1
2
Johnowi, który stwierdził, że książce
przydałoby się więcej ognia i może też parę mieczy.
Kochanie, tym razem miałeś rację
„Spod niebios tych, podobna zjawie,
Alicja mnie codziennie prawie
Nachodzi, choć już nie na jawie".
L. Carroll, Alicja po drugiej stronie lustra, przełożył R. Stiller
3
ROZDZIAŁ 1
Szkolne zajęcia na powietrzu w piękny majowy dzień to w zwyczajnym ogólniaku coś
niesamowitego. Można posiedzieć w słońcu i poczytać wiersze, gdy wietrzyk leciuteńko
muska włosy. Dzisiaj jednak w Hekate Hall, znanej również jako Poprawczak dla Nieletnich
Potworów, miałam zostać wrzucona do sadzawki.
Zajęcia z prześladowania Prodigium odbywały się nad brzegiem mętnego stawu u stóp
wzgórza, na którym stała szkoła. Nauczycielka, panna Vanderlyden, czyli, jak ją nazywa-
liśmy, Vandy, zwróciła się do Cala, który czekał już na nas przy sadzawce. Mimo że miał
zaledwie dziewiętnaście lat, pracował jako szkolny ogrodnik. Vandy wzięła od niego zwój
sznura. Na mój widok Cal prawie niedostrzegalnie skinął głową, co stanowiło jego wersję
pomachania ręką i okrzyku: „Cześć, Sophie!". Był zdecydowanie typem silnym i milczącym.
- Nie słyszysz, co mówię? - powiedziała do mnie Vandy, skręcając sznur. - Kazałam ci
wystąpić z szeregu.
- Chodzi o to... - Starałam się ukryć zdenerwowanie. -Widzi pani? - Wskazałam swoje
pokręcone włosy. - Dopiero co zrobiłam sobie trwałą, tak że... no, w zasadzie nie powinnam
teraz moczyć głowy.
Usłyszałam stłumione śmiechy, a stojąca obok Jenna, moja współlokatorka, mruknęła pod
nosem: - Pięknie.
Na początku, gdy dopiero oswajałam się z Hekate Hall, Vandy budziła we mnie taki
przestrach, że nie odważyłabym się jej postawić tak jak dzisiaj. Ale pod koniec ostatniego
semestru moja prababka zabiła na moich oczach czarownicę o mocy podobnej do mojej, a
ukochany chłopak rzucił się na mnie z nożem. Dlatego stałam się trochę bardziej odporna, co
najwyraźniej nie podobało się Vandy. Patrząc na mnie jeszcze groźniej, warknęła: -Wystąp!
Z cichym przekleństwem przedarłam się przez tłum. Dotarłszy nad brzeg stawu, zrzuciłam
buty, skarpetki i stanęłam na mieliźnie obok Vandy. Gdy poczułam pod bosymi stopami śliski
muł, skrzywiłam się.
Sznur drapał skórę; kiedy Vandy wiązała mi ręce i nogi. Gdy już byłam porządnie
skrępowana, nauczycielka podniosła się, wyraźnie zadowolona ze swojej pracy.
- No, wchodź do wody.
- Yyy... w jaki sposób?
4
Przejęta strachem, że Vandy chce, bym zanurzyła się wraz z głową, natychmiast odpędziłam
tę makabryczną wizję. Na skraju sadzawki stanął Cal. Czyżby po to, by mi pomóc?
- Mogę ją zrzucić z pomostu, proszę pani.
Niestety.
- Świetnie. - Vandy zgodziła się tak żwawo, jakby sobie to zaplanowali.
Wtedy Cal pochylił się i wziął mnie w ramiona. Znów rozległy się śmiechy, a nawet kilka
westchnień. Co druga dziewczyna oddałaby nerkę, by znaleźć się w jego objęciach, ale ja
spiekłam potężnego raka, niepewna, czy jest to choć trochę mniej krępujące niż samodzielny
skok do stawu.
- Nie słuchałaś jej, prawda? - spytał szeptem Cal, gdy oddaliliśmy się od reszty.
- Skąd - odpowiedziałam.
Bo kiedy Vandy wyjaśniała cel moczenia się w sadzawce, tłumaczyłam Jennie, że wczoraj
wcale nie wzdrygnęłam się dlatego, że jakiś dzieciak nazwał mnie „Mercer" - co bez przerwy
robił Archer Cross. W życiu! Tak jak zeszłej nocy absolutnie nie miałam realistycznego snu o
pewnym pocałunku, który przeżyłam z Archerem w listopadzie. A skoro w tym śnie nie miał
na klacie tatuażu wskazującego, że jest członkiem L'Occhio di Dio, nie było powodu
przerwać pocałunku, no i...
- Co robiłaś? - zapytał Cal. Przez chwilę sądziłam, że chodzi mu o sen, i aż spąsowiałam po
opuszki palców. Zaraz jednak pojęłam, co ma na myśli.
- A... rozmawiałam z Jenną. Wiesz... pogaduchy potworów.
Znowu wydało mi się, że widzę cień uśmiechu, ale on odparł tylko:
- Vandy powiedziała, że prawdziwe czarownice unikały próby wody, symulując utonięcie.
Potem uwalniały się, korzystając ze swoich mocy. Teraz ty masz utonąć, no i się uratować.
- Co do punktu pierwszego to dam radę - odmruknę-łam. - Z resztą... może już być trochę
gorzej.
- Poradzisz sobie - stwierdził Cal. - A jeśli nie wypłyniesz w ciągu paru minut, ja cię uratuję.
Coś załopotało mi w piersi. Całkiem niespodziewanie. Nie czułam czegoś podobnego, odkąd
Archer zniknął. Chyba nie warto było doszukiwać się w tym głębszych znaczeń.
Przez ciemnozłote włosy Cala przeświecało słońce, a jego orzechowe oczy zbierały blask
igrający na wodnej tafli. No i niósł mnie tak, jakbym nie ważyła ani grama. Wiadomo, że
słysząc tak oszałamiający tekst z ust faceta o takim wyglądzie, musiałam poczuć motylki w
brzuchu.
- Dzięki.
5
Nad jego barkiem zobaczyłam mamę obserwującą nas z werandy domku Cala. Mieszkała tam
od pół roku, czekając, aż tato przyjedzie, żeby mnie zabrać do kwatery głównej Rady, do
Londynu. Upłynęło sześć miesięcy, a my wyglądałyśmy go nadal.
Mama zmarszczyła brwi z dezaprobatą, więc chciałam dać jej znak, że nic mi nie jest. Ale
udało mi się tylko trochę unieść związane ręce i gdy machnęłam w jej stronę, trafiłam Cala w
podbródek.
- Sorry.
- Spoko. Pewnie nieswojo się czujesz pod taką obserwacją.
- Nieswojo czujemy się obie, a co dopiero ty, pozbawiony odlotowej kawalerki.
- Pani Casnoff zgodziła się, żebym sobie zainstalował jacuzzi w kształcie serca w nowym
pokoju w internacie.
- Cal - udałam zaskoczoną - to ma być żart?
- Może - odpowiedział.
Dotarliśmy na kraniec pomostu. Spojrzałam na wodę, starając się nie dygotać.
- Oczywiście będę udawać, ale może mi coś poradzisz, abym się nie utopiła - poprosiłam go.
- Nie wciągaj wody.
- No to się dowiedziałam. Super.
Spięłam się, gdy Cal lekko przesunął moje ciało w objęciach. Sekundę przed wrzuceniem
mnie do stawu pochylił się i szepnął mi do ucha:
- Powodzenia.
I pogrążyłam się w wodzie.
Nie mogę zdradzić myśli, jakie naszły mnie w tym momencie, ponieważ zawierały głównie
wyrazy niecenzuralne. Woda była stanowczo za zimna jak na staw w Georgii w maju i chłód
przeniknął mnie do szpiku kości. W dodatku prawie natychmiast poczułam ogień w piersiach
- i opadłam na dno, lądując w grząskim mule.
Okej, Sophie, pomyślałam, tylko bez paniki.
Spojrzawszy w prawo, dostrzegłam w burej wodzie wykrzywioną w uśmiechu czaszkę.
Ogarnął mnie popłoch. Mój pierwszy odruch był ludzki - wygięłam ciało, usiłując zerwać
skrępowanymi rękami pęta z kostek nóg, a gdy to okazało się nieludzko głupie, starałam się
uspokoić i skoncentrować swoje moce.
Pęta precz - rozkazałam, wyobrażając sobie, jak sznury zsuwają się na dno. Czułam, że trochę
się rozluźniły, niestety, tylko trochę. Szkopuł tkwił między innymi w tym, że moja magiczna
6
moc pochodziła z ziemi (lub z czegoś jeszcze niżej, o czym próbowałam nie myśleć zbyt
często), więc jak tu trzymać się podłoża i równocześnie nie tonąć?
P
ĘTA PRECZ
! - tym razem włożyłam w rozkaz więcej energii.
Więzy gwałtownie pękły i zaczęły ze mnie opadać, po czym przybrały kształt wielkiego
kłębka. Gdybym nie wstrzymywała oddechu, na pewno westchnęłabym z ulgą. Wyplątawszy
nogi z resztek sznura, odbiłam się od dna.
Upłynęłam jakieś trzydzieści-czterdzieści centymetrów w górę, gdy raptem coś szarpnęło
mnie z powrotem w dół.
Zerknęłam na kostkę, prawie pewna, że trzyma ją trupie łapsko, ale nie zobaczyłam nic
takiego. Cała rozpalona, z piekącymi oczami, rozgarniałam i kopałam wodę, próbując
wypłynąć na powierzchnię, ale coś unieruchomiło mnie niczym niewidzialne sidła.
Zgroza sięgnęła zenitu, kiedy przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy. Musiałam złapać
oddech... Plamy robiły się coraz większe, a ucisk w piersiach sprawiał ból nie do
wytrzymania. Przez myśl przemknęły mi dwa pytania: jak długo już tkwię pod wodą i kiedy
wreszcie Cal spełni swoją obietnicę?
Nagle wystrzeliłam w górę i wypływając, chwyciłam oddech. Powietrze, które wypełniło mi
płuca, paliło jak żywy ogień. Ale to jeszcze nie był koniec męki. Przefrunęłam w stronę
pomostu, lądując na kupie zielska. Niefortunnie grzmotnęłam łokciem w deski i aż
skrzywiłam się z bólu. Spódniczka podwinęła mi się na biodrach stanowczo za wysoko, ale
nie miałam siły, żeby ją poprawić. Przez chwilę napawałam się rozkoszną możliwością
wciągania powietrza. Gdy w końcu mój oddech się unormował, przestałam dyszeć jak ryba.
Prostując się, odgarnęłam mokre włosy z oczu. Cal stał parę kroków ode mnie.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- No, to się popisałeś!
I wtedy spostrzegłam, że Cal wcale nie patrzy na mnie, tylko na szczyt podestu. Idąc za jego
spojrzeniem, zobaczyłam szczupłego mężczyznę o ciemnych włosach. Stał niemal bez ruchu i
mi się przyglądał.
Raptem oddychanie znowu stało się niewykonalne.
Wstałam na roztrzęsionych nogach, wygładzając przemoczone ubranie.
- Jak się czujesz? - zawołał mężczyzna najwyraźniej z troską.
Głos miał, wbrew drobnej posturze, mocny, donośny i mówił z lekkim brytyjskim akcentem.
7
- Świetnie - odparłam, chociaż przed oczami znów wirowały mi ciemne plamy i z trudem
utrzymywałam równowagę na drżących nogach. W półomdleniu kątem oka ujrzałam, że w
moją stronę idzie ojciec, i rozpłaszczyłam się na dechach.
ROZDZIAŁ 2
Już po raz drugi w ciągu pół roku znalazłam się w gabinecie pani Casnoff, otulona kocem.
Wcześniej zdarzyło się to pamiętnego wieczoru, kiedy odkryłam, że Archer należy do
UOcchio di Dio, grupy łowców demonów. Obok mnie na kanapie siedziała mama, jedną ręką
obejmując mnie za ramiona. Tato stał przy biurku pani Casnoff, trzymając pękatą teczkę - a
ona siedziała za biurkiem na swoim wspaniałym fioletowym tronie.
W pokoju było słychać tylko szelest papierów, które wertował tato, i szczękanie moich
zębów. W końcu odezwałam się:
- Dlaczego moja moc nie wydobyła mnie z wody? Pani Casnoff spojrzała na mnie w taki
sposób, jakby dawno zapomniała, że przecież też tu jestem.
- Z tego stawu nie może uciec żaden demon - odpowiedziała aksamitnym głosem. - Jest on
objęty zaklęciami ochronnymi. Zatrzymuje... każdą istotę, w której nie rozpozna czarownicy,
elfa lub zmiennokształtnego.
Pomyślałam o czaszce i pokiwałam głową, licząc na odrobinę kojącej herbaty, którą piłam tu
poprzednio.
- Domyśliłam się. Więc Vandy chciała mnie zabić? Pani Casnoff lekko wydęła wargi i
odparła:
- Co za niedorzeczność! Clarice nie wiedziała o zaklęciach ochronnych.
Zabrzmiałoby to może trochę bardziej wiarygodnie, gdyby pani Casnoff, mówiąc to, nie
odwróciła wzroku. Nie zdążyłam jednak wycisnąć z niej nic więcej, bo tato rzucił teczkę na
biurko ze słowami:
- Jak widzę, Sophio, zebrało ci się tego całkiem sporo. Splatając dłonie, przechylił się do tyłu
i dodał:
- Gdyby w Hekate Hall odbywały się zajęcia z wprowadzania zamętu, z całą pewnością
zostałabyś celującą uczennicą.
Dobrze wiedzieć, po kim mam skłonność do sarkazmu. Najwyraźniej nie odziedziczyłam po
nim nic więcej. Znałam ojca tylko ze zdjęć i dopiero teraz zobaczyłam go na własne oczy, tak
8
że naprawdę trudno mi było nie wgapiać się w jego twarz. Wyglądał zupełnie inaczej, niż się
spodziewałam. Owszem, był przystojny, ale... sama nie wiem. Jakoś tak pedantycznie.
Sprawiał wrażenie faceta, który przechowuje niezliczoną ilość prawideł do butów.
Zerknąwszy na mamę, stwierdziłam, że jej problem jest dokładnie odwrotny: starała się
patrzeć na wszystko, tylko nie na ojca.
- Mhm - mruknęłam, znowu skupiając się na tacie. -Zeszły semestr był dość intensywny.
Uniósł obie brwi jednocześnie. Zastanowiło mnie, czy zrobił to celowo, czy nie potrafił
unosić jednej, tak jak ja.
- „Intensywny"? - powtórzył jak echo. Wziął z biurka teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość
znad okularów. - Pierwszego dnia w Hekate zostałaś zaatakowana przez wilkołaka...
I No, tak niezupełnie - bąknęłam, ale wszyscy to zignorowali.
- Ale, rzecz jasna, to błahostka wobec tego, co się wydarzyło później. - Tato dalej kartkował
dokumenty. - Obraziłaś nauczycielkę, a w konsekwencji musiałaś do końca semestru
odbywać dyżury w piwnicy z niejakim Archerem Crossem. Według notatek pani Casnoff na
temat tej sytuacji „zbliżyliście się do siebie" - urwał. - Czy jest to właściwe określenie twojej
relacji z panem Crossem?
- Pewnie - odparłam przez zaciśnięte zęby. Tato przewrócił kolejną kartkę.
- Jak dobrze rozumiem, zbliżyliście się do tego stopnia, że zobaczyłaś na jego piersi znamię
UOcchio di Dio...
Rumieniąc się, poczułam, że mama obejmuje mnie mocniej. W ciągu ostatnich sześciu
miesięcy informowałam ją o historii z Archerem dosyć szczegółowo, ale bez przesady. To
znaczy, o naszej przytulance w piwnicy wiedziała tylko trochę.
- Zapewne każdy zgodziłby się, że uniknięcie śmierci z ręki czarownika współpracującego z
Okiem to, jak na jeden semestr, wystarczająca atrakcja. Ale wzięłaś też udział w sabacie
mrocznych czarownic pod wodzą... - przesunął palcem po stronicy - o właśnie: Elodie Parris.
Panna Par-ris i jej przyjaciółki Anna Gilroy i Chaston Burnett zamordowały inną członkinię
zlotu, Holly Mitchell, i przywołały demona, który dziwnym zrządzeniem okazał się twoją pra-
babką Alice Barrow.
Poczułam się nieswojo. Pół roku starałam się nie myśleć o wydarzeniach jesieni. Słuchając,
jak tato czyta to wszystko beznamiętnym głosem... już prawie zaczęłam żałować, że nie
zostałam w stawie.
- Alice zaatakowała Chaston i Annę, a kiedy zabiła Elodie, ty odebrałaś jej życie.
9
Podniósł wzrok znad papierów i spojrzał na moją prawą rękę. Na jej wewnętrznej stronie
biegła wypukła blizna,
pamiątka po tamtej nocy. Diable szkło zostawia niezatarte ślady...
Odchrząknąwszy, tato odłożył teczkę.
- Cóż, Sophio, nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się, że w istocie miałaś intensywny
semestr. Co zakrawa na ironię, wziąwszy pod uwagę, iż wysłałem cię tutaj, aby ci zapewnić
bezpieczeństwo.
Mój umysł zalała wzbierająca przez szesnaście lat fala pytań i oskarżeń. Po chwili
usłyszałam, jak mu się odcinam:
-I może byłabym bezpieczna, gdyby ktoś przedtem zechciał mnie poinformować, że jestem
demonem i co się z tym wiąże.
Za plecami taty pani Casnoff nachmurzyła się i już myślałam, że czeka mnie wykład na temat
szacunku do starszych, gdy tymczasem tato, nie spuszczając ze mnie niebieskich - jak moje -
oczu, uśmiechnął się leciutko.
- Gratuluję - szepnął.
Zbita z tropu, wbiłam wzrok w podłogę i zapytałam:
- A więc przyjechałeś, żeby mnie zabrać do Londynu? Czekam na to od listopada.
- Jeszcze o tym pomówimy. Najpierw jednak chciałbym poznać zdarzenia zeszłego semestru
z twojej perspektywy. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tym chłopcu... Crossie.
W przypływie złości pokręciłam głową.
- Nie ma mowy. Jak ci tak na tym zależy, to sobie poczytaj moje sprawozdania dla Rady.
Albo pogadaj z panią Casnoff, albo z mamą, albo z ludźmi, którym to opowiadałam przez
ostatnie pół roku.
- Sophio, rozumiem twój gniew, ale...
- Sophie. Nikt nie nazywa mnie Sophią. Ściągnął usta.
- Jak sobie życzysz, Sophie. O ile jednak twoja irytacja jest jak najbardziej na miejscu, o tyle
w obecnym momencie niczemu ona nie służy. Chciałbym porozmawiać z tobą i matką -
zerknął w stronę mamy - nieco dłużej, jak w rodzinie, a dopiero potem zajmiemy się kwestią
pozbawienia cię mocy, czyli twojej przyszłej Redukcji.
- Nic z tego - odparowałam, zrzucając z siebie koc i odpychając ramię mamy. - Miałeś
szesnaście lat na rodzinne dyskusje. Prosiłam, żebyś tu przyjechał nie dlatego, że jesteś moim
ojcem i liczę na łzawe pojednanie, tylko dlatego, że kierujesz Radą, możesz więc mnie wysłać
na Redukcję i pozbawić tych kretyńskich sił magicznych.
10
Wykrzyczałam to z siebie jednym tchem. Bałam się, że jeśli przerwę, to mogę się rozryczeć, a
ostatnimi czasy dosyć już się napłakałam.
Tato przyglądał mi się nadal, ale chłodnym wzrokiem, a jego głos brzmiał surowo.
- Wobec tego, jako przewodniczący Rady, odrzucam twoją prośbę o Redukcję.
Spojrzałam na niego osłupiała ze zdumienia.
- Nie możesz tego zrobić!
- Tak się składa, Sophie, że może - wtrąciła pani Cas-noff. - Ojciec nie przekracza tym ani
uprawnień szefa Rady, ani swoich praw rodzicielskich. Przynajmniej dopóki nie skończysz
osiemnastu lat.
- To jeszcze ponad rok!
- Będziesz więc miała dostatecznie dużo czasu, aby dogłębnie przemyśleć implikacje swojego
postanowienia -oznajmił tato.
Obróciłam się do niego z furią.
- Dobra, przede wszystkim: kto teraz tak mówi? Po drugie: rozumiem implikacje mojego
postanowienia. Pozbawiona mocy nie będę zdolna nikogo zamordować!
- Sophie, już mamy za sobą rozmowę na ten temat. -Mama odezwała się pierwszy raz, odkąd
weszłyśmy do gabinetu pani Casnoff. - Wcale nie jest przesądzone, że miałabyś kogoś zabić.
Ani że podejmiesz taką próbę. Ojciec nigdy nie traci panowania nad swoimi mocami. -
Westchnęła, trąc oczy dłonią. - Poza tym, kochanie, to takie radykalne... Według mnie nie
powinnaś ryzykować życia, bo nigdy nie wiadomo, czy...
- Matka ma rację - stwierdziła pani Casnoff. - Pamiętaj, że postanowiłaś poddać się Redukcji
w niecałą dobę od śmierci przyjaciółki. Przydałoby ci się więcej czasu na rozważenie innych
możliwości.
Przestałam się rzucać.
- Czuję, o co wam chodzi, naprawdę. Tylko że... - Spojrzawszy na wszystkich troje,
zatrzymałam wzrok na ojcu, jedynej osobie, która mogłaby zrozumieć dalszy ciąg tej wy-
powiedzi. - Widziałam Alice. Wiedziałam, kim była, co robiła, do czego jest zdolna. -
Spuściłam oczy na wyblakłe róże stulistne na dywanie pani Casnoff, ale zamiast nich ukazała
mi się Elodie,blada i zbryzgana krwią. - Nigdy... przenigdy nie chcę być kimś takim.
Wolałabym już umrzeć.
Mama wydała z siebie dziwny stłumiony odgłos, a panią Casnoff nagle zaintrygowało coś na
biurku. Ale tato przytaknął.
- Dobrze - powiedział. - Zawrzyjmy układ.
11
- James! - krzyknęła ostro mama.
Ich oczy spotkały się i coś jakby przemknęło między nimi.
- Twój semestr w Hekate Hall - ciągnął ojciec - dobiega końca. Spędź ze mną letnie miesiące,
a jeśli potem nadal będziesz chciała poddać się Redukcji, udzielę na to zgody.
- Słucham? U ciebie w domu? - Uniosłam brwi wyżej, niż jest to powszechnie przyjęte. - W
Anglii? - Serce zabiło mi mocniej. W Anglii trzykrotnie widziano Archera.
Tato nie odpowiedział od razu i przez tę makabryczną chwilę zastanawiałam się, czy potrafi
czytać w myślach. Zaraz jednak odparł:
- Tak, w Anglii. Nie u mnie w domu. Zamieszkamy... u znajomych.
-1 nie mają nic przeciwko temu, że przyjedziesz z córką? Uśmiechnął się pod nosem.
- Możesz mi zaufać. Zmieścimy się bez trudu.
- Co chcesz w ten sposób osiągnąć? - Chciałam, by zabrzmiało to pogardliwie i wyniośle, ale
niestety chyba wyszło trochę opryskliwie.
Tato zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza. Gdy w końcu wyciągnął cienkiego brązowego
papierosa, pani Casnoff cmoknęła z dezaprobatą. Westchnąwszy, schował z powrotem obiekt
pożądania.
- Sophie - był zdenerwowany - chcę cię poznać i dać się poznać tobie... nim zostaniesz
pozbawiona mocy albo nawet życia. Na razie nie jesteś w pełni świadoma, co znaczy być
demonem.
Zadumałam się nad propozycją taty. Wprawdzie w tej chwili niezbyt za nim przepadałam - i
nie byłam pewna, czy mam ochotę spędzać z nim czas na innym kontynencie... Gdybym
jednak tego nie zrobiła, musiałabym być demonem znacznie dłużej. Poza tym mama
zrezygnowała z domu, który wynajmowałyśmy w Vermont, tak że na całe lato utknęłabym w
Hekate z nią i nauczycielkami. Błeee!
Że już nie wspomnę o Anglii. I Archerze.
- Mamo, co o tym sądzisz? - zapytałam ciekawa, czy coś mi podpowie. Wyglądała na
wzruszoną i trudno się dziwić, skoro najpierw widziała, jak o włos unikam śmierci, a teraz
jeszcze musiała mieć do czynienia z ojcem.
- Bardzo tęskniłabym za tobą, jednak tata myśli słusznie. - Jej oczy zaszły łzami, które ukryła,
mrugając, i pokiwała głową. - Według mnie powinnaś jechać.
- Dziękuję, Grace - rzekł cicho ojciec. Wzięłam głęboki oddech.
- Okej - zwróciłam się do taty. - Niech ci będzie. Ale chcę zabrać Jennę.
12
Moja przyjaciółka też nie miała gdzie się podziać tego lata, a poza tym, wobec perspektywy
długich miesięcy obłaskawiania swojej demoniczności, musiałam mieć przy sobie choć jedną
pokrewną duszę.
- Naturalnie - odparł tato bez wahania.
Zaskoczyło mnie to, ale udałam obojętność, odpowiadając:
- Super.
- O właśnie, żebym nie zapomniał. - Tato zwrócił się do pani Casnoff. - Wydaje mi się, że
powinien nam towarzyszyć również Alexander Callahan...?
- A to co za jeden? - spytałam. - Aha, jasne, Cal. Dziwnie jakoś było myśleć o nim
„Alexander". Takie wydumane imię. „Cal" pasowało do niego o wiele bardziej.
- Oczywiście - zgodziła się pani Casnoff, znów przybierając swój oficjalny ton. - Na pewno
poradzimy sobie bez niego przez kilka miesięcy. Aczkolwiek, pozbawieni jego
uzdrowicielskich mocy, będziemy musieli zainwestować w bandaże.
- Czemu chcesz, żebyśmy wzięli Cala? - zapytałam tatę. Jego ręka kolejny raz bezwiednie
powędrowała w stronę kieszeni.
- To przede wszystkim zalecenie Rady. Moce Alexandra są tak wyjątkowe, że chcielibyśmy
przeprowadzić z nim rozmowy i może też wykonać kilka testów.
Niespecjalnie mi się to spodobało i czułam, że Cal też nie będzie zachwycony.
- Ponadto chcę stworzyć wam okazję do bliższego poznania się - ciągnął tato.
Powoli zaczęła mnie ogarniać zgroza.
- Znamy się wystarczająco dobrze - odparłam. - Dlaczego mamy się poznawać jeszcze lepiej?
- Dlatego - odpowiedział ojciec, patrząc mi wreszcie prosto w twarz - że jesteście zaręczeni.
ROZDZIAŁ 3
Odszukanie Cala zajęło mi dobre pół godziny. W sumie całkiem fajnie się złożyło, bo miałam
trochę czasu, aby zastanowić się, jakich słów użyję oprócz wiązki niecenzuralnych określeń.
Jak wiadomo, czarownice i czarodzieje robią masę potwornych rzeczy, ale małżeństwo
aranżowane to czysta ohyda. Kiedy czarownica kończy trzynaście lat, rodzice wydają ją za
wolnego czarodzieja, kierując się zasadą zgodności mocy i koneksji rodzinnych. Jak w
osiemnastym wieku!
13
Obchodząc ciężkim krokiem całą szkołę, nie mogłam opędzić się od wizji, w której Cal i tato
siedzieli, żując cygara, w jakimś pokoju dla mężczyzn pełnym krzeseł obitych skórą i
wypchanych zwierząt na ścianach. Ojciec zrzekał się mnie, składając oficjalny podpis. A
może nawet jeszcze przybijali piątkę.
No dobra, cygara i piątka nie były raczej w ich stylu, ale jednak.
Wreszcie znalazłam Cala w komórce za szklarnią, w której odbywały się zajęcia z obronnego.
Potrafił leczyć też rośliny i - gdy gwałtownie otworzyłam drzwi - właśnie przesuwał dłońmi
po zbrązowiałej i oklapłej azalii. Zmrużył oczy, kiedy do komórki wpadł za mną snop
popołudniowego światła.
- Wiedziałeś, że jestem twoją narzeczoną? - spytałam. Odburknął coś pod nosem i odwrócił
się do kwiatka.
- Wiedziałeś? - powtórzyłam i tak znając odpowiedz. -Tak.
Liczyłam, że coś do tego doda, najwyraźniej jednak nie zamierzał rozwijać tematu.
- Wiedz, że za ciebie nie wyjdę - oświadczyłam. - Uważam, że te całe aranżowane związki to
barbarzyństwo i coś obrzydliwego.
- Okej.
Przy drzwiach stał worek ziemi do nawożenia. Wzięłam jej garść i cisnęłam Calowi w plecy,
ale bez skutku, bo zdążył unieść rękę i ziemia zastygła w powietrzu. Wisiała przez chwilę
nieruchomo i w końcu wolno poszybowała z powrotem do worka.
- Nie wierzę, że wiedziałeś i nie raczyłeś mnie poinformować! - wykrzyknęłam, siadając na
drugim, nieotwartym worku;
- Uznałem, że nie ma sensu.
- Co to znaczy?
Cal wytarł ręce o dżinsy i obrócił się do mnie. Twarz miał zlaną potem, a mokry T-shirt
przylegał mu do piersi w sposób, który byłby interesujący, gdyby nie zaślepiająca mnie furia.
Jak zwykle, sto razy bardziej niż czarownika przypominał głównego rozgrywającego szkolnej
drużyny futbolowej w co drugim ogólniaku w Stanach.
Miał obojętne spojrzenie, jak zawsze starając się nie okazywać zbyt wielu emocji.
- To znaczy, że nie dorastałaś w rodzinie Prodigium i czułem, że stwierdzisz, że aranżowane
małżeństwa są... Jak to powiedziałaś?
- Barbarzyńskie i ohydne.
- Właśnie. Wolałabyś, żebym cię nastraszył i wzbudził w tobie wrogość?
14
- Nie jestem wrogo nastawiona - zaoponowałam. Cal spojrzał znacząco na wór ziemi, a ja
wzniosłam oczy ku niebu. - Dobra, jestem, ale się wkurzyłam, że mi nic nie powiedziałeś, że
jesteśmy... zaręczeni. Boże, nawet nie mogę tego wypowiedzieć. Brzmi tak dziwnie.
- Nie przejmuj się tym, Sophie - odpowiedział, pochylając się ku mnie z dłońmi wspartymi na
kolanach. - Ot, zwykła transakcja. Czy ktoś ci to wyjaśnił?
Owszem. Archer. Był zaręczony z Holly, dawną współlokatorką Jenny, do jej śmierci.
Pomyślałam, że skoro jest Okiem, zaręczyny mogły być nieważne, na razie jednak wolałam
nie zaprzątać sobie tym głowy.
- Tak - odparłam. - Więc chyba możemy je zerwać. Transakcja nie doszła do skutku, prawda?
- Jasne. Czyli między nami zgoda?
Narysowałam palcem stopy wzorek na zakurzonej ziemi.
- Mhm. Zgoda.
- Super - ucieszył się Cal. - A więc mamy z głowy krępujące sytuacje?
- Tak - potwierdziłam.
Na chwilę zaległo niezręczne milczenie.
- Kurczę! - odezwałam się w końcu. - Zapomniałam dodać, że tato chce, abyś tego lata
pojechał razem z nami do Anglii. - Pokrótce opisałam mu wszystko, co zaszło w gabinecie
pani Casnoff.
Najwyraźniej zdumiał się, kiedy opowiedziałam mu o Vandy, i rzucił gniewne spojrzenie,
słysząc, że tegoroczne wakacje urozmaicą mu „rozmowy i testy" , ale mi nie przerywał. Gdy
skończyłam, stwierdził:
- Do bani.
- I to jakiej! - zawtórowałam. Podniósł się i podszedł z powrotem do azalii, co, zdaje się,
znaczyło, że powinnam się oddalić. Ale powiedziałam:
- Sorry za to rzucanie ziemią.
- Spoko.
Czekałam, czy powie coś jeszcze, ale milczał, więc wstałam z worka,
- Do zobaczenia w domu, skarbie - szepnęłam, odchodząc
Wydał z siebie odgłos, który mógł być śmiechem, ale że Cal to Cal, mam co do tego pewne
wątpliwości.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wchodziłam po frontowych schodach hybrydycznego
budynku Hekate Hall, czyli skrzyżowania okazałej rezydencji sprzed wojny secesyjnej z
tynkowanym zakładem dla umysłowo chorych... Zaczęły już cykać świerszcze, a nad stawem
15
chóralnie rechotały żaby. Lekki wietrzyk, pachnący kapryfolium i morzem, trącał winorośl
obrastającą mury szkoły. Odwróciłam się i spojrzałam na rozległy trawnik. Na początku nie
mogłam ścierpieć tego miejsca, ale teraz poczułam, że w lecie będzie mi go brakowało. Tak
wiele się wydarzyło, odkąd pierwszy raz wjeżdżałyśmy z mamą na ten podjazd wynajętym
autem, i mimo że wtedy coś takiego nawet nie postałoby mi w głowie, w tej chwili Hekate
Hall wydała mi się bardzo bliska.
Ramię musnęło mi coś puchatego, Była to Beth, wilkoła-czyca, którą poznałam pierwszego
wieczoru w Hekate.
- Pełnia - warknęła, unosząc głowę ku ciemniejącemu niebu.
- Aha.
Podczas pełni wilkołakom wolno było swobodnie poruszać się po szkole. Zerknąwszy za
siebie, zobaczyłam kilka z nich zgromadzonych w korytarzu.
- Nie do wiary, że niedługo skończy się rok szkolny -oznajmiła Beth głosem nastoletniej
panny po imprezie: zmęczonym i zachrypniętym.
- I komu to mówisz - odparłam.
Miała jasnożółte wilcze oczy, ale i tak spostrzegłam w nich czułość, kiedy mówiła:
- Będzie mi cię brakowało latem, Sophie. Uśmiechnęłam się. Jeszcze przed kilkoma
miesiącami Beth nie ufała mi, sądząc, że pewnie szpieguję z nakazu Rady albo coś takiego.
Na szczęście sytuacja, kiedy o włos uniknęłam śmierci, oczyściła mnie z podejrzeń.
Wyciągnęłam rękę i poklepałam ją po ramieniu.
- Mnie ciebie też, Beth.
Zbliżyła się i polizała mnie po policzku. Dopiero gdy oddaliła się wielkimi susami, otarłam
twarz wierzchem dłoni. -Fuj!
No dobra, to znaczy, że nie za wszystkim tutaj będę tęsknić.
Skierowałam się na drugie piętro, gdzie mieszkały uczennice. Wprawdzie przy podeście
schodów zebrało się kilka dziewczyn, ale poza tym w budynku panowała cisza.
Zauważyła mnie Taylor, jedna ze zmiennokształtnych.
- Hej, Soph! - zawołała, wymachując ręką. - Podobno byłaś dziś popływać. - Przeobraziła się
we mnie jeszcze umazaną szlamem. - Czemu się nie przebrałaś?
- Bo... yyy... nie miałam czasu. - Odgarnęłam za ucho kosmyk włosów.
Taylor parsknęła śmiechem zaskakująco gardłowym jak na jej subtelność.
- Za pomocą magii - powiedziała.
No tak, jasne.
16
- Wolałam nie ryzykować, wziąwszy pod uwagę, co się tu ostatnio dzieje.
Ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Słusznie. Zwłaszcza po Incydencie z Łóżkiem. Incydent z Łóżkiem zdarzył się dwa miesiące
wcześniej.
Chciałam je przesunąć i stwierdziłam, że wspomogę się magią. Ale mebel, zamiast
przemieścić się parę stóp dalej, wyleciał przez okno, wyrywając przy tym wielki kawał
ściany.
Pani Casnoff nie była tym specjalnie ubawiona.
Zwłaszcza że Incydent z Łóżkiem miał miejsce po Incydencie z Chrupkami Doritos. Któregoś
dnia Jennie zachciało się Doritos - i usiłując powołać do istnienia jedno opakowanie,
spowodowałam na korytarzu istną powódź chrupek. W deskach podłogowych do tej pory
tkwiły resztki serowego pyłu. Nie mówiąc o jeszcze wcześniejszej Historii z Balsamem (w
której szczegóły wolałabym się nie wgłębiać). Odkąd uśmierciłam Alice, moja czarodziejska
moc zdecydowanie się pogorszyła, tak że na dobrą sprawę przestałam z niej korzystać.
Pożegnawszy się z Taylor, ruszyłam dalej, do pokoju. Po drodze kilka uczennic witało mnie i
komentowało moją randkę ze stawem. Popularność, którą cieszyłam się wśród nich od
niedawna, wciąż jeszcze wprawiała mnie w zdumienie. Początkowo sądziłam, iż pewnie
wyszło na jaw, że jestem demonem, więc wszyscy są dla mnie mili ze strachu, że ich pożrę.
Ale według Jenny, mistrzyni podsłuchiwania, wszyscy nadal uważali mnie za superpotężną
mroczną czarownicę. Pani Casnoff genialnie zatuszowała prawdę o śmierci Elodie, co
wywołało przeróżne plotki na temat jej zniknięcia. Największe powodzenie miała wersja, w
której Archer zakrada się na wyspę Graymalkin, a kiedy ja i Elodie usiłujemy go pokonać za
pomocą oszałamiających umiejętności magicznych, ona nagle pada trupem.
Niestety prawda była jednak o wiele bardziej skomplikowana. I znacznie smutniejsza.
Dochodząc już prawie do drzwi, kątem oka spostrzegłam jakiś ruch. W Hekate Hall roiło się
od duchów, dawno więc przywykłam do ich wszechobecności. Ale na widok tego zamarłam
w bezruchu.
Nawet jako zjawa Elodie wyglądała przepięknie. Miała falujące rude włosy i przezroczystą
skórę. Mimo że musiała nosić szkolny mundurek już do końca świata, to było jej do twarzy
nawet w tak obciachowym stroju.
Zajmowała się tym, czym się zajmuje chyba większość duchów: włóczyła się tu i tam z
mocno zdezorientowaną miną. Zasadniczo duchy nie bytują ani w naszym świecie, ani też w
zaświatach, tylko... no, po prostu tkwią pomiędzy nimi.
17
Ducha Elodie widywałam często i za każdym razem ogarniała mnie wtedy fala smutku.
Zginęła z własnej winy. Ona i jej sabat przywołały demona w nadziei, że go opanują i
wykorzystają jego moc. W tym celu nawet poświęciły Holly. Elodie zdążyła jednak przekazać
mi swoją ostatnią iskrę magii, bez której na pewno nie zdołałabym uśmiercić Alice.
Zjawa dziewczyny przepłynęła w powietrzu obok mnie, szukając czegoś wzrokiem. Jej stopy
nawet nie musnęły ziemi.
Okropne, że istota tak pełna życia jak Elodie po śmierci zmieniła się w bladego żałosnego
ducha i w nieskończoność wałęsa się tam, gdzie zginęła.
- Życzę ci, abyś mogła bez przeszkód wędrować, dokąd zechcesz - szepnęłam w ciszy
korytarza.
Duch obrócił się gwałtownie i spojrzał mi prosto w twarz. Serce podeszło mi do gardła.
Przecież to niemożliwe. Zjawy nie widzą nas ani nie słyszą. Dlatego powinnam była od razu
się połapać, że Alice, wbrew swoim słowom, wcale nie jest duchem... Ale Elodie przeszywała
mnie spojrzeniem z miną bynajmniej już nie zagubioną czy skonsternowaną, tylko złą i nieco
pogardliwą. Tak samo patrzyła na mnie, kiedy żyła.
- Elodie? - rzekłam niemal bezgłośnie, ale pośród ciszy słowo zabrzmiało wprost ogłuszająco.
Dziewczyna wciąż przyglądała mi się, ale nie odpowiedziała. - Słyszysz mnie? -spytałam, już
z większym naciskiem.
Milczenie... I raptem, ku mojemu zdumieniu, lekko skinęła głową.
- Soph? - Drzwi pokoju uchyliły się i wyjrzała zza nich Jenna. - Z kim rozmawiasz?
Odwróciłam się, ale Elodie zdążyła już się ulotnić.
- Z nikim - odparłam, próbując ukryć irytację.
Nie mogłam winić Jenny, że mi przerwała konwersację z duchem, który w ogóle nie powinien
być zdolny do nawiązywania kontaktu z rzeczywistością.
- Gdzie byłaś? - zapytała Jenna, gdy klapnęłam na łóżko. - Martwiłam się o ciebie.
- Szkoda gadać - odparłam, zaraz jednak opowiedziałam jej Historię z Gabinetu Casnoff.
W przeciwieństwie do Cala Jenna miała masę pytań, więc opowiadanie trwało dosyć długo.
Opuściłam kwestię zaręczyn. Jenna już należała do grupy rozognionych fanek mojego
narzeczonego, wolałam więc nie dawać jej pretekstu do dłuższej dyskusji. Gdy skończyłam
mówić, byłam tak wypluta, że odechciało mi się nawet kolacji, mimo że zawsze uwielbiałam
wieczorny posiłek.
- Anglia - westchnęła Jenna. - Pewno będzie fantastycznie, prawda?
Zasłoniłam oczy ręką.
18
- Szczerze, Jen? Nie mam pojęcia.
Rzuciła we mnie poduszką.
- Będzie supergenialnie. I dziękuję.
- Za co?
- Ze chciałaś mnie zabrać. Sądziłam, że wolisz spędzić trochę czasu z tatą sama.
- Chyba cię pogięło. Postawiłam warunek, że bez ciebie nigdzie się nie ruszam. Jesteś moją
ukochaną przyjaciółką, prawda?
Z promiennym uśmiechem pokręciła głową tak gwałtownie, że różowy kosmyk grzywki
opadł jej na oko.
- Boję się, czy wyspa nie będzie za mała dla nas obu. Jejku! Ciekawe, czy przeniesiemy się
tam w jakiś romantyczny czarodziejski sposób. Za pomocą zaklęcia teleportującego albo
przez magiczny portal...?
- Sorry - powiedziałam, zmuszając się do wstania i przebrania w czyste ciuchy. Mundurek
wciąż ostro cuchnął Paskudnym Stawem. Czułam, że przed pójściem do łóżka będę musiała
spędzić w łazience co najmniej pół godziny. - Już pytałam tatę. Polecimy samolotem.
Na twarzy Jenny odmalowało się rozczarowanie.
- To takie... ludzkie.
- Ale ma też pozytywny aspekt - odrzekłam, wciągając czystą niebieską koszulę. - Samolot
jest prywatny, więc podróż będzie ludzka, ale za to z klasą.
Trochę się rozchmurzyła i po drodze do jadalni zaczęłyśmy obmyślać letnią garderobę.
Ale kiedy już siedziałyśmy przy naszym stole w jadalni, nad pełnymi talerzami, Jenna
spoważniała.
~ Sophie - odezwała się cicho.
- Tak?
Grzebiąc widelcem w jedzeniu, zastanawiała się, jak ująć myśli w słowa. W końcu
postanowiła wystrzelić z grubej rury
- Archer jest w Anglii.
Plaster szynki, który przeżuwałam w ustach, zmienił się w trociny, ale jakoś się wysiliłam,
żeby odpowiedzieć nonszalancko:
- Podobno. Nie jestem przekonana, czy można przyjąć na wiarę słowo dwóch, o ile mi
wiadomo, zalanych w pestkę wilkołaków.
Tyle że tak naprawdę poszlak było więcej. Pewien wilkołak widział faceta odpowiadającego
rysopisowi Archera podczas obławy L'Occhio di Dio na jakąś kryjówkę Prodigium w
19
Londynie. A trzy miesiące temu pewien wampir wdał się w bójkę z młodym ciemnowłosym
Okiem kilka przecznic od Victoria Station.
Pani Casnoff przechowywała teczkę poświęconą Arche-rowi w dolnej szufladzie biurka, które
wprawdzie było zabezpieczone przed zaklęciami, ale przed pilnikiem i mocnym szarpnięciem
już nie.
- Nie mówiąc o tym - podjęłam po chwili, spuszczając wzrok na talerz - że oni widzieli go
bardzo dawno temu.
- W zeszłym miesiącu - poprawiła Jenna tonem głosu dającym mi do zrozumienia, że przecież
doskonale o tym wiem. - Poza tym dziewczyny plotkują, że Archer od dnia zniknięcia siedzi
w Anglii. W Savannah podsłuchałam rozmowę dwóch czarownic.
- Jen, to wielka wyspa - odparłam. - I nawet jeśli tam jest, to sądzę, że trzyma się z dala od
Prodigium. Inaczej musiałby być skończonym idiotą. Ma przeróżne wady, jednak o głupotę
trudno go posądzić.
Jenna znowu zaczęła bawić się jedzeniem, ale gdy zielony groszek wykonał trzecią rundę
wokół jej talerza, odsunęłam posiłek i powiedziałam:
- No, wykrztuś to wreszcie!
Odłożyła widelec i popatrzyła mi w oczy.
- Jak byś się zachowała, gdybyście się spotkali?
Starałam się nie mrugać. Czułam, jakiej spodziewa się odpowiedzi: że wydam Archera
Radzie, która prawie na pewno go straci, albo nawet że zabiję go sama.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu odważyłam się przywołać wspomnienia o Archerze, i to
bardzo intensywne.
O jego piwnych oczach i leniwym uśmiechu. O tym, jak się śmiał, i co czułam, gdy byliśmy
razem. O tembrze jego głosu, kiedy nazywał mnie „Mercer".
I o jego pocałunkach. Utkwiłam wzrok w stole.
- Nie wiem - odszepnęłam w końcu.
Jenna westchnęła, ale przestała drążyć temat. Znowu zajęłyśmy się gadaniem o wyjeździe i
nawet ją rozśmieszyłam, zastanawiając się na głos, czy wampiry umawiają się na po-
południową herbatkę.
- A jak zamawiasz Earl Greya, to ci go przynoszą -podsumowałam, przyprawiając ją o
kolejny atak śmiechu.
Kiedy wyszłyśmy z jadalni, poczułam się dużo lepiej
i Jenna chyba też, bo gdy zbliżałyśmy się do schodów, wzięła mnie pod rękę.
20
Myśl, którą zasiała mi w głowie, bynajmniej się nie odczepiła i tej nocy usnęłam, mając przed
sobą wspomnienie oczu Archera, a w duszy - ogromną nadzieję, że jest gdzieś daleko.
W głębi serca liczyłam, że jednak będzie w pobliżu.
------------------------------------------------------------------------------
* Gra słów: Earl Grey to nazwa herbaty aromatyzowanej bergamotką, a jednocześnie tytuł szlachecki (earl to po angielsku hrabia) i
nazwisko angielskiego arystokraty, na którego cześć nazwano herbatę (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
ROZDZIAŁ 4
Trzy tygodnie później wyjechałam do Anglii.
Pewnego dnia, pod wieczór, mama z panią Casnoff odprowadziły naszą czwórkę na przystań
promów. Mama miała zaczerwienione oczy (naturalnie od łez), ale pomagając mnie i Jennie
w dźwiganiu bagaży, udawała wesołą.
- Rób jak najwięcej zdjęć, dobrze? - poprosiła mnie. -A jeśli po powrocie zamiast
„furgonetka" zaczniesz mówić „van", a deser nazywać puddingiem, to wiedz, kochanie, że
będę niepocieszona.
W końcu stanęliśmy wszyscy na pokładzie promu. Morska bryza rozwiewała nam włosy.
Jenna już zajęła sobie ławkę w cieniu, a Cal rozmawiał ściszonym głosem z panią Casnoff.
Widząc, jak dyrektorka zerka na mnie przez ramię, stwierdziłam, iż pewno się cieszy, że
wyjeżdżam na całe wakacje. Wykończyłam ją, co w jej przypadku wcale nie jest takie proste.
Co rusz przysparzałam szkole tylko samych kłopotów.
Zastanawiałam się też, czy nie powiedzieć jej o duchu Elodie. W głębi duszy czułam, że jest
to konieczne.
Gdybym nie zataiła, że ukazała mi się Alice, to może Elodie pozostałaby wśród żywych. Myśl
o tym prześladowała mnie miesiącami, a teraz wszystko wskazywało na to, że powtórzę ten
błąd. Nim zdążyłam rozpatrzyć wszelkie za i przeciw, mama objęła mnie czule. Jesteśmy
podobnego wzrostu, więc poczułam jej łzy na skroni, gdy mówiła:
- Nie będę na twoich urodzinach. To już w przyszłym miesiącu... Zawsze obchodziłyśmy je
wspólnie.
21
Wzruszenie przytkało mi gardło tak, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, więc tylko
przytuliłam ją mocniej.
- Sophie. - Podszedł do nas tato. - Odpływamy. Skinęłam głową i po raz ostatni uścisnęłam
mamę.
- Będę często dzwonić, obiecuję - szepnęłam na pożegnanie. - I wrócę raz-dwa, zobaczysz.
Mama otarła dłonią łzy z policzków i uśmiechnęła się do mnie promiennie, jak to ona. Tato
już brał oddech, żeby mnie popędzić, ale gdy na niego spojrzałam, odwrócił wzrok w inną
stronę.
- Do widzenia, James! - krzyknęła za nim mama.
Gdy prom odbijał od brzegu, Cal, Jenna i ja uplasowaliśmy się przy barierce. Pani Casnoff
długo patrzyła, jak odpływamy, tymczasem mama oddaliła się już w stronę okalającego
morski brzeg zagajnika. Na szczęście, bo chyba tylko cudem jeszcze się nie rozryczałam.
Prom płynął wolno, zasapany, przez brunatne fale. Nad drzewami majaczył w dali
wierzchołek Hex Hall.
- Nie ruszałem się stąd od trzynastego roku życia - rzekł cichutko Cal. - Sześć lat...
Nigdy go nie pytałam, co takiego zrobił, że przysłano go do Hekate. Nie wyglądał na faceta,
który używa niebezpiecznych zaklęć, za jakie trafiają tutaj na przykład wilkołaki. Postanowił
tu zostać w dniu osiemnastych urodzin, chociaż tak do końca nie wiedziałam, czy ktoś mu
tego nie narzucił. W miarę jednak oddalania się od szkoły sprawiał wrażenie coraz bardziej
zatroskanego.
Nawet na twarzy Jenny, która normalnie wyglądała tak, jakby pisała doktorat poświęcony
wszelkim aspektom ohydy zwanej Hekate, w tej chwili malowała się tęskna zaduma.
Kiedy się wpatrywałam we fragment dachu widoczny na tle błękitnego nieba, ogarnęło mnie
złe przeczucie, tak jakby słońce zniknęło raptem za przepływającą chmurą.
Cal, Jen i ja już tutaj nie wrócimy.
Myśl była tak straszna, że przeszły mnie ciarki. Próbowałam się z niej otrząsnąć. Nie,
przecież to bez sensu. Jedziemy do Anglii i w sierpniu wrócimy w komplecie. Nie mam mocy
jasnowidzenia, więc to zwyczajna histeria i już.
Tak czy owak, zła wizja dręczyła mnie długo po tym, jak wyspę Graymalkin zostawiliśmy
daleko w tyle.
- Jako demon nie powinnaś odczuć zmiany strefy czasowej - mruczałam do siebie wiele
godzin później w lśniącym czarnym samochodzie, który wiózł nas przez angielską wieś.
22
Podczas długiego lotu z Georgii na Wyspy w zasadzie nic szczególnego się nie wydarzyło.
Poza tym, że Cal siedział obok mnie.
Byłam spokojna. Bardzo.
Jego obecność nie działała na mnie ani trochę i nie podskoczyłam ani razu, gdy trzykrotnie
dotknęliśmy się kolanami. A za trzecim razem wcale nie spojrzał na mnie jakby lekko
zniesmaczony, mówiąc:
- Wyluzuj, dobra?
I kiedy Jenna popatrzyła na nas figlarnie, nie warknęliśmy na nią chórem: „No co?".
Ponieważ byłyby to dziwaczne zachowania, a Cal i ja nie zachowywaliśmy się dziwnie. Sta-
nowiliśmy siłę spokoju.
- Wkrótce poczujesz się lepiej - pocieszył mnie tato. Pierwszy raz, odkąd go poznałam, miał
promienne oczy i wyglądał na rozluźnionego. Tak pewno działa na ludzi powrót do
ojczystego kraju.
Jennę wprost rozsadzało podniecenie, ale Cal był chyba zmęczony tak jak ja. W samolocie nie
udało mi się zasnąć i teraz odbijało się to na moim samopoczuciu. Pod powiekami miałam
jakby rozpalony piasek i marzyłam tylko o tym, żeby jak najprędzej położyć się do łóżka. Nic
dziwnego: mojemu biednemu ciału wydawało się, że jest szósta rano, a w Anglii dobiegała
już pora lunchu. W dodatku jechaliśmy i jechaliśmy tym autem całe wieki.
Po wylądowaniu na Heathrow sądziłam, że pojedziemy do jakiegoś domu w centrum albo do
kwatery głównej Rady, gdzie tato będzie miał coś do załatwienia. Tymczasem zostawiliśmy
w tyle zatłoczone ulice i skupiska niewielkich domów jakby rodem z powieści Dickensa.
Stopniowo ceglane budynki ustępowały miejsca drzewom i falistym zielonym wzgórzom.
Dotychczas zobaczyłam więcej owiec, niż dopuszczała to moja wyobraźnia.
- Wlekliśmy się aż do Anglii tylko po to, żeby wałęsać się po jakichś dziurach? - zapytałam,
opierając bolącą głowę na ramieniu Jenny.
- Owszem - odpowiedział tato.
Cal uśmiechnął się. Na pewno marzy tylko o tym, żeby siedzieć na angielskiej farmie całe
lato, myślałam, gdy moje nadzieje na obejrzenie Big Bena, pałacu Buckingham i Tower
Bridge upadały jedna po drugiej. Tyle tu przeróżnych angielskich roślin do leczenia...
Nagle spostrzegłam dom.
Aczkolwiek określenie go tym słowem było równie trafne jak nazwanie Mony Lisy obrazem,
a Hekate Hall - szkołą.
to znaczy: definicja ta nijak nie pasowała do jego charakteru,
23
Był to jeden z największych budynków, jakie widziałam w życiu. Wzniesiony z jasnego,
złocistego kamienia, miał w sobie coś ciepłego. Stał ukryty w dolinie, wśród bujnej
roślinności. Przed nim rozciągał się szmaragdowozielony trawnik, a z tyłu radowało oczy
wysokie lesiste wzgórze. Z jednej strony posiadłości wdzięcznie wiła się lśniąca wstęga
wody. Promienie słońca odbijały się w dosłownie setkach szyb.
- Coś kapitalnego! - rzekł Cal, wyglądając przez okno.
- Tu będziemy mieszkać? - zapytałam.
Tato znowu się uśmiechnął, najwidoczniej bardzo zadowolony z siebie.
- Przecież ci mówiłem, że miejsca starczy dla wszystkich - odparł, a ja, o dziwo, też się do
niego uśmiechnęłam.
Patrzyliśmy na siebie parę sekund. Wreszcie odwróciłam wzrok, kiwając głową w stronę
domu.
- Takie domy zawsze się jakoś nazywają, prawda?
- Absolutnie - odpowiedział. - Masz przed sobą Thorne Abbey.
Nazwa zabrzmiała znajomo, ale nie wiedziałam, z czym mi się kojarzy.
- Czy ten budynek był kościołem ?
- Nie. Zbudowano go dopiero w szesnastym wieku. Ale niegdyś na tej ziemi stało opactwo.
Uczonym tonem wyjaśnił mi, że za panowania Henryka VIII opactwo zostało zburzone, a
grunty przypadły rodowi Thorne'ów.
Szczerze mówiąc, nie słuchałam zbyt uważnie. Patrzyłam, jak przez frontowe drzwi
posiadłości wychodzi kilka osób.
--------------------------------------------------------------
* Abbey (ang.) - opactwo.
Zauważywszy, że jedna z nich ma skrzydła, zaczęłam się zastanawiać, kim właściwie są
znajomi taty.
Samochód przetoczył się po kamiennym moście i wjechał na okrągły podjazd. Tato wysiadł
pierwszy i kiedy otwierał mi drzwiczki, pożałowałam, że nie mam na sobie czegoś
ładniejszego od prostego zielonego T-shirtu i wytartych dżinsów,
Nieprawdopodobnie szerokie schody wiodły na taras zbudowany z tego samego złocistego
kamienia co cały dom. Stało na nim sześć osób: dwoje ciemnowłosych dzieciaków w moim
24
wieku i czworo dorosłych. Domyśliłam się, że wszyscy są z Prodigium. Elfa rozpoznałam od
razu, a resztę na sto procent otaczała aura magii.
Było cieplej niż się spodziewałam, i po brodzie spłynęło mi kilka strużek potu. Pod stopami
trzeszczał żwir, a w dali śpiewały ptaki. Jenna zrównała się ze mną przygaszona, przesuwając
palcami po swoim krwawym klejnocie.
Tato położył mi rękę pod łopatkami i pokierował mnie w górę schodów. - Chcę wam
przedstawić moją córkę Sophie. Nagle poczułam, że coś burzy mi krew. Jakby magiczna
emanacja, ale bardziej mroczna i silniejsza. Pochodziło to od stojących w tyle dwojga
nastolatków. Tylko oni się nie uśmiechali, a chłopak, dziwnie znajomy, rzucał mi złe spoj-
rzenia.
O mało nie straciłam tchu porażona świadomością, że... są demonami.
ROZDZIAŁ 5
Ze wzrokiem wbitym w dziewczynę i chłopaka czułam, jak drętwieję po koniuszki palców u
nóg. Skoro jedynymi demonami na świecie jesteśmy tato i ja, to skąd...
Raptem przebiegła mi przez głowę makabryczna myśl, że może te dzieciaki to moje
przyrodnie rodzeństwo. Czy tato przywiózł mnie aż do Anglii, żeby odgrywać jakąś
pokręconą wersję The Brady Bunch .
- A cóż to ma być? - wydusiłam, pytając, rzecz jasna, o demony.
Tato uśmiechnął się z dumą.
- To jest kwatera główna Rady.
Stojący za mną Cal przeciągle westchnął, tak jakby bardzo długo wstrzymywał oddech, a z
grupki wystąpiła ciemna blondynka i wyciągnęła do mnie dłoń na powitanie.
- Sophio, tak się cieszymy, że spędzisz u nas lato. Jestem Lara.
---------------------------------------------------------------------------------
* The Brady Bunch - popularny amerykański sitcom o rodzinie składającej się z małżeństwa Bradych i sześciorga ich dzieci z poprzednich
małżeństw.
25
Uścisnęłam jej rękę, zerkając na dzieciaki demony. Szeptały coś do siebie.
- Lara to członkini Rady i, można powiedzieć, moja zastępczyni - wyjaśnił tato.
Kobieta nie od razu puściła moją rękę.
- Tyle o tobie słyszałam, zarówno od ojca, jak i od Anastasii.
- Pani Casnoff? - O rany, jeśli plotki o Sophie Mercer dotarły tu od niej, to aż dziw, że Lara
przywitała mnie uściskiem dłoni, a nie egzorcyzmem.
- Lara jest siostrą Anastasii - oznajmił tato.
- Okej - odparłam, usiłując to przetrawić, gdy nagle coś mi się przypomniało. - Sądziłam, że
kwatera główna Rady jest w Londynie.
Między brwiami Lary pojawiła się długa, głęboka bruzda.
- Słusznie. Ale ze względu na pewne nieprzewidziane okoliczności tego lata postanowiliśmy
się przenieść.
Wiedząc już, że jest ona siostrą pani Casnoff, stwierdziłam, że faktycznie są podobne i nawet
podobnie mówią. Ciekawe, czy „nieprzewidziane okoliczności" to te dwa demony, zaczęłam
się zastanawiać, czy może dzieje się tutaj coś znacznie dziwniejszego. Co nie zaskoczyłoby
mnie ani trochę.
Odwróciłam się do taty i wyszeptałam:
- Mieliśmy jechać do jakiegoś znajomego. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu?
Podchwycił moje spojrzenie. - Dlatego, że wtedy na pewno nie zgodziłabyś się na ten
wyjazd.
Kątem oka spostrzegłam, jak demony odłączają się od grupy i ruszają w stronę masywnych
podwójnych drzwi obok tarasu. Zanim się przez nie wśliznęły do wnętrza, dziewczyna
omiotła mnie wzrokiem.
- Oto Rada, Sophie - powiedział tato, kierując moją uwagę z powrotem na Prodigium.
- Oni? - usłyszałam ciche niedowierzanie Cala i muszę przyznać, że zdumiałam się tak samo.
Dotąd cały czas wyobrażałam sobie Radę jako olbrzymią i mroczną grupę Prodigium w
długich czarnych szatach albo coś w tym stylu.
Nie wiem, czy tato też usłyszał Cala, czy po prostu wyczytał to z naszych twarzy, w każdym
razie zaraz dodał:
- W skład Rady wchodzi dwanaście osób, ale w tej chwili jest nas w Thorne Abbey tylko
pięcioro.
- A gdzie są... - odezwała się Jenna, ale nie dokończyła, bo zbliżył się do nas jeden z
mężczyzn.
26
Był starszy od taty, a jego siwe włosy błyszczały w słońcu.
- Mam na imię Kristopher - rzekł z silnym, obcym akcentem. - Miło mi cię poznać, Sophio.
Mimo że oczy miał lodowato błękitne, a nie złote, natychmiast rozpoznałam w nim
zmiennokształtnego. Zadzierając głowę, popatrzyłam na faceta stojącego obok i od razu
przeszło mi przez myśl, czy za chwilę nie zmieni się w psa husky. Mierzył dobre dwa metry,
a jego ogromne skrzydła skojarzyły mi się z plamą tłuszczu na wodzie: były czarne i migotały
wszelkimi możliwymi kolorami, od zieleni przez błękit do jasnego różu.
- Roderick - przedstawił się, kiedy moja dłoń zniknęła w jego ręce.
Kobieta nosiła imię Elizabeth. Patrząc na jej miękkie siwe loki i okrągłe okularki,
stwierdziłam, że spokojnie mogłaby bawić dzieci, ale gdy się witałyśmy, przyciągnęła mnie
gwałtownie i obwąchała mi włosy.
Kolejny wilkołak. No nieźle.
Tato umówił się z nimi na rozmowę nieco później i w końcu ruszyliśmy w głąb domu.
Ledwie weszliśmy do holu, Jennę aż zatchnęło ze zdumienia i gdyby nie to, że jeszcze nie
wróciłam do siebie po szoku wywołanym poznaniem Rady, jak również widokiem dwojga
nastoletnich demonów, na pewno zatkałoby mnie tak samo. Przestrzeń okazała się ogromna,
w stylu „możesz rozglądać się w nieskończoność, a i tak nie zobaczysz wszystkiego". Hekate
Hall była dość przytłaczająca, ale ten kolos... szkoda słów. Czarno-biała marmurowa
posadzka pod naszymi stopami lśniła tak, że ucieszyłam się, że nie mam na sobie spódniczki.
Niemal każdą płaszczyznę w zasięgu wzroku zdobiły złocenia. Podobnie jak w Hekate, w
holu głównym dominowały schody, tyle że znacznie okazalsze, wykute w białym wapieniu,
pokryte szkarłatnym dywanem przywodzącym na myśl świeżo rozlaną krew,
Niebotycznie wysoki, zaokrąglony strop zdobił fresk, ale nie udało mi się dojrzeć, co
przedstawia. Sprawiał wrażenie groźnego i miał w sobie jakiś tragizm. Płótna na ścianach
wokół ukazywały to samo; albo srogich mężczyzn z mieczami wycelowanymi w zapłakane
kobiety, albo szarżujących jeźdźców na koniach ze ślepiami wybałuszonymi ze strachu.
Wzdrygnęłam się. Mimo czerwcowej pory nie sposób było nawet pomyśleć, że kiedykolwiek
jest tu ciepło. A może o gęsią skórkę przyprawiła mnie wszechobecna magia, tak jakby te
kamienne mury i drewniane sprzęty na wskroś przenikało pół wieku czarodziejskich zaklęć.
- Mają posągi w korytarzu - oznajmiła Jenna.
Dwie odlane z brązu kobiece postaci o zasłoniętych obliczach strzegły kolosalnych schodów,
pod którymi zaczęli się zbierać ludzie. Wszyscy mieli na sobie czarne uniformy i przyklejone
do twarzy identyczne uśmiechy.
27
- Co oni robią? - szepnęła.
- Nie wiem - odparłam z zastygłym uśmiechem - ale boję się, że za chwilę zaczną tańczyć
jakiś musicalowy numer.
- To nasza służba - objaśnił tato, wyciągając rękę w stronę grupy. - W każdej chwili z ochotą
udzielą wam wsparcia.
- Mhm - odparłam słabo, a mój głos rozbrzmiał echem w przepastnym holu. - Super.
Za grupą, u szczytu schodów zobaczyłam wielkie marmurowe sklepienie w kształcie łuku.
Wskazując je głową, tato powiedział:
- To nasze tymczasowe biura, ale pokażę je wam później. Na pewno jesteście ciekawi, gdzie
będziecie mieszkać.
Złapałam tatę za rękaw i odciągnęłam go na stronę.
- Tak naprawdę - szepnęłam - to chciałabym wiedzieć, skąd się wzięły tamte dwa demony.
Czy przypadkiem... To nie moje rodzeństwo, prawda?
Oczy taty rozszerzyły się za okularami.
- Nie, na miłość boską! - odpowiedział. - Daisy i Nick są... Możemy wrócić do tematu innym
razem, ale z całą pewnością nie łączy nas pokrewieństwo.
- Więc skąd się tu wzięli? Zmarszczył brwi lekko zniecierpliwiony.
- Po prostu nie mają się gdzie podziać, a tylko tutaj są bezpieczni.
No tak, jasne.
- Rozumiem. Bo gdyby chcieli zaszaleć, możecie się ich pozbyć w każdej chwili.
Tato pokręcił jednak głową lekko zakłopotany.
- Nie, Sophie. Chodziło mi o to, że im nic tu nie grozi. Już kilka razy próbowano ich zgładzić.
Nie zdążyłam na to zareagować, bo gestem uniesionej ręki ojciec przywołał Larę. Podbiegła
do nas, stukając obcasami o marmurową posadzkę.
- Sophie, Lara przygotowała piękne pokoje dla ciebie i twoich gości. Chyba już powinniście
zacząć się w nich aklimatyzować? Porozmawiamy później.
Oczywiście nie było to pytanie, więc wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam:
- Jasne.
Lara poprowadziła nas przez hol do wysokiej kamiennej bramy, za którą kryły się kolejne
schody. Idąc przez ciemny korytarz, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem w głębi
grobowca.
Po drodze nasza przewodniczka recytowała szczegółowe dane na temat budynku. Słuchałam
tylko jednym uchem. W każdym razie brzmiały niewiarygodnie.
28
Ponad milion stóp kwadratowych przestrzeni mieszkalnej. Ponad trzysta pomieszczeń, z
których trzydzieści jeden stanowiły kuchnie. Dziewięćdziesiąt osiem łazienek. Trzysta
pięćdziesiąt dziewięć okien. Dwa tysiące czterysta siedemdziesiąt sześć żarówek.
Jenna wciąż kręciła głową ze zdumienia, kiedy dotarliśmy na trzecie piętro, gdzie czekały na
nas trzy pokoje. Cal został wprowadzony do swojego jako pierwszy. Gdy zajrzałyśmy do
wnętrza przez jego ramię, Jenna zachichotała. Pokój był zupełnie nie w stylu Cala. To znaczy,
narzuta na łóżku i zasłony w kolorze khaki niby wyglądały męsko, ale smukłe złoto-białe
meble ani trochę. Podobnie jak gigantyczny falbaniasty baldachim nad ogromnym łóżkiem.
- No, no - powiedziałam, oswajając się pomału z tą zwariowaną budowlą. - Będziesz mógł tu
urządzać niesamowite imprezy do białego rana. Reszta dziewczyn pęknie z zazdrości.
Cal poczęstował mnie półuśmieszkiem i dziwne napięcie między nami znów nieco osłabło.
- Nie jest tak źle - odpowiedział i padł na łóżko, w sekundzie znikając nam z oczu.
Gdy pochłonęło go morze puszystych kołder i ozdobnych poduszek, wybuchnęłam śmiechem.
Lara była wyraźnie urażona.
- To łóżko pierwotnie należało do trzeciego księcia Kornwalii.
- Jest okej - stłumionym głosem odpowiedział Cal, na znak aprobaty wystawiając z pościeli
kciuk, co rozśmieszyło mnie i Jennę jeszcze bardziej.
Nachmurzona Lara powiodła nas korytarzem kawałek dalej. Otworzyła drzwi, za którymi
ujrzałyśmy pokój bez wątpienia przygotowany dla Jenny. Były tam różowe zasłony, różowe
sprzęty i nawet kapa na łóżku miała głęboki różany odcień. Okno wychodziło na niewielki
odgrodzony ogród, znad którego lekki wiatr przywiewał do wnętrza zapach kwiatów. Nie da
się ukryć: byłam pod wrażeniem. No i odrobinę zaskoczona.
- Idealny - oświadczyła Larze Jenna.
Uśmiech miała promienny, ale twarz białą jak kreda i nagle uprzytomniłam sobie, że od
wyjazdu z Hekate nie syciła głodu. Najwidoczniej Lara pomyślała o tym samym, bo
przemierzywszy pokój, otworzyła stojącą w kącie szafkę z wiśniowego drewna. Kryła się w
niej minilodówka wypełniona po brzegi woreczkami z krwią.
- Rh minus - powiedziała Lara, wskazując czerwony płyn w taki sposób, jakby Jenna właśnie
zdobyła nagrodę w jakimś makabrycznym teleturnieju. - Słyszałam, że to twoja ulubiona.
Moja przyjaciółka sposępniała i oblizała wargi
- Owszem - odparła szorstko.
- A teraz już zajmij się sobą - rzekła łagodnym tonem Lara, biorąc mnie za rękę. - Sophia
zamieszka bardzo blisko ciebie.
29
- Super - odpowiedziała Jenna, nie spuszczając wzroku z krwi.
- Na razie! - zawołałam, gdy wychodziłyśmy.
Jenna zamknęła drzwi i, jak sądzę, rzuciła się na swój posiłek.
- Dla ciebie przygotowaliśmy bardzo wyjątkowy pokój. - Głos Lary drżał nerwowo. - Ufam,
że ci się spodoba. Otworzyła drzwi oddalone od pokoju Jenny zaledwie o parę kroków.
Na chwilę zamarłam w progu z rozdziawionymi ustami. Pokój nie był wyjątkowy, tylko...
wprost niesamowity!
Trzy okna, od podłogi po sufit, też wychodziły na ogród, znacznie większy niż ten, który było
widać z okien pokoju Jenny. Wzniesiona pośrodku trawnika fontanna rozpryskiwała w ciepłe
powietrze późnego popołudnia słupy roziskrzonej wody. Zasłony w oknach były z białej
satyny w delikatny zielony deseń przypominający liście. Bielą jaśniała też tapeta ozdobiona
długimi źdźbłami trawy, spośród których, jak w dżungli, gdzieniegdzie wyłaniały się kwiaty o
jaskrawych płatkach. Śnieżnobiałe łóżko wieńczył blady baldachim z jedwabiu. Poza tym
miałam szezlong i dwa krzesła obite aksamitem barwy zielonego jabłuszka. Na nocnym
stoliku zobaczyłam stosik moich ukochanych książek, a na półce przy oknie - fotografię
mamy.
- Cudo - powiedziałam do Lary, która uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Tak się cieszę - odparła. - Zależało mi na tym, abyś się tu poczuła jak u siebie w domu.
- Spisałaś się na medal - pochwaliłam ją szczerze, choć, prawdę mówiąc, czułam, że chciała
zadowolić nie tyle mnie, ile tatę.
Pokoje Cala i Jenny były fajne, ale w urządzanie mojego włożyła o wiele więcej wysiłku i
troski, prawdopodobnie w nadziei na pochwałę szefa.
Ale też przyszło mi do głowy, że chce mi się podlizać, bo przecież kiedyś to ja mogę zostać
jej przełożoną. Marzyłam już tylko o tym, aby jak najprędzej się położyć. Przedtem jednak
musiałam zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że dotarliśmy bezpiecznie.
- Jest tu gdzieś telefon? - zapytałam Larę. Wydobyła z kieszeni żakietu komórkę i wręczyła
mi ją.
- Ojciec kazał ci to dać. Jego numer jest zaprogramowany pod jedynką, a twojej mamy pod
dwójką. Aby zatelefonować do Hekate Hall, po prostu wklepujesz trójkę.
Spojrzałam na telefon. Od prawie roku nie widziałam na oczy komórki i nie pamiętam, kiedy
ostatni raz trzymałam ją w ręku. W Hex Hall korzystanie z nich było zabronione. Ciekawe,
czy jeszcze pamiętam, jak się wysyła SMS-y. Po chwili Lara wskazała mi prześliczny
sekretarzyk, na którym spostrzegłam lśniący srebrny laptop.
30
- Ojciec założył ci adres e-mailowy, możesz więc komunikować się ze światem też tą drogą.
W Hekate nie wolno było używać komputerów, w każdym razie uczennicom. Podobno pani
Casnoff miała komputer w mieszkaniu. Podczas jakichś śmiertelnie nudnych zajęć z ewolucji
magii zastanawiałyśmy się z Jenną, jaki może mieć adres. Jenna stwierdziła, że pewno
kompletnie nijaki, tak jak jej nazwisko, a ja postawiłam dziesięć dolców na
HexyLady@hekatehall.edu. Możliwe, że wkrótce go poznamy...
- Pewnie chcesz teraz zadzwonić do matki - rzekła Lara, kierując się ku drzwiom - ale gdybyś
jeszcze czegoś potrzebowała, to proszę, daj mi znać.
- Naturalnie - odpowiedziałam rozkojarzona. Właśnie zauważyłam drzwi do swojej łazienki,
która na
pierwszy rzut oka wydawała się trzykrotnie większa od mojego pokoju w Hekate.
Kiedy wreszcie Lara sobie poszła, zadzwoniłam do mamy, która na wieść o tym, że jesteśmy
w Thorne Abbey, z miejsca nabrała podejrzeń.
- Tam cię wywiózł? Powiedział ci, po co?
- Yyy... nie. Ale sądzę, że chciałby, żebym się pomału przygotowywała do objęcia w
przyszłości stanowiska przewodniczącej Rady i w ogóle. „Zabierz swojego demona do
pracy". Rozumiesz, coś w tym stylu.
Mama westchnęła.
- W porządku. Cieszę się, że dotarłaś na miejsce cała i zdrowa, ale poproś tatę, aby się ze mną
skontaktował, gdy tylko mu czas pozwoli.
Przyrzekłam, że tak zrobię. Gdy się rozłączyłyśmy, raptem ogarnęła mnie fala wyczerpania.
Wziąwszy pod uwagę rozmaite inne rzeczy, które starałam się przetrawić, nie miałam
wielkiej ochoty wdawać się jeszcze w konflikty między rodzicami.
Byłam w Anglii. Z tatą. W jakimś niedorzecznie wielkim gmachu, który służył jako kwatera
główna Rady i schronienie dla dwóch innych demonów. I jakby tego wszystkiego było mało,
nadal nie mogłam otrząsnąć się ze złych przeczuć, które towarzyszyły mi od wyjazdu z
Hekate Hall. W dodatku wiele wskazywało na to, że gdzieś w tym samym kraju czyha na
potwory mój eksluby.
Przed dogłębną analizą tak wielu okoliczności zdecydowanie musiałam uciąć sobie drzemkę.
Zmęczona padłam na swoje nowe łóżko. Nawet jeśli wcale nie należało kiedyś do żadnego
księcia, to na sto procent materac był wypchany pierzem ze skrzydeł małych aniołków.
Zrzuciłam buty i wygodnie umościłam się w chłodnej pościeli. Wszystko subtelnie pachniało
zieloną trawą i słońcem. Postanowiłam przespać się godzinkę, a później pogadać z tatą. I
31
może też spytać Larę, czy ma jakąś mapę okolicy, a najlepiej GPS. Zamknęłam oczy i
usnęłam z myślą, dlaczego nazwisko Thorne brzmi tak znajomo.
ROZDZIAŁ 6
Z nieświadomości wyrwało mnie szarpanie i rozbrzmiewające w uszach krzyki, jak się
okazało, moje. Zdezorientowana podniosłam się na łóżku. Serce waliło mi jak młotem.
- Sophie? - Obok mnie siedziała Jenna z szeroko rozwartymi oczami.
- Co się stało? - zapytałam chrapliwie.
W pokoju było ciemniej, niż kiedy się kładłam, i przez ułamek sekundy przemknęło mi przez
głowę, że znowu jestem w Hex Hall.
- Zdaje się, że miałaś zły sen. Wrzeszczałaś. Jak opętana. Speszyłam się, ale też zdziwiło
mnie to. Dotąd ani razu nie przyśnił mi się koszmar, nawet po wydarzeniach zeszłego
semestru. Zeskanowałam mózg, próbując odszukać jakiś obraz czy wspomnienie ze snu, ale
głowę miałam jak wypchaną watą. Przypomniała mi się tylko jakaś ucieczka i przeraźliwy lęk
przed... czymś. Co najdziwniejsze, bolało mnie w krtani, tak jakbym płakała. Prócz tego
czułam identyczny niepokój jak na promie i dziwny swąd w nozdrzach.
Dym.
Wzięłam głęboki wdech, ale nawet słoneczna woń pościeli nie przytłumiła ostrego smrodu.
Uśmiechnęłam się na siłę.
- Nic mi nie jest - uspokoiłam Jennę. - Durny sen po prostu.
Nie wyglądała na zbyt przekonaną, obejmując kolana ramionami.
- O czym?
- Właściwie to nie wiem - odparłam. - Chyba biegłam i gdzieś niedaleko był pożar.
Jenna nawinęła na palec różowy kosmyk włosów.
- To jeszcze nie najgorzej.
- No tak, ale cały klimat... - Zadrżałam na wspomnienie o strasznym poczuciu straty. - Jasne,
że się bałam, ale było mi też smutno. Gorzej. Byłam przygnębiona. - Wzdychając, ułożyłam
głowę z powrotem na oparciu łóżka. - Czułam coś takiego jak przy wyjeździe z Hekate.
Przemożną pewność, że nigdy już tam nie wrócimy. A w każdym razie na pewno nie wszyscy
troje.
32
Uwielbiam Jennę między innymi za to, że prawie nigdy nie ulega emocjom. Może wampiry
tak mają, a może była taka już przed przeobrażeniem. W każdym razie nie naskoczyła na
mnie, że nagle straciłam zmysły. W milczącej zadumie ssała chwilę kciuk i wreszcie zapytała:
- Czy demony posiadają moc jasnowidzenia?
- Cholera, skąd mogę wiedzieć? Jedynym demonem, z jakim miałam do czynienia, była Alice,
która na tle innych czarownic wyróżniała się tylko wysysaniem krwi z ludzi, a to przecież nic
specjalnego, prawda? Bez obrazy.
- Spoko. Więc może spytaj tatę. W końcu przywiózł cię tutaj, żebyś się nauczyła, co znaczy
być demonem, no nie?
Odbąknęłam coś bez przekonania i Jenna rozsądnie zmieniła temat.
- Okej, czyli śnił ci się ogień i doznałaś niejasnego przeczucia, że wszyscy zginiemy w
Anglii.
- Czuję się dużo lepiej. Dzięki. Zignorowała to.
- Może to nic nie znaczy. Czasami sen to tylko sen, nic więcej.
- Jasne - przytaknęłam. - Na pewno masz rację.
- Poza tym skoro ostatnio nie przeżyłaś niczego dziwnego, to czemu... - Przerwała, widząc
moją minę. - Aha, więc jednak coś się wydarzyło.
W tym momencie zapragnęłam schować się w pościeli razem z głową. Mimo wszystko
opowiedziałam Jennie
O spotkaniu z Elodie. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi była to jedyna rzecz, którą
mogłam ją zaskoczyć:
- Patrzyła na ciebie? Tak prosto w twarz?
Kiedy przytaknęłam, Jenna westchnęła przeciągle, mierzwiąc loki.
- Co na to pani Casnoff?
- Yyy... - zaczęłam się nerwowo wiercić - właściwie to jeszcze jej nie powiedziałam.
- Co? Soph, musisz! To może być bardzo ważne, wiesz, Alice i w ogóle... Posłuchaj, wiem, że
tak długie życie w normalnej rzeczywistości sprawiło, że boisz się ufać ludziom, ale przed
panią Casnoff nie powinnaś kryć się z niczym. I przede mną też nie.
Kolejny raz to znajome ukłucie: wyrzuty sumienia. Mimo że dotąd nigdy nie rozmawiałam o
tym z Jenną tak na poważnie, było oczywiste dla nas obu, że gdybym w stosownej chwili
powiedziała komuś o spotkaniu z Alice, to moja przyjaciółka uniknęłaby oskarżeń o ataki na
Chaston i Annę. I oczywiście Elodie żyłaby nadal.
- Jutro do niej napiszę. Bez sensu! Przecież mogę zadzwonić. Lara dała mi komórkę.
33
Jenna ożywiła się.
- Coś ty? Jaką? Da się ściągać muzykę i... - Przerwała, otrząsając się nagle. - Nie. Nie próbuj
mnie zbywać lśniącymi seksownymi gadżetami, Sophie Mercer. Obiecaj! - ścisnęła moje
ramię.
Podniosłam dłoń, wykonując gest w stylu przyrzeczenia skautki. Albo rodem ze Star Treka.
- Uroczyście przysięgam powiadomić panią Casnoff, że przyglądał mi się duch Elodie. A jeśli
jej o tym nie powiem, kupię Jennie kucyka. Wa m p i r z e g o.
Jenna starała się zachować powagę, ale kto by się oparł wizji kuca z wampirzymi kłami.
Poczułam się sto razy lepiej, gdy obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Jenna miała rację. Teraz
otaczały mnie osoby godne zaufania, przed którymi nie wypadało ukrywać, co się ze mną
dzieje. Z lekkim sercem stwierdziłam, że wprawdzie Thorne Abbey to Stacja Demonów, ale
nadeszła już pora, by odbić się od dna, wyczyścić konto, rozpocząć nowy rozdział w życiu
itepe.
Dosyć tajemnic.
- Przykro mi, że miałaś zły sen, ale to dobrze, że się obudziłaś - powiedziała Jenna, gdy się
uspokoiłyśmy. - Chciałam z tobą pogadać.
-O czym?
- W sumie... chyba o naszym przyjeździe do kwatery głównej Rady... - Lekko spoważniała,
dodając: - Widziałam, że coś cię przelękło.
- To było aż tak czytelne?
- Nie, ale jako wampirzyca wyczuwam najdrobniejsze wahnięcia emocjonalne.
Wgapiłam się w nią tak zawzięcie, że w końcu, wznosząc oczy do nieba, rozwinęła temat
maskowania uczuć:
- No dobra. Straszliwie zbladłaś, jakbyś miała zamiar rzygnąć. Myślałam, że zemdlejesz. -
Nagle wyprostowała się rozpromieniona. - O rany, szkoda, że nie zemdlałaś, bo wtedy Cal by
cię złapał, no i zaniósł na górę. - Drugą część zdania zaakcentowała cichym piskiem i jeszcze
mocniej ścisnęła moje ramię.
- Nadąsana i strachliwa byłabyś tysiąc razy fajniejsza, wiesz, Jen?
Rozchichotana zwijała się na łóżku jak czterolatka. Wybuchając śmiechem, zrzuciłam z siebie
koc.
- Okej, nie da się ukryć, że wizja Cala wnoszącego mnie po tych kosmicznych schodach jest...
całkiem przyjemna.
Jenna westchnęła radośnie.
34
- Prawda? A przecież nie lubię facetów. Prychnęłam na to i schyliłam się, aby wygrzebać
spod
łóżka tenisówki. Korciło mnie, żeby powiedzieć Jennie o zaręczynach, ale uznałam, że
jeszcze nie jestem gotowa o tym rozmawiać i najpierw muszę sama rozpracować tę kwestię.
- To nie była reakcja tylko na Radę. - Odwróciłam się do Jenny. - Widziałaś te dzieciaki z
tyłu?
- Mhm. Panna z czarnymi włosami i facet podobny do Archera.
Uniosłam głowę tak szybko, że rąbnęłam się o krawędź łóżka.
- Cooo? - zapytałam, rozcierając skórę.
- No, ten gostek przypomina Archera tak bardzo, że pomyślałam, że może dlatego cię
zemdliło.
Z powrotem siadłam na tyłku, starając się przywołać obraz faceta już bez otoczki „o rany,
jeszcze jeden demon!"
- Faktycznie - przyznałam po chwili. - Są podobni. Podobne włosy. Wzrost. Ironiczny
uśmieszek... - Czując lekki skurcz w żołądku, stwierdziłam, że Jenna bez sensu wspomniała o
Archerze. - Ale nie to mnie przeraziło. - Założyłam buty. - Tylko to, że gość jest demonem. I
ona też. Jennie opadła szczęka.
- Nie mów! A mnie się wydawało, że oprócz ciebie i twojego taty demony nie istnieją.
- Mnie też. Dlatego zrobiło mi się niedobrze.
- Jak sądzisz, co tu robią?
- Nie mam pojęcia.
Po chwili milczenia Jenna powiedziała:
- Ale jako demony na pewno są słabi. Założę się, że ty i tato jesteście w te klocki tysiąc razy
lepsi.
Uśmiechnęłam się do niej.
- A ty jesteś niesamowita, wiesz, Jen? Skąd ci się to bierze? Odpowiedziała uśmiechem.
- Wyjątkowa moc wampiryczna, jedna z wielu. - Podniosła się z łóżka. - Zbieraj się. Trochę
już powęszyłam, gdy drzemałaś. Ścięło cię na dobre trzy godziny. Ale ze strachu nie
zapuszczałam się sama zbyt daleko.
- Ty masz stracha? Obie dobrze wiemy, że po zmroku nikt ci nie podskoczy.
Jenna wzruszyła ramionami.
- Mhm, tylko że wampir też może się zgubić, jak każda inna istota. Naprawdę nie mam
ochoty błąkać się po tym upiornym gmaszysku całą wieczność.
35
- Thorne Abbey nie jest upiorne - odpowiedziałam. -Nie tak jak Hekate. Tu jest jakoś...
inaczej.
- Ten dom to kolos - rzekła Jenna, szeroko otwierając oczy. - Słyszałaś, co mówiła Lara?
Trzydzieści jeden kuchni, Soph. Samych tylko kuchni!
Na myśl o jedzeniu pociekła mi ślinka.
- Ciekawe, kto robi dziś kolację.
Wyszłyśmy na korytarz. Mimo przymocowanych do ścian kilku lamp panował w nim ponury
półmrok.
- Nie umiem sobie wyobrazić, żeby w czymś takim mieszkała tylko jedna rodzina -
szepnęłam.
- Ten dom bynajmniej nie stanowił głównego miejsca zamieszkania Thorneow - odparła
Jenna, jakby cytując przewodnik. - Mieli rezydencję w Londynie, zamek na północy Szkocji i
domek myśliwski w Yorkshire. Niestety, po drugiej wojnie światowej stracili prawie cały
majątek i w 1951 roku zostali zmuszeni do sprzedania wszelkich nieruchomości z wyjątkiem
Abbey. Budynek wciąż należy do rodziny Thorne'ów.
- Kurczę, skąd ty to wszystko wiesz? Speszyła się lekko.
- Przecież ci mówiłam. Spałaś tak długo, że z nudów musiałam się czymś zająć. Na dole jest
odjazdowa biblioteka z całą masą książek o historii domu. Działy się tu różne nie-
prawdopodobne rzeczy. Kojarzysz te posągi w holu, prawda? Zamówił je Philip Thorne w
1783 roku, kiedy jego żona popełniła samobójstwo, rzucając się ze schodów.
- Makabra - odpowiedziałam, choć przez cały czas dręczyło mnie coś innego.
Thorne. Gdzieś już słyszałam to nazwisko, na sto procent, ale gdzie? I dlaczego wydawało mi
się ono takie ważne...?
Kiedy schodziłyśmy na dół, Jenna przypomniała sobie jeszcze jedną datę z historii domu.
- No, a pod koniec lat trzydziestych Thorne Abbey było szkołą dla dziewcząt. Bomba, no nie?
- Serio?
- Mhm. Podczas nalotów dywanowych ewakuowano z Londynu bardzo dużo dzieci, całe
szkoły. Thornebwie stwierdzili, że dziewczyny są schludniejsze, no i przyjęli do Abbey
uczennice z dziewięciu żeńskich ogólniaków.
Nareszcie zaskoczyłam, skąd znam to nazwisko.
36
ROZDZIAŁ 7
Aż ukłuło mnie w żołądku.
- Rany boskie.
- Bez przesady, aż takie ciekawe to nie jest - odparła Jenna.
- Nie, nie! - Pokręciłam głową. - Chodzi mi o coś innego. Czy w książce są zdjęcia tych
dziewczyn?
- Tak, widziałam kilka.
- Okej, muszę ją obejrzeć. - Pulsowanie krwi o mało nie rozsadziło mi uszu. - Natychmiast!
Splótłszy ramiona, powędrowałyśmy jednym z wielu korytarzy odchodzących od głównego
holu.
- Zostawiłam ją na siedzisku pod oknem - poinformowała Jenna. - Na pewno tam będzie.
Minęłyśmy szereg niezliczonych, zamkniętych drzwi, potem skręciłyśmy trzy razy i wreszcie
dotarłyśmy do biblioteki. Tak jak wszystko w Thorne Abbey, była przepiękna. I olbrzymia.
W progu na pół sekundy dosłownie wryło mnie w ziemię. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu
książek w jednym miejscu. Przede mną, wzdłuż i wszerz sali, rozciągały się rzędy regałów.
Biblioteka miała dwa poziomy połączone bliźniaczymi krętymi schodami z obu stron wejścia.
Na górze dostrzegłam jeszcze więcej półek. W pomieszczeniu rozstawiono kilka niskich
kanap, a drewniana podłoga była skąpana w subtelnym zielonkawym blasku lamp od
Tiffany'ego. Do środka przez wychodzące na rzekę okazałe okna wpadały ostatnie w tym dniu
promienie słońca. Siedzisko pod oknem było puste.
- Cholera - westchnęła Jen. - Słowo daję, że zostawiłam ją tutaj dwadzieścia minut temu.
- Pamiętasz, gdzie ją znalazłaś? - zapytałam. - Może później ktoś odłożył ją na półkę.
Przygryzła wargi.
- Mhm, mniej więcej. Leżała na górze, obok takiej dziwnej szafki.
Weszłyśmy na piętro.
- Jak to dziwnej?
- Zobaczysz. Zaraz, zaraz... Byłam po przeciwnej stronie, przy obrazie z jakimś kolesiem na
rumaku...
Nic dziwnego, że Jenna straciła orientację. Na dole półki stały tylko pod ścianami, więc
poruszanie się było bardzo łatwe. A tutaj upchnięto jeszcze ze trzydzieści dodatkowych
regałów, które walcząc o miejsce, nieomal napierały na siebie, tak że musiałam się przeciskać
między nimi bokiem.
37
- Aha! - rozległ się okrzyk Jenny gdzieś po mojej lewej stronie.
Kiedy ją znalazłam, stała na palcach, przeszukując wzrokiem półkę, przy której rzeczywiście
wisiał obraz z kolesiem na koniu. Stwierdziłam, że jego wkurzona mina zupełnie nie pasuje
do stylowego płaszcza z gronostajów.
Jenna przybrała równie wściekły wyraz twarzy.
- Nie ma jej tu - powiedziała. - Może powinnyśmy jeszcze raz poszukać na dole.
Stłumiłam rozczarowanie. Nie byłam do końca pewna, dlaczego aż tak bardzo chcę zobaczyć
książkę. Ale wiedziałam już, skąd znam nazwisko Thorne i czemu nie dawało mi spokoju.
Nosiła je kobieta, której zaklęcie zmieniło Alice w demona. I która, zapewne nie celowo,
zrobiła demona też ze mnie. Nie miałam cienia wątpliwości co do tego, że Alice była w
grupie dziewcząt, które trafiły tutaj podczas nalotów dywanowych, i że wszystko zaczęło się
właśnie w Thorne Abbey. Tak czy owak, chciałam zobaczyć jakieś jej zdjęcie z tego miejsca
wykonane jeszcze przed przemianą.
- Dobra - przytaknęłam. - Poszukamy później. Nie jest to aż taka wielka sprawa.
Jenna nie była idiotką. Znała mnie dostatecznie długo, aby się zorientować, że kłamię. Puściła
to jednak mimo uszu i powiedziała:
- Spójrz tam!
Wciśnięty w kąt, tuż pod Wnerwionym Facetem na Koniu, stał czarny regalik. Sięgał mi
zaledwie do piersi. Był zakurzony i od razu spostrzegłam, dlaczego zwrócił uwagę Jenny. Na
półce leżała tylko jedna książka, ale za to pod sześcianem z grubego szkła, na którym zostały
wydrapane symbole, z jakimi się jeszcze nigdy nie zetknęłam.
- Spróbuj otworzyć - zachęciła mnie Jenna.
Nie widząc żadnego uchwytu, wsunęłam końce palców pod szkło w nadziei, że uda mi się je
podnieść. Momentalnie wyszarpnęłam dłoń spod „wieka".
- Ja cię kręcę!
- No nie? Ten sześcian chroni jakieś niezłe zaklęcie. Określenie „niezłe zaklęcie" było
stanowczo za słabe. Palce wciąż piekły mnie jak sto diabłów. Czegoś podobnego doznałam,
kiedy wodząc dłonią po piersi Archera, natrafi.
łam na parzące znamię Oka... .
- Nie wiem, o czym jest ta książka, ale ktoś bardzo się
postarał, żeby nie można było do niej zaglądać.
- Owszem.
38
Równocześnie podskoczyłyśmy, obracając się do tyłu. Przed nami stał mój tato, z lekkim
uśmieszkiem na ustach.
- Ta książka to grymuar rodu Thorneow. Księga czarów.
- Wiem, co to jest grymuar - odparłam ze złością, ale mówił dalej, jakbym się w ogóle nie
odezwała.
- Zawiera opisy najmroczniejszej magii, z jaką Prodi-gium miało kiedykolwiek do czynienia.
Rada trzyma tę księgę pod kluczem od lat.
- Czyli Thornebwie byli czarnoksiężnikami, prawda?
Tato przesunął ręką nad szklanym sześcianem. Wzdrygnęłam się za niego, ale najwyraźniej
nie poczuł nawet najsłabszej falki czarodziejskiej mocy.
- Tak - odpowiedział. - Mrocznymi, rzecz jasna. Potężnymi i nad wyraz biegłymi w sztuce
ukrywania swej prawdziwej tożsamości przed gatunkiem ludzkim.
- I to oni zmienili Alice w demona? Powiedz! Stojąca obok mnie Jen wydała cichy odgłos
zdumienia, a tato przyglądał mi się chwilę.
- Tak. Niebywałe, jak szybko i sprytnie do tego doszłaś sama - powiedział.
Był szczerze zadowolony, a ja pomimo nieznacznego przypływu szczęścia odparłam:
- Tak naprawdę Jenna pomogła mi to rozgryźć. Przeczytała o dziewczętach, które przysłali tu
z Londynu w czasie nalotów, i wtedy przypomniało mi się, jak pani Casnoff mówiła, że
kobieta, która... no, przemieniła Alice, nazywała się Thorne. Dlatego tu przyszłyśmy. Byłam
ciekawa, czy uda mi się znaleźć fotografię Alice w jednej z książek, które przeglądała Jen.
- Jeśli chcesz, to ci dam zdjęcie prababki z okresu jej pobytu w Thorne Abbey. Nie prościej
byłoby najpierw zwrócić się z tym do mnie?
Z miejsca przyszła mi do głowy sarkastyczna riposta, ale zagryzłam wargi. Miał rację.
Zgodnie z wszelką logiką powinnam była pójść z tym do niego, a nie bawić się w sekretne
poszukiwania w bibliotece. Szczęśliwie Jenna natychmiast obrzuciła wzrokiem tatę ze
słowami:
- Widzi pan, Sophie spędziła prawie całe życie, słuchając przeróżnych kłamstw z ust ludzi. W
Hekate Hall nabrała wielkiej wprawy w samodzielnym rozwiązywaniu problemów. To
przyzwyczajenie, które trudno zmienić.
Jenna - drobna blondynka niemal patologicznie zakochana w różu - mimo wszystko była
wampirzycą i gdy tylko miała na to ochotę, potrafiła wprawić w zakłopotanie każdego. W
tym momencie najchętniej wzięłabym ją w ramiona i mocno uścisnęła.
Tato ogarnął nas spojrzeniem.
39
- Pani Casnoff powiedziała mi, że stanowicie niepokonany zespół. Teraz rozumiem, co miała
na myśli. Jeżeli nie potrzebujecie z biblioteki już nic więcej, to - zwrócił się do mnie - czy
zechciałabyś towarzyszyć mi na przechadzce wokół domu?
Pomyślałam, czy tacie kiedykolwiek zdarza się nie mówić tak, jakby dopiero co zwiał z
powieści Jane Austen. Przedziwne, że moja superpragmatyczna mama zakochała się w kimś
podobnym. Nie przypuszczałam, że mogłaby dać się złapać na takie gładkie słówka. Ale z
drugiej strony w życiu nie postałoby mi w głowie, że zakocham się w ładnym chłopcu, który
potajemnie ściga Prodigium, tak że, krótko mówiąc, wszystko było względne.
- Ściemnia się - rzekłam do taty.
- Sądzę, że jeszcze długo nie zbraknie nam światła. A o tej porze dom wygląda wprost
bajecznie.
W ciągu tych kilku tygodni, odkąd poznałam ojca, nauczyłam się czytać z jego oczu, a nie z
tonu, jakim wypowiadał myśli. I w tym momencie zakomunikował mi wzrokiem, że pójdę z
nim na spacer bez względu na moje widzimisię.
- Okej - odparłam. - Czemu nie?
- Świetnie! Przez jakiś czas dasz sobie radę sama, prawda? - zapytał Jennę.
Zerknęła na mnie.
- Jasne, panie Atherton - zapewniła. - Zobaczę, co porabia Cal.
- Wyborny pomysł - odpowiedział tato, podając mi ramię. - Zatem chodźmy.
ROZDZIAŁ 8
Kierując się do frontowych drzwi, w holu minęliśmy jedną ze służących. Odkurzała stół z
marmurowym blatem, ale zamiast użyć miotełki z piór albo płynu do czyszczenia mebli po
prostu trzymała ręce nad kamienną płytą. Drobiny pyłu wzbijały się w górę jak obłoczki i
wirując, znikały. Szok, jakiego doznałam, obserwując to zjawisko, był chyba równie silny jak
emocje, które budziły pierwsze komputery i telefony komórkowe. W Hekate Hall nikt nie
posługiwał się magią tak... swobodnie. Pani Casnoff na pewno nie pozwoliłaby nam korzystać
z mocy w takim celu.
Tato i ja zaczęliśmy rozmawiać dopiero na zewnątrz.
- Posłuchaj - powiedziałam - jest mi bardzo przykro, że dotknęłam waszej zaczarowanej
półki, czy jak się to nazywa. Nie wiedziałam, że nie wolno...
40
Szliśmy żwirowym podjazdem, gdy tato nagle wciągnął głęboko powietrze.
- Ach, co za woń. Czujesz, Sophie?
- Yyy... co mam czuć?
- Lawendę. Są nią obsadzone wszystkie ogrody na terenie Thorne Abbey. Najcudowniej
pachnie właśnie o takiej
porze, gdy dzień chyli się ku końcowi.
Wciągnęłam powietrze na próbę. Nie mylił się: pachniało ładnie i wieczór był przepiękny -
ani za ciepły, ani też za chłodny, a wzdłuż zielonego trawnika cicho skradały się cienie. Z
pewnością wszystko to cieszyłoby mnie sto razy bardziej, gdybym wcześniej nie trafiła do
Zakładu dla Krnąbrnych Demonów.
Szliśmy dalej w milczeniu. Moja ręka spoczywała w zgięciu łokcia ojca, co było w równym
stopniu przyjemne i osobliwe. Po drodze przez cały czas myślałam: To mój tato. Spacerujemy
sobie, zachowując się w taki sposób, jakby przez blisko siedemnaście lat wcale nie był
Najczęściej Nieobecnym Ojcem Świata,
Poprowadził mnie przez kamienny most na szczyt niewielkiego wzgórza, gdzie
przystanęliśmy, aby popatrzeć na dom.
Miał rację. Widok był niesamowity. Wtulone w dolinę Thorne Abbey stało skąpane w
delikatnej złotej poświacie. W oddali las zdawał się otulać budynek, zapewniając mu ochronę
przed złem. Niestety, zamiast radować się pięknem krajobrazu, wciąż walczyłam z myślą, że
gdyby nie zjawiła się tutaj Alice, moje życie potoczyłoby się całkiem inaczej.
- Uwielbiam ten dom, odkąd go ujrzałem po raz pierwszy - szepnął tato.
- Szkoda tylko, że jest taki mały - odparłam. - Żeby nie mieć poczucia ciasnoty, potrzebuję co
najmniej pięciuset sypialń, wiesz?
Niezbyt wysiliłam się z tym żartem, ale, o dziwo, tato zachichotał.
- Miałem nadzieję, że ci się tutaj spodoba. Jest to, że się tak wyrażę, nasze miejsce urodzenia.
Chcesz posłuchać o jego historii?
Mimo że miałam sucho w ustach i drżały mi kolana, zdobyłam się na nonszalancję:
- Mogę.
- Rodzinę Thorne'ow tworzyli mroczni czarnoksiężnicy i wiedźmy. Przez setki lat
zachowywali swą prawdziwą tożsamość w tajemnicy przed ludźmi, równocześnie za pomocą
sił magicznych pomnażając swoje dobra i powiększając wpływy. Byli ambitni i roztropni, ale
niezbyt groźni. W każdym razie dopóki nie wybuchła wojna.
- Która?
41
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Nie uczyłyście się o wojnie w Hekate Hall? Przebiegłam pamięcią wszystkie zajęcia w
minionym
roku szkolnym, ale prawda jest taka, że większość tego czasu zajęło mi myślenie o innych
sprawach, takich jak Archer, Jenna, no i tajemnicze napaści na dziewczęta. Czy to moja wina,
że nie uważałam na lekcjach?
- Pewnie tak. Po prostu nie pamiętam.
- W 1935
roku rozpętała się wojna między UOcchio di Dio a Prodigium. Był to wyjątkowo
ponury okres w naszych dziejach. Po obu stronach barykady zginęły tysiące istnień.
Przerwał na chwilę, żeby przetrzeć okulary chusteczką do nosa.
- W owym czasie wśród żywych pozostali tylko dwaj członkowie rodu Thorne'ow: Virginia i
jej młodszy brat Henry. Najprawdopodobniej to właśnie Virginia wyszła z sugestią
wywołania demona, który pokonałby Oko. W historii Prodigium dotąd jeszcze nikt tego nie
dokonał, ale ona postanowiła podjąć próbę. Po długich latach poszukiwań w końcu udało jej
się znaleźć odpowiedni rytuał w pewnym staroświeckim grymuarze...
- Masz na myśli ten pod pokrywą ze szkła?
- Tak. Według zapisów Prodigium chciała przeprowadzić rytuał na sobie, ale przewodniczący
Rady nie zezwolił jej
na to, uznawszy, że bezpieczniej będzie posłużyć się zwykłą ludzką istotą. Na szczęście dla
Virginii w Thome Abbey
przebywały wówczas setki dziewcząt. Wzdrygnęłam się. - I wybrała Alice.,.?
- Tak jest.
- Ale czemu akurat ją? Przecież sam powiedziałeś, że mieszkało tutaj kilkaset dziewczyn.
Wylosowała jej imię z kapelusza czy coś w tym stylu?
- Wierz mi, Sophie, nie wiem. Mogę jedynie przypuszczać, że w jakiś sposób było to
związane z zajściem Alice w ciążę. Być może ona i Henry... cóż, tak czy inaczej Virginia
utrzymywała to w sekrecie, a po rytuale Alice nie była w stanie powiedzieć o tym nikomu.
Potarłam nos wierzchem dłoni i zapytałam:
- W podobnych historiach zazwyczaj występuje schowany w kufrze czarodziejski pamiętnik,
w którym znajdują się odpowiedzi na wszelkie pytania. Czy my też możemy liczyć na coś
takiego?
42
- Obawiam się, że nie. Tak czy siak, zapewne wiesz, co było dalej. Virginia dokonała rytuału,
coś jednak poszło nie tak jak powinno. Nigdy nie dowiemy się, co zaszło tej nocy, ale w
ostatecznym rozrachunku i ona, i jej brat zginęli, a Alice stała się demonem.
- Potworem - bąknęłam na myśl o srebrnych szponach wbijających się w szyję Elodie.
Usiadłam na trawie i podciągnęłam kolana pod brodę. Tato westchnął, a po dłuższej chwili
zdecydował się usiąść obok.
- Poplamisz garnitur zielskiem.
- Mam inne. Wiesz, że nie pierwszy raz użyłaś przy mnie tego słowa w odniesieniu do
demonów? Dlaczego, jeśli wolno spytać?
Uniosłam obie brwi.
- Jak to? Nie wiesz? Poważnie?
- Czy kiedy uważałaś, że jesteś tylko czarownicą, również określałaś siebie słowem
„potwór"?
- Jasne, że nie.
- A przecież czarownice, elfy, zmiennokształtni, demony... wszyscy mamy te same korzenie.
- Mianowicie?
Tato zerwał źdźbło trawy i bezwiednie zaczął je miąć w palcach.
- Wywodzimy się od aniołów.
- Zwyczajne Prodigium tak, to wiem - odpowiedziałam. - Pochodzą od aniołów, które w
batalii między Bogiem a Lucyferem nie opowiedziały się po niczyjej stronie.
Spotkaliśmy się spojrzeniami.
- Otóż demony to anioły, które poparły jedną ze stron. Jak się okazało, niewłaściwą.
- No i co z tego? Przecież sam fakt, że kiedyś były aniołami, jeszcze nie czyni z nich... z nas
bohaterów pozytywnych, prawda?
- Owszem, ale z tego powodu jesteśmy nieco bardziej skomplikowani niż potwory. Na
przykład nie byłaś specjalnie zmartwiona, dowiedziawszy się, iż jesteś mroczną czarownicą, a
pozwolę sobie przypomnieć ci, że nasze i ich moce są porównywalne. Zasadniczo rzecz
ujmując, demon to właściwie bardzo silna mroczna wiedźma.
- Albo Hogaroth Oślizły - mruknęłam pod nosem.
- Co takiego?
- Czy to znaczy, że... kiedy Virginia wezwała tego demona, aby opętał Alice, to Alice,
prawdziwa, realna Alice, jej dusza czy co tam jeszcze, umarła i tylko jakiś potwór błąkał się
w jej ciele?
43
Tato roześmiał się zaskoczony.
- Na Boga, nic podobnego. I ta myśl nurtuje cię tyle czasu?
Założyłam ramiona na piersi.
- Ciekawe, skąd miałam się dowiedzieć! Jakoś nikomu się nie spieszyło, żeby mi
odpowiedzieć na rozmaite palące, demoniczne kwestie.
Ojciec stłumił śmiech i na jego twarzy odmalowało się lekkie zawstydzenie.
- Masz słuszność. Przepraszam. Nie, kiedy przywołuje się demona, jest on wyłącznie
bezkształtną ciemną energią. Podobnie dzieje się z aniołami wygnanymi do piekła. Zostają
odarte ze wszystkiego z wyjątkiem mocy. Są bezimienne, pozbawione charakteru,
bezcielesne. Składają się jedynie z czystej, stężonej magii.'
- Kurczę!
- W istocie opętanie nie jest najtrafniejszym określeniem tego zjawiska - ciągnął tato. -
Należałoby raczej nazwać je przenicowaniem. Demon gruntownie modyfikuje daną osobę,
łącznie z jej grupą krwi i DNA. Dlatego energia może być przekazywana z pokolenia na
pokolenie. Dlatego pozostajemy przy życiu nawet mimo najdotkliwszej rany. Uzdrawiają nas
i leczą nasze moce. - Wskazał moją pokrytą bliznami rękę. - Chyba że, naturalnie, ktoś użyje
przeciw nam diablego szkła. Ale pomimo wszystko człowiek, którego poddano rytuałowi
opętania, w zasadzie zachowuje swoją osobowość sprzed przemiany.
- Tylko że po niej w jego żyłach płynie najciemniejsza i najpotężniejsza magia świata -
dodałam.
- W rzeczy samej. - Tato uśmiechnął się z dumą, a ja nagle przypomniałam sobie Alice na
polanie, krzyczącą: „Udało ci się!", zanim obcięłam jej głowę.
Ze ściśniętym gardłem zapytałam:
- Więc skoro Alice pozostała Alice, to dlaczego miała pazury i zaczęła żywić się krwią?
Tato wzruszył ramionami i uniósł prawą rękę. W miejscu jego wypielęgnowanych paznokci
błyskawicznie pojawiły się długie srebrne szpony - i równie szybko zniknęły.
- Każdy czarnoksiężnik i czarownica posiada tę umiejętność. Sama spróbuj.
Spojrzałam na swoje poobgryzane paznokcie, upstrzone resztkami lakieru „mrożona
truskawka", którym pomalowała je Jenna, próbując nadać im zadbany wygląd.
- Nie, dzięki.
- Jeśli chodzi o... drugą kwestię: krwawa magia to praktyka niezwykle silna, stosowana przez
czarnoksiężników i wiedźmy od zamierzchłych czasów. Oczywiście korzysta z niej też twoja
44
przyjaciółka Jenna. W istocie tak właśnie powstały wampiry. Przed tysiącem lat grupa
czarownic przeprowadzała bardzo skomplikowaną krwawą ceremonię i...
- Alice zabijała ludzi - przerwałam mu i przy ostatnim słowie głos mi się załamał.
- Tak jest - potwierdził ze spokojem tato. - Tak wielka ilość mrocznej magii może
doprowadzić człowieka do szaleństwa. Jak stało się w przypadku Alice. Nie wolno nam
jednak zakładać, że zdarzy się to też tobie.
Popatrzył na mnie znacząco.
- Sophie, rozumiem, dlaczego żywisz niechęć wobec swojego rodowodu, ale nie powinnaś
postrzegać demonów jako monstra. - Opiekuńczym gestem ujął mnie za rękę. - Koniecznie
musisz przestać myśleć o sobie jako o potworze.
Starając się opanować drżenie głosu, odparłam:
- Posłuchaj, wiem, że usilnie lansujesz hasło „Demony górą!", ale ja widziałam na własne
oczy, jak z ręki demona ginie moja koleżanka. A pani Casnoff zdradziła mi, że twoja matka
zdemoniała i uśmierciła twojego ojca. Więc nie spodziewaj się, że uwierzę, że bycie
demonem to sama słodycz.
- Masz rację - odpowiedział tato. - Jeżeli jednak zechcesz mnie wysłuchać i dowiedzieć się
więcej na ten temat, z pewnością uświadomisz sobie, że poddanie się rytuałowi Redukcji nie
stanowi dla ciebie jedynego wyjścia. Istnieje też możliwość... dostrojenia twoich mocy.
Ograniczenia ewentualności, że wyrządzisz komuś krzywdę.
- Ograniczenia? - powtórzyłam. - Ale nie zlikwidowania, prawda?
Tato pokręcił głową.
- Tłumaczę ci to wszystko w niewłaściwy sposób - rzekł zdeprymowany. - Chciałbym po
prostu, by dotarło do ciebie... Sophie, czy choć raz pomyślałaś, co czeka cię po rytuale? Rzecz
jasna, pod warunkiem że go przeżyjesz?
Pomyślałam. Pewnie zabrzmi to głupio, ale pierwsza myśl, która mi się nasunęła, była taka,
że pokryta łącznie z twarzą fioletowymi zakrętasami upodobnię się do Vandy. Tłumaczenie
się z takich znamion przed normalnymi ludźmi nie byłoby łatwe, stwierdziłam jednak, że w
razie czego mogę zrzucić je na karb „szalonych ferii wiosennych".
Chwilę milczałam, więc tato podjął wątek:
- Nie jestem przekonany, czy rozumiesz, na czym tak naprawdę polega ten rytuał. Wprawdzie
na zawsze uniemożliwi ci on uprawianie czarów, ale równocześnie pozbawi cię pewnej
istotnej cząstki twojego jestestwa. Usuwanie mocy oddziałuje na system krwionośny.
Przenika krew i wydziera ci cechy osobnicze, które stanowią o twojej indywidualności tak jak
45
kolor oczu. Jest ci pisane być demonem, Sophie, zatem twoje ciało i dusza będą walczyć o to,
abyś nim pozostała. Być może do śmierci.
Na taką przemowę nie da się już nic odpowiedzieć. Bez słowa gapiłam się więc na niego, aż
w końcu z westchnieniem przerwał ciszę:
- Jesteś zmęczona, a poza tym nasłuchałaś się trochę za dużo jak na jeden wieczór.
Rozumiem, że przytłoczył cię ten nadmiar informacji.
- To nie tak - szepnęłam, ale niewzruszony mówił dalej. Stwierdziłam, że pewno nieraz będę
musiała cierpliwie przeczekiwać takie drętwe mowy, bo, jak się okazało, tato wprost
uwielbiał ględzić.
- Ufam, że kiedy się porządnie wyśpisz, będziesz bardziej otwarta na to, co mam ci do
zakomunikowania. - Zerknął na zegarek. - A teraz wybacz, ale kwadrans temu byłem
umówiony z Larą. Mam nadzieję, że trafisz do domu sama.
- Stoi przede mną, tak że spoko - odbąknęłam, ale tato już skierował się w dół zbocza.
Długo siedziałam w gęstniejącym mroku zapatrzona w Thorne Abbey, starając się przyswoić
każde słowo taty. Po jakichś dziesięciu minutach uprzytomniłam sobie, że nie zdążyłam
zagadnąć go o dzieciaki demony i powód ich obecności w tym miejscu. Ani o to, skąd się w
ogóle wzięły. Wreszcie podniosłam się z ziemi, otrzepałam dżinsy i ruszyłam w stronę domu.
Po drodze rozmyślałam o rozmowie z tatą. Moce miałam zaledwie od kilku lat, ale już
stanowiły cząstkę mnie. Po raz pierwszy przyznałam się przed sobą, że perspektywa bycia
odartą z nich, a nawet - przy okazji - wyzionięcia ducha napawa mnie nieopisanym
przerażeniem. Ale też z drugiej strony nie mogłam iść dalej przez życie jak tykająca bomba
zegarowa mimo tego całego „dostrajania", o którym mówił tato. Niepozbawiona mocy
mogłam eksplodować w każdej chwili... Raptem całe moje istnienie stało się niezwykle
skomplikowaną łamigłówką.
A nigdy nie byłam mistrzynią w rozwiązywaniu takich zagadek.
Wróciwszy do Thorne Abbey, stwierdziłam, że tato ulotnił się gdzieś, i ciężkim krokiem
powlokłam się do pokoju. Wcześniej umierałam z głodu, ale pogawędka z ojcem odebrała mi
apetyt. Mimo dłuższej drzemki marzyłam teraz tylko o tym, by wziąć gorącą kąpiel i
wskoczyć do łóżka.
Okazało się, że jest już pościelone. Ciekawe, czy załatwiła to służba, czy też jakieś zaklęcie
czystości, pomyślałam. Spostrzegłam oparte o poduszkę zdjęcie w ramkach. Kiedy się po nie
schylałam, przez głowę przemknęło mi, że pewnie położył je tam tato. Trochę mi się trzęsły
ręce. Była to czarno-biała fotografia przedstawiająca chyba pięćdziesiąt dziewczyn we
46
frontowym ogrodzie Thorne Abbey. Połowa grupy stała, a reszta siedziała w kucki na
trawniku, ze spódnicami skromnie naciągniętymi za kolana. Wśród siedzących natychmiast
rozpoznałam Alice.
Długo przyglądałam się jej twarzy. Dziwna rzecz, ale łatwiej było mi myśleć o Alice jako o
opętanej, bezdusznej istocie, która potraktowała ciało mojej prababki jak narzędzie. Myśl o
tym, że jej dusza dopiero się ulatniała, kiedy podcinałam gardło demona odłamkiem diablego
szkła, okazała się dużo trudniejsza do zniesienia.
Z uwagą przypatrywałam się minie Alice. Czym była pochłonięta tego dnia? Czy też uważała,
że Thorne Abbey jest przytłaczające?
W każdym razie przed ponad sześćdziesięciu laty stała w tym pokoju jak ja teraz. Ta wizja
przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Zapragnęłam spytać prababkę, czy przeczuwała straszną
rzecz, która miała ją spotkać; czy kiedy błąkała się po korytarzach tego domu, tak samo
mdliło ją ze zgrozy.
Alice, utrwalona na fotografii, uśmiechnięta i ludzka, nie mogła jednak udzielić mi żadnej
odpowiedzi i absolutnie nic w jej twarzy nie wskazywało, by miała choćby cień podejrzenia
na temat swoich dalszych losów. Ani moich.
ROZDZIAŁ 9
Rankiem następnego dnia też nigdzie nie natknęłam się na tatę. Obudziłam się wcześnie i
wzięłam długi prysznic. Możecie mi wierzyć, że po dziewięciu miesiącach kąpieli w łazience,
z której korzystają też rozmaitego gatunku istoty nadprzyrodzone, dostając prysznic
wyłącznie do własnego użytku, człowiek wpada w istny szał radości. Minionego wieczoru
ktoś rozpakował wszystkie moje torby i ciuchy leżały starannie poskładane w malowanej
szafie. Na myśl o tym, jak pięknie ubrani byli wczoraj mieszkańcy Thorne Abbey, przez
chwilę zastanawiałam się, czy by nie wyciągnąć jedynej sukienki, którą tu przywiozłam.
Ostatecznie jednak zdecydowałam się na kolejną parę dżinsów i żurawinowy T-shirt, chociaż
zamiast podniszczonych tenisówek założyłam prześliczne sandały.
Po drodze na dół zatrzymałam się przed pokojem Jenny, ale jej tam nie było. Już-już miałam
zapukać do Cala, kiedy uprzytomniłam sobie, że pora jest dość wczesna, więc na pewno
jeszcze śpi. Na ułamek sekundy pojawił mi się w głowie obraz uchylającego drzwi zaspanego,
gołego do pasa chłopaka i dostałam wypieków, ciemnoróżowych jak mój T-shirt.
47
Wciąż jeszcze podniecona w holu głównym nieomal zderzyłam się z Larą Casnoff. Tak jak
poprzednio była cała w czerni, a w rękach trzymała stos papierów, komórkę i kubek parującej
kawy, od której aromatu dostałam ślinotoku.
- O, Sophie, już wstałaś. - Lara powitała mnie promiennym uśmiechem. - Proszę. - Podała mi
kawę. - Właśnie ci ją niosłam.
- Super, to przemiłe - odpowiedziałam, dodając w myślach Larę do Listy Osób, Które Są
Niesamowite.
W Hex Hall każdego ranka praktycznie wyrywali nas z łóżek alarmem, który był czymś
pomiędzy wyciem syreny okrętowej a ujadaniem piekielnych ogarów. Podawana na dzień
dobry kawa podobała mi się tysiąc razy bardziej.
- A, zanim zapomnę: tato prosił, abym ci przekazała, że został gdzieś wezwany w interesach,
ale powinien wrócić dziś wieczorem.
- Mhm... okej, dzięki.
- Żałował, że w tym pierwszym dniu nie może być przy tobie - dodała Lara, lekko marszcząc
brwi.
Nie zdołałam powstrzymać ironicznego śmiechu.
- Tato opuścił tyle moich pierwszych dni, że właściwie już do tego przywykłam.
Sądziłam, że kobieta z miejsca zacznie go bronić, więc nim zdążyła otworzyć usta,
zapytałam:
- Czy w którejś z dziewięciu tysięcy kuchni znajdzie się dla mnie trochę płatków
śniadaniowych? Wczoraj nie udało mi się załapać na kolację.
Lara natychmiast przybrała oficjalny ton:
- Ależ oczywiście. Śniadania podajemy w jadalni wschodniego skrzydła.
Wytłumaczyła mi, że muszę trzy razy skręcić w prawo, potem znów przejść po schodach i
minąć, jak się wyraziła, „oranżerię". Kiedy spojrzałam na nią tępym wzrokiem, machnęła
ręką i powiedziała:
- Zaprowadzę cię tam, chodźmy.
- Dzięki - odparłam, podążając za nią. - Może do końca lata jako tako nauczę się poruszać po
tym domu.
Lara parsknęła śmiechem.
- Przyjeżdżam do Thorne Abbey od kilkudziesięciu lat i nadal mylą mi się kierunki.
- O kurczę - westchnęłam, gdy szłyśmy przez długi korytarz z obu stron obwieszony
malowidłami.
48
Na każde spoglądałam po dwa razy. Były to portrety wilkołaków w osiemnastowiecznych
strojach, ze sterczącą spod pump srebrzystą sierścią, a jeden obraz przedstawiał rodzinę
czarownic (chyba z siedemnastego stulecia, jak domyśliłam się po niezliczonych
koronkowych kryzach, które wszystkie miały wokół szyi) kwitujących pod drzewem w
magicznej poświacie srebrnych ogników.
Nagle dotarły do mnie słowa Lary.
- Kilkadziesiąt lat? Czyli że znacie się z tatą od dzieciństwa?
Przytaknęła.
- Tak, tak. Twoja babka ofiarowała Radzie Thorne Abbey... przed śmiercią. Anastasia i ja
często spędzałyśmy tutaj lato z ojcem. - Przerwała, a na jej ustach zaigrał cień uśmiechu. -
Coś nas łączy, Sophie. Mój ojciec także był przewodniczącym Rady.
- Zaraz, zaraz, kto taki?
- Alexei Casnoff. Nie słyszałaś o nim? Pokręciłam tylko głową, więc Lara ciągnęła dalej:
- Casnoffowie kierowali Radą przez prawie dwieście lat. Jednak mój ojciec bardzo wcześnie
podjął decyzję o przekazaniu tytułu twojemu tacie ze względu na jego moce.
Zakonotowałam to dokładnie.
- Ale tytuł jest dziedziczony. Więc gdyby twój ojciec tego
nie zrobił, ty zostałabyś głową Rady?
Wytwornie wzruszyła ramionami, jak gdyby był to najbardziej błahy temat, jaki tylko można
sobie wyobrazić.
- Nie ja, tylko Anastasia. Jako starsza. Ale obie przystałyśmy na postanowienie taty, a zresztą
moja siostra i tak stwierdziła, że w Hekate Hall sprawdzi się o wiele lepiej niż tu. - Lara
uśmiechnęła się i leciutko uszczypnęła mnie w ramię. - Nie żałujemy James okazał się
znakomitym szefem i jestem przekonana, że będziesz sobie radzić równie dobrze.
Chciałam odpowiedzieć na jej uśmiech, ale zdaje się, że wyszedł z tego raczej krzywy
grymas.
- Więc... skoro ty i pani Casnoff jesteście siostrami i twój tato też jest z Casnoffów, to
dlaczego mówi się o niej „pani"? i zapytałam. - Brzmi to tak, jakby weszła do rodziny.
- Anastasia była zamężna - wyjaśniła Lara, wskazując mi następny korytarz. - Ale my zawsze
zachowujemy rodowe nazwisko. Przybrał je nawet jej mąż.
Liczyłam, że dowiem się na ten temat czegoś więcej, ale już po chwili dotarłyśmy do jadalni.
Pierwsza weszła Lara, a ja za nią.
49
Pomyślałam, czy w całym Thorne Abbey znalazłby się chociaż jeden pokój, w którym nie
stanęłabym z ustami rozdziawionymi z wrażenia. Jadalnia we wschodnim skrzydle była ze
trzy razy większa od jadalni w Hekate Hall. Jak w przypadku co drugiego pomieszczenia,
które dotąd zobaczyłam w Thorne, i tu każdy, nawet najmniejszy skrawek ściany pokrywały
malowidła i złocenia. Nawet krzesła miały obicia ze złotego brokatu.
W sali dominował długi stół, przy którym spokojnie można by posadzić kilka armii wojska.
Domyśliłam się więc, że mieszkańcy Thorne tu właśnie spożywają swe posiłki. Ale teraz w
jadalni zastałyśmy tylko Cala. Spojrzał na nas, gdy weszłyśmy, i lekko skinął głową.
- Dzień dobry.
Lara uraczyła go olśniewającym uśmiechem. - Pan Callahan! Tak się cieszę, że pana widzę!
Jak się panu podoba w Thorne Abbey?
Cal upił długi łyk soku pomarańczowego i odpowiedział: - Rewelacja.
Entuzjazmu było w tym tyle, co kot napłakał, ale Lara albo tego nie wyczuła, albo zupełnie jej
to nie obeszło, bo odparła z dzikim wigorem:
- Zapewne oboje jesteście spragnieni swojego towarzystwa.
Popatrzyliśmy na nią równocześnie. Chciałam sprawić siłą woli, żeby się już nie odzywała,
ale najwyraźniej ta moc wypadła z mojego repertuaru.
- Nic nie raduje mnie bardziej od widoku dobranej i kochającej się pary. - Lara uśmiechnęła
się do nas porozumiewawczo.
Całe skrępowanie między mną a Calem, które wczoraj znikło bez śladu, wleciało do jadalni z
niemal słyszalnym świstem.
Odważyłam się szybko zerknąć w stronę Cala, ale on jak zwykle odgrywał Prawdziwego
Stoika. Nawet nie mrugnął okiem. Ale... zauważyłam, że jego dłoń zaciska się wokół
szklanki.
- Cal i ja nie jesteśmy... My nie... Nie ma żadnej... yyy... miłości - wydusiłam w końcu. -
Tylko się przyjaźnimy.
Lara zmarszczyła czoło, zdezorientowana.
- Mhm, to przepraszam. - Odwróciła się do Cala, unosząc brwi. - Wydawało mi się, że był to
powód, dla którego odrzuciłeś stanowisko w Radzie.
Cal pokręcił głową i chyba miał zamiar coś odpowiedzieć, ale go uprzedziłam:
- Jakie stanowisko w Radzie?
- Nieistotne - odparł.
Lara prychnęła cicho, zwracając się do mnie:
50
- Pod koniec semestru w Hekate Hall panu Callahanowi zaproponowano stanowisko
głównego ochroniarza Rady. I jeśli się nie mylę, początkowo był pan gotów je przyjąć,
prawda? - zapytała.
Pierwszy raz zobaczyłam go w stanie bliskim furii. Rzecz jasna w jego przypadku gniew
wyrażał się ledwie dostrzegalnym marsem.
- Owszem, ale... - zaczął.
- Ale wtedy dowiedziałeś się, że do Hekate Hall przyjeżdża Sophie, i postanowiłeś zostać -
dokończyła Lara, a jej wargi wykrzywił uśmiech triumfu, który widziałam ze sto razy w
wykonaniu pani Casnoff. Zamarłam w bezruchu, gdy odwracając się do mnie, dorzuciła: -
Pan Callahan zrezygnował z szansy podróżowania z Radą po świecie dla lichej posadki
nadzorcy wyspy Graymalkin. Dla ciebie.
ROZDZIAŁ 10
Potem właściwie już przestałam słuchać Lary. Wspomniała jeszcze o jakimś spotkaniu i że
jest spóźniona, i nagle odeszła, zostawiając nas samych.
Cal znów zajął się swoim talerzem, więc poszłam na drugi koniec jadalni, do bufetu. Stały
tam dziesiątki srebrnych tac z parującymi jajkami na twardo, podsmażanymi kartoflami,
boczkiem i niezliczoną ilością innych potraw, których nie umiałabym nazwać. Serce
podskakiwało mi nerwowo w piersi, ale napełniając talerz, starałam się nie okazywać
niepokoju.
Nagle stwierdziłam, że nie mam pojęcia, gdzie usiąść. Przy stole bez trudu pomieściłaby się
co najmniej setka ludzi, no a z wiadomych przyczyn nie chciałam zajmować miejsca obok
Cala. Ale też wyglądałoby trochę dziwnie, gdybym wybrała któreś z krzeseł na krańcu sali.
Ostatecznie usiadłam naprzeciw niego i przez chwilę oboje milczeliśmy, przeżuwając
śniadanie. Odgłosy widelców niosły się echem wśród ścian kolosalnej jadalni.
Cal przesunął się na krześle, więc pomyślałam, że zaraz
odejdzie bez słowa. Ale szepnął:
- Zostałem nie tylko przez ciebie. Spuściłam oczy.
- Aha. Już ci wierzę. Akurat.
Trącił mnie nogą pod stołem i wreszcie spojrzałam mu w twarz. Pochylał się ku mnie
przejęty.
51
- Naprawdę. Lubię Graymalkin. Lubię bliskość oceanu i pracę na powietrzu. Posada w Radzie
oznaczałaby... - Westchnął, wznosząc oczy do sufitu. - Gabinety, biura, samoloty. I noszenie
krawatu. To nie dla mnie.
- Cal, wyluzuj - rzekłam stanowczo, chociaż paliły mnie policzki. - Wcale nie myślałam, że
tkwisz w Hex Hall tra-wiony miłością do mnie. Ale tak mówię wszystkim dziewczynom w
szkole - dodałam, dźgając widelcem jajecznicę. -Bo uwodzicielka po prostu fajnie pasuje do
mojej reputacji mściwej wiedźmy.
Zrobił taką minę, jakby chciał zaprzeczyć, więc czym prędzej, niestety z pełną buzią,
zapytałam:
- A tak w ogóle to co sądzisz o Thorne Abbey? Zaskoczony raptowną zmianą tematu
odpowiedział krótko:
- To miejsce mnie przeraża.
- Mnie też. Dziwne, wziąwszy pod uwagę, że Hex Hall wygląda milion razy straszniej.
- Mhm, ale mimo wszystko to dom - odparł, wzrusza-jąc ramionami.
- Może dla ciebie. Naprawdę nie ruszałeś się stamtąd a n i razu, odkąd skończyłeś trzynaście
lat?
- Nigdy. Nie wybrałem się nawet na stały ląd.
Kręcąc głową, odłamałam kawałek grzanki i grubo posmarowałam go marmoladą z
pomarańczy.
- To jakieś chore. Dlaczego?
Odłożył widelec i wbił wzrok w punkt gdzieś nad moim barkiem.
- Nie mam pojęcia. Odkąd po raz pierwszy postawiłem stopę na tej wyspie, nigdy nie naszła
mnie ochota, żeby ją opuścić. Jak już powiedziałem: to dom. Chyba zdarzyło ci się czuć coś
podobnego...?
Przywołałam w pamięci wszystkie domy, w których przez lata mieszkałyśmy z mamą.
Niektóre były całkiem ładne, ale jakoś żaden nie dał mi poczucia stałości. Zawsze starałam
się nie przywiązywać zbytnio do danego miejsca. Pojęcie „dom" kojarzyło mi się tylko z
mamą i stosem walizek.
- Nie. To jeden ze skutków ubocznych wędrownego trybu życia. Nigdy nie tęskni się za
domem.
Cal przyglądał mi się badawczo, bez słowa, jak to on.
- A jak ci poszła rozmowa z tatą wczoraj? Westchnęłam.
52
- Nieciekawie. Wygląda na to, że bycie demonem powinno przerażać mnie sto razy bardziej.
A on naturalnie jest przeciwny poddaniu mnie Redukcji.
- Hmm. - Odpowiedź była wyjątkowo zwięzła, ale Cal potrafił nadać jednej sylabie
nieskończenie wiele znaczeń.
- Rozumiem. Dołączasz do tabunów ludzi, którzy uważają, że nie ma sensu, abym przez to
przechodziła.
Zdumiona zobaczyłam, jak na twarzy Cala znów odmalowuje się znany mi już wyraz gniewu.
- Mówisz to tak, jakby wszyscy stanęli w kontrze tylko po to, by ci zrobić na złość. Ale pani
Casnoff, twoi rodzice, ja... Czy to aż takie dziwne, że nie chcemy twojej śmierci?
Coś zawirowało w powietrzu i nagle poczułam, że stoję na niepewnym gruncie.
- A czy ciebie dziwi, że nie chcę być demonem? Cal, Alice zabijała ludzi. Tak samo jej córka
Lucy. Uśmierciła własnego męża.
Nie zareagował na to, więc, nawet jak na mnie stanowczo zbyt jadowicie, dodałam:
- Na pewno o tym nie wiedziałeś, zgadzając się na nasze „zaręczyny", prawda? Widocznie w
mojej rodzinie wykańczanie mężów jest cechą dziedziczną.
Znowu brak reakcji i wzbierające w moim brzuchu poczucie winy.
- I oczywiście nie wiedziałeś, że na małżonkę przeznaczyli ci demona - dorzuciłam już
spokojniej.
Niewiele osób wiedziało, kim naprawdę jest mój ojciec. Zawsze uważałam, że Cal dowiedział
się prawdy o nim tego samego wieczoru co ja. O mało nie spadłam z krzesła, kiedy podniósł
głowę, ze słowami:
- Wiedziałem.
-Co?
- Wiedziałem, kim jesteś, Sophie. Twój ojciec zakomunikował mi to przed zaręczynami.
Opowiedział mi też o twojej babce i o tym, co spotkało dziadka.
Potrząsnęłam głową.
- Więc dlaczego?
Po chwili namysłu Cal odparł:
- Po pierwsze dlatego, że lubię twojego tatę. Robi dla Prodigium masę dobrych rzeczy. Tak
że... - Urwał, wzdychając przeciągle. - Uznałem to za wielki zaszczyt, no, rozumiesz. Że prosi
mnie na zięcia sam przewodniczący Rady. Poza tym... twój tato, yyy... dużo mi o tobie
opowiadał.
- Co takiego? - spytałam głosem na granicy słyszalności.
53
- Że jesteś inteligentna i silna. Że masz poczucie humoru. Że mimo pewnych problemów z
używaniem mocy, zawsze starasz się z nich korzystać, by pomagać ludziom. - Wzruszył
ramionami. - Stwierdziłem, że pasujemy do siebie.
Olbrzymia jadalnia raptem jakby się skurczyła do rozmiarów pokoju mieszczącego tylko stół
oraz mnie i Cala.
- Posłuchaj, Sophie... - zaczął.
Nim jednak zdążył dokończyć, do sali wparowała Jenna.
- Rozumiem ludzi, zapach tego boczku jest zniewalający! - ogłosiła i zamarła w bezruchu. -
Jejku! - Wraz z tym okrzykiem odpłynął z niej cały wigor. - Przepraszam! Nie chciałam
przeszkadzać... To m-m-może lepiej wyjdę? -Wskazała kciukiem drzwi. - I wrócę, yyy...
później?
Ale chwila prysła jak bańka mydlana. Cal wyprostował się na krześle, a ja odgarnęłam włosy
za uszy.
- Nie, nie, spoko, zostań - odparłam szybko, skupiając się na jedzeniu bardziej niż na
egzaminach wstępnych. - Reszta chyba jeszcze śpi.
- Wszyscy już wstali. Po prostu cicho się zachowują -odezwał się ktoś w progu.
Odwróciłam głowę i chyba tylko cud sprawił, że się nie udławiłam: w drzwiach stała
dziewczyna demon. Czarne, ostrzyżone na pazia włosy miała rozczochrane i była w prze-
ślicznej piżamie z ciemnobłękitnego jedwabiu w drobniutkie srebrne księżyce i gwiazdy.
Przyglądała mi się z nieprzeniknioną miną.
Poruszała się ze swobodnym wdziękiem, chociaż ramiona miała lekko uniesione, a głowę
przechyloną tak, że włosy zasłaniały jej profil. Wzięła grzankę i pomarańczę, po czym usiadła
obok mnie. Zmusiłam się do uśmiechu, mimo że jej moc strasznie działała mi na nerwy.
- Cześć. Jestem Sophie.
Zabrała się do obierania pomarańczy.
- Tak, wiem - odpowiedziała z wyraźnym brytyjskim akcentem jak tata. - Ty jesteś Cal, a ty
Jenna. Ja mam na imię Daisy.
Oboje odbąknęli „cześć". Jenna obrzuciła mnie spojrzeniem, bezgłośnie powtarzając:
„Daisy?". Od razu domyśliłam się, o co chodzi. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach i
przejrzystej skórze powinna zamiast Daisy nosić imię w stylu Lilith albo Lenore.
Siedzieliśmy w milczeniu, kiedy do sali weszli Kristopher, Roderick i Elizabeth. Trochę się
zdziwiłam na widok trojga członków Rady. Wydawało mi się, że tak jak Lara już pracują.
Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, Kristopher ogarnął wzrokiem towarzystwo.
54
- Świetnie, że już się zapoznałaś z Daisy - zwrócił się do mnie.
Jego jasnoniebieskie oczy dosłownie świeciły. Podobnie jak Lara był stanowczo zbyt radosny
i żwawy jak na tę wczesną porę.
- Taaa, powinnyśmy jeszcze wspólnie odśpiewać demoniczną wersję Kiedy ranne wstają
zorze - odparłam.
Mimo że niezbyt popisałam się dowcipem, członkowie Rady wpadli w taką wesołość, jakby
w życiu nie słyszeli nic zabawniejszego.
- A nie mówiliśmy, Daisy? - Wysoki elf Roderick zatrzepotał skrzydłami. - Sophie ma
wspaniałe poczucie humoru!
Nim jednak dziewczyna zdążyła zareagować, do jadalni wkroczył facet demon. Jenna nie
myliła się: odrobinę przypominał Archera. Nie był tak przystojny i kiedy zerknął w moją
stronę, spostrzegłam, że oczy ma niebieskie, a nie piwne. Ale i tak istniało między nimi
niezaprzeczalne podobieństwo.
- Dzień dobry, Nick - rzekł Kristopher, przytykając serwetkę do warg. - Ufam, że nowy pokój
spełnia twoje oczekiwania...?
Kierując się do bufetu, Nick mrugnął okiem do Daisy, która odpowiedziała na to
nieznacznym grymasem ust.
- Jak najbardziej, Kris, wielkie dzięki - odparł chłopak i zaczął nakładać sobie jedzenie na
talerz.
W przeciwieństwie do Daisy był Amerykaninem. Usiadł obok niej i wychylając się do mnie
nad stołem, oznajmił:
- Znudził mi się widok z pokoju, który zajmowałem wcześniej. Nie można w nieskończoność
patrzeć na staw, prawda? Kris uprzejmie zgodził się ulokować mnie w pokoiku wychodzącym
na ogrody. - Uśmiechnął się, rozrywając palcami mufinkę. - Jak na razie nie narzekam.
Kristopher też się uśmiechnął, tym razem jednak wymuszenie.
- Dokładamy wszelkich starań, aby zadowolić naszych gości - stwierdził.
- A ty, Daisy? - zapytała Elizabeth, leciwa wilkołaczyca, poklepując dziewczynę po ręce. -
Nadal nie masz zastrzeżeń co do swojego mieszkania, skarbie?
- Żadnych, dziękuję - odparła łagodnym tonem i dałabym się pokroić, że Elizabeth westchnęła
na to z ulgą.
- Sophie - rzekł Nick - zapewne już wiesz, że Daisy i ja jako demony jesteśmy z tobą
spokrewnieni.
55
- Taaak. - Wysiliłam się na nonszalancję. Odchrząknąwszy, zapytałam: - Urodziliście się
demonami jak ja, czy was przeobrażono?
Elizabeth odpowiedziała za nich ciepłym, sympatycznym głosem:
- Biedactwa, nie pamiętają. Kiedy trafiliśmy na ich ślad, oboje byli pod opieką psychiatrów.
Nawet nie wiedzieli, skąd pochodzą.
- Mhm, i jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni za ocalenie, Liz - powiedział Nick, cedząc
słowa.
Przyjrzałam mu się dokładniej. Miał zaczerwienione oczy, ale nie jak demon, tylko jakby był
pijany. Do jasnej ciasnej, kto zaczyna dzień od drinka? I dlaczego?
- No więc - zwrócił się do mnie - jak ci się podoba Thorne?
- Bardzo - odparłam nieprzekonująco nawet dla siebie samej.
- No cóż - prychnął Nick. - Z pewnością wygląda lepiej od tej nory, którą szumnie nazywacie
szkołą.
Słysząc to, Cal zrobił minę ponurą jak chmura gradowa, więc prędko odpowiedziałam:
- Hekate jest całkiem fajne. Po prostu... ma charakter.
- Zdaje się, że w zeszłym roku urządziło tam nalot L'Occhio di Dio, tak? - spytała Daisy,
sięgając po słoik marmolady. Wtedy też zauważyłam biegnącą na wewnętrznej stronie jej
ramienia wystrzępioną fioletową bliznę. Prawie identyczną jak moja. Przypomniało mi się,
jak tato mówił, że Daisy i Nick ledwie uszli śmierci, i odtąd starałam się kierować wzrok w
inną stronę.
- Nie, to nie był nalot. Pojawił się tam czarnoksiężnik, Archer Cross. - Po raz pierwszy od
długiego, długiego czasu wypowiedziałam głośno jego nazwisko. - Pracował na rzecz Oka.
Ale nikogo nie skrzywdził.
Zaległa głucha cisza i miałam wielką nadzieję, że będzie to już koniec dyskusji na ten temat,
gdy nagle Nick dorzucił:
- Podobno próbował wydrzeć ci serce w piwnicy... Zgromadzeni przy stole dotąd raczej nie
słuchali mnie
z uwagą, ale teraz wszyscy zastrzygli uszami.
- To nieprawda - odpowiedziałam spokojnie. Czując na sobie wzrok Cala, nie spuszczałam
oczu z Nicka. - Biliśmy się, ale nie groził mi nożem.
- Biliście się? - zapytał Roderick. - Na pięści?
- Mmm, no tak - odparłam speszona. - I chyba nawet go kopnęłam, ale...
56
- Roderick pyta, dlaczego nie posłużyłaś się mocami? -wyjaśnił Kristopher, krzyżując ręce na
stole. - Jesteś demonem. Przecież gdybyś chciała, mogłabyś go zwaporyzować.
Zaschło mi w ustach i lekko zająknęłam się, odpowiadając:
- N-n-nie wiedziałam, jak się to robi.
- Jeżeli kiedyś się nauczysz, to chyba już nie będę chciała z tobą mieszkać - wtrąciła Jenna.
Ale jeśli sądziła, że żartem zmieni temat, była w błędzie. Nick nachylił się do mnie z niemal
płonącymi oczami. - A może to wcale nie plotka...? Może nie zabiłaś go, bo jesteś w nim
zakochana?
ROZDZIAŁ 11
Waliło mi w uszach. Prędko odłożyłam widelec, aby nikt nie spostrzegł, że trzęsą mi się ręce.
Ale podchwyciłam wzrok Nicka i odparłam:
- Nie jestem. Przyjaźnimy się. Miał dziewczynę, Elodie Parris, która jak kilka innych osób
zginęła w Hekate z ręki demona.
Moje słowa zawisły w powietrzu na minutę, podczas której Nick i ja wpatrywaliśmy się w
siebie. On pierwszy stracił cierpliwość.
- Aha, okej, super - rzekł wesołym tonem. - Dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy. Chciałem się
tylko upewnić, czy twój chłopak nie wpadnie tu do nas z koleżkami. - Uśmiechnął się do
mnie w taki sposób, że ze zgrozy o mało nie spadłam z krzesła.
Roderick odchrząknął.
- Nick, nie zapominaj, proszę, o dobrych manierach -powiedział. - Sophie jest naszym
gościem.
- Daj spokój, Rod - odrzekł Nick. - Gawędzimy sobie po prostu. Poza tym oboje mamy coś
wspólnego z Okiem.
- Co mianowicie? - zapytałam.
- Och, tylko to, że mnie też chcieli zabić - odpowiedział.
Odchylił się do tyłu i podciągnął koszulę, pokazując złowieszczą fioletową bliznę, która
biegła wężowym zygzakiem od pasa do mostka.
Przy stole zapadło grobowe milczenie, a siedząca obok mnie Daisy wzdrygnęła się.
- Miałem piętnaście lat, kiedy mnie znaleźli. Mieszkałem w domu zastępczym w Georgii, nie
rozumiejąc, skąd wzięła mi się zdolność powoływania rzeczy za pomocą myśli. Nie mając
bladego pojęcia o świecie.
57
- Nick stracił pamięć o wszystkim, co przeżył do trzynastego roku życia - dorzuciła Daisy tak
cichutko, że ledwie ją dosłyszałam.
Nick przytaknął.
- Długo byłem bezdomny, ale potem zaopiekował się mną wspaniały stan Georgia. Umieścili
mnie w domu Hendricksonów - parsknął. - Co dla nich skończyło się to bardzo nieciekawie.
Oko zamordowało wszystkich czworo, próbując zgładzić mnie.
- A jak uciekłeś? - spytała Jenna.
Z napięcia jej ramion wyczytałam, że przypomina sobie własną ucieczkę przed Okiem. Nick
znów rzucił mi spojrzenie.
- Posłużyłem się mocami. Stwierdziłem, że to sensowniejsze niż próba walki na pięści, wiesz?
- Wtem jakby poraził mnie prąd, a Daisy nastroszyły się włosy. Nick mówił dalej, z
nieobecną twarzą: - Jeden z nich złapał mnie, kiedy próbowałem wydostać się przez okno.
Miał taki czarny nóż... - Porcelana na stole zaczęła grzechotać, a Kristopher i Elizabeth
wymienili zatroskane spojrzenia. - Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czym jest diable szkło -
rzekł Nick - ale przekonałem się, że rani jak jasss...
W drzwiach stanęła nagle Lara.
- Nick! - Jej głos brzmiał ciut za ostro. - Może zechcesz zaczekać z tą opowieścią do
stosowniejszej chwili. Skoro już zjedliście śniadanie, to lepiej powtórz teraz z Daisy ćwicze-
nia, których nauczył was pan Atherton.
W tej samej chwili, ot tak, moc ulotniła się, a ja wypuściłam powietrze, nie wiedząc nawet, że
je wstrzymywałam.
- Jasne, Laro - odrzekł Nick znowu z tym upiornym uśmiechem. Wstał od stołu, Daisy też. -
Aha - dodał. -Chciałem spytać, czy możemy wyjść wieczorem z Sophie i jej przyjaciółmi...
Zatkało mnie. Po tym, co właśnie zobaczyłam, do szczęścia brakowało mi jeszcze tylko
spaceru w ich towarzystwie.
- Dokąd? - zapytała Lara.
- Do wioski. W końcu przyjechała tu na lato, aby się zaznajomić z podobnymi jej istotami,
prawda?
Gdy Lara zawahała się, wytoczył najcięższe działo:
- James specjalnie mnie prosił, żebym wziął Sophie pod swoje skrzydła. - Mówiąc to, położył
mi dłoń na ramieniu.
Wszystkimi siłami powstrzymałam się, żeby jej nie strącić. Wciąż nie do końca przekonana
Lara rzekła:
58
- Porozmawiam z Jamesem po południu i zobaczę, co o tym myśli. A teraz już idźcie.
Zanim oddalili się, Nick lekko mnie uszczypnął. Cal, Jenna i ja spoglądaliśmy na siebie bez
słowa. Przynajmniej w końcu pojęłam, jak Elodie, Chaston i Anna robiły ten numer z
potrójnym spojrzeniem.
Pomału członkowie Rady i rozmaici służący opuścili wreszcie jadalnię i została w niej tylko
nasza trójka.
Pierwsza odezwała się Jenna:
- To było gorsze od najokropniejszego koszmaru.
Wzdrygnęłam się.
- Mhm. Kapitan Zmienny Nastrój przynosi hańbę demonom, co jest naprawdę wybitnym
osiągnięciem.
Ale Jenna pokręciła głową.
- To nie jego robota. To znaczy jego, ale nie tylko.
Zauważyliście, jak dziwnie członkowie Rady zwracali się do Nicka i Daisy? On zachowywał
się tak, jakby chciał nas wszystkich sprzątnąć, i nikt nie zwrócił mu uwagi. A ten cyrk ze
zmianą pokoju?
- Wygląda na to, że się go boją - podsumowałam. - Sama jestem demonem i też mam przed
nim stracha.
- Skąd oni się w ogóle wzięli? - spytał Cal, rozpierając się na krześle. - Sądziłem, że po
śmierci Alice zakazano tego rytuału.
- Jak widać, nie - odpowiedziałam. - Ale mnie intryguje nie to, skąd się wzięli, tylko poco.
Ostatnia próba przywołania demona skończyła się niezbyt pomyślnie.
Wstałam od stołu i odniosłam talerz do bufetu. Cal i Jenna zrobili to za pomocą czarów.
- Czy jeśli tato się zgodzi, wyjdziesz z nimi dzisiaj? - zapytała mnie Jen, podnosząc się z
krzesła.
- Nie bardzo mam ochotę. Ale chyba powinniśmy. Warto by się dowiedzieć czegoś więcej o
tym, co się tutaj dzieje.
Jenna trąciła mnie biodrem w biodro. A raczej chciała to zrobić. Jest taka niska, że trafiła w
udo.
- Uwielbiam twoją przebiegłość, Soph.
Cal uśmiechnął się do nas obu. W momencie spiekłam raka. Zaraz, co to ma znaczyć? -
pomyślałam.
Jenna spojrzała na mnie i na niego.
59
- A! Właśnie sobie przypomniałam, że muszę... yyy... coś jeszcze rozpakować, więc... teraz
się tym zajmę. Przyjdź po mnie później, to znów pomyszkujemy.
Oczywiście znaczyło to mniej więcej: "Przyjdź DO mnie jak skończysz gadać i I lub
obściskiwać się z Calem, to mi wszystko opowiesz" Jenna była wampirzycą, ale również
kobietą.
Gdy tylko wyszła z jadalni, Cal zerwał się z krzesła.
- Obiecałem twojemu tacie, że obejrzę jeden z ogrodów- powiedział.
Poruszył palcami, wzniecając srebrne iskierki.
- Dobra - odrzekłam z ulgą. - Odpraw te swoje roślinne zaklęcia. Możemy... pogadać czy
coś... później.
- A więc jesteśmy umówieni - odpowiedział cicho, a ja poczułam lekki dreszcz wzdłuż
kręgosłupa. Chyba się zorientował, bo dorzucił z uśmiechem: - To na razie, Sophie.
Kiedy odszedł, sala znów jakby się rozrosła, tak że musiałam oprzeć się o bufet. ^ W
uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Lary.
- Sophie? Nic ci nie jest?
- Nie, w porządku. Tylko wiesz... - Machnęłam ręką. -Próbuję się zaaklimatyzować.
- Wiem, że będziesz musiała oswoić się tu z masą rzeczy - odparła życzliwie. - Kiedy twój
ojciec...
Nie miałam ochoty słuchać o tacie, więc jej przerwałam, chociaż nie było to zbyt grzeczne:
- Dam sobie radę. Jak chodzi o poznawanie nowych miejsc, nabrałam już sporego
doświadczenia.
I pomyślałam, że radzę sobie tu o wiele lepiej niż w pierwszym dniu w Hex Hall. Nikt mnie
nie obślinił, nie zadurzyłam się w nieodpowiednim facecie i jeszcze nie narobiłam sobie
wrogów... To znaczy, był wprawdzie Nick, ale co z niego za wróg w porównaniu z Elodie...
Nagle przypomniało mi się, że obiecałam Jennie powiedzieć pani Casnoff o duchu. Nie
musiałam rozglądać się za wampirzym kucykiem: mogłam użyć komórki od Lary. Szkopuł
jednak w tym, że pani Casnoff zdemaskowałaby mnie z miejsca i w dodatku zasypała gradem
pytań. Trzeba
by było kluczyć, jąkać się, mamrotać i udawać idiotkę, na co zupełnie nie miałam nastroju.
Na szczęście przypomniałam sobie, że w pokoju leży słodki lśniący laptop.
- Lara, znasz e-maila pani Casnoff?
- Oczywiście: acasnoff - małpa - hekate - kropka - edu. Super. Czyli, że nie muszę dawać
Jennie kucyka, ale jestem jej winna dziesięć dolców.
60
Kwadrans później zasiadłam przed swoim komputerem, aby napisać e-maila do pani Casnoff.
Starałam się nadać mu ton jak najbardziej niezobowiązujący i nawet dwa razy użyłam zwrotu
„nic wielkiego". Ale długo wahałam się, czy go wysłać. Co będzie, jeśli fakt rozpoznania
mnie przez Elodie jednak okaże się „wielką sprawą"? Nabrałam wątpliwości, czy zniosę
kolejną dawkę koszmaru. Poza tym wczorajsze doznanie powróciło i biorąc głęboki wdech,
żeby je odpędzić, poczułam nikły zapach dymu...
Ale przyrzekłam Jennie.
Więc wysłałam e-maila.
ROZDZIAŁ 12
Przez resztę dnia penetrowałam z Jenną Thorne Abbey i chociaż łaziłyśmy po pokojach wiele
godzin, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Kolejne pomieszczenia były pełne
dziwacznych, zakurzonych skarbów. Na przykład w jednej z łazienek przechowywano pięć
kompletnych zbroi, a w innej znów tylko wypchane zwierzęta. Powiedziałam Jennie o e-
mailu do pani Casnoff i wręczyłam jej dziesięć dolców, co chyba ją ucieszyło.
W porze lunchu Lara przyniosła nam kanapki do oranżerii (która okazała się dużą, skąpaną w
słonecznym świetle salą z największym pianinem, jakie widziałam w życiu, oraz setkami
paproci) i zakomunikowała, że jest po rozmowie z tatą. Miał wrócić późnym wieczorem i
zgodził się na nasz wypad do wsi w towarzystwie Nicka i Daisy,
- Ale - dodała - musicie być w domu o dwunastej i pod żadnym pozorem nie wolno wam
wypuszczać się poza obręb wioski.
Tak, brzmiało to bardzo w stylu taty.
- Poza jaki „obręb"? - zapytałam Jennę. - Jesteśmy na końcu świata.
Tej nocy przekonałam się, o jakie granice mu chodziło. Umówiłyśmy się z Nickiem i Daisy
przy tylnych drzwiach punkt ósma. O siódmej czterdzieści pięć tuszowałam rzęsy w łazience,
kiedy nagle wśliznęła się do niej Jenna w stroju, do którego pasowałoby tylko i wyłącznie
określenie „Gotycka Hello Kitty".
- Nie przesadziłaś trochę jak na spacer po wsi? - spytałam, mierząc wzrokiem jej różowe
kozaczki.
Zamknęła za sobą drzwi i przysiadła na umywalce.
- Nie idziemy do wioski - odparła. - Wiem od Daisy, że zabierają nas do Londynu.
61
O mało nie wybiłam sobie oka szczoteczką do mascary.
- Londyn leży o trzy godziny drogi stąd. Ukradniemy samochód czy jak?
Jenna przecząco pokręciła głową.
- Sophie, kiedy do ciebie w końcu dotrze, że mamy magiczną moc? Nie pojedziemy autem,
tylko... tak do końca nie wiem, w jaki sposób, ale, rozumiesz... - Szeroko rozpostarła ręce. -
Czaaaaary!
- Nieźle - odmruknęłam, grzebiąc w kosmetyczce w poszukiwaniu błyszczyka. Z nerwów
zakłuło mnie w żołądku. Jeśli Daisy liczy, że wykonam jakieś niesamowite demoniczne
zaklęcie teleportujące... no, to się przeliczy. - Właściwie po co jedziemy do Londynu?
Jenna skrzywiła sie.
- Jest tam taki klub tylko dla Prodigium. Daisy twierdzi, że rewelacyjny.
Fuj. Klub tylko dla Prodigium? Wyobraziłam sobie o wiele więcej aksamitnych draperii,
suchego lodu i przestrachu, niż byłam gotowa strawić o tej porze.
- Sama nie wiem... - odrzekłam. - Według mnie to potworny dystans. Dalej niż ustawa taty
przewiduje.
- Hmmm, ale skoro chcemy dowiedzieć się o nich czegoś więcej...
- Jasne. Że też ty nigdy się nie mylisz! Ale Cal na pewno
nie da się przekonać - odparłam z nadzieja,! że to zamknie sprawę.
- Jenna jakby się speszyła.
- Cal nie jedzie.
- Co? A to niby czemu? Wzruszyła ramionami.
- Zatrzymał go nagły wypadek. Botaniczny. Jak widać, jest tu znacznie więcej chorych roślin,
niż mu się wydawało. - Hm - prychnęłam, odwracając się do lustra.
- Czyżbym za pomocą swoich megaspecjainych wampi-rzych mocy wyczuwała cień
rozczarowania, Sophio Mercer?
-Nie, tylko... wolałabym, żeby mi to sam powiedział.
- Aha. - Jej zadowolenie z siebie zabrzmiało wyjątkowo irytująco, - A tę bluzkę z dekoltem i
botki na obcasach założyłaś dla mnie, prawda?
Cisnęłam w nią puderniczką.
- Wścibskie wampiry nie cieszą się sympatią, Jenno. Kiedy w końcu zeszłyśmy na dół, Nick i
Daisy czekali na
nas przy tylnych drzwiach. Chłopak rzucił mi posępne spojrzenie, ale się nie odezwał.
62
- Zapewne już wiesz od Jenny, co zaplanowaliśmy na dzisiejszy wieczór? - cicho zapytała
mnie Daisy.
Jej szare oczy podkreślone czarną kredką połyskiwały w mroku.
- Tak - odpowiedziałam, udając podniecenie. - Już nie mogę się doczekać!
W tej chwili niczego na świecie nie pragnęłam mniej niż towarzystwa gromady Prodigium i
dwóch demonów, z których jeden był ewidentnie świrnięty.
- Wiesz, że jeśli zakapujesz nas tacie, to pewnie nas wywali - rzekł Nick, otwierając drzwi.
- Jesteście wobec mnie tak przyjaźni i serdeczni, że nawet nie chcę sobie tego wyobrażać -
odparłam wesoło.
- No właśnie. - Daisy upomniała Nicka, szarpiąc go za rękaw. - Bądź miły.
Chwilę wpatrywał się we mnie tymi przerażającymi niebieskimi oczami.
- Postaram się - burknął w końcu. Wkroczyliśmy w wilgotną noc. Żwirowa ścieżka za
drzwiami prowadziła do długiego rzędu żywopłotu, który sięgał nam do ramion, i niknęła w
ciemnościach na skraju lasu otaczającego od tyłu Thorne Abbey.
Ruszyliśmy krętą dróżką w kierunku gęstwiny. Jenna kurczowo ściskała mnie za ramię. Przed
nami w świetle księżyca rozciągały się nasze cienie.
Idąca na przodzie Daisy zapaliła papierosa, którego koniuszek żarzył się jasną czerwienią.
Nick szedł obok niej z rękoma w kieszeniach. Rozmawiali. Jego głos brzmiał cicho i szorstko.
Parę razy na sto procent usłyszałam swoje imię.
- Nie są aż tacy źli - szepnęła Jenna. - I chyba wcale im nie przeszkadza, że jestem
wampirzycą. Założę się, że w tym całym klubie „U Shelley" takich jak ja widują stale.
- „U Shelley"?
- Mhm, no wiesz: Mary Shelley. Frankenstein, potwory itepe.
- Cudownie.
Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, spostrzegłam, że żwirowa droga biegnie dalej wśród drzew,
ale jest o wiele węższa. Grzęzłam obcasami w mokrej ziemi i po kilku minutach grupa
zostawiła mnie daleko w tyle. Z dłońmi głęboko w kieszeniach, zaczęłam się zastanawiać, czy
kiedykolwiek będę zdolna przejść przez las, nie myśląc o Alice i o naszych wspólnych
lekcjach czarów.
Ścieżka urywała się przed dużym kamiennym domem. Nick zniknął mi z oczu, ale Daisy stała
w drzwiach.
- Chodźcie. - Wskazując nam drogę, zniknęła we wnętrzu, Weszłyśmy za nią. Mimo że
wieczór był ciepły, ściany z kamienia zdawały się wilgotne i ponure. W powietrzu unosił się
63
stęchły odór starości i zaniedbania. Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł i unosząc głowę,
zobaczyłam, jak przez ogromną dziurę w dachu wylatuje ciemne ptaszysko.
- Co to za miejsce? - zapytałam.
- Dawniej był tu młyn - odparła Daisy. - Przed sześćdziesięciu laty zawaliło się na niego
drzewo trafione piorunem - dodała, wskazując zrujnowany dach.
- Nie lepiej byłoby go zburzyć? - spytała Jenna. Mimo półmroku dostrzegłam niedowierzającą
minę Daisy.
- Nie - odpowiedziała. - Bo kryje się tutaj Itineris.
- Tylko nie mów, że to jakiś odrażający antyczny potwór? - zapytałam, próbując unieść brew.
Daisy wybuchnęła śmiechem. Ostrożnie przekraczając szczątki dźwigarów, poprowadziła nas
w głąb młyna.
- Skojarzenie z antykiem jest jak najbardziej trafne, tyle że itineris oznacza po łacinie podróż
albo drogę.
Potknęłam się o kupkę gruzu.
- Brzmi zarazem fajnie i przerażająco - mruknęłam, ale Daisy odeszła już za daleko, by móc
mnie usłyszeć.
Nick stał pod ścianą z drugiej strony. Była w niej szczelina wysokości mniej więcej ośmiu
stóp. Wyglądała jak wejście. W środku zobaczyłam tylko nieprzenikniony mrok.
- Ojej, mam nadzieję, że nie będziemy czołgać się przez to aż do Londynu - szepnęłam.
Wbrew moim podejrzeniom okazało się jednak, że nie jest to wejście do tunelu, lecz do
wnęki, głębokiej zaledwie na trzy stopy.
- Zdaje się, że nigdy nie podróżowałaś Itineris. - Daisy uśmiechnęła się nieśmiało.
- Chyba nawet nie wiem, jak to się poprawnie pisze.
Nick obdarzył mnie uśmiechem, o dziwo, serdecznym i bez cienia irytacji. Wlazł w szczelinę.
Nic nie błysnęło ani też nie poczułam nagłego przypływu magii... Wszedł i w sekundzie
zniknął. Przeraziłam się o wiele bardziej, niż gdybym ujrzała tam świetlną łunę albo kłęby
dymu. Następna weszła Daisy. I ona tak samo momentalnie rozpłynęła się w niebyt.
Jenna i ja utkwiłyśmy wzrok w szczelinie.
- Jeszcze możemy zawrócić - zaproponowałam słabo. -W razie czego powiemy, że ta ich
odrzutowa winda nie chciała nas zabrać i cześć.
Ale pokręciła głową.
- Aż tak źle być nie może - odparła cicho.
64
- Spróbujmy wejść razem - powiedziałam. - Na pewno się zmieścimy, a gdyby poniosło nas w
inny wymiar albo wtopiło w mur, to przynajmniej będziemy miały towarzystwo.
- Dobrze - roześmiała się Jenna. - Właźmy. I ręka w rękę podeszłyśmy do szczeliny.
ROZDZIAŁ 13
Gdy tylko stanęłyśmy we wnęce, dłoń Jenny wysunęła się z mojej. Raptem pociemniało i
krzyknęłam wniebogłosy, bo coś zaczęło mi rozsadzać skronie. Jakby migrena, tyle że ze sto
razy silniejsza niż zwykle. W półświadomym przebłysku poczułam, że raz na zawsze
powinnam przestać się dziwić paskudnie nieprzewidywalnej atrakcji pod nazwą „czary".
Tak czy siak nie byłam przygotowana ani na straszliwy ucisk w czaszce, ani na
wszechogarniającą ciemność. Nie miałam też wrażenia lotu, wbrew swoim przypuszczeniom
na temat magicznej podróży. Tylko w totalnym bezruchu napierała na mnie ciemność czarna
jak skrzydła kruka.
Nagle znalazłam się poza wnęką. Klęczałam, ciężko dysząc, i ktoś klepał mnie po plecach...
Daisy.
- Pierwsze koty za płoty - rzekła kojącym głosem.
- Tak, Daisy po pierwszej „wycieczce" zarzygała mi buty - roześmiał się Nick, na co
dziewczyna dała mu kuksańca.
- Nie trzeba było wlec mnie tak daleko, głupku! Do Hiszpanii. Idiotyzm. Za pierwszym razem
pokonuje się najwyżej sto mil, wiesz, baranie?
Słaniając się na nogach, podeszła do mnie Jenna. O wiele bledsza niż zwykle, a to o czymś
świadczy.
- Nie miałam pojęcia, że maaaaagia bywa tak potężna -próbowała zażartować, ale brakło jej
tchu i pisnęła cieniutka
Chciałam ją zapytać, czy dobrze się czuje, a gdy nic z tego nie wyszło, uniosłam wargi w
uśmiechu - i też na nic. Wreszcie wykończona osunęłam się pod najbliższą ścianą, by
zaczekać, aż ból minie.
Kiedy stopniowo przechodził, rozejrzałam się na wszystkie strony. Byliśmy w zaułku
otoczonym kilkoma nijakimi budynkami z cegły. Niskie chmury odbijały pomarańczowe
65
światło latarń. W powietrzu unosiła się dziwna woń, mieszanina zapachów: spalin, bruku i
chyba też wody... Gdy, o tyle, o ile, wróciło mi mowę, zapytałam Daisy:
- Co to właściwie jest? Portal czy coś w tym stylu? Pogrzebała w torebce i znów wyciągnęła
papierosa.
- Zasadniczo można by tak to nazwać. W przypadku portali „stacje docelowe" są ściśle
określone, a ltineris dociera... wszędzie. Po prostu tworzysz wejście i mówisz mu, dokąd
chcesz się udać. Nick wyprzedził nas właśnie po to, by je poinformować, że jedziemy do
klubu „U Shelley".
- A w jaki sposób wrócimy? - spytałam.
- Następne wejście jest przecznicę dalej - odpowiedziała Daisy, wskazując na lewo.
- Zaraz, więc możemy się tam wcisnąć i rozkazać, żeby nas zabrało, gdzie dusza zapragnie? -
zapytała Jenna.
- Jasne - odrzekł Nick, wzruszając ramionami. - Ale, jak mówi Daisy, im dalej się jedzie, tym
dotkliwiej się to potem odczuwa. Tak że mógłbym zażyczyć sobie wycieczki na przykład... na
Madagaskar, ale najprawdopodobniej by mnie to wykończyło.
Jenna wzdrygnęła się z przestrachu.
- W głowie mi się nie mieści, żebym wytrzymała choć sekundę dłużej.
- Przemieszczanie się Itineris bywa przykre zwłaszcza dla wampirów - odparł Nick.
Trzeba było jej to powiedzieć, zanim podprowadziłeś nas pod tę dziurę, palancie, pomyślałam
wkurzona.
Nagle zatęskniłam za obecnością Cala, nie tylko dlatego, że wyleczyłby mnie z bólu w parę
sekund.
- Wejście potrafi stworzyć wyłącznie obdarzony wielką mocą czarnoksiężnik - kontynuowała
Daisy, gdy ja usiłowałam nie dopuścić do eksplozji głowy. Twarz dziewczyny na moment
rozjaśnił płomyk zapalniczki. Albo, naturalnie, demon.
- A kto zrobił to w Thorne? - zapytała Jenna.
- Nie wiemy - odpowiedział Nick, odsłaniając zęby w uśmiechu. - Ale jest tak czadowe, że
najpewniej demon.
Zastanawiałam się, czy nie stworzyła go Alice, nim jednak zdążyłam spytać o coś więcej,
Daisy ucięła dyskusję:
- Okej, gawędzi się fascynująco, ale mamy tylko kilka godzin, które chciałabym spędzić „U
Shelley", a nie w tym zaułku. Chodźmy już, bardzo proszę.
66
Starałam się nie gapić na nią jak sroka w kość, ale to przeobrażenie z introwertycznej,
subtelnej panny, jaką była jeszcze rankiem, znacznie przekraczało granice mojej wyobraźni.
Wyszedłszy z bocznej uliczki, stanęliśmy przed fasadą budynku. Z zewnątrz wyglądał jak
normalny, choć nieco podejrzany nocny klub. Niewielką markizę nad wejściem zdobił
wypisany białą kursywą napis „U Shelley", a czarne drzwi były zabazgrane inicjałami i łaciną
podwórkową.
Wbrew moim oczekiwaniom nie przywitał nas groźny goryl z przerostem muskulatury. Nie
było nawet takiego fajnego otworka, do którego trzeba się zbliżyć i podać hasło. Nagle
zauważyłam, że drzwi się chwieją...
Widząc, jak się w nie wpatruję, Daisy uśmiechnęła się i powiedziała:
- Wejście jest zaczarowane. Widzi je tylko Prodigium, Dla istot ludzkich wygląda jak ściana,
o którą opiera się przeraźliwie pijany i woniejący włóczęga.
Sam miód. Ale miała rację. Mrużąc oczy, nie bez wysiłku spostrzegłam w miejscu drzwi
upiorną śpiącą postać.
Daisy postąpiła krok przede mnie i drzwi znowu były tylko drzwiami. Zapukała i otworzyły
się prawie w tej samej chwili. Zaatakowały mnie smród dymu z papierosów i niemal
ogłuszające dźwięki techno. Od wejścia sączyło się błękitne, lekko pulsujące światło.
Dotąd byłam w klubie tylko raz, w dziewiątej klasie. Mieszkałyśmy wtedy z mamą w
Chicago i właśnie przechodziłam krótki okres buntu. Polazłam do jakiejś obskurnej, ciemnej
nory z Cindy Lewis, która malowała się stanowczo za mocno i paliła goździkowe papierosy.
Z całego tego wieczoru zapamiętałam głównie muzykę, tak głośną, że prawie na sto procent
uszkodziła mi bębenki w uszach, i cuchnącego jak gorzelnia gościa, który łapał mnie za nogę
i próbował zaślinić mi twarz. W związku z powyższym kluby nie należały do moich
ulubionych miejsc rozrywki.
„U Shelley" jednak w niczym nie przypominał tamtej zakopconej spelunki.
Okej, było w nim pełno dymu i grała baaaaardzo głośna muzyka. Ale poza tym różnił się od
nory w Chicago diametralnie. Przede wszystkim wnętrze było ogromne, o wiele większe niż
się wydawało z zewnątrz. Klub miał dwa poziomy, z których dolny niemal w całości
zajmował lśniący czarny parkiet do tańca. Aż kłębiło się na nim od ciał emanujących magią
tak silną, że raz po raz przeszywały mnie dreszcze. Widziałam masę Prodigium w naszym
wieku, ale ludzi starszych od nas było tyle samo. W kącie stał brodaty facet, tak wiekowy, że
pewnie znał Mary Shelley osobiście. Zauważyłam też wiedźmę tańczącą z wilkołakiem, który
67
lekko szarpał ją szponami w talii. Nad tłumem unosiło się w powietrzu kilkoro elfów,
łopocząc skrzydłami w rytm muzyki. Ich błyszczące blade włosy odbijały kolorowe światła.
Pośrodku parkietu, w otoczeniu czarownic, pląsał gość w fioletowej aksamitnej bonżurce.
Wyglądał znajomo, a kiedy się odwrócił, uświadomiłam sobie, że to Lord Byron.
Tak, ten Lord Byron. Uczył literatury angielskiej w Hekate do czasu, gdy zaczęły się ataki.
Ponieważ był wampirem, ludzie odnosili się do niego z podejrzliwością. I nawet kiedy już
oczyszczono go z zarzutów, odmówił powrotu do Hex Hall. Wcale mu się nie dziwię.
Pomyślałam, że podejdę i się z nim przywitam, ale w tej samej chwili zauważył naszą grupkę.
Odchodząc chwiejnym krokiem, pokazał nam środkowy palec dłoni. Tak przynajmniej mi się
wydawało.
Ani Jenna, ani ja nie należałyśmy do prymusek.
Nick wskazał kiwnięciem głowy przeciwny koniec sali.
- Zajmijmy sobie coś, dobra?
Ewakuowaliśmy się z tłocznego parkietu w intymniejsze miejsce z przyćmionym
oświetleniem. Muzyka nie dudniła tam tak bardzo, więc szybko pozbyłam się wrażenia, że
mózg wycieka mi uszami. Daisy wprowadziła nas do jednego z boksów i klapnęła na obitą
aksamitem ławkę. Nick usiadł obok niej, a Jenna i ja uplasowałyśmy się po drugiej stronie
stolika.
Daisy wyjęła kolejnego papierosa, tym razem częstując towarzystwo. Nick zapalił i podał mi
paczkę, ale odmówiłam:
- Nie, dzięki. Nie palę.
- Spoko - odpowiedział.
Do stolika podeszła wysoka kobieta o kasztanowych włosach, ubrana w jasnoftoletową
sukienkę, tak krótką, jak-1 by pierwotnie miała służyć za koszulę. Dryblaska byłaby całkiem
ładna, gdy nie wyraz twarzy w stylu „przed chwilą napiłam się kwaśnego mleka".
- Znów was tu przyniosło - zwróciła się do Nicka i Daisy. Daisy wzniosła oczy do nieba, ale
Nick nawet nie drgnął. - O, Linda, cudownie. Liczyłem, że nas dziś obsłużysz.
Brakowało mi twojego promiennego uśmiechu. Linda założyła ręce na piersi
- Ugryź mnie w tyłek, dziwolągu!
Nick uśmiechnął się i przez moment przypominał Archerà tak bardzo, że musiałam zacisnąć
zęby.
68
- Dlaczego nie? - odparł, unosząc brwi Daisy dała mu kuksańca w bok. Spiorunowany
wzrokiem przez Lindę wykonał gest pojednania. - Rozejm, rozejm! - powiedział. -No dobra,
więc dla mnie i Daisy to co zwykle.
Ciekawe, co zamówił. Czarci sok? A może jakiś napój energetyzujący dla demonów?
Linda skierowała skwaszone spojrzenie na Jennę, która, co zdarza jej się rzadko, spąsowiała.
- Serwują krew z beczki, wszelkie istniejące grupy - zaproponowała Daisy.
Wolałam nie zgłębiać sensu tego zdania. Jenna uśmiechnęła się nerwowo.
- To może... yyy... kieliszek zero Rh minus - wyjąkała.
- Znakomity wybór - odrzekła Linda. - A dla ciebie?
- Mineralna - poprosiłam.
- No co ty? - Nick ułożył ramię na oparciu ławki. - Pozwól chociaż, abym ci postawił drinka. -
Znowu rzucił mi ten swój niepokojący uśmiech.
Przysunęłam się do Jenny.
- Nie piję.
Linda oddaliła się sztywnym krokiem.
- O rany! - roześmiał się Nick. - Demon abstynent! Jak dla mnie: rewelacja!
- Taaa, wypruwanie ludziom flaków też zbytnio mnie nie pociąga - zażartowałam.
W sekundzie opuściła go wesołość i nawet Daisy się zje-żyła.
- Sorry! - powiedziałam szybko. - Nie myśl... - Westchnęłam. - Ubliżanie sobie to jakby mój
drugi język. Nie bierzcie tego do siebie, okej?
Daisy najwyraźniej dała się udobruchać, ale Nick długo przyglądał mi się nieprzeniknionym
wzrokiem.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziliśmy, Sophie - oświadczył. - Tak jak ty i James.
- Zgoda, ale mogliśmy - odpowiedziałam. - Pani Cas-noff twierdzi, że demon może być
nieszkodliwy przez wiele lat, po czym nagle wychodzi z niego potwór.
Nick momentalnie spojrzał w inną stronę. - I właśnie tego się po nas spodziewają, prawda? -
mruknął.
- Co to znaczy? - zapytała Jenna, ale Daisy objęła dłońmi kolano Nicka w uspokajającym
geście.
- Nie wchodźmy w to dzisiaj - odparła. - Mamy całe lato na wprowadzenie Sophie w tajniki
demonizmu.
69
Nick znów się spiął, ale Daisy chwyciła go za podbródek i łagodnie przyciągnęła jego twarz
do swojej. Pocałował ją zaskakująco czule, aż się zarumieniłam. Dotąd nie przyszło mi do
głowy, że mogą być razem, a jeżeli nawet, to nie w taki sposób.
W końcu odsunęli się od siebie.
- Okej. - Nick oparł się o ścianę i zaczął głaskać palcami brzeg spódnicy Daisy. - Skoro nie o
demonach, to właściwie o czym tu rozmawiać? - Mimo przyjaznego tonu, wzrok wciąż miał
surowy. - Ostatecznie po to przyjechałaś, prawda, Sophie? Żeby odbyć intensywny kurs na
temat wszelkich spraw związanych z demonami, hm?
Nagle pożałowałam, że nie piję. Ciekawe, czemu wszyscy tutaj traktują mnie tak zasadniczo,
pomyślałam.
Linda pojawiła się ponownie, stawiając przed Jenną kieliszek z takim impetem, że trochę krwi
rozlało się na stole. Gdyby Nick w ostatniej chwili nie odebrał jej drinków, z pewnością
grzmotnęłaby nimi jeszcze mocniej. Kiedy ich dłonie zetknęły się, na twarzy Lindy
odmalował się niesmak. Niby powinnam była poczuć się urażona, że zachowuje się po
chamsku wobec, bądź co bądź, moich krewnych, ale z drugiej strony... Oboje mieli w sobie
coś, od czego cierpła skóra. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jaki postrach sieją wśród
zwykłych członków Prodigium.
Zwłaszcza kiedy zobaczyłam, że płyn w szklankach Nicka i Daisy jest czarny jak smoła i w
dodatku oleisty.
- Co to jest? - zapytałam, gdy Linda rzuciła mi butelkę wody (o temperaturze pokojowej) i
odeszła z obrażoną miną.
Nick spojrzał na mnie, ściągnął brwi i wzniósł szklanką jakby toast.
- A więc zaczynamy naukę, Sophio! Oto Eliksir Kasan-dry. Mikstura przyrządzana tu, „U
Shelley".
Otworzyłam swoją butelkę.
- Mikstura? „Weź oko traszki" i tak dalej? Roześmiany Nick umoczył palec w drinku i oblizał
go.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. Tylko woda z Morza Egejskiego, kilka miarek stuletniej brandy i
cała masa zaklęć. Aha, no i jeszcze odrobina elfiej krwi.
Upiłam łyk wody dla powstrzymania odruchu wymiotnego.
- Jakie ma działanie? - zapytała Jenna, obracając w dłoniach kieliszek zero Rh minus.
- Rzekomo nastraja pijącego na odbiór wizji z przyszłości - odparła Daisy, po czym wychyliła
swego drinka, tak jakby to była mineralna.
70
Mój przełyk zapłonął współczuciem, gdy Nick zrobił to samo.
Daisy odstawiła pustą szklankę. Jej oczy pojaśniały i nabrała rumieńców.
- Ale tak naprawdę powoduje, że wszystko tutaj - dotknęła skroni - zaczyna... tracić kontury.
Przyjemnie. Może byś sobie zamówiła...?
- Dziś chyba jednak zrezygnuję z mglistych kształtów.
- Twoja strata. - Wzruszając ramionami, Nick mocniej objął Daisy, która wtuliła się w niego.
- Może byśmy się trochę bliżej zapoznali? - Trącił stopą stopę Jenny. - Opowiedz, w jaki
sposób zwampirzałaś. To pewnie ciekawa historia.
Nic bardziej błędnego. Historia była smutna i Jenna opowiedziała mi ją dopiero, gdy trochę
się zżyłyśmy. Po kilku miesiącach. Przypuszczałam, że im odmówi.
Tymczasem... wciągnęła głęboko powietrze i odparła:
- Zakochałam się w wampirzycy. Uległam jej, bo dałam się nabrać na gadkę o wiecznej
miłości. Później Oko przebiło ją kołkiem, a ja... uśmierciłam kogoś z głodu. Zaopiekowała się
mną Rada i wysłała mnie do Hekate Hall.
Jej głos brzmiał jednostajnie, jak gdyby bez emocji, ale czułam, że opowiedzenie tego nawet
w tak skondensowanej formie dużo ją kosztowało.
- Kurczę - szepnęła Daisy. - Bardzo mi przykro.
Przez chwilę wydawało mi się, że kpi sobie z Jenny i odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści.
Gdy jednak przyjrzałam jej się bliżej, stwierdziłam, że jest w stu procentach szczera. I chyba
nawet zaszkliły się jej oczy.
- Tak - westchnął Nick też z prawdziwym współczuciem. - Niemiła sprawa. I
W Hex Hall o przeszłości Jenny nie wiedział nikt poza mną i prawdopodobnie panią Casnoff.
Mimo to prawie wszyscy traktowali ją jak dziwoląga i zbrodniarkę. Ale siedzące naprzeciwko
nas dwa demony patrzyły na nią z litością.
Muzyka zmieniła się. Łomot techno przeszedł w coś spokojniejszego. Co za ulga!
- A wy naprawdę nie wiecie, jak staliście się demonami? - zapytałam.
Skoro wściubili nos w prywatne sprawy Jenny, uznałam, że też mam prawo poznać ich
tajemnice.
Ale moja ciekawość wcale ich nie uraziła. Daisy oparła głowę o obojczyk Nicka.
- Naprawdę - odparła, przybierając nieobecny wyraz twarzy. - Nie pamiętamy nawet snów...
Tak jakby wszystko, co przeżyliśmy wcześniej, było wielką czarną dziurą. - Powoli poruszyła
palcami przed oczyma i w tej samej chwili Nick zacisnął dłoń na jej ramieniu.
- Wiemy tylko, że ktoś nam to zrobił - powiedział ze ściśniętą krtanią.
71
Zerknąwszy na mnie, Jenna spytała:
- Skąd to wiecie?
- Czujemy - odparła Daisy, przymykając oczy. Kiedy je otworzyła, aż zaświeciły się od
niewylanych łez. - Tak jakby nas... yyy...
- Zgwałcono - dokończył Nick.
- Właśnie. - Wolno pokiwała głową. - Tak jakby odmieniło się całe nasze wnętrze. Mózg,
dusza, krew...
Przytakiwałam jej ze zrozumieniem. Jak powiedział tato, demonizm jest zawarty w naszym
DNA, więc taka już przyszłam na świat. Przedziwnie byłoby pewnego dnia obudzić się jako
demon.
- Coś potwornego - ciągnęła Daisy stłumionym głosem. - Ta cała magia dudni w czaszce od
rana do nocy, bez przerwy.
Jej głos był zduszony, jakby starała się nie wybuchnąć płaczem. Nie miałam pojęcia, jak
zareagować. Bo chociaż bycie demonem niespecjalnie mnie cieszyło, to taka jazda nie
zdarzyła mi się nigdy. Skoro los zadawał Nickowi i Daisy tyle cierpień, nic dziwnego, że
ciągle pili.
Odchrząknąwszy, zapytałam:
- Korzystacie czasem z mocy?
Nim zdążyli odpowiedzieć, po sali rozniósł się echem przeraźliwy hałas.
- Co to? - Jenna o mało nie upuściła kieliszka z krwią.
- Może piorun? - powiedziałam, choć odgłos bardziej przypominał trzaśniecie biczem albo
pęknięcie drewna.
Muzyka umilkła nagle i z parkietu dobiegło nas chóralne wycie.
- Nie ma się czym przejmować - rzekł Nick, machając ręką. - To pewnie bijatyka
zmiennokształtnych. Jak co wieczór.
Wtem ktoś (coś?) wrzasnął i salę ogarnęły dzikie piski i gardłowe krzyki. Raz po raz rozlegał
się też ciężki tupot.
- Na moje ucho to chyba coś poważniejszego od bójki zmiennokształtnych. - Wstałam od
stolika, próbując ogarnąć wzrokiem parkiet.
Wszystko spowijały gęste kłęby dymu, ale jakoś wypatrzyłam wśród nich mgliste kształty
biegnące w stronę drzwi. W pewnej chwili ponad tłum wzleciała z furią purpurowoskrzydła
elfka. Błysk srebra. Coś owinęło się wokół jej kostki. Piszcząc z bólu, runęła na parkiet.
72
Wtedy je zobaczyłam. Zlewające się z dymem, jakby z niego stworzone, dziesiątki
mrocznych postaci. Mężczyzn? Jeden przemknął tak blisko, że udało mi się dojrzeć błękitne
światełka na sztylecie, który trzymał w ręku.
Zaschło mi w ustach, a serce spikowało gdzieś w okolice od stóp. .. , - Co to takiego? -
zapytała raczej z ciekawością niż obawą Daisy.
Z trudem wycedziłam:
- Oko.
ROZDZIAŁ 14
- Cooo? - Jenna zerwała się na równe nogi. Nick też wstał, ale wolniej, kręcąc głową:
- Niemożliwe.
Salę rozświetlił jaskrawobłękitny blask jakby pioruna, gdy wiedźma, którą wcześniej
widziałam tańczącą z wilkołakiem, zaczęła się szamotać z trzema mrocznymi postaciami.
- Boże! - Nick otworzył szeroko oczy.
Daisy upuściła papierosa na stół, gdzie zgasł w rozlanym płynie.
- Oko ma tutaj zakaz wstępu - stwierdziła stanowczo. -Poza tym nigdy dotąd nie
podejmowało prób obławy w tym
miejscu. Ani razu.
Nick zamrugał powiekami, jakby nadal nie dowierzając, co się dzieje. Na parkiecie
zapanował całkowity chaos. Przesycająca powietrze magia o niewiarygodnym natężeniu
dotkliwie raniła mi skórę, a wszelkie możliwe zaklęcia okazały się nieprzydatne. Srogich
wojowników Oka przybywało z każdą chwilą i mimo że tłum gości przewyższał ich
liczebnie, to napastnicy mieli nad nim przewagę w postaci elementu zaskoczenia. Poza tym co
drugi z klubowiczów Prodigium był już lekko podchmielony. Z przymglonym widzeniem
świata, o którym mówiła Daisy, w życiu nie pokonałoby się nawet słabych czarów.
- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytała Jenna. Dyszała ciężko, a spod górnej wargi
wystawały jej kły. - Są tu tylne drzwi albo coś takiego?
Nick w końcu odwrócił wzrok od wejścia do klubu.
- Nie ma - odpowiedział. - Ale możemy je stworzyć. -Schyliwszy się, złapał Daisy za rękę i
poderwał ją z miejsca.
73
- Czekajcie! - ryknęłam. Wszyscy troje zamarli, spoglądając na mnie. - Booo... chyba jest
sposób. - Zobaczyłam, jak nieco z prawej, kilka stóp ode mnie, próbuje wzbić się nad
kłębowisko walczących kolejny elf. Męczył się okropnie, bo uniemożliwiało mu to rozdarcie
w jednym z opalizujących skrzydeł. - Powinniśmy im pomóc.
Nick spojrzał na elfa i surowo zacisnął wargi. - I tak by się nam nie odwdzięczyli. Musimy
jak najszybciej cię stąd zabrać. Chodźmy.
- Nick - upierałam się, lecz Jenna chwyciła mnie za rękę.
- Ma rację, Sophie. No chodź. Proszę.
Po chwili wahania odwzajemniłam jej uścisk i ruszyłam za Nickiem, który ciągnąc za sobą
Daisy, skierował się na zaplecze klubu.
Ściana tam była zbudowana z grubej cegły, ale on najzwyczajniej w świecie podniósł rękę i
strzepnął palcami. Mur rozpadł się w jednym miejscu i... Chyba nigdy dotąd nie widziałam
czegoś tak pięknego jak ta dziura.
Nie tylko my jednak uciekliśmy w tym kierunku. Widząc wyrwę, zgromadzony wokół tłum
Prodigium natychmiast podjął próbę przeciśnięcia się przez nią.
Wrzaski za nami przybrały na sile, więc nawet nie musiałam się oglądać: Oko zmierzało w
naszą stronę. Klubowicze pchali się do dziury w ścianie z rosnącym impetem. Jakiś wilkołak
wściekle obnażył zęby i ugryzł czarnoksiężnika, który chciał wcisnąć się przed niego.
- Rany boskie! - jęknęła Jenna.
Jej oczy nabiegły krwią i kły miała wysunięte na full.
- Poradzimy sobie - uspokoiłam ją, święcie przekonana, że wkrótce wszyscy zakończymy
żywot przekłuci srebrnymi sztyletami L'Occhio. W ułamku sekundy przebiegło mi przez
głowę, że kto wie, może gdzieś nieopodal czai się na Prodigium uzbrojony Archer. Na samą
myśl o tym zrobiło mi się niedobrze, więc szybko się jej pozbyłam i mocniej przytuliłam
Jennę.
Uciekinierzy zawzięcie napierali na nas z każdej strony. Tak mocno, że bałam się, iż stracę
równowagę. Zamknęłam oczy, cała roztrzęsiona.
Z drogi - pomyślałam, niemal dusząc się w panicznym strachu.
I wtedy ją poczułam. Z ziemi pode mną unosiła się magia. Nawet nie podniosłam rąk.
Skupiłam całą energię na Prodigium przed sobą, równocześnie wyobrażając sobie coś w
rodzaju tarczy wokół Dai-sy, Nicka i Jenny.
Z drogi - pomyślałam raz jeszcze, teraz bardziej zdecydowanie.
74
Chciałam tylko odepchnąć ich na bok, tak jakby moje zaklęcie było kulą, a oni kręglami. Jak
zwykle jednak moja moc okazała się zbyt duża. Tłum odrzuciło od ściany i... wylądował na
podłodze. W pozycji stojącej pozostali tylko Daisy, Nick i Jenna.
- Dobra robota, Sophie. - Nick poklepał mnie po ramieniu i przestępując oszołomione
Prodigium, wbiegł wraz z Daisy do „drzwi". Jenna, która poszła w ślad za nimi, też
uśmiechnęła się do mnie.
Wyjście prowadziło do znanego nam już zaułka. Chłód na zewnątrz okazał się jeszcze gorszy
niż panująca w klubie „U Shelley" wilgoć. Temperatura powietrza była tak niska, że krople
potu na mojej skórze zaczęły zamarzać. Kiedy Daisy i Nick gnali już ulicą w stronę Itineris,
odwróciłam się, by zajrzeć jeszcze do klubu. Jenna zatrzymała się obok mnie.
Kilkoro z Prodigium podniosło się na nogi, a reszta wciąż leżała bezwładnie na parkiecie.
Jakaś wiedźma, mniej więcej w moim wieku, popatrzyła na mnie i zamrugała, najwyraźniej
nie wiedząc, co począć. Nieco dalej ujrzałam grupę LOcchio di Dio. Zmierzali do wyjścia z
obnażonymi sztyletami.
- Jenno, idź z Daisy i Nickiem - krzyknęłam, nie spuszczając oczu z dziury w ścianie.
- Sophie...
- No idź! - powtórzyłam stanowczo za ostro. - Dogonię cię.
Zwlekała chwilę, ale w końcu pobiegła za nimi.
Nie miałam pojęcia, ile jeszcze zostało mi magii, ale zebrałam wszystkie siły, kierując
wyciągnięte ramiona ku posępnym mężczyznom. Nic nie zaiskrzyło ani też nie pojawił się
błysk światła, ale poczułam, że z palców wypływa zaklęcie ataku, jedno z tych, które
pokazała mi Alice. Ludzie Oka runęli na ziemię jak głazy, a ja opadłam na kolana. Zero magii
od sześciu miesięcy i raptem dwa poważne zaklęcia w ciągu zaledwie kilku sekund. Jak
mogłam być tak głupia?
Mimo że w głowie buzowało mi od mocy i wyczerpania, jakoś udało mi się podnieść.
Musiałam dogonić resztę towarzystwa, musiałam dotrzeć do drogi. Zauważyłam i ich w dali.
Mijali latarnię. Jenna spojrzała za siebie i widząc dystans między nami, wpadła w lekki
poślizg. Osłabiona, uniosłam rękę i do niej pomachałam. Przystanęła, lecz Nick prędko dał mi
znak kiwnięciem głowy i szarpnął Dai-sy, wyprowadzając ją z zaułka. Wszyscy troje
skierowali się w lewo. Biec nie byłam w stanie, więc szłam najszybciej, jak tylko się dało,
potykając się i ślizgając na mokrej ulicy. Ale i tak za wolno.
Dotarłam już prawie do końca uliczki, kiedy czyjeś ramię owinęło mi się wokół talii i
szarpnęło mnie do tyłu w mrok. Nie bardzo wiedziałam, czy złapał mnie ktoś z Oka, czy z
75
Prodigium, czy może jakiś gwałciciel, typ spod ciemnej gwiazdy - w każdym razie bez
wątpienia był to facet. Przewyższał mnie o kilka cali i gdy się szamotaliśmy, chrapliwie sapał
mi do ucha. Skonana, nie mogłam potraktować go zaklęciem. Pomimo braku magii miałam
jednak w zanadrzu rozmaite techniki samoobrony, których nauczyłam się na zajęciach Vandy.
Umiejętność Numer Dziewięć, ty gnojku - z tą myślą wysunęłam łokieć w tył, próbując
równocześnie z całej siły kopnąć napastnika butem w stopę.
Z łatwością przyblokował oba te manewry. Zwinnie wyginając tułów, chwycił mnie w pasie
jeszcze mocniej i lekko uniósł nad ziemię, tak że mój obcas nieszkodliwie zawisł w
powietrzu.
Na pół sekundy ogarnęło mnie przerażenie. Istota zdolna do takich wyczynów musiała być
stokroć bardziej niebezpieczna niż przypadkowo napotkany zbok, który wałęsa się po mieście
o tak późnej porze. Już-już chciałam zastosować Piętnastkę (czyli złamanie napastnikowi
nosa i ograniczenie jego możliwości posiadania dzieci), kiedy facet pochylił się nagle i
szepnął mi do ucha: - Nawet o tym nie myśl, Mercer.
ROZDZIAŁ 15
To się nie dzieje naprawdę. Tylko ta jedna myśl tłukła się po mojej głowie, kiedy Archer
stawiał mnie na ziemi i uwalniał z uścisku.
Musiało to być jakieś kosmiczne nieporozumienie. Stwierdziłam, że po Anglii gania obcy
gostek, który, tak się składa, umiejętności obronne Prodigium ma w jednym palcu, a Mercer
nazwał mnie po prostu przypadkowo. Bo nie jest możliwe, by akurat tej nocy zostało mi dane
stanąć twarzą w twarz z... Odwróciłam się.
Mimo że oświetlenie tego odcinka uliczki wołało o pomstę do nieba, to facet, który stał
przede mną, na pewno był Archerem. Wyglądał znacznie gorzej, niż kiedy widzieliśmy się
poprzednio. Miał kilkudniowy ciemny zarost i trochę dłuższe włosy. Mało tego, wyglądał
starzej. Sprawiał też wrażenie zmęczonego. A jednak spotkanie z nim było jak cios w samo
serce.
W głowie tak zakotłowało mi się od różnych emocji, że dopiero po chwili zaczęłam je
ogarniać... Strach - to z całą pewnością. No i wstrząs. Ale pośród nich kryło się coś jeszcze,
uczucie, którego nie chciałam nazywać tak do końca. Jak gdyby cień radości.
76
Z miejsca je przydeptałam. Szok stopniowo mijał i przypomniałam sobie, że kiedy ostatnio
byliśmy sami, Archer groził mi nożem. Stwierdziłam, że nie ma sensu sterczeć tak i czekać na
kolejną atrakcję, jaką dla mnie przygotował.
Wycisnęłam z siebie resztki sił, by jednak przeciwstawić mu się jakimś czarem. Zaklęcia
teleportującego w tym stanie raczej bym nie udźwignęła, ale błyskawica mogłaby odnieść
całkiem niezły skutek. Pod podeszwami moich stóp wezbrała magia, niestety - za słaba. Nie
zdołałabym wykrzesać nawet kilku iskier.
Zresztą i tak bym nie zdążyła, bo Archer chwycił mnie za ramiona i powlókł jeszcze dalej w
ciemność, odwracając mnie tak, że przywarłam plecami do muru.
Podniosłam nogę, zgiąwszy ją w kolanie (kierując się nie tyle wiedzą z lekcji samoobrony, ile
kobiecym instynktem), lecz na próżno, bo znów wykonał unik. Nie mogłam uciec. Stał przede
mną, ściskając mi nadgarstki jak w imadle.
- Nie zrobię ci nic złego - rzekł przez zaciśnięte zęby. -Ale za innych nie ręczę.
Przestałam się wyrywać na myśl o tabunach UOcchio, które opanowały klub. W tej samej
chwili ktoś, chyba młody, ryknął z tyłu:
- Cross!!!
Spojrzawszy przez ramię, Archer ustawił się pod takim kątem, żeby mnie zasłonić.
- To nie ona! - odkrzyknął. - Tylko zwykła dziewczyna w nieodpowiednim miejscu i o
niestosownej porze.
Mocno zdenerwowany facet rzucił mu kilka słów po włosku. Tak mi się przynajmniej
wydawało. Oczywiście nic nie zrozumiałam, ale Archer mruknął pod nosem pewien
powszechnie znany wyraz i odpowiedział gościowi w tym samym języku. Obce słowa w jego
ustach brzmiały bardzo dziwnie. W końcu tamten, głośno tupiąc, pobiegł w drugą stronę.
Cross puścił moje nadgarstki i oparł się rękoma o wilgotny mur na wysokości moich barków.
Zesztywniałam w obawie, że jeśli przesunę się choć o cal, to nieumyślnie się dotkniemy.
Westchnął.
- Wszystko wskazuje na to, że już drugi raz ocaliłem ci życie. Właściwie trzeci, licząc tę
historię na zajęciach z Van-dy. A skoro o tym mowa, Dziewiątka nie przewiduje aż tak
wysokiego unoszenia łokci.
Dwa razy przełknęłam ślinę i odpowiedziałam:
- Popracuję nad tym.
Czekałam, kiedy się odsunie. Musiał to w końcu zrobić, bo wpadłam w trzęsionkę. Stał
jednak cały czas w tym samym miejscu, tak blisko, że widziałam sińce pod jego oczami i
77
wychudłe policzki. Starałam się nie spuszczać wzroku z nieistniejącej plamy gdzieś za jego
prawym barkiem. Tyle razy wyobrażałam sobie ponowne spotkanie z Archerem i chciałam go
wypytać o tysiące spraw. Na przykład, dlaczego uratował mi dziś życie, no i od jak dawna
współpracuje z Okiem.
Gdyby chociaż przez sekundę udał, że mnie lubi.
Ale zapytałam tylko:
- Czyli UOcchio szukało dzisiaj mnie, tak?
- Prawdę mówiąc, dostaliśmy cynk, że będą darmowe corn dogi* . Możesz sobie wyobrazić,
jak się zawiedliśmy.
Obróciłam głowę, by na niego spojrzeć, co jednak okazało się pomyłką, bo teraz nasze nosy
dzielił zaledwie cal. Przechyliłam więc szyję i rzuciłam w przestrzeń:
----------------------------------------
* Corn dog (ang.) - parówka w cieście z mąki kukurydzianej, rodzaj hot doga.
- Kiedy widzieliśmy się ostatnio, groziłeś mi nożem. By-loby cudownie, gdybyś zechciał nie
stroić sobie ze mnie żartów.
Rzecz jasna wtedy też pocałowaliśmy się tak namiętnie, że o mało nie spłonęłam żywcem, ale
nie miałam zamiaru poruszać tej kwestii
Chociaż... kto wie, czy też mu się to nie przypomniało, bo przez chwilę czułam jego
spojrzenie na moich ustach, zanim odparł;
- Okej, dobra, Szukaliśmy ciebie. A tak w ogóle to co ty tutaj robisz?
Zamrugałam oczami
- Jaaa? O ile mi wiadomo, Rada chce zabić ciebie i to bez ostrzeżenia - syknęłam, -I gdzie ty
się chcesz schować? Pod samym ich nosem?
- Nie ukrywam się, tylko przydzielono mi akurat Londyn. Nie odpowiedziałaś na moje
pytanie.
Tymczasem zdążyłam nauczyć się odchylać głowę w taki sposób, abym, patrząc na Archera,
nawet nie musnęła jego twarzy. Tak czy siak, widziałam swoje odbicie w jego oczach,,,
- Przyjechałam z tatą -odrzekłam, ignorując ostry ścisk żołądka.
Figlarnie zmarszczył brwi i przez chwilkę wyglądał prawie jak Archer znany mi ze
wspomnień,
- Czyżby rodzinny zjazd demonów? - spytał.
78
Już miałam na końcu języka, by opowiedzieć mu o Redukcji, kiedy nagle rozległo się wołanie
gościa, z którym przed kilkoma minutami rozmawiał po włosku. Przymknął oczy, wziął
głęboki wdech i krzyknął coś w odpowiedzi Następnie sięgnął do kieszeni
Nie sądziłam, że to możliwe, ale spięłam się jeszcze bardziej.
- Wyluzuj - szepnął, wyciągając zaśniedziałą złotą monetę. - To Raphael. Jest nie tylko
jednym z najmłodszych wojowników Oka, ale też jednym z najgłupszych. Pytał, czemu to
trwa tak długo, a ja odpowiedziałem, że nim pozwolę ci odejść, muszę jeszcze wymazać ci
myśli.
-Potrafisz? Uśmiechnął się.
- Skąd, ale on o tym nie wie. Dlatego się do nas nie zbliża. Boi się zarazków Prodigium -
powiedział to nonszalancko, ale z cieniem goryczy.
Bodaj tysiączny raz pomyślałam, dlaczego, u licha, czarnoksiężnik został członkiem UOcchio
di Dio, i pożałowałam, że nie mam czasu, by go o to zapytać.
Wcisnął mi monetę do ręki.
- Zatrzymałaś się w Londynie?
- Nie, w Thorne Abbey. To...
- Znajdę cię, bez obaw - odrzekł, zamykając moje palce na monecie. - Tylko się z nią nie
rozstawaj.
- Nie - zaprotestowałam, łapiąc go za rękaw marynarki. - Archer, w Thorne jest Rada. Nie
mówiąc o moim ojcu, który wydał na ciebie wyrok śmierci.
- Musimy obgadać masę spraw, Mercer - stwierdził, zerkając w stronę wylotu uliczki. -
Zaryzykuję.
Znowu pokręciłam głową, ale już się odsunął.
- Trzymaj się z dala od światła i uciekaj stąd czym prędzej - mruknął. - Aha, i odtąd unikaj
klubów Prodigium, jasne? To nie jest towarzystwo dla ciebie.
- Co masz na myśli? - Już nie zdążyłam chwycić go za rękaw, bo szybkim krokiem oddalił się
do wnętrza „U Shelley".
Zobaczyłam Raphaela. Archer nie kłamał. Był młody. Młodziutki. Miał około czternastu lat.
Gdy przemykałam pod ścianą, Archer klepał chłopca w ramię i mówił coś do niego
przyjaznym, wesołym głosem. Raphael potrząsał
głową i cały czas spoglądał w moim kierunku. Nagle tylne wyjście klubu eksplodowało
niebieskim światłem i obaj ruszyli w jego stronę, umożliwiając mi ucieczkę z zaułka.
79
Nadal kręciło mi się w głowie i drżały mi kolana, gdy na rogu uliczki wykonywałam zwrot w
lewo. Oparłam się ręką o oślizły mur, próbując powstrzymać wymioty. Kompletnie
zdezorientowana, liczyłam, że Daisy i Nick rozsypali za sobą okruchy demonicznego chleba,
które wskażą mi drogę.
Kiedy jednak dotarłam na koniec przecznicy, zobaczyłam, że cała trójka czeka na mnie przed
jakimś squatem z betonu. Daisy i Nick znów palili, a Jenna chodziła w tę i we w tę, z kłami na
wierzchu i oczami nabiegłymi krwią.
Na mój widok rozpromieniła się w jednej chwili, jak dziecko w wigilię, a nie wampir. Kiedy
do nich podeszłam, chwiejąc się na nogach, objęła mnie i przytuliła.
- Już się bałam, że cię złapali - rzekła z czułością. Uścisnęłam ją. W gardle miałam wielką
gulę. Obiecałam
sobie, że kończę z sekretami, ale nie mogłam powiedzieć Jennie o spotkaniu z Archerem.
Była moją najlepszą przyjaciółką, jednak pewnych spraw nie pojęłaby nawet ona.
- Wszystko przez te idiotyczne buty - zaśmiałam się niepewnie. - Niezbyt się nadają do
biegów przełajowych.
Cofnęła się i pogładziła mnie po policzku. Jej oczy nie były już czerwone, ale szeroko
rozwarte i pełne łez.
- Tak mi przykro, Sophie - powiedziała. - Do głowy mi nie przyszło, że to miejsce stanowi dla
ciebie tak wielkie zagrożenie...
- No właśnie - potwierdziła Daisy, stając obok Jenny. -Naprawdę, Sophie, nas nigdy coś
podobnego „U Shelley" nie spotkało, wierz mi. Nie zabralibyśmy cię tam, gdybyśmy mieli
jakiekolwiek podejrzenia.
Nick też zbliżył się do mnie, autentycznie zatroskany.
- James zabiłby nas, gdyby się dowiedział. Zamiast pomagać ci w oswajaniu się z własnym
demonizmem, o mało nie wydaliśmy cię UOcchio di Dio.
Ich żal i poczucie winy były totalnie szczere, a mnie po raz kolejny zebrało się na wymioty.
- Nic się nie stało - machnęłam ręką. Tak jakby ataki łowców demonów na kluby,
organizowane po to, by mnie zamordować, zdarzały się co drugi dzień. - Naprawdę nic mi nie
jest. Zbierajmy się, dobra?
Daisy powiedziała, że druga podróż już nas tak nie zmęczy, ale najwyraźniej coś jej się
pomieszało albo była kłamczucha. Powrót okazał się jeszcze gorszy, pewnie dlatego, że
byłam wycieńczona. Jednak dotarliśmy do młyna i choć czułam się tak, jakby w czołowym
płacie mojego mózgu zamieszkał karzełek z dłutem, jakoś zdołałam dowlec się do domu.
80
Wszyscy chyba już spali, bo we frontowym holu panowała cisza i ciemność, tak że sami
wpuściliśmy się do środka. Po kolejnym odcinku szeptanego serialu zatytułowanego „Sorry"
Daisy i Nick poszli do swych pokoi, a Jen-na i ja do siebie.
Przystając pod swoimi drzwiami, Jenna znów zaczęła:
- Soph, jest mi tak bardzo...
- Jen, jeśli jeszcze raz powiesz, że jest ci przykro, walnę cię w tę różową główkę.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Okej, okej. Ale jeśli choć raz zaproponuję wypad do nocnego klubu Prodigium, masz mi dać
po nosie i to z całej siły.
- Załatwione.
Do pokoju doszłam, słaniając się na nogach. Jak pijana założyłam nocną koszulę i
wyczyściłam zęby. Mózg niczym przeskakująca płyta odtwarzał chwile spędzone w zaułku z
Archerem. Pół roku temu w piwnicy w Hekate facet groził mi nożem. A dzisiaj obronił mnie
przed hordą UOcchio di Dio. Dlaczego?
Kładąc się do łóżka, podniosłam z podłogi wymięte dżinsy i sięgnęłam do przedniej kieszeni.
Moneta była jeszcze ciepła. Jej rewers wyblakł przez wieki tak bardzo, że trudno było
wyczuć, czy przedstawia twarz kobiety, czy mężczyzny.
„Nie rozstawaj się z nią - upomniał. - Znajdę cię.
Powinnam była ją wyrzucić. Powinnam była odszukać wśród tych setek pokoi pokój taty i
powiedzieć mu, co zaszło. Powinnam była zrobić cokolwiek, tylko nie chować monety pod
poduszką.
ROZDZIAŁ 16
Na szczęście tej nocy nie śniło mi się nic strasznego i spałam jak zabita prawie do dwunastej.
Spałabym pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie uchyliły się drzwi do pokoju.
- Zostaw mnie, Jen - mruknęłam w poduszkę.
- Zrobiłbym to, gdybym nią był. - Usłyszałam niski głos, głos, który z całą pewnością nie
należał do Jenny.
Pamięć błyskawicznie przywołała zdarzenia minionego wieczoru i w półśnie ujrzałam
Archera, który mówił, że nie wolno mi rozstawać się z monetą, no i że mnie znajdzie.
Przypomniało mi się też, jak później wsunęłam monetę pod poduszkę.
81
Usiadłam na łóżku z szybkością niemal ponaddźwiękową, ale w drzwiach stał nie Archer,
tylko Cal. Głęboko westchnęłam. Z ulgą, bo rozczarowana nie byłam ani trochę.
Oczywiście, gdy już ogarnęłam myślą fakt, iż w mojej sypialni nie stoi Archer, tylko Cal -
dotarło do mnie, że wlazł mi do pokoju.
- Hej - szepnęłam z nadzieją, że moje włosy nie przypominają rozgrzebanej kopy siana, choć
byłam na dziewięć dziesiąt dziewięć procent pewna, że tak właśnie wyglądają. Niestety nie
mieściły się w zasięgu mojego wzroku. -Hej.
- Jesteś... yyy... w moim pokoju.
- No tak.
- Czy to dozwolone?
- Pamiętaj, że jesteśmy zaręczeni - odparł z kamienną miną.
Zerkając na niego, odgarnęłam z twarzy wielki kołtun. Czyżby pokpiwał sobie ze mnie?
Nigdy nie wiedziałam, czy mówi serio, czy żartuje.
- Chciałeś popatrzeć, jak śpię, albo coś takiego? Bo jeżeli tak, to nici z zaręczyn.
Jego usta wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Czy ty na wszystko masz takie bystre odpowiedzi?
- W miarę możliwości: owszem. Więc po co tu przyszedłeś?
- Zapytać, jak się udał wczorajszy wieczór. Serce podjęło, bolesną dla mnie, próbę
wydostania się
spod żeber, a moneta, na której nagle skupiłam wszystkie myśli, prawdopodobnie wypaliła
pod poduszką wielką dziurę.
- Fajnie - odpowiedziałam, opierając się o zagłówek łóżka. - Wiesz, cyganeria, te klimaty...
Szkoda, że cię nie było.
- Taaa. - Cal przesunął ręką po brodzie. - Dziwne... Twój tato kazał mi obejrzeć tylko kilka
roślin, ale... natychmiast po wyleczeniu jednej zajmowałem się kolejną, bo po prostu więdły
w oczach, jakby się nagle wszystkie czymś pozarażały. Musiałem ślęczeć nad każdym
krzaczkiem, a ogród jest tak duży, że skończyłem robotę dopiero przed dziesiątą.
- Rzeczywiście przedziwne - odparłam, choć w głowie zaczęło mi kiełkować pewne
podejrzenie. Najwyraźniej nie tylko ja uznałam, że Cal niezbyt pasuje do „U Shelley" -
Dowiedziałaś się czegoś o Nicku i Daisy? Super. Akurat ta część mojej misji okazała się
porażką.
- Prawie nic. Szczerze mówiąc - dorzuciłam - było dosyć drętwo.
82
Pomimo kilkumiesięcznej praktyki w tej dziedzinie, wciąż nie nauczyłam się przekonująco
kłamać, a Cal nie był idiotą. Przyjrzał mi się bacznie i oznajmił:
- Twój tato wrócił nad ranem. Podobno L'Occhio di Dio urządziło wczoraj obławę na jakiś
klub Prodigium w Londynie.
- Ojej - rzekłam słabo. - Paskudna sprawa, jak myślisz?
- Tak. - Nawet na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku. - Dostali cynk, że pojawiła się tam
córka szefa Rady z dwoma demonami i wampirzycą.
Krew odpłynęła mi z twarzy.
- Cholera. Wściekł się? Cal wzruszył ramionami.
- To zbyt łagodne słowo. Ja zresztą też nie jestem tym specjalnie zachwycony.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i wyskoczyłam z łóżka, sprawdzając, czy koszulka zakrywa to, co
powinna.
- Cal, czeka mnie dziś rozmowa z rozeźlonym ojcem, więc proszę, bądź tak dobry i nie
zachowuj się jak urażony macho, okej?
Chwycił mnie za nadgarstek.
- Zachowuję się normalnie. I nie ty mnie wkurzyłaś, tylko oni. Jak mogli cię tam zabrać?
Miał ciepłą skórę.
- Po prostu chcieli, żebym się trochę rozerwała. Mówili, że Oka nigdy wcześniej tam nie
widziano.
Zacisnął mi palce na przegubie, tak że prawie zabolało.
- Więc szukali ciebie.
- No, nie da się ukryć.
Ktoś cicho zastukał do drzwi. Gdy w progu stanęła Lara Cal momentalnie puścił moją rękę i
odskoczyliśmy ze dwa metry od siebie. Gdyby pani Casnoff nakryła go w moim pokoju w
Hekate, przy zamkniętych drzwiach i ze mną w piżamie, to raczej nie obeszłoby się bez
lodowatych spojrzeń, ściągniętych ust i wyrażeń w stylu „mocno niestosowne".
Tymczasem Lara... sprawiała wrażenie ucieszonej. I nie bez satysfakcji powiedziała:
- Sophie, ojciec oczekuje cię w bibliotece. No trudno. Kiwnąwszy głową, odparłam:
- Dobrze. Muszę tylko wziąć prysznic i zaraz tam będę.
- Prosił też, abyś założyła coś innego niż dżinsy i tenisówki.
Wnerwiło mnie to, ale nie chciałam odgrywać się na Larze.
- Mam odpowiednią sukienkę.
- Doskonale. - Lara najwidoczniej nie zamierzała nas zostawić.
83
- A ja radziłbym ci ogarnąć fryzurę - rzekł Cal, któremu zaczerwieniła się lekko szyja. - Na
razie, Sophie.
Gdy on i Lara wyszli, oparłam głowę o okno i westchnęłam. Fontanna skrzyła się w słońcu i
poczułam leciutki zapach uwielbianej przez tatę lawendy. Za dnia o wiele łatwiej było
myśleć, że minionego wieczoru nic się nie zdarzyło.
Po kąpieli poczułam się trochę lepiej. Jasne, że ojciec się rozgniewa. I może nawet będzie
krzyczał. Jakoś sobie z tym poradzę, pomyślałam. Ale... przywiozłam tu tylko jedną sukienkę
i w dodatku plażową: białą w niebieskie kwiaty, na ramiączkach. Była całkiem ładna,
przydałoby mi się jednak coś bardziej wyrafinowanego. Za pomocą magii zamieniłam ją w
małą czarną bez rękawów. Dodając jeszcze czarny żakiecik i sznur pereł, uświadomiłam
sobie, że znów korzystam z mocy.
Nie martw się, powiedziałam sobie w myśli. Użyłaś jej tak mało, że szansa, iż przebierając
się, wyrządzisz komuś krzywdę, jest znikoma.
Ale też zaniepokoiło mnie, że z taką łatwością wracam do zwyczaju korzystania z magii. Po
chwili zmagań z włosami zaplotłam je w skromny staromodny warkocz, wciąż jednak
prezentowały się niechlujnie. Nie umalowałam się, stwierdziwszy, że niewinny wygląd
udobrucha tatę na tyle, że nie da mi szlabanu na wieczorne wyjścia ani nie ostrzela mnie pie-
kielnym ogniem z oczu. Nie miałam pojęcia, jak jeszcze mógłby zachować się w tej sytuacji
rozgniewany ojciec demon...
Przed wyjściem wyjęłam złotą monetę spod poduszki i rozejrzałam się po pokoju. Nie
znajdując miejsca, w którym mogłabym ją dobrze schować, prędko wyczarowałam małą
kieszeń na sukience i tam ją wsunęłam.
Kiedy weszłam do biblioteki, tato stał przed jednym z wielkich okien, z dłońmi splecionymi
za plecami w klasycznej pozie „tak bardzo zawiodłem się na własnym dziecku".
- Tato? Yyy... Lara powiedziała, że chcesz mnie widzieć. Odwrócił się z surową miną.
- Tak. Czy wczoraj dobrze się bawiłaś z Daisy i Nickiem?
Siłą powstrzymałam odruch dotknięcia monety spoczywającej w kieszeni.
- Nie za bardzo.
Nie odpowiedział. Patrzyliśmy sobie w oczy tak długo, aż zaczęłam się nerwowo kręcić.
- Posłuchaj, jeśli masz mnie ukarać, to wolałabym już mieć to z głowy.
Wciąż mi się przyglądał.
- Nie jesteś ciekawa, jak ja spędziłem wieczór? Choć, precyzyjnie rzecz ujmując, był to nie
tyle wieczór, ile blady świt.
84
Jęknęłam w duchu. Ten manewr nieraz stosowała pani Casnoff: najpierw mówiła, że wcale
się nie gniewa, a następnie pomału przechodziła do wyliczania zachowań, którymi
przysporzyłam jej kłopotu. Pewnie uczyli tego w luksusowych szkołach dla posłusznego
Prodigium.
- Jestem.
- Otóż spędziłem ten czas, rozmawiając przez telefon. Wiesz, z kim?
- Z płatną jasnowidzką? Tato zazgrzytał zębami.
- Żeby tylko. Nie! Musiałem zapewniać wpływowe czarownice, czarnoksiężników,
zmiennokształtnych i elfy, dokładnie trzydzieści osób, że moja córka, dodajmy: przyszła
przewodnicząca Rady, nie zraniła kilkunastu niewinnych członków Prodigium, podejmując
próbę ucieczki z nocnego klubu w czasie obławy zorganizowanej tam przez UOcchio di Dio.
- Nikomu nie zrobiłam krzywdy! - zawołałam. I zaraz przypomniało mi się, jak upadali na
ziemię, wykrzywieni z bólu. - A w każdym razie nie celowo - dorzuciłam.
Tato zwiesił głowę i ścisnął palcami nasadę nosa.
- Sophio... Do licha ciężkiego!
- Przykro mi - rzekłam zbolałym głosem. - Naprawdę. Próbowałam im pomóc. Zwaliłam z
nóg gromadę Oka, która ich goniła.
- Nie - podniósł głowę. - Nie, to moja wina. Powinienem był zająć się tym natychmiast po
twoim przyjeździe.
- Czym?
- Chodź. Musimy coś załatwić. - Wyciągnął rękę w taki sposób, jakbym miała opuścić
bibliotekę pierwsza, ale nie mogłam się ruszyć. Byłam totalnie zbita z tropu. Mama wyrażała
złość na mnie krzykami i szybko się godziłyśmy Przełknęłam ślinę.
- Bez względu na to, gdzie idziemy, chcę, żeby poszła z nami Jenna. - Uznałam, że lepiej nie
pakować się w nowe kłopoty w pojedynkę.
Ale tato uśmiechnął się figlarnie i odpowiedział:
- O ile wiem, panna Talbot już ma towarzystwo.
- O czym ty mówisz?
- Podczas pobytu w Savannah w zeszłym roku Jenna nawiązała bliską znajomość z Victoria
Stanford. Tak się szczęśliwie złożyło, że Rada udzieliła teraz pannie Stanford kilku-
tygodniowego urlopu. Pomyślałem więc, że może zechce spędzić trochę czasu z Jenną.
- Przywiozłeś tu Vix?
85
Ojciec odwrócił się do okna i przytaknął, patrząc na coś w dali.
- Przyleciała późno w nocy.
Podeszłam do niego. Po trawniku przechadzały się pod rękę Jen i przepiękna dziewczyna o
bardzo bladej cerze. Niemal dotykały się głowami. Vix wyglądała na szesnaście lat,
stwierdziłam jednak, że skoro pracuje w Radzie, to na pewno jest o wieeele starsza. No cóż,
bycie wampirzycą ma swoje dobre strony... Jenna śmiała się. Poczułam ucisk w krtani. Z
radości, że promienieje, z zazdrości, że muszę się nią dzielić, jak również z dzikiej furii.
Przypomniał mi się wyraz twarzy taty pierwszego dnia w Thorne Abbey, gdy Jenna ruszyła
mi z odsieczą. Powiedział wówczas, że pani Casnoff nazwała nas...
Niepokonanym zespołem.
- Świetnie to rozegrałeś - mruknęłam.
Sądziłam, że zaprzeczy ale odparł:
-I mnie się tak wydaje. A teraz już chodźmy.
Jeszcze raz obrzuciłam je wzrokiem, licząc, że Jenna zauważy mnie i pomacha ręką, ale
nawet nie uniosła głowy.
ROZDZIAŁ 17
Myślałam, że już jako tako orientuję się w rozkładzie Thorne Abbey, ale po przejściu z tatą
olbrzymiego korytarza, wąskiego holu i potem jeszcze schodów znowu pomieszały mi się
kierunki.
Ojciec zatrzymał się w części domu, z której nikt nie korzystał chyba od czasów Alice. Meble
były przykryte ciężkimi pokrowcami, a portrety na ścianach zasłaniała gruba warstwa kurzu i
brudu. Stanęliśmy przed dębowymi drzwiami. Kiedy tato je otwierał, miałam wrażenie, że
wyskoczy zza nich czyjaś obłąkana, zamknięta przed światem żona.
Ale zajrzawszy do ciemnego wnętrza, zobaczyłam tylko... siebie. Zmultiplikowaną.
Na ścianach, od podłogi po sufit, wisiały najróżniejsze lustra. Olbrzymie w zdobnych ramach,
ze trzy razy cięższe ode mnie; niewielkie okrągłe, w których odbijałam się tylko częściowo;
wiekowe, pogięte i poplamione do tego stopnia, że nie było w nich prawie nic widać.
Tato podszedł do okien, by rozsunąć szare aksamitne kotary, lecz gdy za nie szarpnął,
zmurszałe, rozpadły się na kawałki.
86
- No cóż - rzekł, patrząc na rumowisko. - Tak czy inaczej, to mój dom. - Podniósł oczy na
mnie. - Na pewno się zastanawiasz, po co cię tutaj przyprowadziłem.
Przeszłam na środek sali, klapiąc rzemykowymi sandałami o marmurową posadzkę.
- Myślę, że wiąże się to z moją karą - odrzekłam. -Chcesz, żebym wyczyściła te wszystkie
lustra, czy może mam się w nich przeglądać tak długo, aż zrozumiem swoją winę?
Ku mojemu zaskoczeniu tato uśmiechnął się leciutko.
- Nie, nie będzie to tak niedorzeczne. Chciałbym, abyś rozbiła jedno z luster.
- Słucham?
Oparł się o parapet pozbawionego zasłon okna, krzyżując ręce na piersi.
- Rozbij lustro, Sophie.
- Czym? Może głową? Bo jeśli tak, to wiedz, że mama jest przeciwna stosowaniu kar
cielesnych.
- Magią.
Ogarniając wzrokiem nieskończoną ilość luster, mruknęłam:
- W takim razie wolałabym głową. - Gdy tato nie zareagował, westchnęłam i spojrzałam mu
w twarz. - Okej, niech ci będzie. Które?
Wzruszył ramionami.
- To bez znaczenia. Sama wybierz.
-Przyjrzałam się ścianie luster. Większe stanowiło wprawdzie łatwy cel, tylko że eksplodując,
rozleciałoby się po sali i dotkliwie nas poraniło. Postanowiłam wybrać trudniejsze do
trafienia, w nadziei, że uniknę zadrapań skóry i bólu.
Wycelowałam w lustro tuż na lewo od taty. Było mniej więcej wielkości mojej dłoni i
skupiłam na nim wszystkie siły.
Trrrach!
Odgłos był niemal ogłuszający, bo równocześnie wybuchły wszystkie lustra, rozpylając w
powietrzu mgłę szklanych odłamków. Z krzykiem podniosłam ręce, ale rozmigotane szkło
nawet mnie nie musnęło. Srebrzyste drobinki zawisły kilka cali od mojej twarzy na chwilę, w
której w pomniejszeniu zobaczyłam tysiące swoich rozwartych, przerażonych oczu, i... wolno
skierowały się z powrotem do ram. Rozległ się dźwięk, jakby prysnęła gigantyczna bańka
mydlana, i nagle lustra wróciły do pierwotnego kształtu.
Zdumiona obróciłam się w miejscu. Tato nadal stał przy oknie, ale teraz z wyciągniętymi
przed siebie ramionami, a jego twarz lśniła od kropli potu. Opuszczając ręce, osłabiony,
wziął głęboki wdech.
87
- Nie gniewaj się! - zawołałam. - Przecież wiesz, że w ogóle mi to nie wychodzi. Ilekroć
próbuję użyć czarów, wszystko jakoś tak strasznie się rozrasta, eksploduje, no i ...
Tato w zadumie potarł czoło.
- Nie, Sophie, wszystko jest w porządku. Zrobiłaś to, czego oczekiwałem.
- Spodziewałeś się, że popełnię lustrobójstwo? Roześmiał się z trudem zadyszany.
- Nie, miałem nadzieję, że pokażesz mi całą swoją siłę. -Jego oczy promieniały radością i...
może nawet dumą. - Przekroczyłaś moje najśmielsze oczekiwania.
- Ojej, tak się cieszę, że zaimponowałam ci zdolnością robienia bałaganu, tato.
- Ten sarkazm...
- Wiem, wiem. Nie przystoi młodej damie.
Ale ojciec uśmiechnął się i nagle odmłodniał. W tej chwili jego mina i gesty kojarzyły mi się
trochę mniej z facetami, którzy prasują krawaty.
- Szczerze mówiąc, odziedziczyłaś to chyba po mnie. Bo Grace wprost nie cierpi
sarkastycznych uwag.
-Pewnie - odparłam bez namysłu. - Prawie całą siódmą klasę przesiedziałam przez to w domu.
Prychnął.
- Pamiętam, jak kiedyś w Szkocji zostawiła mnie na poboczu w odwecie za nieszkodliwy
żarcik na temat jej umiejętności posługiwania się mapą.
- Serio?
- Mhm. Musiałem maszerować prawie pięć kilometrów, zanim się zatrzymała i pozwoliła mi
wsiąść do samochodu.
- Kurczę, z tej mojej mamy jest niezła aparatka.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie uśmiechnięci. Tato kaszlnął i spojrzał w inną stronę.
- Twoje moce robią ogromne wrażenie, natomiast nie da się ukryć, że brak ci opanowania. -
Odszedł od okna. - Zaklęć nauczyłaś się od Alice. - Nie było to pytanie.
- One też mi nie wychodziły - odparłam, odwracając głowę. - I nigdy nie nadążałam za
Elodie.
Przyjrzał mi się uważnie i powiedział:
- Cal twierdzi, że posłużyłaś się zaklęciem teleportującym, by zbliżyć się do Alice i ją zabić.
- Cal ma niewyparzoną gębę - odmruknęłam.
- No więc...?
- Tak - odrzekłam - ale przesunęłam się zaledwie o półtora metra. Naprawdę nie ma się czym
chwalić. Elodie uczyła się o wiele szybciej niż ja.
88
- Ale Elodie była czarownicą - odparł tato. - Koncentrowanie mocy z pewnością nie sprawiało
jej tak wiele trudu.
- Jak to?
- Jej moce mają się do twoich tak jak pistolet na wodę do gejzeru. Twoja magia jest znacznie
większa, tyle że... by tak to nazwać, nieco ociężała. A jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę
przykrości, jakich przysporzył ci pobyt w Hekate Hall, to nic dziwnego, że gdy stosujesz
zaklęcie, jak sama to określiłaś, wszystko eksploduje. Pokręciłam głową.
- Moje zaklęcia były marne, zanim jeszcze trafiłam do Hex Hall. Przypomnij sobie
nauczycielkę, która straciła pamięć. Albo katastrofę na balu szkolnym.
- Otóż właśnie: potężna siła i niezdolność panowania nad nią. A im bardziej cię to deprymuje
i przeraża, tym trudniej jest ci korzystać z mocy, rozumiesz? - Podszedł i ujął mnie za ręce.
Tak jak w przypadku Nicka i Daisy, poczułam w jego żyłach przetaczające się strumienie
mocy. -Też się z tym zmagałem, Sophie, przez długie lata.
- Naprawdę? - Zabrzmiało to tylko odrobinę głośniej od szeptu.
Pokiwał głową,
- Byłem niewiele starszy od ciebie, kiedy moja matka... -Urwał, odruchowo zaciskając palce
na moich. - Po śmierci ojca - ciągnął - pragnąłem wytargać z siebie moce gołymi rękami... Jak
ty, postanowiłem zaprzestać magii. Napawała mnie wprost niewyobrażalnym strachem.
- Właściwie nigdy tak naprawdę nie myślałam o twoim życiu. - Zaczęłam sobie wyobrażać,
jak czułabym się, gdyby Alice nie zabiła Elodie, tylko tato mamę, ale wizja była tak bolesna,
że nie potrafiłam objąć jej rozumem. - A co wpłynęło na zmianę twojego podejścia do mocy?
Ojciec westchnął i uśmiechnął się melancholijnie.
- To długa historia. Najważniejsze, że w końcu nauczyłem się panować nad nimi i to z wielką
precyzją. Popatrz.
Uniósł smukłą dłoń i wycelował w najmniejsze lustro w sali, wysoki na trzy cale skrawek
szkła, który zauważyłam dopiero w tym momencie.
- Pęknij - nakazał cicho.
Zadrżałam, ale na lusterku pojawiła się jedynie cieniuteńka rysa.
- Okej - powiedziałam wolno. - Faktycznie, zero eksplozji. Jak ci się to udało?
Opuszczając rękę, odwrócił się do mnie.
- Poprzez połączenie wielu rzeczy. Skupienia, głębokich oddechów...
- Demoniczna joga? - podsunęłam. Zachichotał.
89
- Niezupełnie. Najprościej mówiąc: ty, ja, Daisy i Nick, Alice, moja matka... posiadamy moc
bogów, ale ciało, duszę i umysł mamy ludzkie. Obie te cząstki naszego istnienia muszą
współdziałać, bo w przeciwnym razie magia staje się zbyt wielka.
- I wpadamy w obłęd. Jak Alice. Przytaknął.
- Mniej lub bardziej. A teraz spróbuj jeszcze raz zbić lustro, bardziej jednak niż na
demonicznej koncentrując się na ludzkiej cząstce siebie.
- Ale... w jaki sposób?
Tato zdjął okulary i zaczął czyścić je chusteczką do nosa.
- Istnieje kilka metod. Możesz przywołać wspomnienie z okresu, gdy nie miałaś mocy. Lub
skupić się na chwilach, w których odczuwałaś emocje tak silne jak zazdrość, lęk czy miłość...
- A ty o czym wtedy myślisz? Zakładając okulary na nos, odpowiedział:
- O twojej mamie.
- Aha.
Skoro jemu to pomaga, powinno pomóc też mnie - z tą myślą wybrałam kolejne lustro,
średniej wielkości i w ramie ozdobionej złoconymi amorkami. Poczułam przypływ
mocy pod stopami, ale zamiast grzmotnąć nią wściekle jak zazwyczaj, wzięłam głęboki
wdech i wyobraziłam sobie twarz mamy. Było to wspomnienie sprzed roku, sprzed naszych
problemów w Vermont. Szukałyśmy dla mnie balowej sukienki i mama uśmiechała się
rozpromieniona.
Niemal natychmiast serce zwolniło rytm i magia wzniosła się... stopniowo. Kiedy wreszcie
dotarła do koniuszków palców, skoncentrowałam się na lustrze, cały czas zachowując w
myśli obraz mamy
- Stłucz się.
Lustro roztrzaskało się, a wraz z nim dwa po bokach, zasypując posadzkę drobnymi
odłamkami szkła. Tylko trzy, nie wszystkie, jak poprzednio. I ani śladu eksplozji.
- Ja cię kręcę! - wyszeptałam.
Na twarzy rozlał mi się głupkowaty uśmiech i pierwszy raz od miesięcy poczułam upojenie
magią.
- Znacznie lepiej - rzekł tato i lekko machnął ręką. W ciągu kilku sekund lustra wróciły do
poprzedniego stanu. - Rzecz jasna, im częściej będziesz ćwiczyć, tym lepsze będą wyniki. A
w końcu osiągniesz taką wprawę, że wątpię, abyś mogła kogokolwiek skrzywdzić.
Euforia przeszła w jakieś nerwowe roztrzepotanie.
90
- Chcesz powiedzieć, że jeśli opanuję to magiczne tai--chi, nie stanę się... no, wiesz, drugą
Alice?
- Tak, ograniczy to tę ewentualność w bardzo znacznym stopniu. Jak już wspominałem,
usunięcie mocy stanowi dla ciebie tylko jedną z wielu alternatyw.
Nie wiedząc, jak zareagować, kiwnęłam głową i wytarłam spocone nagle dłonie o sukienkę.
Ćwiczenie głębokich oddechów i wyobrażanie sobie ukochanych ludzi wygląda sto razy
lepiej od wycinanych na skórze magicznych znaków, pomyślałam. Ale coś mi się nie wydaje,
że to taka łatwizna.
- Naturalnie wybór należy do ciebie i nie musisz podejmować go juz teraz - rzeki tato. -
Jednak... obiecaj mi, że przynajmniej się nad tym zastanowisz.
- Tak. - Zabrzmiało to jak pisk, więc odchrząknąwszy; powtórzyłam: - Tak, bądź spokojny.
Sądziłam, że tato, jak zwykle, odpowie dziarskim tonem coś w stylu: „Doskonale. A zatem
niecierpliwie oczekuję twojego werdyktu w tej istotnej kwestii" Tymczasem spojrzał na mnie
i z wyraźną ulgą odparł:
- Dobrze.
Myśląc, że jest już po sprawie, ruszyłam do drzwi, ale zatrzymał mnie na progu.
- Jeszcze nie skończyliśmy - rzucił. Zamrugałam powiekami.
- Jeśli bardzo chcesz, to mogę spróbować rozbić jeszcze kilka luster, tato, ale chyba nie dam
rady. Wczoraj i dziś kłębiło się wokół mnie tyle magii, że...
Pokręcił głową.
- Nie o to chodzi. Mamy jeszcze do omówienia pewną sprawę.
Nie uruchamiając nowo nabytych zdolności paranormalnych, wyczułam, że zapowiada się coś
złego. -Jaką?
Tato zaczerpnął głęboki oddech i założył ręce na piersi.
- Opowiedz mi o Archerze Crossie.
ROZDZIAŁ 18
Mimo że ostatecznie nie wsunęłam ręki do kieszeni, moneta i tak zdawała się wypalać w niej
dziurę. Myślałam gorączkowo. Skąd tato może wiedzieć, że wczoraj był tu Archer? Czy wie,
że dostałam od niego monetę? Archer powiedział, że odszuka mnie za jej pomocą. Czyżby
ojciec chciał się nią posłużyć, by go tutaj zwabić?
91
Gdy jednak byłam ledwie o włos od załamania nerwowego, tato powiedział:
- Wiem, że jest ci niezręcznie rozmawiać na ten temat, ale muszę dowiedzieć się jak najwięcej
o wydarzeniach minionego semestru.
- Aha - wyszeptałam z nadzieją, że nie zabrzmi to jak westchnienie ulgi. - Już ci mówiłam:
pani Casnoff kazała mi napisać oświadczenie do Rady. Znajdziesz w nim szczegółowy opis
wszystkiego, co się zdarzyło.
- Czytałem. Ale, podobnie jak reszta członków Rady, nie wierzę, że zawiera całą prawdę.
Zamiast planowanego okrzyku oburzenia, z mojego gardła wydobyło się beknięcie owcy.
Pewnie dlatego, że tato miał rację: w tym całym kretyńskim oświadczeniu nawet nie otarłam
się o prawdę.
- Twój związek z Archerem Crossem..,
- W życiu nie byliśmy związani - parsknęłam ze złością.
- Nie przerywaj! - Tato warknął tak groźnie, że zamknęłam usta ze słyszalnym trzaskiem.
Zniżywszy głos, ciągnął: -Widzieliście się wczoraj w „U Shelley"?
Przez ułamek sekundy myślałam, czy by nie skłamać. Ale z jego spojrzenia
wywnioskowałam, że już zna odpowiedź. W tej sytuacji kłamstwo pogrążyłoby mnie jeszcze
bardziej.
- Tylko chwilę - odparłam gorączkowo, tak jakby tempo miało tutaj coś uprościć. - Ale wiesz,
obronił mnie przed całą zgrają L'Occhio di Dio. Mógł wydać mnie w ich ręce albo
zamordować, a jednak tego nie zrobił. Zresztą jego przynależność do Oka wydaje się trochę
dziwna, bo nadal korzysta z magii...
Tato mocno chwycił mnie za ramiona. Nie wpił się w nie palcami ani też mną nie potrząsnął,
ale na widok jego miny słowa uwięzły mi w krtani.
- Kategorycznie zabraniam ci spotykać się z Archerem Crossem. I jako twój ojciec, i jako szef
Rady. Odtąd pod żadnym pozorem nie wolno ci się z nim kontaktować. To nakaz, pamiętaj.
Jasne. Jednak słysząc to, poczułam niemal fizyczny ból.
- No tak - odpowiedziałam ze spuszczonym wzrokiem. - Ja jestem demonem, on należy do
L'Occhio. Wyobraź sobie, jak wyglądałyby rodzinne święta, gdybyśmy zostali parą.
Fruwające wkoło magia i sztylety, przewrócona choinka, no i...
Żart nie rozbawił taty, ale nie miałam mu tego za złe. Wyrzucałam z siebie zdania niemal z
prędkością światła, pewnie więc część dowcipu nie była zbyt czytelna.
92
- To jednak nie wszystko. - Puścił mnie i cofnął się o krok. Westchnął. - Sophie, Archer Cross
stanowi prawdopodobnie największe zagrożenie, z jakim kiedykolwiek zetknęło się
Prodigium.
Spojrzałam na niego.
- Okej, wiem, że Oko budzi wielką grozę, tato, ale wczoraj widziałam ich w akcji. Wcale nie
są tacy straszni, a Archer jest jednym z najmłodszych.
- Zgoda, niemniej to także czarnoksiężnik. Dawniej, aby nas dopaść, Oko wykorzystywało
element zaskoczenia, nie wspominając już o tym, że przewyższało nas liczebnie. Zresztą
wczoraj przekonałaś się na własnej skórze, jak sprawnie potrafią działać. A gdyby posiedli
również umiejętności magiczne... zapewne stracilibyśmy nasz jedyny atut. Fakt, że LOcchio
di Dio zwerbowało jednego z Prodigium, jest dla nas w najwyższym stopniu zatrważający.
Dlatego należy schwytać Archera Crossa i rozprawić się z nim, Sophie.
- Po prostu go uśmiercić - rzekłam beznamiętnie.
- Jeśli tak postanowi Rada.
Podeszłam do najbliższego, zdeformowanego ze starości okna, które w dużym
zniekształceniu ukazało mi nieznany ogród. I tak nie dorównywał on urodą innym. Fontanny
zarosły mchem, a jedna z kamiennych ławek pękła na dwoje. Tato stanął tuż za mną.
Zobaczyłam w szybie, jak unosi ręce nad moimi ramionami, a potem wolno je opuszcza.
- Sophie, wiem, że jest to niełatwe do ogarnięcia myślą, jednak nastały dla nas wszystkich
bardzo niebezpieczne czasy. Kiedy tu przybyliśmy, spytałaś, dlaczego Rada mieści się w
Thorne Abbey, a nie w Londynie.
- Lara powiedziała, że zaszły pewne „nieprzewidziane okoliczności" - odparłam, nie
odwracając głowy.
Nasze spojrzenia spotkały się w rozmazanym odbiciu.
- Owszem. Dwa miesiące temu UOcchio di Dio doszczętnie spaliło kwaterę główną Rady.
- Cooo? - Teraz musiałam się odwrócić.
- Dlatego też w Thorne jest zaledwie pięcioro członków Rady. Pozostałych siedem osób
zginęło w czasie napaści.
Mimo że nie znałam nikogo z zabitych, odebrałam jego słowa jak cios w żołądek. Z trudem
zdołałam wydusić:
- A czemu ta wiadomość nie dotarła do Hekate?
Tato oddalił się w stronę jednego ze złoconych, obitych aksamitem krzesełek pod ścianą i
opadł na nie, jakby zabrakło mu sił.
93
- Ponieważ - ciężko westchnął - robimy co w naszej mocy, aby zachować ją w sekrecie.
Gdyby rzecz się wydała, z całą pewnością doszłoby do paniki, a na to nie możemy sobie teraz
pozwolić.
Popatrzył na mnie.
- Czy mogę być z tobą boleśnie szczery, Sophie?
- Co za miła odmiana... - zaczęłam, ale widząc jego zwieszone ramiona i strach na pobladłej
twarzy, wzięłam głęboki wdech i przytaknęłam: - Proszę.
- Przypominasz sobie wojnę, o której rozmawialiśmy wczoraj? Między Okiem a Prodigium...?
Wygląda na to, że wkrótce czeka nas kolejna, tyle że potencjalnie znacznie poważniejsza.
Oko nie napadło na siedzibę Rady samodzielnie. Pomagały mu Siostrzyce Brannick. -
Przerwał, przyglądając mi się bacznie. - Wiesz coś o Siostrzycach Brannick?
- Irlandki, rudowłose. - Przywołałam w pamięci wizerunek Siostrzyc z wykładu pani Casnoff
pod tytułem „Ci, którzy chcą nas wszystkich wymordować", jak również jej stwierdzenie, że
gdyby sprzymierzyły się one z Okiem, mielibyśmy przechlapane. - Są trochę jak białe
wiedźmy, prawda? - spytałam tatę.
- Tak, wywodzą się od jednej z nich. W zasadzie większość nie posiada już mocy. Zdrowieją
prędzej niż zwykli ludzie, a niektóre wykazują jeszcze pewne zdolności magiczne, jak
umiarkowana telekineza, prekognicja i tym podobne. Ich liczba maleje z każdym rokiem, ale
mają nową przywódczynię, Aislinn Brannick. Podobno jest o wiele ambitniejsza od swych
poprzedniczek, a także przychylna działalności Oka.
Magiczny rausz przeszedł mi zupełnie. Oparłam się o parapet okna.
- Jak to? Co spowodowało, że się sprzymierzyli i koniecznie chcą nas pozabijać?
- Nick i Daisy - odparł stanowczo. - Siostrzyce Brannick i Oko rozwścieczyła wieść, że po raz
pierwszy od sześćdziesięciu lat ktoś zaczął przyzywać demony. Ale, rzecz jasna, większość
Prodigium równie ubolewa nad tym, że jeden z nas wstąpił w szeregi L'Occhio di Dio. Cała
sytuacja jest... No cóż, obawiam się, że napięta to zbyt słabe określenie. Zapalna,
powiedziałbym raczej. - Podniósł się z krzesła i znów stanął naprzeciw mnie. - Sophie, czy
teraz już rozumiesz, dlaczego zrobię wszystko, by zniechęcić cię do Redukcji?
Super. Tato przypomniał mi jeszcze o spoczywającej na moich barkach odpowiedzialności,
jaka wiąże się z wielką mocą itepe.
- Pewnie - odparłam, starając się ukryć gorycz w głosie. - To zupełnie tak jak z Alice.
Demony stanowią broń wręcz nie do pokonania, więc jeśli wybuchnie wojna, na pewno mnie
wykorzystacie, prawda?
94
Tato spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Unikając jego wzroku, przygryzłam
policzek.
- Nie - odpowiedział w końcu. - Mylisz się, Sophie. - Pogładził mnie po ramieniu i znów
popatrzyłam mu w oczy. -Nigdy nie użyłbym ciebie jako broni. Powinnaś zachować moce,
aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Myśl, ze mogła byś być całkowicie bezbronna wobec
Oka i Siostrzyc Brannick... - Głos zadrżał mu przy ostatnim słowie. - Napawa mnie... -
odchrząknął - zgrozą.
Zamrugałam oczami, bo nagle zapiekły mnie boleśnie.
- No ale gdybym poddała się rytuałowi, to chyba przestaliby się mną interesować...? - Nie
chciałam, żeby zabrzmiało to jak błaganie.
Tato pokręcił głową.
- Dla nich byłoby nieistotne, czy masz moce, czy też ich nie masz. Wciąż będziesz moją
córką. Dzięki magii przynajmniej możesz się bronić.
Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że wsunęłam je do kieszeni Musnąwszy palcami monetę,
podskoczyłam, jakby mnie oparzyła. Tato chyba to spostrzegł, więc na wszelki wypadek
zapytałam prędko:
- Nie mogłeś powiedzieć mi tego na samym początku? Nasze oczy spotkały się.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy o sobie i Archerze?
- Przyjaźniliśmy się i tyle - odrzekłam. - Ile jeszcze razy mam ci to powtarzać?
Nie zareagował, więc wzniosłam oczy do nieba.
- Okej, polubiłam go. Nawet się w nim zadurzyłam i... -Nie byłam pewna, czy policzki
spąsowiały mi ze wstydu, czy ze złości. - I raz się całowaliśmy. Ale tylko raz, bo po kilku
sekundach okazało się, że należy do Oka.
Tato pokiwał głową.
- Rozumiem, że to wszystko i nie ma tu drugiego dna. Zapragnęłam rzucić się w wielką
otchłań i najlepiej zginąć, ale niestety w posadzce nie było nawet dziury.
- Tak, to wszystko.
- Niewiele, ale też coś wnosi - powiedział tato, przeczesując włosy ręką. - Proszę, abyś w
dogodnej chwili uzupełniła swoje oświadczenie o te informacje.
Zapadło długie milczenie. W końcu, wycierając spocone dłonie o sukienkę, zapytałam:
- Czy dzieje się jeszcze coś strasznego, o czym powinnam wiedzieć?
Tato zaśmiał się machinalnie, prowadząc mnie do drzwi.
95
- Wszelkie bieżące okropieństwa mamy już omówione. Raptem przyszło mi do głowy kolejne
pytanie.
- A co z Nickiem i Daisy, tato? Mnie wprawdzie nie chcesz używać jako broni, ale...
- Nigdy - odparł cicho, ale niezłomnym tonem. - To, co ich spotkało, jest przestępstwem i
ktokolwiek to zrobił, ponosi odpowiedzialność za potworną sytuację, w której się znajdujemy.
Dlatego tak istotne będzie wykrycie, kto ich zmienił.
Przystanęliśmy na półpiętrze.
- Co masz na myśli?
- Prócz wiadomej ceremonii istnieje jeszcze jeden sposób na pozbawienie demona mocy.
Istota, która pierwotnie dokonała rytuału, może go cofnąć. Naturalnie my już nie możemy na
to liczyć, bo jesteśmy demonami w trzecim i czwartym pokoleniu, a nasz twórca od dawna
nie żyje. Ale w przypadku Nicka i Daisy nadal jest to możliwe.
Przypomniało mi się, jak wczoraj wieczorem oboje, tak osamotnieni, mówili o magii, która
rozsadza im głowy.
- Chcą tego...
- Wiem - odpowiedział. - I liczę też, że czyniąc to... Cóż, nawet jeśli nie uspokoimy Oka, to
przynajmniej nieco je osłabimy.
Przyjrzałam się ojcu. Tak naprawdę. Ubranie miał chyba o rozmiar za duże, a wokół ust
głębokie bruzdy jak nawiasy.
Był niewątpliwie przystojny, ale sprawiał wrażenie wprost nieludzko wyczerpanego.
- Posłuchaj - zmieniłam temat. - Tylko się za bardzo nie ciesz. Może... może
powtórzylibyśmy jutro tę całą demoniczną jogę.
Gdzieś w domu zaczęło bić kilka zegarów równocześnie. Dopiero po trzecim kurancie tato
odparł:
- Chętnie.
Zeszliśmy na dół bez słowa. Po ustaleniu, że spotkamy się na kolacji, ojciec skierował się do
swojego gabinetu, a ja poszłam do pokoju, żeby sprawdzić e-maila.
Pani Casnoff odpisała, ale bardzo zwięźle:
Dziękuję za informację.
Oparłam się na krześle, zakładając skrzyżowane ręce za głowę. Najwyraźniej nie przejęła się
tym zbytnio. Ale też stwierdziłam, że w sumie to dobrze. Zwłaszcza że do szczęścia
brakowało mi jeszcze tylko plączącego się wokół ducha Elodie. I tak miałam już dość
atrakcji.
96
Wyjęłam z kieszeni ciężką złotą monetę. Przyjrzawszy się jej dokładnie, włożyłam ją do
szuflady stolika.