Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
H E L E N A Z A W I S T O W S K A
Tower Press, Gdaƒsk 1998
opowieÊç baÊniowa
ASTROLOG
BUM
I DOBRY DIABE¸ TOT
Wydawca: Tower Press, Gdaƒsk 1998
Projekt ok∏adki i ilustracje: Jaros∏aw Wróbel
© Copyright for the text by Helena Zawistowska, Gdaƒsk 1998
© Copyright for the design by Jaros∏aw Wróbel, Gdaƒsk 1998
Redakcja: Sonia Cynke
Redakcja techniczna i korekta: El˝bieta Smolarz
¸amanie: Dariusz Szmidt
ISBN: 83-87342-05-X
1. Na ksià˝´cym dworze
Bardzo dawno temu, tak dawno, ˝e nikt ju˝ nie pami´ta tam-
tych czasów, panowa∏ w pewnym kraju ksià˝´ Wszebór z ksi´˝nà
panià Dobrogniewà. Ksià˝´ mieszka∏ w grodzisku i mia∏ oczywi-
Êcie warowny zamek z wie˝ami, wielki dwór i dzielne wojsko,
z którym wyprawia∏ si´ czasem na wojn´. A gdy wojny ju˝ nie by-
∏o, bra∏ swych rycerzy na ∏owy, urzàdza∏ turnieje i wyÊcigi konne,
aby wojacy nie pró˝nowali i mieli zapraw´ rycerskà, gdyby trze-
ba by∏o znowu wojowaç. Ksià˝´ by∏ màdrym w∏adcà, a imi´ ksi´˝-
nej pani zgodne by∏o z jej charakterem: dobra i sprawiedliwa, ale
gniewa∏a si´ bardzo, gdy ktoÊ na to zas∏u˝y∏.
Wszebór i Dobrogniewa mieli dwóch synów bliêniaków: Bo-
jana i Staƒka. Pi´kne to by∏y pachol´ta, zaprawione od wczesnego
dzieciƒstwa do konnej jazdy i w∏adania ∏ukiem lub oszczepem.
(Wtedy nie znano jeszcze innej broni). Ch∏opcy umieli nawet czy-
taç i pisaç, a przecie˝ w tamtych czasach ma∏o ludzi to potrafi∏o.
Nauczy∏ ich tej sztuki nadworny pisarz. Ale jeszcze màdrzejsi od
pisarza byli kronikarze. W jednej z wie˝ zamku znajdowa∏a si´ du-
˝a, okràg∏a sala. Tam dwunastu kronikarzy siedzia∏o na wysokich
sto∏kach przy okràg∏ym stole, spisujàc dzieƒ po dniu w dwunastu
grubych ksi´gach dzieje kraju oraz wszystkie wydarzenia, jakie
mia∏y miejsce w zamku i ca∏ym ksi´stwie. Nic wi´c dziwnego, ˝e
3
ta niezwyk∏a, przedziwna historia, o której tu us∏yszycie, zosta∏a
dok∏adnie zapisana przez kronikarzy. I jeÊli ktoÊ mi nie wierzy, ˝e
wszystko to dzia∏o si´ naprawd´, mo˝e sprawdziç w kronikarskich
zapiskach, je˝eli tylko odnajdziecie te ksi´gi. Có˝, trzeba by prze-
szukaç ruiny zamku ksi´cia Wszebora, piwnice, zasypane fosy,
g∏´bokie lochy, przekopaç stary, zaroÊni´ty ogród, bo mo˝e tam
zosta∏y ukryte? Mo˝e zosta∏y wyrzucone do jakiejÊ studni czy ja-
skini? Nie wiadomo...
Najwi´kszym m´drcem na dworze ksià˝´cym by∏ Wielki Astro-
log Bum. Mieszka∏ on na najwy˝szej wie˝y zamkowej. Tam, na jej
szczycie, mia∏ ustawionà lunet´, przez którà oglàda∏ w bezchmurne
noce niebo lÊniàce milionami gwiazd. Âledzi∏ bieg cia∏ niebieskich,
planet, s∏oƒca i gwiazd, a gwiazdy ˝yjà, w´drujà po niebie i wyzna-
czajà losy ka˝dego cz∏owieka. Tak ongiÊ wierzono. Wierzono te˝,
˝e gwiazdy mówià prawd´, trzeba tylko umieç z nimi rozmawiaç.
A przemàdry astrolog Bum posiada∏ t´ umiej´tnoÊç. Czyta∏
w gwiazdach jak w ksi´dze i zawsze prawdziwie przepowiada∏
przysz∏oÊç. Dlatego wielu nazywa∏o go czarodziejem, lecz on nie
by∏ wcale ˝adnym czarownikiem. A dlaczego tak si´ Êmiesznie na-
zywa∏? Tego nikt nie wiedzia∏. Natomiast wszyscy wiedzieli, ˝e by∏
dobrym i szlachetnym cz∏owiekiem, a przy tym nadzwyczaj roztar-
gnionym: wszak myÊla∏ tylko o swoich gwiazdach.
Ka˝dy by go pozna∏, nawet z daleka: nosi∏ na g∏owie czarnà,
wysokà, spiczastà czapk´, na której wyszyte by∏y srebrne gwiaz-
dy. Jego wysokà, chudà postaç okrywa∏ wielki, czarny p∏aszcz
ozdobiony równie˝ gwiazdami. Pociàg∏a twarz, a zw∏aszcza oczy
wyra˝a∏y ∏agodnoÊç i poczciwoÊç, zaÊ d∏uga broda i zwisajàce wà-
sy dodawa∏y mu powagi i godnoÊci. On tak˝e uczy∏ i wychowywa∏
ksià˝àtka. Odkrywa∏ przed nimi tajemnice nieba i ukazywa∏ wiel-
koÊç i pot´g´ wszechÊwiata. Pachol´ta by∏y poj´tne i ch´tnie si´
uczy∏y, zw∏aszcza Staƒko, którego zachwyca∏y nauki astrologa.
Gdy podrós∏, nazywa∏ Buma swym mistrzem i kocha∏ go bardzo,
tak jak i astrolog mi∏owa∏ swych uczniów.
Ksià˝´ Wszebór szanowa∏ swego astrologa, a ksi´˝na bardzo
o niego dba∏a, bo astrolog bez tej opieki zapomnia∏by chyba, ˝e
4
trzeba jeÊç i spaç. Otó˝ pewnego razu ksi´˝na przypomnia∏a sobie,
˝e zbli˝ajà si´ urodziny wielkiego astrologa. Wezwa∏a go do sie-
bie i rzek∏a:
– Mój Bumciu kochany, chc´ ci przypomnieç, ˝e za tydzieƒ
b´dà twoje urodziny i to nie byle jakie, skoƒczysz czterdzieÊci lat.
– Ach, pani – odpar∏ astrolog – istotnie, zapomnia∏em, a mo˝e
nigdy nie wiedzia∏em, którego dnia si´ urodzi∏em? Có˝ znaczy
moje ˝ycie wobec wiecznoÊci gwiazd!
– Dobrze, dobrze, zostaw choç raz w spokoju gwiazdy, niech
troch´ odpocznà od ciebie i twej lunety, pomyÊl o sobie. Chc´ ci
zrobiç podarunek w dniu twych urodzin. Powiedz choç raz w ˝y-
ciu, czego byÊ pragnà∏. Tylko nie mów mi, ˝e niczego, bo bardzo
mnie zasmucisz. No wi´c, co mam ci podarowaç?
Wtedy Bum przypomnia∏ sobie, ˝e nieraz chcia∏ mieç na w∏a-
snoÊç jakieÊ ˝ywe stworzenie. Wi´c powiedzia∏:
– Konia.
Ale natychmiast zawstydzi∏ si´ i rzek∏:
– Ach, có˝ plot´, to zbyt du˝y dar, mo˝e byç pies.
– O nie, nie! – wykrzykn´∏a ksi´˝na. – B´dzie koƒ, tak jak
chcia∏eÊ. Pies – to za ma∏y podarunek.
– Ksi´˝no, wi´c niech b´dzie êrebak. Tak, chc´ mieç êrebacz-
ka, sam go wychowam i nazw´ Kasztankiem.
– Skoro tak chcesz, niech b´dzie êrebak.
I ksi´˝na pani poleci∏a stajennemu, aby pojecha∏ do odleg∏ej
stadniny koni i wybra∏ ∏adnego êrebaczka. Pe∏ka, tak si´ nazywa∏
stajenny, ruszy∏ natychmiast w drog´, aby spe∏niç rozkazy.
W oznaczonym dniu ksià˝´ zebra∏ dworzan na uroczystoÊç
urodzinowà astrologa. Czekano tylko na przybycie stajennego ze
êrebakiem. W po∏udnie przybieg∏ zadyszany i zafrasowany Pe∏ka.
Pok∏oni∏ si´ i rzek∏:
Wybacz, ksi´˝no, pani mi∏a,
Lecz ˝adna koby∏a
Si´ nie oêrebi∏a.
I nie ma êrebi´cia
Dla ma∏ego ksià˝´cia...
6
– Ach ty, wierszokleto, powiedz po ludzku, co si´ sta∏o, a êre-
bak ma byç nie dla ksià˝´cia, a dla pana astrologa.
– Wybacz, pani, ale tak, jak rzek∏em, nie ma êrebiàt w tym roku.
Teraz i ksià˝´ pan si´ obruszy∏:
– Có˝ ty sobie myÊlisz, Pe∏ko, przecie˝ musimy mieç jakiÊ po-
darunek.
A stajenny na to:
Prosz´ ksi´cia dobrodzieja!
B´dzie dar dla czarodzieja.
Jedzie drogà wielka bryka,
Wiezie kosz, na dnie koszyka...
– Przestaƒ pleÊç! – rozgniewa∏a si´ druga po∏owa ksi´˝nej (to
znaczy imienia ksi´˝nej). – Powiedz wreszcie, co przywioz∏eÊ.
I tyle razy mówi∏am, abyÊcie nie nazywali pana astrologa czaro-
dziejem.
– Pani dobra, nie bàdê gniewna. Ju˝ powiem. O, jadà! – wy-
krzyknà∏ Pe∏ka i wybieg∏ na podwórzec. RzeczywiÊcie, da∏ si´ s∏y-
szeç turkot kó∏ i parskanie koni.
Ksi´˝na pos∏a∏a po astrologa, który oczywiÊcie zapomnia∏
o urodzinach i êrebaku. Teraz zdumia∏ si´, ujrzawszy tak liczne
zgromadzenie.
– Bumciu, gdzie si´ podziewasz? – zawo∏a∏a ksi´˝na. – Wy-
bacz, nie ma êrebaczka, ale zaraz wr´czymy ci inny podarunek,
choç sami jeszcze nie wiemy, co przywióz∏ Pe∏ka.
Ale oto otwar∏y si´ ju˝ podwoje i do sali wkroczy∏o czterech
ludzi, niosàc ogromny kosz wypchany sianem i s∏omà. Postawio-
no go przed ksià˝´cà parà, a wszyscy skupili si´ dooko∏a bardzo
ciekawi tego, co jest w Êrodku. Ksià˝´ zaczà∏ rozgarniaç siano, ale
tak du˝o tego by∏o, a kosz tak g∏´boki, ˝e ksià˝´ o ma∏o nie wpad∏
do niego g∏owà w dó∏. W koƒcu zniecierpliwiony wyrzuci∏ Êció∏-
k´ na pod∏og´. Wszyscy spojrzeli w g∏àb kosza i krzykn´li: Och!
Na dnie spa∏ sobie spokojnie ma∏y osio∏ek.
Tym razem druga po∏owa ksi´˝nej rozgniewa∏a si´ nie na ˝arty:
7
– Pe∏ko! Jak Êmia∏eÊ przywieêç dla pana astrologa os∏a! Nara-
zi∏eÊ nas na wstyd!
Biedny stajenny wyjàka∏ trz´sàc si´ ze strachu:
Pani dobra, wszak oÊlina
te˝ zwierzyna...
– Przestaƒ, Pe∏ko, doÊç tych b∏azeƒstw! Zabieraj stàd w tej
chwili ten brudny kosz razem ze swojà oÊlinà!
S∏udzy rzucili si´ do zbierania siana z posadzki, potem chwy-
cili kosz i pobiegli z nim do wyjÊcia. Wtedy sta∏a si´ rzecz niespo-
dziewana. Otó˝ astrolog, który poczàtkowo by∏ zdumiony, jak
i wszyscy, nachyli∏ si´ nad koszem i z ciekawoÊcià przyglàda∏ si´
zwierz´ciu, nigdy bowiem przedtem nie widzia∏ os∏a. A to ma∏e,
Êpiàce oÊlàtko spodoba∏o mu si´ bardzo. Poczu∏ dla niego litoÊç
i jakby czu∏oÊç. Tak si´ zapatrzy∏, ˝e nawet nie widzia∏, co si´ do-
oko∏a niego dzia∏o. Gdy zobaczy∏, ˝e kosz umyka mu sprzed nosa,
pobieg∏ za s∏ugami wo∏ajàc:
– Stójcie, stójcie! Dlaczego zabieracie mi to cudne zwierzàtko,
które dosta∏em od ksi´˝nej pani?
S∏udzy zatrzymali si´, Pe∏ka nagli∏ do ucieczki, a ksi´˝na za-
niemówi∏a zdumiona s∏owami Buma. Spraw´ zakoƒczy∏ ksià˝´:
– Niech powie sam Bum. Chce mieç os∏a, czy nie.
– Chc´ – powiedzia∏ z mocà astrolog.
I w ten to sposób sta∏ si´ posiadaczem ma∏ego, Êmiesznego
osio∏ka, którego sam karmi∏ i wychowywa∏, bo go bardzo poko-
cha∏. Nazwa∏ go Kasztankiem, tak jak si´ mia∏ nazywaç jego koƒ,
choç imi´ takie nie pasuje do os∏a. Ale, jak si´ póêniej okaza∏o, by∏
to wspania∏y, niezwyk∏y osio∏, zas∏ugujàcy na to by nosiç koƒskie
imi´.
8
2. Astrolog i myszy
Minà∏ rok, drugi i trzeci. Z oÊlàtka wyrós∏ pi´kny osio∏. Wyro-
Êli te˝ m∏odzi ksià˝´ta, a ojciec ich zestarza∏ si´ i trzeba by∏o po-
myÊleç o tym, któremu z synów przekazaç rzàdy. Nie by∏o starsze-
go ani m∏odszego, wszak to bliêni´ta. Bojan by∏ Êmia∏y, odwa˝ny
na wojnie, zapobiegliwy w domu. Ale Staƒko, choç spokojnego
usposobienia, odznacza∏ si´ rozumem, rozsàdkiem i dobrocià ser-
ca. Rodzice jemu wi´c zamierzali przekazaç tron, ale te˝ nie chcie-
li skrzywdziç Bojana. Ksi´˝na prosi∏a Buma, aby spojrza∏ w nie-
bo, bo te˝ wierzy∏a w gwiazdy; ale noce by∏y chmurne, gwiazdy
milcza∏y, a Bum mia∏ tak˝e swoje w∏asne, niema∏e zmartwienie.
Tu trzeba opowiedzieç histori´ pewnej tajemniczej ksi´gi.
Otó˝ przed wiekami, jakieÊ nieczyste moce, mo˝e piekielne, pod-
rzuci∏y ludziom z∏à ksi´g´. By∏a ona oprawiona w wilczà skór´,
a na pergaminowych kartach wszystkie s∏owa by∏y wypisane nie
atramentem, lecz krwià, i nie piórem, lecz pazurem dzikiego ko-
guta. Opisano tam ró˝ne straszne zakl´cia, ró˝ne sposoby na to,
jak przemieniç cz∏owieka w zwierz´ lub kamieƒ, jak Êciàgnàç na
kogoÊ chorob´, Êmierç lub jakieÊ inne nieszcz´Êcie. Zna∏y t´ ksi´-
g´ wiedêmy, znali êli czarownicy, ale ukrywali jà przed okiem
ludzkim. Tote˝ nikt jej nie widzia∏, jedynie szeptano o niej z trwo-
9
gà i zgrozà. Po wielu latach s∏uch o niej zaginà∏, podobno zosta∏a
zagubiona. Ale kiedyÊ astrolog Bum znalaz∏ owà czarnà ksi´g´ na
strychu zrujnowanego domu stojàcego samotnie na kamiennej gó-
rze. Skàd wiedzia∏, ˝e si´ tam znajduje? Nie wiadomo. Ale rozu-
miejàc, jak z∏a to jest ksi´ga, przemyÊliwa∏ nad tym, w jaki sposób
jà zniszczyç. NajproÊciej by∏oby jà spaliç. Lecz szlachetny Bum
tak ceni∏ wszelkie ksi´gi, z których czerpa∏ przez ca∏e ˝ycie wie-
dz´ i màdroÊç, ˝e uwa˝a∏ za czyn niegodny i barbarzyƒski spale-
nie nawet tej, tak z∏ej, ksi´gi.
WymyÊli∏ wi´c inny sposób: niech jà zjedzà myszy. Zamknà∏
czarnà ksi´g´ w podziemiach wie˝y, aby nikt nie pozna∏ jego ta-
jemnicy, i spokojnie czeka∏. Po d∏ugim czasie poszed∏ sprawdziç,
jak post´puje zjadanie ksi´gi i ku swemu przera˝eniu przekona∏
si´, ˝e myszy, których pe∏no by∏o w piwnicy, nie chcia∏y jeÊç tych
przekl´tych kartek. Od tego dnia Bum wymyÊla∏ najprzeró˝niejsze
sposoby: to ∏owi∏ myszy w ró˝nych lochach i piwnicach, a potem
wrzuca∏ je do swojej, to zalepia∏ dziury w pod∏odze, aby myszy nie
mog∏y szukaç gdzie indziej po˝ywienia. Wreszcie zwierz´ta po-
szarpa∏y wilczà skór´, ponadgryza∏y kartki, ale na strz´pach wcià˝
widnia∏y krwawe s∏owa.
Takie to w∏aÊnie k∏opoty mia∏ Bum w czasie, gdy wa˝y∏y si´
losy tronu Wszebora. KtórejÊ nocy niebo na chwil´ si´ rozjaÊni∏o
i Bum spojrza∏ przez swà lunet´. Ale chmury rozstàpi∏y si´ wi-
docznie tylko po to, aby gwiazdy mog∏y ukazaç swe straszne pro-
roctwo. Mówi∏o ono, ˝e na rodzin´ ksià˝´cà spadnie nieszcz´Êcie,
bowiem Staƒko jest Êmiertelnie zagro˝ony. Co ma si´ staç, astro-
log nie wiedzia∏, ale wyczyta∏ jeszcze, ˝e ksià˝´ Wszebór wkrótce
umrze, a on sam, astrolog Bum, b´dzie si´ tu∏a∏ po Êwiecie. Po co?
Dlaczego? – nie wiedzia∏. Na drugi dzieƒ wezwa∏ do siebie Staƒ-
ka i ujawni∏ mu to proroctwo. Prosi∏ i b∏aga∏, aby m∏ody ksià˝´ nie
opuszcza∏ zamku i by unika∏ obcych ludzi. Rzek∏ Staƒko na to:
– Dobry mistrzu, wierz´ w gwiazdy, bo ty mnie tego nauczy-
∏eÊ, ale to proroctwo wydaje mi si´ tak niezwyk∏e, ˝e sam nie
wiem, co poczàç. Ale dobrze, us∏ucham twych rad, b´d´ uwa˝aç
na siebie.
10
– Nie mów o tym matce, Staƒko, ani nikomu, by nie siaç trwogi.
– Masz s∏usznoÊç, mistrzu, nie powiem.
Tkni´ty z∏ym przeczuciem, postanowi∏ Bum spaliç jednak
czarnà ksi´g´. Wyniós∏ jà na pole, rozpali∏ ognisko i wrzuci∏ ksi´-
g´ do ognia. Nie chcia∏a si´ paliç. Ca∏à noc podtrzymywa∏ ogieƒ,
a kartki sycza∏y, sypa∏y iskry, to skr´ca∏y si´, to prostowa∏y i do-
piero nad ranem zetli∏y si´ na popió∏. Potem poszed∏ Bum do Bo-
jana, by podzieliç si´ z nim troskà i znaleêç wspólnie sposób
uchronienia Staƒka przed zgubà.
Przyboczny m∏odego ksi´cia wpuÊci∏ astrologa do komnaty
i prosi∏, by poczeka∏. Bum spostrzeg∏ le˝àcy na stole gruby tom,
pi´knie oprawiony. Ucieszy∏ si´ zacny mistrz, ˝e uczeƒ jego lubu-
je si´ w czytaniu, a chcàc zobaczyç, o czym traktuje ksi´ga, zaczà∏
jà z ciekawoÊcià przeglàdaç. Wtem... os∏upia∏. Zblad∏ strasznie,
w oczach mu pociemnia∏o. Oto mi´dzy kartkami tomu znalaz∏
dwie stronice wyrwane z czarnej ksi´gi. Bum, ca∏y dr˝àcy, zmusi∏
si´ do ich przeczytania. Na jednej stronicy by∏a mowa o tym, jak
mo˝na zamieniç cz∏owieka w konia. Druga stronica, bardzo po-
gryziona i poszarpana przez myszy, podawa∏a sposób zdj´cia za-
kl´cia i wyglàda∏a tak:
Nagle do komnaty wszed∏ Bojan.
– Có˝ to, astrologu – rzek∏ – szperasz w mych rzeczach?
– Bojanie, Bojanie, skàd tu te karty, kto je przyniós∏? – pyta∏
dr˝àcym g∏osem Bum.
– Nikt nie przyniós∏ – odpar∏ spokojnie Bojan. – Sam je sobie
wzià∏em.
– Ty sam? Po co?
– A po có˝ by, jak nie dla czarowania.
– Jak je znalaz∏eÊ? I kiedy?
– O, ju˝ dawno. SameÊ winien, czemu nie zniszczy∏eÊ owej
ksi´gi?
– Ju˝ jest spalona.
– Za póêno, za póêno. MyÊlisz, mój astrologu, ˝e nie widziano
ci´, jak ∏apiesz myszy za ogony po piwnicach? Podpatrzy∏em ci´,
pozna∏em twojà tajemnic´ i oto teraz mam w r´ku to, czego mi by-
∏o potrzeba.
– Wi´c ty, Bojanie, chcia∏byÊ... chcia∏byÊ pozbyç si´ swego
brata?
– Czemu nie, skoro wybrano brata, a nie mnie na nast´pc´ tro-
nu. Zrozumia∏em, ˝e musz´ sam walczyç o swoje prawa.
– Ale nie w ten sposób! Przecie˝ to zbrodnia! Twój ojciec
umrze, jeÊli Staƒko zginie.
– A wi´c tym pr´dzej zasiàd´ na tronie. A braciszek nie zginie,
b´dzie sobie galopowa∏ po Êwiecie.
– Przera˝asz mnie, Bojanie, b∏agam ci´, zaklinam na wszystkie
Êwi´toÊci, cofnij si´! Co si´ z tobà sta∏o? Co ci´ tak odmieni∏o?
By∏eÊ tak dobrym ch∏opcem.
– A teraz b´d´ dobrym w∏adcà!
– Nie dopuszcz´ do tego! – wykrzyknà∏ Bum.
– DopuÊcisz, dopuÊcisz, wszak win´ i ty ponosisz. A gdybyÊ
chcia∏ mnie oczerniç, nikt ci nie uwierzy, ksi´ga przecie˝ twoja...
Ech, nie nudê, astrologu, wyjdê i zajmij si´ swoimi gwiazdami.
Bum wróci∏ do swej wie˝y. Nie móg∏ jeÊç ani spaç, ani nawet
badaç nieba. W nocy uda∏ si´ do sypialni Staƒka, aby go uprzedziç
o strasznych zamys∏ach brata. Ale na progu sta∏ gwardzista Boja-
13
na i zagrodzi∏ mu drog´. Bum w swej rozpaczy chcia∏ si∏à wtar-
gnàç, lecz có˝ mo˝e zdzia∏aç s∏aby m´drzec wobec silnego prosta-
ka?! Zosta∏ boleÊnie pobity halabardà i musia∏ ustàpiç. Trzeba za
wszelkà cen´ porozmawiaç jutro ze Staƒkiem – pomyÊla∏. Ale ju˝
go nie zobaczy∏. O Êwicie obaj bracia wyjechali na ∏owy, sami, bez
˝adnej Êwity. Bum szala∏ z niepokoju dzieƒ ca∏y. Nie wrócili na
wieczerz´. A o pó∏nocy Bum, który czuwa∏, us∏ysza∏ dalekie r˝e-
nie konia. Skierowa∏ lunet´ tym razem na ziemi´. I tam, w oddali,
na b∏oniu, ujrza∏ w blasku ksi´˝yca bia∏ego rumaka. R˝a∏, bi∏ ko-
pytami ziemi´, stawa∏ d´ba, rzuca∏ g∏owà i parska∏, a potem po-
mknà∏ i zniknà∏ w nocnym mroku, w ciemnej dali.
Bum pad∏ na swe pos∏anie z j´kiem i szlochem. Rano wszyscy
si´ dowiedzieli, ˝e astrolog ci´˝ko zachorza∏. A Staƒko? Bojan po-
wiedzia∏ rodzicom, ˝e Staƒko nie chcia∏ byç nast´pcà ojca i dlate-
go potajemnie wyjecha∏ do obcych krajów, jemu tylko zwierzajàc
swà wol´. Ale obiecywa∏ wróciç, proszàc, aby nie martwiono si´
o niego. Mówiàc to wszystko, przewrotny Bojan udawa∏ wielki
smutek i ze ∏zami w oczach b∏aga∏ rodziców, aby byli spokojni
o syna. Ale oni popadli w rozpacz. Jak˝e to, ukochany syn porzu-
ci∏ ich bez s∏owa, bez po˝egnania? I tak, jak by∏o zapisane
w gwiazdach, ksià˝´ Wszebór umar∏ ze zgryzoty.
Bojan objà∏ w∏adz´, dopià∏ celu. A ksi´˝na? Choç wierzy∏a Bo-
janowi, serce matki czu∏o, ˝e sta∏o si´ jakieÊ nieszcz´Êcie. Ju˝ nie
by∏a ani dobra, ani gniewna, tylko bardzo smutna. Piel´gnowa∏a
astrologa i czeka∏a, a˝ b´dzie móg∏ znów spojrzeç w gwiazdy.
3. Wiedêma i diabe∏
Tymczasem Bojan, choç dumny i zadowolony, by∏ niespokoj-
ny. Dr´czy∏a go myÊl o ma∏ym cz∏owieczku, który móg∏by odcza-
rowaç brata. Postanowi∏ znaleêç go i uwi´ziç lub nawet zabiç. Ale
kim on jest i gdzie go szukaç? Wszak stronic´ ze wskazówkami
zjad∏y myszy! Jednak znalaz∏a si´ na to rada. Sprytny Bojan rozu-
mia∏, ˝e skoro ów cz∏owieczek ma czarodziejskie umiej´tnoÊci, to
musi byç znany czarownikom. A wiedzàc, ˝e sà jeszcze takie ba-
by na Êwiecie, rozes∏a∏ s∏ugi na poszukiwanie wiedêmy. Nie minà∏
dzieƒ, a wiedêma si´ znalaz∏a. By∏a to bardzo stara kobieta, która
ju˝ dawno zapomnia∏a wiedêmowskich sztuczek, nawet nie potra-
fi∏a jeêdziç na miotle. Zresztà i miot∏a jej mia∏a tylko dwie rózgi,
tak wystrz´pi∏a si´ ze staroÊci. Jak˝e wi´c na niej jeêdziç? Ludzie,
wiedzàc, ˝e jest takà nieuda∏à wiedêmà, mówili o niej Wiedêmu-
cha-Czarnucha, bo czarne mia∏a w∏osy i czarnà nosi∏a sukni´. Na-
zywa∏a si´ Teodora, ale któ˝ by spami´ta∏ to dziwaczne imi´ i po
co? Ka˝dy wiedzia∏, kto to Wiedêmucha. T´ to Wiedêmuch´-
-Czarnuch´ s∏udzy przywlekli do zamku. Baba by∏a tak zastraszo-
na, ˝e s∏owa nie mog∏a wymówiç. Lecz Bojan okaza∏ jej wielkà ∏a-
skawoÊç: posadzi∏ w fotelu i w ∏agodnych s∏owach objaÊni∏, ˝e
chce poznaç ma∏ego cz∏owieczka ze znamieniem na piersi, a s∏y-
15
szàc o jej màdroÊci, sàdzi, ˝e mo˝e pomóc mu w odnalezieniu go.
Wiedêmucha zachwycona paƒskà ∏askawoÊcià, powiedzia∏a:
– JaÊnie oÊwiecony ksià˝´, znam tego cz∏owieczka. Jest moim
przyjacielem od czasu, gdy uratowa∏ mi ˝ycie.
– Ach, jak si´ ciesz´ – rzek∏ Bojan – widz´, ˝e b´d´ móg∏ go
zaprosiç na dwór.
Baba, myÊlàc, ˝e robi przys∏ug´ przyjacielowi, tak rzek∏a:
– JaÊnie wielmo˝ny panie, ten cz∏owiek by∏ niegdyÊ diab∏em,
niezwyczajnym diab∏em, bo nie lubi∏ piek∏a, a nawet tak zbrzydzi∏
sobie diabelskà robot´, ˝e postanowi∏ porzuciç piek∏o i wejÊç mi´-
dzy ludzi. Zaczà∏ wi´c êle pracowaç i sam Lucyfer go wyrzuci∏.
Zabra∏ mu przy tym rogi i kopyta, co by∏o wielkà karà. Ale Tot,
tak on si´ nazywa, ucieszy∏ si´ z tego. Zosta∏ mu jednak ogon i do
dziÊ musi go nosiç. Zamieszka∏ na ziemi, a majàc jeszcze odrobi-
n´ diabelskiej mocy, zaczà∏ pomagaç ludziom w ich ró˝nych k∏o-
potach. Ludzie mówià na niego Dobry Diabe∏ Tot i szanujà tego
diab∏oluda. A na piersi istotnie ma czarne znami´.
– Gdzie on mieszka? – spyta∏ Bojan.
– W górach, jasny panie w∏adco. Na Sowiej Skale ma swój do-
mek. Wprawdzie najcz´Êciej przebywa w ró˝nych wioskach, ale
wiem, ˝e teraz jest w domu.
Bojan wsta∏. Ju˝ nie by∏ tym ∏askawym i dobrotliwym panem.
– A teraz – rzek∏ – pójdziesz, starucho, do lochu. Reszt´ swe-
go wiedêmowskiego ˝ycia sp´dzisz pod stra˝à.
Wiedêmucha os∏upia∏a z przera˝enia. Pad∏a na twarz przed
ksi´ciem, szlochajàc i j´czàc:
– Dlaczego, jasny panie, dlaczego? Có˝em z∏ego uczyni∏a, ca-
∏à prawd´ ci rzek∏am, jak chcia∏eÊ, nic nie ukry∏am.
– Dlatego daruj´ ci ˝ycie. Ale jesteÊ mi ju˝ niepotrzebna. A po-
niewa˝ za du˝o wiesz, b´dziesz siedzia∏a w lochu.
– Ach, panie, nic nie wiem, nic nie rozumiem. Nawet nie
wiem, po co ci, panie jasny, ów Dobry Diabe∏.
– Twój Dobry Diabe∏ zawiÊnie jutro o Êwicie na ga∏´zi. No,
doÊç tego! Stra˝!
Wpadli halabardnicy.
16
– Do lochu wsadziç staruch´ i dobrze pilnowaç! – rozkaza∏
ksià˝´.
Wtràcono Wiedêmuch´ do zimnego lochu, jeÊç nie dano, piç
nie dano, a tu ju˝ noc nadciàgn´∏a. Siedzia∏a Czarnucha godzin´,
dwie i trzy, nie spa∏a, a rozmyÊla∏a nad tym, jak si´ ratowaç. – Je-
dyny sposób – szepta∏a do siebie – to Êciàgnàç moje dawne s∏ugi.
Trzeba przypomnieç sobie zakl´cie. – Ale pami´ta∏a tylko niektó-
re s∏owa, a trzeba je by∏o jeszcze odpowiednio u∏o˝yç. Biedna, sta-
ra wiedêma, pami´ç jej os∏ab∏a, jak tu czarowaç? Ale nie dawa∏a
za wygranà. – By∏o tam – mówi∏a do siebie – tak: nocne stwory
i potwory, coÊ o nietoperzach i w´˝ach, i zakl´tym kr´gu – aby
kràg zacieÊnia∏y... nie, nie tak, trzeba zaczàç od poczàtku. Po –
wielu wysi∏kach i próbach skleci∏a na koniec zakl´cie, ale czy do-
brze? – Jak b´dzie tak b´dzie, teraz trzeba, aby otworzono mi
drzwi – pomyÊla∏a. Zastuka∏a, cisza. Zacz´∏a waliç pi´Êciami i wo-
∏aç, a˝ wreszcie stra˝nik podszed∏ do drzwi i wrzasnà∏:
– B´dziesz cicho, babo, bo ci przy∏o˝´!
– Ach, panie stra˝niku! Wiesz, ˝e jestem wiedêmà. Mam prze-
czucie, ˝e ci si´ coÊ z∏ego przytrafi. Daj r´k´, powró˝´, zobacz´,
co tam jest napisane.
– A nie ∏˝esz?
– Jak chcesz, ale mog´ ci´ poratowaç.
Stra˝nik zamilk∏. Chyba jednak si´ zaniepokoi∏, bo zapali∏ po-
chodni´ tkwiàcà w murze, przekr´ci∏ klucz w zamku i stanà∏
w progu.
Wiedêmucha wzi´∏a jego d∏oƒ i zacz´∏a mruczeç:
Szramam dramam, leÊne stwory
nocne zmory
i potwory!
Hej! Wy∏aêcie z ciemnej nory,
przybywajcie, okrà˝ajcie!
Hej! Wy czarne nietoperze
opuszczajcie strychy, wie˝e,
przybywajcie, okrà˝ajcie!
17
W´˝e, ˝mije i ropuchy!
Na wezwanie swej Wiedêmuchy
przybywajcie, okrà˝ajcie,
kràg zakl´ty zaciskajcie, zaciskajcie, zaciskajcie...
– Co tam barmoczesz pod nosem, babo? – spyta∏ stra˝nik.
– Przywo∏uj´ przed swe oczy twojà przysz∏oÊç. Ju˝ jà widz´...
Czeka ci´ jakieÊ nieszcz´Êcie, stra˝niku, ju˝ zaraz coÊ si´ stanie.
Uwa˝aj, Êmierç czyha na ciebie w ciemnoÊciach! Och! Pewnie
umrzesz!
W tej samej chwili coÊ czarnego spad∏o na g∏ow´ stra˝nika.
Có˝, z ca∏ej sfory potworów i stworów tylko jeden stary, wy∏ysia-
∏y nietoperz us∏ucha∏ wezwania. Z tego widaç, ˝e Wiedêmucha
istotnie coÊ pokr´ci∏a w swoim zakl´ciu. Ale i tego wystarczy∏o,
bo wartownik by∏ tchórzem, a do tego przera˝ony strasznà wró˝-
bà. Chwyci∏ si´ za g∏ow´, bo nietoperz wczepi∏ mu si´ w kark.
Stra˝nik nie rozumiejàc, ˝e to tylko niedo∏´˝ny nietoperz, miota∏
si´ nieprzytomny ze strachu. Walczàc o swe ˝ycie, zapomnia∏
o pilnowaniu drzwi. Wiedêmucha wyskoczy∏a za próg, pchn´∏a
og∏upia∏ego stra˝nika do lochu, a drzwi zamkn´∏a na klucz. Bied-
ny stra˝nik, jeÊli nie umar∏ tam w ciemnoÊci ze strachu, to na pew-
no straci∏ zmys∏y. A Wiedêmucha pobieg∏a tak szybko, jakby by-
∏a m∏odà dziewczynà, a nie starà wiedêmà. Dopad∏a do swego
domku i wyciàgn´∏a spod ∏ó˝ka zakurzone buty. By∏y to buty nie
byle jakie, siedmiomilowe, ale takie stare i zniszczone, ˝e nie
chcia∏y robiç siedmiu mil, a najwy˝ej jednà. Wiedêmucha dawno
ich nie u˝ywa∏a, ale teraz w∏o˝y∏a, choç by∏y dziurawe i ledwo
trzyma∏y si´ na nogach. PoÊpieszy∏a w góry. A tak pogania∏a buty
to zakl´ciami, to z∏orzeczeniami, ˝e wyciàga∏y prawie dwie mile.
Przed Êwitem by∏a ju˝ na Sowiej Skale. Sta∏a tam samotnie ma∏a,
biedna chatka. Wiedêmucha wpad∏a do niej niczym huragan, krzy-
czàc od progu:
– Diable, powieszà ci´, uciek∏am z lochu, jadà po ciebie, mu-
simy zaraz uciekaç! Och, b´dà nas goniç!
– Co ci jest, Czarnuszko? Zmys∏y postrada∏aÊ? – mrucza∏ ma-
18
20
∏y cz∏owieczek, gramolàc si´ z pos∏ania. – Nic nie rozumiem.
Wiedêmucha pokrótce opowiedzia∏a, co si´ sta∏o i zakoƒczy∏a:
– Musimy dostaç si´ do ˝yczliwych ludzi. Bez ich pomocy zgi-
niemy.
– Dlaczego ten nowy ksià˝´ tak nastaje na moje ˝ycie? – zdu-
mia∏ si´ Dobry Diabe∏.
– W∏aÊnie tego zupe∏nie nie rozumiem. Spiesz si´, o Êwicie b´-
dà tu s∏ugusy Bojana. Na szcz´Êcie moje buty biegnà pr´dzej ni˝
ich konie. Masz, wk∏adaj jeden, ja drugi.
I tak pobiegli, robiàc co drugi krok dwie mile. Tymczasem ˝o∏-
nierze ksi´cia Bojana zjechali t∏umnie na Sowià Ska∏´ i otoczyli
domek Dobrego Diab∏a. Dowódca wydawa∏ rozkazy:
– Szykowaç sznur, zrobiç p´tl´, wybraç mocnà ga∏àê. Dobrze.
Teraz powiesiç.
Ju˝ dwóch ˝o∏nierzy czeka∏o z p´tlà, dwóch innych wpad∏o do
chaty. Jak wpadli, tak wypadli krzyczàc:
– Nie ma diab∏a!
– Durnie! – wrzasnà∏ dowódca. – Jest czy nie ma – wype∏niç
rozkaz, powiesiç!
Ale nie by∏o kogo wieszaç. Nie by∏o diab∏a ani na stryszku, ani
pod pod∏ogà, ani w piecu, ani w sienniku, który zosta∏ rozpruty
przy poszukiwaniach.
Dowódca, wÊciek∏y, zaczà∏ ok∏adaç kijem swych ˝o∏nierzy,
a gdy wy∏adowa∏ z∏oÊç, kaza∏ im przeszukaç góry i nie wracaç bez
diab∏a. Sam zaÊ uda∏ si´ do zamku, by powiadomiç ksi´cia o ca-
∏ym zdarzeniu.
Na wiadomoÊç o ucieczce diab∏a Bojan wpad∏ w straszny
gniew.
– Zdrada! – krzycza∏. – KtoÊ go uprzedzi∏! Zabij´! Powiesz´!
Blady strach pad∏ na ca∏à gwardi´ ksià˝´cà, a nikt nie wiedzia∏,
dlaczego tak wa˝nà sprawà jest znalezienie jakiegoÊ diab∏oluda,
bo przecie˝ Bojan pilnie strzeg∏ swych tajemnic.
– Znajd´ go i tak – powiedzia∏ do siebie z zawzi´toÊcià. Kaza∏
przywo∏aç przed swe oblicze Wiedêmuch´. J´dza pewnie mnie
ok∏ama∏a – myÊla∏ – zmusz´, aby prawd´ rzek∏a, gdzie jest ów
czart. Zetr´ go na proch.
Wtem wpad∏ do komnaty ˝o∏nierz i, trz´sàc si´ ze strachu, pad∏
na twarz przed srogim ksi´ciem.
– Czego chcesz, gadaj! – krzyknà∏ Bojan.
– Panie, jam nie winien, ale nie ma czarownicy. Loch by∏ za-
mkni´ty na klucz, ale w Êrodku le˝a∏ tylko zemdlony stra˝nik.
A baba widaç uciek∏a.
– Idê precz! – wrzasnà∏ ksià˝´.
Potem wezwa∏ dowódców swych rot i kaza∏ rozes∏aç ˝o∏nierzy
w pogoƒ za czarownicà i ma∏ym cz∏owieczkiem ze znamieniem na
piersi. ObjaÊni∏ te˝, po jakich znakach mogà poznaç owego, jak go
lud nazywa∏, Dobrego Diab∏a. Na koniec oznajmi∏:
– Kto wróci z pustymi r´kami, tego ka˝´ powiesiç. Zapami´-
tajcie to sobie.
I oto pomkn´∏y konne roty na szlak. Nie by∏o drogi, gdzie by
nie przemykali uzbrojeni jeêdêcy polujàcy na ma∏ego cz∏owieczka
i starà kobiet´.
4. Ucieczka i pogoƒ
W czasie, gdy dzia∏y si´ te wydarzenia, w wie˝y zamkowej
wielki astrolog walczy∏ ze Êmiercià. Goràczka, widaç, go trawi∏a,
bo ciàgle widzia∏ w sennych majakach czarnà ksi´g´, która nie
mog∏a si´ spaliç. Ksi´ga ros∏a, olbrzymia∏a, sypa∏a iskry, a stroni-
ce jej, jak ˝agle ogniste, wiatr roznosi∏ po Êwiecie, wzniecajàc
wsz´dzie po˝og´.
Ale nie pisane by∏o astrologowi umrzeç. KtóregoÊ dnia obudzi∏
si´ przytomny i piç poprosi∏. Zaraz te˝, choç s∏aby i wycieƒczony
chorobà, wsta∏, przywdzia∏ swój zwyk∏y strój i zaczà∏ si´ szyko-
waç do drogi. Póênym wieczorem uda∏ si´ do ksi´˝nej i rzek∏:
– Pani, przyszed∏em si´ po˝egnaç.
– Jak to? I ty mnie opuszczasz? Co tu si´ dzieje? Bojan mnie
unika, nie rozmawia, wszyscy si´ rozje˝d˝ajà... Roty wysz∏y
z zamku... Dokàd jedziesz?
– Ach, pani moja, chc´ naprawiç z∏o, które si´ sta∏o. Jad´, aby
odszukaç Staƒka, ale jest to tajemnica, którà tylko tobie, pani, za-
wierzam. Nic wi´cej teraz powiedzieç nie mog´. Zaufaj mi tak, jak
dotàd mi ufa∏aÊ. Prosz´ tylko o jedno: nie mów nikomu, nawet Bo-
janowi, jaka sprawa pogna∏a mnie w Êwiat. Tobie, pani, zwierzy-
∏em t´ tajemnic´, abyÊ mog∏a ˝yç nadziejà.
22
– Wierz´ ci, mój drogi astrologu, ale s∏abyÊ po chorobie, jak˝e
pojedziesz?
– Czas nagli, dziÊ w nocy wyruszam. ˚egnaj, pani! – tu astro-
log sk∏oni∏ si´ przed ksi´˝nà i uca∏owa∏ jej r´k´.
I pojecha∏ Bum nocà ciemnà w Êwiat szukaç ma∏ego cz∏o-
wieczka ze znamieniem na piersi. Nie wiedzia∏ wprawdzie, gdzie
on przebywa, jak wyglàda ani jak si´ nazywa. Zna∏ tylko pierwszà
liter´ jego tajemniczego imienia: T. Postanowi∏ pytaç wszystkich
napotkanych ludzi, a˝ trafi na Êlad. Jecha∏ na swym osio∏ku i roz-
myÊla∏, a nieweso∏e mia∏ myÊli, gdy˝ rozumia∏, ˝e Bojan te˝ goni
cz∏owieka, który mo˝e odczarowaç brata. A mo˝e ju˝ go znalaz∏
i kaza∏ zabiç? Na t´ myÊl skóra cierp∏a na astrologu. – Nie mo˝e
to byç, nie mo˝e to byç – szepta∏ do siebie. – Kasztanku, przyja-
cielu, spiesz si´, spiesz.
Kasztanek bieg∏ pos∏usznie truchtem ca∏à noc. Nad ranem
przyjechali do jakiejÊ wioski, a ˝e byli obaj, pan i jego osio∏, bar-
dzo strudzeni – Bum skierowa∏ si´ do gospody. Osio∏ek dosta∏
stajni´ i ˝∏ób z owsem, a pan jego skierowa∏ si´ do izby. Tam zo-
baczy∏, ˝e za sto∏em siedzi dwoje ludzi, wi´c usiad∏ naprzeciw
nich. Kobieta by∏a stara i brzydka, a m´˝czyzna, nie wiadomo,
m∏ody czy stary, wydawa∏ si´ ma∏ego wzrostu, niepozorny i nie-
Êmia∏y.
Bum zaczà∏ rozmow´:
– Zapewne podró˝ujecie, jako ja?
– Tak, panie.
– A z daleka idziecie?
– Z daleka, panie.
– Pewnie wielu ludzi spotykacie w swej podró˝y?
– Wielu, panie.
– Czy czasem nie widzieliÊcie gdzieÊ w Êwiecie ma∏ego cz∏o-
wieczka ze znamieniem na piersi? Ty, przyjacielu, by∏byÊ podob-
ny do niego. Mo˝e masz znami´ na piersi? A jak si´ nazywasz?
M´˝czyzna spuÊci∏ g∏ow´, ale kobieta szybko zatrajkota∏a:
– Gdzie tam, panie, on nie ma ˝adnego znamienia, ani na pier-
si, ani gdzie indziej. Skór´ ma tak g∏adkà, jak ty∏eczek niemowl´-
23
cia. A nazywa si´ Rataj. Ja jestem Biruta, a on Rataj, to mój mà˝.
A jak si´ zwie ten, którego szukasz?
– Imi´ jego zaczyna si´ na liter´ T.
– A wi´c widzisz, ˝e to ktoÊ inny. A czemu, panie, masz taki
cudaczny ubiór? Jeszczem takiego nie widzia∏a, jak d∏ugo ˝yj´.
– To jest strój astrologów. Jestem ksià˝´cym astrologiem.
– Ksià˝´cym, powiadasz? – wykrzykn´∏a kobieta, zrywajàc si´
z miejsca.
– Tak, lecz czemu si´ tak przestraszy∏aÊ, dobra kobieto.
– Nie, nie, wielmo˝ny panie. To zaszczyt dla nas rozmawiaç
z tak wielkà osobà. ˚egnaj, panie, musimy wyruszyç w dalszà dro-
g´.
– Przecie˝ nie tkn´liÊcie nawet jedzenia – zdziwi∏ si´ Bum. –
Zostaƒcie, pogaw´dzimy sobie.
Ale kobieta ciàgn´∏a ju˝ swego m´˝a do wyjÊcia. Zaraz te˝
znikn´li za drzwiami.
Gospodarz ˚arko przyniós∏ goÊciowi chleb i mleko, a Bum go
zagadnà∏:
– Nie wiesz, panie gospodarzu, dlaczego ci ludzie tak szybko
odeszli, znasz ich mo˝e?
– Nie wiem, wielmo˝ny panie, dlaczego odeszli. Pierwszy raz
w ˝yciu ich widz´, wi´c te˝ nie wiem, kim sà, skàd przyszli i do-
kàd poszli.
Tak odpowiedzia∏ ˚arko, choç dobrze wiedzia∏, ˝e ma∏y m´˝-
czyzna to Dobry Diabe∏ Tot, a kobieta – to Wiedêmucha. Ale
ukry∏ to przed nieznanym goÊciem, bo rozesz∏a si´ ju˝ po kraju
wieÊç, ˝e ksià˝´ Bojan nastaje na ich ˝ycie, a ˝e diabe∏ w przyjaê-
ni by∏ z ludem, wszyscy mu sprzyjali i pomagali w ucieczce. A ten
goÊç, b´dàcy zapewne kimÊ wa˝nym na dworze ksià˝´cym, móg∏
byç niebezpieczny.
– Czy przygotowaç ci izb´ na spoczynek, panie? – spyta∏ ˚ar-
ko.
– Tak, zatrzymam si´ do wieczora – odpar∏ Bum, czujàc wiel-
kie zm´czenie.
Tego samego dnia Wiedêmucha i Dobry Diabe∏ w´drowali la-
24
sem, gdy˝ w gàszczu i na bezdro˝u czuli si´ najbezpieczniej.
Wiedêmucha mówi∏a:
– Dobrze, ˝e nic nie gada∏eÊ. Nie mo˝emy wierzyç nikomu nie-
znanemu. A mo˝e to przebrany ˝o∏nierz? S∏ysza∏eÊ? W zamku
mieszka, ksi´ciu s∏u˝y. Ale tak go sko∏owa∏am, ˝e nic si´ nie po-
zna∏, choç przyglàda∏ si´ tobie pilnie, jako ˝e jesteÊ w istocie po-
dobny do tego, kogo szuka. Ale patrzcie, nie wie, ˝e jesteÊ diab∏em
i nie zna twojego imienia. To dziwne, przecie ksi´ciu wszystko
wyjawi∏am. Pami´taj, jesteÊ Rataj, a ja Biruta.
– Dobrze, Czarnuszko – odpar∏ Tot. – Choç mo˝e to by∏ na-
prawd´ astrolog i nie mia∏ z∏ych zamiarów?
– Ech, diable, gdzie twój diabelski spryt? Ten astro... jak mu
tam, czyta w gwiazdach, mówià, ˝e jest czarownikiem, sam
wszystko wie. Po co mu by∏by potrzebny taki n´dzny diabe∏ jak
ty? Ani chybi, to przebrany ˝o∏nierz udajàcy kogoÊ innego. Wi-
dzia∏am, ˝e ci si´ spodoba∏. Zaraz pokaza∏byÊ mu nie tylko zna-
mi´, ale i ogon, a on by ci´ za ∏eb i do ksi´cia, a mnie z tobà.
– Przekona∏aÊ mnie, staruszko. Dokàd idziemy?
– Do szewca.
– Co?
– Pami´tasz, jak nas gonili w górach i omal nie z∏apali? Uch,
a˝ strach wspomnieç. Wtedy to but mi si´ rozdar∏ o ostrà graƒ,
a i drugi ju˝ do niczego. Znam dobrego szewca w mojej rodzinnej
wsi. Przejdziemy las, a potem trzeba b´dzie kluczyç drogami.
Wieczór ju˝ si´ zbli˝a∏, gdy wyszli na skraj lasu. W∏o˝yli owe
podarte buty, ale gdy chcieli wyruszyç, zobaczyli jadàcy drogà od-
dzia∏ konny. ˚o∏nierze te˝ ich dostrzegli i krzyczàc: –Staç! Staç!
¸apaç ich! – puÊcili si´ galopem przez pole. A tu buty milowe nie
chcà si´ trzymaç na nogach. Uciekali kuÊtykajàc i padajàc. Wiedê-
mucha ze strachu znów przypomnia∏a sobie najró˝niejsze zakl´-
cia. Mo˝e i trafi∏a na dobre, bo buty nieco lepiej ich ponios∏y. Gdy
odsadzili si´ od ˝o∏nierzy, Czarnucha zatrzyma∏a si´ i powiedzia∏a:
– ZmyliliÊmy im drog´, ale takie skakanie to na nic. Wiesz co?
Ja w∏o˝´ oba buty, wtedy co krok – to mila.
– A ja? – spyta∏ Tot.
25
26
– A ciebie wezm´ na plecy. Do mojej wioski ju˝ niedaleko.
– Jak˝e to? B´dziesz mnie dêwigaç?
– Nie marudê, daj but. Ma∏y jesteÊ i lekki jak kurczak, unios´.
Tak te˝ zrobili, choç wyglàdali przeÊmiesznie: stara rozczo-
chrana baba stawiajàca milowe kroki, a na jej plecach siedzàcy
okrakiem cz∏owieczek z powiewajàcym z ty∏u ogonem. Ale ju˝
niebawem znaleêli si´ w pobli˝u wsi. Wiedêmucha zatrzyma∏a si´
zdyszana, a Tot zlaz∏ z jej pleców. Nagle kobieta krzykn´∏a:
– Och, ty diable utrapiony! Ogon ci wylaz∏ spod kapoty. Scho-
waj go czym pr´dzej, jeszcze ci´ ktoÊ podpatrzy!
Diabe∏ schowa∏ ogon i ju˝ bez przeszkód dotarli do szewca.
Ten obieca∏ za∏ataç buty na dzieƒ nast´pny. A poniewa˝ noc ju˝
nadchodzi∏a, dobrzy ludzie dali im schronienie. W wiosce tej kry-
li si´ przez d∏u˝szy czas. Wreszcie i tam zacz´li zaglàdaç ˝o∏nie-
rze, wi´c znów wyruszyli w drog´, o czym kronikarze napisali
w nast´pnych rozdzia∏ach.
A teraz powróçmy do gospody, gdzie astrolog Bum zmo˝ony
wielce spa∏ ca∏y dzieƒ i noc ca∏à. Rankiem drugiego dnia wsta∏
rzeÊki i ruszy∏ w dalszà drog´. Jeêdzi∏ po okolicy i wypytywa∏ na-
potkanych kmieci o ma∏ego cz∏owieczka ze znamieniem na piersi.
Na pró˝no. Jedni go nie znali, inni nie wiedzieli, gdzie jest, jesz-
cze inni nie ufali Bumowi, widzàc jego niezwyk∏y strój. Dzieƒ si´
koƒczy∏, s∏oƒce ju˝ zachodzi∏o. Astrolog jecha∏ drogà wiodàcà
przez rozleg∏e ∏àki pachnàce sianem i kwiatami, a nigdzie nie wi-
daç by∏o nawet chatki, aby zatrzymaç si´ na noc. Wieczór by∏ cie-
p∏y i cichy, wi´c Bum postanowi∏ przenocowaç w sianie, które
w kopach sta∏o na ∏àce. PuÊci∏ wolno Kasztanka, zdjà∏ czapk´
i p∏aszcz, rzuci∏ je na kopczyk siana, a sam zaszy∏ si´ w sàsiednim
stogu i zaraz zasnà∏.
Obudzi∏y go w Êrodku nocy jakieÊ ha∏asy: parskanie koni,
Êmiech, rozmowy. Zrobi∏ ostro˝nie dziur´ w swym stogu i có˝ uj-
rza∏? Oto przy sàsiednim kopcu siedzia∏o kilku ˝o∏nierzy. Ksi´˝yc
Êwieci∏ jasno, wi´c Bum widzia∏, jak szykowali si´ do snu. S∏ysza∏
te˝, jak jeden z nich, chyba dowódca, powiedzia∏:
– Tego czarownika, niby astrologa, ∏atwo b´dzie poznaç po je-
go dziwnym p∏aszczu z gwiazdami i spiczastej czapie. Pami´taj-
cie, jak gdzieÊ zobaczycie tak odzianego cz∏eka, od razu puszczaç
w niego strza∏y. Ksià˝´ pan kaza∏ go zabiç i myÊl´, ˝e nie b´dzie
z tym k∏opotu.
– Trudniej b´dzie z∏apaç ogoniastego – odezwa∏ si´ inny g∏os.
– Ech, poradzimy, tyle rot ksià˝´ rozes∏a∏ po kraju, ˝e i ogonia-
sty wpadnie kiedyÊ w nasze r´ce. B´dziemy sprawdzaç ka˝dego
ma∏ego cz∏eka, czy ma znami´ na piersi. To b´dzie nawet dobra
zabawa.
Wszyscy si´ zaÊmieli. Nagle któryÊ z ˝o∏nierzy wsta∏ i zaczà∏
pilnie si´ czemuÊ przypatrywaç. Naraz wrzasnà∏ na ca∏y g∏os:
– Patrzcie! Czarownik! Widz´ p∏aszcz z gwiazdami! Tam, na
sianie.
W jednej chwili ˝o∏nierze skoczyli na równe nogi. Wnet syp-
n´∏y strza∏y wypuszczone z ∏uków i jak rój brz´czàcych os osiad∏y
na p∏aszcz Buma, a ka˝da ostrzem swym przebi∏a sukno.
– Dosta∏, ile trzeba – zawo∏a∏ dowódca. – Jeszcze tylko spraw-
dz´, czy ju˝ umar∏ i ruszamy do ksi´cia z dobrà nowinà.
Teraz zobaczy, ˝e nikogo nie ma pod p∏aszczem, znajdà mnie
i zabijà – pomyÊla∏ z przera˝eniem Bum.
Dowódca zbli˝y∏ si´, wzià∏ w r´k´ brzeg p∏aszcza, ju˝ unosi∏
go do góry... gdy wtem wrzasnà∏ strasznie, odskoczy∏, chwyci∏ si´
za brzuch, zatoczy∏ i upad∏.
– CoÊ mnie kopn´∏o w brzuch – j´cza∏. – Diabe∏ jakiÊ, czy co? Oj,
oj, oj, mam chyba dziur´ w wàtrobie. Zobacz no który, co tam jest.
Ale nikt si´ nie ruszy∏.
– Nie na darmo to czarownik – powiedzia∏ ktoÊ st∏umionym
g∏osem. – Bryka po Êmierci, mo˝e i udusiç. Lepiej uciekaç od ta-
kiego.
– Sprawiedliwie mówi – podchwycili inni. – Uciekamy.
Wsadzili swego dowódc´ na konia i pomkn´li w drog´ powrotnà.
– Ach, mój Kasztanku! – zawo∏a∏ Bum, wy∏a˝àc ze stogu sia-
na.
– Czy wiesz, ˝e uratowa∏eÊ mi ˝ycie? Teraz przez jakiÊ czas
b´dziemy bezpieczni, bo Bojan pomyÊli, ˝e nie ˝yj´. Sprytny on
jest, domyÊli∏ si´, ˝e chc´ odnaleêç ma∏ego cz∏owieczka, tylko zu-
28
pe∏nie nie rozumiem, dlaczego nazywajà go „ogoniastym”. Mo˝e
si´ kiedyÊ dowiem. Ale bierzemy si´ do roboty, trzeba zakopaç
mój ubiór, trudno. Kiedy sprawdzà, ˝e nie ma mnie w tym grobie,
b´dziemy ju˝ daleko, Kasztanku.
Ca∏ej tej przemowy Kasztanek wys∏ucha∏ z uwagà, potem
machnà∏ ogonem i zabra∏ si´ do siana. A Bum po zakopaniu p∏asz-
cza spa∏ spokojnie do rana. Na drugi dzieƒ ruszy∏ w dalszà drog´.
Nie ujecha∏ i mili, gdy ujrza∏ idàcego naprzeciw m∏odego wojaka.
Mo˝e skryç si´ przed nim – pomyÊla∏ Bum. Ale jakie˝ by∏o jego
zdziwienie, gdy to ów wojak schowa∏ si´ przed nim w przydro˝-
nych krzakach. Gdy mija∏ kryjówk´, wojak wystawi∏ z zaroÊli g∏o-
w´ i powiedzia∏:
– Dobry panie, jak widz´, nie jesteÊ ˝o∏nierzem, jakom si´ te-
go obawia∏. Poratuj mnie. Nazywam si´ Przemek. Kazano mi byç
wojakiem, choç jestem jeszcze za m∏ody na to, by byç ˝o∏nierzem
w rocie. Wi´c dziÊ o Êwicie uciek∏em. JeÊli mnie z∏apià, wsadzà do
lochu... lub zabijà.
– Szkoda mi ciebie, ch∏opaku, ale có˝ mog´ na to poradziç?
– Mo˝esz, panie. Prosz´ twà ∏askawoÊç, abyÊ zamieni∏ si´ ze
mnà odzieniem. Nie mog´ chodziç w stroju wojaka.
– Dobrze, ch∏opcze – zgodzi∏ si´ Bum, zawsze gotów do po-
mocy potrzebujàcym.
Tak te˝ i zrobili.
– Dzi´ki ci, dobry panie, zdradê mi, kim jesteÊ, mo˝e móg∏bym
ci si´ kiedyÊ odwdzi´czyç?
– Jestem astrologiem, ale nie mów nikomu, ˝e mnie widzia∏eÊ,
obiecaj mi to!
– Dobrze, panie, obiecuj´ i zapami´tam – ch∏opak skinà∏ g∏o-
wà i czmychnà∏ w bocznà dró˝k´.
– Ha – myÊla∏ Bum, jadàc dalej – nawet dobrze si´ sta∏o, teraz
mnie nie znajdà. Przemek chyba mnie nie zdradzi, jak myÊlisz,
Kasztanku?
Ale osio∏ nie wiedzia∏. Po kilku minutach Bum zobaczy∏ przed
sobà grup´ ˝o∏nierzy na koniach. Gdy si´ zrównali, dowódca roty
zatrzyma∏ oddzia∏ i zawo∏a∏:
29
– Có˝ to, ˝o∏nierz na oÊle? Gdzie twój koƒ, gdzie twoja rota?
Bum zmartwia∏, tego si´ nie spodziewa∏. Musia∏ szybko coÊ
wymyÊliç, nie by∏o czasu na zastanawianie si´. Powiedzia∏:
– Wilki mi konia zagryz∏y w nocy. Szuka∏em ca∏e rano. Rota
odjecha∏a, ale dowódca kaza∏ mi samemu po gospodach szperaç,
jakiegoÊ ma∏ego cz∏owieczka szukamy.
– To my go szukamy, wy macie z∏apaç astrologa!
– Panie dowódco! W∏aÊnie z∏apaliÊmy go tej nocy – odrzek∏
Bum z dumà. – By∏ okryty p∏aszczem z gwiazdami, który naszpi-
kowaliÊmy strza∏ami, potem pogrzebaliÊmy.
– Prawd´ mówisz?
– Szczerà prawd´, jak tu stoj´, mog´ przysiàc.
– No dobrze. A mo˝e widzia∏eÊ jednego niedorostka, który
uciek∏ od nas i jakoby szed∏ t´dy?
– Widzia∏em, panie dowódco – powiedzia∏ Bum. – Chowa∏ si´
przede mnà w krzakach, a potem pogna∏ tam – tu Bum machnà∏ r´-
kà, wskazujàc kierunek przeciwny do tego, w jakim umknà∏ Prze-
mek.
– W konie! – krzyknà∏ dowódca i rota pomkn´∏a w pogoƒ.
A Bum jadàc dalej liczy∏, ile razy sk∏ama∏ w czasie tej rozmo-
wy. – Na pewno wi´cej, ni˝ przez ca∏e moje ˝ycie – westchnà∏, nie
mogàc si´ doliczyç.
W tym samym czasie ˝o∏nierze zdawali spraw´ ksi´ciu Boja-
nowi z wypadków ubieg∏ej nocy, zapewniajàc, ˝e astrolog zosta∏
„podziurawiony strza∏ami jak rzeszoto”. Bojan z radoÊci nagrodzi∏
dukatami dzielnych wojaków, którzy odnieÊli tak Êwietne zwyci´-
stwo nad astrologiem. Rotmistrz, czyli dowódca roty, b´dàc ci´˝-
ko raniony w potyczce, musia∏ zaraz si´ po∏o˝yç, ale dozna∏ szcze-
gólnego zaszczytu: oto sam ksià˝´ go odwiedzi∏ i raczy∏ spojrzeç
na jego poraniony brzuch. Po czym wyrazi∏ swój podziw, ˝e rot-
mistrz jeszcze ˝yje i obieca∏ mu konia z rz´dem, jeÊli nie umrze od
tej dziury w brzuchu.
Wieczorem Bojan wyprawi∏ uczt´. Kaza∏, by ca∏y dwór bawi∏
si´ i weseli∏. Ale nie pomyÊla∏ Bojan o matce, nie troszczy∏ si´,
gdy zas∏ab∏a na wieÊç o Êmierci astrologa, nie zapyta∏, dlaczego
p∏acze, siedzàc sama w komnacie.
30
Lecz oto nast´pne dni przynios∏y inne wieÊci. S∏udzy wys∏ani,
aby przywieêli nie˝ywego astrologa, znaleêli grób, ale nie by∏o
w nim cz∏owieka, tylko podziurawiony p∏aszcz z wyszytymi
gwiazdami i czapka, które to rzeczy przywieêli i okazali ksi´ciu.
Bojan wpad∏ we wÊciek∏oÊç. Odebra∏ ˝o∏nierzom dukaty i kaza∏
ich uwi´ziç razem z rotmistrzem, nie baczàc na jego dziurawà wà-
trob´.
A ksi´˝na pani od˝y∏a i znów nadzieja wstàpi∏a w jej serce. Po
jakimÊ czasie przysz∏a do zamku nowa wieÊç: ktoÊ rozpozna∏
astrologa, który ˝yw i ca∏y jecha∏ na oÊle w stroju ˝o∏nierza! To
zadziwi∏o Bojana. Czy˝by zmàdrza∏ i przysta∏ do jakiejÊ roty? –
myÊla∏. Ale po zastanowieniu osàdzi∏, ˝e jest to podst´p i tym bar-
dziej trzeba go Êcigaç. Taki te˝ wyda∏ rozkaz.
5. Astrolog Bum sprzedaje swà dusz´
A Bum znów w´drowa∏ to tu, to tam, tak jak by∏o zapisane
w gwiazdach. Pyta∏ o ma∏ego cz∏owieczka, ale nie widziano go
w tej cz´Êci kraju. Pewnego wieczoru jecha∏ przez pi´knà ∏àk´.
Trawa sta∏a wysoko na pó∏ cz∏owieka, pachnia∏o wilgotnà ziemià,
ciep∏y wiatr szumia∏ w rzadkich zaroÊlach.
– Tu odpoczniemy, Kasztanku – rzek∏ Bum – a mo˝e i przeno-
cujemy. Pojedz sobie i wytarzaj si´, ja te˝ rozprostuj´ koÊci.
PuÊci∏ wolno os∏a, a sam szuka∏ dobrego miejsca, by przysiàÊç.
Jakie˝ by∏o jego zdziwienie, gdy nagle ujrza∏ stojàcy wÊród traw
fotel. Prawdziwy, mi´kki, widaç wygodny fotel. Nies∏ychane –
pomyÊla∏ – któ˝ go tu postawi∏? I niewiele si´ zastanawiajàc, usa-
dowi∏ si´ w nim z przyjemnoÊcià. Lecz có˝ to? W tej chwili fotel
zaczà∏ powoli unosiç si´ do góry! Bum zdumia∏ si´ i przestraszy∏
wielce. Zaczà∏ oglàdaç dok∏adnie mebel i odkry∏, ˝e z ty∏u, do po-
r´czy by∏ przymocowany mocny, gruby sznur i on to ciàgnà∏ do
góry. – Ciekawe, ciekawe, zdumiewajàce – mrucza∏ Bum, rozglà-
dajàc si´ dooko∏a. Zobaczy∏ daleko w dole ∏àk´ oÊwietlonà z uko-
sa promieniami zachodzàcego s∏oƒca i maleƒkiego osio∏ka. Ale
wkrótce ogarn´∏y go g´ste chmury i ju˝ niczego nie widzia∏. Po-
pad∏ jakby w odr´twienie, mo˝e nawet si´ zdrzemnà∏.
33
Gdy si´ obudzi∏, by∏o zupe∏nie ciemno, pusto i zimno. Fotel
chwia∏ si´, napr´˝ony sznur wcià˝ go ciàgnà∏. Bum spojrza∏ do gó-
ry i znów si´ zdumia∏: oto wprost nad jego g∏owà lÊni∏ srebrzyÊcie
olbrzymi sierp ksi´˝yca. Czy˝by ktoÊ wciàga∏ mnie na Ksi´˝yc? –
pomyÊla∏. Istotnie, tak by∏o. Po jakimÊ czasie dosz∏y go jakieÊ g∏o-
sy, potem poczu∏ wstrzàs, fotel si´ przechyli∏ i wylàdowa∏ na twar-
dym gruncie. Panowa∏ tu mrok lekko rozÊwietlony odbitym od od-
leg∏ych ska∏ Êwiat∏em s∏onecznym. Bum od razu zrozumia∏, ˝e
znajduje si´ na pograniczu ciemnej i oÊwietlonej cz´Êci Ksi´˝yca.
Do jego uszu dotar∏y dalekie, g∏uche dêwi´ki: jakieÊ ∏omoty, stu-
ki, jakby uderzenia kilofami o kamienie, to znów ∏oskot toczàcych
si´ g∏azów. Zdziwi∏ si´ astrolog. Nagle us∏ysza∏ g∏os:
– Patrz! Wojak nam si´ z∏apa∏, cha, cha, cha! A to ci heca! –
ktoÊ Êmia∏ si´ do rozpuku za plecami Buma.
– Kim jesteÊcie? – spyta∏ Bum i obejrza∏ si´, ale nikogo nie zo-
baczy∏. – Poka˝cie si´!
– Nie poka˝emy si´, bobyÊ umar∏ ze strachu na nasz widok.
Ale mo˝emy ci powiedzieç, ˝e jesteÊmy diab∏ami.
– Co?! A có˝ u diaska robicie na Ksi´˝ycu?
– Przys∏ano nas tu z piek∏a. Ju˝ z tysiàc lat kopiemy na Ksi´-
˝ycu do∏y, rowy, kruszymy kamienie i g∏azy, rozbijamy ska∏y
ksi´˝ycowe. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiemy. Chyba tylko sam
Lucyfer móg∏by ci powiedzieç, po co ta robota. Nie lubimy tak
ci´˝ko pracowaç, wi´c umkn´liÊmy, ˝eby si´ pobawiç. Wolimy
zarzucaç w´dk´ na Ziemi´. Tak to w∏aÊnie z∏apaliÊmy ciebie, da-
∏eÊ si´ nabraç na fotel, cha, cha, cha!
– Oni si´ zabawiajà moim kosztem! – wykrzyknà∏ oburzony
Bum. – SpuÊcie mnie natychmiast na Ziemi´, nie mam czasu na
˝arty. Czeka mnie d∏uga droga i wa˝ne sprawy.
– A có˝ to za wa˝ne sprawy, ˝o∏nierzu? Mo˝e moglibyÊmy
w czymÊ pomóc?
– Nie chc´ diabelskiej pomocy.
– Eee... nie unoÊ si´, powiedz, nie b´dzie ci´ to zbyt wiele
kosztowa∏o.
Tu diab∏y zacz´∏y szeptaç mi´dzy sobà. Bum d∏ugo namyÊla∏
si´, wreszcie wykrztusi∏:
34
– Có˝ chcecie za swe us∏ugi?
– Powiedz wpierw, jaka to sprawa?
– Poszukuj´ pewnego cz∏owieka. Zwà go „ma∏ym cz∏owiecz-
kiem ze znamieniem na piersi”. Imi´ jego zaczyna si´ na liter´ T.
Nie mog´ go odszukaç, a czas nagli.
– Po co ci on potrzebny?
– On jeden mo˝e naprawiç z∏o, które uczyni∏ pewien niedobry
cz∏owiek.
– I to wszystko? Przecie˝ to dla nas fraszka. Wiemy, kto to jest
ten cz∏owieczek, jutro b´dziesz go mia∏. Ale za to wska˝esz nam
jakiegoÊ grzesznika, chocia˝by tego z∏ego cz∏owieka, który wy-
rzàdzi∏ krzywd´. PomyÊl sobie! Za jednym zamachem z∏apiesz
swego cz∏owieczka i zemÊcisz si´ na wrogu. Ta grzeszna dusza
b´dzie nasza. Musz´ ci wyjawiç, ˝e nam, podrz´dnym diab∏om,
nie wolno kusiç ludzi, ale gdy przyprowadzimy prawdziwego,
wielkiego grzesznika, zabiorà nas w nagrod´ z tego przekl´tego
Ksi´˝yca.
Bum myÊla∏ d∏ugà chwil´. Potem powiedzia∏:
– Zgadzam si´. Dam wam cz∏owieka, ale nie tego, o którym
by∏a mowa. Gdy odnajd´ ma∏ego cz∏owieczka i sprawa szcz´Êli-
wie si´ zakoƒczy, przyb´d´ do was ja sam. Po prostu sprzedaj´
siebie za waszà us∏ug´.
– Nie bardzo nam si´ to podoba. GdybyÊ tamtego zdradzi∏, by∏-
byÊ te˝ nasz, bo zdrada to przecie˝ grzech. MielibyÊmy dwie du-
sze. Ale trudno, niech i tak b´dzie. Daj s∏owo, ˝e pozwolisz si´
znów wciàgnàç na Ksi´˝yc i oddasz si´ w nasze r´ce.
– Daj´ s∏owo honoru.
– Dobrze, teraz s∏uchaj uwa˝nie. –Tu któryÊ z diab∏ów zbli˝y∏
∏eb do ucha Buma i zaczà∏ szeptaç: – Ten ma∏y cz∏owieczek ma na
imi´...
– Ach wy huncwoty, oczajdusze, wy powsinogi, wyp´dki pie-
kielne! Marsz do roboty! – wrzasnà∏ ktoÊ tu˝ za plecami Buma,
strzelajàc jednoczeÊnie z bicza. – Ca∏y dzieƒ ich szukam, a oni mi
tu ludzi kradnà. Nie ze mnà takie zabawy, trzy tysiàce lat b´dzie-
cie teraz siedzieç na Ksi´˝ycu! – Tu wrzeszczàcy osobnik Êwisnà∏
36
batem. Rozleg∏o si´ wycie, potem tupot kopyt po kamieniach
i wszystko ucich∏o.
Bum siedzia∏ przera˝ony, nie wiedzàc, co ma robiç. Wtem ode-
zwa∏ si´ g∏os nale˝àcy do tajemniczego osobnika:
– A ty, cz∏owieku, wynoÊ si´ i nie próbuj nas podglàdaç.
– Ani mi to w g∏owie – odpar∏ Bum. – Przecie˝ to tamte dwa
diab∏y wciàgn´∏y mnie na Ksi´˝yc, jak mówià, dla zabawy. A ty
jesteÊ ich nadzorcà? A mo˝e Lucyferem?
– Nic ci do tego. Dla ciebie jestem Nikim.
– A ja jestem astrologiem i bardzo ciekawi mnie Ksi´˝yc. Po
co kopiecie rowy i rozbijacie ska∏y?
– Powiem ci, skoro ju˝ tyle s∏ysza∏eÊ – odpar∏ Nikt. – Ale pa-
mi´taj! Nie wolno ci nikomu o tym opowiadaç. Chcemy rozbiç
Ksi´˝yc na kawa∏ki, zniszczyç go. Pracujà tu tysiàce diab∏ów. Ju˝
wkrótce, za jakiÊ milion lat nie b´dzie Ksi´˝yca, pozostanie z nie-
go tylko py∏ i proch. Potem zabierzemy si´ do gwiazd.
– Ale˝ po co to wam? – spyta∏ zdumiony Bum.
– Po to, by nic wam, ludziom, nie przyÊwieca∏o. Noce wasze
b´dà czarne, ponure, straszne. W takie noce ludzie najwi´cej grze-
szà. B´dà rabowaç, zabijaç, kraÊç, b´dà oszukiwaç i wzajemnie si´
mordowaç. Piek∏o zape∏ni si´ grzesznymi duszami. Ot, po co to
robimy.
– Przera˝asz mnie.
– Bardzo dobrze, przera˝aj si´, a teraz zje˝d˝aj stàd.
– Ale˝ zawar∏em uk∏ad z tamtymi diab∏ami, muszà mi pomóc!
– Tak, tak, s∏ysza∏em – przerwa∏ Nikt. – Tylko ˝e oni nie majà
prawa zawieraç uk∏adów, sà przeznaczeni do roboty. MyÊleli, ˝e
im si´ uda, bo wleêli na ciemnà stron´ ksi´˝yca.
– Jednak da∏em s∏owo honoru, ˝e wróc´ – upiera∏ si´ Bum.
– Co nam po tobie? Te durnie i tak nic by nie zyska∏y. Nam po-
trzeba grzeszników, a ty jesteÊ jak chodzàca niewinnoÊç. – Tu
Nikt zaÊmia∏ si´ nieprzyjemnie. – WynoÊ si´ ju˝ i nie wracaj! – To
mówiàc kopnà∏ fotel.
Bum chwyci∏ si´ por´czy, bo fotel przechyli∏ si´ i zaczà∏ zje˝-
d˝aç po pochy∏oÊci. Po drugim kopni´ciu podskoczy∏ i zsunà∏ si´
w pró˝ni´. A Nikt Êmia∏ si´ i wo∏a∏:
37
– Badaj sobie gwiazdy, badaj, czytaj màdre ksi´gi, czytaj. I tak
nie znajdziesz nigdy ma∏ego cz∏owieczka ze znamieniem na piersi.
Ostatnie s∏owa rozp∏yn´∏y si´ w przestrzeni, bo Bum zaczà∏
oddalaç si´ od Ksi´˝yca. Ogarn´∏y go ciemnoÊci, tylko daleko, da-
leko Êwieci∏a mgliÊcie kula ziemska. Bum zamknà∏ oczy i zasnà∏.
Obudzi∏o go làdowanie na ∏àce. Wstrzàs by∏ tak silny, ˝e astrolog
spad∏ na ziemi´. By∏ wczesny ranek. Kasztanek, najedzony i wy-
pocz´ty, podbieg∏ zaraz do swego pana i nie dajàc mu wstaç, za-
czà∏ tràcaç nosem jego twarz, jakby witajàc po d∏ugim rozstaniu.
Bum poklepa∏ go po szyi, potem wsta∏, siad∏ na osio∏ka i pojecha∏,
sam nie wiedzàc dokàd. B´dàc na skraju ∏àki, odwróci∏ si´ jeszcze.
Fotel sta∏ w trawie, sznur przytwierdzony do jego tylnej por´czy
si´ga∏ chmur. A wi´c to wszystko dzia∏o si´ naprawd´ – pomyÊla∏
Bum.
6. Wilki
Dobry Diabe∏ i Czarnucha siedzieli przez d∏u˝szy czas w ro-
dzinnej wsi starej wiedêmy. W razie niebezpieczeƒstwa ludzie
ukrywali ich w ró˝nych schowkach i zakamarkach. Ale gdy ˝o∏-
nierze zbyt cz´sto zacz´li odwiedzaç wieÊ i szperaç po kàtach –
trzeba by∏o uciekaç.
Tak wi´c pewnego dnia Wiedêmucha wyciàgn´∏a swe buty
i powiedzia∏a:
– Patrz no diabe∏ku, jak to je szewc pi´knie po∏ata∏, a i pode-
szwy nowe da∏. B´dà nas teraz nios∏y, ˝e hej! Mo˝emy uciekaç,
a teraz w∏o˝´ je i wypróbuj´.
Jakie˝ by∏o ich zdumienie, gdy si´ okaza∏o, ˝e owe siedmiomi-
lowe buty nie chcia∏y robiç ani cala. Nie nios∏y nóg, to nogi mu-
sia∏y nieÊç buty.
– A to nam dogodzi∏ twój szewc – zaÊmia∏ si´ Dobry Diabe∏. –
Teraz sà to ju˝ zwyk∏e, najzwyczajniejsze w Êwiecie buty.
– Trudna rada – zmartwi∏a si´ Wiedêmucha. – Idêmy w las, po-
tem pomyÊlimy, co robiç dalej.
W´drowali dzieƒ ca∏y g´stym borem. Wieczorem wyszli na
skraj lasu, rozejrzeli si´ ostro˝nie: by∏o pusto, ani ˝ywej duszy.
Odwa˝yli si´ wi´c rozpaliç ma∏e ognisko, aby upiec ziemniaki
39
40
i ogrzaç si´. Gdy tak sobie siedzieli przy ognisku, zaskoczy∏y ich
nagle dziwne odg∏osy: jakieÊ niby cz∏apanie, niby sapanie i pry-
chanie. Po chwili z mroku wynurzy∏ si´ cz∏owiek na oÊle.
– Biruta i Rataj! – wykrzyknà∏ cz∏owiek. – Jaka to radoÊç spo-
tkaç kogoÊ znajomego w tym pustkowiu.
– Dla nas to ˝adna radoÊç – mrukn´∏a do siebie Wiedêmucha,
a g∏oÊno powiedzia∏a: – Witaj, panie! JakoÊ inaczej wyglàdasz ni˝
wtedy, kiedyÊmy ci´ poznali. Gdzie twój p∏aszcz gwiazdami tkany?
– W grobie – odrzek∏ Bum zgodnie z prawdà. – Pozwolicie, ˝e
si´ przysiàd´?
– Prosimy, prosimy, pocz´stuj si´, panie, ziemniaczkami. Do-
kàd to zmierzasz? Czy sam tu jesteÊ?
– A z kim móg∏bym byç? Aha, myÊlisz, ˝e z rotà? Ten ˝o∏nier-
ski ubiór to tylko pozór. Jestem sam. A dokàd zmierzam? – Tu
Bum westchnà∏. – Do miejsca, w którym zejdà si´ dwie drogi: mo-
ja i ma∏ego cz∏owieczka ze znamieniem na piersi.
Tot chcia∏ coÊ powiedzieç, ale Wiedêmucha uprzedzi∏a go, py-
tajàc:
– A gdzie˝ to miejsce?
– Nie wiem, ale jest takie miejsce gdzieÊ w przestrzeni i cza-
sie. Poznam je, gdy si´ spotkamy, w co g∏´boko wierz´, mimo
wielu przeciwieƒstw.
– JakoÊ bardzo uczenie mówisz, panie, trudno ci´ zrozumieç.
Ale przypomnia∏o mi si´, ˝e ktoÊ powiada∏, jakoby cz∏owieczek
ów kierowaç si´ mia∏ ku zachodowi s∏oƒca – ze∏ga∏a wiedêma. –
My zaÊ podà˝amy na wschód.
– Co mówisz, kobieto, na zachód? Nareszcie mam jakàÊ wska-
zówk´! JeÊli go znajd´, b´d´ winien tobie wdzi´cznoÊç, a wszyst-
ko to, co si´ potem stanie, b´dzie po cz´Êci twojà zas∏ugà. Zatem
˝egnajcie, czas mi w drog´.
– Ale˝ noc jest, panie – odezwa∏ si´ wreszcie Tot. – Zostaƒ
z nami, chc´ z tobà porozmawiaç...
– Nie zatrzymuj – przerwa∏a wiedêma. – Widzisz, ˝e wielmo˝-
ny pan si´ spieszy.
Bum siedzia∏ ju˝ w siodle.
– ˚egnajcie! – powiedzia∏ jeszcze raz i odjecha∏ w stron´,
gdzie dawno ju˝ zasz∏o s∏oƒce.
– Uff – odetchn´∏a Wiedêmucha. – Przyznasz diabe∏ku, ˝e
znam si´ na ludziach. Mówi∏am, ˝e to przebrany za astrologa ˝o∏-
nierz, czy nie mówi∏am?
– Mówi∏aÊ – przyzna∏ Tot. – Ale on chyba nie jest ˝o∏nierzem.
W dodatku tak jakoÊ nie∏adnie wysz∏o. Oszuka∏aÊ go, a on ci jesz-
cze zas∏ug´ chce przypisaç.
– Ee tam, musimy si´ broniç, skàd wiemy, co on zamyÊla.
– Chcia∏em go w∏aÊnie o to spytaç, aleÊ mi przeszkodzi∏a. I co
to ma si´ staç, gdyby mnie znalaz∏? Ciekawe... – zastanawia∏ si´
Dobry Diabe∏.
– Nie przejmuj si´, przeÊpijmy si´, a jutro na wschód! A zas∏u-
gi ˝adnej nie b´d´ mia∏a, ani jego wdzi´cznoÊci, bo przecie nie
znajdzie ma∏ego cz∏owieczka tam, dokàd pojecha∏, a ˝e ciebie nie
mo˝e rozpoznaç, to nie moja wina, a jego Êlepota. JesteÊ wypisz,
wymaluj ma∏ym cz∏owieczkiem ze znamieniem na piersi. Dobra-
noc.
Bum daleko nie ujecha∏, bo Kasztanek poczu∏ si´ bardzo zm´-
czony. Przenocowali wi´c w polu, pod jakimÊ drzewem. Rankiem
pow´drowali znowu na zachód, a im dalej jechali, tym okolica sta-
wa∏a si´ coraz bardziej pusta. Znik∏y pola uprawne, ∏àki zamieni-
∏y si´ w step szeroki, pachnàcy pio∏unem i macierzankà, szelesz-
czàcy suchà trawà. Droga dawno si´ zatar∏a, nie by∏o widaç ni-
gdzie ani chatynki, ani ludzi, ani nawet zwierza jakiegoÊ. Nad tym
pustkowiem, gdzieÊ w bladym b∏´kicie nieba, dêwi´cza∏y skow-
ronki. Ale ich Êpiew nie rozwesela∏, przeciwnie, napawa∏ smut-
kiem i t´sknotà serce Buma, który czu∏ si´ tak bardzo samotny
i bezradny w tej bezkresnej pustce. Minà∏ dzieƒ, skowronki umil-
k∏y, nasta∏a cisza. S∏oƒce, jedyny towarzysz, zaglàda∏o czerwonà
tarczà w oczy w´drowca. Wreszcie i ono opuÊci∏o Buma, chowa-
jàc si´ za widnokr´giem.
– Gdzie˝ my przenocujemy, Kasztanku – powiedzia∏ na g∏os
Bum. – JesteÊ pewnie bardzo zm´czony, biedaku.
42
Ledwie dopowiedzia∏ te s∏owa, gdy ujrza∏ w oddali, w mrocz-
nym pustkowiu chybotliwe Êwiate∏ko. – A jednak b´dzie schronie-
nie – ucieszy∏ si´ Bum. – Wytrzymaj jeszcze troch´, mój przyja-
cielu.
Noc ju˝ by∏a, gdy dotarli do chatki samotnie stojàcej w szcze-
rym polu. Bum zsiad∏ z os∏a i zobaczy∏ ze zdziwieniem, ˝e drzwi
chaty sà otwarte na oÊcie˝. Wszed∏ do Êrodka i oniemia∏ ze zdu-
mienia. Izba by∏a du˝a, jasno oÊwietlona kagankami, a poÊrodku
sta∏o szerokie palenisko, na którym rozsiad∏ si´ olbrzymich roz-
miarów kocio∏. W palenisku hucza∏ ogieƒ, a z kot∏a bucha∏a para,
roznoszàc po chacie zapach gotowanego mi´sa. Nikogo nie by∏o.
Bum sta∏ dobrà chwil´, zastanawiajàc si´ g∏´boko nad tym dziw-
nym widokiem, gdy raptem wpad∏ do izby niski, gruby cz∏owie-
czek. Mia∏ siwà czupryn´ i bia∏à, g´stà brod´, ale nie by∏ stary.
Twarz jego by∏a czerstwa i rumiana, oczy bystre, a ruchy ˝wawe.
Gdy ujrza∏ Buma, sk∏oni∏ si´ i powiedzia∏:
– Witaj, goÊciu, kim jesteÊ?
Ale Bum nie s∏ysza∏ pytania. Patrza∏ jak urzeczony, na ma∏ego
cz∏owieka z bia∏à brodà, wreszcie rzek∏:
– Panie, czy˝byÊ by∏ tym, którego szukam? Jakie jest twe imi´?
– Trojan, wojaku – odrzek∏ cz∏owiek, zdziwiony s∏owami goÊcia.
– Nie jestem wojakiem, jestem astrologiem – powiedzia∏ Bum
i nagle pad∏ na kolana przed grubaskiem, wo∏ajàc w podnieceniu:
– Tak, tak, jego imi´ zaczyna si´ na liter´ T. Panie, czy masz zna-
mi´ na piersi?
– CoÊ tam mam, istotnie.
– Poka˝!
Trojan coraz bardziej zdziwiony rozpià∏ kaftan i koszul´. PierÊ
mia∏ poroÊni´tà k´dzierzawymi w∏osami, wÊród których stercza∏a
du˝a brodawka.
– Co to jest? – spyta∏ niepewnie Bum.
– To jest brodawka – odpar∏ tamten.
– Czy mo˝na to uznaç za znami´? Wybacz, panie, ˝e dopytu-
j´, ale znam si´ lepiej na gwiazdach ni˝ na brodawkach.
43
– Hm, znami´ musi byç od urodzenia, a ta brodawka wyros∏a
mi przed rokiem. Ale wstaƒ, panie, jak˝e tak, na kolanach? Przede
mnà?
– A wi´c nie jesteÊ ma∏ym cz∏owieczkiem ze znamieniem na
piersi – rzek∏ Bum ze smutkiem, wstajàc z kolan.
– A po co ci ów cz∏owieczek? S∏ysza∏em coÊ o nim, ale nie
wiem, gdzie przebywa.
– Widzisz, panie, on jeden mo˝e mi pomóc w mym strapieniu.
Zab∏àka∏em si´ a˝ tutaj w mych poszukiwaniach, gdy˝ wskazano
mi drog´ na zachód...
– O, nie! – Przerwa∏ Trojan. – Przemierzy∏em ca∏y step, ale ni-
kogo nie widzia∏em. KtoÊ, panie, wskaza∏ ci z∏à drog´.
– Trudno, b´d´ szuka∏ dalej. Panie Trojanie, czy mo˝esz mnie
objaÊniç, dlaczego gotujesz straw´ w tak ogromnym kotle? Czy
jest to twoja wieczerza? Zjesz to wszystko?
Bum zada∏ to pytanie z ca∏à powagà, ale Trojan a˝ zatrzàs∏ si´
od Êmiechu:
– Och, och, och, przecie˝ p´k∏bym! Szykuj´ jad∏o dla stu pi´ç-
dziesi´ciu wilków.
– Wilków??! – zdumienie astrologa nie mia∏o granic.
– Sà w tym kotle dwa wieprze, jeden cielak, dziesi´ç królików,
dwadzieÊcia kur, gàska. CoÊ jeszcze... Aha! Pi´kny t∏usty baran.
No, sól, pieprz, cebula.
– Ale po co?! Po co karmisz, panie, wilki??!
Trojan zrobi∏ tajemniczà min´.
– Panie astrologu, zapewne wiesz o bia∏ym koniu, który nie-
strudzenie przemierza nasz kraj, a mo˝e i inne strony Êwiata. Wi-
dzia∏eÊ go choç raz?
– Wiem o nim, widzia∏em z daleka.
– Prawda, ˝e jest cudowny? Nie by∏o, nie ma i nie b´dzie na
Êwiecie tak pi´knego i szlachetnego rumaka jak ten. Zachwyci∏em
si´ nim i pokocha∏em go serdecznie. Ale wiesz co, panie – tu Tro-
jan zni˝y∏ g∏os. – Wydaje mi si´, ˝e tkwi w tym wielka tajemnica,
czar rzucony na kogoÊ, mo˝e klàtwa, mo˝e inne zakl´cie? Rozu-
miesz mnie?
– Rozumiem.
– Otó˝ zawsze, co dwadzieÊcia dwa dni o wschodzie s∏oƒca
bia∏y rumak przebiega przez ten step. Ach, panie, jak˝e przerazi-
∏em si´, gdy b´dàc tu po raz pierwszy, ujrza∏em stado wilków rzu-
cajàcych si´ na tego konia. Skaka∏y mu do gard∏a, szarpa∏y noz-
drza, chwyta∏y z´bami za nogi, a on, broczàc krwià, walczy∏ z ni-
mi bohatersko. Depta∏ je kopytami, gryz∏, szarpa∏, parska∏, nie
ustajàc ani na chwil´ w swym biegu. Wreszcie zar˝a∏ gromko,
skoczy∏ go góry, otrzàsnà∏ si´, a wilki spad∏y z niego jak czarne
karaluchy. Bia∏y koƒ pop´dzi∏ dalej, ale krew jego naznaczy∏a step
czerwonym pi´tnem.
Wtedy to przysiàg∏em sobie, ˝e nigdy ju˝ bia∏y rumak nie b´-
dzie krwawi∏. Có˝, nie mog∏em walczyç ze sforà wilków. Majà
swe nory niedaleko stàd, wÊród ska∏ i zaroÊli. Schroni∏em si´ do
tej chaty i obmyÊli∏em sposób. Karmi´ wilki w noc przed przyby-
ciem bia∏ego konia, a one na˝arte i leniwe zasypiajà o Êwicie. Czy
chcesz zobaczyç to wszystko na w∏asne oczy?
– OczywiÊcie, nawet ci pomog´, szlachetny panie.
– A wi´c ju˝ czas.
45
Trojan chwyci∏ wiadra i zaczà∏ nape∏niaç je mi´sem z kot∏a.
Potem nosili wielokrotnie pe∏ne wiadra tam, gdzie zwykle Trojan
zostawia∏ jad∏o. Gdy opró˝nili ca∏y kocio∏, ksi´˝yc zblad∏ ju˝, za-
powiadajàc nadchodzàcy Êwit. Wtedy usiedli opodal na kamieniu
i czekali w napi´ciu. Przez jakiÊ czas by∏o zupe∏nie cicho. Nagle
pojawi∏y si´ wilki. Czarne, du˝e bestie wy∏azi∏y zza ska∏, skrada-
jàc si´ i w´szàc. Potem rzuci∏y si´ na mi´so. Istotnie, zebra∏o si´
tam ca∏e stado. K∏´bi∏y si´, charcza∏y, walczy∏y ze sobà o zdo-
bycz. Gdy wszystko po˝ar∏y i napi∏y si´ wody z sadzawki, znikn´-
∏y znowu wÊród ska∏.
– Dobrze – szepnà∏ Trojan. – S∏oƒce zaraz wzejdzie. Czy s∏y-
szysz, panie?
– Tak – odszepnà∏ Bum, ale nie zdawa∏ sobie sprawy, co to
jest. A by∏ to daleki t´tent konia. Ale oto ju˝ si´ zbli˝a∏, stawa∏ si´
coraz g∏oÊniejszy i g∏oÊniejszy, hucza∏o w uszach, zdawa∏o si´, ˝e
wype∏nia ca∏y step i si´ga a˝ do nieba... Powia∏ wiatr, ziemia za-
dr˝a∏a i na tle wschodzàcego s∏oƒca, wÊród traw stepowych poja-
wi∏ si´ cudowny, bia∏y koƒ. Cwa∏owa∏ z rozwianà grzywà, a gdy
si´ zbli˝y∏, zar˝a∏, zwróci∏ na chwil´ g∏ow´ w stron´ siedzàcych na
kamieniu ludzi i pomknà∏ dalej. Wkrótce zniknà∏ im z oczu.
Bum d∏ugo siedzia∏ na kamieniu wstrzàÊni´ty i zadumany. Po
raz pierwszy zobaczy∏ bia∏ego konia z tak bliska. Mo˝e Staƒko go
pozna∏. Mo˝e b∏aga∏ o ratunek? – Ach, ˝ycie bym odda∏, aby ci´
uratowaç, ch∏opcze mi∏y – szepnà∏ Bum. Gdy ocknà∏ si´ z zamy-
Êlenia, nie by∏o przy nim Trojana. Wróci∏ do chaty – i tu nikogo.
Palenisko wygas∏o, zimne, kocio∏ pusty. Obszed∏ chat´ dooko∏a.
Pod wiatà sta∏ Kasztanek, chrupiàc owies. Skàd ma owies – prze-
mkn´∏o mu przez myÊl. Osio∏ek wyciàgnà∏ szyj´ w kierunku Bu-
ma, tràcajàc go nosem. Gdzie˝ si´ podzia∏ Trojan? Widaç odjecha∏
– pomyÊla∏ z ˝alem Bum. – Jaka szkoda, chcia∏em mu zwierzyç...
Mo˝e go jeszcze kiedyÊ spotkam? – Ale ju˝ nigdy wi´cej nie zo-
baczy∏ niezwyk∏ego cz∏owieka imieniem Trojan. Có˝ by∏o robiç?
Bum dosiad∏ Kasztanka i pojecha∏ przed siebie. Jeszcze przed wie-
czorem opuÊci∏ step i wjecha∏ w kraj zaludniony.
46
7. Szalona staruszka
I znów przemierza∏ Bum polne drogi i rojne trakty, rozpytujàc
o ma∏ego cz∏owieczka. Na pró˝no. A przecie˝ gdzieÊ on musi byç
– rozmyÊla∏ – tak, ale chowa si´ przed Bojanem. A ludzie, bioràc
mnie za ˝o∏nierza, na pewno nie ufajà mi. Co mam robiç? Gdy tak
jecha∏ zgn´biony i zawiedziony, ujrza∏ przy drodze chat´ i siedzà-
cego na przyzbie staruszka. Zsiad∏ z Kasztanka, podszed∏ do star-
ca i rzek∏:
– Witaj, dobry cz∏owieku, czy masz wol´ i czas, aby porozma-
wiaç ze mnà?
– A czemu˝ nie, panie – odpar∏ stary cz∏owiek – toç czasu mam
a˝ do Êmierci, a i ochota si´ znajdzie. Tylkom stary bardzo, pa-
mi´ç zawodzi. A tyÊ, choç ˝o∏nierz, ale jakiÊ odmienny, z dobrym
s∏owem na ustach.
– Wiesz, staruszku, od dawna szukam ma∏ego cz∏owieczka ze
znamieniem na piersi. Rozpytuj´ o niego, ale nie mog´ si´ nicze-
go dowiedzieç. Ty mi si´ wydajesz màdry i rozwa˝ny. Powiedz
prawd´, widzia∏eÊ owego cz∏owieczka?
Stary kmieç zamyÊli∏ si´, potem rzek∏:
– Najpierw powiedz, panie, ˝o∏nierzu, na co ci on potrzebny?
– Ach, on jeden mo˝e mi pomóc w nieszcz´Êciu. A ˝o∏nierzem
nie jestem, ubiór ten nosz´ przez przypadek.
48
– Widzisz, tak trzeba od razu mówiç. Wszyscy ˝o∏nierze go
szukajà, chcà zabiç ma∏ego cz∏owieczka. Nie mogà go uchwyciç,
wi´c na nas swà z∏oÊç wywierajà. Krà˝à ró˝ne wieÊci: gro˝à kara-
mi za schowanie owego cz∏owieka, bijà ludzi batogami, a w dru-
giej wsi ciàgn´li na sznurze jakàÊ bab´, ˝e niby wiedzia∏a, gdzie
on jest, a nie chcia∏a gadaç. Strach pomyÊleç, co wyrabiajà. Za sta-
rego ksi´cia nie bywa∏o takich przypadków. Ten m∏ody jest srogi,
oj srogi... i na co mu ten cz∏owieczek? Po co ludzi gn´bi, a strach
i nienawiÊç budzi? A ty, panie, widaç, ˝e nie rozumiesz si´ na
sprawach cz∏owieczych, skoro myÊla∏eÊ, ˝e ludzie ci zawierzà.
– Zrozumia∏em to, dziadku, choç przyznaj´, za póêno. Przysi´-
gam, mo˝esz mi zaufaç, powiedz, jeÊli coÊ wiesz.
– By∏ tu onegdaj, nie pami´tam dobrze, kiedy. Aha, wraz z na-
mi oglàda∏ bia∏ego konia, co to nigdy nie przystaje, tylko goni, go-
ni, gdzieÊ goni...
– A potem, dokàd si´ uda∏ ma∏y cz∏owieczek? – przerwa∏ mu
Bum.
– Tak dobrze ci nie powiem... Niby na wschód s∏oƒca si´ kie-
rowa∏. Pr´dzej si´ dowiesz wszystkiego jako zwyk∏y cz∏ek b´dàcy
w potrzebie.
– A mo˝e wiesz, dobry staruszku, jakie jest imi´ owego cz∏o-
wieka?
– Nie pami´tam... Tak, jakby do mojego podobne, a mnie jest
Wawrzon.
– Dzi´kuj´ ci, dziadku, bywaj zdrów!
– Bywaj – odrzek∏ stary i zapad∏ w drzemk´.
Pojecha∏ wi´c tym razem na wschód, g∏owiàc si´ nad zagadkà
imienia: zaczyna si´ na liter´ T, a podobne do imienia Wawrzon.
Nic nie wymyÊli∏ i machnà∏ r´kà. Pami´ç widaç zawiod∏a starusz-
ka – pomyÊla∏ – choç przyznam, rozum ma. Trzeba zmieniç mi
przyodziewek, ju˝ i tak s∏udzy Bojana pewnie wywiedzieli si´, ˝e
˝yj´ i podró˝uj´ jako ˝o∏nierz. Na nic mi to przebranie, sam to ja-
sno widz´.
Tak rozmyÊlajàc, jecha∏ bia∏ym goÊciƒcem, a wieczór ju˝ si´
zbli˝a∏, s∏oƒce zaÊ tym razem plecy mu przygrzewa∏o. W pewnej
49
chwili zobaczy∏ przed sobà na drodze jakàÊ postaç. By∏a to stara
kobieta, która dziwnie si´ zachowywa∏a: taƒczy∏a, podskakiwa∏a,
kr´ci∏a si´ w kó∏ko, a jednoczeÊnie podÊpiewywa∏a sobie weso∏o.
Gdy by∏ ju˝ blisko, us∏ysza∏, jak Êpiewa∏a:
Jestem sobie baba Gaba, baba Gaba,
Âpiewam, taƒcz´, tarambaba, tarambaba
Hej!!!
Na to „hej” Kasztanek parsknà∏ siarczyÊcie, co tak przestraszy-
∏o bab´ Gab´, ˝e podskoczy∏a do góry na jednej nodze, a potem
klapn´∏a na ziemi´. Wsta∏a, pocierajàc sobie tylnà cz´Êç cia∏a. Od-
wróci∏a si´ i zawo∏a∏a:
– Co widz´? Sam wielki astrolog Bum na swym Kasztanku!
Co za radoÊç spotkaç ci´, panie. A ja nazywam si´ Gabriela.
– Skàd wiesz, kobieto, kim jestem? – zdumia∏ si´ Bum.
– O, powiedziano mi, ˝e podró˝ujesz na oÊle w stroju wojaka,
wi´c zaraz ci´ pozna∏am.
– Któ˝ ci o tym powiedzia∏?
– Czy to nie wszystko jedno? Szcz´Êcie, ˝e dotàd ci´ nie z∏a-
pano. Zajdê, prosz´, do mojego domku, to tu, blisko. Odpoczniesz,
przenocujesz, wszak ju˝ noc si´ zbli˝a.
– Czemu nie – odpar∏ Bum – skoro tak mile zapraszasz.
Domek jej by∏ istotnie blisko, tu˝ za zakr´tem, w niewielkiej
odleg∏oÊci od drogi. Dla Kasztanka znalaz∏a si´ stajenka, a Bum
zosta∏ wprowadzony do chaty. Kobieta zapali∏a oliwnà lamp´.
W jej Êwietle izba wyda∏a si´ astrologowi schludna i mi∏a. Na
oknie sta∏y kwiaty, pod sufitem wisia∏y p´ki zió∏, suszàce si´ grzy-
by i wianki cebuli. ¸awy zas∏ane by∏y kilimkami, stó∏ – obrusem.
– Siadaj, panie – powiedzia∏a Gaba i zakrzàtn´∏a si´ ko∏o pie-
ca kuchennego. – Przygotuj´ wieczerz´.
Bum jad∏ wieczerz´ sam, bo baba Gaba ciàgle biega∏a, to przy-
noszàc nowe potrawy, to zabierajàc talerze, to szykujàc coÊ i go-
tujàc w ró˝nych kocio∏kach. Potem zacz´∏a znów podÊpiewywaç,
kr´ciç si´ po izbie i taƒczyç.
50
– Widz´, ˝e ci jest bardzo weso∏o, dobra kobieto – odezwa∏ si´
Bum. – Z czego si´ tak cieszysz? – spyta∏, a jednoczeÊnie poczu∏,
˝e jest bardzo zm´czony i senny.
– Ach, z tego, ˝e los uÊmiecha si´ do mnie. A teraz na dodatek
sprowadzi∏ ciebie, panie, do mego domu. To wielkie szcz´Êcie.
– Ee, przesadzasz, jeszcze nikomu nie przynios∏em szcz´Êcia.
– Ale mnie przyniesiesz! Tak, tak, przyniesiesz.
– W jaki sposób?
– Och, dowiesz si´, tylko ˝e wtedy nie b´dziesz ju˝ tego cie-
kaw. B´dà ci´ obchodzi∏y zgo∏a inne rzeczy, inne sprawy...
– Gabrielo, mówisz zagadkami, nic z tego nie rozumiem. Ale
zaciekawiasz mnie, powiedz, co masz na myÊli?
– Powiem, powiem. Mo˝e coÊ jeszcze zjesz, panie? Mo˝e coÊ
wypijesz? To jest twoja ostatnia porzàdna wieczerza.
– Dlaczego ostatnia?
– Dlatego – tu Gaba Êciszy∏a g∏os – ˝e znam ksi´cia Bojana.
– Nie mo˝e byç! Ale co ma wielki ksià˝´ do kie∏basek, który-
mi mnie uraczy∏aÊ?
– Ma, bardzo du˝o. Ach, có˝ by ksià˝´ zdzia∏a∏ beze mnie.
Znaç zakl´cie – to jeszcze nie wszystko! Ja jestem s∏awnà zielar-
kà, musia∏ wi´c prosiç mnie o ró˝ne tajemnicze zio∏a, aby zakl´-
cie si´ dokona∏o. Przyszed∏ tu do mnie sam jeden, bez Êwity, aby
nikt si´ nie dowiedzia∏, co zamierza uczyniç. A za mojà pomoc
i za moje milczenie obieca∏ mi wielkà nagrod´: b´d´ mieszkaç
w zamku, b´d´ wielkà panià, b´d´ mia∏a s∏ugi, a nawet, a nawet...
W miar´, jak Gaba mówi∏a, Bum czu∏ coraz wi´kszà oci´˝a-
∏oÊç w ca∏ym ciele i jakieÊ dziwne odr´twienie. Nogi, jak bry∏y
o∏owiu, przykuwa∏y go do miejsca. Siedzia∏ nieporuszony, patrzàc
z przera˝eniem na bab´.
– Tak, tak – ciàgn´∏a Gaba. – Jedynym zmartwieniem dla Bo-
jana jesteÊ ty, astrologu, no i ten ma∏y cz∏owieczek, ale on bez cie-
bie jest niczym, bo nie wie, ˝e mo˝e zatrzymaç bia∏ego konia.
Chyba ˝e rozgada∏eÊ o tym ludziom. Rozgada∏eÊ czy nie? – spyta-
∏a ostro.
– Nie – szepnà∏ Bum.
51
– No, wi´c wystarczy pozbyç si´ ciebie i b´dzie wszystko do-
brze. Musz´ ci coÊ powiedzieç: ksià˝´ Bojan obieca∏ mi, a nawet
przysiàg∏, ˝e o˝eni si´ ze mnà, jeÊli zg∏adz´ ciebie lub Dobrego
Diab∏a.
Tu baba Gaba zacz´∏a kr´ciç si´ w kó∏ko i Êpiewaç:
B´d´ ˝onà ksi´cia pana, ksi´cia pana,
B´d´ torty jeÊç od rana, jeÊç od rana,
Ach!!!
Mlasn´∏a j´zykiem i obliza∏a si´. Bum patrza∏ i s∏ucha∏, nie
wierzàc swym oczom i uszom.
– JesteÊ chyba szalona, staruszko – wyjàka∏.
– Nie! Zaraz si´ przekonasz, ˝e jestem bardzo màdrà starusz-
kà, przygotowa∏am ci pewne zió∏ko i zrobi∏am bardzo smaczny
napój.
– Nie chc´ piç! Powiedz mi lepiej, o jakim to dobrym diable
mówi∏aÊ?
– Jak to? Sam nie wiesz, kogo szukasz? Stary g∏upcze, przecie˝
to jest ma∏y cz∏owieczek ze znamieniem na piersi, ma na imi´ Tot.
Podró˝uje, a raczej ucieka ze starà Wiedêmuchà, która nazywa go
Ratajem, a siebie Birutà, tak dla niepoznaki. Wiesz, on by∏ rzeczy-
wiÊcie kiedyÊ diab∏em, podobno ma nawet jeszcze kawa∏ek ogona,
chi, chi, chi! I potrafi robiç ró˝ne cudeƒka. Ale po co ci to wszyst-
ko opowiadam, co mo˝e obchodziç kota jakiÊ tam Tot czy Rataj.
Bo wiesz, b´dziesz kotem. Pi´knym, burym kocurem. B´dziesz ∏a-
zi∏ po p∏otach i dachach i nareszcie b´dziesz móg∏ do woli ∏owiç
myszy, wszak lubisz to zaj´cie.
Bum siedzia∏ jak przygwo˝d˝ony do ∏awy. Z trudem ∏owi∏ s∏o-
wa baby Gaby, a gdy wreszcie zrozumia∏ sens jej gadaniny, praw-
dziwa zgroza Êcisn´∏a go za gard∏o. Trzeba wyjÊç, uciekaç – myÊla∏.
Spróbowa∏ poruszyç nogami, ale nadaremnie, nie móg∏ wstaç. Mo-
˝e ca∏y ten koszmar to sen? Mo˝e zaraz si´ obudz´? – pomyÊla∏.
Ale to nie by∏ sen. Starucha przynios∏a garnek i postawi∏a go
na stole. Rozszed∏ si´ dziwny, mdlàcy i zarazem dra˝niàcy zapach.
52
Bum kichnà∏, potem chcia∏ zamknàç oczy i spaç, spaç...
Ca∏ym wysi∏kiem woli przezwyci´˝y∏ sennoÊç; rozumia∏, ˝e
musi za wszelkà cen´ czuwaç, musi si´ ratowaç. A baba cedzi∏a
przez sito do miski brunatny p∏yn.
– A teraz – powiedzia∏a – wystarczy wylaç na ciebie mój cu-
downy odwar, a b´dziesz kotem.
– Szalona, wstrzymaj si´! To niemo˝liwe, niemo˝liwe, pocze-
kaj! – szepnà∏ Bum, nie mogàc wydobyç normalnego g∏osu.
Ale stara zaÊmia∏a si´ tylko i podnios∏a wysoko mis´ z p∏ynem.
Ju˝ mia∏a go chlusnàç na Buma, gdy nagle, tu˝ nad jej uchem roz-
leg∏ si´ straszliwy ryk. Kobieta zadr˝a∏a, r´ce si´ jej zatrz´s∏y, mi-
sa si´ przechyli∏a i cudowny odwar pop∏ynà∏ strumieniem na jej
w∏asnà nog´. W tej samej chwili noga zamienia∏a si´ w kocià ∏a-
p´: ogromnà, kosmatà, burà kocià ∏ap´.
– Ty, przekl´ty czarowniku! Belzebuba wezwa∏eÊ na pomoc! –
wrzasn´∏a rozwÊcieczona starucha. – Nic ci nie pomo˝e, zaraz cie-
bie i czarta w koz∏y pozamieniam!
Ale to nie by∏ Belzebub. Bum, siedzàc przodem do drzwi, uj-
rza∏ w progu Kasztanka, który widocznie szuka∏ swego pana,
a mo˝e wyczu∏, ˝e potrzebna mu pomoc? Na myÊl, ˝e Kasztanka
wzi´to za ksi´cia piekie∏, Bum rozeÊmia∏ si´ serdecznie. I wtedy
czar prys∏. Bum poczu∏ si´ lekki i rzeÊki. Zerwa∏ si´ z ∏awy i wy-
bieg∏ z chaty, zatrzaskujàc za sobà drzwi. Przytuli∏ oÊlà g∏ow´ do
piersi, mówiàc mu do ucha:
– Czy wiesz, Kasztanku, ˝e znów uratowa∏eÊ mi ˝ycie?
Baba myÊla∏a, ˝e to Belzebub, a to ryknà∏ mój przyjaciel-osio∏!
Cha, cha, cha!
Nie zwlekajàc, dosiad∏ osio∏ka, a ten, jakby wiedzàc, ˝e jest to
z∏e miejsce, pogna∏ co si∏ w krótkich nogach przed siebie.
54
8. Zdrada
Jadàc noc ca∏à Bum rozmyÊla∏ nad tym, co prze˝y∏ i czego si´
dowiedzia∏. Jak˝e jestem niezaradny w tym Êwiecie – pot´pia∏ sa-
mego siebie – musia∏em wpaÊç w r´ce tej strasznej kobiety, aby si´
dowiedzieç wszystkiego o ma∏ym cz∏owieczku. Nie potrafi∏em go
rozpoznaç, a przecie˝ mog∏o si´ ju˝ dawno wszystko szcz´Êliwie
skoƒczyç. Teraz trzeba uwa˝aç, aby nie wpaÊç z kolei w r´ce ˝o∏-
nierzy Bojana. Gdy nasta∏ Êwit, Bum skierowa∏ Kasztanka do lasu.
Tam, w g´stych zaroÊlach odpoczywali bezpiecznie dzieƒ ca∏y.
Przed wieczorem ruszyli w dalszà drog´ i ju˝ po godzinie do-
tarli do jakiejÊ wsi. Bum wjecha∏ do pierwszej z brzegu zagrody,
gdzie po czystym obejÊciu krzàta∏ si´ gospodarz, Bum go pozdro-
wi∏ i rzek∏:
– Czy móg∏byÊ mi, dobry cz∏owieku, sprzedaç jakieÊ odzienie?
Powiem ci w zaufaniu, ˝e nie jestem ˝o∏nierzem. Ten ubiór nosz´
dlatego, ˝e innego nie mam.
– A kim jesteÊ, jeÊli nie ˝o∏nierzem?
– Jestem astrologiem.
– Wprawdzie nie wiem, co to znaczy, ale jeÊli jesteÊ, panie,
w potrzebie, pomog´ ci.
– Ciesz´ si´, ˝e na zacnego cz∏owieka trafi∏em – powiedzia∏
Bum i zsiad∏ z Kasztanka.
55
Paszko, bo tak nazywa∏ si´ gospodarz, zaprowadzi∏ Buma do
komory. Tam wybrali odpowiednie odzienie. Bum chcia∏ odje˝-
d˝aç, ale Paszko zaprosi∏ go na wieczerz´ i nocleg:
– Noc si´ zbli˝a, przenocuj u mnie, panie, rano pojedziesz
w swojà drog´.
Bum zgodzi∏ si´ z ochotà. Spa∏ dobrze. Wsta∏ rankiem pe∏en
dobrych myÊli, a tu spad∏a na niego jak grom z jasnego nieba z∏a
wiadomoÊç. Paszko czeka∏ na niego z zatroskanà minà.
– Panie – rzek∏ – moja wina, twój osio∏ek sta∏ podle mego ko-
nia, dosta∏ owies i sieczk´...
– Co si´ z nim sta∏o? – wykrzyknà∏ Bum. – Zachorowa∏?
– Nie, panie, zaginà∏.
– Zaginà∏?!
– Widaç ktoÊ go ukrad∏. Skobelek w stajni znalaz∏em wy∏ama-
ny. Mój koƒ jest ostry, nikt obcy go nie podejdzie, a osio∏ek – ∏a-
godne stworzenie, da∏ si´ uprowadziç.
Bum sta∏ jak skamienia∏y. Widaç rozpacz odbi∏a mu si´ na
twarzy, bo Paszko rzek∏:
– Nie ma co si´ martwiç, panie, w nast´pnej wsi jest dziÊ targ
koƒski, kupisz sobie nowego os∏a albo i konia.
– Na nic mi inne zwierz´, choçby by∏o i s∏oniem. ˚egnaj! – po-
wiedzia∏ Bum martwym g∏osem i skierowa∏ si´ w stron´ bramy.
– Poczekaj, panie, musz´ ci donieÊç o czymÊ wa˝nym.
– Có˝ takiego?
– Zwiedzia∏em si´, ˝e b´dà przeje˝d˝aç t´dy ˝o∏nierze. Szuka-
jà kogoÊ, kto z nazwy jakby do ciebie, panie, podobny i niby jest,
a nie jest ˝o∏nierzem. Pos∏uchaj mnie: za wsià jedna droga wiedzie
na wprost, druga skr´ca w las. Idê, panie, tà drogà w las. Tam ∏a-
two ukryjesz si´ i przeczekasz, a˝ rota odejdzie. A ja im powiem,
˝eÊ poszed∏ drogà prosto, co wiedzie do drugiej wioski. Uszyko-
wa∏em ci te˝ na drog´ troch´ jedzenia. Weê, panie.
Tu Paszko poda∏ w´ze∏ek. Bum wzià∏ i powiedzia∏:
– Dzi´ki ci za wszystko, dobry cz∏owieku, ˝egnaj.
– Idê, panie, do lasu, do lasu!
– Dobrze – odpar∏ Bum i wyszed∏ za wrota.
56
Szed∏ drogà przez wieÊ, jakby zmartwia∏y ze zgryzoty. Nawet
nie pyta∏ napotykanych kmieci o Dobrego Diab∏a, choç takie mia∏
zamierzenie. – Ach, przyjacielu, czemuÊ mnie zdradzi∏? CzemuÊ
nie obroni∏ si´ przed napastnikiem tak, jak broni∏eÊ mnie? Urato-
wa∏eÊ mi ˝ycie, a sam si´ podda∏eÊ? A mo˝e êle ci´ osàdzam, mo-
˝e ci´ zabili? Ach, mój Kasztanku, jak˝e smutno mi b´dzie ˝yç
bez ciebie – tak szepta∏ do siebie i skar˝y∏ si´ Bum, a nie mia∏
przed kim si´ u˝aliç i podzieliç swym smutkiem.
Dochodzi∏o ju˝ po∏udnie, gdy do zagrody Paszka zjecha∏ od-
dzia∏ ˝o∏nierzy.
– Hej, gospodarzu! Daj koniom piç, ˝o∏nierzom po kawa∏ku
chleba, a mnie – dobry obiad – zawo∏a∏ dowódca.
Paszko pok∏oni∏ si´ i rzek∏:
– B´dzie tak, jak wasza wielmo˝noÊç sobie ˝yczy. Prosz´ do
chaty, chc´ s∏owo rzec waszej wysokoÊci.
Dowódca zsiad∏ z konia i uda∏ si´ za gospodarzem do izby.
Rozsiad∏ si´ na ∏awie, a Paszko opowiedzia∏, jak to przyby∏ do nie-
go niby to ˝o∏nierz, który to wszak˝e zmieni∏ ubiór ˝o∏nierski na
wieÊniaczy, a jecha∏ na oÊle i zwa∏ siebie... – tu Paszko zajàknà∏ si´
i podrapa∏ w g∏ow´, co mu widaç troch´ pomog∏o, bo wykrzyknà∏:
– Wiem! Powiedzia∏, ˝e jest ostroróg, czy jakoÊ tak podobnie.
Mo˝e to b´dzie ten, którego gonicie?
– Ten! – krzyknà∏ dowódca. – Zatrzyma∏eÊ go?
– Nie, prosz´ waszej wielmo˝noÊci. Nie by∏o sposobnoÊci, ale
wmówi∏em mu, by kry∏ si´ w lesie. Za wsià jedna droga wiedzie
w las, tamt´dy poszed∏. ˚o∏nierze ∏atwo go odkryjà, bo las rzadki.
Os∏a zatrzyma∏em, ˝eby wasza wielmo˝noÊç pozna∏a, ˝e prawd´
mówi´.
– Poka˝ no tego os∏a!
Paszko raêno ruszy∏ do stodo∏y, gdzie ukry∏ Kasztanka i wy-
prowadzi∏ go na podwórze.
– To˝ to osio∏ czarownika! – wykrzyknà∏ jeden z wojaków. –
Widzia∏em go kiedyÊ jeszcze w grodzisku.
– Na koƒ! – krzyknà∏ dowódca i oddzia∏ pomknà∏ przez wieÊ,
potem drogà do lasu.
58
A Paszko czeka∏ i zaciera∏ r´ce. – JeÊli go z∏apià, a z∏apià na
pewno – mówi∏ do siebie – ksià˝´ pan z∏otymi dukatami mnie ob-
sypie, w zamku zamieszkiwaç b´d´, wa˝nà osobà b´d´... mo˝e na
urz´dzie jakim... – Tak cieszy∏ si´ na zapas ∏otr Paszko. Po godzi-
nie zat´tni∏y znów kopyta na wiejskiej drodze. Paszko wybieg∏
przed wrota. Dowódca zatrzyma∏ konia, rzuci∏ mu dukata i powie-
dzia∏:
– Masz zap∏at´ za przys∏ug´.
– Z∏apaliÊcie go, panie? – spyta∏ niecierpliwie Paszko.
– A jak˝e, ˝o∏nierze go przydusili i wpakowali do worka, cha,
cha, cha. Widzisz ten t∏umok na koniu? To twój „ostroróg”. Wie-
ziemy ksi´ciu pokazaç.
– Czy mog´ jechaç z wami do ksi´cia pana? – spyta∏ zdrajca. –
Nagrody si´ spodziewam.
– Co ty sobie wyobra˝asz, hultaju! Dosta∏eÊ zap∏at´ i siedê ci-
cho, ciemi´go. A b´dziesz si´ pcha∏ na dwór, to ci´ batem pogo-
ni´ albo i Êciàç ka˝´.
Spià∏ konia i odjecha∏. Jak˝e przeklina∏ go Paszko! Tyle trudu
i tylko jeden marny dukat!
– Nie mielibyÊcie go, gdyby nie ja! – Paszko potrzàsnà∏ zaci-
Êni´tà pi´Êcià za znikajàcà w dali rotà. – Zwodzi∏by ich ten cza-
rownik jeszcze d∏ugo. A mo˝e to jakiÊ wielki zbrodniarz, ˝e go
wszystkie roty tropi∏y? Tym wi´ksza moja zas∏uga, a oni mi jed-
nego dukata! Dowódca nazywa si´... kutwa! Powsinoga! – wy-
krzykiwa∏ w wielkiej z∏oÊci.
Gdy si´ nieco uspokoi∏, pomyÊla∏, ˝e z∏oty dukat jest jednak
lepszy ni˝ nic, no i osio∏. Przyda si´. Potem wpad∏ na pomys∏, ˝e-
by sprzedaç os∏a, a b´dà z tego te˝ pieniàdze. Jak pomyÊla∏, tak
i zrobi∏. Nie zwlekajàc, wzià∏ Kasztanka na postronek i powiód∏ na
koƒski targ. Dotàd osio∏ek by∏ doÊç potulny, ale znalaz∏szy si´
wÊród ci˝by, a nie widzàc swego pana, zaczà∏ strzyc uszami,
wierzgaç, nawet gryêç. Mimo to Paszko zachwala∏ go, wykrzyki-
wa∏ zalety os∏a, k∏óci∏ si´ z kupcami i w∏aÊcicielami innych zwie-
rzàt. Gdy tak ha∏asowa∏, spojrza∏ w pewnej chwili nad g∏owami
gapiów i... zaniemówi∏ z przera˝enia. W∏osy na g∏owie zje˝y∏y mu
59
si´ tak, ˝e podnios∏y czapk´ do góry, r´ce si´ zatrz´s∏y, ca∏y zady-
gota∏. Wreszcie odzyska∏ g∏os i zaczà∏ krzyczeç:
– Duch, duch nieczysty! Trup wsta∏ z grobu, idzie po mnie!
Ludzie! Ratujcie! Uciekajcie! – PuÊci∏ Kasztanka i dalej wrzesz-
cza∏: – Pot´pieniec, si∏a nieczysta! Ratujcie mnie!
Zrobi∏o si´ zamieszanie: jedni uciszali Paszka, inni szukali ma-
szerujàcego trupa czy ducha, ale nie by∏o ani jednego, ani drugie-
go. Zacz´to Êmiaç si´ i pokrzykiwaç:
– Rozum mu odebra∏o! Nienormalny jakiÊ, pewnie zwariowa∏!
Tymczasem Kasztanek, poczuwszy wolnoÊç, wymknà∏ si´
i wybieg∏ na ulic´.
– ¸apaç os∏a! – wo∏ano z placu.
Ale Kasztanek nie da∏ si´ z∏apaç. Wierzgnà∏ i pomknà∏ ulicà.
Ludzie za nim. A osio∏ spokojnie zatrzyma∏ si´ i wsadzi∏ pysk pod
pach´ jakiegoÊ wysokiego, brodatego cz∏owieka.
– Kasztanek!!! – ten gromki okrzyk by∏ jeszcze g∏oÊniejszy od
wrzasku Paszka. Któ˝ móg∏ tak zawo∏aç? Tylko Bum. Ku zdumie-
niu wszystkich ludzi brodaty cz∏owiek objà∏ g∏ow´ os∏a, ca∏ujàc jà
i zlewajàc ∏zami.
– Patrzcie! – zawo∏a∏ ktoÊ z t∏umu. – Mamy drugiego wariata,
ca∏uje os∏a.
A Paszko wyciàgnà∏ r´k´, wskazujàc na Buma i dalej wo∏a∏:
– To zbrodniarz, trup. Zabili go w lesie ˝o∏nierze, wsadzili do
worka, sam widzia∏em. O˝y∏! To czarownik, zabijcie tego trupa –
wykrzykiwa∏.
Wtem odezwa∏ si´ silny, m∏ody g∏os:
– Ej, Paszko, sameÊ mo˝e zbrodniarz, a ˝eÊ z∏odziej to pewne,
bo cudzego os∏a sprzedajesz. S∏yszycie? Potwarze rzuca na tego
szlachetnego pana. A to najzacniejszy cz∏owiek na Êwiecie. ˚ycie
mi uratowa∏, nie baczàc na w∏asne bezpieczeƒstwo. Poznajesz
mnie, panie?
Bum przyjrza∏ si´ m∏odzieƒcowi i wykrzyknà∏:
– Przemek!
– Tak, to ja. Chodê, panie do mego domu, bo jak widz´, zdro-
˝onyÊ bardzo i sponiewierany. Odpoczniesz wÊród przyjació∏.
60
Paszko, widzàc co si´ dzieje, przemknà∏ pod brzuchami koƒ-
skimi na pole, w las i uciek∏, gdzie pieprz roÊnie. Wreszcie zrozu-
mia∏, ˝e z∏apano nie tego, kogo nale˝a∏o, wi´c musi uciekaç
i przed ksi´ciem za fa∏sz i przed ludêmi za zdrad´.
A Bum zazna∏ nareszcie godziwego odpoczynku i szczerego
przyj´cia przez matk´ i trzech braci Przemka. Przy wieczerzy opo-
wiedzia∏ o swej ostatniej przygodzie, jak to Paszko namawia∏ go,
by ukry∏ si´ w lesie przed pogonià, ale on, w swym ˝alu po utra-
cie Kasztanka zapomnia∏ o dobrych radach, zapomnia∏ o ca∏ym
Êwiecie. Poszed∏ drogà, która go zaprowadzi∏a wprost do tej wsi.
Tak to przypadkiem uniknà∏ Êmierci i odzyska∏ os∏a.
– Z tego widaç, panie – rzek∏ Przemek – ˝e Paszko nie tylko
ukrad∏ ci os∏a, ale niecnie zdradzi∏, wysy∏ajàc ˝o∏nierzy tam, gdzie
obmyÊli∏ dla ciebie kryjówk´. Dobrze rzek∏em, ˝e jest zbrodnia-
rzem. ¸otr musi ponieÊç kar´.
– Zostawcie go w∏asnemu losowi – powiedzia∏ Bum.
– A dokàd zdà˝asz, panie? – spyta∏a matka Przemka. – Toç ra-
towa∏eÊ mego synka hen, daleko stàd, ca∏yÊ kraj przejecha∏.
– O tym chc´ mówiç – odpar∏ Bum. – Szukam po Êwiecie Do-
brego Diab∏a. Czy wiecie, kto to taki?
– Tak, wiemy – odparli czterej bracia.
– A s∏yszeliÊcie o bia∏ym koniu, który si´ nigdy nie zatrzymuje?
– Wszyscy o nim s∏yszeli. A ci, co go widzieli, powiadajà, ˝e
jest wielkiej urody i niezwyczajny jakiÊ.
– Zaufa∏em wam – mówi∏ dalej Bum. – Wi´c odkryj´ przed
wami, ˝e jest to ksià˝´ Staƒko, zakl´ty w konia. Odczarowaç go
mo˝e ten, kto go zatrzyma, zatrzymaç zaÊ mo˝e tylko ów Dobry
Diabe∏ Tot. Dlatego go poszukuj´. Prosz´ was teraz o pomoc, bo
czas nagli. JeÊli ˝o∏nierze znajdà mnie albo jego, wszystko prze-
padnie. Tot kryje si´, ucieka, choç nie wie, dlaczego go Êcigajà,
nie wie te˝, ˝e mo˝e zatrzymaç bia∏ego konia. Dotàd tylko ja
o tym wiedzia∏em, i jeszcze ktoÊ, a teraz i wy.
– Nie rozumiem jednego – rzek∏ Przemek. – Dlaczego ˝o∏nierze
nastajà na ˝ycie twoje, panie, i Dobrego Diab∏a? Wszak to wojacy
ksi´cia Bojana, który, jak wiadomo, jest bratem ksi´cia Staƒka.
62
– Wybaczcie, wi´cej nic wam powiedzieç nie mog´. Sà takie
tajemnice, od których w∏os je˝y si´ na g∏owie, a serce zamiera
w przera˝eniu. Wi´c nie pytajcie.
– Dobrze, panie – rzekli bracia. – Z ochotà ci pomo˝emy, toç
to wielka sprawa. Rozporzàdzaj nami.
– Pytajcie ludzi, mo˝e ktoÊ b´dzie wiedzia∏, gdzie przebywa
Tot, ale po cichu, bo zdrada panuje i sà tacy, co sumienia nie ma-
jàc, gotowi sà ka˝dego sprzedaç.
– Panie, idê, legnij w alkowie, przeÊpij noc, a rankiem dostar-
czymy ci wieÊci.
Bum, zm´czony i wyczerpany, spa∏ snem kamiennym do rana.
Gdy si´ zbudzi∏, czeka∏o na niego Êniadanie, a Kasztanek, syty
i oporzàdzony, weso∏o parska∏, gotowy do drogi.
– Panie – rzek∏ jeden z braci – wczoraj jeszcze widziano Do-
brego Diab∏a w Czerwonym Kamieniu – to wieÊ o dzieƒ drogi
stàd. Ale nie wiadomo, czy jest dzisiaj, bo cz´sto miejsce zmienia.
Pojedziemy z tobà, panie, aby ci´ ochroniç. ˚o∏nierze coraz bar-
dziej si´ sro˝à, coraz wi´cej rot jest na drogach. Raz Tot uciek∏ im
sprzed nosa, wtedy ze z∏oÊci ludzi kijami pobili, nie szcz´dzàc
dzieci. A gdzie indziej wieÊ spalili. Sam widzia∏em bezdomnych
kmieci wyrzekajàcych na ksi´cia Bojana i jego roty. Mo˝esz
wpaÊç w ich r´ce.
– Nie – odpowiedzia∏ Bum. – Pojad´ tam sam. Wy zaÊ roz-
proszcie si´ po okolicy i jeÊli któryÊ z was napotka Dobrego Dia-
b∏a, przeka˝e mu to, co wam rzek∏em. JeÊli zgin´ – wy b´dziecie
prowadziç spraw´ dalej. Ale b´d´ ostro˝ny, pojad´ nie drogà, lecz
lasem, wska˝cie mi kierunek. Jestem dziÊ dobrej myÊli. W drog´!
A tymczasem na dworze ksià˝´cym znów rozesz∏a si´ wieÊç
o z∏apaniu astrologa. Oto na podwórzec zamkowy wjecha∏ konny
oddzia∏. Dowódca kaza∏ s∏ugom donieÊç ksi´ciu, ˝e przyby∏ z do-
brà nowinà. Bojan przyjà∏ go natychmiast w sali tronowej. Rot-
mistrz wkroczy∏ dumnie na czele dwóch ros∏ych wojaków dêwiga-
jàcych ci´˝ki wór.
– Oto, panie, twój wróg – rzek∏ che∏pliwie rozwiàzujàc sznur.
˚o∏nierze podnieÊli rogi worka i wytrzàsn´li na posadzk´ skr´co-
63
nego we dwoje cz∏owieka. Ksià˝´ wsta∏. Ju˝ chcia∏ postawiç na
nim nog´ na znak pogromienia wroga, gdy spojrza∏ mu w twarz...
i znieruchomia∏. Poblad∏ straszliwie, potoczy∏ dzikim wzrokiem
po wojakach, odwróci∏ si´ i bez s∏owa wyszed∏ z sali. Jeden z dwo-
rzan podszed∏ do le˝àcego cz∏owieka, przyjrza∏ mu si´ i rzek∏:
– Zabierzcie go, to nie astrolog.
Dowódca by∏ zdumiony:
– Jak to? Przecie˝ mój ˝o∏nierz rozpozna∏ jego os∏a!
A dworzanin na to:
– Osio∏, to nie cz∏owiek. JeÊli tego nie rozumiesz, pewnie sam
jesteÊ os∏em. Zabierajcie si´ choçby na koniec Êwiata, bo êle z wa-
mi b´dzie.
Bojan zamknà∏ si´ w swej komnacie i nie wychodzi∏ przez
dzieƒ ca∏y. Potem zawo∏a∏ swego zaufanego dworzanina i powie-
dzia∏:
– Gn´bià mnie z∏e myÊli, czuj´, ˝e przegram. Widaç, jakieÊ z∏e
czy dobre si∏y sà przeciwko mnie. Bo, po prawdzie, zawini∏em...
ale ty o niczym nie wiesz i dobrze, ˝e nie wiesz. Moja matka dziÊ
znowu omdla∏a. Ona te˝ jest nieÊwiadoma mych czynów i zamie-
rzeƒ.
– Panie – odpar∏ dworzanin – jeszcze nic straconego, nasi wo-
jacy sà tacy dzielni, dokonajà czego trzeba.
– Nie wiem, czas poka˝e, czekajmy, ale cierpliwoÊci ju˝ brak,
a i nadziei – rzek∏ ksià˝´ Bojan.
Zaraz te˝ kaza∏ donieÊç swej matce, ˝e astrolog Bum ˝yje.
64
9. Bia∏y Ksià˝´
Podczas gdy ksià˝´ Bojan czeka∏ niecierpliwie na z∏e czy do-
bre wieÊci, astrolog przedziera∏ si´ lasami ku Czerwonemu Ka-
mieniowi, a czterej bracia dà˝yli w cztery ró˝ne strony Êwiata. Ca-
∏y dzieƒ b∏àdzi∏ Bum po bezdro˝u leÊnym wÊród gàszczu starego
boru. Zm´czy∏ si´ setnie osio∏, a i pan jego. Wychyli∏ si´ z lasu
w chwili, gdy s∏oƒce, zasnute z∏otym ob∏okiem, ucieka∏o szybko
za widnokràg. Mrok ogarnia∏ ju˝ ziemi´, ale jasnoÊç bijàca od czy-
stego nieba nape∏nia∏a powietrze i wszystko, co w nim ˝y∏o, spo-
kojnym blaskiem, który by∏ jak ostatnie pos∏anie niewidocznego
ju˝ s∏oƒca.
Bum zatrzyma∏ si´ i zsiad∏ z os∏a. Oto przed nim le˝a∏a wieÊ
zwana Czerwonym Kamieniem. Od razu spostrzeg∏ jakieÊ wielkie
poruszenie wÊród ludzi: gromadzili si´ na ∏àce opodal wsi od-
Êwi´tnie odziani, o˝ywieni, widaç by∏o, ˝e na coÊ czekajà. Pacho-
l´ta i niedorostki znosi∏y wÊród Êmiechu i wrzawy chrust i szcza-
py smolne, uk∏adajàc je w stosy. KtoÊ w t∏umie gra∏ na tràbce, ktoÊ
inny Êpiewa∏ sm´tnà pieʃ wieczornà, z oddali dobiega∏ dêwi´k
dzwonu... Na pobliskim pastwisku parska∏y konie, we wsi szcze-
ka∏y psy. Taki pogodny wieczór dodaje zawsze ludziom otuchy,
tote˝ i Bum poczu∏ si´ raêniej. Mo˝e tu skoƒczy si´ moja tu∏acz-
ka? – pomyÊla∏ i ruszy∏ ku gromadzie. Zatrzyma∏ pierwszego na-
potkanego kmiecia, pozdrowi∏ go i spyta∏:
65
– Czy mo˝esz mi powiedzieç, dobry cz∏owieku, jakie to Êwi´-
to dziÊ obchodzicie?
– Jak to? Nie wiesz? – odrzek∏ tamten – ChybaÊ obcy w tych
stronach. DziÊ o pó∏nocy b´dzie bieg∏ t´dy bia∏y koƒ. Zawsze tak
sposobimy si´ na jego przybycie. Jest na co patrzeç, zostaƒ, zoba-
czysz. Widaç jak na d∏oni, bo jakoÊ zawsze wtedy Êwieci ksi´˝yc,
do tego ognie rozpalamy. Wiesz – tu kmieç Êciszy∏ g∏os – ró˝ne
opowieÊci woko∏o niego chodzà, pieÊni o nim uk∏adajà. Ot i dziÊ
ju˝ jeden lirnik struny szykuje, a i m∏odzi te˝ Êpiewajà. Wiesz, jak
mówimy na tego konia? „Bia∏y Ksià˝´” – bo jest jak król, górujàc
nad wszelkà zwierzynà.
– Dzi´ki, ˝eÊ mnie objaÊni∏. A nie wiesz przypadkiem, czy
przebywa w waszej wsi Dobry Diabe∏? – spyta∏ z nadziejà w ser-
cu Bum. – Mam zmartwienie, w którym tylko on pomóc mo˝e.
– Ej˝e, nie wiem, kim jesteÊ, cz∏ecze – odpowiedzia∏ kmieç. –
Mog´ tylko to rzec, i˝ by∏ tu onegdaj, ale gdzie si´ teraz podziewa
– nie wiem.
Bum wszed∏ do wsi i pyta∏ wszystkich o Tota. Ka˝dy mu od-
powiada∏, ˝e mo˝e i by∏, ale teraz nikt go nie widzia∏.
Bum rozczarowany i smutny wróci∏ na b∏onia, prowadzàc za
sobà Kasztanka. By∏a ju˝ noc. Ksi´˝yc sta∏ nad lasem, mg∏a sz∏a
znad ∏´gów, podbielajàc nocnà czerƒ ziemi. Rozniecone ogniska
hucza∏y jasnym p∏omieniem, trzaska∏y smolne szczapy. Bum zbli-
˝y∏ si´ do ogniska, wokó∏ którego skupi∏o si´ najwi´cej ludzi.
WÊród nich siedzia∏ dziad i brzdàka∏ w struny teorbanu, a m∏ody
ch∏opak w∏aÊnie zaczà∏ Êpiewaç:
P´dzi z wichrem koƒ mój ràczy,
Wiatr mu d∏ugà grzyw´ plàcze.
Biegnie polem, mknie przez b∏onia,
Nie powstrzymasz tego konia!
Skàd przybywa? Dokàd dà˝y?
Mo˝e wcià˝ po Êwiecie krà˝y?
Lub, gdy noc jest ksi´˝ycowa,
Wcià˝ zaczyna bieg od nowa?
Któ˝ nam powie, któ˝ to wie,
Czego Bia∏y Ksià˝´ chce?
Teraz dziad rozpoczà∏ nowà pieʃ, ale Bum nie móg∏ dalej s∏u-
chaç. Ogarnà∏ go przemo˝ny smutek; odszed∏ na stron´, siad∏ na
skarpie, a ∏zy same sp∏ywa∏y mu po twarzy. Nagle us∏ysza∏ cichy
g∏os:
– Dlaczego p∏aczesz, panie? Jestem ci potrzebny, prawda?
– KtoÊ ty? – spyta∏ Bum. Ale ju˝ przeczuwa∏, pewnoÊç w nim
narasta∏a, ju˝ wiedzia∏...
Odwraca∏ powoli g∏ow´, jakby w l´ku, ˝e nie zobaczy ma∏ego
cz∏owieczka ze znamieniem na piersi. Ale by∏ tam, siedzia∏ tu˝
obok, skulony, ma∏y, niepozorny.
– Teraz ju˝ b´dzie dobrze – szepta∏ Bum. – Teraz ju˝ wszyst-
ko b´dzie dobrze...
– Biegnie! – krzyknà∏ ktoÊ nagle.
W istocie, da∏ si´ s∏yszeç daleki, g∏uchy t´tent. Ale co to? Jed-
noczeÊnie u koƒca wsi powsta∏a nies∏ychana wrzawa: wo∏ania
o pomoc miesza∏y si´ ze z∏orzeczeniami. Us∏yszano krzyk: „˚o∏-
nierze!”, a potem wrzask:
– Oddajcie diab∏a! Wiemy, ˝e tu jest! Spalimy wieÊ, pójdziecie
w dyby! Gdzie ten czart przekl´ty? Wydaç czarta!
A tu t´tent bia∏ego konia si´ zbli˝a, narasta, huczy.
Z dalekiej linii lasu wy∏ania si´ coÊ bia∏ego, jakby ob∏oczek,
67
który roÊnie w oczach. Przybiera kszta∏t konia...
Bum chwyci∏ ma∏ego cz∏owieczka, podniós∏, posadzi∏ na Kasz-
tanka mówiàc jednoczeÊnie:
– Jedê na spotkanie bia∏ego konia, zatrzymaj go!!! Tylko ty
mo˝esz to uczyniç, zdejmiesz czar. To ksià˝´ Staƒko.
– Kasztanku, biegiem!!! – i klepnà∏ os∏a po zadzie.
Kasztanek ruszy∏ z kopyta. Ale ˝o∏nierze ju˝ go dostrzegli. Do-
wódca krzyknà∏:
– Diabe∏ na oÊle! Goniç! ¸apaç! Strzelaç!
˚o∏nierze puÊcili si´ w pogoƒ przez pole. Kasztanek wpad∏ ju˝
mi´dzy ogniska, a naprzeciw niego cwa∏owa∏ bia∏y koƒ. ˚o∏nierze
wypuÊcili strza∏y. Pierwsza stràci∏a czapk´ jeêdêca, druga przeszy-
∏a ucho Kasztanka, trzecia utkwi∏a w ramieniu Dobrego Diab∏a. Ma-
∏y cz∏owieczek zachwia∏ si´ i pad∏ wprost pod kopyta nadbiegajàce-
go bia∏ego konia. Ostatkiem si∏ zdo∏a∏ chwyciç go za p´cin´.
Wtedy sta∏a si´ rzecz nadzwyczajna: wszystko znikn´∏o – bia-
∏y koƒ, ma∏y cz∏owieczek, osio∏. ˚o∏nierze zdarli w´dzid∏a koniom
i zawrócili przera˝eni. Uciekali galopem, choç nikt ich nie goni∏.
Zaleg∏a cisza, ludzie wstrzymali oddech wpatrzeni w puste
miejsce mi´dzy ogniskami. Naraz zobaczyli pi´knego, bogato
odzianego m∏odzieƒca. Szed∏ w Êwietle ogni, niosàc na r´kach
skrwawionego ma∏ego cz∏owieczka ze znamieniem na piersi.
Z ty∏u post´powa∏ osio∏ek, z ucha kapa∏a mu krew.
– Kto to? Kto to? – szeptano w t∏umie. KtoÊ jednak pozna∏
ksi´cia i zawo∏a∏:
– To ksià˝´ Staƒko!
I poszed∏ okrzyk wÊród ludzi:
– Cud, cud si´ sta∏! Ksià˝´ Staƒko niech nam króluje, nie chce-
my Bojana, co gn´bi lud, chcemy Staƒka!!!
A ksià˝´ szed∏ ciàgle.
Bum siedzia∏ blady, milczàcy, nieporuszony. Potem wsta∏, wy-
prostowa∏ si´ na ca∏à swà wysokoÊç, postàpi∏ kilka kroków i sk∏o-
ni∏ si´ nisko przed ksi´ciem:
– Mistrzu mój ukochany, tyÊ tutaj? – szepnà∏ Staƒko.
68
10. Zakoƒczenie
WieÊç o tych wydarzeniach lotem b∏yskawicy rozbieg∏a si´ po
kraju i równie szybko dotar∏a na dwór ksià˝´cy. Ksi´˝na Dobro-
gniewa, która ci´˝ko chorowa∏a od ciàg∏ego niepokoju, teraz
ozdrowia∏a i z radosnà nowinà sz∏a do Bojana, by wspólnie si´ cie-
szyç.
– Nie masz go, pani! – oznajmi∏ przyboczny ksi´cia. – Pojecha∏
na ∏owy, nie wróci a˝ na odwieczerz.
Ale nie wróci∏ ju˝ nigdy. Wyjecha∏ w obce kraje i s∏uch o nim
zaginà∏. Lecz przys∏a∏ swej matce upolowanego jelenia. Na rogu
zwierz´cia przek∏uta by∏a karta ze s∏owami: „Nie ˝a∏uj mnie, mat-
ko. Niegodzien jestem ciebie, ani brata mego. Wybaczcie, ˝egnaj-
cie”.
Wkrótce zjecha∏ do grodziska ksià˝´ Staƒko ze swym mi-
strzem i Dobrym Diab∏em. Po nied∏ugim czasie zosta∏, z woli lu-
du, uroczyÊcie koronowany na króla.
Ksi´˝na pani bardzo rozpacza∏a, gdy Bojan odjecha∏ na za-
wsze, ale kiedy dowiedzia∏a si´, co uczyni∏, powiedzia∏a:
– Dobrze, ˝e odjecha∏, choç serce matki boleç b´dzie zawsze.
Ksià˝´cy medyk wyleczy∏ z ran Dobrego Diab∏a. Pozosta∏ on
przez pewien czas na dworze, lecz potem zapragnà∏ wróciç do
swego domku na Sowiej Skale. Król go tam nierzadko odwiedza∏,
70
tak samo jak i Bum. Ale Wiedêmucha, którà te˝ zapraszano na
dwór, nie da∏a si´ namówiç. Wola∏a nie pokazywaç si´ nikomu na
oczy, tak wstydzi∏a si´ swoich wykr´tów i ∏garstw.
– A jednak nie znasz si´ na ludziach – Êmia∏ si´ z niej Dobry
Diabe∏, gdy rozmawiali czasem o swych przygodach.
– Nie wspominaj – prosi∏a Wiedêmucha.
Król chcia∏, aby jego mistrz, astrolog, zosta∏ dostojnikiem na
dworze królewskim, ale Bum rzek∏:
– Królu, wybacz, ja potrafi´ byç tylko astrologiem. Wszak by∏-
byÊ pr´dzej wyzwolony, gdybym w swojej podró˝y móg∏ si´ wy-
kazaç odrobinà màdroÊci, ale by∏em g∏upcem. Nawet to, ˝e ˝yj´,
zawdzi´czam nie sobie, a Kasztankowi. Stàd wniosek, ˝e osio∏ by∏
màdrzejszy od pana.
Król uÊmia∏ si´ serdecznie na ten wywód, potem rzek∏:
– Wniosek jest b∏´dny, mój mistrzu, gdy˝ jasnym jest, ˝e nie
postawi´ os∏a na urzàd, choçby by∏ tak nadzwyczajny jak twój.
Ka˝dy cz∏owiek bywa g∏upi, gdy zaskoczy go rzecz jakaÊ niespo-
dziewana. Ale tylko màdry mo˝e, w swej skromnoÊci, uznaç si´ za
g∏upiego. Ty, mistrzu, masz tak wielkie zalety ducha i umys∏u, ˝e
istotnie, wol´, abyÊ by∏ mi przyjacielem, ni˝ podw∏adnym.
Tak wi´c Bum powróci∏ do gwiazd. Ale na razie musia∏ za-
opiekowaç si´ swym biednym, chorym osio∏kiem, u którego rana
od strza∏y jàtrzy∏a si´ i sprawia∏a wiele bólu. Po d∏u˝szym dopie-
ro czasie, dzi´ki staraniom medyka (a mo˝e i czarom Wiedêmu-
chy, która przez trzy bezksi´˝ycowe wieczory coÊ tam nad nim
szepta∏a) rana si´ zagoi∏a ku wielkiej radoÊci Buma. Kasztanek od-
zyska∏ swà zwyk∏à pogod´ ducha, a poniewa˝ sta∏ si´ s∏awny, od-
wiedza∏y go codziennie w jego nowej, pi´knej stajence gromadki
dzieci. Przynosi∏y mu smako∏yki i podziwia∏y szerokà blizn´ na
jego uchu – trwa∏y znak odwagi i m´stwa osio∏ka.
Przemek i trzej jego bracia zostali przybocznymi gwardzistami
Staƒka, gdy˝ odznaczyli si´ wiernoÊcià, dzielnoÊcià i przywiàza-
niem do swego króla.
A có˝ si´ sta∏o z babà Gabà, która o ma∏y w∏os nie zosta∏a
ksi´˝nà? Nic. Przynosi∏a na targ i sprzedawa∏a zio∏a, pomocne
72
przy ró˝nych chorobach. A chodzi∏a zawsze w ogromnych butach,
aby ukryç kocià ∏ap´, która pozosta∏a jej na zawsze. Ju˝ nie taƒ-
czy∏a i nie podskakiwa∏a, bo jak˝e mo˝na taƒczyç w takich bucio-
rach?
A Trojan? Nic o nim nie wiadomo a˝ do dnia dzisiejszego.
Król na pró˝no poszukiwa∏ go przez swych goƒców po ca∏ym kra-
ju. Ksi´gi kronikarskie te˝ o nim milcza∏y, tylko Bum zachowa∏
o Trojanie swoje najlepsze wspomnienie.
A co z Ksi´˝ycem? Bum, niespokojny o jego los, pilnie mu si´
przyglàda∏ przez lunet´. Ale, mimo i˝ to by∏a nowa luneta podaro-
wana mu przez ksi´˝nà panià, niczego podejrzanego nie zobaczy∏.
Nikt mówi∏ o Ksi´˝ycu, jakby to by∏ kawa∏ek cynamonu, który
mo˝na rozetrzeç w moêdzierzu na proszek. Nie rozbijà naszego
srebrnego globu. Nigdy! – pomyÊla∏ Bum i spokojny skierowa∏
swà lunet´ na pó∏nocnà stron´ nieba, gdzie lÊni gwiazdozbiór
Wielkiej Niedêwiedzicy.