17 rozdział

background image


17. Bolesna rozłąka

Jasper

Po kilkunastu minutach wszedłem za Victorią do jej

bloku. Wynajmowała w nim jedno z mieszkań na czwartym

background image

piętrze. Nadal niepewnym krokiem przekroczyłem próg jej
domu.
- Rozgość się w salonie i czuj się jak u siebie – zwróciła się
do mnie moja nowa znajoma, gdy ściągałem swoją kurtkę i
niewielki plecak, w którym, jak sądziłem, zabrałem wszystkie
swoje najważniejsze rzeczy – miałem w nim ciuchy, pieniądze
i jedno ze zdjęć z sesji Alice, które jej zrobiłem na początku
naszej znajomości… Wystarczyło jedynie przypomnienie
sobie jej imienia, a znów poczułem w sobie ogromną pustkę.
- Postaram się – uśmiechnąłem się do niej, chociaż nie byłem
pewny czy nie wyszedł z niego jedynie grymas.
- Zaraz do ciebie dołączę tylko troszkę się ogarnę –
odwzajemniła uśmiech nie zważając na moje zakłopotanie i
zniknęła za drzwiami, najprawdopodobniej łazienki.

Zostawiłem swoje rzeczy w przedpokoju i usiadłem na

kanapie. Czekając na Victorię rozejrzałem się po tym małym
salonie. W porównaniu z moim domem to mieszkanie wydawało
się bardzo małe. Jednak mimo wszystko było bardzo
przytulne. Może to przez to, że wszystkie ściany i meble
były w ciepłych kolorach. Nadal zastanawiałem się nad tym,
co tutaj właściwie robiłem, ale w dalszych rozmyślaniach
przerwało mi pojawienie się Victorii. Miała na sobie jedynie
krótkie spodenki i bokserkę, a mimo, że w domu było ciepło
patrząc na nią dostawałem gęsiej skórki. Swoje włosy upięła
w niedbały koczek, ale mimo to nadal kilka ognistych loków
opadało jej na twarz, z której zniknęły już resztki makijażu.
Bez namysłu usiadła koło mnie w siadzie skrzyżnym i
popatrzyła mi w oczy. Na jej ramionach dostrzegłem siniaki i
kilka zadrapań. Chyba wtedy sobie o nich przypomniała i
dlatego podciągnęła kolana pod brodę. Zorientowałem się, że
prawie cała jej buzia była pokryta piegami, które według mnie

background image

tylko dodawały jej uroku. Nie rozumiałem, dlaczego
próbowała je ukryć pod makijażem. Jednak największą uwagę
skupiłem na jej brązowych oczach, które patrzyły na mnie
spod długich rzęs, które jeszcze pokrywały kropelki wody.
Dlaczego tak bardzo przypominała mi Alice?
- To chcesz ze mną pogadać? Czy jednak się rozmyśliłeś? –
jako pierwsza na szczęście przerwała ciszę.
- Nie, nie rozmyśliłem się – odpowiedziałem mając nadzieję,
że sama zacznie mówić najpierw o sobie.
- To świetnie! – dziewczyna uśmiechnęła się i po chwili
zastanowienia dodała – Jako, że to ja cię tu ściągnęłam
pierwsza opowiem ci o tym wszystkim… I nie myśl, że
oczekuję od ciebie tego samego, bo wcale tak nie jest. Po
prostu muszę się komuś w końcu wygadać – spojrzała na mnie
niepewnie, a ja tylko kiwnąłem głową nie chcąc jej przerywać
– Może uważasz, że to głupie, ale… Mam nadzieję, że to mi po
prostu pomoże. A na pewno będzie lepsze niż gadanie do
ścian. Najpierw musisz wiedzieć skąd wracałam, gdy na ciebie
wpadłam. I naprawdę zależy mi na tym, żebyś nie wziął mnie
za kogoś, kim nie jestem… Pracuje w klubie nocnym. Jestem
striptizerką – wypowiadając te słowa znów skierowała na
mnie swój wzrok. Nie wiedziałem do końca, czego ode mnie
oczekuje, więc znów tylko kiwnąłem głową na znak, że mogła
kontynuować – Ale to wszystko dlatego, że nie mam żadnej
innej pracy, a muszę się jakoś utrzymywać. Nie mam nikogo,
kto mógłby mi pomóc… - przerwała tak jakby nie była pewna,
co miała powiedzieć w następnej kolejności.
- Jeśli to dla ciebie jakiś problem to możesz się w każdej
chwili wycofać, nie musisz mówić mi o sobie wszystkiego –
odezwałem się w końcu, gdy zauważyłem jak bardzo jest
roztrzęsiona.

background image

- Jest w porządku. Po prostu nie wiedziałam, od czego mam w
następnej kolejności zacząć… W wieku szesnastu lat trafiłam
do domu dziecka. Mój ojciec był narkomanem i alkoholikiem…
Bił i mnie i mamę, ale opieka społeczna zainteresowała się tym
dopiero po śmierci mojej matki… Zabił ją, a była mi
najbliższą osobą na świecie… Dlatego ja trafiłam do domu
dziecka, a mój ojciec do więzienia – włosy zjeżyły mi się na
karku... Nie tylko dlatego, że to czego właśnie się od niej
dowiedziałem było straszne, ale również dlatego, że już
kolejna rzecz łączyła ją z moją Alice – obie straciły rodziców
w strasznych okolicznościach… Łza spłynęła Victorii po
policzku.
- Strasznie mi przykro – powiedziałem jej, chociaż
wiedziałem, że te słowa niczego nie zmienią, nie zmniejszą jej
bólu.
- Właśnie tam poznałam Jamesa… - kontynuowała ocierając
łzę z policzka i nie zważając na moje słowa – Zakochałam się
w nim. Był ode mnie o dwa lata starszy, więc kiedy ja dopiero
trafiłam do tego przytułku, on już z niego wychodził. Jednak
mimo to codziennie mnie odwiedzał i obiecał, że na mnie
zaczeka, a gdy stanę się pełnoletnia zamieszkamy razem. Nic
dziwnego, że był dla mnie kimś w rodzaju księcia na białym
koniu po wszystkim tym, co przeszłam – uśmiechnęła się sama
do siebie – Ale byłam po prostu naiwna. W końcu tak jak
obiecał zamieszkaliśmy razem. James miał piękny dom,
obdarowywał mnie drogimi prezentami… Czułam się z nim jak
w niebie. Jednak zaczęło mnie interesować czym zajmuje się
mój ukochany i skąd ma tyle pieniędzy. Okazało się, że był
dilerem narkotyków… - Victoria zaśmiała się cicho i otarła
kolejną łzę z policzka – Córka ćpuna zakochała się w ćpunie.
Byłam załamana, a do tego, krótko po tym dowiedziałam się,

background image

że byłam w ciąży… Właśnie dlatego chciałam go jak
najszybciej zostawić, mimo że się go bałam. Jednak, gdy
zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu o tym, co
postanowiłam próbował mnie zabić… Dokładnie tak samo jak
ojciec zabił moją matkę – Victoria wybuchnęła w tym
momencie płaczem. Drżącą ręką uniosła skrawek swojej
koszulki i pokazała mi bliznę na jej brzuchu – Lekarzom udało
się mnie uratować, ale mojego dziecka już nie…

Z każdym kolejnym zdaniem, które wypowiadała Victoria

byłem coraz bardziej przerażony tym, co ta dziewczyna
musiała przejść… Bez namysłu przytuliłem ją do siebie.
Zacząłem ją delikatnie gładzić po plecach w nadziei, że
przyniesie jej to ukojenie, gdyż żadne słowa nie mogły nic
zdziałać.
- I mimo, że udało ci się od niego uciec on nadal cię
prześladuję, prawda? To on znalazł cię dzisiaj w klubie
nocnym… - dokończyłem za nią żeby nie musiała już do tego
wracać. Spojrzała na mnie oczami mokrymi od łez i pokiwała
głową – Ale od teraz nie musisz się już bać. Nie pozwolę
temu całemu Jamesowi chociaż raz cię jeszcze dotknąć –
dokończyłem.
- O nie! – dziewczyna szybko wyrwała się z moich objęć – Nie
powiedziałam ci tego wszystkiego po to żebyś coś dla mnie
robił albo mi współczuł! Nie będziesz niczego dla mnie
ryzykował… Po prostu musiałam tylko się wygadać, a jak ci
już powiedziałam nie mam nikogo…
- Ale ja wiem, że niczego nie muszę dla ciebie zrobić. Chcę ci
pomóc, a to jest różnica – odpowiedziałem jej łapiąc ją za
zimną rękę.

background image

- Pogadamy jeszcze o tym – stwierdziła podsiąkając nosem i
przeszywając mnie wzrokiem… - A teraz twoja kolej, jeśli
oczywiście chcesz – dodała.
- Jasne – zgodziłem się – Ale moja historia nie jest jednak
taka długa jak twoja… Ani taka straszna – wyjaśniłem na
początku. Victoria tylko kiwnęła głową i oparła się o moje
ramię, a ja mówiłem dalej – To może zacznę od początku.
Moje dzieciństwo, podobnie jak twoje, było po prostu
straszne. Moja matka zmarła przy moim porodzie, a ojciec
był po prostu potworem… Nie interesował się mną tylko
alkoholem i dziwkami. Właściwie cały ten czas spędzałem
zamknięty w swoim pokoju. Miałem nadzieję, że chociaż w
ten sposób odetnę się od jego wpływu. Bałem się, że mogę
skończyć jak on – przyznałem nie wiedząc czy robię dobrze.
- To ci nie grozi – przerwała mi Victoria pewnym głosem.
- Dzięki, że tak sądzisz. Na szczęście pewnego dnia mój
ojciec zmarł… - nie chciałem jej mówić, że co prawda w
obronie własnej, ale to ja go zabiłem… Nie chciałem żeby się
mnie wystraszyła, a na moje szczęście nie dopytywała się jak
do tego doszło – Też miałem trafić do domu dziecka, jednak
wcześniej zostałem adoptowany przez Carlisle’a i Esme. Byli
oni bardzo młodzi, jednak mimo to chcąc pomagać takim
dzieciakom jak ja czy ty, którzy wiele przeszli, adoptowali je
i próbowali pomóc pozbierać się po tym wszystkim. Przez
dłuższy czas miałem czwórkę przybranego rodzeństwa,
którym udało się tak dobrać, że stworzyli ze sobą pary.
Przez to czułem się jeszcze bardziej samotny... -
przyznałem, a Vicktoria pogłaskała mnie po ręce. Nie miałem
zamiaru płakać jak ona, ale właśnie zbliżyłem się do momentu,
w którym musiałem wspomnieć o Alice... Czy mogłem jej o tym
powiedzieć? - ...Nie tak dawno dołączyła do naszej rodziny

background image

jeszcze jedna dziewczyna. Nazywała się Alice... Zakochałem
się w niej, a ona we mnie... Byliśmy naprawdę szczęśliwi, ale...
Ostatnio coś się popsuło. Pokłóciliśmy się i tym razem
wydawało mi się, że już nie można tego odkręcić... Dlatego
postanowiłem odejść, sądziłem i dalej tak sądzę, że tylko tak
mogłem dać jej szczęśliwe życie... Beze mnie... - pominąłem
wszystkie najważniejsze fragmenty, tak na wszelki
wypadek... Wtedy zrozumiałem jak bardzo nadal kochałem
Alice i nie chciałem o niej mówić byle komu... Byłem już też
pewien, że nikt jej nigdy nie zastąpi.
- Tak bardzo mi przykro... Widzę, że bardzo musiałeś ją
kochać. - zaczęła mnie pocieszać Vicktoria patrząc mi w oczy
- Ale może nasze spotkanie nie było przypadkiem... Może
oboje potrafimy sobie nawzajem pomóc... Może uda nam się
na nowo zacząć żyć. - dokończyła.
- Może. - zgodziłem się z nią, chociaż po powrocie do
przeszłości zrozumiałem, że to właściwie niemożliwe. Bez
Alice byłem nikim i wszystko traciło sens. Nadal jednak
próbowałem wierzyć, że razem z Vicktorią możemy nawzajem
sobie pomóc... Jakkolwiek ta pomoc miałaby wyglądać.

Vicktoria oparła głowę o moje ramię i po chwili

zasnęła. Nie chciałem jej budzić, dlatego oparłem głowę na
oparciu kanapy i też udało mi się zasnąć...

Kiedy obudziłem się za oknem było już jasno, a

Victorii już przy mnie nie było. Przez chwilę nawet nie
wiedziałem gdzie jestem.

Vicktoria

- Cześć śpiochu! - zawołałam, gdy weszłam do pokoju i
zauważyłam, że Jasper się w końcu obudził.

background image

- Hej... Która godzina? - odpowiedział nadal zaspanym głosem
przeciągając się na kanapie.
- Jest jedenasta, ale nie chciałam cię wcześniej budzić.
Nigdzie mi się nie spieszyło i wydawało mi się, że tobie też
nie. Wyszłam tylko na zakupy i przygotowałam ci śniadanie -
uśmiechnęłam się do niego podając mu kanapki.
- Dziękuję ci... Ale wiesz, że nie musiałaś - odpowiedział
zakłopotany.
- No jasne, wszystko jest ok. Sama już zjadłam i po prostu
mi się nudziło - odpowiedziałam siadając obok niego.

Jasper nic już nie odpowiedział tylko zabrał się za

jedzenie, a ja nie miałam zamiaru mu w tym przeszkadzać.
Zaczęłam pleść ze swoich loków warkocza, co wcale nie było
proste, ale nie chciałam żeby mój gość czuł się skrępowany.
Nie potrafiłam się jednak powstrzymać od obserwowania go
kątem oka. Jego lekko falowane, miodowe włosy sięgające
brody były w nieładzie. Miał na sobie tylko czarną koszulkę z
krótkim rękawem i dżinsowe spodnie. Musiałam się
powstrzymać od chęci spojrzenia mu w oczy... Byłam nim
zauroczona. Nie rozumiałam jak ta jakaś dziewczyna, którą
tak bardzo kochał mogła stać się szczęśliwa tylko bez niego...
Po prostu totalnie jej nie rozumiałam. Gdy tak go
obserwowałam i zdałam sobie sprawę jak bardzo wydawał się
nieszczęśliwy miałam ochotę pomóc mu odzyskać te laskę,
jeśli naprawdę była tego warta. Mimo wszystko nie chciałam
żeby szukał pocieszenia w moich ramionach... Nie chciałam
żeby przeze mnie dopadł go James...
- To było pyszne - wyrwał mnie z zamyślenia Jasper, a ja
pozwoliłam moim włosom pozostać w nieładzie.
- Bardzo się cieszę, że ci smakowało - znów się do niego
uśmiechnęłam... Każde spojrzenie w jego stronę wywoływało

background image

uśmiech na mojej twarzy. Musiałam się opamiętać.
- A teraz moja kolej - odwzajemnił mój uśmiech.
- Co masz na myśli? - zdziwiłam się.
- Skoro oboje nie mamy teraz niczego do roboty to może
wybierzemy się na spacer po okolicy? Możemy też zrobić
małe zakupy i to ja tym razem zrobię dla ciebie obiad -
odpowiedział.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, bo jeżeli James zobaczyłby
nas razem to...
- Nie chcę już o nim słyszeć! - przerwał mi - Nie możesz się
go przez całe życie bać. Zamierzam ci pomóc się od niego
uwolnić - dokończył stanowczo.
- Jasper... - jęknęłam tylko bezsilna. Jeszcze nigdy nie
czułam się zarazem taka szczęśliwa i taka przestraszona.
Jasper nie mógł narażać swojego życia dla kogoś takiego jak
ja...
-Vicktoria! Sama przyznałaś, że mogliśmy się spotkać z jakiś
konkretnych powodów. Poza tym otworzyłaś się przede mną i
nie mam zamiaru zostawić cię samej... No chyba, że sama
będziesz tego chciała... - dokończył ciszej.

Nie wiedziałam, co miałam mu odpowiedzieć na to

wyznanie. Po prostu się wzruszyłam... Od śmierci mojej
kochanej mamy nikt nie był dla mnie taki dobry... Po prostu
się rozpłakałam i przytuliłam go z całej siły. Jasper
oczywiście odwzajemnił mój uścisk. Po chwili odgarnął mi
włosy z twarzy.
- Już niczego nie będziesz musiała się bać. - dodał jeszcze.
- Dziękuję ci. Po prostu za to, że jesteś... - szepnęłam
drżącym głosem.

Po tej rozmowie zgodziłam się na jego pomysł. Oboje

ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy na dwór. Słońce świeciło i

background image

oświetlało cały świat okryty śniegiem. To był piękny
styczniowy dzień. Oprowadziłam mojego nowego
współlokatora po najbliższej okolicy. Śmialiśmy się prawie
cały czas, gdyż Jasper chciał oderwać mnie od czarnych
myśli i cały czas rozśmieszał. Żałowałam tylko, że było tak
zimno i nie mogliśmy posiedzieć razem na jednej z ławek w
parku. Tak jak wcześniej mówił Jasper wstąpiliśmy też do
kilku sklepów po składniki do obiadu, jaki miał zamiar nam
przygotować. Oczywiście nie chciał mi zdradzać
niespodzianki, więc zawsze czekałam na niego na zewnątrz.

Gdy czekałam na mojego towarzysza pod sklepem już

bardzo bliskim mojego domu usłyszałam za sobą czyjeś
kroki... Zacisnęłam powieki modląc się, aby to nie był...
- Cześć Ronnie - szepnął mi do ucha James i chwytając za
rękę odwrócił w swoją stronę.
Zawsze, gdy zjawiał się tak nagle byłam tak przerażona, że
nie potrafiłam się nawet odezwać... Miałam ochotę uciekać
jak zawsze, ale przecież musiałam tu poczekać na Jaspera.
- Już nie chcesz się nawet ze mną przywitać? - uśmiechnął
się złowieszczo. Odwróciłam wzrok w inną stronę...
- Przykro mi, że za każdym razem kiedy się spotykamy nie
masz ochoty ze mną gadać. Kiedyś byliśmy tak blisko,
pamiętasz? - ujął moją twarz w dłonie, zmuszając mnie, abym
spojrzała w jego oczy...
- Daj mi po prostu spokój - odezwałam się wreszcie drżącym
głosem usiłując zapanować nad łzami... Za każdym razem, gdy
na niego patrzyłam przypominało mi się to wszystko co
przeszłam... Nie rozumiałam jak mogłam być taka naiwna, jak
mogłam mu pozwolić zabić nasze dziecko...
- Och Ronnie, wiesz, że nigdy nie spełnię tej prośby -znów się
zaśmiał - Nie dam ci spokoju dopóki nie dokończę tego co

background image

zacząłem - mówiąc te słowa pogładził mnie po brzuchu...
Myślałam, że zwymiotuje.
- To dlaczego do tej pory tego nie zrobiłeś?! - udało mi się
podnieść głos.
- Bo świetnie się bawię. Poza tym zawsze udaje ci się mi
wywinąć, uciec... Dopiero dzisiaj rozmawiasz ze mną tak
długo i jestem chyba zbyt zaskoczony tym faktem by zacząć
działać - puścił mi oczko.

Zachowywał się tak jakby rozmawiał z jakąś dawną

znajomą, którą udało mu się spotkać na ulicy. Żaden człowiek,
który mnie mijał nie mógł po prostu się zorientować, że jest
on dręczącym mnie psychopatą. Przełknęłam głośniej ślinę,
gdy usłyszałam za sobą otwierane drzwi sklepu.
- Vicktoria? Co się dzieje? - niestety to był Jasper i w
niecałą sekundę znalazł się przy mnie. Złapał moją rękę i
szybko przyciągnął do siebie.
- No, no, Ronnie! Nie spodziewałem się tego po tobie...
Czyżbyś znalazła sobie kogoś lepszego ode mnie? - nie
wiedziałam co miałam teraz zrobić, aby ochronić przed nim
Jaspera...
- Każdy jest lepszy od ciebie! - warknął Jasper zasłaniając
mnie już całym swoim ciałem - I jeżeli jeszcze raz zobaczę,
że się do niej zbliżasz to pożałujesz tego! Obiecuję ci... -
powiedział stając twarzą w twarz z Jamesem.
- Jeszcze zobaczymy kto tu czegoś pożałuje - roześmiał się
James i zniknął nam z oczu...

Jasper szybko do mnie podszedł i znów mocno

przytulił.
- Nic ci nie zrobił? - chciał się upewnić przyglądając mi się.
- Nie, nic... Ale od teraz tobie też już nie da spokoju... To
wszystko moja wina! - znów się rozpłakała.

background image

- Vicktoria! Ja wcale się go nie boję! I ty też już nie musisz,
rozumiesz? Razem sobie z nim poradzimy i wszystko dobrze
się skończy - zapewniał mnie głaskając delikatnie po plecach -
A teraz szybko wracamy do domu, bo jest zimno, a ty cała
się trzęsiesz - dodał łapiąc mnie za rękę i pociągnął w stronę
mojego mieszkania.

Alice

Był już początek marca. Oznaczało to dla mnie tylko

dwie rzecz - po pierwsze nie widziałam mojego ukochanego
Jazza już od dwóch miesięcy, a po drugie byłam już w drugim
miesiącu ciąży... Nadal nie wierzyłam w obie te rzeczy. Całe
dnie przesiadywałam w swoim pokoju. Nie potrafiłam zacząć
na nowo żyć... Nikt z rodziny poza Bellą nadal nie wiedział, że
jestem w ciąży z Jazzem... Nie potrafiłam się zebrać na taką
odwagę żeby im to powiedzieć. Wiedziałam jednak, że ten
moment zbliżał się nieubłaganie. Gdy patrzyłam w lustro
potrafiłam zauważyć już mój lekko zaokrąglony brzuszek.
Miałam nadzieję, że Bella dotrzymała danej mi obietnicy i nie
wie o tym nawet Edward... Wydawało mi się jednak, że gdyby
się dowiedział nie dałby mi spokoju.

A tymczasem jedyną osobą, która mnie odwiedzała

była Bella. Nie miałam pojęcia jak udało jej się przekonać
resztę rodziny żeby na aż tak długo dali mi spokój...
Przynosiła mi jedzenie, które tylko czasami przechodziło mi
przez gardło. Udawało mi się pozbywać przynoszonych przez
nią kanapek odnosząc je do kuchni, gdy miałam pewność, że
nikogo w domu nie spotkam. Starała się też ze mną
rozmawiać. Zapewniała, że wszystko będzie dobrze, że mi
pomoże, że mnie rozumie... Byłam jej za to wszystko bardzo

background image

wdzięczna, ale widziałam, że sama była już tym wszystkim
zmęczona. Mimo wszystko jednak nie naciskała mnie...

Pewnego dnia, gdy obudziłam się dopiero około

południa stwierdziłam, że muszę w końcu skończyć ze swoją
biernością. Nie służyła mi ona, a więc dla dziecka również nie
była dobra. A musiałam zacząć żyć właśnie dla niej, dla
Cynthii. Szybko przebrałam się w jakieś czyste ciuchy. Nie
zależało mi za bardzo na tym jakie miały być, ale bluzka
musiała być szeroka. Przeczesałam tylko włosy i pewnym
krokiem wyszłam z pokoju. Miałam nadzieję, że tym razem
spotkam kogoś w domu. Zaczęłam schodzić po schodach
kierując się do salonu. Sądziłam, że tam na pewno ktoś
będzie. Jednak, gdy znalazłam się już jakoś w połowie drogi
uświadomiłam sobie jak fatalnie się czuję. Byłam bardzo
słaba i kręciło mi się w głowie. Nogi same się pode mną
ugięły... Chciałam się złapać poręczy, ale było już za późno.
Przed swoim upadkiem zdążyłam tylko krzyknąć... Zanim znów
tak jak kiedyś zdążyła otoczyć mnie ciemność poczułam
tylko, że strasznie bolał mnie brzuch oraz ręka i chyba
usłyszałam nad sobą jakieś głosy...

Bella

Gdy tylko usłyszałam huk dobiegający z przedpokoju

szybko tam pobiegłam zostawiając w kuchni Renesmee
jedzącą śniadanie. Miałam bardzo złe przeczucie, które się
potwierdziło, gdy zobaczyłam leżącą na ziemi Alice. Serce
zabiło mi szybciej i od razu się przy niej znalazłam... Musiała
spaść ze schodów... Cholera! Dlaczego znowu teraz?
Trzęsącymi się rękami delikatnie ułożyłam jej głowę na
swoich kolanach.

background image

- Alice? Alice, słyszysz mnie? - zaczęłam lekko klepać ją po
policzku, jednak moja przyjaciółka nawet nie drgnęła.
- Esme!!! - zawołałam zrozpaczona, gdyż niestety tylko ona
była w domu. Znalazła się przy mnie po kilku sekundach,
- Boże!!! Co się stało? - przestraszyła się widząc
nieprzytomną Alice.
- To nie pora na wyjaśnienia! Proszę, dzwoń szybko do
Carlisle'a i podaj mi telefon - poprosiłam ją.
Na szczęście Esme wysłuchała mojej prośby i nic więcej nie
mówiąc po chwili podała mi telefon.
- Halo? - Carlisle odebrał już po pierwszym sygnale, na
szczęście!
- Carlisle musisz przysłać pod nasz dom karetkę i to jak
najszybciej! Alice straciła przytomność i spadła ze schodów!
Carlisle... Ona jest w ciąży... Błagam cię pospiesz się -
tłumaczyłam mu wszystko co mi ślina na język przyniosła...
- Bella, spokojnie! Karetka już jedzie, ja też! Wszystko
będzie dobrze, ale wydaje mi się, że obie będziecie musiały
coś nam wytłumaczyć - zakończył rozmowę Carlisle... Na
szczęście: krótko, zwięźle i na temat.

Oddałam telefon Esme, ale bałam się poruszyć, aby

nie pogorszyć stanu Alice... Bałam się, że może stracić
dziecko, a byłam pewna, że tego nawet ona nie potrafiłaby
już znieść... Dopiero po chwili zorientowałam się, że Esme
klęczy przy mnie i głaszcze mnie delikatnie po plecach.
- Bella? - niepewnie spojrzała mi w oczy - Co się znowu
dzieje?
- Alice jest w ciąży... A ojcem jest Jasper... Więcej nie mogę
nic powiedzieć, Alice by tego nie chciała, a ja obiecałam jej,
że dochowam tajemnicy... Jeśli będzie w końcu gotowa sama
zacznie mówić... A co wydarzyło się dzisiaj nie mam pojęcia...

background image

- mówiłam delikatnie bawiąc się krótkimi włosami Alice. Cały
czas miałam nadzieję, że może się obudzi...
- Tak bardzo mi przykro... Dlaczego cały czas wokół Alice
dzieje się coś złego? Dlaczego nie może w końcu być
szczęśliwa i bezpieczna? - dostrzegłam, że po jej policzku
spływała łza.
- Ja też się nigdy z tym nie pogodzę Esme, ale muszę
powiedzieć, że chyba się do tego przyzwyczaiłam... Nikt z
naszej rodziny nawet w połowie nie wycierpiał tyle co Alice...
- dokończyłam ciszej, bo głos zaczął mi się łamać.

Esme też już nic nie odpowiedziała. Obie siedziałyśmy

w ciszy przy Alice tak jakby nasze zachowanie miało
jakikolwiek wpływ na jej stan... Z niecierpliwością czekałyśmy
aż nadjedzie karetka i uratuje zarówno Alice, jak i jej
dziecko...

Nie byłam pewna, ale chyba po jakiś dwudziestu

minutach Carlisle i paru innych lekarzy weszło do naszego
domu.
- Tutaj jesteśmy! - zawołałam prawie równo z Esme, aby już
ani sekunda, która mogła wiele znaczyć dla mojej przyjaciółki
nie została zmarnowana... Już po chwili znaleźli się przy nas
dwaj lekarze z noszami. Delikatnie położyli na nich Alice i
powoli skierowali się z nią do karetki.
- Już dobrze - zarówno mnie jak i Esme objął Carlisle'a -
Chcecie jechać z nami? - spytał.
- Oczywiście - znów odparłyśmy prawie chórem.
- No to szybko do karetki! - zakończył naszą krótką
rozmowę. Esme pobiegła zaraz za nim narzucając na siebie
jedynie sweterek, a ja zabierając moją małą Renesmee z
kuchni. Nie chciałam marnować czasu na poszukiwanie jakiejś
kurtki, więc wybiegłam na dwór w bluzce z krótkim rękawem.

background image

Mimo, że był już marzec nadal było zimno i gdzieniegdzie
leżał jeszcze na ziemi śnieg.

Gdy wszyscy znaleźliśmy się już w środku kierowca

ruszył i jechał na sygnale najszybciej jak potrafił. Lekarze
od razu zaczęli podpinać Alice do kroplówki i innych maszyn,
których funkcji nie znałam, ale też nie raz już byłam do nich
podłączona. Trzymałam na rękach Renesmee i starałam się
żeby nie zwracała uwagi na to wszystko co działo się wokół.
Sama znajdowałam się zaś w objęciach Esme i zamknęłam
oczy, aby spróbować odciąć się od tego koszmaru.
Wiedziałam, że wszystko musi być dobrze, ale mimo
wszystko wolałam nie skupiać się na tym co się teraz działo.
Lekarze porozumiewali się między sobą, ale ja nie
próbowałam nawet skupić się na tym co mówią... Za bardzo
się bałam... Do otwarcia oczu zmusił mnie dopiero cichy jęk
Alice... Z przerażeniem patrzyłam na moją nową siostrę...
Była strasznie blada i słaba... Jedną ręką złapała się za
brzuch...
- Tak strasznie boli... Proszę, ratujcie moją córeczkę! -
szepnęła i znów straciła przytomność...
- Carlisle... - wyszeptałam jeszcze bardziej przerażona...
- Robimy wszystko co w naszej mocy - odpowiedział
spokojnie... W takich momentach podziwiałam go. Był
świetnym lekarzem i zawsze potrafił się skupić na tym co
robił mimo, że od niego zależało życie pacjenta... A w tym
przypadku jego przybranej córki... Mimo tego wszystkiego
dawał sobie radę.

W końcu karetka się zatrzymała i szybko wyszłyśmy

z Esme na parking. Lekarze wyciągnęli z niej noszę i z
Carlisle'em na czele rzucili się biegiem w stronę szpitala.
Próbowałyśmy dorównać im kroku... Jednak zaraz po tym jak

background image

weszłyśmy do szpitala zgubiłyśmy ich w labiryncie korytarzy.
Zgodnie zadecydowałyśmy, że musimy znaleźć sobie jakieś
miejsce żeby zaczekać... No właśnie, a więc teraz ta
najgorsza część: bezradność i czekanie...

Usiadłam na stołku obok Esme, która zabrała ode

mnie moją Renesmee i teraz ona zaczęła ją przytulać. Byłam
zadowolona, że mała była dzisiaj taka grzeczna...
- Musimy zawiadomić wszystkich gdzie jesteśmy i co się
dzieje - przerwała w końcu ciszę Esme.
- Też tak sądzę - zgodziłam się z nią - Mogę się tym zająć.
Tylko zostań z Nessie - poprosiłam ją.
- No jasne... Dziękuję ci Bella - dodała jeszcze łapiąc mnie za
rękę.

Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam przed szpital.

Oczywiście najpierw wybrałam numer do Edwarda.
- Halo? - mój ukochany odebrał dopiero po trzecim sygnale.
- Cześć kochanie, nie przeszkadzam ci? - próbowałam
beztrosko rozpocząć rozmowę, ale chyba nie do końca mi to
wyszło...
- Nie, teraz akurat siedzę sam w biurze, a o co chodzi? -
spytał już trochę zaniepokojony...
- Chodzi o to, że jestem teraz w szpitalu i...
- Coś ci jest? Jak się czujesz? - Edward nawet nie dał mi
dokończyć.
- Ze mną wszystko jest ok... Ale z Alice już nie... -
dokończyłam ciszej, a łzy znów same zaczęły mi napływać do
oczu. Musiałam jednak zapanować nad głosem.
- Bella, tak mi przykro. Cholera! Co znów jej się stało? -
Edwarda również zdenerwowała ta wiadomość.
- To nie jest rozmowa na telefon. Po prostu jak tylko uda ci
się wyrwać przyjeżdżaj do szpitala, ok? - poprosiłam go... Nie

background image

chciałam kolejnej osobie tłumaczyć tego, że Alice była w
ciąży. Dowiedziały się tylko te osoby, które musiały, a
reszcie powie sama, jeśli będzie na to gotowa.
- No dobrze, będę najszybciej jak się da, tylko się już nie
martw - mój ukochany szybko zakończył rozmowę, więc
miałam nadzieję, że za niedługo się już tu pojawi.

Następnie zadzwoniłam jeszcze do Emmeta i Rosalie,

a rozmowa z nimi przebiegała podobnie jak z Edwardem... Tak
bardzo martwiliśmy się wszyscy o Alice... Miałam nadzieję, że
wszystko dobrze się skończy.

Kiedy wróciłam do Esme okazało się, że moja

córeczka na szczęście zasnęła. Usiadłam obok nich nic nie
mówiąc i spróbowałam nie martwić się o Alice. Jednak nie
potrafiłam się skupić na niczym innym. Cały czas słyszałam jej
słowa wypowiedziane w karetce... Tak bardzo się o nią bałam.
Na chwilę jednak miejsce strachu zastąpiła ciekawość. Alice
nie powiedziała:

ratujcie moje dziecko, tylko: ratujcie moją

córeczkę... Dlaczego? Była dopiero w drugim miesiącu ciąży,
więc skąd miała taką pewność, że to córeczka...? Chociaż w
jej przypadku nic mnie już chyba nie mogło zdziwić...

Siedziałyśmy tak same bardzo długo. Esme już nawet

zdążyła zasnąć razem z moją Renesmee. Ale ja cały czas
wyczekiwałam pojawienia się kogoś z mojej rodziny. Przez
korytarz cały czas przechodziło wiele lekarzy, pacjentów lub
ich rodzin, a ja niestety nie rozpoznawałam nikogo z nich.
Tak bardzo nienawidziłam tego czekania i bezradności... Na
szczęście w końcu z tego letargu wyrwał mnie Edward.
- Cześć, kochanie - przywitał się i przytulił mnie bardzo
mocno. Z wielką przyjemnością zatopiłam twarz w jego
ramionach... Już nie musiałam udawać silnej. Łzy zaczęły
płynąć po policzku.

background image

- Boję się - szepnęłam drżącym głosem.
- Już nie musisz, jestem tu. Wszystko będzie dobrze -
pocieszał mnie głaskając po plecach. Dopiero po chwili byłam
w stanie się uspokoić i spojrzeć w jego oczy. Oboje
usiedliśmy obok Esme śpiącej razem z naszą córeczką.
- A teraz możesz mi wyjaśnić o co chodzi? - spytał spokojnie.
- Bardzo bym chciała, ale nie wiem czy powinnam... Obiecałam
Alice, że nikomu tego nie powiem - wahałam się... Czy mogłam
wygadać kolejnej osobie to co Alice ukrywała? Wiedziałam,
że przyjdzie na to czas, ale nie sądziłam, że stanie się to w
taki dramatyczny sposób. Edward na szczęście nie poganiał
mnie, tylko spokojnie czekał na to co miałam jeszcze do
powiedzenia - Poczekajmy jeszcze na Carlisle'a, ok? Mam
nadzieję, że niedługo poinformuje nas o stanie Alice i wtedy
zdecyduje co zrobić... - zakończyłam ten temat.
- No dobrze, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej to możemy
poczekać - zgodził się ze mną. Był taki kochany! Zawsze
mogłam liczyć na jego wyrozumiałość. Między innymi właśnie
za to tak bardzo go kochałam.

Dopiero po jego przyjściu poczułam się spokojniejsza.

W sumie to tylko oparłam głowę o jego ramię i złapałam go za
rękę, ale to właśnie przy nim czułam się silna. Po upływie
kolejnych ciągnących się w nieskończoność minut pojawili się
przy nas również Emmett i Rosalie. Jednak Carlisle nadal się
nie zjawiał... Zaczynałam obawiać się najgorszego, a wszyscy
patrzyli na mnie zaciekawionymi oczami, wyczekując
wyjaśnienia tego wszystkiego...
- Hej! A więc tu wszyscy jesteście, a ja was szukałem -
usłyszałam wreszcie głos mojego ojca. Wszyscy zerwali się na
równe nogi, nawet Esme z moją córeczką. Wzięłam ją od niej
na ręce.

background image

- I co z nią? - nie dałam mu dokończyć ani odezwać się komuś
innemu.
- Opanowaliśmy sytuację. Chociaż nie było to łatwe i Alice i
jej...
- Carlisle... - znowu mu przerwałam i spojrzałam na niego
znacząco, a później na Esme. Tylko moi „rodzice” dowiedzieli
się o ciąży Alice, którą obiecałam trzymać w tajemnicy do
momentu aż będzie w stanie o niej powiedzieć. Następnie
pozostałym, a zwłaszcza Edwardowi, posłałam przepraszające
spojrzenie - Wydaję mi się, że gdy Alice dojdzie już do
siebie sama będzie chciała opowiedzieć o tym co się stało -
dokończyłam.

Na szczęście wszyscy się ze mną zgodzili i nikt nie

zadawał mi kolejnych pytań, chociaż dostrzegłam w ich
oczach błysk zaciekawienia. Tymczasem Carlisle zaprowadził
nas pod salę Alice.
- Czy mogłabym na razie sama do niej zajrzeć i zaczekać aż
się obudzi? Naprawdę przepraszam was za te wszystkie
tajemnice, ale...
- Spokojnie Bella. Wszystko jest w porządku. Zawołaj nas po
prostu jak Alice będzie gotowa. Wszyscy rozumiemy, że
życie naszej „siostry” składa się chyba z samych problemów i
nie chcemy jeszcze bardziej tego komplikować - przerwał mi
Edward i uśmiechnął się do mnie splatając swoją dłoń z moją.
Byłam mu naprawdę wdzięczna i odwzajemniłam uśmiech.
Nikt też nie powiedział nic więcej, więc nie czekając już
dłużej oddałam mu naszą córeczkę na ręce i weszłam szybko
do sali.

Alice leżała na jednym z trzech łóżek. Na szczęście

jednak nikt więcej nie znajdował się w tej sali, co mnie
bardzo ucieszyło. Nam wszystkim przyda się odrobina

background image

prywatności. Usiadłam na stołku obok łóżka swojej
przyjaciółki i złapałam ją za rękę. Była zimna, a ona sama
wydawała mi się już tak blada jakby...

Szybko odpędziłam od siebie te myśl i próbując się

nie denerwować wsłuchałam się w otaczającą mnie ciszę,
która była przerywana jedynie przez pikanie maszyny
monitorującej pracę serca Alice. Biedulka była podłączona
jeszcze do kilku innych i kroplówki. Byłam ciekawa co było
przyczyną tego jej fatalnego stanu i miałam nadzieję, że
później Carlisle nam wszystko wyjaśni.

Po jakimś czasie zmęczona tym wszystkim musiałam

zasnąć, bo z letargu wyrwał mnie dopiero ruch dłoni, którą
trzymałam. Nie miałam pojęcia ile czasu tu przy niej
spędziłam, ale odczułam ulgę, że za niedługo będę mogła w
końcu zawołać tu resztę rodziny.
- Bella? - Alice spojrzała na mnie, ale jej głos był tak słaby,
że prawie nie zrozumiałam co do mnie mówiła.
- Tak, jestem tutaj. Już wszystko jest w porządku -
uśmiechnęłam się do niej.

Alice jeszcze przez chwilę rozglądała się po sali. W

końcu jednak poddała się i znów spojrzała na mnie
zdezorientowana. Łzy zaczęły napływać jej do oczu. W tym
momencie miałam ogromną ochotę przytulić ją z całych sił i
obiecać, że nic już jej nie grozi... Ale nie mogłam. Dlatego
tylko mocniej ścisnęłam jej dłoń.
- Co... Co się znów stało? - spytała pociągając nosem. Jej
serce, którego praca była monitorowana przez jedną z
maszyn, zaczęło szybciej bić.
- Nie denerwuj się Alice! Proszę cię... Po prostu źle się
poczułaś i spadłaś ze schodów, pamiętasz? Potem straciłaś
przytomność - zastanawiałam się czy miałam przypomnieć jej

background image

o tym, że jest w ciąży... Miałam jednak nadzieję, że sama
sobie przypomni i nie będę musiała jej bardziej stresować.

Alice jeszcze przez chwilę wyglądała na zagubioną,

ale w końcu musiała sobie wszystko przypomnieć, bo nowa
porcja łez napłynęła jej do oczu. Widziałam, że starała się je
powstrzymać, ale nie potrafiła.
- Czy...? - chciała mnie o coś zapytać, ale jej głos odmówił jej
posłuszeństwa. Nadal walcząc ze łzami przyłożyła swoją rękę,
za którą ją trzymałam, do brzucha.
- Przecież powiedziałam ci, że wszystko jest dobrze - znów
się do niej uśmiechnęłam - I ciebie i twoje dziecko udało się
uratować.

Alice

Gdy tylko to usłyszałam nowe łzy zaczęły napływać mi

do oczu - tym razem płakałam jednak ze szczęścia, dlatego
nie chciałam ich powstrzymywać. Myśl, że z moją małą
Cynthią wszystko było w porządku napełniała mnie spokojem i
radością. To było wynagrodzenie tego wszystkiego co
musiałam wycierpieć.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem teraz szczęśliwa -
uśmiechnęłam się do Belli ocierając łzy. W końcu udało mi się
zapanować nad własnym głosem.
- Wydaję mi się, że mogę to sobie wyobrazić - znów się do
mnie uśmiechnęła. Była dla mnie taka kochana! Wiedziałam, że
nigdy nie dam rady odwdzięczyć się jej za to wszystko.
Dopiero wtedy lepiej się jej przyjrzałam. Jej długie
kasztanowe włosy były w nieładzie i co jakiś czas nerwowo
zakładała je sobie za ucho, a pomimo uśmiechu jej twarz i tak
wyglądała na bardzo bladą i zmęczoną.

background image

- Przepraszam cię za wszystko - udało mi się znów coś
powiedzieć i w tym momencie miałam ochotę się do niej
przytulić, ale jednak wolałam na razie pozostać w bezruchu.
- Alice za nic nie musisz mnie przepraszać, naprawdę... To
raczej ja powinnam przeprosić ciebie. Przez to wszystko co
się stało musiałam powiedzieć o twojej ciąży Carlisle'owi i
Esme... Pozostali jednak dalej nic nie wiedzą i czekają na
zewnątrz. Chciałam dochować twojej tajemnicy, ale...
- Bella nie żartuj sobie nawet! Uratowałaś moją córeczkę... A
ona jest dla mnie w tym momencie najważniejsza. Nie
potrzebnie robiłam z tego wszystkiego tajemnicę. Jeszcze
przed tym wypadkiem chciałam się do wszystkiego
przyznać... Możesz wszystkich tu przyprowadzić - znów
poczułam ukłucie w sercu, gdy przypomniałam sobie, że
mówiąc "wszyscy" nadal miałam nadzieję, że zobaczę wśród
nich Jaspera... A do tego nie ugryzłam się w język
zdradzając płeć swojego dziecka... Gdybym nie widziała
przyszłości i była normalna nie wiedziałabym nic o takich
rzeczach – A poza tym to nigdy nie będę wstanie
odwdzięczyć ci się za to wszystko: za to, że byłaś ze mną i
opiekowałaś się mną w najgorszych chwilach mojego życia, za
to, że dla mnie okłamywałaś najbliższych ci ludzi, których
kochasz, a przede wszystkim za to, że jesteś moją najlepszą
przyjaciółką – dodałam mając nadzieję, że udało mi się
odwrócić jej uwagę od tego co powiedziałam wcześniej. Poza
tym właśnie tak o niej myślałam i byłam pewna, że nie dam
rady jej się odwdzięczyć nawet gdybym żyła sto lat.
- Bardzo się cieszę, że mogłam ci tak pomóc, ale sądzę, że z
tym odwdzięczaniem się trochę przesadzasz. Wystarczy mi,
żebyś znów była zdrowa i szczęśliwa – uśmiechnęła się
mocniej ściskając mnie za rękę – I nawet nie wiesz jak mi

background image

ulżyło, spadł mi kamień z serca. W takim razie zaraz po nich
pójdę – dokończyła.

Przez chwilę przyglądała mi się tak jakby nadal

chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała czy powinna…
Widziałam w jej oczach niepewność.
- A wiesz co mogło być przyczyną twojego złego
samopoczucia? – spytała w końcu, ale nie sądziłam żeby
właśnie to ją martwiło.
- Głównie to chyba moja bierność… No i nie zawsze jadłam to
co mi przynosiłaś – przyznałam się ściszonym głosem…
Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo nierozsądne było to z
mojej strony.
- Alice… - jęknęła patrząc na mnie karcącym wzrokiem.
- No przepraszam! Po prostu to wszystko co na mnie spadło
przerosło mnie… I… Sama nie wiem…
- Spokojnie, nie przepraszaj. Powinnam była o tym pomyśleć.
Teraz zawsze będę z tobą siedzieć dopóki czegoś nie zjesz –
uśmiechnęła się do mnie i poczochrała mi włosy.
- No dobrze, dobrze… Ale ja też będę mądrzejsza –
zapewniłam.
- A tak naprawdę to chciałam ci powiedzieć, że wydaję mi się,
że powinnaś poinformować o wszystkim…
- Proszę! Nie wymawiaj jego imienia… - przerwałam jej
czując, że znów oczy zaczynają mnie piec. Musiałam
powstrzymać kolejną falę łez.
- Ale on powinien wiedzieć skarbie… Rozumiem, że możesz go
teraz nienawidzić za to, że cię zostawił, ale to jest też jego
dziecko i również jest za nie odpowiedzialny…
- Proszę cię Bella… Nie dam rady spojrzeć mu w oczy po tym
wszystkim… Kocham go i tęsknię za nim, dlatego to wszystko
jest tak cholernie trudne, ale…

background image

- Dobrze, Alice. Przepraszam, że znów ci o nim
przypomniałam. Jeszcze będziemy mieć czas żeby o nim
porozmawiać – przyznała ocierając jedną z łez spływających
po moim policzku.
- Dzięki – spróbowałam uśmiechnąć się przez łzy – A teraz
zawołaj tu wszystkich – zgodziłam się woląc mieć już to
wszystko za sobą. Byłam pewna, że tak czy siak nie będę
mogła powstrzymać łez w ich obecności.
- Ok. I pamiętaj, że jestem z tobą. Będę mogła mówić za
ciebie jeśli nie dasz rady. Ale obiecuję ci, że po wyznaniu
prawdy poczujesz się lepiej – zapewniła mnie Bella zbliżając
się do drzwi.

Kiwnęłam tylko głową i czekałam aż wróci do mnie z

resztą rodziny. Nie trwało to zbyt długo, więc pewnie musieli
czekać tuż przy mojej sali. Zaraz za Bellą trzymającą na
rękach Renesmee wszedł Edward. Gdy tylko na mnie spojrzał
jego twarz przepełniła się smutkiem. Lekko się do niego
uśmiechnęłam, ale musiało mi to kiepsko wyjść, gdyż dalej
patrzył na mnie z tym samym wyrazem twarzy… Bałam się
jego reakcji na to, gdy się dowie o mojej ciąży z… Jasperem.
Nie potrafiłam uwierzyć, że jedno imię mogło tyle dla mnie
znaczyć i sprawiać tyle bólu.

Zaraz za nimi wszedł Carlisle i Esme. Carlisle

wyglądał na bardzo zamyślonego, ale wchodząc posłał mi
ciepły uśmiech. Tak samo jak Esme, która uśmiechając się
przez łzy powstrzymywała się od rzucenia się na mnie i
uściskania mnie. Oni, tak jak i Bella wiedzieli już o mojej
ciąży, którą ukrywałam przez dwa miesiące, a mimo to nie
widziałam w ich oczach gniewu. Tylko troskę… Troskę
rodziców o córkę… Znów miałam ochotę się rozpłakać. Tak
bardzo przypominali mi w tym momencie moich rodziców,

background image

których tak niedawno straciłam, a od tego momentu
wydarzyło się jeszcze tyle nieszczęść… Byłam ciekawa jakby
zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że ich nastoletnia córka
zaszła w ciążę…

W następnej kolejności pojawiło się już moje

ostatnie przybrane rodzeństwo – Emmett i Rosalie. Emmett
na szczęście jak zawsze szeroko się uśmiechnął na mój
widok. Tym razem to ja musiałam się powstrzymać żeby nie
przytulić go z całej siły. Byłam mu wdzięczna za to, że
zachowywał się tak jakby nic się nie stało… Chociaż z drugiej
strony nie wiedział jeszcze, że jestem w ciąży. Rosalie idąca
za nim również posłała mi uśmiech, ale widziałam w jej oczach
strach. O mnie? Naprawdę byłam wzruszona, że tak im
wszystkim na mnie zależało mimo, że weszłam z butami w ich
życie i sprowadzałam tyle nowych problemów.

Wszyscy stanęli po obu stronach mojego łóżka, a

Bella ponownie złapała mnie za rękę. Starałam dodać sobie
odwagi biorąc głęboki oddech przed rozpoczęciem swoich
wyjaśnień.
- A więc chciałam zacząć od przeprosin… - odezwałam się
niepewna czy mój głos nie odmówi posłuszeństwa, ale na
szczęście nie było tak źle, więc kontynuowałam: -
Przepraszam was za sprawienie wam kolejnych kłopotów i
zmartwień swoim zachowaniem przez ostatnie dwa miesiące i
dzisiejszy wypadek… Ale najbardziej przepraszam was za to,
że nie potrafiłam odwdzięczyć waszej troski i miłości
najzwyczajniejszym zaufaniem, ponieważ… - znów łza
spłynęła mi po policzku i nie wiedziałam czy będę w stanie
kontynuować, gdyż całym moim ciałem wstrząsnął szloch.
- Spokojnie, Alice – Bella znów zacisnęła uścisk na mojej
ręce, a ja niepewnie spojrzała najpierw na nią, a potem na

background image

każdego z rodziny. Nikt nie wydawał się być na mnie zły,
natomiast wszyscy mieli zasmucone miny…
- Ponieważ od dwóch miesięcy ukrywałam przed wami fakt, że
jestem w ciąży – znalazłam w sobie siły żeby dokończyć to co
miałam im do powiedzenia. Przez twarze wszystkich
przeszedł cień przerażenia i szoku…
- A ojcem jest? – Edward przeszył mnie wzrokiem, a moje
serce znów ścisnęło się z bólu i strachu przed jego reakcją
na moją odpowiedź…

Bella nie czekając na moją odpowiedź spojrzała na

niego tym samym karcącym wzrokiem, którym spojrzała na
mnie, gdy byłyśmy tu jeszcze same.
- Jasper – przyznałam szybko, aby mieć to już za sobą.
Niestety nie powstrzymałam kolejnej fali łez, przez co
musiałam wyglądać jeszcze bardziej żałośnie.

Reakcje moich najbliższych były różne. Edward

wyglądał na wściekłego, ale nie byłam pewna czy na mnie, czy
na Jaspera, który teraz w jego oczach skrzywdził mnie
jeszcze bardziej niż przypuszczał. Na szczęście Bella złapała
go za rękę i próbowała uspokoić. Carlisle i Esme nadal nie
wyglądali na złych tylko na zmartwionych. Oczy Esme
wypełniło tylko więcej łez. Może nadal miała nadzieję, że to
wszystko nie działo się naprawdę… Rosalie tylko zakryła usta
ręką ukrywając swoje rosnące przerażenie, a uśmiech na
twarzy Emmetta lekko przygasł jednak nie zniknął, co znów
sprawiło mi wielką radość.
- Mimo wszystko to wspaniała wiadomość! Teraz będę mógł
cię rozbawiać swoimi uwagami za dwóch – Emmett pogładził
mnie delikatnie po brzuchu i wywołał uśmiech na mojej
twarzy jednocześnie powstrzymując kolejne łzy.
- No właśnie Alice! Dziecko to błogosławieństwo, a my

background image

wszyscy jesteśmy z tobą – Rosalie odezwała się zaraz po
swoim ukochanym. Boże, pokochałam ich wtedy jeszcze
mocniej.
- A poza tym, to po tym wszystkim co spotykało cię na
każdym kroku twoje zachowanie wcale nie było dziwne… Nie
byłaś pewna co powinnaś zrobić, ale od teraz pamiętaj, że
masz nas – dodała Esme przez łzy również gładząc mnie po
brzuchu.
- Kochamy cię – zapewniła Bella.
- I nie pozwolimy cię już nikomu skrzywdzić – dodał Edward.

Nie mogłam uwierzyć w to wszystko co właśnie

usłyszałam… Oni mnie naprawdę kochali.
- Dziękuję wam – odpowiedziałam drżącym głosem nie
powstrzymując już kolejnych łez, gdyż one były już łzami
szczęścia.
- I będziemy cię lepiej pilnować – dodał stanowczo Carlisle –
Byłaś tak bardzo wyczerpana, niedożywiona i odwodniona, że
to, że dzisiaj po tym jak najbardziej oczywistym omdleniu
udało nam uratować się zarówno ciebie i dziecko to był po
prostu cud… Gdy jechaliśmy karetką do szpitala byłem
prawie pewien, że możesz poronić i jednocześnie przerażony
tym kolejnym nieszczęściem, które mogło cię dosięgnąć –
mówił gładząc mnie po włosach i cały czas patrząc w oczy. Nie
był na mnie zły, ale bał się o mnie, co w moim przypadku było
zupełnie zrozumiałe. Gdy wspomniał o moim stanie zrobiło mi
się wstyd, a gdy wspomniał o poronieniu dostałam gęsiej
skórki.
- Jeszcze raz bardzo za to wszystko przepraszam. To się
już nie powtórzy – zapewniłam ich wszystkich.
- A my ci w tym pomożemy – uśmiechnął się w końcu Carlisle –
Będziesz musiała bardzo na siebie uważać, bo podejrzewam,

background image

że nie będziesz chciała zostać w szpitalu ani chwili dłużej jak
będzie to konieczne.
Pokiwałam głową na znak, że miał rację, a on znów się do mnie
uśmiechnął.

Jeszcze przez jakiś czas wszyscy zostali ze mną w

sali. Rozmawiali ze mną, próbowali mnie rozbawić i pocieszyć.
Byli kochani. Nawet nie wiedzieli ile to dla mnie znaczyło.
Najbardziej byłam im wdzięczna za to, że nie pytali jak do
tego wszystkiego doszło i dlaczego Jazz odszedł… Miałam
nadzieję, że rozumieją, że jeszcze nie jestem gotowa na
dalszą konfrontację z przeszłością.

Wszyscy wyszli dopiero, gdy Carlisle ich o to poprosił

mówiąc, że jest już późno. Obiecał mi, że tylko jedną noc
miałam spędzić w szpitalu na obserwacji, a następnego dnia,
jeśli mój stan się nie pogorszy, będę mogła wrócić do domu.
Bardzo mi ulżyło mimo, że bałam się tej nocy.
- Ale może będzie lepiej jeśli ktoś z nas zostanie z nią tej
nocy – wtrącił Edward jakby czytając w moich myślach, gdy
wszyscy mieli już wychodzić – Oczywiście wiem, że miałaby
tu świetną opiekę, ale jednak pacjentów jest cały szpital i
nikt nie miałby na nią oka przez cały czas. Ja mogę z nią
zostać i w razie czego zawołam lekarza. Jutro i tak sobota,
więc nie będę musiał spieszyć się do pracy, a wam wszystkim
przyda się odpoczynek – zakończył Edward.
- Muszę przyznać, że to dobry pomysł – zgodził się Carlisle –
Dam tylko znać swoim kolegom, że tu będziesz i że o
wszystkim wiem.

Wszyscy zgodzili się na ten plan. Pożegnali się ze

mną i zaczęli wychodzić. Edward pocałował jeszcze tylko
Belle na pożegnanie i przytulił swoją córeczkę. Bella jak
zawsze chciała sama się poświęcić i ze mną zostać, ale

background image

Edward nie miał zamiaru ustąpić. Nie dziwiłam mu się. Jak już
zauważyłam wcześniej Bella wyglądała na zmęczoną i
zasługiwała na przespaną noc, a nie taką jaka czekałaby ją
tutaj, ze mną. Moja przyjaciółka martwiła się też pewnie, że
mogę nie mieć ochoty na przebywanie sam na sam z
Edwardem po tym wszystkim. Ale po pierwsze nie chciałam
jej znów martwić, a po drugie byłam po prostu szczęśliwa, że
tej nocy nie zostanę sama. Dlatego uśmiechnęłam się do niej
kiedy wychodziła.

Gdy już w końcu drzwi się zamknęły i wszyscy opuścili

salę Edward usiadł na stołku przy moim łóżku, na którym
wcześniej siedziała Bella. Próbując zapomnieć o wszystkich
jego złych czynach, a skupić się na dobrych, jak na przykład
ocalenie mnie i Jaspera przed Jacobem, spojrzałam mu w
oczy.
- Dziękuję ci, że chciałeś tu ze mną zostać. Nawet nie wiesz
ile to dla mnie znaczy – wyznałam żeby przerwać ciszę, która
zaczęła nas otaczać.
- Oczywiście nie ma za co, Alice. Zasłużyłaś na to. A
zwłaszcza z mojej strony. Ja też chciałem cię dziś
przeprosić… Za tą sytuację dwa miesiące temu, gdy Bella
przyprowadziła cię roztrzęsioną do naszego pokoju, a ja
zamiast ci pomóc pogorszyłem tylko sytuację… Nie
powinienem się mieszać w sprawy między tobą i Jasperem –
wyznał równie szczerze Edward. Musiałam jednak odwrócić
od niego wzrok, gdyż moje oczy znów stały się mokre od łez…
Przez te jedno imię…
- Przeprosiny przyjęte – szepnęłam żeby mój głos nie
zadrżał.
- Oj Alice, proszę cię nie płacz! Nie chciałem ci o tym
przypominać, ale musiałem cię za to przeprosić. Myślę, że

background image

zdążyłaś poznać mnie na tyle, że wiesz, że bywam dość
wybuchowy, ale… Mimo wszystko od tamtego dnia czuję się
tak strasznie winny tego wszystkiego… - próbował dalej się
tłumaczyć, ale ja nie potrafiłam już zapanować nad bólem,
który wypełniał całe moje ciało… Jak zawsze kiedy
próbowałam wrócić myślami do przeszłości.
- Proszę cię przestań – jęknęłam powstrzymując szlochanie.
- Alice… Ale ja po prostu nie mogę patrzeć na to jak znów
cierpisz. Proszę cię powiedz co mogę zrobić… Miałem
nadzieję, że moje przeprosiny choć trochę ci pomogą –
Edward złapał mnie za rękę. Zdecydowanie wolałabym żeby to
była Bella, jednak postanowiłam nie wyrywać się z jego
uścisku. Znów zebrałam w sobie siłę, aby odwrócić się w jego
stronę. Jego oczy były przepełnione bólem dokładnie tak
samo jak moje.
- Cofnąć czas – odparłam nie powstrzymując już kolejnych
łez moczących moją twarz. Czułam się tak jakby już nic poza
nimi we mnie nie istniało…
- Alice… Rozumiem, że musisz bardzo cierpieć, ale musisz się
też pozbierać. Zacząć znów żyć. Jeżeli chodzi o Jaspera…
Nie powinienem sądzić, że mógł ci coś zrobić, to było z mojej
strony beznadziejne, a zwłaszcza, że… - obserwowałam go
cały czas nie zważając już na rozmazujący się przez łzy
obraz.
- Że co? – spytałam łamiącym się głosem. Na niego też już nie
zwracałam uwagi.
- Że kiedy porwał cię Jacob zwierzył mi się, a ja jemu…
Alice… - jego uścisk na mojej dłoni stał się mocniejszy – Ja
wiem, że na samym początku waszej znajomości, gdy
zaciągnął cię do studia fotograficznego chciał cię zgwałcić –
zacisnęłam powieki, aby nie pozwolić wypłynąć kolejnym

background image

łzom… O n w i e d z i a ł… Poczułam się tak bardzo
zawstydzona w jego towarzystwie… A do tego przed oczami
stanął mi tamten dzień, nasz pierwszy pocałunek… Stłumiłam
w sobie kolejny atak płaczu, jednak Edward nie zważając na
to kontynuował – Wiem też, że się powstrzymał i że czuł się
okropnie przez to co się wydarzyło. I wiem też, że do niego
wróciłaś… Mimo, że chciał cię skrzywdzić wróciłaś i zostałaś
przy nim, a on przy tobie… Alice… Nie wiem dlaczego Jasper
odszedł, nie wiem jak zaszłaś w ciążę, ale sądząc po tym jaka
byłaś roztrzęsiona wtedy w styczniu… Muszę cię zapewnić o
jednym. Po dwóch miesiącach przemyśleń jestem pewny
jednego: Jasper bardzo cię kocha i nie mógł cię skrzywdzić
tak jak chciał na początku, gdy się poznaliście…

Jego słowa rozbrzmiewały echem w mojej głowie i

słyszałam je jeszcze, gdy wokół nas już zapadła cisza
przerywana tylko moim szlochaniem.
- Alice powiedz coś, proszę – Edward zaczął delikatnie
głaskać mnie po głowie.
- Ale ja nie mam nic do powiedzenia… Właśnie od tych
pieprzonych dwóch miesięcy mam taki mętlik w głowie, że
niczego nie jestem już pewna… Przecież gdyby Jasper mnie
kochał nie zostawiłby mnie po tym wszystkim – żaliłam się mu
dalej. Skoro on chciał to ciągnąć, ja też mogłam.

Edward

- Alice, ale wy w ogóle ze sobą nie rozmawialiście od tamtego
dnia! Jasper mógł pomyśleć, że zostawiając cię robi dobrze –
broniłem go dalej. Po pierwsze dlatego, że byłem facetem, a
to wyjaśnienie wydawało mi się sensowne, a po drugie
dlatego, że widziałem jak Alice bez niego cierpi… Może

background image

popełnił błędy, ale kto ich nie robi? Mimo wszystko musiał być
dobrym człowiekiem skoro Alice go pokochała i nadal kochała,
nawet jeśli sądziła, że było inaczej.
- Naprawdę tak myślisz? – odezwała się w kocu nadal nie
mogąc się uspokoić.
- Tak, właśnie tak myślę – chciałem żeby jeszcze raz
spróbowali ze sobą być, a zwłaszcza ze względu na ciążę
Alice. Nie wiedziałem ile może jeszcze znieść sama, ale
wiedziałem, że Jasper potrafił się nią zaopiekować. Może nie
byłem w tym wszystkim tak doinformowany jak Bella, ale
wolałem wyrzucić z siebie to wszystko co myślałem na ten
temat od tego feralnego początku stycznia.

Alice wyglądała na zamyśloną, ale również w dalszym

ciągu bardzo zmęczoną.
- Jutro jeszcze o tym pogadamy, jak wrócimy już do domu.
Jeśli będziesz uważać, że nie dasz rady sam będę mógł go
poinformować o twoim stanie, a teraz już odpocznij i śpij –
powiedziałem jeszcze nadal głaskając ją po głowie.

Kiwnęła tylko głową na znak, że się ze mną zgadza i

od razu zamknęła oczy. Głaskałem ją jeszcze przez chwilę,
dopóki nie byłem pewny, że zasnęła, a potem złapałem ją za
rękę.

Sam nie mając nic do roboty zasnąłem po jakimś

czasie na stołku i miałem nadzieję, że obudzę się razem z
Alice dopiero rano, że wszystko będzie dobrze i razem
wrócimy do domu…

Oczywiście tak się nie stało… Ze snu wyrwał mnie

cichy jęk Alice. Dziewczyna mocniej ścisnęła moją rękę,
którą ją trzymałem.
- Edward… Boli… - szepnęła zrozpaczona łapiąc się za brzuch.
Cholera! Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem szybko

background image

szukać lekarzy, gdy tylko znalazłem się na korytarz zacząłem
krzyczeć jak wariat, aby się tu zjawili.

Na szczęście w dość krótkim czasie przybiegło do

mnie dwóch lekarzy. Szybko wyjaśniłem im o co chodzi i
zaprowadziłem do sali, w której leżała Alice… Gdy wywozili ją
z niej była już nieprzytomna i cała mokra od potu… Wolałem
nie marnować czasu lekarzy pytając ich o to co zamierzają.
Zresztą nie obchodziło mnie to – mieli tylko pomóc mojej
siostrze i kropka. Usiadłem, więc przed salą, w której przed
chwilą oboje tak spokojnie spaliśmy i musiałem czekać na
rozwój wydarzeń… Nie miałem na razie zamiaru informować
kogoś z rodziny o tym co się działo – nie chciałem ich martwić
i budzić… Była druga w nocy.

Nie potrafiłem się pogodzić z tym, że większość ludzi

właśnie teraz spokojnie spała w swoich domach i łóżkach, a
Alice znów musiała cierpieć. Modliłem się tylko żeby nie
poroniła… Nie mogła, nie mogła, nie mogła! Przecież to ją już
mogło dobić! Nie dałaby sobie rady…

Wtedy zrozumiałem co musiałem zrobić. Nawet jeśli

Alice miałaby mnie za to znienawidzić do końca życia…
Musiałem zadzwonić do Jaspera, poinformować go o
wszystkim i prosić żeby zjawił się tu jak najszybciej…



Hej  Wiem, że ostatni rozdział został dodany rok temu i pewnie
wszyscy już nie kojarzycie mojego ff-a (znowu), ale kilka osób prosiło
mnie o jego dokończenie i samej mi na tym zależy (nadal). Tym razem
będę mieć czas na pisanie, bo matura już zdana, studia zaklepane i
wakacje do października! :D Więc jeśli chcecie poznać finał tej
historii proszę o pozostawienie komentarza! Ja z wielką

background image

przyjemnością wrócę do świata, który zaczęłam tworzyć będąc
jeszcze w gimnazjum – ciekawe doświadczenie 
A rozdział dedykuję wszystkim, którzy nie zapomnieli o mnie (mimo
wszystko) i dotarli do końca rozdziału, który mam nadzieję, że was
nie zawiódł! Obiecuję (tym razem na pewno), że kolejny nie pojawi się
później niż za miesiąc 

Ewu$


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
17 rozdzial 16 fq3zy7m2bu2oan6t Nieznany (2)
(1995) WIEDZA KTÓRA PROWADZI DO ŻYCIA WIECZNEGO (DOC), rozdział 17, Rozdział 1
Kierkegaard i filozofia egzystencjalna, 17-ROZDZIAŁ XVII
17 rozdzial 16 yvfz6z3wpvhesr3l Nieznany
17 Rozdzial
17(1), Rozdzia˙ trzeci
17 rozdzial 16 TPJAM3FHUOB6YWBN Nieznany (2)
17 rozdzial 16 fq3zy7m2bu2oan6t Nieznany (2)
17 Rozdział 16
17 rozdział 2
17 Rozdzial 15
WzM 11 Last Breath 17 rozdział PL
17 Rozdzial 15
Rozdział-17-propagandowe i inne, Szkolenie Szybowcowe, Procedury operacyjne
03 Rozdział 17
ćw 17 Układ zasilania aparatu Epsteina do rozdziału strat metodą częstotliwościową
ROZDZIAL 17, TRZUSTKA

więcej podobnych podstron