Heather MacAllister Milosne manewry(1)

background image

Heather MacAllister

Miłosne Manewry


background image

Rozdział 1


Organy grały cicho, a powietrze przesycał słodki zapach gardenii. Promienie

słońca przenikały przez szyby. Czerwiec w Galveston był jak zwykle piękny.
Druhny stały już w przedsionku kościoła, a goście cicho rozmawiali. Panowała
uroczysta atmosfera wyczekiwania.

Pager pana młodego zabrzęczał natrętnie raz, a potem drugi.
– A niech to! – Carter Belden z irytacją wdusił przycisk i w tej samej chwili

uświadomił sobie, że obok stoi z poważną miną pastor Royer, mający za chwilę
powieść go do ołtarza. – Przepraszam bardzo – zreflektował się.

Brwi pastora ściągnęły się z dezaprobatą.
– Może lepiej... wyłączyć pager na czas ceremonii?
– Tak, naturalnie – mruknął Carter, ale kiedy zerknął na odczyt, drgnął. – To z

mojego biura. Muszę zadzwonić – rzucił niecierpliwie.

– Panie Belden!
– Mój drużba jeszcze się nie pojawił. Może to właśnie wiadomość od niego –

powiedział do osłupiałego pastora.

Pastor Royer odsunął rękaw swej szaty i spojrzał na zegarek.
– Jeśli się nie pospieszy, nie zdąży na ceremonię!
– W każdym razie mamy jeszcze parę minut, prawda?
– Tak, ale... – zająknął się pastor, lecz Carter już go nie słuchał. Wielkimi

krokami ruszył w stronę kościelnej kancelarii. Duchowny pognał za nim,
powiewając połami sutanny.

– Co mam powiedzieć narzeczonej?
Carter zatrzymał się na moment z ręką na klamce.
– Proszę powiedzieć Dee Ann, że telefon dotyczy moich interesów. Zrozumie.
Dee Ann mogła zrozumieć, ale sam Carter – nie. Znał poświęcenie i lojalność

współpracowników, ale nawet on nie spodziewał się, że wyciągną go sprzed
ołtarza, aby omawiać sprawy firmy.

Musiało zdarzyć się coś nadzwyczajnego, choć z drugiej strony dzwonili

przecież dzisiaj do niego od rana cztery razy, niepotrzebnie zawracając mu głowę.
Domyślał się, że nie byli zachwyceni jego ślubem z córką konkurenta, ale, do licha
ciężkiego, to jeszcze nie powód, żeby bezczelnie spóźniali się na uroczystość.

A już na pewno powinien tu być Saunders – prawnik, przyjaciel i drużba

Cartera w jednej osobie.

background image

Gdzie się ten facet podziewa?
Prawdopodobnie namawia Nikki Morrison, by zechciała się tu zjawić.
Odruchowo zwolniwszy kroku, Carter przywołał w myśli obraz szczupłej

kobiety, wiecznie w ruchu, z zielonymi oczami i piegami, dobrze widocznymi,
choćby nie wiem jak starannie tuszowała je pudrem.

. Ach, Nikki... – uśmiechnął się do własnych myśli. W gruncie rzeczy nie

zdziwiłby się, gdyby nie przyszła, choć wiadomość o ślubie szefa przyjęła w swój
zwykły, chłodny i profesjonalny sposób.

Podszedł do stojącego na biurku w kancelarii telefonu i szybko wystukał numer.

Czekał, wsłuchując się w dochodzący z głębi budynku dźwięk organów. Jeszcze
nie grały marsza weselnego.

– Carter?
To był głos Nikki, napięty i zdyszany. Poczuł, że kołnierzyk nagle stał się za

ciasny.

– Do diabła, co tam się dzieje, Nikki? Gdzie jest Saunders?
– Czy jesteśmy spóźnieni?
Carter ze świstem wypuścił powietrze przez zęby.
– Za trzy minuty mam stanąć przy ołtarzu. Gdzie on się, do cholery, podziewa?

– Zaklął i rozejrzał się natychmiast, czy nikt nie słyszy. Tylko jakiś święty z obrazu
patrzył na niego z dezaprobatą. Na wszelki wypadek odwrócił się do niego
plecami.

– Carter? – odezwał się inny głos.
– Saunders?! Dlaczego cię tu jeszcze nie ma, draniu?
– Jesteśmy w samochodzie. – W głosie przyjaciela dało się wyczuć znużenie. –

Nie zaczynaj bez nas.

Dobrze, że przynajmniej jego drużba nie miał wypadku. Jeszcze nie...
– Lepiej, żebyś się nie spóźnił na mój ślub! – warknął Carter.
– Nie!
– Zgodny chór zaskoczył go.
– Czy Julian i Bob jadą z wami?
– Tak. – Z daleka dotarł do niego głos Nikki.
– Zauważyłem w kościele żonę Boba i dzieciaki. O co tu chodzi?
– Carter, czekaj na nas. Musisz najpierw dowiedzieć się, co wykryliśmy.
– Czy coś na temat przejęcia...
– Cicho! Rozmawiamy przez komórkę.
Carter zacisnął wargi. Łatwość podsłuchiwania rozmów z telefonu

background image

komórkowego była powszechnie znana. Nie powinien zapominać, że nie można
poruszać takich tematów.

– Czekaj, aż się zjawimy – powtórzyła Nikki. – Zrozum, muszę porozmawiać z

tobą, zanim ożenisz się z Dee Ann.

– Posłuchaj jej – wtrącił Saunders. – Nie rób nic, dopóki się nie dowiesz, co

mamy do powiedzenia.

– Nic z tego nie rozumiem. – Carter drgnął, słysząc niecierpliwe pukanie w

szybę. Odwrócił się i zobaczył, że pastor Royer z panną Hicks, pełniącą rolę
mistrza ceremonii, dają mu niespokojne znaki.

Wzruszył ramionami i wskazał na telefon. Panna Hicks otworzyła drzwi.
– Panie Belden, mamy już opóźnienie.
– Moment – szepnął w słuchawkę i z wymuszonym uśmiechem zwrócił się do

zdenerwowanej kobiety: – Proszę powiedzieć wszystkim, że zapłacę im
dodatkowo.

– Tu nie chodzi o pieniądze, panie Belden, tylko o czas.
Kąciki ust mężczyzny opadły w cynicznym uśmieszku. Z doświadczenia

wiedział, że tak naprawdę zawsze chodziło o pieniądze.

– Niech kamerzysta zrobi jeszcze kilka ujęć szczęśliwej narzeczonej. –

Wiedział, że Dee Ann bardzo lubi pozować. – Przydadzą się do rodzinnego
albumu.

– Na razie filmuje gości na galerii – odęła się panna Hicks.
Carter spróbował innego uśmiechu.
– Mój drużba się spóźnia – wyjaśnił przepraszającym tonem.
– Po pańskim ślubie mamy jeszcze w planie dwa – poinformował go sucho

pastor. – Przecież to czerwiec – dodał znacząco.

– Przez pana opóźnią się tamte uroczystości – wtórowała mu z naganą w głosie

panna Hicks.

Carter mógłby zaproponować gościom innych par rekompensatę finansową, ale

wiedział, że w ten sposób nic nie zyska.

– Nikki, naprawdę nie można już dłużej przeciągać – rzucił w słuchawkę.
– Powiedz im, żeby zaczęli bez ciebie – doradziła.
– Jesteśmy zaledwie o parę ulic od kościoła.
– Odkładam teraz słuchawkę i wyłączam pager. Macie dziesięć minut i ani

sekundy więcej. Jeszcze dziesięć minut, dobrze? – zwrócił się przymilnie do
pastora i jego asystentki. Oboje zerknęli nerwowo na zegarki. Sam zaczynał już
mieć dosyć. Przecież to w końcu jego ślub!

background image

Wepchnąwszy ręce w kieszenie szarego ślubnego garnituru, Carter wielkimi

krokami ruszył do poczekalni dla kawalerów. Był pewien, że Dee Ann będzie
wściekła, choć nie pokaże tego po sobie. Ta zimna teksańska piękność rozumiała
doskonale, na czym ma polegać związek z zamożnym i wpływowym mężczyzną, i
jaka rola jej przypada. Tak ją wychowano: na wzorową małżonkę przemysłowego
rekina, która nigdy nie pyta o interesy męża. Nie znaczy to, że nie oczekiwała
żadnej rekompensaty za swoją wyrozumiałość i tolerancję.

Jednak przyszły małżonek zbytnio się tym nie przejmował. Bawiło go

obserwowanie, jak Dee Ann próbuje nim manipulować, i pozwalał jej na małe
zwycięstwa.

Poślubienie Dee Ann uznał za jeden ze swoich najlepszych pomysłów. Była

materiałem na znakomitą żonę, a tego właśnie potrzebował – tradycyjnego układu,
gdzie kobieta rządzi domowym ogniskiem, a mężczyzna zajmuje się zarabianiem
pieniędzy. I choć entuzjastycznie odnosił się do walki o prawa kobiet, musiał
przyznać, że nie nadawałby się na męża kobiety wyzwolonej.

Już raz tego próbował i mocno się sparzył. Kiedy dwoje partnerów koncentruje

się na swoich karierach, oboje zapominają o małżeństwie.

Carter nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu. Dee Ann nie ukrywała, że

uważa małżeństwo i działalność charytatywną u jego boku za karierę. Carter cenił
ją za szczerość. Wiedział również, że nie będzie musiała pracować, jak wiele kobiet
obecnie, gdyż jego dochody wystarczą. Znając ją, uznał, że będzie się znakomicie
czuła, zasiadając w radach różnych dobroczynnych organizacji, korzystając z jego
pieniędzy dla wsparcia swoich chwalebnych przedsięwzięć. Będzie to znakomita
harmonia oczekiwań i potrzeb.

Tak, mają szansę na świetne ułożenie sobie życia.
Oczywiście pod warunkiem, że Saunders i reszta wreszcie się pojawią...
Carter stanął przy oknie i nerwowo wyglądał, starając się nie patrzeć na

zegarek. Po raz kolejny poprawił krawat i mankiety, a potem poklepał się po
kieszeni, wyczuwając kształt ślubnej obrączki. Na całe szczęście uznał, że lepiej,
jeśli on będzie miał ją przy sobie. Jak się okazało, na Saundersa nie można było
liczyć.

– Carter? Jesteś tam? – Zadyszany i czerwony na twarzy drużba zajrzał do

pokoju.

– No, macie szczęście. – Carter pokręcił głową, tłumiąc głośne westchnienie

ulgi. Za Saundersem do pokoju wkroczyli Julian, Bob – i Nikki.

Nieoczekiwanie dla samego siebie, bardzo ucieszył się na jej widok. Pomimo

background image

rozpadu ich burzliwego związku pozostali dobrymi przyjaciółmi. Nikki była jedyną
kobietą, z którą się przyjaźnił. Widocznie zależało mu na jej obecności na ślubie,
na jej akceptacji bardziej, niż sądził.

– Ależ się przez was denerwowałem. – Carter bez cienia pretensji poklepał

Saundersa po ramieniu. Mniejsza o to, co było, teraz już wszystko pójdzie dobrze.

– Musimy porozmawiać – nalegała Nikki.
– Jasne, jak tylko ceremonia się skończy, urwę się i dołączę do was w holu –

zapewnił Carter, popychając drużbę do drzwi.

– Musimy porozmawiać teraz – stwierdziła stanowczo Nikki, a Saunders zaparł

się i nie chciał zrobić kroku.

Carter obejrzał się zaskoczony i zobaczył, że pozostali mieli równie poważne

miny. Nikki podeszła do niego, wymachując teczką z papierami.

– Julian, pilnuj drzwi – nakazała, rozkładając je na klęczniku, który podsunął jej

usłużnie Saunders.

– Co jest grane? – Dobry humor Cartera prysł.
– Chodzi o transakcje giełdowe – poinformowała go Nikki.
– O, nie, dosyć już na dzisiaj – warknął z irytacją. Przez całe rano suszyli mu

głowę tymi teoriami na temat przejęcia akcji.

– Posłuchaj – Bob, jego główny księgowy, poprawił okulary na nosie i popukał

palcem w kartkę z kolumnami cyfr – to jest wykres aktywności Belden Industries
na giełdzie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w porównaniu z analogicznym
okresem zeszłego roku.

Carter pobieżnie obejrzał wyniki.
– No i co z tego? – Wzruszył ramionami, patrząc na ich poważne twarze. Chyba

nie oczekiwali, że zacznie się teraz wgłębiać w wykresy! – W każdym razie nie
widzę tu niczego, co miałoby opóźnić mój ślub.

– Tu są kupujący, a tu sprzedający – kontynuował niewzruszenie Bob.
Carter milczał.
– Twój przyszły teść zakupił duży pakiet. – Nikki wskazała mu wyniki

Karrenbrock Ventures.

– I co z tego? Uważam to za dowód zaufania.
Nikki wymieniła spojrzenia z Saundersem.
– Zgodnie z umową przedślubną obiecałeś przekazać Dee Ann dziesięć procent

swoich udziałów w Belden Industries, jeśli ślub zostanie zawarty – przypomniał
Saunders.

Carter doskonale pamiętał, jak Saunders i Nikki wybrzydzali na tę umowę.

background image

– Wiedzieliście o tym od dawna – stwierdził.
Nikki chwyciła arkusze Bobu.
– Te dziesięć procent dodane do udziałów Karrenbrock uprawnia ich do

zasiadania w radzie nadzorczej.

– Przekażę akcje imiennie Dee Ann, więc pozostaną w rodzinie.
W oczach Nikki dostrzegł rozczarowanie i poczuł wyrzuty sumienia. Wiedział,

że postąpił niedelikatnie, podkreślając nową pozycję Dee Ann, ale przecież oni, do
licha, rujnowali mu ślubną ceremonię!

Saunders odchrząknął z powagą.
– Ten pakiet może być uznany za osobistą własność twojej żony, z którą będzie

mogła zrobić co zechce.

– I nic nie powstrzyma jej przed sprzedaniem udziałów tatusiowi – odezwał się

Julian spod drzwi. – A jeśli tatuś wpadnie na pomysł, by wyegzekwować swoje
prawa, Karrenbrock może poważnie zagrozić pozycji Belden Industries.

– To się nie stanie – orzekł pewnym głosem Carter.
– Albo inaczej: tatuś mógłby jej odstąpić swoje udziały – dorzuciła Nikki.
O tym nie pomyślał.
– W porządku, załóżmy, że właśnie to zrobi – powiedział lekko. – Taki ślubny

prezent. Wówczas próbowałbym odkupić część akcji Belden.

Nie wyglądali na przekonanych. Westchnął i rozłożył ręce.
– Słuchajcie – zaczął, zmuszając się do swobodnego uśmiechu, który dziwnie

wyglądał w zderzeniu z ich iście pogrzebowymi minami. – Dee Ann nie jest
zainteresowana biznesem. Nie jest podobna do ciebie. – Popatrzył znacząco na
Nikki.

Nikki z pogardą uniosła podbródek.
– Tak mi też mówiono.
Jej spojrzenie powiedziało Carterowi, że nie była tak pozytywnie nastawiona do

jego małżeństwa, jak przypuszczał.

– Okay, rozumiem, że macie uzasadnione obawy – stwierdził. Wyraz ulgi

przemknął po zatroskanych twarzach. – W takim razie pozwólcie, że szybko
wezmę ten ślub i zaraz sobie to przedyskutujemy.

– Wtedy będzie za późno! – W głosie Saundersa zabrzmiała panika.
Carter, ignorując go kompletnie, pogrzebał w stercie różnych pudełek na starej

sofie, wyciągnął opakowanie z kwiatem do butonierki i wyjął go. Kwiat był jeszcze
świeży.

– Masz – wręczył roślinę Bobowi, odpiął swój własny i rzucił go Nikki. –

background image

Przypnij go Saundersowi, dobrze?

– Ale. . chyba nie możesz pozwolić sobie na ślub z nią po tym, co usłyszałeś? –

wyjąkała.

– Nie przesadzajcie – zbagatelizował, z trudem układając sobie w butonierce

świeży bukiecik. Powinien robić to Saunders albo jeszcze lepiej – Nikki.

– Jest coś jeszcze, o czym powinieneś wiedzieć – dodała Nikki z nutą desperacji

w głosie.

Jej ton napełnił Cartera dumą. Ich troska o firmę wykraczała daleko poza

zwykłe zaangażowanie urzędników. Uważali ją również za swoją. Dobra, dobra,
upomniał się nagle, a jednak firma jest moja i czas przerwać tę nonsensowną
dyskusję.

– Później, moja droga – rzucił niecierpliwie.
– Nie! – Nikki uwiesiła się u jego ramienia, Saunders chwycił go za drugie.
– Hej, pognieciecie mi garnitur!
– Carter, słuchaj. – Bob wyciągnął inne wykazy. – Lacefield Foods należą do

Karrenbrock Ventures. Dwa tygodnie temu Lacefield kupiły akcje Belden
Industries.

To dopiero przykuło uwagę Cartera.
– Pokażcie. – Wziął do ręki plik kartek i przejrzał go uważnie, po czym oddał z

westchnieniem. – Nie tak dużo, żeby się martwić.

– Owszem, w tym jednym przypadku – przyznał Bob. – Ale podejrzewam, że

jeszcze niejedna firma z tego wykazu może się okazać przybudówką Karrenbrock
Ventures.

– A w takiej sytuacji nie należałoby się wyzbywać dziesięciu procent udziałów

– dokończył Julian.

Carter przyjrzał się uważnie twarzom swoich zaufanych urzędników i

przyjaciół zarazem. Julianowi, swojemu zastępcy, wyrafinowanemu znawcy kobiet
i sztuki. Bobowi, łysiejącemu księgowemu, zawsze niespokojnemu Saundersowi i
Nikki...

Stała sztywno, zaciskając palce na teczce. Było w wyrazie jej twarzy coś więcej

niż zwykła troska o przedsiębiorstwo. Na nią Carter patrzył najdłużej, poruszony
spojrzeniem i kryjącą się w nim... czyżby paniką? Nie, to nie miało sensu. Zupełnie
jakby pragnęła, by odwołał ślub za wszelką cenę.

Smętny uśmiech zagościł na chwilę na jego wargach. Nasz czas był i minął,

dziecinko. Gdyby byli sami, powiedziałby to głośno. Zamiast tego zwrócił się do
pozostałych:

background image

– Jednym słowem chcecie, żebym odwołał swój ślub tylko z tego powodu, że

jakaś kompania kupiła mało znaczący pakiet akcji?

Spojrzeli po sobie, po czym odezwała się Nikki:
– Nie odwołał, tylko przełożył, dopóki nie sprawdzimy, ile dokładnie udziałów

kontroluje Karrenbrock i przez jakie firmy.

– Chyba żartujecie...
Stanowczo pokręciła głową.
– Dam sobie rękę uciąć, że jej ojciec zrobi ruch w poniedziałek, kiedy ty

będziesz odbywał podróż poślubną.

– Absurd – powiedział Carter, patrząc na ich miny, które mówiły coś zupełnie

przeciwnego.

– Pomyśl, każdy by tak zrobił na jego miejscu. Idealny moment!
– Ale nie człowiek, który będzie moim teściem – oburzył się Carter. Nikki

najwyraźniej udało się przekonać innych do swojej paranoidalnej oceny sytuacji. –
To nie ma sensu. Dlaczego miałby mi to robić?

Julian wzruszył ramionami.
– Być może dlatego, że nadarza się dobra okazja.
– Zgoda, stary Karrenbrock jest bezwzględny, ale przecież nie będzie

podstępnie pogrążał męża córki – nie dowierzał Carter. – Dee Ann nigdy by mu
tego nie wybaczyła.

– Ona też pewnie macza w tym palce – powiedziała zjadliwie Nikki.
Carter miał ochotę podrzeć w strzępki ich wykazy. Zamiast tego zacisnął palce

na krawędzi klęcznika.

– Macie pretensje, że daję jej dziesięć procent, tak?
– Nawet jeśli nie dasz, też się odsłonisz – odparowała Nikki.
– Radziłem, żebyś nie sprzedawał akcji dla sfinansowania tego projektu

poszukiwań ropy – włączył się Bob. Zabrzmiało to właściwie jak „a nie mówiłem”.

– A ja scedowałam twoje udziały na Cartera, własne też – pokiwała głową

Nikki.

– Może ona za mało próbowała cię... – zaczął Bob, ale Carter uciszył go

spojrzeniem.

– Nadchodzi pastor! – zdążył ostrzec Julian, a już wielebny Royer wpadł jak

burza do pokoju.

– Pan Belden... i drużba?
– Jestem! – Saunders wystąpił naprzód, mnąc w ręku nieszczęsny bukiecik.
– Saunders! – syknęła Nikki.

background image

– Chodźmy. – Carter ujął swojego drużbę za łokieć.
– Carter! – wrzasnęła tak głośno, że wszyscy zamarli. Pobladła, a piegi

wystąpiły na jej twarzy wyraźnie jak płatki cynamonu w porannym capuccino
Cartera. Nie akceptowała jego małżeństwa z Dee Ann. Serce zabiło mu żywiej.

– Da nam ojciec jeszcze kilka minut? – zapytał pastora.
– Młody człowieku – wielebny Royer głęboko nabrał powietrza – panna

Karrenbrock czeka w przedsionku kościoła z druhnami. Organista już przynajmniej
piąty raz gra „Niebiańskie pastwiska”, świece się wypalają, a biedna panna Hicks
usiłuje ratować tort. Dlatego chciałbym uprzejmie pana prosić, żeby pan był łaskaw
odłożyć interesy na później.

Carter przygryzł wargi.
– A może byście tak zaczęli beze mnie? – zaproponował. Usłyszał zduszony

dźwięk, dobiegający od strony Nikki, ale nie śmiał na nią spojrzeć.

– Będę się za ciebie modlił, synu. – Pastor pobożnie złożył ręce, wycofując się

z pokoju.

– Widzisz, co zrobiłaś? – Carter napadł na Nikki, kiedy tylko pastor zniknął za

drzwiami. – Przez ciebie obraziłem osobę duchowną!

– Nikki – wtrącił Saunders – powiedz tylko...
Uniosła rękę, prosząc o ciszę.
– Jeśli... jeśli zatem jesteś zdecydowany na to małżeństwo...
– Jestem.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zaproponować ci toast – oznajmiła.
Julian wręczył butelkę szampana, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Korek,

który już musiał wystrzelić, wetknięto z powrotem.

– Powariowaliście wszyscy. – Carter zamrugał ze zdumienia.
Saunders pospiesznie wetknął im w ręce papierowe kubki.
– Chyba nie myślicie, że będę całował moją narzeczoną, zionąc alkoholem! –

zirytował się Carter. Nikt nie patrzył mu w oczy. – Poza tym to jakaś podróbka, a
nie prawdziwy szampan – skrzywił się.

– Nikki nie chciała narazić... Au! – jęknął Julian, łapiąc się za kostkę.
– Przepraszam. – Nikki, potrząsnąwszy lekko butelką, rozlała szampana do

kubków. Wszystkim po trochu – z wyjątkiem Cartera, którego kubek napełniła aż
po brzegi.

– Aa, więc taki jest wasz nowy plan? – powiedział znacząco, unosząc w górę

kubeczek. – Upić mnie, żebym nie mógł dojść do ołtarza, co?

– Milczeli, wpatrując się każde w swój kubek. Przejrzałem was, pomyślał z

background image

satysfakcją i wyzywająco uniósł swoje naczynie w toaście.

– Za Dee Ann Karrenbrock, która pokaże, jak się myliliście – oznajmił,

wypijając swoją porcję jednym haustem. Pseudoszampan smakował doprawdy
paskudnie. Nie mógł uwierzyć, że Julian zdolny był kupić tak mamy gatunek.
Czyżby ten człowiek, jeden z jego najbliższych przyjaciół, uważał, że Dee Ann nie
zasługuje na lepszy toast?

Zaledwie Carter opuścił kubek, dostrzegł, że nikt z nim nie wypił, i

zaczerwienił się z gniewu.

– Nie wzniesiesz toastu za moje szczęście, N-Nikki? – zapytał napastliwie.
W gardle czuł dziwną suchość, od której sztywniał mu język. Ohydny sikacz.

Wzdrygnął się, ale podstawił swój kubek Nikki, która tak kurczowo ściskała
butelkę, że zbielały jej kłykcie.

– Nalej jeszcze – zażądał.
Znów napełniła kubek po brzegi. Nikt nie odezwał się słowem.
– Czekam na toast – zaznaczył z naciskiem.
– Obyś znalazł szczęście wbrew sobie – powiedziała, śledząc, jak wychyla

następną porcję do dna.

Tym razem alkohol niespodziewanie mocno uderzył mu do głowy. Musiał

uchwycić się krawędzi klęcznika, gdyż cały pokój zawirował mu przed oczami.
Cholerne świństwo!

– Carter?
Widział dwie Nikki. Przymknął oczy. Miał już dosyć jednej, a co dopiero

dwóch.

– Gorąco – próbował rozluźnić krawat, ale nie pozwoliła na to szpilka z

perłową główką.

– Może usiądziesz? – Saunders troskliwie ujął go za ramię.
Wyrwał mu się ze złością.
– Zostaw, bo pogniotę spodnie. – Och, fatalnie, jęknął w duchu. Suchy język

zdawał się rosnąć w ustach. Jak będzie teraz wygłaszał przysięgę? Musi poćwiczyć,
może się uda.

– Ja, Cahter, biorę cieebie Dee Jaann za... za żo...
– Co on mówi?
– Ciicho.
Woda, potrzebuje wody. Zimnej wody, żeby ugasić to cholerne pragnienie i

ochłodzić rozpaloną twarz. Odstąpił krok do tyłu, bo pokój wywinął mu nagle
powolne salto przed oczami.

background image

– Upiłem się?
Dee Ann będzie wściekła.
– Nie, niemożliwe – wymamrotał, trzeźwiejąc na moment. – To były tylko dwa

jednorazowe kubki szampana.

– Carter, lepiej usiądź. – Saunders ujął go pod ramię i poprowadził gdzieś.
– Nie! – Znów przymknął powieki, żeby nie widzieć tańczącego mu przed

oczami pokoju, i próbował ustawić równo stopy. Musi przecież zjawić się przed
ołtarzem i poślubić Dee Ann...

– Carter! Carter... Caaarteerrr!
Dźwięk dochodził zewsząd. Zrobił krok i podłoga umknęła mu spod nóg.

Spazmatycznie chwytając powietrze, opadł ciężko na kolano, a potem padł
bezwładnie na posadzkę. Przeraził się, że zgniótł kwiat w butonierce, więc
ostatkiem sił przekręcił się na plecy. Otworzył oczy. Cztery twarze wpatrywały się
w niego z niepokojem. I z poczuciem winy.

A on jeden leżał na podłodze.
Zanim twarze zaczęły odpływać w mrok, nagle, w przebłysku przytomności,

zrozumiał wszystko.

– T-ten szampan... Domieszaliście mi czegoś – wyjąkał. Próbował unieść rękę,

ale była za ciężka.

Chłodna dłoń dotknęła jego czoła. Pole widzenia wypełniły wielkie zielone

oczy.

– Zaufaj mi – dobiegło do niego z ogromnej odległości.
Świat znów zawirował. Ostatnim wysiłkiem woli Carter krzyknął w ogarniającą

go ciemność:

– Wyleeam was! Wszy... kich wyleeam!

background image

Rozdział 2


– Wylewa nas? Dobrze słyszałem? – Saunders cisnął na podłogę resztki

bukieciku.

– Ja słyszałam to samo – przytaknęła Nikki, kucając przy leżącym.
– O, nie – jęknął główny księgowy Bob. – Spłacam kredyt hipoteczny i nie

mogę teraz stracić pracy!

Julian uspokajająco poklepał go po ramieniu.
– Carter jest pijany. Nie podejmuje się takich decyzji po pijanemu.
– Przecież dobrze wiesz, że nie jest – żachnął się Bob.
– Ależ skąd. – Julian, nie zdejmując ręki z ramienia Boba, popychał go w stronę

drzwi.

Bob wybałuszył na niego oczy.
– Ale...
– Bob! – Stanowczy ton Nikki sprawił, że zamilkł. Ruchem głowy dała znać

Julianowi. Otworzył drzwi. – Czy zaobserwowałeś coś niezwykłego, zanim Carter
wypił szampana, Bob? – zapytał oszołomionego księgowego.

– Nie, ale...
– My też nie – uspokoił go Julian. Razem wyszli z pokoju.
– Przypomnij mi, żebym nigdy nie wymagała od Boba decyzji na najwyższym

szczeblu – powiedziała cicho Nikki.

– Oni jeszcze wrócą, prawda? – Saunders zaczął nerwowo oddychać.
– Co, ciebie też wzięło? – Nikki popatrzyła na niego z niepokojem.
Saunders pozbył się resztek kwiatu w butonierce.
– Dlaczego mu tego po prostu nie powiedziałaś?
Nikki zerknęła na Cartera i w zamyśleniu odgarnęła mu z czoła kosmyk

brązowych włosów. Oczy miał przymknięte, ale wiedziała, że mają ten sam piękny
orzechowy odcień. Uważała taką kombinację za wyjątkowo atrakcyjną.

– Nikki? – Niedoszły drużba przykucnął obok niej.
– Nie uwierzyłby mi – westchnęła.
– Uwierzyłby, gdybym cię krył.
– Już teraz mnie kryjesz – odparła smętnie. – Zresztą wolałam, żeby nikt inny

nie wiedział.

– Czy... czy chcesz powiedzieć, że nie wiedział o tym nawet Julian? – wyjąkał.
Przytaknęła w milczeniu.

background image

– Jak w takim razie wciągnęłaś go w całą sprawę?
– Juliana trzeba było tylko odpowiednio podejść. Przypuszczałam, że spotyka

się z Dee Ann, więc przedstawiłam ją Carterowi. Oczywiście natychmiast rzuciła
Juliana, bo zwęszyła lepszą partię.

– Teraz rozumiem, dlaczego tak łatwo kupił naszą teorię o przejęciu

kontrolnego pakietu akcji – stwierdził Saunders.

Nikki chwyciła go za rękę.
– Wszystko będzie dobrze. Carter oczywiście dostanie szału, ale jestem pewna,

że jeśli się dobrze pogrzebie i tak okaże się, że Karrenbrock planuje przejęcie.

– Jak myślisz, kiedy on dojdzie do siebie? – zapytał z obawą Saunders.
– Nie mam pojęcia. – Nikki uważnie popatrzyła na Cartera. – Przecież to były

twoje proszki na sen.

Saunders złapał się za głowę. Kosmyk włosów osunął się, odsłaniając łysinę.
– On nas poda do sądu! – wykrzyknął.
– Przeciwnie, da nam premię.
– Wyleje mnie! Już nigdy nie zechce mnie na drużbę! – rozpaczał Saunders.
Nikki z irytacją wzruszyła ramionami.
– Czy naprawdę myślisz, że Carter po tym wszystkim ożeni się z Dee Ann?

Nawet kiedy... kiedy wszystko się wyjaśni? – W ogóle nie chciała rozważać takiej
możliwości. Według niej ten małżeński układ nie miał już szans. Kiedyś, może w
następnej dekadzie, Carter podziękuje im wszystkim za to, co dla niego zrobili.

Pochyliła się nad nim, rozluźniła kołnierzyk koszuli i poszukała pulsu na szyi.

Był powolny, ale równy i mocny, tak samo jak oddech. Niedługo powinno nastąpić
przebudzenie.

Rozległo się ciche puknięcie w drzwi, po czym pojawił się Julian z wózkiem

inwalidzkim.

– Ani śladu wielebnego pastora – szepnął z miną spiskowca, rozglądając się po

korytarzu.

– A gdzie jest Bob? – Nikki zręcznie chwyciła koc, który jej rzucił.
– W samochodzie.
– Chyba nie ma zamiaru jechać, co?
– Wątpię. Kazał sobie dać szampana. – Julian łapał oddech.
– O, właśnie. – Nikki zerwała się i szybko zebrała kubki oraz butelkę. Resztki

trunku wylała do kwietnika. – Ciekawe, czy to uśpi kwiatki – zaśmiała się.

– One są sztuczne – zauważył Saunders.
– Panowie, może wzięlibyście się wreszcie do roboty? – Nikki przymknęła

background image

oczy, licząc do trzech. Stanowczo nie byli zgraną szajką. – Trzeba posadzić tego
faceta w wózku.

Bezwładne ciało było tak ciężkie, że musiała im pomóc.
– Julian, zobacz, czy jest jakieś boczne wyjście – poleciła, otulając Cartera

pledem tak, że zakrywał go aż po czubki butów. Na głowie udrapowała mu
apaszkę, starając się przysłonić twarz.

– No, jak? – Odstąpiła krok do tyłu, patrząc na swoje dzieło.
Saunders nie wyglądał na zachwyconego. Jednak było już za późno, by się

wycofać. Wrócił Julian z zadowoloną miną.

– Jest tylne wyjście, ale potem będziemy musieli objechać budynek wkoło.
– Lepiej tak niż wyjeżdżać głównym wejściem, nie uważacie? Jedziemy,

panowie.

Gumowe koła wózka poskrzypywały w ciszy korytarza. Byli już blisko wyjścia,

kiedy odezwały się organy. Majestatyczne dźwięki wypełniły budynek. Nikki
nerwowo wciągnęła oddech.

– To fanfary! – szepnęła z przerażeniem. – Początek marsza weselnego.
– Cholera, pospieszmy się. – Głos Saundersa drżał. Najwyraźniej puszczały mu

nerwy.

– Nie podoba mi się to granie. Teraz już na pewno zaczną go szukać –

stwierdził Julian, manewrując wózkiem w załomkach korytarza. – Musisz tam iść,
Nikki.

– Co takiego? – przeraził się Saunders. Julian zmusił go, by przyspieszył kroku.
Nikki popędziła z powrotem. W oddali zobaczyła pastora, spieszącego w stronę

szklanych drzwi w końcu korytarza.

Dobrze. Może powstrzyma organistę. Czekała kilka chwil, oddychając szybko.

Muzyka nie ucichła, więc Nikki ruszyła do przodu, śladem pastora. Zza drzwi
padał strumień światła. Wstrzymując oddech, otworzyła je powoli, modląc się w
duchu, by nie prowadziły do sanktuarium.

Z pomieszczenia nie dochodził żaden dźwięk. Ośmielona, wkroczyła do środka.

Zaskoczyła ją brzoskwiniowo-błękitna tonacja pomieszczenia, w którym królowało
duże, obramowane światłami lustro. W powietrzu wisiała woń perfum i lakieru do
włosów. Wokół walały się plastykowe torby na suknie, opakowania po kwiatach i
inne pozostałości, świadczące, że znalazła się w pokoju dla panny młodej. Był
pusty.

– O Boże – wyszeptała. – Musieli zacząć bez niego!
W pośpiechu wybiegła na korytarz i szarpnięciem otworzyła drzwi

background image

naprzeciwko. Nagle znalazła się w kościelnym przedsionku, skąd właśnie ruszał
orszak, z pierwszą druhną i panną młodą, niepewnie uwieszoną u ramienia ojca.

Dee Ann, królewska, lodowata piękność, prezentowała się wspaniale w sukni z

satyny, podkreślającej jej smukłą sylwetkę. Na wysoko upiętych, jasnych włosach
tkwił misterny wianek. Z tyłu ciągnął się imponujący tren.

Nikki zrobiło się niemal przykro. Dee Ann najwyraźniej uznała, że dźwięk

muzyki ściągnie Cartera do ołtarza. Musiała natychmiast rozwiać te złudzenia. Ale
jak? Przez jeden krótki moment pomyślała, że wykrzyczy im prawdę – ale
wiedziała, że i tak nikt by jej nie uwierzył.

Sama z trudem mogła w nią uwierzyć.
Drobna, ubrana na czarno kobieta nerwowo poprawiała tren panny młodej.

Zapewne była mistrzynią ceremonii. Nikki podeszła bliżej, dając jej znaki, ale
została zignorowana.

– Muszę z panią porozmawiać! – syknęła zniecierpliwiona. Teraz dopiero

kobieta w czerni odwróciła się do niej gwałtownie.

– Cicho! Zaczęliśmy filmować.
Organista uderzył w wyższe tony i pierwsza druhna uścisnęła Dee Ann, dodając

jej otuchy. Orszak ruszył ku ołtarzowi.

To było straszne. Czy oni nie zauważyli, że nie ma Cartera?
– Musicie ją zatrzymać! – Nikki szarpnęła kobietę za łokieć.
– Nie mogę zrobić czegoś takiego!
Zdesperowana Nikki ruszyła w stronę Dee Ann, ale dama w czerni

powstrzymała ją z niespodziewaną siłą.

– Przecież nie ma pana młodego! – wyszeptała ze zgrozą Nikki.
– Kim ty jesteś? Jego dawną dziewczyną?
Dawną dziewczyną... a czy w ogóle kiedykolwiek nią była?
– Ja... on jest chory.
– Co to znaczy: chory?
– Nagle poczuł się źle... chyba atak wyrostka.
Palce kobiety wpiły się w ramię Nikki, a jej twarz stężała.
– Proszę powiedzieć Dee Ann, żeby się nie martwiła.
– Nikki strząsnęła z ramienia chude palce. – Zabieramy go do lekarza. Ale... –

wymownie wskazała na kroczący orszak.

Kobieta już jej nie słuchała. Wybiegła przez drzwi zakrystii.
Nikki wolała nie wiedzieć, co się dalej działo. Potykając się w pośpiechu na

marmurowych stopniach kościoła, w kilku susach dopadła jednej z trzech limuzyn,

background image

zaparkowanych przy krawężniku.

– Zdążyłaś ich powstrzymać? – zapytał Julian, otwierając przed nią drzwi.

Spazmatycznie łapiąc oddech, skinęła głową.

– Ale numer – sapnął Saunders, podtrzymując ciągle jeszcze bezwładne ciało

Cartera.

– Ale numer? Tylko tyle masz do powiedzenia? – Bobowi głos załamał się z

oburzenia. – Po tym... po tym, jak... – nie dokończył. Rozpaczliwie wcisnął głowę
w ramiona.

Julian wsunął się za kierownicę i wrzucił bieg. Nikki usiadła obok niego i

uspokajająco położyła mu rękę na ramieniu.

– Czy Bob ma teraz coś przeciwko? – zapytała ściszonym głosem.
Julian wzruszył ramionami, zrobił tragiczną minę i wymownie wzniósł oczy do

nieba.

Bob jęknął udręczonym głosem.
W tym momencie Nikki podjęła decyzję, mając nadzieję, że nie będzie jej

żałować.

– Bob, a może tak byś został i wrócił do domu z żoną i dziećmi. Przynajmniej

nam opowiesz, co się dalej działo.

– Och, dzięki. – W głosie Boba brzmiała tak niekłamana ulga, że pożałowała, iż

w ogóle wciągała go w sprawę. Ale tylko on był w stanie przedstawić Carterowi
odpowiednie argumenty. Trudno, musiała przejąć odpowiedzialność za wszystko,
nawet gdyby miała się posunąć do kłamstwa w obronie innych. Trzeba mieć
nadzieję, że Carter zachowa się rozsądnie, gdy się ocknie, myślała, patrząc to na
zgarbionego, spieszącego ku kościołowi księgowego, to na twarz śpiącego Cartera.
Kiedy tylko Bob zniknął za drzwiami, zatrzaskując je za sobą z hukiem, Julian
ruszył. Nikki z ulgą opadła na oparcie.

– Zdajesz sobie sprawę, że mogą być trudności – odezwał się Saunders

zatroskanym tonem.

– Dlaczego?
– Złamaliśmy prawo. Nikki przygryzła wargi.
– W jakim sensie?
– Można uznać, że dokonaliśmy porwania.
– Nonsens. Poczuł się źle i wieziemy go do lekarza.
– Podanie tego świństwa jako szampana było prawdziwą zbrodnią – wtrącił z

naganą Julian.

Saunders rozłożył ręce w geście mającym wyrażać bezradność.

background image

– Nie mieliście kłopotów? – spytała.
– Nie. – Julian skręcił w prawo, na bulwar. – Powiedzieliśmy kierowcom z

tamtych wozów, że mamy starszą panią, która zasnęła i chrapie.

Starsza pani... Nikki uśmiechnęła się.
– A jak tobie poszło? – zagadnął Saunders, już spokojniejszym tonem.
Nie odpowiedziała od razu. Spoglądała przez okno, nie widząc ani bujnych

palm rosnących wzdłuż chodnika, ani pieczołowicie odrestaurowanych
wiktoriańskich domów, a tylko Dee Ann, kroczącą w stronę ołtarza.

– Jak... jak daleko... ?
Wiedziała, o co chce zapytać Saunders.
– Już zaczęła iść do ołtarza, kiedy wreszcie zmusiłam mistrzynię ceremonii,

żeby mnie posłuchała. A kiedy tylko zobaczyłam, że do kobiety wreszcie dotarło
to, co usiłowałam jej wyjaśnić, uciekłam.

– A co jej powiedziałaś?
– Że Carter nagle zachorował. Chyba wspomniałam coś o ataku wyrostka.
– Wyrostka? – odezwali się chórem. Nikki wzruszyła ramionami.
– To jedyna nagła choroba, jaka przyszła mi do głowy.
– Słusznie, dzięki temu Dee Ann zachowa twarz skomentował z aprobatą

Julian.

Zapadło milczenie. Wóz pędził przez Seawall Boulevard. Jaskrawe południowe

słońce lśniło na ciemnych falach Zatoki Meksykańskiej. Na horyzoncie sterczały
wieże wiertnicze, a nad plażą krążyły mewy, wypatrując jadalnych resztek w
śmieciach.

Wbrew własnej woli Nikki przypomniała sobie, ileż to razy jeździła tędy z

Carterem, zawsze w tym samym kierunku: na ich jacht, „Pszczółkę”.

Najszczęśliwsze chwile ich krótkiego w sumie związku spędzili właśnie tam.

Zostawiali za sobą Belden Industries, często w okamgnieniu. Carter potrafił
zaglądać do jej pokoju z miną, na widok której natychmiast wyłączała komputer,
chwytała torebkę i pędziła, by spotkać się z nim w windzie.

Na „Pszczółce” nie było telefonu, komputera ani faksu. Mieli do dyspozycji

tylko radio i przenośny telewizor, ale rzadko je włączali. Życie na łodzi było proste
i leniwe.

Zostawali we dwoje i tylko to się liczyło.
Czule zerknęła na śpiącego mężczyznę, wspartego o ramię Saundersa.
Carter szedł przez życie od sukcesu do sukcesu i nigdy nie było mu dosyć.

Kiedy tylko osiągnął jeden cel, już wytyczał sobie następny, jeszcze ambitniejszy.

background image

A Nikki stanęła u jego boku. Była zafascynowana nim, jego absolutnym

poświęceniem dla przedsiębiorstwa, które stworzył. Dopiero później zrozumiała, że
ten kult był przesadny. Po pewnym czasie zalety, które przyciągnęły ją do niego,
zaczęły odpychać.

Carter się nie zmienił. Ona – tak.
Chociaż... Teraz chyba jednak się zmienił. Był czas, że nie zawahałby się

odwołać własnego ślubu z powodów błahszych niż te, które mu dziś przedstawili.
Belden Industries było dla niego wszystkim i bez niego nie mogłoby istnieć.

Carter Belden nie potrafiłby pracować dla nikogo – ani dla mężczyzny, ani dla

kobiety. Gdyby Victor Karrenbrock zgarnął kontrolny pakiet akcji, Carter
wycofałby się, ale to oznaczałoby dla niego utratę sensu życia.

– Którędy teraz? – Głos Juliana wyrwał Nikki z zamyślenia.
– Nad Zatokę Delfinów.
Wjechali na zapyloną boczną drogę, wzdłuż której rząd plażowych domków

znaczyły zardzewiałe skrzynki pocztowe. Nazwy ulic wyryto w szarym,
wytrawionym słońcem drewnie. Wszystko wyglądało tak samo jak zawsze.

Nawet w klimatyzowanym wnętrzu samochodu zrobiło się gorąco. Nie byli

ubrani odpowiednio na plażę. Nikki marzyła, by wejść już na jacht i założyć
kostium kąpielowy.

Im bliżej plaży, tym droga stawała się węższa i bardziej piaszczysta. Grupka

dzieci z kolorowymi plażowymi ręcznikami przystanęła, gapiąc się na czarną
limuzynę, dziwnie wyglądającą w tym miejscu.

– Skręć w prawo – nakazała Nikki.
Ciężki wóz zarzucił na pokrytym warstwą piasku zakręcie, ale Julian wyrównał

jednym ruchem kierownicy. Nikki odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła smukłą
sylwetkę „Pszczółki”, kołyszącą się na wodzie prywatnego porciku, który
wynajmowali od właściciela domku, nie zainteresowanego pływaniem.

Julian podjechał tak blisko pomostu, jak tylko było to możliwe i wyłączył

silnik. Kiedy klimatyzacja przestała działać, wnętrze wozu momentalnie nagrzało
się jak puszka.

– I co teraz? – zapytał Saunders, widząc, że Nikki nie wysiada.
– Nie wiem – odpowiedziała w nagłym poczuciu bezradności. Dopiero teraz

uświadomiła sobie, że jest późny czerwiec i do tego sobota, słowem, szczyt sezonu.

Jak mogła o tym nie pomyśleć? Jakim cudem liczyła, że w tej wypoczynkowej

okolicy, pełnej odprężonych, mających dużo czasu ludzi, nie zwróci niczyjej uwagi
zajeżdżająca na plażę czarna limuzyna i dwaj faceci w eleganckich garniturach

background image

taszczący trzeciego na łódź?

– Nikki?
– Cicho, myślę.
Czekali, a krople potu występowały im na czoła. Cholera, czy zawsze ona musi

podejmować wszystkie decyzje?

– Dobra – powiedziała wreszcie, patrząc na ciekawskich plażowiczów,

zerkających ku nim. – Moja kochana babcia ze starego kraju przyjechała zobaczyć
Amerykę. – Mówiąc to poprawiła chustę na głowie Cartera.

– Racja, już raz sprzedaliśmy taką bajeczkę – ucieszył się Saunders. – Julian,

otwórz bagażnik.

Kiedy Nikki uchyliła drzwiczki, do wnętrza wozu wdarła się fala upału.

Eleganckie czarne pantofle zapadły się w rozgrzany piasek. Wyciągnęła z
bagażnika wózek inwalidzki i klnąc pod nosem, usiłowała go rozłożyć, pocąc się w
eleganckim ciemnym kostiumie. Pożałowała teraz, że go założyła, choć według
niej pasował doskonale do sytuacji. W sumie wszyscy wyglądali niczym
gangsterzy z kiepskiej komedii kryminalnej.

Wreszcie uporała się z wózkiem, ale koła zapadły się w piachu, choć jeszcze

nikt na nim nie usiadł. Z trudem podepchnęła go ku otwartym drzwiczkom
limuzyny. Saunders szarpał się z kocem. Twarz Cartera była już czerwona z
gorąca, a kosmyki na czole zlepił pot.

– To beznadziejne – stwierdził zniechęcony Julian.
– Jak możemy go posadzić na wózek, kiedy wszyscy się gapią?
– A nie możemy go wyciągnąć bez wózka?
– Nie zapominajcie, że to ma być ukochana babcia – trzeźwo przypomniał

Saunders. – Nie możemy jej taszczyć jak paczki.

Nikki podtoczyła wózek do otwartych drzwiczek samochodu, najbliżej jak tylko

mogła.

– Stanę od tej strony i zasłonię, a wy go posadzicie – rozkazała.
Starali się jak mogli. Sapiąc szarpnęli bezwładne ciało i przerzucili je na wózek.

Koła natychmiast ugrzęzły w piachu. Wszyscy troje spojrzeli po sobie.

Julian westchnął i otarł pot z czoła.
Saunders zatopił nerwowo wzrok w zamglonej dali.
– Dlaczego to się zdarza właśnie mnie? – powiedział zdegustowany. – Kiedy

mam wreszcie życie, o jakim marzyłem, i pracę, która daje mi satysfakcję pod
każdym względem – to ja, skończony idiota, usypiam swojego szefa i porywam go!
A potem zostawiam go na rozpalonym piachu, żeby się podpiekł jak prosię na

background image

pikniku!

Carter poruszył głową, dając pierwszy znak życia. Trzy zduszone okrzyki

uleciały z porywem wilgotnej bryzy.

– Jesteśmy skończeni – ponuro obwieścił Saunders, ciężko opierając się o

samochód.

– Och, nie histeryzuj. – Nikki energicznie szarpnęła rączkami wózka. –

Sprężmy się, we troje damy radę popchnąć to świństwo.

Kiedy wózek potoczył się wreszcie po drewnianym pomoście, Carter zaczął

pojękiwać. Nikki zdawało się, że za chwilę usłyszy wycie policyjnych syren.

Odetchnęła z ulgą, kiedy dotarli do burty „Pszczółki” i uniósłszy bezwładne

ciało, zsunęli je do kokpitu, a potem do kabiny. Julian zawrócił do samochodu po
resztę rzeczy.

Nikki weszła do sterówki. Zapuściła silnik i sprawdziła, czy działa radio.

Wszystko było w porządku. Po tym, co musieli przeżyć, żeglowanie to była pestka
– zwłaszcza dla „Pszczółki”.

– Nikki? – Saunders wetknął głowę do kabiny. – Zaraz będzie trzeba mu

powiedzieć.

Sama o tym wiedziała.
– Zostaw go mnie. Wy dbajcie o stronę prawną.
– W porządku. Jako prawnik radzę ci, żebyś nie wypływała na wody

międzynarodowe.

– Wypłynę tylko na tyle daleko, by Carterowi nie przyszło do głowy wyskoczyć

za burtę i wracać wpław.

Saunders rzucił jej surowe spojrzenie, zupełnie jak gdyby byli na sali sądowej.

Nie lubiła takich spojrzeń.

– Nie wiadomo, czy Karrenbrock nie wezwie policji – ostrzegł. – Nie wiemy

też, czy nie wydamy się podejrzani któremuś z plażowiczów. Każdy normalnie
myślący człowiek uznałby nas za podejrzanych.

Kroki Juliana zadudniły na pokładzie.
– Załadowałem wszystko w luki. Możesz wypływać.
– A papiery?
– Mam tu – pokazał skórzaną teczkę. – Jedziemy, może czegoś się

dogrzebiemy. A ty urabiaj Cartera.

Nikki wzdrygnęła się mimo woli.
– Wiem. – Saunders pocieszająco poklepał ją po ramieniu. – Nie martw się.

Zamelduj się przez radio. Będziemy czekać.

background image

Skinęła głową. Czuła się nieswojo, wiedząc, że zaraz odejdą. Obaj zdjęli

marynarki. Sama również ściągnęła żakiet z przepoconej jedwabnej bluzki.

Przed wyjściem zajrzeli do Cartera. Znów zapadł w ciężki sen.
– Wygląda na to, że jeszcze sobie pośpi – ocenił Julian. – Będziesz mogła

spokojnie wyjść w morze. No, na nas czas. Pomyślnych wiatrów!

Patrzyła tęsknie, jak obaj z Saundersem wychodzą na keję, z marynarkami

zarzuconymi na ramiona. Odcumowali, odepchnęli jacht na wodę i pomachali
Nikki na pożegnanie.

Nikki pomachała im również i zapuściła silnik.
„Pszczółka” wypłynęła z przystani i skierowała dziób w morze. Po raz pierwszy

od trzech lat, siedmiu miesięcy i dwudziestu dwóch dni Nikki była sam na sam z
Carterem Beldenem. Ze swoim mężem.

background image

Rozdział 3


Najszczęśliwsze chwile swego życia Carter spędził na pokładzie „Pszczółki” z

Nikki. Już kiedy wsiadali do samochodu i kierowali się na południe, czuł, że
zostawia za sobą wszystkie problemy związane z prowadzeniem firmy. Głęboko
wdychał rześkie, słone powietrze, dzięki któremu lepiej się czuł i jaśniej myślał.
Gdy ciepły piasek pieścił bose stopy, serce i ciśnienie krwi uspokajały się. Stres
zdawał się wyparowywać w ostrych promieniach słońca, zostawiając tylko błogą
senność.

Kiedy tylko dziób jachtu zaczynał pruć fale, układał się do drzemki,

zostawiając Nikki u steru. Fale Zatoki Meksykańskiej kołysały go do głębokiego,
uzdrawiającego snu. Spokojnie powierzał swój los wprawnemu sternikowi. Ufał
Nikki tak, jak nie ufał nikomu. Dzielił z nią życie i myśli. Kiedy tylko jej
potrzebował, zawsze była przy nim. Zawsze i bez pytania gotowa wesprzeć go i
zrobić co trzeba.

Ach, Nikki... Już sama myśl o niej zdolna była wypełnić pustkę jego życia, z

której dotychczas nie zdawał sobie sprawy. Nie pamiętał nawet, co było przed
Nikki.

Głęboko wciągnął powietrze, z upodobaniem wdychając charakterystyczny,

nieco stęchły zapaszek kajuty „Pszczółki”. Nikki, choć starała się dbać o porządek
na łodzi, nigdy nie miała czasu, by wywietrzyć jak należy materace. Kiedy tylko
wypłynęli w morze, zapominali o całym świecie. Na wspomnienie tych szalonych
chwil Carter westchnął, wtulając głowę w poduszkę.

Zastanawiał się, gdzie jest Nikki, ale nie chciało mu się wstawać z koi, żeby to

sprawdzić. Chyba nie w kambuzie, bo nie czuł zapachu przyrządzanego jedzenia.
Wyobraził ją sobie – ubraną w szorty z obciętych dżinsów i stanik od kostiumu.
Opalona skóra, szczodrze usiana piegami, miała zawsze ten sam brzoskwiniowy,
piękny odcień.

Zachwycała go jej zdolność do natychmiastowego przeistaczania się z partnerki

w interesach w boginię domowego ogniska. Na łodzi nigdy nie brakowało
żywności. Kiedyś zapytał Nikki, jakim cudem, przy tak niespodziewanych
wyjazdach, zawsze ma w zapasie świeżą sałatę, steki i jego ulubione mleko do
kawy. Odparła, że trzyma odpowiednie produkty w lodówce w firmie i ciągle je
wymienia.

Był zachwycony i głęboko jej wdzięczny. Tyle razy miał jej o tym powiedzieć,

background image

ale zapominał. Musi wreszcie nagrać na dyktafonie, że ma to zrobić. Pomacał
wokół siebie. Gdzie ten cholerny dyktafon? Ręce miał jak z drewna i z trudem
zmuszał je do ruchów.

Ukołysany przez monotonny poszum silnika, znów zamknął oczy. Pojawiły się

dziwne sny. Nikki nie wyglądała już w nich jak Nikki. Kasztanowe włosy
przybrały odcień złotoblond. Oczy, zielone jak oceaniczna głębia, stały się
niebieskie. I jakimś cudem wreszcie pozbyła się piegów.

Lubił te piegi. Kilka razy usiłował je policzyć, ale zawsze coś mu

przeszkadzało. Teraz też byłoby miło, gdyby Nikki trochę mu poprzeszkadzała.
Bardzo miło.

Czekał, a sen biegł dalej, mieniąc się odcieniami bieli. Zafalował tren ślubnej

sukni Nikki. Dobrze, ale Nikki nigdy nie miała na sobie tradycyjnej ślubnej sukni.

Kwiaty. Przecież głównie zdobiła ją wiązanka. Z białych róż.
Carter uśmiechnął się, a za chwilę zmarszczył brwi. Pamiętał, że z różami było

coś nie w porządku, tylko nie pamiętał co.

We śnie próbował spytać o to niewyraźne postacie, snujące się wokół, ale nikt

nie mógł mu nic powiedzieć. Z tego wszystkiego rozbolała go głowa – a może od
hałasu. Nie pamiętał, by ta łódź była aż tak pełna różnych odgłosów. Zwłaszcza to
dudnienie... A może to łomotało jego własne serce?

Musi leżeć spokojnie, wtedy wszystko ucichnie. Szybko jednak stwierdził, że

nie da się leżeć spokojnie. Jego nieruchome ciało kołysało się w górę i w dół, bez
końca, uparcie.

Zdenerwowany, usiłował przełknąć ślinę, ale gardło wyschło na wiór. Pomyślał

o łyku wody, ale wtedy zaczął buntować się żołądek. Zaraz, co to za objawy?
Choroba morska?! Do licha, Carter Belden nigdy nie cierpiał na chorobę morską.

Musi coś z tym zrobić. Usiłował wyobrazić sobie stek, soczysty, prosto z grilla,

przypieczony na brzegach, krwisty w środku... och, tylko nie to! Żołądek podszedł
mu do gardła. Był w rozpaczy. On, stary żeglarz, kompromitował się jak
nowicjusz. Może brak treningu? Od jak dawna nie był z Nikki na „Pszczółce”? Od
tygodni, miesięcy, lat?

Od lat. Ta świadomość napełniła go wielkim smutkiem. Coś kazało mu trzymać

się z dala od tej łodzi. Dobrze, ale dlaczego w takim razie jest na pokładzie? Zmusił
się, by otworzyć oczy, ale zamknął je natychmiast, gdy zobaczył paskudny
żółto-czarno-biały wzorek obić, który wybrała Nikki. Tak, jest na pokładzie
„Pszczółki”.

Niestety, w ogóle nie pamiętał, jak się tu znalazł. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał,

background image

było...

– Nikki! – ryknął i natychmiast pożałował, bo w czaszce poczuł eksplozję bólu.
– Carter? – Głos Nikki rozległ się gdzieś z góry.
– Znikaj i daj mi umrzeć w spokoju – jęknął.
– Trzymaj.
Poczuł, że wciska mu w rękę szklankę.
– Czy muszę coś połknąć? – przeraził się.
– Tylko aspirynę.
– Nie ma mowy.
– Carter, ból głowy jest normalny w takim przypadku. Aspiryna pomaga.
– Normalny? Przecież poczęstowaliście mnie jakimś świństwem... a może

dosypałaś mi czegoś na sen?!

– Przyznaję, dosypałam.
– Trucie ludzi nie jest sprawą normalną. Więc ból głowy po czymś takim też

nie może być zwyczajny.

– Twoja logika jest, jak zwykle, druzgocąca – przyznała radośnie.
– A widzisz? – ryknął, natychmiast łapiąc się za obolałą głowę.
– Carter, weź aspirynę.
Posłusznie usiłował usiąść, czepiając się ściany. Drżącą ręką, rozlewając płyn,

wypił rozpuszczoną aspirynę. Miał wrażenie, że buzuje mu w żołądku. Gwałtowne
ruchy łodzi doprowadzały go do mdłości.

– Co jest, sztorm? – burknął ze złością.
– Nie, morze jest spokojne – odpowiedziała Nikki tym denerwująco cierpliwym

tonem, jaki przyjmują osoby mające często do czynienia z cudzymi humorami.

Zdecydował się otworzyć oczy. Kabina zawirowała, ale Carter zdążył się skupić

na obcisłych szortach Nikki. W następnej chwili jednak głowa opadła mu
bezwładnie do tyłu.

Nikki uklękła, zdjęła mu krawat i odpięła kołnierzyk koszuli. Trudziła się z

następnym guzikiem, kiedy nagle mężczyzna unieruchomił jej ręce swoimi dłońmi.
Zamarła i uniosła ku niemu wzrok. Poraziła go moc tego zielonego spojrzenia. Puls
załomotał w uszach, bo obudziła w nim uczucia, które już dawno uznał za wygasłe;
pragnienia, których nie miał prawa odczuwać.

– Zaraz wrócę – szepnęła, zręcznie wysuwając się z uścisku. Zniknęła w

drzwiach, by za chwilę powrócić z parującym kubkiem w ręku.

– Wypij jeszcze to. Potrzebujesz dużo płynów – powiedziała, wtykając mu w

ręce ciepłe naczynie. Posłusznie uniósł je do ust, wiedząc, że i tak wreszcie zmusi

background image

go do wypicia.

– Boże, co to jest? – wzdrygnął się.
– Dietetyczny rosołek z kury – odpowiedziała poufnym szeptem, jakby

zdradzała wielką tajemnicę. – Dobrze ci zrobi.

Spiorunował ją spojrzeniem.
– Uśpiłaś mnie podstępnie, a teraz nagle martwisz się o moje zdrowie –

prychnął.

Zacisnęła usta w cienką, zaciętą linię. Nie lubił tej miny.
– Sam jesteś sobie winien. Skąd miałam wiedzieć, że będziesz wlewać w siebie

szampana na moment przed pójściem do ołtarza?

– Zostałem sprowokowany, wmanewrowany w to picie – zaprotestował,

pociągając łyk rosołu. Niemiły smak zaczął ustępować z ust. – Słuchaj –
powiedział niepewnie – nie bardzo pamiętam, co się działo. Czy ja jestem żonaty?

Nikki popatrzyła na niego z ukosa.
– To trochę skomplikowane, ale w sumie – tak. Jesteś jak najbardziej żonaty.
– Niech to szlag. – Carter wysiorbał resztki bulionu. – Nie pamiętam ceremonii,

ale pamiętam, że mnie ścięło. Powiedz mi lepiej, czy narozrabiałem? Może
obraziłem teścia albo teściową?

Nikki wzięła od Cartera filiżankę, unikając jego wzroku. To był bardzo zły

znak.

– Jeśli jestem żonaty, co w takim razie tu robię? Gdzie jest Dee Ann? Na

pokładzie?

– Nie.
– Jeszcze w kościele?
– Wątpię.
Próbował przypomnieć sobie Dee Ann w ślubnej sukni, ale nie mógł. Coraz

gorzej.

– Co jej zrobiłaś?
– Ależ nic – oburzyła się.
Usiadł prosto, założył ramiona na piersi i skupił wzrok, aż podwójne obrazy

zlały się w jeden.

– Dobrze, Nikki, mów, o co chodzi.
Odpowiedziała mu smutnym, zmartwionym spojrzeniem. Przymknął oczy.
– Teraz już możesz powiedzieć mi wszystko.
– Powiem, kiedy będziesz gotowy – zapowiedziała wstając.
Błyskawicznie wyciągnął rękę. Zdołał złapać ją za nogę.

background image

– Już jestem gotowy. Mów.
– Ale ja nie jestem. – Wyrwała mu się. – Poczekaj, zaraz wrócę i przyniosę ci

klina.

Klina... Wcale nie miał ochoty stawać na nogi. Czekając na jej powrót, zdjął

skarpetki i z ulgą rozpiął do końca koszulę. Kiedy znów pojawiła się w kabinie,
właśnie mocował się ze spinkami.

– Już dobrze? – zapytała z troską.
Zamiast odpowiedzi cisnął spinki na półkę. Jedna trafiła, druga nie. Nikki, o

dziwo, nie podniosła jej.

– Wolisz obejrzeć papiery tutaj czy w jadalni? – odezwała się rzeczowym

tonem.

– Tutaj – odparł, podwijając rękawy i nie spuszczając z niej wzroku. Podziwiał,

jak znakomicie udawało się jej wejść znowu w rolę kobiety biznesu, tu, na
spacerowym jachcie.

Nikki przysiadła na krawędzi koi i rozłożyła na kolanach niebieską teczkę.
– To są te same papiery, które pokazywał mi Bob w kościele, tak?
– Tak, ale wtedy je zlekceważyłeś.
– Teraz widzę, że popełniłem błąd taktyczny. Niedostrzegalny uśmiech

przemknął po jej wargach, kiedy wskazała na kolumnę nazwisk.

– To jest lista głównych udziałowców Belden Industries. Teraz masz trzydzieści

osiem procent akcji, co czyni cię głównym udziałowcem, ale...

– Posłuchaj, Nikki, mam dosyć tych wszystkich „ale” i „dlaczego”. Lepiej od

razu przejdź do rzeczy.

– Dobrze, skoro sobie życzysz. – Spojrzała na niego poważnie. – Grozi ci utrata

kontroli nad własną firmą.

– Niemożliwe – zaprzeczył, ale poczuł w żołądku skurcz niepokoju. Nikki

wymownym gestem wskazała na niebieską teczkę.

– Nie wierzę ci – powiedział uparcie.
– Wiem, że nie wierzysz – skrzywiła się z irytacją. – I dlatego właśnie jesteś

tutaj, zamiast spędzać miesiąc miodowy z Miss Teksasu! – wypaliła.

– Miss? Mężatek nie dopuszczają do konkursu.
– No... niezupełnie.
Nie wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. Im słabiej protestował przeciwko

temu, co sugerowała, tym bardziej Nikki była opanowana – w tym chłodnym,
rzeczowym stylu kobiety interesu, nad którym tak usilnie pracowała od czasu ich
separacji.

background image

Nie znosił tej zimnej fasady, ale rozumiał racje Nikki. Przecież napięte po

rozwodzie stosunki między nimi stopniowo ocieplały się i normalniały. Ale tylko
do czasu ogłoszenia oficjalnych zaręczyn z Dee Ann Karrenbrock. Wówczas Nikki
znów się usztywniła. Zresztą nie ona jedna krytykowała pomysł jego małżeństwa z
córką Victora Karrenbrocka. Nikt z jego pracowników nie lubił Dee Ann, ale czy w
takich decyzjach musiał się liczyć z ich zdaniem?

– Nikki, wiem, że nie lubisz Dee Ann, więc może przestańmy o niej rozmawiać

– zaproponował pojednawczo.

– Bardzo chętnie.
Carter uśmiechnął się lekko.
– A teraz – oświadczył, naśladując jej ton – chcę wiedzieć, jaki jest prawdziwy

związek między tym – wskazał niebieską teczkę – a utratą Belden Industries.

– Aktualnie – podkreśliła to słowo – dysponujesz trzydziestoma ośmioma

procentami udziałów w Belden.

– Aktualnie chcę odkupić ich więcej – odparł z naciskiem.
– Na razie bez powodzenia. Ja mam sześć procent, a Julian, Saunders i kilka

innych osób razem – pięć. To daje czterdzieści dwa procent.

– Wiem, Bob rozpaczał nad tym w zeszłym tygodniu. Przesada. Owszem,

jeszcze nie mam całkowitej kontroli, ale w końcu niewiele mi brakuje do
pięćdziesięciu, nie?

– Niewiele, pod warunkiem, że wszyscy będą głosowali po twojej myśli –

zauważyła trzeźwo.

Carter drgnął nerwowo.
– Co chcesz...
– Spokojnie – przerwała – jeszcze nie doszło do buntu w szeregach.
– W takim razie w czym problem? – Zaczął już wyraźnie mieć dosyć tej

rozmowy. Wszystko to już słyszał.

– Przed ślubem miałeś...
– Miałem?
– Carter, do cholery, czy możesz się wreszcie zamknąć i posłuchać, co chcę

powiedzieć? – wrzasnęła.

Jego głowa natychmiast zareagowała na krzyk.
– Okay – wyszeptał zbolałym głosem. – Słucham.
– Postanowiłeś przekazać dziesięć procent udziałów Dee Ann. Po tej operacji

miałbyś już tylko dwadzieścia osiem procent.

Już wcześniej nie podobały mu się te szacunki, ale wolał teraz nie mówić o tym

background image

głośno. Dlatego też próbował skupować akcje, żeby zrównoważyć przekazanie
żonie dziesięciu procent.

– Ale nadal, jak twierdzisz, mogę liczyć na czterdzieści dwa procent w razie

głosowania. – Nadrabiał miną.

– Poza tym jestem założycielem i głównym udziałowcem spółki, a to też nie

pozostaje bez znaczenia. Ludzie nie będą głosować przeciwko mnie.

– Rany boskie, czy ty jesteś skończonym idiotą? – Nikki zaczęła wściekle

przerzucać papiery. Wreszcie wyszarpnęła jeden z pliku i podetknęła mu pod nos.

– Proszę bardzo, popatrz. Tu jest ewidencja naszych prób kupienia akcji według

aktualnych kursów.

Carter zerknął od niechcenia, ale po chwili wpatrzył się uważnie w kolumny

cyfr. Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele ofert wystosował dział Nikki. Powinny
być warte więcej.

– Jest zupełnie tak, jak gdyby ktoś wiedział, kiedy będzie dostępna oferta, i

sprzątnął nam ją sprzed nosa – orzekł i nie spuszczając oczu z wykazu, wyciągnął
rękę po następny papier, który mu podsuwała.

I tam znalazł informację, jakiej potrzebował. Dziwnym trafem Nikki zawsze

wiedziała, w jaki sposób mu pomóc, często nawet wcześniej, niż sam zdał sobie
sprawę, co powinien zrobić. Już dawno należało skoncentrować się na tym, co
ciągle usiłowała mu wyjaśnić – zamiast uparcie twierdzić, że ona się myli, a on jak
zwykle ma rację.

– Kupującymi są wyłącznie inne spółki – zauważył, marszcząc brwi.
– Do czwartku zdołaliśmy tylko odkryć związek pomiędzy Lacefield Foods i

Karrenbrock Ventures. W piątek sprawdzaliśmy innych.

Carter nadal z troską przeglądał dane.
– Mając trzy procent z Lacefield oraz dziesięć Dee Ann, Karrenbrock

kontroluje dwadzieścia siedem procent. Czyli prawie tyle co ty – podsumowała
Nikki, patrząc mu w oczy.

– Chcesz powiedzieć, że moja żona może się połączyć z ojcem, by głosować

przeciwko mnie?

– Albo przeciwnie, głosować z tobą przeciwko tatusiowi.
Dotychczas nie przyszło mu to do głowy. Wiedział, że nie ma przewagi, ale

liczył, że zdoła wzmocnić swój pakiet. W głębi duszy czuł rosnącą panikę. Nagle
uświadomił sobie, że Belden Industries po raz pierwszy od czasu swojego
założenia znalazła się w tak ryzykownej sytuacji. Kartka papieru zadrżała w jego
rękach i upadła na podłogę.

background image

Popadanie w panikę jest reakcją na poczucie utraty kontroli, powiedział sobie w

duchu. A on, Carter, zawsze panował nad sobą i swoimi sprawami. Głęboko
wciągnął oddech, mobilizując się do działania. Nie kończące się przygotowania do
ślubu również osłabiły jego odporność, ale teraz już wszystko będzie dobrze.

– Oczywiście Saunders, Julian i ja przyłączymy się do ciebie, co zagwarantuje

ci trzydzieści dziewięć procent bez udziałów Dee Ann – zapewniła go Nikki. –
Dręczy nas jednak obawa, że Karrenbrock przez podstawione firmy mógł przejąć
więcej udziałów w Belden, niż się spodziewamy.

– Obawiacie się, ale nie jesteście pewni.
– Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by to sprawdzić.
Carter patrzył, jak Nikki z powrotem układa papiery w teczce, zamykają, po

czym otwiera następną. Spróbował zdystansować się na moment, by właściwie
ocenić całą sytuację i motywy zaangażowanych w nią osób. Ile z tego, co
powiedziała mu Nikki, wynikało ze szczerej troski o dobro firmy, a ile ze zwykłej
zazdrości?

Nie mógł tak po prostu uwierzyć, że jego przyszły teść zagrozi jego spółce.

Więcej sensu tkwiło w przypuszczeniu, że będzie chciał ją umocnić dla dobra córki
i oczekiwanych wnuków.

– Dlaczego powinienem się martwić, że odstąpiłem część udziałów własnemu

teściowi? – zapytał zaczepnie.

– Czemu nie miałbym liczyć na jego wsparcie?
– Dziwne, Carter, że muszę ci tłumaczyć takie rzeczy – odparła Nikki

znużonym tonem. – Victor Karrenbrock jest potentatem w kilku dziedzinach i
bardzo nie lubi konkurencji. Ostatnio wszedłeś mu w drogę, zahaczając o przemysł
naftowy, który jest jednym z jego głównych źródeł dochodu. Ta działka jest wąska
i obstawiona. Stary musi szybko pozbywać się każdego rywala.

– Cóż, biznes to biznes – westchnął sentencjonalnie Carter.
– Święte słowa – przytaknęła Nikki, grzebiąc w następnej teczce. – Dlatego

właśnie podejrzewamy, że szykował podstępne przejęcie, kiedy ty będziesz w
podróży poślubnej.

– I postanowiliście sami zadbać, żebym nigdzie nie wyjechał? Ładnie, nie ma

co!

– Doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej – powiedziała z pełnym

satysfakcji uśmieszkiem, który natychmiast go zirytował.

– Posunęliście się za daleko! – wybuchnął, gwałtownym ruchem ręki

wytrącając Nikki papiery. Kartki zasłały podłogę kabiny. – Podejrzewaliście? Tak

background image

sobie myśleliście? Wydawało się wam prawdopodobne? – wykrzykiwał coraz
głośniej, choć głowa rezonowała pulsującym bólem. – Z powodu jakiegoś
wyssanego z palca wymysłu zepsuliście mi ślub!

Nikki popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Potrzebujemy czasu, żeby...
– Zawróć tę łódź i zawieź mnie do żony! – ryknął, łapiąc się za skronie. W

odpowiedzi usłyszał ciche, ale bardzo stanowcze: Nie.

– Co to znaczy „nie”? Rozkazuję ci zawracać do portu!
Zaśmiała się.
– Jakim prawem mi rozkazujesz? „Pszczółka” należy teraz do mnie, więc na

pokładzie rządzę ja.

Takiej Nikki nie znał. Przecież nadal pracowała dla niego...
– W takim razie jako twój szef nakazuję ci odwieźć mnie na brzeg – powiedział

służbowym tonem.

– Nie pracuję już dla ciebie, Belden – oświadczyła. – Przecież mnie wylałeś. A

właściwie – dodała w zamyśleniu – wylałeś nas wszystkich. W tej sytuacji lepiej
nie licz na jedenaście procent naszego wsparcia.

Pulsujący ból w skroniach stał się nie do zniesienia. Gdyby nie to, już dawno

wyplątałby się z tej idiotycznej sytuacji.

– Odwołuję zwolnienia. A teraz mnie odwieź.
– To nie byłoby mądre, wierz mi – powiedziała, nerwowo splatając palce.
– Okay. – Niespodziewanie złość wyparowała. – Trudno, stało się, Nikki, i nie

ma co załamywać rąk. Teraz muszę się martwić, jak to załatwić z Dee Ann, bo
inaczej będzie głosować przeciwko mnie.

– Carter... – Po raz pierwszy na twarzy Nikki pojawił się ślad zakłopotania. –

Ona będzie miała tylko tyle akcji, ile sobie sama kupi. Ślub się nie odbył.

– Ale przecież powiedziałaś... – urwał i zerknął na swoją lewą dłoń. Na palcu

nie dostrzegł ślubnej obrączki. Popatrzył na Nikki z otwartymi ustami.

Zagryzła wargi.
– Nie ożeniłeś się z Dee Ann. Jesteś moim mężem.

background image

Rozdział 4


– To ma być żart?
Nikki z powagą pokręciła głową.
Ręka Cartera bezwładnie opadła na posłanie, a jego twarz przybrała po kolei

wszystkie kolory: szary, zielony, karmazynowy i biały.

Najbardziej zmartwił ją szary, niezdrowy odcień. Nie miała pojęcia, jak długo

jeszcze i w jaki sposób będą oddziaływały na jego organizm pigułki Saundersa.

– Saunders też tak uważa? Znów przytaknęła.
– Niemożliwe, przecież widziałem papiery.
– Nie te, co trzeba. Nasz rozwód jest jeszcze w toku – wyznała w końcu,

zbierając się w sobie, by odeprzeć lawinę pełnych oburzenia pytań i wyrzutów.
Tymczasem Carter popatrzył na nią przez chwilę, a potem zamknął oczy i osunął
się na poduszkę.

Pięknie, nie ma co. Zemdlał na samą myśl, że ciągle jeszcze jest jej mężem.
Powinna się domyślić, że będzie zaskoczony, ba, nawet zaszokowany – ale

miała nadzieję, że Carter odetchnie z ulgą na wieść, że nie wziął ślubu z Dee Ann.

Przynajmniej mógłby się starać ukryć swoje rozczarowanie, uznała w duchu. W

końcu, skoro nadal była jego żoną, powinien dbać o jej uczucia, czyż nie?

A tymczasem wyglądał, jakby los go niepomiernie skrzywdził. Podrapała go w

bosą stopę.

– Zostaw mnie – wzdrygnął się.
– Dobrze – powiedziała, patrząc, jak kolory wracają na jego pobladłe policzki.

– Jeśli zechcesz porozmawiać, będę w sterówce. – Wyszła, zostawiając papiery
walające się na podłodze.

I czego się spodziewałaś, idiotko? – strofowała się, zasiadając w fotelu sternika.

Sprawdziła, czy autopilot nie zboczył z kursu, i powiodła wzrokiem po linii
horyzontu. Za pół godziny zarzuci kotwicę. Taka odległość od brzegu powinna
zniechęcić Cartera do powrotu wpław. To smutne, że konieczne były aż takie
środki. Stanowczo nie doceniła przeciwnika – złotowłosej Dee Ann z jej
uwodzicielskimi sztuczkami.

Mylnie założyła, że dla Cartera nadal najważniejsze jest Belden Industries i

wystarczy tylko, by wskazała mu zagrożenie, a zareaguje natychmiast.

Tymczasem niebezpieczne było nie tylko małżeństwo z Dee Ann, ale i sama

Dee Ann. Zdołała odseparować Cartera od jego wiernego stada, jak wprawny

background image

owczarek oddziela barana, gdy owce się kocą. W jakiś sposób udało się jej
przekonać Cartera, że związek z nią umocni Belden Industries. Musiała wyczuć to,
co Nikki wiedziała dzięki bolesnym doświadczeniom – że można manipulować
Carterem wyłącznie poprzez odwołanie się do korzyści firmy.

Poza tym można go było jedynie uśpić.
Źle się stało, że musieli sięgnąć po tak drastyczne środki. Dawny Carter

przerwałby ceremonię na jedno ich słowo.

Czyżby... czyżby naprawdę kochał Dee Ann?
Nikki poczuła ukłucie żalu i zazdrości, ale zaraz je stłumiła. Carter nie był

zdolny kochać kogokolwiek poza sobą samym.

Kiedy uznała, że jest już dość daleko od brzegu, zmierzyła głębokość i spuściła

kotwicę. Wprawnie operując obrotami śruby, ustawiła jacht i oceniwszy, że
kotwica wbiła się w dno, poluzowała nieco linę, a potem zamocowała ją na
pokładzie. Wreszcie wyłączyła silnik i ustawiła zegar na godzinę kontaktu
radiowego z lądem.

Teraz pozostało już tylko czekać, aż Carter z krzykiem wybiegnie na pokład i

zacznie się kolejna szarpiąca nerwy rozgrywka.

Zamyśliła się, patrząc w bezmiar oceanu. Ożyły wspomnienia niezliczonych

rejsów, jakie odbyli razem. Ile razy przygotowywała kolację, a potem budziła
Cartera z głębokiego snu. Budzenie kończyło się zawsze tak samo i w końcu
nauczyła się, żeby nie rzucać od razu steków na grill. Inaczej stygły, gdyż
obydwoje musieli zaspokoić najpierw inny głód.

Kiedy wreszcie zaczynali kolację, niebo było już usiane gwiazdami. Carter

otwierał na pokładzie butelkę wina, a Nikki rzucała steki na miniaturowy grill
umieszczony w piecyku w kambuzie. Potem wracał po sałatki, a ona niosła na
talerzach parujące steki, apetycznie przypieczone na wierzchu i krwiste w środku,
takie jakie lubił.

Tam, pod sklepieniem gwiazd, jedli i pili, prowadząc leniwe rozmowy,

przyglądając się światłom przepływających statków i podziwiając platformy
wiertnicze, wyrastające z głębin oceanu jak rozjarzone świąteczne choinki.

W takich chwilach ten mężczyzna istniał tylko dla niej i należał do niej.

Żadnych telefonów, żadnych umówionych spotkań, żadnej papierkowej roboty. Po
prostu piękne, beztroskie życie.

A jednak go straciła. Tylko czy kiedykolwiek miałam go naprawdę? –

pomyślała w przypływie gorzkiej refleksji.

Wstała i ostrożnie zajrzała do kajuty. Carter leżał na plecach, z bezwładnie

background image

rozrzuconymi rękami, a jego pierś unosiła się i opadała w równym rytmie. Rozpięta
biała koszula odsłaniała brązową skórę. Nikki nagle zapragnęła poczuć ją pod
palcami, zanurzyć palce w złote kędziorki.

Tak bardzo chciała go dotknąć i wiedziała, że to może ostatnia okazja.

Pochyliła się nad śpiącym mężczyzną i czule odgarnęła mu włosy z czoła. Nawet
ten prosty gest sprawił, że serce zabiło jej żywiej.

Skórę miał ciepłą, ale już nie gorącą. Nie drgnął pod jej dotknięciem, więc

powiodła opuszkami palców wzdłuż linii jego szczęki i w dół szyi. Carter miał
piękne ciało – silne, muskularne, lecz nie kościste, bez przesadnie węźlastych
mięśni – takie, jakie uwiecznili starożytni rzeźbiarze. Kiedyś powiedziała mu, jak
bardzo lubi na nie patrzeć, ale nie potraktował tej pochwały serio, więc udała, że
żartowała.

Wcale nie żartowała. To było zauroczenie. Skrzywiła się i cofnęła rękę, zła na

siebie. Jak można pieścić nieświadomego mężczyznę? I to mężczyznę, który jej nie
chce. Żałosne.

To wreszcie dało jej impuls, by wrócić do sterówki. Zaledwie tam weszła,

radiostacja odezwała się skrzeczącym, niecierpliwym głosem Saundersa. Nikki
chwyciła mikrofon.

– Tu „Pszczółka” WZB 6195. Co tam u ciebie, Saunders?
– Nikki! – Po okrzyku nastąpiła cisza. Wyobrażała sobie, jak Saunders łapie

oddech. – Już zacząłem się martwić.

– A co, pomyślałeś, że wyrzucił mnie za burtę? – powiedziała z humorem.
– Tak.
– Spokojnie, kolego. On jeszcze śpi.
– A...
Domyśliła się, że Saunders chce zapytać, czy Carter wie, że nadal jest jej

mężem. Julian musiał być w pobliżu, gdyż słyszała, jak wymieniają po cichu
uwagi.

– Poinformowałam go, tak jak radziłeś – wyjaśniła.
– Chce podyskutować o tym później. A jakie reakcje po waszej stronie?
Włączył się Julian.
– Karrenbrockowie podtrzymują wersję o ataku wyrostka. Dee Ann ponoć ma

czuwać w szpitalu u wezgłowia narzeczonego.

– To bardzo się jej chwali, ale czy powiedzieliście przynajmniej, gdzie jest ten

szpital?

– Nie. Nie mogliśmy jej znaleźć.

background image

Nikki wcale nie była zdziwiona. Kobieta, która została porzucona, nie powinna

się z tym afiszować i narażać na współczucie innych.

– Ale przecież musieliście coś komuś powiedzieć? – nalegała, mając nadzieję,

że domyśla się, o co chodzi.

– Niezupełnie – bąknął Julian.
Nikki nie była zachwycona. Plan, układany w pośpiechu, był wyraźnie nie

dopracowany w szczegółach.

– Co mam przez to rozumieć? Przecież Dee Ann i jej bliscy musieli się

straszliwie zdenerwować.

– Nie na tyle, by odwołać przyjęcie.
– Dee Ann też na nim była?
– Nie, ale pozostali goście – tak.
– Chyba żartujesz. – Nikki obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy Carter nie

słucha, ale nie zobaczyła nikogo. – Bawili się, wiedząc, że pan młody jest w
szpitalu?

– Dlaczego nie? Przecież przyjęcie był zapłacone. Miało się zmarnować?
– Ale... – Nikki nie bardzo wiedziała, jak należało postąpić w takiej sytuacji,

lecz czuła, że na pewno nie tak.

– Bob opowiedział nam, że wyżerka była wspaniała, a szampan prawdziwy.
– Bob był na przyjęciu? Ależ ten facet musi mieć nerwy!
Rozległy się trzaski, a potem z szumu wypłynął urażony tenor Boba.
– .. . tak jak ja musiała żywić rodzinę? Co będą jedli, jeśli wylecę z roboty? Ona

nie zdaje sobie sprawy...

Najwidoczniej zapomniał zamknąć mikrofon i przejść na odbiór. Dopóki

trzymał wciśnięty guzik, nie mogła odpowiedzieć i musiała wysłuchiwać jego
komentarzy. Znów zatrzeszczało, a potem zapadła cisza. Nikki, uśmiechając się,
wcisnęła guzik.

– Bob, nie martw się, Carter odwołał nasze zwolnienia.
Dosłyszała w tle okrzyk, w którym brzmiała ulga.
– Czy myślisz, że będziemy mogli pokazać się u ciebie jutro?
– Mam nadzieję, że tak. – Tęskniła za towarzystwem. – Zaraz podam wam

współrzędne. – Posłużyła się specjalnym kodem, który ustalili na wypadek, gdyby
podsłuchiwała konkurencja, a zwłaszcza Karrenbrock, usiłujący ustalić miejsce
pobytu niedoszłego zięcia.

– Okay, przyjąłem – oznajmił Saunders. – Przywieźć ci coś?
Nikki myślała przez chwilę, wpatrując się w falujący horyzont.

background image

– Owszem, parę ładnych steków i główkę sałaty.

Najpierw poczuł woń jedzenia. Potem otworzył oczy i próbował uporządkować

rzeczywistość. Wszystko wskazywało na to, że nadal jest na pokładzie „Pszczółki”.
Uniósł lewą rękę i podsunął ją sobie pod oczy. Koszmar trwał – nie było na niej
ślubnej obrączki.

Zebrał siew sobie i usiadł. Ból głowy już prawie przeszedł, ale nadal źle znosił

kołysanie. Musieli stać na kotwicy.

Przede wszystkim Carter był głodny. Nic dziwnego, przecież było już prawie

wpół do ósmej, jak wskazywał kapitański zegar na ścianie. Przeczesał palcami
włosy, a potem wstał ostrożnie, niepewny, czy nie zawiodą go nogi. Chwilę stał
nieruchomo, zanim zdecydował się na pierwszy krok.

Opłukał twarz w łazience i wiedziony niezawodnym węchem, ruszył w

kierunku kambuza. Nikki znalazł w aneksie jadalnym. Ciepły blask małego
telewizorka oświetlał stół z jej samotnym talerzem.

– Co to za breja? – zagadnął Carter zamiast powitania.
Nikki musnęła go chłodnym spojrzeniem zielonych oczu i przełknęła kęs.
– Kolacja, nie widzisz? – burknęła, odwracając wzrok do ekranu.
– Wygląda paskudnie.
– Jeśli jesteś naprawdę głodny, nie powinieneś wydziwiać – ucięła.
– Słusznie, nie będę wydziwiać. Jestem cholernie głodny – oznajmił, sadowiąc

się naprzeciwko niej.

– W takim razie wybierz coś sobie. – Widelcem wskazała mu półeczkę nad

głową.

Rozejrzał się, ale nie dostrzegł drugiego talerza.
– O czym ty mówisz?
– O kolacji, oczywiście. Powinieneś mieć do wyboru indyka, stek salisbury,

gulasz wołowy w słodko-kwaśnym...

– Ja chcę prawdziwego jedzenia! – obruszył się, kiedy zobaczył, że Nikki ma na

myśli pudełka, które początkowo wziął za książki.

– Wzruszyła ramionami.
– Gotowe dania. Najnowsza technologia. Nie trzeba rozmrażać, wystarczy

włożyć na kilka minut do kuchenki mikrofalowej i gotowe.

– Właśnie to jesz? – wzdrygnął się. Przytaknęła ochoczo. – Wolałbym jednak

coś świeżego – zaznaczył z naciskiem i krzyżując ramiona, patrzył wyczekująco.

Tymczasem Nikki, zamiast jak zwykle zerwać się, by mu coś upichcić,

background image

spokojnie odcięła kęs steku salisbury i podsunęła mu na widelcu.

– Masz, spróbuj – zachęciła. – A jeśli chcesz czegoś świeżego, sam sobie zrób –

uśmiechnęła się, widząc jego minę.

– Chyba żartujesz.
– Wcale nie. – Widząc, że nie bierze mięsa, zjadła je sama. – Wyruszaliśmy w

ogromnym pośpiechu, więc zdążyłam chwycić tylko parę rzeczy z lodówki. Jeśli
się uprzesz, możesz usmażyć sobie jajka, ale wtedy nie będzie nic na śniadanie. •

Carter zabębnił palcami w plastykowy wierzch stolika.
– Niech będą jajka – powiedział ugodowo.
Propozycja nie zrobiła najmniejszego wrażenia na Nikki. Siedziała naprzeciwko

niego, systematycznie pochłaniając swoje nieapetyczne danie.

– Nikki, jestem głodny – zakomunikował dobitnie.
– W kambuzie wszystko jest w tym samym miejscu – poinformowała go,

pociągając łyk czegoś w rodzaju lemoniady. – No, tak, przecież rzadko tu bywałeś
– powiedziała ze współczuciem.

Wreszcie dotarło do niego, że jest zła i nic mu nie ugotuje. Ciekawe, przecież to

on powinien być wściekły!

Trudno, jakoś da sobie radę. Niechętnie wstał i zaczął zaznajamiać się z tym

cudem techniki, jakim był jachtowy kambuz. Otwierał nawet schowki i szufladki,
znajdując tam wiele dziwnych rzeczy, o których istnieniu nie miał zielonego
pojęcia.

Fakt, właściwie dotychczas nie zdołał zapoznać się z kambuzem. Na jachcie

bywał po to, by odpocząć i „naładować baterie”, tak by podołać giełdowym
rozgrywkom i zarobić pieniądze – na przykład na utrzymanie tak luksusowego
jachtu jak „Pszczółka”.

Znalazł małą patelnię i z namysłem obracając ją w ręku, usiłował rozszyfrować

zasadę działania jachtowego piecyka. Później otworzył małą lodówkę i długo
patrzył na rząd jajek – tak długo, że Nikki zwróciła mu uwagę, by nie wypuszczał
chłodnego powietrza. Z trzaskiem zamknął drzwiczki i odstawił patelnię.

Nikki wstała i ruszyła do wyjścia.
– Jeśli będziesz chciał porozmawiać o interesach, znajdziesz mnie na pokładzie

– rzuciła.

– Hej, poczekaj, mówiłaś coś o gulaszu...
Skinęła głową, podeszła do półki i szybko przejrzała opakowania, ustawione

pionowo jak książki – gdzie udawały strawę dla ducha. Wyciągnęła jedno i rzuciła
Carterowi.

background image

Po dziesięciu minutach miał już na talerzu parujący gulasz. Nie rozumiał,

czemu Nikki uważała, że gotowanie to taka filozofia. Wystarczyło przecież
otworzyć, podgrzać – i gotowe. Usiadł na składanym krześle na pokładzie i zaczął
jeść, mimo woli rozkoszując się zachodem słońca. Z przodu czerniała sylwetka
Nikki, siedzącej z nogami opartymi o reling. Danie okazało się całkiem niezłe,
prawdopodobnie dlatego, że był wściekle głodny. Na razie nie myślał, nasycał
głód. Dopiero kiedy poczuł przyjemne ciepło w brzuchu, stwierdził, że trzeba
uporać się z problemami.

– Nikki?
– Co? Gotów do rozmów?
– Biznes może poczekać – stwierdził, odstawiając talerz i odwracając się ku

niej. – Powiedz mi, czemu nadal jesteśmy małżeństwem?

Dobrze pamiętał, że jeździła do Meksyku. Oboje chcieli, żeby sprawę załatwić

jak najszybciej i jak najdyskretniej.

– Dobrze – wstała i przeniosła swoje krzesło, by usiąść naprzeciwko niego.

Zapowiadało się na dłuższe wyjaśnienia. – Kiedy Saunders układał twoją
przedślubną umowę z Dee Ann, poprosił mnie o kopię naszego orzeczenia
rozwodowego, by wpisać odpowiednią datę – zaczęła, zakładając ręce na piersi. –
Musieliśmy wyliczyć dokładną wartość twoich akcji.

– I?
– Nie mogłam znaleźć tych papierów.
– Saunders miał dostęp do mojego osobistego archiwum. Musiała tam gdzieś

być kopia.

– Ty jej też nie miałeś – powiedziała, nie odwracając głowy.
– Coś jednak było – upierał się. Owszem, nie czytał dokładnie tamtego

dokumentu, bo prawie cały napisany był po hiszpańsku.

– Tak, tak, wiem – westchnęła Nikki. – Mówisz o kopii listu prawnika z

Meksyku, poświadczonego przez meksykański urząd. Oboje to mamy. I
prawdopodobnie w Meksyku jesteśmy rozwiedzeni. Niestety, facet nie potwierdził
niczego w Stanach.

– I co z tego? Przecież nie musisz zawiadamiać każdego kraju na świecie, że

jesteś rozwódką, nie?

– Zgoda, ale braliśmy ślub w Stanach Zjednoczonych i tu żyjemy – a dopóki do

władz nie dotrze informacja, że jesteśmy rozwiedzeni, nasze małżeństwo będzie dla
nich ważne – tłumaczyła cierpliwie.

To było tak upiornie proste.

background image

– O Boże...
– Właśnie. – Nikki przymknęła oczy. – No, już, szalej. Czekam.
Carter popatrzył w zachodzące słońce. Fale klaskały o burty. Ciszę wieczoru

rozrywały ostre krzyki mew goniących za rybami. Mulista woda zatoki przybrała
złocisty odcień. Dlaczego, kiedy jemu zawalił się świat, wszystko jest tak spokojne
i malownicze?

– Od jak dawna to wiesz? – Postanowił wziąć się w garść.
– Od trzech tygodni.
– I milczałaś?
– Saunders sądził, że zdoła wszystko wyjaśnić przed waszym ślubem, ale, jak

widzisz, nie udało mu się.

– Cholera, za to, co mu płacę, mógłby przynajmniej zwrócić uwagę na taki

drobiazg jak brak orzeczenia o rozwodzie! – wybuchnął Carter. Będzie musiał
porozmawiać z Saundersem.

– Carter, zrozum. – Nikki wyciągnęła rękę i łagodnie – dotknęła jego ramienia.

– Saunders bardzo to przeżył. Nie musisz mu nic mówić, i tak się tym gryzie.

– A jednak spróbuję.
Zerwał się na równe nogi, strząsając jej rękę i podszedłszy do relingu, chwycił

zbielałymi palcami poręcz.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wczoraj? Albo chociaż dziś rano? –

ryknął, waląc pięścią, aż zadźwięczały stalowe liny. – Po co to w ogóle zrobiłaś? –
Odwrócił się ku niej z wściekłością.

– Sprawy się skomplikowały – zaczęła, patrząc na niego niepewnie. –

Zaproszenia zostały wysłane, data wyznaczona. Ja i Saunders pomyśleliśmy, że
jeśli stanie się najgorsze i nasz dokument rozwodowy nie zostanie przedstawiony
na czas, powiemy ci po prostu, o co chodzi, a ty i Dee Ann przystąpicie do
ceremonii. W końcu to tylko ślub kościelny. Później moglibyście iść do ratusza i
dokonać ostatecznych formalności. Byłoby o czym opowiadać wnukom –
uśmiechnęła się smętnie.

Wcale nie było mu do śmiechu. Może Dee Ann by się to podobało. Dee Ann!

Rany boskie, jak się z tego wytłumaczy?

– Wtedy jednak Bob wykrył, ile akcji wykupił twój przyszły teść –

kontynuowała nerwowo – a to, w połączeniu z jego inną działalnością, sprawiło, że
nabraliśmy podejrzeń.

– I zaczęliście się o mnie troszczyć, jak zwykle – dokończył z przekąsem. –

Jednak pozostaje faktem, że Belden Industries nazywa się Belden Industries, a nie

background image

Saunders Industries albo jeszcze inaczej. To powinna być moja decyzja, Nikki.

Wyprostowała się, zaciskając zęby.
– Byłeś za bardzo ogłupiony całą tą przedślubną zabawą, żeby podejmować

jakiekolwiek sensowne decyzje! – wypaliła.

Nie odpowiedział jej tak, jakby chciał, wyłącznie ze względu na starą przyjaźń.
– Myślę, że wasz pierwotny plan, byśmy spokojnie przystąpili do ślubu

kościelnego, a potem, kiedy będzie komplet dokumentów, wzięli ślub urzędowy,
był całkiem dobry.

Nikki pokręciła głową.
– Nie. Saunders powiedział, że twoja umowa przedślubna mogła być

interpretowana tak, że scedujesz na Dee Ann dziesięć procent udziałów nawet bez
cywilnego ślubu. Dlatego musieliśmy być pewni, że ceremonia się nie odbędzie.

Gniew Cartera doszedł do zenitu.
– Sugerujesz, że ona chce mnie poślubić dla moich akcji? – syknął wściekle.
– Nie... – Nikki wyraźnie chciała coś dodać, ale ugryzła się w język. – Tak –

oświadczyła następnie z mocą. – Dokładnie to właśnie chciałam powiedzieć.

To był absurd, szaleństwo, bzdura. Oznajmił Nikki, co o tym myśli.
– Nie sądzę – odparła po zastanowieniu. – Widziałeś wykazy. Ktoś złośliwie

chce przejąć twoje wpływy. Uważamy, że tym kimś jest Victor Karrenbrock.

– I uważacie, że człowiek, który w jednym tygodniu oddaje mi rękę swojej

córki, w następnym przejmie kontrolę nad moją spółką?

Milczała wymownie. Carter zaczął nerwowo krążyć po pokładzie.
– Spróbuj na chwilę zapomnieć, że on jest ojcem Dee Ann – zaproponowała

Nikki. – To rekin w interesach, gotów zniszczyć każdego – a ty jesteś odsłonięty.
Ma swoje sposoby i nie zawaha się ich użyć. Wiedział, że w czasie miodowego
miesiąca oderwiesz się od spraw swojej firmy. Zresztą nie musi to być on sam,
może kogoś podstawić.

– Twoim zdaniem zrobiłby coś takiego własnej córce?
– Interes jest interesem – stwierdziła filozoficznie. – Poza tym jej by się nic

złego nie stało.

Carter chwycił się ostatniej deski ratunku.
– Nie masz konkretnych dowodów.
– Jeszcze nie mam, ale Bob, Saunders i Julian ślęczą teraz nad swoimi

laptopami w domku plażowym i szukają. Jutro rano powinni się tu stawić, żeby ci
je pokazać.

Już chciał protestować, ale powstrzymał się. Bob, Saunders, Julian i Nikki

background image

współpracowali z nim od lat. Ba, przecież jest nadal jej mężem. Wiedział, że nie
wszczęliby alarmu z byle powodu.

On sam zaś reagował zwykle szybciej na sygnały niebezpieczeństwa.

Rzeczywiście, ciągnące się przygotowania do ślubu musiały przytępić jego
czujność. Przestał trzymać rękę na pulsie. Odwołał wiele zebrań z pracownikami,
przełożył niejeden ważny obiad służbowy. Ale oni czuwali. Przypomniał sobie
pełną niepokoju twarz Nikki, kiedy przerwał jej sprawozdanie, bo dzwoniła Dee
Ann.

Wiedziony impulsem zbliżył się do niej, jeszcze niepewny, czy ma ją udusić,

czy pocałować.

– Nikki, a co będzie, jeśli się mylicie? – zapytał zgnębiony. – Jak ja wtedy

spojrzę w oczy Dee Ann? Przecież jaja porzuciłem!

Nikki sprawiała wrażenie, jakby połknęła coś bardzo gorzkiego.
– Zadbaliśmy o to. Powiedzieliśmy wszystkim, że nagle zachorowałeś.
– Na co? Może zatrułem się jedzeniem?
– Szkoda, że mi to nie przyszło do głowy. Nie, powiedziałam, że miałeś atak

wyrostka.

– Wyrostka? – Carter zesztywniał nagle. – Powiedziałaś Dee Ann, że to

wyrostek?

– Nie jej, tylko mistrzyni ceremonii. Julian mówił, że tę wersję przekazano

gościom – wyjaśniła zdumiona Nikki.

Gniew Cartera powrócił ze zdwojoną siłą. Postąpił krok naprzód i zaczął

rozpinać spodnie. Nikki cofnęła się, przerażona. Chciała coś powiedzieć, ale słowa
uwięzły jej w gardle na widok zaciętej twarzy mężczyzny. Zbliżył się jeszcze o
krok.

– Co robisz? – wyszeptała. Przez chwilę czuła niemal obezwładniający lęk, jak

dziecko na widok rozsierdzonego ojca.

Jednym gwałtownym ruchem Carter opuścił spodnie i podniósł w górę koszulę.
– Widzisz to?

background image

Rozdział 5


– Niestety, nie wiedziałam o tym – przyznała pokornie Nikki, wpatrując się w

bliznę po operacji wyrostka, demonstrowaną jej przez Cartera. – Jak rozumiem,
narzeczona ją widziała? – zapytała zbolałym tonem.

Carter spiorunował ją wzrokiem i poprawił spodnie.
– Czy będziesz mi teraz wmawiać, że cały ten plan nie był wyrafinowaną

zemstą? – wycedził.

Ostry głos smagnął ją jak biczem, a posądzenie zabolało. Jak mógł w ogóle

pomyśleć, że byłaby zdolna zrobić coś takiego. Ona, która poświęciła kawał
swojego życia Carterowi Beldenowi i Belden Industries!

Najwyższy czas zacząć żyć samodzielnie. Bez Cartera. Powtarzając to w

myślach, zdołała opanować się na tyle, by wykrztusić:

– Spróbuj pomyśleć obiektywnie, Carter. Gdybym tak jak uważasz, pragnęła

tylko zemsty, opowiedziałabym wszystko Dee Ann, a nie tobie. I może się
rozczarujesz, ale w ciągu ostatnich kilku lat miałam ważniejsze sprawy na głowie
niż studiowanie różnych detali twojego ciała. Zresztą, nie bardzo było co
zapamiętać – zakończyła bezlitośnie.

Carterowi najzwyczajniej w świecie odjęło mowę. Po chwili, zaciskając pasek

spodni, odwrócił się i ciężkim krokiem zszedł pod pokład.

Nikki wiedziała, że po takim ciosie poniżej pasa powinna mieć wyrzuty

sumienia – a tymczasem czuła się całkiem dobrze.


Rano ogarnęło ją jednak poczucie winy, dlatego na znak pokoju zrobiła

Carterowi śniadanie. W końcu był jej mężem i szefem i trudno było udawać, że się
go nie widzi na dwunastometrowej łodzi. Długo marudził w łazience, ale Nikki
miała nadzieję, że smakowity zapach jajek i bułeczek odgrzewanych w kuchence
mikrofalowej zwabi go wreszcie do jadalni. Brakowało tylko bekonu. Westchnęła i
zaczęła rozbijać jajka. Carter lubił takie w sam raz i musiała uważać, żeby nie
przesmażyć. Nagle poczuła za sobą jego obecność.

– O, przyszedłeś w samą porę, żeby... – Obejrzała się i drgnęła. Wyglądał

niebezpiecznie – z zarostem i nagą piersią, odziany tylko w szorty, niedbale oparty
o framugę. – ... żeby zjeść śniadanie – dokończyła pospiesznie. Obrzucił ją
spojrzeniem.

– Och, naprawdę nie musisz się dla mnie trudzić. Sam potrafię sobie usmażyć

background image

jajka. – W jego głosie brzmiały uraz i sarkazm.

– Po co, skoro już są usmażone. Ja zwykle jadam bułkę i owoce.
– W takim razie dziękuję, i wybacz strój, a właściwie brak stroju. Znalazłem

tylko to.

– Zganiła się w myśli. Nikt z nich nie pomyślał o odpowiednim na łódź ubraniu

dla Cartera.

– Przepraszam – bąknęła, stawiając przed nim talerz. – Nalać ci kawy?
– Tak, proszę.
Chciwie pociągnął łyk i skrzywił się.
– Co to, bezkofeinowa?
– Nie, tylko dodałam mleka skondensowanego.
– Nie masz śmietanki?
Ze skruchą pokręciła głową. Carter westchnął i zabrał się do jedzenia.
Nie ma co, obiecujący początek dnia, pomyślała z przekąsem. Jeśli Carter

będzie dalej w takim nastroju, nigdy go nie przekona.

– Zorganizowałam na dzisiaj spotkanie – przypomniała. – Z Saundersem,

Julianem i Bobem.

Carter poderwał głowę znad talerza.
– I uważasz, że miałbym ich przyjąć w takim stanie?
– Możesz się ogolić.
– Czym? Maszynką, którą golisz nogi? Dziękuję!
– A czy masz jakieś inne wyjście? Jesteś bezsilny, mój drogi, boja tu rozkazuję.
– A niech cię!
– I nie wyobrażaj sobie, że mógłbyś zawładnąć łodzią. Natychmiast

zawiadomię straż przybrzeżną, że została skradziona.

– A ja złożę zeznanie, że zostałem porwany wbrew swojej woli.
Przez chwilę mierzyli się gniewnym wzrokiem, a potem, jak na komendę,

wstali zza stołu. Dobrze znali zasadę, że przy trudnych negocjacjach nie należało
pozwalać, by przeciwnik górował. Na całe szczęście, to ona rządziła na tej łodzi i
mogła dyktować warunki.

– Mam propozycję – powiedziała pojednawczo. – Obiecaj, że wysłuchasz

spokojnie wszystkiego, co mamy do powiedzenia, a potem, jeśli nadal będziesz
chciał wrócić na brzeg, natychmiast cię odwiozę. Umowa stoi?

– Stoi – zgodził się natychmiast. Nie na darmo był biznesmenem z krwi i kości.
– Bardzo się cieszę. W takim razie, w kabinie dla gości znajdziesz torbę z

przyborami toaletowymi. Powinna tam być maszynka do golenia, szczoteczka do

background image

zębów i inne drobiazgi. Potem możesz albo przebrać się w swój ślubny strój, albo
pożyczę ci którąś ze swoich bawełnianych koszulek.

– Tę z rybkami? Spiorunowała go spojrzeniem.
– Dobrze, wszystko lepsze niż te gacie – prychnął.
– Ahoj, kapitanie! Prosimy o pozwolenie wejścia na pokład!
Chyba nigdy Nikki tak nie ucieszył charakterystyczny, przeciągający spółgłoski

głos Juliana.

– Z przyjemnością udzielam pozwolenia! – odkrzyknęła.
Chociaż Carter nie pojawił się na deku, by powitać delegację z firmy, atmosfera

i tak była gęsta – jak nie przymierzając miód. Nikki przez całe rano siedziała przy
stole nawigacyjnym, siłą powstrzymując się od zebrania papierów, rozrzuconych
wczoraj w złości przez Cartera na podłodze sterówki. Skoro rozrzucił, niech je sam
pozbiera. Wreszcie przestała być jego niewolnicą.

Zabawne, ale wcale nie czuła tego jarzma do momentu zaręczyn Cartera z Dee

Ann. A właściwie już na kilka tygodni wcześniej zaczęła nienawidzić tej roli. Ona,
dbająca o jego interesy aż do najmniejszego szczegółu, poczuła się
wykorzystywana. A niechęć zaczęła zatruwać ich tak starannie wypracowane
relacje.

Pomogła Julianowi przycumować motorówkę do burty „Pszczółki”. Zanim

wysiedli, podali na pokład turystyczną lodówkę z zapasami, o które prosiła.

Julian, w białych szortach i trykotowej koszulce, prezentował klasyczną

sportową elegancję. Saunders również założył szorty, choć byłoby lepiej, gdyby
raczej ukrywał nogi pod długimi spodniami. Natomiast Bob przebił ich wszystkich.
Wyglądał olśniewająco w białym admiralskim mundurze ze złotymi
szamerowaniami. Chciałoby się go widzieć na mostku okrętu flagowego. Nikki
musiała go podtrzymać, kiedy wchodził po drabince, gdyż lśniący i oczywiście
biały but o skórzanej podeszwie obsunął mu się na śliskim metalowym szczeblu.

– Będziemy rozmawiać w salonie? – zagadnął Saunders.
– Ehm... tak.
– Zaniosę lodówkę do kambuza i zaraz do was dołączę. Chodź, Bob – poklepał

księgowego po epolecie – oprowadzę cię po tej ślicznej łódeczce.

Nikki zerknęła porozumiewawczo na Juliana, mocującego obijacze.
– Czy on nie może chociaż zdjąć czapki? – szepnęła.
– Nie, bo mówi, że chroni go przed udarem słonecznym.
– Carter jest w paskudnym nastroju – ostrzegła – więc pewnie będzie was

paskudnie traktował.

background image

– Bob nie da się wyprowadzić z równowagi, a ja z Saundersem będziemy się

starali łagodzić sytuację. Aha, przywiozłem parę ubrań – dodał, wręczając jej torbę.

– Cudowny jesteś! – ucieszyła się.
– Nikki? Powiedz, czy naprawdę wszystko w porządku? – zapytał.
– Ależ tak – zapewniła żywo, jakby chciała przekonać samą siebie.
– Na pewno?
Wzruszył ją ton rzeczowej troski w jego głosie. Przytaknęła z uśmiechem.

Julian był prawdziwym przyjacielem. Oceniając kobiecym okiem jego przystojną
postać, mimochodem zastanawiała się, dlaczego nie pociąga jej choćby w
niewielkim stopniu.

– Powiedz lepiej, czy znaleźliście więcej firm powiązanych z Karrenbrockiem?

– zagadnęła z ciekawością.

– Niestety tak. Chodź – otoczył ją ramieniem – admirał Bob opowie ci o tym

szczegółowo.

Bob czekał w pełnej gotowości na środku salonu. Nikki pomyślała, że

koniecznie powinien się zrelaksować, zanim zjawi się Carter.

– Bob, może napijesz się czegoś? Mrożonej herbaty? Lemoniady? Kawy? Nie?

W takim razie może szkockiej z lodem?

– Nie, dziękuję. – W innej sytuacji męczeńska mina Boba mogłaby ją

rozśmieszyć.

Saunders, który uważnie przeglądał zawartość małego barku, dokonał wreszcie

wyboru i ze szklaneczką w ręku usadowił się na sofie.

– Usiądź tu, Bob – zachęcił.
Księgowy, zerknąwszy na Juliana, który z rękami założonymi do tyłu

przyglądał się książkom i gotowym daniom na półkach, sztywno przysiadł obok
Saundersa. Cały czas kurczowo ściskał teczkę.

– A ja się napiję lemoniady – oznajmił Julian.
Nikki przygotowała napoje i przysiadła na fotelu. Przez dłuższy czas w saloniku

słychać było tylko szum fal uderzających o burty i grzechot kostek lodu w
szklankach.

A potem wkroczył Carter. Na chwilę zatrzymał się w progu, ogarniając

wzrokiem niewielkie pomieszczenie. Czujna Nikki dostrzegła moment wahania,
zanim z trzaskiem położył na stoliku niebieską teczkę – co oznaczało, że zebranie
zostaje otwarte.

– Och, Nikki, jaka gustowna koszulka – szepnął Julian.
Saunders głośno przełknął ślinę. Tymczasem Carter patrzył na Boba. Obaj

background image

mężczyźni znieruchomieli.

Tylko spokojnie, Carter, błagała w myśli Nikki.
Bosonogi Carter w fikuśnej koszulce i jego księgowy w admiralskiej gali

tworzyli interesujący kontrast. Nawet jednak nie wtajemniczony obserwator nie
miałby wątpliwości, kto tu nadaje ton. Torba z ubraniem, którą przywiózł Julian,
leżała wciśnięta w kąt.

– Dzień dobry – pozdrowił ich Carter.
Bob w odpowiedzi zasalutował, podnosząc się z miejsca.
– Spocznij, marynarzu – zakomenderował jego szef i otworzył teczkę. –

Wreszcie miałem okazję dokładnie przejrzeć dane, które uznaliście za tak ważne –
oświadczył, szeleszcząc pomiętymi papierami. – Nikki powiedziała mi, że ciągle
sprawdzacie firmy obracające ostatnio akcjami. Mogę prosić o raport?

– Wal, admirale. – Julian zrobił gest w kierunku Boba.
Bob zaczerwienił się i położył swoją teczkę na stoliku. Nikki z zadowoleniem

zobaczyła, że nie usiadł, podobnie jak Julian. Uprzedzali w ten sposób stary chwyt
Cartera, polegający na patrzeniu na przeciwnika z góry. Mało tego, Bob w butach i
czapce okazał się wyższy od szefa, co wyraźnie go deprymowało. Pomimo to
dzielnie zabrał się do raportu.

– Poza Lacefield Foods z ich trzema procentami odkryliśmy, że Medlock

Chemical z Ohio i podlegające im Lucas Properties mają razem cztery procent. A
macierzystą kompanią Medlock są Karrenbrock Ventures.

Twarz Cartera była nieruchoma, lecz Nikki wiedziała, że liczy.
– Ponadto w ciągu ostatnich trzech miesięcy – kontynuował Bob, ośmielony

brakiem reakcji – Karrenbrock wykupił SKS Manufacturing, a ci mieli dwa
procent.

Zbadaliśmy też... a właściwie Julian, że Galit Industries sprzedała swój dział

wydobycia ropy naftowej i zmieniła nazwę na Wright Equipment Corporation.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na Juliana. Wzruszył ramionami.
– Byłem na ich bożonarodzeniowym przyjęciu.
– Wobec tego Wright, choć nie pojawił się na ostatniej liście udziałowców,

posiada...

– Wiem, nasze akcje – przerwał Carter. – Parę lat temu dałem Galitowi trochę

w rozliczeniu za urządzenia. Ile teraz ma Wright?

– Trzy procent – poinformował Bob.
Carter ze świstem wciągnął powietrze.
– Przypomnij mi, żebym zadzwonił do nowego dyrektora wykonawczego

background image

Wright Equipment Corporation.

Bob momentalnie stracił spokój i rozejrzał się nerwowo. Saunders natychmiast

przejął pałeczkę.

– Wright to najnowsza strefa wpływów Karrenbrock Ventures. Atrament

jeszcze nie wysechł na ich nowym porozumieniu.

„Pszczółka” zakołysała się gwałtownie. Carter chwycił się stołu i ciężko opadł

na ławę. Nikki wiedziała, . że raport Boba poruszył go głęboko. Sama nie
spodziewała się, że będzie aż tak źle.

Bob wziął się w garść i ciągnął dalej:
– John Karrenbrock, syn Victora, ma własne cztery procent.
– Skąd to wiecie? – ryknął Carter tak, że biedny Bob z wrażenia upuścił

papiery, a pot wystąpił mu na czoło.

– Spokojnie, on się wścieka tylko na siebie samego – zapewniła Nikki, podając

zebrane z podłogi papiery.

Bob uśmiechnął się blado.
– Jeszcze nie zostałem zwolniony?
– Jeśli tak się stanie, zadbamy, żebyś dostał najwyższą odprawę w całych

Stanach – zapewnili go chórem.

– John Karrenbrock robi interesy jako JK Interests – wyjaśnił Saunders,

spokojnie patrząc na zaciśnięte pięści Cartera. – Jak dotąd, te interesy nie przybrały
jakiejś konkretnej formy.

– To po prostu zasłona dymna dla Karrenbrocka, pozwalająca mu kontrolować

więcej udziałów – wtrąciła Nikki.

Carter obrzucił ich ciężkim spojrzeniem.
– Czy to już wszystko? – zapytał Boba.
– Na razie tak.
– Podsumujcie mi to teraz – polecił.
Bob już otwierał usta, ale Nikki wyrwała mu arkusz. Z powodów, których nie

potrafiła sprecyzować, wolała sama oznajmić hiobowe wieści.

– Według stanu na dzisiaj Karrenbrock osobiście lub poprzez rodzinę i różne

spółki kontroluje trzydzieści procent w stosunku do twoich czterdziestu dziewięciu.
Ożeń się z Dee Ann, a spadniesz do trzydziestu dziewięciu.

Carter spojrzał na nią, a w głębi jego brązowych oczu błysnęły nieokreślone

emocje.

Julian włączył się do kółka otaczającego mały stolik. Tym razem Carter

siedział, a reszta stała, otaczając go kręgiem. Julian oparł się ciężko pięściami na

background image

stoliku i pochylił do przodu, bezczelnie parodiując ulubioną pozycję Cartera przy
rokowaniach.

– I zgadnij, kto będzie tu rządził? – zapytał ironicznym tonem. – Twoja żona i

jej dziesięć procent.

Spojrzenie Cartera pomknęło ku Nikki, ale ona zachowała kamienny wyraz

twarzy. Tymczasem Julian był bezlitosny.

– Już to widzę... Kotku, kup mi te rysie u Neimana albo będę głosować z

tatusiem – zagruchał słodkim głosem. – Carter, pomyśl tylko, przecież przed
każdym głosowaniem będziesz musiał tańczyć tak, jak ona ci zagra. Nie ośmielisz
się odmówić jej czegokolwiek. Wreszcie doprowadzą do tego, że wypuścisz z rąk
Belden i...

– Julian! – Nikki przerwała mu gwałtownie, zaniepokojona ceglastymi

wypiekami na policzkach Cartera. – On jeszcze nie wziął ślubu z Dee Ann. Może
zechce teraz renegocjować umowę przedślubną.

– Nikki – Carter przemówił spokojnie, a jego twarz wróciła do normalnego

wyglądu – doceniam twoje zaangażowanie, ale pozwolisz, że sam będę odpowiadał
za swoje postępowanie. – Wstał, jakby chcąc podkreślić znaczenie tych słów.

– Pomimo tak druzgocących dowodów nie zamierzam obarczać winą mojego

przyszłego teścia – oświadczył.

– Coo?
– Carter...
– Jak możesz...
Przemówili wszyscy naraz, jak grecki chór wieszczący tragedię. Boba tak

poniosło, że zerwał z głowy czapkę i cisnął ją na podłogę, a potem zaczął szamotać
się z guzikami munduru.

– Uspokójcie się. – Carter rozłożył szeroko ręce. Nadal uważam, że

Karrenbrock chce nam dać udziały w prezencie ślubnym. Z drugiej strony, już wam
mówiłem, że będę próbował zwiększyć swoje udziały i...

Saunders zaklął i odwrócił się do barku.
– W ogóle nie sądzę, by Dee Ann orientowała się choć trochę w interesach ojca.

Jej takie rzeczy nie obchodzą.

Nikki próbowała przypomnieć sobie Dee Ann, ale pamięć podsunęła jej jedynie

niewyraźny obraz blondynki w ślubnej sukni, trzymającej się ramienia ojca.

– Carter, ty żałosny naiwniaku, przecież ona z premedytacją posłużyła się mną,

żeby dotrzeć do ciebie.

– Julian stanął naprzeciwko Cartera z ręką w kieszeni, nerwowo obracając w

background image

drugiej dłoni szklankę z grzechoczącą resztką lodu. – To jasne, że wszystko było
ukartowane. Krążyła wokół mnie, aż dałem się omotać, ale gdy tylko
przedstawiono jej ciebie, zaraz wysłała mnie, żebym przyniósł szampana. Kiedy
wróciłem, już jej nie zobaczyłem. Kręciłem się jak idiota z dwoma kieliszkami w
rękach, aż ktoś się wreszcie zlitował i wyjaśnił, że wyszła z przyjęcia z tobą.

Nikki znała tę historię. Tym litościwym „kimś” była ona sama. Wypiła z nim

tego szampana i współczuła mu.

Carter postąpił krok naprzód i stanął z rękami opartymi na biodrach, mocno

wpierając stopy w podłogę. Wydał się jej teraz większy i potężniejszy, przypominał
dzikie, zjeżone zwierzę, broniące swego terytorium.

– Dee Ann to wspaniała kobieta – powiedział zimno do Juliana. – Kiedy już

mnie poznała, nie okazałeś się na tyle męski, by utrzymać ją przy sobie.

Teraz się zacznie, pomyślała z trwogą Nikki.
Ale Julian umiał zachować klasę, nawet w gniewie. Spojrzenie jego szarych

oczu powędrowało ku Nikki, zapewniając, że wszystko będzie w porządku, a
potem, nabierając twardości lodu, wróciło do Cartera. Powoli odstawił swoją
szklankę na stół, odwrócił się i bez słowa wyszedł na pokład.

Nikki czuła, że pięści same się jej zaciskają. Nieszczęsny Bob był po prostu

uosobieniem przerażenia. Bladość jego twarzy dorównała niemal bieli jego
munduru, a usta ułożyły mu się w osłupiałe „o”. Saunders powoli wysączył
swojego drinka do dna.

– Czy była tego warta, Carter?
Carter Belden nie odpowiedział.
– Biorę kurs na Galveston – oznajmiła Nikki, najbardziej lodowato-zjadliwym

tonem, na jaki ją było stać.

Niech się żeni z Dee Ann i da im spokój. Stanowczo miała już dosyć.
Wyszła na pokład. Julian, oparty o reling, patrzył na fale. Zamiast iść do

sterówki, stanęła przy nim.

– Dee Ann jest idiotką – powiedziała. Julian nagrodził ją smętnym uśmiechem.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo jesteś nie lada kąskiem.
– Naprawdę? – Odwrócił się ku niej. – Dlaczego w takim razie ty się nie

skusiłaś?

– Bo... – No właśnie, dlaczego? Dlaczego nie Julian? Przecież jest przystojny,

elegancki i błyskotliwy, a w wielu trudnych sytuacjach dowiódł swojej mądrości i
uczciwości. W szarych oczach, wpatrujących się w nią, pojawił się ciepły błysk

background image

czegoś więcej niż sympatii.

Julian był równie dobrym biznesmenem jak Carter. Carter preferował styl byka

– atakował, zwyciężając siłą i impetem. Julian był o wiele bardziej wyrafinowany,
ale mimo to skuteczny. W każdym razie nie chciałaby być jego przeciwnikiem. Na
szczęście zawsze był przyjacielem.

Nikki wręcz desperacko chciałaby poczuć coś do tego mężczyzny. Lubiła

Juliana. Usiłowała wyobrazić sobie dotyk jego wyrazistych warg, jego ciała...

Niestety, nie czuła absolutnie nic poza szacunkiem i przyjaźnią.
Szare oczy spoważniały i znów pojawił się w nich gorzki wyraz. Julian ze

smutnym uśmiechem powiódł opuszkiem szczupłego palca po jej policzku.

– Bo kochasz Cartera – dokończył.
Och, co by dała, żeby móc zaprzeczyć!
Julian cofnął rękę, odwrócił się i znów zapatrzył w morze.
– W porządku, Nikki. Zapomnij o tym.
Nie było już nic do powiedzenia. Zgnębiona Nikki powlokła się do sterówki.

Jak mogła się łudzić, że udało się jej ukryć przed wszystkimi uczucie do Cartera?

Po niedługiej chwili na pokładzie pojawił się Bob. Ponieważ nie było Cartera

ani Saundersa, domyśliła się, że rozmawiają o sprawie rozwodu.

Przygotowywała się właśnie do podniesienia kotwicy, kiedy obaj wyszli. Carter

podszedł do Juliana.

– Julian – zaczął, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela – mieliśmy ciężką

sytuację i jeśli powiedziałem w złości coś, co cię obraziło, przepraszam.

Cały Carter, pomyślała. Pełen dobrych chęci, ale kompletnie bez wyczucia.

Zawsze zbyt późno zdawał sobie sprawę, że zrobił coś, za co trzeba przepraszać.

Smutne... Po tylu latach powinien przestać grać z nimi z pozycji siły. Najmniej

dotyczyło to Boba, gdyż nie należał do ich ścisłego kółka – ale przecież ich trójka
to chyba więcej niż tylko współpracownicy? Zawsze im to powtarzał, gdy trzeba
było spędzać dnie i noce nad jakimś projektem. Nikki odpowiadała za finanse,
Saunders za stronę prawną, a Julian brał na siebie ciężar negocjacji.

– Wciągam kotwicę! – wrzasnęła, kierując się do sterówki, by ustawić łódź.
– Nikki, czekaj – powstrzymał ją gestem Carter. – Postanowiłem, że

pokotwiczymy tu jeszcze przez parę dni. Zobaczymy, co się będzie działo na
giełdzie w poniedziałek i wtorek, a potem, jeśli będzie trzeba, opracujemy plan.

– Nikki domyśliła się, że Saunders potrzebuje jeszcze czasu, by uporać się ze

sprawą rozwodu, i Carter posłużył się giełdą jako pretekstem, by przedłużyć
bezpieczne schronienie na łodzi.

background image

– A co do Dee Ann – ciągnął, starannie unikając wzroku Juliana – to

oczywiście wie, że nie mogłem mieć ataku wyrostka. Nikki, doradź mi jako
kobieta, jak najlepiej wytłumaczyć jej moje zniknięcie sprzed ołtarza.

– Śmiercią – powiedziała, patrząc mu w oczy.
– Słusznie – przytaknął z aprobatą. – A czyją?
– Twoją.
Popatrzyli na siebie. Saunders odchrząknął.
– Może perforacja nie wykrytego wrzodu, wywołana nagłym zatruciem

pokarmowym – podsunął fachowo. – Z początku myśleliśmy, że to wyrostek... i tak
dalej.

– A jeśli ukochana zechce go odwiedzić w szpitalu? – zapytał Julian.
– Nie, Belden nie zniesie myśli, że mogłaby go widzieć w takim stanie –

improwizował Saunders. – Zresztą pozwoliłem sobie zawczasu posłać jej wielki
bukiet róż z odpowiednim przęsła...

– Róże? – ryknął dziko Carter. – Rany boskie, durniu, przecież ona jest

uczulona na róże! – Dosłownie trząsł się z wściekłości.

Bob też się trząsł. Najbardziej zdziwiła Nikki reakcja Juliana. Nie pojmowała,

jak można być jednocześnie zadowolonym i wstrząśniętym – ale taką właśnie miał
minę. Główny winowajca wyjąkał tylko „och”.

Carter spiorunował ich wzrokiem i odwróciwszy się, zniknął pod pokładem. Z

dołu dobiegły tylko głuche przekleństwa.

– No, robota skończona, czas odpływać – orzekł Julian, zacierając ręce i łapiąc

za linę.

– I co, głupio ci, Saunders? – zagadnęła.
– Nie ma sprawy, zadzwonię do Dee Ann i powiem jej, że to był mój pomysł.
– Ale wtedy będziesz musiał wytłumaczyć, gdzie jest Carter i dlaczego sam się

z nią nie skontaktuje.

– Fakt, chyba pogorszyłbym tylko sytuację. Choć swoją drogą, nic już chyba

nie jest w stanie jej pogorszyć.

– Saunders, wskakuj! – zawołał Julian. Obaj z Bobem założyli już kapoki.
– Kontakt dziś o osiemnastej, pamiętaj – przypomniał Julian, sadowiąc się za

kołem sterowym. – I nie daj się!

– Tchórze! – krzyknęła, gdy odbijali od burty „Pszczółki”. – Zostawiacie

bezbronną kobietę sam na sam z Carterem!

– Tylko ty możesz sobie z nim poradzić, Nikki! – odkrzyknął Julian z

uśmiechem.

background image

background image

Rozdział 6


Nikki roześmiała się pomimo złego humoru i zasalutowała im. Długo patrzyła,

jak motorówka pruje fale.

Róże... Co za pech, że Dee Ann była uczulona na róże. Zastanawiała się, czy

Julian wiedział o tym wcześniej. Bardzo prawdopodobne. Uśmiechnęła się
złośliwie, ale za chwilę zmarszczyła brwi. Brak skrupułów wymagał jednak
treningu.

– Odpłynęli?
– Tak. – Nie zauważyła, kiedy stanął obok niej. Przez chwilę razem wpatrywali

się w ciemny punkt na horyzoncie.

Nikki zerknęła na Cartera. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto siłą powstrzymuje

atak wściekłości. Chyba nadszedł czas przeprosin. Postarała się, by zabrzmiało to
jak najbardziej formalnie.

– Carter, bardzo nam przykro za tę niezręczność z różami. Wyszedł z tego głupi

dowcip – zająknęła się przy ostatnim słowie, bo wargi jej drżały od skrywanego
śmiechu. Może pomyśli, że zbiera się jej na płacz.

Carter nie dał się jednak zwieść.
– Jeśli w ogóle będę miał jeszcze okazję porozmawiać z Dee Ann, co właściwie

mógłbym jej powiedzieć?

– Może po prostu prawdę? – Nikki niewinnie zatrzepotała rzęsami.
Carter westchnął i mocniej oparł się o poręcz.
– Chyba nie – stwierdził i wychylił się, by spojrzeć na białą, lśniącą burtę

omywaną falami.

Nikki obserwowała, jak ogląda „Pszczółkę” od dziobu do rufy, z wyraźnym

zadowoleniem dostrzegając świeżą farbę i wyczyszczone do połysku mosiężne
okucia.

– Ciągle jest piękna – uśmiechnął się.
Nikki z trudem udało się ukryć przyjemność, jaką sprawiły jej te słowa. Dla

niepoznaki zaczęła polerować rękawem nie istniejącą plamkę na lśniącej poręczy.

– Dwunastometrowa motorówka to chyba za dużo dla jednej drobnej kobiety –

zauważył. – Czy nigdy nie chciałaś jej sprzedać?

– Nie było chętnych. – Nikki wzruszyła ramionami. – Zresztą z tą łódką

związanych jest wiele wspomnień.

– A więc tym bardziej powinnaś ją sprzedać.

background image

Zacisnęła wargi. Najwyraźniej Carter dawno już wyzbył się cieplejszych uczuć

do niej.

– To nie były złe wspomnienia.
– Jednym słowem, utrzymujesz kosztowną pamiątkę naszego... – Zrobił

niewyraźny gest.

– Naszego małżeństwa? – poddała. – Tak, tak, Carter. Było coś takiego, bez

względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Albo raczej nadal jest.

– Jedna z moich najmniej udanych fuzji – stwierdził z cynicznym humorem.
– Nikki nie miała ochoty do śmiechu. Fuzja. Umowa w interesach. Tylko tyle.

W ten sposób myślał o ich małżeństwie. Mogła sobie wyobrazić, jak podsumowuje
kolumnę za i przeciw, przychodów i rozchodów, szacowanych kosztów i
ostatecznych zysków. Dla niego była tylko jedną pozycją w wykazie.

Kiedy patrzyła na „Pszczółkę”, zawsze myślała o małżeństwie z Carterem.

Mosiądz okuć nie lśni sam z siebie ani pokład nie pozostaje nieskazitelnie biały bez
szorowania. W każdy weekend przyjeżdżała na przystań i robiła co trzeba, by łódź
była zawsze gotowa do rejsu. Wymagało to pracy. Równie wiele wysiłku wkładała
w małżeństwo. Carter wolał jego radosną, beztroską stronę. Zresztą sama mu na to
pozwalała, robiąc wszystko za niego. Aż wreszcie nadszedł dzień, gdy poczuła, że
ma kompletnie dosyć.

– Słuchaj – ożywił się – skoro nadal jesteśmy połączeni tym szacownym

węzłem, to należy mi się połowa „Pszczółki”, czyż nie? Teraz łódź musiała zyskać
na wartości. Mogę wziąć lepszą cenę za swoją połowę.

Natychmiast pożałował tej uwagi.
– Pamiętaj, że nadal posiadam dziesięć procent akcji Belden Industries, co

pomniejsza twój majątek – przypomniała chłodno.

Uśmiech natychmiast zniknął mu z twarzy.
– O czym ty mówisz?
– Oddałam ci cztery procent w zamian za twój udział w łódce, nie pamiętasz?

Belden Industries też zyskały na wartości. Teraz będzie cię więcej kosztowało, jeśli
zechcesz mnie wykupić.

– To wcale nie jest śmieszne, Nikki.
– I nie miało być.
Carter popatrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. I w

jakimś sensie tak właśnie było. Wcześniej była dla niego tylko kompetentną, pełną
energii Nikki, jaką znał z pracy. Tę radosną życiową sprawność wniosła również w
ich małżeństwo.

background image

A potem popełnili błędy. Oboje.
– Czy kochasz Dee Ann? – zapytała impulsywnie. Nozdrza Cartera zadrgały

niebezpiecznie.

– Nie mam zamiaru dyskutować o moich uczuciach do Dee Ann, zwłaszcza z

tobą.

Ten pokaz arogancji nie zrobił na niej wrażenia.
– W takim razie idę do sterówki posłuchać prognozy pogody. Czuj się jak w

domu – rzuciła zjadliwie i okręciwszy się na pięcie, odeszła bez jednego
spojrzenia.


Carterowi niespodziewanie zachciało się łowić ryby. Jeśli dobrze pamiętał,

wędki powinien znaleźć w schowku dziobowym. W ciasnym pomieszczeniu
znajdowały się dwie dodatkowe koje do spania, zwykle przeznaczane dla dzieci.
Zgarbiony, zaczął wyciągać ekwipunek. Nie tylko był na miejscu, ale – ku jego
zdumieniu – w świetnym stanie, zupełnie jak gdyby wczoraj osobiście go tam
włożył.

Czy Nikki sama dbała o „Pszczółkę”?
Nagle wyobraził ją sobie z kimś innym – z potężnie zbudowanym, wyższym od

niego facetem, opalonym, demonstrującym w uśmiechu olśniewający garnitur
białych zębów. Palce Cartera mimowolnie zacisnęły się na wędzisku.

Naturalnie, mógł być ktoś inny, może nawet niejeden ktoś. Trudno się

spodziewać, żeby przez ponad trzy lata od ich rozstania żyła jak zakonnica. Nikki
była nadal atrakcyjna, choć już nie tak młoda. Można raczej powiedzieć, że
interesująca i inteligentna. A poza tym miała tę cudowną łódź.

Mężczyźni lubili łodzie i kobiety, które umiały nimi sterować.
Czy teraz spotyka się z kimś?
Znalazł pudło z haczykami. Kiedy je wyciągał, na podłogę upadł kawałek

wymiętego materiału, który wetknięto tam, by pudło nie obijało się o burtę. Kiedy
go podniósł i rozprostował, z radością rozpoznał swój stary rybacki kapelusik w
kolorze khaki.

– Hej, weteranie, zupełnie o tobie zapomniałem – mruknął i z satysfakcją

włożył na głowę nakrycie, które bardziej pasowałoby do stracha na wróble. Nikki
nie znosiła tego kapelusza. I bardzo dobrze!

Skompletowawszy sprzęt, skierował się do jadalni. Tam wyciągnął z półki

pudełeczko ze stekiem salisbury. Sam był ciekaw, jaka ryba da się złapać na to
paskudztwo. Miał nadzieję, że duża.

background image

Wreszcie wyszedł na pokład, usadowił się na mostku i zaczął rozkładać sprzęt.

Zobaczył, że Nikki opuszcza sterówkę i schodzi pod pokład. Widać przy ładnej
pogodzie zdecydowała się polegać na autopilocie.

Carter zmontował wędkę, wyjął nóż, odkroił pokaźny kawałek steku, po czym

nabił go na hak i spuścił przynętę w wodę. Na wszelki wypadek ustawił jeszcze
drugą wędkę. Teraz pozostało mu tylko zasiąść na rozkładanym krzesełku, wcisnąć
kapelusz na oczy i czuwać. Momentalnie poczuł się zrelaksowany, tak jak dawniej,
w leniwe niedzielne przedpołudnia na „Pszczółce”. Zupełnie jakby kawałek
układanki trafił na swoje miejsce.

Popełnił błąd, pozwalając Nikki na wykupienie swojej połowy łodzi. Powinien

raczej wykupić jej połowę. Zresztą w teorii nadal mógł to zrobić. Utrzymanie takiej
łajby musiało być uciążliwe i kosztowne. Nikki powinna być zadowolona, że jej
ukochana „Pszczółka” trafi we właściwe ręce.

Tak, to dobry pomysł. Oparł wygodnie nogi o reling i napawał się spokojem. Za

dużo było ostatnio szumu z tym ślubem. Zaledwie zdążył się oświadczyć, już
machina przygotowań ruszyła pełną parą, wciągając go w swoje tryby. Doszło do
tego, że jego opinia o ślubnym serwisie była równie ważna jak negocjacje cen stali.
Chwilami miał wrażenie, że zwariuje.

Teraz te sprawy stały mu się nagle dziwnie obojętne. Zastanawiał się, czy Dee

Ann czuje to samo. Nie miał złudzeń, dlaczego chciała za niego wyjść – pragnęła
żyć w pewnym stylu i na poziomie, który on, Carter Belden, był w stanie jej
zapewnić. Ciekawe, czy zastanawiała się kiedykolwiek, jakie są jego racje? Czy też
sądziła po prostu, że to jej uroda rzuciła go na kolana?

Nie miał zamiaru się z nią kontaktować, dopóki nie wyjaśni się sprawa rozwodu

z Nikki. Skupił się na łowieniu. Sprawdził wędki i znów rozsiadł się na krześle, ale
smakowity zapach, który przyniósł wiatr, zaczął go coraz bardziej rozpraszać.
Odruchowo rozejrzał się za inną łodzią, ale na horyzoncie czerniały tylko
platformy wiertnicze. Wciągnął powietrze. Tuż pod nim znajdował się wylot
wentylacji z kambuza, co oznaczało, że działa tam Nikki.

Steki. Zawsze smażyła steki, kiedy byli głodni po kochaniu się. Ach, seks z

Nikki... – uśmiechnął się błogo na samo wspomnienie.

Żeglarskie spodenki stały się nagle za ciasne. Zmienił pozycję, ale nic nie

pomogło. Pech chciał, że były z nierozciągliwego płótna.

– Carter? – Głowa Nikki wyłoniła sie zza krawędzi dachu.
Błyskawicznie opuścił stopy na pokład, a kapelusz umieścił na podołku.
– Złapałeś coś? – Wspięła się ku niemu po drabince, przynosząc ze sobą woń

background image

steku, wspanialszą niż najlepsze perfumy.

– Nie – wykrztusił z trudem.
Najlepsze ze wszystkiego miała nogi – lekko opalone i tak długie, że trzeba

było wytrwale wędrować spojrzeniem ku postrzępionym brzegom szortów. Efekt
był zaskakujący u osoby zaledwie średniego wzrostu.

– Julian przywiózł zapasy. Jeśli jesteś skłonny zawrzeć pokój, możesz zjeść ze

mną lunch.

– Czyżbyśmy byli w stanie wojny?
– Zachowujesz się, jakbyś tak uważał.
– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin praktycznie przekonałaś mnie,

że wydałem wojnę każdemu.

– Radzę, żebyś szybko dokonał wyboru. Niezdecydowani przegrywają, zawsze

to powtarzasz – powiedziała.

Nie spuszczał wzroku z jej nóg. Aż za dobrze pamiętał, jak mocno obejmowała

nimi jego biodra. Zdradziecki kapelusz drgnął.

– Masz rację, rozejm to wspaniały pomysł – przyznał, wiercąc się na krześle.

Odpowiedziała uśmiechem promiennym jak słońce nad Zatoką Meksykańską.
Carter poczuł, że w jego cieple mięknie jak wosk.

– A więc gotów do lunchu? – spytała nieco prowokującym tonem.
– Steki? – zapytał, choć doskonale wiedział, co przygotowała. Chciał odwrócić

jej uwagę od nieszczęsnego kapelusza.

– Owszem. Zrumienione po wierzchu, krwiste w środku.
– Takie jak lubię – rozmarzył się.
– Jasne. Jeszcze pamiętam. – Popatrzyła mu w oczy, a potem powoli

powędrowała spojrzeniem w dół, docierając do kapelusza. Kurczowo ścisnął
spotniałymi palcami rondo.

Pierś Nikki uniosła się i opadła gwałtownie. W tym momencie jedna z wędek

zadrgała i wygięła się.

– Chyba złapałeś swój lunch – zaśmiała się.
– Nie – zaprzeczył aż nazbyt skwapliwie. – Najwyżej kolację.
Kręcenie kołowrotkiem i jednoczesne przytrzymywanie kapelusza było nie lada

zadaniem. W rezultacie musiał darować życie rybie.

– Może następnym razem ci się poszczęści. – Nikki zawróciła do kambuza. –

Idziesz?

– Dobrze, za chwilę – wyszeptał z męczeńską miną. Fakt, że Nikki nadal tak go

podniecała, wywarł na nim kolosalne wrażenie. W pracy z powodzeniem

background image

utrzymywali przyjacielskie stosunki. Julian wprawdzie wątpił, czy to jest możliwe,
ale Julian zawsze był niedowiarkiem.

– Tak czy inaczej, nie było nic platonicznego w spojrzeniu, jakim przed chwilą

obdarzyła go Nikki. To pewnie duch „Pszczółki” sprawił, że zachciało im się
dawnych szaleństw. I Nikki się zmieniła. Tu nie była rzetelną, oficjalną,
kompetentną pracownicą w eleganckim kostiumie. Tu nosiła obcisłe szorty i kuse
koszulki. Swobodniejsza, bardziej świadoma swojej kobiecości, niezależna.

Carter odczekał jeszcze chwilę, wsadził kapelusz na głowę i zszedł do jadalni.

Nikki uznała, że jest za gorąco, by jeść na pokładzie. W ciasnym przejściu otarła
się o niego, niosąc misę sałaty na stół. Ten dotyk był równie nęcący jak widok
skwierczącego steku na talerzu. Szybko wcisnął się za stół, gdyż zdradzieckie
spodenki znów zaczęły go cisnąć.

– Chcesz wina?
– Nie, jest wcześnie i za gorąco. – Dopiero teraz zdjął kapelusz i położył obok

siebie.

– Słusznie. – Usadowiła się naprzeciwko. – A ja mam jeszcze dzisiaj robotę. Po

południu muszę uszczelnić iluminator w salonie, za długo już z tym zwlekałam –
poinformowała, z zapałem zabierając się do jedzenia.

Był jej wdzięczny za to miłe, niezobowiązujące paplanie. Ochoczo podjął

temat.

– Pamiętam, że już kiedyś go uszczelniałaś.
– Właśnie, i. to jest dziwne. Może woda zbiera się gdzie indziej. Trzeba będzie

wreszcie tam zajrzeć i zbadać, co się dzieje.

Zamilkli w końcu, delektując się stekiem. Carter zastanawiał się, co myśli

Nikki. Wydawała się całkowicie pochłonięta jedzeniem. Dopiero kiedy zjadła
wszystko i starannie wytarła talerz chlebem, odchyliła się na oparcie i uniosła
wzrok.

– Ciekawa jestem, co z naszym rozwodem? – zagadnęła niespodziewanie.
Carter z westchnieniem odłożył widelec.
– Saundersowi nie udało się dotychczas odszukać twojego prawnika. Szkoda, że

musiałaś akurat wybrać faceta o nazwisku Garcia. W Meksyku jest ich tylu, ilu
Smithów w Stanach.

– Saunders go dla mnie wyszukał.
Ciekawe, tego mu Saunders nie powiedział.
– Niestety, ten Garcia przepadł jak kamień w wodę. Saunders kontaktował się z

różnymi prawnikami w Meksyku, ale nie trafił na najmniejszy ślad naszych

background image

rozwodowych papierów. Minęły już trzy lata, a na dokumentach, które mamy,
nazwisko sędziego jest niewyraźne.

– W takim razie trzeba znaleźć innego sędziego, żeby poświadczył rozwód. W

końcu papiery mogą zaginąć.

– To właśnie robi Saunders – przytaknął.
– Ile jeszcze trzeba będzie czekać?
– Nie mam pojęcia. – Wyglądało na to, że Nikki niecierpliwi się bardziej niż

on. Ubodło go to. – A swoją drogą doceniam, że zdołaliście z Saundersem
zatrzymać to dla siebie.

– Nie było to łatwe, bo z chęcią zasięgnęłabym rady Juliana – przyznała. –

Paskudnie go potraktowałeś – powiedziała z wyrzutem.

Carter miał poczucie winy, ale nie zamierzał się do tego przyznawać. Był

zaskoczony, bo dotychczas Nikki nie krytykowała go tak otwarcie.

– Przecież przeprosiłem – burknął.
– Nieprawda – odparowała. – Zrobiłeś to tylko dlatego, że tak było ci

wygodnie.

– Mówisz jako moja żona czy jako pracownik?
– Jako Nikki! – zareagowała ostro.
Zaskoczyła go zupełnie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że dotychczas myślał

o niej albo jako o żonie, albo jako o swojej współpracownicy, o kimś, kto raz pełnił
tę, raz inną rolę. Nawet nie wiedział, co Nikki naprawdę myśli. I dotąd, w gruncie
rzeczy, mało go to obchodziło.

Nagle okazało się, że siedzi przed nim nieznajoma kobieta.

background image

Rozdział 7


– Co się stało? – Nikki momentalnie dostrzegła dziwny wyraz twarzy Cartera.

Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że cierpi na chorobę morską.

– Ee... miałaś rację co do Juliana – wydusił z siebie. – Złość mnie poniosła.

Wiedziałem, że wcześniej widywał się z Dee Ann, ale nie wspomniała mi, że był aż
tak zaangażowany. Julian spotykał się z wieloma kobietami. Nie przyszło mi do
głowy, że ta sprawa z Dee Ann tak go zaboli.

– Musisz to wszystko powiedzieć Julianowi. Nie możesz dopuścić, by wasze

stosunki się popsuły. Chyba zdajesz sobie sprawę, jakim skarbem jest Julian dla
twojej firmy?

– Jest za to odpowiednio wynagradzany – stwierdził sucho.
– Carter – nozdrza Nikki zadrgały – nie wiem, czy dostrzegłeś, że Julian należy

do ludzi, którzy chcą od życia czegoś więcej niż tylko forsy i stanowisk. Mógłby z
powodzeniem prowadzić swoją własną firmę albo – przejść do kogoś innego. Miał
niejedną ofertę. A jednak tego nie zrobił.

– Nie wiedziałem. – Carter zamrugał, zaskoczony.
– Tak, tak, ofiarowywano mu wyższe stanowiska i zarobki – wyjaśniła z

satysfakcją.

– Nigdy mi o tym nie mówił.
– I nigdy tego nie zrobi. – Nikki westchnęła i oparła łokcie na stole. – Carter,

zrozum, jesteś dobrym, dynamicznym szefem i ludzie uwielbiają pracować dla
ciebie. Bardzo wiele wymagasz od nich, ale i od siebie, a kiedy ci się uda jakieś
wielkie przedsięwzięcie, promieniejesz szczęściem i bratasz się z każdym, od
portiera do zastępców. W ten sposób każdy z nas ma poczucie, że jest dla ciebie
niezwykle ważny, nawet niezbędny.

– Bo tak jest naprawdę – wyznał z rozbrajającą szczerością.
Ta szczerość była jedną z jego wielkich zalet. Miał ich jeszcze więcej, ale

wszystkie starannie ukryte. Tylko ci, którzy dobrze go znali, zdawali sobie z nich
sprawę, tak jak i z jego słabości.

– Nasza czwórka tworzy fantastycznie zgrany zespół. – Prawie jak rodzina,

dodała w myślach. – Julianowi brakowałoby tego, gdyby poszedł gdzie indziej.

– Skąd wiesz?
– Bo znam Juliana. A ty nie?
– Widocznie nie. – Zamyślił się ponuro, bębniąc widelcem po pustym talerzu.

background image

– Biedny Carter – użaliła się. – Nie przejmuj się tak bardzo. Lepiej weźmy się

do roboty. – Energicznie wstała od stołu. – Spróbuję załatać ten przeciek, a ty
mógłbyś pozmywać.

– Wątpiła, czy biedak w ogóle potrafi zmyć naczynia. Trudno, niech spróbuje.

Otworzyła drzwi do komory silnika i zeszła po drabince do ciasnego wnętrza. W
skrzyni z narzędziami znalazła wyciskarkę i wsadziła do niej ładunek
uszczelniającego kitu. Lubiła prace na jachcie. Podczas weekendów na „Pszczółce”
mogła rozważyć spokojnie wiele spraw. Tamta podróż do Meksyku była
nieprzemyślana i pospieszna – teraz widziała to jasno. W sumie nie miała poczucia,
że jej związek z Carterem naprawdę się skończył. Nie było nawet ostatecznej
awantury i sceny rozstania. Dobro firmy wymagało, aby błyskawicznie przerzucili
się na stosunki służbowe. Rozstali się, gdyż Nikki żądała od Cartera więcej, niż był
w stanie jej dać. Wówczas wycofał się. Za szybko i za daleko.

Mieli więc oboje nie rozwiązane sprawy. Ona nie mogła uwierzyć, że jej

małżeństwo jest skończone.

A co właściwie pociągało go w Dee Ann? – myślała, uważnie oglądając

spojenia zęzy i ścian w świetle lampy. Co takiego innego, nowego mogła mu dać ta
kobieta? Odruchowo ścisnęła szprycę, aż z czubka wypłynęła kropla uszczelniacza.

Nie, nie odpuści mu tego małżeństwa, dopóki nie przekona się, co właściwie

było w nim złego. I musi się tego dowiedzieć, zanim wrócą na brzeg.


Carter klnąc wspiął się na mostek. Jak można jeść na zwykłych talerzach, skoro

istnieją jednorazowe! Zmagając się ze zmywaniem, zmarnował cenny czas
wędkowania.

Ryby zdążyły ściągnąć przynętę z obu haczyków.
Cóż, przynajmniej przekonał się, że stek salisbury im smakuje. Założył nowe

kawałki i wcisnąwszy na głowę nieodłączny kapelusz, rozsiadł się na krzesełku. W
zasadzie powinien przejrzeć papiery, które zostawił mu Bob, ale zupełnie nie miał
na to ochoty.

Kątem oka uchwycił ruch na jachcie. Zgrabna postać w żeglarskiej czapeczce

kręciła się przy rufie. To Nikki szukała przecieku, zaglądając w szpary i
przesuwając się ku przodowi. Jak mogła pracować w taki upał? – myślał,
obserwując, jak Szpachlówką wydłubuje stary kit spod ram okienek w salonie.
Miała teraz na sobie rozciągniętą roboczą koszulkę, narzuconą na skąpy,
dwuczęściowy kostium. Kiedy się pochylała, widać było zgrabną pupę. A
pochylała się często, gdyż w szale naprawiania zdecydowała się na odkręcanie ram

background image

okiennych.

Carter nerwowo przełknął ślinę. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nadal nie

miała żadnych problemów z tuszą. Nie uszedł jego uwagi płaski brzuch i
wyrobione mięśnie ramion. Widać było, że musi być częstym gościem na siłowni.
W przeciwieństwie do niego. Obiecał sobie w duchu, że wreszcie zacznie
odwiedzać regularnie salę ćwiczeń, którą urządził w firmie.

Nikki chyba się na niego uwzięła. Odkręciwszy ramę, zdjęła czapeczkę i

wrzuciła do niej śrubki. Wpatrzył się w jej opalony kark, ale już po chwili poczuł,
że gardło wyschło mu na wiór. Nikki sięgnęła po wyciskarkę i pochylona,
odwrócona do niego tyłem, zaczęła starannie uszczelniać okno.

Carter męczeńsko zacisnął powieki. Absolutnie nie powinien myśleć o tej

kobiecie w tak erotyczny sposób – a jednak nie mógł przestać. Wyzywał się w
duchu od najgorszych. Przecież był zaręczony z inną. Z Dee Ann. Jako antidotum
na obraz, który nadal miał przed oczami, choć zamknął oczy, usiłował sobie
wyobrazić Dee Ann na pokładzie „Pszczółki”.

Na próżno. Nie mógł przywołać w pamięci jej piersi, nóg, a nawet, o zgrozo,

twarzy.

Tymczasem Nikki kucała, wstawała, wyginała się i sięgała, co chwila

odsłaniając nowe, fascynujące obszary swego ciała w różnych pozycjach. Musiał
przyznać, że ten pokaz był bardzo seksy. Dla każdego mężczyzny, nawet
zaręczonego, tak jak on. Obiektywnie należało stwierdzić, że Nikki była piekielnie
ponętna. Ale tylko obiektywnie stwierdzić.

Właśnie stanęła i przechylając głowę, oceniała swoje dzieło. Jednocześnie

palcem jednej ręki, wsuniętym pod gumkę, poprawiła majtki kostiumu.

Carter wciągnął powietrze i opierając stopy o reling, przechylił się na krzesełku

tak, że balansowało na dwóch nogach.

Spektakl trwał dalej. Nikki przygotowała wyciskarkę, stanęła na palcach i

sięgnęła wyżej, by uszczelnić krawędź dachu kabiny. W tym momencie zapięcie
stanika strzeliło i otworzyło się. Carter podskoczył z wrażenia, krzesełko wysunęło
się spod niego i z łomotem rymnął na mostek.

– Hej, co się stało? – krzyknęła, odwracając się ku niemu.
– To przeklęte krzesło się złożyło – bąknął, gramoląc się niezdarnie i

rozcierając plecy.

– Trzeba się było na nim nie bujać – ofuknęła go. – Mogłeś uszkodzić farbę.
– Kiedy się znów usadowił, stanik był już zapięty, a Nikki przyśrubowywała

uszczelnioną ramę i zabierała się do następnego okna. Teraz była prawie dokładnie

background image

pod nim i mógł podziwiać ocieniony dołek pomiędzy piersiami. Wolał jednak nie
patrzeć. Wiedział już, czym to grozi.

Nie był tak podniecony od czasów, gdy liczył sobie osiemnaście wiosen. I co

miał, do cholery, zrobić?


Ciągle się jej przyglądał. Widać nadal uważał ją za atrakcyjną.
Uśmiechając się do siebie skrycie, Nikki odkręciła ramę okna. Była zupełnie

szczelna, ale znajdowała się niemal dokładnie pod mostkiem, na którym królował
Carter.

Przerwała na chwilę, by poprawić kostium. Właściwie nie lubiła go i nie nosiła

od paru lat, ale dziś wcisnęła się w niego ze względów wyłącznie sentymentalnych.

Ocierając pot z czoła, zaatakowała mocno wkręcone śruby. Było piekielnie

gorąco i normalnie wyznaczyłaby sobie taką robotę na wczesny ranek albo na
późne popołudnie. Jednak Carter uparcie tkwił na pokładzie, a ona chciała być w
pobliżu niego.

Nagle usłyszała plusk i zobaczyła, jak Carter zrywa się z krzesła i chwyta jedną

z wędek, która natychmiast wygięła się w łuk. Musiało się złapać coś sporego.

Teraz miała okazję otwarcie popatrzeć na Cartera, który w skupieniu walczył z

rybą, aż napinały się mięśnie ramion. Był mocnym, solidnie zbudowanym
mężczyzną. Z przyjemnością patrzyła, jak pracują wyrobione muskuły. Ciągle
jeszcze pamiętała, jak kobieco i bezpiecznie czuła się w uścisku tych ramion.
Kropla potu spłynęła rowkiem pomiędzy jej piersiami, a jednocześnie Nikki
wzdrygnęła się. W tym upale było jej zarazem gorąco i zimno.

– Mam ją! – Carter z okrzykiem triumfu poderwał z wody dziko wijącą się

rybę.

Nikki osłoniła oczy ręką, przyglądając się zdobyczy.
– Omal mi się nie urwała, ale ze mną nie tak łatwo.
Popatrz, co za okaz! – cieszył się Carter, wciskając głębiej na głowę

niemożliwie sfatygowany kapelusz. – Musi mieć z sześć kilo!

Przesada, pewnie trzy albo cztery.
– Świetnie, właśnie złapałeś kolację – pochwaliła. Z rozbawieniem patrzyła na

jego pełną satysfakcji minę. Oto mężczyzna – łowca, i kobieta, którą żywi.
Podstawowa komórka społeczna od czasów prehistorycznych.

– Masz pod ręką patelnię, tłuszcz i mąkę?
– Raczej nie. – Nikki popatrzyła na śrubokręt, trzymany w brudnej dłoni.
– W takim razie rybka poczeka – oznajmił i bez ostrzeżenia podał jej wędkę z

background image

rzucającą się rybą, a sam sięgnął po wiadro do zmywania pokładu.

– Fuj! – W pierwszym odruchu Nikki gwałtownie odsunęła od siebie śliskie

ciało. Bynajmniej nie miała ochoty na kontakt ze swoim posiłkiem, kiedy ten był
jeszcze żywy. Musiała się przemóc, żeby przytrzymać rybę.

Tymczasem Carter spuścił wiadro na linie za burtę, nabrał wody, przejął swoją

zdobycz i zaczął zdejmować ją z haczyka. W tym momencie ryba cisnęła się w
ostatnim, rozpaczliwym zrywie, wyrwała i zaczęła tłuc po pokładzie.

– Łap! – wrzasnął. Rzucili się na zbiega jednocześnie i jednocześnie chybili.

Ryba w podskokach przesuwała się w stronę burty. Nikki, zamiast ją łapać,
przykucnęła i zaczęła się śmiać.

– To nasza kolacja! – zaprotestował Carter, nie dając za wygraną. W ostatniej

chwili złapał rybę, cisnął ją do kubła, a potem wytarł ręce w koszulkę, którą mu
pożyczyła.

– Hej, przestań! To moja ulubiona koszulka. Nie chcę, żeby śmierdziała rybą.
– W co w takim razie mam wytrzeć ręce? – zapytał z podstępnym błyskiem w

oku. – Może w ciebie, kotku, co? – Ruszył ku niej z wyciągniętymi ramionami.

– Nie! – Uskoczyła do tyłu, ale potknęła się i z rozpędu siadła na pojemnik z

tratwą ratunkową. Carter nieodwołalnie odciął jej drogę ucieczki.

– Zaraz cię dotknę i będziesz cała w łuskach – groził.
Zapiszczała, kuląc się z udanym przestrachem, ale Carter już pochwycił ją za

ramiona i przyciągnął do siebie.

– Zaraz zrobię z ciebie syrenę – mruknął gardłowo, przeciągając śliskimi

palcami od jej warg ku rowkowi między piersiami.

Nikki drżała jak z zimna, choć powiew gorącego wiatru zmarszczył wody

zatoki. Nad ich głowami ze skwirem zanurkowała mewa.

Napięcie, które wisiało między nimi, narastało. Ich spojrzenia zderzyły się z

sobą w jednym momencie.

Przez nieskończenie długą chwilę patrzyli na siebie, a Nikki miała wrażenie, że

w rozpalonym powietrzu zabrakło już tlenu. Wreszcie Carter przesunął wzrok w
dół, ku jej ustom. Odruchowo rozchyliła wargi. Czekała.

Kiedy ich wargi się zetknęły, Carter zadrżał, a potem otoczył ją ramionami.
Nareszcie... Od rozstania z nim nie miała kochanków. Nie pożądała innych

mężczyzn. I teraz, kiedy ją objął, wiedziała, że nie mogłaby pokochać nikogo
innego.

Zsunął dłonie, przez chwilę obejmując ją w pasie, a potem z radością ogarnął

nimi kształtną pupę, przyciągając ją do siebie.

background image

Chciał jej, czuła to. A ona chciała jego. Zrzuciła mu kapelusz z głowy i chciwie

zanurzyła palce we włosach, a potem przylgnęła do niego całym ciałem, poddając
się erotycznemu rytmowi fal kołyszących „Pszczółkę”.

Pocałunek Cartera, pierwszy od ponad trzech lat, okazał się znajomy, a jednak

inny. Niestety, uświadomiła sobie, sama nie miała kochanków, za to Carter na
pewno nie czekał do ślubu, by lepiej poznać Dee Ann.

Ogarnęła ją fala wściekłej zazdrości. Zacisnęła palce na włosach Cartera, aż

syknął z bólu, i dziko wpiła się w jego usta, by wybić mu z głowy pamięć o tej
kobiecie.

Stłumiony jęk odebrała całym ciałem, jako erotyczne wibracje. Nareszcie

poczuła satysfakcję.

Carter był jej, tylko jej. Teraz, spokojna o swoją władzę nad nim, mogła

nagrodzić go delikatną pieszczotą. Napawała się swoją siłą i sama wyznaczała jej
moc. Już nie jako pracownica Cartera ani jego żona, tylko wolna kobieta, jaką
chciała być.

A ta wolna kobieta miała zachciankę, by ukąsić Cartera Beldena w wargę.
– Nikki! – szarpnął się gwałtownie. W jego oczach dostrzegła rozkoszne

zaskoczenie.

– O, tak, Nikki – potwierdziła, zarzucając mu ramiona na szyję i przyciągając

go do siebie. Na próżno. Już stała na palcach, a on jeszcze cofał głowę.

– Nikki – powtórzył, ale już innym tonem. Poczuła jego dłonie, zaciskające się

na przegubach. – Nikki – powiedział jeszcze raz, bardziej stanowczo. Teraz
wreszcie pojęła i opuściła ramiona.

Mężczyzna powiódł językiem po wargach, jakby chciał ocalić smak jej

pocałunku. Dłużej zatrzymał się przy lekko zaczerwienionej dolnej wardze.

– Nikki... – tym razem westchnął.
Jeszcze chciała przylgnąć do niego, ale zamarła, widząc stanowczy ruch jego

głowy.

– Nie... nie możemy.
– Ależ możemy! A nawet musimy, i to nie raz – zaprotestowała.
– Pamiętam – szepnął, przymykając oczy.
– Carter, przecież my...
Powstrzymał ją gestem, kładąc palec na jej wargach.
– To nie byłoby w porządku. Może i jesteśmy małżeństwem, ale jestem

zaręczony z inną.

Nikki, teraz już na serio wściekła, odstąpiła krok do tyłu.

background image

– Przecież nie kochasz Dee Ann! – wypaliła.
– Miłość nie była wymieniona w moim przedślubnym kontrakcie.
To wyznanie wcale nie przyniosło jej satysfakcji.
– Ale mam zobowiązania wobec tej kobiety – ciągnął.
– Masz je również wobec mnie!
– Miałem, Nikki – podkreślił z naciskiem.
– Tak, rozumiem – szepnęła bezsilnie i cofnąwszy się, niepewnym gestem

odgarnęła kosmyk z czoła. – W takim razie mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy z
Dee Ann Karrenbrock.

background image

Rozdział 8


Po raz pierwszy w życiu Carter nie mógł się skoncentrować na Belden

Industries. Nikki w milczeniu przekazała mu torbę z rzeczami, a potem zostawiła
go samego.

Czuł się rozbity. Nie przewidział, że nagle zacznie tak pragnąć Nikki. Czyżby

dawne emocje nie wygasły i teraz rozpaliły się na nowo?

Nawet w czasie małżeństwa nie czuł tak palącej namiętności. Zawsze potrafił

kontrolować swoje pragnienia.

Ale dlaczego Nikki? Dlaczego nie Dee Ann? Przecież z Dee Ann miałby

równie satysfakcjonujący związek jak z Nikki – z tą jedną różnicą, że tym razem
żona nie pracowałaby dla niego przez całe dnie. Na szczęście! Podejrzewał, że
właśnie to przyczyniło się do rozpadu ich związku. Ciągły kontakt w domu i w
pracy nie jest dobry dla małżeństwa.

I jeszcze dzieci. Dee Ann powiedziała, że chce dwoje. Zgodził się. Uważał, że

dojrzał już do dzieci. Przecież po to w końcu mężczyźni żenią się z kobietami.
Dzieci potrzebują ojca i jego nazwiska. Kobieta potrzebuje prawnego
zagwarantowania swojej pozycji i zaspokojenia potrzeb. Carter rozumiał te zasady i
gotów był się im podporządkować.

Tymczasem Nikki burzyła ustalony porządek, łamała zasady. I zachęcała go, by

łamał je razem z nią.

Zerknął na kapitański zegar na ścianie kabiny i skrzywił się. Zbliżała się

osiemnasta – czas na kontakt radiowy. Z westchnieniem zagłębił się w papierach,
próbując się mimo wszystko skoncentrować.

Teraz, po dokładniejszej analizie, dostrzegał już wyraźny trend w transakcjach

akcjami jego firmy. Przy tym komuś musiało bardzo zależeć, by ów trend ukryć – i
tylko przenikliwości Nikki i pozostałych przyjaciół zawdzięczał, że sprawa w porę
wyszła na jaw. Dziwne wydało im się bowiem, czemu Lacefield Foods jest
zainteresowana spółką, która dostarcza tylko duże elementy wyposażenia. W
Belden Industries nie produkowano małych kontenerów, a właśnie takich
poszukiwano. Karrenbrock musiał uznać, że nikt nie zwróci uwagi na taki
drobiazg.

Było jeszcze coś, do czego Carter niechętnie przyznawał się przed samym sobą:

Dee Ann i jej mamusia do tego stopnia zawracały mu głowę detalami ślubu, że jego
czujność znacznie osłabła.

background image

Czyżby robiły to z premedytacją?
Przez moment rozważał i tę możliwość. Czy Dee Ann naprawdę dałaby się

wciągnąć w taką intrygę? Co by zyskała, podkopując interesy swego przyszłego
męża? Zresztą nie wykazywała dotąd najmniejszego zainteresowania tym, co się
dzieje w Belden Industries. Pragnęła życia na określonym poziomie i Carter był
gotów jej to zapewnić. W zamian liczył, że stworzy mu dom i zadba o obowiązki
towarzyskie.

Nie. Ambicje, by mieć znaczący głos w radzie nadzorczej, były zupełnie nie w

stylu Dee Ann. Zresztą, gdyby utracił kontrolę nad swoim przedsiębiorstwem,
powstałoby ryzyko, że przepadnie cały majątek i będzie musiał zaczynać wszystko
od nowa – a tego chyba sobie nie życzyła. A swoją drogą, powinien powiedzieć
Julianowi – albo, nie, Saundersowi, żeby skontaktował się z Dee Ann i przekazał
jej wiadomość. Powie jej, że stan spraw w Belden Industries wymaga teraz pełnej
gotowości. Będzie nadal wściekła, ale przecież jest córką biznesmena i wreszcie
zrozumie.

Usatysfakcjonowany, zebrał papiery i postanowił wziąć się do czyszczenia

ryby.

– Carter, ryba uciekła! – Zdyszana Nikki pojawiła się w drzwiach kambuza.

Kiedy zobaczyła, co robi jej eksmąż, aż otworzyła usta ze zdumienia. – Czyścisz
rybę?!

– Zgadza się. – Zerknął na nią szelmowsko. – Zamierzam ją również usmażyć.

A ściśle mówiąc, mam zamiar przyrządzić całą kolację, od a do zet. – Otworzył
drzwi małej lodówki, wyciągnął butelkę białego wina i odkorkował je.

– Skąd to wziąłeś? – zdziwiła się, widząc nalepkę. Jeszcze nie pili trunku tej

klasy na pokładzie „Pszczółki”.

– Znalazłem dwie butelki w torbie z ubraniem, którą przywiózł Julian –

wyjaśnił nalewając. – Musiał myszkować w moim barku.

– Julian zna się na winach.
– Nie tylko on – uśmiechnął się. – A teraz usiądź sobie na pokładzie i zrelaksuj

się. Zaraz przyniosę ci kolację.

Nikki powoli sączyła trunek, rozkoszując się jego chłodną cierpkością. To był

ten wspaniały, ale i zdradliwy gatunek wina, który lekko się piło, za to ciężko
potem było wstać.

– Gotowanie nigdy nie było twoją mocną stroną stwierdziła.
Carter wpatrywał się w rybę.
– I nadal nie jest, ale mam nadzieję, że po paru kieliszkach tego wina będziesz

background image

mniej wymagająca.

Nikki zaśmiała się.
– Skoczę tylko na chwilę do sterówki, a potem wrócę tu, żeby popatrzeć, jak

sobie radzisz.

– Chcesz poczuć nade mną przewagę?
– Ależ skąd! Po prostu przed chwilą zrobiłam odkrycie: mężczyzna w kuchni

wygląda bardzo seksy – wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem i nie czekając na
jego ripostę, poszła do sterówki.

Co za nowość... Carter gotował dla niej. Nigdy nie robił tego w czasie ich

małżeństwa. Czyżby to wpływ Dee Ann?

Odpędziła od siebie tę myśl. Włączyła radio i nastawiła częstotliwość, na której

podawano prognozę pogody. Od ostatniego połączenia z Saundersem nie miała
jeszcze czasu sprawdzić przyrządów.

Saunders, Julian i Bob wynajęli domek plażowy niedaleko przystani Nikki.

Tam spędzali całe godziny, dzwoniąc do akcjonariuszy i sprawdzając, co się działo
na giełdzie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Na razie, jak donosili, nie wykryli
niczego nowego, poza sygnałem, że ktoś kontaktował się wcześniej z głównymi
udziałowcami.

Nikki przedyskutowała z Carterem możliwe strategie postępowania, ale nie byli

w stanie ustalić niczego konkretnego przed poniedziałkową sesją giełdy.

Przeżyła niemiłą chwilę, kiedy Carter podyktował Saundersowi wiadomość dla

Dee Ann, która wyraźnie świadczyła o jego lojalności.

Przeciągnęła się w fotelu i wpatrując się w zachodzące słońce, pociągnęła łyk

wina. Żadnych sztormów, żadnych huraganów. Stali spokojnie na kotwicy i mieli
solidne zapasy żywności.

I byli sami.
Wymarzona sceneria do romansu...

Carter napełnił kieliszek, po czym odlał trochę na patelnię, by uszlachetnić

smażące się filety. Zaskwierczały. Przestraszył się, że ogień jest za duży i
przykręcił go pospiesznie.

– Wspaniale pachną – odezwał się miękki głos za jego plecami. To Nikki

przyszła, by odstawić pusty kieliszek.

Zadowolony, wziął łopatkę i przewrócił filety na drugą stronę. Przylgnęły tylko

odrobinę i na szczęście się nie rozleciały.

– Jeszcze chwila, zaraz będziemy jeść – obiecał i wyjąwszy wino z lodówki,

background image

ponownie nalał Nikki i sobie.

Poszukał jej wzrokiem, by wręczyć kieliszek – i zamarł.
Nikki stała u wejścia z rękami założonymi na piersi, a cała jej sylwetka była

podświetlona złotym blaskiem zachodu. Mógł wyraźnie dostrzec zarysy jej
szczupłego ciała pod koszulką. Delikatnym, kobiecym gestem zgarnęła włosy z
karku. Dopiero teraz zauważył, że je skróciła. Właściwie wolał kobiety o długich
włosach – ale w ten szalony weekend łamał wszelkie reguły i przyzwyczajenia.

Jeszcze raz odgarnęła włosy i skrzywiła się, bo kosmyk zaplątał się w złoty

łańcuszek na szyi. Nagły błysk jego ogniwek ożywił Cartera. Niewiele myśląc,
odstawił kieliszek i w dwóch susach stanął przy Nikki. O patelni zapomniał
zupełnie.

– Poczekaj, pomogę ci.
Zaskoczona odwróciła głowę, ale posłusznie pochyliła kark, poddając się jego

palcom. Skórę miała gładką i miękką. Zapragnął jej posmakować. Pochylił głowę...

– Ryba! – Nikki z krzykiem wpadła do kambuza, pełnego dymu i swądu. Carter

zawahał się, ale chwycił ze stołu swoje wino i ruszył za nią. Zdążyła już zdjąć
patelnię i wyjść z nią na pokład.

– Może wyrzucić to do morza? – zaproponował z rezygnacją.
– Ach nie, nie jest aż tak źle – pocieszyła go. – Zeskrobiemy spaleniznę i będzie

można jeść.

Wrócili na dół, a po chwili Nikki mościła sobie na pokładzie wygodne

siedzisko z poduszek. Rozsiadła się w nim jak turecka nałożnica, pociągając nową
porcję wina małymi łykami i czekając, aż Carter podsunie jej jedzenie pod nos.

On tymczasem kręcił się bezradnie z patelnią w ręku, więc zlitowała się w

końcu i wzięła ją. Uwolniony od brzemienia, wrócił do kambuza i zaczął
myszkować we wszystkich szafkach w poszukiwaniu tacy. Na czym Nikki nosiła
dania na pokład? Z rozpaczą pomyślał, że czeka tam na niego, trzymając patelnię z
przypaloną rybą.

Uspokój się, idioto, to nie krach na giełdzie, nakazał sobie, robiąc głęboki

wdech. Myśl!

Powpychał widelce do kieszeni, jedną ręką ryzykownie chwycił talerze i stojącą

na nich miskę z sałatą, a drugą wino i koszyczek z chlebem.

Nikki ustawiała krzesła przy relingu. Skośne promienie słońca znów

przeświecały przez jej koszulkę, podkreślając kontury ciała. Gorzko pożałował, że
nie może zasłonić się zbawczym kapeluszem. Cudem udało mu się ustawić dania i
usiąść na krześle.

background image

– Poczekaj, wszystko ci podam – zaproponował skwapliwie, usilnie starając się

odzyskać kontrolę nad sobą.

Usadowiła się na krześle i czekała, obserwując wyrozumiale jego kelnerskie

wyczyny.

Ryba była dobra, sałatka też. Wino wydawało się po prostu nektarem bogów,

który sprawiał, że świat tonął w cudownej złotej poświacie.

– Jakie masz plany na jutro? – zagadnęła Nikki.
– Hmm?
– Chcesz zakupić więcej akcji Belden? – poddała z uśmiechem.
– Nie mam ochoty rozmawiać o interesach – uciął. Nikki już się nie uśmiechała.
– Co takiego?
– To, co słyszałaś. Kiedy jem kolację z piękną kobietą, chcę rozmawiać tylko o

niej.

– Z jaką kobietą?
– No przecież z tobą, Nikki – zniecierpliwił się. Nie rozumiał, czemu jest taka

zdumiona.

– Rozmawiać o mnie? – dociekała podejrzliwie. Niedowierzanie, jakie

zabrzmiało w jej głosie, zraniło jego dumę. Nie mógł sobie po prostu z nią
poflirtować?

Widocznie nie mógł. Przecież nigdy ze sobą nie flirtowali. Nie pozwalały na to

rozbudzone namiętności. Burza zmysłów zaczęła się, kiedy po kilkunastu
wyczerpujących godzinach wspólnej pracy nad prezentacją firmy brali udział w
przyjęciu w hotelu Galvez.

Kiedy oferta firmy została zaakceptowana, rozległy się oklaski i zaczęto sobie

ściskać ręce, obejmować się i całować. Zwłaszcza całować.

A potem był szampan w salonie gościnnym Belden Industries. I jeszcze więcej

pocałunków. Pod koniec Carter zajmował się już tylko całowaniem jednej osoby –
Nikki. Była taka bystra, mądra i pełna entuzjazmu.

Jeszcze tej nocy poszli do łóżka i nie wychodzili z niego przez trzy dni. A w

dwa tygodnie później wzięli ślub. – Carter? O czym myślisz?

– O tym, kiedy się pierwszy raz kochaliśmy. I o naszym ślubie – wyznał

szczerzej, niż zamierzał, i znów ją zaskoczył.

Przez chwilę trwało wymowne milczenie.
– Pamiętam, jak wyglądałeś ... – zaczęła mówić urywanym głosem. Jej oczy

pociemniały. – Ja miałam na sobie biały sarong, a na szyi girlandę – szepnęła
rozmarzona.

background image

– Wyglądałaś jak zjawisko... – westchnął.
Nikki rzuciła mu spojrzenie z pozoru tylko rozbawione.
– Widzę, że te wspomnienia wprawiają cię w ponury nastrój.
– Nie ponury, tylko nostalgiczny.
– I to mówi człowiek, który zawsze twierdził, że kto ogląda się za siebie, ten nie

dostrzeże problemów, aż w nie wdepnie. – Wyprostowała się i uniosła dłoń
naśladując gest Cartera.

– I tak się w nie pakuję, bez względu na to, czy się oglądam, czy nie.
– Hmm... – Nikki nie spuszczała z niego zamyślonego wzroku.
– Coś nie tak, Nikki?
Mogła odpowiedzieć na różne sposoby, ale czuła, że chodziło mu o ich

małżeństwo.

– Nie sądzę, żebyśmy tak naprawdę byli małżeństwem – powiedziała wolno.
– Wobec tego równie uprawnione jest stwierdzenie, że tak naprawdę się nie

rozwiedliśmy.

Objęła palcami kieliszek.
– Przywykłeś do działania, Carter. Boisz się zastoju, więc szybko podejmujesz

decyzje i nie oglądasz się za siebie. Ale pewne sprawy potrzebują czasu, by dojrzeć
i rozwinąć się. – Wzniosła w górę kieliszek i popatrzyła na opalizujący płyn. – Na
przykład wino. I głębokie związki.

– Przecież znaliśmy się na długo wcześniej – zaprotestował.
– Naprawdę uważasz, że się znaliśmy?
Dobre pytanie, pomyślał.
– No, przynajmniej do tego weekendu tak uważałem – przyznał.
Nikki potrząsnęła głową.
– Nie, znałeś tylko cząstkę mnie. Właściwie sama się do tego przyczyniłam.

Pokazywałam ci tylko to, co chciałam.

– Czyżbyś miała swoją ciemną stronę?
– Nie ciemną, po prostu inną. – Uniosła brwi. – A może nawet wiele stron.
– Dlaczego więc je ukrywałaś?
– Bo myślałam, że nie będą cię interesować – odparła, wzruszając ramionami.
– A więc byłaś wyrachowana. Grałaś przede mną jakąś rolę.
– Może... A może nie.
Carterowi coraz bardziej nie podobał się obrót, jaki przyjmowała rozmowa –

choć sam ją zaczął. Nie miał najmniejszej ochoty rozważać, jakie błędy popełnili, a
zwłaszcza jakie błędy on popełnił. Było, minęło, kropka.

background image

– Pomyśl o naszym ślubie – zaproponowała.
Carter wcale nie miał ochoty na takie wspomnienia.
– Na plaży o zachodzie słońca – ciągnęła Nikki. – Białe kwiaty, pochodnie,

naokoło nas rodzina...

– Jak to, przecież ja nie mam rodziny – przerwał. – Wychowywali mnie obcy

ludzie.

– Ale ja mam. Poznałeś moich rodziców na ślubie, pamiętasz?
– Oczywiście – potwierdził, nie patrząc jej w oczy. Tak naprawdę nawet nie

pamiętał ich twarzy.

– Cudem udało im się tam zjawić. Bilet na samolot musiał ich zrujnować.

Siostra w ogóle nie przyjechała. Było jej strasznie przykro.

– Boże, nawet nie pamiętał, że miała siostrę!
– Dlaczego wtedy nic nie powiedziałaś? Przecież mogliśmy opóźnić ślub o parę

tygodni i jakoś inaczej zorganizować ich przyjazd.

Nikki ze smutkiem pokręciła głową.
– Bałam się, że jak będziesz musiał czekać, to zmienisz zdanie i już się ze mną

nie ożenisz.

– Ach, Nikki. – Carter ze wstydem musiał przyznać, że kiedy już się raz na coś

zdecydował, nie znosił tracić czasu. Upił łyk wina i długo go smakował, w
zamyśleniu patrząc na ostatnie promienie słońca. Zachodziło równie pięknie, kiedy
brał ślub z Nikki. Spojrzał na nią. Siedziała przechylona i wpatrywała się w niego
milcząco.

A potem wyciągnęła rękę i leciutko musnęła palcami jego policzek i szczękę.
– O, tak, popełniłam błędy – powiedziała, smutno kiwając głową.
Carter przytrzymał delikatną dłoń w swojej i ucałował jej wnętrze.
– Różnisz się ode mnie tym, że to zauważasz. Szybko zmieniła temat.
– Lepiej zmyję naczynia.
– Proponuję spółkę – roześmiał się, chwytając patelnię. Chwilę się droczyli, a

potem zgodnie zeszli do kambuza. Później naturalną koleją rzeczy przenieśli się do
salonu. Tam Nikki ułożyła się na kanapce, a Carter przysiadł w przeciwległym
kącie, na innej.

Była dobrym słuchaczem i nagle poczuł, że ma ochotę opowiedzieć jej

mnóstwo rzeczy, z których nigdy nikomu się nie zwierzał. I mówił – o dzieciństwie
spędzanym w zastępczych rodzinach. Dzieciństwie smutnym, bo choć nigdy nie
znęcano się nad nim, nie wytrzymywał z jedną rodziną dłużej niż rok czy półtora.

– Pewnie dlatego lubisz wszystko robić tak szybko – zauważyła. – Boisz się, że

background image

zaraz mogą się zmienić układy.

– Możliwe. A jakie było twoje dzieciństwo?
Nikki opisała je jako typowo amerykańskie, z paradami w Dniu Niepodległości,

obozami skautowymi, szkołą, a potem uczelnią.

Myślała, że jest typowe, a tymczasem dla Cartera było czymś egzotycznym.

Chłonął jej opowieść i jednocześnie zastanawiał się, czemu wcześniej tak nie
rozmawiali. Co jeszcze stracił z ich związku?

Obserwował, jak Nikki podkreśla zdania żywą gestykulacją. Kiedy poruszała

głową, połyskiwały kolczyki. Nie malowała ust, ale jej wargi miały naturalny kolor
wnętrza muszli. Im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej zaczynał pragnąć Nikki,
a im mocniej jej pożądał, tym większy żar płonął w jej oczach.

Rozmawiając, dokończyli butelkę wina i gadali dalej. Zrobiło się późno, ale

żadne nie myślało o śnie. Carter nie przyjmował do wiadomości, że ten wieczór
mógłby się skończyć.

Jak mógł pozwolić odejść tej fascynującej kobiecie?
I dlaczego nie zauważył wcześniej, że jest tak wspaniała?
Wreszcie Nikki podniosła się z kanapki, przeciągnęła się rozkosznie i ziewnęła.

Z żalem pomyślał, że zaraz zostawi go i pójdzie spać.

– Słuchaj, a może... może zagralibyśmy w karty?
Nigdy nie graliśmy razem, prawda, Nikki?
– Nie – zawahała się, ale podeszła do szafki i pogrzebawszy w niej, wyciągnęła

pudełko z kartami. Carter odetchnął z ulgą. – Zagrasz w kierki? – zapytała,
sadowiąc się przy stoliku.

– Nie umiem.
– Może w takim razie w remika?
Jego dzieciństwo było bardziej ubogie, niż myślał. Nikki wyjęła jedną talię i

przetasowała.

– Może pokerka? – zachęciła, mrugając szelmowsko. O, to była gra, którą znał,

i to w różnych wariantach.

– Tylko w jakiego?
Nikki położyła karty przed sobą na stole i popatrzyła na niego, podparłszy

głowę rękami.

– Ja kto w jakiego? W rozbieranego!

background image

Rozdział 9


– Co takiego?
– Rozbierany poker. – Uśmiech Nikki był niemal lubieżny.
W rzeczywistości nigdy przedtem nie grała w takiego pokera. Warto było go

zaproponować, by móc ujrzeć speszoną minę Cartera. Trudno, sam ją
sprowokował. Po co dosłownie pożerał ją wzrokiem, zwłaszcza przez ostatnią
godzinę? Chyba nie myślał, że zachowa się jak mniszka.

– Słuchaj, może jednak zagramy na pieniądze? – Nerwowo zakręcił się w

miejscu. – Albo chociaż na punkty. Czekaj, wezmę zapałki. – Zerwał się
skwapliwie i zaczął przeszukiwać szuflady.

– Chodź tu, Carter, i siadaj. – Nikki kiwała na niego palcem. Im bardziej

protestował, tym czuła się śmielsza.

– To naprawdę nie jest dobry pomysł – westchnął, ale usiadł posłusznie.
– A ja myślę, że wspaniały – oznajmiła radośnie, tasując karty. Opór

mężczyzny i wizja rozgrywki pociągały ją jak zakazany owoc. Zerknęła na Cartera
spod opuszczonych rzęs. Miał tęskną, pożądliwą minę. Czy kiedykolwiek widziała
go takim? Nie, bo zawsze dostawał to, czego chciał, zanim jeszcze zdążył tego
zapragnąć.

Tym razem poczeka. Drżała z podniecenia. Och, jak miło być kobietą

wyrachowaną i rozpustną! Nie miała pojęcia, że coś podobnego tkwiło w jej
osobowości. Po prostu rwała się do rozgrywki.

– Przełóż – powiedziała do Cartera.
Przełożył.
– Naprawdę umiesz grać w pokera? – upewnił się jeszcze.
– Jasne. No, może nie mam wielkiej wprawy – poprawiła się.
– W takim razie możesz przegrać. – Nozdrza zaczęły mu drgać.
– Zależy, jaką masz definicję przegranej – rzuciła beztrosko i zaczęła rozdawać

karty. – Proponuję, żebyśmy zagrali najprostszy wariant – rozdanie, wymiana kart,
jedno otwiera, drugie zagrywa, wykładamy i okazuje się, kto daje fanta.


Po co się na to zgadzałem? Pot wystąpił Carterowi na czoło. Ciągle jeszcze się

łudził, że Nikki żartuje.

– Może ty jesteś lepszym graczem, ale ja mam na sobie więcej ubrania. To

wyrównuje nasze szanse, prawda? – zauważyła, układając karty w ręku.

background image

Carter nie mógł zebrać myśli. Bał się spojrzeć w swoje karty. Nikki poruszyła

się na kanapce.

– Napijmy się jeszcze wina, zanim zaczniemy – zaproponowała.
Niezła myśl, olśniło go nagle. Niech pije, aż padnie pod stół, i problem będzie z

głowy. Ale wcześniej musi zobaczyć ją nagą...

Boże, co się z nim dzieje! Przecież miał być lojalny wobec tamtej... jak jej tam?

Gwałtownie zerwał się od stołu.

– Zaraz otworzę butelkę – powiedział i jednym skokiem znalazł się przy

lodówce. Nalał szczodrze sobie i Nikki.

– Wznoszę toast – oznajmił, podając jej kieliszek.
– Za co?
– Za... – odchrząknął – za przyjaźń.
– Za przyjaźń – odpowiedziała jak echo Nikki. Wypili duszkiem.
Wreszcie Carter odważył się spojrzeć w karty.
– Naprawdę je tasowałaś? – mruknął. Miał trójkę dziesiątek, waleta i dwójkę.

Postanowił wymienić dwie ostatnie karty, ale nie liczył na szczęście. Nikki czekała.
To było podejrzane. Pomyślał, że trzeba szykować zegarek.

– No, wykładamy. Przegrany decyduje, jaki daje fant – powiedziała

niecierpliwie. Miała dwie pary.

Carter ze wspaniale udawaną niechętną miną wyłożył karetę, którą udało mu się

skompletować.

– Grasz dalej? – upewnił się.
– Jasne! – odpowiedziała z entuzjazmem, odpinając kolczyk i rzucając go na

stół.

Carter zgarnął fant ku sobie. Teraz jego rozdanie. Nikki patrzyła wyczekująco,

skubiąc koniuszek ucha. Nie przypuszczał, że widok ucha może być tak
podniecający.

Spojrzeli w karty. Nie lubił takiego układu. Król pik, dama pik, walet karo,

dziesiątka trefl i dwójka karo. Mógł wyjść z tego strit, ale równie dobrze i ful. A ful
jest silniejszy...

Próbował odczytać coś z twarzy Nikki, ale była pokerowo nieprzenikniona.

Znów nic nie wymieniała. To go już zaczęło denerwować. Wreszcie dobrał swoje
karty i pchnął kolczyk na środek stołu.

– Duży strit – ogłosił.
– Dwie pary – powiedziała, zagryzając dolną wargę.
– Zwariowałaś? – ofuknął ją. – Chyba wiesz, ile to jest warte?

background image

– Fakt, sama jestem sobie winna – przyznała pokornie i pozbyła się drugiego

kolczyka.

Grali dalej. Wkrótce Carter miał w swojej kolekcji łańcuszek na szyję i

espadrila. Nigdy tak mu się nie szczęściło w kartach – choć w gruncie rzeczy nie
był pewien, czy ma nazywać to szczęściem.

A jednak ręce mu się trzęsły, kiedy po raz kolejny rozdawał karty. Dla

uspokojenia pociągał wina. Nikki też sobie nie żałowała. W pewnym momencie
popatrzyli na siebie znad kieliszków. Miała jasne, wszystkowiedzące spojrzenie.
Wcale nie była pijana i musiała dokładnie wiedzieć, co robi.

Dlaczego jej na to pozwalał?
Bohatersko postanowił, że zostawi wszystko w rękach losu i nie będzie nic

dobierał.

Los dał mu fula.
Los dał Nikki trójkę.
Carter dorzucił drugi but do swoich zdobyczy. Bez obawy dokończył wino.

Czuł się ożywiony, serce mu waliło, a myśli w pośpiechu przelatywały przez
głowę. Między udami narastało bolesne napięcie. Złoty łańcuszek na szyi był
jedyną biżuterią, jaka pozostała Nikki.

Palce Nikki pieszczotliwie objęły kieliszek. Patrzył zafascynowany, jak powoli

upiła łyk, a potem zwilżyła językiem wargi. Teraz było jej rozdanie.


Nikki czuła gorąco parzące przez skórę. Jej ciało reagowało tak, jak gdyby

mężczyzna jej dotknął.

Powietrze było wprost naładowane napięciem. Lekki nastrój, w jakim zaczynała

grę, stał się nagle poważny.

Miała wrażenie, że wszystkie odgłosy zostały nagle zwielokrotnione – jej

oddech, oddech Cartera, plaskanie kart o stolik, łomot jej serca. Gardło miała
suche, więc wypiła łyk wina, mimo napięcia delektując się jego smakiem.

W ciszy rozdawała karty. Kiedy skończyła, uniosła wzrok i napotkała

hipnotyzujące spojrzenie Cartera.

Pragnął jej, ale to już jej nie wystarczało. Musiała sprawić, by się do tego

przyznał. Przewidywała, że nie będzie to łatwe. Znając Cartera, wiedziała, że
traktuje grę jako test samokontroli – test, który dotąd zawsze zdawał celująco.

Tym bardziej choć jeden raz powinien oblać.
Tłumiąc oddech, rozłożyła karty w ręku i od razu dostrzegła, że ma fula.

Poczuła ukłucie rozczarowania. Musiałaby mieć dużo szczęścia, żeby przegrać.

background image

Carter zaledwie musnął wzrokiem karty i czekał, patrząc na nią zrezygnowany.
Niki wyłożyła fula.
Carter wyłożył karetę.
Los znów mu sprzyjał.
Nikki dotknęła złotego łańcuszka na szyi, ale uznała, że drugi raz okazja może

się nie nadarzyć i skorzystała z możliwości wyboru fantów.

Powoli wstała, skrzyżowała ramiona i uchwyciła dół koszulki, a potem jednym

płynnym, obliczonym na efekt ruchem ściągnęła ją przez głowę.

– Należy do pana – oznajmiła, powiewając nią przed nosem Cartera.
Ten nawet nie drgnął. Po prostu zamarł.
Nikki wypuściła z palców lekki ciuszek, który upadł mu na kolana. Teraz stała

przed nim, pozwalając się dokładnie obejrzeć. Wiedziała, że jest co oglądać.

– Nigdy nie nosiłaś takiej bielizny – powiedział dziwnym głosem.
Miał rację, nie nosiła. Jednak zaręczyny z ubierającą się w najdroższe ciuchy

Dee Ann Karrenbrock stały się dotkliwym ciosem w kobiecą ambicję Nikki. W
odruchu szaleństwa puściła się w rajd po najlepszych butikach i zastąpiła swoje
poczciwe bawełny bielizną tak luksusową, że aż niefunkcjonalną.

Dopiero kiedy ochłonęła, uświadomiła sobie, że i tak nikt nie będzie jej w tym

oglądał. Szybko wyperswadowała sobie, że nie w tym rzecz. Po prostu odczuła
nagłą potrzebę utwierdzenia się, że jest atrakcyjną, zmysłową kobietą, choćby
nawet Carter tego nie zauważał.

Ale już pracowała nad tym. Wciągnęła głęboko powietrze, aż jej piersi

zafalowały pod stanikiem z brzoskwiniowej koronki, który był bezczelnie, obłędnie
i rozkosznie drogi. Sądząc z pożądania, jakim płonęły orzechowe oczy Cartera, był
absolutnie wart swojej ceny.

Nikki, uspokojona, rozparła się malowniczo na kanapce z kieliszkiem w ręku.

Napawała się świadomością, że mężczyzna śledzi każdy jej ruch.

– Rozdajesz – powiedziała, podciągając nogi i siadając po turecku.
Carter w milczeniu zgarnął karty, potasował je sprawnie i rozdał. Za każdym

razem, kiedy karta uderzała o stół, oddech Nikki przyspieszał. Strumień powietrza
z wentylatora chłodził jej rozpaloną skórę.

Jak on może to wytrzymać? A może nie pragnie jej tak szaleńczo jak ona jego?
Zmuszając się do powolnych, obojętnych ruchów, niedbale zgarnęła karty.

Zerkając na Cartera, próbowała odczytać jego minę, zanim zajrzała, co sama ma w
ręku. Nie dowiedziała się jednak niczego poza tym, że nadal jest mistrzem
samokontroli i trzyma się w garści. No, może w trochę drżącej garści...

background image

Uśmiechnęła się, kiedy sięgnął po wino. Na razie trzymała karty nisko, by mógł
bez przeszkód podziwiać jej piersi pod brzoskwiniową koronką, która odsłaniała
akurat tyle, by wzmagać pożądanie i obiecywać spełnienie.

A potem obejrzała swoje karty. Miała karetę króli i przeczuwała klęskę. Carter

musiałby mieć pokera. Wyłożyła karty, usiłując ukryć rozczarowanie.

Carter miał tylko strita. Nikki poczuła, że stanik ją ciśnie. Oczekiwanie i

powolne rozbieranie się sprawiło, że miała jak nigdy zmysłową świadomość swego
ciała. Teraz chciało się wyzwolić z wszelkich więzów ubrania.

Palce mężczyzny musnęły koszulkę i Nikki z rezygnacją pomyślała, że będzie

zapewne musiała ją nałożyć.

A jednak odsunął ją tylko, chwycił jeden z kolczyków i podał jej.
Pytająco uniosła brew.
– Twoje nagie ucho jest nieprzyzwoite – powiedział zmysłowym głosem.
Z uśmiechem przypięła kolczyk. Gra stawała się coraz bardziej interesująca.
Już dawno zapadły ciemności, ale oni trwali, pochyleni nad stołem w ciepłym

kręgu światła lampki. Nikki znów miała fula i ponuro myślała, że odzyska drugi
kolczyk.

– Kareta z asów – oznajmił tymczasem Carter. Odetchnęła i zaczęła od

niechcenia bawić się złotym łańcuszkiem, tak że dziwnym trafem co chwila zsuwał
się do rowka między piersiami.

Carter odchylił się na oparcie i śledził złote lśnienia spod ciężkich,

przymkniętych powiek. Wstrzymał oddech, kiedy rozchyliła łokcie i sięgnęła na tył
szyi, ku zapięciu łańcuszka, i odruchowo wypuścił powietrze, kiedy
znieruchomiała, a potem przeciągnęła się jak leniwa kocica.

Jego oczy rozszerzyły się, gdy zobaczył, że Nikki wstaje. Teraz jej palce

zsunęły się niżej i zaczęły igrać od niechcenia ze sznureczkami u spodenek.

Oddech mężczyzny stał się urywany i głośny.
Nikki postąpiła krok ku Carterowi, potem drugi, aż wreszcie zdecydowanym

gestem szarpnęła zapięcie stanika z przodu.

Ręce Cartera, które trzymał ciasno u boków, zacisnęły się w pięści. Stanik

rozchylił się lekko w rękach Nikki, ale ciągle go przytrzymywała, patrząc na
partnera wyzywająco.

Podejrzanie napięte spodenki i rozchylone wargi Cartera powiedziały jej, że ma

całkowitą władzę nad tym mężczyzną. Po raz pierwszy czuła, że jego uwaga skupia
się wyłącznie na niej, jakby świat wokół nie istniał. A zwłaszcza Belden Industries
i Dee Ann Karrenbrock.

background image

Uczciła swoje zwycięstwo, nagle opuszczając ramiona i pozwalając

koronkowym ramiączkom powoli obsunąć się do łokci. Było to mistrzowskie
posunięcie, bo miseczki nadal tkwiły na piersiach. Tak wyczekiwała reakcji
Cartera, że zdumiał ją własny dreszcz podniecenia, przeszywający ciało.

Carter nigdy nie patrzył na nią tak jak teraz – jak kochanek najbardziej

spragniony miłości. A Nikki nigdy przedtem nie zdobyłaby się, by tak go kusić,
demonstrując swoją zmysłowość.

Ich spojrzenia spotkały się i dostrzegła w jego oczach wyzwanie. Czy myśli, że

ona się nie ośmieli?

Triumfalnie uniosła podbródek i otworzywszy stanik tak, jakby otwierała serce,

odsłoniła piersi...

Carter wciągnął powietrze przez rozchylone wargi.
– Wyglądasz jak pogańska bogini – powiedział ochrypłym głosem.
– Poczekaj, jeszcze nie widziałeś mojej świątyni – mruknęła i cisnąwszy

niedbałym ruchem stanik na stos rzeczy, usiadła przy stole gotowa do dalszej
rozgrywki.

– Ja... nie pamiętam, czyje teraz rozdanie – wykrztusił Carter.
– Moje – stwierdziła pogańska bogini.
Ucieszyło go to, bo bał się, że karty rozsypią mu się w rękach. Zawsze wiedział,

że Nikki jest atrakcyjna, ale była jednak ogromna różnica pomiędzy kobietą
atrakcyjną a tą zmysłową pięknością, która siedziała naprzeciwko, żonglując
kartami jak stary szuler.

Gdzie zdążyła nabyć takiej piekielnej pewności siebie? – zastanawiał się,

dręczony zazdrością. Wiedziała, jak go podniecić do nieznośnego pożądania,
wobec którego na nic nie zdała się jego słynna samokontrola. Gra stała się
pojedynkiem woli i był coraz mniej pewien wygranej.

Nikki rozdawała energicznie. Złote lśnienie łańcuszka przyciągnęło jego uwagę.

Najchętniej omotałby ją całą złotymi łańcuchami, pod warunkiem, że będzie naga.

Przez dłuższy czas grali o kolczyk ze zmiennym szczęściem, aż wreszcie Carter

nieodwołalnie odegrał go od Nikki. A potem w kolejnej rozgrywce rozłożył przed
nią na stole pokera.

Nikki wstała. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i ponieść do kabiny sypialnej, ale

powstrzymał go wyraz determinacji w jej oczach. Chciała od niego czegoś więcej
niż tylko nostalgicznego powrotu do wspólnego łóżka.

Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić, ale gotów był dać jej wszystko, czego

oczekiwała. Wszystko, byle rozładować to nieznośne napięcie.

background image

Jej palce szybkimi ruchami rozplątywały sznureczki ze złotymi końcami.

Jednym szarpnięciem rozluźniła troczki i białe spodenki opadły na ziemię,
odsłaniając satynowe, skąpe figi.

Carterowi wyrwał się z gardła dziki, niekontrolowany pomruk. Przyjęła go z

satysfakcją. Ruchem zawodowej striptizerki wystąpiła ze spodenek, zaczepiła je
palcami nogi i podsunęła pod nos wygrywającemu.

Carter odrzucił spodenki na stół, a potem ujął jej łydkę w dłonie i przytrzymał,

gdy usiłowała cofnąć nogę. Zachwiała się, tracąc równowagę, i opadła na kanapkę.

Pocałował wewnętrzny łuk jej stopy, miło zaskoczony podnieconym

westchnieniem Nikki. Potem zaczął sunąć wzdłuż łydki, składając pocałunek za
pocałunkiem, dokąd tylko mógł sięgnąć. Kiedy dotarł po kolano, wychylił się do
przodu i przyciągnął ją mocniej. Szarpnęła się i spojrzała na niego czujnie.

– Powiedz, że mnie chcesz – zażądała.
– Chcecie.
– Na pewno?
– Chcę cię – powtórzył dobitniej.
– Spróbuj jeszcze raz. Teraz dopiero zrozumiał.
– Chcę ciebie. Tylko ciebie, Nikki.
– O, tak.
Już była w jego ramionach i już całowała go z dziką namiętnością. Zanurzył

palce jednej ręki w jej włosy, a drugą wsunął pod pośladki. Zdecydowanym
ruchem uniósł Nikki i posadził ją sobie na kolanach, przyciągnąwszy tak, że nie
miała już wątpliwości co do jego zamiarów.

Krew szumiała mu w uszach, aż wydawało się, że zaraz eksploduje. Serce

łomotało, a kiedy całował wygiętą w łuk szyję Nikki, poczuł, jak tętno pulsuje jej
tak samo gwałtownie.

– Nikki... musimy...
Jęknęła gardłowo i odwróciła się, by drżącą ręką poradzić sobie z suwakiem

jego szortów.

Zakrztusił się z wrażenia, a Nikki zachichotała.
I właśnie wtedy odezwał się sygnał wywoławczy radionadajnika, który Nikki

przyniosła ze sobą wcześniej do kabiny.

– Poczekaj, dokończysz później. – Poklepała go po ramieniu i sięgnęła do

pokrętła.

– Carter? – zachrypiał szumiący zakłóceniami głośnik.
– To chyba Julian – szepnęła i przylgnęła do niego znów. Miękki dotyk jej

background image

piersi sprawił, że gotów był na nowo zapomnieć o całym świecie.

Naglący trzask spowodował, że wyprostowała się i zaklęła pod nosem.
– Niiikkii.... – zatrzeszczało.
Wdusiła przycisk i warknęła do mikrofonu:
– Co jest?
– Obudziłem cię? – zdziwił się Julian. – Dopiero dziesiąta. Myślałem, że

jeszcze nie śpisz. .

– Dobrze, mów, co się dzieje – westchnęła.
– Jest tam Carter?
Carter odruchowo zapiął szorty. Nikki pełnym rezygnacji gestem wręczyła mu

mikrofon.

– Jestem, Julian.
– Przykro, że muszę cię niepokoić – Carter przysiągłby, że Julianowi wcale nie

jest przykro – ale Saunders właśnie wrócił z biura. Dziś po południu posłaniec
doręczył paczkę od Dee Ann.

– Bomba?
– Nie tyka.
– Otworzyliście ją?
– Saunders ostrzegł mnie, że prawo federalne zabrania otwierania poczty

przeznaczonej dla innej osoby.

– Daj mi spokój z Squndersem – burknął Carter.
– Zapamiętam ci to, Carter – włączył się Saunders. – Czy mamy twoje

pozwolenie na otwarcie przesyłki?

Wyraźnie myśleli, że ta cholerna paczka jest ważna.
– Okay, otwierajcie.
W eterze zapadła cisza. Carter nie patrzył na Nikki. Spojrzał dopiero, kiedy

usłyszał szelest. Ubierała się. Czuł się jak idiota.

– Carter? – Saunders był już przy mikrofonie. Wiesz, to jest chyba pierścionek

zaręczynowy.

Poczuł niemal namacalnie, jak ogromny ciężar spada mu z serca. Tym razem

śmiało spojrzał na Nikki i zobaczył, że ma na sobie jego koszulę.

– Tylko że... – ciągnął z wahaniem Saunders – diament został wyjęty. Przykro

mi.

Uznał, że jeśli może się wreszcie uwolnić z tego bagienka, nie będzie to cena

zbyt wygórowana.

– Napisała coś?

background image

– Tak, jest kartka.
– Czytaj.
– Na pewno? – Saunders wyraźnie czuł się bardzo niezręcznie.
– Czytaj!
Cisza. Co tam było aż tak strasznego? Czyżby Dee Ann posunęła się do gróźb?

Teraz rozległ się głos Juliana.

– Oto wiadomość: „Carter, zamiast wnosić oskarżenie o niedotrzymanie

obietnicy małżeństwa, zatrzymuję diament jako gwarancję dostatniej przyszłości”.

– Boże, żeby tylko nie wniosła tego do sądu, bo go zniszczy – w tle słychać

było lament Saundersa.

– Dziwne, że ta „dostatnia przyszłość” jest napisana dużymi literami. Nie wiesz

czasem dlaczego? – dopytywał się Julian.

Carter napotkał spojrzenie Nikki. Wzruszyła ramionami i odwróciła się od

niego.

– Nie odchodź, Nikki.
– Jestem zmęczona.
– Jeszcze parę minut temu nie byłaś.
– Właśnie dlatego, że to było parę minut temu.
– Chodź do mnie.
Zawahała się, ale zbliżyła się z ociąganiem. Kiedy tylko znalazła się w jego

zasięgu, błyskawicznie zdarł z niej koszulę.

– No, tak już lepiej. Lubię złoto na twojej skórze.
– Carter? Jak myślisz, o co jej chodziło z tą przyszłością? – denerwował się

Julian.

Carter jedną ręką przyciągnął Nikki do siebie, a drugą ujął mikrofon.
– Nie wiem. I nie mam zamiaru dzisiaj się nad tym zastanawiać – oznajmił.
– Ale musimy coś wiedzieć na jutro – zaprotestował Julian.
– Najlepiej będzie, jeśli pójdziecie teraz grzecznie do łóżek – doradził, wodząc

opuszkami palców po gładkiej kobiecej skórze. – Ja w każdym razie tak zrobię.

background image

Rozdział 10


Wygrała. Naprawdę wygrała. Jeszcze nie mogła w to uwierzyć, ale Carter

zdecydowanym ruchem wyłączył radio.

– Widzisz? Czasami wyłączniki mogą się przydać – powiedział, biorąc ją w

ramiona i pochylając ku niej głowę.

– Teraz przychodzę do ciebie jako mężczyzna wolny.
Zanim zaczął całować, Nikki zapytała:
– Naprawdę nie interesuje cię, co Dee Ann miała na myśli?
– Nie. – Jednym ruchem uniósł ją do góry. – I ciebie też zaraz przestanie to

interesować.

Rzeczywiście, zdążyła zapomnieć o wszystkim, gdy niósł ją do kajuty

sypialnej. Tam położył ją na łóżku i obsypał pocałunkami, nie szczędząc ich
zwłaszcza płatkom uszu.

– Masz cholernie seksowne uszy – szepnął. – Teraz to widzę, bo ścięłaś włosy.
Po chwili poczuła ciepło jego dłoni, przesuwającej się po udzie, ku

koronkowemu brzegowi majteczek.

– Czy nie są za ciasne?
– O, tak, bardzo – zamruczała.
– W takim razie uwolnię cię – oznajmił i natychmiast zaczął je ściągać.
– A twoje? Nie jest ci niewygodnie? – nie pozostała dłużna.
– O, tak, tak.
Oparła się na łokciu i z rozbawieniem patrzyła, jak szarpie się z opornym

suwakiem szortów. Ale już po chwili stanął przed nią, dumny i męski. Otworzyła
ramiona i rzuci} się w nie, by całować – najpierw usta, potem uszy, wreszcie jego
wargi zsunęły się ku napiętym sutkom. Z początku całował czule i delikatnie,
potem mocniej, natarczywiej, czym doprowadził ją do szaleństwa.

– Carter – wymówiła to imię głosem nabrzmiałym od pożądania i tęsknoty, nie

spełnionych od dawna, a rozbudzonych tego wieczoru. Z głębokim westchnieniem
objęła mężczyznę nogami.

– Chodź!
Carter ani na chwilę nie przestał patrzeć jej prosto w oczy.
Nikki dostrzegła w jego spojrzeniu wszystko, czego oczekiwała – pragnienie,

oddanie, siłę, pasję i coś jeszcze... lęk. Lęk?!

– Co się stało? – Zdziwiła się, że tak szybko był w stanie przejść od

background image

zmysłowego podniecenia do niepokoju.

– Ja... my... ty nie... – jąkał się bezradnie.
Najwyraźniej był zdenerwowany jeszcze bardziej niż ona. Nikki wysunęła się z

jego ramion.

– Niczego nie założyłem – wydukał wreszcie.
– Wiem. – Wbiła mu paznokcie w pośladki.
– A ty się zabezpieczyłaś? – nalegał. Dawno jej tak nie zirytował.
– Jasne, że nie – warknęła. Co się z nim, u licha, działo?
– Apteczka jest w kambuzie, jak zwykle? – upewnił się, ocierając pot z czoła.
– Tak. Źle się czujesz? – Wyglądał kiepsko, zupełnie jakby za chwilę miał

dostać zawału. Chyba dostarczyła mu ostatnio za dużo atrakcji. Poszła za nim, a
gdy zajrzała do kambuza, zobaczyła, jak niecierpliwie otwiera apteczkę i wyrzuca
jej zawartość na stolik.

– Skompletowałem ten zestaw na różne okoliczności – wyjaśnił, widząc, że mu

się przygląda.

– A jakie są teraz okoliczności?
– Seksualne! – wykrzyknął, triumfalnie unosząc w palcach mały pakiecik.
– Teraz będzie w porządku?
– Dopiero za chwilę – mruknął, obejmując ją i popychając niecierpliwie ku

kabinie. Nikki rzuciła się na łóżko. W chwilę później dołączył do niej.

– No, na czym to skończyliśmy? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
– Jeśli dobrze pamiętam, to na tym. – Znów oplotła go nogami.
– Słusznie, proszę pani. A zatem do dzieła!
Oboje jak na komendę wciągnęli głęboko powietrze. A potem zapomnieli o

całym świecie.

Byli zbyt niecierpliwi i spragnieni, by wytrwać długo w pieszczotach. Po chwili

Nikki zsunęła ręce po plecach Cartera. Nie spodziewała się po nim aż takiej
gwałtowności, ale sama odpowiedziała równie wybuchowo. Carter pieszczotliwie
zburzył jej włosy.

– Chciałem tego za wszelką cenę. I marzyłem, że ty będziesz pragnąć mnie

równie szaleńczo – powiedział gardłowym szeptem.

Nikki, rozkosznie wyczerpana, przeciągnęła się i ziewnęła mimowolnie.
– I udało ci się doskonale.

Carter leniwie przewrócił się na bok.
– Nikki? Która godzina?

background image

– Czas na miłość.
– Aa... ja nie... co robisz?
– Co za interesujący obszar!
– Ejże, kotku, mam łaskotki!
– Mmm... A tutaj też?
– Posłuchaj, maleńka, doceniam twoje. , i zapał... ale chyba nic już z tego...

Nikki!

– Mmm...
starania.
– Już dzień – powiedziała Nikki, oślepiona ostrym blaskiem słońca. Nie

potrafiła jednak ocenić, która może być godzina.

– Wiem. – Głos Cartera brzmiał beztrosko.
Leżała na plecach. Carter obok, w tej samej pozycji. Żadne z nich nie drgnęło.
– Jesteś głodny?
– O, tak, ale pożądam jedzenia.
– Tylko jedzenia...
– Nie można żyć samą miłością.
– W każdym razie próbowaliśmy – zachichotała, a potem przeciągnęła się i

syknęła boleśnie. – Czuję każdy mięsień.

Roześmiali się i objęli, szczęśliwi.
– Carter?
– Ciicho. Chce mi się spać.
– Ale jest poniedziałek rano! A może nawet południe.
– I co z tego?
Musiała mu wszystko przypomnieć, choć najchętniej o niczym by nie

wspominała.

– Akcje. Belden Industries. Przejęcie. Julian, Saunders, Bob.
– Bob jest w porządku. Wyrabia się.
– Jeśli się z nimi nie skontaktujemy, podpłyną do nas i nakryją nas w łóżku.
– Znajdziemy jakieś prześcieradło.
– Carter! – Nikki usiadła wyprostowana i szarpnęła go za ramię.
– Okay, okay – burknął i podniósł się. – Gdzie jest mój zegarek?
– Pewnie na stoliku w jadalni – odparła Nikki, z obawą zerkając na zegar

kapitański. – Rany boskie, już kwadrans po dziesiątej!

Giełda działała od dobrych paru godzin. Julian i Saunders musieli być na

pełnych obrotach. Nikki wstrzymała oddech, gdyż przez chwilę zdawało jej się, że

background image

słyszy odgłos silnika ich łodzi.

Carter ją znienawidzi, jeśli straci Belden Industries na rzecz klanu

Karrenbrocków. Boże, co jej wpadło do głowy z tą rozbieranką?

– Powiadasz, że jest kwadrans po dziesiątej? – upewnił się. Zerknęła na niego z

obawą, oczekując najgorszego.

– W takim razie czas na kawę. – Przeciągnął się leniwie i wstał. – Zrobię, nie

trudź się – dodał z uśmiechem.

Nikki ogarnęła fala ciepłego wzruszenia, niosąca odprężenie napiętemu ciału.

Nigdy przedtem Carter nie mówił do niej w ten sposób. Nigdy. Nikki nie zdawała
sobie sprawy, że może jeszcze bardziej się w nim zakochać, ale taka była prawda,
cudowna prawda, którą się delektowała.

– Spokojnie, Saunders, nie krzycz tak. – Carter odruchowo ściszył radio. Nikki

wyszła do sterówki. Po chwili wyłoniła się stamtąd, niosąc talerz jajecznicy z
pomidorami, który postawiła przed nim.

– Aż tak źle? – zapytała z troską, przysiadając się do niego.
Carter łakomie przełknął pierwszy kęs i popił kawą.
– Nie mogą kupić żadnych akcji. Karrenbrock przestał się ukrywać i złożył

otwartą ofertę. Julian nie może się opędzić przed dziennikarzami.

– Przykro mi, Carter.
– Nie przejmuj się. – Z uśmiechem przyciągnął ją do siebie.
– Co masz zamiar teraz zrobić?
– Jak to co? – Popatrzył na nią łobuzersko. – Zjeść jajka, dopić kawę, a potem

popatrzeć na fale i zastanowić się spokojnie nad sytuacją.

– Mogłabym zastanowić się z tobą?
– Jasne, potrzebny mi ktoś zdolny do trzeźwych sądów. Saunders daje się

ponosić nerwom. – Carter nadział na widelec ćwiartkę pomidora. – Wolałbym
porozmawiać z Julianem.

Nikki pokręciła gałką regulując głośność.
– ... i co mamy robić? – napłynęło z eteru.
– Saunders, chcemy porozmawiać z Julianem – powiedziała z naciskiem.
– To niemożliwe. Ciągle rozsnuwa zasłonę dymną przed dziennikarzami.
– A co z Bobem? – wtrącił Carter. – Może on jest zdolny do myślenia?
– Wątpię. – Nikki pokręciła głową. – Jest zbyt nerwowy, w trudnej sytuacji

traci głowę.

– Niedobrze. – Carter zdecydowanym ruchem przejął od niej mikrofon. –

Saunders, słuchaj, podsumuj wszystkie udziały, którymi mogę dysponować, i podaj

background image

mi tę magiczną liczbę, dobra?

– Tak jest, szefie, już się za to zabieramy. – W głosie Saundersa wyraźnie

brzmiała ulga.

Carter uśmiechnął się i z apetytem dokończył jajecznicę.
– Ty już wiesz, ilu udziałów potrzebujesz, prawda? Nie musisz czekać na dane

Saundersa – domyśliła się Nikki.

– Kilka setek. Najważniejsze, że facet ma coś konkretnego do roboty.
– W porządku. – Wstała od stołu. – Zmyję naczynia, a potem podniesiemy

kotwicę.

Carter spoważniał i przytrzymał jej rękę.
– Poczekaj chwilę. Ciekaw jestem, co o tym wszystkim myślisz. Teraz wiemy

już na pewno, że Karrenbrock chce przejąć moją spółkę. Pierwsze ruchy wykonał,
zanim jeszcze poślubiłem jego córkę, którą podobno bardzo kocha. Dlaczego to
robił, narażając jej szczęście? Nikki wzruszyła ramionami.

– Najpierw twierdziłeś, że chciał jej dać twoją firmę w prezencie ślubnym.

Teraz oczywiście żąda krwi i zrobi wszystko, żeby cię pogrążyć.

Carter zapatrzył się w horyzont, bezwiednie bębniąc palcami w kubek z kawą.
– Zmieniłem zdanie co do prezentu ślubnego. Teraz martwię się tylko, żeby

utrzymać pakiet kontrolny. Swoją drogą, jeśli Karrenbrock chciał sprawdzić, czy
mam kontrolę nad firmą, już dawno mógł to zrobić swoimi sposobami. Nie musiał
wykupywać moich akcji.

– Może chciał zapewnić sobie głos w radzie nadzorczej Belden? – podsunęła. –

W końcu miałeś zostać członkiem rodziny, a on myślał o przyszłości, może nawet
o wnukach. Zawsze zwykł trzymać rękę na pulsie.

– Uhm. Z tym że jest różnica pomiędzy zasiadaniem w radzie a

przewodniczeniem jej. Dopiero to dałoby mu pełną kontrolę. Tylko po co? – Carter
znów zapatrzył się w fale. – Przecież ten facet ma własną, wielką korporację. Po co
miałby jeszcze tracić czas na angażowanie się w interesy mojej grupy?

– Mogłaby to za niego robić Dee Ann.
Carter z rozmachem odstawił żółty kubek i odwrócił się do Nikki.
– Dee Ann należy do kobiet, które pragną jedynie, by mężczyzna

zagwarantował im już w kontrakcie ślubnym dostatnią przyszłość. I gotów byłem
to zrobić, rozumiesz? Wiem, co o tym sądzisz, ale nie wszystkie kobiety są takie
jak ty.

Nikki już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale nagle je zamknęła. W tym

samym momencie Carter uderzył się w czoło, jakby przyszła mu do głowy jakaś

background image

myśl.

– Dostatnia Przyszłość! – wykrzyknęli razem.
Carter natychmiast złapał mikrofon i włączył wywołanie.
– Czy też myślisz, że Dostatnia Przyszłość może być nazwą firmy? – zapytała

Nikki.

Przytaknął. Widział błysk podniecenia w jej oczach i wiedział, że sam wygląda

podobnie. Znów, tak jak dawniej, poczuł głęboką więź z tą kobietą.

– Julian? Saunders? Bob? Zgłoście się! – nawoływał niecierpliwie.
– Jestem, stary – odezwał się Julian. – To nieładnie zostawiać swoich

współpracowników na pastwę drapieżników, a samemu wylegiwać się na
pokładzie.

– Tak bardzo źle?
– Kosztownie.
Carter zaklął pod nosem.
– Zwiększyłem ofertę wykupu na pięć dolców od akcji.
– Pięć dolców! – Carter złapał się za głowę.
– Nie możemy pozwolić, żeby Karrenbrock sprzątnął nam jakiekolwiek akcje

sprzed nosa.

Carter nerwowo pocierał sobie palcami skronie. Nikki trąciła go w łokieć.
– Ach, właśnie – przypomniał sobie. – Julian, poszukaj firmy zwanej Dostatnia

Przyszłość. Zobacz, jaką mają ofertę, a Bob niech sprawdzi, co robią na rynku.

Julian mruczał coś, najwidoczniej stukając w komputer, aż wreszcie oświadczył

z nutką podziwu w głosie:

– Zwracam honor, Carter. Nie straciłeś nosa. Mam tę firmę i jest cholernie

podejrzana.

Popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Carter zaczął ją całować.
Nikki była zaskoczona, ale oddała pocałunek. Przypomniała sobie podobne

momenty. Carter kochał wyzwania. I tak się właśnie zaczynało – całował ją, gdy
rozpierało go podniecenie grą w interesach. Niestety, te porywy uczucia trwały
krótko, i dawno przestała już się łudzić, że oznaczają coś trwalszego.

Zapomniała o zebranych talerzach. Wysunęły się z jej rąk i rozsypały po

pokładzie. Na szczęście były plastykowe. Carter przerwał pocałunek i uprzejmie je
pozbierał.

– Teraz, kiedy sprawa się wyjaśniła, możemy porozmawiać o nas. – Spojrzał na

nią wymownie i przyciągnął do siebie.

Serce Nikki zadrżało, ale wewnętrzny głos ostrzegał ją, że nie ma na co liczyć,

background image

bo i tak za chwilę Belden Industries znów znajdzie się na pierwszym miejscu. No,
uśmiechnęła się do siebie, może z wyjątkiem ostatniej nocy, kiedy to niewątpliwie
ona była, choć raz, ważniejsza niż firma.

Później podzielili się rolami. Nikki przygotowała łódź, a Carter konferował

przez radio w sterówce. Ponieważ wścibscy dziennikarze nie zdołali na razie
dotrzeć do domku plażowego, który stał się sztabem całej akcji, Julian uważał, że
Nikki i Carter powinni przypłynąć jak najszybciej na naradę w sprawie
ostatecznych decyzji.

Nikki zjawiła się z ostatnią butelką lemoniady dla Cartera, w samą porę, by

wysłuchać najświeższego komunikatu Saundersa.

– Spółka Dostatnia Przyszłość weszła na giełdę w zeszłym tygodniu. Już

wypuściła akcje – oznajmił z przejęciem.

– Ciekawe czyje – mruknęła do siebie Nikki.
– Cicho! – syknął Carter, w pośpiechu notując coś na kartce. Odezwał się

Julian.

– Podano tylko nazwisko prezesa, żadnych innych. Nie zgadniecie kto to.
– Victor Karrenbrock – powiedział Carter.
– Błąd.
– W takim razie kto? – Carter wyprostował się i nerwowo zabębnił palcami po

stole. – No, kto, mów!

– Dee Ann Karrenbrock.
Nikki jeszcze nigdy nie widziała Cartera w stanie takiego kompletnego

osłupienia. Teraz miała okazję. Najwyraźniej w ogóle nie przyszło mu do głowy, że
narzeczona mogłaby prowadzić wobec niego podwójną grę. Stanowczo był zbyt
łatwowierny, zwłaszcza w stosunku do kobiet. Nie potrafił spojrzeć głębiej, wyjść
poza to, co oczywiste, co zewnętrzne. To stwierdzenie odnosiło się także do niej.
Na Julianie również sienie poznał. Myśląc o tym wszystkim, Nikki doznała
olśnienia. Carter ufał ludziom ze swojego otoczenia, gdyż sam ich nie oszukiwał i
zawsze był sobą. W interesach obowiązują zupełnie inne reguły gry. Carter był
stanowczo zbyt prostolinijny. Znów skupiła się na rozmowie.

– Kupuje twoje akcje całymi pakietami – informował Julian. – Dostatnia

Przyszłość już przebiła twoją pięciodolarową ofertę.

– Zwiększ jeszcze o pięć. Nikki zaczęła się niepokoić.
– Hej, Carter, jako twój doradca finansowy muszę...
– Zdobędę pieniądze.
Ciekawe skąd, pomyślała Nikki i wyciągnęła rękę po mikrofon. Carter będzie

background image

potrzebował funduszy i musi mu to załatwić.

– Julian, daj mi Boba. Chcę z nim pogadać.
– Problem w tym, że nie wiemy, gdzie jest. Oboje wymienili spojrzenia.
– Jesteście tam sami?
– Na to wygląda.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo zmęczony głos miał Julian.
– Carter, nie mogę tu sterczeć bezczynnie. Oni mnie potrzebują.
– W porządku. Zaraz podnosimy kotwicę.

Zanim zacumowali „Pszczółkę” w porcie, Victor Karrenbrock zdążył już

przerzucić większość swoich udziałów w Belden Industries do Dostatniej
Przyszłości.

Nikki była zaskoczona, że Carter nie zszedł z łodzi, dopóki nie zrobili pełnego

klaru na pokładzie. Spodziewała się, że zeskoczy, zanim jeszcze dobiją, i puści się
pędem do zaimprowizowanej kwatery głównej. Ten „nowy” Carter zadziwiał ją
coraz bardziej.

Słońce niemiłosiernie paliło im plecy; gdy obładowani teczkami, papierami i

sprzętem z łodzi szli w kierunku domku. Jak większość nadbrzeżnych budowli,
wzniesiono go na palach. Carter wszedł bez pukania.

Julian rozmawiał przez telefon. Oczy miał przymknięte, a nogi oparte o biurko.

Nosił to samo ubranie co na pokładzie „Pszczółki”, teraz wymięte i nieświeże.
Julian nie ogolony przy pracy – to było nie do pomyślenia! Nikki nawet czasami
zastanawiała się, czy w ogóle rośnie mu zarost. Saunders, zatykając ucho,
rozmawiał przez drugi telefon. Jemu również przydałoby się golenie. Jeśli jednak
cień zarostu nadawał gładkiej zwykle twarzy Juliana interesujący, nieco tajemniczy
wyraz, Saunders wyglądał po prostu niechlujnie.

– Uszy do góry, chłopcy – powiedział od progu Carter. – Przybyły posiłki.
Żaden nawet nie odwrócił głowy. Dopiero po chwili Julian odłożył słuchawkę.
– Gratulacje – powiedział do swego szefa. – Masz najbardziej gorącą ofertę na

Wall Street.

– Ile z tego jest moje?
– O osiemset akcji więcej niż miałeś dziś rano.
– Tylko tyle? – Carter zaczął krążyć jak zwierzę w klatce. – Zaoferuj jeszcze o

trzy dolary więcej.

– Carter! – Nikki sięgnęła po słuchawkę. Musiała koniecznie porozmawiać z

Bobem, żeby zdobyć pieniądze.

background image

– Za późno. – Julian przetarł zmęczone oczy. – Sam już dawałem o pięć więcej.
– Julian! – syknęła.
– Nikki, już niewiele zostało do wykupienia – pocieszył ją.
Carter usiadł na sofie tak gwałtownie, że nieszczęsny mebel zatrzeszczał.
– W porządku – powiedział cicho. – Jeśli będę musiał, sprzedam swoje

mieszkanie. – Jego opalona cera przybrała teraz odcień popiołu.

Nikki pytająco spojrzała na Juliana. Zrozumiał momentalnie.
– Niestety, nie widzę nikogo, kto miałby dosyć forsy, by przebić Karrenbrocka

w naszym imieniu – oznajmił z posępną miną.

– Bob jest w biurze? – zapytała, sięgając po telefon.
– Bob się nie pokazał. Nie wiemy, gdzie jest.
– Dziwne – odezwał się z sofy Carter. – W takiej sytuacji ja na jego miejscu

tkwiłbym tu ofiarnie razem z wami.

– Może jest chory – zasugerowała.
– Zbyt chory, żeby zadzwonić i zawiadomić o tym? Coś tu jest nie tak. – Carter

zmarszczył brwi.

– Carter, czy nie masz teraz większych problemów? – spytał z

niezadowoleniem Julian.

– Niech to szlag!
Wszyscy spojrzeli na Saundersa, który z trzaskiem odłożył telefon na biurko.
– Właśnie ktoś mi sprzątnął sprzed nosa osiemnaście setek udziałów.

Osiemnaście setek! – jęknął. – Tak duży pakiet ma jeszcze tylko jakiś Robert
Smith. Macie pojęcie, ilu Robertów Smithów jest na obszarze od Galveston do
Houston?

Odpowiedziała mu ponura cisza.
– Powiedz, jak bardzo jest źle? – zapytał spokojnie Carter.
– Nie da się ukryć, że Karrenbrock posiada teraz większą część twojej spółki.

Nadal jednak twoje udziały plus nasze, plus udziały pracowników zapewniają ci
kontrolę. Nie masz jednak pięćdziesięciu procent.

– Ile mają pracownicy?
– Mniej niż jeden procent – odparła Nikki. To była jej specjalność.
Carter wstał z kanapy i wyprostował się na całą wysokość.
– Saunders, staraj się dalej kupować, co się da. Za każdą cenę. I znajdź Roberta

Smitha. Ty, Julian, obdzwonisz razem ze mną wszystkich pracowników, którzy
mają akcje Belden. Musimy zyskać pewność, że będą głosować za mną albo
zgodzą się odprzedać mi akcje. Nikki, ty wykombinuj fundusze.

background image

Po kilku godzinach Saunders z zapuchniętymi z niewyspania oczami zwalił się

na tapczan w drugim pokoju, a Julian zasnął na siedząco, na kanapie, z telefonem w
ręku.

Nikki i Carter pracowali jeszcze długo w nocy. Carter sam dzwonił do

pracowników. Niestety, połowa z nich już wyzbyła się akcji. Cena oferowana przez
Dostatnią Przyszłość okazała się nie do pogardzenia.

– A ja, dureń, myślałem, że lojalność nie jest na sprzedaż – westchnął Carter,

najwyraźniej uznając posunięcia swoich urzędników za zdradę.

– Daj spokój, nie bądź niesprawiedliwy. – Nikki potarła obolały kark. –

Przecież nie mieli pojęcia, o co tu naprawdę chodzi. Nie przyszło im do głowy, że
odsprzedając akcje, postępują nielojalnie. Pojawiła się okazja do zysku, więc
skorzystali z niej. Sam byś tak zrobił. Czy nie byli zdziwieni, kiedy czyniłeś im
wyrzuty?

– Byli – przytaknął, zrezygnowany.
Nikki wstała, podeszła do niego i troskliwie zaczęła masować mu kark i

ramiona.

– Odpręż się. I tak już dzisiaj nic nie da się zrobić. Wracajmy na „Pszczółkę”.

Musimy się przespać.

– Ze sobą czy w łóżku?
Nikki pochyliła się i pieszczotliwie ugryzła go w ucho.
– I to, i to, szefie.

background image

Rozdział 11


Wczesnym rankiem Carter i Nikki szli ramię w ramię ku domkowi na plaży.

Nikki chłonęła odgłosy oceanu – skwir mew, łoskot fal i poszum porannej bryzy w
trawach. Nagle zakłócił je nierówny warkot silnika. Jakiś samochód skręcił w
drogę dojazdową. Opony zachrzęściły na pokrytej tłuczonymi muszlami
nawierzchni.

– Ktoś z firmy? – Przysłoniła oczy dłonią, ale nie była pewna.
– Może dziennikarze – ostrzegł Carter, chwytając ją za rękę.
Patrzyli z daleka, jak z wozu wysiadł Bob. Wydawał się dziwnie nieswój.

Zawahał się na chwilę przed drzwiami, a potem wyprostował z determinacją i
wszedł. Był ubrany jak do biura. Biedny Bob, nigdy nie miał wyczucia, pomyślała
Nikki.

Kiedy nadeszła z Carterem, w środku rozbrzmiewały podniesione głosy.

Saunders wymyślał Julianowi, który udawał spokój, stojąc z ręką w kieszeni.

– Witaj, Bob. – Carter z uśmiechem wyciągnął rękę do księgowego. Bob

odpowiedział słabym uściskiem spoconej dłoni. – Piłeś już kawę? Boja nie.
Wiedziała, że Carter chce rozładować napięcie.

– Nie, dziękuję – wykrztusił Bob, a potem odchrząknął. Kiedy znów

przemówił, w jego głosie brzmiał bardziej zdecydowany ton. – Przyjechałem tylko,
by wręczyć ci to – obcym mu, zamaszystym gestem wyciągnął w stronę Cartera
kopertę.

Carter nie dotknął jej.
– Tak naprawdę wcale nie chcesz, żebym to przyjął. Może najpierw

porozmawiajmy? – zaproponował.

– Nie ma o czym rozmawiać – upierał się Bob, ignorując podsunięte mu

krzesło.

Nikki zerknęła zdumiona na Juliana.
– Rezygnacja – szepnął z ponurą miną.
Bob rezygnuje? On, który jeszcze niedawno tak trząsł się o swoją posadę i byt

rodziny? Przysunęła się bliżej, by nie uronić ani słowa z rozmowy.

– Bob, nie chcę, żebyś podejmował decyzję, której będziesz potem żałować.

Przyznaję, sytuacja jest teraz bardzo napięta, ale wiesz doskonale, że to się zdarza
od czasu do czasu. – Carter wyraźnie starał się uspokoić zbuntowanego
księgowego. – Bardzo cenię twoje doświadczenie i pracę.

background image

– Dotychczas nawet mnie nie zauważałeś.
To nie fair, pomyślała Nikki. Carter wiedział bardzo dużo o swoich

współpracownikach. Przyjął niesprawiedliwy zarzut ze zdumiewającym spokojem.
Próbował nawet uspokajająco poklepać Boba po ramieniu.

Księgowy uchylił się gwałtownie.
^ Może zabierzesz to – Carter nie zrażony wskazał na kopertę – i przemyślisz

jeszcze raz całą sprawę do piątku?

Bob przecząco pokręcił głową z wyraźnym uporem i rzucił kopertę na biurko.
– Przyjąłem już inną propozycję pracy.
– Ustnie? – Saunders nigdy nie zapominał, że jest prawnikiem.
– To już moja sprawa – odparował ze zdumiewającą arogancją Bob.
– A moją sprawą jest dowiedzieć się, dlaczego tak źle się czułeś w Belden

Industries – oświadczył Carter. – Czy inni pracownicy też są niezadowoleni?

– Niezadowoleni? A jak można być zadowolonym, kiedy się jest zmuszonym

do uczestnictwa w porwaniu, kiedy trzeba pracować na morzu i w najbardziej
zwariowanych porach? – Bob zdenerwował się na dobre. Podbródek drżał mu,
kiedy mówił. – Pracowałem dla Belden przez czternaście lat. Wierzyłem w twoje
silne kierownictwo i zdolność do podejmowania najkorzystniejszych finansowo
decyzji. Dlatego każdego miesiąca za część wypłaty kupowałem twoje akcje.

– Akcje? – zakrzyknęli chórem.
– Ile teraz masz? – Pierwszy nie wytrzymał Saunders.
– Pięćset czterdzieści trzy udziały – oznajmił z dumą Bob.
W ciszy, jaka zapadła, dał się słyszeć sceniczny szept Juliana:
– Robert Smith.
– Jesteśmy gotowi je odkupić z premią pięciu dolarów za udział –

zaproponował Carter.

– Bob roześmiał mu się w nos. Nikki zmartwiała. Niewielu ludzi ośmielało się

zrobić coś takiego. Carter zacisnął pięści, ale natychmiast się opanował.

– Podaj swoją cenę.
Bob wzruszył ramionami i zawrócił do drzwi.
– Właśnie sprzedaję moje akcje Dostatniej Przyszłości, po sto dwadzieścia

dolarów za udział – oznajmił na odchodnym.

Carter tylko mrugnął. Nikki była zdumiona jego opanowaniem.
– Twoją rezygnację przyjmuję natychmiast. A teraz znikaj – powiedział

chłodno.

Na jego byłym księgowym nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Mało tego,

background image

wbił jeszcze ostatni gwóźdź do trumny.

– Proszę, żebyś odsyłał moją pocztę do Karrenbrock Ventures – powiedział ze

zjadliwą uprzejmością. – Chyba znasz adres.

Carter postąpił krok do przodu. Nikki uwiesiła się u jego ramienia. Bob

pospiesznie zatrzasnął za sobą drzwi. W chwilę później zarzęził sfatygowany silnik
jego wozu.

– Rany boskie – szepnął Saunders – przecież to dziewięćdziesiąt dolarów

więcej, niż kiedykolwiek dawaliśmy!

Nikki dopadła najbliższego laptopa i zaczęła stukać w klawisze. Czy

uwzględniła udziały Roberta Smitha w sumie udziałów pracowniczych?

– Teraz facet będzie mógł sobie sprawić nowy samochód – skomentował

cierpko Julian, zerkając przez okno. Carter stał obok niego w milczeniu, patrząc,
jak Bob znika w oddali.

Nikki sprawdzała trzy razy, ale rezultat, niestety, był zawsze ten sam: Carter

Belden wraz z przyjaciółmi i zwolennikami kontrolował czterdzieści dziewięć
koma osiem procent akcji swojego przedsiębiorstwa – ale nie pięćdziesiąt.

– No i jesteśmy załatwieni – podsumował Julian.
– Wiecie, od początku mi się wydawało, że Bobowi źle patrzy z oczu –

stwierdził Saunders ze swojego kąta.


Pismo Victora Karrenbrocka, które przekazano z biura Cartera, do reszty

wytrąciło ich z równowagi.

– Przydałoby się dobre wino – powiedział Julian, przeglądając skromne zapasy.
– Myślisz, że nas na nie stać? – burknął Saunders. Znalazł gdzieś torebkę

cukierków ślazowych i teraz ssał jeden za drugim, tępym wzrokiem spoglądając na
milczący telefon.

Carter zabrał komputer Nikki i zaszył się na „Pszczółce”. Wyczuła, że woli być

sam. Pozostało jej tylko czuwać i po raz kolejny katować się odczytywaniem
fatalnego listu Karrenbrocka: „Ponieważ ponad pięćdziesiąt procent akcji Belden
Industries jest w posiadaniu bądź pod kontrolą Karrenbrock Ventures i Dostatniej
Przyszłości, niniejszym Victor Karrenbrock w imieniu Karrenbrock Ventures oraz
Dee Ann Karrenbrock w imieniu Dostatniej Przyszłości wnoszą o zwołanie rady
nadzorczej Belden Industries na piątek, drugiego lipca, o godzinie dziesiątej rano,
w celu statutowego wyboru nowego przewodniczącego”.

Zadzwonił telefon. Odebrał Saunders.
– Przykro mi, ale możemy zaoferować tylko siedemnaście dwadzieścia pięć za

background image

udział – powiedział do słuchawki, robiąc przy tym wściekłą minę. – Nie, oferta jest
ostateczna. Przyjmuje pan? – Po chwili z westchnieniem rozłączył się.

Znów zapadła dłuższa cisza, przerwana odgłosem kroków na werandzie.
– Saunders, zamawiałeś pizzę? – zapytała Nikki, usiłując dojrzeć coś przez

okno.

– Coś ty.
– W takim razie muszę go odprawić – stwierdziła. – Przykro mi, ale chyba

pomyliłeś adresy – powiedziała do młodego człowieka ze stertą pudełek.

– Nie, nie pomylił – odezwał się głos z tyłu. Carter odebrał pizze i wszedł do

środka. Pogrzebał w kieszeni i zapłacił chłopakowi, a potem rozłożył smakowicie
pachnące pudełka na stole w kuchni.

– Podano kolację! – zawołał wesoło.
– To fajnie, bo chyba znalazłem wino! – odkrzyknął Julian, myszkujący po

szafkach.

– Cudownie. – Carter zdążył już zdjąć z suszarki szklanki i naszykować

korkociąg. – Chciałbym wznieść toast – oznajmił, kiedy tylko usiedli za stołem. –
Za pożytki z autostrady informacyjnej. Odbyłem po niej Całkiem owocną podróż.

O czym on mówi, do licha, zastanawiali się.
– Mam plan – wyjaśnił z uśmiechem, obserwując ich zaskoczone miny.

Plan, jak większość projektów Cartera, zakładał harówkę bez przerwy na sen

czy odpoczynek. W południe następnego dnia, po ciężko przepracowanej nocy,
Nikki poczuła, że musi się choć na moment położyć. W przeciwnym razie zaśnie
na siedząco.

Przez cały ten czas sprawdzali wszystkie dostępne dane na temat Karrenbrock

Ventures, szukając słabych punktów czy czegokolwiek, co można by wykorzystać
na zbliżającym się piątkowym zebraniu rady nadzorczej.

Nikki zasnęła ukołysana dochodzącym z rogu pokoju pochrapywaniem

Saundersa. Tymczasem Julian i Carter, z tym samym wyrazem uporu i zaciętości
na twarzach, zajadle stukali w klawisze swoich komputerów.

W środę Carter kazał zainstalować jeszcze dwie linie telefoniczne, w tym jedną

z faksem.

Nikki zamieniła się w sekretarkę. Kobiecy głos budził większe zaufanie i ludzie

byli bardziej skłonni udzielać informacji.

Po pięciogodzinnej dawce snu obudzili się, nieprzytomnie łypiąc na sterty

teczek, wydruków i zwoje faksów. Ocknęli się, dopiero kiedy usłyszeli pukanie do

background image

drzwi. To chłopiec z pizzerii dorabiał sobie jako dostawca i goniec. W zamian za
kosz pełen zakupów przyjął torbę z brudnymi rzeczami do pralni.

Nikki weszła do kuchni i jęknęła na widok pobojowiska brudnych szklanek,

talerzy i opakowań po gotowych daniach. Od kilku dni tkwili w domku przy plaży i
nie posunęli się naprzód.

– Cholera, tu musi być odpowiedź. – Carter ze złością przerzucał wydruki.
– Ogłaszam przerwę na śniadanie – oznajmiła Nikki, zgarniając brudne

naczynia z kuchennego blatu.

– Szkoda czasu na... – zaczął Carter, ale zgasiła go – tak groźnym spojrzeniem,

że tylko uśmiechnął się pokornie. – Tak jest, szanowna pani.

Wygoniła ich na poranną kąpiel, a kiedy wrócili, mokrzy i zapiaszczeni,

wszystko już było gotowe. Pochłaniali z apetytem grzanki i boczek, popijając kawą
– tym razem bezkofeinową. Potem zaś z nowymi siłami rzucili się do pracy.

Jeszcze raz sprawdzali wszystkie informacje o jawnych i skrywanych

posiadłościach Karrenbrocka. W rezultacie na podłodze wyrosły dwadzieścia trzy
stosy papierów. Julian przechodząc trącił jeden z nich, a ten zaczął się rozsypywać.
Nikki rzuciła się na ratunek.

– Niewiele tu materiałów – zauważyła, patrząc na mały stosik.
– Fakt – stwierdził Carter. – A propos, co to za firma?
– KK Koffee Shoppe. Nie wiadomo nawet, kiedy ją przejął.
– A gdzie to jest? – zainteresował się z kolei Julian.
– Rocky Falls, Teksas. – Nikki zmarszczyła brwi. – Płaci podatki, ale od 1973

roku przynosi straty.

Wszyscy troje popatrzyli na siebie.
– Julian – odezwał się Carter, ale Julian już wyciągał kluczyki z kieszeni.
– Wrócę wieczorem – rzucił, wybiegając w pośpiechu.
– I co, Nikki, jak się czujesz jako właścicielka pralni, drogerii i kafejki? –

zapytał Saunders, kiedy usiedli na pokładzie stojącej na cumach „Pszczółki”.

– Nie wspominając już o miłym starym domu na granicy miasteczka? – dodał z

uśmiechem Carter, otaczając jej plecy ramieniem.

– Fantastycznie.
By ukryć sens transakcji, legalnym nabywcą nieruchomości w Rocky Falls

została Nikki Morrison. Jej małżeństwo z Carterem nadal trwało, więc w myśl
prawa teksańskiego w rzeczywistości właścicielami byli oboje.

Saunders, który nie na darmo mienił się najlepszym i osobistym prawnikiem

Cartera, w rekordowym czasie przygotował umowy.

background image

– No dobrze, a jeśli to nie wypali? – Nikki była zaniepokojona wariackim

tempem załatwiania tak ważnej sprawy.

– Ponieważ zarówno ty, jak i Carter sfinansowaliście zakup z osobistych

funduszy, własność w Rocky Falls nie jest częścią Belden Industries. Karrenbrock
nie może tego kontrolować, więc macie szansę zostać prawdziwymi potentatami
biznesu w tej sennej dziurze.

Nikki była zbyt przejęta, by się śmiać.
– A teraz toast – zaproponował Julian. – Za sentymenty.
– Za sentymenty – odpowiedziała jak echo cała trójka.
Pili szampana, patrząc w daleki horyzont.

Nikki i obaj panowie, ożywieni nową nadzieją, śmiało wkroczyli na naradę

zarządu zwołaną przez Victora Karrenbrocka. Zagranie wydawało się ryzykowne,
ale Carter był pewien, że odniesie zwycięstwo – i zaraził swą wiarą pozostałych.

Nikki nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak szczęśliwa. Parę lat temu, w

początkach znajomości z Carterem, tylko jej się zdawało, że poznaje prawdziwe
szczęście.

Poprzedniego dnia wieczorem, po toaście, Carter swobodnym tonem

poinformował pozostałych, że będą we dwoje z Nikki spać na „Pszczółce”. Słowo
„spać” zabrzmiało w jego ustach bardzo niejednoznacznie.

Nikki, uśmiechając się skrycie, zasiadła przy stole konferencyjnym na miejscu,

które zwykle zajmował Carter. Uprawniało ją do tego nie tylko ważne stanowisko
w firmie, ale i świeżo zyskana pozycja głównego udziałowca.

Carter zrezygnował tym razem z efektownego wejścia, będącego demonstracją

siły, na rzecz uścisku ręki z przybyłymi na posiedzenie i troskliwego pytania, czy
wszyscy mają wodę i kawę.

Karrenbrockowie spóźniali się, jakby chcieli pokazać, że ich czas jest

cenniejszy niż wszystkich pozostałych. Carter nie dał jednak nic po sobie poznać.
Powoli zasiadł u szczytu stołu konferencyjnego. Julian i Saunders, stosując się do
niemego polecenia, również zajęli miejsca. Nikki usiadła, gdy tylko przyszła, chcąc
podkreślić, że jest członkiem rady, a nie urzędniczką czy sekretarką. Na razie się
nudziła. Rozglądając się dyskretnie wokół, zsunęła pantofel i palcami stopy
zmysłowo musnęła łydkę Cartera. Była odprężona i szczęśliwa. Uśmiechnęła się do
siebie. W tym momencie otworzyły się drzwi i na progu stanęła wysoka blondynka.
Za nią wszedł siwowłosy mężczyzna z ciemnymi brwiami. Nikki jednym rzutem
oka oceniła wygląd przeciwniczki i wpadła w panikę.

background image

Strój Dee Ann – świetnie skrojony niebieski kostium – był doskonale dobrany

na tę okazję, tak samo sposób bycia tej nieodrodnej latorośli rodu Karrenbrock.
Emanowała z niej spokojna, wyważona pewność siebie. Nikki nie była w stanie
dostrzec najmniejszego zmieszania czy wahania na widok Cartera, którego
niedoszła oblubienica zobaczyła po raz pierwszy od czasu pamiętnych wydarzeń w
kościele.

Ojciec i córka, podobnie jak przedtem Carter, obeszli pokój, witając się po kolei

z każdym z uczestników posiedzenia, po czym usiedli w drugim końcu stołu. Dee
Ann dzierżyła swoją aktówkę jak prawdziwa kobieta interesu. Stanowiło to kolejny
powód do niepokoju dla Nikki.

Zerknęła na Cartera. Był poważny i skupiony, ale nie sprawiał wrażenia

przejętego. Uważaj! – usiłowała ostrzec go w myśli. Popatrz, jak jest ubrana! Och,
jacy tępi i mało spostrzegawczy bywają mężczyźni!

Strój Dee Ann był bowiem klasycznym strojem kobiety interesu, a nie kreacją,

którą wytworna dama dobiera sobie na lunch. I co gorsza, choć bardzo drogi,
wyglądał na już noszony. Krawędzie skórzanej aktówki również były lekko
wytarte. Nie tylko każdy szczegół wyglądu, ale i opanowanie Dee Ann
Karrenbrock świadczyły, że doskonale wie, jak się zachowywać w takich
sytuacjach, że nie jest to dla niej nowe doświadczenie. Biedny Carter uwierzył, że
taka kobieta będzie spędzała czas na rautach dobroczynnych i nigdy nie
zainteresuje się jego spółką!

– Dziękuję wszystkim obecnym za przyjście – zagaił Victor. – A zwłaszcza

tobie, Carter. Obawialiśmy się, że stan zdrowia ci na to nie pozwoli. Niestety,
pewne sprawy nie mogą czekać.

– Och, dziękuję za troskę, ale już czuję się świetnie.
– W takim razie przejdźmy do interesów – powiedział Karrenbrock, sięgając po

papiery, które wręczyła mu Dee Ann. Przejrzał je szybko, a potem skinął głową i
podał sekretarce, by puściła je w obieg wokół stołu.

Odczekał chwilę i kontynuował: – Mają państwo przed sobą dane

potwierdzające moje prawo do żądania kontroli nad Belden Industries. Moje
osobiste udziały wynoszą dwadzieścia procent. Pozostałe trzydzieści jeden procent
należy do Dostatniej Przyszłości – korporacji, na której czele stoi moja córka, Dee
Ann. Wnioskujemy zatem o wybór nowego przewodniczącego rady – zakończył
efektownie Karrenbrock, siadając i splatając dłonie.

Nikki szybko przejrzała doręczoną jej teczkę, ale nie znalazła tam niczego, o

czym by nie wiedziała.

background image

– Carter Belden ma ponad trzydzieści osiem procent, co nadal czyni go

największym udziałowcem – stwierdziła. – W takiej sytuacji nie widzę powodu do
wyborów.

– Jestem przygotowany na transfer na rzecz córki, co pozwoli jej skupić w ręku

większość akcji. – Victor podniósł głos. – Niniejszym ogłaszam nominację Dee
Ann Karrenbrock na prezesa Belden Industries.

Wokół stołu rozległ się szmer. Pierwszy otrząsnął się Julian.
– Zanim zagłosujemy na temat kandydatury tej pięknej damy – powiedział

uwodzicielsko – czy moglibyśmy poznać jej kwalifikacje? W końcu to nie kto inny
jak Carter Belden stworzył tę spółkę i doprowadził ją do świetności, a zatem
powinien mieć godnego następcę...

przepraszam, następczynię.
Dee Ann ze zrozumieniem skinęła głową.
– Ależ naturalnie. Ukończyłam Wydział Zarządzania na Uniwersytecie

Teksańskim.

Dyplom z zarządzania? Nikki była oszołomiona. Tymczasem Dee Ann zaczęła

monotonnie recytować listę swoich osiągnięć i referencji, uzyskanych w ciągu
ośmiu lat, gdy przechodziła na coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska w firmie
Karrenbrocka seniora. Wszyscy byli oszołomieni, nawet Julian, nie mówiąc już o
Saundersie i Carterze.

– Trzy lata temu wycofałam się z interesów, by poświęcić się innym celom –

zakończyła.

– Dee Ann – przerwał ciszę Carter – dlaczego mi o tym wszystkim nie

powiedziałaś?

– A czy pytałeś? – Spojrzenie niebieskich oczu było jasne, a zarazem lodowato

zimne.

– Dziecko, załatw to wreszcie, bo parkiet czeka – zniecierpliwił się Victor.
– Nie sądzę, by ktoś wątpił w wynik głosowania – odezwał się Carter, obracając

niedbale w palcach złote pióro. – Zresztą nie jestem zainteresowany zarządzaniem
Belden Industries w czyimś imieniu.

– Mam jednak nadzieję, że zmienisz zdanie, i będę mogła na ciebie liczyć –

powiedziała słodko Dee Ann. – I na was wszystkich. – Omiotła spojrzeniem
zebranych.

– Mam doradcę prawnego – skinęła głową w kierunku Saundersa – a nasz

nowy nabytek, Robert Smith, przejmie twoje obowiązki – oznajmiła, skinąwszy
głową w stronę Nikki.

background image

Nikki zacisnęła szczęki. Na szczęście zdążyła już oswoić się z własną niechęcią

do Dee Ann.

– Julian – stalowe spojrzenie złagodniało – bardzo by mi zależało, żebyś został.
Julian pokręcił głową i zerknął na swego szefa.
– Jestem już partnerem Cartera w nowym interesie – odparł.
Spojrzenie Dee Ann natychmiast pobiegło w kierunku Nikki. Z przyjemnością

podjęła wyzwanie.

– Nabyłam niedawno tereny w Rocky Falls i mam zamiar tam inwestować –

poinformowała.

– Trochę daleko od twojej strefy wpływów, co, Carter? – zauważył złośliwie

Victor.

– Jestem otwarty na nowe wyzwania – odparł pogodnie Carter. – Sądzę, że

inwestowanie w małych miasteczkach i pobudzanie lokalnych społeczności ma
dużą przyszłość.

Victor i jego córka wymienili spojrzenia.
– Gdzie są te twoje tereny?
– Chyba przy Main Street, prawda, Nikki? Przytaknęła i wyciągnęła

odpowiednie dokumenty.

– Interesowały mnie tylko tereny, ale okazało się, że już parę osób prowadzi

tam małe interesy – rzuciła. – Oczywiście trzeba będzie się ich pozbyć.

– Jakie interesy? – Ironiczny uśmiech Karrenbrocka nagle zgasł.
Nikki z roztargnieniem zerknęła w papiery. Było zrozumiałe, że nie zapamiętała

tak mało istotnych szczegółów.

– Zaraz, zaraz – mruczała. – O, mam. Drogeria, pralnia i kafejka z taką

śmieszną nazwą, KK Koffee Shoppe.

– Niech cię szlag, Belden! – Victor rąbnął pięścią w stół.
– Mają lokal babci? – Dee Ann drgnęła, jakby ją coś ukąsiło. Już nie wyglądała

na pewną siebie, żelazną damę. – Jakim cudem? Kiedy to przejęli?

Ojciec z córką nachylili się ku sobie i zaczęli szeptać. Mężczyzna siedzący

obok Juliana odchrząknął i powiedział niecierpliwie:

– Jestem gotów do głosowania. Zaraz musimy wyjechać z żoną z miasta i...
– Głosowanie musi poczekać – warknął do niego Karrenbrock, ale opanował się

i mówił dalej, uważniej dobierając słowa: – Twoje mieszkanie, Belden, należy do
majątku spółki. Tak się składa, że Dee Ann szuka wygodnego lokum, więc bądź
łaskaw opuścić je do jutra, do piątej.

– Nie ma sprawy, trzeba tylko zawiadomić pocztę – odparł zgodnie Carter. – I

background image

będę musiał powiedzieć lokatorowi, który aktualnie tam mieszka, że musi się
wyprowadzić wcześniej, niż było planowane.

– Zawiadomię pocztę – zgodziła się usłużnie Dee Ann.
– Wielkie dzięki! – rozpromienił się Carter. – Zapisz mój nowy adres: 8

Magnolia Road, Rocky Falls, Teksas. Tylko nie pamiętam, jaki jest kod... ale ty
powinnaś wiedzieć.

Ojciec i córka zamarli i jak na komendę popatrzyli na siebie. Otwierali usta i

wybałuszali oczy, zupełnie jak ryby, które Nikki z Carterem łowili na „Pszczółce”.

– Kłamiesz – wykrztusił wreszcie Victor.
– Sprawdź, jeśli chcesz.
– Potrzebuję kwadransa przerwy.
– Ależ oczywiście. – Carter był uosobieniem uprzejmości.
– Wokół stołu natychmiast wybuchł gwar. Julian wstał i przytomnie zaprosił

wszystkich na lunch do sali obok. Victor Karrenbrock zgarnął papiery i wypadł jak
burza. Córka ruszyła za nim, jednak bardziej dostojnym krokiem. Dopiero teraz
Nikki odetchnęła głęboko.

– Uff, jestem trochę za stary na takie stresy. – Saunders rozluźnił krawat.
Nikki z Carterem przeszli do barku. Tam, wśród szmeru głosów, mogli

spokojnie porozmawiać.

– I co o tym wszystkim myślisz?
– Stary dzwoni pewnie teraz do mamusi.
– Nie wyeksmitowałbyś jej przecież z domu, prawda?
– Po pierwsze, to jest nasz dom, a po drugie, grubo za niego przepłaciłem. Poza

tym ma syna, który o nią dba – powiedział, uśmiechając się ironicznie.

Nikki westchnęła.
– Mam nadzieję, że to wszystko zagra i że nie pójdę siedzieć za długi.
Jeśli nie zagra, będzie musiała się zapożyczyć, żeby zapłacić postojowe za

„Pszczółkę” i czynsz za mieszkanie. Albo po prostu przeprowadzi się na łódkę.

– Odpręż się, wszystko będzie dobrze – powiedział ciepło Carter, sięgając przez

stół i ściskając jej dłonie.

Nie minęło wiele czasu, a pojawił się Victor Karrenbrock.
– Chcę pomówić z tobą na osobności – zwrócił się do Cartera.
Julian zaprowadził gości na lunch, za to pojawił się rozpromieniony Saunders, a

za nim Dee Ann, również w dobrym humorze.

– Saunders, dobrze, że jesteś – ucieszył się Carter.
– Victor, mogę z tobą porozmawiać osobiście, ale to nie znaczy, że sam, tylko

background image

z moim doradcą prawnym albo panią Morrison jako właścicielką spornej
nieruchomości.

Nikki wypięła pierś, próbując wyglądać jak poważna posiadaczka.
– Jesteś pierwszą żona Cartera, czy tak? – zagadnęła ją Dee Ann.
– Zgadza się.
– W takim razie gratuluję. Ciekawa jestem, jak udało ci się go zaciągnąć do

ołtarza.

– Po prostu nie było ołtarza. Zaprowadziłam go na plażę i tam wzięliśmy ślub.
– A, teraz rozumiem, gdzie tkwił mój błąd.
– Dee Ann, nie poniżaj się – skarcił ją ojciec. – Chyba cię nie doceniłem,

Belden. Jesteś jeszcze bardziej bezwzględny niż ja. Chcesz pozbawić starą kobietę
dorobku jej życia. Katrina Karrenbrock prowadziła swoją kafejkę przez
pięćdziesiąt lat. KK Koffee Shoppe to wręcz symbol Rocky Falls.

– Ale ten symbol od lat nie przynosi dochodu.
– I co z tego! – Victor ledwo trzymał nerwy na wodzy. – Ona tym żyje, tam

czuje się potrzebna, może sobie pogadać z przyjaciółmi. A ty jej chcesz to zabrać!

Carter sprawiał wrażenie, jakby starannie rozważał jego słowa.
– Czyżbyś miał zamiar złożyć ofertę?
– Podaj cenę.
– Nie. – Głos Dee Ann zadźwięczał twardo. – Babcia robi się coraz bardziej

niedołężna i za parę lat nie będzie – już w stanie prowadzić tej kafejki. Lepiej niech
się jej w porę pozbędzie.

– Przecież nie chodzi tylko o mamę. – Victor odwrócił się do niej gwałtownie. –

Nie słyszałaś? On ma też pralnię Louise i drogerię. A przecież niedawno zaczął
tam pracować chłopak Tony’ego. Wszystko przepadnie.

– Babcia sprzedała mu to z własnej nieprzymuszonej woli.
– Oszukali ją.
Dee Ann fuknęła wściekle i podsunęła mu dokument pod nos.
– Za taką cenę? Byłaby kompletną sklerozą, gdyby nie sprzedała.
– Jak śmiesz mówić tak o babci!
– Tato – Dee Ann pochyliła się ku niemu – pomyśl o naszym celu.
– Nie ma sensu – wzruszył ramionami. – Nie udało ci się wyjść za tego faceta,

więc musimy sobie poszukać innej firmy. No więc, jaka jest twoja cena? – znów
zwrócił się do Cartera.

– Jestem gotów zbyć własność w Rocky Falls za ekwiwalentną sumę akcji

Belden. Oczywiście po aktualnym kursie.

background image

– Proszę. – Saunders błyskawicznie podsunął Victorowi stosowny dokument do

podpisu. Karrenbrock nie patrząc, pchnął papiery w stronę córki, ale Dee Ann
potrząsnęła głową.

– Nie jestem zainteresowana inwestowaniem w Rocky Falls – powiedziała

spokojnie, patrząc na ojca.

Szybko odwrócił wzrok.
– Porozmawiajmy o liczbach, drodzy państwo – zaproponował Carter.
Niestety, liczby nie okazały się łaskawe dla Victora Karrenbrocka. Notowania

spadły do poziomu, przy jakim zaczynał zagrywkę z przejęciem Belden Industries.
Dwadzieścia procent jego własnych udziałów nie wystarczyło. Potrzebne były
zasoby Dee Ann.

– Dee Ann, kochanie, tu chodzi o twoją babcię – powiedział prosząco.
– Babcia ma teraz wystarczająco dużo pieniędzy, by spokojnie spędzić resztę

życia bez pracy.

– Ale jaki sens będzie miało życie bez przyjaciół i domu?
– Sama wybrała.
– Córeczko...
– Chcesz koniecznie, żebym zapłaciła za jej omyłkę?
– Zgódź się, a wynagrodzę ci to – błagał z nadzieją. Dee Ann bezlitośnie

pokręciła głową.

– Nie sądzę, by to było możliwe.

background image

Rozdział 12


– Chyba już zapomniałeś, jak Carter mnie upokorzył! Zostawił mnie przed

ołtarzem, wobec wszystkich przyjaciół i znajomych. Co za obraza rodziny! –
wykrzykiwała Dee Ann do ojca, już nie hamując złości.

– Próbowałaś podstępnie przejąć moją spółkę! – zaprotestował Carter.
– Wcale nie musiałabym tego robić, gdybyś nią lepiej zarządzał! – odparowała.
Cios był świetnie wymierzony. Nikki aż za dobrze wiedziała, jak bardzo Carter

obwinia siebie za wszystkie niepowodzenia.

– Uważam – powiedział, starannie dobierając słowa – że w całej tej aferze

wykazałem jednak więcej szacunku dla twoich uczuć niż ty dla mnie.

– Taak? Ty nie musiałeś przyjmować nie kończących się wyrazów ubolewania i

kondolencji. I nie musiałeś pocieszać rozpaczającej mamusi.

– Nagła choroba pana młodego to ogromny kłopot, ale nie skandal – zauważył.
– Nie byłeś chory.
– Był, naprawdę – przyszła mu w sukurs Nikki. Dee Ann obrzuciła ją chłodnym

spojrzeniem.

– Przecież doskonale wiem, że to nie mógł być wyrostek!
Nikki wolała nie myśleć, skąd ta pewność.
– Był podenerwowany i przedawkowaliśmy środek na uspokojenie.
– Dee Ann, przecież już raz przeprosiłem. – W głosie Cartera irytacja mieszała

się ze współczuciem. – Przepraszam jeszcze raz, ale więcej nie będę.

– Córeczko – przemówił pojednawczo Victor – szkoda czasu, ten oszust nie jest

ciebie wart.

Jednak oczy jego córki płonęły podejrzanym ogniem.
– On nie oszukał babci. Po prostu zaoferował jej sumę dwa razy wyższą, niż był

wart ten interes – i dobrze o tym wiesz.

– Nie zdawała sobie sprawy, że ma zamiar zrównać z ziemią jej dorobek.
– Jeśli tak kochała tę knajpę, nie powinna jej w ogóle sprzedawać.
Słabością Victora Karrenbrocka okazała się, o dziwo, zbytnia uczuciowość. W

najmniejszym jednak stopniu nie przejęła jej córka. I oto ten twardy człowiek,
który potrafił bezwzględnie usuwać ze swej drogi konkurencję, dosłownie miękł w
oczach, kiedy chodziło o jego rodzinę.

– Dam ci wszystko, czego chcesz – wyszeptał błagalnie.
– Wszystko? – zapytała ostro jego córka.

background image

– Tak jak powiedziałem – potwierdził ledwie słyszalnym głosem.
– Ku zaskoczeniu Nikki Dee Ann łaskawie skinęła głową.
– W porządku. Ile udziałów potrzebujesz? – zwróciła się do Nikki.
To będzie sporo kosztować starego, pomyślała Nikki, dokonując szybkiej

kalkulacji. Do sali zajrzał Julian, pytając, co dalej.

– Chyba nie będzie niespodzianką, jeśli powiem, że wycofuję swoją

kandydaturę – stwierdziła Dee Ann.

– W takim razie poinformuję wszystkich, że zebranie się skończyło.
Po kilku minutach Saunders miał już gotowe papiery.
– Chwileczkę – Dee Ann przestudiowała je uważnie – jako nabywca wpisany

jest Carter Belden, a jako właściciel – Nikki Morrison.

– Po prostu chciałem ominąć niepotrzebne formalności prawne – wyjaśnił

Saunders, chichocząc nerwowo. – Wszystko jest w porządku, zapewniam.

– Ona była tylko figurantką, tak? Saunders przytaknął.
– Teraz odsprzeda swoje udziały Carterowi.
Nikki nie była zachwycona rolą pionka w tej grze. Uważne spojrzenie Dee Ann

wytrąciło ją z równowagi.

– Ile akcji Belden posiadasz? – zapytała córka Victora, oglądając starannie

umalowane paznokcie.

– Sześć procent – odparła szczerze Nikki, wiedząc, że tamta i tak musiała mieć

dostęp do informacji.

– Mogłaś negocjować więcej.
– Mogłam, ale część sprzedałam, żeby nabyć jacht.
– To musiał być nie byle jaki jacht.
– Owszem – potwierdziła Nikki, z uśmiechem zerkając na Cartera.
– Dobrze. – Dee Ann pogładziła podbródek. – Sześć procent, plus dwadzieścia

od mojego ojca, plus... – jej palce sprawnie wciskały klawisze kalkulatora – ...
moje dwanaście – dodała, mierząc spojrzeniem Karrenbrocka – i będziesz miała
trzydzieści osiem procent akcji Belden. Pięknie ci się zwróciła inwestycja. Ładny
kawałek udziałów, nie sądzisz, Carter? – zapytała z uśmiechem.

– Owszem – potwierdził nieufnie.
Był w tym jakiś ukryty przekaz, ale Nikki na razie nie potrafiła go

rozszyfrować.

– A ty masz około trzydziestu ośmiu procent, tak? – upewniła się Dee Ann.
– Coś koło tego.
– W takim razie, Nikki, dorzucę ci jeszcze kilka udziałów – powiedziała z

background image

uśmiechem córka Karrenbrocka.

– To nie jest konieczne. – Saunders niespokojnie zakręcił się w miejscu.
– Co ty wyprawiasz? – W Victorze odezwał się znów biznesmen.
– Spokojnie, tato. – Dee Ann złożyła na dokumentach zamaszysty podpis, po

czym podsunęła je Nikki.

Podpisała równie szybko. Uczucie ulgi było tak nagłe, że w jednej chwili

spociły się jej dłonie.

– No, Carter, teraz twoja była żona ma pakiet kontrolny – zauważyła z

satysfakcją Dee Ann. – Nikki, mam nadzieję, że dokonasz właściwego wyboru i
dobrze wykorzystasz taką okazję.

– Och, nie omieszkam. – Nie było sensu uświadamiać Dee Ann, że nadal są

małżeństwem. Może teraz wreszcie ta straszna baba da im spokój. Zaszurały
krzesła. Wszyscy wstali.

– Dee Ann, powiedz mi jeszcze, dlaczego tak ważne było dla ciebie przejęcie

mojej firmy? – nie wytrzymał Carter.

– Ponieważ chciałam mieć dzieci i czas potrzebny do ich wychowania. Kiedy

kobieta ma małe dzieci i ograniczone pole manewru, szybko przestaje być
niezależna. Widziałam, jak rozsypywały się małżeństwa moich przyjaciół i jak
potem walczyli, żeby przejąć dzieci. Gdybym razem z ojcem kontrolowała twoją
spółkę, nigdy byś mnie nie opuścił. A dzieci dziedziczyłyby udziały.

To było wprost przeraźliwie logiczne. Nikki wzdrygnęła się, bo aż za dobrze

rozumiała tę wyrachowaną kobietę.

Carter skinął głową, ale wątpiła, czy on rozumiał.
– Mam nadzieję, że znajdziesz swoje szczęście – powiedział, wyciągając rękę

do niedoszłej małżonki.

– Będę się starała. – Dee Ann oddała uścisk.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Karrenbrockami, Carter wyskoczył zza stołu

i porwał Nikki w ramiona.

– Udało się!
Cieszyli się jak dzieci i dopiero po dłuższej chwili zauważyli, że Saunders

milczy.

– Hej, Saunders, musimy to uczcić! – Carter z rozmachem poklepał go po

plecach.

Saunders uśmiechnął się krzywo.
– Macie podwójną okazję – powiedział, machając im przed oczami grubą

kopertą. – Wczoraj nadeszły wasze papiery rozwodowe.

background image

Rozwód...
Nikki zacisnęła dłonie na oparciu najbliższego krzesła. W czasie ostatnich,

szalonych dni zapomniała o tym kompletnie. Carter stał, odwrócony do niej
plecami. Dałaby wszystko, żeby wiedzieć, co myśli. Patrzyła, jak powoli sięga po
kopertę i rozerwawszy ją, wyciąga plik dokumentów.

Tymczasem oczekiwała, że dramatycznym ruchem wyrwie kopertę z rąk

zaskoczonego prawnika i nie otwierając, podrze ją na kawałki. A potem, jak w
klasycznej scenie melodramatu, pochwyci ją, Nikki, w ramiona i pocałuje, unosząc
w szalonym tańcu pośród fruwających jak płatki śniegu papierów.

– Dla ciebie też mam komplet, Nikki. – Saunders wręczył jej bliźniaczy zestaw.

Równie powoli jak Carter sięgnęła po kopertę i rozerwała pieczęć.

– Te dokumenty noszą środową datę – odezwał się wreszcie Carter.
– Nadeszły wczoraj rano.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – warknął Belden.
– Bo dopiero teraz wyciągnąłem je od sekretarki. Ciesz się, że nie zdążyła ich

otworzyć.

– Jasne. – Carter w zamyśleniu przeciągnął ręką po włosach. – Może w takim

razie dokończymy tamtą sprawę.

Tylko tyle? Ani słowa na temat rozwodu? Dziwne. Wydawał o wiele mniej

zaskoczony nadejściem papierów niż ona. Może to oznacza, że...

– Proszę, Nikki. – Saunders podsunął jej pióro.
Przysięgłaby, że obaj mężczyźni wstrzymali oddechy, gdy pochylała się nad

dokumentami transferu. Czyżby myśleli, że nie będzie chciała podpisać? Zaczęła
uważnie przeglądać kartkę po kartce. Nigdy, absolutnie nigdy nie podpisywała
niczego w ciemno.

– To tylko prosty transfer – powiedział Saunders z pozorną niedbałością, pod

którą kryło się napięcie.

Coraz mniej jej się to podobało. Liczba udziałów, które miałyby podlegać

przekazaniu, była zastanawiająco wysoka.

– Czekajcie, przecież to oznacza przekazanie Carterowi... wszystkich moich

akcji.

– Przecież taki był układ, nie?
Powiedział to trochę za szybko. Co tu było grane?
– Ale miałam sześć procent, zanim zaczęła się cała ta sprawa. One nie powinny

podlegać umowie.

Saunders głośno odetchnął.

background image

– Ops, musiałem się pomylić. – Z przepraszającym uśmiechem wyjął Nikki

papiery z rąk i naniósł poprawkę. – Tak to jest, kiedy człowiek się spieszy –
bąknął.

Nikki popatrzyła to na jednego, to na drugiego, a potem odłożyła pióro.
– Dlaczego włączyłeś całe trzydzieści dwa procent, Saunders? Zgodnie z

komunalnym prawem własności Carter i tak jest już właścicielem połowy
nieruchomości.

Saunders odchrząknął.
– Ehm... w momencie transakcji komunalne prawo własności, że tak powiem...

nie miało zastosowania.

– Nie rozumiem? – Nikki spojrzała na Cartera, ale zbladł tylko i nic nie

odpowiedział. Nie patrzył jej w oczy. Wreszcie zaczęła rozumieć i ogarnęło ją
obrzydzenie.

– Formalnie rozwód był potwierdzony, zanim jeszcze zakupiła Rocky Falls.

Dee Ann rzeczywiście scedowała kontrolny pakiet akcji na byłą żonę Cartera
Beldena. A teraz Carter bał się, że nie odzyska swojej spółki. Tylko tyle znaczył
dla niego ich rozwód! Nikki była tak wściekła, że czerwona mgiełka przesłoniła jej
wzrok.

Cholerne Belden Industries było dla niego wszystkim. Było i będzie, a ona,

naiwna, powinna o tym wiedzieć. Ale dobrze, niech sobie ma tę głupią firmę.
Sięgnęła po pióro i mrugając, by powstrzymać łzy, zamaszyście zaczęła
podpisywać. Jednak po „N” zatrzymała się nagle.

Tak naprawdę Carter niczego przed nią nie ukrywał, najwyżej trocheja zwodził.

Przecież oboje wiedzieli, że Nikki nie wyłamie się z umowy. Nagle zabrzmiały jej
w myśli słowa Dee Ann: „Mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz taką okazję”.
Potem pomyślała o sześciu procentach, które Saunders „niechcący” zapomniał
wyłączyć z umowy. Zazwyczaj nie robił takich błędów.

Już się zdecydowała. Spokojnie zamknęła pióro, a potem zebrała papiery i na

oczach osłupiałych mężczyzn rozdarła je na pół.

– Co robisz? – wrzasnął Saunders.
– Nikki! – Carter przyskoczył do niej, ale było za późno.
– Jesteście obrzydliwi! – prychnęła. – Podli!
– Nikki, bądźże rozsądna – prosił Carter.
– Jestem rozsądna – warknęła. – Jestem rozsądną kobietą, która nie podpisze na

siebie wyroku. Pomyśl tylko, gdybym weszła w spółkę z Dee Ann, mogłybyśmy z
łatwością kontrolować połowę akcji. Ona miała dobry pomysł. A ja okazałam się

background image

nieprawdopodobnie głupia!

– Nikki, co mam zrobić, żebyśmy doszli do porozumienia? – poprosił błagalnie

Carter.

– Daj mi spokój! – Chwyciła ze stołu torebkę i ruszyła do drzwi. W progu omal

nie zderzyła się z Julianem.

– Szampana? – zaproponował radośnie, nieświadom powagi sytuacji.
– A tak, dziękuję. – Bezceremonialnie porwała butelkę z tacy i zabrała ze sobą.

Wybór. Jestem kobietą, która ma szansę wyboru...
Nikki powtarzała to sobie, siedząc na pokładzie i popijając szampana wprost z

butelki. Julian byłby przerażony, gdyby ją tak zobaczył. Ale nie dbała o to. Nie
dbała ani o jednego, ani o drugiego. O nic.

Chwyciła się relingu i przyłożywszy ciężką butelkę do ust, odchyliła głowę.

Pociągnęła łyk i zaśmiała się gardłowo.

Morrison Industries, cha, cha!
Naturalnie Carter i ten podstępny Saunders z mety dostaną wymówienia.

Zdrajca Bob już odszedł. Zostanie tylko Julian.

Hmm, Julian. Znów pociągnęła łyk i usiłowała sobie wyobrazić jego twarz.

Miła, przystojna twarz. Może powinna mieć z nim mały romans. Taki przyjemny,
niekłopotliwy romansik.

Ale faceci lubią trzymać się razem. Cholerna męska solidarność! Julian pewnie

poszedłby za Carterem. I co? Powinna może zadzwonić do Dee Ann. Tak, Dee Ann
jest w porządku. Polubiła tę babę. Razem mogłyby pozbyć się z firmy wszystkich
chłopów. Dopiero wtedy by się rozkręciła!

Popołudniowe słońce paliło, a szampan robił się ciepły. Nikki popatrzyła na

łódź. Kocha tę łajbę, choć zawsze będzie przypominała jej Cartera. Trzymała ją i
pucowała przez trzy lata w nadziei, że znów popłynie w morze z Carterem. I co
teraz ze starą „Pszczółką”? Sprzedać ją? Ale co będzie robić w weekendy? W
takim razie trzeba ją przechrzcie, i to już! Niech wpłynie nią w nowe życie z nową
nazwą! Nikki chwyciła butelkę, założyła buty i zeszła z pokładu na nabrzeże.

Przed dziobem przystanęła w dostojnej pozie i uniosła butelkę.
– Płyń po morzach i oceanach. Chrzczę cię „Wybór” – powiedziała z

namaszczeniem, ciskając szampanem o burtę. Lecz butelka, zamiast się rozprysnąć,
odbiła się od burty i uderzyła ją w ramię, oblewając resztką zawartości. Musiała
być z twardego plastyku.

– Nie mogę patrzeć, jak marnuje się dobry szampan – odezwał się męski głos

background image

zza jej pleców.

Wiedziała, że wcześniej czy później Carter będzie jej tu szukał. Miała tylko

nadzieję, że później.

Zignorowała go i wylała ostatnie krople na dziób.
– No – stwierdziła z satysfakcją. – Teraz łódka oficjalnie nazywa się „Wybór”.
– Skąd ten pomysł? – zdziwił się.
– To już moja sprawa. – Nikki postawiła stopę na pokładzie. – Mam zamiar

również ją przemalować. Marzy mi się pastelowy, kwiatowy szlaczek. Może nawet
róż. I w ogóle pogodne kobiece akcenty, wiesz.

– Chyba wiem. Może od razu przemalujesz ją całą na różowo?
– Zachowywał się wyjątkowo bezczelnie jak na kogoś w jego położeniu.

Odwróciła się do niego ze złością.

– Chyba nie muszę ci przypominać, że należy mnie zapytać o pozwolenie

wejścia na pokład.

– Nikki, przecież wiesz, że musimy porozmawiać – wycedził, najwyraźniej

tracąc cierpliwość.

– Ja nic nie muszę, mój drogi. – Wycelowała mu palec w pierś. – Mów, jeśli

chcesz, ale nie obiecuję ci, że będę słuchać.

– Przecież nie jesteśmy sobie obojętni i...
– Ha! Daleko ci było do tych sentymentów jeszcze godzinę temu, kiedy razem z

Saundersem chcieliście mnie oszukać! – Opadła na fotelik i przymknęła oczy.

– Nie oszukaliśmy cię. Przecież za twoją zgodą posłużyliśmy się tylko twoim

nazwiskiem, żeby Karrenbrock nie odkrył, kto naprawdę stoi za sprawą Rocky
Falls.

– O, nie tylko. Posłużyliście się również moimi pieniędzmi.
– Będę musiał ci je zwrócić.
– Tego punktu zabrakło w dokumentach transferu – przypomniała zjadliwie.
– Masz rację – westchnął – a powinien być. Chyba nie wątpisz, że ci je oddam?
– Tak jak ty nie wątpiłeś, że podaruję ci swoje akcje?
Nikki poczuła na rozpalonej skórze przesuwający się cień, kiedy Carter usiadł

na krzesełku obok.

– S faszerowałem sprawę jak ostatni idiota – przyznał po chwili niechętnie.
– Aha.
– W takim razie, czego konkretnie chcesz, Nikki?
– Łzy napłynęły jej do oczu. Przymknęła powieki.
– Szczerze mówiąc, teraz sama już nie wiem. Dawniej wiedziałam dokładnie.

background image

– Ja też kiedyś wiedziałem. Czy posmarowałaś się czymś?
– Nie. Chcę mieć piękną, złotą opaleniznę.
– Przypalisz się.
– A co cię to obchodzi?
– Obchodzi, bo nie chcę, żebyś za trzydzieści lat wyglądała jak pomarszczona

śliwka.

– Wątpię, czy będziemy się jeszcze znali.
– Chciałbym, żeby tak było.
– Och, proszę, nie traktuj mnie tak. – Wyprostowała się i spiorunowała go

wzrokiem. – Oboje wiemy, że się boisz, czy przepiszę te udziały na ciebie.

– A uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział, że nie dbam o udziały?
– Nie.
– Wcale ci się nie dziwię, że nie wierzysz, ale to prawda. Tydzień, który

spędziliśmy razem tu, na „Pszczółce”, nauczył mnie...

– Stop. – Zrobiła stanowczy znak ręką. – Nic już nie przyjmuję do wiadomości.

Daj mi tylko te papiery. Podpiszę ci je. Wiem, że przyniosłeś ze sobą nowe
egzemplarze.

Carter pochwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
– Wyjdziesz za mnie?
Wyrwała rękę gwałtownym gestem.
– Dosyć, powiedziałam! Daj te papiery, a potem znikaj z pokładu i w ogóle z

mojego życia.

– Nie. Kocham cię, Nikki.
– Kiedyś oddałabym wszystko, żeby usłyszeć te słowa – westchnęła gorzko. –

Ten czas już minął.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że cię kocham, dopóki nie wybiegłaś z sali

narad.

– Zabierając ze sobą twoje akcje!
– Tak! – Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po pokładzie wielkimi krokami. –

Potem myślałem tylko o tym, jak cię skrzywdziłem. Zrobiłem to niechcący,
rozumiesz?

– Czyżby? – szydziła.
– Naprawdę! – Przystanął naprzeciwko niej i oparł się o reling. – Byłem tak

zdenerwowany tym rozwodem, że zupełnie zapomniałem o akcjach.

– Ja też – przyznała niechętnie.
– Wiem, że nie chciałabyś tego usłyszeć, ale muszę przyznać, że właściwie cię

background image

nie kochałem, kiedy byliśmy małżeństwem.

Nikki na moment straciła oddech.
– Tylko myślałem, że cię kocham; tak przynajmniej sobie wyobrażałem. Kiedy

jednak raj małżeński przestał być wygodny, co zrobiłem?

– Wysłałeś mnie do Meksyku.
– Właśnie. Rzuciliśmy się w małżeństwo i wyrwaliśmy się z niego, nie dając

mu czasu, by dojrzało.

Nikki musiała mu przyznać rację. Sama miała podobne przemyślenia.
– Nigdy nie potrafiłam się przestawić z Nikki biurowej w Nikki domową –

powiedziała w zamyśleniu. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości, nie robiliśmy
planów, nie ustanawialiśmy sobie wspólnych celów. Nie znałeś mnie, bo bałam się
przed tobą odsłonić. Ożeniłeś się z moją oficjalną wersją i taką usiłowałam
utrzymać za wszelką cenę.

– A kiedy próbowałaś coś zmienić, nie byłem tym zainteresowany – dodał jak

echo. – Wybacz, Nikki, nie miałem wówczas pojęcia, czym naprawdę powinno być
małżeństwo. Co najwyżej próbowałem cię uchronić przed biurowymi plotkami.

– Uhm. – Nikki skuliła się na foteliku, obejmując rękami kolana. Była

oszołomiona jego szczerością.

– W tamtym cudownym tygodniu pokazałaś mi, co straciłem. I mówię ci

zupełnie poważnie – teraz jestem gotów pracować nad naszym związkiem.
Przyznaję, miałem nadzieję, że ułożę sobie życie z Dee Ann, ale popełniłem wobec
niej te same błędy co wobec ciebie. Nie brałem pod uwagę miłości.

– A teraz nagle zacząłeś brać. – Nikki nadal czuła się urażona.
– Właśnie tak! – Szybko przysunął sobie krzesło i znów usiadł przy niej.

Powiew bryzy rozwichrzył mu włosy. – Kiedy zobaczyłem te papiery rozwodowe,
myślałem tylko o tobie – mówił gorączkowo. – Byłem przerażony. Teraz nie boję
się tego przyznać. Nie wiedziałem, co ci powiedzieć. Nie wiedziałem, jakich słów
ode mnie oczekujesz, a poza tym nie chciałem zaczynać rozmowy przy Saundersie.
Dlatego próbowałem przepchnąć sprawę transferu, żebyśmy mogli jak najszybciej
stamtąd wyjść.

Skończył, bo zabrakło mu oddechu. Wyglądał tak bezradnie i niepewnie, że

Nikki poczuła satysfakcję. Skoro się oświadcza, trzeba go trzymać w niepewności.
To mu tylko dobrze zrobi.

– Przejrzyj to. – Wyciągnął plik papierów, które trzymał złożone we czworo w

kieszeni szortów.

Nikki wzięła je i wygładziła na stoliku. Spodziewała się zobaczyć duplikat tych,

background image

które wcześniej podarła. Tymczasem musiała dwa razy przeczytać wstępny akapit,
nim dotarło do niej prawdziwe znaczenie słów.

– To jest umowa przedślubna!
Carter z powagą skinął głową.
– Pozwala ci zatrzymać twoje udziały w Belden Industries jako osobną

własność. Zawsze będą twoje, Nikki.

– Ale teraz dysponuję pakietem kontrolnym – przypomniała.
– Wiem. I nie dbam o to. Chcę tylko ciebie, a nie potrafię w inny sposób tego

udowodnić.

Powoli zaczynała mu wierzyć. A może po prostu był szalony?
– A co będzie, jeśli się pokłócimy i sprzedam wszystko Dee Ann?
Carter wstał, górując nad nią.
– W takim razie sprzedaj je od razu i będziemy mieli tę sprawę raz na zawsze z

głowy – powiedział lekkim tonem. – Widzisz? – ciągnął z uśmiechem – Belden
Industries już nie jest najważniejszą rzeczą w moim życiu.

Teraz jesteś nią ty.
Pochylił się i pocałował ją z hamowaną namiętnością, przypominając jej o tym,

co zawsze było między nimi ważne.

Nikki przymknęła oczy, poddając się jego wargom. Potrzebowała takiego

przypomnienia.

– Teraz wracam do biura. Będziesz miała czas, żeby jeszcze raz przemyśleć to

wszystko. Nie tracę nadziei i nie zamierzam z ciebie zrezygnować.

Oszołomiona, przytaknęła. Carter pocałował ją jeszcze raz i odszedł. Zapewne

pomyślał, że i te papiery podrze. Tak, musiał blefować.

W takim razie wytnie mu numer. Podpisze ten przedślubny układ tylko po to,

żeby zobaczyć, jaką zrobi minę. Wtedy będzie już wiedziała na pewno, jakie są
jego prawdziwe uczucia.

– Carter, poczekaj! – Zerwała się i pobiegła za nim. – Nie mam pióra.
– Podpiszesz? Wyjdziesz za mnie? – Ogromna ulga i nadzieja rozjaśniły jego

twarz. Nerwowo zaczął szukać po kieszeniach. – Czekaj, zaraz znajdę – mruczał. –
O, jest!

Ręka Nikki drżała, gdy brała od niego pióro. Nerwy? Z powodu Cartera?
– Jesteś pewien, że chcesz się ze mną ożenić? – zapytała.
– Niczego nie byłem tak pewien w swoim życiu – odparł, patrząc jej w oczy.

Wzrok miał jasny, otwarty. Tym razem niczego nie udawał.

Nikki rozpostarła papiery na złożonej tratwie ratunkowej i szybko nagryzmoliła

background image

swoje imię i nazwisko.

Twarz Cartera dosłownie promieniała radością. Tak jak sobie to wcześniej

wymarzyła, porwał ją w ramiona i uniósł w górę, aż straciła oddech.

– Obiecuję, że nie będziesz tego żałować, Nikki.
– Carter, ty mnie naprawdę kochasz – wyszeptała w zadziwieniu.
– Tak, naprawdę cię kocham – potwierdził, okraszając swoje stwierdzenie

pocałunkiem. – Mam tylko jedno pytanie.

– Pytaj, o co tylko chcesz. – W tej chwili Nikki zrobiłaby dla niego wszystko.
Carter przyciągnął ją do relingu.
– Naprawdę chcesz zmienić jej nazwę?
– A co, nie podoba ci się „Wybór”?
– Nie. – Carter mocno otoczył jej talię ramieniem. – Ponieważ nasza stara

„Pszczółka” powiezie nas wkrótce w długą podróż poślubną. I nie będzie innego
wyboru.

background image

EPILOG


Słodkie tony harfy mieszały się szumem fal. Powietrze przesycały wonie

kwiatów i morza. Złote promienie gorącego sierpniowego słońca Galveston
przesiewały się jak mgiełka przez ścianki plażowego namiotu. W tle rozbrzmiewał
szmer rozmów zaproszonych gości.

Nagle odezwał się pager pana młodego.
Carter Belden, stojący przy jednym z uginających się od potraw stołów,

wyłączył brzęczyk i sięgnął po telefon komórkowy.

– Moglibyście się pospieszyć – sarknął Saunders. – Mam już piach w butach.
– W takim razie je zdejmij – beztrosko poradził mu Carter, nie przerywając

wystukiwania numeru. – Julian? – powiedział do mikrofonu. – Nikki już prawie
gotowa.

– Ja też – odparł Julian.
– I co, nie będziesz stał za mną, na dobrą wróżbę? – zapytał Carter, choć

wiedział, jaka będzie odpowiedź.

– Nie ma mowy – zachichotał Julian. – Jak długo się da, będę się trzymał z

daleka od ołtarza.

– Któregoś dnia zmienisz zdanie i mam nadzieję, że będę świadkiem tej chwili.
– Najpierw ożeń się ty – rzucił Julian, zanim się wyłączył.
Carter z uśmiechem popatrzył w stronę pawilonu plażowego, gdzie Nikki i jej

siostra przebierały się, a potem wrócił do namiotu. Jeszcze jeden, spóźniony gość
wślizgnął się do wnętrza. Zamarł, gdy zobaczył, kto nim jest.

– Dee Ann!
– Witaj, Carter – pozdrowiła go wylewnie. Obcasy pantofli grzęzły jej w

piachu. Ze śmiechem oparła mu się na ramieniu, by je zdjąć i ruszyć dalej boso.
Carter zerknął ponad jej ramieniem na Saundersa. Obaj mężczyźni wymienili
spojrzenia.

– No, już lepiej. – Dee Ann wyprostowała się i popatrzyła z rozbawieniem na

ich miny. – Spokojnie, chłopcy, Nikki mnie tu zaprosiła.

– Wiem o tym – burknął niechętnie Carter, choć nie była to prawda.
– Nie, nie wiedziałeś – zaprzeczyła pogodnie. – Nikki uważała, że ukręcimy

głowę plotkom, jeśli pojawię się na twoim ślubie.

– Albo wywołacie nowe. – Saunders był sceptyczny.
– O, widzę, że jednak się zdecydowałaś – rozległ się z tyłu głos Juliana.

background image

– Czy tylko ja nie wiedziałem, że Dee Ann jest zaproszona? – zapytał z

rozżaleniem Carter.

– Ja też nie, naprawdę! – zapewnił Saunders z kwaśną miną.
– Spokojnie – zakomenderował Julian, podając ramię Dee Ann. – Nikki

pamiętała o twoim uczuleniu i dopilnowała, żeby w bukietach nie było róż –
zaznaczył, prowadząc ją na drugą stronę namiotu.

– Ach, te kobiety – westchnął Carter do Saundersa.
Nie słysząc odpowiedzi, podążył za jego zachwyconym spojrzeniem. Zobaczył

Nikki i jej siostrę, zbliżające się po białym, rozłożonym na piasku chodniku.

Postanowili odtworzyć we wszystkich szczegółach ich pierwszą ślubną

ceremonię. Z tą tylko różnicą, że tym razem była obecna cała rodzina Nikki.

Panna młoda była ubrana w biały sarong, udrapowany tak, by odsłaniał

ramiona. Oprócz tego zdobiły ją wyłącznie kwiaty wpięte we włosy, zwisające z
szyi girlandą, i te najpiękniejsze, w wiązance, którą trzymała w ręku. Siostra miała
podobny sarong, w odcieniu brzoskwini, przetykany złotą nicią.

Carter i Julian wystąpili w białych tunikach i spodniach. Tylko Saunders nie

chciał zrezygnować z garnituru i lakierków. Carter serdecznie mu współczuł i
podejrzewał, że zrzuci je, zanim dojdzie do grupowego zdjęcia.

A potem zapomniał o butach swego prawnika i o całym świecie, bo Nikki szła

ku niemu z promiennym uśmiechem.

Serce uderzyło mu mocno, jak oceaniczna fala rozbijająca się o brzeg.
– Dziękuję – wyszeptał, stając u jej boku i ujmując ją pod ramię z miną pełną

szczęścia i zachwytu.

– Za co dziękujesz? – zapytała miękko. – Za to, że nie uciekłam sprzed ołtarza?
Carter ujął jej dłoń – na której palcu miała za chwilę zabłysnąć złota obrączka.
– Za to, że dałaś mi drugą szansę. – Musnął ustami jej dłoń. – Tym razem

wszystko będzie dobrze.

Stojący przed nimi pastor odchrząknął dyskretnie.
– Jesteście gotowi? Czy możemy zaczynać ceremonię?
– Tak – odpowiedzieli jednym głosem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Heather MacAllister Miłosne manewry
Allison Heather Milosne manewry
Heather MacAllister Zapach szczęścia
Dunlop Barbara Miłosne manewry
02 Heather MacAllister Za zamkniętymi drzwiami
MacAllister Heather Brunetka, blondynka ĹĽona
462 MacAllister Heather Całkiem zwyczajna Jayne
MacAllister Heather Ogłoszenie matyrymonialne
MacAllister Heather Harlequin Romans 537 Mój były mąż
MacAllister Heather Walentynki 02 Za zamkniętymi drzwiami
2 1 II 2 07 1 Przekroje podłużne drogi manewrowe na MOP ark (2) PW
Miłośnik sztuk plastycznych 1

więcej podobnych podstron