BJ. JAMES
Na skraju przepaści
PROLOG
- Drań, laluś...
Simon McKinzie ugryzł się w język, by nie rzucić następnego epitetu. Dokoła kłębiła się
mgła, od które jnie było ucieczki. Wypełniała każdy zakamarek opustoszałego placu zabaw.
Sądząc z wyglądu nieba wiszącego nad stolicą, najgorsze miało dopiero nadejść. Wsunął
ręce do kieszeni wygniecionego mokrego płaszcza od deszczu, spojrzał przed siebie i
zobaczył
Thomasa Jetera, który kroczył przez plac. KiedySimon zaproponował spotkanie na placu
zabaw, oczami wyobraźni widział plac w słońcu, pełen roześmianych dzieci. Stanowiłyby
ochronę Jetera. Następnym razem, jeżeli niech Bóg broni, będzie następny raz,
Simon sprawdzi prognozę pogody. Czekał z zaciśniętymi pięściami - potężny Szkot, jak
niedźwiedź wykuty z granitu.
W końcu pojawił się Jeter, ubrany z nieskazitelną elegancją. Położył teczkę na trawie i
popatrzył na starszego ód siebie Szkota. Zupełnie jak właściciel ziemski na swojego
wielokrotnie nagradzanego byka, którego sława zaczęła blaknąć i którego należałoby
wykastrować, pomyślał Simon.
- Simonie... - zaczął Jeter, kiedy już zrozumiał, że Szkot nie odezwie się pierwszy.
Simon obrzucił zimnym wzrokiem jego elegancki strój i zatrzymał spojrzenie na ciężkich
spinkach u mankietów okalających dłonie o starannie wymanikiurowanych
paznokciach. Skrzywił się z niesmakiem.
- Miło, że chciałeś się ze mną spotkać. Ale tylko ty mogłeś wymyślić takie miejsce -
powiedział Jeter i wskazał ręką na park.
Grymas niechęci na ustach Simona mówił sam za siebie. Jeter zaczął się niespokojnie
kręcić – wygładzał nerwowo płaszcz, wyciągnął jeszcze trochę bardziej mankiety, by
wystawały zgodnie z modą. W końcu opanował się. Podniósł i otworzył teczkę.
- Mam tu informacje o jednym z twoich ludzi. Simon popatrzył leniwie na teczkę, a
potem przeniósł wzrok na Jetera. Chciał, by odczuł ciężar jego spojrzenia.
- To sprawa ogromnej wagi - powiedział Jeter.
- Nie cierpiąca zwłoki.
- Daj spokój, Jeter - huknął Simon. - Daruj sobie te informacje. I tak nie powiesz mi
niczego nowego o moich ludziach. Zwłaszcza o Dawidzie Canfieldzie.
- A skąd ty... - Jetera zamurowało.
Simon odrzucił swą lwią grzywę i uśmiechnął się jednym z tych charakterystycznych
uśmieszków, od których dreszcz przeszywał każdego, kto zagrażał bezpieczeństwu ich
tajnej organizacji. J e g o organizacji. Organizacji wywiadowczej do specjalnych zadań,
wymyślonej przez byłego dowódcę, ale stworzonej przez Simona. Po piętnastu latach jej
nazwę znało tylko kilka wtajemniczonych osób. Czarna Straż czy Piekielne Damy Simona to
silny oddział nazwany tak ze względu na szkockie pochodzenie przywódcy. Członkowie
najwyższej kadry nazywali się po prostu Strażą, również na cześć Simona.
- Skąd wiem, że namierzasz Dawida? - wycedził Simon. - Od czego mam zacząć
wyliczankę?- Podniósł rękę, rozczapierzył palce i zgiął jeden z nich. - Po pierwsze, wiem,
jak walczysz o władzę, jak ci zależy, by mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi, łącznie
z Simonem McKinzie. Jeter otworzył usta, by zaprzeczyć, ale Simon usadził go jednym
spojrzeniem.
- Po drugie, nienawidzisz, jak coś ci się wymyka. Wszędzie wściubiasz nos, podsłuchujesz
pod każdymi drzwiami. - Uśmiechnął się ponuro. - Tylko pod moimi ci się nie udaje. Nie
możesz się z tym pogodzić, co? - I zanim Jeter zdołał otworzyć usta, już mówił dalej: - Po
trzecie, od lat próbujesz nas wykończyć, bo zyska na tym twoja kariera polityczna.
Nie czekając na odpowiedź zgiął czwarty palec.
- Dawid Canfield to najlepszy z moich ludzi i po raz pierwszy ma kłopoty. - Tu zgiął piąty
palec i tak zamknęła się cała pięść, którą podsunął Jeterowi pod nos. - A po piąte -
powiedział cicho, ważąc każde słowo - szakal z ciebie. Od dawna czekasz na okazję,
by dopaść Dawida. Zniszczyłbyś go, byle tylko wykończyć mnie i Straż. - Wbił pięść w
wydatną tętnicę na szyi Jetera. - A teraz mnie posłuchaj: nie śmiesz tknąć Dawida ani
posłużyć się nim, by mnie zniszczyć.
Jeter nie wytrzymał tego naporu, cofnął się zasłaniając teczką jak tarczą.
- To nie ma nic wspólnego z tobą. Ten facet jest po prostu niepewny. Stanowi słabe
ogniwo. To tchórz, któremu nikt nie powinien ufać. Kiedy podczas ostatniej misji grunt
zaczął mu się palić pod nogami, po prostu zostawił w dżungli swoją partnerkę.
- Tchórz?! - Simon splunął. Wszystko mógł puścić mimo uszu, ale nie te zarzuty i
oskarżenia. Boże! Jakże nienawidził tych lalusiowatych urzędników, którzy siedzieli w
swoich wieżach z kości słoniowej z różowymi łapkami grzecznie złożonymi na kolanach,
podczas gdy lepsi od nich odwalali czarną robotę, by jakoś chronić ten świat. - Posłuchaj
no, Dawid Canfield nie zostawił swojej partnerki. Nie opuścił jej, kiedy jeszcze żyła!
- Była przecież ranna i stałaby się dla niego ciężarem. Przysiągł nam tylko, że nie
pozostawił jej na pewną śmierć.
- Nie przysięgał n a m , tylko m n i e. J a mam jego raport. J a cierpiałem razem z nim.
M n i e przysięgał. T y tylko knujesz i robisz insynuacje.
- Ale przecież nie wykonał do końca swojego zadania i wydostał się z dżungli, chociaż
wiedział, że może działać sam. Najczęściej działał sam. Dlaczego nie miałby zrobić tego i
tym razem?
- Miał powody. Były okoliczności łagodzące.
- Dla takiego faceta jak Canfield nie ma okoliczności łagodzących. To psychopata bez
sumienia. Zbyt wiele wie. Wyrwie mu się kilka słów za dużo i zniszczy to wszystko, co
budowaliśmy przez tyle lat.
- M y budowaliśmy? Jeter, nie mylą ci się czasami zaimki?
- Wysłuchaj mnie, Simonie...
- Nie - przerwał mu Szkot, zastanawiając się, jak taki idiota mógł trafić do grona tych,
którym powierza się najtajniejsze informacje. - Nie muszę niczego słuchać. To ty posłuchaj.
Co jak co, ale Dawid na pewno nie jest psychopatą. Szkoda mu było słów, by wyjaśniać
takiemu kretynowi, że tylko ludzi o wysokim morale przyjmuje się do Straży i że Canfield
był jednym z najlepszych pod tym względem.
- Dawid nigdy nie mówi za dużo. Nie robi tego żaden z moich ludzi.
- Ale Canfield to zrobił. - Przez twarz Jetera przemknął chytry uśmieszek. -Może ci
dołożyć. Może dołożyć Straży. Musimy mu zamknąć usta.
- Zamknąć mu usta? Żeby chronić Straż? - Simon chwycił za liny huśtawki. - W jaki
sposób mielibyśmy mu zamknąć usta?
- Mógłby mu się zdarzyć wypadek.
- Oczywiście śmiertelny?
- Jasne. - Twarz Jetera rozpromienił uśmiech. Simon pomyślał, że Jeter nigdy nie
powinien grać w pokera. Nie potrafił ukryć, że jest przekonany, iż złapał zwierzynę w
pułapkę.
- Powiedz mi, Jeter, czy ty uważasz mnie za skończonego idiotę? Czy sądzisz, że
mógłbym zdradzić jednego z moich ludzi, żeby ocalić Straż?
- Nikt by nie wiedział, że ty...
- Zamknij ten kłamliwy pysk! Gdybym nawet się zgodził na ten... wypadek, to potem i tak
byś wszystko wygadał. Już byś o to zadbał, żeby moi ludzie szybko się dowiedzieli, że
sprzedałem Dawida.
- Skądże! - Jeter zaczął tracić pewność siebie. - Na pewno nikt się nie dowie.
- Masz rację, ty sukinsynu. Bo nigdy nie dojdziedo żadnego wypadku. - Odsunął liny
huśtawki, postąpił naprzód i chwycił Jetera za jedwabny krawat tak mocno, że tamten aż
uniósł się na palcach. - A wiesz dlaczego? Nie? No to ci powiem.
- Na miłość boską...
- Zamknij się - warknął Simon. - Jeszcze ci nie powiedziałem, jaka przypadła ci w tym
rola!
- Mnie rola? - Jeter zamilkł nagle, gdyż krawat jeszcze mocniej zacisnął mu się na szyi.
- Od tej chwili twoim zadaniem będzie dbać o bezpieczeństwo Dawida Canfielda. A
dlaczego? Proste.Bo w przeciwnym razie sam siebie wykończysz. Mam w ręku różne
dowody. Dowody na to, jakich używałeś sztuczek, by się wspinać po drabinie kariery
politycznej. Jeżeli Dawidowi przydarzy się jakiś wypadek czy nawet coś mniej
podejrzanego, ty za to zapłacisz.
- Blefujesz. Nie masz żadnych dowodów.
- Myśl sobie, co chcesz -rzucił beznamiętnie Simon.
- Nie jestem sam. - Jeter zrzucił maskę niewiniątka. - Stoją za mną potężni ludzie,
którym nie odważysz się przeciwstawić.
- Czyżby? A może się przekonamy? - Simon był pewien, że Jeter nie działał sam. Był
jednym z tych, którzy nie zajmowali oficjalnych stanowisk, ale mając władzę wywierali
zakulisowo presję na rząd. To właśnie oni, a nie Dawid, byli pozbawieni sumienia i
poczucia lojalności. - Chcesz poświęcić wszystko i sam zostać kozłem ofiarnym?
- Nie. - Z Jetera jakby uszło powietrze, nie miał już żadnych argumentów.
- No to się dogadaliśmy. - Simon odsłonił zęby w zjadliwym uśmiechu. -A zatem
Dawidowi nic nie grozi?
- Oczywiście.
Ta nagła kapitulacja Jetera doprowadziła Simona do szału.
- Zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi się powstrzymać, żeby nie złamać ci teraz karku? O
jedną hienę byłoby mniej.
Jetera zupełnie zamurowało. Stał tylko i patrzył na Simona.
- Nie ufam ci - rzucił Simon wiedząc doskonale, że jeżeli ktoś tak łatwo zmienia zdanie,
zmieni je też z chwilą wyjścia z tego parku. Jeter był odrażający, lecz Simon musi się nim
posłużyć jako gwarantem bezpieczeństwa Dawida. - I powiedz to swojej klice. Przekaż im
ode mnie, że jeżeli Dawidowi coś się przydarzy, będę wiedział, gdzie ich szukać. - Przeszył
Jetera spojrzeniem zimnym jak stal. - A teraz sięwynoś! -I pchnął go tak, że Jeter stracił
równowagę i upadł w błoto. - Wstawaj. Wstawaj i wynoś się!
Po odejściu Jetera Simon długo jeszcze stał w miejscu i nasłuchiwał. Stopniowo mijał mu
gniew. Dawid Canfield. Najlepszy z najlepszych. W młodości idealista o uśmiechu, pod
wpływem którego topniały serca. Niezbyt przystojny, niezbyt wysoki, niezbyt szczupły ani
niezbyt tęgi. Nie było w nim niczego, co przyciągałoby specjalnie wzrok. Doskonały
kameleon... póki twarz nie rozjaśniła się uśmiechem, który podbijał serca. Teraz, po
piętnastu latach działalności, kiedy poczucie honoru i delikatność musiały stopniowo
ustępować coraz większej twardości i cynizmowi, uśmiech ten znikł.
Simon potrząsnął głową jak rozjuszony byk. Dawid psychopatą! Człowiek, który tak
bardzo wszystkim się przejmował! Właśnie dlatego był najlepszy. To prawie go zniszczyło.
Stał się ponury i cyniczny. Ale czy rzeczywiście twardy?
- Nie, na pewno nie jest twardy - mruknął do siebie. - To po prostu idealista, który
próbuje się uporać ze złem tego świata. Stara się przetrwać. Pełno w nim zabliźnionych ran.
Simon doskonale wiedział, do czego doprowadza najlepszego ze swoich ludzi. Niech to
diabli, pomyślał, za każdym razem wymagałem od niego coraz więcej. Teraz Dawid przestał
być sobą. A może nawet jest bliski stania się łajdakiem, agentem, który sam ustanawia
prawa i sieje spustoszenie, a czasami śmierć w imię zemsty. Może Dawid to rzeczywiście
zdrajca, który zaniechał wypełnienia swej misji i spowodował śmierć partnerki?
Simon westchnął ciężko, dziękując Bogu, że Jeter nie miał pojęcia, jakie znaczenie miały
jego insynuacje. Ale przyrzekł sobie, że bezwzględnie nie dopuści do tego, by Dawid uległ
wypadkowi i trafił do szpitala, w którym drzwi otwierają się tylko w jedną stronę, a za
nimi znikają pechowi pacjenci. Ani psychiatrzy, ani ludzie Jetera nie dostaną Dawida.
Przynajmniej nie teraz. Było to ryzyko, ale Simon wiedział, że musi pomóc Dawidowi, by
mógł odzyskać równowagę, rozliczyć się ze światem i pozbyć wyrzutów sumienia.
- Znam takie miejsce, gdzie mógłby odpocząć. I osobę, która mu pomoże - mruknął
uśmiechając się do siebie.
- Do kogo pan mówi? - Simon poczuł, że ktoś go szarpie za nogawkę, a dziecięcy głos
dalej ciągnął: - Przecież tu nikogo nie ma, tylko pan i ja. Zmokniemy, lepiej chodźmy do
domu.
- Chyba masz rację. - Simon przyklęknął przed chłopcem, który miał na sobie tylko
obszarpaną koszulę i krótkie wypłowiałe spodenki.
- A gdzie jest twoja mama? Dlaczego jesteś sam? He masz lat?
- Mam osiem lat i jestem sam, bo nie mam mamy. Mieszkam z babcią, ale ona jest
zawsze pijana.
Czyli jest to dziecko wychowujące się na ulicy, podobnie jak kiedyś Dawid, sprytne i
bardzo mądre. Takie dzieci zawsze ktoś zauważy. Wykorzystuje się je, a potem, gdy stają się
zawadą, porzuca. Z Dawidem było inaczej, pomyślał Simon, walcząc z wyrzutami sumienia.
To dziecko wyrwała z ulicy wojna, a w czasie wojny zaopiekował się nim Simon. Teraz
chłopak znalazł się na rozdrożu.
- Dawida na pewno nie zostawię -mruknął.
- Ja nie mam na imię Dawid, tylko Rico.
- Oczywiście. - Simon rozchmurzył się i sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął banknot
pięciodolarowy. - Weź to i kup sobie coś dobrego do jedzenia. Tylko nie daj babce na
alkohol.
- Oczywiście, że nie dam, proszę pana, ale chyba kupię jej coś ładnego. Żeby jej było
przyjemnie. Może potem nie będzie musiała pić, by zapomnieć o złychrzeczach. - I dodał ze
zdumiewającą dojrzałością: - Zresztą i tak nie zapomni. Kiedy trzeźwieje, zawsze jej się
wszystko złe znów przypomina.
- Masz rację, ale może potrafiłaby się zmienić, jakby pomógł jej ktoś, kto ją rozumie.
- Na przykład ja?
- Na przykład ty. -Wreszcie lunął deszcz, na który zanosiło się od dłuższego czasu. -
Uciekajmy stąd. - I głaszcząc małego po głowie pchnął go lekko naprzód. - No, zmykaj.
Patrzył na biegnącego chłopca, aż ten zniknął. Myślał o Dawidzie. O pomocy i nadziei. O
kobiecie, której życie kiedyś legło w gruzach. O Raven. Wspomnienie jej imienia
przywróciło mu spokój. Wydawało się, że mimo deszczu zaświeciło słońce. Czy Raven
pomoże Dawidowi? Na pewno. Podjął decyzję. Poprosi Dawida, żeby wziął urlop
i uporządkował swoje życie i problemy z pracą. Po to, by on sam, Simon, miał czas
znaleźć zdrajcę wśród ludzi ze Straży.
Odwrócił się i pobiegł do samochodu, rozchlapując kałuże. Jechał do domu, by
zadzwonić do dwóch osób. Najpierw na drugi kraniec miasta do Dawida, a potem w góry
Północnej Karoliny. Do Raven McCandless.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dawid Canfield odłożył noktowizor. Odprężył się, przestał na chwilę czuwać. Księżyc krył
się za chmurami. Dawid jak cień wtapiał się w stok górski, podobniejak głaz, o który się
opierał. Posępny wiatr, który burzył mu ciemne gęste włosy i szarpał koszulę,
zupełnie się uspokoił. Dawid poczuł nieprzezwyciężoną ochotę na papierosa. Okropny i
niebezpieczny nałóg. Łatwo mógł przez to zarobić teraz kulkę, co trochę zakłamałoby
statystyki lekarskie. Uśmiechnął się ponuro na myśl o tym i znów spojrzał w dolinę.
Siedział na skalnym zboczu już od godziny. Przyglądał się terenowi w zapadającym
mroku. W dole iskrzyła się tafla jeziora i widać było budynki. Stały tam, tak jak się
spodziewał, dwa stare drewniane domy kryte jasną blachą. Domy były identyczne,
zbudowane blisko siebie na maleńkim wzgórku nad jeziorem. Po lewej i prawej stronie były
odsłonięte, z tyłu osłaniała je granitowa skała. Dobrze wybrali miejsce założyciele tych
siedzib, rodzina twardych Szkotów nazwiskiem McKinzie. Było tu pięknie i bezpiecznie.
Dolina była praktycznie nie do zdobycia, ufortyfikowana granitowymi ścianami i taflą
jeziora.
Dawid zjawił się tu nie z własnej woli, ale nie protestował. Tylko jeden człowiek mógł go
do tego nakłonić.
Była to dolina Simona. Starszy budynek, który był kiedyś jego domem, przez najbliższe
trzy miesiące będzie domem Dawida. Zgodził się na propozycję Simona ze względu na
Straż, przez szacunek dla niej. Przekonał się, że Simon miał rację. Patrząc teraz z góry na
dolinę postanowił na zawsze zapamiętać jej obraz. Poznał już wykute w skale schodki
przecinające
ogród pełen dziko rosnących kwiatów, a w lesie z tyłu widział kilka drzew ze śladami po
pazurach niedźwiedzia. Znalazł też orle gniazdo. Teraz powiódł jeszcze wzrokiem wzdłuż
ścieżki prowadzącej od domów do jeziora, która gdzieś niknęła mu w mroku
z oczu, ukryta w bujnej roślinności. Poznał już dolinę podobną do delikatnie odbitego
linorytu. Nie poznał jeszcze kobiety. Sięgnął po papierosa i zapalił go pocierając zapałką
o skałę. Dokoła panował spokój. Nie było żadnych czyhających na niego guerillas, którzy
mogliby poczuć zapach dymu czy dostrzec ognik. Odruchowo zasłonił go jednak dłonią.
Rozparł się wciągając dym w płuca. Patrzył na nowszy dom i otaczający go ogród.
Która kobieta zgodziłaby się zamieszkać na takim odludziu? Kim jest ta Raven
McCandless, przyjaciółka Simona McKinzie? Niewiele o niej wiedział. Stara panna. Słowo
to przywołuje na myśl siwiejącą samotnicę z włosami upiętymi w koczek. Kobietę
zgorzkniałą,
żyjącą za zasuniętymi zasłonami oddzielającymi ją od świata.
Dawid rzadko oceniał ludzi na podstawie przypuszczeń. Lecz Simon był bardzo
powściągliwy i mruknął tylko, że to wyjątkowa kobieta, o wielkiej wewnętrznej
sile przetrwania. Uśmiechnął się, nasłuchując w mroku. Kobieta, którą z góry uznał za
odludka, kąpała się w jeziorze oblanym światłem księżyca. Zgniótł niedopałek o podeszwę.
Nie potrzebował kobiety. Pragnął spokoju i samotności. A może wykorzystać nadarzającą
się okazję? Zaskoczyć tę starą pannę czy syrenę, niech poczuje się zagrożona. Jej
zmieszanie i zaskoczenie zagwarantuje mu święty spokój. Wsunął noktowizor do futerału i
jeszcze raz rozejrzał się po dolinie. Niczego nie spostrzegł w zapadającym mroku. Wstał
powoli. Nagle usłyszał za sobą jakiś szelest. Nieporuszony jak głaz mruknął tylko:
- Słyszę cię, przyjacielu.
Noc na południu Appalachów nie jest absolutnie ciemna, po chwili więc Dawid ujrzał na
ziemi za sobą zwiniętego grzechotnika. Dwóch odwiecznych wrogów było jednak zbyt
zmęczonych, by walczyć. Grzechotnik poruszył ogonem, Dawid usłyszał ostrzegawczy
dźwięk.
- Wszystko to należy do ciebie, kolego. Ustępuję - mruknął cofając się. - Idę na spotkanie
z kobietą.
Ścieżka była zdumiewająco szeroka, w przeciwieństwie do zarośniętej dróżki, którą
wszedł w dolinę. Czuł się jak unoszący się nad ziemią duch. Schodził po skalnym urwisku
oświetlonym tylko światłem księżyca. Niżej skała zamieniła się w trawiasty stok.
Szedł szybko, już nie rozglądając się na boki. Ale posuwał się bezszelestnie, w sposób,
który wiele razy ocalił mu życie w dżungli i na ulicach miast. Przykucnął w zaroślach.
Drewniany pomost na brzegu jeziora błyszczał jak srebrna taca. W połyskliwej wodzie
odbijał się księżycowy blask. Wieczór był wyjątkowo pogodny, spokojny. Dawid wdychał
zapachy kapryfolium i ostrokrzewu. Pływająca kobieta zaśmiała się i ten srebrzysty dźwięk
poniosło
po wodzie jak tony muzyki. Jej śmiech był tak krystalicznie czysty, że miał wrażenie, iż
kobieta stoi u jego boku. Poruszyło się w nim coś, czego nie potrafił nazwać. Przestał na
chwilę czuwać, a potem rozzłoszczonyna siebie i na nią ruszył naprzód.
Nagle rozległ się groźny pomruk, najpierw jeden, potem dwa naraz. Dawid przystanął i
zaczął wypatrywać w ciemnościach, ale dostrzegł tylko zarys kamienia i wierzby, za którymi
panował już absolutny mrok. Widział jednak, kiedy siedział jeszcze na skalnym
zboczu, że kobietę odprowadzają do jeziora dwa wielkie psy. Jeden nieopatrzny ruch, a
zostanie rozszarpany na strzępy. Tak krótko przebywał w dolinie, a już po raz drugi
otrzymał ostrzeżenie ze strony zwierząt. Kobieta pływała dobrze, ledwie marszcząc taflę
jeziora. Delikatny plusk wody tylko podkreślał panującą wokół ciszę. Zrobiło się jeszcze
ciemniej, chmura bowiem zasłoniła księżyc i połyskliwe fale na wodzie też wchłonął mrok.
Teraz nie widział nawet zarysu postaci, wiedział tylko, że kobieta jest blisko.
Nagle usłyszał szmer i plusk ociekającej wody, dreptanie stóp, i ciemna postać weszła na
pomost. Przez moment stała nieruchomo. Zobaczył jej gibką sylwetkę o pełnych piersiach i
szczupłych biodrach. Stanęła na palcach, okręciła się powoli dookoła, podnosząc ramiona i
wyciągając się ku niebu. Z długich czarnych włosów ściekała woda, połyskując na skórze
niby iskry diamentów. Przypominała pogankę modlącą się do księżyca, dziecko sięgające
po srebrną kulę, kobietę składającą hołd nocy. Była tajemnicą.
Kołysząc się w biodrach odrzuciła do tyłu włosy i zręcznym ruchem upięła je na karku.
Zerwała z gałęzi drzewa białą koszulę, włożyła ją pośpiesznie i stała patrząc na jezioro,
wsłuchując się w ciszę, która dla niej pobrzmiewała zapewne specjalnymi dźwiękami.
Dawid patrzył na nią jak zaczarowany, zupełnie zapominając o swoim planie zaskoczenia
i pozbawienia jej pewności siebie. Ale oczarowanie trwało tylko chwilę, zaraz bowiem
przygniotło go uczucie strachu, buntu i gniewu. Przejmujący żal zbyt świeży, zbyt
dojmujący. Przecież jeszcze nie tak dawno patrzył bezradnie, jak umiera kobieta, która
kochała życie i tak bardzo broniła się przed śmiercią. W gąszczu dżungli trzymał ją w
ramionach, kiedy wydawała ostatnie tchnienie. Zrozumiał wtedy, jaką wartość ma życie.
A ta kobieta, Raven McCandless, z pewnością lubiła ryzyko, jakby to życie było niewiele
warte. Dawid zacisnął gniewnie pięści i wyszedł z kryjówki. Kobieta zamarła z ręką zastygłą
na włosach. Ale nie okazała przestrachu. Była spokojna jak otaczająca ich noc.
- Simon nie powiedział mi, że Raven McCandless jest głupia - rzucił dość cicho i niezbyt
szorstko. Psy poruszyły się w ciemnościach. - Ale, prawdę mówiąc, niewiele się od niego o
pani dowiedziałem.
Ciemne włosy powoli opadły na ramiona.
- Panie Canfield, przyjechał pan za wcześnie. -Miała uroczy głos, podobnie jak śmiech. -
Miał się pan zjawić jutro -dodała bez cienia strachu czy zdumienia.
- Nigdy nie postępuję zgodnie z oczekiwaniem innych, panno Candless. Dzięki temu
będę żył długo.
Skinęła głową.
- Pływam w jeziorze od czternastego roku życia - powiedziała bez urazy.
- Sama w świetle księżyca?
- Sama i zawsze w świetle księżyca.
- No to naprawdę jest pani głupia - rzucił obcesowo.
Zaśmiała się i śmiech ten poniosło po wodzie. Obróciła się na jednej nodze. Ostatnia
ciemna chmura odsłoniła wreszcie księżyc, który skąpał ją swoim światłem.
- Jest pan bardzo podobny do Simona – powiedziała spokojnie.
Koszula oblepiała jej mokre ciało, ale nie zwracała na to uwagi. Nie zrobiła nic, by jakoś
zakryć pełne piersi i twarde sterczące sutki. Dawid mimo woli podziwiał ją za to.
- Pani też - rzucił.
- Ja też? - Uniosła brwi ze zdumieniem.
Dawid przestał patrzeć na jej ciało, podniósł wzrok i spojrzał w ciemne oczy. Ujrzał w
nich dumę, odwagę i szczerość. Podobnie jak u Simona, pomyślał i po raz pierwszy zadał
sobie pytanie, czy byli kochankami. Co prawda, Simon miał prawie dwa razy tyle lat co ona,
ale co znaczy dla takiej niezwykłej kobiety...
Przyglądał się jej w milczeniu. Szczególna kobieta, zdaniem Simona. Niezwykła.
Wspaniała. Czarne włosy upięła luźno na karku. Miała śniadą twarz, delikatne rysy. Usta
przywodziły na myśl róże. Była nie tylko najpiękniejszą z kobiet, jakie w życiu widział, lecz
naprawdę niezwykłą. Twarz tchnęła spokojem, a spojrzenie ciemnych oczu miało taką
moc, że mężczyźni zapewne nie potrafili oderwać od niej wzroku, chcąc się zatracić w ich
mroku i spokoju.
Zbliżył się do niej. Jakby na zawołanie, krzaki zaszeleściły i choć psy nie wydały nawet
pomruku, Dawid wiedział, że już otrzymał ostatnie ostrzeżenie.
- Niech pań się nie zbliża, proszę – powiedziała Raven.
- Wiem, że tam są.
Raven przyjrzała mu się. Był smukły, miał szerokie ramiona, pięknie umięśnione ciało.
Musiał tu dotrzeć przez góry. Zjawił się dzień wcześniej, by poznać teren. Naturalnie
wiedział wszystko o tej dolinie i jej mieszkańcach. Tak, to rzeczywiście człowiek, który nie
da się niczym zaskoczyć.
- Naprawdę nie chcę, żeby stało się pani coś złego. Ani im.
- O co panu właściwie chodzi? - Wykonała ruch ręką i psy uspokoiły się.
- Decyduje się pani na bezsensownie ryzykowne sytuacje.
- Jakie ryzykowne sytuacje? I dla kogo bezsensowne?- Wytrzymała spokojnie jego
rozognione spojrzenie.
Chciał ją jakoś sprowokować, zniszczyć ten jejspokój. Celowo więc zaczął przypatrywać
się jej ciału, zatrzymując wzrok dłużej na wypukłości piersi i płaskim brzuchu. Miała
kobiece kształty, a zarazem była wiotka i smukła. Pociągała go. Zniosła spokojnie to
bezczelne spojrzenie, doprowadzając go tym do wściekłości. Czy zachowałaby podobny
spokój w dżungli rojącej się od komarów? Czy zachowałaby tę pewność siebie, gdyby dzień
po
dniu musiała sobie zadawać pytanie, czy dożyje jutra?Czy zachowałaby ten spokój i
pogodę, gdyby siedząc w kałuży krwi czekała na śmierć przyjaciela?
Czy Raven McCandless czułaby się winna, że przeżyła, kiedy inni musieli odejść na
tamten świat? Czy to istotne, co ona czuła? Czy w ogóle liczy się coś poza tym, że przyrzekł
pomścić Helen? Simon miał trzy miesiące na to, by znaleźć zdrajcę między ludźmi Straży.
Po trzech miesiącach przysięga złożona Straży i narzucone przez nią reguły gry nie będą już
Dawida
obowiązywały. Będzie szukał zdrajcy, a potem sprawi, by umierał tak samo powoli, jak
umierała Helen.
- Ryzykuje pani życie, a mnie to się wydaje bezsensowne.
-Dlaczego próbuje pan w ogóle oceniać to, jak żyję?
-Dlatego, że widziałem, jak umierali ludzie, którzy bardzo chcieli żyć. Dlatego, że właśnie
straciłem przyjaciółkę, kobietę, która nigdy niepotrzebnie nie ryzykowała.
- Czy ona umarła?
- Tak - odparł tępo. - Umarła.
- Przykro mi.
- Nie musi pani być przykro.
Zdarzały się rzeczy gorsze niż śmierć. Czasem gorzej jest przeżyć. Ale nie zrozumie tego
ta ładna kobieta, która żyje sobie w tej sielankowej dolinie. Ona nie wie, co to ból, strach i
cierpienie. Nie wie, jak w końcu Helen błagała już tylko o śmierć.
- Kochał ją pan?
Dawid spojrzał na swoje dłonie, jakby widział jeszcze na nich krew i słyszał majaczenia
Helen.
- Panie Canfield...
Pogrążony w myślach nie zauważył, że podeszła do niego. Spojrzał na jej palce, którymi
chwyciła go za łokieć. Miała krótkie paznokcie, jeden głęboko złamany, skórę dłoni suchą i
szorstką. Nie były to ręce księżniczki, która nigdy nie oddalała się poza teren górskiego
zamku. Nie spodziewał się tego.
- Nie - odparł ostro. - Nie kochałem jej.
Spojrzała zdumiona. W tonie jego głosu wyczuła smutek, żal i jeszcze coś, czego nie
rozumiała.
- Dobrze się pan czuje?
- Nie, panno McCandless, nie czuję się dobrze. Dlatego znalazłem się tutaj. Przecież pani
przyjaciel Simon na pewno o tym wspominał. -I strąciwszy jej dłoń ze swojego ramienia
obrócił się na pięcie i odszedł.
Po chwili zatrzymał się i odwrócił, stawiając jedną nogę na powalonym pniu. Obrzucił ją
bezczelnym, obraźliwym spojrzeniem i krzywiąc usta w przykrym
uśmiechu dodał: - Byłbym pani wdzięczny, gdyby następnym razem była pani ubrana.
Może trochę pokręciło mi się w głowie po utracie przyjaciółki, ale nie oślepłem i nie
zostałem mnichem.
Był zły na tę budzącą pożądanie kobietę, ale jeszcze bardziej wściekły na siebie za to, że
zachował się tak bezczelnie.
Powlókł się do domu, w którym miał zamieszkać. Księżyc, który tak jasno świecił
podczas utarczki z Raven, teraz znów zniknął za chmurami. Ścieżka była nierówna, musiał
więc bardzo uważać. Lecz i tak nie potrafił przestać myśleć o nowo poznanej kobiecie.
Przystanął, wyprostował się i zobaczył w oddali palącą się w oknie lampę, której nie
widział przedtem, kiedy siedział na zboczu góry. Jasne, migotliwe światło zapraszało do
środka. Raven. Czy naprawdę nie można było uciec przed jej spokojem, urodą, a teraz
gościnnością? Nie wątpił, że dom będzie czyściutko wysprzątany i gotowy na jego
przyjęcie. I nie miał żadnych wątpliwości, komu za to powinien podziękować.
Coś, co jeszcze nie umarło w nim mimo życia, jakie wiódł, podpowiadało, że powinien
okazać skruchę. Lecz to drugie ja, stwardniałe, bezwzględne, nie chciało się ugiąć. Ruszył
więc dalej w stronę pozostawionego mu przez Raven światła. Na schodkach domu
zawahał się. Wzruszył ramionami, odganiając wyrzuty sumienia, i wszedł na ganek.
Nawet nie obejrzał się, żeby popatrzeć na śliczną kobietę, która na pewno go obserwowała.
Wszedł powoli do swojej tonącej w półmroku świątyni.
Raven stała i patrzyła, aż nagle światło zgasło. Następny policzek. Przecież Dawid nie
zdążył nawet rozejrzeć się po wnętrzu. Jakby mówił do niej: Zrobiłaś to, więc już nie jesteś
mi potrzebna.
- Och, Simonie, na co mnie naraziłeś? - mruknęła do siebie.
Zaczął jej dokuczać chłód, skuliła się więc w sobie i zamknęła oczy, odcinając się od
widoku ciemnego domu, tak ponurego jak przebywający w nim mężczyzna. Życie Raven w
tej spokojnej dolinie było uporządkowane. Mieszkała sama prawie od dziesięciu lat
i nigdy nie czuła się samotna. Zjawiła się tu dzięki Simonowi i jemu zawdzięczała to, że
pozostała przy zdrowych zmysłach. Ofiarował jej przez te lata dużo i nigdy nie prosił o nic w
zamian. Teraz poprosił o coś po raz pierwszy i nie mogła mu odmówić. Odwróciła się i
zeszła na brzeg. Widok pięknej doliny i jeziora w świetle księżyca zapierał wprost dech
w piersiach. Przynosił jej spokój i ukojenie. Patrząc na ten krajobraz mogła pogodzić się
ze wszystkim, nawet z obecnością nieznajomego, który okazał się szorstki i cyniczny. Który
zburzył jej spokój. Który swym przenikliwym spojrzeniem i gorzkim uśmiechem
spowodował, że jej serce mocniej zabiło.
Przecież może odmówić Simonowi.
Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Wiedziała od chwili, kiedy zobaczyła Dawida
Canfielda, jak stał niby satyr - szczupły, silny, o ciemnych wyzywających oczach. Nawet w
ciemnościach mogła dostrzec ogromne zmęczenie na jego twarzy, a w jego głosie usłyszeć
poczucie krzywdy, którego zupełnie nie potrafił ukryć, tak jak nikt nie potrafi ukryć
złamanego serca. Zachowywał się obraźliwie, bezczelnie. Najbliższe trzy miesiące mogą być
bardzo trudne. Odwróciła się w stronę domu. Powitał ją widokiem ciemnych, niemych
okien. Była wyzwaniem, a Dawid zagadką. Simon powiedział o nim niewiele - że jest jego
przyjacielem i pracują razem, że cierpi, przeżywa bardzo ciężki okres, podobnie jak
kiedyś ona. Jest rozczarowany i zgorzkniały, może nawet niebezpieczny. Może jutro w
świetle dnia, a nie przy romantycznym księżycu spojrzy na niego po prostu jak na
przyjaciela
Simona. I jeśli on pozwoli jej na to, pomoże mu, jak tylko będzie potrafiła. A po trzech
miesiącach on wyjedzie i znów będzie miała tę dolinę tylko dla siebie. Otarło się o nią coś
zimnego i wilgotnego. Spojrzała na dobermana czarnego jak noc i wielkiego jak cielak.
- Robbie, pilnujesz mnie? - Uklękła, objęła psa za szyję i przytuliła się do niego.
Pod jej ramię wsunęła się druga, mniejsza głowa.
- Kate! - zaśmiała się. - Chyba jestem zupełną wariatką, skoro mnie kochacie?
Psy tańczyły dokoła niej jak czarne widma, zawsze skore do zabawy. Jak zniesie obecność
Dawida. To nie takie łatwe. Po prostu nie należy się nad tym zastanawiać.
Wstała i pobiegła radośnie do domu.
Kiedy Raven się obudziła, słońce już wznosiło się ponad górami. Spała dzisiaj o dwie
godziny dłużej niż zwykle, a mimo to była zmęczona. W nocy długo nie mogła zasnąć. Minął
tydzień od przybycia Dawida. Niepotrzebnie obawiała się, że jego pobyt w dolinie zakłóci
jej tryb życia. Pierwszego dnia urządził wyprawę po swój samochód, po czym wrócił nim ze
wszystkimi rzeczami. I praktycznie znikł jej z oczu. Dostrzegała od czasu do czasu ślady
jego obecności, a to światełko w jednym oknie, a to w drugim, ale nie widywała Dawida.
Powróciła więc do własnego rozkładu dnia. Rano pielęgnowała kwiaty w ogrodzie,
a potem jechała samochodem do Madison, gdzie uczyła w college'u. Wieczory spędzała
pracując nad ilustracjami do własnej książki o polnych kwiatach. Postanowiła zupełnie nie
myśleć o intruzie, lecz nie bardzo jej się to udawało. Myślała nie tylko o nim i jego
problemach. Myślała o tej kobiecie, która nigdy nie podejmowała zbędnego ryzyka. O
kobiecie, której Dawid nie kochał. Lecz Raven domyślała się, że cierpiał z powodu jej
śmierci. Siedziała tak w nocy pocąc się i drżąc, ale mimo że pamiętała uczucie bólu
po śmierci kogoś bliskiego, nie potrafiła płakać. Nie płakała od czternastego roku życia.
Czasami zastanawiała się, czy wtedy nie wypłakała wszystkich łez. Rzucała się w łóżku
prawie przez całą noc nie mogąc zaznać ulgi, aż w końcu zapadła w sen. Teraz, w świetle
dnia, nocne smutki wydały się trochę mniej bolesne. Ci, których utraciła, zawsze
pozostaną w jej sercu. Nauczyła się po prostu żyć dalej bez nienawiści. Chciała dostrzegać
wokół siebie piękno i wierzyć, że świat nie jest zły.
Simon przekonywał ją, że ci, których straciła, nie akceptowaliby jej życia w głębokim żalu
i samotności. Nie chciała się dać przekonać i wciąż wymierzała sobie karę za to, że żyje.
Lecz stopniowo zaczęła to rozumieć. Życie ma swój koniec, ale żal po utracie kogoś też ma
swój kres. Wstała i poszła do łazienki, żeby się odświeżyć. Potem do kuchni, by zrobić
sobie kawy. Kiedy kawa się parzyła, postanowiła wyjść na spacer z psami. Czekały na nią,
jak zwykle leżąc przed drzwiami, gdzie sypiały w nocy.
Zrzuciła nocną koszulkę, wciągnęła spodnie od dresu, podkoszulek i włożyła stare
sportowe buty. Włosy miała splecione. Codziennie rano przebiegała z psami prawie dziesięć
kilometrów, co pomagało jej do końca się rozbudzić i nabrać energii. Wybiegła przed dom i
nagle na brzegu jeziora zobaczyła Dawida. Stanęła jak wryta, lecz widząc, że
wygląda na zadowolonego ze swej samotności, pobiegła w przeciwnym kierunku. Biegła
równo, wyciągając długie nogi, usiłując odegnać myśli o Dawidzie.
Robbie wyczuł jej nastrój, wysforował się więc naprzód i biegł coraz szybciej. Raven
ruszyła za nim, przestała myśleć, upajała się biegiem. Zawrócili w stronę domu. Była już
blisko, gdy nagle zobaczyła, że Dawid siedzi na schodkach.
Zatrzymała się zadyszana i spocona. Nie mogła z siebie wydobyć słowa. W końcu
wyprostowała się i spojrzała na jego posępną twarz.
- Dobrze się pani czuje? - Nie dotknął jej, ale czuła, że miał ochotę to zrobić.
- Dlaczego pan pyta? - wydusiła w końcu, ledwie łapiąc oddech.
- Bo wstała pani później niż zwykle, a potem biegła tak, jakby goniły panią demony.
Pomyślałem więc... - Wzruszył ramionami.
To znaczy, że tak zupełnie się od niej nie odciął. Znał jej rozkład dnia. Była zaskoczona.
Niepokój wyciągnął go ze skorupy.
- Po prostu długo wczoraj siedziałam. Nic mi się naprawdę nie stało, ale dzięki za...
- To znaczy, że naprawdę szuka pani śmierci -przerwał. Rysy mu stężały, zmarszczki
wokół ust się pogłębiły. Ponure spojrzenie nabrało zimnego wyrazu.
- Słucham?-spytała zdumiona dziwnym wyrazem jego twarzy i rzuconym jej
oskarżeniem.
- Każdy, kto biega przez las tak szybko jak pani, chyba chce skręcić sobie kark. Każdy
głupiec, który rozwija takie tempo pod koniec biegu, chce zarobić na atak serca.
Raven zamarła w bezruchu. Wzrok Dawida powędrował na jej piersi opięte
podkoszulkiem. Zlekceważyła to spojrzenie. Widać było, że jest wściekły i szuka zaczepki.
Zebrała się w sobie i z godnością odparowała cios, zarazem proponując zawieszenie broni.
- Biegam po lesie tyle samo lat, ile pływam w jeziorze. I jakoś nie stało mi się nic złego.
Zaczął się jej przypatrywać tak natarczywie, jak wtedy nad jeziorem.
- Dzięki Bogu, przynajmniej dzisiaj jest pani ubrana.
- Nie miałam ochoty się ubierać, ale za bardzo boję się komarów.
Na jego ustach pojawił się uśmieszek, który nagle przerodził się w zdrowy śmiech,
głęboki, od serca.
- Ja też, panno Candless. Bardzo smakuje im moja krew.
- A może to, czego oboje się boimy, stanie się podstawą do zawieszenia broni? -
uśmiechnęła się. -Ta dolina nie była nigdy terenem działań wojennych.
Wstał ze schodka i popatrzył na nią. Po chwili ujął jej wyciągniętą rękę.
- Mam na imię Dawid.
- A ja Raven. - W blasku słońca zobaczyła, że ma ciemnobrązowe włosy, wcale nie czarne.
Wtedy nad jeziorem wydawał się wyższy, szerszy w ramionach. Rozpogodził się, lecz dokoła
ust i na czole nadal rysowały mu się zmarszczki. Przez tych kilka dni wcale nie odpoczął,
wręcz przeciwnie, był wyczerpany. Raven szybko zapomniała o jego bezczelnych i
obraźliwych uwagach.
- W kuchni jest świeżo parzona kawa, może się napijesz.
- Nie. - Zawahał się jednak i nagle znów szeroko uśmiechnął. - Tak! Napiłbym się kawy,
która nie smakowałaby jak czarna pasta do butów.
- A twoja tak smakuje?
- Skąd wiesz?
- Doszłam do tego metodą dedukcji: silni mężczyźni lubią mocną kawę.
- Nie aż taką.
- To wejdź i spróbuj mojej - uśmiechnęła się.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dawid rozparł się na krześle w zalanej słońcem kuchni i patrzył, jak Raven wyjmuje
filiżanki z szafki. Wyciągnęła z opakowania formę z bułeczkami cynamonowymi.
Zapewniła, że są domowej roboty, musi je tylko podpiec w kuchence mikrofalowej.
Wkrótce po kuchni rozszedł się smakowity zapach. Raven ułożyła bułeczki na talerzu i
siedziała bez słowa, patrząc, jak Dawid je. Kiedy schrupał piątą, nie wytrzymała.
- Umierałeś z głodu!
- Miałem wczoraj dużo zajęć, a wolę pracować z pustym żołądkiem. Umysł wtedy lepiej
funkcjonuje.
Raven zastanowiła się, ile razy musiał polegać tylko na swoim wyostrzonym przez głód
umyśle.
- Co ci powiedział Simon? - spytał spoglądając na filiżankę malowaną w listki derenia.
- Że z nim pracujesz. Że to okryta tajemnicą, niebezpieczna praca, o której lepiej nie
opowiadać. O tobie wiem tylko tyle, że jesteś zmęczony i masz kłopoty, że musisz odpocząć.
- To rzeczywiście niewiele, ale ja wiem o tobie jeszcze mniej.
- Bo nie ma o czym mówić.
Uśmiechnął się.
- Jak poznałaś Simona? - spytał znienacka.
- To długa historia. Zbyt długa.
- To znaczy, że nie chcesz jej opowiedzieć. - Odsunął krzesło i podszedł do drzwi
prowadzących na ganek, z którego widać było dolinę. - Zatem opowiedz mi o tych domach.
- Pierwszy zbudowała tu rodzina McKinzie, która przybyła do Karoliny prawie dwieście
lat temu. Spalił się i na jego miejscu zbudowano ten, który zajmujesz. Mieszkałam tam z
rodziną McKinzie przez jakiś czas. I po ukończeniu szkoły znów tu wróciłam.
-I zbudowałaś własny dom.
- Tak. Rodzina McKinzie'ów rozproszyła się po świecie. Tylko Simon tu wraca. Jego
matka, Rhea, przybyła tu ze Szkocji wkrótce po ślubie. Urodził się tutaj. Kocha tę dolinę.
- Teraz rozumiem, skąd się bierze czasami jego chrapliwe „r". I twoje zresztą też.
- Tak, to szkockie „r". Masz dobry słuch.
-A kiedy Simon tu przyjeżdża, kochacie się ze sobą?
Raven znieruchomiała. Popatrzyła na Dawida roziskrzonym wzrokiem.
-Kocham go i zawdzięczam mu więcej, niż w życiu mogłabym mu odpłacić, ale nie
jesteśmy kochankami, panie Canfield.
- No to nie będzie miał nic przeciwko temu... - Chwycił ją za warkocz, okręcił go wokół
dłoni i przyciągnął Raven do siebie delikatnie, ale zdecydowanie. Przywarł do niej mocno
całym ciałem. Zsunął gumkę z warkocza, rozpuścił włosy i zanurzył w nich palce.
Raven zakręciło się w głowie, serce biło jej jak szalone. Jego gniew zupełnie zbijał ją z
tropu, czułość zdumiewała. Nigdy w życiu nikt jej tak nie trzymał w ramionach, nigdy nikt
tak nie całował. Żaden mężczyzna jeszcze jej tak nie poruszył, nie sprowokował
ani nie odurzył. Wypuścił ją z ramion tak gwałtownie, jak przedtem przygarnął.
- Zauważyłaś, jak bardzo chciałem tego już pierwszego wieczoru? - spytał z twarzą blisko
jej twarzy. - Potem przyglądałem ci się, jak biegałaś co rano w opiętym podkoszulku. Ilu
mężczyzn doprowadziłaś do szaleństwa, ilu kusiłaś tym swoim bujnym ciałem
i chłodem? Ogień i lód. To banalne określenie wymyślono jakby właśnie dla ciebie. Czy
wiesz, że taka kobieta stanowi wyzwanie? - Przesunął kciukiem po jej policzku i szyi, aż
dotknął dekoltu. - Każdy mężczyzna podejmie wyzwanie tak pięknej kobiety.
Uważaj, bo możesz spotkać takiego typa jak ja, który nie zna reguł rządzących twoim
mieszczańskim światkiem i który może grać zupełnie inaczej...
- Panie Canfield...
-Ciii... -Musnął delikatnie palcami jej wargi, które przed chwilą całował. - Do zobaczenia.
Miłego dnia.
Ruszył do drzwi krokiem człowieka przyzwyczajonego do poruszania się cicho i szybko.
Odwrócił się i rzucił:
- Przypominam, że mam na imię Dawid. -I wyszedł.
- Miłego dnia! No pewnie! - mruknęła do siebie. Psy leżące w słońcu, z nosami
wsuniętymi między łapy, podniosły z zaciekawieniem łby.
- Ogień i lód! - Zerwała ostatni kwiat passiflory i patrząc na jego kielich mruknęła: - Też
coś.
Przysiadła na piętach i popatrzyła z dumą na swoje dzieło. Rozmyślając o Dawidzie
wypełła tego ranka tyle grządek, z ilu zwykle udawało jej się usunąć chwasty w ciągu dwóch
dni. Przynajmniej ogród skorzystał z tego, że straciła nad sobą panowanie. Zadowolona z
siebie i uśmiechnięta chciała już wstać, kiedy nagle zorientowała się, że Dawid jest w
pobliżu. Klęcząc na ziemi w blasku chylącego się ku zachodowi słońca poczuła, jak krew
uderza jej do głowy. Ten przyprawiający ją o dreszcz fizyczny pociąg do mężczyzny był dla
niej czymś zupełnie nowym. Ciągnęło ją do tego nieznajomego, który wyłonił się z
ciemności z okrutnymi słowami na ustach i pełnym bólu spojrzeniem. Fascynował ją swoją
tajemniczością, zadawał męki. Wyzywającym spojrzeniem przeszywał do szpiku kości,
zagrażał wszystkiemu, co chciała ocalić. Pożądał jej, nieważne, z jakiego powodu - czy
dlatego, że zbyt długo nie miał kobiety, czy dlatego, że pragnął właśnie Raven Candless.
Przejawiało się to w każdym spojrzeniu, w każdym geście i słowie.
W jego pocałunku wyczuwała zarazem gniew i czułość. Odszedł pozostawiając w niej
pragnienie, aby to trwało. Właśnie to pragnienie, a nie wrogość Dawida, jego bezczelność
czy rozgoryczenie było powodem jej dziwnego uczucia niezaspokojenia. Nie wiedziała, jak
postąpić. Praca nie rozwiąże tych problemów. Ta dolina była jej domem. Nie wyjedzie
stąd. Dawid też musi tu pozostać. Znaleźli się w nieznośnej sytuacji przymusowej. Raven
wiedziała, że powinna ignorować jego złość, panować nad sobą i zdławić w sobie to, co
było prawdopodobnie naiwną fascynacją mężczyzną. Panować nad sobą. To klucz do
zachowania spokoju. Panować nad sobą, powtórzyła w duchu, podnosząc głowę, aż nagle
wzrok jej spotkał się ze wzrokiem Dawida. Nie odezwał się ani słowem. Trwał w bezruchu,
złotobrązowe oczy patrzyły ponuro. Raven uśmiechnęła się do niego, by mu dać znać, że
się nie gniewa.
Popatrzył na usta dziewczyny, co przyprawiło ją o drżenie i uśmiech gdzieś się ulotnił.
Wtedy on się uśmiechnął, jakby ciesząc się jej zakłopotaniem. Znów ją prowokował,
wyzywał milczeniem i uśmiechem. Chciał ją rozzłościć, pozbawić pewności siebie.
Sytuacja stawała się nie do zniesienia dla nich obojga. Zgoda, jeżeli on chce walki, to
bardzo proszę, będą walczyć. Wcale nie będzie usiłowała nad sobą panować, postanowiła,
ze zdumiewającą łatwością zmieniając podjętą dopiero przed chwilą decyzję. Zawrzała
gniewem, co rzadko jej się zdarzało. Odrzuciła do tyłu głowę, zdjęła rękawiczki i rzuciła
je na ziemię, jakby wyzywając go na pojedynek. Trawił ją ból. Przecież nie ona stworzyła
taką sytuację. Przed przyjazdem Dawida cieszyła się tu spokojem i poczuciem
bezpieczeństwa, potrafiła zapomnieć o bólu i żalu. To jej dolina.
Gniew nikomu nie służy, przypomniało jej się powiedzenie Rhei McKinzie. Lecz tym
razem odpowiedziała jej w duchu: Może nie zawsze, ale tym razem tak.
Zanim jednak wstała, by ruszyć do walki, Dawid już przykląkł przy niej. Ujął w ręce jej
głowę, pocierając kciukiem policzek. Raven czuła, że mimo jej woli gniew odpływa, czuła,
że nie może już przypomnieć sobie ostrych słów, które chciała rzucić mu w twarz, że
ogarnia ją uczucie błogości. Zachowywał się tak delikatnie, że zupełnie straciła pewność
siebie. Był nieodgadniony. Trzymał ją i gładził teraz po czole, jakby odkrył tajemniczy
skarb.
- Co ja mam z tobą zrobić? - spytał cicho. - Przyjechałem tu chory z nienawiści, trawiony
chęcią zemsty. Nie chciałem niczego ani nikogo. Dałem słowo Simonowi, że na te trzy
miesiące odsunę od siebie wszystkie problemy, że przyjadę tu w te przepiękne góry, żeby
odpoczywać i nabierać sił. I nie pozwolę, by cokolwiek mi w tym przeszkodziło.
Zerwał stokrotkę, wsunął w jej włosy i patrząc na nią mówił:
- Nie liczyłem się z tym, że spotkam Raven McCandless. Dumną, silną, piękną kobietę,
która pokonała mnie moją własną bronią. Wtargnąłem do twojego świata i zobaczyłem cię
nagą, ociekającą wodą z jeziora. Chciałem cię zawstydzić, ale ty nie dałaś mi tej satysfakcji.
Kiedy ochłonąłem, zdałem sobie sprawę, że zachowałem się jak intruz, jak cham, i było mi
wstyd. A wstyd to nie jest uczucie, na które często sobie pozwalam. Usiłowałem nie
myśleć o tobie, zapomnieć, ale nie mogłem. Ciągle cię obserwowałem. Poznałem twój
rozkład dnia. Wiedziałem, że wcześnie wstajesz. No więc dzisiaj, kiedy rano się nie
pojawiłaś, byłem
przekonany, że coś ci się stało. Mówiłem sobie, że to nie moja sprawa, ale to nic nie
pomagało. Musiałem się dowiedzieć, dlaczego wyszłaś z domu później. Właśnie
szedłem do ciebie, kiedy wybiegłaś jak szalona. Pomyślałem... -przesunął dłonią po
włosach -Do diabła, nie wiem, co pomyślałem. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Na siebie samego za to, że się mną przejąłeś - wtrąciła cicho.
- Tak - odparł szczerze, nie próbując wykrętów.
- Pocałowałeś mnie, by mnie ukarać.
- Nie, by ukarać siebie.
Skinęła głową. To też rozumiała. Współczucie ścisnęło ją za gardło. Dotknęła jego
policzka.
- Dawidzie...
- Nie rób tego. - Chwycił ją mocno za rękę i odsunął. - Nie wiesz, z kim masz do
czynienia. Jestem tylko na wpół cywilizowanym człowiekiem. Widziałem takie rzeczy...
robiłem takie rzeczy... - Zwolnił lekko uścisk, lecz nadal trzymał ją za rękę. - Nigdy nie
znałem takiej kobiety.
To znaczy takiej, która by dostrzegła, że cierpi. Z jej litością dałby sobie radę, ale
współczucie odbierało mu odwagę.
- Nie rozumiem cię. I nie chcę rozumieć. Jestem bezczelnym draniem. Trzymaj się ode
mnie z daleka. A jeżeli nie... -Zawisł wzrokiem na jej ustach. -Jeżeli nie - ciągnął chrapliwie
- to drugi raz nie będę cię przepraszał.
- Dobrze - zgodziła się potulnie. Owszem, był diablo bezczelny, ale nie jest takim
dzikusem, za jakiego się podaje.
- Nie wiem, co cię gryzie. Wiem tylko tyle, że utraciłeś kogoś, i współczuję ci. - Zamilkła i
splotła ręce na piersiach. - Może nie kochałeś tej kobiety, ale w jakimś sensie cię
obchodziła. Jako przyjaciółka, koleżanka, ktoś, kogo szanowałeś. - Zawahała się.- Chodzi o
coś więcej. Twój problem polega nie tylko na utracie tej kobiety.
- Simon nic mi nie mówił, że jesteś psychoanalitykiem. Czy mogę obejrzeć dyplom?
- Tu nie potrzeba aż psychoanalityka. Życie to coś więcej niż fizjologia.
- Co ty możesz wiedzieć o tym, żyjąc tu w tym raju, gdzie nic cię nie może dotknąć?
Ty mnie dotknąłeś, Dawidzie, pomyślała.
- A może dlatego codziennie wyjeżdżasz stąd na parę godzin? Może tam ktoś sprawia, że
czujesz się cząstką rzeczywistego świata? Może na chwilę wstępujesz w te brudy, a potem
wracasz tu, by się oczyścić?
Znów ją prowokował.
- Kogo chcesz przekonać, że jesteś straszny? Siebie samego? Mnie? Jeżeli mnie, daj sobie
spokój. Bóg jeden wie dlaczego, ale Simon uważa, że warto cię ratować. Muszę w to
wierzyć, bo Simon nigdy się nie myli.
- Simon mógłby być twoim ojcem.
- Nie pozwolę, byś brukał moje uczucia do Simona takimi insynuacjami! - krzyknęła.
- To powiedz mi, kim dla ciebie jest.
- Tym, kim jest dla ciebie. Przyjacielem, który kiedyś dostrzegł we mnie coś, co chciał
ocalić. - Obróciła się na pięcie i zostawiła go klęczącego na ziemi.
Nawet nie obejrzała się. Psy popatrywały raz na Raven, raz na Dawida, aż w końcu
pobiegły za swoją panią do domu.
- I weszła po schodach znikając z mojego życia.- Dawid nie zdawał sobie sprawy, że
powiedział to głośno.
Podnosząc do ust zmrożoną butelkę wysączył z niej resztki piwa.
Nie był jeszcze pijany. Wiedział, że w ogóle nie potrafi się upić. Nie pozwoli mu na to
instynkt samozachowawczy, który w sobie wyrobił przez lata, kiedy uczył się, jak nie dać się
zaskoczyć. Nawet w raju nie potrafię się rozluźnić. Co to za raj. Wzruszył ramionami
wrzucając butelkę do stojącego nie opodal kosza.
Sięgnął po leżący na podłodze plik papierów. Studiował je godzinami, sprawdzając
wszystkie szczegóły dyżurów i zajęć Straży. Kto wtedy był obecny? Kogo nie było? Kto mógł
naruszyć niezawodny do tej pory, niemal legendarny system bezpieczeństwa, narzucony
przez Simona? Odpowiedź ciągle była ta sama. Nikt. W dniu kiedy robili plany tego
chybionego w rezultacie zadania, byli obecni tylko oni sami, to znaczy on, Helen i Simon.
Kto mógł się dowiedzieć? I skąd? Zanim przyjechał tu, do tej doliny, przestudiował
dokumenty tysiące razy, znał je już na pamięć. I zawsze otrzymywał tę samą odpowiedź.
A jednak coś w nich musi znaleźć, coś, czego jeszcze nie potrafi dostrzec. Jutro zadzwoni do
Simona, żeby poprosić o inne. Może w tamtych znajdzie właściwą odpowiedź. Odrzucił
papiery. Niby kogo chcę oszukać? Spytał siebie w duchu. Od trzech dni bowiem, odkąd
powiedział Raven, by trzymała się od niego z daleka, potrafił myśleć tylko o niej. Sobota,
kiedy doszło do decydującej rozmowy w jej ogródku, minęła mu nawet szybko,
bo zajął się niezbędnymi pracami domowymi. W niedzielę snuł się po domu, a potem
bezmyślnie włóczył się górskimi ścieżkami. Raz dostrzegł w oddali Raven, która biegała z
psami. W poniedziałek zgodnie ze swoim rozkładem zajęć odjechała z doliny wehikułem
na czterech kołach o jakiejś dziwnej konstrukcji, wyglądającym tak, jakby mocniejszy
powiew wiatru mógł go w każdej chwili zdmuchnąć ze zbocza. Dawid, który większą część
życia spędził sam, nagle z niewytłumaczalnych powodów poczuł się samotny. Dzisiaj też nie
było lepiej. W dolinie panowała dzwoniąca w uszach cisza. Dawid pracował jak co
dzień, lecz nie potrafił się skoncentrować. Co pewien czas zrywał się i wychodził z domu,
usiłując usunąć Raven ze swoich myśli. Biegał ścieżkami, wspinał się po skalnych zboczach.
Kolce szarpały mu ubranie, liście wplątywały się we włosy, jakiś kamień zranił go
w kostkę. Zachowywał się jak demon szalejący po okolicy, demon, który nie chce nic
czuć, nie chce nic wiedzieć, pragnie tylko zmęczyć się, doprowadzić do stanu wyczerpania.
Wpadł teraz do domu mokry od potu, ale odprężony.
Znowu zabrał się do pracy i tym razem szło mu lepiej niż przedtem. W rejestrze rozmów
telefonicznych członków Straży znalazł jedną przeprowadzoną z aparatu na biurku Helen z
nie znanym mu numerem. Co to było? Umawianie się na randkę? Na wizytę u lekarza?
Dawid wzruszył ramionami. Przecież mogła to być rozmowa prywatna. Poza tym z biurka
Helen mógł dzwonić ktoś zupełnie inny. Tylko że kiedy ponownie sprawdził drugi rejestr,
okazało się, że w biurze nie było wtedy nikogo poza nim samym, Simonem i Helen. A więc
to ona naruszyła regulamin i odbyła rozmowę prywatną. Niemniej takie rzeczy już
się zdarzały. Kiedy notował ten podejrzany numer, rozległ się znajomy warkot małego
samochodziku Raven i wszystko zaczęło się od nowa. Raven podjechała pod dom, wysiadła
z torbami zakupionej żywności i weszła do środka. Po pewnym czasie wyszła z wielkimi
nożycami ogrodniczymi w ręku i koszykiem na ramieniu. W wąskiej zgrabnej spódniczce i
lekko pogniecionej bluzce świetnie prezentowała się na tle otaczającej ją bujnej roślinności.
Dawid zastanowił się, pod iloma postaciami jeszcze mu się objawi Raven. W ciągu tego
popołudnia widział ją bawiącą się z psami na łące, potem jak wyjmowała z samochodu
plik papierów, później wyciągała ciężką skrzynkę z bagażnika i niosła przez podwórze. W
pierwszej chwili chciał jej pomóc, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież sam nalegał,
żeby zachowali dystans. Patrzył więc tylko i czuł się jak ostatni idiota.
W porządku. Świetnie. Zapadł zmierzch, na pewno już nie będzie wychodziła z domu. Co
z oczu, to z serca. Zasiadł w fotelu i próbował wziąć się do czytania. Zdjął z półki jedną z
powieści. Kiedy po raz drugi przeczytał tę samą stronę, usłyszał lekkie trzaśniecie
drzwi domu Raven. Księżyc był w pełni, nie miał więc wątpliwości, dokąd poszła.
Na pewno teraz będzie w kostiumie, pomyślał. I będzie wyglądała w nim cudownie.
Wypił drugie piwo, a potem trzecie, później już stracił rachubę. Nie mógł zapomnieć obrazu
Raven widzianej pierwszego wieczoru po jego przybyciu do doliny: skąpanej w falującym
jeziorze roziskrzonym tysiącem księżyców, śmiejącej się jak dziecko, wychodzącej na
brzeg jak Afrodyta ociekająca srebrzystą, połyskliwą wodą. Piersi jej kołysały się przy
najmniejszym ruchu, talia wyglądała jak wyrzeźbione zagłębienie nad wąskimi
biodrami, włosy opadały ciemną kaskadą. Gdzieś w oddali usłyszał dźwięk, na który
czekał
zupełnie podświadomie - trzask zamykających się za Raven drzwi. Aha, koniec pływania.
Jest już w domu, bezpieczna.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się niepokoił. Doprowadzała go szaleństwa.
Martwił się o nią, że pływa w jeziorze, które jest zimne nawet w największy upał. Wiedział,
że od wielu lat to robiła i będzie robić zawsze, po jego odjeździe też.
Wybiegł, zanim zdążył się zastanowić, co robi.
Pośrodku podwórka miedzy dwoma domami zawahał się. Przecież ona go nienawidzi.
Powinna go nienawidzić. Zatrzymał wzrok na grządkach kwiatów. Aha, one pomogą mu
zawrzeć z nią pokój. Z bukietem w ręku zapukał do jej drzwi. Otworzyły się
powoli. Raven była ubrana w luźny wschodni kaftan, lecz jeżeli chciała ukryć swoje
kształty, to osiągnęła przeciwny skutek, bo miękki i delikatny materiał podkreślał linie jej
ciała.
- Dawidzie - odezwała się po chwili, która jemu wydawała się wiecznością - zamierzasz tu
stać całą noc, czy wejdziesz?
- Bałem się, że zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem.
-Właściwie zastanawiałam się, czy tego nie zrobić.
Popatrzył na jej jeszcze wilgotne włosy i znów jej obraz nad jeziorem stanął mu przed
oczyma. Uśmiechnęła się do niego i odsunęła na bok.
-To chyba dla mnie? - upomniała się wskazując na bukiet.
- Tak, podarunek pokoju.
- Rozumiem. - Przyjrzała mu się z powagą i nagle wybuchnęła śmiechem. - Tylko Dawid
Canfield może być tak bezczelny i przynieść mi moje własne kwiaty jako gałązkę oliwną!
W jej śmiechu brzmiała ta sama zachwycająca nuta, która kiedyś niosła się po wodzie.
Dawid odprężył się i zaczął rozglądać po pokoju. Na biurku panował niewielki bałagan, na
półce dostrzegł śliczne naczynia z glinki, przed oknem wychodzącym na jezioro stał
mały stolik.
- Nakryłaś na dwie osoby...
Blask płomienia świecy odbijał się w srebrze i kryształach. Dawid rzadko kiedy zwracał
uwagę na przedmioty, lecz umiał docenić elegancką prostotę.
- Tak. - Zerknęła na niego znad kwiatów, które układała w wazonie.
- Spodziewałaś się kogoś.
- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze przyjdzie.
- Chyba się nie rozczarujesz. Jeżeli oczywiście to, co ugotowałaś, smakuje chociaż w
połowie tak cudownie, jak pachnie.
- Jesteś głodny?
Chciał zaprzeczyć, lecz nagle postanowił, ze będzie absolutnie szczery.
- Owszem. Kiepski ze mnie kucharz.
- No to zjedz ze mną?
Na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia. Kiedy szedł przez podwórze, marzył
jedynie, żeby nie został wyrzucony.
- A kogo się spodziewałaś?
- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze przyjdzie - powtórzyła ustawiając kwiaty
na blacie szafki. -Miałam nadzieję, że ty przyjdziesz i zjesz ze mną kolację.
- Ja?! Dlaczego? - Nie mógł uwierzyć, ze ta stojąca nie opodal kobieta, piękniejsza od
wszystkich na tej ziemi, zaprasza go do swojego stołu, jakby byli przyjaciółmi.
- Może nazwiemy to ucztą sprzymierzeńców?
- Wiedziałaś, że przyjdę?
- Nie w ogóle się tego nie spodziewałam. Po prostu miałam do ciebie pójść. Właśnie
wychodziłam, kiedy zapukałeś.
- Zapraszasz takiego bezczelnego chama i drama na kolację?
- Nie, zapraszam mężczyznę, który przyniósł mi kwiaty. - Oparła ręce na biodrach,
jeszcze bardziej podkreślając swoją sylwetkę pod kaftanem. - Przyjmujesz zaproszenie?
- Jeżeli mi powiesz, dlaczego zależy ci na moim towarzystwie.
- Chyba dlatego, że cię lubię.
- Za co, u diabła, możesz mnie lubić?
- Tylko Bóg jeden wie. I może Simon. Przecież to on cię tu przysłał. - Wsunęła mu rękę
pod ramię.
- Powiem ci, kiedy sama będę wiedziała. Poprowadziła go do stołu uśmiechając się.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dawid podniósł wzrok znad książki i spojrzał na Raven. Od godziny usiłował się
skoncentrować na fascynującym opowiadaniu science fiction, lecz cały czas myślał tylko o
niej. Od tej pierwszej wspólnej kolacji wszystkie wieczory spędzali razem. Jedli kolację,
szli na spacer nad jeziorem, później gawędzili, a potem albo Raven zaczynała ziewać przy
sztalugach, albo on nad książką.
Rutyna to rzecz niebezpieczna. Popada się w stan błogości. Napięcie znika. Dawid
dotychczas walczył z rutyną i dzięki temu udało mu się przeżyć nawet wojnę w dżungli.
Tak było do chwili poznania Raven. Intrygowała go. A kiedy przestawał się mieć na
baczności, opanowywał go w jej obecności spokój. Tajemnica i spokój - pobudzająca
mieszanka bardziej niebezpieczna od rutyny.
Dzisiaj jednak zachowywali się inaczej. Nie poszli na spacer, nie gawędzili. Raven
milczała i zamiast malować, zaczęła coś lepić z gliny. Dawid patrzył, jak jej zręczne palce
tworzą w glinie jakiś kształt. Stała w kręgu światła, cienie pląsały jej po twarzy, była
zamyślona. Stopniowo napięcie mijało, glina nabierała kształtu, jak gdyby Raven
przekazywała jej swoją energię.
Znali się już kilka tygodni, lecz Dawid wciąż odkrywał w niej nowe cechy. Za każdym
razem mówił sobie, że ten wieczór będzie ostatni. Ale po każdym samotnie spędzonym dniu
czekał znów na jej zaproszenie. Pokój Raven był taki jak ona - ciepły, miły. Był miejscem, w
którym można było znaleźć ulgę.
Odłożyła pracę.
- Skończone? - spytał przyznając tym samym, że nie ma o jej zajęciu zielonego pojęcia.
Raven spojrzała zdumiona, jakby zapomniała o jego obecności. Potrząsnęła głową i włosy
rozsypały jej się na ramiona.
- Nie, jeszcze nie. Jutro naczynie wyschnie na słońcu, a potem pomaluję je specjalną
glinką.
- Glinką? - Dawid odłożył książkę, bardziej skoncentrowany na refleksach światła na
twarzy Raven niż na tym, co mu odpowie.
- To płynna glina-wyjaśniła. -Myślę, że pomaluję je na biało.
- Białe na czarnym?
- Białe na białym. To znaczy, w końcu tak to będzie wyglądało. Zanim glinka wyschnie,
wypoleruję naczynie żwirem, a potem, przed wypaleniem, ozdobię je jakimś wzorem. Przy
wypalaniu czarna glina wybieleje, a kaolin będzie miał kolor naturalny.
- A jeżeli zdecydujesz się na jakiś wzór, to na jaki?
- Kształt naczynia sam to narzuca.
- Sztuka dla sztuki.
- Nie - potrząsnęła głową - raczej sztuka jako forma terapii. Lepienie z gliny to jedna z
wielu rzeczy, jakich nauczyła mnie Rhea McKinzie. Stolik, narzędzia i metody przejęłam od
niej. Kiedy coś przeżywała, miała zmartwienia, potrafiła godzinami siedzieć i lepić, jakby
przelewała na glinę swoje kłopoty.
- Jak ty dzisiaj?
Wzięła ze stołu mokrą szmatę i wycierając ręce odparła:
- Tak, tak jak ja dzisiaj.
- Trudno sobie wyobrazić, że jakiś problem może przybrać taki kształt - wskazał na
gliniany przedmiot.
Czy jej ręce pracowały zgodnie z podszeptem myśli? Czy poza tą doliną istniał jakiś
mężczyzna, przez którego musiała wylewać swoje żale i kształtować pod ich wpływem glinę,
tak jak Rhea McKinzie? W pewnej chwili ogarnęło go jakieś dziwne uczucie, obce i
nieprzyjemne.
- Czy ten mężczyzna wart jest takich katuszy?
Raven podążyła za jego wzrokiem, jakby patrzyłana naczynie po raz pierwszy w życiu.
Było solidne, mocne i męskie. Dawid był niezwykle spostrzegawczy.
- Obaj mężczyźni są tego warci.
Gardło Dawida ścisnął irracjonalny gniew, gorycz przepełniła mu usta, poderwało go na
równe nogi. Zazdrość! Wziął głęboki oddech, by się uspokoić, lecz to nic nie pomogło.
Dobry Boże! To prawda. Jest zazdrosny o nieznajomego. O dwóch nieznajomych.
Musi się dowiedzieć czegoś więcej.
- Dlaczego? Dlaczego są tacy ważni?
- McLachlanowie to wspaniała rodzina – odparła Raven, zdumiona jego tonem. - Dzięki
Dare'owi, najstarszemu z nich. Wychował swoich trzech braci. To znaczy, przybranych
braci - poprawiła się. - Zupełnie sam, dzięki szkockiemu uporowi, zrobił z nich
świetnych młodych ludzi. Teraz, niestety, ten sam upór może rozbić tę rodzinę.
- A o co tu właściwie chodzi? - spytał Dawid z niesmakiem. Dwóch mężczyzn, czy gorzej,
dwóch braci zakochanych w tej samej kobiecie?
- Słucham? - spytała zdumiona.
- No bo chyba tak to jest? - Podszedł bliżej.
- Klasyczny trójkąt: dwóch mężczyzn, jedna kobieta.
- Kobieta? - Raven naprawdę była zdziwiona.
- Jestem przekonana, że Jamie mógł mieć wiele przyjaciółek czy kochanek. Podobnie
Dare. Ale teraz nie chodzi o kobietę. To byłoby zbyt proste.
- A co może być bardziej skomplikowane niż kobieta?
- Na przykład sprawy honoru, miłości, ambicji. Plany związane z drugą osobą. Na
przykład, Dare'a z Jamie'em. Jamie to utalentowany pianista. Cóż, kiedy chce być po prostu
farmerem tak jak Dare. Ten znowu nie chce o tym słyszeć. Nie chce pozwolić, by brat
zmarnował swój talent. A obaj są kąpani w gorącej wodzie i żaden nie chce ustąpić. Jamie
jest młody, jest dopiero na pierwszym roku.
- Jamie jest studentem?-przerwał Dawid. -A jego brat, Dare, jest farmerem?
- Jamie McLachlan ma osiemnaście lat. Dare trzydzieści osiem. Na nim spoczywa
odpowiedzialność za losy rodziny.
- Student i farmer -mruknął Dawid i zachichotał.
- Farmer i student. - Chichot przerodził się w śmiech, śmiech ulgi. - To nic śmiesznego -
zaprotestowała łagodnie.
- Dare ma swoją dumę i chce, by Jamie osiągnął więcej niż on sam. I nie rozumie, że brat
tego nie chce. Przynajmniej na razie. A może nigdy nie będzie miał takich ambicji.
- Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Raven?
Zawahała się. W jego głosie była jakaś inna nuta. Jeszcze nigdy nie wypowiedział tak jej
imienia. Ścisnęło ją w gardle i zaschło w ustach. Dawid zaczął zbliżać się do niej
zdecydowanym krokiem. Powietrze stało się jakby naelektryzowane, co przyprawiało ją o
drżenie.
- Przejmuję się, bo nie mogę obojętnie patrzeć, jak rozpada się rodzina - szepnęła,
chwytając się podświadomie tematu rozmowy. To, co teraz się między
nimi działo, nie miało nic wspólnego ani z Jamie'em, ani z Dare'em McLachanami.
Patrzył na jej przechyloną lekko głowę, uniesiony podbródek. Stała zwrócona do niego
twarzą, tyłem do lampy, która oświetlała tylko jej ręce -mocne i szorstkie, z krótko
obciętymi paznokciami. Zręczne, utalentowaneręce.Spokojne dni i wieczory poszły w
zapomnienie, jakby nigdy nie istniały. Swoboda i odprężenie zastąpione zostały przez
trawiący głód i pożądanie.
- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, Raven, że mnie oswoisz? Nakarmisz mnie. Pokażesz mi
takie życie, jakiego nigdy nie znałem. I nie poznam. - Dotknął jej ręki. - Wiesz, jak się
czułem, kiedy myślałem, że masz kłopoty z kochankiem?
Pierś uniosła mu się powolnym, głębokim oddechem.- Nie masz pojęcia, co? Tak jak nie
miałaś pojęcia...- przerwał gwałtownie, ale zaraz mówił dalej:- Byłaś zadowolona, że
siedzimy tu razem co wieczór. Zbyt zadowolona, żeby wiedzieć, że doprowadzasz
mnie do szaleństwa. - Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że teraz to do niej dotarło. - Ale teraz
wiesz, prawda?
- Wiem.
Nie drgnęła, nie zaczerwieniła się, nie odwróciła wzroku. Chciał zburzyć to jej
opanowanie, chciał zobaczyć, jak porywa ją namiętność.
- Walczyłem z tym, Raven. Walczyłem od pierwszej chwili. Codziennie. Niezależnie od
tego, co robiłem, cały czas myślałem o tobie.
Wyczuł, że Raven drży, poczuł na twarzy jej oddech. Sam nie wiedział, kiedy dotknął
ustami jej ust. Całował ją gwałtownie, namiętnie, porywczo. Wiedziała już, że nie potrafi
odtrącić go, wymknąć się z jego mocnych ramion. Odchylił do tyłu jej głowę, pieścił
rozpalonymi wargami szyję. Przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie, wtopił się ciałem w jej
ciało. Raven nie potrafiła złapać oddechu, zalała ją fala namiętności, nowego dla niej,
niepohamowanego pożądania. Czuła, że ulatuje gdzieś daleko, w świat jej
dotychczas nie znany. Świat potrzeb silniejszych niż myślała czy chciała. Nie bała się
Dawida, bała się siebie. Wpiła palce w jego włosy, oboje zatracili się w nie zaspokojonym
pragnieniu. Dawid szalał, rozpalony, zapomniał o całym świecie. Ona wiła się w jego
ramionach, przywierała do niego całym ciałem. Dawid, wstrząśnięty, odsunął się trochę,
chwycił ją za ramiona, usiłując pohamować szaleństwo. Objął wzrokiem jej zwichrzone
włosy, poranione usta, pod ciężkimi powiekami dostrzegł namiętność. Nie odwróciła
wzroku. Pragnęła go i nie potrafiła tego ukryć. A on pragnął tego od samego początku.
Usiłował znienawidzić ją za to, jaka jest, za wygodne życie pasożyta, jakie prowadziła.
Wyrzekł się swoich męskich potrzeb. Walczył ze sobą codziennie, walczył z Raven.
Pochylił się i porwał ją na ręce. Obrócił się i ruszył do drzwi, które - jak zauważył -
prowadziły do sypialni. Kątem oka dostrzegł spartańską prostotę wnętrza.
Postawił Raven na podłodze, przyciągnął do siebie, odrzucił kosmyk włosów z jej oczu.
Uśmiechnęła się jak zbudzone ze snu dziecko. W przyćmionym świetle lampki oczy jej
patrzyły na niego z taką ufnością, że zapragnął zostawić ją, wyjść, odjechać, zniknąć z jej
życia. Aż nagle znów stanęła mu przed oczami Raven wynurzająca się z jeziora niczym
bogini. Szaleństwo wzięło górę nad rozsądkiem. Sięgnął do pierwszego guzika jej bluzki.
Gładził jej skórę, czując pulsowanie krwi.
- Drżysz.
- Wiem - mruknęła.
Ostatni guzik został rozpięty. Dawid wsunął ręce pod bluzkę i ujął w dłonie obnażone
piersi. Palce miał szorstkie, lecz dotyk delikatny. Pieścił ją powoli, głaskał, drażnił.
Wędrował dłońmi wzdłuż boków, gładził brzuch. Odchodziła od zmysłów. Każde
dotknięcie przyprawiało ją o drżenie. Chwyciła go za ramiona, wbiła paznokcie w skórę
obciągającą napięte mięśnie. Wyprężyła ciało, piersi uniosły się. Nigdy w życiu nie
potrzebowała jeszcze mężczyzny tak, jak teraz Dawida. Patrząc jej prosto w oczy zerwał z
niej bluzkę i odrzucił na podłogę. Gładził powoli szyję, nagie ramiona, wypukłości piersi,
które nabrzmiewały w jego dłoniach.
- Śliczna Raven - szepnął. - Zawsze taka pełna rezerwy, niedostępna. A teraz już nie.
Powiedz, co sprawia ci przyjemność?
Raven nie mogła wytrzymać jego wzroku. Przymknęła oczy. Zadrżała.
- Nie potrafię.
Przesunął kciukiem po jej piersiach, otoczył brodawki, potarł ich twarde pączki.
- Czy właśnie tak lubisz, słodka?
- Tak. - Wyprężyła się z rozkoszy. - Tak.
- A może tak? - Pochylił się i zaczął pieścić ją wargami. Raven wiła się w jego ramionach,
delikatne ukąszenia jego zębów doprowadzały ją do obłędu.
Wpiła paznokcie w jego ramiona, orała mu nimi skórę, nie zdając sobie sprawy, co robi.
- Dawidzie, proszę cię.
Podniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Otarł jej pot z czoła.
- Powiedz, jak lubisz.
- Nie wiem - odparła.
- Nie wiesz?-Potrząsną łnią lekko.-Oboje wiemy, że nie jesteś już taka młodziutka, by
grać rolę niewiniątka.
- Nie wiem. Nie wiem.
- Przestań. Jeżeli chcesz grać - rzucił gwałtownie - to będziemy grać.
- Nie chodzi o żadną grę. - Nie potrafiła zebrać myśli. - O żadną grę. Ja nigdy...
- Przestań. - Zakrył jej usta dłonią. - Nie rób z siebie idiotki. Nie obchodzi mnie, ilu
miałaś kochanków. Teraz mnie nie obchodzi -mruknął gniewnie, ale i z namiętnością. -
Nigdy nie będzie mnie to obchodziło.
Raven chciała coś powiedzieć, powiedzieć mu, jak bardzo się myli, lecz kiedy pochylił się
nad nią, myślała tylko o jednym. Dawid ukląkł przed nią i zaczął jej
ściągać z bioder dżinsy.
- Jesteś piękną kobietą. - Dotknął brzucha, musnął palcem pępek, aż dodarł do koronki
jej fig. Przesunął rękę niżej. Raven zadrżała i zachwiała się.
- Piękne kobiety muszą mieć całe zastępy kochanków, by podziwiali świątynię ich urody.
Ale dziś będzie tylko jeden.
Oprzytomniała dopiero w chwili, gdy leżała już na łóżku i czekała na niego.
Nazwał ją piękną, lecz zabrzmiało to okrutnie i złośliwie. Pożałował tego ironicznego
tonu, gdy zobaczył ją teraz upojoną namiętnością. Mimo zmysłowości wyglądała na
nietkniętą. Jakby miał przed sobą dwie kobiety. Niewinną, drżącą pod jego dotykiem, jakby
był jej pierwszym kochankiem, i dumną syrenę, która stała przed nim na wpół naga,
pobudzając
wszystkie zmysły. Którą z tych kobiet właściwie była? Jedną z nich czy obiema? Dzisiaj
było mu wszystko jedno, należała do niego. Zdarł z siebie koszulę. Kiedy rozpinał pasek
spodni,
zerknął przypadkiem w lustro. Mężczyzna, którego zobaczył, wydał mu się kimś obcym.
Miał zmierzwione włosy, twarz czerwoną i ponurą. Chłodny i opanowany kameleon z
Czarnej Straży, doprowadzony do szaleństwa przez kobietę.
Nagle, niespodziewanie, ogarnął go niepokój. Czy nie wyrządzi krzywdy tej delikatnej
istocie?
- Raven - zachrypiał - powstrzymaj mnie, powiedz, bym sobie poszedł. Odejdę.
- Nie potrafię - szepnęła.
- To powiedz, że mnie nie chcesz. Zanim będzie za późno.
- Już jest za późno.
To prawda. Raven zawsze mówi prawdę. Jeden ruch i Dawid był nagi.
Wyszedł z ciemności w krąg światła. Raven wstrzymała oddech. Przez okno wpadało
światło księżyca oblewając sylwetkę Dawida srebrem. Nie miała poję cia, że męskie ciało
może być tak fascynujące, wręcz piękne. Smukłe uda, szeroki tors. Jego ciało, podniecone
i głodne, pragnące jej, było świadectwem jego trudnego życia. I woli przetrwania.
Dla niej to, co działo się teraz, też oznaczało przetrwanie. Bo już nie potrafiłaby żyć bez
tego
mężczyzny. Zaśmiała się cichutko i wyciągnęła ramiona do Dawida.
Pozwolił się przyciągnąć, wpadł w jej objęcia. Całował ją, głaskał, pragnął się z nią
droczyć i zadawać jej męki. Chciał doprowadzić ją do takiego szaleństwa, jakie zawładnęło
nim. Lecz ona już i tak nie panowała nad sobą, nieposkromiona, szalona, oddająca
pocałunek za pocałunek, pieszczotę za pieszczotę, zwijająca się z rozkoszy na pachnących
lawendą prześcieradłach. Poczuł, jak dreszcz ogarnia całe jego ciało.
- Dość! Dobry Boże, dość!
- Dość - powtórzyła Raven jak echo.
Runął na nią nakrywając sobą jej ciało. Drżał, szukał ostatecznej ulgi, lecz nie chciał być
zbyt brutalny. Spragniony jej, ale delikatny, w paroksyzmie czułości, który omal go nie
zgubił, dotarł wreszcie do upragnionego celu. Cofnęła się z krzykiem. Zamarł, zmartwiał,
znieruchomiał. Już wiedział, znał prawdę, lecz było za późno. Wyprężyła się jak
cięciwa łuku i połączyli się w spełnieniu.
- Nie! - krzyknął. - Nie, do diabła!
Mimo to przyciągała go do siebie, aż zupełnie się w niej zatracił.
- Do diabła! - zawołał chrapliwym głosem.
Pulsowanie, spazm, paroksyzm ciał, eksplozja zachwytu.
- Raven!
Za oknem wędrował księżyc, lecz w pokoju panował mrok, rozświetlony tylko poświatą
nocnej lampki. Zasypiali, budzili się i znów - wyczerpani - zasypiali. Za każdym razem
spełnienie dla Dawida było dreszczem gorączki, dla Raven huraganem. Kiedy zaczęło
świtać, nie potrafił już zasnąć i leżał połączony z nią pasmem jej włosów, wpatrywał się w
sufit i myślał o tym, co zrobił. Przypomniał sobie całą noc, szczegół po szczególe z pełną
wyrazistością. Przypomniał sobie jej ciało drżące pod jego dotykiem. Jego ciało zachwycone
tym, co Raven mu dała.
Czy rzeczywiście ta kobieta mu się oddała? Chodziło mu przecież tylko o to, by
zapomnieć, odprawić egzorcyzmy, aby się wyleczyć. By odnieść zwycięstwo. Był takim
egoistą, w ogóle nie słuchał, nie dopuszczał jej słabych protestów do świadomości. Był taki
okrutny,
taki bezwzględny. Oddała mu się bez zastrzeżeń, o nic nie pytając. Potem, w chwili
upojenia, wyznała mu miłość.
Miłość.
Słowo to spowodowało, że zerwał się z łóżka. Spojrzał na nią i poczuł się jak w potrzasku.
Nie miał żadnych wątpliwości. Kobieta trzydziestoletnia, dziewica, w czasach kiedy
dziewictwo nie było w cenie, mogła je oddać tylko z miłości.
A on nie chciał jej miłości. Miłość była ciężarem, pułapką. Poświęceniem. Nie chciał jej w
ogóle. Pragnął, by go tak znienawidziła, że zapomniałaby o tych bzdurach zwanych
miłością. Stanął nad nią z zaciśniętymi pięściami, obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
Chciał... Boże drogi... chciał ją pocałować.
- Ty głupcze! -warknął do siebie, chwycił leżące na podłodze ubranie i wybiegł z pokoju.
Raven westchnęła i przeciągnęła się z rozkoszą. Czuła się cudownie. To najpiękniejszy
dzień w jej życiu. A więc to właśnie oznacza seks. Zaśmiała się.
- Hooop! - Wyskakując z łóżka poczuła silny zawrót głowy i musiała się chwycić oparcia.
Przecież nie jest w ciąży, pomyślała. Chociaż zdawała sobie sprawę, że to możliwe. Nigdy
nie była ostrożna. Dawid też się nie przygotował. Wyobraziła sobie upartego
chłopca o oczach Dawida. Dziewczynkę, która doprowadzi do tego, że jego twarz rozjaśni
się uśmiechem. Dziecko. Owoc ich miłości. Raven odrzuciła głowę i roześmiała się,
szczęśliwa, że świat znów stał się piękny.
Porwała koszulę z podłogi i wciągnęła ją na siebie. Nie zapięła jej i nie przejmując się, że
koszula sięga ledwie za biodra, pośpieszyła do Dawida. Był w kuchni, siedział w wykuszu
okna i spoglądał na jezioro. Zatrzymała się w drzwiach i patrzyła na niego z zachwytem.
Był uczesany i ubrany, koszulę miał porządnie wsuniętą w dżinsy, płócienne buty
zasznurowane. Jak gdyby ubiegłej nocy w ogóle się nic nie wydarzyło. Spojrzała na swoją
wymiętą koszulę narzuconą na nagie ciało. Zaśmiała się.
Drgnął na dźwięk jej głosu. Czekała, aż się odezwie. Uśmiechnęła się, lecz on wciąż
milczał. Podniósł papierosa do ust i zaciągnął się głęboko. Patrzył na nią zza obłoczka
dymu. Odczuła to spojrzenie jako pieszczotę.
- Dzień dobry - powiedziała w końcu, pewna, że on czyta w jej myślach i zna jej uczucia.
- Czyżby? - Odwrócił się, by zgasić papierosa w popielniczce. Spojrzał na nią z
nienawiścią.
- Myślałam... - zawahała się, potrząsnęła głową. Była zdezorientowana.
Wstał, odstawił filiżankę i zaczął powoli iść w jej stronę.
- O czym myślałaś, Raven? - spytał odrobinę za cicho. - Że wskoczymy do łóżka, a potem
będziemy żyć razem długo i szczęśliwie? Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie ze mną. Miłość! -
Ostatnie słowo wymówił jak przekleństwo. -To ciężar, proszę pani, to pułapka. Ludziom,
którzy tego nie chcą, narzuca odpowiedzialność i poczucie winy. Helen Landon zmarła w
południowoamerykańskiej dżungli, bo uważała, że mnie kocha. Ja jej o nic nie prosiłem.
Nie chciałem tego. - Stał teraz bliżej i Raven dostrzegła, że zimny wyraz jego oczu nie miał
nic wspólnego z refleksem światła. - Podobnie od ciebie nie oczekiwałem niczego poza tym,
że pofikamy sobie w łóżku.
Raven zaschło w gardle. Zaniemówiła. Co zresztą mogła powiedzieć? Pogarda, jaką
zobaczyła w jego oczach, przyprawiła ją o mdłości, odebrała siły, boleśnie
zraniła duszę.
- Byłaś dobra, kotku. Najlepsza. - Uśmiechnął się krzywo, a potem przeciągnął palcem
wzdłuż jej rozchylonej koszuli i dotknął brzucha. - Ale twoja niespodzianka nic dla mnie nie
znaczy. Oddałaś swoje bezcenne dziewictwo niewłaściwemu mężczyźnie.
Poczuła gniew i udało jej się ocknąć ze spowodowanego bólem odrętwienia. Z
opanowaniem, lodowatym spokojem złapała go za nadgarstek i zdjęła jego rękę z brzucha.
- Wiedziałeś. Mówiłam ci.
- Kobieta w pewnych sytuacjach mówi wiele rzeczy.
- Zgadza się. - Odepchnęła jego rękę. - Zwłaszcza kiedy jej nauczycielem jest sprawny
Dawid Canfield. Następnym razem z innym mężczyzną nie będę już taka naiwna.
Powinnam podziękować ci za lekcję techniki miłosnej, a także za uwolnienie mnie od
ciężaru dziewictwa. Byłam niezła, bo ty byłeś dobry. Najlepszy, jeżeli chodzi o moje
ograniczone doświadczenia.
- Do diabła z tobą! - Stał z zaciśniętymi pięściami nie dlatego, że dotknęły go jej pełne
opanowania słowa, lecz na samą myśl o niej z innym mężczyzną.
- Właściwie już wysłałeś mnie do diabła – stwierdziła spokojnie, odwróciła się, podeszła
do drzwi i otworzyła je. - Wyjdź, bo muszę się ubrać. Mam dziś okropnie dużo roboty.
Była wspaniała. Dumna, piękna, tak nieprzystępna, że zastanawiał się, czy jest to sama
kobieta, z którą kochał się tak namiętnie minionej nocy. Dziwne uczucie smutku, może z
powodu krzywdy, którą jej wyrządził, może z powodu tego, że odrzucił miłość,
utemperowało go trochę.
- Najlepiej by było, jakbym stąd w ogóle wyjechał, ale dałem Simonowi słowo.
- A ty zawsze dotrzymujesz słowa. - Nie kpiła z niego, zachowywała się z klasą.
- Tak - odparł po prostu, ale poczuł, że musi coś dodać. -Kiedyś jedyną rzeczą, jaką
miałem, było moje słowo. Jeżeli straciło wartość, to ja też nie jestem nic wart.
- Dotrzymaj więc słowa, zostań tu, ale nie ze mną.
- Raven...
- Nie ma za co przepraszać - rzuciła lodowato.
- Nie będę wiec przepraszał - zgodził się. Minął ją schodząc po schodach i odszedł.
Nie patrzyła za nim. Nie potrafiła. Zamknęła drzwi i oparła się o nie, wyczerpana. Po
chwili uspokoiła się, przestała drżeć. Przecież postępowała jak idiotka. Musiała to przyznać.
Oddała swoje ciało i serce mężczyźnie, który jej nienawidził. Będzie żałować wielu rzeczy:
niewinności, narażenia się na niepotrzebne cierpienia, straconych złudzeń. Lecz nie będzie
żałować tego, że oddała się temu mężczyźnie. Nigdy. Niezależnie od tego, na ile była
naiwna, gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nikt nie będzie się z nią tak kochał jak Dawid.
- Weź się w garść - mruknęła do siebie.
Musiała się jednak czegoś dowiedzieć. Podeszła do telefonu i wykręciła numer. Po jakimś
czasie powiedziała bez wstępów:
- Simonie, muszę znać wszystkie szczegóły dotyczące Helen Landon, czy masz je w
dokumentach, czy nie.
I usiadła na krześle, by wysłuchać relacji swojego przyjaciela.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Raven siedziała przy stoliku garncarskim. Przez uchylone drzwi sączyło się przygasające
światło dnia. Nieruchomymi dłońmi obejmowała kamień służący do polerowania. Biała
glinka wyschła niepostrzeżenie na naczyniu. Nie miała ostatnio czasu, żeby się zajmować
garncarstwem. Teraz, słowo po słowie, przypominała sobie treść rozmowy, którą odbyła
przez telefon z Simonem jakiś czas temu.
- Helen Landon? - powtórzył, chcąc zyskać na czasie, jak to często miał w zwyczaju.
- Tak, Simonie, Helen Landon. - Czekała cierpliwie, bo to jedyny sposób na Simona. Nie
wolno go było popędzać.
- To Dawid nic ci nie opowiadał?
- Jakby mi opowiadał, nie zawracałabym ci głowy.
- Masz taki głos, sam ton już... Nie bardzo to się układa, co? Kontakty z Dawidem?
Zamilkła szukając jakiegoś wykrętu, lecz w końcu postanowiła powiedzieć krótko
prawdę:
- Nie.
- Przykro mi. Nie chciałem, myślałem...
- Za późno na przeprosiny, Simonie. Po prostu opowiedz mi o Helen Landon.
Simon zaczął opowiadać, lecz nie o Helen, tylko o Dawidzie.- To było niezwykłe dziecko.
Pochodził z ciężko pracującej mieszczańskiej rodziny, którą prześladował pech. Ojciec
podupadł na zdrowiu. Leczenie było drogie. Stracił interes, stracił dom. Przeprowadzili się
do ubogiej dzielnicy, zabierając z sobą tylko własną dumę. Matka ciężko pracowała na
utrzymanie rodziny, nie starczało jednak środków na zabezpieczenie przyszłości syna. Ani
na wyuczenie go jakiegoś zawodu, ani tym bardziej na kształcenie go w szkole średniej. Ale
rodzice dobrze go wychowali i zaszczepili swoje staroświeckie ideały. Wyrósł na twardego
chłopaka, ale te ideały zachował. Rodzice zmarli. Został sam. Był bardzo młody, gdy
zaciągnął się jako ochotnik i pojechał do Wietnamu. Kiedy wpadł mi w oko, był jeszcze na
tyle świeży, że trzymał się swoich ideałów.
- Wziąłeś go do siebie?
- Do Straży. Był pierwszy.
- I najlepszy?
- Tak, Raven, najlepszy. Dawid był najlepszy, ale to go omal nie wykończyło.
Walczyła z sobą, by nie okazać gniewu.
- Musiałeś wiedzieć, ile go to wszystko kosztuje.
- Wiedziałem. Widziałem, jak jego oczy tracą blask i jak znika mu z twarzy uśmiech,
którym potrafił zmiękczyć każde serce. Ale mimo to przydzielałem mu wszystkie
najpodlejsze zadania.
- Bo Dawid je wykonywał i to dobrze, bez względu na to, ile go to kosztowało. Warto
było?
- Tak - odparł z absolutną szczerością.
- Czy są sprawy, dla których można poświęcić człowieka?
- Wtedy tak było.
- A teraz?
Simon milczał tak długo, aż pomyślała, że prze rwano im połączenie. Lecz nagle usłyszała
westchnienie znużenia i zaczął dalej mówić.
- Nie zrobiłbym mu tego, gdyby to nie było konieczne.
- Wiem, Simonie. Chyba tylko chciałam, byś mi to powiedział.
- Dawid widział potworne rzeczy i robił potworne rzeczy. Mężczyzna z jego sumieniem
płaci za to ogromny haracz.
- Helen Landon też?
- Była młoda i krótko jeszcze z nami pracowała, trochę naiwna, ale zdolna. Dawid z
reguły pracował sam, ale tym razem potrzebował partnerki. Tworzyli dobrą parę.
- Dawid twierdzi, że go kochała.
- Tak, chyba tak.
- A on ją kochał? - Musiała spytać, chociaż znała odpowiedź.
- W Dawidzie już wszystko się wypaliło: stracił złudzenia, był rozgoryczony i wściekły.
Śmierć Helen tylko wyzwoliła w nim te uczucia. Raven, w naszym interesie ludzie często
giną i my ich opłakujemy, ale potem żyjemy dalej.
- Jak to się stało, że Dawid tak cierpi z powodu śmierci Helen?
- Bo jest tym, kim jest. Dlatego.
Zaczął jej dalej opowiadać o Dawidzie i wszystkim, czego ten człowiek dokonał. Jak
gdyby przeżywał katharsis. W końcu zaczął mówić o ostatniej misji Dawida.
- Zdradzono ich. Banda guerillas czekała na nich. Złapali Helen. Znała informacje, które
mogły zaszkodzić Dawidowi. Ale nie pisnęła ani słowa. Nawet jak ją torturowali.
Miłość, której Dawid nie chciał, pomyślała Raven.
- Dawid zabrał ją stamtąd. I został z nią. Póki nie umarła. Wrócił z dżungli sam.
Raven nie potrzebowała szczegółów. Nikt nie musiał jej mówić, jakie to straszne było dla
Helen. I dla Dawida, który siedział przy niej, kiedy umierała. I dla Simona, który ją tam
wysłał.
- To była ostatnia kropla, która przepełniła kielich goryczy. Dawid rzucił wszystko, w co
wierzył.
- I sam zaczął szukać tego, kto zdradził. I będzie nawet gotów łamać prawo, jeżeli zajdzie
potrzeba.
- Nie, jeżeli on... Raven, Dawid może niebawem zostać renegatem. Nie możemy na to
pozwolić.
- To tak postępujesz, Simonie? Angażujesz faceta, niezwykłego faceta, eksploatujesz go,
zamieniasz w maszynę. A kiedy ma kłopoty, to polujesz na niego jak na zwierzę?
- Nikt na niego nie poluje. Póki żyję, na to nie pozwolę.
- Ale on czuje się winien, że żyje.
- Tak jak ty kiedyś.
- Póki nie przywiozłeś mnie tutaj i razem z Rheą nie nauczyłeś, że żyć dalej to nie grzech.
- Nagle wszystko stało się dla niej zupełnie jasne. -To dlatego przysłałeś go do mnie? Żebym
zrobiła dla niego to, co ty dla mnie zrobiłeś?
Słyszała tylko jego ciężki oddech. Przypomniał sobie zapewne kogoś bliskiego i drogiego,
kto umierając powierzył mu swoje dziecko. Przeczekała tę głuchą ciszę, aż w końcu
odzyskał głos.
- Źle zrobiłem, kochanie, że go do ciebie przysłałem?
- Nie wiem.
- Mogę go odwołać. Mam to zrobić?
Nie mogła prosić Simona, żeby odwołał Dawida tylko dlatego, że ona się w nim głupio
zadurzyła. Dawid musi tu zostać. Simon był mądrym człowiekiem. Wiedział, że jego
najlepszy agent musi odpocząć, że odpoczynek w dolinie uzdrowi jego skołataną głowę i
pozwoli mu odnaleźć siebie. Raven domyśliła się, że Dawid nie potrzebuje pomocy
specjalisty, że mogłaby mu wręcz przynieść szkodę. Zginąłby w labiryncie szpitali, klinik
i zakładów. W końcu zebrała się na odwagę i posłuchała tego, co podpowiadało jej
sumienie. Doskonale wiedziała jednak, że był to również głos jej serca.
- Nie odwołuj go, Simonie. Ja nie potrafię mu pomóc, ale czas zrobi swoje. Dawid jest
silny. Podreperuje się tutaj i wróci w zupełnie innym stanie umysłu i ducha. Niech zostanie.
- Jesteś pewna, kochanie?
- Jestem pewna.
- Zadzwonisz, jeżeli będziesz mnie potrzebowała?
- Zadzwonię.
- Kochanie?
- Tak, Simonie?
- Trzymaj się.
Często myślała o tej rozmowie. Przypominało jej się
„Trzymaj się" i jej odpowiedź w duchu: „Już za późno, Simonie."
Zaśmiała się głucho. Kiedy była z Dawidem, nie potrafiła kontrolować swoich reakcji. Od
pierwszej chwili, kiedy wynurzył się z mroku, nieznajomy, wszystko po prostu zawiodło.
Jakby światło księżyca ją zaczarowało i całkiem zmieniło jej świat.
Kiedy stała okryta mgiełką mokrej koszuli, wstrząs, jakiego doznała na widok Dawida,
dodał jej odwagi. Potrafiła bez trudu znieść jego palące spojrzenie. Dopiero gdy odszedł
rzuciwszy przedtem kilka obelg, nagle oprzytomniała.
Nie usiłowała go wtedy nienawidzić. Nienawiść oznacza ciągłe napięcie i gotowość do
walki. Wolała narzucić sobie stan obojętności. Potrafiła więc trzymać się na uboczu,
kontrolować się, czy okazuje mu obojętność, dopóki nie dostrzegła, że za jego wrogością
kryje się cierpienie. Kiedy wziął ją w ramiona, nie myślała, co przyniesie przyszłość. Po
prostu oddała mu serce i ciało. Żeby zająć się czymś i przestać rozmyślać, zaczęła
robić porządki na stoliku. Sprzątnęła narzędzia i odłożyła do szafki. Podniosła gliniane
naczynie i znów zalała ją fala wspomnień. Przypomniała sobie, jak Dawid przyglądał jej się,
kiedy wyrabiała glinę. Jaki był gniewny, wrogi i namiętny.
Pieściła dłońmi naczynie, przyłożyła je do rozpalonego policzka. Nagle jakiś dźwięk,
jakby szept czy oddech, kazał jej spojrzeć w stronę drzwi.
Dawid stał na skraju ogrodu i patrzył na nią w mrocznym świetle wieczoru. Odraza w
jego zimnym spojrzeniu była tak przejmująca, że Raven upuściła naczynie, które rozbiło się
w drobny mak. Coś wrzało w tym szorstkim, cierpiącym mężczyźnie, kryjącym prawdziwe
uczucia za fasadą spokoju. Coś, czego Raven nie mogła zrozumieć. Przez otwarte drzwi
powiał letni wiatr i potargał włosy Raven. Odgarnęła je z policzka. Dawid podążył
wzrokiem za ruchem jej ręki. Przypomniała sobie jego dłonie w swoich włosach, jak
całował je, kiedy się kochali. Jak połączyły ich we śnie.
Och, Boże! Nawet jego nienawiść nie potrafiła jej zniechęcić. Czekała drżąc, aż nagle ich
spojrzenia znów się spotkały. W ciszy usłyszała jego chrapliwy oddech, dłonie zacisnął w
pięści. Oczy miał teraz wąskie jak szparki, lecz błyszczały w mroku tak, że dostrzegła
w nich głód, którego nie mogły uśmierzyć ani nienawiść, ani pogarda.
Pobladła. Zacisnęła ręce aż do bólu. Powstrzymała się, by nie wyciągnąć ich do niego.
Zrobiłaby wszystko, czego zażądałby Dawid. Stałaby się taka, jakiej by tylko zapragnął.
Wystarczy, żeby jej dotknął, a nie miałaby siły niczego mu odmówić. Z głębi pamięci
przywołała jednak słowa Simona:
„Trzymaj się". I swoją własną odpowiedź:,, Za późno".
Za późno było już w tej samej chwili, w której Dawid ją pocałował.
Kocham go, przyznała. Wyznanie to przyprawiło ją prawie o zawrót głowy. Potrafiła
uznać, że opanowało ją szaleństwo miłości. Wiedziała, że patrzy na nią rozpalonym,
upartym, pełnym pożądania wzrokiem, lecz wyznanie, które sama przed sobą przed chwilą
zrobiła, dodało jej pewności siebie. Nie będzie się oszukiwać, że zniesie to łatwo. Może
będzie cierpiała, może nigdy potem już nikogo nie pokocha, lecz przetrwa.
Nagle wszystko się rozjaśniło, skomplikowane problemy sprowadziły się do prostych
prawd. Raven kochała Dawida. Tylko to było dla niej ważne. Jak on się z tym upora, to jego
sprawa. Kiedy podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, jej wzrok jaśniał spokojem jak
kiedyś. Miała w sobie siłę, a zarazem miękkość, których nic nie mogło w niej zdławić.
Dawid stał jak sparaliżowany jej wzrokiem, jej uśmiechem. Prawie nie zauważył, że obok
niego kołyszą się i ścielą na ziemi kwiaty zginane podmuchami ostrego wiatru. Dlaczego
znalazł się tam w jej ogrodzie, dlaczego miał nadzieję choć na nią zerknąć?
Dlaczego maltretował się wspomnieniami Raven oplecionej czarnymi jak noc włosami,
zwracającej się do niego z nieprawdopodobną szczerością? Uśmiechnął się do siebie w
mroku i doznał takiego uczucia, jakby ktoś wbił mu ostrze w serce. Przywiózł
w tę dolinę brzydotę swojego życia. Odnalazł tu spokój, który niebawem zamienił się w
chaos. Znalazł niewinność, za którą zapłacił dreszczem taniej rozkoszy.
Uśmiech Raven był dla niego karą.
Chwycił w palce i zgniótł pąk kwiatu, jakby chciał zgnieść wszelkie nękające o wyrzuty
sumienia. Odwrócił się i odszedł. Raven pochyliła się, by zebrać kawałki potłuczonego
naczynia. Kiedy jechał przez góry, słońce stało w najwyższym punkcie na niebie. Droga
wiła się zygzakami coraz niżej. Lśniąca corvetta, jedyne szaleństwo, na jakie Dawid sobie
pozwolił, stara, klasyczna w kształtach i dobrze utrzymana, trzymała się świetnie drogi,
wtapiała w nią na zakrętach. Kiedy pagórki zniknęły i zakręty złagodniały, poczuł się
swobodnie, nacisnął gaz do dechy i upajając się szumem wiatru liczył na to, że pozbędzie
się zamętu w głowie. Zbyt długo przebywał na pustkowiu. Znudzenie stępiło mu zmysły i
wypaczyło system wartości. Corvetta mknęła przez lekko pofalowany teren. Dawid
przestanie być chorobą, jeśli spojrzy na nią z właściwej perspektywy.
Samotnie stojące domy farmerów, otoczone pysznymiogrodami, i pola uprawne oraz
pastwiska ustąpiły teraz miejsca ciągłej zabudowie. Dawid zmniejszył
szybkość do dozwolonej i wjechał na uliczkę Madison. Miasteczko to wyrosło dokoła
Madison College, w którym uczyła Raven.
Jadąc tutaj minął już po drodze kilka budek telefonicznych, lecz nie zatrzymał się przy
żadnej z nich, gdyż ciekawość kazała mu jechać aż do Madison. Miasteczko było naprawdę
małe, infrastruktura rozbudowana tylko zgodnie z potrzebami college'u.
Sklepy miały oryginalnie odnowione fasady, główna ulica otaczała budynek sądu.
Rzucała się w oczy zamożność tej okolicy. College położony był poza zabudowaniami
miasteczka,
które częściowo pamiętały najstarsze czasy, a częściowo były nowoczesne. Budynki
college'u otoczone były ogromnym trawnikiem, na którego tylnym obrzeżu rozciągał się las,
a za nim widniały góry. To tu Raven spędzała przedpołudnia. W tych budynkach uczyła
ogrodnictwa, badała tajniki uprawy dziko rosnących kwiatów. W specyficznej atmosferze
akademickiej wspólnoty przebywała ze swoimi kolegami, studentami i ich rodzinami,
takimi jak, na przykład, Jamie McLachlan i jego brat Dare.
Dawid nie potrafił wyobrazić sobie tej części jej życia. Uważał ją za osobę trzymającą się
na uboczu, żyjącą samotnie. Teraz jednak, oglądając budynki, nagle zobaczył ją, jak stoi za
pulpitem i prowadzi wykład dla gromady studentów. Pochyliła się w pewnej chwili, by
powiedzieć coś do jednego z nich, i ciężki warkocz opadł na jej piersi jak jedwabna lina.
Nigdy nie wyobrażał sobie Raven w innym miejscu niż w dolinie. Teraz widział, że radzi
sobie świetnie i wspaniale tu się czuje, a jej spokój budzi zaufanie. Studenci na pewno
zwracają się do niej po porady, tak jak Jamie.
McLachlanowie, zaprzyjaźniona z Raven rodzina, która ma kłopoty. Raven martwi się o
nich. Raven wstaje od swojego stolika garncarskiego. Raven w jego ramionach.
Raven.
Słońce stało teraz trochę niżej i panował taki upał, że w czarnym samochodzie stawał się
nie do zniesienia. Dawid westchnął. Przyjechał tu, by odbyć w bezpieczniejszych
warunkach rozmowę z Simonem, a nie po to, by wałęsać się w poszukiwaniu kobiety,
którą chciał bezwzględnie usunąć ze swoich myśli. Czas więc poszukać telefonu.
Włączył silnik i ostro ruszył naprzód. Zostawił za sobą budynki college'u i zaczął krążyć
po uliczkach miasteczka. Wtedy uświadomił sobie, że Madison ze
swoją atmosferą i tradycją nie jest na pewno miejscem odpowiednim dla takich ludzi jak
Dawid Canfield. Na jednej z uliczek znalazł budkę telefoniczną, bardzo wygodnie stojącą na
uboczu. Wrzucił monetę, wykręcił numer. Po drugim dzwonku telefon odebrano.
Wiedział, że to Simon, więc bez specjalnych wstępów od razu przeszedł do rzeczy.
- Masz coś nowego? - zapytał.
Wysłuchał krótkiej relacji Simona o najnowszych odkryciach.
- Co? Jaki kod? A więc nie mamy do czynienia z amatorem. Ten facet to profesjonalista,
a nie jakiś amator łasy na kilka dolców. Tak świetnie zainstalowany, że właściwie trudno
będzie wykryć, kto to. To niebezpieczny typ, Simonie.
Przejechał wielki motocykl, którego silnik wył tak,że nic nie było słychać.
- Powtórz jeszcze raz - poprosił Dawid.
Simon streścił pokrótce strategię swoich posunięć, dzięki czemu Dawid nie czuł się już
tak odcięty od swojego świata.
- Jeszcze jedno: znalazłem taki numer w rejestrze telefonów. - Podał mu ten numer,
gotów nawet przyznać się przed Simonem, że odkrył go dawno temu, tylko zapomniał o
tym, bo tak go pochłaniała sprawa Raven.
- Kiedy wytropisz, do kogo ten numer należy, daj mi znać. Mogę przyjechać do tej budki,
kiedy tylko będziesz chciał. Niewiele znalazłem, ale ta informacja może się przydać.
- Gdzie się spotkamy? - Przejeżdżający motocykl znów zagłuszył słowa Simona. Kierowca
miał książki przytroczone paskiem do siedzenia. Student college'u? Zaczyna się przerwa na
lunch? Dawid pochylił się, przycisnął słuchawkę mocno do ucha i przysłonił ręką
mikrofon. - Na rozgrywkach? Jakich rozgrywkach? -Zdziwiony był, że Simon nagle chciał
się z nim widzieć, skoro mieli ze sobą kontakt telefoniczny. - Rozgrywki szkockie? To na
nich dorośli faceci paradują w spódnicach?! jakbym wrzasnął „Mac", to by odpowiedział mi
na to cały tłum? - Roześmiał się. -Wiem, łącznie z tobą. Jak ciebie znajdę? Będziesz w
spódnicy?
Odsunął słuchawkę od ucha, bo Simon wygłosił całe przemówienie, lecz na koniec
przeszedł do innych tematów i Dawid zaczął już słuchać bardzo uważnie.
- Raven ma się świetnie, Simonie. Tak, widziałem się z nią. I zgadzam się, że to
wyjątkowa osoba. Jakby na zawołanie, ze sklepu obok wyszła młoda szczupła kobieta o
czarnych jak noc włosach opadających na plecy. Niosła naręcze książek i wypełnioną
zakupami torbę. Dawid przestał słuchać Simona. Czy tak będzie już przez całe jego życie?
Czy każda
szczupła, ciemnowłosa kobieta będzie przypomianała mu Raven?
Zbliżała się, lecz David nie widział jeszcze dokładnie jej rysów. Wytarł pot z czoła i w
końcu dostrzegł, że włosy tej kobiety nie tyle były podobne do włosów Raven, ile były po
prostu jej włosami.
- Pojawię się na rozgrywkach. Pamiętaj tylko ten numer - i w pół zdania odłożył
słuchawkę.
W budce było jak w piecu, lecz wyszedł z niej dopiero wtedy, kiedy Raven minęła go i
poszła dalej. Może chciał, by po prostu go nie dostrzegła, a może zbyt długo zbierał się na
odwagę, by stawić czoło jej pogardzie.
- Raven! - prawie zawołał za nią.
Zatrzymała się lecz wydawało się, że się nie odwróci. Zrobiła to jednak, a wtedy zobaczył,
że twarz ma zupełnie spokojną, łagodną. Nagle zabrakło mu słów i zaczął się zastanawiać,
po co w ogóle spowodował tę sytuację. Przechyliła głowę i czekała na jego następny krok.
- Wcześnie dziś wyjechałaś.
- Tak, bo musiałam jeszcze coś przygotować dla - studentów. - Była to neutralna
odpowiedź, która w żaden sposób nie zachęcała do kontynuowania
rozmowy.
- Dobrze się czujesz? - spytał, widząc jej podkrążone od niewyspania oczy.
- Czuję się świetnie, podobnie jak wczoraj i przedwczoraj, i jak będę się czuła jutro.
Dlaczego pytasz?
- Myślałem... martwiłem się...
- Że użalam się nad swoim straconym dziewictwem?
Powiedziała to tak spokojnie, tak rzeczowo, że miał ochotę nią potrząsnąć. Lecz ona tylko
się uśmiechnęła.
- Wyobraź sobie, że wcale się nie użalam. I wcale go nie żałuję.
Poczuł się tak, jakby serce oplotła mu stalowa obręcz. Nie mógł złapać oddechu.
- Na miłość boską, Raven...
- Co tu robisz, Dawidzie? - spytała, nagie zmieniając temat.
Spojrzał na budkę, jakby nagle stracił pamięć, a po chwili ją odzyskał.
- Rozmawiałem z Simonem.
-Aha.
Jej włosy lśniły w słońcu. Dawid nagle zapragnął znów poczuć pod palcami ich
jedwabistą miękkość. Zamyślił się i stracił wątek rozmowy. Raven coś powiedziała, lecz nie
usłyszał jej słów.
- Przepraszam, co powiedziałaś?
- To przeprosiny, Dawidzie?
- Tylko kurtuazja.
Usta jej drgnęły w taki sposób, że zapragnął natychmiast zacząć je całować, aż spuchną,
aż staną się obolałe.
- Znaleziono coś podczas dochodzenia?
- Być może jesteśmy na właściwym tropie. - Był to solidny grunt, po którym potrafił się
poruszać. - Ale opieramy się na przesłankach, które wymagają sprawdzenia.
- Musi to być okropnie trudne zadanie.
- Prawie niemożliwe. - Niemożliwe też prawie było nie porwać jej tu na ulicy w ramiona.
- Musisz się czuć odcięty prawie od wszystkiego. Rozumiem, jakie to jest dla ciebie
nieznośne.
Mówiła o dochodzeniu, które niewiele teraz Dawida właściwie obchodziło.
- Simon zrobi wszystko, co będzie mógł, kiedy ja jestem na wygnaniu.
- Tak się czujesz? Jak na wygnaniu?
- Nie. Właściwie tak. Chyba tak.
- Wiem, co to znaczy być daleko od miejsca, w którym chciałoby się być. Współczuję ci.
- To przeprosiny, Raven?
- Nie - zaśmiała się, bo wpadła we własną pułapkę.
- Nie, to tylko figura retoryczna.
Stali w żarze popołudnia. Obok przechodził chłopak z radiem na ramieniu. Dobiegły ich
dźwięki piosenki o miłości, która się narodziła, lecz zaraz umarła. Refren ucichł, w oddali
usłyszeli bicie miejskiego zegara.
- Muszę iść - rzuciła Raven. - Jestem umówiona.
- Poniosę ci książki. - Zrobił krok w jej stronę.
- Nie! - Cofnęła się, tracąc panowanie nad sobą. - Nie są ciężkie, a poza tym na pewno
masz coś do załatwienia.
- Nie, nic nie mam do załatwienia. -I znów zrobił krok w jej stronę.
- Nie, Dawidzie, nie!
Usłyszał w jej głosie panikę. Zatrzymał się więc i cofnął wyciągniętą rękę, czując się jak
głupiec. Odwróciła się gwałtownie i odeszła ze spuszczoną głową, z książkami
przyciśniętymi do piersi. Zachowała absolutny spokój, póki nie przyszło jej do głowy, że
chciał jej dotknąć. Wtedy popatrzyła na niego jak na grzechotnika.
Czego oczekujesz od niej, Dawidzie Canfleld, po tym, co jej zrobiłeś? Że rzuci ci się w
ramiona? Patrzył za nią. Szła wyprostowana i sztywna, jakby nagle straciła swój naturalny
wdzięk i swobodę. Przecież tego właśnie swego czasu chciał. Kiedy zniknęła za
rogiem, doznał uczucia zawodu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W sobotę Dawid wstał wcześnie i ubrał się w sportowe spodnie koloru khaki i lekką
bawełnianą koszulkę. Wybierał się na spotkanie z Simonem na rozgrywkach
szkockich, które miały się odbyć na hali w górach. Mogło mu to zająć cały dzień. Simon
nie wyznaczył mu godziny spotkania, powiedział po prostu: Bądź tam.
Kiedy Raven zostawiła go na ulicy w Madison, kręcił się potem po mieście i słyszał, jak
rozprawiano w sklepach o planowanej imprezie. Miała być największym zgromadzeniem
klanów. Najlepszych sportowców, najlepszych tancerzy i kobziarzy. Na kilka miesięcy
wcześniej zarezerwowano wszystkie miejsca w hotelach. Dawid spędzał teraz samotnie
wieczory. Dłużyły mu się w nieskończoność, nawet zasobna biblioteka Simona nie była w
stanie mu ich urozmaicić. Poprzedniego dnia zajął się przeglądaniem książek o tradycji
szkockiej, o rodzinach, klanach, emigracji do Ameryki. Kiedy zagłębił się w lekturze,
dowiedział się też wielu innych interesujących rzeczy, jak na przykład
tego, że przedrostek „mac", czyli część składowa wielu nazwisk szkockich, znaczy po
prostu syn, podobnie jak przyrostek „son", pojawiający się na końcu innej grupy nazwisk.
Klan był czymś w rodzaju stowarzyszenia wielu rodzin mających jednego przywódcę. Septą
nazywało się klany połączone.
Amerykanie szkockiego pochodzenia mogli dotrzeć do swoich przodków, dowiedzieć się,
z jakiego pochodzili klanu. O przynależności klanowej świadczył
też rodzaj kraty na materiałach, z których szyta była ich odzież. Dawid wyczytał sporo o
krwawej historii i woli przetrwania Szkotów. Emigrując z ojczyzny ci dumni ludzie nie
tracili swojego hartu ducha. Górale szkoccy, którzy zamieszkali w obu Karolinach, nie
stanowili pod tym względem żadnego wyjątku. Czy Raven była potomkiem jakiegoś syna
Candlessa? A Simon synem Kinzie'ego? Dawid odkrył, że jego własne nazwisko też jest
szkockie. Rodzina matki, Sutherland - bez „mac" czy „son", też tworzyła klan, który nosił
spódnice w czerwono-niebiesko-zieloną kratę. W pierwszej chwili poczuł się dumny z tej
przynależności, lecz potem uznał, że jest głupcem. Nic przecież nie wiedział o Szkotach
czy klanach.
Nie przynależał do żadnej wspólnoty. Po prostu zainteresował się tym ze względu na
okoliczności, przygotowując się do udziału w imprezie, w której nigdy dotąd nie
uczestniczył. Słońce ledwie podświetlało horyzont, w dolinie jeszcze panowała ciemność.
Raven nie wróciła na noc do domu, który stał w oddali ciemny i pusty. Dolina była bez niej
ponura, Dawid zastanawiał się, gdzie i z kim Raven spędzała tę noc.
- Co cię to obchodzi, Canfield? - ofuknął w końcu sam siebie. Brakowało mu Raven, do
diabła. Nie rozmawiali ze sobą od wielu dni, a mimo to tęsknił za nią. Cholera! Tęsknił
nawet do jej psów.
Uderzył pięścią w balustradkę schodów, wściekły, że nie może zapomnieć o tej kobiecie.
Jeżeli nie opuści szybko doliny, będzie się nadawał tylko do domu wariatów. Co za czarne
myśli. Wsiadł do samochodu i podczas dwugodzinnej jazdy myślał, jakich ma użyć
argumentów, żeby Simon zwolnił go z przyrzeczenia i pozwolił opuścić dolinę, by mógł
zachować resztki godności.
Dawid płynął wraz z tłumem. Minęli już bramę, budki ze szkockimi towarami i
smakołykami, by w końcu dotrzeć do hali. Ludzie sadowili się na leżakach i kocach. Zaczaj
grać zespół kobziarzy. Dawidowi początkowo ta muzyka tylko huczała w uszach, lecz potem
przywykł do niej i nawet zaczęła mu się podobać. W oddali mężczyźni w spódniczkach
odbywali rozgrzewkę przed zawodami. Dawid jednak wypatrywał w tłumie tylko jednej
osoby - Raven.
Ceud mile failte. Witajcie na Szkockich Rozgrywkach.
- Fantastyczny dum, prawda? - U boku Dawida pojawił się Simon.
- Fantastyczny - przyznał Dawid. Ale gdzie jest Raven? Gdzie spędziła noc?
- Widziałeś kiedyś takie rozgrywki? - Simon prowadził go przez tłum i zagadywał
niezobowiązująco.
- Nie, nigdy.
- No to czeka cię uczta.
Minął ich zespół kobziarzy w aksamitnych marynarkach, spódnicach i wysokich
futrzanych czapkach. Dudy jęknęły i zaczęły grać.
- Podoba ci się ta muzyka?
- Chyba mógłbym się do niej przyzwyczaić.
- Wczoraj wieczorem odbył się koncert i tańce.Powinienem ci był o tym powiedzieć, ale
chyba Raven to zrobiła.
- Nie rozmawiałem z nią. - Dawid zauważył, że Simon zerknął na niego pytająco. - Nie
wróciła do domu na noc, nie widziałem jej też rano. Może była właśnie na tym koncercie.
- Pewnie tak. Spotkałeś się z nią dzisiaj?
- Nie.
- Pokłóciliście się?
- Taak - mruknął Dawid. - Pokłóciliśmy się.
- Aha. - Simon zachował się dyplomatycznie i już więcej nie poruszał tego tematu.
Trzymał rękę na ramieniu Dawida i prowadził go w stronę drzew. W ich ustronnym cieniu
wyciągnął z kieszeni małą białą kartkę i podał ją Dawidowi. -To nazwisko osoby, do której
dzwoniono.
Dawid wziął kartkę. Może to pierwszy krok, który umożliwi wykrycie osoby lub osób
winnych śmierci Helen. Przeczytał i spojrzał na Simona.
- Jeter? Numer wykręcony z telefonu na biurku Helen to numer Thomasa Jetera? Numer
nie zarejestrowany.
- Helen miała nie zarejestrowany numer Jetera?
- Ktoś, kto dzwonił z aparatu na jej biurku, miał nie zarejestrowany numer Jetera -
poprawił go Simon.
- Kiedy odbywała się ta rozmowa, byliśmy w biurze tylko my troje. Ja nie dzwoniłem.
Wiem, że ty też nie. A więc zrobiła to Helen?
- Może miała jakąś sprawę do niego?
- Do największego wroga Straży?
- Może dzwoniła w odpowiedzi na jego telefon?
- Simon wzruszył ramionami. - Może on miał do niej jakąś sprawę?
- Dziwne powiązanie - warknął Dawid.
- Jeżeli w ogóle było jakieś powiązanie. - Simon nawet nie musiał mu mówić, że
szczegółowe śledztwo jest w toku ani że najbardziej niewinne kontakty Helen
też są sprawdzane.
- Kto to prowadzi?
- Ja, Dawidzie. Jeżeli Jeter naprawdę jest w to zamieszany, to nie mam wątpliwości, że
poświęcił ją, by dobrać się do mnie.
Dawid miał na końcu języka prośbę o zwolnienie go z przyrzeczenia. Chwila była
sprzyjająca. Gdyby mógł wyjechać z doliny, pomógłby w śledztwie. Ale nie
wykorzystał tej okazji.
- Dlaczego przyjechałeś, Simonie? Mogłeś powiedzieć mi to nazwisko przez telefon.
- Chciałem na własne oczy zobaczyć, jak się czujesz.
- Sprawdzasz mnie? - spytał Dawid. - No i jakie wyciągasz wnioski?
- Wnioski moje... - Simon poklepał go po ramieniu. - Chodź, pooglądamy rozgrywki.
Zaraz rozpocznie się ceremonia otwarcia. Raven tam jest. Pójdziemy do niej?
Dawid już chciał odmówić, kiedy nagle zobaczył ją w cieniu dębu. Ubrana była w
kremową bluzkę z wiązaniem pod szyją i ciemną plisowaną spódnicę.
Włosy miała zebrane do tyłu i związane luźno na karku. Była spokojna i wyglądała
elegancko. Niedostępna. Miał ochotę rozwiązać tasiemki pod jej szyją, wyciągnąć szpilki z
włosów, zburzyć tę spokojną elegancję.
Z wściekłością zauważył, że nie była sama.
- Kto to jest, do diabła, tam z nią? - warknął.
- Ten ciemnowłosy? - Simon usiłował ukryć swoje rozbawienie. - To Dare McLachlan.
- Aha, ten farmer.
Patrzył na barczystego mężczyznę, który siedział przy Raven. Był szczupły, wyglądał na
twardego człowieka i tego wrażenia nie mogły złagodzić ani fular, ani spódnica. Pochylił się
w stronę Raven muskając swoimi czarnymi włosami jej policzek i słuchał,
co mówiła.
- Dare zajmuje się leśnictwem - wyjaśniał dalej Simon. - Poznałeś go, prawda?
-Nie - rzucił krótko Dawid. - Co to znaczy, u diabła, że zajmuje się leśnictwem?
- Sadzi i hoduje drzewa iglaste. Choinki.
- Choinki?
- No, te zielone drzewka, które ubieramy na Boże Narodzenie.
Dawid udał, że nie dosłyszał żartów Simona.
- Wygląda na dość spracowanego, jak na takiego, który pielęgnuje drzewka.
- Chyba nie myślisz, że to lekka praca?
Na zbocze wszedł chłopak podobny do Dare'a jak dwie krople wody. Z zuchowatością
zawadiaki pocałował Raven w rękę i padł jej do stóp. Dawid słysząc śmiech Raven zacisnął
zęby.
- To Jamie. Jedyny w swoim rodzaju, choć jest bliźniakiem Roberta Bruce'a. - Simon
skinął głową niezwykle przystojnemu chłopakowi, który usadowił się u boku Raven. - Jest
starszy od brata tylko o kilka minut. I od niego spokojniejszy, ale jak chce narozrabiać, nie
ma sobie równych.
- A drugi brat?
- Ma na imię Ross, jest pediatrą tu, w Madison. Przyjdzie później. McLachlanowie
zawsze się rozmnażają. Z jednego robi się natychmiast czterech.
- Raven mówi, że Dare i Jamie ciągle się kłócą.
- Nic dziwnego, są zbyt do siebie podobni. Dawid zerknął z niedowierzaniem najpierw na
poważną twarz Dare'a, potem zaś na roześmianego od ucha do ucha Jamie'ego.
- Kiedy Dare miał osiemnaście lat, był taki sam jak teraz Jamie. Jakby miał w sobie
diabła. Dumny i postrzelony jak babka, która go wychowała. Umarła, kiedy miał
dwadzieścia lat. W ciągu tygodnia odkrył, że ma trzech przyrodnich braci. Nagle pojawił się
też ojciec,
który zgubił się na długie lata. Chciał przejąć farmę jako jedyny spadkobierca. Zamierzał
ją sprzedać, wziąć wszystkie pieniądze i zwiać. Dare nie pozwolił ojcu nawet jej tknąć.
Rzucił szkołę, zajął się braćmi - z których wychowania ojciec chętnie zrezygnował - i sam
stał się
ich opiekunem. Ross miał jedenaście lat, a Robert Bruce i Jamie nie skończyli jeszcze
roku. Z całej czwórki tylko bliźniaki mają tę samą matkę. - Simon zachichotał.
-Dare stał się dla nich wszystkim. Wcielony diabeł by się ustatkował, wziąwszy na siebie
takie obowiązki.
- Teraz Jamie chce zostać farmerem.
- A Dare się nie zgadza. Pragnie, by bracia zdobyli to, z czego on musiał zrezygnować.
- A ich zdanie zupełnie się nie liczy?
- I tak, i nie. Bo na przykład z Rossem nie było problemu. Chciał zostać lekarzem. Robert
Bruce uczy się, kłopot więc tylko z Jamie'em. Wszyscy są naprawdę
przystojni, muskularni, pewni siebie. Absolutnie męscy nie tylko w dżinsach i wysokich
butach, lecz także w koronkach i plisowanych spódnicach.
Dare dotknął ramienia Raven, która bynajmniej się nie odsunęła, co przyprawiło Dawida
o zazdrość.
- Jakbyś przestał rzucać te swoje groźne spojrzenia, moglibyśmy się do nich przysiąść -
zauważył Simon.
- Na kocu już jest tłok.
- Ale niedługo się przerzedzi. - I nie czekając na zgodę Dawida, Simon ruszył w stronę
Raven. -Kiedy zaczną się rozgrywki, McLachlanowie znajdą się na boisku. Dare rzuca
palem.
- Palem?
- Ojej! Simon! - Raven zerwała się na równe nogi. - Simon! - zawołała,radośnie. - Przez
chwilę myślałam, że mi się śnisz. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - Dlaczego nic nie mówiłeś,
że przyjeżdżasz? Kiedy przyjechałeś? Na jak długo?
- Odpowiem po kolei - zaśmiał się Simon i ucałował ją w czoło. - Nie, nie śnię ci się.
Chciałem zrobić ci niespodziankę. Przed chwilą. Tylko na dzisiaj. - Patrzył na jej policzki
zarumienione od słońca. -Jesteś jak zwykle piękna i jak zwykle masz wielkie powodzenie.
Kiedy wysunęła się z jego objęć, skinął głową na powitanie McLachlanom, którzy wstali
razem z Raven. - Omal nie pobiliśmy się o to, kto zaprosi tutaj Raven - rzucił z uśmiechem
Jamie. -I żeby nie doszło do rozlewu krwi, postanowiliśmy zrobić to wszyscy.
Dare pociągnął Raven za kosmyk włosów. - Jamie nie wspomina o tym, że potrzebny był
nam sędzia, a Raven świetnie się do tego nadaje.
- Aha, to o to wam chodziło? - Dawid popatrzył wymownie na dłoń Dare'a wsuniętą we
włosy Raven.
Powietrze stało się tak naelektryzowane, jakby za chwilę miał uderzyć letni grom.
- Między innymi tak, panie Canfield - odparł Dare przeszywając wzrokiem Dawida i
powoli wysuwając rękę z włosów Raven. - Bo mam przyjemność rozmawiać z panem
Canfieldem, prawda?
Dawid zerknął tylko z pogardą na jego spódnicę.
-A ja z p a n e m McLachlanem, prawda?
- Dawidzie! - krzyknęła zdumiona jego bezczelnością
Raven, lecz śmiech Simona stłumił jej okrzyk.
- Nie możesz go w ten sposób obrazić – powiedział Simon, nadal się śmiejąc. - To kawał z
długą, długą brodą. Zna go każdy Szkot. Ale może nie znasz tego dowcipu. Jeśli tak, to
zapytaj go jeszcze, co nosi pod spódnicą.
- No więc, co nosi pod spódnicą?
- To, co mi się podoba. - Usta Dare'a wykrzywiło coś w rodzaju uśmiechu, a wzrok zimny
jak lód odparł spojrzenie Dawida. Odwrócił się do Raven, pogładził ją po policzku i nie
zwracając uwagi na jej zdumienie, pochylił się i powiedział czule: - Do zobaczenia
o dziewiątej na rozgrywkach o główną piłkę. -I jeszcze ciszej rzucił: - Bądź dla mnie
piękna.
Skinął głową Simonowi, na Dawida w ogóle nie zwrócił uwagi i ruszył po zboczu w stronę
boiska. Jamie zachichotał, Robert Bruce zakrztusił się i zajął oglądaniem źdźbła trawy.
Nawet Simon chrząknął. Dawid wiedział tylko tyle, że oczy Raven błyszczą jak nigdy, a na
jej opalonych policzkach wykwitł rumieniec.
- Canfield! - zawołał Dare zatrzymując się w połowie zbocza i odwracając w ich stronę.
-Jeżeli chce pan rozwiązać jakiś problem, to w zapasach mogą brać udział wszyscy.
Wyzwanie w jego spojrzeniu było aż nadto wyraźne.
- Stawka będzie chyba odpowiadała nam obu, Canfield. Pierwszy taniec z Raven.
Oczywiście, jeżeli ona się zgodzi. - Nie czekając na jej reakcję dodał: - Szkoci to bardzo
gościnni ludzie. Może znajdzie się jakiś klan, który będzie pan mógł reprezentować.
- Moja matka pochodziła z Sutherlandów – odparł ze spokojem i godnością Dawid
przyjmując wyzwanie.
- O, to dobry klan - zauważył Dare i po raz pierwszy promiennie się uśmiechnął, lecz
zaraz potem ojcowskim tonem upomniał młodszych braci: - Chyba macie coś innego do
roboty niż naprzykrzanie się Raven?
McLachlanowie przyznali mu niechętnie rację, ucałowali Raven i pożegnali się. Dare nie
zwracając już uwagi na Dawida ruszył z braćmi na łąkę. Przez cały ten czas Raven stała
milcząc, lecz był to złudny spokój. Nie podobało jej się całe to zajście. Dawid i Dare to
mężczyźni z zupełnie różnych środowisk, zupełnie inaczej wychowani, lecz ulepieni
z tej samej gliny. Lakonicznie się wyrażający, z dystansem, trzeźwo myślący,
prostolinijni. Nierozsądni. Nie oczekiwała od nich łagodności, lecz nie spodziewała się też,
iż będą na siebie warczeć jak rozjuszone psy walczące o kość. Całe to zajście było bez sensu.
Zachowali się jak dzieci. Kilka osób zwróciło uwagę na scysję pomiędzy mężczyznami, a
Raven nie lubiła być obiektem zainteresowania postronnych obserwatorów. Opanowała się
i postanowiła nic po sobie nie dać poznać przed Dawidem. Uśmiechała się miło.
- Straciłam eskortę na czas rozgrywek -powiedziała ciepłym tonem i z błyskiem w oku
wzięła Simona pod rękę. - Może zechcecie mi towarzyszyć?
- Będziemy zaszczyceni - odparł natychmiast Simon, zanim Dawid zdążył zaoponować. -
Prawda, Dawidzie?
- Nieprawda.
- Ależ Dawidzie, chodź z nami. -I Raven chwyciła go za ramię, uśmiechając się przez
zaciśnięte zęby. - Po tym przedstawieniu, jakie przed chwilą urządziłeś, mógłbyś
przynajmniej udawać, że stanowimy miłą, zgraną grupę.
- Nie urządzałem żadnego przedstawienia. Urządził je twój chłopak.
- Mój chłopak?-powtórzyła zdumiona, trzepocąc z oburzenia rzęsami. Lecz nagle
odzyskała równowagę i patrząc figlarnie, jak Dare w oddali podnosi muskularnymi
ramionami wielkie ciężary, mruknęła złośliwie: - Chyba trudno nazwać go chłopakiem.
Simon znów musiał odchrząknąć, lecz kiedy Dawid spojrzał na niego, chcąc wyczytać coś
w jego rysach, twarz starego Szkota, miała nieprzenikniony wyraz.
- Zmęczyłam się już tym staniem, a poza tym zasłaniamy innym widok. Dawidzie, jeżeli
chcesz spędzić ten czas ze mną, to dobrze, jeżeli nie, to nie nalegam. A ty, Simonie? Bardzo
cię proszę. Wróciła na koc, podwinęła spódnicę i usiadła. Simon usadowił się przy niej,
uśmiechając się chytrze. Po chwili wahania Dawid zrobił to samo. Siedział sztywno,
dotykając ramieniem jej ramienia przez całą uroczystość otwarcia. Kiedy maszerowały
poszczególne klany, mimo swoich deklaracji, że nie zna swoich korzeni i pochodzi
znikąd, patrząc na klan Sutherlandów nagle poczuł dreszcz dumy. Szli z podniesionym
sztandarem, spódnice powiewały w rytm marszowego kroku. Zaczęły się rozgrywki.
Dzień stawał się coraz bardziej upalny, współzawodnictwo coraz ostrzejsze. Dookoła
panował harmider, ludzie krzyczeli, wznosili okrzyki, lecz Dawid ledwie to wszystko słyszał,
oparty
ramieniem o ramię Raven, wdychając zapach jej perfum. Ona zaś z entuzjazmem
przyglądała się zawodom i w pewnej chwili zaczęła skandować imię, na którego dźwięk
Dawid dostał dreszczy. Do McLachlanów dołączył teraz czwarty brat, Ross. Był podobny do
najstarszego i przystojny. Lecz uwagę wszystkich przykuwał Dare. Obnażony do
pasa, o skórze błyszczącej od potu, ze zdumiewającą łatwością kończył jeden etap
zawodów i przechodził do następnego. Dawid musiał, choć z niechęcią, przyznać, że ten
mężczyzna jest wspaniale wysportowany. Teraz przyszła wreszcie kolej na rzut palem.
- Doskonale - oceniła Raven osiągnięcie Dare'a.
- Ten rudowłosy facet rzucił dalej.
- Tu nie chodzi o to, jak daleko się rzuci, Dawidzie - zauważyła stanowczym tonem.
- A o co? W jakim celu dorosły mężczyzna rzucałby
okorowanym pniem?
- Chodzi o to, by pniak upadł prostopadle do linii.
- No to chyba McLachlan jest specjalistą.
- Na pewno.
- Dawidzie - wtrącił Simon - chce mi się strasznie pić, ale moje stare kości odmawiają już
posłuszeństwa.
Postaraj się o jakiś napój. Z niemym zapytaniem w oczach, od kiedy to kości
Simona tak bardzo się postarzały, Dawid jednak wstał i bez słowa poszedł coś kupić.
- Świetnie się z nami bawisz? - rzuciła Raven.
- Trudno zaprzeczyć - odparł z uśmiechem.
- A możesz mi powiedzieć, co jest zabawnego w tym, że dwóch dorosłych mężczyzn
zachowuje się jak dzieci, które biją się o zabawkę?
- Moje kochanie, przecież jesteś śliczną zabawką.
- Daj spokój. Przecież doskonale wiesz, że Dare traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciółkę.
Tylko udawał zakochanego z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów.
- Wyprowadziła go z równowagi bezczelność Dawida.
- To idiotyczne. Przecież on mnie nawet nie lubi. Dlaczego nagle miałby się stać
zazdrosny?
- Tak, rzeczywiście.
- Ty naprawdę świetnie się tym bawisz. - Spojrzała na niego przeciągle.
- Może to i dziwne, ale fakt, że wścieka się na Dare'a, to dobry znak. Zaczyna znów
naprawdę coś czuć. Nie mam zamiaru sobie wmawiać, że za chwilę zupełnie dojdzie do
siebie, ale zrobił pierwszy krok. Przez długi, długi czas w jego życiu nie było miejsca na
inne uczucia niż pragnienie zemsty. Helen Landon jeszcze to spotęgowała. Stała się
obsesją, która mogłaby się okazać niebezpieczna dla kraju i dla samego Dawida. A obsesja
zaciemnia zdolność prawidłowego osądu. Podobnie jak chęć zemsty. W naszej pracy nie
ma miejsca na obsesje, a żeby przetrwać, musimy się nauczyć zwalczać w sobie
mściwość.
- Nie rozumiem.
- Są pewne drażliwe sytuacje, w których jeden fałszywy krok może spowodować
nieszczęście. Dawid... - przerwał, bo zabrakło mu właściwych słów, i patrząc w oczy Raven
miał nadzieję, że zrozumie właściwy sens tego, czego nie potrafił wyjaśnić. - Dawid
stał się niebezpieczny. I pewne osoby chciały ten problem radykalnie rozwiązać.
- Pewne osoby? Ktoś chciał pozbyć się Dawida?
- Nie, Raven - zaprzeczył łagodnie.
- Dobry Boże. - W jej oczach pojawił się strach.- Chcą go zabić! - Odwróciła wzrok nie
mogąc znieść tej prawdy. - Przysłałeś go w dolinę, by zyskać na czasie?
- Wiedziałem, że dla ciebie nie będzie to łatwe, kochanie, ale uważałem, że Dawidowi
trzeba dać szansę. - Nakrył jej dłonie swoimi. - Niech mi Bóg wybaczy, że wprowadziłem
zamęt w twoje życie. -Ujął ją za podbródek i obrócił jej twarz ku sobie. Malowało się na niej
napięcie. - Mogę go wysłać gdzie indziej.
- To znaczy, na pewną śmierć?
- Nie, jeszcze nie. Są inne miejsca. Może od razu powinienem go wysłać gdzie indziej.
- Ale nie zrobiłeś tego. - Raven wiedziała, że te miejsca to zakłady, gdzie mózg Dawida
poddawano by różnym badaniom i nawet przy najlepszych intencjach uczyniono by mu
tylko krzywdę. mogłeś Tak. j ak nie mogłeś wysłać tam czternastoletniej dziewczynki.
- Nie mogłem.
Raven przypomniała sobie, z jaką delikatnością traktował dziką, zgorzkniałą istotę, jaką
wtedy była. Znów ujął ją za podbródek i popatrzył w oczy. Chociaż uśmiechała
się do niego, dostrzegł w jej spojrzeniu smutek.
- Przyjechałem ze względu na Dawida, ale przede wszystkim chciałem zobaczyć, jak ty się
czujesz. Chciałem się przekonać, czy nie wyrządziłem ci krzywdy.
- Nie.
- Naprawdę?
- Jestem kobietą, a nie czternastoletnią dziewczynką. To był mój własny wybór. -
Podniosła głowę i spojrzała na nadchodzącego Dawida. - Cokolwiek się stało, sama to sobie
zawdzięczam. - Simon wyczuł w tych słowach odwagę i ból. Również rezygnację.
- Naprawdę mogę go wysłać gdzie indziej.
- Nie, nie rób tego.
- Wiesz, dziewczyno, o czym mówisz?
Patrzyła, jak Dawid zbliża się niosąc napoje. Nagle przystanął, jakby usłyszał bezgłośne
wołanie. Wyprostował ramiona, podniósł głowę. Odwrócił się w stronę zawodników i
napotkał spojrzenie Dare'a.
Raven wstrzymała oddech. Tłum zniknął, gwar głosów umilkł. Odcięła się od świata i
czekała. Czekała, jak Dawid odpowie na nowe wyzwanie Dare'a. Stał nieruchomo. Przecież
to tylko zabawa. Dare to przyjaciel. Wyzywał Dawida tylko dlatego, że okazał jej taką
wrogość. A Dawid nie mógł znieść myśli, że inny mężczyzna może mieć to, co on sam
odtrącił. Usiłował od niej odejść, naprawdę próbował. Może uda mu się to teraz, pomyślał,
jeśli nie odpowie na wyzwanie Dare'a. Patrzył stalowym wzrokiem na łąkę. Przypomniała
mu się ręka tego mężczyzny we włosach Raven i nagle zgniótł plastikowy kubek z wodą
sodową, który trzymał w dłoni. Niemal niezauważalnie skinął głową w stronę Dare'a,
który stał na szeroko rozstawionych nogach, z nagą piersią i który także skinął głową.
Raven westchnęła, powtarzając sobie po raz trzeci, że to tylko zabawa. Wiedziała tylko
tyle, że Dawid nie przestał jej pożądać. Lecz samo pożądanie było lepsze od obojętności. W
obojętności nie było żadnej nadziei. Pożądanie mogło się przerodzić w różne uczucia.
Odwróciła się do Simona i choć się nie uśmiechała, stary Szkot spostrzegł, że coś się w
niej zmieniło. Nie była radosna, ale nie była już tak przygnębiona. W ułamku sekundy
pustkę wypełniła w niej nadzieja. Zobaczył dawną Raven. Nie miał już takiego poczucia
winy.
- Nauczyłeś mnie, co robić, by przetrwać, nic mi więc nie będzie, niezależnie od tego, co
się wydarzy.- Spojrzała na niego, a potem przeniosła wzrok na stojącego nie opodal
Dawida. - Nie zabieraj go z doliny. Jeszcze nie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Dawid wszedł na łąkę, była już nieźle wydeptana. Zawody dały się bardziej we
znaki trawie niż zawodnikom. Ci mężczyźni, którzy znali swoją przeszłość i przeszłość
swoich klanów, byli naprawdę twardzi i odporni. Nosili swoje kolory z dumą i spokojem.
Jamie zdobył gdzieś spódnicę w kolorach klanu Sutherlandów. Dawid jednak nie chciał
jej włożyć i grzecznie odmówił. Wolał walczyć w swoim ubraniu. Zdjął tylko koszulę i buty.
Zapanowało ogólne podniecenie. Dare należał do najlepszych zapaśników. Nikt jednak
nie wiedział, czego można się spodziewać po ciemnowłosym nieznajomym. Dawid słyszał
pomruki i komentarze w klanie Sutherlandów, w końcu ktoś z nich podszedł bliżej, żeby
mu się przyjrzeć.
Poczuł ciężar czyjejś ręki na ramieniu.
- Zna pan zasady góralskich zapasów? - spytał stłumiony głos. - Jestem Patrick
McCallum.
- A ja Dawid Canfield. - Przedstawił mu się, choć był przekonany, że wszyscy tu wiedzą,
kim jest.
- Dare prosił, bym nauczył pana chwytów i zasad. Dawid zawahał się. Spojrzał w stronę
braci McLachlanów.
- Dare naprawdę gra fair - rzucił Patrick, jakby czytając w jego myślach.
Dawidowi nagle przyszło do głowy, że nie bardzo rozumie, dlaczego ma walczyć z tym
mężczyzną o kobietę, której właściwie nie chce. Ale zaraz stanęła mu przed oczami ręka
Dare'a we włosach Raven. Jedwab i żelazo. Nie! Nigdy! Słowa te przeszyły mu czaszkę.
- Niech pan przejdzie tu na bok, pokażę panu parę chwytów.
Szkolenie trwało krótko. Patrick nie tracił na darmo słów i był świetnym nauczycielem.
Na koniec pozwolił sobie na ocenę możliwości Dawida.
- Brak wprawy może pan nadrobić siłą i determinacją - powiedział z uśmiechem. - Sam
fakt, że się pan tu zdecydował stawić, mówi za siebie. Niech pan tylko nie popełni błędu i
nie zlekceważy Dare'a. To naprawdę twardy facet. Gdyby było inaczej, nie wszedłby w
posiadanie tych rozległych terenów. No to powodzenia - rzucił ze szkockim zaśpiewem.
Dawid nie miał czasu zastanawiać się nad uwagami rudowłosego Szkota, bo zanim się
zorientował, już stał naprzeciw Dare'a, otoczony kołem ludzi. Uścisnęli sobie ręce, skinęli
głowami i walka się zaczęła. Ramiona się zwarły, mięśnie napięły, stopy szukały oparcia.
Ciało ocierało się o ciało, siła przeciwstawiała się sile, wprawa walczyła z determinacją.
Zęby Dare'a błysnęły w uśmiechu. Dawid wiedział, że ten uśmiech wyraża czyste
zadowolenie z walki.
Zmagali się ze sobą jakiś czas, kiedy doszło do patowej sytuacji, do wyczerpania. Potem
błąd, niewłaściwe obliczenie szans, porażka. Dawid zbyt późno zdał sobie z tego sprawę.
Poczuł mocny chwyt Dare'a, jego oddech na swojej twarzy i nagle z dzikim okrzykiem
przeciwnik powalił go na ziemię. Zabrakło mu tchu w płucach, zakręciło się w głowie.
Leżał bez ruchu, słyszał tupot kroków.
Dare ciężko oddychając, cały błyszczący od potu, patrzył z góry ze stoickim spokojem na
Dawida. Uśmiechnął się i pomógł mu się podnieść.
- Dobra robota, Canfield. - Pochylił się, chwycił koszulę i buty Dawida i rzucił: - Bądź
dzisiaj wieczorem na rozgrywkach o główną piłkę.
- W programie napisano, że wstęp tylko za zaproszeniami.
- Więc czuj się zaproszony. - Brzmiało to bardziej jak rozkaz niż zaproszenie.
- Dlaczego?
- Bo Raven się ucieszy - odparł krótko Dare i ruszył przed siebie.
- Ale nie będę w spódnicy! -wrzasnął za nim Dawid.
- Może tym razem nie, ale następnym na pewno! - zawołał odwracając się Dare.
- Nie będzie następnego razu.
- Naprawdę?
- Za kilka tygodni wyjeżdżam z doliny.
- No to większy z ciebie głupiec, niż myślałem.
- Nie jestem głupcem, McLachlan.
- Każdy mężczyzna, który decyduje się odejść od Raven, jest głupcem. -I Dare na dobre
odwrócił się i ruszył przez łąkę, by po chwili zniknąć między namiotami.
Dawid patrzył, nieporuszony, w stronę wzgórza, gdzie tłum się przerzedzał. Szukał
wzrokiem Raven, lecz już jej tam nie było. Pozostał więc sam, by przemyśleć to, co mówili
Patrick i Dare. Dawid stał w mroku i nasłuchiwał. Grano na przemian utwory stare i nowe.
Od czasu do czasu odzywały się dudy, lecz przeważnie muzyka była spokojna, powolna,
rytmiczna. Nie miał zamiaru tu przychodzić, liczył tylko, że znajdzie Simona i potem
razem znikną. Tymczasem złapał go Jamie i w imieniu Dare'a zaproponował pokój, w
którym najpierw mógłby się przebrać przed balem, a potem spędzić noc. Dawid przyjął
propozycję, tłumacząc się sam przed sobą, że będzie miał gdzie porozmawiać spokojnie
z Simonem. Tymczasem Simon odleciał już prywatnym odrzutowcem do Waszyngtonu.
Dawid krążył więc i przypatrywał się balowi i uroczystościom. Raven nietrudno było
znaleźć. Cały czas pozostawała duszą towarzystwa. Promieniowały od niej
pogoda i spokój. Nie było mężczyzny, który by nie chciał chwycić jej za rękę i ucałować w
policzek. Najpierw poprosił ją do tańca Ross McLachlan, potem Jamie, później Patrick
McCallum. Ten rudzielec trzymał ją o wiele za blisko i zbyt intensywnie się w nią
wpatrywał. Odwrócił od niej wzrok, był wściekły, chociaż bez przerwy powtarzał sobie, że
Raven nic dla niego nie znaczy. A kiedy zatańczył z nią Dare, Dawid poczuł, że dławi go
ślepa zazdrość.
W ramionach Dare'a wyglądała jak klejnot. Ubrana była w wąską suknię w kolorze
ciemnoczerwonym, która połyskiwała jak ogień. Włosy miała rozpuszczone i na końcu
spięte czymś ozdobionym jedwabną różą. Kwiat kołysał się na plecach w rytm ruchów jej
szczupłego ciała. Kiedyś miał to ciało dla siebie, miał całą Raven.
Dare pochylił głowę i zaczął coś do niej szeptać, a potem roześmiał się i okręcił ją wkoło.
Jej wzrok napotkał spojrzenie Dawida.
Policzki jej płonęły, oczy błyszczały. Była pełna uroku. Iskrzyła się jak gwiezdny pył,
który zniknie wraz ze świtem. Dawid poczuł, że musi jej dotknąć, wziąć w ramiona, zanim
świt mu ją zabierze. Wstąpił z mroku na parkiet, niemy, rozpalony. Wydawał się
wyższy, potężniejszy. Raven przyciągała go jak magnes. Kameleon ze Straży jeszcze nigdy
tak nie rzucał się w oczy ani nie kroczył przed siebie w takim zapamiętaniu.
Wiedział tylko jedno: że potrzebuje Raven. Tańczący rozstępowali się, oglądali za nim.
Szedł rozkołysanym krokiem, powoli, specjalnie przedłużając tę chwilę, wpatrzony w
Raven. Nagle poczuł jej zapach. Woń polnych kwiatów. Będzie ją pamiętał aż do śmierci.
Nie miał pojęcia, kiedy Dare usunął się na bok, lecz nagle Raven znalazła się w jego
ramionach i muzyka, która przycichła, zabrzmiała znowu. Ręka Raven na jego ramieniu i
karku promieniowała ciepłem, ciało przylgnęło do niego, kroki współgrały rytmicznie
z jego krokami. Głowę miała podniesioną, szyja i rowek między piersiami nęciły,
spojrzenie było ciemne i głębokie.
Ledwie muskali stopami parkiet. Ramiona splecione, ciała jak zrośnięte, oczy wyrażały
to, czego nie mogły wyrazić usta. Łączył ich każdy krok, każdy oddech. Zatracił się w niej
zupełnie. Wszystkie myśli, wszystkie uderzenia serca należały do niej, muzyki nie
słyszał, tylko czuł. Palce Raven wplątały się w jego włosy, były jak naelektryzowane.
Hipnotyzowała go spojrzeniem, usta miała rozchylone. W milczeniu kryła się namiętność.
Chciał przyciągnąć Raven jeszcze bliżej i uwolnić narastające w nim pożądanie
pocałunkiem. Chciał całować ją aż do bólu. Pragnął czuć jej ciało wtopione w swoje, słyszeć
jej szept.
Muzyka ucichła. Stali spleceni ramionami, patrząc sobie w oczy. Taniec się skończył.
Westchnął głęboko, podniósł rękę i przesunął kciukiem po jej policzku. Rzęsy Raven
zatrzepotały, powieki przymknęły się, ale zdołał uchwycić wyraz jej oczu, w których
dostrzegł ból. Niewielka odległość między nimi stała się przepaścią.
Stał jak wrośnięty w ziemię. Kiedy znów podniosła oczy, zobaczył w nich odwagę i siłę.
Uśmiechnął się gorzko i odszedł.
Raven patrzyła, jak przeciska się przez tłum z różą z jej włosów zgniecioną w garści.
Znów zabrzmiała muzyka, Dare był już obok i wziął ją w ramiona. Popatrzył na nią ze
współczuciem, pogładził ręką po włosach i przytulił jej głowę do swego ramienia.
Była pełnia. Dawid chodził wzdłuż brzegu jeziora. Powietrze było parne, lecz od czasu do
czasu chłodniejszy powiew poruszał opadłe liście pobliskiej topoli. Miały kolor słońca. Tak
babie lato zwiastowało nadejście jesieni. Niedługo umrą ukochane przez Raven polne
kwiaty. Piękne kwiaty o brzydkich nazwach, które dopiero ona nauczyła go rozpoznawać.
Patrzył na jej dom, na migocące w nim światło. Ilu rzeczy go nauczyła? Jak to
zrobiła, że w ciągu tych kilku błogich, szczęśliwych dni, jakie spędzili razem, udało jej się
tak go zawojować? Kiedy siadywał w jej pokoju i milcząc patrzył, jak dzięki niej na płótnie
ożywają kwiaty, coś w niej jakby go wołało. Było to coś silniejszego niż zwykła namiętność.
Coś, czego nigdy nie znał. Spokój, honor, zadowolenie. I coś, co najbardziej go przerażało.
Miłość. Co wiedział o miłości? Co chciał o niej wiedzieć?
- Nic! - wykrzyknął nagle do siebie i nawet sam usłyszał w tym fałsz.
Tak było kiedyś. Kiedyś nienawiść do Helen Landon była większa niż wdzięczność za jej
poświęcenie, którego nie chciał.
Nagle uświadomił sobie całą prawdę. Wcale nie nienawidził Helen Landon, nienawidził
tylko swojej obojętności, tego, że nie zależało mu na tej kobiecie.
Nienawidził żalu, który krył się w ciemnych zakamarkach jego umysłu.
Kiedyś potrafił bardzo głęboko ukrywać swoje uczucia. Lecz z Helen Landon nie poszło
mu tak łatwo. Zmarłą pamiętał nawet lepiej niż żywą. Jej śmierć spotęgowała poczucie
winy i poruszyła wspomnienia,których cienie udało mu się uśpić. Działał irracjonalnie,
chciał dzięki zemście zabić swoje własne wyrzuty sumienia. Dzięki zemście, która
okazałaby się tragedią- gdyby nie Simon.
Simon, przyjaciel i mentor, wysłał swojego oszalałego, rannego agenta do jedynej osoby,
która mogła pomóc.
- Raven. - Dawid odwrócił się. Światło w jej domu wciąż się paliło, jak co wieczór
do późna. Od czasu balu zawsze kładła się późno. Na pewno usiłuje uporać się ze swoimi
problemami lepiąc różne przedmioty z gliny. Z problemami, których jej przysporzył.
Skąd w niej tyle mądrości? Jaki ból kryje się pod tym spokojem? Co wydarzyło się w jej
życiu, co dało jej tę siłę i odwagę? Wtargnął do tej doliny jak barbarzyńca, wziął sobie jej
współczucie, jej serdeczność, nawet ją samą, i rzucił to wszystko z powrotem jej w twarz. Ze
strachu przed uczuciem. A przecież naprawdę mu na niej zależało. W czasie tańca rwał
się do niej każdym nerwem, chciał, by taniec trwał w nieskończoność, chciał ją zatrzymać
przy sobie na zawsze.
Lecz muzyka ucichła i chwila, która miała trwać wiecznie, minęła. Wtedy właśnie, kiedy
tak stał w tłumie tancerzy, dostrzegł pustkę swojego życia i swojej przyszłości. A teraz nie
potrafił sobie wyobrazić życia bez wzruszeń i bez uczuć. Ta ponura wizja była bardziej
nieznośna niż wizja bólu związanego z miłością. Dzięki Raven zaczęły się rozpadać w pył
mury obronne, jakie zdołał zbudować idąc przez życie. Zaczęły się też rozmywać
wspomnienia. Jedne niosły mu ulgę, inne dręczyły go w nocy. Potrzebował snu, lecz bał się
sennych koszmarów. Kiedyś były to tylko koszmary umęczonej podświadomości, teraz
oczyszczała się jego dusza. Bał się nocy, lecz wiedział, że ona go uzdrowi. Uzdrowi, ale za
późno. Przecież wyrządził krzywdę Raven.
- Mogę ją mimo wszystko przeprosić -mruknął do siebie zapominając, że tacy dranie jak
Dawid Canfield nie mają zwyczaju przepraszać. Ruszył przed siebie, wpatrzony w światło
palące się w jej oknie. Raven siedziała przy stoliku i coś lepiła. Ubrana była w sportowe
spodnie i bluzkę z jakiegoś surowego materiału, obszytą grubą koronką. Była zupełnie
skoncentrowana na pracy, świat dla niej nie istniał. Dawid stanął w otwartych drzwiach
poza kręgiem światła i czekał, aż Raven wyczuje jego obecność.
Ruchy jej rąk spowolniały, palce zamarły. Przeniosła ręce z formowanego naczynia i
położyła na kolanach. Była opanowana, zbierała się na odwagę, aż w końcu podniosła
wzrok ku niemu. Nie dała po sobie poznać, że jest zaskoczona.
Taniec na balu, kiedy oboje uparcie milczeli, oznaczał koniec, pożegnanie. A jednak
Dawid wciąż był tutaj. Minęły przecież długie tygodnie, kiedy żyli obok siebie, rzadko w
ogóle się widując. Widziała na jego twarzy zmęczenie. W końcu dolina nie okazała się dla
niego łaskawa. Z pewnym żalem pomyślała, że może powinna jednak poprosić Simona, by
go odwołał. Lecz mimo zmęczenia coś w nim płonęło.
- Pozwoliłaś, żebym ci mówił te okropne rzeczy - odezwał się niespodzianie. - Nigdy nie
próbowałaś niczemu zaprzeczyć.
- A co by to dało, gdybym próbowała?
- Oskarżałem cię, że wiedziesz puste życie, że zamykasz się tutaj, że jesteś egoistką.
- To nie ma znaczenia.
- Pozwoliłaś, żebym wierzył...
- Wierzyłeś w to, co chciałeś.
- Powinnaś mi wyjaśnić.
- Byłeś dla mnie zwykłym nieznajomym.
- Ale teraz już nie jestem.
- Co chcesz wiedzieć?
- Jak to się stało, że Raven McCandless stała się taką kobietą, jaką się stała.
Siedziała sztywno wyprostowana. Nie wolno jej było ani odrobinę zmięknąć, bo będzie
zgubiona. Milczenie się przedłużało. Dawid splótł ręce na piersiach, co oznaczało, że czeka
na jej odpowiedź.
- To przykra historia - odezwała się w końcu.
- Nie szkodzi, słyszałem różne przykre historie. Raven westchnęła. Rzadko opowiadała o
swoim życiu. Było zbyt bolesne. Nie potrafiła jednak odmówić Dawidowi.
- McCandless to szacowne nazwisko. Przez jakiś czas uważałam, że nie zasługuje na to,
by je nosić. Nikt nie powinien nosić nazwiska tych, do których śmierci się przyczynił.
Oczekiwała, że na jego twarzy wyczyta wyraz zdumienia czy obrzydzenia, lecz Dawid
tylko spytał beznamiętnie:
- To znaczy, twoich rodziców?
- I dwóch młodszych braci.
- Raven, przecież nie zabiłaś swojej rodziny. -Wierzył absolutnie w to, co mówi.
- Ale przez długi czas czułam się odpowiedzialna za śmierć moich bliskich. Dla
czternastoletniej dziewczyny było to jednoznaczne.
Odważyła się spojrzeć na niego i ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że Dawid stoi tak,
jak stał i czeka na dalszy ciąg opowieści. Nie miała wyboru. Chciał usłyszeć wszystko.
Nie zaproponowała mu, by usiadł, tylko zaczęła cicho opowiadać o tym, o czym wiedzieli
tylko Rhea McKinzie i Simon.
- Mój ojciec nazywał siebie nauczycielem. Miał różne tytuły i stopnie naukowe, ale sam
uważał się przede wszystkim za męża, ojca i nauczyciela. Chciał, by jego rodzina poznawała
świat. Mieszkaliśmy więc w Szkocji, Francji, Austrii i innych krajach. Ojciec wykładał tam
na uniwersytetach. Mieliśmy pieniądze. Nie za dużo, by można nas było uważać za bogaczy,
ale i nie tak mało, by mieć kłopoty. Na tym polegał cały problem. Życie nasze nie
było zbyt uporządkowane, więc posiadane przez nas fundusze zaczęły budzić
wątpliwości. Ojciec stał się podejrzany. Jakaś dziwna sekta religijna działająca w stanie, w
którym akurat mieszkaliśmy, zaczęła uważać go za szpiega. Może ojciec i wykonywał
czasami jakieś zlecenia naszego rządu, a może nie. Jakkolwiek było, nigdy by nas nie
narażał na niebezpieczeństwo.
- Dla fanatyków religijnych najdrobniejsza ingerencja w ich sprawy jest traktowana
śmiertelnie poważnie - wtrącił Dawid.
Była to prawda, która zbyt późno stała się oczywista. O wiele za późno.
- Jechaliśmy na wakacje. Mój brat Douglas wybrał sobie w prezencie na dziesiąte
urodziny wyjazd na narty. Już prawie ruszaliśmy samochodem na lotnisko, kiedy nagle
uprzytomniłam sobie, że zapomniałam książki, którą chciałam przeczytać w samolocie.
Wszyscy czekali w samochodzie, ja wróciłam do domu. Jamie, który miał dopiero dwa lata,
niecierpliwił się i krzyczał, bym się śpieszyła. Słońce świeciło jasno jak co dzień. Mama się
śmiała. Douglas robił bardzo ważne miny. Tata przekręcił kluczyk, by włączyć silnik. Jamie
znów mnie zawołał. Nie wymawiał „r", więc brzmiało to Waven. Po raz ostatni, bo nagle
wszystko się skończyło.
- Aha, Jamie - szepnął Dawid i Raven natychmiast się zorientowała, skąd w niej tyle
sympatii dla Jamie'ego McLachlana. Bo gdyby brat Raven żył, byliby teraz obaj w tym
samym wieku.
Podeszła do okna. Noc doskonale odzwierciedlała jej nastrój. Stare drzewa wystrzelały w
ciemne niebo niby czarne strzępiaste iglice, a przepastna ciemność pod nimi była
nieprzenikniona jak jej dusza.
- Kiedy oprzytomniałam, leżałam na plecach. Dokoła sypało płatkami, jak myślałam,
śniegu. Byłam pewna, że jesteśmy już w Szwajcarii. Lecz było gorąco, za gorąco. Bolała
mnie twarz i plecy. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Leżałam w śniegu. Po chwili
uprzytomniłam sobie, że to wcale nie śnieg. Potem usłyszałam ich krzyki.
Umilkła, bo Dawid ujął ją za rękę, obrócił ku sobie i wziął w ramiona. Szeptał coś
uspokajająco i czule. Jego dłoń przynosiła jej ukojenie, otuchę. Po chwili wyswobodziła się
z jego objęć i blado się uśmiechając, znów się odwróciła i zaczęła wpatrywać w ciemność za
oknem.
- Kiedy bomba wybuchła, ojca odrzuciło daleko, ale pozostali... - Przełknęła nerwowo
ślinę. - Żaden z lekarzy nie chciał wierzyć, że to możliwe, ale tata czekał, aż pojawi się
Simon. Dopiero kiedy Simon mu przyrzekł, że się mną zaopiekuje, tata umarł. - Raven
zaczęła nerwowo szarpać koronkę przy rękawie.
- Wszyscy umarli: mama, bracia, ojciec.
- Simon przywiózł cię tutaj do swojej matki.
- Kiedy już mogłam odbyć podróż. Przez jakiś czas było to niemożliwe. Byłam poparzona,
doznałam wstrząsu, przygniatało mnie poczucie winy.
- Gdybyś umarła razem z nimi, nic by to nie zmieniło. Jeśli cokolwiek myśleli w ostatniej
chwili, to na pewno cieszyli się, że ocalałaś.
- Teraz też tak uważam, ale dojście do tego zajęło mi sporo czasu. Lekarze pragnęli
umieścić mnie w szpitalu.
Simon nie chciał nawet o tym słyszeć. Wciąż powtarzał, że potrzebuję tylko czasu i
towarzystwa Rhei. Niełatwo ustąpili, ale był uparty. - Uśmiechnęła się, lecz jej oczy nie
zmieniły wyrazu. - Jeżeli Simon uważa, że ma rację, nic go nie przekona.
- Ale oboje możemy za to tylko podziękować Bogu. Jak gdyby nie słysząc tego, co
powiedział, zaczęła opowiadać o Rhei.
- Była już bardzo starą kobietą, bo Simona urodziła mając czterdzieści lat. Była silna i
taka mądra. Z żelazną konsekwencją i nieskończoną cierpliwością pracowała nade mną,
bym w końcu uwierzyła, że to nie grzech przeżyć swoją rodzinę. To był pierwszy krok,
najtrudniejszy. Potem mnie przekonała, że najcenniejszym podarkiem jest miłość
pozbawiona egoizmu i poczucia winy. Dzięki niej zrozumiałam, że miłość można dawać nie
oczekując wzajemności. Nawet wtedy należy ją cenić i pielęgnować jak największy
skarb. Ty nazwałeś miłość obciążeniem, zbędnym poświęceniem, marnotrawstwem.
Przez długi czas byłam tego samego zdania. Teraz wiem, że to nieprawda. Nikogo do siebie
nie dopuszczałam. Nikogo, choć Rhea usiłowała mnie przekonać, że powinnam. W którymś
momencie chciałam uciec od jej prawd, wyjechałam z tych gór i przez jakiś czas
mieszkałam w pewnej wiosce w południowej Arizonie.
- W południowej Arizonie nie pada śnieg - zauważył.
Ta uwaga wcale nie zdziwiła Raven. Dawid miał w sobie więcej serdeczności i intuicji, niż
sam siebie o to podejrzewał. Wiedział, że kiedy padałby śnieg czy wiał górski wiatr, ona
kojarzyłaby je z popiołem i jękami swojej rodziny.
- Wróciłam do domu, kiedy Rhea się rozchorowała. Wtedy już wiedziałam, że wędrując
po świecie nigdzie nie znajdę spokoju, że chcę mieszkać tu, w tych górach. Od czternastego
roku życia nie płakałam, nawet wtedy, kiedy straciłam Rheę. Nie potrafiłam płakać, ale
znalazłam w sobie siłę.
- A kiedy pada śnieg i wieje wiatr?
- Daję sobie jakoś radę. A kiedy jest mi trudno, mam Dare'a.
- Aha, Alisdaira McLachlana. - Dare był zawsze blisko, kiedy go potrzebowała. Dawid
poczuł, że jest mu za to wdzięczny. — To twój przyjaciel.
- I tylko przyjaciel. - Była zadowolona ze zmiany tematu. - Po skończonych rozgrywkach
było mu przykro, że się tak zachował. Po prostu wstąpił w niego diabeł i chciał, byś myślał,
że coś nas łączy. Potem uprzytomnił sobie, że właściwie czuje do ciebie sympatię i chciał ci
zrekompensować swoje postępowanie zaproszeniem na bal.
- Nie rozumiał, że jeśli chodzi o nas, już było za późno.
- Teraz już rozumie. - Miała na myśli to, że Dare zna już jej tajemnicę.
- Nie wiedziałem.
Przez jedną szaloną chwilę miała wrażenie, że Dawid czyta w jej myślach, lecz potem
uprzytomniła sobie, że na pewno ma na myśli to, że straciła rodzinę.
- A skąd miałeś wiedzieć?
- Powinienem domyślić się, że nie jesteś taka, jaką próbowałem cię odmalować. Do
diabła.- Przesunął, sfrustrowany, dłonią po włosach. -Kiedy pozwalałem sobie na uczciwość
przed samym sobą, wiedziałem, że jesteś najlepszą, najmniej samolubną istotą, jaką w
życiu
znałem.
Przyszedł, by ją przeprosić, lecz było już za późno lub za wcześnie. Mógł jej tylko tyle
powiedzieć, że Simon miał rację, kiedy go tu przysłał.
- Niedługo stąd wyjeżdżam. Chyba Simon też będzie zdania, że dobrze wykorzystałem
ten czas. Nie wrócę z pustymi rękoma. Zabiorę to wszystko, czego się od ciebie nauczyłem. -
Raven potrząsnęła przecząco głową, lecz on nie przyjął do wiadomości jej sprzeciwu. -
Nauczyłem się, że miłość oznacza nie tylko gniew, ale również radość. Że sama dla siebie
jest karą i nagrodą. Już wiem, że prawdziwa miłość nie oczekuje niczego w zamian. Ale
przede wszystkim nauczyłem się tego, że ci szczęśliwcy, którzy ją spotkają i mogą liczyć na
wzajemność, doznają specjalnej łaski. Boże, dopomóż, przecież tak chciał wziąć ją w
ramiona, oddałby za to duszę, żeby móc jej dać siebie, nie tylko piękne słowa. Zacisnął
dłonie.
- Przez ten czas tu, w tej dolinie, nauczyłem się więcej o miłości niż przedtem przez całe
życie. - Dotknął lekko jej ramienia. Miała pochyloną głowę, włosy zakrywały jej prawie całą
twarz. - Simon okazał się mądrzejszy, niż myślałem.
Raven odprowadzała go do drzwi. Zanim wyjdzie stąd na dobre, musi mu coś
powiedzieć.
- Dawidzie, miłość to też przebaczenie. Nawet jeśli przebaczenia nie oczekuje.
Usłyszała głębokie westchnienie Dawida. Chwilę później była już sama.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie! - Dawid podskoczył i usiadł na łóżku wśród zgniecionych prześcieradeł i
poskręcanych koców. - Nie! - wykrzyknął znowu, wpijając palce we włosy,
by przepędzić senne koszmary.
Odkąd przyjechał do doliny, rzadko kiedy coś mu się śniło, lecz teraz przez cały tydzień
od balu po rozgrywkach miewał koszmarne sny co noc. Co noc wędrował pośród brudu,
nędzy i głodu, sam przez nie nie tknięty, ale też niezdolny pomóc innym. Śniła mu się też
zdrada kobiety, która nie miała twarzy. Wołała go, lecz nie odpowiadał. Cierpiała, a jednak
nie
próbował jej pomóc. W końcu zobaczył jej twarz. Była to twarz Raven, obsypana
popiołem przypominającym brudny śnieg. Twarz Raven, nie Helen Landon. Raven, co
przeżyła
tragedię, po której stała się silna wewnętrznie i spokojna. Raven, która nigdy przedtem
nie kochała żadnego mężczyzny...
Wyciągnął papierosa z pogniecionej paczki leżącej na stoliku przy łóżku. Ręce mu się
trzęsły. Oparł się o drewniane wezgłowie i przymknął oczy. Lecz nie potrafił wyciszyć
siebie.
Kobieta we śnie przyszła do niego, do prawie takiego samego pokoju jak ten, i dała mu
najcenniejszy dar - siebie. Jemu, a nie Dare'owi McLachlanowi, który istniał w jej życiu
prawie od zawsze, który pomagał jej w potrzebie. Nie ofiarowała siebie też Patrickowi
McCallumowi, który każdej kobiecie mógł zawrócić w głowie.
Ona mnie kocha.
Usłyszał te słowa jak szept własnego umysłu. Echo tego, o czym od dawna wiedział.
Podobnie było z polnymi kwiatami: nie widział ich, póki mu nie zwróciła na nie uwagi. Ona
mnie kocha. A miłość nigdy nie jest marnotrawstwem. Wyskoczył z łóżka. W lewej ręce
trzymał zapomnianego papierosa, w prawej różę, którą miała we włosach. Odruchowo
chwycił ją ze stolika. Leżała na nim od pamiętnego wieczoru, kiedy odbył się bal.
Ten kwiat był jak klejnot w jego dłoni, przypominał mu jedwab jej skóry. Przypomniał
sobie, jak ich kroki, ich ciała zlały się w jedno. Przypomniał sobie jej wpatrzone w niego
oczy, lecz przede wszystkim tę trzymaną na uwięzi namiętność. Raven czekającą na
jego dotyk, jego pocałunek. Tylko jego.
- Dobry Boże, ona mnie kocha!
Miłość oznacza wybaczenie.
Był już prawie przy drzwiach, kiedy uświadomił sobie, że wciąż trzyma w ręku różę i że
jest nagi. Kiedy indziej może by się nawet uśmiechnął na myśl o odwiedzinach nago u
pięknej kobiety. Zgniótł nie wypalonego papierosa w popielniczce i chwycił rzucone na
krzesło spodnie. Wciągnął je na siebie, uznając, że zbędne mu są koszula i buty. Zegar w
bibliotece wybił drugą nad ranem. Wyszedł na ganek. Ciemno, wszędzie absolutnie ciemno.
W domu Raven też. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie pracowała do późna. Na niebie
ani śladu księżyca, który mógłby chociaż smużką oświetlić mu drogę do niej. Ogarnęło go
uczucie bezradności. Pragnął iść do Raven, obudzić ją. Kochać się z nią. Lecz nie mógł. Po
raz pierwszy od długich tygodni zaznawała potrzebnego jej snu. Uderzył ręką w
balustradę.
- Głupiec ze mnie!
Głos poniósł się w noc, nie było nikogo, kto mógłby zaprzeczyć. Okna domu Raven
patrzyły na niego pustymi oczodołami, bez zachęty. Raven pewnie czekała,
aż uznała, że to bez sensu. Było już za późno.Dawid wiele razy zamykał dzielące ich
drzwi, ona nigdy. Dzisiaj zrobiła to po raz pierwszy. Ciemny dom był jak ostateczne
zakończenie. Dawid poczuł wstrząsający nim dreszcz.
Boże! Ale z niego głupiec! Może to coś między nimi, cokolwiek to było, nie trwałoby
wiecznie. Może zbyt się różnili, żeby to mogło trwać w nieskończoność. Lecz miałby
przynajmniej piękne wspomnienia. Teraznie miał nic.
Nic.
Stał na schodach chory, oszołomiony, rwał się, by ją obudzić. I poprosić o jedną chwilę.
Nie byłby zachłanny. Pragnął teraz tak niewiele, chciał być z nią tylko przez chwilę. Potem
odszedłby z jej życia, stałby się dzięki niej silniejszy, a ona znów mogłaby kogoś
pokochać. Odezwał się jakiś nocny ptak, otrzymał odpowiedź, Dawid odwrócił się na
pięcie i już wszedł do domu, kiedy nagle usłyszał plusk wody w jeziorze. Obejrzał się
trzymając jeszcze rękę na klamce i czekał. Co to mogło być? Jakiś myśliwy polujący w
nocy? Ale dźwięk był rytmiczny, Potem na chwilę ucichł i Dawid pomyślał, że być może jest
to złudzenie. Lecz znów rozległ się plusk. Dojrzał leniwą falę na wodzie. Raven. To Raven
pływa w swoim ukochanym jeziorze. Ruszył wyboistą ścieżką jak lunatyk. Wiatr kołysał
koronami drzew. Smukłe sosny falowały rytmicznie. Nad szczytem góry przecięła niebo
błyskawica, obiecując deszcz. Dawid rejestrował to wszystko, lecz nie było to dla niego
ważne. Liczyła się tylko Raven. Potknął się o kamień, a Robbie i Kate natychmiast
wyskoczyły z krzaków. Robert Burns to ulubiony poeta Raven, a Katharine Hepburn to
jej ulubiona aktorka. Wierni przyjaciele, zawsze na straży. Nie widział tego, lecz był pewien,
że oba psy machają krótkimi ogonami i nadstawiają uszu. Choć nigdy specjalnie się z nim
nie przyjaźniły, widząc jednak, że Raven go akceptuje, pogodziły się z jego obecnością.
Stanowiły jej cień, zawsze były przy niej. Stał pod drzewem, jak za pierwszym razem, kiedy
zjawił się w dolinie. Kate podeszła do niego, obwąchała mu rękę i czekała, aż podrapie ją
za uchem.
Potem przyszedł Robbie, lecz jak zwykle stał z boku, nieskory do proszenia o pieszczoty.
Dawid uśmiechnął się ponuro. Czy wszystkie samce są do siebie podobne?Czy samiec musi
zawsze udawać, że nie potrzebuje miłości?
- Głupcy z nas, Robbie. Wielcy, niezdarni głupcy. Rozległ się plusk wody przy brzegu.
Nadszedł czas. Raven była blisko. Wyszedł z zarośli. Przed nim rozciągał się brzeg jeziora.
Zobaczył ją tuż obok, jak chwyta się rękami pomostu i wynurza ociekając wodą
po kąpieli w głębinach jeziora. Wyciągnął do niej rękę i czekał niepewny, spragniony
na jej dłoń. Patrzyła na niego przenikliwie. W końcu puściła się desek pomostu i podała
mu dłoń, zacisnęła palce. Wciągnął ją na pomost. Spływały z niej strumienie wody. Była
naga. I piękniejsza niż zwykle. Nie powiedział ani słowa. Mógł ją tylko przytulić, upajać się
dotykiem jej krągłych piersi, bliskością jej ciała, które kiedyś już do niego należało.
- Miałam nadzieję, że przyjdziesz. - Jej słodki, ciepły oddech na jego ramieniu
przyprawiał go o dreszcz.
- Myślałem, że jest już za późno - szepnął ze strachem.
- Nigdy nie jest za późno.
- Ale u ciebie w domu nie pali się światło.
- Mogłeś przyjść do mnie po ciemku.
- To właśnie zrobiłem. Przedarłem się przez moje własne piekło i ciemności.
Odsunęła się lekko, zapominając o swojej nagości, myślała tylko o Dawidzie. Wyglądał
mizernie, lecz czuła, że zaczyna chyba odzyskiwać spokój.
- I co teraz, Dawidzie?
Noc zarzucała półprzezroczysty welon, droczyła się z nim zasłaniając nagość Raven, a
chwilę potem nie broniła mu jej widoku.
- Skończyłem z tym. Uporałem się w końcu ze wspomnieniami o Helen Landon. -A po
chwili dodał: - Miłość to dar. - Wyraził to podobnie jak kiedyś Raven, lecz własnymi
słowami, dzięki czemu zabrzmiało to prawdziwie. - Może niekoniecznie musi być
odwzajemniona, grunt, żeby ją zachować jak skarb. - Dotknął jej twarzy, przesunął palcami
po policzku, pogładził usta. - Simon to czarodziej. Wyczarował Raven.
- Naprawdę czujesz się dobrze? - spytała drżąc.
- Cudownie, nigdy w życiu tak się nie czułem - powiedział cichym i miękkim głosem. -
Jeżeli naprawdę nie jest za późno.
Wyczuwała w jego głosie siłę i pragnienie. Pochyliła się, schwyciła jego dłoń i ucałowała
jej zagłębienie.
- Kochajmy się, Dawidzie, tutaj, nad jeziorem, gdzie się spotkaliśmy po raz pierwszy.
- Ale jest ci zimno. Cała drżysz.
- To nie z zimna. Możesz przecież mnie ogrzać. Postaraj się, by ta noc była jeszcze
piękniejsza.
- Zbiera się na deszcz.
- Ale jeszcze nieprędko będzie padać – mruknęła przysuwając się do niego, pozwalając
się objąć, wiedząc, że jego opór to tylko dowód pragnienia. Pragnienia, by przedłużyć tę
chwilę, po której spełnienie będzie jeszcze piękniejsze. Przylgnęli do siebie i znów
szepnęła: - Jeszcze długo nie będzie padać. Kiedy Dawid się obudził, noc była pogodna.
Księżyc wyjrzał zza chmur i oświetlał ich, jakby dając swoje błogosławieństwo. Wiatr nie
poruszał już koronami drzew, lecz owiewał ich nagie ciała.
Dawid patrzył na śliczną kobietę śpiącą w jego ramionach. Jej śniada, złota skóra na tle
jaskrawego prześcieradła kąpielowego, na którym leżeli, wydawała się jeszcze gładsza.
Raven to uosobienie honoru, dobra i spokoju, a zarazem namiętności, zapierającego
dech pożądania. Nie rozumiał, jak można pogodzić spokój z namiętnością. Podobnie jak
po przypływie morza czy burzy w ukochanych górach Raven, po zawierusze następowała
cisza, pora, kiedy mógł ją trzymać w ramionach i napawać się jej widokiem. Raven o
włosach ciemnych jak noc i duszy jasnej jak promień, egzotyczny kwiat.
Mógłby tak bez końca patrzeć na nią, jak śpi, mógłby bez końca napawać się tą chwilą
wytchnienia. Bo była jak gwiezdny pył, który się rozwiewa. W górach jednak zagrzmiało,
grzmot przetoczył się teraz już zupełnie blisko. Za chwilę lunie deszcz. Wypuścił ją z objęć,
ukląkł nad nią i wziął na ręce. Kiedy wstawał, podniosły się też dwa wielkie dobermany
i poszły za nim po pomoście. Obudziła się i zaspana, z głową przytuloną do jego
ramienia,
muskając ustami jego skórę szepnęła z żalem:
- Tak szybko?
- Zmieniamy tylko miejsce. Zaraz zacznie padać- odparł.
Zatrzymał się na końcu pomostu i obejrzał za siebie. Nic się nie zmieniło. A był
przekonany, że powinno. Śmieszne! Tak samo śmieszne i nierozsądne jak kochanie się na
dworze na twardych, pełnych drzazg deskach. Jutro w każdym mięśniu da o sobie znać jego
trzydzieści osiem lat. Ale to będzie dopiero jutro. O wiele, wiele później, kiedy zaspokoił
już swoje pragnienie, a właściwie nasycił się bez reszty, siedział na łóżku przyglądając się
śpiącej Raven. Chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów jej urody. Pasmo
włosów zwijające się nad uchem, kąciki ust unoszące się we śnie, rowek między
piersiami. Kiedy nagle drgnęła, otworzyła na chwilę oczy i zaniepokoiła się, że nie ma go
przy niej, wyszeptał:
- Jestem tutaj.
Wyciągnęła rękę, by zaprosić go z powrotem do łóżka, a kiedy w nim się znalazł, poczuł
ukłucie żalu, że zmarnował tyle czasu. A kiedy pochyliła się nad nim muskając go zasłoną
jedwabistych włosów, pochłonęła wszystkie jego myśli.
Raven odwróciła się od sztalug i spojrzała Dawidowi w oczy. Wprawdzie przywykła już
do tego, że Dawid prawie bez przerwy patrzy na nią, i upajała się tym, lecz z drugiej strony
nie potrafiła się jeszcze przyzwyczaić, że ten twardy, brutalny mężczyzna ma w sobie tyle
miękkości. Niepokoił ją. Pod wpływem jego spojrzenia serce zaczynało jej mocniej bić, a
całe ciało pulsować. Tak reagowała odruchowo, a wolałaby panować nad sobą i swoją
namiętnością. Przez ostatnie trzy tygodnie pobytu Dawida w dolinie w jej życiu niepokój
mieszał się ze spokojem, czułość z brutalnymi prawdami, śmiech z bólem. Każde spotkanie
natychmiast wyzwalało dziką namiętność, zatracali się w miłości. Trawiło ich pożądanie,
tracili wszelki rozsądek. Ciała się stapiały, łączyły w żarliwym uniesieniu, rozpalały,
wybuchały płomiennym światłem. Miłością. Nigdy nie doznała uczucia przesytu. Zawsze
pozostawało pragnienie nowego zbliżenia, dreszczu oczekiwania, wewnętrznego drżenia.
Może ten trawiący ją głód męskiego dotyku był czymś złym czy niewłaściwym,
lecz nie dbała o to. Przeżywała dni oczarowania, które może nigdy już się nie powtórzą.
Patrzył na nią trzymając na kolanach zamkniętą książkę. Wyglądał na pozornie
opanowanego, lecz cały był napięty. Spojrzała na niego przeciągle, zachęcająco.
- Co ci jest, Dawidzie? - szepnęła.
- Po prostu lubię na ciebie patrzeć - odparł tak cicho, że ledwie go usłyszała. - Nigdy nie
znałem takiej ślicznej i pełnej wdzięku kobiety.
Serce jej przepełnione było po brzegi miłością, tak bardzo go pragnęła. Czułość w jego
oczach dawała jej tyle szczęścia, że Raven zwróciła ponownie wzrok na Dawida, jak kwiat
odwraca się do słońca. Bo był jej słońcem.
- Raven - powiedział pieszczotliwie - dałaś mi spokój, którego nigdy nie miałem.
Uśmiechnęła się radosna, zadowolona, szczęśliwa. Znał ją teraz, wiedział, jaką poniosła
stratę, jakiego doświadczyła bólu i poczucia winy, jakie miała straszne dzieciństwo. Lecz po
przeżytej tragedii nie stała się zgorzkniała i pełna nienawiści, wręcz przeciwnie -miała
w sobie szczególną łagodność i współczucie.
Miała w sobie spokój, lecz zapłaciła za to ogromną cenę. Widział w życiu wiele i uważał
się za silnego człowieka, dopiero jednak kiedy poznał Raven, zrozumiał, że prawdziwa siła
przetrwania polega na wybaczaniu. Wybaczaniu sobie tego, że się przetrwało.
Spokój. Podarowała mu spokój, a więc spełniła prośbę Simona. Człowiek pogodzony sam
ze sobą staje się pełnym człowiekiem, pewnym siebie, mającym do siebie zaufanie,
rozsądnym. A jeżeli ta miłość sprawi jej ból? Podjęła ryzyko i nigdy niczego nie będzie
żałowała. Ani jednego pocałunku czy pieszczoty, czy nawet tych chwil, kiedy byli sobie
dalecy.
Zarumieniła się, zatrzepotała rzęsami, wstała.
- Uczucie spokoju jest słodsze po... - szepnęła patrząc na niego wzrokiem pełnym
pożądania.
Dawid odpowiedział na jej wezwanie, zanim jeszcze dokończyła. Książka zsunęła mu się
z kolan, krzesło stuknęło o ścianę. Rzucił się przez pokój, chwycił Raven w ramiona.
Właściwie wystarczyłby mu dywan wyściełający podłogę przed otwartymi drzwiami, lecz
wyraz oczu Raven krył w sobie obietnicę nieskończonych powrotów, wybrał więc
sypialnię. Sypialnia stanowiła jej świątynię, w której nigdy przed nim nie stanęła noga
żadnego mężczyzny. Chciał się upajać tą świadomością, być w łóżku z Raven i wchłaniać jej
odurzający zapach, który doprowadzał go do szaleństwa. Pragnął zespolić się z nią, chciał
dotykać jej skóry, czuć pod plecami wysuszone na słońcu prześcieradło. Mieli już niewiele
czasu, lecz na chwilę mogli o tym zapomnieć.
Od tego momentu Dawid przestał przeliczać na dni czy godziny czas, który jeszcze miał
spędzić z Raven. Jakby miał w głowie stoper, dzięki któremu mógł rejestrować każdą
minutę czy sekundę. Był jak człowiek spragniony wody, który robi z niej zapasy na
okres suszy. Raven tańcząca wśród złotych liści. Raven pochylona nad mleczem, którego
dawniej w ogóle by nie zauważył, a już na pewno nie pomyślałby, że jest piękny. Raven,
która droczyła się z nim i dawała mu radość. Raven. Wszystko się do niej sprowadzało.
- Jesteś dzisiaj bardzo milcząca - powiedział zaniepokojony.
- Wiem. - Otarła się policzkiem o jego ramię, musnęła ustami jego tors.
- Coś się stało? -Powiedz mi, chciał dodać, którego smoka mam zabić, a zrobię to dla
ciebie. Lecz nie wypowiedział tego, gdyż miał świadomość, że to on jest tym smokiem, że to
z jego powodu jest jej źle. Jest niewłaściwym mężczyzną w niewłaściwym czasie, w
niewłaściwym
miejscu. Ogarnęło go okropne poczucie winy. Za to, że korzystał z niej jak ze źródła
rozkoszy i radości w tak niepohamowany sposób, że przyjął od niej
najcenniejszy dar, a nic nie dał w zamian, że korzysta z tego czegoś wspaniałego, co nie
ma szans przetrwania. Miała na sobie kremową koszulę z surowej bawełny,
z koronkami. Jego ulubioną. Uwielbiał wsuwać pod nią rękę i gładzić jej skórę. Jakby
gładził perły obsypane piaskiem lub jedwab pod chropowatym płótnem.
- Nie żałuj tego, co między nami zaszło – szepnęła. - Byłeś pierwszy, ale to nie znaczy, że
nie miałam pojęcia, co robię. Zrobiłam to z pełną świadomością. Nie patrz na mnie tak
ponuro i nie psuj tych ostatnich chwil. Wiem już od dawna, że wszystko, co piękne,
szybko przemija.
- Raven. - Chciał jej powiedzieć, że jej pierwszy mężczyzna powinien być ostatnim, że
powinien być jedyną miłością jej życia. Należało jej się to po tym wszystkim, co przeżyła
jako dziecko. Chciał jej powiedzieć, jak strasznie mu przykro, że ją z tego obrabował.
Chciał, by uwierzyła, że piękne rzeczy mogą trwać. Chciał to wszystko powiedzieć, lecz
zamknęła mu usta długim, namiętnym pocałunkiem.
- Nawet nie myśl, że kiedykolwiek się tego wszystkiego wyprę. Bo jeżeli spotkam kiedyś
mężczyznę, który poczyta mi za złe, że byłeś moją pierwszą miłością, to wcale nie będę
chciała kontynuować tej znajomości. Mężczyzna zazdrosny o przeszłość dałby
dowód na to, że mnie nie kocha.
- Niemożliwe. Nie ma takiego mężczyzny, który nie pragnąłby twojej miłości.
- Właśnie, że możliwe! - wykrzyknęła. - Jeżeli nie pokocha mnie takiej, jaką się stałam
dzięki tobie, to znaczy, że mnie w ogóle nie będzie kochał.
- To znaczy, że jest głupcem -powiedział wiedząc, że w rzeczywistości mówi o sobie.
- Pewnie, że tak - potwierdziła z przekonaniem. Uciszył ją przyciągając jej głowę do
swojej piersi, głaszcząc potargane ciemne włosy, aż całkiem się rozluźniła.
- Cała ta nasza rozmowa zaczęła się od tego, że spytałem cię, dlaczego milczysz. I wcale
mi na to nie odpowiedziałaś.
- Chciałam cię o coś prosić.
Poczuł, jak znów napinają jej się mięśnie i czekał, kiedy zacznie mówić dalej, lecz
milczała.
- Musi to być coś ważnego, jeżeli tak się namyślasz.
- Nie namyślam się, tylko próbuję przewidzieć, co mi odpowiesz.
- To coś aż tak poważnego?
- Tak. Odmówisz mi myśląc niesłusznie, że robisz to dla mojego dobra, dla dobra mojej
reputacji.
Był zaskoczony, lecz pewien jednego: rzeczywiście jej reputacja była dla niego ważną
sprawą. Po fiasku poniesionym podczas rozgrywek unikał pokazywania się publicznie.
Dzwonił teraz do Simona z budek gdzieś na uboczu. Po zakupy, jeśli w ogóle je robił, jeździł
gdzie indziej, nie do Madison. Chciał, by po balu nikt go nie widział z Raven.
- O co chcesz mnie poprosić? - Pogłaskał jej napięte ciało. - Zrobię wszystko, co tylko
będę mógł.
- Chodzi o recital Jamie'ego. Odbędzie się jutro w sali college'u. Od rozgrywek bez
przerwy mówi o tobie i to z podziwem. Gdybyś przyszedł, byłoby to naprawdę wspaniałe i
dla niego, i dla mnie.
- Nie, nie mogę - odparł natychmiast, spinając się podobnie jak Raven. - Przecież sama
wiesz, że to niemożliwe.
- Bynajmniej. - Odsunęła się od niego. - A możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Po prostu dlatego - wykrzyknął niemal ze złością - że ktokolwiek na nas popatrzy, od
razu będzie wszystko wiedział.
- I tak wszyscy wiedzą.
Podniosła ramiona. Szerokie rękawy koszuli zsunęły się prawie do pach, skóra jej lśniła
blaskiem księżyca.
- Co widzisz? - spytała.
Widział kobietę, która znała rozkosz miłości, śliczną, powabną kobietę. Ogarnęła go fala
pożądania, które potrafiło rozwiać najczarniejsze myśli.
- Widzę piękną kobietę.
Spojrzała na niego uparcie, stanowczo wytrzymując jego spojrzenie.
- Widzisz rozpustnicę. Kobietę, która odkrywa rozkosz romansu. Przecież to widać. W
moim sposobie poruszania się, mówienia, w wyrazie oczu.
- Tak, masz rację - przyznał, bo wszystko inne byłoby nieprawdą.
- Chcesz sobie wmówić, że moi znajomi nie zauważyli tej odmiany? Że nie wiedzą, co jest
jej powodem? Myślisz, że kiedy się z tobą rozstaję, wszystko to jakby w sobie wyłączam? Tu
odbywają się czary. -I położyła dłoń na łóżku, w którym tyle razy się kochali. - Czary,
które widzi cały świat.
- Ale po co potwierdzać to, czego wszyscy się tylko domyślają? Będzie ci łatwiej, kiedy
odjadę.
- Nie mogę powiedzieć, że jestem z tego dumna - wybuchnęła gniewem. Wstała z łóżka i
patrzącDawidowi w oczy ciągnęła dalej: - Ale dotychczas nie miałam powodu, by się tego
wstydzić. Do momentu kiedy przed chwilą powiedziałeś to, co powiedziałeś.
Odwróciła się i nienaturalnie sztywno podeszła do okna. Przygarbiła się, jakby świat stał
się jej wstrętny. Dawid nie chciał jej zranić. Chciał tylko ochronić ją przed sobą samym,
przed krzywdą, jaką jej wyrządził. Wstał z łóżka, podszedł do Raven. Przyciągnął ją do
siebie. Przytulił do swojego nagiego ciała. Zrobiłby wszystko, żeby tylko z jej twarzy zniknął
smutek. Wszystko. A przecież Raven prosiła o tak niewiele.
- Raven - zaczął niepewnie. - Kochanie. Tylko się uśmiechnij, a wszędzie z tobą pójdę.
Nawet na Syberię czy do piekła. Nawet na recital Jamie'ego.
Stała tak nieruchomo, że przestraszył się, czy w ogóle przyjmie jego niezręczną
propozycję. Lecz Raven po chwili odwróciła się do niego i zaczęła szeptem przyrzekać,
że na recitalu nie będzie ani tak zimno jak na Syberii, ani tak gorąco jak w piekle. Wciąż
jednak na jej twarzy malowało się lekkie rozczarowanie, a uśmiech miała wymuszony. Lecz
gdy w końcu zarzuciła mu ręce na szyję, wiedział, że znów jest jego Raven.
Poprowadził ją do łóżka jak zasmucone dziecko. Chciał, by czuła, że się o nią troszczy,
ułożył ją więc, obciągnął jej skromnie koszulę i okrył, a dopiero potem sam wsunął się pod
koce obok. Po raz pierwszy w życiu Dawid Canfield do końca zrozumiał, że troska
może znaczyć więcej niż namiętność, więcej niż pożądanie. Leżąc obok niej poczuł
niewypowiedzianą radość, że może opiekować się kobietą, którą zranił, piękną kobietą, że
może utulić ją do snu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy Dawid z Raven wchodzili do sali, wokół rozbrzmiewał gwar. College w Madison był
niewielki, lecz dzięki dotacjom pewnej zamożnej rodziny utrzymywał bardzo dobry poziom.
Tereny, na których się znajdował, kiedyś stanowiły letnią posiadłość tej rodziny. Dawno
temu w pewien mglisty letni poranek prapraprapradziadek Madison spotkał wśród
mieszkańców miejscowości swoją przyszłą żonę. Nigdy o tym nie zapomniał ani nie
pozwolił zapomnieć swoim potomkom. Dzięki szczodrym dotacjom Madison było
zamożniejsze od wielu większych uczelni. Dawida wręcz zdumiała piękna sala koncertowa.
- Posłuchaj. - Chwycił Raven za ramię, zapominając o zachowaniu ostrożności w miejscu
publicznym. - Założę się, że w ostatnim rzędzie każdy szept tak samo dobrze słychać jak w
pierwszym.
- Madisonowie zawsze wszystko robią dobrze. - Raven szła środkowym przejściem w
kierunku trzech muskularnych mężczyzn. Byli to McLachlanowie, którzy w modnych
garniturach prezentowali się równie świetnie jak w szkockich spódnicach.
- Dzień dobry wszystkim - przywitał się z nimi Dawid, kiedy już wycałowali na powitanie
Raven.
Światła pomału gasły, na znak że recital zaraz się zacznie. Dawid siedział obok Raven po
prawej, Dare po lewej, młodszy McLachlan dalej. Dawid nie zdążył nawet zorientować się,
jakie wrażenie zrobiła jego obecność, bo Jamie właśnie wchodził na scenę. Jego
przeobrażenie było szokujące. Niedorostek przemienił się w wirtuoza w eleganckim
fraku. Grał z wielką swadą, pewnie, perfekcyjnie. Zdumiewała pasja, wrażliwość, siła i
subtelność. W melodii granej przez Jamie'ego słyszało się szept wiatru pośród sosen,
majestat i samotność wzgórz.
Raven wsunęła dłoń w rękę Dawida, który słuchał koncertu z zamkniętymi oczami. Tylko
oni istnieli na świecie i muzyka Jamie'ego. Ucichła za wcześnie, publiczność wstała i
wynagrodziła artystę rzęsistymi oklaskami. Po trzech bisach Jamie w końcu wycofał się za
kulisy. Wszyscy ruszyli do wyjścia. Ross i Bruce przeprosili, że odchodzą porozmawiać ze
znajomymi. Dare pogrążył się w rozmowie z majętną wdową. Dawid i Raven wstali dopiero
wtedy, gdy sala już prawie opustoszała. Od początku recitalu Dawid nie powiedział
słowa.
- To Jamie? - wykrztusił teraz. - Niech to wszyscy diabli!
- Nie żałujesz, że przyszedłeś?
Odwrócił się do niej, by spojrzeć w jej błyszczące oczy. Zastanawiał się, czy mu się
przyglądała przez cały czas. Podniósł jej rękę i musnął ustami końce palców.
- Nie żałuję.
- Dawidzie, Raven, jeśli możecie się od siebie oderwać, to zwróćcie uwagę, że przyjęcie
już się zaczęło. - Dare uśmiechał się rozbawiony i dumny.
- Naprawdę? - rzucił Dawid nie odrywając wzroku od Raven.
- Zaraz będą zamykać salę - poinformował Dare. A ponieważ światła właśnie gasły,
poprawił się: -Właściwie już zamykają.
Sala przyjęć była niewielka, ale też urządzona ze smakiem. Raven wciągnięto w środek
tłumu, Dawid stał z boku i obserwował zebranych. Byli to jej znajomi, jej przyjaciele. Jak
przyjęliby ją razem z nim?
- Jest im wszystko jedno, Dawidzie - rzucił niespodzianie Dare, który znalazł się u jego
boku z kieliszkiem szampana. - Ci, którzy się liczą, na pewno cieszą się, że Raven w końcu
kogoś spotkała.
- To takie oczywiste, że się kochamy?
- Martwisz się, co z nią będzie, kiedy wyjedziesz? Tak, przyjacielu, to oczywiste, że się
kochacie.
- Muszę wyjechać - powiedział Dawid i czekał na komentarz Dare'a, lecz kiedy ten
milczał, sam zaczął mówić: - Nie czuję się tutaj na swoim miejscu. Po jakimś czasie Raven
byłaby nieszczęśliwa, bardziej nieszczęśliwa niż wtedy, kiedy wyjadę.
- Powtórz to jeszcze kilka razy, a może zdołasz sam siebie przekonać. Bo nikt inny nie
przyzna ci racji.
Dawid zmusił się, by oderwać wzrok od Raven ubranej w elegancką sukienkę, ciasno
spiętą paskiem, a u dołu falującą jak ametystowa mgła. Dare podał mu kieliszek szampana.
- Pomożesz jej, Dare? - Chwycił go tak mocno za rękę, jakby chciał zgnieść kieliszek.
- Będę przy niej, ale nie zawsze zdołam jej pomóc.
- Jest silną kobietą. Zapomni o mnie.
- Taak. Nawet świnie, kiedy chcą, potrafią się nauczyć fruwać, kiedy więc jakiś głupiec
zaczyna powtarzać słowa „nie mogę", to znaczy, że sam sobie narzuca jakieś ograniczenie.
Ty nie możesz zostać w dolinie, Jamie nie może wyjechać. - Tu Dare przerwał i popatrzył na
roześmianego młodszego brata otoczonego wianuszkiem adoratorek. - Spójrz na niego.
Kiedy gra, jest najszczęśliwszy, ale nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Jak będzie starszy, zrozumie, co może dać mu szczęście.
- Tak jak Dawid Canfield?
Nawet łagodny ton jego głosu nie złagodził ironii tej uwagi. Lecz zanim Dawid zdążył
odparować cios, wzięła go pod ramię wysoka, chuda kobieta o bujnych siwych włosach
ujętych w węzeł na karku. Przyglądała mu się przez małą teatralną lornetkę.
- A więc to jest ten młody człowiek, dzięki któremu
Raven dostała rumieńców? Była szorstka, obcesowa, podobna do nauczycielki Dawida z
trzeciej klasy. Kiedy Dare chciał ich oficjalnie sobie przedstawić, przerwała mu królewskim
gestem.
- Wiem, kim jest pan Canfield, a kim jestem ja, stara plotkara, możesz panu powiedzieć
potem.
- Dean Madison starą plotkarą? - Dare nawet nie śmiał się uśmiechnąć.
- Stara panna z rodziny fundatorów, która nie miała dość rozumu, by skorzystać z
nadarzającej się okazji. - Lornetka opadła jej na piersi. Teraz Dawid mógł zobaczyć, że ma
śliczne oczy. - Znam tego nicponia, pana szefa. Przez jakiś czas studiował tu w Madison.
Simon musi być o panu naprawdę dobrego zdania, jeżeli przysłał pana tu, do swojego
domu. Dobrze to o panu świadczy. Jeśli zdecyduje się pan wycofać ze swojej poprzedniej,
hm... pracy, to proszę się ze mną skontaktować. Madison College mógłby mieć pożytek z
takiego fachowca jak pan.
- A niby co miałbym tu robić, proszę pani?
- Być wykładowcą, oczywiście. Na pewno nie chciałabym, by pan został strażnikiem,
zaprzepaszczając wszystkie swoje talenty i całą znajomość kryminologii, dyplomacji i
tajemnych sztuczek.
- Moje talenty? -Dawid mimo woli się uśmiechnął. - Jest pani pewna, że je mam?
- Absolutnie pewna. Przecież Simon był pańskim nauczycielem, prawda?
- Zgadza się.
- No to szach i mat - rzuciła. - Dare, a ty nie powtarzaj wciąż Jamie'emu, że nie powinien
być leśnikiem. Wręcz przeciwnie, powinieneś mu przydzielić tyle pracy, że nie miałby ani
chwili na grę na fortepianie. Tyle, żeby padał ze zmęczenia.
- Czyli dać mu to,czego chce -zauważył z ironią Dare.
- Tak, jak najwięcej - odparła. - A pana, panie Canfield, prosiłabym...
- Tak, proszę pani?
- Hm, po prostu będę na pana czekała. - Odwróciła się majestatycznie i odeszła. Po
prostu wydała dyspozycje i uważała rozmowę za zakończoną.
- Czuję się tak, jak w trzeciej klasie, kiedy dostałem linijką po łapach od panny Halmer-
mruknął Dawid.
- W moim wypadku była to panna Addison w piątejklasie.
- Czy ta kobieta zawsze tak się zachowuje?
- Zawsze.
- No to uczelnia ma szczęście. Studenci też.
- Taak. No co, gotów jesteś ruszyć w tłum i pogratulować naszemu młodemu geniuszowi
- Zanim go zmusisz do padania na twarz ze zmęczenia?
- Ma to u mnie jak w banku.
- Podobali mi się twoi znajomi.
Corvetta płynęła drogą oświetloną reflektorami. Dawid czuł, że Raven się uśmiecha.
- Nie bardzo znam się na muzyce. Podoba mi się lub nie. W wykonaniu Jamie'ego
podobałyby mi się jednak nawet gamy.
- Ucieszył się, że byłeś.
- Twoja Dean Madison zaproponowała mi pracę.
- Bo o niczym nie wie.
Dawid spojrzał na nią. Była przygaszona. Radość, którą w niej widział na koncercie i
przyjęciu, wyparowała.
- O czym nie wie?
- Że to twój ostatni tydzień tu w dolinie.
Dawid zwolnił. Zdjął lewą rękę z kierownicy i wsunął ją w dłoń Raven. Nie odsunęła się,
ale też nic nie powiedziała. Milczeli aż do końca podróży. Dawid czuł, że Raven zaczyna
podświadomie się oddalać. By osłabić cios, którego oczekuje.
- Rozmawiałem dziś z Simonem.
Raven podniosła wzrok znad stolika, na którym lepiła swoje naczynia. Od wieczoru,
kiedy byli na koncercie, udało jej się odzyskać równowagę i teraz w ciągu dnia znów była
spokojną towarzyszką Dawida, a w nocy namiętną kochanką. Wieczorami zajmowała
się garncarstwem.
- Co u niego?
- Wszystko dobrze, tylko wciąż nie może trafić na trop tego łajdaka. Bo ten numer
telefonu niczego nie wyjaśnił.
- A co ty teraz czujesz myśląc o przeszłości?
- Czuję się tak, jakby to wszystko przydarzyło się komuś innemu. A Helen Landon
umarła z powodu mężczyzny, który już nie powinien istnieć.
- A myślisz, że ten człowiek w ogóle istnieje?
- Właściwie niczego nie jestem pewien.
Czekała. Nie mogła mu pomóc. Sam powinien dokonać wyboru.
- Chodzi o coś jeszcze - przerwał w końcu milczenie. - Rodzina Helen Landon urządza
uroczystość żałobną ku jej pamięci. Prosiła, bym wziął w tym udział.
- A gdzie to będzie?
- W Tennessee. Stąd to tylko dzień jazdy samochodem. - Wzruszył ramionami i zamilkł.
- Niełatwo jest spotykać się z ludźmi, którzy kogoś utracili. Chciałbyś, bym z tobą
pojechała?
- A pojechałabyś?
- Zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował - odparła kładąc mu rękę na ramieniu.
Ujął jej dłonie w swoje i ucałował. Przytuliła się do niego.
- Dziękuję ci - szepnął.
Stali patrząc razem na dolinę.
- Proszę, młody człowieku, proszę podejść – powiedziała staruszka takim samym
rozkazującym tonem jak Dean Madison.
Nie była jednak do niej wcale podobna. Zasuszona, o skórze pomarszczonej i rzadkich
brązowawych włosach zwiniętych w koczek. Siedziała na skraju fotela nakółkach i
wyglądała jak drozd, który chce się poderwaćdo lotu, lecz nie jest pewien, czy mu się to
uda.Dawid podszedł i przykląkł na trawie przy niej.Raven patrzyła, jak pochyla głowę i
słucha staruszki,jak gdyby była wyrocznią. Umiał słuchać ludzi z niezmąconą
uwagą i ogromnym zainteresowaniem. Kiedybył rozluźniony, swobodny, żadna kobieta
nie
mogła mu się oprzeć. Nawet ta staruszka.Raven podeszła bliżej idąc śladem żałobników,
którzy już się rozpierzchli.
- Była trochę zwariowana - usłyszała lekko drżący głos. — Popełniała głupstwa, a potem
jeszcze większe głupstwa, żeby wybrnąć z poprzednich. Była bystra. Niewiele osób o tym
wiedziało. Ale ja tak, zanim umieścili mnie w domu starców. Patrzyłam na nią ze
swego kącika. Uważała, że mój umysł już jest do niczego, tak jak nogi, albo nic sobie nie
robiła z tego, że widziałam, jak przede mną gra.
- Takie są dzieci, pani Landon. Pani wnuczka była taka sama.
- No właśnie.
- A dlaczego chciała pani ze mną o tym porozmawiać?
- Bo wyczułam w panu smutek. Może nasza Helen była jego powodem, może zrobiła
jakieś głupstwo, może nie. Okoliczności jej śmierci nie są całkiem jasne. A przez całe życie,
jeśli wokół niej działo się coś tajemniczego czy niejasnego, sama była tego powodem.
Popatrzyła Dawidowi w oczy. - Pan McKinzie poinformował nas dzisiaj, że prowadzone
jest śledztwo.
- Nie lubiłyście się z wnuczką, prawda?
- Nie lubiłam jej knowań, ale ją kochałam. I dlategonie chcę, by była powodem czyjegoś
cierpienia.
- Przepraszam, ale już czas, pani Landon -wtrącił się muskularny młody człowiek. - Pani
syn pozwolił tylko na pięć minut rozmowy z tym panem. Muszę już zabrać panią do domu
rekonwalescentów.
- Rekonwalescentów?! Też mi coś. Jak można wyleczyć się ze starości?
Nie zwracając uwagi na te pełne ironii słowa ubrany na biało młodzieniec popchnął
wózek w stronę czekającego samochodu. Staruszka unoszona na wózku przez podnośnik
cały czas patrzyła na Dawida. W końcu drzwi się zamknęły i samochód odjechał.
- Słyszałeś? - spytał Dawid Simona, który właśnie podszedł.
- To zgadza się z wersją, którą znam.
- To znaczy co?
- Że zwariowana staruszka nie znosiła swojej wnuczki.
- Zwariowana lub chytra lisica - odezwała się nagle Raven.
Cały czas trzymała się na uboczu. Po uroczystości rodzina otoczyła Dawida, zadawała mu
mnóstwo nurtujących ją pytań, po czym pożegnawszy swoją córkę, siostrę i przyjaciółkę
odjechała. Najdłużej została staruszka.
- Przecież ona kochała swoją wnuczkę - dodała.
- Kochanie - Simon otoczył Raven ramieniem - nie możemy dochodzić, co dokładnie się
dzieje w umyśle zdziecinniałej staruszki.
- Ona nie jest zdziecinniała. Nie popełniaj tego samego błędu co Helen. Nie zakładaj, że
ma umysł tak samo do niczego jak nogi.
- Naprawdę uważasz, że powinniśmy traktować ją poważnie? - spytał Dawid.
- A jakie dane zebraliście w ciągu tych miesięcy? - Czekała, aż naprawdę dotrze do nich
sens jej pytania.
- Czy znaleźliście już jakieś rozwiązanie?
- Dawidzie, jakie masz teraz plany? - spytał Simon.
- Wracam z Raven na kilka dni do doliny. A ty?
- Ja jadę do Waszyngtonu, żeby zbadać nowy ślad podsunięty nam przez naszego
ślicznego detektywa.
- Tu spojrzał na Raven. - Skontaktuję się z wami. Ruszyli do samochodu. Byli sami, z
dala od hałasu położonego niżej miasta. Słońce prześwietlało korony drzew, świerszcze
grały w trawie. Powietrze było przejrzyste, drżące. Od czasu do czasu wiatr przynosił
zapach dymu. Niedługo całe lasy przyobleką się w jesienne barwy. Piękny koniec lata.
Mocniej objęła go w pasie, dopasowała krok do jego kroku. Zapamięta, jak teraz jest
wokół nich pięknie, teraz, kiedy jest przy ukochanym mężczyźnie, który jej potrzebuje.
Przystanęła, wzięła go za ręce.
- Przy drodze do domu, w małej kotlince, jest zajazd. Chciałabym tam wypić toast za
Helen. Nawet jeśli była taka zwariowana, jak twierdzi jej babka. Dla mnie liczy się tylko to,
że cię ocaliła. Będziemy tam o zachodzie.
- A więc toast za Helen o zachodzie.
Minęło kilka dni, a Dawid wcale nie zbierał się do wyjazdu. Raven nie zadawała mu
pytań ciesząc się, że są razem. Nie ruszała się z doliny. Jej zajęcia w college'u skończyły się
wraz semestrem letnim. Teraz będzie pracowała w domu nad swoją książką.
Był to okres niezmąconego szczęścia, zbierania wspomnień na całe życie. Nie myślała o
przyszłości, nie bała się jej. Doszła do wniosku, że kiedy tak się żyje, nie czeka się na dzień
zapłaty.
Przecież to raj, pomyślał Dawid siedząc na pomoście. Wędkę zatknął między deski i od
czasu do czasu popatrywał na nią, lecz nie po to, by sprawdzić, czy ryba złapała się na
haczyk, tylko po to, by którąś z nich ośmielić. Powiew zimnego wiatru zburzył mu włosy.
Podniósł głowę ku niebu, by na chwilę oderwać myśli od Raven.
Nagle usłyszał jej cudowny śmiech.
- Dawidzie, jeżeli będę czekała, aż złapiesz coś na obiad, to umrzemy z głodu.
- Wcale nie. Zawsze możemy ugotować zupę na gwoździu.
Otworzył jedno oko i napawał się jej widokiem. Każda inna kobieta wyglądałaby
okropnie niechlujnie w wystrzępionej koszuli z obciętymi mankietami. Raven wręcz
przeciwnie. Nie było takiej rzeczy, w której nie wyglądałaby ładnie. Aż uśmiechnął się do
siebie.
- Na pewno masz sprośne myśli. Widzę to. - Wyjęła robaka z puszki i wymachiwała nim,
żeby tylko odwrócić uwagę Dawida od tego, że oblała się rumieńcem. Wsunęła robaka na
haczyk i zarzuciła wędkę. Dawid zachichotał.
- Co cię tak rozbawiło?
- Ty. Ja sam. Wszystko. -Patrzył na nią, jak stoi na skraju pomostu. Tam go oczarowała
pierwszego dnia.
- Właściwie już zapomniałem. - Ostatnio często wypowiadał swoje myśli na głos, a kiedy
w oczach Raven pojawiło się pytanie, dodał: -Zapomniałem, co to śmiech. Ale teraz, jak już
sobie przypomniałem, nie potrafię się od niego odzwyczaić.
- Zrobiłeś się też leniwy - rzuciła, lecz ton jej głosu mówił, że się z nim droczy. - Od
dawna żadne z nas stąd się nie ruszało, szafki stoją puste i dziś na kolację możemy jeść
tylko rybę, którą złapiesz.
- Zapomniałaś o zupie na gwoździu.
Nie bał się, że umrze z głodu, bo wiedział z doświadczenia, że Raven potrafi wyczarować
wyśmienity posiłek prawie z niczego. Zawsze coś tam znajdzie w zamrażarce
czy w piwnicy, dosypie szczyptę ziół, włoży jakiś listek i już uczta gotowa.
- Co to jest zupa na gwoździu? - Oglądała swoją wędkę, na końcu której nie było już
robaka, bo jakaś ryba sprytnie go połknęła.
- Nigdy mama ci nie opowiadała o pewnym biedaku, który miał tylko wodę i gwóźdź?
Pewnego razu udało mu się kogoś namówić, żeby zrobić wspólnie zupę i ten ktoś dołożył
swoje zapasy. Chyba mniej więcej tak brzmiała ta historia. Był wściekły na siebie, że
wspomniał o jej matce, że przywołał bolesne wspomnienia w krąg ich doskonałego
świata. Na szczęście Raven tylko się roześmiała mówiąc, że jej mama znała wiele bajek,
lecz tej najwyraźniej nigdy jej nie opowiadała. Przypomniało mu się jednak to coś, o czym
od dawna chciał z nią porozmawiać i co bez przerwy odkładał na później. Oparł głowę o
stary bal i patrzył, jak Raven zarzuca wędkę, kręci kołowrotkiem i znów ją zarzuca. Robiła
to świetnie. Tylko że ryby jakoś dzisiaj nie były w nastroju do współpracy...
Była całkowitym przeciwieństwem trzydziestoletniej starej panny, którą kiedyś sobie
wyobrażał. Gdyby nie luźno związane na karku włosy i bujne piersi rysujące się pod
koszulą, mogłaby uchodzić za chłopaka. Wygimnastykowanego chłopaka, od którego aż
bije energia. Dzisiaj jednak mimo żartów i przekomarzań wyczuwało się w niej skupienie
i zadumę. Raven odłożyła wędkę.
- Ryby myślą dziś o czymś innym, wcale nie o jedzeniu. Podobnie jak ty. - I stała z
rękoma na biodrach patrząc na niego. Przestał się uśmiechać.
- Raven, musimy o czymś porozmawiać.
- Chyba tak.
Podał jej rękę, usiadła przy nim pozwalając się przytulić. Czekała, aż zacznie mówić.
- Kiedy tu przyjechałem, narobiłem wiele głupstw, byłem bezmyślny. Postępowałem
okropnie egoistycznie. -Przesunął kciukiem po jej nadgarstku i wyczuł, że jej krew zaczyna
pulsować szybciej, podobnie jak jego. -W przeszłości popełniałem błędy, ale sam ponosiłem
ich konsekwencje. Teraz muszę myśleć nie tylko o sobie.
Raven poruszyła się, zaczęła coś mówić, lecz umilkła. Nie chciała mu przerywać.
- Nasza miłość jest wspaniała, ale nie zawsze mądra. - Miał na myśli fale namiętności,
które kazały im zapominać o całym świecie. Kiedy rozum nie miał nic do powiedzenia. -
Zdarzało się, że niczym się nie zabezpieczałaś.
Kiedy odkrył, że Raven nie ma żadnego doświadczenia, dyskretnie sugerował, co
powinna robić, lecz czasami oboje o tym zapominali.
- Pomogłaś mi wziąć się w garść, ale nie musisz za to płacić.
Co byś zrobił, Dawidzie, gdyby nasza namiętność miała takie konsekwencje? Zostałbyś ze
swoim dzieckiem i ze mną tu w tej dolinie? Miała to pytanie na końcu języka i bardzo
chciała znać na nie odpowiedź.
- Nie zawsze zachowywaliśmy się rozsądnie – przyznała cicho. - Ale nie poczęliśmy
dziecka.- Popatrzyła w dal. - Nie jestem w ciąży.
Zamiast ucieszyć się z tej wiadomości, Dawid poczuł ukłucie rozczarowania. A
rozczarowanie przerodziło się w złość. Złość w nienawiść do siebie samego. Nie miał prawa
oczekiwać, że ta śliczna kobieta, która dała mu swoją miłość, da również życie jego dziecku.
- Tak myślałem, ale chciałem się upewnić – powiedział w końcu.
- Nic cię tu nie zatrzymuje.
- To prawda.
Czekał, że ogarnie go uczucie pełnej wolności, radości z niej, tego, czego przecież tak
pragnął. Przyciągnął Raven do siebie, wziął ją w ramiona i oparłszy policzek o jej głowę
patrzył nie widzącym wzrokiem w dal, zastanawiając się, dlaczego ogarnęło
go uczucie smutku. Było prawie ciemno, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. Dawid
wyciągnął odruchowo rękę, by chwycić jak najszybciej słuchawkę, nie budząc Raven.
Wprawdzie natychmiast oprzytomniał, lecz dopiero po chwili dobrze zrozumiał
wiadomość podaną mu pośpiesznie, rwącym się głosem. Wymamrotał, że rozumie i
dziękuje. Cichutko odłożył słuchawkę, lecz kiedy się odwrócił, okazało się, że Raven nie śpi
i patrzy na niego.
- Co się stało? - spytała zatroskana. Kochali się późnym popołudniem, a potem zasnęli.
Nie miał czasu wymyślić czegoś, co złagodziłoby cios, odparł więc wprost:
- Chodzi o Simona. Był przeciek. Postrzelili go.
- Czy on... ? - nie mogła dokończyć.
- Będzie żył. Dzięki Bogu ten drań, który do niego strzelał, nie wie o tym. Ale wie, gdzie ja
teraz jestem.
- I zjawi się tu, by dopaść ciebie - szepnęła. - Zanim dowiesz się tego wszystkiego, o czym
wiedział Simon.
- On chce dopaść nas oboje. Wie, że jestem tu z tobą.
- To co powinniśmy zrobić?
- Simon leżał przez kilka godzin tam, gdzie go zostawił zabójca uważając za martwego.
Facet miał dużo czasu, by do nas dotrzeć.
- Więc może już tu jest. I obserwuje nas.
- Albo szosę.
- Zostajemy czy wyjeżdżamy?
- Wyjeżdżamy.
- Jeżeli obserwuje drogę, to musimy zacierać za sobą ślady.
Nie traciła więcej czasu na zadawanie pytań, tylko wyskoczyła z łóżka, zerwała z siebie
koszulę, włożyła dżinsy, grubą bluzę i wysokie buty. Dawid również ubrał się błyskawicznie.
- Spakuję jedzenie na kilka dni. Ty dopilnuj reszty.
Pozwolił sobie na chwilę beztroskiego podziwu widząc, jak szybko działa, jak sprawnie
myśli, jakbłyskawicznie się rusza, i zajął się tym, co do niego należało.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ciemność była ich sprzymierzeńcem. Dawid powiedział Raven, że do wyjazdu muszą się
trzymać swojego normalnego rozkładu zajęć. Unikali co prawda zbliżania się do okien, lecz
usiłowali zarazem zachować pozory, że jest to dla nich normalny wieczór. I podobnie jak co
wieczór, bardzo dużo ze sobą rozmawiali. Mimo wszystko Dawid wyczuwał napięcie w
głosie dziewczyny.
Podeszła do drzwi i lekko je uchyliła, by zobaczyć, co robią psy. Nie było ich jednak tam,
gdzie zwykle się wylegiwały. Może pobiegły do lasu. Próbowała zachować spokój.
Dawid myślał o niej z sympatią i podziwem. Kochała przecież te swoje dobermany, jakby
to były istoty ludzkie. Blada, zabrała się znowu do pakowania. Bardzo był zadowolony z
tego, że sobie tak świetnie radzi. Podziwiał ją za to, że tak dobrze rozumie sytuację.
Przygotowała przechowywane w piwnicy suszone owoce, których przecież nie trzeba było
przyrządzać
i były takie lekkie. Przygotowała konserwy, wodę i zwijany materac. Może wszystko się
powiedzie, a może zostaną zupełnie odcięci od świata i skazani na śmiertelną grę w
chowanego. Wyprawa przez góry mogła trwać kilka dni. Raven przygotowywała się na
każdą z tych możliwości.
Dawid martwił się tylko tym, że jedyną ich bronią będzie komplet kuchennych noży i
strzelba, którą Raven miała na wszelki wypadek zawsze w domu. Do tego mieli jeszcze
rewolwer Dawida, z którym nigdy się nie rozstawał. Wszystko to musi im wystarczyć.
Kiedy już miał pewność, że niczego nie zapomnieli,
zawołał ją. Zaplatała sobie włosy w warkocz.
- Chodźmy, już czas.
Przytaknęła ruchem głowy, weszła do sypialni, zapaliła lampkę przy łóżku. Czekała, aż
Dawid pozamyka drzwi i powygasza światła w pozostałych pomieszczeniach.
Zrobiwszy to przyszedł do sypialni, gdzie odczekali tyle czasu, ile na ogół trwa
szykowanie się do spania. W końcu ruchem głowy dał jej znak, by zgasiła lampkę.
- No, skończone.
Czuł w ciemnościach, że się zbliża. Nie pytał, czy się boi. Tylko kretyn by się nie bał w
takiej sytuacji. Zabójca może być przecież blisko. Położyła mu rękę na ramieniu dając znak,
że jest gotowa. Wyszedł pierwszy, jak kot skradając się do drzwi frontowych. Raven za nim.
Zawahał się.
- Niewykluczone, że nasze działania są całkiem niepotrzebne, bo może wcale na nas nie
czatuje -szepnął.
- Albo już czatuje, albo niedługo zacznie – odparła cicho. - Kiedy się zorientuje, że cię nie
zaskoczył, domyśli się, że Simon żyje i zdążył cię ostrzec.
- To Jeter - rzucił Dawid. - Nazywa się Thomas Jeter.
- Musimy założyć, że czeka tam na ciebie. Czeka na nas.
Dawid nie poruszył się, milczał. Raven czekała cierpliwie. Po chwili jednak nie
wytrzymała i położyła mu rękę na ramieniu.
- Dawidzie?
- Wiem. - I nakrył jej rękę swoją. - Wiem, ale najpierw to.
Jedną ręką objął ją w talii, drugą ujął za tył głowy. Dotknął ustami jej ust i wpił się w nie
namiętnie, coraz zapamiętalej tuląc ją do siebie. Pragnął jej, potrzebował i bał się o nią,
dlatego był taki zachłanny. Kiedy wreszcie się od niej oderwał, ujął jej twarz w dłonie.
- Przyrzeknij mi, że cokolwiek by się działo, będziesz trzymać się w bezpiecznej
odległości. - Ogarnęła go teraz fala wspomnień o innej kobiecie. O kobiecie, która
zdecydowała się na głupie poświęcenie. - Przyrzeknij mi to.
Raven rozumiała jego obawy, ale nie mogła mu przyrzec czegoś niemożliwego.
- Nie zrobię żadnego głupstwa - powiedziała wymijająco. Trzymał ją jeszcze przez chwilę
w ramionach. - Musi mi to wystarczyć.
Pochyliła się, by podnieść niewielką torbę zapasów. Dawid jeszcze raz pogładził ją po
twarzy, a ona ucałowała wnętrze jego dłoni. Musiał się powstrzymać, by znów nie
przyciągnąć jej do siebie. Stracili już dość czasu. Dał jej znak, że czas na nich.
Porozumiewali się bez słów. Dawid uchylił drzwi tylko na tyle, by się przemknąć na
zewnątrz. Raven zsunęła się z ganku za nim, pod balustradą, gratulując sobie, że zmieniła
ciężkie buty na mokasyny. Buty lepiej by się nadawały w góry, lecz trudno byłoby się
w nich cicho skradać. Mknęła za Dawidem przez podwórko modląc się, żeby psy nie
wróciły akurat teraz i nie zdradziły ich.
Zorientowała się, że Dawid wybrał okrężną drogę, by do szosy dotarli w bezpiecznym
miejscu. Mimo chłodu pot zalewał jej oczy. Bolało ją i piekło między łopatkami ze strachu,
że tam właśnie trafi ją kula. Biegnąc krok w krok za Dawidem zastanawiała
się, czy jego życie zawsze było czekaniem na przeznaczoną dla niego kulę.
Dawid zatrzymał się dopiero na skraju czarnego lasu. Poczekał chwilę, aż Raven złapie
oddech i znów ruszył do szosy.
- Nie tędy. - Złapała go za ramię. - Lepiej tędy.
- Raven, chcę, byś jak najszybciej była bezpieczna.
- Nie będę bezpieczna, póki Jeter będzie na nas polował. - I zanim zdołał jej przerwać,
ciągnęła: - Mówiłeś, że się domyśli, że Simon cię ostrzegł.
Domyśli się oczywiście, że ja też o wszystkim wiem. Dopóki więc Jeter będzie na
wolności, żadne z nas nie może czuć się bezpieczne.
- Ale muszę cię stąd zabrać - upierał się.
- Ryzykując, że przez to umożliwisz mu dalsze działanie?
- To bez znaczenia.
Raven poczuła, że jest dla niego ważniejsza niż dokonanie zemsty na Jeterze. Nigdy nie
powiedział, że ją kocha, lecz miała nadzieję, że tak. Nie była to jednak stosowna chwila do
roztrząsania tego tematu. Znajdowali się w sytuacji śmiertelnego zagrożenia.
- Owszem, to ma znaczenie dla nas obojga. Musimy pozostać tu w dolinie, a jego stąd
wykurzyć. Skończyć z tym raz na zawsze, bo w przeciwnym razie nie zaznamy spokoju. Nie
chcę przez całe życie oglądać się, czy ktoś do mnie nie strzela.
- Raven, nie ma czasu na te dyskusje.
- Mogłabym go stąd wyciągnąć. Użyjmy mnie jako przynęty.
- Nigdy! - Wpił się palcami w jej ramiona. - Do diabła, Raven, nie będę znów ponosił
odpowiedzialności za to, że ten facet kogoś zabije. Nie chcę cię stracić. Nie mogę!
- Wcale mnie nie stracisz. Na grani tamtej góry będzie nas widać i my stamtąd będziemy
wszystko widzieć. Łatwo byłoby się tam bronić. Chciałabym, żeby tylko mnie tam zobaczył,
żeby go tam przyciągnąć. Reszta będzie twoim zadaniem.
- A jeśli mi się nie uda?
- Uda ci się. Gramy o zbyt wysoką stawkę.
Musiał przyznać, że to jedyny sposób. Nie mógł pozwolić, by Thomas Jeter im się
wymknął. Ze względu na bezpieczeństwo ich obojga. Ze względu na bezpieczeństwo
Simona.
- Zgoda - powiedział w końcu. - Wejdziemy na tę twoją grań, ale gdyby robiło się zbyt
niebezpiecznie, natychmiast stamtąd znikasz.
- Sama?
- Tak. Sama.
- Okrążymy tę część jeziora - rzuciła i szybko, zanim otworzył usta, by wymusić na niej
następną obietnicę, dodała: - Ja prowadzę.
Ruszył miarowo za nią. Przecież lepiej od niego znała te góry, a poza tym po sprzęcie, jaki
miała, zorientował się, że urządzała sobie tam biwaki. Wspinali się przez dwie godziny.
Bliżej grani las zaczął się przerzedzać. Raven doprowadziła Dawida do trawiastej polanki
usianej granitowymi głazami.
- Tu nam będzie dobrze - powiedziała rzucając bagaż na ziemię i patrząc w dół na dolinę.
Stanął przy niej przodem do przepaści. Miała rację -widok na dolinę był stąd idealny.
Podobnie jak z dołu świetnie widać było grań. Stok za nimi, wiodący na samą grań, był
urwisty, lecz Dawid wiedział, że jego towarzyszka pokona go z łatwością i zejdzie na drugą
stronę unikając niebezpieczeństwa.
- Nie, doskonale wiem, o czym myślisz. Wcale tam nie pójdę. Jesteśmy razem.
- Ale lepiej poradzę sobie z Jeterem, jak nie będę musiał się martwić o ciebie.
- Nie ruszę się stąd. Ty na pewno go stąd nie wywabisz.
Dawida już zaczął złościć jej upór.
- Jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania, to może mnie oświecisz, jak zamierzasz go
tu zwabić?
Raven też się zdenerwowała, lecz nie był to czas na gwałtowną wymianę zdań. Chcąc
ochłonąć, podeszła do swojej torby i rozsunęła zamek. Wyciągnęła konserwę i pasek.
- Chcę go zwabić głupią sztuczką, żeby wyglądało, że taka nowicjuszką jak ja popełniła
błąd. Ciebie by o to nie posądził. Podejrzewałby, że to zasadzka.
- Zamieniam się w słuch.
- Około siódmej słońce oświetli w pełni tę górę.
Odbije się od gładkiego przedmiotu.
- I ten błysk widać będzie z dołu – podchwycił Dawid.
- Ot, chwila nieuwagi, ale Jeter nigdy nie uwierzy, że mogła się zdarzyć tobie. Domyśli
się, że tu jestem z tobą, a więc będzie uważał, że ma w garści nas oboje. Przez moją głupotę.
Miała rację z tym słońcem. Niechętnie, ale musiał to przyznać.
- Zgoda. To może się udać.
- A jeżeli nie, to jest jeszcze jedna możliwość.
- Robbie i Kate.
- Tak, przybiegną tu za mną. -I dodała szeptem: - Jeżeli będą w stanie.
Podszedł do niej, zanurzyli się w trawie, objął ją ramieniem.
- Na pewno będą w stanie - szepnął jej do ucha.
-Jeter to nie głupiec, ale wątpię, czy dałby sobie radę z dwoma dobermanami.
Przyprowadzą go prosto do nas. To bardziej w jego stylu: obserwować i iść ich
śladem.
Raven nie wierzyła w ani jedno słowo z tego, co oboje powiedzieli, zresztą Dawid
podobnie. Lepiej jednak było myśleć w ten sposób niż całkiem się pogrążać. Udając więc, iż
wierzy, że psy żyją, patrzyła, jak Dawid zakłada obóz, pozbawiony ogniska. Kiedy
opowiedział jej o grzechotniku, na którego natknął się na skale, przyznała, że woli pozostać
na trawiastej
polance. Musieli jeszcze ustalić, kto pozostanie na straży. Dawid upierał się, że to on
powinien czuwać przez całą noc. Ona nie chciała o tym słyszeć.
- Do diabła, Raven, wiem, że się do tego nadajesz, uważam tylko, że nie musisz tego
robić.
- Ale ja chcę i będę. Uważam, że potrzebujesz odpoczynku bardziej niż ja. Nasze życie
może zależeć od twojego refleksu. Powinien to rozumieć nawet taki mężczyzna ze stali jak
Dawid Canfield. Weź więc pierwszą zmianę. Zastąpię cię za trzy godziny.
Poszła położyć się na swoim materacyku. Dawidowi chciało się śmiać. Jakże łatwo go
pokonała. Ani przez chwilę teraz nie wątpił, że ona da sobie świetnie radę. Przekręciła się
na bok i po chwili usłyszał jej miarowy oddech. Zastanawiał się, czy śpi naprawdę, czy
udaje.
- Niezwykła z ciebie kobieta, szanowna Raven McCandless - szepnął żartobliwie i zajął
swój posterunek.
- Dawidzie - potrząsnęła go za ramię, bo przysnął pod koniec swojej zmiany. - On jest
tutaj.
Zauważył, że słońce już wzeszło. Odrzucił przykrycie i podszedł do skraju przepaści. W
dole zobaczył idącego dnem doliny człowieka.
- To Jeter! I założę się, że jest uzbrojony.
Odwrócił się i zobaczył metalową puszkę ustawioną przez Raven. Odbijała już promienie
słońca. Za chwilę ten blask będzie oślepiający. Spojrzał na dziewczynę - jej jaskrawa
koszula, dżinsy, a przede wszystkim pasek z metalową klamrą odbijającą słońce sprawiały,
że Rawen mogła się stać znakomitą tarczą strzelniczą. Nagle serce zabiło mu mocniej.
Ogarnął go paraliżujący strach.
- Raven, zdejmij ten pasek!
Coś mu odpowiedziała, ale nie usłyszał, bo wiatr wiał w przeciwną stronę.
- Na miłość boską! Zdejmij ten pasek! Jeter to snajper. Wystarczy, że strzeli tylko raz. -
Dyszał ciężko, zamknął oczy. - Proszę cię, zdejmij ten pasek!
Zdumiona jego zapamiętaniem, w końcu sięgnęła do klamry, rozpięła ją i pasek upadł na
ziemię. Spojrzał na Raven z ulgą. W jego spojrzeniu dostrzegła jeszcze coś, co sprawiło, że
zaparło jej dech w piersi.
- Zrobiłaś swoje - powiedział z napięciem. - Teraz się ukryj. Jeter nie dotrze tutaj przed
zmrokiem.
Nie sprzeczała się z nim.
- Ale dasz mi znać, jeżeli zobaczysz Robbie'ego i Kate?
Tylko skinął głową. Miał ponury wyraz twarzy. Pewnie psy nie żyją. Nigdy przecież tak
się nie oddalały. Nie mogła jednak uwierzyć, że już nigdy ich nie zobaczy.
Posłusznie ruszyła przed siebie. Zaczęła się wspinać na porośnięte trawą wzniesienie.
- Jeśli coś się wydarzy, nie trać czasu, uciekaj nawet najtrudniejszą drogą i nie oglądaj się
za siebie. Jeter przecież nie zna tych gór tak jak ty. Przyrzeknij, że w razie czego nie
będziesz zwlekała.
Zesztywniała, wstrząsnął nią dreszcz, pochyliła się naprzód, jakby zadano jej cios. Ta
chwilowa słabość jednak szybko minęła.
- Na pewno nie będę się oglądała za siebie – rzuciła cicho.
Przedzierała się między głazami w stronę wielkiego otoczaka, który wyglądał jak forteca.
Po chwili zniknęła za nim. Polanka opustoszała. Dawid był sam. Przesunął się na sam skraj
przepaści i skoncentrował wyłącznie na człowieku, który wędrował doliną.
O zmroku Raven przyklękła przy Dawidzie. Przez cały długi dzień pozostawała w
ukryciu, wychodząc z niego od czasu do czasu tylko po to, by dać Dawidowi coś do jedzenia
i picia. Teraz też przyniosła mu trochę wody. Woda była ciepła, miała metaliczny smak, lecz
zaspokajała pragnienie.
- No i co? - szepnęła.
- Od kilku godzin nic.
- Myślisz, że wie, że jesteśmy tutaj?
- Na pewno. Jest przecież taki sprytny i przebiegły, że udało mu się działać pod nosem
Simona. Nas też znajdzie. To tylko kwestia czasu. - Dotknął jej policzka zastanawiając się,
czy jeszcze kiedyś będzie mógł wziąć ją w ramiona.
Ujęła go za nadgarstek i ucałowała w miejsce, które dotykała palcami. Uśmiechnęła się i
wstała. Słyszał, jak depcze suchą jesienną trawę, lecz patrzył w dół pilnując dojścia do
kryjówki.
- Robbie!
Usłyszał jej krzyk, zerwał się z granitowej płyty, był przerażony tym, co ona robi.
- Stój!
Lecz było za późno. Biegła przez polankę na spotkanie czarnemu psu, który potykając się
pędził do niej.
- Raven! - zawołał znowu, lecz było już za późno. Z zarośli poniżej wyskoczyła jakaś
postać i rzuciła się na dziewczynę obezwładniając ją. To Jeter, którego Dawid nigdy dotąd
nie widział na oczy. Trzymał rewolwer przy skroni Raven.
Koszulę na ramionach miał przesiąkniętą krwią, która spływała po rękawach. Była to
jednak krew psa, a nie jego własna. Wciągnął ranne zwierzę aż tu na górę, po to, by dostać
Raven w swoje ręce. Dawid z goryczą uznał, że to nie lada wyczyn. Raven stała jak
sparaliżowana, blada, milcząca. Jeter trzymał ją jak w kleszczach, tyłem do siebie. Całą
szyję miała w krwi Robbie'ego. Jeter wyszczerzył zęby w uśmiechu i dał znak Dawidowi,
żeby rzucił broń. Dawid nie mógł opanować wściekłości. Chciał zabić tego mężczyznę, który
ważył się podnieść rękę na Raven w tak nikczemny sposób. Perfidny uśmieszek na
twarzy Jetera mówił mu, że pragnie tego samego: zabić Dawida. Lecz jaką szansę miała
Raven? Dawid rzucił rewolwer na ziemię. Usiłował nie myśleć o Raven i skupić się tylko na
Jeterze. A ten zbliżył się na odległość strzału, którego jednak nie oddał. Chciał się
najpierw porozkoszować sytuacją. Dawid miał nadzieję, że to jedyna szansa Raven.
Próbował ocenić możliwości Jetera. Był potężnie zbudowany, co nie rzucało się tak w
oczy, kiedy nosił dobrze skrojone eleganckie garnitury.
- Gratulacje dla wyśmienitego krawca! - rzucił Dawid z ironicznym uśmieszkiem.
- Miał w tym swój udział - skwitował jego uwagę Jeter.
- Miał?
- Tak. Czas przeszły. Twój ukochany Simon podobnie. Czyżby ten bezczelny drań uważał,
że zabił Simona?
Nikła szansa, ale jedyna.
- Taki szczany lis jak Simon nie da się przechytrzyć jakiemuś palantowi i zdrajcy.
- Nie wysilaj się. Widziałem, jak umierał.
- Może go powaliłeś, ale niekoniecznie wykończyłeś. Bo jak myślisz, kto nas ostrzegł? Kto
wiedział, gdzie jestem?
- Każdy mógł się dowiedzieć. Ja, na przykład, wykryłem, skąd ta panienka dzwoniła do
Simona. Była, zdaje się, z tobą na uroczystości ku pamięci tej egzaltowanej idiotki, Helen
Landon.
- A kto mnie szukał? Prócz człowieka, który miał pewność, że nikt nigdy nie odkryje jego
powiązań z Helen Landon? - Kątem oka dostrzegł, że coś się z boku poruszyło, lecz nie
mógł ryzykować, by zobaczyć co, bo musiałby spuścić z oka Jetera, który
teatralnym chwytem obezwładniał milczącą Raven.
- Simon zbyt wiele wiedział, co? Poza tym nie byłeś pewien, ile wie. Musiałeś dostać nas
obu. Ale z Simonem ci się nie udało.
- Kłamiesz! - wrzasnął Jeter, lecz w tonie jego głosu wyczuwało się nutę niepewności.
- Naprawdę?
Za Jeterem znów coś się poruszyło, zafalowała trawa, przemknął jakiś cień.
- Dość tego! - ryknął. - Kończmy te gierki! Stawaj tam na skraju przepaści, Canfield!
Dawid zawahał się, lecz Jeter w odpowiedzi odciągnął głowę Raven za warkocz do tyłu i
wbił lufę rewolweru w jej policzek. W kąciku jej ust pokazała się
krew.
- No, ruszaj się! - wrzasnął.
- Dawidzie, nie! - krzyknęła Raven.
Dawid przesunął się bliżej przepaści. Następny cios wymierzony Raven przez Jetera
mógłby ją śmiertelnie zranić. Nie miał wyboru.
- Przez cały czas to ty maczałeś w tym palce! Helen Landon też wmanewrowałeś!
- Koniec dyskusji. Skaczesz pierwszy. Za tobą szanowna panienka. Tyle wypadków
zdarza się podczas wspinaczki.
- Simon i tak się domyśli.
- Simon nie żyje.
- To kto mnie ostrzegł?
- Zamknij się! - Jeter tracił pewność siebie.
Znów pociągnął Raven za warkocz i wykręcił jej głowę tak boleśnie, że wydała zduszony
jęk. Dawid struchlał. Nie obchodziło go to, co Jeter robi z nim, bo dzięki temu Raven
zyskiwała na czasie. Posłyszał świst odbitej rykoszetem kuli i usłyszał, jak Raven
przerażonym
głosem wykrzykuje jego imię. Zebrał się w sobie i rzucił naprzód. W tej samej chwili
kątem oka dostrzegł, że z zarośli wypada coś czarnego. Sześćdziesieciokilogramowy
rozjuszony pies powalił Jetera na ziemię. Raven była wolna. Jeter chciał ją znów chwycić,
lecz Robbie wbił mu błyszczące kły w rękę. Jeter wrzasnął, usiłował skierować lufę
rewolweru
na rannego psa. Dawid kopnięciem wytrącił mu broń z ręki.
Oszalały Jeter zaczął na oślep walić tą ręką psa.
- Robbie! - krzyknęła Raven przywołując ulubieńca do porządku.
Walka była skończona. Robbie przypełzł resztką sił do swojej pani ciągnąc brzuchem po
ziemi. Dawid zerknął, czy Raven nie jest ranna. Pochylała się nad psem, była pokrwawiona,
lecz nie swoją krwią, tylko Robbie'ego. Dawid pochylił się nad powalonym
i unieszkodliwionym Jeterem. Na ciemnym niebie, rozjaśnionym jeszcze tylko
gdzieniegdzie promieniami gasnącego słońca, wschodził księżyc. Lecz nie była to
odpowiednia chwila, by rozkoszować się piękną porą spotkania dnia z nocą.
Dawid podszedł do Raven. Siedziała w ciemnościach głaszcząc nieruchome ciało
Robbie'ego. Mimo że mokra od rosy trawa wyciszała kroki Dawida, wiedział,
że Raven go słyszy. Spojrzała na niego smutno się uśmiechając. Przyklęknął
przy psie i też zaczął go głaskać. Łeb Robbie'ego spoczywał na kolanach Raven. Przytuliła
do niego policzek. Pies poruszył się i polizał ją po ręce.
Panowała zupełna cisza, ucichł nawet wiatr. Ravenwyprostowała się i wtedy Dawid
zobaczył, że ma sucheoczy.
- Już odszedł - szepnęła próbując stłumić żal.
-Tak.
Spojrzał na dolinę, przypomniał sobie, jakim zgorzkniałym człowiekiem był jeszcze tak
niedawno. Myśląc o przeszłości i o Helen Landon nie czuł już gniewu ani nie miał poczucia
winy. Nieważne, co Helen zrobiła, nieważne, z jakiego powodu, ważne było to, że dzięki
niej spotkał Raven. Tu, na tym skalistym zboczu, zrobiłby wszystko, by chronić tę
wspaniałą kobietę. W imię miłości. Nie żądając nic w zamian.
Zrobiło się chłodno, wstał więc, by rozpalić ogień i dać Raven gorącej czekolady. Lecz
najpierw podszedł sprawdzić, co z Jeterem, który leżał związany jak
mumia. Wkrótce czekolada była gotowa, ale Raven nie mogła jej przełknąć, trzymała
tylko kubek ogrzewając sobie nim ręce.
Usiadł obok i przytulił ją do siebie. Jej głębokie westchnienie powiedziało mu więcej, niż
wyraziłyby słowa. Dotknął ustami jej włosów i siedząc tak odważył się myśleć o przyszłości.
Jutro zniesie Jetera. Potem wróci po Raven i Robbie'ego. Będzie musiał pojechać na jakiś
czas do Waszyngtonu, lecz kiedy już będzie wolny, wróci do doliny.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Raven się odzywała?
Dawid potrząsnął przecząco głową, unikając badawczego wzroku Simona. Podszedł do
okna, które wychodziło na teren szpitala. Simon będzie tu jeszcze przez kilka tygodni, a
potem okres rekonwalescencji chce spędzić w dolinie. Lekarze zapewniali go, że
w pełni powróci do zdrowia.
- To co tu jeszcze robisz? - huknął Simon. - Jeter poszedł już w odstawkę. Wiemy, kim
był i dla kogo pracował. Poza tym był pionkiem. Po prostu bubek, który chciał szybko i za
wszelką cenę zrobić karierę.
- A Helen Landon zapłaciła za jego ambicje. - Dawid uderzył pięścią w parapet, aż
zadrżały szyby. - Wykończył ją. Przy mojej pomocy.
- Nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia. Helen była dokładnie taka, jak ją opisała jej
babka. Głupia manipulatorka, którą to wszystko przerosło. - Simon zmarszczył brwi. - To ja
popełniłem błąd. Źle ją oceniłem. Niedostatecznie sprawdziłem. Zaślepiły mnie jej niektóre
rzeczywiście niezwykłe możliwości.
- Westchnął głęboko. - Powinienem to wszystko przewidzieć.
- Simonie, po co...
- Jeter się potknął. Zdradziła go niecierpliwość. Rzucał się jak kogut. Nalegał, by ciebie
zwolnić. Zlikwidować. Zdradził się. Mówił o sprawach, o których nie powinien wiedzieć.
Nagle się okazało, że babka Helen to wcale nie zdziecinniała staruszka. Wszystko, co
powiedziała, było prawdą. Helen chciała błyszczeć. Przeć do przodu. W tym celu posłużyła
się Jeterem. Kiedyś zgłosił się do niego jakiś pułkownik i sprzedał mu pewną drobną, ale
ważną informację. Wtedy zrozumiała, że popełniła błąd, ale było za późno.
- Simonie...
- Daj mi skończyć, do diabła! - Podjechał na wózku bliżej do Dawida. - Powinienem się
zorientować o wiele wcześniej. Numer telefonu, który mi podałeś...
- Nie kryło się za nim nic konkretnego.
- Ten drań musiał mi go wysylabizować. Myślałem, że chodzi mu tylko o mnie. A on
zdradził też ojczyznę. Nie doceniałem go. A kiedy w końcu stwierdziłem, że dwa dodać dwa
równa się cztery, już mnie dopadł i chciał mi na zawsze zamknąć usta. Ty byłeś
następny na jego liście. Odnalazł numer telefonu Raven, pojechał na uroczystości
żałobne poświęcone Helen i tam was razem zobaczył. Łatwo mu poszło.
Simon wyglądał na zmęczonego. Nagle się postarzał. Choroba zrobiła swoje.
- Moja pomyłka omal nie pozbawiła cię życia.
- Nie sposób wszystkich bez przerwy mieć na oku. Jeter był samotnym wilkiem, który
ukrył się w stadzie. Był tak przebiegły, że udało mu się uniknąć poważniejszych
podejrzeń. A Helen była naprawdę cholernie dobrą agentką, póki woda sodowa nie
uderzyła jej do głowy. Nie ty, tylko ona zagrażała memu życiu. Potem mi je podarowała.
Spłaciła dług. Teraz kolej na Jetera.
- Dużo czasu upłynie, zanim ten łajdak ujrzy światło dzienne. Jeżeli w ogóle kiedyś to
nastąpi. -Ton głosu Simona zmienił się, nie był taki ostry. - A więc to tyle. Uporałeś się
jakoś z tym wszystkim, co się stało?
- Tak, patrzę już na to z dystansem.
- A co z twoim cholernym sumieniem?
- Czy mężczyzna, który nie ma wyrzutów sumienia, może być nadal mężczyzną?
- Dawid Canfield na pewno. - Simon podał mu rękę, a potem nakrył jego dłoń swoją. -
Powodzenia, Dawidzie. Niech ci się wiedzie w życiu. Kiedy zjawisz się w dolinie, ucałuj ode
mnie Raven i powiedz, że za kilka tygodni podziękuję jej za wszystko osobiście.
- Czyli już wiesz.
- Że Straż już cię straciła? No pewnie. Ale kto wybrałby Straż, kiedy by na niego czekała
taka kobieta jak Raven?
- Myślisz, że czeka na mnie? Sprawiłem jej tyle bólu. Czasami zachowywałem się jak
ostatni drań.
- Ale ją kochasz. Ona też cię kocha.
- Kochała, ale tyle się zdarzyło... Nie daje znaku życia od kilku tygodni.
- Ale przecież też wiele przeżyła i musiała się jakoś z tym wszystkim uporać. Straciła
Robbie'ego, potem znalazła Kate.
- Do obu psów Jeter strzelał z ukrycia. Tylko że Robie'ego nie zabił, lecz zranił.
- To wszystko było dla niej okropne, ale ona się nie załamie. Jest naprawdę silna. Ty też
swoje przeżyłeś. Raven nie chce wywierać na ciebie nacisku. Chce, byś sam zdecydował.
- Ale ja już wiem, czego chcę. Chcę jej, chcę żyć i mieszkać z nią w dolinie.
- To po co tu jeszcze sterczysz? Jedź do niej.
- Ale obaj wiemy, że czasami trudno będzie ze mną wytrzymać. Lata spędzone w Straży
zrobiły swoje. Nie można ich nagle przekreślić czy wymazać. Czy to w porządku narażać ją
na to wszystko?
- To ona powinna sama zdecydować.
- Masz rację. - Dawid uśmiechnął się z przymusem. - Dean Madison zaproponowała mi
pracę. Widziałbyś we mnie profesora uczelni?
- Na pewno.
- Ale tylko przy Raven - odparł Dawid i uprzytomnił sobie, że wciąż trzyma za rękę
Simona. Uścisnął ją więc jeszcze raz. - Trzymaj się, przyjacielu, i życz mi szczęścia.
Kiedy stał już w drzwiach, usłyszał za sobą:
- Już je masz.
- Zobaczymy.
- Chyba jeszcze nigdy aż tak się nie bałeś? - zachichotał Simon. - Nawet różnych
ciemnych typów?
- Zgadza się. - Uśmiechnął się krzywo i pomachał Simonowi dłonią na pożegnanie.
Raven oparła głowę o bal pomostu i wsłuchiwała się w ciszę. Popołudniowe słońce
ogrzewało jej twarz. Babie lato, jej ukochana pora roku. Jasne, zasnute mgiełką dni.
Właśnie o tej porze zawsze odzyskiwała zupełny spokój i żyła w zgodzie ze swoim światem.
Lecz tym razem było inaczej. Trawił ją niepokój, była zdenerwowana. Ciemne noce w
dolinie i przystrojone płomiennymi barwami dni zupełnie jej nie cieszyły.
Dzisiaj obudziła się w dziwnym nastroju, ubrała się, rozebrała, ubrała znowu. Nic jej nie
odpowiadało. Wszystko ją bolało. Zmarnowała godzinę przy stoliku i nic nie ulepiła. Zbyt
często wzrok jej wędrował w stronę telefonu, który nie dzwonił.
Co z Simonem? Jak się czuje? Czy ma przy sobie przyjaciół? Czy jest przy nim Dawid?
Dawid.
Zawsze Dawid.
Serce waliło jej jak młotem. W domu wydawało się duszno. Ubranie ją uwierało. Znów
zaczęła się ubierać i przebierać. Sięgnęła po koszulę z koronkami - ulubioną
koszulę Dawida. Miękki materiał otulił jej nagie ciało jak mgiełka. Ścieżka nad jezioro
wydała się bardzo zachęcająca. Połyskliwa woda zapraszała. Raven nabrała ochoty na
kąpiel. Deski pomostu zaskrzypiały i ucichły, jakby ktoś na nie wszedł i zatrzymał się. Nie
była w stanie się odwrócić, nie mogła złapać oddechu. Powiew wiatru pieścił pasma
błyszczących w słońcu włosów, które wysunęły się z upiętego luźno koka. Szkarłatne liście
tańczyły po deskach pomostu kusząc, kierując wzrok Raven w stronę Dawida. Lecz nie
był to Dawid, którego tak dobrze znała, tylko przystojny mężczyzna z marsem na czole,
pełen
rezerwy, mężczyzna, którego zobaczyła po raz pierwszy w życiu. Miał na sobie ciemne
obcisłe spodnie. Jedwabna koszula miała kolor ciemnego turkusu. Dawid wyglądał jak
doświadczony podróżnik przybyły z innego świata. Świeża siwizna na skroniach
sygnalizowała jednak, ile w tym świecie może być cierpienia i zmartwień.
Przystojny, elegancki, posępny. Ten sam Dawid, ale wyglądający obco.
Raven głęboko westchnęła i odwróciła wzrok. Znów usłyszała jego kroki. Zanim się
ruszyła, już był przy niej. Podniosła głowę i przesuwając wzrokiem po jego postaci
przyjrzała mu się z bliska. I doznała wstrząsu, bo owszem, był elegancki i przystojny, lecz
nie był posępny ani nieprzystępny. W jego oczach dostrzegła, jakie uczucia nim miotają.
Patrzył na nią, pochylił się i znajomym, pełnym kurtuazji gestem podał jej rękę. U jej stóp
szemrała woda,
w krzewach grał świerszcz, nad doliną rozległo się przeraźliwe wołanie jastrzębia, lecz
ona niczego nie słyszała. Powoli, z bijącym sercem podała mu rękę. Ich dłonie się spotkały,
palce zacisnęły w mocnym uścisku ogrzanym słońcem. Pomógł jej wstać, przyciągnął do
siebie i zaczął z nią wirować jak szalony. Tulił ją i całował, szeptał czułe słowa, znów
całował.
- Bałem się.
- Że pójdę sama pływać? - Chciała usłyszeć to, co widziała w jego oczach. Słowa prawdy.
Wyciągnął szpilki z jej włosów, wsunął dłoń w ich gęstwinę.
- Bałem się, że nie będziesz mnie chciała – powiedział szorstkim, stłumionym głosem, bo
trudno mu było wyznać prawdę.
Dotknęła jego twarzy i nie mogąc znieść malującego się na niej napięcia przylgnęła
policzkiem do jego ramienia.
- Chcę cię, Dawidzie. Zawsze będę cię chciała. Odetchnął głęboko, wstrząsnął nim
dreszcz. Przesunął ręką po jej plecach i przytulił ją, jakby chcąc ulżyć sobie w bólu długiego
rozstania. Chciał zapanować nad swoim głosem.
- Nie będziesz miała ze mną łatwego życia. Jestem trudny, mam humory.
- Wiem, wspomnienia przeszłości nie mogą nagle przestać cię nękać - szepnęła.
- Na tym polega moja słabość.
- To nie słabość, Dawidzie, to twoja siła.
- Przyjechałem tu po to, by odzyskać spokój. Ty mi go dałaś i ty dałaś mi siłę. Kocham
cię, Raven.
Oczy jej błyszczały. Była piękna. Nigdy nie była tak piękna. Należała do niego. A jednak
miał uczucie niedosytu.
- Powiedz mi...
Raven znieruchomiała.
Chciał podejść i znów wziąć ją w ramiona. Ta dumna, odważna kobieta była jego
miłością, miłością, za którą oddałby życie. Tylko jedno się liczyło.
- Powiedz mi. - Głos miał chropawy, pełen bólu, musiał usłyszeć słowa, które kiedyś
wydawały mu się bez znaczenia. Teraz potrzebował ich, nie potrafił się bez nich obejść. Nie
potrafił nad sobą panować.- Dobry Boże, Raven, powiedz mi...
Odwróciła się, uniosła głowę. W jej oczach błyszczały łzy.
- Kocham cię, Dawidzie. -I uśmiechnęła się tak cudownie, że omal nie oszalał. - Kocham
cię. Była jego słońcem, jego nadzieją. A kiedy uśmiechała się do niego przez łzy, poczuł, że
jest nie tylko jego miłością, lecz także jego życiem.
- Raven...
Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Pragnął jej. Pragnął, by zawsze z nim była. A może coś
źle zrozumiał? Czy nie było już za późno? Może nie potrafiła opanować strachu przed tym,
co stanowi istotę miłości? Bo przecież płacze, a od tak dawna nie płakała... Musi się
dowiedzieć. Czy miłość wystarczy? Cierpiał, nie potrafił sobie poradzić z własnymi
problemami. Lecz przede wszystkim okropnie się bał. Kameleon, dumny samotnik ze
Straży, był przerażony. Była jego życiem, lecz może ją stracił? Na jej rzęsach zawisła łza i
potoczyła się po policzku. Otarł palcem kryształową kroplę, w której zawierał się jego świat.
- Raven?...
Uśmiechnęła się czarująco, jej spokój zapierał dech. Dotknęła ustami jego ręki w
miejscu, gdzie spadła jej łza.
- Nigdy nie myślałam, że będę taka szczęśliwa. Nie myślałam, że będziesz chciał usłyszeć,
że cię kocham.
Dawid zadrżał, zachwiał się. To właśnie jest miłość: ból, oczarowanie i łzy radości.
- A nasi pierwsi synowie? Może najpierw będziemy
mieć Simona? A może Colina?
- Najpierw Simona, a potem Colina. Ale później chciałabym mieć Dawida.
- W takim razie do roboty, moja kochana – roześmiał się, lecz od razu spoważniał. - O
Boże, kochanie,już myślałem...
- Ciii... - Położyła mu rękę na barku, a kiedy rozwarł ramiona, wtuliła się w niego. - Nie
mogłeś mnie stracić. Nigdy mnie nie stracisz. Gładził palcami jej włosy i tulił w ramionach.
Drżał. Pragnął słyszeć jej słowa, pragnął słyszeć, że go kocha. Stali wtuleni w siebie w
słońcu, otoczeni cichym majestatem gór.
- Ale może zanim zabierzemy się do produkcji szkockich maluchów, pojedziemy na małą
uroczystość zwaną ślubem?
- Zrobimy to później. - Uniosła się na palcach, by go pocałować. Koszula zsunęła jej się
kusząco z ramienia.- O wiele później.
Patrzył na nią z czułością, przygarnął do siebie.
- Tylko zbytnio z tym nie zwlekajmy. To nie byłoby rozsądne.
- Zgoda. - Zaśmiała się ubawiona swoim małym podstępem i zsunęła z siebie bawełnianą
koszulę z koronkami, która opadła u jej stóp.
- Dawidzie - szepnęła - kocham cię.
KONIEC