zaczął.. - Pomyślałem
że mogę ci pomóc i spodobało mi się to.
- Nie możesz mi pomóc.
- Wiesz, że tak - odparł cicho. Jeśli pozwolisz.
- Tak, szastać pieniędzmi - pociągnęła nosem - to
wszystko, co potrafisz.
- Przepraszam.
Sam siebie zdumiewał. Po co się tak upierał? Przecież
nie miał pojęcia, czego ta kobieta chce od Charlesa Higgin-
sa. I nie wiedział, jak jej pomóc.
- Możemy zacząć od nowa? - spytał.
Peta pociągnęła nosem i spojrzała podejrzliwie.
- Od nowa?
- Zachowałem się jak słoń w składzie porcelany - przy-
znał. Ale naprawdę chcę ci pomóc. - Lekko dotknął jej
dłoni.
Nadal pragnęła uciec. Wyczuwał to.
Pośpieszny ślub
25
- Powiedz mi, czego potrzebujesz.
Peta wzięła głęboki wdech. Marcus doskonale pasował do
eleganckiego tłumu sunącego Piątą Aleją. Ona nie. Patrzyła
na niego przez chwilę, aż wreszcie przełamała wstyd.
- Chciałabym coś zjeść.
- Jesteś głodna?
- Pozbawiłeś mnie drożdżówki, pamiętasz? Nie zjadłam
śniadania, a to miał być mój lunch. A potem przyda mi się
bilet na metro, żebym mogła wrócić do schroniska, gdzie
zostawiłam bagaż. Muszę zostać do jutra, do pogrzebu cio
ci Hattie. To wszystko. Byłam głupia, że chciałam spotkać
się z Charlesem.
- Dobrze. - Marcus skinął głową. - Załatwię ci transport,
ale przedtem cię nakarmię. Tuż obok jest świetna i niedro
ga knajpka, Wytrzymasz ze mną jeszcze chwilę?
Popatrzyła na niego, a jej zielone oczy miały dziwny wy
raz. Kobiety, które znał, nigdy nie patrzyły na niego w ten
sposób. Z taką dezaprobatą.
- Pewnie uważasz mnie ze niewdzięcznicę - odezwała
się po chwili.
- Wcale nie. Chcę cię tylko nakarmić.
- Jak zwierzątko w zoo?
- Przepraszam - uśmiechnął się. - Źle to ująłem. Zjedz
coś ze mną.
Zaprowadził ją do baru, w którym nie jadał od lat. Właś
ciciel, postawny mężczyzna koło siedemdziesiątki, powitał
go serdecznie.
- No proszę, czy to nie sam wielki Marcus odwiedził
moje skromne progi?
- Zamknij się, Sam - warknął Marcus, a mężczyzna się
uśmiechnął.
26
Marion Lennox
- Oczywiście. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - Zerk
nął na Petę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Pięknej pani.
To jasne. A pani ma apetyt. Widzę to. Założę się, że rzuci
się pani na któryś z moich specjałów, nie dbając o kalorie.
- Chyba tak. - Dziewczyna się rozluźniła. - Co macie
dobrego?
- U mnie wszystko jest dobre. - Sam zerknął na Mar
cusa, który delikatnie skinął głową. - Może zjedlibyście
specjalność firmy? Mój lunch dnia. Usiądźcie, zajmijcie się
rozmową, a ja zatroszczę się o wasz posiłek.
Bar Sama słynął w całym mieście. Właściciel wyczuwał
potrzeby klientów i zaspokajał je. Wszyscy przychodzili tu
przez wzgląd na dobrą kuchnię i przyjacielską atmosferę.
Sam zapewniał i jedno, i drugie w wielkich ilościach.
Jedzenie było wspaniałe: wielki parujący kociołek zupy
rybnej według, jak oznajmił Sam, przepisu jego babci, a do
tego rozpływające się w ustach kukurydziane placuszki.
Marcus zaczął się zastanawiać, dlaczego od tak dawna
tu nie zaglądał. Usiadł wygodnie, delektując się jedzeniem
i atmosferą. Klientela Sama składała się głównie ze studen
tów i artystów, których apetyt był odwrotnie proporcjonal
ny do zasobności kieszeni.
Marcus, patrząc na zajadającą z apetytem Petę, przy
pomniał sobie wczorajszą randkę z Elizabeth. Bystra, szy
kowna i piękna prawniczka podłubała w sałatce, wypiła
pół szklanki wina i wymówiła się od deseru. Cóż, smukła
talia wymaga wyrzeczeń, pomyślał Marcus, i choć potem
Elizabeth zaprosiła go do swego wspaniałego mieszkania
na kawę, nie miał ochoty posunąć się dalej.
- Patrzysz na mnie jak na ciekawy okaz - powiedziała
Peta, zagryzając zupę plackiem.
Pośpieszny ślub
27
' - Jesteś Australijką - wyjaśnił.
- Nigdy nie widziałeś Australijczyka?
- Żadnego, któremu tak smakowałaby zupa rybna.
- Jest przepyszna. - Dziewczyna się uśmiechnęła.
Marcusowi zaparło dech. Ten uśmiech mógł rzucić na
kolana każdego mężczyznę. Gdzie ona się tego nauczyła?
I te dołeczki w policzkach...
Weź się w garść, Benson, upomniał się w duchu. Zaan
gażowanie jest ci potrzebne jak dziura w moście.
- Powiesz mi, dlaczego chcesz się spotkać z Charlesem
Higginsem? - spytał, i jej uśmiech zbladł.
Poczuł ukłucie w sercu. Cholera, nie powinien o tym
wspominać. Ale w końcu dlatego znalazła się na tych scho
dach. Zaintrygowała go jej historia.
Ta dziewczyna odmówiła przyjęcia kostiumu za trzy ty
siące dolarów. Tak po prostu. Czy któraś z jego znajomych
zrobiłaby coś takiego?
- Owszem, zrzuciłeś mnie ze schodów, ale to trochę mo
ja wina - powiedziała i dodała, jakby czytała w jego my
ślach. - Nie chcę być nikomu nic dłużna. Wydałbyś trzy
tysiące na kostium dla mnie, a ja gryzłabym się tym do
końca życia. A Charles i tak wiedziałby, że to na pokaz.
- Charles cię zna?
- Przecież mówiłam, to mój kuzyn.
- To dlaczego...
Wiedziała, o co chce spytać, więc pospieszyła z odpo
wiedzią:
- Myślisz, że jako członek rodziny powinnam mieć do
niego dostęp?
- Coś w tym guście.
- Jestem tu, bo zmarła moja ciotka - wyjaśniła. - Mat-
28
Marion Lennox
ka Charlesa. Ostatnie dni spędziłam przy jej łóżku. Nie
widziałam Charlesa. Jutro jest pogrzeb cioci Hattie
Charles przyjdzie albo i nie, ale z pewnością za to nie
zapłaci.
- Więc... - Marcus zawahał się. - Nie jesteście bliską
rodziną?
- Bardzo bliską - odparła, biorąc kolejny placuszek. - Po-
czciwa Peta. Zawsze robi dla rodziny to, co należy. Charles
nigdy.
- Więc czemu chcesz się z nim zobaczyć?
Nabrała powietrza, jak przed skokiem na głęboką wo-
dę. Opuściła widelec i zadarła podbródek, w geście, który
Marcus zaczął już rozpoznawać.
- Ciocia Hattie i mój ojciec mieli wspólną rodzinną far-
mę - wyjaśniła. - Połowę ojca odziedziczyliśmy po jego
śmierci przed dziesięciu laty. Istniała niepisana umowa, że
Hattie też przekaże nam swoją część. Niestety zapisała ją
Charlesowi. Dlatego muszę... - głos Pety zadrżał - ...prze-
konać go, żeby nie sprzedawał swojej części i pozwolił mi
prowadzić farmę, aż... będę wolna.
- Wolna?
Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu. Wciąż nie poj-
mował, o co jej chodzi.
- Ta farma dla Charlesa nic nie znaczy, a dla mnie jest
wszystkim. - Przygryzła wargi. - Ale to nie twój problem
Charles jest moim kuzynem. Ty nie masz z tym nic wspól-
nego. Dzięki za pyszne jedzenie. Teraz doprowadzę się do
ładu, wrócę i jeszcze raz spróbuję szczęścia. Jak się nie uda
trudno, wracam do domu.
Marcus zawahał się.
- Nie możesz spotkać się z nim sama.
Pośpieszny ślub 29
- Oczywiście, że mogę.
- Nie sądzę - warknął. - Charles to śliski typ. Może jest
inny w stosunku do rodziny... Zgoda, palnąłem głupstwo
z tym kostiumem za trzy tysiące, ale mój instynkt jeszcze
nigdy mnie nie zawiódł. Znajdziemy ci coś stosowniejsze-
go do ubrania i pójdę z tobą. Jeśli Higgins nie zechce cię
przyjąć, przekonam go.
-Jak?
- Jestem właścicielem budynku i wynajmuję mu lokal.
- Żartujesz.
- Nie. Postanowiłem, że nie przedłużę z nim umowy, ale
Higgins jeszcze o tym nie wie. Mogę go przycisnąć.
-Ale...
- Dopij wodę sodową - przerwał jej, sam nie mogąc się
nadziwić, że to robi. Angażował się coraz mocniej. - Nie
możemy pozwolić, żeby Charles czekał, prawda?
Znów pojechali na zakupy, ale tym razem do domu to
warowego o umiarkowanych cenach. Peta sama wybrała
skromną spódniczkę, bluzkę i sznurowane sandałki. Wy
glądała wspaniale. Marcus zastanawiał się, czemu kobiety
noszą kostiumy za trzy tysiące dolarów, skoro mogą wyglą
dać dobrze w czymś tańszym.
Chociaż chyba nie miał racji, Peta była przecież inna niż
wszystkie kobiety.
Wsiedli do limuzyny i Robert ruszył z powrotem do
biura.
Peta była blada i mocno zaciskała pięści, choć starała się
ukryć zdenerwowanie. Właśnie mijali Central Park.
- Zawsze chciałam zobaczyć Central Park - powiedziała.
- Od dziecka marzyłam, by objechać go konno.
- Jesteś wiejską dziewczyną?
30 Marion Lennox
- Mówiłam ci, że mieszkamy na farmie. Sprzedajemy
mleko.
- My, to znaczy kto?
- Czy to ważne?
- Mieszkasz na farmie i marzyłaś o przejażdżce konnej
po Nowym Jorku?
- Po Central Parku - sprostowała i uśmiechnęła się nie
pewnie. - John Lennon kochał ten park - dodała. - I Ja-
ckie Kennedy też. Wszyscy, o których czytałam.
- Podziwiałaś Jackie?
- To była dama z klasą.
- A John Lennon?
- Och, te jego seksowne okularki! - roześmiała się
i wreszcie rozluźniła dłonie.
- Który z nich jeszcze był seksy? Tylko John? A Paul?
George? A taki Ringo?
- Ringo też - przyznała. - Kiedy oglądam stare klipy
myślę, że był milutki. Kojarzy mi się z parowozikiem.
Co ona z nim wyprawia? Zamiast negocjować wielo
milionowy kontrakt, dyskutuje o seksapilu Ringa. I nawet
mu się to podoba.
Dojechali na miejsce i Peta znów zacisnęła pięści.
- Bez paniki - powiedział Marcus i ku własnemu zdu
mieniu położył rękę ma jej dłoni.
To dotknięcie zdumiało oboje. Poczuli jakby przepływ
prądu, ciepło, intymność i jakąś nieokreśloną przyjemność.
- Będę tuż za tobą - zaskoczony Marcus usłyszał własne
słowa. - Tuż, tuż.
Panna Pritchard, alias Attyla, sekretarka Charlesa, była
w swym normalnym, złym humorze. Peta natknęła się na
Pośpieszny ślub 31
nią natychmiast po wyjściu z windy. Attyla nawet nie siliła
się na uprzejmość.
- O co chodzi?
- Jestem umówiona z pani szefem - odparła Peta, starając
się mówić normalnym głosem. - Miałam być o dziesiątej.
- Pan Higgins miał czas o drugiej - pogardliwie odparła
Attylla - ale ciebie nie było. Nie ma wolnych terminów aż
do końca przyszłego tygodnia.
- To proszę spytać pana Higginsa, czy nie znajdzie chwil
ki dla mnie - rozległ się spokojny głos Marcusa, który do
tej chwili stał skromnie za Petą. - Wydaje mi się, że wkrót
ce trzeba będzie renegocjować warunki wynajmu - ciąg
nął. - Jako właściciel biurowca wymagam oczywiście pro
fesjonalizmu od moich najemców. Peta była umówiona na
dziesiątą rano i wciąż czeka. Nie chcę mieć w moim gma
chu niezadowolonych klientów włóczących się po koryta
rzach. Peta, usiądź, proszę - powiedział i obdarzył sekre
tarkę swym nieodgadnionym uśmieszkiem, który podnosił
ciśnienie jego rywalom w interesach. - Proszę przekazać
panu Higginsowi, że poczekamy - oznajmił.
Zimne oczy Attyli ożywiły się nagle. Niemal wszyscy
w mieście zdawali sobie sprawę z wpływów Marcusa. Były
wręcz legendarne.
-Ale...
- Po prostu mu powiedz - syknął Marcus. - Chciałbym
to mieć już za sobą. Mam nadzieję, że pan Higgins myśli
podobnie.
Pięć minut później poproszono ich do gabinetu.
Ta rozmowa ma dla niej ogromne znaczenie, pomyślał
Marcus, obserwując, jak Peta stara się panować nad sobą.
Niestety, tłumiona złość eksplodowała na widok kuzyna.
32
Marion Lennox
Charles siedział za przepastnym mahoniowym biur
kiem. Zanim zdążył wstać, Peta podeszła i uderzyła otwar
tą dłonią w lśniący blat.
- Ty nieczuły gadzie - syknęła i Marcus zamrugał ze
zdumienia. Ale Peta nie liczyła się ze słowami. - Ściągną
łeś tu Hattie, a ona przyjechała, bo myślała, że ją kochasz.
Tymczasem ty ją opuściłeś - mówiła z pogardą. - Mogła
spokojnie umrzeć w domu. Przy mnie i przy Harrym, oto
czona kochającymi ludźmi. Ale powiedziałeś jej, że jest ci
potrzebna. Zwabiłeś ją. Jak mogłeś?
- Nic ci do moich stosunków z matką - warknął Char
les, przystojny mężczyzna koło czterdziestki, ubrany
w garnitur równie marny, co drogi. Do kuzynki odnosił
się lekceważąco. - Nie mam pojęcia, czego chcesz i cze
mu zawracasz mi głowę. - Zerknął niepewnie na Marcu
sa. - Ani jak wciągnęłaś w to pana Bensona.
- Nikt mnie w nic nie wciągnął - rzekł spokojnie Mar
cus i rozsiadł się w fotelu z miną człowieka, który się do
brze bawi.
- To sprawy rodzinne - powiedział Charles, a Marcus
obdarzył go uroczym uśmiechem.
- Możesz mnie uważać za rodzinę Pety. Peta, przejdź do
rzeczy i kończmy z tym. To miejsce źle wpływa na mój
układ nerwowy.
- Nie musisz tu siedzieć - zdenerwował się Charles.
- Jestem z tą panią. Peta, powiedz, co masz do powie
dzenia.
Peta przygryzła wargę. Wzięła głęboki wdech, by się
uspokoić.
- Testament... - zaczęła.
- A, tak, testament. - Charles znów zerknął nerwowo na
Pośpieszny ślub
33
Marcusa i zagłębił się w swym skórzanym fotelu. - A co to
bie do testamentu mojej matki?
- Hattie zamierzała przekazać mi swoją połowę farmy.
- Wcale nie, kuzynko - uśmiechnął się głupkowato.
Czemu chcę go uderzyć, zastanawiał się Marcus.
- Hattie mieszkała na farmie całe życie - odparła Peta. -
My wszyscy też, z wyjątkiem ciebie. Wyjechałeś dwadzieś
cia lat temu, ale to farma opłaciła twoje wykształcenie i po
dróż. - Dziewczyna rozejrzała się po obszernym gabinecie.
- Założę się, że to też za pieniądze z farmy. Nieźle nas kosz
towałeś. Co roku dostawałeś połowę dochodów. To głupie,
że Hattie zostawiła ci swoją część.
- Jestem jej synem.
- Ale wszyscy łożyliśmy na ciebie i ona o tym wiedziała.
Nie mogę cię spłacić. Będę musiała sprzedać farmę.
- To nie moje zmartwienie.
- Proszę, wstrzymaj się ze sprzedażą swojej części, dopó
ki Harry nie będzie pełnoletni.
- Harry może... - Higgins przypomniał sobie o obecno
ści Marcusa. - Ile Harry ma lat?
- Dwanaście.
Tymczasem Marcus nachmurzył się. Coś tu chyba nie pa
suje. Peta jest za młoda, by mieć dwunastoletniego syna.
- Charles, wiesz, jak ważna jest dla nas ta farma - błagal
nym tonem ciągnęła Peta.
- Dla mnie nie ma znaczenia.
- Opłaciła twoje studia. Pozwoliła ci zostać, kim chcia
łeś. Z przyjemnością będę wypłacała ci połowę dochodów,
a ziemia wciąż zyskuje na wartości.
- Wiem - odrzekł. - Mogę nieźle zarobić. Ty też.
- Ale ja kocham tę farmę.
34
Marion Lennox
- Dość tego. Sprzedaję i koniec.
- Charles...
- Słuchaj, jeśli to wszystko, co masz mi do powiedze
nia. .. - Znów zerknął z niesmakiem na Marcusa. - Mar
nujesz mój czas.
Peta skuliła się. Zrozumiała, że poniosła klęskę.
Marcusa to zabolało
Peta zmieniła temat.
- Przyjdziesz jutro na pogrzeb Hattie? - szepnęła.
- Nie chodzę na pogrzeby.
- Hattie była twoją matką.
- Tak - parsknął. - Ale nie żyje. Zaraz po pogrzebie far
ma trafi na rynek. Już by tam była, gdyby nie ta klauzula.
- Klauzula? - spytał Marcus.
W tym był akurat dobry. Lata praktyki nauczyły go, że
zamiast się wyrywać, lepiej siedzieć z boku, słuchać i wy
ciągać wnioski. A potem działać.
Charles zerknął na niego nieprzychylnie.
- Matka dołączyła do testamentu głupi kodycyl. Wy
szedłem, nim prawnik skończył pisać i...
- I co? - spytał Marcus.
Charles wyraźnie się zirytował.
- Mogłabym odziedziczyć część Hattie, gdybym wyszła
za mąż - wyjaśniła niezadowolona Peta. - Bez sensu. Cóż,
Hattie troszczyła się o mnie. Bała się, że poświęcę życie dla
rodziny, dlatego umieściła na końcu tę głupią klauzulę.
- Nie możesz jej spełnić?
- W ciągu tygodnia? - Peta roześmiała się z goryczą. -
Hattie... Biedna Hattie była śmiertelnie chora. Jej umysł
był zmącony, zanim jeszcze opuściła Australię. To pewnie
dlatego Charles zdołał ją namówić do przyjazdu do Stanów.
Pośpieszny ślub
35
Uległa naciskom syna i zapisała mu swoją część farmy. Kie
dy wyszedł i zostawił ją samą z prawnikiem, dodała ten ko
dycyl. Zgodnie z nim, jeśli wyjdę za mąż w ciągu tygodnia
od śmierci cioci, farma będzie moja. Mam czas do środy.
- Spojrzała na kuzyna. - Charles, błagam...
- Idź już, kradniesz mi czas. - Charles wstał, wygładził
kamizelkę i podszedł do drzwi.
Marcus zauważył, że miał nadwagę. Pompatyczny grubas.
- Przykro mi, że moja kuzynka zmarnowała i pański
czas, panie Benson - oznajmił Charles. - Wracaj na farmę,
Peta. Naciesz się nią i przemyśl, co zrobić ze swoją częścią.
Wykorzystaj popyt na ziemię, dobrze ci radzę.
Peta i Marcus w milczeniu jechali windą.
- Rozumiem, że farma jest wiele warta - odezwał się
Marcus.
Peta zamrugała gwałtownie powiekami.
- Że co? A tak.
- Więc będziesz bogata.
- Nie będę.
- Masz jakiś zawód?
- Tak, znam się na rolnictwie.
Rolnictwo. Oczywiście. Mógł się sam domyśleć.
- Masz szansę na jakąś pracę?
- Wolne żarty. Kto mnie zatrudni z czwórką dzieciaków?
- Czworo dzieci? - spytał z niedowierzaniem Marcus.
Peta wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia,
że to nie jego sprawa. Co racja, to racja.
- Byłeś dla mnie naprawdę miły. Umożliwiłeś mi spotka
nie z Charlesem. Wiedziałam, że nie mam szans, ale mu
siałam spróbować. Teraz pochowam ciocię Hattie i najbliż
szym samolotem wrócę do Australii. Na tym koniec.
36
Marion Lennox
- Masz czworo dzieci? - spytał ponownie Marcus.
Zdawał sobie sprawę z niestosowności tego pytania, ale
musiał wiedzieć. Ile ona może mieć lat?
Odruchowo spojrzał na jej talię. Niemożliwe, pomyślał.
Peta zauważyła jego spojrzenie.
- Na co się gapisz?
- Na twoją figurę - przyznał zawstydzony. - Nieźle wy
glądasz jak na czwórkę dzieci.
Peta otworzyła szeroko oczy. Po chwili roześmiała się
głośno i dźwięcznie, aż przechodnie na ulicy zaczęli się
oglądać.
- Myślałeś, że jestem samotną matką z czworgiem dzieci?
- Coś w tym rodzaju...
- To moi bracia. Daniel, Christopher, William i Har
ry. Dwadzieścia, osiemnaście, piętnaście i dwanaście lat.
Wszyscy się uczą. Farma daje im utrzymanie. Pomagają
mi. To wspaniali chłopcy. Ale teraz wszystko się skończy.
Wprawdzie rząd zapłaci za ich edukację, ale Bóg wie, gdzie
będą mieszkać. A Harry tak bardzo kocha farmę. Serce mu
pęknie, kiedy będziemy musieli wyjechać.
Marcus spoglądał na nią z niedowierzaniem.
Czterech braci? Utrzymuje czterech braci?
Mój Boże! Taki wielki ciężar spoczął na tych wątłych
barkach. Jęknął, a ona się uśmiechnęła.
- Już mówiłam, to mój kłopot, nie twój.
- Zawsze możesz wyjść za mąż - powiedział matowym
głosem, co ją nieco rozbawiło.
- Do środy? Szczerze wątpię. To był głupi kodycyl spo
rządzony przez skołowaną starszą kobietę, która rozpacz
liwie usiłowała wszystkim dogodzić. - Wzięła go za rę
kę i mocno uścisnęła. - Bardzo dziękuję za pomoc, panie
Pośpieszny ślub
37
Benson. Zrobił pan dla mnie naprawdę dużo i jestem panu
bardzo wdzięczna. Do widzenia.
Peta odwróciła się i pokuśtykała chodnikiem, po któ
rym sunął elegancki tłum zamożnej klienteli ekskluzyw
nych butików.
Marcus stał i patrzył w ślad za nią. A więc odprawiła go,
nie chciała od niego nic więcej.
Nie mógł tego znieść. Nie wiedział, co powinien zrobić,
ale coś musiał. Cokolwiek.
- Peta, zaczekaj - zawołał.
Przystanęła i odwróciła się.
-Tak?
Była szczupła, eteryczna. Zaraz zniknie na zawsze. Mar
cus zrozumiał, że to ostatni moment, by ją zatrzymać.
Ale czy na pewno tego chciał? Obiecał sobie, że nigdy
się nie zaangażuje, i jak dotąd trwał w tym postanowieniu.
Cóż, albo złamie obietnicę, albo pozwoli jej odejść i zabrać
ten straszny ciężar do Australii.
Właściwie wcale jej nie znał. Miał do załatwienia intrat
ny interes, a wieczorem randkę z kobietą, z którą każdy
mężczyzna w Nowym Jorku chciałby się pokazać...
Peta spoglądała na niego pytająco.
- Jest sposób, byś mogła wyjść za mąż do środy - zawo
łał, zwracając uwagę przechodniów.
- Jaki? - zdumiała się Peta.
Dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów zatłoczonego
chodnika.
- Możesz wyjść za mnie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Wciąż miała
smutną, zrezygnowaną minę. To był koniec jej świata. Ju
tro pochowa ciocię Hattie, a potem wsiądzie do samolotu
i w domu oznajmi chłopcom, że nie ma już wpływu na ich
przyszłość.
Albo...
Co on powiedział?.
- Co ty powiedziałeś? - spytała wreszcie, budząc ogólny
śmiech wśród przechodniów.
Słowa Marcusa zdumiały nie tylko ją. Sporo osób zaczę
ło się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Prosi cię, żebyś za niego wyszła, złotko - podpowie
działa jakaś starsza pani. - Wygląda na dobrą partię. Na
twoim miejscu bym to przemyślała.
- Jest młoda - wtrącił jakiś mężczyzna. - W dodatku
ładna. Ma jeszcze sporo czasu.
- Ale spójrz na jego garnitur - odparła starsza pani. -
Facet jest nadziany. Zgódź się, złotko, tylko nie podpisuj
żadnej intercyzy. Bierz go z całym dobrodziejstwem.
- Co za komiczne oświadczyny - zauważył ktoś inny. - Czy
ona jest trędowata, że facet oświadcza się jej na odległość?
- Twoja dziewczyna jest trędowata? - zdumiał się na
stępny. - Dlatego ma kule?
Pośpieszny ślub
39
Nawet Marcus musiał się uśmiechnąć. Peta też. To jakiś
żart, pomyślała. Może w kiepskim guście, ale zawsze.
- Dziękuję - zawołała, starając się zachować resztki god
ności. - To bardzo miła propozycja, ale mam przed sobą
pogrzeb, a potem powrotną podróż do Australii.
- Peta, mówię poważnie.
Przestań, pomyślała. Na dziś mi wystarczy. Dosyć mam
niesmacznych żartów. Wszystkiego mam dosyć. Pragnęła
zaszyć się w ciemnej dziurze.
Marcus zmierzał w jej stronę, roztrącając przechod
niów. Pomyślała, że najlepiej byłoby odwrócić się i uciec,
ale nie zrobiła tego. Nie pozwalała jej na to skręcona kost
ka. Mogła tylko czekać z uprzejmą miną.
- Marcus...
- Mówię serio. - Wziął ją za ręce.
Kule upadły na chodnik i Peta poczuła się jeszcze bar
dziej bezradna.
- Peta, możemy to zrobić.
- Co takiego? - zdobyła się jedynie na cichy szept.
- Pobrać się. Chodzi o ostatnią wolę twojej ciotki. Mu
sisz wyjść za mąż przed środą, więc wyjdź za mnie.
- Ale... ty nie chcesz się ze mną żenić.
- Oczywiście, że nie. W ogóle nie chcę się żenić. W związ
ku z tym mogę ożenić się z tobą.
- To głupie.
- Wcale nie. Rozsądne.
- Rozsądne? A co w tym rozsądnego?
Peta nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać, czy uciec.
Jak mogła zaufać komuś, kogo nie znała?
Próbowała cofnąć ręce, ale Marcus przytrzymał ją jesz
cze mocniej.
40 Marion Lennox
- Peta, to może się udać.
- Jakim cudem?
Piętnaście minut później ochłonęła na tyle, by móc spo
kojnie wysłuchać propozycji Marcusa.
- Moi prawnicy przejrzą po południu testament, a jeśli
jedynym warunkiem jest zamążpójście, to chętnie służę.
Siedzieli przy kawiarnianym stoliku.
- Ale... ty tylko wytrąciłeś mi lunch - oponowała wciąż
zszokowana Peta. - Nie okaleczyłeś mnie trwale, nie naru
szyłeś mojej czci ani nie pozbawiłeś szans ma małżeństwo.
Dlaczego chcesz się ze mną ożenić?
- Bo nie lubię Charlesa Higginsa.
- To wyrzuć go z budynku. Wsyp mu soli do wody. Ode
tnij prąd. Cokolwiek, byle nie to. Wpakujesz się po uszy.
- Spokojnie. Proponuję, żebyś wyszła za mnie za mąż
i tyle. To prosta ceremonia. Wbrew dobrej radzie tej ko
biety, spiszemy intercyzę. Zrzekniemy się wzajemnych
roszczeń majątkowych i po rozwodzie każde pójdzie swo
ją drogą. Rozwiedziemy się, kiedy twoja posiadłość będzie
bezpieczna. Moi prawnicy zadbają o to.
- Wciąż czegoś nie rozumiem. - Peta zerknęła na niego
znad filiżanki kawy. Jego uśmiech mącił jej w głowie. - Do
bra, nie lubisz Charlesa Higginsa, ale to jeszcze nie powód,
by tak postąpić. To rozwiązuje moje problemy i jest tak
ważne dla mnie, że prawie mnie skusiłeś, ale gdzieś tu mu
si być jakiś haczyk. Czego chcesz w zamian?
Popatrzyła mu w twarz. To dobra twarz, myślała, stara
jąc się zachować bezstronność. Emanuje z niej ciepło i siła.
Dziewczynie mogą się przytrafić gorsze rzeczy niż małżeń
stwo z kimś takim. Zwłaszcza że ich związek nie potrwa
dłużej niż pięć minut. Ale to było szalone. Jeszcze jak!
Pośpieszny ślub
41
Marcus milczał przez chwilę, w końcu rzekł:
- Wreszcie zrobię coś pożytecznego. Może tego nie rozu
miesz, ale to dla mnie ważne.
- Wytłumacz mi.
- Chciałbym ci pomóc.
- Odgrywając rolę wspaniałomyślnego księcia? - Za
czerwieniła się i spuściła wzrok. - Przepraszam. Jestem
niewdzięcznicą.
- Czy takie odczucia budzi w tobie moja propozycja?
Zadarła dumnie głowę.
- Owszem, właśnie takie.
- Trudniej jest brać, niż dawać, co? Znam to.
- Nic o tobie nie wiem.
- Peta, pochodzę ze świata, w którym się wyłącznie bie
rze - odparł, patrząc jej uważnie w oczy. - Moja matka by
ła bardzo zachłanna. Musiałem walczyć, by coś osiągnąć.
Przyjmowałem pomoc, od kogo tylko się dało. Słowem,
przez całe życie brałem. Nareszcie mogę coś dać. Nie ocze
kuję dozgonnej wdzięczności, wystarczy zwyczajne dzięku
ję, a potem pójdziemy każde w swoją stronę. Pewnego dnia
ty też zrobisz coś dla kogoś.
- Dobry uczynek, nad którym przejdziemy do porząd
ku dziennego?
- Coś w tym guście.
- To ci dobroczynność!
- Peta...
- Co?
- Pobierzmy się i miejmy to z głowy.
- Jak mam, u licha, to zrobić?
- To proste. Weźmiemy zezwolenia i pobierzemy się.
Będzie nieco formalności, ale wystarczy odpowiednia su-
42
Marion Lennox
ma plus znajomości i kłopoty znikną. Nie trzymam naj
lepszych prawników w Nowym Jorku bez powodu. Powie
działaś, że masz czas do środy.
- Tak, ale...
- Środa jest pojutrze. Bez obaw. Wszystko pójdzie
gładko.
- Mówisz tak, jakbyś brał ślub co tydzień.
- Nigdy nie byłem żonaty.
- A jeśli za tydzień spotkasz miłość swego życia?
- To niemożliwe.
- Dlaczego? Jesteś gejem?
Marcus o mało nie wypuścił filiżanki z kawą, a gdy się
opanował, uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, Peto, nie jestem gejem.
- Nie musisz mówić takim protekcjonalnym tonem -
odparła. - Ciekawe skąd twoja niechęć do małżeństwa.
Marcus zawahał się.
- Moja matka czterokrotnie wychodziła za mąż - zaczął
trochę niechętnie. - Cztery razy! I za każdym razem od
grywała klasyczną pannę młodą. Przebierała mnie za pazia,
płonęła z podniecenia i wmawiała we mnie, że będą żyli
długo i szczęśliwie. Ale wybierała samych nieudaczników.
Każdy ślub pakował nas w coraz większe kłopoty. Podczas
ostatniej uroczystości powiedziałem sobie, że mnie to ni
gdy nie spotka. Nigdy się nie ożenię. Pewne rzeczy zostają
głęboko w nas, Peta.
- Zatem twoja matka nie miała szczęścia do mężów. To
przykre, a jednak sporo ludzi na świecie uważa małżeń
stwo za coś pozytywnego.
- Cóż, są i dobre strony... Jednak ja uważam, że najlep
sza jest niezależność.
Pośpieszny ślub
43
- Wtedy jest łatwiej?
- Tak - przyznał Marcus zupełnie szczerze.
Może to i prawda. Peta słyszała, że niezależność jest
czymś wspaniałym, ale sama jej nie doświadczyła.
Dość tego. Nie czas na użalanie się nad sobą. Właśnie
otrzymała szansę rozwiązania swoich problemów, choć to
niewiarygodne i śmieszne.
Ma poślubić tego mężczyznę?
Przyglądał się jej, czekając na odpowiedź.
- Nie znam cię.
- Nie musisz.
- Możesz być oszustem.
- Owszem. Ukradnę ci połowę farmy. Masz wybór:
zaryzykować i zaufać mi albo od razu oddać farmę
Charlesowi.
- Możesz być poważny?
- Jestem poważny.
- Ale... to się nie uda.
- Czemu? Czy jest ktoś inny, kto chce cię poślubić?
- No nie...
- Właśnie. Więc się decyduj. Nie bardzo wiem, czemu
ci to proponuję, ale wydaje mi się to rozsądne. Peta, wyj
dziesz za mnie na dobre i na złe? Póki nie rozdzieli nas od
ległość? Aż do piątku?
Tysiące myśli kłębiło się w jej głowie. Najważniejsza by
ła farma. Ale podjąć taką decyzję...
- Peta? - Marcus ścisnął mocniej jej rękę. - Peta, ja sam
tego nie rozumiem. Wystarczy, że mi zaufasz. Po prostu
powiedz „tak".
Może to wcale nie takie trudne, pomyślała. Ludzie bez
przerwy się rozwodzą. A małżeństwo? Papierek, który ła-
44
Marion Lennox
two unieważnić. Chłopcy będą bezpieczni. Przygryzła wargę,
Spojrzała w szare oczy Marcusa. Nadal trzymał ją za rękę.
- Dobrze - szepnęła. - Dobrze, Marcus. Bardzo ci dzię-
kuję. Nie wiem, czemu to robisz, ale jestem ci bardzo
wdzięczna. Tak, wyjdę za ciebie, jak najszybciej.
Robert zawiózł Petę do hotelu, a Marcus zajął się ślubem.
Musiał załatwić wszystko do środy, a nie miał pojęcia
czy to w ogóle możliwe.
Jak zwykle zwrócił się do swojej asystentki.
Nagłe wezwanie zaniepokoiło Ruby. A kiedy Marcus
polecił jej zorganizowanie ślubu, zaniemówiła z wrażenia.
- Ty? Żenisz się?
- Cóż w tym złego?
Marcus siedział za biurkiem i spokojnie obserwował
jak Ruby robi coraz większe oczy.
- Z tą.... tą... - spytała ostrożnie.
Marcus skinął głową.
- Tak. Z Petą.
Ruby otworzyła usta.
- Nie wierzę.
- Nieważne - zniecierpliwił się Marcus. - Powiedz, czy
jesteś w stanie to załatwić.
- Hmm... ślub... Nigdy nie aranżowałam ślubów, ale..
Dobrze. Da się załatwić. Masz jakieś życzenia?
- Życzenia?
- Kościelny, cywilny, róże, druhny...
- Nie, nie. Ma być szybko.
- Jak szybko?
- Jutro.
- Jutro! - Ruby aż pisnęła. - Powiedziałeś: jutro?
- Zgadza się. Najpóźniej w środę.
Pośpieszny ślub
45
- A zezwolenia? Na pewno będą ich wymagać. Formal
ności. Kolejki.
- Sypnij groszem i załatw to.
- Ale romantycznie.
- Ruby - warknął ostrzegawczo.
Ruby uniosła brwi.
- Słucham pana.
- Po prostu to załatw.
- Oczywiście, panie Benson. - Wzięła głęboki wdech, by
stłumić śmiech. - Jak się nazywa panna młoda?
- Peta.
- Wiem, jak ma na imię - powiedziała z przesadną cierp
liwością. - Ale potrzebuję nieco więcej informacji.
- Racja. - Marcus podał jej kartkę. - Spisałem jej dane.
- Peta O'Shannassy. - Ruby zerknęła na kartkę. - Dwa
dzieścia sześć lat. Australijka.
- Zgadza się.
W co on się pakuje? Peta O'Shannassy.
- Robię to dla niej - powiedział, a Ruby oderwała wzrok
od kartki i przyjrzała się mu uważnie.
- Ma kłopoty?
- Owszem.
- Opowiesz mi o nich?
Marcus westchnął. Przekonał się już dawno, że szcze
rość wobec Ruby popłaca, więc opowiedział jej wszystko
w możliwie zwięzły sposób. Kiedy skończył, asystentka
miała zupełnie inną minę. Nie była już rozbawiona.
- Będziesz potrzebował dobrej intercyzy. Niepodważalnej.
- Możesz się tym zająć bezzwłocznie?
- Jasne. Wiesz, Charles nie dopuści do tego, zwłaszcza że
w grę wchodzą pieniądze.
46
Marion Lennox
- Domyślam się.
- Nasi prawnicy zajmą się wszystkim, ale muszę mieć ko
pię testamentu. Nie chcesz chyba pakować się w to na ślepo?
- Słusznie
-Marcus...
- Tak?
- Widzisz... Peta podała swój adres kontaktowy.
- Na wypadek, gdybyś musiała wypełnić formularz.
- No tak. - Ruby znów zerknęła na kartkę. - Wiesz,
gdzie się zatrzymała?
- Nieważne. Ten ślub to czysta formalność. Jej sprawa,
gdzie mieszka.
- To najtańszy i najgorszy hotel w mieście.
- Załatwisz to? - spytał.
- Mam się tam zjawić i powiedzieć jej, że Marcus kazał
mi ją stamtąd zabrać?
- Chyba nie. - Na tyle znał już Petę, by wiedzieć, że nie
tędy droga. Ale... Przecież nie chciał się angażować!
- Muszę jechać - rzekł w końcu, a Ruby skinęła głową.
- Oczywiście - przyznała. - Marcus Benson rusza na ra
tunek. Koniec świata!
Kiedy Peta dotarła do hotelu, była kompletnie wyczer
pana. Położyła się na twardym materacu i usiłowała zasnąć.
Od przyjazdu do Stanów mało spała. Lekarz dał jej środ
ki przeciwbólowe, więc miała nadzieję, że teraz zaśnie, ale
sen nie nadchodził.
I to nie z powodu hałasu. Mieszkała tu ponad tydzień
i nauczyła się nie słyszeć pijackich wrzasków sąsiadów. Nie
martwiła się też o własne bezpieczeństwo. Nie miała żad
nych rzeczy, więc kradzież jej nie groziła. Paszport i bilet
Pośpieszny ślub
47
lotniczy trzymała w pasku pod ubraniem. To był cały jej
majątek.
Ból w kostce nieco zmalał, więc powinna zasnąć.
Ale jak? Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widzia
ła Marcusa.
Chciał ją poślubić.
Niewiarygodne! Wspaniałomyślny Marcus Benson po
ślubi Petę O'Shannassy.
Kim jest Marcus Benson?
Tego nie wiedziała.
Najrozsądniej byłoby wynająć prywatnego detektywa
i dowiedzieć się czegoś o człowieku, za którego zamierza
ła wyjść za mąż. Ale skąd wziąć środki? Dotknęła paska
z dokumentami i poczuła się lepiej. Marcusowi nie uda
się jej oszukać. Bo co takiego miała? Połowę farmy i mnó
stwo kłopotów.
Na przykład Harry.
Tak. Marcus może polubić Harry'ego, a Harry Marcu
sa. Harry to najmniejszy z jej kłopotów, choć czasem do
kuczliwy.
Kochała go bezgranicznie, ale jeśli Marcus polubiłby jej
braciszka...
Niezły pomysł. Wspaniały, nawet jeżeli to czysta fan
tazja.
Wystarczył jednak, by Peta odzyskała humor i wresz
cie usnęła.
Obudziły ją krzyki. Jak zwykle. Ludzie krzyczeli tu bez
przerwy. Połowa mieszkańców hotelu była pijana albo na-
ćpana, albo i jedno, i drugie.
W sypialni Pety stało osiem łóżek. Na czterech ostatnich
48 Marion Lennox
kłębiły się walczące ciała. Ktoś krzyczał, słychać było od
głosy razów, brzęk tłuczonego szkła i pisk kobiety.
Peta otworzyła oczy w chwili, kiedy ktoś ją podnosił.
- Zostaw mnie! - odruchowo podniosła głos.
- Nie zwracaj na siebie uwagi - polecił jej Marcus. - To
twoja torba? Bądź cicho i pozwól się stąd wyprowadzić.
Marcus ignorował jej protesty i milczał, dopóki Robert
nie wysadził ich przed bramą apartamentowca. Wjechali
windą na najwyższe piętro. Marcus zamknął drzwi i do
piero wtedy powiedział:
- Mam cię poślubić. Dlatego staram się zachować cię
przy życiu do jutra.
- Nie wychodzi mi słuchanie poleceń - odparła.
- To coś nowego - uśmiechnął się gorzko.
Stali w wykładanym czarnym marmurem i zawieszo
nym lustrami przedpokoju. Gdybym nie była tak oszoło
miona, pomyślała, wpadłabym w panikę.
- Nie mogę u ciebie zostać - zaprotestowała.
- Tego też się spodziewałem - odparł spokojnie. Kolej
no wskazał troje drzwi. - Łazienka, sypialnia, kuchnia. Ja
przenocuję w klubie. Spotkamy się rano.
Peta spojrzała na niego zawstydzona. Ten dzień nie na
leżał do niej.
- Dziękuję - szepnęła.
- Drobiazg.
- Mówię serio - dodała i wzięła go za rękę.
Zanim zorientował się, co zamierza, podniosła głowę
i lekko pocałowała go w usta. To był przelotny pocałunek.
Ot, wyraz wdzięczności. Nie powinien nikogo wprawiać
w zakłopotanie, ale kiedy Peta cofnęła się, zobaczyła zmie
szanie w oczach Marcusa.
Pośpieszny ślub 49
- Marcus...
- Lepiej już pójdę - powiedział zmienionym, gardło
wym głosem.
- Nie musisz.
Mogłaby się przespać na kanapie. Zamierzała to powie
dzieć, ale zmęczenie i leki przeciwbólowe zmogły ją i nic
nie dodała.
A co właściwie powiedziała? Że Marcus nie musi wycho
dzić? Tak, bardzo chciała, by został. Czuła się taka samotna.
Ale wstyd. Zebrała się w sobie, walcząc o resztki god
ności.
- Miałam na myśli...
- Wiem, co miałaś na myśli - odparł i uśmiechnął się.
To ten uśmiech tak na nią działa, burzy porządek jej
świata.
- Jednak lepiej sobie pójdę. - Delikatnie przesunął pal
cami po jej policzku.
Czy jej się wydawało, czy rzeczywiście się ociągał?
- Zamknij za mną drzwi - rzekł i wyszedł.
Peta była tak zamroczona, że nie mogła myśleć. Wzięła
kule i pokuśtykała w głąb mieszkania. Weszła do sypialni
i podeszła do wielkiego łóżka. Upuściła kule i padła na po
ściel. Po pięciu minutach już spała, trzymając palce na po
liczku, tam gdzie musnęła ją ręka Marcusa.
Benson leżał w łóżku w swoim klubie i klął pod nosem.
Krótka ceremonia, powtarzał sobie, i będę ją miał z głowy.
Ale kiedy wszedł do tamtego pokoju i zobaczył męż
czyzn bijących się w kobiecej sypialni, rozbite szkło...
A wyczerpana Peta spała i była całkiem bezbronna. Potem
go pocałowała. Jej pocałunek... Był taki niewinny, więc
czemu... Wiedział tylko, że kiedy powiedziała, żeby został,
50
Marion Lennox
musiał się z całych sił powstrzymywać, by nie porwać jej
w ramiona i nie zanieść do łóżka.
Zaopiekuję się nią, dopóki nie wyjedzie z Nowego Jorku,
postanowił. Tak właśnie zrobię. A potem o niej zapomnę.
Peta obudziła się w olbrzymim, wygodnym łóżku. Ro
zejrzała się dookoła i jęknęła.
Mieszkanie było ciche i bezpieczne, ale chłodne. Szaro-
biała tonacja, mnóstwo szkła i chromu. Wszystko przemy
ślane i nieprawdopodobnie drogie.
Odrzuciła kołdrę i pokuśtykała do okna. W dole rozcią
gał się Central Park. Wspaniały widok.
Odwróciła się i znów jęknęła. Ani jednej fotografii, nic
osobistego. Zupełnie jak w hotelu.
Kim jest człowiek, za którego miała wyjść za mąż?
Co ona robi w jego mieszkaniu?
Nie miała teraz czasu na roztrząsanie tych kwestii. Zerk
nęła na zegarek i przeraziła się. Pogrzeb cioci Hattie. Zo
stało pół godziny. Musiała natychmiast wychodzić.
Marcus przyniósł jej torbę z rzeczami. Wyjęła kupione
wczoraj ubranie, błyskawicznie wzięła prysznic i po chwili
była gotowa. Przystanęła w drzwiach i zerknęła na miesz
kanie. Opuszczała je bez żalu. Wprawdzie hotel był okrop
ny, ale ten apartament też nie miał ani odrobiny domowe
go ciepła... Nie cierpiała go.
To był dom Marcusa.
I co z tego? Marcus przecież nic dla niej nie znaczył.
ROZDZIAŁ CZWARTY
-Marcus...
Telefon Ruby wyrwał Marcusa ze snu. Coś niesłychanego.
Zwykle wstawał o świcie i sprawdzał rynki międzynarodowe.
Jednak po wczorajszym dniu, długo nie mógł zasnąć.
Miał narzeczoną. Wciąż nie pojmował, jak dał się wciąg
nąć w tę grę. Co więcej, zaangażował się.
Miał nadzieję, że Peta dobrze spała. Wyobraził ją sobie
w swoim bezdusznym apartamencie i po raz pierwszy ża
łował, że nie postarał się nadać mu przytulniejszego wyglą
du. Może powinien zamówić jakieś zasłony czy coś w tym
rodzaju. Nigdy o to nie dbał. Dla niego dom to miejsce,
gdzie się śpi i zmienia ubranie. Nieznani mu ludzie zatrud
nieni przez Ruby sprzątali, prali, prasowali i zostawiali go
tową kolację w lodówce, na wypadek gdyby wrócił głodny.
Nie zwracał na to uwagi. Jednak teraz chciał, żeby miesz
kanie było ładniejsze i zasypiając, postanowił zadzwonić
do dekoratora. Bez sensu. Peta wyjedzie i wygląd mieszka
nia znów przestanie mieć dla niego znaczenie.
- Zabrałeś ją stamtąd? - spytała Ruby.
-Co
- Z tego hotelu - zniecierpliwiła się Ruby.
- Tak, jest u mnie.
- U ciebie?
?
52
Marion Lennox
- Tak, ja jestem w klubie.
- Słusznie. Klub. Po drugiej stronie miasta. Ciekawe.
- O co chodzi, Ruby?
- O małżeństwo.
Milczał przez chwilę.
- Są jakieś problemy?
- Nie z samym zawarciem małżeństwa. Znalazłam sę
dziego, a prawnicy wszystko przygotowali.
- To o co chodzi?
- Nie podoba mi się, że Peta wyjeżdża.
- A co w tym złego?
- I wyjedzie już jutro?
- Tak przypuszczam.
- A ty zostajesz tutaj?
- A co niby miałbym zrobić?
- Jako prawdziwy mąż - zauważyła Ruby - powinieneś
z nią pojechać.
Marcus się zirytował.
- Ruby, to nie jest prawdziwe małżeństwo.
- Tak właśnie twierdzą nasze asy od prawa - odparowała
Ruby. - Adam i Gloria uważają, że muszą zostać spełnione
pewne warunki, żeby małżeństwo zostało uznane za ważne.
Sam ślub nie wystarczy. Charles natychmiast to obali. Na
nic twoje wpływy i znajomości, dopóki nie spędzicie ra
zem pewnego czasu. Jeśli już się zdecydowałeś w to wejść,
zrób wszystko, jak należy.
- Co to znaczy?
- Cóż... - Ruby wzięła głęboki wdech. - Adam, Gloria
i ja zastanawiamy się nad tym.
Adam i Gloria, dwa najtęższe umysły prawnicze firmy.
Do tego Ruby. Sama śmietanka.
Pośpieszny ślub 53
- I co wymyśliliście? - spytał ostrożnie Marcus.
- Że powinieneś wziąć urlop.
Zaskoczyła go.
- Jesteś tam jeszcze?
- Możliwe - odparł nieufnie.
- Byłeś kiedyś na urlopie?
- Nie potrzebuję...
- Marcus, zarabiałeś pieniądze od dwunastego roku ży
cia, odkąd opuściła cię matka - powiedziała Ruby, a Mar
cus omal nie wypuścił słuchawki.
- Co, do cholery?
- Myślałeś, że nie wiem? Że nikt z nas nie wie? Walczyłeś
o każdą minutę swego życia.
-Ruby...
- Wiem - w głosie Ruby słychać było zniecierpliwienie.
Dotąd nigdy nie wkraczali w swoje prywatne życie. I tak
było dobrze. Teraz najwyraźniej Ruby postanowiła złamać
tę zasadę.
- Marcus, zaczęłam pracować, bo mój mąż i dziecko zgi
nęli w wypadku samochodowym - powiedziała nieco cie
plejszym tonem niż zwykle. - Wypełniłam życie pracą, bo
straciłam miłość i nie zostało mi nic. Ale ty... Ty nawet
nie zacząłeś.
Mąż i dziecko. Ruby miała męża i dziecko? Oboje zginęli?
Nie wiedział o tym. Dlaczego? Bo nigdy nie spytał. Do
myślał się, że coś zaszło w jej życiu, ale nigdy o to nie spy
tał, bo to nie jego sprawa. Ruby też nie wkraczała w jego
prywatność. Czemu robi to teraz?
- Sugerujesz mi, że mam się zakochać? - spytał.
Ruby roześmiała się. Śmiała się rzadko, i to też dało
Marcusowi do myślenia.
54 Marion Lennox
Właściwie wcale jej nie znał,
- Nie oczekujmy cudu - odrzekła Ruby. - Ale praktycz
nie załatwiłeś umowę na handel internetowy z Fordem
i przez kilka tygodni poradzimy sobie ze wszystkim sami.
Jeżeli to małżeństwo ma wyglądać poważnie, powinieneś
wziąć urlop i zwiedzić Australię.
- Kilka dni niczego nie zmieni - powiedział, ale Ruby
była na to przygotowana.
- Kilka dni nie, ale dwa tygodnie owszem. Sprawdzi
liśmy. Precedens stworzyła sprawa Amersonów. Amer-
sonowie pobrali się, spędzili dwa tygodnie w podróży
poślubnej, po czym rozjechali się do pracy w różne stro
ny świata. Dzwonili do siebie co tydzień i wysyłali sobie
maile. Wkrótce on zginął, żona odziedziczyła wszystko,
ale brat domagał się zwrotu jego nieruchomości, kwe
stionując ważność związku. Sędzia uznał jednak, że
wszystko jest w porządku. Wykorzystamy ten precedens.
Dwa tygodnie w Australii, potem telefony i maile. Ina
czej nic z tego.
- Dwa tygodnie?
- Co najmniej.
- Nie mogę.
- Możesz - znów usłyszał śmiech. - Wiesz, że możesz.
To miła dziewczyna.
- Co takiego?
- A nie?
Ruby odłożyła słuchawkę.
Zdumiony i oszołomiony Marcus wpatrywał się w sufit
i starał się uporządkować myśli. Sprawy poważnie się za
gmatwały.
Myślał o miejscu, w którym wczoraj znalazł Petę. O tym,
Pośpieszny ślub
55
od czego zaczynał i jak ciężko walczył, by znaleźć się tam,
gdzie jest teraz.
Myślał o Ruby, która przez te wszystkie lata nie powie
działa mu o mężu i dziecku. O tym, czemu nigdy jej o nic
nie spytał.
Przypomniał sobie, jak Peta wzięła go za rękę, jak go
pocałowała...
Urlop. Chyba te dwa tygodnie mu nie zaszkodzą.
- Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz.
Peta stała w krzykliwie przybranej kaplicy domu po
grzebowego. Była sama. Charles, rzecz jasna, nie przyszedł.
Nie lubiła go od dawna, ale teraz... Spojrzała na prostą,
drewnianą trumnę i starała się nie myśleć, jak bardzo za
wiedziona byłaby ciocia Hattie, gdyby wiedziała, że jej syn
nie przyszedł.
Chciała przywołać wspomnienia o wielu dobrych chwi
lach, o Hattie, którą znała i kochała, która zastępowała
jej matkę. Ale dobre chwile nie przychodziły jej na myśl.
Drażniło ją, że Hattie zostanie pochowana tu, a nie przy
jej ukochanym kościele w Australii. I to małżeństwo z nie
znajomym. Dla spadku.
Małżeństwo. Co za szalony pomysł.
Ksiądz dokończył modlitwę i spojrzał przepraszająco na
Petę. Starał się być uprzejmy. Rozumiał, że mogła poczuć się
dotknięta krótkim nabożeństwem, ale miał tego ranka trzy
pogrzeby. Kotara zasłoniła trumnę i już było po wszystkim.
- Cieszyłaby się, widząc cię tutaj.
Peta podskoczyła na dźwięk znajomego głosu. Gdy
Marcus położył dłoń na jej ramieniu, zapragnęła przytulić
się do niego i zaszlochać.
56 Marion Lennox
- Marcus...
- Nie zastałem cię w mieszkaniu. Potem zadzwoniła Ru-
by i poinformowała mnie, gdzie jesteś. Przepraszam, że się
spóźniłem.
-Ale... dlaczego?
- Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie - odparł. - I chy
ba od tego są mężowie. - Uśmiechnął się. - Kochałaś ją?
Peta skinęła głową.
- Poszperałem tu i ówdzie. - Marcus rozejrzał się wokół
niepewnie. - Twoja ciotka wróciła do Stanów, kiedy już by
ła chora. Na żądanie Charlesa.
- Jej domem była Australia - wyjaśniła Peta - ale Char
les chciał, żeby umarła tutaj.
- Dlaczego?
- Nie domyślasz się? - wzruszyła ramionami Peta. -
Przyleciał do Australii, kiedy lekarze powiedzieli mu, że
zostało jej już niewiele życia. Myślę, że była szczęśliwa, bo
okazał jej zainteresowanie, dlatego zgodziła się na wszyst
ko. Ilekroć dzwoniła, zapewniała mnie, że jest wspaniale,
że nawet lepiej się czuje.. Potem nagle przestała się odzy
wać, a Charles nie odpowiadał na moje telefony. Martwi
łam się coraz bardziej, aż w końcu wsiadłam w samolot.
Peta nie dodała, że pochłonęło to wszystkie jej oszczęd
ności. Marcus obserwował ją w milczeniu.
- Charles nie opiekował się nią jak należy?
- Oczywiście, że nie. Ciocia była Australijką. Nie miała
ubezpieczenia. Nikt jej nie leczył, a ona czuła się coraz go
rzej. Charles umieścił ją w przytułku i przestał się nią inte
resować. Bardzo się ucieszyła, kiedy przyjechałam. Znala
złam nawet lekarza, ale było już za późno. W końcu ciocia
miewała jedynie krótkie przebłyski świadomości, ale przy-
Pośpieszny ślub
57
najmniej wiedziała, że jestem przy niej. Zmarła tydzień po
moim przyjeździe.
- Ale zmieniła testament na korzyść syna.
Peta pokręciła głową.
- Miała prawo.
- Coraz bardziej podoba mi się pomysł ze ślubem - rzekł
ponuro Marcus.
Za chwilę miał się zacząć następny pogrzeb.
- Chodźmy stąd, powinnaś coś zjeść - powiedział Marcus.
- Nie. - Peta wzięła się w garść. - Dziękuję. Muszę już
iść, naprawdę.
- Boisz się mnie? - spytał Marcus łagodniejszym tonem.
- Strach nie jest dobrym fundamentem małżeństwa.
- Nie boję się ciebie. Nawet cię nie znam. To też nie jest
dobrą podstawą związku.
- Ano nie - przyznał. - W dodatku pojawił się problem.
- Problem?
- Owszem.
- No cóż - Peta otrząsnęła się. - Nieważne. Ten ślub to
szalony i nierealny pomysł. Jutro mam samolot, a ty pew
nie masz mnóstwo pracy. Dziękuję ci za wszystko - jej głos
lekko się załamał. - Jestem ci bardzo wdzięczna. W koń
cu mało jest mężczyzn gotowych się ożenić, by pomóc
nieznajomej kobiecie. - Peta spojrzała na stojącego z bo
ku przedsiębiorcę pogrzebowego. Był wyraźnie zniecierp
liwiony. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - W po
rządku, już wychodzimy.
Uścisnęła dłoń Marcusa na pożegnanie. Tak, musi wyjść
stąd jak najprędzej.
-Do widzenia - mruknęła i odwróciła się.
Nie pozwolił jej odejść. Przytrzymał jej rękę.
Skan i przerobienie pona.
58 Marion Lennox
- Nie.
- Nie?
- Moja propozycja wciąż jest aktualna - rzekł. - Ruby
mówi, że mogę cię poślubić.
- Do licha z Ruby. Potrzebujesz błogosławieństwa asy
stentki, żeby się ożenić?
- Nie. - Marcus zerknął na przedsiębiorcę, który nadsta
wiał ucha. - Ale... Ruby odwaliła kawał roboty. Załatwiła
za nas wszystkie formalności. Oprócz tego prosiłem ją, że
by zasięgnęła informacji u prawników. Szkoda byłoby, gdy
by sam ślub nie wystarczył.
- Rzeczywiście, szkoda - powtórzyła mechanicznie Peta.
- Jeszcze pięć minut. - Marcus pokazał pięć palców
przedsiębiorcy pogrzebowemu i znów zwrócił się do Pe
ty. - Widzisz, prawnicy są zdania, że jeśli się pobierzemy
i ty jutro wyjedziesz, Charles udowodni, że nasze małżeń
stwo to farsa.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Peta otworzyła sze
rzej oczy. - Musimy skonsumować nasz związek?
Przedsiębiorca omal się nie Zakrztusił, ale napotkał
groźny wzrok Marcusa i cofnął się w stronę drzwi
-Nie - odparł Marcus. - Nie musimy konsumować
małżeństwa.
- Co za ulga.
- Wiedziałem, że tak powiesz.
Peta się uśmiechnęła. Zrobiła to dziś po raz pierwszy
i poczuła się zdecydowanie lepiej. Była wdzięczna Marcu-
sowi. Nawet jeśli ten szalony plan nie wypali, jego obec
ność przyniosła jej ulgę.
- Skoro nie musimy konsumować tego związku, to o co
chodzi?
Pośpieszny ślub
59
- Ruby twierdzi, że konieczny jest miesiąc miodowy.
Z prawnego punktu widzenia musimy spędzić ze sobą
trochę czasu, by zalegalizować nasze małżeństwo. Ruby
przypomniała mi, że od dziesięciu lat nie miałem wakacji.
Ostrzegła mnie, że jeśli nie wezmę sobie wolnego, padnę
z przepracowania. Więc... - Marcus uśmiechnął się z za
żenowaniem - jeśli odpowiada ci koncepcja miesiąca mio
dowego. .. mógłbym polecieć z tobą do Australii.
Peta spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem.
- Żartujesz.
- Nigdy nie żartuję.
- Chcesz ze mną jechać?
- Taki jest warunek.
Bezskutecznie próbowała zaczerpnąć powietrza.
- Przykro mi - pokręciła głową. - Nie potrzebuję męża.
- A ja nie potrzebuję żony. - Marcus wzruszył ramiona
mi, wciąż się uśmiechał. - Nigdy nie byłem w Australii.
- To głupie. Nie możesz wyjechać.
- Należą mi się wakacje. Ruby mówi, że powinienem za
mieszkać na twojej farmie.
- Chcesz się u mnie zatrzymać?
- Nie, ale jestem gotów to zrobić.
- Marcus - pokręciła głową - nie wiem, czy poradzę so
bie z takimi zobowiązaniami.
- Rozumiem, ale jeśli bardzo pragniesz zatrzymać far
mę, powinnaś schować dumę do kieszeni i przyjąć moją
pomoc. Zgodzić się na to, że nie żądam niczego w zamian
- uśmiechnął się.
Był równie zmieszany jak ona, ale starał się tego nie
okazywać. Jego wzrok mówił: zaufaj mi. Zapewniał ją, że
wie, co robi i że powinna go posłuchać.
60
Marion Lennox
Zaufać. Pozwolić obcemu człowiekowi pomóc sobie
w ten sposób... Szaleństwo. Niedorzeczność. Ale jego oczy
mówiły: uwierz mi, daj się poprowadzić. I Pecie, która ni
gdy dotąd nie pozwoliła nikomu się prowadzić, ta koncep
cja wydała się nagle bardzo pociągająca.
- Bez zobowiązań?
- Bez.
- Zrobię ci na drutach skarpetki na Boże Narodzenie.
- To będzie miłe - odparł, a Peta zachichotała.
- Nie widziałeś moich wytworów.
- Ale się zgadzasz?
- Nie mam wyboru - odrzekła. - Jestem ci wdzięczna,
a nie lubię mieć długów wdzięczności, więc... będziesz
chodzić w wełnianych skarpetkach!
Po wyjściu z kaplicy wstąpili do małej kafejki. Marcus
zamówił ciastka i kawę. Peta nie zaprotestowała. Zajadała
z apetytem. Oboje milczeli. Marcus przyglądał się jej, ale
o dziwo, nawet jej to nie drażniło.
- Co się stało z twoimi rodzicami? - spytał wreszcie.
- Mama zmarła przy narodzinach Harry'ego - odparła. -
Ojciec zginął dziesięć lat temu przygnieciony przez traktor.
- I odtąd ty utrzymywałaś rodzinę?
- Była jeszcze ciocia Hattie - przypomniała Peta.
- Hattie opiekowała się tobą?
- Przecież miałam szesnaście lat.
- Nie zajęła się wami?
- Byłam silna. Mogłam prowadzić farmę. Kochałam
Hattie i pewnie nie poradziłabym sobie bez niej, ale ciocia
w wieku trzydziestu lat została inwalidką.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział Marcus. - Mając
Pośpieszny ślub 61
szesnaście lat, musiałaś zająć się farmą i czwórką dzieci. Ile
lat miał twój najstarszy brat?
- Daniel miał jedenaście lat.
- A twój kuzyn Charles?
- Charles jest dużo starszy ode mnie. Wyjechał jesz
cze przed śmiercią mojego ojca. Hattie wysyłała mu swoją
część dochodów farmy. Widywaliśmy go tylko wtedy, kie
dy chciał więcej pieniędzy. - Peta przygryzła wargę. - Cio
cia nie wiedziała... że jemu powodzi się tak dobrze. Wciąż
chciał więcej.
- Szesnaście lat... A szkoła?
- Rzuciłam ją bez żalu. Kocham pracę na roli.
- Musiałaś rzucić szkołę.
- Owszem - przyznała uczciwie. - Musiałam.
- A teraz?
- Mam kwitnącą farmę.
- Chłopcy ci pomagają?
- No pewnie. Tyle że Daniel i Christopher studiują,
a William uczy się w liceum w mieście. - Uśmiechnęła się
na myśl o aspiracjach braci. - Daniel będzie weterynarzem,
a Christopher jest na pierwszym roku prawa. William też
jest bardzo zdolny. Dostaje nawet stypendium.
- Ale to ty ich utrzymujesz.
Peta pokręciła głową.
- Nie, wszyscy pracują. W czasie wakacji.
- A czwarty brat?
- Harry. - Peta uśmiechnęła się promiennie. - Harry jest.
wspaniały. Pokochasz... to znaczy polubisz go.
- Gdzie on teraz jest?
- Waletuje u Daniela w akademiku - westchnęła. - Był
taki nieszczęśliwy, kiedy wyjeżdżałam. Ma dopiero dwa-
62 Marion Lennox
naście lat. Pomyśleliśmy, że będzie lepiej, kiedy zostanie
z braćmi. Oni są wspaniali, ale muszę wracać.
- Na to wygląda. - Patrzył na nią z podziwem. - Dźwi
gasz taki ciężar...
- Hej, to moja rodzina - odparła. - A co ty byś zrobił?
Zamiast odpowiedzieć, Marcus zerknął jej przez ramię
i uśmiechnął się. Obejrzała się zaciekawiona. Przez szybę ma
chała do nich Ruby.
- Mogę ci powiedzieć, co zrobię - powiedział wesoło Mar
cus i pomachał zapraszająco do Ruby. - Oddam cię w ręce
Ruby, żeby zmieniła cię w pannę młodą. Muszę dokończyć
pewien interes, a potem jestem wolny. Ożenię się z tobą i po
lecę na dwa tygodnie do Australii. Pod dwoma warunkami.
- Jakimi?
- Nie każesz mi doić krów ani opiekować się dwunasto
latkiem.
Marcus był uparty, ale to nic w porównaniu z Ruby.
Odesłała Marcusa do pracy i przedstawiła Pecie swój plan.
Ku zdumieniu Pety Ruby miała wizję białego ślubu i nie
przeszkadzało jej nawet to, że do ceremonii zostały cztery
godziny.
- Mogę wziąć ślub w tym, w czym jestem - upierała się
Peta, ale Ruby nawet nie chciała o tym słyszeć
- Połowa kobiet na świecie pragnie wyjść za Marcusa
Bensona, a ty zamierzasz pójść do ślubu w zwyczajnej su
kience? Peta, on wyświadcza ci przysługę. Przynajmniej
postaraj się o zachowanie pozorów.
To brzmiało w miarę rozsądnie i Peta zdecydowała się
pójść na ustępstwa.
- Jestem spłukana - wyznała.
Pośpieszny ślub 63
Ruby zawahała się przez chwilę.
- Bez obaw. Pan Benson dał mi czek wypisany na okrą
głą sumkę na twoją ślubną kreację.
Peta gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Myślałam, że mu wyjaśniłam...
- Tak, mówiłaś mu. Przyznał wczoraj, że cię obraził.
Chciał cię ubrać w swoim stylu, a ty odmówiłaś.
- Ja nie.
- Pewnie zrobiłabym to samo - niespodziewanie wyzna
ła Ruby
- On nie jest... Nie rozumiem...
- Wychodzisz za niego - rzekła spokojnie Ruby. - Prze
cież wiesz. Nie musisz czuć się winna z tego powodu.
- Ale nie mogę przyjąć jego pieniędzy - najeżyła się Peta.
Ruby uścisnęła jej rękę.
- Możesz. Wyświadczasz mu wielką przysługę.
- Ale on chce zawładnąć moim życiem.
- Wcale nie. Po prostu po raz pierwszy się zaangażował.
- O czym ty mówisz?
- Co o nim wiesz?
- Nic, z wyjątkiem tego, że miał okropną matkę.
- Poza tym brał jeszcze udział w wojnie w Zatoce - po
wiedziała Ruby. - Marcus pochodzi z biednego środowi
ska - ciągnęła.
- Co to ma wspólnego ze mną?
- A mówił ci, jak zainwestował pierwsze dziesięć cen
tów, które zarobił? - Ruby zerknęła z ukosa. - Ma smykał
kę do robienia pieniędzy. Jest bystry. Wcześnie nauczył się
obsługi komputera. Zainwestował w Internet, zanim więk
szość ludzi o nim usłyszała. Ale nie mógł uciec od swo
ich korzeni. Był nieszczęśliwym dzieckiem. Matka znikła,
64 Marion Lennox
kiedy miał dwanaście lat, i odtąd był sam. Musiał walczyć
o przetrwanie. Kiedy wyrzuciła go ostatnia rodzina za
stępcza, wstąpił do armii. Bóg wie, czemu. Nigdy nie był
z nikim związany. Może armia miała mu zastąpić rodzinę.
A może zbrzydło mu życie.
- Ruby, to straszne.
- Tak - przyznała Ruby. - Kiedyś przyszedł do biura sier
żant z jego jednostki. Marcusa akurat nie było. Darrell miał
poważne kłopoty. Zaprosiłam go na lunch i wtedy poznałam
wojskowe perypetie mojego szefa. Darrell powiedział, że na-
oglądali się za dużo śmierci. Na początku kampanii Marcus
był twardym facetem, ale wszechobecność śmierci zmieniła
go. Zamknął się w sobie. Pewnego razu jego oddział wpadł
w zasadzkę. Większość żołnierzy zginęła. Dla Marcusa to
był koniec... Wrócił i zajął się budową swego imperium. Nic
prócz tego nie istniało. A potem zjawiłaś się ty.
- Ja? A co ja mam z tym wspólnego?
- Zależy mu - wyjaśniła Ruby. - Po raz pierwszy. Nie
jest mu obojętne, co się z tobą stanie. Naprawdę. Dlatego
zaproponował ci małżeństwo. To dla niego sprawa honoro
wa. Nawet jeśli wasz związek przetrwa tylko dwa tygodnie,
będziesz jego jedyną panną młodą. Przemyśl to, Peta. Na
prawdę chcesz zrezygnować z sukni ślubnej?
-Ale...
Ruby uśmiechnęła się i wzięła Petę za spracowane ręce.
- Zgodził się wziąć urlop, zostawić firmę na dwa tygodnie
i zaopiekować się tobą. Myślę, że jesteś mu coś winna...
- Winna?
- Podejrzewam - rzekła powoli Ruby - że to dla was oboj
ga nieco krępujące. - Uśmiechnęła się smutno. - Nic dziwne
go. Wiesz, Marcus dał mi czek na nieprzyzwoicie wysoką su-
Pośpieszny ślub
65
mę, bym zorganizowała ślub. - Ruby zawahała się. - Widzisz,
miałam córeczkę - szepnęła. - Gdyby żyła, byłaby w twoim
wieku, i to dla niej wybierałabym suknię ślubną.
Peta spojrzała w osłupieniu. Każdy czegoś potrzebował.
Nie tylko ona i jej bracia. Był jeszcze Marcus. I Ruby.
- Więc to nie tylko dla mnie i dla Marcusa?
- Chcielibyście bawić się sami? Jeśli tylko zechcesz, jeśli
mi pozwolisz, zrobię z ciebie najpiękniejszą pannę mło
dą na świecie. A potem... - spojrzała figlarnie - ...napi
szę najpiękniejsze zaproszenie i dostarczę je kurierem do
Charlesa Higginsa.
- Ty też nie lubisz Charlesa?
- Nie znoszę go. - Ruby wstała i uśmiechnęła się. - No,
jak myślisz, jesteś gotowa odrzucić skrupuły i zabawić się
trochę? Marcusa stać na to. Jest tak bogaty, że nawet tego
nie poczuje. A ślub już za parę godzin. Będzie fajnie, co?
Peta popatrzyła na Ruby. Coraz mniej rozumiała z tego,
co się działo, czuła, że wszystko wymyka się jej spod kon
troli. Ale skoro sprawy zaszły tak daleko, czemu nie pójść
na całość?
- Biała panna młoda - szepnęła.
- Całkowicie - rozpromieniła się Ruby. - Znam takie
miejsce.
- To szaleństwo.
- Ale cudowne.
- Marcus ucieknie.
- Marcus się zobowiązał - odparła Ruby. - Jego sierżant
mieszka pół godziny stąd. Zgodzisz się, żeby Darrell był
waszym drużbą? Charles dopiero się zdziwi!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Marcus się spóźniał.
Miał tyle spraw do załatwienia, że gdyby nie pomoc Ruby,
wyjazd do Australii w tak krótkim terminie byłby niemoż
liwy. Ale Ruby jak zwykle dokonała cudu. Zresztą wszyscy
w firmie stawali na głowie, by szef mógł wyjechać na urlop.
W końcu wyrwał się z biura, ale nawet tak genialny kie
rowca jak Robert nie mógł dowieźć go punktualnie na dru
gi koniec miasta.
Dziesięć minut spóźnienia...
- Mam nadzieję, że narzeczona pana nie pobije - powie
dział Robert.
Marcus zobaczył w lusterku uśmiech na jego twarzy.
- Ciekawe, ile osób wie o moim ślubie? - spytał, a Ro
bert się roześmiał.
- Pewnie wszyscy. Telefony w sekretariacie wprost się
urywały. Chyba nie zamierzał pan robić z tego tajemnicy?
Nie, nie zamierzał. Ale co będzie, jeśli zjawią się fotore
porterzy? Pomyślał z nadzieją, że Ruby zdołała przekonać
Petę, by kupiła jakąś przyzwoitą sukienkę.
Peta stała w poczekalni biura sędziego pokoju i czuła się
dziwnie. Absurdalnie, a zarazem lekko i swobodnie.
Ruby miała rację. To była świetna zabawa. Pojechały do
Pośpieszny ślub 67
największego magazynu strojów ślubnych w Nowym Jor
ku. Kiedy Ruby wyjaśniła, że ślub odbędzie się za kilka go
dzin, a Peta wychodzi za Marcusa Bensona, wszyscy rzucili
się na pomoc.
Peta przymierzała jedną wyszukaną kreację po drugiej.
Jedwabna suknia koloru kości słoniowej, którą w koń
cu wybrały, na pierwszy rzut oka prezentowała się dość
skromnie. Cienkie, niemal niewidoczne ramiączka pod
trzymywały dopasowany gorsecik z obniżoną talią, który
wspaniale podkreślał zgrabną figurę Pety. Marszczony je
dwab spódnicy opadał miękko aż do kostek.
Do sukni dobrano białe, wiązane sandałki, a wizażystka
umocowała na bujnych włosach Pety welon i nałożyła na
jej twarz delikatny makijaż.
- Taka cera nie wymaga wiele. Wyglądasz pięknie.
Peta z trudem rozpoznała swoje odbicie w lustrze.
Potem, na jej życzenie, obsługa zajęła się Ruby.
- Skoro ja się zgodziłam, ty też się nie wykręcisz!
Ruby początkowo protestowała, ale w końcu zgodziła się
na bladoniebieski kostium z surowego jedwabiu, do które
go ekspedientki dobrały uroczy kapelusik i pantofle. Jesz
cze tylko wizażystka przystrzygła modnie loki i asystentka
Marcusa również zmieniła się nie do poznania.
Całości dopełniły białe orchidee i biała limuzyna.
Marcusa nie było jeszcze na miejscu, ale przywitał je
sierżant Darrell ubrany w galowy mundur i obwieszony
odznaczeniami. Wyglądał tak wspaniale, że Peta ledwie za
uważyła blizny na jego ogorzałej twarzy.
- Niezmiernie się cieszę - powiedział Darrell. - Marcus
zasługuje na kogoś, kto go uszczęśliwi.
Zamilkł ze wzruszenia, a Peta wiedziała, jak się czuje.
68
Marion Lennox
- Jesteś pewna, że przyjedzie? - szepnęła do Ruby.
- Oczywiście. Inaczej musiałabyś poślubić Darrella.
Peta nerwowo zerkała przez okno. Na chodniku stała
grupka fotoreporterów. Widocznie czekali na kogoś waż
nego. Byli tam, już kiedy Ruby i Peta przyjechały.
- To jakiś obłęd - szepnęła, patrząc na swój piękny bu-
kiet. - Jak w szalonym śnie. Nie mogę.
W tej chwili podjechał znajomy samochód. Marcus wy
glądał nieprawdopodobnie przystojnie w czarnym garnitu
rze z białą orchideą w butonierce.
Jej... mąż?
Peta zapragnęła nagle odwrócić się i uciec, ale rozpro
mieniona Ruby trzymała ją za rękę.
Kiedy Marcus otworzył drzwi, myślał, że pomylił piętra.
Spodziewał się, że będzie to typowe biuro z urzędnikiem
za stołem, a Peta wystąpi w jakiejś w miarę przyzwoitej su
kience. Tymczasem ujrzał prawdziwą pannę młodą.
Zamarł. W jednej chwili powróciły koszmary dzieciń
stwa - śluby matki.
Peta uśmiechnęła się do niego.
Aż do tej chwili sama koncepcja białego ślubu wydawała
się mu czymś okropnym. Pamiętał napuszone kreacje swo
jej matki. Ale... Suknia Pety była po prostu olśniewająca.
Nie sądził, że kobieta może wyglądać tak ślicznie.
Nie. Tu nie chodziło o sukienkę ani o dodatki. Jej oczy...
uśmiech... sposób, w jaki spoglądała na niego na wpół
przepraszająco, na wpół zadziornie, jakby zapraszała, by
był z nią i dzielił z nią radość.
Ten uśmiech i spojrzenie wystarczyły, by zawładnąć je
go sercem. Niezdobytym sercem Marcusa Bensona.
Pośpieszny ślub 69
Ruby też zmieniła się nie do poznania. W bladoniebieskim
kostiumie wyglądała jakoś bardziej łagodnie. Jakby rozpad
ła się skorupa, która oddzielała ją od świata. Marcus tyle lat
z nią pracował, a dopiero pojawienie się Pety wywołało meta
morfozę, jakby Ruby wreszcie uporała się z przeszłością.
I jeszcze Darrell. Skąd Darrell dowiedział się o ślubie? Był
to ponury mężczyzna w średnim wieku, z którym życie nie
obeszło się łaskawie. Żona opuściła go, kiedy kurował się po
przeszczepach skóry. Wciąż ciężko przeżywał wojnę w Zato
ce i mało miał powodów do radości. Dziś Darrell włożył ga
lowy mundur, jakby przyszedł na prawdziwy ślub, po którym
państwo młodzi będą żyli długo i szczęśliwie.
Peta wciąż uśmiechała się do Marcusa, a gdy podszedł
do niej, wzięła go pod rękę. Na zewnątrz czekała prasa.
Świat chciał relacji ze ślubu Marcusa Bensona.
To nie żaden ślub. Chodzi tylko o kawałek papieru, po
wtarzał sobie Marcus. Najlepiej załatwić to jak najszybciej.
Spojrzał na Petę i jego oczy rozjaśniły się. Uśmiechnął się...
Zrobił to wyłącznie dla niej.
Wziął ją mocno za rękę i podeszli do sędziego. Wyrecy
towali swoje formułki.
- Ogłaszam was mężem i żoną...
Na dwa tygodnie?
Zupełnie zapomnieli o Charlesie. Ruby wysłała mu za
proszenie, ale nikt o nim nie myślał. Gdy przebrzmiały
uroczyste słowa, a Marcus spojrzał na oblubienicę zaszo
kowany wagą złożonej przed chwilą deklaracji, drzwi nagle
otworzyły się z trzaskiem i do sali wszedł Higgins.
Określenie „zdenerwowany" nie oddawało w pełni je
go stanu. Ten człowiek był bliski apopleksji. Zatrzymał się
70 Marion Lennox
przy drzwiach, a jego oczy wprost wychodziły z orbit. Gdy
Peta odwróciła się, by zobaczyć, kto to, ruszył w jej stronę.
Wyglądał tak, jakby chciał ją uderzyć.
Peta skuliła się.
Musiał bić ją już przedtem. Marcus zorientował się
w tym od razu. W jego życiu było tak wiele przemocy, że
potrafił wyczuć czyjeś zamiary. Przykre doświadczenia na
uczyły go również szybko reagować. Jeden ruch i Peta zna
lazła się za nim. Zasłonił ją przed wściekłością kuzyna.
- Ty mała... - Charles próbował go obejść, ale Marcus był
szybszy. Żelaznym chwytem złapał Higginsa za ramiona.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz?
- Ta... ździra! - Charles nie panował nad sobą. Bezsku
tecznie próbował wyrwać się z rąk Marcusa. - Wróciłem do
biura po lunchu i zastałem to! - Udało mu się wyswobodzić
i wyciągnąć zaproszenie. - Nie wiem, jak cię usidliła...
- Nikt mnie nie usidlił - odparł lodowato Marcus.
- A to ździra!
- Uważaj, mówisz o mojej żonie!
Żona. To słowo podziałało na Charlesa jak kubeł zimnej
wody. Wytrzeszczył oczy.
- Niemożliwe. Peta twoją żoną?
Marcus zdołał się opanować.
- To jest obraźliwe.
- Ona robi to tylko dlatego, by wyrwać mi moją włas
ność - warknął Charles. - Farma należy do mnie. Nieźle
się natrudziłem się, by ściągnąć tu staruszkę...
- Dość tego. Wynoś się! - Marcus odwrócił się do sę
dziego, który w zdumieniu obserwował tę scenę. - Czy
w budynku jest ochrona?
- Zostałem zaproszony - syknął Charles.
Pośpieszny ślub
71
- Zaproszenie unieważniono.
- Tak jak wasz ślub. To małżeństwo to zwykłe kpiny. Jest
nielegalne. Nie możesz jej poślubić i odejść z moją włas
nością. Unieważnię to.
- Nie mam zamiaru odejść od Pety po ślubie. - Marcus
celowo udał, że nie wie, o co chodzi. - Zabieram ją do Au
stralii. - Marcus objął dziewczynę i przyciągnął do siebie.
Stali przytuleni jak mąż i żona.
- Zabieram ją do domu - powtórzył, nie spuszczając
wzroku z Charlesa.
- Nigdy...
- Pogódź się z tym. - Marcus spojrzał na sierżanta. -
Darrell, skoro nie ma ochrony, czy mógłbyś się tym zająć?
- Z przyjemnością - odparł Darrell i zrobił krok w stro
nę intruza.
Charles wycofał się do drzwi.
- Przyślę wam moich prawników.
- Mam nadzieję, że oni potrafią się zachować - odrzekł
Marcus, po czym ostentacyjnie odwrócił się w stronę Ruby.
- O czym to zapomniała moja oblubienica?
Moja oblubienica... Jak dziwnie zabrzmiały te słowa.
- Możemy kontynuować? - spytała Ruby sędziego.
- Racja. Na czym skończyliśmy? A, już wiem. Ogło
siłem was mężem i żoną. - Sędzia wziął głęboki wdech
i uśmiechnął się do nowożeńców. - Już po wszystkim, moi
mili. - Zamknął księgę. - Z wyjątkiem ostatniego, mojego
ulubionego zdania, które wypowiem teraz. - Uśmiechnął
się szerzej. - Może pan pocałować pannę młodą.
Nie, Marcus usłyszał jakiś wewnętrzny głos. W oczach
Pety zobaczył panikę. Była tak samo przerażona jak on.
72 Marion Lennox
Oboje nie mogli uwierzyć, że ich szalony plan się powiódł
i teraz Marcus mógł zbliżyć usta do jej warg.
To tylko symboliczny pocałunek, tłumaczył sobie. Coś
podobnego do podpisu, który złożyli na dokumencie. Ale
gdy ich usta się zetknęły, okazało się, że to coś więcej.
Ciepło ciała Pety uderzyło Marcusowi do głowy. A jej
usta...
Były zupełnie inne od tych, które dotąd całował. Mięk
kie i uległe, a jednak wyczuwał w nich siłę. To nowe uczu
cie nie poddawało się analizie. Przestał się zastanawiać, za
pomniał o obecności Ruby, Darrella i sędziego. Skupił się
jedynie na smaku jej ust i na biciu swego serca.
Peta...
- Na pewno będziecie bardzo szczęśliwi.
Słowa sędziego przywróciły go do rzeczywistości. Z uśmie
chem czekał, by uścisnąć rękę Marcusowi, pocałować pannę
młodą i zająć się następną ceremonią...
Marcus wciąż obejmował Petę. Spojrzał na nią oszoło
miony i zobaczył w jej oczach zmieszanie.
-Przepraszam... - powiedzieli jednocześnie i natych
miast umilkli.
- Nie musicie się przed sobą tłumaczyć - uśmiechnął się
sędzia, wyciągając rękę do Marcusa. Magiczna chwila mi
nęła. - Mężczyzna nie przeprasza za to, że pocałował żo
nę i na odwrót. - Uścisnął dłoń Marcusa i pocałował Petę
w policzek. - Moje gratulacje. - Zerknął znacząco na zega
rek. - W sekretariacie czekają dokumenty. Dużo szczęścia
na nowej drodze życia.
Przez następną godzinę Marcus działał jak automat.
Podpisał dokumenty, przyjął gratulacje. Stawił czoło pra-
Pośpieszny ślub 73
sie. Z uśmiechem pozował z żoną do zdjęć. Zjadł kolację
w lokalu i wysłuchał nieśmiałego przemówienia Darrella.
Wreszcie oficjalna część wieczoru dobiegła końca.
- Darrell i ja pojedziemy do domu taksówką - oznajmiła
szefowi Ruby, wyjmując z torby jakiś pakiecik. - To wasze
bilety, pański paszport i wszystkie potrzebne dokumenty.
Samolot jest jutro o dziewiątej rano.
- Mój jest dopiero jutro wieczorem - wtrąciła Peta.
- Pozwoliliśmy sobie zmienić twoją rezerwację -
odparła Ruby. - Dziś miałaś przedsmak popularności.
Kiedy wieść o ślubie Marcusa pojawi się na pierwszych
stronach gazet, nie spodoba ci się zamieszanie wokół
was. Brukowce chciały wyswatać Marcusa, odkąd zaro
bił pierwszy milion.
- A ty złapałaś go na haczyk - uśmiechnął się Darrell.
- Nikogo nie łapałam - zarumieniła się Peta. - Sam się
zaczepił na żyłce.
- I sam się odczepi za dwa tygodnie - zauważyła Ruby.
Spojrzała na Darrella. - Zostawmy już tych dwoje węd
karzy.
- Doskonały pomysł - ucieszył się Darrell. Uścisnął rękę
Marcusa i ucałował Petę w oba policzki. - Nie spuszczaj go
z haczyka - szepnął. - Marcus potrzebuje miłości bardziej,
niż mu się zdaje.
Ruby i Darrell wyszli, Marcus został z żoną sam na sam.
- Najchętniej bym się przebrała. Czuję się w tym jak de
koracja tortu.
Peta miała rację. To było głupie. Czas pozbyć się pozo
rów. Marcus usłyszał jednak nutkę żalu w jej głosie, sam
też miał podobne odczucia. Wracali do realnego świata,
74
Marion Lennox
ale było to bolesne. Może da się jakoś przedłużyć niezwy
kłą atmosferę?
- Nawet Kopciuszek miał czas do północy - powiedział.
- Nie chcesz się już bawić w tę bajkę?
- Po co?
- Jutro wyjeżdżasz z Nowego Jorku, a jeszcze nie przeje
chałaś się wokół Central Parku. Masz ochotę?
Popatrzyła na niego jak na wariata. Potem z uśmiechem
pokazała na sukienkę.
- W tym?
- Najlepsze bajki kończą się w pełnej gali - odparł. -
Ufasz mi?
- Nie ufam nikomu, kto proponuje mi bajkę - uśmiech
nęła się przewrotnie. - Książę zawsze wydawał mi się nie
co zniewieściały.
Marcus nie mógł się nie roześmiać. Odrzucił maskę
obojętności.
- A jeśli zapewnię, że nie jestem zniewieściały...
- Nie musisz.
- Wielkie dzięki.
- Nie ma za co.
- Zapomnijmy o finansowym imperium Bensona, o far
mie i o kuzynie Charlesie. Masz na sobie baśniowy strój,
a ja nigdy dotąd nie byłem żonaty. Może machniemy cza
rodziejską różdżką i przedłużymy tę chwilę?
Peta uśmiechnęła się tak, że coś ścisnęło go za serce.
- Dobrze. - Jego przepiękna oblubienica wzięła go pod
rękę. - Panie Benson, to popołudnie zamienimy w bajkę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pojechali do Central Parku. Robert wysadził ich przy
Grand Army Plaza, gdzie czekał wspaniały faeton zaprzęg
nięty w piękne siwki. Fiakier zasalutował młodej parze.
Marcus skinął na niego.
- Czeka pan na pasażerów?
Dorożkarz rozpromienił się.
- Życzy pan przejechać się z tą damą?
- Jak najbardziej.
- Dokąd?
- Chcemy objechać cały Central Park.
- Coś takiego. - Fiakier uśmiechnął się jeszcze szerzej ,
i podrapał w głowę.
Młoda para budziła zainteresowanie przechodniów.
- Wsiadajcie. - Zwrócił się do koni: - Jazda, chłopaki.
Trzeba zapewnić tym ludziom niezapomniane popołudnie,
a ponieważ wyglądają na nowożeńców, możemy nawet dać
im rabat!
Kilka następnych godzin minęło Pecie jak we śnie. Zna
lazła się w nierealnym świecie, w którym wszystko jest
możliwe, gdzie była piękna, pożądana i kochana. Szarą co
dzienność zastąpił ślubny strój, szare oczy Marcusa, widoki
Central Parku i pozdrawiający ich przechodnie.
76
Marion Lennox
Marcus pokazywał jej wszystko, co warto zobaczyć. Gdy
dokuczała jej kostka, po prostu brał ją na ręce ku uciesze
spacerowiczów, ignorując jej protesty i piski.
Fiakier czekał cierpliwie i tylko się uśmiechał. Na po
czątku powiedzieli Robertowi, by zostawił ich na dwie go
dziny, ale minęły niemal trzy, zanim Marcus się upewnił, że
spełnił marzenia oblubienicy. W końcu dorożka zawiozła
ich do niezwykle eleganckiej restauracji. Z powodu ślubne
go stroju dostali najlepszy stolik. Peta piła wino i jadła po
trawy, których istnienia nawet nie podejrzewała.
Była zmęczona, ale szczęśliwa. Przez całe popołudnie
niewiele się odzywała. Jadła z apetytem, a Marcus przyglą
dał się jej z lekkim uśmiechem.
Kiedy kelner podał kawę, z podium dla orkiestry
popłynęła słodka muzyka. Marcus wstał z zagadkowym
uśmieszkiem.
- Zatańczysz?
Czy zatańczy? Peta poczuła zawrót głowy.
- Nie... Nie mogę... Moja kostka.
- Zaufaj mi - powiedział. - Możesz. Oprzyj się na mnie.
Dziś wieczorem wszystko jest możliwe.
Peta wstała. Marcus wziął ją w ramiona i uniósł lekko.
Orkiestra zagrała weselnego walca.
Jeszcze tego brakowało, pomyślała Peta, roześmiała się
i oparła głowę na ramieniu Marcusa.
- Z czego się śmiejesz? - spytał.
- Jesteśmy oszustami - szepnęła.
Marcus też się roześmiał.
- Przecież oboje o tym wiemy.
- O której Robert zamieni się w mysz?
Spojrzał na nią zdumiony, ale zrozumiał aluzję.
Pośpieszny ślub 77
- Nic mu nie grozi do północy. Czy jednak mogłabyś
podać mi adres, zanim uciekniesz?
- Rosella Farm, Yooralaa, Australia. Chcesz oszczędzić
czas? Słusznie, przymierzanie szklanego pantofelka trwa
łoby bardzo długo. Między Nowym Jorkiem a Yooralaa
mieszka mnóstwo kobiet.
- A może w bajce było coś nie tak. Może w rzeczywisto
ści któraś z nich będzie miała mniejszą stopę?
Peta wysunęła spod sukni prawą nogę. Z powodu oban
dażowanej kostki prawy sandałek był nieco większy.
- Muszę pamiętać, żeby zgubić lewy - mruknęła. -
W przeciwnym razie wszystko przepadło, a tobie trafi się
stukilowa oblubienica.
- Może trzeba będzie poprawić bajkę, bo ty nie uciek
niesz. Przecież zabierasz księcia do domu.
- Chwileczkę! - Peta cofnęła głowę. - Nie zapędzaj się
zbytnio. - Spojrzała na niego, próbując złapać dystans. -
Czar potrwa tylko do północy, czyli dwa tygodnie,
- Fakt - przyznał Marcus, ale wciąż unosił ją lekko, wtu
lając twarz w jej włosy.
- Może powinniśmy już wracać do domu? - szepnęła.
- Do domu?
- To znaczy ja do twojego mieszkania, a ty do klubu.
- Dziś to niemożliwe - odparł. - Jesteśmy przecież mał
żeństwem.
- I co z tego?
- Znajdujemy się w centrum zainteresowania. Chcesz,
żeby media dowiedziały się, że w noc poślubną śpimy od
dzielnie?
-Tak!
- Nie mówisz tego poważnie. Chodzi ci o... Charlesa?
78
Marion Lennox
- A o kogóżby innego?
Gdyby tylko mogła jaśniej myśleć, gdyby Marcus nie
był tak blisko.
- Więc... - zebrała się w sobie - uważasz, że powinni
śmy przenocować w tym samym mieszkaniu?
- Owszem.
- Ale...
- Mam w salonie rozkładaną kozetkę. Nie musisz się
obawiać.
- Nie obawiam się - odparła zgodnie z prawdą.
Jak mogła się go obawiać, kiedy czuła do niego to, co
dla niej samej było zaskakujące?
- Naprawdę uważasz, że powinniśmy już wracać?
- Jeszcze jeden taniec - szepnęła.
- A może dwa? - uśmiechnął się.
Bajka skończyła się na progu.
Robert odwiózł ich do domu. Marcus, ignorując prote
sty Pety, zaniósł ją do windy, potem przeniósł przez próg
mieszkania i zatrzasnął drzwi.
Stał w półmroku korytarza, wciąż trzymając Petę
w ramionach. Była niezwykle pociągająca. Jego żona! Miał
ochotę natychmiast ją pocałować...
- Przestań - powiedziała, odchylając głowę. - Marcusie
Bensonie, postaw mnie. Natychmiast.
- Myślałem...
- Wiem, o czym, wyczytałam to w twoich oczach.
-Peta...
- Wiedziałam, że będziesz czegoś chciał. - Szarpała się
tak, że w końcu musiał ją postawić.
- Niczego nie chcę.
Pośpieszny ślub
79
Popatrzyła na niego wymownie.
- Twierdzisz, że nie chcesz zaciągnąć mnie do łóżka?
Niczego bardziej nie pragnął. Wyczytała to z jego miny,
zanim przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Nie ożeniłem się z tobą po to, by zawlec cię do łóżka.
- Wiem, zrobiłeś to z uprzejmości. Ale skoro jesteśmy
małżeństwem...
- Byłaby to miła premia - przyznał. - Nie myślałaś
o tym?
- Nie pójdę z tobą do łóżka.
- Przecież coś do siebie czujemy...
- Jak kobieta i mężczyzna - parsknęła. - Kocur i koci
ca. Włożyłeś ten wspaniały garnitur, traktowałeś mnie jak
księżniczkę, więc oczywiście trochę mnie wzięło. Ale za
nic w świecie nie pójdę z tobą do łóżka.
- Dlaczego?
- Gdybym się w tobie zakochała, byłabym zgubiona.
- Dlaczego?
- Domyśl się, mądralo - powiedziała, zrzucając sandałki.
- Kładę się. Kto śpi na kozetce?
- Możesz zająć łóżko.
- Dobrze - odparła i kulejąc, poszła do sypialni.
Zamknęła za sobą drzwi.
Marcus był bardzo... rozczarowany.
Jak mogłaby spać? Leżała w olbrzymim łożu Marcusa
i patrzyła, jak światło księżyca oświetla srebrnym blaskiem
jej ślubną suknię starannie ułożoną na krześle.
Wyszłam za mąż, pomyślała.
Kiedy wyszli z biura sędziego, czekał na nich tłum fo
tografów i dziennikarzy. W Petę wycelowano mnóstwo
80 Marion Lennox
obiektywów. Może pewnego dnia, po latach, w starych pis
mach zobaczy te zdjęcia.
Zdjęcia z cudownej bajki, z Marcusem w roli księcia.
Ciekawe, czy ten książę doił kiedyś krowy?
Raczej nie. Zresztą zastrzegł przed ślubem, że nie bę
dzie tego robił.
Ta myśl rozbawiła ją. Ale teraz czas spać. Jutro czekał
ją ciężki dzień. A Marcus był tuż za ścianą. Chciał spędzić
z nią tę noc. Niełatwo uciec od marzeń. Poślubił mnie. Je
stem jego żoną, myślała.
Czy idąc z nim do łóżka, spłaciłaby dług?
Nie, ale... Peta jęknęła. To byłaby katastrofa, powie
działa do siebie, by zagłuszyć jakiś wewnętrzny głos, który
szeptał jej, by machnęła ręką na zasady i zrobiła coś, czego
nie wypada robić grzecznym dziewczynkom.
Koniec świata. Masz wszystko, prócz jego serca.
Mam jego łóżko, pomyślała, jego nazwisko, ale nie jego.
Może trzeba było się zgodzić. Może wtedy Marcus...
- Wracaj do domu, Peta - powiedziała na głos. - Trzy
maj się rzeczywistości. W niej zawiera się twoja przyszłość.
Ale teraz... - patrzyła na suknię w świetle księżyca i po
myślała o Marcusie.
Rzeczywistość wydawała się bardzo odległa.
Marcus leżał w ciemnościach i wpatrywał się w płaski,
nudny, nieciekawy sufit. Sam też był nudny i nieciekawy.
Dzisiejszy dzień był inny niż pozostałe dni jego życia.
Dziś poczuł się odmieniony.
Leżał na wznak, rozpamiętując te wszystkie śluby,
w których uczestniczył jako dziecko. Matka z błyszczący
mi z podniecenia oczami obiecywała mu cały świat.
Pośpieszny ślub
81
- On wyrwie nas z tego wszystkiego. Zaczniemy nowe
życie - powtarzała za każdym razem.
Akurat! Zwykłe mrzonki. Obiecywane nowe życie koń
czyło się, nim pokroili tort weselny, i zawsze było czarne
i okropne.
A teraz on sam złapał się na marzeniach, którymi matka
próbowała osłodzić sobie życie. Biały ślub. Bajki.
Na szczęście Peta miała dość rozsądku, bo inaczej już
trzymałby ją w ramionach! Co byłoby wyjątkowo nieroz
sądne. Ożenić się to co innego. Ale kochać się z nią jako
z żoną... nie!
Jak, do licha, dał się złapać? Żona? Australia? Najbliższa
przyszłość wyglądała idiotycznie. Oczarowała go para zie
lonych oczu, nawiedzonych tak jak oczy jego matki, para
oczu łaknących obietnic.
Ale tym razem to Marcus składał obietnice.
- Tylko że ja nie wierzę, że będziemy żyli długo i szczęś
liwie - oznajmił sufitowi. - Moje życie jest tu.
Peta umościła się w przepastnym fotelu pierwszej klasy
i próbowała pozbierać myśli.
Zajmowała pełnowymiarową leżankę. Były tu mięsiste
koce, miękka poduszka pod głowę, a z indywidualnego
centrum rozrywki sączyła się słodka muzyka.
Peta rozpoczęła powrotną drogę do rzeczywistości, do
farmy, krów i codziennego znoju. Może należy się jej jesz
cze nieco bajkowego luksusu.
Zwłaszcza że jej mąż - mąż! - leżał tuż obok. Wystar
czyło sięgnąć ręką...
Nie chciała wykonać tego gestu. Za nic. Peta O'Shannassy
miała silne poczucie rzeczywistości.
82
Marion Lennox
Mógł skorzystać z własnego odrzutowca.
- Wiesz, jak zareagowała na ubranie - powiedziała mu Ru-
by. - W ten sam sposób zareaguje na prywatny samolot.
- Ale przecież zgodziła się na suknię ślubną.
- To zupełnie co innego. Prywatny samolot będzie w jej
oczach ekstrawagancją nie do zaakceptowania.
- Ale te przesiadki na lotniskach...
- Dołącz do rodzaju ludzkiego.
- Kiedyś należałem do ludzkiej gromady - oznajmił po
nuro Marcus. - Teraz się wypisałem.
- Cóż, w takim razie udawaj przez dwa tygodnie - od
rzekła zadziornie Ruby.
W ten sposób Marcus znalazł się na pokładzie rejsowego
samolotu z perspektywą pięciogodzinnej przerwy w Tokio.
Musiał przyznać, że jest naprawdę wygodnie. A okrągłe
ze zdumienia i zachwytu oczy Pety, nawet jeśli uważała to
za marnowanie pieniędzy, były tego warte.
Peta. Jego oblubienica.
Fantazja... Rzeczywistość.
Granica między dwoma światami zacierała się z każdą
chwilą coraz bardziej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przez ostatnie godziny lotu Peta przychodziła do siebie.
Kiedy rozległ się komunikat, by zapiąć pasy przed lądowa
niem, zwróciła się do Marcusa ze zdecydowaną miną:
- Bardzo ci dziękuję. Odtąd możesz przestać udawać.
- Przestać udawać?
- To znaczy... - Zaczerwieniła się nieco i przybrała jeszcze
bardziej stanowczy wyraz twarzy. - Ten cały cyrk ze ślubem,
podróż pierwszą klasą, kupowanie mi ubrań i to, że traktu
jesz mnie jak żonę. Pięknie, ale nie musisz już tego robić.
- Przepraszam?
Uśmiechnęła się jakoś niewyraźnie.
- Wybacz, może wyraziłam się trochę niejasno. Chodzi
o to, że... No, mało kto tu o tobie słyszał. Nikogo nie bę
dzie obchodzić, czy jesteśmy małżeństwem, czy nie.
- Chcesz powiedzieć, żebym się wynosił?
- Naprawdę myślisz, że Charles będzie sprawdzał, czy je
steśmy razem?
- Z pewnością to sprawdzi.
- Ale jak?
- Opłaca się wynająć prywatnych detektywów, gdy w grę
wchodzą niemałe pieniądze.
Peta zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową.
- Dobrze - zdecydowała. - Może masz rację. Na farmie
84 Marion Lennox
nikt nie podejdzie bliżej niż do bramy, bo psy ujadają jak
wściekłe, więc możesz zająć domek Hattie. Ciocia miesz
kała oddzielnie, ale na terenie farmy.
- Nie chcesz, żebym te dwa tygodnie mieszkał z tobą?
- zdziwił się Marcus.
- Nie mam pokoju gościnnego.
- Ale masz czterech braci.
- I co z tego?
- To, że jeśli trzech przebywa aktualnie poza domem, to
chyba jakiś pokój się znajdzie?
Peta otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zawahała się.
Dopiero po chwili powtórzyła:
- Dostaniesz domek Hattie. - Po czym zmieniła temat:
- Ciekawa jestem, kto po nas wyjdzie.
Wylądowali w Melbourne, przeszli przez odprawę i niemal
natychmiast Peta znikła otoczona grupką rosłych rudzielców.
Marcus zauważył rodzinne podobieństwo, gdy chłopcy usta
wili się według starszeństwa, by uściskać siostrę. Powitanie
trwało tak długo, że obawiał się, że bracia ją zgniotą.
Wreszcie ją wypuścili. Patrzyła na nich z czułością. Czte
rech wspaniałych chłopców.
- Bardzo za wami tęskniłam - powiedziała, po czym do
dała: - Poznajcie Marcusa. .
Najstarszy chłopak, wysoki, o kanciastych ruchach, od
wrócił się z poważnym wyrazem twarzy. Podszedł bliżej
i uścisnął Marcusowi rękę nadspodziewanie mocno jak na
takiego młodzika.
- Daniel - rzekł po prostu. - Peta dzwoniła do mnie. Po
wiedziała, co pan dla nas zrobił. Jesteśmy bardzo wdzięczni.
A Marcus, opanowany światowiec, mało się nie zaczer
wienił. Na litość boską, tyle zamieszania o drobiazg...
Pośpieszny ślub 85
Chłopcy patrzyli na niego jak na dobroczyńcę, Peta
uśmiechała się i... Marcus miał tego dość.
- Ja tylko poślubiłem waszą siostrę - burknął. - Trudno
uznać to za wielkie poświęcenie z mojej strony.
Daniel uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie zgodziłbym się z panem. Ona jest bardzo apo
dyktyczna.
- Hej! - zawołała ostrzegawczo Peta.
- Jest też niechlujna - wyrwał się najmłodszy chłopiec.
- I nie potrafi gotować.
- Za to jest dobra w przyjmowaniu porodów zwierząt
- dodał następny, chyba Christopher. - Daniel kończy we
terynarię, ale nie radzi sobie tak dobrze jak Peta.
- Dość już - jęknęła Peta. - Poznaj moich braci: Daniel,
Christopher, William i Harry. Dobrze, że nie spotkałeś ich
przed ślubem, co? Pełna lista moich wad i zalet - powie
działa i przytuliła najmłodszego chłopca.
- Brakowało ci mnie?
- Tak - z zażenowaniem odparł Harry, choć pozwolił
siostrze przytulać się przez chwilę. - Możemy już wracać
do domu?
- I to ma być wdzięczność - oburzył się Daniel. - Opie
kowałem się Harrym, kiedy cię nie było.
- Nie wydało się, że masz dzikiego lokatora?
- Wszyscy wiedzieli, że u mnie waletuje - odparł Daniel.
- Nawet wykładowcy. Ale nic nie powiedzieli.
- Byłem bardzo grzeczny - pochwalił się Harry. - Na
prawdę cieszę się, że wróciłaś.
- I znowu będziesz mógł być niegrzeczny?
- Tak - przyznał Harry.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
86
Marion Lennox
Ale była to trochę nerwowa wesołość. Marcus zdawał
sobie sprawę, że to z jego powodu.
- Chyba nie macie czasu, żeby pojechać na farmę? - spy
tała Peta, a trójka pokręciła przecząco głowami.
- Jest koniec semestru - wyjaśnił Daniel. - Egzaminy.
Do domu wrócimy za trzy tygodnie, akurat na żniwa. Chy
ba że potrzebujesz nas teraz. - Chłopak spojrzał wymow
nie na Marcusa, co miało znaczyć: chyba że potrzebujesz
ochrony przed tym dziwnym facetem, którego przywio
złaś do domu. Zwłaszcza gdyby nie okazał się takim do
broczyńcą, jakiego udaje.
Daniel zerknął na zegarek.
- Po południu mam wykłady. Możemy podrzucić ci
brzdąca?
Brzdąc. Peta otoczyła ramieniem Harry'ego, a bracia spoj
rzeli na niego z minami, które mówiły, że nie uważają go za
malca. Kochająca się rodzinka, pomyślał Marcus i nagle po
czuł bijące od nich ciepło, potem jakąś dziwną tęsknotę....
- Postawiłem twoją furgonetkę na parkingu - poinfor
mował siostrę Daniel. - Ale nie możecie pojechać nią do
domu. Nie zmieścicie się.
- Myślę, że Marcus wynajmie samochód. Wątpię, czy ze
chce jechać na farmę przytulony do mnie przez cały czas.
—Czy to coś dziwnego w małżeństwie? - spytał William.
- William... - zganiła go Peta i pogroziła mu palcem,
ale chłopak tylko się uśmiechnął.
- A co my tam wiemy... - jęknął i rozłożył ręce. - Ale
wy jesteście małżeństwem od dwóch dni. Pewnie bez prze
rwy się przytulacie.
Znów wszyscy się roześmiali, jednak sytuacja była tro
chę niezręczna.
Pośpieszny ślub
87
Mili chłopcy, pomyślał Marcus i zerknął na dokumenty
podróży. Była tam umowa wynajmu samochodu.
- Tak, mam wynajęty samochód, ale możemy się wszy
scy nie zmieścić - oznajmił. - To sportowe auto szczegól
nej marki. Ruby wie, co lubię.
- Jaka to marka? - zainteresował się Harry.
- Morgan 4/4.
- Morgan? - Harry'emu oczy wyszły z orbit. - Wynają
łeś morgana 4/4? Peta, wyszłaś za faceta, który wypożycza
morgany?
- Fajnie, co? - Peta mrugnęła do Marcusa i napięcie
ustąpiło. - Zrobimy tak. Najpierw szybko zjemy coś ra
zem i podzielimy się nowinami. Potem ja poprowadzę cię
żarówkę, a Marcus i Harry pojadą za mną...
Godzinę później, zgodnie z postanowieniem Pety, Mar
cus jechał drogą wzdłuż wybrzeża Nowej Południowej
Walii nie ze swoją baśniową oblubienicą, lecz z kościstym
uczniakiem, który zadawał pytania z szybkością karabinu
maszynowego, jakby uważał, że siostra sprowadziła nie
znajomego wyłącznie dla jego rozrywki.
Im dalej posuwali się na południe, tym bardziej rósł
niepokój Marcusa. Harry bez mrugnięcia okiem przyjął
wyjaśnienia Pety, że to małżeństwo było konieczne dla za
pewnienia im powodzenia, i przylgnął do Marcusa, jakby
ten był starym znajomym siostry.
- Cieszę się, że wracam do domu - powiedział Marcuso-
wi. - Tobie też się u nas spodoba.
Peta dotarła na farmę przed nimi. Kiedy się zatrzymali,
zobaczył ją przykucniętą na stopniach werandy podupad-
88 Marion Lennox
łego domu, otoczoną sforą zachwyconych psów. Na widok
samochodu Marcusa psy rzuciły się z ujadaniem w jego
stronę, a Peta ruszyła za nimi.
Wciąż kuleje, zauważył Marcus. Była nadal tą samą Petą,
z którą rozstał się dwie godziny temu, a jednak wyglądała
nieco inaczej. Uśmiechała się jakoś tak... Uśmiech wypły
wał z niej. Dlaczego? Czyżby z radości, że wróciła do tego
zapyziałego miejsca?
Był niesprawiedliwy. Okolica była przepiękna. Char
les nie bez powodu walczył o tę ziemię. Farma ciągnęła
się wzdłuż łagodnego wybrzeża porośniętego wspaniały
mi eukaliptusami, a z tyłu osłaniało ją pasmo gór. Popo
łudniowe słońce oblewało złotym blaskiem tę baśniową
krainę.
Ale nawet złoty słoneczny blask nie mógł przemienić
starego domu w baśniowy pałac. Weranda wyglądała tak,
jakby lada chwila miała się zawalić. Reszta budynku jesz
cze gorzej.
- Witam na farmie Rosella - Peta próbowała przekrzy
czeć szczekanie psów. - Spokój, chłopaki, leżeć.
Ale psy ani myślały jej słuchać. Kiedy zorientowały się,
że Harry jest w aucie, omal nie wyskoczyły ze skóry. Har
ry wysiadł, a psy natychmiast zaczęły z nim baraszkować,
wzbijając tumany kurzu.
Marcus wpatrywał się w zdewastowany budynek.
- To naprawdę twój dom?
- Tak. - Uśmiech Pety zbladł nieco. - Ale nie przejmuj
się. Dom cioci Hattie jest w o wiele lepszym stanie. Zapro
wadzę cię tam.
- Zgoda, a potem poproszę o wycieczkę z przewodni
kiem - rzekł Marcus.
Pośpieszny ślub 89
Czy mu się zdawało, czy Peta cofnęła się o krok?
- Jutro, jak tylko Harry wróci ze szkoły, oprowadzi cię
po farmie.
Harry przestał zajmować się psami.
- Jasne. Ale najlepiej będzie, jak jutro zostanę w domu
i dotrzymam Marcusowi towarzystwa. Dziewczyny nie
wiedzą, co pokazać chłopakom.
- To nie jest najlepszy pomysł - zgasiła go siostra. - I tak
opuściłeś dużo zajęć. Za to teraz zaprowadź Marcusa do
domku cioci Hattie.
No tak, odprawiła mnie z kwitkiem, nachmurzył się
Marcus. Doskonały plan. Harry zabierze go do domu cio
ci, a Peta zajmie się swoimi sprawami.
- Najpierw zaniosę twoje rzeczy. - Marcus sięgnął po ba
gaż Pety.
Pokręciła głową i wyciągnęła rękę po torbę.
- Sama wezmę.
- Twoja kostka...
- Jest już w porządku. Postaw tutaj.
- Nie chcesz, żebym zobaczył dom?
- Nie ma nic do oglądania.
- Nie chcesz, żebym zaniósł ci to do pokoju?
- Ona śpi na werandzie - poinformował Harry. - Jest
tylko jedna sypialnia i Peta każe mi w niej spać.
- Śpisz na werandzie?
- Jest... chłodniej - odparła Peta.
- Założę się, że tak - powiedział zdumiony Marcus. -
Zwłaszcza zimą. Śpisz na werandzie przez cały rok?
- Do śmierci taty wszyscy spaliśmy na werandzie - wy
jaśnił Harry. - My, faceci, mieliśmy wielkie łóżko, a Peta
mniejsze, na drugim końcu. Kiedy tata zmarł, starsi zmusi-
90 Marion Lennox
li mnie i Williama, żebyśmy przenieśli się do środka. Szko
da, bo to mi się całkiem podobało.
- Niewiarygodne.
- To nie twoja sprawa - powiedziała Peta, a wyraz jej
twarzy sprawił, że Marcus zrezygnował z dalszych pytań.
- W domku Hattie znajdziesz najniezbędniejsze rzeczy. Je
dzenie w zamrażarce, a napoje i soki w spiżarni. Jutro ku
pię ci wszystko, czego sobie zażyczysz, a tymczasem...
- Co będziemy jedli na kolację? - spytał Marcus.
My. Celowo użył tej formy. Ale czy to było mądre? Pew
nie nie.
- Będziemy jedli kiełbaski - znów wyrwał się Harry. -
Peta zawsze smaży kiełbaski. I przypala je.
- Czy w mojej, to jest w zamrażarce Hattie też są kieł
baski?
- No pewnie - oznajmił Harry. - Peta kupuje tony kieł
basek.
- Dobrze. - Marcus uśmiechnął się do zawstydzonej
małżonki. - W takim razie dziś ja robię kolację. Spotkamy
się u mnie za godzinę.
- Nawet nie wiesz, co tam jest - jęknęła Peta.
- A daleko stąd do sklepu?
- Piętnaście minut samochodem.
- A zatem bez obaw. Wszystko gra.
- Nie umiesz gotować!
- Kto tak twierdzi?
- Naprawdę potrafisz? - spytał z podejrzliwą miną Harry.
- Nie jakieś tam... sushi?
- Wątpię - uśmiechnął się Marcus - czy przy wszyst
kich moich umiejętnościach zdołałbym przyrządzić sushi
z kiełbasy.
Pośpieszny ślub 91
- As - ucieszył się Harry. - Prawdziwy z niego as. Co,
Peta?
- Muszę wydoić krowy.
- Co, dziś wieczorem?
- Nie zapłaciłam nikomu za dojenie krów. Inaczej nie
będzie dochodów.
- Mogę ci pomóc?
- Lubię doić sama - powiedziała powściągliwie. - Ty zaj
mij się swoimi kiełbaskami.
- Ale twoja kostka...
- Jest w porządku. Nie potrzebuję pomocy.
Domek cioci Hattie nadawałby się raczej dla lalek. Był
w o wiele lepszym stanie niż pierwszy i najwyraźniej został
zbudowany dla ekstrawaganckiej kobiety.
Był niemożliwie różowy. Z zewnątrz wyglądał jesz
cze dość przyzwoicie, ale w środku wszystko było różowe.
Ściany, obrazy, bibeloty.
- Ciocia Hattie lubiła róż - wyjaśnił Harry, któremu Peta
powierzyła obowiązki gospodarza.
- To widać - odparł zdawkowo Marcus. - Okropne.
- Zgadzam się - westchnął Harry. - Nasz dom jest dużo
lepszy, choć się wali.
- Nie rozumiem - Marcus rozejrzał się wokół - czemu
ten jest lepszy od waszego?
- Lepszy?
- Jeżeli pominąć te różowości...
- A, chodzi ci o pieniądze - szyderczo zauważył Harry.
- Ciocia Hattie zawsze miała ich więcej od nas.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu?
- To proste. Dziadek był uczciwy.
92
Marion Lennox
- Uczciwy?
To wystarczyło, by Harry zaczął opowiadać historię
o niesprawiedliwości w rodzinie.
- Dziadek miał dwoje dzieci, tatę i ciocię Hattie. Ciocia
miała dziecko, czyli Charlesa, jako nastolatka, ale została
tutaj. Dziadek wybudował dla niej ten mały domek. Tata
poślubił mamę i mieli pięcioro dzieci. Kiedy dziadek umarł,
podzielił farmę na dwie części, jedną dał tacie, drugą cioci
Hattie. Dochód z farmy dzieliliśmy równo z ciocią.
- A kto pracował?
- Głównie Peta. My tylko pomagaliśmy.
- Ciocia Hattie też pomagała?
- Nigdy - skrzywił się Harry, rozglądając się po małym
domku. - Ona tylko malowała wszystko na różowo.
- To nie w porządku wobec Pety - powiedział Marcus,
a Harry skinął głową.
- Nawet bardzo, ale Charles zawsze powtarzał, że mamy
do wyboru to albo opuścić farmę. Tata nie chciał opuścić
farmy, a dopóki miał dość pieniędzy na drinki... - Harry
zacisnął wagi. - Chyba nie powinienem ci mówić, że tata
pił. Peta będzie zła.
-Nie powiem jej - nachmurzył się Marcus. - Więc...
Peta została i pracowała na farmie. Dlaczego twoi bracia
wyjechali?
- Peta ich zmusiła. Powiedziała, że wszyscy nie utrzyma
my się z farmy, więc chłopaki muszą zdobyć jakiś zawód.
- Chłopiec znów się uśmiechnął. - Kiedy Peta bierze się do
rządzenia, nikt nie śmie się jej przeciwstawić.
- Chyba masz rację.
- Naprawdę przyrządzisz kiełbaski?
- Nie, jeśli znajdę coś innego. Gdzie jest zamrażarka?
Pośpieszny ślub
93
- Pokażę ci. Hattie jeździła do miasta i kupowała różne
smakołyki. Może znajdziemy coś interesującego.
- Zobaczmy - rzekł Marcus. - Umiesz gotować?
- Nie - zdumiał się i oburzył jednocześnie Harry.
- To pora się nauczyć.
Peta wróciła z obory zmęczona. Jestem wykończona,
myślała, biorąc prysznic. Kiedy poszła do krów, a one ob
róciły w jej stronę swoje wielkie, rogate łby, poczuła, że
jest w domu.
Dom... Nikt mi go nie odbierze, powtarzała w myślach,
gdy myła krowom wymiona i zakładała końcówki dojarki.
Dom... Czuła się bezpiecznie i spokojnie.
Zawdzięczała to Marcusowi. Nieoceniony dar.
Spojrzała na złotą obrączkę. Marcus nalegał, by ją nosi
ła. Niech wszystko będzie tak, jak należy, powiedział.
A ona odesłała go do domku cioci Hattie.
Może Marcus lubi różowy kolor, pomyślała i uśmiech
nęła się. Przynajmniej będzie mu wygodnie.
A za dwa tygodnie wyjedzie. I życie znowu wróci do
normy...
- Peta? - usłyszała głos Harry'ego.
Wytknęła głowę spod prysznica.
- Co się stało?
- Marcus i ja zrobiliśmy kolację. On naprawdę jest mi
strzem. Chodź, zanim wszystko wystygnie. Marcus mówi,
żebyś się pośpieszyła.
Harry czekał na nią, niecierpliwie podskakując, kiedy
wkładała czyste dżinsy i podkoszulek.
- No chodź już, chodź.
- Czy wolałbyś zjeść kolację tylko ze mną? - spytała.
94
Marion Lennox
- Żartujesz? - obruszył się Harry. - Marcus to prawdzi
wy as.
-Tak, ale...
- Nie masz pojęcia, co ugotowaliśmy.
Peta weszła tylnymi drzwiami do domku cioci Hattie
i stanęła zdumiona. Curry! Nigdy nie czuła podobnego za
pachu w tym domu. By się go pozbyć, ciocia Hattie zużyła
by pewnie trzy pojemniki odświeżacza powietrza. Nie zno
siła takich zapachów.
W progu pojawił się Marcus.
Peta nigdy nie widziała go w swobodnym stroju.
Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, miał na sobie garni
tur. Na ślubie wyglądał jeszcze bardziej elegancko i oficjal
nie, a podróżował również w garniturze. Jak przystało na
wytrawnego podróżnika pierwszej klasy.
Teraz miał na sobie dżinsy, niemal tak spłowiałe jak jej,
a podkoszulek podkreślał mocny tors i odsłaniał mięśnie
ramion.
I co to? Włożył fartuszek. Jeden z fartuszków cioci Hat
tie. Różowy, z frędzelkami i fantazyjną kokardą.
Peta przyszła do domku cioci Hattie z mocnym posta
nowieniem, że zachowa się sztywno i oficjalnie, szybko zje,
po czym grzecznie się pożegna i wróci do siebie.
A tu nici z oficjalności. Jedno spojrzenie i była zgubiona.
Roześmiała się głośno.
- O co chodzi? - spytał Marcus. - Nie podoba ci się mój
fartuch?
- Jest... - Peta bezskutecznie walczyła o zachowanie po
wagi. - Jest bardzo ładny. Sam wiązałeś kokardę?
- Ja mu zawiązałem - pochwalił się Harry. - Miał brud-
Pośpieszny ślub
95
ne ręce i powiedział, żebym znalazł fartuch. Ciocia Hattie
miała tylko takie.
- Bardzo ładny fartuch - powtórzyła. - I ta kokarda. Cóż,
dobra robota... chłopcy. Czy to curry tak pachnie?
- Zgadłaś - uśmiechnął się Marcus, jakby dokonał cze
goś niezwykłego. - Harry powiedział, że lubi curry.
- Czy ciocia Hattie miała gotowe curry? - zaciekawiła się.
- Nigdy sama nie robiłaś curry?
- Nie.
- No to naprawdę nie umie pani gotować, pani Benson.
Pani Benson... To ją zaskoczyło. Przygryzła wargi.
- Kiedy miałam osiem lat, uczyła mnie bardzo wrażliwa
nauczycielka - wyjaśniła. - Pewnego dnia wzięła dziew
czynki na stronę i powiedziała, że jeśli chcemy coś osiąg
nąć, nie powinnyśmy się uczyć szyć, gotować ani pisać na
maszynie. Potraktowałam jej rady dosłownie.
- Doskonale - mruknął wyraźnie ubawiony Marcus.
- A więc jak zrobiłeś curry bez curry?
- Wystarczyło tylko wziąć małe słoiczki z przyprawami,
które zbierała twoja ciotka. Najwyraźniej służyły jej wy
łącznie dla ozdoby, ale miała wszystko: kolendrę, kminek,
kurkumę, kardamon i wiele innych. Ponieważ nigdy nie
otwierała tych słoiczków, przyprawy nie zwietrzały. Wy
starczyło jeszcze dodać kilka ozdobnych chili, które rosną
na werandzie, pewnie z powodu różowego koloru, do te
go mrożona baranina, puszka koncentratu pomidorowe
go, kilka cytryn z drzewka za domem i gotowe. Jesteś już
głodna?
Czy była głodna? Peta powąchała potrawę i nie miała
najmniejszych wątpliwości, że ma do czynienia z czymś
nadzwyczajnym.
96
Marion Lennox
Ale nie chodziło tylko o zapach. W domku Hattie był
mężczyzna.
Mężczyzna był w jej życiu!
Do tej pory miała do czynienia z sześcioma mężczyzna
mi. Czterech z nich, swoich braci, kochała. Z pozostałymi
dwoma nie miała najlepszych doświadczeń. Zapijaczony
ojciec i agresywny kuzyn. Wystarczy. Ani jednego faceta
więcej. Nigdy.
Podeszła do stołu, a Marcus odsunął jej krzesło, by
usiadła. Nikt nigdy przedtem tego nie robił. Marcus uśmie
chał się do niej. Nikt...
Chyba oszalała. Przecież ludzie uśmiechali się do niej.
Bez przesady!
Ale nikt nie uśmiechał się tak jak Marcus.
Jestem w domu, powtarzała sobie. To tylko dwa tygodnie.
Niech sobie gotuje, niech się zachowuje tak, jakby mu na niej
zależało, jeśli ma ochotę. Dwa tygodnie szybko miną.
Potem Marcus wyjedzie, a jej życie wróci do normy.
Czy aby na pewno?
Siedzieli naprzeciwko niego, Peta i jej mały braciszek,
i zajadali curry z takim apetytem, jakby pościli przez ty-
dzień.
Marcus lubił gotować, choć to ukrywał. Jego matka
nie potrafiła przyrządzić najprostszego dania. Do piąte-
go roku życia żywił się hamburgerami i colą. Kiedyś jeden
z kochanków matki, by ją oczarować, wynajął na wieczór
kucharza. Marcus został odesłany do łóżka, żeby nie prze-
szkadzać w romantycznym tete-a-tete, ale smakowite zapa-
chy kusiły chłopca. Rano w kuchni zostało pełno przypraw.
Marcus zbadał je i odbył długą rozmowę z sąsiadką.
Pośpieszny ślub 97
Efekty były wspaniałe. Nabył nowe umiejętności, ale
przed nikim się nie zdradził. Nie podzielił się. A dziele
nie się...
Wspaniale jest się z kimś dzielić, pomyślał. Kolacja zo
stała pochłonięta w mgnieniu oka, co sprawiło mu wielką
radość. Peta i Harry z przejęciem rozmawiali o curry. Wy
mietli wszystko do czysta, tak że trzy psy leżące pod sto
łem musiały obejść się smakiem.
- Gdzie się nauczyłeś tak gotować? - spytała Peta.
Marcus opowiedział jej swoją historię, choć czuł się dziw
nie. Odkrywał swoją przeszłość przed niemal obcą kobietą,
która sprawiała wrażenie, jakby ją to naprawdę obchodziło.
A przecież tak nie jest, pomyślał. Ta farma to jej życie,
a on nie należy do tego świata. Zdawał sobie z tego sprawę,
lecz kiedy kolacja została zjedzona, a Peta wstała, by odejść,
poczuł dziwny smutek
- Zrobię kawę - zaproponował, ale pokręciła głową.
- Rano muszę wydoić krowy. O piątej. Powinnam się już
położyć. Poza tym Harry idzie do szkoły.
- Buu...
- Harry, idziemy. - Peta pociągnęła chłopca za rękę
i gwizdnęła na psy. - Jazda, chłopaki. Pan Benson musi
się wyspać.
- Dopiero ósma - zdumiał się Marcus. - Nawet książę
z bajki nie kładzie się tak wcześnie.
- Ale Kopciuszek został w Nowym Jorku - oświadczyła
stanowczo Peta.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Cisza dzwoniła w uszach.
Peta i Harry poszli do siebie, psy pobiegły za nimi,
a Marcus został w małym różowym domku i pogrążył się
w myślach. Tylko że jego myśli nie były wcale różowe, ra
czej czarne i posępne.
Wytarł kuchnię i wypolerował różowy blat. Rozpakował
swoje rzeczy, powiesił ubrania na różowych wieszakach,
a potem gapił się na różowe ściany i rozmyślał, ile godzin
mieści się w dwu tygodniach i ile różowego jest w stanie
znieść przeciętny człowiek.
Włączył laptop i zalogował się do sieci. Była dziewiąta
wieczór, czyli piąta rano w Nowym Jorku. W firmie niko
go nie było.
W skrzynce nie znalazł żadnego maila, choć oczekiwał
obszernej korespondencji od Ruby.
Można oszaleć.
Spojrzał na komórkę. Może zadzwonić? Tyle spraw zo
stało do omówienia.
Obudziłby wszystkich.
Trudno, jego pracownicy przywykli do zwyczajów
szefa.
Ale...
- Zrób sobie wakacje - powiedziała Ruby. - Mówię po-
Pośpieszny ślub
99
ważnie, Marcus. Dwa tygodnie bez pracy. Nie chcemy żad
nych wieści od ciebie. Zobaczymy, czy wytrzymasz.
Rzuciła mu to jak wyzwanie i w pierwszej chwili pomy
ślał, że jest niemądra. A teraz, patrząc na komórkę i bez
użyteczny komputer, zrozumiał, że Ruby wcale nie była
głupia. Znała go lepiej, niż on sam. Może dlatego, że też
szła samotnie przez życie.
Dzisiejszy wieczór był wspaniały. Nauczył Harry'ego go
tować curry i radość tego chłopca sprawiła mu wielką przy
jemność. Ale jeszcze większą przyjemność sprawiło mu to, że
starsza siostra chłopaka była zachwycona kolacją.
Dziś wieczór Peta była szczęśliwa, i to poprawiło Mar-
cusowi samopoczucie. Jakoś tak...
Hola! Otrząsnął się z tych myśli. Zaczynasz robić się
sentymentalny, skarcił się w duchu. Zostaniesz tu zaledwie
dwa tygodnie. Tylko dwa tygodnie, Benson, i znikasz stąd.
Zaczynał bzikować.
Ale co, do licha, miał robić? Włączył telewizor, ale nie
miał ochoty śledzić losów bohaterów jakiejś głupiej ame
rykańskiej telenoweli. Dlaczego Australijczycy importują
takie badziewie?
Zastanawiał się, jak wpakował się w tę kabałę. Harry
i Peta na pewno poszli spać, ale on nie miał ochoty kłaść
się do łóżka. Dla niego była szósta rano czasu nowojorskie
go i czuł się rześko.
Przecież Peta też zdążyła przestawić się na czas nowo
jorski, więc może czuje się podobnie. Czy to możliwe, żeby
spała już słodko na swojej werandzie?
To musi być okropne, pomyślał wzburzony. Musi mieć
uraz z dzieciństwa. Wyobraził ją sobie, jak leży na wyr
ku o popękanych sprężynach, przykryta wytartymi koca-
100
Marion Lennox
mi, a obok, na szafce głośno tyka kulawy budzik, który ze
rwie ją przed świtem.
Ta dziewczyna jest prawdziwym Kopciuszkiem, choć nie
chce się do tego przyznać. A on... postanowił ją uratować.
Nie zaproponował jej dwutygodniowego małżeństwa,
by odgrywać rolę księcia z bajki. Na pewno może zrobić
coś więcej.
Peta z pewnością nie śpi. Choćby przez te sprężyny.
A co mówiła bajka? Księżniczka spała na stu materacach,
ale wciąż przeszkadzało jej ziarenko grochu pod pierw
szym z nich.
Bajki! Chyba postradał zmysły.
Zanim się obejrzał, otworzył tylne drzwi i wyjrzał na
zewnątrz.
Nigdzie nie pójdę, pomyślał.
Ale poszedł. Nie mógł wytrzymać ani chwili dłużej
w małym różowym pokoiku różowego domku.
Ruszył w stronę werandy, powtarzając sobie, że to tyl
ko dla pewności. W razie gdyby było jakieś ziarenko gro
chu do...
Może właśnie on jest tym mężczyzną, który powinien
to zrobić.
Daj spokój, upomniał się w duchu. Po prostu idź na spa
cer. Jeśli się za bardzo zbliżysz...
Sen nie nadchodził. Peta leżała, wpatrując się w ciem
ność, ale uczucie błogości, które pojawiało się zawsze, gdy
kładła się do swego łóżka na werandzie, tym razem się nie
pojawiało.
Kiedy zmarł ojciec, chłopcy zebrali się i uchwalili, że
siostra przeniesie się do sypialni. Peta się wściekła. Odkąd
Pośpieszny ślub 101
pamiętała, spała w tym małym łóżku w jednym końcu we
randy, a chłopcy w większym w drugim końcu. Odległość,
jaka ich dzieliła, była w sam raz, nie za daleko i nie za bli
sko. Mogła rozmyślać o wszystkim, wsłuchując się w szum
morza i wiatru...
Pecie brakowało tego w Nowym Jorku. Teraz znajome
dźwięki powinny ją odprężyć, pomóc zasnąć. Tymczasem
wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo, a przed oczami
wciąż miała Marcusa.
Marcus obszedł różowy domek dookoła. W srebrnej
poświacie księżyca widział zwaliste sylwetki krów w za
grodzie, cienie drzew i zarys gór. Słyszał cichy szum przy
pływu, czuł zapach słonej wody i eukaliptusów.
Wszystko to powinno skłonić go, człowieka z miasta,
do szybkiego powrotu do domku i natychmiastowego za
mknięcia drzwi. Tymczasem on szedł dalej. Szedł ścieżka
mi wydeptanymi przez kilka pokoleń rodziny Pety.
Czy w ten sposób zbliżał się do niej?
Od Harry'ego dowiedział się, że Peta często odwiedza
ła ciotkę Hattie w jej różowym domku. Pewnie tylko dzię
ki obecności Hattie na farmie, dzieci mogły zostać tu po
śmierci ojca. Najwyraźniej Hattie była słabą kobietą, która,
troszczyła się co prawda o Petę, ale nie umiała przeciwsta
wić się własnemu synowi.
- Nie bardzo pamiętam Charlesa - opowiadał Marku
sowi Harry. - Byłem mały, kiedy wyjechał, ale Daniel mó
wił, że Charles to straszny palant. Bił każdego, kto wszedł
mu w drogę. Ciocia Hattie musiała tu zostać, kiedy Char
les był mały, bo nie miała dokąd pójść, ale Charles niena
widził tego miejsca i nas. Wszyscy byli zadowoleni, że się
102 Marion Lennox
wyniósł, ale kiedy przyjeżdżał, zachowywał się okropnie.
Dan mówił, że zjawiał się tylko po pieniądze i że ciocia
Hattie płakała przez niego. Zawsze było mu mało. To złoś
ciło Petę. Nie pozwoliła mu bić cioci Hattie. Wtedy Char
les bił Petę. Nie raz.
Słowa chłopca potwierdziły tylko opinię, jaką Marcus
miał już na temat Charlesa, ale do furii doprowadzała go
myśl, że ten łajdak podnosił rękę na Petę. Że ktokolwiek
podnosił na nią rękę.
Wydawało mu się, że to on miał ciężkie dzieciństwo,
a tymczasem okazało się, że inni mieli jeszcze gorzej.
Ale jakoś sobie z tym poradzili, więc on też mógłby się
uporać z duchami przeszłości.
Wspomnienie matki i jej kolejnych kochanków wciąż go
bolało, ale przecież nie tylko przeżycia z dzieciństwa oddaliły
go od ludzi Wiedział, co się działo, kiedy się do kogoś zbliżył.
Same tragedie. Lepiej było trzymać się na uboczu.
Teraz jednak nogi same niosły go w stronę werandy. Za
trzymał się pod domem. Peta pewnie smacznie śpi, pomy
ślał. Nic jej nie zbudzi.
Tymczasem przeszkodziły mu psy. Pojawiły się nagle
w ciemności. Nie były agresywne, nie warczały, po prostu
zainteresował je człowiek, który nie spał.
Plan Marcusa, by niepostrzeżenie obejść farmę, spełzł na
niczym. Jako były żołnierz, powinien o tym wiedzieć. Psy
skomlały i popiskiwały, a po chwili rozległ się znajomy głos:
- Tip. Bryson. Co się dzieje? Chodźcie, chłopaki.
Peta. Przestraszyłem ją, zmartwił się Marcus.
- Jeśli to ty, Marcus, uważaj na krowie placki. Pozwala
my krowom paść się koło domu.
- Uważam - wybąkał zdumiony.
Pośpieszny ślub 103
- Tym lepiej dla ciebie - zawołała Peta z nutką rozbawie
nia w głosie. - Chodźcie tu, chłopaki.
Chłopaki? Nie, Peta miała na myśli wyłącznie psy.
- Leżysz już w łóżku?
- No pewnie. - To było jak gadanie z bezcielesną głową.
- Ty też powinieneś leżeć w swoim.
- Nie jestem zmęczony. Czemu nie śpisz?
- Bo obcy mężczyzna kręci się wokół moich krowich
placków.
- Nie mówisz jak ktoś obudzony z głębokiego snu - za
uważył Marcus.
- Nie twierdzę, że spałam kamiennym snem - odparła
ostrożnie Peta. - Jestem taka szczęśliwa, że wróciłam do
domu.
- Nawet jeśli musisz spać na werandzie?
- Lubię tu spać.
- Poważnie?
- Poważnie - odrzekła, a po chwili wahania dodała: -
Przyjdź i zobacz.
- Zapraszasz mnie do swojej sypialni?
- Zapraszam cię na werandę. To zasadnicza różnica.
- A psy będą odgrywały rolę przyzwoitek?
- Hej, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Mam tu kubeł
zimnej wody.
- Wyjątkowo serdeczne zaproszenie - parsknął.
- I tylko jednorazowe. Wchodzisz czy nie?
Czy wchodzi? Nogi poniosły go same.
Marcus doszedł do końca werandy i stanął zdumiony,
bo to, co zobaczył, odbiegało od jego wyobrażeń.
Jednoosobowe łóżko wtulone w sam kąt.
104
Marion Lennox
Tego akurat się spodziewał. Ale też lichego kocyka. A za
miast niego ujrzał... Poduszki. Poduszeczki. Kapy. Szeroki
asortyment wspaniałej pościeli. W słabym świetle księżyca
nie widział dokładnie kolorów, ale z tego, co zaobserwował,
wywnioskował, że musiała to być szalona mieszanka barw.
Kilka dużych poduszek spadło na podłogę przy łóżku i naj
starszy pies na farmie, siwiejący Ted, zwinął się obok nich.
Na widok zbliżającego się Marcusa machnął parę razy ogo
nem, jakby chciał powiedzieć: cieszę się, że jesteś, ale nie
oczekuj, że wstanę.
- Fajnie tu, co? - spytała Peta i zakopała się głębiej w po
ściel, tak że spod wspaniałej kapy widać było tylko czubek
jej nosa.
- Myślałem, że jesteś poszkodowana - powiedział Marcus.
Peta wychyliła się spod kapy.
- Poszkodowana?
- Prostacki ojciec. Matka umarła. Musiałaś spać na we
randzie. ..
- Tata nie był prostacki. Nie lubił dziewczynek, ale nigdy
mi tego nie okazywał. Po prostu nie miał dla mnie czasu.
- A matka?
- Cóż, prawdę mówiąc, ona też nie okazywała mi zbyt
wiele zainteresowania. Mało ją pamiętam. Cały czas sie
działa w domu i rodziła dzieci.
- Coś, czego ty nigdy nie zrobisz?
- Jeśli będę miała dzieci, zrobię wszystko, by były szczęś
liwe - odparła. - Nasza matka naprawdę lubiła dzieci, ale
kiedy zaczynaliśmy sprawiać kłopoty, wyganiała nas na
dwór. - Peta wygrzebała się z pościeli i spojrzała na wiszą
cy nad morzem księżyc. - Zobacz, jaka wspaniała noc. Moi
bracia i ja byliśmy szczęściarzami.
Pośpieszny ślub
105
- Jak to?
- Mieliśmy psy. - Peta podrapała Teda za uchem. - Mie
liśmy siebie nawzajem. Mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo.
- Ale nie mieliście pieniędzy.
- Ty masz, a nie wyglądasz na szczęśliwego - rzekła ci
cho. - Powiedz, gdzie wolałbyś spać? W tym okropnym,
sterylnym apartamencie na Manhattanie czy tutaj? Moim
zdaniem tu jest najlepsza sypialnia na świecie.
- A jeśli pada?
- Wieszam plastikową płachtę. Kiedy robi się naprawdę
zimno, mogę wpuścić do łóżka psa, a nawet dwa psy. I jest
wspaniale.
- Na pewno.
- Nie wydajesz się przekonany.
- Chyba wolę centralne ogrzewanie.
Peta siedziała wyprostowana w swym niezwykłym łóż
ku. Miała na sobie podkoszulek. Ile kobiet spośród tych,
z którymi się spotykał, spało w czymś innym niż seksow
na bielizna?
- Popatrz - Peta wskazała ręką rozjaśnioną księżyco
wym blaskiem ciemność.
Tak, rzeczywiście było pięknie. Morze falowało spokoj
nie, a jego łagodny szum przypominał kołysankę.
Pomiędzy domem a plażą rosło kilka rozłożystych
drzew, których korony splatały się ze sobą, tworząc nie
zwykłe sklepienie. Pod tym niesamowitym dachem zbiły
się w stado krowy. Marcus wyobraził sobie, jak pracowicie
przeżuwają soczystą, zjedzoną za dnia trawę.
- To dla tego wyszłam za ciebie - szepnęła Peta. - Nie
dla pieniędzy.
- I nie z miłości?
106 Marion Lennox
- Czyżby marzył ci się romans? - uśmiechnęła się do
niego.
-No...
- Miałam piękny ślub - odparła. - I bardzo ci dziękuję.
Ale jak to było w bajce? Najpierw biały ślub, a potem księż
niczka żyła długo i szczęśliwie.
- Ze swoim księciem.
- Nie potrzebuję księcia. Mam farmę, moje psy i zapew
nione bezpieczeństwo dla chłopców.
- Mam wracać do Nowego Jorku?
- Ależ skąd, jesteś mi potrzebny - odrzekła uprzejmie.
- Jak sam powiedziałeś, dwa wspólnie spędzone tygodnie
uprawomocnią nasze małżeństwo.
- A potem mogę się zmywać?
- Przecież tego chcesz, prawda?
- Oczywiście.
- Postanowiłam zaprosić cię ten jeden raz na moją we
randę - podkreśliła wyjątkowość sytuacji - żebyś wiedział,
co mi dałeś.
- Ale po dwóch tygodniach po prostu nie będę ci już
potrzebny?
- Właśnie. Odnoszę jednak wrażenie, że uważasz mnie
za kogoś, kto wymaga pomocy. Rzeczywiście tak było -
przyznała szczerze. - Uratowałeś mnie. Dlatego chciała
bym ci się zrewanżować.
- Chcesz mnie uratować?
- Nie masz zbyt ciekawego życia.
Marcus popatrzył na nią w świetle księżyca. Obejmowa
ła kolana i przyglądała mu się z zainteresowaniem. Jakby
był rzadkim okazem robaka...
Trudno opisać, jakie robiło to na nim wrażenie. Czuł
Pośpieszny ślub 107
się gorzej, niż gdyby przeczytał swój życiorys w nowojor
skich brukowcach.
- Może byś tak przestała wtrącać się w nie swoje sprawy.
- Jak sobie życzysz. - Peta znów zakopała się w pościeli
aż po nos. - Dobranoc.
A więc został odprawiony. Powinien wykręcić się na
pięcie i zejść po rozchwianych schodkach. Ale...
Peta nieoczekiwanie powiedziała:
- Domek Hattie jest okropny. Te róże na każdym kroku...
I zastanawiałam się... czy nie czujesz się tam samotny.
- A ty tutaj?
- Brak mi chłopców - przyznała. - Harry śpi teraz w do
mu. Ma komputer i boi się, że na werandzie kable mogłyby
zamoknąć. Dlatego wylądował w sypialni. Lubiłam, kiedy
wszyscy spaliśmy razem. To wspaniałe miejsce do spania.
Możesz spróbować, jeśli chcesz.
- Co... mam dzielić z tobą werandę?
- To bardzo długa weranda.
- Czy zawsze zapraszasz nieznajomych mężczyzn...
- Nie jesteś nieznajomym mężczyzną. Jesteś przecież
moim mężem.
No tak, faktycznie. Niesamowita sprawa.
- Ale pamiętaj, wystarczy jedno moje słowo, a psy zaata
kują na rozkaz - uprzedziła.
Hmm, koniec marzeń. Marcus chrząknął i spojrzał na
rozwalone malowniczo na poduszkach przy łóżku bestie.
- Nie wierzę.
- Lepiej uwierz - rzekła poważnie Peta. - Daniel załatwił
to po ostatniej wizycie Charlesa.
- Co takiego?
- Wyszkolił psy. Doskonale radzą sobie z krowami i są
108
Marion Lennox
bardzo inteligentne. Pewnego wieczora, cóż, Charles spra
wił mi sporo kłopotów i Daniel doszedł do wniosku, że te
raz, kiedy mieszkam sama, potrzebuję ochrony. Wystarczy
jedno moje słowo i te psiaki zamienią się w krwiożercze
bestie. Chcesz się przekonać?
- Nie!
Oczy Marcusa przywykły do mroku, więc dostrzegł
uśmiech na twarzy Pety. Ale on nie przywykł do podob
nych sytuacji. Dwa dni temu ta kobieta stała obok niego
i oświadczyła, że zostaje jego żoną. W obecności fotore
porterów trzymali się za ręce. Potem spała obok niego
w samolocie.
Czego mógł się spodziewać?
Na pewno nie zaproszenia na werandę strzeżoną przez
zabójcze psy.
Ale... Noc była piękna.
Mógł spać tutaj, w pobliżu Pety, lub wrócić do różowych
kolorków Hattie albo do pokoju młodego Charlesa, wyta-
petowanego plakatami z horrorów.
Trzy warianty do wyboru.
- To dobra propozycja, przemyśl ją - powiedziała radoś
nie Peta, jakby czytała w jego myślach. - Nie składałam jej
nikomu innemu. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym już
spać.
Powinien pójść do domu.
Dom? Wolne żarty? Raczej różowy pałac Hattie. Jakże in
ny niż nowoczesny apartament na Manhattanie, pomyślał.
Oba te miejsca wydały mu się jednakowo niecieka
we. Spojrzał jeszcze raz na Petę i przeszedł na drugi koniec
werandy.
Pośpieszny ślub
109
Ogromne łóżko było posłane. Peta mówiła, że spali
w nim chłopcy. Wszyscy?
Może rzeczywiście nie mieli wcale takiego złego dzieciń
stwa. Marcus wyobraził sobie czterech małych chłopców za
kopanych w stosach poduszek. A Peta spała obok.
Całkiem nieźle.
Wahał się, ale już niedługo. Rozebrał się i wśliznął do
łóżka, czując się jak dzieciak na wycieczce. I tu spotkała
go kolejna niespodzianka. Żadnych wystających sprężyn,
żadnych szorstkich koców.
Po chwili usłyszał człapanie jednego z psów. Zwierzę
z nadzieją obwąchiwało łóżko.
- Ciekawe, który to. Pewnie jesteś Tip.
Odpowiedział mu cichy pomruk.
- Jeżeli masz pchły, to cię stąd wyrzucę.
- Nic z tych rzeczy! - pisk oburzenia doleciał z drugiej
strony werandy.
- Nie śpisz? - spytał Marcus i jęknął, bo psisko sko
rzystało z zaproszenia, wskoczyło do łóżka, przygniatając
Markusa swoim ciężarem.
- Tip bardzo lubi spać w łóżku - poinformowała go Peta.
Marcus leżał i patrzył w gwiazdy.
Chyba nigdy nie zaśnie. I co w tym dziwnego. Przecież
od lat prawie nie sypia i...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Odkąd Marcus Benson skończył czternaście lat, nie sypiał
więcej niż cztery godziny na dobę. Nie potrzebował więcej
snu. Kiedy spał dłużej, śnił, a o wiele łatwiej było mu działać
na międzynarodowych rynkach finansowych, gdy nocą nie
ścigały go demony przeszłości. Ale tym razem...
Kiedy słońce wzeszło, Peta wstała i poszła do obory. Psy
pobiegły za nią, radośnie poszczekując, a Marcus wciąż
spał.
Obudził go dopiero Harry. Zerknął na werandę i sta
nął jak wryty.
- Ty tutaj?!
Nie wiadomo, kto był bardziej zdumiony, Harry czy
Marcus. Marcus zerknął na zegarek.
- Spałeś z Petą. - W głosie chłopca brzmiało bardziej
zdziwienie niż pretensja.
- Spałem na rym końcu werandy - pospiesznie wyjaś
nił Marcus.
- A Peta na tamtym?
- Tak.
- Ona nigdy nie przyłączyła się do nas. - Harry ugryzł
kawałek grzanki, którą trzymał w ręku. - Mówiliśmy, że
u nas jest cieplej, ale wolała spać z psami. Chyba woli je
też od ciebie, co?
Pośpieszny ślub
111
- Chyba tak - odparł niepewnie Marcus. - Hm... Idziesz
do szkoły?
- Tak. - Harry spojrzał w kierunku, gdzie obłoczek ku
rzu zapowiadał przyjazd autobusu szkolnego. - Muszę
lecieć. Ciekawe, co zrobisz dziś na kolację. Coś dobrego,
prawda? To na razie.
Marcus odprowadził go wzrokiem. Zobaczył, jak chło
piec wsiada do autobusu, uśmiechnął się i znów spojrzał
na zegarek.
Uśmiech zamarł mu na ustach. Jak mógł tak długo spać?
Z obory dochodził cichy szum elektrycznej dojar
ki i od czasu do czasu muczenie krowy. Peta już wsta
ła i pracuje.
Dwie minuty później wkroczył do obory, a najbliżej sto
jąca krowa spojrzała na niego z przerażeniem.
- Zatrzymaj się tam, gdzie jesteś - zawołała Peta.
Marcus stanął posłusznie.
Zobaczył zupełnie inną Petę. Ubraną w wytarte dżinsy
i koszulę z podwiniętymi rękawami. Włosy miała zaczesane
do tyłu, a na nogach ubłocone, sięgające do kolan gumiaki.
Wyglądało na to, że wreszcie jest na swoim miejscu.
Krowy patrzyły na Marcusa, jakby spadł z księżyca. I tak
właśnie się czuł.
- Przyszedłem ci pomóc - powiedział.
- Dzięki, ale straszysz krowy.
- Jak to?
- Nie przywykły do widoku nowojorskich milionerów.
- Czyżbyś im powiedziała, że jestem milionerem? - spy
tał z uśmiechem.
- Poznały to po twoich butach. Zamszowe mokasyny ab
solutnie tu nie pasują.
112 Marion Lennox
- Chyba rzeczywiście nie. - Marcus zerknął na swoje
obuwie. - Hm... Czy twoi bracia nie mają kaloszy, które
mógłbym pożyczyć?
- Kolejna wpadka. - Peta założyła końcówki na wymiona
następnej krowie. - Ja i krowy nazywamy je gumiakami.
- Dlaczego?
- Bo ja i krowy jesteśmy Australijkami. A poważnie, tak,
chłopcy mają gumiaki, które mógłbyś pożyczyć, ale to nic
nie da. Będziesz mi tylko przeszkadzał.
- Nawet jeśli nic nie będę robił?
- Krowy nie lubią obcych.
- Muszę się czymś zająć - powiedział Marcus. - Nie są
dzisz chyba, że przez dwa tygodnie będę pełnił rolę ozdoby...
- Nie podoba ci się taka perspektywa?
- Nie zastanawiałem się nad tym, ale raczej nie.
- Mógłbyś pomalować dom Hattie.
- Chcesz tam zamieszkać?
- Zostaję na mojej werandzie. Ale czasami chłopcy za
praszają swoich kolegów ze szkoły.
- A nie ma czegoś pośredniego? Gdybym nie chciał być
ozdobą ani malować domów?
- Możesz zrobić mi śniadanie - odparła bez wahania.
- Wyznaczyłaś mi rolę kucharza?
- Myślałam, że sam ją sobie wybrałeś. Zwykle jadam
płatki kukurydziane. - Peta wyjrzała na podwórze, gdzie
w kolejce czekało jeszcze dziesięć krów. - Będę w domu
za pół godziny...
Naleśniki przygotował w domu Pety. W trakcie smaże
nia obserwował ją przez okno. Właśnie skończyła dojenie
i porządkowała oborę.
Pośpieszny ślub 113
Kuchnia Pety nie była tak piękna jak ta w domu Hattie, za
to o wiele bardziej ludzka. To było miejsce, gdzie Peta i chłop
cy spędzali najwięcej czasu. Stała tam kuchnia węglowa, wiel
ki drewniany stół, chwiejne krzesła na wytartym linoleum,
a okno wychodziło na plażę. Wspaniałe miejsce.
Kiedy weszła Peta, zrobiło się jeszcze przyjemniej.
Stanęła w progu, wciągnęła smakowity zapach i jej twarz
rozjaśniła się w uśmiechu.
- Naleśniki. Kawa. Wiedziałam, że nie wyszłam za cie
bie bez powodu.
- Wolałbym, żebyś nie mówiła o naszym małżeństwie
tak, jakby to była zabawa - zaprotestował.
- Tylko w ten sposób mogę o tym myśleć. - Peta popa
trzyła na niego poważnie. - Nie uważam, że to zabawa, ale
swoista gra. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy, że wło
żyłam tę suknię, złożyłam przysięgę.
Marcus patrzył na nią i czuł się równie głupio jak ona.
Peta miała rację. To, co widział, nie korespondowało z bie
lą i koronkami oblubienicy z Nowego Jorku. Ale to wciąż
była ta sama Peta. I nadal potrzebowała pomocy.
- To nie jest gra - odparł.
- Ale takie nierealne.
- Jak najbardziej realne, przez najbliższe dwa tygodnie.
- Kiedy myślę o tym, nie mogę się otrząsnąć. Ożenił się
ze mną nieznajomy mężczyzna i dlatego mogę zostać na
mojej farmie. Harry też, jeśli zechce. Mamy dom. Ale...
Wyszłam za kogoś obcego... Jak to się stało?
- Wszyscy lubią bajki - odparł Marcus.- Naleśniki go
towe. Siadaj i jedz.
Peta usiadła przy stole, postawiła talerz i znów zrobiła
zmartwioną minę.
114
Marion Lennox
- Przepraszam, że nie pozwoliłam ci pomagać przy do
jeniu.
- Nie ma sprawy.
- Ależ jest. Tyle ci zawdzięczam. Powinnam pozwolić ci
robić, co zechcesz.
- Oprócz spania po twojej stronie werandy?
Skąd mu to przyszło do głowy? Od razu pożałował te
go, co powiedział.
Peta wzdrygnęła się, ale spojrzała mu prosto w oczy.
- A chcesz tego?
Czy chciał? Pytanie!
Jeden rzut oka na nią uświadomił mu, że istnieje tylko
jedna właściwa odpowiedź.
- Nie, Peto - odparł. - Nie chcę. Nie przyjechałem tu po
to, by wykorzystać sytuację. To byłoby głupie.
- Ale masz prawo.
- Skoro tak wyobrażasz sobie małżeństwo, widocznie
nie spotkałaś dotąd żadnego miłego faceta.
Zapadło dość długie milczenie.
- Powiedz mi, co zamierzasz teraz robić - odezwał się
w końcu nieswoim głosem Marcus.
- Masz na myśli kwestię małżeństwa?
- Już wyszłaś za mąż - przypomniał jej. - Co dalej?
- Z resztą życia?
- Miałem na myśli resztę poranka. Gdzieś tak między
chwilą obecną a lunchem.
- Och. - Peta rozluźniła się. - Może... zakupy?
- Mamy w planie zakupy?
- Nie możemy jeść ciągle mrożonek. Dobrze by było
spróbować czegoś świeżego.
- Jestem dobry w robieniu zakupów.
Pośpieszny ślub 115
- Chcesz pojechać do miasta i pchać wózek w supermar
kecie? - Uśmiechnęła się, - Tam nie mają kawioru.
-Peta...
- Tak?
- Przestań.
- Dobrze, przepraszam.
- Odmawiam uwięzienia w domku Hattie przez dwa ty
godnie, dopóki małżeństwo się nie uprawomocni.
- Ale ludzie pomyślą.
- Że jesteśmy małżeństwem? Tak właśnie powinni myśleć.
- Marcus zawahał się. - Czy w okolicy masz jakichś adorato
rów, którzy padną trupem, widząc mnie przy tobie?
- Hm, nie.
- Żadnych wielbicieli?
- Adoratorzy okazali się okropni - westchnęła. - Bałaga
nili i nie chcieli nosić gumiaków.
- Dlatego pozbyłaś się ich i wyszłaś za mąż. Dobra. -
Wstał i uśmiechnął się do niej.
Wyglądała ślicznie. Chętnie przemierzy z nią supermar
ket, pchając jej wózek.
- Bez głupich pomysłów. - Peta czytała w jego myślach.
- Posłuchaj, mogę zaakceptować oddzielne kąty na we
randzie - obruszył się Marcus - ale osobne wózki w super
markecie, to zbyt daleko posunięta niezależność.
- Niezależności nigdy za wiele.
Marcus patrzył, jak Peta idzie się przebrać i rozmyślał
nad niezależnością.
Co stało się z jego niezależnością?
Takiego dnia Marcus jeszcze nigdy nie przeżył.
Najpierw wyprawa do supermarketu. Sądził, że Peta
116
Marion Lennox
może być zażenowana, ale tłumiąc śmiech, przedstawiała
go wszystkim napotkanym znajomym.
- Hej, pani Michaels. To mój mąż, Marcus.
A Marcus się rumienił.
- Muszą wiedzieć, że tu jesteś - wyjaśniła mu Peta. -
Charles zna telefony większości mieszkańców i z pewnoś
cią wypyta ich o wszystko. Nie masz mi za złe?
-Nie...
- Zresztą za dwa tygodnie ci ludzie przestaną dla ciebie
istnieć. To ja będę odgrywała porzuconą młodą żonę.
- Na pewno zrobisz to z dramatycznym zacięciem - za
śmiał się Marcus.
- Oczywiście. Ile puszek spaghetti weźmiemy?
- Ani jednej. Chcesz kupować puszki, kiedy możesz
mieć świeże jedzenie?
- Pewnie, jestem dziewczyną pożerającą puszki.
- Jeśli nie chcesz natychmiastowego rozwodu, zaraz od
łóż je na miejsce.
Ludzie przyglądali się im z ciekawością i szeptali między
sobą. Wieść o małżeństwie Pety rozchodziła się po okolicy.
- Nie są zbyt przyjaźni - zauważył Marcus, przeglądając
listę zakupów.
- Ojciec kłamał i oszukiwał, a kuzyn Charles też - od
parła Peta. - Nasza rodzina to margines tutejszej społecz
ności.
- Nawet ty?
- Nauczyłam się polegać tylko na sobie.
- Ale spłacasz swoje długi?
- Nie mam długów. Kredyt rodziny O'Shannassy skoń
czył się dawno temu. Płacę gotówką, bo nic nie dostanę.
Mrożona fasolka?
Pośpieszny ślub
117
- W żadnym razie.
- Ale...
- I żadnych innych gotowych produktów. Nie masz su
mienia?
- Jem po to, by żyć - odparła dumnie.
- I szczycisz się tym?
- Tak, dania z puszki mam we krwi.
Kiedy wrócili do domu, Peta poszła skontrolować ogro
dzenie.
- Trzeba je sprawdzać raz na tydzień - wyjaśniła. - Kro
wy często je niszczą, a jeśli wydostaną się z pastwiska, cze
kają mnie prawdziwe kłopoty.
Szli wzdłuż ogrodzenia, a Marcus dźwigał skrzynkę
z narzędziami.
- Daj mi to - zażądała po chwili Peta. - Usmarujesz so
bie tę elegancką koszulę.
- Peta... - powiedział niemal błagalnie. - Powinnaś
oszczędzać nogę, no i nie zapominaj, że jesteś mężatką.
Czyż mąż nie powinien troszczyć się o rodzinę?
- Tylko wtedy, kiedy żoneczka siedzi w domu i gotuje
mu pyszne obiadki. A ty nie pozwoliłeś mi kupić mrożo
nej fasoli.
- Przekonałaś mnie - uśmiechnął się. - Ja poniosę narzę
dzia, a ty przygotujesz jutro płatki i grzankę na śniadanie.
Razem naprawili płot. Potem znaleźli krowę uwięzioną
w rozpadlinie. Uwolnili zwierzę, które natychmiast dołą
czyło do stada. Z apetytem zjedli kanapki, a potem usied
li na klifie i patrzyli na morze. Marcus zrozumiał, czemu
Charles walczył o prawo do tego miejsca. Wspaniały teren
rekreacyjny. Ale farma była lepsza.
118
Marion Lennox
- Czy tu można bezpiecznie pływać?
- Oczywiście.
- Wykąpiemy się?
- Nie. Czeka mnie dojenie.
- Co, znowu?
- Harry wróci zaraz ze szkoły. Możesz popływać z nim.
- Wolałbym ci pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy. Lubię to robić.
- Peta, jestem twoim mężem, a ty potrzebujesz...
- Męża potrzebuję tylko dla nazwiska - przerwała mu.
- Wiesz o tym. Dziękuję za wspólnie spędzony dzień. -
Wstała i z żalem spojrzała na ocean. - Posiedź tu z daleka
od moich krów lub dotrzymaj towarzystwa Harry'emu.
Harry nie chciał towarzystwa, bo miał lekcje do odro
bienia.
- Zrobię projekt na temat wulkanów.
- Potrzebujesz pomocy?
- Nie - odparł Harry. - Dziękuję, ale przywykłem robić
wszystko sam.
Tak jak Peta. Marcus, odprawiony z. kwitkiem, poszedł
samotnie na plażę.
Woda była wspaniała, a Marcus uwielbiał pływać. Jednak
nie mógł się całkowicie odprężyć. Niepokoiło go pytanie:
Co on tu robił? Nic. Nie miał tu nic do roboty.
Właściwie powinien się cieszyć. Dwa tygodnie wakacji
i nieróbstwa.
To nastrajało go... nie wiedział jak. Dotąd nigdy nie był
w takiej sytuacji. I nigdy dotąd nie chciał być tak potrzeb
ny komuś, kto sobie tego nie życzył.
Pośpieszny ślub 119
Peta doiła krowy i od czasu do czasu zerkała w stronę
plaży. W nowym otoczeniu Marcus nie przypominał wy
muskanego biznesmena z Nowego Jorku, w którym zako
chała się pięć dni temu.
Zakochała się?
Oho! Znaczące słowa.
- Zakochałam się, i to bardzo.
Powiedziała to głośno i stojąca najbliżej krowa popa
trzyła na nią ze zdumieniem.
- Czy wy nigdy nie zakochałyście się niewłaściwie? -
spytała, a krowa nie spuszczała z niej wielkich oczu.
Peta przysiadła na wilgotnych kamieniach i zamyśliła
się. Co ja przed chwilą powiedziałam? Prawdę.
- Jak mogłam zakochać się w Marcusie Bensonie? - spy
tała na głos. - Jak to się stało?
A jednak stało się.
Peta znów popatrzyła na morze, gdzie Marcus wciąż
pływał miarowo tam i z powrotem.
- Nie mamy ze sobą nic wspólnego - oznajmiła krowom.
- On jest współczesnym księciem z bajki, Marcusem Wspa
niałym, spieszącym na pomoc damie. Dobrze jest być damą
w potrzebie, ale to nie gwarantuje równoprawnego związku.
Nie chcę się czuć ratowana przez resztę mojego życia.
- Owszem, chcesz - odpowiedziała sobie.
- Nie - zaprzeczyła.
- Jak zechcę, przyjdzie na mój koniec werandy - oznaj
miła krowom.
- Oszalałaś? On za dwa tygodnie wyjedzie i... złamie ci
serce.
Peta wstała i wróciła do domu. Zastała Harry'ego paku
jącego kiełbaski do piknikowego kosza.
120 Marion Lennox
- Noc na plaży - powiedział, gdy stanęła w drzwiach
kuchni. Noc na plaży. To ich wieloletni zwyczaj. W ciepłą,
cichą noc, taką jak dziś, zabierali kolację na plażę i rozpa
lali ognisko. Pływali, piekli kiełbaski, jedli i wracali do do
mu o świcie.
Czy to dobry pomysł?
- Marcus wciąż tam jest - poinformował ją Harry.
- A ja myślałam... Nie chciał nic ugotować na kolację?
Rano kupiliśmy mnóstwo rzeczy.
- Teraz nasza kolej, przygotujemy wspaniałe kiełbaski -
odparł Harry. - Przypilnuję, więc ich nie spalisz.
- Wielkie dzięki.
- Bierz kostium kąpielowy. I pośpiesz się.
Marcus biegał po plaży. Zanim wrócił, ogień już płonął,
a kiełbaski skwierczały. Zapach był tak kuszący, że nie po
trzebował zachęty ze strony Harry'ego.
- Mamy barbecue. Chodź i poczęstuj się.
Peta odwracająca kiełbaski podniosła wzrok Na kostium
kąpielowy narzuciła przyduży podkoszulek. Szkoda...
Uśmiechnęła się do niego, a on niespodziewanie poczuł,
że się czerwieni.
- Masz dość odwagi, by zjeść jedną z moich kiełbasek?
- spytała z uśmiechem Peta.
- Bez obaw, głównie ja się tym zajmowałem, a ciasto sa
mi kupiliście w piekarni - uspokoił go Harry.
- Więc nie muszę się obawiać?
- Nie gotuję aż tak kiepsko.
- To prawda - zapewnił Harry. - Ile kiełbasek, Marc?
Trzy czy cztery?
- Sześć. - Marcus przysiadł na piknikowym kocu.
Pośpieszny ślub 121
Zazwyczaj nie jadał kiełbasek, ale te wyglądały wyjątko
wo apetycznie. Poza tym cały dzień spędził na powietrzu
i był głodny jak wilk. Nawet jeśli Peta je przypaliła...
- Człowiek głodny zje wszystko - powiedziała, jakby czy
tała w jego myślach. - Nauka gotowania to strata czasu.
- A samo gotowanie to też strata czasu?
- Jestem przekonana, że najważniejsza dla ciebie jest
twoja firma - odpowiedziała.
Marcus uśmiechnął się, widząc chochliki w zielonych
oczach. Umiała się drażnić, rozśmieszać go, sprawić, że
czuł...
- Przynieśliście keczup? - spytał.
- Keczup? - zdumiał się Harry.
- Chodzi mu o sos pomidorowy - wyjaśniła Peta. - To
po amerykańsku.
- Powinieneś nauczyć się australijskiego - powiedział
Harry, wręczając mu buteleczkę. - Właściwe to nie nazywa
się sos, tylko zdechły koń. Jak tak powiesz, każdy Australij
czyk cię zrozumie. Zdechły koń to po naszemu keczup.
- Muszę się dużo nauczyć - bąknął Marcus.
- Pewnie - przyznał Harry. - I musisz się spieszyć, by
przyswoić wszystko w dwa tygodnie.
Zjedli kiełbaski, a na deser ciasto czekoladowe. Potem
Peta poszła popływać. Harry wrócił do domu, kończyć re
ferat o wulkanach. Marcus też by sobie poszedł, ale nie
mógł zostawić Pety.
Prawdę mówiąc, chciał do niej dołączyć, ale nie mógł.
Coś go powstrzymywało. Przebywanie z nią w wodzie by
łoby krokiem w stronę jej krańca werandy. Dlatego obser
wował z oddali, czy nic jej nie grozi.
122
Marion Lennox
Nie pływała tak dobrze jak on. Musi być zmęczona, po
myślał. Patrzył, jak dryfuje, leżąc na plecach. Wstała o pią
tej rano i przez większość dnia ciężko pracowała. Nie po
trzebowała tak jak on rozruszać mięśni. Wystarczało jej, że
unosi się na wodzie.
Peta była spokojna. Najwyraźniej kąpiel sprawiała jej
przyjemność. Pragnęła jedynie zachować farmę i zabez
pieczyć przyszłość braci.
Problemy, które mogłyby przerazić i zniechęcić innych,
nie mąciły jej spokoju. Miejscowi odsunęli się od jej rodzi
ny. Peta miała niewiele pieniędzy i jeszcze mniej dobytku
materialnego. Przyszłość opierała na nędznej farmie.
Pewnie nie zechce tego, co Marcus mógłby jej zaofero
wać. Szkoda...
Była taka cudowna. Sprawiała, że się uśmiechał. Gdyby
mógł zabrać ją ze sobą do Stanów... Sprawić, że będą żyli
długo i szczęśliwie... Ale ona nie zostawi Harry'ego. Mu
siałaby zabrać go ze sobą. Mógłby osadzić tu rządcę. Za
bezpieczyć farmę dla nich, dla ich przyszłości.
O czym on, do cholery, rozmyśla?
O niczym, co by miało sens. Przecież już dawno temu
wybrał samotność.
Patrzył na Petę i z trudem opierał się pokusie, by do
niej dołączyć.
W końcu wyszła z wody. Zbliżała się do niego, strząsając
wodę z gęstych włosów. Psy przybiegły na plażę, żeby się
z nią przywitać, a potem pognały za ptakami. Marcus sie
dział na piasku i patrzył, jak Peta suszy włosy ręcznikiem,
uśmiecha się do niego i... po prostu jest.
Czegoś takiego nie doznał nigdy przedtem. Siedział bez
ruchu, chłonąc atmosferę tej nocy. Tego miejsca, tej chwili.
Skan i przerobienie pona.
Pośpieszny ślub 123
- Jesteś przepiękna - powiedział cicho, a jego słowa za
wisły w powietrzu jak obietnica.
Peta przestała się wycierać i popatrzyła na niego. Za-
chichocze kokieteryjnie, pomyślał, albo zaprzeczy, uniesie
brwi... Widział to nie raz.
A ona uśmiechnęła się z wyrozumiałością.
- Tobie też niczego nie brak.
- Eee, dziękuję - odparł zaskoczony.
Zerwał się na nogi i wziął jej ręcznik.
- Mogę?
Odebrała mu ręcznik i cofnęła się.
- Wcale tego nie chcesz.
- Wysuszyć ci włosów? I owszem. Bardzo.
- Wiesz, o co mi chodzi. - Jej uśmiech zgasi. - Zbliżenie
i kontakt osobisty nie podziałają.
- Dlaczego?
- Żadne z nas nie widzi perspektyw.
- Mamy dwa tygodnie.
Błąd. Jej twarz się ściągnęła.
- Zostań na swoim końcu werandy, Marcus - powie
działa. - A może lepiej wróć do domku Hattie.
- Nie! - Obróć to w żart, powtarzał sobie. - Wszystko,
tylko nie to. Proszę, nie karz mnie zesłaniem w różowości.
- To mnie nie dotykaj.
- Dlaczego nie chcesz być dotykana?
- A kto powiedział, że nie chcę?
-Zakładałem...
- Ty bez przerwy coś zakładasz - rzekła kwaśno. - Mu
szę pogodzić się z tym, że postąpiłeś szlachetnie, żeniąc się
ze mną, i ocaliłeś moją famę, ale to nie znaczy, że mam cię
do końca życia postrzegać jako supermana.
124 Marion Lennox
- Ja wcale nie chcę...
- Być supermanem? No pewnie, że nie. Nie chcesz być
na piedestale, a ja nie zamierzam cię tam trzymać. Kie
dy jednak zejdziesz... - Wzięła głęboki wdech, - Widzisz,
problem polega na tym, że kiedy schodzisz z piedestału,
widzę w tobie człowieka, Marcusa, Marca. Kogoś, kto jest
jeszcze bardziej samotny ode mnie. Kogoś, kto jest szla
chetny, kto rozgrzewa mnie swoim uśmiechem i... Marcus,
nie, nie to miałam na myśli...
Nie zamierzał słuchać, co miała na myśli. Stała przed
nim z mokrymi włosami i błyszczącymi oczyma, usiłując
powiedzieć prawdę. Była taka piękna. Wziął ją za ręce.
Potem nie umiał powiedzieć, kto wykonał pierwszy
ruch. Czy to ona stanęła na palcach i uniosła ku niemu
twarz, czy też on wziął ją pod brodę...
Nieważne. Nic nie było istotne prócz tego, że przyciąg
nął ją do siebie, poczuł ciepło jej ciała, które do niego przy
warło. O Boże. Jej wilgotne ciało pachniało morzem, a usta
smakowały solą i pożądaniem,..
Peta.
Nie był pewien, czy powiedział to na głos. Czy wyszep
tał jej imię. Chyba nie. Nie potrafił całować i mówić jed
nocześnie. Niemniej jednak czuł się tak, jakby to wykrzy
czał. Peta!
Jest jego. Jego! Objął ją, przyciągając bliżej i pocałował.
Pragnął jej. Kochał ją.
Świat stanął w miejscu. A może dopiero ruszył. To tak,
jakby serce przestało na chwilę bić, a potem znów ruszyło
odnowione. On sam stał się innym człowiekiem. Szczęśli
wym, radosnym.
Nie wiedział, że można się tak czuć. Całe jego życie...
Pośpieszny ślub
125
Jałowe dzieciństwo. Straszne przeżycia w armii. Świa
domość, że nikogo nie może dopuścić bliżej. Koszmarne
chwile w Zatoce, gdzie dopiero co zawiązane przyjaźnie
rozpadały się w ogniu wroga. Lata w biznesie, gdzie Uczyły
się tylko pieniądze. Nigdy z nikim się nie związał...
A teraz zaangażował się całym sercem. W dodatku ta
kobieta była jego żoną! Czyż to nie cud?
Pocałunek był coraz gorętszy. Peta uległa mu. Jej wargi
rozchyliły się.
Jakże on jej pragnął! Bardziej, niż myślał.
-Peta...
Pocałunek przeciągał się w nieskończoność. Fale ude
rzały o brzeg; przybiegły psy, zaniepokojone bezruchem
dwojga ludzi, lecz wkrótce znudziły się i odbiegły. Z wy
jątkiem Teda, który położył się u stóp swej pani i popiski
wał cicho.
Ale ona nie zważała na nic pochłonięta chwilą. To, co
czuła, on również musiał czuć. Kobieta i mężczyzna sobie
przeznaczeni. Jedność.
Zmierzch przechodził w noc. Trzeba było coś zrobić
i ten ruch należał do Marcusa.
Cofnął się i spojrzał w jej twarz. W oczach dostrzegł
zmieszanie, lecz wciąż się uśmiechała. Tak jak wtedy, kiedy
spotkał ją pierwszy raz. Ten uśmiech go ujął...
- Wygląda na to... Peta, że jesteś naprawdę moją żoną
- powiedział zmienionym głosem. - Moją żoną.
- Co rozumiesz przez słowa "jesteś naprawdę moją żo
ną"? - spytała poważnie.
- Złożyliśmy sobie przysięgę.
- Nie! - Cofnęła się z przerażeniem. - Nie mówiliśmy
tego serio.
126
Marion Lennox
- Masz rację, ale teraz jest serio.
- Na dobre i na złe? W chorobie i zdrowiu? Póki śmierć
nas nie rozdzieli? Kochać i uwielbiać? Stanowić jedno? Ra
czej nie, Marcus.
- Może i nie - powiedział wolno.
Jaka ona jest piękna, pomyślał. I godna pożądania. Ale...
zmusił się do myślenia. Był z natury samotnikiem. Czy
zdołałby to zmienić? Przecież ona też bez wahania wy
brała niezależność.
- Nie - powtórzyła.
Marcus spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie?
- Wiem, co sugerujesz, ale nie zgadzam się.
- Peta, jesteśmy małżeństwem.
- Wcale nie.
- Zaprzeczasz, że mnie pragniesz?
- Oczywiście, że cię pragnę - odparła krótko. - To jasne.
Przecież to czujesz. Podobnie jak ja czuję, że ty mnie prag
niesz. Ale to mało, ciągle za mało.
- Dlaczego?
- Bo ja chcę wszystkiego - odparła. Dotknęła palcami
swoich ust, jakby były obolałe. - Wszystko albo nic. Me
chcę ani trochę mniej.
- Co, do licha, zamierzasz przez to powiedzieć?
- Że się w tobie zakochałam, Marcus.
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Cofnął się o krok.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Wiem, że nie rozumiesz - szepnęła. - Ale chciałabym,
żebyś wiedział, żebyś się nauczył. Byłam głupia. Szukałam
bajki. Czas wracać do domu. - Urwała i podniosła kosz. -
Nie powinnam cię całować... Pozwolić ci na to...
Pośpieszny ślub
127
- Oboje tego pragniemy.
- Wiem. Ale to nie ma przyszłości.
- Moglibyśmy spróbować - rzekł niecierpliwie. - Słu
chaj, Peta, ta sprawa z miłością... Nie wiem, nigdy o czymś
takim nawet nie marzyłem... Ale ty, to, co do ciebie czuję...
Jestem gotów zaryzykować.
- To cię przerasta.
- Nie. - Spróbował wziąć ją za ręce, ale cofnęła się. -
Przestań, Peta, posłuchaj. Jesteśmy małżeństwem. Jesteś
moją żoną. Uda się nam. Zatrzymasz to miejsce jako ba
zę, dopóki Harry cię będzie potrzebował, ale je przebuduję.
Wyszykuję je dla ciebie. Będziesz odwiedzała mnie w No
wym Jorku.
- Wyszykujesz to miejsce dla mnie? - spytała groźnym
tonem.
- Teraz jest tu dość nędznie, ale można zrobić tu raj.
Dom... potrafisz sobie wyobrazić, co tu się da zbudować?
- A ty będziesz mnie odwiedzał... Jak często?
- Pracuję w Nowym Jorku. Ale spędzę tu teraz dwa tygo
dnie. Potem przyjadę znowu, gdy tylko będę mógł.
- To brzmi coraz bardziej romantycznie.
- Powiedziałaś, że mnie kochasz.
- Ale nie chcę żyć w ten sposób.
- To znaczy, w jaki?
- Myślisz, że się zgodzę, bo cię kocham. Że zadowolę się
okruchami. Pokochałam cię, Marcus, z całego serca. Wręcz
głupio. Ale mam na tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że nic
z tego nie wyjdzie.
- Wyjdzie. - Tym razem wziął ją za ręce, a ona natych
miast zesztywniała.
- Puść mnie.
128
Marion Lennox
- Peta...
- Powiedziałam, puść mnie. Uprzedzam, psy są szkolone.
- Poszczujesz mnie psami? - podniósł głos,
- Bez wahania.
Zdenerwował się. W co ona gra?
- Do cholery, Peta, jeśli jutro wrócę do Stanów, będziesz
załatwiona.
- Twierdzisz, że wszystko odwołasz, bo nie chciałam
z tobą spać? Ponieważ nie pasuję do twojej koncepcji uda
wanego małżeństwa, pozwolisz, by Charles przejął farmę?
Marcus spiął się. Co, do diabła...?
- Oczywiście, że nie. Wcale cię nie szantażuję.
Popatrzyła na niego ze złością.
- Bardzo dobrze - odparła. - Skoro mnie nie szantażu
jesz, to znakomicie. Dobranoc, Marcus. Byłoby lepiej, gdy
byś nie zbliżał się do mojej werandy.
-Ale...
- Dobranoc.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Już się nie lubicie ani trochę? - spytał Harry.
- Lubimy się - odparł Marcus.
Gotował potrawkę wołową z czerwonym winem i grzyba
mi. Harry towarzyszył mu przy tym. Był sam, bez siostry.
Wszystko dlatego, że Peta odmówiła wspólnych posił
ków. Rzuciła się w wir pracy, bez reszty zajmując się farmą,
a Marcus został sam.
To bolało, ale uznał jej decyzję za słuszną. Nie mogli
przebywać blisko siebie bez wzniecania iskier. Poprosił ją,
by naprawdę była jego żoną, lecz odmówiła. Miała do te
go prawo i nie powinien spodziewać się czego innego. Za
to coraz bardziej przywiązywał się do Harry'ego. Chłopak
co wieczór odrabiał lekcje w różowym domku. Plotkował,
kiedy Marcus gotował czy pracował przy laptopie. Try
skał entuzjazmem dwunastolatka i Marcus wiedział, że po
upływie dwóch tygodni będzie tęsknił za nim bardziej niż
za Petą. Dlaczego nic z tym nie robił? A co mógł zrobić?
Złożył jej przecież propozycję...
Ale nie ofiarował jej siebie.
- Jestem samotnikiem - wyjaśniał Harry'emu, płacząc przy
siekaniu cebuli. - Peta również. Dlatego woli jeść sama.
- Nigdy nie je sama, kiedy bracia są w domu. To dlate
go, że cię unika.
130
Marion Lennox
- Widocznie mnie nie lubi.
- Oczywiście, że cif lubi.
Może aż za bardzo, pomyślał Marcus i przeraził się. Po
siekał ostatnią cebulkę i wyjął stek z zamrażarki.
- Peta i ja bardzo się różnimy - tłumaczył. - Moje życie
toczy się w Nowym Jorku, a Pety tutaj. Jeśli się zbliżymy...
- Mówisz, że jeśli będziecie jedli razem, zakochacie się
w sobie?
- Nie.
- Moglibyście. - Harry miał naiwne przekonania dwu
nastolatka. - To byłoby super. - Uśmiechnął się.
- Dlaczego?
- Mógłbyś tu zostać na zawsze. Zatrzymalibyśmy twoje
go odlotowego morgana. Woziłbyś mnie nim do szkoły
- Moje życie jest w Nowym Jorku.
- Jak to? Przecież teraz pracujesz tutaj. Masz telefon
i komputer. Nie musisz doić krów, by zarabiać na życie.
- Harry, nie masz pojęcia, jak wygląda moje życie.
- Założę się, że jest lepsze od naszego.
-W Nowym Jorku mam porsche - Marcus starał się
mówić w zrozumiały dla chłopca sposób.
- Ale tu masz morgana, a my mamy świetny traktor. To
prawdziwy weteran.
- Nie wolałbyś porsche?
- Dlaczego?
- Wszyscy dwunastoletni chłopcy lubią porsche.
- Oczywiście, znam porsche - odparł Harry. - Mój kum
pel, Rodney, ma pełno plakatów na ścianach. Gdybyś przy
wiózł ten samochód tutaj, byłbym zachwycony. Ale uważam,
że morgany są lepsze. Czy chcesz zabrać Petę do Nowego Jor
ku i jeździć swoim porsche?
Pośpieszny ślub 131
- Peta zostaje. - Marcus zaczął kroić mięso. - Ja wracam
do Nowego Jorku. Ja będę jeździł porsche, Peta traktorem.
- Peta ma coś więcej niż traktor. Ma krowy, psy, ten dom,
no i mnie. - Chłopiec uśmiechnął się znacząco. - Chcesz
wrócić z czymś lepszym niż porsche, by nam zaimponować?
- Nie chcę nikomu imponować.
- Peta mówi, że nie zamierza się w tobie zakochać - rzekł
Harry. - Myślę, że oboje jesteście głupkami.
Peta została w oborze dłużej, niż było trzeba.
Wkrótce będzie musiała iść do domu, gdzie będzie na
nią czekał talerz pełen pysznego czegoś, co przygotował
Marcus. Zje sama. Harry uważał to za głupotę.
I miał rację. Była głupia. Przecież Marcus ocalił jej świat,
a teraz ofiarował jej... swój świat.
Powinna go przyjąć? Zadowolić się okruchami? Bo to
właśnie jej oferował zamiast swego serca. Jego życie nie
zmieniłoby się ani na jotę.
Co ma zrobić biedny Kopciuszek? Być wdzięczny do koń
ca życia. Bo wszystko zawdzięcza jednemu człowiekowi.
Ale mogłaby spać co noc w jego ramionach...
Marcus nie kwapiłby się do tego, owszem, w chwilach,
gdyby mu to odpowiadało. A przez resztę czasu... Spałaby
we wspaniałym domu wzniesionym na miejscu starego, za
pieniądze Marcusa. Lub w zimnym, okropnym apartamen
cie w Nowym Jorku.
- To wszystko jest głupie - powiedziała, a pies Ted trącił
jej dłoń mokrym nosem. - On marzy, odgrywa bajki, ale
jedno z nas musi być rozsądne. Tylko że ja nie chcę być
rozsądna, chcę jeść z nimi, śmiać się, patrzyć, jak pomaga
Harry'emu, a potem pójść z nim na werandę i...
132
Marion Lennox
Peta czyściła właśnie poidło na padoku, gdy zobaczyła
auto skręcające na podjazd. Marcus jest w domu, pomyśla
ła. Była dziewiąta rano, czyli piąta po południu w Nowym
Jorku, więc pewnie jest w trakcie konferencji. Lepiej wró
cić i przywitać gości, zanim mu przeszkodzą. Może wtedy
wyszedłby ze swojego ukrycia...
Nie. Spędził z nią tylko pierwszy dzień. Nie wyjdzie. Ka
zała mu trzymać się z dala, a on przyjął jej warunki.
Nie mogła go winić. Ta noc na plaży była nieporozu
mieniem. Spojrzała na siebie i uśmiechnęła się. Była cała
ubłocona. Poidło było zapchane, więc musiała je oczyścić
z ziemi. Otarła twarz wierzchem dłoni.
Marcus gapił się na monitor laptopa i nic nie widział.
Jego błyskotliwy umysł stępiał. Nie poznawał sam siebie.
Zamiast koncentrować się na robocie, co chwila zerkał
w okno. Od czasu do czasu na dworze pojawiała się Peta.
Zazwyczaj miała na sobie rozciągnięty sweter i gumiaki, jej
twarz często była umorusana. Włosy związywała z tyłu, ale
tu i ówdzie niesforne kosmyki wymykały się z gumki.
Peta ciężko pracowała. Dźwigała wiadra, jeździła trak
torem albo... Robiła wszystko, przed czym chciał ją ochro
nić, od czego chciał ją uwolnić.
- Jest tam pan, panie Benson?
Telekonferencja trwała w najlepsze i powinien się skon
centrować. Ale Peta...
Widział ją. Zmagała się z czymś na padoku, cała ubło
cona.
- Jestem. - Marcus z wysiłkiem oderwał wzrok od okna
i spojrzał na ekran.
Pośpieszny ślub
133
Wtedy usłyszał samochód. Wspaniale. Będzie musiał się
tym zająć. Peta była zbyt daleko, by przywitać gości.
- Muszę kończyć, panowie. - Marcus wyłączył kompu
ter, nie troszcząc się nawet o omawiane problemy.
Miał własne, nie związane z Nowym Jorkiem.
Samochód zatrzymał się przed głównym wejściem. Ze
zdumieniem zobaczył, że wysiadł z niego Darrell. Poma
chał mu ręką, okrążył auto i otworzył drzwi pasażera.
Nie do wiary! Ruby!
Wszyscy siedzieli na werandzie Pety i popijali lemonia
dę. Peta zrzuciła gumiaki i kręciła stopami. Jedna skarpetka
była dziurawa. Palec wystawał i Marcus usiłował skupić się
na nim i na tym, co mówiła Ruby. Gdyby ktoś powiedział
mu, że kobiecy palec u nogi może być seksowny, uznałby
go za wariata. A teraz szalał na jego widok!
- Zbyt złożone, by załatwić to w Nowym Jorku? - spy
tał, a Ruby się rozpromieniła. Tryskała samozadowoleniem.
Siedzący przy niej Darrell również. Miał minę kota, który
złapał kanarka. Czyżby on i Ruby stanowili parę?
- Chodzi o testament - powiedziała Ruby.
- Mój testament?
- Testament ciotki Pety - z uśmiechem skorygowała Ru
by. - Na litość boską, Marcus, skup się.
Marcus podniósł ręce.
- Testament Hattie? O co chodzi?
- Przed wyjazdem prosiłeś mnie, żebym trochę poszpe
rała. Przed ślubem nie było na to czasu, więc zrobiliśmy
to teraz. - Zwróciła się do Pety. - Czy nie mówiłaś Mar-
cusowi, że twoja ciotka pod koniec życia nie myślała zbyt
rozsądnie?
134
Marion Lennox
- Eee... Tak. Chwilami była półprzytomna. Miała zmą
cony umysł. - Peta sposępniała.
- Czy wiesz, że lekarze pobrali próbkę jej krwi dwa tygo
dnie przed jej wylotem z Australii?
- Bardzo często badano jej krew.
- Zgadza się. -Ruby wyjęła z przepastnej torby jakiś do
kument. - Tu podpisałaś zgodę na sprawdzenie dokumen
tów medycznych Hattie. W związku ze stratą, jaką ponio
słaś, wysłaliśmy do kliniki zapytanie.
- W związku z moją stratę?
- Nowy testament był na twoją niekorzyść. W poprzed
nim ciotka zapisała ci farmę.
- Zgadza się. - Peta zmarszczyła brwi. - Ciocia mówiła
mi o tym pierwszym zapisie, ale to było na długo przed jej
wyjazdem do Stanów.
- Owszem - odparła Ruby. - Znaleźliśmy ten testament.
Nasi prawnicy ustalili, że Hattie sporządziła go dwa lata
przed śmiercią, zanim jeszcze zachorowała. Złożyła go
wtedy u prawnika w Yooralaa.
- Ale co to ma wspólnego ze mną? - zdziwiła się Peta.
- Właśnie dlatego przyjechaliśmy - triumfalnie obwieś
ciła Ruby. - Wy nie mieliście czasu się tym zająć. Musieli
ście bawić się w szczęśliwe małżeństwo na farmie. Wpraw
dzie zamierzałam wysłać z tym któregoś z prawników
Marcusa, ale pomyślałam, że przylecę sama. Darrell był
tak miły i postanowił mi towarzyszyć.
Ruby po raz pierwszy wyglądała na zażenowaną, co
zdumiało Marcusa.
- Nie jesteście ciekawi, co nam odpowiedzieli lekarze?
- ciągnęła. - Teraz wiemy już wszystko. Zanim ciotka Pety
opuściła Australię, poziom wapna w jej krwi przekroczył
Pośpieszny ślub 135
wszystkie dopuszczalne normy. Amerykańscy lekarze po
twierdzili, że miało to zasadniczy wpływ na poczytalność
Hattie w ostatnim okresie jej życia. Te wyniki przekonają
każdy sąd. Darrell i ja ciężko pracowaliśmy. Mamy zgodne
opinie amerykańskich i australijskich prawników. Ten te
stament nie ma żadnej mocy. Farma jest twoja, Peta, nie
zależnie od tego, czy masz męża czy nie.
Peta wpatrywała się w Ruby z niedowierzaniem.
- Co takiego...? Naprawdę farma jest moja?
- Wyłącznie - uśmiechała się Ruby. Zerknęła na Marcu
sa, ciekawa jego reakcji. - Marcus polecił mi wszystko od
kręcić. Podejrzewał machlojki z testamentem.
- Podejrzewał...
- Nie był jednak pewien, więc cię poślubił.
- No, tak. - Peta zerknęła na Marcusa. - To oczywiste.
- Tak więc teraz możecie unieważnić wasze małżeństwo
- wtrącił Darrell. - Powołując się na fakt, że nie zostało
skonsumowane. Chyba że, rzecz jasna...
- Nie - warknął Marcus. - Nic z tego.
- Cieszę się, że zachowałeś resztki rozumu.
- Ruby...
- I to wszystko, co mieliśmy wam do powiedzenia. -
Ruby z brzękiem odstawiła szklankę lemoniady. - Adam
i Gloria przedstawili Charlesowi niezbite dowody na nie
ważność testamentu. Peta, farma jest bezwarunkowo two
ja. Czyli... nie trzeba utrzymywać fikcyjnego małżeństwa.
Przywiozłam formularze niezbędne do jego unieważnienia.
Podpiszecie je i będziecie wolni. Marcus, nie musisz tu dłu
żej zostawać. Chyba że uważasz to za wakacje.
- To żadne wakacje - powiedział Marcus.
- Fakt, to nie pięciogwiazdkowy hotel - mruknęła za-
136
Marion Lennox
czerwieniona Peta. Odstawiła szklankę i spojrzała na Mar
cusa. - Wracasz?
- Tak. - Nie było o czym gadać.
- Muszę ci podziękować...
- Nie trzeba.
- Owszem. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. Gdybyś cze
goś potrzebował...
- Moja propozycja jest wciąż aktualna- odparł.
Ruby i Darrell przyglądali im się w milczeniu.
- Chodzi ci o utrzymanie małżeństwa?
Ruby głośno wciągnęła powietrze. Marcus nie spuszczał
z niej wzroku.
- Owszem.
- W którym ja będę zepchnięta na margines?
- Nie bądź śmieszna. Uda nam się, jeśli wykorzystamy
szansę...
- Nie mamy żadnych szans.
- Jak to? - spytała Ruby.
Peta odwróciła się do niej.
- Marcus chce zbudować rezydencję na miejscu mo
jej werandy. Będzie przyjeżdżał na kilka tygodni w roku,
a przez pozostałe miesiące zamierza trzymać mnie w mar
murowym apartamencie, gdzie będę zagrzewała jego łóżko
przez kwadrans dziennie, bo tyle czasu mi poświęci.
- To nie fair - warknął Marcus.
- A co jeszcze mi oferowałeś?
- Prowadzę imperium finansowe - rzekł Marcus. - Ni
gdy nie poprosiłem innej kobiety o rękę...
- A więc ja powinnam być ci dozgonnie wdzięczna - od
parła Peta. - Kopciuszek by to potrafił, ale nie ja.
- To czego jeszcze chcesz? - krzyknął Marcus.
Pośpieszny ślub
137
Pochłonięci dyskusją zapomnieli, że Ruby i Darrell przy
glądają im się z napięciem.
- Ciebie.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- To się domyśl - powiedziała zirytowana Peta, wzrusza
jąc ramionami z ciężkim westchnieniem. Po chwili oprzy
tomniała i zwróciła się do Ruby i Darrella: - Przepraszam.
Jesteście dla mnie tacy dobrzy. Musicie natychmiast wracać
do Stanów czy zatrzymacie się u mnie na noc? Wprawdzie
zakwaterowanie jest skromne...
- Dla mnie wygląda wspaniale - odrzekł Darrell i zerk
nął na Marcusa. - Spędziłem wiele miesięcy w polowych
warunkach. Marcus też. Nie potrzebuję perskich dywanów
i marmurów.
- A ty - Peta zwróciła się do Marcusa - od razu wracasz?
Marcus za wszelką cenę starał się uporządkować myśli.
Czego ona od niego oczekiwała? Że będzie chodził w gu
miakach? Nie po to ciężko pracował całe życie.
- Tak - odpowiedział.
- Od lat nie miałam wakacji - oznajmiła nieoczekiwanie
Ruby, wciąż spoglądając na szefa z niedowierzaniem. - Nie
masz nic przeciwko temu, żebym tu trochę została?
- Jeśli tylko jesteś w stanie polubić różowy kolor.
- A co jest złego w różowym kolorze? - odpaliła Peta. -
Na pewno nie przeszkadza komuś, kto jest szczęśliwy.
- Oczywiście, masz rację.
- Zacznij wreszcie żyć, Marcus.
- A ty? Odrzucasz moją propozycję, bo nie lubisz czar
nego marmuru.
- Jeśli myślisz, że to główny powód, to masz źle w głowie.
Odmówiłam, bo nie wiesz, co jest ważne.
138
Marion Lennox
- Ofiarowałem ci wyjątkowo ważne rzeczy, a ty tego nie
chcesz przyjąć. Już nawet nie wiem, czy nadal cię pragnę.
Marcus wyjechał pół godziny po powrocie Harry'ego
ze szkoły. Nie mógł zniknąć bez pożegnania z chłopcem.
A nie było to łatwe.
- Myślałem, że zostaniecie ze sobą na zawsze - powie
dział Harry, usiłując powstrzymać drżenie brody. - Chyba
polubiłem gotowanie. Pomagałeś mi w lekcjach i w ogóle.
- Wkrótce przyjadą twoi bracia.
- Tak, ale to nie to samo. I umiałeś rozbawić Petę...
- Tylko na początku.
- Jak byś chciał, znów mógłbyś to zrobić. Nie chcesz?
- Muszę jechać.
- Pożegnałeś się z Petę?
- Doi krowy.
- Jesteś podły. - Harry okrążył samochód Marcusa i kop
nął w oponę. - Myślę, że jesteś podły.
- Harry...
- Cześć. - Chłopiec podniósł tornister i odszedł.
Darrell i Ruby też gdzieś znikli. Peta była w oborze.
Nikt nie żegnał Marcusa.
Peta doiła krowy, kiedy usłyszała warkot silnika. Od
wróciła się i zobaczyła, jak morgan rusza z podjazdu.
Wspaniale. Marcus właśnie wyjechał. Oparła głowę
o bok krowy i zaszlochała.
- Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?
Było późno. Darrell i Harry poszli spać. Harry niechęt
nie, a Darrell wciąż nie potrafił się przestawić na inny czas.
Pośpieszny ślub
139
Peta i Ruby zostały same. Usiadły na werandzie i patrzyły
na księżyc zawieszony nad oceanem.
- Naprawdę proponował, żeby utrzymać to małżeństwo?
- spytała Ruby, a Peta skinęła głową.
- Słyszałaś. Coś w tym guście.
- Wyjaśnisz mi to bliżej?
- Nie powiedział, że mnie kocha, tylko że może nam się
udać. Pocałował mnie i pewnie mu się spodobało. Lubi od
grywać rolę dobroczyńcy, opiekuna. Obiecał zbudować tu
nowy dom, a nawet przyjeżdżać do nas na kilka tygodni
w roku. Oczywiście ja mogłabym odwiedzać go w Nowym
Jorku. Podkreślam, odwiedzać i mieszkać w tym okrop
nym mauzoleum, gdzie czekałabym, aż będzie miał prze
rwę w prowadzeniu imperium finansowego.
- Nie brzmi to zbyt... romantycznie - powiedziała z wa
haniem Ruby, a Peta zerknęła na nią podejrzliwie.
- Śmiejesz się ze mnie?
- Och, kochanie, ja nigdy się nie śmieję z ludzi. - Ru
by wzięła w rękę dłoń Pety. - Postąpiłaś słusznie. Marcus
przekona się...
- Nic go nie przekona...
- Czasem cuda się zdarzają - powiedziała Ruby. - Na
przykład ja i Darrell...
- Tego ja z kolei nie rozumiem.
- Darrell mnie potrzebuje - odparła Ruby i zamknę
ła oczy, słuchając szumu morza, a gdy je otworzyła, był
w nich spokój, jakiego Peta przedtem nie widziała.
- Życie bywa okrutne - powiedział Ruby. - Nie umiałam
zapomnieć o moim bólu. Ale wtedy... kiedy udawałaś szczęś
liwą oblubienicę, a ja widziałam, co dzieje się z Marcusem...
Sama nie wiem. Chyba wtedy opuściłam gardę. Darrell od-
140 Marion Lennox
wiózł mnie do domu po waszym ślubie i długo rozmawia
liśmy, jakbyśmy znali się od zawsze. Był równie przerażony
i zamknięty w sobie jak ja. -• Uśmiechnęła się delikatnie. -
Chyba zostaniemy ze sobą na zawsze. To takie proste.
- Marcus tego nie pojmie - powiedziała Peta.
- Kochasz go?
- Oczywiście.
- Powiedziałaś mu?
- Tak.
- A on uciekł.
- Nie, zaproponował mi małżeństwo. Pod pewnym wa
runkiem.
- Jak na miliardera jest wyjątkowym głupkiem - zauwa
żyła Ruby - Wiesz, czego potrzebujemy? Dobrego planu.
- Planu?
- To specjalność Marcusa. Plany firmy, przejęcia konku
rencji, strategie. Osiem lat uczył mnie, jak to robić. Bierz
my się do pracy.
-Ruby...
- Mam się nie wtrącać?
- Nie - roześmiała się Peta. - Potrzebuję pomocy.
- Mówisz jak Benson. Jeszcze nie unieważniliśmy mał
żeństwa!
- Wróćmy do naszego planu.
- Należy zachować milczenie.
- I to wszystko?
- Tak. Marcus spróbował czegoś, czego istnienia nawet
nie podejrzewał - wyjaśniła Ruby. - Niech to sobie spo
kojnie przemyśli.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Telefon nie działał. Marcus skontaktował się z zarządem
australijskiej telekomunikacji, by usłyszeć, że usterka nie
została uznana za pilną. Ludzie używają przeważnie komó
rek. Nie, żadne pieniądze nie przyspieszą naprawy.
Wprawdzie znał numer komórki Ruby, ale ją wyłączy
ła. Z miejscowej poczty wysłała faks, informując, że bierze
miesiąc wolnego i uczy się doić krowy.
Ruby doiła krowy, podczas gdy Marcus zarabiał pienią
dze. Wypuszczał nowe oprogramowanie. Zarządzał swym
imperium. Słowem, robił to, co zwykle.
- Jak długo ma trwać to milczenie? - spytała Peta, a Ru
by przerwała swoje pierwsze dojenie.
- Ile potrzeba. Bądź cierpliwa.
- Nie mogę.
- Możesz.
Marcus w porze lunchu pojechał do Tiffany'ego. Dłu
go oglądał tace z biżuterią, wreszcie wybrał jeden brylant.
Idealny, bez skazy. Królewski. Ubezpieczył go na zawrotną
sumę i wysłał kurierem z liścikiem: „Dla mojego Kopciusz
ka. Rozważ to ponownie".
Przesyłka została odesłana. W pudełeczku był jeszcze wia-
142
Marion Lennox
nuszek ze stokrotek. „Nie jestem Kopciuszkiem, tylko sobą.
Kocham cię, ale nie chcę twoich brylantów".
Marcus gapił się na to tak długo, że zaniepokoiło to jego
tymczasową asystentkę.
- Dobrze się pan czuje, panie Benson?
- Doskonale - odparł z ponurą miną i wręczył jej bry
lant. - Może pani załatwić zwrot?
- Och, panie Benson... - dziewczyna aż jęknęła z wraże
nia. - Każda kobieta oszalałaby dla takiego kamienia.
- Ale nie moja - wyrwało mu się. - Nie ta, którą kocham.
Minęły trzy długie tygodnie, a Peta wciąż co noc gapiła
się na księżyc. Gdzieś tam daleko był Marcus. Sam.
- Daj mu czas, żeby mógł się przekonać, co stracił - ra
dziła Ruby, uśmiechając się gorzko. - Potrzebowałam dwu
dziestu lat, by znów nauczyć się kochać. Miejmy nadzieję,
że Marcusowi nie zajmie to tyle czas.
- A jak nie pomoże?
- Wtedy będziemy się martwić, co dalej. Tymczasem
mamy coś do zrobienia.
Właśnie trwało ważne spotkanie biznesowe, kiedy na
deszła przesyłka.
- Prosił pan o natychmiastowe powiadamianie o wszyst
kim, co ma związek z Australią - usprawiedliwiała się se
kretarka. - Przed chwilą nadeszły te dwa pudełka.
Pierwsze zawierało ślubną suknię Pety. Atłas, koronki,
buty, welon. Marcus wyjął wszystko, nie bacząc na ciekaw
skie spojrzenia personelu. Czuł woń perfum, którymi Pe
ta pachniała tamtego dnia. Na dnie leżał bilecik. „Dzięku
ję za bajkę".
Pośpieszny ślub
143
- Jest jeszcze jedno pudełko - szepnęła sekretarka.
W środku drugiej paczki znajdowała się para gumiaków.
I kolejna karteczka: „Rzeczywistość jest zabawniejsza".
Marcus postawił gumiaki na lśniącym blacie mahonio
wego biurka. Drażniły go!
Znów zaczął się umawiać, a raczej próbował to robić.
Wszystkie kobiety wydawały się płytkie, bezmyślne i zimne.
A Peta była na krańcu świata.
Powiedziała, że go kocha. Skoro tak, czemu nie przysta
ła na jego warunki?
Ruby skontaktowała się z nim pod koniec miesiąca.
Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co od niej usłyszał.
- Ruby. Gdzie, do cholery, jesteś?
- Tam, gdzie powinnam być - odparła radośnie. - W Au
stralii. Doskonale się bawię.
- Jesteś moją pracownicą.
- Już nie. Zwalniam się. Darrell poprosił mnie o rękę.
Jest taki kochany - powiedziała niezwykle czułym głosem.
- Zresztą znasz go. Postanowiliśmy zostać i pomóc Pecie.
Ta farma potrzebuje więcej rąk do pracy. Dla niej to za du
że obciążenie. I wiesz, Marcus, umiem już doić krowy!
- Peta nigdy nie da ci się zbliżyć do krów!
- Zdobycie ich zaufania trwało miesiąc - przyznała Ruby.
- Darrell i ja pomagaliśmy przyprowadzać je z pastwiska, aż
do nas przywykły, nauczyliśmy się nawet ich imion. Teraz
umiem zakładać dojarkę, myć wymiona. Wiem wszystko
o krowach. Och, Marcus, jakie to zabawne.
- Ale... twoje miejsce jest tu.
- Nie. Jest mi dobrze tutaj. Tu nikt nie patrzy krzywo
na pokiereszowaną twarz Darrella. On umie doić lepiej
niż ja. Peta mówi, że możemy przemalować różowy do-
144
Marion Lennox
mek i mieszkać w nim, jak drago chcemy. Mamy trochę
oszczędności, no i Darrell ma rentę. Niewiele potrzebuje
my. Możemy być naprawdę bogaci, bo mamy siebie.
Marcus usiadł, czując, że potrzebuje wsparcia.
- Czy wiesz, że prosiłem Petę, by nadal była moją żoną?
- Mówisz o przysłaniu tego głupiego brylantu?
- Kosztował fortunę - warknął. Niemal wyczuł, że po
drugiej stronie świata Ruby się uśmiecha.
- Po co Pecie kosztowny pierścionek?
- Powiedziała, że mnie kocha.
- Wspominała mi o tym.
- To dlaczego nie chce być moją żoną?
- Prosiłeś ją, by odwiedzała cię Nowym Jorku. Odwie
dzała! Chciałeś zrobić z niej żonę na godziny. Obiecałeś, że
będziesz przyjeżdżał do Australii. Co to za małżeństwo?
- Skoro Peta mnie kocha...
- Ma ci poświęcić całe życie? Tego chcesz? Pewnie by
mogła. Choć złamie jej to serce.
- Mogłaby.
- Wiesz, prawdziwy Kopciuszek nie wchodził w układy
- powiedziała Ruby.
- O ile pamiętam, Kopciuszek nie miał wyboru.
- Ale jest jeszcze Harry.
- Harry może przyjechać z nią.
- A pozostali bracia? Oni są bardzo zżyci. Peta nigdy ich
nie opuści. A ten stary pies, Ted? Pamiętasz go. Ted nie
chciał jeść, kiedy Peta była w Nowym Jorku. Więc... Życie
Pety jest tutaj. A co ty jej oferowałeś? Brylanty? To kiep
ska zamiana.
-Ruby...
- Ach, te twoje lęki - odparła. - Przedtem nic nie mówi-
Pośpieszny ślub
145
łam, bo byłam taka sama jak ty. Paraliżował mnie śmier
telny strach przed życiem. Ale wiesz przecież, że Pety nie
zadowoli bogactwo czy wpływy. Kocha cię.
- Czy to możliwe?
- Oczywiście - parsknęła Ruby. - Tylko że ty jej nie
kochasz. Kochasz ją taką, jaka byłaby, gdyby zapomniała
o odpowiedzialności za rodzinę i za farmę, gdyby odrzu
ciła lojalność, za którą tak ją cenisz. Sam się okłamujesz,
Marcus. Twierdzisz, że chcesz ją za żonę, a stawiasz jej nie
możliwe do spełnienia warunki. Jesteś samotnikiem, a to,
co zaproponowałeś, odpowiada przede wszystkim tobie.
- Ruby...
- Wiem — odparła radośnie. - Tak się nie rozmawia
z pracodawcą. Na szczęście złożyłam wymówienie.
A więc został sam ze swą firmą, ze swoją fortuną i czar
nym marmurem. Niech to diabli!
Peta co rano siedziała w oborze i rozmyślała o Marcu-
sie. Tak minęły trzy miesiące. Chciała coś z tym zrobić, ale
za każdym razem Ruby kazała jej czekać.
Pewnego ranka, gdy wstała i zobaczyła, że Darrell i Ru
by przygonili krowy, a Harry sam przygotowywał śniada
nie, poczuła, że już dłużej nie wytrzyma.
- Harry, nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym na tro
chę wróciła do Nowego Jorku? - spytała.
Harry podniósł głowę znad talerza płatków.
- Po Marcusa?
- Ktoś musi - westchnęła.
- Ruby mówi, że rozsądniej byłoby poczekać.
- Chyba dość się już naczekałam.
- No to powodzenia.
146
Marion Lennox
- Dasz sobie radę?
- Darrell i Ruby zajmą się mną. Myślisz, że Marcus przy
jedzie?
- Mam nadzieję.
- Powiedz mu, że teraz Ruby gotuje. Nie będzie musiał
jeść twoich przypalonych kiełbasek
- Jeśli mnie kocha, będzie je jadł.
- Nawet Ted ich nie lubi. Ale powodzenia.
Marcus wyszedł z gabinetu. Pod drzwiami czekał na
niego kierowca. Niezwykłe. Wiadomość, którą przekazał
mu Robert, była jeszcze bardziej niezwykła.
- Ktoś czeka na pana na schodach pożarowych.
- Jak to, na schodach pożarowych? - zdziwił się Marcus.
- Tak jak powiedziałem. Ktoś z lunchem.
- Czy to...
- Niech pan sam zobaczy - uśmiechnął się Robert.
Oczywiście, że to Peta.
Siedziała na podeście schodów pożarowych, gdzie spotkał
ją po raz pierwszy, ale tym razem poza zasięgiem drzwi wa
hadłowych. Miała na sobie wytarte szorty, wyblakły podko
szulek i sandały. Obok stała torebka drożdżówek i kilka bu
telek z lemoniadą.
- Cześć, chcesz drożdżówkę?
- Peta - powiedział i uśmiechnął się.
- Pamiętasz mnie? >
Czy ją pamięta? Ledwie powstrzymał się, by nie porwać
jej w ramiona. Ale jej powściągliwy uśmiech trzymał go
na dystans.
- Co tu robisz? - spytał.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od nowa. - Ugryzła bu-
Pośpieszny ślub
147
łeczkę. - Podzielę się z tobą - odsunęła się, robiąc mu miej
sce. - Kupiłam dużo, wystarczy dla dwojga.
- Ale dlaczego...
- Doszłam do wniosku, że źle zaczęliśmy - odparła. - Ura
towałeś mnie i jestem ci wdzięczna. Nawiasem mówiąc, wi
działam, że plakietka Charlesa znikła z tablicy na dole. Jestem
podwójnie wdzięczna, ale żaden związek nie może opierać
się na wdzięczności. Ruby uważa, że powinnam zostawić cię
na dłużej. Pomyślałam jednak, że skoro jestem samotna, a ty
czujesz się jeszcze gorzej... Słowem, postanowiłam przyje
chać i sprawdzić, czy możemy być przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi - powtórzył Marcus, a Peta wstrzymała od
dech. - Nie wiem, czy potrafię być twoim... przyjacielem.
- Każdy potrzebuje przyjaciela - odparła, wgryzając się
w drożdżówkę. - Według Ruby sądzisz, że do szczęścia wy
starczy ci tylko luksus. Ale czarny marmur to nie wszystko.
- Nie?
- Siadaj, zjedz drożdżówkę. - Machinalnie wziął jedną
i usiadł, choć jedzenie nie było mu teraz w głowie.
- No to się dzielmy - rzekła poważnie.
- Czym mamy się dzielić?
- Tym, czym zwykle dzielą się przyjaciele. Drożdżówka
mi. Schodami pożarowymi. Życiem.
- Peta...
- Wiesz, że cię kocham - powiedziała swobodnym to
nem. - Uratowałeś mnie, a teraz moja kolej, by uratować
cię od czarnego marmuru, jeśli zechcesz. Ale musisz sam
zdecydować. Powiedz, jeśli przeszkadzam. Robert mówi,
że jesteś zajęty.
- Zawsze jestem zajęty.
- I tego właśnie nie rozumiem. - Peta zlizała galaretkę
148
Marion Lennox
z palca. - Już masz miliard, a ciągle zarabiasz pieniądze. Po
co? Żeby kupić sobie więcej czarnego marmuru?
- Nie.
- A co jeszcze chcesz kupić?
Spojrzał na nią. Siedzieli obok siebie, ale wydawała się
taka odległa.
- Nowe łóżko na twoją werandę - rzekł. - Takie duże.
- Co jeszcze?
- Może odrzutowiec, żeby się przemieszczać.
- Do domu na weekendy?
- Do domu?
- Dom jest tam, gdzie ja jestem, Marcus - powiedziała
cicho. - Ruby mówi, żebym przestała powtarzać, że cię ko
cham. A kocham cię tak bardzo, że nie mogę przyjąć twojej
propozycji. To życie dla kogoś, kto pragnie twojej pozycji,
Marcus. A ja po prostu pragnę ciebie.
-Nie mogę...
- Wiem i dlatego tu jestem. Bez obaw. Nie przyjechałam
tu na zawsze. Wpadłam zobaczyć, czy to się uda. - Wsta
ła i zgniotła pustą butelkę. - Lunch skończony. Spotkamy
się jutro.
Chciał wziąć ją za rękę, ale cofnęła się.
- Tutaj o tej samej porze. Drożdżówki pasują?
- Nie!
- Nie jadam kawioru.
- Nie musisz jeść kawioru. - Chciał ją złapać, ale ze
śmiechem zbiegła na niższy podest. - Do jutra.
To był bardzo długi dzień.
Marcus wymówił się od popołudniowego spotkania.
Mógł myśleć tylko o Pecie.
Pośpieszny ślub
149
Peta w nędznym ubraniu, o wesołych oczach. Przyzna
ła, że go kocha. Wystarczy zrobić jeden krok. Zaryzykować
wszystko? Czyli co? Niezależność? Czarny marmur?
Późnym popołudniem Marcus poszedł do Central Par
ku. Nie widział tłumów. Wciąż miał przed oczami twarz
Pety, kiedy mówiła, że go kocha...
To takie proste... Bohaterowie baśni nie mieli z tym
problemu, pomyślał niechętnie. Książę odnajdował Kop
ciuszka, żenił się i zabierał żonę do swojego pałacu.
Jego Kopciuszek miał już biały ślub, ale pragnął więcej.
Zauważył, że się uśmiecha. Im dłużej spacerował, tym
bardziej się uśmiechał.
Nie było żadnego Kopciuszka. Była tylko kochana Peta.
Odesłała białe koronki i zaoferowała mu w zamian gumia
ki. Zlekceważył to, więc przyjechała. Żeby go ratować.
Gdzie ona się podziewa?
Pewnie zatrzymała się w tym samym hotelu co poprzed
nio. Marcus natychmiast znalazł się w taksówce.
W hotelu jej nie było.
Uff, chwilowa ulga. Nie grozi jej niebezpieczeństwo.
Ma się z nim spotkać jutro w tym samym miejscu i o tej
samej porze. Czy on wytrzyma tak długo? Ale jak spraw
dzić wszystkie hotele?
Marcus wrócił do biura i zapędził personel do roboty.
Obdzwonili wszystkie hotele w Nowym Jorku.
Ani śladu Pety.
Pojechał do mieszkania Ruby, potem Darrella. Oba by
ły zamknięte na cztery spusty.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Czuła się bardzo głupio. Co ona wyprawia? Czeka na
nowojorskiego miliardera na schodach pożarowych, żeby
poczęstować go drożdżówką?
Nie. Czekała, żeby zobaczyć, co okaże się dla niego na
prawdę ważne.
Dwunasta. Dwunasta trzydzieści. Spóźnia się.
Drzwi się otworzyły. Marcus. Musiał przyjść prosto ze
spotkania, bo miał na sobie ten piękny garnitur od Arma-
niego. Niósł teczkę i torbę na zakupy.
- Witam - powiedział, a ona uśmiechnęła się blado. -
Znowu drożdżówki?
- Lubię je - odparła.
- Mogę usiąść?
- Jasne. - Odsunęła się nieco. - Nie krępuj się.
Usiadł. Torbę z zakupami oparł o poręcz, aktówkę po
stawił między nimi i otworzył ją.
- Przyniosłem mój wkład. Mam nadzieję, że się nie wy
lało. Sam zapewniał mnie, że pojemnik jest szczelny.
- Twój wkład?
- Zupa rybna i kukurydziane placuszki. Smakowały ci.
- Owszem - przyznała i obserwowała, jak wyjmuje dwie
miseczki, dwie łyżki i dwa talerze. - Chcesz drożdżówkę?
- Pod warunkiem, że zjesz moją zupę.
Pośpieszny ślub
151
- Zgoda.
Nie powiedział nic więcej. Nalał zupę i zaczęli jeść. Mil
czeli. Słońce ogrzewało im twarze.
To naprawdę dziwny posiłek, pomyślała Peta. Siedziała
o trzydzieści centymetrów od niego, a czuła, jakby ją obej
mował.
- A jeśli ktoś będzie chciał skorzystać ze schodów poża
rowych? - mruknęła.
- Musi poszukać innych. Te są zajęte do odwołania.
- Szkoda, że nie możemy urządzić się tu na stałe. Na
gruncie neutralnym.
- Chciałbym porozmawiać z tobą o miłości... - Marcus
odstawił talerz i poczekał, aż ona zrobi to samo. - Nie je
stem w tym najlepszy.
- Masz już niezbędne składniki.
- Tak, ale nie znam przepisu.
- Jestem pewna, że cię nauczymy. Ja, Harry, Ruby, Dar
rell i stary Ted...
- Chyba już to zrobiłaś - rzekł cicho.
Jej serce zaczęło śpiewać. Nagle poczuła, że wszystko
będzie dobrze. Że znajdą swoje miejsce i wspólny sposób
na życie.
- Mam kilka prezentów - powiedział i jej radość od ra
zu zmalała.
- Marcus, nie chcę brylantów.
- Żadnej biżuterii? - zmartwił się.
Z marynarki wyjął małe pudełeczko.
Na białym atłasie spoczywał pierścionek ze splecionych
srebrnych drucików. Był zachwycająco prosty i piękny.
W splotach srebra osadzono trzy małe szmaragdy, które
w słońcu zalśniły jak zielony oczy Pety.
152
Marion Lennox
- Został zrobiony specjalnie dla ciebie - powiedział Mar
cus. - Dla takiej, jaką jesteś. Wiem, że nie pragniesz kolii
ani sukni balowych, ale potrzebowałem czegoś, co wyrazi
łoby moją miłość do ciebie. - Położył palec na jej ustach.
- I coś jeszcze.
Sięgnął do torby i wyjął z niej... gumiaki. Niezwykłe.
Wyglądały, jakby Frida Kahlo używała ich zamiast płótna
do malowania. Tak zdumiewających dzieł sztuki Peta ni
gdy nie widziała.
Były cztery gumiaki, po parze dla każdego.
- Poruszyłem niebo i ziemię, by je dla nas zrobiono - rzekł.
- Możemy ich używać w oborze.
- Myślisz, że krowy pozwolą się w nich doić?
- Pokochają je. Jak tylko do nich przywykną.
- Jak to, przywykną - szepnęła. - Przez dwa tygodnie
w roku?
- To kolejna sprawa, którą musimy omówić - rzekł Mar
cus. - Wiem, że kochasz swoją werandę i nie pozwolisz
chłopcom spać po twojej stronie. Spójrz na to.- Z teczki
wyjął płachtę planu i rozłożył przed zdumioną Petą. - Oto
plan - rzekł z satysfakcją.
- Plan?
- Twojej werandy. Zmieniła się w główną sypialnię, lecz
zachowała swój dawny charakter.
- Marcus... - Peta pokręciła głową w zakłopotaniu. -
Mówiłam, że nie chcę rezydencji.
- Przestaniesz w końcu? - uśmiechnął się do niej. - Pe
ta, jest wielka przepaść pomiędzy twoją werandą a tym, co
reszta świata nazywa rezydencją. Myślę, że możemy dodać
taką ekstrawagancję, jak gorący prysznic.
- Prysznic...
Pośpieszny ślub
153
- Wiem. Zbędny luksus - odparł. - Ten plan zrobił mój
przyjaciel Max, opierając się głównie na mojej pamię
ci. Pracował w pośpiechu, ale to projekt. Twoja weranda,
mam nadzieję, że nazwiemy ją naszą, zostanie praktycznie
nietknięta. Kuchnia, którą kocham, również. Max dodał
wielką bawialnię z tyłu, żeby chłopcy mieli gdzie przyjmo
wać przyjaciół i po sypialni dla każdego z nich. Dwie ła
zienki. Wiem, że to brzmi strasznie, ale bez obaw. Rezy
dencja musi mieć co najmniej cztery.
-Marcus...
- A tu będzie biuro - dodał. Peta pierwszy raz usłysza
ła nutkę obawy w jego głosie. - Pomyślałem, że skoro Ru-
by zostaje, moglibyśmy tam założyć bazę. Na nasz perso
nel w Nowym Jorku przelałbym większą odpowiedzialność,
a Ruby i ja moglibyśmy pracować przez telekonferencję,
Internet i faks. W końcu jesteśmy firmą internetową. Mu
siałbym pewnie wpadać do Nowego Jorku ze dwa razy do
roku na jakieś dziesięć dni. Co o tym sądzisz?
Co ona o tym sądzi? Jej świat eksplodował radością. Mar
cus patrzył na nią z niepokojem. Jej Marcus. Jej miłość.
- Jeśli ty tam będziesz, to zostanę nawet w apartamencie
z marmuru - zapewniła go i niepokój w jego wzroku osłabł.
- A włożysz mój pierścionek?
Spojrzała na wykładane atłasem pudełeczko i już nie było
odwrotu. Wsunęła pierścionek na palec. Błysnął w słońcu.
- Och, Marcus. Jest cudowny.
- Naprawdę?
- Tak. Powinnam mieć coś dla ciebie.
- Mam twoją miłość, to mi wystarczy.
- Czy... włożysz dla mnie gumiaki? - spytała niepew
nym głosem.
154
Marion Lennox
Natychmiast zdjął mokasyny i spełnił jej prośbę.
- Są cudowne - parsknęła.
- Czy wiesz, że zakochałem się w twoim gołym palcu
u nogi? - spytał.
Spojrzała na niego z zachwytem.
- Jak to możliwe?
- Jest najseksowniejszy w świece. Jak u Kopciuszka.
- Marcus...
- Aha.
- Czy pocałujesz mnie, czy mam zrobić to pierwsza?
- Jest z tym pewien problem.
- Problem? - Serce zamarło jej na chwilę. - Marcus...
- Trochę obawiam się kolejnej bajki, w którą wkraczamy
- spojrzał na swoje nogi. - Moje stopy już się zmieniły. Czy
jeśli mnie pocałujesz, zmienię się w żabę?
- Spróbujemy, dobrze? - szepnęła. - Nawet jeśli staniesz
się żabą, i tak będę cię zawsze kochała.