Wywiad z redaktorem czasopisma Top Secret(1)

background image

Marcin "Kaczor" Baryłka

Karol Wiśniewski: Tradycyjnie zacznijmy od wypełnienia kwestionariusza...

Marcin Baryłka: Nazwisko: Baryłka, imię: Marcin, znany również jako Kaczor. Data
urodzenia: 27 kwietnia 1974 roku. Czy PESEL mogę sobie darować?

KW: Wyjątkowo tak. Czym się obecnie zajmujesz w czasie wolnym jak i niewolnym?

MB: Jestem programistą komputerowym prowadzącym własną działalność gospodarczą i
ś

wiadczącym usługi informatyczne różnym podmiotom. Interesuję się... o rany, naprawdę

wiele tego, mianowicie: fantastyką - jestem współautorem dwóch gier RPG (papierowych):
"Dzikie Pola" i "Neuroshima"; historią - w bibliotece publicznej na Bemowie mam swoją
ulubioną półeczkę informatyką - wiadomo; muzyką rockową - pracowałem cztery lata w
Radiostacji (taka rozgłośnia), potem od czasu do czasu (w zastępstwie Roberta Kilena)
prowadziłem imprezę Hardzone w warszawskim klubie „Park”; biologią - moje pierwsze
studia, to biotechnologia, na informatykę poszedłem później. I, jak to mawiają Anglicy, „last
but not least” - piłka nożna oglądana na żywo. Od pewnego czasu, z konieczności interesuję
się też pedagogiką: mam dwie córki, starsza poszła w tym roku do szkoły i to muzycznej :-).

KW: Cofnijmy się zatem do twojego dzieciństwa. Jaki był ten pierwszy raz?

MB: Dawno temu, gdy miałem 8 lat, u kumpla mojego ojca zobaczyłem cudo techniki
początku lat osiemdziesiątych czyli ZX Spectrum. Zakochałem się w nim od pierwszego
wejrzenia (w komputerze rzecz jasna, nie w wujku) i odtąd „wujek Andrzej” stał się moim
ulubionym. Tak to się zaczęło. Gry szybko mi się znudziły i w wieku 8,5 roku zostałem
programistą (he, he).

KW: A Atari?

MB: Było to nieco później, bo w październiku 1986 roku. Miałem wtedy 12 lat i moi starzy
po długim namyśle zaryzykowali i postanowili, że kupią mi komputer. Namyślali się,
ponieważ sprzęt był straszliwie drogi - kosztował 125 dolarów w Peweksie (przeliczcie to
sobie na dzisiejsze pieniądze i niech który spróbuje powiedzieć, że za komuny było lepiej).
Rodzice bali się, że będą musieli wydać wszystkie oszczędności i jeszcze się zapożyczyć
(takie to były czasy), a mały Marcin szybko się tym znudzi i komputer będzie się kurzył. Ale
zaryzykowali i… szybko tego pożałowali, bo jedyny telewizor w domu był non-stop
zablokowany.

Dostałem klasyczny Atari 800XL, chyba jeden z ostatnich modeli w sprzedaży, bo moi
przyjaciele (w tym niejaki Wiewiór, znany też z łamów "Top Secret") pół roku później kupili
już 65XE. Ojciec - elektronik zmajstrował interfejs do magnetofonu i tak zacząłem. Parę lat
później dokupiłem sobie „szarą lodówę”, czyli California Access, którą przerobiłem rychło na
dużego TOMS-a, czyli „Multi drive”. Samemu komputerowi rozszerzyłem tylko pamięć do
128 kB.

KW: Na Atari też próbowałeś programować?

MB: Jasne, że próbowałem, kto nie próbował? Zacząłem od BASIC-a i Turbo Basica XL,
potem bawiłem się Action! z pirackiego kartridża, a skończyłem na asemblerze. Potem jednak

background image

razem z kolegami uznaliśmy, że brakuje nam komputerowego muzyka i przejąłem te
obowiązki. Nie żebym miał jakieś specjalne wykształcenie, chodziłem jedynie do klasy
muzycznej w podstawówce, ale jakoś mnie do tego ciągnęło. No i zaowocowało to muzyką
do gier „SexVersi” i „T-34: The Battle”.

KW: Te gry były dość oryginalnymi produkcjami - skąd takie pomysły? Z niechęci do
platformówek?


MB: Oj, tak. W "Top Secret" miałem opinię marudy, któremu się żadna gra nie podoba. A
wzięła się stąd, że circa about 90 procent wszystkich produkcji to były platformówki albo
komnatówki właśnie. Większość gier była nie do odróżnienia od siebie. Zresztą, po tych
kilkunastu latach (o rany, ale ten czas leci, nie?) pamiętam najlepiej te gry, które
platformówkami nie były. Inaczej ujmując: było mnóstwo platformówek na rynku. Można
było zabłysnąć robiąc grę, która platformówką nie była. I to niedużym wysiłkiem.

KW: Czemu gry wydał Mirage?

MB: Nie pamiętam szczegółów, bo załatwiał to Mirek Sobczak, nasz koder. Mirage miał
poważną zaletę - był z Warszawy, tak jak my. Poza tym, Mirek współpracował wtedy z
TOMS-em, tym od stacji dysków (nawet napisał kilka programów dołączanych do przeróbek
TOMS) i ci goście go skontaktowali z Miragem.

KW: Wiesz może jak się sprzedawały gry, do których zrobiłeś muzykę?

MB: Pojęcia nie mam! Dostaliśmy jakąś kasę za sprzedaż, i tyle. Nie było tego wcale dużo,
chociaż kwoty nie pamiętam. Zrobiliśmy te gry raczej dla zabawy i żeby udowodnić sobie i
innym, że wiemy, jak zrobić fajne gry, nie tylko komnatówki.

Z tym wiąże się ciekawa historia: otóż wydaliśmy "SexVersi" i dystrybutor przesłał to do
redakcji. Razem z Wiewiórem mieliśmy mały zgryz, bo nie wypadało recenzować własnej
gierki (Wiewiór do tej gry zrobił grafikę, ja - muzykę). A musiała być opisana, bo gier na
Atari było w sumie niewiele. Zrecenzował ją bodajże Emilus, dając prawie maksymalne
oceny. Dalszy ciąg całej sprawy był taki, że w napięciu czekaliśmy, co napiszą o niej w
konkurencji, bo jeśli Secret Service by ją zjechał, a my byśmy wychwalali, to czytelnicy by
się pokapowali. Ale na szczęście „SS” dał również wysokie oceny. Nie wiem, może gołe baby
ś

ciągane z Amigi przyjemnie nastroiły recenzentów?


KW: A co jeszcze zaprogramowałeś na Atari i poza nim?

MB: Generalnie nie pisałem programów w dostępnych w wolnej sprzedaży. Jestem
programistą korporacyjnym i piszę programy dla firm, w których pracuję. W tej chwili
pracuję na własny rachunek, tworząc oprogramownie m.in. dla dystrybutora sprzętu
kompuerowego, z którym mam zawarty kontrakt. Pracowałem też w firmie ubezpieczeniowej
Amplico Life, gdzie pisałem duże aplikacje raportujące albo zajmujące się utrzymaniem
portfela polis. Potem dla "Pulsu Biznesu", gdzie napisałem między innymi oprogramowanie
dla Gazel Biznesu i notowań giełdowych. Moim dziełem jest oprogramowaie dla małego,
niezależnego serwisu ngi24.pl. Pracowałem w MS SQL-u, DB2, PostgreSQL, Javie, Delphi,
Visual Basicu, PHP, C#, Pythonie (mój aktualnie ulubiony język programowania), wreszcie w
COBOL-u.

background image

Jeśli chodzi o Atari, to jak już mówiłem wcześniej, wydaliśmy tylko te dwie gry, do których
zrobiłem muzykę. Na więcej nie miałem energii, czasu i chęci. Koledzy koderzy porobili
jeszcze parę użytków dla TOMS-a. Niezłe były: "TOMS Commander" czy "TOMS Init". Jeśli
gdzieś w programie na Atari znajdziecie sygnaturkę „DMDV”, albo „Doomsday
Developments”, to my.

W DMDV oprócz pisania muzyki, pełniłem rolę kogoś w rodzaju copywritera. Moim
pomysłem są np. nazwa „SexVersi”, czy „T34: The Battle” i scenariusz intro nawiązujący do
„Czterech Pancernych” i „Terminatora” równocześnie. To była fajna zabawa, wyżywał się
człowiek twórczo. W sumie wiele tego nie było. W czasie, gdy osiągnąłem dojrzałość do
tworzenia rzeczy profesjonalnych (mam tu na myśli takie, których nie wstydziłbym się
pokazać ludziom) zacząłem pracę w „Top Secret”. TS zajmował mi wiele czasu, a poza tym
była matura, studia, imprezy, dziewczyny i inne zajęcia absorbujące młodego człowieka ;-).
Ale coś tam zrobiłem. Oprócz skomponowania muzyki do dwóch wyżej wymienionych gier
mam swój udział w takim małym demku „Star Fleet”.

KW: Sławy posmakowałeś już zza młodu, właśnie jako członek redakcji legendarnego
"(baczność!) Top Secretu (spocznij!)". Ukrywałeś się pod pseudonimem „Kaczor” – skąd
takie przezwisko?


MB: Moja ksywka jest nierozerwalnie związana z Atari, choć jej geneza jest dość kuriozalna:
otóż gdy dostałem Atarynkę zapoznałem wielu komputerowych geeków w swojej
podstawówce. Jeden z nich, niejaki UFO, spotykał się z dziewczyną z mojej klasy. Tę z
pewnych przyczyn, które uleciały z mej pamięci, zacząłem tytułować „Kwoką”. Ów kolega
zajeżył się straszliwie i wypalił: „skoro ona jest Kwoka, to ty będziesz Kaczor!”. I się, kurde,
przyjęło. Co ciekawe, owa ksywka funkcjonuje do dzisiaj.

KW: A jak właściwie trafiłeś do redakcji?

MB: Jak już wspomniałem, miałem na swoim osiedlu - warszawskich Jelonkach - wielu
kumpli z komputerami. Jeden z nich, niejaki Rafał Piasek alias „Jetboy”, lub „Badjoy”
współpracował z Bajtkiem. Kiedy pierwsza redakcja „Top Secret” odeszła, by założyć „Secret
Service” dopadł mnie na podwórku i powiedział, że w TS-ie szukają atarowców. Poszliśmy
tam z Wiewiórem i Emilusem, poznaliśmy Naczelnego, Aleksa, Gawrona i całą resztę ekipy.
Nasze teksty się spodobały i tak zaczęliśmy. Był rok 1992, zaczynałem klasę maturalną.

KW: Jakie wspomnienia zachowałeś ze współpracy z "Top Secret"? Podobno redakcja była
dość na luzie i niektórzy się dziwili, jakim cudem ukazują się kolejne numery...


MB: Znakomite. Rzeczywiście praca w TS była strasznie luźna, ale deadline’y były
przestrzegane surowo. Konsekwencje były naturalne: nie dasz tekstu - nie dostaniesz kasy. W
1992 roku niewielu 18-latków samodzielnie zarabiało, a własna kasa to zawsze było coś.
Sekretem wychodzenia kolejnych numerów była po prostu wierszówka. Poza tym praca w
redakcji pasowej wiązała się z pewnym prestiżem, więc wypadało mieć swój tekst w każdym
numerze.

Luzu nie dało się uniknąć. Marcin Borkowski - redaktor naczelny naszego pisma, to mądry
człowiek, sam mocno wyluzowany. Wiedział, że „zepsół” złożony z licealistów i studentów
dość trudno utrzymać w ryzach, więc nam odpuszczał powagę. Mieliśmy do dyspozycji pół
pokoju przy ul. Wspólnej, gdzie mieściła się redakcja (dzieliliśmy je z panią Jadwigą, która

background image

prowadziła całe biuro). Zawsze był tam hałas, było wesoło, graliśmy w Dooma po sieci i
prześcigaliśmy się, kto zajmie komputer Naczelnego, wtedy najmocniejsze Pentium w całym
wydawnictwie. Prywatnie też się spotykaliśmy - pamiętam jedną nocną sesję RPG w domku
Borka. Fajnie było, wiele się tam nauczyłem.

KW: Podobno niektóre pytania od czytelników w Top Secret były wymyślane przez redakcję?

MB: Nic mi o tym nie wiadomo. Listami zajmowali się Alex&Gawron.

KW: A Krzyś Kubeczko (postać autentyczna)?

MB: Krzyś Kubeczko był ulubieńcem całej redakcji. Gdy przychodził list od niego był
uroczyście odczytywany na forum redakcyjnym. Opublikowaliśmy chyba wszystkie jego
listy. Wiewiór i ja mieliśmy niezły ubaw. Miał gościu swój niepowtarzalny styl, był zabawny,
szkoda że już nie żyje.

KW: Teraz pytanie prosto z mostu, ale kilka ładnych lat czekałem, aby je zadać: kim u licha
był Kopalny?


MB: He, he. Co jakiś czas ktoś mnie pyta: „który z was był tym Kopalnym?”, albo
Dżemikiem, albo Bratem Marcinem. Właściwie... co mi tam... może niektórym z Was runie
zaraz światopogląd, ale powiem: Kopalny, Dżemik i Brat Marcin to były postacie fikcyjne.
Nieistniejące. Wymyślił je Marcin Borkowski, gdy sam jeden redagował autorski numer TS-
a, tuż po odejściu starej, a przed skompletowaniem nowej redakcji. Pomysł chwycił
znakomicie, do tego stopnia, że moje pierwsze słowa, gdy zostałem przedstawiony kolegom
brzmiały: „Panowie, a który z was jest tym Kopalnym”?

KW: A co chodziło z tym wszystkimi trumwiratami, próbami przejęcia władzy itd., które były
ilustrowane przez wstępniaki i komiksy?


MB: To było tak: Naczelny wyjechał na wakacje, ktoś musiał przejąć obowiązki szefa.
Tymczasowym szefem został Emilus, który już wtedy był sekretarzem redakcji. Zredagował
numer i przyszedł czas napisania wstępniaka. Pomyślał sobie, że zrobi mały dowcip i napisze
o przejęciu władzy przez siebie. Podczas pisania wstępniaka przyszedł Haszak i zrobili
triumwirat we dwóch (takie nawiązanie do Asteriksa: „potem go wyeliminuję i sam będę
triumwiratem”). Ale w międzyczasie przyszedł Gawron i też chciał zostać triumwiratem. To i
napisali. Chwyciło, spodobało się Naczelnemu i zostało. Pamiętacie komiks z triumwiratem
na podstawie, bodaj X-Winga, albo Tie-Fightera?

KW: Oczywiście, to był jeden ze znaków rozpoznawczych TS. Podobnie jak serial "Piwem i
Mieczem", który publikowano przez cały rok 1994. Kto wpadł na pomysł tego cyklu i czy
uzgadniano z wami treść oraz charakter waszych literackich odpowiedników?


MB: Szczerze mówiąc, nie pamiętam kto to wykoncypował. Gdzieś mi się kołacze, że Emilus
i ja, ale nie chcę sobie przypisywać nieswoich zasług. Natomiast wybór autora był
nieprzypadkowy. Jakiś czas przed publikacją tego opowiadania poznałem Ducha Serchi i
zacząłem grać u niego w klasyczego, papierowego Warhammera (wtedy to było atrakcyjne i
oryginalne, bo na polskim rynku nie było jeszcze żadnej gry RPG). Wciągnąłem w to
Wiewióra, BadJoya i Emilusa. Gdy przyszło do wyboru autora, nie było wątpliwości.
Zaproponowałem Ducha, a Emilus, jako sekretarz redakcji tylko się uśmiechnął i powiedział,

background image

ż

e już z nim rozmawiał.


Treści nikt nie uzgadniał z Duchem, co najwyżej podsuwaliśmy mu pomysły. Postacie, na
przykład wampira ślebosława Niestarzyckiego, czy hobbita witającego się "Dzień wielce
parszywy, łaskawcy", to nasze pomysły, mające swoje odpowiedniki w pracownikach
wydawnictwa - prezes Młodzki, czy nasz ulubiony sysop bajtkowego BBS-a, Michał Szokoło.
Natomiast wszyscy braliśmy udział w opracowywaniu naszych literackich alter ego. Moja
postać była druidem, bo w tym czasie studiowałem biotechnologię, a więc druid. Kaczoramix
był naturalną konsekwencją. Asterix był wtedy bardzo popularny.

Z tym "Piwem i Mieczem" było mnóstwo zabawy, gdy siedzieliśmy w redakcji większą grupą
i dostawaliśmy głupawki ze śmiechu, proponując Duchowi nowe przygody drużyny. Fajna
sprawa.

KW: Jak redakcja pisma zapatrywała się na pisanie o Atari? Pamiętam, że w niektórych
numerach zamieszczano bardzo mało opisów na nasz ulubiony komputer - a gier wydawano
dość sporo. Nie wiem, czy to dlatego, że nikt niczego nie napisał, czy teksty po prostu
"wypadły" z danego numeru.


MB: Każda gra, którą wydawcy przesłali do redakcji była opisywana. Skubany Wiewiór
(wcześniej znany jako Mr Undefined) wyłapywał te fajniejsze, bo jego plan zajęć był tak
skonstruowany, że bywał w redakcji wcześniej niż ja. Mnie zostawały „komnatówki”,
którymi już po kilku przypadkach już rzygałem.

Pamiętajmy, że zaczęło się to w 1992 roku. Gier wychodziło całkiem sporo, ale już tylko na
polskim rynku. Rynek się unowocześniał, dominującą maszyną zaczynała być Amiga i PC,
ośmiobitowce odchodziły w niebyt. Spectruma już nie opisywaliśmy, bo nic już nie
wychodziło. Tyle było o Atari, co dostawaliśmy, a główny nacisk i tak szedł na
szesnastobitowce, bo tego było po prostu więcej.

KW: Czyli na ogół wszystko, co dostawaliście od dystrybutorów Atari było opisywane i
wrzucane do TS?


MB: W zasadzie tak, może coś przepuściliśmy, ale niecelowo. Wiadomo, że im więcej
tekstów w numerze, tym więcej kasy z wierszówki.

KW: Dystrybutorzy próbowali jakoś wywierać na was presję?

MB: Nie przypominam sobie. Czasami, jakiś autor kolejnej komnatówki prosił, żeby nie
dawać jej Kaczorowi, bo Kaczor znany był z tego, że je mordował opisami. Po sukcesie
„Misji”, „Freda” i „Mieczy Valdgira” (zwanych w redakcji „Mieczami Vievióra”) wszyscy
robili komnatówki. Rzygałem nimi, bo w zasadzie wszystkie były takie same.

KW: Jak w czasach TSu zrzucaliście screenshoty z Atari?

MB: Najpierw było po partyzancku - fotograf robił zdjęcia z monitora. Jakość tego czegoś
pozostawiała wiele do życzenia i nie było to fajne. Wyglądało paskudnie. Ale wtedy cały TS
wyglądał paskudnie, więc co za różnica. Potem Miras (wspomniany wcześniej Mirek
Sobczak, nasz atarowski koder, zresztą jeden z najlepszych programistów jakich znam)
napisał program, który robił zrzuty ekranu z Atari. Panował nad Display Listą, nad

background image

przerwaniami tejże, nad czcionkami, kolorami, sprajtami itp. A potem zrzucał to w formacie
BMP i przewalany był na PC-ta via TOMS. Wymagał komputera z QMEG-iem i 320 kB
RAM. I nadal nie było to proste. Tak powstały screenshoty np. do „Problemu Jasia”.

Później zrobiło się prościej: wydawnictwo kupiło do jednego z redakcyjnych komputerów
kartę TV (wyobrażacie sobie to cudo w 1993 roku?). Karta miała funkcję robienia zrzutu
ekranu. Podłączaliśmy Atari do tej karty, graliśmy przez chwilę i pstryk - i screenshot lądował
na dysku w formacie bodajże TIF.

KW: Znajomi zazdrościli pracy w "Top Secret"?

MB: Większość moich znajomych nie kojarzyła tego pisma, bo oprócz Wiewióra moje
przyjaźnie były spoza środowiska. Wielu z komputerowych kumpli współpracowało z TS-em.
Jeśli ktoś zazdrościł, to nie okazywał tego.

KW: Jakie stosunki panowały między "Top Secretem" a "Secret Service"?

MB: Takie sobie, jak to między konkurencją. Staraliśmy się traktować siebie nawzajem dość
honorowo, ale zdarzały się kąśliwe komentarze. Kiedyś SS dał na okładce tekst reklamowy o
zwiększonej liczbie stron z jakiejś okazji. Nie pamiętam szczegółów, ale był to jakiś ich
dowcip, który my odebraliśmy jako zagranie dość nieczyste. Odpowiedzieliśmy wtedy
słynnym sloganem „15 000 000 000 stron, na piętnastomiliardolecie Wszechświata”. Takie to
były wzajemne złośliwostki. Ale nie było to raczej nic osobistego. Taka ciekawostka:
prababka mojej żony, to rodzona siostra, (chyba) babki Marcina Przasnyskiego, pierwszego
naczelnego TS, a potem SS. Tak więc jest on moim, dalekim bo dalekim, ale powinowatym.

KW: Czyżby nepotyzm? A to 15.000.000.000 pamiętam do dziś, poszło chyba o napis w SS-ie
"100 stron!" a pod spodem "chcielibyśmy mieć". Niestety to TS, a nie SS, pierwszy zakończył
ż

ywot. Dlaczego tak się stało?


MB:E tam, od razu nepotyzm. Swoją żonę poznałem dużo później ;-). Wbrew pozorom „Top
Secretu” nie wykończyły żelazne prawa konkurnecji. Po prostu zbankrutował bank, w którym
wydawnictwo trzymało pieniądze. Szczegółów nie znam, bo już wtedy w TS nie pracowałem.
Smutne to było.

KW: Jednak kilka lat temu magazyn dostał drugą szansę. Co sądzisz o tej krótkotrwałej
reaktywacji?


MB: Byłem zaproszony na imprezę z okazji reaktywacji, ale zaproszenie dostałem zbyt
późno. To i upadł. Oczywiście żartuję. Nie chciałem tego mówić wtedy, ale obawiałem się
rychłego zgonu nowego TS-a. Pokolenie, które kupowało nasze pismo, już nie grało tak
aktywnie (chociaż średnia wieku gracza komputerowego oscyluje na świecie gdzieś w
okolicach trzydziestki). Nowy „Top Secret” był pismem profesjonalnym i poważnym, a więc
zupełnie przeciwnie do naszego. A poza tym, w naszych czasach (Boże, jak to brzmi!) wybór
pism na rynku był niewielki. Przez chwilę były tylko dwa pisma, więc i łatwiej to było
sprzedać. Nowy TS miał trudniejszą sytuację, bo pism i serwisów internetowych było multum
i ginął w natłoku. Chociaż i tak uważam, że wydawca zbyt szybko zrezygnował z wydawania.

KW: Czy współpracowałeś z innymi gazetami atarowskimi?

background image

MB: Nie. Gdy skończyłem swoją pracę w TS (studia, śmierć rynkowa Atari) zająłem się
fantastyką i podjąłem współpracę z „Magią i Mieczem” - pamiętacie jak wymienialiśmy się z
nimi jedną kolumną w każdym numerze?

KW: Jasne, dzięki temu kupiłem kilka numerów tego pisma. Z historii "Top Secretu"
pamiętam jeszcze kilka incydentów, np. podobno okradziono redakcję z komputerów. Prawda
to?


MB: Prawda. Ale ja już tam chyba nie pracowałem, więc proszę mnie z tym nie łączyć. Mój
adwokat ma zdjęcia, na których tego nie robię.

KW: Skoro już wspomnieliśmy o „Magii i Mieczu”, to nie sposób nie wspomnieć, że jesteś
autorem dwóch gier RPG – „Dzikich Pól” oraz „Neuroshimy”. Jak wyglądał proces ich
powstawania?


MB: Proces tworzenia gry RPG, najlepiej opisuje teoria chaosu... Jest pewien pomysł na
setting, czyli, nie wiem, klimat gry: świat, sposób opisywania rzeczywistości itp. Na początku
decydujemy, że robimy np. fantasy, heroiczne, na wesoło. Potem dzielimy się pracą i
kombinujemy. „Dzikie Pola” (to był mój pomysł, pochwalę się) powstawał etapami. Najpierw
na spotkaniu „Klubu Tfurcuf” (reklama: jakiś czas temu wyszła antologia z opowiadaniami
członków klubu pt. „Niech śyje Polska, Hura!”, koniec reklamy) rzuciłem pomysł. Jacek
Komuda go złapał i zaczął kombinować. Potem, nie mając jeszcze zasad, zaczęliśmy grać z
regułami wymyślanymi ad hoc. I co ciekawe, system zaczął nam się klarować w głowach.
Zasady i klimaty zaczęły same przychodzić. Spisaliśmy to więc, przetestowaliśmy
(intensywnie grając, oczywiście) i wydaliśmy.

Zupełnie inaczej było z „Neuroshimą”: tam na początku była megaburza mózgów. „Robimy
to tak i tak, spisujemy w takiej, a nie innej formie. Elementami świata będzie to i owo. Kaczor
spisze to, Trzewik tamto, a Blaszak owamto”. Trudno jest opowiedzieć w kilku zdaniach
proces powstawania takiej gry. Na konwentach robiłem dwugodzinne prelekcje, jak tworzyć
gry RPG, więc sam rozumiesz.

KW: Planujesz jeszcze stworzyć jakieś RPG?

MB:Na razie mi się nie chce. Rynek gier RPG jest płytki. Poza tym w tym rynku uczestniczę
już tylko biernie - ot, co jakiś czas pojadę na konwent. Jakiś czas temu (znowu reklama)
napisałem i wydałem opowiadanie w antologii Klubu Tfurcuf „Niech żyje Polska, Hura!”
(koniec reklamy). Ot i tyle. Cały czas mam dość silny kontakt z kolegami fantastami: kilkoma
pisarzami, jednym dziennikarzem, paroma organizującymi konwenty fanami. Jak złapię wenę,
to czemu nie?

KW: A grałeś w RPG na Atari?

MB: Tylko w „Phantasie” i „Alternate Reality”. Ale za to długie, długie godziny.

KW: Wróćmy do tematu samych gier. Twoje ulubione?

MB: Łojezu, trochę tego jest: „Agent USA” - uwielbiam gry bazujące na penetracji jakiegoś
ś

wiata. „Alternate Reality” i „Phantasie”. „Road Race”, „7 Cities of Gold”. Bardzo lubiłem

też „M.U.L.E.” - pamiętam, że podczas rodzinnych wakacji w Helu kupiłem tam oryginalną

background image

dyskietkę z grą i instrukcją za jakieś śmieszne pieniądze (parę lat temu byłem tam ponownie i
ten sklep nadal tam stał). Lubiłem też gry fajnie wykonane: „Warhawk” - muzyka miód,
„Amaurote” - to samo, „Inside” - Kuba Husak w najlepszej formie, poza tym playability gry
bardzo wysokie. Moi rodzice kochali „Montezumę”, więc i ja w to często pocinałem. „Mr
Robot” - moja mama była w tym najlepsza. „Ninja”, „Karateka”, „World Karate
Championships” - w tej grze dopiero na emulatorze doszedłem do czarnego pasa. Mógłbym
tak długo wymieniać.

KW: W takim razie spróbujmy się ograniczyć do „Hitów i Szitów”. Wymień najgorszą i
najlepszą grę w jaką grałeś na Atari. Poprosiłbym o odpowiedź w dwóch kategoriach:
polskiej i zagranicznej.


MB: Trudne pytanie, bo atarowskich gier lubiłem i lubię mnóstwo. Ale spróbuję. Najlepsza
zagraniczna: „Phantasie”. Komputerowe RPG, które „wsiorbało” mnie nieprzeciętnie.
Niestety nie mogę uruchomić tego na emulatorze, bo coś z trzecim dyskiem jest nie tak, a
moje dyskietki się rozmagnesowały. Najgorsza zagraniczna: cholera, nie wiem. Mam same
dobre wspomnienia. Najlepsza polska: bardzo podobał mi się „Inside”. I muzyka, i grafika i
playability. Wszystko tam było fajne. Nieważne, że pomysł zerżnięty z Commodore'a. Fajnie
był zrobiony i już. Najgorsza polska: wspominałem już, że nie cierpiałem platformówek?
Oczywiście nie wszystkich i nie od zawsze, bo taki „Draconus”, „Aztec”, albo „Miecze
Valdgira” były fajowe. Ale potem na rynek wysypały się platformówki. Ich jakość fabuły,
grafiki, muzyki w porównaniu z grami z drugiej połowy lat '80-tych, jak wspomniany już
„Draconus”, czy choćby „Warhawk” albo „Amaurote” pozostawiała wiele do życzenia. Więc
zbiorczo - platformówki wydawane po sukcesie „Mieczy...”. Bueeee...

KW: A z nie-atarowskich pozycji?

MB: Ulubione: w tej chwili "Medieval II", ale tak w ogóle, to "Football Manager", kolejne
odsłony: Beenhakker, Smuda i reszta, to przy mnie cienkie Bolki, ja wygrywałem Polakami
Mistrzostwa Europy! ;-) . Lubię też serię "Call of Duty" (ząbki ostrzę na najnowszą Modern
Warfare). Lubię strategie. Kiedyś (za czasów TS-a) spędzałem naprawdę długie godziny
grając w "Covert Action", "Sid Meier's Pirates!" (łącznie z ostatnią edycją z 2005 roku),
"Cywilizację", "Dooma", serię "X-COM", "Transport Tycoon", "Frontiera" i parę innych
gierek. Do tych starych gier wracam co i rusz. Nie lubię: platfo... e... to nie ta epoka. Nie
przepadam za strzelankami, nie odmóżdżają mnie w ogóle, jeśli już postrzelać, to do
Niemców, w "CoD", albo "Medal of Honor".

KW: Co sądzisz, jako twórca oprogramowania, o tzw. abandonware?

MB: Fajna sprawa. Dzięki temu mogłem ściągnąć sobie moje ulubione gry z Atari, w tym
swoje. Uważam, że jeśli na czymś nie da się już zarobić, to nie widzę powodu, żeby to
chować. Postawa „psa ogrodnika” jest mi raczej obca.

KW: Co sądzisz o polskim rynku komputerowym w latach 90-tych (i nieco wcześniej)?

MB: Od drugiej połowy lat '80-tych aktywnie uczestniczyłem w tym rynku. Fajne były te
czasy: kiedy liczyło się, jak wypasiony program upchniesz w małej pamięci albo na dwóch
dyskietkach. "Frontier" zajmował bodaj dwie dyskietki na Amidze, a sami zapewne
pamiętacie, jak potężny wszechświat kreował. Wadą było to, że rynek PC-tów tak
przyśpieszył w pewnym momencie, że co pół roku trzeba było wymieniać komputer.

background image


KW: A obecnie?

MB: Obecnie? Nie mam głębszych przemyśleń. Komputer jest podstawowym narzędziem
pracy właściwie wszędzie. To tylko narzędzie, nie ma już tego klimatu, co kiedyś. Ale może
ja się starzeję.

KW: Miałeś styczność lub byłeś posiadaczem innego sprzętu spod znaku Atari niż 8-bit (ST,
Lynx, Falcon, Jaguar)?

MB: ST. I tylko styczność - mój kolega z podstawówki miał to cudo. Ale, ze wstydem muszę
stwierdzić, że Amiga bardziej mi się podobała.
Dodam, że jeszcze w trakcie atarowania miałem PC-ta. I nawet z Wiewiórem przewalaliśmy
jakieś dane via stacja dysków 5,25” i TOMS Multi Drive. Tak więc prosto z Atari
przeniosłem się na PC-ta.

Mój ojciec w 1989 roku poczuł wiatr w żaglach i został udziałowcem firmy sprowadzającej
PC-ty z Tajwanu. Miałem znowu najlepszy sprzęt w okolicy, bo wypasionego PC/AT. Co
prawda koledzy amigowcy się ze mnie śmiali, ale czas pokazał, że to ja miałem rację. Przez
pewien czas miałem w domu PC i Atari, nawet popełniłem jakąś recenzję PC-tową do TS-a.
Moja muzyka do gier powstała najpierw na PC-cie - był taki program „Whacker Tracker”
czyli DOS-owy klon „Soundtrackera” z Amigi, na którym skomponowałem muzykę i
zaimplementowałem to potem na Atari. Później bawiłem się, oczywiście programowaniem,
dalej robiłem sobie muzykę na „Scream Trackerze”. Na uczelni wsiąkłem w internet i
zacząłem pracować jako programista w wydawnictwie IDG, gdzie moimi kolegami z pracy
byli niejaki Gawron, Br0mba, a także kilku kolegów z redakcji Bajtka. I tyle.

KW: Posiadasz jeszcze twój stary komputer?

MB: Atari i reszta stuffu stoi na pawlaczu. Trochę się kurzy, ale od czasu do czasu go
uruchamiam. Psuje mi się joystick, a to klasyczny model firmy Atari więc go trochę szkoda.
Jeśli złapie mnie nagła nostalgia to uruchamiam jakąś gierkę na emulatorze, chociaż to nie to
samo. Moja starsza córka lubi obserwować, jak gram w „Agenta USA”, więc kolejne
pokolenie zarażone.

KW: Mniemam więc, że śledzisz nowinki ze świata Atari?

MB: Od czasu, do czasu tak. Głównie ściągam muzykę w formacie SAP - bardzo lubię
pokłosia różnych music compo. Z Waszego serwisu ściągam gry. Jakiś czas temu
wspomniany wcześniej Badjoy zaproponował mi napisanie muzyki do atarowskiego demka.
Ucieszyłem się jak głupi, pościągałem sobie programy muzyczne, ale sprawa przyschła
niestety.

KW: Czy coś jeszcze planujesz napisać lub stworzyć na Atari?

MB: Chciałbym. Ale z czasem jest krucho. Poza tym atarowska muzyka od moich czasów
poszła niesamowicie do przodu. Chociaż czasami mnie korci, jak poćwiczę, to jeszcze
zobaczycie!

KW: Dziękujemy za rozmowę. 24.11.2009 by Charlie Cherry

background image

Oryginał znajdziesz na poniższej stronie:


http://atarionline.pl/v01/index.phtml?subaction=showfull&id=1259097298&archive=&start
_from=0&ucat=5&ct=wywiady


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Analiza i interpretacja reklamy TOP SECRET, Psychologia reklamy - marketingu
Podstawa mamet, WIP zarządzanie i inżynieria produkcji, sesja 1, Materiały Metalowe, MAMET, mamet py
FBI Top Secret Files
top secret, prawo finansów publicznych
Defense Policy Board Top Secret Meet
Top Secret Recipes
Operacja UFO Top Secret
Top Secret Recipes of a Former CIA chef 3
Cookbook Top Secret Cook Recipes
Top 200 Secrets Of Success By Robin S Sharma
Sisson Google Secrets How to Get a Top 10 Ranking On the Most Important Search Engine in the World
Secret Of top Affiliate marketers
The Top 200 Secrets of Success and the Pillars of Self Mastery
Jamie Smart Salad Top 10 Secrets of Instant Wealth
Bawimy się w redaktorów gazetki klasowej Redagujemy wywiad z Adamem Niezgódką
Wywiad poglebiony
UKŁAD MOCZOWY WYWIADY
Sem 3 Wywiad w chorobach układu oddechowego

więcej podobnych podstron