Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Anna Pasikowska
PAŁAC z LUSTERKAMI
Copyright © by Anna Pasikowska
Copyright © for this edition by Walkowska Wydawnictwo / JEŻ
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Fotografie na okładce: Szymon Jeż
Korekta: Krystyna Pawlikowska
Projekt okładki: Marta Walkowska-Jeż
Opracowanie graficzne, skład, przygotowanie e-booka: Adrian Łaskarzewski
ISBN 978-83 -6180 5-3 7-3
ISBN 978-83 -6180 5-3 7-3
Wydanie II (e-book) 2012,
na podstawie wydania I Szczecin 2010
Walkowska Wydawnictwo / JEŻ
ul. Falskiego 29/8, 70-733 Szczecin
www.walkowska.pl
Powie ść ta je st fikcją. Zbie żność nazwisk postaci powie ści z osobami żyjącymi bądź
Powie ść ta je st fikcją. Zbie żność nazwisk postaci powie ści z osobami żyjącymi bądź
zmarłymi je st nie zamie rzona.
zmarłymi je st nie zamie rzona.
Mateuszowi, Ksaweremu, Natalii – moim dzieciom
1
Po szybie pędzącego pociągu ływały krople desz u rozdmuchiwane siłą
pędu maszyny. W zalanym wodą oknie odbijała się twa kobiety pat ącej
tępo p ed siebie i wyglądającej jak lalka, której ktoś wyłą ył baterię. Nie
poruszała żadną ęścią ciała, nie było widać, że oddycha, jej powieki były
prawie nieruchome. Gdyby nie fakt, że na jej kolanach leżała kilkuletnia
dziew ynka, można by odnieść wrażenie, że ktoś umieścił w p edziale
manekina, żeby inni pasażerowie nie czuli się samotnie.
Siedzący po p ekątnej męż yzna na po ątku nie zwracał na kobietę
uwagi, jednak kiedy po godzinie jazdy zauważył, że obie współpasażerki ani
drgnęły, za ął wątpić, y w ogóle są żywe. Nie chcąc bu yć ich
okoju,
zajął się ytaniem, od asu do asu zerkając w ronę matki i córki –
z jakichś powodów relacja ich obu była dla niego oczywista. Nie widział, jak
wsiadły do ek resu, ponieważ on sam podróż z Warszawy do Sz ecina
rozpoczął dopiero w Kutnie.
Mijała kolejna godzina, męż yzna był coraz bardziej zaniepokojony, bo
sytuacja w p edziale ani na jotę nie zmieniła się. Dziew ynka ciągle ała,
a kobieta nadal siedziała nieruchomo i pat yła w okno nic niewidzącym
wzrokiem. Jednak w pewnym momencie po poli ku wido nym dla
męż yzny siedzącego w drugim końcu p edziału za ęła płynąć łza.
Jedno eśnie dziew ynka poruszyła się i odwróciła główkę z bu ą
kręconych blond włosków. Kobieta wreszcie p e ała pat eć pu ym
wzrokiem w szybę i pogłaskała małą. Schyliła głowę i wtedy męż yzna
zauważył, że na drugim poli ku również pojawiła się łza. Po chwili
wszy ko wróciło do anu
ed kilku minut, z tą tylko różnicą, że łzy
spływające po twarzy młodej, atrakcyjnej kobiety już nie były pojedyncze.
– P epraszam bardzo,
y pani dob e się
uje? – zaniepokojony
mężczyzna postanowił zareagować.
W ółpasażerka, jakby nie słysząc pytania, za ęła nerwowo szukać egoś
w torebce. Po chwili zamknęła ją i dość głośno położyła na stoliku.
– Czy mógłbym pani w
ymś pomóc? – znowu zapytał, siadając
jedno eśnie nap eciw nieznajomej. Czuł, że powinien coś zrobić. Kobieta
bardzo nieufnie spojrzała na towarzysza podróży. On wyjął z kieszeni paczkę
chusteczek i podał jej.
– Proszę wyt eć łzy i
oj eć w lu ro. Całkowicie rozmazał się pani
makijaż – zdecydował się na tę uwagę, bo wiedział, jak bardzo kobiety ułe
są na punkcie swojego wyglądu. Poza tym miał nadzieję, że w ten
osób
uda mu się wreszcie nawiązać kontakt z tą tajemniczą osobą.
Ale ona, ku jego zdumieniu, tylko wzięła chu e ki i nawet nie
próbowała wyt eć twa y, o odwróceniu się do lu erka nie mówiąc.
Znowu skierowała swój wzrok w stronę szyby zalanej wodą.
– Proszę pani, y pani słyszy, co do pani mówię? – bardzo
okojnym
głosem mężczyzna ponowił pytanie.
Tym razem
oj ała na niego jakby z pretensją, że się nią w ogóle
interesuje.
– Owszem, słyszę. Dziękuję za chu e ki, dziękuję za troskę. To zupełnie
niepot ebne. Dam sobie radę – odpowiedziała głosem niewyrażającym
żadnej emocji.
Mężczyzna odetchnął.
– No, nareszcie się pani odezwała. Na pewno nie potrzebuje pani pomocy?
– Na pewno. Proszę się mną nie p ejmować, zupełnie nie dbam
o makijaż, nie mam też ochoty na rozmowę ani zawieranie znajomości.
Proszę nie zwracać na mnie uwagi – g e nie, a anow o zareagowała.
Nie chciała robić p ykrości temu dość p yzwoicie wyglądającemu
mężczyźnie, który na dodatek przejął się jej łzami.
– Myślałem, że na coś się p ydam, ale jeśli nie, to p epraszam – wrócił na
swoje miejsce. Nie chciał się na ucać, doszedł do wniosku, że może je
nadgorliwy. Wyjął laptop i pogrążył się w internecie.
Po kilku chwilach dziew ynka śpiąca na kolanach smutnej kobiety
otworzyła oczy.
– Mamusiu, chce mi się pić – cicho powiedziała.
Matka jednak nie zareagowała od razu. Widząc to, mała usiadła i nieco
głośniej zawołała:
– Mamo, daj mi pić.
Matka popatrzyła na dziecko.
– Nic tutaj nie mam, będziemy musiały pójść do wagonu re auracyjnego
– spokojnie odpowiedziała.
– To chodźmy – dziewczynka szarpnęła matkę za rękę.
Scenę obserwował siedzący nap eciw męż yzna. Jakież było jego
zdziwienie, kiedy kobieta zwróciła się do niego:
– Czy mógłby pan p ez chwilę zwrócić uwagę na nasz bagaż? Mała chce
pić, wrócimy niedługo.
– O ywiście, to żaden problem – męż yzna był zdziwiony, bo jesz e
przed chwilą nie zamierzała korzystać z jego pomocy.
– Mamusiu, a dlaczego masz takie plamy na buzi?
Kobieta odruchowo
oj ała w wiszące na ścianie lu erko i wreszcie
użyła podarowanych chusteczek.
Mężczyzna udając, że tego nie widzi, uśmiechał się sam do siebie.
Kiedy po kilkuna u minutach w ółpasażerki wróciły, udawał, że je
zajęty pracą.
– Bardzo dziękuję. P epraszam za kłopot – matka dziew ynki była już
chyba w nieco lepszym nastroju.
– P ecież pani wie, że to żaden kłopot. W każdym razie dziękuję za
zaufanie. Mogłem się okazać zwykłym złodziejem.
Kobieta popat yła zdziwionym wzrokiem na miłego pana i prawie
parsknęła śmiechem.
– Pan? Proszę wyba yć, może
rawiam wrażenie niep ytomnej, ale
wydaje mi się, że potrafię odróżnić człowieka przyzwoitego od złodzieja.
– Nawet pani nie wie, jak ę o pozory mylą. O rożności nigdy za wiele,
zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
– Z pewnością. Skoro jednak nie okazał się pan złodziejem, to jesz e raz
dziękuję.
– Polecam się na p yszłość. A p y okazji proszę pozwolić, że się
przedstawię: Andrzej Wysocicki – wstał i ukłonił się.
– Honorata Samkowicz – nieśmiało podała mu rękę.
– Niespotykane dziś imię.
– Nie lubię go.
– Dla ego? Mnie się podoba – And ej cieszył się, że wreszcie udało mu
się nawiązać rozmowę.
– Rze gu u. Proszę sobie nie p eszkadzać. Nie będziemy już pana
niepokoić. Małgosia je cichym dzieckiem, mam nadzieję, że nie zakłóci
panu spokoju. Jakoś musimy dotrwać do końca podróży.
Dziew ynka e ywiście
rawiała wrażenie g e nego dziecka. Usiadła
obok swojej mamy i mocno się w nią wtuliła. Honorata objęła małą
i znowu pogrążyła się w rozmyślaniach, zapominając o obecności
kogokolwiek w przedziale.
Desz p e ał padać. Pociąg minął miejscowość, nazwy której nawet nie
zauważyła, po to by za chwilę znów pędzić wśród pól, łąk, lasów. Widoki
zza szyby pociągu działały na kobietę kojąco. U okajały, łagodziły
wyraźnie zszarpane nerwy.
– Mamusiu, długo jeszcze będziemy jechać?
Honorata spojrzała na zegarek.
– Około trzech godzin.
– A to dużo?
– Nie kochanie, to niedużo.
– Daj mi moją lalkę – dziewczynka zrobiła słodką minę.
– Je schowana w walizce. Musiałabym ją zdjąć i poszukać. Konie nie
chcesz ją teraz mieć? – dało się zauważyć, że matka jest zakłopotana.
– No dobrze, poczekam, aż dojedziemy.
Pan And ej p ysłuchiwał się rozmowie mamy oraz córki i znowu
postanowił się wtrącić, a także zaoferować pomoc.
– Mogę pani pomóc zdjąć bagaż. Myślę, że żadne dziecko nie je na tyle
cierpliwe, żeby z rączkami na kolanach siedzieć przez kilka godzin.
– Małgosia je – smutno odpowiedziała. – Może po ytamy książe kę? –
zapytała córkę.
– No dobrze, poczytaj mi.
Męż yzna podziwiał i matkę, i dziecko. Co prawda w o atnim asie nie
miał zbyt wielu okazji do p ebywania z tak małymi dziećmi, ale dob e
wiedział, jak bardzo potra ą być nieu ępliwe i niecierpliwe, zwłasz a
maluchy. Tym asem dziew ynka siedząca nap eciw niego
rawiała
wrażenie osóbki nader
okojnej i rozważnej. Li yła sobie niewiele latek,
ale była naprawdę wyjątkowa. I tak jak jej matka miała w
oj eniu
dziwny smutek, może pokorę. Obie
rawiały wrażenie, jakby w ogóle ich
nie było, a już na pewno nie miały zamiaru
rawiać kłopotu swoją
obecnością.
Honorata ytała bajkę o Królewnie Śnieżce, którą mała od połowy sama
dokoń yła z pamięci. Potem znowu matka za ynała od po ątku, a córka
koń yła. Powtó yły tę ynność jesz e dwa razy, świetnie się p y tym
bawiąc. A nawet na ich twarzach pojawił się uśmiech.
And ej zauważył, że bliski kontakt matki z córe ką wyraźnie ją ożywia,
rawia, że zapomina o swoich udrękach, bo że je miała, nie wątpił.
Świadczyły o tym łzy, których nie starała się ukrywać.
– Zdolną ma pani pociechę. Pół bajki na pamięć – gratuluję.
– Ona zna całą, ale lubi, kiedy ja jej ytam. Potem zawsze już koń y
sama. To jej ulubiona bajka. Zna wiele innych, ale tę lubimy najbardziej –
od razu zareagowała dumna mama.
– To dziwne, bo to dość okrutna hi oria. Z tego, co pamiętam, to większość
tych klasy nych bajek opowiada o ludzkim okrucień wie – And ej
p ypomniał sobie o zjedzonym Czerwonym Kapturku, królewnie
zostawionej w lesie na pożarcie i głowach ludzkich ścinanych toporami.
– Ma pan rację, ale wszy kie dob e się koń ą. Poza tym wydaje mi się,
że dzieci odbierają bajki zupełnie ina ej. Chyba nie do
egają w nich
przemocy, którą widzą dorośli.
Mil ąca do niedawna młoda kobieta nawet nie zauważyła, jak
nieo ekiwanie dla niej samej wdała się w pogawędkę ze arszym miłym
i bardzo eleganckim panem. Nigdy nie była zbyt ufna i niechętnie zawierała
znajomości, ale męż yzna jadący z nią w jednym p edziale
rawiał
wrażenie łowieka nie z tej planety. Zauważyła, że był dob e ubrany, na
nadgar ku miał markowy szwajcarski zegarek i jak na męż yznę nosił
wyjątkowo
y e buty. Ponieważ sama p ywiązywała dużą wagę do
obuwia, dlatego zawsze p ede wszy kim one p yciągały jej wzrok.
I doty yło to zarówno męż yzn, jak i kobiet. Innym p edmiotem, który
także zwracał jej uwagę, był zegarek. Uważała bowiem, że charakter
i osobowość łowieka można poznać po zegarku, który nosi. A ten, który
miał na ręku pan And ej, uznała za bardzo pasujący do jego osoby. Był to
chyba tissot, miał bardzo cienką złotą kope ę i brązowy skó any pasek.
Bardzo wytworny, choć skromny. I chyba te sz egóły
rawiły,
że nieo ekiwanie dla niej samej za ęła rozmawiać z tym obcym męż yzną
jak ze starym znajomym.
– Z pewnością ma pani rację. Ale w zachowaniu pani córki je jesz e coś,
ego nie potra ę określić. O, już wiem, je taka poważna, choć ma
zaledwie kilka lat.
Honorata spojrzała na swojego rozmówcę, który coraz bardziej ją zadziwiał.
Sposób, w jaki wyrażał swoje myśli, odbiegał od p eciętnego. Ludzie,
z którymi obcowała do tej pory, zachowywali się zupełnie ina ej. Kiedy
mówił, wydawało jej się, że p ekra a nieznaną jej dotąd barierę. Nie
wiedziała jeszcze, co to oznacza, ale czuła, że wkracza w świat dla niej obcy.
– Moja córka jak na swój wiek wiele p eszła. Ona nie ma normalnego
dzieciń wa, musi rozumieć i uć więcej niż inne dzieci – Honorata złapała
się na tym, że za dużo mówi. Nie chciała opowiadać o swoich kłopotach, ale
było już za późno – z twa y w ółpasażera wy ytała zaciekawienie i troskę
jednocześnie.
– P epraszam, zagalopowałam się. To są wyłą nie nasze
rawy, nie
miałam zamiaru pana nimi obar ać – matka Małgosi po uła się
zakłopotana.
Jej słowa
owodowały, że And ej Wysocicki wyraźnie zainteresował się
losem dziewczynki i postanowił dowiedzieć się więcej.
– Ależ proszę mówić, chętnie posłucham. Czasami dob e je porozmawiać
z kimś obcym, kogo, być może, nigdy więcej się już nie
otka. Proszę mi
wierzyć, to może być lepsze niż kozetka u psychoterapeuty.
Honorata nie odziewanie dla niej samej po uła to samo, wydawało jej
się, że tego łowieka zesłała jej opat ność. Czuła się p y nim bezpie nie.
Kobieca intuicja podpowiadała jej, że to dobry łowiek. Chciała wreszcie
z kimś porozmawiać, z ucić ciężar, który nosiła w sobie tyle lat. Do tej pory
zupełnie nie miała okazji porozmawiać z kimś ży liwym, bez ronnym. Ten
obcy męż yzna
rawiał wrażenie sz erego i p yjaznego. Ona jednak od
po ątku była w osunku do niego up edzona. Życie nau yło ją, że li yć
to ona może tylko na siebie i że jej los tak naprawdę nikogo nie obchodzi.
Nie miała o to do nikogo pretensji; taki je świat, takie je życie, to i ludzie
tacy są. Ale dziwiła się, że p ypadkowo napotkany męż yzna interesuje się
jej losem, chce z nią rozmawiać i od momentu kiedy się pojawił,
nieustannie chciał jej pomagać.
– Po pro u wychowuję Małgosię sama. To nic nadzwy ajnego, wiele
kobiet je w podobnej sytuacji – Honorata próbowała, mimo wszy ko, nie
wciągać tego miłego pana w swoje smutne życie.
– Odnoszę wrażenie, że samotne macie yń wo nie je pani największym
dramatem. Proszę się nie obawiać i opowiedzieć mi o swoim życiu. Zoba y
pani, jaką ta rozmowa przyniesie pani ulgę.
– Skąd pan wie? A może jest pan psychologiem?
Andrzej uśmiechnął się.
– Nie, nie je em, ale trochę już żyję na tym świecie i wiem, że ludzie
powinni ze sobą rozmawiać. Jednak coraz więcej je tych, któ y chcą
mówić, a coraz mniej tych, którzy chcą słuchać.
Honorata pomyślała, że ten
łowiek je jasnowidzem. Mówił takie
mądre e y, jedno eśnie odpowiadał na jej niezadane pytania. Miała
wrażenie, iż yta w jej myślach. „A może to jakiś anioł zesłany z niebios?” –
sytuacja, w której się znalazła, wydawała jej się nie e ywi a i pomyślała
nawet, że owszem jedzie pociągiem, ale to, co się dzieje, to sen.
– Wie pan, to dziwne, ale mam wrażenie, że p ybył pan z innej
czasoprzestrzeni. Dzisiaj nie ma już takich ludzi – Honorata zamyśliła się.
And ej pat ył na nią i pomyślał, że los musiał bardzo jej dopiec, skoro na
zwykłą życzliwość reaguje w ten sposób.
– Jakich?
– No, takich… zainteresowanych cudzymi kłopotami tak zupełnie bez
powodu. P yznaję, większość ludzi wysłucha, niby coś poradzi, ale tak
naprawdę to nikogo nie interesują
yjeś problemy, a nawet mogą być
powodem do zadowolenia, że innym się nie wiedzie.
– I pani tego wszy kiego doświad yła? To aż niemożliwe. Taka młoda
osoba jak pani powinna być radosna, ufna. Skąd tyle goryczy? Nie można aż
tak generalizować. To nieprawdopodobne, żeby miała pani do
ynienia
tylko z zawiścią i znie ulicą ludzką – And ej nie wie ył własnym uszom.
Z wieloma młodymi ludźmi miał w życiu do ynienia, ale to, co usłyszał
p ed chwilą, aż nim w
ąsnęło. Nie sądził, że po awa tej młodej kobiety
wynika z jej charakteru, chciał wierzyć, że ma powody do takich sądów.
– Niech pan to nazywa jak chce. Ja swoje wiem.
– Mamusiu, masz zieloną kredkę? – Małgosia p erwała rozmowę. Zajęła
się rysowaniem i nie przeszkadzała dorosłym aż do tej chwili.
– Zaraz sprawdzę, kochanie. Co rysujesz?
– Domek, ale muszę narysować trawę. Poszukaj w torebce.
– O, jest, proszę – podała dziecku kredkę.
– Widzę, że wozi pani ze sobą cały arsenał.
Honorata spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się.
– Tak, nie wiadomo, co i kiedy się p yda. Moja córka lubi rysować.
Naj ęściej rysuje domy, takie ze
adzi ym dachem, kominem
i ogródkiem. Chyba jej po pro u tego brakuje. Wie pan, ona urodziła się
jedena ego w eśnia. Tego jedena ego, kiedy był zamach na WTC
w Nowym Jorku.
And ej Wysocicki wytężył słuch. Pomyślał, że to może być po ątek
dramatu, jaki przeżywa ta kobieta siedząca z nim w przedziale.
– Niezbyt szczęśliwy zbieg okoliczności i smutna data – powiedział tylko.
– Tak, a dla nas sz ególnie. Choć nie wiem, jak na to pat eć. Z jednej
rony to data urodzin mojej córki, a z drugiej data śmierci jej ojca – bez
emocji powiedziała kobieta.
W ółpasażer, słysząc te słowa, pochylił głowę. W tym momencie za ął
rozumieć ton jej wypowiedzi i p yznał, że dotknęła ją ogromna tragedia.
Honorata zamilkła, on głęboko we chnął. P ez chwilę siedzieli
w milczeniu.
– Domyślam się, że pani mąż był wtedy w jednym z tych wieżowców?
– Tak, prawie na samej gó e, nie zdążył uciec – młoda wdowa znowu
zapat yła się w okno pociągu. – Małgosia urodziła się w nocy, o t eciej
nad ranem. Zdążyłam mu jesz e powiedzieć p ez telefon, że zo ał ojcem.
Bardzo się cieszył. Za dwa dni miał ją zoba yć. Ale moja córka nigdy nie
poznała swojego ojca. Wie pan, co uje kobieta, kiedy w kilka godzin po
porodzie dowiaduje się, że ojciec jej dziecka prawdopodobnie nie żyje?
Widząc reakcję męż yzny siedzącego nap eciwko, wcale nie ekała na
odpowiedź.
– Nie może pan wiedzieć. Ja, kiedy się o tym dowiedziałam, raciłam
p ytomność, mój mózg pogrążył się w ciemności. Tego, co
ułam po
p ebudzeniu, nie da opisać się słowami. Pu ka, która wtedy pojawiła się
w moim życiu, trwa do dziś. A najgorsza była niepewność, w której tkwiłam
p ez długie dni. Kiedy po tygodniu mąż nie dawał znaku życia, dotarło do
mnie, że nie żyje. Po powrocie z małą ze szpitala nie wiedziałam, co je
większym dramatem –
y to, że ja
raciłam męża,
y to, że Małgosia
nigdy nie po uje dotyku ojca. Właśnie wtedy zdałam sobie
rawę, że
zo ałam zupełnie sama. Mieszkałam co prawda u teściów, ale nie mogłam
na nich li yć. Matka mojego męża wpadła w taką hi erię, że nie
osób
było normalnie żyć. Ja nie dość, że opłakiwałam męża i po urodzeniu
dziecka zdana byłam tylko na siebie, to jesz e p yszło mi zajmować się
teściową, która zachowywała się jak szalona. Starałam się ją zrozumieć, to
był jej jedyny syn. Pocieszałam teściów jak mogłam, p ypominałam im, że
mają wnu kę, ale oni kompletnie się nią nie interesowali. Córka
pot ebowała p ede wszy kim
okoju i ciepła. A ja, mając na głowie
rozhi eryzowanych teściów, nie byłam w anie jej tego dać. Ona ę o
płakała, była rozdrażniona, a teściowie p ez pierwsze t y miesiące nawet
nie wzięli jej na ręce. Zo ałam z tym wszy kim sama, bezradna,
zdruzgotana.
Pan And ej miał łzy w o ach. Pat ył na rysującą dziew ynkę
i za anawiał się, skąd w niej tyle
okoju. Ona była niesamowita. Zajęła
się rysowaniem, nie p eszkadzała w rozmowie, nie zadawała dziesiątek
pytań, jakby jej nie było.
– A pani rodzice? Nie mogli pani pomóc?
– Oni mieszkają w Sz ecinie, ja do tej pory z teściami mieszkałam
w Warszawie.
– To długo pani wytrzymała, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Co miałam zrobić? P eniesienie się z maleńkim dzieckiem do innego
mia a, p ynajmniej na po ątku, nie wchodziło w rachubę. Łudziłam się,
że za jakiś as teściowie się opamiętają, że sytuacja jakoś się unormuje. Ja
musiałam zajmować się dzieckiem, więc nie mogłam pozwolić sobie na
chwile słabości. Owszem, brakowało mi męża, były dni, że nie byłam
w anie nic zrobić, asami nie chciało mi się żyć. Całe noce płakałam. Za
dnia pat yłam, jak teściowa pogrąża się w coraz głębszej depresji.
Większość asu
ędzała w kościele, choć w eśniej nigdy do niego nie
chodziła. Może gdyby odbył się pog eb, gdyby był grób, na który
mogłaby chodzić, p eżyłaby to ina ej. Ale ona nie pozbierała się właściwie
do dziś. Teść pracuje, nieco lepiej sobie radzi. Musiał podołać i atakom
hi erii żony, i swojej niemocy. Ona w końcu popadła w chorobę
psychi ną, bez p erwy oglądała zdjęcia syna z dzieciń wa, zasypiała na
fotelu z jego koszulą. Budziła się w nocy i k y ała. Mną nikt się nie
p ejmował, nie
arał się pocieszyć. Ja radziłam sobie sama, miałam
córe kę, dla której musiałam żyć, i to pewnie ona mnie ocaliła. Firma,
w której pracował mój mąż, obiecywała odszkodowanie, ale kiedy okazało
się, że poniosła trudne do oszacowania
raty w ludziach i
ęcie oraz
nansowe, nie była w
anie pomóc tym, któ y zo ali. Ja co prawda
miałam trochę osz ędności, ale wy ar yły mi zaledwie na rok. Trochę
pomagał mi teść, w końcu musiałam iść do pracy. Je em rehabilitantką,
więc nie miałam problemu ze znalezieniem zajęcia. Oddałam więc małą do
żłobka i łudziłam się, że uda mi się od nich wyprowadzić.
– Dla ego nie wróciła pani do rodziców? – p erwał jej And ej. – P ecież
kiedy Małgosia podrosła, mogła pani to zrobić.
– Właśnie teraz wracam – mówiąc to, była wyraźnie zdenerwowana. –
Wtedy miałam pracę. Nie wiedziałam, y w Sz ecinie znajdę zatrudnienie.
Poza tym moja rodzina to osobna hi oria. Nietrudno się domyślić, że nie
bez powodu wracam dopiero teraz.
And ej Wysocicki wysłuchał opowiadania kobiety z wielką uwagą.
Bardzo go ono poruszyło. Nie miał wątpliwości, że to, co ją
otkało, było
wielką tragedią. Czuł, że to nie koniec, i jak najprędzej chciał poznać całą jej
historię.
Kilkuletnia Małgosia p ytuliła się do mamy i znowu zasnęła. Jej matka
zamilkła, musiała ochłonąć, ponieważ dla niej as właśnie się cofnął i była
w środku tamtych wyda eń. Obecnie nie uła już tak wielkiej rozpa y,
oglądała na swoje życie z per ektywy asu. Zawsze myślała, że powrót
do p eszłości zakłóci jej okój, że wrócą koszmary, ale tak się nie ało. Ten
obcy męż yzna
owodował, że po uła ulgę, nabrała dy ansu, a nawet
zo awiała tę traumę za sobą. Tę może tak, ale co teraz zgotuje jej los?
Podjęcie decyzji o powrocie do rodzinnego mia a ędzało jej sen z powiek
p ez o atni rok. Nie wracała p ecież do ukochanego domu. Od momentu
wyjazdu nigdy za nim nie tęskniła. Kilka lat temu, wychodząc za mąż,
cieszyła się, że wreszcie go opuszcza.
– Chce pani o tym opowiedzieć? – próbował zachęcić w ółpasażerkę pan
Andrzej.
– Właściwie dla ego nie? To już nie będzie dla mnie takie bolesne. Ten
problem je ze mną od zawsze, odkąd tylko pamiętam. Nau yłam się
z nim żyć. Tyle już pan o mnie wie. Nie p eraża pana per ektywa
wysłuchania kolejnej smutnej hi orii? – coraz bardziej dziwiła się
zainteresowaniu męż yzny, które wydało jej się niezwy ajne. Nie
za anawiała się jednak, dla ego on chce tego słuchać. Pomyślała, że to
zwykła fanaberia dob e sytuowanego łowieka, który najwido niej nudzi
się w życiu, a już na pewno w czasie tej podróży.
– Nie, wprost przeciwnie.
– Moi rodzice są dość majętni, nie będę się wdawała w sz egóły co do
źródła ich zamożności, natomia mój mąż pochodził z p eciętnej rodziny.
Poza tym mieszkał w Warszawie, i już samo to dyskwali kowało go jako
zięcia. Opró tego nie podobał im się zy nie; był za chudy, za wysoki,
włosy miał nie takie i tak dalej. Ale ja w
rawie zamążpójścia nie uległam
ich presji. Po awiłam na swoim, po raz pierwszy p eciw awiłam im się –
wyszłam za mąż za łowieka, którego oni nie akceptowali. Doszło nawet do
tego, że nie pojawili się na naszym ślubie. Dla mnie i moich teściów, no
i dla męża był to sz yt arogancji z ich rony. Moi rodzice to ludzie, któ y
wszy kich mają za nic, nie mają p yjaciół – nikt nie je dla nich dość
dobry, wszędzie u ądzają awantury, zawsze znajdą powód. Życie z nimi do
momentu zamążpójścia było jednym wielkim pasmem nakazów, zakazów
i awantur. Zawsze musiałam robić to, co oni chcieli, ubierać się tak, jak oni
chcieli, nie mogłam ut ymywać żadnych kontaktów z koleżankami,
o randkach z chłopakami nie w omnę. I ne więzienie. Oceny w szkole też
zawsze musiałam mieć najlepsze. Opró tego ciągle kłócili się między sobą,
mama prowokowała ojca, a on nie
ronił od alkoholu. Kiedy byłam
dzieckiem, bardzo to wszy ko p eżywałam, bałam się. Niekiedy myślałam,
żeby uciec i nie pat eć na to wszy ko. To był koszmar. Mój młodszy brat
ina ej do tego podchodził, ale też gdy tylko mógł, usamodzielnił się
i wyfrunął z tego cyrku. A mój mąż, znając moje perypetie domowe,
po anowił, że zabie e mnie do Warszawy. Nieraz miał okazję p ekonać
się, że p ebywanie pod jednym dachem z moimi rodzicami to wielkie
poświęcenie z mojej rony. On i jego rodzina to byli zupełnie inni ludzie.
Wydawali się
okojni i normalni. Ich syn też był dobrym, ciepłym
łowiekiem. Dlatego tak długo tam byłam, łudziłam się, że w końcu
poradzą sobie ze śmiercią syna, że może uda nam się wo yć w miarę
normalną rodzinę. Mimo wszy ko wolałam mieszkać z nimi, niż wracać do
Sz ecina. Moi rodzice raz widzieli swoją wnu kę, p y okazji wycie ki do
Warszawy. Kiedy zginął mój mąż, o ym dowiedzieli się od mojego brata,
zadzwonili dopiero po kilku dniach. Rozmowa trwała dziesięć sekund, nie
mogła być dłuższa, ponieważ pierwsze zdanie mojej matki wyprowadziło
mnie z równowagi. Myślałam, że chociaż w tych tragi nych chwilach
zdobędzie się na słowa otuchy. Nic podobnego. Po jej „I co ci dała ta
Warszawa?” – odłożyłam słuchawkę. Oni zawsze myśleli tylko o sobie i tacy
pozo ali. No bo że nie lubili mojego męża, to można zrozumieć, ale żeby
obrazić się na własną wnu kę... Tego już nie pojmuję. Proszę sobie
wyobrazić, jaki miałam dylemat, myśląc o tym, y wracać do Sz ecina. Ale
musiałam coś zrobić,
raciłam pracę, u teściów dłużej nie chciałam już
mieszkać, a nie ać mnie było na wynajęcie osobnego mieszkania. Moja
sytuacja je beznadziejna. Nie chcę wracać do domu rodziców, na razie
zat ymam się u brata. Ale on też ma swoje problemy: nieduże mieszkanie,
dwoje dzieci, niepracującą żonę – urwała. Po poli kach znowu popłynęły
jej łzy.
And ej zrozumiał teraz, dla ego płakała w eśniej i dla ego robi to teraz.
We chnął głęboko i p ez jakiś as nic nie mówił. Zdał sobie rawę, że ta
kobieta znalazła się na życiowym zakręcie. Nie p ypusz ał jednak, że jej
losy mogą być aż tak pogmatwane. Zaczął się zastanawiać, co on zrobiłby na
jej miejscu. W Warszawie już nie miała domu, w Sz ecinie nigdy go nie
miała, raciła najbliższą osobę i musiała zaopiekować się córką. Pytał sam
siebie,
y by sobie z tym wszy kim poradził. Teraz rozumiał jej
rozgory enie i żal. Ona nigdy nie miała normalnego życia – ani jako
dziecko, ani jako dorosła osoba. Zdał sobie rawę, że jej życie to bezu anna
walka, w której ani jedna bitwa nie zo ała wygrana. Spotykały ją same
porażki. Coraz bardziej dziwił się, że ma jesz e siłę i dzielnie awia oła
codziennym trudom. Niejedna osoba na jej miejscu już dawno by się
poddała. Kiedy tak rozmyślał, wpadł mu do głowy dość zaskakujący
pomysł.
– Nic pan nie mówi – odezwała się pierwsza.
– Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa. Myślałem, że nic nie je
w anie mnie zasko yć. Nie mieści mi się to w głowie. To raszne, o ym
pani opowiada. Nie rozumiem, jak można nie mieć oparcia we własnej
matce? Ja tego nie znam.
– Zazdroszczę panu. Chciałabym, żeby moja córka mogła kiedyś powiedzieć
to samo, co pan. Nie wiem, y mi się to uda, ale chciałabym być dla niej
prawdziwą matką, na którą zawsze będzie mogła li yć, bez względu na
wszy ko – pogłaskała Małgosię po głowie i pocałowała. – To, co pan
usłyszał, to tylko wielki skrót, nie chcę zamę ać pana sz egółami z mojego
nieszczęsnego życia. Ale najgorszy jest brak nadziei na odmianę mojego losu.
– Nie może pani tak myśleć, doprowadzi się pani do obłędu. Widzę, że ta
opowieść panią zmęczyła. Może chce się pani zdrzemnąć?
– Nie, nie mogłabym zasnąć, nie teraz. Dob e, że Małgosia je jesz e
mała i tak naprawdę niewiele rozumie z tego, co się dookoła niej dzieje.
Kiedyś zacznie zadawać pytania. Jak ja znajdę na nie odpowiedź?
Desz p e ał padać i zaświeciło słońce. Jego promienie wpadały do
przedziału, rozjaśniając twarz zasmuconej kobiety.
And ej p yglądał się Honoracie. Cały
as była bardzo smutna. Teraz
dopiero zwrócił uwagę na jej włosy. Były kasztanowe, rozświetlone
promieniami słońca, które p esuwały się po nich w różne
rony,
wydobywając z nich wszy kie barwy jesieni – od jasnozłoci ych po
ciemny kasztanowy brąz. Jej porcelanowa twa też nie była p eciętnej
urody, miała w sobie coś intrygującego, coś, co rawiało pat ącemu na nią
męż yźnie wielką p yjemność. „Piękna kobieta”– pomyślał. Obserwował,
jak zamknęła o y, oparła głowę o szybę i prawie nie oddychała. Musiało
być jej ciężko.
Honoracie zrobiło się bardzo p yjemnie, kiedy ciepłe promienie słońca
delikatnie muskały jej poli ki. Po uła się błogo. Ciepło rozchodzące się po
całym ciele dodawało jej sił. Najchętniej pozo ałaby w tej nicości do
momentu, w którym pojawi się p ed nią ktoś i powie: „Odwagi, teraz już
będzie dobrze. Już nie będziesz musiała się bać”.
Słońce schowało się znowu za chmury. Otwo yła o y. Siedzący
nap eciw męż yzna niep erwanie ude ał w klawiaturę. Pomyślała sobie,
że nigdy w eśniej nikogo podobnego nie
otkała. Emanował od niego
okój, opanowanie i dobroć. Wszy ko to, ego brakowało jej do tej pory.
Pat ąc na niego, uła, że robi jej się ciepło na duszy. „Dla ego ja nie
miałam takiego ojca?” – pomyślała, bo że mógłby nim być, nie miała
wątpliwości. Bardzo dob e się t ymał, był zadbany, ale z pewnością był
przed sześćdziesiątką.
– Myślałem, że jednak pani zasnęła – zauważył, że Honorata p ygląda mu
się.
– Nie, zamknęłam tylko oczy. Słońce tak przyjemnie grzało mi w twarz.
– Proszę pani, nie wiem, y mi wypada, ale chciałbym złożyć pani pewną
propozycję. Widząc, w jak trudnej znalazła się pani sytuacji, pomyślałem
sobie, że mógłbym pani pomóc.
Honorata słuchała, ale wcale nie zareagowała. Znowu
rawiała wrażenie
nieobecnej. Po chwili jednak odezwała się.
– Pomóc? Mnie? W jaki
osób? – słowa pana And eja dziwiły ją,
ponieważ nigdy w eśniej nikt nie oferował jej pomocy, zwłasz a ktoś
zupełnie obcy.
– Może wydać się to pani zaskakujące, ale ja właśnie szukam kogoś
takiego jak pani.
W tym momencie kobieta zrobiła wielkie oczy.
– Jak to… szuka pan? – niepewnie zapytała.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam na myśli pani zawód. O ile dob e
zapamiętałem, jest pani rehabilitantką? Zgadza się, prawda?
Honorata odetchnęła z ulgą. Już za ęła obawiać się, że
łowiek ten,
wbrew pozorom, ma jakieś niecne zamiary.
– Tak... Ale co to ma do rzeczy?
– Otóż moja żona od kilku lat je
araliżowana i jeździ na wózku. Dwa
miesiące temu opuściła nas pani, która pomagała jej w codziennym w miarę
normalnym funkcjonowaniu. P ez ten as nie udało mi się znaleźć nikogo
odpowiedniego na jej miejsce. Po wysłuchaniu pani hi orii pomyślałem, że
adła mi pani z nieba. Chętnie zaproponowałbym pani u nas pracę. Czy
zechciałaby pani rozważyć tę propozycję i zająć się moją żoną?
– Naprawdę? Je em zasko ona... P ecież pan mnie wcale nie zna. Poza
tym mam córkę, najpierw muszę pomyśleć o niej. To fanta y na
propozycja, po raz pierwszy ktoś chce mi pomóc. Nie mogę w to uwie yć –
po jej policzkach znowu popłynęły łzy.
And ej za ął się obawiać, że to chyba jednak nie był dobry pomysł. Ale
zaraz pomyślał, że skoro nadarza się okazja, żeby pomóc jednocześnie i żonie,
i tej udrę onej kobiecie, to dla ego nie miałby
róbować. Po chwili
wahania chciał coś powiedzieć, ale Honorata go uprzedziła.
– Ale ja nic o panu nie wiem, nie wiem, kim pan je , gdzie pan mieszka.
Znam tylko pana nazwisko.
– Proszę się nie obawiać, nie jestem żadnym dewiantem.
– Nie to miałam na myśli. Sam pan wie, że potra pan wzbudzić zaufanie,
choć na po ątku dał mi pan do zrozumienia, że pozory mogą mylić. Ale nie
o to chodzi.
– No tak, ma pani rację, ja o pani wiem już wiele – p erwał jej – a pani
o mnie nic. Otóż je em kapitanem żeglugi wielkiej, ale od kilku lat już nie
pływam. Zająłem się szkoleniem na ępców, krótko mówiąc, je em
wykładowcą w Akademii Morskiej w Szczecinie.
– Je eśmy więc z jednego mia a. To już coś. Ale nie wie pan nic o moich
kompetencjach. Może pana żona mnie nie zaakceptuje.
– Pani Honorato, wiem, że praca, którą pani proponuję, z pewnością nie
je sz ytem pani ma eń, ale od tego można by za ąć. Zajęć nie miałaby
pani zbyt wiele. Chciałbym, żeby zajęła się pani nie tylko masażami
i ćwi eniami, ale również by pobyła pani trochę z moją żoną. Wydaje mi
się, że się polubicie.
– Trudno to p ewidzieć. Ale dob e, proszę zo awić mi swój numer
telefonu, ulokujemy się z Małgosią u mojego brata i damy znać.
– Czy pani brat będzie czekał na panią na dworcu?
– Nie, on pracuje. Nawet nie wie, że dzisiaj p yjeżdżamy. Nie umawiałam
się z nim na konkretny dzień. Do końca nie wiedziałam, y mam wracać,
czy nie.
– To bardzo dob e, bo ja opró pracy chciałem pani zaproponować
również mieszkanie.
Honorata myślała, że się przesłyszała.
– Słucham?
– Mam ogromny dom, mieszkam w nim tylko z żoną i moją matką.
Pomyślałem, że nie ma pot eby, żeby zwalała się pani bratowej na głowę.
U nas mogłaby pani mieszkać albo z nami, albo w domku dla gości
w ogrodzie.
– Nie, to niemożliwe! – zasko ona kobieta nie mogła uwie yć, że to
dzieje się naprawdę. Nie dość, że proponowano jej pracę, to jesz e
mieszkanie. Taka sytuacja zda ała się jej po raz pierwszy w życiu, była jak
z telenoweli.
– Wiem, że to nie odziewana propozycja, ale dla ego niemożliwa do
zaakceptowania?
– Trudno uwie yć, że pan mi to wszy ko proponuje. To po pro u
niewiarygodne, że pana otkałam – po raz pierwszy Honorata uśmiechnęła
się. Nie wiedziała, y ma zgodzić się, y nie, zaryzykować, y brnąć dalej
w tę beznadziejną e ywi ość. Zdawała sobie
rawę, że będzie tak jak
dotych as – nikt jej nie pomoże w podjęciu kolejnej życiowej decyzji. Ale
intuicja podpowiadała jej, że to może być jej jedyna szansa, że nigdy więcej
może nie mieć takiej okazji, że ten męż yzna
anął na jej drodze
niep ypadkowo. Właśnie w tym momencie, kiedy go ej już być nie
mogło.
Otwo yła o y, a on powiedział: teraz już będzie dob e. Nie użył
dokładnie tych słów, ale sens wypowiedzi był właśnie taki. Dopiero co
o tym myślała, to chyba była telepatia albo coś w tym rodzaju.
– Ale co z Małgosią? Pana żona może sobie nie ży yć rehabilitantki
z dzieckiem.
– Tę
rawę proszę już zo awić mnie. Je em pewien, że nie będzie
problemu. Sama pani mówiła, że jest spokojnym dzieckiem.
– A nie składa mi pan tej propozycji z litości? Ja wiem, moja sytuacja budzi
politowanie, ale bez p esady, poradzę sobie. Nie opowiedziałam tego
wszystkiego, żeby wzbudzić współczucie.
– Owszem, żal mi się pani zrobiło, ale opró tego moja żona naprawdę
pot ebuje pomocy. Już dwa miesiące nikt się nią nie zajmuje. Jeśli ten an
potrwa dłużej, to sama pani wie, czym to grozi.
– No tak, osoba
araliżowana musi być regularnie poddawana
rehabilitacji. A czy można zapytać, co spowodowało, że jest w takim stanie?
– Potknęła się i
adła ze schodów w naszym domu. Na po ątku było
bardzo źle, nie mówiła, cała była bezwładna. Miała uraz kręgosłupa. Teraz
już mówi, porusza rękami, ale nie ety, chodzić nigdy nie będzie. Właśnie
dlatego zrezygnowałem z pływania. Ona zawsze była bardzo aktywna.
– A y są pań wo pewni, że wyko y ali wszy kie możliwe
osoby
rehabilitacji? W wielu przypadkach nasza służba zdrowia jest bezsilna.
– O tak, mój syn mieszka w Stanach, proszę mi wie yć, ać nas było na
najlepszych ecjali ów. Nie ety, to ten beznadziejny p ypadek, kiedy już
nic więcej nie da się zrobić.
– Rozumiem. Chciałam wiedzieć – Honorata zamilkła. Znowu rozważała,
y powinna p yjąć propozycję Wysocickiego. Odnosiła wrażenie, że zna
skądś to nazwisko, była pewna, że gdzieś już je słyszała. Po tym, ego
dowiedziała się o żonie, uznała, że on naprawdę pot ebuje kogoś takiego
jak ona. Wiedziała, że u brata nie będzie mogła mieszkać zbyt długo, do
rodziców nie miała po co wracać. Wyobraziła sobie, jak p eganiają
Małgosię z kąta w kąt i pilnują po ądku, na którego punkcie ojciec był
p esadnie wy ulony. Nie wyt ymałaby tego. I to chyba ten obrazek
przesądził o podjęciu decyzji.
– Jeśli prawdą je to wszy ko, o ym pan mi opowiedział, to zgadzam
się.
Pan Andrzej uśmiechnął się. Wziął jej dłoń w swoją i powiedział:
– Dziękuję, niedługo się pani przekona, że nie jestem kłamcą – zapewnił.
Spojrzał na zegarek.
– Za godzinę będziemy na miejscu.
– Rze ywiście, szybko minął ten as, w ciągu którego odmieniło się całe
moje życie. Mam tylko nadzieję, że pani Wysocicka zaakceptuje pana
decyzję. O Boże, tak bym chciała zaznać trochę
okoju. Jakie to dziwne, że
wsiadłam akurat do tego pociągu. Myślałam nawet, że to będzie
najsmutniejsza podróż w moim życiu. Tym asem ta podróż… Nie, nic już
nie mówię, żeby nie zapeszyć.
Po wyjściu na peron na dworcu Sz ecin Główny okazało się, że t eba się
zająć t ema wielkimi walizami Honoraty, w których zmieściła dorobek
życia. Pan And ej okazał się bardzo zaradny i w niedługim asie wszy ko
zostało umieszczone w bagażniku taksówki.
Było w esne popołudnie. Honorata oglądała swoje mia o zza szyb
jadącego samochodu.
– Dawno tutaj nie byłam, ale widzę, że niewiele się zmieniło. Dworzec jaki
był, taki pozo ał, na ulicach niewiele zmian. Trochę nowych budynków. O,
widzę, że mamy wielkie centrum handlowe – wskazała głową na okazałą
budowlę obok hotelu Radisson.
– Tak, o atnio tylko one rosną wszędzie jak g yby po desz u. Sz ecin to
zapomniane i niedoinwe owanie mia o – ze smutkiem powiedział pan
kapitan.
– Chyba tak, dla niektórych wręcz egzotyczne.
– Mamusiu, to gdzie my teraz będziemy mieszkać? – zainteresowała się
Małgosia.
– Pan And ej zaproponował mi pracę. Będę się opiekowała jego chorą
żoną. Zamieszkamy u państwa Wysocickich.
– A czy są tam jakieś dzieci? – mała była zaciekawiona.
Honorata spojrzała na Andrzeja.
– Nie, ale w sąsiedztwie na pewno ktoś się znajdzie – Wysocicki nie był
zbyt pewien swojej odpowiedzi. Od momentu gdy jego syn wydoroślał,
zupełnie go ten temat nie interesował.
– A w której części miasta pan mieszka?
– Na Pogodnie, p e nica od alei Wojska Polskiego. Ulica nazywa się
Platanowa.
– Naprawdę? Znam ją. To była moja droga do p edszkola. Chodziłam
tamtędy p ez kilka lat. Nienawidziłam p edszkola, ale po drodze mijałam
taki piękny dom. Wyglądał jak zamek. Czę o p y awałam p y bramie
z buzią wciśniętą między pręty ogrodzenia i pat yłam. W elewację
budynku były powklejane świecące lu erka. Gdy świeciło słońce, one
błysz ały i mieniły się wszy kimi kolorami tę y. Był to najcudowniejszy
widok mojego dzieciń wa. Zawsze wyobrażałam sobie, że w tym domu-
pałacu na pewno mieszka jakaś księżni ka uwięziona w śmiesznej
szpiczastej wieżyczce z okrągłymi oknami.
Honorata zamyśliła się. Bardzo miło w ominała tamten as. Dom ał
w pięknym ogrodzie. Latem zawsze było w nim dużo kwiatów, zimą, kiedy
był śnieg – nikt po nim nie deptał, był nienaruszony i tylko choinki
z apami białego puchu zakłócały jego idealną powie chnię. Potem, kiedy
była już arsza, nazywała go tajemni ym ogrodem, w którym na pewno
jest brama do bajkowego świata.
Jako osoba dorosła adko bywała w tej okolicy, ale asami
ecjalnie
p ychodziła popat eć na ten pałac z jej dzieciń wa, który kiedyś tak
bardzo pobudzał jej wyobraźnię. Kilkuletniej dziew ynce willa wydawała
jej się ogromna, później jakby się pomniejszyła, ale jej ar pozo ał i na
sz ęście nikt nie pozbawił jej tego najważniejszego – za arowanych
lusterek.
– Zna pan ten dom? – zapytała.
And ej popat ył na nią, tajemni o się uśmiechnął i odpowiedział
krótko:
– Tak.
Po dziesięciu minutach taksówka zat ymała się. Honorata rozej ała się po
znajomej ulicy. Wysiadła. Samochód stanął przed bramą. Podeszła bliżej i aż
otwo yła u a. W oddali zoba yła świecące lu erka na ścianie domu,
o którym dopiero co pomyślała.
– Nie wie ę!!! To pana dom?! –
oj ała na swego dobro yńcę
kompletnie zasko ona. – Nie, to nieprawdopodobne! To dlatego nic pan nie
mówił, gdy o nim opowiadałam.
– Muszę p yznać, że ciężko było mi się pow
ymać, ale chciałem, żeby
miała pani nie odziankę – And ej cieszył się, widząc reakcję swojej
towarzyszki podróży.
– No i udało się panu! – podeszła do bramy, znowu tak jak kiedyś
przylgnęła do niej całą sobą.
– Mamo! Jakie śliczne szkiełka! Takie kolorowe!
– Prawda? Wiesz, to dom z mojego dzieciń wa,
ę o obok niego
przechodziłam, uwielbiałam patrzeć na te lusterka.
Mała Małgosia, tak samo jak kiedyś jej mama, wcisnęła poli ki pomiędzy
pręty starej pięknej bramy.
– To my będziemy teraz tu mieszkać?
– Tak, jeśli tylko zechcecie – odpowiedział właściciel tej nietypowej willi.
– Nie wiedziałam, że w zamkach można mieszkać. To pan jest królem?
Pytanie dziewczynki rozbawiło pana Andrzeja niezmiernie.
– Nie, ale ty możesz zostać królewną.
– Mamo, słyszałaś?
– Tak, kochanie.
– No dob e, ale zanim zmienimy u rój naszego kraju w monarchię, może
wejdziemy wreszcie do środka.
Pan And ej nacisnął guzik domofonu. Ciężka ara brama powoli za ęła
się otwierać. Dość długa, wysypana grubym żwirem aleja prowadziła do
schodów domu. Honorata zauważyła, że d ewa rosnące wzdłuż muru
okalającego posiadłość mocno się rozrosły. Pamiętała, że były to akacje, bo
od razu po uła znajomy zapach. Spoj ała w górę, korony pokryte były
białymi kwiatami i wyglądały, jakby w środku lata
adł śnieg. Lubiła
zapach akacji, on również koja ył jej się z dzieciń wem. To było miłe
w omnienie. Był tu też plac z kilkoma dorodnymi świerkami, a pomiędzy
nimi owe kwiaty, które zapamiętała z p eszłości. Na końcu alei ała piękna
poniemiecka willa tak bardzo działająca na wyobraźnię małej Honoraty.
Choć w okolicy było wiele pereł p edwojennej architektury, to ten dom
wyróżniał się
ośród nich. Był większy, wybudowany z
adkim
rozmachem, no i ozdobiony owymi sławnymi już kawałkami lustra.
Wielkie drewniane d wi wejściowe wciskały się pomiędzy dwie kolumny
ut ymujące balkon oto ony kamienną, najprawdopodobniej marmurową,
balu radą. Z boku, tak jak zapamiętała, wznosiła się tajemni a okrągła
wieża z okrągłymi oknami.
Kiedyś dom był bardziej zaniedbany, teraz ściany miały waniliowy kolor,
okna i dach były brązowe, a dolna
ęść elewacji miała kolor mle nej
czekolady. Honorata lubiła takie ciepłe kolory.
– Widzę, że trochę się tutaj zmieniło, wszy ko je jakby nowe. Mam
nadzieję, że lusterka zostały te same – zwróciła się do właściciela willi.
– Tak, niedawno zrobiliśmy generalny remont. Musieliśmy do osować
dom do użytku dla osoby na wózku. Muszę p yznać, że miałem wielką
ochotę powyrywać te ki owate świecidełka, ale moja mama powiedziała,
że jeśli to zrobię, to mnie wydziedzi y, ponieważ to ona je prawowitą
właścicielką tego domu.
– Całe szczęście, bez lusterek to już nie byłoby to samo, prawda, Małgosiu?
Dziew ynka t ymała mamę za rękę i pat yła na dom, na kwiaty, na
akacje.
– Tak, mamusiu, te szkiełka są za arowane. Każde ma inny kolor. Skąd
pan je wziął?
– Wiesz, one są tutaj już od u lat, są bardzo are. A kolor mają wszy kie
jednakowy, to odbijające się w nich słońce sprawia, że są takie kolorowe.
– Jakie wielkie schody! – k yknęła dziew ynka, wchodząc na pierwszy
stopień szerokich granitowych schodów.
– Są takie are jak lu erka. Uważaj, są dość śliskie – informował pan
Andrzej.
– Nie wie ę, że zaraz p ekro ę próg tego domu. To chyba mi się śni! –
Honorata nie mogła opanować emocji.
– Musiała pani mieszkać niedaleko, skoro mijała pani nasz dom w drodze
do przedszkola.
– Dojeżdżałyśmy z mamą kilka p y anków autobusem, potem t eba
było iść Platanową. Mieszkałam na osiedlu, bliżej centrum miasta.
– Rozumiem.
Masywne drzwi otworzyły się i ukazał się w nich mężczyzna.
– Dzień dobry, Tomaszu, proszę pomóc pani z bagażami.
Męż yzna w średnim wieku ob ucił Honoratę zaciekawionym
spojrzeniem. Potem zauważył dziewczynkę.
– Dzień dobry, je em Honorata – p ed awiła się i podała rękę panu
Tomaszowi.
– Dzień dobry, proszę za mną.
Honorata z Małgosią, która pat yła na wszy ko, co ją ota ało, z wielkim
zaciekawieniem, ale jedno eśnie ze rachem, weszły do domu. Znalazły się
w okrągłym holu, wyłożonym marmurową posadzką, z drewnianymi
kręconymi schodami p ylegającymi do ściany ozdobionej ciemną, ale
bardzo piękną boazerią.
– Proszę, wejdźcie dalej. Tomaszu, gdzie jest moja żona?
– Zdaje się, że w ogrodzie. Pójdę zobaczyć.
– Nie, nie t eba, sam pójdę. Pani Honorato, usiądźcie sobie w salonie
z Małgosią, ja pójdę poszukać żony – wyszedł p ez ogromne szklane d wi
do ogrodu.
Honorata usiadła na wielkiej skó anej so e. Rozej ała się dookoła. Jej
uwagę od razu zwrócił okazały kominek obłożony ka ami nie otykanej
urody. Nad nim wisiało lu ro w złotej ramie, w którym kiedyś, na
po ątku XX wieku, z pewnością p eglądały się damy w długich sukniach
i fantazyjnie upiętych fryzurach. Na ciemnozielonych ścianach wisiało
mnó wo fotogra i p ed awiających po aci z różnych epok – od tych
najw eśniejszych po te całkowicie w ół esne. Całości dopełniały obrazy
olejne, akwarele, tematyka których też była dość zróżnicowana: od
portretów, przez pejzaże, po martwe natury.
W dość ek onowanym miejscu, w pięknej witrynie, za szybami
pou awiane były jakieś puchary, kryształowe wazony, a wśród nich
fotogra a młodego uśmiechniętego męż yzny. Honorata podeszła bliżej.
P e ytała kilka podpisów pod pucharami, potem jesz e raz
oj ała na
zdjęcie. „O Boże! – pomyślała – Szymon Wysocicki, światowego formatu
tenisi a, to je ich syn!”. Teraz wiedziała, skąd zna to nazwisko. Co prawda
ona sama niezbyt interesowała się
o em, ale o kimś takim jak młody
Wysocicki nie można było nie wiedzieć. Z tego, co się orientowała, był
jednym z najlepszych tenisi ów na świecie. „Ale numer” – powiedziała
sama do siebie i nagle zdała sobie rawę, że to nie je zwykły dom, a jego
mieszkańcy nie są zwykłymi ludźmi. Ich życie, a zwłasz a życie ich syna
było wy awione na widok publi ny. Za ęła się za anawiać nad
słusznością swojej decyzji. Pojawiły się obawy,
y powinna wkro yć
w ten zupełnie obcy dla niej świat i
y będzie w
anie
ro ać
wymaganiom ludzi, któ y do niego należeli. Choć miała być tylko
rehabilitantką matki tenisi y, to jednak miała za ąć u e ni yć w ich
życiu. P ypomniała sobie, że syn mieszka w Ameryce. To ją na moment
pocieszyło. Pomyślała, że może nie będzie tak źle. Po uła, jak Małgosia
wsuwa swoją rączkę w jej dłoń.
– Mamusiu, ale ty masz zimne ręce.
– To ze zdenerwowania.
– A emu się denerwujesz? Zoba , jaki to dziwny dom, tyle tu obrazów
i takie are meble. Wcale mi się tu nie podoba – dziew ynka podeszła do
komody i chciała wziąć do ręki porcelanową lalkę.
– Kochanie, nie wolno ni ego dotykać – Honorata w porę zauważyła
zainteresowanie dziewczynki. – Wypadnie ci z rąk i się potłucze.
Dziecko cofnęło ręce i zrobiło krok do tyłu.
– Ale ta pani jest taka ładna. Jak królewna.
– Mnie też się podoba. Nie ety, na takie gurki można tylko pat eć, one
nie są do zabawy.
– Szkoda.
Skon ernowana mama popat yła w kierunku ogrodu i za ęła
obserwować osoby siedzące w głębi p y małym drewnianym
oliku.
Tyłem do tarasu siedziała żona pana Wysocickiego, więc Honorata nie
mogła widzieć jej twa y, jej mąż siedział nap eciw i
okojnie coś
wyjaśniał. Próbowała wy ytać z wyrazu twa y męż yzny, jaka je
reakcja jego żony. Nie zauważyła, żeby był zdenerwowany czy zawiedziony.
Minęło jeszcze kilka chwil, zanim pan domu wrócił do swoich gości.
– P epraszam, że to tak długo trwało, ale chciałem pokrótce p ed awić
żonie pani sytuację i zaprezentować jako fachowca niezbędnego do jej
dalszej egzystencji.
– No i co? Udało się?
– Zaraz się pani p ekona. Proszę ze mną do ogrodu. Agata chce panią
poznać. Oczywiście Małgosię również.
Honorata
uła, że się roztapia. Nie dość, że było gorąco, to miała
wrażenie, że temperatura jej ciała osiąga terdzieści pięć opni. Ot ąsnęła
się jednak, wypro owała, chwyciła córkę za rękę i w miarę pewnym
krokiem podążyła przed gospodarzem domu w stronę jego żony.
Kiedy anęła nap eciw Agaty Wysocickiej, uj ała łagodną, piękną twa
doj ałej
kobiety.
Zupełnie
nie
wyglądała
na
matkę
około
trzydziestoletniego mężczyzny.
– Kochanie, pozwól, to jest właśnie pani Honorata i jej córeczka.
– Dzień dobry, Honorata Samkowi – p ed awiła się i wyciągnęła rękę
na powitanie.
– Miło mi panią poznać. Proszę usiąść. Mąż mówił mi, że zgodziła się pani
zająć moimi nieruchomymi ęściami ciała. Ma pani na to ochotę? – w dość
nieoczekiwany sposób rozpoczęła rozmowę pani domu.
– Pozwoliłam sobie na przyjazd do państwa, bo…
– Wiem, wiem, mąż
reścił mi pani życie. Pot ebuje pani pracy,
pieniędzy i jakiegoś dachu nad głową. Jednak to, co pani powiedział mój
mąż, nie do końca jest prawdą.
Honorata poczuła, jak jej twarz robi się pąsowa.
– Mam rozumieć, że nie potrzebuje pani rehabilitantki?
– No właśnie. Je ktoś, kto zajmuje się moim bezwładnym ciałem, ale
z braku
asu robi to tylko dwa razy w tygodniu. Muszę p yznać, że
odobał mi się pomysł męża, żeby zamieszkała pani z nami i opró
rehabilitacji potowa yszyła mi w mojej samotności. O ywiście, jeśli nie
p ypadniemy sobie do gu u, nie będziemy się ze sobą mę yć. Wtedy
nasze kontakty ograni ą się do ćwi eń – zamilkła na chwilę, jakby na coś
czekała.
– No to co? Zgadza się pani? A jak ma na imię ta młoda dama, która tak się
chowa za spódnicą mamy?
Honorata wypchnęła córkę do p odu, ale ona nic nie powiedziała, więc
po dłuższej chwili mama ją wyręczyła.
– Małgosia.
– Cześć, Małgosiu. Masz bardzo ładne imię. Dziś już nie ma małych
Małgoś, czasami jeszcze zdarzają się duże. Powiesz mi, ile masz lat?
Dziewczynka patrzyła na kobietę nieśmiało, potem spuściła wzrok.
– Cztery – odpowiedziała bardzo cicho.
– To już jesteś dużą dziewczynką. Podasz mi rączkę na powitanie?
Małgosia bez ociągania się od epiła się od matki, podeszła do obcej
kobiety i wyciągnęła do niej małą rączkę.
– Ja mam na imię Agata. Teraz, gdy już wszyscy się znamy, to je em
jesz e ciekawa, y twoja mama zgadza się ze mną pracować – skierowała
swój wzrok na Honoratę, która po krótkim wahaniu wreszcie odpowiedziała.
– Nie chciałabym nikomu odbierać pracy.
– Tym proszę się nie p ejmować. Jan tylko się ucieszy, że wyzwolę go
z jarzma pracy ze mną.
– Pani Honorato, p ecież już w pociągu podjęła pani decyzję – wtrącił
Andrzej
– No tak, ale…
– Proszę się nie obawiać, na pewno pani sobie poradzi.
– Dob e, więc umówmy się, że jeśli pani nie
odoba się moja praca, to
po prostu się o tym dowiem.
And ej odetchnął z ulgą. Już się bał, że p ygaszony humor żony
wystraszy tę już i tak zestresowaną kobietę.
– Gdzie wolałaby pani zamieszkać? – Na poddaszu w tym domu
y
w domku dla gości w ogrodzie? – zapytała już konkretnie go odyni,
a widząc, że młoda osoba nie bardzo wie, co odpowiedzieć, uprzedziła ją.
– Pomogę pani, na poddaszu będzie pani miała do dy ozycji samodzielne
dwa pokoje z łazienką. Posiłki będziemy
ożywać razem, więc kuchnia nie
będzie pani pot ebna. Domek je nieco większy, anowi odrębną całość.
Ale zanim podejmie pani decyzję, zjemy kolację, p ez ten as może się
pani zastanowić.
– Dziękuję.
– Panie Tomaszu, proszę za chwilę podać kolację – k yknęła. – A może
Małgosia ma jakieś specjalne życzenie co do menu?
– Ależ nie, proszę sobie nie robić kłopotu. Ona je wszy ko, nie grymasi –
Honorata najchętniej schowałaby się w najciemniejszy kąt tego domu.
– Jak na razie zachowuje się tak, jakby w tym pokoju nie było żadnego
dziecka. Przejdźmy do jadalni.
Po chwili wszyscy
woro siedzieli p y długim owalnym
ole
p ykrytym obrusem ha owanym w kolorowe kwiaty. Na środku
ała
niska szklana misa, która pełniła funkcję wazonu – wypełniono ją króciutko
p yciętymi łososiowymi różami. Za awa była biała, ale Honorata
zauważyła, że była dość wiekowa, używana od pokoleń. Podobnie było ze
sztućcami – piękne, sreb one albo srebrne, ozdobione delikatnym
ornamentem. Wszy ko to
rawiało, że młoda kobieta po uła się tak,
jakby p eszła p ez za arowane lu ro i znalazła się na po ątku
dwudziestego stulecia. Całe to nowe dla niej otoczenie powodowało, że była
jesz e bardziej zakompleksiona niż dotych as. Nie sądziła, że takie miejsca,
domy i atmosfera w nich panująca jesz e i nieją. Myślała, że o takich
wnęt ach można p e ytać już tylko w powieściach lub zoba yć je na
lmach. Czuła się p ytło ona i obca. Teraz rozumiała, dla ego pan And ej
wydawał się jej jakby inny – odległy, nie z tego świata. Żyjąc w takim
oto eniu, wśród tylu pięknych
arych p edmiotów, był
łowiekiem
z innej epoki. Jej rozmyślania przerwała pani Agata.
– Podobno pani rodzice mieszkają w centrum?
– Tak.
– Nie chce się pani z nimi spotkać?
– Agato, nie mę pani. P ecież wiesz, jaka je sytuacja – prosił żonę pan
Andrzej.
– No tak, z grubsza. Trochę mnie to dziwi. Dla mnie rodzina to pod awa.
Ut ymujemy kontakty nawet z dalekim kuzyno wem. A nasz syn, choć
mieszka w Ameryce, dzwoni do nas bardzo często. Myślę, że nie z przymusu.
– To ma pani dużo sz ęścia. Ja go nigdy nie miałam, jeśli chodzi o relacje
rodzinne. Miło słyszeć, że i nieją jesz e takie rodziny jak pań wa. To
bardzo budujące.
Pan And ej zauważył, że Honorata ma łzy w o ach. Po anowił p erwać
ten niezbyt przyjemny dla niej temat.
– A jak smakuje kolacja? Widzę, że Małgosia świetnie radzi sobie sama
i rzeczywiście nie grymasi.
Mama spojrzała na córkę.
– Szybko się wszy kiego u y. Chce być bardzo samodzielna. P y ole
korzysta z mojej pomocy tylko wtedy, kiedy musi.
Mała zajadała jajecznicę z wielkim apetytem.
– Smakuje ci? – zapytała Agata.
– Tak, lubię jajka. Mama mi często robi.
– Musimy to zapamiętać. A co jeszcze lubisz?
Małgosia poczuła się trochę pewniej i zaczynała coraz więcej mówić.
– Kisiel, ereśnie i arbuzy, i krupnik. I… ekoladę, i jesz e kluse ki –
skończyła, bo zaczęła się bawić łyżeczką.
– Ciekawy repertuar. Myślę, że jakoś sobie poradzimy.
Kiedy kolacja się zakończyła, pan Andrzej zapytał:
– Czy zdecydowała już pani, gdzie chce pani zamieszkać?
– Myślę, że na poddaszu – bez za anowienia odpowiedziała. – Będę się
czuła bezpieczniej.
– Sądzę, że to dobry wybór, będzie nam wszy kim o wiele wygodniej –
panią Agatę ucieszyło takie rozwiązanie.
W holu dało się słyszeć t ask zamykanych d wi. Po chwili do jadalni
weszła bardzo elegancka starsza pani.
– Dzień dobry, Andrzeju, jak tam podróż? O, widzę, że mamy gości.
– Dzień dobry, mamo. Pozwól sobie p ed awić, to nowa rehabilitantka
Agaty.
Honorata wstała, podeszła do nowo przybyłej kobiety i przedstawiła się.
– Bardzo mi miło. Widzę synu, że twój wyjazd był bardzo owocny, bo
rozumiem, że przywiozłeś te dwie urocze istoty z Wysocic?
– Niezupełnie, ale o tym opowiem ci później. Obie panie zamieszkają
z nami. Mam nadzieję, że nie masz nic p eciwko temu? – zapytał And ej
dość niepewnym głosem.
– A cóż mogłabym mieć? Decyzja i tak zo ała podjęta za moimi plecami,
więc mogę się tylko cieszyć, że trochę młodości zagości pod naszym dachem.
Czas najwyższy przewietrzyć te stare mury. Mam nadzieję, że nie obrazisz się
na mnie moje dziecko? – zwróciła się do skon ernowanej Honoraty. – Nie
przejmuj się paplaniną starej baby. Mnie i tak już niedużo zostało.
– Mamo, ty jak zwykle to samo. P eżyjesz jesz e nas wszy kich – syn
objął matkę i ucałował ją w
oło. – Dob e wiesz, że duchem je eś
młodsza od wszy kich lokatorów tego domu. No, może teraz będziesz miała
konkurencję.
– Wreszcie będę miała z kim porozmawiać o ciuchach i modzie – puściła
oko do Honoraty.
Ona, słysząc wymianę zdań tej z pewnością już osiemdziesięcioletniej
kobiety ze swoim synem, czuła się jak w środku niezłej komedii.
Seniorka rodu zupełnie na swoje lata nie wyglądała, ale jeśli była matką
pana And eja, musiała być sędziwego wieku. Natomia rój, który miała
na sobie, zupełnie nie p ypominał garderoby wiekowej damy. Dżinsy do
półłydki, na nogach modne buty z brązowej skóry i ruda skó ana
marynarka. Włosy ufarbowane na rudo, krótko, modnie o
yżone. I co
dziwne, ten
rój wcale nie raził, twa prawie zupełnie bez zmarsz ek,
wypro owana, taka w sam raz – ani za gruba, ani za chuda. Honorata
zwróciła uwagę, że była bardzo energi ną i radosną arszą panią. Zupełnie
nie pasowała ani do tego domu, ani do rzeczywistości, w której żyła.
– O, p epraszam, nie p ed awiłam się: Helena Wysocicka – podała rękę
bardzo zdziwionej młodej kobiecie.
– A co tam w Wysocicach? Udało się wreszcie pchnąć
rawę nap ód? –
zwróciła się do syna.
– Można tak powiedzieć, ale to jeszcze trochę potrwa.
– Od iluś tam lat ta sama odpowiedź. Dziwię się, iż wie ysz jesz e w te
dyrdymały, którymi cię karmią ci o ali u ędnicy i prawnicy z bożej łaski.
No, ale o swoje wal yć t eba. Widzę, że je eście już po kolacji. Ja na
szczęście nie jestem głodna, jadłam w klubie.
– Mamo, zwolnij trochę, p ecież ty się wykoń ysz – synowa jak zwykle
ostrzegała panią Helenę.
– Na coś t eba um eć, a ja nie zamie am zejść z tego świata w łóżku.
Carpe diem – krzyknęła i już jej nie było.
Honorata, obserwując tę sytuację, zupełnie bezwiednie uśmiechnęła się,
po raz pierwszy miała do czynienia z tak ekscentryczną babcią.
– Oto cała ona, nigdy nie ma dość. Ciągle za ymś pędzi, nieu annie
egoś szuka. A do tego wydaje jej się, że ma dwadzieścia lat – syn wyraźnie
nie był zachwycony po ępowaniem matki. Popat ył na Honoratę; był
ciekaw, co o niej sądzi.
– Jak się pani podoba moja matka?
– Bardzo oryginalna, jak na swoje lata, o ywiście. Ale p y tym
niezmiernie sympatyczna. Chyba lepsze to niż staruszka zrzędząca od rana?
– Je pani jedną z nieli nych, któ y tak myślą. Większość naszej rodziny
i znajomych puka się w czoło za jej plecami. Ona ma osiemdziesiąt dwa lata,
droga pani. A w tym wieku pewnych
e y już robić nie wypada.
O odpowiedniej garderobie już nie w omnę. Rozumiem jesz e dżinsy, ale
te nastroszone włosy! Jeszcze tego brakuje, żeby ufarbowała je na czerwono.
– Panie And eju, wydaje mi się, że pan je
arszy od swojej matki.
Proszę jej pozwolić na tę odrobinę szaleń wa – Honoratę coraz bardziej
bawiło to wszy ko. Jedno eśnie pomyślała sobie, że jej pobyt w tym
domu ciekawie się zaczyna.
– Odrobinę? To by było ma enie! Kiedy pani z nami pomieszka, to sama
pani wierdzi, że szaleń wo mojej matki zna nie więcej waży. Czy pani
sobie wyobraża, że ona do tej pory bie e udział w rajdach
samochodowych? W tym wieku?! – zbulwersowany go oda chwycił się
za czoło.
– Myślę, że to dob e, p ynajmniej ma zajęcie – Honorata zdała sobie
rawę, że w tym domu nie będzie na ekała na nudę. – W pociągu nic pan
nie wspominał o swojej matce.
– Zupełnie zapomniałem, za bardzo p ejąłem się pani hi orią. Za to zaraz
po p yjeździe – sama pani widzi: zamieszanie od progu. Ale to jesz e nic,
wyjdźmy przed dom, zobaczy pani, jakim samochodem jeździ.
– Chyba nie różowym w białe stokrotki? – pytała z rozbawieniem.
– Myślę, że taka wersja byłaby lepsza.
O om obojga ukazał się pomalowany na złoto jeep, a właściwie
wojskowy gazik.
– O mamo, tego się nie
odziewałam! – zdziwienie młodej kobiety
sięgnęło zenitu.
– Sama pani widzi. I co ja mam z tym wszy kim zrobić? – pat ył na
swoją lokatorkę i wybuchnął śmiechem.
Honorata też się śmiała.
– Prze… przepraszam. Ale jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
– No proszę, nawet pani, do niedawna smutna i poważna jak sfinks, śmieje
się jak dziecko.
– Może to i dobrze? Nie pamiętam siebie w takim humorze.
– P ynajmniej jedno mojej matce zawdzię am: wywołała uśmiech na
pani twarzy. Będę musiał jej za to podziękować.
– Koniecznie.
W drzwiach pojawiła się pani Agata.
– Widzę, że macie niezłą zabawę. And ej ma za złe swojej matce cały ten
show. Ale ona zawsze taka była. Zawsze wyróżniała się z tłumu, nigdy nie
p ejmowała się konwenansami. Za nic miała opinie innych. A ja tak
naprawdę zawsze jej zazdrościłam tego szaleństwa.
– Chyba nie sądzisz, że gdybyś była do niej choć trochę podobna,
ożeniłbym się z tobą? – podszedł do żony i ucałował ją w czoło.
– Ona je jedyna w swoim rodzaju, niepowta alna – powiedziała
z uznaniem w głosie Agata. A teraz chodźmy, pokażę pani pokoje.
Wszyscy troje weszli z powrotem do domu.
– Mamusiu, gdzie byłaś? – Małgosia wzięła mamę za rękę.
– Tam, p ed domem, oglądaliśmy samochód tej
arszej pani. A teraz
zobaczymy nasz pokój.
Pan Tomasz szedł p ed nimi, dźwigając walizy, pani Agata wjechała na
ecjalną windę, żeby do ać się na piętro, a pan And ej szedł na samym
końcu. Na gó e był też dość duży hol z d wiami do posz ególnych
pomiesz eń, a w głębi – jesz e wąski koryta prowadzący
najprawdopodobniej do pozo ałych pokoi. Pan Tomasz otwo ył d wi
nap eciw schodów. Pierwsza wjechała na wózku go odyni, tuż za nią
weszły Honorata z Małgosią.
Rozejrzały się po wnętrzu, pokój był dość duży i jasny.
– Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie. Tam je łazienka, wszy ko
je do waszej dy ozycji. Kochanie – zwróciła się do męża –
y ten
telewizor jest podłączony?
– O ile wiem, to tak. Mamy cyfrę, programów je więc bez liku – pan
Andrzej zwrócił się do Honoraty.
– A
y są ca oony? – Małgosia chciała uzyskać ważną dla siebie
informację.
– P yznam się, że nie wiem – nachylił się do niej pan And ej – ale zaraz
sprawdzimy. – Wziął do ręki pilot i zaczął przerzucać kanały.
Honorata w tym czasie rozglądała się po dość przytulnym pokoju.
– Tam je sypialnia – wskazała na drugie d wi Agata. – Proszę otwo yć.
Nie wiem,
y będziecie
ały w tym jednym dużym łóżku,
y może
dostawić Małgosi osobne?
– Tak jest dobrze. Od zawsze śpimy razem – przytuliła córeczkę.
– Jak pani chce. Zatem może być?
– O ywiście, nigdy dotąd nie mieszkałyśmy tak pięknie. Te meble są
chyba bardzo stare?
– Owszem, z po ątku ubiegłego
ulecia. Są konserwowane, więc
p etrwają pewnie jesz e na ępny wiek. Teraz zo awiam panie. Proszę się
rozlokować, gdyby coś było potrzebne, jesteśmy na dole.
– Dziękuję – powiedziała Honorata i usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Stała na środku tej
arej sypialni i rozglądała się z zachwytem. Takie
wnęt a oglądała do tej pory tylko na lmach. Ściany pokryte jasną tapetą
o nieokreślonym kolo e, coś jakby łamana biel albo écru. Na oknach
brązowo-kremowe, upięte po bokach zasłony, a pod nimi p ezro y e
ranki. Podeszła do łóżka z ciemnego drewna, a potem do takiej samej
szafy. Otwo yła ją. „Bardzo dużo miejsca” – pomyślała. Na ścianach wisiały
dwa obrazy. Jeden p ed awiał zimę, drugi lato. Wyszła z sypialni.
Małgosia nie zwracała
ecjalnej uwagi na swój nowy dom. W telewizo e
zmieniały się kolorowe obrazki i nic więcej do sz ęścia nie było jej
pot ebne. Siedziała na miodowej pluszowej kanapie, obok u awione były
jesz e dwa ogromne fotele, a pośrodku niski drewniany
ół p ykryty
serwetą zrobioną na szydełku. Pod ścianą
ała równie
ara drewniana
komoda z ogromnymi szu adami z uchwytami w po aci lwich głów. Na
komodzie był
ary oryginalny świe nik ze srebrnymi świecami, po
p eciwnej
ronie – witryna z książkami i różnymi p edziwnymi
bibelotami. Na gó e do
egła miniaturę żaglowca dość pokaźnych
rozmiarów. Na jednej ze ścian pomiędzy dwoma oknami zauważyła kilka
oprawionych zdjęć. Wszy kie były arno-białe, niektóre w sepii. Honorata
nie była pewna, ale wydawało jej się, że na jednym z nich, na tle
p edwojennego modelu samochodu ała kobieta, która mogła być panią
Heleną w młodości.
Panna ta miała na głowie skó aną apkę, a na ole gogle do jazdy.
Ubrana była w skó aną ku kę i
odnie. Gdyby nie to, że
od pilotki
wynu ały się długie włosy, można by śmiało powiedzieć, że to młody
mężczyzna.
Honorata podeszła bliżej. Teraz już była pewna, to była młoda pani
Helena.
„Ona e ywiście zawsze była odmieńcem – pomyślała. – Ile mogła mieć
lat, kiedy robiono jej to zdjęcie? Musiała być bardzo młoda” – Honorata
była zafascynowana tym bardzo innym światem, w jakim się właśnie
znalazła. Na zdjęciu w rogu zapisany był rok i niemiecka nazwa Stettin – tak
nazywało się mia o p ed wojną. „Dziwne – pomyślała tylko. – Jakie to
wszy ko nie e ywi e. Ci ludzie, ten dom, te zdjęcia” – nie mogła objąć
tego swoim udrę onym, ze resowanym umysłem. W porównaniu
z dotych asowym życiem to była bajka. Ile różnych tajemnic muszą kryć te
stare mury, ile dramatów się w nich rozegrało i jakie koło zatoczyło jej życie,
ile trosk ona sama musiała p eżyć, żeby znowu znaleźć się już nie tylko
obok, ale w środku tego domu z lusterkami.
Miejsca, w których w eśniej mieszkała, to były zwykłe teropiętrowe
bloki, w nich trzypokojowe mieszkania i komunistyczny standard wewnątrz.
I rodzice w Sz ecinie, i teściowie w Warszawie właśnie takie zajmowali.
Podobnie jak większość jej koleżanek ze szkoły. Ludzie gnieździli się
w kilkudziesięciometrowych klitkach i byli sz ęśliwi, że w ogóle je mają.
Zresztą w tamtych asach mieszkanie w nowych blokach to był powód do
dumy. Jedna z jej koleżanek, która mieszkała w
arej poniemieckiej
kamienicy, wrę w ydziła się tego. Za to Honorata, kiedy wchodziła do jej
mieszkania – gdzie pokoje miały t y i pół metra wysokości, d wi były
ogromne, drewniane ze złoconymi klamkami, a podłoga sk ypiała, kiedy
się po niej chodziło – uła dziwne łaskotanie w b uchu. Tam również były
are meble, które właściciele w końcu wymienili na nowe segmenty, te
are
edając za bezcen. Honorata w p eciwień wie do innych dzieci
lubiła p ychodzić do Moniki i pat eć na su ty zdobione wymyślnymi
ornamentami. Tam było zupełnie ina ej. Teraz sobie to p ypomniała
i pomyślała, że takie wnęt a będą teraz jej domem. Uświadomiła sobie, że
dob e się
uje w tych murach, że są one jej dziwnie bliskie –
prawdopodobnie dlatego, że ę o oglądała je zza ogrodzenia, kiedy była
dzieckiem. Pomyślała, że może uda jej się w tym domu zapomnieć o życiu,
które wiodła do dziś, pełnym strachu, obaw o przyszłość, niepewności i łez.
Kolejnym p edmiotem, który p yciągnął jej uwagę, był wiekowy zegar
ojący w rogu pokoju. Wskazywał godzinę siódmą. Sprawdziła na swoim
zegarku. Okazało się, że antyk wskazywał czas prawidłowo.
– Małgosiu, pójdziemy się umyć, a p y okazji obej ymy naszą nową
łazienkę.
– Mamusiu, to my będziemy tu mieszkać? – zapytała nieco roz arowana
dziewczynka.
– Na to wygląda. Podoba ci się tutaj?
– Chyba nie, takie tu wszy ko
are. Meble jakieś takie pozawijane.
A gdzie poustawiam zabawki?
– Znajdziemy jakieś miejsce. Teraz poszukam twojej piżamki. Zaj yj do
łazienki, tam są drzwi – Honorata wskazała na wejście w rogu pokoju.
Małgosia podeszła, nacisnęła klamkę, ale nie miała dość siły, żeby
otworzyć ciężkie drzwi.
– Nie mogę, ta klamka się nie naciska. Ale ona wyk ywiona, jak wąż,
i taka złota. Nigdy takiej nie widziałam. Tutaj wszy kie są takie. Zoba
mamo, i tu, i tam – Małgosia demonstrowała swoje niezadowolenie.
– Pomogę ci – podeszła do d wi i sama musiała użyć nieco siły, żeby ta
złota klamka jej uległa. – Wiesz co? Nie będziemy ich domykać, będzie ci
łatwiej.
– No dobrze.
Weszły do środka, zapaliły światło. Znalazły się w niedużym
pomiesz eniu, które również wyglądało, jakby as się w nim zat ymał.
Jedynym atrybutem w ół esności był nowo esny kaloryfer i muszla
klozetowa wymieniona niedawno. Cała reszta z pewnością pamiętała
pierwszego właściciela tego p ybytku: małe białe kafelki w zielono-
niebieskie wzory, wanna na złotych wywiniętych nóżkach i marmurowa
umywalka p ypominająca muszlę. A na niej i na wannie krany podobne
do tych, które teraz już można było kupić w sklepach – w ylu retro. Te
były prawdziwe,
ed u lat, ale w świetnym anie, wanna też była
czysta i świecąca – emaliowana, żeliwna.
– Ale dziwna ta łazienka. A co to jest? – dziewczynka pokazała na wannę.
– Wanna.
– A czemu ona ma takie zawijasy na dole.
– Bo ta wanna, jak i cały ten dom, jest bardzo stara. Ma już ze sto lat.
– A to bardzo dużo? – mała była niestrudzona w zadawaniu pytań.
– Jak na wannę to dużo.
– A z tego kranu leci woda?
– Zaraz zobaczymy.
Honorata odkręciła złoty, czteroramienny kurek.
– Widzisz, działa. Zaraz się wykąpiesz – powiedziała i wyszła po kosmetyki
do kąpieli.
– Mogę wejść? – zapytała Małgosia, pokazując na wannę.
– Po ekaj, rawdzę, y woda nie za gorąca – mówiąc te słowa, zanu yła
ręce w wodzie. – Dobrze, możesz wchodzić.
Po kilkuna u minutach wykąpana dziew ynka leżała już w ogromnym
łożu, na wielkiej liliowej poduszce, pod taką samą kołdrą. Mama ucałowała
ją na dobranoc.
W pokoju było jesz e widno. Honorata anęła p y oknie i wyj ała na
zewnąt . Okno wychodziło na ogród za domem. Zmie ające ku zachodowi
słońce resztkami promieni oświetlało ogród, a właściwie jego niewielką
ęść. Mniej więcej na środku znajdował się wielki zielony namiot, pod
którym ał olik i k esła. Dookoła umiesz ono duże kamienne donice,
a w nich róże, tulipany, gdzieniegdzie biały jaśmin. Na dole był taras, na
którym teraz siedzieli go oda e. Rozmawiali o ymś, a pani Agata nawet
się uśmiechała. Honorata odwróciła się od okna. Podeszła do śpiącej
Małgosi i odgarnęła jej włosy z
oła. „Mój Boże, kto by pomyślał, że
pierwszą noc w Sz ecinie moje dziecko
ędzi w tym domu. To
niesamowite, jak bardzo nie je eśmy w
anie p ewidzieć tego, co się
wydarzy”.
Dziwne jej się wydawało, że za bramą tego domu je mia o, w którym
ędziła swoje dzieciń wo i młodość, niezbyt sz ęśliwe lata swojego życia.
Tutaj wszy ko miało jakby inny wymiar, bardzo dla niej nie e ywi y.
Nie wiedziała, y zdoła się p yzwy aić do tego magi nego oto enia, y
uda jej się w miarę normalnie funkcjonować z dala od zgiełku wielkiego
mia a. Jedno wiedziała na pewno –
róbuje zapomnieć o tragedii, która
otkała ją i jej dziecko, o ile coś takiego w ogóle można wymazać
z pamięci. Za anawiała się jesz e, co zrobi ze swoją rodziną. Z bratem
niedługo się skontaktuje. A co z matką i ojcem? Po anowiła na razie nie
zap ątać sobie tym głowy. Teraz musiała p y osować się do nowych
warunków, rozpo ąć pracę, poznać swoich chlebodawców. Była zmę ona.
Znalazła swoją koszulę nocną, poszła do łazienki, wykąpała się i weszła do
łóżka. P ytuliła się do Małgosi. Było już ciemno, po kilkuna u minutach
zasnęła.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.