1
2
Johnowi, który stwierdził, że książce
przydałoby się więcej ognia i może też parę mieczy.
Kochanie, tym razem miałeś rację
„Spod niebios tych, podobna zjawie,
Alicja mnie codziennie prawie
Nachodzi, choć już nie na jawie".
L. Carroll, Alicja po drugiej stronie lustra, przełożył R. Stiller
3
ROZDZIAŁ 1
Szkolne zajęcia na powietrzu w piękny majowy dzień to w zwyczajnym ogólniaku coś
niesamowitego. Można posiedzieć w słońcu i poczytać wiersze, gdy wietrzyk leciuteńko
muska włosy. Dzisiaj jednak w Hekate Hall, znanej również jako Poprawczak dla Nieletnich
Potworów, miałam zostać wrzucona do sadzawki.
Zajęcia z prześladowania Prodigium odbywały się nad brzegiem mętnego stawu u stóp
wzgórza, na którym stała szkoła. Nauczycielka, panna Vanderlyden, czyli, jak ją nazywa-
liśmy, Vandy, zwróciła się do Cala, który czekał już na nas przy sadzawce. Mimo że miał
zaledwie dziewiętnaście lat, pracował jako szkolny ogrodnik. Vandy wzięła od niego zwój
sznura. Na mój widok Cal prawie niedostrzegalnie skinął głową, co stanowiło jego wersję
pomachania ręką i okrzyku: „Cześć, Sophie!". Był zdecydowanie typem silnym i milczącym.
- Nie słyszysz, co mówię? - powiedziała do mnie Vandy, skręcając sznur. - Kazałam ci
wystąpić z szeregu.
- Chodzi o to... - Starałam się ukryć zdenerwowanie. -Widzi pani? - Wskazałam swoje
pokręcone włosy. - Dopiero co zrobiłam sobie trwałą, tak że... no, w zasadzie nie powinnam
teraz moczyć głowy.
Usłyszałam stłumione śmiechy, a stojąca obok Jenna, moja współlokatorka, mruknęła pod
nosem: - Pięknie.
Na początku, gdy dopiero oswajałam się z Hekate Hall, Vandy budziła we mnie taki
przestrach, że nie odważyłabym się jej postawić tak jak dzisiaj. Ale pod koniec ostatniego
semestru moja prababka zabiła na moich oczach czarownicę o mocy podobnej do mojej, a
ukochany chłopak rzucił się na mnie z nożem. Dlatego stałam się trochę bardziej odporna, co
najwyraźniej nie podobało się Vandy. Patrząc na mnie jeszcze groźniej, warknęła: -Wystąp!
Z cichym przekleństwem przedarłam się przez tłum. Dotarłszy nad brzeg stawu, zrzuciłam
buty, skarpetki i stanęłam na mieliźnie obok Vandy. Gdy poczułam pod bosymi stopami śliski
muł, skrzywiłam się.
Sznur drapał skórę; kiedy Vandy wiązała mi ręce i nogi. Gdy już byłam porządnie
skrępowana, nauczycielka podniosła się, wyraźnie zadowolona ze swojej pracy.
- No, wchodź do wody.
- Yyy... w jaki sposób?
4
Przejęta strachem, że Vandy chce, bym zanurzyła się wraz z głową, natychmiast odpędziłam
tę makabryczną wizję. Na skraju sadzawki stanął Cal. Czyżby po to, by mi pomóc?
- Mogę ją zrzucić z pomostu, proszę pani.
Niestety.
- Świetnie. - Vandy zgodziła się tak żwawo, jakby sobie to zaplanowali.
Wtedy Cal pochylił się i wziął mnie w ramiona. Znów rozległy się śmiechy, a nawet kilka
westchnień. Co druga dziewczyna oddałaby nerkę, by znaleźć się w jego objęciach, ale ja
spiekłam potężnego raka, niepewna, czy jest to choć trochę mniej krępujące niż samodzielny
skok do stawu.
- Nie słuchałaś jej, prawda? - spytał szeptem Cal, gdy oddaliliśmy się od reszty.
- Skąd - odpowiedziałam.
Bo kiedy Vandy wyjaśniała cel moczenia się w sadzawce, tłumaczyłam Jennie, że wczoraj
wcale nie wzdrygnęłam się dlatego, że jakiś dzieciak nazwał mnie „Mercer" - co bez przerwy
robił Archer Cross. W życiu! Tak jak zeszłej nocy absolutnie nie miałam realistycznego snu o
pewnym pocałunku, który przeżyłam z Archerem w listopadzie. A skoro w tym śnie nie miał
na klacie tatuażu wskazującego, że jest członkiem L'Occhio di Dio, nie było powodu
przerwać pocałunku, no i...
- Co robiłaś? - zapytał Cal. Przez chwilę sądziłam, że chodzi mu o sen, i aż spąsowiałam po
opuszki palców. Zaraz jednak pojęłam, co ma na myśli.
- A... rozmawiałam z Jenną. Wiesz... pogaduchy potworów.
Znowu wydało mi się, że widzę cień uśmiechu, ale on odparł tylko:
- Vandy powiedziała, że prawdziwe czarownice unikały próby wody, symulując utonięcie.
Potem uwalniały się, korzystając ze swoich mocy. Teraz ty masz utonąć, no i się uratować.
- Co do punktu pierwszego to dam radę - odmruknę-łam. - Z resztą... może już być trochę
gorzej.
- Poradzisz sobie - stwierdził Cal. - A jeśli nie wypłyniesz w ciągu paru minut, ja cię uratuję.
Coś załopotało mi w piersi. Całkiem niespodziewanie. Nie czułam czegoś podobnego, odkąd
Archer zniknął. Chyba nie warto było doszukiwać się w tym głębszych znaczeń.
Przez ciemnozłote włosy Cala przeświecało słońce, a jego orzechowe oczy zbierały blask
igrający na wodnej tafli. No i niósł mnie tak, jakbym nie ważyła ani grama. Wiadomo, że
słysząc tak oszałamiający tekst z ust faceta o takim wyglądzie, musiałam poczuć motylki w
brzuchu.
- Dzięki.
5
Nad jego barkiem zobaczyłam mamę obserwującą nas z werandy domku Cala. Mieszkała tam
od pół roku, czekając, aż tato przyjedzie, żeby mnie zabrać do kwatery głównej Rady, do
Londynu. Upłynęło sześć miesięcy, a my wyglądałyśmy go nadal.
Mama zmarszczyła brwi z dezaprobatą, więc chciałam dać jej znak, że nic mi nie jest. Ale
udało mi się tylko trochę unieść związane ręce i gdy machnęłam w jej stronę, trafiłam Cala w
podbródek.
- Sorry.
- Spoko. Pewnie nieswojo się czujesz pod taką obserwacją.
- Nieswojo czujemy się obie, a co dopiero ty, pozbawiony odlotowej kawalerki.
- Pani Casnoff zgodziła się, żebym sobie zainstalował jacuzzi w kształcie serca w nowym
pokoju w internacie.
- Cal - udałam zaskoczoną - to ma być żart?
- Może - odpowiedział.
Dotarliśmy na kraniec pomostu. Spojrzałam na wodę, starając się nie dygotać.
- Oczywiście będę udawać, ale może mi coś poradzisz, abym się nie utopiła - poprosiłam go.
- Nie wciągaj wody.
- No to się dowiedziałam. Super.
Spięłam się, gdy Cal lekko przesunął moje ciało w objęciach. Sekundę przed wrzuceniem
mnie do stawu pochylił się i szepnął mi do ucha:
- Powodzenia.
I pogrążyłam się w wodzie.
Nie mogę zdradzić myśli, jakie naszły mnie w tym momencie, ponieważ zawierały głównie
wyrazy niecenzuralne. Woda była stanowczo za zimna jak na staw w Georgii w maju i chłód
przeniknął mnie do szpiku kości. W dodatku prawie natychmiast poczułam ogień w piersiach
- i opadłam na dno, lądując w grząskim mule.
Okej, Sophie, pomyślałam, tylko bez paniki.
Spojrzawszy w prawo, dostrzegłam w burej wodzie wykrzywioną w uśmiechu czaszkę.
Ogarnął mnie popłoch. Mój pierwszy odruch był ludzki - wygięłam ciało, usiłując zerwać
skrępowanymi rękami pęta z kostek nóg, a gdy to okazało się nieludzko głupie, starałam się
uspokoić i skoncentrować swoje moce.
Pęta precz - rozkazałam, wyobrażając sobie, jak sznury zsuwają się na dno. Czułam, że trochę
się rozluźniły, niestety, tylko trochę. Szkopuł tkwił między innymi w tym, że moja magiczna
6
moc pochodziła z ziemi (lub z czegoś jeszcze niżej, o czym próbowałam nie myśleć zbyt
często), więc jak tu trzymać się podłoża i równocześnie nie tonąć?
P
ĘTA PRECZ
! - tym razem włożyłam w rozkaz więcej energii.
Więzy gwałtownie pękły i zaczęły ze mnie opadać, po czym przybrały kształt wielkiego
kłębka. Gdybym nie wstrzymywała oddechu, na pewno westchnęłabym z ulgą. Wyplątawszy
nogi z resztek sznura, odbiłam się od dna.
Upłynęłam jakieś trzydzieści-czterdzieści centymetrów w górę, gdy raptem coś szarpnęło
mnie z powrotem w dół.
Zerknęłam na kostkę, prawie pewna, że trzyma ją trupie łapsko, ale nie zobaczyłam nic
takiego. Cała rozpalona, z piekącymi oczami, rozgarniałam i kopałam wodę, próbując
wypłynąć na powierzchnię, ale coś unieruchomiło mnie niczym niewidzialne sidła.
Zgroza sięgnęła zenitu, kiedy przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy. Musiałam złapać
oddech... Plamy robiły się coraz większe, a ucisk w piersiach sprawiał ból nie do
wytrzymania. Przez myśl przemknęły mi dwa pytania: jak długo już tkwię pod wodą i kiedy
wreszcie Cal spełni swoją obietnicę?
Nagle wystrzeliłam w górę i wypływając, chwyciłam oddech. Powietrze, które wypełniło mi
płuca, paliło jak żywy ogień. Ale to jeszcze nie był koniec męki. Przefrunęłam w stronę
pomostu, lądując na kupie zielska. Niefortunnie grzmotnęłam łokciem w deski i aż
skrzywiłam się z bólu. Spódniczka podwinęła mi się na biodrach stanowczo za wysoko, ale
nie miałam siły, żeby ją poprawić. Przez chwilę napawałam się rozkoszną możliwością
wciągania powietrza. Gdy w końcu mój oddech się unormował, przestałam dyszeć jak ryba.
Prostując się, odgarnęłam mokre włosy z oczu. Cal stał parę kroków ode mnie.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- No, to się popisałeś!
I wtedy spostrzegłam, że Cal wcale nie patrzy na mnie, tylko na szczyt podestu. Idąc za jego
spojrzeniem, zobaczyłam szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach. Stał niemal bez ruchu i
mi się przyglądał.
Raptem oddychanie znowu stało się niewykonalne.
Wstałam na roztrzęsionych nogach, wygładzając przemoczone ubranie.
- Jak się czujesz? - zawołał mężczyzna najwyraźniej z troską.
Głos miał, wbrew drobnej posturze, mocny, donośny i mówił z lekkim brytyjskim akcentem.
7
- Świetnie - odparłam, chociaż przed oczami znów wirowały mi ciemne plamy i z trudem
utrzymywałam równowagę na drżących nogach. W półomdleniu kątem oka ujrzałam, że w
moją stronę idzie ojciec, i rozpłaszczyłam się na dechach.
ROZDZIAŁ 2
Już po raz drugi w ciągu pół roku znalazłam się w gabinecie pani Casnoff, otulona kocem.
Wcześniej zdarzyło się to pamiętnego wieczoru, kiedy odkryłam, że Archer należy do
UOcchio di Dio, grupy łowców demonów. Obok mnie na kanapie siedziała mama, jedną ręką
obejmując mnie za ramiona. Tato stał przy biurku pani Casnoff, trzymając pękatą teczkę - a
ona siedziała za biurkiem na swoim wspaniałym fioletowym tronie.
W pokoju było słychać tylko szelest papierów, które wertował tato, i szczękanie moich
zębów. W końcu odezwałam się:
- Dlaczego moja moc nie wydobyła mnie z wody? Pani Casnoff spojrzała na mnie w taki
sposób, jakby dawno zapomniała, że przecież też tu jestem.
- Z tego stawu nie może uciec żaden demon - odpowiedziała aksamitnym głosem. - Jest on
objęty zaklęciami ochronnymi. Zatrzymuje... każdą istotę, w której nie rozpozna czarownicy,
elfa lub zmiennokształtnego.
Pomyślałam o czaszce i pokiwałam głową, licząc na odrobinę kojącej herbaty, którą piłam tu
poprzednio.
- Domyśliłam się. Więc Vandy chciała mnie zabić? Pani Casnoff lekko wydęła wargi i
odparła:
- Co za niedorzeczność! Clarice nie wiedziała o zaklęciach ochronnych.
Zabrzmiałoby to może trochę bardziej wiarygodnie, gdyby pani Casnoff, mówiąc to, nie
odwróciła wzroku. Nie zdążyłam jednak wycisnąć z niej nic więcej, bo tato rzucił teczkę na
biurko ze słowami:
- Jak widzę, Sophio, zebrało ci się tego całkiem sporo. Splatając dłonie, przechylił się do tyłu
i dodał:
- Gdyby w Hekate Hall odbywały się zajęcia z wprowadzania zamętu, z całą pewnością
zostałabyś celującą uczennicą.
Dobrze wiedzieć, po kim mam skłonność do sarkazmu. Najwyraźniej nie odziedziczyłam po
nim nic więcej. Znałam ojca tylko ze zdjęć i dopiero teraz zobaczyłam go na własne oczy, tak
8
że naprawdę trudno mi było nie wgapiać się w jego twarz. Wyglądał zupełnie inaczej, niż się
spodziewałam. Owszem, był przystojny, ale... sama nie wiem. Jakoś tak pedantycznie.
Sprawiał wrażenie faceta, który przechowuje niezliczoną ilość prawideł do butów.
Zerknąwszy na mamę, stwierdziłam, że jej problem jest dokładnie odwrotny: starała się
patrzeć na wszystko, tylko nie na ojca.
- Mhm - mruknęłam, znowu skupiając się na tacie. -Zeszły semestr był dość intensywny.
Uniósł obie brwi jednocześnie. Zastanowiło mnie, czy zrobił to celowo, czy nie potrafił
unosić jednej, tak jak ja.
- „Intensywny"? - powtórzył jak echo. Wziął z biurka teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość
znad okularów. - Pierwszego dnia w Hekate zostałaś zaatakowana przez wilkołaka...
I No, tak niezupełnie - bąknęłam, ale wszyscy to zignorowali.
- Ale, rzecz jasna, to błahostka wobec tego, co się wydarzyło później. - Tato dalej kartkował
dokumenty. - Obraziłaś nauczycielkę, a w konsekwencji musiałaś do końca semestru
odbywać dyżury w piwnicy z niejakim Archerem Crossem. Według notatek pani Casnoff na
temat tej sytuacji „zbliżyliście się do siebie" - urwał. - Czy jest to właściwe określenie twojej
relacji z panem Crossem?
- Pewnie - odparłam przez zaciśnięte zęby. Tato przewrócił kolejną kartkę.
- Jak dobrze rozumiem, zbliżyliście się do tego stopnia, że zobaczyłaś na jego piersi znamię
UOcchio di Dio...
Rumieniąc się, poczułam, że mama obejmuje mnie mocniej. W ciągu ostatnich sześciu
miesięcy informowałam ją o historii z Archerem dosyć szczegółowo, ale bez przesady. To
znaczy, o naszej przytulance w piwnicy wiedziała tylko trochę.
- Zapewne każdy zgodziłby się, że uniknięcie śmierci z ręki czarownika współpracującego z
Okiem to, jak na jeden semestr, wystarczająca atrakcja. Ale wzięłaś też udział w sabacie
mrocznych czarownic pod wodzą... - przesunął palcem po stronicy - o właśnie: Elodie Parris.
Panna Par-ris i jej przyjaciółki Anna Gilroy i Chaston Burnett zamordowały inną członkinię
zlotu, Holly Mitchell, i przywołały demona, który dziwnym zrządzeniem okazał się twoją pra-
babką Alice Barrow.
Poczułam się nieswojo. Pół roku starałam się nie myśleć o wydarzeniach jesieni. Słuchając,
jak tato czyta to wszystko beznamiętnym głosem... już prawie zaczęłam żałować, że nie
zostałam w stawie.
- Alice zaatakowała Chaston i Annę, a kiedy zabiła Elodie, ty odebrałaś jej życie.
9
Podniósł wzrok znad papierów i spojrzał na moją prawą rękę. Na jej wewnętrznej stronie
biegła wypukła blizna,
pamiątka po tamtej nocy. Diable szkło zostawia niezatarte ślady...
Odchrząknąwszy, tato odłożył teczkę.
- Cóż, Sophio, nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się, że w istocie miałaś intensywny
semestr. Co zakrawa na ironię, wziąwszy pod uwagę, iż wysłałem cię tutaj, aby ci zapewnić
bezpieczeństwo.
Mój umysł zalała wzbierająca przez szesnaście lat fala pytań i oskarżeń. Po chwili
usłyszałam, jak mu się odcinam:
-I może byłabym bezpieczna, gdyby ktoś przedtem zechciał mnie poinformować, że jestem
demonem i co się z tym wiąże.
Za plecami taty pani Casnoff nachmurzyła się i już myślałam, że czeka mnie wykład na temat
szacunku do starszych, gdy tymczasem tato, nie spuszczając ze mnie niebieskich - jak moje -
oczu, uśmiechnął się leciutko.
- Gratuluję - szepnął.
Zbita z tropu, wbiłam wzrok w podłogę i zapytałam:
- A więc przyjechałeś, żeby mnie zabrać do Londynu? Czekam na to od listopada.
- Jeszcze o tym pomówimy. Najpierw jednak chciałbym poznać zdarzenia zeszłego semestru
z twojej perspektywy. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tym chłopcu... Crossie.
W przypływie złości pokręciłam głową.
- Nie ma mowy. Jak ci tak na tym zależy, to sobie poczytaj moje sprawozdania dla Rady.
Albo pogadaj z panią Casnoff, albo z mamą, albo z ludźmi, którym to opowiadałam przez
ostatnie pół roku.
- Sophio, rozumiem twój gniew, ale...
- Sophie. Nikt nie nazywa mnie Sophią. Ściągnął usta.
- Jak sobie życzysz, Sophie. O ile jednak twoja irytacja jest jak najbardziej na miejscu, o tyle
w obecnym momencie niczemu ona nie służy. Chciałbym porozmawiać z tobą i matką -
zerknął w stronę mamy - nieco dłużej, jak w rodzinie, a dopiero potem zajmiemy się kwestią
pozbawienia cię mocy, czyli twojej przyszłej Redukcji.
- Nic z tego - odparowałam, zrzucając z siebie koc i odpychając ramię mamy. - Miałeś
szesnaście lat na rodzinne dyskusje. Prosiłam, żebyś tu przyjechał nie dlatego, że jesteś moim
ojcem i liczę na łzawe pojednanie, tylko dlatego, że kierujesz Radą, możesz więc mnie wysłać
na Redukcję i pozbawić tych kretyńskich sił magicznych.
10
Wykrzyczałam to z siebie jednym tchem. Bałam się, że jeśli przerwę, to mogę się rozryczeć, a
ostatnimi czasy dosyć już się napłakałam.
Tato przyglądał mi się nadal, ale chłodnym wzrokiem, a jego głos brzmiał surowo.
- Wobec tego, jako przewodniczący Rady, odrzucam twoją prośbę o Redukcję.
Spojrzałam na niego osłupiała ze zdumienia.
- Nie możesz tego zrobić!
- Tak się składa, Sophie, że może - wtrąciła pani Cas-noff. - Ojciec nie przekracza tym ani
uprawnień szefa Rady, ani swoich praw rodzicielskich. Przynajmniej dopóki nie skończysz
osiemnastu lat.
- To jeszcze ponad rok!
- Będziesz więc miała dostatecznie dużo czasu, aby dogłębnie przemyśleć implikacje swojego
postanowienia -oznajmił tato.
Obróciłam się do niego z furią.
- Dobra, przede wszystkim: kto teraz tak mówi? Po drugie: rozumiem implikacje mojego
postanowienia. Pozbawiona mocy nie będę zdolna nikogo zamordować!
- Sophie, już mamy za sobą rozmowę na ten temat. -Mama odezwała się pierwszy raz, odkąd
weszłyśmy do gabinetu pani Casnoff. - Wcale nie jest przesądzone, że miałabyś kogoś zabić.
Ani że podejmiesz taką próbę. Ojciec nigdy nie traci panowania nad swoimi mocami. -
Westchnęła, trąc oczy dłonią. - Poza tym, kochanie, to takie radykalne... Według mnie nie
powinnaś ryzykować życia, bo nigdy nie wiadomo, czy...
- Matka ma rację - stwierdziła pani Casnoff. - Pamiętaj, że postanowiłaś poddać się Redukcji
w niecałą dobę od śmierci przyjaciółki. Przydałoby ci się więcej czasu na rozważenie innych
możliwości.
Przestałam się rzucać.
- Czuję, o co wam chodzi, naprawdę. Tylko że... - Spojrzawszy na wszystkich troje,
zatrzymałam wzrok na ojcu, jedynej osobie, która mogłaby zrozumieć dalszy ciąg tej wy-
powiedzi. - Widziałam Alice. Wiedziałam, kim była, co robiła, do czego jest zdolna. -
Spuściłam oczy na wyblakłe róże stulistne na dywanie pani Casnoff, ale zamiast nich ukazała
mi się Elodie,blada i zbryzgana krwią. - Nigdy... przenigdy nie chcę być kimś takim.
Wolałabym już umrzeć.
Mama wydała z siebie dziwny stłumiony odgłos, a panią Casnoff nagle zaintrygowało coś na
biurku. Ale tato przytaknął.
- Dobrze - powiedział. - Zawrzyjmy układ.
11
- James! - krzyknęła ostro mama.
Ich oczy spotkały się i coś jakby przemknęło między nimi.
- Twój semestr w Hekate Hall - ciągnął ojciec - dobiega końca. Spędź ze mną letnie miesiące,
a jeśli potem nadal będziesz chciała poddać się Redukcji, udzielę na to zgody.
- Słucham? U ciebie w domu? - Uniosłam brwi wyżej, niż jest to powszechnie przyjęte. - W
Anglii? - Serce zabiło mi mocniej. W Anglii trzykrotnie widziano Archera.
Tato nie odpowiedział od razu i przez tę makabryczną chwilę zastanawiałam się, czy potrafi
czytać w myślach. Zaraz jednak odparł:
- Tak, w Anglii. Nie u mnie w domu. Zamieszkamy... u znajomych.
-1 nie mają nic przeciwko temu, że przyjedziesz z córką? Uśmiechnął się pod nosem.
- Możesz mi zaufać. Zmieścimy się bez trudu.
- Co chcesz w ten sposób osiągnąć? - Chciałam, by zabrzmiało to pogardliwie i wyniośle, ale
niestety chyba wyszło trochę opryskliwie.
Tato zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza. Gdy w końcu wyciągnął cienkiego brązowego
papierosa, pani Casnoff cmoknęła z dezaprobatą. Westchnąwszy, schował z powrotem obiekt
pożądania.
- Sophie - był zdenerwowany - chcę cię poznać i dać się poznać tobie... nim zostaniesz
pozbawiona mocy albo nawet życia. Na razie nie jesteś w pełni świadoma, co znaczy być
demonem.
Zadumałam się nad propozycją taty. Wprawdzie w tej chwili niezbyt za nim przepadałam - i
nie byłam pewna, czy mam ochotę spędzać z nim czas na innym kontynencie... Gdybym
jednak tego nie zrobiła, musiałabym być demonem znacznie dłużej. Poza tym mama
zrezygnowała z domu, który wynajmowałyśmy w Vermont, tak że na całe lato utknęłabym w
Hekate z nią i nauczycielkami. Błeee!
Że już nie wspomnę o Anglii. I Archerze.
- Mamo, co o tym sądzisz? - zapytałam ciekawa, czy coś mi podpowie. Wyglądała na
wzruszoną i trudno się dziwić, skoro najpierw widziała, jak o włos unikam śmierci, a teraz
jeszcze musiała mieć do czynienia z ojcem.
- Bardzo tęskniłabym za tobą, jednak tata myśli słusznie. - Jej oczy zaszły łzami, które ukryła,
mrugając, i pokiwała głową. - Według mnie powinnaś jechać.
- Dziękuję, Grace - rzekł cicho ojciec. Wzięłam głęboki oddech.
- Okej - zwróciłam się do taty. - Niech ci będzie. Ale chcę zabrać Jennę.
12
Moja przyjaciółka też nie miała gdzie się podziać tego lata, a poza tym, wobec perspektywy
długich miesięcy obłaskawiania swojej demoniczności, musiałam mieć przy sobie choć jedną
pokrewną duszę.
- Naturalnie - odparł tato bez wahania.
Zaskoczyło mnie to, ale udałam obojętność, odpowiadając:
- Super.
- O właśnie, żebym nie zapomniał. - Tato zwrócił się do pani Casnoff. - Wydaje mi się, że
powinien nam towarzyszyć również Alexander Callahan...?
- A to co za jeden? - spytałam. - Aha, jasne, Cal. Dziwnie jakoś było myśleć o nim
„Alexander". Takie wydumane imię. „Cal" pasowało do niego o wiele bardziej.
- Oczywiście - zgodziła się pani Casnoff, znów przybierając swój oficjalny ton. - Na pewno
poradzimy sobie bez niego przez kilka miesięcy. Aczkolwiek, pozbawieni jego
uzdrowicielskich mocy, będziemy musieli zainwestować w bandaże.
- Czemu chcesz, żebyśmy wzięli Cala? - zapytałam tatę. Jego ręka kolejny raz bezwiednie
powędrowała w stronę kieszeni.
- To przede wszystkim zalecenie Rady. Moce Alexandra są tak wyjątkowe, że chcielibyśmy
przeprowadzić z nim rozmowy i może też wykonać kilka testów.
Niespecjalnie mi się to spodobało i czułam, że Cal też nie będzie zachwycony.
- Ponadto chcę stworzyć wam okazję do bliższego poznania się - ciągnął tato.
Powoli zaczęła mnie ogarniać zgroza.
- Znamy się wystarczająco dobrze - odparłam. - Dlaczego mamy się poznawać jeszcze lepiej?
- Dlatego - odpowiedział ojciec, patrząc mi wreszcie prosto w twarz - że jesteście zaręczeni.
ROZDZIAŁ 3
Odszukanie Cala zajęło mi dobre pół godziny. W sumie całkiem fajnie się złożyło, bo miałam
trochę czasu, aby zastanowić się, jakich słów użyję oprócz wiązki niecenzuralnych określeń.
Jak wiadomo, czarownice i czarodzieje robią masę potwornych rzeczy, ale małżeństwo
aranżowane to czysta ohyda. Kiedy czarownica kończy trzynaście lat, rodzice wydają ją za
wolnego czarodzieja, kierując się zasadą zgodności mocy i koneksji rodzinnych. Jak w
osiemnastym wieku!
13
Obchodząc ciężkim krokiem całą szkołę, nie mogłam opędzić się od wizji, w której Cal i tato
siedzieli, żując cygara, w jakimś pokoju dla mężczyzn pełnym krzeseł obitych skórą i
wypchanych zwierząt na ścianach. Ojciec zrzekał się mnie, składając oficjalny podpis. A
może nawet jeszcze przybijali piątkę.
No dobra, cygara i piątka nie były raczej w ich stylu, ale jednak.
Wreszcie znalazłam Cala w komórce za szklarnią, w której odbywały się zajęcia z obronnego.
Potrafił leczyć też rośliny i - gdy gwałtownie otworzyłam drzwi - właśnie przesuwał dłońmi
po zbrązowiałej i oklapłej azalii. Zmrużył oczy, kiedy do komórki wpadł za mną snop
popołudniowego światła.
- Wiedziałeś, że jestem twoją narzeczoną? - spytałam. Odburknął coś pod nosem i odwrócił
się do kwiatka.
- Wiedziałeś? - powtórzyłam i tak znając odpowiedz. -Tak.
Liczyłam, że coś do tego doda, najwyraźniej jednak nie zamierzał rozwijać tematu.
- Wiedz, że za ciebie nie wyjdę - oświadczyłam. - Uważam, że te całe aranżowane związki to
barbarzyństwo i coś obrzydliwego.
- Okej.
Przy drzwiach stał worek ziemi do nawożenia. Wzięłam jej garść i cisnęłam Calowi w plecy,
ale bez skutku, bo zdążył unieść rękę i ziemia zastygła w powietrzu. Wisiała przez chwilę
nieruchomo i w końcu wolno poszybowała z powrotem do worka.
- Nie wierzę, że wiedziałeś i nie raczyłeś mnie poinformować! - wykrzyknęłam, siadając na
drugim, nieotwartym worku;
- Uznałem, że nie ma sensu.
- Co to znaczy?
Cal wytarł ręce o dżinsy i obrócił się do mnie. Twarz miał zlaną potem, a mokry T-shirt
przylegał mu do piersi w sposób, który byłby interesujący, gdyby nie zaślepiająca mnie furia.
Jak zwykle, sto razy bardziej niż czarownika przypominał głównego rozgrywającego szkolnej
drużyny futbolowej w co drugim ogólniaku w Stanach.
Miał obojętne spojrzenie, jak zawsze starając się nie okazywać zbyt wielu emocji.
- To znaczy, że nie dorastałaś w rodzinie Prodigium i czułem, że stwierdzisz, że aranżowane
małżeństwa są... Jak to powiedziałaś?
- Barbarzyńskie i ohydne.
- Właśnie. Wolałabyś, żebym cię nastraszył i wzbudził w tobie wrogość?
14
- Nie jestem wrogo nastawiona - zaoponowałam. Cal spojrzał znacząco na wór ziemi, a ja
wzniosłam oczy ku niebu. - Dobra, jestem, ale się wkurzyłam, że mi nic nie powiedziałeś, że
jesteśmy... zaręczeni. Boże, nawet nie mogę tego wypowiedzieć. Brzmi tak dziwnie.
- Nie przejmuj się tym, Sophie - odpowiedział, pochylając się ku mnie z dłońmi wspartymi na
kolanach. - Ot, zwykła transakcja. Czy ktoś ci to wyjaśnił?
Owszem. Archer. Był zaręczony z Holly, dawną współlokatorką Jenny, do jej śmierci.
Pomyślałam, że skoro jest Okiem, zaręczyny mogły być nieważne, na razie jednak wolałam
nie zaprzątać sobie tym głowy.
- Tak - odparłam. - Więc chyba możemy je zerwać. Transakcja nie doszła do skutku, prawda?
- Jasne. Czyli między nami zgoda?
Narysowałam palcem stopy wzorek na zakurzonej ziemi.
- Mhm. Zgoda.
- Super - ucieszył się Cal. - A więc mamy z głowy krępujące sytuacje?
- Tak - potwierdziłam.
Na chwilę zaległo niezręczne milczenie.
- Kurczę! - odezwałam się w końcu. - Zapomniałam dodać, że tato chce, abyś tego lata
pojechał razem z nami do Anglii. - Pokrótce opisałam mu wszystko, co zaszło w gabinecie
pani Casnoff.
Najwyraźniej zdumiał się, kiedy opowiedziałam mu o Vandy, i rzucił gniewne spojrzenie,
słysząc, że tegoroczne wakacje urozmaicą mu „rozmowy i testy" , ale mi nie przerywał. Gdy
skończyłam, stwierdził:
- Do bani.
- I to jakiej! - zawtórowałam. Podniósł się i podszedł z powrotem do azalii, co, zdaje się,
znaczyło, że powinnam się oddalić. Ale powiedziałam:
- Sorry za to rzucanie ziemią.
- Spoko.
Czekałam, czy powie coś jeszcze, ale milczał, więc wstałam z worka,
- Do zobaczenia w domu, skarbie - szepnęłam, odchodząc
Wydał z siebie odgłos, który mógł być śmiechem, ale że Cal to Cal, mam co do tego pewne
wątpliwości.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wchodziłam po frontowych schodach hybrydycznego
budynku Hekate Hall, czyli skrzyżowania okazałej rezydencji sprzed wojny secesyjnej z
tynkowanym zakładem dla umysłowo chorych... Zaczęły już cykać świerszcze, a nad stawem
15
chóralnie rechotały żaby. Lekki wietrzyk, pachnący kapryfolium i morzem, trącał winorośl
obrastającą mury szkoły. Odwróciłam się i spojrzałam na rozległy trawnik. Na początku nie
mogłam ścierpieć tego miejsca, ale teraz poczułam, że w lecie będzie mi go brakowało. Tak
wiele się wydarzyło, odkąd pierwszy raz wjeżdżałyśmy z mamą na ten podjazd wynajętym
autem, i mimo że wtedy coś takiego nawet nie postałoby mi w głowie, w tej chwili Hekate
Hall wydała mi się bardzo bliska.
Ramię musnęło mi coś puchatego, Była to Beth, wilkoła-czyca, którą poznałam pierwszego
wieczoru w Hekate.
- Pełnia - warknęła, unosząc głowę ku ciemniejącemu niebu.
- Aha.
Podczas pełni wilkołakom wolno było swobodnie poruszać się po szkole. Zerknąwszy za
siebie, zobaczyłam kilka z nich zgromadzonych w korytarzu.
- Nie do wiary, że niedługo skończy się rok szkolny -oznajmiła Beth głosem nastoletniej
panny po imprezie: zmęczonym i zachrypniętym.
- I komu to mówisz - odparłam.
Miała jasnożółte wilcze oczy, ale i tak spostrzegłam w nich czułość, kiedy mówiła:
- Będzie mi cię brakowało latem, Sophie. Uśmiechnęłam się. Jeszcze przed kilkoma
miesiącami Beth nie ufała mi, sądząc, że pewnie szpieguję z nakazu Rady albo coś takiego.
Na szczęście sytuacja, kiedy o włos uniknęłam śmierci, oczyściła mnie z podejrzeń.
Wyciągnęłam rękę i poklepałam ją po ramieniu.
- Mnie ciebie też, Beth.
Zbliżyła się i polizała mnie po policzku. Dopiero gdy oddaliła się wielkimi susami, otarłam
twarz wierzchem dłoni. -Fuj!
No dobra, to znaczy, że nie za wszystkim tutaj będę tęsknić.
Skierowałam się na drugie piętro, gdzie mieszkały uczennice. Wprawdzie przy podeście
schodów zebrało się kilka dziewczyn, ale poza tym w budynku panowała cisza.
Zauważyła mnie Taylor, jedna ze zmiennokształtnych.
- Hej, Soph! - zawołała, wymachując ręką. - Podobno byłaś dziś popływać. - Przeobraziła się
we mnie jeszcze umazaną szlamem. - Czemu się nie przebrałaś?
- Bo... yyy... nie miałam czasu. - Odgarnęłam za ucho kosmyk włosów.
Taylor parsknęła śmiechem zaskakująco gardłowym jak na jej subtelność.
- Za pomocą magii - powiedziała.
No tak, jasne.
16
- Wolałam nie ryzykować, wziąwszy pod uwagę, co się tu ostatnio dzieje.
Ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Słusznie. Zwłaszcza po Incydencie z Łóżkiem. Incydent z Łóżkiem zdarzył się dwa miesiące
wcześniej.
Chciałam je przesunąć i stwierdziłam, że wspomogę się magią. Ale mebel, zamiast
przemieścić się parę stóp dalej, wyleciał przez okno, wyrywając przy tym wielki kawał
ściany.
Pani Casnoff nie była tym specjalnie ubawiona.
Zwłaszcza że Incydent z Łóżkiem miał miejsce po Incydencie z Chrupkami Doritos. Któregoś
dnia Jennie zachciało się Doritos - i usiłując powołać do istnienia jedno opakowanie,
spowodowałam na korytarzu istną powódź chrupek. W deskach podłogowych do tej pory
tkwiły resztki serowego pyłu. Nie mówiąc o jeszcze wcześniejszej Historii z Balsamem (w
której szczegóły wolałabym się nie wgłębiać). Odkąd uśmierciłam Alice, moja czarodziejska
moc zdecydowanie się pogorszyła, tak że na dobrą sprawę przestałam z niej korzystać.
Pożegnawszy się z Taylor, ruszyłam dalej, do pokoju. Po drodze kilka uczennic witało mnie i
komentowało moją randkę ze stawem. Popularność, którą cieszyłam się wśród nich od
niedawna, wciąż jeszcze wprawiała mnie w zdumienie. Początkowo sądziłam, iż pewnie
wyszło na jaw, że jestem demonem, więc wszyscy są dla mnie mili ze strachu, że ich pożrę.
Ale według Jenny, mistrzyni podsłuchiwania, wszyscy nadal uważali mnie za superpotężną
mroczną czarownicę. Pani Casnoff genialnie zatuszowała prawdę o śmierci Elodie, co
wywołało przeróżne plotki na temat jej zniknięcia. Największe powodzenie miała wersja, w
której Archer zakrada się na wyspę Graymalkin, a kiedy ja i Elodie usiłujemy go pokonać za
pomocą oszałamiających umiejętności magicznych, ona nagle pada trupem.
Niestety prawda była jednak o wiele bardziej skomplikowana. I znacznie smutniejsza.
Dochodząc już prawie do drzwi, kątem oka spostrzegłam jakiś ruch. W Hekate Hall roiło się
od duchów, dawno więc przywykłam do ich wszechobecności. Ale na widok tego zamarłam
w bezruchu.
Nawet jako zjawa Elodie wyglądała przepięknie. Miała falujące rude włosy i przezroczystą
skórę. Mimo że musiała nosić szkolny mundurek już do końca świata, to było jej do twarzy
nawet w tak obciachowym stroju.
Zajmowała się tym, czym się zajmuje chyba większość duchów: włóczyła się tu i tam z
mocno zdezorientowaną miną. Zasadniczo duchy nie bytują ani w naszym świecie, ani też w
zaświatach, tylko... no, po prostu tkwią pomiędzy nimi.
17
Ducha Elodie widywałam często i za każdym razem ogarniała mnie wtedy fala smutku.
Zginęła z własnej winy. Ona i jej sabat przywołały demona w nadziei, że go opanują i
wykorzystają jego moc. W tym celu nawet poświęciły Holly. Elodie zdążyła jednak przekazać
mi swoją ostatnią iskrę magii, bez której na pewno nie zdołałabym uśmiercić Alice.
Zjawa dziewczyny przepłynęła w powietrzu obok mnie, szukając czegoś wzrokiem. Jej stopy
nawet nie musnęły ziemi.
Okropne, że istota tak pełna życia jak Elodie po śmierci zmieniła się w bladego żałosnego
ducha i w nieskończoność wałęsa się tam, gdzie zginęła.
- Życzę ci, abyś mogła bez przeszkód wędrować, dokąd zechcesz - szepnęłam w ciszy
korytarza.
Duch obrócił się gwałtownie i spojrzał mi prosto w twarz. Serce podeszło mi do gardła.
Przecież to niemożliwe. Zjawy nie widzą nas ani nie słyszą. Dlatego powinnam była od razu
się połapać, że Alice, wbrew swoim słowom, wcale nie jest duchem... Ale Elodie przeszywała
mnie spojrzeniem z miną bynajmniej już nie zagubioną czy skonsternowaną, tylko złą i nieco
pogardliwą. Tak samo patrzyła na mnie, kiedy żyła.
- Elodie? - rzekłam niemal bezgłośnie, ale pośród ciszy słowo zabrzmiało wprost ogłuszająco.
Dziewczyna wciąż przyglądała mi się, ale nie odpowiedziała. - Słyszysz mnie? -spytałam, już
z większym naciskiem.
Milczenie... I raptem, ku mojemu zdumieniu, lekko skinęła głową.
- Soph? - Drzwi pokoju uchyliły się i wyjrzała zza nich Jenna. - Z kim rozmawiasz?
Odwróciłam się, ale Elodie zdążyła już się ulotnić.
- Z nikim - odparłam, próbując ukryć irytację.
Nie mogłam winić Jenny, że mi przerwała konwersację z duchem, który w ogóle nie powinien
być zdolny do nawiązywania kontaktu z rzeczywistością.
- Gdzie byłaś? - zapytała Jenna, gdy klapnęłam na łóżko. - Martwiłam się o ciebie.
- Szkoda gadać - odparłam, zaraz jednak opowiedziałam jej Historię z Gabinetu Casnoff.
W przeciwieństwie do Cala Jenna miała masę pytań, więc opowiadanie trwało dosyć długo.
Opuściłam kwestię zaręczyn. Jenna już należała do grupy rozognionych fanek mojego
narzeczonego, wolałam więc nie dawać jej pretekstu do dłuższej dyskusji. Gdy skończyłam
mówić, byłam tak wypluta, że odechciało mi się nawet kolacji, mimo że zawsze uwielbiałam
wieczorny posiłek.
- Anglia - westchnęła Jenna. - Pewno będzie fantastycznie, prawda?
Zasłoniłam oczy ręką.
18
- Szczerze, Jen? Nie mam pojęcia.
Rzuciła we mnie poduszką.
- Będzie supergenialnie. I dziękuję.
- Za co?
- Ze chciałaś mnie zabrać. Sądziłam, że wolisz spędzić trochę czasu z tatą sama.
- Chyba cię pogięło. Postawiłam warunek, że bez ciebie nigdzie się nie ruszam. Jesteś moją
ukochaną przyjaciółką, prawda?
Z promiennym uśmiechem pokręciła głową tak gwałtownie, że różowy kosmyk grzywki
opadł jej na oko.
- Boję się, czy wyspa nie będzie za mała dla nas obu. Jejku! Ciekawe, czy przeniesiemy się
tam w jakiś romantyczny czarodziejski sposób. Za pomocą zaklęcia teleportującego albo
przez magiczny portal...?
- Sorry - powiedziałam, zmuszając się do wstania i przebrania w czyste ciuchy. Mundurek
wciąż ostro cuchnął Paskudnym Stawem. Czułam, że przed pójściem do łóżka będę musiała
spędzić w łazience co najmniej pół godziny. - Już pytałam tatę. Polecimy samolotem.
Na twarzy Jenny odmalowało się rozczarowanie.
- To takie... ludzkie.
- Ale ma też pozytywny aspekt - odrzekłam, wciągając czystą niebieską koszulę. - Samolot
jest prywatny, więc podróż będzie ludzka, ale za to z klasą.
Trochę się rozchmurzyła i po drodze do jadalni zaczęłyśmy obmyślać letnią garderobę.
Ale kiedy już siedziałyśmy przy naszym stole w jadalni, nad pełnymi talerzami, Jenna
spoważniała.
~ Sophie - odezwała się cicho.
- Tak?
Grzebiąc widelcem w jedzeniu, zastanawiała się, jak ująć myśli w słowa. W końcu
postanowiła wystrzelić z grubej rury
- Archer jest w Anglii.
Plaster szynki, który przeżuwałam w ustach, zmienił się w trociny, ale jakoś się wysiliłam,
żeby odpowiedzieć nonszalancko:
- Podobno. Nie jestem przekonana, czy można przyjąć na wiarę słowo dwóch, o ile mi
wiadomo, zalanych w pestkę wilkołaków.
Tyle że tak naprawdę poszlak było więcej. Pewien wilkołak widział faceta odpowiadającego
rysopisowi Archera podczas obławy L'Occhio di Dio na jakąś kryjówkę Prodigium w
19
Londynie. A trzy miesiące temu pewien wampir wdał się w bójkę z młodym ciemnowłosym
Okiem kilka przecznic od Victoria Station.
Pani Casnoff przechowywała teczkę poświęconą Arche-rowi w dolnej szufladzie biurka, które
wprawdzie było zabezpieczone przed zaklęciami, ale przed pilnikiem i mocnym szarpnięciem
już nie.
- Nie mówiąc o tym - podjęłam po chwili, spuszczając wzrok na talerz - że oni widzieli go
bardzo dawno temu.
- W zeszłym miesiącu - poprawiła Jenna tonem głosu dającym mi do zrozumienia, że przecież
doskonale o tym wiem. - Poza tym dziewczyny plotkują, że Archer od dnia zniknięcia siedzi
w Anglii. W Savannah podsłuchałam rozmowę dwóch czarownic.
- Jen, to wielka wyspa - odparłam. - I nawet jeśli tam jest, to sądzę, że trzyma się z dala od
Prodigium. Inaczej musiałby być skończonym idiotą. Ma przeróżne wady, jednak o głupotę
trudno go posądzić.
Jenna znowu zaczęła bawić się jedzeniem, ale gdy zielony groszek wykonał trzecią rundę
wokół jej talerza, odsunęłam posiłek i powiedziałam:
- No, wykrztuś to wreszcie!
Odłożyła widelec i popatrzyła mi w oczy.
- Jak byś się zachowała, gdybyście się spotkali?
Starałam się nie mrugać. Czułam, jakiej spodziewa się odpowiedzi: że wydam Archera
Radzie, która prawie na pewno go straci, albo nawet że zabiję go sama.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu odważyłam się przywołać wspomnienia o Archerze, i to
bardzo intensywne.
O jego piwnych oczach i leniwym uśmiechu. O tym, jak się śmiał, i co czułam, gdy byliśmy
razem. O tembrze jego głosu, kiedy nazywał mnie „Mercer".
I o jego pocałunkach. Utkwiłam wzrok w stole.
- Nie wiem - odszepnęłam w końcu.
Jenna westchnęła, ale przestała drążyć temat. Znowu zajęłyśmy się gadaniem o wyjeździe i
nawet ją rozśmieszyłam, zastanawiając się na głos, czy wampiry umawiają się na po-
południową herbatkę.
- A jak zamawiasz Earl Greya, to ci go przynoszą -podsumowałam, przyprawiając ją o
kolejny atak śmiechu.
Kiedy wyszłyśmy z jadalni, poczułam się dużo lepiej
i Jenna chyba też, bo gdy zbliżałyśmy się do schodów, wzięła mnie pod rękę.
20
Myśl, którą zasiała mi w głowie, bynajmniej się nie odczepiła i tej nocy usnęłam, mając przed
sobą wspomnienie oczu Archera, a w duszy - ogromną nadzieję, że jest gdzieś daleko.
W głębi serca liczyłam, że jednak będzie w pobliżu.
------------------------------------------------------------------------------
* Gra słów: Earl Grey to nazwa herbaty aromatyzowanej bergamotką, a jednocześnie tytuł szlachecki (earl to po angielsku hrabia) i
nazwisko angielskiego arystokraty, na którego cześć nazwano herbatę (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
ROZDZIAŁ 4
Trzy tygodnie później wyjechałam do Anglii.
Pewnego dnia, pod wieczór, mama z panią Casnoff odprowadziły naszą czwórkę na przystań
promów. Mama miała zaczerwienione oczy (naturalnie od łez), ale pomagając mnie i Jennie
w dźwiganiu bagaży, udawała wesołą.
- Rób jak najwięcej zdjęć, dobrze? - poprosiła mnie. -A jeśli po powrocie zamiast
„furgonetka" zaczniesz mówić „van", a deser nazywać puddingiem, to wiedz, kochanie, że
będę niepocieszona.
W końcu stanęliśmy wszyscy na pokładzie promu. Morska bryza rozwiewała nam włosy.
Jenna już zajęła sobie ławkę w cieniu, a Cal rozmawiał ściszonym głosem z panią Casnoff.
Widząc, jak dyrektorka zerka na mnie przez ramię, stwierdziłam, iż pewno się cieszy, że
wyjeżdżam na całe wakacje. Wykończyłam ją, co w jej przypadku wcale nie jest takie proste.
Co rusz przysparzałam szkole tylko samych kłopotów.
Zastanawiałam się też, czy nie powiedzieć jej o duchu Elodie. W głębi duszy czułam, że jest
to konieczne.
Gdybym nie zataiła, że ukazała mi się Alice, to może Elodie pozostałaby wśród żywych. Myśl
o tym prześladowała mnie miesiącami, a teraz wszystko wskazywało na to, że powtórzę ten
błąd. Nim zdążyłam rozpatrzyć wszelkie za i przeciw, mama objęła mnie czule. Jesteśmy
podobnego wzrostu, więc poczułam jej łzy na skroni, gdy mówiła:
- Nie będę na twoich urodzinach. To już w przyszłym miesiącu... Zawsze obchodziłyśmy je
wspólnie.
21
Wzruszenie przytkało mi gardło tak, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, więc tylko
przytuliłam ją mocniej.
- Sophie. - Podszedł do nas tato. - Odpływamy. Skinęłam głową i po raz ostatni uścisnęłam
mamę.
- Będę często dzwonić, obiecuję - szepnęłam na pożegnanie. - I wrócę raz-dwa, zobaczysz.
Mama otarła dłonią łzy z policzków i uśmiechnęła się do mnie promiennie, jak to ona. Tato
już brał oddech, żeby mnie popędzić, ale gdy na niego spojrzałam, odwrócił wzrok w inną
stronę.
- Do widzenia, James! - krzyknęła za nim mama.
Gdy prom odbijał od brzegu, Cal, Jenna i ja uplasowaliśmy się przy barierce. Pani Casnoff
długo patrzyła, jak odpływamy, tymczasem mama oddaliła się już w stronę okalającego
morski brzeg zagajnika. Na szczęście, bo chyba tylko cudem jeszcze się nie rozryczałam.
Prom płynął wolno, zasapany, przez brunatne fale. Nad drzewami majaczył w dali
wierzchołek Hex Hall.
- Nie ruszałem się stąd od trzynastego roku życia - rzekł cichutko Cal. - Sześć lat...
Nigdy go nie pytałam, co takiego zrobił, że przysłano go do Hekate. Nie wyglądał na faceta,
który używa niebezpiecznych zaklęć, za jakie trafiają tutaj na przykład wilkołaki. Postanowił
tu zostać w dniu osiemnastych urodzin, chociaż tak do końca nie wiedziałam, czy ktoś mu
tego nie narzucił. W miarę jednak oddalania się od szkoły sprawiał wrażenie coraz bardziej
zatroskanego.
Nawet na twarzy Jenny, która normalnie wyglądała tak, jakby pisała doktorat poświęcony
wszelkim aspektom ohydy zwanej Hekate, w tej chwili malowała się tęskna zaduma.
Kiedy się wpatrywałam we fragment dachu widoczny na tle błękitnego nieba, ogarnęło mnie
złe przeczucie, tak jakby słońce zniknęło raptem za przepływającą chmurą.
Cal, Jen i ja już tutaj nie wrócimy.
Myśl była tak straszna, że przeszły mnie ciarki. Próbowałam się z niej otrząsnąć. Nie,
przecież to bez sensu. Jedziemy do Anglii i w sierpniu wrócimy w komplecie. Nie mam mocy
jasnowidzenia, więc to zwyczajna histeria i już.
Tak czy owak, zła wizja dręczyła mnie długo po tym, jak wyspę Graymalkin zostawiliśmy
daleko w tyle.
- Jako demon nie powinnaś odczuć zmiany strefy czasowej - mruczałam do siebie wiele
godzin później w lśniącym czarnym samochodzie, który wiózł nas przez angielską wieś.
22
Podczas długiego lotu z Georgii na Wyspy w zasadzie nic szczególnego się nie wydarzyło.
Poza tym, że Cal siedział obok mnie.
Byłam spokojna. Bardzo.
Jego obecność nie działała na mnie ani trochę i nie podskoczyłam ani razu, gdy trzykrotnie
dotknęliśmy się kolanami. A za trzecim razem wcale nie spojrzał na mnie jakby lekko
zniesmaczony, mówiąc:
- Wyluzuj, dobra?
I kiedy Jenna popatrzyła na nas figlarnie, nie warknęliśmy na nią chórem: „No co?".
Ponieważ byłyby to dziwaczne zachowania, a Cal i ja nie zachowywaliśmy się dziwnie. Sta-
nowiliśmy siłę spokoju.
- Wkrótce poczujesz się lepiej - pocieszył mnie tato. Pierwszy raz, odkąd go poznałam, miał
promienne oczy i wyglądał na rozluźnionego. Tak pewno działa na ludzi powrót do
ojczystego kraju.
Jennę wprost rozsadzało podniecenie, ale Cal był chyba zmęczony tak jak ja. W samolocie nie
udało mi się zasnąć i teraz odbijało się to na moim samopoczuciu. Pod powiekami miałam
jakby rozpalony piasek i marzyłam tylko o tym, żeby jak najprędzej położyć się do łóżka. Nic
dziwnego: mojemu biednemu ciału wydawało się, że jest szósta rano, a w Anglii dobiegała
już pora lunchu. W dodatku jechaliśmy i jechaliśmy tym autem całe wieki.
Po wylądowaniu na Heathrow sądziłam, że pojedziemy do jakiegoś domu w centrum albo do
kwatery głównej Rady, gdzie tato będzie miał coś do załatwienia. Tymczasem zostawiliśmy
w tyle zatłoczone ulice i skupiska niewielkich domów jakby rodem z powieści Dickensa.
Stopniowo ceglane budynki ustępowały miejsca drzewom i falistym zielonym wzgórzom.
Dotychczas zobaczyłam więcej owiec, niż dopuszczała to moja wyobraźnia.
- Wlekliśmy się aż do Anglii tylko po to, żeby wałęsać się po jakichś dziurach? - zapytałam,
opierając bolącą głowę na ramieniu Jenny.
- Owszem - odpowiedział tato.
Cal uśmiechnął się. Na pewno marzy tylko o tym, żeby siedzieć na angielskiej farmie całe
lato, myślałam, gdy moje nadzieje na obejrzenie Big Bena, pałacu Buckingham i Tower
Bridge upadały jedna po drugiej. Tyle tu przeróżnych angielskich roślin do leczenia...
Nagle spostrzegłam dom.
Aczkolwiek określenie go tym słowem było równie trafne jak nazwanie Mony Lisy obrazem,
a Hekate Hall - szkołą.
to znaczy: definicja ta nijak nie pasowała do jego charakteru,
23
Był to jeden z największych budynków, jakie widziałam w życiu. Wzniesiony z jasnego,
złocistego kamienia, miał w sobie coś ciepłego. Stał ukryty w dolinie, wśród bujnej
roślinności. Przed nim rozciągał się szmaragdowozielony trawnik, a z tyłu radowało oczy
wysokie lesiste wzgórze. Z jednej strony posiadłości wdzięcznie wiła się lśniąca wstęga
wody. Promienie słońca odbijały się w dosłownie setkach szyb.
- Coś kapitalnego! - rzekł Cal, wyglądając przez okno.
- Tu będziemy mieszkać? - zapytałam.
Tato znowu się uśmiechnął, najwidoczniej bardzo zadowolony z siebie.
- Przecież ci mówiłem, że miejsca starczy dla wszystkich - odparł, a ja, o dziwo, też się do
niego uśmiechnęłam.
Patrzyliśmy na siebie parę sekund. Wreszcie odwróciłam wzrok, kiwając głową w stronę
domu.
- Takie domy zawsze się jakoś nazywają, prawda?
- Absolutnie - odpowiedział. - Masz przed sobą Thorne Abbey.
Nazwa zabrzmiała znajomo, ale nie wiedziałam, z czym mi się kojarzy.
- Czy ten budynek był kościołem ?
- Nie. Zbudowano go dopiero w szesnastym wieku. Ale niegdyś na tej ziemi stało opactwo.
Uczonym tonem wyjaśnił mi, że za panowania Henryka VIII opactwo zostało zburzone, a
grunty przypadły rodowi Thorne'ów.
Szczerze mówiąc, nie słuchałam zbyt uważnie. Patrzyłam, jak przez frontowe drzwi
posiadłości wychodzi kilka osób.
--------------------------------------------------------------
* Abbey (ang.) - opactwo.
Zauważywszy, że jedna z nich ma skrzydła, zaczęłam się zastanawiać, kim właściwie są
znajomi taty.
Samochód przetoczył się po kamiennym moście i wjechał na okrągły podjazd. Tato wysiadł
pierwszy i kiedy otwierał mi drzwiczki, pożałowałam, że nie mam na sobie czegoś
ładniejszego od prostego zielonego T-shirtu i wytartych dżinsów,
Nieprawdopodobnie szerokie schody wiodły na taras zbudowany z tego samego złocistego
kamienia co cały dom. Stało na nim sześć osób: dwoje ciemnowłosych dzieciaków w moim
24
wieku i czworo dorosłych. Domyśliłam się, że wszyscy są z Prodigium. Elfa rozpoznałam od
razu, a resztę na sto procent otaczała aura magii.
Było cieplej niż się spodziewałam, i po brodzie spłynęło mi kilka strużek potu. Pod stopami
trzeszczał żwir, a w dali śpiewały ptaki. Jenna zrównała się ze mną przygaszona, przesuwając
palcami po swoim krwawym klejnocie.
Tato położył mi rękę pod łopatkami i pokierował mnie w górę schodów. - Chcę wam
przedstawić moją córkę Sophie. Nagle poczułam, że coś burzy mi krew. Jakby magiczna
emanacja, ale bardziej mroczna i silniejsza. Pochodziło to od stojących w tyle dwojga
nastolatków. Tylko oni się nie uśmiechali, a chłopak, dziwnie znajomy, rzucał mi złe spoj-
rzenia.
O mało nie straciłam tchu porażona świadomością, że... są demonami.
ROZDZIAŁ 5
Ze wzrokiem wbitym w dziewczynę i chłopaka czułam, jak drętwieję po koniuszki palców u
nóg. Skoro jedynymi demonami na świecie jesteśmy tato i ja, to skąd...
Raptem przebiegła mi przez głowę makabryczna myśl, że może te dzieciaki to moje
przyrodnie rodzeństwo. Czy tato przywiózł mnie aż do Anglii, żeby odgrywać jakąś
pokręconą wersję The Brady Bunch .
- A cóż to ma być? - wydusiłam, pytając, rzecz jasna, o demony.
Tato uśmiechnął się z dumą.
- To jest kwatera główna Rady.
Stojący za mną Cal przeciągle westchnął, tak jakby bardzo długo wstrzymywał oddech, a z
grupki wystąpiła ciemna blondynka i wyciągnęła do mnie dłoń na powitanie.
- Sophio, tak się cieszymy, że spędzisz u nas lato. Jestem Lara.
---------------------------------------------------------------------------------
* The Brady Bunch - popularny amerykański sitcom o rodzinie składającej się z małżeństwa Bradych i sześciorga ich dzieci z poprzednich
małżeństw.
25
Uścisnęłam jej rękę, zerkając na dzieciaki demony. Szeptały coś do siebie.
- Lara to członkini Rady i, można powiedzieć, moja zastępczyni - wyjaśnił tato.
Kobieta nie od razu puściła moją rękę.
- Tyle o tobie słyszałam, zarówno od ojca, jak i od Anastasii.
- Pani Casnoff? - O rany, jeśli plotki o Sophie Mercer dotarły tu od niej, to aż dziw, że Lara
przywitała mnie uściskiem dłoni, a nie egzorcyzmem.
- Lara jest siostrą Anastasii - oznajmił tato.
- Okej - odparłam, usiłując to przetrawić, gdy nagle coś mi się przypomniało. - Sądziłam, że
kwatera główna Rady jest w Londynie.
Między brwiami Lary pojawiła się długa, głęboka bruzda.
- Słusznie. Ale ze względu na pewne nieprzewidziane okoliczności tego lata postanowiliśmy
się przenieść.
Wiedząc już, że jest ona siostrą pani Casnoff, stwierdziłam, że faktycznie są podobne i nawet
podobnie mówią. Ciekawe, czy „nieprzewidziane okoliczności" to te dwa demony, zaczęłam
się zastanawiać, czy może dzieje się tutaj coś znacznie dziwniejszego. Co nie zaskoczyłoby
mnie ani trochę.
Odwróciłam się do taty i wyszeptałam:
- Mieliśmy jechać do jakiegoś znajomego. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu?
Podchwycił moje spojrzenie. - Dlatego, że wtedy na pewno nie zgodziłabyś się na ten
wyjazd.
Kątem oka spostrzegłam, jak demony odłączają się od grupy i ruszają w stronę masywnych
podwójnych drzwi obok tarasu. Zanim się przez nie wśliznęły do wnętrza, dziewczyna
omiotła mnie wzrokiem.
- Oto Rada, Sophie - powiedział tato, kierując moją uwagę z powrotem na Prodigium.
- Oni? - usłyszałam ciche niedowierzanie Cala i muszę przyznać, że zdumiałam się tak samo.
Dotąd cały czas wyobrażałam sobie Radę jako olbrzymią i mroczną grupę Prodigium w
długich czarnych szatach albo coś w tym stylu.
Nie wiem, czy tato też usłyszał Cala, czy po prostu wyczytał to z naszych twarzy, w każdym
razie zaraz dodał:
- W skład Rady wchodzi dwanaście osób, ale w tej chwili jest nas w Thorne Abbey tylko
pięcioro.
- A gdzie są... - odezwała się Jenna, ale nie dokończyła, bo zbliżył się do nas jeden z
mężczyzn.
26
Był starszy od taty, a jego siwe włosy błyszczały w słońcu.
- Mam na imię Kristopher - rzekł z silnym, obcym akcentem. - Miło mi cię poznać, Sophio.
Mimo że oczy miał lodowato błękitne, a nie złote, natychmiast rozpoznałam w nim
zmiennokształtnego. Zadzierając głowę, popatrzyłam na faceta stojącego obok i od razu
przeszło mi przez myśl, czy za chwilę nie zmieni się w psa husky. Mierzył dobre dwa metry,
a jego ogromne skrzydła skojarzyły mi się z plamą tłuszczu na wodzie: były czarne i migotały
wszelkimi możliwymi kolorami, od zieleni przez błękit do jasnego różu.
- Roderick - przedstawił się, kiedy moja dłoń zniknęła w jego ręce.
Kobieta nosiła imię Elizabeth. Patrząc na jej miękkie siwe loki i okrągłe okularki,
stwierdziłam, że spokojnie mogłaby bawić dzieci, ale gdy się witałyśmy, przyciągnęła mnie
gwałtownie i obwąchała mi włosy.
Kolejny wilkołak. No nieźle.
Tato umówił się z nimi na rozmowę nieco później i w końcu ruszyliśmy w głąb domu.
Ledwie weszliśmy do holu, Jennę aż zatchnęło ze zdumienia i gdyby nie to, że jeszcze nie
wróciłam do siebie po szoku wywołanym poznaniem Rady, jak również widokiem dwojga
nastoletnich demonów, na pewno zatkałoby mnie tak samo. Przestrzeń okazała się ogromna,
w stylu „możesz rozglądać się w nieskończoność, a i tak nie zobaczysz wszystkiego". Hekate
Hall była dość przytłaczająca, ale ten kolos... szkoda słów. Czarno-biała marmurowa
posadzka pod naszymi stopami lśniła tak, że ucieszyłam się, że nie mam na sobie spódniczki.
Niemal każdą płaszczyznę w zasięgu wzroku zdobiły złocenia. Podobnie jak w Hekate, w
holu głównym dominowały schody, tyle że znacznie okazalsze, wykute w białym wapieniu,
pokryte szkarłatnym dywanem przywodzącym na myśl świeżo rozlaną krew,
Niebotycznie wysoki, zaokrąglony strop zdobił fresk, ale nie udało mi się dojrzeć, co
przedstawia. Sprawiał wrażenie groźnego i miał w sobie jakiś tragizm. Płótna na ścianach
wokół ukazywały to samo; albo srogich mężczyzn z mieczami wycelowanymi w zapłakane
kobiety, albo szarżujących jeźdźców na koniach ze ślepiami wybałuszonymi ze strachu.
Wzdrygnęłam się. Mimo czerwcowej pory nie sposób było nawet pomyśleć, że kiedykolwiek
jest tu ciepło. A może o gęsią skórkę przyprawiła mnie wszechobecna magia, tak jakby te
kamienne mury i drewniane sprzęty na wskroś przenikało pół wieku czarodziejskich zaklęć.
- Mają posągi w korytarzu - oznajmiła Jenna.
Dwie odlane z brązu kobiece postaci o zasłoniętych obliczach strzegły kolosalnych schodów,
pod którymi zaczęli się zbierać ludzie. Wszyscy mieli na sobie czarne uniformy i przyklejone
do twarzy identyczne uśmiechy.
27
- Co oni robią? - szepnęła.
- Nie wiem - odparłam z zastygłym uśmiechem - ale boję się, że za chwilę zaczną tańczyć
jakiś musicalowy numer.
- To nasza służba - objaśnił tato, wyciągając rękę w stronę grupy. - W każdej chwili z ochotą
udzielą wam wsparcia.
- Mhm - odparłam słabo, a mój głos rozbrzmiał echem w przepastnym holu. - Super.
Za grupą, u szczytu schodów zobaczyłam wielkie marmurowe sklepienie w kształcie łuku.
Wskazując je głową, tato powiedział:
- To nasze tymczasowe biura, ale pokażę je wam później. Na pewno jesteście ciekawi, gdzie
będziecie mieszkać.
Złapałam tatę za rękaw i odciągnęłam go na stronę.
- Tak naprawdę - szepnęłam - to chciałabym wiedzieć, skąd się wzięły tamte dwa demony.
Czy przypadkiem... To nie moje rodzeństwo, prawda?
Oczy taty rozszerzyły się za okularami.
- Nie, na miłość boską! - odpowiedział. - Daisy i Nick są... Możemy wrócić do tematu innym
razem, ale z całą pewnością nie łączy nas pokrewieństwo.
- Więc skąd się tu wzięli? Zmarszczył brwi lekko zniecierpliwiony.
- Po prostu nie mają się gdzie podziać, a tylko tutaj są bezpieczni.
No tak, jasne.
- Rozumiem. Bo gdyby chcieli zaszaleć, możecie się ich pozbyć w każdej chwili.
Tato pokręcił jednak głową lekko zakłopotany.
- Nie, Sophie. Chodziło mi o to, że im nic tu nie grozi. Już kilka razy próbowano ich zgładzić.
Nie zdążyłam na to zareagować, bo gestem uniesionej ręki ojciec przywołał Larę. Podbiegła
do nas, stukając obcasami o marmurową posadzkę.
- Sophie, Lara przygotowała piękne pokoje dla ciebie i twoich gości. Chyba już powinniście
zacząć się w nich aklimatyzować? Porozmawiamy później.
Oczywiście nie było to pytanie, więc wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam:
- Jasne.
Lara poprowadziła nas przez hol do wysokiej kamiennej bramy, za którą kryły się kolejne
schody. Idąc przez ciemny korytarz, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem w głębi
grobowca.
Po drodze nasza przewodniczka recytowała szczegółowe dane na temat budynku. Słuchałam
tylko jednym uchem. W każdym razie brzmiały niewiarygodnie.
28
Ponad milion stóp kwadratowych przestrzeni mieszkalnej. Ponad trzysta pomieszczeń, z
których trzydzieści jeden stanowiły kuchnie. Dziewięćdziesiąt osiem łazienek. Trzysta
pięćdziesiąt dziewięć okien. Dwa tysiące czterysta siedemdziesiąt sześć żarówek.
Jenna wciąż kręciła głową ze zdumienia, kiedy dotarliśmy na trzecie piętro, gdzie czekały na
nas trzy pokoje. Cal został wprowadzony do swojego jako pierwszy. Gdy zajrzałyśmy do
wnętrza przez jego ramię, Jenna zachichotała. Pokój był zupełnie nie w stylu Cala. To znaczy,
narzuta na łóżku i zasłony w kolorze khaki niby wyglądały męsko, ale smukłe złoto-białe
meble ani trochę. Podobnie jak gigantyczny falbaniasty baldachim nad ogromnym łóżkiem.
- No, no - powiedziałam, oswajając się pomału z tą zwariowaną budowlą. - Będziesz mógł tu
urządzać niesamowite imprezy do białego rana. Reszta dziewczyn pęknie z zazdrości.
Cal poczęstował mnie półuśmieszkiem i dziwne napięcie między nami znów nieco osłabło.
- Nie jest tak źle - odpowiedział i padł na łóżko, w sekundzie znikając nam z oczu.
Gdy pochłonęło go morze puszystych kołder i ozdobnych poduszek, wybuchnęłam śmiechem.
Lara była wyraźnie urażona.
- To łóżko pierwotnie należało do trzeciego księcia Kornwalii.
- Jest okej - stłumionym głosem odpowiedział Cal, na znak aprobaty wystawiając z pościeli
kciuk, co rozśmieszyło mnie i Jennę jeszcze bardziej.
Nachmurzona Lara powiodła nas korytarzem kawałek dalej. Otworzyła drzwi, za którymi
ujrzałyśmy pokój bez wątpienia przygotowany dla Jenny. Były tam różowe zasłony, różowe
sprzęty i nawet kapa na łóżku miała głęboki różany odcień. Okno wychodziło na niewielki
odgrodzony ogród, znad którego lekki wiatr przywiewał do wnętrza zapach kwiatów. Nie da
się ukryć: byłam pod wrażeniem. No i odrobinę zaskoczona.
- Idealny - oświadczyła Larze Jenna.
Uśmiech miała promienny, ale twarz białą jak kreda i nagle uprzytomniłam sobie, że od
wyjazdu z Hekate nie syciła głodu. Najwidoczniej Lara pomyślała o tym samym, bo
przemierzywszy pokój, otworzyła stojącą w kącie szafkę z wiśniowego drewna. Kryła się w
niej minilodówka wypełniona po brzegi woreczkami z krwią.
- Rh minus - powiedziała Lara, wskazując czerwony płyn w taki sposób, jakby Jenna właśnie
zdobyła nagrodę w jakimś makabrycznym teleturnieju. - Słyszałam, że to twoja ulubiona.
Moja przyjaciółka sposępniała i oblizała wargi
- Owszem - odparła szorstko.
- A teraz już zajmij się sobą - rzekła łagodnym tonem Lara, biorąc mnie za rękę. - Sophia
zamieszka bardzo blisko ciebie.
29
- Super - odpowiedziała Jenna, nie spuszczając wzroku z krwi.
- Na razie! - zawołałam, gdy wychodziłyśmy.
Jenna zamknęła drzwi i, jak sądzę, rzuciła się na swój posiłek.
- Dla ciebie przygotowaliśmy bardzo wyjątkowy pokój. - Głos Lary drżał nerwowo. - Ufam,
że ci się spodoba. Otworzyła drzwi oddalone od pokoju Jenny zaledwie o parę kroków.
Na chwilę zamarłam w progu z rozdziawionymi ustami. Pokój nie był wyjątkowy, tylko...
wprost niesamowity!
Trzy okna, od podłogi po sufit, też wychodziły na ogród, znacznie większy niż ten, który było
widać z okien pokoju Jenny. Wzniesiona pośrodku trawnika fontanna rozpryskiwała w ciepłe
powietrze późnego popołudnia słupy roziskrzonej wody. Zasłony w oknach były z białej
satyny w delikatny zielony deseń przypominający liście. Bielą jaśniała też tapeta ozdobiona
długimi źdźbłami trawy, spośród których, jak w dżungli, gdzieniegdzie wyłaniały się kwiaty o
jaskrawych płatkach. Śnieżnobiałe łóżko wieńczył blady baldachim z jedwabiu. Poza tym
miałam szezlong i dwa krzesła obite aksamitem barwy zielonego jabłuszka. Na nocnym
stoliku zobaczyłam stosik moich ukochanych książek, a na półce przy oknie - fotografię
mamy.
- Cudo - powiedziałam do Lary, która uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Tak się cieszę - odparła. - Zależało mi na tym, abyś się tu poczuła jak u siebie w domu.
- Spisałaś się na medal - pochwaliłam ją szczerze, choć, prawdę mówiąc, czułam, że chciała
zadowolić nie tyle mnie, ile tatę.
Pokoje Cala i Jenny były fajne, ale w urządzanie mojego włożyła o wiele więcej wysiłku i
troski, prawdopodobnie w nadziei na pochwałę szefa.
Ale też przyszło mi do głowy, że chce mi się podlizać, bo przecież kiedyś to ja mogę zostać
jej przełożoną. Marzyłam już tylko o tym, aby jak najprędzej się położyć. Przedtem jednak
musiałam zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że dotarliśmy bezpiecznie.
- Jest tu gdzieś telefon? - zapytałam Larę. Wydobyła z kieszeni żakietu komórkę i wręczyła
mi ją.
- Ojciec kazał ci to dać. Jego numer jest zaprogramowany pod jedynką, a twojej mamy pod
dwójką. Aby zatelefonować do Hekate Hall, po prostu wklepujesz trójkę.
Spojrzałam na telefon. Od prawie roku nie widziałam na oczy komórki i nie pamiętam, kiedy
ostatni raz trzymałam ją w ręku. W Hex Hall korzystanie z nich było zabronione. Ciekawe,
czy jeszcze pamiętam, jak się wysyła SMS-y. Po chwili Lara wskazała mi prześliczny
sekretarzyk, na którym spostrzegłam lśniący srebrny laptop.
30
- Ojciec założył ci adres e-mailowy, możesz więc komunikować się ze światem też tą drogą.
W Hekate nie wolno było używać komputerów, w każdym razie uczennicom. Podobno pani
Casnoff miała komputer w mieszkaniu. Podczas jakichś śmiertelnie nudnych zajęć z ewolucji
magii zastanawiałyśmy się z Jenną, jaki może mieć adres. Jenna stwierdziła, że pewno
kompletnie nijaki, tak jak jej nazwisko, a ja postawiłam dziesięć dolców na
HexyLady@hekatehall.edu. Możliwe, że wkrótce go poznamy...
- Pewnie chcesz teraz zadzwonić do matki - rzekła Lara, kierując się ku drzwiom - ale gdybyś
jeszcze czegoś potrzebowała, to proszę, daj mi znać.
- Naturalnie - odpowiedziałam rozkojarzona. Właśnie zauważyłam drzwi do swojej łazienki,
która na
pierwszy rzut oka wydawała się trzykrotnie większa od mojego pokoju w Hekate.
Kiedy wreszcie Lara sobie poszła, zadzwoniłam do mamy, która na wieść o tym, że jesteśmy
w Thorne Abbey, z miejsca nabrała podejrzeń.
- Tam cię wywiózł? Powiedział ci, po co?
- Yyy... nie. Ale sądzę, że chciałby, żebym się pomału przygotowywała do objęcia w
przyszłości stanowiska przewodniczącej Rady i w ogóle. „Zabierz swojego demona do
pracy". Rozumiesz, coś w tym stylu.
Mama westchnęła.
- W porządku. Cieszę się, że dotarłaś na miejsce cała i zdrowa, ale poproś tatę, aby się ze mną
skontaktował, gdy tylko mu czas pozwoli.
Przyrzekłam, że tak zrobię. Gdy się rozłączyłyśmy, raptem ogarnęła mnie fala wyczerpania.
Wziąwszy pod uwagę rozmaite inne rzeczy, które starałam się przetrawić, nie miałam
wielkiej ochoty wdawać się jeszcze w konflikty między rodzicami.
Byłam w Anglii. Z tatą. W jakimś niedorzecznie wielkim gmachu, który służył jako kwatera
główna Rady i schronienie dla dwóch innych demonów. I jakby tego wszystkiego było mało,
nadal nie mogłam otrząsnąć się ze złych przeczuć, które towarzyszyły mi od wyjazdu z
Hekate Hall. W dodatku wiele wskazywało na to, że gdzieś w tym samym kraju czyha na
potwory mój eksluby.
Przed dogłębną analizą tak wielu okoliczności zdecydowanie musiałam uciąć sobie drzemkę.
Zmęczona padłam na swoje nowe łóżko. Nawet jeśli wcale nie należało kiedyś do żadnego
księcia, to na sto procent materac był wypchany pierzem ze skrzydeł małych aniołków.
Zrzuciłam buty i wygodnie umościłam się w chłodnej pościeli. Wszystko subtelnie pachniało
zieloną trawą i słońcem. Postanowiłam przespać się godzinkę, a później pogadać z tatą. I
31
może też spytać Larę, czy ma jakąś mapę okolicy, a najlepiej GPS. Zamknęłam oczy i
usnęłam z myślą, dlaczego nazwisko Thorne brzmi tak znajomo.