JOHN DEWEY (1859 – 1952)
Urodzony w Burlington w stanie Vermont 20 października 1859 r. W 1879 r. ukończył
Uniwersytet w Vermont, by później, w 1884 r., zdobyć tytuł doktora na Uniwersytecie Johna
Hopkinsa. Przez następne cztery lata uczył na Uniwersytecie w Michigan, gdzie powrócił z
wykładami w latach 1889-1894. Gdy w 1892 r. powstał Uniwersytet w Chicago, Dewey został
dziekanem połączonych wydziałów filozofii, psychologii i edukacji. W 1899 r. został
przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, a w 1905 r. objął podobną
funkcję w Amerykańskim Towarzystwie Filozoficznym. W Chicago pozostał do 1904 r., po
czym wyjechał na Uniwersytet Columbia, gdzie pozostawał przez następne 26 lat i w wieku 70
lat przeszedł na emeryturę (1930), wiele w tym czasie podróżując (m.in. do Związku
Radzieckiego, Chin i Japonii). Zmarł w wieku 97 lat, 1 czerwca 1952 r. w Nowym Jorku.
Obok Williama Jamesa i Charlesa S. Pierce’a Dewey był jednym z najważniejszych
przedstawicieli amerykańskiego pragmatyzmu i jednego z nurtów instrumentalizmu. Uważany
jest za filozofa zainteresowanego głównie zagadnieniami społecznymi, szukającego sposobów
ostatecznego rozwiązania konfliktów społecznych. Celem nadrzędnym Dewey’a, który w wieku
90 lat wyznał, iż utrata wiary w drugiego człowieka oznacza utratę wiary w samego siebie,
zdawało się być odkrycie środków służących tworzeniu idealnego społeczeństwa
umożliwiającego pełne zrealizowanie się każdej jednostce (dlatego poszukiwał on spójności w
sferze wartości i realnego świata). Znacząca jest jego epistemologiczna koncepcja wyjaśniająca
pojęcie prawdy, będącej nie tylko „korespondencją z rzeczywistością”, ale tym, co sprawdza się
w działaniu (dla Dewey’a oznaczało to mniej więcej tyle, co weryfikowalność i użyteczność).
Dla takiego właśnie sposobu wyjaśniania, używał terminu instrumentalizm, w którym pojęcie
pewności opartej na niekwestionowanych podstawach ma podobne znaczenie do pojęcia prawdy,
tyle że bez jego metafizycznego obciążenia.
Zdaniem Dewey’a wiedza nie polega jedynie na prostej konfrontacji podmiotu z
przedmiotem, ale na umiejętności rozwiązywania praktycznych problemów związanych z
poznaniem. Dzięki zdobywaniu wiedzy niespodziewane sytuacje, które zdają się być
problematyczne, stają się jednoznaczne i określone. Kontynuując myśl Pierce’a, twierdził, iż
wiedza jest stanem ludzkiego organizmu złożonym z jego przekonań rozumianych jako pewne
wzory zachowań, które stosowane w działaniu przynoszą pozytywny skutek. Proces
rozumowania został przez Deweya scharakteryzowany w pięciu etapach: odczucie trudności,
określenie trudności (sformułowanie problemu), szukanie rozwiązań (formułowanie hipotez),
dochodzenie do wniosków z rozwiązań poprzez rozumowanie (logiczna weryfikacja hipotez),
wreszcie dalsze obserwacje prowadzące do przyjęcie lub odrzucenia hipotez (empiryczna
weryfikacja hipotezy).
Dewey rozszerzył instrumentalizm także na dziedzinę etyki, wychowania i socjologii. W
etyce twierdził, że zasady moralne winny być ustalane ze względu na ich efektywność w
rozwiązywaniu ludzkich problemów. Podobnie jak prawda, dobro jest tym, co ostatecznie
sprawdza się w działaniu. W Art as Experience Dewey przedstawił teorię estetyczną: sztuka
wyłania te cechy doświadczenia, które nas satysfakcjonują, wznosi je na nieco wyższy poziom
od zwykłego poziomu percepcji, a w związku z tym można je odczuwać jako przyjemne same w
sobie.
Jedną z najistotniejszych teorii Deweya jest powszechnie znana i ceniona teoria
wychowania: uczniowie najbardziej wykorzystują swój potencjał wykonując zadania przez
siebie wybrane, stąd bowiem pochodzi ich zmysł dyscypliny oraz konstruktywizm w myśleniu.
„Doświadczenie” oraz „uczenie się poprzez działanie” stały się sloganami nowego i
wpływowego sposobu nauczania.
W dziedzinie metafizyki Dewey uznawał się za krytycznego naturalistę. Naturą jest
wszystko to, co istnieje: nie tylko to, co fizyczne lub materialne, lecz także wartości, które
również mogą zostać ujęte w terminologii wiedzy naturalnej. Jego dzieło Common Faith jest
wyrazem wiary w to, iż również religia może być interpretowana w sposób naturalistyczny.
Najbardziej obszernym zbiorem dzieł Johna Deweya jest zbiór pt. The Collected Works of
John Dewey (ed. Jo Ann Boydston, 37 tomów, Carbondale: Southern Illinois University Press,
1967-1991). W języku polskim ukazały się: Zasady moralne w wychowaniu (przekł. Witold
Hofman, Wydawnictwo Zakładu Ossolińskich, Lwów 1921), Wybór pism pedagogicznych (red.
Józef Pieper, Ossolineum, Wrocław 1967), Demokracja i wychowanie: wprowadzenie do
filozofii wychowania (przekł. Zofia Doroszowa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław
1972) oraz Jak myślimy? (przekł. Zofia Bastgenówna, PWN, Warszawa 1988).
Wybrane fragmenty pochodzą z:
John Dewey, Wychowanie jako polityka, [w:] tegoż, Wybór pism pedagogicznych, red. Józef
Pieper, Ossolineum, Wrocław 1967, s. 217-223
John Dewey, O teoriach poznania, przekł. Z. Doroszowa, [w:] tegoż, Demokracja i
wychowanie, Ossolineum, Wrocław 1972, s. 457-472
Ad. 1/
WYCHOWANIE JAKO POLITYKA
Matthew Arnold
1
przytacza gdzieś z uznaniem powiedzenie francuskiego pisarza, że główna
korzyść wykształcenia polega na zabezpieczaniu przed ignorancją. Myślę jednak, że można tu
wskazać na korzyść bardziej pozytywną, mianowicie tę, że wykształcenie uzdolnia do
zauważania różnic między zjawiskami, które tkwią niejako pod ich powierzchnią. Oczywiście,
można nie zauważyć rzeczywistości pod pianą powierzchownych wydarzeń, jednakże osoba
wykształcona przynajmniej nie będzie jej z nią utożsamiać. Wie ona, że zachodzi różnica między
tym, co rozsądne, a co słuszne, tym, co krzykliwe a co wyróżniające się, tym, co jest godne
uwagi, a co ważne.
Z tego punktu widzenia (nasze) wykształcenie jest nie tylko przestarzałe, ale coraz
bardziej wsteczne. Przecież nasza era hołduje różnym dubom, a tych jest coraz więcej, ich obieg
coraz szybszy, pochłania się je coraz gorliwiej i coraz to bardziej bezkrytycznie. Co prawda,
przyczyny wzrastającego panowania wszelkiej bzdury są raczej zewnętrzne. W każdym razie nie
wynika ono z jakiegoś pogorszenia intelektu i charakteru. Mniej więcej aż do ostatniego
pokolenia masa ludzi zainteresowana była przeważnie sprawami lokalnymi, rzeczami i ludźmi
związanymi z nimi. Jej przekonania i sposób myślenia dotyczyły przeważnie spraw, co do
których miała jakie takie doświadczenie bezpośrednie. Jej widnokrąg był wprawdzie
ograniczony, ale w jego zasięgu szary człowiek miał sąd wyrobiony i opierał się na nim. W
sprawach postronnych był on zapewne podobnie naiwny, jak ludzie naszych czasów. Ale rzeczy
postronne, zwłaszcza zaś odległe, nie wchodziły w zasięg jego działalności. Praktycznie biorąc
nie miało to znaczenia, co o nich myślał czy wiedział. Co najwyżej, stanowiły przedmiot
dykteryjek.
Kolej żelazna, telegraf, telefon i tania prasa wszystko to odmieniły od podstaw. Szybki
transport i łączność zmusiły ludzi do życia w charakterze członków społeczności ekstensywnej i
1
Zob. Przypis poprzedni
przeważnie niewidocznej. Samowystarczalna społeczność lokalna stała się przedmiotem najazdu
i przeważnie została zniszczona. Ludzie zostali zmuszeni do działań ze względu na bardzo nieraz
odległe warunki gospodarcze i polityczne, a wobec tego zarazem do zdobywania jakiego takiego
o nich pojęcia, aby móc działać sensownie. Wobec tego zaś, że ich pojęcia wywierają wpływ na
ich poczynania, stały się one obecnie czymś więcej niż po prostu urojeniami czy ciekawostkami.
Ich trafność nabrała znaczenia. W tymże samym czasie pewni ludzie zaczęli urabiać pojęcia i
przekonania mas. Panowanie nad nimi stało się coraz bardziej zależne nie tyle od ustalonych
nawyków, ile raczej od opinii publicznej. Kto umie nastawiać opinię publiczną, umie tym
samym kierować – przynajmniej chwilowo – poczynaniami w skali społecznej. Tani druk i
niemniej tanie jego rozpowszechnianie prowokują do wykorzystywania opinii publicznej. Wobec
zaciekawienia i potrzeby poznawania spraw odległych i wobec chęci kierowania nimi – wejście
w erę naukowej bzdury i systematycznego wprowadzania ludzi w błąd stało się oczywiste.
Cartyle nie kochał demokracji. Ale – w chwili przejaśnienia umysłu oświadczył pewnego
razu, że w rezultacie wynalazku i oddziaływania prasy drukowanej, demokracja stała się
nieunikniona. Tania prasa pociągnęła za sobą konieczność współudziału publiczności w
rządzeniu. Pomnożyła liczbę i poszerzyła zasięg geograficzny członków zrzeszeń politycznych.
Zamieniła na rzeczywistość teorię rządzenia przy pomocy zgody rządzonych. Jednakże zmiana
ta nie zagwarantowała rodzaju rzeczy, dla których zgoda jest potrzebna. Nie zapewniła – jak to
świetnie zauważył Walter Lippman – tego, aby zgoda publiczności miała charakter realny, a nie
po prostu i tylko formalny; tj. aby naprawdę odpowiadała realnym wymogom danej sytuacji.
Rewolucja przemysłowa spowodowała jedynie to, że odwoływanie się do „głosu ludu”
stało się formalnie konieczne. Jednakże tani druk i szybka łączność pociągnęły również i to za
sobą, że z łatwością można wywoływać u „ludu” głośny krzyk w sprawach nierealnych, i bardzo
dużo hałasu celem zatajenia faktów i odwrócenia od nich uwagi. Jest to przeto w równej mierze
naiwne – potępiać demokrację w czambuł, jak też wychwalać ją bezkrytycznie. Jako faktyczna
forma rządzenia nie wyrasta ona bynajmniej z osobistych pragnień czy też z opinii. Wyrosła ona
z sił zewnętrznych, które spowodowały zmianę warunków kontaktowania się ludzi ze sobą. To,
co wymaga zastanowienia i postawy krytycznej, to jakość rządów ludowych, a nie sam przez się
fakt ich, istnienia. Otóż ich jakość związana jest nierozdzielnie z jakością idei i informacji, które
się puszcza w obieg i które zdobywają zwolenników.
Bez wątpienia reżim propagandy, wywołany przez wojnę, przyczynił się istotnie do
zrozumienia dominującej roli materiału informacyjnego, puszczanego w obieg przez prasę.
Rozmiary i troskliwa organizacja propagandy świadczą zgodnie o dwóch oczywistych faktach:
nowego rodzaju konieczność, wobec której stoją rządy, polegająca na zapewnianiu sobie
zainteresowania i przychylnych uczuć ze strony ludu; możliwość wywoływania tych uczuć
dzięki arbitralnej selekcji „nowości”. Jednakże siła propagandy polega raczej na wzbudzaniu
uwagi na fakty niż na ich tworzeniu. Rzecz w tym, że naprzeciw informacji, puszczonej w ruch,
a dotyczącej „faktu” wyssanego z palca czy „ubarwionego” odpowiednio stoi tuzin „faktów”,
uznawanych wskutek przesądów i ignorancji, pośrednio wskutek bezmyślności, lenistwa i
nawyków umysłowych, nabytych pod wpływem złego wychowania.
Taka już jest, niestety, ludzka psychika, że świadomie złej woli przypisujemy część
przeważną fatalnych wydarzeń, na które nagle zwracamy uwagę. Oto główna przyczyna tak
częstych załamań reformatorów. Przyczyny rzeczywiste zła, z
którym walczą, leżą zazwyczaj
daleko głębiej niż świadome zamierzenia i plany pojedynczych osób, z którymi bezpośrednio
walczą. Znaczy to, że walczą raczej z objawami aniżeli z realnymi przyczynami. To, co W.
Lippman tak trafnie nazwał stereotypami, jest daleko bardziej odpowiedzialne za zamieszanie i
błędy w świadomości publicznej aniżeli wiadomości zmyślone czy zdeformowane. Ci, którzy
trudzą się najwięcej puszczaniem w obieg publiczny informacji kłamliwych, sami więcej niż
połowicznie wierzą w akcenty uczuciowe, w nich zawarte. Oni sami więc ulegają zamieszaniu
intelektualnemu i ignorancji, którą propagują. Działanie według zasady, że cel uświęca środki,
pociąga z łatwością ten skutek, że tak działający sam zaczyna wierzyć w prawdę kłamliwych
informacji.
A więc u podstaw oddziaływania informacji przez prasę . leży wcześniejsze i głębsze
oddziaływanie wychowania, któremu ulegają zarówno siewcy informacji, jak też ich odbiorcy.
Znaczy to, że wracamy do naszych stwierdzeń początkowych. Nasze szkolnictwo . nie
wychowuje, jeśli przez wychowanie mieć na myśli wyrobiony nawyk do rozróżniania dociekań
od przekonań, przede wszystkim zaś zdolność do zauważania treści zjawisk pod ich płynną
powierzchnią, zdolność do stwierdzania warunków, kształtujących powierzchnię, sił
wzbudzających fale i prądy. Łudzimy sami siebie i innych, jeśli nie posiadamy puklerza
obronnego przeciwko sensacji, podnieceniu, łatwowierności i konwencjonalnym zapatrywaniom.
Ale puklerz taki może posiadać tylko umysł naprawdę wykształcony.
Oto podstawowy argument krytyczny przeciwko panującemu systemowi szkolnemu.
System ten nie tylko nie daje wiele po temu, aby ze zdolności do inteligentnego myślenia
uczynić puk lerz ochronny przeciwko inwazji wszelkiego rodzaju bzdury, zwłaszcza bzdury
najbardziej niebezpiecznej w postaci kłamliwej informacji politycznej; system ten znakomicie
wzmacnia łatwowierność i gotowość do recepcji bzdury.
Wydaje się, że głównie dwie przyczyny powodują taki stan rzeczy. Jedną z nich jest
uporczywe trwanie w programach nauczania materiału całkiem przestarzałego, zupełnie nie
odpowiadającego aktualnej rzeczywistości: Materiał ten mógł ongiś posiadać jakąś wartość, ale
jest niezmiernie odległy od zawiłości i problemów obecnego życia. Wobec tego jego
opanowanie nie uzbraja przeciwko kłamstwu w obliczu wymagań aktualnych. Z tego punktu
widzenia wielka część materiału nauczania jest po prostu anachroniczna. Przy tym specjalista w
jakimkolwiek spośród tradycyjnych przedmiotów nauczania z jednakową łatwością ulega
naciskowi bzdury, nawet krańcowej bzdury na odcinku propagandy nacjonalistycznej czy
ekonomicznej, co osoba nie wykształcona. Co więcej, jego łatwowierność jest bardziej
niebezpieczna niż laika, ponieważ znajduje odpowiednio większy posłuch i może sobie pozwolić
na dogmatyczne sformułowanie swoich twierdzeń. Szkoły nasze wypuszczają w świat ludzi,
odzianych w strój teatralny i pyszniących się ze swego wstecznictwa jako z dowodu głębi
przekonań, dawno i w pełni sprawdzonych.
Druga droga, wskutek której nasz system szkolny urabia tępotę umysłową, jest
„pozytywna”. Polega ona na systematycznym i umyślnym unikaniu krytycyzmu na odcinku
historii, polityki i ekonomiki. Tkwi w tym domyślnie błędne przekonanie, że powyższe unikanie
jest najlepszą i właściwą metodą produkowania dobrych obywateli. Im bardziej bezkrytycznie
idealizuje się historię i instytucje własnego narodu, tym większe jest – rzekomo –
prawdopodobieństwo, że „produkt” szkoły będzie dobrym patriotą, dobrze wychowanym
obywatelem. Gdyby przeciętnego chłopca czy dziewczynę można uchronić przed wszelkimi
ideami i informacjami – co do spraw społecznych – z wyjątkiem nabywanych w szkole, weszliby
w życie społeczne, nie zdając sobie absolutnie żadnej sprawy z obecności problemów
społecznych oraz źródeł zła politycznego i gospodarczego. Kroczyliby naprzód z bezwzględnym
przekonaniem, że dla wszystkich droga jest jednakowo otwarta i że jedyną przyczyną
niepowodzeń w przedsiębiorstwie, w życiu rodzinnym lub obywatelskim jest jakiś osobisty
defekt charakteru. Bodajże szkoła dzisiejsza jest jeszcze dalszą od uczciwego stwierdzenia
społecznego zła niż – ambona – a to chyba mówi za siebie. Jednakże podobnie jak ambona
unikanie dyskusji nad problemami społecznymi wyrównuje sobie sentymentalnym
rozpamiętywaniem ułomności osobistych.
Skutkiem tego szkoła nasza przekazuje aktualnemu życiu absolwentów w stanie nabytej i
sztucznej niewinności. Te stwierdzenia społecznych problemów i walk, jakie niektórzy z nich wy
noszą, mają charakter całkiem przypadkowy i bez inteligentnego rozeznania faktów w ogniu
bezstronnej dyskusji. Nic dziwnego, że są dojrzali do wodzenia ich za nos i że ich postawa
jedynie uwiecznia istniejące zamieszanie, ignorancję, przesądy i łatwowierność. Reakcją na' ich
bezmiernie naiwną idealizację instytucji jest obojętność i cynizm. Jest to wręcz zdumiewające,
że zawodowi, konserwatywni urabiacze opinii publicznej wcale nie zauważają powszechnego
cynizmu mas w naszych czasach.
Postawa obojętności i opozycji jest obecnie bierna i nie zorganizowana. Jednakże istnieje,
i to jako bezpośredni rezultat pozbycia się złudzeń wskutek kontrastu między faktycznym stanem
rzeczy społecznych, a tym ich stanem, o jakim była mowa w szkole. Jednakże pewnego dnia
jakieś mniej lub więcej przypadkowe wydarzenie skrystalizuje ich niesprecyzowaną obojętność i
niezadowolenie w postać czynu, a wtedy wszystkie starannie wypracowane otamowania
poczynań społecznych rozpłyną się. Niestety, jest to mało prawdopodobne, że bunt przeciwko
społecznej reakcji będzie bardziej rozumny niż poprzedni stan rzeczy. Będzie ślepy,
łatwowierny, fatalistyczny i chaotyczny.
Wydaje się beznadziejne nazywać środek zaradczy, gdyż jest nim jedynie większe
zaufanie w rozum i w metodę naukową. Ale to „jedynie” oznacza coś niezmiernie trudnego do
urzeczywistnienia. Co się stanie, jeśli nauczyciele będą dostatecznie odważni i wyzwoleni od
presji i będą akcentowali przekonanie, że wychowanie polega na tworzeniu zdolności do
rozróżnień, odporności na kłamstwo i powstrzymywania się od kłamstwa? Rzecz jasna, oznaczać
to będzie, że nauczyli się powstrzymywać się od twierdzeń bezpodstawnych, że żądać będą
dowodów, że polegać będą raczej na obserwacji niż na uczuciu, raczej na dyskusji niż na
uprzedzeniach, raczej na badaniu aniżeli na konwencjonalnych sloganach. Gdy to się stanie,
szkoły będą niebezpiecznymi forpocztami prawdziwie ludzkiej cywilizacji. Wtedy bowiem
okaże się, że wychowanie i polityka to w gruncie rzeczy sprawa jedna i ta sama, a to dlatego,
ponieważ polityka powinna być naprawdę, do czego obecnie tylko pretenduje – lecz czym nie
jest – inteligentnym kierowaniem sprawami społecznymi.
Ad. 2
O TEORIACH POZNANIA
John Dewey
1. JEDNOŚĆ CZY DWOISTOŚĆ?
Poddaliśmy więc krytyce różne teorie poznania. Wszystkie te teorie, mimo dzielących je
różnic, zgodne są w jednym punkcie zasadniczym, co przeciwstawia je naszej własnej teorii,
którą wyłożyliśmy powyżej. Przyjmuje ona jako przesłankę c i ą g ł o ś ć, j e d n o ś ć, gdy tamte
zakładają pewne podstawowe rozróżnienia, podziały czy pary przeciwieństw, są więc – by użyć
terminologii filozoficznej – dualistvczne. Źródłem tych rozróżnień są mocne i sztywne bariery i
nierówności praw pomiędzy klasami i grupami społecznymi w obrębie społeczności; dzielą one
ludzi na biednych i bogatych, na mężczyzn i kobiety, na plebs i szlachetnie urodzonych, na
rządzonych i rządzących. Te bariery wyrażają się w braku stałego i swobodnego porozumienia
wzajemnego pomiędzy tymi grupami, który to brak jest korelatem różnorodnych,
ustabilizowanych sposobów źycia, z tych zaś każdy wiąże się z izolowanym, własnym
tworzywem empirycznym, własnymi celami i własną skalą wartości. Każda taka sytuacja
społeczna wymaga sformułowania w terminach jakiejś filozofii dualistycznej, o ile oczywiście
filozofia ma być autentycznym wyrazem doświadczenia. Kiedy zaś filozofia wznosi się ponad
dualizm – jak to zresztą czynią formalnie liczne systemy filozoficzne – wówczas musi się też
odwoływać do czegoś wyższego niż świat empirii, musi sięgać do świata transcendentalnego.
Przeciwstawiając się werbalnie ujęciom dualistycznym, filozofie takie faktycznie pozostają nadal
na gruncie dualizmu, w rezultacie bowiem dochodzą do nowego podziału na świat rzeczy,
będący sferą pozorów, i na niedostępną istotę rzeczywistości.
Póki będą istniały takie rozróżnienia i póki będą dochodziły do nich nowe, tak długo będą
też wyciskały piętno na procesie wychowania w tej mierze, w jakiej zawierają się w nim
rozmaite cele i metody praktycznie stosowane. Prowadzi to w konsekwencji do zakłóceń w
równowadze poszczególnych czynników i wartości, o czym zresztą była już mowa (zob. rozdział
XVIII). Niniejsze rozważania stanowią prezentację w terminach filozofii różnych pojęć
antytetycznych, czynnych na gruncie teorii poznania.
A więc po pierwsze, w grę wchodzi przeciwieństwo pomiędzy poznaniem empirycznym
a poznaniem wyższego rzędu – rozumowym. Pierwsze wiąże się ze sprawami życia
powszedniego, służy celom przeciętnego człowieka, który nie uprawia określonej dyscypliny
intelektualnej, a potrzeby swoje w jakiś sposób wiąże „roboczo” z bezpośrednim środowiskiem,
w którym żyje. Takie poznanie nie cieszy się szacunkiem, często nawet jest pogardzane jako
czysto utylitarne i nie odgrywające roli w kulturze. Zakłada się natomiast, że poznanie
rozumowe jest czymś, co dociera do rzeczywistości w jej kształcie ostatecznym, duchowym; co
samo w sobie warte jest uprawiania i w rezultacie znajduje ukoronowanie w czysto teoretycznym
wejrzeniu w rzeczywistość, wolnym, nie podlegającym deprecjacji w toku ludzkich zachowań.
Społecznie biorąc, to rozróżnienie jest odpowiednikiem podziału na rozumowanie, którym się
posługują klasy pracujące, i rozumowanie właściwe klasie oświeconej, odległej od codziennych
trosk o zdobycie środków do życia.
Filozoficznie zaś rozróżnienie dotyczy tego, co szczególne, i tego, co ogólne.
Doświadczenie jest pewną całością skupiającą bardziej lub mniej izolowane egzemplarze –
jednostki, których wzajemne zetknięcia muszą się każdorazowo dokonywać oddzielnie. Rozum
natomiast zajmuje się powszechnikami, ogólnymi zasadami, prawami, które się unoszą ponad
odmętem konkretnych istnień poszczególnych. W wirze nauki szkolnej od ucznia wymaga się z
jednej strony, żeby sobie przyswoił jak najwięcej wiadomości erudycyjnych, z których każda
stanowi coś odrębnego, a z drugiej – żeby się zapoznał z pewną ilością praw i związków
ogólnych. Geografia często tak jest nauczana, że należy tylko do pierwszego typu kształcenia;
matematyka – jeśli pominąć same jej obrazowe początki – do drugiego. Z punktu widzenia
celów praktycznych te dwie dyscypliny dotyczą dwóch niezależnych światów.
Inne znów przeciwieństwo wyrasta na gruncie dwóch odmiennych znaczeń, nadawanych
terminowi „wykształcenie” czy „kształcenie się”. Z jednej strony oznacza on sumę wiedzy
przekazywanej przez podręczniki i przez wykształconych ludzi. W tym znaczeniu wykształcenie
jest czymś zewnętrznym, jest zasobem wiadomości nagromadzonych tak, jak zapas towarów
składowanych w magazynie: prawda w stanie gotowym spoczywa gdzieś dostępna, do nabycia.
Uczenie się jest więc procesem, poprzez który jednostka otwiera sobie drogę do tego „składu
towarów”. Z drugiej zaś strony, termin „kształcenie się” oznacza czynności jednostki
wykonywane w toku nabywania wiedzy. Mówi o czymś aktywnym, osobiście spełnianym. Ten
dualizm pojęciowy, ta dwoistość, polega na wprowadzeniu rozróżnienia pomiędzy poznaniem
jako czymś zewnętrznym, co często nazywane bywa „obiektywnym”, a poznaniem jako czymś
wewnętrznym, subiektywnym, psychicznym. Po jednej stronie leży gotowa prawda, po drugiej
znajduje się gotowy umysł, wyposażony w zdolność do poznania, o ile tylko towarzyszy mu
wola i chęć do uprawiania tego procesu, do czego tak często ludziom trudno się zmusić.
Odpowiednikiem wychowawczym tego rozdwojenia jest nagminne oddzielanie treści od metody
w procesie nauczania. Społecznie biorąc, ten rozdział przecina jakby życie na dwie części – tę,
która uzależniona jest od autorytetów, i tę, w której jednostka zachowuje wolność działania.
Inne jeszcze rozdwojenie przeciwstawia postawę aktywną postawie biernej w sferze
poznania. Świat empirii, świat .przedmiotów fizycznych – ujmowany jest często jako dziedzina
pozna walna na drodze doznawania wrażeń. Przedmioty fizyczne odbijają się jakoś w umyśle
czy dochodzą do świadomości człowieka poprzez jego organa zmysłowe. Natomiast w stosunku
do poznania rozumowego i poznania przedmiotów duchowych zakłada się odwrotnie, że radzi
się ano w aktywności umysłu, w działalności tym owocniejszej, im bardziej oderwanej od
przyziemnego kontaktu ze światem zmysłów i przedmiotów fizycznych. Rozróżnienie pomiędzy
ćwiczeniem organów zmysłowych, nauką o rzeczach i pracą doświadczalną w laboratorium a
sferą czystych idei zawartych w książkach i przyswajanych, zgodnie z bardzo
rozpowszechnionym przekonaniem, poprzez jakieś cudotwórcze wyzwalanie się energii
intelektualnej – jest typowym wyrazem tego podziału na gruncie wychowawczym; społecznie
zaś biorąc, odzwierciedla podział na tych, którymi kieruje bezpośrednie zainteresowanie
praktyczne światem rzeczy, i tych, których stać na pogłębianie własnej kultury umysłowej.
Jeszcze inne wreszcie przeciwieństwo dzieli władze człowieka na intelektualne i
emocjonalne. Te drugie traktuje się jako rdzennie indywidualne, osobiste, nie mające w
pojmowaniu faktów i chwytaniu prawdy nic wspólnego z czystą inteligencją, czystym
pojmowaniem – jeśli pominąć może tę jedną jedyną namiętność, jaką jest intelektualna
ciekawość. Intelekt jest czystym światłem, uczucie zaś – jątrzącym żarem. Umysł skierowany
jest na zewnątrz, ku prawdzie; uczucia kierują się do wewnątrz i dotyczą tego, na czym jednostce
bardziej czy mniej zależy.
Tak też w pracy wychowawczej obserwujemy systematyczną, dewaluację zainteresowań i
praktyczną konieczność posługiwania się takimi środkami – w stosunku do kształcenia
zewnętrznymi, nieadekwatnymi – jak nagrody i kary, których celem jest zmuszenie jednostek
wyposażonych we władze umysłowe (tak niemal jak ich ubrania wyposażone są w kieszenie) –
do skierowania tych władz ku poznaniu prawd, na to poznanie zasługujących. W konsekwencji
obserwujemy osobliwe widowisko: zawodowi nauczyciele gorąco odżegnują się od wzbudzania
interesowności, a równocześnie z całą powagą obstają przy konieczności posługiwania się
instytucją egzaminów, stopni, premii, wyróżnień i wreszcie, takimi tradycyjnymi rekwizytami,
jak nagrody i kary. Ten stan rzeczy niszczy w wychowawcy poczucie humoru, którego wagi nie
dostrzeżono.
Wszystkie te podziały znajdują swój najpełniejszy wyraz w podziale zasadniczym na
poznanie i działanie, teorię i praktykę, umysł jako cel i impuls działania oraz ciało jako organ i
środek, którymi się umysł posługuje. Nie będziemy już powtarzali tego wszystkiego, co
powiedzieliśmy wyżej na temat źródeł tego dualizmu, zrodzonego z podziału społeczeństwa na
klasę pracującą własnymi rękami dla podtrzymania materialnej egzystencji i na klasę, która nie
pozostając pod ekonomicznym naciskiem może poświęcać się sztuce wyrażania siebie samej i
kierowania społeczeństwem. Nie musimy także mówić ponownie o szkodach, jakie dla
wychowania wynikają z tych podziałów. Ograniczymy się do syntetycznego przeglądu sił, które
sprawiają, że koncepcja dualistyczna jest nie do utrzymania, i ideę dwoistości spróbujemy
zastąpić ideą jedności, ciągłości.
a) Rozwój fizjologii i związany z tym rozwój psychologii ukazały związek działalności
umysłowej z działalnością układu nerwowego. Bardzo często ograniczano się po prostu do
stwierdzenia, że taki związek zachodzi, i dawne rozdwojenie, oddzielające ciało od duszy,
zastępowano rozróżnieniem mózgu i reszty ciała. Tymczasem naprawdę jest tak, że układ
nerwowy jest tylko specjalnym mechanizmem zawiadującym koordynacją wszystkich funkcji
organizmu. Mózg jako organ poznający nie jest czymś oderwanym od czynności motorycznych,
lecz czynnikiem, który kieruje ich skoordynowanym działaniem. Mózg jest w istocie swej
organem przeznaczonym do wzajemnego dostosowywania pochodzących ze środowiska
zewnętrznego bodźców i reakcyj na te bodźce. Trzeba pamiętać, że dostosowanie jest wzajemne;
że z jednej strony, mózg umożliwia wywieranie wpływu przez czynności organizmu na wszelkie
przedmioty zewnętrzne, czyli reakcję na bodźce dochodzące poprzez zmysły, ale że, z drugiej
strony, ta reakcja determinuje rodzaj następnego z kolei bodźca. Przypatrzmy się temu, co
zachodzi, kiedy np. stolarz pracuje na desce swojego warsztatu albo kiedy litograf siedzi z
rylcem nad metalową płytą, czyli procesom przebiegającym we wszystkich w ogóle
przypadkach, na które składa się szereg kolejno następujących po sobie czynności. Każda
reakcja ruchowa przystosowana jest do stanu rzeczy, o którym informują organa zmysłowe, a
zarazem ta reakcja nadaje kształt następnemu bodźcowi zewnętrznemu. Uogólniając ten
przykład można powiedzieć, że mózg jest mechanizmem służącym do nieprzerwanego
organizowania działalności, takiego mianowicie, które zapewnia jej ciągłość; inaczej mówiąc,
takiego, które wprowadza do każdej następnej czynności zmiany konieczne ze względu na to, co
już zostało właśnie dokonane. Ciągłość jest owym czynnikiem, który różni np. pracę stolarza od
pracy polegającej na mechanicznym powtarzaniu niezmiennie tego samego ruchu albo od jakichś
czynności wykonywanych na chybił trafił, gdzie brak w ogóle elementu kumulacji. W procesie
pracy odznaczającej się ciągłością, sukcesywnością czynności, ich ześrodkowaniem ze względu
na określony rezultat, każda wcześniejsza czynność przygotowuje drogę dla czynności po niej
następujących, te –zaś uwzględniają, biorą pod uwagę osiągnięte rezultaty, co jest podstawą
wszelkiego racjonalnego działania. Jeżeli ktoś zrozumiał w pełni wymowę faktów mówiących o
związku pomiędzy poznaniem a układem nerwowym i z kolei związku pomiędzy układem
nerwowym a ciągłą adaptacją działania do nowych warunków, nie będzie nigdy wątpił, że
poznanie musi być czymś, co się dokonuje w toku ustawicznego organizowania działań, a nie
czymś oderwanym od wszelkiej działalności, czymś, co przebiega niezależnie, samo w sobie.
b) Rozwój biologii przesądził ostatecznie ten problem przez odkrycie procesów ewolucji.
Filozoficzna wymowa teorii ewolucji na tym właśnie polega, że pokazuje ciągłość rozwojową
form organicznych – od prostszych poprzez bardziej złożone aż do pojawienia się człowieka.
Rozwój form organicznych rozpoczyna się ad powstania struktur, gdzie wzajemne
przystosowanie środowiska i organizmu jest oczywiste i gdzie to coś, co można by nazwać
umysłem, znajduje się w postaci zalążkowej. W miarę jak działanie staje się coraz bardziej
złożone i koordynuje coraz więcej czynników przestrzennych i czasowych, rośnie też rola
inteligencji, która musi ogarniać przewidywaniem i planowaniem zwiększający się zakres
przyszłości. Ten stan rzeczy usuwa z teorii poznania koncepcję, wedle której poznanie jest
działalnością ograniczającą się do refleksji nad światem i do jego kontemplacji, czymś, co
dopełnia się samo w sobie. Teoria rozwoju organicznego oznacza bowiem, że istota żywa jest
częścią świata; że dzieli zmienne koleje jego losów; że w ustawicznym swoim uzależnieniu ad
świata i zagrożeniu może zapewnić sobie bezpieczeństwo tylko wtedy, kiedy myślowo utożsami
się ze środowiskiem i przewidując przyszłe skutki zdarzeń odpowiednio przystosuje do ich
przebiegu własne działanie. Jeżeli istota żywa i doznająca jest bezpośrednim uczestnikiem
zdarzeń zachodzących w świecie, do którego przynależy, wówczas poznanie stanowi modus tego
uczestnictwa, a miarą jego wartości jest jego skuteczność – poznanie nie może być po prostu
czczą kontemplacją uprawianą przez niezaangażowanego obserwatora.
c) Rozwój metody doświadczalnej jako metody nabywania wiedzy i osiągania pewności,
że w grę wchodzi rzeczywiście wiedza, a nie osobisty pogląd – metoda dokonywania odkryć i
zarazem dowodzenia ich prawomocności – oto jeszcze jedna, potężna siła, przeobrażająca teorię
poznania. Metoda eksperymentalna ma dwa aspekty. Oznacza to, że z jednej strony mamy prawo
mówić o poznaniu tylko wtedy, kiedy w rezultacie naszego działania nastąpią w rzeczach takie
zmiany fizyczne, które są zgodne z głoszoną koncepcją i stanowią jej potwierdzenie. Jeżeli takie
zmiany nie nastąpią, nasze przeświadczenie pozostanie tylko hipotezą, teorią, sugestią,
odgadywaniem i będzie mogło funkcjonować wyłącznie jako wskazówka nadająca kierunek
eksperymentom, które trzeba podjąć. Z drugiej zaś strony, metoda eksperymentalna polega na
uznaniu myślenia za środek dostępny i pomocny w każdej chwili i w takiej mierze, w jakiej
antycypacji dokonujemy na podstawie rzetelnej obserwacji aktualnych warunków. Inaczej
mówiąc, eksperymentowanie nie jest równoważne z próbowaniem „na ślepo”. Tego rodzaju
próby jako składnik dodatkowy w procesie obserwacji i antycypacji tego, co ma właśnie nastąpić
–– są nieodłączne od naszego działania, ale nie są eksperymentowaniem, ono bowiem wchodzi
w grę tylko wtedy, kiedy skutki zachodzących zdarzeń świadomie odnotowujemy, żeby je w
przyszłości, w podobnych sytuacjach, wykorzystać w przewidywaniu i planowaniu. Im lepiej
chwytamy znaczenie metody eksperymentalnej, tym bardziej konieczne staje się rozumowanie,
zanim jeszcze zaczniemy szukać sposobu, w jaki wykorzystamy nasze tworzywo i pokonamy
trudności. Niegdyś magia polegała właśnie na stosowaniu w wielu dziedzinach metody
eksperymentalnej przez ludzi prymitywnych, ale ich próby były sprawdzaniem, czy dopisze
szczęście, czy coś się uda, a nie na sprawdzaniu hipotez. Natomiast eksperymentalna metoda
naukowa jest właśnie weryfikowaniem hipotez, stąd też, nawet w przypadkach, kiedy
eksperyment jest nieudany, pozostaje nadal zabiegiem intelektualnym, płodnym, bo na własnych
błędach uczymy się tylko wtedy, kiedy popełniamy je w toku poczynań rzetelnie przemyślanych.
Metoda eksperymentalna jest w nauce młoda jako usystematyzowany sposób, który
pozwala docierać do poznania, chociaż stara jest jak świat w praktyce ludzkiego życia. Nic więc
dziwnego, że ludzie nie zdają sobie sprawy z jej zasięgu. Przeważnie jest ona traktowana jako
metoda nadająca się wyłącznie do stosowania w naukach technicznych i przyrodniczych. I z
pewnością wiele czasu upłynie, zanim rozpowszechni się przekonanie, że jej walor jest nie
mniejszy w kształtowaniu i sprawdzaniu idei społecznych i moralnych. Ludzie wciąż jeszcze
trzymają się dogmatów i wierzeń wpojonych przez autorytety, bo to ich uwalnia od trudu
myślenia i od odpowiedzialności za własne działanie myślą kierowane. Wysiłek myślowy
ograniczają do zastanawiania się nad tym, który z przeciwstawnych, dogmatycznych systemów
przyjąć jako własny. Dlatego też – jak stwierdził John Stuart Mill – szkoły lepiej są
przystosowane do kształcenia adeptów niż badaczy. Jednakże każdy dalszy krok w szerszym
stosowaniu metody eksperymentalnej z pewnością pomoże wyrugować czysto werbalne i
autorytatywne metody wpajania przekonań, a więc metody dominujące w szkołach przeszłości;
pomoże też zainteresować szkoły metodami, które prowadzą do czynnego włączania uczniów w
świat rzeczy i świat ludzi, a tym samym ogarniać pod względem czasowym i przestrzennym
większy zakres zjawisk. Teoria poznania musi zawsze wyrastać z takiej praktyki, która okaże się
najskuteczniejszym sposobem osiągania wiedzy; następnie zaś – służyć jako narzędzie
udoskonalania tych metod, które okazały się mniej skuteczne.
2. SZKOŁY METODOLOGICZNE
Istnieją rozmaite systemy filozoficzne, które różnią się wzajemnie pod względem
poglądu na metody poznawcze. W związku z tym noszą też różne nazwy – scholastycyzm,
sensualizm, racjonalizm, dualizm, realizm, empiryzm, transcendentalizm, pragmatyzm itd.
Niektóre z nich poddawaliśmy już krytyce z okazji rozważań nad problematyką wychowania.
Teraz spróbujemy na nie spojrzeć jako na różne koncepcje niezgodne z tą metodyką, która
okazała się najskuteczniejsza w osiąganiu poznania, gdyż badanie tych niezgodności może
ułatwić odpowiedź na pytanie o rolę poznania w sferze doświadczenia. Krótko mówiąc, funkcja
poznania polega na tym, że daje „wolność”, swobodę dysponowania danymi, zdobytymi w
uprzednim doświadczaniu, w celu wykorzystania ich przy innych doświadczeniach. Słowo
„wolność” wskazuje na różnicę pomiędzy naturą poznania a naturą nawyku. Istota nawyku na
tym polega, że w toku doświadczenia w jednostce dokonują się pewne zmiany, takie, iż
stwarzają w niej predyspozycję do łatwiejszego i skuteczniejszego działania w podobnym
kierunku przy doświadczeniach późniejszych. A zatem nawyk właśnie powoduje gotowość do
wykorzystywania uprzedniego doświadczenia przy doświadczeniach następnych.
Do pewnej granicy nawyk pełni funkcję pozytywną. Ale w przeciwieństwie do procesów
poznawczych nie dopuszcza do przeobrażania warunków, nie daje się zreformować.
Przewidywanie zmian nie leży w naturze nawyku, zakłada on bowiem zasadnicze podobieństwo
warunków nowych do starych. W rezultacie prowadzi często na manowce lub też staje na
przeszkodzie pomyślnemu wykonaniu określonej czynności, tak jak to się dzieje w przypadku,
kiedy kunszt mechanika, oparty wyłącznie na odpowiednich nawykach, zawodzi, o ile w
działaniu maszyny zajdzie coś nieoczekiwanego. Natomiast człowiek, który rozumie, jak działa
maszyna, będzie wiedział, co robić w takiej sytuacji. Zna bowiem warunki, w których
wytworzyły się i działają dane nawyki, to zaś pozwala mu wprowadzać w swoich czynnościach
zmiany mające na celu przystosowanie nawyków do warunków nowych.
Innymi słowy, poznanie jest zdolnością postrzegania tych związków, w które uwikłany
jest dany przedmiot, a które determinują ich możliwe wykorzystanie w określonej sytuacji.
Skrajny przykład tego zjawiska byłby następujący: oto ludzie dzicy reagują na świecącą na
niebie kometę w taki sam sposób, jak na inne zdarzenia grożące ich życiu. Ponieważ zaś starają
się odstraszać dzikie zwierzęta albo swoich wrogów krzykiem, biciem w bębny, potrząsaniem
bronią itd., więc tak samo usiłują odpędzić kometę. Ta metoda wydaje się nam zupełnie
absurdalna tak dalece, że nie dostrzegamy, iż dzicy po prostu działają na zasadzie
zakorzenionego nawyku; co wyraźnie pokazuje, jak nawyki stanowią tamę dla rozumnego
działania. Jeżeli my tak nie postępujemy, to tylko i wyłącznie dlatego, że nie traktujemy komety
jako zjawiska oderwanego, niezależnego, ale rozumiemy jego związek z innymi zdarzeniami.
Umiejscowiamy je, by tak rzec, w dziedzinie astronomii. Reagujemy na związki tego zdarzenia,
a nie tylko na jego bezpośrednie zachodzenie. Przez to właśnie nasz stosunek do tego zdarzenia
jest „swobodniejszy”. Możemy niejako „podejść” do niego z jakiejkolwiek strony, która jest nam
dostępna dzięki tym związkom, temu uwikłaniu zjawiska. Możemy puścić w ruch nawyki
najbardziej według nas wskazane, a praktykowane w stosunku do któregokolwiek ze zdarzeń, z
tym danym zdarzeniem związanych. W ten sposób nasz stosunek do nowego zdarzenia staje się
pośredni, a nie bezpośredni – w tym stosunku zawiera się nasza odkrywczość, pomysłowość,
myślowa zasobność. Jakaś wiedza idealnie doskonała reprezentowałaby taki układ wzajemnych
związków, gdzie każde doświadczenie przeszłe stanowiłoby korzystny punkt wyjścia, z którego
można by dojść do problemu wyłaniającego się w doświadczeniu nowym. Konkludując można
powiedzieć, że o ile nawyk oderwany od wiedzy dostarcza nam jednej tylko, sztywnej drogi
wiodącej do pokonania problemu, o tyle wiedza pozwala nam dokonywać wyboru wśród
szerszego zakresu nawyków.
Ta ogólniejsza i swobodniejsza stosowalność doświadczeń wcześniejszych do
późniejszych ma dwie cechy charakterystyczne (zob. wyżej, s. 109). Jedna z nich, bardziej
odczuwalna, polega na zwiększeniu naszej zdolności do kierowania zdarzeniami. To, na co nie
możemy oddziałać bezpośrednio, staje się przedmiotem naszego oddziaływania pośredniego;
możemy także odciąć się od niepożądanych skutków zdarzenia, a jeżeli nie uda się tych złych
skutków pokonać, możemy je ominąć. W autentycznej wiedzy zawiera się w pełni walor
praktyczny nawyków odpowiednich do wykorzystania w każdym przypadku. Druga cecha tej
ogólniejszej stosowalności doświadczeń polega na zwiększeniu naszej władzy dostrzegania w
przeżytym doświadczeniu jego zawartości znaczeniowej, jego sensu, wymowy. Znaczenie
sytuacji, na którą reagujemy w sposób przypadkowy czy podyktowany tylko rutyną, prawie że
nie dociera do naszej świadomości, nasza myśl wcale się tu nie wzbogaca. Ilekroć natomiast
posłużymy się wiedzą w ocenie nowego doświadczenia, tylekroć umysł odpowiednio nas
nagrodzi. Nawet wtedy, kiedy w praktyce nie uda się nam należycie pokierować
doświadczeniem, to i wówczas będziemy mieli tę satysfakcję, że próbujemy dotrzeć do
znaczenia zjawiska, a nie tylko reagować na nie fizycznie.
O ile w dziedzinie poznania treścią jest to, co już się zdarzyło, co się przyjmuje jako
dokonane, a więc tym samym ustalone i pewne, o tyle jego p u n k t e m o d n i e s i e n i a ,
orientacją k i e r u n k o w ą jest przyszłość, ruch naprzód. Albowiem poznanie dostarcza
środków pojmowania, środków nadawania znaczeń temu, co trwa nadal lub ma dopiero nadejść.
Na wiedzę lekarza składa się to, co wykrył w toku osobistego doświadczenia i poprzez
zapoznawanie się z dorobkiem innych lekarzy, z ich poglądami i obserwacjami. Jest to wiedza
właśnie, dlatego że dostarcza mu zasobu wiadomości, dzięki którym może on interpretować
napotykane, a nie znane mu objawy, wypełniać luki w zjawiskach widocznych w sposób
oczywisty, a nie powiązanych ze zjawiskami, które się narzucają jako związane z tamtymi; może
przewidywać ich dalszy przebieg i zgodnie z tym podejmować planowe działanie. Wiedza nie
wykorzystywana w celu wykrywania znaczeń zjawisk niejasnych czy zadziwiających albo nie
dociera w ogóle do świadomości, albo staje się przedmiotem kontemplacji estetycznej. Wiele
emocjonalnej satysfakcji daje refleksja nad elegancją i harmonijnym ładem posiadanego zasobu
wiedzy, i jest to przyjemność w pełni uprawniona. Tylko że taka postawa kontemplacyjna jest
natury estetycznej, a nie intelektualnej. Jest to takiego samego typu radość, jaką daje oglądanie
wykończonego obrazu czy też pięknego w swym ogólnym kształcie fragmentu przyrody. Gdyby
się tu w ogóle zmieniła treść, nie stanowiłoby to żadnej różnicy, byleby tylko pozostała ta sama
harmonijna struktura. I nie byłoby tej różnicy nawet wtedy, gdyby ta całość była w ogóle
zmyślona, gdyby była tworem gry wyobraźni. Zastosowalność do świata to nie znaczy
zastosowalność do tego, co już przeszło i minęło – tak w ogóle nie może być z natury rzeczy;
zastosowalność do świata to odniesienie do tego, co nadal się odbywa, co się jeszcze jakoś nie
ustabilizowało w sposób definitywny na tej ruchomej scenie, na którą my sami zostaliśmy
wciągnięci.
Jakże łatwo przeoczamy ten fakt, a zarazem bez oporów zaliczamy do zakresu wiedzy
twierdzenia odnoszące się do przeszłości, do tego wszystkiego, co już nie znajduje się w naszym
bezpośrednim zasięgu; a dzieje się tak właśnie dlatego, że jednak zakładamy milcząco ciągłość
przeszłości i przyszłości. Nie możemy po prostu przyjąć takiej koncepcji świata, wedle której
jego przeszłość nie miałaby być pomocna w przewidywaniu i odczytywaniu znaczenia, sensu
zdarzeń przyszłych. Odniesienie do przyszłości wymyka się nam właśnie wskutek swojej
nieuchronności.
Mimo to wiele jest kierunków metodologicznych, które nie tylko że tego odniesienia nie
dostrzegają, lecz j a w n i e j e negują. Traktują poznanie jako proces przebiegający sam w
sobie, nie stanowiący instrumentu do wybiegania w przyszłość, w to, co dopiero nastąpi.
Kierunki te prowadzą do wypaczenia koncepcji poznania, a z szeregów ich przedstawicieli
rekrutują się rzecznicy utrzymania obecnego stylu w wychowaniu, który teoria poznania
naprawdę adekwatna – musi potępić. Wystarczy tylko popatrzeć na to, czego naucza się w
szkołach pod etykietą zdobyczy wiedzy, żeby zrozumieć, jak dalece wiadomości te są jałowe, jak
dalece oderwane są w umysłach uczniów od przeżywanego aktualnie, bieżącego ich
doświadczenia; łatwo też zauważyć, że z metodyki tego nauczania wynika, iż samo przyswojenie
sobie treści podręczników stanowi już jakąś sumę wiedzy. Nie jest ważne, jak dalece wpajane
uczniom fakty funkcjonowały jako niezbicie prawdziwe w umysłach ich odkrywców – ważne
jest, że z punktu widzenia uczniów nie stanowią one zasobu prawdziwej wiedzy. Obojętną jest
rzeczą, czy przekazywane im informacje będą dotyczyły Marsa, czy jakiejś wyimaginowanej
krainy, jeżeli nie będą oddziaływały zapładniająco na życie ucznia.
W czasach swojego rozwoju metody myślenia scholastycznego stanowiły odpowiednik
współczesnych im warunków społecznych. Polegały na systematyzowaniu i udzielaniu sankcji
rozumowych treściom objawionym i przyjętym na wiarę. Treści te miały znaczenie tak wielkie,
że nadawały życie formułom i całemu zespołowi usystematyzowanych sprecyzowań. W tych
warunkach metoda scholastyczna w oczach większości ludzi nie wiąże się już w ogóle z
ż a d n ą określoną treścią. Polega tylko na dokonywaniu rozmaitych rozróżnień,
przeprowadzaniu podziałów i klasyfikacji jako takich, stanowiących cel sam w sobie, ale nie
znajdujących odpowiadającego sobie celu w obrębie doświadczenia. Koncepcja myślenia jako
odrębnej kategorii aktywności organizmu, podlegającej własnym określonym formom i dającej
się zastosować do każdego tworzywa, niby pieczęć, którą można odcisnąć na każdym
poddającym się materiale, a więc pogląd, który tkwi u podstaw dyscypliny zwanej logiką
formalną, nie jest w istocie niczym innym, jak tylko uogólnieniem metody scholastycznej.
Teoria dyscypliny formalnej w wychowaniu jest naturalnym odpowiednikiem tej metody.
Przeciwstawne wzajemnie teorie poznania – sensualizm i racjonalizm – kładą
odpowiednio nacisk na to, co szczególne, i na to, co ogólne, a więc pierwszy kierunek – na nagie
fakty, drugi – na czyste relacje. W obrębie autentycznej wiedzy działalność uszczegółowiania i
działalność uogólniania funkcjonują równocześnie. Dopóki sytuacja jest niejasna, trzeba ją
wyświetlić; konieczna jest wówczas analiza wszystkich szczegółów i możliwie najściślejsze ich
określenie. Wydobyte i opisane fakty i cechy stanowią elementy problemu znajdującego się
aktualnie na warsztacie, a samo wydobywanie nowych faktów dokonuje się poprzez organa
zmysłowe. Fakty te służą do sformułowania i postawienia problemu, mogą więc być nazwane
szczególnymi czy szczegółowymi; są fragmentami, mają charakter wycinkowy. Mamy za
zadanie wykryć ich powiązania i z powrotem złączyć w całość, przeto d l a n a s i w
o k r e ś l o n y m m o m e n c i e są one rzeczywiście cząstkowe. Musimy dopiero nadać im
odpowiednie znaczenia, a zatem w tym właśnie momencie jawią się nam jeszcze jako
pozbawione znaczenia. Wszystko to, c o d o p i e r o m a b y ć poznane, to, czego sens
trzeba wydobyć, przedstawia się jako szczegółowe. Kiedy natomiast zostało już poznane – pod
warunkiem, że proces poznawczy przebiegał z myślą o wykorzystaniu osiąganej właśnie wiedzy
intelektualnego opanowania w przyszłości innych faktów szczegółowych – wówczas to, co
zostało poznane, pełni już funkcję tego, co ogólne. Albowiem czynność wiązania rzeczy, które
inaczej pozostałyby nie powiązane, konstytuuje ich ogólność. Ogólny jest każdy fakt, o ile
zostanie użyty do nadania sensu elementom nowych doświadczeń. „Rozum” jest po prostu
zdolnością do przenoszenia treści doświadczenia wcześniejszego na proces spostrzegania
znaczeń ukrytych w treści doświadczenia późniejszego. Człowiek jest rozumny w takiej mierze,
w jakiej w umyśle jego otwarty jest stale dostęp dla takiego oglądu zdarzeń, bezpośrednio
narzucających się zmysłom, który nie ujmuje ich in abstracto, ale w powiązaniu ze wspólnym
doświadczeniem ludzkości.
Bez faktów szczegółowych, które podlegają zróżnicowaniu w toku czynnej reakcji ze
strony naszych organów zmysłowych, nie byłoby poznawczego tworzywa i nie odbywałby się
rozwój intelektualny. Fakty te, nie umiejscowione w kontekście znaczeniowym wydobytym z
szeroko ujętego doświadczenia przeszłości, fakty nie wykorzystane przez myślenie rozumne,
pozostają tylko źródłem ekscytacji lub rozdrażnienia. Błąd szkół sensualistycznych i
racjonalistycznych jest ten sam: jedna i druga nie dostrzegają, że funkcja bodźców zmysłowych i
funkcja myślenia polegają na ustawicznej, organizującej odnowie doświadczenia poprzez
wykorzystywanie dawnych doświadczeń do nowych, a więc na utrzymywaniu ciągłości i
spójności życia.
Metodologię poznania, którą prezentujemy na kartach niniejszej książki, można nazwać
pragmatyczną. Jej zasada podstawowa głosi ciągłość, jedność poznania z działalnością
świadomie przekształcającą środowisko. Utrzymuje ona, że wiedza sensu stricto, a więc wiedza
jako coś, co jest przedmiotem posiadania, składa się z zasobów intelektualnych, ze wszystkich
nawyków, które działalność naszą czynią działalnością rozumującą. Autentycznym poznaniem
jest tylko i wyłącznie to, co przetworzone zostało na naszą predyspozycję – taką, że dzięki niej
możemy środowisko przystosowywać do naszych potrzeb, a nasze cele i aspiracje do warunków,
w których żyjemy. Poznanie nie jest tylko tym, czego w danej chwili jesteśmy świadomi, ale jest
również naszą gotowością, którą rozmyślnie zużytkowujemy w celu rozumienia zachodzących
hic et nunc zdarzeń. Poznanie w sensie aktu poznawczego jest przenoszeniem niektórych
naszych predyspozycji do świadomości, jest zmysłem zmierzającym do refleksji nad
rozwikłaniem zagmatwań, zawiłości, dokonywanych w toku ujmowania relacji łączących nas ze
światem, w którym żyjemy.
Podsumowanie
Podziały społeczne, które stanowią przeszkodę w pełnym i swobodnym porozumiewaniu
się ludzi, sprawiają, że inteligencja i wiedza członków wyodrębnionych klas stają się
jednostronne. Ludzie żyjący wyłącznie w orbicie dóbr użytkowych, stanowiących małą cząstkę
dóbr przypadających tym, którym są oni podporządkowani, działają w praktyce jako empiryści;
ci natomiast, którzy znajdują radość w kontemplacji przedmiotów abstrakcyjnych, nie będąc ich
wytwórcami, są praktycznie racjonalistami. Ci, których kontakt ze światem rzeczy jest
bezpośredni i którzy muszą ustawicznie przystosowywać do nich swoje działanie, są w praktyce
realistami; ci natomiast, którzy od świata rzeczy izolują sens rzeczy, przenosząc go w sferę
religii czy w tzw. świat ducha ujmowany in abstracto, są w praktyce idealistami. Ludzie
zainteresowani w postępie, pragnący gorąco zmiany panujących poglądów, kładą nacisk na rolę
jednostki w poznaniu; natomiast ludzie czynnie zainteresowani w powstrzymaniu zmian i
utrzymaniu obiegowych prawd, głoszą pochwałę tego, co powszechne i ustalone. I tak dalej.
Systemy filozoficzne kształtują – w terminach swoich przeciwstawnych teorii poznania –
artykulację owych okrojonych i jednostronnych wycinków empirii, jednostronnych, gdyż
przeszkody w porozumieniu nie dopuszczają do tego, żeby doświadczenia jednych mogły się
wzbogacać doświadczeniami drugich, tych mianowicie, którzy znajdują się w odmiennej sytuacji
życiowej.
Podobnie też demokracja, która głosi zasadę swobodnej wymiany międzyludzkiej dla
zapewnienia ciągłości rozwoju społecznego, z konieczności głosi teorię poznania pojętego jako
metoda umożliwiająca wykorzystywanie doświadczeń do nadawania kierunku i sensu
doświadczeniom dalszym. Postęp, który dokonał się ostatnio w fizjologii, biologii i metodologii
nauk eksperymentalnych, dostarcza specyficznej aparatury intelektualnej, niezbędnej do
ukształtowania i sformułowania takiej teorii. Odpowiednikiem wychowawczym tej aparatury
pojęciowej jest wiązanie wiedzy zdobytej w szkołach z działaniami czy poczynaniami, które
przebiegają w żywotnych ośrodkach uspołecznionego bytowania.