DIXIE BROWNING
Umowa
na pięćdziesiąt
lat
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Posuwał się bardzo powoli. Na południe od Marion pada
jący śnieg zmienił się w marznącą mżawkę. Droga oblodzona,
a samochody poruszały się w żółwim tempie. Na granicy sta
nu Południowa Karolina padał już tylko deszcz, ale szosa
wciąż była śliska. Przednia szyba zachodziła mgłą. Zaklął pod
nosem. Jak dawno temu pił kawę z aspiryną?
Dokuczał mu żołądek. Pewnie miał dość zarówno kawy,
jak i aspiryny. Mogły to jeszcze być skutki grypy, która ścięła
go z nóg na ponad tydzień. Nieważne. I tak musi zaaplikować
sobie porcję kofeiny, żeby nie usnąć za kierownicą. Do tego
dużo cukru, bo zapasy energii były na wyczerpaniu.
Trzy razy los gorzko go doświadczył. To wystarczy, by
wytrącić z równowagi przeciętnego mężczyznę. Gus Wydo-
wski uchodził w swoim otoczeniu za twardego faceta; dopiero
za czwartym razem poczuł się znokautowany.
- Liso, ty słodka, chytra egoistko. Mam nadzieję, że czu
jesz się tak samo paskudnie, jak ja - mruknął pod nosem,
wyprzedzając wielką cysternę.
Lisa Crane była wysoką, zwracającą uwagę swą niezwykłą
urodą brunetką o mlecznobiałej skórze i nieczułym sercu. Na
początku znajomości Gus, zatwardziały kawaler, był nawet
zadowolony, że dziewczyna nie dążyła do legalizacji ich
związku. Byli razem przez sześć miesięcy, co i tak stanowiło
dla Gusa swoisty rekord. Przy boku innych kobiet już po paru
6 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 7
tygodniach opanowywało go przemożne pragnienie, żeby
znaleźć się gdzie indziej. Z Lisą było inaczej...
Nawet nie brał pod uwagę tego, że mógłby się w niej
zakochać. Do diabła, miał trzydzieści dziewięć lat i dawno
przestał wierzyć w miłość. To dobre dla nastolatków.
Było im dobrze razem, szczególnie w łóżku. Tak dobrze,
że Gus zaczynał czasem myśleć o tak zwanej przyszłości.
Kupił nawet pierścionek zaręczynowy.
Okazało się, że Lisa też myślała o przyszłości, tyle że nie
z Gusem. Przyszłość w jej marzeniach oznaczała sportowe
ferrari, ekskluzywne restauracje i bywanie w eleganckim
świecie. Gus miał krytą ciężarówkę, a bywanie w świecie
oznaczało dla niego bar z grillem i piwo.
Lisa miała słabość do włoskich pantofli i szampana.
Gus nosił teksaskie buty z cholewkami i uwielbiał słody
cze. Uważał, że należy do klasy robotniczej. Miał odciski na
dłoniach i jeszcze kilka na sercu, bowiem kobiety, które go
pociągały, należały nieodmiennie do tak zwanej wyższej sfe
ry: były długonogie, eleganckie, o wyrafinowanej urodzie.
Niektóre z nich nawet na jakiś czas przymykały oczy na jego
toporny sposób bycia i na fakt, że trudno było nazwać go
przystojnym. Znajomość z Lisą zaczęła się od zabawnego
przypadku. Tuż obok posesji, na której budowano dom, od
bywało się przyjęcie w ogrodzie. Jednej z kobiet wiatr porwał
kapelusz i uniósł go w stronę budowy. Pracujący tam Gus
uratował zagrożony fragment garderoby. Gdy mężczyzna
i kobieta stanęli naprzeciw siebie, poczuli, że ogarnia ich żar.
Płomienny romans zaczął się od pierwszej chwili. Z upły
wem czasu Gus zaczął myśleć o legalizacji tego związku.
Niestety, Lisa coraz częściej pozwalała sobie na różne gierki.
Odwoływała spotkania, wyjeżdżała z miasta bez uprzedzenia,
wracała, nie dając mu znać o swoim- powrocie. Seks, który
przez długi czas był tak wspaniały, nie dawał już im pełnej
satysfakcji. Z reguły po wszystkim kłócili się, czyja to wina.
Gus był porywczy z natury i dobrze o tym wiedział. Starał
się jednak trzymać nerwy na wodzy, szczególnie wobec ko
biet. Matka, babka, ciotka i siostra wpajały mu przez lata, że
każdą kobietę należy traktować jak damę. Szanował tę zasadę
aż do nocy, kiedy Lisa oświadczyła mu, że podpisała kontrakt
z agencją dla modelek i przenosi się do Nowego Jorku. Oczy
wiście, jest jej przykro, jeśli Gus czuje się zawiedziony, ale
przecież oboje byli przekonani, że ich związek nie potrwa
długo.
Cóż, na początku rzeczywiście tak było...
Odpowiedział, że wcale nie czuje się zawiedziony; skła
mał. Dodał, że ostatnio sam myślał o tym, żeby dokądś wy
jechać; było to następne kłamstwo. Życzył jej wiele szczęścia,
choć nie sprecyzował, w czym.
Potem, z zaręczynowym pierścionkiem w kieszeni, ruszył
w kurs po knajpach. Otrzeźwił go dopiero ból głęboko prze
ciętej ręki. W bezsilnej, wzmocnionej akoholem rozpaczy
rozbił pięścią grube listwy skrzyni do pakowania. Z krwawią
cą ręką udał się na pogotowie i spędził dłuższy czas pośród
kaszlących i kichających ofiar ciężkiej grypy. Wyszedł stam
tąd z siedmioma szwami na dłoni i wirusem, który rozłożył
go na tydzień. W domu okazało się również, że nie ma już
pierścionka. Po pewnym czasie przypomniał sobie, że dał go
pewnej niemłodej barmance, aby sprzedała go i kupiła sobie
buty z ortopedyczną wkładką.
Jasne. Zawsze był szarmancki wobec dam.
Gus mieszkał sam w pierwszym z domów, które zbudo
wał. Dom miał kształt litery „A", dwuspadowy dach i stał
u podnóża gór, niedaleko małego miasteczka w Północnej
Karolinie. Miał swoje wady, ale Gus go lubił. Ściśle biorąc,
8 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
lubił go do czasu, gdy musiał spędzić w nim cały tydzień,
chory i samotny. Bolały go wszystkie kości, na zmianę
wstrząsały nim dreszcze i dręczył żar wysokiej gorączki.
Potem los spłatał mu kolejnego figla. Właściwie nie los,
tylko aura. Gdy wreszcie jakoś się pozbierał i wyszedł na
zewnątrz, okazało się, że śnieg zasypał dom aż po górne okna.
Ciężarówka, zostawiona na podjeździe, ugrzęzła w zaspie.
Prądu nie było; w domu panował straszliwy chłód. Lokalna
linia telefoniczna nie działała, telefon komórkowy został
w szoferce samochodu.
Czuł się słaby jak mysz. Był bardzo głodny, ale bardziej
niż przyzwoitego posiłku pragnął teraz widoku słońca i obe
cności drugiego człowieka. Ten człowiek mógłby tylko
przejść tędy i pójść sobie; byłe przekonał Gusa, że nadal jest
pomiędzy żywymi. Dotąd taki był dumny z własnej samowy
starczalności. To, co odczuwał teraz, było co najmniej niepo
kojące.
Zjadł wszystkie zgromadzone w domu zapasy: lody, czer
stwe cynamonowe bułeczki i piankowe ciastka. Potem wziął
łopatę i odgarnął śnieg sprzed domu. Poczekał jeszcze, aż
pług śnieżny oczyści drogę, i spakował się do wyjazdu. Za
wszelką cenę chciał znaleźć się w miejscu, gdzie świeci słońce
i jest ciepło. Projekty dwu następnych budów były na etapie
zatwierdzania, mógł więc pozwolić sobie na krótki urlop:
poleżeć na słońcu, wygrzać obolałe kości i poczuć się znowu
jak człowiek. .
Tuż za miastem Columbia przemknął po sąsiednim pasie
wóz policyjny, wyjąc, migając światłami i ochlapując jego
samochód błotem. Gus zaklął. Ostatnio przeklinał za często.
Postanowił, że zatrzyma się na postoju dla ciężarówek i coś
zje. Zbliżał się do okolic, gdzie ciasto z pekanowymi orzecha
mi było ulubionym przysmakiem tutejszych mieszkańców.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 9
Zamówi duży kawałek takiego ciasta, lody i popije to czarną,
dobrze osłodzoną kawą.
Mariah z obawą spoglądała na wskaźnik poziomu paliwa
w swoim wysłużonym samochodzie. Powinna była zatanko
wać przed podróżą, ale tak bardzo się spieszyła. Chciała do
jechać do domu przed zmrokiem. Przygotowania do wyjazdu
zabrały jej więcej czasu, niż się spodziewała: odebranie depo
zytu za mieszkanie, które wynajmowała wraz z dwiema inny
mi modelkami, zamknięcie konta w banku, pakowanie, nie
udane próby oddania samochodu do przeglądu. Powiedzieli,
że mogą go zrobić w połowie przyszłego tygodnia! Potem
musiała jeszcze spotkać się z Vicem. Był wściekły. Vic w ta
kim humorze to nie był miły widok. Przypomniał jej o kon
trakcie, który przecież podpisała, i o tym, co dla niej zrobił,
odkąd odkrył w niej materiał na modelkę. Mówił, że planował
wysłać ją na zdjęcia w St. Croix.
Wiedziała, że Vic kłamie. Miały tam pojechać tylko dwie
modelki, a Kaye i Danielle cały ranek paplały o swoim
wyjeździe. Vic ganił ją za to, że nie traktuje poważnie swojej
pracy. Chyba miał rację. Dla Mariah wykonywane przez nią
zajęcie straciło urok. Miała dość ciągłego przebierania się
i udawania. Gdyby w ogóle chciała kogoś udawać, wybrałaby
inną rolę, bardziej pasującą do jej osobowości. Nie czuła się
dobrze jako modelka.
Próbowała wytłumaczyć Vicowi, dlaczego musi wyjechać.
Żona jej brata, Basila, uciekła od niego, zostawiając go
z ośmiomiesięczną córką. Basil niedawno założył firmę, która
może upaść, jeśli właściciel poświęci cały swój czas dziecku.
Mariah była w rodzinie jedyną osobą, na którą można było
liczyć.
Vic tego nie rozumiał. Rodzina? I cóż to takiego rodzina?
10 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
11
Marian jest wpisana w plan przymiarek, ma brać udział w naj
bliższych pokazach. Nie znana nikomu dziewczyna z prowin
cji może stać się najbardziej wziętą modelką po Cindy Craw
ford! I zamiast tego woli niańczyć cudzego bachora?!
A może właśnie, myślała naburmuszona, przecierając ręką
zaparowaną przednią szybę, nie bawi mnie rola następnej
Cindy Crawford? Do czasu gdy Vic zobaczył ją w sklepie
z nasionami i narzędziami rolniczymi w Muddy Landing, na
wet nie wiedziała, kim jest Cindy Crawford. Przypadek spra
wił, że jedenaście miesięcy temu szef agencji modelek zatrzy
mał się w jej miasteczku; chciał zapytać o drogę do Sapelo
Island. Wypatrzył ją na drabinie, gdy ustawiała towar na naj
wyższych półkach. Pracowała w sklepie jako zastępczyni kie
rownika i była zadowolona z tej posady.
No, może „zadowolona" to za dużo powiedziane, ale była
to najlepsza praca, jaką mogła zdobyć w Muddy Landing przy
swoich możliwościach.
Los nauczył ją realizmu. Najstarsza z piątki rodzeństwa,
musiała zostać głową domu, gdy ojciec odszedł, zostawiając
dzieci na łasce losu i wiecznie niedomagającej matki-alkoho-
liczki. Mariah miała wtedy dziewięć lat i była milczącą, nad
wiek poważną dziewczynką, zatopioną w marzeniach i czy
tającą baśnie.
Wiele lat później, kiedy ostatnie z rodzeństwa rozpoczęło
samodzielne życie, miała wreszcie trochę czasu, żeby zasta
nowić się nad sobą. Odkryła, że pod powłoką wymuszonego
praktycyzmu tai się niepoprawnie romantyczna dusza, wierzą
ca wciąż, że spotka księcia z bajki albo rycerza w lśniącej
zbroi.
Uwierzyła więc, że czuwa nad nią dobra wróżka, gdy
w sklepie z narzędziami objawił się piękny nieznajomy,
odziany w bogaty strój, który opowiadał o świecie luksuso
wych jachtów i obracał się wśród ludzi, dla których podróż
do Paryża znaczyła tyle, ile w Muddy Landing wypad do
Brunswick czy Waycross.
Tyle czasu podświadomie marzyła, jeśli nie o księciu, to
o kimś niezwykłym. W jej miasteczku nie było książąt ani
rycerzy. Najbliższy wizji rycerza, ratującego damę w potrze
bie, był Moe Chitty, który spieszył z pomocą, gdy samochód
Mariah nie chciał zapalić.
Zamrugała oczami, bo monotonny ruch wycieraczek na
przedniej szybie działał jak pałeczka hipnotyzera. Poprawi
ła się na siedzeniu. Jej nogi były o wiele za długie, by
wygodnie usiąść za kierownicą małego samochodu, nawet
kiedy odsunęła fotel tak daleko, jak to było możliwe. Po
winna już zrobić przerwę w podróży, ale nie miała ochoty
moknąć.
Zresztą była zajęta swoimi myślami.
- Może w ogóle nie powinnam wracać do tej pracy? - po
wiedziała na głos, artykułując myśl, która krążyła jej po gło
wie od zeszłego miesiąca. Po co jej Nowy Jork? Po co jej
Palm Beach? Komu potrzebna jest jej twarz na okładce „Vo
gue'a"? W Muddy Landing nikt nawet nie słyszał o takim
magazynie.
Trzeba przyznać, że to dobrze płatne zajęcie. Kaye mówiła,
że teraz praca modelki nie ogranicza się tylko do chodzenia
po wybiegu. Jedna z dziewczyn Vica dostała niewielką rolę
w serialu telewizyjnym, druga podpisała korzystny kontrakt
z firmą kosmetyczną.
Na początku zmiana pracy i wyjazd wydawały się do
brym pomysłem. Nic już nie wiązało jej z domem. Z drugiej
strony siostry nieraz dzwoniły do niej z prośbą o radę czy
niewielką pożyczkę; ze względów finansowych kariera mo
delki mogła okazać się uśmiechem losu. Wiedząc, że rodzina
12 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
13
liczy na nią w trudnych chwilach, Mariah oszczędzała każde
go centa.
W nowej pracy nie mogła jednak przywyknąć do tego, że
traktowano ją jak przedmiot: była ubierana, rozbierana i prze
stawiana z miejsca na miejsce. Mężczyźni, bardziej uperfu-
mowani i obwieszeni biżuterią niż ona kiedykolwiek w życiu,
rozmawiali o niej tak, jakby nie stała tuż obok.
Praca w sklepie była o niebo łatwiejsza. Mariah sprzeda
wała pułapki na szczury, lizawki dla krów, hydrofory i ziarno
siewne. Pensja taka sobie, ale życie w Muddy Landing było
nieporównanie tańsze niż w Nowym Jorku czy Palm Beach.
Tam człowiek płaci bez mała za to, że oddycha. Muddy Lan
ding było jej domem. Bardzo skromnym, ale jednak domem.
Kuszące swoim blaskiem życie, które rozpoczęła rok temu,
okazało się pasmem ciężkiej pracy, długich godzin wyczeki
wania i przykrej do zniesienia podległości.
Rozmyślała tak, wypatrując pośród strug deszczu neono
wego znaku stacji benzynowej. Wskaźnik poziomu paliwa
opadł do zera, po czym wahnął się na maleńki ułamek mili
metra.
- Boże, zmiłuj się! - westchnęła, wpatrując się w szary,
płaski horyzont. Tylko tego brakowało, żeby utknęła w poło
wie międzystanowej autostrady z powodu braku benzyny,
w zimnym, zacinającym deszczu. Wybrała najbliższy zjazd z
autostrady. Gdy dojrzała wreszcie stację, silnik zaczął się dła
wić. Wrzuciła kierunkowskaz, modląc się, aby zadziałał„Sa-
mochód wtoczył się rozpędem na niewielki podjazd.
- Och, udało się - westchnęła z ulgą.
Była z tego powodu tak szczęśliwa, tak przejęta losem
czekającego na nią brata i jego dziecka oraz swoimi myślami
o przyszłości, że postanowiła zafundować swoim czterem
kółkom coś ekstra. Kupi najlepszą benzynę, a dla siebie napój
wiśniowy i torbę prażonych orzechów. I pójdę do toalety! *-
obiecała sobie, drżąc na całym ciele w wilgotnym, przenikli
wym chłodzie. Gdy wyruszała, było ciepło. Plastikową pele
rynkę i białą dżinsową kurtkę położyła na tylne siedzenie, po
czym przywaliła je torbami z ubraniem, pudłami książek
i wieloma drobnymi bagażami.
Szybko pobiegła do damskiej części toalety. Odświeżyła
się tam i ogrzała. Potem poszła do sklepu, wyjęła z chłodziar
ki napój wiśniowy, znalazła na półce prażone orzechy i skie
rowała się do kasy. Oprócz niej i kasjera było tam tylko dwóch
podejrzanie wyglądających mężczyzn. Kartkowali ilustrowa
ne magazyny, umieszczone przy kasie na drucianym stojaku.
Przecisnęła się obok nich i podeszła do lady.
- Poproszę wysokooktanową za dziesięć dolarów.
Obsługujący bez entuzjazmu oderwał wzrok od telewizora.
Oglądał mecz koszykówki.
- To będzie... dziesięć za benzynę, dwa pięćdziesiąt za
orzechy i za ten duży wiśniowy... zaraz...
Mariah położyła torebkę obok leżących na ladzie zakupów,
żeby poszukać portmonetki. Jeden z mężczyzn szybko skie
rował się w stronę drzwi, otworzył je i wyszedł, wpuszczając
do wnętrza strugę zimnego, wilgotnego powietrza. Mariah
zadrżała. Drugi mężczyzna odwrócił się, aby pójść za kolegą.
Odchodząc, uderzył łokciem w kartonowy kubek z napojem,
oblewając Mariah czerwoną, lodowatą cieczą.
Toaleta na stacji benzynowej w USA nazywa się „rest room", czyli
w dosłownym tłumaczeniu „miejsce do odpoczynku". Przeważnie warta jest
tej nazwy. Oprócz kabin klozetowych i pomieszczenia z umywalkami jest
pokój z lustrami i wyściełanymi ławami lub fotelikami, gdzie można
poprawić makijaż. Często bywa tam też prysznic z pomieszczeniem do
przebierania się. Na ścianach umieszczone są automaty z ręcznikami,
podpaskami, pieluszkami itd.
14 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 15
Krzyknęła. Patrzyła na rozszerzającą się plamę na żółtych
lnianych spodniach i żakiecie, próbując oderwać przylegającą
tkaninę od ciała. A niech to...Czemu nie wzięła do toalety
torby z odzieżą i nie przebrała się w dżinsy? Teraz i tak musi
to zrobić; nie pojedzie dalej w tym stanie...
- Hej tam, człowieku! - krzyknął kasjer. Mariah podnios
ła oczy i zobaczyła, że ten drań, który oblał ją sokiem, ucieka
z jej torebką pod pachą.
- Łapcie go! - krzyknęła. Rzuciła się do drzwi, usiłując
gonić złodzieja. Nagle podjechał z piskiem opon ciemny sa
mochód; w tej samej chwili drzwi sklepu zatrzasnęły się,
miażdżąc niemalże jej palce. Ból był porażający.
Ścisnęła lewą ręką zranioną prawą dłoń i ramieniem otwo
rzyła drzwi. Zderzyła się z potężnie zbudowanym mężczyzną.
Niedzwiedziowaty brodacz schwycił ją za ramiona.
- Niech pan zejdzie mi z drogi! - krzyknęła. Ból w ręce
stawał się coraz bardziej dojmujący.
- No, no - mruknął głębokim basem nieznajomy. - I po
cóż ten pośpiech?
- Przecież ich-pani nie złapie! - wołał za nią kasjer. - Już
odjechali!
Mariah nie rezygnowała. Zrobiła krok w lewo, ale niezna
jomy usunął się w tym samym kierunku. Przesunęła się w dru
gą stronę i znowu stali naprzeciw siebie. Dłonie nieznajomego
znowu zamknęły się na jej ramionach. Mariah spojrzała na
niego, bezwiednie notując w pamięci piracką brodę, czarną
skórzaną kurtkę, pomięte drelichowe spodnie i kowbojskie
buty. Jego twarz była nienaturalnie blada.
- Czy byłby pan uprzejmy mnie puścić?-jęknęła.
Kasjer stał tuż za nią, owiewając ją nieświeżym odde
chem, w którym wyczuć można było woń cebuli i piwa.
Po chwili cofnął się; wiatr sprawiał, że strugi deszczu uderza
ły o drzwi, ciężkie krople padały na chodnik przed wejściem.
Jakieś trzydzieści metrów dalej samochody sunęły, rozbryz
gując wodę kołami, drążąc światłami zamglony, przedwczes
ny zmrok. .
- Przykro mi, proszę pani, oni naprawdę są już daleko stąd.
- Odwrócił się i ruszył w stronę swojej lady, zadowolony, że
to nie on padł ofiarą rabunku.
Gus patrzył na kobietę, którą nadal trzymał w ramionach.
Nie musiał opuszczać głowy; była prawie tak wysoka, jak on.
Uderzyła go woń bzu, zmieszana z zapachem benzyny i wiś
niowego syropu.
Zawsze zwracał uwagę na rysy, na strukturę kobiecej syl
wetki. Ależ ona miała piękną twarz! I jak była zbudowana!
Niedawno chorował na grypę, ale najwidoczniej wirus nie
zrobił krzywdy jego męskim hormonom.
Jej oczy nie były ani brązowe, ani szare; dojrzał w nich
połączenie obu tych barw. Włosy też nie miały sprecyzowa
nego koloru. Przypominały mu barwę sierści psa weimarczy-
ka, którego znalazł i przygarnął kilka lat temu. Polubił to miłe
stworzenie, ale w końcu znalazł się jego właściciel i odebrał
zgubę.
- Co się właściwie stało? - zapytał chrypliwym basem.
Wiedział, że jego głos nie brzmi zbyt sympatycznie, ale pra
wie go nie używał od kilku ostatnich dni.
- Ten łobuz ukradł mi torebkę! Oblał mnie wiśniowym
sokiem z lodem, porwał torebkę i uciekł! - Próbowała uwol
nić się z uścisku, ale Gus trzymał ją nadal. Czuł, że dziew
czyna drży na całym ciele.
- Niech mnie pan puści! Muszę przynajmniej spróbować
go dogonić!
- Jeden był wysoki, drugi niski - przypominał sobie ka
sjer. - Jeden miał na głowie czapkę baseballową, drugi brud-
16 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
ne, jasne włosy i krzywy ząb z przodu. Nie widziałem broni,
ale to nie znaczy, że jej nie mieli.
Widać było, że dziewczyna straciła chęć do pościgu. Przez
krótki moment skłoniła nawet głowę na obleczone w skórę
ramię Gusa.
- Moje klucze... - poskarżyła się cicho. - Zabrali mi na
wet kluczyki od samochodu.
Gus spojrzał pytająco na kasjera, ale tamten od razu zaczął
się wykręcać:
- Niech pan tak na mnie nie patrzy. Nie mogę odejść od
kasy. Pamiętam tylko, że pojechali na południe. Mieli starego
chevroleta, model sprzed dziesięciu lat, ale kto ich teraz do
goni? Przykro mi, proszę pani, ale nadal jest mi pani winna
za drinka i za...
Gus zaklął. Wyciągnął gwałtownie portfel i podsunął ka
sjerowi pod nos garść banknotów.
- Niech pan weźmie, ile potrzeba - warknął.
Gdy obaj zajmowali się sprawą jej należności, Mariah wy
szła spod osłony daszku nad wejściem. Zobaczyła na skraju
szosy coś jasnego i płaskiego. Może to był tylko jakiś śmieć,
a może...
Dobiegła tam w chwili, gdy skrajnym pasem przemknęła
olbrzymia ciężarówka z przyczepą. Krzyknęła, oblana struga
mi brudnej, lodowatej wody.
- Czy pani zwariowała? Zaraz jakiś samochód panią po
trąci! «
Zdążyła podnieść z szosy swoją torebkę, gdy rozległ się
ryk następnej zbliżającej się ciężarówki. Ktoś złapał ją za rękę,
na szczęście lewą, i pociągnął do tyłu. Zanim mogła zaprote
stować, brodaty prześladowca, a może wybawca, porwał ją na
ręce i pobiegł z powrotem w stronę stacji benzynowej.
Gdy znaleźli się we wnętrzu sklepu i Mariah stanęła na
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 17
własnych nogach, w pierwszym odruchu schwyciła zamek
torebki, żeby ją otworzyć. Prawą ręką.
Nagły ból sprawił, że łzy pociekły jej z oczu. Krzyknęła
cicho. Nieznajomy wyjął torebkę z jej rąk, przewiesił sobie
przez ramię i poprowadził do stołka przy ladzie.
- Niech pani siada, zanim upadnie pani na podłogę. Mogę
pani powiedzieć, co jest w tej torebce, nawet bez zaglądania
do środka. Drobiazgi bez wartości. Szminka, chusteczka.
Trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy.
Mariah ujęła swą przemoczoną torebkę, przytrzymała ją
łokciem i otwarła lewą ręką. Wyjęła ze środka lepki od czegoś
grzebień, równie lepką paczkę papierowych chusteczek, a na
końcu oślizłe kawałki słoiczka galaretki z guavy, który kupiła
na postoju w West Palm. Rozbił się pewnie, gdy rabusie rzu
cili jej torebkę na ziemię. Wszystko w środku było mokre
i lepkie.
Nie pozwoliła sobie na płacz. Mariah nigdy nie płakała.
Dawno temu życie nauczyło ją, że mazanie się jest tylko stratą
energii. Może tylko kilka łez spłynęło po jej mokrych od
deszczu policzkach. Poradzi sobie z tym, co się stało, tak
samo, jak radziła sobie ze wszystkim innym od czasu, kiedy
musiała odłożyć lalki w kąt i zająć się młodszym rodzeń
stwem.
Najpierw jednak musi dotrzeć do domu.
- Co się stało z pani ręką? - Brodaty nieznajomy ujął jej
prawą dłoń. Uniosła wzrok na jego nienaturalnie bladą twarz,
zastanawiając się, czy przypadkiem nie wyszedł niedawno
z więzienia. Zwykle nie osądzała bliźnich tak pochopnie, ale
trudno zachować równowagę ducha w jej sytuacji. Kilkana
ście minut temu została obrabowana, ból w prawej ręce stawał
sienie do zniesienia, a opuchnięte palce przybrały barwę sinej
purpury.
18 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Ubranie i ręce miała mokre i lepkie.
Gus wytarł jej dłoń czystą chusteczką, żałując, że zatrzy
mał się akurat w tym miejscu. Ma teraz odpoczynek! Czuł się
słaby, wyzuty z sił, miał dosyć własnych kłopotów, a tu musi
jeszcze uczestniczyć w cudzych.
Niech to diabli. Siedząca na stołku kobieta patrzyła na
swoją rękę jak na obcy przedmiot. Gdyby nie wyglądała tak
żałośnie z mokrymi pasmami włosów, opadającymi na wil
gotną od deszczu twarz, może byłby w stanie ruszyć w swoją
stronę. Gus miał jednak duszę błędnego rycerza i nie raz sta
wał w obronie pokrzywdzonych przez los. Ta istota, o wiel
kich, błyszczących od łez oczach i drżących ustach, wygląda
ła na bardzo pokrzywdzoną.
- Zaraz obudzę się z tego przykrego snu i pan też zniknie.
Myślę, że powinnam pana o tym uprzedzić. - Próbowała
uśmiechnąć się, ale jej podbródek drżał coraz mocniej. Czu
bek pięknego, arystokratycznie zarysowanego nosa wyraźnie
poczerwieniał.
Ta biedaczka zaraz rozklei się na dobre, pomyślał Gus.
Pachniała mokrym od deszczu bzem. Odchylił się do tyłu
i spojrzał jej w oczy. Jeśli cień może mieć jakąś barwę, to jej
oczy miały właśnie taki kolor. Nogi... Boże, co to były za
nogi! Pod mokrą, przyklejoną do skóry odzieżą widział pra
wie jej gładką, błyszczącą skórę, zarys wąskich majteczek
i stanika. Pod stanikiem nie miała zbyt wiele, ale wystarcza
jąco dużo, by mężczyznę ogarnęło podniecenie. Stercząc© od
chłodu brodawki były tak widoczne, że Gus nie musiał na
wet wysilać wyobraźni. Dlaczego nie miała na sobie jakiejś
kurtki?.
- Powinna pani cieplej się ubrać na taką pogodę - powie
dział ponurym tonem; pewnie zauważyła, jak na nią patrzył.
Owszem, miał słabość do tego typu kobiet. Teraz jednak,
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
19
ledwie żywy po grypie, mając wciąż w pamięci rozstanie
z Lisa, nie powinien aż tak reagować na to, co widział.
Celowo zmarszczył brwi, robiąc groźną minę.
- Owszem, szanowna pani, przebywamy na Florydzie, ale
jest luty. O tej porze leje tu jak z cebra. Ma pani jakąś kurtkę?
Kasjer wyjrzał przez zasnute mgłą okno. Na podjeździe
zatrzymały się dwa samochody.
- Niech pani zabierze swój samochód. Blokuje mi sta
nowisko.
- A pan niech się zamknie - warknął Gus. - Ma pani
zapasowe kluczyki?
- Tak, pod maską, po prawej stronie, pod takim czymś, co
wystaje.
- Pod czymś, co wystaje... Dobrze. Proszę się stąd nie
ruszać. Zaraz wracam.
Marian została sama. Czuła się zagubiona i opuszczona. To
jej się nie zdarzało. Dziś od samego rana, kiedy o pół do piątej
obudził ją kolejny telefon od brata, wszystko szło jak po
grudzie. Teraz siedziała tutaj, tak daleko od domu, okradziona
do ostatniego grosza, przemoknięta i zmarznięta do szpiku
kości. "Wszystkie cieplejsze ubrania zostały na strychu
w Muddy Landing. Naprawdę, od dawna nie było jej tak źle
na świecie.
Brodaty nieznajomy wrócił. Próbowała się uśmiechnąć, ale
nie wypadło to zbyt przekonywająco. Położył swe wielkie
dłonie na jej ramionach i uścisnął je. Bardzo mocno.
- Znalazłem to na tylnym siedzeniu samochodu. - Poka
zał jej plastikową pelerynkę. - Proszę ją włożyć, zanim zma
rznie pani jeszcze bardziej. Przy takiej pogodzie nietrudno
o przeziębienie.
Niczego tak nie pragnęła, jak przytulić się teraz do tego
groźnie wyglądającego mężczyzny w kowbojskich butach,
20 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
zamknąć oczy i o niczym nie myśleć. Przynajmniej przez jakiś
czas. Do chwili, aż znajdzie wyjście z tej okropnej sytuacji.
Zamiast tego dumnie uniosła głowę i próbowała pokazać,
że całkowicie panuje nad sobą. Nie było to bardziej przekony
wające niż jej uśmiech parę minut wcześniej.
Nieznajomy przysunął się bliżej; poczuła ciepło jego ciała,
woń skóry i czarnej kawy, zmieszaną z jakimś bardzo męskim
zapachem. Ten zapach, zamiast ją niepokoić, działał dziwnie
kojąco.
- No, no, świat się jeszcze nie zawalił - powiedział swym
dziwnie ochrypłym głosem. - Niedługo sobie z tym pora
dzimy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Mariah próbowała za wszelką cenę wziąć się w garść,
choćby dlatego, że jej brodaty wybawca chyba tego od niej
oczekiwał. Zawsze starała się nie sprawiać innym kłopotów.
Poza tym nieznajomy okazał się bardziej sympatyczny, niż na
to wyglądał. Mimo więziennej bladości na twarzy, rozwi
chrzonej brody i nachmurzonej miny był nawet atrakcyjny
jako mężczyzna. Trudno było nazwać go przystojnym, ale
pełna siły, muskularna sylwetka sprawiała, że wyglądał cał
kiem pociągająco.
- Dam sobie radę - powiedziała lekko schrypniętym gło
sem. - Tylko nie przywykłam do tego, żeby mnie okradano
- dodała z zuchowatym uśmiechem, którym próbowała oszu
kać jego i siebie.
Odwróciła siew stronę pracownika stacji benzynowej i za
pytała, czy może zadzwonić na policję. Nie miała wielkiej
nadziei, że to coś da.
- Automat telefoniczny jest na zewnątrz, obok kompreso
ra - odpowiedział.
Spojrzała na niego z żalem i wyrzutem. Miał choć tyle
przyzwoitości, żeby się zawstydzić. Niechętnie wskazał na
swój telefon, stojący pomiędzy kasą a słoikami z marynatą.
Wykręcenie numeru nie było łatwe. To tylko początek
problemów, pomyślała. Niedługo będzie ich znacznie więcej.
Nieznajomy wyszedł na zewnątrz. Wrócił, gdy odkładała
22 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
słuchawkę. Mimo chmurnej miny, wyglądał na zatroskanego
jej sytuacją.
- Jak się pani nazywa?
- Marian Brady.
- Gus Wydowski - przedstawił się. - Co z kartami kredy
towymi, panno Brady? Jeżeli miała pani jakieś w tej torebce,
trzeba zgłosić ich kradzież.
- O Boże, moje karty! - Zaczęła drżeć w poczuciu nad
ciągającej paniki.
- Prawo jazdy, książeczka czekowa, klucze... - Zmarsz
czył brwi. Mariah zastanawiała się, czy jego twarz może
w ogóle mieć pogodny wyraz.
- Podobno pojechali na południe, a ja mieszkam na pół
noc od tego miejsca. Przynajmniej tyle...
Pokiwał głową z roztargnieniem; widać było, że myśli już
o czymś innym. Pewnie zastanawia się, jak wyplątać się z tej
historii i odjechać w swoją stronę. Mariah po raz pierwszy
zwróciła uwagę, iż jego oczy mają niezwykły odcień ciemne
go błękitu i że na twarzy ma dwie blizny. Jedna dochodziła
do linii włosów, druga znikała w gęstwinie brody.
- Czy miała pani przy sobie większą gotówkę? - zapytał.
Zamierzała już odpowiedzieć, że to nie jego interes, ale w tej
sytuacji była mu winna uprzejmiejszą odpowiedź.
Zgnieciona ręka pulsowała bólem.
- Niech pan nawet nie pyta - powiedziała z goryczą. Mia
ła przy sobie czterysta siedemdziesiąt trzy dolary i trodhę
drobnych. Poza minimalną kwotą na koncie i terminowym
wkładem na pięć tysięcy, którego nie powinna ruszać, były to
jej wszystkie oszczędności. Posiadała jeszcze od Jat nie re
montowany dom w rodzinnym mieście, ale wartość posesji
w tych stronach mogłaby być tematem dowcipów.
Vic Chin powiedział kiedyś, że jej twarz, a dokładnie jej
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
23
piękne rysy warte są fortunę. Może i tak, ale pięknymi rysami
nie płaci się rachunków.
- Dokąd zamierzała pani dojechać? - Gus Wydowski mó
wił tak ochryple, jakby bolało go gardło.
- Do Muddy Landing - odpowiedziała z przygnębieniem.
- To jest w Georgii, niedaleko Darien.
- Niedaleko Darien. Rozumiem. - Z jego tonu wyniosko-
wała, że nigdy nie słyszał o Darien.
- Pomiędzy Brunswick i Savannah, nad rzeką Little Char
lie - objaśniła szerzej. Właściwie Little Charlie był strumy
kiem, od kiedy muł wypełnił stare koryto. Znali go wyłącznie
traperzy i wędkarze.
Gus przyglądał się jej spuchniętej dłoni. Mariah też na nią
spojrzała. Chętnie popłakałaby sobie, gdyby to w czymś po
mogło. Modelki podobno ubezpieczają niektóre części swo
jego ciała. Wybraziła sobie siebie na wybiegu. Idzie lekkkim
krokiem w takt muzyki, uśmiech, rozpinanie żakietu, chwila
w bezruchu i obrót.
Otóż to. Dłoń, którą rozpinałaby żakiet, już nigdy nie bę
dzie wyglądać jak należy. Jeśli los chciał jej dać jakiś znak,
właśnie to uczynił.
- Prowadzenie samochodu jedną ręką będzie niezwykle
trudne. Zdaje sobie pani z tego sprawę, prawda?
Zdawała sobie z tego sprawę. Już i tak przeżyła ciężkie
chwile, gdy jadąc tu, obawiała się, że lada moment zabraknie
jej benzyny. Nie miała złudzeń co do tego, że obsługujący da
jej paliwo na kredyt. Na przykład w zastaw za piękne rysy.
- Dam sobie radę - powiedziała.
Gus już się odwrócił i poszedł w głąb sklepu. Wziął z jed
nej półki rolkę papierowych ręczników, z drugiej paczkę fo
liowych torebek. Dwie kobiety przeszły obok w kierunku
damskiej toalety. Przyglądały się Mariah z ciekawością. Chy-
24 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
ba nie rozpoznały w niej popularnej modelki. Jej kariera trwa
ła zbyt krótko.
Gus wyciągnął plastikową torebkę z opakowania i napełnił
ją kostkami lodu z automatu. Gdy się zbliżył, poczuła zapach
skóry jego kurtki i czegoś podobnego do woni dymu, co przy
pomniało jej obozowanie w lesie. Jeśli używał wody koloń-
skiej, nie wyczuwała jej teraz.
Porównywała go do ubranych z przesadną elegancją, wy-
pachnionych mężczyzn, z którymi pracowała przez kilka
ostatnich miesięcy. Gus uniósł jej rękę i owinął wstęgą papie
rowych ręczników. Dotyk jego dłoni był zadziwiająco deli
katny. Przyłożył torebkę z kostkami lodu do spuchniętych
palców. Zauważyła świeżą bliznę koło kciuka jego lewej ręki.
- Wygląda na to, że do spółki mamy jedną parę zdrowych
rąk - powiedziała, hamując nerwowy śmiech.
Nawet na nią nie spojrzał.
- Czy wciąż panią boli? Przepraszam. Lód zmniejszy tę
opuchliznę. Czy nie jest pani uczulona na aspirynę?
Pokręciła głową.
- Tak. To znaczy nie. No... wiem, że lód mi pomoże i nie
jestem uczulona na aspirynę.
Wyjął z kieszeni pudełko tabletek i wytrząsnął dwie na jej
zdrową dłoń. Potem wyjął jeszcze dwie. Wziął z chłodziarki
dwie puszki z lemoniadą, otworzył i podał Mariah jedną
z nich.
- Chciałbym pani coś zaproponować - zaczął. Mariah
czekała nieufnie na dalszy ciąg. - Obawiam się, że w tym
stanie nie powinna pani prowadzić samochodu, nawet mając
przy sobie prawo jazdy. Tę rękę powinien obejrzeć lekarz.
Poza tym...
- Nie, dziękuję.
- Jeśli dłoń jest złamana...
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
25
- Nie jest. - Nie mogła nawet myśleć o tym, że ma zła
maną rękę, jeśli Basil w sobotę miał przywieźć dziecko z At
lanty. Rzecz była poza dyskusją i kropka.
- Dlaczego jest pani taka harda? Proszę posłuchać mnie
jeszcze przez chwilę, dobrze?
- Mogę wpaść do lekarza po drodze do domu. Bardzo
panu dziękuję za okazaną pomoc, panie Wydowski, ale teraz
poradzę sobie radę sama. Naprawdę.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem. Może to i lepiej, że
nie słyszała, co. Potem patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
Uświadomiła sobie, że jej włosy wyglądają pewnie jak mokre
strąki, odzież pod sztywną peleryną jest poplamiona i mokra,
a zrobiony rano makijaż rozmazał się doszczętnie.
Ramiona opadły jej w poczuciu bezsilności. Zdała sobie
sprawę, że pod wypracowaną w obcym świecie zewnętrzną
powłoką pozostała i tak dawną Sarą Mariah Brady, wieczną
niańką do dzieci, tyczkowatą pannicą w okularach, która
w zaawansowanym wieku lat dwudziestu pięciu była najstar
szą dziewicą w okolicy. Przynaj mniej w Muddy Landing.
Gus zrozumiał wymowę tych nagle zgarbionych pleców,
usłyszał jej stłumione westchnienie.
- No dobrze, niech pan mówi dalej - powiedziała drę
twym głosem. - Słucham.
Potem znaleźli się oboje w motelu o parę minut drogi od
stacji benzynowej, w Saint Augustine. Policja przyjechała
i spisała ich zeznania; zrobili, co do nich należało i tyle. Sa
mochód pozostał na stacji, zaparkowany z boku budynku.
Gus przeniósł jej rzeczy i ułożył za siedzeniami w swojej
ciężarówce.
- Co pani tam ma, do diabła? - zapytał, wnosząc ogromne
pudło do jej pokoju. - Cegły?
26 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
27
- Czy ma pan coś przeciw cegłom?
Obrzucił ją kwaśnym spojrzeniem i wtedy przypomniała
sobie, że jego ręka nie jest jeszcze zagojona.
- To książki - wyjaśniła. - Nie musi pan przynosić tu
wszystkiego. Pakunki mogą zostać do rana w samochodzie.
- Czy ma pani kartę telefo... - Nie dokończył pytania.
Przecież wszystkie jej karty przepadły. - Proszę dzwonić z te
lefonu w tym pokoju i pozałatwiać swoje sprawy, dobrze?
- Starał się nadać swemu głosowi milszy ton, choć mówienie
miłym tonem nie leżało w jego naturze.
Mógłby być teraz w połowie drogi do wybrzeża, ale, do
diabła, nie mógł zostawić tej kobiety nocą na stacji. Obrzyd
liwy chytrus przy kasie policzyłby jej nawet za kawałek pod
łogi, na której by spała. Już i tak kazał sobie zapłacić za
parkowanie jej rozklekotanego samochodu, za plastikowe to
rebki i ręczniki. Kiedy Gus załatwiał sprawy z tym łobuzem,
ona była na granicy nerwowego załamania. Poprosiła go po
tem o adres, żeby odesłać wydane na nią pieniądze.
Widział dziwny wyraz jej twarzy, kiedy wyjął jedną ze
swoich kart kredytowych. Za kogo go brała, na miłość Boga?
Może myślała, że będzie chciał wykorzystać sytuację? Czy
dlatego była taka przestraszona?
Starał się zanadto jej nie przyglądać; nie byłby w stanie
ukryć zachłanności tych spojrzeń. Dobrze choć, że miała na
sobie plastikową pelerynę... Oprócz kilku drobnych niedo
statków w wyglądzie, związanych wyłącznie z tym, co ją
spotkało, była niezwykła. Nie była idealnie piękna,, może
nawet jej uroda nie pasowała do obowiązujących kanonów
piękności, ale miała w twarzy i sylwetce to ponadczasowe,
wytworne piękno, którego zawsze poszukiwał i które tak po
dziwiał.
- Powinna pani zadzwonić do rodziny, do męża, choć
moim zdaniem trzeba zacząć od zablokowania kart kredyto
wych. Z tym może być prawdziwy kłopot.
- Prawdziwy kłopot? - zapytała. Piskliwy, łamiący się ton
w jej głosie wcale się Gusowi nie podobał. - Czy to, co już
się stało, to nie jest kłopot? Wie pan, przez parę minut zdawało
mi się, że to tylko sen.
Ostatnie zdanie, króre miało być dowcipem, zabrzmiało
żałośnie, ale Gus docenił jej wysiłek.
- Jestem przeraźliwie głodny. Może byśmy coś zjedli?
- Dziękuję, ale ja nie...
- Kawałek dobrego ciasta na pewno podniesie panią na
duchu - kusił. Mógłby jej powiedzieć, że wobec tego, co już
zapłacił, koszt posiłku to drobiazg. Nie powiedział jednak
tego.
- Teraz, kiedy pan o tym wspomniał, zmieniłam zdanie.
Jestem głodna bardziej, niż mi się wydawało - przyznała.
Gus czuł, że ta kobieta za bardzo mu się podoba. Przyglądał
się jej wytrawnym okiem konesera. Ma jakieś sto siedemdzie
siąt pięć centymetrów wzrostu, waży niewiele ponad pięć
dziesiąt kilo, podsumował. Rozmiar ubrania: trzydzieści
sześć. Lisa miała trzydzieści osiem, ale ta dziewczyna jest
drobniejszej budowy.
Daj sobie spokój, człowieku, karcił w myślach sam siebie.
Czy jeszcze nie masz dość?
- Co zjemy? Stek? Kraby, krewetki?
- Mam jeszcze torbę prażonych...
- Orzechów. Wiem. Są na wierzchu pudła z cegłami. Ja
jednak wolę sprawdzić, co mogą nam tu podać. Zadzwonię
z mojego pokoju, a pani załatwi swoje telefony. Proszę zapu
kać w ścianę, kiedy będzie pani gotowa.
Wyszedł na korytarz, po czym wszedł do sąsiedniego po
koju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przypomniał sobie, jak to
28 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
niejeden raz zdarzyło mu się przygarnąć zbłąkanego kundla,
po którym na pamiątkę zostawał mu stos rachunków od we
terynarza i pchły w całym domu, nie mówiąc już o pogryzio
nych rękach.
Wziął prysznic, przebrał się w czyste drelichowe spodnie
i czarną koszulę z dzianiny. Na szczęście nie musiał czyścić
butów, bo pasta i szczotka niewiele by im pomogły. Od dawna
konserwował je środkiem impregnującym. Jego zdaniem, wy
glądały wystarczająco dobrze.
Ciekawe, czy jego wysiłki zostaną właściwie docenione
przez płochliwą damę z sąsiedniego pokoju? Zaczynał żało
wać impulsu, który kazał mu wdepnąć w ten cały pasztet. Ale
czy miał wybór? Jedno spojrzenie jej pełnych bólu i paniki
oczu wystarczyło, żeby się poddał.
Nie mógłby zasnąć spokojnie ze świadomością, że ta ko
bieta jedzie do Georgii pośród nocnej ulewy, prowadząc sa
mochód jedną ręką. Zbierając z półki portfel, klucze i drobne
monety wykrzywił się do swego odbicia w lustrze. Wyglądał
jak włóczęga. Czy i jak można osądzać kobietę, która pozwo
liła obcemu mężczyźnie przywieźć się do motelu, nawet jeśli
sytuacja ją do tego zmusiła?
Przygładził brodę. Powinienem zająć się swoim wyglą
dem, medytował. Lisa nieraz namawiała go, żeby się ogolił.
Jakoś oparł się tym naciskom. Może obawiał się, że wcale nie
spodoba jej się to, co zobaczy.
Niewykluczone, że jeśli znajdzie się tam, dokąd zmie
rza, w jakimś ciepłym, słonecznym miejscu, spróbuje poka
zać światu ogoloną twarz. Na razie z brodą czuł się znacznie
lepiej.
Kiedyś też będzie musiał pozbyć się paru uciążliwych na
wyków. Po pierwsze, nigdy nie był w stanie powiedzieć „nie"
istocie rodzaju żeńskiego: ludzkiej, psiej czy jakiejkolwiek
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
29
innej. Zeszłego lata wziął pod swój dach jednouchą kotkę z jej
licznym potomstwem, potem dwie zagłodzone młode suczki,
wyrzucone pewnie przez właścicieli, i samicę szopa, która
była tak stara i ślepa, że spadła z drzewa. Wziął pod dach, to
zbyt skromne określenie. Karmił całą tę ferajnę, chuchał,
dmuchał i pielęgnował, aż wreszcie znalazł dla wszystkich
schronienia na stałe.
Bliskie kontakty z damami na dwóch nogach kończyły się
mniej optymistycznie. Kobieta, która była pierwszą miłością
Gusa, wyszła za mąż za jego najbliższego przyjaciela. Trakto
wał to uczucie z romantycznym, młodzieńczym idealizmem
i ciężko przeżył cios, który go spotkał. Potem były inne ko
biety, dużo kobiet. Gus lubił płeć piękną, ale nie brał już tych
związków na serio. Dopiero Lisa zmieniła jego nastawienie,
choć teraz nie był pewien, o co mu naprawdę chodziło.
Problem polegał na tym, że kobiety, które zewnętrznie
odpowiadały jego ideałom, jakoś nie dorastały do innych
oczekiwań. W końcu dał spokój ideałom i oczekiwaniom.
Teraz więc, choć Mariah Brady wyglądała jak spełnienie
jego marzeń i budziła cieplejsze uczucia, nie da się w nic
wciągnąć. Nie ma mowy! Nie da się wzruszyć spojrzeniom
jej dużych, błyszczących oczu, patrzących na niego z wyra
zem smutku, który przywodzi na myśl wzrok zagubionego
szczenięcia. Będzie obojętny na to smukłe ciało, które porusza
się z pełną wdzięku powolnością. Jeszcze tylko kilka godzin!
Jutro rano zafunduje jej pełny bak benzyny, zapakuje wraz
z bagażami do samochodu i do widzenia.
On sam pojedzie dalej, na południe, w poszukiwaniu cie
pła i słońca. Gdzieś w tym kraju musi świecić słońce!
Mariah zapukała do jego pokoju parę minut później. Na
dworze nadal lało jak z cebra. Gus obrzucił ją szybkim spo
jrzeniem i poszedł otworzyć ciężarówkę.
3 O UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Spokojnie, chłopie, powtarzał w myśli. Czuł, że coś się
z nim dzieje, i wolałby, żeby to nie było widoczne. Panie
Wydowski, pomyśl lepiej o wielkim, soczystym steku... O
cieście z orzechami i dużej porcji lodów... Pomyśl o czym
kolwiek, byle nie o tym!
To, co ta dziewczyna zrobiła ze sobą w tak krótkim czasie,
było godne podziwu. Miała na sobie dżinsy, białą koszulę
męskiego kroju, nieprzemakalną kurtkę i sandały na korkowej
podeszwie. Grubość podeszwy wydłużała jej nogi o kolejne
kilka centymetrów i ich widok mógł niejednemu zawrócić
w głowie.
Wyglądała tak, jakby zeszła z okładki drogiego magazynu.
Jednak nawet wtedy, gdy była ubrudzona, przemoczona de
szczem i wyczerpana po ciężkich przeżyciach, mogła rozbu
dzić zmysły każdego mężczyzny.
Gus uświadamiał sobie, że im wcześniej się rozstaną, tym
lepiej. Przede wszystkim dla niego.
- Na co ma pani ochotę? - zapytał. - Na stek, frutti di
marę, naleśniki? Może hamburgery? Niecałe sześć kilome
trów stąd jest bar z pieczonymi kurczakami na wynos. - Sta
rał się zagłuszyć w sobie wrażenie, jakie na nim zrobiła, gdy
wsiadała do ciężarówki. Była wystarczająco wysoka, aby
sięgnąć biodrem skraju siedzenia i wsunąć nogi do środka
jednym płynnym ruchem.
Zamknął za nią drzwi i obszedł szoferkę dookoła. Głód
doskwierał mu coraz bardziej. *
- No, proszę się zdecydować - ponaglił głosem bar
dziej ochrypłym niż zwykle. Niedawno złapał go atak ostrego
kaszlu.
- Nie przepadam za naleśnikami, ale wszystko inne może
być. Niech pan sam wybierze.
Gus wypytał o drogę recepcjonistę pracującego na nocnej
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 31
zmianie i pojechali do restauracji, gdzie serwowano steki.
Okazało się, że kolejka oczekujących na stolik kończyła się
pod markizą przy wejściu. W dwu pobliskich miejscach ofe
rujących owoce morza było jeszcze tłoczniej.
- Przecież to zwykły dzień - komentowała głośno Ma
rian. - Ciekawe, jak długo się tu czeka na wolny stolik w so
botę albo w niedzielę? - Jej żołądek burczał z głodu.
- Jest luty i przebywamy na Florydzie. Tu właśnie jest
szczyt sezonu turystycznego - odparł Gus.
Pojechali w końcu do baru serwującego pieczone kurczaki,
wzięli duże porcje na wynos i wrócili do hotelu. Gdy wysiedli
z samochodu, Gus schował kartonowe pudełka z jedzeniem
pod kurtkę i pobiegł pod daszek wejścia. Mariah podążyła tuż
za nim. Śmiała się głośno, ale widział, że podtrzymuje lewą
ręką prawą dłoń. Chyba powinienem jej pomóc przy jedzeniu,
pomyślał.
W chwilę później próbowała otworzyć lewą ręką drzwi
swojego pokoju. Niecierpliwie odebrał jej klucz i sam to zro
bił. Musiał przyznać, że ani słowem nie poskarżyła się na ból,
który na pewno czuła.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Gus, dziękuję ci za ko
lację. Wlicz ją do mojego długu. - Ujęła pudełko z kurcza
kiem i weszła do środka.
Gus już miał jej odpowiedzieć, gdy pozostałości grypy
dały o sobie znać. Znów złapał go atak kaszlu.
- Ależ ty okropnie kaszlesz! Wejdź tu na chwilę - popro
siła Mariah. - Może coś znajdę... - Gus zauważył w jej spo
jrzeniu taki sam macierzyński wyraz, który widywał w oczach
swej siostry, gdy miał apetyt na coś słodkiego, a poczciwa
Angel chciała mu dogodzić. - Jestem pewna, że powinnam
mieć jakieś lekarstwa.
Dusząc się prawie, Gus wszedł do jej pokoju. Nawet za-
32 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
łzawionymi oczami zauważył bardzo kształtny zarys jej po
śladków, gdy pochylała się, grzebiąc pomiędzy słoikami
i buteleczkami w swoim neseserze.
- Po co masz się trudzić? - wychrypiał w końcu. - Ja i tak
nie biorę żadnych leków.
Mariah znalazła wreszcie kartonik tabletek do ssania i po
dała mu jedną z nich.
- Dlaczego kłamiesz? Sama widziałam, jak łykałeś aspi
rynę.
- To przecież nie lekarstwo... To tylko... No dobrze, we
zmę tę pastylkę - zamilkł i zaraz pożałował swego ostrego
tonu. - Przepraszam, miałem ciężki dzień.
- Rozumiem. - W jej głosie nie było przygany, ale i tak
poczuł się jak kawał drania. - Jak człowiek głodny, to zły.
Zjedzmy szybko kolację i połóżmy się wcześnie spać, dobrze?
Jutro mam przed sobą długą podróż, i ty pewnie też. Dokąd
się udajesz, bo nie zdążyłam zapytać?
Jedną ręką próbowała otworzyć pudełko z kurczakiem.
Skutek był taki, że podarła je tylko i pobrudziła sobie bluzkę.
Gus skończył za nią to proste zadanie. Uprzejmym gestem
wysunął jej krzesło i zaprosił do stołu. Tylko spokojnie, po
wtarzał sobie. To nic takiego. Po prostu musimy sobie poma
gać, jak rozbitkowie na bezludnej wyspie.
- Poczekaj. Przyniosę jakieś picie. Wolisz coś zimnego
z automatu czy kawę?
- Może być zimna cola bez cukru.
- Nie wiem, czy musisz aż tak uważać na kalorie. Cukier
doda ci sił, a słodzik to sztuczne paskudztwo.
Mariah uśmiechnęła się tylko. Gus uznał, że jeszcze parę
takich uśmiechów, a będzie gotów na wszystko.
Trochę niezręcznymi ruchami Mariah rozłożyła serwetki
i plastikowe sztućce.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 33
- Nie musisz się trudzić - zastrzegł się Gus. - Mogę zjeść
u siebie.
- Wiem, ale jeśli będziesz jadł tutaj, dostaniesz skrzydełka
z mojej porcji. Nie lubię skrzydełek.
- Próbujesz mnie przekupić?
- Wcale nie. To tylko zaliczka na poczet tego, co ci jestem
winna. Wziąłeś ziemniaki z sosem czy frytki?
- I to, i to. Możesz wybrać, co wolisz.
Znowu się uśmiechnęła. Gus gotów już był wziąć to za
zachętę do spędzenia z nią reszty wieczoru, ale po chwili
zastanowienia pojął, że się myli. W jej zachowaniu nie było
niczego prowokującego. Nie wyglądało na to, żeby zamierza
ła go kokietować. To dziwne, ale jakoś go to nie pocieszało.
Zdawał sobie sprawę, że niektórym kobietom wystarczało
jedno spojrzenie na jego twarz, która nieraz ucierpiała pod
czas starć futbolowych czy pracy na budowie, aby się znie
chęciły. W oczach Mariah nie było niechęci. To jednak za
mało, by mieć nadzieję, że czuła to, co on: niepokój zmysłów,
narastające seksualne napięcie.
Odczuwał to tak wyraźnie, że przestał się okłamywać, iż
potrafi zachować dystans. Oczywiste było jednak i to, że musi
się rozstać z tą kobietą. Jak najszybciej. Inaczej niedawne,
jakże gorzkie życiowe lekcje pójdą znowu na marne.
ROZDZIAŁ TRZECI
Obiad zjedli szybko, niewiele ze sobą rozmawiając. Ma
rian upewniała się w duchu, że nie ma niczego niestosownego
w tym, że oto znalazła się w motelu, w obcym mieście, z nie
znajomym mężczyzną, choć przeszli już na „ty". Tak czasem
bywa.
Cichy głos wewnętrzny podszeptywał jej, że takie rzeczy
zdarzają się może innym kobietom; nigdy jednak Sarze Ma
rian Brady.
Gdy była modelką, jej życie towarzyskie było jeszcze bar
dziej ograniczone niż w rodzinnym mieście. Ubieranie się
w piękne stroje, bywanie w eksluzywnym' towarzystwie,
w drogich hotelach i lokalach szybko straciło urok nowości.
Po wstępnej nauce jej dni zaczynały się bardzo wcześnie,
a gdy wracała do dzielonego z koleżankami mieszkania, była
bardzo zmęczona. Miała chęć zjeść solidną kolację i paść na
łóżko jak kłoda.
Zamiast tego brała krótki prysznic, oczywiście chłodny,
żeby nie wysuszyć skóry, poprawiała manicure, przez pół
godziny ćwiczyła jogę. Potem jadła lekki posiłek, złożony
z owoców i ryżu z warzywami. W końcu kładła się spać.
W Muddy Landing jej sklep zamykano o piątej zimą,
o szóstej w sezonie letnim. Po przygotowaniu kolacji dla tych
członków rodziny, którzy aktualnie byli w domu, też czuła się
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
35
zmęczona. Nie na tyle jednak zmęczona, by nie wyjść z domu
na parę godzin, jeżeli ją gdzieś zaproszono.
Wprawdzie w Muddy Landing nie bardzo było gdzie wy
chodzić. Nie było też z kim, do czasu gdy poznała Vance'a
Brubakera. Vance był przedstawicielem firmy sprzedającej
małe ciągniki ogrodnicze, mężczyzną czarującym i opiekuń
czym, samotnym ojcem czworga dzieci. W tym samym cza
sie, gdy umawiał się z Marian na randki, spotykał się z pewną
kobietą z Darien i jeszcze jedną z Wayne County, w nadziei,
że któraś z nich zdecyduje się zająć jego dziećmi. Chyba
nawet nie robiło mu dużej różnicy, która. Marian czuła się
prawie zakochana w tym człowieku, kiedy jego tajemnica
wyszła na jaw.
Z westchnieniem skończyła posiłek i zamknęła pudełko
z resztkami kurczaka.
- Nigdy nie przypuszczałam, że będę mańkutem - powie
działa. Były to pierwsze słowa po długim milczeniu, kiedy to
oboje z Gusem pochłonięci byli jedzeniem.
- Radziłaś sobie całkiem dobrze - odparł Gus. - Teraz
zrobię ci nowy okład i pójdę do siebie.
Pół godziny wcześniej zaczęła się burza. Teraz od kolejne
go grzmotu aż zadzwoniły szyby. Marian wzdrygnęła się.
- Właściwie nie jestem śpiąca - oznajmiła. - Ciekawe,
czy na jakimś kanale podają teraz prognozę pogody?
Znalazł się taki kanał. Marian patrzyła z uwagą na przepla
tające się obszary wyżów i niżów na mapie; Gus wyszedł do
automatu z lodem. Gdy wrócił, ułożył jej rękę na poręczy
fotela, przykrył ją małym ręcznikiem, po czym ostrożnie umo
cował na wierzchu torebkę z kawałkami lodu. Starał się pa
trzeć obojętnym wzrokiem na jej piękne, długie palce i po
skromić wyobraźnię, która pozwalała sobie na odleglejsze
wycieczki.
36 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- No, i jaka jest prognoza? - zapytał.
- Prognoza? Ach, mówisz o pogodzie. Zapomniałam, co
powiedzieli.
Marian rozmyślała wtedy o swoim wybawcy: kim jest,
skąd się tu znalazł, dlaczego podróżuje samotnie.
Może szuka pracy, myślała. Spędziła już z nim tyle godzin
i nadal nie wie o nim nic poza tym, że Gus Wydowski wyglą
da jak drwal z lasu, ma wiecznie nachmurzoną twarz i jest
blady, co na początku wydało się jej podejrzane. Mimo nie
zbyt miłego usposobienia był dla niej dobry. Wielu mężczyzn
w takiej sytuacji dawno poszłoby w swoją stronę. Ten jednak,
z jakichś nie znanych jej względów, uparł się, by jej pomóc.
- Gus, dokąd jechałeś?
Odpowiedział jej spojrzeniem spod zmrużonych powiek,
które zrozumiała jednoznacznie: „Pilnuj swojego nosa!"
- Na południe - odpowiedział niechętnie. Zdjął plastiko
wą torebkę z dłoni i włożył do niej kilka następnych kostek
lodu.
- Ja wracam do swojego domu, do Georgii - oznajmiła
Marian. - Opowiadałam ci już o Muddy Landing, prawda?
- Owszem. - Postąpił o krok do tyłu i patrzył na nią ze
zmarszczonymi brwiami, opierając zwinięte w pięści dłonie
na swych wąskich biodrach. - Czy połkniesz parę tabletek
aspiryny przed snem?
- Jeśli to będzie potrzebne, znajdę ją u siebie. - Miała
wrażenie, że Gus chce już wyjść. Dziwnie ją to irytowało.
Najpierw akcentowała swoją niezależność, ale teraz, po tym,
co dla niej zrobił, jakoś nie chciała zostać sama.
Ma zbyt wiele spraw do przemyślenia. Zbyt wiele pytań,
na które nie mogła znaleźć odpowiedzi i które teraz od siebie
odpychała. Zwykle nie robiła takich uników.
To, w co wplątała się przez przykry przypadek, było tak
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
37
nietypowe. Jej praktyczna, prostolinijna natura nie miała do
czynienia z takimi sytuacjami, choć życie nie oszczędzało jej
doświadczeń. Już kończąc szkołę, dorabiała po lekcjach, po
tem podjęła pracę w sklepie. Przez cały ten czas opiekowała
się swoim rodzeństwem. Wszelkie dziecinne katastrofy i wy
padki nie były jej obce.
Wypracowała sobie własną metodę na pozbywanie się stre
sów: praca w ogrodzie - kopanie, sadzenie i przesadzanie.
Niewiele mogła zmienić z swoim życiu, więc tego rodzaju
zajęcie pozwalało jej mieć na coś wpływ. Przestawianie mebli
nie dawało ani połowy tej satysfakcji co przesadzanie krze
wów. Miała najlepszą rękę do roślin w całym Muddy Landing.
Każdy to mówił. Basil twierdził, że wystarczy, aby Marian
poszła do ogrodu i rozejrzała się dookoła. Wszystko, co zie
lone, rosło i kwitło wtedy na wyścigi.
Ostatnio, nie mając ogrodu, musiała zadowalać się jogą.
- No cóż... Dobrej nocy, Gus. Dziękuję ci za kolację, za
ten nocleg... I w ogóle za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Prześlę ci czek, kiedy tylko...
- W porządku - usłyszała mrukliwą odpowiedź."
Ten mężczyzna przypominał jej niedźwiedzia. Gdyby nie
piękne, błękitne oczy, żadna kobieta nie zwróciłaby na nie
go uwagi, mówiła sobie w duchu, urażona jego zachowa
niem. Widać było, że chce jak najprędzej opuścić jej pokój.
Czuła również, że ten człowiek kieruje się przede wszystkim
własną wolą: robi, co chce i kiedy chce. Emanowało z niego
poczucie wewnętrznej siły. Był przez to niezwykle męski.
Może niektóre kobiety odstręczałaby ta gęsta broda i zmierz
wione włosy, ale jego szerokie bary, wąskie biodra i silne
dłonie, które umiały dotykać tak łagodnie, sprawiały, że wart
był grzechu.
Może nawet miłości.
38 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Ponadto, gdyby wziąć pod uwagę, jak miły i dobry czło
wiek krył się pod tą niedźwiedzią postacią...
- Zamówiłem budzenie dla nas obojga na siódmą. Czy to
nie za wcześnie?
- Nie, siódma mi odpowiada - zapewniła go. - Przywy
kłam wcześnie wstawać.
- Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości - mruknął
pod nosem.
Jego sceptyczny ton trochę ją rozzłościł, ale swój zły hu
mor złożyła na karb pogody. W czasie burzy zawsze czuła się
poirytowana.
- Jeśli chce pan wiedzieć, panie Wydowski...
- Przecież umawialiśmy się, że będziesz zwracać się do
mnie po imieniu lub per „Wydowski". Bez tego „pana".
- Więc jeśli chcesz wiedzieć, kolego Wydowski, zwykle
pracuję po dwanaście godzin dziennie. Pewnie wyobrażałeś
sobie, że przez pół dnia przewracam się z boku na bok, jem
słodycze i przeglądam komiksy?
- Może tak, tylko z tą różnicą, że jesz prażone orzeszki
i czytasz romanse.
Czyżby w jego oczach pojawiła się iskierka uśmiechu, my
ślała Mariah. Nie, to pewnie odblask błyskawicy...
- No dobrze, wstajemy o siódmej - powiedział Gus,
otwierając drzwi na korytarz w chwili, kiedy za oknem roz
legł się kolejny grzmot.
Mariah została sama. Nie zamierzała tracić czasu na pie
lęgnowanie urażonej dumy. Miała dość innych zmartwień.
Przytrzymując na obolałej dłoni torebkę z lodem, starała się
zaprowadzić wśród masy swoich problemów choćby tematy
czny porządek. Najważniejszy kłopot to pieniądze. Będzie
zmuszona zrealizować przed czasem terminowy wkład. Od
setki będą mniejsze, ale trudno. Nie ma przecież ani grosza
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 39
przy duszy. Musi zapłacić składkę w ubezpieczalni, kupić
zapas słoiczków dla niemowląt, pieluszki i inne rzeczy, po
trzebne dla ośmiomiesięcznego dziecka. Zna swojego brata
i wie, na co lepiej nie liczyć.
Basilowi nawet nie przyszło do głowy, że jej praca może
być równie ważna jak jego i siostra nie może tak po prostu
jej porzucić.
Chociaż... Przecież ją porzuciła, prawda? To był jednak
inny problem.
Nie pomyślał też o tym, że Mariah nie ma doświadczenia
w pielęgnowaniu niemowląt. Gdy ich matka nie była już
w stanie zajmować się dziećmi, najmłodsza z rodzeństwa, Ro
semary, miała trzy lata, Alethia prawie pięć, Burdina sześć,
a Basil niespełna osiem. Mariah była najstarsza i musiała
wziąć wszystko na swoje barki. Prowadziła dom aż do chwili,
kiedy ostatnie z rodzeństwa rozpoczęło samodzielne życie.
Teraz wszyscy są jakoś urządzeni. Rosemary jest w szkole
dla pielęgniarek, Alethia pracuje w firmie ubezpieczeniowej
w Decatur, Burdina rozpoczęła trzeci rok studiów na uniwer
sytecie Emory. Burdy była rodzinnym geniuszem. Przyznano
jej pełne stypendium. Basil założył rodzinę i miał własną
firmę w Altlancie.
Niemniej wszyscy nadal potrzebowali oparcia, którym by
ła najstarsza siostra. Zawsze miała od nich jakieś wieści;
czasami dzwonili ot, tak sobie, czasami z jakąś prośbą, na
przykład o pożyczkę.
Mariah, mimo zmęczenia, czuła, że jest jej z tym dobrze.
To miłe być komuś potrzebnym. Czasem męczące, ale miłe.
Na zewnątrz burza rozszalała się na dobre. Odgłos grzmo
tów prawie zagłuszał szum nieustannie padającego deszczu.
W pokoju mruczał włączony telewizor. Na ekranie jakiś mło
dy człowiek objaśniał z zapałem, jaki może być wpływ ude-
40
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
rżenia ciepłego powietrza z południa na zimny prąd z półno
cy. Twierdził, że niewykluczony jest nawet śnieg.
Marian była przygnębiona. W Georgii śnieg pada bardzo
rzadko i nikt nie jest na to przygotowany: ani ludzie, ani
rośliny. Jej ogród będzie wymagał potem troskliwej pielęg
nacji.
Nie mogła dalej słuchać ponurej prognozy, zmieniła więc
kanał. Strzały i wrzaski bohaterów kowbojskiego filmu typu:
„zabili go i uciekł" połączone z odgłosami burzy wytrąciły ją
z zamyślenia. Wstała i przytrzymując torebkę z lodem przy
dłoni, zaczęła przechadzać się po pokoju. Cienki dywan nie
tłumił stukania o podłogę sandałów na grubej podeszwie.
W sąsiednim pokoju Gus próbował skoncentrować się na
wczorajszej gazecie. W obecnym stanie ducha czuł, że relacje
prasowe obchodzą go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Co on tu
w ogóle robi, w tanim motelu, pośród siąpiącego deszczu?
Wyjechał z domu, żeby znaleźć się w upalnym słońcu, w cie
ple wiecznego lata na Florydzie, a tu co? Oglądał jakiś wes
tern. Bandyci strzelali, bydło pędziło z łomotem kopyt, a
w pokoju obok ta kobieta przechadzała się, tupiąc butami na
półmetrowej podeszwie.
Pewnie specjalnie je włożyła. Baby zdolne są do różnych
rzeczy, jeśli chcą wmanewrować mężczyznę w coś, co sobie
zaplanowały. Znał to aż za dobrze.
W porządku. Podoba mu się, to fakt, ale to może i dobrze
wiedzieć, że po ciężkiej grypie jego hormony znowu działają
jak należy. Jutro każe zatankować dziewczynie pełen bak
benzyny i pomacha jej ręką na pożegnanie. Co go obchodzi,
że ona będzie prowadziła samochód jedną ręką? Może sobie
tak jechać nawet na biegun północny!
Powinien chyba zadzwonić do siostry; z najbliższej rodzi
ny została mu tylko ona. Była najważniejszą osobą w jego
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 41
życiu. Rozmowy z Angel nieraz pozwalały mu wrócić do
równowagi. Umiała sprawić, że w końcu zaczynał się śmiać
ze swoich na pozór poważnych problemów.
Siostra miała już teraz swoje problemy. Ona i Aleks
w czerwcu spodziewali się pierwszego dziecka. Gus Wydo-
wski zostanie wujkiem. To nie byle co, chociaż razem z po
czuciem dumy pojawiło się też wrażenie dziwnego niedosytu.
Klap, klap, klap. Bum, bum... klap. Mógłby zastukać
w ścianę, ale Marian i tak tego nie usłyszy w tym piekielnym
hałasie. Że też nadzór budowlany pozwolił na takie papierowe
ściany. W hotelu!
Nagle, po krótkim momencie względnej ciszy, usłyszał
odgłos tłukącego się szkła i piskliwy, stłumiony okrzyk. Był
prawie pewien, że nie jest to efekt dźwiękowy oglądanego
filmu. Porwał ze stołu klucz do swojego pokoju, wypadł na
zewnątrz i zastukał do sąsiednich drzwi. Bez rezultatu. Obok
drzwi znajdowało się szerokie okno. Przetarł zamgloną od
wilgoci szybę i zajrzał do wewnątrz.
Mariah stała w rogu pokoju w dziwnym bezruchu. Boże
kochany, było na co popatrzeć. Była osłonięta tylko przyciś
niętym do piersi ręcznikiem. W drugiej ręce trzymała plasti
kową rączkę stłuczonego dzbanka do kawy. Pod jej stopami
walały się odłamki szkła i...
Mój Boże, ona płacze! Nie może jej tak zostawić. Jutro
będzie uciekał gdzie pieprz rośnie, ale teraz...
Długo stukał w okno trzonkiem swojego scyzoryka, zanim
w ogóle spojrzała w tę stronę. Zamrugała parę razy powieka
mi i jakoś się pozbierała. Dzielna kobieta, nie ma o czym
mówić!
- Czy życzysz sobie czegoś? - zapytała chłodnym tonem,
wyglądając poprzez szparę w drzwiach.
- Zdejmij łańcuch.
42
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Janie...
- Marian, proszę cię, zdejmij łańcuch. - Postanowił, że
jeśli będzie trzeba, dostanie strasznego ataku kaszlu. Nawet
nie będzie musiał tak bardzo udawać; gardło miał nadal obo
lałe.
Wpuściła go wreszcie i odsunęła się na bok. Twarz miała
bez wyrazu. Gus wyłączył telewizor, po czym wziął kosz na
śmieci i zaczął zbierać potłuczone szkło.
- Przecież w tym hałasie nie mogłaś słyszeć nawet włas
nych myśli - mruknął zrzędliwym tonem.
- Może właśnie nie chciałam słyszeć własnych myśli?
- Ale ja tego chciałem.
- Przecież ci nie przeszkadzam. Wracaj do siebie i myśl,
o czym ci się podoba.
Mówiła to takim zabawnie hardym głosem, a na jej małym
palcu... Nie, chyba wzrok go nie myli: na cienkim sznureczku
dyndała zmięta saszetka z herbatą. Gus się uśmiechnął. Czy
ona naprawdę nie rozumie, że czasem trzeba się poddać?
- Skąd wzięłaś tę herbatę?
- Znalazłam jedną torebkę w kieszeni kurtki.
- Wygląda tak, jakby leżała tam od zeszłej zimy. Może
masz w drugiej kieszeni trochę kawy?
- Ciekawe, co byś z nią robił? Może jeszcze tego nie
zauważyłeś, ale rozbiłam dzbanek. - W pokoju znajdował się
tylko mały ekspres do kawy. To był motel średniej klasy.
- Poczekaj, przyniosę dzbanek ze swojego pokoju - po
wiedział Gus.
Wrócił po niespełna minucie. Zastał Marian stojącą do
kładnie w tym samym miejscu. Jakieś kłopoty nie dają jej
spokoju, pomyślał. Gdyby poświęcił tej dziewczynie trochę
czasu, może by o nich opowiedziała. Kobiety chętnie mu się
zwierzały.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 43
Angel mówiła, że to z powodu jego wyglądu. Sprawiał
wrażenie starszego, niż był naprawdę. Dla wielu ludzi dojrza
ły wiek świadczy o życiowej mądrości. Niewykluczone, że
broda dodawała mu powagi, ale i tak wkraczał w męski wiek
średni. I, jak dotąd, żył samotnie.
Czyżby dlatego poważniej traktował swój związek z Lisa?
Do tej pory cenił sobie życie bez zobowiązań. Niedawno po
raz pierwszy rozważał małżeństwo jako realną możliwość.
Okazało się, że uniknął życiowej pomyłki. Lisa myślała
tylko o sobie.
Jako budowlaniec mógł polegać na swoich opiniach: rzut
oka na plany i nie miał wątpliwości, co ma robić. W ocenie
kobiet mylił się już nie raz i z biegiem lat wcale nie robił się
mądrzejszy.
Woda się zagotowała. Gus spojrzał na Marian, która dalej
stała w tym samym miejscu, z torebką herbaty w ręku.
- Gdzie jest kubek? - zapytał.
- Tu... są tylko szklanki.
Zaparzył herbatę i owinął hotelową szklankę w przyniesio
ny z łazienki ręcznik.
- Lepiej usiądź. Zaraz upadniesz tam, gdzie stoisz. - Za
uważył, że jest bardzo blada.
W pokoju zapadła cisza. Burza minęła jakiś czas temu,
telewizor był wyłączony. Z zewnątrz dobiegał tylko jedno
stajny szum deszczu. Gus przysunął sobie czubkiem buta
drugie krzesło i usiadł.
- Porozmawiajmy teraz o twoich problemach. Co miały
zagłuszyć te strzały i ryk krów?
- Skąd ci przyszło do głowy, że ja...
- Jeśli chcesz posłodzić herbatę - wpadł jej w słowo - to
mam torebki z cukrem w ciężarówce.
Marian potrząsnęła głową.
44 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Lubię gorzką.
- No dobrze. Powiedz mi więc, moja droga, czemu jesteś
taka przygnębiona. Przecież nie jestem ślepy.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedziała beztroskim to
nem. Zbyt beztroskim. - Pytasz, co mnie martwi poza tym, że
jakiś menel ukradł mi wszystkie oszczędności, które miałam na
tym świecie, że moja prawa ręka nie nadaje się do użytku, że
jestem o setki kilometrów od domu i nie mam benzyny, że Basil
przyjeżdża w sobotę z dzieckiem i ma nadzieję, że zajmę się
ośmiomiesięcznym niemowlęciem do czasu, aż on znajdzie
Myrtiss i namówi ją, żeby do niego wróciła? Poza tymi drobiaz
gami nie mam żadnych powodów do zmartwień.
Gus patrzył na nią bez słowa przez jakiś czas. W jego
świadomości utrwalało się wszystko, co widział z tak bliska:
klasyczny zarys policzków, pięknie wyrzeźbiony nos, wyra
ziste oczy i nieco twardszy w kształcie podbródek. Pamiętał,
jak jego właścicielka akcentowała nim swe harde wyzwanie
wobec świata.
- Uhmm - skomentował obojętnie. - To rzeczywiście nie
mało. - Nie wiedział jeszcze, kim są Basil i Myrtiss i dlacze
go Mariah ma zająć się ich dzieckiem, ale dowie się tego.
Umiał słuchać. Powiedział jej to.
Mariah westchnęła i przez chwilę obracała w ręku szklan
kę z herbatą.
- Jest jeszcze sprawa mojej pracy. To znaczy, czy będę
chciała do niej wrócić. Jeśli nie, to nie wiem, czy w ogóle
znajdę jakieś zajęcie. Muszę pracować, a niełatwo jest znaleźć
posadę w Muddy Landing. W Darien chyba też. Nawet gdy
bym chciała sprzedać dom i przeprowadzić się gdzie indziej,
nie mam szans. Próbowałam go wynająć przez cały rok i nie
było chętnych. Kupca tym bardziej nie znajdę. Dom stoi
w dolinie, gdzie zdarzają się powodzie.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 45
Gus gładził brodę w zamyśleniu. Starał się tak zachowy
wać, jakby to wszystko rozumiał i mógł jej cokolwiek do
radzić.
- Nnno, tak... Ale nie powiedziałaś mi jeszcze, co robiłaś
w tym swoim Muddy Landing.
- Byłam zastępczynią kierownika w sklepie z narzędzia
mi rolniczymi, nasionami i paszą. To największy sklep
w mieście. Pracowałam tam przez dwanaście lat. Odeszłam
stamtąd kilka miesięcy temu.
Gdyby powiedziała mu, że pracowała w odlewni żelaza,
nie byłby bardziej zdziwiony.
- Sama odeszłaś, czy cię wyrzucili? - zapytał.
- Złożyłam wymówienie, bo znalazłam lepiej płatną pra
cę. Wiem teraz, że posada w sklepie bardziej mi odpowiadała,
ale Grover przyszedł na moje miejsce. Wcześniej była też
mowa o zamknięciu sklepu, dlatego zdecydowałam się
odejść/Zdawało mi się, że zrobię karierę, ale doszłam do
wniosku, że mi na niej nie zależy. Nie jestem stworzona do
życia w wielkim mieście.
Pewnie została kelnerką, przypuszczał Gus. Albo recepcjo
nistką. Na pewno stanowiłaby ozdobę każdego biura. Była
bardziej inteligentna, niż sądził na początku. Miałaby też nie
złe szanse jako modelka, gdyby jej to odpowiadało, myślał.
Może powinien jej o tym wspomnieć, a nawet podać adres
agencji, dla której pracowała Lisa.
Rozsiadł się wygodniej na krześle i obserwował Mariah,
która siedziała po drugiej stronie stołu. Tak, bez wątpienia...
Pasowałaby jak ulał do rozkładówki o modzie w drukowa
nych na lśniącym papierze magazynach, które Lisa bez prze
rwy kartkowała.
No cóż, życie płata takie figle. Oto znajdował się sam na
sam w hotelowym pokoju z długonogą, piękną dziewczyną.
44 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Lubię gorzką.
- No dobrze. Powiedz mi więc, moja droga, czemu jesteś
taka przygnębiona. Przecież nie jestem ślepy.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedziała beztroskim to
nem. Zbyt beztroskim. - Pytasz, co mnie martwi poza tym, że
jakiś menel ukradł mi wszystkie oszczędności, które miałam na
tym świecie, że moja prawa ręka nie nadaje się do użytku, że
jestem o setki kilometrów od domu i nie mam benzyny, że Basil
przyjeżdża w sobotę z dzieckiem i ma nadzieję, że zajmę się
ośmiomiesięcznym niemowlęciem do czasu, aż on znajdzie
Myrtiss i namówi ją, żeby do niego wróciła? Poza tymi drobiaz
gami nie mam żadnych powodów do zmartwień.
Gus patrzył na nią bez słowa przez jakiś czas. W jego
świadomości utrwalało się wszystko, co widział z tak bliska:
klasyczny zarys policzków, pięknie wyrzeźbiony nos, wyra
ziste oczy i nieco twardszy w kształcie podbródek. Pamiętał,
jak jego właścicielka akcentowała nim swe harde wyzwanie
wobec świata.
- Uhmm - skomentował obojętnie. - To rzeczywiście nie
mało. - Nie wiedział jeszcze, kim są Basil i Myrtiss i dlacze
go Mariah ma zająć się ich dzieckiem, ale dowie się tego.
Umiał słuchać. Powiedział jej to.
Mariah westchnęła i przez chwilę obracała w ręku szklan
kę z herbatą.
- Jest jeszcze sprawa mojej pracy. To znaczy, czy będę
chciała do niej wrócić. Jeśli nie, to nie wiem, czy w ogóle
znajdę jakieś zajęcie. Muszę pracować, a niełatwo jest znaleźć
posadę w Muddy Landing. W Darien chyba też. Nawet gdy
bym chciała sprzedać dom i przeprowadzić się gdzie indziej,
nie mam szans. Próbowałam go wynająć przez cały rok i nie
było chętnych. Kupca tym bardziej nie znajdę. Dom stoi
w dolinie, gdzie zdarzają się powodzie.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 45
Gus gładził brodę w zamyśleniu. Starał się tak zachowy
wać, jakby to wszystko rozumiał i mógł jej cokolwiek do
radzić.
- Nnno, tak... Ale nie powiedziałaś mi jeszcze, co robiłaś
w tym swoim Muddy Landing.
- Byłam zastępczynią kierownika w sklepie z narzędzia
mi rolniczymi, nasionami i paszą. To największy sklep
w mieście. Pracowałam tam przez dwanaście lat. Odeszłam
stamtąd kilka miesięcy temu.
Gdyby powiedziała mu, że pracowała w odlewni żelaza,
nie byłby bardziej zdziwiony.
- Sama odeszłaś, czy cię wyrzucili? - zapytał.
- Złożyłam wymówienie, bo znalazłam lepiej płatną pra
cę. Wiem teraz, że posada w sklepie bardziej mi odpowiadała,
ale Grover przyszedł na moje miejsce. Wcześniej była też
mowa o zamknięciu sklepu, dlatego zdecydowałam się
odejść. Zdawało mi się, że zrobię karierę, ale doszłam do
wniosku, że mi na niej nie zależy. Nie jestem stworzona do
życia w wielkim mieście.
Pewnie została kelnerką, przypuszczał Gus. Albo recepcjo
nistką. Na pewno stanowiłaby ozdobę każdego biura. Była
bardziej inteligentna, niż sądził na początku. Miałaby też nie
złe szanse jako modelka, gdyby jej to odpowiadało, myślał.
Może powinien jej o tym wspomnieć, a nawet podać adres
agencji, dla której pracowała Lisa.
Rozsiadł się wygodniej na krześle i obserwował Mariah,
która siedziała po drugiej stronie stołu. Tak, bez wątpienia...
Pasowałaby jak ulał do rozkładówki o modzie w drukowa
nych na lśniącym papierze magazynach, które Lisa bez prze
rwy kartkowała.
No cóż, życie płata takie figle. Oto znajdował się sam na
sam w hotelowym pokoju z długonogą, piękną dziewczyną.
46
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Ciepło tego wnętrza pośród deszczowej nocy stanowiło wy
marzone tło do romansu, a tu... Do diabła! Taki nastrój wróży
tylko kłopoty. Całkiem niedawno przyrzekł sobie, że jeśli
kiedykolwiek wda się w romans z kobietą, to jego wybranka
będzie mała, krępa, piegowata i zwyczajna jak kołek w pło
cie. Taka, która nigdy w życiu nie liczyła na to, że cokolwiek
zyska za pomocą swojego wyglądu. Musi być tylko w miarę
inteligentna, rozsądna i miła. To mu wystarczy.
Oczywiście musi go w ogóle chcieć, co też było pewnym
problemem.
Gus nie miał złudzeń co do swoich walorów. Owszem, był
niegłupim facetem, choć porzucił naukę w college'u na parę
miesięcy przed jego ukończeniem. Miał własną firmę i nieźle
zarabiał. Nie wszedł w konflikt z prawem, choć parę razy
niewiele brakowało. W młodości, jako gracz futbolowy, lubił
poszaleć po meczu. Czasami chodził do kościoła, choć głów
nie dlatego, że lubił śpiew chóralny i podobała mu się monu
mentalna architektura. Dawał regularnie pieniądze na akcje
dobroczynne. Nie miał jakichś definitywnie złych nawyków,
może tylko słabości. Jedna z nich doprowadziła go do tej oto,
nieco kłopotliwej sytuacji.
Chociaż... Gdzież tu kłopot? Jest całkiem miło, skonsta
tował z zadowoleniem. Westchnął głęboko, jak człowiek, któ
ry wypoczywa w przyjemnej atmosferze. Deszcz monotonnie
dzwonił o szyby, podkreślając wrażenie przytulności ciepłe
go, niewielkiego wnętrza.
Mariah odpowiedziała podobnym westchnieniem. Nie ro
zumiała do końca tego człowieka. Z jednej strony czuła, że
wolałby nie być tu razem z nią, ale jakoś pogodził się z sy
tuacją, w której ona składa na jego barki ciężar swoich pro
blemów.
Swoją drogą, te bary mogą chyba wiele udźwignąć.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
47
W ogóle Gus Wydowski wydał się jej całkiem sympatycznym
człowiekiem. Ciekawe, kiedy ostatni raz ktoś mu o tym po
wiedział.
W warunkach wymuszonej bliskości siłą rzeczy myślała
o mężczyźnie, który tak nagle wkroczył w jej życie.
Tak czy owak, w ciągu paru godzin, które ze sobą spędzili,
pod maską gburowatego wyglądu zaczęła dostrzegać złożoną,
samotniczą naturę tego człowieka. Była nim na tyle zaintry
gowana, że jej myśli uleciały w sferę pewnych, dawno zapo
mnianych rojeń.
Broń Panie Boże, tylko nie to! Te sprawy miały swój czas
i miejsce, ale przecież nie tu i nie teraz!
Mimo wszystko nie mogła przestać zastanawiać się, czy
Gus jest żonaty.
- Powiedziałam ci tyle o moim życiu. Teraz twoja kolej
- zachęciła. Nie zdążyła wprawdzie powiedzieć mu o tym, że
była modelką, ale to trwało krócej niż rok. Inne sprawy, o któ
rych mówiła, stanowiły prawdziwą treść jej życia.
Gus prawie nie usłyszał jej słów. Myślał teraz o wszystkich
poetyckich określeniach, które wymyślono, opisując karnację
skóry kobiety.
Jedwab.
Płatki róży.
Kość słoniowa.
Taka była cera Mariah. Gus czuł, choć może były to tylko
projekcje jego wyobraźni, że wszystko wokół aż iskrzyło od
seksualnego napięcia. Taki ładunek mógłby zasilić swą ener
gią niewielkie miasto. Jeśli ona tego nie czuła, musiała być
dobrze izolowana.
Albo tylko bardziej rozsądna niż on. Przecież za parę go
dzin będą musieli się rozstać na zawsze.
- Gus? - powtórzyła, przywołując go do świadomości.
48
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Hmm?
- Pytałam, jak zarabiasz na życie?
- Co? Aha. Pracuję jako kierownik budowy. Firma ATW.
- Myśli Gusa znowu zeszły na boczne tory. Ona pachnie
bzem, zauważył. Miał słabość do tych kwiatów. Ciotka Zee
miała dwa wielkie krzaki bzu z tyłu domu. Wiosną ich zapach
wypełniał całą okolicę.
I miała tyle wdzięku! To znaczy, Mariah, nie ciotka Zee.
To najbardziej rzucało się w oczy. Cóż to był za widok, gdy
siedziała na tym tanim, plastikowym krześle! Sam sposób,
w jaki zakładała nogę na nogę...
- Jedziesz więc teraz do pracy? Myślałam, że już wszystko
odbudowano po ostatnim huraganie.
Sztuka konwersacji nie była najmocniejszą stroną Gusa.
Nie lubił też mówić o sobie. Nawet najlepszy przyjaciel starał
się go o nic nie wypytywać. Poza tym ta dziewczyna tak na
niego działała, że musiał usiąść inaczej. Zainteresowanie ko
bietą u mężczyzny bywa aż nazbyt widoczne.
- Mam teraz urlop - odpowiedział. - Pogoda w moich
stronach jest paskudna. Poprzednią robotę skończyłem, nastę
pna czeka, ale nie ma gwałtu. Wziąłem sobie parę dni wolne
go, jeśli już musisz wiedzieć.
Wolałby się ugryźć w język. Owszem, brak mu było ogła
dy w kontaktach z ludźmi, ale nie zamierzał być złośliwy.
- Przepraszam cię - dodał szybko. Naprawdę chciał, żeby
mu wybaczyła. Niczym nie zasłużyła na jego grubiaństwo.
- Ta pogoda działa mi na nerwy i niedawno chorowałem na
grypę, choć to może nie tłumaczy moich okropnych manier.
- Doskonale cię rozumiem. I ja robię się przykra, kiedy
choruję. Rodzina chodzi wówczas wokół mnie na paluszkach.
Najlepiej w ogóle zejść mi wtedy z drogi.
Jej rodzina. Gus westchnął. Wolał nie dowiedzieć niczego
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
49
więcej ani o niej, ani ojej rodzinie. Po co zbliżać się do kogoś,
skoro i tak nic z tego nie będzie. Dowiedział się, że Mariah
jest niezamężna. Opowiedziała mu o swoim bracie, siostrach,
bratowej i malutkiej bratanicy, którą miała się zaopiekować.
Dowiedział się o wiele więcej, niż go to mogło zainteresować:
o tym, że Basil rozkręca swoją firmę komputerową, pracuje
po osiemnaście godzin na dobę i spodziewał się, że żona
poprowadzi rachunki jego i paru innych firm oraz zajmie się
domem i niemowlęciem. Myrtiss nie miała ochoty aż tak się
przemęczać.
Gus z kolei, nie chcąc zwierzać się ze spraw osobistych,
przypomniał sobie parę zabawnym zdarzeń wiążących się
z jego pracą zawodową. Pewnego razu pewien doradca gieł
dowy wręczył mu pakiet planów budowlanych i czek na su
mę, która niejednemu zaparłaby dech w piersi. Oznajmił, że
udaje się w podróż dookoła świata i po powrocie spodziewa
się zastać swój dom gotowy do zamieszkania. Gus chciał
przedyskutować w szczegółach otrzymane plany, ale zlece
niodawca odmówił. Twierdził, że zaprojektował wszystko
osobiście i nie życzy sobie żadnych zmian. Zapłacił, wymaga
i koniec.
Gus i jego załoga zbudowali więc dom dokładnie według
otrzymanych planów. Gdy domorosły architekt wrócił po je
denastu miesiącach z podróży, czekał na niego wykończony,
dwukondygnacyjny budynek bez żadnych schodów pomiędzy
piętrami.
Mariah śmiała się z tego do łez. Jak na kobietę, która
wyglądała tak wytwornie, bez mała arystokratycznie, umiała
śmiać się szczerze i głośno. Gus też pokładał się ze śmiechu.
Zauważył przy tym, że nie czuje już w piersi skutków nie
dawno przebytej choroby i ból gardła przestał mu wreszcie
dokuczać.
48
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Hmm?
- Pytałam, jak zarabiasz na życie?
- Co? Aha. Pracuję jako kierownik budowy. Firma ATW.
- Myśli Gusa znowu zeszły na boczne tory. Ona pachnie
bzem, zauważył. Miał słabość do tych kwiatów. Ciotka Zee
miała dwa wielkie krzaki bzu z tyłu domu. Wiosną ich zapach
wypełniał całą okolicę.
I miała tyle wdzięku! To znaczy, Mariah, nie ciotka Zee.
To najbardziej rzucało się w oczy. Cóż to był za widok, gdy
siedziała na tym tanim, plastikowym krześle! Sam sposób,
w jaki zakładała nogę na nogę...
- Jedziesz więc teraz do pracy? Myślałam, że już wszystko
odbudowano po ostatnim huraganie.
Sztuka konwersacji nie była najmocniejszą stroną Gusa.
Nie lubił też mówić o sobie. Nawet najlepszy przyjaciel starał
się go o nic nie wypytywać. Poza tym ta dziewczyna tak na
niego działała, że musiał usiąść inaczej. Zainteresowanie ko
bietą u mężczyzny bywa aż nazbyt widoczne.
- Mam teraz urlop - odpowiedział. - Pogoda w moich
stronach jest paskudna. Poprzednią robotę skończyłem, nastę
pna czeka, ale nie ma gwałtu. Wziąłem sobie parę dni wolne
go, jeśli już musisz wiedzieć.
Wolałby się ugryźć w język. Owszem, brak mu było ogła
dy w kontaktach z ludźmi, ale nie zamierzał być złośliwy.
- Przepraszam cię - dodał szybko. Naprawdę chciał, żeby
mu wybaczyła. Niczym nie zasłużyła na jego grubiaństwo.
- Ta pogoda działa mi na nerwy i niedawno chorowałem na
grypę, choć to może nie tłumaczy moich okropnych manier.
- Doskonale cię rozumiem. I ja robię się przykra, kiedy
choruję. Rodzina chodzi wówczas wokół mnie na paluszkach.
Najlepiej w ogóle zejść mi wtedy z drogi.
Jej rodzina. Gus westchnął. Wolał nie dowiedzieć niczego
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
49
więcej ani o niej, ani ojej rodzinie. Po co zbliżać się do kogoś,
skoro i tak nic z tego nie będzie. Dowiedział się, że Mariah
jest niezamężna. Opowiedziała mu o swoim bracie, siostrach,
bratowej i malutkiej bratanicy, którą miała się zaopiekować.
Dowiedział się o wiele więcej, niż go to mogło zainteresować:
o tym, że Basil rozkręca swoją firmę komputerową, pracuje
po osiemnaście godzin na dobę i spodziewał się, że żona
poprowadzi rachunki jego i paru innych firm oraz zajmie się
domem i niemowlęciem. Myrtiss nie miała ochoty aż tak się
przemęczać.
Gus z kolei, nie chcąc zwierzać się ze spraw osobistych,
przypomniał sobie parę zabawnym zdarzeń wiążących się
z jego pracą zawodową. Pewnego razu pewien doradca gieł
dowy wręczył mu pakiet planów budowlanych i czek na su
mę, która niejednemu zaparłaby dech w piersi. Oznajmił, że
udaje się w podróż dookoła świata i po powrocie spodziewa
się zastać swój dom gotowy do zamieszkania. Gus chciał
przedyskutować w szczegółach otrzymane plany, ale zlece
niodawca odmówił. Twierdził, że zaprojektował wszystko
osobiście i nie życzy sobie żadnych zmian. Zapłacił, wymaga
i koniec.
Gus i jego załoga zbudowali więc dom dokładnie według
otrzymanych planów. Gdy domorosły architekt wrócił po je
denastu miesiącach z podróży, czekał na niego wykończony,
dwukondygnacyjny budynek bez żadnych schodów pomiędzy
piętrami.
Mariah śmiała się z tego do łez. Jak na kobietę, która
wyglądała tak wytwornie, bez mała arystokratycznie, umiała
śmiać się szczerze i głośno. Gus też pokładał się ze śmiechu.
Zauważył przy tym, że nie czuje już w piersi skutków nie
dawno przebytej choroby i ból gardła przestał mu wreszcie
dokuczać.
50 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Rozmawiali bardzo długo. Marian była naprawdę interesu
jąca. Tak niekonwencjonalna, że nie mógł zgadnąć, z jakiego
pochodzi środowiska.
To, oczywiście, nie znaczyło, że zamierza zaangażować się
w jej problemy. Nie ma mowy! Umiał radzić sobie z psami,
kotami czy nawet ze starym szopem, ale kobiety takie jak
Marian Brady to niebezpieczne istoty. Życie nauczyło go, że
powinien ich unikać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wiele lat temu Marian nauczyła się polegać tylko na sobie.
Teraz nie widziała powodu, żeby to zmieniać i opierać się na
kimkolwiek, nawet na mężczyźnie o zachęcająco szerokich
ramionach. Wzięła prysznic, wysuszyła włosy i wydobyła
z torby parę beżowych, jedwabnych spodni. Kosztowały ją
kiedyś niemal fortunę, nawet po obniżeniu ceny. Do tego
peruwiański sweter o barwie śliwki i malachitowej zieleni.
Na dworze nadal padał deszcz. Na jedwabiu robią się pla
my od wody, pomyślała, ale nie zmieniła spodni. Przecież
deszcz nie może padać w nieskończoność.
Poza tym, kiedy kobieta czuje, że dobrze wygląda, lepiej
radzi sobie z wszelkimi problemami.
Przygładziła swoje puszyste włosy.
- Pamiętaj, moja droga - mruknęła cicho, malując usta
bladą, przejrzystą pomadką - że te zachęcająco szerokie ra
miona to nie twoja własność. Ten mężczyzna tylko cię pod
wiózł i pożyczył ci trochę pieniędzy.
Wyrównała brwi i wzięła do ręki tusz do rzęs. Po chwili
odłożyła go z powrotem. Ciemniejsze rzęsy tylko zaakcentują
zmęczenie i cienie pod oczami.
Może nałożyć ciemne okulary... Aż parsknęła z niesma
kiem; dla kogo chciałaby być taka piękna? Dla księcia z baj
ki? Zdjęła szybkimi ruchami swą wytworną kreację i włożyła
dżinsy, rozczochrała włosy i starła z warg drogą szminkę.
Nigdy nie była próżna. Przecież pozostała, pomimo usiło-
52 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 53
wań Vica, tą zwykłą Sarą Marian Brady: nieśmiałą, tyczko
watą dziewczyną o włosach koloru siana i oczach o dziwnej
barwie. Pierwszy raz poszła na randkę, gdy miała prawie
dwadzieścia lat.
Odruchowo sięgnęła po torebkę. Wtedy przypomniała so
bie, jak się umawiali, i wymknęło się jej brzydkie słowo.
Przecież Gus miał czekać pod drzwiami. Wyszła szybko na
zewnątrz. Gus czekał z wyrazem zniecierpliwienia na twarzy.
Miał na sobie czyste drelichowe spodnie, może nawet mniej
wypłowiałe, niż te wczorajsze, do tego białą koszulę i czarną
skórzaną lotniczą kurtkę. Jego włosy wyglądały tak, jakby je
uczesał grabiami. Z rękami opartymi na biodrach i nachmu
rzoną miną patrzył na mżący bez przerwy deszcz.
- Dzień dobry! - powiedziała Mariah z większym oży
wieniem, niż rzeczywiście czuła.
Gus spojrzał na nią przez ramię.
I co teraz, zastanawiała się. Ubiegłej nocy rozstali jak
przyjaciele... Przynajmniej jak dobrzy znajomi. Tak jej się
przynajmniej wydawało.
- Dzień dobry, Gus - powtórzyła.
Rzucił jej kolejne potępiające spojrzenie, jakby obwiniał
ją o tę paskudną pogodę.
- Nie spieszyłaś się, jak widzę - mruknął ponurym gło
sem. - Jest dwadzieścia trzy po siódmej.
Mariah spojrzała znacząco na zegarek. Była na nogach od
szóstej; obudziła się jeszcze wcześniej i nie mogła zasnąć.
- Przypuszczam, że chciałabyś zjeść śniadanie, zanim stąd
wyjedziemy?
Mariah odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Nawet gdy
by umierała z głodu, nie przyznałaby się teraz do tego.
Zmuszając się do uśmiechu odparła, że może spokojnie
obyć się bez śniadania, jeśli Gus chce zaraz stąd odjechać.
- Do diabła, nie bądź taka uprzejma! Chcesz coś jeść czy
nie?
- Nie. - Weszła z powrotem do pokoju i zaczęła wynosić
bagaże przed drzwi, na osłonięty przed deszczem pasaż. Uży
wała tylko jednej ręki, więc robiła to powoli. Nie poproszę
go o pomoc, powtarzała sobie w duchu, niech mi ta ręka od
padnie...
Z groźnym westchnieniem Gus przecisnął się obok niej
w wąskim przejściu i chwycił pudło z książkami.
Gwałtownym ruchem głowy wskazał stojącą ciężarówkę.
- Wsiadaj - zakomenderował.
- Wypchaj się - mruknęła pod nosem Mariah. Tego już za
wiele! Wystarczy, że ma za sobą nie przespaną noc. Zatrzy
mała się przy stosie bagaży, impulsywnym gestem schwyciła
leżącą na wierzchu kosmetyczkę i wbiegła do pokoju.
- Co ty robisz, do diabła?
Mariah wyszła ponownie przed drzwi, aby zabrać swoją
torbę podróżną.
- Widzę, że się bardzo śpieszysz. Wolę cię nie zatrzymy
wać. Jeśli wniesiesz z powrotem to pudło, poradzę sobie z re
sztą. Możesz jechać. Sama sprowadzę swój samochód i spa
kuję się. - Mówiła cicho i spokojnie. Kto ją lepiej znał, wie
dział, że to nie wróży niczego dobrego.
Gus nie znał jej aż tak dobrze.
- Nie wygłupiaj się. Wsiadaj do tej cholernej ciężarówki.
- Wynoś się do wszystkich diabłów, Wydowski. - Chyba
to było powiedziane za ostro, zreflektowała się. On jest taki
blady. Gdyby to był ktoś bliski, na pewno nakarmiłaby go
domowym rosołem i kazałaby mu położyć się do łóżka, żeby
porządnie wypoczął.
Dzięki Bogu, akurat nim nie musi się zajmować.
Pojedyncze promyki słońca przedzierały się przez zasłonę
54 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
chmur. W ich świetle Mariah zauważyła, że Gus zaciął się
w policzek, próbując doprowadzić do przyzwoitości rosnącą
bezładnie brodę. Mogłaby mu powiedzieć, że samo podgole-
nie brody nie wystarczy, żeby zaczął wyglądać jak cywilizo
wany człowiek. Oczywiście, gdyby ją o to pytał.
- Dojdę do stacji na piechotę - powiedziała, uśmiechając
się blado. Za żadne skarby świata nie wsiądzie z nim teraz do
ciężarówki!
Gus bez słowa wziął ją na ręce i otworzył drzwi szoferki.
Mariah wyrywała się ze wszystkich sił. Uścisk jego ramion
zrobił się jeszcze silniejszy. Oczywiście, mogłaby uderzyć go
w głowę zdrową ręką, ale wtedy, być może, wylądowałaby
w kałuży u jego stóp.
Wepchnął ją wreszcie do szoferki. Starała się nie myśleć
o tym, co czuła przed chwilą, gdy jej ciało opierało się na jego
szerokiej piersi: jakby potężne elektryczne wyładowanie
wstrząsnęło nią całą. To był tylko gniew, tłumaczyła sobie.
Zwyczajny gniew. Przecież taki gruboskórny niedźwiedź jak
ten Wydowski nie mógł okazać się dla niej pociągający.
Gus zatrzasnął drzwi i wskoczył na siedzenie kierowcy, tuż
obok niej. Wepchnął klucz do stacyjki, ale go nie przekrę
cił. Schwycił mocno za kierownicę i wbił wzrok w przednią
szybę.
Czyżby liczył do dziesięciu? Mariah żywiła cichą nadzieję,
że to robi. Bardzo chciała wreszcie zdenerwować go tak, jak
on ją zdenerwował.
- Pytałem cię, czy zjesz śniadanie? - warknął.
- To nie było pytanie, tylko rozkaz...
- Nie czepiaj się drobiazgów! Jeśli chcę kogoś o coś za
pytać, to pytam i już! Zjesz ze mną śniadanie czy nie?
Mariah przybrała „pozę wielkiej damy". Tak to nazywał
Basil, kiedy próbowała opanować niemiłą dla niej sytuację.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 55
Krzyżowała nogi w kostkach, splatała dłonie i unosiła wyso
ko głowę.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym, abyś
podwiózł mnie do mojego samochodu - zakomunikowała.
- Potem zjem jakiś posiłek sama.
- Posiłek... - Wykrzywił się drwiąco. - Ciekawe, za czyje
pieniądze?
Gdyby miała przy sobie torebkę, to by nią oberwał po
głowie, nawet jeśli to nie pasowało do zachowania „wielkiej
damy". Nie dysponowała jednak niczym poza jedną zdrową
ręką, a tej wolała nie nadużywać. W perspektywie ma opiekę
nad małym dzieckiem.
- Panie Wydowski, opieka i pomoc w pańskim wydaniu
to bardzo przykre doświadczenie. Czy ktoś panu o tym po
wiedział?
- Nie przypominam sobie.
- Pamięć masz pewnie równie marną, jak charakter.
Przysięgłaby, że kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu. Usta
miał całkiem ładne, musiała uczciwie przyznać. Mocno za
rysowane, ale delikatne. Ot, jak pierwsze wrażenia bywają
mylące.
- Najpierw zjemy śniadanie - zakomunikował, włączając
silnik.
Więc to tak. Gdyby nalegała na zjedzenie śniadania, pod
wiózłby ją do samochodu i zostawił. Teraz, kiedy prawie mie
li się rozstać, zrozumiała, jak trzeba sobie z nim radzić. „Nie
zjadaj wszystkiej marchewki, Rosemary. Zostaw trochę dla
Burdy". Tak zwaną metodą podpuszczania. W stosunku do
dzieci to często najlepszy sposób.
Pojechali do restauracji, serwującej domowe śniadania.
- Dziękuję, naprawdę nie jestem głodna - zastrzegła się
na wstępie. Mogła poczekać w samochodzie, ale Gus nalegał,
56
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
żeby weszła do środka. Może obawiał się, że ukradnie mu tę
parszywą ciężarówkę.
Ubrana na różowo kelnerka podeszła do ich stolika.
Nie zwracając uwagi na Mariah, pokazała Gusowi wszystkie
zęby w zachęcającym uśmiechu. Mariah nie była tym za
chwycona, zwłaszcza że jej towarzysz również uśmiechnął się
promiennie. Zamówił prawie wszystko, co było w karcie,
z podwójną porcją naleśników. Problem cholesterolu najwi
doczniej go nie obchodził. Odprowadził wzrokiem usłużną
kelnerkę, która kołysząc wdzięcznie biodrami, oddaliła się
w głąb sali.
Gus spojrzał na Mariah.
- Powinnaś coś zjeść, jeśli zamierzasz dojechać do domu.
Pokaż mi teraz, czy umiesz nimi ruszać.
- Czym powinnam umieć ruszać?!
Kącik jego ust znowu lekko drgnął.
- Palcami, złotko. Cóż innego mógłbym mieć na myśli?
Gus robił heroiczne wysiłki, aby zachować wobec tej
dziewczyny dystans. Pech chciał, że Mariah Brady była wcie
leniem jego marzeń. Należała do kobiet, na których zgrzebny
worek przepasany sznurkiem wyglądałby jak kreacja od Dio-
ra. Wiedział z doświadczenia, że takie istoty miały przeważnie
jedną przykrą cechę: warte były tylko tyle, ile miały do po
kazania na zewnątrz.
W tym przypadku musiał przyznać, że za piękną fasadą
zdawało się kryć coś więcej. Mariah mówiła mu, że pracowała
jako zastępca kierownika w dużym sklepie. Nie mógł zaprze
czyć, była wystarczająco bystra, ale coś tu nie pasowało.
Nawet nie to, że sprzedawczyni rolniczych narzędzi zwykle
nie chadza w żółtych spodniach wymyślnego kroju i sanda
łach na półmetrowej podeszwie. Przez cały czas miał wraże
nie, że Mariah nie powiedziała mu o ważnym fragmencie
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
57
swojego życiorysu. Spośród paru rzeczy, których nie znosił,
najgorsze było wrażenie, że ktoś go zwodzi.
Niby w tej sytuacji to nie powinno mieć znaczenia; z tą
kobietą nic go nie łączyło i nie będzie łączyć, chociaż...
Ostatniej nocy, gdy znalazł się w swoim pokoju, myślał tylko
o jednym: jak bardzo chciałby mieć ją teraz w swoim łóżku.
Albo iść do jej pokoju i kochać się z nią aż do rana. Wiele
godzin leżał bezsennie, wyobrażając sobie, jak by to było móc
ją całować. Przesuwać powoli dłońmi wzdłuż jej jedwabiste
go ciała, potem znaczyć pocałunkami drogę od szyi, w dół,
aż do krągłych, małych piersi. Pieścić je językiem, smako
wać. ..
Wyobrażał sobie dużo, dużo więcej. Miał jednak na tyle
zdrowego rozsądku, żeby poprzestać tylko na wyobraźni.
Wszystkiemu winna jest dusza błędnego rycerza, tłumaczył
sobie. Tego już nie zmieni, ale nie musi przecież hołubić
w nieskończoność każdej ofiary losu.
Zdał sobie sprawę, że nie spuszcza oczu z górnego guzika
jej bluzki. Odwrócił wzrok.
- No to jak? Pokażesz mi wreszcie, jak ruszasz tymi pal
cami? Wolałbym widzieć, że działają, jak należy, zanim po
zwolę ci odjechać.
Mariah ogarnęła złość.
- Jeżeli wolno, wniosę małą poprawkę. Nie musisz mi na
nic pozwalać - powiedziała z jadowitą słodyczą. - Ja po pro
stu odjadę.
- W porządku, jedź. Ale jednak zrób to dla mnie i poruszaj
palcami, dobrze? Chyba opuchlizna zmniejszyła się od ubie
głego wieczora.
Rzeczywiście. Mariah czuła, że ręka nie pulsuje już tak
boleśnie, choć nadal była spuchnięta. Myśl o poruszeniu pal
cami sprawiła, że aż się skrzywiła. Skóra dłoni miała niemiły
58
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
kolor sinej pupury z widocznymi śladami tam, gdzie drzwi
przygniotły stawy serdecznego palca. Wzięła głęboki oddech
i spróbowała go zgiąć. Syknęła głośno.
- Nie jest za dobrze, no nie?
- Dużo lepiej niż wczoraj. Ból prawie minął - skłamała.
Kelnerka przyniosła zamówione potrawy i Mariah głod
nym wzrokiem pochłaniała sadzone jajka na bekonie. Obok
półmiska z naleśnikami, oblanymi stopionym masłem i syro
pem, stał koszyk z grzankami i talerzyk z konfiturami. W jed
nym z pojemniczków był jej ulubiony dżem z guavy.
- Chcesz, żebym cię nakarmił, czy dasz sobie radę z wi
delcem i nożem? Jedzenie naleśników palcami to ryzykowna
sprawa. Może zawiązać ci serwetkę na szyi? Jeśli ci coś ska-
pnie... - Gus wyszczerzył zęby w wyjątkowo niecnym
uśmiechu.
- Naprawdę tak cię bawi wyśmiewanie się z innych
ludzi?
Gus wsypał trzecią paczuszkę cukru do kawy i przechylił
głowę w zamyśleniu.
- No cóż... Chyba właśnie mi uświadomiłaś, że tak. Daw
niej polowałem na bezbronne ofiary z nagonką, ale to wyma
ga sporo energii. Teraz mam skromniejsze rozrywki. Tu kogoś
wyśmieję, tam poniżę bez pardonu. Wysiłek żaden, a ile ra
dości.
- Zwierzę-mruknęła Mariah. Chwyciła plastikową mise
czkę z guavą i postawiła ją obok swojego talerza. Posłodziła
kawę słodzikiem i odruchowo ujęła kubek prawą ręką. Gorący
płyn zalał cały przód jej ubrania. Krzyknęła cicho i schwyciła
lewą ręką stłuczone palce. Kubek potoczył się po obrusie, po
czym spadł na podłogę. Gus chwycił garść serwetek i zaczął
energicznie przyciskać je do mokrej bluzki. Mariah dopiero
po chwili otrząsnęła się z szoku, wywołanego uczuciem lep-
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
59
kiego gorąca na piersi i szarpiącym bólem ręki. Odepchnęła
jego dłoń od bluzki.
Gus spojrzał na nią, zaskoczony. Potem na jego twarzy
pojawił się wyraz zakłopotania.
- Ja przecież... No, nie chciałem ci zrobić nic...
- Wiem. - To jasne, że nie miał złych zamiarów. Nieraz
może zachowywał się bezceremonialnie, ale nie chwytałby
kobiety za biust w zatłoczonej restauracji. Był w porządku
nawet wtedy, gdy byli całkiem sami, w hotelu. - Gus, nie ma
sprawy. Zrobiłam to bez zastanowienia. - Próbowała oderwać
lepki materiał od ciała. Boże mój, myślała, jak tak dalej pó
jdzie, będę poplamiona i brudna jak niezdarne dziecko.
Gus zdjął swoją kurtkę i okrył nią jej ramiona. Poczuła na
sobie kojące ciepło jego ciała.
- Oparzyłaś się.
- Nie wydaje mi się. Ta kawa nie była aż tak gorąca.
- Może jednak pójdziemy...
- Gus, naprawdę wszystko jest w porządku. Zdaje mi się,
że to wina planet - powiedziała, próbując się roześmiać. -
Moje gwiazdy dzisiaj zastrajkowały. Jak to się nazywa
w astrologii?
- Co jak się nazywa?
Pojawiła się kelnerka ze ścierką i wytarła wielką kałużę
rozlanej kawy, która skapywała ze stołu na ławę. Gus poprosił
o mniejszą i lżejszą filiżankę.
- No wiesz, kiedy planety poruszają się do tyłu...
- Nie mam pojęcia. Apokalipsa?
- Chyba zacznę w to wierzyć. To się nazywa retro...
Nie pamiętam. One nie poruszają się do tyłu naprawdę, ale
tak to wygląda 2 Ziemi. Wtedy zdarzają się różne nieszczę
ścia. Moja siostra, Burdy, zajmuje się astrologią. Powiedziała
mi, że najtrudniejsze lata będę miała na początku życia, a po-
60
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
tem będzie lepiej. - Spojrzała na niego. Gus starał sie nie
widzieć głębokich cieni pod jej oczami, nie słyszeć drżenia
jej głosu. - Czy ten początek się wreszcie skończył? - zapy
tała.
Gus zaklął w duchu. Cienie pod oczami mógłby może
zignorować, drżący głos też, ale jej smutny uśmiech przebijał
na wylot pancerz jego wymuszonej obojętności. Zmarszczył
brwi i w skupieniu kroił naleśniki. Skończyli śniadanie w mil
czeniu.
Marian czuła się trochę winna. Ten mężczyzna ma może
trudny charakter, ale zrobił dla niej tak wiele.
- Przepraszam cię, jeśli zachowałam się niezbyt uprzej-
mnie. Naprawdę jestem ci wdzięczna; tak bardzo mi pomo
głeś. Mogłeś na stacji benzynowej obrócić się na pięcie i od
jechać do... no, tam, gdzie chciałbyś już pewnie być.
Gus wzruszył ramionami.
- Na plaży... Szukałem miejsca, gdzie jest dużo słońca.
- W każdym razie jeszcze raz dziękuję. Doprawdy nie
wiem, co bym zrobiła...
- Dałabyś sobie radę - mruknął.
- Pewnie tak. Muszę radzić sobie sama od prawie dwu
dziestu lat, ale mimo wszystko... Dziękuję ci, słyszysz?! Je
steś okropnym mrukiem, Gusie Wydowski. Zastanawiam się,
jak wytrzymujesz sam ze sobą.
Gus uśmiechnął się. Dziwny człowiek, pomyślała Marian.
Czasami naprawdę nieznośny. Ale niezwykle pociągający, do
dała, zaskoczona tym wrażeniem. Spoglądając na jego niezbyt
równe, białe zęby, na oczy, które zdawały się przewiercać
wszystko na wylot, poddała się wreszcie.
- Przepraszam, nie chciałam cię irytować. Wyruszymy
stąd wtedy, kiedy będziesz chciał.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 61
Jej samochód stał tam, gdzie go zostawili. Gdy Gus zała
twiał sprawy z obsługą stacji, Mariah próbowała przenieść do
niego swoje bagaże. Przy tej okazji znowu usłyszała od Gusa
parę kąśliwych słów; starała się unieść pudło z książkami
posługując się obu ramionami i jedną zdrową dłonią.
- Do ciebie można mówić jak do ściany. Nie wolno cię
spuścić z oka. - Wziął od niej pudło i ułożył na tylnym sie
dzeniu samochodu. - Masz łyse opony. Czy masz chociaż
zapasową?
- Mam, ale w bagażniku, razem z narzędziami.
-
Daj mi kluczyki, sprawdzę ją na wszelki wypadek.
Wyjaśniła mu, że zapasowy kluczyk jest tylko do stacyjki,
nie do bagażnika. Gus odpowiedział wymyślnym zestawem
przekleństw. Mariah jakoś to nie przeszkadzało. Raziła ją
tylko wulgarność; co innego usprawiedliwiony gniew.
- Kiedy skończysz się pieklić, odejdę.
- A wiesz, którędy pojedziesz? Na międzystanowej 95 jest
duży ruch, choć inne drogi chyba nie są lepsze.
- Poradzę sobie. No, naprawdę muszę już jechać. Dzięku
ję, Gus. Wyślę ci czek, jak tylko...
Przerwał jej, i to w taki sposób, że prawie zachwiała się na
nogach. Schwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie, uwa
żając na prawą rękę, i pocałował. To wcale nie było przyja
cielskie cmoknięcie. Był to mocny, namiętny pocałunek. Z za
skoczeniem zdała sobie sprawę, że chciałaby objąć go ramio
nami z całej siły i nie pozwolić nigdzie odjeżdżać.
W chwilę później, gdy wsiadał do szoferki, Mariah odpro
wadzała go wzrokiem.
- A niech to... - szepnęła cicho.
Odjechał na południe. Patrzyła jeszcze przez chwilę, aż
tylne światła jego ciężarówki zniknęły w strugach deszczu.
Kilka minut później ona sama jechała na północ, zła jak osa
62
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
bez żadnej widocznej przyczyny. Miała przecież pełen bak
benzyny, tylko kilka godzin dzieliło ją od domu i nawet nie
tak źle jej się prowadziło samochód, poza pewną trudnością
w operowaniu kierunkowskazem. Na szczęście na między-
stanowej autostradzie niezbyt często używa się kierunko
wskazów.
- Niech diabli porwą tego faceta - mruknęła, zatrzymując
się na światłach tuż przed Jacksonville. Wróciła pamięcią do
tego pocałunku. Nigdy dotąd nie pocałował jej mężczyzna
z brodą i nie mogła się zdecydować, czy to jej się podobało,
czy nie.
Tak, chyba jednak tak. Na miłość boską, jasne, że tak!
Podobał jej się ten skórzano-mydlany, bardzo męski zapach
i uścisk jego ramion, które trzymały ją tak mocno, że prawie
nie mogła oddychać. Ramion, które dadzą bezpieczeństwo,
schronienie i jeszcze wiele więcej jakiejś szczęśliwej ko
biecie.
Gdy wyjeżdżała z granic Jacksonville, porzuciła te mrzon
ki. To dobrze, że się rozstali, uznała. Tyle ma innych pro
blemów.
A Gus Wydowski mógłby tak bardzo skomplikować jej
życie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gus, jadąc na południe, dotarł aż do Jupiter Beach. Deszcz
tu nie padał, ale o tropikalnym cieple nie było mowy. To nie
była pogoda odpowiednia do wygrzewania się na plaży, uznał.
Mógł udać się jeszcze dalej, na przykład do Keys. Miał mnó
stwo czasu.
Czemu więc znalazł się na drodze, która kierowała się na
północ?
Wolał się nad tym nie zastanawiać. Przekonywał tylko
uparcie samego siebie, że wybrany kierunek nie ma nic wspól
nego z Mariah. Wcale nie zamierzał znaleźć się w pobliżu
tego Muddy Landing, jakiejś dziury, gdzie każdy sąsiad to
kuzyn, wujek albo brat szwagra. Wszyscy za dobrze się znają,
żeby mieszkać tam było przyjemnie.
Z drugiej strony, Mariah Brady mogła nie pamiętać o tym,
że w jej torebce był adres i klucze. Ci rabusie najpierw skie
rowali się na południe, ale na autostradzie też można za
wrócić.
Gus pocieszał się, że może nie zadali sobie trudu. Jechać
taki kawał do Georgii, by przekonać się, że w jej domu nie
ma nic wartego kradzieży... Za dużo zachodu.
Mimo to powinien sprawdzić, czy Mariah dojechała bez
przeszkód, skoro już jest w pobliżu. Nie ma w tym nic dziw
nego. Zrobiłby to samo dla kogokolwiek w podobnych oko
licznościach. Przecież rozsądny człowiek nie ugania się za
dziewczyną tylko dlatego, że jest dokładnie w jego typie.
64 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Zresztą głodnemu smakuje każde jedzenie, ot co. Za długo
był sam. W zamyśleniu poskrobał się w podbródek. Ale by ją
zamurowało, gdybym tak stanął w progu, pomyślał. Usta roz
ciągnęły mu się w figlarnym uśmiechu. Może warto zboczyć
te kilkanaście kilometrów, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy.
Gus nie miał złudzeń, że każda przypadkowo spotkana
kobieta musi marzyć o jego wizycie. Nie był aż tak atrakcyj
ny. Owszem, posiadał zasobne konto w banku. Mogło to wy
równywać pewne zewnętrzne niedostatki, choć nie był też
krezusem. Wiele kobiet jednak szybko miało dość jego innych
wad. Nazywały je po imieniu; zdziwaczały odludek należało
do łagodniejszych określeń.
Mimo to za bardzo je lubił, żeby nie wtykać co jakiś czas
palca między drzwi. Mariah Brady wydawała się całkiem
przyzwoitym stworzeniem, ale co z tego? Mało to razy się
sparzył?
Skoro jednak jest już tak blisko Muddy Landing, byłoby
wręcz nieładnie do niej nie zajrzeć. Wpadnie na pięć minut
i ruszy z powrotem w drogę. Za dzień albo dwa zapomni ojej
smutnym uśmiechu i zmysłowym, ciepłym tonie głosu.
A także o paru innych przymiotach.
Kilkaset metrów przed sobą zobaczył wóz policyjny. Zdjął
nogę z gazu. Wolał nie wdawać się w bliższe kontakty z dro
gówką w stanie Georgia.
Mariah włożyła brudne naczynia do zlewu i znalazła stację
nadającą muzykę rockową. Nie znosiła tych łomotów, ale
Jessie chyba się podobały. Podskakiwała w kojcu i kołysała
się na boki, zaciskając jedną piąstkę na poręczy. Drugą wy
machiwała do taktu.
To dziecko, mimo ząbkowania i tego, że było daleko od
domu, u ciotki, której w ogóle nie znało, było pogodne i ra-
LMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
65
dosne. Mariah nie wyobrażała sobie, jak podołałaby nowym
obowiązkom, gdyby bratanica miała trudniejsze usposobie
nie. Sama przyjechała tu w piątek wieczorem, zbyt zmęczona,
żeby się rozpakować. Padła na łóżko i przespała w sumie
dziewięć godzin. Basil i Jessie przybyli w sobotę rano. Brat
spieszył się tak bardzo, że nawet nie zapytał, co jej się stało
w rękę ani czy w tej sytuacji da sobie radę.
Biedny Basil. Przecież nie był z natury taki nieczuły; po
prostu stracił głowę. Nie miał żadnych wieści o Myrtiss, mu
siał zostawić firmę pod opieką kilkunastoletniego chłopaka.
Przyjechał tylko po to, aby zostawić dziecko i ruszyć na po
szukiwanie żony. Zamierzał odwiedzić jej rodziców, choć kie
dy tam dzwonił, mówili, że jej nie ma. Musiał to sprawdzić.
Mariah wysłuchała wyrzucanych w pośpiechu informacji
o porach karmienia, witaminach, o tym, że mała lubi wkładać
do buzi, co popadnie i trzeba na to uważać. Już się o tym
przekonała. Dla Jessie wszystko było „am". Nie umiała jesz
cze chodzić, ale przemieszczała się z miejsca na miejsce w za
dziwiającym tempie. Wszystko, co zwisało lub wystawało,
było dobre do windowania się w górę. Na szczęście Basil
przywiózł ze sobą składany kojec.
Wreszcie zaświeciło słońce. Gdyby nie kałuże, które stały
jeszcze w niżej położonej części podwórza, nikt by nie po
wiedział, że padało przez cały tydzień. Jeśli trochę pode-
schnie, postanowiła, wyniesie kojec na zewnątrz i zajmie się
zaniedbanym od dawna ogrodem. Althaea nie czuła się zbyt
dobrze przy płocie. Chyba ziemia była tu zbyt kwaśna. Po
winna przenieść ją w pobliże azalii, które przesadziła w ze
szłym roku.
Choć i azalie wcale nie podrosły. Będzie musiała wszystko
wykopać i zacząć od nowa...
Niestety, zrobi to dopiero wtedy, kiedy będzie mogła utrzy-
66
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 67
mać w ręku szpadel. Na razie ledwie radziła sobie z odkurza
czem. Wysprzątanie całego domu wcale dobrze nie zrobiło jej
obolałym palcom.
- Jessie, wypluj to! - Uklękła przy kojcu i próbowała wy
dobyć z ust swojej bratanicy coś, co wyglądało jak koniec
sznurowadła. - Nie jesteś chyba głodna, kochanie - mruczała
pod nosem. - Przecież dopiero co jadłaś...
Mała zacisnęła z całej siły swoje cztery ząbki, najwidocz
niej uradowana nową zabawą. Marian przez krótki czas za
jmowania się dzieckiem zdążyła dowiedzieć się dwóch rzeczy.
Po pierwsze, że cokolwiek znalazło się w zasięgu tłustych
paluszków Jessie, natychmiast znajdowało się w jej buzi. Po
drugie, że niemowlęta są śliskie jak węgorze, kiedy są mokre,
a to zdarzało się częściej, niż sobie dawniej wyobrażała.
W hałasie grającego radia nie usłyszała warkotu ciężarów
ki, która wjechała na podjazd przed domem. Obejrzała się
dopiero w chwili, gdy mała przekręciła główkę i rozpromie
niła się w uśmiechu.
Oczy Marian rozszerzyły się ze zdumienia.
- Coś podobnego... Gus? Skąd się tu wziąłeś? Czek już
jest w kopercie. Miałam pójść na pocztę po znaczek...
- Czy ono jada sznurowadła?
- Ono?... - Oderwała oczy od twarzy człowieka, którego
przyjazdu nigdy się nie spodziewała, i zwróciła się do Jessie.
- Wypluj to, myszko. No, odddaj cioci sznureczek.
Gus ujął Mariah za ramiona, odsunął od kojca i sam zajął
się problemem, jakby takie interwencje były dla niego chle
bem powszednim.
- Słyszałaś, co ciocia mówiła? Wypluj to, panienko... Za
płacze ci się między ząbki i nie będziesz mogła jeść kaszki...
- Szybkim ruchem wyciągnął wilgotny kawałek sznurka z ust
dziecka i podał go Mariah.
- To leżało pewnie na wyściółce kojca - wyjaśniła mu
z zakłopotaniem. - Ona zjada wszystko, co jej wpadnie w rę
ce. Obgryza nawet oparcia na krzesłach. Myślałam, że w koj
cu będzie bezpieczna. - Serce biło jej gwałtownie. Gus tu
przyjechał! Była pewna, że nie zobaczy go już nigdy, i prawie
zdołała wmówić sobie, że ją to nie obchodzi. - Co ty tu robisz,
Gus? Mówiłeś, że szukasz słonecznej plaży.
Na razie mogła sama zobaczyć, co robił. Pocierał nosem o ma
leńki nosek Jessie; dziecko wydawało z siebie radosne piski.
- Mam ci powiedzieć, co robię, poza tym, że się właśnie
zakochałem?
Mariah poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg.
- Zakochałeś się? - wyszeptała. Przecież to za szybko.
Dopiero co...
- Jak ta ślicznotka ma na imię? Czy zawsze jest taka miła
dla obcych?
Jessie, odziana w różowy sztruksowy kombinezonik, z ró
żowymi wstążkami na cienkich kośmyczkach jasnych wło
sów, uśmiechała się do niego radośnie. Gus też się uśmiechał,
nie mniej zachwycony. Serce Mariah uspokoiło się trochę.
- Nazywa się Jessica Brady i zwykle jest mniej miła dla
obcych. Chyba przypominasz jej Butcha.
- Kto to jest Butch?
- Brodaty terier Myrtiss. - To może była kąśliwa uwaga,
ale nie mogła się od niej powstrzymać. Coś mu się należy za
to, że pojawił się tutaj bez uprzedzenia, gdy miała już nadzie
ję, że niedługo o nim zapomni.
- A czy... Czy mogę ją wziąć na ręce? Czy ona mi po
zwoli? Jak to się robi?
- Jessie będzie wdzięczna każdemu, kto wyjmie ją,z koj
ca. Gorzej będzie wsadzić ją tam z powrotem.
Gus najwidoczniej nie martwił się, co będzie potem.
68 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- To co mam zrobić?
Marian przymknęła oczy, próbując zignorować uczucie
wzruszenia, które dławiło ją w gardle. Jak można oprzeć się
temu mężczyźnie? Na pozór groźny jak niedźwiedź, a w rze
czywistości taki łagodny i dobry.
- Pochyl się i wyciągnij ręce. Ona załatwi resztę.
Gus patrzył z upodobaniem na błękitnookie stworzenie o okrą
głej buzi i krótkich nóżkach. Wyciągnął ramiona i Jessie sama
pokazała, co lubi. Puściła poręcz kojca i przez chwilę kołysała się
na swych tłustych nóżkach. Potem wyciągnęła rączki w górę.
- Apa, apa - zagruchała wesoło.
Gus spojrzał na Marian z niepokojem,
- Co ona mówi?
- Chce, żebyś ją wziął na ręce. Weź ją pod pachy i pod
nieś, ale trzymaj mocno, bo wije się czasami jak wąż. Gdyby
wolała iść do mnie, to mi ją podaj.
Gus swymi wielkimi dłońmi ujął małe ciałko, uniósł
i przytulił do piersi. Miał wrażenie, jakby trzymał szczeniaka,
ale żaden szczeniak nie pachniał tak słodko! Niedługo jego
siostra i Aleks też będą mieli takiego malucha. Uśmiechnął
się z dumą, kiedy Jessie obiema rączkami chwyciła go za
brodę. Podskakiwała przy tym ochoczo.
- Jedzie na koniku - oznajmiła Marian z odcieniem za
zdrości w głosie.
- Dobrze, że nie ma ostróg - odparł Gus i objął dłonią
jedną malutką stopkę. Na jego twarzy nadal malował się
szczery zachwyt.
Kilka godzin później Gus siedział w kuchni, obserwując,
jak Jessie obydwiema rączkami pakuje do buzi jedzenie.
- Miałaś rację - powiedział z dumą do Mariah. - Napra
wdę wszystko zjadła.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 69
- Poza tym, co znalazło się na podłodze, na jej ubraniu
i na twoim, oczywiście, też.
- Kiedy ona będzie miała włosy?
- Już je ma, tylko są tak cieniutkie, że ich prawie nie
widać. Jej włoski są brązowe, widzisz?
- A co z zębami? Czy będzie miała ich więcej?
- Właśnie ząbkuje. Gus, czy ty niczego nie wiesz o ma
łych dzieciach?
- Niewiele. Niektórzy z moich ludzi przywozili czasem
dzieci na budowę, ale to zawsze byli chłopcy. Starsi od Jessie.
Nie pamiętam, żeby ktoś przywiózł niemowlę.
On jest rozbrajający, pomyślała Mariah.
- Nawet chłopcy są niemowlętami w pewnym okresie
swojego życia.
- Jakoś się nad tym nie zastanawiałem. Popatrz, ona zno
wu się śmieje. Czy wszystkie niemowlęta tak robią?
- Jak? - Mariah kończyła przygotowywać kolację. Gus
pojechał do sklepu i kupił wołowinę na steki, lody, ciastka
oraz mnóstwo bananów. Jessie je uwielbiała.
- Zawsze się tak śmieją?
Steki były dobrze wysmażone. Mariah nie lubiła surowego
mięsa.
- Jessie jest wyjątkowo wesołym niemowlęciem. Nie
wszystkie dzieci są takie.
Rosemary często miała kolkę. Mariah nie pamiętała Ale-
thii, Burdy czy Basila jako niemowląt. Sama była jeszcze za
mała. Nie przypominała sobie, żeby się często śmiali. Pamię
tała tylko długie sznurki pieluszek, zmęczonego ojca i jego
narzekania na brak pieniędzy. I jeszcze to, że mama „źle się
czuła". Mariah musiała wtedy sama zajmować się młodszym
rodzeństwem, bo tata łatwo się denerwował.
- Proszę bardzo. Mam nadzieję, że lubisz wysmażone ste-
70 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
ki. - Ugotowała do nich ryż, bo był w spiżarce. - Przepra
szam, że nie podałam warzyw. Nie mogłam pojechać do skle
pu, bo Basil zostawił fotelik dla dziecka w swoim samo
chodzie.
- Nie ma sprawy. Ryż to też warzywo, prawda?
Gus postanowił, że kupi dla małej samochodowy fotelik,
zanim wyjedzie. Przecież nie zostawi Marian unieruchomio
nej z tak błahego powodu.
- A co z prawem jazdy? Masz nowe?
- Skądże, nie miałam czasu, żeby je załatwić.
- No to jak będziesz woziła Jessie, nawet w koszyku?
Chcesz złamać kilka przepisów naraz?
- Poradzę sobie - odparła stanowczym tonem. Gus uniósł
brwi. Ta kobieta jest przewrażliwiona. Albo ręka boli ją bar
dziej, niż to okazuje.
Mariah nie chciała jego pomocy, gdy stawiała lewą ręką
talerze na stole. Gus zauważył podwinięte od długiego sma
żenia brzegi steku i westchnął. Zepsuła takie wspaniałe mięso.
No, ale się przynajmniej starała. Lisa nie potrafiła zagotować
nawet wody i była z tego dumna. Podany ryż wyglądał cał
kiem dobrze; jeśli się lubi ryż. Gus nie lubił.
Po obiedzie uparł się, że zmyje naczynia. W tym domu nie
było zmywarki. Z tego, co widział, niewiele tu było poza
termitami, grzybem na ścianie i innymi oznakami tego, że
dom popada w ruinę. Stoczone rdzą rury kanalizacyjne, nie
równa podłoga, zapadnięty dach. Pięćdziesiąt lat temu ten
duży dom mógł być całkiem wygodny. Teraz wyglądał jak
opuszczona rudera.
Wnętrze robiło nieco lepsze wrażenie. Ściany pomalowane
na żółto, zasłony w oknach podwiązane wysoko, żeby nie
dosięgły ich małe rączki. Kolorowe, ale spłowiałe obicia meb
li. Na ścianie rząd oprawionych w ramki fotografii. Mariah
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
71
przedstawiła Gusowi całą rodzinę: Rosemary, z dumną miną,
w czepku uczennicy szkoły dla pielęgniarek, Alethia, której
pięknie zarysowane kości policzkowe przypominały rysy naj
starszej siostry, Burdina, już nie tak ładna, i wreszcie Basil,
który wyglądał jak troll. Bardzo poważny troll.
Na stolikach i blatach nie było ani jednej serwety. Nie
rozpakowane książki w pudle, lampy, wazony i inne drobiaz
gi upchnięte razem na najwyższych półkach. Może to na
wypadek powodzi, wyraził swoje przypuszczenia Gus.
- Skąd, to przez Jessie - wyjaśniła Mariah. - Sprawdza,
co daje się zjeść, niejadalne rzeczy zrzuca sobie na głowę.
Gus myślał sporo o tym domu, o dziecku, a także o swoich
kontraktach budowlanych. Starał się za wszelką cenę nie my
śleć o Mariah. Gdy widział ją pochylającą się nad kojcem
niemowlęcia w żółtych dresach, tak zgrabnie opinających jej
biodra, z kosmykami włosów wymykającymi się spod je
dwabnej przepaski, czuł się bardziej oszołomiony niż wtedy,
gdy grypa ścięła go z nóg.
Od chwili gdy zostawił ją na mokrym asfalcie obok stacji
benzynowej, nadal czuł na wargach smak jej ust. Zapach bzu
trwał w jego pamięci jak zapowiedź wiosny. Próbował prze
konać samego siebie, że to tylko jedna z wielu atrakcyjnych
kobiet, które znał. Większość z nich może zainteresować sobą
mężczyznę na parę dni, no, najwyżej miesięcy. Jedna na tysiąc
ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek traci dla niej głowę.
Pora już ruszać stąd, postanowił. Nie wplącze się w romans
z tą prowincjonalną księżniczką tylko dlatego, że ta dziew
czyna nawet w plastikowej pelerynie mogłaby przyćmić
wszystkie piękności stanu Georgia.
Jeszcze tylko parę godzin i będzie znowu w drodze. Jest
koniec lutego, dzień staje się coraz dłuższy. Będzie dłuższy
aż do następnej zimy, pomyślał z dziwnym niepokojem. Ma-
72 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
riah wkładała ostatnie talerze do szafki; Gus bawił się z nie
mowlęciem, które wcale nie było śpiące.
- Nie masz ochoty kończyć takiej pysznej zabawy, skar-
beczku? - zapytała Mariah.
- Może wyjdę z nią na dwór? - zapytał Gus. - Tak długo
siedzieliśmy w kojcu, prawda, Jessie?
Mariah spojrzała na niego, a potem podniosła wzrok na
czerwony zegar w kształcie czajnika, który wisiał na ścianie.
Czyżby to miała być delikatna sugestia, myślał Gus. Może
ona boi się, że będę natrętny?
- Nie martw się, wyjeżdżam za parę minut - powiedział
szybko. - Myślałem tylko, że skoro jestem w pobliżu, wpadnę
i zobaczę, jak się czujesz.
Jessie zaczęła odbijać się owiniętym pieluszką tyłeczkiem
od jego przedramienia. Przytrzymał ją drugą ręką, żeby nic
się jej nie stało. Zadziwiające, jak szybko ten mężczyzna
nauczył się takich rzeczy, zauważyła Mariah. Widać ma talen
ty, o których nie mam pojęcia.
- Nie musiałeś się zatrzymywać, Gus, ale dziękuję ci za
odwiedziny. - Zgasiła światło nad kuchennym blatem i skie
rowała się ku drzwiom wiodącym na podwórze. Gus szedł za
nią, niosąc Jesśie i nie spuszczając wzroku z żółtych dresów.
Nie przebrała się do obiadu... Ale on też nie.
Podobał mu się jej chód. Stąpała ostrożnie i jednocześnie
z gracją. Ciekawe, jak by wyglądała bez tych spodni. Całkiem
naga.
Jessie gruchała coś po swojemu, ciągnąc go znowu za
brodę, więc nie dosłyszał, co Mariah mówiła, zdejmując z ga
łązki jakiś liść i mnąc go w ręku.
- .. .Jakoś nie kwitły zeszłego roku, więc przesadziłam je
tutaj. Mimo to...
Wyobrażał ją sobie w mocno wyciętej, miękko układającej
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
73
się sukience, z błyszczącymi od sztucznych kamyków ramią-
czkami. Bardzo krótkiej. Do tego buty na wysokich obcasach
i pończochy cienkie jak mgła. Wyobrażał sobie, jak sączy
szampana i uśmiecha się do jakiegoś faceta w smokingu.
Przystojnego, gładko ogolonego faceta, który...
- Tego się nie je, kochanie. - Pochylił się ku Jessie, która
złapała go ząbkami za brodę.
- Daj mi ją. Na pewno jesteś zmęczony po całym dniu
jazdy. - Mariah strząsnęła suche liście ze swojej bluzki i wy
ciągnęła ramiona. Gus czuł, że dałby wszystko, żeby te ra
miona wyciągnęły się do niego.
Uspokój się, mały, dodał w myśli, czując, co się z nim
dzieje.
- Wszystko w porządku - odpowiedział pośpiesznie. -
Może znowu jest głodna. Jeszcze ją trochę potrzymam, bo jest
niezwykle ruchliwa. Twoja ręka wciąż nie wygląda najlepiej.
- Wiedział, że póki trzyma w ramionach Jessie, bliskość jej
ciotki nie wpędza go w widoczne kłopoty.
Mariah czuła się tak, jakby wypiła zbyt wiele wina, zbyt
szybko i na pusty żołądek. Z jednej strony chciała, żeby Gus
odjechał, ale jednocześnie pragnęła, żeby został. Gdy patrzyła
na niego, nie mogła się pozbyć wspomnienia, jak się rozstali.
Czy on też to pamiętał?
Czy całuje wszystkie kobiety, z którymi spędził wieczór
tak, jak wtedy z nią?
Czy teraz też pocałuje ją na pożegnanie?
Na miłość boską, miejmy nadzieję, że nie! Pewnie przytu
liłaby się na zbyt długo do jego mocnego, twardego ciała, a on
mógłby sobie pomyśleć...
Zakłopotana, wszelkimi siłami starała się na niego nie pa
trzeć. Spojrzała w stronę domu, który rysował się na tle kora
lowego nieba. Wzdłuż wyboistego podjazdu stał rząd wyso-
74 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
kich sosen, które wyglądały jak wychudli żołnierze na warcie.
Tuż przy granicy jej posesji rósł wysoki, obrośnięty mchem
cyprys. Zawsze lubiła to drzewo. Basil mawiał, że ów cyprys
ma szczęście, bo jest za duży. W przeciwnym razie siostra
przesadziłaby go do swojej sypialni.
Gus stał obok niej i też patrzył na dom, zastanawiając się,
co o nim powiedzieć. Trudno było pochwalić coś w tej ruinie.
Nie malowany od wieków, zaniedbany dom w samym środku
najbardziej płaskiego i wilgotnego kawałka Georgii, w naj-
brzydszej okolicy, jaką widział po opuszczeniu Everglades.
Jedyne w miarę przyzwoite miejsce to ten ogród, ale i on...
Ogród też był zaniedbany. Gus trochę wiedział o pielęgno
waniu ogrodów. Jego siostra miała firmę ogrodniczą w Dur
ham. To miejsce mogło być ilustracją hasła zamieszczonego
w prospektach: „Jak to wyglądało przedtem... a jak wygląda
teraz".
Krzewy posadzone były dość bezładnie. Osoba, która to
robiła, musiała mieć astygmatyzm. Pośrodku stała jakaś
rzeźba.
- Czy to ma być jeleń, czy koń? - zapytał.
- To prawie jeleń. Grover urządził wyprzedaż rzeźb ogro
dowych i dał mi to, co się potłukło, za wywiezienie kawałków
z magazynu. Dzieci posklejały to po swojemu. Nazywa się
Eugeniusz. Bardzo go lubiły - dodała.
- A co z tym ogrodem? Jest skopany, ale nic tu nie rośnie?
- Jeszcze nie skończyłam. Nie było mnie w domu od ubie
głego lata.
Szli wolnym krokiem wokół domu. Gus zabawiał Jessie;
Mariah pokazywała mu różne fragmenty ogrodu. Nagle to
wszystko przywiodło mu na myśl obraz, który nieraz oglądał.
Mężczyzna i kobieta, oglądający swój przyszły dom, który
jest jeszcze nie ukończony.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
75
Święci pańscy, przecież on musi stąd zmykać!
- No, było mi bardzo miło, ale komu w drogę... - powie
dział, wyplątując paluszki Jessie ze swojej brody. W tym
przyćmionym świetle prawie był gotów uwierzyć, że na twa
rzy Mariah odmalowało się rozczarowanie.
- Tak szybko? Przecież dopiero co przyjechałeś! Wiem,
że chciałbyś jak najszybciej być w swoim domu, ale u mnie
jest tyle miejsca - usłyszała Mariah swój własny głos. -1 tak
musiałbyś się gdzieś zatrzymać, jeśli nie chcesz podróżować
przez całą noc.
- To dla mnie żaden problem. W nocy jest mniejszy ruch.
Poza tym, po co ci w domu nowy gość. Masz dość kłopotu
z tą wiercipiętą. - Gus ujął mocniej dziecko, bo znów zaczęło
się wiercić. Jessie zaczynała być śpiąca. - Pomogę ci jeszcze
ułożyć ją do snu. Potem napiję się kawy i wsiadam do samo
chodu.
- Dobrze - odpowiedziała Mariah, nieco urażona. Nie bę
dzie go więcej prosić. Jeśli ten człowiek nie widzi, jak bardzo
ona chce, żeby został, jak bardzo go potrzebuje, to niech sobie
jedzie. - Dobrze by było, żebyś pomógł mi ją wykąpać. Jest
okropnie śliska, kiedy sieją namydli.
74 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
kich sosen, które wyglądały jak wychudli żołnierze na warcie.
Tuż przy granicy jej posesji rósł wysoki, obrośnięty mchem
cyprys. Zawsze lubiła to drzewo. Basil mawiał, że ów cyprys
ma szczęście, bo jest za duży. W przeciwnym razie siostra
przesadziłaby go do swojej sypialni.
Gus stał obok niej i też patrzył na dom, zastanawiając się,
co o nim powiedzieć. Trudno było pochwalić coś w tej ruinie.
Nie malowany od wieków, zaniedbany dom w samym środku
najbardziej płaskiego i wilgotnego kawałka Georgii, w naj-
brzydszej okolicy, jaką widział po opuszczeniu Everglades.
Jedyne w miarę przyzwoite miejsce to ten ogród, ale i on...
Ogród też był zaniedbany. Gus trochę wiedział o pielęgno
waniu ogrodów. Jego siostra miała firmę ogrodniczą w Dur
ham. To miejsce mogło być ilustracją hasła zamieszczonego
w prospektach: „Jak to wyglądało przedtem... a jak wygląda
teraz".
Krzewy posadzone były dość bezładnie. Osoba, która to
robiła, musiała mieć astygmatyzm. Pośrodku stała jakaś
rzeźba.
- Czy to ma być jeleń, czy koń? - zapytał.
- To prawie jeleń. Grover urządził wyprzedaż rzeźb ogro
dowych i dał mi to, co się potłukło, za wywiezienie kawałków
z magazynu. Dzieci posklejały to po swojemu. Nazywa się
Eugeniusz. Bardzo go lubiły - dodała.
- A co z tym ogrodem? Jest skopany, ale nic tu nie rośnie?
- Jeszcze nie skończyłam. Nie było mnie w domu od ubie
głego lata.
Szli wolnym krokiem wokół domu. Gus zabawiał Jessie;
Mariah pokazywała mu różne fragmenty ogrodu. Nagle to
wszystko przywiodło mu na myśl obraz, który nieraz oglądał.
Mężczyzna i kobieta, oglądający swój przyszły dom, który
jest jeszcze nie ukończony.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
75
Święci pańscy, przecież on musi stąd zmykać!
- No, było mi bardzo miło, ale komu w drogę... - powie
dział, wyplątując paluszki Jessie ze swojej brody. W tym
przyćmionym świetle prawie był gotów uwierzyć, że na twa
rzy Mariah odmalowało się rozczarowanie.
- Tak szybko? Przecież dopiero co przyjechałeś! Wiem,
że chciałbyś jak najszybciej być w swoim domu, ale u mnie
jest tyle miejsca - usłyszała Mariah swój własny głos. -1 tak
musiałbyś się gdzieś zatrzymać, jeśli nie chcesz podróżować
przez całą noc.
- To dla mnie żaden problem. W nocy jest mniejszy ruch.
Poza tym, po co ci w domu nowy gość. Masz dość kłopotu
z tą wiercipiętą. - Gus ujął mocniej dziecko, bo znów zaczęło
się wiercić. Jessie zaczynała być śpiąca. - Pomogę ci jeszcze
ułożyć ją do snu. Potem napiję się kawy i wsiadam do samo
chodu.
- Dobrze - odpowiedziała Mariah, nieco urażona. Nie bę
dzie go więcej prosić. Jeśli ten człowiek nie widzi, jak bardzo
ona chce, żeby został, jak bardzo go potrzebuje, to niech sobie
jedzie. - Dobrze by było, żebyś pomógł mi ją wykąpać. Jest
okropnie śliska, kiedy sieją namydli.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Coś, co Gus uważał za instynkt, mówiło mu, że powinien
się stąd wynosić. Im dłużej był z Marian, tym bardziej pragnął
z nią zostać. Obawiał się tego uczucia. Miał już podobny
epizod w swoim życiu.
Podniecała go, to fakt. Twarz i sylwetka w jego wymarzo
nym typie. Oto dziewczyną z klasą. Na dodatek była sympa
tyczna.
Hmm. Jednak nie. Za nic! To zbyt ryzykowne dla faceta,
którego odporność w tej dziedzinie była naprawdę niewielka.
Stali oboje w drzwiach dziecinnej sypialni, patrząc na wy
kąpane, ziewające niemowlę w starej kołysce, którą Mariah
ściągnęła ze strychu. Jessie uśmiechnęła się do nich i gawo
rzyła po swojemu.
- Co ona mówi?
- Mówi, że dziękuje ciotce Ri, że nie wypuściła jej z rąk
przy kąpieli.
Bez zastanowienia Gus objął Mariah ramieniem. Natych
miast przestraszył się tego, co zrobił.
- Tak dobrze ją rozumiesz?
- To instynkt. Kobiety wyczuwają takie rzeczy. - Mariah,
mówiąc to, uśmiechnęła się do niego i z Gusem zaczęły dziać
się dziwne rzeczy. Czuł, że obejmowanie jej było poważnym
błędem. Odchrząknął raz i drugi. Miał nadzieję, iż to, że nie
może złapać tchu, nie jest wyraźnie widoczne. A nawet jeśli
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
77
jest, można to przypisać atakowi kaszlu. Prawdę mówiąc, nie
kaszlał już od paru dni.
Mariah wszystko widziała. Widziała i czuła wszystko, choć
sama się tego obawiała. Ciepło i ciężar jego ramienia, twarde jak
stal mięśnie, jeszcze bardziej wyczuwalne tam, gdzie nie zakry
wał ich podwinięty do łokcia rękaw. Gęste, kręcone włosy, które
rodziły pytanie, czy on wszędzie jest taki obrośnięty.
Tacy kudłaci mężczyźni jakoś nie podobali się jej do tej
pory. Do teraz. Gus nieraz wyglądał przez to trochę niepo-
rządnie, ale i tak słodko. Czuła w nim męską siłę i równocześ
nie łagodność. Jej upodobania dotyczące mężczyzn ostatnio
uległy zmianie.
Gus chrząknął jeszcze raz.
- Jak się czujesz? - zainteresowała się Mariah.
- Dużo lepiej. Dziękuję.
- Czy dalej masz ataki kaszlu?
- Bardzo rzadko.
Cofnął się o krok, zdejmując ramię z jej barków. Mariah
musiała opanować przemożną chęć, aby przeciwko temu nie
zaprotestować.
- Grypa w tym roku panoszyła się dłużej niż zwykle - za
uważyła. - Jedna z moich znajomych za wcześnie wróciła do
pracy po chorobie. Miała nawrót choroby z komplikacjami
i wylądowała w szpitalu.
- Uhmm - mruknął Gus. Jakim sposobem, zastanawiał
się, kobieta może wyglądać tak cudownie w wypchanych na
kolanach portkach od dresu, które nosiła przez cały dzień?
Przymknąwszy oczy, wdychał zapach dziecięcego pudru,
smażonej wołowiny i bzu. Ktoś, kto umiałby utrwalić tę kom
pozycję, mógłby zrobić fortunę.
- No, wreszcie zasnęła - wyszeptała Mariah. - Chodź do
kuchni. Zrobię ci świeżej kawy.
78
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Jeszcze tylko wypiję kawę, myślał Gus, i ruszam w drogę.
Jutro, gdy otworzą sklepy, zajedzie gdzieś i zamówi fotelik
dla dziecka, każąc dostarczyć go Mariah. Może kupi jeszcze
dużego misia i tuzin róż. Takiej kobiecie jak Mariah posyła
się róże. Może nawet orchidee... Nie wiadomo tylko, czy
w pobliżu Muddy Landing znajdzie się kwiaciarnia, w której
są orchidee.
Ten pomysł mu się spodobał. Nie wiedział jeszcze, co
Mariah robiła tam, na Florydzie, ale dama, która wychowała
się w takim Muddy Landing, powinna choć raz w życiu do
stać duży bukiet orchidei.
Ekspres do kawy bulgotał wesoło. Mariah wyjęła z szafki
kubki, puszkę śmietanki i napełniła cukiemiczkę. Gus obser
wował ją. Podobał mu się nieświadomy wdzięk jej ruchów.
Wszystko mu się w niej podobało.
Gdy kawa była gotowa, Mariah nalała ją do kubków zdro
wą ręką i podała Gusowi jeden z nich. Wsypał do swojego
trzy czubate łyżeczki cukru i wyobraził sobie, jaka będzie
reakcja Mariah na widok pęku orchidei. Warto by było zostać,
żeby to zobaczyć.
Nie, nie ma mowy,
- Mariah, powinnaś wezwać stolarza, żeby naprawił scho
dy przy wejściu. Ktoś może z nich spaść. Jeśli to nie będziesz
ty, sprawa może skończyć się w sądzie.
- Wiem, obluzował się środkowy stopień. Zamierzałam
coś zrobić z tym przed wyjazdem, ale jest tu tylko jeden
człowiek, który zna się na stolarce. Akurat dokuczał mu ar-
tretyzm.
Siedzieli naprzeciw siebie przy stole, rozprawiając o takich
przyziemnych sprawach, jak przegniłe deski i krzywe ściany.
Pili kawę i jedli ciasto, które kupił Gus. Każde z nich myślało
o czym innym niż to, czego dotyczył temat rozmowy.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
79
Jak go zatrzymać, zastanawiała się Mariah. Nie nakłonię
go, żeby został, jeśli on nie będzie miał na to ochoty. Dlaczego
miałby chcieć?
Po co mi ten wyrafinowany makijaż i szkła kontaktowe?
Im dłużej była w tym domu, tym bardziej czuła się z powro
tem tą nieśmiałą, nijaką, chudą jak tyczka panną z małego
miasteczka. Krótkotrwałe przeobrażenie w tajemniczą, pożą
daną przez mężczyzn dziewczynę z okładki stawało się zapo
mnianą już prawie mrzonką, snem.
Owa tajemniczość była pomysłem Vica.
- Słuchaj, laluniu - mówił. - Jeżeli naprawdę masz odpo
wiadać temu wspaniałemu wizerunkowi, który wymyśliłem,
nie otwieraj na razie ust. Przynajmniej do czasu, kiedy pozbę
dziesz się tego swojego okropnego akcentu. Nikt nie chciałby
widzieć swoich kreacji na gęsi z zapadłej wsi. - Takt nie był
zaletą Vica.
Mariah oblizała resztki białego lukru z palców. Gus obser
wował ją roztargnionym wzrokiem. Powinna reklamować ko
stiumy kąpielowe, pomyślał. Góra w rozmiarze 70A, najwy
żej 75. Ciekawe, czy Mariah martwi się tym, że ma tak mały
biust. Angel wypychała swój stanik watą, póki brat nie po
wiedział jej, że takie braki nadrabia się inaczej. Szkoda waty.
Jego siostra była niska, szeroka w biodrach, ale płaska z przo
du jak naleśnik. I proszę, Aleksowi wcale to nie przeszkadza!
Sylwetka Mariah miała idealne proporcje. Gus potrafił to
docenić, bo znał się na architekturze. Gdyby miał zaprojekto
wać jej ciało, nie zmieniłby nawet najdrobniejszego szcze
gółu.
- No dobrze, fajnie nam się gawędzi, ale muszę już jechać.
Jeżeli ruszę zaraz, dojadę do Savannah o takiej porze, że zdążę
się wyspać.
Lodówka włączyła się z cichym pomrukiem. Na ścianie
80 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
tykał zegar. Stary dom wydawał takie dźwięki, jakby zapadał
się coraz głębiej w błotnisty grunt. Kto by się w tym dopatrzył
choćby odrobiny romantyzmu? Uśmiać się można.
To dlaczego myśli o różach, orchideach i piersiach tej ko
biety? Czemu jest tak podniecony, że wstydzi się nawet wstać
od stołu?
Zarumienił się. Jednocześnie poczuł, że coś załaskotało go
w gardle. Próbował stłumić nadchodzący kaszel i omal się
przez to nie udławił. Marian podbiegła szybko i zaczęła ude
rzać go pięścią po plecach.
Bardzo romantyczna sytuacja, niech to diabli.
- Już w porządku - wysapał, kiedy odzyskał wreszcie
głos. - Kawałek ciasta wpadł mi tam, gdzie nie powinien.
- Gus, nigdzie nie pojedziesz w tym stanie.
Patrzył na nią w milczeniu. Bał się otworzyć usta. Sam nie
wiedział, co mógłby powiedzieć.
- Posłuchaj, przecież ja nie kazałam ci tu przyjeżdżać
- powiedziała Mariah. - To była twoja decyzja. Wyglądasz
jednak tak, jakbyś był wyczerpany. Jesteś bardzo blady. Nie
powinieneś ruszać w podróż. Nie chcę mieć ciebie na su
mieniu.
Gus nie umiał znaleźć żadnych argumentów. Na twarzy
Mariah malował się nie znany mu dotąd wyraz determinacji.
- Tak sądzisz? - zdołał tylko powiedzieć.
Mariah oparła dłonie na biodrach. Miękki materiał spodki
rozciągnął się na jej płaskim brzuchu, ukazując drobne wznie
sienie pępka. To wcale nie ułatwiło Gusowi sytuacji.
- Gus, przecież nie masz ochoty jechać dokądkolwiek
o tej porze, prawda?
Gus wiedział aż za dobrze, na co ma ochotę, i nie miało to
nic wspólnego z jazdą samochodem. Wątpił jednak, czy mó
głby jej o tym powiedzieć.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 81
- Nie chciałem robić ci kłopotu - powiedział lekko ochry
płym głosem.
- W porządku. Przyjęłam ten fakt do wiadomości. Jeśli to
poprawi ci samopoczucie, pokażę ci tylko, gdzie jest pościel
i łóżko, na którym będziesz spał. Reszta zależy od ciebie.
Gus wiedział, że został pokonany. Ta kobieta mogłaby
dawać lekcje uporu osłom i mułom. Jakże inaczej dałaby radę
przyjechać tutaj i od razu zająć się dzieckiem i domem z tak
kontuzjowaną ręką?
- Piękne dzięki, ciociu Ri - powiedział, uśmiechając się.
- Na pewno mi nie zaszkodzi, jeśli spokojnie prześpię tę noc.
Jutro nadrobię stracony czas.
- Jaki jesteś miły - ucięła cierpko. Wyszła szybko z ku
chni, po czym wróciła ze starym, nakręcanym budzikiem.
Postawiła go na stole.
' - Nastaw go i wstań tak wcześnie, jak ci to odpowiada.
Zrób sobie śniadanie i zamknij za sobą drzwi, gdy będziesz
wychodził. Życzę ci szerokiej drogi!
No tak. Ale się na niego wkurzyła!
- Posłuchaj, Mariah, skoro już mówimy o drzwiach...
- I staraj się nie obudzić Jessie.
- Niech to cholera weźmie, kobieto...
- Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie klął w tym domu. To
jest zły przykład dla dziecka.
- Dziecko już śpi! - prawie krzyknął; Mariah uciszyła go
gniewnie.
--Chodź, pokażę ci, gdzie jest łóżko i pościel.
Poszedł za nią. Podeszwy jego kowobojskich butów skrzy
piały głośno na starych, drewnianych schodach. Widzieliście,
a to dopiero wielka dama! Jej wysokość księżna Mariah, pani
na Muddy Landing! Miał ochotę dać jej porządną nauczkę!
80
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
tykał zegar. Stary dom wydawał takie dźwięki, jakby zapadał
się coraz głębiej w błotnisty grunt. Kto by się w tym dopatrzył
choćby odrobiny romantyzmu? Uśmiać się można.
To dlaczego myśli o różach, orchideach i piersiach tej ko
biety? Czemu jest tak podniecony, że wstydzi się nawet wstać
od stołu?
Zarumienił się. Jednocześnie poczuł, że coś załaskotało go
w gardle. Próbował stłumić nadchodzący kaszel i omal się
przez to nie udławił. Mariah podbiegła szybko i zaczęła ude
rzać go pięścią po plecach.
Bardzo romantyczna sytuacja, niech to diabli.
- Już w porządku - wysapał, kiedy odzyskał wreszcie
głos. - Kawałek ciasta wpadł mi tam, gdzie nie powinien.
- Gus, nigdzie nie pojedziesz w tym stanie.
Patrzył na nią w milczeniu. Bał się otworzyć usta. Sam nie
wiedział, co mógłby powiedzieć.
- Posłuchaj, przecież ja nie kazałam ci tu przyjeżdżać
- powiedziała Mariah. - To była twoja decyzja. Wyglądasz
jednak tak, jakbyś był wyczerpany. Jesteś bardzo blady. Nie
powinieneś ruszać w podróż. Nie chcę mieć ciebie na su
mieniu.
Gus nie umiał znaleźć żadnych argumentów. Na twarzy
Mariah malował się nie znany mu dotąd wyraz determinacji.
- Tak sądzisz? - zdołał tylko powiedzieć.
Mariah oparła dłonie na biodrach. Miękki materiał spodni
rozciągnął się na jej płaskim brzuchu, ukazując drobne wznie
sienie pępka. To wcale nie ułatwiło Gusowi sytuacji.
-' Gus, przecież nie masz ochoty jechać dokądkolwiek
o tej porze, prawda?
Gus wiedział aż za dobrze, na co ma ochotę, i nie miało to
nic wspólnego z jazdą samochodem. Wątpił jednak, czy mó
głby jej o tym powiedzieć.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
81
- Nie chciałem robić ci kłopotu - powiedział lekko ochry
płym głosem.
- W porządku. Przyjęłam ten fakt do wiadomości. Jeśli to
poprawi ci samopoczucie, pokażę ci tylko, gdzie jest pościel
i łóżko, na którym będziesz spał. Reszta zależy od ciebie.
Gus wiedział, że został pokonany. Ta kobieta mogłaby
dawać lekcje uporu osłom i mułom. Jakże inaczej dałaby radę
przyjechać tutaj i od razu zająć się dzieckiem i domem z tak
kontuzjowaną ręką?
- Piękne dzięki, ciociu Ri - powiedział, uśmiechając się.
- Na pewno mi nie zaszkodzi, jeśli spokojnie prześpię tę noc.
Jutro nadrobię stracony czas.
- Jaki jesteś miły - ucięła cierpko. Wyszła szybko z ku
chni, po czym wróciła ze starym, nakręcanym budzikiem.
Postawiła go na stole.
- Nastaw go i wstań tak wcześnie, jak ci to odpowiada.
Zrób sobie śniadanie i zamknij za sobą drzwi, gdy będziesz
wychodził. Życzę ci szerokiej drogi!
No tak. Ale się na niego wkurzyła!
- Posłuchaj, Mariah, skoro już mówimy o drzwiach...
- I staraj się nie obudzić Jessie.
- Niech to cholera weźmie, kobieto...
- Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie klął w tym domu. To
jest zły przykład dla dziecka.
- Dziecko już śpi! - prawie krzyknął; Mariah uciszyła go
gniewnie.
- Chodź, pokażę ci, gdzie jest łóżko i pościel.
Poszedł za nią. Podeszwy jego kowobojskich butów skrzy
piały głośno na starych, drewnianych schodach. Widzieliście,
a to dopiero wielka dama! Jej wysokość księżna Mariah, pani
na Muddy Landing! Miał ochotę dać jej porządną nauczkę!
82
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Gus zasnął prawie natychmiast, ledwie dotknął głową po
duszki. Poduszka, jak i reszta pościeli, miała lekko stęchły
zapach. Posłanie było jednak bardzo wygodne, a on czuł się
bardziej zmęczony, niż sądził. Poszukiwanie słońca bywa bar
dzo wyczerpujące.
W środku nocy obudził się, otoczony ciemnością i ciszą.
Przez jakiś czas nasłuchiwał stłumionych, wtopionych w tło
nocy dźwięków nieznajomego domu. Zastanawiał się, co
mogło go obudzić.
Spłuczka. Cieknie spłuczka w toalecie. Ciekawe, czy ten
dom ma własne ujęcie wody ze studni, czy czerpie się ją
z sieci miejskiej? Raczej ze studni. Gdzie w takiej dziurze
miejskie instalacje!
Chyba nawet słyszał lekki szum hydroforu.
Jeszcze nie do końca przytomny zaklął cicho i wstał z łóż
ka. Przesunął palcami po zmierzwionych włosach. Chłodne
powietrze owionęło jego nagie ciało, rozbudzając go zupełnie.
Chyba lepiej będzie zrobić porządek z tą spłuczką, zanim
pompa wyciągnie całą wodę ze studni i zatrze się.
Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby się ubrać. Nie
widział nigdzie światła, nie słyszał żadnego dźwięku. Dom
wydawał się uśpiony. Zakręci na razie zawór, a rano zajrzy
pod pokrywę spłuczki. To będzie jakiś rewanż za nocleg.
Jego latarka została w samochodzie, posuwał się więc po
ciemku wzdłuż ściany. Był prawie przy drzwiach łazienki,
gdy jego ręka zderzyła się z czymś miękkim i ciepłym.
- O Jezu! - krzyknął i raptownie cofnął dłoń.
- Kto to? Gus?
- To ty, Mariah? Co tu robisz po ciemku?
- Woda cieknie ze spłuczki. Zacina się czasami, jak się nie
dopchnie rączki do końca. Wracaj do łóżka, ja się tym zajmę.
- Mogę obejrzeć tę spłuczkę, skoro już wstałem.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
83
Czuł żar bijący od jej ciała, które znajdowało się tak blisko,
czuł zapach bzu i jej czystej, ciepłej skóry. Połączenie, od
którego kręciło mu się w głowie.
- Zapalę światło - powiedziała; Gus w tej chwili przypo
mniał sobie, że jest nagi.
- Poczekaj! Nie rób tego!
- Dlaczego nie? Wracaj do łóżka.
- Proszę cię tylko, żebyś jeszcze przez chwilę nie zapalała
światła. - Wyczuł, że zrobiła w ciemności kolejny ruch i za
trzymał ją ręką. Potem wymacał w ciemności jakiś ręcznik
i owinął się nim w pasie.
Mariah po ciemku wepchnęła rączkę spłuczki we właściwe
miejsce. Szum wody wskazywał, że zbiornik się napełnia.
- Jutro to naprawię - obiecał.
- Nie rób sobie kłopotu. Nie chcę cię zatrzymywać. Moe
Chitty przyjdzie i zrobi, co trzeba, kiedy będzie miał trochę
czasu.
- Hydraulikowi będziesz musiała zapłacić.
- Moe Chitty nie jest hydraulikiem. Zajmuje się mechani
ką samochodową, ale umie naprawić wszystko i dużo nie
bierze.
Gusowi nie podobał się ten jakiś Moe Chitty. Pewnie jakiś
podrywacz, który tylko czeka na pretekst, żeby tu przyjść. Już
chciał wyrazić głośno swoje wątpliwości, kiedy oboje usły
szeli ciche kwilenie dziecka. Zamarli w bezruchu.
- Ciii... - wyszeptała Mariah. - Chyba się jeszcze nie
obudziła, ale Basil mówił, że kiedy Jessie usłyszy w nocy
jakieś głosy, chce się znowu bawić.
- To świetnie.
- Chyba żartujesz.
- Owszem, żartuję.
Stali nadal obok siebie, tak blisko, żeby móc szeptać nie
84
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
budząc dziecka. Gus przed chwilą wcale nie żartował, tylko
wolałby bawić się nie z Jessie, ale z jej ciotką. Malutka uwo-
dzicielka ujęła go za serce, ale w tej chwili wolałby porwać
w ramiona tę starszą. Stojąc tuż przy niej, myślał o tym, jak
by to było ułożyć ją teraz na łóżku i kochać się z nią długo,
powoli, aż do rana. Potem zasnąć na trochę, obudzić się i robić
to znowu, aż oboje nie mieliby sił podnieść się z łóżka.
- Marian... - szepnął i wyciągnął rękę w jej stronę w tej
samej chwili, kiedy ona wyciągnęła swoją.
Stało się to, co było nieuniknione. Zanim dał się ponieść
gwałtownemu pożądaniu, uświadomił sobie, że zmierzali do
tego od dawna, od chwili kiedy zderzył się z nią w drzwiach
stacji benzynowej.
- Och, Gus... To chyba nierozsądne, co robimy.
- Ciii... Tym będziemy martwić się później.
Jak to dobrze, że owinął się ręcznikiem, pomyślał. Nie
poznali się jeszcze tak dobrze, by mógł ją całować, sam tylko
będąc nagi.
Znalazł w ciemności jej usta. Były tak niewiarygodnie
słodkie, tak dziwnie... znajome. Jedyne na świecie usta, które
powinien całować. Wszystko w niej było dziwnie znajome,
jakby tylko dla niego stworzone: smak jej warg, sposób, w ja
ki drżały na tę krótką chwilę przedtem, zanim przylgnęły do
jego ust. To, jak jej ciało poddawało się uściskowi jego ra
mion, łono napierało na jego krocze, a piersi przyciskały się
do jego torsu. Czuł się jak żeglarz, który dobija do macierzy
stego portu, jak człowiek odnajdujący swój dom. Zamykając
oczy w ciemności, usłyszał stłumiony jęk. Nie wiedział na
wet, kto wydał ten głos, ona czy on.
Marian objęła go za szyję. Chciałaby mieć sto rąk, aby móc
dotykać go wszędzie jednocześnie. Jego ciało było takie twar
de, takie rozpalone. Chyba miał gorączkę! Zsunęła dłonie
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 85
wzdłuż jego pleców, zaskoczona, że nie ma na sobie piżamy.
Dotknął jej języka czubkiem swojego... tylko czubkiem. To
było lekkie, umiejętne pchnięcie, bez zachłannego wciskania
go do środka. Przesunął nim wzdłuż linii pomiędzy jej war
gami, drażnił je krótkimi pocałunkami, kąsając jej usta, a po
tem kojąco gładząc je swoim językiem. Jego broda potęgo
wała wszelkie wrażenia do tego stopnia, że podniecenie od
bierało Marian resztki świadomości.
Gdy poczuła jego dłoń na piersi, jęknęła cicho. Nogi od
mówiły jej posłuszeństwa, a przez ciało przebiegały gorące
prądy. Każde miejsce, którego dotknęły ręce Gusa, pulsowało
żarem.
Każda cząstka jej ciała płonęła, gdy mięśnie Gusa się na
pięły. Zmienił pozycję i poczuła na swoim brzuchu jego twar
dą męskość. Miała na sobie cienką, bawełnianą koszulę i od
czuwała to prawie tak, jakby była naga.
Cofnął usta i z tęsknoty za nimi chciała już prawie płakać,
ale w tej chwili poczuła jego zęby na swojej szyi, język we
wgłębieniu między szyją i podbródkiem. Jak mogła przeżyć
tyle lat, nie mając świadomości, jak cudownie wrażliwe jest
to miejsce?
Jej nogi drżały z pragnienia, żeby rozłożyć się szeroko dla
niego. Gus jakby wyczuł jej poddanie, bo wsunął kolano między
jej uda. Fale żaru emanowały z jego ciała i ogarniały Marian
nowym płomieniem. Szorstkość jego owłosionego uda na jej
gładkiej skórze była tak niewiarygodnie podniecająca.
Zsunęła ręce jeszcze niżej, do jego pasa, a potem objęła
dłońmi muskularne, męskie pośladki. Kawałek tkaniny spadł
na podłogę. Jego skóra była jak chłodny atłas.
- Gus? - szepnęła.
- Cicho, obudzisz dziecko... - Jego broda łaskotała jej
szyję, kciuki pocierały jej aż do bólu uwrażliwione sutki.
86
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Gus, co ty miałeś na sobie?
- Raczej niewiele. - Głos miał stłumiony napięciem. Wes
tchnął głośno, gdy ręce Mariah zbliżyły się do niebezpiecznej,
niczym teraz nie osłoniętej strefy. - Właśnie pozbawiłaś mnie
mojej togi - szepnął jeszcze bardziej ochryple. - Słuchaj, ko
chanie, jeśli nie chcesz mieć kłopotów, cofnij ręce w górę od
równika.
- A jeśli interesują mnie te kłopoty?
Gus z jękiem wciągnął powietrze. Zadrżała mocniej, gdy
jego dłonie opuściły wzgórki jej piersi i zsuwały się w dół, aż
dotknęły brzegu krótkiej, bawełnianej koszuli. Wsunęły się
pod nią, okrągłym ruchem powędrowały w poprzek bioder
i wreszcie zamknęły na pośladkach. Mocno przyciągnął ją do
siebie, do swego brzucha, do tego miejsca poniżej.
Wiadomo było, do czego zmierza. Gdyby nie trzymał jej
tak mocno, nie mogłaby ustać na nogach. Kolana jej drżały,
oddychała coraz szybciej. Pragnęła tego mężczyzny tak, jak
nie pragnęła nikogo w swoim życiu.
Gus obrócił się bokiem. Myśląc, że może chce się odsunąć,
Mariah wyciągnęła rękę i musnęła dłonią tę naprężoną mę
skość. Krzyknęła cicho.
Gus jęknął. Nie mógł już opanować swoich pragnień. Ujął
jej dłoń i zacisnął jej palce wokół tej części swego ciała, która
aż pulsowała bolesnym podnieceniem. Mariah krzyknęła
głośniej niż przed chwilą. Gus zaklął i puścił jej rękę.
- To była prawa, czy tak? Mariah, kochanie, przepra
szam cię.
Chciało jej się płakać, ale nie z bólu.
- W porządku - wyszeptała. Niestety, czar prysnął. Za
chwilę mogli już być w łóżku, unosić się na falach namiętno
ści i pasji, jakich Mariah nie doświadczyła nigdy w życiu.
Rano Gus odjedzie. Przepadły wszelkie nadzieje.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 87
- A może by zacząć wszystko od nowa? - zachęcił Gus
z nadzieją w głosie.
Oboje jednak wiedzieli, że to niemożliwe. Dać się ponieść
niespodziewanemu impulsowi to coś zupełnie innego, niż
podjąć świadomą decyzję, że teraz pójdą razem do łóżka.
W czasach wczesnej młodości, myślał Gus, kiedy życie skła
dało się tylko z impulsów, takie chwile nie były problemem.
Miał dla tej kobiety zbyt wiele szacunku, żeby z pełną
świadomością wziąć tylko to, co chciał, i odejść. Nie wątpił,
że ona cieszyłaby się tą nocą tak samo, jak on. Był doświad
czonym kochankiem i sprawianie kobiecie przyjemności po
większało jego własną rozkosz.
Wiedział jednak, że potem odjedzie. Rano już go tu nie
będzie. Parę dni później, na Outer Banks, pochłonie go nowy
projekt budowy, opiniowanie tego i owego, zakup materia
łów. Pośród tych zajęć zapomni o kobiecie i dziecku, któ
re zostały w małej mieścinie, gdzieś w dalekiej Georgii. Za
pomni?
Kogo ty bujasz, człowieku...
^
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Miał serię dziwnych snów, po których obudził się obolały,
niezadowolony, z uczuciem przykrej pustki. Poczuł zapach
smażonego bekonu i usłyszał płacz dziecka. To pozwoliło mu
wrócić do rzeczywistości.
Wszedł na dwie minuty pod prysznic; letnia woda płynęła
słabymi, nierównymi strumykami. Po chwili pojawił się
w drzwiach kuchni z wilgotnymi włosami, w nie zapiętej je
szcze koszuli. Mariah kołysała na lewym biodrze marudzącą
wciąż Jessie. Prawą ręką obracała bekon na patelni. Widać
było, że utrzymanie w dłoni widelca nadal sprawia jej trud
ności.
- Przepraszam, jeśli cię obudziłam - powiedziała.
- Nic się nie stało.
Gus miał swoje poranne przyzwyczajenia. Zdarzało mu
się zaczynać dzień w obecności kobiety, ale nigdy małego
dziecka.
- Czy mogę ci pomóc?
- Może nakarmisz Jessie? Wszystko jest przygotowane.
Próbowałam przygotować też jakieś śniadanie dla ciebie, ale
przy dziecku trudno coś zaplanować. - Uśmiechnęła się.
To nie w porządku, myślał Gus, żeby kobieta wyglądała
tak atrakcyjnie, mimo iż palcem nie kiwnęła, by zadbać
o swojąurodę. Jej szlafrok pamiętał lepsze czasy. Włosy miała
zaplecione w nieporządny warkocz, a na twarzy błyszczącej
od kremu nie było śladu makijażu.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 89
Wyglądała mimo to tak słodko, że mógłby ją zjeść.
Żołądek zaburczał mu z głodu. Zmarszczył brwi, jakby
chciał za chmurną miną ukryć swoje lubieżne myśli.
- No, mój króliczku - powiedział, siadając przy dziecku.
- Wujek Gus zaraz cię nakarmj. Lubimy dobrze zjeść, pra
wda? - Przy Jessie czuł się pewnie, łatwiej było mu ukryć
zakłopotanie. Martwiło go to, co zdarzyło się ubiegłej nocy.
Co gorsza, chciał, żeby się powtórzyło!
Ta kobieta rzuciła na niego jakieś czary. Był głodny jak
wilk, nie napił się nawet kawy, ale widok jej bioder opiętych
starym szlafokiem wystarczał, by wyobraźnia ruszyła pełną
parą. Tam pod spodem...
Z wysiłkiem zwrócił uwagę na dziecko.
- A teraz, mój śliczny aniołku, spróbujemy, jak smakuje
to żółte papu. Otworzysz ładnie buzię, żebym mógł do niej
trafić... No, grzeczna dziewczynka!
Mariah kończyła smażyć jajecznicę, gdy Gus kapnił Jessie
musem morelowym. Uśmiechał się z rozbawieniem, bo mała
jadła z apetytem wszystko, co jej podsuwał. Między kolejny
mi porcjami uśmiechała się, pokazując malutkie ząbki.
- To zadziwiające - mruknął.
- Co jest zadziwiające? - Mariah musnęła jego bark, sta
wiając na stole miseczkę z czymś, co wyglądało jak mokry
gips. - To kaszka - wyjaśniła. - Powinna to jeść potem...
Albo najpierw. Basil coś o tym mówił, ale wszystko mi się
pokręciło.
- Nie przejmuj się, i tak trafi w to samo miejsce. - Wy
bierając resztki ze słoiczka, Gus konstatował z dumą, że
świetnie sobie radzi z niemowlętami. - Wspaniale nam idzie,
prawda, Jess? - Zapach smażonego bekonu i bzu, bliskość
ciepłego ciała kobiety trochę go oszołomiły. Wyciągnął po raz
ostami pełną łyżkę w stronę otwartej ochoczo buzi. - Wiesz,
90 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
nigdy nie miałem do czynienia z niemowlętami, ale Jessie to
bardzo mądre dziecko. Popatrz tylko, jak patrzy mi prosto
w oczy i śmieje się, jakbyśmy opowiadali sobie dowcipy...
O, widzisz! Ona na pewno mnie lubi.
Mariah pochyliła się nad stołem i wytarła resztki musu
z bródki dziecka.
- A to dopiero! Dlatego pewnie uważasz, że jest taka
mądra?
Gus pociągnął ją za warkocz. Mariah roześmiała się, za
brała pusty słoik i przysunęła miseczkę z kaszką. Coraz wię
cej rzeczy robiła prawą ręką, choć potłuczone palce nadal ją
bolały i miały siny kolor. Nalała kawę do kubków.
Gus zanurzył łyżkę w kaszce i znów się uśmiechnął, bo
Jessie szeroko otworzyła buzię.
- Poczekaj, króliczku. Wujek Gus nie jest taki szybki, jak ty.
Mariah odwróciła się w stronę kuchennego blatu. Promie
nie porannego słońca oświetlały jej nieskazitelny profil. Pięk
no może być tylko powierzchowne, myślał Gus, ale nie prze
staje mimo to być tym, czym jest. To bardzo głęboka myśl,
choć pojawiła się w jego głowie o siódmej dwadzieścia dwie
o poranku.
Jessie nie była zachwycona mokrym gipsem. Wypchnęła
go językiem z buzi, a na jej twarzy malował się taki niesmak,
że Gus aż się zadziwił wyrazistością uczuć małego czło
wieczka.
- Ri?
- Słucham?-Mariah nabierała łyżeczką śmietankę z puszki.
- Nie wydaje mi się, żeby ona to lubiła.
- Tak? To niech nie je.
- Ale może powinna - zmartwił się Gus. - Spróbujmy
trochę tę kaszkę dosłodzić, dobrze?
Mariah rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 91
- Wydaje ci się, że więcej cukru to recepta na każdy
problem?
Ich oczy spotkały się i patrzyli na siebie na tyle długo, że na
jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Czy myślała o tym sa
mym, co on? O tym, że są rzeczy słodsze niż cały cukier świata?
- Chciałem tylko pomóc - odpowiedział, wzruszając ra
mionami.
Parę godzin później pomagał Mariah, naprawiając stopień
schodów przy wejściu. W szopie na podwórzu znalazł wystar
czającą ilość desek i potrzebnego materiału. Nie mógł tego
tak zostawić. Wyobraził sobie, że Mariah któregoś dnia staje
na tym stopniu z Jessie na rękach... Strach pomyśleć, co
mogłoby się stać.
To miało mu zająć godzinę. Najwyżej dwie. No, jeszcze
powinien naprawić spłuczkę. Przecież i tak zdąży wyjechać.
Może powinien też zajrzeć do rury odpływowej przy zlewie.
A drzwi, które obsunęły się na zawiasach? Nie można ich
porządnie zamknąć.
Kategorycznie zabronił sobie patrzeć na zagrzybiony sufit.
Przecież nie zostanie tu jeszcze przez tydzień po to, żeby
położyć nowy dach!
- Gus, ja naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć - za
wołała Mariah, widząc, jak wynosi skrzynkę pełną narzędzi
z ciężarówki, a potem ciągnie deski z szopy na podwórze.
Ciekawe, czy ona wie, co może dziać się z mężczyzną na
jej widok, myślał Gus. Ubrana była w rozciągnięte szorty
i męską koszulę, Jeśli ta kobieta nie zejdzie mu szybko z oczu,
nie wiadomo, czy w ogóle zacznie naprawiać te schody. Już
teraz wolałby zająć się czymś zupełnie innym.
Odeszła. Gus westchnął z ulgą. Wyjął ze skrzynki zwijaną
miarkę i zmierzył cyprysową deskę.
92
UMOWA !VA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Przyniosłam ci mrożoną herbatę.
Miarka wypadła mu z rąk. Schylił się po nią i wyprostował
powoli, nie pozwalając sobie nawet zerknąć na długie, gołe
nogi Mariah.
- Dziękuję. Czy ona jest... hmm... posłodzona?
- To prawie syrop. Zdołałam już poznać twój gust.
Jeśli głowa Gusa służyła do myślenia, było to jakiś czas
temu. Teraz panował w niej coraz większy chaos. Nie miał
pojęcia, dlaczego. Przyglądał się zębom Mariah. Były bardzo
ładne, ale nie doskonałe. Jeden z nich na przodzie lekko za
chodził na drugi. Ta drobna skaza jego zdaniem czyniła całość
jeszcze bardziej fascynującą.
- Gdzie Jessie? - zapytał mrukliwie.
- Zasnęła w krzesełku przy stole. Położyłam ją do łóże
czka. Basil mówił, że ona nie zawsze chce spać po śniadaniu,
ale jeśli zaśnie, to tym lepiej.
Przysiadła na ganku. Gus krótkim spojrzeniem ogarnął jej
pełną wdzięku sylwetkę: wygięte plecy, głowa odrobinę prze
chylona w bok, ramiona splecione wokół pięknych nóg. Nie
była to żadna z wystudiowanych póz, które z takim upodoba
niem przybierała Lisa. Opowiedział o niej, gdy Mariah zwie
rzyła mu się z paru szczegółów romansu ze sprzedawcą ciąg
ników, który szukał bezpłatnej opiekunki dla swoich dzieci.
Gus mówił o związku z Lisa prawie żartobliwym tonem.
- Wyobraź sobie, że nawet kupiłem jej pierścionek. Oka
zało się, że gdy przygotowywałem się do tego, aby się jej
oświadczyć, ona pakowała walizki, żeby wyjechać do Nowe
go Jorku. Podpisała już kontrakt jako modelka. Ale śmieszne,
prawda?
- Jest modelką? - zapytała wtedy Mariah. - W której
agencji?
Gus wzruszył ramionami.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 93
- Nawet jeśli mi powiedziała, zapomniałem. Ja nie pasuję
do tego towarzystwa.
Mariah spojrzała na niego z dziwnym wyrazem twarzy, po
czym podała deser.
Ta rozmowa miała miejsce ubiegłego wieczoru. Teraz,
wstając, skierował się do starej szopy. Obejrzał jej bezładnie
spiętrzoną zawartość, przyświecając sobie latarką.
- Hej, czy mogę użyć tego, co tu jest?
- Zapewniam cię, że nikt inny tego nie potrzebuje. Basil
mieszka w wynajętym mieszkaniu, a żadna z moich sióstr nie
zamierza przekwalifikować się na stolarza. Przy okazji, jeśli
przeglądasz rupiecie, zobacz, czy nie ma wśród nich narzędzi
ogrodniczych. Gdzieś mi przepadła motyka.
- Wiesz, kiedy wczoraj mówiłaś mi, że lubisz pracę
w ogrodzie, wyobraziłem sobie jedną z tych dam, które w ka
peluszu i powiewnej sukni przechadzają się po ścieżkach, zry
wają kwiaty i wkładają je do koszyka.
Mariah odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się głośno.
- Nie wiedziałam, że czytujesz romanse ~ zażartowała.
- To mi przypomniało, że mogę rozpakować książki, póki
Jessie śpi.
Gus popatrzył za nią, gdy odchodziła w stronę domu. Po
tem wytarł ramieniem pot z czoła. Jeśli zostały mi jeszcze
resztki rozsądku, pomyślał, naprawię te schody, zrobię porzą
dek z kanalizacją i wynoszę się stąd. Jak najszybciej, zanim
znowu przyjdą mi do głowy zakazane myśli.
Z drugiej strony, nie mógł przecież tłuc w deski młotkiem,
póki dziecko śpi. Powinien raczej naprawić spłuczkę.
- To dobrze - ucieszyła się Mariah, kiedy powiedział jej
o swoich planach. - Żabka do odkręcania rur jest w kuchni,
w dolnej szufladzie kredensu. Jeżeli będziesz w domu, rzuć cza
sem okiem na Jessie, dobrze? Ja skoczę na chwilę do miasta.
94 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Gus zgodził się, oczywiście, choć najbliższe miejsce, które
wyglądało na miasto, znajdowało się co najmniej pięćdziesiąt
kilometrów stąd. Chyba że miastem nazywała Muddy Lan
ding. Widział, jak ruszała z zasłanego igliwiem podjazdu,
i zastanawiał się, czy stać ją na nowe opony. Te łyse są na
prawdę niebezpieczne. Ale z finansami może być u niej kru
cho... Mówiła, że szuka nowej posady.
Jakie też mogą być możliwości pracy w takiej wsi, która
składa się z kilkunastu większych domów, dwóch sklepów,
warsztatu samochodowego i kościoła? Nad rzeką widział po
mosty z palikami do mocowania łodzi, ale cóż to za rzeka?
Mógłby przez nią splunąć na drugi brzeg.
W czasie nieobecności gospodyni wyłączył główny zawór
wody i przejrzał doprowadzenia ze studni. Wszystko wyglą
dało na jeszcze starsze niż dom. Zwykle sam nie zajmował
się hydrauliką na swoich budowach, ale nie trzeba było spe
cjalisty, aby przekonać się, że rury są do niczego, zawór
pompy tonie w wodzie, a przy zbiorniku spłuczki trzeba
zmienić pływak.
Czy w tym sklepie, w którym pracowała, są części hydrau
liczne?
Człowieku, tłumaczył sobie, to nie jest twój problem. Cie
bie tu prawie nie ma, zrozumiano?
Sęk w tym, że Marian go intrygowała. Gus lubił zagadki.
Niech skonam, jeśli się mylę, pomyślał, ale kobieta z taką
twarzą i figurą z łatwością znalazłaby pracę modelki. Ba, gdy
by była dość obrotna, mogłaby trafić nawet do telewizji.
Co więc, na Boga, robiła w takiej zapadłej dziurze jak
Muddy Landing, zajmując się dzieciakami i marnując swoje
najlepsze lata w wiejskim sklepie z żelastwem?
Znacznie później tego popołudnia Gus nadal naprawiał
schody. Marian miała dość mieszane odczucia, gdy jej powie-
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 95
dział, że skoro już się do tego zabrał, powinien to zrobić
porządnie. W szopie było dużo desek: zostały tam jeszcze
z czasów, gdy ojciec Marian planował zbudować coś, co
nigdy nie wyszło poza fazę pomysłu. Con Brady miał dużą
wprawę w rozpoczynaniu różnych przedsięwzięć, z poczyna
niem dzieci na czele. Doprowadzanie spraw do końca nie szło
mu już tak łatwo.
Marian rozmyślała nad tym, co by było, gdyby ojciec nie
odszedł. Może lepiej, może gorzej. Dobrze pamiętała, jak to
wyglądało potem, gdy matka nie wypuszczała już z ręki bu
telki. To był naprawdę trudny okres.
Potem pomyślała o tej krótkiej, jakby ukradzionej komu
innemu chwili w ciemności, z Gusem. Zbieg okoliczności,
przypadek, który zdarzył się dlatego, że nikt jej od dawna nie
całował. Zareagowała tak mocno, bo nikt nigdy nie pieścił jej
w ten sposób.
W końcu dorosła kobieta ma pewne potrzeby.
Przypomniała sobie Vance'a Brubakera i ochłonęła. To do
brze, że jest na tyle rozsądna, żeby nie bujać w obłokach
dłużej, niż przez chwilę.
Gus jako mężczyzna też ma swoje potrzeby. Miał w życiu
pewnie tyle kobiet, że może nie wszystkie pamięta. Mówił,
że niedawno bliski był myśli o małżeństwie. Kimkolwiek jest
ta Lisa, musi być wyjątkowo głupia. Nie chcieć takiego męż
czyzny. ..
- Zrobię ci dobrą kolację - obiecała, trzymając koniec
deski, którą właśnie piłował. Chciała mu się jakoś odwdzię
czyć za pomoc. Nie było jej stać, żeby mu zapłacić, przynaj
mniej do czasu, kiedy znajdzie pracę.
Rozmawiali o tym, jedząc pieczone kurczaki, kaszę jęcz
mienną i duszone warzywa z jej ogrodu.
- Kiedy byłam rano w mieście, zatrzymałam się w sklepie
96
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
u Grovera. Nie miałam nadziei, że wrócę do swojej dawnej
pracy, ale myślałam, że może potrzebują kogoś do administra
cji. Grover potwierdził jednak to, co wcześniej słyszałam.
Będą zamykać interes. Firma, która ma dużą sieć podobnych
sklepów, otwiera nową placówkę w Darien.
- To co będziesz robiła?
Mariah wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Coś w końcu znajdę. - Będę musiała, po
myślała.
Nie wróci do Vica. Za nic. Pieniądze to nie wszystko. Nie
nadawała się do życia, w którym na wszystko brakuje czasu,
życia pośród fleszów i kolorowych neonów. Jeszcze parę mie
sięcy i odzwyczaiłaby się od Muddy Landing. W tamtym ży
ciu nie było problemów z kanalizacją. Mogła podnieść słu
chawkę telefonu i zamówić, co tylko chciała, jeśli nie miała
ochoty gotować. Gdy przychodziła do domu obładowana za
kupami, portier otwierał przed nią drzwi. Jak mogłaby wrócić
tutaj, gdyby przywykła do czekoladek i kwiatów, do zapro
szeń, które dostawałaby od dobrze ubranych mężczyzn, jeż
dżących luksusowymi samochodami?
Gdyby została, nie byłaby tam szczęśliwa. Ani w Nowym
Jorku, ani w Palm Beach. Czułaby się jak manekin, służący
do pokazywania pięknych strojów, jak mówiąca lalka, nakrę
cana przez człowieka nazwiskiem Vic Chin. A zaproszenia od
mężczyzn miałyby swoją cenę, której nie chciała płacić.
- Co robiłaś na Florydzie?
Pytanie Gusa zaskoczyło ją zupełnie. Tak, jakby czytał
w jej myślach. Jeśli on ją lubił - a widać było coraz wyraźniej,
że tak - chciała, żeby lubił ją za to, kim była naprawdę, a nie
za to, jak wyglądała.
- Pracowałam tam prawie przez rok. Sporo w tej pracy
podróżowałam, ale już do niej nie wrócę. Nie lubię podróżo-
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 97
wać samolotem i poza tym źle się czuję w dużych miastach.
Myślę, że jestem typową prowincjuszką. Czy to źle?
Gus wyciągnął rękę przez stół i włożył na swój talerz do
datkową porcję duszonych warzyw.
- Nie, dlaczego? Ja też nie lubię być otoczony przez tłum
obcych ludzi, szczególnie na małej przestrzeni. Sporo zależy
od tego, gdzie człowiek spędził dzieciństwo. Ja wychowałem
się w Durham, a teraz nawet i tam źle się czuję.
Również po tym posiłku Gus nalegał, że pozmywa naczy
nia. Jessie bawiła się spokojnie w swoim kojcu, zajęta pękiem
kluczy, które jej dał. Przedtem jednak dokładnie je umył.
Mariah była tym ubawiona.
- Ona brała już do ust wszystko, co znajduje się w tym
domu, nie wyłączając śmieci z podłogi.
- Może tak, ale wolę potem nie słyszeć, że Gus Wydowski
otruł dziecko brudnymi kluczami. - Uśmiechnął się.
Mariah tak bardzo chciała zapamiętać iskierki w jego
oczach i błysk zębów, kiedy się uśmiechał.
Sięgnęła po resztki kupionego ciasta, które chciała podać
na stół. Gus bez zastanowienia objął ją w pasie. Powoli wstał
i odsunął krzesło, na którym siedział. Mariah głośno wes
tchnęła. Przypomniała sobie to samo co on.
Wczorajsza noc. Oni oboje, spleceni w uścisku, płonący
takim pragnieniem, że ledwie zdołali się opanować.
Szybko cofnął ręce. Przesunął dłonią po włosach, ode
tchnął głośno i powiedział:
- Przepraszam, chyba jednak nie będę jadł ciasta.
- Gus, nie przejmuj się - Mariah powiedziała to cichym,
ale stanowczym głosem, żeby wiedział, że jej emocje są pod
kontrolą. - My tak działamy na siebie, i tyle. To może się
zdarzyć każdemu w podobnych okolicznościach i nie musi
nic znaczyć.
98
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Wiesz przecież, Mariah, że za nic na świecie nie chciał
bym cię skrzywdzić.
- Wiem, Gus. Jesteś takim miłym człowiekiem i naprawdę
dobrym przyjacielem. Szkoda by było, gdyby... fizyczne po
żądanie zepsuło naszą przyjaźń. Kto wie, może znowu kiedyś
będziesz tędy przejeżdżał i będziesz chciał się tu zatrzymać.
Pamiętaj, nie wahaj się. Na mnie możesz zawsze liczyć.
- No, cóż... - Gus gładził się ręką po karku. Czuł, że
mięśnie aż mu stężały z wewnętrznego napięcia. - Dobrze
jest mieć różne możliwości - stwierdził, choć jego oczy mó
wiły coś całkiem innego. Coś, co sprawiło, że serce Mariah
zaczęło bić szybszym rytmem.
Jessie zgubiła klucze w fałdach kocyka w kojcu i zaczęła
kwilić, prosząc o pomoc.
Gus sięgnął po nie w tym samym czasie co Mariah. Ich ręce
spotkały się na dnie kojca. To, co przy rym odczuli, było
v
jak
porażenie prądem. Mariah spazmatycznie wciągnęła powietrze.
- Mówiłeś, że chcesz jechać do Savannah?
- Tak powiedziałem wczoraj. Jak poradzisz sobie z Jes
sie? Przecież możesz posługiwać się tylko jedną ręką. Nieraz
będziesz musiała dokądś pojechać. Nie masz nawet fotelika
samochodowego dla dziecka. - Zamierzał zadzwonić w tej
sprawie do któregoś supermarketu w pobliżu, ale nie miał na
to czasu.
- Jakoś tu przyj echałam bez prawa j azdy, prawda? Poradzę
sobie również bez fotelika. *
Gus wrzucił klucze do kojca i odwrócił się w jej stronę.
Nagromadzone emocje eksplodowały wybuchem gniewu.
- Niech to cholera weźmie, kobieto! Mnie nie obchodzi,
czy wlepią ci mandat, ja mówię o bezpieczeństwie Jessie!
Tylko dlatego, że jesteś taka uparta i nie chcesz przyznać, że
potrzebujesz pomocy...
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
99
~
Gdybym potrzebowała pomocy, w tym mieście jest wie
lu ludzi, do których mogę zadzwonić. Mam jeszcze kilku
przyjaciół w Muddy Landing, wyobraź sobie.
Tuż za nimi Jessie w skupieniu oglądała pęk kluczy.
W końcu znalazła ten, którego szukała, i triumfalnie włożyła
go sobie do buzi. Gus i Mariah spoglądali na siebie.
Mariah poddała się pierwsza. Westchnęła ciężko.
- No dobrze, zadzwonię do Basila i zostawię wiadomość,
żeby przysłał tu fotelik dla Jessie. On pracuje przy sieci kom
puterowej. Może przesłać wszystko wszędzie.
- Uważasz, że foteliki można przesyłać za pomocą kom
putera? - Gus uniósł kpiąco brew. Tak bardzo chciałby wziąć
ją teraz w ramiona, choć z drugiej strony obawiał się jej do
tknąć. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. To sprawiało,
że pragnął jej jeszcze bardziej. Od wymarzonej kobiety swego
życia oczekiwał przede wszystkim tego, by być jej potrzeb
nym. Przez to pragnienie nieraz znalazł się w opałach.
- Posłuchaj, może po prostu zostanę tu jeszcze do ju
tra? Jest szansa, że znajdziemy jakiś fotelik w Muddy
Landing. Przecież tutejsi ludzie też mają samochody i małe
dzieci.
Wieczorem, gdy Mariah położyła już Jessie spać i sama
poszła do łóżka, Gus znalazł się z powrotem w dziennym
pokoju. Nie mógł spać. Telewizor nadawał się na złom. Obraz
trząsł się i falował. To, co widział, przypominało film science
fiction. Wszystkie postacie na ekranie miały głowy pomięte
jak włoskie orzechy.
Wyłączył telewizor i wziął do ręki wczorajszą gazetę. Od
łożył ją po chwili. Rozejrzał się dookoła. Pokój nie był do
kładnie wysprzątany, ale ten lekki nieporządek dodawał mu
przytulności. Tam, gdzie ma być wygodnie, nie musi panować
1 0 0 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
sterylna czystość. Gus czuł się tu „po domowemu". Nie pa
miętał miejsca, w którym ostatnio było mu tak dobrze.
Nadal stało tu pudło z książkami. Przenosił je już tyle
razy... Może je rozpakować i wynieść, gdy będzie puste. Nie
wiadomo, kiedy Marian znajdzie wolną chwilę, żeby to zro
bić. Dziecko zajmuje tyle czasu, a do tego jej ręka...
Przesunął kilka drobiazgów na brzeg półki, robiąc miejsce
na książki z pudła, które zaczął wyjmować i układać rzędami.
Zapełnił już dwie półki, gdy w ręce wpadł mu album z foto
grafiami. Początkowo nie zamierzał go otwierać, ale gdy zerk
nął na jedną z jego stron, nie mógł się oprzeć.
Oto mężczyzna i kobieta, z oczami zmrużonymi w ostrych
promieniach słońca, stojący obok pontiaca z początku lat
pięćdziesiątych. Czy to rodzice Mariah? Mężczyzna był wy
soki, kobieta niewielkiego wzrostu. Znajdowała się w jego
cieniu, dosłownie i pewnie też w przenośni. Potem kilka zdjęć
tej samej kobiety z dwójką dzieci, chłopcem i dziewczynką.
Już nie było na nich mężczyzny. Na kolejnym zdjęciu kobieta
z tą samą parą i niemowlęciem na kolanach. Gus przypusz
czał, że niemowlę to Burdina, a stojący przy matce chłopak
to Basil. Wyglądał trochę matołkowato. Najstarszym dziec
kiem musi być Mariah. Dłuższą chwilę przyglądał się chu
dziutkiej, wysokiej dziewczynce w zbyt luźnej sukience,
z ciasno zaplecionymi warkoczykami i wystającymi kolana
mi. Nosiła okulary. Nie była ładnym dzieckiem. To było wi
dać, choć na większości fotografii patrzyła w dół, na swoje
bose stopy. Biedny dzieciak, matka nawet nie pomyślała
o tym, żeby porządnie zapleść jej warkoczyki. Może nie miała
czasu.
Gus dalej przewracał kartki albumu, przyglądając się dłu
żej zdjęciom, na których była Mariah. Nie było ich wiele. Na
następnych stronach zniknęła z fotografii postać kobiety
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 0 1
i większość z nich przedstawiała dzieci w czasie szkolnych
uroczystości czy wycieczek. Żadne z dzieci nie było podobne
do Mariah takiej, jaką teraz znał. Może tylko jedna z dziew
cząt, prawdopodobnie Alethia, przypominała siostrę stanow
czym zarysem podbródka. Zamykał już album, gdy spomię
dzy ostatnich, pustych kart wyśliznęło się kilka błyszczących
fotografii większego formatu. Widać było, że zrobił je zawo
dowiec. Nie mogły należeć do rodzinnego albumu. Już cho
wał je z powrotem do środka, gdy para znajomych nóg przy
ciągnęła jego uwagę. Długie, szczupłe, błyszczące od olejku,
wyglądały na jeszcze dłuższe w kostiumie kąpielowym, który
z boku wycięty był aż do pasa.
Modelka stała na plaży z rozwianymi włosami, których
pasma częściowo zakrywały jej twarz. Wiatr rozwiewał też
poły szerokiej, prawie przezroczystej bluzki, którą dziewczy
na przytrzymywała jednym palcem. Włosy zakrywały czoło
i oczy, ale dół twarzy był dobrze widoczny. Rozpoznał te
szerokie, pięknie zarysowane usta i delikatny, choć mocny
podbródek.
Gus zaklął cicho. Następny cios, który przebrał miarę go
ryczy. Nie widzącymi oczami wpatrywał się w dwie fotogra
fie; na drugiej z nich Mariah była mniej roznegliżowana. Po
tem wsunął je pomiędzy kartki albumu, który schował z po
wrotem do pudła.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wszystko to miało swój dalszy ciąg następnego ranka. Gus
był w okropnym nastroju. Nie mógł zasnąć prawie do świtu.
Myślał o Dinie, która złamała mu serce prawie dwadzieścia
lat temu. Lisa zraniła jego najgłębsze uczucia ledwie przed
paroma tygodniami. Gdy wreszcie zasnął, śniły mu się obie,
jak zawinęły do przystani przy Little Charlie jachtem o roz
miarach lotniskowca. Pytały go o Gusa.
Próbował im wytłumaczyć, że on jest tym, którego szukają,
ale wyśmiały go i kazały mu poszukać prawdziwego Gusa.
Potem znalazł się na rusztowaniu jakiejś budowy i próbował
dostać się na piętro budynku, który nie miał ani schodów, ani
okien.
Naprawdę miewał w życiu przyjemniejsze sny.
- Powiesz mi wreszcie o dalszym ciągu twojej zawodowej
kariery, czy wolisz dalej bawić się ze mną w kotka i myszkę?
- zapytał ostrym tonem, ledwie Mariah weszła rano do kuch
ni. Był wściekły, że go oszukała, a przede wszystkim zły, że
aż tak się tym przejmuje.
- Dalszy ciąg mojej... Och, masz na myśli moją pracę
modelki? Skąd się o tym dowiedziałeś?
Na twarzy Gusa pojawił się zjadliwy uśmiech.
- Miałaś nadzieję, że nie znajdę tych zdjęć? Pewnie dla
tego nie ruszałaś pudła z książkami?
- Gus, na miłość Boga! Zostawiłam pudło nie rozpakowa
ne tylko dlatego, że musiałam na półkach ustawić inne przed-
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
103
mioty, które mogłyby dostać się w ręce Jessie. Na książki nie
było już miejsca. A poza tym, w czym problem?
- Więc to tym zajmowałaś się tam, na Florydzie?
- Tak, i co z tego?
- Co z tego? To dlaczego trzymałaś to w tajemnicy? I po
co wciskałaś mi ten kit o ciężkiej pracy w sklepie?
- Pracowałam w sklepie przez dwanaście lat. Nawet dłu
żej, jeśli liczyć wcześniejszą pracę na godziny po szkole.
Modelką byłam krócej niż rok.
- Dlaczego to rzuciłaś?
Mariah popatrzyła na niego, jakby wątpiła w jego zdrowe
zmysły.
- Bo Basil potrzebował mojej pomocy. Przecież o tym
wiesz.
- Musiał być inny powód. Żadna kobieta nie rzuca pracy
modelki, żeby zostać niańką dziecka swojego brata.
- Jak widzisz, znalazła się taka, która to zrobiła.
- Ale przecież do tego wrócisz, prawda? To całe szukanie
pracy tutaj... Udawałaś tylko, prawda?
- Wolisz jajecznicę na boczku czy na kiełbasie?
- Na kiełbasie! A więc, wracasz do tamtego zajęcia czy
nie?
- Wracam, czy nie wracam, to nie twoja sprawa. Nie je
stem Lisa.
To prawda. Nie była Lisa. Była sobą, Mariah Brady, i to
jest jedna z przyczyn tego, że było mu tak ciężko.
Gruby, żeliwny rondelek wypadł jej z ręki i potoczył się
po podłodze. Gus zaklął, schwycił rondel i postawił go na
kuchni.
- Ja przygotuję śniadanie - burknął. - Mówiłem ci, że za
dużo próbujesz robić tą chorą ręką. Sama potrzebujesz pomo
cy, a przecież musisz opiekować się dzieckiem!
104
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Marian, rozzłoszczona, wyszła szybkim krokiem z kuchni.
Gus patrzył za nią z uczuciem rozterki i przygnębienia.
Przez kolejne dwa dni oboje byli zdenerwowani. Gus znaj
dował sobie kolejne powody, żeby nie wyjeżdżać. Co jakiś
czas wybuchały kłótnie o drobiazgi; potem przepraszali się
i kłócili znowu. Gus miał wrażenie, że wygląda to prawie jak
życie w małżeństwie, tyle że doświadczał tylko przykrych
aspektów takiego życia, bez jego przyjemniejszych stron.
Tymczasem coraz bardziej pragnął właśnie tych przyjem
ności.
Byli tak blisko siebie, więc Gus przez cały prawie czas
znajdował się w stanie fizycznego podniecenia. Tym zresztą
tłumaczył sobie ciągłe wybuchy gniewu.
Ciekaw był natomiast, czym Marian jest taka podener
wowana.
Tłumiąc coraz silniejsze przypływy pożądania, Gus napra
wił przedpotopową kanalizację, wymienił poręcz i część słup
ków ganku od strony podwórza, zalutował kilka ledwie wi
docznych przecieków w starych miedzianych rurach, dopro
wadzających wodę ze studni.
Ręka Marian powoli stawała się sprawna. Na pierwszy
ogień poszły krzewy z jednej strony podwórza, które Marian
wykopała i przesadziła na drugą stronę. Gus wciąż powtarzał
w duchu, że ta dziewczyna ma chyba lekkiego fioła.
Tak przynajmniej bronił się przed tym, żeby nie wyjąć jej
łopaty z raje, nie położyć tej upartej istoty na pachnącym
igliwiu, by kochać się z nią tak długo, aż oboje zapomnieliby
o powodach, dla których tego dotąd nie zrobili.
Basil dzwonił od czasu do czasu. Znalazł już Myrtiss.
Próbowali jakoś dojść ze sobą do porozumienia. Jessie wciąż
była źródłem nowych niespodzianek i zachwytów. Gus nic
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 0 5
dotąd nie wiedział o niemowlętach, ale szybko się uczył. Dwa
razy pojechał do miasta, do sklepu z narzędziami i do dru
giego, który pełnił rolę supermarketu dla kilkuset tutejszych
mieszkańców. Miał tam okazję obserwowania rówieśników
Jessie.
- Czy ty wiesz, że inne maluchy są strasznie wrzaskliwe?
- opowiadał. - Piszczą, wrzeszczą, złoszczą się o byle co.
Czy to normalne?
Oboje pracowali na dworze: Marian wieszała pranie na
sznurkach, które Gus niedawno rozpiął między drzewami.
Gus podpierał ściany szopy, które pochylały się już tak, jakby
miały zamiar runąć. Teraz zrobili sobie przerwę na odpo
czynek.
- Nie znam się na tym aż tak dobrze - mruknęła Marian
z odcieniem rozleniwienia w głosie, mrużąc oczy od słońca.
- Przypuszczam, że niemowlęta są różne, podobnie jak doro
śli ludzie. Niektóre płaczą i marudzą, inne nie.
Gus przechylił się do tyłu, opierając łokcie na stopniu
schodów powyżej tego, na którym siedział.
- Jessie nie marudzi, prawda, mój śliczny króliczku? -
rzucił w kierunku kojca. - Kiedy panienka Jessie zamierza
coś zrobić, ustala plan akcji, a potem zabiera się do roboty.
Dziś rano, kiedy byłaś pod prysznicem, widziałem, jak przy
patrywała się koszykowi na śmieci. Temu, co stoi za pasiastym
krzesłem. Dumała nad swoim przedsięwzięciem przez parę
minut; prawie widziałem, jak jej się obracają trybiki w głowie.
A potem... Niech skonam, na pewno zsunęłaby się z kanapy,
podciągnęła na blacie stolika, obeszła go dookoła i...
- Gus, chyba nie pozwoliłeś jej dotrzeć do tego kosza na
śmieci? Wiesz, że ona wkłada wszystko do ust!
Gus nie był w nastroju, żeby się gniewać o drobiazgi.
- Co ty powiesz? - odparł niezbyt ciepłym tonem, prze-
1 0 6 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
czesując palcami brodę. To małe gąsiątko skubało go za nią
bez ustanku, żuło ją z zapamiętaniem i wcierało w nią połowę
każdego posiłku. Gus zazwyczaj miał na sobie, nie tylko na
brodzie, wszystko to, co nie trafiło do żołądka Jessie. Dziś
włożył ostatnią czystą koszulę.
Patrzył z pewnym zakłopotaniem na to, co łopotało na
sznurze w lekkich podmuchach wiatru. Gdy brał prysznic,
Marian zgarnęła pozostawione przez niego ubranie i włożyła
je do pralki razem z rzeczami swoimi i Jessie. Teraz wisiały
razem, w ujmującej za serce bliskości: damskie figi, męskie
bokserki, dresy, drelichowe spodnie, dalej cały rządek malut
kich ciuszków dziecka i jeszcze trzy jego koszule.
Ostre promienie słońca przedzierały się przez gałęzie sosen
i potężnego drzewa cyprysowego, które osłaniało większą
część podwórka.
- Żywica kapie z sosen na mój samochód - powiedział
Gus, ale nie miał ochoty ruszyć się, by przestawić ciężarówkę.
- Taki czas; drzewa nabrzmiały już sokami.
Nie tylko one, pomyślał Gus. Czuł, jak wszystko w nim
nabrzmiewa, kiedy wdychał zapach żywicy i wilgotnej ziemi
zmieszany z bagienną wonią pobliskiej rzeki. Gdzieś niedale
ko stukał w drzewo dzięcioł. Właściwie to w Muddy Landing
jest całkiem przyjemnie. Cicho tu, spokojnie. To jedno z tych
miejsc, gdzie czas zatrzymał pół wieku temu. Można polubić
życie w takim zakątku...
Wygląda na to, że powinienem wyjechać stąd jak najprę
dzej, pomyślał. Ktoś taki jak on może wsiąknąć w tę atmosfe
rę. Ale przecież żadna kobieta, która poznała inny świat, świat,
w którym żyją modelki, nie wytrzyma długo w takiej mieś
cinie.
Spojrzał w stronę kojca, gdzie Jessie, w plastikowej misce
na głowie, o której widocznie zapomniała, przyglądała się
L MOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 0 7
swojej ubrudzonej rączce. Wyciągała tę rączkę przez szpary
kojca i badała smak ziemi. Ta ziemia jest chyba dość czysta
po ostatnim deszczu, pocieszał się Gus.
Gdy tylko deszcz przestał padać, zrobiło się tu bardzo
gorąco. Taka pogoda sprawia, że człowiek staje się leniwy,
zbyt leniwy, żeby walczyć z czymkolwiek, również z poku
są...
Przeniósł wzrok na Marian, która siedziała na stopniach
poniżej. Leniwie trącała bosą stopą koniec porzuconego obok
szpadla. Gus przypomniał sobie, jak wyglądała na tej błysz
czącej fotografii, z odsłoniętymi nogami, w tej podniecająco
przezroczystej bluzce, którą przytrzymywała na piersi tylko
jednym palcem.
Teraz wyglądała jeszcze bardziej zmysłowo. Włosy upięła
w kok i tylko pojedyncze, kręte pasma wymykały się z węzła,
opadając na szyję i policzki. Jej skóra, przynajmniej ta nie
osłonięta, miała teraz głębszy odcień kości słoniowej od pracy
na świeżym powietrzu. Gus uznał, że jak długo żyje, nie
widział czegoś tak rozkosznego dla oczu, jak jej odsłonięty
kark.
- Chyba przygotuję lunch - zamruczała, podnosząc się
z ociąganiem. - Mam ochotę na małe co nieco.
- Dobrze. Ja tymczasem skończę z tą szopą. Potem zbiorę
się do odjazdu.
Gus też miał ochotę na małe co nieco, ale to był całkiem
inny głód. Każdego ranka, odkąd tu przyjechał, postanawiał
sobie, że wyjedzie przed końcem dnia. Ubiegłego wieczora
rozstali się, nie mówiąc sobie nawet „dobranoc".
Jednak nadal tu był. Próbował wmówić sobie, że to ze
względu na Jessie. Małe, błękitnookie stworzonko z tyłecz
kiem owiniętym pieluchą zawojowało go całkowicie. To była
jednak zaledwie część prawdy. Najważniejszą przyczyną była
108
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 0 9
ta kobieta, która oczarowała go bez reszty. Przy niej zaczynał
wierzyć w pewne rzeczy, w które zabronił sobie wierzyć daw
no temu.
Kto się raz sparzy, ten na zimne dmucha, jak mówi przy
słowie. Gus sparzył się o co najmniej jeden raz za dużo.
Zimne czy gorące, najbezpieczniej jest się nie zbliżać.
W porze kolacji Jessie była wyjątkowo marudna. To się
dotąd nigdy nie zdarzało. Rozrzucała mieloną wątróbkę z gro
szkiem na wszystkie strony. W końcu z rozmysłem cisnęła
miską o podłogę. Po tym wyczynie spojrzała na Gusa z takim
wyrazem twarzy, jakby chciała powiedzieć: „No, rusz się,
duży człowieku, ja się świetnie bawię".
Duży człowiek wiedział, że nawet malutkie kobiety mie
wają swoje humory.
- No, kwiatuszku, gdybym nie widział, jaką masz z tego
powodu frajdę, to wyjąłbym cię z krzesełka i kazał wylizać to
wszystko z podłogi. - Powiedział to mrukliwym tonem, ale jego
potężna dłoń pieszczotliwie gładziła małą stopkę dziecka.
- Ja ją wezmę - powiedziała Marian. Sięgnęli po dziecko
w tej samej chwili i ich ręce się zetknęły. Gus odruchowo
podtrzymał Marian, ujmując ją za ramiona. Na krótką chwilę
jej głowa spoczęła bezwładnie na jego ramieniu.
Gus przymknął oczy, by opanować to, co rozpętało się
w jego wnętrzu.
- Przecież ty zasypiasz na stojąco.
- Zmęczyłam się tym kopaniem. Wyszłam z wprawy. Jo
ga nie utrzymuje sprawności aż do tego stopnia, jak mi się
zdawało.
Joga? O czym ona mówi? W tej chwili nie był jednak
w stanie zwracać uwagi na drobiazgi. Cały wysiłek woli skie
rował na to, by nie porwać jej w ramiona.
Marian westchnęła.
- Wykąpię Jessie i położę ją spać. Jeśli z nią dzieje się coś
niedobrego, muszę zadzwonić do Basila i dowiedzieć się, co
powinnam zrobić. Może tylko wyrzyna jej się kolejny ząb.
Czy nie myślisz, że dlatego kaprysi?
- Przypuszczam, że tak - odpowiedział Gus, nadając swo
jemu głosowi ton głębokiego przekonania. - Dobrze, rozbierz
małą i przygotuj kąpiel. Włożę naczynia do zlewu, a potem
zajmę się dzieckiem. Sforsowałaś rękę tym kopaniem i powin
naś odpocząć. Może masz ochotę na drinka?
- Gus, ty naprawdę nie musisz...
- Nie trać energii na protesty. A więc każdy robi swoje.
Raz, dwa!
Patrzył, jak wyjęła z kojca popłakującą Jessie. Poruszył go
widok jej zgarbionych ze zmęczenia pleców i cieni pod ocza
mi. Może wstawała do dziecka ubiegłej nocy? Jeśli się śpi
w tym samym pokoju z płaczącym maleństwem, trudno tego
uniknąć.
Teraz pragnął, żeby ta historia ze zdjęciami w ogóle nie
miała miejsca. Wolałby ich w ogóle nie znaleźć.
Poza tym ten łobuz, Basil, nie powinien podrzucać jej
swojego dzieciaka tuż po tym, co przeżyła na stacji benzyno
wej i kiedy musiała jechać w fatalnym stanie taki kawał drogi.
Gus nawet nie umiał sobie wyobrazić, że mógłby tak wyko
rzystać swoją siostrę. Owszem, Angel czasami cerowała i ła
tała jego ubrania, gdy zatrzymywał się u niej przejazdem,
nieraz przyrządzała mu coś pysznego, ale on starał się jej
zawsze odwdzięczyć. Przecież odbudował jej dom po po
żarze!
A ten Basil jak się zachował wobec swojej siostry? Zo
stawił ją samą z dzieckiem na takim odludziu! Ech, szkoda
gadać!
110
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Ułożył dość bezładnie naczynia w zlewie i skierował na
nie strumień gorącej wody. Przyrzekł sobie, że jutro pójdzie
do miejscowego ślusarza i każe mu wymienić wszystkie za
mki w drzwiach. Potem poszuka sklepu ze sprzętem gospo
darstwa domowego i kupi zmywarkę do naczyń. Suszarkę do
bielizny też. Kobieta taka jak Mariah, niezależnie od tego, co
będzie robić w przyszłości, nie powinna tkwić w takiej rude
rze, mając za najbliższego sąsiada zdziwaczałego pszczelarza
o dwa kilometry stąd!
Przecież ona niszczy sobie ręce, piorąc i myjąc naczynia,
niszczy sobie twarz na tym słońcu, pracując w ogrodzie!
Jakoś nie przyszło mu do głowy, że Mariah mogłaby nie
przyjąć jego podarunków. Gus zawsze był hojny dla kobiet.
Kupował im biżuterię, perfumy, czekoladki, kwiaty. Nawet
czasami bieliznę. Lisa uwielbiała drogą bieliznę, duże błękit
ne opale i dobrego szampana.
Tak się złożyło, że podarunki dla Mariah będą trochę bar
dziej praktyczne. W czym problem?
Zostawił naczynia w zlewie, żeby odmokły, i poszedł do
łazienki wykąpać Jessie. Odsunął Mariah na bok.
- Nawet nie próbuj brać jej na ręce. Ona się wije jak
węgorz. Tak, wujek Gus zajmie się tobą... Ale nie jedz mydła,
króliczku! Ono wcale nie jest smaczne, choć ładnie pachnie.
Mariah podała mu ręcznik. Gus owinął nim dziecko i po
sadził jej na kolanach.
- Daj mi puder, dobrze?
Gus ze zmarszczonymi brwiami obserwował, jak Mariah
pudrowała różowy tyłeczek i zakładała małej pieluszkę. Po
tem wciągnęła jej przez główkę maleńką koszulkę. Zwykle
Jessie radośnie akceptowała ten wieczorny rytuał. Dziś gry
masiła przez cały czas i wpychała do ust wszystko, co miała
pod ręką.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
111
- Chyba rzeczywiście wyrzyna jej się ząb - powiedziała
Mariah. Gus skinął głową. - Wydaje mi się, że dziąsło jest
trochę spuchnięte, widzisz?
Razem położyli ją do łóżka i podali butelkę ze smoczkiem.
Potem Gus skończył zmywać naczynia. Z pewnym wysiłkiem
skierował swoje myśli na czekające na niego kontrakty bu
dowlane. Dwa domy, każdy oszacowany na kwotę dwustu
pięćdziesięciu tysięcy dolarów, to nie byle gratka dla firmy
budowlanej. Jego przedsiębiorstwo cieszyło się bardzo dobrą
opinią. Miał na swoim koncie wiele budów skończonych
przed terminem i po kosztach niższych od zaplanowanych. Po
latach starań o dobrą pozycję na rynku mógł teraz wybierać
klientów. A także lokalizację. Wypracował sobie dobre kon
takty z inspektorami budowlanymi, podwykonawcami i ad
ministracją wielu okręgów stanu. Był kawalerem bez żadnych
zobowiązań i lubił ten styl życia.
Teraz powtarzał sobie, że pora wrócić do tego, co było dla
niego dobre i bezpieczne. Pora wrócić do pracy i zapomnieć
o kobiecie, która go intrygowała, ale też odrywała od dotych
czasowego życia.
Nie mógł zasnąć tej nocy. Może udzielił mi się niepo
kój Jessie, myślał. Leżał bezsennie na nie swoim łóżku,
w obcej sypialni, na pościeli, która pachniała bardziej słoń
cem niż proszkiem do prania. Przez otwarte okno dobiegał
go cichy szept wiatru w gałęziach sosen i stłumiony krzyk
sowy.
We własnym domu słyszałby szmer strumyka, który toczył
swe wody w skalistej rynnie tuż pod oknem sypialni. Nad
oceanem słyszałby kojący szum przypływu.
Czas wracać do domu, powtarzał sobie po raz setny. Wyśpi
się jeszcze porządnie tej nocy, rano załatwi parę telefonów i
112
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
w drogę, na północ. Umocniony w swych zamiarach, starał
się rozluźnić i zasnąć.
Nie uświadamiał sobie, ile czasu spał, kiedy coś go obu
dziło. Usłyszał przez ścianę kwilenie dziecka i cichy głos
Mariah. Natychmiast wstał z łóżka. Tym razem szybko na
ciągnął spodnie i zapiął je porządnie.
- Co się stało? - zapytał niespokojnym szeptem, wcho
dząc do sąsiedniego pokoju. - Czy mała jest chora?
- Chyba nie. Nie czuję, żeby miała gorączkę. To na pewno
ząb. - Mariah siedziała na brzegu łóżka, trzymając dziecko
w ramionach. Kołysała je lekko, mrucząc jakąś melodię.
Gus wyszedł na palcach do saloniku i wrócił z fotelem na
biegunach, w którym bujało się chyba kilka pokoleń Bradych.
- Usiądź tutaj. Możesz wygodnie się oprzeć - powiedział.
Wziął od niej dziecko, poczekał, aż usiadła w fotelu, i podał
jej
małą. Sam przysiadł na brzegu łóżka.
- Nie musisz tu być. Idź spać - wyszeptała Mariah.
- Możesz czegoś potrzebować.
Owszem, potrzebowała czegoś, ale nie sądziła, aby Gus
chciał jej to dać. Bardzo jej pomógł, ale zamierzał wyjechać.
Chciał uciec stąd praktycznie od pierwszej chwili, kiedy prze
kroczył próg jej domu.
Ubiegły tydzień był okresem szczególnych doświadczeń.
Zbyt późno, niestety, zorientowała się, że taka zabawa w dom
z mężczyzną i małym dzieckiem może być dla kobiety nie
bezpieczna.
Szczególnie jeśli tym mężczyzną był Gus Wydowski.Teraz
wyglądało to prawie śmiesznie, myślała ze smutkiem. Oto
kołysze się na fotelu z dzieckiem w ramionach, śpiewa jakąś
kołysankę, a Gus siedzi na skraju łóżka i patrzy na nią. W sła
bym, różowawym świetle księżyca wyglądał jak niezdarny
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
113
w swej pierwotnej sile, nie oswojony niedźwiedź. Nie mógłby
z pewnością być wzorem męskiej urody, ale jednak...
WieJe Jat temu Mariah snuła zwykłe dziewczęce marzenia.
Śniła o pięknym księciu, który porwie ją w ramiona i będą
żyli potem długo i szczęśliwie. Szkoda, że dowiedziała się tak
późno, że niektórzy książęta z bajki niekoniecznie muszą być
piękni, bogaci i dobrze ubrani. Niektórzy mogą mieć rozwi
chrzoną brodę, chodzić w wypchanych drelichowych po
rtkach i mieć spracowane ręce. Potrafią jednak uśmiechać się
do kobiety tak słodko, że serce topi się jej jak wosk, zanim
zdoła pomyśleć o jakiejś obronie.
- Usnęła - szepnął Gus. Mariah skinęła ze smutkiem gło
wą; nie chciała jeszcze rozstawać się z ciepłym ciałkiem dzie
cka, które tuliła do piersi. Jeżeli to miała być jedyna ludzka
istota, do której mogła się przytulić...
- Ja ją położę - powiedział Gus. Mariah wstała, czu
jąc jakiś szczególny podtekst w jego cichym, stanow
czym sgłosie. Serce zaczęło bić jej tak mocno, że prawie
je słyszała.
Odchyliła ozdobioną zajączkami kołderkę i cofnęła się
o krok, gdy Gus pochylił się nad kołyską. Blada poświata
księżyca oświetlała jego szerokie plecy. Jaki to dziwny czło
wiek, pomyślała. Jak mogła przypuszczać kiedyś, że wyszedł
z więzienia. Przestał być blady już po paru dniach spędzonych
na słońcu. Chyba nawet trochę przytył dzięki jej tradycyjnej
kuchni.
Dotknął ramienia Mariah, sprawiając tym, że jej ciało ob
lała fala żaru.
- Chodźmy stąd, niech mała spokojnie śpi.
- Idź do siebie, Gus. - Czy ten cienki, drżący głos napra
wdę wydobył się z jej gardła?
- Mariah...
14
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Jeżeli wyjdzie z pokoju, wiadomo, co może się zdarzyć.
)bawiała się tego. Może jeszcze bardziej obawiała się, że nic
ięnie zdarzy. Od chwili gdy pocałował ją na podjeździe stacji
enzynowej, coś zaczęło się dziać między mmi. Może nad-
zedł już czas, żeby przekonać się, co to jest. Zawahała się
iszczę przez chwilę, po czym wyszła w ślad za Gusem i ci-
ho zamknęła drzwi.
Gus stał tuż za drzwiami. Bez słowa otworzył ramiona
Marian, czując, jak resztki rozsądku wyparowują jak mgła
w promieniach słońca, podążyła ku niemu.
Dosyć tego czekania, pomyślała na wpół z ulgą, na wpół
obawą. On znowu ją pocałuje i ona odda mu ten pocałunek,
Potem będą się kochali, ale rano obudzi się sama. Za tydzień,
o, może za miesiąc będzie już mogła wmawiać sobie, że to
wszystko tylko jej się śniło.
Teraz niech się dzieje, co chce.
- Tylko tę noc... - szepnął Gus, gdy jego ramiona zamy-
;ały ją w uścisku. - Daj mi chociaż tę noc, a nie będę prosił o nic więcej
Proś! Proś! Krzyczała w duchu.
Gus nie był pewien, kto zrobił pierwszy ruch, ale jego usta
:nalazły się na jej wargach. Delikatnie popychał Mariah
v stronę pokoju, w którym sam spał. Drżał tak mocno, że
edwie mógł utrzymać się na nogach. Weź się w garść,Wytrzymaj jeszcze trochę!
W ciemności wpadł na krzesło i na moment wypuścił
Mariah z ramion. Roześmieli się oboje. Chciał pocałować ją
w usta, ale trafił na czoło. Przesunął więc wargi na jej powie
li, potem na skroń, co było równie podniecające. Jej włosy
pachniały szamponem i słońcem. Skóra Mariah była delikat-
la, gładka jak atłas i pachniała bzem. Miał ochotę całować ją
vszedzie, pieścić każdy centymetr jej rozkosznego ciała, aby
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
115
odjechać stąd ze wspomnieniem, które trwałoby w nich oboj
gu dłużej niż ta noc.
Bo po tej nocy on wyjedzie. Musi to zrobić. Jeśli zostanie,
nie będzie mógł wyjechać już nigdy. Dla nich dwojga nie ma
wspólnej przyszłości. Kiedyś przecież postanowił związać się
z kobietą i pamiętał, jak się to skończyło.
- Mariah - wyszeptał schrypniętym głosem, z wargami na
jej szyi, popychając ją w stronę łóżka.
- Cicho... Nic nie mów. Nie chcę teraz myśleć o niczym
poza tym, co jest teraz. Gus, po prostu kochaj mnie... Proszę.
Nawet jeśli wiedział o niej tak wiele, teraz był zaskoczony.
Uderzony nagłą myślą, powiedział:
- Mariah, ty już to robiłaś, prawda? To znaczy, chyba nie
jesteś...
- Dziewicą? - zapytała, śmiejąc się nerwowo. - Boże ko
chany, oczywiście, że nie! Mam w tych sprawach ogromne
doświadczenie! - Jedyny weekend ze sprzedawcą ogrodni
czych traktorów, który nawet nie zdjął w łóżku skarpetek, dał
jej ten potężny bagaż
doświadczeń. Zanim uniosła się do
obiecanego nieba, Vance już chrapał. - Ale... Wiesz, Gus, ja
nie biorę żadnych pigułek...
Gus roześmiał się.
- Też o tym nie pomyślałem, ale mam coś w torbie. Po
czekaj chwilkę, dobrze? - Potrzebował całej minuty, żeby
wziąć się w garść. Do diabła, czuł się jak wagon dynamitu
z bardzo krótkim lontem.
Gdy wrócił, Mariah stała wciąż nieruchomo w swojej ba
wełnianej koszuli. Nigdy jeszcze nie spał z kobietą, która szła
tak ubrana do łóżka. Większość z nich miała na sobie coś
bardzo skąpego i seksownego, pozostałe były nagie.
Gus powoli uniósł koszulę powyżej jej bioder i piersi,
a potem zdjął ją z Mariah i rzucił na ziemię. Jego drelichy
116 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
szybko znalazły się na podłodze w ślad za jej koszulą. Potem
bardzo ostrożnie ułożył Mariah na łóżku i sam położył się
obok. Trząsł się gwałtownie. Pragnął jej od chwili, gdy zoba
czył ją po raz pierwszy. To odczucie stawało się z czasem tak
intensywne, że nie był w stanie myśleć o niczym innym.
Teraz jego marzenie stawało się rzeczywistością.
Gdy oczy Mariah przywykły do ledwie sączącego się przez
okno światła księżyca, patrzyła na szerokie, potężne ramiona
Gusa, na gęstwinę ciemnych włosów na piersi. Większość
kolegów pracujących jako modele goliła włosy w tym miej
scu. Nigdy dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak podniecający
może być mocno owłosiony mężczyzna.
Ze śmiałością, nie wynikającą na pewno z jej mizernego
doświadczenia, wyciągnęła rękę i dotknęła jego piersi. Jej pazno
kieć zawadził lekko o płaską brodawkę sutka, która natychmiast
zareagowała. Usłyszała, jak Gus głośno wciąga powietrze, i po
czuła to, co napierało na dół jej brzucha. Była taka szczęśliwa,
że jej dotknięcie spowodowało tak silną reakcję.
Marzyła o tym, żeby poznać dotykiem rąk całe jego ciało,
ale nie miała na to dość śmiałości. Musiałaby dużo dłużej
obracać się w neonowym świecie mody, by zapomnieć o opo
rach i uprzedzeniach, które tkwiły w jej podświadomości
przez całe życie.
- Gus,ja...
- Co, kochanie? Co lubisz najbardziej?
- Ciebie - powiedziała po prostu. Z dreszczem rozkoszy
znowu poczuła przypływ jego podniecenia. Przycisnęła moc
no biodra do jego brzucha, ich nogi splotły się. Tylko od pasa
w górę odchyleni byli nieco od siebie. Spojrzenie Gusa prze
śliznęło się po jej piersiach.
Gus był zdania, że Mariah jest najpiękniej zbudowaną
kobietą, jaką widział w życiu. Nawet zdjęcia nie oddawały
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
117
w pełni tego, co teraz widział. Prawdziwa Mariah była czymś
więcej niż tylko pięknym ciałem wystawionym na pokaz. Jej
urodę rozświetlały zalety duszy.
Tej nocy to nieporównane piękno, ta słodka zmysłowość
będą należały tylko do niego. A gdy minie ta noc...
Nie, teraz nie będzie o tym myślał.
Cała jej sylwetka sprawiała wrażenie tak delikatnej, tak
niezwykle kruchej.
- Nie chciałbym zrobić ci krzywdy, najdroższa - powie
dział, wodząc palcem po krągłości jej piersi, czując, jak twar
dy jej czubek spęczniał jeszcze bardziej pod wpływem tej
pieszczoty. Mariah westchnęła cicho i zamarła w oczekiwa
niu. Gus poczuł, że cienka warstewka potu pokrywa jego
ciało.
- Nie obawiaj się, Gus. Nie jestem taka wątła, jak ci się
wydaje - odpowiedziała ze śmiechem, który zabrzmiał dość
niepewnie.
Gus bardzo chciał, żeby to, co mieli przed sobą, zaczęło
się powoli i trwało przez jakiś czas. Tak byłoby lepiej dla nich
obojga. Nie wiedział jednak, jak długo będzie w stanie wy
trwać. Czuł żar jej ciała, gdy napierała na jego męskość,
rozpłomieniając go jeszcze bardziej.
- Poczekaj, kochanie - szepnął ochryple. - Jeszcze chwil
kę. - Comął się w obawie, że stanie się to, czego się najbar
dziej obawiał.
Mariah impulsywnie sięgnęła ręką w dół i objęła go pal
cami. Gus omal nie eksplodował. Wydał chyba jakiś stłumio
ny okrzyk, bo jej dłoń cofnęła się gwałtownie jak oparzona.
Mogła się oparzyć, pomyślał. Czuł, jakby tamto miejsce
było rozżarzone do białości.
- Gus, nie wycofuj się teraz, proszę cię - powiedziała
cicho.
118
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Wycofać się! pomyślał. Żeby to uczynić, trzeba byłoby
mieć choć odrobinę woli. Co to takiego jest „wola"? To, co
pulsowało tak boleśnie poniżej brzucha, miało swoją własną
wolę. Objął gwałtownie wargami jej usta w zachłannym, nie
cierpliwym pocałunku. Operując w ciemności tylko jedną rę
ką, próbował otworzyć małą paczuszkę. To nie było takie
proste. Jej nogi owinęły się już wokół jego bioder, czuł na
sobie i to, co było pomiędzy jej nogami: jedwabiste, gorące
dotknięcie, które doprowadzało go do szaleństwa, do krawę
dzi orgazmu.
- Zwolnij tempo, kotku -jęknął. Pragnął najpierw pieścić
ją, upewnić się o jej gotowości. Chciał ją jeszcze całować,
smakować ustami jej ciało, nasycić wszystkie zmysły tą cu
downą kobietą, którą była Sara Mariah Brady.
Mariah nie chciała zwalniać tempa. Pamiętała, że jutro ma
go utracić. Przypomniała sobie, jak jakiś ptak uderzył w okno
domu i spadł, ogłuszony, na ziemię. Trzymała go w rękach
przez jakiś czas, ale to, że przez chwilę mogła to robić, nie
oznaczało, że go oswoiła, a on zapragnął z nią zostać. Odle
ciał, wolny i dziki, gdy tylko się ocknął.
Dłonie Gusa przesunęły się niżej. Mariah uniosła biodra
do góry. Jeśli miała kiedyś jakąś godność czy dumę, nic z nich
nie zostało. Pragnęła go teraz, w tej chwili!
- Gus, proszę...
Gdy wszedł w nią wreszcie, ciało Mariah stanęło w pło
mieniach. Wstrząsana gwałtownym spazmem, wykrzyknęła
raz jeszcze jego imię, po czym cały świat zakręcił się wokół
niej. Patrzyła na Gusa szeroko rozwartymi oczami. W przy
ćmionym, srebrnym świetle księżyca widziała jego twarz,
skrzywioną jakby grymasem bólu. Jego oddech stał się nie
równy; po każdym głębszym wdechu następowała seria krót
kich, spazmatycznych westchnień. Mruknął coś pod nosem,
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 119
przekleństwo czy miłosne zaklęcie. Potem opadł na nią bez
władnie. *
Z radością przyjmowała ten ciężar, obejmując go ciasno
ramionami, aż stoczył się na bok, pociągając ją za sobą, i
przytulając mocno. Zachowywał się jak tonący, który chwyta
się ostatniej deski ratunku.
Ku własnemu zdziwieniu poczuła, że ta chwila była jesz
cze słodsza niż sam gwałtowny wybuch rozkoszy, tak inten
sywny, że ledwie możliwy do zniesienia.
- Ta.. .ak - mruknął już jakby przez sen Gus.
Tak, tak, powtarzała Mariah w duchu, choć wiedziała, że
jutro usłyszy inaczej brzmiące słowo. Nie.
i
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gus obudził się, prawie od razu przytomny. Spał bardzo
głęboko; pierwszy raz od wielu tygodni, może nawet lat.
Dobry seks świetnie robi na sen. Dobry, to za mało powie
dziane. Wspaniały. Najlepszy na świecie.
Na zewnątrz było ciemno, choć oko wykol. Najciemniej
jest tuż przed świtem. W głowie Gusa huczały jakieś słowa;
zastanawiał się, kto je wypowiadał i dlaczego miały zna
czenie.
Dlaczego obudził się z głębokiego snu w środku nocy?
Przecież nie nastawiał budzika.
Mariah spała przy jego boku, oddychając równo i spokoj
nie. Jej ramię spoczywało na jego brzuchu, twarz wtuliła
w zagłębienie jego barku. Pachniała swym wonnym mydłem
i seksem. Poczuł, że jego męskość znów staje na baczność.
Mógłby znów zacząć. Tylko czy dla niej to nie będzie zbyt
wiele?
Od początku kochał się z nią dość gwałtownie. Był prawie
pewien, że Mariah nie jest tak doświadczona, jak chciała mu
wmówić.
Chociaż później i ona okazała niezwykły zapał, szczegól
nie ostatnim razem.
Zamknął oczy i przebiegał pamięcią wydarzenia ostatnich
kilku godzin. Ten żar. To zachłanne, pulsujące, aż bolesne
pragnienie. Wreszcie burzliwe, ale jakże słodkie spełnienie.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 2 1
A zdawało mu się, że wszystko już wie i seks nie sprawi
mu żadnych niespodzianek.
Od lat jednak budził się u boku swych kolejnych kobiet
z jakimś przykrym odczuciem przygnębienia. Czuł to również
wtedy, gdy było im dobrze w łóżku i gdy oboje zgadzali się,
że chodzi im tylko o fizyczne doznania.
Mariah poruszyła się przez sen. Spojrzał na nią z uczuciem
niebezpiecznie podobnym do zaborczości. Oto jego kobieta!
I czuł się tak dobrze. Wspaniale. Był wreszcie szczęśliwy!
Nagle usłyszał jakieś dziwne dźwięki...
- Cóż to znaczy, do diabła - zamruczał cicho. Jego ręka,
już pochylona nad nagą piersią Mariah, zamarła w bezruchu.
To nie mogła być Jessie. Nie rąbała przecież swojej kołyski
na kawałki i nie rozrzucała ich po podłodze. Nie zwlekając
już ani chwili, wyśliznął się z łóżka. Sięgnął po leżące na
podłodze spodnie i włożył je w pośpiechu.
Uważaj tym razem, Wydowski, powiedział sobie w duchu.
Niespodziewana konfrontacja może zakończyć się twoją klę
ską, jeśli przeciwnik zobaczy cię nago.
- Zostań tutaj - polecił szeptem Mariah, która wymrucza
ła przez sen jego imię. Wyszedł cicho na korytarz i szybko
rozejrzał się wokoło. Potem zajrzał do pokoju, w którym spała
Jessie. Dziecko leżało w swojej ulubionej pozycji: na brzusz
ku, z uniesioną pupą, jedną piąstkę wsunęło do ust. Poczucie
odpowiedzialności za tę małą istotę, obawa ojej bezpieczeń
stwo ogarnęły go nagle z przemożną siłą.
Naciągnął kołderkę na wystający tyłeczek, zatrzymał się
jeszcze chwilę, nasłuchując, po czym wyszedł z pokoju.
Wtem usłyszał stłumione przekleństwo. Natychmiast przy
warł do ściany. Zwykle nie myślał o potrzebie noszenia broni,
ale teraz czuł, że chłodny dotyk stali w ręku dodałby mu
pewności. Musiał bronić kobiety i dziecka. Owszem, był do-
122 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
)ry w walce na pięści, ale przeciwników mogło być więcej.
Mogli być uzbrojeni.
Było ich co najmniej dwóch. Odgłosy ich obecności do
biegały z saloniku. Któryś z nich miał latarkę. Jeden przeszu
kiwał szuflady małej komody, drugi kręcił się w pobliżu półki
z książkami.
- Uważaj na ten podnóżek, Eddie - mówił któryś z nich.
- Prawie się przewaliłem na pysk.
- Cholerny świat, tu nic nie ma, same śmieci - mruczał
drugi.
- Jest jeszcze ta kobitka. Całkiem niezła...
- Za chuda. Ja tam lubię, żeby było za co złapać.
Gus poczuł ucisk w żołądku. Zimny pot zrosił jego czoło.
Mógłby ich zabić gołymi rękami.
- Do diabła, stary, szkoda czasu. Jeśli baba ci nie pasuje,
to idź do samochodu. Ja tam myślę, że jak tu jesteśmy, to
trzeba ją pomacać. Rozgrzeję tę panienkę trochę, a kiedy będę
miał dość, możesz i ty się skusisz. Nie po to ciągnąłem się tu
taki kawał drogi, żeby odjechać z niczym!
Po moim trupie, pomyślał z furią Gus.
Zaklął głośno. Usłyszeli go.
- Co to było?
- Zapal to cholerne światło, Buck!
- Żeby mieć na karku parszywych sąsiadów?
- Tu nie ma żadnych sąsiadów! Ta rudera jest na odludziu.
Szczury przychodzą z wizytą i tyle. Chodź, człowieku, cizia
miała przy sobie prawie pięć setek. Gdzieś musi mieć więcej,
no nie?
Gus cofnął się do kuchni. Na półce koło drzwi stała skrzyn
ka z narzędziami. Kiedyś żartował z jej zawartości, ale teraz
zmienił zdanie. Kawałek rurki, którego Mariah używała do
odkręcania zaworów, może wyglądać jak lufa rewolweru.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
123
Gdyby przewidział, co może się zdarzyć, uzbroiłby się
dużo lepiej. W samochodzie ma przyrząd do wstrzeliwania
kołków. Parę serii z tej zabawki i byłoby po kłopocie.
Przybysze kłócili się tak zażarcie, że nie usłyszeli, gdy
wśliznął się do pokoju. Stanął tak, by mieć ścianę za plecami.
- No, panowie... Teraz bądźcie uprzejmi podnieść rączki
do góry i odwrócić się tyłem. Tylko powoli, dobrze? Będę
bardzo wdzięczny za współpracę.
Reakcja włamywaczy była niemal zabawna. Jeden wypu
ścił z rąk to, co trzymał, chyba ozdobne pudełko, które Mariah
przestawiła kiedyś na najwyższą półkę. Pudełko to uderzyło
w plastikową, obwieszoną dzwoneczkami zabawkę, po czym
upadło z łoskotem na podłogę.
Gus spokojnym głosem przerwał stek przekleństw, które
wyrzucali z siebie zdezorientowani włamywacze.
- Wolałbym nie być zmuszony do użycia broni; z zasady
nie strzelam poza sezonem. Choć podobno do szczurów wol
no strzelać przez cały rok.
Podziwiał samego siebie za ten spokojny ton głosu. W głę
bi duszy czuł panikę. Serce łomotało mu w piersi jak szalone.
Myślał teraz tylko o Mariah i Jessie, spokojnie śpiących parę
metrów stąd.
Mylił się, spała już tylko jedna.
- Co się dzieje, Gus? - szepnęła Mariah, pojawiając się
tuż za nim, zaskakując go tak, że o mały włos nie wypuścił
z ręki swej fałszywej broni.
- Nic takiego, Ri. Dam sobie radę. Wracaj do łóżka.
- Zdawało mi się, że Jessie coś mruczy przez sen. Pocze
kaj, zapalę światło...
Schwycił ją za rękę i ścisnął z całej siły. Miał nadzieję, że
to była lewa ręka.
- Nie trzeba, kotku. Idź spać. Jeśli Jess naprawdę się zbu-
1 2 4 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
dzi, może wiele narozrabiać. Wolałbym, żebyś go nie budziła,
bo to chłopisko łatwo wychodzi z nerwów.
Czuł, że Mariah jest całkiem zdezorientowana. Jessie...
Chłopisko?!
- Cofnij się lepiej, moja droga. Idź do kuchni i zadzwoń
do szeryfa. Mam parę szczurów na muszce.
Mariah pojęła już, co się dzieje. Gus czuł, że może mu
pomóc.
- Wiesz co... Potrzymaj ten rewolwer, a ja ich zwią
żę. Tylko ostrożnie, jest odbezpieczony. Spust jest piekielnie
czuły.
Podał jej rurkę. Pochylił się do jej ucha i szepnął:
- Graj dalej.
Szybko wpadł do kuchni, odszukał kłąb sznura do bielizny
i ostry nóż. Już wracał, gdy usłyszał, że Jessie rzeczywiście
się budzi.
Nogi się pod nim ugięły.
Jakieś trzy kwadranse później samochód szeryfa odjechał
wraz z aresztowanymi do miasta. Sam szeryf był wyraźnie
ciekawy, co Gus robi u Mariah w środku nocy, ale nie pytał
go o to.
Gus miał nadzieję, że przedstawiciel prawa nie będzie zbyt
ciekawski. Miasteczko aż trzęsłoby się od plotek.
Poziom adrenaliny wracał mu powoli do normy. Za to
burczało mu w brzuchu z głodu i czuł zbliżający się ból głor
wy. Dobrze się stało, że był tu tej nocy. Strach pomyśleć, co
mogłoby się zdarzyć. Dzięki niemu Mariah odzyskała.swoje
klucze, a te oprychy siedzą w areszcie.
Mniej optymistyczny był fakt, że znowu zaczęło padać.
- Właściwie to już pora na śniadanie. - Mariah oparła się
o futrynę drzwi. Miała na sobie bawełniany szlafrok w żółte
kwiatki, który przeżył już czasy swej świetności. Na niej
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 2 5
wyglądał jak kreacja za milion dolarów. Przyczesała włosy,
ale widać było, że jest przygnębiona.
Gus zastanawiał się, czy ma siebie winić za jej podkrążone
oczy. Fakt, że tej nocy nie mieli wiele czasu na odpoczynek.
- Jessie rozbudziła się zupełnie i chyba już nie zaśnie
- oznajmiła Mariah. - Zmieniłam jej pieluszkę i dałam butel
kę. Jeżeli jesteś głodny, przygotuję ci śniadanie.
Gus rozmyślał nad tym, co zdarzyło się między nimi kilka
godzin temu. Miał dziwne wrażenie, jakby upłynęło znacznie
więcej czasu. Unikali patrzenia sobie w oczy, a tym bardziej
mówienia o tym, co zaszło.
Oboje byli spięci. Mariah miała taką minę, jakby żałowała
tego, co miało miejsce tej nocy.
Jakby wolała, żeby go już tutaj nie było.
Owszem, zamierzał wyjechać, ale najpierw chciał z nią
porozmawiać. Nie miał zwyczaju przesypiać się z kobietą
i odjeżdżać rano w siną dal bez słowa. Nie podobało mu się
i to, że Mariah chce go wyrzucić poza nawias jej życia w ten
sposób.
- Wystarczą mi płatki z mlekiem - mruknął. Żeby unik
nąć jej wzroku, oglądał zawartość szuflady ze sztućcami.
- W porządku. Gdy będziesz jadł, ja wezmę prysznic
i ubiorę Jessie.
- Dobrze.
Do diabła, przecież ona nie musi robić takiego przedsta
wienia! Udawać, że nic ich nie łączy... To, co zdarzyło się tej
nocy, nie musi zwiastować weselnych dzwonów czy obietnic
na całe życie, ale przecież coś znaczy.
Przynajmniej dla niego.
Nastawił kawę, żeby się zaparzyła. Wsypał kukurydziane
płatki z orzechami na talerz, wrzucił kawałki pokrojonego
banana, wsypał parę łyżek cukru i zalał wszystko mlekiem.
126
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Po tej historii z Lisa powinien być trochę mądrzejszy. Ma
szczęście do modelek, jasny gwint! Czy on się nigdy niczego
nie nauczy?...
I pomyśleć, że prawie przekonał samego siebie, że tym
razem jest inaczej. Prawie uwierzył, że kobieta, która umie
usmażyć wieprzowe kotlety i robić placki kukurydziane,
a ponadto lubi pracę w ogrodzie, jest kimś więcej niż tylko
ładną buzią. Znowu dostał nauczkę.
Trudno. Tak czy owak, powie jej parę słów do słuchu
i ruszy w drogę na północ. Nie zostanie ani chwili dłużej
w miejscu, gdzie nie jest mile widziany.
Tylko co jej powie?
O mały włos, a byłbym popełnił błąd, moja droga?
A może: myślałem, że mamy przed sobą jakąś przyszłość,
że ty możesz mieć swoje miejsce w moim życiu, a ja w two
im... Że możemy mieć razem parę takich słodkich dziecia
ków, jak Jessie...
Już to widzę, pomyślał z goryczą. Czy kobieta, która po
znała kolorowy, błyszczący świat, który jest jedynym natural
nym otoczeniem modelki, porzuci go dla zgrzebnego życia
w górskiej chacie? Dla związku z gruboskórnym stolarzem,
który przez ostatnie dwadzieścia lat unikał małżeństwa jak
ognia?
Gus zmył naczynia i ułożył je na suszarce. Łazienka była
pusta, wziął więc prysznic, zabrał swą szczoteczkę do zębów
i zapakował ją wraz z innymi rzeczami do podróżnej torby.
Nie lubił długich pożegnań. Trzeba powiedzieć, co należy,
i ruszać w drogę.
Z pokoju w głębi korytarza dobiegły go radosne dziecinne
chichoty. Oznaczało to, że Mariah nakłada Jessie ubranko.
Temu rytuałowi towarzyszyło zwykle pocieranie małego no
ska, łaskotanie w pępuszek albo w szyjkę.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 2 7
Będzie mu brakowało tej słodkiej kruszynki. Bardzo. Pra
wie tak samo, jak jej cioci Ri.
Do diabła, chyba będzie też tęsknił za Muddy Landing.
Zadzwonił telefon. Mariah zawołała z sypialni, żeby go
odebrał. Może telefonują z biura szeryfa, pomyślał Gus. Chcą
uzupełnić zeznania.
- Tu dom Bradych! - Niechętnie podniósł słuchawkę.
Chwila milczenia.
- Kto mówi? - zapytał w końcu nieznajomy męski głos.
- A kto pyta? - Gus nie był w nastroju do zgadywanek.
- Tu Basil Brady. Chciałem rozmawiać z Mariah. Czy
ona... Czy moja siostra jest w domu?
O szóstej dwadzieścia siedem? Gdzie indziej miałaby być,
pomyślał z ironią Gus. Prawie słyszał pytania, które tamten
chciałby teraz zadać. Wolnego. Niech się łobuz poskręca
z ciekawości jeszcze przez jakiś czas. Zasłużył na to. Zmusić
własną siostrę do porzucenia intratnej pracy po to, żeby zwalić
jej na głowę własny problem!
Nawet jeśli tym problemem była Jessie, która warta jest
każdego poświęcenia.
- Mariah ubiera Jessie. Zaraz ją poproszę do telefonu.
Podczas gdy Mariah rozmawiała z bratem, Gus wkładał
bagaże do ciężarówki. Wciąż z nim rozmawiała, gdy wrócił,
aby pożyczyć sobie ze skrzynki zwijaną miarkę. Zaraz, to była
przecież jego miarka!
Wymierzył dokładnie miejsce, gdzie powinna stanąć suszarka
do bielizny, potem zmierzył jeszcze przestrzeń pomiędzy zle
wem a lodówką, żeby można było wstawić tam zmywarkę.
Stanął na chwilę w progu drzwi prowadzących do ogrodu
i patrzył, jak deszcz pada na bagienną trawę, która rosła gęsto
wzdłuż brzegów rzeki. Prawdę mówiąc, nie była to rzeka,
tylko strumień.
1 2 8 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Niektóre rzeczy, myślał, nie są takie, jakimi wydają się być.
Inne owszem. Problem w tym, żeby wiedzieć, które są auten
tyczne.
- Basil i Myrtiss przyjeżdżają po Jessie - powiedziała
Mariah, zatrzymując się przy drzwiach wiodących do koryta
rza. - Są już między Brunswick i Darien, jadą w naszą stronę.
- Już się pogodzili? - W gruncie rzeczy tamci ludzie i ich
małżeńskie problemy nic go nie obchodziły, ale jeśli Mariah
chce mu o nich opowiedzieć, to przecież jej wysłucha.
- Myrtiss była trochę załamana, bo Basil spędzał wię
kszość czasu w pracy, zamiast z nią i z dzieckiem. Potrzebo
wała jego pomocy, ale nie wiedziała, jak zwrócić na to jego
uwagę.
Gus zamknął drzwi na podwórze i oparł się o nie.
- Widzę, że znalazła sposób.
Mariah wzruszyła ramionami.
- Oni są tacy młodzi. Myrtiss ma dopiero dwadzieścia
dwa lata.
- A co ty robiłaś, kiedy byłaś w jej wieku? Jeśli dobrze
pamiętam, pracowałaś w sklepie z narzędziami i opiekowałaś
się rodzeństwem. Jakoś dawałaś sobie radę.
- Myrtiss jest inna. Ona była najmłodsza w rodzinie.
- Rozumiem. A ty byłaś najstarsza. - Gus zaczął pojmo
wać różnicę. - Zaparzyłem kawę.
Dzbanek stał tuż przed nimi.
Ręce Mariah mięły pasek od szlafroka.
- Widzę, że się spakowałeś.
Teraz Gus wzruszył ramionami. Dlaczego nie mógł się
zdobyć na parę pytań i wyjaśnić wątpliwości, które go nurto
wały?
Na przykład, czy dla niej ta ostatnia noc była czymś więcej
niż tylko satysfakcją z udanego seksu?
L MOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 2 9
Czy potrafiłaby zrezygnować z kariery modelki po to, żeby
zostać żoną zwykłego kierownika budowy? Jego zdaniem,
było to niemożliwe. Nie umiałby się dzielić Mariah. Nie byłby
w stanie znieść myśli, że byle gnojek podnieca się na widok
zdjęcia jego żony w skąpym kostiumie kąpielowym.
Pokazywanie strojów grupie bogatych dam to co innego.
Niestety, dzisiaj modelka robi wiele innych rzeczy poza spa
cerowaniem po wybiegu.
Dlaczego ja, u diabła, nie pojechałem wtedy dalej, na po
łudnie?
Gus wyjeżdża, myślała Mariah. Zamiast żalu czuła gniew,
który opanował ją na dobre, gdy zobaczyła jego gładko za
ścielone łóżko, pustą szafę i ciężarówkę zaparkowaną tuż
przed wejściem.
Przyszło jej do głowy, że rabusie tylko dlatego odważyli
się wejść do domu, bo Gus przestawił oba samochody na tylne
podwórze w obawie przed kapiącą z sosen żywicą.
Boże święty, co by było, gdyby zastali tylko ją i Jessie!
- Gus, nawet nie zdążyłam ci podziękować...
Gus pojawił się w drzwiach. Myślami był wciąż przy tym,
co zdarzyło się między nimi w nocy, kilka godzin temu.
- Nie musisz mi dziękować. Niech to wszyscy... Przecież
nie ma za co!
- Ale gdyby cię tu nie było... No, pewnie bym sobie
poradziła, ale muszę przyznać, że zjawiłeś się w samą porę...
Gusowi głos uwiązł na chwilę w gardle.
- Zjawiłem się... w porę?
Mariah zmrużyła powieki. Oczy Gusa rozszerzyły się ze zdzi
wienia. On miał na myśli najwspanialszy seks, jakiego doświad
czył w ciągu swego życia. O czym ona mówi, do diabła?
- No, cóż, tak czy owak mamy już wszystko za sobą,
możemy więc się pożegnać.
1 3 0 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Gus miał ochotę mocno nią potrząsnąć. Bardzo rzadko
w życiu wściekłość doprowadzała go do gwałtownych re
akcji. Nigdy w stosunku do kobiet. Tym razem jego agresja
nie była podyktowana chęcią zrobienia jej krzywdy. Oszoło
mił go tylko nowy przypływ pożądania.
Do diabła, to nie tylko to. To była miłość!
Hamując z trudem miotające nim uczucia, puścił ją i szyb
kimi krokami pomaszerował wzdłuż korytarza. Mariah z za
mierającym sercem słuchała stukania jego kowbojskich bu
tów o podłogę. Po chwili z pokoju w głębi domu dobiegły ją
powitalne okrzyki Jessie:
- Dus! Dus!
Dotychczas słownik małej składał się z pięciu słów: mama,
dada, Ri, nu-nu i hau-hau. Teraz przybył jeszcze „Dus".
Boże mój, ile razy będzie jeszcze słyszała to imię? Tyle
rzeczy wokoło będzie jej o nim przypominać. Nie wyobrażała
sobie, jak będzie w stanie to wytrzymać. Już nakłonienie go,
by u niej przenocował, było błędem. Kochanie się z nim ostat
niej nocy było największą jej pomyłką w życiu.
Gdyby wtedy, na stacji, miała na sobie stary dres zamiast
pięknego kompletu z lnu, który kupiła okazyjnie na wyprze
daży. .. Gdyby miała na nosie okulary, swoje wstrętne okulary
w plastikowej oprawie, za którymi kryła się przez całe prawie
życie... Zaraz potem, gdy Vance ją zostawił, w odruchu buntu
kupiła sobie po raz pierwszy szkła kontaktowe.
Gdyby więc Gus zobaczył ją taką, jaką naprawdę była, na
pewno nie przyjechałby za nią do Muddy Landing, a jej by
łoby łatwiej o nim zapomnieć.
Oczywiście, tak samo łatwo jak przestać w ogóle oddy
chać...
Do diabła, mężczyzna powinien kochać kobietę za to, kim
jest naprawdę, a nie za to, że specjaliści od damskiej urody
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 3 1
uczynili z niej piękność. Nie można opierać miłości na tym,
co widać na zewnątrz. Takie uczucie nie przetrwa próby cza
su: siwych włosów, zmarszczek, żylaków czy drugiego pod
bródka.
Sama bała się zadać sobie pytanie, kim jest prawdziwa
Mariah Brady.
Czy rzeczywiście była tą kobietą, która widząc odrobinę zain
teresowania ze strony mężczyzny traciła resztki rozsądku?
Czy była dziełem Vica, istotą, którą on stworzył, po czym
wystawił na pokaz?
Kim była naprawdę? Żadną z nich? Obydwiema?
Gus wyjął Jessie z kołyski. Trzymał ją w ramionach przez
długi czas, podczas gdy dziecko ciągnęło go za brodę i gła
dziło paluszkami jego krzaczaste brwi. Widać było, że nawet
jeśli coś naprawdę jej dolegało, teraz czuje się doskonale.
- Chodź, mój króliczku, czas powiedzieć sobie do widze
nia - powiedział cicho.
Mariah czekała w kuchni. Wzięła od niego małą, usadziła
ją w wysokim krzesełku i dała jej herbatnika.
Potem odwróciła się do Gusa.
. - Nie wydaje mi się, abyś zechciał zadzwonić i dać mi
znać, czy dojechałeś bezpiecznie do domu. - Powiedziała to
takim tonem, jakby sprawa była przesądzona.
- A chciałabyś?
- Żebyś zadzwonił? - Wzruszyła ramionami. - Jak
chcesz. To twoja sprawa. Nie będę ci miała za złe, jeśli tego
nie zrobisz.
Oboje krążyli wokół tego samego tematu. Doskonale
o tym wiedzieli. Gus wyciągnął ramiona w stronę Mariah
w chwili, gdy ta pochyliła się, by podnieść herbatnik, który
Jessie upuściła na podłogę. Ręce Gusa opadły.
1 3 2 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Zadzwonię do ciebie na pewno. Jeżeli cię tu jeszcze
zastanę.
- A gdzie miałabym być?
- W porządku, nie mówmy o tym. A więc... Wyjeżdżam,
ale... Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy... To znaczy, gdy
by się okazało... - No i jak facet ma powiedzieć kobiecie, że
gdyby się okazało, że jest w ciąży, albo tylko chce być... To
on wypali dziurę w autostradzie, tak będzie tu grzał? - Ma
riah, gdybyś kiedyś potrzebowała...
- Już to mówiłeś.
- Tak... Chyba tak. No, to... Dbaj o Jessie i powiedz Ba-
silowi i Myrtiss, że żałuję, iż nie miałem okazji ich poznać.
- Wymuszony grymas na jego twarzy miał oznaczać uśmiech.
- Dobrze, powiem im. Słuchaj, Gus, jeszcze raz dziękuję
ci za wszystko. Za tę Florydę, za moją szopę, za schody
i naprawę kanalizacji. I za ostatnią noc. - Przymknęła oczy
i westchnęła. - Wiesz, o czym mówię.
- Tak, wiem, o czym mówisz.
Wsiadł do ciężarówki i ruszył w drogę, ale najpierw jesz
cze porwał ją w ramiona i popatrzył jej w oczy z tak bliska,
że mógłby policzyć rzęsy na przymkniętych powiekach. Za
nim się od niej odsunął, zauważył jeszcze jej piegi. Trzy. Na
ileż więcej sposobów ta kobieta zmieniła jego życie...
Może za jakieś pięćdziesiąt lat nawet jej to wybaczy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
No cóż, takie jest życie, moja droga, pomyślała Mariah.
Gdy skończyła machać ręką na pożegnanie swoich gości,
ramiona opadły jej w poczuciu pustki i przygnębienia. Wy
muszony uśmiech zgasł. Odwróciła się w stronę domu. Trzeba
doprowadzić wszystko do porządku, postanowiła.
Mój Boże, jakie to będzie bolesne! Czuła, jakby wydarto
jej z ramion własne dziecko.
Gdy żegnała się z Gusem, miała wrażenie, jakby wyrwano
jej z piersi bijące wciąż serce. Teraz, gdziekolwiek spojrzała,
wszystko przypominało jej niedawno minione chwile. Ten
nieporządny, ale znany jak własne pięć palców duży pokój,
z poustawianymi na najwyższych półkach drobiazgami, żeby
małe rączki nie mogły do nich sięgnąć. Kuchnia, w której Gus
zmywał naczynia, a ona wycierała je i wkładała do szafki,
gdzie karmił Jessie, podczas gdy ona przyrządzała kolację.
Sypialnia...
Na całym świecie nie starczy krzaków do przesadzania, aby
Mariah mogła zagłuszyć w sobie te wspomnienia.
Nalewała kawę do kubka, gdy zadzwonił telefon. To była
Burdy.
- Basil mówił, że wróciłaś do domu na jakiś czas. Posłu
chaj, Ri, czy nie mogłabyś pożyczyć mi paru groszy?
- Czy to bardzo pilne? Trochę jestem spłukana w tej chwi
li, ale jeśli ci bardzo na tym zależy, to coś wykombinuję.
- Zamierzała spieniężyć swój wkład terminowy, mając na-
34 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Izieję, że ta rezerwa wystarczy do czasu, gdy znajdzie nową
•racę.
- Chłopaki wyjeżdżają na ferie wiosenne. Uzbierałam pra-
vie tyle, ile trzeba, pracując po godzinach, ale trochę mi
wakuje. Wyślij mi setkę, dobrze? Oddam ci, kiedy tylko będę
nogła.
Marian miała całą listę nie spłaconych jej przez rodzeństwo
długów. Była pewna, że kiedy staną na własnych nogach,
zwrócą jej wszystko. Problem w tym, że wciąż byli na do
robku.
Tak bardzo ich kochała. To była jej najbliższa rodzina.
Zwracali się do niej w trudnych momentach, bo sama ich
kiedyś do tego zachęcała. Od czego w końcu ma się rodzinę?
Obiecała, że wyśle czek już jutro. Włożyła brudne naczynia
do zlewu. Basil i Myrtiss spieszyli się z odjazdem, choć nie
tak bardzo, żeby nie zjeść solidnego posiłku przed drogą.
Z kuchni wyszła na podwórze, do szopy.
Gus spędził cały dzień przy jej naprawianiu...
Wyjęła z szopy łopatę i motykę, po czym rozejrzała się po
ogrodzie. Do czego by się tu zabrać? Biedne azalie powinna
chyba zostawić w spokoju. Dość się napodróżowały. Ostatnio
przesadziła je wówczas, kiedy złapała się na przytulaniu do
piersi Gusowej koszuli, zanim włożyła ją do pralki.
Deszcz przestał padać, ale niebo wciąż było pochmurne.
Ona również była w ponurym nastroju. Spojrzała na gałęzie
sosen, które zwieszały się nad podjazdem.
Gus przekroczył granicę stanu Północna Karolina, jadąc
autostradą koło Charlotte. Przestało padać. Przez rozpełzające
się na boki szare chmury sączyły się blade promienie słońca,
oświetlając rząd jaskrawożółtych forsycji, zasadzonych przy
skraju drogi.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 3 5
Nie cieszył się z nadchodzącej wiosny. Był wyczerpany
brakiem snu i...
Nie ma się nad czym rozwodzić. Był zmęczony i już.
Nie będzie się zatrzymywał na odpoczynek. Szkoda czasu.
Przez całą drogę powtarzał sobie, że uciekł w samą porę.
Mężczyzna, który przetrwał w kawalerskim stanie przez trzy
dzieści dziewięć i pół roku swego życia, najwidoczniej nie
jest stworzony na męża.
Tak się jednak składało, że w miarę upływu czasu przeko
nywanie o tym samego siebie dawało coraz słabsze rezultaty.
Gdy dojechał do domu, na skałach w tyle podwórza wciąż
leżały płaty śniegu. Niewielka chata wyglądała dziwnie nie-
przytulnie. W środku było jeszcze gorzej. Zapomniał już, jaki
bałagan zostawił za sobą, wyjeżdżając w pośpiechu. Przed
wyjazdem zaś leżał chory przez cały tydzień.
Gdy wypakowywał rzeczy z ciężarówki i sprzątał dom,
przypomniał sobie, jak Marian prowadziła swoje gospodar
stwo. Było tam czysto, ale niezbyt porządnie. Pudła i paczki
po przyjeździe długo czekały na rozpakowanie. Dziecko krę
ciło się wszędzie, wprowadzając dodatkowy zamęt. To wszy
stko sprawiało jednak wrażenie prawdziwie domowej atmo
sfery.
Wyłożył na stół kupione produkty spożywcze: gotowe ka
napki, sklepowe ciasto i piwo. Zjadł pół kanapki i wypił
szklankę piwa.
Potem znalazł notes i długopis. Pora wysłuchać wiadomo
ści z automatycznej sekretarki.
Angel dzwoniła dwa razy, ale nie miała niczego istotnego
do zakomunikowania. Chciała tylko sprawdzić, czy brat już
wrócił. Ma do niej zadzwonić, kiedy zjawi się w domu po
wakacjach.
Ale miał wakacje! Koń by się uśmiał!
36 L MOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
Dzwonił też jego brygadzista, Pete Davies, żeby powie-
zieć, iż załatwił już potrzebne zezwolenia. Pojedzie niedługo
a wybrzeże, żeby gromadzić materiały do budowy.
Telefonował dentysta, aby przypomnieć mu o półrocznym
przeglądzie. To pewnie zasługa Angel.
Wreszcie była też wiadomość od Kurta. Gus sięgnął po
btelkę i wlał resztę piwa do szklanki. Z szerokim uśmiechem
słuchał głosu starego przyjaciela, który opowiadał, że wrócił
wreszcie z Alaski i chce wynająć mały kuter. Jeśli Gusa znu-
znudziiły place budowy, to chętnie przyjmie go jako członka za-
załogi.
O święty Walenty, Kurt Stryker rybakiem?
Gus wspomniał dobre, dawne czasy, kiedy to on, Kurt
Aleks znani byli jako Duży, Czarny i Przystojniak. No, może
niedokładnie w tej kolejności. Razem byli nie do pobicia na
boisku futbolowym, najpierw w szkole, potem w college'u.
Najładniejsze dziewczyny z grupy dopingującej szkolną
irużynę też nie umiały im się oprzeć. Największym powodze-
niem cieszył się Kurt. Chłopak z rolniczej farmy był tak diab-
o przystojny, że mógłby złamać dziesiątki serc. Na szczęście
przy swojej męskiej urodzie był jednym z najprzyzwoitszych
facetów, jakich Gus spotkał w życiu. Był raczej nieśmiały, co
miało swoją przyczynę w wadzie wymowy, która dokuczała
mu w dzieciństwie. To czyniło go jeszcze bardziej pociągają-
cym dla kobiet.
Chłopcy lubili go za to, że zawsze był lojalny, umiał ciężko *
pracować i był naprawdę świetnym kompanem. Lata spędzo
ne na farmie sprawiły, że stał się niezwykle silny. Dzięki temu
stanowił cenne wsparcie w młodzieńczych bijatykach.
Kochany stary Kurt! Jak on lubił szybkie samochody!
Gus wystukał numer, który podał mu Kurt, i przeczekał
tuzin sygnałów. Nie włączyła się sekretarka. Przyjaciel'nie
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 3 7
przepadał za nowoczesnymi zabawkami. Załatwiać sprawy
najprościej, za dużo przy tym nie tracąc, oto była jego życiowa
filozofia. Zaraz po ukończeniu college'u zaciągnął się do stra
ży przybrzeżnej, z tej samej przyczyny, dla której Gus rzucił
college tuż przed maturą. Obaj kochali się na zabój w Dinie,
dziewczynie, która wyszła za Aleksa, a potem się z nim roz
wiodła.
Gus zaczął rozmyślać o przeszłości i o tym, ile to wody
upłynęło już od czasu, gdy ostatni raz byli razem. Odłożył
słuchawkę, zastanawiając się, dlaczego jego przyjaciel po tylu
latach spędzonych na lataniu nad Alaską w misjach ratunko
wych nagle wraca na wschodnie wybrzeże i kupuje łódź. Coś
mu tutaj nie pasowało...
Pięć dni później, późnym wieczorem, grał w pokera z pa
roma ludźmi ze swojej budowlanej załogi. Nagle w środku
gry położył karty na stole, popchnął leżące obok niego żetony
do banku na stole i wstał.
- Zmykam już, chłopcy. Skończcie sami tę grę. Poczęstuj
cie się tym, co zostało w lodówce i zamknijcie dobrze drzwi,
kiedy będziecie wychodzić, dobrze?
- Człowieku, przecież dziś jest dopiero czwartek. Nie mo
żemy zacząć pracy, dopóki nie przywiozą materiałów. To
będzie nie wcześniej niż w poniedziałek. Dokąd się tak spie
szysz?
- Wcale się nie spieszę. Spotkamy się w poniedziałek na
budowie. Wiecie, co macie robić i gdzie są wasze kwatery.
Jeśli się trochę spóźnię, zaczynajcie beze mnie. Pete ma wszy
stkie dokumenty. Rachunki zapłacone.
Było już po północy, gdy Gus dojechał do Durham. Stary
dom Angel służył teraz wyłącznie jako biuro dla jej firmy
138
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
ogrodniczej, ale Gus nadal miał klucz do jego drzwi. Wszedł
do środka, rzucił swoje bagaże w kąt i skierował się do łóżka,
które stało posłane w jego dawnym pokoju.
Następnego ranka kończył załadunek ciężarówki, gdy sa
mochód Angel wjechał na parking.
- Gus! Czemu nie dałeś znać, że tu będziesz... Niech to
piorun strzeli! Co ty robisz? Nie powiesz mi chyba, że chcesz
urządzić ogród koło swojego
szałasu!
- Ten szałas, jak byłaś go łaskawa określić, jest najle
piej zaprojektowanym, najlepiej zbudowanym ze wszy
stkich...
- Dobrze, dobrze. Tadż Mahal się do niego nie umywa.
Chodź tutaj i uściskaj mnie.
- Nie wiem, czy zdołam cię objąć, siostrzyczko. Czyżbyś
połknęła arbuza?
Angel dumnie wygładziła zielony kombinezon na wypu
kłym brzuchu.
- Bądź uprzejmy okazywać więcej szacunku dla swojego
siostrzeńca, Wydowski.
Gus otrzepał ręce o spodnie i objął siostrę wraz z sio
strzeńcem niedźwiedzim uściskiem.
- Świetnie wyglądasz, złotko - powiedział. - Aleks pew
nie jest cały w skowronkach. Przy okazji, powiedz mi, co
najlepiej rośnie na podmokłej gliniastej glebie środkowo
wschodniej Georgii? Wybrałem już parę roślinek, ale...
- Parę roślinek! Przecież zabrałeś mi prawie wszystko, co
przygotowałam na wiosenny sezon!
- Takie byle co? I tak byś tego nie sprzedała. Zrobiłem
listę wszystkiego, co wziąłem. Kopia jest na twoim biurku,
razem z czekiem in blanco. Jak obliczysz, ile się należy, to daj
mi znać. Potwierdzę czek w moim banku.
- Coś mi się zdaje, że gdybyś tak szastał pieniędzmi firmy,
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 3 9
jak swoimi własnymi, to dawno byś zbankrutował - śmiała
się Angel.
- A ty masz automat kasowy zamiast serca i nie potrafisz
pewnych spraw zrozumieć. Są rzeczy, wobec których pienią
dze nie mają znaczenia.
Angel oparła się o luksusową limuzynę o rozmiarach śred
niego czołgu. Był to podarunek od Aleksa.
- Rozumiem, że przez te „rzeczy" rozumiesz długonogie
ślicznotki, meksykańskie piwo, słodycze i swoją ciężarówkę,
czy tak? Gus... Ty byłeś u fryzjera?! Masz na sobie nowe
spodnie, i... Niemożliwe! Wyczyściłeś pastą swoje kowboj
skie buty?
- To nie są kowbojskie buty, lecz...
- Ja lepiej wiem, mój drogi. - Angel zmrużyła oczy
i przyglądała się bratu uważnie. - Gus, co tu jest grane?
- O Jezu, czy człowiek nie może sobie nawet przystrzyc
włosów...
- Myślisz, że ja cię znam od dziś? Masz dziewczynę,
prawda? I to nie byle jaką, bo nawet dla Lisy nie przycinałeś
brody u fryzjera. Nawet nie wiem, czy ci się to w ogóle zda
rzyło od czasu, kiedy ją zapuściłeś. To było zaraz potem, jak
Dina i Aleks...
- Do diabła, kobieto, zostawisz ty mnie w spokoju? Zro
biłem to, bo mój przyjaciel...
-
Chciałeś powiedzieć, przyjaciółka... - To było stwier
dzenie, nie pytanie.
- A jeśli nawet?
- Gus, jestem jedyną twoją krewną, jeśli nie liczyć Ash-
fieldów. Chyba wypada, żebyś powiedział mi, o co chodzi?
- Co za Ashfieldowie?
- Rodzina Aleksa, twoi powinowaci. Ale nie zmieniaj te
matu. Powiedz mi wreszcie, kim ona jest i dlaczego, zamiast
1 4 0 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
kupić jej parę tuzinów róż w kwiaciarni, ograbiłeś mnie z za
pasu roślin ozdobnych. Te kobiety, z którymi się zwykle za
dajesz, nie odróżniają fikusa od buraka. - Angel, nagle po
ważniejąc, położyła na ramieniu brata swą małą, kwadratową
dłoń. - Gus, czy to coś poważnego, czy po prostu jakiś żart?
- W porządku, moja droga. Wywierciłaś mi dziurę w brzu
chu; poddaję się. Rzeczywiście, chodzi o kobietę, i chyba to
jest coś poważnego. Przynajmniej z mojej strony. Może zno
wu pakuję się w kłopoty, ale nie zamierzam się poddać. Trzy
maj za mnie kciuki.
Myrtiss zadzwoniła z Atlanty późno w nocy, kiedy dotarli do
domu. Mariah pędziła do telefonu na złamanie karku. Gdy usły
szała w nim głos bratowej, starała się ukryć rozczarowanie.
- Czy Jessie dobrze zniosła podróż? - zapytała.
- Już jest w łóżeczku i wszystko jest w porządku, ale po
wiedz mi, Mariah, co to znaczy „dus". Cały czas powtarza to
słowo.
Mariah wydała z siebie dźwięk, który brzmiał jak śmiech
i szloch jednocześnie.
- Wiesz, mała słyszy jakieś słowa i przekręca je po swo
jemu. Aha, znalazłam kółeczko do gryzienia. Przesłać wam,
czy macie zapasowe?
- Mamy ich co najmniej kilka. Tamto wyrzuć do śmieci.
Mariah, nie zdążyłam nawet podziękować ci, jak należy. Za
mierzałam wszystko wyjaśnić, ale tak, żeby Basil tego nie *
słyszał.
- Niczego nie musisz wyjaśniać. Rozumiem, o co ci cho
dziło.
- Naprawdę? Wiesz, trudno mi było rozmawiać z tobą
wcześniej, bo zawsze czułam się w twojej obecności onie
śmielona.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 4 1
- Poważnie? - Mariah miała nieraz wrażenie, że bratowa
chyba jej nie lubi, ale nie sądziła, że Myrtiss może czuć się
w jej obecności onieśmielona!
- Zawsze wydawałaś mi się taka pewna siebie, i byłaś ode
mnie dużo wyższa, i...
- Że jestem wyższa, nie mogę zaprzeczyć. Mogę się wy
najmować jako maszt na plaży. Ale pewna siebie? Moja droga,
jest wręcz przeciwnie!
- Ale Basil opowiadał, jak ciężko pracowałaś, żeby ro
dzeństwo skończyło szkołę, i zajmowałaś się całym domem,
choć pracowałaś dodatkowo w sklepie. Zawsze stawiał mi
ciebie za przykład: Ri robi to tak, a tamto owak. Aż głupio
mi się przyznać, ale czasem miałam tego dość.
- Święci anieli! Już ci się teraz nie dziwię. Owszem, wie
działam, że Basil ma trudności w kontaktach z ludźmi. My
ślałam, że to dlatego, iż wychował się pośród dziewczyn.
Chyba jednak ważniejszy był fakt, że jako nastolatek w ogóle
nie miał czasu na zabawę. Teraz kcmputery są dla niego
zabawkami i nie może się od nich oderwać. Dobrze choć, że
zarabia wystarczająco dobrze na tej swojej zabawie. Musisz
pamiętać, że pod wieloma względami jest jeszcze chło
pcem, a chłopcy potrzebują twardej ręki. Trzeba, żebyś była
stanowcza, ale jednocześnie dawała mu do zrozumienia, że
go kochasz.
- Ba, to rozumiem, ale najpierw on w ogóle musi zauwa
żyć, że ja istnieję i że mam jakieś uczucia.
Mariah roześmiała się.
- To ci się już udało.
Myrtiss roześmiała się również. Jej głos brzmiał dużo cie
plej niż na początku rozmowy.
- Nie miałabym odwagi zostawiać go samego z dziec
kiem, gdybym nie była pewna, że mu pomożesz. Wiedziałam,
1 4 2 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
że Jessie będzie w dobrych rękach. Wszystko się udało. Basil
mówi, że dostał niezłą nauczkę i już wie, że zajmowanie się
dzieckiem to ciężka praca. - Myrtiss zachichotała wesoło.
- Ale nie wiem, jak będzie po urodzeniu następnego dziecka.
Chyba znowu wezwiemy cię na ratunek. Czy nie przeprowa
dziłabyś się do Atlanty? Tu też są agencje dla modelek.
- Nie myślałam jeszcze o przeprowadzce, ale... Mówiłaś
o następnym dziecku?
- No... To jeszcze nic pewnego, ale przeżyliśmy następny
miodowy miesiąc, zanim wróciłam do domu. Basil chciał,
żebyśmy zostali przez jakiś czas w hotelu, w którym mnie
znalazł. Tam była wanna z hydromasażem i wielkie łóżko...
Wiesz, jak to jest.
Mariah nie wiedziała. Chciałaby wiedzieć, czemu nie, ale
życie nie dało jej takiej okazji.
- W tej wannie chyba niewiele widział, bo mu się zaparo
wały okulary... Powiadasz jednak, że nie bawił się wyłącznie
swoim laptopem?
- Mariah!
- Laptop to jest komputer! Miałam na myśli jego podrę
czny komputer!
Obie chichotały teraz jak nastolatki.
Porozmawiały jeszcze przez chwilę, po czym Mariah od
łożyła słuchawkę.
Przeprowadzić się do Atlanty? Nigdy w życiu. To przecież*
wielkie miasto.
Następnego dnia rano wysłała swoje oferty do wszystkich
sklepów z narzędziami i sprzętem, które znalazła w lokalnej
książce telefonicznej. Powołała się na swój wieloletni staż
w charakterze zastępcy kierownika. Na razie wysłała oferty
do Brunswick i Waycross. Jeśli to nic nie da, spróbuje jeszcze
w Savannah i Athens. Nie w Atlancie.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 4 3
W najgorszym razie może przecież wrócić do Vica i pra
cować jako modelka. To była ostateczność, ale lepiej się czuła
wiedząc, że jest jeszcze i to wyjście.
Dzień później spieniężyła swój wkład terminowy. Kara za
niedotrzymanie terminu wynosiła tylko siedem dolarów. Po
słała czek Burdinie i poprosiła Moe'ego Chitty, by zrobił
porządny przegląd jej samochodu.
Po południu wystawiła domowe kwiaty w doniczkach na
ganek, napełniła karmniki dla ptaków i wysypała resztę ziaren
słonecznika dla wiewiórek i gołębi.
W piątek była gotowa do drogi. Nawet jeśli nie znalazła
jeszcze pracy, zasłużyła na wakacje. Tak dawno ich nie miała.
Prawie zapomniała, jak to jest, kiedy człowiek może robić, co
mu się podoba.
I może jechać, dokąd mu się podoba. Na przykład w stronę
gór, do Północnej Karoliny.
i
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mariah stała już w drzwiach wejściowych, z kluczykami
do samochodu w ręku. Na widok zajeżdżającej przed dom
ciężarówki, wyładowanej czymś, co wyglądało jak wyrwany
z korzeniami kawałek dżungli, zaczęła się śmiać. Znała tę
ciężarówkę i jej oczy napełniły się łzami.
- Cóż to ma znaczyć, parada z okazji święta wiosny? Blo
kujesz mi wyjazd, Wydowski - zawołała przez siatkowe
drzwi. - A mówiąc poważnie, co tutaj robisz? Zapomniałeś
czegoś?
Gus otworzył z rozmachem drzwi szoferki i wysiadł. Wy
glądał jeszcze bardziej imponująco niż tamten emanujący siłą,
twardy mężczyzna, którego zapamiętała.
Przez cały miniony czas miała przed oczami każdy szcze
gół jego twarzy. Teraz promienie południowego słońca odbi
jały się w mosiężnej klamrze skórzanego paska, w wypuco
wanych butach, padały na lśniącą ciemną brodę i srebrzyły się
w pojedynczych siwych włosach świeżo ostrzyżonej czupry
ny. Był opalony i wyglądał tak pięknie, że, nie wiadomo*
czemu, jej oczy znów napełniły się łzami.
- Nie spodziewałam się, że tu wrócisz - powiedziała.
W jej spojrzeniu była radość, nadzieja, ale i cień niepewności,
gdy wyszła mu na spotkanie.
- Miałem zamiar nie wracać. To znaczy, próbowałem trzy
mać się od ciebie z daleka. Nic z tego.
Zbliżył się powoli i stanął naprzeciw niej, z rękami w kie-
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
145
szeniach sztywnych jeszcze, bo całkiem nowych dżinsów.
Mariah widziała go z bliska. Już nie wyglądał na tak pewnego
siebie, jak przed chwilą.
- Co znaczy „nic z tego"? Czy coś poszło inaczej, niż się
spodziewałeś?
- Nie. Tylko ze sobą mam problem - odpowiedział z od
cieniem zakłopotania w głosie.
- Czy... hmm... znalazłeś tam pracę? No... Czy budujesz
coś?
- Nie.
- Poddaję się, Gus. O co tu chodzi? Co znaczą te drzewa
z tyłu ciężarówki?
- Przywiozłem trochę niezłego towaru. Wszystkie mają
etykietki, gdybyś chciała wiedzieć, jak się które nazywa. -
Wyciągnął ku niej swą szeroką, pokrytą odciskami dłoń. Ma
riah ujęła ją nieopatrznie. Za późno spostrzegła, że zrobiła
głupstwo. Stał zbyt blisko. Znów poczuła znajomy zapach
kawy, mydła i skóry, choć nawet nie miał na sobie skórzanej
kurtki.
Gus wciągnął w nozdrza dobrze zapamiętaną woń. Powi
nienem przywieźć jej parę krzewów bzu, pomyślał. Na pewno
chciałaby mieć koło domu prawdziwy bez.
- Ładnie jesteś ubrana - Gus wskazał na kremowożółte
spodnie i bluzkę z cieniutkiej bawełny. Zauważył, że Mariah
lubi żółty kolor. Było jej w nim wyjątkowo do twarzy.
Jej było we wszystkim do twarzy!
Na nogach znów miała sandały na grubej podeszwie, które
sprawiały, że niemal dorównywała mu wzrostem. Westchnął
głośno. Opasał ją ramionami i zanurzył twarz w jej włosach.
- Tak mi ciebie brakowało - szepnął. Głos miał głęboki
i schrypnięty. - O Boże, Mariah, jak bardzo mi ciebie bra
kowało.
146
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Jeszcze trochę, a już byś mnie tu nie zastał - odpowie
działa po chwili, gdy mogła wydobyć głos ze ściśniętego
gardła. - Właśnie wychodziłam. Popatrz, co tu mam... Klucze
do samochodu. - Zadzwoniła nimi nad jego uchem. - Chcia
łam ruszyć na północ i przeszukać okolice Banner Elk, choć
nawet nie wiedziałam dokładnie, gdzie to jest.
Gus zaśmiał się najpierw cicho, ale potem wybuchnął ser
decznym śmiechem.
- Chyba żartujesz? Naprawdę chciałaś mnie znaleźć?
Marian zesztywniała w jego ramionach.
- No, nie jesteś jedyną atrakcją w tamtych stronach. Nie
myśl sobie...
- Sezon narciarski już się skończył - oznajmił Gus z ła
godną przekorą.
- Nie jeżdżę na nartach.
- No, można jeszcze łowić pstrągi.
- Nie mam wędki.
Ramiona Gusa oplotły Marian jeszcze ciaśniej. Zamknął
oczy i myślał o tym, co by zrobił, gdyby jej tu nie zastał.
Pewnie sam zasadziłby te wszystkie krzewy wokół jej domu.
- Chodźmy do środka - powiedział stłumionym głosem.
- Najpierw musimy porozmawiać.
- Najpierw, to znaczy przed czym?
Gus ujął ją w pasie i obrócił w stronę domu.
- A jak myślisz?
- Przed zasadzeniem tych krzewów, które mi przywio
złeś. Gus, muszę ci uczciwie powiedzieć, że chcę sprzedać
dom.
Gus przyglądał się jej przez chwilę. Te rozpuszczone włosy
koloru pszenicy, te policzki, jak marzenie rzeźbiarza, nogi...
Czy jest na świecie piękniejsza kobieta?
- Ładny ogród może zachęcić kupujących - zauważył.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
147
- Kto zechce kupić ten dom? Może jacyś zapaleni wędka
rze. Nikt nie przyjeżdża do Muddy Landing, żeby tu zamie
szkać. Wszyscy uciekają stąd w poszukiwaniu pracy.
- To może zachowamy go jako dom letniskowy? - Gus
starał się powiedzieć to spokojnym tonem, choć dłonie miał
spocone ze zdenerwowania.
Jakby to, że się jej właśnie oświadczył, nie było niczym
niezwykłym.
Jakby nie był już podniecony jak młody ogier, boją widzi,
bo jej dotyka. Ciekawe, czy to zauważyła? Miał wprawdzie
luźne spodnie...
Nie odważył się jej pocałować. Czuł, że jeśli zrobiłby to
przed wejściem do domu, mógłby posunąć się do czegoś,
czego na ogół nie robi się publicznie.
Udało się im dotrzeć do drzwi.
- Musimy porozmawiać - powiedział, próbując patrzeć
na nią wzrokiem pełnym powagi.
Nic z tego. Z przeciągłym westchnieniem porwał ją w ra
miona i zmiażdżył jej usta pocałunkiem, który wstrząsnął nim
od stóp do głów.
- Zdejmij te przeklęte buty - wymruczał.
- Przecież mogę rozmawiać z tobą, będąc w butach.
W pośpiechu popychał ją w stronę sypialni.
- Ale możesz też rozmawiać bez butów. I bez ubrania...
- Przywarł ustami do jej warg w kolejnym pocałunku.
- Gus, co ty robisz...
Podniósł na nią błagalny wzrok.
- Mariah, masz przed sobą człowieka gotowego na wszy
stko. Nie zostało mi wiele czasu...
Serce podeszło jej do gardła, gdy usłyszała te słowa.
- I jeszcze mniej cierpliwości. Wyobraź sobie górę dyna
mitu i bardzo krótki lont. Już zapalony...
1 4 8 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
On jej to mówi! Sama czuła, jak ten lont skwierczy już,
sypiąc iskrami.
- Kobieto, jeśli nie chcesz iść ze mną do łóżka, to mi to
powiedz, ale szybko.
Chciała iść z nim do łóżka, i to był jej największy problem.
Pragnęła go w każdej chwili, marzyła, by być z nim tak długo,
jak tylko to będzie możliwe.
- Ile masz czasu?
- Wystarczy.
- Lepiej powiedz, ile naprawdę masz czasu. - Zrzuciła
sandały na grubej podeszwie. - No, to jest nie fair. Ja zdjęłam
buty, a ty nie.
- Poczekaj, kotku. To nie wszystko, co będziemy musieli
zdjąć. - Gus podskakiwał najpierw na jednej nodze, potem na
drugiej, zrzucając w pośpiechu swe wysokie buty, a potem
nowiutkie skarpetki. Schwycił za węzeł, którym związała rogi
swej bluzki, i poradził sobie z nim w parę sekund. Mariah
wiązała go dziś przez całe pięć minut, żeby ładnie wyglądał.
Potem jednym ruchem ściągnął przez biodra jej spodnie i żół
te figi. Osunęły się na podłogę u jej stóp. Została tylko w ko
ronkowym biustonoszu. - To zdejmiemy spokojnie i powoli
- obiecał schrypniętym szeptem. Mariah skinęła głową.
Gus rozpiął spodnie. Mariah słyszała chrzęst błyskawicz
nego zamka, ale nie spojrzała w dół. Nie miała odwagi. Serce
i tak biło w jej piersi jak oszalałe.
- Ale nie za wolno - poprosiła z niepokojem.
Boże mój, jaki on był wspaniały! Zapomniała już prawie,
jak szczupły i płaski był jego brzuch. A te bary...
Wszystkie te piękne muskuły miały pewnie jakieś nazwy,
tak jak istniało jakieś określenie na to, co czuła. Na to, że
chciała być przy nim zawsze i że już nigdy, nigdy nie pozwoli
mu odjechać dokądkolwiek bez niej. Na to, że chciała czuć
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 4 9
na ustach smak jego warg, napawać się jego zapachem, wchło
nąć go w siebie całego tak, aby jego ciało stało się jej ciałem.
- Mam nadzieję, że nie masz pilnych spraw do załatwienia
- powiedział Gus, odgarniając drżącymi rękami ozdobioną
koronkami narzutę i układając Mariah na chłodnym, świeżym
prześcieradle. - To może trochę potrwać.
Trwało niecałe trzy minuty. Przynajmniej jeśli chodzi
o pierwszy raz. Po pierwszym wzajemnym dotknięciu świat
wkoło stanął w płomieniach. Mariah oplotła nogami jego
mocne, lśniące od potu ciało i trzymała je w słodkim uścisku.
Gus poruszał się w niej gwałtownie, w narastającej rozkoszy,
aż poczuł, że jej ciało zaczyna wić się i szamotać w jego
ramionach.
Z gardłowym okrzykiem osunął się na nią, nie zwalniając
uścisku.
- Aniele mój... - mruknął. - Ależ ja tego potrzebowałem!
Mariah też tego potrzebowała, ale nie chodziło jej tylko
o krótką chwilę oszałamiającej rozkoszy, która otwierała
przed nią niebo i piekło.
- Gus, czy ty myślisz... - zaczęła niepewnie.
- Bardzo rzadko. - Gus uniósł lekko głowę, żeby się do niej
uśmiechnąć. Jego twarz nadal płonęła rumieńcem, oddychał głę
boko i chrapliwie. - Przepraszam cię, kochanie. Przyrzekałem
sobie, że wszystko odbędzie się w innej kolejności. Najpierw
chciałem, żebyś przyzwyczaiła się do mojej propozycji.
- Jakiej propozycji? - Mariah aż przestraszyła się tego
pytania.
- No, żebym ja... Żebyśmy byli razem. Na... Na stałe.
- Spojrzał na nią szybko, jakby z obawą, po czym opuścił
głowę na poduszkę. - Ja potrafię się przystosować. Chodzi mi
o to, że może chciałabyś wrócić do pracy modelki. To dałoby
się pogodzić, dopóki...
150
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Nie...
Gus uniósł głowę. Marian wydało się, że jego oczy zasnuły
się głębokim cieniem.
- Nie?
- Och, Gus, chciałam tylko powiedzieć, że nie mogę od
dychać. Czy możesz się trochę przesunąć?
Gus ujął ją mocno za ramiona i podniósł w górę tak, że
całym ciałem leżała teraz na nim.
- Lepiej?
- Nie wiem. Dalej nie mogę racjonalnie myśleć.
Uśmiechnął się, po czym roześmiał na cały głos. Mariah
czuła pod sobą jego wibrujące ciało i odbierała to jak nową,
szczególną pieszczotę.
- Ale nie możesz mi zarzucić, że w łóżku nie daję ci
równych szans.
- Gus! - Poczuła, jak gorąco oblewa całą jej twarz. Gdyby
była dziesięć lat młodsza, mogłaby sądzić, że się rumieni. Gus
przyciągnął jej twarz do swojej. Najpierw ich pocałunek był
tylko lekkim dotykaniem się ustami i wzajemnym przekoma
rzaniem, aż stał się głębszy, coraz bardziej gwałtowny i zmy
słowy.
Tym razem kochali się inaczej, zaczynając powoli i łagod
nie, napawając się każdym ruchem i dotknięciem, odkrywając
nowe sposoby dawania sobie rozkoszy.
Przerywając na chwilę, aby nabrać tchu, Gus zamknął oczy ^
i westchnął. Gdy otworzył je z powrotem, aż zamarł z za
chwytu, widząc ciało Mariah unoszące się wysoko i dumnie
nad jego brzuchem. Długie, lśniące uda pieściły jego boki
przy każdym subtelnym poruszeniu jej bioder.
- Zabijasz mnie, najdroższa. Powoli i stopniowo zabijasz
mnie, ale to będzie cudowna śmierć - wyszeptał.
- Nic na to nie poradzę. Lubię to poczucie przewagi.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 5 1
- Tylko rób tak dalej, a zostaniesz wdową, zanim jeszcze
zdążysz stanąć ze mną przed ołtarzem. - Ujął ją mocno za
ramiona i trzymał mocno, sam wsuwając się w głąb jej ciała
coraz gwałtowniej i mocniej, unosząc ich oboje ku chwili
słodkiej eksplozji.
Później leżeli obok siebie, popijając mocną kawę. Gus
przypomniał jej, że nie odpowiedziała mu na pytanie.
- Nie odpowiedziałam? Jakie to było pytanie? Przecież
mówiliśmy o wielu rzeczach. Czy powiedziałam ci, że Jessie
wciąż dopytuje się, gdzie jest „Dus-Dus"?
Gus uśmiechnął się szeroko.
- No, byłem całkiem niezły, prawda?
- Jako niańka?
- Pewnie. Jak na człowieka bez żadnej praktyki w tej dzie
dzinie, spisałem sienie najgorzej.
- Aha. Bo myślałam, że miałeś na myśli swoje niedawne
wyczyny w łóżku - przekomarzała się Mariah.
Ramiona Gusa zacisnęły się mocno wokół niej. Głowa
Mariah znalazła się w zagłębieniu jego barku.
- Jeślibyśmy trochę poćwiczyli...
- Podobno masz mało czasu.
- To się da załatwić. Co byś powiedziała na pracowity
miesiąc miodowy na plaży?
- Przecież ja nie mam pracy.
Jego dłoń powędrowała pod koc i znalazła pewne miejsce
na wewnętrzej stronie jej uda, które okazało się niezwykle
wrażliwe.
- Właśnie chcę ci zaproponować pracę.
Mariah miała dość tych zagadek.
- Nie żartuj, Gus. Przecież ty nie zatrudniasz modelek.
Zresztą nie chcę już być modelką. Znajdę sobie inne zajęcie.
Najlepiej na świeżym powietrzu.
1 5 2 UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT
- Proszę bardzo. Wprawdzie mogę bez trudu utrzymać nas
oboje, ale jeśli chcesz pracować, dopóki nie urodzą się dzieci,
to nie mam nic przeciwko temu.
Dzieci? O dobry Boże, pomyślała Marian w oszołomieniu.
- A jeśli okaże się, że nie pasujemy do siebie? Przecież
tak krótko się znamy - powiedziała wreszcie.
- Dobrze, proponuję ci pewną umowę. - Gus ostrożnie
odstawił na stolik swoją filiżankę. Następnie ujął obie dłonie
Mariah. - Już i tak straciliśmy sporo czasu. Co byś powie
działa, gdybyśmy pobrali się jak najszybciej? Znajdę dla nas
jakieś mieszkanie, w pobliżu kwatery chłopaków z budowy.
Zobaczymy, jak ci się spodoba na wybrzeżu. Potem możemy
spędzić jakiś czas w górach, a za rok zbuduję dla nas duży
dom, żeby mogła w nim mieszkać liczna rodzina. Może Jessie
zechce nas odwiedzić. Co o tym myślisz?
Mariah miała ochotę uszczypnąć się i przekonać, że nie śni.
- Ale nie powiedziałeś jeszcze ani słowa o miłości.
- Wiesz... To chyba jest jedno z tych słów, które
mężczyźnie z trudem przechodzą przez gardło. Ale poprosi
łem cię przecież, żebyś została moją żoną. Nigdy nie propo
nowałem tego żadnej kobiecie. Kiedyś wprawdzie miałem
zamiar się ożenić, ale tak się nie stało. I wtedy nie czułem do
tamtej kobiety tego, co odczuwam, będąc z tobą.
- Czy to ma oznaczać, że...
- Że cię kocham? No pewnie! - Popatrzył na ich złączone
ręce i westchnął. - Tak, kocham cię. Bardzo. W ogóle nie
jestem sobie w stanie wyobrazić życia bez ciebie. To jest takie
uczucie, rozumiesz?
Mariah skinęła głową z namysłem.
- Hmmm. W tej sytuacji chyba powinniśmy spróbować
być razem. Dobrze - powiedziała już całkiem stanowczo. -
Wyjdę za ciebie i pojadę z tobą, dokąd tylko będziesz chciał.
UMOWA NA PIĘĆDZIESIĄT LAT 1 5 3
A przez następne pięćdziesiąt lat może uda nam się stworzyć
całkiem udany związek?
- Szanowna pani, to wspaniała umowa. Uściśnijmy zatem
sobie dłonie! - Jego oczy zalśniły głębokim błękitem.
- Mam lepszy pomysł - szepnęła Mariah.