Karen Booth
Nieugaszone pragnienie
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Forbidden Lust
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Harlequin Books, S.A.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7607-8
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zane Patterson czuł, że serce mu łomocze. Mokry od potu
T-shirt kleił mu się do ramion.
- Po prostu muszę się wynieść z tego miasta.
Kozłował prawą ręką, wybijając rytm. Przeniósł piłkę do
lewej ręki, czekał na to, by niepostrzeżenie wyminąć Scotta
Randalla, swojego najlepszego przyjaciela. W ich
cotygodniowym meczu koszykówki na razie był remis. Żeby
wygrać, Zane musiał zdobyć jeszcze jeden punkt.
Był blisko. Nie znosił przegrywać.
- Stary, powtarzasz to od liceum, czyli jakieś piętnaście
lat. – Skupiony na każdym ruchu Zane’a Scott przeskakiwał
z jednej strony na drugą, na zmianę podnosząc i opuszczając
ręce na każdą wysokość, o jakiej Zane śmiałby choć pomyśleć.
Nie pozwolił, by dekoncentrowały go kropelki potu
spływające z czubka lśniącej łysej głowy. Obchodziło go tylko
to, by nie stracić ostatniego punktu. – Albo wyjedź, albo daj
sobie z tym spokój.
Zane natychmiast pomyślał o Joshui Lowellu, przez
którego chciał wyjechać. Gardził nim. U nikogo innego nie
widział uśmiechu, który wyrażałby takie samozadowolenie,
jakby Lowell czuł się wyjątkowo komfortowo w czepku,
w którym przyszedł na świat. Cała społeczność Falling Brook
w stanie New Jersey stawiała tego dupka na piedestale, choć to
jego ojciec doprowadził do ruiny i rozpaczy kilka rodzin.
W tym rodzinę Zane’a.
W głębi serca Zane kochał to miasto, ale pozostawanie tu
coraz bardziej go deprymowało.
Zapomnieć o tym? Nigdy.
Bum, uderzył piłkę dłonią. Bum lewą. Bum prawą.
Opuścił ramię, prześliznął się obok Scotta i najprostszą drogą
ruszył do kosza. Scott rzucił się za nim w pogoń, ale dzieliło
ich kilka kroków. Zane zakręcił piłkę na palcu, szykując się do
rzutu spod kosza. Piłka potoczyła się wokół brzegu kosza, lecz
do niego nie wpadła. Scott chwycił ją i podskoczył. Trafił
w siatkę.
Niech to szlag.
- Tak! – Scott wskoczył pod kosz i przejął piłkę. –
Dogrywka?
Zane zgiął się i oparł dłonie na kolanach.
- Nie.
Ambicja kazała mu wygrać. Potrzebował tego zwycięstwa.
Koszykówka była jedną z niewielu aktywności, które
sprawiały mu radość. Grał w kosza chyba odkąd zaczął
chodzić. Właśnie z tego powodu, kiedy jego firma Patterson
Marketing ruszyła z kopyta i stawiała własny nowoczesny
biurowiec, kazał tam urządzić salę do gry w kosza. Teraz był
jednak zbyt wyczerpany, przede wszystkim psychicznie, by
kontynuować rywalizację.
- Mam dość.
- Joshua Lowell naprawdę daje ci w kość. – Scott oparł
piłkę o biodro, trzymając ją przedramieniem.
- Nie mogę się od tego uwolnić. Ten rocznicowy artykuł
miał przypomnieć, jakimi oszustami są Lowellowie, bo
zrujnowali życie wielu ludzi, bo nie są godni zaufania.
Tymczasem wszyscy mówili tylko o zaręczynach Joshui
i Sophie Armstrong. Nawet u mnie na cholernym zebraniu
pracowników. Pisali o tym na facebooku, na twitterze.
- To nie byle co, Lowell rezygnuje z funkcji prezesa BC.
Tego nikt się nie spodziewał.
BC, inicjały Black Crescent, wystarczyły, by Zane się
wzdrygnął. Fundusz hedgingowy założony przez ojca Joshui,
Vernona Lowella, oferował szansę inwestycji dla
superbogatych. Rodzina Zane’a należała kiedyś do krótkiej
listy klientów Vernona i przez jakiś czas czerpała z tego
nadzwyczajne zyski.
Świat malował się w jasnych barwach. Nie brakowało
pieniędzy, Zane był kapitanem szkolnej drużyny koszykówki,
jego rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Potem Vernon
zniknął z cudzymi milionami.
Rodzina Zane’a została bez grosza, małżeństwo jego
rodziców się rozpadło.
Utrata rodzinnej fortuny pociągnęła za sobą przeniesienie
Zane’a z prywatnej do publicznej szkoły w wieku lat
szesnastu. To była kolejna bolesna zmiana, zwłaszcza że
koledzy w liceum w Falling Brook traktowali Zane’a jak
bogatego dzieciaka, któremu trzeba utrzeć nosa. Nie mieli
pojęcia, że był na dnie. Jedynym pocieszeniem było to, że
poznał tam Scotta.
Scott uratował Zane’a głównie przed samym sobą.
Scotta nie interesowały pieniądze, chciał tylko przyjaźni
z Zane’em. Od pierwszego dnia tworzyli zgraną drużynę.
Kiedy rodzice Zane’a się kłócili, rodzice Scotta pozwalali
Zane’owi szukać u nich azylu. Ich dom był oazą spokoju,
jedynym miejscem, gdzie szczęście wydawało się możliwe.
Jednym z największych plusów tych pobytów była możliwość
spędzania czasu z młodszą siostrą Scotta, bystrą i twórczą
Allison.
Była też bardzo ładna, ale na to nie zwracał uwagi,
w końcu była siostrą kolegi.
- Widziałeś konferencję prasową Josha? Słyszałeś, co
mówił? „Jej miłość wyciągnęła mnie z ciemności. Skoro ona
mnie kocha, to znaczy, że jestem coś wart”. Co za bzdury. –
Zane nie lubił u siebie tej kąśliwości, ale choć od zniknięcia
Vernona minęło piętnaście lat, ból z powodu życia, które
rozpadło się na kawałki, nie minął.
Dla Zane’a wszyscy Lowellowie, żona Vernona Eve
i synowie Joshua, Jake i Oliver, byli czystą trucizną. Żadnemu
z nich nie życzył szczęścia.
- Mówią, że miłość czyni życie lepszym.
Zane zerknął na Scotta. Romantyczna miłość to farsa.
Rzadko trwa dłużej niż chwilę. Rodzice Zane’a stanowili
przykład. Tak, zostali poddani testowi, kiedy Vernon Lowell
ukradł im pieniądze, ale czy miłość nie powinna pokonać
wszelkich przeciwności?
- Powiedział żonkoś.
- Nie irytuj się tylko dlatego, że jestem szczęśliwie żonaty.
Kiedy ostatnio sprawdzałem, nie było na to paragrafu.
Zane burknął coś pod nosem. Nie miał ochoty
kontynuować tego tematu.
Ruszyli obaj do narożnika po sześciopak piwa, które Scott
schował w dobrze zaopatrzonej lodówce z napojami. Zane
wolał tequilę albo meskal, ale nie ma to jak po meczu
wychylić zimne piwo. Wyszli na patio, gdzie pracownicy
spędzali porę lunchu albo urządzali spotkania po południu,
jeśli pogoda sprzyjała.
W ciepły czerwcowy wieczór powietrze było pachnące
i nieco ciężkie z powodu wilgoci, ale powiewał miły wietrzyk.
Zane i Scott usiedli przy stoliku. Scott otworzył dwie pierwsze
butelki. Stuknęli się w toaście. Zane wziął głęboki oddech
i pierwszym łykiem zapił frustrację, usiłując sobie
przypomnieć, że bardzo lubi to miejsce.
- Nie powinienem był podchodzić do Joshui Lowella
wtedy w barze i mówić mu, że znam wynik testu DNA, bo to
ja dałem go Sophie, żeby go wykorzystała w artykule na temat
BC. Mógł dalej zachodzić w głowę, kto był jej informatorem.
Zasłużył sobie na to.
To nie była łatwa konfrontacja. Już samo stanięcie twarzą
w twarz z Joshuą wystarczyło, by poczuł się chory.
- Chciałem, żeby wiedział, że nie jest tak wszechmocny
i ważny, jak się zdaje. Że wiem, kim jest naprawdę.
Zane pamiętał szok i podniecenie, kiedy otrzymał mejlem
wynik testu DNA mówiący o tym, że Josh ma córkę i nie
wywiązuje się z ojcowskich obowiązków. Jakoś nie
zastanawiał się specjalnie, czemu anonimowy nadawca wybrał
akurat jego jako odbiorcę tej informacji. Wiedział tylko, że
dostał do ręki broń, którą może zniszczyć Lowella, a to było
więcej niż dość.
- Zwróciłem się z tym do Sophie, żeby świat dowiedział
się nareszcie, że Josh Lowell nie jest zbawcą, za jakiego się go
uważa. Dałem jej nawet swoje stare zdjęcia, żeby udowodnić,
że jestem wiarygodnym źródłem. No i obróciło się to
przeciwko mnie. Sensacja na temat testu DNA nie trafiła do
artykułu, bo wybrałem dziennikarkę, która ma skrupuły. I teraz
wszyscy uwielbiają go jeszcze bardziej. W samą porę zakochał
się w pięknej kobiecie, postanowił się z nią ożenić i wycofać
się z Black Crescent, firmy, przez którą go nienawidzę.
Wyszedł z tego bez szwanku, zupełnie jak jego ojciec.
Scott pokręcił głową i uniósł kącik warg w litościwym
uśmieszku.
- Powinieneś odpocząć. Gdzieś wyjechać.
- Albo się przeprowadzić.
- Nie możesz się stąd wynieść. Potrzebuję cię.
- Jesteś pijany.
- Po wypiciu pół butelki? Nie sądzę. Mówię prawdę. Jesteś
dla mnie jak brat. Mówiąc szczerze, wydaje mi się, że ty też
mnie potrzebujesz. Kto jeszcze zechce wysłuchiwać twoich
utyskiwań?
Scott miał rację. Sprowadzał Zane’a na ziemię i pomagał
mu trzymać się z daleka od granicy, za którą czekało tylko
spadanie.
- Okej, więc dokąd mam pojechać? Chcę plaży, najchętniej
z dużą liczbą pięknych kobiet.
- Wcale mnie to nie dziwi.
Zane zaśmiał się cicho. To prawda, przez lata miał wiele
kobiet. Bez zobowiązań, bez uczuciowych komplikacji.
W liceum podrywanie dziewczyn służyło uśmierzaniu
bolesnych skutków wypadnięcia z łask. Biedny chłopak, który
był kiedyś bogaty, stał się łatwym celem dla innych chłopców,
ale dziewczynki postrzegały to inaczej. Stracił pieniądze
i status, za to ciało, nad którym pracował godzinami
i przystojna twarz wystarczyły, by przyciągał uwagę płci
przeciwnej.
- Jeśli marzysz o plaży – podjął Scott – powinieneś
pojechać na Bahamy, do ośrodka prowadzonego przez moich
krewnych na wybrzeżu Eleuthery. Mogę cię z nimi
skontaktować.
Scott i Zane wiele razy rozmawiali o wspólnej wyprawie.
Matka Scotta pochodziła z Wysp Bahama, ale uczęszczała do
college’u w Stanach i tu poznała męża.
- Tak, mówiliśmy o tym setki razy. Brzmi to idealnie.
- Wybacz, stary, ale musisz jechać sam. Brittney właśnie
dostała awans, ma tyle pracy, że można oszaleć. Jest czerwiec,
więc dzieciaki nie chodzą do szkoły. Nie ma mowy, żebym się
teraz ruszył.
Zane stłumił uczucie rozczarowania. Wszystko w ten czy
inny sposób go dołowało. Przywykł do tego.
- Okej, więc polecę solo. Możesz mi przesłać kontakt
esemesem? Zadzwonię do nich jutro rano.
Scott potrząsnął głową.
- Podaj mi datę, a się tym zajmę. Zapraszam cię.
- Nie potrzebuję twojej jałmużny, to nie szkoła.
- Mógłbyś się zamknąć i pozwolić, żebym zrobił ci
przyjemność? Poza tym muszę dbać o twój dobrostan. Byłbym
załamany, gdybyś się wyniósł z Falling Brook.
Zane zerknął na Scotta. Nie miał pojęcia, co by bez niego
zrobił. Scott pilnował, by nie dał się zbytnio ponieść emocjom.
- Nigdzie się nie wybieram. Być może rozpaczliwie
potrzebuję tych kilku dni na plaży, żeby przewietrzyć głowę,
ale się nie przeprowadzam. – Wychylił resztę piwa. – Muszę
zostać przynajmniej do czasu, aż się zemszczę.
- Na Black Crescent? – spytał Scott.
- Nie, za dzisiejszy mecz.
Kiedy Allison Randall zobaczyła imię swojego byłego
chłopaka na ekranie, wyłączyła telefon. To był szczeniacki, ale
nadzwyczaj satysfakcjonujący ruch.
- Pozwól, że zgadnę? Neil? – Najlepsza przyjaciółka
Allison i jej partnerka biznesowa Kianna Lewis przysiadła
w fotelu naprzeciwko biurka Allison, obracając pióro między
palcami. Omawiały stan swojej firmy zajmującej się rekrutacją
pracowników do korporacji, który, szczerze mówiąc, nie był
najlepszy.
- Nie chcę z nim rozmawiać. Już nigdy.
- Ta firma od przeprowadzek jest chyba teraz u niego?
A jeśli jest jakiś problem?
Kianna była zrównoważona. Allison tego potrzebowała, bo
zdarzało jej się mieć klapki na oczach i bywała złośliwa.
- Masz rację. Ale to jedna z naszych ostatnich rozmów.–
Wzięła telefon z biurka, odwróciła się z fotelem do okna
z mało ciekawym widokiem na parking wypełniony morzem
luksusowych samochodów.
Takie jest Los Angeles, asfalt i beemki.
- Co znowu? – spytała Neila.
- Mogłaś zatrudnić normalną firmę przeprowadzkową,
Allison. „Byczki z ciężarówkami”? Poważnie? – Były chłopak
źle znosił jej wyprowadzkę z jego życia. Na niej nie robiło to
wrażenia.
Allison uśmiechnęła się złośliwie. Neil był w idiotycznie
dobrej formie i z ostentacją się tym pysznił. Korzystał z każdej
okazji, by zdjąć koszulę w miejscu publicznym. Zafundowała
mu zatem popołudnie z grupą facetów, których muskulatura
musiała wzbudzić w nim zazdrość. Za to, że ją zdradził.
- Ta firma zatrudnia studentów z college’u, Neil.
Potrzebują pracy, muszą opłacić czesne i kupić książki. Po
prostu zapomnij, jak się nazywają, okej?
- Trochę trudno, kiedy przed domem stoi ich ciężarówka
z wielkim logo. Wszyscy sąsiedzi to widzą.
Co za histeryk. Powinna pomyśleć, nim zaczęła się
spotykać z producentem filmowym.
- To znaczy, że mają dobry marketing.
- Ludzie się tu gromadzą. Jakieś kobiety wyszły z domu,
żeby zrobić sobie z nimi selfie.
Poszło o wiele lepiej, niż oczekiwała. Prawie żałowała, że
nie widzi tego na własne oczy, tyle że wtedy widziałaby też
Neila, a nie dałaby gwarancji, że by go nie udusiła.
- Gdybyś mnie nie zdradził, nie musiałbyś tego znosić.
- Popełniłem błąd, okej? Zdarza się. Przestań się mądrzyć.
Nie każdy jest takim ideałem jak ty.
Allison stłumiła złość.
- Nie jestem ideałem. Nie zdradzam, bo mam poczucie
przyzwoitości, czego nie można powiedzieć o tobie.
- Setki razy ci powtarzałem, że ona nic dla mnie nie
znaczy. To była tylko przelotna znajomość. Byłem głupi
i przepraszam za to.
Allison zacisnęła powieki. Nigdy więcej nie pozwoli, żeby
nią manipulował.
- Mam dość tej rozmowy, Neil. Rozłączam się, jeśli nie
masz prawdziwego problemu, który musiałabym rozwiązać.
- Oddaj mi klucze, Alli.
- Zmień zamki. I nie nazywaj mnie Alli. – Dotknęła
czerwonego przycisku na ekranie i rzuciła telefon na stertę
papierów na biurku. Miała tak wielką ochotę krzyczeć, że
wbiła paznokcie w dłonie.
- Wszystko dobrze? – spytała Kianna.
- Tak. – Allison wierzyła w powiedzenie: „Udawaj tak
długo, aż to, co udajesz, stanie się prawdą”.
Będzie tak długo powtarzała, że czuje się dobrze, aż tak się
właśnie stanie. Musiała jednak przyznać, że sytuacja z Neilem
nią wstrząsnęła. Jak mogła nie zauważyć, że to arogancki
dupek? Jakim cudem nie widziała sygnałów ostrzegawczych?
Jej zadaniem jako szefowej firmy rekrutacyjnej jest poznanie
się na ludziach, a jednak w przypadku Neila najwyraźniej się
pomyliła.
- Nie ma nic złego w tym, że okazujemy słabość. To
ludzkie. Twój facet cię zdradził. Nikt nie miałby ci za złe,
gdybyś płakała albo rzuciła czymś o ścianę.
Tak, nikt by jej nie obwiniał, lecz Allison nie zamierzała
pozwolić, by ta sytuacja ją przygnębiła. Neil będzie sobie dalej
żył w swoim idealnym domu, z nienormalnie białymi zębami
i trzema procentami tkanki tłuszczowej. Nie zamierzała
pozwolić, by tylko on był szczęśliwy.
- Nic mi nie jest. Wracajmy do pracy. Musimy to
skończyć, żebym mogła pojechać do swojego nowego
mieszkania, bo ci od przeprowadzek zaraz przyjadą.
- Okej, jeśli chcesz. – Kianna przedstawiła w skrócie ich
wyniki finansowe. Nie trwało to długo. Chodziło głównie o to,
że mają za dużo wydatków, a za mało przychodów. – I z tego
właśnie powodu zlecenie od Black Crescent jest tak ważne.
Jeśli je zrealizujemy, przetrwamy i będziemy znów bezpieczni
i wypłacalni.
Zyskanie nowego klienta w Falling Brook, rodzinnym
mieście Allison, to prawdziwy skarb.
- Zrobimy to. Dam radę. Zachwycimy ich, obiecuję. –
A najlepsze, że nie tylko zarobią, ale przy okazji zobaczy
Scotta. W minionym miesiącu była na jego urodzinach, ale
zawsze cieszyła ją możliwość wspólnego spędzenia czasu.
- Jak szybko chcesz tam pojechać?
Allison przejrzała kalendarz.
- Jeszcze nie zabukowałam biletu, ale myślę, że
w przyszłym tygodniu. Zaprezentuję trzech fantastycznych
kandydatów, o których rozmawiałyśmy.
- Mogę coś zasugerować?
- Uważasz, że powinnam pojechać wcześniej?
- Uważam, że powinnaś wyjechać wcześniej, a właściwie
pojechać gdzieś na parę dni. Zrelaksować się. Poznać jakiegoś
przystojniaka, który wywróci twój świat do góry nogami.
Zapomnieć o Neilu.
- Przecież mamy mnóstwo roboty.
- I musisz być w świetnej formie, kiedy spotkasz się
z ludźmi z Black Crescent. A teraz jesteś zraniona
i poirytowana.
Allison zaśmiała się.
- Rozmawiałaś z moją mamą?
- Nie wierzę, że mama nie kazała ci spotykać się z jakimś
nowym facetem.
- Nie kazała. Ale powiedziała o Neilu mojej ciotce
Angelique, a ta zadzwoniła wczoraj i błagała mnie, żebym
przyjechała do ich hotelu na Bahamach. Złe wieści szybko
rozchodzą się wśród kobiet w mojej rodzinie.
Allison była bardzo mocno związana z matką, do tego
stopnia, że czasami czuła, że jej to ciąży. Więc oczywiście
odbyły liczne rozmowy na temat Neila, a telefon od ciotki był
tylko kwestią czasu.
- To świetny pomysł. Koniecznie się tam wybierz. O ile są
tam jacyś faceci. – Kianna zebrała notatki i ruszyła do drzwi.
- Facet jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję.
Kianna odwróciła się i obrzuciła Allison poważnym
spojrzeniem.
- Nie mówię o małżeństwie, ale o seksie. Kilka
odurzających orgazmów i Neil będzie odległym
wspomnieniem.
- Nie interesują mnie przelotne związki. Nawet nie wiem,
czy jestem do tego zdolna.
- Widziałaś się w lustrze? Każdy normalny facet byłby
zachwycony, że może wziąć cię do łóżka. – Kianna zakręciła
się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Allison nie była o tym przekonana, ale może pora zrobić
sobie jakąś przyjemność – zarezerwować bungalow na plaży
i zasnąć na słońcu z dobrą książką. Sięgnęła znów po telefon
i wybrała numer ciotki.
- Powiedz, że siedzisz w samolocie – rzekła Angelique na
powitanie.
Allison uśmiechnęła się. Bardzo kochała swoją rodzinę.
- Jeszcze nie.
- Ale przylecisz?
- Jeśli znajdzie się dla mnie pokój.
- Znajdzie się bungalow. Mam nadzieję, że nie będziesz
miała nic przeciwko temu, jeśli umieszczę cię obok jednego
z przyjaciół twojego brata, Zane’a Pattersona?
To nazwisko przyprawiło ją o dreszcz. Podkochiwała się
w Zanie, odkąd była nastolatką.
- Nie przyjeżdża ze Scottem?
- Nie, sam. Tylko na kilka dni. Będzie tu jutro.
Serce Allison zabiło szybciej. Przed jej oczami pojawił się
obraz niewiarygodnie przystojnego Zane’a – ciemne, lekko
kręcone włosy, przenikliwe niebieskie oczy i wysokie szczupłe
ciało. Przez lata fantazjowała na temat Zane’a, choć ani razu
nie wyobraziła sobie, że lądują oboje na oddalonej od świata
wyspie.
- Och, to zabawne. Myślałam o tym, żeby lecieć jutro.
- Znasz go?
- Tak. Świetny facet, zawsze miło go widzieć. – Allison
zauważyła, że jej głos podniósł się o oktawę.
Jednak jeśli chodzi o Zane’a, istniała poważna przeszkoda.
Scott. Tylko raz miała fizyczny kontakt z Zane’em, a było to
przed trzema tygodniami w domu brata podczas jego
urodzinowej kolacji. Tuż po tym, kiedy odkryła, że Neil ją
zdradza. Czuła się zraniona i była na rauszu, przez większą
część wieczoru badała grunt, flirtując z Zane’em. Dotykała
kolanem jego kolana pod stołem, muskała palcami jego rękę,
sięgając po masło, śmiała się z jego żartów i patrzyła mu
w oczy. Była między nimi chemia, więc gdy Scott i jego żona
wstali od stołu, by położyć dzieci do łóżek, Allison
wykorzystała okazję. Chwyciła ramię Zane’a i pocałowała go.
Przez cudowną chwilę Zane też się w to zaangażował.
Bardzo się zaangażował. Allison była oszołomiona
pożądaniem i przepełniona czymś, czego nie doświadczyła od
dawna – czystą nadzieją. Wygięła się ku niemu, a on otoczył ją
ramieniem i przytulił. To się naprawdę działo. Jej umysł
wyprzedził rzeczywistość, przeskakując do tego, co nastąpi –
szybki bieg do jego domu, zrzucanie ubrań, eksplorowanie
swoich ciał aż do wyczerpania. To się zdarzy, nareszcie,
myślała.
Potem nagle Zane zamarł i cała reszta stała się niewyraźną
plamą. Odsunął ją, zbyt zawstydzony, by spojrzeć jej w oczy.
Powiedział coś o zdradzie Scotta. Powiedział, że mu przykro.
Stwierdził, że to był błąd. Odsunął się od stołu i w pośpiechu
wyszedł, zostawiając Allison w szoku. Jak to możliwe, że byli
tak blisko i nagle wszystko to jej odebrano? Chyba życie
sprawiło jej okrutny żart. Bolało jak diabli.
Przez całe tygodnie odtwarzała w myślach tę scenę. Gdy
już trochę się otrząsnęła, doszła do wniosku, że prawdziwym
problemem był Scott. Gdyby tamtego wieczoru byli naprawdę
sami, jej fantazje stałyby się rzeczywistością. Jeszcze chwila
i znalazłaby się z Zane’em sam na sam.
Miała nadzieję, że tysiące kilometrów od domu Zane nie
będzie się tak przejmował jej nadopiekuńczym bratem. Może
w końcu, ciesząc się prywatnością, doprowadzi do tego, czego
tak pragnęła – nocy absolutnego zapomnienia. Wiedziała, że
nie powinna liczyć na nic więcej. Zane był kobieciarzem, a jej
to nie przeszkadzało. Był jaki był, tak czy owak pożądała go
bardziej niż jakiegokolwiek innego mężczyzny. Jeśli dobrze to
rozegra, spełni swoją fantazję, nawet gdyby to miał być tylko
raz.
- Mam mu powiedzieć, że przyjeżdżasz?
Gdyby Allison rozmawiała z Kianną, zażartowałaby na
temat orgazmów, ale z ciotką nie wypadało.
- Nie, to będzie niespodzianka.
- Tak się cieszę, że przyjedziesz. Dawno cię tu nie było.
- Ja też się cieszę, trochę się zrelaksuję.
- Przyślij mi szczegóły twojego lotu. Wyślę kogoś, żeby
cię odebrał w marinie.
- Świetnie, w takim razie do jutra.
Allison zebrała swoje rzeczy i zamknęła pokój. Pożegnała
się z Kianną i pospieszyła na parking. Z nową energią
wskoczyła do mercedesa, włączyła radio na cały regulator
i ruszyła do swojego nowego apartamentu, gdzie niedługo
mieli się pojawić pracownicy „Byczków z ciężarówkami”. Nie
będzie sobie na razie zawracała głowy rozpakowywaniem.
Wpuści ich, by zrobili, co do nich należy, a sama pojedzie
kupić kapelusz, sarong i najbardziej skąpe bikini, jakie
znajdzie. Potem się wyśpi, a z samego rana wsiądzie na pokład
samolotu.
Następny przystanek raj. Następny przystanek Zane.
ROZDZIAŁ DRUGI
Lot z Miami na wyspę Eleuthera nie był dla osób o słabym
sercu. Angelique i Hubert, czyli ciotka i wuj Scotta,
zabukowali dla Zane’a charter najmniejszym z learjetów.
Mimo wszystko Zane był zachwycony wolnością, jaką dawało
mu uczucie, jakby wisiał na niewidzialnej nitce nad
oszałamiająco błękitnym Atlantykiem.
Jego puls nieco przyspieszył, kiedy samolot zaczął
schodzić na maleńki pas startowy i po kilku podskokach
raptownie się zatrzymał. Jeszcze pięćset metrów
i wylądowaliby w oceanie.
Z rykiem silników samolot zbliżył się do skromnego
budynku, żółtego z rdzawoczerwonym dachem. Załoga szybko
otworzyła drzwi kabiny, a Zane odpiął pas i wciągnął pierwszy
łyk słodkiego powietrza wysp. Włożył ciemne okulary
i zlustrował krajobraz ze szczytu schodów. Palmy szeleściły na
wietrze, po lazurowym niebie przetaczały się białe delikatne
chmurki. Tego właśnie było mu trzeba.
Kierowca z hotelu Rose Cove, którego właścicielami było
wujostwo Scotta, czekał na niego przed budynkiem lotniska
i po szybkiej kontroli Zane ruszył do mariny wózkiem
golfowym. Stamtąd kapitan łodzi motorowej o imieniu Marcus
zabrał go na Rose Cove Island, wysepkę na południe od
Eleuthery.
Woda była spokojna, wiatr szumiał mu w uszach, kiedy
łódź ślizgała się po wodzie, promienie słońca grzały skórę.
Wyjął z kieszeni telefon i go wyłączył. Nie zamierzał z niego
korzystać w tym raju. Potrzebował odpoczynku, ale chciał też
zniknąć. Falling Brook, rodzina Lowellów i Black Crescent
wyparowały z jego umysłu.
Gdy przybili do nabrzeża Rose Cove, Zane’a uderzyło
piękno plaży z różowym piaskiem, od którego wyspa wzięła
nazwę. Marcus skierował go ścieżką przez las tropikalny, tak
ocienioną palmami, że było tam z dziesięć stopni chłodniej.
Świergotały wielobarwne ptaki, od czasu do czasu pod nogami
przemknęła jaszczurka. W końcu Zane dotarł do polany, gdzie
stał biały parterowy budynek w stylu kolonialnym z gankiem
wokół całego domu. Wszedł do środka i w końcu poznał
ciotkę Scotta, Angelique.
- Witamy na Rose Cove! – zawołała, żwawo wychodząc
zza lady recepcji w turkusowej letniej sukience i płaskich
sandałach. Warkocz upięła w kok. Niezależnie od entuzjazmu,
jej pełen spokoju głos sugerował, że Angelique spędza życie
w zupełnie innym tempie niż cała reszta świata. – Mój
bratanek wiele o panu mówił.
Uściskała go, okazując mu to samo ciepło, z jakim Zane
spotykał się w rodzinie Scotta. Od razu poczuł się jak w domu.
Nie był pewien, czy zechce stąd wyjechać.
- Proszę nie wierzyć we wszystko, co mówi Scott –
zażartował.
Angelique uśmiechnęła się szeroko.
- Mówi o panu wyłącznie w superlatywach. – Pospieszyła
znów za ladę i rozwinęła mapę. – Tu jest wszystko, co
powinien pan wiedzieć o wyspie. To jest główny budynek,
gdzie mieszkam z moim mężem Hubertem. – Zakreśliła
palcem budynek, w którym się znajdowali. – Dziesięć
domków dzieli wystarczająca odległość, żeby zapewnić
gościom prywatność. Pan będzie w domku numer osiem. Ma
pan spokojny kawałek plaży, hamak i prywatny basen. Jest
tam piękne ogromne łóżko, luksusowa łazienka i w pełni
zaopatrzona kuchnia. Jeśli pan woli, nasz personel będzie panu
codziennie dostarczał śniadanie, lunch i kolację. Proszę tylko
wypełnić kartę, która jest w pokoju. Zapraszam do
odpoczynku, proszę się cieszyć urokami wyspy. I może pan
przywitać się z sąsiadką z domku numer dziewięć. Czekała na
pański przyjazd.
- Sąsiadka? – Jakaś kobieta. Może to jego szczęśliwy
dzień, choć Zane miał świadomość, że jego skłonność do
zatracania się w kobietach to nie jest dobra cecha. Powinien
raczej skupić się na łowieniu ryb i pływaniu.
- To moja siostrzenica Allison. Przyjechała parę godzin
temu.
Siłą woli zamknął usta. Jaka była szansa na to, że wylądują
na tej samej wyspie w tym samym czasie?
- Allison tu jest. Właśnie teraz.
- Jakiś problem?
Tak szybko potrząsnął głową, że omal nie stracił okularów,
które przesunął na czubek głowy.
- Ależ skąd. Bardzo lubię Allison. Po prostu jestem
zaskoczony. Muszę się z nią przywitać.
Po ukończeniu szkoły rzadko ją widywał. Jako koszykarz
otrzymał stypendium do college’u w Karolinie Północnej,
a kiedy wrócił do Falling Brook po czterech latach, ona uczyła
się w Los Angeles, gdzie ostatecznie założyła firmę.
Przyjeżdżała co roku na Boże Narodzenie, ale Zane odwiedzał
wtedy swoją matkę w Bostonie. Trzy tygodnie temu Brittney,
żona Scotta, zaprosiła Allison i Zane’a na urodzinowe
przyjęcie Scotta, które miało być dla niego niespodzianką.
Allison przyleciała na weekend.
Gdy Zane ją zobaczył, uznał, że czas jej służy. Z ładnej
dziewczyny przeistoczyła się w kobietę o olśniewającej
urodzie. Długie czarne włosy ściągnęła w koński ogon,
podkreślając głębię i ciepło brązowych oczu. Kiedy się śmiała
czy uśmiechała, nastrój w pokoju się zmieniał. Zawsze uważał
ją za interesującą i trochę nie z tego świata, z własnym
niepowtarzalnym stylem i aurą, ale tamtego wieczoru był
oczarowany.
Kiedy byli młodsi, wiele razy go zaskakiwała, jak wtedy,
gdy przekłuła sobie nos, lecz wtedy w domu Scotta po prostu
go zszokowała. Pocałowała go tak zmysłowo i namiętnie, że
odniósł wrażenie, że ziemia się pod nim przesunęła. Przywykł
myśleć o Allison jako o młodszej siostrze najlepszego
przyjaciela, nie był przygotowany na tę jej kobiecą seksowną
wersję. A do tego Scott był w drugim pomieszczeniu. Zane
zrobił wówczas coś absolutnie nie do pomyślenia. Odepchnął
Allison.
- Jej domek jest niedaleko pańskiego, więc na pewno się
spotkacie – powiedziała Angelique.
Teraz Zane zastanawiał się, jak, do diabła, ma się
zachować. Nie chciał wracać do krępującego pocałunku. Ich
rozmowa z tamtego wieczoru zapisała się na stałe w jego
pamięci. To błąd, Allison. Twój brat.
Nie mów o Scotcie.
Ale on jest w sąsiednim pokoju. Nigdy mi nie wybaczy.
Oszołomiony wyszedł, nie pożegnawszy się ze Scottem,
poprosił Allison, by przekazała bratu, że rozbolała go głowa.
Odparła, że przeraził się bez powodu, ale Zane znał swoją
słabość do kobiet, zaś Allison była jedyną, której nie mógł
ulec.
- Panie Patterson? Na pewno wszystko w porządku? Scott
wspomniał, że ostatnio był pan bardzo zestresowany. –
Angelique spojrzała na niego pytająco.
- Tak, w porządku, przepraszam. – Potrząsnął głową, by
wziąć się w garść. Całowali się z Allison. Nic wielkiego. Scott
się o tym nie dowie i to się nie powtórzy.
- Mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Poproszę o klucze, jeśli można.
- W Rose Cove nie ma kluczy. Będzie pan miał więcej
prywatności, niż pan sobie wyobraża. Ale z chęcią poproszę
kogoś, żeby zaprowadził pana na miejsce.
Zane wziął mapę z lady recepcji.
- Nie trzeba, to mi wystarczy.
- Tutaj trudno się zgubić. Proszę się zatrzymać, jak pan
dotrze do oceanu. – Angelique puściła do niego oko, a potem
pomachała mu na do widzenia.
Ruszył ścieżką, kierując się małymi tabliczkami
wskazującymi drogę. Idąc pod baldachimem liści, powiedział
sobie, że zachowa się przyjaźnie i serdecznie. Niewykluczone
nawet, że spędzi z Allison trochę czasu, skoro już są tu oboje,
ale nie będzie kolejnego pocałunku. Scott był dla niego zbyt
ważny.
Po chwili dostrzegł wodę i dwa domki stojące w odległości
kilkuset metrów od siebie, jeden w odcieniu błękitnego nieba,
drugi turkusowy, oba wykończone bielą i czerwonym dachem.
Wokół była plaża z różowym piaskiem, słońce odbijało się od
spokojnej krystalicznej wody. Trudno sobie wyobrazić
bardziej zachwycający krajobraz, więc mimo niepokoju
związanego z Allison czuł, że codzienne napięcie mięśni
powoli ustępuje.
Otworzył drzwi domku i wszedł do środka. Jego wzrok
natychmiast przyciągnęły okna i zapierający dech w piersi
widok na ocean. Odłożył mapę i ruszył przez pokój z belkami
na suficie do ściany okien. Wszystkie były otwarte
i wpuszczały do środka morską bryzę. W środkowej części
znajdowały się oszklone drzwi prowadzące na patio wyłożone
terakotą, z altaną zapewniającą cień. Dalej znajdował się
basen otoczony tropikalną roślinnością.
Potem Zane znalazł sypialnię, gdzie stało misternie
rzeźbione drewniane łoże i skąd roztaczał się kolejny widok na
ocean. W międzyczasie dostarczono tu jego walizki, więc nie
tracąc czasu, przebrał się w spodenki do pływania, wziął
ręcznik z pięknej łazienki i zajrzał jeszcze do kuchni, skąd
zabrał piwo. Przelał je do nietłukącej się szklanki i włożywszy
okulary, wyszedł na patio, by po chwili wskoczyć do basenu.
Woda była chłodna, idealny kontrapunkt dla silnego
słońca. Odsunął włosy z twarzy i podpłynął do brzegu basenu,
oparł na nim ręce i podziwiał urodę oceanu. Choć jego ostatnie
tygodnie – ostatnie lata, do diabła – były bardzo trudne, czuł,
jak to wszystko odpływa w cień. Znika. Scott miał rację.
Potrzebował czasu, by oczyścić głowę i przestać myśleć
o Joshui Lowellu i Black Crescent.
Oparł brodę na grzbiecie dłoni i wtedy coś zwróciło jego
uwagę. A mówiąc dokładniej ktoś – kobieta przed drugim
domkiem idąca do wody. Allison. To musi być ona. Była
odwrócona do niego tyłem, ale musiałby być martwy, by nie
podziwiać włosów do połowy pleców, opalonej skóry
kontrastującej z kolorowym sarongiem, sprężystych nóg
i bosych stóp. Zatrzymała się w miejscu, gdzie różowy piasek
spotykał się z wodą, i odwróciła w jego stronę.
Nie był pewien, co zrobić. Zawołać do niej? Wziąć zimny
prysznic i ukrywać się przez pięć dni? Gdyby go nie
pocałowała, nie zadawałby sobie tylu pytań. Zawsze była dla
niego zakazanym owocem.
Zanim zdołał wymyślić jakiś plan, Allison podniosła
wzrok i go dostrzegła. Tętno natychmiast mu przyspieszyło,
kiedy na moment przesunęła okulary na czoło, uśmiechnęła się
i pomachała ręką. Dobry Boże, to niesprawiedliwe, że jest taka
piękna. Ruszyła w jego kierunku. Nie mógł tego zatrzymać.
A zatem zrobił to, co zrobiłby, gdyby się nie całowali –
pomachał do niej i zawołał ją po imieniu.
- Allison!
Idąc plażą w stronę domku Zane’a, nie mogła uwierzyć, że
to się naprawdę dzieje. Ile razy wymyślała scenariusz,
w którym znajdowała się z Zane’em sam na sam? Zbyt wiele,
by się doliczyła. A tymczasem rzeczywistość ofiarowała jej
dokładnie to, co sobie wyobrażała – piękny słoneczny dzień,
pusta plaża, lekka bryza głaszcząca skórę, słodko pachnące
powietrze.
Była podekscytowana. Oddychała głęboko, a jednocześnie
miała wrażenie, że brak jej tlenu. Jeśli nie będzie uważać,
doprowadzi się do hiperwentylacji albo zemdleje. Tak właśnie
działał na nią Zane. Zupełnie jakby ta prawdziwa Allison
straciła nad sobą kontrolę i jakaś inna jej wersja pociągała za
sznurki. Działo się tak od chwili, gdy skończyła trzynaście lat,
a Zane szesnaście.
Ale Zane nie był już nastolatkiem. Ona też. Miała
dwadzieścia osiem lat i wiedziała, czego chce. Wiedziała też,
że los nie podrzuca nam co i rusz szans czy okazji. Nie tak
wygląda życie. Trzeba brać to, czego pragniemy, wtedy gdy
mamy szansę. Patrząc, jak Zane wychodzi z basenu, a jego
ciało ocieka wodą, nie musiała zadawać sobie pytania, jaki ma
cel. Chciała czuć na sobie jego wargi. Musi go mieć, choćby
przez te kilka dni w raju. Zane nie był „na zawsze”, ale mógł
być „na razie”.
- Cześć – odezwała się, wchodząc na jego patio.
Przyglądała mu się, kiedy wycierał się ręcznikiem. Tylko
kilka razy widziała go bez koszuli. Ramiona miał takie, jak
zapamiętała, wyrzeźbione podczas tysięcy godzin spędzonych
na boisku. Środkiem klatki piersiowej biegł wąski pasek
zarostu. Miała chęć wpleść palce w te włosy. Całować skórę,
pod którą prężyły się mięśnie brzucha, pociągnąć za sznurki
spodenek.
- Dziwne, co? – Zane przywrócił ją do rzeczywistości.
W jej fantazjach witał ją innymi słowami, na przykład:
Witaj, moja piękna. Pomóc ci zdjąć sarong?
- Mieszkamy na dwóch przeciwległych krańcach Stanów,
a oboje lądujemy tu w tym samym czasie.
- Jakie są szanse takiego spotkania? Pewnie po prostu
świat jest mały. – Nie mogła nie zauważyć języka jego ciała,
napiętych ramion i rąk przyciskających ręcznik do piersi,
jakby się przed nią chował. Rozpaczliwie pragnęła to
zmienić. – Uściskasz mnie?
- Och, jasne. – Wziął T-shirt z leżaka i go włożył.
No tak, stara się zachować dystans. Pewnie musi zwolnić,
nie chciała go przestraszyć. Ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebowało jej i tak już zranione ego, była kolejna rozmowa
podobna do tej, jaka miała miejsce podczas urodzin Scotta.
Nie zniosłaby, gdyby ją znów odtrącił. Rozłożyła ramiona
i uścisnęła go tak, jak ściskają się przyjaciele, czyli zupełnie
inaczej niż chciała. Ta chwila, kiedy poczuła ciepło jego ciała,
obudziła w niej tylko większą tęsknotę.
- Więc co tu robisz? – spytał.
- Muszę odpocząć, a ciocia nieustająco mnie tu zaprasza.
- Stresująca praca?
Rozejrzała się, szukając miejsca do siedzenia.
- Pozwolisz? – Wskazała na leżak pod parasolem.
- Tak, jasne. Napijesz się piwa?
- Nie, ale dziękuję. – Owszem, miała ochotę, nie była tylko
pewna, czy to dobry pomysł. Musi mieć trzeźwą głowę, by
rozgryźć, co Zane’owi chodzi po głowie.
- Właśnie zerwałam z chłopakiem. Mieszkaliśmy razem,
więc było sporo problemów, przeprowadzka i tak dalej.
Zane usiadł obok niej, skrzyżował nogi w kostkach.
- Przykro mi to słyszeć. Jeśli potrzebujesz ramienia, żeby
się wypłakać, jestem całkiem dobrym słuchaczem. Poza tym
mam chyba wieczny dług u rodziny Randallów.
- Za co?
- Od czego by tu zacząć? Od tego, że zmienili moje życie,
kiedy byłem na dnie?
Allison machnęła ręką. Wciąż uparcie sądził, że jest im coś
winien, a w gruncie rzeczy to on dał im wiele. Dla Scotta
i Allison, którzy mieli spokojne dzieciństwo, obserwowanie
zmagań Zane’a, gdy los jego rodziny się odwrócił, było lekcją
pokory.
- Żartujesz? Moi rodzice cię kochają, Scott ma obsesję na
twoim punkcie.
Zadzwonił jej telefon wetknięty za górę kostiumu
kąpielowego. Sytuacja w pracy była tak napięta, że nie mogła
sobie pozwolić na jego wyłączenie.
- Przepraszam, powinnam sprawdzić.
Zerknęła na ekran, dzwonił Scott. Czy miał jakąś
nadzwyczajną umiejętność przerywania jej w najbardziej
nieodpowiednim momencie? Przez moment zastanowiła się,
czy nie przełączyć go na pocztę głosową, ale wiedziała, że
Scott i tak będzie dzwonił.
- O wilku mowa – powiedziała do Zane’a. – To mój brat.
- Och, no no.
- Wiem. – Nacisnęła przycisk. – Dzwoni ci w uszach?
Właśnie o tobie mówiliśmy.
- Co, do diabła, Allison? Pojechałaś do Rose Cove i Zane
też tam jest?
- Tak. Właśnie wybrałam się do miejsca, gdzie nie
mieszkam, tylko odpoczywam. To się nazywa urlop. Wakacje.
Powinieneś spróbować.
Zerknęła na Zane’a z nadzieją, że przynajmniej
uśmiechnie się, słysząc jej żart. Ale nie. Na przystojnej twarzy
Zane’a malowała się troska. Widziała wcześniej tę minę
i wcale jej się nie podobała.
- Jest między wami coś, czego bym nie pochwalił? – spytał
Scott. – Niech ci się nie wydaje, że nie zauważyłem twojego
dziwnego zachowania na moich urodzinach.
Ciągła kontrola Scotta stawała się męcząca.
- Siedzimy sobie, to także mój przyjaciel.
Zane odchrząknął.
- Daj mi telefon.
Allison pokręciła głową i przycisnęła aparat do piersi.
- Nie, on się zachowuje idiotycznie, a tylko siedzimy nad
basenem i rozmawiamy. Musi z tym skończyć. – Przyłożyła
telefon do ucha. – Jeśli nie masz mi nic miłego do
powiedzenia, kończę i wracam na wakacje.
- On poleciał na te wakacje, żeby poznać jakąś kobietę –
wypalił Scott. – Sam mi to mówił. Nie chcę, żebyś uległa jego
urokowi. Nic dobrego z tego nie wyniknie, a ty właśnie
przeżyłaś przykre rozstanie.
Allison obruszyła się. Nie potrzebowała kolejnego
przypomnienia, że na Zane’a czekają miliony innych kobiet.
Brat zabija jej fantazję, nie zamierzała dłużej tego
wysłuchiwać.
- Okej, brzmi to świetnie.
- Nie słuchasz mnie. Mówisz tak, żeby Zane nie wiedział,
co o nim powiedziałem.
- No, masz rację. Coś jeszcze? Bo muszę lecieć.
- Oglądasz tam prognozę pogody? Nad Atlantykiem
pojawił się groźny front. Na kanale meteo mówili, że może
sięgnąć Karaibów. Jeszcze dziś może się rozpętać burza
tropikalna, nie wykluczają też huraganu.
Allison podniosła wzrok na bezchmurne niebo.
- Masz bzika na punkcie pogody. Nie będę się przejmować
czymś, od czego dzieli mnie ocean. Poza tym jest czerwiec,
sezon huraganów dopiero się rozpoczął. Angelique i Hubert
powiadomiliby nas, gdyby działo się coś niepokojącego.
A teraz wracaj do swoich baranów, żebym mogła trochę
odpocząć. Ucałuj ode mnie dzieciaki.
- Zadzwonię do ciebie jutro. Gdyby Zane coś próbował,
daj mu w pysk. Albo przypomnij mu, że go zabiję, jeśli cię
dotknie.
Nie chciała mówić Scottowi, że jeśli dojdzie do jakichś
przepychanek, to tylko podczas erotycznej zabawy, i tylko
wtedy, jeśli szczęście jej dopisze.
- Rozumiem. Kocham cię. – Rozłączyła się i wcisnęła
znów telefon za stanik kostiumu. – Wybacz, mam wrażenie, że
on wpada w paranoję. Wydaje mu się, że coś nas łączy.
Zane wstał i przeczesał włosy palcami.
- W takim razie musisz do niego oddzwonić i zapewnić go,
że nic między nami nie ma. Albo ja to zrobię. Daj mi telefon.
Usiadła wygodnie i nie poprawiła sarongu, który rozchylił
się, odsłaniając nogi, a także spory fragment brzucha.
Uwielbiała obserwować Zane’a, gdy starał się na nią nie
patrzeć.
Czy pragnął jej tak jak ona jego? Marzył o jej dotyku?
Pocałunku? Myśl o tym, że mogłaby uwolnić trzymane
w ryzach pożądanie, i to w tym raju, gdzie mogli cieszyć się
rozkoszną prywatnością, była tak kusząca, że dostała dreszczy.
Łatwo byłoby rozwiązać węzeł sarongu i pozwolić mu opaść,
przesunąć palcami wzdłuż brzegu stanika, gdzie krągłość
piersi przykuwała uwagę. Wiedziała jednak, że nie należy się
spieszyć.
- Nie daj się zastraszyć mojemu bratu. Scott jest
nadopiekuńczy. Ma ten zły zwyczaj od zawsze, ale musi z tym
skończyć.
- Wiesz, czemu cię chroni. Ma dobry powód.
Tak, Allison znała powód, ale gdy poważnie zachorowała,
była małą dziewczynką. Mało pamiętała z tamtego okresu, to
było w innym życiu. A co ważniejsze, była już całkiem
zdrowa, od ponad dwudziestu lat po raku nie było śladu. Jej
rodzina powinna przestać się z nią obchodzić jak
z porcelanową figurką.
- A ponieważ moja rodzina ciągle jest gdzieś w pobliżu,
powinniśmy wykorzystać tę szansę i pożyć na własnych
warunkach. Pogadać. Jak przyjaciele. Jesteśmy przyjaciółmi,
prawda?
- Nie wiem.
- Co? Nie wiesz, czy jesteśmy przyjaciółmi?
Pokręcił głową sfrustrowany, a przecież nie taki był jej cel.
Chciała, by się odprężył.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy spędzali czas
razem.
- Czego się boisz, Zane? Że znów cię pocałuję? – Trochę
żałowała, że tak szybko wyłożyła karty na stół, ale być może
wyjdzie jej to na dobre.
- Tak.
Mocno zacisnęła wargi. Postanowiła, że jeśli coś ma się
wydarzyć, pierwszy krok należy do Zane’a. Jeśli pragnął jej
tak mocno jak ona jego, musi jej to pokazać. Drugi raz nie
zaryzykuje serca i swojej dumy.
- Obiecuję, że cię nie pocałuję, okej? Tylko przestań się
zachowywać, jakbyś się mnie bał, bo przecież się nie boisz.
- Oczywiście, że się nie boję.
- W takim razie udowodnij mi to. Zgódź się, żebym
przygotowała ci kolację.
Zane z wahaniem zwilżył językiem wargi. To było jedno
z jego najbardziej uroczych dziwactw, robił to za każdym
razem, kiedy nie mógł podjąć decyzji. Allison nie była
zadowolona, że jej propozycja wymaga od niego
zastanowienia, lecz z przyjemnością patrzyła na jego usta.
- Kolację? Nic więcej?
Poprawiła sarong i wstała.
- Najprawdopodobniej wrócisz do domu nadzwyczaj
usatysfakcjonowany. – Poklepała go po ramieniu. – Moją
kuchnią. Jest naprawdę dobra.
ROZDZIAŁ TRZECI
Po odejściu Allison miał wrażenie, że krew płynie mu
szybciej. Gdyby Scott wiedział, co chodziło Zane’owi po
głowie, i że to coś skupiało się na jego młodszej siostrze, by
go zabił. I nie byłaby to szybka śmierć, ale powolne i bolesne
umieranie, podczas którego Scott powtarzałby mu, że Allison
jest dla niego niedostępna. Zawsze tak było i to nie ulegnie
zmianie.
Ale tu, na tej wysepce, kropce na Atlantyku, tysiące
kilometrów od najlepszego przyjaciela, Zane nie mógł
zaprzeczyć niewygodnym myślom ani uporczywemu
pulsowaniu w ciele. W chwili, gdy sarong Allison rozsunął
się, pokazując jej kuszące uda i to miejsce na biodrze, gdzie
znajdował się sznureczek od bikini, wszystko mogło się
zdarzyć. A przynajmniej prawie wszystko. Wiedział, co
chciałby z nią zrobić – paść na kolana, zacząć od jej kostki
i całować każdy centymetr pięknej nogi, posuwając się w górę,
aż dotarłby do biodra. Jedynym, co miałoby sens, gdyby dotarł
tak daleko, byłoby pociągnięcie za ten sznureczek, najlepiej
zębami, by go rozwiązać i przywrzeć do niej wargami, aż
Allison wsunie palce w jego włosy i wyszepta jego imię.
Wszedł do domku i otworzył lodówkę, choćby po to, by
poczuć zimne powietrze na rozgrzanej skórze. Nie pomogło.
A nawet jeszcze wszystko pogorszyło, gdy zastrzyk zimna
połączył się ze słonym balsamicznym powietrzem. Otworzył
kolejne piwo i wychylił łyk, ale, do diabła, to był tylko miły
łyk słodyczy i goryczy, szok zimnej piany, a zaraz potem
zalała go fala ciepła, która przyjemnie zakręciła mu w głowie.
Erekcja, z którą tak rozpaczliwie walczył, błagała go teraz
o uwagę.
Tylko w jeden sposób mógł sobie pomóc, i nie chodziło
wcale o zimny prysznic. Nie zmyje z siebie skutków działania
Allison, musi się od nich uwolnić. Pobiegł do sypialni,
rozebrał się i położył na ogromnym łóżku. Pościel była
miękka, kolejna przyjemność, z której wcale się nie cieszył,
ale tylko tak mógł się powstrzymać przed zrobieniem jakiegoś
głupstwa, gdy znów zobaczy Allison. Pora wziąć sprawy
w swoje ręce.
Nie zawracał sobie głowy grą wstępną, zamknął oczy
i pozwolił sobie na luksus przywołania obrazu Allison –
lśniących włosów, smutnych oczu o niezwykłej głębi, pełnych
warg i uśmiechu, który roztopiłby lód. Zgrabnych nóg
i krągłych bioder. Pysznych piersi. Wyobrażał sobie, że znów
ją całuje, tyle że tym razem tego nie przerywa. Ich języki łączą
się w namiętnym tańcu i pragną więcej.
Napięcie w jego ciele rosło, a by przyspieszyć,
wyczarował w myśli obraz nagiej Allison. Wyobraził sobie, że
jest w niej, i jej wywołującą zawroty głowy słodycz
wypełniającą powietrze, gdy doprowadza ją na szczyt.
W tym momencie napięcie puściło, Zane uniósł się,
wyginając plecy i poddał się falom rozkoszy. Oddech mu się
rwał, a po chwili westchnął z ulgą. Opadł na poduszkę
i powoli podniósł powieki, nie widząc Allison, tylko biały
sufit i kręcący się wentylator. Spojrzał na zegarek na stoliku.
Do kolacji zostały cztery godziny. Miał nadzieję, że ta randka
solo przygotowała go do wieczoru. Weźmie prysznic,
przeczyta kilka rozdziałów książki, zdrzemnie się i będzie
liczył na to, że zapanuje nad libido.
Pięć minut przed szóstą wyruszył do domku Allison,
ubrany w dżinsy i białą koszulę z rękawami podwiniętymi do
łokci. Niósł w ręce klapki i szedł boso po piasku, wciąż
ciepłym po słonecznym dniu. Słońce zniżało się nad wodą,
malując niebo żywymi odcieniami różu i oranżu. To banał, ale
Rose Cove naprawdę była rajem. Nie miał ochoty opuszczać
jej zbyt prędko. Zdystansował się od przeszłości i od Joshui
Lowella. Gdyby nie Scott i firma, mógłby nie wracać do
Falling Brook.
Szedł bez pośpiechu, jakby celowo zwolnił, ale i tak
zbliżył się do domku. Allison szeroko otworzyła okna i drzwi,
dzięki czemu zobaczył ją krzątającą się w kuchni. Miał
nadzieję, że jej jedyną intencją było wspólne spędzenie paru
godzin. Pora zostawić pocałunek tam, gdzie jego miejsce.
Okoliczności nie pozwalały mu tego powtórzyć. Jedno, czego
się nauczył, gdy rodzice stracili pieniądze, to to, że im szybciej
zaakceptujesz swoją sytuację i zmierzysz się z nią, tym lepiej.
- Puk puk – powiedział, stając w oszklonych drzwiach. –
Przyniosłem butelkę wina, ale nie odpowiadam za jakość.
Twoja ciotka wyposażyła moją lodówkę.
Allison odwróciła się i uśmiechnęła. Wyglądała świeżo,
lekko muśnięta słońcem, miała na sobie luźną czarną spódnicę
i granatowy top. Była znów na bosaka, włosy związała
w koński ogon. To młodsza siostra twojego najlepszego
przyjaciela, przypomniał sobie Zane. To była jego nowa
mantra.
- Cieszę się, że przyszedłeś. – Wzięła od niego wino
i zaniosła na blat kuchenny. Nie pocałowała go w policzek.
Nie uścisnęła.
Zane poczuł ulgę, nawet jeżeli poczuł jakby zawód.
- Cóż, no wiesz, miałem tyle zaproszeń, że nie wiedziałem,
które wybrać. – Usiadł przy kuchennej wyspie, skąd miał
widok na płytę kuchenną, gdzie na wolnym ogniu pichciło się
coś o bardzo apetycznym zapachu.
Allison zaśmiała się, po czym podała mu korkociąg.
- Proszę, bądź użyteczny.
- Tak, proszę pani. – Wstał i otworzył butelkę, potem
pozwolił sobie poszukać kieliszków, co nie było trudne, gdyż
kuchnia miała ten sam rozkład co w jego domku. – Za
przyjaciół. – Podał jej kieliszek i uniósł swój w toaście.
- Tak, za przyjaciół. – Wypiła łyk, nie patrząc na niego.
Zastanowił się, czy wcześniej zachowywał zbytnią
rezerwę. Chciał tylko, by żadne z nich nie poczuło się
zranione. Nie chciał pozbawiać ich relacji ciepła. Pragnął
utrzymać przyjacielskie stosunki, lecz nie za bliskie.
- Widziałaś innych gości, którzy są na wyspie? – spytał.
Pokręciła głową i podniosła pokrywkę z garnka.
- Nie, Angelique powiedziała, że kilka osób odwołało
rezerwację z powodu zapowiadanego huraganu.
- To o tym rozmawiałaś ze Scottem, tak? – Takie już jego
szczęście, że jeśli pogoda się zepsuje, zrujnuje wakacje. A co
gorsza, jeżeli przyjdzie sztorm i burza, będą tu łatwym celem.
- Nie przejmuj się, Angelique i Hubert mówią, że
prognozy nie są zbyt dokładne, a huragan może się skierować
w różne strony. – Allison wskazała głową na zewnątrz. –
Popatrz na zachód słońca. Wcale nie zapowiada burzy.
Zane zerknął na dwór, choć podziwiał niebo kilka minut
wcześniej.
- Pewnie masz rację.
- Zrelaksuj się, Zane. Jesteśmy tu po to, żeby odpocząć.
Kolacja będzie gotowa lada moment.
Zane myślał, że jest już zrelaksowany, ale najwyraźniej się
mylił.
- Co zjemy?
- Na początek sałatkę z owocami morza, limonką
i świeżym chilli. Potem pieczonego kraba z ryżem i niklą
indyjską. Wszystkie przepisy mojej mamy.
- Dlatego tak świetnie pachnie. Przypomina mi twoją
mamę i wizyty w twoim domu.
- Oczywiście, na pewno kiedyś przygotowała to dla
ciebie. – Allison nałożyła sałatkę do dwóch niedużych misek
i posypała świeżymi ziołami.
- Mam wrażenie, że od tamtej pory minęły wieki.
Wspomnienia przywołane przez Allison sprawiły, że Zane
był rozdarty między nostalgią i bólem. I wcale nie chodziło
tylko o trudności finansowe z przeszłości. Najgorsze było
obserwowanie, jak małżeństwo rodziców rozpada się na jego
oczach. Allison przypomniała mu jednocześnie o tym, co
hołubił w pamięci, i o tym, co wolałby, żeby nigdy się nie
zdarzyło.
- Byłaś wtedy dziewczynką. Ile lat miałaś, jak się
poznaliśmy? Trzynaście?
Rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie.
- Nie mam nic przeciwko wspomnieniom, ale możemy nie
mówić o moich dziewczyńskich latach?
- Czemu? Byłaś najfajniejszym dzieciakiem, jakiego
znałem. Miałaś najlepszy gust muzyczny. Czytałaś książki,
o których ja nawet nie słyszałem. Miałaś swój własny
oryginalny gust, jeśli chodzi o ciuchy. Nosiłaś kwieciste
sukienki i czarne martensy. Albo T-shirty z nazwami
zespołów, o których nie miałem pojęcia.
Allison starała się ukryć uśmiech.
- Mógłbyś się zamknąć, proszę? To krępujące.
Nic nie mógł na to poradzić. Cieszyło go ogromnie, że
mają wspólną przeszłość i że może się z Allison żartobliwie
droczyć. Zwykle nosiła maskę, zniechęcając do siebie innych,
udawała, że nie dba, co ludzie o niej sądzą, ale Zane od dawna
podejrzewał, że jest inaczej.
- To prawda. To była pierwsza rzecz, jaka mnie w tobie
uderzyła. Zawsze wiedziałaś, kim jesteś. Nie wiem, czy
mógłbym tak o sobie powiedzieć.
- A mnie się wydaje, że ty zawsze wiedziałeś, kim jesteś.
Problem w tym, że nie zawsze byłeś z tego zadowolony.
Przez chwilę zdawało się, że powietrze w kuchni
znieruchomiało. Czy to był jego problem? A może chodziło
o to, że rany zadane przez Lowellów goiły się za wolno?
- Cóż, jeśli tak, to tylko dlatego, że dość łatwo mnie
rozgryźć. Nakarm mnie, a będę szczęśliwy. – Uśmiechnął się
z nadzieją, że poprawi atmosferę.
- W takim razie już cię uszczęśliwiam. – Wzięła z blatu
dwie miski sałatki.
Poczuł napływającą do ust ślinkę, i to nie dlatego, że
sałatka wyglądała apetycznie. Doszukiwał się drugiego dna we
wszystkim, co Allison robiła i mówiła. Jeśli nie zachowa
ostrożności, to będzie jego zguba. I znów przypomniał sobie,
że ma się odprężyć. Jest przecież zdolny do tego, by cieszyć
się jedzeniem w towarzystwie starej przyjaciółki.
- Zjemy na patio?
- Jak chcesz i gdzie chcesz.
Allison mogła być z siebie dumna – kolacja była
wyśmienita. Mama i ciotka Angelique byłyby z niej dumne.
Zane usiadł wygodnie na leżaku na patio, masował brzuch
i patrzył na gwiazdy.
- Chyba długo nie sięgnę po jedzenie.
- Prosiłeś o dokładkę. Jestem pod wrażeniem.
Odwrócił się i uśmiechnął. Mimo mroku widziała, jaki jest
przystojny. Wstrzymała oddech w boleśnie znajomy sposób,
jak zawsze, kiedy zadręczała się myślą o jego urodzie.
- Mówiłem nakarm mnie, a będę szczęśliwy. Nakarmiłaś
mnie tak dobrze, że powinienem powiedzieć, że jestem
w euforii.
Te słowa dodały jej otuchy, lecz podczas całego wieczoru
za dużo było ech przeszłości. Tak, są przyjaciółmi, ale ona
pragnęła więcej i nie pozbędzie się tego pragnienia, dopóki go
nie zaspokoi.
- Byłbyś zainteresowany spaleniem jutro tych kalorii? –
Miała świadomość, że w jej słowach jest podtekst seksualny,
ale to miał być test.
- Co masz na myśli? – Wrócił spojrzeniem do nocnego
nieba, nie ryzykując flirtu.
Każda inna kobieta mogłaby poczuć się zniechęcona.
Allison nie przyszło do głowy, by się poddać. Zamierzała iść
do przodu, czujnie obserwując i zostawiając mu decyzję.
- Nurkowanie z rurką. Od północnej strony wyspy woda
i ryby są niewiarygodnie piękne. Jeśli szczęście nam dopisze,
zobaczymy też żółwie morskie.
- Świetnie, dobry pomysł. O której?
Wiedziała, że w południe słońce będzie operowało zbyt
mocno, by spędzić dłuższy czas w wodzie.
- Najlepiej rano, jeśli wstaniesz wcześnie. Dziewiąta?
W
tym
momencie
zadzwonił
jej
telefon.
Z przyzwyczajenia wzięła go z sobą na patio, a gdy zerknęła
na ekran, wiedziała, że musi odebrać. Nie chciała przerywać
wieczoru z Zane’em, ale dzwonił jeden z kandydatów na
prezesa Black Crescent, z którym od kilku dni prowadziła
rozmowy.
- Bardzo przepraszam, muszę odebrać. Możesz wracać do
siebie, jeśli chcesz. Zobaczymy się jutro. – Podniosła się
z leżaka i nacisnęła przycisk odbierz. – Halo? Ryan?
- Witam, pani Randall. Tak się cieszę, że panią złapałem –
odparł Ryan Hathaway.
- Ja też chciałam się z panem skontaktować. – Ruszyła do
środka, gdy nagle poczuła dłoń Zane’a na ramieniu. Zamarła.
Wystarczył jeden jego dotyk, by przyprawić ją o zawrót
głowy. Miał nad nią ogromną władzę. Jeśli kiedykolwiek do
czegoś między nimi dojdzie, chyba stanie w płomieniach.
- Hej, zdawało mi się, że spędzamy miły wieczór. –
Zerknął na telefon. – A ty mnie wyrzucasz, bo ktoś zadzwonił.
Allison przyłożyła znów telefon do ucha.
- Ryan, może pan chwilkę poczekać? Muszę coś załatwić.
- Jasne – odparł.
- Dziękuję, obiecuję, że to zajmie tylko minutę. –
Wyciszyła telefon. – Spędziliśmy miły wieczór, ale wszystko,
co dobre, kiedyś się kończy, prawda? – Nie chciała spławiać
Zane’a, ale to była bardzo ważna rozmowa. Nie tylko dla niej,
Kianna na nią liczyła.
- Cóż, tak, ale to ty opowiadałaś bratu, że przyjechałaś tu
odpocząć. Ja swój telefon wyłączyłem. Zostawiłem go
w domku.
- To moja praca, okej? – Nagle ją uderzyło, że to coś
więcej niż praca. Chodziło o Black Crescent, a Zane zapewne
nigdy by jej nie wybaczył, gdyby dowiedział się, że dla nich
pracuje.
Decyzję o podjęciu współpracy z BC łatwo było
zracjonalizować, gdy Zane był na drugim końcu kraju.
W końcu od chwili, gdy Vernon Lowell zniknął, minęło
piętnaście lat, zaś obecne władze BC w niczym go nie
przypominały. Teraz, kiedy od Zane’a dzieliły ją centymetry,
rozumiała, że gdyby odkrył prawdę, poczułby się zdradzony.
- Jest wpół do dziesiątej wieczorem.
- Wiem. Zdarza mi prowadzić służbowe rozmowy
o różnych dziwnych porach, więc możesz zostać albo pójść,
ale potrzebuję kilku minut.
Zane skinął głową, choć patrzył na nią podejrzliwie.
- Dobra, posprzątam po kolacji.
Do diabła. Nie mogła rozmawiać z Ryanem, będąc w tym
samym pomieszczeniu co Zane, z kolei wychodząc na patio
ryzykowała, że Zane do niej dołączy.
- Świetnie, odbiorę w sypialni. – Weszła do środka
i zamknęła drzwi. – Ryan, bardzo przepraszam.
- Nie ma sprawy, pani Randall.
- Proszę mi mówić Allison.
- Okej, Allison. Zmieniłem plany, żeby pojawić się na
rozmowie w Falling Brook w przyszłym tygodniu. Przyjadę
dzień wcześniej.
Allison podziwiała profesjonalizm i skrupulatność Ryana.
- Doskonale. Na pewno jest pan zdecydowany dla nich
pracować? – Wątpiła, by Zane podsłuchiwał pod drzwiami
i miała nadzieję, że tego nie robił.
Przyjmując to zlecenie, nie zamierzała go zranić, starała
się tylko uratować swoją firmę.
- Wszystko wiem, znam ich historię, i oczywiście bardzo
mi się nie podoba to, że Vernon Lowell zrujnował tyle rodzin.
Ale może właśnie dlatego potrzebny im ktoś taki jak ja.
- Pańskie podejście jest godne szacunku. Oni naprawdę
zostawili za sobą przeszłość i skupiają się na przyszłości. Ta
praca to wyjątkowa szansa. Nikt sobie nigdy nie wyobrażał, że
prezesem zostanie ktoś spoza rodziny. – Allison wzięła
głęboki oddech, zdumiona, że udało jej się nie wypowiedzieć
na głos nazwiska Lowell.
- Zgadzam się, to wyjątkowa szansa. Jestem ogromnie
podekscytowany perspektywą rozmowy kwalifikacyjnej,
a także tym, że wreszcie poznam panią osobiście.
- Akurat odwiedzam rodzinę na Bahamach, ale zobaczymy
się w Falling Brook w przyszłym tygodniu. Dobranoc, Ryan.
- Życzę wspaniałych wakacji. Dobranoc.
Rozłączyła się i przez chwilę patrzyła na drzwi. Czuła się,
jakby stała na skraju przepaści. Obiecała Kiannie, że sprostają
pierwszemu zleceniu od BC, od którego zależał los ich firmy.
Ale wiedziała też, jakich krzywd doznał Zane i jak by się czuł,
gdyby wiedział, że pracuje dla Lowellów. To zniweczyłoby jej
romantyczne nadzieje.
Przypomniała sobie, że Zane tak czy owak nie jest
zainteresowany stałym związkiem, woli seks bez zobowiązań
i uczuciowych komplikacji. Tak, ryzykowała ich przyjaźń, ale
w razie czego poprosi Scotta, by wytłumaczył Zane’owi, że
Black Crescent to tylko biznes. Przyjaciel na pewno by to
zrozumiał.
Otworzyła drzwi i wyszła z sypialni. Zane wycierał jeden
z ręcznie malowanych talerzy.
- Hej, przepraszam.
- Nie przepraszaj, nie powinienem się na ciebie złościć.
Rozumiem, że są sprawy, które musisz załatwić.
- Dziękuję, doceniam to.
- Miły gość? – Zane odłożył talerz i oparł się o blat.
- Co?
- Ten, który dzwonił. Rozmawiałaś z nim dość serdecznie.
W pierwszej chwili myślałem, że to twoja partnerka z biura.
Przez moment Allison zastanawiała się, o co właściwie
pyta Zane. Szansa, że jest o nią zazdrosny, była niewielka. To
nie pasowało do jego charakteru. Mógł mieć każdą kobietę,
a ją przecież już raz odtrącił.
- Tak, prawdę mówiąc świetny gość. Bardzo inteligentny.
I przystojny.
- Tak? I zanosi się na coś więcej?
Może nie był zazdrosny, tylko ciekawski, co trochę ją
zdenerwowało, a trochę rozbawiło.
- Muszę cię rozczarować. Stara się o posadę.
- Aha, okej. – Skinął głową.
Przyjrzała się jego twarzy, a on odpowiedział jej tym
samym, patrząc w oczy. Dobry Boże, tak bardzo pragnęła mu
okazać, czemu Ryan Hathaway nie budzi jej zainteresowania.
Przycisnąć Zane’a do kuchennego blatu i całować do
nieprzytomności, by wiedział, jak wielką budzi w niej
tęsknotę. Chciała mu wszystko powiedzieć – że o nim
fantazjowała setki razy, że musi przestać o nim myśleć. Jego
bliskość była testem dla resztki determinacji, jaka jej
pozostała. Musiała jednak trzymać się swojego postanowienia.
Nie zrobi pierwszego kroku.
- Pewnie powinienem już iść – powiedział, przerywając
kontakt wzrokowy. – Nie będę ci dłużej przeszkadzał.
- Nie przeszkadzasz mi, Zane. Jest miło. Mogłabym
przegadać z tobą całą noc. – Starała się jak mogła ukryć lekkie
drżenie głosu, bo w gruncie rzeczy pragnęła zwabić go do
sypialni.
- Muszę się wyspać, skoro jutro mamy nurkować.
Jutro. Do jutra może poczekać. Jutro będzie kolejna szansa
na pokazanie Zane’owi, że jest kobietą. Miał dotąd tyle kobiet,
czemu akurat jej miałby nie chcieć? Czemu ona nie mogłaby
choć raz przekonać się, jak to jest być z Zane’em?
- Racja, nurkowanie.
Odepchnął się od blatu i ruszył do drzwi na patio.
- Dziękuję za kolację, była wyśmienita. – Przeczesał
palcami włosy, trochę jakby niezdecydowany.
Allison znajdowała w tym pewną pociechę. Ona też
toczyła z sobą walkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparła.
Pochylił się i cmoknął ją w policzek. Stało się to tak
szybko, że nie miała czasu chwycić go za ramiona
i przyciągnąć do siebie czy choćby zapragnąć prawdziwego
pocałunku. Więc ten całus tylko zwiększył jej głód tego
wszystkiego, czego nie mogła mieć.
- Do zobaczenia jutro rano.
- Tak, do jutra. – Odprowadzała go wzrokiem, gdy oddalał
się plażą, aż zniknął w ciemności. Bolało ją, że nie dostała od
niego nic więcej, ale ten ból towarzyszył jej od zawsze. Być
może nigdy jej nie opuści. Być może na zawsze pozostanie
pytaniem bez odpowiedzi. Mimo wszystko pragnęła, by kiedyś
w końcu Zane zdobył się na to, by przerwać ten impas. Bała
się, że jej serce dłużej tego nie zniesie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Obudził się w słoneczny ranek z natłokiem myśli. Był
podekscytowany perspektywą spędzenia dnia z Allison.
Nurkowanie zapowiadało się na świetną zabawę, a zabawa
była czymś, co rzadko mu się przytrafiało. Poprzedniego
wieczoru niewiele brakowało, by pocałował Allison, w końcu
zdenerwowany zaproponował, iż posprząta w kuchni, co nie
było jego ulubionym zajęciem.
Co go powstrzymało? Nigdy przedtem z innymi kobietami
nie miał żadnych oporów. Chyba najbardziej bał się tego, że
Scott o wszystkim się dowie, choć pewnie na tej odludnej
wyspie mogli spokojnie oddać się z Allison uciechom, na jakie
przyszłaby im ochota. Bez obaw o reperkusje. Za to wyrzuty
sumienia zmiażdżyłyby go żywcem. Zdrady nie akceptował.
Potrzebował w życiu zaufania. Nauczył się tego w przykry
sposób, kiedy był nastolatkiem. Wszystko, na co wówczas
mógł liczyć – stabilność rodziny, a co ważniejsze małżeństwa
rodziców – zostało wywrócone do góry nogami.
Zdał sobie wtedy sprawę, jak bardzo potrzebuje poczucia,
że może komuś ufać. To było dwukierunkowe – gdyby nie był
wart zaufania, co zrobiłby ze swoim życiem? Ulegając
pożądaniu, jakie budziła w nim Allison, dałby Scottowi
wszelkie możliwe powody, by poczuł się zdradzony. Dotąd nie
pogwałcił ich przyjaźni i nie zamierzał tego robić.
Fakt, że Allison raz go pocałowała, nie oznacza, że czegoś
od niego oczekuje. Minionego wieczoru odebrała telefon od
jakiegoś faceta, twierdząc, że to służbowa rozmowa, jednak
nie był o tym przekonany. Czemu schowała się w drugim
pokoju? Zajmuje się rekrutacją pracowników, nie jest tajnym
agentem FBI. Najwyraźniej jakiś nowy facet się nią
zainteresował, czemu Zane nie powinien się dziwić. A może to
ona kogoś kokietuje? To też był w stanie sobie wyobrazić.
Weź się w garść, Zane. Weź się w garść, do cholery.
Allison jest przyjaciółką. Wczoraj zjedli razem kolację. Tego
dnia wybierają się na wycieczkę. Mają się dobrze bawić, nic
więcej.
Posmarował się kremem z filtrem, włożył spodenki do
pływania i ruszył do Allison. Siedziała na patio, znów
z telefonem przy uchu. Pomachał do niej, a choć mu
odmachała, w pośpiechu wstała z leżaka, zatkała palcem
drugie ucho i szybkim krokiem weszła do środka. Może znów
jakaś służbowa sprawa. Nie wiedział, że Allison jest tak
zaangażowana w pracę, ale pasowało to do jej charakteru.
Niewykluczone, że znów dzwoni ten facet.
Zane zaczekał obok basenu, aż Allison skończy rozmowę,
głęboko oddychał i podziwiał delikatne fale.
- Hej, wybacz – powiedziała, wracając na patio.
Znów miała na sobie sarong, a przez prześwitujący
materiał mógł zobaczyć, że ma na sobie to samo bikini co
poprzedniego dnia. Pobudzające jego wyobraźnię.
Modlił się, by nie zabrakło mu siły.
- Wszystko w porządku? Scott chyba nie dzwonił po raz
drugi, żeby cię dręczyć, co?
Przesłała mu elektryzujący uśmiech, który go uspokoił,
a jednocześnie przyprawił o dreszcz.
- Nie, chociaż dzwonił wieczorem. Każe mi obserwować
prognozy pogody. I uważać na ciebie.
Zane przeniósł wzrok na niebo.
- Mamy kolejny piękny dzień w raju. Poza tym myślę, że
wczoraj uświadomiliśmy mu, że nie ma się czym przejmować.
Skinęła głową.
- Prawda? Scott musi sobie znaleźć jakieś hobby.
- Mogę do niego zadzwonić i powiedzieć, żeby zajął się
pracą, ale obiecałem sobie, że nie włączę telefonu, dopóki tu
jestem. Może ty też powinnaś spróbować.
Popatrzyła na swój telefon z wahaniem.
- Wiesz co, myślę, że to świetny pomysł. Rozmawiałam
już dzisiaj z partnerką z firmy, a Scottowi wyjdzie na dobre,
jak przez parę dni nie będzie miał z nami kontaktu. Niech tam
zachodzi w głowę, co się tu dzieje. – Żartobliwie poruszyła
brwiami.
Zane nie chciał, by Scott się zamartwiał, ale wyglądało na
to, że nie da się tego uniknąć niezależnie od tego, co Allison
zrobi z telefonem.
- Ruszamy?
- Tak. Wuj wysłał tam kogoś godzinę temu ze sprzętem do
nurkowania. Potrzebuję tylko pomocy przy posmarowaniu
pleców, zanim wejdę do wody. Ty pewnie też.
Rzeczywiście, to było jedyne miejsce, gdzie nie sięgnął.
Przez moment zastanowił się, czy jednak nie lepiej trochę się
poparzyć, ale rak skóry to nie żarty.
- Tak.
Wszedł za Allison do domku, gdzie na kuchennym blacie
stała butelka z balsamem z filtrem 50.
- Najpierw ja się tobą zajmę. Odwróć się.
Odchrząknął, ale posłuchał. Słyszał, jak Allison wyciska
balsam i rozciera go w dłoniach i choć wiedział, co go czeka,
wzdrygnął się, gdy go dotknęła.
- Mam zimne ręce? – spytała, kiedy zaczęła wcierać
jedwabisty balsam w jego ramiona i plecy.
- Nie, jest super. – Zamknął oczy, usiłując nie myśleć, jak
wspaniale jest czuć jej dotyk.
Tego przecież pragnął tamtego wieczoru, gdy go
pocałowała. Wówczas byli ubrani. Teraz nie do końca, a na
dodatek cieszyli się prywatnością odległej od świata wysepki
i mieli przed sobą cały słoneczny dzień.
Próbował wyciszyć myśli, ale to tylko przesunęło na plan
pierwszy fizyczne doznania. Ręce Allison wcierały balsam
w jego skórę. Magiczne ręce. Usłyszał, że znów wycisnęła na
nie porcję balsamu, po czym krążyła dłońmi w okolicach jego
talii.
- Gotowe – oznajmiła, przekazując mu butelkę.
Odwrócił się i zobaczył, że zdjęła sarong i została
w czarnym bikini. Usiadła do niego plecami. Zebrała rękami
włosy i uniosła je wysoko. Zane myślał o tym, jak wykonać
zadanie w sposób niewinny i aseksualny, ale było to
niemożliwe. Każdą komórką swojego ciała pragnął rozwiązać
jej bikini, pocałować jej kark, wziąć ją za rękę i zaprowadzić
do sypialni.
Pierwsze dotknięcie wydawało się dość niewinne. Jej
skóra była niewiarygodnie miękka, a balsam tylko dodał jej
połysku, ale z tym sobie poradził. Drugie dotknięcie,
w środkowej części pleców, wywołało nagłe napięcie w jego
ciele. Miał tuż przed sobą sznureczek góry jej kostiumu,
milimetry od swoich palców, a wszystko zdawało się go
zapraszać. Ale już trzecie dotknięcie, w niższej części pleców,
aż do dołu bikini… No cóż, to było erotyczne jak wszystko, co
robił od wczoraj, kiedy musiał sam siebie zaspokoić, by
uwolnić się od napięcia.
- Tylko nie pomiń żadnego miejsca.
To akurat nie groziło. Nie zamierzał pominąć ani
centymetra jej skóry. A żeby nareszcie wyruszyć i zanurzyć się
w wodzie, dokończył tak szybko, ale też tak dokładnie, jak to
tylko możliwe.
- Gotowe.
- Dziękuję, wezmę tylko kapelusz. – Pobiegła gdzieś
i niemal natychmiast wróciła.
Ruszyli wzdłuż brzegu, oddalając się od domków.
Z początku to był leniwy spacer po piasku, ale potem
wybrzeże miejscami zrobiło się kamieniste i musieli brodzić
w wodzie po kolana, a nawet po pas, omijając trudniejszy do
pokonania teren. Kilka razy zostali zmuszeni do przejścia
w głąb lądu.
- Na pewno wiesz, dokąd idziemy? – zapytał, idąc za
Allison wąską ścieżką pod drzewami, które pozwalały
odpocząć od słońca i upału. – Przez całą drogę nie spotkaliśmy
żywej duszy, nie widzieliśmy żadnego domku.
- Znam tę drogę jak własną kieszeń. Chodziliśmy tędy ze
Scottem setki razy, jak byliśmy dziećmi.
- Ten ośrodek już wtedy należał do twojej rodziny?
- Tak, z początku do dziadków, ale jak dorastaliśmy, było
tu trochę bardziej dziko. Bungalowy nie były takie luksusowe.
To już dzieło wujostwa.
Zane dojrzał słońce między drzewami.
- To tam idziemy?
- Tak. – Odwróciła się i uśmiechnęła do niego.
- Rewelacja. – Gdy wyszli znów na plażę, rozejrzał się. Po
prawej wybrzeże było skaliste ze stromym zarośniętym
zboczem. Potem przeniósł wzrok na wodę i dojrzał maleńką
wysepkę. Zdawało się, że dzieli ją od nich długość czterech
czy pięciu boisk do piłki nożnej. Rosły tam trzy palmy, ale nie
widział innych śladów życia.
- Co tam jest?
- To właśnie cel naszej wycieczki. Nazwaliśmy ją ze
Scottem Mako Island.
- Od rekinów mako? Oczekiwałem kolorowych
tropikalnych ryb, niekoniecznie morskich ludojadów.
Allison zaśmiała się.
- Scott interesował się rekinami, kiedy wybieraliśmy
nazwę dla tej wysepki. Nie przejmuj się, nie widziałam w tych
wodach żadnych groźnych stworzeń.
- Okej.
- Dopłyniemy tam w dwadzieścia minut. Płynie się bez
wysiłku, a po drodze masz przepiękne widoki. Płyń za mną.
Skinął głową i przemilczał, że skoro ma płynąć za nią, to
nie piękno oceanu będzie podziwiał.
Założyli płetwy i maski z rurką, potem ona wzięła
nadmuchiwaną boję z paskiem, który zapięła w talii. Boja
miała płynąć za nią, unosząc parę butelek wody i mogła
posłużyć jako ewentualne koło ratunkowe.
- Twoja ciotka i wuj pomyśleli o wszystkim – zauważył.
- Lubią się o wszystko zatroszczyć. Chodź.
Weszła do wody, a gdy zaczęła płynąć, poczuła się jak
w domu. Płynęli powoli. Pod nimi dno oceanu usiane było
skupiskami rozgwiazd, a ławice żółtych i niebieskich ryb
przemykały pośród morskiej roślinności. W nurkowaniu
z rurką Allison ponad wszystko lubiła to, że słyszała
wyłącznie własny oddech. Oddychała głęboko, pozbywając się
stresów i napięć. Ten dzień był dla niej i dla Zane’a. Czekała
na to piętnaście lat.
Gdy zbliżali się do Mako, woda robiła się coraz płytsza, co
pozwoliło im przejść ostatnie pięćdziesiąt metrów na ląd, czyli
ogromną piaszczystą łachę z paroma skałami, drzewami
i roślinami.
Dotarli do zacienionego miejsca, usiedli i zdjęli płetwy.
- To było fantastyczne – powiedział zdyszany.
Allison starała się nie patrzeć na jego pracującą klatkę
piersiową. Starała się nie myśleć, jak bardzo chciałaby jej
dotknąć.
- Bardzo ci dziękuję, że mnie tu zabrałaś.
- Nie ma za co. Oprowadzę cię po wyspie, to nie zajmie
wiele czasu. Ma powierzchnię pięciu czy sześciu domków na
Rose Cove. Głównie piasek i skały, trochę niskich krzewów,
no i sześć palm. Nie nadawała się do życia dla człowieka, ale
nie była całkiem niezamieszkana. Na drzewach wysiadywało
mnóstwo ptaków, bywały też iguany, które pewnie
przypływały z Rose Cove czy innych wysp.
Po spacerze wrócili na ocienione miejsce, gdzie było nieco
chłodniej, by chwilę odpocząć.
- Połowa przyjemności płynie z tego, że pokazujesz to
komuś, kto jest ci drogi – stwierdziła Allison.
Zane usiadł prosto, oparł ręce na kolanach i patrząc na
piasek, pokiwał głową.
- To miło, że tak mówisz.
W jego głosie słyszała jakiś ciężar, aż serce ją zakłuło.
Czemu każda miła rzecz, jaką ma mu do powiedzenia, rodzi
w nim wewnętrzny konflikt?
- Ty też jesteś mi droga.
Miała zbyt wiele słów na końcu języka – na temat brata
i innych kobiet. Chciała spytać, czemu Zane tak się przed nią
broni. Nie wierzyła, by ta chemia była jednostronna. Nie
chciała jednak, by rozmowa przybrała zbyt poważny ton, więc
zatrzymała te niedające jej spokoju negatywne myśli dla
siebie. Zamiast tego z woreczka dołączonego do boi wyjęła
butelki z wodą i jedną podała Zane’owi.
- Proszę, napij się, muszę o ciebie dbać. Scott nigdy by mi
nie wybaczył, gdybyś umarł z odwodnienia.
Zaśmiał się seksownie.
- Ani mnie, gdyby tobie coś się stało. Myślę, że jesteśmy
tu wzajemnie za siebie odpowiedzialni. – Pociągnął spory łyk,
zamknął butelkę i położył się na piasku, opierając się na
łokciach. – To niesamowite, jak o tym pomyśleć, prawda?
- O czym? Że mój brat trzyma nas żelazną ręką?
- Cóż, tak, to też, ale to temat na długą rozmowę.
Myślałem raczej o tu i teraz. Przyszło ci kiedyś do głowy, że
wylądujemy razem na maleńkiej wyspie na Karaibach?
Allison ugięła nogi w kolanach i przyciągnęła je do piersi,
zbyt zażenowana, by wyjawić Zane’owi, iż fantazjuje o nim
od ponad dekady. Z wielu chwil, gdy czuła się przy nim jak
naiwna dziewczynka, ta była najbardziej niezwykła. Zdawało
się, że jest między nimi jakaś niewidzialna siła, która trzyma
od siebie z daleka, a ona nie ma pojęcia, jak się jej pozbyć.
- Trudno w to uwierzyć, co?
- Jesteśmy tak daleko od świata. Od odpowiedzialności
i oczekiwań. Od rodziny i pracy. Nie sądziłem, że to takie
uwalniające uczucie.
Uwalniające. Okoliczności, w jakich się znaleźli, powinny
być uwalniające, ale oni nie cieszyli się prawdziwą wolnością
i nie będą się nią cieszyć, dopóki ona nie uwolni słów, które
cisną jej się na usta i nie zmusi go do rozmowy.
- Wiesz, że możemy robić, co tylko chcemy. Nikt nam nic
nie powie.
Zane milczał przez kilka sekund, zaś Allison szykowała się
na jego reprymendę.
- To prawda, jesteśmy ostatnimi ludźmi na tej wyspie.
W tej właśnie chwili iguana wskoczyła na skałę kilka
metrów dalej.
- Cóż, nie jesteśmy sami.
- Jej nie obchodzi, co robimy. Możemy krzyczeć, co sił
w płucach, i nie zwróci nam uwagi.
- Albo możesz śpiewać na cały głos. Dzikie zwierzęta
pewnie uciekną, ale nikt ci tego nie zakaże.
Szturchnęła go w ramię.
- Hej, nie śpiewam tak źle.
- Powiedzmy, że pięćdziesiąt procent ludności tej wyspy
nie zgadza się z tym stwierdzeniem.
Znów się na niego zamachnęła, ale tym razem się uchylił,
nim dotknęła jego ramienia. Poderwał się na nogi. Wbiegł do
wody po kolana, a Allison za nim. Nim się zorientowała,
odwrócił się i ochlapał ją wodą.
- Hej! – zaprotestowała, choć podobała jej się ta zmiana
nastroju. – To nie fair. – Wbiegła w fale po pas. Dołączył do
niej i ochlapywali się jak szaleni przez dobrą minutę, śmiejąc
się. – Okej, już zgoda. – Gwałtownie wciągała powietrze.
Zane dał się ubłagać i wyprostował się.
- Jestem przemoczony do nitki. – Przesunął się w cień
palmy, wciąż stojąc po kolana w wodzie.
- Ja też. – Była zdeterminowana, by nie zrobić pierwszego
ruchu, choć o niczym innym nie myślała jak o tym, co należy
zrobić z jej mokrym kostiumem i jego kąpielówkami.
Podeszła bliżej Zane’a, też kryjąc się w cieniu. Kiedy ich
oczy się spotkały, zobaczyła, jak oczywisty był jego
wewnętrzny konflikt. Ten widok był trudny do zniesienia –
Zane miał dobre i ważne powody, by nie chcieć z nią kontaktu
fizycznego. Szanowała te powody. Żałowała też, że istnieją
i pragnęła, by byli w stanie zapomnieć o nich choć na chwilę.
- Ładnie wyglądasz taka mokra.
Coś w jej piersi zatrzepotało – od lat czekała, aż usłyszy
od niego podobne słowa.
- Dziękuję, ty też nieźle wyglądasz.
Zane odchrząknął i zaczerwienił się przelotnie. Spuścił
wzrok na wodę.
- Twój brat zabiłby mnie, gdyby wiedział, o czym teraz
myślę.
- Ale jego tu nie ma. – Jej serce przyspieszyło.
Wrócił do niej spojrzeniem i postukał się w czoło.
- Niestety jest tu. – Potem wskazał na okolicę swojego
serca. – I tu.
- To słodkie. Rozumiem.
- Naprawdę?
- Tak. Kochasz mojego brata, podziwiam waszą
przyjaźń. – Wciągnęła powietrze z nadzieją, że znajdzie
w sobie dość odwagi, bo jeśli nie powie tego teraz, już zawsze
będzie żałowała. – Ale wiem też, że mnie pociągasz i sądząc
z tego, co właśnie powiedziałeś, jestem prawie pewna, że i ja
cię pociągam. Jeśli się mylę, możesz nam obojgu zaoszczędzić
sporo czasu, mówiąc to wprost. Wtedy spędzimy resztę
wakacji jak para przyjaciół.
- Pociągasz mnie. Bardzo.
Była wdzięczna, że zrobili postępy, ale to wciąż jej nie
satysfakcjonowało. Musi wykorzystać ten moment do końca.
- Cieszę się. Prawdę mówiąc, odetchnęłam.
- Na pewno o tym wiedziałaś.
Wzruszyła ramionami.
- Dziewczyna lubi słyszeć, że jest ładna. Że się podoba. To
żadna filozofia. Cieszę się, że przyznałeś, co myślisz.
- Chcesz wiedzieć, co naprawdę myślę?
Zdołała tylko kiwnąć głową z entuzjazmem.
Wtedy zrobił coś, na co czekała latami. Dał jej znak, że on
też tego pragnie, podchodząc krok bliżej.
- Jesteś taka piękna. Chcę cię zobaczyć, całą.
Mimo ciepłego wiatru jej ramiona i dekolt pokryła gęsia
skórka. Bez słowa sięgnęła do tyłu i pociągnęła sznureczek
stanika, by zaraz potem rzucić go na piasek.
- Tak?
Podszedł znów bliżej, wpatrując się w jej twarz, po czym
przeniósł spojrzenie niżej.
- Tak, właśnie tak.
Zrobiła kolejny krok. Teraz ich stopy, brzuchy i uda
dzieliło ledwie kilka centymetrów. Gdyby głębiej nabrała
powietrza, jej piersi otarłyby się o jego tors.
- Chcesz wiedzieć, co mi chodzi po głowie? – Z radością
patrzyła, jak uniósł kąciki warg.
- Moje życie byłoby o wiele prostsze, gdybyś mi
powiedziała.
Zaśmiała się krótko, choć nie mogła zaprzeczyć powadze
sytuacji.
- Chcę, żebyś mnie dotknął. – Od wieków powtarzała
w myślach te słowa, przygotowując się do chwili, gdy je
wypowie, a jednak nie przyszło jej to łatwo.
Powoli uniósł rękę. Patrzyła pełna oczekiwania, a wtedy
położył dłoń na jej piersi. To było wciąż dalekie od seksu,
tymczasem Allison zrobiło się takie gorąco, że aż głośno
wciągnęła powietrze.
- Tak? – spytał, lekko ściskając pierś.
- Tak. – Z podniecenia jej piersi zrobiły się ciężkie. Teraz
nie tylko pragnęła Zane’a.
Ona go potrzebowała.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Co on, do diabła, wyprawia? Jego ręce dotykały piersi
Allison. Doskonale znał kolejne kroki – będą się całować,
potem on zdejmie spodenki, ona dół od bikini i wreszcie
przejdą do tego, co wyobrażał sobie jako najgorętszy seks
życia. Z Allison przyciśniętą do palmy. Na gorącym piasku.
Choć brzmiało to fantastycznie, jakaś jego część panicznie się
tego bała.
Zakazany owoc to nie żart – już miał erekcję, której się nie
pozbędzie bez wysiłku z czyjejś strony. Nie powinien był tego
zaczynać, ale półprzymknięte w rozkoszy oczy Allison tak go
podniecały, że nie był w stanie nad sobą zapanować.
- Allison, chcę cię pocałować.
- A ja chcę, żebyś mnie pocałował – odparła szybko.
Gdy morska bryza zwiała mu włosy z czoła, wziął głębszy
oddech. Pochylił głowę i zacisnął powieki, dotknął wargami
jej ust. Skutek był taki, jakby rzucił zapaloną zapałkę na stertę
gazet. Jej wargi były miękkie i zmysłowe, doskonałe.
Przesunęła językiem po jego dolnej wardze. Wspięła się na
palce i przylgnęła do niego, a dla podkreślenia, że nie może
dłużej czekać, chwyciła go za pośladki, przyciskając do siebie
jego biodra. Poczuł tak wielki ucisk w lędźwiach, aż w głowie
mu się zakręciło.
Przeniosła dłonie na jego pierś, rozsuwając palce.
- Pragnę cię, Zane. Pragnę każdego centymetra twojego
ciała.
- Tutaj? Teraz?
Zaczęła sunąć dłońmi w dół, w stronę spodenek, które
teraz przypominały namiot.
- Nie mogę się doczekać, tylko nie mam ochoty robić tego
na piasku. Plaża jest piękna, ale łóżko będzie dużo
wygodniejsze.
Nie zamierzał czekać, skoro już podjął decyzję. Jego ciało
głośno domagało się, by się jej sprzeciwił. By podjął dyskusję.
Dał jej szansę, by zmieniła zdanie. Wówczas, jeżeli jednak
skończą w łóżku, zyska pewność, że to nie była zbyt
pospieszna decyzja.
Allison chwyciła go za rękę.
- Chodźmy. Jak się pospieszymy, dotrzemy do mnie w pół
godziny.
Niestety, gdy Zane zbierał sprzęt, Allison włożyła górę od
bikini. Usiedli i włożyli znów płetwy. Chwilę potem, kiedy
spojrzał w stronę Rose Cove, coś przykuło jego uwagę – biały
budynek na szczycie wzgórza wznoszącego się nad plażą, skąd
wyruszyli na wyprawę.
- Kto tam mieszka? – spytał, ruszając po płyciźnie. –
Myślałem, że Hubert i Angelique mieszkają w budynku, gdzie
jest recepcja i biuro.
- To domek dla nowożeńców. W tej chwili jest
w remoncie. Jak skończą, trzeba będzie pewnie płacić pięć
kawałków za noc.
- Nieźle.
- Wiem. Mam nadzieję, że przed wyjazdem zobaczę, jak
się zmienił.
- Ja też chętnie bym go zobaczył.
- Na razie musimy popłynąć. – Allison włożyła na twarz
maskę, poprawiła paski, włożyła rurkę do ust i zanurkowała
w głębinie.
Zane poszedł jej śladem. Tym razem nie płynęli powoli
i leniwie. Ryby, nad którymi sunęli, były teraz tylko plamkami
koloru. Zane nie szczędził sił aż do chwili, gdy Allison się
zatrzymała i wskazała przed siebie.
Zlustrował dno, a wtedy w polu jego widzenia pojawił się
żółw morski. Potężny gad sunął w ich kierunku do momentu,
gdy znalazł się zbyt blisko, wtedy się odwrócił. Piękny, pełen
gracji i zupełnie sam. Zane dotąd nie zastanawiał się, jak to
jest spotkać morskiego żółwia. Teraz uderzyła go trafność
powiedzenia: po prostu płyń dalej. Żeby przeżyć, wszystko, co
należało zrobić, to posuwać się naprzód. Jego oddech się
wyrównał. Uprzytomnił sobie, że lepiej mu posłuży, jeśli
czasem, zamiast zadręczać się myślami, będzie się cieszył
życiem.
Oboje obserwowali, jak żółw prześliznął się dalej,
zaczekali, aż zniknął i dopiero wówczas ruszyli w dalszą
drogę. Dopłynięcie do plaży zabrało im niewiele czasu.
- Chodźmy, znam skrót przez las – powiedziała.
Zane pospieszył za nią. Po chwili dojrzał jej domek.
- Czemu nie szliśmy tędy w tamtą stronę? To o wiele
krótsza droga.
- Bo wtedy się nie spieszyłam.
Gdy przekroczyli próg, Allison, nie tracąc czasu, stanęła
na palcach i pocałowała go namiętnie, wplatając palce w jego
włosy. Ten pocałunek zmiótł wszelkie wątpliwości i pytania
Zane’a. A co z erekcją? Natychmiast się obudziła. Tym razem
był gotów zapomnieć o ostrożności. Nikt nie musi o tym
wiedzieć. To sprawa między nim a Allison.
Oderwała od niego wargi i podniosła wzrok, patrząc
pytająco. Pewnie myślała, że zamierzał wystawić ją do wiatru,
jak podczas urodzin Scotta. Nie tym razem. Wziął ją na ręce
i zaniósł do sypialni.
- Jaki jesteś szarmancki – powiedziała.
- Staram się.
Postawił ją, a ona odwróciła się do niego plecami, uniosła
włosy i pozwoliła mu zrobić to, co tak bardzo chciał zrobić
wcześniej – rozwiązać górę od bikini. Gdy stanik zniknął,
Zane ujął jej piersi, które idealnie mieściły się w jego
dłoniach. Allison westchnęła, a on wiedział, że jest na dobrej
drodze. Chciał sprawić jej taką rozkosz, by wzdychała raz za
razem. Przycisnęła pośladki do jego ciała i zakołysała
biodrami, podkręcając napięcie, które w nim szalało.
Odwróciła głowę, by go pocałować.
- Jesteś taka seksowna – szepnął.
Pomrukiwała z aprobatą. Zane całował delikatną skórę za
jej uchem i łuk prowadzący do ramienia. Jej niesamowity
zapach - słodki jaśmin i cytrusy - połączony ze słonym
morskim powietrzem wypełniał mu nozdrza i trochę go
odurzał, choć właściwie wszystko w Allison było odurzające.
Jej głos, słowa, dotyk.
Przeniósł ręce na jej biodra i szarpnięciem rozwiązał dół
bikini. Przycisnął dłoń do gładkiego brzucha, przesuwając ją
w dół, aż dotarł do celu. Była wilgotna i gorąca. Z sykiem
wciągnęła powietrze, gdy jej dotknął. Uniosła ręce i oplotła
palcami jego szyję. Drugą ręką pieścił jej piersi, ciesząc się
aksamitną gładkością skóry i przyciskał wargi do jej karku.
Oddech jej się rwał. Sądząc z wydawanych przez nią
dźwięków, zbliżała się do orgazmu, ale on nie chciał się
spieszyć. Przygotowania do tej chwili trwały długo, a był
pewien, że to się nie powtórzy.
Allison, jakby czytała mu w myślach, odwróciła się i ujęła
jego twarz w dłonie. Obdarowała go pocałunkiem, przy
którym wszystkie inne przestały się liczyć. Jakby ona też
miała świadomość, że odbędą tę podróż tylko raz i muszą się
postarać, by na zawsze zapisała się w ich pamięci. Opuściła
ręce i rozwiązała tasiemki jego spodenek. Gdy ujęła jego
członek, wiedział, że to nie potrwa długo. Zacisnął powieki
i bardzo starał się nie przekroczyć granicy między czerpaniem
przyjemności z każdego ruchu jej dłoni i ucieczką w myślenie
o wszystkim innym, byle nie o tym, jak seksowna jest Allison.
Niestety nagle pomyślał o swoim najlepszym przyjacielu, lecz
szybko zdusił tę myśl. Nie zawiedzie Allison, nie dzisiaj.
Znów porwał ją na ręce, tym razem po to, by położyć ją na
łóżku. Widok jej apetycznej nagości przypomniał mu, jaki był
głupi, odsuwając od siebie pragnienie, by zatracić się w tym
ciele. Nawet gdyby to miało się zdarzyć tylko raz, ten pokój
mógł stać się miejscem, które będą długo wspominać.
- Przyjdziesz do mnie? – Pogładziła ręką białą pościel.
Myślał tylko o tym, że właśnie taką sytuację wyobrażał
sobie wcześniej. Teraz stała się rzeczywistością. Ma
niewiarygodne szczęście.
- Tylko spróbuj mnie powstrzymać.
Ledwo wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Jej ciało tętniło
życiem, pełne wdzięczności i podziwu dla Zane’a. I radości,
że wreszcie posmakuje tego, o czym od dawna marzyła.
Sądząc z gry wstępnej, czeka ją niezwykłe popołudnie i, miała
nadzieję, wieczór. Zastanawiała się, czy Zane dałby się
przekonać, by nie opuszczać jej łóżka, a jeśli już to wyłącznie
po to, by przenieść się na sofę w salonie. Albo na blat
kuchenny. Albo do basenu. O tak, chciała kochać się z nim
wszędzie.
Nie mogła jednak wybiegać myślą za daleko.
- Przesuń się, kochanie – poprosił, klękając na materacu.
Wiedziała, że cierpliwość, choć wiele ją kosztowała, opłaci
się. Jej ciało drżało z oczekiwania.
Przesunęła się, aż trafiła na poduszki. Zane przeciągnął
czubkami palców wzdłuż jej łydek do stóp. Rozebrana była
bezbronna, ale to wcale jej nie niepokoiło, pokazywało tylko,
do jakiego stopnia mu ufa. Dodatkowo podniecał ją fakt, że
nie znała kolejnych kroków Zane’a. Łatwo byłoby przypisać te
wszystkie emocje temu, że to był ich pierwszy raz, tyle że to
był pierwszy raz z Zane’em, mężczyzną, którego pragnęła od
zawsze.
Właśnie chwycił jej nogi w kostkach i rozsunął je szerzej.
Powieki miał ciężkie, jakby jej piękno go odurzyło, a to był
taki zastrzyk dla jej ego, że ledwie to wszystko ogarniała.
Rozkoszowała się każdą sekundą tego obrazu. Zane pochylił
się i pocałował ją pod kolanem, potem jego wargi
powędrowały w górę uda, bez pośpiechu, zatrzymując się po
drodze na sekundę czy dwie. Powinna była się domyślić, że
Zane nie tylko zechce ją zadowolić, ale że będzie wiedział, jak
do tego doprowadzić.
Pisnęła, gdy dotknął znów jej seksu i ramionami rozsuwał
uda. Przez moment patrzyła zdumiona, lecz rozkosz była zbyt
wielka. Musiała zamknąć oczy. Głowa opadła jej na poduszkę.
Teraz mogła wyrazić swój podziw wyłącznie przy pomocy
westchnień i jednosylabowych słów. Nie wyobrażała sobie, że
Zane jest tak twórczy. Napięcie już w niej rosło, gdy poczuła
w sobie jego palec. Trzy czy cztery ruchy i tama puściła, zaś
Allison zalało błogie uczucie spełnienia. Wplotła palce w jego
włosy, masując lekko jego głowę.
- To było niewiarygodne – powiedziała wiedząc, że słowa
nie oddają tego, czego doświadczyła.
Potrzebowała czasu, by do niej naprawdę dotarło, co się
właśnie stało. Na razie w głowie miała radosny zamęt.
Zane uśmiechnął się z satysfakcją i pocałował jej udo.
- Mnie też się podobało.
- Mam nadzieję, że dalszy ciąg spodoba ci się jeszcze
bardziej. Pragnę cię, Zane, chodź do mnie.
Oparł ręce na materacu i uniósł się nad nią. Pocałował ją
delikatnie, ona zaś objęła nogami jego biodra, czekając na tę
chwilę, gdy ją posiądzie. Wyczuła jego wahanie. Podziwiała
jego rozsądek, który stał za tym wahaniem, ale chciała, by
wiedział, że wszystko jest w porządku.
- Nie miałam pojęcia, jakie talenty ukrywasz – szepneła. –
Ukrywałeś to przede mną, co?
Zaśmiał się cicho, ale było to wymuszone. Czubkiem nosa
dotknął jej policzka. Allison stopami głaskała jego uda. Chodź
do mnie, Zane, nie zawiedź mnie, myślała.
- Ja… – zająknął się.
- O co chodzi? – Starała się mówić spokojnie i ciepło, by
nie być znów świadkiem jego ataku paniki.
- Nie wiem.
- Czego nie wiesz?
- Przykro mi, naprawdę przykro. – Uciekł od niej
wzrokiem. – Nie mogę tego zrobić. – Sprawiał wrażenie
przegranego, wstał z łóżka i podniósł z podłogi spodenki
kąpielowe.
Patrzyła na niego zdezorientowana.
- Co się stało? Myślałam, że jest nam dobrze.
- Ja też tak myślałem, ale nie mogę tego zrobić.
Naga i oszołomiona rozkoszą, poczuła ciężar jego
odrzucenia. Mężczyzna, o którym marzyła od lat, właśnie ją
odtrącił. Logika mówiła jej, że powinna się poczuć zraniona.
Zdruzgotana. Ale teraz, gdy ten mężczyzna stał w jej sypialni
z widoczną erekcją, po prostu wpadła w szał. Nie musiało się
tak skończyć, i on świetnie o tym wiedział.
- Proszę, nie rób tego – powiedziała. – Nie wychodź.
- Muszę, przepraszam. W ogóle nie powinno mnie tu być.
- Ty naprawdę to robisz, włączyłeś hamulce. – Obróciła się
na brzuch i sięgnęła po sarong, który wcześniej rzuciła na
podłogę. Niech sobie popatrzy na jej plecy i pupę. Niech
zobaczy, co traci.
- Nie wiem, czemu się tak wściekasz. Wyglądało na to, że
miałaś niezły orgazm.
- Tak, ale nie o to chodzi. Chcę ciebie całego.
- Tego nie mogę ci dać. Nie teraz.
- To kiedy? Później, wieczorem? Jutro rano? Tylko nie
mów, że wyjedziemy z tej wyspy i nie będziemy się kochać.
- Myślałem o tym, to nie jest dobry pomysł. I tak
posunęliśmy się za daleko.
Rozumiała, o czym mówił.
- Więc pozwolisz, żeby mój brat stanął nam na drodze?
Nikt nie musi o tym wiedzieć, Zane. Ja na pewno nic mu nie
powiem.
Odwrócił się do niej plecami i ruszył do oszklonych drzwi.
Jego ciężkie kroki były pełne frustracji, która wydawała się
doskonałym argumentem za tym, by wrócił do łóżka. A jednak
nie zrobił tego.
- Ale ja bym wiedział. Tylko to się liczy. Nie mogę
zawieść zaufania Scotta.
- Bardzo jestem ciekawa, gdzie w waszej umowie
o przyjaźni jest napisane, że nie wolno ci sypiać z siostrą
przyjaciela, jeżeli ona jest dorosła i chętna, podobnie jak ty.
Obrócił się gwałtownie, jego oczy były pełne
nieokreślonych emocji – to nie była złość ani ból. To było coś
pomiędzy.
- To męskie sprawy. Poza tym oboje wiemy, że to byłby
przelotny romans. Naprawdę tego chcesz?
- Mówisz tak, bo tylko na tyle cię stać? Na przelotne
romanse? Czemu, Zane? Czemu szukasz kobiet na jedną noc
i nigdy się nie angażujesz?
- To nie pora na dyskusje o moim życiu.
- Aha, bo ty zawsze jesteś bez zarzutu. – Miała wrażenie,
że krew się w niej gotuje ze złości. Była też wściekła, że tak
reaguje, ale w innej reakcji nie widziała sensu.
- Nie o to mi chodzi. Niedawno zakończyłaś związek.
Sama mi mówiłaś, że to było bolesne. Ja cię nie uleczę. Tylko
czas będzie dla ciebie lekarstwem.
Poderwała się z łóżka i owinęła się sarongiem, zawiązując
go na ramieniu. Aż do tej pory nie myślała o tamtym
zerwaniu. Nie podobało jej się, że Zane to przywołał, a co
gorsza, wykorzystał.
- Nie potrzebuję lekarstwa. Potrzebuję szansy na to, żeby
żyć dalej. – Minęła go, kierując się do salonu.
Z przyzwyczajenia wzięła do ręki telefon, który leżał na
stoliku. Dostała wiadomość od Kianny. Nic ważnego, mimo to
odpowiedziała. Patrzyła na ekran, aż wyświetliła się
informacja, że jej wiadomość nie została dostarczona. Wtedy
dopiero zorientowała się, że nie ma zasięgu.
- Telefon nie działa.
- Mówiłaś, że go wyłączysz.
- Ale nie wyłączyłam.
Spojrzał na nią z dezaprobatą, zaś Allison nagle sobie coś
uprzytomniła. To naprawdę był błąd. Zane wciąż widział
w niej dziecko. Stale postrzegał ją jako młodszą siostrę Scotta.
Nie widział w niej kobiety.
- Powiedziałam ci, że go wyłączę, bo to byłoby rozsądne,
skoro jestem na wakacjach, ale nasza firma ledwo zipie,
a udało nam się zyskać nowego klienta, który może się okazać
stałym klientem. Muszę być pod telefonem.
- Och, daj spokój. Ten gość, z którym wczoraj
rozmawiałaś? Gdyby chodziło o pracę, nie zamknęłabyś się
w sypialni.
Serce Allison waliło. Sądziła, że to zrozumiałe, iż chce
przeprowadzić służbową rozmowę na osobności. Chociaż
w rzeczywistości zrobiła tak dlatego, że pracowała dla jedynej
osoby na tej planecie, którą Zane znienawidził.
- To była sprawa służbowa. Jestem winna dyskrecję
ludziom, których rekrutuję. Czasami to wysoko postawione
osoby, które pełnią ważne funkcje w innych firmach.
Przepraszam, że mam zwyczaj prowadzić takie rozmowy bez
świadków. Nie ma w tym nic osobistego. – Tyle że w tym
przypadku było, gdyż rozmowa dotyczyła Black Crescent.
Zane uniósł ręce.
- Nie musisz się tak złościć, Allison. Jeśli faktycznie
chodziło o pracę, przepraszam, okej?
Teraz już wiedziała, że zareagowała przesadnie.
- Chcesz wiedzieć, czemu tak się wściekam? – Czy może
mu powiedzieć o głęboko skrywanych uczuciach? Nikomu
o tym nie mówiła, nawet mamie czy Kiannie.
Dziennik, który prowadziła w latach szkolnych, był
jedynym świadkiem jej zwierzeń. Może także na tym polegał
jej problem. Uważała, że Zane powinien przestać oglądać się
za siebie, a może ona również powinna zostawić za sobą
przeszłość.
- Jestem zła, bo na Mako i teraz tutaj byłam tak blisko
tego, o czym marzyłam od piętnastu lat, a ty postanowiłeś mi
tego nie dać.
Stał jak zamurowany. Zamrugał, jakby miał w oku coś
więcej niż pyłek kurzu.
- Co takiego?
No dobrze, przeżyje jeszcze większe upokorzenie.
- Słyszałeś. A teraz możesz sobie iść. Chcę zostać sama do
końca wakacji. – Ruszyła do kuchni i wtedy zobaczyła
karteczkę na kuchennym blacie. Już z daleka rozpoznała
charakter pisma Angelique.
„Droga Allison, nie wiem, gdzie teraz jesteś i nie mogłam
Ci wysłać wiadomości, więc zostawiam kartkę. Hubert dostał
bólu w klatce piersiowej, w związku z czym jadę z nim do
lekarza w Nassau. Nie przejmuj się, to się już zdarzało.
Pewnie stres. Miałam zostać w Rose Cove, ale chcę z nim być,
a nasi pozostali goście postanowili wyjechać z powodu
pogody. Nie sądzę, żeby huragan uderzył w wyspę, ale na
pewno jakoś odczujemy jego skutki. Nie wyjechałabym,
gdybym nie uważała, że jesteście z Zane’em bezpieczni.
Przeżyłaś wiele burz tropikalnych na Rose Cove i wiesz, jak
się zachować. Uważaj na siebie i w razie czego przeczekaj
w schronieniu. Jestem pewna, że jutro wrócimy.
Całuję, Angelique”.
Zane nie nie opuścił domku Allison. Stał tuż za nią.
- Wyglądałaś na zewnątrz? Niebo wygląda groźnie. Nie
zauważyliśmy tego, bo wracaliśmy lasem.
- Tutaj pogoda może się zmienić z minuty na minutę. –
Podała mu kartkę od ciotki. – Poza tym później byliśmy trochę
zajęci. – Patrzyła na Zane’a, który czytał wiadomość.
- Mam nadzieję, że z twoim wujem wszystko w porządku.
- Ja też. – Wszystko tego dnia ostatecznie poszło źle.
Allison chciała położyć się i zasnąć. – Poza czekaniem
niewiele możemy teraz zrobić.
- Nie powinniśmy sprawdzić prognozy?
Przeżyła na tej wyspie tysiące fałszywych alarmów meteo.
Pogoda była na ostatnim miejscu listy jej trosk.
- Rób, co chcesz, Zane. Ja idę spać. Spróbuję zapomnieć,
że nie chciałeś się ze mną kochać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nazajutrz późnym rankiem padał rzęsisty deszcz i Zane
zaczął się poważnie martwić. Telefon nie łapał zasięgu.
Pozostali goście wyjechali. Wybrał się na przystań, licząc, że
zastanie tam jakąś łódź, ale nie miał szczęścia. Albo wszystkie
przegapili, albo nikt nie zamierzał po nich przypłynąć. Ciotka
napisała, by przeczekali złą pogodę, ale Zane chciał
sprawdzić, czy zdołają wydostać się z wyspy. I oczywiście nie
ruszy się bez Allison. Nawet jeśli go znienawidziła.
Ruszył plażą do jej domku, zalewany deszczem
i popychany wiatrem, który zmuszał go do tego, by mocno
stawiać stopy na piasku. Uda rozbolały go z wysiłku, skóra
paliła. Mrużył oczy. Drzwi i okna domku Allison były
zamknięte, więc zapukał, a czekając, odwrócił się do oceanu.
Fale, które dzień czy dwa wcześniej były spokojne, rozszalały
się. Spieniona woda wirowała jak w pralce. Domyślał się, że
w najlepszym wypadku huragan otrze się o Bahamy, lecz nie
uderzy bezpośrednio w wyspy. Nie mając dostępu do
prognozy, nie mogli wiedzieć, co ich czeka.
Odwrócił się znów do drzwi i po raz kolejny zapukał.
- Allison, otwórz te cholerne drzwi! – Zniecierpliwiony
nacisnął klamkę i wszedł do środka w chwili, gdy Allison
wyjrzała z sypialni.
- Zane, co do diabła? Zdrzemnęłam się. W taką pogodę nie
ma nic innego do roboty.
Wyglądała tak pięknie, że nie mógł na nią patrzeć.
Zwłaszcza na jej zarumienioną od snu twarz i rozgrzane ciało.
Czuł emanujące od niej ciepło. Poczucie winy, które
poprzedniego wieczoru kazało mu się cofnąć, nie zmieniało
faktu, że nadal jej pragnął.
- Pogoda się pogarsza, a ja nie miałem zasięgu, więc nie
wiem, co się dzieje. U ciebie jest zasięg?
- Och, i to mówi człowiek, który mnie krytykował, że nie
wyłączyłam telefonu. – Zawróciła do sypialni.
Zane ruszył za nią.
- Nie złość się z powodu wczorajszego dnia. To jest
ważne.
Stała przed toaletką i patrzyła na swój telefon.
Zane miał ochotę rzucić ją na łóżko i położyć się na niej,
ale to nie była dobra pora.
- Będę się złościć z powodu wczorajszego dnia tak długo,
jak mi się zechce. – Wzięła telefon do ręki, uniosła ją,
a później wyciągnęła w bok. – Ja też nie mam zasięgu.
Wciąż nie był pewien, czy się nie przesłyszał, kiedy
oznajmiła, że odmówił jej tego, czego pragnie od piętnastu lat.
Czy to możliwe, że cały ten czas podkochiwała się w nim?
A jeżeli to prawda, co on ma z tym począć?
- Myślę, że powinniśmy zabrać swoje rzeczy i zaczekać na
nabrzeżu, licząc, że jakaś łódź się pokaże.
Rzuciła mu spojrzenie, z którego jasno wynikało, że uważa
go za idiotę.
- Tam nie ma się gdzie ukryć. Sterczelibyśmy w deszczu.
Pewnie bez końca.
- Masz lepszy pomysł? Chcę myśleć, że twoja ciotka i wuj
martwią się o ciebie. Że kogoś po ciebie wyślą.
- Angelique i Hubert mają teraz dość własnych
problemów, a znają tutejszą pogodę lepiej niż ktokolwiek
inny. – Pokręciła głową. – Reszta mojej rodziny to inna
sprawa. Scott pewnie szaleje ze strachu.
I znów wypłynęło to imię – powód jego udręki związanej
z Allison.
- Pewnie wszyscy się zamartwiają. Sądzę, że nie
pozwoliliby ci tu zostać, jeśli w jakiś sposób można cię stąd
bezpiecznie zabrać. Dlatego uważam, że powinniśmy się
trzymać jak najbliżej nabrzeża.
- Okej, dobrze. Potrzebuję minuty, żeby się spakować.
- Świetnie, wrócę za pięć minut. – Pobiegł do siebie tak
szybko, jak wiatr i deszcz mu pozwalały, i wrzucił swoje
rzeczy do plecaka. Gdy wrócił, Allison czekała.
- Koszmarny koniec tego, co miało być bajecznymi
wakacjami – stwierdziła.
Czuł, że nie mówiła wyłącznie o pogodzie.
- Wiem, ale nie mam zamiaru tu zginąć i nie pozwolę,
żeby tobie coś się stało. – Niewiele myśląc, wziął ją za rękę
i pociągnął na ścieżkę prowadzącą do budynku, gdzie mieściło
się biuro.
Gdy dotarli na miejsce, ziemia była zasypana liśćmi palm.
Drzewa uginały się przy każdym podmuchu wichury.
- Wiatr się nasila! – zawołał, wciąż ciągnąc ją za sobą.
- Nie martwię się tak bardzo wiatrem, raczej wodą. Jak
przyjdzie fala sztormowa, poziom wody się podniesie. Jakieś
trzy metry, może więcej. Nie wiem, czy to mądre czekać na
przystani.
Miała rację. Gdy huragan Sandy uderzył w Falling Brook,
fala sztormowa zalała liczne budynki mieszkalne i firmy.
Zginęli ludzie. To była katastrofa w każdym sensie tego słowa.
- Musimy zostawić wiadomość na nabrzeżu, że wciąż tu
jesteśmy, i przenieść się gdzieś wyżej.
- Do domku dla nowożeńców na wzgórzu.
- Tornado zmiotłoby domek z klifu prosto do morza. –
Zdawało mu się, że niezależnie od tego, co zrobią, będą
w kłopocie.
- Jest częściowo chroniony, tylna ściana jest wbudowana
w skały. I znajduje się w zachodniej części wyspy, gdzie wiatr
nie będzie tak silny.
- Naprawdę sporo wiesz na temat huraganów.
- Mój brat ma świra na punkcie pogody.
- Okej, skupmy się najpierw na wiadomości. Masz jakiś
pomysł? – spytał Zane, kładąc plecak na ziemi.
Allison odstawiła swoją torbę i rozwiązała sarong. Pod
spodem miała bikini, ale tym razem i szorty.
- Nie jestem pewien, jaką wiadomość chcesz wysłać –
wypalił i natychmiast tego pożałował. To nie pora na kolejny
moralny kryzys wywołany negliżem Allison.
- Wszyscy, którzy pracują na tej wyspie, widzieli mnie
w tym sarongu. Podrę go w wąskie paski, które przywiążemy
do drzew, żeby doprowadziły kogoś, kto przyjdzie nam na
ratunek, do domku dla nowożeńców. Pierwszy przywiążemy
na nabrzeżu. Mam nadzieję, że to wystarczający sygnał, że tu
jesteśmy.
- Naprawdę chcesz go podrzeć? Przecież lubisz ten sarong.
- Nie bardziej niż życie. – Machnęła ręką, ruszając
w stronę mariny.
Starał się dotrzymać jej kroku, a jednocześnie rozglądał się
dokoła. Słysząc złowieszczy szelest palm nad głowami
i przedzierając się przez ściany ulewnego deszczu, miał
wrażenie, że znaleźli się na innej planecie. To było zupełnie
inne miejsce niż jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu. To
był raj przewrócony do góry nogami. Zniknął łagodny spokój,
którego tu szukał.
Biegli naprzód, a gdy wyłonili spod baldachimu drzew,
przekonali się, jak bardzo drzewa chroniły ich przed wiatrem.
Silne powiewy szarpały włosami Allison. Przed nimi rozciągał
się bezkres wzburzonej wody. Zniknął krystaliczny błękit.
Ocean był ciemnoszary i rozjuszony. Grzywy fal nie
poprawiły mu nastroju, przypominały tylko, że nic nie jest tak,
jak powinno być.
A na tle tego rozszalałego horyzontu stała Allison, drobna
i bezbronna, choć świetnie wiedział, że jest twarda jak skała.
Jeśli ktoś miał przeżyć, to właśnie ona. On wciąż doskonalił tę
umiejętność, ale niech go szlag, jeśli ta tropikalna burza
wyrządzi jej jakąś krzywdę. Nie wtedy, kiedy on nad nią
czuwa. Nie wtedy, gdy ma coś do powiedzenia.
Przyspieszył, by ją dogonić. Drewniane bale na nabrzeżu
zostały niemal całkiem zalane wodą. Nie było żadnej łodzi, ani
śladu ludzi. Zwątpił, by ktoś po nich przypłynął. Ocean był
zbyt wzburzony. To byłoby niebezpieczne.
Allison ostrożnie zeszła niżej, a Zane pilnował, by się nie
pośliznęła. Rzucało ich na boki, fale groziły, że pochłoną
śliskie drewniane bale pod stopami. Znów powiedział sobie,
że nie pozwoli, by coś jej się stało.
Wiedział przy tym, że walka z naturą jest z góry skazana
na niepowodzenie.
Gdzieś w połowie nabrzeża woda sięgała jeszcze wyżej
i Allison się zatrzymała. Zawiązała pasek sarongu na
metalowym palu wbitym w dno oceanu, jednym z tych, które
trzymały konstrukcję z bali. W spokojny dzień to byłoby
proste, ale teraz na zewnątrz rządził chaos.
Choć stała na rozstawionych nogach, Zane objął ją w pasie
i przytulił do siebie. Tak doskonale do niego pasowała. Może
to adrenalina sprawiła, że pomyślał, że jeśli kiedyś była pora
na to, by odrzucić wahanie, to właśnie teraz, kiedy życie wisi
na włosku i nie mają pojęcia, czy przeżyją.
Nie mogła znieść dotyku Zane’a. Za bardzo jej
przypominał o wszystkim, czego jej odmówił. Kiedy już
przywiązała pasek materiału, odsunęła się od niego i pobiegła
drewnianym nabrzeżem, ale na samym końcu straciła
równowagę. Jej biodro i udo przeszył ból.
- Niech to szlag! – Wygramoliła się na kolana, zażenowana
i poirytowana. Próbowała wstać, ale nabrzeże było jak
lodowisko, a ocean ochlapywał jej twarz wodą.
- Pozwól, że ci pomogę. – Zane wsunął ręce pod jej pachy
i postawił ją na nogi.
- Sama potrafię sobie pomóc. – Odwróciła się
i przeskoczyła na piasek.
- Świetnie o tym wiem. Co nie znaczy, że nie mogę ci
pomóc. Gdyby cokolwiek ci się stało, Scott by mi nie
wybaczył.
Miała tego dość. Przystawiła palec do jego piersi.
- Ani słowa więcej o tym, co mój brat ci wybaczy, a czego
nie. Jeśli zginę podczas tej burzy, chociaż pewnie nie zginę,
wezmę na siebie całą winę. Jesteś oficjalnie zwolniony
z obowiązku troszczenia się o mnie.
Zane chwycił jej dłoń.
- Jak zginiesz, to ja zostanę obwiniony.
- Wobec tego mój duch będzie nawiedzał ciebie i Scotta,
żebyście obaj wiedzieli, że to moja wina. A teraz zabierajmy
się do znakowania szlaku.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła do miejsca, gdzie
zostawili bagaże. Oderwała kolejny pasek materiału i podała
go Zane’owi, wskazując na gałąź, której nie sięgała.
- Powinniśmy wziąć na górę coś do jedzenia.
Nie chciała przyznać, że miał rację. Od poprzedniego dnia
nie myślała o jedzeniu, załamana jego odrzuceniem.
- Dobry pomysł – rzekła w końcu.
- Dzięki. – Uśmiechnął się, choć ten uśmiech najbardziej
przypominał przeprosiny.
Nie była gotowa ich przyjąć, więc ruszyła przed siebie.
Rozdzielili się, każde wróciło do swojego domku
w poszukiwaniu zapasów jedzenia. Allison wykorzystała ten
moment, by pociąć resztę sarongu, a i tak pierwsza znalazła
się na umówionym miejscu z bananami, chlebem, latarką
i kocem. Po chwili pojawił się Zane.
- Mam butelkę szampana.
Tylko pokręciła głową.
- Powiedziałabym, że jesteś idiotą, gdybym tak bardzo nie
potrzebowała teraz drinka.
- Jeśli to ma jakieś znaczenie, wziąłem też ser, krakersy,
jabłka i karty.
- Świetnie, będzie jak na biwaku. – Istniała szansa, że na
górze są takie właśnie prymitywne warunki. Nie miała pojęcia,
czy znajdą tam jakieś meble i czy podłączono panele solarne.
Wrócili na ścieżkę w głębi lądu, którą szli poprzedniego
dnia, i zawiązywali na gałęziach kolejne paski. Szło im się
łatwiej niż tuż obok szalejącego oceanu, mimo to wciąż
posuwali się powoli. Zdawało się, że z każdym porywem
wiatru ziemia trzęsie się pod nogami, oboje byli też
kompletnie przemoczeni.
Allison bała się nie tyle o swoje życie, teraz bała się
niewiadomego. Była przekonana, że mogą z Zane’em zrobić
wszystko, by przeżyć, ale jaki koszt emocjonalny poniesie?
Obawiała się, że potężny. Będzie potrzebowała urlopu po tych
wakacjach.
Gdy dotarli do stóp wzgórza, zdawało się, że wspinaczka
jest niemożliwa. Allison była już wyczerpana i przerażona
tym, co ich czeka, kiedy zaszyją się w tym szkielecie domu.
Co gorsza, na udzie czuła pulsujący ból.
- Naprawdę nie mam ochoty tam wchodzić.
- Poważnie? Ty? Kobieta, która kazała mi maszerować
przez całą wyspę i nurkować z rurką na długie dystanse?
- Poważnie. – Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że
prawdziwy powód jej niechęci ma niewiele wspólnego ze
zmęczeniem. Jak ma się trzymać z dala od Zane’a na
niewielkiej powierzchni?
- Będzie dobrze. Musimy tylko się tam dostać. – Zerknął
na nią, a ona myślała tylko o tym, co straciła. Mogli spędzić
magiczną noc albo i dwie. Ale nie.
- Okej, zróbmy to. – Ruszyła wąską ścieżką u stóp
wzgórza, która prowadziła na szerszą drogę, zygzakiem
wspinającą się po zboczu.
Teren porośnięty był tu głównie niskimi krzewami, nie
chronił ich przed wiatrem i deszczem.
Szli ze spuszczonymi głowami, patrząc pod nogi.
- Czy mi się zdaje, czy pogoda się pogorszyła? – spytał,
kiedy pokonali ostatni zakręt. Byli już blisko.
- Pogorszyła się. Żałuję, że nie mamy dostępu do
prognozy. Miło byłoby wiedzieć, czy to najgorsze, co nas
czeka, czy dopiero początek. Mam nadzieję, że nie
wspinaliśmy się tu na darmo.
- Lepiej dmuchać na zimne.
- Czemu mi się wydaje, że nie mówimy o burzy?
Zatrzymała się na końcu ścieżki i odwróciła, patrząc na
niego wyzywająco. Woda spływała jej po nosie i policzkach.
Wyglądała jak zatopiony szczur.
Zane opuścił ramiona.
- Allison, daj spokój, nie chcę się kłócić.
- Ja też nie chcę. – Ruszyła z trudem po ścieżce obrośniętej
krzewami z obu stron.
Z donic ustawionych między oknami domu zwieszała się
różowa bugenwilla. Allison nie była tu całe lata, nie miała
pojęcia, w jakim stanie jest budynek, ale od zewnątrz
prezentował się o wiele lepiej, niż zapamiętała.
Kiedy obeszli dom, zamarli. Mimo ściany deszczu.
- Nie do wiary.
Po pierwsze albo nie doceniała widoku, kiedy była
młodsza, albo przez lata tak bardzo się zmienił. Z miejsca,
w którym stali, rozciągał się widok na wiele kilometrów,
nawet w tej pogodzie.
Lśniąca tafla lazurowego oceanu zamieniła się
w kobaltowy wrzący kocioł, wciąż jednak był to widok godny
podziwu, a z góry wydawał się jakoś mniej groźny.
No i ten dom. Od ostatniego razu, gdy tu była, jego
standard został wyraźnie podniesiony. W miejsce starego
maleńkiego baseniku pojawił się spory basen z ukrytą
krawędzią otoczony przez wspaniałe patio.
Schowali się pod zadaszeniem patia.
- Jestem zaskoczony – rzekł Zane. – Mówiłaś, że dom jest
w remoncie. Nie wiem, jak wyglądał wcześniej, ale dla mnie
jest teraz idealny. I basen jest pełen wody.
- Remontowali go. Przynajmniej tak myślałam, chociaż
przed przyjazdem nie rozmawiałam o nim z ciocią. Nie
miałam zamiaru zatrzymać się w willi dla nowożeńców.
I prędko tu nie wróci. Jej romantyczna przyszłość wygląda
ponuro, została odtrącona nie przez jednego, ale przez dwóch
mężczyzn. Może powinna dać sobie z nimi spokój. Skupić się
na karierze. Finansowy i zawodowy potencjał, jaki niosła
z sobą współpraca z Black Crescent, był potencjalnie nie do
przecenienia, a teraz, gdy już się tak nie przejmowała, że zrani
uczucia Zane’a, mogła się zaangażować na całego, jak tylko
się stąd wydostaną.
Zane chwycił się za głowę, zaglądając do środka przez
jedno z okien.
- W środku też jest całkiem nieźle.
Allison podeszła do oszklonych drzwi, nacisnęła klamkę
i weszła do środka.
- No no, fantastycznie.
Wnętrze było jasne i przestronne, wielkości obu ich
domków, za to z jedną znaczącą różnicą – łóżko znajdowało
się w pokoju dziennym. Stało na podwyższeniu ciągnącym się
wzdłuż tylnej ściany, miało baldachim, a na materacu leżała
przepyszna biała pościel. Allison weszła na podwyższenie, od
łóżka wciąż dzielił ją jakiś metr.
Zane stanął obok niej.
- Pewnie jak się przyjeżdża na miesiąc miodowy, nie ma
powodu przebywać gdzie indziej niż w łóżku.
- Pewnie tak. – Zastanowiła się, jak to jest być w kimś tak
zakochanym, że nie chce się nawet wstawać z łóżka. Jedyną
osobą, którą sobie wyobrażała w tej roli, był Zane, ale już
wiedziała, że to nie wchodzi w rachubę.
- Wygląda zachęcająco – stwierdziła. – Od razu mam
ochotę się zdrzemnąć.
- Możesz robić, co chcesz.
- Mam mokre ciuchy.
- Oboje powinniśmy się przebrać. Możesz skorzystać
z łazienki, oczywiście.
Oczywiście. Allison wzięła swoją torbę i zajrzała do
pomieszczenia,
gdzie
spodziewała
się
łazienki.
Z przyzwyczajenia włączyła światło. Ku jej zdumieniu lampa
się zapaliła.
- Jest światło! – zawołała.
- Dzięki Bogu za panele solarne! – zawołał w odpowiedzi.
W łazience prace nie zostały ukończone, w dużej kabinie
prysznicowej nie położono wszystkich kafli. Działały za to
toaleta i umywalka. Allison cieszyła się i z tego.
Gdy zdjęła szorty, poczuła ból w biodrze. Spojrzała
w lustro. Górna część uda przybrała odcień ciemnego fioletu.
Myśl o tym, by włożyć coś na obolałe miejsce, była zbyt
przykra, więc włożyła tylko czarną letnią sukienkę, rezygnując
z bielizny, i wróciła do pokoju.
- Lepiej? – Zane przebrał się w popielate szorty, ale był
bez koszuli. Wycierał włosy ręcznikiem, a robił to w dziwnie
ponętny sposób. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, jak na
nią działa.
Postanowiła oszczędzić im obojgu wykładu na temat jego
stroju.
- Biodro mam stłuczone. – Uniosła brzeg sukienki, by
pokazać fragment siniaka.
- Trzeba przyłożyć lód, i to zaraz. – Ruszył do kuchni.
- Wątpię, żeby lodówka działała – zauważyła, siadając
w nogach łóżka.
- Mam – powiedział, grzechocząc plastikowym
pojemnikiem z białymi kostkami.
- Kolejne brawa dla panelu solarnego.
Zane zajrzał do jednej z szuflad i znalazł w niej ręcznik.
Położył na nim garść kostek i wrócił z nimi do Allison.
- Posuń się.
Uniosła brwi. Przypomniał jej się wczorajszy wieczór. Już
wiedziała, że tym razem też nie skończy się dobrze.
- Może usiądę na podłodze.
- Nie bądź śmieszna. Masz kontuzję. Posuń się i połóż na
boku.
Nie miała siły dyskutować. Zane przysiadł obok niej na
materacu i przyłożył kompres do jej biodra.
Skrzywiła się z bólu.
- Odpręż się – powiedział, podkładając jej poduszkę.
Wzięła głęboki oddech i położyła głowę.
- Dzięki.
- Wygląda na to, że ulewa i wiatr prędko nie odpuszczą.
Rzeczywiście z nieba znów spadały ściany deszczu.
Uderzały w powierzchnię wody w basenie, tworząc fale
i zmarszczki. Działało to dziwnie kojąco, co było miłe, bo
niewiele rzeczy sprawiało jej teraz przyjemność. Miała
wrażenie, jakby życie spłatało jej przykrego figla, wsadzając
ją z Zane’em do domku dla nowożeńców.
- Chciałbym cię o coś spytać – powiedział.
- Dawaj. W końcu nie mam nic lepszego do roboty.
- Mówiłaś serio, że od piętnastu lat czekasz, żeby pójść ze
mną do łóżka?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nie lubił stawiać ludzi w niezręcznej sytuacji, ale ta
sprawa nie dawała mu spokoju. W głowie miał tylko to
pytanie i burzę. Naprawdę Allison podkochiwała się w nim
przez lata, a on niczego nie zauważył? Kiedy go pocałowała
na urodzinach Scotta, zakładał, że to impulsywny gest kobiety,
która wypiła parę kieliszków wina do kolacji. Teraz bardzo
chciał się dowiedzieć, czy się mylił.
Allison patrzyła na niego, kręcąc głową. Miała
niezrównany talent do wywoływania w nim poczucia, że jest
durniem, a jednocześnie robiła to w czarujący sposób.
- Wiesz co, myślałam o tym i doszłam do wniosku, że jest
niemożliwe, żebyś był tak ślepy. Musiałeś wiedzieć, że
w szkole się w tobie durzyłam. Więc jeśli to jest test, który ma
dopieścić twoje ego, nie wezmę w tym udziału.
Zabrała mu lodowy okład, wstała z łóżka i wrzuciła zimne
zawiniątko do zamrażarki.
- Przysięgam, nie miałem pojęcia. – Oczywiście przez lata
jego myśli zajmowało co innego, nieszczęście, jakie spotkało
jego rodzinę. Poza tym, choć nie unikał kobiet, Allison zawsze
była niedostępna. Przyjaźń i wsparcie Scotta uratowały
Zane’a. Nie było mowy, by zawiódł jego zaufanie. – Jak
byliśmy młodsi, byłem skupiony na swoich problemach.
- To się chyba nie zmieniło. – Podeszła do łóżka i oparła
ręce na biodrach.
Podniósł na nią wzrok.
- Słucham?
- Twoja lojalność wobec Scotta wzięła się z tamtego
okresu, którego nie chcesz zostawić za sobą. To nie jest
zdrowe. Być dobrym przyjacielem to jedno, ale nie jesteś nic
winien mojej rodzinie za to, że wsparliśmy cię, kiedy było ci
ciężko. To normalne.
- Nie przeżyłaś tego co ja. Nie masz pojęcia, jak się
człowiek wtedy czuje.
Zamknęła oczy i ścisnęła grzbiet nosa, jakby już nie mogła
być bardziej zirytowana.
Usiadła obok niego na łóżku.
- Wiesz co? Więc nie wiem, tak dokładnie. Ale wiem, jak
to jest walczyć i zostać pokonanym czy przeżywać trudny
czas. Nie masz nad tym kontroli. Musisz znaleźć sposób, żeby
odpuścić. Żyć dalej.
- Dlatego przyjechałem na wyspę. Żeby oczyścić umysł.
Spróbować pozbyć się wrogości, jaką budzi we mnie Black
Crescent i rodzina Lowellów. Przynajmniej trochę. Nie wiem,
czy kiedykolwiek pozbędę się jej do końca.
- Czemu? Czemu nie możesz im wybaczyć tego, co zrobił
Vernon Lowell? To nie ich wina.
Patrzyła na niego błagalnie. Tymczasem na zewnątrz burza
rozszalała się na dobre. Szyby drżały w oknach, deszcz walił
o dach.
- Lowellowie wszystko zniszczyli. Zrujnowali nas. Moi
rodzice się przez nich rozwiedli. I po co to wszystko? Żeby
ktoś, kto już zarabiał za dużo, mógł zarobić jeszcze więcej?
Nie mogę im wybaczyć. To najgorszy rodzaj chciwości.
Nagle liść palmy uderzył w oszklone drzwi. Oboje
podskoczyli.
- Rety. – Allison przyłożyła rękę do piersi.
- Robi się niebezpiecznie.
Niebo poczerniało, jakby słońce przestało istnieć.
- Mam tego dość, Zane. Tak bardzo dość.
- Pogody?
Przysunęła się do niego odrobinę.
- Nie. Możemy tu zginąć. Mówię poważnie. Czekałam na
ciebie całe lata.
Wciąż z trudem mieściło mu się to w głowie. Lata? Był
nieświadomy jej uczuć i przez to czuł się źle.
- Ale ja nie wiedziałem. Przysięgam.
Położyła palec na jego wargach.
- Teraz wiem. I czuję się jak ofiara losu, ale to nic. Nie
chcę zginąć, nie wiedząc, jak to jest kochać się z jedynym
mężczyzną, którego pragnę od zawsze.
Miał wrażenie, że serce mu wyskoczy z piersi. Wciąż nie
wierzył, że mówi o nim. Nie miał dość czasu, by wrócić
pamięcią do wspólnych chwil z przeszłości i szukać śladów jej
zadurzenia.
- Nie mów tak. Nie stawiaj mnie na piedestale. Jesteś
piękna, inteligentna, wspaniała. Możesz mieć każdego
mężczyznę.
- Każdego?
Czy nie widziała się w lustrze? Nie miała świadomości, że
ma nie tylko piękne ciało, ale także duszę?
- Tak, bez dwóch zdań.
Pokręciła głową, nie zdejmując wzroku z jego twarzy.
- Jeśli to prawda, udowodnij mi to. Pokaż mi, że mogę cię
mieć.
Do diabła, była bystra.
- Znam cię. Nie chcesz się czuć do niczego zobowiązany,
nie chcesz się angażować ani wiązać. Ale chyba możesz być
ze mną przez chwilę? Nikt nie musi wiedzieć. Zwłaszcza mój
brat. Nie chcę żyć z takim żalem i świadomością, że nie będę
miała drugiej szansy.
Gdy patrzyła na niego błagalnie, każdy oddech
przychodził mu z wysiłkiem. Była wszystkim, czego mógł
pragnąć mężczyzna. Była też przypuszczalnie najbardziej
skomplikowaną i nieprzewidywalną kobietą, jaką znał. Była
mu droga. I on nie był jej obojętny.
Okoliczności, w jakich się znajdowali, nie sprzyjały
myśleniu o seksie. Kiedy w grę wchodziło wyłącznie fizyczne
zaspokojenie, nie miał wielkich oporów. Tu stawka była
wyższa. Ale jak mógłby jej znów odmówić?
Położył dłoń na jej policzku. Dom zatrząsł się przy
kolejnym porywie wichury. Patrzył na nią, jak zamknęła oczy
i wtuliła się w jego rękę. Świat groził, że pozbawi ich gruntu
pod nogami, a ona się tym nie przejmowała. Widział to na jej
twarzy, kiedy wciągnęła powietrze przez nos. Ciepło
promieniowało na jego dłoń z jej policzka. I wtedy zrozumiał,
że nie może jej zawieść. Ulegnie, ponieważ ona pragnęła go
tak bardzo jak on jej.
Ujął jej twarz w dłonie i przycisnął wargi do jej ust.
Zaczęli ten pocałunek, jakby ich życie od tego zależało. Język
Allison tańczył na jego dolnej wardze. Wsunęła palce w jego
włosy i lekko drapała go po głowie. Jego puls przyspieszył.
Położył się na materacu, ciągnąc ją za sobą. Allison usiadła na
nim.
Czuł napięcie w lędźwiach, za to w głowie miał pustkę.
Pożądanie przejęło władzę, gdy Allison uniosła się i opadła na
niego. Czuł, że się uśmiechnęła, potem znów spoważniała,
pocałowała go, ściskając go kolanami. Wsunął dłonie pod jej
sukienkę i pogłaskał uda, i wtedy odkrył, że nie włożyła
bielizny. Cały ten czas, kiedy przykładał jej zimny okład… był
tak blisko i nie miał o niczym pojęcia.
Lekko dotknął jej biodra.
- Boli?
Pokręciła głową i zaczęła całować jego szyję.
- Teraz nie myślę o bólu. Możesz mi sprawić ból, jeśli
chcesz.
- Nie chcę.
Pocałowała go w usta.
- Wiem, i za to cię kocham. Bez obaw, nie złamię się.
- Obiecujesz?
- Tak. – Przesuwała wargi w stronę jego ucha, potem znów
szyi. Jego skóra w tych miejscach była rozpalona do
czerwoności, jej pocałunki wyparowywały.
Kontynuowała wędrówkę w dół jego piersi, kładąc na niej
dłonie. Żadna inna kobieta nie okazywała mu takiej uwagi
i podziwu.
Następnie rozsunęła jego kolana i wcisnęła się pomiędzy
nie. Usiadła i powiodła ręką po jego szortach, omal nie
doprowadzając go do szaleństwa. Jednym palcem, wciąż przez
materiał, przejechała wzdłuż jego członka. Na moment lekko
podniósł powieki – uwielbiał ten wyraz jej twarzy, który
mówił, że jest zdany na jej łaskę i niełaskę i że ona zamierza
bawić się tym do upadłego.
Niczego innego się nie spodziewał.
Nie zawracała sobie głowy pytaniem, co przyniesie jutro.
Nie było przesadą twierdzenie, że może nie dożyją jutra.
Burza weźmie, co zechce, podobnie jak ona. Więc trzymała się
tej chwili, cudownej chwili z Zane’em, na którą tak długo
czekała.
Rozpięła mu szorty i zsunęła je razem z bokserkami. Ujęła
w dłoń jego męskość. Westchnął, gdy zaczęła go pieścić, ale
wiedziała, że może zrobić więcej. Może sprawić, że Zane
będzie nieziemsko szczęśliwy.
Pochyliła głowę i wzięła do ust jego członek, delikatnie
przeciągając po nim czubkiem języka. Głośno jęknął i w tej
samej chwili zatrzeszczały krokwie nad ich głowami. Gdyby
teraz miała umrzeć, umarłaby szczęśliwa.
Czuła napięcie w jego ciele wywołane pieszczotą. Wplótł
palce w jej włosy i trzymał jej głowę, zachęcając ją, by nie
ustawała, choć nie miała takiego zamiaru. W pewnej chwili
wiedziała już, że Zane jest bliski. Kusiło ją, by pozwolić mu
wejść na szczyt i skoczyć, a jednak chciała zrobić to razem
z nim.
Delikatnie się odsunęła i usiadła na piętach. Zdjęła
sukienkę przez głowę. Jej piersi nabrzmiały muśnięte lekkim
podmuchem powietrza. Rzuciła sukienkę na podłogę, miała
ochotę pozostać naga już na zawsze.
Jego twarz przeciął lekki uśmiech. Allison czuła się, jakby
była dla niego nagrodą i bardzo lubiła to uczucie.
- Wracaj tu – powiedział.
Uklękła znów nad nim, kładąc dłonie na jego piersi.
Zakołysała się, pozwalając, by czubek jego członka otarł się
o jej seks. Opuściła głowę i pocałowała go. Poznawała go,
cieszyła się, że potrafi zgadnąć, kiedy Zane szczypnie jej
wargę czy splecie język z jej językiem. A jeszcze bardziej jej
się podobało, gdy ją czymś zaskoczył.
Tak jak teraz, gdy położył ją na plecach. Odsunął jej włosy
z twarzy i pocałował z pasją, o którą go nie podejrzewała,
jakby wkładał w ten pocałunek całego siebie. Chłonęła każdą
minutę, próbując mu dorównać, objęła go nogami w pasie
i przyciągnęła go do siebie.
- Pragnę cię, Zane, chodź do mnie.
- Moment. – Zeskoczył z łóżka po swój plecak.
Uniosła się na łokciach, częściowo po to, by podziwiać
jego nagość, ale też po to, by wyjrzeć na zewnątrz.
Niebo było ciemne jak o północy, a przecież wciąż było
popołudnie. Wiatr uderzał w okna. Trzeszczała drewniana
konstrukcja domu. Allison nie czuła strachu, miała Zane’a
i tylko to się liczyło.
Wrócił do łóżka, rozerwał opakowanie z prezerwatywą
i zabezpieczył się. Ulokował się między jej nogami, a ona
uniosła biodra. Za długo zwleka. Nie chciała być traktowana
jak figurka z porcelany. Zamknęła oczy, a wtedy Zane w nią
wszedł. Uniosła powieki, pogłaskała jego policzek i brodę
pokrytą lekkim zarostem.
- Jest lepiej, niż sobie wyobrażałam.
- Wyobrażałaś to sobie?
Może umrze ze wstydu, ale nie chciała go okłamywać.
- Tak, wiele razy.
Uśmiechnął się i pocałował ją czule.
- Robiliśmy to w ten sposób?
- Czasami.
Pochylił głowę i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.
- Powiedz coś jeszcze, Alli.
Napięcie w jej ciele rosło za szybko.
- W moich wyobrażeniach dokładnie wiesz, co lubię. Jak
głęboko cię pragnę. – Przygryzła wargę, gdy jakby dla
podkreślenia jej słów pchnął mocniej. – Wiesz, że lubię, jak
całujesz moje ciało. Szyję, piersi.
Uniósł głowę i pocałunkami zaznaczył drogę od jej
obojczyka do sutka, obdarowując ten ostatni pieszczotą
języka.
- Tak? – Przeniósł się na drugą pierś, leciutko szczypnął
zębami sutek.
- Tak. – Jej oddech skrócił się i rwał.
Świadomość, że Zane spełnia jej życzenia, to było zbyt
wiele. Pijana swoją mocą łaknęła spełnienia.
Zane wziął do ust sutek i ssał mocniej, zagłębiając się
w niej coraz śmielej. To wystarczyło, by szczytowała. Jej
głowa opadła na poduszkę, ciało drżało. Wciąż trwała
w rozkoszy, gdy Zane doszedł, wtulając twarz w jej szyję. Na
moment zamarł, potem stoczył się na bok.
- Niesamowite – rzekła, łapiąc oddech, dumna, że zdołała
wypowiedzieć jedno słowo, bo jej mózg ledwie funkcjonował.
- Nie do wiary, że świadomość twoich fantazji może tak
podniecać.
Położyła się na boku, kładąc rękę na jego piersi.
- Nie waż się ze mnie śmiać.
- Żartujesz sobie? Każdy mężczyzna chciałby usłyszeć od
kobiety, że o nim fantazjuje.
- Okej, bo trochę się zmartwiłam.
Jego twarz przeciął uśmiech.
- Nie martw się, ja cię tylko podziwiam.
Wiedziała, że uśmiecha się jak głupia. Dosłownie widziała
swoje unoszące się policzki. Mięśnie twarzy bolały ją od tego
uśmiechu. Tak się cieszyła, że nie była wstanie wydusić słowa.
- O czym myślisz? – Pogłaskał jej brzuch.
- Mam nadzieję, że prędko nas nie uratują. Albo nigdy.
Mogłaby zostać tu na zawsze, w tej chwili niczego więcej
nie potrzebowała. Co było dość przerażające. Wiedziała, co to
znaczy: oszukiwała się, myśląc, że jeden raz z Zane’em jej
wystarczy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zane obudził się, słysząc czyjś donośny głos.
- Allison!
To pewnie sen, pomyślał, lecz zaraz potem ona wtuliła się
w niego, i wtedy przestał kwestionować rzeczywistość.
Pogłaskał ją po głowie i wciągnął jej słodki zapach.
Najchętniej zabutelkowałby tę woń i nosił przy sobie.
- Jak ty to zrobiłeś? – spytała.
- Co? – Wciąż na przemian zapadał w sen i znów się
z niego wynurzał.
- Jesteś obok, a jakbyś wołał mnie z daleka.
- Co?
- Allison! Jeśli mnie słyszysz, odezwij się!
Wówczas Zane zdał sobie sprawę, że ktoś woła Allison
z zewnątrz. Allison potrząsnęła jego ramieniem.
- Chyba ktoś przyszedł nam na ratunek.
Wciąż w półśnie Zane zobaczył, że słońce wychyla się zza
chmur. Burza minęła. Przeżyli.
- Co? Gdzie? – Usiadł i potrząsnął głową. – Pospiesz się.
Pewnie się zastanawiają, gdzie jesteśmy.
Wygramolili się łóżka, szukając ubrań. Zane liczył na
zmysłowy poranek z Allison, wyglądało jednak na to, że się
zawiedzie. Ubierali się w pośpiechu.
Otworzył drzwi na patio i wypadł na dwór. Allison była
tuż za nim. Marcus, z którym Zane przypłynął na wyspę,
wspinał się na górę.
- Marcus! Tutaj! Tu jesteśmy!
Marcus dojrzał Allison i odetchnął z ulgą.
- Pani rodzina umierała ze strachu! – zawołał, przykładając
ręce do warg.
Zane mógł to tylko sobie wyobrażać. Scott pewnie szalał
z niepokoju.
- Przykro mi, że musiał pan się tu wspinać – rzekł, gdy
Marcus do nich dotarł. – Uznaliśmy, że najwyżej położone
miejsce będzie najbezpieczniejsze. Obawialiśmy się fali
sztormowej bardziej niż wiatru.
- Mądrze zrobiliście, pewnie dzięki temu żyjecie. Wasze
domki są zalane.
Allison zerknęła na Zane’a, a jemu zdawało się, że widzi
jej walące serce. Angelique i Hubert będą zdruzgotani, gdy
dowiedzą się o zniszczeniach, jakby nie dość, że wuj miał
kłopoty ze zdrowiem.
- Wie pan, jak czuje się mój wuj? – spytała Allison.
- Wszczepiono mu bajpas, ale czuje się dobrze.
Ostatecznie przewieziono go do szpitala w Atlancie. Podczas
burzy próba operacji w Nassau, a nawet w Miami, była zbyt
ryzykowna. Ale dochodzi do siebie. Za to pani ciotka bardzo
się niepokoiła. Powiedziała, że nigdy sobie nie wybaczy, jeśli
pani coś się stanie. Chciała mnie przysłać wcześniej, ale woda
była zbyt wzburzona.
- Miałam ogromne szczęście, że był ze mną Zane.
Dokładnie wiedział, co należy zrobić.
Zane potrząsnął głową. Nie zamierzał przypisywać sobie
żadnych zasług. Prawdę mówiąc, miał nadzieję, że ich nie
znajdą. Spędzili niezapomnianą noc. I pewnie niepowtarzalną,
co wzbudziło w nim melancholię, na którą nie był
przygotowany.
- To był wspólny wysiłek. Allison wymyśliła, że podrze
sarong i przywiąże do gałęzi paski materiału wskazujące drogę
do naszego schronienia.
- Dobrze zrobiła, właśnie tak was znalazłem. – Marcus
ściągnął pasek materiału z pobliskiego krzewu. – Chodźcie,
zabierzemy wasze rzeczy i zawiozę was na Eleutherę, stamtąd
polecicie do Miami. Pani brat tam czeka.
Och, do diabła. Jeśli Scott martwił się do tego stopnia, by
przylecieć do Miami, jeszcze bardziej się zmartwi,
wyczuwając jakieś wibracje między nimi.
Zane postanowił zakończyć tę historię przed spotkaniem
ze Scottem, choć wolałby tego nie robić.
- Scott przyleciał do Miami? Czy to było konieczne? –
spytała Allison.
- Rodzina bardzo się o panią niepokoiła – wyjaśnił
Marcus.
Zane poklepał Allison po ramieniu.
- Będzie dobrze, jesteśmy bezpieczni. Tylko to się liczy.
Całą trójką ruszyli do domku dla nowożeńców. Zane
pospieszył do środka pierwszy i poprawił pościel.
Wszystko, co robił na tym łóżku z Allison, wydało mu się
snem. Musi się otrząsnąć i wrócić do zasad, którymi dotąd się
w życiu kierował.
Zejście ze wzgórza i dotarcie na nabrzeże zajęło im
godzinę. Tam w jasnym słońcu poranka wciąż powiewał
pierwszy pasek sarongu. Po drodze Allison odwiązywała
kolejne paski. Zane uratował dla niej ostatni z nich.
- Może ktoś ci to zszyje – powiedział.
Gdyby mógł wyrazić jedno życzenie, poprosiłby o kolejną
szansę podziwiania jej w tym sarongu. Jednak nie wolno mu
już myśleć o Allison w taki sposób.
- Miło byłoby to zatrzymać na pamiątkę naszego
wspólnego czasu, ale trzeba wrócić do rzeczywistości
i mojego brata – stwierdziła z powagą, która zarumieniła jej
twarz. Zane doskonale rozumiał, skąd się wzięła.
To nie żart. Przekroczył granicę.
- Nie mogę go zdradzić, Allison, wiesz o tym. W tej
kwestii nic się nie zmieniło. – Wiedział, że miała dość tego
argumentu, ale taka była prawda.
- Już go zdradziłeś, Zane, nie cofniesz czasu. Pytanie
brzmi: co zamierzasz z tym zrobić?
- Sama powiedziałaś, że to zostanie między nami. Myślę,
że należy trzymać się tego planu. Było cudownie, ale to
koniec. – Gdyby tylko słowa płynące z jego ust nie brzmiały
tak fałszywie. Gdyby mieli odrobinę więcej czasu, by o tym
porozmawiać, połączyć się w ostatnim pocałunku…
- Możemy odpływać! – zawołał z łodzi Marcus.
Allison minęła Zane’a.
- Wynośmy się stąd.
Jej ton powiedział mu wszystko, co chciał wiedzieć. Więc
tym była dla niej miniona noc – zachcianką, którą zaspokoiła.
Nie pozwoli, by jej słowa go zraniły. Podobnie traktował wiele
kobiet i był pewien, że one traktowały go tak samo. A jednak
Allison nigdy nie robiła wrażenia kobiety, którą interesują
przelotne związki. Ależ był ślepy.
W drodze na Eleutherę huk wiatru i silnika uniemożliwiał
rozmowę. Na miejscu czekała na nich kobieta, która
przedstawiła się jako przyjaciółka Angelique. Była asystentką
lekarza i nalegała, by towarzyszyć im podczas lotu learjetem
do Miami. Zbadała ich i dopilnowała, by coś zjedli i wypili
dużo wody. Jej troska była miła, ale Zane był gotów wracać.
Po tropikalnej burzy, chłodnych słowach Allison i mając
w perspektywie spotkanie ze Scottem, czuł się wykończony.
Gdy wylądowali w Miami i weszli do prywatnego
terminalu, Scott wybiegł im na powitanie.
Porwał Allison w objęcia.
- Dzięki Bogu – powtarzał, ściskając ją mocno.
Zane obserwował ich, przypominając sobie, ile razy Scott
opowiadał o chorobie nowotworowej Allison, gdy była
dzieckiem, i spustoszeniu, jakie to spowodowało w ich
rodzinie. Scott twierdził, że to było najgorsze doświadczenie
w jego życiu, nie wiedział, czy siostra przeżyje. Z jego słów
wynikało, że od tamtej pory rodzina uważała każdy kolejny
dzień z Allison za dar.
- Jestem cała i zdrowa – powiedziała, gdy brat w końcu
postawił ją na ziemi. – Zane się mną opiekował. Zrobił
wszystko, żeby nic złego się nie stało.
Scott klepnął Zane’a w ramię.
- Jestem twoim dłużnikiem.
Zane miał wrażenie, że poczucie winy go przygniecie.
Z początku robił to, co zrobiłby dobry przyjaciel. Ale potem
zrobił też coś, czego dobry przyjaciel nie powinien robić –
przespał się z Allison.
- Myślę, że to bardziej ona mnie uratowała niż ja ją. Sama
świetnie dałaby sobie radę. Jest zbyt inteligentna i zaradna,
żeby sobie nie poradzić.
Zerknął na nią z ukosa, by wiedziała, że ją osłania
i wspiera. Na wyspie uważnie jej słuchał i rozumiał, że Allison
pragnie, by brat zaczął ją inaczej postrzegać.
- Przestań się tyle martwić – powiedziała do Scotta.
- Wielu bystrych ludzi ginie podczas katastrof
naturalnych – odparł Scott. – Zwłaszcza podczas powodzi.
- Ona doskonale pływa. Powinieneś ją zobaczyć, jak
nurkowaliśmy przy Mako Island. Ledwie za nią nadążałem.
- Wybraliście się razem na Macankę? – spytał Scott.
Zane nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
- Co?
Scott spojrzał na siostrę, mrużąc oczy.
- Allison ci nie mówiła? Pary nastolatków wybierają się
tam, żeby się bez świadków obściskiwać.
Zane może by się roześmiał, gdyby nie potworne wyrzuty
sumienia.
- Mówiłaś, że wyspa nazywa się Mako, od rekinów
mako – zwrócił się do Allison.
- Bo to prawda. Scott opowiada jakieś głupstwa.
W tym momencie zadzwonił jej telefon. Natychmiast go
odebrała.
- Halo? – Gdy słuchała swojego rozmówcy, jej twarz
pojaśniała. – Ryan, jest pan taki miły – powiedziała, oddalając
się od brata i Zane’a. – Wszystko w porządku, właśnie
wróciłam do Stanów. Jesteśmy w Miami, cali i zdrowi.
Słowa Allison rozbrzmiewały w uszach Zane’a jak bęben
basowy. Ryan, jest pan taki miły. Nic dziwnego, że nie
oponowała, gdy zaproponował, by to, co się wydarzyło na
wyspie, tam też pozostało. Miała już innych mężczyzn na
orbicie. Krytykowała go za jego niechęć do poważnych
związków, a tymczasem sama nieźle sobie używała.
- Hej, możemy pogadać? – Scott zapytał Zane’a.
Zane był zdekoncentrowany przez Allison i jej rozmowę
z Ryanem. Uśmiechała się i śmiała, doprowadzała go do szału.
Nie, jednak nie kupował historii o wspólnych służbowych
sprawach.
- Tak, jasne.
Przenieśli się w okolice bramki. Scott schował ręce do
kieszeni i wlepił wzrok w podłogę.
- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? W związku
z moją siostrą?
Umysł Zane’a zaczął pracować na najwyższych obrotach,
choć był też wdzięczny za to, jak Scott sformułował pytanie.
- Nie, nie ma nic takiego. – To, co się stało, było ich
prywatną sprawą. Allison jest dorosła, on jest dorosły, oboje
z entuzjazmem wyrazili na to zgodę.
- Jesteś pewien?
- Cóż, nie na takie wakacje liczyłem, jeśli o to pytasz.
- Wiesz, że nie. Znam cię, kocham cię jak brata, ale miałeś
wiele kobiet.
Zabawne, ostatniej nocy Zane właśnie się zastanawiał, czy
już nie pora porzucić kawalerskie zwyczaje. Z całą pewnością
go nie uszczęśliwiały.
Kilka dni z Allison było w jego życiu najbliższe temu, co
mógłby nazwać prawdziwym związkiem. Tworzyli zgrany
duet, i to pod każdym względem. Spełnienie erotycznych
marzeń okazało się niepowtarzalnym doświadczeniem. Ale
gdy Allison zakończyła rozmowę i podeszła do nich, Zane
wiedział, że znów są tylko przyjaciółmi.
- Wybaczcie – powiedziała. – Dzwonił Ryan Hathaway. –
Słyszał o burzy tropikalnej i chciał się upewnić, czy nic jej się
nie stało. Czy to nie słodkie? Była podekscytowana
perspektywą rozmowy z Ryanem w sprawie Black Crescent. –
Musiałam odebrać, to służbowy telefon.
- Pewnie – rzucił szorstko Zane. – Co u Ryana?
Och, nie, do diabła. Nie miała ochoty grać w tę grę,
zwłaszcza że to Zane stwierdził jeszcze na wyspie, że z nimi
koniec.
- Ma się świetnie. Dzięki, że pytasz. Bardzo się o mnie
niepokoił z powodu burzy.
- Jak miło. To musi być świetny gość. – Wszystko w tonie
Zane’a świadczyło o tym, że myśli inaczej.
Scott przenosił spojrzenie z Allison na Zane’a
i z powrotem, wyraźnie skonsternowany.
- No dobra, udało mi się zdobyć trzy ostatnie miejsca
w pierwszej klasie do New Jersey. Lepiej podejdźmy do
bramki.
- Allison? – Zane odwrócił się do niej. – Zdawało mi się,
że wracasz do LA?
Tak się denerwowała, by przypadkiem nie zdradzić
informacji o swoim związku z Black Crescent, że nie
wspomniała Zane’owi o tym szczególe.
- Nie mówiłam ci? Wracam do Falling Brook na jakiś
tydzień. Sprawy zawodowe.
- Nie mówiłaś. Masz w mieście klienta? – I znów w jego
głosie dało się słyszeć zdenerwowanie.
- Tak.
- Kto to jest?
- To poufna informacja.
- Jak długo pozostanie poufna? Falling Brook to nie jest
duże miasto, a ja mieszkam tam całe życie. Wcześniej czy
później się dowiem.
Tętno Allison przyspieszyło. Mogła przewidzieć jego
reakcję, gdyby się dowiedział – byłby zły.
- Gdybyś ty był moim klientem, nie rozmawiałabym
o tobie z nikim innym. Takie są zasady.
Zane przewrócił oczami. Allison nie mogła uwierzyć, że
w ciągu zaledwie paru godzin wszystko się między nimi
zmieniło. I tyle z fantazji, które stają się rzeczywistością.
Zastanowiła się, czy nie byłoby lepiej, gdyby seks
z Zane’em pozostał w sferze marzeń. I pomyśleć, że minionej
nocy, gdy nie mogła zasnąć, chciała mu powiedzieć, że
pragnie więcej. Gdyby w jakikolwiek sposób zasugerował, że
on też tego pragnie, zagrałaby vabank. Zadzwoniłaby do
Kianny z wiadomością, że muszą zrezygnować z Black
Crescent.
Minionej nocy była po prostu idiotką. Nieważne, że
spędzili fantastyczny czas, i to nie tylko w łóżku. Nieważne,
że dzięki Zane’owi czuła się szczęśliwa, seksowna i pożądana.
Dla Zane’a zawsze ważniejsza będzie przyjaźń ze Scottem.
Właściwie nie mogła mieć mu tego za złe. Ta przyjaźń trwała
całe lata. Rozumiała, że człowiek chce się w życiu trzymać
tego, co niezawodne. Zwłaszcza ktoś taki jak Zane, kto dostał
od życia niezły wycisk.
To jednak nie powstrzymało jej przed tym, by go pragnąć.
Całą trójką czekali przed zatłoczonymi bramkami na
wejście na pokład. Scott i Zane wciąż rozmawiali. Allison
czuła się jak piąte koło u wozu do chwili, gdy Zane poszedł
poszukać toalety.
- Nie powiedziałaś mu, dlaczego lecisz do Falling
Brook? – chciał wiedzieć Scott.
- No no, nie tracisz czasu, co?
- To ważne, on zaraz wróci. Razem przeżyliście tę straszną
burzę i temat twojego powrotu do Falling Brook nie wypłynął?
O czym rozmawialiście w takim razie?
- Nie chcę, żeby wiedział o Black Crescent, okej? I proszę,
żebyś mu o tym nie wspominał. Wiesz, jaki jest na tym
punkcie przeczulony. Nie chcę, żeby to zepsuło naszą
przyjaźń.
- Od kiedy to jesteście tak blisko?
Czemu Scott uważał, że tylko on może być blisko
z Zane’em?
- Zawsze się przyjaźniliśmy, Scott. Nasza przyjaźń nie
może konkurować z waszą przyjaźnią, więc nie staraj się ich
porównywać.
Zobaczyła, że Zane wraca. Nawet w pogniecionym
ubraniu, z dwudniowym zarostem, wyglądał zniewalająco i nie
mogłaby mu się oprzeć. Teraz jednak musi się tego nauczyć.
- Przeżyliśmy krytyczną sytuację, nie chcę ranić jego
uczuć bez potrzeby. Jest zmęczony, ja też jestem zmęczona.
Poza tym niewykluczone, że BC nie podejmie ze mną dłuższej
współpracy, więc nie widzę powodu, żeby mówić o tym
Zane’owi.
Scott pokiwał głową.
- Okej. Pewnie masz rację. No i dobre intencje.
Zane dołączył do nich z uśmiechem.
- Rozmawialiście o mnie?
- Jak zawsze – odparł Scott.
- Nigdy – rzekła Allison, przysięgając sobie, że się od
niego uwolni.
- Pasażerowie lotu numer 1506 – popłynęło przez
głośniki – proszeni są o przygotowanie się do wejścia na
pokład. Najpierw zapraszamy pasażerów pierwszej klasy.
- To my – rzekł Scott.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wezmę porządny prysznic
i się wyśpię – powiedział Zane.
Allison czuła to samo, tyle że chętnie zrobiłaby to razem
z Zane’em.
Mężczyźni siedzieli obok siebie, Allison po przeciwnej
stronie przejścia. To była decyzja Scotta, który rezerwował
bilety, a Zane pewnie się z tego cieszył. Allison poprosiła
stewardesę o dżin z tonikiem, by ukoić zszargane nerwy.
Liczyła, że uda jej się zdrzemnąć podczas lotu.
Scott i Zane byli wciąż pogrążeni w rozmowie.
Allison wykorzystała ten moment i wykonała szybki
telefon do Kianny.
- Powiedz, że nic ci nie jest – wypaliła Kianna na
powitanie.
- Nic mi nie jest. Siedzę w samolocie do New Jersey.
- To wszystko stało się tak szybko. Oglądałam prognozę
pogody. Czuję się winna. To był mój pomysł, żebyś tam
poleciała.
- To nie twoja wina, chciałam jechać. I wierz mi, to była
udana wyprawa. Mimo sztormu i burzy.
Mimo wszystko. Starała się przedstawić to lepiej, niż to
wyglądało, nie tylko przez wzgląd na Kiannę. Nie chciała
żałować czasu spędzonego z Zane’em ani wierzyć, że
popełniła błąd, choć w tym momencie odnosiła wrażenie, że
nic nigdy nie będzie tak bolało jak odtrącenie Zane’a.
- Znalazłaś przynajmniej atrakcyjnego faceta? Proszę,
powiedz tak.
Allison nie potrafiła ukryć uśmiechu.
- Tak. Opowiem ci później. Zaraz startujemy, muszę
wyłączyć telefon.
- Okej, kochanie. Przełożyłaś spotkanie z Black Crescent?
- Nie, odbędzie się jutro, zgodnie z planem.
- Rozmawiałaś z Joshuą Lowellem?
- Wysłałam wiadomość jego asystentce. Wszystko jest
w porządku.
- Jesteś twardzielką, wiesz?
Allison się zaśmiała. Przyjaźń i współpraca z Kianną
znaczyły dla niej wiele. Miała nadzieję, że jej nie zawiedzie.
- Staram się.
- Zadzwoń po jutrzejszym spotkaniu.
- Zadzwonię. Do usłyszenia.
Rozłączyła się, przełączyła telefon na tryb samolotowy
i schowała go do kieszeni fotela. Wypiła spory łyk dżinu
z tonikiem i spojrzała na Zane’a i Scotta. Zane, który siedział
przy oknie, spotkał się z nią wzrokiem. Zdawało się, że łączy
ich więź nieistniejąca przed spotkaniem na wyspie. Zane miał
tę świadomość, lecz chyba myślał o niej w czasie przeszłym.
Wrócił spojrzeniem do Scotta.
Historia życia Allison z Zane’em składała się
z rozczarowań. To powód, dla którego ograniczy wizytę
w rodzinnym mieście do spraw zawodowych. Kobietę, która
wciąż cierpiała przez niedostępnego mężczyznę, musi
zostawić za sobą.
Scott pochylił się ku niej.
- Masz plany na jutrzejszy wieczór?
- Będę siedziała w twoim domu. Co innego mogłabym
robić?
- Myślałem, że masz jakieś obowiązki zawodowe.
Allison miała ochotę udusić brata. Niewiele brakowało, by
wspomniał Black Crescent.
- Nie, powinnam skończyć w środku popołudnia. Czemu
pytasz?
Zane wychylił się zza Scotta.
- Zaprosił mnie na kolację.
- Chcę mu podziękować, że zaopiekował się moją młodszą
siostrzyczką – dodał Scott.
Co jej bratu chodzi po głowie?
- Okej, świetny pomysł.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nazajutrz tuż przed drugą Allison zajechała na parking
Black Crescent. Przyjechała do Falling Brook niespełna
dwadzieścia cztery godziny przed umówionym spotkaniem
z Haley Shaw i Joshuą Lowellem.
Ktoś inny mógłby wykorzystać okoliczność uwięzienia na
wyspie podczas tropikalnej burzy jako pretekst do przełożenia
spotkania, Allison planowała zrobić z tego inny użytek.
Oznajmi Lowellowi, że nawet katastrofa naturalna nie
powstrzyma jej przed wywiązaniem się ze zobowiązań.
Potrzebowały z Kianną tego kontraktu, to była szansa na
przetrwanie firmy.
Idąc do smukłego nowoczesnego budynku, który
wyróżniał się na tle dość tradycyjnej zabudowy Falling Brook,
miała świadomość, że gdyby Zane wiedział, co teraz robi,
powiedziałby jej nie tylko, że jest złą przyjaciółką, ale też, że
jest głupia.
W jej głowie wciąż odbijały się echem słowa, które
wypowiedział, gdy schronili się przed sztormem. Zane został
głęboko zraniony przez Lowellów i było jasne, że chodziło
o dużo więcej niż pieniądze. Cały jego świat wywrócił się do
góry nogami.
Perspektywa Allison była nieco inna. Może to dziwne, ale
czuła wdzięczność wobec Lowellów. Gdyby Vernon nie
zniknął z pieniędzmi, mogłaby nie poznać Zane’a. Zapewne
była to dość pokrętna logika, ale myśl, że w jej życiu mogłoby
zabraknąć Zane’a, była depresyjna.
Niemal tak smutna jak druga myśl, która jej nie opuszczała
od powrotu z Bahamów, że Zane ostatecznie pozostanie
nieugaszonym pragnieniem.
Myślała, że skoro już kochała się z Zane’em, łatwo o nim
zapomni. Okazało się to potwornie błędną oceną.
Chciała się z tego otrząsnąć i zrobić kolejny krok, lecz
rozczarowanie ściągało ją na dno mętnej toni, w której
dryfowała. Nie wiedziała, jak wydostać się na powierzchnię.
Scott zawsze będzie ją postrzegał jako chorą młodszą
siostrzyczkę, choć była już dorosłą i zdrową kobietą. Brat
żywił też przekonanie, że Zane nie jest zdolny do stałego
związku.
W obliczu tropikalnej burzy Zane wykazał się odwagą, za
to bał się zobowiązań i chyba jeszcze bardziej miłości. Zaś
Allison nie chciała być jedną z jego dziewczyn.
Zbliżając się do biurowca Black Crescent, nie mogła
dłużej o tym myśleć. Ma zadanie do wykonania, by zapewnić
bezpieczeństwo swojej firmie. Poprawiła żakiet i podciągnęła
wyżej torbę z laptopem na ramieniu, potem zdecydowanym
krokiem wkroczyła do budynku.
Podeszła do biurka recepcji.
- Allison Randall, jestem umówiona z Joshuą Lowellem.
O drugiej.
Recepcjonistka sięgnęła po telefon.
- Proszę chwileczkę zaczekać.
Nim wybrała numer wewnętrzny, inna kobieta pojawiła się
w drzwiach.
- Pani Randall? – Kobieta była szczupłej budowy, miała
jasne falujące włosy. Wyciągnęła rękę. – Haley Shaw,
asystentka pana Lowella. Cieszę się, że panią widzę. Wciąż
nie mogę uwierzyć, że zdołała pani dotrzeć na spotkanie.
Allison uścisnęła jej dłoń.
- Żebym straciła taką szansę, na przeszkodzie musiałoby
mi stanąć coś więcej niż zła pogoda.
- Proszę, wprowadzę panią w naszą sytuację i pokażę,
gdzie będziemy prowadzić rozmowy kwalifikacyjne.
Haley poprowadziła Allison na piętro i do pokoju
konferencyjnego obok gabinetu Joshui.
Allison uderzyło, że nie szczędzono tu środków, każdy
detal był najwyższej jakości. Aż musiała się zastanowić, czy
plotki o Vernonie – że nigdy nie opuścił Falling Brook, tylko
cały czas się ukrywał – nie są prawdą. Gdyby zostało to kiedyś
udowodnione, Zane wpadłby w szał.
- Proszę się rozgościć. – Haley wskazała na lśniący
mahoniowy stół. – Pan Lowell będzie za parę minut, kończy
rozmawiać przez telefon.
Allison postawiła na stole torebkę od Louisa Vuittona.
- Świetnie. Spotkamy się dzisiaj z trzema kandydatami,
Ryanem Hathawayem, Chase’em Hardgrove’em i Matteo
Velezem.
Haley ściągnęła wargi w dość szczególny sposób.
- Chase Hardgrove? – powiedziała z powątpiewaniem.
Allison chciała poznać powód jej wątpliwości, nim pojawi
się Joshua.
- Posiada doskonałe kwalifikacje. Byłam pod wrażeniem,
rozmawiając z nim przez telefon.
Haley skinęła głową, wciąż nieprzekonana.
- Na pewno ma odpowiednie referencje. Nie wiem tylko,
czy nadaje się na to stanowisko.
Sytuacja była nietypowa. Allison nie spotkała się dotąd
z asystentką, która wyrażałaby opinię na temat kandydata,
zwłaszcza przed rozmową kwalifikacyjną. Wiedziała też
z doświadczenia, że asystentki wiedzą o wszystkich więcej niż
szefowie.
- Mogę spytać dlaczego?
Do pokoju zajrzał młody mężczyzna.
- Pan Chase Hardgrove już jest.
- Może pan powiadomić pana Lowella? I poprosić
Chase’a, żeby zaczekał minutkę? – poprosiła Haley.
- Jasne, pani Shaw. – Mężczyzna zniknął w korytarzu.
- Jeśli powinnam o czymś wiedzieć, teraz jest odpowiednia
pora. – Allison nie mogła sobie pozwolić na żaden fałszywy
krok. Musi podpisać tę umowę.
Przez chwilę Haley wyglądała na zamyśloną, jakby
kalkulowała, co powiedzieć.
- Obawiam się, że to raczej przeczucie.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wszedł Joshua
Lowell. Allison dotąd nie spotkała go osobiście, za to widziała
jego zdjęcia w gazetach.
- Panie Lowell, jestem Allison Randall. – Wyciągnęła rękę.
- Proszę mi mówić Joshua. Długo nie będę tu szefem.
- Dlatego tu jestem, prawda?
Zastanowiła się, czy ten aspekt jej pracy pomógłby
załagodzić sytuację z Zane’em. Jego nienawiść była w dużej
mierze skierowana przeciwko Joshui, a ona miała za zadanie
znaleźć jego następcę.
Zapisała to sobie w pamięci.
- Zgadza się – odparł Joshua. – Poprośmy kandydatów.
Gdy Chase przekroczył próg, energia w pokoju uległa
dramatycznej zmianie. Wysoki, przystojny i pewny siebie
Chase budził szacunek. W obecności Joshui trudno było
przebić się na pierwszy plan, a jednak mu się to udało. Czy
stąd brały się wątpliwości Haley?
Chase usiadł naprzeciwko nich. Nie tracąc czasu, Allison
rozpoczęła rozmowę. Nie chodziło o postawienie kandydata
w trudnej niezręcznej sytuacji – tego rodzaju kwestie omówili
przez telefon. Ta rozmowa miała służyć klientowi. To była
okazja, by jak najlepiej się zaprezentował.
Kiedy Allison skończyła, była dość pewna, że Chase
otrzyma tę pracę. Jednak w kolejce czekali Ryan Hathaway
i Matteo Velez.
- Bardzo panu dziękujemy, Chase. Będziemy
w kontakcie – powiedziała.
Wszyscy czworo wstali, Chase zaczął okrążać stół.
- Poproszę pana Hathawaya. – Haley szybkim krokiem
opuściła pokój, nim Chase miał szansę uścisnąć jej dłoń na
pożegnanie.
Nie uszło to jego uwadze.
- Pani Shaw jest bardzo zaangażowana, prawda?
Joshua wyciągnął do niego rękę.
- Jest najlepsza. Niezależnie od tego, kto zostanie
prezesem, Haley musi zostać.
- Proszę mi wierzyć, jeśli dostanę tę pracę, pani Shaw
będzie ostatnią osobą, którą chciałbym wymienić – odparł
Chase.
Allison dostrzegła błysk w jego oczach błysk.
W tym momencie Haley wprowadziła Ryana Hathawaya,
którego Allison rozpoznała z małego zdjęcia. Zwykle starała
się, by kandydaci na to samo stanowisko się nie spotykali, ale
stało się.
Dokonała prezentacji, wyczuwając podejrzliwość Ryana
w stosunku do Chase’a.
- Pewnie dla mnie to sygnał, żeby ustąpić panu miejsca –
rzekł Chase do Ryana, po czym zwrócił się do Haley: - Do
zobaczenia wkrótce, mam nadzieję.
Twarz Haley przybrała piękny odcień różu. Gdy ściskali
sobie dłonie, wyraźnie targały nią sprzeczne emocje.
- Życzę powodzenia.
Obserwując ich, Ryan uniósł brwi i zacisnął wargi. Kiedy
Haley i Joshua wymieniali kilka zdań na boku, zwrócił się do
Allison.
- Powinienem coś wiedzieć o tym człowieku? Nie chcę się
starać o stanowisko, które jest już zajęte.
Allison pokręciła głową, lecz widziała, że Ryan jest
zdenerwowany.
- Nic nie zostało jeszcze postanowione. Myślę, że on jest
trochę nietaktowny.
Ryan obejrzał się przez ramię. Joshua i Haley wciąż
konferowali.
- Okej, rozumiem.
Allison położyła rękę na jego ramieniu.
- Wszystko w porządku?
Kiwnął głową.
- Tak. Po prostu tego rodzaju osoby są zwykle nagradzane.
Wie pani, jak mówią. Dobrzy ludzie zawsze przegrywają.
Przez moment Allison zastanowiła się nad słowami Ryana.
Czy został wcześniej oszukany? Jeśli tak, znała jego ból. Ona
też próbowała coś zdobyć i przegrała.
- U mnie dobrzy zawsze wygrywają. Pod warunkiem, że
mają odpowiednie kwalifikacje i zaliczą rozmowę
kwalifikacyjną.
Ryan się uśmiechnął.
- Cieszę się, że pani mnie wybrała. Bardzo miło mi się
z panią rozmawiało. Tak się ucieszyłem, że wyszła pani bez
szwanku z tej burzy. W wiadomościach wyglądało to
przerażająco.
- Na pewno nie było to przyjemne.
Choć nigdy nie czuła szczęśliwsza niż wtedy, gdy Zane
zadbał o jej bezpieczeństwo. Pozwoliła sobie przy nim na
bezbronność, co nie leżało w jej naturze. Nawet jeśli Zane od
tamtej pory usiłował zdyskontować to, co się między nimi
wydarzyło, w głębi serca wiedziała, że było warto. Całować
go, dotykać, czuć jego dłonie na swoim ciele. Tak długo o tym
marzyła. Jak mogłaby mu odmówić? Nawet wiedząc, jak to się
skończy.
Potrząsnęła głową, wracając do teraźniejszości.
- Muszę spytać, czy aplikował pan równocześnie gdzie
indziej?
- Mam jeszcze parę rozmów kwalifikacyjnych w kolejnych
tygodniach, ale będę szczery. Zależy mi właśnie na tej pracy.
Nie było dla niej większej satysfakcji niż znalezienie
właściwego kandydata.
- Muzyka dla moich uszu. A teraz sprawdźmy, czy pan
Lowell i pani Shaw są gotowi zabrać się do roboty.
Ryan wypadł doskonale, podobnie zresztą jak Matteo.
Kiedy przyszła pora pożegnania z Joshem i Haley, Allison
wiedziała, że spisała się wyśmienicie.
- Jestem pod wrażeniem, pani Randall – oznajmił Joshua. –
Dziękuję, że zrobiła pani więcej niż konieczne, żeby dzisiejsze
rozmowy doszły do skutku.
- Wczoraj wieczorem przyleciała z Bahamów – dodała
Haley.
- Robię wszystko, żeby mój klient był zadowolony. –
Allison ułożyła swoje papiery. – Od kiedy chcecie państwo
zatrudnić nowego prezesa?
- Zależy mi, żeby zaczął pracę jak najszybciej. Kiedy
chciałaby pani przeprowadzić drugą rozmowę?
- To zależy od zajęć kandydatów i państwa, oczywiście.
Rekomenduję przynajmniej tydzień na zastanowienie. Proszę
przejrzeć ich dokumenty. Z mojego doświadczenia wynika, że
lepiej zbytnio się nie spieszyć.
Joshua pokiwał głową.
- Pewnie ma pani rację. Po prostu chciałbym zacząć coś
nowego.
Allison nie mogła nie pomyśleć o tym, co kryje się za jego
stwierdzeniem. Joshua spotkał miłość swego życia i nie chciał
czekać, by móc się nią nacieszyć.
- Oczywiście. Rozumiem.
- Może pani zostać w Falling Brook parę tygodni? Byłoby
świetnie, gdyby przeprowadziła nas pani przez cały ten proces.
Rozmowa przez telefon to co innego.
Allison wiedziała, że to jest ten moment, kiedy może
wspomnieć o umowie, na której jej tak zależało.
- Nie wiem, czy mogę liczyć od państwa na zaliczkę.
W Los Angeles czeka na mnie współpracownica i klienci.
- Zapłacę pani trzykrotność zwyczajowej zaliczki za
kolejny miesiąc. – Joshua nie wahał się podnieść stawki. – To
powinno nam dać dość czasu, żeby zatrudnić nowego prezesa.
Trzykrotna zaliczka to zdecydowanie dobry początek.
- Decyzję o dalszej współpracy podejmie już nowy prezes.
Oczywiście ja też będę miał coś do powiedzenia, a jeśli o mnie
chodzi, ma pani tę pracę.
Allison dostała gęsiej skórki. Kianna będzie zachwycona,
jak się dowie. Był jednak także minus. Przez miesiąc
z pewnością nie uniknie spotkania z Zane’em, a co za tym
idzie wyjawienia mu, co sprowadziło ją do Falling Brook.
- Fantastycznie, zatrzymam się u brata. Gdy tylko będzie
mnie pan potrzebował, proszę dzwonić.
- Na pewno się odezwę.
Gdy wyszła z pokoju konferencyjnego, była w siódmym
niebie. A kiedy wsiadła do samochodu, zadzwoniła do Kianny
z dobrą wiadomością.
- Jesteś nie tylko twardzielką, jesteś gwiazdą –
oświadczyła Kianna.
- To tylko miesiąc, nie długoterminowa umowa.
- Wiem, że do niej doprowadzisz.
- Zrobię, co mogę.
- Powiesz mi teraz o tym facecie na Bahamach?
Allison nie była pewna, czy ma ochotę zanurzać się w ten
temat. To wymagało czasu, poza tym wciąż analizowała całą
sytuację.
- Na imię ma Zane. Znam go od piętnastu lat, jest
przyjacielem mojego brata. Przypadkiem znaleźliśmy się na
Rose Cove w tym samym czasie. – Pominęła fakt, że przez
lata się w nim durzyła.
- Czy wstrząsnął twoim światem?
- O tak, parę razy.
- Co teraz?
- Nie wiem. Chyba znów będziemy tylko przyjaciółmi.
- To cię zadowala?
Allison westchnęła. Nie, to za mało, ale nie potrafiła tego
zmienić. Może faktycznie będzie łatwiej, jak pozostaną
przyjaciółmi.
- Dziś to sprawdzę. Zane przychodzi do nas na kolację.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Pierwszy dzień Zane’a w biurze po powrocie z Bahamów
był mniej niż produktywny. Odebrał setki telefonów od
zatroskanych znajomych i klientów, poza tym wciąż
nawiedzały go myśli o Allison. W takich okolicznościach
o pracy nie było mowy.
Z jakiegoś idiotycznego powodu wciąż widział obraz
Allison w sarongu. Było tak źle, że do jednej ze swoich
menedżerek marketingu, która miała na imię Maria, zwrócił
się per Allison. Przypisał ten błąd wyczerpaniu, lecz był to
wyraźny znak, że musi coś z tym zrobić.
Myślenie, że może się przespać z Allison, a potem o tym
zapomnieć, było krótkowzroczne.
Gdy wsiadł do bmw, by ruszyć do Scotta na kolację, wciąż
był niepozbierany. Nagrał wcześniej wiadomość matce, a ona
akurat teraz do niego oddzwoniła. Włączył głośne mówienie.
- Cześć, mamo, rozumiem, że dostałaś moją wiadomość.
- Nie miałam pojęcia, że wyjeżdżałeś z kraju. W ogóle się
ze mną nie liczysz.
- Czy byłoby lepiej, gdybym ci powiedział? Nie
martwiłabyś się? Wiem, że nie lubisz się martwić.
- Cóż, to oczywiste, że byłabym niespokojna, ale nigdy nie
wątpię w twoją umiejętność znalezienia wyjścia z najgorszej
sytuacji.
Zane wiedział, że matka mówi o tym, jak dobrze sobie
radził, gdy wszystko szło nie tak, a był ledwie nastolatkiem.
- Dzięki.
- Co cię tam sprowadziło? Nowy klient na Bahamach?
- Pojechałem na wakacje.
- Nie! – zdumiała się matka, po czym zaśmiała się
melodyjnie. – Mój syn wyjechał odpocząć?
Zane też się zaśmiał.
- Wierz albo nie, ale tak. Musiałem przewietrzyć głowę.
- Masz problemy w pracy?
Zane skręcił w ulicę, przy której mieszkał Scott.
Scott i jego żona mieszkali w jednej ze starszych dzielnic
Falling Brook, które właśnie przeżywały odrodzenie. Młode
rodziny remontowały stare rezydencje i wprowadzały się do
nich. Zane uważał to za ruch we właściwym kierunku.
- W pracy akurat jest świetnie. Osiągnęliśmy ten poziom,
że musimy odmawiać klientom. Sześć czy siedem lat temu coś
takiego nie mieściło mi się w głowie.
- To co cię dręczy?
Zaparkował przed domem Scotta, niedawno odnowionym
budynkiem w stylu Tudorów z pięcioma sypialniami
i trawnikiem przed domem, z minipolem golfowym, które
było dumą i radością Scotta. Wyłączył silnik i przeczesał
włosy palcami.
- Zamilkłeś – podjęła matka. – Wiesz, że mnie możesz
wszystko powiedzieć.
Wiedział to, a jednak miał opory, czuł się zażenowany.
- Chodzi o Joshuę Lowella. Ktoś przysłał mi anonimowo
test na ojcostwo, z którego wynika, że on ma dziecko, do
którego się nie przyznaje. Rozmawiałem z lokalną
dziennikarką, która pisała o nim artykuł.
- Straciłeś rozum? Czemu się w to wplątałeś?
- Nie wiem. Z chęci zemsty? Nieważne, i tak obróciło się
to przeciwko mnie. Dziennikarka o tym nie napisała, a Josh
Lowell zakochał się w niej z wzajemnością i biorą ślub.
Zostawia nawet Black Crescent.
Matka ciężko westchnęła.
- Wiem – powiedział. – Facet jest szczęściarzem.
Wszystko, czego się tknie, zamienia się w złoto. Doprowadza
mnie to do szału. Wiem, że nie powinno, ale nic na to nie
poradzę. – Poruszył głową w jedną, a potem w drugą stronę,
by zmniejszyć napięcie mięśni.
- Ludzie tak samo mówią o tobie. Wszystko ci się udaje.
- Może ty tak mówisz. Poza tym nie o to chodzi.
- Właśnie o to. I nie tylko ja tak mówię. Twój ojciec myśli
tak samo. Twoi dziadkowie, ciotki i wujowie. Koledzy
i pracownicy. Pamiętasz, jak mnie zaprosiłeś na imprezę
świąteczną do swojej firmy? Cały wieczór słyszałam tylko,
jaki jesteś wspaniały. Jestem twoją matką, a nawet ja miałam
dosyć.
Zane zaśmiał się zaskoczony. Postrzegał się jako osobę,
która wciąż walczy, by coś osiągnąć.
- Spójrz na swoje życie – ciągnęła matka. – Masz firmę,
która zdobyła nadzwyczajny sukces. Masz piękny dom
w jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc w tym kraju.
Jesteś przystojny, ludzie cię kochają. Cokolwiek zrobili ci
Lowellowie, to cię nie powstrzymało przed dążeniem do
osiągnięcia celu.
- Nie chodzi tylko o mnie. To przez Lowellów rozstaliście
się z tatą.
- Wiesz, parę tygodni temu umówiliśmy się z twoim ojcem
na drinka i rozmawialiśmy o tym.
- Tak?
Rozwód rodziców był burzliwy. Z tego, co wiedział Zane,
rodzice przez czternaście lat spotkali się tylko dwa razy. Kiedy
odbierał świadectwo maturalne i gdy otrzymał dyplom.
I prawie z sobą nie rozmawiali.
- Nic nie mówiłaś.
- Przyjechał do Bostonu służbowo i zadzwonił do mnie.
Było miło. Mieliśmy okazję powiedzieć sobie rzeczy, które
powinny być powiedziane lata temu. Prawda jest taka, że nie
mogło nam się udać. Oczywiście strata pieniędzy położyła się
cieniem na naszym małżeństwie, ale problemy istniały
wcześniej. Nie kochaliśmy się. Rozstalibyśmy się prędzej czy
później.
Zane z trudem nadążał za matką, a jednak poczuł, że
z barków spadł mu jakiś ciężar.
- No no, mamo. Szokujesz mnie.
- Czy to pomoże ci zobaczyć, że musisz pozwolić Joshui
Lowellowi robić swoje i zająć się własnym szczęściem?
Chciałabym mieć synową, może nawet zostać babcią.
- Mamo…
- Nie naciskam.
- No dobrze, nie naciskaj. – Zerknął na zegar na desce
rozdzielczej. Była siódma, nie chciał się spóźnić. – Muszę
lecieć. Scott zaprosił mnie na kolację, siedzę teraz przed jego
domem. Jego siostra jest w mieście.
- O, jak miło. Pozdrów ich ode mnie. Zawsze bardzo ich
lubiłam, zwłaszcza Allison. Była dla mnie taka kochana.
Nagle Zane poczuł, jakby wszechświat kazał mu uratować
romans zaczęty na Rose Cove.
Warto przynajmniej spróbować.
- Kocham cię, mamo.
- Ja ciebie też.
Wziął butelkę Chateau Musar, ulubionego wina Scotta,
i wysiadł z auta. Czuł przyspieszony puls. Może jednak się
uda. Oczywiście istnieje wiele przeszkód. Musiałby dogadać
się ze Scottem i mieć nadzieję, że w życiu Allison nie ma
innych mężczyzn. Musiałby wygładzić jej nastroszone piórka.
Opuszczając wyspę, zachował się okropnie. Nie miał
pojęcia, jak trudno będzie przekonać Allison do przyjęcia
przeprosin. Był gotów odłożyć na bok dumę.
Zadzwonił do drzwi. Scott otworzył niemal natychmiast
i zaprosił go do środka. Kiedy podał mu wino, Scott
uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć.
Przelejmy to.
Zane wszedł za nim w głąb domu. Czekał na ten wieczór
z ludźmi, którzy byli mu drodzy, ale kolacja w domu Scotta
była też trochę jak powrót na miejsce zbrodni – pocałunku
Allison podczas urodzin Scotta. Żałował, że nie może cofnąć
czasu do chwili, gdy jej wargi po raz pierwszy dotknęły jego
ust. Gdyby wówczas wiedział, że szykowała się na to całe
lata…
Szerokim holem dotarli do nowoczesnej kuchni. Żona
Scotta, Brittney, kroiła warzywa na wyspie.
- Kogo my tu mamy – powiedziała, gdy Zane cmoknął ją
w policzek. – Cieszę się, że przyszedłeś. Scott bardzo chciał ci
podziękować.
- Wciąż to powtarza, a przecież Allison poradziłaby sobie
beze mnie. To twardzielka.
Brittney wrzuciła pokrojone warzywa do miski.
- Zgadzam się, ale znasz go. Jest nadopiekuńczy.
- Hej, jestem tu. – Scott wyciągnął korek i przelał wino
z butelki do karafki.
- Jedyne, co uratowało Scotta przed popadnięciem
w szaleństwo ze strachu o Allison, był fakt, że ty z nią byłeś –
dodała Brittney.
- Ktoś tu o mnie mówi? – Allison zajrzała do kuchni.
Na jej widok serce Zane’a wykonało woltę. Niezliczone
razy na wyspie podziwiał jej urodę, ale teraz, gdy minął stres
związany z zagrożeniem życia, odebrało mu dech w piersi.
Allison szła powoli. Zane wychylił się i zobaczył, co
sprawia, że kuleje. Pięcioletnia córeczka Scotta, Lily, trzymała
Allison za kostkę.
- Przepraszam, mam dziś problem z chodzeniem. – Allison
poruszyła brwiami.
- Zauważyłem na twojej nodze sporą narośl. Lepiej
sprawdzę, czy to nie jest zaraźliwe. – Zane przykucnął
i spojrzał w oczy Lily. Dziewczynka chichotała. – Chyba
muszę zastosować test łaskotek.
- Nie! – Lily puściła Allison i schowała się za matkę.
- Panno Narośl – powiedziała Brittney. – Pani i Franklin
musicie się umyć przed kolacją.
- Możemy zjeść przed telewizorem? – spytała Lily, czujnie
zerkając na Zane’a.
- Tak, myślę, że dorośli chętnie porozmawiają sami
o dorosłych sprawach.
Scott wziął Lily na ręce.
- Chodź, poszukamy twojego brata.
Brittney wskazała głową na dwa kieliszki.
- Nalejcie sobie. Kolacja będzie za jakąś chwilę.
- Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – spytała Allison.
- Gotowanie to jedna z niewielu rzeczy, które mnie
relaksują.
- Wina? – Zane zerknął na Allison.
Zastanawiał się, jakie emocje w niej budzi. Miała powód,
by traktować go chłodno.
- Możemy wyjść na taras i porozmawiać.
- O czym? Od wczoraj niewiele się wydarzyło.
Wtedy zrozumiał, że musi się bardziej postarać.
- Możesz mi opowiedzieć, jak poszło spotkanie z klientem.
Bała się, że przestanie oddychać. Zane wybrał akurat ten
temat, którego chciała uniknąć, a na domiar złego wyglądał
tak dobrze jak nigdy.
- Wino bardzo chętnie, ale wolałabym nie rozmawiać
o pracy. To był długi dzień.
- Jak chcesz.
Nalał wino do dwóch kieliszków, a ona próbowała
ignorować podniecenie.
Wyszli na taras, powietrze wczesnym wieczorem było
ciepłe, wiał lekki wiatr, przypominając im pobyt na wyspie.
Jakaś jej część tak bardzo chciała tam wrócić i na nowo
przeżyć każdą minutę z Zane’em. Wiedziała jednak, że to nie
było prawdziwe życie i lepiej, jak miała w zwyczaju, twardo
stać na ziemi.
- Dobrze spałaś? – spytał i wypił łyk wina, patrząc na nią
na pozór obojętnie, a jednak uwodzicielsko.
- Jak przysłowiowy kamień.
- Ostatniego dnia na wyspie niewiele spaliśmy, prawda? –
Oparł się o balustradę, wystawiając na pokaz muskularne
ramiona, co znów bardziej ją podnieciło.
Uśmiechnęła się, czuła, że się czerwieni.
- To prawda, ta cholerna burza nie pozwalała spać.
Tym razem jego policzki się zaróżowiły.
- Racja, to burza. Ta nieznośna pogoda okropnie
dekoncentrowała.
Allison wzięła głęboki oddech. Podobał jej się ten
przebłysk normalności w ich stosunkach, lecz nadal pragnęła
więcej. Czy istniał sposób na pokonanie tego, co ich dzieliło?
Nawet gdyby Scott w końcu pogodził się z tym, że będą
razem, problem Black Crescent był nieunikniony. Tak, wyzna
mu prawdę, reszta zależy od niego. To jego wybór.
Obejrzała się przez ramię, by się upewnić, że Scott ani
Brittney nie patrzą w ich kierunku.
- Niezależnie od wszystkiego nigdy nie będę żałować tego,
co się stało, Zane. Chcę, żebyś to wiedział. Było fantastycznie.
Wyprostował się i delikatnie dotknął jej ramienia.
Jak to możliwe, że tak lekkim dotykiem obudził do życia
całe jej ciało?
- Tak. Oczywiście. Ja czuję to samo.
Jej serce zaczęło galopować, wytrącone z rytmu.
- Kolacja gotowa. – Scott stanął w drzwiach. Jego wzrok
spoczął na dłoni Zane’a na ramieniu siostry.
Allison odruchowo się odsunęła. Zalało ją poczucie winy,
a zaraz potem pojawiła się frustracja. Ta gra jest idiotyczna.
Musi położyć temu kres i między innymi znaleźć odpowiedni
moment, by powiedzieć Zane’owi o współpracy z Black
Crescent.
- Już idziemy.
I tak po chwili wszyscy czworo zasiedli w eleganckiej
jadalni z pięknym widokiem.
Allison nie chciała się przesadnie zachwycać. W LA miała
tego wszystkiego w nadmiarze. Musiała jednak przyznać, że
chciałaby mieć dom, męża i dzieci. Pragnęła miłości
i życiowego partnera.
Na kolację był średnio wysmażony filet z polędwicy
z ziemniakami pieczonymi z rozmarynem i zieloną fasolką.
Wino, które przyniósł Zane, stanowiło wysublimowany
dodatek do posiłku.
Scott sprawiał wrażenie odprężonego. Rozmowa
obfitowała w ciekawe opowieści i żarty.
Zane i Scott opowiadali o latach szkolnych, o meczach
koszykówki i turniejach golfowych, wspomnieli nawet kilka
wieczorów w mieście, gdy przesadzili z alkoholem.
Obserwując ich, Allison doceniała ich przyjaźń. Szkoda tylko,
że Zane jako najlepszy przyjaciel brata był dla niej
niedostępny.
Kilka razy Zane zerknął na nią przeszywającym wzrokiem.
Czy miał świadomość, jak na nią działa, nie dotykając jej
nawet palcem? Czy wiedział, jak go pragnęła i jak frustrująca
jest dla niej świadomość, że więcej nie poczuje jego dotyku?
Po kolacji przenieśli się do kuchni, gdzie kontynuowali
rozmowę. Właśnie kończyli sprzątać, kiedy weszła Lily,
uskarżając się na ból brzucha.
- Chodź, kochanie – powiedziała Brittney. – Dla ciebie
i tak już pora na spanie. Pożegnaj się z ciocią Allison
i wujkiem Zane’em.
Lily im pomachała, przytulona do mamy.
- Dobranoc.
- Pomogę Brittney, zaraz wracam – rzekł Scott.
Po jego wyjściu w kuchni zapadła cisza.
Allison i Zane znaleźli się w identycznej sytuacji jak
miesiąc wcześniej. Tyle że tym razem nie musiała się
zastanawiać, jak bardzo boli odrzucenie. Już tego
doświadczyła.
- Zapomniałem, że tutaj mieszkasz. – Zane zbliżył się do
niej o krok.
- Zawsze się tu zatrzymuję. Pokój gościnny jest piękny
i wygodny. – Oparła się o wyspę, chwytając się chłodnego
marmuru obiema rękami.
- Masz wygodne łóżko?
Zaśmiała się i pokręciła głową.
- Bardzo, Zane.
Wzruszył ramionami i zbliżył się bardziej. Jego dłoń była
blisko jej ręki. Delikatnie pogłaskał kciukiem jej palce.
Ciarki przeszły jej po plecach.
- Zane…
- Tak? – Uniósł jej dłoń do warg, a jej zakręciło się
w głowie.
- Mój brat.
- Ma na imię Scott i jest w drugim pokoju. Tęskniłem za
tobą. – Znów pocałował jej dłoń, tyle że tym razem zamknął
oczy, jakby się tym delektował.
Omal nie zemdlała, ale musiała się trzymać.
- Nie wygłupiaj się. Widziałeś mnie wczoraj.
Otworzył oczy.
- Wiem. Na nabrzeżu zachowałem się niewybaczalnie.
Trudno uwierzyć, że od tamtej pory minęło tylko
trzydzieści sześć godzin. Wydawało się, że całe życie.
- To prawda, ale to nie zmienia faktu, że ja też nie byłam
w najlepszej formie.
Z holu dobiegł głos Scotta.
- Chodźmy stąd. – Zane pociągnął ją za rękę.
- Co? Dokąd? – Przeniosła wzrok na drzwi, potem znów
na Zane’a.
Przewrócił oczami.
- Tyle pytań. – Wciągnął ją do jadalni, gdzie mieli jeszcze
kilka sekund prywatności. – Pojedźmy do mnie, Allison. Chcę
być z tobą sam.
Serce waliło jej jak podczas burzy.
- A to, co powiedziałeś na nabrzeżu?
- Byłem idiotą. Przepraszam.
- Co ze Scottem?
Uniósł jej rękę do warg.
- Dość wymówek. Wynośmy się stąd, później z nim
porozmawiamy.
Jak mogłaby mu odmówić? Przecież od zawsze czekała, aż
usłyszy od niego te słowa. Pójdzie z nim, nawet jeżeli skończy
się tylko seksem.
- Scott zdenerwuje się, jak nas nie zastanie.
Zane wyjął z kieszeni telefon i postukał palcem w ekran.
Potem pokazał go Allison. Napisał: „Zabieram twoją siostrę na
przejażdżkę. Dziękuję za kolację”.
- To wszystko? – spytała.
- Wszystko. – Jeszcze raz dotknął ekranu, wziął ją za rękę
i wyprowadził na dwór.
Tak jak zawsze chciała.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
To było szaleństwo, ale coś w impulsywności, z jaką
wymknęli się z domu Scotta niczym para bezwstydnych
nastolatków, sprawiło, że poczuła dreszczyk emocji.
Poprzedniego dnia o tej samej porze, gdy siedzieli
w samolocie do New Jersey, była przekonana, że to się nigdy
nie wydarzy, choć paradoksalnie miała iskierkę nadziei. Więc
gdyby nic się nie zdarzyło, sama byłaby winna swojemu
rozczarowaniu.
Wyszła z Zane’em, bo serce ją przekonało, by dać temu
związkowi jeszcze jedną szansę.
Zane popisywał się za kierownicą, zbyt szybko biorąc
zakręty i zmieniając pasy. Zachowywał się, jakby nie dbał
o konsekwencje. Siedziała prosto, patrząc na jego dłonie
zaciśnięte na kierownicy i odliczając sekundy dzielące ich od
jego domu.
Jazda nie trwała nawet dwudziestu minut, ale oczekiwanie
sprawiło, że Allison zdawało się, jakby jechali z jednego
krańca kraju na drugi.
Nigdy nie była w domu Zane’a w jednej z najnowszych
i najbardziej ekskluzywnych dzielnic.
Oddalony od ulicy stał na wzniesieniu, prowadził do niego
długi kamienny podjazd.
Przestronny dom był oazą w tętniącym życiem mieście.
Nie mogła oprzeć się myśli, że dom jest taki Zane – osobny
i dumny.
Zane otworzył bramę garażu i wjechał do środka.
Parkowały tam już dwa sportowe samochody i motocykl.
Zgasił silnik, wydawało się, że oboje spieszą się, by wysiąść.
Otworzył drzwi od strony pasażera, wyłączył alarm i wziął
Allison za rękę, prowadząc ją przez prawie ciemny dom.
Minęli kuchnię niemal trzy razy większą niż kuchnia
Allison w LA, potem skierowali się na tyły domu. Po drodze
starała się zobaczyć jak najwięcej, chciała poznać gust Zane’a.
Przyglądała się dziełom sztuki i próbowała odgadnąć, co
mu się w nich spodobało. To samo interesowało ją w meblach
i kolorze ścian.
- Byłoby miło, gdybyś mnie oprowadził – powiedziała,
gdy dotarli do wysokich podwójnych drzwi na końcu
korytarza.
Zane pchnął je, zapalił światło i od razu je przygasił.
- Wiem, zacznijmy tutaj.
Znalazła się w najbardziej zjawiskowej sypialni, jaką
widziała. Pokój miał wysoki sufit, wygodny kącik
wypoczynkowy z nowoczesnym narożnikiem i telewizorem,
a na środku stało ogromne łóżko. Pogłaskała białą kołdrę,
czując jedwabistą miękkość.
Zane stanął za nią, chwycił ją za ramiona i delikatnie
pocałował jej kark.
- Może być?
Zamknęła oczy, rozkoszując się dotykiem jego warg.
- Co? Pokój czy pocałunek?
Odwrócił ją i przytulił, teraz całował ją namiętnie.
- Całą noc myślałem tylko o tobie. I dziś rano. I cały dzień
w pracy.
- Naprawdę? – spytała, uśmiechając się pod nosem.
- Tak.
- A co myślałeś? – Podzieliła się z nim swoją fantazją,
więc skoro o niej fantazjował, chciała to usłyszeć.
- O tobie i sarongu. – Wsunął palce w jej włosy i delikatnie
pociągnął, by przechyliła głowę na bok.
- Co jeszcze?
Jego gorące wargi przesunęły się po jej szyi, zatrzymując
się w zagłębieniu nad obojczykiem. Jedną ręką pociągnął
suwak jej sukienki, drugą chwycił ją za pośladek.
- Nie jestem w tym tak dobry jak ty.
- Coś mi mówi, że mógłbyś być świetny, gdybyś się
przyłożył. – Wyciągnęła mu koszulę ze spodni i wsunęła pod
nią ręce, głaszcząc plecy. – Nie myśl za dużo. Po prostu
powiedz, co się dzieje ze mną i sarongiem. – Dla zachęty
położyła rękę na jego kroczu i pomasowała jego męskość.
- Rozwiązuję go i ściągam…
Allison rozpięła mu spodnie. Wcisnęła palce pod bokserki
i pieściła go.
- Co dalej?
- Jesteś naga. Bez bikini. – Rozpiął jej stanik, potem
pociągnął w dół sukienkę i stanik. – Uwielbiam twoje piersi.
Są jedwabiste i aksamitne jednocześnie. I mieszczą się
w moich dłoniach. – Obwiódł językiem sutek.
Zacisnęła powieki, była już gotowa. Mówiąc jej, co mu się
w niej podoba, rozpalał ją jeszcze bardziej.
- Tak mi dobrze, Zane. Nie masz pojęcia.
Uklęknął, zsunął jej sukienkę na podłogę. Allison zrzuciła
buty, a on usiadł na piętach, podniósł wzrok i patrzył na nią.
- W mojej fantazji nie miałaś majtek, chociaż te mi się
podobają. – Zahaczył palec o gumkę koronkowych czarnych
fig i przesuwał go z jednego biodra do drugiego. – A jednak
muszą zniknąć. – Zsunął je i wstał. – W mojej fantazji jesteś
już wilgotna.
Allison zdawało się, że się rozpłynie. Kiedy sięgnął
między jej nogi, w pośpiechu rozpinała mu koszulę.
- Tak, właśnie tak. – Krążył palcem wokół jej seksu,
całując jej szyję. Jej rozkosz narastała.
- Pragnę cię. – Resztką sił ściągnęła mu spodnie, chciała
poczuć go w ręce. Stanowczym ruchem przesuwała w górę
i w dół jego członka, całując jego tors. – Co dalej?
- Kocham się z tobą w zaprzeczających grawitacji
pozycjach. – Zaśmiał się z wargami na jej ustach. – Jestem
w tej fantazji niezłym akrobatą.
Uśmiechnęła się, pragnęła poznać jego najbardziej
erotyczne fantazje i wprowadzić je w życie.
- Pokaż mi.
- Naprawdę? – Powiódł językiem wzdłuż jej wargi.
- Tak. – Kiwnęła głową i spojrzała mu w oczy, by wiedział,
że mówi poważnie.
- Okej. – Wziął ją za rękę i zaprowadził do nocnego
stolika, wysunął szufladę i wyjął z niej prezerwatywy. Podał
jej pakiecik. – W mojej fantazji to ty mnie zabezpieczasz.
- W fantazjach bardzo ważna jest precyzja. – Bez
pośpiechu rozerwała pakiecik i starannie wsunęła
prezerwatywę na jego członek, aż jęknął z rozkoszy.
- Stań przy ścianie.
Oparła się plecami o ścianę, a on chwycił jej nogę i założył
ją sobie na biodro. Kiedy wsunął się w nią mniej więcej do
połowy, chwycił drugą nogę. Opierając się wciąż o ścianę,
obejmowała go nogami w pasie, a on trzymał ją za pośladki.
Ta pozycja była niezwykle satysfakcjonująca, koncentrowała
przyjemność we właściwym miejscu. Allison była blisko…
- Czy było tak jak teraz? – Wsunęła palce w jego włosy,
czując napięcie jego ciała.
- Teraz jest lepiej – rzekł i pchnął mocniej.
Orgazm wstrząsnął Allison. Zane szczytował tuż po niej,
przyciskając ją do ściany.
Przez chwilę oboje milczeli, łapiąc oddech i wtulając się
w siebie. W jej głowie pojawiła się myśl, którą odważyła się
wyrazić na głos.
- Fantazja już nie wystarcza, Zane. Ja tego potrzebuję
naprawdę. Potrzebuję dużo więcej.
Resztką sił zaniósł Allison do łóżka i położył ją ostrożnie.
Był cudownie wykończony.
Odrzucił na bok poduszki i odsunął kołdrę. Allison wtuliła
się w niego i całowała jego tors. Świat fantazji się oddalił, ale
nawet w rzeczywistości bliskość z Allison była niczym sen.
Czyżby się w niej zakochiwał? On, wieczny kawaler? Jego
matka używała mocnych argumentów, oczekując, że Zane
zmieni dotychczasowy tryb życia.
- Jesteś niesamowity – szepnęła.
- Nie, to ty jesteś niesamowita – odparł.
Tak, naprawdę się w niej zakochiwał. Do tej pory mówił
sobie, że nigdy do tego nie dopuści. Widział, co stało się
z rodzicami, kiedy ich miłość zgasła. Nie warto ryzykować
takiego bólu. Ale leżąc tu z Allison i wiedząc, że jego serce
właśnie tego pragnie, uświadomił sobie, że nie można nabyć
odporności na miłość.
Potrzebował właściwej kobiety, by się o tym przekonać.
Potrzebował Allison. Pogłaskał jej nagie plecy.
- Nie oponujesz?
Spodziewał się, że Allison podejmie dyskusję, a ona
zamiast tego leżała w milczeniu.
- Myślę.
- O czym?
- O wszystkim.
Uśmiechnął się w ciemności.
- Ja też.
Tyle myśli krążyło w jego głowie, a wszystkie były
zadziwiająco pozytywne. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się
to zdarzyło.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Miał dokładnie te same słowa na końcu języka, ale ona
wypowiedziała je pierwsza.
- Co?
Nabrała powietrza tak głęboko, że całe jej ciało uniosło się
i opadło w kołysce jego ramion.
- To, co chcę powiedzieć… Nie chcę cię zdenerwować.
Ale zrozumiem, jeśli się zdenerwujesz. – Odsunęła się od
niego i zapaliła nocną lampkę.
Zane zmrużył oczy i sam też usiadł. Mógł się teraz cieszyć
widokiem jej nagich pleców.
- Okej.
Cokolwiek zamierzała powiedzieć, chciał to mieć za sobą.
Miał dość złych wiadomości i okoliczności, które nie
pozwalały mu być szczęśliwym.
- Proszę, powiedz mi to, dam radę.
Chwyciła róg kołdry i przykryła się.
- Po pierwsze praca, którą mam w Falling Brook, idzie
świetnie. Otrzymałam zaliczkę za przyszły miesiąc, a jeśli
wszystko ułoży się po mojej myśli, podpiszemy umowę na
stałe. To będzie dla mnie dość ważny klient, żebym przeniosła
się z powrotem do Falling Brook. Na stałe.
Zane’owi kamień spadł z serca.
- Wspaniała wiadomość. Cieszę się przez wzgląd na
ciebie. – Prawdę mówiąc, cieszył się przez wzgląd na nich.
Gdyby dzieliła ich tak duża odległość, trudno byłoby myśleć
o kolejnym kroku.
Miał jedno zmartwienie mniej.
- Dzięki, jak też bardzo się cieszę. Ciężko na to
pracowałam.
Teraz, kiedy miał chwilę, by przyswoić sobie tę
wiadomość, zaczął intensywnie myśleć. Falling Brook to
nieduże miasto. Większość jego mieszkańców związanych
z biznesem stanowią prezesi firm albo starszy personel
kierowniczy. O jaką firmę może chodzić?
- Ta firma mieści się w naszym mieście?
- Tak, ale zanim do tego dojdę, muszę ci coś powiedzieć.
Dziś wieczorem zdałam sobie sprawę, że nie mogę podjąć
decyzji o pozostaniu w Falling Brook, dopóki o tym nie
porozmawiamy. Nie chcę cię teraz męczyć poważną rozmową,
ale nie wyobrażam sobie, żebym spotkała cię na ulicy i nie
mogła cię uściskać. Pocałować i trzymać za rękę.
Zaczynał rozumieć, skąd wynikają jej słowa, i absolutnie
się z nią zgadzał. Allison go pragnęła, tak jak on jej pragnął,
nie tylko dla seksu.
- Więc musimy powiedzieć o wszystkim Scottowi.
Możemy to zrobić razem albo, jeśli wolisz, sam mu powiem,
a potem wy pogadacie. Scott musi mieć też jasność, że nie
prosimy go o pozwolenie. Jesteśmy dorośli, sami o sobie
decydujemy, mamy wolną wolę. Robimy to, co jest dla nas
dobre.
Allison opuściła ramiona.
- Tak, zgadzam się. To wszystko prawda. Ale najpierw
muszę ci coś powiedzieć.
Pokój wypełniła niepokojąca cisza.
- Czy to może mnie zdenerwować?
- Tak.
Serce zaczęło mu walić.
- Mów i miejmy to za sobą.
- Moim klientem jest Black Crescent.
Krew odpłynęła mu z twarzy tak szybko, aż poczuł się
chory. To niemożliwe. Jak coś, co zaczęło się tak wspaniale,
mogło nagle przybrać tak koszmarny obrót?
- Pracujesz dla Black Crescent. – Usiadł prosto. – Ty,
najbardziej przyzwoita i prawa osoba, jaką znam, pracujesz
dla firmy, która jest samym złem. Czemu to robisz? –
Z każdym wypowiadanym słowem jego niesmak rósł. – Skąd
ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Zane, daj spokój. Czy trochę nie dramatyzujesz?
Starał się nad sobą panować, ale to słowo go zirytowało.
Już to słyszał. Odrzucił kołdrę i wstał z łóżka, podniósł
z podłogi bieliznę i ją włożył. Złość się w nim gotowała.
Musiał się ruszać, by jego umysł mógł pracować.
- Czy dlatego radziłaś mi na wyspie, żeby odpuścić?
Dlatego twoje służbowe rozmowy były tajemnicą? – Krążył
po sypialni, przeczesując włosy palcami. – Ten Ryan pracuje
dla BC? Nic dziwnego, że miałem złe przeczucia.
- Ryan jest kandydatem do objęcia stanowiska po Joshui
Lowellu.
W żołądku mu się przewracało.
- Więc ten gość, z którym rozmawiałaś, będzie nowym
Joshem? To po prostu fantastyczne! – Miał nadzieję, że
słyszała jego ironię.
Nie chciał znów zachować się jak dupek, ale chciał, by
wiedziała, jak bardzo go zraniła.
- Na razie prowadzimy z nim rozmowy. Prawdę mówiąc,
powinieneś go poznać. To naprawdę miły człowiek, myślę, że
byś go polubił. Polubiłbyś wszystkie osoby, które starają się
o tę pracę.
Zane spojrzał na nią, jakby straciła rozum.
- Sądzę też – podjęła – że polubiłbyś Josha, gdybyś go
poznał. Pod wieloma względami jest taką samą ofiarą Vernona
jak ty. To, co się stało, to nie twoja wina, ale on też nie jest
winien.
A jemu się zdawało, że Allison go rozumie. Teraz widział,
jak się mylił.
- Okej, podaruj sobie ten fragment scenariusza, kiedy
zostajemy z Lowellem przyjaciółmi. Już pokazałaś, że masz
talent do fantazjowania.
- To naprawdę podłe. I nieusprawiedliwione.
- To prawda.
- Wiesz co, Zane? Do diabła z tobą. Nie to sugerowałam.
Mówię tylko, że powinieneś wziąć głęboki oddech, zrobić
krok do tyłu i spojrzeć na to z innej perspektywy. Nie cofniesz
czasu, prawda? Musisz odpuścić. Przykro mi, ale w jakimś
momencie będziesz zmuszony zostawić to za sobą, bo inaczej
utkniesz w miejscu.
Nie znosił, gdy ktoś mu radził, by dał sobie spokój z BC.
Chciwość Lowellów zrujnowała jego rodzinę, a Lowellowie
nie
ponieśli
żadnych
konsekwencji.
Poczucie
niesprawiedliwości tkwiło w nim głęboko. Nie mógł o tym
zapomnieć.
- Więcej nie będę o tym rozmawiać. Wiesz, jak bardzo
mnie to zraniło. Wiedziałaś od początku.
- Powiesz, że to banał, ale nie ma tego złego, co by nie
wyszło na dobre. Gdyby Vernon Lowell nie uciekł
z pieniędzmi, ty i ja nigdy byśmy się nie poznali. Nie
przyjaźniłbyś się ze Scottem. Black Crescent to nie samo zło.
Żałuję, że tego nie dostrzegasz.
- A ja żałuję, że nie dostrzegasz, że to nie ma nic do
rzeczy. – Przyglądał się jej twarzy, szukając śladów Allison,
którą tak podziwiał. Trudno mu było sobie wyobrazić, że
planował ich wspólną przyszłość. – Powinnaś wracać do
domu.
- Poważnie?
- Poważnie.
Odrzuciła kołdrę i sięgnęła po sukienkę, która wcześniej
wylądowała na podłodze.
- Nie mam zwyczaju korzystać z taksówek o tej porze.
Słyszałam zbyt wiele przerażających historii.
Podniósł spodnie z podłogi i sięgnął do kieszeni.
- Weź mój samochód. Odbiorę go później. – Rzucił jej
kluczyki.
Złapała je i przez chwilę patrzyła na swoją rękę.
- Zane Patterson, złoty chłopiec, ideał, który odniósł
nadzwyczajny sukces, ma garaż pełen samochodów.
- Owszem. – W tym momencie czuł się tak daleki od
człowieka sukcesu, jak to tylko możliwe. Jeśli Allison
naprawdę tak uważa, to straciła rozum. Podobnie jak jego
matka.
- Żegnaj, Zane, nie musisz mnie odprowadzać. – Zakręciła
się na pięcie i ruszyła do drzwi sypialni.
- Wiedziałaś, jak zareaguję, Allison. To nie powinno być
dla ciebie zaskoczeniem. Wiedziałaś to cały czas, kiedy
byliśmy na wyspie, tak?
Zatrzymała się w drzwiach i odwróciła.
- Byłam tak głupia, że miałam nadzieję na inne
zakończenie.
- Nie rozumiesz, co to dla mnie znaczy.
Potrząsnęła głową, patrząc na niego z politowaniem.
- Rozumiem. Nie wiem, co zrobić, żeby cię to tym
przekonać.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Stając przed drzwiami pokoju gościnnego, Scott huknął:
- Patterson! Wiem, że tam jesteś. Wychodź. Jesteś mi
winien wyjaśnienie.
Allison otworzyła jedno oko i zerknęła na budzik na
nocnej szafce. Widziała jak przez mgłę, była półprzytomna,
pewnie dlatego, że po kłótni z Zane’em wzięła tabletkę
nasenną.
Scott zaczął walić do drzwi.
- Hej tam? Jesteście zajęci?
Wygramoliła się z łóżka. Chciała, żeby brat się zamknął,
zanim obudzi cały dom. Uchyliła drzwi.
- Nie ma go tu. Mógłbyś się uciszyć? Jest wpół do siódmej
rano, do cholery.
- Wiesz, że wstaję wcześnie do pracy.
- No i dobrze. Ja wracam do łóżka. – Zostawiła drzwi
uchylone i poszurała nogami przez pokój, po czym klapnęła na
łóżko. Straciła motywację. Zdawało jej się, że straciła sens
życia. Nie miała ochoty pracować tego dnia. Nie chciała
z nikim rozmawiać ani wychodzić z domu.
Niestety Scott wszedł za nią do sypialni.
- Co jego samochód robi przed domem?
- Dał mi go, żebym wczoraj wróciła. Wiesz, że ma parę
samochodów. Więc pożyczył mi jeden.
Pamiętała ten wieczór jak przez mgłę. Zaczął się tak
cudownie, a skończył koszmarnie. Obawiała się, że Zane źle
przyjmie informację o Black Crescent, ale nie doceniła jego
reakcji. Nie wyobrażała sobie, że wyrzuci ją z domu.
- Co się, do diabła, dzieje?
Przesunęła się do tyłu, oparła plecy o zagłówek. Głośno
westchnęła i splotła ramiona na piersi. Czy była gotowa
wyjawić Scottowi prawdę? Poklepała materac.
- Chodź tu.
Scott dołączył do niej i siedział, jakby kij połknął,
wyprostowany i spięty. Zapewne domyślał się, co go czeka.
- Spałam z Zane’em na Bahamach.
- Wiedziałem! – wybuchnął. – Ostrzegałem cię, a ty nie
mogłaś mnie posłuchać, co? Bo jestem nudnym starszym
bratem, który się wtrąca?
- Nie słuchałam, bo nie chciałam słuchać, okej? Na pewno
wiesz, że podkochiwałam się w nim od piętnastu lat. Zawsze
miałam nadzieję, że to minie, ale nie minęło.
- Co? Niemożliwe. Coś bym zauważył.
Zacisnęła wargi, łzy napływały jej do oczu.
- To prawda, po prostu dobrze to ukrywałam.
- Więc to dlatego tak dziwacznie zachowywaliście się na
moich urodzinach?
- Całowaliśmy się wtedy.
- Och – powiedział zdegustowany. – Zaplanowaliście ten
wyjazd na wyspę?
Pokręciła głową.
- Nie, to był szczęśliwy przypadek. Wierz albo nie. – Teraz
wydawało jej się, że to był raczej pech.
Scott wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju.
- Kocham go jak brata, ale zabiję. Mówiłem mu, żeby cię
nie tykał, a on to zlekceważył.
Allison w duchu modliła się o siłę.
- Mógłbyś przestać wyciągać pochopne wnioski
i wysłuchać, co mam do powiedzenia?
Odwrócił się do niej.
- No to mów.
- Kiedy go pocałowałam, przeraził się. Dlatego tamtego
wieczoru wyszedł. Na wyspie rozmawialiśmy o tym. Wierz
mi, Zane stawiał twoje życzenie na pierwszym miejscu.
- Do czasu, aż zmienił zdanie.
- Do czasu, aż zmieniliśmy zdanie. Było nas dwoje. Oboje
chcieliśmy to zrobić i oboje wiedzieliśmy, co robimy.
Scott skrzywił się.
- Oszczędź mi szczegółów.
Allison przewróciła oczami.
- Mówię tylko, że dwoje dorosłych ludzi zrobiło to, co
robią dorośli. Był sztorm, sytuacja była napięta, co pewnie
spotęgowało emocje. Kiedy zostaliśmy uratowani, Zane
powiedział, że to koniec.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Więc co było wczoraj?
Wzruszyła ramionami.
- Pewnie znów zmienił zdanie. Pojechaliśmy do niego.
Scott uniósł rękę, powstrzymując ją przed zwierzeniami.
- Okej, rozumiem. A jednak nie do końca. Kazał ci samej
wrócić do domu?
- Niestety musiałam mu powiedzieć o Black Crescent.
Wczoraj bardzo dobrze mi poszło, sądzę, że współpraca się
przedłuży. Chciałam ci się wczoraj pochwalić, ale nie miałam
okazji.
Scott wciągnął głęboko powietrze, usiłował poukładać
sobie w głowie te wszystkie informacje.
- Zane się wściekł?
- Tak, a potem zamknął się w sobie. Kazał mi wyjść.
Dlatego przyjechałam jego autem.
- Co teraz? Tym razem to koniec?
Łza spłynęła jej po policzku. Wieczorem, choć była bardzo
zdenerwowana, nie płakała. Ale coś w słowach „Tym razem to
koniec?” przerwało tamę.
- Nie wiem. Nie chcę tak myśleć. On żywi wielką urazę do
Joshui i Black Crescent. To potwornie frustrujące.
- Cóż, nie bez powodu. Rany zadane w młodości leczą się
najtrudniej. Tak już jest.
Nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Nigdy nie
dostrzegała paraleli między swoim życiem i życiem Zane’a.
Aż do tej pory. Ból dawnej nieodwzajemnionej miłości do
Zane’a wciąż był żywy. I wciąż świeży.
Nie zastanawiała się nad tym aż do pocałunku na
urodzinach Scotta, a na Rose Cove uderzyło ją to najbardziej.
Krótkie nie, jakie padło z ust Zane’a, było bardziej druzgocące
niż inne odmowy, jakich doświadczyła.
- Pewnie masz rację.
- Kiedy jego rodzina się rozpadła, to było dla niego
potwornie trudne. Nie zliczę, ile wieczorów przesiedzieliśmy
razem, on mówił, a ja słuchałem. Nie wiem, czy byłem
przygotowany, żeby mu pomóc. Słuchałem go i starałem się
go wspierać. On chyba potrzebuje jakiejś terapii.
- Nie wiem, jak się zachować, a nie znoszę poczucia
bezradności. Mam ochotę krzyczeć. Czy miłość nie jest
najważniejsza? Czy nie powinna wszystkiego zwyciężyć?
Scott spojrzał na siostrę.
- Kochasz go?
Kiwnęła głową, jej smutek przeobraził się w przekonanie,
że musi wszystko z siebie wyrzucić, nawet jeśli to w niczym
nie pomoże.
- Tak. Kocham tego głupka. I nie mam pojęcia, co zrobić,
żeby zostawił za sobą przeszłość.
Scott usiadł znów na łóżku i ujął jej dłonie.
- Dlatego nie chciałem, żebyś się z nim wiązała. Chciałem
ci oszczędzić cierpienia.
Dostrzegła szansę na to, by raz na zawsze rozstrzygnąć
z bratem ważną kwestię.
- Scott, życie boli. Miłość boli. Nie chcę być
obserwatorem życia. Potrafię się o siebie zatroszczyć. Teraz
moje serce rozpadło się na kawałki, ale wiem, że będzie
dobrze. Mam dobrą pracę, świetnych przyjaciół i wspaniałą
rodzinę, którą kocham ponad wszystko. Wiem, że wciąż
widzisz we mnie małą chorą dziewczynkę na szpitalnym
łóżku, ale to już nie ja. Od dawna.
Oczy Scotta zaszły mgłą. Był twardzielem, lecz teraz się
wzruszył.
- Sam byłem dzieciakiem, jak to się stało, ale nigdy nie
byłem taki przerażony jak wtedy.
- Wiem, kochanie, ale teraz wszystko jest w porządku.
Musisz przestać o tym myśleć.
Scott odchrząknął i wziął się w garść.
- Tak jak Zane musi przestać myśleć o Black Crescent.
Najwyraźniej wszyscy powinni zostawić coś za sobą.
- Gdybyś wiedział, jak go do tego skłonić, chętnie
wysłucham twoich sugestii. – Telefon na nocnej szafce dał jej
znak, że dostała wiadomość. Pomyślała, że to może Zane, ale
gdy spojrzała na ekran, przeżyła zawód.
- To Joshua. Chce, żebym przyszła do jego biura.
- Trochę wcześnie na służbową wiadomość.
- Podobnie jak ty nie lubi długo spać.
Zane w ogóle nie spał. Ani minuty. Ilekroć skupił się na
jednej myśli, zaraz inna odwracała jego uwagę.
Zaczął myśleć o Black Crescent i poczuł złość i ból. Fakt,
że jego emocje związane z Black Crescent łączyły się teraz
z Allison, jeszcze bardziej uniemożliwiały rozwiązanie tego
problemu. Jej zdrada głęboko go zraniła. Allison znała jego
opinię o Black Crescent, była świadkiem tragedii, jakie
rozgrywały się przed laty. I w tej sytuacji ukrywała przed nim
współpracę z firmą Lowella. To chyba najbardziej bolało.
Kochali się, a ona cały ten czas wiedziała, że zrobiła coś, co
go zrani.
Nie miał pojęcia, co dalej. Kiedy próbował wyobrazić
sobie przyszłość, nadal widział tam Allison. Kiedy byli na
wyspie, Allison coś w nim otworzyła. Zdawało się, że nie
może zamknąć tych drzwi nawet gdyby chciał. Więc jak on
sobie teraz z tym wszystkim poradzi?
Jedna rzecz, którą Allison powiedziała minionego
wieczoru, wciąż do niego powracała – że nie ma tego złego, co
by na dobre nie wyszło. Że Black Crescent zrujnowało jego
rodzinę, ale dzięki temu oni się spotkali. A przecież Allison
była najlepszą rzeczą, jaka mu się w życiu przytrafiła. Nie
wyobrażał sobie, by mógł się z nią rozstać.
Minionej nocy powiedział straszne rzeczy. Pozwolił, by
złość przejęła nad nim kontrolę, co zdarzało się często, gdy
chodziło o Lowellów. Jeżeli ma zrobić prawdziwy krok
naprzód, nie wolno mu do tego dopuszczać. Jest przecież
silniejszy.
Musi porozmawiać o tym z Allison. Musi wytłumaczyć się
Scottowi. Musi otworzyć się na fakt, że mylił się w więcej niż
paru sprawach. Wczoraj jego własna matka pokazała mu, że
nie miał racji. Allison zrobiła to samo słowami o szczęściu
w nieszczęściu.
Musi znaleźć wyjście z tego impasu, porzucić złość
i resentymenty. Chodziło o coś więcej niż naprawienie szkody.
Chodziło o przyszłość.
Postanowił natychmiast znaleźć Allison, na szczęście
wiedział, gdzie jej szukać.
Wskoczył pod prysznic, licząc, że gorąca woda pomoże
mu zresetować umysł. Jakaś jego część uważała, że jeśli
wyzna Allison swoje uczucia, to wystarczy, by odeszła z Black
Crescent. Inna część oczekiwała przeprosin. Jeszcze inna
wiedziała, że to on powinien wyrazić skruchę.
Był zły, że jego emocje są tak zagmatwane, że nad nimi
nie panuje. Zły, że po tylu latach nie jest w stanie zostawić
przeszłości za sobą.
Ogolony i ubrany jak do pracy pojechał swoim porsche do
domu Scotta. Jego bmw wciąż tam stało, za to srebrny
wypożyczony samochód Allison zniknął z podjazdu.
Zane miał nadzieję, że Scott pozwolił jej zaparkować
w garażu.
Nie obawiał się, że opuściła miasto. Black Crescent
zatrzyma ją tu przez jakiś czas. Martwił się, że nie zastał jej
w domu. Nie miał ochoty ścigać jej po całym Falling Brook,
ale zrobi to, jeśli nie będzie miał wyjścia.
Nacisnął dzwonek i schował ręce do kieszeni spodni.
Nigdy dotąd, stojąc przed drzwiami domu przyjaciela, nie był
tak zdenerwowany.
Scott gwałtownie otworzył drzwi, wycierając pot z czoła
ręcznikiem.
- Pewnie szukasz kluczyków do swojego wozu? – odezwał
się niezbyt przyjaźnie.
Zane’owi się to nie podobało, przyjaciel nigdy nie zwracał
się do niego takim tonem.
- Prawdę mówiąc, szukam Alison. Zastałem ją? – Zane
zajrzał do środka. – Mogę wejść?
- Nie wiem, Zane. Muszę się hamować, żeby nie dać ci
w gębę.
Przynajmniej teraz Zane wiedział, że sekret przestał być
sekretem. Najwyraźniej Allison poinformowała Scotta o stanie
ich relacji.
- Wiesz, że bym ci oddał. Mielibyśmy się bić na środku
twojego trawnika, żeby sąsiedzi nas widzieli?
Scott cofnął się i szerzej otworzył drzwi.
- Wejdź. – Zamknął je, gdy tylko Zane go minął. –
Mógłbym cię zabić za to, że przespałeś się z Allison. Jak
mogłeś potraktować ją jak dziewczynę na jedną noc? To do
cholery jest moja siostra. A ty jesteś moim najlepszym
przyjacielem, do diabła.
Zane’a dręczyły wyrzuty sumienia, ale to był fałszywy
opis sytuacji.
- Nie traktowałem jej jak dziewczyny na jedną noc. Jest mi
droga, i to bardzo. – Poczuł drżenie głosu, zanim je usłyszał.
Jakby potrzebował dodatkowego potwierdzenia, że zakochał
się w Allison. – Dlatego tu jestem. Chcę z nią porozmawiać.
- Wyszła jakieś dziesięć minut temu.
- Nie ma jeszcze ósmej, dokąd pojechała?
- Nie wiem, czy powinienem ci mówić.
Zane przełknął podchodzącą do gardła żółć. Jego najlepszy
przyjaciel wciąż uważa, że musi chronić przed nim siostrę.
- Posłuchaj, przekroczyłem granicę, ale wiedz, że nie
zrobiłem tego bez zastanowienia. Walczyłem z tym tak długo,
jak długo było to możliwe, ale w końcu Allison przytoczyła
mocne argumenty. Jesteśmy sobie nawzajem drodzy
i tworzymy zgrany duet. – Spuścił wzrok, bo nie był w stu
procentach pewny, czy powiedziałaby to samo. – Cóż, mnie
bardzo na niej zależy. Myślę, że jej też zależy na mnie.
- Tak? – mruknął Scott, jakby słowa Zane’a nie zrobiły na
nim wrażenia.
- Tak, jest mi droga i chcę się przekonać, dokąd nas to
zaprowadzi.
- Ty, facet, który miał tyle partnerek.
- Hej, nie mam prawa pragnąć czegoś więcej? Nie wolno
mi zmienić mojego życia, kiedy znalazłem właściwą kobietę?
Ty znalazłeś Brittney i jesteś z nią szczęśliwy. Prawdę
mówiąc, bardzo lubisz o tym przypominać. – Spojrzał
Scottowi w oczy. – Proszę, nie podważaj naszej przyjaźni
dlatego, że szukam tego, co ty już masz. To nie fair.
Scott wciągnął głęboko powietrze i oparł się o framugę
drzwi do jadalni.
- Musisz przysiąc, że nie skrzywdzisz jej umyślnie.
- Oczywiście.
- Obiecujesz?
- Tak.
Scott klepnął Zane’a po ramieniu.
- Okej, w takim razie masz moje błogosławieństwo.
- A teraz powiedz mi, gdzie ona jest.
- W Black Crescent.
Kiedy Zane myślał już, że nie zniesie kolejnego ciosu,
właśnie go otrzymał. Black Crescent było ostatnim miejscem,
które miał ochotę odwiedzić. Czy los każe mu jednego dnia
mierzyć się ze wszystkimi kwestiami spornymi w jego życiu?
Cóż, niech tak będzie.
Nie pozwoli, by Black Crescent stało mu na drodze do
tego, czego naprawdę pragnął – Allison.
- Rozumiem, dzięki. – Sięgnął do klamki.
- Tylko nie zrób z siebie głupca, okej?
Otworzył drzwi.
- Nie przyniosę wstydu Allison, jeśli to chciałeś
powiedzieć. Nie zrobię nic, co zagroziłoby jej pracy.
- To dobrze.
- Już zrobiłem z siebie głupca. Gorzej być nie może.
Po tych słowach ruszył do samochodu. Nie mógł więcej
oczekiwać po rozmowie ze Scottem. Jeśli wszystko się
powiedzie, miał nadzieję, że wrócą ze Scottem do przyjaźni,
w której nie brakowało zdrowej rywalizacji.
- Nie wierzę, że to robię – mruknął Zane pod nosem, gdy
zajechał przed siedzibę Black Crescent.
Był tu parę tygodni wcześniej, by wyjaśnić Joshui
Lowellowi historię z wynikami testu DNA, które otrzymał od
anonimowej osoby i którymi podzielił się z dziennikarką.
Niestety nie zastał Josha. Znalazł go dopiero po kilku
godzinach w barze w sąsiednim mieście.
Najchętniej wygumkowałby ze swojego życia cały
rozdział związany z Black Crescent. Nigdy nie powinien był
się w to angażować. Nie powinien dopuścić do tego, by Josh
miał taki wpływ na jego życie.
Zaparkował na miejscu z dobrym widokiem na wejście,
opuścił szybę w oknie i wysłał esemesa do swojej asystentki
z informacją, że spóźni się do pracy.
Prawdę mówiąc, liczył na to, że rozmówi się z Allison i nie
pojedzie tego dnia do biura.
Minęła godzina. Potem druga. Wiedział, że nie powinien
tam wchodzić i pytać o Allison, choć go to kusiło. Nie miał
ochoty czekać. Był coraz bardziej zniecierpliwiony. Mimo
wszystko siedział na miejscu, powtarzając w myślach słowa,
które chciał jej powiedzieć i modlił się w duchu, by wszystko
się udało.
Choć tak się przygotowywał, nie czuł się w pełni gotowy,
gdy Allison wyszła z budynku, wyglądając jak milion
dolarów. Miała na sobie wąską czarną spódnicę, białą bluzkę
i wysokie szpilki.
Uśmiechała się szeroko. Mało powiedzieć, że jej widok
zaparł mu dech w piersi. Kompletnie zabrakło mu powietrza.
Jej mina załamałaby dawnego Zane’a. Jak ktoś może
wychodzić z tego budynku szczęśliwy? Wiedział jednak, że
dawne myślenie zaprowadziło go na manowce.
Praca była dla Allison ważna. Wyglądało na to, że
spotkanie się udało, a więc i on powinien być szczęśliwy
i zobaczyć Black Crescent w innym świetle. Tak, przez tę
firmę zakończyło się jego dawne życie.
Ale to nowe życie, które dawało mu cień szansy z Allison,
zaczęło się w tym samym momencie.
Wyskoczył z samochodu i zawołał:
- Allison!
Przystanęła w pół kroku i przetarła okulary
przeciwsłoneczne.
- Zane? Przyjechałeś do Black Crescent? Oszalałeś?
- Może trochę – mruknął.
- Co tu robisz, do diabła? – spytała z niedowierzaniem,
kierując się w jego stronę.
Ruszył ku niej, wyrzucając z siebie pospiesznie:
- Przepraszam za minioną noc. Mój błąd.
Potrząsnęła głową.
- Nie, Zane, to ja popełniłam błąd. Powinnam ci była
powiedzieć o mojej pracy, zanim do czegoś doszło. To było
nie w porządku, wybacz.
Zalała go fala ulgi. Więc nie wszystko stracone.
- W porządku, wybaczam ci. – Ujął jej dłoń.
- To ci powinno powiedzieć, jak bardzo bałam się zepsuć
naszą relację. Nie chciałam sobie odbierać szansy, wyjawiając
ci prawdę.
Uniósł jej dłoń do warg. Chciał robić to codziennie.
- To najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem.
Allison spojrzała na budynek Black Crescent.
- Rozumiesz chyba, że chodzi tylko o pracę. Nie robię tego
z jakiegoś przywiązania czy lojalności wobec firmy albo
rodziny Lowellów. Jestem profesjonalistką, ciężko pracuję,
obie z Kianną utrzymujemy się z tej pracy. To wszystko.
Zane kiwnął głową.
- Wiem, rozumiem. Nie bałaś się zrobić czegoś, czego nikt
by się po tobie nie spodziewał. Potrafisz korzystać z okazji. Ja
muszę się tego lepiej nauczyć.
- Skorzystałam z okazji, całując cię po raz pierwszy.
- Świetny przykład. Muszę skończyć z tą swoją nadmierną
ostrożnością i nauczyć się ryzykować.
Nie powiedział, ile dla niego znaczy i jak bardzo jest
wdzięczny, że się nie poddała, kiedy on nic tylko odgradzał się
od niej murem.
- Łatwiej jest podejmować ryzyko, kiedy wszystko
stracisz. Bo niczego nie ryzykujesz. Ale ty skradłaś moje
serce, Alli.
- Naprawdę?
- Tak, i wcale nie chcę go odzyskać. – Przycisnął jej rękę
do piersi. – Chcę, żebyś zatrzymała je na zawsze. Obiecaj mi
to. Kocham cię i chcę, żebyś zawsze o tym pamiętała.
Jej oczy rozbłysły.
- O Boże, Zane. Ja też cię kocham. – Pochyliła się ku
niemu. – Kocham cię chyba od chwili, kiedy cię poznałam.
Miał wrażenie, że jego serce się powiększyło. Nie zdawał
sobie sprawy, jak niewiele miał nadziei, że Allison
odwzajemnia jego uczucie, dopóki tego nie powiedziała.
Ich pocałunek był niewypowiedzianą obietnicą,
życzeniem, by to trwało wiecznie.
Gdy musieli złapać oddech, oparł czoło o czoło Allison.
- Wiem, że nie minął nawet tydzień, odkąd kochaliśmy się
po raz pierwszy, ale wiem też, że nasz związek ma solidne
fundamenty. Nie chcę czekać, aż zaczniemy na nich budować
wspólne życie. Zostańmy mężem i żoną, najlepszymi
przyjaciółmi.
Allison przygryzła wargę.
- Miesiąc miodowy na Rose Cove w domku na wzgórzu?
- Czy to jest warunek twojej zgody?
- Nie muszę lecieć na wyspę, żeby wiedzieć, że cię
kocham. Oczywiście, że się zgadzam. Milion razy tak.
EPILOG
Miesiąc później
Angelique i matka Allison weszły do sypialni Angelique
w odpowiednim momencie – Kianna właśnie robiła ostatnie
poprawki ślubnej fryzury Allison.
- Jaka piękna – powiedziała matka, uśmiechnęła się
i pocałowała córkę w policzek.
- Najpiękniejsza – dodała Angelique.
Allison była tak przejęta, że nie miała pojęcia, jak przeżyje
ceremonię ślubną. Do chwili, kiedy miały wyjść z domu
wujostwa i ruszyć na nabrzeże, zostało pół godziny. Marcus
przewiezie wszystkich łodzią na Mako Island. Zane uznał, że
to właśnie tam powinni się pobrać. Podobało mu się, że nikt
inny nie będzie się chlubić tym, że i on wziął ślub na tej
szczególnej łasze piachu na Karaibach.
Allison cieszyła się, że zdecydowali się na skromną
ceremonię. Na Mako Island mieściła się określona liczba osób,
więc lista gości była ograniczona: Scott, Brittney i dzieci,
rodzice Zane’a, rodzice Allison, Angelique i Hubert, Kianna.
Obowiązywał strój swobodny – klapki albo bose stopy, szorty
i letnie sukienki, kapelusze i okulary przeciwsłoneczne.
Allison miała na sobie nowy biały kostium kąpielowy,
jednoczęściowy i skromny przez wzgląd na rodziców, za to
z dużym dekoltem na plecach w prezencie dla Zane’a. Stroju
dopełniał biały sarong haftowany srebrną nitką.
Zane powiedział kiedyś, że podoba mu się jej gust, a ona
cieszyła się, że ślubny strój odzwierciedla jej indywidualny
styl. W Falling Brook o czymś takim nie byłoby mowy.
- To niesamowite, że udało się pani przygotować domki
dla gości na ślub – powiedziała Kianna do Angelique. –
Allison mówiła, że szkody były znaczne.
- Mój mąż był bardzo zmotywowany. Sprowadził tu
robotników, jak tylko Alli zadzwoniła do nas z wieściami.
Chciał, żeby jej druga wizyta na Rose Cove była doskonała
pod każdym względem – odparła Angelique. – Zniszczenia
były głównie spowodowane przez wodę. Na szczęście
konstrukcja budynków nie ucierpiała.
- Tak się cieszę – rzekła Allison. – Mogło się skończyć
dużo gorzej.
Choć pogoda przysporzyła im tyle trosk, była jej dziwnie
wdzięczna, bo ta pogoda połączyła ją z Zane’em. Gdyby nie
burza tropikalna, mogłaby spędzić resztę wakacji w domku,
z dala od Zane i wściekła na niego. I do końca swoich dni żyć
z poczuciem, że straciła coś ważnego.
- Jak się ma pani mąż? – spytała Kianna.
- Hubert jest jak nowy. Lekarz powiedział, że ma dobre
wyniki, więc chyba jesteśmy na prostej. To wielka ulga.
Rozległo się stukanie do drzwi i Brittney zajrzała do
środka.
- Jesteśmy gotowi, do zachodu zostało czterdzieści pięć
minut.
- Angelique, weźmy kwiaty – powiedziała matka. –
Spotkamy się na łodzi, kochanie. – Ujęła twarz córki
w dłonie. – Kocham cię.
Takie chwile przypominały Allison, jak cenna jest rodzina.
Nie jest ciężarem, jak jej się czasami zdawało.
- Ja też cię kocham, mamo.
Angelique i matka wyszły, a Kianna poprawiła tropikalne
kwiaty we włosach przyjaciółki.
- Dziękuję, że tu jesteś – powiedziała Allison. – Wiem, że
podróż do Falling Brook, a potem tutaj, to ciężka przeprawa.
Kianna pokręciła głową.
- Nie dziękuj mi. To dla mnie wielki honor i radość. Poza
tym muszę przywyknąć do latania na dalekie trasy, żebym
mogła cię odwiedzać.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu, że będziemy
dzielić pracę na dwa wybrzeża?
- Nie na zawsze, ale przez kilka lat dam radę. Zobaczymy,
co wyjdzie ze współpracy z Black Crescent. Zdaje się, że twój
przyszły mąż chce, żebyśmy poszukały pracowników dla jego
firmy, a myślę, że dla potencjalnych klientów to będzie
zachęta, jak dowiedzą się, że mamy biura w LA i New Jersey.
- Ja też tak myślę. Możemy rozszerzyć działalność na cały
kraj. Nie ma sprawy.
- Gdybyś jednak znalazła jakiegoś bogatego prezesa
w Falling Brook, żeby mnie z nim wyswatać, z radością
zostałabym w oddziale na wschodzie kraju.
- Naprawdę? Spodobało ci się w Falling Brook?
Kianna wzruszyła ramionami.
- Tak, przyznam też, że jestem trochę zazdrosna. Masz
wszystko, dziewczyno. Piękne miejsce i najlepszego faceta.
Zane to spełnienie marzeń. Byłabym szczęśliwa, gdybym
znalazła choć w połowie tak dobrego męża.
- Znajdziesz go. – Allison zastanowiła się. – Chociaż jeśli
to skłoniłoby cię do przeprowadzki do New Jersey, mogę
zacząć się rozglądać.
- Rekruterka i swatka. Podoba mi się. – Kianna
uśmiechnęła się szeroko. – Może to stanie się twoim
powołaniem.
- Niewykluczone. Jak tylko wyjdę za mąż.
Ruszyły ścieżką na nabrzeże, gdzie reszta gości czekała
już w łodzi. Zane i Scott popłynęli na Mako Island godzinę
wcześniej. Ich przyjaźń nie tylko wytrzymała próbę romansu
Zane’a i Allison, ale jeszcze się wzmocniła. Obaj przyznali się
do tego Allison, choć musiała to od nich wyciągnąć. To była
dla niej wielka ulga.
Kiedy Allison i Kianna zbliżyły się do łodzi, bliscy wstali
i zaczęli klaskać. Allison poczuła ciepło na policzkach. Nie
lubiła być w centrum uwagi, ale tego dnia sprawiało jej to
przyjemność.
Zaraz potem wyruszyli, ciepła morska bryza muskała jej
skórę. Niebo przybrało zachwycające odcienie różu i oranżu,
kiedy słońce zaczęło się zniżać ku zachodowi. Na widok
maleńkiej Mako i dwóch stojących na plaży mężczyzn serce
Allison przyspieszyło.
Marcus podpłynął ostrożnie i zatrzymał się. Poprosił ojca
Allison, by podwinął nogawki spodni i pomógł wszystkim
przedostać się na brzeg przez sięgającą kolan wodę.
Zebrali się w cieniu największej palmy. Scott stał w środku
dumny, że po krótkim przygotowaniu pełni rolę oficjanta i ma
prawo udzielić ślubu. Zane stał po jego lewej stronie. Nawet
z łodzi Allison widziała, jaki jest szczęśliwy. Miała nadzieję,
że tak pozostanie przez większość czekających ich wspólnych
dni. Zasługiwał na to. Oboje na to zasługiwali.
Wreszcie Allison opuściła łódź. Ojciec pocałował ją
policzek, a ona wzięła go pod ramię.
- Kocham cię – powiedział, gdy zrobili pierwsze kroki na
brzeg po piaszczystym dnie.
- Ja też cię kocham, tato.
Słońce powoli opadało ku linii horyzontu, barwiąc niebo
głębszymi odcieniami letniego różu, ciepłego oranżu i fioletu.
U stóp Allison przemknęła maleńka ryba. Byli tu wszyscy,
których kochała. A ona była gotowa rozpocząć nowe życie.
Kiedy dotarli do Zane’a, raz jeszcze pocałowała ojca
w policzek. Przyszedł czas wziąć za rękę mężczyznę, który był
jej życiem.
- Witaj, moja piękna – szepnął jej do ucha.
- Tobie też nic nie brakuje.
Miał na sobie białą koszulę i spodnie z nogawkami
podwiniętymi do połowy łydek. Allison prosiła, by się nie
golił, uwielbiała jego jednodniowy zarost.
- Rodzino i przyjaciele – zaczął Scott. – Zebraliśmy się tu
dzisiaj, żeby być świadkami połączenia się Zane’a i Allison
więzami małżeńskimi. Teraz przyszli małżonkowie złożą sobie
przysięgę.
Zane i Allison wzięli się za ręce i stanęli naprzeciw siebie.
Zane zaczął pierwszy.
- Allison, jesteś dla mnie wszystkim. Dla ciebie wstaję
każdego ranka. Jestem ogromnie wdzięczny, że każdego
wieczoru mogę położyć się u twojego boku. Obiecuję, że
zawsze będę cię kochał i wspierał we wszystkich twoich
poczynaniach.
- Allison, czy bierzesz tego mężczyznę za męża? – spytał
Scott.
- Tak. – Wzięła oddech i rozpoczęła swoją przysięgę. –
Zane, kiedyś byłeś tylko marzeniem. Teraz jesteś
rzeczywistością. Kiedy jesteśmy razem, czuję się kochana
i hołubiona. Kiedy zostaję sama, jest mi smutno, ale ty i tak
zawsze jesteś w moich myślach i w sercu. Obiecuję, że
pozostaniesz tam na zawsze, obiecuję wspierać cię we
wszystkich twoich wysiłkach i kochać cię do końca moich dni.
- Zane, czy bierzesz tę kobietę za żonę? – spytał Scott.
- Tak. – Zane nie czekał na ostatnie słowa Scotta.
Porwał Allison w ramiona, aż oderwała stopy od ziemi,
i pocałował ją gorąco. Może nie było to właściwe podczas
rodzinnego spotkania, ale dla Allison była to zapowiedź tego,
co ją czeka.
- Cóż, w takim razie – podjął Scott – ogłaszam was mężem
i żoną.
Po kilku minutach uścisków i gratulacji wszyscy wsiedli
znów do łodzi. Zane wskazał na domek na wzgórzu.
- Nie mogę się doczekać, aż się tam znajdziemy.
- Tym razem nie będzie burzy.
- Chyba że burza uczuć.
Allison zaśmiała się i klepnęła go w ramię.
- Będzie świetnie.
- To tam zakochaliśmy się w sobie. – Zane wycisnął
kolejnego całusa na jej wargach.
Allison już wiedziała, że to, co czuła do Zane’a przez lata,
gdy na niego czekała, to nie była miłość. Miłość przyszła
dopiero teraz. Niczego więcej nie pragnęła.
SPIS TREŚCI: