Juliusz Sowacki
Grób Agamemnona
Niech fantastycznie lutnia nastrojona,
Wtóruje myli pospnej i ciemnej —
Bom oto wstpi w grób Agamemnona.
I siedz cichy w kopule podziemnej,
Co krwi Atrydów zwalana okrutn.
Serce zasno, lecz ni. — Jak mi smutno!
O! jak daleko brzmi ta harfa zota,
Której mi tylko echo wieczne sycha!
Drujdyczna z gazów ta to wielkich grota;
Gdzie wiatr przychodzi po szczelinach wzdycha
I ma Elektry gos — ta bieli pótno
I odzywa si z laurów: jak mi smutno!
Tu po kamieniach z pracown Arachn
Kóci si wietrzyk, i rwie jej przdziwo.
Tu czbry smutne gór spalonych pachn;
Tu wiatr, obiegszy gór ruin siw,
Napdza nasion kwiatów — a te puchy
Chodz i w grobie lataj jak duchy.
Tu wierszcze polne, pomidzy kamienie
Przed nadgrobowym pochowane socem,
Jakby mi chciay nakaza milczenie:
Sykaj. — Strasznym jest Rapsodu kocem:
Owe sykanie co si w grobach syszy —
Jest objawieniem — jest i pieni ciszy.
O! cichy jestem jak wy! o Atrydzi!
Których popioy pi pod wierszczów stra —
Ani mi teraz moja mao wstydzi,
Ani si myli tak jak ory wa.
Gboko jestem pokorny i cichy
Tu, w tym grobowcu sawy, zbrodni, pychy! —
Nad drzwiami grobu, na granitu zrbie
Wyrasta dbek w trójkcie z kamieni:
Posadziy go wróble lub gobie,
I listkami si czarnemi zieleni —
I soca w ciemny grobowiec nie puszcza;
Zerwaem jeden li z czarnego kuszcza.
Nie broni mi go aden duch ni mara,
Ani w gaskach jkno widziado;
Tylko si socu staa wiksza szpara,
I wbiego zote, i do nóg mi pado.
Z razu mylaem, e ten co si wdziera
Brzask, bya struna to z harfy Homera —
I wycignem rk na ciemnoci
By j uowi i napi i drc
Przymusi do ez, i piewu, i zoci
Nad wielkiem niczem grobów — i milczc
Garstk popioów: ale w mojem rku
Ta struna drgna i pka bez jku.
Tak wic — to los mój, na grobowcach siada
I szuka smutków bahych, wiotkich, kruchych.
To los mój, senne królestwa posiada,
Nieme mie harfy i suchaczów guchych —
Albo umarych — i tak peny wstrtu —
Na ko! chc soca i wichru — ttentu!
Na ko! — Tu oem suchego potoku,
Gdzie zamiast wody, pynie laur róowy;
Ze z i z wielk byskawic w oku,
Jakby mi wicher gna byskawicowy,
Lec — a ko si na powietrzu kadnie —
Jeli napotka grób rycerzy — padnie.
Na Termopilach? — Nie, na Cheronei
Trzeba si znowu zaama koniowi;
Bo jestem z kraju, gdzie widmo nadziei
Dla maowiernych serc, podobne snowi.
Wic jeli ko mój w biegu si przestraszy,
To tej mogiy, co równa jest — naszej —
Mnie od mogiy termopilskiej gotów
Odgoni legjon umarych Spartanów;
Bo jestem z kraju smutnego Ilotów,
Z kraju — gdzie rozpacz nie sypie kurhanów!
Z kraju — gdzie zawsze, po dniach nieszczliwych,
Zostaje smutne pó — rycerzy — ywych.
Na Termopilach ja si nie odwa
Osadzi konia w wwozowym szlaku,
Bo tam by musz tak patrzce twarze,
e serce, skruszy wstyd — w kadym Polaku.
Ja tam nie bd sta przed Grecji duchem —
Nie — pierwej skonam, ni tam i — z acuchem!
Na Termopilach — jak bym zda spraw,
Gdyby stanli me nad mogi?
I pokazawszy mi swe piersi krwawe:
Potem spytali wrcz: — «Wielu was byo?» —
Zapomnij e jest dugi wieków przedzia —
Gdyby spytali tak — có bym powiedzia?!
Na Termopilach, bez zotego pasa,
Bez czerwonego ley trup kontusza —
Ale jest nagi trup Leonidasa,
Jest w marmurowych ksztatach pikna dusza:
I dugo paka lud takiej ofiary,
Ognia wonnego, i rozbitej czary.
O Polsko! póki ty dusz anielsk
Bdziesz wizia w czerepie rubasznym;
Póty kat bdzie rba twoje cielsko,
Póty nie bdzie twój miecz zemsty strasznym!
Póty mie bdziesz hien na sobie —
I grób — i oczy otworzone w grobie.
Zru do ostatka te pachty ohydne,
T — Dejaniry palc koszul:
A wsta jak wielkie posgi bezwstydne,
Naga — w styksowym wykpana mule!
Nowa — nagoci elazn bezczelna —
Niezawstydzona niczem — niemiertelna!
Niech ku pónocy z cichej si mogiy
Podniesie naród — i ludy przelknie
e taki wielki posg — z jednej bryy!
A tak hartowny, e w gromach nie pknie,
Ale z piorunów ma rce i wieniec —
Gardzcy mierci wzrok — ycia rumieniec.
Polsko! lecz ciebie byskotkami udz!
Pawiem narodów bya i papug;
A teraz jeste suebnic cudz —
Cho wiem, e sowa te nie zadr dugo
W sercu — gdzie nie trwa myl nawet godziny:
Mówi — bom smutny — i sam peen winy!
Przeklnij! — lecz ciebie przepdzi ma dusza,
Jak Eumenida przez wowe rózgi.
Bo ty, jedyny syn Prometeusza —
Sp ci wyjada nie serce — lecz mózgi.
Cho Muz moj w twojej krwi zaszargam,
Sign do wntrza twych trzew — i zatargam.
Szczknij z boleci i przeklinaj syna!
Lecz wiedz — e rka przeklestw, wycignita
Nade mn — zwinie si w k jak gadzina,
I z ramion ci si odkruszy zeschnita!
I w proch j czarne szatany rozchwyc;
Bo nie masz wadzy przekl — niewolnico!!! —