17. Koniec kłopotów
Samolot znajdował się już tylko kilkanaście metrów nad
ziemią. Oznaczało to, że coraz mniej czasu dzieli mnie od
wizyty u Vortuli. Bałam się ich. Przypomniało mi się, kiedy
spotkałam ich p raz pierwszy... Przypomniały mi się słowa Ara,
powiedział, że jeżeli jeszcze raz skrzywdzę kogoś i się
ujawnię to nie dostanę drugiej szansy, zabije mnie z zimną
krwią... Zresztą wtedy tylko on darował mi życie, miałam
wrażenie, że reszta chciała mnie po prostu zabić. Aro
zresztą oszczędził mnie tylko, dlatego, że mam dar widzenia
przyszłości... Wtedy to właśnie Jasper mnie uratował. Teraz
mam okazję mu się odwdzięczyć... Nikomu nie opowiadałam o
tym, że kiedyś miałam z nimi kłopoty tylko Jasper o tym
wiedział, a teraz pewnie jeszcze Edward. Nie wierzę żeby
teraz nie siedział w mojej głowie...
- Nie wiedziałem, że tyle przeszłaś za nim do nas trafiłaś. –
powiedział Edward łapiąc mnie za rękę.
- Niestety tak. – odpowiedziałam krótko.
Gdy samolot wreszcie wylądował i wszyscy już wyszli
odnaleźliśmy Carlislea.
- Gdzie byliście? – spytał.
- Nie umieliśmy cię znaleźć, dlatego usiedliśmy sami. –
powiedział Edward.
- No dobrze. Teraz musimy niezauważeni dojść do ich zamku.
Jeżeli tutaj ktoś rozpoznałby, że jesteśmy wampirami
Volturi bez zastanowienia by nas zabili. – opowiadał Carlisle.
- A mnie to już na pewno. – dodałam.
- Widziałaś ich już? – zdziwił się Carlisle.
- To długa historia, ale tak i to nie tylko w wizji. –
odpowiedziałam, nie chciało mi się opowiadać całej historii.
Tak, więc dalszą drogę pokonywaliśmy w ciszy. Słońce
świeciło i to dość mocno, ale Carlisle był na to przygotowany.
Oprócz okularów przeciwsłonecznych dał nam też bluzy z
kapturami. Wyglądaliśmy normalnie jak jakaś mafia, ale na
pewno nikt nie rozpoznał w nas wampirów, a to tylko o to
chodziło. Ja jednak i tak nie przestałam się zamartwiać. A co
jeśli Volturi oprócz Jazza zabiją też nas? Bałam się, po
prostu się bałam. Z każdą sekundą zbliżaliśmy się coraz
bardziej do celu, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję...
Z daleka widziałam już ogromny zamek, w którym
mieściła się siedziba Volturi... Tak bardzo chciałam żeby ktoś
mógł mi zapewnić, że Jasper jeszcze żyje. Chciałabym po
prostu mieć te pewność...
- Wszystko będzie dobrze. – powtarzali mi w kółko Carlisle i
Edward. Denerwowali mnie już tym.
Chciałam już jak najszybciej znaleźć się na miejscu i się
dowiedzieć wszystkiego, czego chciałam, ale nie mogliśmy
biec, bo ludzie by nas zobaczyli... Ale teraz mnie to już nie
obchodziło. Wyminęłam swoich towarzyszy i zaczęłam biec
najszybciej jak potrafiłam...
- Alice!!! Nie rób tego!!! Zobaczą cię!!! – krzyczeli za mną...
Myślałam, że dadzą mi wreszcie spokój, ale po pewnym czasie
poczułam czyjś silny uścisk na ręce.
- Ej!!! – krzyknęłam zdenerwowana.
- Na szczęście nikt cię nie zauważył. Nie chcę żeby Volturi
cię zabili. Uspokój się i przestań biec! – poprosił mnie
Edward. Nie mogłam w to uwierzyć w to, że mnie dogonił...
Przecież Jasper powiedział mi kiedyś, że jestem
najszybszym wampirem, jakiego zna. Widać są jeszcze
szybsze, denerwujące i czytające w myślach...
- Alice! Słuchasz mnie w ogóle?! – chyba też się już
zdenerwował... Może nie spodobało mu się jak o nim
pomyślałam...?
- Ty nie wiesz jak to jest!!! – nie wytrzymałam w końcu – Ty
nie masz nikogo kto by cię pokochał!!! Nie masz nikogo, kto by
się o ciebie martwił, kogo tak naprawdę byś pokochał!!! Bez
kogo nie wyobrażałbyś sobie życia!!! A więc skoro nie wiesz
to się nie wtrącaj i nie mów, że będzie dobrze!!! Bo nie wiesz
czy będzie... – nie chciałam wykrzyczeć mu tego w twarz, ale
się zdenerwowałam... Miał dać mi spokój, a on się cały czas
wtrąca!
- Masz rację... Przepraszam cię... Za wszystko, nie
powinienem w ogóle się wtrącać w twoje życie... Nie powinno
mnie tu być z tobą. – przyznał i puścił moją rękę... Odwrócił
się ode mnie i chciał pójść w drugą stronę, ale tym razem to
ja go złapałam...
- Edward!!! Zostań! Przepraszam cię nie chciałam tego
powiedzieć, ale po prostu tak bardzo się denerwuje, co z
Jasperem... I jestem pewna, że ty też pewnego dnia poznasz
kogoś takiego... Zasługujesz na taką miłość. A teraz proszę
wybacz mi i zostań!!! – gdyby to było możliwe popłakałabym
się. Naprawdę nie chciałam go skrzywdzić...
- Nic się nie stało... Poczekam tu z tobą na Carlislea, a potem
wrócę do domu... Poradzicie sobie. – powiedział głosem
wypranym z uczuć.
- Nie Edward! Ja cię potrzebuję! Ty jesteś zaraz po
Jasperze osobą, która wie o mnie chyba wszystko! W końcu
czytasz mi w myślach. Jesteś moim najlepszym
przyjacielem... Jesteś moim bratem, więc proszę nie
zostawiaj mnie teraz w takiej chwili! – nie chciałam pozwolić
mu odejść, nie chciałam go stracić...
- Alice, ale ty... – sam nie wiedział co chce powiedzieć.
- Masz rację nie kocham cię... To znaczy kocham, ale jak
przyjaciela i rozmawialiśmy już o tym! Powiedziałeś, ze
będziemy przyjaciółmi! Powiedziałeś, że pozwolisz mi być
twoją siostrą! – sama nie wiedziałam co jeszcze miałam mu
powiedzieć... To było chyba już wszystko...
- Alice przepraszam cię... Ta cała sytuacja nie powinna się
wydarzyć. Obiecałem ci, że nie będę się narzucał i że
będziemy najlepszymi przyjaciółmi, ale to, co powiedziałaś...
To była prawda i... Już jest wszystko dobrze tak?
Wybaczysz mi? – spytał przytulając mnie do siebie.
- To ty masz wybaczyć mi, a nie ja tobie. – odpowiedziałam.
- Wybaczam. – powiedział cicho.
W tym momencie zjawił się Carlisle.
- Coś się stało? – spojrzał na nas jak na kosmitów.
- Nie wszystko już jest dobrze. – odpowiedziałam mu.
- W takim razie cieszę się. – uśmiechnął się – A teraz musimy
komuś złożyć wizytę, więc chodźmy już. – zaśmiał się.
- Jasne. – zgodziłam się z Edwardem.
- Ale tym razem bez żadnych wygłupów Alice, jasne? –
poprosił Carlisle.
- Jasne. – zgodziłam się.
Głupio mi było, że tak nagle się wyrwałam na przód, ale nie
mogłam już wytrzymać. Teraz na szczęście byliśmy już tak
blisko, że nawet idąc bardzo wolno dojdziemy tam za
kilkanaście minut. Tyle już obiecałam sobie wytrzymać, no i
Edward miał rację nie chciałam zginąć z rąk Volturi jeżeli
udałoby się uratować Jazza.
Za jakiś czas stanęliśmy w końcu przed ogromnymi
wrotami zamku.
- Boję się. – szepnęłam gdy Carlisle zaczął otwierać drzwi.
- Poradzimy sobie. Sama zobaczysz, że za chwilę w czwórkę
wyjdziemy z tego cholernego zamku. – pocieszył mnie
Edward. Trochę mi to pomogło, ale nadal się bałam.
Weszliśmy do środka. Carlisle szedł przodem za nim
Edward, a ja na końcu. Carlisle rzeczywiście musiał tu
spędzić długi czas... Znał to miejsce jak własną kieszeń.
Szliśmy jakimś długim korytarzem, a potem weszliśmy do
windy. Widać nawet potężne wampiry w starym zamku
potrafiły zastosować nowoczesne technologie. Gdy wyszliśmy
z windy poczułam zapach ludzkiej krwi... Zdziwiło mnie co w
takim zamku mógł robić człowiek... Dopiero po chwili
zorientowałam się, że przed kolejnymi wielkimi wrotami
siedzi jakaś kobieta, która nie wiem sama, co tam robiła.
Siedziała przy jakimś biurku. Przywitała się z nami po włosku.
Carlisle jej grzecznie odpowiedział, a ja przypatrywałam się
tej scenie z niedowierzaniem.
Znów Carlisle otworzył drzwi i wszedł przodem. Ja nadal
trzymałam się z tyłu. Ostatnie spotkanie z Volturi nie
należało do ulubionych momentów w moim życiu, więc
wydawało mi się, że to też nie będzie... Chciałam żeby minęło
jak najszybciej... Nagle Edward chwycił mnie za rękę... Nie
wiedziałam, dlaczego i dopiero po chwili zorientowałam się, o
co mu chodzi... Na samym środku tej potężnej komnaty stał
Jasper... Po chwili usłyszałam jego krzyk. Był torturowany
przez tą małą... Jak ona się nazywała? Chyba Jane.
- Nie!!! – krzyknęłam przerażona...
Po tych słowach zapadła cisza... Edward schował mnie za
sobą.
- Ach, mamy gości! Przepraszam, ale was nie zauważyłem.
Witajcie! – przywitał się ten z czarnymi włosami. Chyba miał
na imię Aro.
- Witaj. – przywitał się Carlisle.
- Co cię tu do nas sprowadza? Tak dawno cię nie widziałem. –
Aro udawał, że jest zachwycony i zaskoczony tą wizytą.
- Widzisz... – Carlisle nie wiedział chyba, co ma powiedzieć...
- Chce odzyskać Jaspera! – zdenerwowałam się i wyszłam z
ukrycia...
- Ooo... Kogo my tu mamy?! – ucieszył się Aro na mój widok –
To ty dostałaś od nas drugą szansę, prawda? – uśmiechnął
się.
Nic nie odpowiedziałam.
- To ty masz ten wspaniały dar widzenia przyszłości... – mówił
dalej, a ja nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Wpatrywałam się
tylko w oczy Jaspera, który stał na środku... Tak bardzo się
za nim stęskniłam... Za jego miodowymi włosami, za jego
spojrzeniem, dotykiem, bliskością... Dzisiaj mieliśmy już być
razem... Miałam mu powiedzieć, że chce być z nim przez całą
wieczność, ale oni to zniszczyli!
- Aro nie myśl o tym! – z zamyślenia wyrwał mnie głos
Edwarda.
- O czym? – zdziwił się wpatrując w niego.
- Alice ani Jasper ani ja nie będziemy chcieli do ciebie
dołączyć. – powiedział.
Aro nadal patrzył na niego ze zdziwieniem w oczach...
- Czytam w myślach. – dodał.
- Carlisle gratuluje ci! – zaśmiał się znowu Aro.
- Czego? – zdziwił się.
- Masz tak utalentowanych przyjaciół. Alice widzi przyszłość,
Jasper kontroluje emocje, a Edward czyta w myślach. –
uśmiechnął się.
- Nic ci do tego. Przyszliśmy tu tylko po Jaspera. –
wytłumaczył Carlisle.
- Przykro mi, ale on należał do pewnej armii nowonarodzonych
i musi zginąć albo wstąpić do nas. Nie ma innej opcji. –
powiedział Aro.
- Ale wtedy kiedy chcieliście mnie zabić pozwoliliście odejść
i mnie i Jasperowi!!! Dlaczego teraz nagle zachciało się wam
go zabić?!!! To nie fair!!! On też ma takie nadprzyrodzone
zdolności jak ja i to było jego jedyne przewinienie!!! Dajcie
mu też drugą szansę!!! Proszę was!!! – zaczęłam krzyczeć jak
wtedy na Edwarda... Miałam słabe nerwy.
- Jane. – Aro nawet nie zechciał mi odpowiedzieć tylko znowu
poprosił o pomoc te małą jędze... Już dobrze wiedziałam, co
to znaczyło...
- Ból... – szepnęła ta mała czarownica i spojrzała na mnie
lekko się uśmiechając tymi swoimi niewinnymi dziecinnymi
oczkami...
Znów poczułam ten straszny ból, co wtedy na tamtej łące...
Krzyczałam... Upadłam na ziemię. Czułam się tak jakbym
płonęła... Taki ogromny ból, nigdy takiego nie czułam...
- Przestań!!! – krzyczałam.
- Zostaw ją w spokoju!!! – usłyszałam jeszcze jakieś męskie
głosy...
Poczułam czyjś dotyk, ale teraz zbyt cierpiałam żeby
stwierdzić, kto to jest...
- Będzie dobrze... – usłyszałam czyjś cichy głos.
- Przestań wreszcie!!! – a potem czyjś krzyk...
I wreszcie ból ustał... Odetchnęłam z ulgą, ale chodź byłam
wampirem, który się nigdy nie męczy teraz nie potrafiłam
wstać...
- Już wszystko dobrze Alice... – teraz byłam pewna, że to
mój ukochany... Jasper pomógł mi wstać.
Niestety nic mu nie odpowiedziałam, nie miałam siły i tak
bardzo się bałam. Obok nas stanął też Edward i Carlisle...
- Cóż za romantyczny widok. – zaśmiał się Aro – Co prawda
lubię szczęśliwe zakończenia, ale... Jane. – znów to powiedział
śmiejąc się... Miałam tylko nadzieję, ze tym razem ta mała
blondyneczka nie spojrzy na mnie.
- Ból. – znów usłyszałam ten słodki i niewinny dziecięcy głosik.
Lecz tym razem to nie ja poczułam ten ogromny ból... Tym
razem to Jazz... Upadł na ziemię podobnie jak ja.
- Jazz!!! – nie mogłam patrzeć jak mój ukochany cierpi.
Złapałam go za rękę podobnie jak on mnie wcześniej...
- Proszę przestań! Nie każ mu tak cierpieć! – krzyczałam.
Edward podszedł do mnie.
- Wszystko będzie dobrze, wstań. – poprosił mnie.
W tym momencie Jane dała Jasperowi spokój, ale zaczęła
katować Edwarda.
- No dajcie im spokój!!! – nie wiedziałam już co się działo...
Czułam się tak okropnie. To wszystko była moja wina!
- Alice. Spróbujemy to załatwić pokojowo. – powiedział
spokojnie Carlisle podchodząc do mnie.
Jasper teraz klęczał przy Edwardzie.
- Trzymaj się stary. – poprosił go.
- Dobrze Jane. Na razie wystarczy. – uśmiechnął się Aro.
- Tak panie. – odpowiedziała.
Jasper pomógł Edwardowi wstać. Teraz wszyscy staliśmy
blisko siebie patrząc na Ara.
Zapadła cisza
- Powiedz, o co naprawdę ci chodzi... Wcale nie miałeś
zamiaru zabijać nikogo, kto należał do jakiś armii
nowonarodzonych... Ja już wiem. – odezwał się Edward.
- Ach... Przed tobą nie można niczego ukryć. – uśmiechnął się
Aro.
- Nie chodziło wam o mnie? – zdziwił się Jasper.
- O ciebie chodziło mi między innymi... Chciałem żeby cała
wasza trójka dołączyła do nas... Ty Jasper możesz
manipulować nastrojem wszystkich dookoła, Alice widzi
przyszłość, a Edward czyta w myślach... Te umiejętności
bardzo by mi się przydały... A wiedziałem, że jeżeli porwę
jednego z was to reszta przyjdzie tu na ratunek... Miała to
być Alice, ale niestety wtedy w pokoju był sam Jasper. –
skończył wreszcie Aro.
- Żadne z nas do ciebie nie dołączy! – krzyknął Jazz.
- Aro przesadziłeś... Oni są dla mnie jak własne dzieci nawet,
jeżeli zgodziliby się do ciebie dołączyć ja bym ich nie puścił.
– powiedział Carlisle.
Aro milczał...
- Czy możemy już odejść? – spytałam niepewnie.
- Ach... Jak bardzo chciałbym żebyś zgodziła się do nas
dołączyć... Masz taki piękny głos... Jak dźwięk tysiąca
dzwoneczków i ogólnie jesteś piękna, a do tego taki wspaniały
dar. – mówił dalej Aro. O czym on w ogóle pieprzył? Jasper
odruchowo przyciągnął mnie do siebie i warknął.
- Spokojnie. – uśmiechnął się tym swoim fałszywym
uśmiechem...
- Aro skończ już te swoje sztuczki i daj nam odejść. –
powtórzył moją prośbę Carlisle.
- No dobrze, ale chciałbym zrobić jeszcze tylko jedną rzecz.
– odpowiedział i spojrzał na mnie – Alice czy mogłabyś podać
mi swoją rękę? – mówiąc to wyciągnął swoją w moją stronę...
- On też czyta w myślach, ale za dotknięciem czyjeś dłoni. –
wytłumaczył Carlisle.
Jasper i Edward nie chcieli mnie puścić...
- Spokojnie panowie. – uśmiechnął się – Nic jej nie zrobię. -
dodał.
Niepewnym krokiem podeszłam do niego... Bałam się. Podałam
mu powoli swoją rękę. Chwycił ją obiema swoimi i zaczął
wpatrywać mi się w oczy. W tym momencie tak jak Edward
cały czas mógł dowiedzieć się o mnie wszystkiego...
Wszystkiego, o czym kiedykolwiek pomyślałam...
- To bardzo ciekawe... – zamyślił się nadal trzymając moją
rękę... Puść mnie już... Poprosiłam w myślach.
- Nie pamiętasz nic ze swojego ludzkiego życia, nie
pamiętasz nawet swojej przemiany, a ten fakt ze swojego
życia pamięta chyba każdy wampir... I ten twój dar też jest
bardzo interesujący. – mówił tak jakby sam do siebie.
- Proszę zostaw mnie... – poprosiłam.
W tym momencie Aro zamiast mnie puścić przyciągnął bliżej
do siebie i złapał jakoś za szyję... Krzyknęłam...
W tym momencie w moją stronę rzucił się Edward i Jasper,
ale Carlisle zatrzymał mojego ukochanego... Nie chciał żeby
jeszcze jemu cos się stało, ja też nie chciałam... Niestety
Edwarda nie powstrzymał.
- Feliksie. – poprosił Aro, gdy Edward był już bardzo blisko
nas... Ten umięśniony wampir, który miał mnie zabić wtedy na
tamtej łące walczył teraz z Edwardem... Edward naprawdę
był bardzo silny i szybki, ale z Feliksem chyba nikt nie miał
szans...
- Nie!!! – krzyknęłam gdy tamten złapał Edwarda podobnie jak
mnie Aro...
W tym momencie do walki przyłączyli się Carlisle i Jasper...
- Oni zginą. – szepnęłam przerażona.
- Ci... Spokojnie. – szeptał mi do ucha Aro.
Carlisle i Jazz odciągnęli Feliksa od Edwarda... Wtedy
on wstał i w trójkę zaczęli z nim walczyć... Teraz było ich już
trzech na jednego, więc miałam nadzieję, że musieli wygrać...
I nagle miałam wizję... Zobaczyłam... Własną śmierć z rąk
Ara...
- Co ty chcesz zrobić? – spytałam go przerażona... On nie
rozluźnił uścisk na mojej szyi tylko niestety jeszcze bardziej
go zacisnął...
- Wiedziałem, ze to zobaczysz... Więc to nie będzie dla
ciebie niespodzianka. – szeptał mi dalej do ucha.
Spróbowałam się znów wyrwać z jego rąk, ale nie miałam
szans.
- Chociaż jeżeli zgodzisz się i dołączysz do nas to wtedy to
co za chwilę zrobię będzie tylko blefem, a jeżeli się nie
zgodzisz to... Sama widziałaś. – szeptał dalej.
- Nigdy! Nigdy! Nigdy! – krzyczałam zrozpaczona...
- A więc sama tego chciałaś... – zaczął się śmiać.
Jazz usłyszał mój krzyk i odwrócił się... Wtedy Feliks
wykorzystał jego nieuwagę i rzucił nim tak mocno, że
popękała ściana, w którą uderzył...
- Nie... – już nie miałam siły krzyczeć.
Na szczęście zaraz po tym rzucił się na niego Edward i
prawdopodobnie zabiłby go gdyby nie Aro...
- Odejdźcie od Feliksa, bo Alice zginie! – krzyknął jeszcze
mocniej łapiąc mnie za szyje. Dobrze, że nie musiałam
oddychać.
Wszyscy posłusznie wykonali jego rozkaz... Jasper nadal
leżał pod tą ścianą, w którą uderzył... Boże! Dlaczego on się
nie podnosił?!
- Jeżeli dołączycie do nas tu i teraz... Nic jej nie zrobię. –
znów kłamał Aro.
- On mnie i tak zabije!!! Uciekajcie, zabierzcie ze sobą
Jazza! – udało mi się jeszcze wydobyć z siebie głos.
- Zamknij się! – warknął Aro...
- Aro bardzo cię proszę zostaw Alice. – zabrał głos Carlisle –
Dobrze wiesz, że nikt z mojej rodziny nie zgodzi się na
zamieszkanie tutaj. – mówił.
- Sami wydaliście na nią wyrok... – myślałam, że to będą
ostatnie słowa jakie usłyszę... Myślałam, ze właśnie teraz i tu
zakończy się te moje krótkie wampirze życie...
Krzyczałam jak opętana... Bałam się. Edward chciał mnie
jeszcze ratować, ale Carlisle mu nie pozwolił... Może to i
lepiej. Przynajmniej straci tylko mnie, a nie jeszcze do tego
Edwarda.
Aro chyba chciał to zrobić powoli i bardzo boleśnie...
Chyba naoglądał się za dużo kryminałów. Jego dłonie zaciskały
się coraz mocniej wokół mojej szyi... Czułam, że zbliża się
mój koniec i będzie on taki jak w mojej wizji. „Proszę tylko
niech nikogo więcej nie zabije i niech Jasper się obudzi” –
pomyślałam jeszcze przed śmiercią... I nagle stało się coś,
czego się nie spodziewałam. Ktoś zaczął atakować Ara...
Chyba go gryzł, a potem, gdy rozluźnił uścisk na mnie,
przewrócił go... Poczułam taką ulgę! A jednak miałam żyć
dalej. Leżałam teraz na zimnej ziemi i chociaż sama byłam
zimniejsza od niej czułam się jak w niebie. Podniosłam się
powoli. Nie mogłam tak tu zostać leżeć. I wtedy zobaczyłam
Jazza idącego w moją stronę. A więc to on mnie uratował.
- Nie mogłem pozwolić żeby ktoś cię skrzywdził. – szepnął do
mnie podnosząc mnie z ziemi.
- Tak bardzo cię kocham. – tylko tyle byłam w stanie mu
teraz powiedzieć. Uśmiechnął się do mnie tym pięknym
uśmiechem.
Aro podniósł się z ziemi.
- Proszę daj nam odejść. – powtórzył prośbę Jazz. Ja stałam
za nim...
- Aro zrób to dla mnie w imię starej przyjaźni i zostaw moją
rodzinę w spokoju. – dodał Carlisle.
Edward tylko wpatrywał się w Ara czytając pewnie jego
myśli.
- No dobrze... Teraz dam wam odejść... Widzę, że dzisiaj już
nic wam nie mogę zrobić... Ale mam nadzieję, ze jeszcze się
kiedyś zobaczymy. – powiedział znów udając ten fałszywy
przyjacielski uśmiech.
- Dziękujemy ci. – odpowiedział mu Carlisle.
- Tylko proszę odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś. – powiedział
gdy szliśmy w stronę wyjścia. Ja wtuliłam się w Jaspera...
Chciałam o tym wszystkim zapomnieć.
- Żegnajcie moi młodzi przyjaciele!!! – krzyknął jeszcze zanim
zdążyliśmy zamknąć te wielkie drzwi do tej okropnej
komnaty.
W ciszy opuściliśmy te średniowieczne zamczysko. Nikt
nic nie mówił. Teraz pewnie tylko Edward nie był pogrążony w
swoich myślach tylko naszych. Gdy zjeżdżaliśmy windom w
dół nareszcie się trochę uspokoiłam. Zrozumiałam, ze Aro już
nic nam nie będzie mógł zrobić.
- Nie denerwuj się już. – poprosił Jazz. Teraz dopiero
zrozumiałam, że to chyba nie ja przestałam się denerwować
tylko Jasper znów manipulował moimi emocjami. Tym razem
byłam mu za to wdzięczna.
- Przepraszam was za to wszystko. – odezwałam się gdy
znaleźliśmy się kilkanaście metrów od ich zamku. Ja i tak
czułam się winna... Gdybym wtedy rano nie opuściła tego
pokoju i nie zostawiła Jazza samego to nie on zostałby
porwany tylko ja jak to miało być... Gdyby nie to, ze byłam
taka naiwna nikt nie musiałby walczyć z Feliksem. Nikt by się
nie narażał.
- Co ty w ogóle wygadujesz? To wszystko to nie twoja wina. –
powiedział do mnie czule Jasper.
- A to, o czym przed chwilą myślałaś to nieprawda. – dodał
Edward.
- Oni mają rację. Nie obwiniaj się za to, co tam się stało i
cieszmy się, ze tak, a nie inaczej to się skończyło. A
zwłaszcza ty... Przepraszasz nas, a to właśnie ty byłaś
najbliższa śmierci. Ale teraz już o tym zapomnijmy i cieszmy
się tym, co nas czeka, gdy wrócimy już do domu. – Carlisle
zakończył te swoją mowę wesołym akcentem.
- No właśnie Alice... Dzisiaj będziesz mi musiała powiedzieć
sakralne „tak” i to na wieczność. – zaśmiał się mój ukochany.
- Z wielką przyjemnością! – rzuciłam mu się na szyję.
Carlisle i Edward poszli przodem, a ja z Jazzem
trzymałam się z tyłu. Moja miłość niosła mnie na rękach.
Zaczęliśmy się całować... W końcu dzisiaj tak mało brakowało
do tego żeby nasze love story nie miało happy endu...
- Kocham cię. – powtarzał w kółko Jazz.
- Ja cię też i dobrze o tym wiesz. Ja też wiem, więc czemu
tak to kółko powtarzasz? – spytałam go.
- Bo dzisiaj mogłem cię stracić... Wystarczyłoby żebym
podniósł się z pod tej ściany kilka sekund później i Aro... –
załamał mu się głos.
- Ci... Teraz to już nie ważne. Tak jak powiedział Carlisle.
Cieszmy się chwilą! Cieszmy się tym, że wreszcie weźmiemy
ślub i na wieczność będziemy razem! – udzielił mi się jego
dobry humor albo to znów sprawka Jaspera.
- Jak sobie życzysz moja królewno. – zaśmiał się.
Znów zaczęliśmy się całować.
- Hej gołąbki nie chcemy wam przeszkadzać, ale będziecie
mieli dla siebie jeszcze dużo czasu, a teraz pospieszmy się
na samolot! – zawołał do nas Carlisle.
- Oczywiście! – zgodziłam się.
- No wiesz to, że ty się zgodziłaś to nie znaczy, że ja też się
zgodziłem. – zaśmiał się Jazz i nie chciał mnie postawić na
ziemi. Zaczął mnie delikatnie całować po szyi.
- Jazz... Chodźmy już. Będziemy mieć jeszcze dla siebie
czas. – poprosiłam go.
- No dobrze. – odpowiedział w końcu i puścił mnie – Ale
zobaczysz co będzie jak wrócimy i zostaniemy wreszcie
sami. – obiecał z „groźną” miną.
- Już nie mogę się doczekać. – odpowiedziałam mu i w tym
momencie dołączyliśmy do Carlislea i Edwarda.
Dalszą drogę na lotnisko przebyliśmy w milczeniu. Tylko
co jakiś czas odzywał się Jasper próbując mnie rozśmieszyć.
Gdy po jakimś czasie dotarliśmy na lotnisko Carlisle załatwił
nam bilety jak wcześniej i wreszcie lecieliśmy do domu. W
samolocie siedziałam koło Jasper i Carlislea. Opierałam głowę
na ramieniu mojego ukochanego, a on mnie głaskał... Byłam
szczęśliwa, ale niestety nie do końca. Edward siedział
samotny z przodu samolotu... Czułam się tak jakbym to ja go
tak zraniła. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Byłam
ciekawa czy teraz słyszy, o czym myślę czy może jest za
daleko...
- Coś się stało? – spytał mnie Jazz. Musiał wyczuć moja nagłą
zmianę nastroju. Przed chwilą byłam bardzo szczęśliwa, a
teraz zaczęłam się martwić.
- Nic, tylko... Tylko chodzi o Edwarda. – mówiłam cicho tak
żeby Carlisle nie podsłuchał naszej rozmowy...
- Coś ci zrobił? – zdenerwował się mój ukochany.
- Nie. Nic z tych rzeczy to właśnie ja zraniłam go... On
powiedział mi, że mnie kocha... A ja powiedziałam mu, że
kocham tylko ciebie i... Powiedziałam, że będziemy
przyjaciółmi, że wszystko będzie dobrze, ale chyba i tak
zraniłam go i to dość mocno... Sam teraz siedzi z przodu
samolotu jak najdalej od nas. Może nie chce czytać w
naszych myślach... Może denerwuje go to jak bardzo się
kochamy i... On jest sam jak palec! Żyję w samotności już
chyba ze sto lat... Próbowałam zajrzeć w jego przyszłość, ale
nadal nie widzę u jego boku nikogo... A jeżeli on nigdy nikogo
nie spotka? On na to nie zasługuje! Powinien spotkać jakąś
swoją prawdziwą miłość! – musiałam się komuś wygadać i
wiedziałam, ze Jasper mnie zrozumie... W końcu i tak
wiedział co do niego czuję.
- Przykro mi Alice, ale my nie możemy na to poradzić. Wiesz
to nie nasza wina, że Edward jest nadal sam i nie twoja wina,
że w przyszłości, którą widzisz to się nie zmienia... A to, że
powiedziałaś mu, że kochasz tylko mnie a nie jego... To tym
bardziej powinien zrozumieć... Wiedział przecież, że
bierzemy ślub, wiedział, że razem ich odnaleźliśmy, więc
chyba nie sądził, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. –
wiedziałam, że mnie zrozumie, ale mimo, że tak bardzo chciał
mnie pocieszyć to nie pomogło... Nadal miałam ogromne
poczucie winy... Jazz znów zaczął manipulować moimi
emocjami. Byłam mu za to po raz kolejny bardzo wdzięczna.
Wreszcie znów poczułam spokój.
- Ale mogę z nim pogadać? – poprosiłam go.
- To idź. Jeżeli to ma ci pomóc. Wiesz ja wiecznie
kontrolować twoich emocji nie będę. – uśmiechnął się.
Wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do Edwarda...
- Edward... Ja... – nie wiedziałam jak zacząć rozmowę.
- Nie musisz się wysilać... Czytałem w twoich myślach
przyznaję się. Teraz też. Uwierz mi nie musisz czuć się
winna... To nie twoja wina, że pokochałaś bardziej Jaspera, a
nie mnie, to nie twoja wina, że już na wieczność pozostanę
sam! – mówił mi.
- Ale ja się tak czuję! A ty jesteś na mnie zły... Widzę to nie
jesteś taki jak wtedy, gdy lecieliśmy do Włoch... Nie jesteś
taki jak wtedy zanim powiedziałeś mi, że mnie kochasz. – nie
chciałam dać mu spokoju.
- Alice... Ja cię przepraszam, nie chciałem żeby to tak
wyszło. Ja naprawdę cię bardzo lubię i nie jestem na ciebie
zły... Ja po prostu czuję się samotny. – tłumaczył się.
- Ale nie jesteś sam, masz nas. – odpowiedziałam mu.
- Wiem... Jeszcze raz przepraszam. – powtórzył.
- Ja też cię przepraszam. – dodałam.
- Ty nie masz za co, a ja mam. – powiedział jeszcze ciszej.
- Przestań już. Tylko proszę nie bądź już dla mnie taki...
Bądź tym Edwardem, którym byłeś prędzej. – poprosiłam go
jeszcze.
- Obiecuję... Po prostu muszę się przyzwyczaić do kolejnej
zakochanej pary w domu. – starał się uśmiechnąć.
- Ty też kiedyś kogoś spotkasz... Czuje to. – obiecałam mu.
- Może masz i rację, ale jeżeli tak to ty dowiesz się o tym
nawet przede mną. – tym razem jego uśmiech był szczery,
chyba rozśmieszył go ten fakt.
- Ale ty będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. –
zaśmiałam się.
- Dobra, dobra, ale idź już do Jaspera. Jeszcze będzie
zazdrosny, a nie chcę żebyście znowu ślub musieli odwoływać.
– powiedział.
- Dobra, ale już na pewno jest wszystko ok? – upewniłam się.
- Wszyściuteńko. – obiecał.
Miałam nadzieję, ze nie kłamał i tak jak mnie prosił
wróciłam na miejsce.
- I co już nie jest zły? – spytał Jasper gdy przy nim usiadłam.
- Powiedział, że nawet nie był, a nawet jak tak to już mu
przeszło. Zobaczysz wszystko się dobrze skończy. Edward
niedługo też kogoś spotka. – teraz już nic nie mogło zakłócić
mojego szczęścia.
- Wiesz nie będę się kłócił z jasnowidzem. – Jasper
wybuchnął śmiechem.
- To się lepiej nie kłóć i nie żartuj. – starałam się to
powiedzieć z groźną miną, ale też zaczęłam się śmiać.
Gdy samolot już wylądował wsiedliśmy wszyscy do
samochodu Carlislea i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Nie mogłam się już doczekać! Kiedy po jakimś czasie byliśmy
już na miejscu i Carlisle już zaparkował ja byłam pierwszą
osobą, która z niego wysiadła. Szybko wbiegłam do domu i
wpadłam do salonu. Tam wszyscy siedzieli. Esme, Rosalie,
Emmet, Peter, Charlotte, Lizzy i jej ukochany Jackson. Aż
podskoczyli z radości kiedy mnie zobaczyli.
- Wróciliście! – krzyknęła ucieszona Lizzy.
- Cali i zdrowi. – uśmiechnęłam się. Po chwili do salonu wszedł
Edward, Jasper i Carlisle.
- To dobrze, że nic wam nie zrobili. Jak to wszystko w ogóle
się stało? – pytała Esme.
- O co im chodziło? – spytała Rosalie.
- To bardzo długa i pokręcona historia... – powiedziałam.
- Ale cieszmy się z tego, ze dobrze się skończyła. – zakończył
rozmowę Jasper.
- A więc ślub będzie? – spytała niepewna Charlotte.
- Jasne, ze będzie! – odpowiedziałam jej szybko.
- Ale wszystko jest przygotowane? – spytał Jasper.
- Oczywiście. Ksiądz będzie jak tylko po niego zadzwonię. –
odezwał się Emmet.
- Suknia i garnitur czekają na was w pokoju na górze. –
dodała.
- A ja w takim razie już się biorę za ozdabianie salonu. –
zakończyła Esme.
- My ci pomożemy! – zaoferowali się goście.
- To świetnie. – ucieszyła się Esme.
- A my idziemy na górę się przebrać! – pociągnęła mnie na
górę za sobą Rosalie...
- My też! – dodał Emmet ciągnąc za sobą do swojego pokoju
Jaspera.
W salonie został reszta przygotowując to miejsce na tą
okazję. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę!
Nareszcie będę mogła wziąć ślub z moim Jazzem! Musieliśmy
razem tyle przejść i pokonać tyle przeszkód, ale w końcu
wszystko dobrze się skończyło! Już nic nie mogło nam
przeszkodzić! Już na zawsze będziemy razem i nic nas nie
rozdzieli... Miałam tylko nadzieję, że Edward też niedługo
będzie mógł spotkać kogoś takiego jak dla mnie Jasper...
Swoją prawdziwą miłość. Ale teraz starałam się już niczym
nie zamartwiać i cieszyć chwilą, a ta chwila naprawdę była
wyjątkowa.
Rosalie zamknęła za nami drzwi do swojego pokoju. Na
łóżku ujrzałam leżącą przepiękną suknie ślubną. Byłam nią
oczarowana. Nie mogłam się już doczekać aż Jazz mnie w
niej zobaczy...
No i wreszcie dodałam kolejny rozdział! Zawsze wam mówiłam, że
następne postaram się dodać szybciej, ale to mi nigdy nie wychodziło,
więc będą one po prostu takiej długości Mam nadzieję, że taki wam
wystarczy No i niestety to już jest przedostatni rozdział tego ff-
u... Kolejny będzie ostatnim, ale mam tez niespodziankę! Będę ten ff
jakby kontynuować i napisze sagę zmierzch oczami Alice Mam
nadzieję, ze się wam spodoba i kiedy pojawi się jego prolog wy, którzy
komentujecie ten ff będziecie jako pierwsi o tym poinformowani
Oczywiście ten rozdział też dedykuję wam, no, bo komu by innemu
Rozpisałam się trochę, więc proszę już tylko o szczere komentarze i
mam nadzieję, ze was nie zawiodłam i ten przedostatni rozdział się
wam spodobał!
Ewu$