Karen Booth
Najkrótszy romans świata
Tłumaczenie: Julita Mirska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Once Forbidden, Twice Tempted
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Karen Booth
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub
całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo
do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego
licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do
HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane
bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Największą radość i satysfakcję sprawiał Tarze Sterling widok
zadowolonych klientów podpisujących umowę.
- Państwo Bakerowie są zachwyceni domem. – Może byli, ale spędzali
urlop na nartach w Aspen, a sfinalizowanie umowy zlecili swojej
przedstawicielce. – W dodatku wynegocjowała pani dla nich korzystną
cenę.
- Na tym polega moja praca.
- Bardzo dziękuję. Wiem, że chętnych było wielu.
Tara uśmiechnęła się; miło być docenioną. W branży nieruchomości na
terenie San Diego zapracowała sobie na opinię osoby, która potrafi
dokonywać cudów. Nie tylko znajdowała wspaniałe posiadłości, ale miała
również wybitne zdolności negocjacyjne. Inni pośrednicy bali się stawać
z nią w szranki; uważali, że jest bezwzględna. A ona po prostu nie lubiła
przegrywać.
Zbyt wiele już straciła: matkę, kiedy miała dziewięć lat, siedem lat
temu rozwiodła się, a w zeszłym roku umarł jej ukochany ojciec.
Śmierć ojca była ogromnym ciosem. Od tego czasu minęło czternaście
miesięcy, a ona wciąż miała w pamięci jego ostatnie słowa: Nie czekaj;
chwytaj szczęście za nogi. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że
faktycznie nie jest szczęśliwa. Choć stale spotykała nowych ludzi, jej
świat się skurczył: miała więcej znajomych, mniej przyjaciół i zerowe
życie miłosno-erotyczne.
Mężczyzn onieśmielał jej sukces zawodowy, a ją zniechęcał ich brak
polotu i wizji. Zakochać się mogła tylko w kimś wyjątkowym.
W pasjonacie i wizjonerze, takim jak jej eksmąż, Johnathon Sterling.
Niestety Johnathon miał dwie wady: uwielbiał płeć piękną i szybko się
nudził. Ich małżeństwo trwało zaledwie trzy lata; pierwsza połowa była
ekscytująca, a druga…
No cóż.
Po rozwodzie Tara przeprowadziła generalny remont domu, w którym
mieszkała z mężem, i skupiła się na karierze. Zaczęła zarabiać krocie.
Kupowała markowe ubrania, co rok brała w leasing najnowszy model
mercedesa. Starała się pokazać światu, że rozwód nie odcisnął na niej
piętna.
Problem polegał na tym, że mało co sprawiało jej autentyczną
przyjemność.
- Jeśli to wszystko, nie będę pani zajmować czasu. – Pełnomocniczka
Bakerów wstała od stołu konferencyjnego.
- Tak, to wszystko. – Wymieniając uścisk dłoni, Tara kątem oka
ujrzała, że dzwoni do niej Grant Singleton. Dźwięk w telefonie miała
wyłączony.
- Bakerowie będą zadowoleni. Ich przedsiębiorca budowlany też. Aż
rwie się do roboty.
Tara odprowadziła kobietę do drzwi.
- Chodzi o remont kuchni? Wspominali o większej wyspie
i dodatkowym piekarniku.
- Och, nie. Zamierzają całość zburzyć.
- Całą kuchnię?
- Cały dom. Rozumie pani, każdy ma własny gust…
Takie wyburzenia często się zdarzały; powinna do tego przywyknąć.
Mimo to zrobiło jej się smutno.
- Mówili, że dom im się podoba. Że chcą w nim wychowywać dzieci.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Będą wychowywać, ale w innym.
Tara zacisnęła pięści. Jaki jest sens poświęcać pracy tyle serca?
W końcu pieniądze to nie wszystko; liczy się też satysfakcja. A jaką
można mieć satysfakcję, kiedy klient postanawia zrównać wszystko
z ziemią?
- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi – dodała.
Wróciła do stołu po torebkę, kiedy znów pojaśniał ekran telefonu.
Kolejny raz dzwonił Grant.
Był on starym przyjacielem, wspólnikiem Johnathona. Powinna
odebrać.
- Jesteś! Dzięki Bogu! – powiedział zdenerwowany, a był spokojnym
człowiekiem, więc domyśliła się, że coś złego musiało się wydarzyć.
- Co się stało?
- Johnathon miał wypadek. Jestem w szpitalu. Przyjedź.
- Już ruszam. – Chwyciła torebkę. – Będę za dwadzieścia minut, jeśli
nie utknę w korku. – Nagle zatrzymała się. – To nie jest jakiś wasz głupi
żart?
- Nie! Przysięgam. Pośpiesz się, Taro. Możemy go stracić.
- Stracić? Co…
- Muszę kończyć. Przyjeżdżaj! – Grant się rozłączył.
W butach na obcasach zbiegła z czwartego piętra na dół. W południe
słońce mocno operowało. Wyciągnęła okulary słoneczne. Próbowała
spowolnić bicie serca. Bez powodzenia. Od rozwodu z Johnathonem
minęło siedem lat, ale wciąż był jej bliski.
Kochała go, przeżyli razem wspaniałe chwile. Nie wyobrażała sobie,
że mogłaby go więcej nie zobaczyć. Ale może wszystko będzie dobrze.
Był silnym mężczyzną, prawdziwym wojownikiem.
- Nie umrze – powtarzała, zmieniając pasy. – Na pewno.
Podjechała pod główne wejście. Na szczęście szpital zatrudniał
parkingowego. Rzuciła mu kluczyk do mercedesa, a sama pognała do
budynku.
Dopytawszy w informacji, w której sali Johnathon leży, ruszyła we
wskazanym kierunku, wciągając w nozdrza woń środków antyseptycznych.
Zapach szpitala kojarzył się jej ze śmiercią ojca. I mamy. Nienawidziła
szpitali!
Kilka osób czekało na windę. Nie tracąc czasu, wbiegła schodami na
piąte piętro. Wyszła na korytarz zdyszana i rozejrzała się dookoła. To nie
wyglądało na oddział chirurgii. Zamierzała podejść do stanowiska
pielęgniarek, kiedy czyjaś ręka złapała ją za łokieć.
Grant. Był przeraźliwie blady.
- Przykro mi, Taro. Nie udało się go uratować.
Nie, to niemożliwe! – zaprotestowała w duchu. Johnathon żyje, musi
żyć! Nie mógł umrzeć w taki słoneczny dzień. Tak nagle, bez uprzedzenia?
To kompletnie bez sensu.
- Ale… co się stało? Rozbił się na Pacific Coast Highway? Tysiące
razy mówiłam, żeby jeździł wolniej.
Grant potarł grzbiet nosa.
- Nie, to był idiotyczny wypadek. Piłka golfowa trafiła go w skroń.
W karetce był przytomny, potem dostał krwotoku…
Tara przyłożyła rękę do ust, by nie krzyknąć. Chryste, nie tylko był za
młody, żeby umrzeć – miał czterdzieści jeden lat – ale w dodatku nie
znosił golfa. Co za koszmar.
- Gdzie on jest?
Grant wskazał za siebie.
- Prosiłem, żeby przenieśli go do jedynki. Jest tam Miranda. Nie
chciałem, żeby musiała się z nim żegnać za zatłoczonym oddziale
ratunkowym lub, nie daj Boże, w kostnicy.
- Kto cię zawiadomił?
- Miranda. Była w klubie, na lekcji tenisa, kiedy zdarzył się ten
wypadek. Przyjechała karetką do szpitala.
Z trzecią żoną Johnathona, utalentowaną dekoratorką wnętrz, Tara
utrzymywała poprawne relacje. Czasem zlecała jej przygotowanie domu
do prezentacji.
- To straszne. Pobrali się zaledwie rok temu – szepnęła.
Grant zaprowadził ją do niedużej poczekalni.
- To nie wszystko. – Jeszcze bardziej sposępniał. – Miranda jest
w ciąży. Johnathon nie wiedział o tym. Poinformowała go w karetce.
Miała zamiar zrobić mu niespodziankę wieczorem.
Tarę przejął bezbrzeżny smutek. Johnathon marzył o dziecku. Często
się o to kłócili, bo ona chciała poczekać. Ale oczywiście sądziła, że będą
razem do końca życia.
- Boże, miałby upragnione dziecko. Jakie to niesprawiedliwe. Miranda
ma tylko brata, nikogo więcej.
- Będzie potrzebowała wsparcia.
Tara przełknęła ślinę. Nie były z Mirandą przyjaciółkami, ale
wiedziała, jak to jest być zdaną wyłącznie na siebie.
- Chętnie jej pomogę.
- Serio?
Rozumiała zdziwienie Granta. Z Johnathonem spędziła wiele
szczęśliwych dni, ale i wiele smutnych.
- Nie pasowaliśmy do siebie. On marzył o dużej rodzinie, mnie
zależało na ugruntowaniu swojej pozycji zawodowej. On był szalony, żył
z rozmachem, ja wszystko robiłam metodycznie, z rozmysłem.
- Jak na dwie niepasujące do siebie osoby szybko się w sobie
zakochaliście. – Z głosu Granta przebijała niechęć.
Tara poznała ich tego samego wieczoru, jedenaście lat temu, na
urodzinach wspólnego znajomego. To Grant z nią flirtował i Grant zaprosił
ją na randkę. Ale nazajutrz musiał wyjechać w ważnej sprawie rodzinnej,
a wtedy Johnathon niczym drapieżne ptaszysko porwał ją w swoje szpony.
Tara zakochała się w nim bez pamięci. Grant chyba nie cierpiał. Nigdy
nie narzekał na brak powodzenia.
- Wiem. Po prostu piorun w nas strzelił. Byliśmy młodzi i głupi, ale
niczego nie żałuję. – Poczuła, jak broda jej drży. Johnathon był jej
pierwszą miłością i teraz go nie ma.
Grant zgarnął Tarę w ramiona.
- I słusznie. Bo to był niesamowity facet. I wspaniały przyjaciel.
Przytknęła głowę do jego piersi. Kilka łez pociekło jej po twarzy. Nie
lubiła płakać przy ludziach; czuła się wtedy słaba, bezradna, krucha. Ale
wiedziała, że Grant nie będzie jej oceniał. Był jej przyjacielem, facetem,
w którym zadurzyła się na dzień lub dwa, dopóki jego kumpel nie
zawładnął jej sercem.
- Co będzie ze Sterling Enterprises? – spytała.
Johnathon z Grantem stworzyli prawdziwe imperium deweloperskie.
Z początku była częścią zespołu, ale Johnathon uznał, że to zły pomysł,
aby mąż i żona razem pracowali. Lepiej, by zajęła się sprzedażą
nieruchomości, a biznes deweloperski zostawiła im.
- Firma przetrwa. Damy radę.
- Jesteś pewien?
Wciąż siedziała przytulona do Granta. W jego objęciach czuła się jak
w kokonie. Jakby w zimny jesienny dzień ktoś narzucił jej na ramiona
ciepły wełniany szal.
- Wymyśliliśmy plan awaryjny ze mną jako dyrektorem zarządzającym
i prezesem. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić go
w życie. Oczywiście muszę przedyskutować wszystko z Mirandą, ale
myślę, że mając na głowie opiekę nad dzieckiem, chętnie odda mi stery.
Tara westchnęła ciężko.
- Trzeba poinformować pracowników. Zanim wiadomość trafi do
mediów – ciągnął Grant. – I zaplanować pogrzeb.
- Jak mogę pomóc?
- Zrobię listę spraw do załatwienia… Ktoś powinien zawiadomić
Astrid.
Astrid była modelką z Norwegii, drugą żoną Johnathona, którą poślubił
zaraz po rozwodzie z pierwszą. Tara zawsze się zastanawiała, czy
romansował z nią w trakcie trwania ich małżeństwa. Ale to już stare
dzieje. Jako agentka nieruchomości potrafiła z każdym się dogadać, toteż
po pewnym czasie z Astrid również nawiązała w miarę przyjacielską
relację.
- Zajmę się tym. Masz dość spraw na głowie.
- Dzięki. Jak się czujesz? – Grant przyjrzał się jej uważnie.
- Nic mi nie będzie. A ty?
- Dobrze. – Schylił się i pocałował ją w skroń.
Zamknęła oczy, delektując się jego bliskością. Dawno żaden
mężczyzna jej nie dotykał, nie przytulał.
- Max.
Uniosła powieki. Do poczekalni wkroczył prawnik Johnathona,
Maxwell Hughes, wysoki chudy mężczyzna z gładko zaczesanymi
włosami, który wyglądał jak przebiegły geniusz z filmu szpiegowskiego.
- Musimy porozmawiać – oznajmił chłodno, zwracając się do Granta
i ignorując Tarę. – Czy jest tu jakaś prywatna sala?
- Pójdę już. – Wstała. Przybita śmiercią męża nie miała ochoty
stresować się obecnością Maxa, który wrednie ją traktował podczas
rozwodu z Johnathonem. – Wątpię, żeby Miranda chciała się ze mną teraz
widzieć.
- Max, poczekaj na mnie. Za chwilę wrócę. – Grant odprowadził Tarę
do windy. – Przepraszam za Maxa. Jest wyjątkowo źle wychowany.
- To prawda. Jak myślisz, czego chce?
Grant zmarszczył czoło.
- Sprawa musi dotyczyć Sterling Enterprises. Może chodzi
o formalność, o to, żeby zatwierdzić mnie na stanowisku prezesa?
- Pewnie tak.
- Mógł się wstrzymać parę godzin, ale… No cóż.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ostatni raz Grant stał w kościele na półwyspie Point Loma, skąd
rozciągał się widok na skaliste wybrzeże i błękitne wody Pacyfiku, kiedy
był drużbą na trzecim ślubie Johnathona. Dziś, nieco ponad rok później,
przyjechał tu ponownie, by pożegnać przyjaciela.
Zajął miejsce w pierwszym rzędzie i ścisnął dłoń Mirandy. Starał się ją
pocieszyć, odkąd zadzwoniła mu powiedzieć, że Johnathon dostał piłką
w głowę. W trakcie rozmowy telefonicznej był przekonany, że
Johnathonowi nic się nie stanie. W końcu był człowiekiem sukcesu;
człowiekiem, który zaczynał od zera, a doszedł do miliardów. Jednak tym
razem się nie udało.
Grant dotarł do szpitala dosłownie kilka sekund przed śmiercią
przyjaciela. Oszalała z rozpaczy Miranda płakała przy łóżku męża,
błagając go, by nie umierał. Potem pojawił się Max, który przedstawił
Grantowi dyspozycje, jakie Johnathon zostawił na wypadek swojej
śmierci. Otóż on, Grant, będzie zarządzał firmą, ale wspólnie z Tarą,
Astrid i Mirandą. Kobiety jeszcze o niczym nie wiedziały i prawnik
sugerował, aby poczekać z tą informacją kilka dni.
Na razie Grant słuchał pastora.
- Johnathon był niezwykłym człowiekiem, którego nigdy nie
zapomnimy. Miał serce wielkie jak fale Pacyfiku, na których uwielbiał
surfować. Miał również trzy piękne żony, wszystkie są tu dzisiaj z nami.
Prosimy, aby przyjęły wyrazy naszego najgłębszego współczucia
z powodu przedwczesnej śmierci ich męża.
Po drugiej stronie przejścia rozległ się szloch. Płakała Astrid, druga
żona Johnathona, która przyleciała z Oslo. Nie wiedziała, kim jest
Miranda ani że Johnathon ożenił się po raz trzeci; oczywiście o wszystkim
Grant musiał ją poinformować. Nie wyobrażał sobie, jak zareaguje na
wieść, że Miranda jest w ciąży.
Granta ogarnęła złość na przyjaciela, a jednocześnie poczuł wyrzuty
sumienia.
Psiakość, dlaczego Johnathon nie powiedział Astrid prawdy? Owszem,
kochał swoje żony, ale sprawił im również mnóstwo kłopotów. Grant był
świadkiem zarówno ich radosnych chwil, jak i smutnych. Żal mu było
i Mirandy, i Astrid, ale jego zdaniem najbardziej poszkodowana była
pierwsza żona, silna i olśniewająca Tara.
Siedziała dwa miejsca od niego. Co rusz na nią zerkał. Była piękna,
miała jedwabiste jasne włosy, gładką aksamitną cerę, błękitne oczy i pełne
różowe wargi. Ileż to razy chciał je pocałować, ale Johnathon dał mu do
zrozumienia, że nawet po rozwodzie ma się trzymać od Tary z daleka.
Teraz jednak będą musieli spędzać razem więcej czasu. Liczył, że Tara
ze swoim niesamowitym darem perswazji pomoże mu w negocjacjach
z Astrid i Mirandą. Ale czy stanie po jego stronie? To duża niewiadoma.
Kochała Johnathona i na pewno będzie chciała, by firma prosperowała pod
dotychczasową nazwą. Ale on, Grant, musi odzyskać kontrolę.
Uroczystość pogrzebowa dobiegła końca.
Grant wysunął się naprzód; był jednym z sześciu mężczyzn niosących
trumnę. Pozostali – w tym brat Mirandy, Clay – również byli
pracownikami Sterling Enterprises. Johnathon nie potrafił oddzielić życia
prywatnego od zawodowego. Może dlatego, że poza młodszym bratem,
z którym był skłócony, nie miał rodziny? A brat, Andrew, nie pojawił się
na pogrzebie.
Opierając trumnę na ramieniu, Grant uświadomił sobie, jak wielki
ciężar na nim spoczywa. Musi troszczyć się o Mirandę i jej dziecko, które
nie pozna ojca. Musi zajmować się firmą, dbać, aby odnosiła sukcesy.
Musi zaopiekować się Astrid. I oczywiście być na każde zawołanie Tary.
Zawsze go pociągała. Tamtego dnia w szpitalu, kiedy ją pocieszał,
zrozumiał, że jego uczucie do niej nie wygasło. Rzecz jasna, nigdy do
niczego między nimi by nie doszło, gdyby Johnathon żył, ale teraz
wszystko się zmieniło. Wreszcie ma okazję wysunąć się na prowadzenie,
przejąć stery w biznesie i może również spełnić marzenia w życiu
osobistym.
Tara opuściła kościół za pozostałymi żonami.
Miranda pierwsza szła za trumną, za nią Astrid. Obie były
zrozpaczone: Miranda pociągała nosem, Astrid ledwo trzymała się na
nogach. Buty na dziesięciocentymetrowych obcasach w tym nie pomagały.
Tara zamykała pochód. Starała się panować nad emocjami i skinieniem
głowy dziękować za kondolencje znajomym, przyjaciołom i zupełnie
obcym ludziom.
Uroczystość pogrzebowa wydawała jej się czymś nierealnym. Nie
mogła uwierzyć, że Johnathon nie żyje. Spodziewała się, że lada moment
wyskoczy zza filara i zawoła: nabrałem was!
Zdawała sobie sprawę, że pogodzenie się z jego śmiercią będzie
trudne. Nie płakała, choć nikt by się jej łzom nie dziwił. Ale nie lubiła
okazywać emocji. Pamiętała, jak w szkole dzieci śmiały się z niej, że
miesiącami rozpacza po śmierci matki.
Odetchnęła głęboko, wyszedłszy na powietrze. Był piękny czerwcowy
dzień, słońce grzało, a jednocześnie wiał lekki wiatr. Marzyła o tym, by
wrócić do domu na Coronado, zdjąć buty, pójść na spacer po plaży.
Oczyścić głowę, pozbyć się niechcianych myśli, słowem, rozpocząć proces
zdrowienia. Ale nie mogła; wypadało zamienić słowo z pozostałymi
żonami.
- Mirando… - Dogoniła wdowę. – Jak się czujesz? Czy mogę ci
w czymś pomóc?
Miranda obróciła się. Włosy miała starannie upięte. Duże okulary
słoneczne zasłaniały oczy. Ale spływający po policzkach tusz świadczył
o cierpieniu.
- A jak się mam czuć? Mój mąż nie żyje. – Przyciskała do siebie
torebkę niczym koło ratunkowe.
- Ojej, przepraszam, niezręcznie to wypadło.
Miranda westchnęła ciężko.
- Nie, to ja przepraszam. Kiepsko sobie radzę. – Obejrzała się za
siebie. – Jestem jednym wielkim kłębkiem hormonów – szepnęła. –
Z przerażeniem myślę o samotnym macierzyństwie.
- Kto wie o ciąży?
- Mój brat Clay. Ty. Grant. Kilka najbliższych przyjaciółek.
I wolałabym, żeby Astrid nie dowiedziała się, dopóki nie wróci do
Norwegii. Ona i Johnathon bardzo starali się o dziecko. Niestety mój mąż
nie zawiadomił jej o naszym ślubie, więc… ona na pewno mnie nie lubi.
- Och, nie! – zaprotestowała Tara, choć przypuszczalnie tak właśnie
było.
Miranda potrząsnęła głową.
- Marzę o tym, żeby zasnąć i obudzić się w innej rzeczywistości.
Tara uścisnęła ją. Po chwili Miranda zesztywniała.
- Psiakość, idzie tu. Przepraszam, zostawię cię samą. Kłótnia na
pogrzebie nie wyglądałaby dobrze. – Okręciwszy się na pięcie, Miranda
wtopiła się w tłum żałobników.
- Nie wiem, co on w niej widział – mruknęła Astrid, chwytając Tarę za
łokieć.
Mówiła ze znacznie silniejszym akcentem niż dawniej. Może dlatego,
że w Norwegii, dokąd wróciła dwa lata temu, zaraz po rozwodzie
w Johnathonem, rozmawiała wyłącznie w ojczystym języku.
- Miranda jest przemiła – odrzekła Tara. – Za to ty jesteś
najpiękniejszą kobietą na pogrzebie, więc nie masz powodu do zazdrości.
Astrid należała do tego typu osób, które nawet bez grama makijażu
mogły pozować do zdjęcia na okładkę. Miała bujne, miodowoblond włosy,
była wysoka, szczupła. Wszystkie stroje leżały na niej idealnie. Ale
rozwód z Johnathonem odcisnął na niej bolesne piętno.
- Nie mogę uwierzyć, że Johnathon ożenił się po raz kolejny. Nic mi
nie mówił. – Dolna warga jej zadrżała.
Tara nie rozumiała, co kierowało Johnathonem. Ją samą informował za
każdym razem. Nie wiedząc, jak pocieszyć Astrid, po prostu ją przytuliła.
Najwyraźniej w dniu dzisiejszym przypadła jej rola pocieszycielki.
- Teraz nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Johnathon umarł,
a nasze życie toczy się dalej.
- Nigdy go nie zapomnę. Nigdy.
- Długo zostajesz w San Diego?
- Nie wiem. – Astrid pociągnęła nosem. – Wymęczyła mnie paskudna
wiosna w Norwegii. A tu wciąż mam mieszkanie, no i będę bliżej
Johnny’ego.
Tara skrzywiła się w duchu.
Zdrobnienie Johnny nie pasowało do Johnathona, którego znała, ale
może inaczej zachowywał się przy Astrid? Chcąc się uwolnić od żony
numer dwa, Tara rozejrzała się po tłumie gości. Nagle zauważyła Granta.
- Astrid, masz mój numer, prawda?
- Tak.
- Świetnie. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. A ja odezwę się za
parę dni.
Astrid złapała Tarę za rękę.
- Chcę, żebyś to wiedziała: doskonale rozumiem, dlaczego Johnny
ciebie kochał. Ale Miranda? Tego nie pojmuję.
Nie, Tara nie zamierzała wdawać się w tę dyskusję.
- Trzymaj się, Astrid. – Cmoknąwszy ją w policzek, oddaliła się
pośpiesznie. – Mogę cię na minutkę porwać? – spytała, ściskając Granta za
ramię.
- Możesz i na godzinę – odparł szarmancko.
- Nawet nie wiesz, co bym przez godzinę mogła z tobą robić. –
Zaprowadziła go w cień wysokiego dębu.
Grant zdjął okulary, przeczesał ręką gęste kasztanowe włosy.
Specjalnie na pogrzeb zgolił swój przyprószony siwizną jednodniowy
zarost. Wyglądał jak chłopak z sąsiedztwa dwadzieścia lat później.
Był przystojny, dobrze się czuł w swojej skórze, nigdy nie zadzierał
nosa. Kobiety go uwielbiały.
- To nie fair. Grozisz mi, a potem groźby nie spełniasz. Co cię
powstrzymuje? – Zmrużył seksownie oczy.
- Johnathon byłby oburzony, że flirtujemy na jego pogrzebie.
Grant wzruszył ramionami.
- Na moim miejscu postąpiłby identycznie.
- To prawda – przyznała.
Ujął jej dłoń.
- Jak się trzymasz?
- Dobrze, dziękuję.
- Odpowiadasz jak Tara Sterling, agentka nieruchomości. A ja chcę
usłyszeć odpowiedź Tary Sterling, którą znam sprzed jej ślubu z moim
najlepszym przyjacielem.
- Naprawdę nieźle. Nie wykluczam jednak, że jestem w szoku, więc
może powinieneś spytać mnie o to za tydzień.
Westchnął głośno.
- Jedziemy na tym samym wózku.
- Astrid od razu weszła w żałobę.
- Nie podoba mi się, że Johnathon nie powiedział jej o ponownym
ślubie.
- Może nie utrzymywali kontaktu? Mieszkała na drugiej półkuli. Nie to
co ja i Johnathon; myśmy ciągle z sobą gadali, wpadaliśmy na siebie
w restauracjach, na imprezach…
- Na pewno byli w kontakcie. Johnathon miał wiele okazji, żeby ją
poinformować.
Tara cofnęła rękę. No tak, pomyślała; Grant zna wszystkie tajemnice
Johnathona.
- Lepiej jej tego nie mów – poprosiła. – Jest wystarczająco wściekła.
I nie przepada za Mirandą.
- O ciąży też jej nie wspominajmy. Aha, mam jeszcze jedną
wiadomość, którą też musimy zachować dla siebie. Tylko przez kilka dni.
- Dobrze. – Tara miała złe przeczucia.
- Johnathon podzielił swoje udziały w Sterling Enterprises między
was, swoje żony.
- Co? Jak to? Dlaczego? – spytała zaskoczona.
To nie miało najmniejszego sensu. Wszystko powinno przypaść
aktualnej żonie. Miranda będzie zła, kiedy dowie się o decyzji męża.
- Wiedział, że podczas rozwodu potraktował cię niesprawiedliwie.
Gdyby nie twoja pomoc, firma nigdy by nie powstała.
To akurat było prawdą.
- Czyli w końcu docenił mój wkład?
- Z kolei Astrid wspierała go, kiedy dniami i nocami przesiadywał
w robocie. Chyba dręczyły go wyrzuty sumienia. No a Miranda… to
oczywiste, dlaczego dostała udziały.
Dziesiątki myśli przelatywały Tarze przez głowę.
Od pewnego czasu marzyła o nowym wyzwaniu. Chciała robić coś
bardziej kreatywnego, tworzyć, a nie sprzedawać. Pamiętała słowa ojca:
nie czekaj, chwytaj szczęście za nogi. Może właśnie nadarza się okazja?
- Muszę to przemyśleć – szepnęła wzruszona postawą byłego męża.
Kochała tego drania mimo jego licznych wad. – Rozmawialiście o tym?
- Nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
- Czyli wiedziałeś, że chce podzielić udziały?
- Nie, akurat o tym mi nie mówił.
- Powinien był. Przykro mi, Grant.
Przez moment wpatrywał się przed siebie, po czym przeniósł na nią
wzrok.
- Nie musisz za niego przepraszać.
- Co teraz?
- Max zwoła zebranie, na które zaprosi ciebie, Astrid i Mirandę.
Dlatego dziś ci o tym mówię. Muszę wiedzieć, czy staniesz po mojej
stronie.
Uniosła brwi.
- Nie rozumiem.
- Od lat haruję. To ja powinienem zarządzać firmą.
Powoli obraz w jej głowie zaczął się rozjaśniać. Na razie nie chciała
nic obiecywać.
Potrzebowała czasu do namysłu.
- Wiesz, że cię uwielbiam? – spytała.
- Właściwie nie.
- To teraz wiesz. Ale bardzo mi przykro, niczego nie mogę ci obiecać.
ROZDZIAŁ TRZECI
Przez kilka dni Grant usiłował wyobrazić sobie przebieg spotkania
z prawnikiem oraz trzema żonami Johnathona. Czy zgodzą się sprzedać
mu udziały?
Niestety nie miał tyle wolnej gotówki; pieniądze zawsze inwestował.
Pewną sumę mógłby każdej zapłacić od razu, ale potrzebował czasu, by
zdobyć resztę. Skąd mógł wiedzieć, że Johnathon umrze?
Nie potrafił odgadnąć, jak zareagują na jego propozycję. Trzy kobiety,
trzy różne charaktery.
Miranda zwykle zachowywała się rozsądnie, choć teraz była
kompletnie załamana. Ciąża stanowiła dodatkową komplikację. Astrid
była mściwa i zła, że Johnathon ukrył przed nią informację o trzecim
ślubie. Kiedy dowie się o dziecku, jej złość może sięgnąć zenitu. Tara na
ogół podejmowała mądre decyzje, ale w kwestii udziałów nie umiał
przewidzieć jej reakcji.
Do Tary żywił autentyczną słabość. Od czasu jej rozwodu
z Johnathonem kusiło go, by się do niej zbliżyć, ale nigdy nie złamał
danego przyjacielowi słowa. Jonathan jednak umarł…
Poza tym podzielił swoje udziały między trzy żony i jego, wbrew ich
wcześniejszym ustaleniom, pozbawił szansy kierowania firmą. Może więc
obietnica już go nie obowiązuje?
- Jesteśmy gotowi? – spytał, krążąc po przestronnym gabinecie Maxa.
Dłonie miał wilgotne, kark spocony. Denerwował się wynikiem
spotkania.
- Jak najbardziej. To ty prosiłeś o zwłokę. Powinienem był od razu
w szpitalu powiedzieć Mirandzie, jak ją mąż urządził.
- W szpitalu? Chryste, facet nie zdążył ostygnąć…
Rozległo się pukanie.
- Panie Hughes, przyszły panie Sterling – oznajmiła sekretarka.
- Znakomicie. – Prawnik wstał, zapiął marynarkę. – Poproś je.
Grant odsunął się pod ścianę, nie chcąc przeszkadzać. Ale na widok
Tary nie zdołał ustać w miejscu. Instynktownie ruszył w jej stronę.
- Taro, wyglądasz prześlicznie.
To nie były czcze słowa. Wyglądała tak pięknie, że stojąc koło niej,
ledwo był w stanie myśleć. Właśnie dlatego nie powinien się do niej
zbliżać.
- Dzięki. – Dając mu znak głową, przeszła na koniec gabinetu. – Nie
powiedziałeś nic Mirandzie i Astrid? – spytała szeptem.
- Nie. To obowiązek Maxa, nie mój.
Zmrużyła podejrzliwie oczy.
- To dlaczego mnie powiedziałeś?
Dobre pytanie! Chyba po prostu chciał podzielić się z kimś tajemnicą.
Wtedy na pogrzebie emocje go przytłoczyły.
- Znamy się tyle lat. Nie mogłem tego przed tobą ukrywać.
- Przyznaj się, co knujesz?
- Wszystko wyjaśnię, kiedy Max przeczyta wam testament. Dla ciebie
te udziały to uśmiech losu, prawda?
- Nie spodziewałam się niczego od Johnathona. – Tara obejrzała się
przez ramię. – Już Max o to zadbał podczas naszej sprawy rozwodowej.
- Jesteś po mojej stronie, prawda?
- Jasne. – Powiodła wkoło wzrokiem. Astrid i Miranda nie rozmawiały
z sobą. – Ale głównie po swojej.
Nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. No cóż, miał nadzieję, że dla
kobiet decydującym argumentem będą pieniądze. Wtedy on dostanie to, na
czym jemu najbardziej zależy: kontrolę nad firmą.
- Drogie panie, może zaczniemy? – odezwał się Max. – Usiądźcie,
proszę.
Miranda z Astrid zajęły dwa krańcowe krzesła przed biurkiem
prawnika. Tara środkowe.
Słusznie, uznał Grant; stanowiła pomost pomiędzy obecnymi
w pokoju. Astrid nadal z nim nie rozmawiała; nie mogła mu darować, że
nie powiedział jej o ślubie Johnathona z Mirandą. Ale on miał na nią haka:
wiedział parę rzeczy o jej związku z Johnathonem, które na pewno
wolałaby ukryć przed światem.
Oparł się o regał i wsunął ręce do kieszeni.
- Jak wiecie, cały majątek osobisty Johnathona przypada jego żonie
Mirandzie – zaczął Max.
Astrid poruszyła się niespokojnie.
- To po co nas wezwałeś?
Max popatrzył na siedzące przed nim kobiety.
- Po zaręczynach z Mirandą Johnathon przeniósł swoje udziały
w Sterling Enterprises do oddzielnego funduszu. Miał pięćdziesiąt jeden
procent udziałów. Chciał, żeby po jego śmierci zostały między was równo
podzielone.
Astrid wciągnęła powietrze. Tara zacisnęła usta.
- Słucham? – zawołała Miranda. – Dlaczego o tym nie wiedziałam?
Grant spodziewał się takiej reakcji, ale milczał, podobnie jak Tara.
Max uniósł ręce, próbując uspokoić wdowę.
- Udziały Johnathona w Sterling Enterprises były wyłączone z waszego
wspólnego majątku. Johnathon miał prawo rozporządzać nimi wedle
swojej woli.
- Ale mówił mi, że wszystko po nim dostanę.
- Przykro mi, liczy się słowo pisane. Jeszcze à propos słowa pisanego,
Johnathon zostawił list z prośbą, żebym go wam odczytał.
Tym razem Grant zaprotestował.
- List? Nic nie wiem o żadnym liście.
- A o udziałach wiedziałeś? – Miranda wbiła w niego oskarżycielskie
spojrzenie.
- Dowiedziałem się w dniu jego śmierci. Wcześniej zakładałem, że ty
je odziedziczysz, a ja przejmę funkcję prezesa i będziemy prowadzić dalej
firmę jako wspólnicy. – Grant łypnął na Maxa. – Słowem nie wspomniałeś
mi o liście.
- Działam zgodnie z życzeniem Johnathona. Chciał, żebym przeczytał
list jego żonom. Nie rozumiem twoich pretensji. Nawet nie jestem pewien,
czy powinieneś tu teraz być.
- Niech zostanie – rzekła Tara. – Grant był prawą ręką Johnathona.
I obejmie funkcję prezesa.
- Dobrze, nie traćmy czasu. – Miranda założyła nogę na nogę, po czym
skrzyżowała ręce na piersi. – Ale te udziały powinny przypaść mnie.
Prawnik wyjął list z koperty i zaczął czytać:
- „Kochane Mirando, Astrid i Taro. Chcę wam wyjaśnić, dlaczego
postanowiłem podzielić między was moje udziały w Sterling. Zdaję sobie
sprawę, że Miranda może czuć się zawiedziona, ale wierzę, że
odziedziczony po mnie majątek wystarczy jej do końca życia. Jeśli chodzi
o Tarę i Astrid… gdyby nie ich pomoc, firma nigdy by się tak nie
rozwinęła. Obie w trakcie małżeństwa ze mną przyczyniły się do jej
sukcesu. Dlatego uznałem, że sprawiedliwie będzie podzielić udziały na
trzy równe części. Mirando, kocham Cię nad życie, ale nie przestałem
darzyć uczuciem Astrid i Tary. Podejmując tę decyzję, kierowałem się
sercem. Mam nadzieję, że to rozumiecie. Może moja decyzja wyda wam
się dziwna, ale nie mogłem postąpić inaczej. Całuję was mocno,
Johnathon”.
Grant przyglądał się kobietom, starając się wyczytać coś z ich twarzy.
W gabinecie zapadła cisza.
- Cały Johnathon – rzekła w końcu Tara. – Nawet po śmierci wydaje
dyspozycje.
Miranda potrząsnęła głową.
- Jak mógł mi to zrobić?
- Przecież masz kupę forsy – mruknęła Astrid.
- To nie twój interes – odparowała wdowa.
Grant postanowił zainterweniować.
- Mirando, Astrid, Taro… posłuchajcie, proszę. – Usiadł na brzegu
biurka. – Jest jak jest. Podobnie jak Miranda, nie jestem tą sytuacją
zachwycony, ale to akurat nie ma znaczenia. Johnathon miał prawo pojąć
taką, a nie inną decyzję. Postanowił wyrazić w ten sposób wdzięczność
Tarze i Astrid, a mnie postanowił przydzielić rolę prezesa.
Zamilkł i wziął głęboki oddech. Poświęcił Sterling Enterprises wiele
lat pracy; teraz jego przyszłość zawisła na włosku. Każda z tych kobiet
może dokonać wyboru, który pozbawi go kontroli. Musi przemówić im do
rozsądku, przekonać je do swojego pomysłu.
- Mam dwadzieścia procent udziałów. Ani moje dwadzieścia procent,
ani wasze siedemnaście, bo tyle każda z was otrzyma, nie uczyni nikogo
z nas większościowym udziałowcem. Ponieważ mam zasiąść w fotelu
prezesa, chciałbym wam zaproponować, że odkupię część waszych
udziałów, tak abym miał pięćdziesiąt jeden procent, tyle ile przed śmiercią
miał Johnathon. Dzięki temu będę mógł zarządzać firmą w ten sam sposób
co on.
- A może nie chcę? Może…
- Ciii – syknęła Astrid. – Daj mu mówić.
- Nie waż się mnie uciszać! – Miranda wbiła wzrok w Granta. – Może
sama chcę kierować Sterling Enterprises? Może ja chcę kupić udziały Tary
i Astrid?
Grantowi zakręciło się w głowie. Jego lata wytężonej pracy miałyby
pójść na marne?
- Żadne decyzje nie muszą zapaść dzisiaj.
- Grant ma rację – powiedziała Tara. Jest po jego stronie? Wstąpiła
w niego nadzieja. – Nie wolno w tej chwili podejmować żadnych
wiążących decyzji. Myślę, że powinnyśmy się spotkać we trzy, omówić
nasze cele i priorytety. I wtedy coś postanowić.
Brzmiało to sensownie. Więc dlaczego się denerwował? Wiedział: bo
nie ma wpływu na to, co kobiety zdecydują.
- W porządku, mnie to odpowiada – oznajmiła Miranda.
- Mnie również – rzekła Astrid. – Nie spieszy mi się z powrotem do
Oslo.
- Świetnie. Zatem spotkajmy się jutro wieczorem – zaproponowała
Tara. – Może u mnie? O siódmej?
Obie, Miranda i Astrid, skinęły głową.
- W międzyczasie, Grant, przygotuj dla nas ofertę, żebyśmy wiedziały,
na czym stoimy. – Napotkała jego spojrzenie.
Czy faktycznie była po jego stronie, czy tylko mu się wydawało? Nie
był pewien. Nic dziwnego, że uważano ją za doskonałą negocjatorkę:
potrafiła zachować spokój i kamienny wyraz twarzy.
- Jedną wspólną? Negocjujesz w imieniu was trzech? – Nie spodziewał
się, że żony zawrą koalicję.
Tara zerknęła na Astrid i Mirandę. Skinieniem wyraziły zgodę.
- Tak – odparła. – Nie ma powodu zatrudniać trzech prawników. Znam
się na sporządzaniu umów. Robię to zawodowo. Miranda też. – Wstała. –
Na dziś to chyba wszystko? Do zobaczenia jutro wieczorem.
Astrid z Mirandą ruszyły do drzwi, Tara za nimi.
- Mam prośbę – powiedział Grant. – Czy mogę przedstawić wam ofertę
osobiście?
Tara uśmiechnęła się szeroko.
- Grant, wiem, do czego zmierzasz. Po prostu trudniej komuś
odmówić, kiedy patrzy mu się w twarz.
- Johnathon na pewno byłby za tym, żebyśmy razem…
- Przyślij nam ofertę mejlem. Miranda, Astrid i ja przedyskutujemy ją.
Kiedy będziemy gotowe, wtedy możesz przyjść i przekażemy ci naszą
odpowiedź.
Nie cierpiał kompromisów; zbyt często musiał ustępować, kiedy
Johnathon stał u steru. Teraz on powinien kierować firmą i podejmować
decyzje. Szlag by to trafił! Dlaczego Johnathon nie uprzedził go, że
zamierza podzielić swoje udziały? Przecież się przyjaźnili, ufali sobie.
- Dobrze, oczywiście. – Przytrzymał Tarę za łokieć. – Taro, znamy się
od tylu lat. Nie traktuj mnie jak wroga. Jak drania, który chce was
oskubać.
- Skarbie… - Przewiesiła torbę przez ramię. – Masz wielkie cudne
oczy, ale nie licz, że się nad tobą zlituję.
- Nie proszę o litość. Po prostu od was zależy moja przyszłość
i chciałbym wiedzieć, że nikt mnie nie oszuka.
Pocałowała go w policzek, a jemu zrobiło się gorąco.
- Jesteś przystojny i bogaty. Bez względu na to, co zdecydujemy,
jestem pewna, że dasz sobie radę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tej nocy Tara prawie nie zmrużyła oka; dziesiątki myśli krążyły jej po
głowie. Rano pojechała na spotkanie do prawnika, nie wiedząc, czego
oczekiwać. Sądziła, że Grant jako prezes będzie chciał wzbudzić zaufanie
udziałowców. A on najwyraźniej wyznawał zasadę „dziel i rządź”.
Dlatego przyszła jej do głowy myśl o zawiązaniu własnego sojuszu.
W pewien symboliczny sposób jej kariera zatoczyłaby koło. Bo przecież
razem, ona i Johnathon, zakładali Sterling Enterprises, potem ona odeszła,
zanim w firmie nastąpił prawdziwy rozkwit. Teraz po śmierci Johnathona
mogłaby dopilnować, aby firma nadal odnosiła sukcesy. Nowa droga…
Hm, może o to chodziło jej ojcu? Chwytaj szczęście za nogi…
W godzinach popołudniowych miała prezentację nieruchomości.
Pożegnawszy się z klientami, ruszyła przez most na Coronado. Sam widok
wyspy wprawiał ją w błogi nastrój. W przeciwieństwie do Johnathona
uwielbiała to miejsce. Dla niego Coronado było zbyt ciche; wolał
centralną część San Diego, gdzie mieszkał z Astrid, oraz La Jollę, gdzie
mieszkał z Mirandą.
Tara zaś kochała pełen uroku, małomiasteczkowy charakter wyspy. Jej
dom składający się z salonu, trzech sypialni i trzech łazienek stał przy
Ocean Boulevard, kilka przecznic od hotelu del Coronado.
Dziś nie była pewna, czy spokój nie pryśnie, kiedy Miranda i Astrid
znajdą się w jednym pokoju. Nie zdziwiłaby się, gdyby zaczęły skakać
sobie do oczu. Z drugiej strony pieniądze mają magiczną moc zacierania
bólu i pretensji. Może świadomość bogactwa, jakie je czeka, pozwoli im
zapomnieć o wzajemnej niechęci.
Pierwsza, parę minut po siódmej, zjawiła się Astrid w czarnej
ołówkowej spódnicy, czarnym żakiecie i czarnych szpilkach od
Louboutina. Czyżby doborem stroju chciała pokazać, że tak samo jak
Miranda jest w żałobie?
Niecałą minutę później trzecia żona Johnathona zajechała pod dom.
- Wejdź, zapraszam – powiedziała Tara.
Zamknąwszy drzwi, zaprowadziła kobiety na piętro, gdzie znajdowała
się kuchnia, salon oraz główna sypialnia. Przez ogromne okna można było
podziwiać zapierający dech w piersi widok.
- Czego się napijecie? Wina? Wody?
- Dla mnie woda – odparła Miranda.
No tak; była w ciąży, alkoholu nie piła.
- A ja wina, w razie czego wrócę taksówką.
Tara nalała wino do kieliszka, wodę do szklanki.
W pracy miała do czynienia z różnymi ludźmi; dar przekonywania
pomagał jej w pracy. Teraz też pomoże.
- Usiądźmy i zastanówmy się nad ofertą Granta. – Wskazała dwie białe
kanapy oraz niski dębowy stolik.
- Trudno to nazwać poważną ofertą – rzekła Astrid. – Sprzedaż na raty?
Mnie to nie interesuje. Chcę całą sumę od razu, a nie że coś mi będzie
kapać na konto przez kilka lat.
- Mówisz o udziałach, których żadna z was nie powinna była
otrzymać? – spytała Miranda.
- Spokojnie, nie ma powodu się irytować – powiedziała Tara, próbując
zapobiec kłótni.
- Irytować? Nie wiem, co tu robię. Czuję się zdradzona przez mojego
zmarłego męża, przez ojca mojego dziecka. – Przymknąwszy oczy,
przyłożyła rękę do brzucha.
Tara skierowała wzrok na Astrid. Nie umiała przewidzieć jej reakcji.
Psiakość! Liczyła, że ciąża Mirandy nie wyjdzie na jaw podczas tego
spotkania.
Astrid zbladła, krew odpłynęła jej z twarzy.
- Dziecka? – spytała cicho.
Miranda otworzyła oczy. Dopiero w tym momencie zorientowała się,
że zdradziła Astrid tajemnicę.
- Tak. – Przełknęła ślinę. – To dopiero ósmy tydzień.
Tara siedziała jak na szpilkach. Miranda również zastygła. Obie bały
się nawet mrugnąć.
Astrid jednak je zaskoczyła.
- Johnny zostałby ojcem? – Uśmiechnęła się. Pojedyncza łza spłynęła
jej po twarzy. – Marzył o dzieciach.
Tara miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby w głosie Astrid
pobrzmiewała nuta radości?
- Ale się cieszę! Gratuluję.
- Dziękuję. – Miranda wypuściła z płuc powietrze. – Prawdę mówiąc,
sądziłam, że będziesz zła. Johnathon wspominał, że mieliście problemy
z zajściem w ciążę.
Astrid przytaknęła. Zaciskała mocno usta, jakby usiłowała
powstrzymać płacz.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Wróćmy, proszę, do sprawy udziałów.
Tarze zrobiło się jej żal.
- Dobrze. A więc żadnej z nas nie podoba się oferta Granta.
Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że Johnathon musiał
mieć powód, żeby w ten sposób rozdysponować udziały. W pewnym sensie
czuł się moim i Astrid dłużnikiem, ale… nie wiem, może chciał, żebyśmy
się do siebie zbliżyły?
Astrid parsknęła śmiechem.
- Przecież słowem mi nie napomknął o ślubie z Mirandą.
Tara zamilkła; ta strategia nie przyniosła spodziewanego efektu.
- Skupmy się na finansach. Nasze udziały mają określoną wartość, ale
za jakiś czas mogą być znacznie więcej warte. Dzięki nim mamy większą
kontrolę nad firmą.
- No nie bardzo – zaoponowała Miranda. – Każda z nas ma
siedemnaście procent, a Grant dwadzieścia.
- Razem mamy tyle, ile miał Johnathon: pięćdziesiąt jeden procent.
Możemy zarządzać Sterling Enterprises.
- Ale Grant jest prezesem.
- Nie szkodzi. To my będziemy miały decydujący głos. Pod
warunkiem, że będziemy głosować jednomyślnie. Jest kilka
nieobsadzonych stanowisk, które…
- Ja nie szukam pracy – przerwała jej Miranda. – Moja firma
prosperuje, na brak pieniędzy nie narzekam, poza tym Johnathon zostawił
mi resztę swojego majątku.
- Nie musisz pracować – powiedziała Tara. – Chodzi o twój głos.
O nasz wspólny głos. Po prostu musimy trzymać się razem.
- Ja bym chętnie podjęła jakąś pracę – oznajmiła Astrid. – Nie
wyobrażam sobie siedzenia bezczynnie.
- Zostałabyś w San Diego? – spytała Tara.
- Gdybym miała powód.
- A ja wciąż się waham – przyznała Miranda. – Może lepiej sprzedać te
udziały?
Tara poczuła narastającą frustrację.
– Pomyśl o tym, co wasze dziecko otrzyma w spadku. Domy
i pieniądze? Świetnie. Ale czy firma, którą Johnathon kochał, nie byłaby
lepsza? Jeśli sprzedasz udziały, odbierzesz swojemu dziecku coś, czemu
jego ojciec poświęcił wiele lat życia.
Zapadła cisza.
Astrid wpatrywała się w Mirandę, a Miranda w swój brzuch. Tara
czekała w napięciu, świadoma tego, jak wiele zależy od decyzji Mirandy.
Tak, dziecko Johnathona i Mirandy zawsze będzie żyło w dostatku, ale
nigdy nie pozna ojca. Zdarzyła się tragedia, która dotknęła je wszystkie,
ale nawet w żałobie trzeba myśleć o przyszłości.
- A co powiecie na okres próbny? – spytała Astrid. – Bo… sama nie
wiem. Z jednej strony chętnie pozbyłabym się udziałów i wróciła do
Norwegii, a z drugiej moje życie w Oslo jest dość nudne. Kusi mnie
zmiana, wyzwanie, coś nowego.
- Z tym okresem próbnym to niezły pomysł – stwierdziła Tara. –
Dajmy sobie trzy miesiące, potem znów porozmawiamy. Co wy na to?
Miranda z zadumą wyjrzała przez okno.
- Zgoda. Ale jeśli po tym czasie uznamy, że to nam nie odpowiada,
wtedy sprzedamy Grantowi udziały. Jeśli ktokolwiek ma zarządzać firmą,
to właśnie on.
Tara nie uważała, że obowiązuje ją jakaś szczególna lojalność wobec
Granta, ale w sumie Miranda ma rację.
- Pasuje mi.
- Mnie też – powiedziała Astrid.
- Musimy ustalić jakiś sposób komunikacji, żebym ze wszystkim była
na bieżąco – rzekła Miranda.
- Proszę bardzo. Mejle albo telefon. Co wolisz.
- Zważywszy, że różne decyzje pociągają za sobą różne konsekwencje
prawne, wolałabym otrzymywać informacje na piśmie, na firmowym
papierze.
- Oczywiście, nie ma sprawy.
- A zastanawiałaś się, Taro, jakie projekty cię interesują?
- Owszem. Na początek Seaport Promende. Uważam, że Sterling
powinien wziąć udział w przetargu. To byłoby duże i ważne zlecenie,
a także okazja do współpracy z miastem.
Miranda uśmiechnęła się pod nosem.
- Johnathona to też kusiło, ale Grant wyperswadował mu ten pomysł.
Nie wiem, dlaczego był mu przeciwny.
- Ciekawe. – Tara nie chciała rozpoczynać pracy od konfliktu
z Grantem, ale intuicja jej podpowiadała, że o Seaport należy zawalczyć. –
Skoro mowa o Grancie, wpadnie tu niedługo, żeby usłyszeć naszą
odpowiedź.
Miranda wstała.
- Nie gniewaj się, ale wolę nie być przy tym. Nie potrafię przekazywać
złych informacji. Zresztą zatrzymanie udziałów to twój pomysł.
- Ja też daruję sobie rozmowę z Grantem – powiedziała Astrid. –
Dzięki za wino. Czy w poniedziałek rano mam się stawić w biurze?
- Pogadam z Grantem – odrzekła Tara; nie zdążyła wszystkiego do
końca przemyśleć. – I skontaktujemy się z tobą, jak będziesz nam
potrzebna.
Astrid uniosła brwi.
- Jak będę wam potrzebna? Mam tyle samo udziałów co ty, więc…
- Słusznie, przepraszam. – Tara zmusiła wargi do uśmiechu. –
Przedstawię Grantowi nasze stanowisko i odezwę się do ciebie jak
najszybciej.
Zostawszy sama, czuła się jak jagnię prowadzone na rzeź. Owszem, to
ona wpadła na pomysł, ale żeby doszedł do skutku, wszystkie trzy muszą
ściśle współpracować.
Jak będzie przebiegać ta współpraca? Czym się zakończy okres
próbny? No i Grant… Nie ucieszy go wiadomość, którą usłyszy. Chyba
trzeba mu przygotować coś mocnego do picia.
Grant zaparkował przed domem Tary, szczęśliwy, że znalazł wolne
miejsce na ruchliwym Ocean Boulevard. Wysiadł ze swojego bmw i nagle
poczuł się tak, jakby wkraczał do ciemnego lasu.
Nie wiedział, co go czeka, jaką decyzję podjęły kobiety. Może będą
chciały kupić jego udziały? Albo pozbawić go stanowiska? Nie zamierzał
rezygnować z marzeń. Zbyt długo wykonywał brudną robotę, poprawiał
cudze – czytaj: Johnathona – błędy.
Nacisnął dzwonek. Tara otworzyła ubrana w obcisłe dżinsy
podkreślające zgrabną sylwetkę oraz w zsuwający się z ramienia biały
sweter. To niesprawiedliwe, pomyślał. Jak on ma się skupić na interesach?
- Zapraszam. – Skinęła z uśmiechem głową. – Na górze mam wino.
Whisky też.
- Może wino. – Idąc za Tarą po schodach, patrzył na jej kołyszące się
biodra.
Przez kilka cudownych chwil nie myślał o sprawach zawodowych. Na
górze zdziwił się, widząc, że są sami.
- Myślałem, że zastanę Mirandę i Astrid.
Tara stała przy wyspie w kuchni, trzymając butelkę.
- Prosiły, żebym ich reprezentowała. – Podała mu kieliszek. – Twoje
zdrowie.
Wypił łyk. Ich oczy się spotkały.
Sprawiała wrażenie odprężonej; rzadko okazywała zdenerwowanie.
Między innymi dlatego odniosła tak duży sukces w pracy; sam jej widok
działał na klientów uspokajająco. Oczywiście jej przeciwnicy uważali, że
ma nerwy ze stali. Na Granta uspokajająco nigdy nie działała; zawsze gdy
była w pobliżu, serce biło mu szybciej. Po tylu latach! Czy nadal
obowiązuje go lojalność wobec Johnathona?
- I jak? – spytał. – Co postanowiłyście? Podejrzewam, że dziewczyny
zostawiły cię samą, żebyś to ty przekazała mi złe wieści.
- Chodź. – Pociągnęła w stronę ogromnego tarasu.
Niedobrze, pomyślał Grant, nastawiając się na najgorsze. Była zbyt
spokojna. Zbyt miła.
- Mylisz się, to nie są „złe wieści”. Mamy propozycję korzystną dla
wszystkich.
Tego się spodziewał: odrzuciły jego ofertę. Ale postanowił uzbroić się
w cierpliwość i wysłuchać Tary. Po pierwsze wypadało, po drugie zaś wino
było znakomite, a gospodyni urocza.
Starał się nie myśleć o swoich planach i przekreślonych nadziejach.
Kiedy patrzył na Tarę, miał ochotę zgarnąć ją w ramiona i pocałować.
- Mów. Zamieniam się w słuch.
- A więc chcemy zachować nasze udziały i mieć wpływ na działalność
firmy. Na razie przez okres próbny. Jeśli się sprawdzimy i praca nam się
spodoba, wtedy zostałybyśmy na stałe.
Grant oparł się o poręcz i powiódł wokół wzrokiem. Wiatr targał mu
włosy. Powinien być przewidzieć taki rozwój wypadków. Tara była osobą
niesamowicie ambitną; zobaczyła okazję i postanowiła z niej skorzystać.
- Rozumiem.
Przysunąwszy się, położyła dłoń na jego plecach. Na moment
przymknął oczy, rozkoszując się jej dotykiem. Niezliczoną ilość razy
marzył o takiej chwili, o tym, by stali koło siebie, dotykali się…
- Rozumiesz? Tylko tyle?
- Przetwarzam. – Wyprostował się.
Cofnęła rękę. Może to i lepiej, pomyślał. Dotyk za bardzo go
rozpraszał. Zamiast myśleć o interesach, skupiał się na pragnieniach
i doznaniach fizycznych.
- Nawet nie macie pojęcia, w co się pakujecie. Deweloperka to
brutalny biznes. Panuje w nim ostra walka i mordercza konkurencja.
- Myślisz, że nie wiem? W moim biznesie jest podobnie. Zresztą
pracowałam w Sterling. Widziałam, jak Johnathon haruje i jak często musi
godzić się z porażką. Astrid i Miranda również to widziały. Chyba nas nie
doceniasz. – Na moment zamilkła. – Miranda chce mieć tylko prawo
głosu, nie chce aktywnie uczestniczyć w biznesie.
- Czyli zostajesz ty i Astrid. Co ona potrafi? Jakie ma kwalifikacje?
- Nie bardzo się orientuję.
- To nie jest dobry moment. Wszyscy są przybici śmiercią Johnathona.
Mamy wprowadzić do firmy norweską supermodelkę, pozwolić jej zająć
czyjeś miejsce?
Tara potrząsnęła głową.
- Nikogo nie będziemy zwalniać. Po prostu coś dla niej znajdziemy.
Przecież w niektórych działach brakuje pracowników.
- Skąd wiesz?
- Mam znajomą, która jest rekruterką.
Grant westchnął cicho. Faktycznie, w dziale zarządzania projektami
mieli wakat. Można by tam umieścić Astrid, był tylko jeden problem:
musiałaby współpracować z zespołem architektów, którym kierował Clay,
brat Mirandy.
- A Astrid z Mirandą nie będą sobie skakały do oczu? Przecież się nie
lubią.
Tara wypiła łyk wina.
- Zdarzyło się dziś coś niesamowitego. Miranda wygadała się o ciąży,
a Astrid wcale nie oszalała z zazdrości. Przeciwnie, była mile zaskoczona,
pogratulowała Mirandzie.
- Żartujesz!
- Nie.
Czyli żony się dogadały.
- A ty? – spytał Grant. – Gdzie w tym wszystkim widzisz siebie?
- Pomyślałam, że moglibyśmy razem pracować. Byłaby z nas świetna
para. Oczywiście musiałbyś mnie trochę podszkolić, ale moje
doświadczenie zawodowe oraz znajomości na pewno by się przydały…
- Dwoje dyrektorów generalnych? Chyba jednak nie.
Zdecydowanie nie tak widział swoją przyszłość. Wreszcie miał okazję
wyjść z cienia Johnathona i pokazać światu, jak przez te wszystkie lata
przyczynił się do rozwoju i sukcesu Sterling Enterprises. Nie chciał
znaleźć się w cieniu kolejnego Sterlinga, tym razem Tary Sterling.
- Nie muszę być dyrektorem, mogę być doradcą dyrektora. Tytuły
mnie nie interesują.
Podziwiał ją za to. Między innymi za to.
- Masz świadomość, że kiedyś faktycznie mogła być z nas świetna
para? Zanim dałaś się oczarować Johnathonowi?
Tara przechyliła głowę. Kosmyk włosów opadł jej na twarz.
- No nie wiem, Grant. Nie wiem. Wprawdzie iskrzy między nami,
ale…
- Każdy związek zaczyna się od chemii. I chyba nie zaprzeczysz, że
czułaś coś ten jeden raz, kiedy cię pocałowałem?
- Obiecałeś do tego nie wracać. Byłam zaręczona z Johnathonem.
Zalała go fala wspomnień. Tamtego dnia miał nadzieję, że do czegoś
między nimi dojdzie. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami.
- Zerwaliście. Miałaś zamiar odwołać ślub.
Tara zacisnęła usta.
- Ale nie odwołałam.
Nie lubił wracać myślą do jej zaślubin z Johnathonem. Siedział
w pierwszym rzędzie i z bólem serca słuchał, jak Tara wypowiada słowa
przysięgi małżeńskiej.
- Nie, nie odwołałaś.
- Pocałunek faktycznie był niesamowity, ale niczego by nie zmienił.
Zresztą długo byś ze mną nie wytrzymał. Jesteś miłym facetem, a ja
miłych i porządnych przeżuwam i wypluwam. Rozdeptuję ich. Niszczę.
Potem jest mi oczywiście głupio.
Wiele kobiet mu to mówiło, a on się wściekał. Bo wcale nie był miły.
Po prostu starał się nie być dupkiem. Westchnął. Wszystkiemu winne było
jego wychowanie – dorastał na środkowym zachodzie, gdzie ceniono
tradycyjne wartości – a także przykład ojca, który traktował żonę jak
królową.
- Myślisz, że mnie znasz, ale to nieprawda.
- Grant, będziemy razem pracować. Wierz mi, nie należy łączyć życia
osobistego z zawodowym.
Wiedział o tym. Dlatego najchętniej odkupiłby jej udziały, a ją samą
zaciągnął do łóżka.
- Okres próbny, powiadasz?
Roześmiała się.
- Tak, ale jestem przekonana, że wszystko się ułoży. Zostałeś prezesem
Sterling Enterprises, a w dodatku będziesz miał okazję pracować ze mną.
Na pewno nie będziemy się nudzić.
Boże, dopomóż mi, pomyślał. Czy starczy mu siły pracować ramię
w ramię z kobietą, której od lat pożąda? Której nie przestał pragnąć?
Podejrzewał, że codziennie będzie gnał do firmy podekscytowany,
a zarazem pełen obaw.
- Obiecujesz?
- Że będzie ciekawie? Absolutnie!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Biura Sterling Enterprises zajmowały trzy górne piętra w jednym
z najbardziej ekskluzywnych wieżowców w centrum San Diego. Tara była
w nowej siedzibie tylko raz, na przyjęciu z okazji zmiany adresu firmy.
W tym czasie Johnathon był już zaręczony z Mirandą.
Na przyjęciu piła szampana i flirtowała z Grantem. Kusiło ją, żeby go
pocałować. Walczyła z sobą, rozważała wszystkie za i przeciw. „Jest
piekielnie seksowny – myślała. To nieprzyzwoite, żeby facet tak dobrze
wyglądał w garniturze. Śmieje się z moich dowcipów i anegdot. Zauważa,
kiedy mam pusty kieliszek. I patrzy na mnie tak słodko swoimi
cudownymi oczami”.
Ostatecznie uznała, że nie warto ryzykować.
Johnathon by się wściekł, zwłaszcza gdyby zobaczył pocałunek, a ona
tylko złamałaby Grantowi serce. Zawsze tak było, wszystkim łamała serce.
Wszystkim oprócz Johnathona – to on sprawił jej ból. W każdym razie
Grant nie zasługiwał na taki los.
Teraz codziennie będą się widywać w pracy. Na szczęście znała siebie
i wiedziała, że gdy tylko przekroczy próg firmy, wszelkie zdrożne myśli
wyparują jej z głowy. W pracy zawsze była skupiona. Grant nie zdoła jej
zdekoncentrować. Nie pozwoli mu na to.
Rzadko się denerwowała, ale jadąc windą na ostatnie piętro, czuła
nerwowe podniecenie. Nigdy nie zaczynała pracy u samej góry, zawsze
mozolnie wspinała się po szczeblach kariery. Minęły lata, zanim w świecie
nieruchomości zdobyła pozycję i renomę. Jeden zadowolony klient polecał
ją kolejnym, jedna udana sprzedaż prowadziła do następnych. Każdy dzień
był wyzwaniem.
Kiedy drzwi windy rozsunęły się, Tarę zdumiał panujący w recepcji
gwar. Recepcjonistka odbierała telefony, witała gości, stemplowała bilety
parkingowe, odpowiadała na pytania. Tara rozejrzała się. Grant czekał
nieopodal, z telefonem przy uchu. Dał jej na migi znać, że za moment
będzie wolny. Skinęła głową.
Starała się nie myśleć o tym, jak świetnie Grant się prezentuje
w eleganckim szarym garniturze. Najważniejsza była nowa praca: oby
w niej odnalazła klucz do szczęścia.
- Zgłaszam się do pracy, panie Singleton – powiedziała, kiedy
zakończył rozmowę.
- Jesteś spóźniona. – Wskazał ręką korytarz. – Zaprowadzę cię do
twojego gabinetu.
Tara zerknęła na komórkę.
- Jest pięć po dziewiątej. Nie mogłam znaleźć miejsca do parkowania.
- Przypomnij mi. Przydzielę ci miejsce dla kierownictwa.
- Dziękuję. – Przyśpieszyła kroku. – Zawsze tu rano panuje taki ruch?
- Zawsze, przez cały dzień.
Cóż, będzie musiała przywyknąć. Chociaż często odbywała spotkania
z klientami, na ogół w jej agencji panował spokój. W ciszy pracuje się
wydajniej.
- To tutaj. – Grant otworzył drzwi. – Pasuje?
Niewątpliwą zaletą był widok na centrum miasta i zatokę, ale meble
były zbyt ciężkie. Ścianom też przydałby się inny kolor, bardziej
pastelowy.
- Czy dobrze pamiętam, że twój gabinet mieści się niemal po
przekątnej? – spytała.
- Zgadza się.
- Tuż obok gabinetu Johnathona?
Grant odchrząknął, po czym wbił wzrok w podłogę.
- Tak… To znaczy, przeniosłem się do jego gabinetu.
- Jasne. – To logiczne. Bądź co bądź był teraz prezesem. – To może ja
bym zajęła twój? Nie byłoby wygodniej?
- Wiesz, ludzie są przybici, morale w firmie podupadło. Lepiej nie
wprowadzać zbyt wielu zmian.
Nie chciała się kłócić, ale z tego, co widziała, kiedy wysiadła z windy,
wszyscy wydawali się ożywieni, pełni energii.
- Okej, na razie mogę tu zostać, ale później zmiany będą konieczne.
- Poczekajmy te trzy miesiące. – Grant wsunął ręce do kieszeni.
Sprawiał wrażenie, jakby jej obecność mu przeszkadzała. Podszedłszy do
okna, wyjrzał na zewnątrz. – A co z twoją agencją? Z klientami? – spytał,
odwracając się do Tary.
- Mam zamiar wywiązać się z zawartych umów, ale nowych zgłoszeń
już nie przyjmuję. Kiedy wszystko wyczyszczę, zamknę interes.
- Mówiłaś o okresie próbnym w Sterling. A teraz mówisz o zamykaniu
agencji?
Położyła torbę z laptopem na biurku.
- Swojej działalności nie muszę likwidować, mogę ją zawiesić i podjąć
w dowolnym momencie. Ale nie ukrywam, że chciałabym zostać
w Sterling na stałe. Nie podobało mi się, kiedy po kilku pierwszych
miesiącach od założenia firmy Johnathon zasugerował, żebym z niej
odeszła. To nie było fair. Nie dał mi szansy się wykazać.
- Wiem. Rozmawiał o tym ze mną. Zastanawiał się, czy nie postąpił
jak ostatni drań.
- Mnie powiedział, że wspólna praca źle wpływa na życie małżeńskie,
ale moim zdaniem po prostu czuł się zagrożony.
Grant przyjrzał się jej uważnie. Widziała błysk w jego oczach.
Najwyraźniej podobało mu się to, co widzi.
- To możliwe – odparł. – Sprawiasz groźne wrażenie.
- Myślę, że jemu chodziło o coś innego. Bał się, że ludzie będą darzyli
mnie większą sympatią niż jego. Chciał być uwielbiany, nawet gdy
zachowywał się paskudnie.
- Dlatego mnie wystawiał na cięgi, a sam zbierał pochwały.
Taki był. Ukrywał swoje wady, żeby zdobyć miłość tłumu. Tylko
najbliżsi znali jego prawdziwe oblicze.
- Pokażesz mi, jak się urządziłeś?
Grant spojrzał na drogi zegarek, jaki lata temu sprezentował mu
Johnathon.
- Za kilka minut mam spotkanie. Może na razie się rozgość…
- Rozgość? Przecież jestem gotowa do pracy. Porozmawiajmy
o projekcie, którym chciałabym się zająć.
- Jakim?
Wiedziała od Mirandy, że jej pomysł nie spotka się z entuzjastyczną
reakcją. Trudno.
- Chodzi mi o Promenadę Nadmorską. Nie rozumiem, dlaczego
Sterling nie przystąpił do przetargu. Jeszcze nie jest za późno.
Tak jak się spodziewała, na twarzy Granta pojawił się grymas.
- To kiepski pomysł. Strata czasu i pieniędzy.
- Nie żartuj.
- Jeśli nie potrafisz zaakceptować mojej opinii, czarno widzę naszą
współpracę. Pamiętaj, że ja jestem szefem.
Okej, może Johnathon za bardzo go tłamsił i teraz wreszcie miał
okazję pokazać, na co go stać. Nawet podobał jej się taki silny i władczy
Grant. Podeszła bliżej i strzepnęła niewidoczny pyłek z jego ramienia.
- Oczywiście, że jesteś – powiedziała, wygładzając mu klapę
marynarki. – A ja chcę się wszystkiego nauczyć.
Popatrzył na jej dłoń.
- Wiem, jak wiele potrafisz, jednak branża budowlana różni się od
branży nieruchomości.
- Fakt. Ale jeśli mamy się spierać o Seaport, zróbmy to w twoim
gabinecie. – Ruszyła do drzwi. – Będzie znacznie przyjemniej niż tu.
Zróbmy to w twoim gabinecie – te słowa zabrzmiały kusząco. Miał
wrażenie, jakby cała krew spłynęła mu z głowy do niższej partii ciała. Oj,
niedobrze. Nie powinien tak zaczynać dnia.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi, uległ prośbie Tary.
- Okej, chodźmy. Przełożę to spotkanie…
Ruszyli korytarzem w stronę jego gabinetu.
Nie wiedział, jak to wytrzyma. Zawsze przy Tarze musiał ćwiczyć
silną wolę, ukrywać pożądanie. Przez ostatnie dziesięć lat się hamował,
odmawiał sobie tego, czego tak bardzo pragnął. Teraz też nie mógł spełnić
swoich marzeń. Gdyby pożądanie zwyciężyło, ich relacje zawodowe
mogłyby się stać mocno kłopotliwe.
Po śmierci Johnathona sytuacja firmy była niepewna. Musiał podjąć
trudną decyzję, czy w imię spokoju zgodzić się na propozycję Tary czy
przeciwnie, nie ustępować, walczyć, dopóki nie przekona jej, że okres
próbny na pewno się nie sprawdzi.
Znalazł się w niełatwym położeniu. Bo pragnął z nią być. Pragnął jej
od ponad dekady. A z drugiej strony…
Doszli na miejsce. Jego gabinet istotnie znajdował się na
przeciwległym końcu budynku.
- Zapraszam. – Skłonił się i przepuścił Tarę przodem. – Wciąż czuję
się tu nieswojo. I w gabinecie Johnathona, i na stanowisku prezesa. Mam
nadzieję, że to uczucie wkrótce minie. – Wiedział, że może być z Tarą
szczery. Gdyby udawał, pewnie i tak domyśliłaby się prawdy.
- Ale od dawna chciałeś zarządzać firmą, nie?
Owszem, wydawało mu się, że niczego bardziej nie pragnie. Jednak
teraz miał poczucie niedosytu, jakby czegoś mu brakowało; jakby to nie
było to, na co czekał.
- Chciałem sam decydować o różnych sprawach – odparł. – Często
spieraliśmy się z Johnathonem i zwykle on wygrywał. Było to dość
męczące.
- Dobrze, więc co jest dla ciebie teraz najważniejsze? Jaką sprawą,
o którą walczyłeś z Johnathonem, chcesz się zająć w pierwszej kolejności?
- To proste. Chcę ukrócić dyskusję na temat naszego uczestnictwa
w Nadmorskiej Promenadzie. Johnathon parł do przetargu, ale to nie on
musiałby się użerać z urzędnikami.
Seaport miało powstać wzdłuż zatoki na gruncie należącym do miasta.
Obecnie w tym miejscu znajdował się wielki pusty plac i nieduże centrum
handlowe przeznaczone do rozbiórki.
- Wiesz, rzadko się zgadzałam z Johnathonem, ale w tym wypadku
miał rację. Myślę, że trzeba stanąć do przetargu. To jest ważna inwestycja,
o której będzie głośno. Firma zyskałaby rozgłos.
- Twój były mąż wkurzył mnóstwo ludzi we władzach miasta. Nie
masz pojęcia, w co byśmy się wpakowali.
- Mój były mąż to twój najlepszy przyjaciel. I już nikogo więcej nie
wkurzy. Pozwól mi spróbować. Zgłośmy się, może się uda.
Grant zacisnął palce na grzbiecie nosa. Czuł zbliżający się ból głowy.
- Sterling Enterprises nie zajmuje się takimi sprawami. Wykonujemy
prywatne zlecenia. Stawiamy biurowce, takie jak ten, w którym teraz
przebywamy. Nie musimy się liczyć z każdym groszem. A zlecenia
rządowe pozostawiają bardzo niewielki margines finansowy. To
kompletnie bez sensu.
- Mogę? – Tara wskazała na fotel stojący naprzeciwko biurka.
- Jasne.
Usiadła, założyła nogę na nogę. Wyglądały niesamowicie w wysokich
szpilkach. Grant odwrócił wzrok.
- Czy wiesz, jaką opinią Sterling cieszy się w mieście? – spytała.
- Jesteśmy inteligentni, działamy szybko, dotrzymujemy terminów.
- Owszem, ale niespecjalnie jesteście lubiani. Interesują was jedynie
projekty przynoszące wielkie zyski. Zachłanność może was zgubić.
Konkurencja faktycznie tak ich postrzegała.
- Powtarzasz „wy”, „was”. Zapomniałaś, że jesteś częścią Sterling? Że
mamy współpracować?
- Umieściłeś mnie na drugim końcu budynku. Jakbyś wcale nie liczył
na współpracę.
Westchnął. Trudno się z nią rozmawiało.
- Okej, nie kłóćmy się. Wpadnij dzisiaj do ratusza i sprawdź, na jakim
etapie są przygotowania. Mnie terminy nie interesowały, bo usiłowałem
wybić Johnathonowi ten pomysł z głowy. Może się okazać, że jest za
późno na cokolwiek.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju zajrzała Sandy, asystentka
Johnathona.
- Panie Singleton, przepraszam, że przeszkadzam, ale nie wiem, czym
mam się zająć.
Grant zmarszczył czoło. Cały zeszły tydzień dał jej wolny, a w tym
zapomniał przydzielić jej nowe obowiązki. Sandy była doskonałym, choć
niedoświadczonym pracownikiem, takim, który zawsze zjawia się przed
czasem i zostaje po godzinach.
- Nie, Sandy, to ja przepraszam. Wejdź, proszę. Usiądź. – Wskazał
krzesło. – Chciałbym, żebyś poznała Tarę Sterling. Przez kilka miesięcy
Tara i ja będziemy blisko współpracować. Jakoś musimy sobie radzić po
śmierci pana Sterlinga.
Sandy uścisnęła dłoń Tary.
- Oczywiście wiem, kim pani jest. Często widuję na przystankach
reklamy pani agencji.
Tara uśmiechnęła się ciepło.
- Zmieniam branżę; zamiast sprzedawać, będę budować. Mam
nadzieję, że reklamy mojej agencji wkrótce znikną z przestrzeni
publicznej.
- Chętnie podpytałabym panią kiedyś o pani dawną pracę. Interesują
mnie wszelkie aspekty branży nieruchomości.
Obserwując kobiety, Grant nagle wpadł na pewien pomysł.
- Sandy, tak mi przyszło do głowy… Może chciałabyś pracować dla
pani Sterling? Jako jej asystentka? Znasz wszystkie projekty, którymi
firma się zajmuje, znasz ludzi w biurze, wiesz, jak co działa.
- Och, z największą przyjemnością! – ucieszyła się dziewczyna.
Świetnie, jeden problem mniej.
- Doskonale.
Tara skinęła głową, ale nie sprawiała wrażenia nadmiernie uradowanej.
- Sandy, może wspólnie zastanowimy się, jak zmienić wystrój mojego
gabinetu? Skoro urzęduję „na wygnaniu”, przynajmniej chcę się tam
dobrze czuć.
- Jasna sprawa. Cokolwiek pani każe.
Tara wstała z fotela.
- Dobrze. – Ruszyła za Sandy ku drzwiom. Mijając Granta, na moment
się zatrzymała. – Idę na wygnanie. Jak dotrę na miejsce, zadzwonię do
ciebie. Tak mniej więcej za godzinę.
- Taro, przecież nie kierowały mną żadne osobiste względy. Akurat tak
wyszło.
- Niech ci będzie. Nie myśl, że się gniewam, bo nie, ale muszę ci
trochę podokuczać.
Gdyby wiedziała, jak bardzo o tym marzył.
- Wolisz urzędować w moim dawnym gabinecie? – spytał
zrezygnowany.
- Zdecydowanie.
- W porządku. – Wziął głęboki oddech. – Najpierw jednak trzeba go
odnowić. Pomalować ściany. Noszą ślady…
- Szalonych orgii?
- Moich butów. Parę razy zdarzyło mi się kopnąć ścianę. Z frustracji.
Tara zmrużyła oczy.
- Daję ci okazję poflirtować ze mną, a ty nic. Dobrze się czujesz?
- Flirtować możemy po pracy. – Po pracy? Ledwo wypowiedział te
słowa, a już ich pożałował.
Powinien był powiedzieć, że koniec z flirtowaniem.
- Okej. Co robisz jutro wieczorem?
- Słucham? – Zamrugał gwałtownie.
- Znajomy agent od nieruchomości urządza przyjęcie na dachu Sussex
Building. Jest stamtąd niesamowity widok na stadion baseballowy i akurat
w trakcie przyjęcia odbywa się mecz.
- Dlaczego nie weźmiesz z sobą Mirandy? Lub Astrid? Ostatnio bardzo
się zakumplowałyście.
- Ty jesteś zabawniejszy.
Z trudem przełknął ślinę. W ustach mu zaschło.
- No zgódź się. Nie pożałujesz. Poznasz nowych ludzi. Może z kimś
poflirtujesz.
Czuł, że się czerwieni. Chryste, nienawidził tego!
- Lubię baseball – mruknął.
Tara dźgnęła go łokciem w żebra.
- Mnie też lubisz. Nie udawaj.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sussex Building znajdował się kilka przecznic od Sterling Enterprises,
więc udali się tam pieszo.
- Jak po pierwszych dwóch dniach? Nie zmieniłaś zdania w sprawie
Seaport? – spytał Grant.
- Nie. Kiedy uzyskamy z Sandy wszystkie informacje, umówię się na
rozmowę z Clayem. Projekt trzeba przedstawić za sześć tygodni. Myślisz,
że to wykonalne?
Doszli na miejsce. Grant otworzył drzwi.
- Wydaje mi się, że tak, chociaż będzie na styk.
W holu pokazali strażnikowi przepustki, następnie wsiedli do windy.
Tara wcisnęła piętnaste piętro.
- Czyżbym słyszała nutę entuzjazmu w twoim głosie?
- Wiesz, całą pracę robisz ty, ja nie muszę palcem kiwnąć.
- A przyszedłbyś na prezentację? Bylibyśmy bardziej wiarygodni.
Popatrzył na wyświetlające się numery pięter.
- Zastanowię się.
Postanowiła odpuścić. Miała wrażenie, że Grant znów usiłuje
wprowadzić między nimi dystans. To źle wróży. Chciała być częścią
zespołu, liczyła na współpracę…
Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze.
Tara była tu wcześniej kilka razy; wiedziała, czego się spodziewać.
Miejsce dosłownie zapierało dech w piersi. Goście rozmawiali, siedząc na
czarnych skórzanych kanapach, pili drinki przy wysokich stolikach,
częstowali się przystawkami i podziwiali widoczną za oknami panoramę
miasta.
Ale prawdziwą atrakcją był ogromny taras z pięknym kominkiem –
buzujące w nim płomienie ogrzewały chłodne nocne powietrze – oraz
ustawionymi wzdłuż szklanej balustrady dwuosobowymi stolikami.
Widok był niesamowity; na znajdującym się w dole stadionem
baseballowym trwał mecz. Przytłumione odgłosy gry i okrzyki widzów
niosły się na samą górę. Dookoła stały niższe budynki, a dalej widać było
ciemną zatokę oraz wysoką stalową konstrukcję mostu łączącą stały ląd
z wyspą Coronado.
Podobnie jak Johnathon, Tara kochała San Diego i miała nadzieję
udowodnić to swoją pracą. Czy Sterling przystąpi do przetargu na
Promenadę Nadmorską? Czy Grant wyrazi zgodę? Może. I może firma nie
zarobi na tym kokosów, ale nie zawsze chodzi o zysk. Ważne jest być
częścią społeczności, przyczyniać się do jej rozwoju, myśleć
o mieszkańcach, poprawiać im komfort życia. Na dłuższą metę to się
opłaci.
Przyjęcie było biznesowe, ale nie obowiązywały stroje wieczorowe.
Grant miał na sobie grafitowe spodnie oraz jasnoniebieską koszulę, której
kolor podkreślał błękitną barwę jego oczu. Zdaniem Tary był
najprzystojniejszym mężczyzną w sali.
Przez kilka minut Tara prowadziła uprzejme, choć banalne rozmowy
z różnymi pośrednikami od nieruchomości. W pewnym momencie,
obejmując ją lekko w pasie, Grant spytał:
- Przynieść ci coś do picia?
Uśmiechnęła się. Zawsze była niezależna. Jaka miła odmiana – czuć,
że ktoś się o nią troszczy.
- Piwo. IPA, jeśli mają.
- W San Diego wszystko mają.
Grant odszedł, a ona dokończyła rozmowę z dawnym znajomym.
Cieszyła się, że postanowiła zmienić profil swojej działalności.
Rozmowy o prezentacjach domów i wymaganiach klientów coraz bardziej
ją nużyły.
Kiedy Grant wrócił, przeprosiła znajomego, mówiąc, że ona i Grant
chcą wyjść na taras i popatrzeć na mecz.
- Niesamowicie to z góry wygląda, prawda? – spytała.
Grant oparł łokcie o poręcz. Tara nie była tak odważna. Podobał jej się
widok, ale cierpiała na lęk wysokości, więc przystanęła metr od
przezroczystej balustrady.
- Bo ja wiem? Z tej wysokości zawodnicy wyglądają jak mrówki. Nie
sposób śledzić lotu piłki.
Skrzywiła się zawiedziona. Miała nadzieję, że wspólne wyjście sprawi
Grantowi przyjemność, ale najwyraźniej niezbyt dobrze się bawił.
- Przynajmniej możemy się napić za darmo.
- Nie narzekam. Po prostu dziwi mnie, że wszyscy uważają, że
jesteśmy na meczu. A nie jesteśmy. Jesteśmy…
- Na bankiecie?
Grant wyprostował się i uniósł butelkę, jakby wznosił toast.
- No właśnie.
Tara powiodła wzrokiem po tłumie eleganckich ludzi rozmawiających
o pracy i sukcesach zawodowych. Na przyjęciach nikt nigdy nie
wspominał o porażkach czy choćby codziennych trudach. Należało
przywdziać maskę i szczerzyć zęby. Chyba rozumiała, dlaczego Granta
denerwują takie spędy.
- Wiem, że w świecie biznesu trzeba się pokazywać – ciągnął – ale to
mi się wydaje sztuczne. Johnathon lepiej sobie radził z takimi sprawami.
Ja wolę pracować, niż bywać.
- Dlatego nie chcesz startować do przetargu? Bo za dużo w tym
rozgrywek politycznych i biurokracji?
- Częściowo tak. A poza tym…
Tara przestała słuchać. Zmarszczywszy czoło, z uwagą wpatrywała się
w mężczyznę przy barze. Niepewna, czy wzrok jej nie myli, chwyciła
Granta za rękę i szepnęła mu do ucha:
- Czy to nie Andrew, brat Johnathona? Spójrz nad moim prawym
ramieniem. Ten gość przy barze.
Grant popatrzył we wskazanym kierunku.
- Co on, do diabła, robi w San Diego? Dwa tygodnie temu nie mógł
przyjechać na pogrzeb, a może na przyjęcie z meczem baseballowym
w tle? – Dokończywszy piwo, odstawił butelkę na stół. – Bardzo mi się to
nie podoba.
- Mnie też.
Tara obejrzała się dyskretnie.
Ostatni raz widziała Andrew na swoim ślubie, kiedy bracia jeszcze
utrzymywali kontakt. Niedługo później Johnathon powołał do życia
Sterling Enterprises i zaproponował bratu pracę. Chciał mu pomóc po tym,
gdy jego firma deweloperska padła. Niestety propozycja Johnathona
spowodowała rozłam między braćmi. Przestali rozmawiać. Andrew
przeniósł się do Seattle, gdzie nie musiał rywalizować z bratem, i założył
drugą firmę.
- Myślisz, że powinniśmy do niego podejść?
- I co? Powiedzieć mu, że jest draniem, bo nie przyjechał na pogrzeb
Johnathona? – warknął Grant. – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Andrew odsunął się od baru. Tara zmrużyła oczy.
- Wychodzi?
- Mam nadzieję.
Nie chciała stracić okazji. To było nie w porządku, że zlekceważył
pogrzeb brata.
- Musimy z nim porozmawiać. – Chwyciła Granta za rękę i zaczęła
przeciskać się przez tłum.
- Ilekroć mnie gdzieś prowadzisz, coś złego się wydarza – mruknął
Grant.
- Cii.
Weszli do holu. Andrew czekał na windę, sprawdzając coś w telefonie.
- Witaj, Andrew.
Zaskoczony, odwrócił się i zaczerwienił.
- Tara? Grant? Co za niespodzianka.
- Nie kłam, Andrew. – Zanim Tara zdążyła otworzyć usta, Grant puścił
jej rękę i postąpił krok do przodu. – Żadna niespodzianka. Widziałeś nas,
prawda? Dlatego postanowiłeś się ulotnić?
Andrew schował telefon do kieszeni. Wydawał się spięty. Bardzo
dobrze, pomyślał Grant; niech się łobuz denerwuje.
- Nie, nie widziałem was. Wpadłem tylko na chwilę, żeby pogadać ze
znajomym. Nie lubię tego typu imprez.
- Nie przyjechałeś na pogrzeb. Mówiłeś, że się postarasz, ale się nie
pojawiłeś.
Andrew wcisnął przycisk windy kilka razy, jakby usiłował ją ponaglić.
- Byłem zajęty. Coś mi nieoczekiwanie wypadło.
- Jasne. – W głosie Granta pobrzmiewał sarkazm. – A teraz co cię
sprowadza do San Diego?
- Interesy.
- Czyżby? Trochę daleko od domu.
Andrew zerknął na Granta ze złością.
- Nie zamierzam wchodzić ci w drogę, jeśli się tego obawiasz. Nie po
to przyjechałem.
- Ale na pogrzeb się nie pofatygowałeś.
- Johnathonowi by to nie zrobiło różnicy. Pogrzeby są dla żywych,
a nikomu nie zależało na mojej obecności.
- Mnie zależało, i to bardzo. Nie pożegnałeś się z bratem. To nie
w porządku – oznajmił Grant.
Może nie chciał mieć z Andrew do czynienia, ale nie wahał się
wygarnąć mu, co myśli o jego postawie.
- Nieładnie się zachowałeś – wtrąciła się do rozmowy Tara. –
Johnathon zawsze cię wspierał.
- Nie zawsze.
Drzwi windy się rozsunęły. Andrew wsiadł do kabiny.
- Żona Johnathona, Miranda, spodziewa się dziecka. Będziesz wujem.
Andrew wysunął się, blokując drzwi swoim ciałem.
- Mówisz poważnie?
- Tak, Miranda jest w ciąży – potwierdziła Tara, choć nie rozumiała,
dlaczego Grant zdradza Andrew tę informację. To były pierwsze tygodnie
ciąży.
Andrew wziął głęboki oddech, po czym wypuścił z płuc powietrze.
- Pozdrówcie ją ode mnie.
- Możesz sam do niej zadzwonić, pogratulować dziecka i przeprosić ją
za swoją nieobecność dwa tygodnie temu – zasugerował Grant.
- Jadę teraz na lotnisko. Zadzwonię do niej z Seattle.
- Tylko nie bądź głupi. Przeżyła tragedię.
Andrew cofnął się w głąb kabiny. Drzwi zasunęły się z cichym sykiem.
- To było dziwne – stwierdził Grant. Podszedł do okna i walnął pięścią
w parapet.
Tara obserwowała go w milczeniu.
- Często spierałem się z Johnathonem, ale to był naprawdę
fantastyczny człowiek. Nie miał żadnej rodziny poza bratem, a ten nawet
nie raczył przyjechać. Bydlak.
Tara skinęła głową. Wiedziała, jak różne uczucia Johnathon potrafił
wzbudzać. Grant nie wstydził się okazywać swoich. Pod tym względem
był znacznie odważniejszy od niej.
- Przepraszam – szepnęła. – Niepotrzebnie za nim biegłam. Trzeba
było pozwolić mu odejść.
- Nie. Dobrze zrobiłaś. – Ścisnął ją za rękę. – Przynajmniej mogłem
mu wygarnąć, co o nim myślę. Działasz na mnie mobilizująco.
Uśmiechnęła się, a jednocześnie dreszcz przebiegł jej po plecach.
- To znaczy, że dasz się przekonać do Seaport?
Roześmiawszy się, Grant przeczesał ręką włosy. Z trudem
powstrzymała się, by go nie pocałować czy choćby nie zanurzyć ręki
w jego gęstej czuprynie.
- Oj, musiałabyś się bardziej postarać.
- Chętnie spróbuję.
Wcisnął przycisk windy.
- Spadajmy stąd. Te banalne rozmówki tylko mnie irytują.
- Na co masz ochotę? – zapytała.
Pomyślała, że mogliby pojechać do niej, otworzyć butelkę wina. Może
z dala od ludzi zdołałaby przełamać jego upór?
- Wiesz co? Chodźmy na stadion, kupmy bilety i obejrzyjmy mecz.
Z normalnych trybun, a nie podniebnej loży.
- Pewnie trwa już czwarta runda.
- Co z tego? Do końca jeszcze daleko.
- Nie jesteśmy odpowiednio ubrani… – Tara miała na sobie czarną
spódnicę, jedwabną bluzkę w srebrzystym kolorze i szpilki. W takim
stroju raczej nikt nie chadza na mecz.
Rozległ się dzwonek i rozsunęły się drzwi windy.
- Nie sądzę, żeby z tego powodu nie sprzedano nam biletów.
Siedząc obok Tary z piwem w ręce, Grant uznał, że tak dobrze nie
bawił się od… Chyba nigdy, bo nie pamiętał od kiedy.
- To był fantastyczny pomysł z tym meczem.
Tara wrzuciła do ust popcorn, po czym zlizała sól z palców.
- Zdecydowanie lepiej stąd widać. Ale nie wiem, czy warto było płacić
pięć stów za te miejsca, żeby obejrzeć tylko połowę meczu.
Grant sięgnął do kubełka po garść popcornu.
- Absolutnie warto. Żyje się raz.
Tara posłała mu uśmiech.
- Fakt, z bliska lepiej widać – przyznała.
Położył rękę na oparciu jej fotela. Uważała, że nie pasują do siebie, bo
jest zbyt miły? Bzdura. Na przyjęciu w Sussex Building pokazał jej, że
kiedy trzeba, to się nie certoli.
Jego zdaniem dzieliło ich coś innego: firma. Jako żona założyciela
Sterling Enterprises, która odziedziczyła po mężu część udziałów, Tara
mogłaby zostać dyrektorem. Nikogo by to nie zdziwiło. Ale wdać się
w romans z prezesem? W całym biurze huczałoby od plotek.
Miał zbyt wiele do stracenia.
Pokusa jednak była silna. Nie potrafił oderwać od Tary wzroku. Miał
wrażenie, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Pochłaniała go uroda
i piękno Tary, ale nie tylko; wiedział, że za jej śliczną twarzą kryje się
duża inteligencja, że życie z Tarą byłoby fascynujące i pełne cudownych
niespodzianek.
Słyszał narastający, coraz bardziej donośny szum. O co chodzi? Co ci
ludzie krzyczą? Cały czas powtarzali jedno słowo. Całuj? Zadarłszy
głowę, Tara wskazała na znajdujący się najbliżej ich rzędów olbrzymi
ekran i wybuchnęła śmiechem. Grant również skierował tam wzrok. Na
ekranie ujrzał ich twarze.
Zanim zorientował się, co Tara zamierza, zbliżyła usta do jego warg.
- Musimy się pocałować.
- Co?
- Jesteśmy w „Kiss Cam”, kamerze pocałunków. – Przyłożyła dłonie
do jego policzków.
Wreszcie pojął, w czym rzecz, a gdy to się stało, przystąpił do
działania z entuzjazmem dziecka, które znalazło w kuchni niestrzeżony
pojemnik z ciastkami. Jedną ręką objął Tarę za szyję, drugą otoczył ją
w pasie i przyciągnął do siebie. Ich usta się zetknęły.
Było tak jak pamiętał. Dreszcz przebiegł mu po skórze. Tara rozchyliła
wargi, wysunęła czubek języka…
I nagle nastąpił koniec. Tak szybko? Odchyliła głowę, ale nie uwolniła
się z jego objęć. Wciąż otaczał ją ramieniem i usiłował wdychać jej
zapach.
- To było fajne – powiedziała, czerwieniąc się.
- To było bardzo fajne – poprawił ją Grant.
Chyba nigdy niczego ani nikogo bardziej nie pragnął. Ale to było coś
więcej niż zwykłe fizyczne pożądanie.
Uśmiechnęła się i ponownie go pocałowała, tym razem lekko,
w policzek.
- Jesteś zbyt przystojny, wiesz o tym?
- Idziemy? – spytał instynktownie. Ta chwila była magiczna; nie chciał
jej stracić.
- Nie wolisz zostać do końca meczu?
- Nie.
Rzuciła mu spojrzenie spod oka.
- Mogę ci po drodze coś pokazać?
- Jasne. – Zgarnął tekturowe kubki i wstał.
Przecisnęli się między rzędami do wyjścia.
- Tędy – powiedziała.
Okoliczne ulice były zamknięte dla ruchu samochodowego, więc nie
obawiając się potrącenia, ruszyła na drugą stronę bulwaru.
- Dokąd mnie prowadzisz?
- Na teren Promenady Nadmorskiej. Chcę ci przedstawić mój pomysł.
Jej entuzjazm był zaraźliwy.
- Okej, chodźmy.
Wyszli nad zatokę; szeroka promenada ciągnęła się w obie strony.
Powietrze było tu chłodniejsze. Wiejący od wody wiatr targał włosami
Tary.
- Teraz puść wodze wyobraźni – powiedziała, wykonując rękami takie
ruchy, jakby myła niewidzialne okna. – Tu będzie otwarta strefa
gastronomiczna, mnóstwo ławek i stołów, dalej miejsce dla foodtrucków.
Tu obok trawa, na której dzieciaki będą się bawić. Z tamtej strony stanie
duży pawilon z miejscem na stragany z żywnością sezonową. Wiosną
i latem miasto będzie zapraszać farmerów. Oczywiście trzeba
zorganizować Jarmark Bożonarodzeniowy. A czwartego lipca targ z okazji
święta narodowego. Można ustawić scenę dla wykonawców, zapraszać
tancerzy, piosenkarzy. Stworzyć miejsce przyjazne dla wszystkich,
odwiedzane przez starych, młodych i rodziny z dziećmi.
- A gdzie wieżowce? W centrum każdy metr jest cenny. Każda
inwestycja musi się miastu szybko zwrócić, a potem zacząć przynosić jak
największe zyski.
- Wysokich budynków jest wkoło na pęczki. A tutaj potrzeba dobrych
architektów, tak żeby każdy metr był mądrze wykorzystany i miejsce
spełniało wiele funkcji. Trzeba myśleć kreatywnie, wszystko inteligentnie
zaprojektować.
Popatrzyła przed siebie na stojące w oddali obiekty, które wkrótce
miały być rozebrane.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że masz tak jasną wizję Seaport.
- To przechyla szalę? Bo mam mnóstwo kolejnych pomysłów.
Gotów był się zgodzić na wszystko, spełnić każde jej życzenie, ale…
- Serio?
Obróciła się przejęta. Tak, jej entuzjazm był zaraźliwy.
- To cecha, którą odziedziczyłam po moim tacie. Był budowlańcem,
jednak marzył o zostaniu architektem. Miał niesamowitą wyobraźnię.
Widział rzeczy, których inni nie dostrzegali.
Nigdy dotąd nie mówiła mu o swoich bliskich. Wszelkie informacje na
ich temat czerpał z drugiej ręki, od Johnathona.
- Twoja mama umarła, kiedy byłaś dzieckiem, prawda?
Tara, zaskoczona pytaniem, zacisnęła usta.
- Johnathon ci powiedział?
- Tak. Nie lubisz o tym rozmawiać?
Odwróciła się.
- Nie jest to mój ulubiony temat.
- Przepraszam. Usiłuję poznać cię trochę lepiej, to wszystko. Tata
wiele dla ciebie znaczył…
Ponownie się obróciła, tym razem przodem do Granta. Wiatr przybrał
na sile; wiał jej prosto w twarz.
- Był całym moim światem. Moją opoką. Jedynym mężczyzną, który
nigdy mnie nie zawiódł.
Poczuł bolesne ukłucie w sercu i przysiągł sobie, że on też nigdy jej
nie zawiedzie.
- Jedynym, czyli Johnathon nie…
- Johnathona kochałam, ale niestety szybko się mną znudził.
Przestałam być lśniącą nową zabawką. Nie mogłam się równać z Astrid.
Nie chciał tego słuchać, ale było sporo racji w tym, co mówiła.
Johnathon miał złote serce, lecz był jak chorągiewka, którą wiatr
trzepocze. Zawsze potrafił racjonalnie uzasadnić swoje postępowanie.
Tarze będzie lepiej beze mnie, oznajmił, kiedy postanowił zakończyć
ich małżeństwo. I jeszcze ostrzegł Granta: „Tylko trzymaj się od niej
z daleka. Obiecaj mi. Widziałem, jak na nią patrzysz. To by mnie zabiło,
gdybyście zostali parą”.
Więc uszanował prośbę przyjaciela. Ale Johnathona nie ma już wśród
żywych. A jemu szkoda było tracić więcej cennego czasu.
- Kiedy od ciebie odszedł, powiedziałem mu, że jest idiotą.
- Nie wierzę.
- Słowo.
- Nie lubił, jak się go krytykowało.
- Wiem, ale nie zdołałem się powstrzymać – odparł Grant. Czy odważy
się wyznać Tarze, co naprawdę czuł tamtego dnia? A także co czuł
wcześniej? Że codziennie przeżywał męki, patrząc na swojego przyjaciela
z kobietą, której sam pragnął?
Nie, uznał, że powinien milczeć, tym bardziej teraz, gdy mają razem
pracować.
- Powiedziałem mu, że tylko idiota mógłby cię zostawić. Że ja bym
nigdy tak nie postąpił. To znaczy, gdybym był na jego miejscu.
Skinęła z uśmiechem głową.
- Jesteś niesamowicie lojalny.
Psiakość, nie zrozumiała. Ujął ją za łokieć.
- W którymś momencie dochodzi się do kresu. Ja doszedłem dzisiaj,
kiedy się pocałowaliśmy.
Ich spojrzenia się spotkały. Grant nie tylko poczuł, ale i zobaczył
przeskakujące między nim a Tarą iskry. Ona też musiała je poczuć; nie
było innej możliwości.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
- To był miły pocałunek.
- Nie, Taro, był niesamowity.
Zbliżył do niej usta. Teraz, z dala od kamer i tłumu, zaczął się
denerwować. Od dawna jej pragnął. I wiedział, że to może być jego jedyna
szansa. Dlatego na jeden wieczór musi zapomnieć o obietnicy, jaką dał
Johnathonowi.
Tara przyglądała mu się badawczo. Zmrużyła oczy, uśmiechnęła się
zachęcająco. Gdyby nie bał się aresztu za obrazę moralności publicznej,
rzuciłby się na nią tu i teraz. Ale zależało mu na prywatności. I na łóżku.
Poza tym nie chciał się spieszyć.
- Chodźmy stąd, dobrze?
Wydawało mu się, że minęły wieki, zanim usłyszał:
- Tak, chodźmy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nigdy tak szybko nie jechała przez most. Grant prowadził, jakby gonił
go sam diabeł. Zastanawiała się, dlaczego; co w niego wstąpiło. Owszem,
od lat czuli do siebie pociąg. O to chodzi? O pożądanie? Czy o coś więcej?
Zaparkował przed jej domem. Starali się zachowywać normalnie,
jakby wcale im się nie spieszyło. Minęli bramę, przeszli przez dziedziniec.
Tara czuła się jak nastolatka, która wie, że postępuje niemądrze.
Tyle że jako nastolatka zawsze postępowała rozsądnie. Nie chciała
sprawić zawodu ojcu. I nigdy nie sprawiła.
Otworzywszy drzwi, weszła do środka. Grant nie mógł dłużej czekać,
wyczerpała mu się cierpliwość. Przyciągnął Tarę do siebie, wsunął ręce
w jej włosy i zaczął ją całować. Z żarem, namiętnie. Odwzajemniła
pocałunek. Zawsze podejrzewała, że Grant ma ognisty temperament, ale
nie sądziła, że będzie tak władczy i zaborczy.
- Chcesz iść na górę? – spytała zdyszana.
- Jeszcze nie. – Przyparł ją do ściany, po czym uniósł jej nogę i oparł
na swoim biodrze. – Najpierw chcę cię doprowadzić do orgazmu.
Rozpiął jej bluzkę, odsłaniając koronkowy stanik. W słabo
oświetlonym holu jego oczy wydawały się niemal czarne. Tara miała
wrażenie, jakby widziała całkiem innego człowieka niż ten, którego znała:
pełnego werwy samca. Zsunął jej stanik z piersi. Chłodne powietrze oraz
bliskość Granta sprawiły, że sutki jej stwardniały. Uniosła twarz i nagle
jęknęła, gdy zacisnął na nich palce. Dreszcz przebiegł jej po plecach, po
brzuchu i udach.
Grant przeniósł jej ręce nad głowę i przyparł ją do ściany. Drugą ręką
zsunął jej majtki. Odnalazł łechtaczkę, to najdelikatniejsze
i najwrażliwsze z miejsc. Nie przerywając pieszczot delikatnie
wykonywanych kciukiem, zaczął pocierać nosem o szyję Tary i ją
całować. Och, wiedział, co robi! Miał nad nią całkowitą władzę.
Zamknęła oczy, otworzyła je i znów zamknęła, czując, jak przepływa
przez nią rozkosz. Wszystko ją podniecało: doznania, nowość,
nieoczekiwana sytuacja. Nie powinni… popełniają błąd. I dlatego to było
tak ekscytujące.
- Jesteś niesamowicie seksowna – wychrypiał jej do ucha.
Pieścił jej szyję. Była bliska obłędu. Miała nadzieję, że reszta jej ciała
też pozna dzisiaj smak jego ust.
- Ty też – szepnęła pijana ze szczęścia. – Nie myślałam, że będziesz
taki.
- Niegrzeczny?
Zajął się drugą stroną jej szyi, a jednocześnie odnalazł wejście do
pochwy. Raz po raz wsuwał do niej palce, a kciukiem naciskał na
łechtaczkę. Tara ponownie zamknęła oczy. Była już tak blisko…
- Mmm, fantastyczny. Fantastycznie niegrzeczny.
Oddech miała urywany, jakby musiała wyszarpywać go sobie z płuc.
Ledwo stała; kolana się pod nią uginały. Czując narastające napięcie
w dole brzucha, wysuwała do przodu biodra. Chciała więcej, mocniej.
I wreszcie! Wreszcie orgazm wstrząsnął jej ciałem.
Grant pocałunkiem zdławił krzyk, który wypływał jej z ust. Pierwszy
raz ktoś całował ją z takim żarem, z takim pożądaniem. Ich splecione
języki powoli kończyły swój taniec, palce Granta poruszały się coraz
wolniej.
Tara wtuliła twarz w jego szyję i westchnęła błogo.
- Teraz ja cię uszczęśliwię – szepnęła i nagle zlękła się: czy to nie
zabrzmiało jak obietnica, której nie będzie w stanie spełnić?
- Świetnie. Bo dopiero zaczynamy.
Puścił jej ręce. Tara obciągnęła spódnicę, bluzki nie zapięła. Przecież
niedługo i tak się jej pozbędzie. Zrzuciła buty, a kiedy Grant zdjął
marynarkę, wzięła go za rękę i poprowadziła na górę.
W sypialni natychmiast wyciągnęła mu koszulę ze spodni. Na widok
lekko owłosionego torsu, płaskiego brzucha i szerokich ramion aż jęknęła
z zachwytu. Widać było, że dba o ciało, najpewniej ćwiczy na siłowni.
Zbliżyła usta do jego piersi, dłonie zacisnęła na bicepsach. Grant zsunął
jej bluzkę z ramion, potem delikatnie wodził palcami po jej plecach. Ona
przysunęła rękę do jego spodni. Zamruczał zadowolony. Z przodu
wyraźnie odznaczała się wypukłość. Zaczęła ją pocierać. Po chwili
poczuła, jak członek jeszcze bardziej twardnieje.
- O czym marzysz, Grant? – spytała.
Uniósł jej twarz. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
- O wszystkim, co możesz i chcesz mi dać.
Jego słowa dodały jej odwagi. Zapragnęła wstrząsnąć jego światem.
Chciała, by na zawsze zapamiętał dzisiejszą noc. To miała być
jednorazowa przygoda; wspólna praca i wspólny biznes wykluczały
możliwość czegokolwiek więcej.
Ponownie zbliżyła usta do jego warg, powoli, niepewnie, jakby szukała
potwierdzenia. Grant zgarnął ją w ramiona, wsunął palce w jej włosy. Był
dominujący. Nie spodziewała się tego po człowieku, który sprawiał
wrażenie sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa. Dlatego zaciekawiona
postanowiła zobaczyć, czego jeszcze się o nim dowie.
Był tak przejęty, że trzyma w objęciach półnagą Tarę, tak oszołomiony
jej bliskością, że o niczym innym nie myślał. Od dłuższego czasu jego
umysł i ciało toczyły walkę; umysł przegrał. Nic dziwnego, to była Tara,
kobieta, której pragnął od lat. O której setki razy snuł fantazje. Z którą
mógł teraz robić, co chciał. Ta piękna istota należała dziś do niego.
Wewnętrzny głos mu przypominał, by zapamiętał każdy szczegół tej nocy,
każdy centymetr jej ciała, krągłość bioder, jedwabistą skórę na piersiach,
grzeszną słodycz warg.
Poprowadził ją do łóżka i przysiadł na jego skraju.
- Chcę patrzeć, jak się rozbierasz.
Uśmiechnęła się zalotnie. Członek jeszcze bardziej mu stwardniał.
- Ale z ciebie łobuz. – Pchnęła Granta na materac.
Oparł się na łokciach. Żałował, że nie zdjął spodni; było mu bardzo
niewygodnie. Skupił się na Tarze; stała zwrócona do niego tyłem
i powolnym ruchem rozpinała spódnicę. Obejrzała się przez ramię; jej
lśniące oczy mówiły to, na co czekał i co chciał usłyszeć. Poruszając
biodrami, zsunęła spódnicę. Ujrzał kształtne pośladki w koronkowych
majteczkach. Pozbywszy się spódnicy, rozpięła stanik. Jedno ramiączko,
drugie…
Nie spieszyła się. Była niczym tancerka w burlesce, która kokietuje
widownię. Ledwo wytrzymywał napięcie, miał ochotę zerwać się z łóżka
i rzucić na nią, ale pohamował się. I warto było, uznał, kiedy Tara,
cisnąwszy stanik za siebie, obróciła się przodem. Piersi miała przepiękne.
Nie mógł się doczekać, by znów wziąć je w ręce, w usta.
Podeszła bliżej i opadła przed nim na kolana. Serce mu zabiło
szybciej, kiedy przysunęła palce do rozporka. Uniósł biodra, by łatwiej
mogła ściągnąć spodnie; razem z nimi zdjęła bokserki. Pierwsze
muśnięcie o członek. Grant przygryzł wargę. Zakręciło mu się w głowie,
a jednocześnie przez jego ciało przebiegł dreszcz. Po chwili Tara zacisnęła
mocniej dłoń i zaczęła poruszać nią do góry i w dół.
Wszystko, co robiła, zwiększało jego podniecenie. Kiedy potarła
kciukiem o czubek prącia, był pewien, że zemdleje z rozkoszy. Stary, weź
się w garść, przykazał sobie. Ponownie skupił się na Tarze, na jej pięknej
buzi. Zbyt długo czekał na tę chwilę, aby cokolwiek zepsuć.
Nachyliła głowę i wzięła go do ust. Nie mógł uwierzyć we własne
szczęście. Wsunąwszy ręce w jej włosy, rozkoszował się dotykiem jej
gorących warg. Wiedziała, co działa najlepiej: powolne ruchy,
umiarkowany nacisk. Przymknął oczy. Pragnął, by ta chwila trwała jak
najdłużej. Kiedy Tara cofnęła usta, poczuł się zawiedziony, ale tylko przez
moment. Bo gdy uniósł powieki, zobaczył, jak ściąga majteczki,
a następnie siada na nim.
Zaczęła wykonywać koliste ruchy biodrami, napierać na jego wzwód.
Była gorąca. Zostawiała mokre ślady na całej długości członka. Odchyliła
głowę na bok, włosy opadły jej na ramię. Mruczała. Mógłby patrzeć na nią
godzinami, ale… Ale chciał się z nią kochać, potrzebował jej jak wody
i powietrza.
- Masz prezerwatywę? – spytał.
Zeskoczyła z łóżka tak szybko, jakby spodziewała się tego pytania.
Z szuflady w stoliku nocnym wyjęła celofanowane opakowanie, rozerwała
je i nasunęła mu gumkę. Kiedy wyciągnęła się na materacu, Grant
pocałował ją w usta. Zacisnął dłoń na jej piersi; skórę miała aksamitną
w dotyku. Po chwili obróciła się na wznak, a on kucnął między jej udami.
Nie wytrzymał i wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Otoczyła go
w pasie nogami. Byli idealnie dopasowani i idealnie zgrani. Wcale go to
nie dziwiło.
Wsłuchiwał się w Tarę, w jej oddech, by wiedzieć, czego potrzebuje.
Sam z trudem hamował wytrysk. Bał się, że nie wytrzyma dużo dłużej, ale
na szczęście zorientował się, że ona również zbliża się do kresu. Z całej
siły wbijała pięty w jego pośladki, unosiła biodra, na pchnięcie
odpowiadała pchnięciem. Jeszcze kilka ruchów i rozpadła się na tysiące
kawałeczków.
Wypuścił z płuc powietrze. Miał wrażenie, jakby tama pękła; raz po
raz zalewała go silna fala przyjemności. Zamknął oczy; nie myślał
o przyjaźni, o kolegach, wrogach i lojalności. O tym wszystkim będzie
miał czas myśleć później. Na razie w jego życiu zapanowała cudowna
harmonia.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tara nie sądziła, że będzie żałować nocy z Grantem. Ale kiedy
pierwsze promienie słońca wpadły do sypialni, powlekając ją złocistym
blaskiem, poczuła się rozdarta. Przeżyła wczoraj niesamowite chwile,
w dodatku od dawna z nikim nie uprawiała seksu. Ale chyba dokonała
niewłaściwego wyboru. Nie myślała o konsekwencjach; widziała jedynie,
jak seksownym facetem jest Grant, a od jego pocałunku zakręciło się jej
w głowie.
Nie mogła jednak narażać swojej pozycji w Sterling Enterprises,
zwłaszcza że dopiero zaczynała pracę. Gdyby pracownicy odkryli, że sypia
z prezesem, spotkałaby się z niechęcią i ostracyzmem.
- Było cudownie.
Nie chciała przesadzać z pochwałami, ale Grant naprawdę zasłużył na
uznanie. Przysunąwszy się, pocałowała go nad obojczykiem. Na moment
wtuliła twarz w jego szyję. Miała ochotę dotykać go, pieścić. Będzie
musiała jakoś zapanować nad tymi odruchami.
- Która godzina? – Otworzył jedno oko. Głos miał zaspany. Seksowny.
- Parę minut po siódmej. Nie wiedziałam, o której cię obudzić. Pewnie
chcesz jechać do domu i się przebrać?
Mrucząc coś ochryple, Grant przekręcił się na bok, objął ją w talii
i przyciągnął do siebie.
- Zadzwońmy i powiedzmy, że dziś nie przyjdziemy. Nikt nie zauważy
naszej nieobecności.
- Twoją zauważą. Jesteś szefem.
Wziął głęboki oddech, po czym zrezygnowany wypuścił z płuc
powietrze.
- Cholera. A może…
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Popatrzyli na siebie
zaskoczeni. Po chwili Tara odrzuciła kołdrę i sięgnęła po jedwabny
szlafrok.
- To pewnie moja sąsiadka Britney. Ciągle narzeka, że woda ze
zraszacza pryska na chodnik. Ponoć przeszkadza to jej pieskowi, który ma
wrażliwe łapy. – Uśmiechnęła się na widok swoich i Granta ubrań
znaczących podłogę od drzwi sypialni aż do łóżka. – Zaraz wracam.
- Pośpiesz się. – Poklepał puste miejsce koło siebie. – Kusi mnie
powtórka wczorajszej nocy.
- Której części? Bo na wszystko nie starczy czasu.
- Nie? – Wyszczerzył zęby. – Przekonamy się.
Ciarki przebiegły jej po ciele. Zawsze uważała Granta za fajnego
seksownego faceta, ale nie sądziła, że okaże się tak rewelacyjnym
kochankiem. Że pod spokojną zewnętrzną powłoką kryje się samiec alfa.
Ponownie usłyszeli dzwonek. Tara zbiegła na dół. Na środku holu
leżały jej szpilki. Upchnęła je do szafy, po czym otworzyła drzwi,
zdumiona, że wczoraj w erotycznym uniesieniu pamiętała o przekręceniu
klucza w zamku.
Widząc, kto stoi w progu, wytrzeszczyła oczy.
- Dzień dobry, Taro. – Astrid zerknęła do środka.
- Astrid? Co tu robisz?
- Pomyślałam, że wpadnę i się przywitam.
Dziwne. Było zaledwie kilka minut po siódmej. Astrid mieszkała
w innej części miasta. Coś musiało się za tym kryć.
- Właśnie szykuję się do pracy, więc… Może któregoś dnia umówimy
się na lunch?
- Nie odzywałaś się w sprawie mojej pracy w Sterling. Czekam na
wiadomość i nie mogę się doczekać.
Tara zaklęła w duchu. Powinna była porozmawiać z Grantem.
- Przepraszam, to był szalony tydzień. Ja…
- Jestem w posiadaniu takiej samej liczby udziałów co ty, a czuję się
pominięta. Jeżeli mamy coś razem robić, to nie może być tak, że ty
pracujesz, a ja całymi dniami siedzę w domu.
Miała rację. Ona, Tara, nie dotrzymała słowa. To głupie i ryzykowne.
Przecież Astrid może zrobić ze swoimi udziałami wszystko, na przykład
sprzedać je komuś, kto nie będzie chciał, by Grant i Tara dalej zajmowali
swoje obecne stanowiska.
- Słuchaj, naprawdę bardzo cię przepraszam. Porozmawiam z Grantem
i coś ustalimy.
- Jest na górze, prawda?
Tarę zamurowało. W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć albo
znaleźć jakieś niewinne wytłumaczenie obecności Granta w swoim domu,
tym bardziej że to, co zaszło między nią a Grantem, więcej się nie
powtórzy, ale nie potrafiła kłamać. Otworzyła drzwi nieco szerzej.
- Jak się domyśliłaś?
- Byłam wczoraj na meczu. Nie mogłam już wytrzymać w domu.
I widziałam na ekranie wasz pocałunek. Gorący był. Od dawna
romansujecie?
- Nie mamy romansu.
Astrid wzruszyła ramionami. Widać było, że nie wierzy.
- Tknięta przeczuciem postanowiłam cię odwiedzić. Kiedy zobaczyłam
samochód Granta, kawałki łamigłówki ułożyły się w całość.
Britney, właścicielka psa o wrażliwych łapach, stała na chodniku,
obserwując Tarę i jej gościa. Tylko tego mi trzeba, pomyślała Tara; więcej
plotek.
- Wejdziesz?
Zamknęła za Astrid drzwi. Zawsze była ostrożna, ale widocznie
wcześniej nie miała do czynienia z kimś tak spostrzegawczym jak Astrid.
Teraz już nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że jej przygoda
z Grantem nie będzie kontynuowana. Nie będą z sobą sypiali, póki oboje
pracują w Sterling. Jak mogła choć przez moment sądzić, że coś z tego
wyjdzie? Pozwoliła, by zaślepiło ją pożądanie i zapomniała o tym, co
ważne: o swojej nowej karierze, o pozycji w firmie, o chwytaniu szczęścia
za nogi.
Bo to praca dawała jej szczęście, nie mężczyźni. Na mężczyznach
zawiodła się wielokrotnie. Poza tym obiecała Astrid i Mirandzie, że będzie
działała w imieniu ich trzech. Że wszystkie skorzystają na zatrzymaniu
udziałów. Niestety dotąd była skupiona wyłącznie na sobie.
Zaprowadziła Astrid do kuchni i w nowym profesjonalnym ekspresie
zaparzyła filiżankę kawy.
- Może usiądziesz na tarasie? Jest piękna pogoda. A ja za chwilę
wrócę.
- Pozdrów ode mnie Granta. – Astrid rozsunęła szklane drzwi, przy
okazji wpuszczając do środka powiew morskiego powietrza.
- Jasne. Za pięć minut będę z powrotem – obiecała Tara.
W drodze do sypialni zaczęła układać sobie w głowie, co zamierza
powiedzieć. Nie chciała zranić Granta, ale pojawienie się Astrid
podziałało na nią otrzeźwiająco. Złożyła obietnicę, powinna się z niej
wywiązać. Astrid i Miranda liczą na nią. Jakikolwiek związek z Grantem
stałby temu na przeszkodzie.
Biorąc głęboki oddech, weszła do pokoju. Zaskoczona ujrzała, że Grant
się ubiera.
- Zapomniałem, że o dziewiątej mam spotkanie. Muszę jechać do
domu i wziąć prysznic. – Wciągnął koszulę.
- Mamy problem.
- Wiem, też chciałem zostać dłużej, ale nie mogę odwołać…
- Nie o tym mówię. Ten dzwonek do drzwi… to nie Britney. To Astrid.
Pije teraz kawę na tarasie. Była wczoraj na stadionie i widziała nasz
pocałunek. Diabli wiedzą, kto go jeszcze widział.
Nie chciała się irytować, a jednak czuła narastającą złość. Gdyby się
nie pocałowali, gdyby nie poszli na mecz, nie mieliby kłopotów. Chociaż
pewnie trafiłaby się inna okazja, aby wylądować w łóżku.
- Nie pomyślałem o tym. – Grant zmarszczył czoło. – Niedobrze.
- Co powiemy, jeśli ktoś spyta…?
- Nie mam pojęcia. To był dość namiętny pocałunek.
Dość? Na samą myśl o nim Tara poczuła ciarki.
- Już wiem. Powiem, że był na pokaz. Że nic nie znaczył. Ot, taki
żart. – Wskazała na zmiętą pościel. – A sobie musimy powiedzieć, że to
nic nie znaczyło. Zbyt wiele mamy do stracenia.
Grant powiódł spojrzeniem po rozrzuconej kołdrze i poduszkach.
- Postąpiliśmy impulsywnie. Nie myśleliśmy trzeźwo.
Najwyraźniej chciała usłyszeć coś innego, a nie to, że popełnili błąd.
- Ale zgodziłeś się na projekt Seaport. Wtedy oboje myśleliśmy
trzeźwo.
Zapinając koszulę, Grant potrząsnął głową.
- Tylko to się liczy, prawda?
- O co ci chodzi? – Nie podobał jej się jego ton.
- Poprosiłaś, żebym ci wczoraj towarzyszył. Cały wieczór ze mną
flirtowałaś, potem pocałowałaś mnie na stadionie. Zaczynam myśleć, że
miałaś jeden cel: chciałaś mnie urobić.
- Naprawdę tak uważasz?
- Oboje daliśmy się ponieść chwili. Mnie oszołomiła twoja wizja
Seaport, ciebie moja akceptacja twojego pomysłu. I wylądowaliśmy
w łóżku. Popełniliśmy błąd. – Wsunął poły koszuli do spodni, zapiął
pasek.
Korciło ją, by zaprotestować, ale w głębi duszy wiedziała, że Grant ma
rację. Faktycznie była oszołomiona tym, że docenił jej wizję.
Oszołomiona i uradowana.
- Okej, a co z Astrid? Nie chcę jej okłamywać.
Usiadła na łóżku, nerwowo zastanawiając się, co powiedzieć drugiej
żonie Johnathona.
- Trzeba ją poprosić, żeby nikomu nic nie mówiła. Plotki mogą
zniszczyć firmę. Astrid musi zachować wszystko w tajemnicy. Ty i ja
jesteśmy dorosłymi ludźmi. Przespaliśmy się. To była jednorazowa
przygoda i tyle.
Jednorazowa przygoda. Sama tak wczoraj myślała, ale to było wczoraj,
zanim wrócili do niej do domu; zanim Grant przyparł ją do ściany w holu.
Wtedy ujrzała go w innym świetle, jako samca alfa. Pragnęła go, pragnęła
się z nim kochać, przeżywać orgazm za orgazmem.
- To co, porozmawiamy z nią?
Wciągnął skarpetki, włożył buty.
- Zostawiam to tobie. Skrzyknęłyście się, ty, Astrid i Miranda,
połączyłyście siły. Nie chcę się do niczego mieszać, po prostu wytłumacz
jej, że dla dobra firmy et cetera.
Tyle że Astrid nie była żadną marionetką. Była osobą logicznie
myślącą, która sama podejmuje decyzje. I jeżeli uzna, że bardziej opłaca
jej się mówić niż milczeć…
- Łatwej ją przekonam, jeśli będę w stanie udzielić jej informacji,
kiedy może przyjść do pracy. Jest zła, że minął tydzień, a ona wciąż siedzi
bezczynnie w domu.
- Powiedz jej, że zaczyna w poniedziałek. I że zadzwonię do niej dziś
po południu. – Grant zerknął do lustra i wygładził koszulę.
Tara wytrzeszczyła oczy, zaskoczona zmianą, jaka w nim zaszła.
Zupełnie jakby ktoś wcisnął niewidoczny przycisk. To nie był ani zabawny
seksowny Grant, którego znała, ani władczy namiętny kochanek, z którym
spędziła noc. Zachowywał się chłodno, jakby łączyły ich wyłącznie
oficjalne relacje.
Ruszył w stronę drzwi, przystanął i wyciągnął rękę.
- Dzięki za przyjemny wieczór i noc, Taro.
- Chcesz mi uścisnąć dłoń? Serio?
- Jesteśmy współpracownikami.
- Ale nikogo w sypialni poza nami nie ma. Mógłbyś mnie chociaż
przytulić.
- Po co komplikować sobie życie?
- Jasne, szefie. – Westchnąwszy w duchu, uścisnęła wyciągniętą dłoń. –
Do zobaczenia w biurze.
Oparta o framugę, odprowadziła go wzrokiem. Zbiegł po schodach
i wyszedł, zatrzaskując drzwi.
Nie była pewna, co czuje.
Może żal? Namówiła Astrid i Mirandę do zatrzymania udziałów
i zajęcia należnego im miejsca w Sterling. Czy to był zły pomysł? A może
seks z Grantem był złym pomysłem? Nie chciała się nad tym zastanawiać,
wiedziała jednak, że musi dokonać wyboru. Albo albo.
Nie może podjąć pracy w Sterling Enterprises, a jednocześnie
romansować z prezesem. W łóżku byli dopasowani, a w życiu? Nie, musi
wrócić na właściwe tory, zdobyć przychylność Astrid.
Włożyła legginsy i cienki sweter, w kuchni nalała sobie kawy i wyszła
na taras. Astrid czytała coś w telefonie, ale na widok Tary schowała
komórkę do torebki.
- Widziałam, jak Grant wychodził. Uznałam jednak, że zachowam się
dyskretnie i nie krzyknę „do widzenia”.
- Dzięki. – Tara usiadła w fotelu, podwinęła nogi pod siebie. – Ta noc
była pomyłką, więcej się nie powtórzy. Powiedziałam to Grantowi. Oboje
chcieliśmy zamknąć za sobą pewien rozdział. Mam nadzieję, że możemy
liczyć na twoją dyskrecję?
Wpatrując się w ocean, Astrid wypiła łyk kawy.
- Oczywiście. Pod warunkiem, że dostanę sensowne zajęcie w Sterling.
- Grant obiecał, że zadzwoni do ciebie dziś po południu,
a w poniedziałek możesz zacząć pracę. Wygląda na to, że ruszamy
z promenadą, więc przypuszczalnie zostaniesz przydzielona do tego
projektu.
Astrid uśmiechnęła się.
- Świetnie. Czyli czekam na wiadomość od Granta.
- Poza tym co u ciebie? – spytała Tara. – Wszystko w porządku?
- Tak. Rozmawiałam wczoraj z Mirandą.
- Poważnie? – Tara nie zdołała ukryć zdumienia.
- Zadzwoniłam dowiedzieć się, jak się czuje.
- To miło.
- Nie chcę, żeby panowały między nami napięte stosunki… - Na
moment Astrid zamilkła. – Może to dziwne, ale mam wrażenie, jakby
Miranda była moim jedynym łącznikiem z Johnnym. Nie mogę… nie
umiem pogodzić się z jego śmiercią.
Każda z nich cierpiała na swój sposób.
- Nie, to nie jest dziwne. W końcu to ona była z nim w ostatnim czasie
najbliżej.
- I była w szpitalu, kiedy umarł. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję
z nią więź. Staram się zdusić w sobie zazdrość, cieszyć się jej ciążą. –
Astrid ponownie wypiła łyk kawy. – Parę dni temu rozmawiałam przez
telefon z moją terapeutką. Pomogła mi wiele spraw zrozumieć.
Może też powinnam porozmawiać z jakąś terapeutką? – pomyślała
Tara.
Podziwiała Astrid za jej chęć zaprzyjaźnienia się z Mirandą. Nie
mogło być jej łatwo; nie tylko nie wiedziała wcześniej o ciąży Mirandy,
ale nawet nie miała pojęcia, że Johnathon ożenił się po raz trzeci.
Tara czuła jednak również niepokój. Dziś miały wspólny cel, ale
trudno wykluczyć powstanie sojuszy.
Jeśli Astrid z Mirandą za bardzo się zakolegują, ona może zostać na
lodzie.
- Czy to normalne? Bo wierzę, że kiedy poznam lepiej Mirandę,
uwolnię się od zazdrości.
W głosie Astrid słychać było przejmujący ból. Rozpaczała nie tylko
z powodu śmierci męża, ale również niemożności zajścia w ciążę. Nic
dziwnego, że szukała pomocy, ukojenia. To było znacznie zdrowsze niż
wypieranie problemu.
Tara odstawiła kubek i sięgnęła po rękę Astrid.
– Podziwiam cię. To, co robisz, jest godne najwyższego szacunku. Nie
myślisz o własnym bólu, lecz o tym, aby wesprzeć Mirandę. Swoją drogą,
też powinnam do niej zadzwonić.
- Na pewno się ucieszy.
- Może któregoś dnia umówimy się we trzy na kolację?
Jeszcze kilka tygodni temu nie przyszłoby jej do głowy proponować
spotkanie.
- Wspaniale!
- Dobra, coś zaplanuję. Ostatnio byłam zajęta innymi sprawami.
- Grantem?
Tara potrząsnęła głową. Popełniła błąd, ulegając pożądaniu. Dzisiejsza
wizyta Astrid pomogła jej zrozumieć, że musi szybko zawrócić z drogi, na
którą nieopatrznie zeszła.
- Z nim już koniec. Teraz skupiam się na nas, na tym, żebyśmy ze
swoich udziałów odniosły maksymalne korzyści. Tylko to mnie interesuje.
- Świetnie. Bo ja się rwę do roboty. W poniedziałek rano zjawiam się
w firmie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jechał szybko, zbyt szybko. Nie zwracał uwagi na znaki drogowe, nie
przejmował się ograniczeniami prędkości. Jego głowę, ciało i myśli
przepełniała frustracja.
Nie potrafił zrozumieć, że tak wspaniały wieczór i fantastyczna noc
mogły się tak pechowo zakończyć. Szlag by trafił Astrid i jej szpiegowskie
zapędy. Szlag by trafił głupią kamerę na stadionie.
Jedna myśl nie dawała mu spokoju: dlaczego wszystko, czego się
tknął, kończyło się niepowodzeniem? Czy tak będzie ze Sterling
Enterprises? Johnathon nigdy nie miał problemów ani z firmą, ani
z kobietami. Owszem, rozstał się z Tarą, ale to on dążył do rozwodu.
Przeżyli cztery szczęśliwe lata, z czego trzy w małżeństwie. On cieszyłby
się z połowy tego czasu.
Zaparkował samochód przed swoim domem w La Jolla. Zgasił silnik
i wziął głęboki oddech; musi znaleźć sposób, aby wygrać z samym sobą.
Wczoraj uległ pokusie. Nie oparł się urokowi Tary, pięknej odważnej
Tary, o której marzył, a której nie wolno mu było mieć. Kochał się
z kobietą, która niegdyś była żoną jego przyjaciela, i z którą teraz będzie
prowadził firmę. Cholera, głupio zrobił.
Skierował się do drzwi. Nowoczesny dom urządzony w stylu
minimalistycznym znajdował się w jednym z najpiękniejszych miejsc na
świecie. Widok z okien na połyskujący w słońcu kobaltowy ocean zapierał
dech w piersi. Zawsze marzył o takim domu, czystym, przestronnym,
niezagraconym, tyle że nigdy nie chciał mieszkać w nim sam.
Miał nadzieję, że któregoś dnia spotka tę właściwą kobietę, zakocha
się i razem założą rodzinę. Że dom będzie rozbrzmiewał śmiechem, dzieci
będą kopać piłkę i jeździć na trójkołowych rowerkach po holu i pokojach.
Nieważne, że zniszczą warte fortunę drewniane podłogi.
Dla niego rodzina była najważniejsza. Sam miał czworo rodzeństwa
i dzięki nim udało mu się zachować normalność w świecie wielkiego
biznesu i wielkich pieniędzy.
W sypialni zdjął ubranie i wrzucił je do kosza. Koszula pachniała
perfumami Tary. Po co ma się nimi torturować? Wystarczy, że w pracy
będzie wdychał jej zapach.
Wszedł pod prysznic. Stojąc pod gorącym strumieniem, usiłował zmyć
z siebie resztki wczorajszej nocy.
Czuł się rozdarty: zarządzał firmą, którą pomógł stworzyć, ale gdyby
nie wypadek na polu golfowym, nadal kierowałby nią Johnathon. Poza tym
gdyby Johnathon żył, on nie kochałby się z Tarą.
Psiakość, miał wrażenie, jakby zdradził przyjaciela.
Ech! Wciąż tęsknił za tym draniem. Johnathon miał mnóstwo wad, ale
brakowało mu ich codziennych rozmów, temperowania jego szalonych
pomysłów, zachwycania się jego błyskotliwością. Brakowało mu
przyjaciela, wspólnika, partnera.
Zdążył do firmy przed dziewiątą. Kiedy wysiadł z windy, nagle zrobiło
mu się słabo. Zazwyczaj w holu recepcyjnym panował gwar, a dziś było
dziwnie cicho.
Widział rzucane ukradkiem spojrzenia, słyszał wymieniane szeptem
uwagi. Szlag!
Recepcjonistka grzebała w swojej torbie.
- Dzień dobry, panie Singleton.
- Dzień dobry, Roz – odparł neutralnym tonem.
Idąc korytarzem czuł, że wszystko się zmieniło, atmosfera była inna,
ludzie rozmawiali o nim i o Tarze. Trzeba będzie ukrócić plotki. Czyli
Tara zostaje w gabinecie na drugim końcu budynku. Muszą zachować
maksymalny odstęp od siebie. Bliskość byłaby zbyt niebezpieczna. Zbyt
kusząca.
Usiadł przy biurku. Kilka minut później zajrzała jego asystentka. Nie
dała nic po sobie poznać. Może plotki wkrótce ucichną, pomyślał.
Niestety kwadrans później pojawiła się Tara. W czerwonej sukience
podkreślającej kształtną figurę i zgrabne nogi wyglądała zjawiskowo. Nie,
nie ubrała się niestosownie, strój absolutnie nadawał się do biura…
- Masz chwilę? Musimy pogadać.
- Jasne. – Jego ciało zareagowało na sam jej widok.
Tara odwróciła się, zamierzając zamknąć drzwi.
- Nie zamykaj! – krzyknął, podrywając się zza biurka.
Uniosła brwi.
- Dlaczego?
- Wszyscy wiedzą – szepnął.
- Dlatego chcę je zamknąć. Żebyśmy mieli odrobinę prywatności.
Nienawidził tych biurowych plotek, gierek, spisków. Był człowiekiem,
który nie ma nic do ukrycia.
- Nie. Jeżeli jest coś, o czym nie możemy rozmawiać przy otwartych
drzwiach, to w ogóle o tym nie rozmawiajmy. Przynajmniej nie tu.
- W porządku. – Usiadła w fotelu. – Trzy sprawy. Astrid. Seaport. Oraz
zmiana gabinetu.
- Mianuję Astrid koordynatorką projektu Seaport. Będzie podlegała
tobie.
- Myślisz, że się zgodzi? Ma tyle samo udziałów co ja.
- Ale ty masz doświadczenie w nieruchomościach, a ona nie. Pod
twoim okiem sporo się nauczy. To jej pomoże zdecydować, czy chce się
zajmować takimi sprawami. Nie jestem przekonany, czy się do tego
nadaje.
Tara skinęła głową.
- Dobrze. Zadzwonisz do niej?
- Tak. Proponuję Claya Morgana na głównego architekta. Aranżował
kilka miejskich przestrzeni, jest niesamowicie inteligentny i potrafi
zmieścić się w ramach wyznaczonych przez miasto.
- Ciekawe…
- Co?
- Mam wrażenie, że chcesz narazić Astrid na porażkę. Ona z Mirandą
próbują nawiązać przyjazne relacje, ale sam widziałeś, jak się do siebie
odnosiły w gabinecie Maxa. Boję się, żeby znów nie zapanowała między
nimi wrogość. A Miranda z Clayem są bardzo blisko. Nie sądzisz, że to
może stanowić problem?
- Chcesz, żebym zatrudnił Astrid czy nie?
Westchnąwszy cicho, Tara zerknęła na drzwi, jakby się upewniała, czy
nikt ich nie słyszy.
- Musisz. Po pierwsze, z uwagi na jej udziały. Po drugie, może to
jedyny sposób, aby zamknąć jej usta.
- Będziesz musiała mieć ją na oku. Nie powierzam jej bardzo
odpowiedzialnego zadania, ale…
- Wiem.
- Robię, co mogę. – Grant potarł czoło. Czuł narastający ból głowy,
sztywność mięśni.
- Wiem. Przykro mi, że wszystko się pokomplikowało.
- Mnie też. Miałaś rację, mówiąc rano, że popełniliśmy błąd. – Ledwo
wypowiedział te słowa, chciał je cofnąć.
Może to był błąd, ale go nie żałował. Od tylu lat marzył o Tarze.
- To się więcej nie powtórzy.
- Oczywiście, że nie.
Najkrótszy romans świata, pomyślał. Niecała doba.
- Wracając do spraw zawodowych, co z Seaport? – spytała Tara.
Grant zaczął przesuwać papiery na biurku.
- Już postanowione: działaj. I o wszystkim mnie informuj. Masz teraz
swój zespół: Astrid, Claya i Sandy.
Tara założyła nogę na nogę. Wpatrywał się w nie jak spragniony
wędrowiec, który wreszcie ujrzał źródło z wodą. Te łydki ściskały go
wczoraj w pasie…
- To wszystko? – spytała.
Miał ochotę zamknąć drzwi, porwać ją w objęcia i namiętnie całować.
- Tak. Daję ci zielone światło. Udowodnij mi, że nie miałem racji,
sprzeciwiając się projektowi.
- Okej. – Wstała i podeszła do biurka. – Jeszcze jedno. Co z moim
gabinetem? Trudno o bliską współpracę, kiedy dzieli nas kilometr.
Ale właśnie to było mu potrzebne, ten kilometr. Tylko dzięki niemu
będzie w stanie skupić się na pracy.
Oby udało im się zgodnie koegzystować. Bo jak nie, to będzie musiał
stanąć na głowie i znaleźć pieniądze, by wykupić udziały wszystkich
trzech żon Johnathona.
- Biorąc pod uwagę, co się wczoraj wydarzyło, a także fakt, że Astrid
zastała mnie u ciebie, myślę, że będzie rozsądniej, żebyś pozostała tam,
gdzie teraz urzędujesz.
Tara skrzyżowała ręce na piersi.
- Dobrze, ale uważam to za tymczasowe rozwiązanie.
- Umówmy się, że wrócimy do tematu za miesiąc. Na razie obawiam
się, że gdybyś zajęła sąsiedni gabinet, plotki przybrałyby na sile. Aha,
i starajmy się komunikować mejlowo.
- Bo?
W drzwiach stanęła Sandy, przerywając im rozmowę.
- Pani Sterling, dzwoni do pani druga pani Sterling, Astrid.
Grant roześmiał się w duchu. Strasznie dużo tych pań Sterling. Na
szczęście tylko od jednej musi trzymać się na dystans.
Tara spędziła weekend na rozmyślaniu o wszystkim, co się wydarzyło
od śmierci Johnathona. A także przed jego śmiercią. Nawet wyciągnęła
stary album fotograficzny z okresu ich małżeństwa.
Wiele zdjęć było zrobionych podczas luksusowych wakacji, na które
jeździli z Grantem i jego zmieniającymi się partnerkami. Którejś jesieni
polecieli do Toskanii, wynajęli piękną willę, codziennie pili wino,
zwiedzali muzea i galerie sztuki, opalali się nad basenem. Innym razem
wynajęli dom w Alpach Szwajcarskich; w ciągu dnia jeździli na nartach,
a wieczorami prowadzili długie rozmowy, siedząc przed kominkiem.
Najbardziej zapadł jej w pamięć wyjazd do Kostaryki. Grant znalazł
dla nich dom w lesie deszczowym, na drzewie, z dwiema sypialniami
i dwiema łazienkami. Chodzili po mostach wiszących, pływali pod
wodospadem, spędzali godziny na ganku, popijając rum i obserwując
barwne papugi oraz zabawy wyjców.
Nagle zauważyła, że większość zdjęć jest autorstwa jej lub Granta.
Usiłowała sobie przypomnieć imiona jego towarzyszek podróży. Bez
powodzenia. Na zdjęciach przedstawiających Johnathona i Granta zawsze
było widać ich zażyłość i wzajemną sympatię. Byli jak bracia.
Zastanawiała się, czy to mogło wpłynąć na decyzję Granta, aby
trzymać się od niej z daleka.
Oczywiście myślał o konfliktach, jakie mogą wyniknąć w trakcie ich
współpracy, i o plotkach, ale czy najważniejsza nie była jego przyjaźń
z Johnathonem?
Może nie chciał zawieść zaufania przyjaciela? Lojalność nie znika
tylko dlatego, że ktoś umiera.
Kiedy w poniedziałek rano jechała do pracy, jeszcze coś jej przyszło
do głowy: może nie doceniła Granta? Może był nie tylko świetnym
kochankiem, ale i przewidującym biznesmenem, z którym lepiej nie
zadzierać.
Dał jej jasno do zrozumienia, że Sterling jest jego priorytetem.
Owszem, uległ pokusie seksu, ale szybko wrócił na właściwą drogę.
Najgorsze było to, że rozbudził jej apetyt.
Gdy wysiadła z windy, w recepcji zobaczyła Astrid, która w szarej
ołówkowej spódnicy i w czarnym golfie wyglądała zjawiskowo. Na kimś
innym taki strój zapewne wydawałby się nijaki, monotonny, ale nie na
Astrid; od niej trudno było oderwać wzrok.
- Gotowa do pracy?
Poprowadziła Astrid labiryntem korytarzy.
- To twój gabinet – rzekła, zwalniając. – Na razie trwa reorganizacja.
Później przeniesiemy cię gdzie indziej. Przepraszam, pewnie liczyłaś na
ładniejszy pokój…
Tara zamilkła; podejrzewała, że Astrid, przyzwyczajona do luksusu,
zacznie kręcić nosem.
- Ależ to miejsce całkiem mi odpowiada. Nie potrzebuję wielkiego
gabinetu, wystarczy biurko i fotel.
Tara takiej reakcji się nie spodziewała. Johnathon zawsze opisywał
Astrid jako kobietę kochającą wygodę i kosztowną w utrzymaniu. Dotąd
jednak modelka nie przejawiała takich cech.
- Będziemy pracować przy projekcie Seaport Promende. Ponieważ
dopiero zaczynasz w tym biznesie, Grant uznał, że przyda ci się pomoc
ludzi nieco bardziej doświadczonych.
Astrid odgarnęła za uszy kosmyki długich włosów.
- Oczywiście. Chętnie się od was wszystkiego nauczę.
Znów zaskoczyła Tarę. Mimo że miała siedemnaście procent udziałów,
nie oczekiwała jakichś szczególnych względów; po prostu chciała uczyć
się i zdobywać doświadczenie.
- Dobrze. Chodźmy porozmawiać z Clayem Morganem, który jest
głównym architektem przy tym projekcie.
Astrid chwyciła Tarę za łokieć; na jej twarzy odmalował się wyraz
niepokoju.
- To brat Mirandy?
- Przecież macie poprawne relacje?
- Niby tak, ale…
Tara poklepała Astrid po ręce.
- Miranda wiele ostatnio przeszła. Wszystkie wiele przeszłyśmy, więc
tym bardziej powinnyśmy się spotkać na kolacji. Piątek nadal ci
odpowiada?
- Jasne.
- Doskonale.
Ruszyły korytarzem do dużej hali, gdzie mieściły się biura
architektów. Tarze przypomniał się jej ojciec. Byłby zachwycony, widząc
tylu zdolnych ludzi pracujących w jednym miejscu. Marzył o takiej pracy,
ale nie udało mu się osiągnąć celu. Dlatego ona nie może się poddać. Ani
biernie czekać na szczęście.
Drzwi do pokoju Claya były szeroko otwarte, on sam stał przy stole
kreślarskim. W tle grała muzyka.
Tak jak Miranda miał ciemne, niemal czarne włosy, dość długie, które
stale przeczesywał palcami. Oczy miał niebieskie, a właściwie granatowe
jak wieczorne niebo. Był wysoki, szeroki w ramionach, z natury cichy
i powściągliwy. Sprawiał wrażenie piekielnie inteligentnego.
Tara przez chwilę obserwowała go w milczeniu. Nie chciała mu
przeszkadzać. W końcu zapukała.
Clay podniósł głowę, po czym szybko przeniósł wzrok na Astrid.
Wszyscy mężczyźni tak na nią reagowali. Nie bez powodu zdobiła okładki
setek czasopism i chodziła po wybiegach: była olśniewająco piękna.
- Cześć, Clay – powiedziała Tara. – Przedstawiam ci Astrid Sterling,
która będzie z nami pracować przy Promenadzie Nadmorskiej. Grant
mówił ci o tym, prawda?
Clay zerknął na swoje miejsce pracy, które zwalone było ołówkami
i papierem kreślarskim.
- Tak. Przepraszam za bałagan. Sprzątnąłbym, gdybym wiedział, że
przyjdziecie.
Wyminąwszy Tarę, Astrid podeszła do stołu.
- Świetnie robię porządki.
Clay stał bez ruchu niczym zwierzę oślepione blaskiem reflektorów.
- Nie… - Nagle się ocknął i zacisnął rękę na jej dłoni.
Astrid zaczerwieniła się.
- Przepraszam, ja…
- Nic się nie stało. Po prostu każda rzecz ma tu swoje miejsce.
Tara uznała, że trzeba szybko rozładować napięcie.
- Jak wiesz, Clay, Grant zaproponował cię na głównego architekta do
projektu Seaport. Astrid będzie zajmowała się bieżącymi sprawami, a ja
z moją asystentką Sandy bierzemy na siebie rozmowy z miastem.
Clay podniósł z biurka ołówek i zaczął obracać go między palcami.
- Zapoznałem się z projektem. Jesteśmy do tyłu o jakieś dwa miesiące.
Pierwsze plany trzeba przedstawić za pięć tygodni. Jeśli nie zostaną
zaakceptowane, nie przechodzimy do drugiego etapu. Jestem zawalony
robotą, więc to będzie ogromne wyzwanie.
Tara skinęła głową. Musi przekonać Claya, by zainwestował w projekt
swój czas i energię.
- Masz córkę, prawda?
Clay zmrużył oczy.
- Owszem, pięcioletnią.
- Jednym z naszych głównych celów jest to, żeby miejsce było
przyjazne dzieciom. Twoja wiedza i doświadczenie jako ojca są bezcenne.
- Nie jestem jedynym ojcem w firmie.
- Ale jedynym, który samotnie wychowuje dziecko. Podejrzewam, że
znacznie lepiej od innych orientujesz się, czego rodzinom z dziećmi
brakuje. Poza tym Grant twierdzi, że reszta ci nie dorównuje, więc…
Clay zmarszczył czoło.
- No dobra. Trzeba zwołać naradę, zrobić wizję lokalną; chciałbym też
usłyszeć kilka pomysłów od innych.
- Mam mnóstwo, to znaczy pomysłów. Grantowi się chyba podobały.
Tara posmutniała na wspomnienie tamtego wieczoru. Oboje byli tak
przejęci, tak pełni zapału. Nic dziwnego, że wylądowali w łóżku. Ale to
była przygoda. Teraz ona musi skupić się na przyszłości, na pracy.
- Fajnie.
Odetchnęła z ulgą.
- Po południu Sandy przyniesie ci specyfikacje. I może jutro z samego
rana umówimy się na naradę?
- Doskonale.
- To twoja córka? – spytała Astrid, podnosząc z regału fotografię
w ramce.
- Tak. Sypała kwiatki na ślubie Mirandy i Johnathona.
Tara zerknęła Astrid przez ramię. Na zdjęciu Clay obejmował pannę
młodą. Przed nimi stała dziewczynka w ślicznej różowej sukience
trzymająca koszyk z kwiatami. Wszyscy promienieli szczęściem.
Tara zadumała się. Biedna Astrid o ponownym ożenku Johnathona
dowiedziała się dopiero po jego śmierci.
- Kiedy się pobrali?
- W zeszłym roku, w ostatni weekend maja – odparł Clay. – Byli
małżeństwem zaledwie rok.
- A długo byli zaręczeni?
- Kilka miesięcy – odpowiedziała Tara. Pytanie wydało jej się dziwne;
w końcu co za różnica?
- Ze trzy lub cztery – potwierdził Clay.
Astrid ściągnęła brwi, po czym odstawiła zdjęcie na miejsce
i skierowała się ku drzwiom.
- Dzięki, Clay – rzuciła, nie patrząc na niego.
- Co jej jest?
- Nie wiem, pewnie nic. – Tara wzruszyła ramionami. – Wybacz, że
zajęłyśmy trochę twojego cennego czasu. – Wybiegła na korytarz.
Myślała, że będzie gonić Astrid, lecz ta stała za drzwiami, oparta
o ścianę, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Chodźmy gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie widział. – Tara pociągnęła
ją delikatnie za rękę. Weszły do damskiej toalety. – To zdjęcie ze ślubu
Johnathona tak na ciebie podziałało?
- Tak – odparła Astrid cichym głosem.
- Przykro mi, że je zobaczyłaś, ale może dobrze się stało.
Astrid zacisnęła ręce na umywalce. Wpatrując się w swoje odbicie,
potrząsnęła głową. Nie płakała, ale była przeraźliwie blada, jakby krew
odpłynęła jej z twarzy.
- Nie wierzę…
- O czym mówisz?
- Johnathon zdradzał Mirandę. – Napotkała w lustrze wzrok Tary.
- Co? Skąd wiesz?
Odwróciła się i skrzyżowała ręce na piersi.
- Bo zdradzał ją ze mną.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przez kilka dni Tara przeklinała swojego byłego męża. Cholera jasna,
Johnathonie! Jak mogłeś? Spać z drugą żoną zaledwie parę tygodni przed
ślubem z trzecią? Trzeba nie mieć sumienia!
Trochę się dziwiła, że tak ją ciekawi, dlaczego to robił. Przestań, nie
wtrącaj się, strofowała się w duchu, ale to było silniejsze od niej.
Zależało jej, by informacja o wiarołomstwie Johnathona pozostała
tajemnicą. Bała się, że jeśli Miranda odkryje prawdę, to się wścieknie,
a wtedy porozumienie, jakie zawarły, szlag trafi.
Nie umiała zgadnąć, jak się Astrid z Mirandą zachowają, ale
wyobraźnia podsuwała jej okropne scenariusze. Przypuszczalnie obie
sprzedadzą udziały, a ona zostanie bez możliwości ruchu. Jeżeli
sprzedadzą je Grantowi, to koniec. Nie będzie miała prawa głosu w żadnej
sprawie. Mogą też zmówić się przeciwko niej, utworzyć wspólny front.
Wszystko może się zdarzyć.
Powinny działać razem, zgodnie, ale czy to się uda? Najpierw ciąża
Mirandy mogła zaważyć na ich wzajemnych relacjach, a teraz niewierność
Johnathona. Zresztą ona też się nie popisała. Postąpiła bardzo
nierozsądnie, spędzając noc z Grantem. Nie myślała o konsekwencjach, po
prostu uległa pożądaniu, a przy okazji zaspokoiła głęboko skrywaną
ciekawość na temat erotycznych umiejętności Granta. Ale nie żałowała.
Kochankiem był rewelacyjnym.
Teraz miała inny problem: Astrid ciągle pytała, czy jej zdaniem Grant
wiedział o niewierności Johnathona. Strasznie się tym martwiła,
próbowała umówić się z Grantem na rozmowę, ale był zajęty.
Tara oczywiście nie znała odpowiedzi, uznała jednak, że musi pierwsza
porozmawiać z Grantem. Bo jeśli Astrid urządzi mu w biurze awanturę,
o wszystkim może dowiedzieć się Clay, a od niego Miranda. Wahała się,
ale doszła o wniosku, że nie ma wyjścia. Na szczęście znała dokładny
rozkład dnia Granta.
Zjawiła się w jego gabinecie, akurat gdy skończył rozmowę przez
telefon.
- Masz chwilę?
- Jasne – odparł, pisząc coś w komputerze.
Zamknęła drzwi. Nie chciała, żeby ktokolwiek ich słyszał. Na pewno
nie zdołaliby uciszyć plotek.
- Taro, nie zamykaj. Rozmawialiśmy o tym.
- Przepraszam, muszę.
Świadomość, że są sami, że nikt ich nie widzi, sprawiła, że zrobiło jej
się gorąco. Twarz jej poczerwieniała, kolana miała jak z waty. Odżyło
wspomnienie.
Zaczęła się zastanawiać, jak by się potoczył tamten poranek, gdyby nie
wizyta Astrid. Czy zgodziłaby się na kolejną rundę seksu? Śmieszne
pytanie. Oczywiście, że tak. Nie potrafiłaby się oprzeć Grantowi.
- Ludzie będą snuć domysły.
- Niech snują. Mamy problem. – Podeszła do okna. Dziesiątki myśli
kłębiły się jej w głowie. – Wiedziałeś, prawda? – spytała cicho.
Grant odchylił się w fotelu i skrzyżował nogi w kostkach.
- Konkretnie o czym?
- O Johnathonie i Astrid. Znałeś prawdziwy powód, dlaczego nie
powiedział jej o ślubie z Mirandą.
Grant odchrząknął i odwrócił wzrok. Teoretycznie nic więcej nie
musiał mówić, mimo to Tara chciała usłyszeć potwierdzenie.
- Przyznaj się.
- Dowiedziałem się po fakcie. Przysięgam, gdybym wcześniej
wiedział, może próbowałbym interweniować.
- Ale jak… Dlaczego…
- Nie umiał powiedzieć Astrid, że poznał Mirandę i się w niej
zakochał. Nie chciał złamać jej serca. Po rozwodzie dalej się widywali.
Astrid wróciła do Norwegii, a on kilka razy ją tam odwiedził. Chciał ją
odzyskać.
Zabolała Tarę ta informacja. Bo jej nie próbował odzyskać, od razu po
ich rozstaniu zakręcił się wokół Astrid.
- Nie miałam o tym pojęcia – szepnęła.
- Oboje marzyli o dziecku, ale im się nie udawało. Starali się przez
kilka lat, każdego miesiąca w napięciu czekali, i ciągle nic. To musiało się
odbić na ich związku. Rozstali się, mimo że wciąż darzyli się uczuciem.
Tara słyszała o ich problemach, ale nie znała szczegółów.
- No dobrze, ale potem zakochał się w Mirandzie. Zaręczyli się. Dalej
musiał spotykać się z Astrid?
- Najwyraźniej. Ostatnim razem myślałem, że leci do Londynu na
rozmowę z potencjalnym klientem. Nie powiedział mi, że po drodze ma
przystanek w Norwegii.
- Z tego, co mówiła Astrid, widzieli się zaledwie kilka tygodni przed
jego ślubem z Mirandą. Dlaczego?
Grant wzruszył ramionami.
- Wiesz, jaki był Johnathon.
Tak, wiedziała. Czasem bez żadnego racjonalnego powodu
podejmował jakąś decyzję. Tak było, kiedy wyrzucił ją ze Sterling
Enterprises, twierdząc, że powinna zająć się nieruchomościami. Wszystko
stało się nagle; jednego dnia pracowała w Sterling, a drugiego Johnathon
oznajmił, że musi odejść i wyrobić licencję agenta od nieruchomości.
- Czasem trudno było odgadnąć, co się działo w jego głowie –
kontynuował Grant. – Wiem tylko, że poleciał do Norwegii i że przespał
się z Astrid.
- Powiedział ci po powrocie?
- Nie, w raporcie wydatków umieścił kilka pozycji z Oslo. Nie było go
w biurze, kiedy spytali mnie o to ludzie z księgowości. Oslo nie
figurowało w planie podróży, więc księgowa chciała się upewnić, czy nie
zaszła pomyłka.
- Spytałeś go?
- Owszem. I kazał mi się tym zająć. Zawsze inni naprawiali jego błędy.
O tym Tara też wiedziała. Kiedy Johnathon poprosił, by zakończyła
przygodę ze Sterling Enterprises, powiedział kilku osobom, że sama
dokonała takiego wyboru.
Oczywiście nie była to prawda, ona jednak uważała, że jako
małżonkowie powinni mówić jednym głosem, więc z uśmiechem
potwierdzała, że tak, zawsze marzyła o prowadzeniu własnej agencji
nieruchomości.
- Nie wiem, co robić – rzekła, stając plecami do okna.
Promienie słońca wpadały ponad jej ramieniem, oświetlając Granta
łagodnym blaskiem.
Przypomniała sobie ich noc. Było im razem świetnie; Grant sprawił, że
czuła się piękna, pożądana jak nigdy dotąd. Chryste, miała ochotę
ponownie się do niego przytulić, całować go, pieścić, czuć jego usta na
szyi, jego ręce na swoim ciele. Chciała przekonać się, czy tamto to był
przypadek, czy za każdym razem byłoby tak cudownie.
- Mnie nie pytaj. Zdajesz sobie sprawę, że najchętniej skłóciłbym was
i odkupiłbym od którejś z was udziały? To by leżało w moim interesie.
- Mogłeś wbić klin między dziewczyny. Miałeś sporo czasu, odkąd
Max poinformował nas o decyzji Johnathona.
Nie chciała podsuwać Grantowi pomysłów, ale…
- Nie żartuj, za kogo mnie masz?
- Wiem, Grant. – Westchnęła. – Porządny z ciebie gość.
Potrząsając głową, wstał od biurka.
- Jeśli porządny to taki, który lubi wygrywać uczciwie, to owszem,
jestem porządnym gościem. Ale nie mów tego takim tonem, jakby to było
coś złego. Wiem, że porządni cię nie kręcą, że bardziej odpowiada ci facet,
który zdradza swoją nowo poślubioną żonę z poprzednią…
- Nieprawda! – oburzyła się.
- To mi to udowodnij.
Zamilkła, nie wiedząc, co powiedzieć.
Co miał na myśli?
- Jak? Znów idąc z tobą do łóżka? – Przeszył ją dreszcz podniecenia.
Grant wzruszył ramionami.
- Nie wiem, Taro. A poszłabyś?
O mały włos nie powiedział: tak, właśnie tak mi to udowodnij.
W ostatniej chwili ugryzł się w język.
- Nie jestem tak „porządny”, jak myślisz.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, podszedł bliżej. Wspomnienia
z ich wspólnej nocy gromadziły się w jego głowie niczym chmury
burzowe.
Sądził, a raczej miał nadzieję, że w zeszłym tygodniu zaspokoił swoje
pragnienia. Ale było wprost przeciwnie; pragnął Tary ze wzmożoną siłą.
Obudziła w nim uczucia, z którymi nie chciał dłużej walczyć.
- Za bardzo cię pragnę, Taro. To się odbija na mojej pracy. Jesteś zbyt
piękna, zbyt seksowna, zbyt pociągająca.
Zmrużywszy oczy, popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Mam uwierzyć, że jesteś mną tak pochłonięty, że nie myślisz
o nagrodzie? Zawsze chciałeś dzierżyć ster. Bez względu na to, co latami
opowiadałeś Johnathonowi, że nie przeszkadza ci pozostawanie w jego
cieniu, to oboje wiemy, że Sterling było, jest i będzie twoim priorytetem.
- Masz rację, chcę zarządzać firmą. Kiedy Johnathon żył, odpowiadała
mi rola jego zastępcy, ale teraz nie wyobrażam sobie, żebym mógł znów
usunąć się w cień.
Właściwie chciał powiedzieć, że nie wyobraża sobie, aby tamta noc
miała się już nie powtórzyć.
- Czyli znaleźliśmy się w impasie. Bo ja też wreszcie mam okazję
spełnić swoje marzenie i też nie chcę z tego rezygnować. Zwłaszcza że
liczą na mnie Astrid i Miranda z dzieckiem.
- A co będzie, jeśli nastąpi rozłam? Jeśli Miranda z Astrid się pokłócą?
Co wtedy, Taro? Czy na pewno możesz im zaufać?
Trochę wyglądało to tak, jakby chciał namącić między kobietami, lecz
głównie myślał o Tarze.
Astrid z Mirandą w każdej chwili mogą obrócić się przeciwko niej.
Jedna może drugiej sprzedać udziały albo obie mogą sprzedać je osobie
trzeciej; wówczas firma może trafić w niepowołane ręce. Takie
niebezpieczeństwo było całkiem realne.
- Muszę wierzyć, że dotrzymają słowa – rzekła Tara. – Mam trzy
miesiące, aby udowodnić wszystkim, że nie wypadłam sroce spod ogona,
a minęły dwa tygodnie. Wiele zależy od Seaport. Jeżeli odniosę sukces,
wtedy przekonają się, że warto grać ze mną w jednej drużynie.
Grant westchnął cicho; był w sytuacji bez wyjścia. Chciał mieć
kontrolę, Tara również. Chciał, by firma prosperowała, Tara też, tyle że
każde z nich wolało iść inną drogą do sukcesu. Najgorzej, że w głębi duszy
kibicował Tarze. Uważał, że Johnathon postąpił wobec niej nie fair,
zmuszając ją do zmiany profilu zawodowego.
- A my? Co z nami? – spytał.
- Nic. Jesteśmy po przeciwnych stronach jednego stołu. Kiedyś
chciałabym pokierować firmą. A na razie muszę udowodnić Astrid
i Mirandzie, ile jestem warta. Oraz pracownikom, że można na mnie
polegać. To oznacza, że nie będę gościć w twoim łóżku.
- Dla ścisłości, tamtej nocy ja gościłem w twoim.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Tego chcesz, Taro? Gdyby ta decyzja nie pociągała za sobą żadnych
następstw, powiedziałabyś to samo? Żebym trzymał się z daleka od
twojego łóżka? – Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź.
- Nawet nie wiem, o co pytasz, Grant. Nie lubię hipotetycznych
sytuacji, zabaw w gdybanie.
- Akurat! Kobieta, która stała ze mną na nabrzeżu, z zapałem malując
słowami obraz, jaki podsuwała jej wyobraźnia, doskonale radzi sobie
w każdej sytuacji, i tej realnej, i tej hipotetycznej.
- Grant, o czym my w tej chwili rozmawiamy? O sprawach
zawodowych czy prywatnych?
Przełknął ślinę. Musiał jednak przyjąć wyzwanie, nie uchylać się od
odpowiedzi.
- Prywatnych. Mówię o nas. Tamta noc była fantastyczna. Chyba nie
zaprzeczysz? Zawsze iskrzyło między nami. Nie wierzę, że te lata
flirtowania były po nic. Że to była tylko niewinna, nic nieznacząca
zabawa.
Tara ponownie obróciła się do okna.
- Wcale tak nie twierdzę. Wiadomo, że mi się podobasz. Ale naprawdę
sądzisz, że zrezygnuję z wymarzonej kariery dla romansu? Nie interesują
mnie sprinty, jestem długodystansowcem.
- Dlaczego myślisz, że nasz związek byłby „sprintem”?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze, z żadną kobietą nie byłeś dłużej niż
miesiąc. A po drugie, oboje pragniemy tego samego: zarządzać firmą,
która się nie rozdwoi.
Gdyby tylko znała powód, dlaczego jego związki trwały zaledwie kilka
tygodni! Po prostu wszystkie kobiety porównywał do niej. To było głupie,
starał się z tym walczyć, ale potem spotykał kolejną kobietę i znów
porównywał. Zawsze miał w głowie obraz Tary.
- A gdybyśmy wspólnie nią kierowali?
Zdumiało go własne pytanie. Johnathon nigdy by takiego pomysłu nie
pochwalił, zresztą on sam też nie był pewien, czy to dobre rozwiązanie.
Tara potrząsnęła energicznie głową.
- To nie wchodzi w grę. Chcę wygrać lub przegrać. Wygrać. Od
początku powinnam była tu pracować. Johnathon nie powinien był się
mnie pozbywać. Miał wyrzuty sumienia i dlatego przekazał mi część
udziałów. Bo nie wierzę, że kochał mnie tak jak Mirandę i Astrid. Wbrew
mojej woli popchnął mnie w stronę nieruchomości, a ja głupia tam
utknęłam, zamiast iść w ślady mojego ojca. Budownictwo i deweloperka
to moja pasja.
- W porządku.
Grant zaczął się wycofywać. Uświadomił sobie, że na razie nic nie
wskóra. Tarę interesowała praca; życie prywatne zeszło na dalszy plan.
Musi pozwolić jej działać. Dokąd trzy żony Johnathona będą mówiły
jednym głosem, ma związane ręce. To one dyktują warunki. Jeśli zechcą,
mogą go strącić ze stołka prezesa. Musi się z nimi liczyć.
- Czyli mam odpowiedź. Przystępujemy do walki o przywództwo
w Sterling. To oznacza, że przynajmniej na razie nie mam wstępu do
twojego łóżka.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Tara zaprosiła Astrid i Mirandę na kolację do siebie, ale Miranda
nalegała, by spotkały się u niej. Praca oraz ciąża sprawiały, że czuła się
zmęczona i wolała nie wychodzić wieczorem z domu. Jeszcze miesiąc
temu mieszkała tu z Johnathonem, dziś sama.
Dom znajdował się niecałe pięć kilometrów na północ od domu
Granta. Panowie bardzo lubili swoje towarzystwo. Tara pamiętała, że
kiedy Johnathon mieszkał z nią na Coronado, obaj ciągle narzekali, że to
strasznie daleko.
Dom Mirandy był duży, wielopoziomowy, zbudowany w stylu
hiszpańskim – jasny tynk, czarne framugi okienne, czerwony dach. Cały
teren oświetlały ozdobne lampy powozowe. Tara widziała tę posiadłość
raz, pięć lat temu, zanim Johnathon z Mirandą ją nabyli; pokazywała ją
pewnemu małżeństwu zainteresowanemu kupnem.
Wtedy cena wynosiła pięć milionów. Przypuszczalnie dzisiaj dom
z ogrodem był wart co najmniej dwanaście. Miranda dostała go w spadku
razem z milionami, które Johnathon zostawił na koncie. Finansowo była
zabezpieczona. A emocjonalnie?
Tego Tara nie wiedziała.
Czekała w samochodzie, dopóki Astrid się nie pojawiła. Chciała
zamienić z nią słowo, zanim wejdą do środka. Na szczęście nie musiała
długo czekać. Pięć minut później Astrid podjechała małym srebrnym
porsche, które wynajęła na czas pobytu w San Diego.
- Wyglądasz fantastycznie. – Tara uścisnęła ją na powitanie.
- Dzięki, ty też.
- Słuchaj, nie wspominaj Mirandzie o tym, o czym mi mówiłaś
w firmie.
Astrid wytrzeszczyła oczy.
- Rany boskie, masz mnie za idiotkę? To się rozumie samo przez się.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić – oznajmiła szybko Tara. – Po
prostu zależy mi na dobrej atmosferze. Tamto to już przeszłość. Johnathon
nie żyje, nie ma sensu roztrząsać bolesnych spraw.
- Zdaję sobie sprawę, że ani ja, ani Miranda nie możemy urządzić mu
awantury. Naszą tajemnicę będę musiała zabrać do grobu. – Astrid
skierowała się w stronę frontowych drzwi.
Odetchnąwszy z ulgą, Tara ruszyła za nią.
- Bardzo spokojnie do tego podchodzisz.
Astrid zerknęła do lusterka, poprawiła kosmyk włosów, po czym
nacisnęła dzwonek.
- Odrobina wódki czyni cuda.
Tara uśmiechnęła się w duchu. Niepotrzebnie się denerwowała;
poradzą sobie.
Miranda otworzyła drzwi. Widać było, że nie czuje się najlepiej.
Zwykle od kobiet w ciąży bije blask. Od niej nie bił. Była blada,
wymizerowana, miała podkrążone oczy i niedbale upięte włosy. Ubrana
była w strój do ćwiczeń: szare legginsy i niebieski top.
Tara chciała zapytać, czy nie pomyliły z Astrid godziny, ale Miranda ją
ubiegła.
- Chodźcie, zapraszam. – Wskazała głową hol z pięknymi schodami
i ogromnym żyrandolem. – Nie przejmujcie się mną. Wiem, że wyglądam
koszmarnie. Wytłumaczcie mi, dlaczego wymioty, które mnie męczą,
noszą nazwę porannych mdłości? Powinny się nazywać całodniowymi.
Astrid błyskawicznie znalazła się u jej boku.
- Może chcesz usiąść? Przynieść ci coś?
Troskliwość modelki wydała się Tarze miła, a zarazem dziwna. Może
Astrid usiłowała w ten sposób pozbyć się wyrzutów sumienia?
- No właśnie, czy możemy ci pomóc? – spytała. – I nie zawracaj sobie
głowy kolacją. Podejrzewam, że sama myśl o jedzeniu cię odrzuca.
Skierowały się za gospodynią w głąb mieszkania.
Po chwili weszły do ogromnego salonu o wysokim suficie. Na wprost,
za ścianą okien, znajdował się basen oraz pięknie utrzymany ogród. Po
lewej kilka schodków prowadziło do eleganckiej, doskonale wyposażonej
kuchni. Wnętrze robiło jeszcze większe wrażenie dziś niż pięć lat temu. Po
prostu Miranda, która zawodowo trudniła się projektowaniem wnętrz,
urządziła swoje gniazdko wygodnie i ze smakiem: kolorowe poduszki
podkreślały biel pięknych skórzanych sof, a współczesne dzieła sztuki
zdobiły ściany.
Tara wyobraziła sobie koszmar związany z zabezpieczeniem
wszystkiego przed dzieckiem, ale na razie nie zamierzała poruszać tego
tematu.
- Mój kucharz przygotował dla nas znakomity posiłek. Spróbuję coś
zjeść, ale nie obiecuję, że mi się uda. – Miranda podeszła do barku. –
Czego się napijecie?
- Może ja cię wyręczę – zaproponował Tara. – Tego brakuje, żeby
kobieta, której nie wolno pić, przyrządzała nam drinki. Astrid, co dla
ciebie?
- Wódkę z wodą mineralną.
- Robi się. A ty, Mirando?
- Napój imbirowy. Powinien być w lodówce.
Tara pośpiesznie nalała do jednej szklanki wódkę, do drugiej napój
imbirowy. Astrid i Miranda usiadły na dwóch końcach kanapy, Tara zajęła
fotel.
- Może najpierw omówimy sprawy biznesowe?
- Tak, koniecznie – poparła ją Miranda. – Chcę o wszystkim wiedzieć.
Jedyne informacje, jakie mam, dostaję od Claya, a on plotkami się nie
zajmuje.
- Ogólnie sytuacja wygląda dobrze. Wszyscy w miarę nieźle sobie
radzą – odparła Tara.
Nagle uświadomiła sobie, że to głównie zasługa Granta.
- Ja zaczęłam pracę w tym tygodniu – wtrąciła Astrid. – Pracuję razem
z twoim bratem.
- To ciekawe. Nic mi o tym nie mówił.
Astrid lekko zesztywniała, po czym podniosła szklankę do ust.
- Pracujemy nad Promenadą Nadmorską. Szykujemy ofertę dla miasta.
Może uda nam się wygrać przetarg.
Miranda uśmiechnęła się z zadumą.
- Johnathonowi zależało na tym projekcie, ale Grant się sprzeciwiał.
- Zgadza się – przyznała Tara. – Na szczęście zdołaliśmy go
przekonać. Tak jak powiedziała Astrid, pracujemy nad ofertą. Głównym
architektem jest twój brat.
Tara nie wspomniała, że przez lata Johnathon narobił sobie wrogów
w urzędach miejskich i dlatego Grant był przeciwny projektowi. Po prostu
nie wierzył, że miasto chciałoby z nimi współpracować.
- Myślisz, że w Seaport można będzie uczcić pamięć Johnathona? –
spytała Miranda. – Tam będzie jakiś park, prawda? Mógłby nosić imię
Johnathona Sterlinga. O, a może fontanna albo plac zabaw dla dzieci?
Taki pomysł nie przyszedł Tarze do głowy.
- Będzie i park, i fontanna, ale w kwestii nazewnictwa niewiele mamy
do powiedzenia. O wszystkim decyduje miasto.
- Moim zdaniem powinni nazwać coś jego imieniem. W końcu
zbudował połowę nowych budynków w centrum. Był ważnym członkiem
tutejszej społeczności.
Tara zerknęła na Astrid, licząc na jej pomoc, ale druga żona
Johnathona milczała.
- Dobra. Spytam. Nic więcej nie mogę obiecać – oznajmiła
dyplomatycznie Tara.
W kuchni zabrzęczał dzwonek.
- Nasza kolacja. – Miranda podniosła się z kanapy.
- Pomogę ci. – Tara ruszyła za nią. – Co mam robić?
- Jestem w ciąży. Nie jestem kaleką.
Miranda wyciągnęła z piekarnika blachę, na której leżały papierowe
torebki wypełnione czymś wspaniale pachnącym. Następnie wyjęła
z szafki trzy talerze i ostrym nożem zaczęła przekłuwać torebki.
- W lodówce jest sałata. Gdybyś mogła…
Astrid, która do nich dołączyła, pierwsza rzuciła się do lodówki.
Wyjęła wyjątkowej urody dużą ceramiczną miskę ozdobioną u góry
lekkimi wyżłobieniami przedstawiającymi owoce. Tara westchnęła
w duchu: Miranda miała niesamowity gust.
Wyszły na zewnątrz, na patio koło basenu, i usiadły przy okrągłym
stole, który gosposia Mirandy wcześniej pięknie nakryła. Kolacja była
wyśmienita: pieczony lucjan z cytryną i odrobiną mleka kokosowego oraz
ryż.
Miranda ledwo cokolwiek skubnęła. Cały czas prowadziły rozmowę,
ale wszystkie trzy czuły się lekko spięte. Bądź co bądź łączyło je tylko to,
że poślubiły Johnathona.
Po jego śmierci zostały, niejako wbrew swojej woli,
sprzymierzeńcami. Na razie ich związek był dość chwiejny. Jeśli sekret
Astrid wyjdzie na jaw, Miranda przypuszczalnie się od nich odwróci.
Z kolei jeśli Astrid uzna, że nikt jej w Sterling nie traktuje poważnie,
zapewne spakuje się i wyjedzie do Norwegii.
Tarze ogromnie zależało na pracy w Sterling, ale… Dziesięć lat
spędziła w nieruchomościach; może nie było to zajęcie, które kochała
najbardziej na świecie, lecz miała w tej dziedzinie mnóstwo sukcesów.
A biznes deweloperski dopiero poznawała.
Starała się jednak być optymistką i wierzyć, że między nią, Astrid
i Mirandą wszystko dobrze się ułoży. Johnathon z jakiegoś powodu
postanowił zbliżyć je do siebie; choć miał wiele wad, był doskonałym
znawcą ludzkich charakterów. Widocznie coś musiało je łączyć poza
uczuciem do tego samego mężczyzny, i Tara zamierzała to odkryć. Dzięki
temu ich pakt stanie się bardziej trwały.
- Mirando, urządzasz już pokój dla dziecka? – spytała, odkładając
serwetkę na talerz.
Nie poruszałaby tego tematu, gdyby sądziła, że Astrid mu nie podoła.
- No pewnie! Zaczęłam wybierać mebelki, kiedy dowiedziałam się, że
jestem w ciąży. W tym tygodniu było malowanie ścian. Cały czas coś się
tam dzieje.
- Pochwalisz się? Pokażesz nam? – poprosiła Astrid.
Wniosły talerze do środka, zostawiły je na kuchennym blacie, po czym
ruszyły za gospodynią do głównego holu i schodami na drugie piętro. Po
drodze, na podeście, Tara przypomniała sobie, że właśnie na drugim
piętrze, na prawo od schodów, znajduje się sypialnia małżeńska.
Miranda skręciła w lewo. Weszły do przestronnego pokoju
o jasnożółtych ścianach; na podłodze leżał puszysty biały dywan.
- Z łóżeczkiem się wstrzymuję. Boję się zapeszyć… - Miranda
przyłożyła ręce do brzucha. – To dopiero pierwszy trymestr.
Tara objęła ją ramieniem.
- Nie musisz się spieszyć, masz mnóstwo czasu. Jest pięknie, a będzie
jeszcze piękniej.
Astrid, która nie zdradzała żadnych emocji, przeszła w milczeniu na
drugi koniec pokoju, gdzie na niedużym regale stało czarno-białe zdjęcie
w białej drewnianej ramce. Podniosła je i delikatnie potarła kciukiem
ramkę. Kiedy obróciła się, w jej oczach lśniły łzy.
- To Johnny? Kiedy był dzieckiem?
Miranda skinęła głową.
- Tak. Jego brat Andrew przysłał mi je kilka dni temu. W zeszłym
tygodniu był w San Diego i odwiedził mnie.
Tarę zdumiało, że Andrew dotrzymał słowa.
- Grant i ja spotkaliśmy go na przyjęciu.
- Wspomniał mi o tym. I że poprosiliście go, aby się ze mną
skontaktował. Dziękuję. Moje dziecko nie będzie dorastało w otoczeniu
rodziny. Rodzice Johnathona nie żyją, moi również. Mam brata i to
wszystko. Zawsze żałowałam, że Johnathon i Andrew się nie dogadują.
Myślę, że Andrew ma wyrzuty sumienia, że nie był na pogrzebie.
- Powinien był przyjechać – rzekła Tara.
- To samo mu powiedziałam. Wydaje mi się, że przysłał mi zdjęcie
w ramach przeprosin.
- To miły gest – oznajmiła Astrid; oczy wciąż lśniły jej od łez. – Wasze
dziecko będzie miało cudowną pamiątkę.
Nastała cisza. Kobiety pogrążyły się w zadumie. Johnathon umarł, ale
za kilka miesięcy na świat przyjdzie jego syn lub córka. Maleństwo będzie
jedynym ogniwem łączącym je z mężczyzną, który tyle dla nich znaczył.
Astrid z Tarą uświadomiły sobie, że muszą dbać o ciężarną Mirandę,
a potem uczestniczyć w jej życiu, tak by jej dziecko miało możliwość
poznania wszystkich tych, którzy kochali Johnathona.
Astrid odstawiła zdjęcie na regał.
- Muszę iść. Przepraszam, głowa mnie strasznie boli. – Pocałowała
w policzek najpierw Mirandę, potem Tarę. – Dziękuję za uroczy wieczór.
Musimy się częściej spotykać.
- Bardzo bym chciała – odparła Miranda. – Odprowadzić cię na dół?
- Dzięki, nie trzeba. – Astrid obróciła się na pięcie i zbiegła po
schodach.
- Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Że widok pokoju dziecięcego nie
sprawił jej przykrości.
- Myślę, że nie pogodziła się ze śmiercią Johnathona. Tak jak i my –
odparła Tara.
- Bo ciężko się z tym pogodzić – szepnęła Miranda. Podszedłszy do
regału, przesunęła zdjęcie.
- Czy Andrew mówił coś jeszcze?
Miranda wzięła głęboki oddech; wyglądała na jeszcze bardziej
zmęczoną niż na początku.
- To bardzo zagubiony nieszczęśliwy człowiek. On i Johnathon mieli
trudne dzieciństwo. To się odbiło na ich późniejszych relacjach.
- Czasem trudności zbliżają ludzi, a czasem rozdzielają – przyznała
Tara.
- No właśnie. Kiedy tu był, przejawiał cały wachlarz emocji. Wciąż ma
w sobie mnóstwo złości do brata. Wspomniał o transakcji, która nie
wypaliła czy nie doszła do skutku. Wydało mi się to dziwne, bo żadne
interesy nie łączyły go z Johnathonem.
Tara też o niczym takim nie słyszała.
- Przykro mi, że wyładowywał frustrację na tobie.
- W końcu poprosiłam go, żeby sobie poszedł. Chyba dlatego przysłał
mi to zdjęcie. Bo uświadomił sobie, że za daleko się posunął. – Na
moment Miranda zamilkła. – W sumie są bardzo do siebie podobni. Mają
podobny temperament. Johnathon pewnie nieraz wybuchnął przy tobie…
- To prawda – potwierdziła Tara, może zbyt pośpiesznie, ale cieszyła
się, mogąc rozmawiać z kimś, kto wiedział, co to znaczy być żoną tak
żywiołowego człowieka.
Johnathon wszystko silnie odczuwał i zawsze spontanicznie reagował.
- Na szczęście potrafił hamować gniew. Większość czasu był czułym
kochającym mężem.
Tara nie zaprotestowała; pomyślała sobie, że może złagodniał przy
drugiej, a potem przy trzeciej żonie.
- Też już pójdę – rzekła, nie chcąc dłużej siedzieć Mirandzie na
głowie. – Wyśpij się.
- Chciałabym, ale źle mi się śpi samej w tak wielkim domu. Jest za
cicho, za pusto. A z powodu ciąży tabletki nasenne odpadają.
- Biedna jesteś. Ale może dziś po gościach łatwiej ci się zaśnie.
Miranda uśmiechnęła się i nagle Tara zobaczyła w niej to, co
Johnathon w niej widział: ciepło, którym emanowała.
- Odprowadzę cię.
- Dzięki za dzisiejszy wieczór – powiedziała Tara, kiedy zeszły na
dół. – I za to, że obdarzyłaś mnie zaufaniem. Mam nadzieję, że wkrótce
nasze udziały będą jeszcze więcej warte.
Miranda otworzyła drzwi i oparła się o framugę.
- Trzymam kciuki.
- Za Promenadę?
- Za wygrany przetarg. Wiem, jakie w Sterling panują zwyczaje.
Musisz odnieść sukces, inaczej nikt cię nie będzie szanował. Taki świat
stworzył Johnathon. Wygraj albo spadaj.
Tara przełknęła ślinę.
- Zrobię co w mojej mocy.
- I porozmawiaj z władzami miasta, żeby nadać czemuś imię
Johnathona. Chciałabym go w ten sposób upamiętnić.
Tara znów obiecała, że zrobi co w jej mocy.
Wsiadła do samochodu, ale przez dobrą minutę nie była w stanie
przekręcić kluczyka.
Siedziała wpatrzona przed siebie, myśląc o prośbach i naciskach
wszystkich wkoło. Oraz o roli, jaką sama miała odegrać. Było to dość
męczące. Pochyliła się, oparła głowę o kierownicę. Czuła się tak, jakby
trzymała na barkach cały świat. Może faktycznie tak jest?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Wygraj albo spadaj. Od trzech tygodni to była jej nowa mantra.
Nieważne, że pracowała w Sterling na samym początku. Nieważne, że
miała udziały w firmie. Ważne były rezultaty; czyli musi odnieść sukces.
Będzie miała jedną szansę z Promenadą Nadmorską. Albo się uda, albo
nie.
Więc harowała w pocie czoła, ale powoli zaczynała widzieć światełko
w tunelu. Projekt Seaport stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Owszem,
miała pomysł, wizję, jak ta nadmorska przestrzeń powinna wyglądać,
z kolei Clay ze swoim doświadczeniem, fantazją i przenikliwością
wprowadzał elementy, o jakich nie śniła.
Codziennie demonstrował przebłyski geniuszu, dzięki któremu
nadrabiali stracony czas. Za tydzień firmy miały przedstawić miastu swoje
oferty.
Astrid szybko się uczyła; każdego dnia pogłębiała wiedzę, dbała
o najdrobniejsze szczegóły, pilnowała, żeby wszystko gładko się toczyło.
Tara jednak wyczuwała napięcie między nią a bratem Mirandy.
Clay starał się koncentrować na pracy, ale czasem, gdy nikt nie patrzył,
rzucał Astrid gorące spojrzenie, a potem znów traktował ją z dystansem.
Astrid zdawała się nie zwracać na to uwagi, ale jako piękna kobieta
i modelka przypuszczalnie była przyzwyczajona do zainteresowania
okazywanego przez mężczyzn.
Ku własnemu zdziwieniu Tara odkryła, że ma ochotę zabawić się
w swatkę. Oboje byli atrakcyjni, rozwiedzeni, z nikim niezwiązani.
Oczami wyobraźni widziała ich razem. Oczywiście swatanie, zwłaszcza
w tym momencie, było kretyńskim pomysłem. Wszyscy powinni myśleć
o Seaport, a nie o romantycznych uniesieniach. Nie wolno mieszać pracy
z życiem prywatnym. Przekonała się o tym, będąc żoną Johnathona. Teraz,
codzienne widując się w firmie z Grantem, również o tym pamiętała.
Minęły trzy tygodnie od rozmowy, podczas której oboje uznali, że nie
powinni ulegać pokusie; że ich kontakty powinny być wyłącznie
zawodowe. Od tamtej pory każdy kolejny dzień był próbą. Przestali
flirtować, przekomarzać się, żartować; nie zerkali na siebie uwodzicielsko,
nie poklepywali się po ramieniu, dłoń przypadkowo nie muskała o dłoń.
Znikła lekkość, niefrasobliwość, beztroska.
Łatwiej byłoby jej pogodzić się ze sztywną biznesową wersją ich
relacji, gdyby po pierwsze, Grant nie był tak pociągający. A po drugie,
gdyby wspomnienia z nocy, którą spędzili razem, tak mocno nie wryły się
jej w pamięć.
Niestety zdarzało się, że na zebraniach, zamiast myśleć o Seaport,
wyobrażała sobie, jak Grant pociera zarostem o jej twarz. O jej usta.
O różne inne części jej ciała. Spoglądając na niego, czuła ucisk
w podbrzuszu. Wolałaby bardziej produktywnie spędzać czas w pracy.
Tak, to ona nalegała na powrót do relacji platonicznych. Chciała skupić
się na sprawach zawodowych, odnaleźć szczęście i spełnienie. Jednak
powoli zaczęło do niej docierać, że obrała niewłaściwą drogę.
Praca sprawiała jej coraz mniejszą radość; kojarzyła się głównie ze
stresem. Seks z Grantem zdecydowanie był pomyłką. Zawsze lepiej na
tym wychodziła, kiedy trzymała mężczyzn na dystans.
Do drzwi gabinetu zastukała Sandy, która chciała spędzić weekend ze
swoim chłopakiem w Palm Springs.
- Jeśli nie jestem już potrzebna, to… - zawiesiła głos.
- Możesz przed wyjściem przynieść mi folder z materiałami do
Seaport? Chciałabym jeszcze raz rzucić na nie okiem.
Na twarzy Sandy odmalował się wyraz zatroskania.
- Z pięćdziesiąt razy sprawdzałam każdy szczegół. Do poniedziałku
rano Clay uzupełni braki. We wtorek ja przygotuję prezentację, w środę
i w czwartek pani z Clayem będziecie mogli ją przećwiczyć, a w piątek
przedstawić projekt w ratuszu.
Tara cieszyła się, że ma tak doskonałą asystentkę. Teoretycznie
wszystko było pod kontrolą i nie powinna się denerwować, a jednak ciągle
się martwiła, że coś pójdzie nie tak.
- Wiem, ale chcę jeszcze raz zerknąć na projekt, póki mamy czas
wprowadzić zmiany.
- Jasne, oczywiście. – Parę minut później Sandy wróciła z folderem,
który położyła na biurku szefowej. – Aha, i przesłałam pani na mejla
informacje, o które pani prosiła…
Tara dała Sandy listę działek wystawionych na sprzedaż na terenie
miasta i wokół niego z prośbą, aby zebrała informacje na temat ceny,
powierzchni, zalet i wad.
- Już?
Sandy rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Uznałam, że będzie je pani chciała mieć jak najszybciej.
Tara otworzyła pocztę; ciekawa była, czego Sandy zdołała się
dowiedzieć. Zależało jej, by Grant zrozumiał, że jej zawodowe ambicje nie
ograniczają się do Promenady.
- Chcę. Bardzo dziękuję. Jesteś niesamowita.
- Po prostu staram się dobrze wykonywać swoją pracę.
- Spisujesz się na medal. Życzę ci miłego weekendu.
- Ja pani również.
Tara wzięła się do pracy; czytała raport, sporządzała notatki,
zapisywała, które nieruchomości mają największy potencjał. Usiłowała
zawęzić swój wybór. Chciała pokazać Grantowi najlepsze miejsce, takie,
które go zachwyci, i przekonać go, że ona ma świetne wyczucie do tej
roboty.
Kiedy skończyła, spojrzała na godzinę widoczną w dolnym rogu
komputera. Dochodziła szósta. Wstała i się przeciągnęła. Czas wracać do
domu.
O tej porze powinna siedzieć na tarasie i popijając wino, wpatrywać się
w bezkres oceanu. Problem polegał na tym, że nikt na nią w domu nie
czekał.
- A, jeszcze jedno.
Usiadłszy z powrotem przy biurku, ponownie otworzyła folder.
Dokładnie przejrzała strony z przygotowaną ofertą. Na myśl
o przedstawieniu jej władzom miejskim czuła coraz większe podniecenie.
Owszem, była stronnicza, ale uważała, że jej zespół wykonał kawał
znakomitej roboty. Nie miała wątpliwości, że Sterling bez trudu przejdzie
do kolejnego etapu, a następnie znajdzie się w ścisłym finale.
Wówczas władze miasta przekażą uczestnikom swoje uwagi. Trzy
finałowe ekipy wprowadzą poprawki i przestawią ostateczną wersję.
Zamierzała zamknąć folder, kiedy nagle coś spostrzegła, detal tak
ważny, że nie sposób było go przeoczyć. Nad wodą bywa wietrznie. Miasto
chciało, by budynki były skierowane w konkretną stronę. Tara dałaby
sobie rękę uciąć, że w specyfikacjach widniała informacja o stronie
północno-zachodniej, ale teraz widziała czarno na białym: południowy
zachód. Co do licha?
Zaczęła nerwowo przerzucać kartki. Psiakość, wszystkie rozplanowane
przez Claya budynki były zwrócone w niewłaściwym kierunku!
Poderwała się z fotela i chwyciwszy telefon, wybiegła na korytarz.
Cały czas bała się, że coś z projektem może pójść nie tak, ale nie
spodziewała się, że to się wydarzy akurat w tym momencie – w piątek
o szóstej piętnaście wieczorem, tydzień przed godziną zero.
W firmie panowała cisza jak makiem zasiał; niemal wszyscy udali się
do domu.
Skręciła w prawo; na końcu korytarza mieścił się gabinet Claya.
Musiała zajść jakaś pomyłka. Może szkice w folderze były nieaktualne?
Chociaż to mało prawdopodobne. Od początku wszystko było skierowane
na północny zachód. Tak to sobie wymyśliła. Czy to ona popełniła błąd?
Czy to jej wina?
Zapukała. Cisza. Nacisnęła klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz.
Serce waliło jej młotem, krew dudniła w skroniach. Zaklęła w duchu. Nie
mogła się skupić. Wdech, wydech.
Sandy! Musi do niej zadzwonić. Wcisnęła numer swojej asystentki, ale
po dwóch dzwonkach włączyła się poczta głosowa. Cholera! Co teraz?
Popatrzyła w prawo, w lewo. W gabinecie Granta paliło się światło. Był jej
jedyną nadzieją.
Nastawiła się psychicznie na słowa krytyki. Tak bardzo jej zależało na
przygotowaniu idealnej prezentacji i wygraniu przetargu. Chciała
udowodnić, że wie, co robi; że nie jest bezmyślną laleczką, której spadło
z nieba siedemnaście procent udziałów.
O ileż łatwiej byłoby odbyć tę rozmowę miesiąc temu, kiedy łączyły ją
z Grantem ciepłe przyjacielskie relacje. A teraz, z powodu seksu, panował
między nimi chłód.
Wtargnęła do gabinetu niczym tornado na obcasach.
- Mamy problem.
Owszem, mamy. Grant w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie mógł
przywyknąć do myśli, że łączy ich jedynie praca. Od trzech tygodni stale
to sobie powtarzał, ale czuł się tak, jakby umierał powolną i bolesną
śmiercią.
Cierpiał, kiedy Tara znajdowała się w pobliżu. Cierpiał, kiedy nie mógł
jej dotknąć. Cierpiał, trzymając ją na dystans. Ale musiał.
- Właśnie wychodziłem – odparł. – Może omówimy twój problem
w poniedziałek?
Zaczął przekładać papiery, żeby tylko na nią nie patrzeć. Prawie do
perfekcji opanował tę sztukę, sztukę unikania jej spojrzenia. Podczas
zebrań, na których była obecna, studiował dokumenty, a kiedy wpadała do
niego do gabinetu, udawał, że sprawdza coś w komputerze.
Po prostu robił wszystko, by nie wślepiać się w coś, czego mieć nie
może.
Tara rzuciła na biurko gruby folder. Aż huknęło.
Grant podskoczył. Takie zachowanie zupełnie do niej nie pasowało. Na
okładce folderu widniał napis „Promenada Nadmorska”.
- Grant, nie żartuję. Mamy poważny problem. I spójrz na mnie, do
cholery. Musimy porozmawiać. Teraz.
Podniósł niechętnie wzrok; najpierw utkwił spojrzenie w jej dłoniach,
potem w ramionach, w szyi i wreszcie w twarzy. Kusiło go, by wstać,
przywrzeć ustami do jej warg, mimo że były wykrzywione w grymasie
smutku i niezadowolenia.
- No dobra, słucham. O co chodzi?
- Popełniłam błąd z Seaport. Duży błąd.
- To go napraw. Masz jeszcze tydzień. Wszyscy popełniamy błędy.
Zawsze w końcówce panuje chaos.
Tara pokręciła głową, odurzając go zapachem swoich perfum. Nawet
nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go to rozprasza.
- Nie rozumiesz, źle odczytałam specyfikacje, a konkretnie ustawienie
budynków. Cały projekt należałoby obrócić o dziewięćdziesiąt stopni.
W tym momencie dotarło do niego, co się stało. Faktycznie duży błąd.
- Tego się nie da zrobić. Trzeba wszystko obmyślić na nowo. –
Zmarszczył czoło. – Obawiam się, że nie starczy nam czasu. Clay
wyjechał na weekend, nie mogę ściągnąć go z powrotem. Jego córka ma
urodziny. Z tej okazji zabrał ją do parku rozrywki w Anaheim. Obiecałem,
że choćby się waliło i paliło, nawet esemesa mu nie wyślę.
Tara osunęła się na fotel.
- Zawaliłam sprawę, Grant – powiedziała drżącym głosem. – Dałam
ciała.
- Ale jak to możliwe? Nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem. Przysięgam, czytałam wszystko punkt po
punkcie z milion razy. Sandy również. Gdzieś na łączach musiało dojść do
zwarcia czy co, sama nie wiem.
Przez chwilę Grant milczał; ostrzegał ją, że współpraca z miastem
bywa trudna i uciążliwa, uznał jednak, że nie ma sensu jej o tym teraz
przypominać. Co by to dało?
- Przykro mi, Taro. Może tak miało być?
- Nie mogę się poddać. Włożyłam w ten projekt tyle pracy. Nie tylko
ja, również Astrid i Clay. Musimy przynajmniej spróbować coś zrobić.
- Czasem trzeba pogodzić się z porażką.
- Nie traktuj mnie jak małej dziewczynki! Seaport to nie jest jakieś
szkolne zadanie. To przedsięwzięcie warte miliony. Zależy mi na nim… -
Znów głos jej zadrżał.
Podniosła się z fotela i przeszła do okna, by ukryć łzy. Żeby się przed
nim, Grantem, schować.
- Nie musisz uciekać, masz prawo do smutku, a nawet do płaczu.
- Nie mam zamiaru płakać – oznajmiła, przełykając łzy.
- Wiem, że jesteś silna, ale naprawdę możesz sobie pozwolić na
okazanie słabości…
- Nie rozumiesz. – Pociągnęła nosem. – Moja pomyłka stanowi
najlepszy dowód, że Johnathon miał rację. Uważał, że nie powinnam
pracować w Sterling Enterprises, bo prędzej czy później popełnię błąd,
a on jako mój mąż nie będzie mógł mnie porządnie skrytykować. A teraz
ty zamiast się na mnie wściec, próbujesz mnie pocieszyć. Z uwagi na
naszą przyjaźń, czy raczej jej resztki.
- Nie mów tak. – Wstał zza biurka i wolno się do niej zbliżył. – Co
mam zrobić?
Obejrzała się przez ramię, po czym z wzrokiem wbitym w podłogę
zaczęła wydeptywać ścieżkę od okna do drzwi i z powrotem.
- Przecież nie chcesz mi pomóc. Od początku byłeś przeciwny temu
projektowi. Pewnie w duchu się cieszysz, że nawaliłam. Słusznie, że to ty
kierujesz firmą. Ja się do takiej roli zupełnie nie nadaję, do niczego się nie
nadaję.
Miała rację. Pomagając jej wybrnąć z kłopotów, działałby na własną
szkodę. Narobiła bigosu.
Gdyby był mądry, zostawiłby ją z tym, a siebie ogłosił zwycięzcą. Ale
wewnętrzny głos nakazywał mu przyzwoitość. Nie potrafił zachować się
jak Johnathon i odsunąć Tary na boczny tor; nie potrafił też zignorować
uczucia, jakim ją darzył, a do jakiego na głos się nie przyznawał.
- Przestań, proszę cię. Wiesz, że to nieprawda. Po prostu masz
ogromne doświadczenie w świecie nieruchomości, a w biznesie
deweloperskim dopiero zdobywasz szlify. Masz prawo błądzić.
Posłała mu gniewne spojrzenie. Błądzić? Tego błędu nie mogła sobie
wybaczyć.
- To najgłupszy błąd, jaki można popełnić. Nie zauważyć czegoś, nie
doczytać.
Zawsze była dokładna i wnikliwa. Przeoczenie informacji… nie
mieściło się jej to w głowie.
- Mam znacznie gorsze na sumieniu.
- Tak? Daj mi jeden przykład.
To, że się w niej zadurzył, ale oczywiście nie mógł tego powiedzieć.
- Dobra, chcesz mojej pomocy czy nie? – spytał. – Bo jeśli nie, to jadę
na weekend do domu. – Wróciwszy za biurko, wyłączył komputer.
W gabinecie zaległa cisza. Grant niemal był pewien, że usłyszy
odpowiedź odmowną. Przypuszczalnie Tara już żałowała swojej chwili
słabości.
- Chcę. To znaczy, gdybyś zechciał mi pomóc, to byłabym wdzięczna.
Ale zrozumiem, jeśli uznasz, że skoro nawarzyłam piwa, to muszę je sama
wypić.
Grant wziął głęboki oddech. Wpadające przez okno promienie słońca
podkreślały cudowne krągłości jej ciała.
- Twój błąd jest błędem Sterling Enterprises. W przetargu wezmą
udział nasi rywale. Musimy zatem ratować twarz. To leży w naszym
wspólnym interesie.
- Próbujesz mnie pocieszyć?
Roześmiał się.
- Mówię tylko, że mam powód, aby ci pomóc. Poza tym życzę ci
dobrze i wcale nie chcę, żebyś poniosła porażkę.
Istniało tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Czuł się rozdarty; z jednej
strony chciał spędzić z Tarą jak najwięcej czasu, z drugiej wiedział, że
będzie cierpiał, kiedy po wszystkim ona znów odsunie się od niego.
- Jako że Claya nie ma w mieście, tylko ty i ja możemy spróbować
rozwikłać problem. To oznacza, że musimy poświęcić na pracę cały
weekend.
- Poradzimy sobie bez architekta?
- Nie zajmuję się już renderowaniem i planami zagospodarowania
przestrzennego, ale wciąż mam licencję. Możemy stworzyć jakiś
sensowny model, który pokażemy Clayowi w poniedziałek. Oby tylko on
zdążył ze wszystkim do piątku.
- Zrobiłbyś to dla mnie? Poświęcił swój weekend?
Bez chwili wahania. Miał te słowa na końcu języka.
- Dla ciebie i dla firmy – odparł. – Tak jak mówiłem, nie chcę,
żebyśmy wypadli słabo przed naszymi konkurentami. Wolałbym ich
pokonać.
- Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Słowo honoru. Jestem ci
ogromnie wdzięczna. Jak się do tego zabierzemy? I gdzie? Może w którejś
z sal konferencyjnych?
Nagle wstąpiła w niego nadzieja.
Może to ta okazja, na którą czekał? Może jednak zdoła wkraść się
w łaski Tary?
- Nie. Będziemy pracować u mnie. Przez cały weekend – oznajmił.
Ucieszyła go pewność siebie, która pobrzmiewała w jego głosie. Może
się uda, a może nie, ale zamierzał wykorzystać szansę. W domu, przy
kieliszku wina, może zdoła się w końcu otworzyć przed Tarą i przyznać do
uczuć, którymi potajemnie darzy ją od co najmniej dziesięciu lat.
- Sami? We dwoje? Sądzisz, że to mądry pomysł?
- Miesiąc temu sytuacja była całkiem inna. Wszyscy byliśmy
poruszeni śmiercią Johnathona. Dziś jesteśmy pogodzeni z jego
odejściem.
- Okej. – Skinąwszy głową, Tara wzięła z biurka folder. – Wpadnę do
domu się przebrać, a potem ruszam do ciebie.
- Spakuj kilka rzeczy na zmianę, bo czuję, że zostaniesz do
poniedziałku.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mimo że miał wobec niej romantyczne zamiary, zachowywał się tak,
by niczego się nie domyśliła. Nie zniósłby kolejnego odtrącenia. Wiedział,
że jeżeli chce ją znów wziąć w ramiona, pocałować, kochać się z nią, nie
może robić nic na siłę. Nic ostentacyjnie.
Wszystko musi wydarzyć się samo, dlatego że oboje bardzo tego
pragną. Zero presji, zero nacisku, po prostu chęć spędzenia z sobą kolejnej
nocy.
Miał świadomość, że stąpa po kruchym lodzie. Jeśli chodzi o firmę,
Tara, Astrid i Miranda miały wszystkie atuty w ręku. Z łatwością mogły
się go pozbyć. Teraz miał okazję się wykazać i uratować Seaport. Jeśli się
nie uda, przynajmniej może mówić, że się starał.
Przygotował miejsce do pracy na stole w jadalni sąsiadującej
z kuchnią, następnie rozsunął drzwi balkonowe, by wpuścić do środka
powiew znad Pacyfiku. Za ogromnymi oknami rozpościerał się widok na
porośnięty trawą i palmami ogród, który opadał stromo ku linii wody.
Grant często spacerował po skalistym nabrzeżu, rozmyślając o Tarze
mieszkającej po drugiej stronie zatoki, na Coronado. Robił to, kiedy
mieszkał z inną kobietą, a także kiedy ta inna leżała w łóżku, czekając, aby
wrócił do sypialni.
Sam się zastanawiał, jaki jest powód, że osoba Tary tak bardzo go
zajmuje. Może chodziło o to, że ich relacja ciągle była jakby
w zawieszeniu. Łączyła ich bliska więź, ale zawsze na drodze stał
Johnathon. Teraz przeszkoda w postaci Johnathona znikła, ale pojawiła się
druga w postaci Sterling Enterprises.
Tara przyjechała kilka minut po ósmej. W dżinsach i turkusowym
topie, który przylegał do niej niczym druga skóra, wyglądała absolutnie
zachwycająco. Sportowy strój stanowił miłą odmianę od jej biznesowych
garsonek.
- Potwornie się denerwuję – powiedziała, mijając Granta.
Zamknął drzwi i ruszył za nią na tyły domu, gdzie znajdowała się
kuchnia z jadalną oraz salon.
- Nie panikuj. Spróbujemy naprawić błąd. Może się uda.
- Dzięki, ale i tak jestem kłębkiem nerwów. Miranda i Astrid będą się
zastanawiać, co ja wyprawiam.
- To już wasza sprawa – odrzekł Grant. Nie zamierzał zaprzątać sobie
nimi głowy. – Wydaje mi się, że słusznie robisz, chcąc uratować projekt.
Poza wszystkim innym Clay włożył w niego mnóstwo pracy. Szkoda by
było, gdyby miała pójść na marne.
Tara westchnęła.
- Masz wino?
Skinął głową zadowolony, że to ona wyraziła chęć napicia się, a nie że
musiał ją namawiać.
Wyjął z lodówki butelkę. Tara usiadła przy kuchennej wyspie.
- Białe ci odpowiada?
- Bardzo. Po czerwonym często boli mnie głowa.
- Tego byśmy nie chcieli.
- Zwłaszcza dzisiaj. – Pogładziła ręką biały marmurowy blat. –
Zapomniałam, jak pięknie mieszkasz. Dawno tu nie byłam. Pewnie
z osiem lat, co?
- Mniej więcej. Chyba od czasu twojego rozwodu z Johnathonem. –
Podał jej kieliszek. – Proponuję toast za naprawę błędów.
Stuknęli się kieliszkami.
- Kochany jesteś, że mi pomagasz.
- Tylko nie rób ze mnie sympatycznego frajera. – Okrążył wyspę
i stanął koło Tary.
- Nie zamierzam. Facet, który chce wykosić konkurencję, nie jest
sympatycznym frajerem.
Usiedli przy stole i bez dalszej zwłoki wzięli się do pracy. Tara
ponownie przejrzała informacje dotyczące terenu, warunków i wymagań,
przestudiowała gotowy plan.
Do wstępnego projektu, który Grant widział kilka tygodni temu,
wprowadziła z Clayem sporo zmian. Mimo że czas naglił, zaczęła
Grantowi tłumaczyć co, jak i dlaczego. Słuchając jej, uświadomił sobie, że
Tara doskonale zna się na tej robocie. Gdyby chciała, mogłaby zarządzać
całą firmą.
Ta myśl go nie ucieszyła; zamierzał walczyć o należne mu stanowisko,
ale jeśli koniecznie musiałby ustąpić komuś miejsca, najchętniej ustąpiłby
je Tarze.
Mniej więcej po godzinnej dyskusji na temat możliwych zmian
wyciągnął duży blok techniczny i zaczął szkicować nowy plan. Wszystko
wymagało szczegółowego opracowania, ale na razie skupili się na
chodnikach,
ścieżkach
rowerowych
oraz
ułatwieniach
dla
niepełnosprawnych. Wiele aspektów należało wziąć pod uwagę, choćby
poziom hałasu w miejscu przeznaczonym na występy zespołów
muzycznych; ważną rolę ogrywała również kwestia estetyki, to, jak
Promenada będzie wyglądała zarówno od strony lądu, jak i wody.
O pierwszej w nocy Grant poczuł się wypalony.
- Więcej dziś nie dam rady – powiedział, odchylając się na krześle.
Tara dopiła wino.
- Myślisz, że to jest wykonalne? – spytała, wskazując na plik leżących
obok skeczy.
Skecze były zrobione pobieżnie; w poniedziałek Clay będzie musiał
solidnie przysiąść nad projektem.
- Trzeba nad tym popracować, dokonać nowych pomiarów, ale mamy
na to jeszcze sobotę i niedzielę.
Tara również odchyliła się na krześle i przeciągnęła, wypinając piersi.
Grant zesztywniał, dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Tworzymy naprawdę świetny zespół – powiedziała. – Przykro mi, że
ten projekt nie spotkał się z twoim entuzjazmem.
Grant wzruszył ramionami. Przysunąwszy do siebie kartkę papieru,
zaczął palcem kreślić na niej kółko. Marzył o tym, żeby dotknąć Tary,
pogładzić jej policzek, pocałować ją, zaprosić do łóżka.
- Nie, to ja cię przepraszam. Od tamtego wieczoru, kiedy poszliśmy na
przyjęcie, a potem na mecz, wiedziałem, że masz niesamowitą wizję tego
terenu. I powinienem był ci przyklasnąć, poprzeć cię, a ja zostawiłem cię
samą.
- Chroniłeś swoją pozycję w Sterling.
Była wspaniałomyślna. Grant westchnął. Tyle przeszkód się przed nimi
piętrzy. Gdyby mógł je zlikwidować… Gdyby zostali tylko we dwoje…
- Najważniejsza, Taro, jest nasza przyjaźń.
- Mówisz serio? Bo były chwile, kiedy zwątpiłam…
- W naszą przyjaźń? Kiedy?
- W ostatnim czasie. Traktowałeś mnie tak chłodno, z takim
dystansem. Widziałeś we mnie rywala, niemal wroga.
Potrzasnął głową i wsunął ręce do kieszeni.
- Och, nie. Po prostu nie mogłem zrozumieć, dlaczego po fantastycznej
nocy, jaką spędziliśmy, ciebie obchodziło tylko jedno: co sobie Miranda
z Astrid pomyślą.
- A ty martwiłeś się plotkami w firmie.
- Które szybko ucichły. Czyli moja strategia odniosła skutek.
- Ale i tak mi się nie podobała.
- Mnie też nie. Cierpiałem, będąc z dala od ciebie.
Tara przygryzła wargę, jakby próbowała powstrzymać uśmiech.
- Tamta noc rzeczywiście była fantastyczna.
- Niesamowita. Najlepsza – przyznał, może odrobinę za szybko. –
Wcale nie przesadzam.
- Ale dzielą nas sprawy służbowe.
- Wszystko zależy od nas.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Przez chwilę wpatrywała się
w niego badawczo, jakby szukała jakichś wskazówek. Nie ufała mu? Czuła
większą lojalność wobec pozostałych dwóch żon? A może dla niej
wszystko sprowadzało się do Sterling Enterprises?
- Poważnie? – spytała.
Grant odsunął na bok papiery i wstał. Od Tary dzieliły go dwa kroki,
ale miał wrażenie, jakby przekraczał linię demarkacyjną. Położył rękę na
jej ramieniu, drugą odgarnął do tyłu jej włosy. Przez otwarte okno wpadał
ożywczy wiatr, który zaostrzał zmysły dotyku, węchu, wzroku.
- Nigdy nie byłem bardziej poważny.
Czuła na szyi parzący oddech. Nie była w stanie zaprotestować ani się
ruszyć. Zresztą nie chciała protestować. Pragnęła Granta tak samo jak
przedtem, może nawet bardziej. Kilka ostatnich tygodni, kiedy próbowała
stłumić pożądanie, to był istny koszmar. Grant traktował ją chłodno, a ona
marzyła o jego gorącym ciele. Pragnęła dotykać je, pieścić, mieć je koło
siebie.
Przekręciła głowę, by spojrzeć w oczy Granta, upewnić się, że chce
tego samego co ona. Nie zdołała, bo przywarł ustami do jej warg. Po
chwili pogłębił pocałunek; ich języki się odnalazły jak przed paroma
tygodniami i ponownie splotły w zmysłowym tańcu. Ciało Tary płonęło.
Zeszłym razem chciała zaspokoić ciekawość, tym razem tęsknotę za
mężczyzną, o którym nie potrafiła zapomnieć.
Wstała, żeby być bliżej niego. Nie przerywając pocałunku, zaczął ją
mocno przytulać. Cofała się wolno, a gdy poczuła za plecami kuchenną
wyspę, chwyciła Granta za spodnie i przyciągnęła do siebie. Była gotowa
kochać się z nim tu i teraz.
Wspiąwszy się na palce, oparła biodra o marmurowy blat, po czym
oplotła Granta nogami w pasie. Przez materiał dżinsów czuła jego erekcję.
Przyłożyła ręce do jego policzków, potarła wieczorny zarost. Obok skóra
była gładka i delikatna. Podobał jej się ten kontrast; w pewien sposób
odzwierciedlał jej emocje.
Bo wiedziała, że nie powinna, że seks wszystko skomplikuje, ale była
zmęczona czekaniem. I jeśli mogła zaznać chwili szczęścia, kochając się
z Grantem, to zamierzała skorzystać z okazji.
Ściągnęła mu przez głowę sweter, położyła dłonie na jego piersi
i przytknęła usta do ciepłej skóry. Zadrżał.
- Jesteś taki seksowny… Nie sposób z tobą pracować i zachowywać
dystans.
Tę kwestię będzie musiała jakoś rozwiązać, ale nie teraz. Teraz chciała
jak najszybciej znaleźć się w sypialni. Mieli przed sobą cały weekend,
w dodatku tym razem Astrid im nie przeszkodzi. Byli tylko oni, on i ona,
ona i on.
- Mm, jak cudownie to słyszeć – zamruczał jej do ucha.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zgarnął ją z blatu i ruszył w głąb domu.
Jeszcze żaden mężczyzna nie niósł jej do łóżka. Była zachwycona.
Cały dzień starała się być silna, twarda, niepokonana, a teraz… Ach,
jaka miła odmiana.
W sypialni Grant nie zapalił światła. Położył Tarę na łóżku i się do niej
przytulił. Mogłaby go całować bez końca, a nawet dłużej, ale inne rzeczy
też ją kusiły. Nie wypuszczając Granta z ramion, przekręciła się na bok.
Gdy przewrócił się na wznak, usiadła na nim, potarła biodrami o jego
biodra, po czym zdjęła bluzkę. Chciała czuć na sobie jego dłonie, on
jednak wsunął ręce pod głowę.
- Nie rozepniesz mi stanika?
- Ty to zrób. Chcę na ciebie patrzeć – odparł z uśmiechem.
- Okej. – Uznała, że skoro wykonał pierwszy krok, zasłużył na
nagrodę.
Sięgnęła za siebie i odpięła stanik. Powoli zsunęła jedno ramiączko,
potem drugie. Ręce Granta natychmiast zacisnęły się na jej biuście
i zaczęły go pieścić. Był skupiony na niej, nic go nie rozpraszało. To była
magia. Tara wstrzymała oddech, po czym jęknęła ochryple i odrzuciła
w tył głowę. Włosy opadły jej na plecy i ramiona. Po chwili Grant rozpiął
jej dżinsy. Czekała na moment, gdy oboje będą nadzy.
Zeskoczywszy z łóżka, pozbyła się spodni. Grant poszedł za jej
przykładem; cisnął swoje na podłogę. Następnie chwycił za róg kołdrę,
odrzucił ją na bok, po czym uniósł Tarę, przyklęknął na brzegu materaca
i delikatnie ułożył ją na chłodnym prześcieradle.
Sięgnął do szafki nocnej po prezerwatywę. Naciągnął ją i wrócił do
łóżka. Pochyliwszy się, pocałował Tarę w usta, ale ten pocałunek był inny,
bardziej intensywny. Miała niemal wrażenie, jakby Grant chciał jej coś
przekazać. Może przeprosić za to, że przez kilka tygodni traktował ją tak
chłodno? Że tyle razy się z nią sprzeczał?
Objął ją w pasie i obrócił tak, by była na górze. Oparła się na kolanach,
wprowadziła czubek członka do pochwy, po czym osunęła się powoli,
rozkoszując się każdą sekundą. Zaczęli się ruszać razem, rytmicznie.
Wykonując koliste ruchy biodrami, Grant odnalazł jej punkt G. Tara
starała się skupić na doznaniach, nie odpływać myślami. Ale było jej tak
dobrze, że zaczęła fantazjować: czy są sobie pisani? Czy Grant jest
mężczyzną, o jakim marzy? Czy zdołaliby zapomnieć o wszystkim, co ich
dzieli?
Oddech miała płytki, urywany. Pochyliwszy się, przytknęła usta do
warg Granta. On też oddychał szybko, jakby biegł. Oboje byli już blisko.
Z jednej strony chciała dotrzeć do mety i wznieść się w przestworza,
a z drugiej pragnęła, aby ta chwila trwała bez końca. Bo było wspaniale,
idealnie. Może wokół panował chaos, ale tu było jej miejsce, w łóżku
z Grantem. Nie miała co do tego cienia wątpliwości.
Orgazm uderzył w nią znienacka. Pół sekundy później uderzył
w Granta. Wstrząsani falami rozkoszy, mknęli przed siebie, dysząc
i nawołując się wzajemnie.
Wreszcie Tara opadła na materac. Grant otoczył ją ramieniem
i pocałował w czubek głowy, raz, potem drugi, trzeci, piąty. Za każdym
razem przysuwał się coraz bliżej. Żar buchający z jego ciała okrywał ją,
przenikał.
Z żadnym mężczyzną się tak nie czuła. Byli dwojgiem ludzi równych
sobie pod każdym względem, przyjaciółmi, których łączyła autentyczna
więź. Dziś głębsza i silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Spędzili razem dwie noce. Niewiele spali, ale to Grantowi nie
przeszkadzało. Przeciwnie, chciał, by ten stan trwał wiecznie; żeby Tara
została u niego na zawsze; żeby prężyła się pod jego dotykiem, a on mógł
cieszyć jej pieszczotami. To było jak spełnienie marzeń: obserwowanie
Tary, gdy budzi się rano, gdy po prysznicu owija włosy ręcznikiem,
a potem chodzi boso po domu.
Stanowiła brakujący element całości. Brakujący element jego życia.
Wiedział, że musi jej o tym powiedzieć, zanim wróci do siebie na
Coronado.
Nastał niedzielny poranek; byli po śniadaniu i po seksie, kochali się
dwukrotnie. Wszystko, co byli w stanie zrobić w kwestii Seaport, zrobili;
resztą musiał się zająć Clay.
Niedługo Tara oznajmi, że czas na nią, powinna jechać do domu. Co
wtedy? Znów będzie jak dawniej.
Jeżeli w dodatku Tara wygra przetarg, może się zdarzyć, że on straci
kontrolę nad firmą. Stał na jej drodze do sukcesu, a jej relacje z Astrid
i Mirandą były coraz silniejsze.
Jednak istniało wyjście z tej sytuacji. Mogliby razem prowadzić firmę,
być prawdziwymi wspólnikami, w biurze i poza nim. Już raz to
proponował…
Czy teraz Tara by się zgodziła? Czy dopuszczała do siebie taki
scenariusz? Czy chciałaby dzielić z nim życie? Oraz zarządzanie firmą?
Czy raczej silna, zdeterminowana i nastawiona na sukces uznałaby, że nie
jest dla niej wystarczająco dobrym partnerem? Że nigdy nie dotrzyma jej
kroku?
- To był wspaniały weekend. – Grant włożył do zmywarki talerze.
Tara siedziała przy wyspie, trzymając oburącz kubek kawy.
Wpatrywała się ogród za domem oraz migoczący w promieniach słońca
ocean. Liście palm szemrały poruszane wiatrem. Obserwując ją
ukradkiem, Grant myślał o wszystkim, co w życiu przeszła. Wiele razy
borykała się z utratą, mimo to dalej parła naprzód. Nie poddała się, nie
załamała. Miała niesamowitą wolę walki.
Ta cecha budziła jego podziw, ale i strach. Może Tara nigdy nie będzie
go potrzebować tak jak on jej potrzebuje?
- Tak, fantastyczny. – Wypiła łyk kawy i obróciła się w jego stronę. –
Uratowałeś mi życie, Grant. Dzięki. Teraz musimy poczekać na Claya
i zobaczyć, czy uda nam się przejść do kolejnego etapu. Ale na pewno nie
udałoby się, gdyby nie ty. Jestem ci dozgonnie wdzięczna.
Grant podszedł do wyspy i ujął dłoń Tary.
- Dobrana z nas para – powiedział z przekonaniem w głosie. Chciał
dodać: „Kocham cię. Od zawsze cię kocham”, ale bał się. Nie chciał jej
wystraszyć, a podejrzewał, że tak by się stało.
- A właśnie, przypomniało mi się! Czy w piątek wybrałbyś się z nami
na prezentację? Przydałby nam się ktoś cieszący się renomą.
Chciał ją wesprzeć, ale bardziej mu zależało na tym, żeby ją
doceniono. To Tara nalegała na projekt, on zaś zgłaszał mnóstwo
zastrzeżeń, o których pracownicy wiedzieli. Gdyby mieli razem zarządzać
Sterling Enterprises, Tara powinna odnieść jakiś spektakularny sukces, aby
pokazać, że się do tego nadaje.
Że nie zajmuje kierowniczego stanowiska tylko dlatego, że łączy ją coś
z prezesem.
- Nie wydaje mi się, żebyś potrzebowała mojej pomocy. Serio.
Zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego swoimi wielkimi oczami.
- Po tym, jak się napracowałeś? Zasłużyłeś na uznanie, Grant.
Wreszcie masz okazję wyjść z cienia Johnathona. Myślałam, że stawiasz
karierę na pierwszym miejscu.
- Stawiałem. A teraz chcę, żeby cały sukces przypisano tobie.
- A może próbujesz ratować własny tyłek, bo nie do końca wierzysz
w projekt Seaport?
- Szczerze? Wciąż się waham. Ale podoba mi się twój zapał. Jeśli
komukolwiek może się udać, to tobie.
Potrząsając głową, Tara odsunęła stołek od wyspy i wstała.
- Tego się obawiałam. Nie chcesz, aby łączono z tym twoje nazwisko.
Nie do końca akceptujesz projekt.
- Nie! – zaprotestował. – Naprawdę mi zależy, żeby sukces Seaport
kojarzono wyłącznie z tobą.
Wodziła wzrokiem po jego twarzy, jakby szukała odpowiedzi albo
potwierdzenia swojej tezy. Nie wiedział, jak ją przekonać o swojej
szczerości.
- Znam cię, Grant. Dla ciebie kariera jest najważniejsza. Dlatego nigdy
się nie ożeniłeś. Dlatego ciągle zmieniasz kobiety.
Omal nie parsknął śmiechem. Nic nie było dalsze od prawdy.
- Jesteś w błędzie, Taro.
- Johnathon twierdził, że jesteś wymarzonym wspólnikiem, bo kochasz
pracę.
Grant westchnął. Nie chciał się złościć na zmarłego przyjaciela, ale nie
podobało mu się, że Johnathon przedstawiał go w tym świetle.
- Pracuję dużo i sumiennie, to się akurat zgadza. Lubię wyzwania. Ale
to nie jest powód, dlaczego się nie ożeniłem.
Tara uniosła drwiąco brwi.
- Wiem, wiem. Po co ograniczać się do jednej, skoro można mieć
wiele.
- Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Nie ożeniłem się, bo nie mogłem
mieć swojej idealnej kobiety.
- Raczej znaleźć. A tak w ogóle to ideały nie istnieją.
Myliła się. Istniały.
- Sporo się w ten weekend dowiedziałem – ciągnął. – Między innymi
tego, że doskonale się uzupełniamy. Pod każdym względem. Wiesz, że
darzę cię uczuciem? Silnym i głębokim? – Tylko na tyle potrafił się
zdobyć.
Tara przełknęła ślinę.
- Jak mam w to uwierzyć, skoro jeszcze tydzień temu traktowałeś mnie
tak chłodno? I skoro odmawiasz pójścia ze mną na prezentację?
- Przysięgam, że mówię prawdę. Powiedziałaś, że chcesz widzieć we
mnie jedynie przyjaciela i współpracownika, ale to mi nie wystarcza. Nie
wystarczało mi dawniej, kiedy firma dopiero startowała, i nie wystarcza
teraz.
- Co takiego? – spytała ostrym tonem, jakby domyślała się, co usłyszy.
- Nie chcę wracać do przeszłości. Interesuje mnie dzień dzisiejszy, ty
i ja. To, co się wydarzyło w trakcie tego weekendu. To był dla mnie ważny
czas. Taro, chyba się w tobie zakochałem.
Tak długo miał te słowa na końcu języka, że wreszcie poczuł ulgę, gdy
je wypowiedział na głos.
Ulgę, a zarazem strach.
- Poczekaj, nie mieszaj mi w głowie. Co miałeś na myśli, mówiąc, że
to ci nie wystarczało, kiedy firma dopiero startowała?
Okej, pora się wyspowiadać. Tyle że potem może już nie być odwrotu.
- Kiedy Johnathon powiedział mi, dlaczego nie chce, żebyś pracowała
w Sterling, poparłem go. Zgodziłem się, że lepiej będzie, jeśli odejdziesz.
Zacisnęła zęby. W jej oczach odmalował się wyraz bólu.
- Uwierzyłeś mu, że nie możemy razem pracować, bo jesteśmy
małżeństwem? – Potrząsnęła głową, po czym skrzyżowała ręce na piersi,
jakby chciała się od niego odgrodzić. – I przyznałeś mu rację?
Grant wziął głęboki oddech. Tak, było mu wstyd. Głupio wtedy
postąpił. Miał jednak nadzieję, że Tara mu wybaczy, tym bardziej że
chciał naprawić błąd.
- Nie o to chodziło. Może tobie podał taki powód, ale mnie powiedział
co innego.
- Co? – spytała zaintrygowana.
- Że rozpraszasz uwagę.
- Nie rozpraszałam. Byliśmy małżeństwem. Gdyby przeze mnie nie
mógł się skupić, gdybym tak na niego działała, to by mnie nie rzucił.
Grant przeklął w duchu przyjaciela. Kiedy Johnathon pozbył się żony
z firmy, natychmiast zaczął rozglądać się za innymi kobietami. Ale
dzisiejsza rozmowa nie dotyczyła Johnathona, tylko jego, Granta.
- Chodziło o moją uwagę. To mnie rozpraszałaś. Johnathon widział, jak
na ciebie patrzę. Dobrze wiedział, że od pierwszego wieczoru, kiedy się
poznaliśmy, byłem tobą oczarowany. Starałem się o tobie nie myśleć, ale
nie potrafiłem. Może byłoby mi łatwiej, gdybyś nie wyszła za Johnathona.
- Czyli to była walka samców? Johnathon parł do zwycięstwa, a ty nie
mogłeś pogodzić się z porażką?
Wyciągnął do niej rękę. Cofnęła się. Naszły go wspomnienia; pamiętał
wieczory we troje, wspólne kolacje i urlopy – ich dwoje oraz on z jakąś
kobietą, z którą się w danym czasie spotykał. Tak, spotykał się z różnymi
kobietami, ale pragnął tylko Tary.
- Ciągnęło mnie do ciebie, czułem z tobą więź, a ty byłaś wpatrzona
w Johnathona. To był istny koszmar.
- Muszę wracać do domu. – Ruszyła w stronę sypialni.
Zawahał się. Pozwolić jej odejść? Wiedział jednak, że jeśli to zrobi,
Tara odejdzie na zawsze, a tego by nie zniósł. Nie chciał dłużej żałować,
że czegoś nie zrobił, więc po chwili podążył za nią.
Upychała swoje rzeczy do torby podróżnej.
- Czy możemy porozmawiać? – poprosił. – Wyjaśnić…
- Potrzebuję czasu, Grant – oświadczyła, wchodząc mu w słowo. Jedną
rękę oparła na biodrze, drugą przytknęła do czoła. – Muszę sobie wszystko
przemyśleć. Nie chce mi się wierzyć, że przez tyle lat darzyłeś mnie
uczuciem. Nie wiodłeś przecież życia mnicha. Poza tym miałeś mnóstwo
okazji, żeby coś z tym zrobić, kiedy zostałam sama.
- Ale…
- Moim zdaniem chodziło o was, o waszą rywalizację. Johnathon
traktował mnie jak zdobycz, którą odebrał tobie, a ty mu nigdy tego nie
wybaczyłeś. Tak samo było ze Sterling Enterprises, przywłaszczył sobie
firmę, a potem umarł i znów cię oszukał, bo zostawił udziały żonom. Więc
masz kolejny powód, żeby czuć do niego złość i poniekąd w rewanżu
postanowiłeś mnie odzyskać.
Ujął ją za łokieć.
- Chcesz wiedzieć, co myślę? Że boisz się zaangażować. Johnathon
skrzywdził cię, kiedy od ciebie odszedł. Cierpiałaś, a potem straciłaś ojca,
więc wzniosłaś wokół siebie mur. Uznałaś, że tak będzie najbezpieczniej;
że nie wpuszczając nikogo do swojego serca, nikogo więcej nie stracisz.
Dlatego unikasz bliskości. A ja chcę, żebyś mi zaufała. Żebyś wpuściła
mnie do swojego życia. Tylko tyle.
Z trudem powściągnęła łzy.
- Uważasz, że mnie rozgryzłeś? Że wszystko wiesz? Mylisz się, nic nie
wiesz. Dopuszczam do siebie wiele osób, ale jestem wybredna. I nie sądzę,
żebym chciała wybrać ciebie.
- Dlaczego?
- Bo zbyt dużo nas dzieli. Konkurujemy z sobą. Rywalizacja
przyczyniła się do rozpadu mojego małżeństwa. Zniszczyłaby również
nasz związek.
- Twierdzisz, że nic do mnie czujesz? Jeśli tak, to przysięgam, że
więcej nie będę poruszał tego tematu.
- Czuję, Grant. Mój problem polega na tym, że czuję aż za dużo, ale
nie wszystkie uczucia i emocje są pozytywne.
ROZDZIAŁ PIETNASTY
W piątek, w dniu prezentacji, Tara zjawiła się w firmie z bólem głowy
wielkości całego okręgu San Diego. Kilka ostatnich dni pracowała jak
szalona, Clay i Astrid również. Stawali na głowie, by poprawić projekt.
Żeby ich ogromny wysiłek nie poszedł na marne. Sandy codziennie
dzwoniła, przepraszając za swoją nieobecność. Najwyraźniej podczas
pobytu w Palm Springs czymś się zaraziła.
Wielokrotnie kusiło Tarę, by zwrócić się do Granta o pomoc. Było jej
też przykro z powodu kłótni, jaka wywiązała się między nimi, i chciała go
przeprosić, ale spieszyła się z projektem Seaport.
W głębi duszy czuła, że wynik przetargu zadecyduje o jej losie. Jeżeli
wszystko pójdzie dobrze, wówczas zostanie w Sterling i spróbuje dogadać
się z Grantem w kwestii ich współpracy. Jeżeli pójdzie źle, odejdzie
z firmy. Sprzeda swoje udziały Grantowi albo mu je odda. Uważała, że na
nie zasłużył.
Jeśli zaś chodzi o ich relacje osobiste… to całkiem inna sprawa. Wciąż
zastanawiała się nad tym, co Grant powiedział, zwłaszcza o unikaniu przez
nią bliskości. Miał rację. To było silniejsze od niej; starała się nie
angażować. Tak było łatwiej, bezpieczniej. Przeżyła wiele trudnych
i bolesnych chwil, ale nigdy się nie poddawała. Nie chciała znów cierpieć.
Może jednak wytrwałość była jej zgubą? Może powinna zwolnić, rozejrzeć
się dokoła?
A ona była jak ruchomy cel; w taki trudniej trafić.
Jak to się miało do miłości? Nie była pewna. Bezsprzecznie darzyła
Granta głębokim uczuciem. Czuła się z nim bardziej związana niż
z jakimkolwiek innym człowiekiem. Z czasem stał się jej najlepszym
przyjacielem. Ale często się spierali.
Czy naprawdę się w niej zakochał? Naprawdę potrzebował jej w swoim
życiu? Ona z kolei potrzebowała gwarancji, pewności, że jeśli wpuści
Granta do swojego świata, to on w nim zostanie. Że jeśli szczerze ją
kocha, to będzie kochał do samego końca. Nie zniosłaby jeszcze jednej
straty, a utrata przyjaźni Granta byłaby wielkim ciosem.
Astrid zapukała do drzwi, po czym pomachała kartką.
- Nie sądzę, żeby Sandy cały tydzień była chora.
- Dlaczego tak uważasz?
- Przeczytaj. – Położyła kartkę na biurku Tary.
Było to pismo od Sandy, bez żadnego wyjaśnienia, jedynie
z informacją, że odchodzi z firmy.
- Zrobiłam coś nie tak? – spytała Tara. Jeśli to była zapowiedź, jak się
potoczy dzisiejszy dzień…
Astrid potrząsnęła głową.
- Wątpię. Podejrzewam, że znalazła inną pracę.
- Może.
Cała ta sprawa nie podobała się Tarze, ale nie miała czasu się na niej
skupić.
Najpierw musiała jechać na prezentację, a potem podjąć decyzję co do
swojej przyszłości.
- Dobra, pakujmy się, wołajmy Claya i ruszajmy w drogę.
Spakowanie makiety i tablic informacyjnych do firmowej furgonetki
zajęło pół godziny. Wsiedli do środka, Clay prowadził. Na spotkanie
z przedstawicielami ekip biorących udział w prezentacji miasto wynajęło
salę w jednym z hoteli w pobliżu Seaport.
Tara poczuła się onieśmielona na widok ludzi, o których czytała
w gazetach lub których Johnathon dyskretnie pokazywał jej na
przyjęciach. Wielu z nich to byli prezesi. Szkoda, pomyślała, że Grant nie
dotrzymuje jej dziś towarzystwa i że nie bardzo chyba wierzy
w powodzenie jej projektu.
Weszli w trójkę do środka, ustawili makiety i uzbroiwszy się
w cierpliwość, czekali na swoją kolej. Podczas gdy jeden zespół
dokonywał prezentacji, reszta musiała czekać za drzwiami.
- Nie denerwuj się – powiedziała Astrid do Tary, która krążyła po
holu. – Będzie dobrze, zobaczysz.
Clay popatrzył na nie z powątpiewaniem.
- Może będzie, a może nie – mruknął.
- Nie marudź. Trzeba myśleć pozytywnie.
Tara oparła się o ścianę. Było jej ciężko na duszy. I przykro, że nie ma
z nią Granta.
Że Grant w nią nie wierzy.
Kilka minut później do sali poproszono ekipę Sterling Enterprises.
Przekroczywszy próg, Tara ujrzała siedzących za długim stołem
przedstawicieli miasta, których należało przekonać do swojej wizji.
Oblał ją zimny pot. To była ta chwila, chwila prawdy.
- Panie i panowie, nazywam się Tara Sterling i reprezentuję Sterling
Enterprises. Cieszymy się ogromnie, mogąc państwu przedstawić naszą
ofertę.
Jakimś cudem wszystko zagrało; idealnie się z Clayem uzupełniali,
pokazywali plan ogólny i detale, tłumaczyli wizję Tary poprawioną przez
Granta, a następnie wzbogaconą przez Claya. Kiedy skończyli i wyszli na
zewnątrz, Astrid i Clay nie posiadali się z radości.
- Okej, myliłem się – przyznał Clay. – Poszło fantastycznie.
- A widzisz? Mówiłam. – Astrid pacnęła go w ramię. – Odpowiedź
dostaniemy w poniedziałek.
Tara zmusiła usta o uśmiechu. Faktycznie, wypadli doskonale. Ale
czuła dziwną pustkę.
Brakowało jej Granta. Bez niego sukces smakował gorzej. W ogóle nie
smakował. Chciała wspólnie z Grantem cieszyć się zwycięstwem. I nagle
zrozumiała, że największy błąd popełniła nie podczas pracy nad
projektem, lecz stawiając pracę na pierwszym miejscu.
Powinna była najpierw wyjaśnić wszystko z Grantem, a ona odłożyła
na później rozmowę o ich sprawach osobistych.
- Wracajmy do firmy – rzekła. – Muszę zdać relację Grantowi.
Serce waliło jej młotem. Musi odważyć się zaryzykować, zrobić to dla
niego i dla siebie. Jeżeli nie wpuści go za mur, którym się tak szczelnie
otoczyła, do końca życia będzie czuła tę przeraźliwą pustkę.
Szli na parking, kiedy zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go z torebki;
na wyświetlaczu zobaczyła numer centrali Sterling Enterprises. Zazwyczaj
Grant używał komórki, ale może tym razem sięgnął po stojący na biurku
telefon stacjonarny?
- Grant? Jak dobrze, że dzwo…
- Pani Sterling, mówi Roz z recepcji. Chodzi o pana Singletona… miał
wypadek.
Świat zawirował Tarze przed oczami. Nie, nie! To się nie dzieje!
- Co się stało? Gdzie on jest? Żyje, prawda? Żyje?
- Tak. Potrącił go samochód.
- Samochód? – Zrobiło jej się słabo.
- Jest w szpitalu – kontynuowała Roz. – Pięć przecznic od miejsca
waszej prezentacji.
- Zaraz tam będę. – Tara rozłączyła się. – Grant jest w szpitalu.
- Co się stało? – spytała Astrid, równie przerażona jak Tara.
- Nie teraz!
- Zawiozę cię. – Clay wyciągnął kluczyki do furgonetki.
- Prędzej dobiegnę.
- Na szpilkach? – Astrid wytrzeszczyła oczy.
- Owszem, na szpilkach.
- Na pewno nie jechać z tobą? – spytał Clay.
- Spotkajmy się na miejscu.
Tara ruszyła przed siebie pędem. Już po kilkunastu metrach
uświadomiła sobie, że szpilki ją tylko spowalniają. Zdjęła je i resztę drogi
pokonała boso, lawirując między ludźmi i przecierając oczy, które co rusz
zachodziły jej łzami.
- Grant, jeśli umrzesz, przysięgam, że nigdy ci tego nie wybaczę –
zagroziła, czekając na zmianę świateł.
Kiedy zapaliło się zielone, przebiegła na drugą stronę ulicy. Próbowała
wyobrazić sobie życia bez Granta. Nie potrafiła. Pustka, jaką wcześniej
czuła, była niczym w porównaniu z tą, jaka nastałaby po jego śmierci.
Bez Granta praca w Sterling Enterprises nie miałaby sensu. Brak
Granta ciągle by ją prześladował. Każde wejście do firmy by jej o nim
przypominało. W jego gabinecie kłócili się i spierali, ale był jedyną osobą,
na której uznaniu jej zależało.
Jedyną, z którą chciała dzielić się zarówno swoim sukcesem, jak
i swoimi porażkami.
Boże! Powiedział, że się w niej zakochał, a ona go zostawiła. Wyszła!
Jak mogła?
Miała nadzieję, że w szpitalu usłyszy dobre wiadomości: że Grant
szybko wróci do zdrowia. Jeśli jednak miałby umrzeć, chciałaby chociaż
się z nim pożegnać i wyznać mu wszystko, o czym powinien wiedzieć.
Gdy ujrzała drzwi oddziału ratunkowego, zalała ją fala wspomnień.
Johnathon. Ojciec. Nawet matka. Wszyscy, których kochała. Nie żyją. Nie,
nie zdoła ponownie udźwignąć tego ciężaru. Bez Granta życie straci sens.
Podbiegła do dyżurki pielęgniarek.
- Gdzie leży Grant Singleton? – wysapała.
Łzy trysnęły jej z oczu. To do niej nie pasowało. Zwykle panowała nad
emocjami, szczególnie w sytuacji kryzysowej.
Pielęgniarka wcisnęła kilka klawiszy w komputerze.
- A pani jest…?
- Kobietą, która go kocha i która przebiegła boso pięć przecznic, żeby
być przy nim.
Na twarzy pielęgniarki pojawił się szeroki uśmiech.
- Proszę włożyć buty. Lepiej nie chodzić boso po szpitalu.
- Tak, oczywiście. – Tara wykonała polecenie. Nogi strasznie ją bolały,
ale to nie miało znaczenia.
- Sala osiemnaście. Pójdzie pani prosto, skręci w prawo, potem
w lewo.
Tara ruszyła przed siebie szybkim krokiem, ale nie biegiem; w szpitalu
nie wolno biegać. Serce wciąż jej łomotało, a łzy nie przestawały płynąć.
Zabarwione tuszem spływały po policzkach i brudziły bluzkę.
Do sali osiemnastej wchodziło się przez rozsuwane szklane drzwi. Tara
wpadła do środka. Przy łóżku stali lekarz i kilka pielęgniarek.
- Grant, jestem. Jestem, kochanie.
Zobaczyła twarz, którą tak bardzo kochała, poobijaną i pełną otarć.
Jedno oko zasłaniał opatrunek.
- Ta…ra – wycharczał Grant. Kąciki warg mu zadrgały. Majaczył?
- Przepraszam. – Odsunęła od łóżka pielęgniarkę. – Muszę z nim
porozmawiać. – Chwyciła dłoń Granta i przycisnęła ją do ust. – Nie
możesz umrzeć. Zabraniam ci.
Któraś z pielęgniarek roześmiała się, co wydało się Tarze wyjątkowo
nie na miejscu. Ale po chwili na twarzy Granta wykwitł szeroki uśmiech.
- Nie wybieram się w zaświaty.
- Pan Singleton nie umrze – zapewnił Tarę lekarz. – Doznał
wstrząśnienia mózgu i ma kilka złamanych żeber. Taksówka mocno
w niego huknęła.
Grant nie umrze. Nie opuści jej. Tara z trudem wciągnęła powietrze.
Fontanna łez znów trysnęła jej z oczu.
- Płaczesz?
- Oczywiście, że płaczę! – Pochyliwszy się, pocałowała go w skroń
chyba ze sto razy.
- Nie lubisz płakać. Nigdy nie płaczesz.
Ale on mówił o dawnej Tarze. O tej, która już nie powróci.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham. Jaka ze mnie idiotka, że tak długo
tego nie widziałam.
Uśmiech znów rozjaśnił jego pokiereszowaną twarz.
- Ja też cię kocham, skarbie.
Och, dzięki Bogu! Tara odetchnęła z ulgą i wierzchem dłoni otarła łzy.
- Chcę tylko ciebie, niczego więcej. Odejdę ze Sterling. Oddam ci
moje udziały…
- Taro, a pozostałe żony? Co z nimi?
Pielęgniarki zastrzygły uszami. Przerwały swoje zajęcia i popatrzyły
zaintrygowane na zakochaną parę.
- To długa historia. Później paniom wyjaśnię – obiecała Tara
i ponownie skupiła uwagę na Grancie. – Uwielbiam obie i choć nie lubię
łamać danego słowa, to muszę. Pragnę tylko ciebie.
- Nie rezygnuj z pracy. Sterling cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.
Zostań, proszę.
Grant usiłował podciągnąć się wyżej, mimo że wysiłek sprawiał mu
ból. Udało się. Tara przysiadła na brzegu materaca, żeby być bliżej.
- Johnathon pozbył się ciebie z firmy, bo nie umiał pracować ze swoją
żoną. A ja umiem.
Tara zmarszczyła czoło.
- Nie rozumiem…
- Gdzie moje ubranie? – Grant zwrócił się do pielęgniarki.
- Po co ci ubranie? – zdumiała się Tara.
- Tutaj. – Pielęgniarka podała mu przezroczystą torbę, do której
wepchnięto garnitur Granta.
Przez chwilę walczył z taśmą, którą zabezpieczono torbę. Tara
pomogła ją oderwać.
- Co tu masz tak ważnego, że musisz natychmiast…
- Momencik. – Wyciągnął marynarkę, potem z kieszeni wydobył małe
czarne pudełeczko.
- Ojej! – Tara przycisnęła rękę do ust.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. Byłem w drodze na twoją
prezentację… Taksówka pojawiła się znikąd. Chciałem cię zaskoczyć.
Tara wskazała na pudełeczko.
- Zamierzałeś mi to dać po wszystkim?
- W niedzielę powiedziałaś, że musisz się zastanowić. Pomyślałem, że
może to cię przekona. – Uniósł wieczko. Wewnątrz połyskiwał pierścionek
z brylantem. – Planowałem inaczej ci się oświadczyć, ale nie mogę dłużej
czekać. Taro, czy wyjdziesz za mnie?
Nie czekaj; chwytaj szczęście za nogi. Słowa ojca niczym dzwony
kościelne rozbrzmiały jej w pamięci.
- Tak, Grant. Tak! Oczywiście, że tak. – Ostrożnie przytknęła usta do
jego warg. Nie chciała sprawić mu bólu.
Grant jednak przyciągnął ją do siebie i pocałował z takim żarem, że
zakręciło się jej w głowie.
- Bolało – przyznał, kiedy opadł na poduszkę. – Ale warto było.
Spędził w szpitalu trzy dni, jego zdaniem o trzy za dużo. Chciał
oświadczyć się Tarze inaczej i był niepocieszony, że wypadek
pokrzyżował mu plany, najważniejsze jednak, że Tara zgodziła się zostać
jego żoną.
Jej „tak” było najpiękniejszym słowem, jakie w życiu słyszał, a długo
czekał, żeby je usłyszeć.
Prosto ze szpitala Tara zabrała go do siebie. Mógł u niej pracować, nie
wstając z łóżka. Do firmy wcale mu się nie spieszyło. Chciał wydobrzeć
głównie po to, żeby kochać się z narzeczoną.
- Jak się miewa mój przystojny pacjent? – Tara weszła do pokoju
z butelką wody, pomarańczą i laptopem. – Pomyślałam, że pewnie
będziesz chciał sprawdzić pocztę. Wszyscy się o ciebie martwią.
Wziął od niej komputer i poklepał materac.
- Usiądź. Chcę z tobą porozmawiać.
Uśmiechnęła się chytrze.
- Tylko porozmawiać? – spytała, odstawiając butelkę i pomarańczę na
szafkę nocną.
- Na razie do niczego więcej się nie nadaję.
Usiadła i podwinęła nogę pod siebie.
- Okej. Słucham.
Roześmiawszy się, podniósł jej rękę do ust.
- Powinnaś zostać w Sterling. Wiem, mówiłaś, że się wahasz, ale jeżeli
masz ochotę, to absolutnie powinnaś zostać. Jesteś nam… mnie…
potrzebna.
- Jeszcze nie mamy odpowiedzi w sprawie przetargu. Dziś ratusz ma
ogłosić, kto przechodzi do kolejnej rundy. Ciągle sprawdzam telefon…
Grant potrząsnął głową. Nie rozumiała.
- Nie interesuje mnie decyzja ratusza. To znaczy interesuje, bo wiem,
że zależy ci na Seaport, ale w sumie nie ma ona większego znaczenia. Od
samego początku twoje miejsce jest w Sterling, to ty powinnaś być siłą
napędową tej firmy.
- Musielibyśmy wyraźnie określić moje obowiązki, moją rolę…
- Powinniśmy razem firmę prowadzić, być wspólnikami, prezesami na
dwóch równorzędnych stanowiskach.
- O rany – szepnęła zaskoczona. – Naprawdę uważasz, że to mądre?
Zawsze marzyłeś o tym, żeby trzymać ster.
- Taro, jesteś moją miłością. To o tobie zawsze marzyłem. Przysięgam.
Przez chwilę milczała.
- Miałabym gabinet koło twojego?
- Możesz mieć każdy, który zechcesz. I możesz już zacząć wybierać do
niego meble.
- Nie znudzę ci się? Całymi dniami będziesz mnie oglądał w pracy,
a wieczorami w domu.
- Żartujesz? – Roześmiał się. – O niczym bardziej nie marzę.
Pochyliwszy się, pocałowała go w usta.
- Kocham cię.
- A ja ciebie, skarbie. – Jak dobrze było to powiedzieć, nie musieć się
wstrzymywać. Miał wrażenie, jakby czekał na Tarę całą wieczność.
Nagle rozległ się dźwięk nadchodzącego esemesa. Tara wyjęła
z kieszeni telefon, przeczytała tekst i zapiszczała.
- To od Astrid. Przeszliśmy do kolejnego etapu. – Obróciła telefon, by
Grant również mógł przeczytać.
Ogarnęła go bezbrzeżna radość. Z początku był przeciwny projektowi,
a teraz czuł się tak, jakby spotkało go największe szczęście na świecie. Ale
nic dziwnego, bo tak się stało. Tara go pokochała.
- Fantastycznie! Wiedziałem, że się uda. Wiedziałem!
Tara szybko wystukała odpowiedź.
- Astrid będzie zachwycona dalszą współpracą z Clayem. Mocno
między nimi iskrzy. Wiesz… - Odłożyła telefon. – Żeby wspólnie
kierować firmą, nawet nie musimy ubiegać się o zgodę innych
akcjonariuszy. Ty, ja, Miranda i Astrid mamy w sumie siedemdziesiąt
jeden procent udziałów. To aż nadto.
- Jesteś pewna Mirandy i Astrid?
- Absolutnie. Astrid doskonale się sprawdziła, a Miranda będzie
uradowana, że przeszliśmy do drugiego etapu. Muszę tylko uzgodnić
z miastem, żeby park nosił imię Johnathona. Bardzo jej na tym zależy.
- Chodź do mnie. – Grant skinął głową. Nie chciał rozmawiać
o Johnathonie i jego żonach. Ani o firmie. Chciał cieszyć się narzeczoną,
a wkrótce żoną.
- Grant, nie powinniśmy… Jeszcze nie odzyskałeś zdrowia.
Do diabła ze zdrowiem! Objął Tarę i przewrócił na wznak. Leżał nad
nią, wsparty na łokciu, nie przejmując się bólem w żebrach. Była
wszystkim, czego pragnął. Czas najwyższy zacząć wspólne życie.
- Grant… - Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – Jesteś
ranny. Co w ciebie wstąpiło?
- Miłość, skarbie. Kocham cię do szaleństwa. – I pochylając się nad jej
uchem, dodał szeptem: - I nie mogę się doczekać, żeby cię poślubić.
SPIS TREŚCI:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIETNASTY