Najkrótszy romans świata Karen Booth

background image
background image

Karen Booth

Najkrótszy romans świata

Tłumaczenie: Julita Mirska

HarperCollins Polska sp. z o.o.

Warszawa 2021

background image

Tytuł oryginału: Once Forbidden, Twice Tempted

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2020 by Karen Booth

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub

całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo

do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie

przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami

należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego

licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do

HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane

bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

background image

ISBN 978-83-276-7941-3

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek /

Woblink

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Największą radość i satysfakcję sprawiał Tarze Sterling widok

zadowolonych klientów podpisujących umowę.

- Państwo Bakerowie są zachwyceni domem. – Może byli, ale spędzali

urlop na nartach w Aspen, a sfinalizowanie umowy zlecili swojej
przedstawicielce. – W dodatku wynegocjowała pani dla nich korzystną
cenę.

- Na tym polega moja praca.
- Bardzo dziękuję. Wiem, że chętnych było wielu.
Tara uśmiechnęła się; miło być docenioną. W branży nieruchomości na

terenie San Diego zapracowała sobie na opinię osoby, która potrafi
dokonywać cudów. Nie tylko znajdowała wspaniałe posiadłości, ale miała
również wybitne zdolności negocjacyjne. Inni pośrednicy bali się stawać
z nią w szranki; uważali, że jest bezwzględna. A ona po prostu nie lubiła
przegrywać.

Zbyt wiele już straciła: matkę, kiedy miała dziewięć lat, siedem lat

temu rozwiodła się, a w zeszłym roku umarł jej ukochany ojciec.

Śmierć ojca była ogromnym ciosem. Od tego czasu minęło czternaście

miesięcy, a ona wciąż miała w pamięci jego ostatnie słowa: Nie czekaj;
chwytaj szczęście za nogi. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że
faktycznie nie jest szczęśliwa. Choć stale spotykała nowych ludzi, jej
świat się skurczył: miała więcej znajomych, mniej przyjaciół i zerowe
życie miłosno-erotyczne.

background image

Mężczyzn onieśmielał jej sukces zawodowy, a ją zniechęcał ich brak

polotu i wizji. Zakochać się mogła tylko w kimś wyjątkowym.
W pasjonacie i wizjonerze, takim jak jej eksmąż, Johnathon Sterling.
Niestety Johnathon miał dwie wady: uwielbiał płeć piękną i szybko się
nudził. Ich małżeństwo trwało zaledwie trzy lata; pierwsza połowa była
ekscytująca, a druga…

No cóż.
Po rozwodzie Tara przeprowadziła generalny remont domu, w którym

mieszkała z mężem, i skupiła się na karierze. Zaczęła zarabiać krocie.
Kupowała markowe ubrania, co rok brała w leasing najnowszy model
mercedesa. Starała się pokazać światu, że rozwód nie odcisnął na niej
piętna.

Problem polegał na tym, że mało co sprawiało jej autentyczną

przyjemność.

- Jeśli to wszystko, nie będę pani zajmować czasu. – Pełnomocniczka

Bakerów wstała od stołu konferencyjnego.

- Tak, to wszystko. – Wymieniając uścisk dłoni, Tara kątem oka

ujrzała, że dzwoni do niej Grant Singleton. Dźwięk w telefonie miała
wyłączony.

- Bakerowie będą zadowoleni. Ich przedsiębiorca budowlany też. Aż

rwie się do roboty.

Tara odprowadziła kobietę do drzwi.
- Chodzi o remont kuchni? Wspominali o większej wyspie

i dodatkowym piekarniku.

- Och, nie. Zamierzają całość zburzyć.
- Całą kuchnię?
- Cały dom. Rozumie pani, każdy ma własny gust…

background image

Takie wyburzenia często się zdarzały; powinna do tego przywyknąć.

Mimo to zrobiło jej się smutno.

- Mówili, że dom im się podoba. Że chcą w nim wychowywać dzieci.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Będą wychowywać, ale w innym.
Tara zacisnęła pięści. Jaki jest sens poświęcać pracy tyle serca?

W końcu pieniądze to nie wszystko; liczy się też satysfakcja. A jaką
można mieć satysfakcję, kiedy klient postanawia zrównać wszystko
z ziemią?

- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi – dodała.
Wróciła do stołu po torebkę, kiedy znów pojaśniał ekran telefonu.

Kolejny raz dzwonił Grant.

Był on starym przyjacielem, wspólnikiem Johnathona. Powinna

odebrać.

- Jesteś! Dzięki Bogu! – powiedział zdenerwowany, a był spokojnym

człowiekiem, więc domyśliła się, że coś złego musiało się wydarzyć.

- Co się stało?
- Johnathon miał wypadek. Jestem w szpitalu. Przyjedź.
- Już ruszam. – Chwyciła torebkę. – Będę za dwadzieścia minut, jeśli

nie utknę w korku. – Nagle zatrzymała się. – To nie jest jakiś wasz głupi
żart?

- Nie! Przysięgam. Pośpiesz się, Taro. Możemy go stracić.
- Stracić? Co…
- Muszę kończyć. Przyjeżdżaj! – Grant się rozłączył.
W butach na obcasach zbiegła z czwartego piętra na dół. W południe

słońce mocno operowało. Wyciągnęła okulary słoneczne. Próbowała

background image

spowolnić bicie serca. Bez powodzenia. Od rozwodu z Johnathonem
minęło siedem lat, ale wciąż był jej bliski.

Kochała go, przeżyli razem wspaniałe chwile. Nie wyobrażała sobie,

że mogłaby go więcej nie zobaczyć. Ale może wszystko będzie dobrze.
Był silnym mężczyzną, prawdziwym wojownikiem.

- Nie umrze – powtarzała, zmieniając pasy. – Na pewno.
Podjechała pod główne wejście. Na szczęście szpital zatrudniał

parkingowego. Rzuciła mu kluczyk do mercedesa, a sama pognała do
budynku.

Dopytawszy w informacji, w której sali Johnathon leży, ruszyła we

wskazanym kierunku, wciągając w nozdrza woń środków antyseptycznych.
Zapach szpitala kojarzył się jej ze śmiercią ojca. I mamy. Nienawidziła
szpitali!

Kilka osób czekało na windę. Nie tracąc czasu, wbiegła schodami na

piąte piętro. Wyszła na korytarz zdyszana i rozejrzała się dookoła. To nie
wyglądało na oddział chirurgii. Zamierzała podejść do stanowiska
pielęgniarek, kiedy czyjaś ręka złapała ją za łokieć.

Grant. Był przeraźliwie blady.
- Przykro mi, Taro. Nie udało się go uratować.
Nie, to niemożliwe! – zaprotestowała w duchu. Johnathon żyje, musi

żyć! Nie mógł umrzeć w taki słoneczny dzień. Tak nagle, bez uprzedzenia?
To kompletnie bez sensu.

- Ale… co się stało? Rozbił się na Pacific Coast Highway? Tysiące

razy mówiłam, żeby jeździł wolniej.

Grant potarł grzbiet nosa.
- Nie, to był idiotyczny wypadek. Piłka golfowa trafiła go w skroń.

W karetce był przytomny, potem dostał krwotoku…

background image

Tara przyłożyła rękę do ust, by nie krzyknąć. Chryste, nie tylko był za

młody, żeby umrzeć – miał czterdzieści jeden lat – ale w dodatku nie
znosił golfa. Co za koszmar.

- Gdzie on jest?
Grant wskazał za siebie.
- Prosiłem, żeby przenieśli go do jedynki. Jest tam Miranda. Nie

chciałem, żeby musiała się z nim żegnać za zatłoczonym oddziale
ratunkowym lub, nie daj Boże, w kostnicy.

- Kto cię zawiadomił?
- Miranda. Była w klubie, na lekcji tenisa, kiedy zdarzył się ten

wypadek. Przyjechała karetką do szpitala.

Z trzecią żoną Johnathona, utalentowaną dekoratorką wnętrz, Tara

utrzymywała poprawne relacje. Czasem zlecała jej przygotowanie domu
do prezentacji.

- To straszne. Pobrali się zaledwie rok temu – szepnęła.
Grant zaprowadził ją do niedużej poczekalni.
- To nie wszystko. – Jeszcze bardziej sposępniał. – Miranda jest

w ciąży. Johnathon nie wiedział o tym. Poinformowała go w karetce.
Miała zamiar zrobić mu niespodziankę wieczorem.

Tarę przejął bezbrzeżny smutek. Johnathon marzył o dziecku. Często

się o to kłócili, bo ona chciała poczekać. Ale oczywiście sądziła, że będą
razem do końca życia.

- Boże, miałby upragnione dziecko. Jakie to niesprawiedliwe. Miranda

ma tylko brata, nikogo więcej.

- Będzie potrzebowała wsparcia.
Tara przełknęła ślinę. Nie były z Mirandą przyjaciółkami, ale

wiedziała, jak to jest być zdaną wyłącznie na siebie.

background image

- Chętnie jej pomogę.
- Serio?
Rozumiała zdziwienie Granta. Z Johnathonem spędziła wiele

szczęśliwych dni, ale i wiele smutnych.

- Nie pasowaliśmy do siebie. On marzył o dużej rodzinie, mnie

zależało na ugruntowaniu swojej pozycji zawodowej. On był szalony, żył
z rozmachem, ja wszystko robiłam metodycznie, z rozmysłem.

- Jak na dwie niepasujące do siebie osoby szybko się w sobie

zakochaliście. – Z głosu Granta przebijała niechęć.

Tara poznała ich tego samego wieczoru, jedenaście lat temu, na

urodzinach wspólnego znajomego. To Grant z nią flirtował i Grant zaprosił
ją na randkę. Ale nazajutrz musiał wyjechać w ważnej sprawie rodzinnej,
a wtedy Johnathon niczym drapieżne ptaszysko porwał ją w swoje szpony.

Tara zakochała się w nim bez pamięci. Grant chyba nie cierpiał. Nigdy

nie narzekał na brak powodzenia.

- Wiem. Po prostu piorun w nas strzelił. Byliśmy młodzi i głupi, ale

niczego nie żałuję. – Poczuła, jak broda jej drży. Johnathon był jej
pierwszą miłością i teraz go nie ma.

Grant zgarnął Tarę w ramiona.
- I słusznie. Bo to był niesamowity facet. I wspaniały przyjaciel.
Przytknęła głowę do jego piersi. Kilka łez pociekło jej po twarzy. Nie

lubiła płakać przy ludziach; czuła się wtedy słaba, bezradna, krucha. Ale
wiedziała, że Grant nie będzie jej oceniał. Był jej przyjacielem, facetem,
w którym zadurzyła się na dzień lub dwa, dopóki jego kumpel nie
zawładnął jej sercem.

- Co będzie ze Sterling Enterprises? – spytała.
Johnathon z Grantem stworzyli prawdziwe imperium deweloperskie.

Z początku była częścią zespołu, ale Johnathon uznał, że to zły pomysł,

background image

aby mąż i żona razem pracowali. Lepiej, by zajęła się sprzedażą
nieruchomości, a biznes deweloperski zostawiła im.

- Firma przetrwa. Damy radę.
- Jesteś pewien?
Wciąż siedziała przytulona do Granta. W jego objęciach czuła się jak

w kokonie. Jakby w zimny jesienny dzień ktoś narzucił jej na ramiona
ciepły wełniany szal.

- Wymyśliliśmy plan awaryjny ze mną jako dyrektorem zarządzającym

i prezesem. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić go
w życie. Oczywiście muszę przedyskutować wszystko z Mirandą, ale
myślę, że mając na głowie opiekę nad dzieckiem, chętnie odda mi stery.

Tara westchnęła ciężko.
- Trzeba poinformować pracowników. Zanim wiadomość trafi do

mediów – ciągnął Grant. – I zaplanować pogrzeb.

- Jak mogę pomóc?
- Zrobię listę spraw do załatwienia… Ktoś powinien zawiadomić

Astrid.

Astrid była modelką z Norwegii, drugą żoną Johnathona, którą poślubił

zaraz po rozwodzie z pierwszą. Tara zawsze się zastanawiała, czy
romansował z nią w trakcie trwania ich małżeństwa. Ale to już stare
dzieje. Jako agentka nieruchomości potrafiła z każdym się dogadać, toteż
po pewnym czasie z Astrid również nawiązała w miarę przyjacielską
relację.

- Zajmę się tym. Masz dość spraw na głowie.
- Dzięki. Jak się czujesz? – Grant przyjrzał się jej uważnie.
- Nic mi nie będzie. A ty?
- Dobrze. – Schylił się i pocałował ją w skroń.

background image

Zamknęła oczy, delektując się jego bliskością. Dawno żaden

mężczyzna jej nie dotykał, nie przytulał.

- Max.
Uniosła powieki. Do poczekalni wkroczył prawnik Johnathona,

Maxwell Hughes, wysoki chudy mężczyzna z gładko zaczesanymi
włosami, który wyglądał jak przebiegły geniusz z filmu szpiegowskiego.

- Musimy porozmawiać – oznajmił chłodno, zwracając się do Granta

i ignorując Tarę. – Czy jest tu jakaś prywatna sala?

- Pójdę już. – Wstała. Przybita śmiercią męża nie miała ochoty

stresować się obecnością Maxa, który wrednie ją traktował podczas
rozwodu z Johnathonem. – Wątpię, żeby Miranda chciała się ze mną teraz
widzieć.

- Max, poczekaj na mnie. Za chwilę wrócę. – Grant odprowadził Tarę

do windy. – Przepraszam za Maxa. Jest wyjątkowo źle wychowany.

- To prawda. Jak myślisz, czego chce?
Grant zmarszczył czoło.
- Sprawa musi dotyczyć Sterling Enterprises. Może chodzi

o formalność, o to, żeby zatwierdzić mnie na stanowisku prezesa?

- Pewnie tak.
- Mógł się wstrzymać parę godzin, ale… No cóż.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Ostatni raz Grant stał w kościele na półwyspie Point Loma, skąd

rozciągał się widok na skaliste wybrzeże i błękitne wody Pacyfiku, kiedy
był drużbą na trzecim ślubie Johnathona. Dziś, nieco ponad rok później,
przyjechał tu ponownie, by pożegnać przyjaciela.

Zajął miejsce w pierwszym rzędzie i ścisnął dłoń Mirandy. Starał się ją

pocieszyć, odkąd zadzwoniła mu powiedzieć, że Johnathon dostał piłką
w głowę. W trakcie rozmowy telefonicznej był przekonany, że
Johnathonowi nic się nie stanie. W końcu był człowiekiem sukcesu;
człowiekiem, który zaczynał od zera, a doszedł do miliardów. Jednak tym
razem się nie udało.

Grant dotarł do szpitala dosłownie kilka sekund przed śmiercią

przyjaciela. Oszalała z rozpaczy Miranda płakała przy łóżku męża,
błagając go, by nie umierał. Potem pojawił się Max, który przedstawił
Grantowi dyspozycje, jakie Johnathon zostawił na wypadek swojej
śmierci. Otóż on, Grant, będzie zarządzał firmą, ale wspólnie z Tarą,
Astrid i Mirandą. Kobiety jeszcze o niczym nie wiedziały i prawnik
sugerował, aby poczekać z tą informacją kilka dni.

Na razie Grant słuchał pastora.
- Johnathon był niezwykłym człowiekiem, którego nigdy nie

zapomnimy. Miał serce wielkie jak fale Pacyfiku, na których uwielbiał
surfować. Miał również trzy piękne żony, wszystkie są tu dzisiaj z nami.
Prosimy, aby przyjęły wyrazy naszego najgłębszego współczucia
z powodu przedwczesnej śmierci ich męża.

background image

Po drugiej stronie przejścia rozległ się szloch. Płakała Astrid, druga

żona Johnathona, która przyleciała z Oslo. Nie wiedziała, kim jest
Miranda ani że Johnathon ożenił się po raz trzeci; oczywiście o wszystkim
Grant musiał ją poinformować. Nie wyobrażał sobie, jak zareaguje na
wieść, że Miranda jest w ciąży.

Granta ogarnęła złość na przyjaciela, a jednocześnie poczuł wyrzuty

sumienia.

Psiakość, dlaczego Johnathon nie powiedział Astrid prawdy? Owszem,

kochał swoje żony, ale sprawił im również mnóstwo kłopotów. Grant był
świadkiem zarówno ich radosnych chwil, jak i smutnych. Żal mu było
i Mirandy, i Astrid, ale jego zdaniem najbardziej poszkodowana była
pierwsza żona, silna i olśniewająca Tara.

Siedziała dwa miejsca od niego. Co rusz na nią zerkał. Była piękna,

miała jedwabiste jasne włosy, gładką aksamitną cerę, błękitne oczy i pełne
różowe wargi. Ileż to razy chciał je pocałować, ale Johnathon dał mu do
zrozumienia, że nawet po rozwodzie ma się trzymać od Tary z daleka.

Teraz jednak będą musieli spędzać razem więcej czasu. Liczył, że Tara

ze swoim niesamowitym darem perswazji pomoże mu w negocjacjach
z Astrid i Mirandą. Ale czy stanie po jego stronie? To duża niewiadoma.
Kochała Johnathona i na pewno będzie chciała, by firma prosperowała pod
dotychczasową nazwą. Ale on, Grant, musi odzyskać kontrolę.

Uroczystość pogrzebowa dobiegła końca.
Grant wysunął się naprzód; był jednym z sześciu mężczyzn niosących

trumnę. Pozostali – w tym brat Mirandy, Clay – również byli
pracownikami Sterling Enterprises. Johnathon nie potrafił oddzielić życia
prywatnego od zawodowego. Może dlatego, że poza młodszym bratem,
z którym był skłócony, nie miał rodziny? A brat, Andrew, nie pojawił się
na pogrzebie.

background image

Opierając trumnę na ramieniu, Grant uświadomił sobie, jak wielki

ciężar na nim spoczywa. Musi troszczyć się o Mirandę i jej dziecko, które
nie pozna ojca. Musi zajmować się firmą, dbać, aby odnosiła sukcesy.
Musi zaopiekować się Astrid. I oczywiście być na każde zawołanie Tary.

Zawsze go pociągała. Tamtego dnia w szpitalu, kiedy ją pocieszał,

zrozumiał, że jego uczucie do niej nie wygasło. Rzecz jasna, nigdy do
niczego między nimi by nie doszło, gdyby Johnathon żył, ale teraz
wszystko się zmieniło. Wreszcie ma okazję wysunąć się na prowadzenie,
przejąć stery w biznesie i może również spełnić marzenia w życiu
osobistym.

Tara opuściła kościół za pozostałymi żonami.
Miranda pierwsza szła za trumną, za nią Astrid. Obie były

zrozpaczone: Miranda pociągała nosem, Astrid ledwo trzymała się na
nogach. Buty na dziesięciocentymetrowych obcasach w tym nie pomagały.

Tara zamykała pochód. Starała się panować nad emocjami i skinieniem

głowy dziękować za kondolencje znajomym, przyjaciołom i zupełnie
obcym ludziom.

Uroczystość pogrzebowa wydawała jej się czymś nierealnym. Nie

mogła uwierzyć, że Johnathon nie żyje. Spodziewała się, że lada moment
wyskoczy zza filara i zawoła: nabrałem was!

Zdawała sobie sprawę, że pogodzenie się z jego śmiercią będzie

trudne. Nie płakała, choć nikt by się jej łzom nie dziwił. Ale nie lubiła
okazywać emocji. Pamiętała, jak w szkole dzieci śmiały się z niej, że
miesiącami rozpacza po śmierci matki.

Odetchnęła głęboko, wyszedłszy na powietrze. Był piękny czerwcowy

dzień, słońce grzało, a jednocześnie wiał lekki wiatr. Marzyła o tym, by
wrócić do domu na Coronado, zdjąć buty, pójść na spacer po plaży.

background image

Oczyścić głowę, pozbyć się niechcianych myśli, słowem, rozpocząć proces
zdrowienia. Ale nie mogła; wypadało zamienić słowo z pozostałymi
żonami.

- Mirando… - Dogoniła wdowę. – Jak się czujesz? Czy mogę ci

w czymś pomóc?

Miranda obróciła się. Włosy miała starannie upięte. Duże okulary

słoneczne zasłaniały oczy. Ale spływający po policzkach tusz świadczył
o cierpieniu.

- A jak się mam czuć? Mój mąż nie żyje. – Przyciskała do siebie

torebkę niczym koło ratunkowe.

- Ojej, przepraszam, niezręcznie to wypadło.
Miranda westchnęła ciężko.
- Nie, to ja przepraszam. Kiepsko sobie radzę. – Obejrzała się za

siebie. – Jestem jednym wielkim kłębkiem hormonów – szepnęła. –
Z przerażeniem myślę o samotnym macierzyństwie.

- Kto wie o ciąży?
- Mój brat Clay. Ty. Grant. Kilka najbliższych przyjaciółek.

I wolałabym, żeby Astrid nie dowiedziała się, dopóki nie wróci do
Norwegii. Ona i Johnathon bardzo starali się o dziecko. Niestety mój mąż
nie zawiadomił jej o naszym ślubie, więc… ona na pewno mnie nie lubi.

- Och, nie! – zaprotestowała Tara, choć przypuszczalnie tak właśnie

było.

Miranda potrząsnęła głową.
- Marzę o tym, żeby zasnąć i obudzić się w innej rzeczywistości.
Tara uścisnęła ją. Po chwili Miranda zesztywniała.
- Psiakość, idzie tu. Przepraszam, zostawię cię samą. Kłótnia na

pogrzebie nie wyglądałaby dobrze. – Okręciwszy się na pięcie, Miranda

background image

wtopiła się w tłum żałobników.

- Nie wiem, co on w niej widział – mruknęła Astrid, chwytając Tarę za

łokieć.

Mówiła ze znacznie silniejszym akcentem niż dawniej. Może dlatego,

że w Norwegii, dokąd wróciła dwa lata temu, zaraz po rozwodzie
w Johnathonem, rozmawiała wyłącznie w ojczystym języku.

- Miranda jest przemiła – odrzekła Tara. – Za to ty jesteś

najpiękniejszą kobietą na pogrzebie, więc nie masz powodu do zazdrości.

Astrid należała do tego typu osób, które nawet bez grama makijażu

mogły pozować do zdjęcia na okładkę. Miała bujne, miodowoblond włosy,
była wysoka, szczupła. Wszystkie stroje leżały na niej idealnie. Ale
rozwód z Johnathonem odcisnął na niej bolesne piętno.

- Nie mogę uwierzyć, że Johnathon ożenił się po raz kolejny. Nic mi

nie mówił. – Dolna warga jej zadrżała.

Tara nie rozumiała, co kierowało Johnathonem. Ją samą informował za

każdym razem. Nie wiedząc, jak pocieszyć Astrid, po prostu ją przytuliła.
Najwyraźniej w dniu dzisiejszym przypadła jej rola pocieszycielki.

- Teraz nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Johnathon umarł,

a nasze życie toczy się dalej.

- Nigdy go nie zapomnę. Nigdy.
- Długo zostajesz w San Diego?
- Nie wiem. – Astrid pociągnęła nosem. – Wymęczyła mnie paskudna

wiosna w Norwegii. A tu wciąż mam mieszkanie, no i będę bliżej
Johnny’ego.

Tara skrzywiła się w duchu.
Zdrobnienie Johnny nie pasowało do Johnathona, którego znała, ale

może inaczej zachowywał się przy Astrid? Chcąc się uwolnić od żony
numer dwa, Tara rozejrzała się po tłumie gości. Nagle zauważyła Granta.

background image

- Astrid, masz mój numer, prawda?
- Tak.
- Świetnie. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. A ja odezwę się za

parę dni.

Astrid złapała Tarę za rękę.
- Chcę, żebyś to wiedziała: doskonale rozumiem, dlaczego Johnny

ciebie kochał. Ale Miranda? Tego nie pojmuję.

Nie, Tara nie zamierzała wdawać się w tę dyskusję.
- Trzymaj się, Astrid. – Cmoknąwszy ją w policzek, oddaliła się

pośpiesznie. – Mogę cię na minutkę porwać? – spytała, ściskając Granta za
ramię.

- Możesz i na godzinę – odparł szarmancko.
- Nawet nie wiesz, co bym przez godzinę mogła z tobą robić. –

Zaprowadziła go w cień wysokiego dębu.

Grant zdjął okulary, przeczesał ręką gęste kasztanowe włosy.

Specjalnie na pogrzeb zgolił swój przyprószony siwizną jednodniowy
zarost. Wyglądał jak chłopak z sąsiedztwa dwadzieścia lat później.

Był przystojny, dobrze się czuł w swojej skórze, nigdy nie zadzierał

nosa. Kobiety go uwielbiały.

- To nie fair. Grozisz mi, a potem groźby nie spełniasz. Co cię

powstrzymuje? – Zmrużył seksownie oczy.

- Johnathon byłby oburzony, że flirtujemy na jego pogrzebie.
Grant wzruszył ramionami.
- Na moim miejscu postąpiłby identycznie.
- To prawda – przyznała.
Ujął jej dłoń.
- Jak się trzymasz?

background image

- Dobrze, dziękuję.
- Odpowiadasz jak Tara Sterling, agentka nieruchomości. A ja chcę

usłyszeć odpowiedź Tary Sterling, którą znam sprzed jej ślubu z moim
najlepszym przyjacielem.

- Naprawdę nieźle. Nie wykluczam jednak, że jestem w szoku, więc

może powinieneś spytać mnie o to za tydzień.

Westchnął głośno.
- Jedziemy na tym samym wózku.
- Astrid od razu weszła w żałobę.
- Nie podoba mi się, że Johnathon nie powiedział jej o ponownym

ślubie.

- Może nie utrzymywali kontaktu? Mieszkała na drugiej półkuli. Nie to

co ja i Johnathon; myśmy ciągle z sobą gadali, wpadaliśmy na siebie
w restauracjach, na imprezach…

- Na pewno byli w kontakcie. Johnathon miał wiele okazji, żeby ją

poinformować.

Tara cofnęła rękę. No tak, pomyślała; Grant zna wszystkie tajemnice

Johnathona.

- Lepiej jej tego nie mów – poprosiła. – Jest wystarczająco wściekła.

I nie przepada za Mirandą.

- O ciąży też jej nie wspominajmy. Aha, mam jeszcze jedną

wiadomość, którą też musimy zachować dla siebie. Tylko przez kilka dni.

- Dobrze. – Tara miała złe przeczucia.
- Johnathon podzielił swoje udziały w Sterling Enterprises między

was, swoje żony.

- Co? Jak to? Dlaczego? – spytała zaskoczona.

background image

To nie miało najmniejszego sensu. Wszystko powinno przypaść

aktualnej żonie. Miranda będzie zła, kiedy dowie się o decyzji męża.

- Wiedział, że podczas rozwodu potraktował cię niesprawiedliwie.

Gdyby nie twoja pomoc, firma nigdy by nie powstała.

To akurat było prawdą.
- Czyli w końcu docenił mój wkład?
- Z kolei Astrid wspierała go, kiedy dniami i nocami przesiadywał

w robocie. Chyba dręczyły go wyrzuty sumienia. No a Miranda… to
oczywiste, dlaczego dostała udziały.

Dziesiątki myśli przelatywały Tarze przez głowę.
Od pewnego czasu marzyła o nowym wyzwaniu. Chciała robić coś

bardziej kreatywnego, tworzyć, a nie sprzedawać. Pamiętała słowa ojca:
nie czekaj, chwytaj szczęście za nogi. Może właśnie nadarza się okazja?

- Muszę to przemyśleć – szepnęła wzruszona postawą byłego męża.

Kochała tego drania mimo jego licznych wad. – Rozmawialiście o tym?

- Nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
- Czyli wiedziałeś, że chce podzielić udziały?
- Nie, akurat o tym mi nie mówił.
- Powinien był. Przykro mi, Grant.
Przez moment wpatrywał się przed siebie, po czym przeniósł na nią

wzrok.

- Nie musisz za niego przepraszać.
- Co teraz?
- Max zwoła zebranie, na które zaprosi ciebie, Astrid i Mirandę.

Dlatego dziś ci o tym mówię. Muszę wiedzieć, czy staniesz po mojej
stronie.

Uniosła brwi.

background image

- Nie rozumiem.
- Od lat haruję. To ja powinienem zarządzać firmą.
Powoli obraz w jej głowie zaczął się rozjaśniać. Na razie nie chciała

nic obiecywać.

Potrzebowała czasu do namysłu.
- Wiesz, że cię uwielbiam? – spytała.
- Właściwie nie.
- To teraz wiesz. Ale bardzo mi przykro, niczego nie mogę ci obiecać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Przez kilka dni Grant usiłował wyobrazić sobie przebieg spotkania

z prawnikiem oraz trzema żonami Johnathona. Czy zgodzą się sprzedać
mu udziały?

Niestety nie miał tyle wolnej gotówki; pieniądze zawsze inwestował.

Pewną sumę mógłby każdej zapłacić od razu, ale potrzebował czasu, by
zdobyć resztę. Skąd mógł wiedzieć, że Johnathon umrze?

Nie potrafił odgadnąć, jak zareagują na jego propozycję. Trzy kobiety,

trzy różne charaktery.

Miranda zwykle zachowywała się rozsądnie, choć teraz była

kompletnie załamana. Ciąża stanowiła dodatkową komplikację. Astrid
była mściwa i zła, że Johnathon ukrył przed nią informację o trzecim
ślubie. Kiedy dowie się o dziecku, jej złość może sięgnąć zenitu. Tara na
ogół podejmowała mądre decyzje, ale w kwestii udziałów nie umiał
przewidzieć jej reakcji.

Do Tary żywił autentyczną słabość. Od czasu jej rozwodu

z Johnathonem kusiło go, by się do niej zbliżyć, ale nigdy nie złamał
danego przyjacielowi słowa. Jonathan jednak umarł…

Poza tym podzielił swoje udziały między trzy żony i jego, wbrew ich

wcześniejszym ustaleniom, pozbawił szansy kierowania firmą. Może więc
obietnica już go nie obowiązuje?

- Jesteśmy gotowi? – spytał, krążąc po przestronnym gabinecie Maxa.

background image

Dłonie miał wilgotne, kark spocony. Denerwował się wynikiem

spotkania.

- Jak najbardziej. To ty prosiłeś o zwłokę. Powinienem był od razu

w szpitalu powiedzieć Mirandzie, jak ją mąż urządził.

- W szpitalu? Chryste, facet nie zdążył ostygnąć…
Rozległo się pukanie.
- Panie Hughes, przyszły panie Sterling – oznajmiła sekretarka.
- Znakomicie. – Prawnik wstał, zapiął marynarkę. – Poproś je.
Grant odsunął się pod ścianę, nie chcąc przeszkadzać. Ale na widok

Tary nie zdołał ustać w miejscu. Instynktownie ruszył w jej stronę.

- Taro, wyglądasz prześlicznie.
To nie były czcze słowa. Wyglądała tak pięknie, że stojąc koło niej,

ledwo był w stanie myśleć. Właśnie dlatego nie powinien się do niej
zbliżać.

- Dzięki. – Dając mu znak głową, przeszła na koniec gabinetu. – Nie

powiedziałeś nic Mirandzie i Astrid? – spytała szeptem.

- Nie. To obowiązek Maxa, nie mój.
Zmrużyła podejrzliwie oczy.
- To dlaczego mnie powiedziałeś?
Dobre pytanie! Chyba po prostu chciał podzielić się z kimś tajemnicą.

Wtedy na pogrzebie emocje go przytłoczyły.

- Znamy się tyle lat. Nie mogłem tego przed tobą ukrywać.
- Przyznaj się, co knujesz?
- Wszystko wyjaśnię, kiedy Max przeczyta wam testament. Dla ciebie

te udziały to uśmiech losu, prawda?

- Nie spodziewałam się niczego od Johnathona. – Tara obejrzała się

przez ramię. – Już Max o to zadbał podczas naszej sprawy rozwodowej.

background image

- Jesteś po mojej stronie, prawda?
- Jasne. – Powiodła wkoło wzrokiem. Astrid i Miranda nie rozmawiały

z sobą. – Ale głównie po swojej.

Nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. No cóż, miał nadzieję, że dla

kobiet decydującym argumentem będą pieniądze. Wtedy on dostanie to, na
czym jemu najbardziej zależy: kontrolę nad firmą.

- Drogie panie, może zaczniemy? – odezwał się Max. – Usiądźcie,

proszę.

Miranda z Astrid zajęły dwa krańcowe krzesła przed biurkiem

prawnika. Tara środkowe.

Słusznie, uznał Grant; stanowiła pomost pomiędzy obecnymi

w pokoju. Astrid nadal z nim nie rozmawiała; nie mogła mu darować, że
nie powiedział jej o ślubie Johnathona z Mirandą. Ale on miał na nią haka:
wiedział parę rzeczy o jej związku z Johnathonem, które na pewno
wolałaby ukryć przed światem.

Oparł się o regał i wsunął ręce do kieszeni.
- Jak wiecie, cały majątek osobisty Johnathona przypada jego żonie

Mirandzie – zaczął Max.

Astrid poruszyła się niespokojnie.
- To po co nas wezwałeś?
Max popatrzył na siedzące przed nim kobiety.
- Po zaręczynach z Mirandą Johnathon przeniósł swoje udziały

w Sterling Enterprises do oddzielnego funduszu. Miał pięćdziesiąt jeden
procent udziałów. Chciał, żeby po jego śmierci zostały między was równo
podzielone.

Astrid wciągnęła powietrze. Tara zacisnęła usta.
- Słucham? – zawołała Miranda. – Dlaczego o tym nie wiedziałam?

background image

Grant spodziewał się takiej reakcji, ale milczał, podobnie jak Tara.
Max uniósł ręce, próbując uspokoić wdowę.
- Udziały Johnathona w Sterling Enterprises były wyłączone z waszego

wspólnego majątku. Johnathon miał prawo rozporządzać nimi wedle
swojej woli.

- Ale mówił mi, że wszystko po nim dostanę.
- Przykro mi, liczy się słowo pisane. Jeszcze à propos słowa pisanego,

Johnathon zostawił list z prośbą, żebym go wam odczytał.

Tym razem Grant zaprotestował.
- List? Nic nie wiem o żadnym liście.
- A o udziałach wiedziałeś? – Miranda wbiła w niego oskarżycielskie

spojrzenie.

- Dowiedziałem się w dniu jego śmierci. Wcześniej zakładałem, że ty

je odziedziczysz, a ja przejmę funkcję prezesa i będziemy prowadzić dalej
firmę jako wspólnicy. – Grant łypnął na Maxa. – Słowem nie wspomniałeś
mi o liście.

- Działam zgodnie z życzeniem Johnathona. Chciał, żebym przeczytał

list jego żonom. Nie rozumiem twoich pretensji. Nawet nie jestem pewien,
czy powinieneś tu teraz być.

- Niech zostanie – rzekła Tara. – Grant był prawą ręką Johnathona.

I obejmie funkcję prezesa.

- Dobrze, nie traćmy czasu. – Miranda założyła nogę na nogę, po czym

skrzyżowała ręce na piersi. – Ale te udziały powinny przypaść mnie.

Prawnik wyjął list z koperty i zaczął czytać:
- „Kochane Mirando, Astrid i Taro. Chcę wam wyjaśnić, dlaczego

postanowiłem podzielić między was moje udziały w Sterling. Zdaję sobie
sprawę, że Miranda może czuć się zawiedziona, ale wierzę, że

background image

odziedziczony po mnie majątek wystarczy jej do końca życia. Jeśli chodzi
o Tarę i Astrid… gdyby nie ich pomoc, firma nigdy by się tak nie
rozwinęła. Obie w trakcie małżeństwa ze mną przyczyniły się do jej
sukcesu. Dlatego uznałem, że sprawiedliwie będzie podzielić udziały na
trzy równe części. Mirando, kocham Cię nad życie, ale nie przestałem
darzyć uczuciem Astrid i Tary. Podejmując tę decyzję, kierowałem się
sercem. Mam nadzieję, że to rozumiecie. Może moja decyzja wyda wam
się dziwna, ale nie mogłem postąpić inaczej. Całuję was mocno,
Johnathon”.

Grant przyglądał się kobietom, starając się wyczytać coś z ich twarzy.

W gabinecie zapadła cisza.

- Cały Johnathon – rzekła w końcu Tara. – Nawet po śmierci wydaje

dyspozycje.

Miranda potrząsnęła głową.
- Jak mógł mi to zrobić?
- Przecież masz kupę forsy – mruknęła Astrid.
- To nie twój interes – odparowała wdowa.
Grant postanowił zainterweniować.
- Mirando, Astrid, Taro… posłuchajcie, proszę. – Usiadł na brzegu

biurka. – Jest jak jest. Podobnie jak Miranda, nie jestem tą sytuacją
zachwycony, ale to akurat nie ma znaczenia. Johnathon miał prawo pojąć
taką, a nie inną decyzję. Postanowił wyrazić w ten sposób wdzięczność
Tarze i Astrid, a mnie postanowił przydzielić rolę prezesa.

Zamilkł i wziął głęboki oddech. Poświęcił Sterling Enterprises wiele

lat pracy; teraz jego przyszłość zawisła na włosku. Każda z tych kobiet
może dokonać wyboru, który pozbawi go kontroli. Musi przemówić im do
rozsądku, przekonać je do swojego pomysłu.

background image

- Mam dwadzieścia procent udziałów. Ani moje dwadzieścia procent,

ani wasze siedemnaście, bo tyle każda z was otrzyma, nie uczyni nikogo
z nas większościowym udziałowcem. Ponieważ mam zasiąść w fotelu
prezesa, chciałbym wam zaproponować, że odkupię część waszych
udziałów, tak abym miał pięćdziesiąt jeden procent, tyle ile przed śmiercią
miał Johnathon. Dzięki temu będę mógł zarządzać firmą w ten sam sposób
co on.

- A może nie chcę? Może…
- Ciii – syknęła Astrid. – Daj mu mówić.
- Nie waż się mnie uciszać! – Miranda wbiła wzrok w Granta. – Może

sama chcę kierować Sterling Enterprises? Może ja chcę kupić udziały Tary
i Astrid?

Grantowi zakręciło się w głowie. Jego lata wytężonej pracy miałyby

pójść na marne?

- Żadne decyzje nie muszą zapaść dzisiaj.
- Grant ma rację – powiedziała Tara. Jest po jego stronie? Wstąpiła

w niego nadzieja. – Nie wolno w tej chwili podejmować żadnych
wiążących decyzji. Myślę, że powinnyśmy się spotkać we trzy, omówić
nasze cele i priorytety. I wtedy coś postanowić.

Brzmiało to sensownie. Więc dlaczego się denerwował? Wiedział: bo

nie ma wpływu na to, co kobiety zdecydują.

- W porządku, mnie to odpowiada – oznajmiła Miranda.
- Mnie również – rzekła Astrid. – Nie spieszy mi się z powrotem do

Oslo.

- Świetnie. Zatem spotkajmy się jutro wieczorem – zaproponowała

Tara. – Może u mnie? O siódmej?

Obie, Miranda i Astrid, skinęły głową.

background image

- W międzyczasie, Grant, przygotuj dla nas ofertę, żebyśmy wiedziały,

na czym stoimy. – Napotkała jego spojrzenie.

Czy faktycznie była po jego stronie, czy tylko mu się wydawało? Nie

był pewien. Nic dziwnego, że uważano ją za doskonałą negocjatorkę:
potrafiła zachować spokój i kamienny wyraz twarzy.

- Jedną wspólną? Negocjujesz w imieniu was trzech? – Nie spodziewał

się, że żony zawrą koalicję.

Tara zerknęła na Astrid i Mirandę. Skinieniem wyraziły zgodę.
- Tak – odparła. – Nie ma powodu zatrudniać trzech prawników. Znam

się na sporządzaniu umów. Robię to zawodowo. Miranda też. – Wstała. –
Na dziś to chyba wszystko? Do zobaczenia jutro wieczorem.

Astrid z Mirandą ruszyły do drzwi, Tara za nimi.
- Mam prośbę – powiedział Grant. – Czy mogę przedstawić wam ofertę

osobiście?

Tara uśmiechnęła się szeroko.
- Grant, wiem, do czego zmierzasz. Po prostu trudniej komuś

odmówić, kiedy patrzy mu się w twarz.

- Johnathon na pewno byłby za tym, żebyśmy razem…
- Przyślij nam ofertę mejlem. Miranda, Astrid i ja przedyskutujemy ją.

Kiedy będziemy gotowe, wtedy możesz przyjść i przekażemy ci naszą
odpowiedź.

Nie cierpiał kompromisów; zbyt często musiał ustępować, kiedy

Johnathon stał u steru. Teraz on powinien kierować firmą i podejmować
decyzje. Szlag by to trafił! Dlaczego Johnathon nie uprzedził go, że
zamierza podzielić swoje udziały? Przecież się przyjaźnili, ufali sobie.

- Dobrze, oczywiście. – Przytrzymał Tarę za łokieć. – Taro, znamy się

od tylu lat. Nie traktuj mnie jak wroga. Jak drania, który chce was
oskubać.

background image

- Skarbie… - Przewiesiła torbę przez ramię. – Masz wielkie cudne

oczy, ale nie licz, że się nad tobą zlituję.

- Nie proszę o litość. Po prostu od was zależy moja przyszłość

i chciałbym wiedzieć, że nikt mnie nie oszuka.

Pocałowała go w policzek, a jemu zrobiło się gorąco.
- Jesteś przystojny i bogaty. Bez względu na to, co zdecydujemy,

jestem pewna, że dasz sobie radę.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tej nocy Tara prawie nie zmrużyła oka; dziesiątki myśli krążyły jej po

głowie. Rano pojechała na spotkanie do prawnika, nie wiedząc, czego
oczekiwać. Sądziła, że Grant jako prezes będzie chciał wzbudzić zaufanie
udziałowców. A on najwyraźniej wyznawał zasadę „dziel i rządź”.

Dlatego przyszła jej do głowy myśl o zawiązaniu własnego sojuszu.

W pewien symboliczny sposób jej kariera zatoczyłaby koło. Bo przecież
razem, ona i Johnathon, zakładali Sterling Enterprises, potem ona odeszła,
zanim w firmie nastąpił prawdziwy rozkwit. Teraz po śmierci Johnathona
mogłaby dopilnować, aby firma nadal odnosiła sukcesy. Nowa droga…

Hm, może o to chodziło jej ojcu? Chwytaj szczęście za nogi…
W godzinach popołudniowych miała prezentację nieruchomości.

Pożegnawszy się z klientami, ruszyła przez most na Coronado. Sam widok
wyspy wprawiał ją w błogi nastrój. W przeciwieństwie do Johnathona
uwielbiała to miejsce. Dla niego Coronado było zbyt ciche; wolał
centralną część San Diego, gdzie mieszkał z Astrid, oraz La Jollę, gdzie
mieszkał z Mirandą.

Tara zaś kochała pełen uroku, małomiasteczkowy charakter wyspy. Jej

dom składający się z salonu, trzech sypialni i trzech łazienek stał przy
Ocean Boulevard, kilka przecznic od hotelu del Coronado.

Dziś nie była pewna, czy spokój nie pryśnie, kiedy Miranda i Astrid

znajdą się w jednym pokoju. Nie zdziwiłaby się, gdyby zaczęły skakać
sobie do oczu. Z drugiej strony pieniądze mają magiczną moc zacierania

background image

bólu i pretensji. Może świadomość bogactwa, jakie je czeka, pozwoli im
zapomnieć o wzajemnej niechęci.

Pierwsza, parę minut po siódmej, zjawiła się Astrid w czarnej

ołówkowej spódnicy, czarnym żakiecie i czarnych szpilkach od
Louboutina. Czyżby doborem stroju chciała pokazać, że tak samo jak
Miranda jest w żałobie?

Niecałą minutę później trzecia żona Johnathona zajechała pod dom.
- Wejdź, zapraszam – powiedziała Tara.
Zamknąwszy drzwi, zaprowadziła kobiety na piętro, gdzie znajdowała

się kuchnia, salon oraz główna sypialnia. Przez ogromne okna można było
podziwiać zapierający dech w piersi widok.

- Czego się napijecie? Wina? Wody?
- Dla mnie woda – odparła Miranda.
No tak; była w ciąży, alkoholu nie piła.
- A ja wina, w razie czego wrócę taksówką.
Tara nalała wino do kieliszka, wodę do szklanki.
W pracy miała do czynienia z różnymi ludźmi; dar przekonywania

pomagał jej w pracy. Teraz też pomoże.

- Usiądźmy i zastanówmy się nad ofertą Granta. – Wskazała dwie białe

kanapy oraz niski dębowy stolik.

- Trudno to nazwać poważną ofertą – rzekła Astrid. – Sprzedaż na raty?

Mnie to nie interesuje. Chcę całą sumę od razu, a nie że coś mi będzie
kapać na konto przez kilka lat.

- Mówisz o udziałach, których żadna z was nie powinna była

otrzymać? – spytała Miranda.

- Spokojnie, nie ma powodu się irytować – powiedziała Tara, próbując

zapobiec kłótni.

background image

- Irytować? Nie wiem, co tu robię. Czuję się zdradzona przez mojego

zmarłego męża, przez ojca mojego dziecka. – Przymknąwszy oczy,
przyłożyła rękę do brzucha.

Tara skierowała wzrok na Astrid. Nie umiała przewidzieć jej reakcji.

Psiakość! Liczyła, że ciąża Mirandy nie wyjdzie na jaw podczas tego
spotkania.

Astrid zbladła, krew odpłynęła jej z twarzy.
- Dziecka? – spytała cicho.
Miranda otworzyła oczy. Dopiero w tym momencie zorientowała się,

że zdradziła Astrid tajemnicę.

- Tak. – Przełknęła ślinę. – To dopiero ósmy tydzień.
Tara siedziała jak na szpilkach. Miranda również zastygła. Obie bały

się nawet mrugnąć.

Astrid jednak je zaskoczyła.
- Johnny zostałby ojcem? – Uśmiechnęła się. Pojedyncza łza spłynęła

jej po twarzy. – Marzył o dzieciach.

Tara miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby w głosie Astrid

pobrzmiewała nuta radości?

- Ale się cieszę! Gratuluję.
- Dziękuję. – Miranda wypuściła z płuc powietrze. – Prawdę mówiąc,

sądziłam, że będziesz zła. Johnathon wspominał, że mieliście problemy
z zajściem w ciążę.

Astrid przytaknęła. Zaciskała mocno usta, jakby usiłowała

powstrzymać płacz.

- Nie chcę o tym rozmawiać. Wróćmy, proszę, do sprawy udziałów.
Tarze zrobiło się jej żal.

background image

- Dobrze. A więc żadnej z nas nie podoba się oferta Granta.

Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że Johnathon musiał
mieć powód, żeby w ten sposób rozdysponować udziały. W pewnym sensie
czuł się moim i Astrid dłużnikiem, ale… nie wiem, może chciał, żebyśmy
się do siebie zbliżyły?

Astrid parsknęła śmiechem.
- Przecież słowem mi nie napomknął o ślubie z Mirandą.
Tara zamilkła; ta strategia nie przyniosła spodziewanego efektu.
- Skupmy się na finansach. Nasze udziały mają określoną wartość, ale

za jakiś czas mogą być znacznie więcej warte. Dzięki nim mamy większą
kontrolę nad firmą.

- No nie bardzo – zaoponowała Miranda. – Każda z nas ma

siedemnaście procent, a Grant dwadzieścia.

- Razem mamy tyle, ile miał Johnathon: pięćdziesiąt jeden procent.

Możemy zarządzać Sterling Enterprises.

- Ale Grant jest prezesem.
- Nie szkodzi. To my będziemy miały decydujący głos. Pod

warunkiem, że będziemy głosować jednomyślnie. Jest kilka
nieobsadzonych stanowisk, które…

- Ja nie szukam pracy – przerwała jej Miranda. – Moja firma

prosperuje, na brak pieniędzy nie narzekam, poza tym Johnathon zostawił
mi resztę swojego majątku.

- Nie musisz pracować – powiedziała Tara. – Chodzi o twój głos.

O nasz wspólny głos. Po prostu musimy trzymać się razem.

- Ja bym chętnie podjęła jakąś pracę – oznajmiła Astrid. – Nie

wyobrażam sobie siedzenia bezczynnie.

- Zostałabyś w San Diego? – spytała Tara.

background image

- Gdybym miała powód.
- A ja wciąż się waham – przyznała Miranda. – Może lepiej sprzedać te

udziały?

Tara poczuła narastającą frustrację.
– Pomyśl o tym, co wasze dziecko otrzyma w spadku. Domy

i pieniądze? Świetnie. Ale czy firma, którą Johnathon kochał, nie byłaby
lepsza? Jeśli sprzedasz udziały, odbierzesz swojemu dziecku coś, czemu
jego ojciec poświęcił wiele lat życia.

Zapadła cisza.
Astrid wpatrywała się w Mirandę, a Miranda w swój brzuch. Tara

czekała w napięciu, świadoma tego, jak wiele zależy od decyzji Mirandy.
Tak, dziecko Johnathona i Mirandy zawsze będzie żyło w dostatku, ale
nigdy nie pozna ojca. Zdarzyła się tragedia, która dotknęła je wszystkie,
ale nawet w żałobie trzeba myśleć o przyszłości.

- A co powiecie na okres próbny? – spytała Astrid. – Bo… sama nie

wiem. Z jednej strony chętnie pozbyłabym się udziałów i wróciła do
Norwegii, a z drugiej moje życie w Oslo jest dość nudne. Kusi mnie
zmiana, wyzwanie, coś nowego.

- Z tym okresem próbnym to niezły pomysł – stwierdziła Tara. –

Dajmy sobie trzy miesiące, potem znów porozmawiamy. Co wy na to?

Miranda z zadumą wyjrzała przez okno.
- Zgoda. Ale jeśli po tym czasie uznamy, że to nam nie odpowiada,

wtedy sprzedamy Grantowi udziały. Jeśli ktokolwiek ma zarządzać firmą,
to właśnie on.

Tara nie uważała, że obowiązuje ją jakaś szczególna lojalność wobec

Granta, ale w sumie Miranda ma rację.

- Pasuje mi.
- Mnie też – powiedziała Astrid.

background image

- Musimy ustalić jakiś sposób komunikacji, żebym ze wszystkim była

na bieżąco – rzekła Miranda.

- Proszę bardzo. Mejle albo telefon. Co wolisz.
- Zważywszy, że różne decyzje pociągają za sobą różne konsekwencje

prawne, wolałabym otrzymywać informacje na piśmie, na firmowym
papierze.

- Oczywiście, nie ma sprawy.
- A zastanawiałaś się, Taro, jakie projekty cię interesują?
- Owszem. Na początek Seaport Promende. Uważam, że Sterling

powinien wziąć udział w przetargu. To byłoby duże i ważne zlecenie,
a także okazja do współpracy z miastem.

Miranda uśmiechnęła się pod nosem.
- Johnathona to też kusiło, ale Grant wyperswadował mu ten pomysł.

Nie wiem, dlaczego był mu przeciwny.

- Ciekawe. – Tara nie chciała rozpoczynać pracy od konfliktu

z Grantem, ale intuicja jej podpowiadała, że o Seaport należy zawalczyć. –
Skoro mowa o Grancie, wpadnie tu niedługo, żeby usłyszeć naszą
odpowiedź.

Miranda wstała.
- Nie gniewaj się, ale wolę nie być przy tym. Nie potrafię przekazywać

złych informacji. Zresztą zatrzymanie udziałów to twój pomysł.

- Ja też daruję sobie rozmowę z Grantem – powiedziała Astrid. –

Dzięki za wino. Czy w poniedziałek rano mam się stawić w biurze?

- Pogadam z Grantem – odrzekła Tara; nie zdążyła wszystkiego do

końca przemyśleć. – I skontaktujemy się z tobą, jak będziesz nam
potrzebna.

Astrid uniosła brwi.

background image

- Jak będę wam potrzebna? Mam tyle samo udziałów co ty, więc…
- Słusznie, przepraszam. – Tara zmusiła wargi do uśmiechu. –

Przedstawię Grantowi nasze stanowisko i odezwę się do ciebie jak
najszybciej.

Zostawszy sama, czuła się jak jagnię prowadzone na rzeź. Owszem, to

ona wpadła na pomysł, ale żeby doszedł do skutku, wszystkie trzy muszą
ściśle współpracować.

Jak będzie przebiegać ta współpraca? Czym się zakończy okres

próbny? No i Grant… Nie ucieszy go wiadomość, którą usłyszy. Chyba
trzeba mu przygotować coś mocnego do picia.

Grant zaparkował przed domem Tary, szczęśliwy, że znalazł wolne

miejsce na ruchliwym Ocean Boulevard. Wysiadł ze swojego bmw i nagle
poczuł się tak, jakby wkraczał do ciemnego lasu.

Nie wiedział, co go czeka, jaką decyzję podjęły kobiety. Może będą

chciały kupić jego udziały? Albo pozbawić go stanowiska? Nie zamierzał
rezygnować z marzeń. Zbyt długo wykonywał brudną robotę, poprawiał
cudze – czytaj: Johnathona – błędy.

Nacisnął dzwonek. Tara otworzyła ubrana w obcisłe dżinsy

podkreślające zgrabną sylwetkę oraz w zsuwający się z ramienia biały
sweter. To niesprawiedliwe, pomyślał. Jak on ma się skupić na interesach?

- Zapraszam. – Skinęła z uśmiechem głową. – Na górze mam wino.

Whisky też.

- Może wino. – Idąc za Tarą po schodach, patrzył na jej kołyszące się

biodra.

Przez kilka cudownych chwil nie myślał o sprawach zawodowych. Na

górze zdziwił się, widząc, że są sami.

- Myślałem, że zastanę Mirandę i Astrid.

background image

Tara stała przy wyspie w kuchni, trzymając butelkę.
- Prosiły, żebym ich reprezentowała. – Podała mu kieliszek. – Twoje

zdrowie.

Wypił łyk. Ich oczy się spotkały.
Sprawiała wrażenie odprężonej; rzadko okazywała zdenerwowanie.

Między innymi dlatego odniosła tak duży sukces w pracy; sam jej widok
działał na klientów uspokajająco. Oczywiście jej przeciwnicy uważali, że
ma nerwy ze stali. Na Granta uspokajająco nigdy nie działała; zawsze gdy
była w pobliżu, serce biło mu szybciej. Po tylu latach! Czy nadal
obowiązuje go lojalność wobec Johnathona?

- I jak? – spytał. – Co postanowiłyście? Podejrzewam, że dziewczyny

zostawiły cię samą, żebyś to ty przekazała mi złe wieści.

- Chodź. – Pociągnęła w stronę ogromnego tarasu.
Niedobrze, pomyślał Grant, nastawiając się na najgorsze. Była zbyt

spokojna. Zbyt miła.

- Mylisz się, to nie są „złe wieści”. Mamy propozycję korzystną dla

wszystkich.

Tego się spodziewał: odrzuciły jego ofertę. Ale postanowił uzbroić się

w cierpliwość i wysłuchać Tary. Po pierwsze wypadało, po drugie zaś wino
było znakomite, a gospodyni urocza.

Starał się nie myśleć o swoich planach i przekreślonych nadziejach.

Kiedy patrzył na Tarę, miał ochotę zgarnąć ją w ramiona i pocałować.

- Mów. Zamieniam się w słuch.
- A więc chcemy zachować nasze udziały i mieć wpływ na działalność

firmy. Na razie przez okres próbny. Jeśli się sprawdzimy i praca nam się
spodoba, wtedy zostałybyśmy na stałe.

Grant oparł się o poręcz i powiódł wokół wzrokiem. Wiatr targał mu

włosy. Powinien być przewidzieć taki rozwój wypadków. Tara była osobą

background image

niesamowicie ambitną; zobaczyła okazję i postanowiła z niej skorzystać.

- Rozumiem.
Przysunąwszy się, położyła dłoń na jego plecach. Na moment

przymknął oczy, rozkoszując się jej dotykiem. Niezliczoną ilość razy
marzył o takiej chwili, o tym, by stali koło siebie, dotykali się…

- Rozumiesz? Tylko tyle?
- Przetwarzam. – Wyprostował się.
Cofnęła rękę. Może to i lepiej, pomyślał. Dotyk za bardzo go

rozpraszał. Zamiast myśleć o interesach, skupiał się na pragnieniach
i doznaniach fizycznych.

- Nawet nie macie pojęcia, w co się pakujecie. Deweloperka to

brutalny biznes. Panuje w nim ostra walka i mordercza konkurencja.

- Myślisz, że nie wiem? W moim biznesie jest podobnie. Zresztą

pracowałam w Sterling. Widziałam, jak Johnathon haruje i jak często musi
godzić się z porażką. Astrid i Miranda również to widziały. Chyba nas nie
doceniasz. – Na moment zamilkła. – Miranda chce mieć tylko prawo
głosu, nie chce aktywnie uczestniczyć w biznesie.

- Czyli zostajesz ty i Astrid. Co ona potrafi? Jakie ma kwalifikacje?
- Nie bardzo się orientuję.
- To nie jest dobry moment. Wszyscy są przybici śmiercią Johnathona.

Mamy wprowadzić do firmy norweską supermodelkę, pozwolić jej zająć
czyjeś miejsce?

Tara potrząsnęła głową.
- Nikogo nie będziemy zwalniać. Po prostu coś dla niej znajdziemy.

Przecież w niektórych działach brakuje pracowników.

- Skąd wiesz?
- Mam znajomą, która jest rekruterką.

background image

Grant westchnął cicho. Faktycznie, w dziale zarządzania projektami

mieli wakat. Można by tam umieścić Astrid, był tylko jeden problem:
musiałaby współpracować z zespołem architektów, którym kierował Clay,
brat Mirandy.

- A Astrid z Mirandą nie będą sobie skakały do oczu? Przecież się nie

lubią.

Tara wypiła łyk wina.
- Zdarzyło się dziś coś niesamowitego. Miranda wygadała się o ciąży,

a Astrid wcale nie oszalała z zazdrości. Przeciwnie, była mile zaskoczona,
pogratulowała Mirandzie.

- Żartujesz!
- Nie.
Czyli żony się dogadały.
- A ty? – spytał Grant. – Gdzie w tym wszystkim widzisz siebie?
- Pomyślałam, że moglibyśmy razem pracować. Byłaby z nas świetna

para. Oczywiście musiałbyś mnie trochę podszkolić, ale moje
doświadczenie zawodowe oraz znajomości na pewno by się przydały…

- Dwoje dyrektorów generalnych? Chyba jednak nie.
Zdecydowanie nie tak widział swoją przyszłość. Wreszcie miał okazję

wyjść z cienia Johnathona i pokazać światu, jak przez te wszystkie lata
przyczynił się do rozwoju i sukcesu Sterling Enterprises. Nie chciał
znaleźć się w cieniu kolejnego Sterlinga, tym razem Tary Sterling.

- Nie muszę być dyrektorem, mogę być doradcą dyrektora. Tytuły

mnie nie interesują.

Podziwiał ją za to. Między innymi za to.
- Masz świadomość, że kiedyś faktycznie mogła być z nas świetna

para? Zanim dałaś się oczarować Johnathonowi?

background image

Tara przechyliła głowę. Kosmyk włosów opadł jej na twarz.
- No nie wiem, Grant. Nie wiem. Wprawdzie iskrzy między nami,

ale…

- Każdy związek zaczyna się od chemii. I chyba nie zaprzeczysz, że

czułaś coś ten jeden raz, kiedy cię pocałowałem?

- Obiecałeś do tego nie wracać. Byłam zaręczona z Johnathonem.
Zalała go fala wspomnień. Tamtego dnia miał nadzieję, że do czegoś

między nimi dojdzie. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami.

- Zerwaliście. Miałaś zamiar odwołać ślub.
Tara zacisnęła usta.
- Ale nie odwołałam.
Nie lubił wracać myślą do jej zaślubin z Johnathonem. Siedział

w pierwszym rzędzie i z bólem serca słuchał, jak Tara wypowiada słowa
przysięgi małżeńskiej.

- Nie, nie odwołałaś.
- Pocałunek faktycznie był niesamowity, ale niczego by nie zmienił.

Zresztą długo byś ze mną nie wytrzymał. Jesteś miłym facetem, a ja
miłych i porządnych przeżuwam i wypluwam. Rozdeptuję ich. Niszczę.
Potem jest mi oczywiście głupio.

Wiele kobiet mu to mówiło, a on się wściekał. Bo wcale nie był miły.

Po prostu starał się nie być dupkiem. Westchnął. Wszystkiemu winne było
jego wychowanie – dorastał na środkowym zachodzie, gdzie ceniono
tradycyjne wartości – a także przykład ojca, który traktował żonę jak
królową.

- Myślisz, że mnie znasz, ale to nieprawda.
- Grant, będziemy razem pracować. Wierz mi, nie należy łączyć życia

osobistego z zawodowym.

background image

Wiedział o tym. Dlatego najchętniej odkupiłby jej udziały, a ją samą

zaciągnął do łóżka.

- Okres próbny, powiadasz?
Roześmiała się.
- Tak, ale jestem przekonana, że wszystko się ułoży. Zostałeś prezesem

Sterling Enterprises, a w dodatku będziesz miał okazję pracować ze mną.
Na pewno nie będziemy się nudzić.

Boże, dopomóż mi, pomyślał. Czy starczy mu siły pracować ramię

w ramię z kobietą, której od lat pożąda? Której nie przestał pragnąć?

Podejrzewał, że codziennie będzie gnał do firmy podekscytowany,

a zarazem pełen obaw.

- Obiecujesz?
- Że będzie ciekawie? Absolutnie!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Biura Sterling Enterprises zajmowały trzy górne piętra w jednym

z najbardziej ekskluzywnych wieżowców w centrum San Diego. Tara była
w nowej siedzibie tylko raz, na przyjęciu z okazji zmiany adresu firmy.
W tym czasie Johnathon był już zaręczony z Mirandą.

Na przyjęciu piła szampana i flirtowała z Grantem. Kusiło ją, żeby go

pocałować. Walczyła z sobą, rozważała wszystkie za i przeciw. „Jest
piekielnie seksowny – myślała. To nieprzyzwoite, żeby facet tak dobrze
wyglądał w garniturze. Śmieje się z moich dowcipów i anegdot. Zauważa,
kiedy mam pusty kieliszek. I patrzy na mnie tak słodko swoimi
cudownymi oczami”.

Ostatecznie uznała, że nie warto ryzykować.
Johnathon by się wściekł, zwłaszcza gdyby zobaczył pocałunek, a ona

tylko złamałaby Grantowi serce. Zawsze tak było, wszystkim łamała serce.
Wszystkim oprócz Johnathona – to on sprawił jej ból. W każdym razie
Grant nie zasługiwał na taki los.

Teraz codziennie będą się widywać w pracy. Na szczęście znała siebie

i wiedziała, że gdy tylko przekroczy próg firmy, wszelkie zdrożne myśli
wyparują jej z głowy. W pracy zawsze była skupiona. Grant nie zdoła jej
zdekoncentrować. Nie pozwoli mu na to.

Rzadko się denerwowała, ale jadąc windą na ostatnie piętro, czuła

nerwowe podniecenie. Nigdy nie zaczynała pracy u samej góry, zawsze
mozolnie wspinała się po szczeblach kariery. Minęły lata, zanim w świecie
nieruchomości zdobyła pozycję i renomę. Jeden zadowolony klient polecał

background image

ją kolejnym, jedna udana sprzedaż prowadziła do następnych. Każdy dzień
był wyzwaniem.

Kiedy drzwi windy rozsunęły się, Tarę zdumiał panujący w recepcji

gwar. Recepcjonistka odbierała telefony, witała gości, stemplowała bilety
parkingowe, odpowiadała na pytania. Tara rozejrzała się. Grant czekał
nieopodal, z telefonem przy uchu. Dał jej na migi znać, że za moment
będzie wolny. Skinęła głową.

Starała się nie myśleć o tym, jak świetnie Grant się prezentuje

w eleganckim szarym garniturze. Najważniejsza była nowa praca: oby
w niej odnalazła klucz do szczęścia.

- Zgłaszam się do pracy, panie Singleton – powiedziała, kiedy

zakończył rozmowę.

- Jesteś spóźniona. – Wskazał ręką korytarz. – Zaprowadzę cię do

twojego gabinetu.

Tara zerknęła na komórkę.
- Jest pięć po dziewiątej. Nie mogłam znaleźć miejsca do parkowania.
- Przypomnij mi. Przydzielę ci miejsce dla kierownictwa.
- Dziękuję. – Przyśpieszyła kroku. – Zawsze tu rano panuje taki ruch?
- Zawsze, przez cały dzień.
Cóż, będzie musiała przywyknąć. Chociaż często odbywała spotkania

z klientami, na ogół w jej agencji panował spokój. W ciszy pracuje się
wydajniej.

- To tutaj. – Grant otworzył drzwi. – Pasuje?
Niewątpliwą zaletą był widok na centrum miasta i zatokę, ale meble

były zbyt ciężkie. Ścianom też przydałby się inny kolor, bardziej
pastelowy.

background image

- Czy dobrze pamiętam, że twój gabinet mieści się niemal po

przekątnej? – spytała.

- Zgadza się.
- Tuż obok gabinetu Johnathona?
Grant odchrząknął, po czym wbił wzrok w podłogę.
- Tak… To znaczy, przeniosłem się do jego gabinetu.
- Jasne. – To logiczne. Bądź co bądź był teraz prezesem. – To może ja

bym zajęła twój? Nie byłoby wygodniej?

- Wiesz, ludzie są przybici, morale w firmie podupadło. Lepiej nie

wprowadzać zbyt wielu zmian.

Nie chciała się kłócić, ale z tego, co widziała, kiedy wysiadła z windy,

wszyscy wydawali się ożywieni, pełni energii.

- Okej, na razie mogę tu zostać, ale później zmiany będą konieczne.
- Poczekajmy te trzy miesiące. – Grant wsunął ręce do kieszeni.

Sprawiał wrażenie, jakby jej obecność mu przeszkadzała. Podszedłszy do
okna, wyjrzał na zewnątrz. – A co z twoją agencją? Z klientami? – spytał,
odwracając się do Tary.

- Mam zamiar wywiązać się z zawartych umów, ale nowych zgłoszeń

już nie przyjmuję. Kiedy wszystko wyczyszczę, zamknę interes.

- Mówiłaś o okresie próbnym w Sterling. A teraz mówisz o zamykaniu

agencji?

Położyła torbę z laptopem na biurku.
- Swojej działalności nie muszę likwidować, mogę ją zawiesić i podjąć

w dowolnym momencie. Ale nie ukrywam, że chciałabym zostać
w Sterling na stałe. Nie podobało mi się, kiedy po kilku pierwszych
miesiącach od założenia firmy Johnathon zasugerował, żebym z niej
odeszła. To nie było fair. Nie dał mi szansy się wykazać.

background image

- Wiem. Rozmawiał o tym ze mną. Zastanawiał się, czy nie postąpił

jak ostatni drań.

- Mnie powiedział, że wspólna praca źle wpływa na życie małżeńskie,

ale moim zdaniem po prostu czuł się zagrożony.

Grant przyjrzał się jej uważnie. Widziała błysk w jego oczach.

Najwyraźniej podobało mu się to, co widzi.

- To możliwe – odparł. – Sprawiasz groźne wrażenie.
- Myślę, że jemu chodziło o coś innego. Bał się, że ludzie będą darzyli

mnie większą sympatią niż jego. Chciał być uwielbiany, nawet gdy
zachowywał się paskudnie.

- Dlatego mnie wystawiał na cięgi, a sam zbierał pochwały.
Taki był. Ukrywał swoje wady, żeby zdobyć miłość tłumu. Tylko

najbliżsi znali jego prawdziwe oblicze.

- Pokażesz mi, jak się urządziłeś?
Grant spojrzał na drogi zegarek, jaki lata temu sprezentował mu

Johnathon.

- Za kilka minut mam spotkanie. Może na razie się rozgość…
- Rozgość? Przecież jestem gotowa do pracy. Porozmawiajmy

o projekcie, którym chciałabym się zająć.

- Jakim?
Wiedziała od Mirandy, że jej pomysł nie spotka się z entuzjastyczną

reakcją. Trudno.

- Chodzi mi o Promenadę Nadmorską. Nie rozumiem, dlaczego

Sterling nie przystąpił do przetargu. Jeszcze nie jest za późno.

Tak jak się spodziewała, na twarzy Granta pojawił się grymas.
- To kiepski pomysł. Strata czasu i pieniędzy.
- Nie żartuj.

background image

- Jeśli nie potrafisz zaakceptować mojej opinii, czarno widzę naszą

współpracę. Pamiętaj, że ja jestem szefem.

Okej, może Johnathon za bardzo go tłamsił i teraz wreszcie miał

okazję pokazać, na co go stać. Nawet podobał jej się taki silny i władczy
Grant. Podeszła bliżej i strzepnęła niewidoczny pyłek z jego ramienia.

- Oczywiście, że jesteś – powiedziała, wygładzając mu klapę

marynarki. – A ja chcę się wszystkiego nauczyć.

Popatrzył na jej dłoń.
- Wiem, jak wiele potrafisz, jednak branża budowlana różni się od

branży nieruchomości.

- Fakt. Ale jeśli mamy się spierać o Seaport, zróbmy to w twoim

gabinecie. – Ruszyła do drzwi. – Będzie znacznie przyjemniej niż tu.

Zróbmy to w twoim gabinecie – te słowa zabrzmiały kusząco. Miał

wrażenie, jakby cała krew spłynęła mu z głowy do niższej partii ciała. Oj,
niedobrze. Nie powinien tak zaczynać dnia.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi, uległ prośbie Tary.
- Okej, chodźmy. Przełożę to spotkanie…
Ruszyli korytarzem w stronę jego gabinetu.
Nie wiedział, jak to wytrzyma. Zawsze przy Tarze musiał ćwiczyć

silną wolę, ukrywać pożądanie. Przez ostatnie dziesięć lat się hamował,
odmawiał sobie tego, czego tak bardzo pragnął. Teraz też nie mógł spełnić
swoich marzeń. Gdyby pożądanie zwyciężyło, ich relacje zawodowe
mogłyby się stać mocno kłopotliwe.

Po śmierci Johnathona sytuacja firmy była niepewna. Musiał podjąć

trudną decyzję, czy w imię spokoju zgodzić się na propozycję Tary czy
przeciwnie, nie ustępować, walczyć, dopóki nie przekona jej, że okres
próbny na pewno się nie sprawdzi.

background image

Znalazł się w niełatwym położeniu. Bo pragnął z nią być. Pragnął jej

od ponad dekady. A z drugiej strony…

Doszli na miejsce. Jego gabinet istotnie znajdował się na

przeciwległym końcu budynku.

- Zapraszam. – Skłonił się i przepuścił Tarę przodem. – Wciąż czuję

się tu nieswojo. I w gabinecie Johnathona, i na stanowisku prezesa. Mam
nadzieję, że to uczucie wkrótce minie. – Wiedział, że może być z Tarą
szczery. Gdyby udawał, pewnie i tak domyśliłaby się prawdy.

- Ale od dawna chciałeś zarządzać firmą, nie?
Owszem, wydawało mu się, że niczego bardziej nie pragnie. Jednak

teraz miał poczucie niedosytu, jakby czegoś mu brakowało; jakby to nie
było to, na co czekał.

- Chciałem sam decydować o różnych sprawach – odparł. – Często

spieraliśmy się z Johnathonem i zwykle on wygrywał. Było to dość
męczące.

- Dobrze, więc co jest dla ciebie teraz najważniejsze? Jaką sprawą,

o którą walczyłeś z Johnathonem, chcesz się zająć w pierwszej kolejności?

- To proste. Chcę ukrócić dyskusję na temat naszego uczestnictwa

w Nadmorskiej Promenadzie. Johnathon parł do przetargu, ale to nie on
musiałby się użerać z urzędnikami.

Seaport miało powstać wzdłuż zatoki na gruncie należącym do miasta.

Obecnie w tym miejscu znajdował się wielki pusty plac i nieduże centrum
handlowe przeznaczone do rozbiórki.

- Wiesz, rzadko się zgadzałam z Johnathonem, ale w tym wypadku

miał rację. Myślę, że trzeba stanąć do przetargu. To jest ważna inwestycja,
o której będzie głośno. Firma zyskałaby rozgłos.

- Twój były mąż wkurzył mnóstwo ludzi we władzach miasta. Nie

masz pojęcia, w co byśmy się wpakowali.

background image

- Mój były mąż to twój najlepszy przyjaciel. I już nikogo więcej nie

wkurzy. Pozwól mi spróbować. Zgłośmy się, może się uda.

Grant zacisnął palce na grzbiecie nosa. Czuł zbliżający się ból głowy.
- Sterling Enterprises nie zajmuje się takimi sprawami. Wykonujemy

prywatne zlecenia. Stawiamy biurowce, takie jak ten, w którym teraz
przebywamy. Nie musimy się liczyć z każdym groszem. A zlecenia
rządowe pozostawiają bardzo niewielki margines finansowy. To
kompletnie bez sensu.

- Mogę? – Tara wskazała na fotel stojący naprzeciwko biurka.
- Jasne.
Usiadła, założyła nogę na nogę. Wyglądały niesamowicie w wysokich

szpilkach. Grant odwrócił wzrok.

- Czy wiesz, jaką opinią Sterling cieszy się w mieście? – spytała.
- Jesteśmy inteligentni, działamy szybko, dotrzymujemy terminów.
- Owszem, ale niespecjalnie jesteście lubiani. Interesują was jedynie

projekty przynoszące wielkie zyski. Zachłanność może was zgubić.

Konkurencja faktycznie tak ich postrzegała.
- Powtarzasz „wy”, „was”. Zapomniałaś, że jesteś częścią Sterling? Że

mamy współpracować?

- Umieściłeś mnie na drugim końcu budynku. Jakbyś wcale nie liczył

na współpracę.

Westchnął. Trudno się z nią rozmawiało.
- Okej, nie kłóćmy się. Wpadnij dzisiaj do ratusza i sprawdź, na jakim

etapie są przygotowania. Mnie terminy nie interesowały, bo usiłowałem
wybić Johnathonowi ten pomysł z głowy. Może się okazać, że jest za
późno na cokolwiek.

background image

Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju zajrzała Sandy, asystentka

Johnathona.

- Panie Singleton, przepraszam, że przeszkadzam, ale nie wiem, czym

mam się zająć.

Grant zmarszczył czoło. Cały zeszły tydzień dał jej wolny, a w tym

zapomniał przydzielić jej nowe obowiązki. Sandy była doskonałym, choć
niedoświadczonym pracownikiem, takim, który zawsze zjawia się przed
czasem i zostaje po godzinach.

- Nie, Sandy, to ja przepraszam. Wejdź, proszę. Usiądź. – Wskazał

krzesło. – Chciałbym, żebyś poznała Tarę Sterling. Przez kilka miesięcy
Tara i ja będziemy blisko współpracować. Jakoś musimy sobie radzić po
śmierci pana Sterlinga.

Sandy uścisnęła dłoń Tary.
- Oczywiście wiem, kim pani jest. Często widuję na przystankach

reklamy pani agencji.

Tara uśmiechnęła się ciepło.
- Zmieniam branżę; zamiast sprzedawać, będę budować. Mam

nadzieję, że reklamy mojej agencji wkrótce znikną z przestrzeni
publicznej.

- Chętnie podpytałabym panią kiedyś o pani dawną pracę. Interesują

mnie wszelkie aspekty branży nieruchomości.

Obserwując kobiety, Grant nagle wpadł na pewien pomysł.
- Sandy, tak mi przyszło do głowy… Może chciałabyś pracować dla

pani Sterling? Jako jej asystentka? Znasz wszystkie projekty, którymi
firma się zajmuje, znasz ludzi w biurze, wiesz, jak co działa.

- Och, z największą przyjemnością! – ucieszyła się dziewczyna.
Świetnie, jeden problem mniej.

background image

- Doskonale.
Tara skinęła głową, ale nie sprawiała wrażenia nadmiernie uradowanej.
- Sandy, może wspólnie zastanowimy się, jak zmienić wystrój mojego

gabinetu? Skoro urzęduję „na wygnaniu”, przynajmniej chcę się tam
dobrze czuć.

- Jasna sprawa. Cokolwiek pani każe.
Tara wstała z fotela.
- Dobrze. – Ruszyła za Sandy ku drzwiom. Mijając Granta, na moment

się zatrzymała. – Idę na wygnanie. Jak dotrę na miejsce, zadzwonię do
ciebie. Tak mniej więcej za godzinę.

- Taro, przecież nie kierowały mną żadne osobiste względy. Akurat tak

wyszło.

- Niech ci będzie. Nie myśl, że się gniewam, bo nie, ale muszę ci

trochę podokuczać.

Gdyby wiedziała, jak bardzo o tym marzył.
- Wolisz urzędować w moim dawnym gabinecie? – spytał

zrezygnowany.

- Zdecydowanie.
- W porządku. – Wziął głęboki oddech. – Najpierw jednak trzeba go

odnowić. Pomalować ściany. Noszą ślady…

- Szalonych orgii?
- Moich butów. Parę razy zdarzyło mi się kopnąć ścianę. Z frustracji.
Tara zmrużyła oczy.
- Daję ci okazję poflirtować ze mną, a ty nic. Dobrze się czujesz?
- Flirtować możemy po pracy. – Po pracy? Ledwo wypowiedział te

słowa, a już ich pożałował.

Powinien był powiedzieć, że koniec z flirtowaniem.

background image

- Okej. Co robisz jutro wieczorem?
- Słucham? – Zamrugał gwałtownie.
- Znajomy agent od nieruchomości urządza przyjęcie na dachu Sussex

Building. Jest stamtąd niesamowity widok na stadion baseballowy i akurat
w trakcie przyjęcia odbywa się mecz.

- Dlaczego nie weźmiesz z sobą Mirandy? Lub Astrid? Ostatnio bardzo

się zakumplowałyście.

- Ty jesteś zabawniejszy.
Z trudem przełknął ślinę. W ustach mu zaschło.
- No zgódź się. Nie pożałujesz. Poznasz nowych ludzi. Może z kimś

poflirtujesz.

Czuł, że się czerwieni. Chryste, nienawidził tego!
- Lubię baseball – mruknął.
Tara dźgnęła go łokciem w żebra.
- Mnie też lubisz. Nie udawaj.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sussex Building znajdował się kilka przecznic od Sterling Enterprises,

więc udali się tam pieszo.

- Jak po pierwszych dwóch dniach? Nie zmieniłaś zdania w sprawie

Seaport? – spytał Grant.

- Nie. Kiedy uzyskamy z Sandy wszystkie informacje, umówię się na

rozmowę z Clayem. Projekt trzeba przedstawić za sześć tygodni. Myślisz,
że to wykonalne?

Doszli na miejsce. Grant otworzył drzwi.
- Wydaje mi się, że tak, chociaż będzie na styk.
W holu pokazali strażnikowi przepustki, następnie wsiedli do windy.

Tara wcisnęła piętnaste piętro.

- Czyżbym słyszała nutę entuzjazmu w twoim głosie?
- Wiesz, całą pracę robisz ty, ja nie muszę palcem kiwnąć.
- A przyszedłbyś na prezentację? Bylibyśmy bardziej wiarygodni.
Popatrzył na wyświetlające się numery pięter.
- Zastanowię się.
Postanowiła odpuścić. Miała wrażenie, że Grant znów usiłuje

wprowadzić między nimi dystans. To źle wróży. Chciała być częścią
zespołu, liczyła na współpracę…

Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze.
Tara była tu wcześniej kilka razy; wiedziała, czego się spodziewać.

Miejsce dosłownie zapierało dech w piersi. Goście rozmawiali, siedząc na

background image

czarnych skórzanych kanapach, pili drinki przy wysokich stolikach,
częstowali się przystawkami i podziwiali widoczną za oknami panoramę
miasta.

Ale prawdziwą atrakcją był ogromny taras z pięknym kominkiem –

buzujące w nim płomienie ogrzewały chłodne nocne powietrze – oraz
ustawionymi wzdłuż szklanej balustrady dwuosobowymi stolikami.

Widok był niesamowity; na znajdującym się w dole stadionem

baseballowym trwał mecz. Przytłumione odgłosy gry i okrzyki widzów
niosły się na samą górę. Dookoła stały niższe budynki, a dalej widać było
ciemną zatokę oraz wysoką stalową konstrukcję mostu łączącą stały ląd
z wyspą Coronado.

Podobnie jak Johnathon, Tara kochała San Diego i miała nadzieję

udowodnić to swoją pracą. Czy Sterling przystąpi do przetargu na
Promenadę Nadmorską? Czy Grant wyrazi zgodę? Może. I może firma nie
zarobi na tym kokosów, ale nie zawsze chodzi o zysk. Ważne jest być
częścią społeczności, przyczyniać się do jej rozwoju, myśleć
o mieszkańcach, poprawiać im komfort życia. Na dłuższą metę to się
opłaci.

Przyjęcie było biznesowe, ale nie obowiązywały stroje wieczorowe.

Grant miał na sobie grafitowe spodnie oraz jasnoniebieską koszulę, której
kolor podkreślał błękitną barwę jego oczu. Zdaniem Tary był
najprzystojniejszym mężczyzną w sali.

Przez kilka minut Tara prowadziła uprzejme, choć banalne rozmowy

z różnymi pośrednikami od nieruchomości. W pewnym momencie,
obejmując ją lekko w pasie, Grant spytał:

- Przynieść ci coś do picia?
Uśmiechnęła się. Zawsze była niezależna. Jaka miła odmiana – czuć,

że ktoś się o nią troszczy.

background image

- Piwo. IPA, jeśli mają.
- W San Diego wszystko mają.
Grant odszedł, a ona dokończyła rozmowę z dawnym znajomym.
Cieszyła się, że postanowiła zmienić profil swojej działalności.

Rozmowy o prezentacjach domów i wymaganiach klientów coraz bardziej
ją nużyły.

Kiedy Grant wrócił, przeprosiła znajomego, mówiąc, że ona i Grant

chcą wyjść na taras i popatrzeć na mecz.

- Niesamowicie to z góry wygląda, prawda? – spytała.
Grant oparł łokcie o poręcz. Tara nie była tak odważna. Podobał jej się

widok, ale cierpiała na lęk wysokości, więc przystanęła metr od
przezroczystej balustrady.

- Bo ja wiem? Z tej wysokości zawodnicy wyglądają jak mrówki. Nie

sposób śledzić lotu piłki.

Skrzywiła się zawiedziona. Miała nadzieję, że wspólne wyjście sprawi

Grantowi przyjemność, ale najwyraźniej niezbyt dobrze się bawił.

- Przynajmniej możemy się napić za darmo.
- Nie narzekam. Po prostu dziwi mnie, że wszyscy uważają, że

jesteśmy na meczu. A nie jesteśmy. Jesteśmy…

- Na bankiecie?
Grant wyprostował się i uniósł butelkę, jakby wznosił toast.
- No właśnie.
Tara powiodła wzrokiem po tłumie eleganckich ludzi rozmawiających

o pracy i sukcesach zawodowych. Na przyjęciach nikt nigdy nie
wspominał o porażkach czy choćby codziennych trudach. Należało
przywdziać maskę i szczerzyć zęby. Chyba rozumiała, dlaczego Granta
denerwują takie spędy.

background image

- Wiem, że w świecie biznesu trzeba się pokazywać – ciągnął – ale to

mi się wydaje sztuczne. Johnathon lepiej sobie radził z takimi sprawami.
Ja wolę pracować, niż bywać.

- Dlatego nie chcesz startować do przetargu? Bo za dużo w tym

rozgrywek politycznych i biurokracji?

- Częściowo tak. A poza tym…
Tara przestała słuchać. Zmarszczywszy czoło, z uwagą wpatrywała się

w mężczyznę przy barze. Niepewna, czy wzrok jej nie myli, chwyciła
Granta za rękę i szepnęła mu do ucha:

- Czy to nie Andrew, brat Johnathona? Spójrz nad moim prawym

ramieniem. Ten gość przy barze.

Grant popatrzył we wskazanym kierunku.
- Co on, do diabła, robi w San Diego? Dwa tygodnie temu nie mógł

przyjechać na pogrzeb, a może na przyjęcie z meczem baseballowym
w tle? – Dokończywszy piwo, odstawił butelkę na stół. – Bardzo mi się to
nie podoba.

- Mnie też.
Tara obejrzała się dyskretnie.
Ostatni raz widziała Andrew na swoim ślubie, kiedy bracia jeszcze

utrzymywali kontakt. Niedługo później Johnathon powołał do życia
Sterling Enterprises i zaproponował bratu pracę. Chciał mu pomóc po tym,
gdy jego firma deweloperska padła. Niestety propozycja Johnathona
spowodowała rozłam między braćmi. Przestali rozmawiać. Andrew
przeniósł się do Seattle, gdzie nie musiał rywalizować z bratem, i założył
drugą firmę.

- Myślisz, że powinniśmy do niego podejść?
- I co? Powiedzieć mu, że jest draniem, bo nie przyjechał na pogrzeb

Johnathona? – warknął Grant. – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

background image

Andrew odsunął się od baru. Tara zmrużyła oczy.
- Wychodzi?
- Mam nadzieję.
Nie chciała stracić okazji. To było nie w porządku, że zlekceważył

pogrzeb brata.

- Musimy z nim porozmawiać. – Chwyciła Granta za rękę i zaczęła

przeciskać się przez tłum.

- Ilekroć mnie gdzieś prowadzisz, coś złego się wydarza – mruknął

Grant.

- Cii.
Weszli do holu. Andrew czekał na windę, sprawdzając coś w telefonie.
- Witaj, Andrew.
Zaskoczony, odwrócił się i zaczerwienił.
- Tara? Grant? Co za niespodzianka.
- Nie kłam, Andrew. – Zanim Tara zdążyła otworzyć usta, Grant puścił

jej rękę i postąpił krok do przodu. – Żadna niespodzianka. Widziałeś nas,
prawda? Dlatego postanowiłeś się ulotnić?

Andrew schował telefon do kieszeni. Wydawał się spięty. Bardzo

dobrze, pomyślał Grant; niech się łobuz denerwuje.

- Nie, nie widziałem was. Wpadłem tylko na chwilę, żeby pogadać ze

znajomym. Nie lubię tego typu imprez.

- Nie przyjechałeś na pogrzeb. Mówiłeś, że się postarasz, ale się nie

pojawiłeś.

Andrew wcisnął przycisk windy kilka razy, jakby usiłował ją ponaglić.
- Byłem zajęty. Coś mi nieoczekiwanie wypadło.
- Jasne. – W głosie Granta pobrzmiewał sarkazm. – A teraz co cię

sprowadza do San Diego?

background image

- Interesy.
- Czyżby? Trochę daleko od domu.
Andrew zerknął na Granta ze złością.
- Nie zamierzam wchodzić ci w drogę, jeśli się tego obawiasz. Nie po

to przyjechałem.

- Ale na pogrzeb się nie pofatygowałeś.
- Johnathonowi by to nie zrobiło różnicy. Pogrzeby są dla żywych,

a nikomu nie zależało na mojej obecności.

- Mnie zależało, i to bardzo. Nie pożegnałeś się z bratem. To nie

w porządku – oznajmił Grant.

Może nie chciał mieć z Andrew do czynienia, ale nie wahał się

wygarnąć mu, co myśli o jego postawie.

- Nieładnie się zachowałeś – wtrąciła się do rozmowy Tara. –

Johnathon zawsze cię wspierał.

- Nie zawsze.
Drzwi windy się rozsunęły. Andrew wsiadł do kabiny.
- Żona Johnathona, Miranda, spodziewa się dziecka. Będziesz wujem.
Andrew wysunął się, blokując drzwi swoim ciałem.
- Mówisz poważnie?
- Tak, Miranda jest w ciąży – potwierdziła Tara, choć nie rozumiała,

dlaczego Grant zdradza Andrew tę informację. To były pierwsze tygodnie
ciąży.

Andrew wziął głęboki oddech, po czym wypuścił z płuc powietrze.
- Pozdrówcie ją ode mnie.
- Możesz sam do niej zadzwonić, pogratulować dziecka i przeprosić ją

za swoją nieobecność dwa tygodnie temu – zasugerował Grant.

- Jadę teraz na lotnisko. Zadzwonię do niej z Seattle.

background image

- Tylko nie bądź głupi. Przeżyła tragedię.
Andrew cofnął się w głąb kabiny. Drzwi zasunęły się z cichym sykiem.
- To było dziwne – stwierdził Grant. Podszedł do okna i walnął pięścią

w parapet.

Tara obserwowała go w milczeniu.
- Często spierałem się z Johnathonem, ale to był naprawdę

fantastyczny człowiek. Nie miał żadnej rodziny poza bratem, a ten nawet
nie raczył przyjechać. Bydlak.

Tara skinęła głową. Wiedziała, jak różne uczucia Johnathon potrafił

wzbudzać. Grant nie wstydził się okazywać swoich. Pod tym względem
był znacznie odważniejszy od niej.

- Przepraszam – szepnęła. – Niepotrzebnie za nim biegłam. Trzeba

było pozwolić mu odejść.

- Nie. Dobrze zrobiłaś. – Ścisnął ją za rękę. – Przynajmniej mogłem

mu wygarnąć, co o nim myślę. Działasz na mnie mobilizująco.

Uśmiechnęła się, a jednocześnie dreszcz przebiegł jej po plecach.
- To znaczy, że dasz się przekonać do Seaport?
Roześmiawszy się, Grant przeczesał ręką włosy. Z trudem

powstrzymała się, by go nie pocałować czy choćby nie zanurzyć ręki
w jego gęstej czuprynie.

- Oj, musiałabyś się bardziej postarać.
- Chętnie spróbuję.
Wcisnął przycisk windy.
- Spadajmy stąd. Te banalne rozmówki tylko mnie irytują.
- Na co masz ochotę? – zapytała.
Pomyślała, że mogliby pojechać do niej, otworzyć butelkę wina. Może

z dala od ludzi zdołałaby przełamać jego upór?

background image

- Wiesz co? Chodźmy na stadion, kupmy bilety i obejrzyjmy mecz.

Z normalnych trybun, a nie podniebnej loży.

- Pewnie trwa już czwarta runda.
- Co z tego? Do końca jeszcze daleko.
- Nie jesteśmy odpowiednio ubrani… – Tara miała na sobie czarną

spódnicę, jedwabną bluzkę w srebrzystym kolorze i szpilki. W takim
stroju raczej nikt nie chadza na mecz.

Rozległ się dzwonek i rozsunęły się drzwi windy.
- Nie sądzę, żeby z tego powodu nie sprzedano nam biletów.

Siedząc obok Tary z piwem w ręce, Grant uznał, że tak dobrze nie

bawił się od… Chyba nigdy, bo nie pamiętał od kiedy.

- To był fantastyczny pomysł z tym meczem.
Tara wrzuciła do ust popcorn, po czym zlizała sól z palców.
- Zdecydowanie lepiej stąd widać. Ale nie wiem, czy warto było płacić

pięć stów za te miejsca, żeby obejrzeć tylko połowę meczu.

Grant sięgnął do kubełka po garść popcornu.
- Absolutnie warto. Żyje się raz.
Tara posłała mu uśmiech.
- Fakt, z bliska lepiej widać – przyznała.
Położył rękę na oparciu jej fotela. Uważała, że nie pasują do siebie, bo

jest zbyt miły? Bzdura. Na przyjęciu w Sussex Building pokazał jej, że
kiedy trzeba, to się nie certoli.

Jego zdaniem dzieliło ich coś innego: firma. Jako żona założyciela

Sterling Enterprises, która odziedziczyła po mężu część udziałów, Tara
mogłaby zostać dyrektorem. Nikogo by to nie zdziwiło. Ale wdać się
w romans z prezesem? W całym biurze huczałoby od plotek.

Miał zbyt wiele do stracenia.

background image

Pokusa jednak była silna. Nie potrafił oderwać od Tary wzroku. Miał

wrażenie, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Pochłaniała go uroda
i piękno Tary, ale nie tylko; wiedział, że za jej śliczną twarzą kryje się
duża inteligencja, że życie z Tarą byłoby fascynujące i pełne cudownych
niespodzianek.

Słyszał narastający, coraz bardziej donośny szum. O co chodzi? Co ci

ludzie krzyczą? Cały czas powtarzali jedno słowo. Całuj? Zadarłszy
głowę, Tara wskazała na znajdujący się najbliżej ich rzędów olbrzymi
ekran i wybuchnęła śmiechem. Grant również skierował tam wzrok. Na
ekranie ujrzał ich twarze.

Zanim zorientował się, co Tara zamierza, zbliżyła usta do jego warg.
- Musimy się pocałować.
- Co?
- Jesteśmy w „Kiss Cam”, kamerze pocałunków. – Przyłożyła dłonie

do jego policzków.

Wreszcie pojął, w czym rzecz, a gdy to się stało, przystąpił do

działania z entuzjazmem dziecka, które znalazło w kuchni niestrzeżony
pojemnik z ciastkami. Jedną ręką objął Tarę za szyję, drugą otoczył ją
w pasie i przyciągnął do siebie. Ich usta się zetknęły.

Było tak jak pamiętał. Dreszcz przebiegł mu po skórze. Tara rozchyliła

wargi, wysunęła czubek języka…

I nagle nastąpił koniec. Tak szybko? Odchyliła głowę, ale nie uwolniła

się z jego objęć. Wciąż otaczał ją ramieniem i usiłował wdychać jej
zapach.

- To było fajne – powiedziała, czerwieniąc się.
- To było bardzo fajne – poprawił ją Grant.
Chyba nigdy niczego ani nikogo bardziej nie pragnął. Ale to było coś

więcej niż zwykłe fizyczne pożądanie.

background image

Uśmiechnęła się i ponownie go pocałowała, tym razem lekko,

w policzek.

- Jesteś zbyt przystojny, wiesz o tym?
- Idziemy? – spytał instynktownie. Ta chwila była magiczna; nie chciał

jej stracić.

- Nie wolisz zostać do końca meczu?
- Nie.
Rzuciła mu spojrzenie spod oka.
- Mogę ci po drodze coś pokazać?
- Jasne. – Zgarnął tekturowe kubki i wstał.
Przecisnęli się między rzędami do wyjścia.
- Tędy – powiedziała.
Okoliczne ulice były zamknięte dla ruchu samochodowego, więc nie

obawiając się potrącenia, ruszyła na drugą stronę bulwaru.

- Dokąd mnie prowadzisz?
- Na teren Promenady Nadmorskiej. Chcę ci przedstawić mój pomysł.
Jej entuzjazm był zaraźliwy.
- Okej, chodźmy.
Wyszli nad zatokę; szeroka promenada ciągnęła się w obie strony.

Powietrze było tu chłodniejsze. Wiejący od wody wiatr targał włosami
Tary.

- Teraz puść wodze wyobraźni – powiedziała, wykonując rękami takie

ruchy, jakby myła niewidzialne okna. – Tu będzie otwarta strefa
gastronomiczna, mnóstwo ławek i stołów, dalej miejsce dla foodtrucków.
Tu obok trawa, na której dzieciaki będą się bawić. Z tamtej strony stanie
duży pawilon z miejscem na stragany z żywnością sezonową. Wiosną
i latem miasto będzie zapraszać farmerów. Oczywiście trzeba

background image

zorganizować Jarmark Bożonarodzeniowy. A czwartego lipca targ z okazji
święta narodowego. Można ustawić scenę dla wykonawców, zapraszać
tancerzy, piosenkarzy. Stworzyć miejsce przyjazne dla wszystkich,
odwiedzane przez starych, młodych i rodziny z dziećmi.

- A gdzie wieżowce? W centrum każdy metr jest cenny. Każda

inwestycja musi się miastu szybko zwrócić, a potem zacząć przynosić jak
największe zyski.

- Wysokich budynków jest wkoło na pęczki. A tutaj potrzeba dobrych

architektów, tak żeby każdy metr był mądrze wykorzystany i miejsce
spełniało wiele funkcji. Trzeba myśleć kreatywnie, wszystko inteligentnie
zaprojektować.

Popatrzyła przed siebie na stojące w oddali obiekty, które wkrótce

miały być rozebrane.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że masz tak jasną wizję Seaport.
- To przechyla szalę? Bo mam mnóstwo kolejnych pomysłów.
Gotów był się zgodzić na wszystko, spełnić każde jej życzenie, ale…
- Serio?
Obróciła się przejęta. Tak, jej entuzjazm był zaraźliwy.
- To cecha, którą odziedziczyłam po moim tacie. Był budowlańcem,

jednak marzył o zostaniu architektem. Miał niesamowitą wyobraźnię.
Widział rzeczy, których inni nie dostrzegali.

Nigdy dotąd nie mówiła mu o swoich bliskich. Wszelkie informacje na

ich temat czerpał z drugiej ręki, od Johnathona.

- Twoja mama umarła, kiedy byłaś dzieckiem, prawda?
Tara, zaskoczona pytaniem, zacisnęła usta.
- Johnathon ci powiedział?
- Tak. Nie lubisz o tym rozmawiać?

background image

Odwróciła się.
- Nie jest to mój ulubiony temat.
- Przepraszam. Usiłuję poznać cię trochę lepiej, to wszystko. Tata

wiele dla ciebie znaczył…

Ponownie się obróciła, tym razem przodem do Granta. Wiatr przybrał

na sile; wiał jej prosto w twarz.

- Był całym moim światem. Moją opoką. Jedynym mężczyzną, który

nigdy mnie nie zawiódł.

Poczuł bolesne ukłucie w sercu i przysiągł sobie, że on też nigdy jej

nie zawiedzie.

- Jedynym, czyli Johnathon nie…
- Johnathona kochałam, ale niestety szybko się mną znudził.

Przestałam być lśniącą nową zabawką. Nie mogłam się równać z Astrid.

Nie chciał tego słuchać, ale było sporo racji w tym, co mówiła.

Johnathon miał złote serce, lecz był jak chorągiewka, którą wiatr
trzepocze. Zawsze potrafił racjonalnie uzasadnić swoje postępowanie.

Tarze będzie lepiej beze mnie, oznajmił, kiedy postanowił zakończyć

ich małżeństwo. I jeszcze ostrzegł Granta: „Tylko trzymaj się od niej
z daleka. Obiecaj mi. Widziałem, jak na nią patrzysz. To by mnie zabiło,
gdybyście zostali parą”.

Więc uszanował prośbę przyjaciela. Ale Johnathona nie ma już wśród

żywych. A jemu szkoda było tracić więcej cennego czasu.

- Kiedy od ciebie odszedł, powiedziałem mu, że jest idiotą.
- Nie wierzę.
- Słowo.
- Nie lubił, jak się go krytykowało.

background image

- Wiem, ale nie zdołałem się powstrzymać – odparł Grant. Czy odważy

się wyznać Tarze, co naprawdę czuł tamtego dnia? A także co czuł
wcześniej? Że codziennie przeżywał męki, patrząc na swojego przyjaciela
z kobietą, której sam pragnął?

Nie, uznał, że powinien milczeć, tym bardziej teraz, gdy mają razem

pracować.

- Powiedziałem mu, że tylko idiota mógłby cię zostawić. Że ja bym

nigdy tak nie postąpił. To znaczy, gdybym był na jego miejscu.

Skinęła z uśmiechem głową.
- Jesteś niesamowicie lojalny.
Psiakość, nie zrozumiała. Ujął ją za łokieć.
- W którymś momencie dochodzi się do kresu. Ja doszedłem dzisiaj,

kiedy się pocałowaliśmy.

Ich spojrzenia się spotkały. Grant nie tylko poczuł, ale i zobaczył

przeskakujące między nim a Tarą iskry. Ona też musiała je poczuć; nie
było innej możliwości.

Położyła dłoń na jego ramieniu.
- To był miły pocałunek.
- Nie, Taro, był niesamowity.
Zbliżył do niej usta. Teraz, z dala od kamer i tłumu, zaczął się

denerwować. Od dawna jej pragnął. I wiedział, że to może być jego jedyna
szansa. Dlatego na jeden wieczór musi zapomnieć o obietnicy, jaką dał
Johnathonowi.

Tara przyglądała mu się badawczo. Zmrużyła oczy, uśmiechnęła się

zachęcająco. Gdyby nie bał się aresztu za obrazę moralności publicznej,
rzuciłby się na nią tu i teraz. Ale zależało mu na prywatności. I na łóżku.
Poza tym nie chciał się spieszyć.

background image

- Chodźmy stąd, dobrze?
Wydawało mu się, że minęły wieki, zanim usłyszał:
- Tak, chodźmy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Nigdy tak szybko nie jechała przez most. Grant prowadził, jakby gonił

go sam diabeł. Zastanawiała się, dlaczego; co w niego wstąpiło. Owszem,
od lat czuli do siebie pociąg. O to chodzi? O pożądanie? Czy o coś więcej?

Zaparkował przed jej domem. Starali się zachowywać normalnie,

jakby wcale im się nie spieszyło. Minęli bramę, przeszli przez dziedziniec.
Tara czuła się jak nastolatka, która wie, że postępuje niemądrze.

Tyle że jako nastolatka zawsze postępowała rozsądnie. Nie chciała

sprawić zawodu ojcu. I nigdy nie sprawiła.

Otworzywszy drzwi, weszła do środka. Grant nie mógł dłużej czekać,

wyczerpała mu się cierpliwość. Przyciągnął Tarę do siebie, wsunął ręce
w jej włosy i zaczął ją całować. Z żarem, namiętnie. Odwzajemniła
pocałunek. Zawsze podejrzewała, że Grant ma ognisty temperament, ale
nie sądziła, że będzie tak władczy i zaborczy.

- Chcesz iść na górę? – spytała zdyszana.
- Jeszcze nie. – Przyparł ją do ściany, po czym uniósł jej nogę i oparł

na swoim biodrze. – Najpierw chcę cię doprowadzić do orgazmu.

Rozpiął jej bluzkę, odsłaniając koronkowy stanik. W słabo

oświetlonym holu jego oczy wydawały się niemal czarne. Tara miała
wrażenie, jakby widziała całkiem innego człowieka niż ten, którego znała:
pełnego werwy samca. Zsunął jej stanik z piersi. Chłodne powietrze oraz
bliskość Granta sprawiły, że sutki jej stwardniały. Uniosła twarz i nagle
jęknęła, gdy zacisnął na nich palce. Dreszcz przebiegł jej po plecach, po
brzuchu i udach.

background image

Grant przeniósł jej ręce nad głowę i przyparł ją do ściany. Drugą ręką

zsunął jej majtki. Odnalazł łechtaczkę, to najdelikatniejsze
i najwrażliwsze z miejsc. Nie przerywając pieszczot delikatnie
wykonywanych kciukiem, zaczął pocierać nosem o szyję Tary i ją
całować. Och, wiedział, co robi! Miał nad nią całkowitą władzę.

Zamknęła oczy, otworzyła je i znów zamknęła, czując, jak przepływa

przez nią rozkosz. Wszystko ją podniecało: doznania, nowość,
nieoczekiwana sytuacja. Nie powinni… popełniają błąd. I dlatego to było
tak ekscytujące.

- Jesteś niesamowicie seksowna – wychrypiał jej do ucha.
Pieścił jej szyję. Była bliska obłędu. Miała nadzieję, że reszta jej ciała

też pozna dzisiaj smak jego ust.

- Ty też – szepnęła pijana ze szczęścia. – Nie myślałam, że będziesz

taki.

- Niegrzeczny?
Zajął się drugą stroną jej szyi, a jednocześnie odnalazł wejście do

pochwy. Raz po raz wsuwał do niej palce, a kciukiem naciskał na
łechtaczkę. Tara ponownie zamknęła oczy. Była już tak blisko…

- Mmm, fantastyczny. Fantastycznie niegrzeczny.
Oddech miała urywany, jakby musiała wyszarpywać go sobie z płuc.

Ledwo stała; kolana się pod nią uginały. Czując narastające napięcie
w dole brzucha, wysuwała do przodu biodra. Chciała więcej, mocniej.
I wreszcie! Wreszcie orgazm wstrząsnął jej ciałem.

Grant pocałunkiem zdławił krzyk, który wypływał jej z ust. Pierwszy

raz ktoś całował ją z takim żarem, z takim pożądaniem. Ich splecione
języki powoli kończyły swój taniec, palce Granta poruszały się coraz
wolniej.

Tara wtuliła twarz w jego szyję i westchnęła błogo.

background image

- Teraz ja cię uszczęśliwię – szepnęła i nagle zlękła się: czy to nie

zabrzmiało jak obietnica, której nie będzie w stanie spełnić?

- Świetnie. Bo dopiero zaczynamy.
Puścił jej ręce. Tara obciągnęła spódnicę, bluzki nie zapięła. Przecież

niedługo i tak się jej pozbędzie. Zrzuciła buty, a kiedy Grant zdjął
marynarkę, wzięła go za rękę i poprowadziła na górę.

W sypialni natychmiast wyciągnęła mu koszulę ze spodni. Na widok

lekko owłosionego torsu, płaskiego brzucha i szerokich ramion aż jęknęła
z zachwytu. Widać było, że dba o ciało, najpewniej ćwiczy na siłowni.
Zbliżyła usta do jego piersi, dłonie zacisnęła na bicepsach. Grant zsunął
jej bluzkę z ramion, potem delikatnie wodził palcami po jej plecach. Ona
przysunęła rękę do jego spodni. Zamruczał zadowolony. Z przodu
wyraźnie odznaczała się wypukłość. Zaczęła ją pocierać. Po chwili
poczuła, jak członek jeszcze bardziej twardnieje.

- O czym marzysz, Grant? – spytała.
Uniósł jej twarz. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
- O wszystkim, co możesz i chcesz mi dać.
Jego słowa dodały jej odwagi. Zapragnęła wstrząsnąć jego światem.

Chciała, by na zawsze zapamiętał dzisiejszą noc. To miała być
jednorazowa przygoda; wspólna praca i wspólny biznes wykluczały
możliwość czegokolwiek więcej.

Ponownie zbliżyła usta do jego warg, powoli, niepewnie, jakby szukała

potwierdzenia. Grant zgarnął ją w ramiona, wsunął palce w jej włosy. Był
dominujący. Nie spodziewała się tego po człowieku, który sprawiał
wrażenie sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa. Dlatego zaciekawiona
postanowiła zobaczyć, czego jeszcze się o nim dowie.

background image

Był tak przejęty, że trzyma w objęciach półnagą Tarę, tak oszołomiony

jej bliskością, że o niczym innym nie myślał. Od dłuższego czasu jego
umysł i ciało toczyły walkę; umysł przegrał. Nic dziwnego, to była Tara,
kobieta, której pragnął od lat. O której setki razy snuł fantazje. Z którą
mógł teraz robić, co chciał. Ta piękna istota należała dziś do niego.
Wewnętrzny głos mu przypominał, by zapamiętał każdy szczegół tej nocy,
każdy centymetr jej ciała, krągłość bioder, jedwabistą skórę na piersiach,
grzeszną słodycz warg.

Poprowadził ją do łóżka i przysiadł na jego skraju.
- Chcę patrzeć, jak się rozbierasz.
Uśmiechnęła się zalotnie. Członek jeszcze bardziej mu stwardniał.
- Ale z ciebie łobuz. – Pchnęła Granta na materac.
Oparł się na łokciach. Żałował, że nie zdjął spodni; było mu bardzo

niewygodnie. Skupił się na Tarze; stała zwrócona do niego tyłem
i powolnym ruchem rozpinała spódnicę. Obejrzała się przez ramię; jej
lśniące oczy mówiły to, na co czekał i co chciał usłyszeć. Poruszając
biodrami, zsunęła spódnicę. Ujrzał kształtne pośladki w koronkowych
majteczkach. Pozbywszy się spódnicy, rozpięła stanik. Jedno ramiączko,
drugie…

Nie spieszyła się. Była niczym tancerka w burlesce, która kokietuje

widownię. Ledwo wytrzymywał napięcie, miał ochotę zerwać się z łóżka
i rzucić na nią, ale pohamował się. I warto było, uznał, kiedy Tara,
cisnąwszy stanik za siebie, obróciła się przodem. Piersi miała przepiękne.
Nie mógł się doczekać, by znów wziąć je w ręce, w usta.

Podeszła bliżej i opadła przed nim na kolana. Serce mu zabiło

szybciej, kiedy przysunęła palce do rozporka. Uniósł biodra, by łatwiej
mogła ściągnąć spodnie; razem z nimi zdjęła bokserki. Pierwsze
muśnięcie o członek. Grant przygryzł wargę. Zakręciło mu się w głowie,

background image

a jednocześnie przez jego ciało przebiegł dreszcz. Po chwili Tara zacisnęła
mocniej dłoń i zaczęła poruszać nią do góry i w dół.

Wszystko, co robiła, zwiększało jego podniecenie. Kiedy potarła

kciukiem o czubek prącia, był pewien, że zemdleje z rozkoszy. Stary, weź
się w garść, przykazał sobie. Ponownie skupił się na Tarze, na jej pięknej
buzi. Zbyt długo czekał na tę chwilę, aby cokolwiek zepsuć.

Nachyliła głowę i wzięła go do ust. Nie mógł uwierzyć we własne

szczęście. Wsunąwszy ręce w jej włosy, rozkoszował się dotykiem jej
gorących warg. Wiedziała, co działa najlepiej: powolne ruchy,
umiarkowany nacisk. Przymknął oczy. Pragnął, by ta chwila trwała jak
najdłużej. Kiedy Tara cofnęła usta, poczuł się zawiedziony, ale tylko przez
moment. Bo gdy uniósł powieki, zobaczył, jak ściąga majteczki,
a następnie siada na nim.

Zaczęła wykonywać koliste ruchy biodrami, napierać na jego wzwód.

Była gorąca. Zostawiała mokre ślady na całej długości członka. Odchyliła
głowę na bok, włosy opadły jej na ramię. Mruczała. Mógłby patrzeć na nią
godzinami, ale… Ale chciał się z nią kochać, potrzebował jej jak wody
i powietrza.

- Masz prezerwatywę? – spytał.
Zeskoczyła z łóżka tak szybko, jakby spodziewała się tego pytania.

Z szuflady w stoliku nocnym wyjęła celofanowane opakowanie, rozerwała
je i nasunęła mu gumkę. Kiedy wyciągnęła się na materacu, Grant
pocałował ją w usta. Zacisnął dłoń na jej piersi; skórę miała aksamitną
w dotyku. Po chwili obróciła się na wznak, a on kucnął między jej udami.
Nie wytrzymał i wszedł w nią jednym szybkim ruchem. Otoczyła go
w pasie nogami. Byli idealnie dopasowani i idealnie zgrani. Wcale go to
nie dziwiło.

background image

Wsłuchiwał się w Tarę, w jej oddech, by wiedzieć, czego potrzebuje.

Sam z trudem hamował wytrysk. Bał się, że nie wytrzyma dużo dłużej, ale
na szczęście zorientował się, że ona również zbliża się do kresu. Z całej
siły wbijała pięty w jego pośladki, unosiła biodra, na pchnięcie
odpowiadała pchnięciem. Jeszcze kilka ruchów i rozpadła się na tysiące
kawałeczków.

Wypuścił z płuc powietrze. Miał wrażenie, jakby tama pękła; raz po

raz zalewała go silna fala przyjemności. Zamknął oczy; nie myślał
o przyjaźni, o kolegach, wrogach i lojalności. O tym wszystkim będzie
miał czas myśleć później. Na razie w jego życiu zapanowała cudowna
harmonia.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Tara nie sądziła, że będzie żałować nocy z Grantem. Ale kiedy

pierwsze promienie słońca wpadły do sypialni, powlekając ją złocistym
blaskiem, poczuła się rozdarta. Przeżyła wczoraj niesamowite chwile,
w dodatku od dawna z nikim nie uprawiała seksu. Ale chyba dokonała
niewłaściwego wyboru. Nie myślała o konsekwencjach; widziała jedynie,
jak seksownym facetem jest Grant, a od jego pocałunku zakręciło się jej
w głowie.

Nie mogła jednak narażać swojej pozycji w Sterling Enterprises,

zwłaszcza że dopiero zaczynała pracę. Gdyby pracownicy odkryli, że sypia
z prezesem, spotkałaby się z niechęcią i ostracyzmem.

- Było cudownie.
Nie chciała przesadzać z pochwałami, ale Grant naprawdę zasłużył na

uznanie. Przysunąwszy się, pocałowała go nad obojczykiem. Na moment
wtuliła twarz w jego szyję. Miała ochotę dotykać go, pieścić. Będzie
musiała jakoś zapanować nad tymi odruchami.

- Która godzina? – Otworzył jedno oko. Głos miał zaspany. Seksowny.
- Parę minut po siódmej. Nie wiedziałam, o której cię obudzić. Pewnie

chcesz jechać do domu i się przebrać?

Mrucząc coś ochryple, Grant przekręcił się na bok, objął ją w talii

i przyciągnął do siebie.

- Zadzwońmy i powiedzmy, że dziś nie przyjdziemy. Nikt nie zauważy

naszej nieobecności.

background image

- Twoją zauważą. Jesteś szefem.
Wziął głęboki oddech, po czym zrezygnowany wypuścił z płuc

powietrze.

- Cholera. A może…
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Popatrzyli na siebie

zaskoczeni. Po chwili Tara odrzuciła kołdrę i sięgnęła po jedwabny
szlafrok.

- To pewnie moja sąsiadka Britney. Ciągle narzeka, że woda ze

zraszacza pryska na chodnik. Ponoć przeszkadza to jej pieskowi, który ma
wrażliwe łapy. – Uśmiechnęła się na widok swoich i Granta ubrań
znaczących podłogę od drzwi sypialni aż do łóżka. – Zaraz wracam.

- Pośpiesz się. – Poklepał puste miejsce koło siebie. – Kusi mnie

powtórka wczorajszej nocy.

- Której części? Bo na wszystko nie starczy czasu.
- Nie? – Wyszczerzył zęby. – Przekonamy się.
Ciarki przebiegły jej po ciele. Zawsze uważała Granta za fajnego

seksownego faceta, ale nie sądziła, że okaże się tak rewelacyjnym
kochankiem. Że pod spokojną zewnętrzną powłoką kryje się samiec alfa.

Ponownie usłyszeli dzwonek. Tara zbiegła na dół. Na środku holu

leżały jej szpilki. Upchnęła je do szafy, po czym otworzyła drzwi,
zdumiona, że wczoraj w erotycznym uniesieniu pamiętała o przekręceniu
klucza w zamku.

Widząc, kto stoi w progu, wytrzeszczyła oczy.
- Dzień dobry, Taro. – Astrid zerknęła do środka.
- Astrid? Co tu robisz?
- Pomyślałam, że wpadnę i się przywitam.

background image

Dziwne. Było zaledwie kilka minut po siódmej. Astrid mieszkała

w innej części miasta. Coś musiało się za tym kryć.

- Właśnie szykuję się do pracy, więc… Może któregoś dnia umówimy

się na lunch?

- Nie odzywałaś się w sprawie mojej pracy w Sterling. Czekam na

wiadomość i nie mogę się doczekać.

Tara zaklęła w duchu. Powinna była porozmawiać z Grantem.
- Przepraszam, to był szalony tydzień. Ja…
- Jestem w posiadaniu takiej samej liczby udziałów co ty, a czuję się

pominięta. Jeżeli mamy coś razem robić, to nie może być tak, że ty
pracujesz, a ja całymi dniami siedzę w domu.

Miała rację. Ona, Tara, nie dotrzymała słowa. To głupie i ryzykowne.

Przecież Astrid może zrobić ze swoimi udziałami wszystko, na przykład
sprzedać je komuś, kto nie będzie chciał, by Grant i Tara dalej zajmowali
swoje obecne stanowiska.

- Słuchaj, naprawdę bardzo cię przepraszam. Porozmawiam z Grantem

i coś ustalimy.

- Jest na górze, prawda?
Tarę zamurowało. W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć albo

znaleźć jakieś niewinne wytłumaczenie obecności Granta w swoim domu,
tym bardziej że to, co zaszło między nią a Grantem, więcej się nie
powtórzy, ale nie potrafiła kłamać. Otworzyła drzwi nieco szerzej.

- Jak się domyśliłaś?
- Byłam wczoraj na meczu. Nie mogłam już wytrzymać w domu.

I widziałam na ekranie wasz pocałunek. Gorący był. Od dawna
romansujecie?

- Nie mamy romansu.

background image

Astrid wzruszyła ramionami. Widać było, że nie wierzy.
- Tknięta przeczuciem postanowiłam cię odwiedzić. Kiedy zobaczyłam

samochód Granta, kawałki łamigłówki ułożyły się w całość.

Britney, właścicielka psa o wrażliwych łapach, stała na chodniku,

obserwując Tarę i jej gościa. Tylko tego mi trzeba, pomyślała Tara; więcej
plotek.

- Wejdziesz?
Zamknęła za Astrid drzwi. Zawsze była ostrożna, ale widocznie

wcześniej nie miała do czynienia z kimś tak spostrzegawczym jak Astrid.

Teraz już nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że jej przygoda

z Grantem nie będzie kontynuowana. Nie będą z sobą sypiali, póki oboje
pracują w Sterling. Jak mogła choć przez moment sądzić, że coś z tego
wyjdzie? Pozwoliła, by zaślepiło ją pożądanie i zapomniała o tym, co
ważne: o swojej nowej karierze, o pozycji w firmie, o chwytaniu szczęścia
za nogi.

Bo to praca dawała jej szczęście, nie mężczyźni. Na mężczyznach

zawiodła się wielokrotnie. Poza tym obiecała Astrid i Mirandzie, że będzie
działała w imieniu ich trzech. Że wszystkie skorzystają na zatrzymaniu
udziałów. Niestety dotąd była skupiona wyłącznie na sobie.

Zaprowadziła Astrid do kuchni i w nowym profesjonalnym ekspresie

zaparzyła filiżankę kawy.

- Może usiądziesz na tarasie? Jest piękna pogoda. A ja za chwilę

wrócę.

- Pozdrów ode mnie Granta. – Astrid rozsunęła szklane drzwi, przy

okazji wpuszczając do środka powiew morskiego powietrza.

- Jasne. Za pięć minut będę z powrotem – obiecała Tara.
W drodze do sypialni zaczęła układać sobie w głowie, co zamierza

powiedzieć. Nie chciała zranić Granta, ale pojawienie się Astrid

background image

podziałało na nią otrzeźwiająco. Złożyła obietnicę, powinna się z niej
wywiązać. Astrid i Miranda liczą na nią. Jakikolwiek związek z Grantem
stałby temu na przeszkodzie.

Biorąc głęboki oddech, weszła do pokoju. Zaskoczona ujrzała, że Grant

się ubiera.

- Zapomniałem, że o dziewiątej mam spotkanie. Muszę jechać do

domu i wziąć prysznic. – Wciągnął koszulę.

- Mamy problem.
- Wiem, też chciałem zostać dłużej, ale nie mogę odwołać…
- Nie o tym mówię. Ten dzwonek do drzwi… to nie Britney. To Astrid.

Pije teraz kawę na tarasie. Była wczoraj na stadionie i widziała nasz
pocałunek. Diabli wiedzą, kto go jeszcze widział.

Nie chciała się irytować, a jednak czuła narastającą złość. Gdyby się

nie pocałowali, gdyby nie poszli na mecz, nie mieliby kłopotów. Chociaż
pewnie trafiłaby się inna okazja, aby wylądować w łóżku.

- Nie pomyślałem o tym. – Grant zmarszczył czoło. – Niedobrze.
- Co powiemy, jeśli ktoś spyta…?
- Nie mam pojęcia. To był dość namiętny pocałunek.
Dość? Na samą myśl o nim Tara poczuła ciarki.
- Już wiem. Powiem, że był na pokaz. Że nic nie znaczył. Ot, taki

żart. – Wskazała na zmiętą pościel. – A sobie musimy powiedzieć, że to
nic nie znaczyło. Zbyt wiele mamy do stracenia.

Grant powiódł spojrzeniem po rozrzuconej kołdrze i poduszkach.
- Postąpiliśmy impulsywnie. Nie myśleliśmy trzeźwo.
Najwyraźniej chciała usłyszeć coś innego, a nie to, że popełnili błąd.
- Ale zgodziłeś się na projekt Seaport. Wtedy oboje myśleliśmy

trzeźwo.

background image

Zapinając koszulę, Grant potrząsnął głową.
- Tylko to się liczy, prawda?
- O co ci chodzi? – Nie podobał jej się jego ton.
- Poprosiłaś, żebym ci wczoraj towarzyszył. Cały wieczór ze mną

flirtowałaś, potem pocałowałaś mnie na stadionie. Zaczynam myśleć, że
miałaś jeden cel: chciałaś mnie urobić.

- Naprawdę tak uważasz?
- Oboje daliśmy się ponieść chwili. Mnie oszołomiła twoja wizja

Seaport, ciebie moja akceptacja twojego pomysłu. I wylądowaliśmy
w łóżku. Popełniliśmy błąd. – Wsunął poły koszuli do spodni, zapiął
pasek.

Korciło ją, by zaprotestować, ale w głębi duszy wiedziała, że Grant ma

rację. Faktycznie była oszołomiona tym, że docenił jej wizję.

Oszołomiona i uradowana.
- Okej, a co z Astrid? Nie chcę jej okłamywać.
Usiadła na łóżku, nerwowo zastanawiając się, co powiedzieć drugiej

żonie Johnathona.

- Trzeba ją poprosić, żeby nikomu nic nie mówiła. Plotki mogą

zniszczyć firmę. Astrid musi zachować wszystko w tajemnicy. Ty i ja
jesteśmy dorosłymi ludźmi. Przespaliśmy się. To była jednorazowa
przygoda i tyle.

Jednorazowa przygoda. Sama tak wczoraj myślała, ale to było wczoraj,

zanim wrócili do niej do domu; zanim Grant przyparł ją do ściany w holu.
Wtedy ujrzała go w innym świetle, jako samca alfa. Pragnęła go, pragnęła
się z nim kochać, przeżywać orgazm za orgazmem.

- To co, porozmawiamy z nią?
Wciągnął skarpetki, włożył buty.

background image

- Zostawiam to tobie. Skrzyknęłyście się, ty, Astrid i Miranda,

połączyłyście siły. Nie chcę się do niczego mieszać, po prostu wytłumacz
jej, że dla dobra firmy et cetera.

Tyle że Astrid nie była żadną marionetką. Była osobą logicznie

myślącą, która sama podejmuje decyzje. I jeżeli uzna, że bardziej opłaca
jej się mówić niż milczeć…

- Łatwej ją przekonam, jeśli będę w stanie udzielić jej informacji,

kiedy może przyjść do pracy. Jest zła, że minął tydzień, a ona wciąż siedzi
bezczynnie w domu.

- Powiedz jej, że zaczyna w poniedziałek. I że zadzwonię do niej dziś

po południu. – Grant zerknął do lustra i wygładził koszulę.

Tara wytrzeszczyła oczy, zaskoczona zmianą, jaka w nim zaszła.

Zupełnie jakby ktoś wcisnął niewidoczny przycisk. To nie był ani zabawny
seksowny Grant, którego znała, ani władczy namiętny kochanek, z którym
spędziła noc. Zachowywał się chłodno, jakby łączyły ich wyłącznie
oficjalne relacje.

Ruszył w stronę drzwi, przystanął i wyciągnął rękę.
- Dzięki za przyjemny wieczór i noc, Taro.
- Chcesz mi uścisnąć dłoń? Serio?
- Jesteśmy współpracownikami.
- Ale nikogo w sypialni poza nami nie ma. Mógłbyś mnie chociaż

przytulić.

- Po co komplikować sobie życie?
- Jasne, szefie. – Westchnąwszy w duchu, uścisnęła wyciągniętą dłoń. –

Do zobaczenia w biurze.

Oparta o framugę, odprowadziła go wzrokiem. Zbiegł po schodach

i wyszedł, zatrzaskując drzwi.

background image

Nie była pewna, co czuje.
Może żal? Namówiła Astrid i Mirandę do zatrzymania udziałów

i zajęcia należnego im miejsca w Sterling. Czy to był zły pomysł? A może
seks z Grantem był złym pomysłem? Nie chciała się nad tym zastanawiać,
wiedziała jednak, że musi dokonać wyboru. Albo albo.

Nie może podjąć pracy w Sterling Enterprises, a jednocześnie

romansować z prezesem. W łóżku byli dopasowani, a w życiu? Nie, musi
wrócić na właściwe tory, zdobyć przychylność Astrid.

Włożyła legginsy i cienki sweter, w kuchni nalała sobie kawy i wyszła

na taras. Astrid czytała coś w telefonie, ale na widok Tary schowała
komórkę do torebki.

- Widziałam, jak Grant wychodził. Uznałam jednak, że zachowam się

dyskretnie i nie krzyknę „do widzenia”.

- Dzięki. – Tara usiadła w fotelu, podwinęła nogi pod siebie. – Ta noc

była pomyłką, więcej się nie powtórzy. Powiedziałam to Grantowi. Oboje
chcieliśmy zamknąć za sobą pewien rozdział. Mam nadzieję, że możemy
liczyć na twoją dyskrecję?

Wpatrując się w ocean, Astrid wypiła łyk kawy.
- Oczywiście. Pod warunkiem, że dostanę sensowne zajęcie w Sterling.
- Grant obiecał, że zadzwoni do ciebie dziś po południu,

a w poniedziałek możesz zacząć pracę. Wygląda na to, że ruszamy
z promenadą, więc przypuszczalnie zostaniesz przydzielona do tego
projektu.

Astrid uśmiechnęła się.
- Świetnie. Czyli czekam na wiadomość od Granta.
- Poza tym co u ciebie? – spytała Tara. – Wszystko w porządku?
- Tak. Rozmawiałam wczoraj z Mirandą.

background image

- Poważnie? – Tara nie zdołała ukryć zdumienia.
- Zadzwoniłam dowiedzieć się, jak się czuje.
- To miło.
- Nie chcę, żeby panowały między nami napięte stosunki… - Na

moment Astrid zamilkła. – Może to dziwne, ale mam wrażenie, jakby
Miranda była moim jedynym łącznikiem z Johnnym. Nie mogę… nie
umiem pogodzić się z jego śmiercią.

Każda z nich cierpiała na swój sposób.
- Nie, to nie jest dziwne. W końcu to ona była z nim w ostatnim czasie

najbliżej.

- I była w szpitalu, kiedy umarł. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję

z nią więź. Staram się zdusić w sobie zazdrość, cieszyć się jej ciążą. –
Astrid ponownie wypiła łyk kawy. – Parę dni temu rozmawiałam przez
telefon z moją terapeutką. Pomogła mi wiele spraw zrozumieć.

Może też powinnam porozmawiać z jakąś terapeutką? – pomyślała

Tara.

Podziwiała Astrid za jej chęć zaprzyjaźnienia się z Mirandą. Nie

mogło być jej łatwo; nie tylko nie wiedziała wcześniej o ciąży Mirandy,
ale nawet nie miała pojęcia, że Johnathon ożenił się po raz trzeci.

Tara czuła jednak również niepokój. Dziś miały wspólny cel, ale

trudno wykluczyć powstanie sojuszy.

Jeśli Astrid z Mirandą za bardzo się zakolegują, ona może zostać na

lodzie.

- Czy to normalne? Bo wierzę, że kiedy poznam lepiej Mirandę,

uwolnię się od zazdrości.

W głosie Astrid słychać było przejmujący ból. Rozpaczała nie tylko

z powodu śmierci męża, ale również niemożności zajścia w ciążę. Nic

background image

dziwnego, że szukała pomocy, ukojenia. To było znacznie zdrowsze niż
wypieranie problemu.

Tara odstawiła kubek i sięgnęła po rękę Astrid.
– Podziwiam cię. To, co robisz, jest godne najwyższego szacunku. Nie

myślisz o własnym bólu, lecz o tym, aby wesprzeć Mirandę. Swoją drogą,
też powinnam do niej zadzwonić.

- Na pewno się ucieszy.
- Może któregoś dnia umówimy się we trzy na kolację?
Jeszcze kilka tygodni temu nie przyszłoby jej do głowy proponować

spotkanie.

- Wspaniale!
- Dobra, coś zaplanuję. Ostatnio byłam zajęta innymi sprawami.
- Grantem?
Tara potrząsnęła głową. Popełniła błąd, ulegając pożądaniu. Dzisiejsza

wizyta Astrid pomogła jej zrozumieć, że musi szybko zawrócić z drogi, na
którą nieopatrznie zeszła.

- Z nim już koniec. Teraz skupiam się na nas, na tym, żebyśmy ze

swoich udziałów odniosły maksymalne korzyści. Tylko to mnie interesuje.

- Świetnie. Bo ja się rwę do roboty. W poniedziałek rano zjawiam się

w firmie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jechał szybko, zbyt szybko. Nie zwracał uwagi na znaki drogowe, nie

przejmował się ograniczeniami prędkości. Jego głowę, ciało i myśli
przepełniała frustracja.

Nie potrafił zrozumieć, że tak wspaniały wieczór i fantastyczna noc

mogły się tak pechowo zakończyć. Szlag by trafił Astrid i jej szpiegowskie
zapędy. Szlag by trafił głupią kamerę na stadionie.

Jedna myśl nie dawała mu spokoju: dlaczego wszystko, czego się

tknął, kończyło się niepowodzeniem? Czy tak będzie ze Sterling
Enterprises? Johnathon nigdy nie miał problemów ani z firmą, ani
z kobietami. Owszem, rozstał się z Tarą, ale to on dążył do rozwodu.
Przeżyli cztery szczęśliwe lata, z czego trzy w małżeństwie. On cieszyłby
się z połowy tego czasu.

Zaparkował samochód przed swoim domem w La Jolla. Zgasił silnik

i wziął głęboki oddech; musi znaleźć sposób, aby wygrać z samym sobą.

Wczoraj uległ pokusie. Nie oparł się urokowi Tary, pięknej odważnej

Tary, o której marzył, a której nie wolno mu było mieć. Kochał się
z kobietą, która niegdyś była żoną jego przyjaciela, i z którą teraz będzie
prowadził firmę. Cholera, głupio zrobił.

Skierował się do drzwi. Nowoczesny dom urządzony w stylu

minimalistycznym znajdował się w jednym z najpiękniejszych miejsc na
świecie. Widok z okien na połyskujący w słońcu kobaltowy ocean zapierał
dech w piersi. Zawsze marzył o takim domu, czystym, przestronnym,
niezagraconym, tyle że nigdy nie chciał mieszkać w nim sam.

background image

Miał nadzieję, że któregoś dnia spotka tę właściwą kobietę, zakocha

się i razem założą rodzinę. Że dom będzie rozbrzmiewał śmiechem, dzieci
będą kopać piłkę i jeździć na trójkołowych rowerkach po holu i pokojach.
Nieważne, że zniszczą warte fortunę drewniane podłogi.

Dla niego rodzina była najważniejsza. Sam miał czworo rodzeństwa

i dzięki nim udało mu się zachować normalność w świecie wielkiego
biznesu i wielkich pieniędzy.

W sypialni zdjął ubranie i wrzucił je do kosza. Koszula pachniała

perfumami Tary. Po co ma się nimi torturować? Wystarczy, że w pracy
będzie wdychał jej zapach.

Wszedł pod prysznic. Stojąc pod gorącym strumieniem, usiłował zmyć

z siebie resztki wczorajszej nocy.

Czuł się rozdarty: zarządzał firmą, którą pomógł stworzyć, ale gdyby

nie wypadek na polu golfowym, nadal kierowałby nią Johnathon. Poza tym
gdyby Johnathon żył, on nie kochałby się z Tarą.

Psiakość, miał wrażenie, jakby zdradził przyjaciela.
Ech! Wciąż tęsknił za tym draniem. Johnathon miał mnóstwo wad, ale

brakowało mu ich codziennych rozmów, temperowania jego szalonych
pomysłów, zachwycania się jego błyskotliwością. Brakowało mu
przyjaciela, wspólnika, partnera.

Zdążył do firmy przed dziewiątą. Kiedy wysiadł z windy, nagle zrobiło

mu się słabo. Zazwyczaj w holu recepcyjnym panował gwar, a dziś było
dziwnie cicho.

Widział rzucane ukradkiem spojrzenia, słyszał wymieniane szeptem

uwagi. Szlag!

Recepcjonistka grzebała w swojej torbie.
- Dzień dobry, panie Singleton.
- Dzień dobry, Roz – odparł neutralnym tonem.

background image

Idąc korytarzem czuł, że wszystko się zmieniło, atmosfera była inna,

ludzie rozmawiali o nim i o Tarze. Trzeba będzie ukrócić plotki. Czyli
Tara zostaje w gabinecie na drugim końcu budynku. Muszą zachować
maksymalny odstęp od siebie. Bliskość byłaby zbyt niebezpieczna. Zbyt
kusząca.

Usiadł przy biurku. Kilka minut później zajrzała jego asystentka. Nie

dała nic po sobie poznać. Może plotki wkrótce ucichną, pomyślał.

Niestety kwadrans później pojawiła się Tara. W czerwonej sukience

podkreślającej kształtną figurę i zgrabne nogi wyglądała zjawiskowo. Nie,
nie ubrała się niestosownie, strój absolutnie nadawał się do biura…

- Masz chwilę? Musimy pogadać.
- Jasne. – Jego ciało zareagowało na sam jej widok.
Tara odwróciła się, zamierzając zamknąć drzwi.
- Nie zamykaj! – krzyknął, podrywając się zza biurka.
Uniosła brwi.
- Dlaczego?
- Wszyscy wiedzą – szepnął.
- Dlatego chcę je zamknąć. Żebyśmy mieli odrobinę prywatności.
Nienawidził tych biurowych plotek, gierek, spisków. Był człowiekiem,

który nie ma nic do ukrycia.

- Nie. Jeżeli jest coś, o czym nie możemy rozmawiać przy otwartych

drzwiach, to w ogóle o tym nie rozmawiajmy. Przynajmniej nie tu.

- W porządku. – Usiadła w fotelu. – Trzy sprawy. Astrid. Seaport. Oraz

zmiana gabinetu.

- Mianuję Astrid koordynatorką projektu Seaport. Będzie podlegała

tobie.

- Myślisz, że się zgodzi? Ma tyle samo udziałów co ja.

background image

- Ale ty masz doświadczenie w nieruchomościach, a ona nie. Pod

twoim okiem sporo się nauczy. To jej pomoże zdecydować, czy chce się
zajmować takimi sprawami. Nie jestem przekonany, czy się do tego
nadaje.

Tara skinęła głową.
- Dobrze. Zadzwonisz do niej?
- Tak. Proponuję Claya Morgana na głównego architekta. Aranżował

kilka miejskich przestrzeni, jest niesamowicie inteligentny i potrafi
zmieścić się w ramach wyznaczonych przez miasto.

- Ciekawe…
- Co?
- Mam wrażenie, że chcesz narazić Astrid na porażkę. Ona z Mirandą

próbują nawiązać przyjazne relacje, ale sam widziałeś, jak się do siebie
odnosiły w gabinecie Maxa. Boję się, żeby znów nie zapanowała między
nimi wrogość. A Miranda z Clayem są bardzo blisko. Nie sądzisz, że to
może stanowić problem?

- Chcesz, żebym zatrudnił Astrid czy nie?
Westchnąwszy cicho, Tara zerknęła na drzwi, jakby się upewniała, czy

nikt ich nie słyszy.

- Musisz. Po pierwsze, z uwagi na jej udziały. Po drugie, może to

jedyny sposób, aby zamknąć jej usta.

- Będziesz musiała mieć ją na oku. Nie powierzam jej bardzo

odpowiedzialnego zadania, ale…

- Wiem.
- Robię, co mogę. – Grant potarł czoło. Czuł narastający ból głowy,

sztywność mięśni.

- Wiem. Przykro mi, że wszystko się pokomplikowało.

background image

- Mnie też. Miałaś rację, mówiąc rano, że popełniliśmy błąd. – Ledwo

wypowiedział te słowa, chciał je cofnąć.

Może to był błąd, ale go nie żałował. Od tylu lat marzył o Tarze.
- To się więcej nie powtórzy.
- Oczywiście, że nie.
Najkrótszy romans świata, pomyślał. Niecała doba.
- Wracając do spraw zawodowych, co z Seaport? – spytała Tara.
Grant zaczął przesuwać papiery na biurku.
- Już postanowione: działaj. I o wszystkim mnie informuj. Masz teraz

swój zespół: Astrid, Claya i Sandy.

Tara założyła nogę na nogę. Wpatrywał się w nie jak spragniony

wędrowiec, który wreszcie ujrzał źródło z wodą. Te łydki ściskały go
wczoraj w pasie…

- To wszystko? – spytała.
Miał ochotę zamknąć drzwi, porwać ją w objęcia i namiętnie całować.
- Tak. Daję ci zielone światło. Udowodnij mi, że nie miałem racji,

sprzeciwiając się projektowi.

- Okej. – Wstała i podeszła do biurka. – Jeszcze jedno. Co z moim

gabinetem? Trudno o bliską współpracę, kiedy dzieli nas kilometr.

Ale właśnie to było mu potrzebne, ten kilometr. Tylko dzięki niemu

będzie w stanie skupić się na pracy.

Oby udało im się zgodnie koegzystować. Bo jak nie, to będzie musiał

stanąć na głowie i znaleźć pieniądze, by wykupić udziały wszystkich
trzech żon Johnathona.

- Biorąc pod uwagę, co się wczoraj wydarzyło, a także fakt, że Astrid

zastała mnie u ciebie, myślę, że będzie rozsądniej, żebyś pozostała tam,
gdzie teraz urzędujesz.

background image

Tara skrzyżowała ręce na piersi.
- Dobrze, ale uważam to za tymczasowe rozwiązanie.
- Umówmy się, że wrócimy do tematu za miesiąc. Na razie obawiam

się, że gdybyś zajęła sąsiedni gabinet, plotki przybrałyby na sile. Aha,
i starajmy się komunikować mejlowo.

- Bo?
W drzwiach stanęła Sandy, przerywając im rozmowę.
- Pani Sterling, dzwoni do pani druga pani Sterling, Astrid.
Grant roześmiał się w duchu. Strasznie dużo tych pań Sterling. Na

szczęście tylko od jednej musi trzymać się na dystans.

Tara spędziła weekend na rozmyślaniu o wszystkim, co się wydarzyło

od śmierci Johnathona. A także przed jego śmiercią. Nawet wyciągnęła
stary album fotograficzny z okresu ich małżeństwa.

Wiele zdjęć było zrobionych podczas luksusowych wakacji, na które

jeździli z Grantem i jego zmieniającymi się partnerkami. Którejś jesieni
polecieli do Toskanii, wynajęli piękną willę, codziennie pili wino,
zwiedzali muzea i galerie sztuki, opalali się nad basenem. Innym razem
wynajęli dom w Alpach Szwajcarskich; w ciągu dnia jeździli na nartach,
a wieczorami prowadzili długie rozmowy, siedząc przed kominkiem.

Najbardziej zapadł jej w pamięć wyjazd do Kostaryki. Grant znalazł

dla nich dom w lesie deszczowym, na drzewie, z dwiema sypialniami
i dwiema łazienkami. Chodzili po mostach wiszących, pływali pod
wodospadem, spędzali godziny na ganku, popijając rum i obserwując
barwne papugi oraz zabawy wyjców.

Nagle zauważyła, że większość zdjęć jest autorstwa jej lub Granta.

Usiłowała sobie przypomnieć imiona jego towarzyszek podróży. Bez

background image

powodzenia. Na zdjęciach przedstawiających Johnathona i Granta zawsze
było widać ich zażyłość i wzajemną sympatię. Byli jak bracia.

Zastanawiała się, czy to mogło wpłynąć na decyzję Granta, aby

trzymać się od niej z daleka.

Oczywiście myślał o konfliktach, jakie mogą wyniknąć w trakcie ich

współpracy, i o plotkach, ale czy najważniejsza nie była jego przyjaźń
z Johnathonem?

Może nie chciał zawieść zaufania przyjaciela? Lojalność nie znika

tylko dlatego, że ktoś umiera.

Kiedy w poniedziałek rano jechała do pracy, jeszcze coś jej przyszło

do głowy: może nie doceniła Granta? Może był nie tylko świetnym
kochankiem, ale i przewidującym biznesmenem, z którym lepiej nie
zadzierać.

Dał jej jasno do zrozumienia, że Sterling jest jego priorytetem.

Owszem, uległ pokusie seksu, ale szybko wrócił na właściwą drogę.
Najgorsze było to, że rozbudził jej apetyt.

Gdy wysiadła z windy, w recepcji zobaczyła Astrid, która w szarej

ołówkowej spódnicy i w czarnym golfie wyglądała zjawiskowo. Na kimś
innym taki strój zapewne wydawałby się nijaki, monotonny, ale nie na
Astrid; od niej trudno było oderwać wzrok.

- Gotowa do pracy?
Poprowadziła Astrid labiryntem korytarzy.
- To twój gabinet – rzekła, zwalniając. – Na razie trwa reorganizacja.

Później przeniesiemy cię gdzie indziej. Przepraszam, pewnie liczyłaś na
ładniejszy pokój…

Tara zamilkła; podejrzewała, że Astrid, przyzwyczajona do luksusu,

zacznie kręcić nosem.

background image

- Ależ to miejsce całkiem mi odpowiada. Nie potrzebuję wielkiego

gabinetu, wystarczy biurko i fotel.

Tara takiej reakcji się nie spodziewała. Johnathon zawsze opisywał

Astrid jako kobietę kochającą wygodę i kosztowną w utrzymaniu. Dotąd
jednak modelka nie przejawiała takich cech.

- Będziemy pracować przy projekcie Seaport Promende. Ponieważ

dopiero zaczynasz w tym biznesie, Grant uznał, że przyda ci się pomoc
ludzi nieco bardziej doświadczonych.

Astrid odgarnęła za uszy kosmyki długich włosów.
- Oczywiście. Chętnie się od was wszystkiego nauczę.
Znów zaskoczyła Tarę. Mimo że miała siedemnaście procent udziałów,

nie oczekiwała jakichś szczególnych względów; po prostu chciała uczyć
się i zdobywać doświadczenie.

- Dobrze. Chodźmy porozmawiać z Clayem Morganem, który jest

głównym architektem przy tym projekcie.

Astrid chwyciła Tarę za łokieć; na jej twarzy odmalował się wyraz

niepokoju.

- To brat Mirandy?
- Przecież macie poprawne relacje?
- Niby tak, ale…
Tara poklepała Astrid po ręce.
- Miranda wiele ostatnio przeszła. Wszystkie wiele przeszłyśmy, więc

tym bardziej powinnyśmy się spotkać na kolacji. Piątek nadal ci
odpowiada?

- Jasne.
- Doskonale.

background image

Ruszyły korytarzem do dużej hali, gdzie mieściły się biura

architektów. Tarze przypomniał się jej ojciec. Byłby zachwycony, widząc
tylu zdolnych ludzi pracujących w jednym miejscu. Marzył o takiej pracy,
ale nie udało mu się osiągnąć celu. Dlatego ona nie może się poddać. Ani
biernie czekać na szczęście.

Drzwi do pokoju Claya były szeroko otwarte, on sam stał przy stole

kreślarskim. W tle grała muzyka.

Tak jak Miranda miał ciemne, niemal czarne włosy, dość długie, które

stale przeczesywał palcami. Oczy miał niebieskie, a właściwie granatowe
jak wieczorne niebo. Był wysoki, szeroki w ramionach, z natury cichy
i powściągliwy. Sprawiał wrażenie piekielnie inteligentnego.

Tara przez chwilę obserwowała go w milczeniu. Nie chciała mu

przeszkadzać. W końcu zapukała.

Clay podniósł głowę, po czym szybko przeniósł wzrok na Astrid.

Wszyscy mężczyźni tak na nią reagowali. Nie bez powodu zdobiła okładki
setek czasopism i chodziła po wybiegach: była olśniewająco piękna.

- Cześć, Clay – powiedziała Tara. – Przedstawiam ci Astrid Sterling,

która będzie z nami pracować przy Promenadzie Nadmorskiej. Grant
mówił ci o tym, prawda?

Clay zerknął na swoje miejsce pracy, które zwalone było ołówkami

i papierem kreślarskim.

- Tak. Przepraszam za bałagan. Sprzątnąłbym, gdybym wiedział, że

przyjdziecie.

Wyminąwszy Tarę, Astrid podeszła do stołu.
- Świetnie robię porządki.
Clay stał bez ruchu niczym zwierzę oślepione blaskiem reflektorów.
- Nie… - Nagle się ocknął i zacisnął rękę na jej dłoni.
Astrid zaczerwieniła się.

background image

- Przepraszam, ja…
- Nic się nie stało. Po prostu każda rzecz ma tu swoje miejsce.
Tara uznała, że trzeba szybko rozładować napięcie.
- Jak wiesz, Clay, Grant zaproponował cię na głównego architekta do

projektu Seaport. Astrid będzie zajmowała się bieżącymi sprawami, a ja
z moją asystentką Sandy bierzemy na siebie rozmowy z miastem.

Clay podniósł z biurka ołówek i zaczął obracać go między palcami.
- Zapoznałem się z projektem. Jesteśmy do tyłu o jakieś dwa miesiące.

Pierwsze plany trzeba przedstawić za pięć tygodni. Jeśli nie zostaną
zaakceptowane, nie przechodzimy do drugiego etapu. Jestem zawalony
robotą, więc to będzie ogromne wyzwanie.

Tara skinęła głową. Musi przekonać Claya, by zainwestował w projekt

swój czas i energię.

- Masz córkę, prawda?
Clay zmrużył oczy.
- Owszem, pięcioletnią.
- Jednym z naszych głównych celów jest to, żeby miejsce było

przyjazne dzieciom. Twoja wiedza i doświadczenie jako ojca są bezcenne.

- Nie jestem jedynym ojcem w firmie.
- Ale jedynym, który samotnie wychowuje dziecko. Podejrzewam, że

znacznie lepiej od innych orientujesz się, czego rodzinom z dziećmi
brakuje. Poza tym Grant twierdzi, że reszta ci nie dorównuje, więc…

Clay zmarszczył czoło.
- No dobra. Trzeba zwołać naradę, zrobić wizję lokalną; chciałbym też

usłyszeć kilka pomysłów od innych.

- Mam mnóstwo, to znaczy pomysłów. Grantowi się chyba podobały.

background image

Tara posmutniała na wspomnienie tamtego wieczoru. Oboje byli tak

przejęci, tak pełni zapału. Nic dziwnego, że wylądowali w łóżku. Ale to
była przygoda. Teraz ona musi skupić się na przyszłości, na pracy.

- Fajnie.
Odetchnęła z ulgą.
- Po południu Sandy przyniesie ci specyfikacje. I może jutro z samego

rana umówimy się na naradę?

- Doskonale.
- To twoja córka? – spytała Astrid, podnosząc z regału fotografię

w ramce.

- Tak. Sypała kwiatki na ślubie Mirandy i Johnathona.
Tara zerknęła Astrid przez ramię. Na zdjęciu Clay obejmował pannę

młodą. Przed nimi stała dziewczynka w ślicznej różowej sukience
trzymająca koszyk z kwiatami. Wszyscy promienieli szczęściem.

Tara zadumała się. Biedna Astrid o ponownym ożenku Johnathona

dowiedziała się dopiero po jego śmierci.

- Kiedy się pobrali?
- W zeszłym roku, w ostatni weekend maja – odparł Clay. – Byli

małżeństwem zaledwie rok.

- A długo byli zaręczeni?
- Kilka miesięcy – odpowiedziała Tara. Pytanie wydało jej się dziwne;

w końcu co za różnica?

- Ze trzy lub cztery – potwierdził Clay.
Astrid ściągnęła brwi, po czym odstawiła zdjęcie na miejsce

i skierowała się ku drzwiom.

- Dzięki, Clay – rzuciła, nie patrząc na niego.
- Co jej jest?

background image

- Nie wiem, pewnie nic. – Tara wzruszyła ramionami. – Wybacz, że

zajęłyśmy trochę twojego cennego czasu. – Wybiegła na korytarz.

Myślała, że będzie gonić Astrid, lecz ta stała za drzwiami, oparta

o ścianę, z twarzą ukrytą w dłoniach.

- Chodźmy gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie widział. – Tara pociągnęła

ją delikatnie za rękę. Weszły do damskiej toalety. – To zdjęcie ze ślubu
Johnathona tak na ciebie podziałało?

- Tak – odparła Astrid cichym głosem.
- Przykro mi, że je zobaczyłaś, ale może dobrze się stało.
Astrid zacisnęła ręce na umywalce. Wpatrując się w swoje odbicie,

potrząsnęła głową. Nie płakała, ale była przeraźliwie blada, jakby krew
odpłynęła jej z twarzy.

- Nie wierzę…
- O czym mówisz?
- Johnathon zdradzał Mirandę. – Napotkała w lustrze wzrok Tary.
- Co? Skąd wiesz?
Odwróciła się i skrzyżowała ręce na piersi.
- Bo zdradzał ją ze mną.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Przez kilka dni Tara przeklinała swojego byłego męża. Cholera jasna,

Johnathonie! Jak mogłeś? Spać z drugą żoną zaledwie parę tygodni przed
ślubem z trzecią? Trzeba nie mieć sumienia!

Trochę się dziwiła, że tak ją ciekawi, dlaczego to robił. Przestań, nie

wtrącaj się, strofowała się w duchu, ale to było silniejsze od niej.

Zależało jej, by informacja o wiarołomstwie Johnathona pozostała

tajemnicą. Bała się, że jeśli Miranda odkryje prawdę, to się wścieknie,
a wtedy porozumienie, jakie zawarły, szlag trafi.

Nie umiała zgadnąć, jak się Astrid z Mirandą zachowają, ale

wyobraźnia podsuwała jej okropne scenariusze. Przypuszczalnie obie
sprzedadzą udziały, a ona zostanie bez możliwości ruchu. Jeżeli
sprzedadzą je Grantowi, to koniec. Nie będzie miała prawa głosu w żadnej
sprawie. Mogą też zmówić się przeciwko niej, utworzyć wspólny front.
Wszystko może się zdarzyć.

Powinny działać razem, zgodnie, ale czy to się uda? Najpierw ciąża

Mirandy mogła zaważyć na ich wzajemnych relacjach, a teraz niewierność
Johnathona. Zresztą ona też się nie popisała. Postąpiła bardzo
nierozsądnie, spędzając noc z Grantem. Nie myślała o konsekwencjach, po
prostu uległa pożądaniu, a przy okazji zaspokoiła głęboko skrywaną
ciekawość na temat erotycznych umiejętności Granta. Ale nie żałowała.
Kochankiem był rewelacyjnym.

Teraz miała inny problem: Astrid ciągle pytała, czy jej zdaniem Grant

wiedział o niewierności Johnathona. Strasznie się tym martwiła,

background image

próbowała umówić się z Grantem na rozmowę, ale był zajęty.

Tara oczywiście nie znała odpowiedzi, uznała jednak, że musi pierwsza

porozmawiać z Grantem. Bo jeśli Astrid urządzi mu w biurze awanturę,
o wszystkim może dowiedzieć się Clay, a od niego Miranda. Wahała się,
ale doszła o wniosku, że nie ma wyjścia. Na szczęście znała dokładny
rozkład dnia Granta.

Zjawiła się w jego gabinecie, akurat gdy skończył rozmowę przez

telefon.

- Masz chwilę?
- Jasne – odparł, pisząc coś w komputerze.
Zamknęła drzwi. Nie chciała, żeby ktokolwiek ich słyszał. Na pewno

nie zdołaliby uciszyć plotek.

- Taro, nie zamykaj. Rozmawialiśmy o tym.
- Przepraszam, muszę.
Świadomość, że są sami, że nikt ich nie widzi, sprawiła, że zrobiło jej

się gorąco. Twarz jej poczerwieniała, kolana miała jak z waty. Odżyło
wspomnienie.

Zaczęła się zastanawiać, jak by się potoczył tamten poranek, gdyby nie

wizyta Astrid. Czy zgodziłaby się na kolejną rundę seksu? Śmieszne
pytanie. Oczywiście, że tak. Nie potrafiłaby się oprzeć Grantowi.

- Ludzie będą snuć domysły.
- Niech snują. Mamy problem. – Podeszła do okna. Dziesiątki myśli

kłębiły się jej w głowie. – Wiedziałeś, prawda? – spytała cicho.

Grant odchylił się w fotelu i skrzyżował nogi w kostkach.
- Konkretnie o czym?
- O Johnathonie i Astrid. Znałeś prawdziwy powód, dlaczego nie

powiedział jej o ślubie z Mirandą.

background image

Grant odchrząknął i odwrócił wzrok. Teoretycznie nic więcej nie

musiał mówić, mimo to Tara chciała usłyszeć potwierdzenie.

- Przyznaj się.
- Dowiedziałem się po fakcie. Przysięgam, gdybym wcześniej

wiedział, może próbowałbym interweniować.

- Ale jak… Dlaczego…
- Nie umiał powiedzieć Astrid, że poznał Mirandę i się w niej

zakochał. Nie chciał złamać jej serca. Po rozwodzie dalej się widywali.
Astrid wróciła do Norwegii, a on kilka razy ją tam odwiedził. Chciał ją
odzyskać.

Zabolała Tarę ta informacja. Bo jej nie próbował odzyskać, od razu po

ich rozstaniu zakręcił się wokół Astrid.

- Nie miałam o tym pojęcia – szepnęła.
- Oboje marzyli o dziecku, ale im się nie udawało. Starali się przez

kilka lat, każdego miesiąca w napięciu czekali, i ciągle nic. To musiało się
odbić na ich związku. Rozstali się, mimo że wciąż darzyli się uczuciem.

Tara słyszała o ich problemach, ale nie znała szczegółów.
- No dobrze, ale potem zakochał się w Mirandzie. Zaręczyli się. Dalej

musiał spotykać się z Astrid?

- Najwyraźniej. Ostatnim razem myślałem, że leci do Londynu na

rozmowę z potencjalnym klientem. Nie powiedział mi, że po drodze ma
przystanek w Norwegii.

- Z tego, co mówiła Astrid, widzieli się zaledwie kilka tygodni przed

jego ślubem z Mirandą. Dlaczego?

Grant wzruszył ramionami.
- Wiesz, jaki był Johnathon.

background image

Tak, wiedziała. Czasem bez żadnego racjonalnego powodu

podejmował jakąś decyzję. Tak było, kiedy wyrzucił ją ze Sterling
Enterprises, twierdząc, że powinna zająć się nieruchomościami. Wszystko
stało się nagle; jednego dnia pracowała w Sterling, a drugiego Johnathon
oznajmił, że musi odejść i wyrobić licencję agenta od nieruchomości.

- Czasem trudno było odgadnąć, co się działo w jego głowie –

kontynuował Grant. – Wiem tylko, że poleciał do Norwegii i że przespał
się z Astrid.

- Powiedział ci po powrocie?
- Nie, w raporcie wydatków umieścił kilka pozycji z Oslo. Nie było go

w biurze, kiedy spytali mnie o to ludzie z księgowości. Oslo nie
figurowało w planie podróży, więc księgowa chciała się upewnić, czy nie
zaszła pomyłka.

- Spytałeś go?
- Owszem. I kazał mi się tym zająć. Zawsze inni naprawiali jego błędy.
O tym Tara też wiedziała. Kiedy Johnathon poprosił, by zakończyła

przygodę ze Sterling Enterprises, powiedział kilku osobom, że sama
dokonała takiego wyboru.

Oczywiście nie była to prawda, ona jednak uważała, że jako

małżonkowie powinni mówić jednym głosem, więc z uśmiechem
potwierdzała, że tak, zawsze marzyła o prowadzeniu własnej agencji
nieruchomości.

- Nie wiem, co robić – rzekła, stając plecami do okna.
Promienie słońca wpadały ponad jej ramieniem, oświetlając Granta

łagodnym blaskiem.

Przypomniała sobie ich noc. Było im razem świetnie; Grant sprawił, że

czuła się piękna, pożądana jak nigdy dotąd. Chryste, miała ochotę
ponownie się do niego przytulić, całować go, pieścić, czuć jego usta na

background image

szyi, jego ręce na swoim ciele. Chciała przekonać się, czy tamto to był
przypadek, czy za każdym razem byłoby tak cudownie.

- Mnie nie pytaj. Zdajesz sobie sprawę, że najchętniej skłóciłbym was

i odkupiłbym od którejś z was udziały? To by leżało w moim interesie.

- Mogłeś wbić klin między dziewczyny. Miałeś sporo czasu, odkąd

Max poinformował nas o decyzji Johnathona.

Nie chciała podsuwać Grantowi pomysłów, ale…
- Nie żartuj, za kogo mnie masz?
- Wiem, Grant. – Westchnęła. – Porządny z ciebie gość.
Potrząsając głową, wstał od biurka.
- Jeśli porządny to taki, który lubi wygrywać uczciwie, to owszem,

jestem porządnym gościem. Ale nie mów tego takim tonem, jakby to było
coś złego. Wiem, że porządni cię nie kręcą, że bardziej odpowiada ci facet,
który zdradza swoją nowo poślubioną żonę z poprzednią…

- Nieprawda! – oburzyła się.
- To mi to udowodnij.
Zamilkła, nie wiedząc, co powiedzieć.
Co miał na myśli?
- Jak? Znów idąc z tobą do łóżka? – Przeszył ją dreszcz podniecenia.
Grant wzruszył ramionami.
- Nie wiem, Taro. A poszłabyś?

O mały włos nie powiedział: tak, właśnie tak mi to udowodnij.

W ostatniej chwili ugryzł się w język.

- Nie jestem tak „porządny”, jak myślisz.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, podszedł bliżej. Wspomnienia

z ich wspólnej nocy gromadziły się w jego głowie niczym chmury
burzowe.

background image

Sądził, a raczej miał nadzieję, że w zeszłym tygodniu zaspokoił swoje

pragnienia. Ale było wprost przeciwnie; pragnął Tary ze wzmożoną siłą.
Obudziła w nim uczucia, z którymi nie chciał dłużej walczyć.

- Za bardzo cię pragnę, Taro. To się odbija na mojej pracy. Jesteś zbyt

piękna, zbyt seksowna, zbyt pociągająca.

Zmrużywszy oczy, popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Mam uwierzyć, że jesteś mną tak pochłonięty, że nie myślisz

o nagrodzie? Zawsze chciałeś dzierżyć ster. Bez względu na to, co latami
opowiadałeś Johnathonowi, że nie przeszkadza ci pozostawanie w jego
cieniu, to oboje wiemy, że Sterling było, jest i będzie twoim priorytetem.

- Masz rację, chcę zarządzać firmą. Kiedy Johnathon żył, odpowiadała

mi rola jego zastępcy, ale teraz nie wyobrażam sobie, żebym mógł znów
usunąć się w cień.

Właściwie chciał powiedzieć, że nie wyobraża sobie, aby tamta noc

miała się już nie powtórzyć.

- Czyli znaleźliśmy się w impasie. Bo ja też wreszcie mam okazję

spełnić swoje marzenie i też nie chcę z tego rezygnować. Zwłaszcza że
liczą na mnie Astrid i Miranda z dzieckiem.

- A co będzie, jeśli nastąpi rozłam? Jeśli Miranda z Astrid się pokłócą?

Co wtedy, Taro? Czy na pewno możesz im zaufać?

Trochę wyglądało to tak, jakby chciał namącić między kobietami, lecz

głównie myślał o Tarze.

Astrid z Mirandą w każdej chwili mogą obrócić się przeciwko niej.

Jedna może drugiej sprzedać udziały albo obie mogą sprzedać je osobie
trzeciej; wówczas firma może trafić w niepowołane ręce. Takie
niebezpieczeństwo było całkiem realne.

- Muszę wierzyć, że dotrzymają słowa – rzekła Tara. – Mam trzy

miesiące, aby udowodnić wszystkim, że nie wypadłam sroce spod ogona,

background image

a minęły dwa tygodnie. Wiele zależy od Seaport. Jeżeli odniosę sukces,
wtedy przekonają się, że warto grać ze mną w jednej drużynie.

Grant westchnął cicho; był w sytuacji bez wyjścia. Chciał mieć

kontrolę, Tara również. Chciał, by firma prosperowała, Tara też, tyle że
każde z nich wolało iść inną drogą do sukcesu. Najgorzej, że w głębi duszy
kibicował Tarze. Uważał, że Johnathon postąpił wobec niej nie fair,
zmuszając ją do zmiany profilu zawodowego.

- A my? Co z nami? – spytał.
- Nic. Jesteśmy po przeciwnych stronach jednego stołu. Kiedyś

chciałabym pokierować firmą. A na razie muszę udowodnić Astrid
i Mirandzie, ile jestem warta. Oraz pracownikom, że można na mnie
polegać. To oznacza, że nie będę gościć w twoim łóżku.

- Dla ścisłości, tamtej nocy ja gościłem w twoim.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Tego chcesz, Taro? Gdyby ta decyzja nie pociągała za sobą żadnych

następstw, powiedziałabyś to samo? Żebym trzymał się z daleka od
twojego łóżka? – Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź.

- Nawet nie wiem, o co pytasz, Grant. Nie lubię hipotetycznych

sytuacji, zabaw w gdybanie.

- Akurat! Kobieta, która stała ze mną na nabrzeżu, z zapałem malując

słowami obraz, jaki podsuwała jej wyobraźnia, doskonale radzi sobie
w każdej sytuacji, i tej realnej, i tej hipotetycznej.

- Grant, o czym my w tej chwili rozmawiamy? O sprawach

zawodowych czy prywatnych?

Przełknął ślinę. Musiał jednak przyjąć wyzwanie, nie uchylać się od

odpowiedzi.

- Prywatnych. Mówię o nas. Tamta noc była fantastyczna. Chyba nie

zaprzeczysz? Zawsze iskrzyło między nami. Nie wierzę, że te lata

background image

flirtowania były po nic. Że to była tylko niewinna, nic nieznacząca
zabawa.

Tara ponownie obróciła się do okna.
- Wcale tak nie twierdzę. Wiadomo, że mi się podobasz. Ale naprawdę

sądzisz, że zrezygnuję z wymarzonej kariery dla romansu? Nie interesują
mnie sprinty, jestem długodystansowcem.

- Dlaczego myślisz, że nasz związek byłby „sprintem”?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze, z żadną kobietą nie byłeś dłużej niż

miesiąc. A po drugie, oboje pragniemy tego samego: zarządzać firmą,
która się nie rozdwoi.

Gdyby tylko znała powód, dlaczego jego związki trwały zaledwie kilka

tygodni! Po prostu wszystkie kobiety porównywał do niej. To było głupie,
starał się z tym walczyć, ale potem spotykał kolejną kobietę i znów
porównywał. Zawsze miał w głowie obraz Tary.

- A gdybyśmy wspólnie nią kierowali?
Zdumiało go własne pytanie. Johnathon nigdy by takiego pomysłu nie

pochwalił, zresztą on sam też nie był pewien, czy to dobre rozwiązanie.

Tara potrząsnęła energicznie głową.
- To nie wchodzi w grę. Chcę wygrać lub przegrać. Wygrać. Od

początku powinnam była tu pracować. Johnathon nie powinien był się
mnie pozbywać. Miał wyrzuty sumienia i dlatego przekazał mi część
udziałów. Bo nie wierzę, że kochał mnie tak jak Mirandę i Astrid. Wbrew
mojej woli popchnął mnie w stronę nieruchomości, a ja głupia tam
utknęłam, zamiast iść w ślady mojego ojca. Budownictwo i deweloperka
to moja pasja.

- W porządku.
Grant zaczął się wycofywać. Uświadomił sobie, że na razie nic nie

wskóra. Tarę interesowała praca; życie prywatne zeszło na dalszy plan.

background image

Musi pozwolić jej działać. Dokąd trzy żony Johnathona będą mówiły
jednym głosem, ma związane ręce. To one dyktują warunki. Jeśli zechcą,
mogą go strącić ze stołka prezesa. Musi się z nimi liczyć.

- Czyli mam odpowiedź. Przystępujemy do walki o przywództwo

w Sterling. To oznacza, że przynajmniej na razie nie mam wstępu do
twojego łóżka.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Tara zaprosiła Astrid i Mirandę na kolację do siebie, ale Miranda

nalegała, by spotkały się u niej. Praca oraz ciąża sprawiały, że czuła się
zmęczona i wolała nie wychodzić wieczorem z domu. Jeszcze miesiąc
temu mieszkała tu z Johnathonem, dziś sama.

Dom znajdował się niecałe pięć kilometrów na północ od domu

Granta. Panowie bardzo lubili swoje towarzystwo. Tara pamiętała, że
kiedy Johnathon mieszkał z nią na Coronado, obaj ciągle narzekali, że to
strasznie daleko.

Dom Mirandy był duży, wielopoziomowy, zbudowany w stylu

hiszpańskim – jasny tynk, czarne framugi okienne, czerwony dach. Cały
teren oświetlały ozdobne lampy powozowe. Tara widziała tę posiadłość
raz, pięć lat temu, zanim Johnathon z Mirandą ją nabyli; pokazywała ją
pewnemu małżeństwu zainteresowanemu kupnem.

Wtedy cena wynosiła pięć milionów. Przypuszczalnie dzisiaj dom

z ogrodem był wart co najmniej dwanaście. Miranda dostała go w spadku
razem z milionami, które Johnathon zostawił na koncie. Finansowo była
zabezpieczona. A emocjonalnie?

Tego Tara nie wiedziała.
Czekała w samochodzie, dopóki Astrid się nie pojawiła. Chciała

zamienić z nią słowo, zanim wejdą do środka. Na szczęście nie musiała
długo czekać. Pięć minut później Astrid podjechała małym srebrnym
porsche, które wynajęła na czas pobytu w San Diego.

- Wyglądasz fantastycznie. – Tara uścisnęła ją na powitanie.

background image

- Dzięki, ty też.
- Słuchaj, nie wspominaj Mirandzie o tym, o czym mi mówiłaś

w firmie.

Astrid wytrzeszczyła oczy.
- Rany boskie, masz mnie za idiotkę? To się rozumie samo przez się.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić – oznajmiła szybko Tara. – Po

prostu zależy mi na dobrej atmosferze. Tamto to już przeszłość. Johnathon
nie żyje, nie ma sensu roztrząsać bolesnych spraw.

- Zdaję sobie sprawę, że ani ja, ani Miranda nie możemy urządzić mu

awantury. Naszą tajemnicę będę musiała zabrać do grobu. – Astrid
skierowała się w stronę frontowych drzwi.

Odetchnąwszy z ulgą, Tara ruszyła za nią.
- Bardzo spokojnie do tego podchodzisz.
Astrid zerknęła do lusterka, poprawiła kosmyk włosów, po czym

nacisnęła dzwonek.

- Odrobina wódki czyni cuda.
Tara uśmiechnęła się w duchu. Niepotrzebnie się denerwowała;

poradzą sobie.

Miranda otworzyła drzwi. Widać było, że nie czuje się najlepiej.

Zwykle od kobiet w ciąży bije blask. Od niej nie bił. Była blada,
wymizerowana, miała podkrążone oczy i niedbale upięte włosy. Ubrana
była w strój do ćwiczeń: szare legginsy i niebieski top.

Tara chciała zapytać, czy nie pomyliły z Astrid godziny, ale Miranda ją

ubiegła.

- Chodźcie, zapraszam. – Wskazała głową hol z pięknymi schodami

i ogromnym żyrandolem. – Nie przejmujcie się mną. Wiem, że wyglądam

background image

koszmarnie. Wytłumaczcie mi, dlaczego wymioty, które mnie męczą,
noszą nazwę porannych mdłości? Powinny się nazywać całodniowymi.

Astrid błyskawicznie znalazła się u jej boku.
- Może chcesz usiąść? Przynieść ci coś?
Troskliwość modelki wydała się Tarze miła, a zarazem dziwna. Może

Astrid usiłowała w ten sposób pozbyć się wyrzutów sumienia?

- No właśnie, czy możemy ci pomóc? – spytała. – I nie zawracaj sobie

głowy kolacją. Podejrzewam, że sama myśl o jedzeniu cię odrzuca.

Skierowały się za gospodynią w głąb mieszkania.
Po chwili weszły do ogromnego salonu o wysokim suficie. Na wprost,

za ścianą okien, znajdował się basen oraz pięknie utrzymany ogród. Po
lewej kilka schodków prowadziło do eleganckiej, doskonale wyposażonej
kuchni. Wnętrze robiło jeszcze większe wrażenie dziś niż pięć lat temu. Po
prostu Miranda, która zawodowo trudniła się projektowaniem wnętrz,
urządziła swoje gniazdko wygodnie i ze smakiem: kolorowe poduszki
podkreślały biel pięknych skórzanych sof, a współczesne dzieła sztuki
zdobiły ściany.

Tara wyobraziła sobie koszmar związany z zabezpieczeniem

wszystkiego przed dzieckiem, ale na razie nie zamierzała poruszać tego
tematu.

- Mój kucharz przygotował dla nas znakomity posiłek. Spróbuję coś

zjeść, ale nie obiecuję, że mi się uda. – Miranda podeszła do barku. –
Czego się napijecie?

- Może ja cię wyręczę – zaproponował Tara. – Tego brakuje, żeby

kobieta, której nie wolno pić, przyrządzała nam drinki. Astrid, co dla
ciebie?

- Wódkę z wodą mineralną.
- Robi się. A ty, Mirando?

background image

- Napój imbirowy. Powinien być w lodówce.
Tara pośpiesznie nalała do jednej szklanki wódkę, do drugiej napój

imbirowy. Astrid i Miranda usiadły na dwóch końcach kanapy, Tara zajęła
fotel.

- Może najpierw omówimy sprawy biznesowe?
- Tak, koniecznie – poparła ją Miranda. – Chcę o wszystkim wiedzieć.

Jedyne informacje, jakie mam, dostaję od Claya, a on plotkami się nie
zajmuje.

- Ogólnie sytuacja wygląda dobrze. Wszyscy w miarę nieźle sobie

radzą – odparła Tara.

Nagle uświadomiła sobie, że to głównie zasługa Granta.
- Ja zaczęłam pracę w tym tygodniu – wtrąciła Astrid. – Pracuję razem

z twoim bratem.

- To ciekawe. Nic mi o tym nie mówił.
Astrid lekko zesztywniała, po czym podniosła szklankę do ust.
- Pracujemy nad Promenadą Nadmorską. Szykujemy ofertę dla miasta.

Może uda nam się wygrać przetarg.

Miranda uśmiechnęła się z zadumą.
- Johnathonowi zależało na tym projekcie, ale Grant się sprzeciwiał.
- Zgadza się – przyznała Tara. – Na szczęście zdołaliśmy go

przekonać. Tak jak powiedziała Astrid, pracujemy nad ofertą. Głównym
architektem jest twój brat.

Tara nie wspomniała, że przez lata Johnathon narobił sobie wrogów

w urzędach miejskich i dlatego Grant był przeciwny projektowi. Po prostu
nie wierzył, że miasto chciałoby z nimi współpracować.

- Myślisz, że w Seaport można będzie uczcić pamięć Johnathona? –

spytała Miranda. – Tam będzie jakiś park, prawda? Mógłby nosić imię

background image

Johnathona Sterlinga. O, a może fontanna albo plac zabaw dla dzieci?

Taki pomysł nie przyszedł Tarze do głowy.
- Będzie i park, i fontanna, ale w kwestii nazewnictwa niewiele mamy

do powiedzenia. O wszystkim decyduje miasto.

- Moim zdaniem powinni nazwać coś jego imieniem. W końcu

zbudował połowę nowych budynków w centrum. Był ważnym członkiem
tutejszej społeczności.

Tara zerknęła na Astrid, licząc na jej pomoc, ale druga żona

Johnathona milczała.

- Dobra. Spytam. Nic więcej nie mogę obiecać – oznajmiła

dyplomatycznie Tara.

W kuchni zabrzęczał dzwonek.
- Nasza kolacja. – Miranda podniosła się z kanapy.
- Pomogę ci. – Tara ruszyła za nią. – Co mam robić?
- Jestem w ciąży. Nie jestem kaleką.
Miranda wyciągnęła z piekarnika blachę, na której leżały papierowe

torebki wypełnione czymś wspaniale pachnącym. Następnie wyjęła
z szafki trzy talerze i ostrym nożem zaczęła przekłuwać torebki.

- W lodówce jest sałata. Gdybyś mogła…
Astrid, która do nich dołączyła, pierwsza rzuciła się do lodówki.

Wyjęła wyjątkowej urody dużą ceramiczną miskę ozdobioną u góry
lekkimi wyżłobieniami przedstawiającymi owoce. Tara westchnęła
w duchu: Miranda miała niesamowity gust.

Wyszły na zewnątrz, na patio koło basenu, i usiadły przy okrągłym

stole, który gosposia Mirandy wcześniej pięknie nakryła. Kolacja była
wyśmienita: pieczony lucjan z cytryną i odrobiną mleka kokosowego oraz
ryż.

background image

Miranda ledwo cokolwiek skubnęła. Cały czas prowadziły rozmowę,

ale wszystkie trzy czuły się lekko spięte. Bądź co bądź łączyło je tylko to,
że poślubiły Johnathona.

Po jego śmierci zostały, niejako wbrew swojej woli,

sprzymierzeńcami. Na razie ich związek był dość chwiejny. Jeśli sekret
Astrid wyjdzie na jaw, Miranda przypuszczalnie się od nich odwróci.
Z kolei jeśli Astrid uzna, że nikt jej w Sterling nie traktuje poważnie,
zapewne spakuje się i wyjedzie do Norwegii.

Tarze ogromnie zależało na pracy w Sterling, ale… Dziesięć lat

spędziła w nieruchomościach; może nie było to zajęcie, które kochała
najbardziej na świecie, lecz miała w tej dziedzinie mnóstwo sukcesów.
A biznes deweloperski dopiero poznawała.

Starała się jednak być optymistką i wierzyć, że między nią, Astrid

i Mirandą wszystko dobrze się ułoży. Johnathon z jakiegoś powodu
postanowił zbliżyć je do siebie; choć miał wiele wad, był doskonałym
znawcą ludzkich charakterów. Widocznie coś musiało je łączyć poza
uczuciem do tego samego mężczyzny, i Tara zamierzała to odkryć. Dzięki
temu ich pakt stanie się bardziej trwały.

- Mirando, urządzasz już pokój dla dziecka? – spytała, odkładając

serwetkę na talerz.

Nie poruszałaby tego tematu, gdyby sądziła, że Astrid mu nie podoła.
- No pewnie! Zaczęłam wybierać mebelki, kiedy dowiedziałam się, że

jestem w ciąży. W tym tygodniu było malowanie ścian. Cały czas coś się
tam dzieje.

- Pochwalisz się? Pokażesz nam? – poprosiła Astrid.
Wniosły talerze do środka, zostawiły je na kuchennym blacie, po czym

ruszyły za gospodynią do głównego holu i schodami na drugie piętro. Po

background image

drodze, na podeście, Tara przypomniała sobie, że właśnie na drugim
piętrze, na prawo od schodów, znajduje się sypialnia małżeńska.

Miranda skręciła w lewo. Weszły do przestronnego pokoju

o jasnożółtych ścianach; na podłodze leżał puszysty biały dywan.

- Z łóżeczkiem się wstrzymuję. Boję się zapeszyć… - Miranda

przyłożyła ręce do brzucha. – To dopiero pierwszy trymestr.

Tara objęła ją ramieniem.
- Nie musisz się spieszyć, masz mnóstwo czasu. Jest pięknie, a będzie

jeszcze piękniej.

Astrid, która nie zdradzała żadnych emocji, przeszła w milczeniu na

drugi koniec pokoju, gdzie na niedużym regale stało czarno-białe zdjęcie
w białej drewnianej ramce. Podniosła je i delikatnie potarła kciukiem
ramkę. Kiedy obróciła się, w jej oczach lśniły łzy.

- To Johnny? Kiedy był dzieckiem?
Miranda skinęła głową.
- Tak. Jego brat Andrew przysłał mi je kilka dni temu. W zeszłym

tygodniu był w San Diego i odwiedził mnie.

Tarę zdumiało, że Andrew dotrzymał słowa.
- Grant i ja spotkaliśmy go na przyjęciu.
- Wspomniał mi o tym. I że poprosiliście go, aby się ze mną

skontaktował. Dziękuję. Moje dziecko nie będzie dorastało w otoczeniu
rodziny. Rodzice Johnathona nie żyją, moi również. Mam brata i to
wszystko. Zawsze żałowałam, że Johnathon i Andrew się nie dogadują.
Myślę, że Andrew ma wyrzuty sumienia, że nie był na pogrzebie.

- Powinien był przyjechać – rzekła Tara.
- To samo mu powiedziałam. Wydaje mi się, że przysłał mi zdjęcie

w ramach przeprosin.

background image

- To miły gest – oznajmiła Astrid; oczy wciąż lśniły jej od łez. – Wasze

dziecko będzie miało cudowną pamiątkę.

Nastała cisza. Kobiety pogrążyły się w zadumie. Johnathon umarł, ale

za kilka miesięcy na świat przyjdzie jego syn lub córka. Maleństwo będzie
jedynym ogniwem łączącym je z mężczyzną, który tyle dla nich znaczył.

Astrid z Tarą uświadomiły sobie, że muszą dbać o ciężarną Mirandę,

a potem uczestniczyć w jej życiu, tak by jej dziecko miało możliwość
poznania wszystkich tych, którzy kochali Johnathona.

Astrid odstawiła zdjęcie na regał.
- Muszę iść. Przepraszam, głowa mnie strasznie boli. – Pocałowała

w policzek najpierw Mirandę, potem Tarę. – Dziękuję za uroczy wieczór.
Musimy się częściej spotykać.

- Bardzo bym chciała – odparła Miranda. – Odprowadzić cię na dół?
- Dzięki, nie trzeba. – Astrid obróciła się na pięcie i zbiegła po

schodach.

- Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Że widok pokoju dziecięcego nie

sprawił jej przykrości.

- Myślę, że nie pogodziła się ze śmiercią Johnathona. Tak jak i my –

odparła Tara.

- Bo ciężko się z tym pogodzić – szepnęła Miranda. Podszedłszy do

regału, przesunęła zdjęcie.

- Czy Andrew mówił coś jeszcze?
Miranda wzięła głęboki oddech; wyglądała na jeszcze bardziej

zmęczoną niż na początku.

- To bardzo zagubiony nieszczęśliwy człowiek. On i Johnathon mieli

trudne dzieciństwo. To się odbiło na ich późniejszych relacjach.

background image

- Czasem trudności zbliżają ludzi, a czasem rozdzielają – przyznała

Tara.

- No właśnie. Kiedy tu był, przejawiał cały wachlarz emocji. Wciąż ma

w sobie mnóstwo złości do brata. Wspomniał o transakcji, która nie
wypaliła czy nie doszła do skutku. Wydało mi się to dziwne, bo żadne
interesy nie łączyły go z Johnathonem.

Tara też o niczym takim nie słyszała.
- Przykro mi, że wyładowywał frustrację na tobie.
- W końcu poprosiłam go, żeby sobie poszedł. Chyba dlatego przysłał

mi to zdjęcie. Bo uświadomił sobie, że za daleko się posunął. – Na
moment Miranda zamilkła. – W sumie są bardzo do siebie podobni. Mają
podobny temperament. Johnathon pewnie nieraz wybuchnął przy tobie…

- To prawda – potwierdziła Tara, może zbyt pośpiesznie, ale cieszyła

się, mogąc rozmawiać z kimś, kto wiedział, co to znaczy być żoną tak
żywiołowego człowieka.

Johnathon wszystko silnie odczuwał i zawsze spontanicznie reagował.
- Na szczęście potrafił hamować gniew. Większość czasu był czułym

kochającym mężem.

Tara nie zaprotestowała; pomyślała sobie, że może złagodniał przy

drugiej, a potem przy trzeciej żonie.

- Też już pójdę – rzekła, nie chcąc dłużej siedzieć Mirandzie na

głowie. – Wyśpij się.

- Chciałabym, ale źle mi się śpi samej w tak wielkim domu. Jest za

cicho, za pusto. A z powodu ciąży tabletki nasenne odpadają.

- Biedna jesteś. Ale może dziś po gościach łatwiej ci się zaśnie.
Miranda uśmiechnęła się i nagle Tara zobaczyła w niej to, co

Johnathon w niej widział: ciepło, którym emanowała.

background image

- Odprowadzę cię.
- Dzięki za dzisiejszy wieczór – powiedziała Tara, kiedy zeszły na

dół. – I za to, że obdarzyłaś mnie zaufaniem. Mam nadzieję, że wkrótce
nasze udziały będą jeszcze więcej warte.

Miranda otworzyła drzwi i oparła się o framugę.
- Trzymam kciuki.
- Za Promenadę?
- Za wygrany przetarg. Wiem, jakie w Sterling panują zwyczaje.

Musisz odnieść sukces, inaczej nikt cię nie będzie szanował. Taki świat
stworzył Johnathon. Wygraj albo spadaj.

Tara przełknęła ślinę.
- Zrobię co w mojej mocy.
- I porozmawiaj z władzami miasta, żeby nadać czemuś imię

Johnathona. Chciałabym go w ten sposób upamiętnić.

Tara znów obiecała, że zrobi co w jej mocy.
Wsiadła do samochodu, ale przez dobrą minutę nie była w stanie

przekręcić kluczyka.

Siedziała wpatrzona przed siebie, myśląc o prośbach i naciskach

wszystkich wkoło. Oraz o roli, jaką sama miała odegrać. Było to dość
męczące. Pochyliła się, oparła głowę o kierownicę. Czuła się tak, jakby
trzymała na barkach cały świat. Może faktycznie tak jest?

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wygraj albo spadaj. Od trzech tygodni to była jej nowa mantra.

Nieważne, że pracowała w Sterling na samym początku. Nieważne, że
miała udziały w firmie. Ważne były rezultaty; czyli musi odnieść sukces.

Będzie miała jedną szansę z Promenadą Nadmorską. Albo się uda, albo

nie.

Więc harowała w pocie czoła, ale powoli zaczynała widzieć światełko

w tunelu. Projekt Seaport stawał się coraz bardziej rzeczywisty. Owszem,
miała pomysł, wizję, jak ta nadmorska przestrzeń powinna wyglądać,
z kolei Clay ze swoim doświadczeniem, fantazją i przenikliwością
wprowadzał elementy, o jakich nie śniła.

Codziennie demonstrował przebłyski geniuszu, dzięki któremu

nadrabiali stracony czas. Za tydzień firmy miały przedstawić miastu swoje
oferty.

Astrid szybko się uczyła; każdego dnia pogłębiała wiedzę, dbała

o najdrobniejsze szczegóły, pilnowała, żeby wszystko gładko się toczyło.
Tara jednak wyczuwała napięcie między nią a bratem Mirandy.

Clay starał się koncentrować na pracy, ale czasem, gdy nikt nie patrzył,

rzucał Astrid gorące spojrzenie, a potem znów traktował ją z dystansem.
Astrid zdawała się nie zwracać na to uwagi, ale jako piękna kobieta
i modelka przypuszczalnie była przyzwyczajona do zainteresowania
okazywanego przez mężczyzn.

Ku własnemu zdziwieniu Tara odkryła, że ma ochotę zabawić się

w swatkę. Oboje byli atrakcyjni, rozwiedzeni, z nikim niezwiązani.

background image

Oczami wyobraźni widziała ich razem. Oczywiście swatanie, zwłaszcza
w tym momencie, było kretyńskim pomysłem. Wszyscy powinni myśleć
o Seaport, a nie o romantycznych uniesieniach. Nie wolno mieszać pracy
z życiem prywatnym. Przekonała się o tym, będąc żoną Johnathona. Teraz,
codzienne widując się w firmie z Grantem, również o tym pamiętała.

Minęły trzy tygodnie od rozmowy, podczas której oboje uznali, że nie

powinni ulegać pokusie; że ich kontakty powinny być wyłącznie
zawodowe. Od tamtej pory każdy kolejny dzień był próbą. Przestali
flirtować, przekomarzać się, żartować; nie zerkali na siebie uwodzicielsko,
nie poklepywali się po ramieniu, dłoń przypadkowo nie muskała o dłoń.
Znikła lekkość, niefrasobliwość, beztroska.

Łatwiej byłoby jej pogodzić się ze sztywną biznesową wersją ich

relacji, gdyby po pierwsze, Grant nie był tak pociągający. A po drugie,
gdyby wspomnienia z nocy, którą spędzili razem, tak mocno nie wryły się
jej w pamięć.

Niestety zdarzało się, że na zebraniach, zamiast myśleć o Seaport,

wyobrażała sobie, jak Grant pociera zarostem o jej twarz. O jej usta.
O różne inne części jej ciała. Spoglądając na niego, czuła ucisk
w podbrzuszu. Wolałaby bardziej produktywnie spędzać czas w pracy.

Tak, to ona nalegała na powrót do relacji platonicznych. Chciała skupić

się na sprawach zawodowych, odnaleźć szczęście i spełnienie. Jednak
powoli zaczęło do niej docierać, że obrała niewłaściwą drogę.

Praca sprawiała jej coraz mniejszą radość; kojarzyła się głównie ze

stresem. Seks z Grantem zdecydowanie był pomyłką. Zawsze lepiej na
tym wychodziła, kiedy trzymała mężczyzn na dystans.

Do drzwi gabinetu zastukała Sandy, która chciała spędzić weekend ze

swoim chłopakiem w Palm Springs.

- Jeśli nie jestem już potrzebna, to… - zawiesiła głos.

background image

- Możesz przed wyjściem przynieść mi folder z materiałami do

Seaport? Chciałabym jeszcze raz rzucić na nie okiem.

Na twarzy Sandy odmalował się wyraz zatroskania.
- Z pięćdziesiąt razy sprawdzałam każdy szczegół. Do poniedziałku

rano Clay uzupełni braki. We wtorek ja przygotuję prezentację, w środę
i w czwartek pani z Clayem będziecie mogli ją przećwiczyć, a w piątek
przedstawić projekt w ratuszu.

Tara cieszyła się, że ma tak doskonałą asystentkę. Teoretycznie

wszystko było pod kontrolą i nie powinna się denerwować, a jednak ciągle
się martwiła, że coś pójdzie nie tak.

- Wiem, ale chcę jeszcze raz zerknąć na projekt, póki mamy czas

wprowadzić zmiany.

- Jasne, oczywiście. – Parę minut później Sandy wróciła z folderem,

który położyła na biurku szefowej. – Aha, i przesłałam pani na mejla
informacje, o które pani prosiła…

Tara dała Sandy listę działek wystawionych na sprzedaż na terenie

miasta i wokół niego z prośbą, aby zebrała informacje na temat ceny,
powierzchni, zalet i wad.

- Już?
Sandy rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Uznałam, że będzie je pani chciała mieć jak najszybciej.
Tara otworzyła pocztę; ciekawa była, czego Sandy zdołała się

dowiedzieć. Zależało jej, by Grant zrozumiał, że jej zawodowe ambicje nie
ograniczają się do Promenady.

- Chcę. Bardzo dziękuję. Jesteś niesamowita.
- Po prostu staram się dobrze wykonywać swoją pracę.
- Spisujesz się na medal. Życzę ci miłego weekendu.

background image

- Ja pani również.
Tara wzięła się do pracy; czytała raport, sporządzała notatki,

zapisywała, które nieruchomości mają największy potencjał. Usiłowała
zawęzić swój wybór. Chciała pokazać Grantowi najlepsze miejsce, takie,
które go zachwyci, i przekonać go, że ona ma świetne wyczucie do tej
roboty.

Kiedy skończyła, spojrzała na godzinę widoczną w dolnym rogu

komputera. Dochodziła szósta. Wstała i się przeciągnęła. Czas wracać do
domu.

O tej porze powinna siedzieć na tarasie i popijając wino, wpatrywać się

w bezkres oceanu. Problem polegał na tym, że nikt na nią w domu nie
czekał.

- A, jeszcze jedno.
Usiadłszy z powrotem przy biurku, ponownie otworzyła folder.

Dokładnie przejrzała strony z przygotowaną ofertą. Na myśl
o przedstawieniu jej władzom miejskim czuła coraz większe podniecenie.

Owszem, była stronnicza, ale uważała, że jej zespół wykonał kawał

znakomitej roboty. Nie miała wątpliwości, że Sterling bez trudu przejdzie
do kolejnego etapu, a następnie znajdzie się w ścisłym finale.

Wówczas władze miasta przekażą uczestnikom swoje uwagi. Trzy

finałowe ekipy wprowadzą poprawki i przestawią ostateczną wersję.

Zamierzała zamknąć folder, kiedy nagle coś spostrzegła, detal tak

ważny, że nie sposób było go przeoczyć. Nad wodą bywa wietrznie. Miasto
chciało, by budynki były skierowane w konkretną stronę. Tara dałaby
sobie rękę uciąć, że w specyfikacjach widniała informacja o stronie
północno-zachodniej, ale teraz widziała czarno na białym: południowy
zachód. Co do licha?

background image

Zaczęła nerwowo przerzucać kartki. Psiakość, wszystkie rozplanowane

przez Claya budynki były zwrócone w niewłaściwym kierunku!

Poderwała się z fotela i chwyciwszy telefon, wybiegła na korytarz.

Cały czas bała się, że coś z projektem może pójść nie tak, ale nie
spodziewała się, że to się wydarzy akurat w tym momencie – w piątek
o szóstej piętnaście wieczorem, tydzień przed godziną zero.

W firmie panowała cisza jak makiem zasiał; niemal wszyscy udali się

do domu.

Skręciła w prawo; na końcu korytarza mieścił się gabinet Claya.

Musiała zajść jakaś pomyłka. Może szkice w folderze były nieaktualne?
Chociaż to mało prawdopodobne. Od początku wszystko było skierowane
na północny zachód. Tak to sobie wymyśliła. Czy to ona popełniła błąd?
Czy to jej wina?

Zapukała. Cisza. Nacisnęła klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz.

Serce waliło jej młotem, krew dudniła w skroniach. Zaklęła w duchu. Nie
mogła się skupić. Wdech, wydech.

Sandy! Musi do niej zadzwonić. Wcisnęła numer swojej asystentki, ale

po dwóch dzwonkach włączyła się poczta głosowa. Cholera! Co teraz?
Popatrzyła w prawo, w lewo. W gabinecie Granta paliło się światło. Był jej
jedyną nadzieją.

Nastawiła się psychicznie na słowa krytyki. Tak bardzo jej zależało na

przygotowaniu idealnej prezentacji i wygraniu przetargu. Chciała
udowodnić, że wie, co robi; że nie jest bezmyślną laleczką, której spadło
z nieba siedemnaście procent udziałów.

O ileż łatwiej byłoby odbyć tę rozmowę miesiąc temu, kiedy łączyły ją

z Grantem ciepłe przyjacielskie relacje. A teraz, z powodu seksu, panował
między nimi chłód.

background image

Wtargnęła do gabinetu niczym tornado na obcasach.
- Mamy problem.
Owszem, mamy. Grant w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie mógł

przywyknąć do myśli, że łączy ich jedynie praca. Od trzech tygodni stale
to sobie powtarzał, ale czuł się tak, jakby umierał powolną i bolesną
śmiercią.

Cierpiał, kiedy Tara znajdowała się w pobliżu. Cierpiał, kiedy nie mógł

jej dotknąć. Cierpiał, trzymając ją na dystans. Ale musiał.

- Właśnie wychodziłem – odparł. – Może omówimy twój problem

w poniedziałek?

Zaczął przekładać papiery, żeby tylko na nią nie patrzeć. Prawie do

perfekcji opanował tę sztukę, sztukę unikania jej spojrzenia. Podczas
zebrań, na których była obecna, studiował dokumenty, a kiedy wpadała do
niego do gabinetu, udawał, że sprawdza coś w komputerze.

Po prostu robił wszystko, by nie wślepiać się w coś, czego mieć nie

może.

Tara rzuciła na biurko gruby folder. Aż huknęło.
Grant podskoczył. Takie zachowanie zupełnie do niej nie pasowało. Na

okładce folderu widniał napis „Promenada Nadmorska”.

- Grant, nie żartuję. Mamy poważny problem. I spójrz na mnie, do

cholery. Musimy porozmawiać. Teraz.

Podniósł niechętnie wzrok; najpierw utkwił spojrzenie w jej dłoniach,

potem w ramionach, w szyi i wreszcie w twarzy. Kusiło go, by wstać,
przywrzeć ustami do jej warg, mimo że były wykrzywione w grymasie
smutku i niezadowolenia.

- No dobra, słucham. O co chodzi?
- Popełniłam błąd z Seaport. Duży błąd.

background image

- To go napraw. Masz jeszcze tydzień. Wszyscy popełniamy błędy.

Zawsze w końcówce panuje chaos.

Tara pokręciła głową, odurzając go zapachem swoich perfum. Nawet

nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go to rozprasza.

- Nie rozumiesz, źle odczytałam specyfikacje, a konkretnie ustawienie

budynków. Cały projekt należałoby obrócić o dziewięćdziesiąt stopni.

W tym momencie dotarło do niego, co się stało. Faktycznie duży błąd.
- Tego się nie da zrobić. Trzeba wszystko obmyślić na nowo. –

Zmarszczył czoło. – Obawiam się, że nie starczy nam czasu. Clay
wyjechał na weekend, nie mogę ściągnąć go z powrotem. Jego córka ma
urodziny. Z tej okazji zabrał ją do parku rozrywki w Anaheim. Obiecałem,
że choćby się waliło i paliło, nawet esemesa mu nie wyślę.

Tara osunęła się na fotel.
- Zawaliłam sprawę, Grant – powiedziała drżącym głosem. – Dałam

ciała.

- Ale jak to możliwe? Nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem. Przysięgam, czytałam wszystko punkt po

punkcie z milion razy. Sandy również. Gdzieś na łączach musiało dojść do
zwarcia czy co, sama nie wiem.

Przez chwilę Grant milczał; ostrzegał ją, że współpraca z miastem

bywa trudna i uciążliwa, uznał jednak, że nie ma sensu jej o tym teraz
przypominać. Co by to dało?

- Przykro mi, Taro. Może tak miało być?
- Nie mogę się poddać. Włożyłam w ten projekt tyle pracy. Nie tylko

ja, również Astrid i Clay. Musimy przynajmniej spróbować coś zrobić.

- Czasem trzeba pogodzić się z porażką.

background image

- Nie traktuj mnie jak małej dziewczynki! Seaport to nie jest jakieś

szkolne zadanie. To przedsięwzięcie warte miliony. Zależy mi na nim… -
Znów głos jej zadrżał.

Podniosła się z fotela i przeszła do okna, by ukryć łzy. Żeby się przed

nim, Grantem, schować.

- Nie musisz uciekać, masz prawo do smutku, a nawet do płaczu.
- Nie mam zamiaru płakać – oznajmiła, przełykając łzy.
- Wiem, że jesteś silna, ale naprawdę możesz sobie pozwolić na

okazanie słabości…

- Nie rozumiesz. – Pociągnęła nosem. – Moja pomyłka stanowi

najlepszy dowód, że Johnathon miał rację. Uważał, że nie powinnam
pracować w Sterling Enterprises, bo prędzej czy później popełnię błąd,
a on jako mój mąż nie będzie mógł mnie porządnie skrytykować. A teraz
ty zamiast się na mnie wściec, próbujesz mnie pocieszyć. Z uwagi na
naszą przyjaźń, czy raczej jej resztki.

- Nie mów tak. – Wstał zza biurka i wolno się do niej zbliżył. – Co

mam zrobić?

Obejrzała się przez ramię, po czym z wzrokiem wbitym w podłogę

zaczęła wydeptywać ścieżkę od okna do drzwi i z powrotem.

- Przecież nie chcesz mi pomóc. Od początku byłeś przeciwny temu

projektowi. Pewnie w duchu się cieszysz, że nawaliłam. Słusznie, że to ty
kierujesz firmą. Ja się do takiej roli zupełnie nie nadaję, do niczego się nie
nadaję.

Miała rację. Pomagając jej wybrnąć z kłopotów, działałby na własną

szkodę. Narobiła bigosu.

Gdyby był mądry, zostawiłby ją z tym, a siebie ogłosił zwycięzcą. Ale

wewnętrzny głos nakazywał mu przyzwoitość. Nie potrafił zachować się

background image

jak Johnathon i odsunąć Tary na boczny tor; nie potrafił też zignorować
uczucia, jakim ją darzył, a do jakiego na głos się nie przyznawał.

- Przestań, proszę cię. Wiesz, że to nieprawda. Po prostu masz

ogromne doświadczenie w świecie nieruchomości, a w biznesie
deweloperskim dopiero zdobywasz szlify. Masz prawo błądzić.

Posłała mu gniewne spojrzenie. Błądzić? Tego błędu nie mogła sobie

wybaczyć.

- To najgłupszy błąd, jaki można popełnić. Nie zauważyć czegoś, nie

doczytać.

Zawsze była dokładna i wnikliwa. Przeoczenie informacji… nie

mieściło się jej to w głowie.

- Mam znacznie gorsze na sumieniu.
- Tak? Daj mi jeden przykład.
To, że się w niej zadurzył, ale oczywiście nie mógł tego powiedzieć.
- Dobra, chcesz mojej pomocy czy nie? – spytał. – Bo jeśli nie, to jadę

na weekend do domu. – Wróciwszy za biurko, wyłączył komputer.

W gabinecie zaległa cisza. Grant niemal był pewien, że usłyszy

odpowiedź odmowną. Przypuszczalnie Tara już żałowała swojej chwili
słabości.

- Chcę. To znaczy, gdybyś zechciał mi pomóc, to byłabym wdzięczna.

Ale zrozumiem, jeśli uznasz, że skoro nawarzyłam piwa, to muszę je sama
wypić.

Grant wziął głęboki oddech. Wpadające przez okno promienie słońca

podkreślały cudowne krągłości jej ciała.

- Twój błąd jest błędem Sterling Enterprises. W przetargu wezmą

udział nasi rywale. Musimy zatem ratować twarz. To leży w naszym
wspólnym interesie.

background image

- Próbujesz mnie pocieszyć?
Roześmiał się.
- Mówię tylko, że mam powód, aby ci pomóc. Poza tym życzę ci

dobrze i wcale nie chcę, żebyś poniosła porażkę.

Istniało tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Czuł się rozdarty; z jednej

strony chciał spędzić z Tarą jak najwięcej czasu, z drugiej wiedział, że
będzie cierpiał, kiedy po wszystkim ona znów odsunie się od niego.

- Jako że Claya nie ma w mieście, tylko ty i ja możemy spróbować

rozwikłać problem. To oznacza, że musimy poświęcić na pracę cały
weekend.

- Poradzimy sobie bez architekta?
- Nie zajmuję się już renderowaniem i planami zagospodarowania

przestrzennego, ale wciąż mam licencję. Możemy stworzyć jakiś
sensowny model, który pokażemy Clayowi w poniedziałek. Oby tylko on
zdążył ze wszystkim do piątku.

- Zrobiłbyś to dla mnie? Poświęcił swój weekend?
Bez chwili wahania. Miał te słowa na końcu języka.
- Dla ciebie i dla firmy – odparł. – Tak jak mówiłem, nie chcę,

żebyśmy wypadli słabo przed naszymi konkurentami. Wolałbym ich
pokonać.

- Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Słowo honoru. Jestem ci

ogromnie wdzięczna. Jak się do tego zabierzemy? I gdzie? Może w którejś
z sal konferencyjnych?

Nagle wstąpiła w niego nadzieja.
Może to ta okazja, na którą czekał? Może jednak zdoła wkraść się

w łaski Tary?

- Nie. Będziemy pracować u mnie. Przez cały weekend – oznajmił.

background image

Ucieszyła go pewność siebie, która pobrzmiewała w jego głosie. Może

się uda, a może nie, ale zamierzał wykorzystać szansę. W domu, przy
kieliszku wina, może zdoła się w końcu otworzyć przed Tarą i przyznać do
uczuć, którymi potajemnie darzy ją od co najmniej dziesięciu lat.

- Sami? We dwoje? Sądzisz, że to mądry pomysł?
- Miesiąc temu sytuacja była całkiem inna. Wszyscy byliśmy

poruszeni śmiercią Johnathona. Dziś jesteśmy pogodzeni z jego
odejściem.

- Okej. – Skinąwszy głową, Tara wzięła z biurka folder. – Wpadnę do

domu się przebrać, a potem ruszam do ciebie.

- Spakuj kilka rzeczy na zmianę, bo czuję, że zostaniesz do

poniedziałku.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mimo że miał wobec niej romantyczne zamiary, zachowywał się tak,

by niczego się nie domyśliła. Nie zniósłby kolejnego odtrącenia. Wiedział,
że jeżeli chce ją znów wziąć w ramiona, pocałować, kochać się z nią, nie
może robić nic na siłę. Nic ostentacyjnie.

Wszystko musi wydarzyć się samo, dlatego że oboje bardzo tego

pragną. Zero presji, zero nacisku, po prostu chęć spędzenia z sobą kolejnej
nocy.

Miał świadomość, że stąpa po kruchym lodzie. Jeśli chodzi o firmę,

Tara, Astrid i Miranda miały wszystkie atuty w ręku. Z łatwością mogły
się go pozbyć. Teraz miał okazję się wykazać i uratować Seaport. Jeśli się
nie uda, przynajmniej może mówić, że się starał.

Przygotował miejsce do pracy na stole w jadalni sąsiadującej

z kuchnią, następnie rozsunął drzwi balkonowe, by wpuścić do środka
powiew znad Pacyfiku. Za ogromnymi oknami rozpościerał się widok na
porośnięty trawą i palmami ogród, który opadał stromo ku linii wody.

Grant często spacerował po skalistym nabrzeżu, rozmyślając o Tarze

mieszkającej po drugiej stronie zatoki, na Coronado. Robił to, kiedy
mieszkał z inną kobietą, a także kiedy ta inna leżała w łóżku, czekając, aby
wrócił do sypialni.

Sam się zastanawiał, jaki jest powód, że osoba Tary tak bardzo go

zajmuje. Może chodziło o to, że ich relacja ciągle była jakby
w zawieszeniu. Łączyła ich bliska więź, ale zawsze na drodze stał

background image

Johnathon. Teraz przeszkoda w postaci Johnathona znikła, ale pojawiła się
druga w postaci Sterling Enterprises.

Tara przyjechała kilka minut po ósmej. W dżinsach i turkusowym

topie, który przylegał do niej niczym druga skóra, wyglądała absolutnie
zachwycająco. Sportowy strój stanowił miłą odmianę od jej biznesowych
garsonek.

- Potwornie się denerwuję – powiedziała, mijając Granta.
Zamknął drzwi i ruszył za nią na tyły domu, gdzie znajdowała się

kuchnia z jadalną oraz salon.

- Nie panikuj. Spróbujemy naprawić błąd. Może się uda.
- Dzięki, ale i tak jestem kłębkiem nerwów. Miranda i Astrid będą się

zastanawiać, co ja wyprawiam.

- To już wasza sprawa – odrzekł Grant. Nie zamierzał zaprzątać sobie

nimi głowy. – Wydaje mi się, że słusznie robisz, chcąc uratować projekt.
Poza wszystkim innym Clay włożył w niego mnóstwo pracy. Szkoda by
było, gdyby miała pójść na marne.

Tara westchnęła.
- Masz wino?
Skinął głową zadowolony, że to ona wyraziła chęć napicia się, a nie że

musiał ją namawiać.

Wyjął z lodówki butelkę. Tara usiadła przy kuchennej wyspie.
- Białe ci odpowiada?
- Bardzo. Po czerwonym często boli mnie głowa.
- Tego byśmy nie chcieli.
- Zwłaszcza dzisiaj. – Pogładziła ręką biały marmurowy blat. –

Zapomniałam, jak pięknie mieszkasz. Dawno tu nie byłam. Pewnie
z osiem lat, co?

background image

- Mniej więcej. Chyba od czasu twojego rozwodu z Johnathonem. –

Podał jej kieliszek. – Proponuję toast za naprawę błędów.

Stuknęli się kieliszkami.
- Kochany jesteś, że mi pomagasz.
- Tylko nie rób ze mnie sympatycznego frajera. – Okrążył wyspę

i stanął koło Tary.

- Nie zamierzam. Facet, który chce wykosić konkurencję, nie jest

sympatycznym frajerem.

Usiedli przy stole i bez dalszej zwłoki wzięli się do pracy. Tara

ponownie przejrzała informacje dotyczące terenu, warunków i wymagań,
przestudiowała gotowy plan.

Do wstępnego projektu, który Grant widział kilka tygodni temu,

wprowadziła z Clayem sporo zmian. Mimo że czas naglił, zaczęła
Grantowi tłumaczyć co, jak i dlaczego. Słuchając jej, uświadomił sobie, że
Tara doskonale zna się na tej robocie. Gdyby chciała, mogłaby zarządzać
całą firmą.

Ta myśl go nie ucieszyła; zamierzał walczyć o należne mu stanowisko,

ale jeśli koniecznie musiałby ustąpić komuś miejsca, najchętniej ustąpiłby
je Tarze.

Mniej więcej po godzinnej dyskusji na temat możliwych zmian

wyciągnął duży blok techniczny i zaczął szkicować nowy plan. Wszystko
wymagało szczegółowego opracowania, ale na razie skupili się na
chodnikach,

ścieżkach

rowerowych

oraz

ułatwieniach

dla

niepełnosprawnych. Wiele aspektów należało wziąć pod uwagę, choćby
poziom hałasu w miejscu przeznaczonym na występy zespołów
muzycznych; ważną rolę ogrywała również kwestia estetyki, to, jak
Promenada będzie wyglądała zarówno od strony lądu, jak i wody.

O pierwszej w nocy Grant poczuł się wypalony.

background image

- Więcej dziś nie dam rady – powiedział, odchylając się na krześle.
Tara dopiła wino.
- Myślisz, że to jest wykonalne? – spytała, wskazując na plik leżących

obok skeczy.

Skecze były zrobione pobieżnie; w poniedziałek Clay będzie musiał

solidnie przysiąść nad projektem.

- Trzeba nad tym popracować, dokonać nowych pomiarów, ale mamy

na to jeszcze sobotę i niedzielę.

Tara również odchyliła się na krześle i przeciągnęła, wypinając piersi.

Grant zesztywniał, dreszcz przebiegł mu po plecach.

- Tworzymy naprawdę świetny zespół – powiedziała. – Przykro mi, że

ten projekt nie spotkał się z twoim entuzjazmem.

Grant wzruszył ramionami. Przysunąwszy do siebie kartkę papieru,

zaczął palcem kreślić na niej kółko. Marzył o tym, żeby dotknąć Tary,
pogładzić jej policzek, pocałować ją, zaprosić do łóżka.

- Nie, to ja cię przepraszam. Od tamtego wieczoru, kiedy poszliśmy na

przyjęcie, a potem na mecz, wiedziałem, że masz niesamowitą wizję tego
terenu. I powinienem był ci przyklasnąć, poprzeć cię, a ja zostawiłem cię
samą.

- Chroniłeś swoją pozycję w Sterling.
Była wspaniałomyślna. Grant westchnął. Tyle przeszkód się przed nimi

piętrzy. Gdyby mógł je zlikwidować… Gdyby zostali tylko we dwoje…

- Najważniejsza, Taro, jest nasza przyjaźń.
- Mówisz serio? Bo były chwile, kiedy zwątpiłam…
- W naszą przyjaźń? Kiedy?
- W ostatnim czasie. Traktowałeś mnie tak chłodno, z takim

dystansem. Widziałeś we mnie rywala, niemal wroga.

background image

Potrzasnął głową i wsunął ręce do kieszeni.
- Och, nie. Po prostu nie mogłem zrozumieć, dlaczego po fantastycznej

nocy, jaką spędziliśmy, ciebie obchodziło tylko jedno: co sobie Miranda
z Astrid pomyślą.

- A ty martwiłeś się plotkami w firmie.
- Które szybko ucichły. Czyli moja strategia odniosła skutek.
- Ale i tak mi się nie podobała.
- Mnie też nie. Cierpiałem, będąc z dala od ciebie.
Tara przygryzła wargę, jakby próbowała powstrzymać uśmiech.
- Tamta noc rzeczywiście była fantastyczna.
- Niesamowita. Najlepsza – przyznał, może odrobinę za szybko. –

Wcale nie przesadzam.

- Ale dzielą nas sprawy służbowe.
- Wszystko zależy od nas.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Przez chwilę wpatrywała się

w niego badawczo, jakby szukała jakichś wskazówek. Nie ufała mu? Czuła
większą lojalność wobec pozostałych dwóch żon? A może dla niej
wszystko sprowadzało się do Sterling Enterprises?

- Poważnie? – spytała.
Grant odsunął na bok papiery i wstał. Od Tary dzieliły go dwa kroki,

ale miał wrażenie, jakby przekraczał linię demarkacyjną. Położył rękę na
jej ramieniu, drugą odgarnął do tyłu jej włosy. Przez otwarte okno wpadał
ożywczy wiatr, który zaostrzał zmysły dotyku, węchu, wzroku.

- Nigdy nie byłem bardziej poważny.

Czuła na szyi parzący oddech. Nie była w stanie zaprotestować ani się

ruszyć. Zresztą nie chciała protestować. Pragnęła Granta tak samo jak
przedtem, może nawet bardziej. Kilka ostatnich tygodni, kiedy próbowała

background image

stłumić pożądanie, to był istny koszmar. Grant traktował ją chłodno, a ona
marzyła o jego gorącym ciele. Pragnęła dotykać je, pieścić, mieć je koło
siebie.

Przekręciła głowę, by spojrzeć w oczy Granta, upewnić się, że chce

tego samego co ona. Nie zdołała, bo przywarł ustami do jej warg. Po
chwili pogłębił pocałunek; ich języki się odnalazły jak przed paroma
tygodniami i ponownie splotły w zmysłowym tańcu. Ciało Tary płonęło.
Zeszłym razem chciała zaspokoić ciekawość, tym razem tęsknotę za
mężczyzną, o którym nie potrafiła zapomnieć.

Wstała, żeby być bliżej niego. Nie przerywając pocałunku, zaczął ją

mocno przytulać. Cofała się wolno, a gdy poczuła za plecami kuchenną
wyspę, chwyciła Granta za spodnie i przyciągnęła do siebie. Była gotowa
kochać się z nim tu i teraz.

Wspiąwszy się na palce, oparła biodra o marmurowy blat, po czym

oplotła Granta nogami w pasie. Przez materiał dżinsów czuła jego erekcję.
Przyłożyła ręce do jego policzków, potarła wieczorny zarost. Obok skóra
była gładka i delikatna. Podobał jej się ten kontrast; w pewien sposób
odzwierciedlał jej emocje.

Bo wiedziała, że nie powinna, że seks wszystko skomplikuje, ale była

zmęczona czekaniem. I jeśli mogła zaznać chwili szczęścia, kochając się
z Grantem, to zamierzała skorzystać z okazji.

Ściągnęła mu przez głowę sweter, położyła dłonie na jego piersi

i przytknęła usta do ciepłej skóry. Zadrżał.

- Jesteś taki seksowny… Nie sposób z tobą pracować i zachowywać

dystans.

Tę kwestię będzie musiała jakoś rozwiązać, ale nie teraz. Teraz chciała

jak najszybciej znaleźć się w sypialni. Mieli przed sobą cały weekend,

background image

w dodatku tym razem Astrid im nie przeszkodzi. Byli tylko oni, on i ona,
ona i on.

- Mm, jak cudownie to słyszeć – zamruczał jej do ucha.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zgarnął ją z blatu i ruszył w głąb domu.

Jeszcze żaden mężczyzna nie niósł jej do łóżka. Była zachwycona.

Cały dzień starała się być silna, twarda, niepokonana, a teraz… Ach,

jaka miła odmiana.

W sypialni Grant nie zapalił światła. Położył Tarę na łóżku i się do niej

przytulił. Mogłaby go całować bez końca, a nawet dłużej, ale inne rzeczy
też ją kusiły. Nie wypuszczając Granta z ramion, przekręciła się na bok.
Gdy przewrócił się na wznak, usiadła na nim, potarła biodrami o jego
biodra, po czym zdjęła bluzkę. Chciała czuć na sobie jego dłonie, on
jednak wsunął ręce pod głowę.

- Nie rozepniesz mi stanika?
- Ty to zrób. Chcę na ciebie patrzeć – odparł z uśmiechem.
- Okej. – Uznała, że skoro wykonał pierwszy krok, zasłużył na

nagrodę.

Sięgnęła za siebie i odpięła stanik. Powoli zsunęła jedno ramiączko,

potem drugie. Ręce Granta natychmiast zacisnęły się na jej biuście
i zaczęły go pieścić. Był skupiony na niej, nic go nie rozpraszało. To była
magia. Tara wstrzymała oddech, po czym jęknęła ochryple i odrzuciła
w tył głowę. Włosy opadły jej na plecy i ramiona. Po chwili Grant rozpiął
jej dżinsy. Czekała na moment, gdy oboje będą nadzy.

Zeskoczywszy z łóżka, pozbyła się spodni. Grant poszedł za jej

przykładem; cisnął swoje na podłogę. Następnie chwycił za róg kołdrę,
odrzucił ją na bok, po czym uniósł Tarę, przyklęknął na brzegu materaca
i delikatnie ułożył ją na chłodnym prześcieradle.

background image

Sięgnął do szafki nocnej po prezerwatywę. Naciągnął ją i wrócił do

łóżka. Pochyliwszy się, pocałował Tarę w usta, ale ten pocałunek był inny,
bardziej intensywny. Miała niemal wrażenie, jakby Grant chciał jej coś
przekazać. Może przeprosić za to, że przez kilka tygodni traktował ją tak
chłodno? Że tyle razy się z nią sprzeczał?

Objął ją w pasie i obrócił tak, by była na górze. Oparła się na kolanach,

wprowadziła czubek członka do pochwy, po czym osunęła się powoli,
rozkoszując się każdą sekundą. Zaczęli się ruszać razem, rytmicznie.
Wykonując koliste ruchy biodrami, Grant odnalazł jej punkt G. Tara
starała się skupić na doznaniach, nie odpływać myślami. Ale było jej tak
dobrze, że zaczęła fantazjować: czy są sobie pisani? Czy Grant jest
mężczyzną, o jakim marzy? Czy zdołaliby zapomnieć o wszystkim, co ich
dzieli?

Oddech miała płytki, urywany. Pochyliwszy się, przytknęła usta do

warg Granta. On też oddychał szybko, jakby biegł. Oboje byli już blisko.
Z jednej strony chciała dotrzeć do mety i wznieść się w przestworza,
a z drugiej pragnęła, aby ta chwila trwała bez końca. Bo było wspaniale,
idealnie. Może wokół panował chaos, ale tu było jej miejsce, w łóżku
z Grantem. Nie miała co do tego cienia wątpliwości.

Orgazm uderzył w nią znienacka. Pół sekundy później uderzył

w Granta. Wstrząsani falami rozkoszy, mknęli przed siebie, dysząc
i nawołując się wzajemnie.

Wreszcie Tara opadła na materac. Grant otoczył ją ramieniem

i pocałował w czubek głowy, raz, potem drugi, trzeci, piąty. Za każdym
razem przysuwał się coraz bliżej. Żar buchający z jego ciała okrywał ją,
przenikał.

Z żadnym mężczyzną się tak nie czuła. Byli dwojgiem ludzi równych

sobie pod każdym względem, przyjaciółmi, których łączyła autentyczna

background image

więź. Dziś głębsza i silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Spędzili razem dwie noce. Niewiele spali, ale to Grantowi nie

przeszkadzało. Przeciwnie, chciał, by ten stan trwał wiecznie; żeby Tara
została u niego na zawsze; żeby prężyła się pod jego dotykiem, a on mógł
cieszyć jej pieszczotami. To było jak spełnienie marzeń: obserwowanie
Tary, gdy budzi się rano, gdy po prysznicu owija włosy ręcznikiem,
a potem chodzi boso po domu.

Stanowiła brakujący element całości. Brakujący element jego życia.

Wiedział, że musi jej o tym powiedzieć, zanim wróci do siebie na
Coronado.

Nastał niedzielny poranek; byli po śniadaniu i po seksie, kochali się

dwukrotnie. Wszystko, co byli w stanie zrobić w kwestii Seaport, zrobili;
resztą musiał się zająć Clay.

Niedługo Tara oznajmi, że czas na nią, powinna jechać do domu. Co

wtedy? Znów będzie jak dawniej.

Jeżeli w dodatku Tara wygra przetarg, może się zdarzyć, że on straci

kontrolę nad firmą. Stał na jej drodze do sukcesu, a jej relacje z Astrid
i Mirandą były coraz silniejsze.

Jednak istniało wyjście z tej sytuacji. Mogliby razem prowadzić firmę,

być prawdziwymi wspólnikami, w biurze i poza nim. Już raz to
proponował…

Czy teraz Tara by się zgodziła? Czy dopuszczała do siebie taki

scenariusz? Czy chciałaby dzielić z nim życie? Oraz zarządzanie firmą?
Czy raczej silna, zdeterminowana i nastawiona na sukces uznałaby, że nie

background image

jest dla niej wystarczająco dobrym partnerem? Że nigdy nie dotrzyma jej
kroku?

- To był wspaniały weekend. – Grant włożył do zmywarki talerze.
Tara siedziała przy wyspie, trzymając oburącz kubek kawy.

Wpatrywała się ogród za domem oraz migoczący w promieniach słońca
ocean. Liście palm szemrały poruszane wiatrem. Obserwując ją
ukradkiem, Grant myślał o wszystkim, co w życiu przeszła. Wiele razy
borykała się z utratą, mimo to dalej parła naprzód. Nie poddała się, nie
załamała. Miała niesamowitą wolę walki.

Ta cecha budziła jego podziw, ale i strach. Może Tara nigdy nie będzie

go potrzebować tak jak on jej potrzebuje?

- Tak, fantastyczny. – Wypiła łyk kawy i obróciła się w jego stronę. –

Uratowałeś mi życie, Grant. Dzięki. Teraz musimy poczekać na Claya
i zobaczyć, czy uda nam się przejść do kolejnego etapu. Ale na pewno nie
udałoby się, gdyby nie ty. Jestem ci dozgonnie wdzięczna.

Grant podszedł do wyspy i ujął dłoń Tary.
- Dobrana z nas para – powiedział z przekonaniem w głosie. Chciał

dodać: „Kocham cię. Od zawsze cię kocham”, ale bał się. Nie chciał jej
wystraszyć, a podejrzewał, że tak by się stało.

- A właśnie, przypomniało mi się! Czy w piątek wybrałbyś się z nami

na prezentację? Przydałby nam się ktoś cieszący się renomą.

Chciał ją wesprzeć, ale bardziej mu zależało na tym, żeby ją

doceniono. To Tara nalegała na projekt, on zaś zgłaszał mnóstwo
zastrzeżeń, o których pracownicy wiedzieli. Gdyby mieli razem zarządzać
Sterling Enterprises, Tara powinna odnieść jakiś spektakularny sukces, aby
pokazać, że się do tego nadaje.

Że nie zajmuje kierowniczego stanowiska tylko dlatego, że łączy ją coś

z prezesem.

background image

- Nie wydaje mi się, żebyś potrzebowała mojej pomocy. Serio.
Zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego swoimi wielkimi oczami.
- Po tym, jak się napracowałeś? Zasłużyłeś na uznanie, Grant.

Wreszcie masz okazję wyjść z cienia Johnathona. Myślałam, że stawiasz
karierę na pierwszym miejscu.

- Stawiałem. A teraz chcę, żeby cały sukces przypisano tobie.
- A może próbujesz ratować własny tyłek, bo nie do końca wierzysz

w projekt Seaport?

- Szczerze? Wciąż się waham. Ale podoba mi się twój zapał. Jeśli

komukolwiek może się udać, to tobie.

Potrząsając głową, Tara odsunęła stołek od wyspy i wstała.
- Tego się obawiałam. Nie chcesz, aby łączono z tym twoje nazwisko.

Nie do końca akceptujesz projekt.

- Nie! – zaprotestował. – Naprawdę mi zależy, żeby sukces Seaport

kojarzono wyłącznie z tobą.

Wodziła wzrokiem po jego twarzy, jakby szukała odpowiedzi albo

potwierdzenia swojej tezy. Nie wiedział, jak ją przekonać o swojej
szczerości.

- Znam cię, Grant. Dla ciebie kariera jest najważniejsza. Dlatego nigdy

się nie ożeniłeś. Dlatego ciągle zmieniasz kobiety.

Omal nie parsknął śmiechem. Nic nie było dalsze od prawdy.
- Jesteś w błędzie, Taro.
- Johnathon twierdził, że jesteś wymarzonym wspólnikiem, bo kochasz

pracę.

Grant westchnął. Nie chciał się złościć na zmarłego przyjaciela, ale nie

podobało mu się, że Johnathon przedstawiał go w tym świetle.

background image

- Pracuję dużo i sumiennie, to się akurat zgadza. Lubię wyzwania. Ale

to nie jest powód, dlaczego się nie ożeniłem.

Tara uniosła drwiąco brwi.
- Wiem, wiem. Po co ograniczać się do jednej, skoro można mieć

wiele.

- Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Nie ożeniłem się, bo nie mogłem

mieć swojej idealnej kobiety.

- Raczej znaleźć. A tak w ogóle to ideały nie istnieją.
Myliła się. Istniały.
- Sporo się w ten weekend dowiedziałem – ciągnął. – Między innymi

tego, że doskonale się uzupełniamy. Pod każdym względem. Wiesz, że
darzę cię uczuciem? Silnym i głębokim? – Tylko na tyle potrafił się
zdobyć.

Tara przełknęła ślinę.
- Jak mam w to uwierzyć, skoro jeszcze tydzień temu traktowałeś mnie

tak chłodno? I skoro odmawiasz pójścia ze mną na prezentację?

- Przysięgam, że mówię prawdę. Powiedziałaś, że chcesz widzieć we

mnie jedynie przyjaciela i współpracownika, ale to mi nie wystarcza. Nie
wystarczało mi dawniej, kiedy firma dopiero startowała, i nie wystarcza
teraz.

- Co takiego? – spytała ostrym tonem, jakby domyślała się, co usłyszy.
- Nie chcę wracać do przeszłości. Interesuje mnie dzień dzisiejszy, ty

i ja. To, co się wydarzyło w trakcie tego weekendu. To był dla mnie ważny
czas. Taro, chyba się w tobie zakochałem.

Tak długo miał te słowa na końcu języka, że wreszcie poczuł ulgę, gdy

je wypowiedział na głos.

Ulgę, a zarazem strach.

background image

- Poczekaj, nie mieszaj mi w głowie. Co miałeś na myśli, mówiąc, że

to ci nie wystarczało, kiedy firma dopiero startowała?

Okej, pora się wyspowiadać. Tyle że potem może już nie być odwrotu.
- Kiedy Johnathon powiedział mi, dlaczego nie chce, żebyś pracowała

w Sterling, poparłem go. Zgodziłem się, że lepiej będzie, jeśli odejdziesz.

Zacisnęła zęby. W jej oczach odmalował się wyraz bólu.
- Uwierzyłeś mu, że nie możemy razem pracować, bo jesteśmy

małżeństwem? – Potrząsnęła głową, po czym skrzyżowała ręce na piersi,
jakby chciała się od niego odgrodzić. – I przyznałeś mu rację?

Grant wziął głęboki oddech. Tak, było mu wstyd. Głupio wtedy

postąpił. Miał jednak nadzieję, że Tara mu wybaczy, tym bardziej że
chciał naprawić błąd.

- Nie o to chodziło. Może tobie podał taki powód, ale mnie powiedział

co innego.

- Co? – spytała zaintrygowana.
- Że rozpraszasz uwagę.
- Nie rozpraszałam. Byliśmy małżeństwem. Gdyby przeze mnie nie

mógł się skupić, gdybym tak na niego działała, to by mnie nie rzucił.

Grant przeklął w duchu przyjaciela. Kiedy Johnathon pozbył się żony

z firmy, natychmiast zaczął rozglądać się za innymi kobietami. Ale
dzisiejsza rozmowa nie dotyczyła Johnathona, tylko jego, Granta.

- Chodziło o moją uwagę. To mnie rozpraszałaś. Johnathon widział, jak

na ciebie patrzę. Dobrze wiedział, że od pierwszego wieczoru, kiedy się
poznaliśmy, byłem tobą oczarowany. Starałem się o tobie nie myśleć, ale
nie potrafiłem. Może byłoby mi łatwiej, gdybyś nie wyszła za Johnathona.

- Czyli to była walka samców? Johnathon parł do zwycięstwa, a ty nie

mogłeś pogodzić się z porażką?

background image

Wyciągnął do niej rękę. Cofnęła się. Naszły go wspomnienia; pamiętał

wieczory we troje, wspólne kolacje i urlopy – ich dwoje oraz on z jakąś
kobietą, z którą się w danym czasie spotykał. Tak, spotykał się z różnymi
kobietami, ale pragnął tylko Tary.

- Ciągnęło mnie do ciebie, czułem z tobą więź, a ty byłaś wpatrzona

w Johnathona. To był istny koszmar.

- Muszę wracać do domu. – Ruszyła w stronę sypialni.
Zawahał się. Pozwolić jej odejść? Wiedział jednak, że jeśli to zrobi,

Tara odejdzie na zawsze, a tego by nie zniósł. Nie chciał dłużej żałować,
że czegoś nie zrobił, więc po chwili podążył za nią.

Upychała swoje rzeczy do torby podróżnej.
- Czy możemy porozmawiać? – poprosił. – Wyjaśnić…
- Potrzebuję czasu, Grant – oświadczyła, wchodząc mu w słowo. Jedną

rękę oparła na biodrze, drugą przytknęła do czoła. – Muszę sobie wszystko
przemyśleć. Nie chce mi się wierzyć, że przez tyle lat darzyłeś mnie
uczuciem. Nie wiodłeś przecież życia mnicha. Poza tym miałeś mnóstwo
okazji, żeby coś z tym zrobić, kiedy zostałam sama.

- Ale…
- Moim zdaniem chodziło o was, o waszą rywalizację. Johnathon

traktował mnie jak zdobycz, którą odebrał tobie, a ty mu nigdy tego nie
wybaczyłeś. Tak samo było ze Sterling Enterprises, przywłaszczył sobie
firmę, a potem umarł i znów cię oszukał, bo zostawił udziały żonom. Więc
masz kolejny powód, żeby czuć do niego złość i poniekąd w rewanżu
postanowiłeś mnie odzyskać.

Ujął ją za łokieć.
- Chcesz wiedzieć, co myślę? Że boisz się zaangażować. Johnathon

skrzywdził cię, kiedy od ciebie odszedł. Cierpiałaś, a potem straciłaś ojca,
więc wzniosłaś wokół siebie mur. Uznałaś, że tak będzie najbezpieczniej;

background image

że nie wpuszczając nikogo do swojego serca, nikogo więcej nie stracisz.
Dlatego unikasz bliskości. A ja chcę, żebyś mi zaufała. Żebyś wpuściła
mnie do swojego życia. Tylko tyle.

Z trudem powściągnęła łzy.
- Uważasz, że mnie rozgryzłeś? Że wszystko wiesz? Mylisz się, nic nie

wiesz. Dopuszczam do siebie wiele osób, ale jestem wybredna. I nie sądzę,
żebym chciała wybrać ciebie.

- Dlaczego?
- Bo zbyt dużo nas dzieli. Konkurujemy z sobą. Rywalizacja

przyczyniła się do rozpadu mojego małżeństwa. Zniszczyłaby również
nasz związek.

- Twierdzisz, że nic do mnie czujesz? Jeśli tak, to przysięgam, że

więcej nie będę poruszał tego tematu.

- Czuję, Grant. Mój problem polega na tym, że czuję aż za dużo, ale

nie wszystkie uczucia i emocje są pozytywne.

background image

ROZDZIAŁ PIETNASTY

W piątek, w dniu prezentacji, Tara zjawiła się w firmie z bólem głowy

wielkości całego okręgu San Diego. Kilka ostatnich dni pracowała jak
szalona, Clay i Astrid również. Stawali na głowie, by poprawić projekt.
Żeby ich ogromny wysiłek nie poszedł na marne. Sandy codziennie
dzwoniła, przepraszając za swoją nieobecność. Najwyraźniej podczas
pobytu w Palm Springs czymś się zaraziła.

Wielokrotnie kusiło Tarę, by zwrócić się do Granta o pomoc. Było jej

też przykro z powodu kłótni, jaka wywiązała się między nimi, i chciała go
przeprosić, ale spieszyła się z projektem Seaport.

W głębi duszy czuła, że wynik przetargu zadecyduje o jej losie. Jeżeli

wszystko pójdzie dobrze, wówczas zostanie w Sterling i spróbuje dogadać
się z Grantem w kwestii ich współpracy. Jeżeli pójdzie źle, odejdzie
z firmy. Sprzeda swoje udziały Grantowi albo mu je odda. Uważała, że na
nie zasłużył.

Jeśli zaś chodzi o ich relacje osobiste… to całkiem inna sprawa. Wciąż

zastanawiała się nad tym, co Grant powiedział, zwłaszcza o unikaniu przez
nią bliskości. Miał rację. To było silniejsze od niej; starała się nie
angażować. Tak było łatwiej, bezpieczniej. Przeżyła wiele trudnych
i bolesnych chwil, ale nigdy się nie poddawała. Nie chciała znów cierpieć.
Może jednak wytrwałość była jej zgubą? Może powinna zwolnić, rozejrzeć
się dokoła?

A ona była jak ruchomy cel; w taki trudniej trafić.

background image

Jak to się miało do miłości? Nie była pewna. Bezsprzecznie darzyła

Granta głębokim uczuciem. Czuła się z nim bardziej związana niż
z jakimkolwiek innym człowiekiem. Z czasem stał się jej najlepszym
przyjacielem. Ale często się spierali.

Czy naprawdę się w niej zakochał? Naprawdę potrzebował jej w swoim

życiu? Ona z kolei potrzebowała gwarancji, pewności, że jeśli wpuści
Granta do swojego świata, to on w nim zostanie. Że jeśli szczerze ją
kocha, to będzie kochał do samego końca. Nie zniosłaby jeszcze jednej
straty, a utrata przyjaźni Granta byłaby wielkim ciosem.

Astrid zapukała do drzwi, po czym pomachała kartką.
- Nie sądzę, żeby Sandy cały tydzień była chora.
- Dlaczego tak uważasz?
- Przeczytaj. – Położyła kartkę na biurku Tary.
Było to pismo od Sandy, bez żadnego wyjaśnienia, jedynie

z informacją, że odchodzi z firmy.

- Zrobiłam coś nie tak? – spytała Tara. Jeśli to była zapowiedź, jak się

potoczy dzisiejszy dzień…

Astrid potrząsnęła głową.
- Wątpię. Podejrzewam, że znalazła inną pracę.
- Może.
Cała ta sprawa nie podobała się Tarze, ale nie miała czasu się na niej

skupić.

Najpierw musiała jechać na prezentację, a potem podjąć decyzję co do

swojej przyszłości.

- Dobra, pakujmy się, wołajmy Claya i ruszajmy w drogę.
Spakowanie makiety i tablic informacyjnych do firmowej furgonetki

zajęło pół godziny. Wsiedli do środka, Clay prowadził. Na spotkanie

background image

z przedstawicielami ekip biorących udział w prezentacji miasto wynajęło
salę w jednym z hoteli w pobliżu Seaport.

Tara poczuła się onieśmielona na widok ludzi, o których czytała

w gazetach lub których Johnathon dyskretnie pokazywał jej na
przyjęciach. Wielu z nich to byli prezesi. Szkoda, pomyślała, że Grant nie
dotrzymuje jej dziś towarzystwa i że nie bardzo chyba wierzy
w powodzenie jej projektu.

Weszli w trójkę do środka, ustawili makiety i uzbroiwszy się

w cierpliwość, czekali na swoją kolej. Podczas gdy jeden zespół
dokonywał prezentacji, reszta musiała czekać za drzwiami.

- Nie denerwuj się – powiedziała Astrid do Tary, która krążyła po

holu. – Będzie dobrze, zobaczysz.

Clay popatrzył na nie z powątpiewaniem.
- Może będzie, a może nie – mruknął.
- Nie marudź. Trzeba myśleć pozytywnie.
Tara oparła się o ścianę. Było jej ciężko na duszy. I przykro, że nie ma

z nią Granta.

Że Grant w nią nie wierzy.
Kilka minut później do sali poproszono ekipę Sterling Enterprises.

Przekroczywszy próg, Tara ujrzała siedzących za długim stołem
przedstawicieli miasta, których należało przekonać do swojej wizji.

Oblał ją zimny pot. To była ta chwila, chwila prawdy.
- Panie i panowie, nazywam się Tara Sterling i reprezentuję Sterling

Enterprises. Cieszymy się ogromnie, mogąc państwu przedstawić naszą
ofertę.

Jakimś cudem wszystko zagrało; idealnie się z Clayem uzupełniali,

pokazywali plan ogólny i detale, tłumaczyli wizję Tary poprawioną przez

background image

Granta, a następnie wzbogaconą przez Claya. Kiedy skończyli i wyszli na
zewnątrz, Astrid i Clay nie posiadali się z radości.

- Okej, myliłem się – przyznał Clay. – Poszło fantastycznie.
- A widzisz? Mówiłam. – Astrid pacnęła go w ramię. – Odpowiedź

dostaniemy w poniedziałek.

Tara zmusiła usta o uśmiechu. Faktycznie, wypadli doskonale. Ale

czuła dziwną pustkę.

Brakowało jej Granta. Bez niego sukces smakował gorzej. W ogóle nie

smakował. Chciała wspólnie z Grantem cieszyć się zwycięstwem. I nagle
zrozumiała, że największy błąd popełniła nie podczas pracy nad
projektem, lecz stawiając pracę na pierwszym miejscu.

Powinna była najpierw wyjaśnić wszystko z Grantem, a ona odłożyła

na później rozmowę o ich sprawach osobistych.

- Wracajmy do firmy – rzekła. – Muszę zdać relację Grantowi.
Serce waliło jej młotem. Musi odważyć się zaryzykować, zrobić to dla

niego i dla siebie. Jeżeli nie wpuści go za mur, którym się tak szczelnie
otoczyła, do końca życia będzie czuła tę przeraźliwą pustkę.

Szli na parking, kiedy zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go z torebki;

na wyświetlaczu zobaczyła numer centrali Sterling Enterprises. Zazwyczaj
Grant używał komórki, ale może tym razem sięgnął po stojący na biurku
telefon stacjonarny?

- Grant? Jak dobrze, że dzwo…
- Pani Sterling, mówi Roz z recepcji. Chodzi o pana Singletona… miał

wypadek.

Świat zawirował Tarze przed oczami. Nie, nie! To się nie dzieje!
- Co się stało? Gdzie on jest? Żyje, prawda? Żyje?
- Tak. Potrącił go samochód.

background image

- Samochód? – Zrobiło jej się słabo.
- Jest w szpitalu – kontynuowała Roz. – Pięć przecznic od miejsca

waszej prezentacji.

- Zaraz tam będę. – Tara rozłączyła się. – Grant jest w szpitalu.
- Co się stało? – spytała Astrid, równie przerażona jak Tara.
- Nie teraz!
- Zawiozę cię. – Clay wyciągnął kluczyki do furgonetki.
- Prędzej dobiegnę.
- Na szpilkach? – Astrid wytrzeszczyła oczy.
- Owszem, na szpilkach.
- Na pewno nie jechać z tobą? – spytał Clay.
- Spotkajmy się na miejscu.
Tara ruszyła przed siebie pędem. Już po kilkunastu metrach

uświadomiła sobie, że szpilki ją tylko spowalniają. Zdjęła je i resztę drogi
pokonała boso, lawirując między ludźmi i przecierając oczy, które co rusz
zachodziły jej łzami.

- Grant, jeśli umrzesz, przysięgam, że nigdy ci tego nie wybaczę –

zagroziła, czekając na zmianę świateł.

Kiedy zapaliło się zielone, przebiegła na drugą stronę ulicy. Próbowała

wyobrazić sobie życia bez Granta. Nie potrafiła. Pustka, jaką wcześniej
czuła, była niczym w porównaniu z tą, jaka nastałaby po jego śmierci.

Bez Granta praca w Sterling Enterprises nie miałaby sensu. Brak

Granta ciągle by ją prześladował. Każde wejście do firmy by jej o nim
przypominało. W jego gabinecie kłócili się i spierali, ale był jedyną osobą,
na której uznaniu jej zależało.

Jedyną, z którą chciała dzielić się zarówno swoim sukcesem, jak

i swoimi porażkami.

background image

Boże! Powiedział, że się w niej zakochał, a ona go zostawiła. Wyszła!

Jak mogła?

Miała nadzieję, że w szpitalu usłyszy dobre wiadomości: że Grant

szybko wróci do zdrowia. Jeśli jednak miałby umrzeć, chciałaby chociaż
się z nim pożegnać i wyznać mu wszystko, o czym powinien wiedzieć.

Gdy ujrzała drzwi oddziału ratunkowego, zalała ją fala wspomnień.

Johnathon. Ojciec. Nawet matka. Wszyscy, których kochała. Nie żyją. Nie,
nie zdoła ponownie udźwignąć tego ciężaru. Bez Granta życie straci sens.

Podbiegła do dyżurki pielęgniarek.
- Gdzie leży Grant Singleton? – wysapała.
Łzy trysnęły jej z oczu. To do niej nie pasowało. Zwykle panowała nad

emocjami, szczególnie w sytuacji kryzysowej.

Pielęgniarka wcisnęła kilka klawiszy w komputerze.
- A pani jest…?
- Kobietą, która go kocha i która przebiegła boso pięć przecznic, żeby

być przy nim.

Na twarzy pielęgniarki pojawił się szeroki uśmiech.
- Proszę włożyć buty. Lepiej nie chodzić boso po szpitalu.
- Tak, oczywiście. – Tara wykonała polecenie. Nogi strasznie ją bolały,

ale to nie miało znaczenia.

- Sala osiemnaście. Pójdzie pani prosto, skręci w prawo, potem

w lewo.

Tara ruszyła przed siebie szybkim krokiem, ale nie biegiem; w szpitalu

nie wolno biegać. Serce wciąż jej łomotało, a łzy nie przestawały płynąć.
Zabarwione tuszem spływały po policzkach i brudziły bluzkę.

Do sali osiemnastej wchodziło się przez rozsuwane szklane drzwi. Tara

wpadła do środka. Przy łóżku stali lekarz i kilka pielęgniarek.

background image

- Grant, jestem. Jestem, kochanie.
Zobaczyła twarz, którą tak bardzo kochała, poobijaną i pełną otarć.

Jedno oko zasłaniał opatrunek.

- Ta…ra – wycharczał Grant. Kąciki warg mu zadrgały. Majaczył?
- Przepraszam. – Odsunęła od łóżka pielęgniarkę. – Muszę z nim

porozmawiać. – Chwyciła dłoń Granta i przycisnęła ją do ust. – Nie
możesz umrzeć. Zabraniam ci.

Któraś z pielęgniarek roześmiała się, co wydało się Tarze wyjątkowo

nie na miejscu. Ale po chwili na twarzy Granta wykwitł szeroki uśmiech.

- Nie wybieram się w zaświaty.
- Pan Singleton nie umrze – zapewnił Tarę lekarz. – Doznał

wstrząśnienia mózgu i ma kilka złamanych żeber. Taksówka mocno
w niego huknęła.

Grant nie umrze. Nie opuści jej. Tara z trudem wciągnęła powietrze.

Fontanna łez znów trysnęła jej z oczu.

- Płaczesz?
- Oczywiście, że płaczę! – Pochyliwszy się, pocałowała go w skroń

chyba ze sto razy.

- Nie lubisz płakać. Nigdy nie płaczesz.
Ale on mówił o dawnej Tarze. O tej, która już nie powróci.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham. Jaka ze mnie idiotka, że tak długo

tego nie widziałam.

Uśmiech znów rozjaśnił jego pokiereszowaną twarz.
- Ja też cię kocham, skarbie.
Och, dzięki Bogu! Tara odetchnęła z ulgą i wierzchem dłoni otarła łzy.
- Chcę tylko ciebie, niczego więcej. Odejdę ze Sterling. Oddam ci

moje udziały…

background image

- Taro, a pozostałe żony? Co z nimi?
Pielęgniarki zastrzygły uszami. Przerwały swoje zajęcia i popatrzyły

zaintrygowane na zakochaną parę.

- To długa historia. Później paniom wyjaśnię – obiecała Tara

i ponownie skupiła uwagę na Grancie. – Uwielbiam obie i choć nie lubię
łamać danego słowa, to muszę. Pragnę tylko ciebie.

- Nie rezygnuj z pracy. Sterling cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.

Zostań, proszę.

Grant usiłował podciągnąć się wyżej, mimo że wysiłek sprawiał mu

ból. Udało się. Tara przysiadła na brzegu materaca, żeby być bliżej.

- Johnathon pozbył się ciebie z firmy, bo nie umiał pracować ze swoją

żoną. A ja umiem.

Tara zmarszczyła czoło.
- Nie rozumiem…
- Gdzie moje ubranie? – Grant zwrócił się do pielęgniarki.
- Po co ci ubranie? – zdumiała się Tara.
- Tutaj. – Pielęgniarka podała mu przezroczystą torbę, do której

wepchnięto garnitur Granta.

Przez chwilę walczył z taśmą, którą zabezpieczono torbę. Tara

pomogła ją oderwać.

- Co tu masz tak ważnego, że musisz natychmiast…
- Momencik. – Wyciągnął marynarkę, potem z kieszeni wydobył małe

czarne pudełeczko.

- Ojej! – Tara przycisnęła rękę do ust.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. Byłem w drodze na twoją

prezentację… Taksówka pojawiła się znikąd. Chciałem cię zaskoczyć.

Tara wskazała na pudełeczko.

background image

- Zamierzałeś mi to dać po wszystkim?
- W niedzielę powiedziałaś, że musisz się zastanowić. Pomyślałem, że

może to cię przekona. – Uniósł wieczko. Wewnątrz połyskiwał pierścionek
z brylantem. – Planowałem inaczej ci się oświadczyć, ale nie mogę dłużej
czekać. Taro, czy wyjdziesz za mnie?

Nie czekaj; chwytaj szczęście za nogi. Słowa ojca niczym dzwony

kościelne rozbrzmiały jej w pamięci.

- Tak, Grant. Tak! Oczywiście, że tak. – Ostrożnie przytknęła usta do

jego warg. Nie chciała sprawić mu bólu.

Grant jednak przyciągnął ją do siebie i pocałował z takim żarem, że

zakręciło się jej w głowie.

- Bolało – przyznał, kiedy opadł na poduszkę. – Ale warto było.

Spędził w szpitalu trzy dni, jego zdaniem o trzy za dużo. Chciał

oświadczyć się Tarze inaczej i był niepocieszony, że wypadek
pokrzyżował mu plany, najważniejsze jednak, że Tara zgodziła się zostać
jego żoną.

Jej „tak” było najpiękniejszym słowem, jakie w życiu słyszał, a długo

czekał, żeby je usłyszeć.

Prosto ze szpitala Tara zabrała go do siebie. Mógł u niej pracować, nie

wstając z łóżka. Do firmy wcale mu się nie spieszyło. Chciał wydobrzeć
głównie po to, żeby kochać się z narzeczoną.

- Jak się miewa mój przystojny pacjent? – Tara weszła do pokoju

z butelką wody, pomarańczą i laptopem. – Pomyślałam, że pewnie
będziesz chciał sprawdzić pocztę. Wszyscy się o ciebie martwią.

Wziął od niej komputer i poklepał materac.
- Usiądź. Chcę z tobą porozmawiać.
Uśmiechnęła się chytrze.

background image

- Tylko porozmawiać? – spytała, odstawiając butelkę i pomarańczę na

szafkę nocną.

- Na razie do niczego więcej się nie nadaję.
Usiadła i podwinęła nogę pod siebie.
- Okej. Słucham.
Roześmiawszy się, podniósł jej rękę do ust.
- Powinnaś zostać w Sterling. Wiem, mówiłaś, że się wahasz, ale jeżeli

masz ochotę, to absolutnie powinnaś zostać. Jesteś nam… mnie…
potrzebna.

- Jeszcze nie mamy odpowiedzi w sprawie przetargu. Dziś ratusz ma

ogłosić, kto przechodzi do kolejnej rundy. Ciągle sprawdzam telefon…

Grant potrząsnął głową. Nie rozumiała.
- Nie interesuje mnie decyzja ratusza. To znaczy interesuje, bo wiem,

że zależy ci na Seaport, ale w sumie nie ma ona większego znaczenia. Od
samego początku twoje miejsce jest w Sterling, to ty powinnaś być siłą
napędową tej firmy.

- Musielibyśmy wyraźnie określić moje obowiązki, moją rolę…
- Powinniśmy razem firmę prowadzić, być wspólnikami, prezesami na

dwóch równorzędnych stanowiskach.

- O rany – szepnęła zaskoczona. – Naprawdę uważasz, że to mądre?

Zawsze marzyłeś o tym, żeby trzymać ster.

- Taro, jesteś moją miłością. To o tobie zawsze marzyłem. Przysięgam.
Przez chwilę milczała.
- Miałabym gabinet koło twojego?
- Możesz mieć każdy, który zechcesz. I możesz już zacząć wybierać do

niego meble.

background image

- Nie znudzę ci się? Całymi dniami będziesz mnie oglądał w pracy,

a wieczorami w domu.

- Żartujesz? – Roześmiał się. – O niczym bardziej nie marzę.
Pochyliwszy się, pocałowała go w usta.
- Kocham cię.
- A ja ciebie, skarbie. – Jak dobrze było to powiedzieć, nie musieć się

wstrzymywać. Miał wrażenie, jakby czekał na Tarę całą wieczność.

Nagle rozległ się dźwięk nadchodzącego esemesa. Tara wyjęła

z kieszeni telefon, przeczytała tekst i zapiszczała.

- To od Astrid. Przeszliśmy do kolejnego etapu. – Obróciła telefon, by

Grant również mógł przeczytać.

Ogarnęła go bezbrzeżna radość. Z początku był przeciwny projektowi,

a teraz czuł się tak, jakby spotkało go największe szczęście na świecie. Ale
nic dziwnego, bo tak się stało. Tara go pokochała.

- Fantastycznie! Wiedziałem, że się uda. Wiedziałem!
Tara szybko wystukała odpowiedź.
- Astrid będzie zachwycona dalszą współpracą z Clayem. Mocno

między nimi iskrzy. Wiesz… - Odłożyła telefon. – Żeby wspólnie
kierować firmą, nawet nie musimy ubiegać się o zgodę innych
akcjonariuszy. Ty, ja, Miranda i Astrid mamy w sumie siedemdziesiąt
jeden procent udziałów. To aż nadto.

- Jesteś pewna Mirandy i Astrid?
- Absolutnie. Astrid doskonale się sprawdziła, a Miranda będzie

uradowana, że przeszliśmy do drugiego etapu. Muszę tylko uzgodnić
z miastem, żeby park nosił imię Johnathona. Bardzo jej na tym zależy.

- Chodź do mnie. – Grant skinął głową. Nie chciał rozmawiać

o Johnathonie i jego żonach. Ani o firmie. Chciał cieszyć się narzeczoną,

background image

a wkrótce żoną.

- Grant, nie powinniśmy… Jeszcze nie odzyskałeś zdrowia.
Do diabła ze zdrowiem! Objął Tarę i przewrócił na wznak. Leżał nad

nią, wsparty na łokciu, nie przejmując się bólem w żebrach. Była
wszystkim, czego pragnął. Czas najwyższy zacząć wspólne życie.

- Grant… - Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – Jesteś

ranny. Co w ciebie wstąpiło?

- Miłość, skarbie. Kocham cię do szaleństwa. – I pochylając się nad jej

uchem, dodał szeptem: - I nie mogę się doczekać, żeby cię poślubić.

background image

SPIS TREŚCI:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIETNASTY


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nieugaszone pragnienie Karen Booth
Temat„Ballady i Romanse jako romantyczna propozycja poznania świata, Matura, Język Polski, Prace i M
Romanse sprzed lat 077 Hawkins Karen Talizman 03 Niezwykły dar losu(1)
Booth Karen Czy seks coś zmienia
Booth Karen Kuszenie losu
Robards Karen Romanse Classic 20 Zielonooka
1102 DUO Booth Karen Niezapomniana noc
Booth Karen Nie mogę ci się oprzec
oceany świata
Sld 2Cwicz NajkrotszySciezki
puchar swiata 2006 www prezentacje org
Sztuka romańska w Europie Zachodniej (X XIII w 2
KIERUNKI ŚWIATA
Zmiany na mapie politycznej świata

więcej podobnych podstron