Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 4

background image

Ks. Jan Twardowski

Utwory zebrane tom 4

Wiersze. Powrót Andersena Wiersze 1959

Opracowała Milena Kindziuk

background image

Wstęp

Naprawdę czytają moje wiersze? — ksiądz Jan Twardowski od lat zadaje to samo

pytanie. I choć trudno uwierzyć, jest to zdumienie autentyczne. Wiedzą o tym ci,
którzy Księdza znają.

Mimo nagród, których nie zliczyłby pewnie on sam, utrzymuje też —

konsekwentnie od wielu lat — że nie jest poetą. Słowo „poezja” jest dla niego
górnolotne, zbyt wielkie, bliskie patosu. —Jestem księdzem, który pisze wiersze
powtarza uparcie. Pisanie zaś to dla niego „szukanie przyjaciela”, nawiązanie kontaktu
z drugim człowiekiem. Dlatego „Ksiądz Jan od Biedronki” — bo tak też niekiedy jest
nazywany — cieszy się, że przez wiersze dotarł do wielu osób, do których z
pewnością nigdy w życiu nie trafiłby poprzez kazania czy rekolekcje; że poznał
mnóstwo ludzi, których nigdy by nie spotkał, z którymi by się nie zaprzyjaźnił.

Poetą jednak ks. Twardowski, wbrew temu, co sam twierdzi, bez wątpienia jest. I

to jednym z najbardziej popularnych w dzisiejszych czasach. Jego wiersze, tak bardzo
pogodne, proste, pełne ufności i nadziei, znikają z księgarń błyskawicznie. Rozeszło się
ich w Polsce już ponad dwa miliony tomów.

Teraz poezje ks. Twardowskiego ukazują się po raz pierwszy w całości, w serii

Utwory zebrane. Składa się na nie twórczość Księdza od roku 1937, kiedy powstał
Powrót Andersena. Tomik ten wydał on jeszcze wtedy, gdy studiował polonistykę na
Uniwersytecie Warszawskim, zanim wstąpił do seminarium duchownego. Potem
przyszły następne zbiory poetyckie: pierwszy powojenny tomik pt. Wiersze 1959,
słynne Znaki ufności, Niebieskie okulary, Który stwarzasz jagody, wreszcie wydany
dzięki staraniom ks. Waldemara Wojdeckiego tom Nie przyszedłem pana nawracać, i
wszystkie późniejsze wiersze, aż po czasy dzisiejsze, kiedy ks. Twardowski nadal
tworzy.

Nad popularnością tej poezji krytycy zastanawiają się od lat. Mierzą rymy, ważą

słowa. Porównują: to z księdzem Baką, to ze Skamandrytami. Mówią o dialektyce,
antynomiach, Pascalu, Heraklicie, Heglu. — Przeraziłem się — wyznaje ks.
Twardowski. — Otworzyłem tom moich wierszy. Przeczytałem: „polna myszka siedzi
sobie, konfesjonał ząbkiem skrobie”, „kto bibułę buchnie, temu łapa spuchnie”,
„siostra Konsolata, bo kąsa i lata” — i uspokoiłem się.

Co w tej poezji jest najważniejsze? — Miłość, jak w życiu — mówi Ksiądz poeta.

Milena Kindziuk

Warszawa, 24 maja 2002

background image

Powrót Andersena

1937

background image

O zaczarowanych

O zaczarowanych

po polach spadał śpiew a staw zielony wszedł
w tataraku zastawione sieci
nadmiar drzew nadmiar drzew
w zaczarowanym świecie

bramy ze srebra — o balkony uderza las
w oknach księżyc łopoczący żagiel
w starych drzwiach
nieobjętych jeszcze klamek brzask
szum szerokich kaktusów po ścianach
niosąc czarne gniazdo snu
to noc
aż ugięli się w mrok po kolana
nadmiar słońc nadmiar słońc

i oto wszystko się zmienia
ziemia drży
ulewy snów

długie Wisły dni

rynek — konie z chłodem przy pyskach
ludzie mają wozy po pas
na bocianów lecących kołyskach
kilka skrzydeł czarnych to od gniazd

wróżki wyszły w zielone ulice
włosy smutnym poetom zaplatać
morskie świnki na katarynkach
bose nogi w zapachu kałuży

może kocha
może lubi
tak się z liści akacji wróży

już gotycki wachlarz kościoła
głowy studzi dzwonu chłodną różą
w abecadłach dzieci oczy mrużą
to dzień biały
to miasteczko
to szkoła

background image

Opowiadanie wieczorne

gdzieś rozdawali dziewczynkom lato
chłopcy w pękach zerwanych kwiatów
potem szli nad wodę wianki pleść

może dobrze może źle
może tak a może nie

tataraki zanurzone w zachodzie
nogi chłopcom pokrwawiły w wodzie

szły panny pełne cichych przeczuć
w pierwszych nocy przekochanych niepokój
a przed nimi konie biegły głęboko
coraz głębiej w granatowy wieczór

w zbóż złotej szeleszczącej strudze
kłosy puste kłosy pełne złudzeń
zamyślony nad ludźmi las

może z kimś a może bez
może nie ma może jest

za dnia z wody go śpiącego wyjęli
potem w suche odzienie ubrali
nad głowami na rękach rozpięli
niosąc w cmentarz zielony śpiewali

przyjacielu nie obawiaj się — po co
i przed tobą byli przecież ludzie
co schodzili nocą wolno w śmierć jak w dojrzałość nowych przebudzeń

przyjacielu nie obawiaj się — po co
tak się dzieje w niejednej młodości
że spragnieni kochania nocą czują gorzki niedosyt miłości

background image

O miłości dobrzyńskiej

w kolebce ramion
miłość

po drogach konie z nocy chłodną już krepą
podkowy cichsze od gwiazd
akacji wczesny trzepot

na zrzuconych płaszczach Wisły dalekiej blask

w wysokich trawach leżąc
odgarniali z twarzy czarne widma wiatraków
śpiew drzew to od jezior
szum piór to od ptaków

wiatr im zieleń na piersiach spiętrzał
coraz smutniej
coraz to śpiewniej

wsparty o Wisły chłodny głaz
daleki Dobrzyń stał w dzwonach jak w tęczach
w nocy opuszczonym hełmie

przez spuszczone warkocze drzew
ust czerwona płonęła smuga

background image

Wiersz do malej dziewczynki

a gdzie cię niosą okręty — pod lasów palmowe wzloty
kokardy w warkoczach szumią jak wioseł daleki plusk
czy się nie boisz napływać pod nocy czarnej namioty
gdy gwiazd szelesty złowrogie
tak nisko ognisty wóz

przy stole mamusia ojciec
w loteryjkę grają bracia młodsi

wieczory od malin słodsze

w książkach obrazków pełno
w oczach smutnych kolorowa rzewność
tylko bluzką łzy ukradkiem otrzeć

cienie stołu nocy krawędzie
w okna srebrzystym potoku
spływające firanek łabędzie

już ścięli z krzaków bzów
szeleszczący w oczy biały pożar —
niosą w grzywach gorzki zapach zboża
konie w obręczach snów

lato to dziwna pora dotyka powoli twarzy
zielonym odgłosem lip

tak się dzieje w potopie zdarzeń
szelest stronic jak wozów skrzyp

mamusia przeplata ręce w szydełkowe długie roboty
wieczory od malin słodsze

a gdzie cię niosą okręty pod lasów palmowe wzloty

tam fale o brzegi biją
białym węzłem morza w szyby drżąc
noce w oknach jak róże się wiją

po komnatach uśpione dzieci
śliskie kształty ułowionych ptaków
po ustach łukach czerwonego laku
koszul nocnych zamiecie

pospadali w poduszki chłodne
w paprocie snów rozłożyste

background image

lato to dziwna pora

wróżki bardziej pogodne

background image

Śnieżka

zimą sani jadących w drzwi zamknięte słuchaj
gdy wieś spływa po osie zanurzona w zmierzch
w chłodne senne półżycie w oknach tamtych i tutaj

królewna śnieżka pije herbatę w pokoiku chłodnym od żalu
po ramionach włosów czarny dreszcz
jak rolety opuściła w nazajutrz

snu przyszłego po balkonach powiew
a po zaspach cienie długie od rowu

tylko w świecach reszta uniesień
tylko w okna nieobjęta dal —
szklanki psalm —
nad cytryną rąk królewskich jesień

jeszcze księżyc w łuk zwinięty srebrny kwiat
jeszcze droga w czarnych smugach koni
tak się często świat na oczach dwoi
tak przemija wiele smutnych lat

background image

Wiersz o chłopcach z obozu

już noc pochłania księżyc jak garść jasnego żyta
i zapach leśnych stawów napływa prosto z pól
mijają wolno chwile to zegar tak przekwita
wozy zwijają drogi na długie ręce kół

pękiem czerwonych liści spadają świece w twarze
rwie pledy jak balkony spłoszony ciemny wiatr
o okna zasłonięte o pełne muszle marzeń
w akacji chłodna rzewność — to jeszcze z szkolnych lat

i lipiec już i woń wiślanej fali —
o takiej późnej porze pewnie z was każdy śpi —
w ogrodzie wielkich wypraw pod chustą słodkich malin
niejedno teraz serce jak wiosło cicho drży

do pledów przytuleni kto by się na was gniewał
niech dobry Bóg na niebie oddali od was karę
za te podarte majtki po w dal biegnących drzewach
za jabłek ukradzionych pachnącą krwawą naręcz

nie zapomnieć tego — nie zapomnieć
po takim jak ten szarym dniu
chłopcy cisi
chłopcy spokojni
na krawędzi życia i snu

background image

Sklep w Drobininie

niski sklepik z kolorową włoszczyzną
drzwi prostokąt rozłamany w jakiś skrzyp
nowa kartka na kalendarzu (ten sam pokój w jesieni szyb) —
już od siódmej zaczynają kupować
miasteczkowy rozgadany tłum
tylko twarze zmęczone i blade
odbijają się aż na podłodze nóg zbolałych zabłoconym śladem —
kiedy chylą się zboża ku drogom od chwiejących się po kłosach przeczuć
i splatają się gałęzie kasztanów w wielki wachlarz w nadchodzący wieczór
wtedy księżyc okna otwiera zawalone północą drzew
i oprawia w drewno podłogi kroków brudnych nanoszoną krew
potem pacierz wargi przewleka w różańców smutną jarzębinę
na stoliku świece zagasłe jak konwalie ciche się gną —
dziwna rzecz — myśli pan Bardczak — ale boję się sypiać z rodziną
w łóżkach — w łodziach w noc spadających w dnia nowego nieuchwytne dno

background image

Leśniczówka

zaplątana gdzieś tam na kresach w starych

sosen aż kilkanaście

rośnie dzikim winem leśniczówka zanim

w liściach zamknie się i zaśnie

z leśniczówki wyszedł gospodarz —

kto przyjechał od razu zgadł —

dobry wieczór — co słychać — nareszcie — zapomniałem

już tyle lat

gość z Warszawy był bardzo spragniony

więc herbatę zaczęto pić

przewracając jak kartki rozcięte jakieś dawne

jakieś przeszłe dni

wszyscy mówią ze już wierszy nie piszesz

że już nawet drukowane nie są

zapomniany na prowincji tu żyjesz —

taki wielki poeta no no

nie zrozumiał go chyba gospodarz —

tylko wazon co z kwiatami stał

poprzez szklanki z herbatą na ścianie

żółtym krążkiem cytryny się chwiał

ja nie byłem nigdy poetą

nie lubiłem poezji jak snów

tylko lęk swój przed śmiercią składałem

w skamieniałe naręcza słów

ale tutaj jest co innego —

w ciche liście rozdzwonione okno

poprzez srebro strun naciągniętych —

poprzez szyby mogę nocy już dotknąć

w saloniku zebrali się potem papierosy palili

grali w karty

a dom został zaplątany w dzikie wino werandami

w las jak w noc otwarty

background image

Ludziom smutnym

tam rzeki pełne zapachu zboża
napływają powoli do okien —
w oknach dalii czerwona zorza
i oczy dzieci głębokie

tam już nic się nie zmienia
na zawsze skończył się czas —
zatrzymały się w cieknących strumieniach
łodzie pełne chłopców i gwiazd

tamci chłopcy już się nie zmienią
oczy mają zawsze wzburzone
pośród werand które jesienią
niosą w oknach dalie czerwone

kiedy deszcze o szyby dzwonią
nawet gdyby chłodno im było —
tamci chłopcy słabych jeszcze bronią
tamci chłopcy wierzą jeszcze w miłość

pośród werand które jesienią
niosą w oknach dalie czerwone
nad wierszami chylą głowy szalone
tamci chłopcy co już się nie zmienią

to im baśnie napisać — jak żagle
burzą włosów szlochać ku świecom —
nocą każdą budzi ich nagle
plusk gałęzi zza świata lecąc

background image

O gospodarzu który wiedział kiedy umrze

w szmerze westchnień wydobytych na jaw
myśleć mu wypadło —
na krawędzi pokoju i maja
okna w których księżyc jak jabłoń

kucharka chodziła po pokojach w pantoflach z gołymi piętami

kładła palec na ustach mówiąc — cicho chodzić — wycierać —

idź na ganek — stajennemu powiedz żeby rano nie trzaskał drzwiami —

nie przeszkadzaj panu naszemu — pan jest strasznie zdziwiony że umiera

odblask lampy przewijał ręce
w jarzębinę czerwoną łkań —
czarnych kroków połamane gałęzie
na granicy świata i bram

las na wiatru chłodnej fali
głowy w księżyc pozanurzał jak w śnieg
a po polach przy ogniskach śpiewali
o żeglarzach żegnających brzeg

background image

* * *

las odgarnia jezioro drzewami po nim wiodąc
łodzi opuszczona rzewność
przy ustach kwietnia pełno

chłopcy w wierszach dopalają młodość

i nagle wszystko ominąć
inny świat
Chrystus targa się w gwoździach jak przybity do krzyża wiatr
ojczenaszów dzikie pnące wino

pachnącymi od drzew ulicami
po nasturcji czerwonym zalewie
tłum napływa wolno z chorągwiami
panny z bieli przyklękają w śpiewie

background image

O braciach którzy pytali się samych siebie

Wyszli bracia — wiatr we włosach — co za czas! —
w oczach gwiazdy i drzewa na spodzie —

pochyleni zanurzeni po pas,
brodzą w nocy czerwcowej jak w wodzie.

Zatrzaśnięte na krzyż okiennice,
nieskoszony jeszcze zapach łąk —

— chodźmy prędzej, takie ciemne ulice
z tym księżycem, co dogasa u rąk.

— Czy to życie jeszcze, czy już sen? —
pomyśl pierwszy, potem ja pomyślę —

i dziwili się, to tamten, to ten —
las się chwieje, jakby stał na Wiśle.

Mamy umrzeć czy żyć dalej — może wiesz —
rozważ pierwszy, potem ja rozważę —

a już wschodził powoli jak świt
odgłos dzwonów porannych na twarze.

background image

Sen po czytaniu Biblii

Pod głową poduszka jak kwiaty
a na oczach noc jak czarny puch
i zaciągnął się kołdrą w zaświaty
zabłąkany mieszkaniec miast dwóch

W nocy letniej pełnej krużganków
nietoperzy ślepnących i baszt
kogo czekasz zapomniany kochanku
gdy już księżyc wyciągnięto na maszt

Pod głową poduszka jak kwiaty
a na oczach noc jak czarny puch —

czy to prawda że istnieją dwa światy?
może jeden a nas tylko dwóch.

Do widzenia miasto snów — odjeżdżam stąd —
cień się chłodny po rękach łamie —

i przejechał miasto, okno, ląd —
kołatanie klamki w pustej bramie.

background image

* * *

łodzie pełne chłodnych ogrodów zatrzymały się znowu pod jesień
z oddalonej topieli pól
kres odległy rósł w oczy jak ból

tyle pragnień
tyle uniesień
i dróg tyle na obręczach kół

nocy czarnej trzepotał się ptak
w żółtych jabłek niespełnioną dojrzałość

czegoś pragną — nie wiedzą jak
o nadmiarze rzeczy których mało

background image

* * *

to wiersz tylko — więc księżyc świecił
ciągnąc szelest mieniącego się trenu
taką porą zasypiały dzieci
do poduszek tuląc Andersenów

tak potrzeba — więc płyniemy znów
w powstający wolno zapach zboża
zanurzeni w białe muszle snów
z których słychać niedorzeczność morza

background image

Ludziom odlatującym

nie przeminie wszystko — nie przeminie
kwiaty nie pogasną
choćby przyszło oczy wam złożyć
choćby przyszło na zawsze zasnąć

odblask murów na rękach zostanie
smutna cisza świętojańskich ulic
po odlocie będziecie Warszawę
w snach dalekich do ust jeszcze tulić

oto dzień się zamyka powoli jak malwa
biały zapach przy paltach
dzwony biją od dawna
cień swój znacząc na ptakach

background image

Człowiek z baśni

wymiary dalekich krajów — twe oczy z wieczorem płyną
i usta rozplotły się w ciszę jak zboże w niebo i w lato
nie wiemy nic że nie żyjesz że przyszło dawno ci zginąć
że w oknach cieniami rolet jesienią szlochasz ku kwiatom

gdzie jesteś — przez szpary we drzwiach deszczem swych włosów przetryskasz
spojrzeniem oczu zamkniętych wtulasz nas w pościel jak w błękit
kiedy zbudzimy się ze snu dzień cię pochłonie jak kryształ
tylko na dachach blaszanych rozkwitnie liściem ślad ręki

a kiedy wzniosą rolety i ścichnie najbielszy deszcz włosów
i miasto złoży się świtem w kamienny ulic prostokąt
wyjdziemy znowu jak wczoraj wsłuchani w butów swych odgłos
my ludzie zwyczajni ludzie jak wczoraj wyjdziemy — dokąd

background image

Powrót Andersena

cienie nieśli na rękach
długie włosy umarłych
furgot płaszczów barwił ich z daleka
późny zachód maszty pozapalał
jak pochodnie w twarze uśpionym
zawsze Bałtyk odbiega na północ
okrętami głębiej wodę świecąc
ponad miastem gwiazd złociste rżysko
ptaki dzwonów rwą się w wieżach gniazdach snów —
pokój
stół
noc w oknach tak nisko

lamp gasnących w nocy jasny węzeł
ciężkie liście podniesionych powiek
taką porą przyszedł Andersen
w snach najdalszych spokojny człowiek

o uśmiechnięci
na okrętach kołyszącej się Danii

background image

Wiersze

1959

background image

Suplikacje

Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty —
Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom —
teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami —

dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno —
uśmiechnij się nade mną

background image

O wróblu

Nie umiem o kościele pisać
o namiotach modlitwy znad Mszy i ołtarzy
o zegarze co nas toczy —
o oknach które rzucają do wnętrza
motyle jak małe kolorowe okręty
o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy
o Oku Opatrzności
które widzi orzechy trudne do zgryzienia
o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru

lecz o kimś
skrytym w cieniu
co nagle od łez lekki gorący jak lipiec
odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec

i o tobie niesforny wróblu
co Łaską zdumiony —
wpadłeś na zbitą głowę
do święconej wody.

background image

Zbawia przez…

Chrystus przez wierzących jeszcze niepoznany —
zbawia znów
przez robotników dźwigających ciężkie kosze
przez odmrożone nogi
przez bóle głowy
przez okropne mieszkania
przez nowenny niewysłuchane
przez korkiem wykładaną ścianę
co wariatom zdrowie ochrania
przez zająca nękanego ołowiem
który stanął ze strachu na głowie
przez śmieszne życie złamane
przez chorób niewyleczenie
choć tyle włożyłeś trudu
przez niespełnienie cudu
choć jak Matka prosiłeś w Kanie
przez heretyków bezradne szukanie
przez dziobatą twarz nieforemną
przez płacz dziecka zgubionego w pociągu
co upadło nosem w ciemną noc
przez twoje własne cierpienie
to ostatnie co tak bolało
przez twoją krew i ciało
Przedłuża się ramię krzyża
wyszła msza —
Jezu przez pogan wyglądany
przez wierzących jeszcze nieznany.

background image

O świętym Tomaszu i roztańczonych obłokach

Mądry święty Tomasz z Akwinu —
Ewangelia taka głęboka —

lecz czasami mocniej przemówi
bal wieczorny na ciemnym obłoku.

Płyną z marszem półzłote muśliny
walce cieni po niebieskiej drodze —

i po prostu bez kościelnej łaciny
bal się kończy wyznaniem Boga.

background image

O szukaniu Matki Bożej

Znam na pamięć jasnogórskie rysy,
ostrobramskie, wileńskie srebro —
wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral,
gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło.

Ręką farby sukni odgadnę —
złote ramy, lipowe drewno —
lecz dopiero gdzieś za swym obrazem
żywa jesteś i milczysz ze mną.

background image

Świty

Siostrze Katarzynie

Świt jak złota pszczoła
spadł mi w brewiarz i odkrył w Dawidowych jutrzniach
litery niby nóżki czarnego sokoła.

Ile razy wstawałem o tej właśnie porze
i szedłem na Mszę świętą, niby w źródło wierne!
Lampka wieczna jak listek krwawiący kościoła —
A nade mną na wieży, jak na siódmym piętrze,
stał szczygieł, co się ubrał w czerwień kardynała
i aniołom swój ogon na pióra rozdawał,
zostawiając na czubku dla siebie największe.

Niżej ludzie godzinki poranne śpiewali —
dzień już błyskał jak okręt wojenny ze stali.

I myślałem, co rano, do maryjnych pieśni
dorzucić kilka własnych, jak garstkę czereśni.

Przecież Ona to sprawia, że po nocnej burzy
zobaczę nieraz Wenus niby globus z róży,
że mam czasem łzę wielką, jak Chopina, w oku.

Nos cały — choć koziołka fiknąłem z obłoków.

background image

Gorętsza od spojrzenia

Żeby nie być taką czcigodną osobą
której podają parasol
którą do Rzymu wysyłają
w telewizji jak srebrnym nieboszczykiem kręcą
wieszają przy gwiazdach filmowych.

Ale być chlebem
który krają
żywicą którą z sosny na kadzidło skrobią
czymś takim z czego robią radio
żeby choremu przy termometrze śpiewało
zegarem który w samolocie jak obrazek ze świętym Krzysztofem świeci

żółtym balonem dla dzieci —

a zawsze taką hostią małą
gorętszą od spojrzenia
co się zmienia w Ofierze.

background image

Zdjęcie z krzyża

Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
Zdjęcie z krzyża samotności.
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy,
doda miodu, ujmie szarańczy.

Albo:
Zdjęcie z krzyża choroby.
Wstajesz z łoża jak Dawid młody —
i już jesteś do procy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi.

Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając — za innych się kona —

To z nich spada się, jak grona wyborne
w Matki Bożej otwarte ramiona.

background image

Wróżby

Nie z akacji, nie z ręki — z chmur wróżę:
— List dostaniesz i jabłko duże.

— Ciebie czeka z chłopcem spotkanie
z gwiazdką miodu, co w oczach ci stanie.

— Tobie żuczek się w warkocz powkręca
amarantem Warszawskiego Księstwa —
lub po prostu krwawym koralem
i zaświecisz nim z grabowych alei.

— Ciebie Cygan nastraszy za karę,
że jak drachmę straciłaś wiarę.

— Tobie powiem na ucho, po cichu
że najpiękniej na zwykłym strychu —
gdzie się księżyc Matce Bożej spodziewa
Lourdes zbudować ze srebra i drzewa.

A do ciebie, co nie wierzysz a szukasz —
przyjdzie w ranach, odnajdzie, zastuka —
sam Pan Jezus z najcichszej ulicy.

background image

Proroctwa

Właśnie że wcale się nie obawiam
twojej niewiary —
przeminie ona jak babski urok
i czary.

Tylko się nadmie, jak jeż napręży —
napuszy —

znajdzie łzy swoje święty Augustyn
w twej duszy.

background image

* * *

Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam

i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam.

W lipcowy poranek mych święceń
dla innych szary zapewne —
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie

Jadę z innymi tramwajem —
biegnę z innymi ulicą —

nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicą.

background image

* * *

Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo
w niepokoju gorących warg —
potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą,
jak pożary Joannę d’Arc.

Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną
i wypłaczą się jednym tchem —

potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą —
byłem z nimi, klękałem, wiem.

background image

Na słomce

Przygasnę przy ołtarzu iskierka po iskierce
zostaną tylko buty jak przydeptane serce.

Lampka wieczna jak lizak czerwony —
lub policzek żołnierza, który gra na trąbce.

Msza się dzieje. Matka Boska mnie trzyma
jak niezdarną bańkę na słomce.

background image

Na obrazku miłosierdzia Bożego

Tak łatwo nad ołtarzem we Mszy się pochylić,
hostię lekką, drobną, niepozorną
zmienić w Ciało Chrystusa, unieść ponad głowy
w samotność Świętych Pańskich i w ciszę ogromną.

Jak trudno jednak siebie, własne szare życie
uświęcić, przeistoczyć. W duszy karmić spokój.

Wiem to, i mimo wszystko, Jezu, ufam Tobie,
bo masz taką zwyczajną, ludzką ranę w boku.

background image

Spotkanie piątkowe

W któryś piątek, gdy płakało serce,
wszedłeś nagle zamkniętymi drzwiami
i na głowie złożyłeś mi ręce,
ręce swoje pokryte ranami.

To Ty, Jezu, co się z Tobą stało…?
krzyż rzuciłeś w pobliskich kasztanach
cierpień ziemskich mi teraz zbyt mało,
ukrytemu nagle w Twoich ranach.

A co będzie, gdy odejdziesz nocą?
ból powróci, smutek, niepokoje…

słyszę jeszcze, choć brzozy trzepocą —
szept jak potok: — Kochaj rany moje.

background image

O Aniele

O Aniele na ołtarzu stojący
w siódmym niebie ze strasznymi trąbami
taki byłeś groźny, gorący,
gdym cię we śnie dotykał ustami.

Rozum, wola, moje ciało grzeszne —
jasno widzą wyroki odwieczne.

background image

* * *

Wszyscy łakną rozmnożenia chleba,
paralityk cały w Lourdes się kąpie,
nawet biskup chce się dostać do nieba,
tak bez grzechu, wygodnie, porządnie.

A ja spadam stale z pieca na łeb,
jak słój z dżemem pękam na schodach.

background image

Naucz się dziwić

Naucz się dziwić w kościele,
że Hostia Najświętsza tak mała,
że w dłonie by Ją schowała
zabawna dziewczynka w bieli,

a rzesza przed Nią upada,
rozpłacze się, spowiada —

że chłopcy, co biegają po łąkach półnago
z buziami czarnymi od jagód,
w kościoła drzwiach uchylonych
milkną jak gawrony,
bo ich kościół zadziwia powagą.

I pomyśl — jakie to dziwne,
że Bóg miał lata dziecinne,
matkę, osiołka, Betlejem.

Tyle tajemnic, dogmatów,
Judaszów, męczennic, kwiatów
i nowe wciąż nawrócenia —

że można nie mówiąc pacierzy
po prostu w Niego uwierzyć
z tego wielkiego zdziwienia.

background image

O łasce Bożej w brzydkim kościele

Kościół był tak brzydki, ze nie powiem który,
brzydota wprost się lała z każdej większej dziury
Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną,
inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął
Została po nim broda na pace przy murze,
wota i dwie donice na fikusy duże
Barankowi z chorągwi popruły się zebra,
a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra,
o cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki
kolory czarnych jagód składał na obłoki
W samym rogu świątyni baldachim jak szczudło
łowił mole na frędzle, tuż — ambony pudło

I nagle cud się zdarzył,
że w to straszne wnętrze —
szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze —
i uniosły mą duszę nad rude aniołki
pod Matki Bożej oczu szafirowe pąki

Wtedy sercem ukląkłem I płakałem wiele

background image

List

Jeśli świętą zostaniesz, wszystko będzie święte w twoim życiu,
łozę twardo słane, niepokoje i oschłość,
wspomnienia spisane ukradkiem w pamiętniku,
szorstki strój brązowy i każde z twych przeziębień,
każdy twój ból głowy,
zwykły klęcznik skrzypiący, posypane mrokiem
pod niemodnym welonem twe oczy głębokie
Pacierz, posługi w kuchni, szorowane schody,
chorej siostrze podany łyk źródlanej wody,
w czasie burzy sierpniowej, gdy wicher uparty
wieje w celę jak w złoty śpiewniczek rozdarty
Droga długa, kłująca, ciernista, niełatwa,
i od lampki wieczystej krwawa zadra światła,
co spadnie po nieszporach na twą ciemną głowę —
gdy siostrze przełożonej drżą brwi jowiszowe
Będzie ci, dziecko, dobrze Krzyż pójdzie za tobą —
i Jezus, co pod krami pochmurnego nieba —
miłość w ranach ukrywa i w kruszynach chleba
Rankiem, na Mszę cię zbudzą te same kasztany,
co mnie zawsze budziły. Bzu szerokie kiście
i szpaczek ci za furtą klasztorną zaśpiewa
w dni ferialne po cichu, w święta uroczyście.

Lecz nagle list przerywam. Ktoś puka. Otwieram.
To tylko anioł przyszedł. Przesyłam go w liście.

background image

Do siostry zakonnej

Choć nie ma gwiazdy nad twoją głową
z Betlejem —
Niewidocznego w chlebie i cierniach
przyzywasz śpiewem.

Choć własnej duszy nawet nie widzisz
oczyma —
w obrazach tylko Matka Najświętsza
Dzieciątko trzyma.

Swój dawny uśmiech dziecięcej twarzy
ukaż nade mną —
choć tak się nagle z Bogiem ukryłaś
w ogromną ciemność.

background image

* * *

Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy,
chóry wsiąkają jak w krew —
nawet kapelusz na ławce
okryty w śpiew.

Klęcząc w konfesjonale
słyszę:
— Idź na świętym Józefie oparty jak na lasce,
opatrunek nałożony —
niech się goi,
resztę

Łasce

zostawić.

background image

Piosenki

Śpiewaj, śpiewaj na katarynce
mnie, żołnierzom i morskiej śwince…

Dudni wojsko po mostach,
chwyta ptaki czerwcowy las,
a piosenka twoja tak prosta —
śpiewaj, śpiewaj ją jeszcze raz

…Jak szybko płyną chwile,
jak szybko płynie czas —
za rok, za dzień, za chwilę…

Chłopcy niosą łodzie do rzeki,
chwaląc kąpiel, bose nogi i wiosła —
furkot płaszczów barwi ich z daleka —
a tu taka piosenka prosta:

…razem nie będzie nas…

Wszystko minie — i święci, i wilcze posłania,
i kur, co się zapomniał z lampy piejąc blaskiem.
Smutku wiecznych pożegnań,
smutku przemijania…

Przystanąłem na kładce tęczy,
a tu panny żołnierzy wieńczą,
ćmy po hełmach jak grosze brzęczą —
piosenki grają… Mnisi klęczą.

background image

Dom rekolekcyjny

Siostrze Teresie

Wzruszyłeś mnie, Grzegorzu, że chcesz rekolekcje
po tylu długich latach nareszcie odprawić

Jest dom rekolekcyjny. Zaraz go opiszę —

Dom przed chwilą wspomniany w ciemnych lasach tonie,
daleko poza miastem kościółek nieduży
i figura Najświętszej Panny, i Jezusa dłonie
jak dwa światła, co spadły grzesznikom w podróży

Jest tam i rzewna nowość. Osiołki, co dzwonią
ciągnąc wóz, lecz się zaraz sosnami zasłonią
Nie komnaty, a cele. Każda ma swe imię
Cela Aniołów Stróżów, cela świętej Klary,
a inna z brzozą w oknie, któraś tam z choinką

W korytarzach stąpanie. W stojące zegary
skrył się czas — zwierz cierpliwy, mrukliwy i stary

W kaplicy czeka Jezus z bardzo jasną głową,
klęcząc, przypomnij sobie każde matki słowo,
katechizm, prawdy wiary, piękne lata młode —

(lekko płynąć, gdy trzymał ktoś mocno pod brodę)

Gdy w chmury, skrzydeł pełne, wiatru letni taniec
z czarnych ptaków układa nad domem różaniec —
porzuć szybko swych grzechów niedorzeczne trudy,
swój zamek na księżycu, miłości i złudy
Wróć szybko do swej celi. Anioł pookrywa
skrupulatów bezsennych, jak nagich w pokrzywach

Szczęściem jest — własnym światłem więcej już nie świecić,
tylko Boga pokochać. Światłem Boga płonąć —

I na koniec z radości, nie mówiąc nikomu —
własną duszę odnaleźć właśnie w leśnym domu

Gdy wieczorem wyruszysz, krzyżyk weź na drogę
Psy tam wszystkie łaskawe. Wybiegną w pokłonach

background image

O wędrówkach po wieżach kościelnych

Znam was, schody wiodące na kościelne wieże,
strome, dziwnie uparte, tajemne o zmroku,
na sznurach cień od krzyża, węzły, sowie pierze,
duch całunem wabiący przez gotyckie okno.

Kiedyś z wielkim zachwytem wracałem z wyprawy
i niosłem w katechizmie z kościoła do domu
ku uciesze patrzącym uczennicom moim

ćmę maleńką spod serca największego dzwonu.

background image

O spacerze po cmentarzu wojskowym

Że też wtedy beze mnie
przewracali się w hełmie
lecąc twarzą bledziutką na bruk

Jurku z Wojtkiem i Jankiem
klękam z lampką i wiankiem
z czarnym kloszem sutanny u nóg

Przeminęło, odeszło w milczeniu
jak pod kocem na wycieczce ziemia —

świecę lampkę rękoma obiema
gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma

Warszawa, sierpień 1947

background image

Pożegnanie wiejskiej parafii

Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrze
zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze
a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem
strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem

Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada
wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada

Jeszcze skryję się w kościół . Nie chciej tu mnie widzieć,
bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi

Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową
jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową
spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia
w czas co na usługach i śmierci i życia

Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy
patronów dobrej sławy złej sowy na wieży

Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe
że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem
Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno
wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą
las z dzięciołem
kukułkę uczącą się w gęstwinie
jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię
przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką
i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką

Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy
chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie
stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy

Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu
bardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szalu
przygotowań do wilii smutnej oczywiście
gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście

Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu
wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu

Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi
przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi

background image

Taca

Lubię chodzić w kościele z dużą tacą
słuchać jak dziwnie pieniądz o dno głucho stuka
gdy ktoś od nawy głównej przepychać się zacznie
babcia szpilą ukole penitent ofuka

Gdy ktoś pobożny cicho posądzi o chciwość
a pani z parasolem obmówi że żebrzę
nareszcie mogę widzieć swą twarz nieszczęśliwą
odbitą z kolorami na wesołym srebrze

A czasem marzę sobie: z tego wzrosną wieże
kaplice które piękniej przebudować trzeba

a ludzie sądzą dalej że proboszcz z wikarym
za chodzenie z tacami nie pójdą do nieba

background image

* * *

W miasteczku, w którym ludzie wymieniają uśmiechy —
gdzie nie ma nic niezwykłego
w pokoiku, o który kasztan się roztrąca —
gdzie żyjesz poza sobą

Mówiąc „Aniele Stróżu” — rozmyślasz co rano,
że święty drepce tam, gdzie fruwa anioł
Nikt twych trudów nie liczy, a jeśli ocenia —
to słusznie, że ci przyjdzie umrzeć z przemęczenia

Złóż swój żal do pamiątek —

i pomódl się ze mną —
o tę świętość —
najprostszą, jak wróbel powszechną

background image

O śwince

Niechby wróciły dawne chwile,
zagasłe niegdyś dnie —
te dawne świnki, te koklusze,
co tak krztusiły.

Mamusia przy poduszkach stała —
a doktor piersi opukiwał
i dalej leczył źle.
O jakże cicho było w domu,
siostry płakały po kryjomu —
w chusteczek białej mgle.

Wciąż dręczonemu tłokiem, wojną,
choć taką świnkę mieć spokojną —

background image

Prymicja

O wiersze smutne moje,
w tym stroju pełnym haftu przed krzyżem Pańskim stoję.

Jurkowi na Powązkach wojskowa dźwięczy sława,
a mnie tasiemka alby zakwitła u rękawa.

O Jezu potłuczony, z tą szramą i tą różą,
na chłopców spójrz z Powiśla, co do Mszy przy mnie służą.

Niech jednym choć westchnieniem tradycje mi powierzą
czupurnych rówieśników, co pod gruzami leżą.

background image

O płaszczyku Matki Boskiej

Płaszczyk Matki Najświętszej gdzieś się przy nas kryje.
Nikt nie zna jego kroju ani jego barwy,
święta Anna go jeszcze twardą igłą szyje —
z kołnierzykiem, którego tanki nie podarły.

Może jest na Syberii, może przy nas leży,
czeka nas jak wakacje, jak kąpiel czerwcowa.

I zawsze ten, co stale mówi, że nie wierzy,
po cichu go odnajdzie i swe łzy w nim schowa.

background image

Do kaznodziei

Na rekolekcjach nie strasz śmiercią —
bo po co
Za oknami bór pachnie żywicą,
pszczoły z pasiek się złocą
w abecadłach dzieci oczy mrużą

Nie dręcz babek, dziadków czcigodnych,
oblubieniec w kapeluszach modnych
rozmodlonych przed poślubną podróżą

Mów o częstej komunii z Chrystusem —
złotych sercach bijących w ukryciu,
z katechizmu o cnotach najprościej,
i że grzechy przeciwko nadziei
są tak ciężkie jak przeciw miłości

Nie o śmierci mów z ambony — o życiu —
O żonie szukającej z lampą w ręku
igły zagubionej w ciemny wieczór,
żeby mąż nie miał skarpet podartych —
wczesnej wiosny na piętach nie czuł

Jak najwięcej o dobrych uczynkach,
o gościnnych domach, poświęceniu,
o Jezusie na naszych ołtarzach
tak samotnym w każdym Podniesieniu

I błogosław kaznodziejską dłonią
babciom, starcom, młodzieńcom i pannom —
wszystkim dzieciom, co się w berka gonią,
zimą tęskniąc za łyżwami i sanną

background image

Okruchy

Babiego lata kruchą nić
ze szkolnej mej jesieni —

z Łazienek starych jeden liść
i szept z klasztornej sieni —

kolędy, siostry jasną twarz —
z rączkami na obrusie —

może po wojnach jeszcze dasz,
maleńki mój Chrystusie.

background image

* * *

Dobry Jezu z gwoździami ostrymi,
raz piszący na świętej ziemi,

że pisałeś, a potem starłeś,
krzyż podjąłeś, za nas umarłeś —

niech Cię wielbią, kochają i słyszą,
dużo milczą, najkrócej piszą.

Nad książkami wielkimi, mądrymi
spójrz jak w Piotra — niech płaczą w sieni.

background image

Laurka

Księdzu Andrzejowi Luftowi

Czego Ci życzyć, Księże Andrzeju,
w piękny dzień Twoich imienin? —

Chyba tego, by świat się odmienił
choćby ten Twój w Karczewiu.

Żeby chłopcy byli lepsi i prości,
dziewczęta nie schły z zazdrości,
żeby znali katechizm na pamięć —
nie dokuczali mamie,
a w tornistry swoje małe i duże —
kładli książki do religii jak róże,
by w Karczewiu było więcej słonka,
babciom nogi nie marzły w ogonkach,
by biedakom wywróżyła wróżka
w ostrą zimę najcieplejsze łóżka,
by złym pieskom nie przeszkadzał kaganiec,
ministranci mówili po łacinie,
kominiarczyk szeptał pacierz w kominie,
a pijacy odmawiali różaniec.
By w kościele piękniej śpiewali
karczewskiemu Jezusowi biednemu.

By król Dawid ożył w starej Biblii,
złych Goliatów powystrzelał procą,
by w pobliskim Otwocku chorzy
nie kasłali po ulepku nocą —
by ulicą księżyc płynął
zakochany, jak w szkockiej piosence,

aby wszyscy ludzie w procesji
prowadzili księdza pod ręce

Tyle życzyć chciałbym dzisiaj Tobie,
a tych życzeń miałbym jeszcze dużo —
by Cię święci z Twojego brewiarza
otoczyli jak ptaki przed burzą —
święty Marcin znad białego konia,
z częścią płaszcza, z połową guzików,
król Baltazar znad strasznego słonia,
wąchający kadzidło w koszyku,
i Twój patron — święty Andrzej surowy
z listopada, a taki grudniowy

Abyś bardzo kochał Biblię,
ładnie mówił, pięknie sumy śpiewał —

background image

i jak dogmat, czy młody, czy stary,
był wciąż dobry i już się nie zmieniał

background image

O młodzieńcach w piecu ognistym

Jak to było w piecu ognistym,
co jak Wenus się krwawo rozżarzył —
czy młodzieńcy z katarem wyszli
łzy spod iskier unosząc na twarzy —

W Biblii sprawdzę Teraz jeszcze nie wiem
czy natchnienie proroka, czy trwoga? —
Lepiej jednak od cudu ocaleć
i po prostu spłonąć dla Boga

background image

Kochanowskiego przekład psalmów

Przywróć mi Panie z dawnych lat
herbaty gorzkiej łyk w manierce
i umarłego ojca list
sweter od siostry matki serce

Kochanowskiego przekład psalmów
spalony z Wilczą w czas powstania
i wszystko, czego życzę innym —
a sam niestety nie dostanę

I spowiedź świętą z dawnych burz
gdy łzy ważyła ręka Zbawcy —
i jeszcze jeden jakiś dzień
z dzieciństwa mego na ślizgawce

Ten śnieg co mi na oczy spadł,
i to com szeptał bezrozumny —
a potem jak najcięższy mszał
postaw z kielichem mi na trumnie

background image

Opuszczającym świat

Nie przeminie wszystko, nie przeminie
kwiaty nie pogasną,
choćby przyszło ręce nam złożyć
i po prostu na zawsze zasnąć.

Pamięć czystej przyjaźni zostanie,
smutna cisza świętojańskich ulic —
po odlocie będziemy ziemię
z utęsknieniem do ust jeszcze tulić.

Nasze biedne, ludzkie zmęczenie,
serc otwartych mądrą życzliwość —
po odlocie będzie się jeszcze
coś ziemskiego po niebie śniło.

Żywy ogień w dymiącym kominku,
gdy herbatę w czajniku naparza —
i sukienki od pierwszej Komunii,
tak w nich było siostrom do twarzy.

Tramwajowe przystanki i deszcze,
i upały jak ogon pawi —
zwykła rzodkiew, którą koń gryzie,
telefony, budki z lodami.

background image

O lasach

Poszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni

jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
jagód prawdziwych wilg piskląt żywych
mrowiska

i w oczy sarny — brązowej panny
popatrzeć z bliska —
szyszek strąconych — tajemnic sowich
zająca

i strach mnie porwał
na myśl o Bogu — bez końca

background image

Do moich uczniów

Uczniowie moi, uczennice drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych,

Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie—
gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie —
czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie —

Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi,
z noskiem co się tak uparł, że został króciutki —
za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi —

Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi,
te łzy co w okularach na religii stają —
właśnie o robotnikach myślałem z winnicy,
co wołali na dworze — nikt nas nie chce nająć.

Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami —
grubasku i jąkało — osowiały, niemy —

Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe
szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy.

Wiecznie płaczący Wojtku i ty coś po sznurze
drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie —
Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięczniku
coś mi żaby położył na szkolnym dzienniku.

Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką —
ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci —
z barankiem wielkanocnym. — Bez was świeczki gasną —
i nie ma żyć dla kogo.

Ten od głupich dzieci.

background image

O powrocie po studiach do domu rodzinnego

Nagle dzwonek i w naszą rozmowę
wpadnie siostra jak jabłko z ogrodu,
w światło wnosząc kokardy brązowe.

— Choć się śmieją — dochowałeś wiary,
powracając, czy masz serce czyste? —
a ja patrzę, jak wiatr z nieba strąca
z gwiazd na siostrę zapałki złociste.

— Co z nauką? O mych studiach mowa,
a ja widzę przez sen i akację —
wiewióreczkę, przed którą klękałem,
chcąc ją złapać w minione wakacje.

— Czy pamiętasz z balii okręt na stawie?
a ja chwytam nagle siostrę za ręce —

by przypomnieć jeszcze kwiaty z procesji,
co je niosła Jezusowi w sukience.

background image

Czerwcowe majaki

To tylko noc czerwcowa,
na chłopców taka zmowa —

słodkam ci wśród owoców,
a te opadną nocą.

W czeremchy zaplątani o tak spóźnionej porze —
zdziwieni, zatroskani, mówili Matce Bożej:

O Matko snu pierwszego, o Matko sponad ptaków

zali to miłość tylko — czy straszna moc majaków?

background image

Na miejskim placu

Królów wiodła w Betlejem gwiazda przeogromna
tocząc złote obręcze nad wielbłądzie głowy —

mnie ku Bogu zwróciła w poranek grudniowy
na miejskim brudnym placu — gwiazdka śniegu drobna.

Spadła sobie — i nagłe ta czystość i jasność, i ciepło…

a mróz mi kości lizał przez palto zimowe.

background image

Do Jezusa z warszawskiej katedry

Jezu z warszawskiej katedry,
Jezu czarny i srebrny —
cierpiący — rzuć na ręce
niemego smutku więcej

Jeszcze jedno cierpienie,
jeszcze jedno rozstanie —
lampkę jasną na stole,
jak najmniejsze mieszkanie

Bardziej gorzką niewdzięczność —
pożegnania, powroty —
okno takie, by księżyc
dowiązywał się złoty

Jeśli las — to szumiący,
jeśli rzeki — urwiste,

a serce na złość ludziom
i naiwne i czyste

background image

Matka Boska z Or–Ota

Matka Boska zna Warszawę.
Raz stanęła przy Katedrze —
lecz Jej ludzie nie poznali,
bo nie była cała w srebrze.

Miała taką samą chustkę,
jak ma twoja biedna matka,
tylko w chustce przy agrafce
kwiatek drżał, jak cienka łatka.

Jeden tylko stróż Ją poznał,
nocą klęknął przed Katedrą —
i całował ślad tych butów,
co nie były nigdy z srebra.

Matka Boska zna Miodową,
Świętojańską i Podwale —
na twym domu rozwalonym
zawiesiła łez korale.

Zna też dobrze Zamek stary,
i Piekiełko, i Kanonię.
Tu był — mówi — mój obrazek —
przed nim kwitły pelargonie.

Tu był szewc, tam sklepik krawca,
wielka balia, gruba beczka —
kot w czytance, ptak w altance,
i porucznik jak laleczka.

Matka Boska zna Brzozową
i wspominać lubi chętnie
tego właśnie porucznika,
poległego w ciężkim hełmie.

Gdy będziecie na Brzozowej,
to zapalcie ze dwie świeczki;
mężny był i zginął pięknie,
choć miał w sobie coś z laleczki.

Lecz zostawmy porucznika.
Kiedy będziesz błądzić w pustce —

idź na Rynek, może chodzi
w swojej bardzo biednej chustce.

background image

* * *

Spać się kładę, a tu mi się śni —
idzie za mną poprzez ciemną noc.

Odblask winnic, galilejskich pól,
chleb i wino, niezwietrzała sól —
z przypowieści jedno proste słowo
z betlejemską gwiazdą kolorową,
tyberiadzkiej wody cichy gwar —
stągwie z drzewa, osłów smutnych czar,
pod księżycem, który w chmurze leży,
krwawe światło Ostatniej Wieczerzy,
Wieczernika tajemnicze drzwi —
Mszał z obrazkiem i ciernisty wieniec —
Zapatrzony w lampy oblubieniec.

Matko Boska — nakłoń twarz jasną,
zmęczonemu dozwól mocniej zasnąć.

background image

To wszystko trwa jak Chopin

Co będzie z ludzką sztuką
przy strasznym końcu świata,
gdy trąba groźnie zabrzmi
Tra–tata–tra–ta ta ta?

Na przykład, co z Chopinem?
gdy ogień — uczeń dziki —
popali jemu w nutach
bemole i krzyżyki?

Zagwiżdżą po muzeach
żywiołów szumne grzywy,
upadnie mi z klęcznika
Pan Jezus Frasobliwy.

Lecz myśli dzieł najprostsze,
zrodzone w ludzkiej męce
nie zginą. W Bogu trwają,
jak świateł pełne ręce.

To coś niewyrażone,
bez kształtu i bez słowa,
gdy próżno się trudziła
w pożarach bólu głowa.
Choć piórem nie zapiszesz,
maszyną nie wystukasz —
To wszystko trwa jak Chopin,
którego Pan Bóg słucha.

background image

Rekolekcje

Przynoszę Matko, na Jasną Górę
kapłaństwo moje
Stanąłem w samym kącie kaplicy —
podejść się boję

Nie w łożach ojców
z twarzą na wale klasztornym spałem.
Księżyc jak czapla
wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem

Biję się w piersi, jak tłukły kule za Kordeckiego.
Weź me kapłaństwo na ręce teraz
jak Syna swego.

Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy,
a mnie niech zdepcą butami złymi pątnicy.

background image

Spowiedź

Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę,
że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu,
że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę,
a jadąc do chorego — sławię dzikie wino,
obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie,
kominek, co mi do snu po łacinie gada —
I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie —
Z uczynków? To zbyt mało.

Z ran mnie wyspowiadaj.

background image

* * *

Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę,
a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak —
zakryj mi twarz rękawem, niech się nie rozpłaczę,
że nie do mnie masz mówić przez ognisty krzak.

Dzień był taki jak zawsze, codzienne sandały
i codzienna samotność, i codzienny trud,
i ręce, co mi komżę w zakrystii składały
cień ptaka sponad wieży rzucając na spód.

Jeszcze zadrżał w kielichach cichy tętent koni
i szum rzeki pobliskiej, i skrzypiące drzwi —

więc poznał Ciebie żebrak i święty Antoni
nad kluczykiem zgubionym natrząsając brwi.

background image

* * *

Czyś stukał kiedy we wrota drżące
w wieczór lipcowy —
bo cię straszyły na wznak leżące
umarłych głowy?

Czyś szukał kiedy wody święconej
w klasztornej wnęce,
której nie znajdą na krzyż złożone
umarłych ręce?

A to mógł ślad być,
ścieżka niewielka, cichutka droga —

by świat odrzucić i spojrzeć w oczy
swojego Boga.

background image

Mesjasz

Pokąd mnie gonisz, płoszysz sny —
wspomnieniem dręczysz, Niepojęty —

nie wzejdzie siew, więc nie patrz w twarz
jak wóz ognisty z nieba zdjęty.

Dalekie lato. Chłód we drzwiach
hizopem spływa. Nie patrz smutnie —

bo może łotra dobra łza —
ożyje na śmiertelnym płótnie.

background image

Do Patrona Dobrej Sławy

O niedzisiejszy święty mój,
w litaniach nie wzywany —
przed złym rozgłosem broń mnie, broń —
Patronie Dobrej Sławy.
Bo czy niepamięć ludzkich serc,
czy bramy triumfalne —
jednako czeka na nas kąt,
gdzie wszystkie groby czarne.
Chroń mnie od wielkich hucznych bitw,
męczeństwa — i więzienia —
śmierć dla Chrystusa ześlij mi
najprostszą, z przemęczenia.
O niedzisiejszy święty mój,
wzgardzony, zapomniany —
podaj mi rękę w taką śmierć —
Patronie Dobrej Sławy.

background image

Spowiedź

Stałem w sieni z pannami głupimi
i mnie w lampie oliwa wygasła —
biegłem nocą z bańkami próżnymi
aby nabyć potrzebne światło.

Nakupiłem, one nakupiły —
lecz tak było, jak Pismo naucza.
Patrzyliśmy, jak mądre tańczyły,
wszyscy razem przez dziurkę pod kluczem.

Byłem jeszcze ziarnem, co padło
naumyślnie krzywo obok drogi —
i świętego nie wpuściłem w progi.

Perłą cenną bynajmniej nie byłem,
ale osłem, zwykłym uchoklapem —
i jak owca w ciernie zabłądziłem.

Byłem jeszcze kąkolem w pszenicy,
dobrze z grobu pobielanym głazem —
lecz się nagle na głos rozpłakałem
przed Mamusi Najświętszym obrazem.

I już nie wiem, jak to potem było —
anioł wiódł mnie za nos po kaplicy,
opowiadał mi …że przecież miłość.
Gdy wyszedłem, śnieg stał na pomnikach.

Biegłem szybko za procesją śniegu
z łzą anielską w wełnianym szaliku —

Matkę Bożą z ośnieżoną głową
od aniołów rozróżniając po cichu.

background image

O ludzkim sercu pod wielkim baldachimem

Cóż, że albą przy ołtarzach jaśnieję,
drży ornatów grubo tkanych złoto,

Msza się skończy, i w zakrystii na klęczkach
będę szary, maleńki potem.

Cóż, że wielki mi niosą baldachim
w dzwony hucząc w procesjach nad głową.

To dla Boga. Sam na sam zostanę
z swoim ludzkim sercem na nowo.

background image

O kazaniach

O jakże już nie znoszę wszystkich świętych kazań,
mądrych, dobrych, podniosłych, pobożnych i słabych

Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdania
i brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby

Inna rzecz — dzieci uczyć, pacierz przypominać,
grzesznikom w twarz popatrzeć i nie mówić słowa

Wilgę skubiącą wiśnie chytrze wypatrywać,
pliszkę, co z rzęsy wodnej wydziobuje owad

background image

* * *

Żeby móc tak nareszcie uprościć,
jedną miłość wybrać z wielu miłości,
jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą,
z zim na łyżwach — tę jedną szczęśliwą,
z psów kudłatych — najwierniejsze psisko,
z prac doktorskich — jasną nade wszystko.

To bliziutko już od tej prostoty
do jedynej za Bogiem tęsknoty.

background image

O głupim sercu

Tylu aniołów odeszło,
tyle umarło gołębi,
lecz moje serce uparte…

Ni to ze złota, ni z brązu,
nie płonie krwawym językiem,
pragnęło lec na ołtarzu,
lecz ktoś je strącił patykiem.

Upokorzone, wstydliwe,
nie można spojrzeć mu w oczy,

jak głupi Jasio szczęśliwe —
pod Jasną Górę się toczy.

background image

W labiryncie

Gdzie się teraz spotkają

na przystanku
w zielonych płomykach drzew
gdzie tramwaje patrzą w nocy jak sowy

na dworcu
gdzie pociągów deszcz
stuka o perony

w kościele
gdzie zbyt długie kazanie
oczy zakleja

przy skrzynkach pocztowych w sieni
przy karpiach w blaszanej wanience

przy nekrologu na murze
przy pikowanych kołdrach na wystawie

na odpuście przy szarlatanie

w każdym labiryncie
gdy Bernadeta
ze swoją świecą się zjawi

background image

Rozmowa z Karmelem

Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić,
ja — ksiądz byle jaki
— proszę czekać. Już idzie z ogrodu,
chociaż nie chcą jej puścić ptaki

Chyba ona. Nie widzę jej twarzy,
czy się modli, czy się uśmiecha
za zjeżoną Karmelu kratą,
jak za łupiną orzecha

— U nas wszystko tutaj dla Boga
Nawet fartuch ogrodniczki niebieski,
nawet trepki z jednym rzemykiem,
jakby zdjęte ze świętej Tereski
Czasem śnieg mamy mokry we włosach,
za oknami — zmarznięty sad

Karmelitanko bosa,
szedłem tu tyle lat

background image

Proszę ciebie o ufność

Nie pragnę twej miłości —
nie szukam przyjaźni —
to właśnie jest nie dla mnie
i wcale nie wzrusza
Po prostu proszę ciebie
o trochę ufności,
by oprzeć się na biednej
mej kapłańskiej duszy
Nic więcej. Jej zaufać,
nawet zamknąć oczy
i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć

I wszystko to co boli w Boga przeistoczyć
jak w Ofierze na co dzień —
zwykły chleb i wino

background image

Cykl

Nad starą Biblią

background image

Nad mapą Ziemi Świętej

Ziemio Święta, co w moim atlasie budzisz się i drżysz —
kiedy wieczór zakłada królestwo pająków,
długich cieni i zmierzchów wysnuwanych z kątów —

Płyną Twoje tęsknoty — wąwozem wspomnienia —
pierwszą pełnią księżyca —
pierwszym dniem stworzenia.

Uliczki ruin pełne i cedrowy las,
osły z flaszą na mirrę, posłuszne w rzemieniach —
upał pustyń, lęk psalmów i proroków wargi
śpiących z twarzą surową u wezgłowia Arki.

Ziemio Święta, co w moim atlasie budzisz się i drżysz —
zapachem Tyberiady, kaktusowych lądów —
z Górą Czarcią sterczącą nad kamienny głaz,
z Betlejem nie zdziwionym najazdem wielbłądów.

Płyną Twoje tęsknoty wąwozem wspomnienia —
Miłość, chleb, wino w stągwiach — to śmiesznie za mało.

Jest Bóg jeden na niebie, a wszystko się zmienia —

Z Sodomy i Gomory orszaków weselnych —
popiół i kość bogaczów przy uchu igielnym.

background image

Jahwe

A wszystko się zmienia —
i sława Goliatowa, i ściana kryształu,
obraz łani biegnącej wzdłuż nurtu strumienia,
źrenice, wiosny pełne, ponad szkolną ławą.

Nie dźwięczy pieśń sydońska
w szałasach z bukszpanu,
zmarły skalne kozice i chmurne sokoły,
i Abiszag Dawida uśmiechem kusząca
przeminęła jak dziewczę z wianuszkiem w krąg głowy.
Skruszały dawne kotły, cymbały, piszczałki
i słupce lichtarzowe, pióra, czasze, gałki,
drzewo Setim kwitnące rozpalonym latem,
oliwa uchowana na przyprawę świateł.
Jeszcze wonne olejki roztrwaniane rano,
spikanard, szafran, kasja i cynamon,
wojska uszykowane, jabłka granatowe,
łoża słane miłością, zakony surowe.

Dzień nam z ramion opada niby płaszcz pasterski,
by toń czarną odsłonić, co serca ukrywa —

Jeden Bóg trwa nad nami,
pod Nim wszystko mija —
jak noc w górskim schronisku
i młodość szczęśliwa.

background image

Potop

Czy woda jeszcze rwie korabiem
jak burza ciemna i głęboka —
a On porywa w otchłań kruka —
nim łuk położy na obłokach?

To tylko siepie deszcz za oknem
i ślady walk jak kły na dworze…
A On czy jeszcze rozgniewany
na mnie i ciebie. Boże, Boże

Niech nas wybawi, niech ocali —
topieli srebrnej arkę wydrze —
z lwem, z wilkiem burym, z bydląt chmarą,
z gołąbkiem śpiącym gdzieś na cytrze.

background image

Ewa

Pną się cedry ku ptakom. O Liban
dźwięczy potok lepszy od pocieszeń —
po warkoczach czarnych wiatr przepływa
w jej bolesną, wygnańczą jesień.

Patrz, zwierzęta płoszą się przy skałach
zdumione twoim płaczem tu.
Nie płacz, burze śpiewają chorały
do pierwszego poza rajem snu.

Dzień przekwita jabłonią. O ręce
blask się potknął jak ułudy ślad.

Matko! Twoje oczy dziewczęce
wypatrują mnie z zamierzchu lat.

background image

Sulamitka

Pamiętam cię, choć nie wiem, kto snu twojego strzeże,
czy kaktusowy cień po rzęsach twych się łamie —
w ciężkim płaszczu alabastrem promiennym,
ku miejskiej biegniesz bramie.

Wyjdziesz, obiegniesz rynek, a wichr znowu bije —
o łoża opuszczone, o serca niczyje,
o lektyki królewskie i o twarze obce
ustawionych z mieczami między strachy nocne.

Ujarzmioną w trzewiczki,
w płaszczu niedopiętym —
wraz z komentarzem świętym
i brwi hebanami

w Biblii starej cię niosę
w „Pieśni nad Pieśniami”.

background image

Tren

Ziemio Święta z uczniowskiego atlasu,
z Biblii starej nagimi górami —
coś się stało od jakiegoś czasu
ze mną samym, z ludzkimi sercami

Zapomniano o Bogu jedynym
Gorejącym krzewie, Stróżu naszym
Patrzaj. Ludzie teraz nieszczęśliwi,
niepojęci jak kruk przy Eliaszu

Kwiat libański na skroni uwiędnie —
Źle nam wróżą judaszowe drzewa —
Przyjaciółko, co nas spotka, co będzie
na pustyni, kędy Boga nie ma?

Synogarlic przycicha wołanie,
syjońskie drogi świerszczami łkają —
Przyjaciółko, co się z nami stanie
między ludźmi, którzy Boga nie znają?

background image

Nota wydawnicza

Wiersze ks. Jana Twardowskiego po raz pierwszy ukazują się w całości. Czwarty

tom Utworów zebranych obejmuje najstarsze utwory poetyckie Księdza. W dalszych
tomach natomiast zamieszczone są wszystkie wiersze późniejsze, aż po najnowsze.

W wydaniu tym, po uzgodnieniu z Autorem, przyjęte zostały zasady podobne do

tych, które zastosowano w trzech pierwszych tomach Utworów zebranych,
obejmujących wiersze i opowiadania dla dzieci.

Tak więc zachowano pierwotny układ każdego poetyckiego zbioru, taki jaki był w

pierwszym jego wydaniu. Aby jednak uniknąć powtórzeń w poszczególnych tomach,
w kolejnych zbiorach pomijano wiersze, które występowały już we wcześniejszych.
Każdy tom zawiera zatem jedynie nowe utwory, a każdy wiersz występuje tylko jeden
raz. Przyjęto również wersję tzw. „obowiązującą” wierszy, które ukazały się w zbiorze
Miłość miłości szuka, oprać. A. Iwanowska, Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań
2002. Zbiór ten uwzględnia bowiem poprawki Autora, nanoszone na przestrzeni lat w
poszczególnych utworach. Te wiersze, które nie zostały zawarte w zbiorze Miłość
miłości szuka,
zachowują wersję oryginalną z tomu, z którego pochodzą, a wszelkie
zmiany są uzgodnione z Autorem.

Wreszcie, poszczególne zbiory są ułożone w kolejności chronologicznej, w jakiej

były publikowane.

*

Na pierwszy poetycki tom Utworów zebranych składają się dwa najwcześniejsze

zbiory wierszy: Powrót Andersena z 1937 roku i Wiersze z 1959 roku.

Powrót Andersena

Wydanie podstawowe: Powrót Andersena, Warszawa 1937. Pierwsze wydanie

ukazało się w nakładzie 40 egzemplarzy (!). Niektóre wiersze zawarte w tym tomie
były potem wydawane wielokrotnie, włączane do licznych wyborów poezji ks.
Twardowskiego.

W niniejszej edycji kolejność wierszy ułożona jest według wydania pierwszego

(Warszawa 1937). W stosunku do pierwotnego układu wprowadzono jednak zmiany.
Zmienione są dwa tytuły, które przyjmują brzmienie, jakie miały w późniejszych
wydaniach. Wiersz Sen po czytaniu Biblii w wydaniu z 1937 roku nosił tytuł Wiersz o
mieszkańcu dwóch miast,
a wiersz O braciach pytających się samych siebie
zatytułowany był O braciach którzy pytali się samych siebie.

Wiersze podano w wersji, w jakiej były wydrukowane w 1937 roku. Natomiast

brzmienie tych, które ukazały się w książce Miłość miłości szuka, uzgodniono z tym
wydaniem. Są to: O zaczarowanych, Opowiadanie wieczorne, O miłości dobrzyńskiej,
O gospodarzu który wiedział kiedy umrze, O braciach pytających się samych siebie,
Sen po czytaniu Biblii, Ludziom odlatującym, Powrót Andersena.

Wiersz O chłopcach z obozu nie był zamieszczony w wydaniu z 1937 roku. Do

zbioru Powrót Andersena został jednak zaliczony w tomie Nie przyszedłem pana
nawracać
(Warszawa 1986), w którym za zgodą Autora włączono wiersze
rozproszone do poszczególnych zbiorów, uwzględniając kolejność chronologiczną
powstania danego utworu. Wiersz ten więc chronologicznie należy do początkowej
twórczości ks. J. Twardowskiego.

Zachował się maszynopis Powrotu Andersena wysłany twórcy drugiej awangardy z

background image

dedykacją „Kochanemu poecie Józefowi Czechowiczowi z prośbą o przeczytanie —
J.T., 17 listopada 1937”. Czechowicz w swych notatkach zostawił recenzję
zatytułowaną Spokój i niepokój, w której m.in. czytamy, że wiersze przynoszą
„sentyment szczery, nutkę chwytającą za serce, jaką mają tylko i jedynie ci, co obcują
od dzieciństwa z prawdziwą przyrodą, z lasami”.

Wiersze 1959

Podstawowe wydanie: Wiersze, Pallottinum, Poznań 1959.
Zachowano pierwotny układ tomu. Pominięto dwa wiersze: O braciach pytających

się samych siebie i Sen po czytaniu Biblii, które były już w Powrocie Andersena.

Uwzględniono wersję obowiązującą tych wierszy, które ukazały się w Miłość

miłości szuka. Zmieniono też tytuły dwóch utworów: wiersz Taca miał pierwotny tytuł
w wersji z 1959 roku Tacka, zaś utwór O płaszczu Matki Boskiej w wersji oryginalnej
miał tytuł O płaszczyku Matki Boskiej.

Milena Kindziuk

background image

Alfabetyczny spis utworów

Czerwcowe majaki
Człowiek z baśni
*** Czyś
*** Dobry
Do Jezusa z warszawskiej katedry
Do kaznodziei
Do moich uczniów
Dom rekolekcyjny
Do Patrona Dobrej Sławy
Do siostry zakonnej
Ewa
Gorętsza od spojrzenia
Jahwe
* * * Już
Kochanowskiego przekład psalmów
* * * las odgarnia
Laurka
Leśniczówka
List
Ludziom odlatującym
Ludziom smutnym
*** łodzie
Matka Boska z Or-Ota
Mesjasz
Nad mapą Ziemi Świętej
Na miejskim placu
Na obrazku miłosierdzia Bożego
Na słomce
Naucz się dziwić
O Aniele
O braciach pytających się samych siebie
O chłopcach z obozu
O głupim sercu
O gospodarzu który wiedział kiedy umrze
O kazaniach
Okruchy
O lasach
O ludzkim sercu pod wielkim baldachimem
O łasce Bożej w brzydkim kościele
O miłości dobrzyńskiej
O młodzieńcach w piecu ognistym
O płaszczu Matki Boskiej
Opowiadanie wieczorne
O powrocie po studiach do domu rodzinnego
Opuszczającym świat
O spacerze po cmentarzu wojskowym
O szukaniu Matki Bożej

background image

O Świętym Tomaszu i roztańczonych obłokach
O śwince
O wędrówkach po wieżach kościelnych
O wróblu
O zaczarowanych
Piosenki
Potop
Powrót Andersena
Pożegnanie wiejskiej parafii
Proroctwa
Proszę ciebie o ufność
Prymicja
Rekolekcje
Rozmowa z Karmelem
Sen po czytaniu Biblii
*** Siostry
Sklep w Drobininie
*** Spać
Spotkanie piątkowe
Spowiedź
Spowiedź
Sulamitka
Suplikacje
Śnieżka
Świty
Taca
*** to wiersz
To wszystko trwa jak Chopin
Tren
*** Tylko
Wiersz do małej dziewczynki
W labiryncie
*** Własnego
*** W miasteczku
Wróżby
*** Wszyscy
Zbawia przez
Zdjęcie z krzyża
*** Żeby

background image

Pisanie wierszy — to dla księdza Jana Twardowskiego szukanie przyjaciela,

nawiązanie kontaktu z drugim człowiekiem. Tym bardziej, że są one tak bardzo
pogodne, proste, pełne ufności i nadziei. Stąd też chyba są tak bardzo popularne i
błyskawicznie znikają z półek księgarskich. Rozeszło się ich w Polsce ponad dwa
miliony tomów. Wiersze ks. Twardowskiego po raz pierwszy ukazują się w całości.
Czwarty tom Utworów Zebranych, obejmuje najstarsze utwory poetyckie Księdza,
dalsze tomy natomiast — wszystkie wiersze późniejsze, aż po najnowsze. Pierwsze trzy
tomy Utworów Zebranych ks. Jana Twardowskiego stanowiły wiersze i opowiadania
dla dzieci, po tomach poetyckich natomiast zostanie wydana „Proza”.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 5
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 12
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 9
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 6
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 7
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 11
Twardowski Jan Utwory zebrane Tom 8
01 Ks Jan Twardowski Utwory zebrane Tom I Zeszyt w kratkę ( i kolejne) (1)
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 4
Twardowski Jan biografia
Twardowski Jan ks Kazanie gor─Ötszee(1)
Twardowski Jan Jeszcze jedna litania

więcej podobnych podstron