18. Happy End
Rosalie wzięła suknię i podała mi ją.
- I jak podoba ci się? – spytała.
- Jest przepiękna! – wykrztusiłam wreszcie.
- Miałam ją na sobie na jednym ze ślubów z Emmetem. –
uśmiechnęła się – Teraz kolej na ciebie.
- Dziękuję. Naprawdę jest śliczna. – powiedziałam.
- No to, na co czekasz? Ubieraj! – rozkazała.
- Z wielką przyjemnością. – po tych słowach chciałam wyjść
do swojego pokoju i tam się przebrać, ale Rose chwyciła mnie
za rękę.
- Hej, a ty dokąd? – spytała – Jesteśmy siostrami możesz się
przebrać tutaj. – dodała.
- No w sumie racja. – uśmiechnęłam się. Cieszyłam się, że
Rosalie tak szybko mnie zaakceptowała i że chyba podoba jej
się bycie moją siostrą.
Zaczęłam się przebierać, a Rosalie cały czas nawijała...
- ...Wiesz to super, że tu do nas trafiłaś z Jasperem. Teraz
będę miał, z kim chodzić na zakupy, będę miała kogoś, z kim
będę mogła rozmawiać. Po prostu siostrę... - mówiła i mówiła,
a mnie się to podobało.
- Też się cieszę. Nawet nie wiesz jak bardzo. No i jak
wyglądam? – spytałam gdy miałam już suknie na sobie.
- Prześlicznie. Wyglądasz nawet lepiej niż ja. – zaśmiała się.
- W to akurat nie uwierzę. Od ciebie chyba nikt lepiej nie
wygląda. – odpowiedziałam jej patrząc się w lustro.
- Nie przesadzaj. Ty jesteś równie śliczna. – odpowiedziała.
- Jasper oszaleje jak cię w niej zobaczy. – zażartowała.
- Mam taką nadzieję. – wybuchłam śmiechem.
Stałam tak przed lustrem i wpatrywałam się we własne
odbicie. W tej sukni rzeczywiście wyglądałam jak jakaś
księżniczka z bajki. Cieszyłam się, że już za kilka minut moje
pokręcone życie wreszcie będzie normalne... Cieszyłam się,
ze zbliżał się już happy end miłości mojej i Jazza.
- Mogę już stąd wyjść? – spytałam Rosalie.
- Ja sprawdzę czy wszyscy są już gotowi, bo wiesz pan młody
nie może zobaczyć swojej ukochany w sukni ślubnej przed
ślubem. – odpowiedziała i szybko wyszła z pokoju.
Po kilku sekundach była już z powrotem.
- Wszyscy są już gotowi. Ksiądz też już jest. Czekają na
ciebie w salonie. – zdała mi relacje.
Dopiero teraz zaczęłam się stresować. Sama nie wiedziałam
czego się bałam, ale miałam jakieś złe przeczucie... Znowu,
ale miałam nadzieję, że nic już się nie zepsuje i wszystko
dobrze się skończy.
- Hej uśmiechnij się. To jest twój dzień, twój i Jaspera.
Dzisiaj już niczym się nie przejmuj. – poprosiła Rose.
- Jasne. Ja się bardzo cieszę i dzisiaj tak jak mówisz nic mi
już tego dnia nie zepsuje. – odpowiedziałam jej.
- No to idziemy! – zawołała uradowana Rosalie.
Wyszłam za nią z pokoju. Już tylko kilka kroków dzieliło mnie
od szczęśliwego finału mojej i Jazza miłości… Teraz już
wszystko musiało się dobrze skończyć. Musiało!
Rosalie szybko pobiegła na dół do salonu żeby zająć już
swoje miejsce... Ja powoli zaczęłam schodzić po schodach.
Mimo, że byłam piękną, silną i niezniszczalną wampirzycą
bardzo się stresowałam tak jak chyba każda dziewczyna,
która ma wyjść za mąż za kogoś, kogo tak bardzo kocha.
Wzięłam głęboki oddech, który w sumie nie był mi potrzebny,
ale dodał trochę otuchy. Kiedy pokonałam ostatni schodek
moim oczom ukazał się pięknie wystrojony salon. Zobaczyłam
wszystkich swoich nowych przyjaciół i rodzinę... Na samym
środku stał mój Jasper, a obok niego jakiś ksiądz... Trzeba
było przyznać, że ładnie pachniał... Miałam nadzieję, że
Jasper nie będzie chciał go... No w końcu on krócej
powstrzymuje się od ludzkiej krwi niż ja, ale nie mogłam
teraz myśleć o takich rzeczach! Za chwilę miałam przestać
być panną i moja historia miała zakończyć się happy endem...
Stanęłam koło mojego ukochanego. Patrzył się na mnie jakby
zobaczył jakiegoś ducha...
- Pięknie wyglądasz. – szepnął to tak cicho, że nawet ja ledwo
zrozumiałam, ale w sumie to właśnie tylko ja miałam usłyszeć.
- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć tych dwoje węzłem
małżeństwa... – zaczął ksiądz, a ja wcale go nie słuchałam
tylko wpatrywałam się w oczy mojej miłości...
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero jego piękny głos...
- Tak chcę. – powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- A czy ty Alice Cullen chcesz wziąć za męża tego oto
Jaspera Halla? – usłyszałam po tym słowa księdza, a więc to
już...
- Tak chcę. – odpowiedziałam najszybciej jak się dało. Jasper
zachichotał pod nosem...
- A więc ogłaszam was mężem i żoną! – powiedział ksiądz –
Możecie się już pocałować. – dodał później.
Jazz wziął mnie na ręce i zaczęliśmy się całować... Nareszcie
wszystko było już na swoim miejscu... Musiało być.
Wszyscy zaczęli nam bić brawo.
- A więc nie jestem tu już potrzebny. – odezwał się ksiądz
gdy wreszcie Jazz postawił mnie na ziemi.
- Dziękujemy. – podziękowałam mu w imieniu swoim i Jaspera.
- Nie ma, za co drogie dzieci. - uśmiechnął się do nas.
- Zaprowadzę księdza do wyjścia. – powiedział Emmet i
razem z nim wyszedł z salonu w kierunku drzwi.
- No i w końcu jesteście razem! – krzyknęła Lizzy
przerywając ciszę... Nadal nie mogłam uwierzyć, że ślub już
jest za mną... Że to już minęło... Przez te chwilę czułam się
jak prawdziwa księżniczka, miałam wszystko, co chciałam i
wszystko, czego potrzebowałam.
Po jej słowach wszyscy zaczęli nam gratulować i życzyć
żebyśmy byli razem już całą wieczność, miałam nadzieję, że
tak się stanie... Po chwili Emmett wrócił do salonu i wszyscy
usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach.
Jednak ja cały czas czułam jakby czegoś mi brakowało, jakby
coś było nie tak... Dopiero po jakimś czasie się
zorientowałam... Edwarda nie było tu z nami!
- A gdzie jest Edward? – przerwałam nagle Peterowi, który
mówił coś do Jazza.
Zapadła cisza...
- Gdzie on jest? – powtórzyłam swoje pytanie...
- Uznał, że nie może tu już dłużej tak żyć... Powiedział, że
odchodzi. – powiedział w końcu Carlisle...
Nie mogłam w to uwierzyć! Jak on mógł?! Przecież powiedział,
że wszystko było dobrze! Okłamał mnie? Nawet się nie
pożegnał... A jeżeli zrobi coś głupiego? Tysiące myśli plątało
się w tej chwili po mojej głowie.
- Alice. – zmartwił się Jazz...
- To nie możliwe! Nie pozwolę mu odejść! – zerwałam się z
kanapy na której siedziałam wtulona w Jaspera...
- Nic nie poradzisz, a on może już być gdzieś daleko. –
powiedział Carlisle.
- Muszę go znaleźć! – powiedziałam stanowczo i zaczęłam iść
w kierunku drzwi...
- Alice! Przestań! – zawołał za mną Jazz.
- Przepraszam cię, ale ja go nie mogę tak po prostu pozwolić
mu odejść! – odpowiedziałam mu zatrzymując się i patrząc
mu prosto w oczy...
- A może ten ślub to była pomyłka? A może to właśnie jego
kochasz?! – zaczął denerwować się Jazz.
- Nie mów tak! Wiesz, że tak nie jest! – nie chciałam się z
nim kłócić już godzinę po ślubie!
- Może to dzisiaj jemu miałaś powiedzieć, że chcesz z nim
spędzić całą wieczność?! – Jasper nie przestawał, a ja
gdybym była człowiekiem już bym płakała...
- Przecież wiesz, że kocham ciebie, ale on jest moim
przyjacielem! Nie mogę go tak zostawić! Zrozum... – głos mi
się załamał...
- Przykro mi, ale nie potrafię... Gdybyś mnie naprawdę
kochała zostałabyś teraz ze mną... A jeżeli pobiegniesz
gdzieś za nim znaczy to, że on jest dla ciebie ważniejszy. –
powiedział Jazz i spojrzał na mnie takim okropnym
wzrokiem... Nie mogłam go wytrzymać.
- Przepraszam. – szepnęłam i jak najszybciej potrafiłam
wybiegłam z domu...
- Tak myślałem. – usłyszałam jeszcze za sobą szept Jaspera i
pewnie jakieś głupie komentarze reszty rodziny i przyjaciół...
Pewnie oni wszyscy mają mnie teraz za jakąś najgorszą... A
najbardziej Jazz... Ale ja dla każdego z nich zrobiłabym to
samo. Czemu nie mogli tego zrozumieć?
Czułam się okropnie... Miałam wrażenie, że ktoś zabrał
cząstkę mnie... Nagle straciłam wszystkich, których
kochałam. Biegłam tak i biegłam przez las i miałam wrażenie
jakbym kiedyś już to przerabiała... Przecież tak samo
biegłam za porwanym wtedy przez Volturi Jasperem... Czułam
się tak samo jak wtedy rozżalona, zrozpaczona i bezradna...
- Edward! – wołałam swojego przyjaciela... Tęskniłam za nim,
brakowało mi go... Przecież tylko dzięki niemu udało mi się
przetrwać ten czas, kiedy bałam się, że Jasper zginął...
Teraz to mój ukochany był bezpieczny, a on zniknął. Bałam
się tak samo jak wtedy... Już sama nie wiedziałam, co mam
zrobić. Jeżeli wrócę... Zresztą i tak nie mam już chyba, do
kogo... Nie byłam pewna czy Jazz będzie w stanie mi
wybaczyć...
Nagle poczułam zapach ludzkiej krwi... Przypomniało mi się
wtedy, że jestem już bardzo spragniona i jak jakieś dzikie
zwierzę zaczęłam biec w tamtym kierunku... Nie obchodziło
mnie, że brudzę i rozrywam tę piękną białą suknie, którą
miałam na sobie... Przywoływała tylko bolesne wspomnienia,
których tak bardzo się bałam...
Jednak na razie i tak przestałam o tym wszystkim
myśleć... Teraz liczył się już tylko ten piękny zapach ludzkiej
krwi, która była coraz bliżej... W końcu po kilkunastu
minutach dotarłam do celu... Dopiero wtedy udało mi się
znowu być sobą, a nie drapieżnym zwierzętom na polowaniu...
Otrząsnęłam się z tego uczucia i ujrzałam jakiegoś drugiego
wampira... Niestety nie był to Edward. U jego stóp leżały już
dwa trupy... Najgorsze było to, że były to chyba dzieci... Z
trzeciej osoby właśnie wysysał krew... To mogła być matka
tych biedactw... Przełknęłam głośno jad, który napłynął mi do
ust i zaczęłam biec powrotem jak najdalej od tamtego... Nie
wiem, dlaczego, ale bałam się go... Biegłam i biegłam nie
zamierzając się jak na razie zatrzymywać nie miałam pojęcia,
co tamtemu mogło przyjść do głowy...
Niestety akurat w tym momencie musiałam mieć wizję...
Zobaczyłam jak tamten wampir zabija... Edwarda! Z tego
wszystkiego po prostu upadłam na ziemie potykając się o
jakiś korzeń czy coś... Chciałam się podnieść, ale nie mogłam...
Ktoś przydepnął moją suknię... Przerażona odwróciłam głowę...
To był tamten wampir...
- Puść mnie! – krzyknęłam.
- Nie... Dlaczego uciekałaś i jakim cudem udało ci się
pohamować swoje pragnienie? – spytał...
- Żywię się tylko zwierzęcą krwią. Powstrzymywanie się od
ludzkiej krwi to dla mnie nic trudnego. A teraz pozwól mi
wstać! –odpyskowałam mu.
- Bardzo proszę. – zaśmiał się i wziął nogę z mojej sukni...
Powoli się podniosłam, a potem szybko chciałam uciec, ale on
mnie złapał.
- Czemu chciałaś mnie już opuścić? – zapytał.
- Bo nie mam czasu na takie podchody! Szukam kogoś! –
odpowiedziałam mu.
- Ten ktoś musi być szczęściarzem... Szuka go taka piękna
wampirzyca w sukni ślubnej. Co jak go znajdziesz planujesz
wyjść za niego za mąż? – zakpił sobie ze mnie.
- Nie! Już wzięłam ślub, a teraz szukam swojego przyjaciela,
którego przez to skrzywdziłam! – sama nie wiem dlaczego to
wszystko mu powiedziałam... Musiałam się chyba komuś
zwierzyć, a nie miałam komu.
- Skoro masz tyle problemów to zostaw to wszystko i zostań
ze mną. – mówiąc to przyciągnął mnie do siebie... Próbował
mnie pocałować, ale ja mu się nie dałam i odepchnęłam go.
- Hej śliczna nie denerwuj się tak... A jak w ogóle masz na
imię? – spytał.
- Mam na imię Alice... Ale proszę pozwól mi odejść. –
szepnęłam.
- A ja mam na imię Victor... I jestem bardzo samotny, ale
dzięki tobie to się zmieni... Nie pozwolę ci odejść. –
uśmiechnął się znów do mnie podchodząc...
Znów spróbowałam uciec, ale on był czujny... Poczułam silny
uścisk na ręce... W tym momencie przypomniało mi się jak tak
samo w Wolterze próbował mnie zatrzymać Edward...
Zaczęłam krzyczeć...
- Edward!!! Proszę cię wróć!!! Nie zostawiaj mnie!!! – po tym
Victor z całej siły popchnął mnie i uderzyłam w drzewo...
Nie chciało mi się podnieść, nie miałam, po co... Edward
zniknął i już pewnie nigdy nie wróci... Przeze mnie... A Jasper
jest na mnie zły. Może już mi nie wybaczy... Powiedział, że
jeżeli wyjdę szukać Edwarda, a nie zostanę z nim to tak
jakbym go zostawiła... Tak jakbym wybrała Edwarda... A
przecież kilka godzin temu ślubował, że będzie ze mną przez
cała wieczność, a teraz?! Jestem tutaj sama w podartej i
brudnej sukni ślubnej Rose i jestem zdana na pastwę losu...
Victor zaczął podążać w moim kierunku...
- Masz ochotę na dalsze zabawy czy w końcu zgodzisz się ze
mną zostać po dobroci? – spytał z uśmiechem na ustach.
- Zostaw mnie. – poprosiłam cicho.
- Już ci tłumaczyłem, że nie ma innej możliwości... Zostajesz
ze mną i koniec. – powiedział i pociągnął mnie za włosy żebym
wstała...
Już nic nie mówiłam... Nie chciało mi się.
- To pójdziesz teraz grzecznie za mną? – spytał uśmiechając
się... Chyba zobaczył, że już się poddałam... Po prostu tym
razem już nie miałam, o co walczyć...
Victor bardzo mocno chwycił mnie za rękę i zaczął za sobą
ciągnąć jak psa...
Szłam tak za nim i szłam, a ten las się nie kończył... W
tym momencie chciałam żeby ktoś mnie zabił... Tak po prostu
nie miałam ochoty na dalsze życie... Chciałam wreszcie zaznać
spokoju... Chciałam żeby wszystkie moje problemy się
skończyły...
- Dokąd mnie ciągniesz? Nie możesz po prostu dać mi
spokoju? – spytałam po pewnym czasie... Wolałabym siedzieć i
użalać się nad sobą pod jakimś drzewem w tym lesie, a nie
być traktowana przez niego jak jakaś nowa zabawka...
- Oj Alice, Alice... Ile razy mam ci to powtarzać, co? Nie, nie
mogę dać ci spokoju, a gdzie cię ciągnę? Nie wiem, ale jak
najdalej stąd żeby żadne wampiry, które znałaś nie mogły cię
odnaleźć. – uśmiechnął się po raz tysięczny.
- I tak nie będą próbowały... – szepnęłam to już bardziej do
siebie niż do niego...
Zaśmiał się jeszcze pod nosem i zaczął dalej mnie ciągnąć...
Gdzieś...
I dopiero po jakimś czasie mnie olśniło! Jasper przecież
nauczył mnie się bronić! Czemu teraz miałam posłusznie
wykonywać polecenia Victor i stać się jego zabawką? Nawet,
jeżeli już nie mam, do kogo wrócić i jeżeli już nikt na mnie
nie czeka nie mam zamiaru żyć z tym wariatem! Wolę już całą
wieczność spędzić sama... Chciałam jakoś spróbować go
przewrócić... Przyspieszyłam, więc kroku i sprytnie
podłożyłam mu nogę. Padł na ziemie jak długi, a ja wyrwałam
się szybko z jego uścisku i zaczęłam biec w kierunku, z
którego właśnie szliśmy... Biegłam najszybciej jak mogłam,
tak bardzo się bałam... Słyszałam jego krzyki za mną... Był
chyba bardzo zły...
- Edward!!! Jasper!!! Pomocy!!! Nie zostawiajcie mnie!!! Niech
ktoś mi pomoże!!! – krzyczałam jak opętana... Może to był mój
błąd, bo Victor wiedział gdzie ma za mną biec, ale nadal
miałam nadzieję, ze ktoś mi pomoże... Potrzebowałam ich, a
najgorsze było to, że byłam już tak zdezorientowana, że nie
wiedziałam gdzie mam biec... Zapomniałam gdzie był dom
Cullenów, mój nowy dom...
- Jak cię złapie to nie wiem, co ci zrobię!!! Prosiłem, żebyś
dała już spokój!!! – znów usłyszałam głos Victora... Był coraz
bliżej...
Jednak nagle usłyszałam jakby jego krzyk... Zatrzymałam się
niepewnie. Może chciał mnie tylko nabrać? A może...? Sama
nie wiedziałam już, co znowu się stało. Powoli zawróciłam w
stronę, z której usłyszałam jego krzyk, a teraz dochodziły
jeszcze odgłosy walki...
- Zostaw ja w spokoju! – usłyszałam czyjś głos... Był
identyczny jak głos... Edwarda! Czy to było możliwe? Czy to
mógł być on? I wtedy przypomniała mi się ta wizja, w której
Victor go zabił... Byłam już pewna, że to on i zaczęłam biec
mu na ratunek... Jeżeli teraz by jeszcze zginął... Nie, nie
mogłam tak myśleć! Nie mogłam i koniec!
Po chwili trafiłam na polanę, na której toczyła się ta
walka... Miałam rację tam był Edward! Nie zostawił mnie, a
teraz miał przeze mnie zginąć? Co ja miałam zrobić? Edward
odwrócił głowę... Musiał usłyszeć moje myśli. Zobaczył mnie
całą brudną i zmęczoną już tym wszystkim... W tym
momencie Victor wykorzystał jego roztargnienie i tak jak
mnie wcześniej rzucił z całej siły o drzewo... Tylko, że
Edward uderzył tak mocno, że je złamał... Na szczęście
szybko się podniósł... Przez te kilka sekund wróciło do mnie
tyle wspomnień... Jak Jasper... Znów on jest w moich
myślach! Nie mogę o nim zapomnieć! A jeżeli będę musiała?
Edward znów oberwał, ale nie poddawał się... Nie mogłam już
na to patrzeć! W każdej chwili mogło stać się to, co już raz
widziałam w wizji.
- Przestańcie!!! – krzyknęłam.
Oboje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestali
walczyć i spojrzeli na mnie.
- Victor... Proszę cię. Zostaw go, zostaw nas. – poprosiłam go.
W jednej sekundzie znalazł się przy mnie, a Edward na
drugim końcu polany...
- Powiem krótko: Nigdy! – odpowiedział.
- Daj mi spokój. – powtórzyłam.
- Nie dam ci odejść. – znowu chciał żebym za nim poszła...
W tym momencie Edward pobiegł w naszą stronę... Victor się
nie zorientował... Przynajmniej udawał, że nie wiedział, co się
dzieje... Kiedy Edward miał się na niego rzucić on właśnie
wziął mnie na ręce i zaczął uciekać...
- Edward!!! – krzyczałam za nim... Nie mogłam pozwolić na to
żeby Victor go zgubił...
Próbowałam się jakoś uwolnić z jego rąk, ale nie mogłam... On
nie chciał mnie puścić. Był bardzo uparty. Na szczęście
Edward cały czas deptał mu po piętach. Był bardzo blisko, ale
nie rozumiałam dlaczego nie zaatakuje Victora... Chciałam być
już bezpieczna... W jego ramionach... Boże! Z drugiej strony
jak mogę tak myśleć? Niedawno wzięłam ślub, a już marzę o
tym żeby znaleźć się w ramionach innego. Jasper miał rację
jestem niesprawiedliwa i niezdecydowana. Tylko to chyba nie
był najlepszy moment na tego typu decyzję. No i miałam
rację, a z zamyślenia wyrwał mnie dopiero upadek. Edward
musiał złapać i przewrócić Victora, a że byłam na jego rękach
ja też musiałam ten upadek przeżyć... Nie powiem Edward
jest naprawdę bardzo silny nawet jak na wampira, upadając i
koziołkując jeszcze kawałek naprawdę nawet mnie to można
powiedzieć „zabolało”, a co dopiero Victor... No cóż należało
mu się! Wstałam powoli z ziemi i rozejrzałam się
zdezorientowana. Po chwili dopiero zobaczyłam dwa walczące
ze sobą wampiry... Boże, tak bardzo chciałam pomóc
Edwardowi, ale czułam, że mogłam tylko zaszkodzić... Ale
oczywiście bardzo się o niego bałam. Nadal miałam przed
oczami te wizję, w której on ginie i to przeze mnie! Nagle
zobaczyłam, że któryś z wampirów leży na ziemi i jakoś nie
potrafi wstać... Natomiast ten drugi jeszcze bardziej go
katuje no i oczywiste chce zabić... Przypomniała mi się znowu
moja wizja i do tego jeszcze miałam takie jakieś przeczucie...
To musiał być Edward... Nie mogłam pozwolić mu umrzeć.
Szybko pobiegłam w ich stronę i nie myśląc wiele rzuciłam się
na Victora. Chciałam tylko żeby Edward zyskał na czasie i
zdążył wstać. Miałam nadzieję, że dalej już sobie poradzi.
Victor leżał teraz również na ziemi przygwożdżony przeze
mnie. Byłam z siebie dumny, ale i to wydarzenie przywołało
wspomnienia... Znów znalazłam się na polanie, na której Jazz
uczył mnie walczyć. Tam też go właśnie tak pokonałam. Był
wtedy ze mnie dumny. Niestety zaraz po tym przychodziły mi
do głowy kolejny wspomnienia. Tak bardzo bolały. W tym
momencie uświadomiłam sobie, że to jednak mimo wszystko
kocham Jaspera... Tak bardzo za nim tęskniłam i nie
potrafiłam sobie wybaczyć, że tak go zostawiłam. On musiał
cierpieć teraz jak ja. Jedyną rzeczą o jakąś teraz prosiłam
to żeby on zdołał mi wybaczyć... Żeby znowu było jak kiedyś...
Nie potrzebnie się tak bardzo zamyśliłam... Victor to
wykorzystał i znowu jak już wcześniej rzucił mną o drzewo.
Tym razem tak samo mocno jak Edwardem. Złamałam je.
Muszę przyznać, że to też mnie tak jakby „zabolało”...
Musiało upłynąć trochę czasu zanim się podniosłam. Na
szczęście Edward nie potrzebował już mojej pomocy. Kiedy
wróciłam do rzeczywistości ciało Victora już płonęło. Edward
wygrał! Ale gdzie teraz był? Wystraszyłam się, że po tym
wszystkim po prostu znowu odszedł, ale na szczęście za
chwilę poczułam czyjś dotyk na ramieniu...
- Wszystko jest ok? – spytał z troską w głosie.
- Nic nie jest ok... Tak bardzo się bałam. – wtuliłam się w
niego... Nie chciało i się nic mówić i tak wiedziałam, że wie już
o wszystkim. W takich chwilach kochałam to, że posiadał taki
dar. Nie musiałam nic powiedzieć, a on i tak wiedział jak mnie
pocieszyć. Wiedział, kiedy ma siedzieć cicho, a kiedy ma
mówić, a w jego ramionach zawsze będę się czuła
najbezpieczniej na świecie... Oczywiście nie wliczając w to
Jaspera...
- Nie sądziłem, że nie będziesz chciała dać mi odejść...
Sądziłem, że z Jazzem będzie ci dobrze... Myślałem, że
przez to, że odejdę będzie wam wszystkim lepiej, ale
wychodzi na to, że to ja byłem samolubny... Zniszczyłem ci
ślub... To wszystko moja wina... Przepraszam cię Alice...
Przepraszam siostrzyczko... – szeptał do mnie...
Potrzebowałam tego teraz. Dźwięku jego głosu. Był dla mnie
teraz taki jak głos anioła... Tak, Edward był moim osobistym
aniołem stróżem, który nigdy nie dałby nikomu mnie
skrzywdzić...
- Nie przesadzajmy... Zostańmy przy tym, że jestem twoim
najlepszym przyjacielem. – zaśmiał się tym swoim pięknym
dźwięcznym głosem...
- Ok... Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła... – szepnęłam.
- Cieszę się... To, co wracamy do domu? – zapytał spokojnie.
- Jeżeli wrócisz ze mną to tak. – zgodziłam się... Miałam
nadzieję, że nie odmówi...
- Oczywiście, ze wrócę z dobą. A jeżeli Jasper nie będzie
chciał z tobą porozmawiać to będzie miał do czynienia ze
mną. – dodał jeszcze. On doskonale wiedział, czego się bałam
i wiedział też, że mimo wszystko to Jaspera kocham... Mimo
to nie miał zamiaru mnie zostawić. On naprawdę był moim
aniołem.
- Dziękuje ci Edward... Za wszystko, za to, że jesteś. –
powiedziałam mu.
- Nie przesadzaj to ja cię powinienem przeprosić, a nie ty mi
dziękować. – powiedział skromnie. Wiedziałam, że taka
będzie jego reakcja.
- I tak ci dziękuje. – uparłam się.
- Proszę. – odpowiedział w końcu i znów mnie przytulił.
Szliśmy teraz razem do domu. Bałam się spotkania z
Jazzem, ale cieszyłam się, że mam już przy sobie Edwarda.
Teraz z nim czułam się pewniej i lepiej... Był dla mnie taką
tarczą, która chroniła mnie przed wszystkim. Byłam mu za to
bardzo wdzięczna.
W końcu po jakimś czasie moim oczom ukazał się mój dom,
który tak niedawno opuściłam... Bałam się, co mnie tam teraz
czeka, ale jednego mogłam być pewna... Nie zostanę sama.
Edward będzie przy mnie.
- Proszę cię nie bój się... Będzie dobrze. – pocieszył mnie
Edward. Miałam nadzieję, że miał rację. Musiał ją mieć!
Nie chciałam wejść do środka jako pierwsza. Edward
oczywiście dobrze o tym wiedział, więc otwarł drzwi i poszedł
przodem. Ja trzymałam się za nim. Było mi tak bardzo głupio
po tym, co zrobiłam... Nie dość, że wyglądałam jak jakaś
ofiara losu cała brudna i w ogóle to jeszcze zniszczyłam
suknię podarowaną mi przez Rosalie. Czułam się okropnie...
Edward wszedł do salonu. Ja zaraz na nim. Rozejrzałam się...
Wszyscy w nim byli... Mój Jazz też. Czułam na sobie
spojrzenia wszystkich... Zapanowała cisza. Ona byłą
najgorsza. Nikt nic nie mówił. Najbardziej bałam się spojrzeć
w oczy Jazza i Rose...
- Wróciłaś. – szepnął Jazz... Popatrzyłam się na niego i
niepewnie uśmiechnęłam... Edward stał cały czas przede mną i
czytał wszystkim w myślach... Był gotowy mnie bronić przed
każdym i w każdy sposób.
- Przepraszam was... Was wszystkich. – szepnęłam. W końcu
zebrałam się na odwagę.
- Nie masz, za co. – odezwał się Carlisle wstając – To ja
powinienem ci podziękować. Przyprowadziłaś mi mojego syna.
– uśmiechnął się lekko.
- Przepraszam was. – odezwał się Edward i przytulił do
swojego „taty”. Potem jeszcze do Esme.
Zdziwiłam się bardzo, gdy Carlisle i Esme po przywitaniu z
Edwardem podeszli do mnie. Przywitali mnie równie czule, co
jego. Byłam zaskoczona i to nawet bardzo.
Zaraz po nich podeszła do mnie Rosalie i Emmet...
- Rose przepraszam cię za tą suknię, ja nie chciałam... – nie
zdążyłam nawet dokończyć, a już znalazłam się w jej
ramionach.
- Nie przepraszaj, nic się nie stało. Przecież żadna z nas nie
będzie brała ślubu dwa razy w tej samej sukni, a więc
trzymanie jej byłoby bezsensu... Dzięki tobie przynajmniej
mamy już porządny powód żeby się jej pozbyć. – zaśmiała się
Rose.
- Myślałam, że będziesz na mnie zła. – szepnęłam
zawstydzona.
- No coś ty to tylko kiecka! – dodała – Najważniejsze, że
oboje wróciliście cali i zdrowi! – przytuliła mnie jeszcze raz.
Potem podszedł do mnie Emmett i przywitał jak to tylko on
potrafi... Jak zawsze pożartował sobie trochę ze mnie i
przytulił tak mocno jak to chyba nikt inny nie umie.
Stęskniłam się za nimi... Tak samo ciepło przywitała mnie
reszta gości, czyli moja mała Lizzy, Jackson, Charlotte i
Peter. Przywitałam się już ze wszystkimi poza Jasperem...
On cały czas mierzył mnie tylko wzrokiem... To tak bardzo
bolało. Chciałam mu się rzucić w ramiona, ale bałam się jego
reakcji.
Edward oczywiście cały czas był przy mnie i wiedział, o czym
myślę... Starała się mnie pocieszyć... Siedzieliśmy obok siebie
na kanapie i on co jakiś czas mnie obejmował... Wtedy miałam
wrażenie, że Jazz jest na mnie jeszcze bardziej zły...
- A co się w ogóle wydarzyło, że wyglądacie jak po jakiejś
wojnie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Lizzy.
- To długa historia. - odezwał się Edward.
- Po prostu jakiś wampir chciał mnie porwać... Sama nie wiem
po co mu byłam, ale bałam się go. Edward mnie przed nim
uratował... – wytłumaczyłam. Po tych słowach Jazz spojrzał na
Edwarda takim wzrokiem jak cały czas patrzył na mnie...
Zazdrościłam teraz Edwardowi, że on wiedział, o czym
tamten myślał... Po chwili wyszedł... Nikt tego nie zauważył
poza mną... Chciałam wstać i za nim pobiec...
- Nie rób tego. – poprosił Edward.
- Przepraszam.- szepnęłam do niego i pobiegłam za moim
ukochanym... Poszedł chyba do naszego pokoju...
Szybko wbiegłam po schodach i skierowałam się do pokoju, w
którym prawdopodobnie był Jasper... Niestety, kiedy
weszłam do środka zobaczyłam, że okno jest otwarte... Nie
myśląc wiele wyskoczyłam przez okno i zaczęłam szukać
swojego ukochanego.
- Jazz!!! – wołałam go. Tak bardzo chciałam go znaleźć i się do
niego przytulić.
Miałam już dość biegania po lesie, więc szłam sobie tylko
powoli rozglądając się na wszystkie strony...
- Alice... – usłyszałam w końcu czyjś szept. Obejrzałam się za
siebie... I zobaczyłam go!
- Jasper! – rzuciłam mu się na szyję... Już nie mogłam
wytrzymać. Potrzebowałam go.
- Alice... – znów szepnął, ale ja nie dałam mu dojść do słowa.
- Kocham cię... Przepraszam... – szeptałam wtulając się w
niego coraz mocniej. Boże ja tak za nim tęskniłam, tak
bardzo żałowałam tego, że wtedy wyszłam zamiast zostać z
nim... Tak bardzo stęskniłam się za jego zapachem, za jego
dotykiem, za jego spojrzeniem... A teraz po prostu byłam mu
wdzięczna za to, że jest...
- Alice ja ciebie też... To ja chciałem ciebie przeprosić... Nie
powinienem cię wtedy samą wypuszczać do lasu... Nie
powinienem pozwolić ci samej szukać Edwarda... I
przepraszam za wszystko, co powiedziałem, wiem, że to mnie
kochasz, a Edward jest po prostu twoim najlepszym
przyjacielem, który czasami potrafi się o ciebie lepiej
zatroszczyć niż ja... Nie powinienem być... zazdrosny... – nie
spodziewałam się takiego obrotu sprawy... Sądziłam, że to ja
będę go prosić żeby mi wybaczył dając mu właśnie takie
argumenty, a on sam to zrozumiał i też mnie kochał! Żałował
tego, co się stało, więc mogliśmy wszystko zacząć jakby od
nowa...
- Cieszę się, że to rozumiesz... Miałam taką nadzieję, że
zrozumiesz. Tak bardzo cię kocham Jazz... Już więcej cię nie
zostawię obiecuję! – przyrzekłam.
- A ja ci tak łatwo nie pozwolę odejść. – uśmiechnął się Jazz.
Nie miałam ochoty mu już niczego mówić... Teraz liczył się
już tylko on... Zaczęłam go namiętnie całować... On się nie
opierał... Tak bardzo za tym tęskniłam...
Kiedy skończyliśmy się całować Jasper nadal mnie przytulał...
- Wracamy już do domu? – spytał po jakimś czasie.
- Jasne. – zgodziłam się.
Szliśmy właśnie razem powoli i trzymaliśmy się za ręce... Tak
nareszcie czułam, że wszystko się już ułożyło.
Gdy wróciliśmy do salonu wszyscy nadal tam siedzieli.
Czekali na nas i chyba myśleli, że znowu nam się coś stało, bo
ucieszyli się, gdy wróciliśmy, a jeszcze bardziej ucieszyli się,
gdy powiedzieliśmy im, że między nami jest już wszystko
dobrze. Potem jeszcze wszyscy razem w salonie pośmialiśmy
się i pogadali o różnych nie ważnych rzeczach... Tak właśnie
miało być po naszym ślubie, ale wtedy niestety się to nie
udało... No, ale teraz przynajmniej nadrabiamy straty.
Po jakiś kilku godzinach Peter, Charlotte, Lizzy i
Jackson w końcu zdecydowali, że już nas w końcu opuszczą.
Przyznam, ze ciężko było mi się z nimi pożegnać... Przez te
wszystkie komplikacje tak długo z nami byli, a teraz musieli
już odejść. Niestety, ale tak musiało się stać...
Po pożegnaniu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi i
zajmowali się... No sobą...
- Jazz pójdziesz już do pokoju ja za chwilę do ciebie dołączę
dobra? – poprosiłam go.
- Jasne. – zgodził się.
Po tym podeszłam do Edwarda...
- Cieszę się, że wszystko w końcu dobrze się skończyło...
Wszystko jest takie, jakie miało i w ogóle. – uśmiechnął się
do mnie.
- Dobrze będzie dopiero wtedy, kiedy i ty kogoś znajdziesz.
Wiem, że teraz jesteś nieszczęśliwy, nie potrzebuje twojego
daru żeby to wiedzieć. – powiedziałam do niego.
- Nie zawracaj sobie tym głowy... Zanim ty i Jasper tu
trafiliście też tak było... Przyzwyczaiłem się. – próbował się
uśmiechnąć...
- Obiecuję ci, że będę stale zaglądać w twoja przyszłość i
jeżeli zobaczę tam jakąś dziewczynę powiem ci i zrobimy
wszystko żebyś nie był już sam... – obiecałam mu.
- Alice wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej i doceniam to...
Dziękuje ci za wszystko. Jesteś najlepszą siostra na świecie.
– przytulił mnie do siebie.
- Wiem... – zaśmiałam się – A więc wszystko jest ok? Nie
zamierzasz znowu nas opuszczać tak? – upewniłam się.
- I tak byś to zobaczyła. – zaśmiał się.
- Ale wole usłyszeć to do ciebie. – odpowiedziałam.
- A więc nigdzie się nie wybieram. – zapewnił mnie.
- To dobrze. – odetchnęłam z ulgą.
- A teraz idź już do Jaspera. Czeka na ciebie. – powiedział.
- Ok. – zgodziłam się.
Jazz ucieszył się, kiedy zjawiłam się wreszcie w naszym
pokoju.
- Długo kazałaś mi na siebie czekać. – zaczął się śmiać.
- Nie pozwoliłam ci mnie cytować. – również wybuchłam
śmiechem po czym rzuciłam się do niego na łóżko...
- Kocham cię moja mała. – szepnął mi czule do ucha Jasper.
- Wiesz, że ja ciebie też. – odpowiedziałam.
- Wiem... – po tych słowach znów zaczęliśmy się całować... No,
a potem wiadomo... To była kolejna chwila wieczności, którą
na zawsze zapamiętam... A najpiękniejsze w tym wszystkim
było to, że przede mną jeszcze cała wieczność wypełniona
takimi chwilami...
Muszę przyznać, ze ta noc była bardzo pracowita To była
taka nasza noc poślubna, której nie było nam dane przeżyć
tak od razu... Ale była może i piękniejsza niż ta, której nie
było... Najważniejsze jednak było to, że będę z Jasper
szczęśliwa już cała wieczność i będziemy mieszkać ze
wspaniałą rodziną, którą równie mocno kochamy...
Epilog
Kiedy już wreszcie wszystko się ułożyło i nie czekały nas
już żadne komplikacje zaczęliśmy życie jak normalni ludzie.
Carlisle pracował w tutejszym szpitalu, a ja, Jazz, Edward,
Rose i Emmet chodziliśmy do szkoły. Muszę przyznać, że było
to bardzo nudne zajęcie, gdyż po prostu wszystko, czego
uczyliśmy się w liceum było dla mnie proste i oczywiste... No,
a drugim powodem, dla którego nie lubiłam szkoły było to, że
bałam się o Jazza. Martwiłam się, że pewnego dnia nie
wytrzyma i rzuci się na któregoś z uczniów. On w końcu
najkrócej powstrzymywał się od ludzkiej krwi, więc musiało
mu to przychodzić z wielką trudnością. Najgorsze były wizje,
które miewałam dość często... No w końcu, kiedy otaczało
mnie tyle ludzi miałam różne bezsensowne wizje, które tylko
marnowały mój czas, no, ale czasami widziałam jak Jasper
zabija jakąś kolejną ofiarę... Oczywiście w końcu żadnej nie
zabił, ale za każdym razem bałam się o niego tak samo... Nie
chciałam znowu składać wizyty Volturi...
Po szkole zwykle spędzaliśmy czas wszyscy razem.
Wspólnie graliśmy w różne gry albo oglądaliśmy telewizję,
chodzili na zakupy, ale przy tym raczej towarzyszyła mi tylko
Rose. Czasami natomiast po prostu rozmawialiśmy. Najwięcej
czasu oczywiście spędzałam wspólnie z Jazzem... Zawsze
mieliśmy, co robić. Najbardziej lubiłam, kiedy wymykaliśmy
się nocą na długie spacery pod gwieździstym niebem. Jazz
też to kochał, a nawet, jeżeli nie to kochał mnie i robił to dla
mnie. Za to go właśnie kochałam. Co jakiś czas wyruszaliśmy
też razem na polowania.
Pewnego dnia dowiedziałam się też od Carlislea, że nie
możemy przekraczać pewnej granicy, ponieważ w Forks
mieszkają też wilkołaki. No cóż bardzo mnie to zaskoczyło, a
jeszcze bardziej to, że mieliśmy z nimi zawarty pakt...
Polegał on na tym, że jeżeli my nie będziemy zabijać ludzi i
nie będziemy przekraczać ich granicy to oni do nas nic nie
będą mieć. Wilkołaki podobno mieli za zadanie zabijać
wszystkie wampiry w okolicy, więc wolałam nie ryzykować.
Po kilku latach mieszkania w Forks Carlisle powiedział,
że musimy się przeprowadzić... Mieliśmy pojechać na Alaskę
do Denali. Tam mieszkały trzy siostry Tanya, Katie i Irina,
które znały Carlislea. Zgodziły się nas przyjąć. Nie mogliśmy
w Forks mieszkać już dużej, bo ludzie zorientowaliby się, że
się nie starzejemy i w ogóle. Tam przynajmniej nie
musieliśmy chodzić do szkoły... Mnie to już w sumie nie
przeszkadzało, ale cały czas martwiłam się o Jaspera. Na
Alasce nie będzie wcale ludzi, więc Jasper nie będzie już
musiał tak cierpieć. Tam mogliśmy zamieszkać nawet na całą
wieczność. Cieszyłam się, że siostry miały duży dom, więc tak
jak w Forks każdy mógł mieć swój pokój. Jednak mimo
wszystko tęskniłam za tamtym deszczowym miejscem i za
nocnymi spacerami po lesie i polowaniem na jelenie... Za
pokojem, w którym z Jazzem przeżyliśmy najpiękniejsze
chwilę swojego życia... Jednak na szczęście zmiana miejsca
zamieszkania nie wpłynęłam na moją miłość do Jazza. Dalej
kochaliśmy się i rozumieli tak jak kiedyś. Tutaj przynajmniej
ja też miałam większy spokój. Nie prześladowało mnie tyle
bezsensownych wizji, co w Forks.
Oczywiście najgorzej miał się jak zawsze Edward, a ja
się o niego martwiłam... Nadal nie miał u swojego boku kogoś,
kto by go pokochał, a do tego jeszcze dochodziła Tanya...
Zakochała się w nim i cały czas nachalnie próbowała go do
siebie przekonać... Edward miał już dość i pewnie najchętniej
by stąd wyjechał, ale obiecał mi, że nie opuści naszej
rodziny... Jedyne, co robił to prawie całe dnie i noce spędzał
na polowaniu żeby znaleźć się jak najdalej od swojej
adoratorki. Czasami ze mną porozmawiał, a oprócz tego to
kompletnie odciął się od świata... Próbowałam też
wytłumaczyć ten fakt Tany, ale ona nie reagowała... Uważała,
że prędzej czy później Edward będzie należał do niej. Ja,
skoro Edward się tym tak bardzo denerwował, chciałam
gdzieś wyjechać... Gdziekolwiek żeby jemu było lepiej, ale on
za każdym razem zaprzeczał. Powtarzał w kółko, ze jest mu
tu dobrze, ale ja doskonale wiedziałam, że to tylko kłamstwo.
No cóż, ale jakoś żyło się dalej... Skoro Edward uważał,
że żyło mu się tu dobrze, no a innym członkom rodziny, mnie i
Jasperowi było tu naprawdę jak w domu, to nie widzieliśmy
żadnego powodu żeby stąd wyjeżdżać...
Kiedy zdarzało się z jakiegoś powodu, że zostawałam
sama i miałam czas myśleć wracałam do tych czasów kiedy
dopiero znalazłam Jaspera, jak dołączyliśmy do rodziny
Cullenów, no i również do wielu przeszkód i niebezpieczeństw
na które napotkałam, ale były już za mną... Właśnie wtedy
ogarniała mnie straszna radość, bo przecież już dawno
mogłam być martwa, ale jednak nadal żyje jako wampir, ale
żyje i mam wspaniałą rodzinę i moją miłość Jazza... Po prostu
jak dla mnie wszystko ułożyło się jak w bajce. Teraz
marzyłam już tylko o tym żeby pewnego dnia Edward spotkał
kogoś wyjątkowego... W takich chwilach zwykle przychodził
do mnie Jazz i razem cieszyliśmy się tym wszystkim, co
udało nam się osiągnąć. Tym, że jesteśmy razem i to już
wystarcz mi na całą wieczność...
Tylko ja, on i nasza miłość...
W końcu zakończyłam swój pierwszy ff! Skoro go czytaliście mam
nadzieję, ze wam się podobał Dziękuje wam wszystkim za czytanie,
za każdy szczery komentarz i za wszystko Najbardziej dziękuje
B.ellis i Belli Cullen24, które pomagały mi w pisaniu rozdziałów, dawały
różne ciekawe pomysły, no i dopingowały mnie, żebym szybciej
dodawała rozdziały, co było dla mnie bardzo pomocne ;) Dziękuje wam
;*
A ten ostatni rozdział zadedykuje każdemu, co go przeczyta
Po raz ostatni proszę was o komentarzyki, jeżeli chodzi o ten ff.
Naprawdę bardzo się cieszę, kiedy jest ich dużo
O i jeszcze jedno... Jeżeli kogoś smuci, że jest to już koniec
serdecznie zapraszam do czytania mojego drugiego ff-u Druga
Szansa i do przeczytania Sagi Zmierzch Oczami Alice, którą niedługo
zaczynam pisać Pozdrawiam was wszystkich ;*
Ewu$