Rozdział 21 Węgle ogniste

background image

Węgle ogniste

O bracie, bogowie byli dobrzy dla ciebie.
Śpij i bądź uradowany dotąd, dopóki świat nadal trwa.
Bądź zadowolony jak z przetartych lat;
Przekaż podziękowania życiu, miłości i zasadom;
Przekaż podziękowania życiu, O bracie, i śmierci,
Przez wzgląd na słodkie ostatnie brzmienie jej stóp, jej oddechu,
Ze względu na to, co ci podarowała, uprzejmość i niewinność,
Łzy i pocałunki, ta twoja pani.
—Algernon Charles Swinburne, The Triumph of Time

Muzyka wydobywała się zza drzwi pokoju Jema, które były lekko uchylone. Will stał z
dłonią położoną na klamce, a jego ramie dotykało ściany. Czuł się strasznie zmęczony,
bardziej zmęczony niż kiedykolwiek w swoim życiu. Przerażająco rozpalająca go energia
towarzyszyła mu, odkąd opuścił Cheyne Walk, ale teraz zniknęła, wyschła, i czuł jedynie
przerażające zmęczenie.
Czekał na Tessę, po tym, jak zatrzasnął drzwi do salonu za sobą, ale nigdzie jej nie było.
Wciąż mógł widzieć ją, patrzącą na niego jej dużymi oczami przypominającymi szare,
burzowe chmury. Jem miał propozycję dla mnie, a ja powiedziałam tak.
Kochasz go?
Tak, kocham go.
A później, znalazł się tutaj, stojąc przed drzwiami pokoju Jema. Nie wiedział, czy przyszedł
tutaj spróbować porozmawiać z Jemem czy z Tessą. Miał tyle rzeczy do powiedzenia - lub, co
było bardziej prawdopodobne, nauczył się przychodzenia tutaj bez powodu, i nie mógł
zapomnieć o tym zwyczaju od kilku lat. Pchnął drzwi; magiczne światło wylało się na
korytarz i wszedł do pokoju Jema.
Jem siedział na kufrze, trzymając nogi na łóżku, a skrzypce opierał o ramię. Jego oczy były
zamknięte, jak łuk przepiłowany ponad cięciwą, a kąciki jego ust były uniesione do góry,
kiedy jego parabatai wszedł do pokoju i powiedział:
- Will? To ty, Will?
- Tak - powiedział Will. Stał z boku pokoju, czując się jakby nie mógł iść dalej.
Jem, przestając grać, otworzył oczy.
- Telemann, - powiedział. - Fantasia in E-flat major. - Postawił skrzypce na ziemi, lekko się
schylając. - Wejdź. Powodujesz, że się denerwuję, kiedy tam tak stoisz.
Will zrobił kilka kroków. Spędził tyle czasu w tym pokoju, że znał go tak dobrze, jak swój
własny. Kolekcje książek muzycznych Jema, miejsce, które zajmowały jego skrzypce, kiedy
na nich nie grał; okna, przez które wpadały promienie słoneczne. Kufer, który pochodził z
Shanghaiu. Laska z jadeitu, oparta o ścianę. Szkatułka w której były jego lekarstwa. Fotel, w
którym Will spędził niezliczone noce, obserwując sen Jema, licząc jego oddechy i modląc się.

background image

Jem spojrzał na niego. Jego oczy były jasne, bez żadnej nuty podejrzenia, wyrażające
szczęście, kiedy spoglądał na przyjaciela.
- Jestem zadowolony, że tutaj jesteś.
- Ja też - powiedział szorstko Will. Czuł się dziwnie, i zastanawiał się czy Jem to widział.
Nigdy wcześniej nie czuł się dziwnie w pobliżu swojego parabatai. Miał słowa na końcu
języka, proszące się, by je wypowiedzieć.
Widzisz to, prawda, James? Bez Tessy nie ma tutaj dla mnie nic, - zabawy, światła, życia.
Jeśli mnie kochasz, pozwolisz mi ją mieć. Nie możesz jej kochać tak, jak ja ją kocham. Nikt
nie może. Jeśli naprawdę jesteś moim bratem, zrobisz to dla mnie.
Ale słowa pozostały niewypowiedziane, a Jem pochylił się jeszcze bardziej do przodu, a jego
głos był niski i ufny.
- Will, jest coś, co chciałbym ci powiedzieć, kiedy nikogo nie ma przy nas.
Will zesztywniał. To było to. Jem zamierzał mu powiedzieć o zaręczynach, a on będzie
musiał udawać, że jest szczęśliwy, nie patrzeć na okno, z rozpaczą, która go ogarniała.
Wsadził ręce do kieszeni.
- Co chcesz mi powiedzieć?
Słońce błyszczało we włosach Jema, gdy pochylił głowę.
- Powinienem ci to powiedzieć wcześniej. Ale nigdy nie rozmawialiśmy o miłości, a ty byłeś
taki cyniczny... - uśmiechnął się. - Wiedziałem, że robisz to specjalnie. A poza tym, nigdy nie
myślałem, że jest szansa, że odwzajemni moje uczucia.
- Tessa - powiedział Will. Jej imię przypominało nóż w jego ustach.
Uśmiech Jema była jak światło, oświetlał całą twarz, a cała nadzieja, którą Will miał,
schowała się gdzieś w tylnej części jego serca. Nadzieja, że może Jem tak naprawdę jej nie
kochał, odeszła, jak mgła przy mocnym wietrze.
- Nigdy nie uciekałeś od swoich obowiązków - powiedział Jem. - I wiem, że zrobiłeś
wszystko, co mogłeś, by ocalić Tessę w magazynie herbaty. Ale nie mogę odeprzeć myśli, że
mogło to być powodem tego, że byłeś taki zdeterminowany by ją uratować, ponieważ
wiedziałeś, co dla mnie znaczy. - Przechylił głowę, a jego uśmiech był jak słońce. - Czy
zgadłem poprawnie, czy jestem skończonym idiotą?
- Jesteś idiotą - powiedział Will i przełknął ślinę, czując suchość w gardle. - Ale masz rację.
Wiem, co ona znaczy dla ciebie.
Jem uśmiechnął się. Jego szczęście było wymalowane na jego całej twarzy, oczach, pomyślał
Will. Nigdy tak nie wyglądał. Zawsze myślał o Jemie, jako kimś spokojnym, cichym. Dla
niego samego uczucia jak radości czy gniew, był za bardzo ekstremalnymi, ludzkimi
emocjami. Uświadomił sobie, że był całkiem zły; Jem nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz.
Nie, odkąd jego rodzice nie żyli, pomyślał Will. Ale Will nigdy zwracał na to uwagi. Skupiał
się na tym, by Jem był bezpieczny, żeby przeżył, ale nie by był szczęśliwy.
Jem jest moim najwspanialszym grzechem.
Tessa miała rację, pomyślał. Chciał by złamała obietnicę Jemowi, mimo kosztów; teraz zdał
sobie sprawę, że nie mógł, nie mógł. Możesz przynajmniej wierzyć, że mam honor - honor, i
dług, mówił Jemowi. Zawdzięczał Jemowi życie. Nie mógł odebrać jedynej rzeczy Jemowi,
której chciał najbardziej na świecie. Nawet jeśli oznaczałoby to szczęście Willa. Dla niego
Jem to nie byłby tylko ktoś, komu jest winny dług, którego nigdy nie spłaci. Ktokolwiek go
pokocha, pokocha całą jego duszę.
Jem nie wyglądał na bardziej szczęśliwego, ale i silnego, pomyślał Will, widząc zdrowe
kolory na jego policzkach.
- Powinienem przeprosić - powiedział Jem. - Byłem za bardzo przejęty lekarstwami Ifrits.
Wiem, że szukałeś pocieszenia.
- Nie, masz prawo do...

background image

- Nie mam - Jem wstał. - Gdybym był surowy dla ciebie, to dlatego, że nie mogę znieść
widoku tego, jak traktujesz siebie, jakbyś nie był nic warty. Widzę jaki jesteś naprawdę, mój
bracie krwi. Nie tylko lepszy niż udajesz, ale lepszy niż większość ludzi, którzy chcą tacy
być. - Położył dłoń na ramieniu Willa. - Jesteś wart wszystkiego, Will.
Will zamknął oczy. Zobaczył czarny bazalt w pokoju Konsula, dwa koła palące na ziemi.
Jem przechodzący ze swojego koła do Willa, tak by zajmowali jedną przestrzeń, określoną
przez ogień. Wtedy jego oczy były jeszcze czarne, duże, na jego bladej twarzy. Will pamiętał
słowa przysięgi parabatai. Gdziekolwiek pójdziesz, ja też pójdę; gdzie zginiesz, zginę i ja, i
tam zostanę pochowany; Anioł zrobi to dla mnie, i jeszcze więcej, a coś więcej niż śmierć
rozdzieli ciebie i mnie. Ten sam głos przemawiał teraz do niego.
- Dziękuję za to, co zrobiłeś dla Tessy - powiedział Jem.
Will nie mógł patrzeć na Jema. Spoglądał na ścianę, gdzie łączyły się ich cienie w jedność.
Kiedy jeden skończył, drugi nie mógł nie dodać.
- Dziękuje ci za oglądanie jak Brat Enoch wyciągał metal z moich pleców - powiedział.
Jem roześmiał się.
- Po co innego są parabatai?

***


Sala posiedzeń Rady została ozdobiona czerwonymi transparentami, na których był przyszyte
wycięte czarne runy; Jem szepnął do Tessy, że są to znaki runiczne decyzji i werdyktu.
Zajęli miejsca na początku, w rzędzie, w którym siedział też Henry, Gideon, Charlotte i
Will. Tessa nie rozmawiała z Willem od poprzedniego dnia; nie był na śniadaniu, i dołączył
do nich późno na dziedzińcu, zapinając na guziki płaszcz, kiedy zbiegał ze schodów. Jego
ciemne włosy były potargane i wyglądał jakby nie spał. Wydawał się unikać spojrzenia Tessy,
a ona sama na niego starała się nie patrzeć, chociaż czuła, że spogląda na nią od czasu do
czasu. Czuła wtedy jakby gorący popiół lądował na jej skórze.
Jem był dżentelmenem w każdym calu; ich zaręczyny były wciąż sekretem, i poza
uśmiechaniem się do niej za każdą razem, gdy na niego spojrzała, zachowywał się normalnie.
Kiedy usadowili się na swoich miejscach przed Radą, poczuła, jak dotyka jej ramienia
knykciami swojej prawej ręki, łagodnie, szybko zabierając rękę.
Czuła, jak Will patrzy na nich, z końca rzędu, w którym byli. Nie spojrzała na niego.
Na podniesionej platformie przy miejscach dla Rady, siedział Benedict Lightwood,
odwrócony od całej Rady bokiem, przez co był widoczny jego profil orła. Koło niego siedział
Gabriel, który, jak Will, wyglądał na wyczerpanego i był nieogolony. Rzucił raz okiem na
swojego brata, kiedy Gideon wchodził do pomieszczenia i kiedy siadał na siedzeniu,
specjalnie, wśród Nocnych Łowców z Instytutu. Gabriel zagryzł wargę i spuścił wzrok na
buty, ale nie ruszył się z siedzenia.
Rozpoznała jeszcze parę twarzy wśród ludzi. Ciotka Charlotte, Callida, wychudzony
Aloysius Starkweather - pomimo jego skarg, bez wątpienia nie był zaproszony. Jego oczy
zwęziły się, gdy zobaczył Tessę patrzącą na niego i odwróciła szybko wzrok w stronę rady.
- Jesteśmy tu - powiedział Konsul Wayland, gdy stanął przed pulpitem, koło Inkwizytora,
siedzącym po jego lewej stronie. - by ustalić jak Charlotte i Henry Branwell pomagali Clave
przez ostatnie dwa tygodnie w kwestii Axela Mortmaina i w sprawie złożenia wzniosu przez
Benedicta Lightwooda, który twierdzi, że lepiej by było, gdyby Instytut Londyński był w
innych rękach.
Inkwizytor wstał. Trzymał coś, co świeciło srebrno-czarno w jego rękach.
- Charlotte Branwell, proszę zbliżyć się do mnie.
Charlotte wstała i zaczęła się wspinać po schodach na podest. Inkwizytor opuścił Śmiertelny
Miecz na jej dłonie, którego uścisnęła. Cichym głosem opisała wydarzenia z ostatnich dwóch

background image

tygodni. Szukania Mortmaina w wycinkach gazetowych i historycznych, wizytę w Yorkshire,
groźby przeciwko Herondalom, odkrycie zdrady Jessamine, walka w magazynie, śmierć
Nate'a. Nigdy nie kłamała, pomyślała Tessa, ale ominęła detale tu i tam. Najwyraźniej
Śmiertelny Miecz mógł to umożliwić.
Było tylko kilka momentów podczas przemówienia Charlotte, kiedy Rada była oburzona.
Robili głębokie wdechy, tuptając stopami, szczególnie względem tego, co zrobiła Jessamine.
- Znałam jej rodziców - Tessa usłyszała głos ciotki Charlotte, Caliidi, mówiącej z końca
pomieszczenia. - okropni biznesmeni - okropni!
- Gdzie jest teraz dziewczyna? - domagał się odpowiedzi Inkwizytor.
- Jest w celi w Cichym Mieście - powiedziała Charlotte. - Czeka na karę za jej przestępstwo.
Informowałam Konsula o miejscu jej pobytu.
Inkwizytor, który chodził w tą i z powrotem, zatrzymał się i spojrzał prosto w oczy Charlotte.
- Mówiłaś, że ta dziewczyna jest jak córka dla ciebie - powiedział. - A jednak oddaliście ją
Bracią chętnie? Dlaczego to zrobiliście?
- Prawo jest trudne, - powiedziała Charlotte. - ale jest prawem.
Usta Konsula Waylanda uniosły się delikatnie w uśmiechu.
- Mówiłeś, że będzie zbyt pobłażliwa dla winowajców, Benedict - powiedział. - Jakiś
komentarz?
Benedict wstał. Był ubrany w ciemną marynarkę tweedową, z których rękawów wystawały
śnieżnobiałe rękawy koszulki spięte dokładnie mankietami.
- Mam komentarz - powiedział. - Gorąco popieram Charlotte Branwell i jej kierownictwo
Instytutem, i zrzekam się mojego stwierdzenia, że mógłbym zająć jej pozycję.
Szmer niedowierzania przebiegł przez tłum.
Benedykt uśmiechnął się lekko.
Inkwizytor obrócił się i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz? - powiedział. - Pomimo faktu, że ci Nocni Łowcy zabili Nathaniela
Graya - lub byli odpowiedzialni za jego śmierć - który był jedynym powiernikiem z
Mortmainem, pomimo faktu, że szpiegował pod ich dachem, pomimo tego, że nie wiedzą
gdzie jest Mortmain, poleciłbyś Charlotte i Henremu Branwell zarządzanie Instytutem?
- Nie wiedzą gdzie jest Mortmain - powiedział Benedict. - Ale wiedzą kim jest. Jak to wielki
przyziemny, militarny strateg Sun Tzu powiedział w Sztuce Wojennej ,,Jeśli znasz swoich
wrogów i znasz siebie, możesz wygrać sto bitew bez jednej straty''. Wiemy kim naprawdę jest
Mortmain, - śmiertelnym człowiekiem, nie nadprzyrodzonym; człowiekiem bojącym się
śmierci, mężczyzną, który chce zemsty, za niesprawiedliwe zabicie jego rodziny. Nie ma
współczucia dla Podziemnych. Wykorzystał wilkołaki, by pomogły mu stworzyć
mechaniczne wojsko szybko, karmiąc je narkotykami, by je zabijały i zapewniły mu ciszę.
Osądzając wielkość magazynu, i liczbę pracowników którą zatrudnił, jego mechaniczne
wojsko będzie spore. Osądzając jest motywacje i lata, przez które poprawiał swoje strategię
dla zemsty, nadal jest człowiekiem, który nie może być znaleziony, nie może być zatrzymany.
Musimy przygotować się do wojny. Nie wiedzieliśmy o tym wcześniej.
Inkwizytor patrzył na Benedicta, o wąskich wargach, jakby podejrzewał, że coś
nieprzewidywalnego się dzieje, coś, co nie może być.
- Przygotować do wojny? I sugerujesz, że zrobimy to - budując to, oczywiście, wszystko na
informacjach, które nabyliśmy przez Branwellów?
Benedict wzruszył ramionami.
- Tak więc, oczywiście, będzie to osądzone po naradzie Rady. Ale Mortmain chciał
rekrutować potężnych podziemnych, takich jak Woolsey Scott i Camille Belcourt dla swoich
powodów. Nie możemy wiedzieć, gdzie jest, ale znamy jego drogi, i możemy go złapać w
pułapkę. Może przy pomocy sprzymierzania się z potężnymi przywódcami Podziemnych.
Charlotte wydaje się mieć z nimi dobre kontakty, nie sądzisz?

background image

Cichy śmiech przebiegł wokół Rady, ale nie śmiali się z Charlotte; śmiali się z Benedicta.
Gabriel spoglądał na ojca, a jego zielone oczy płonęły.
- A szpieg w Instytucie? Nie nazwałbyś tego przykładem nieostrożności? - powiedział
Inkwizytor.
- Nie - powiedział Benedict. - Zajmowała się sprawą szybko i bez litości. - uśmiechnął się do
Charlotte, a jego uśmiech był jak brzytwa. - Cofam moje wcześniejsze oświadczenie o
miękkim sercu. Najwyraźniej, jest zdolna do sędziowania bez litości jak każdy mężczyzna.
Charlotte zbladła i nic nie powiedziała. Jej małe ręce wciąż trzymały miecz.
Konsul Wayland westchnął.
- Chciałbym, byś doszedł do tego wniosku dwa tygodnie temu, Benedict i zaoszczędził nam
całych tych kłopotów.
Benedict wzruszył ramionami.
- Myślałem, że musi być przetestowana - powiedział. - I zdała ten test.
Wayland potrząsnął głową.
- Bardzo dobrze. Głosujmy więc. - Podał coś, co wyglądało jak szklane naczynie
Inkwizytorowi, który wstał i podążył w stronę Nocnych Łowców, podając fiolkę kobiecie
siedzącej w pierwszym rzędzie. Tessa patrzyła zafascynowana, kiedy schyliła głowę i
szepnęła coś do fiolki i podała ją mężczyźnie siedzącemu po jej lewej stronie.
Fiolka krążyła po pomieszczeniu, kiedy Tessa poczuła jak Jem wsunął swoje ręce w jej.
Lekko skoczyła, myśląc, że jej marszczona spódnica, w dużej mierze zakryje ich ręce.
Wplotła swoje palce w jego szczupłe, delikatne i zamknęła oczy. Kocham go. Kocham go.
Kocham go. Jego dotyk spowodował jej drżenie, powodując tym samym, że chciała płakać. Z
miłości, z zamieszania, ze smutku, pamiętając wyraz twarzy Willa, kiedy mu mówiła, że jest
zaręczona z Jemem, gdy szczęście odchodziło z niego, jakby ogień został oblany deszczem.
Jem wyciągnął rękę z jej dłoni i wziął fiolkę od Gideona. Usłyszała jego szept.
- Charlotte Branwell. - Zanim podał fiolkę Henremu po jej drugiej stronie. Spojrzała na niego,
i musiał inaczej odebrać nieszczęście w jej oczach, ponieważ uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco. - Wszystko będzie w porządku - powiedział. - Wybiorą Charlotte.
Kiedy fiolka okrążyła całe pomieszczenia, została zwrócona Inkwizytorowi, który teatralnym
gestem przekazał ją Konsulowi. Konsul wziął fiolkę i kładąc ją na pulpicie przed nim,
narysował znak runiczny na szkle.
Fiolka zadrżała, jak czajnik na ogniu. Biały dym wydostawał się z niej - zebrane szepty
Nocnych Łowców. Przeliterował słowa w powietrzu.
CHARLOTTE BRANWELL.
Charlotte opuściła ręce ze Śmiertelnym Mieczem, omal nie upuszczając go z ulgi. Henry
wydał z siebie zanoszący się kaszlem hałas i rzucił swój kapelusz w powietrze. Pokój został
napełniony gwarem i zamieszaniem. Tessa nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić okiem
na Willa. Osunął się w dół na swoim miejscu, odrzucił głowę do tyłu, a jego oczy były
zamknięte. Wyglądał blado i na bardzo zmęczonego, jakby ostatnie minuty zabrały mu resztę
energii.
Krzyk przeniknął przez gwar. Tessa natychmiast wstała, rozglądając się. To ciotka Charlotte,
Callida, krzyczała, ubrana w elegancko na szaro, z głową odrzuconą do tyłu, z palcem
wskazującym na sufit. Gwałtowne wdechy przebiegły po pokoju, kiedy Nocni Łowcy
spojrzeli tam, gdzie ona. Powietrze nad nimi zostało napełnione przez tuziny, może nawet
więcej, tętniących życiem czarnych, metalowych kreatur, wyglądających jak ogromne
karaluchy, z miedzianymi skrzydłami, latającymi po pomieszczeniu, napełniając go
nieprzyjemnym odgłosem metalicznego brzęczenia.
Jeden z metalowych chrząszczy zanurzył się w dół i zawisnął nad Tessą, na wysokości jej
wzroku, wydając z siebie dźwięk klikania. Był bezoki, wyglądał jak płaski talerz ze szklanym
wnętrzem. Poczuła, jak Jem sięga po jej ramie, próbując odsunąć ją, ale wyrwała się

background image

niecierpliwie, zdejmując kapelusz z głowy. Zaczęła min wymachiwać tak, by stworzenie
uwięzić między jej kapeluszem a siedzeniem. Natychmiast wywołało to wściekłe, wysokie
brzęczenie kreatury.
- Henry! - zawołała. - Henry, mam jedno z tych rzeczy!
Henry znalazł się przy niej, zaróżowiony i spojrzał w dół na kapelusz. Mała dziura tworzyła
się na eleganckim, szarym kapeluszu z aksamitu, gdzie mechaniczna istota szarpała go. Z
przekleństwem, Henry, uderzył w nią mocno pięścią, gniotąc kapelusz i rzecz w środku.
Wydało z siebie ostatnie dźwięki i ruchy.
Jem obszedł ich i podniósł kapelusz ostrożnie. Co zostało pod nim – złamane metalowe
skrzydła, zepsute podwozie, złamane miedziane nogi.
- Ugh - powiedziała Tessa. - Wygląda jak robak. - rzuciła okiem w górę ponieważ inny krzyk
rozszedł się po pomieszczeniu. Insekty zbiegły się blisko siebie i szybko odfruwały, aż
zniknęły, jak karaluchy ssane w dół odpływu.
- Przepraszam za kapelusz - powiedział Henry. - Dam ci nowy.
- To tylko kapelusz - powiedziała Tessa, kiedy krzyki wściekłej Rady odbiły się echem po
pomieszczeniu. Spojrzała w stronę centrum pokoju. Konsul stał z jarzącym się Śmiertelnym
Mieczem w ręce, a za nim Benedict, z oczami jak lód, o kamiennej twarzy.
- Naprawdę, mamy większe rzeczy do martwienia się.

***


- To jest rodzaj kamery - powiedział Henry, trzymając kawałki zepsutej metalowej istoty, o
wyglądzie chrząszcza na jego kolanach, kiedy jechali powozem w stronę domu. - Bez
Jessamine, Nate'a, czy Benedicta, Mortmain musi wyeliminować ludzkich szpiegów, którzy
go informowali. Wysyła więc te rzeczy - dotknął czerep; kawałki, które zebrał z siedzenia,
zebrał do kapelusza Tessy, którego trzymał pomiędzy kolanami, żeby nie wyleciały.
- Benedict nie wyglądał na zadowolonego widząc te rzeczy - powiedział Will. - Musi zdawać
sobie sprawę, że Mortmain wie o jego zdradzie.
- To była kwestia czasu - powiedziała Charlotte. - Henry, czy te rzeczy mogły rejestrować
dźwięk, obrazy, pojedyncze obrazy? Latały wokół szybko..
- Nie jestem pewien - Henry zmarszczył brwi. - Będę musiał je zbadać w krypcie. Mogę
znaleźć migawki mechanizmu, ale to nie znaczy... - spojrzał w górę na niezrozumienie na
twarzach, patrzących na niego i wzruszył ramionami. - W tym przypadku - powiedział. -
Możliwe, że to nie jest najgorsza rzecz, że Rada zobaczyła wynalazki Mortmaina. To jedno
słyszeć o nich, a inne widzieć je. Nie myślisz tak, Lottie?
Charlotte wymruczała odpowiedz, ale Tessa nie słyszała niej. Jej umysł właśnie przypomniał
jej o rzeczy, która przyszła jej do głowy. Kiedy zostawiła sale posiedzeń Rady, i czekała na
powóz Branwellów, Jem odwrócił się od niej, rozmawiając z Willem, kiedy zobaczyła czarną
pelerynę przyciągającą jej wzrok. Zobaczyła Aloysiusa Starkweathera, który szedł sztywnym
krokiem w jej stronę.
- Panno Gray - warknął. - Ta diabelska maszyna - sposób, w jaki podleciała do pani...
Tessa stała spokojnie wpatrując się w niego. Czekała na to, by ją oskarżył o coś, chociaż sama
nie wiedziała co to mogłoby być.
- Wszystko w porządku? - powiedział i nagle, jego akcent Yorkshire zrobił się bardzo
wyraźny. - Nie skrzywdziła cię?
Wolno Tessa potrząsnęła głową.
- Nie, Panie Starkweather. Dziękuję uprzejmie, za pytanie o moje zdrowie, ale nie.
Następnie, Jem i Will odwrócili się i spojrzeli na nich. Świadomy tego, że przyciąga uwagę,
Starkweather kiwnął głową raz, mocno, odwrócił się i ruszył przed siebie, a jego zniszczona
peleryna powiewała za nim.

background image

Tessa nie mogła powstrzymać myśli. Pomyślała o krótkim czasie, kiedy była w głowie
Starkweathera. Czuła jego zdziwienie, gdy ją pierwszy raz zobaczył, dopóki powóz nie
szarpnął i zatrzymał się przed Instytutem. Uspokojona, że będzie wolna od ciasnego
pomieszczenia, Nocni Łowcy i Tessa wyszli z powozu.
Były luki, w szarych chmurach nad miastem, przez które słońce rzucało cytrynowo-żółte
promienie. Charlotte ruszyła przed siebie, ale Henry zatrzymał ją, obejmując ją ramieniem, w
którym nie trzymał zniszczony kapelusz Tessy. Tessa obserwowała jak pierwszy płomyk
szczęścia widnieje na nich twarzach od wczoraj. Naprawdę obchodzili ją, Charlotte i Henry,
zdała sobie sprawę, że chce zobaczyć ich szczęśliwych.
- To, o czym powinniśmy pamiętać, to to, że wszystko poszło tak, jak tego oczekiwaliśmy -
powiedział Henry, trzymając ją mocno. - Jestem z ciebie dumny, kochanie.
Tessa spodziewała się sarkastycznych komentarzy Willa, ale spoglądał w stronę bramy.
Gideon wyglądał na zakłopotanego, a Jem jak zawsze był zadowolony.
Charlotte odsunęła się od Henry’ego, rumieniąc się wściekle i wyprostowała kapelusz, ale
wyglądała na zachwyconą.
- Naprawdę jesteś, Henry?
- Absolutnie! Nie tylko moja żona jest piękna, ale genialna, a jej błyskotliwość powinna być
doceniona!
- Tak - powiedział Will, wciąż patrząc na bramę. - Jessamine powiedziałaby, żebyście
przerwali, bo robi jej się niedobrze.
Uśmiech zniknął z twarzy Charlotte.
- Biedna Jessie...
Ale odpowiedz Henry’ego była nietypowo twarda.
- Ona nie powinna robić tego, co zrobiła, Lottie. To nie twoja wina. Możemy mieć tylko
nadzieję, że decyzja Rady będzie łagodna - odchrząknął. - Nie mówmy już dzisiaj o
Jessamine, dobrze? Dziś powinniśmy świętować. Instytut jest wciąż nasz.
Charlotte spojrzała na niego, z taką miłością w oczach, że Tessa odwróciła wzrok w stronę
Instytutu. Zamrugała. Wysoko, na ścianie, zobaczyła ruch. Zasłony drgnęły w rogu okna i
ujrzała bladą twarz. Sophie, patrząca na Gideona? Nie była pewna, bo twarz zniknęła tak
szybko, jak się pojawiła.




Tessa ubrała się ze specjalną troską tej nocy, w jedną z nowych sukni, którą dostarczyła jej
Charlotte: niebieski atłas w kształcie serca, zaokrąglony dekolt, do którego zostały
przyczepione koronki. Rękawy były krótkie, pokazując jej długie, białe ramiona, a jej włosy
były zakręcone na loki, spięte szpilkami do góry. Jej fryzura była przeplatana
ciemnoniebieskimi bratkami. Nie minęło dużo czasu odkąd Sophie ostrożnie je ułożyła we
włosach Tessy, kiedy zdała sobie sprawę, że są w kolorze oczu Willa, i chciała nagle je
wyrwać, ale oczywiście nie zrobiła tego. Podziękowała Sophie za jej wysiłki i pochwaliła ją
szczerze za to, ze jej włosy ładnie się układały.
Sophie wyszła następnie, pomóc Bridget w kuchni. Tessa usiadła przed lustrem i zagryzła
wargi, szczypiąc policzki. Potrzebowała koloru, pomyślała. Była wyjątkowo blada. Naszyjnik
z wisiorkiem z jadeitu schowała za koronką dekoltu, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć. Sophie
patrzyła na to, kiedy Tessa się ubierała, ale nie skomentowała tego. Sięgnęła po wisiorek z
aniołem i zapięła go również na szyi. Dotykając jej skóry, koło jej obojczyków, uspokajał ją
tykaniem. Nie było powodu, by nie nosiła ich obu, prawda?
Gdy pojawiła się na korytarzu, Jem czekał na nią. Jego oczy zabłysły, kiedy zobaczył ją, i
rozglądając się po korytarzu, przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.

background image

Poddała się swojej woli, by zatopić się w pocałunku, przeniknąć do niego jak wcześniej.
Jego usta były miękkie i miały słodki posmak, a jego ręka dotykającą jej szyję była silna i
łagodna. Przysunęła się bliżej niego, czując bicie jego serca.
Odsunął się, zadyszany.
- Nie chciałem tego zrobić...
Uśmiechnęła się.
- Myślę, że chciałeś, James.
- Nie, zanim cię nie zobaczyłem - powiedział. - Chciałem jedynie cię spytać, czy mogę
towarzyszyć ci w drodze do obiadu. Wyglądasz pięknie - dotknął jej włosów. - Boję się za
bardzo o namiętność, która może rozpocząć zrzucać liście jak drzewo jesienią.
- Tak więc, możesz - powiedziała. - Eskortować mnie na obiad.
- Dziękuję - przebiegł koniuszkami palców lekko po jej kościach policzkowych. -
Pomyślałem, że obudzę się dzisiaj, i będzie to tylko sen, że zgodziłaś się. Ale nie. Prawda? -
jego oczy przeszukały jej twarz.
Potrząsnęła głową. Mogła czuć łzy z powrotem, z głębi jej gardła, i cieszyła się, że jej
rękawiczka zakrywa oparzenie jej lewej ręki.
- Przepraszam, że jestem dla ciebie złym interesem, Tessa - powiedział. - Lata, mam na myśli.
Przykuwasz siebie do umierającego człowieka, gdy masz tylko szesnaście...
- Masz jedynie siedemnaście lat. Jest mnóstwo czasu, by znaleźć metodę leczenia. - szepnęła.
- Znajdziemy. Znajdziemy ją. Będę z tobą. Na zawsze.
- Teraz w to wierzę - powiedział. - Kiedy dwie dusze staną się jedną, zostaną razem.
Urodziłem się w tym świecie, by cię kochać i będę cię kochać w następnym życiu, i jeszcze
następnym po nim.
Pomyślała o Magnusie. Jesteśmy przywiązani do tego życia przez złoty łańcuch, i boimy się
go zerwać z obawy, co będzie po nim.
Wiedziała co teraz miał na myśli. Nieśmiertelność była prezentem, ale nie bez jego
konsekwencji. Bo jeśli jestem nieśmiertelna, pomyślała, w takim razie mam tylko to, jedno
życie. Nie zmienię nic, jak ty, James. Nie zobaczę cię w niebie, albo na brzegu wielkiej rzeki,
albo w jakimkolwiek życiu poza tym.
Ale nie powiedziała tego. Skrzywdziłoby to go, a jeśli cokolwiek co wiedziała było
prawdziwe, jakiś dziwne pragnienie zamieszkałe w niej, pragnęło go chronić przed
zranieniem, stać między nim, a rozczarowaniem, między nim, a bólem, między nim, a
śmiercią, i walczyć tak jak Boudika walczyła z Rzymianami. Podniosła rękę i dotknęła jego
policzka, a on dotknął policzkiem jej włosów, pełnych kwiatów w kolorze oczu Willa, i stali
tak, do czasu, gdy dzwonek na obiad nie zadzwonił drugi raz.




Bridget, który była słyszana z kuchni, śpiewając żałośnie, przeszła samą siebie w pokoju
stołowym, umieszczając świece w srebrnych stojakach wszędzie, przez co całe pomieszczenie
migotało światłem. Ucięła róże i storczyki, które umieściła w srebrnych misach z wodą,
kładąc je na białych obrusach z lnianego płótna. Henry i Charlotte siedzieli na początku stołu.
Gideon, w stroju wieczorowym, wpatrywał się w Sophie, która wchodziła i wychodziła,
starając się umyślnie unikać jego spojrzeń. Koło niego siedział Will.
Kocham Jema. Poślubię go. Tessa powtórzyła to sobie, kiedy wchodzili do sali, ale nie
zrobiło to różnicy; jej serce ckliwie zatrzepotało, widząc Willa. Nie widziała go w stroju
wieczorowym od balu, i mimo, że wyglądał na bladego i chorego, wciąż wyglądał na
niedorzecznie przystojnego.

background image

- Wasza kucharka zawsze śpiewa? - spytał Gideon, kiedy Jem i Tessa weszli. Spojrzał na
Henry’ego, który uśmiechał się do niego przyjaźnie, z twarzą pokrytą piegami.
- Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie wasza dwójka była... - zaczął.
- Tessa i ja mamy wiadomość - wypalił Jem. Jego ręka znalazła dłoń Tessy i złapała za nią.
Stała skamieniała, widząc jak trzy ciekawskie twarze odwracając się do nich, cztery, gdyby
liczyć Sophie, która właśnie weszła do pokoju. Will siedział dalej, wpatrując się na srebrną
misę przed nim; biała róża płynęła w niej i wydawała się opadać na dno. W kuchni Bridget
wciąż śpiewała jedną ze swoich okropnych, smutnych piosenek, a słowa niosły się przez
drzwi:

To zdarzyło się, kiedy poszłam zaczerpnąć powietrza,
Słyszałam jak pokojówka jęczała.
Powiedziała ,,Widziałaś ty mojego ojca? Widziałaś ty moją matkę?
Widziałeś ty mojego brata Johna?
Widziałeś ty ziemię, którą najbardziej kocham?
A jego imię to słodki William?

Zamorduje ją - pomyślała Tessa. Niech o tym stworzy piosenkę.
- Tak więc, powiedzcie nam - powiedziała Charlotte z uśmiechem. - Nie każcie nam czekać w
napięciu, Jem!
Jem podniósł ich złączone dłonie i powiedział:
- Tessa i ja zaręczyliśmy się, by wziąć ślub. Spytałem ją, a ona zgodziła się.
Nastała wstrząsająca cisza. Gideon wyglądał na zdziwionego - Tessa poczuła współczucie
dla niego, w jakimś stopniu - i Sophie, która stanęła, trzymając w rękach dzbanuszek do
śmietanki, a jej usta były otwarte. Henry i Charlotte patrzyli na nich nie kryjąc zaskoczenia.
Żaden z nich nie mógł tego oczekiwać, pomyślała Tessa: cokolwiek Jessamine powiedziała o
matce Tessy, która mogła być Nocnym Łowcą, nadal była Podziemnym, a Nocni Łowcy nie
poślubiali Podziemnych. Nie tak sobie wyobrażała ten moment. Myślała, że jakoś powiedzą
to ostrożnie, oddzielnie, a nie, że Jem wyskoczy z tym z gorączką pełnej radości i szczęścia w
pokoju stołowym. Och, proszę, uśmiechnijcie się - pomyślała. Proszę, pogratulujcie nam. Nie
psujcie tego mu. Proszę.
Uśmiech Jema rozszerzył się, gdy Will wstał. Tessa zaczerpnęła oddechu. Był piękny w
stroju wieczorowym, to była prawda, ale zawsze był piękny; teraz było w nim coś innego,
pomyślała, w głębi jego niebieskich oczu, szpary w twardej i doskonałej zbroi wokół siebie
przepuszczały ogień światła. To był nowy Will, inny Will, jedynie przebłyski Willa - Will,
którego tak naprawdę znał tylko Jem. A ona nigdy go takiego nie pozna. Ta myśl
przedziurawiła ją smutkiem, jakby przypominała sobie, że ktoś umarł.
Podniósł lampkę wina.
- Nie znam dwóch wspanialszych ludzi - powiedział. - Nie mogę sobie wyobrazić lepszej
wiadomości. Mam nadzieję, że wasze życie będzie szczęśliwe i długie - jego oczy odszukały
Tessę, w końcu zatrzymując się na Jemie. - Gratuluję, Bracie.
Szmer innych odgłosów nastąpił po przemówieniu. Sophie postawiła dzban i podeszła do
Tessy, ściskając ją. Henry i Gideon potrząsnęli ręka Jema, a Will stał i spoglądał na wszystko,
wciąż trzymając lampkę wina. Wśród szczęśliwego szmeru głosów, Charlotte milczała, z
przyciśniętą ręką do klatki piersiowej; Tessa martwiła się o nią.
- Charlotte, wszystko w porządku?
- Tak - powiedziała Charlotte, a następnie dodała głośniej. - Tak. Tylko, mam dla was wieści.
Dobre wieści.
- Tak, kochanie - powiedział Henry. - Odzyskaliśmy Instytut! Ale nie każdy o tym jeszcze
wie...

background image

- Nie, nie to, Henry. Ty... - Charlotte wydała z siebie dźwięk pół śmiechu, pół łez. - Henry i ja
będziemy mieli dziecko. Chłopca. Brat Enoch powiedział mi. Nie chciałam ci mówić o tym
wcześniej, ale...
Reszta jej słów została zagłuszona przez radosne niedowierzanie Henrego. Podniósł
Charlotte z miejsca, a ona zarzuciła ręce na jego ramiona.
- Kochanie, to wspaniale, wspaniale.
Sophie wydała lekki okrzyk i klasnęła w dłonie. Gideon wyglądał tak, jakby był speszony, a
Will i Jem wymienili niepewne uśmiechy. Tessa nie mogła powstrzymać uśmiechu; radość
Henrego była zaraźliwa. Nosił Charlotte po pokoju w jedną i z powrotem, zanim nie
zatrzymał się gwałtownie, przerażony, że może to był złe dla dziecka i posadził ją na
najbliższym krześle.
- Henry, jestem w pełni zdolna do chodzenia - powiedziała oburzona Charlotte. - Nawet do
tańca.
- Kochanie, jesteś niedysponowana! Musisz pozostać w łóżku przez następne osiem miesięcy.
Mały Buford...
- Nie nazywaj naszego dziecka Bufordem. Nie ważne, że twój ojciec miał tak na imię lub, że
to jest tradycyjne imię w Yorkshire... - zaczęła Charlotte ze złością, kiedy ktoś zapukał do
drzwi. Cyril wsunął rozczochraną głowę, patrząc na wesołość przed nim i powiedział
niepewnie:
- Pani Branwell, jest tutaj ktoś, kto chce was wszystkich zobaczyć.
Henry zamrugał.
- Ktoś do nas? To jest prywatny obiad, Cyril. Nie słyszałem dzwonu..
- Nie, ona jest Nephilim - powiedział Cyril. - Mówi, że to ważne. Nie będzie czekać.
Henry i Charlotte wymienili spojrzenia.
- No dobrze - powiedział Henry w końcu. - Przyprowadź ją, ale powiedź jej, że ma mało
czasu.
Cyril zniknął. Charlotte wstała, wygładzając dół sukni i poklepując jej potargane włosy.
- Ciotka Callida, być może? - powiedziała ze zdziwieniem. - Nie mogę pojąć, kto jeszcze...
Drzwi otworzyły się ponownie, i Cyril przeszedł przez nie, a następnie za nim młoda
dziewczyna w wieku około piętnastu lat. Miała na sobie czarny płaszcz podróżny nałożony na
zieloną suknię. Nawet jeśli Tessa nie widziałaby jej wcześniej, wiedziałaby kogo jej
przypomina - jej czarne włosy, jej fioletowo-niebieskie oczy, wdzięczna linia jej białej szyi,
delikatne zbudowane ciało, pełny łuk jej ust.
Usłyszała nagły, gwałtowny wdech Willa.
- Cześć - powiedziała dziewczyna głosem miękkim i zaskakująco stanowczym. - Przepraszam
za przerwanie obiadu, ale nie miałam gdzie iść. Jestem Cecily Herondale. Przybyłam tu, by
być przeszkolona, jako Nocny Łowca.

Tłumaczenie:

JimmyK


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
22 Rozdzial 21 KP4Q5YBIEV5DBSVC Nieznany (2)
3 - Pretty Little Liars - Perfect - Rozdział 21, Nieposortowane (2)
rozdział 21
Droga Dziewiątego Rozdział 21
Lista 06 rozdzial 21 PL id 269765
Gladding rozdział1str20 21
Lista 06, rozdzial 21 EN
Bestia zachowuje sie źle Shelly Laurenston Rozdział 21
Rozdział 21, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
22 rozdzial 21 JOMMG3PI6XBHLJOK Nieznany (2)
Kodeks karny Rozdział 21
07 Rozdział 21
22 Rozdzial 21 KP4Q5YBIEV5DBSVC Nieznany (2)
Rozdział 21
Dzienniczek Ucznia rozdział 21
WHIV Rozdział 21
Rozdział 21 Opowieść o trzech braciach
Sunrise historia Renesmee Rozdział 21

więcej podobnych podstron