Słowianie z Syberii?
O książce Lubomira Czupkiewicza "Pochodzenie i rasa Słowian". Wydawnictwo Nortom,
Wrocław 1996.
Każdy naród ma wpisane w swoją świadomość trzy tradycje, trzy "linie przekazu". Nazwijmy
je roboczo tradycją idei, tradycją rodową i tradycją ziemi.
Tradycja ziemi każe nam opiekować się i uznawać za "swoje" zabytki starych kultur
archeologicznych. Urządzamy festyny w Biskupinie i w Nowej Słupi pod Świętym Krzyżem,
chociaż ludzie, którzy zbudowali fort w Biskupinie, i ci, którzy pracowali w starożytnych
świętokrzyskich hutach żelaza nie byli ani Polakami, ani nawet Słowianami. Tradycja ziemi
każe nam również dbać - jakby to były zabytki naszej własnej kultury - o żydowskie synagogi
i niemieckie dwory na Śląsku i Pomorzu.
Tradycja idei jest niewątpliwie najsilniejsza, gdyż to ona decyduje o kształcie całej kultury.
Jej początki mało mają wspólnego zarówno z naszą ziemia, jak i naszym rodowym
pochodzeniem. Tradycja idei, gdy w ślad za nią cofać się w dawne wieki, prowadzi nas ku
Rzymowi, Atenom i Jerozolimie, i wspólna jest wszystkim Europejczykom.
Mało jest w świecie narodów, u których wszystkie te trzy tradycje łączyłyby się w jeden nurt.
Może taki luksus był możliwy w głębokiej starożytności, gdy Egipt czy indiański Meksyk
zaczynały od początku prace nad cywilizacją. Nawet wrośnięci w swoje skaliste wyspy
Japończycy pismo i wielką część swojego języka i kultury przejęli z Chin. Nawet tak stara
cywilizacja, jak chińska, jednej ze swoich wielkich religii - buddyzmu - nauczyła się od
Hindusów.
Wszystkie narody Europy swoje tradycje idei wywodzą przede wszystkim od dawnych
wzorów rzymsko-greckich i chrześcijańskich. Jeśli chodzi natomiast o tradycję ziemi i
tradycję rodową, to widać na mapie dwa skrajne przypadki. Jeden to Baskowie, którzy siedzą
pod Pirenejami od niepamiętnych czasów, może od epoki łowców mamutów. Od tak dawna,
że ich język nie jest pokrewny żadnemu na Ziemi. Drugą skrajność stanowią Węgrzy, którzy
do swej ojczyzny przybyli niewiele ponad tysiąc lat temu. W ich przypadku tradycja ziemi i
rodu dzieli się na dwa nurty. W węgierskim podręczniku historii musi być miejsce i na
rzymskie ruiny nad Dunajem, i na pamięć o przodkach-koczownikach, którzy przywędrowali
z syberyjskich stepów.
A jak ma się sprawa z nami, Polakami, Słowianami? Skąd nasz ród? Podtrzymywany jest,
właściwie do dziś, mit o naszym autochtonizmie. Mielibyśmy, jak Baskowie, być nad Wisłą i
Odrą od zawsze - dziwny wyjątek wśród ludów Północy, Środka i Wschodu Europy, które
przecież mają za sobą tyle wędrówek.
W atlasie historycznym, który obecnie jest w sprzedaży, ów mit jest nadal widoczny.
Zaznaczono na mapie obszar Kultury Przeworskiej, która w czasach Cesarstwa Rzymskiego
zajmowała większą część obecnej Polski, ale bez żadnej wzmianki, że kulturę tę tworzył lud
germański, identyczny z Wandalami. Na tej samie mapie widzimy "szlak wędrówek ludów
germańskich", a przecież to germańskie plemiona znad Bałtyku wędrowały przez ziemie
Germanów nadwiślańskich! Mit o odwieczności Polaków-Słowian nad Wisłą był w swoim
czasie politycznym narzędziem i bronił nas przed roszczeniami budowniczych "wielkich
Niemiec" - ale przecież chcemy znać prawdę, a nie zamykać się w mitach...
Lubomir Czupkiewicz, gromadząc źródła starożytne i bizantyjskie, dane archeologiczne i
lingwistyczne, przedstawia wizję pochodzenia Słowian, która może zrazu przyprawić o
zawrót głowy. W czwartym i piątym wieku środkowa Europa przechodziła wielki
cywilizacyjny kryzys. Przewalił się najazd tureckich koczowników zwanych Hunami, upadło
Cesarstwo Rzymskie na Zachodzie, część mieszkańców ziem między Dunajem a Bałtykiem
wywędrowała na Zachód, a Wandalowie - aż do Afryki. W powstała lukę wszedł lud, który
huńską nawałę przetrwał nad Kamą i Ufą, na ziemiach obecnej Baszkirii. Był to ostatek
dawnej ludności indoeuropejskiej, zadomowionej na stepach zachodniej Azji od tysiącleci,
która wcześniej wylewała się stamtąd falami, jako przodkowie późniejszych Irańczyków,
Indów, Greków, Germanów...
Ów lud, zamieszkały między rzeką Rha (Wołgą) a górami Imaos (Ural) znany był
Klaudiuszowi Ptolemeuszowi pod nazwą "Suowenoi". To byli Słowianie.
Około 440 roku n.e. Słowianie pojawiają się nad Dnieprem, a w pokolenie lub dwa później
przekraczają Dunaj, zagrażają Wschodniemu Rzymowi, kolonizują ziemie nad Wisłą i Łabą.
Budzą grozę jako okrutni wojownicy. A mieli z kim walczyć: na zajmowanych ziemiach
zastali resztki tubylców: Celtów, Sarmatów, Germanów, których sobie podporządkowali. Nie
byli jakimiś watahami zbójów: wędrowali w zorganizowanych grupach plemiennych, a nazwy
tych plemion, jak Dulebowie, Wołynianie, Drzewianie czy Polanie, pojawiają się w różnych
miejscach zajętego przez nich terytorium.
Przez pięćset lat na ziemiach Polski i krajów ościennych trwała cywilizacja Słowian.
Budowali grody, uprawiali ziemię, toczyli wojny. Niewiele po nich zostało. Z tamtych
czasów wywodzą się stare imiona, jak Wojciech i Stanisław, wzywające do cnót właściwych
wojownikom i politykom. Z tamtych czasów pochodzą nazwy miast, jak Poznań czy Radom,
zwykle znaczące "Gród takiego-to-a-takiego wodza" (Poznana, Radoma). Musiała to być
więc kultura ceniąca sobie silnych mężczyzn... Po pięciu wiekach uległa urokowi wyżej
rozwiniętych wzorów: chrześcijaństwa i kultury łacińskiej.
Od kiedy przeczytałem książeczkę Lubomira Czupkiewicza, patrzę na kraj za Wołgą jak na
zapomnianą praojczyznę Słowian. Węgrzy przybyli z tamtych stron... Nie byłoby nic
dziwnego, gdyby Słowianie szli wcześniej podobnym szlakiem.