Nina Zołotowa, Michaił Mikow
"Dwoje na dachu"
tłumaczenie: Paweł "Leo0502" Norberciak
- Siedzą? - spytał leniwym głosem Michaił.
- Siedzą - odparła jak echo Sofia. - Ścierwa - dodała po krótkiej chwili.
Lider chartów przeciągle ziewnął i z powrotem położył się, pokazując wszem i wobec, iż nie
zamierzają się stąd ruszyć i gotowe są czekać tu choćby do kolejnej Katastrofy. Z różowego pyska
skapnęła ślina. Aż dziwne, że nie zaskwierczała ona na rozgrzanym asfalcie. Bezlitosne sierpniowe
słońce przemieniało zrujnowany Kijów w piekło. Skwar, pył i zgrzytanie zębami...
- Sporo ma zębów, ta nasza psina - Michaił wstał z miejsca i wychylił się za krawędź dachu. Lider
ponownie ziewnął. Wiatr delikatnym podmuchem przyniósł ludziom duszącą woń psiej watahy.
- Aha. Dobrze wyglądałyby tutaj - Sofia przyjrzała się kolekcji amuletów na szyi. - Tylko jak je
zdobyć? A za jego czaszkę akademik Suslikow wpadłby w zachwyt.
- Kto taki?
- Taki jeden Kryptozoolog z Arsenalnej, raczej go nie znasz.
Sięgnęła po kuszę leniwie, a zarazem demonstracyjnie. Łebskie zwierzaki zaraz rozproszyły się,
tak jak i ostatnie kilka razy. Jednakże nie uciekły daleko, zaczaiły się to za rogiem domu, to na placu
zabaw. Ludzie nieustannie czuli na sobie uważne, niezniechęcone spojrzenia ich żółtych oczu.
- Daj sobie spokój. I tak nie starczy nam bełtów na wszystkie.
- Przecież wiem. Po prostu ten zwierz nagle wyszczerzył się - Sofia ponownie wypatrywała lidera.
Ten chwilowo zniknął z pola widzenia, ale zwiadowcy nie mieli wątpliwości, że wciąż jest gdzieś w
pobliżu. Zawziętość i upór, z jakimi charty goniły za zdobyczą, dawno już stały się legendą.
Wystarczyło spotkanie z taką watahą w biały dzień, w samo południe, gdy do wejścia do metra został
rzut beretem... Sofia zerknęła na zachęcająco otwartą klatkę bloku, pięćdziesiąt metrów od stacji
transformatorowej, która ocaliła ich przed napastnikami.
- Żeby tylko się tam dostać - Michaił nie miał problemu ze śledzeniem spojrzenia towarzyszki i
domyśleniem się, nad czym się zastanawia. - A tamtędy można przejść po dachach aż do Placu
Odeskiego. Potem pod ziemię i jesteśmy już niemal w domu, w Metrogrodzie.
- Właśnie, żeby tylko pozwoliły nam się tam dostać! - prychnęła dziewczyna. - Jak sądzisz, jak
długo jeszcze tu przesiedzimy?
- Do pierwszego przelatującego ptera, ni mniej, ni więcej. Jesteśmy jak podany na srebrnej tacy
obiad - mężczyzna raz jeszcze obejrzał dach stacji transformatorowej, na której przyszło im tkwić. Nic
nowego. Ścianki do kolan z trzech stron, do ziemi co najmniej trzy i pół metra - chart nie doskoczy.
Człowiek także nie sięgnąłby, ale im pomógł wspiąć się rosnący przy jednej ze ścian kasztanowiec.
Korzenie wchodziły pod budynek i w przyszłości groziła mu całkowita ruina. Z rozpościerających się
gałęzi spadały na dach zielone, kolczaste owoce, od uderzeń ich skóra pękała, ukazując skryte
wewnątrz niedojrzałe orzechy. - Może nie doczekamy się ptera. Ooo tam chyba osiedlił sie wespertyl -
Michaił machnął ręką w stronę wielkiego pęknięcia w ścianie bloku, na wysokości siódmego,
dziewiątego piętra. - Chyba właśnie mignęło czyjeś skrzydło w dziurze.
- Fakt, uwielbiają takie miejsca - towarzyska przyznała mu rację. - To znaczy, że hałas, strzelanie i
wołanie o pomoc przypadkowych przechodniów jest złym pomysłem - obudzilibyśmy latające
cholerstwo.
- Zwłaszcza, że nie ma tu żadnych przypadkowych przechodniów. Wszyscy albo siedzą w
Metrogrodzie, ale dawno wynieśli się z miasta. Chociaż w przeciągu pół roku wiele mogło się
wydarzyć... - Michaił przeniósł się w cień drzewa i rozsiadł się wygodniej, opierając się o plecak. Starł
rękawem pot z ogolonej, wytatuowanej głowy. Bardziej temperamentna Sofia wspięła się na ściankę i
sprawnie przeszła z jednego końca na drugi.
- Mamy linę? - zadała niespodziewanie pytanie.
- Nie. Mydła też nie. Tak bardzo jesteś zdesperowana, by się stąd wydostać, Trzecia?
1
- Nie doczekasz się - zwiadowczyni dawno już przywykła do czarnego humoru towarzysza. - Chcę
tylko dosięgnąć plecak.
Wspomniany przedmiot porzuciła w czasie szaleńczego biegu - wejście z nim na drzewo było
niewykonalne. Teraz plecak leżał kilka kroków od budki, w słońcu, pośród przebijającej się przez
pęknięcia w asfalcie trawy. Całkiem blisko, jednakże ani ręką, ani kijem nie można go dosięgnąć -
nerwowa Sofia sprawdziła to w pierwszej kolejności.
- Zobaczmy, jak można ci pomóc - Pierwszy sprawdził kieszenie kamizelki. - Masz, trzymaj! -
rzucił znaleziony niewielki kłębek sznurka.
- Świetnie! - dziewczyna zwinnie łapała go. Plan był prosty: przywiązać koniec linki go bełtu
kuszy, strzelić w plecak i delikatnie przyciągnąć do siebie. Ale, znając złośliwość losu, nie zadziałało
wszystko, co mogło nie zadziałać. Z pierwszego bełtu linka zsunęła się dokładnie w połowie lotu, przy
drugiej próbie sznurek poplątał się tak, że część z niego przyszło odciąć i wyrzucić. Trzeci strzał był
najbardziej udany - bełt wbił się i mocno zaklinował w brezencie. Niestety, zwróciło to uwagę jednego
z chartów. Ciemnoszare zwierzę podejrzliwie zerknęło w stronę obcych i zaczął obwąchiwać trofeum.
- Nie ruszaj. Zaraz mu się znudzi - Michaił bezdźwięcznie zbliżył się, stanął na ramieniem
dziewczyny.
- Nie-e - Sofia wykrzywiła się z niezadowoleniem. - Zostało tam wędzone mięso, poczuje...
Zaczęła powolutku wciągać linę. Gdy plecak ruszył się z miejsca, chart odskoczył krok do tyłu, na
jego pysku pojawił sie wyraz zaskoczenia i zniechęcenia. Plecak przesunął raz jeszcze, gniotąc trawę,
a mutant pokazał większą stanowczość. Albo zwyczajnie zadziałały psie instynkty "ucieka - złap i nie
puszczaj". Błysnęły kły, na dobre wbijając sie w zdobycz.
- Paszoł won! - dziewczyna pociągnęła mocniej linkę. Nie mieli szpuli, napięty sznur wpijał się w
rękę nawet przez rękawicę. Psina w odpowiedzi zaparła się o ziemię wszystkimi czterema łapami i
wydała z siebie ciche warknięcie przez zaciśnięte zęby. Pociągnięcie w jedną, drugą stronę... Na
ziemię odpryskiwały żółte drobinki, zadeptywane łapami. Szew puścił, żałośnie rwąc się, zawartość
plecaka wysypała się na asfalt.
- Och, teraz dopiero oberwiesz! - syknęła ze złością Trzecia. Ręce wyuczonym ruchem naciągnęły
cięciwę kuszy, strzała zajęła miejsce w łożu, przyłożenie do ramienia. - No dalej, odwróć się, bestio.
Jakby rozumiejąc, ogar zaczął się wycofywać, ciągnąć w zębach pozostałości po rozdartym
plecaku i wystawiając się na strzał chitynowymi płytkami osłaniającymi klatkę piersiową i przednie
łapy, zamiast wrażliwym bokiem.
- Zostaw, to bez sensu. Nie trafisz.
- Spadaj! - fuknęła Sofia.
- Jak chcesz - Michaił odwrócił się. Formalnie był on przywódcą grupy zwiadowczej - numer
jeden, profesjonalista, których w Metrogrodzie można było policzyć na palcach jednej ręki. Ale
pokonane ogień, woda, mutanty, promieniowanie i milion innych zagrożeń w ciągu ostatnich miesięcy
na tyle zbliżyły zwiadowców, że dotychczasowa hierarchia niemal całkowicie zatarła się. Oczywiście,
gdyby porządnie się wydarł, dorzucił jeszcze jakieś soczyste przekleństwo, Sofia bezwarunkowo
posłuchałaby go. Ale sensu w tym... Lepiej niech już strzela, choć się waha.
Rozległo sie suche kliknięcie kuszy, po nim żałosny psi skowyt. "Trafiła" - pomyślał z niekrytą
dumą Michaił.
Podarowana przez odesskich rusznikarzy lekka kusza nie przypadła ani Pierwszemu, ani Drugiemu
- Grimowi, który został w Odessie, żeby wyleczyć rany - traktowali ją, jak zabawkę, woleli swoje
standardowe samopały. Za to w kobiecej dłoni leżała idealnie, Sofia nie rozstawała się z nią w
podróży, a każdą wolną minutę spędzała na treningach. Przy okazji od jej lekkiej ręki broń zyskała
swoje imię - Kontuzja. Głównie dzięki siniakom pozostawianym przez właścicielkę.
Później kusza bardzo pomogła im w drodze powrotnej do Kijowa, kiedy podczas starcia z
Krzyczącymi Aniołami pod Białą Cerkwią seria wystrzałów rozerwała lufę samopału. Podejście do
krzykaczy na mniej, niż kilkadziesiąt metrów oznaczało wystawienie się na silny wstrząs akustyczny. I
jeśli człowiek tylko tracił przytomność i dostawał krwotoku z uszu, mówiono, że ma niewiarygodne
1
Верёвка oznacza linę, sznur, potocznie stryczek. W języku rosyjskim istnieje powiedzenie "Верёвка, мыло и
табуретка" (Stryczek, mydło i taboret) (przyp. tłum.)
szczęście. Na szczęście dla Aniołów, Kontuzja potrafiła celnie strzelać z dwókrotnie większej
odległości.
***
- Co? Sugerujesz wykorzystanie ciebie, jako przynętę? Żebym strzeliła, kiedy będą cię pożerać? -
Sofia zadała pytanie, próbując ukryć obawę pod warstwą cynizmu. - Niedoczekanie. Rzućmy chociaż
żetonem, kto ma zostać psią karmą.
- Żetonem rzućmy! - przedrzeźnił dziewczynę przywódca. - Nie można z tobą wytrzymać, nie
pozwalasz pobyć rycerzem w lśniącej - spojrzał na siebie, - lśniącym kombinezonie ochronnym.
- I nie pozwolę - skinęła głową. - o to najgłupszy plan, jaki ostatnio słyszałam. Trzeba wymyślić
coś innego, mniej samobójczego. Ostatecznie - zerknęła na psy w dole, - nie mogą tu siedzieć w
nieskończoność... Przypomnij sobie dewizę Metrogrodu: "Przeżyć mają wszyscy".
- Najgłupszy plan? - mężczyzna prychną z udawaną złością. - Zaproponuj lepszy. Możesz, na
przykład, skłócić je ze sobą, żeby zaczęły ze sobą walczyć.
- Zaproponuję. Muszę się jeszcze troszkę zastanowić - i zaproponuję - Trzecia nie wiadomo już
który raz spojrzała w dół, mając cichą nadzieję, że nie zobaczy tam chartów. Niestety, zwierzęta
nigdzie się nie wybierały. Krwiożercze i bezlitosne, cierpliwie wyczekiwały, aż ich zdobycz sama
zejdzie na dół, wyczerpana głodem i pragnieniem. - Jeszcze nie wiem. Ale i tak, to co sugerujesz jest
niemożliwe.
- Niemożliwe? Ha! Niemożliwe było zająć zamieszkany przez bandytów Metrogród, ale
Olszankiemu i piątce jego ludzi się to udało. Niemożliwe było przekształcenie grupki cywilów i
szabrowników w najpotężniejszą siłę w Kijowie, ale prawie się udało. Kilkanaście lat temu
niemożliwe było przejście z jednej stacji metra na drugą, a teraz udowodniliśmy, że można przejść na
piechotę pół Ukrainy. W porównaniu z tym ucieczka przed jakąś sforą psów... Tfu, nawet nie ma o
czym mówić...
- Musimy tylko poczekać, aż zgłodnieją i pobiegną szukać bardziej dostępnego łupu - powtórzyła
uprzejmie Sofia. - I nie potrzeba żadnych ofiar.
- No, no - Pierwszy uśmiechnął się. - Przeoczyłaś jeden szczegół...
Gestem kazał jej zamilknąć, w nastałem wieczornej ciszy gdzieś spod budki rozległy się ciche
popiskiwania. Na obliczu Sofii ukazała się gama nieopisanych emocji, gdy zdała sobie sprawę, co
oznacza ten skowyt.
- Mają szczeniaki - oznajmił cicho Michaił, - a to znaczy..
- Że ni cholery nie zamierzają się stąd wynieść! - dziewczyna podskoczyła z miejsca i nerwowo
przeszła z kąta w kąt. Osiem i pół kroku - zdążyła już policzyć w czasie ich pobytu tutaj. Dla
dziewiątego brakowało niewiele miejsca. Papa okropnie trzaskała pod nogami. - Ale na twój
idiotyczny plan i tak się nie zgodzę, nawet o tym nie myśl. I tak odciągnięcie ich nie uda się - zaczęła
zastanawiać się na głos, nie zapominając o zniżaniu głosu do szeptu. - No spójrz, nawet na swojego
rannego pobratymca nie zwracają uwagi i nie zamierzają go pożreć - wskazała na wijącego się w pyle
postrzelonego psa. - Może w nocy uda się przejść, kiedy zasną?
- Nie liczyłbym na to, mają płytki sen. Do tego raczej nie wszystkie zasną... I widzą w ciemności
lepiej od nas - w tym momencie Michaiła ogarnęły wątpliwości.
- Ale jednak będą senne, może nie będą pojmować, co i jak, i dadzą nam trochę forów. A dwa, trzy
damy radę pokonać - gotowa była chwytać się brzytwy, żeby tylko nie pozwolić przywódcy
wprowadzić w życie jego samobójczego pomysłu. W to, że charty go dogonią, Sofia ani trochę nie
wątpiła. Oczywiście stworzenia nie biegały aż tak szybko, wolniej od zwyczajnych psów - pancerz z
chitynowych płytek przeszkadzał im, był dodatkowym ciężarem, krępował ruchy - ale nadal szybciej
od człowieka.
- Przekonałaś mnie. Spróbujmy.
Pierwszy położył się na plecach, podkładając sobie ręce pod głowę, głęboko odetchnął
wypełnionym zapachami letnim powietrzem. Zwiadowcy od dawna nie nosili respiratorów, wśród
mieszkańców podziemi trafnie nazywanych "namordnikami" - filtry skończyły się w połowie drogi.
Uczeni Metrogrodu uważali, że powierzchnia jest już dostatecznie oczyszczona, radioaktywny pył
zniknął i życie jest tu w pełni możliwe. Tylko że teraz prawa do opuszczonego miasta na powierzchni
rościli sobie inni panowie. Do ludzi należał teraz dół, metro.
Metrogród. Nowy bastion cywilizacji w Kijowie. Ogromne, podziemne centrum handlowe w ciągu
dwudziestu lat przekształcono w twierdzę, zawalono niepotrzebne wejścia, a pozostałe wzmocniono.
Przez stację Plac Lwa Tołstoja łączył się z kijewskim metrem i stał sie jego nieoficjalną stolicą.
W pierwszych tygodniach po Katastrofie, kiedy miasto zostało bez wody, jedzenia i prądu, ludzie
starali się przeżyć samotnie, zamykając się w domach i zajmując się szabrem. Lub zbierając się w
bandy, których zachowanie i okrutność często przebijały zwierzęta. Świat jakby oszalał, każdy
odpowiedzialny był za siebie. Kijowianie zapomnieli tego, czego uczyła ich tysiącpięćsetletnia historia
starego miasta - aby przetrwać, należy trzymać się razem. Jednostki zawsze ginęły. Aż przyszedł
generał Olszanskij.
Usłyszawszy o tym, że Metrogród nie jest już dłużej bandycką norą, że znowu zajmują go
wojskowi, zaczęli ściągać do niego ci sami kryjący się po domach samotnicy.. Podziemne miasto
zapewniało jakąkolwiek nadzieję na przyszłość. Z początku nieduża, armia zaczęła rosnąć z godziny
na godzinę.
Prawa ustanowione w Metrogrodzie były drakońskie, a przynajmniej tak się wydawało
wczorajszym szabrownikom, przyzwyczajonym do dbania tylko o siebie. Codzienna ciężka praca,
obowiązkowa służba wojskowa. Ale za to każdy wiedział, że nie zostanie sam w biedzie, że stoi teraz
za nimi siła i że bez wątpienia czeka na niego jutro. Ta nadzieja pozwoliła przeżyć pierwszą,
najsurowszą nuklearną zimę i nie opuszczała kijowian przez ostatnie dwadzieścia lat pod ziemią.
Przeżyte krew, ból i straty trwale związały ich w jedno bractwo.
A teraz generał postanowił wyprowadzić ich na górę. I wysłał trójki swoich najlepszych
zwiadowców do największych miast Ukrainy, aby rozpoznać, gdzie jeszcze ocaleli ludzie.
***
Chwilowo nie było czym się zająć, więc Sofia otworzyła dziennik. Kartkami rozerwanego na pół i
na powrót sklejonego zeszytu zaraz zaczął bawić się gorący wiatr. A jeszcze wczoraj Trzeciej
wydawało się, że zapisała już ostatni rozdział. Podróż długa na tysiąc kilometrów mieściła się na
ponad ośmiu z dziesięciu stron. Było tu wszystko: spotkanie z pastuchami stułbi w pobliżu
Wasylkowa, tygodniowe błądzenie po zaroślach Parku Zofiówka z powodu machinacji miejscowego,
szalonego pustelnika-telepaty, cudowne ocalenie przed toksyczną chmurą Krywego Ozera. Polowanie
na białego wespertyla, którego skórę kapłan Stepowców zamierzał ofiarować duchom wraz z głowami
tuzina współplemieńców. Wojna domowa w plemieniu Stepowców, w efekcie której najwyższa
władza trafiła w ręce zatwardziałego ateisty. Niekończące się stepy - oaza niezliczonych
fantastycznych stworzeń. Surowe Morze Czarne, zamieszkane przez najprawdziwsze chtoniczne
stworzenia. Nowa Odessa, rozpaczliwie walcząca o życie i zwyciężająca.
Pusta była tylko ostatnia strona. Jak się okazało, nie bez powodu.
***
Ściemniało się. Na niebie nad dachami błyskały i gasły refleksy zachodzącego słońca, a po nich
zalane zostało atramentowym granatem, ozdobionym najpiękniejszymi perłami wśród sierpniowych
gwiazd. Zza najbardziej oddalonego domu wychynął rosnący miesiąc, po ziemi rozciągnęły się długie,
granatowe cienie. Cudowna noc.
Sofia wzdrygnęła się, czując dotyk na ramieniu. Okazało się, że zdążyła już zasnąć. Nocny chłód
od razu porządnie ją rozbudził, w wymęczonym ciele pojawiły się nowe siły.
- Już czas - szepnął przywódca. - Tylko cicho.
Obejrzenie dworu z dachu niewiele im dało. W słabym świetle księżyca zwiadowcy zdołali
dostrzec tylko kilka psów, chociaż wataha liczyła przynajmniej półtora tuzina. Gdzie zniknęły i czym
zajęły się pozostałe - można było jedynie domyślać się.
Zardzewiałe, metalowe drzwi stacji transformatorowej, jak się zdawało, na amen ugrzęzły w ziemi.
Błoto, naniesione przez lata, mocno zabetonowały ich dolną część, nie da rady ruszyć.
Sofia ostrożnie poruszyła górny kraj skrzydła nogą, stanęła pewniej. Pierwszy etap zakończony.
Teraz zejść, znaleźć kolejne oparcie - drewnianą klamkę, a z niej już niedaleko do ziemi. Na skoczenie
prosto z dachu dwójka nie zdecydowała się, głośny upadek mógł obudzić charty. Po krótkiej dyskusji
zejście po kasztanowcu także odrzucono - trzeba byłoby obchodzić budkę na około.
Tępa metalowa krawędź boleśnie wbiła się w brzuch, kiedy dziewczyna nadziała się, próbując na
oślep znaleźć klamkę. Michaił, gdy przyszła jego kolej, przerzucił nogę przez skraj dachu. Drzwi
odchyliły się z cichym skrzypnięciem, w odpowiedzi z ciemnego otworu dobiegło wściekłe psie
warczenie.
Sofia poczuła, jak na bucie zaciskają się kły. Zwierzęciu nie udało się przegryźć garbowanej skóry,
ale zawisł na kostce niemałym ciężarem i dziewczyna zleciała na asfalt. Maleńkie kamyczki boleśnie
wbiły się w biodro. Rzucił się na nią kosmaty cień, dziewczyna zdążyła tylko podnieść łokieć,
zasłaniając wrażliwe gardło. Pies nie zastanawiając się wgryzł się, rękę przeszył ostry ból.
W wąskim promieniu księżycowego światła błysnęło ostrze i z nieprzyjemnym chrupnięciem
weszło między płytki pancerza, szczęki rozwarły się.
- Wracaj na górę, prędko, podsadzę cię! - Michaił wyjął nóż, szybkim ruchem podniósł Trzecią z
ziemi, twarz dziewczyny ozdobił grymas bólu. Okaleczona ręka zdrętwiała i ledwie ją czuła, ale po
chwili Sofia ponownie znalazła się na dachu - pomogła adrenalina. Kilka mrugnięć później dołączył
do niej jej towarzysz, akurat na czas - kilka oszalałych psów prawie go dorwało. Charty zaciekle
rzucały się na ściany, wściekłe szczekanie wypełniło okolicę, z daleka odpowiedziała mu żałosnym
wyciem niewidoczna w nocy bestia.
- Wszystko dobrze, śpiochu?
- Przeżyję - syknęła przez zaciśnięte z bólu zęby. - K-kurwa! Na górze!
Ogromny cień na niebie na sekundę mignął na sierpie miesiąca. Nastała cisza nieprzyjemnie
oszołomiła zwiadowców - wszystkie zwierzęta w okolicy skryły się ze strachu przed latającym
drapieżnikiem.
- Wespertyl! Kryj się!
Tylko że zrobienie tego na płaskim dachu nie należało do najprostszych zadań. Parze znowu
pomógł kasztanowiec, dali nura między jego gałęzie porośnięte wielkimi liśćmi i skryli się tam. Starali
nie poruszać się, nawet oddychali rzadziej.
Od czasu polowania na stepie Michaił i Sofia wiedzieli, że wespertyl ma dobry słuch, ale kiepski
wzrok. Ruch zauważy, ale nieruchomego człowieka może przeoczyć, wziąć za drzewo albo inny detal
krajobrazu. Tak twierdzili Stepowcy. Tym sposobem nie raz koczownicy przeżyli spotkanie ze
skrzydlatymi drapieżcami. Leżąc przez kilka godzin w pożółkłej trawie, będąc zawiniętym w koc
gaśniczy, żeby ciała straciło ludzki kształt. Wyzwanie nie dla ludzi o słabych nerwach, niektórzy nie
wytrzymywali, zrywali się i biegli na oślep. I wtedy łapały ich szpony mutantów.
***
- Chcę do domu - oznajmiła ze smutkiem Sofia. Zmarznięci zwiadowcy wypełzli spod gałęzi,
ledwie nastał świt. Dziewczyna rozmasowała zesztywniałe mięśnie, starając się nie dotknąć
zranionego łokcia, usiadła na błyszczącej jeszcze od porannej rosy krawędzi. - Tak bardzo chcę do
domu... Tak bardzo chcę spotkać naszych. A generała Olszanskiego gotowa jestem wycałować. Muszą
na nas czekać. Jak myślisz, zbudowali tam bez nas "Północny"?
- Zbudowali, zbudowali - Pierwszy usiadł obok, objął partnerkę za ramię. - I pewnie zasiedlili już
domy w okolicy. Wyobraź sobie, przyjdziemy, a wszyscy ludzie przeprowadzili się na górę, zajęli
najlepsze mieszkania, nie zostawiając nam niczego - uśmiechnął się słabo, podnosząc dziewczynę na
duchu. Co ciekawe, proste słowa zwróciły jej uwagę, uniosła głowę i uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Myśli o domu. Być może była to jedyna rzecz, która podtrzymywała na duchu parę w
najniebezpieczniejszych momentach ich desperackiej podróży, nie pozwalała złożyć broni, nawet
kiedy wydawało się, że nie ma żadnej nadziei. Kijowianie oczekiwali zwiadowców z informacjami,
nie mogli nie czekać. I dlatego musieli wrócić za wszelką cenę.
- Wiesz, przemyślałam twój wczorajszy plan... Zmienimy go nieco. Uwagę potworów odciągnę ja,
a ratować się ucieczką będziesz ty - Sofia odwróciła się i uważnie przyjrzała sie mężczyźnie. - Masz
większe szanse wyjść z tego, a ja i tak nie zdołam przed nimi uciec. Zabierzesz ze sobą mój dziennik,
dasz Olszanskiemu zamiast raportu.
- Nie. I to jest ostateczna odpowiedź. Ja zdołam odciągnąć stado dalej, a ty jesteś szybsza i
zwinniejsza, więc jeśli ktoś powinien przeprowadzić samobójczy manewr, to ja - Pierwszy pogładził
dziewczynę po włosach - i nie próbuj się kłócić. Musimy szybciej podjąć decyzję, bo nie tylko biec,
ale i zejść z dachu nie damy rady - wymownie potrząsnął pustą butelką. Ostatnie łyki wody wypili
poprzedniego wieczora.
- Nie... - spojrzała błagalnie. - Nie dam rady żyć z tym...
- Zrozum, głupiutka, nie da się inaczej, jedno z nas powinno dotrzeć, nawet jeśli drugie nie zdoła.
Dam ci taką możliwość. A po tym nie zamierzam wcale umierać. Dobiegnę tam, na plac zabaw,
wskoczę na "grzybka", pomacham ich mięsem, a ty przemknij, jak myszka - i jesteś w metrze.
- Łatwo ci mówić. Może jednak ja to zrobię, co? Po prostu nie mogę się na to zgodzić, nie mogę,
rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem! - w jego głosie brzęknęła stal. - To już nie propozycja, to rozkaz. Dam radę
poprowadzić za sobą całe stado, a za tobą rzuci się tylko kilka, i tyle, zrozum to. Nie wolno
niedoceniać chartów, dobrze wiesz, w jaki sposób polują, jakie sprytne zasadzki potrafią urządzić.
Tobie się nie uda. Dlatego ja idę. Kropka.
- Kiedy idziemy? - zapytała z powagą w głosie. Dalsze kłótnie nie miały sensu.
- Nie ma co przeciągać, i tak się tu zasiedzieliśmy. Omówmy jeszcze raz szczegóły: ja idę
pierwszy. Zeskakuję i daję drapaka, robię hałas, przykuwam uwagę. Jak tylko wataha odejdzie na
odpowiednią odległość - zeskakuj i uciekaj, nie odwracaj się i nie myśl o mnie. Twoim zadaniem jest
dotarcie bez względu na wszystko.
***
- Gotowa? - zapytał po raz kolejny Michaił. Sofia skinęła bez słowa, przygryzła wargę, przycisnęła
łokciem schowany pod kurtką dziennik. Zapewne należało powiedzieć coś stosownego do sytuacji.
Pożegnać się? Życzyć sobie powodzenia? Gwarantować, że wszystko będzie dobrze? Tylko kogo chce
oszukać... Para zbyt dobrze się rozumiała bez żadnych słów.
Ramię w ramię stanęli na krawędzi dachu nad otchłanią. Otchłanią głęboką na trzy i pół metra.
Michaił poczuł lekką rękę partnerki na ramieniu, zakrył ją swoją szeroką dłonią.
Ujrzawszy wyczekiwaną, ale wciąż niedostępną zdobycz, psy ożywiły się. Stado zaczęło
stopniowo wyłaniać się z ciemnych zakamarków, w których kryły się przed światłem słonecznym. W
ich oczach nie było żadnej wrogości, żadnej nienawiści, tylko ostrożna ciekawość. Jak można
nienawidzić psiej karmy? Ale pobawienie się z nią w berka - to może być zabawne. Lekka, nie ważąca
prawie nic chmura zasłoniła na krótką chwilę słońce. Właśnie teraz. Teraz wszystko się rozstrzygnie.
Moment prawdy.
Nieokreślony, stłumiony dźwięk wyrwał się z gardła Sofii, jej palce zacisnęły się na ramieniu
towarzysza, światło mignęło przed oczami, a oparcie jakby zniknęło jej spod nóg.
- Pogięło cię?! - rozległ się szorstki krzyk, dziewczyna gwałtownie obróciła się. Kołnierz boleśnie
wpił się w szyję, kiedy Michaił pociągnął za niego, ratując ją od wpadnięcia w sam środek
krwiożerczego stada. Znalazła się z powrotem na dachu. Oszukane psy gdzieś tam na dole odezwały
się ogłuszającym, histerycznym szczekaniem.
- Trójka, do kurwy nędzy! - wrzasnął Michał. - Ja do nich skaczę, nie ty! Idiotka... - nagle
przerwał. Trzecia nie wstawała, walczyła w bezdźwięcznej, a przez to jeszcze bardziej przerażającej
histerii. Jasne włosy miała w nieładzie, palce z bezsilności drapały pozostałości papy, gdzieniegdzie
zostawiając ciemne, krwawe ślady. I bez tego głupi, beznadziejny, samobójczy plan był skazany na
porażkę. Jaki jest sens poświęcać się na próżno, skoro druga osobo nie jest w stanie biec?
Mężczyzna złapał nadgarstki Sofii i ścisnął je, jak imadłem. Przygniótł ją całym ciężarem, nie
pozwalając jej się ruszyć i puścił dopiero, kiedy partnerka wreszcie uspokoiła się. Wpatrywała się w
niebo za jego ramieniem i coś słabo, niesłyszalnie wyszeptała wyschniętymi wargami.
- Co? - nachylił się bliżej.
- Wespertyl. Obudziły...
Michaił obrócił się na plecy i spojrzał w to samo miejsce, co Sofia. Wielka, czarna jak węgiel istota
krążyła po niebie wprost nad nimi, stopniowo zniżając się. Przez moment dowódcy wydało się, że
ogłuchł - nie mógł uwierzyć, że zwierzę takiej wielkości może poruszać się tak cicho. Ani trzepotania
skrzydeł, ani jednego szelestu - bezgłośna i nieustępliwa śmierć. Nawet charty ucichły, wyczuwszy
groźnego przeciwnika.
Próbując wypatrzyć, kto ośmielił się naruszyć jego spokój krzykami, wespertyl wykonał szeroki
krąg nad podwórkiem. W jasnym, słonecznym świetle wzrok zawodził go, ale mimo to zdołał dostrzec
migoczące w dole figurki. Nie był głodny, ale zakłócających spokój należało ukarać. I w dodatku
znajdują się tak niebezpiecznie blisko gniazda. Potwór ostro skręcił i zniżył lot.
Sofii wydawało się, że zdołała dojrzeć nawet rysunek na skórzanych skrzydłach, nawet cienkie,
drgające wąsiki na tępym pysku - tak nisko nad budką przeleciał wespertyl. Liście kasztanowca
zaszeleściły od podmuchu wiatru.
- Daj bełt, szybko! - zawołała łamiącym się głosem i przeczołgała się do leżącej kilka kroków od
niej Kontuzji, kiedy chybiwszy, stwór zataczał drugi krąg. Przeklęta strzała drżała w rękach, za nic nie
chcąc zająć przeznaczonego jej miejsca na łożu. Zranioną rękę przeszył ból, palce ledwie jej słuchały,
na opatrunku pojawiła się świeża krew.
- Szybciej! - ponaglał Michaił.
- Jeśli powiesz: "Tylko traf", strzelę w ciebie! - zaszlochała Sofia. Niedawna histeria dawała
jeszcze o sobie znać. A potwór pędził prosto na nich. Zwiadowczyni uklękła, świsnęła wypuszczona
cięciwa i bełt poszybował gdzieś w błękit. Lotnik zbliżał się. Ale wtedy jakby trafił na przeszkodę,
lewe skrzydło szybko zatrzepotało w powietrzu, prawe natomiast, z przestrzelonym stawem,
bezwładnie zwisało. Rana nie była śmiertelna, nawet nie groźna, ale polecieć stwór już nie mógł.
Mutant niebezpiecznie przechylił się i runął w dół, wprost na pozostałości placu zabaw. Kilka
wystających prętów przebiło skrzydła na wylot, wbiło się głęboko w ciało. Tumany piasku i pyłu
uniosły się w powietrze, kiedy wespertyl wił się, próbując ponownie się wznieść.
Michaił zdołał zobaczyć tylko przebiegający kikut ogona i tylne łapy - tak szybko lider watahy
ruszył ku nowej zdobyczy. Cała sfora, warcząc i wyjąc, pobiegła jego śladem.
- Skaczemy, teraz mamy okazję! - złapał towarzyszkę za rękę.
Lądowanie z takiej wysokości na pokruszony asfalt było twarde, mięśnie i kości zabolały od razu.
Ale para nie zatrzymała się nawet na chwilę i co sił w nogach rzucili się w stronę zbawczej klatki.
Ogłuszająco trzasnęły ciężkie drzwi, Pierwszy zdołał zablokować je już kawałkami gruzu, które akurat
znalazły się pod ręką. Zwiadowcy pozwolili sobie na nieco odpoczynku.
- Żyjemy - Sofia chrapliwie dyszała. - Co dalej?
- Na dach.
Na klatce pachniało wilgocią, pleśnią i z jakiegoś powodu świeżo wykopaną ziemią. Drzwi na
klatkę schodową musieli szukać po omacku w grobowej ciemności - nie było tu żadnych okien. W
końcu jedna ze ścian skrzypnęła i przesunęła sie pod rękami, dziewczyna ruszyła przed siebie i od razu
trafiła na pierwszy stopień.
Tutaj także panował półmrok, ale za to cienkie promienie światła przebijały się przez zabite
deskami okna i dawały możliwość zobaczenia przynajmniej na odległość wyciągniętej ręki. Jedno za
drugim zostawały za ich plecami półpiętra. Wybawienie było coraz bliżej, już niewiele zostało.
Chociaż, dwa dni wcześniej, pod Kijowem, też im się tak wydawało.
Żabiernik zastawił świetną pułapkę na przedostatnim piętrze. Buro-zielona, śliska bestia zwisała z
sufitu, trzymając się go tylko przy użyciu przyssawek na potężnych tylnych łapach, zakrzywione i
ostre pazury przybiły ramię Michaiła i pociągnęły go do góry. Mężczyzna krzyknął od okropnego
bólu.
Już w powietrzu zdołał wyciągnąć nóż i zaczął co sił dźgać kończyny mutanta. Z ran wypłynęła
żółtawa krew, na podłodzie po chwili pojawiła się kałuża, ale potwór wciąż mocno trzymał ofiarę.
Coraz bliżej i bliżej znajdowała się jego głowa, do obrzydzenia podobna do ludzkiej. Tylko że ludzie
nie posiadają kudłatego, wypełnionego mackami otworu w miejscu nosa, a w ustach trzech rzędów
małych, zakrzywionych do środka zębów.
Michaił całkowicie stracił orientację, gdzie jest góra, gdzie dół, jak wysoko się znajduje. W głowie
kotłowała mu się jedna myśl - wetknąć nóż w tę paskudną paszczę po samą rękojeść. Ostatnie
życzenie. A potem niech się dzieje, co ma się dziać.
Obok coś mlasnęło. To Sofia w końcu zdołała przeładować kuszę i bełt wszedł do połowy w to, co
można było nazwać szyją żabiernika. Potwór obrzydliwie wrzasnął, gdy przez jego otwór nosowy
wbił sie nóż prosto w jego mózg.
Pierwszy ciężko upadł na betonową podłogę, na szczęście nie wisiał wysoko. Ostrze zostało w
głowie martwego stworzenia, nie miał już sił wyciągnąć go.
- Żyjesz? - Sofia rzuciła się ku niemu. Kombinezon ochronny ociekał krwią. Potrzebowała kilku
minut, żeby znaleźć w plecaku czystą szmatkę i opatrzyć ranę. - Dasz radę iść? - zapytała z
niepokojem w głosie.
- Dam - nie tylko mówienie, ale i każdy oddech przychodził Michaiłowi z trudem. Ale i tak uparcie
kręcił głową, mówiąc, że nie, Kostucho, jeszcze nie nadszedł twój czas i powtórzył: - Dam.
Plecak musieli zostawić tutaj, nie mieli sił go nieść. A wyrzucić Kontuzję, mimo, że bezużyteczną,
gdyż na żabiernika zużyła ostatni bełt, Sofia nie zamierzała. I tak szła: w prawej ręce kusza, z lewego
ramienia zwisł partnera. Kolana drżały. Pierwszy krok było szczególnie trudno wykonać, Trzeciej
wydawało się, że zaraz upadnie, a wtedy na pewno zostaną tu na zawsze. Ale zdołała wykonać kolejny
krok i kolejny, jedynie dzięki wściekłości i sile ducha stawiała jeden za drugim, a wspinaczkę po
schodach miała już za sobą.
- Ostrożnie! - jęknął Michaił na widok brązowego śluzu na schodach. - Jeszcze jeden gdzieś się
czai.
Drugiego żabiernika spotkali nieoczekiwanie na poddaszu. Istota wisiała na ścianie i budowała
gniazdo z bąbelków powietrza, które otaczała śliną i przeklejała do siebie. Zauważywszy obecność
ludzi, potwór zatrząsł się, przerażające pazury zgrzytnęły na pozostałościach tynku. Żabiernik
przygotował się do skoku. Sofia spojrzała najpierw na rozładowaną kuszę, potem na mutanta, impas.
- Popatrz na nas, mendo! - wyszeptał wyczerpana dziewczyna, a Michaił krzywo się uśmiechnął. -
Przeszliśmy tysiąc kilometrów po skażonej i wypalonej ziemi. Starliśmy się z dziesiątkami twoich
pobratymców. Przeżyliśmy głód i oblężenie morzan w Nowej Odessie. I dopiero co załatwiliśmy
skrzydlatą śmierć jednym jedynym strzałem. Jesteś pewien, że chcesz się z nami próbować?
Poważnie?
Nie wiadomo, co zadziałało: czy żabiernik zrozumiał sens prostych słów, czy też na stworzenie
podziałała Kontuzja w ręce zwiadowczyni. Zjeżył się i z chlupotaniem odpełzł w ciemny kąt w oddali,
pozwalając ludziom przejść. Jeszcze pięć kroków, cztery, trzy... Ostatnie drzwi otworzyły się i radosne
promienie słoneczne zalały ciemne poddasze.
***
- Wiecie co - stwierdził w jednej z nieoficjalnych rozmów generał Olszanskij wiele dni później,
kiedy historia niezwykłej podróży stała się powszechnie znana w Metrogrodzie. - Wiecie, co myślę?
Para zamarła w pełnej szacunku ciszy, nie śmiejąc przerywać żywej legendzie. Generał
odchrząknął i kontynuował:
- Ta latająca cholera wespertyl był waszą nagrodą. Przejawem wyższej sprawiedliwości - zrobił
pauzę, na twarzy Sofii pojawiła się ciekawość i niedowierzenie, Michaił był spokojniejszy. - Tak, i nie
patrz tak na mnie, panienko. Ciebie, Pierwszy, nagrodzono za to, że gotów byłeś poświęcić się dla
niej. A ciebie - pokazał na Trzecią - za to, że nie przyjęłaś ofiary...
- Jak sądzisz, mówił to poważnie? - zapytała z niepokojem Sofia, ledwie opuściwszy gabinet. - Coś
uderzył w filozoficzny ton, nie słyszałam dotychczas czegoś podobnego z jego strony. Starzeje sie,
pewnie...
- Nie mam pojęcia. Nie wierzę w żadną sprawiedliwość, Trójka - zastanowiwszy się chwilę, odparł
jej partner. - Wiem tylko, że czasami trzeba uwierzyć, zwyczajnie, bezwarunkowo wierzyć w lepsze i
łapać się tej wiary zębami i palcami. I wtedy to lepsze nadejdzie.
Dziewczyna uśmiechając się skinęła głową i skierowała się do zbrojowni - przypadła jej warta w
dopiero co wybudowanym "Północnym".