BJ JAMES
Na skraju przepaści
PROLOG
- Drań, laluś...
Simon McKinzie ugryzł się w język, by nie rzucić
następnego epitetu. Dokoła kłębiła się mgła, od której
nie było ucieczki. Wypełniała każdy zakamarek opus
toszałego placu zabaw. Sądząc z wyglądu nieba wiszą
cego nad stolicą, najgorsze miało dopiero nadejść.
Wsunął ręce do kieszeni wygniecionego mokrego
płaszcza od deszczu, spojrzał przed siebie i zobaczył
Thomasa Jetera, który kroczył przez plac. Kiedy
Simon zaproponował spotkanie na placu zabaw, ocza
mi wyobraźni widział plac w słońcu, pełen roześmia
nych dzieci. Stanowiłyby ochronę Jetera. Następnym
razem, jeżeli niech Bóg broni, będzie następny raz,
Simon sprawdzi prognozę pogody. Czekał z zaciś
niętymi pięściami - potężny Szkot, jak niedźwiedź
wykuty z granitu.
W końcu pojawił się Jeter, ubrany z nieskazitelną
elegancją. Położył teczkę na trawie i popatrzył na
starszego ód siebie Szkota. Zupełnie jak właściciel
ziemski na swojego wielokrotnie nagradzanego byka,
którego sława zaczęła blaknąć i którego należałoby
wykastrować, pomyślał Simon.
- Simonie... - zaczął Jeter, kiedy już zrozumiał, że
Szkot nie odezwie się pierwszy.
Simon obrzucił zimnym wzrokiem jego elegancki
strój i zatrzymał spojrzenie na ciężkich spinkach
6
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
u mankietów okalających dłonie o starannie wymani-
kiurowanych paznokciach. Skrzywił się z niesmakiem.
- Miło, że chciałeś się ze mną spotkać. Ale tylko ty
mogłeś wymyślić takie miejsce - powiedział Jeter
i wskazał ręką na park.
Grymas niechęci na ustach Simona mówił sam za
siebie. Jeter zaczął się niespokojnie kręcić - wygładzał
nerwowo płaszcz, wyciągnął jeszcze trochę bardziej
mankiety, by wystawały zgodnie z modą. W końcu
opanował się. Podniósł i otworzył teczkę.
- Mam tu informacje o jednym z twoich ludzi.
Simon popatrzył leniwie na teczkę, a potem prze
niósł wzrok na Jetera. Chciał, by odczuł ciężar jego
spojrzenia.
- To sprawa ogromnej wagi - powiedział Jeter.
- Nie cierpiąca zwłoki.
- Daj spokój, Jeter - huknął Simon. - Daruj sobie
te informacje. I tak nie powiesz mi niczego nowego
o moich ludziach. Zwłaszcza o Dawidzie Canfieldzie.
- A skąd ty... - Jetera zamurowało.
Simon odrzucił swą lwią grzywę i uśmiechnął się
jednym z tych charakterystycznych uśmieszków, od
których dreszcz przeszywał każdego, kto zagrażał
bezpieczeństwu ich tajnej organizacji. J e g o organi
zacji. Organizacji wywiadowczej do specjalnych za
dań, wymyślonej przez byłego dowódcę, ale stworzo
nej przez Simona. Po piętnastu latach jej nazwę znało
tylko kilka wtajemniczonych osób. Czarna Straż czy
Piekielne Damy Simona to silny oddział nazwany tak
ze względu na szkockie pochodzenie przywódcy.
Członkowie najwyższej kadry nazywali się po prostu
Strażą, również na cześć Simona.
- Skąd wiem, że namierzasz Dawida? - wycedził
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
7
Simon. - Od czego mam zacząć wyliczankę? - Podniósł
rękę, rozczapierzył palce i zgiął jeden z nich. - Po
pierwsze, wiem, jak walczysz o władzę, jak ci zależy, by
mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi, łącznie
z Simonem McKinzie.
Jeter otworzył usta, by zaprzeczyć, ale Simon
usadził go jednym spojrzeniem.
- Po drugie, nienawidzisz, jak coś ci się wymyka.
Wszędzie wściubiasz nos, podsłuchujesz pod każdymi
drzwiami. - Uśmiechnął się ponuro. - Tylko pod
moimi ci się nie udaje. Nie możesz się z tym pogodzić,
co? - I zanim Jeter zdołał otworzyć usta, już mówił
dalej: - Po trzecie, od lat próbujesz nas wykończyć, bo
zyska na tym twoja kariera polityczna.
Nie czekając na odpowiedź zgiął czwarty palec.
- Dawid Canfield to najlepszy z moich ludzi i po
raz pierwszy ma kłopoty. - Tu zgiął piąty palec i tak
zamknęła się cała pięść, którą podsunął Jeterowi pod
nos. - A po piąte - powiedział cicho, ważąc każde
słowo - szakal z ciebie. Od dawna czekasz na okazję,
by dopaść Dawida. Zniszczyłbyś go, byle tylko wykoń
czyć mnie i Straż. - Wbił pięść w wydatną tętnicę na
szyi Jetera. - A teraz mnie posłuchaj: nie śmiesz tknąć
Dawida ani posłużyć się nim, by mnie zniszczyć.
Jeter nie wytrzymał tego naporu, cofnął się za
słaniając teczką jak tarczą.
- To nie ma nic wspólnego z tobą. Ten facet jest po
prostu niepewny. Stanowi słabe ogniwo. To tchórz,
któremu nikt nie powinnien ufać. Kiedy podczas
ostatniej misji grunt zaczął mu się palić pod nogami, po
prostu zostawił w dżungli swoją partnerkę.
- Tchórz?! - Simon splunął. Wszystko mógł puścić
mimo uszu, ale nie te zarzuty i oskarżenia. Boże! Jakże
8
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
nienawidził tych lalusiowatych urzędników, którzy
siedzieli w swoich wieżach z kości słoniowej z różowymi
łapkami grzecznie złożonymi na kolanach, podczas gdy
lepsi od nich odwalali czarną robotę, by jakoś chronić
ten świat. - Posłuchaj no, Dawid Canfield nie zostawił
swojej partnerki. Nie opuścił jej, kiedy jeszcze żyła!
- Była przecież ranna i stałaby się dla niego cięża
rem. Przysiągł nam tylko, że nie pozostawił jej na
pewną śmierć.
- Nie przysięgał n a m , tylko m n i e. J a mam jego
raport. J a cierpiałem razem z nim. M n i e przysięgał.
T y tylko knujesz i robisz insynuacje.
- Ale przecież nie wykonał do końca swojego
zadania i wydostał się z dżungli, chociaż wiedział, że
może działać sam. Najczęściej działał sam. Dlaczego
nie miałby zrobić tego i tym razem?
- Miał powody. Były okoliczności łagodzące.
- Dla takiego faceta jak Canfield nie ma okoliczno
ści łagodzących. To psychopata bez sumienia. Zbyt
wiele wie. Wyrwie mu się kilka słów za dużo i zniszczy
to wszystko, co budowaliśmy przez tyle lat.
- M y budowaliśmy? Jeter, nie mylą ci się czasami
zaimki?
- Wysłuchaj mnie, Simonie...
- Nie - przerwał mu Szkot, zastanawiając się, jak
taki idiota mógł trafić do grona tych, którym powierza
się najtajniejsze informacje. - Nie muszę niczego
słuchać. To ty posłuchaj. Co jak co, ale Dawid na
pewno nie jest psychopatą.
Szkoda mu było słów, by wyjaśniać takiemu krety
nowi, że tylko ludzi o wysokim morale przyjmuje się do
Straży i że Canfield był jednym z najlepszych pod tym
względem.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
9
- Dawid nigdy nie mówi za dużo. Nie robi tego
żaden z moich ludzi.
- Ale Canfield to zrobił. - Przez twarz Jetera
przemknął chytry uśmieszek. -Może ci dołożyć. Może
dołożyć Straży. Musimy mu zamknąć usta.
- Zamknąć mu usta? Żeby chronić Straż? - Simon
chwycił za liny huśtawki. - W jaki sposób mielibyśmy
mu zamknąć usta?
- Mógłby mu się zdarzyć wypadek.
- Oczywiście śmiertelny?
- Jasne. - Twarz Jetera rozpromienił uśmiech.
Simon pomyślał, że Jeter nigdy nie powinien grać
w pokera. Nie potrafił ukryć, że jest przekonany, iż
złapał zwierzynę w pułapkę.
- Powiedz mi, Jeter, czy ty uważasz mnie za
skończonego idiotę? Czy sądzisz, że mógłbym zdradzić
jednego z moich ludzi, żeby ocalić Straż?
- Nikt by nie wiedział, że ty...
- Zamknij ten kłamliwy pysk! Gdybym nawet
się zgodził na ten... wypadek, to potem i tak
byś wszystko wygadał. Już byś o to zadbał, żeby
moi ludzie szybko się dowiedzieli, że sprzedałem
Dawida.
- Skądże! - Jeter zaczął tracić pewność siebie. - Na
pewno nikt się nie dowie.
- Masz rację, ty sukinsynu. Bo nigdy nie dojdzie
do żadnego wypadku. - Odsunął liny huśtawki,
postąpił naprzód i chwycił Jetera za jedwabny
krawat tak mocno, że tamten aż uniósł się na
palcach. - A wiesz dlaczego? Nie? No to ci powiem.
- Na miłość boską...
- Zamknij się - warknął Simon. - Jeszcze ci nie
powiedziałem, jaka przypadła ci w tym rola!
10 NA SERAJU PRZEPAŚCI
- Mnie rola? - Jeter zamilkł nagle, gdyż krawat
jeszcze mocniej zacisnął mu się na szyi.
- Od tej chwili twoim zadaniem będzie dbać o bez
pieczeństwo Dawida Canfielda. A dlaczego? Proste.
Bo w przeciwnym razie sam siebie wykończysz. Mam
w ręku różne dowody. Dowody na to, jakich używałeś
sztuczek, by się wspinać po drabinie kariery politycz
nej. Jeżeli Dawidowi przydarzy się jakiś wypadek czy
nawet coś mniej podejrzanego, ty za to zapłacisz.
- Blefujesz. Nie masz żadnych dowodów.
- Myśl sobie, co chcesz-rzucił beznamiętnie Simon.
- Nie jestem sam. - Jeter zrzucił maskę niewiniąt
ka. - Stoją za mną potężni ludzie, którym nie odważysz
się przeciwstawić.
- Czyżby? A może się przekonamy? - Simon był
pewien, że Jeter nie działał sam. Był jednym z tych,
którzy nie zajmowali oficjalnych stanowisk, ale mając
władzę wywierali zakulisowo presję na rząd. To właś
nie oni, a nie Dawid, byli pozbawieni sumienia i po
czucia lojalności. - Chcesz poświęcić wszystko i sam
zostać kozłem ofiarnym?
- Nie. - Z Jetera jakby uszło powietrze, nie miał już
żadnych argumentów.
- No to się dogadaliśmy. - Simon odsłonił zęby
w zjadliwym uśmiechu. -A zatem Dawidowi nic nie grozi?
- Oczywiście.
Ta nagła kapitulacja Jetera doprowadziła Simona
do szału.
- Zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi się po
wstrzymać, żeby nie złamać ci teraz karku? O jedną
hienę byłoby mniej.
Jetera zupełnie zamurowało. Stał tylko i patrzył na
Simona.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
11
- Nie ufam ci - rzucił Simon wiedząc doskonale, że
jeżeli ktoś tak łatwo zmienia zdanie, zmieni je też
z chwilą wyjścia z tego parku. Jeter był odrażający, lecz
Simon musi się nim posłużyć jako gwarantem bez
pieczeństwa Dawida. - I powiedz to swojej klice.
Przekaż im ode mnie, że jeżeli Dawidowi coś się
przydarzy, będę wiedział, gdzie ich szukać. - Przeszył
Jetera spojrzeniem zimnym jak stal. - A teraz się
wynoś! -I pchnął go tak, że Jeter stracił równowagę
i upadł w błoto. - Wstawaj. Wstawaj i wynoś się!
Po odejściu Jetera Simon długo jeszcze stał w miejs
cu i nasłuchiwał. Stopniowo mijał mu gniew.
Dawid Canfield. Najlepszy z najlepszych. W mło
dości idealista o uśmiechu, pod wpływem którego
topniały serca. Niezbyt przystojny, niezbyt wysoki,
niezbyt szczupły ani niezbyt tęgi. Nie było w nim
niczego, co przyciągałoby specjalnie wzrok. Doskona
ły kameleon... póki twarz nie rozjaśniła się uśmiechem,
który podbijał serca. Teraz, po piętnastu latach działa
lności, kiedy poczucie honoru i delikatność musiały
stopniowo ustępować coraz większej twardości i cyniz
mowi, uśmiech ten znikł.
Simon potrząsnął głową jak rozjuszony byk. Dawid
psychopatą! Człowiek, który tak bardzo wszystkim się
przejmował! Właśnie dlatego był najlepszy. To prawie
go zniszczyło. Stał się ponury i cyniczny. Ale czy
rzeczywiście twardy?
- Nie, na pewno nie jest twardy - mruknął do
siebie. - To po prostu idealista, który próbuje się
uporać ze złem tego świata. Stara się przetrwać. Pełno
w nim zabliźnionych ran.
Simon doskonale wiedział, do czego doprowadza
najlepszego ze swoich ludzi. Niech to diabli, pomyślał,
12 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
za każdym razem wymagałem od niego coraz więcej.
Teraz Dawid przestał być sobą. A może nawet jest
bliski stania się łajdakiem, agentem, który sam ustana
wia prawa i sieje spustoszenie, a czasami śmierć w imię
zemsty. Może Dawid to rzeczywiście zdrajca, który
zaniechał wypełnienia swej misji i spowodował śmierć
partnerki?
Simon westchnął ciężko, dziękując Bogu, że Jeter
nie miał pojęcia, jakie znaczenie miały jego insynuacje.
Ale przyrzekł sobie, że bezwzględnie nie dopuści do
tego, by Dawid uległ wypadkowi i trafił do szpitala,
w którym drzwi otwierają się tylko w jedną stronę, a za
nimi znikają pechowi pacjenci. Ani psychiatrzy, ani
ludzie Jetera nie dostaną Dawida. Przynajmniej nie
teraz. Było to ryzyko, ale Simon wiedział, że musi
pomóc Dawidowi, by mógł odzyskać równowagę,
rozliczyć się ze światem i pozbyć wyrzutów sumienia.
- Znam takie miejsce, gdzie mógłby odpocząć.
I osobę, która mu pomoże - mruknął uśmiechając się
do siebie.
- Do kogo pan mówi? - Simon poczuł, że ktoś go
szarpie za nogawkę, a dziecięcy głos dalej ciągnął:
- Przecież tu nikogo nie ma, tylko pan i ja. Zmok
niemy, lepiej chodźmy do domu.
- Chyba masz rację. - Simon przyklęknął przed
chłopcem, który miał na sobie tylko obszarpaną
koszulę i krótkie wypłowiałe spodenki.
- A gdzie jest twoja mama? Dlaczego jesteś sam? He
masz lat?
- Mam osiem lat i jestem sam, bo nie mam mamy.
Mieszkam z babcią, ale ona jest zawsze pijana.
Czyli jest to dziecko wychowujące się na ulicy,
podobnie jak kiedyś Dawid, sprytne i bardzo mądre.
N A S K R A J U P R Z E P A Ś C I 1 3
Takie dzieci zawsze ktoś zauważy. Wykorzystuje się je,
a potem, gdy stają się zawadą, porzuca.
Z Dawidem było inaczej, pomyślał Simon, walcząc
z wyrzutami sumienia. To dziecko wyrwała z ulicy
wojna, a w czasie wojny zaopiekował się nim Simon.
Teraz chłopak znalazł się na rozdrożu.
- Dawida na pewno nie zostawię-mruknął.
- Ja nie mam na imię Dawid, tylko Rico.
- Oczywiście. - Simon rozchmurzył się i sięgnąwszy
do kieszeni, wyciągnął banknot pięciodolarowy. - Weź
to i kup sobie coś dobrego do jedzenia. Tylko nie daj
babce na alkohol.
- Oczywiście, że nie dam, proszę pana, ale chyba
kupię jej coś ładnego. Żeby jej było przyjemnie. Może
potem nie będzie musiała pić, by zapomnieć o złych
rzeczach. - I dodał ze zdumiewającą dojrzałością:
- Zresztą i tak nie zapomni. Kiedy trzeźwieje, zawsze
jej się wszystko złe znów przypomina.
- Masz rację, ale może potrafiłaby się zmienić,
jakby pomógł jej ktoś, kto ją rozumie.
- Na przykład ja?
- Na przykład ty. -Wreszcie lunął deszcz, na który
zanosiło się od dłuższego czasu. - Uciekajmy stąd.
- I głaszcząc małego po głowie pchnął go lekko
naprzód. - No, zmykaj.
Patrzył na biegnącego chłopca, aż ten zniknął.
Myślał o Dawidzie. O pomocy i nadziei. O kobiecie,
której życie kiedyś legło w gruzach. O Raven.
Wspomnienie jej imienia przywróciło mu spokój.
Wydawało się, że mimo deszczu zaświeciło słońce. Czy
Raven pomoże Dawidowi? Na pewno.
Podjął decyzję. Poprosi Dawida, żeby wziął urlop
i uporządkował swoje życie i problemy z pracą. Po to,
14
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
by on sam, Simon, miał czas znaleźć zdrajcę wśród
ludzi ze Straży.
Odwrócił się i pobiegł do samochodu, rozchlapując
kałuże. Jechał do domu, by zadzwonić do dwóch osób.
Najpierw na drugi kraniec miasta do Dawida, a potem
w góry Północnej Karoliny. Do Raven McCandless.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dawid Canfield odłożył noktowizor. Odprężył się,
przestał na chwilę czuwać. Księżyc krył się za chmura
mi. Dawid jak cień wtapiał się w stok górski, podobnie
jak głaz, o który się opierał. Posępny wiatr, który
burzył mu ciemne gęste włosy i szarpał koszulę,
zupełnie się uspokoił.
Dawid poczuł nieprzezwyciężoną ochotę na papie
rosa. Okropny i niebezpieczny nałóg. Łatwo mógł
przez to zarobić teraz kulkę, co trochę zakłamałoby
statystyki lekarskie. Uśmiechnął się ponuro na myśl
o tym i znów spojrzał w dolinę.
Siedział na skalnym zboczu już od godziny. Przyglądał
się terenowi w zapadającym mroku. W dole iskrzyła się
tafla jeziora i widać było budynki. Stały tam, tak jak się
spodziewał, dwa stare drewniane domy kryte jasną blachą.
Domy były identyczne, zbudowane blisko siebie na
maleńkim wzgórku nad jeziorem. Po lewej i prawej stronie
były odsłonięte, z tyłu osłaniała je granitowa skała.
Dobrze wybrali miejsce założyciele tych siedzib,
rodzina twardych Szkotów nazwiskiem McKinzie.
Było tu pięknie i bezpiecznie. Dolina była praktycznie
nie do zdobycia, ufortyfikowana granitowymi ściana
mi i taflą jeziora.
Dawid zjawił się tu nie z własnej woli, ale nie
protestował. Tylko jeden człowiek mógł go do tego
nakłonić.
16
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Była to dolina Simona. Starszy budynek, który był
kiedyś jego domem, przez najbliższe trzy miesiące
będzie domem Dawida. Zgodził się na propozycję
Simona ze względu na Straż, przez szacunek dla niej.
Przekonał się, że Simon miał rację. Patrząc teraz
z góry na dolinę postanowił na zawsze zapamiętać jej
obraz. Poznał już wykute w skale schodki przecinające
ogród pełen dziko rosnących kwiatów, a w lesie z tyłu
widział kilka drzew ze śladami po pazurach nie
dźwiedzia. Znalazł też orle gniazdo. Teraz powiódł
jeszcze wzrokiem wzdłuż ścieżki prowadzącej od do
mów do jeziora, która gdzieś niknęła mu w mroku
z oczu, ukryta w bujnej roślinności.
Poznał już dolinę podobną do delikatnie odbitego
linorytu. Nie poznał jeszcze kobiety.
Sięgnął po papierosa i zapalił go pocierając zapałką
o skałę. Dokoła panował spokój. Nie było żadnych
czyhających na niego guerillas, którzy mogliby poczuć
zapach dymu czy dostrzec ognik. Odruchowo zasłonił
go jednak dłonią. Rozparł się wciągając dym w płuca.
Patrzył na nowszy dom i otaczający go ogród.
Która kobieta zgodziłaby się zamieszkać na takim
odludziu? Kim jest ta Raven McCandless, przyjaciółka
Simona McKinzie? Niewiele o niej wiedział. Stara
panna. Słowo to przywołuje na myśl siwiejącą samo
tnicę z włosami upiętymi w koczek. Kobietę zgorzk
niałą, żyjącą za zasuniętymi zasłonami oddzielającymi
ją od świata.
Dawid rzadko oceniał ludzi na podstawie przypusz
czeń. Lecz Simon był bardzo powściągliwy i mruknął
tylko, że to wyjątkowa kobieta, o wielkiej wewnętrznej
sile przetrwania.
Uśmiechnął się, nasłuchując w mroku. Kobieta,
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 17
którą z góry uznał za odludka, kąpała się w jeziorze
oblanym światłem księżyca.
Zgniótł niedopałek o podeszwę. Nie potrzebował
kobiety. Pragnął spokoju i samotności. A może wykorzy
stać nadarzającą się okazję? Zaskoczyć tę starą pannę czy
syrenę, niech poczuje się zagrożona. Jej zmieszanie
i zaskoczenie zagwarantuje mu święty spokój.
Wsunął noktowizor do futerału i jeszcze raz roze
jrzał się po dolinie. Niczego nie spostrzegł w zapadają
cym mroku. Wstał powoli. Nagle usłyszał za sobą jakiś
szelest. Nieporuszony jak głaz mruknął tylko:
- Słyszę cię, przyjacielu.
Noc na południu Appalachów nie jest absolutnie
ciemna, po chwili więc Dawid ujrzał na ziemi za sobą
zwiniętego grzechotnika. Dwóch odwiecznych wro
gów było jednak zbyt zmęczonych, by walczyć. Grze-
chotnik poruszył ogonem, Dawid usłyszał ostrzegaw
czy dźwięk.
- Wszystko to należy do ciebie, kolego. Ustępuję
- mruknął cofając się. - Idę na spotkanie z kobietą.
Ścieżka była zdumiewająco szeroka, w przeciwień
stwie do zarośniętej dróżki, którą wszedł w dolinę.
Czuł się jak unoszący się nad ziemią duch. Schodził po
skalnym urwisku oświetlonym tylko światłem księży
ca. Niżej skała zamieniła się w trawiasty stok.
Szedł szybko, już nie rozglądając się na boki. Ale
posuwał się bezszelestnie, w sposób, który wiele razy
ocalił mu życie w dżungli i na ulicach miast. Przykuc
nął w zaroślach. Drewniany pomost na brzegu jeziora
błyszczał jak srebrna taca. W połyskliwej wodzie
odbijał się księżycowy blask.
Wieczór był wyjątkowo pogodny, spokojny. Dawid
wdychał zapachy kapryfolium i ostrokrzewu. Pływają-
18
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
ca kobieta zaśmiała się i ten srebrzysty dźwięk ponios
ło po wodzie jak tony muzyki. Jej śmiech był tak
krystalicznie czysty, że miał wrażenie, iż kobieta stoi
u jego boku. Poruszyło się w nim coś, czego nie potrafił
nazwać. Przestał na chwilę czuwać, a potem rozzłosz
czony na siebie i na nią ruszył naprzód.
Nagle rozległ się groźny pomruk, najpierw jeden,
potem dwa naraz. Dawid przystanął i zaczął wypat
rywać w ciemnościach, ale dostrzegł tylko zarys kamie
nia i wierzby, za którymi panował już absolutny mrok.
Widział jednak, kiedy siedział jeszcze na skalnym
zboczu, że kobietę odprowadzają do jeziora dwa
wielkie psy. Jeden nieopatrzny ruch, a zostanie roz
szarpany na strzępy. Tak krótko przebywał w dolinie,
a już po raz drugi otrzymał ostrzeżenie ze strony
zwierząt.
Kobieta pływała dobrze, ledwie marszcząc taflę
jeziora. Delikatny plusk wody tylko podkreślał panu
jącą wokół ciszę. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmura
bowiem zasłoniła księżyc i połyskliwe fale na wodzie
też wchłonął mrok. Teraz nie widział nawet zarysu
postaci, wiedział tylko, że kobieta jest blisko.
Nagle usłyszał szmer i plusk ociekającej wody,
dreptanie stóp, i ciemna postać weszła na pomost.
Przez moment stała nieruchomo. Zobaczył jej gibką
sylwetkę o pełnych piersiach i szczupłych biodrach.
Stanęła na palcach, okręciła się powoli dookoła,
podnosząc ramiona i wyciągając się ku niebu. Z dłu
gich czarnych włosów ściekała woda, połyskując na
skórze niby iskry diamentów. Przypominała pogankę
modlącą się do księżyca, dziecko sięgające po srebrną
kulę, kobietę składającą hołd nocy. Była tajemnicą.
Kołysząc się w biodrach odrzuciła do tyłu włosy
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 19
i zręcznym ruchem upięła je na karku. Zerwała z gałęzi
drzewa białą koszulę, włożyła ją pośpiesznie i stała
patrząc na jezioro, wsłuchując się w ciszę, która dla niej
pobrzmiewała zapewne specjalnymi dźwiękami.
Dawid patrzył na nią jak zaczarowany, zupełnie
zapominając o swoim planie zaskoczenia i pozbawienia
jej pewności siebie. Ale oczarowanie trwało tylko
chwilę, zaraz bowiem przygniotło go uczucie strachu,
buntu i gniewu. Przejmujący żal zbyt świeży, zbyt
dojmujący. Przecież jeszcze nie tak dawno patrzył
bezradnie, jak umiera kobieta, która kochała życie i tak
bardzo broniła się przed śmiercią. W gąszczu dżungli
trzymał ją w ramionach, kiedy wydawała ostatnie
tchnienie. Zrozumiał wtedy, jaką wartość ma życie.
A ta kobieta, Raven McCandless, z pewnością
lubiła ryzyko, jakby to życie było niewiele warte.
Dawid zacisnął gniewnie pięści i wyszedł z kryjówki.
Kobieta zamarła z ręką zastygłą na włosach. Ale nie
okazała przestrachu. Była spokojna jak otaczająca ich
noc.
- Simon nie powiedział mi, że Raven McCandless
jest głupia - rzucił dość cicho i niezbyt szorstko. Psy
poruszyły się w ciemnościach. - Ale, prawdę mówiąc,
niewiele się od niego o pani dowiedziałem.
Ciemne włosy powoli opadły na ramiona.
- Panie Canfield, przyjechał pan za wcześnie. -Mia
ła uroczy głos, podobnie jak śmiech. - Miał się pan
zjawić jutro -dodała bez cienia strachu czy zdumienia.
- Nigdy nie postępuję zgodnie z oczekiwaniem
innych, panno Candless. Dzięki temu będę żył długo.
Skinęła głową.
- Pływam w jeziorze od czternastego roku życia
- powiedziała bez urazy.
20 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Sama w świetle księżyca?
- Sama i zawsze w świetle księżyca.
- No to naprawdę jest pani głupia - rzucił obcesowo.
Zaśmiała się i śmiech ten poniosło po wodzie.
Obróciła się na jednej nodze. Ostatnia ciemna chmura
odsłoniła wreszcie księżyc, który skąpał ją swoim
światłem.
- Jest pan bardzo podobny do Simona - powie
działa spokojnie.
Koszula oblepiała jej mokre ciało, ale nie zwracała
na to uwagi. Nie zrobiła nic, by jakoś zakryć pełne
piersi i twarde sterczące sutki. Dawid mimo woli
podziwiał ją za to.
- Pani też - rzucił.
- Ja też? - Uniosła brwi ze zdumieniem.
Dawid przestał patrzeć na jej ciało, podniósł wzrok
i
spojrzał w ciemne oczy. Ujrzał w nich dumę, odwagę
i szczerość. Podobnie jak u Simona, pomyślał i po raz
pierwszy zadał sobie pytanie, czy byli kochankami. Co
prawda, Simon miał prawie dwa razy tyle lat co ona,
ale co znaczy dla takiej niezwykłej kobiety...
Przyglądał się jej w milczeniu. Szczególna kobieta,
zdaniem Simona. Niezwykła. Wspaniała. Czarne wło
sy upięła luźno na karku. Miała śniadą twarz, delikat
ne rysy. Usta przywodziły na myśl róże. Była nie tylko
najpiękniejszą z kobiet, jakie w życiu widział, lecz
naprawdę niezwykłą. Twarz tchnęła spokojem, a spo
jrzenie ciemnych oczu miało taką moc, że mężczyźni
zapewne nie potrafili oderwać od niej wzroku, chcąc
się zatracić w ich mroku i spokoju.
Zbliżył się do niej. Jakby na zawołanie, krzaki
zaszeleściły i choć psy nie wydały nawet pomruku,
Dawid wiedział, że już otrzymał ostatnie ostrzeżenie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 21
- Niech pań się nie zbliża, proszę - powiedziała
Raven.
- Wiem, że tam są.
Raven przyjrzała mu się. Był smukły, miał szerokie
ramiona, pięknie umięśnione ciało. Musiał tu dotrzeć
przez góry. Zjawił się dzień wcześniej, by poznać teren.
Naturalnie wiedział wszystko o tej dolinie i jej miesz
kańcach. Tak, to rzeczywiście człowiek, który nie da
się niczym zaskoczyć.
- Naprawdę nie chcę, żeby stało się pani coś złego.
Ani im.
- O co panu właściwie chodzi? - Wykonała ruch
ręką i psy uspokoiły się.
- Decyduje się pani na bezsensownie ryzykowne
sytuacje.
- Jakie ryzykowne sytuacje? I dla kogo bezsensow
ne? - Wytrzymała spokojnie jego rozognione spo
jrzenie.
Chciał ją jakoś sprowokować, zniszczyć ten jej
spokój. Celowo więc zaczął przypatrywać się jej ciału,
zatrzymując wzrok dłużej na wypukłości piersi i płas
kim brzuchu. Miała kobiece kształty, a zarazem była
wiotka i smukła. Pociągała go.
Zniosła spokojnie to bezczelne spojrzenie, dopro
wadzając go tym do wściekłości. Czy zachowałaby
podobny spokój w dżungli rojącej się od komarów?
Czy zachowałaby tę pewność siebie, gdyby dzień po
dniu musiała sobie zadawać pytanie, czy dożyje jutra?
Czy zachowałaby ten spokój i pogodę, gdyby siedząc
w kałuży krwi czekała na śmierć przyjaciela?
Czy Raven McCandless czułaby się winna, że
przeżyła, kiedy inni musieli odejść na tamten świat?
Czy to istotne, co ona czuła? Czy w ogóle liczy się
22
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
coś poza tym, że przyrzekł pomścić Helen? Simon miał
trzy miesiące na to, by znaleźć zdrajcę między ludźmi
Straży. Po trzech miesiącach przysięga złożona Straży
i narzucone przez nią reguły gry nie będą już Dawida
obowiązywały. Będzie szukał zdrajcy, a potem sprawi,
by umierał tak samo powoli, jak umierała Helen.
- Ryzykuje pani życie, a mnie to się wydaje
bezsensowne.
-Dlaczego próbuje pan w ogóle oceniać to, jak żyję?
-Dlatego, że widziałem, jak umierali ludzie, którzy
bardzo chcieli żyć. Dlatego, że właśnie straciłem
przyjaciółkę, kobietę, która nigdy niepotrzebnie nie
ryzykowała.
- Czy ona umarła?
- Tak - odparł tępo. - Umarła.
- Przykro mi.
- Nie musi pani być przykro.
Zdarzały się rzeczy gorsze niż śmierć. Czasem gorzej
jest przeżyć. Ale nie zrozumie tego ta ładna kobieta,
która żyje sobie w tej sielankowej dolinie. Ona nie wie,
co to ból, strach i cierpienie. Nie wie, jak w końcu
Helen błagała już tylko o śmierć.
- Kochał ją pan?
Dawid spojrzał na swoje dłonie, jakby widział
jeszcze na nich krew i słyszał majaczenia Helen.
- Panie Canfield...
Pogrążony w myślach nie zauważył, że podeszła do
niego. Spojrzał na jej palce, którymi chwyciła go za
łokieć. Miała krótkie paznokcie, jeden głęboko złama
ny, skórę dłoni suchą i szorstką. Nie były to ręce
księżniczki, która nigdy nie oddalała się poza teren
górskiego zamku. Nie spodziewał się tego.
- Nie - odparł ostro. - Nie kochałem jej.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 23
Spojrzała zdumiona. W tonie jego głosu wyczuła
smutek, żal i jeszcze coś, czego nie rozumiała.
- Dobrze się pan czuje?
- Nie, panno McCandless, nie czuję się dobrze.
Dlatego znalazłem się tutaj. Przecież pani przyjaciel
Simon na pewno o tym wspominał. -I strąciwszy jej
dłoń ze swojego ramienia obrócił się na pięcie i odszedł.
Po chwili zatrzymał się i odwrócił, stawiając jedną
nogę na powalonym pniu. Obrzucił ją bezczelnym,
obraźliwym spojrzeniem i krzywiąc usta w przykrym
uśmiechu dodał: - Byłbym pani wdzięczny, gdyby
następnym razem była pani ubrana. Może trochę
pokręciło mi się w głowie po utracie przyjaciółki, ale
nie oślepłem i nie zostałem mnichem.
Był zły na tę budzącą pożądanie kobietę, ale jeszcze
bardziej wściekły na siebie za to, że zachował się tak
bezczelnie.
Powlókł się do domu, w którym miał zamieszkać.
Księżyc, który tak jasno świecił podczas utarczki
z Raven, teraz znów zniknął za chmurami. Ścieżka
była nierówna, musiał więc bardzo uważać. Lecz i tak
nie potrafił przestać myśleć o nowo poznanej kobiecie.
Przystanął, wyprostował się i zobaczył w oddali
palącą się w oknie lampę, której nie widział przedtem,
kiedy siedział na zboczu góry. Jasne, migotliwe światło
zapraszało do środka. Raven. Czy naprawdę nie
można było uciec przed jej spokojem, urodą, a teraz
gościnnością? Nie wątpił, że dom będzie czyściutko
wysprzątany i gotowy na jego przyjęcie. I nie miał
żadnych wątpliwości, komu za to powinien podzięko
wać.
Coś, co jeszcze nie umarło w nim mimo życia, jakie
wiódł, podpowiadało, że powinien okazać skruchę.
24 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Lecz to drugie ja, stwardniałe, bezwzględne, nie chcia
ło się ugiąć. Ruszył więc dalej w stronę pozostawione
go mu przez Raven światła. Na schodkach domu
zawahał się. Wzruszył ramionami, odganiając wyrzuty
sumienia, i wszedł na ganek. Nawet nie obejrzał się,
żeby popatrzeć na śliczną kobietę, która na pewno go
obserwowała. Wszedł powoli do swojej tonącej w pół
mroku świątyni.
Raven stała i patrzyła, aż nagle światło zgasło.
Następny policzek. Przecież Dawid nie zdążył nawet
rozejrzeć się po wnętrzu. Jakby mówił do niej: Zrobiłaś
to, więc już nie jesteś mi potrzebna.
- Och, Simonie, na co mnie naraziłeś? - mruknęła
do siebie.
Zaczął jej dokuczać chłód, skuliła się więc w sobie
i zamknęła oczy, odcinając się od widoku ciemnego
domu, tak ponurego jak przebywający w nim mężczyzna.
Życie Raven w tej spokojnej dolinie było uporząd
kowane. Mieszkała sama prawie od dziesięciu lat
i nigdy nie czuła się samotna. Zjawiła się tu dzięki
Simonowi i jemu zawdzięczała to, że pozostała przy
zdrowych zmysłach. Ofiarował jej przez te lata dużo
i nigdy nie prosił o nic w zamian. Teraz poprosił o coś
po raz pierwszy i nie mogła mu odmówić.
Odwróciła się i zeszła na brzeg. Widok pięknej
doliny i jeziora w świetle księżyca zapierał wprost dech
w piersiach. Przynosił jej spokój i ukojenie. Patrząc na
ten krajobraz mogła pogodzić się ze wszystkim, nawet
z obecnością nieznajomego, który okazał się szorstki
i cyniczny. Który zburzył jej spokój. Który swym
przenikliwym spojrzeniem i gorzkim uśmiechem spo
wodował, że jej serce mocniej zabiło.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 25
Przecież może odmówić Simonowi.
Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Wiedziała od
chwili, kiedy zobaczyła Dawida Canfielda, jak stał
niby satyr - szczupły, silny, o ciemnych wyzywających
oczach. Nawet w ciemnościach mogła dostrzec ogrom
ne zmęczenie na jego twarzy, a w jego głosie usłyszeć
poczucie krzywdy, którego zupełnie nie potrafił ukryć,
tak jak nikt nie potrafi ukryć złamanego serca. Za
chowywał się obraźliwie, bezczelnie. Najbliższe trzy
miesiące mogą być bardzo trudne.
Odwróciła się w stronę domu. Powitał ją widokiem
ciemnych, niemych okien. Była wyzwaniem, a Dawid
zagadką. Simon powiedział o nim niewiele - że jest jego
przyjacielem i pracują razem, że cierpi, przeżywa
bardzo ciężki okres, podobnie jak kiedyś ona. Jest
rozczarowany i zgorzkniały, może nawet niebezpiecz
ny.
Może jutro w świetle dnia, a nie przy romantycznym
księżycu spojrzy na niego po prostu jak na przyjaciela
Simona. I jeśli on pozwoli jej na to, pomoże mu, jak
tylko będzie potrafiła. A po trzech miesiącach on
wyjedzie i znów będzie miała tę dolinę tylko dla siebie.
Otarło się o nią coś zimnego i wilgotnego. Spojrzała
na dobermana czarnego jak noc i wielkiego jak cielak.
- Robbie, pilnujesz mnie? - Uklękła, objęła psa za
szyję i przytuliła się do niego.
Pod jej ramię wsunęła się druga, mniejsza głowa.
- Kate! - zaśmiała się. - Chyba jestem zupełną
wariatką, skoro mnie kochacie?
Psy tańczyły dokoła niej jak czarne widma, zawsze
skore do zabawy. Jak zniesie obecność Dawida. To nie
takie łatwe. Po prostu nie należy się nad tym za
stanawiać. Wstała i pobiegła radośnie do domu.
26 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Kiedy Raven się obudziła, słońce już wznosiło się
ponad górami. Spała dzisiaj o dwie godziny dłużej niż
zwykle, a mimo to była zmęczona. W nocy długo nie
mogła zasnąć. Minął tydzień od przybycia Dawida.
Niepotrzebnie obawiała się, że jego pobyt w dolinie
zakłóci jej tryb życia. Pierwszego dnia urządził wy
prawę po swój samochód, po czym wrócił nim ze
wszystkimi rzeczami. I praktycznie znikł jej z oczu.
Dostrzegała od czasu do czasu ślady jego obecności,
a to światełko w jednym oknie, a to w drugim, ale nie
widywała Dawida. Powróciła więc do własnego roz
kładu dnia. Rano pielęgnowała kwiaty w ogrodzie,
a potem jechała samochodem do Madison, gdzie
uczyła w college'u. Wieczory spędzała pracując nad
ilustracjami do własnej książki o polnych kwiatach.
Postanowiła zupełnie nie myśleć o intruzie, lecz nie
bardzo jej się to udawało. Myślała nie tylko o nim
i jego problemach. Myślała o tej kobiecie, która nigdy
nie podejmowała zbędnego ryzyka. O kobiecie, której
Dawid nie kochał. Lecz Raven domyślała się, że
cierpiał z powodu jej śmierci. Siedziała tak w nocy
pocąc się i drżąc, ale mimo że pamiętała uczucie bólu
po śmierci kogoś bliskiego, nie potrafiła płakać. Nie
płakała od czternastego roku życia. Czasami zastana
wiała się, czy wtedy nie wypłakała wszystkich łez.
Rzucała się w łóżku prawie przez całą noc nie mogąc
zaznać ulgi, aż w końcu zapadła w sen. Teraz, w świetle
dnia, nocne smutki wydały się trochę mniej bolesne.
Ci, których utraciła, zawsze pozostaną w jej sercu.
Nauczyła się po prostu żyć dalej bez nienawiści.
Chciała dostrzegać wokół siebie piękno i wierzyć, że
świat nie jest zły.
Simon przekonywał ją, że ci, których straciła, nie
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 27
akceptowaliby jej życia w głębokim żalu i samotności.
Nie chciała się dać przekonać i wciąż wymierzała sobie
karę za to, że żyje. Lecz stopniowo zaczęła to rozumieć.
Życie ma swój koniec, ale żal po utracie kogoś też ma
swój kres.
Wstała i poszła do łazienki, żeby się odświeżyć.
Potem do kuchni, by zrobić sobie kawy. Kiedy kawa
się parzyła, postanowiła wyjść na spacer z psami.
Czekały na nią, jak zwykle leżąc przed drzwiami, gdzie
sypiały w nocy.
Zrzuciła nocną koszulkę, wciągnęła spodnie od
dresu, podkoszulek i włożyła stare sportowe buty.
Włosy miała splecione. Codziennie rano przebiegała
z psami prawie dziesięć kilometrów, co pomagało jej
do końca się rozbudzić i nabrać energii.
Wybiegła przed dom i nagle na brzegu jeziora
zobaczyła Dawida. Stanęła jak wryta, lecz widząc, że
wygląda na zadowolonego ze swej samotności, pobieg
ła w przeciwnym kierunku. Biegła równo, wyciągając
długie nogi, usiłując odegnać myśli o Dawidzie.
Robbie wyczuł jej nastrój, wysforował się więc
naprzód i biegł coraz szybciej. Raven ruszyła za nim,
przestała myśleć, upajała się biegiem. Zawrócili w stro
nę domu. Była już blisko, gdy nagle zobaczyła, że
Dawid siedzi na schodkach.
Zatrzymała się zadyszana i spocona. Nie mogła
z siebie wydobyć słowa. W końcu wyprostowała się
i spojrzała na jego posępną twarz.
- Dobrze się pani czuje? - Nie dotknął jej, ale czuła,
że miał ochotę to zrobić.
- Dlaczego pan pyta? - wydusiła w końcu, ledwie
łapiąc oddech.
- Bo wstała pani później niż zwykle, a potem biegła
28 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
tak, jakby goniły panią demony. Pomyślałem więc...
- Wzruszył ramionami.
To znaczy, że tak zupełnie się od niej nie odciął.
Znał jej rozkład dnia. Była zaskoczona. Niepokój
wyciągnął go ze skorupy.
- Po prostu długo wczoraj siedziałam. Nic mi się
naprawdę nie stało, ale dzięki za...
- To znaczy, że naprawdę szuka pani śmierci
-przerwał. Rysy mu stężały, zmarszczki wokół ust się
pogłębiły. Ponure spojrzenie nabrało zimnego wyrazu.
- Słucham?-spytała zdumiona dziwnym wyrazem
jego twarzy i rzuconym jej oskarżeniem.
- Każdy, kto biega przez las tak szybko jak pani,
chyba chce skręcić sobie kark. Każdy głupiec, który
rozwija takie tempo pod koniec biegu, chce zarobić na
atak serca.
Raven zamarła w bezruchu. Wzrok Dawida powęd
rował na jej piersi opięte podkoszulkiem. Zlekceważy
ła to spojrzenie. Widać było, że jest wściekły i szuka
zaczepki. Zebrała się w sobie i z godnością odparowała
cios, zarazem proponując zawieszenie broni.
- Biegam po lesie tyle samo lat, ile pływam w jezio
rze. I jakoś nie stało mi się nic złego.
Zaczął się jej przypatrywać tak natarczywie, jak
wtedy nad jeziorem.
- Dzięki Bogu, przynajmniej dzisiaj jest pani ubra
na.
- Nie miałam ochoty się ubierać, ale za bardzo boję
się komarów.
Na jego ustach pojawił się uśmieszek, który nagle
przerodził się w zdrowy śmiech, głęboki, od serca.
- Ja też, panno Candless. Bardzo smakuje im moja
krew.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
29
- A może to, czego oboje się boimy, stanie się
podstawą do zawieszenia broni? - uśmiechnęła się.
-Ta dolina nie była nigdy terenem działań wojennych.
Wstał ze schodka i popatrzył na nią. Po chwili ujął
jej wyciągniętą rękę.
- Mam na imię Dawid.
- A ja Raven. - W blasku słońca zobaczyła, że ma
ciemnobrązowe włosy, wcale nie czarne. Wtedy nad
jeziorem wydawał się wyższy, szerszy w ramionach.
Rozpogodził się, lecz dokoła ust i na czole nadal
rysowały mu się zmarszczki. Przez tych kilka dni wcale
nie odpoczął, wręcz przeciwnie, był wyczerpany. Ra
ven szybko zapomniała o jego bezczelnych i obraź-
liwych uwagach.
- W kuchni jest świeżo parzona kawa, może się
napijesz.
- Nie. - Zawahał się jednak i nagle znów szeroko
uśmiechnął. - Tak! Napiłbym się kawy, która nie
smakowałaby jak czarna pasta do butów.
- A twoja tak smakuje?
- Skąd wiesz?
- Doszłam do tego metodą dedukcji: silni mężczy
źni lubią mocną kawę.
- Nie aż taką.
- To wejdź i spróbuj mojej - uśmiechnęła się.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dawid rozparł się na krześle w zalanej słońcem
kuchni i patrzył, jak Raven wyjmuje filiżanki z szafki.
Wyciągnęła z opakowania formę z bułeczkami cyna
monowymi. Zapewniła, że są domowej roboty, musi je
tylko podpiec w kuchence mikrofalowej. Wkrótce po
kuchni rozszedł się smakowity zapach.
Raven ułożyła bułeczki na talerzu i siedziała bez
słowa, patrząc, jak Dawid je. Kiedy schrupał piątą, nie
wytrzymała.
- Umierałeś z głodu!
- Miałem wczoraj dużo zajęć, a wolę pracować
z pustym żołądkiem. Umysł wtedy lepiej funkcjonuje.
Raven zastanowiła się, ile razy musiał polegać tylko
na swoim wyostrzonym przez głód umyśle.
- Co ci powiedział Simon? - spytał spoglądając na
filiżankę malowaną w listki derenia.
- Że z nim pracujesz. Że to okryta tajemnicą,
niebezpieczna praca, o której lepiej nie opowiadać.
O tobie wiem tylko tyle, że jesteś zmęczony i masz
kłopoty, że musisz odpocząć.
- To rzeczywiście niewiele, ale ja wiem o tobie
jeszcze mniej.
- Bo nie ma o czym mówić.
Uśmiechnął się.
- Jak poznałaś Simona? - spytał znienacka.
- To długa historia. Zbyt długa.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 31
- To znaczy, że nie chcesz jej opowiedzieć. - Od
sunął krzesło i podszedł do drzwi prowadzących na
ganek, z którego widać było dolinę. - Zatem opowiedz
mi o tych domach.
- Pierwszy zbudowała tu rodzina McKinzie, która
przybyła do Karoliny prawie dwieście lat temu. Spalił
się i na jego miejscu zbudowano ten, który zajmujesz.
Mieszkałam tam z rodziną McKinzie przez jakiś czas.
I po ukończeniu szkoły znów tu wróciłam.
-I zbudowałaś własny dom.
- Tak. Rodzina McKinzie'ów rozproszyła się po
świecie. Tylko Simon tu wraca. Jego matka, Rhea,
przybyła tu ze Szkocji wkrótce po ślubie. Urodził się
tutaj. Kocha tę dolinę.
- Teraz rozumiem, skąd się bierze czasami jego
chrapliwe „r". I twoje zresztą też.
- Tak, to szkockie „r". Masz dobry słuch.
-A kiedy Simon tu przyjeżdża, kochacie się ze sobą?
Raven znieruchomiała. Popatrzyła na Dawida roz
iskrzonym wzrokiem.
-Kocham go i zawdzięczam mu więcej, niż w życiu
mogłabym mu odpłacić, ale nie jesteśmy kochankami,
panie Canfield.
- No to nie będzie miał nic przeciwko temu...
- Chwycił ją za warkocz, okręcił go wokół dłoni
i przyciągnął Raven do siebie delikatnie, ale zdecydo
wanie. Przywarł do niej mocno całym ciałem. Zsunął
gumkę z warkocza, rozpuścił włosy i zanurzył w nich
palce.
Raven zakręciło się w głowie, serce biło jej jak
szalone. Jego gniew zupełnie zbijał ją z tropu, czułość
zdumiewała. Nigdy w życiu nikt jej tak nie trzymał
w ramionach, nigdy nikt tak nie całował. Żaden
32
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
mężczyzna jeszcze jej tak nie poruszył, nie sprowoko
wał ani nie odurzył.
Wypuścił ją z ramion tak gwałtownie, jak przedtem
przygarnął.
- Zauważyłaś, jak bardzo chciałem tego już pierw
szego wieczoru? - spytał z twarzą blisko jej twarzy.
- Potem przyglądałem ci się, jak biegałaś co rano
w opiętym podkoszulku. Ilu mężczyzn doprowadziłaś
do szaleństwa, ilu kusiłaś tym swoim bujnym ciałem
i chłodem? Ogień i lód. To banalne określenie wymyś
lono jakby właśnie dla ciebie. Czy wiesz, że taka
kobieta stanowi wyzwanie? - Przesunął kciukiem po
jej policzku i szyi, aż dotknął dekoltu. - Każdy
mężczyzna podejmie wyzwanie tak pięknej kobiety.
Uważaj, bo możesz spotkać takiego typa jak ja, który
nie zna reguł rządzących twoim mieszczańskim świat
kiem i który może grać zupełnie inaczej...
- Panie Canfield...
-Ciii... -Musnął delikatnie palcami jej wargi, które
przed chwilą całował. - Do zobaczenia. Miłego dnia.
Ruszył do drzwi krokiem człowieka przyzwyczajo
nego do poruszania się cicho i szybko. Odwrócił się
i rzucił:
- Przypominam, że mam na imię Dawid. -I wyszedł.
- Miłego dnia! No pewnie! - mruknęła do siebie.
Psy leżące w słońcu, z nosami wsuniętymi między
łapy, podniosły z zaciekawieniem łby.
- Ogień i lód! - Zerwała ostatni kwiat passiflory
i patrząc na jego kielich mruknęła: - Też coś.
Przysiadła na piętach i popatrzyła z dumą na swoje
dzieło. Rozmyślając o Dawidzie wypełła tego ranka
tyle grządek, z ilu zwykle udawało jej się usunąć
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 33
chwasty w ciągu dwóch dni. Przynajmniej ogród
skorzystał z tego, że straciła nad sobą panowanie.
Zadowolona z siebie i uśmiechnięta chciała już
wstać, kiedy nagle zorientowała się, że Dawid jest
w pobliżu. Klęcząc na ziemi w blasku chylącego się ku
zachodowi słońca poczuła, jak krew uderza jej do
głowy. Ten przyprawiający ją o dreszcz fizyczny pociąg
do mężczyzny był dla niej czymś zupełnie nowym.
Ciągnęło ją do tego nieznajomego, który wyłonił się
z ciemności z okrutnymi słowami na ustach i pełnym
bólu spojrzeniem. Fascynował ją swoją tajemniczoś
cią, zadawał męki. Wyzywającym spojrzeniem prze
szywał do szpiku kości, zagrażał wszystkiemu, co
chciała ocalić. Pożądał jej, nieważne, z jakiego powodu
- czy dlatego, że zbyt długo nie miał kobiety, czy
dlatego, że pragnął właśnie Raven Candless. Przeja
wiało się to w każdym spojrzeniu, w każdym geście
i słowie.
W jego pocałunku wyczuwała zarazem gniew i czu
łość. Odszedł pozostawiając w niej pragnienie, aby to
trwało. Właśnie to pragnienie, a nie wrogość Dawida,
jego bezczelność czy rozgoryczenie było powodem jej
dziwnego uczucia niezaspokojenia. Nie wiedziała, jak
postąpić. Praca nie rozwiąże tych problemów.
Ta dolina była jej domem. Nie wyjedzie stąd. Dawid
też musi tu pozostać. Znaleźli się w nieznośnej sytuacji
przymusowej. Raven wiedziała, że powinna ignorować
jego złość, panować nad sobą i zdławić w sobie to, co
było prawdopodobnie naiwną fascynacją mężczyzną.
Panować nad sobą. To klucz do zachowania spoko
ju. Panować nad sobą, powtórzyła w duchu, pod
nosząc głowę, aż nagle wzrok jej spotkał się ze
wzrokiem Dawida.
34
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Nie odezwał się ani słowem. Trwał w bezruchu,
złotobrązowe oczy patrzyły ponuro. Raven uśmiech
nęła się do niego, by mu dać znać, że się nie gniewa.
Popatrzył na usta dziewczyny, co przyprawiło ją
o drżenie i uśmiech gdzieś się ulotnił. Wtedy on się
uśmiechnął, jakby ciesząc się jej zakłopotaniem.
Znów ją prowokował, wyzywał milczeniem i uśmie
chem. Chciał ją rozzłościć, pozbawić pewności siebie.
Sytuacja stawała się nie do zniesienia dla nich
obojga. Zgoda, jeżeli on chce walki, to bardzo proszę,
będą walczyć. Wcale nie będzie usiłowała nad sobą
panować, postanowiła, ze zdumiewającą łatwością
zmieniając podjętą dopiero przed chwilą decyzję. Za
wrzała gniewem, co rzadko jej się zdarzało.
Odrzuciła do tyłu głowę, zdjęła rękawiczki i rzuciła
je na ziemię, jakby wyzywając go na pojedynek. Trawił
ją ból. Przecież nie ona stworzyła taką sytuację. Przed
przyjazdem Dawida cieszyła się tu spokojem i po
czuciem bezpieczeństwa, potrafiła zapomnieć o bólu
i żalu. To jej dolina.
Gniew nikomu nie służy, przypomniało jej się
powiedzenie Rhei McKinzie. Lecz tym razem od
powiedziała jej w duchu: Może nie zawsze, ale tym
razem tak.
Zanim jednak wstała, by ruszyć do walki, Dawid już
przykląkł przy niej. Ujął w ręce jej głowę, pocierając
kciukiem policzek. Raven czuła, że mimo jej woli
gniew odpływa, czuła, że nie może już przypomnieć
sobie ostrych słów, które chciała rzucić mu w twarz, że
ogarnia ją uczucie błogości.
Zachowywał się tak delikatnie, że zupełnie straciła
pewność siebie. Był nieodgadniony. Trzymał ją i gła
dził teraz po czole, jakby odkrył tajemniczy skarb.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
35
- Co ja mam z tobą zrobić? - spytał cicho. - Przyje
chałem tu chory z nienawiści, trawiony chęcią zemsty.
Nie chciałem niczego ani nikogo. Dałem słowo Simo
nowi, że na te trzy miesiące odsunę od siebie wszystkie
problemy, że przyjadę tu w te przepiękne góry, żeby
odpoczywać i nabierać sił. I nie pozwolę, by cokolwiek
mi w tym przeszkodziło.
Zerwał stokrotkę, wsunął w jej włosy i patrząc na
nią mówił:
- Nie liczyłem się z tym, że spotkam Raven
McCandless. Dumną, silną, piękną kobietę, która
pokonała mnie moją własną bronią. Wtargnąłem do
twojego świata i zobaczyłem cię nagą, ociekającą wodą
z jeziora. Chciałem cię zawstydzić, ale ty nie dałaś mi
tej satysfakcji. Kiedy ochłonąłem, zdałem sobie spra
wę, że zachowałem się jak intruz, jak cham, i było mi
wstyd.
A wstyd to nie jest uczucie, na które często sobie
pozwalam. Usiłowałem nie myśleć o tobie, zapomnieć,
ale nie mogłem. Ciągle cię obserwowałem. Poznałem
twój rozkład dnia. Wiedziałem, że wcześnie wstajesz.
No więc dzisiaj, kiedy rano się nie pojawiłaś, byłem
przekonany, że coś ci się stało. Mówiłem sobie, że to
nie moja sprawa, ale to nic nie pomagało. Musiałem się
dowiedzieć, dlaczego wyszłaś z domu później. Właśnie
szedłem do ciebie, kiedy wybiegłaś jak szalona. Pomyś
lałem... -przesunął dłonią po włosach -Do diabła, nie
wiem, co pomyślałem. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Na siebie samego za to, że się mną przejąłeś
- wtrąciła cicho.
- Tak - odparł szczerze, nie próbując wykrętów.
- Pocałowałeś mnie, by mnie ukarać.
- Nie, by ukarać siebie.
36 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Skinęła głową. To też rozumiała. Współczucie ścis
nęło ją za gardło. Dotknęła jego policzka.
- Dawidzie...
- Nie rób tego. - Chwycił ją mocno za rękę
i odsunął. - Nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jestem
tylko na wpół cywilizowanym człowiekiem. Widziałem
takie rzeczy... robiłem takie rzeczy... - Zwolnił lekko
uścisk, lecz nadal trzymał ją za rękę. - Nigdy nie
znałem takiej kobiety.
To znaczy takiej, która by dostrzegła, że cierpi. Z jej
litością dałby sobie radę, ale współczucie odbierało mu
odwagę.
- Nie rozumiem cię. I nie chcę rozumieć. Jestem
bezczelnym draniem. Trzymaj się ode mnie z daleka.
A jeżeli nie... -Zawisł wzrokiem na jej ustach. -Jeżeli
nie - ciągnął chrapliwie - to drugi raz nie będę cię
przepraszał.
- Dobrze - zgodziła się potulnie. Owszem, był
diablo bezczelny, ale nie jest takim dzikusem, za
jakiego się podaje.
- Nie wiem, co cię gryzie. Wiem tylko tyle, że
utraciłeś kogoś, i współczuję ci. - Zamilkła i splotła
ręce na piersiach. - Może nie kochałeś tej kobiety, ale
w jakimś sensie cię obchodziła. Jako przyjaciółka,
koleżanka, ktoś, kogo szanowałeś. - Zawahała się.
- Chodzi o coś więcej. Twój problem polega nie tylko
na utracie tej kobiety.
- Simon nic mi nie mówił, że jesteś psychoanality
kiem. Czy mogę obejrzeć dyplom?
- Tu nie potrzeba aż psychoanalityka. Życie to coś
więcej niż fizjologia.
- Co ty możesz wiedzieć o tym, żyjąc tu w tym raju,
gdzie nic cię nie może dotknąć?
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
37
Ty mnie dotknąłeś, Dawidzie, pomyślała.
- A może dlatego codziennie wyjeżdżasz stąd na
parę godzin? Może tam ktoś sprawia, że czujesz się
cząstką rzeczywistego świata? Może na chwilę wstępu
jesz w te brudy, a potem wracasz tu, by się oczyścić?
Znów ją prowokował.
- Kogo chcesz przekonać, że jesteś straszny? Siebie
samego? Mnie? Jeżeli mnie, daj sobie spokój. Bóg
jeden wie dlaczego, ale Simon uważa, że warto cię
ratować. Muszę w to wierzyć, bo Simon nigdy się nie
myli.
- Simon mógłby być twoim ojcem.
- Nie pozwolę, byś brukał moje uczucia do Simona
takimi insynuacjami! - krzyknęła.
- To powiedz mi, kim dla ciebie jest.
- Tym, kim jest dla ciebie. Przyjacielem, który
kiedyś dostrzegł we mnie coś, co chciał ocalić. - Obró
ciła się na pięcie i zostawiła go klęczącego na ziemi.
Nawet nie obejrzała się.
Psy popatrywały raz na Raven, raz na Dawida, aż
w końcu pobiegły za swoją panią do domu.
- I weszła po schodach znikając z mojego życia.
- Dawid nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to
głośno. Podnosząc do ust zmrożoną butelkę wysączył
z niej resztki piwa.
Nie był jeszcze pijany. Wiedział, że w ogóle nie
potrafi się upić. Nie pozwoli mu na to instynkt
samozachowawczy, który w sobie wyrobił przez lata,
kiedy uczył się, jak nie dać się zaskoczyć.
Nawet w raju nie potrafię się rozluźnić. Co to za raj.
Wzruszył ramionami wrzucając butelkę do stojącego
nie opodal kosza.
Sięgnął po leżący na podłodze plik papierów.
38
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Studiował je godzinami, sprawdzając wszystkie szcze
góły dyżurów i zajęć Straży. Kto wtedy był obecny?
Kogo nie było? Kto mógł naruszyć niezawodny do tej
pory, niemal legendarny system bezpieczeństwa, na
rzucony przez Simona? Odpowiedź ciągle była ta
sama. Nikt. W dniu kiedy robili plany tego chybionego
w rezultacie zadania, byli obecni tylko oni sami, to
znaczy on, Helen i Simon.
Kto mógł się dowiedzieć? I skąd?
Zanim przyjechał tu, do tej doliny, przestudiował
dokumenty tysiące razy, znał je już na pamięć. I zawsze
otrzymywał tę samą odpowiedź. A jednak coś w nich
musi znaleźć, coś, czego jeszcze nie potrafi dostrzec.
Jutro zadzwoni do Simona, żeby poprosić o inne.
Może w tamtych znajdzie właściwą odpowiedź.
Odrzucił papiery. Niby kogo chcę oszukać? spytał
siebie w duchu. Od trzech dni bowiem, odkąd powie
dział Raven, by trzymała się od niego z daleka, potrafił
myśleć tylko o niej. Sobota, kiedy doszło do decydują
cej rozmowy w jej ogródku, minęła mu nawet szybko,
bo zajął się niezbędnymi pracami domowymi. W nie
dzielę snuł się po domu, a potem bezmyślnie włóczył się
górskimi ścieżkami. Raz dostrzegł w oddali Raven,
która biegała z psami. W poniedziałek zgodnie ze
swoim rozkładem zajęć odjechała z doliny wehikułem
na czterech kołach o jakiejś dziwnej konstrukcji,
wyglądającym tak, jakby mocniejszy powiew wiatru
mógł go w każdej chwili zdmuchnąć ze zbocza.
Dawid, który większą część życia spędził sam, nagle
z niewytłumaczalnych powodów poczuł się samotny.
Dzisiaj też nie było lepiej. W dolinie panowała
dzwoniąca w uszach cisza. Dawid pracował jak co
dzień, lecz nie potrafił się skoncentrować. Co pewien
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
39
czas zrywał się i wychodził z domu, usiłując usunąć
Raven ze swoich myśli. Biegał ścieżkami, wspinał się
po skalnych zboczach. Kolce szarpały mu ubranie,
liście wplątywały się we włosy, jakiś kamień zranił go
w kostkę. Zachowywał się jak demon szalejący po
okolicy, demon, który nie chce nic czuć, nie chce nic
wiedzieć, pragnie tylko zmęczyć się, doprowadzić do
stanu wyczerpania. Wpadł teraz do domu mokry od
potu, ale odprężony.
Znowu zabrał się do pracy i tym razem szło mu
lepiej niż przedtem. W rejestrze rozmów telefonicz
nych członków Straży znalazł jedną przeprowadzoną
z aparatu na biurku Helen z nie znanym mu numerem.
Co to było? Umawianie się na randkę? Na wizytę
u lekarza? Dawid wzruszył ramionami. Przecież mogła
to być rozmowa prywatna. Poza tym z biurka Helen
mógł dzwonić ktoś zupełnie inny. Tylko że kiedy
ponownie sprawdził drugi rejestr, okazało się, że
w biurze nie było wtedy nikogo poza nim samym,
Simonem i Helen. A więc to ona naruszyła regulamin
i odbyła rozmowę prywatną. Niemniej takie rzeczy już
się zdarzały. Kiedy notował ten podejrzany numer,
rozległ się znajomy warkot małego samochodziku
Raven i wszystko zaczęło się od nowa. Raven pod
jechała pod dom, wysiadła z torbami zakupionej
żywności i weszła do środka. Po pewnym czasie wyszła
z wielkimi nożycami ogrodniczymi w ręku i koszykiem
na ramieniu. W wąskiej zgrabnej spódniczce i lekko
pogniecionej bluzce świetnie prezentowała się na tle
otaczającej ją bujnej roślinności. Dawid zastanowił się,
pod iloma postaciami jeszcze mu się objawi Raven.
W ciągu tego popołudnia widział ją bawiącą się
z psami na łące, potem jak wyjmowała z samochodu
40 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
plik papierów, później wyciągała ciężką skrzynkę
z bagażnika i niosła przez podwórze. W pierwszej
chwili chciał jej pomóc, ale zaraz przypomniał sobie, że
przecież sam nalegał, żeby zachowali dystans. Patrzył
więc tylko i czuł się jak ostatni idiota.
W porządku. Świetnie. Zapadł zmierzch, na pewno
już nie będzie wychodziła z domu. Co z oczu, to z serca.
Zasiadł w fotelu i próbował wziąć się do czytania.
Zdjął z półki jedną z powieści. Kiedy po raz drugi
przeczytał tę samą stronę, usłyszał lekkie trzaśniecie
drzwi domu Raven. Księżyc był w pełni, nie miał więc
wątpliwości, dokąd poszła.
Na pewno teraz będzie w kostiumie, pomyślał.
I będzie wyglądała w nim cudownie. Wypił drugie
piwo, a potem trzecie, później już stracił rachubę. Nie
mógł zapomnieć obrazu Raven widzianej pierwszego
wieczoru po jego przybyciu do doliny: skąpanej w falu
jącym jeziorze roziskrzonym tysiącem księżyców,
śmiejącej się jak dziecko, wychodzącej na brzeg jak
Afrodyta ociekająca srebrzystą, połyskliwą wodą. Pie
rsi jej kołysały się przy najmniejszym ruchu, talia
wyglądała jak wyrzeźbione zagłębienie nad wąskimi
biodrami, włosy opadały ciemną kaskadą.
Gdzieś w oddali usłyszał dźwięk, na który czekał
zupełnie podświadomie - trzask zamykających się za
Raven drzwi. Aha, koniec pływania. Jest już w domu,
bezpieczna.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się
niepokoił. Doprowadzała go szaleństwa. Martwił się
o nią, że pływa w jeziorze, które jest zimne nawet
w największy upał. Wiedział, że od wielu lat to robiła
i będzie robić zawsze, po jego odjeździe też.
Wybiegł, zanim zdążył się zastanowić, co robi.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 41
Pośrodku podwórka miedzy dwoma domami zawahał
się. Przecież ona go nienawidzi. Powinna go nienawi
dzić. Zatrzymał wzrok na grządkach kwiatów. Aha,
one pomogą mu zawrzeć z nią pokój.
Z bukietem w ręku zapukał do jej drzwi. Otworzyły się
powoli. Raven była ubrana w luźny wschodni kaftan, lecz
jeżeli chciała ukryć swoje kształty, to osiągnęła przeciwny
skutek, bo miękki i delikatny materiał podkreślał linie jej ciała.
- Dawidzie - odezwała się po chwili, która jemu
wydawała się wiecznością - zamierzasz tu stać całą
noc, czy wejdziesz?
- Bałem się, że zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem.
-Właściwie zastanawiałam się, czy tego nie zrobić.
Popatrzył na jej jeszcze wilgotne włosy i znów jej
obraz nad jeziorem stanął mu przed oczyma. Uśmiech
nęła się do niego i odsunęła na bok.
- T o chyba dla mnie? - upomniała się wskazując na
bukiet.
- Tak, podarunek pokoju.
- Rozumiem. - Przyjrzała mu się z powagą i nagle
wybuchnęła śmiechem. - Tylko Dawid Canfield może
być tak bezczelny i przynieść mi moje własne kwiaty
jako gałązkę oliwną!
W jej śmiechu brzmiała ta sama zachwycająca nuta,
która kiedyś niosła się po wodzie. Dawid odprężył się
i zaczął rozglądać po pokoju. Na biurku panował
niewielki bałagan, na półce dostrzegł śliczne naczynia
z glinki, przed oknem wychodzącym na jezioro stał
mały stolik.
- Nakryłaś na dwie osoby...
Blask płomienia świecy odbijał się w srebrze i krysz
tałach. Dawid rzadko kiedy zwracał uwagę na przed
mioty, lecz umiał docenić elegancką prostotę.
42 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Tak. - Zerknęła na niego znad kwiatów, które
układała w wazonie.
- Spodziewałaś się kogoś.
- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze
przyjdzie.
- Chyba się nie rozczarujesz. Jeżeli oczywiście to, co
ugotowałaś, smakuje chociaż w połowie tak cudownie,
jak pachnie.
- Jesteś głodny?
Chciał zaprzeczyć, lecz nagle postanowił, ze będzie
absolutnie szczery.
- Owszem. Kiepski ze mnie kucharz.
- No to zjedz ze mną?
Na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia.
Kiedy szedł przez podwórze, marzył jedynie, żeby nie
został wyrzucony.
- A kogo się spodziewałaś?
- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze
przyjdzie - powtórzyła ustawiając kwiaty na blacie
szafki. -Miałam nadzieję, że ty przyjdziesz i zjesz ze
mną kolację.
- Ja?! Dlaczego? - Nie mógł uwierzyć, ze ta stojąca
nie opodal kobieta, piękniejsza od wszystkich na tej
ziemi, zaprasza go do swojego stołu, jakby byli przyja
ciółmi.
- Może nazwiemy to ucztą sprzymierzeńców?
- Wiedziałaś, że przyjdę?
- Nie w ogóle się tego nie spodziewałam. Po prostu
miałam do ciebie pójść. Właśnie wychodziłam, kiedy
zapukałeś.
- Zapraszasz takiego bezczelnego chama i drama
na kolację?
- Nie, zapraszam mężczyznę, który przyniósł mi
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 43
kwiaty. - Oparła ręce na biodrach, jeszcze bardziej
podkreślając swoją sylwetkę pod kaftanem. - Przyj
mujesz zaproszenie?
- Jeżeli mi powiesz, dlaczego zależy ci na moim
towarzystwie.
- Chyba dlatego, że cię lubię.
- Za co, u diabła, możesz mnie lubić?
- Tylko Bóg jeden wie. I może Simon. Przecież to
on cię tu przysłał. - Wsunęła mu rękę pod ramię.
- Powienj ci, kiedy sama będę wiedziała.
Poprowadziła go do stołu uśmiechając się.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dawid podniósł wzrok znad książki i spojrzał na
Raven. Od godziny usiłował się skoncentrować na
fascynującym opowiadaniu science fiction, lecz cały
czas myślał tylko o niej. Od tej pierwszej wspólnej
kolacji wszystkie wieczory spędzali razem. Jedli kola
cję, szli na spacer nad jeziorem, później gawędzili,
a potem albo Raven zaczynała ziewać przy sztalugach,
albo on nad książką.
Rutyna to rzecz niebezpieczna. Popada się w stan
błogości. Napięcie znika. Dawid dotychczas walczył
z rutyną i dzięki temu udało mu się przeżyć nawet
wojnę w dżungli.
Tak było do chwili poznania Raven. Intrygowała
go. A kiedy przestawał się mieć na baczności, opano
wywał go w jej obecności spokój. Tajemnica i spokój
- pobudzająca mieszanka bardziej niebezpieczna od
rutyny.
Dzisiaj jednak zachowywali się inaczej. Nie poszli
na spacer, nie gawędzili. Raven milczała i zamiast
malować, zaczęła coś lepić z gliny. Dawid patrzył, jak
jej zręczne palce tworzą w glinie jakiś kształt. Stała
w kręgu światła, cienie pląsały jej po twarzy, była
zamyślona. Stopniowo napięcie mijało, glina nabierała
kształtu, jak gdyby Raven przekazywała jej swoją
energię.
Znali się już kilka tygodni, lecz Dawid wciąż
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 45
odkrywał w niej nowe cechy. Za każdym razem mówił
sobie, że ten wieczór będzie ostatni. Ale po każdym
samotnie spędzonym dniu czekał znów na jej zaproszenie.
Pokój Raven był taki jak ona - ciepły, miły. Był
miejscem, w którym można było znaleźć ulgę.
Odłożyła pracę.
- Skończone? - spytał przyznając tym samym, że
nie ma o jej zajęciu zielonego pojęcia.
Raven spojrzała zdumiona, jakby zapomniała o je
go obecności. Potrząsnęła głową i włosy rozsypały jej
się na ramiona.
- Nie, jeszcze nie. Jutro naczynie wyschnie na
słońcu, a potem pomaluję je specjalną glinką.
- Glinką? - Dawid odłożył książkę, bardziej skon
centrowany na refleksach światła na twarzy Raven niż
na tym, co mu odpowie.
- To płynna glina-wyjaśniła. -Myślę, że pomaluję
je na biało.
- Białe na czarnym?
- Białe na białym. To znaczy, w końcu tak to będzie
wyglądało. Zanim glinka wyschnie, wypoleruję naczy
nie żwirem, a potem, przed wypaleniem, ozdobię je
jakimś wzorem. Przy wypalaniu czarna glina wybiele
je, a kaolin będzie miał kolor naturalny.
- A jeżeli zdecydujesz się na jakiś wzór, to na jaki?
- Kształt naczynia sam to narzuca.
- Sztuka dla sztuki.
- Nie - potrząsnęła głową - raczej sztuka jako
forma terapii. Lepienie z gliny to jedna z wielu rzeczy,
jakich nauczyła mnie Rhea McKinzie. Stolik, narzę
dzia i metody przejęłam od niej. Kiedy coś przeżywała,
miała zmartwienia, potrafiła godzinami siedzieć i lepić,
jakby przelewała na glinę swoje kłopoty.
46
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Jak ty dzisiaj?
Wzięła ze stołu mokrą szmatę i wycierając ręce
odparła:
- Tak, tak jak ja dzisiaj.
- Trudno sobie wyobrazić, że jakiś problem może
przybrać taki kształt - wskazał na gliniany przedmiot.
Czy jej ręce pracowały zgodnie z podszeptem myśli? Czy
poza tą doliną istniał jakiś mężczyzna, przez którego
musiała wylewać swoje żale i kształtować pod ich
wpływem glinę, tak jak Rhea McKinzie? W pewnej chwili
ogarnęło go jakieś dziwne uczucie, obce i nieprzyjemne.
- Czy ten mężczyzna wart jest takich katuszy?
Raven podążyła za jego wzrokiem, jakby patrzyła
na naczynie po raz pierwszy w życiu. Było solidne,
mocne i męskie. Dawid był niezwykle spostrzegawczy.
- Obaj mężczyźni są tego warci.
Gardło Dawida ścisnął irracjonalny gniew, gorycz
przepełniła mu usta, poderwało go na równe nogi.
Zazdrość! Wziął głęboki oddech, by się uspokoić, lecz
to nic nie pomogło. Dobry Boże! To prawda. Jest
zazdrosny o nieznajomego. O dwóch nieznajomych.
Musi się dowiedzieć czegoś więcej.
- Dlaczego? Dlaczego są tacy ważni?
- McLachlanowie to wspaniała rodzina - odparła
Raven, zdumiona jego tonem. - Dzięki Dare'owi,
najstarszemu z nich. Wychował swoich trzech braci.
To znaczy, przybranych braci - poprawiła się. - Zupeł
nie sam, dzięki szkockiemu uporowi, zrobił z nich
świetnych młodych ludzi. Teraz, niestety, ten sam upór
może rozbić tę rodzinę.
- A o co tu właściwie chodzi? - spytał Dawid
z niesmakiem. Dwóch mężczyzn, czy gorzej, dwóch
braci zakochanych w tej samej kobiecie?
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 47
- Słucham? - spytała zdumiona.
- No bo chyba tak to jest? - Podszedł bliżej.
- Klasyczny trójkąt: dwóch mężczyzn, jedna kobieta.
- Kobieta? - Raven naprawdę była zdziwiona.
- Jestem przekonana, że Jamie mógł mieć wiele
przyjaciółek czy kochanek. Podobnie Dare. Ale teraz
nie chodzi o kobietę. To byłoby zbyt proste.
- A co może być bardziej skomplikowane niż
kobieta?
- Na przykład sprawy honoru, miłości, ambicji.
Plany związane z drugą osobą. Na przykład, Dare'a
z Jamie'em. Jamie to utalentowany pianista. Cóż,
kiedy chce być po prostu farmerem tak jak Dare. Ten
znowu nie chce o tym słyszeć. Nie chce pozwolić, by
brat zmarnował swój talent. A obaj są kąpani w gorą
cej wodzie i żaden nie chce ustąpić. Jamie jest młody,
jest dopiero na pierwszym roku.
- Jamie jest studentem?-przerwał Dawid. -A jego
brat, Dare, jest farmerem?
- Jamie McLachlan ma osiemnaście lat. Dare
trzydzieści osiem. Na nim spoczywa odpowiedzialność
za losy rodziny.
- Student i farmer -mruknął Dawid i zachichotał.
- Farmer i student. - Chichot przerodził się w śmiech,
śmiech ulgi.
- To nic śmiesznego - zaprotestowała łagodnie.
- Dare ma swoją dumę i chce, by Jamie osiągnął więcej
niż on sam. I nie rozumie, że brat tego nie chce.
Przynajmniej na razie. A może nigdy nie będzie miał
takich ambicji.
- Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Raven?
Zawahała się. W jego głosie była jakaś inna nuta.
Jeszcze nigdy nie wypowiedział tak jej imienia. Ścis-
48
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
nęło ją w gardle i zaschło w ustach. Dawid zaczął zbliżać
się do niej zdecydowanym krokiem. Powietrze stało się
jakby naelektryzowane, co przyprawiało ją o drżenie.
- Przejmuję się, bo nie mogę obojętnie patrzeć, jak
rozpada się rodzina - szepnęła, chwytając się pod
świadomie tematu rozmowy. To, co teraz się między
nimi działo, nie miało nic wspólnego ani z Jamie'em,
ani z Dare'em McLachanami.
Patrzył na jej przechyloną lekko głowę, uniesiony
podbródek. Stała zwrócona do niego twarzą, tyłem do
lampy, która oświetlała tylko jej ręce -mocne i szorst
kie, z krótko obciętymi paznokciami. Zręczne, utalen
towane ręce.
Spokojne dni i wieczory poszły w zapomnienie,
jakby nigdy nie istniały. Swoboda i odprężenie za
stąpione zostały przez trawiący głód i pożądanie.
- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, Raven, że mnie
oswoisz? Nakarmisz mnie. Pokażesz mi takie życie,
jakiego nigdy nie znałem. I nie poznam. - Dotknął jej
ręki. - Wiesz, jak się czułem, kiedy myślałem, że masz
kłopoty z kochankiem?
Pierś uniosła mu się powolnym, głębokim odde
chem.
- Nie masz pojęcia, co? Tak jak nie miałaś poję
cia... - przerwał gwałtownie, ale zaraz mówił dalej:
- Byłaś zadowolona, że siedzimy tu razem co wieczór.
Zbyt zadowolona, żeby wiedzieć, że doprowadzasz
mnie do szaleństwa. - Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że
teraz to do niej dotarło. - Ale teraz wiesz, prawda?
- Wiem.
Nie drgnęła, nie zaczerwieniła się, nie odwróciła
wzroku. Chciał zburzyć to jej opanowanie, chciał
zobaczyć, jak porywa ją namiętność.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 49
- Walczyłem z tym, Raven. Walczyłem od pierw
szej chwili. Codziennie. Niezależnie od tego, co robi
łem, cały czas myślałem o tobie.
Wyczuł, że Raven drży, poczuł na twarzy jej
oddech. Sam nie wiedział, kiedy dotknął ustami jej ust.
Całował ją gwałtownie, namiętnie, porywczo. Wie
działa już, że nie potrafi odtrącić go, wymknąć się
z jego mocnych ramion. Odchylił do tyłu jej głowę,
pieścił rozpalonymi wargami szyję. Przyciągnął ją
jeszcze bliżej do siebie, wtopił się ciałem w jej ciało.
Raven nie potrafiła złapać oddechu, zalała ją fala
namiętności, nowego dla niej, niepohamowanego po
żądania. Czuła, że ulatuje gdzieś daleko, w świat jej
dotychczas nie znany. Świat potrzeb silniejszych niż
myślała czy chciała. Nie bała się Dawida, bała się
siebie. Wpiła palce w jego włosy, oboje zatracili się
w nie zaspokojonym pragnieniu. Dawid szalał, roz
palony, zapomniał o całym świecie. Ona wiła się w jego
ramionach, przywierała do niego całym ciałem.
Dawid, wstrząśnięty, odsunął się trochę, chwycił ją
za ramiona, usiłując pohamować szaleństwo. Objął
wzrokiem jej zwichrzone włosy, poranione usta, pod
ciężkimi powiekami dostrzegł namiętność. Nie od
wróciła wzroku. Pragnęła go i nie potrafiła tego ukryć.
A on pragnął tego od samego początku.
Usiłował znienawidzić ją za to, jaka jest, za wygod
ne życie pasożyta, jakie prowadziła. Wyrzekł się
swoich męskich potrzeb. Walczył ze sobą codziennie,
walczył z Raven.
Pochylił się i porwał ją na ręce. Obrócił się i ruszył
do drzwi, które - jak zauważył - prowadziły do
sypialni. Kątem oka dostrzegł spartańską prostotę
wnętrza.
50 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Postawił Raven na podłodze, przyciągnął do siebie,
odrzucił kosmyk włosów z jej oczu. Uśmiechnęła się
jak zbudzone ze snu dziecko. W przyćmionym świetle
lampki oczy jej patrzyły na niego z taką ufnością, że
zapragnął zostawić ją, wyjść, odjechać, zniknąć z jej
życia. Aż nagle znów stanęła mu przed oczami Raven
wynurzająca się z jeziora niczym bogini.
Szaleństwo wzięło górę nad rozsądkiem. Sięgnął do
pierwszego guzika jej bluzki. Gładził jej skórę, czując
pulsowanie krwi.
- Drżysz.
- Wiem - mruknęła.
Ostatni guzik został rozpięty. Dawid wsunął ręce
pod bluzkę i ujął w dłonie obnażone piersi.
Palce miał szorstkie, lecz dotyk delikatny. Pieścił ją
powoli, głaskał, drażnił. Wędrował dłońmi wzdłuż
boków, gładził brzuch. Odchodziła od zmysłów. Każ
de dotknięcie przyprawiało ją o drżenie.
Chwyciła go za ramiona, wbiła paznokcie w skórę
obciągającą napięte mięśnie. Wyprężyła ciało, piersi
uniosły się. Nigdy w życiu nie potrzebowała jeszcze
mężczyzny tak, jak teraz Dawida.
Patrząc jej prosto w oczy zerwał z niej bluzkę i odrzucił
na podłogę. Gładził powoli szyję, nagie ramiona,
wypukłości piersi, które nabrzmiewały w jego dłoniach.
- Śliczna Raven - szepnął. - Zawsze taka pełna
rezerwy, niedostępna. A teraz już nie. Powiedz, co
sprawia ci przyjemność?
Raven nie mogła wytrzymać jego wzroku. Przy
mknęła oczy. Zadrżała.
- Nie potrafię.
Przesunął kciukiem po jej piersiach, otoczył broda
wki, potarł ich twarde pączki.
NA SKRJU PRZEPAŚCI
51
- Czy właśnie tak lubisz, słodka?
- Tak. - Wyprężyła się z rozkoszy. - Tak.
- A może tak? - Pochylił się i zaczął pieścić ją
wargami. Raven wiła się w jego ramionach, delikatne
ukąszenia jego zębów doprowadzały ją do obłędu.
Wpiła paznokcie w jego ramiona, orała mu nimi skórę,
nie zdając sobie sprawy, co robi.
- Dawidzie, proszę cię.
Podniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Otarł
jej pot z czoła.
- Powiedz, jak lubisz.
- Nie wiem - odparła.
- Niewiesz?-Potrząsnąłniąlekko.-Oboje wiemy,
że nie jesteś już taka młodziutka, by grać rolę niewinią
tka.
- Nie wiem. Nie wiem.
- Przestań. Jeżeli chcesz grać - rzucił gwałtownie
- to będziemy grać.
- Nie chodzi o żadną grę. - Nie potrafiła zebrać
myśli. - O żadną grę. Ja nigdy...
- Przestań. - Zakrył jej usta dłonią. - Nie rób
z siebie idiotki. Nie obchodzi mnie, ilu miałaś kochan
ków. Teraz mnie nie obchodzi -mruknął gniewnie, ale
i z namiętnością. - Nigdy nie będzie mnie to ob
chodziło.
Raven chciała coś powiedzieć, powiedzieć mu, jak
bardzo się myli, lecz kiedy pochylił się nad nią, myślała
tylko o jednym. Dawid ukląkł przed nią i zaczął jej
ściągać z bioder dżinsy.
- Jesteś piękną kobietą. - Dotknął brzucha, mus
nął palcem pępek, aż dodarł do koronki jej fig.
Przesunął rękę niżej. Raven zadrżała i zachwiała się.
- Piękne kobiety muszą mieć całe zastępy kochanków,
52
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
by podziwiali świątynię ich urody. Ale dziś będzie
tylko jeden.
Oprzytomniała dopiero w chwili, gdy leżała już na
łóżku i czekała na niego.
Nazwał ją piękną, lecz zabrzmiało to okrutnie
i złośliwie. Pożałował tego ironicznego tonu, gdy
zobaczył ją teraz upojoną namiętnością. Mimo zmys
łowości wyglądała na nietkniętą. Jakby miał przed
sobą dwie kobiety. Niewinną, drżącą pod jego doty
kiem, jakby był jej pierwszym kochankiem, i dumną
syrenę, która stała przed nim na wpół naga, pobudza
jąc wszystkie zmysły. Którą z tych kobiet właściwie
była? Jedną z nich czy obiema? Dzisiaj było mu
wszystko jedno, należała do niego.
Zdarł z siebie koszulę. Kiedy rozpinał pasek spodni,
zerknął przypadkiem w lustro. Mężczyzna, którego
zobaczył, wydał mu się kimś obcym. Miał zmierzwione
włosy, twarz czerwoną i ponurą. Chłodny i opanowa
ny kameleon z Czarnej Straży, doprowadzony do
szaleństwa przez kobietę.
Nagle, niespodziewanie, ogarnął go niepokój. Czy
nie wyrządzi krzywdy tej delikatnej istocie?
- Raven - zachrypiał - powstrzymaj mnie, po
wiedz, bym sobie poszedł. Odejdę.
- Nie potrafię - szepnęła.
- To powiedz, że mnie nie chcesz. Zanim będzie za
późno.
- Już jest za późno.
To prawda. Raven zawsze mówi prawdę.
Jeden ruch i Dawid był nagi.
Wyszedł z ciemności w krąg światła. Raven wstrzy
mała oddech. Przez okno wpadało światło księżyca
oblewając sylwetkę Dawida srebrem. Nie miała poję-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
53
cia, że męskie ciało może być tak fascynujące, wręcz
piękne. Smukłe uda, szeroki tors. Jego ciało, pod
niecone i głodne, pragnące jej, było świadectwem jego
trudnego życia. I woli przetrwania.
Dla niej to, co działo się teraz, też oznaczało
przetrwanie. Bo już nie potrafiłaby żyć bez tego
mężczyzny. Zaśmiała się cichutko i wyciągnęła ramio
na do Dawida.
Pozwolił się przyciągnąć, wpadł w jej objęcia.
Całował ją, głaskał, pragnął się z nią droczyć i zada
wać jej męki. Chciał doprowadzić ją do takiego
szaleństwa, jakie zawładnęło nim. Lecz ona już i tak
nie panowała nad sobą, nieposkromiona, szalona,
oddająca pocałunek za pocałunek, pieszczotę za
pieszczotę, zwijająca się z rozkoszy na pachnących
lawendą prześcieradłach.
Poczuł, jak dreszcz ogarnia całe jego ciało.
- Dość! Dobry Boże, dość!
- Dość - powtórzyła Raven jak echo.
Runął na nią nakrywając sobą jej ciało. Drżał,
szukał ostatecznej ulgi, lecz nie chciał być zbyt brutal
ny. Spragniony jej, ale delikatny, w paroksyzmie
czułości, który omal go nie zgubił, dotarł wreszcie do
upragnionego celu. Cofnęła się z krzykiem.
Zamarł, zmartwiał, znieruchomiał. Już wiedział,
znał prawdę, lecz było za późno. Wyprężyła się jak
cięciwa łuku i połączyli się w spełnieniu.
- Nie! - krzyknął. - Nie, do diabła!
Mimo to przyciągała go do siebie, aż zupełnie się
w niej zatracił.
- Do diabła! - zawołał chrapliwym głosem.
Pulsowanie, spazm, paroksyzm ciał, eksplozja za
chwytu.
54 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Raven!
Za oknem wędrował księżyc, lecz w pokoju panował
mrok, rozświetlony tylko poświatą nocnej lampki.
Zasypiali, budzili się i znów - wyczerpani - zasypiali. Za
każdym razem spełnienie dla Dawida było dreszczem
gorączki, dla Raven huraganem. Kiedy zaczęło świtać,
nie potrafił już zasnąć i leżał połączony z nią pasmem jej
włosów, wpatrywał się w sufit i myślał o tym, co zrobił.
Przypomniał sobie całą noc, szczegół po szczególe
z pełną wyrazistością. Przypomniał sobie jej ciało
drżące pod jego dotykiem. Jego ciało zachwycone tym,
co Raven mu dała.
Czy rzeczywiście ta kobieta mu się oddała? Chodzi
ło mu przecież tylko o to, by zapomnieć, odprawić
egzorcyzmy, aby się wyleczyć. By odnieść zwycięstwo.
Był takim egoistą, w ogóle nie słuchał, nie dopuszczał
jej słabych protestów do świadomości. Był taki okru
tny, taki bezwzględny. Oddała mu się bez zastrzeżeń,
o nic nie pytając. Potem, w chwili upojenia, wyznała
mu miłość.
Miłość.
Słowo to spowodowało, że zerwał się z łóżka.
Spojrzał na nią i poczuł się jak w potrzasku. Nie miał
żadnych wątpliwości. Kobieta trzydziestoletnia, dzie
wica, w czasach kiedy dziewictwo nie było w cenie,
mogła je oddać tylko z miłości.
A on nie chciał jej miłości. Miłość była ciężarem,
pułapką. Poświęceniem. Nie chciał jej w ogóle. Prag
nął, by go tak znienawidziła, że zapomniałaby o tych
bzdurach zwanych miłością. Stanął nad nią z zaciś
niętymi pięściami, obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
Chciał... Boże drogi... chciał ją pocałować.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
55
- Ty głupcze! -warknął do siebie, chwycił leżące na
podłodze ubranie i wybiegł z pokoju.
Raven westchnęła i przeciągnęła się z rozkoszą.
Czuła się cudownie. To najpiękniejszy dzień w jej
życiu. A więc to właśnie oznacza seks. Zaśmiała się.
- Hooop! - Wyskakując z łóżka poczuła silny
zawrót głowy i musiała się chwycić oparcia. Przecież
nie jest w ciąży, pomyślała. Chociaż zdawała sobie
sprawę, że to możliwe. Nigdy nie była ostrożna. Dawid
też się nie przygotował. Wyobraziła sobie upartego
chłopca o oczach Dawida. Dziewczynkę, która do
prowadzi do tego, że jego twarz rozjaśni się uśmie
chem. Dziecko. Owoc ich miłości. Raven odrzuciła
głowę i roześmiała się, szczęśliwa, że świat znów stał się
piękny.
Porwała koszulę z podłogi i wciągnęła ją na siebie.
Nie zapięła jej i nie przejmując się, że koszula sięga
ledwie za biodra, pośpieszyła do Dawida. Był w ku
chni, siedział w wykuszu okna i spoglądał na jezioro.
Zatrzymała się w drzwiach i patrzyła na niego z za
chwytem. Był uczesany i ubrany, koszulę miał porząd
nie wsuniętą w dżinsy, płócienne buty zasznurowane.
Jak gdyby ubiegłej nocy w ogóle się nic nie wydarzyło.
Spojrzała na swoją wymiętą koszulę narzuconą na
nagie ciało. Zaśmiała się.
Drgnął na dźwięk jej głosu. Czekała, aż się odezwie.
Uśmiechnęła się, lecz on wciąż milczał. Podniósł
papierosa do ust i zaciągnął się głęboko. Patrzył na nią
zza obłoczka dymu. Odczuła to spojrzenie jako piesz
czotę.
- Dzień dobry - powiedziała w końcu, pewna, że
on czyta w jej myślach i zna jej uczucia.
56
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Czyżby? - Odwrócił się, by zgasić papierosa
w popielniczce. Spojrzał na nią z nienawiścią.
- Myślałam... - zawahała się, potrząsnęła głową.
Była zdezorientowana.
Wstał, odstawił filiżankę i zaczął powoli iść w jej
stronę.
- O czym myślałaś, Raven? - spytał odrobinę za
cicho. - Że wskoczymy do łóżka, a potem będziemy
żyć razem długo i szczęśliwie? Takie rzeczy się nie
zdarzają. Nie ze mną. Miłość! - Ostatnie słowo
wymówił jak przekleństwo. -To ciężar, proszę pani, to
pułapka. Ludziom, którzy tego nie chcą, narzuca
odpowiedzialność i poczucie winy. Helen Landon
zmarła w południowoamerykańskiej dżungli, bo uwa
żała, że mnie kocha. Ja jej o nic nie prosiłem. Nie
chciałem tego. - Stał teraz bliżej i Raven dostrzegła, że
zimny wyraz jego oczu nie miał nic wspólnego z reflek
sem światła. - Podobnie od ciebie nie oczekiwałem
niczego poza tym, że pofikamy sobie w łóżku.
Raven zaschło w gardle. Zaniemówiła. Co zresztą
mogła powiedzieć? Pogarda, jaką zobaczyła w jego
oczach, przyprawiła ją o mdłości, odebrała siły, boleś
nie zraniła duszę.
- Byłaś dobra, kotku. Najlepsza. - Uśmiechnął się
krzywo, a potem przeciągnął palcem wzdłuż jej roz
chylonej koszuli i dotknął brzucha. - Ale twoja
niespodzianka nic dla mnie nie znaczy. Oddałaś swoje
bezcenne dziewictwo niewłaściwemu mężczyźnie.
Poczuła gniew i udało jej się ocknąć ze spowodowa
nego bólem odrętwienia. Z opanowaniem, lodowatym
spokojem złapała go za nadgarstek i zdjęła jego rękę
z brzucha.
- Wiedziałeś. Mówiłam ci.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 57
- Kobieta w pewnych sytuacjach mówi wiele rze
czy.
- Zgadza się. - Odepchnęła jego rękę. - Zwłaszcza
kiedy jej nauczycielem jest sprawny Dawid Canfield.
Następnym razem z innym mężczyzną nie będę już
taka naiwna. Powinnam podziękować ci za lekcję
techniki miłosnej, a także za uwolnienie mnie od
ciężaru dziewictwa. Byłam niezła, bo ty byłeś dobry.
Najlepszy, jeżeli chodzi o moje ograniczone doświad
czenia.
- Do diabła z tobą! - Stał z zaciśniętymi pięściami
nie dlatego, że dotknęły go jej pełne opanowania
słowa, lecz na samą myśl o niej z innym mężczyzną.
- Właściwie już wysłałeś mnie do diabła - stwier
dziła spokojnie, odwróciła się, podeszła do drzwi
i otworzyła je. - Wyjdź, bo muszę się ubrać. Mam dziś
okropnie dużo roboty.
Była wspaniała. Dumna, piękna, tak nieprzystępna,
że zastanawiał się, czy jest to sama kobieta, z którą
kochał się tak namiętnie minionej nocy. Dziwne
uczucie smutku, może z powodu krzywdy, którą jej
wyrządził, może z powodu tego, że odrzucił miłość,
utemperowało go trochę.
- Najlepiej by było, jakbym stąd w ogóle wyjechał,
ale dałem Simonowi słowo.
- A ty zawsze dotrzymujesz słowa. - Nie kpiła
z niego, zachowywała się z klasą.
- Tak - odparł po prostu, ale poczuł, że musi coś
dodać. -Kiedyś jedyną rzeczą, jaką miałem, było moje
słowo. Jeżeli straciło wartość, to ja też nie jestem nic
wart.
- Dotrzymaj więc słowa, zostań tu, ale nie ze mną.
- Raven...
58
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Nie ma za co przepraszać - rzuciła lodowato.
- Nie będę wiec przepraszał - zgodził się. Minął ją
schodząc po schodach i odszedł.
Nie patrzyła za nim. Nie potrafiła. Zamknęła drzwi
i oparła się o nie, wyczerpana. Po chwili uspokoiła się,
przestała drżeć. Przecież postępowała jak idiotka.
Musiała to przyznać. Oddała swoje ciało i serce
mężczyźnie, który jej nienawidził. Będzie żałować
wielu rzeczy: niewinności, narażenia się na niepotrzeb
ne cierpienia, straconych złudzeń. Lecz nie będzie
żałować tego, że oddała się temu mężczyźnie. Nigdy.
Niezależnie od tego, na ile była naiwna, gdzieś w głębi
duszy wiedziała, że nikt nie będzie się z nią tak kochał
jak Dawid.
- Weź się w garść - mruknęła do siebie.
Musiała się jednak czegoś dowiedzieć. Podeszła do
telefonu i wykręciła numer. Po jakimś czasie powie
działa bez wstępów:
- Simonie, muszę znać wszystkie szczegóły doty
czące Helen Landon, czy masz je w dokumentach, czy
nie.
I usiadła na krześle, by wysłuchać relacji swojego
przyjaciela.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Raven siedziała przy stoliku garncarskim. Przez
uchylone drzwi sączyło się przygasające światło dnia.
Nieruchomymi dłońmi obejmowała kamień służący do
polerowania. Biała glinka wyschła niepostrzeżenie na
naczyniu. Nie miała ostatnio czasu, żeby się zajmować
garncarstwem. Teraz, słowo po słowie, przypominała
sobie treść rozmowy, którą odbyła przez telefon
z Simonem jakiś czas temu.
- Helen Landon? - powtórzył, chcąc zyskać na
czasie, jak to często miał w zwyczaju.
- Tak, Simonie, Helen Landon. - Czekała cierp
liwie, bo to jedyny sposób na Simona. Nie wolno go
było popędzać.
- To Dawid nic ci nie opowiadał?
- Jakby mi opowiadał, nie zawracałabym ci głowy.
- Masz taki głos, sam ton już... Nie bardzo to się
układa, co? Kontakty z Dawidem?
Zamilkła szukając jakiegoś wykrętu, lecz w końcu
postanowiła powiedzieć krótko prawdę:
- Nie.
- Przykro mi. Nie chciałem, myślałem...
- Za późno na przeprosiny, Simonie. Po prostu
opowiedz mi o Helen Landon.
Simon zaczął opowiadać, lecz nie o Helen, tylko
o Dawidzie.
- To było niezwykłe dziecko. Pochodził z ciężko
60 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
pracującej mieszczańskiej rodziny, którą prześladował
pech. Ojciec podupadł na zdrowiu. Leczenie było
drogie. Stracił interes, stracił dom. Przeprowadzili się do
ubogiej dzielnicy, zabierając z sobą tylko własną dumę.
Matka ciężko pracowała na utrzymanie rodziny, nie
starczało jednak środków na zabezpieczenie przyszłości
syna. Ani na wyuczenie go jakiegoś zawodu, ani tym
bardziej na kształcenie go w szkole średniej. Ale rodzice
dobrze go wychowali i zaszczepili swoje staroświeckie
ideały. Wyrósł na twardego chłopaka, ale te ideały
zachował. Rodzice zmarli. Został sam. Był bardzo
młody, gdy zaciągnął się jako ochotnik i pojechał do
Wietnamu. Kiedy wpadł mi w oko, był jeszcze na tyle
świeży, że trzymał się swoich ideałów.
- Wziąłeś go do siebie?
- Do Straży. Był pierwszy.
- I najlepszy?
- Tak, Raven, najlepszy. Dawid był najlepszy, ale
to go omal nie wykończyło.
Walczyła z sobą, by nie okazać gniewu.
- Musiałeś wiedzieć, ile go to wszystko kosztuje.
- Wiedziałem. Widziałem, jak jego oczy tracą blask
i jak znika mu z twarzy uśmiech, którym potrafił
zmiękczyć każde serce. Ale mimo to przydzielałem mu
wszystkie najpodlejsze zadania.
- Bo Dawid je wykonywał i to dobrze, bez względu
na to, ile go to kosztowało. Warto było?
- Tak - odparł z absolutną szczerością.
- Czy są sprawy, dla których można poświęcić
człowieka?
- Wtedy tak było.
- A teraz?
Simon milczał tak długo, aż pomyślała, że prze-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
61
rwano im połączenie. Lecz nagle usłyszała westchnie
nie znużenia i zaczął dalej mówić.
- Nie zrobiłbym mu tego, gdyby to nie było
' konieczne.
- Wiem, Simonie. Chyba tylko chciałam, byś mi to
powiedział.
- Dawid widział potworne rzeczy i robił potworne
rzeczy. Mężczyzna z jego sumieniem płaci za to
ogromny haracz.
- Helen Landon też?
- Była młoda i krótko jeszcze z nami pracowała,
trochę naiwna, ale zdolna. Dawid z reguły pracował
sam, ale tym razem potrzebował partnerki. Tworzyli
dobrą parę.
- Dawid twierdzi, że go kochała.
- Tak, chyba tak.
- A on ją kochał? - Musiała spytać, chociaż znała
odpowiedź.
- W Dawidzie już wszystko się wypaliło: stracił
złudzenia, był rozgoryczony i wściekły. Śmierć Helen
tylko wyzwoliła w nim te uczucia. Raven, w naszym
interesie ludzie często giną i my ich opłakujemy, ale
potem żyjemy dalej.
- Jak to się stało, że Dawid tak cierpi z powodu
śmierci Helen?
- Bo jest tym, kim jest. Dlatego.
Zaczął jej dalej opowiadać o Dawidzie i wszystkim,
czego ten człowiek dokonał. Jak gdyby przeżywał kat-
harsis. W końcu zaczął mówić o ostatniej misji Dawida.
- Zdradzono ich. Banda guerillas czekała na nich.
Złapali Helen. Znała informacje, które mogły za
szkodzić Dawidowi. Ale nie pisnęła ani słowa. Nawet
jak ją torturowali.
62
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Miłość, której Dawid nie chciał, pomyślała Raven.
- Dawid zabrał ją stamtąd. I został z nią. Póki nie
umarła. Wrócił z dżungli sam.
Raven nie potrzebowała szczegółów. Nikt nie mu
siał jej mówić, jakie to straszne było dla Helen. I dla
Dawida, który siedział przy niej, kiedy umierała. I dla
Simona, który ją tam wysłał.
- To była ostatnia kropla, która przepełniła kielich
goryczy. Dawid rzucił wszystko, w co wierzył.
- I sam zaczął szukać tego, kto zdradził. I będzie
nawet gotów łamać prawo, jeżeli zajdzie potrzeba.
- Nie, jeżeli on... Raven, Dawid może niebawem
zostać renegatem. Nie możemy na to pozwolić.
- To tak postępujesz, Simonie? Angażujesz faceta,
niezwykłego faceta, eksploatujesz go, zamieniasz
w maszynę. A kiedy ma kłopoty, to polujesz na niego
jak na zwierzę?
- Nikt na niego nie poluje. Póki żyję, na to nie
pozwolę.
- Ale on czuje się winien, że żyje.
- Tak jak ty kiedyś.
- Póki nie przywiozłeś mnie tutaj i razem z Rheą nie
nauczyłeś, że żyć dalej to nie grzech. - Nagle wszystko
stało się dla niej zupełnie jasne. -To dlatego przysłałeś
go do mnie? Żebym zrobiła dla niego to, co ty dla mnie
zrobiłeś?
Słyszała tylko jego ciężki oddech. Przypomniał
sobie zapewne kogoś bliskiego i drogiego, kto umiera
jąc powierzył mu swoje dziecko. Przeczekała tę głuchą
ciszę, aż w końcu odzyskał głos.
- Źle zrobiłem, kochanie, że go do ciebie przy
słałem?
- Nie wiem.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 63
- Mogę go odwołać. Mam to zrobić?
Nie mogła prosić Simona, żeby odwołał Dawida
tylko dlatego, że ona się w nim głupio zadurzyła.
Dawid musi tu zostać.
Simon był mądrym człowiekiem. Wiedział, że jego
najlepszy agent musi odpocząć, że odpoczynek w doli
nie uzdrowi jego skołataną głowę i pozwoli mu od
naleźć siebie. Raven domyśliła się, że Dawid nie
potrzebuje pomocy specjalisty, że mogłaby mu wręcz
przynieść szkodę. Zginąłby w labiryncie szpitali, klinik
i zakładów.
W końcu zebrała się na odwagę i posłuchała tego, co
podpowiadało jej sumienie. Doskonale wiedziała jed
nak, że był to również głos jej serca.
- Nie odwołuj go, Simonie. Ja nie potrafię mu
pomóc, ale czas zrobi swoje. Dawid jest silny. Pod
reperuje się tutaj i wróci w zupełnie innym stanie
umysłu i ducha. Niech zostanie.
- Jesteś pewna, kochanie?
- Jestem pewna.
- Zadzwonisz, jeżeli będziesz mnie potrzebowała?
- Zadzwonię.
- Kochanie?
- Tak, Simonie?
- Trzymaj się.
Często myślała o tej rozmowie. Przypominało jej się
„Trzymaj się" i jej odpowiedź w duchu: „Już za późno,
Simonie."
Zaśmiała się głucho. Kiedy była z Dawidem, nie
potrafiła kontrolować swoich reakcji. Od pierwszej
chwili, kiedy wynurzył się z mroku, nieznajomy,
wszystko po prostu zawiodło. Jakby światło księżyca
ją zaczarowało i całkiem zmieniło jej świat.
64 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Kiedy stała okryta mgiełką mokrej koszuli, wstrząs,
jakiego doznała na widok Dawida, dodał jej odwagi.
Potrafiła bez trudu znieść jego palące spojrzenie.
Dopiero gdy odszedł rzuciwszy przedtem kilka obelg,
nagle oprzytomniała.
Nie usiłowała go wtedy nienawidzić. Nienawiść
oznacza ciągłe napięcie i gotowość do walki. Wolała
narzucić sobie stan obojętności. Potrafiła więc trzymać
się na uboczu, kontrolować się, czy okazuje mu
obojętność, dopóki nie dostrzegła, że za jego wrogoś
cią kryje się cierpienie.
Kiedy wziął ją w ramiona, nie myślała, co przyniesie
przyszłość. Po prostu oddała mu serce i ciało.
Żeby zająć się czymś i przestać rozmyślać, zaczęła
robić porządki na stoliku. Sprzątnęła narzędzia i od
łożyła do szafki. Podniosła gliniane naczynie i znów
zalała ją fala wspomnień. Przypomniała sobie, jak
Dawid przyglądał jej się, kiedy wyrabiała glinę. Jaki
był gniewny, wrogi i namiętny.
Pieściła dłońmi naczynie, przyłożyła je do roz
palonego policzka. Nagle jakiś dźwięk, jakby szept czy
oddech, kazał jej spojrzeć w stronę drzwi.
Dawid stał na skraju ogrodu i patrzył na nią w mrocz
nym świetle wieczoru. Odraza w jego zimnym spojrzeniu
była tak przejmująca, że Raven upuściła naczynie, które
rozbiło się w drobny mak. Coś wrzało w tym szorstkim,
cierpiącym mężczyźnie, kryjącym prawdziwe uczucia za
fasadą spokoju. Coś, czego Raven nie mogła zrozumieć.
Przez otwarte drzwi powiał letni wiatr i potargał
włosy Raven. Odgarnęła je z policzka. Dawid podążył
wzrokiem za ruchem jej ręki. Przypomniała sobie jego
dłonie w swoich włosach, jak całował je, kiedy się
kochali. Jak połączyły ich we śnie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 65
Och, Boże! Nawet jego nienawiść nie potrafiła jej
zniechęcić. Czekała drżąc, aż nagle ich spojrzenia znów
się spotkały. W ciszy usłyszała jego chrapliwy oddech,
dłonie zacisnął w pięści. Oczy miał teraz wąskie jak
szparki, lecz błyszczały w mroku tak, że dostrzegła
w nich głód, którego nie mogły uśmierzyć ani niena
wiść, ani pogarda.
Pobladła. Zacisnęła ręce aż do bólu. Powstrzymała
się, by nie wyciągnąć ich do niego. Zrobiłaby wszystko,
czego zażądałby Dawid. Stałaby się taka, jakiej by
tylko zapragnął. Wystarczy, żeby jej dotknął, a nie
miałaby siły niczego mu odmówić.
Z głębi pamięci przywołała jednak słowa Simona:
„Trzymaj się". I swoją własną odpowiedź:,, Za późno".
Za późno było już w tej samej chwili, w której
Dawid ją pocałował.
Kocham go, przyznała. Wyznanie to przyprawiło ją
prawie o zawrót głowy. Potrafiła uznać, że opanowało
ją szaleństwo miłości. Wiedziała, że patrzy na nią
rozpalonym, upartym, pełnym pożądania wzrokiem,
lecz wyznanie, które sama przed sobą przed chwilą
zrobiła, dodało jej pewności siebie. Nie będzie się
oszukiwać, że zniesie to łatwo. Może będzie cierpiała,
może nigdy potem już nikogo nie pokocha, lecz
przetrwa.
Nagle wszystko się rozjaśniło, skomplikowane pro
blemy sprowadziły się do prostych prawd. Raven
kochała Dawida. Tylko to było dla niej ważne. Jak on
się z tym upora, to jego sprawa.
Kiedy podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, jej
wzrok jaśniał spokojem jak kiedyś. Miała w sobie siłę,
a zarazem miękkość, których nic nie mogło w niej
zdławić.
66 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Dawid stał jak sparaliżowany jej wzrokiem, jej
uśmiechem. Prawie nie zauważył, że obok niego koły
szą się i ścielą na ziemi kwiaty zginane podmuchami
ostrego wiatru. Dlaczego znalazł się tam w jej ogro
dzie, dlaczego miał nadzieję choć na nią zerknąć?
Dlaczego maltretował się wspomnieniami Raven ople
cionej czarnymi jak noc włosami, zwracającej się do
niego z nieprawdopodobną szczerością?
Uśmiechnął się do siebie w mroku i doznał takiego
uczucia, jakby ktoś wbił mu ostrze w serce. Przywiózł
w tę dolinę brzydotę swojego życia. Odnalazł tu
spokój, który niebawem zamienił się w chaos. Znalazł
niewinność, za którą zapłacił dreszczem taniej roz
koszy. Uśmiech Raven był dla niego karą.
Chwycił w palce i zgniótł pąk kwiatu, jakby chciał
zgnieść wszelkie nękające o wyrzuty sumienia. Od
wrócił się i odszedł.
Raven pochyliła się, by zebrać kawałki potłuczone
go naczynia.
Kiedy jechał przez góry, słońce stało w najwyższym
punkcie na niebie. Droga wiła się zygzakami coraz
niżej. Lśniąca corvetta, jedyne szaleństwo, na jakie
Dawid sobie pozwolił, stara, klasyczna w kształtach
i dobrze utrzymana, trzymała się świetnie drogi,
wtapiała w nią na zakrętach. Kiedy pagórki zniknęły
i zakręty złagodniały, poczuł się swobodnie, nacisnął
gaz do dechy i upajając się szumem wiatru liczył na to,
że pozbędzie się zamętu w głowie.
Zbyt długo przebywał na pustkowiu. Znudzenie
stępiło mu zmysły i wypaczyło system wartości. Cor
vetta mknęła przez lekko pofalowany teren. Dawid
w końcu doszedł do wniosku, że choroba zwana Raven
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 67
przestanie być chorobą, jeśli spojrzy na nią z właściwej
perspektywy.
Samotnie stojące domy farmerów, otoczone pysz
nymi ogrodami, i pola uprawne oraz pastwiska ustąpi
ły teraz miejsca ciągłej zabudowie. Dawid zmniejszył
szybkość do dozwolonej i wjechał na uliczkę Madison.
Miasteczko to wyrosło dokoła Madison College,
w którym uczyła Raven.
Jadąc tutaj minął już po drodze kilka budek telefo
nicznych, lecz nie zatrzymał się przy żadnej z nich, gdyż
ciekawość kazała mu jechać aż do Madison.
Miasteczko było naprawdę małe, infrastruktura
rozbudowana tylko zgodnie z potrzebami college'u.
Sklepy miały oryginalnie odnowione fasady, główna
ulica otaczała budynek sądu. Rzucała się w oczy
zamożność tej okolicy.
College położony był poza zabudowaniami mias
teczka, które częściowo pamiętały najstarsze czasy,
a częściowo były nowoczesne. Budynki college'u oto
czone były ogromnym trawnikiem, na którego tylnym
obrzeżu rozciągał się las, a za nim widniały góry.
To tu Raven spędzała przedpołudnia. W tych
budynkach uczyła ogrodnictwa, badała tajniki uprawy
dziko rosnących kwiatów. W specyficznej atmosferze
akademickiej wspólnoty przebywała ze swoimi kolega
mi, studentami i ich rodzinami, takimi jak, na przy
kład, Jamie McLachlan i jego brat Dare.
Dawid nie potrafił wyobrazić sobie tej części jej
życia. Uważał ją za osobę trzymającą się na uboczu,
żyjącą samotnie. Teraz jednak, oglądając budynki,
nagle zobaczył ją, jak stoi za pulpitem i prowadzi
wykład dla gromady studentów. Pochyliła się w pew
nej chwili, by powiedzieć coś do jednego z nich, i ciężki
68
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
warkocz opadł na jej piersi jak jedwabna lina. Nigdy
nie wyobrażał sobie Raven w innym miejscu niż
w dolinie. Teraz widział, że radzi sobie świetnie
i wspaniale tu się czuje, a jej spokój budzi zaufanie.
Studenci na pewno zwracają się do niej po porady, tak
jak Jamie.
McLachlanowie, zaprzyjaźniona z Raven rodzina,
która ma kłopoty. Raven martwi się o nich. Raven
wstaje od swojego stolika garncarskiego. Raven w jego
ramionach.
Raven.
Słońce stało teraz trochę niżej i panował taki upał,
że w czarnym samochodzie stawał się nie do zniesienia.
Dawid westchnął. Przyjechał tu, by odbyć w bezpiecz
niejszych warunkach rozmowę z Simonem, a nie po to,
by wałęsać się w poszukiwaniu kobiety, którą chciał
bezwzględnie usunąć ze swoich myśli. Czas więc
poszukać telefonu.
Włączył silnik i ostro ruszył naprzód. Zostawił za
sobą budynki college'u i zaczął krążyć po uliczkach
miasteczka. Wtedy uświadomił sobie, że Madison ze
swoją atmosferą i tradycją nie jest na pewno miejscem
odpowiednim dla takich ludzi jak Dawid Canfield.
Na jednej z uliczek znalazł budkę telefoniczną,
bardzo wygodnie stojącą na uboczu. Wrzucił monetę,
wykręcił numer. Po drugim dzwonku telefon ode
brano. Wiedział, że to Simon, więc bez specjalnych
wstępów od razu przeszedł do rzeczy.
- Masz coś nowego? - zapytał.
Wysłuchał krótkiej relacji Simona o najnowszych
odkryciach.
- Co? Jaki kod? A więc nie mamy do czynienia
z amatorem. Ten facet to profesjonalista, a nie jakiś
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 69
amator łasy na kilka dolców. Tak świetnie zainstalo
wany, że właściwie trudno będzie wykryć, kto to. To
niebezpieczny typ, Simonie.
Przejechał wielki motocykl, którego silnik wył tak,
że nic nie było słychać.
- Powtórz jeszcze raz - poprosił Dawid.
Simon streścił pokrótce strategię swoich posunięć,
dzięki czemu Dawid nie czuł się już tak odcięty od
swojego świata.
- Jeszcze jedno: znalazłem taki numer w rejestrze
telefonów. - Podał mu ten numer, gotów nawet
przyznać się przed Simonem, że odkrył go dawno
temu, tylko zapomniał o tym, bo tak go pochłaniała
sprawa Raven.
- Kiedy wytropisz, do kogo ten numer należy, daj
mi znać. Mogę przyjechać do tej budki, kiedy tylko
będziesz chciał. Niewiele znalazłem, ale ta informacja
może się przydać.
- Gdzie się spotkamy? - Przejeżdżający motocykl
znów zagłuszył słowa Simona. Kierowca miał książki
przytroczone paskiem do siedzenia. Student college'u?
Zaczyna się przerwa na lunch? Dawid pochylił się,
przycisnął słuchawkę mocno do ucha i przysłonił ręką
mikrofon. - Na rozgrywkach? Jakich rozgrywkach?
-Zdziwiony był, że Simon nagle chciał się z nim widzieć,
skoro mieli ze sobą kontakt telefoniczny. - Rozgrywki
szkockie? To na nich dorośli faceci paradują w spódni
cach?! jakbym wrzasnął „Mac", to by odpowiedział mi
na to cały tłum? - Roześmiał się. -Wiem, łącznie z tobą.
Jak ciebie znajdę? Będziesz w spódnicy?
Odsunął słuchawkę od ucha, bo Simon wygłosił całe
przemówienie, lecz na koniec przeszedł do innych
tematów i Dawid zaczął już słuchać bardzo uważnie.
70
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Raven ma się świetnie, Simonie. Tak, widziałem
się z nią. I zgadzam się, że to wyjątkowa osoba.
Jakby na zawołanie, ze sklepu obok wyszła młoda
szczupła kobieta o czarnych jak noc włosach opadają
cych na plecy. Niosła naręcze książek i wypełnioną
zakupami torbę. Dawid przestał słuchać Simona. Czy
tak będzie już przez całe jego życie? Czy każda
szczupła, ciemnowłosa kobieta będzie przypomianała
mu Raven?
Zbliżała się, lecz David nie widział jeszcze dokładnie
jej rysów. Wytarł pot z czoła i w końcu dostrzegł, że
włosy tej kobiety nie tyle były podobne do włosów
Raven, ile były po prostu jej włosami.
- Pojawię się na rozgrywkach. Pamiętaj tylko ten
numer - i w pół zdania odłożył słuchawkę.
W budce było jak w piecu, lecz wyszedł z niej dopiero
wtedy, kiedy Raven minęła go i poszła dalej. Może
chciał, by po prostu go nie dostrzegła, a może zbyt długo
zbierał się na odwagę, by stawić czoło jej pogardzie.
- Raven! - prawie zawołał za nią.
Zatrzymała się lecz wydawało się, że się nie odwróci.
Zrobiła to jednak, a wtedy zobaczył, że twarz ma
zupełnie spokojną, łagodną. Nagle zabrakło mu słów
i zaczął się zastanawiać, po co w ogóle spowodował tę
sytuację. Przechyliła głowę i czekała na jego następny
krok.
- Wcześnie dziś wyjechałaś.
- Tak, bo musiałam jeszcze coś przygotować dla -
studentów. - Była to neutralna odpowiedź, która
w żaden sposób nie zachęcała do kontynuowania
rozmowy.
- Dobrze się czujesz? - spytał, widząc jej pod
krążone od niewyspania oczy.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 71
- Czuję się świetnie, podobnie jak wczoraj i przed
wczoraj, i jak będę się czuła jutro. Dlaczego pytasz?
- Myślałem... martwiłem się...
- Że użalam się nad swoim straconym dziewictwem?
Powiedziała to tak spokojnie, tak rzeczowo, że miał
ochotę nią potrząsnąć. Lecz ona tylko się uśmiechnęła.
- Wyobraź sobie, że wcale się nie użalam. I wcale go
nie żałuję.
Poczuł się tak, jakby serce oplotła mu stalowa
obręcz. Nie mógł złapać oddechu.
- Na miłość boską, Raven...
- Co tu robisz, Dawidzie? - spytała, nagie zmienia
jąc temat.
Spojrzał na budkę, jakby nagle stracił pamięć, a po
chwili ją odzyskał.
- Rozmawiałem z Simonem.
-Aha.
Jej włosy lśniły w słońcu. Dawid nagle zapragnął
znów poczuć pod palcami ich jedwabistą miękkość.
Zamyślił się i stracił wątek rozmowy. Raven coś
powiedziała, lecz nie usłyszał jej słów.
- Przepraszam, co powiedziałaś?
- To przeprosiny, Dawidzie?
- Tylko kurtuazja.
Usta jej drgnęły w taki sposób, że zapragnął natych
miast zacząć je całować, aż spuchną, aż staną się
obolałe.
- Znaleziono coś podczas dochodzenia?
- Być może jesteśmy na właściwym tropie. - Był to
solidny grunt, po którym potrafił się poruszać. - Ale
opieramy się na przesłankach, które wymagają spraw
dzenia.
- Musi to być okropnie trudne zadanie.
72 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Prawie niemożliwe. - Niemożliwe też prawie było
nie porwać jej tu na ulicy w ramiona.
- Musisz się czuć odcięty prawie od wszystkiego.
Rozumiem, jakie to jest dla ciebie nieznośne.
Mówiła o dochodzeniu, które niewiele teraz Dawi
da właściwie obchodziło.
- Simon zrobi wszystko, co będzie mógł, kiedy ja
jestem na wygnaniu.
- Tak się czujesz? Jak na wygnaniu?
- Nie. Właściwie tak. Chyba tak.
- Wiem, co to znaczy być daleko od miejsca,
w którym chciałoby się być. Współczuję ci.
- To przeprosiny, Raven?
- Nie - zaśmiała się, bo wpadła we własną pułapkę.
- Nie, to tylko figura retoryczna.
Stali w żarze popołudnia. Obok przechodził chło
pak z radiem na ramieniu. Dobiegły ich dźwięki
piosenki o miłości, która się narodziła, lecz zaraz
umarła. Refren ucichł, w oddali usłyszeli bicie miejs
kiego zegara.
- Muszę iść - rzuciła Raven. - Jestem umówiona.
- Poniosę ci książki. - Zrobił krok w jej stronę.
- Nie! - Cofnęła się, tracąc panowanie nad sobą.
- Nie są ciężkie, a poza tym na pewno masz coś do
załatwienia.
- Nie, nic nie mam do załatwienia. -I znów zrobił
krok w jej stronę.
- Nie, Dawidzie, nie!
Usłyszał w jej głosie panikę. Zatrzymał się więc
i cofnął wyciągniętą rękę, czując się jak głupiec.
Odwróciła się gwałtownie i odeszła ze spuszczoną
głową, z książkami przyciśniętymi do piersi. Zachowa
ła absolutny spokój, póki nie przyszło jej do głowy, że
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 73
chciał jej dotknąć. Wtedy popatrzyła na niego jak na
grzechotnika.
Czego oczekujesz od niej, Dawidzie Canfleld, po
tym, co jej zrobiłeś? Że rzuci ci się w ramiona?
Patrzył za nią. Szła wyprostowana i sztywna, jakby
nagle straciła swój naturalny wdzięk i swobodę. Prze
cież tego właśnie swego czasu chciał. Kiedy zniknęła za
rogiem, doznał uczucia zawodu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W sobotę Dawid wstał wcześnie i ubrał się w sporto
we spodnie koloru khaki i lekką bawełnianą koszulkę.
Wybierał się na spotkanie z Simonem na rozgrywkach
szkockich, które miały się odbyć na hali w górach.
Mogło mu to zająć cały dzień. Simon nie wyznaczył mu
godziny spotkania, powiedział po prostu: Bądź tam.
Kiedy Raven zostawiła go na ulicy w Madison,
kręcił się potem po mieście i słyszał, jak rozprawiano
w sklepach o planowanej imprezie. Miała być najwięk
szym zgromadzeniem klanów. Najlepszych sportow
ców, najlepszych tancerzy i kobziarzy. Na kilka miesię
cy wcześniej zarezerwowano wszystkie miejsca w hote
lach.
Dawid spędzał teraz samotnie wieczory. Dłużyły
mu się w nieskończoność, nawet zasobna biblioteka
Simona nie była w stanie mu ich urozmaicić. Poprzed
niego dnia zajął się przeglądaniem książek o tradycji
szkockiej, o rodzinach, klanach, emigracji do Amery
ki. Kiedy zagłębił się w lekturze, dowiedział się też
wielu innych interesujących rzeczy, jak na przykład
tego, że przedrostek „mac", czyli część składowa wielu
nazwisk szkockich, znaczy po prostu syn, podobnie
jak przyrostek „son", pojawiający się na końcu innej
grupy nazwisk. Klan był czymś w rodzaju stowarzysze
nia wielu rodzin mających jednego przywódcę. Septą
nazywało się klany połączone.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 75
Amerykanie szkockiego pochodzenia mogli dotrzeć
do swoich przodków, dowiedzieć się, z jakiego po
chodzili klanu. O przynależności klanowej świadczył
też rodzaj kraty na materiałach, z których szyta była
ich odzież. Dawid wyczytał sporo o krwawej historii
i woli przetrwania Szkotów. Emigrując z ojczyzny ci
dumni ludzie nie tracili swojego hartu ducha. Górale
szkoccy, którzy zamieszkali w obu Karolinach, nie
stanowili pod tym względem żadnego wyjątku.
Czy Raven była potomkiem jakiegoś syna Candles-
sa? A Simon synem Kinzie'ego? Dawid odkrył, że jego
własne nazwisko też jest szkockie. Rodzina matki,
Sutherland - bez „mac" czy „son", też tworzyła klan,
który nosił spódnice w czerwono-niebiesko-zieloną
kratę. W pierwszej chwili poczuł się dumny z tej
przynależności, lecz potem uznał, że jest głupcem.
Nic przecież nie wiedział o Szkotach czy klanach.
Nie przynależał do żadnej wspólnoty. Po prostu
zainteresował się tym ze względu na okoliczności,
przygotowując się do udziału w imprezie, w której
nigdy dotąd nie uczestniczył.
Słońce ledwie podświetlało horyzont, w dolinie
jeszcze panowała ciemność. Raven nie wróciła na noc
do domu, który stał w oddali ciemny i pusty. Dolina
była bez niej ponura, Dawid zastanawiał się, gdzie
i z kim Raven spędzała tę noc.
- Co cię to obchodzi, Canfield? - ofuknął w końcu
sam siebie. Brakowało mu Raven, do diabła. Nie
rozmawiali ze sobą od wielu dni, a mimo to tęsknił za
nią. Cholera! Tęsknił nawet do jej psów.
Uderzył pięścią w balustradkę schodów, wściekły,
że nie może zapomnieć o tej kobiecie. Jeżeli nie opuści
szybko doliny, będzie się nadawał tylko do domu
\
76 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
wariatów. Co za czarne myśli. Wsiadł do samochodu
i podczas dwugodzinnej jazdy myślał, jakich ma użyć
argumentów, żeby Simon zwolnił go z przyrzeczenia
i pozwolił opuścić dolinę, by mógł zachować resztki
godności.
Dawid płynął wraz z tłumem. Minęli już bramę,
budki ze szkockimi towarami i smakołykami, by
w końcu dotrzeć do hali. Ludzie sadowili się na
leżakach i kocach. Zaczaj grać zespół kobziarzy.
Dawidowi początkowo ta muzyka tylko huczała
w uszach, lecz potem przywykł do niej i nawet zaczęła
mu się podobać. W oddali mężczyźni w spódniczkach
odbywali rozgrzewkę przed zawodami. Dawid jednak
wypatrywał w tłumie tylko jednej osoby - Raven.
Ceud mile failte.
Witajcie na Szkockich Rozgryw
kach.
- Fantastyczny dum, prawda? - U boku Dawida
pojawił się Simon.
- Fantastyczny - przyznał Dawid. Ale gdzie jest
Raven? Gdzie spędziła noc?
- Widziałeś kiedyś takie rozgrywki? - Simon pro
wadził go przez tłum i zagadywał niezobowiązująco.
- Nie, nigdy.
- No to czeka cię uczta.
Minął ich zespół kobziarzy w aksamitnych marynar
kach, spódnicach i wysokich futrzanych czapkach.
Dudy jęknęły i zaczęły grać.
- Podoba ci się ta muzyka?
- Chyba mógłbym się do niej przyzwyczaić.
- Wczoraj wieczorem odbył się koncert i tańce.
Powinienem ci był o tym powiedzieć, ale chyba Raven
to zrobiła.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 77
- Nie rozmawiałem z nią. - Dawid zauważył, że
Simon zerknął na niego pytająco. - Nie wróciła do
domu na noc, nie widziałem jej też rano. Może była
właśnie na tym koncercie.
- Pewnie tak. Spotkałeś się z nią dzisiaj?
- Nie.
- Pokłóciliście się?
- Taak - mruknął Dawid. - Pokłóciliśmy się.
- Aha. - Simon zachował się dyplomatycznie i już
więcej nie poruszał tego tematu. Trzymał rękę na
ramieniu Dawida i prowadził go w stronę drzew. W ich
ustronnym cieniu wyciągnął z kieszeni małą białą
kartkę i podał ją Dawidowi. -To nazwisko osoby, do
której dzwoniono.
Dawid wziął kartkę. Może to pierwszy krok, który
umożliwi wykrycie osoby lub osób winnych śmierci
Helen. Przeczytał i spojrzał na Simona.
- Jeter? Numer wykręcony z telefonu na biurku
Helen to numer Thomasa Jetera? Numer nie zarejest
rowany.
- Helen miała nie zarejestrowany numer Jetera?
- Ktoś, kto dzwonił z aparatu na jej biurku, miał
nie zarejestrowany numer Jetera - poprawił go Simon.
- Kiedy odbywała się ta rozmowa, byliśmy w biu
rze tylko my troje. Ja nie dzwoniłem. Wiem, że ty też
nie. A więc zrobiła to Helen?
- Może miała jakąś sprawę do niego?
- Do największego wroga Straży?
- Może dzwoniła w odpowiedzi na jego telefon?
- Simon wzruszył ramionami. - Może on miał do niej
jakąś sprawę?
- Dziwne powiązanie - warknął Dawid.
- Jeżeli w ogóle było jakieś powiązanie. - Simon
78 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
nawet nie musiał mu mówić, że szczegółowe śledztwo
jest w toku ani że najbardziej niewinne kontakty Helen
też są sprawdzane.
- Kto to prowadzi?
- Ja, Dawidzie. Jeżeli Jeter naprawdę jest w to
zamieszany, to nie mam wątpliwości, że poświęcił ją,
by dobrać się do mnie.
Dawid miał na końcu języka prośbę o zwolnienie go
z przyrzeczenia. Chwila była sprzyjająca. Gdyby mógł
wyjechać z doliny, pomógłby w śledztwie. Ale nie
wykorzystał tej okazji.
- Dlaczego przyjechałeś, Simonie? Mogłeś powie
dzieć mi to nazwisko przez telefon.
- Chciałem na własne oczy zobaczyć, jak się czujesz.
- Sprawdzasz mnie? - spytał Dawid. - No i jakie
wyciągasz wnioski?
- Wnioski moje... - Simon poklepał go po ramie
niu. - Chodź, pooglądamy rozgrywki. Zaraz rozpo
cznie się ceremonia otwarcia. Raven tam jest. Pó
jdziemy do niej?
Dawid już chciał odmówić, kiedy nagle zobaczył ją
w cieniu dębu. Ubrana była w kremową bluzkę
z wiązaniem pod szyją i ciemną plisowaną spódnicę.
Włosy miała zebrane do tyłu i związane luźno na
karku. Była spokojna i wyglądała elegancko. Niedo
stępna. Miał ochotę rozwiązać tasiemki pod jej szyją,
wyciągnąć szpilki z włosów, zburzyć tę spokojną
elegancję.
Z wściekłością zauważył, że nie była sama.
- Kto to jest, do diabła, tam z nią? - warknął.
- Ten ciemnowłosy? - Simon usiłował ukryć swoje
rozbawienie. - To Dare McLachlan.
- Aha, ten farmer.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 79
Patrzył na barczystego mężczyznę, który siedział
przy Raven. Był szczupły, wyglądał na twardego
człowieka i tego wrażenia nie mogły złagodzić ani
fular, ani spódnica. Pochylił się w stronę Raven
muskając swoimi czarnymi włosami jej policzek i słu
chał, co mówiła.
- Dare zajmuje się leśnictwem - wyjaśniał dalej
Simon. - Poznałeś go, prawda?
-Nie - rzucił krótko Dawid. - Co to znaczy,
u diabła, że zajmuje się leśnictwem?
- Sadzi i hoduje drzewa iglaste. Choinki.
- Choinki?
- No, te zielone drzewka, które ubieramy na Boże
Narodzenie.
Dawid udał, że nie dosłyszał żartów Simona.
- Wygląda na dość spracowanego, jak na takiego,
który pielęgnuje drzewka.
- Chyba nie myślisz, że to lekka praca?
Na zbocze wszedł chłopak podobny do Dare'a jak
dwie krople wody. Z zuchowatością zawadiaki pocało
wał Raven w rękę i padł jej do stóp. Dawid słysząc
śmiech Raven zacisnął zęby.
- To Jamie. Jedyny w swoim rodzaju, choć jest
bliźniakiem Roberta Bruce'a. - Simon skinął głową
niezwykle przystojnemu chłopakowi, który usadowił
się u boku Raven. - Jest starszy od brata tylko o kilka
minut. I od niego spokojniejszy, ale jak chce naroz
rabiać, nie ma sobie równych.
- A drugi brat?
- Ma na imię Ross, jest pediatrą tu, w Madison.
Przyjdzie później. McLachlanowie zawsze się roz
mnażają. Z jednego robi się natychmiast czterech.
- Raven mówi, że Dare i Jamie ciągle się kłócą.
80
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Nic dziwnego, są zbyt do siebie podobni.
Dawid zerknął z niedowierzaniem najpierw na
poważną twarz Dare'a, potem zaś na roześmianego od
ucha do ucha Jamie'ego.
- Kiedy Dare miał osiemnaście lat, był taki sam jak
teraz Jamie. Jakby miał w sobie diabła. Dumny
i postrzelony jak babka, która go wychowała. Umarła,
kiedy miał dwadzieścia lat. W ciągu tygodnia odkrył, że
ma trzech przyrodnich braci. Nagle pojawił się też ojciec,
który zgubił się na długie lata. Chciał przejąć farmę jako
jedyny spadkobierca. Zamierzał ją sprzedać, wziąć
wszystkie pieniądze i zwiać. Dare nie pozwolił ojcu nawet
jej tknąć. Rzucił szkołę, zajął się braćmi - z których
wychowania ojciec chętnie zrezygnował - i sam stał się
ich opiekunem. Ross miał jedenaście lat, a Robert Bruce
i Jamie nie skończyli jeszcze roku. Z całej czwórki tylko
bliźniaki mają tę samą matkę. - Simon zachichotał.
-Dare stał się dla nich wszystkim. Wcielony diabeł by się
ustatkował, wziąwszy na siebie takie obowiązki.
- Teraz Jamie chce zostać farmerem.
- A Dare się nie zgadza. Pragnie, by bracia zdobyli
to, z czego on musiał zrezygnować.
- A ich zdanie zupełnie się nie liczy?
- I tak, i nie. Bo na przykład z Rossem nie było
problemu. Chciał zostać lekarzem. Robert Bruce uczy
się, kłopot więc tylko z Jamie'em. Wszyscy są napraw
dę przystojni, muskularni, pewni siebie. Absolutnie
męscy nie tylko w dżinsach i wysokich butach, lecz
także w koronkach i plisowanych spódnicach.
Dare dotknął ramienia Raven, która bynajmniej się
nie odsunęła, co przyprawiło Dawida o zazdrość.
- Jakbyś przestał rzucać te swoje groźne spojrzenia,
moglibyśmy się do nich przysiąść - zauważył Simon.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
81
- Na kocu już jest tłok.
- Ale niedługo się przerzedzi. - I nie czekając na
zgodę Dawida, Simon ruszył w stronę Raven. -Kiedy
zaczną się rozgrywki, McLachlanowie znajdą się na
boisku. Dare rzuca palem.
- Palem?
- Ojej! Simon! - Raven zerwała się na równe nogi.
- Simon! - zawołała,radośnie. - Przez chwilę myś
lałam, że mi się śnisz. - Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Dlaczego nic nie mówiłeś, że przyjeżdżasz? Kiedy
przyjechałeś? Na jak długo?
- Odpowiem po kolei - zaśmiał się Simon i ucało
wał ją w czoło. - Nie, nie śnię ci się. Chciałem zrobić ci
niespodziankę. Przed chwilą. Tylko na dzisiaj. - Pat
rzył na jej policzki zarumienione od słońca. -Jesteś jak
zwykle piękna i jak zwykle masz wielkie powodzenie.
Kiedy wysunęła się z jego objęć, skinął głową na
powitanie McLachlanom, którzy wstali razem z Ra
ven.
- Omal nie pobiliśmy się o to, kto zaprosi tutaj
Raven - rzucił z uśmiechem Jamie. -I żeby nie doszło
do rozlewu krwi, postanowiliśmy zrobić to wszyscy.
Dare pociągnął Raven za kosmyk włosów.
- Jamie nie wspomina o tym, że potrzebny był nam
sędzia, a Raven świetnie się do tego nadaje.
- Aha, to o to wam chodziło? - Dawid popatrzył
wymownie na dłoń Dare'a wsuniętą we włosy Raven.
Powietrze stało się tak naelektryzowane, jakby za
chwilę miał uderzyć letni grom.
- Między innymi tak, panie Canfield - odparł Dare
przeszywając wzrokiem Dawida i powoli wysuwając
rękę z włosów Raven. - Bo mam przyjemność roz
mawiać z panem Canfieldem, prawda?
82 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Dawid zerknął tylko z pogardą na jego spódnicę.
-A ja z p a n e m McLachlanem, prawda?
- Dawidzie! - krzyknęła zdumiona jego bezczel
nością Raven, lecz śmiech Simona stłumił jej okrzyk.
- Nie możesz go w ten sposób obrazić - powiedział
Simon, nadal się śmiejąc. - To kawał z długą, długą
brodą. Zna go każdy Szkot. Ale może nie znasz tego
dowcipu. Jeśli tak, to zapytaj go jeszcze, co nosi pod
spódnicą.
- No więc, co nosi pod spódnicą?
- To, co mi się podoba. - Usta Dare'a wykrzywiło
coś w rodzaju uśmiechu, a wzrok zimny jak lód odparł
spojrzenie Dawida. Odwrócił się do Raven, pogładził
ją po policzku i nie zwracając uwagi na jej zdumienie,
pochylił się i powiedział czule: - Do zobaczenia
o dziewiątej na rozgrywkach o główną piłkę. -I jeszcze
ciszej rzucił: - Bądź dla mnie piękna.
Skinął głową Simonowi, na Dawida w ogóle nie
zwrócił uwagi i ruszył po zboczu w stronę boiska.
Jamie zachichotał, Robert Bruce zakrztusił się i zajął
oglądaniem źdźbła trawy. Nawet Simon chrząknął.
Dawid wiedział tylko tyle, że oczy Raven błyszczą jak
nigdy, a na jej opalonych policzkach wykwitł rumieniec.
- Canfield! - zawołał Dare zatrzymując się w poło
wie zbocza i odwracając w ich stronę. -Jeżeli chce pan
rozwiązać jakiś problem, to w zapasach mogą brać
udział wszyscy.
Wyzwanie w jego spojrzeniu było aż nadto wyraźne.
- Stawka będzie chyba odpowiadała nam obu,
Canfield. Pierwszy taniec z Raven. Oczywiście, jeżeli
ona się zgodzi. - Nie czekając na jej reakcję dodał:
- Szkoci to bardzo gościnni ludzie. Może znajdzie się
jakiś klan, który będzie pan mógł reprezentować.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
83
- Moja matka pochodziła z Sutherlandów - odparł
ze spokojem i godnością Dawid przyjmując wyzwanie.
- O, to dobry klan - zauważył Dare i po raz
pierwszy promiennie się uśmiechnął, lecz zaraz potem
ojcowskim tonem upomniał młodszych braci: - Chyba
macie coś innego do roboty niż naprzykrzanie się
Raven?
McLachlanowie przyznali mu niechętnie rację, uca
łowali Raven i pożegnali się. Dare nie zwracając już
uwagi na Dawida ruszył z braćmi na łąkę.
Przez cały ten czas Raven stała milcząc, lecz był to
złudny spokój. Nie podobało jej się całe to zajście.
Dawid i Dare to mężczyźni z zupełnie różnych
środowisk, zupełnie inaczej wychowani, lecz ulepieni
z tej samej gliny. Lakonicznie się wyrażający, z dystan
sem, trzeźwo myślący, prostolinijni. Nierozsądni. Nie
oczekiwała od nich łagodności, lecz nie spodziewała się
też, iż będą na siebie warczeć jak rozjuszone psy
walczące o kość.
Całe to zajście było bez sensu. Zachowali się jak
dzieci.
Kilka osób zwróciło uwagę na scysję pomiędzy
mężczyznami, a Raven nie lubiła być obiektem zainte
resowania postronnych obserwatorów. Opanowała się
i postanowiła nic po sobie nie dać poznać przed
Dawidem. Uśmiechała się miło.
- Straciłam eskortę na czas rozgrywek -powiedzia
ła ciepłym tonem i z błyskiem w oku wzięła Simona
pod rękę. - Może zechcecie mi towarzyszyć?
- Będziemy zaszczyceni - odparł natychmiast Si
mon, zanim Dawid zdążył zaoponować. - Prawda,
Dawidzie?
- Nieprawda.
84
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Ależ Dawidzie, chodź z nami. -I Raven chwyciła
go za ramię, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby. - Po
tym przedstawieniu, jakie przed chwilą urządziłeś,
mógłbyś przynajmniej udawać, że stanowimy miłą,
zgraną grupę.
- Nie urządzałem żadnego przedstawienia. Urzą
dził je twój chłopak.
- Mój chłopak?-powtórzyła zdumiona, trzepocąc
z oburzenia rzęsami. Lecz nagle odzyskała równowagę
i patrząc figlarnie, jak Dare w oddali podnosi mus
kularnymi ramionami wielkie ciężary, mruknęła złoś
liwie: - Chyba trudno nazwać go chłopakiem.
Simon znów musiał odchrząknąć, lecz kiedy Dawid
spojrzał na niego, chcąc wyczytać coś w jego rysach,
twarz starego Szkota, miała nieprzenikniony wyraz.
- Zmęczyłam się już tym staniem, a poza tym
zasłaniamy innym widok. Dawidzie, jeżeli chcesz spę
dzić ten czas ze mną, to dobrze, jeżeli nie, to nie
nalegam. A ty, Simonie? Bardzo cię proszę.
Wróciła na koc, podwinęła spódnicę i usiadła.
Simon usadowił się przy niej, uśmiechając się chytrze.
Po chwili wahania Dawid zrobił to samo.
Siedział sztywno, dotykając ramieniem jej ramienia
przez całą uroczystość otwarcia. Kiedy maszerowały
poszczególne klany, mimo swoich deklaracji, że nie
zna swoich korzeni i pochodzi znikąd, patrząc na klan
Sutherlandów nagle poczuł dreszcz dumy. Szli z pod
niesionym sztandarem, spódnice powiewały w rytm
marszowego kroku.
Zaczęły się rozgrywki. Dzień stawał się coraz bar
dziej upalny, współzawodnictwo coraz ostrzejsze. Do
okoła panował harmider, ludzie krzyczeli, wznosili
okrzyki, lecz Dawid ledwie to wszystko słyszał, oparty
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 85
ramieniem o ramię Raven, wdychając zapach jej
perfum. Ona zaś z entuzjazmem przyglądała się zawo
dom i w pewnej chwili zaczęła skandować imię, na
którego dźwięk Dawid dostał dreszczy.
Do McLachlanów dołączył teraz czwarty brat,
Ross. Był podobny do najstarszego i przystojny. Lecz
uwagę wszystkich przykuwał Dare. Obnażony do
pasa, o skórze błyszczącej od potu, ze zdumiewającą
łatwością kończył jeden etap zawodów i przechodził
do następnego. Dawid musiał, choć z niechęcią, przy
znać, że ten mężczyzna jest wspaniale wysportowany.
Teraz przyszła wreszcie kolej na rzut palem.
- Doskonale - oceniła Raven osiągnięcie Dare'a.
- Ten rudowłosy facet rzucił dalej.
- Tu nie chodzi o to, jak daleko się rzuci, Dawidzie
- zauważyła stanowczym tonem.
- A o co? W jakim celu dorosły mężczyzna rzucałby
okorowanym pniem?
- Chodzi o to, by pniak upadł prostopadle do linii.
- No to chyba McLachlan jest specjalistą.
- Na pewno.
- Dawidzie - wtrącił Simon - chce mi się strasznie
pić, ale moje stare kości odmawiają już posłuszeństwa.
Postaraj się o jakiś napój.
Z niemym zapytaniem w oczach, od kiedy to kości
Simona tak bardzo się postarzały, Dawid jednak wstał
i bez słowa poszedł coś kupić.
- Świetnie się z nami bawisz? - rzuciła Raven.
- Trudno zaprzeczyć - odparł z uśmiechem.
- A możesz mi powiedzieć, co jest zabawnego
w tym, że dwóch dorosłych mężczyzn zachowuje się jak
dzieci, które biją się o zabawkę?
- Moje kochanie, przecież jesteś śliczną zabawką.
86 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Daj spokój. Przecież doskonale wiesz, że Dare
traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciółkę. Tylko uda
wał zakochanego z jakichś niezrozumiałych dla mnie
powodów.
- Wyprowadziła go z równowagi bezczelność Da
wida.
- To idiotyczne. Przecież on mnie nawet nie lubi.
Dlaczego nagle miałby się stać zazdrosny?
- Tak, rzeczywiście.
- Ty naprawdę świetnie się tym bawisz. - Spojrzała
na niego przeciągle.
- Może to i dziwne, ale fakt, że wścieka się na
Dare'a, to dobry znak. Zaczyna znów naprawdę coś
czuć. Nie mam zamiaru sobie wmawiać, że za chwilę
zupełnie dojdzie do siebie, ale zrobił pierwszy krok.
Przez długi, długi czas w jego życiu nie było miejsca na
inne uczucia niż pragnienie zemsty. Helen Landon
jeszcze to spotęgowała. Stała się obsesją, która mogła
by się okazać niebezpieczna dla kraju i dla samego
Dawida. A obsesja zaciemnia zdolność prawidłowego
osądu. Podobnie jak chęć zemsty. W naszej pracy nie
ma miejsca na obsesje, a żeby przetrwać, musimy się
nauczyć zwalczać w sobie mściwość.
- Nie rozumiem.
- Są pewne drażliwe sytuacje, w których jeden
fałszywy krok może spowodować nieszczęście. Da
wid... - przerwał, bo zabrakło mu właściwych słów,
i patrząc w oczy Raven miał nadzieję, że zrozumie
właściwy sens tego, czego nie potrafił wyjaśnić. - Da
wid stał się niebezpieczny. I pewne osoby chciały ten
problem radykalnie rozwiązać.
- Pewne osoby? Ktoś chciał pozbyć się Dawida?
- Nie, Raven - zaprzeczył łagodnie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 87
- Dobry Boże. - W jej oczach pojawił się strach.
- Chcą go zabić! - Odwróciła wzrok nie mogąc znieść
tej prawdy. - Przysłałeś go w dolinę, by zyskać na
czasie?
- Wiedziałem, że dla ciebie nie będzie to łatwe,
kochanie, ale uważałem, że Dawidowi trzeba dać
szansę. - Nakrył jej dłonie swoimi. - Niech mi Bóg
wybaczy, że wprowadziłem zamęt w twoje życie. -Ujął
ją za podbródek i obrócił jej twarz ku sobie. Malowało
się na niej napięcie. - Mogę go wysłać gdzie indziej.
- To znaczy, na pewną śmierć?
- Nie, jeszcze nie. Są inne miejsca. Może od razu
powinienem go wysłać gdzie indziej.
- Ale nie zrobiłeś tego. - Raven wiedziała, że te
miejsca to zakłady, gdzie mózg Dawida poddawano by
różnym badaniom i nawet przy najlepszych intencjach
uczyniono by mu tylko krzywdę.
mogłeś
.
Tak jak
k
nie mogłeś wysłać tam czternastoletniej dziewczynki.
- Nie mogłem.
Raven przypomniała sobie, z jaką delikatnością trak
tował dziką, zgorzkniałą istotę, jaką wtedy była. Znów ujął
ją za podbródek i popatrzył w oczy. Chociaż uśmiechała
się do niego, dostrzegł w jej spojrzeniu smutek.
- Przyjechałem ze względu na Dawida, ale przede
wszystkim chciałem zobaczyć, jak ty się czujesz. Chcia
łem się przekonać, czy nie wyrządziłem ci krzywdy.
- Nie.
- Naprawdę?
- Jestem kobietą, a nie czternastoletnią dziewczyn
ką. To był mój własny wybór. - Podniosła głowę
i spojrzała na nadchodzącego Dawida. - Cokolwiek się
stało, sama to sobie zawdzięczam. - Simon wyczuł
w tych słowach odwagę i ból. Również rezygnację.
Nie
88 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Naprawdę mogę go wysłać gdzie indziej.
- Nie, nie rób tego.
- Wiesz, dziewczyno, o czym mówisz?
Patrzyła, jak Dawid zbliża się niosąc napoje. Nagle
przystanął, jakby usłyszał bezgłośne wołanie. Wypros
tował ramiona, podniósł głowę. Odwrócił się w stronę
zawodników i napotkał spojrzenie Dare'a.
Raven wstrzymała oddech. Tłum zniknął, gwar
głosów umilkł. Odcięła się od świata i czekała. Czeka
ła, jak Dawid odpowie na nowe wyzwanie Dare'a.
Stał nieruchomo. Przecież to tylko zabawa. Dare to
przyjaciel. Wyzywał Dawida tylko dlatego, że okazał
jej taką wrogość. A Dawid nie mógł znieść myśli, że
inny mężczyzna może mieć to, co on sam odtrącił.
Usiłował od niej odejść, naprawdę próbował. Może
uda mu się to teraz, pomyślał, jeśli nie odpowie na
wyzwanie Dare'a. Patrzył stalowym wzrokiem na łąkę.
Przypomniała mu się ręka tego mężczyzny we włosach
Raven i nagle zgniótł plastikowy kubek z wodą
sodową, który trzymał w dłoni. Niemal niezauważal
nie skinął głową w stronę Dare'a, który stał na szeroko
rozstawionych nogach, z nagą piersią i który także
skinął głową.
Raven westchnęła, powtarzając sobie po raz trzeci,
że to tylko zabawa. Wiedziała tylko tyle, że Dawid nie
przestał jej pożądać. Lecz samo pożądanie było lepsze
od obojętności. W obojętności nie było żadnej nadziei.
Pożądanie mogło się przerodzić w różne uczucia.
Odwróciła się do Simona i choć się nie uśmiechała,
stary Szkot spostrzegł, że coś się w niej zmieniło. Nie była
radosna, ale nie była już tak przygnębiona. W ułamku
sekundy pustkę wypełniła w niej nadzieja. Zobaczył
dawną Raven. Nie miał już takiego poczucia winy.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 89
- Nauczyłeś mnie, co robić, by przetrwać, nic mi
więc nie będzie, niezależnie od tego, co się wydarzy.
- Spojrzała na niego, a potem przeniosła wzrok na
stojącego nie opodal Dawida. - Nie zabieraj go
z doliny. Jeszcze nie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Dawid wszedł na łąkę, była już nieźle wydep
tana. Zawody dały się bardziej we znaki trawie niż
zawodnikom. Ci mężczyźni, którzy znali swoją prze
szłość i przeszłość swoich klanów, byli naprawdę
twardzi i odporni. Nosili swoje kolory z dumą i spoko
jem. Jamie zdobył gdzieś spódnicę w kolorach klanu
Sutherlandów. Dawid jednak nie chciał jej włożyć
i grzecznie odmówił. Wolał walczyć w swoim ubraniu.
Zdjął tylko koszulę i buty.
Zapanowało ogólne podniecenie. Dare należał do
najlepszych zapaśników. Nikt jednak nie wiedział,
czego można się spodziewać po ciemnowłosym nie
znajomym. Dawid słyszał pomruki i komentarze
w klanie Sutherlandów, w końcu ktoś z nich podszedł
bliżej, żeby mu się przyjrzeć.
Poczuł ciężar czyjejś ręki na ramieniu.
- Zna pan zasady góralskich zapasów? - spytał
stłumiony głos. - Jestem Patrick McCallum.
- A ja Dawid Canfield. - Przedstawił mu się, choć
był przekonany, że wszyscy tu wiedzą, kim jest.
- Dare prosił, bym nauczył pana chwytów i zasad.
Dawid zawahał się. Spojrzał w stronę braci McLa-
chlanów.
- Dare naprawdę gra fair - rzucił Patrick, jakby
czytając w jego myślach.
Dawidowi nagle przyszło do głowy, że nie bardzo
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
91
rozumie, dlaczego ma walczyć z tym mężczyzną
o kobietę, której właściwie nie chce. Ale zaraz stanęła
mu przed oczami ręka Dare'a we włosach Raven.
Jedwab i żelazo. Nie! Nigdy! Słowa te przeszyły mu
czaszkę.
- Niech pan przejdzie tu na bok, pokażę panu parę
chwytów.
Szkolenie trwało krótko. Patrick nie tracił na darmo
słów i był świetnym nauczycielem. Na koniec pozwolił
sobie na ocenę możliwości Dawida.
- Brak wprawy może pan nadrobić siłą i deter
minacją - powiedział z uśmiechem. - Sam fakt, że się
pan tu zdecydował stawić, mówi za siebie. Niech pan
tylko nie popełni błędu i nie zlekceważy Dare'a. To
naprawdę twardy facet. Gdyby było inaczej, nie
wszedłby w posiadanie tych rozległych terenów. No to
powodzenia - rzucił ze szkockim zaśpiewem.
Dawid nie miał czasu zastanawiać się nad uwaga
mi rudowłosego Szkota, bo zanim się zorientował,
już stał naprzeciw Dare'a, otoczony kołem ludzi.
Uścisnęli sobie ręce, skinęli głowami i walka się
zaczęła. Ramiona się zwarły, mięśnie napięły, stopy
szukały oparcia. Ciało ocierało się o ciało, siła
przeciwstawiała się sile, wprawa walczyła z deter
minacją. Zęby Dare'a błysnęły w uśmiechu. Dawid
wiedział, że ten uśmiech wyraża czyste zadowolenie
z walki.
Zmagali się ze sobą jakiś czas, kiedy doszło do
patowej sytuacji, do wyczerpania. Potem błąd, nie
właściwe obliczenie szans, porażka. Dawid zbyt późno
zdał sobie z tego sprawę. Poczuł mocny chwyt Dare'a,
jego oddech na swojej twarzy i nagle z dzikim okrzy
kiem przeciwnik powalił go na ziemię. Zabrakło mu
92 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
tchu w płucach, zakręciło się w głowie. Leżał bez
ruchu, słyszał tupot kroków.
Dare ciężko oddychając, cały błyszczący od potu,
patrzył z góry ze stoickim spokojem na Dawida.
Uśmiechnął się i pomógł mu się podnieść.
- Dobra robota, Canfield. - Pochylił się, chwycił
koszulę i buty Dawida i rzucił: - Bądź dzisiaj wieczo
rem na rozgrywkach o główną piłkę.
- W programie napisano, że wstęp tylko za za
proszeniami.
- Więc czuj się zaproszony. - Brzmiało to bardziej
jak rozkaz niż zaproszenie.
- Dlaczego?
- Bo Raven się ucieszy - odparł krótko Dare
i ruszył przed siebie.
- Ale nie będę w spódnicy! -wrzasnął za nim Dawid.
- Może tym razem nie, ale następnym na pewno!
- zawołał odwracając się Dare.
- Nie będzie następnego razu.
- Naprawdę?
- Za kilka tygodni wyjeżdżam z doliny.
- No to większy z ciebie głupiec, niż myślałem.
- Nie jestem głupcem, McLachlan.
- Każdy mężczyzna, który decyduje się odejść od
Raven, jest głupcem. -I Dare na dobre odwrócił się
i ruszył przez łąkę, by po chwili zniknąć między
namiotami.
Dawid patrzył, nieporuszony, w stronę wzgórza,
gdzie tłum się przerzedzał. Szukał wzrokiem Raven,
lecz już jej tam nie było. Pozostał więc sam, by
przemyśleć to, co mówili Patrick i Dare.
Dawid stał w mroku i nasłuchiwał. Grano na
przemian utwory stare i nowe. Od czasu do czasu
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 93
odzywały się dudy, lecz przeważnie muzyka była
spokojna, powolna, rytmiczna. Nie miał zamiaru tu
przychodzić, liczył tylko, że znajdzie Simona i potem
razem znikną. Tymczasem złapał go Jamie i w imieniu
Dare'a zaproponował pokój, w którym najpierw
mógłby się przebrać przed balem, a potem spędzić noc.
Dawid przyjął propozycję, tłumacząc się sam przed
sobą, że będzie miał gdzie porozmawiać spokojnie
z Simonem. Tymczasem Simon odleciał już prywat
nym odrzutowcem do Waszyngtonu. Dawid krążył
więc i przypatrywał się balowi i uroczystościom.
Raven nietrudno było znaleźć. Cały czas pozo
stawała duszą towarzystwa. Promieniowały od niej
pogoda i spokój. Nie było mężczyzny, który by nie
chciał chwycić jej za rękę i ucałować w policzek.
Najpierw poprosił ją do tańca Ross McLachlan,
potem Jamie, później Patrick McCallum. Ten rudzie
lec trzymał ją o wiele za blisko i zbyt intensywnie się
w nią wpatrywał.
Odwrócił od niej wzrok, był wściekły, chociaż bez
przerwy powtarzał sobie, że Raven nic dla niego nie
znaczy. A kiedy zatańczył z nią Dare, Dawid poczuł, że
dławi go ślepa zazdrość.
W ramionach Dare'a wyglądała jak klejnot. Ubra
na była w wąską suknię w kolorze ciemnoczerwonym,
która połyskiwała jak ogień. Włosy miała rozpusz
czone i na końcu spięte czymś ozdobionym jedwabną
różą. Kwiat kołysał się na plecach w rytm ruchów jej
szczupłego ciała. Kiedyś miał to ciało dla siebie, miał
całą Raven.
Dare pochylił głowę i zaczął coś do niej szeptać,
a potem roześmiał się i okręcił ją wkoło. Jej wzrok
napotkał spojrzenie Dawida.
94 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Policzki jej płonęły, oczy błyszczały. Była pełna
uroku. Iskrzyła się jak gwiezdny pył, który zniknie
wraz ze świtem. Dawid poczuł, że musi jej dotknąć,
wziąć w ramiona, zanim świt mu ją zabierze. Wstąpił
z mroku na parkiet, niemy, rozpalony. Wydawał się
wyższy, potężniejszy. Raven przyciągała go jak mag
nes.
Kameleon ze Straży jeszcze nigdy tak nie rzucał się
w oczy ani nie kroczył przed siebie w takim zapamięta
niu. Wiedział tylko jedno: że potrzebuje Raven.
Tańczący rozstępowali się, oglądali za nim. Szedł
rozkołysanym krokiem, powoli, specjalnie przedłuża
jąc tę chwilę, wpatrzony w Raven. Nagle poczuł jej
zapach. Woń polnych kwiatów. Będzie ją pamiętał aż
do śmierci.
Nie miał pojęcia, kiedy Dare usunął się na bok, lecz
nagle Raven znalazła się w jego ramionach i muzyka,
która przycichła, zabrzmiała znowu. Ręka Raven na
jego ramieniu i karku promieniowała ciepłem, ciało
przylgnęło do niego, kroki współgrały rytmicznie
z jego krokami. Głowę miała podniesioną, szyja
i rowek między piersiami nęciły, spojrzenie było ciem
ne i głębokie.
Ledwie muskali stopami parkiet. Ramiona splecio
ne, ciała jak zrośnięte, oczy wyrażały to, czego nie
mogły wyrazić usta. Łączył ich każdy krok, każdy
oddech. Zatracił się w niej zupełnie. Wszystkie myśli,
wszystkie uderzenia serca należały do niej, muzyki nie
słyszał, tylko czuł.
Palce Raven wplątały się w jego włosy, były jak
naelektryzowane. Hipnotyzowała go spojrzeniem, usta
miała rozchylone. W milczeniu kryła się namiętność.
Chciał przyciągnąć Raven jeszcze bliżej i uwolnić
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 95
narastające w nim pożądanie pocałunkiem. Chciał
całować ją aż do bólu. Pragnął czuć jej ciało wtopione
w swoje, słyszeć jej szept.
Muzyka ucichła. Stali spleceni ramionami, patrząc
sobie w oczy. Taniec się skończył.
Westchnął głęboko, podniósł rękę i przesunął kciu
kiem po jej policzku. Rzęsy Raven zatrzepotały,
powieki przymknęły się, ale zdołał uchwycić wyraz jej
oczu, w których dostrzegł ból. Niewielka odległość
między nimi stała się przepaścią.
Stał jak wrośnięty w ziemię. Kiedy znów podniosła
oczy, zobaczył w nich odwagę i siłę. Uśmiechnął się
gorzko i odszedł.
Raven patrzyła, jak przeciska się przez tłum z różą
z jej włosów zgniecioną w garści. Znów zabrzmiała
muzyka, Dare był już obok i wziął ją w ramiona.
Popatrzył na nią ze współczuciem, pogładził ręką po
włosach i przytulił jej głowę do swego ramienia.
Była pełnia. Dawid chodził wzdłuż brzegu jeziora.
Powietrze było parne, lecz od czasu do czasu chłodniej
szy powiew poruszał opadłe liście pobliskiej topoli.
Miały kolor słońca. Tak babie lato zwiastowało nadej
ście jesieni.
Niedługo umrą ukochane przez Raven polne kwia
ty. Piękne kwiaty o brzydkich nazwach, które dopiero
ona nauczyła go rozpoznawać. Patrzył na jej dom, na
migocące w nim światło. Ilu rzeczy go nauczyła? Jak to
zrobiła, że w ciągu tych kilku błogich, szczęśliwych dni,
jakie spędzili razem, udało jej się tak go zawojować?
Kiedy siadywał w jej pokoju i milcząc patrzył, jak
dzięki niej na płótnie ożywają kwiaty, coś w niej jakby
go wołało. Było to coś silniejszego niż zwykła namięt-
96 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
ność. Coś, czego nigdy nie znał. Spokój, honor,
zadowolenie. I coś, co najbardziej go przerażało.
Miłość. Co wiedział o miłości? Co chciał o niej
wiedzieć?
- Nic! - wykrzyknął nagle do siebie i nawet sam
usłyszał w tym fałsz.
Tak było kiedyś. Kiedyś nienawiść do Helen Lan-
don była większa niż wdzięczność za jej poświęcenie,
którego nie chciał.
Nagle uświadomił sobie całą prawdę. Wcale nie
nienawidził Helen Landon, nienawidził tylko swojej
obojętności, tego, że nie zależało mu na tej kobiecie.
Nienawidził żalu, który krył się w ciemnych zakamar
kach jego umysłu.
Kiedyś potrafił bardzo głęboko ukrywać swoje
uczucia. Lecz z Helen Landon nie poszło mu tak łatwo.
Zmarłą pamiętał nawet lepiej niż żywą. Jej śmierć
spotęgowała poczucie winy i poruszyła wspomnienia,
których cienie udało mu się uśpić. Działał irracjonal
nie, chciał dzięki zemście zabić swoje własne wyrzuty
sumienia. Dzięki zemście, która okazałaby się tragedią
- gdyby nie Simon.
Simon, przyjaciel i mentor, wysłał swojego oszalałego,
rannego agenta do jedynej osoby, która mogła pomóc.
- Raven. - Dawid odwrócił się.
Światło w jej domu wciąż się paliło, jak co wieczór
do późna. Od czasu balu zawsze kładła się późno. Na
pewno usiłuje uporać się ze swoimi problemami lepiąc
różne przedmioty z gliny. Z problemami, których jej
przysporzył.
Skąd w niej tyle mądrości? Jaki ból kryje się pod tym
spokojem? Co wydarzyło się w jej życiu, co dało jej tę
siłę i odwagę? Wtargnął do tej doliny jak barbarzyńca,
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
97
wziął sobie jej współczucie, jej serdeczność, nawet ją
samą, i rzucił to wszystko z powrotem jej w twarz. Ze
strachu przed uczuciem. A przecież naprawdę mu na
niej zależało. W czasie tańca rwał się do niej każdym
nerwem, chciał, by taniec trwał w nieskończoność,
chciał ją zatrzymać przy sobie na zawsze.
Lecz muzyka ucichła i chwila, która miała trwać
wiecznie, minęła. Wtedy właśnie, kiedy tak stał w tłu
mie tancerzy, dostrzegł pustkę swojego życia i swojej
przyszłości.
A teraz nie potrafił sobie wyobrazić życia bez
wzruszeń i bez uczuć. Ta ponura wizja była bardziej
nieznośna niż wizja bólu związanego z miłością. Dzięki
Raven zaczęły się rozpadać w pył mury obronne, jakie
zdołał zbudować idąc przez życie. Zaczęły się też
rozmywać wspomnienia. Jedne niosły mu ulgę, inne
dręczyły go w nocy. Potrzebował snu, lecz bał się
sennych koszmarów. Kiedyś były to tylko koszmary
umęczonej podświadomości, teraz oczyszczała się jego
dusza. Bał się nocy, lecz wiedział, że ona go uzdrowi.
Uzdrowi, ale za późno. Przecież wyrządził krzywdę
Raven.
- Mogę ją mimo wszystko przeprosić-mruknął do
siebie zapominając, że tacy dranie jak Dawid Canfield
nie mają zwyczaju przepraszać. Ruszył przed siebie,
wpatrzony w światło palące się w jej oknie.
Raven siedziała przy stoliku i coś lepiła. Ubrana
była w sportowe spodnie i bluzkę z jakiegoś surowego
materiału, obszytą grubą koronką. Była zupełnie
skoncentrowana na pracy, świat dla niej nie istniał.
Dawid stanął w otwartych drzwiach poza kręgiem
światła i czekał, aż Raven wyczuje jego obecność.
98 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Ruchy jej rąk spowolniały, palce zamarły. Przeniosła
ręce z formowanego naczynia i położyła na kolanach.
Była opanowana, zbierała się na odwagę, aż w końcu
podniosła wzrok ku niemu. Nie dała po sobie poznać,
że jest zaskoczona.
Taniec na balu, kiedy oboje uparcie milczeli, ozna
czał koniec, pożegnanie. A jednak Dawid wciąż był
tutaj. Minęły przecież długie tygodnie, kiedy żyli obok
siebie, rzadko w ogóle się widując. Widziała na jego
twarzy zmęczenie. W końcu dolina nie okazała się dla
niego łaskawa. Z pewnym żalem pomyślała, że może
powinna jednak poprosić Simona, by go odwołał.
Lecz mimo zmęczenia coś w nim płonęło.
- Pozwoliłaś, żebym ci mówił te okropne rzeczy
- odezwał się niespodzianie. - Nigdy nie próbowałaś
niczemu zaprzeczyć.
- A co by to dało, gdybym próbowała?
- Oskarżałem cię, że wiedziesz puste życie, że
zamykasz się tutaj, że jesteś egoistką.
- To nie ma znaczenia.
- Pozwoliłaś, żebym wierzył...
- Wierzyłeś w to, co chciałeś.
- Powinnaś mi wyjaśnić.
- Byłeś dla mnie zwykłym nieznajomym.
- Ale teraz już nie jestem.
- Co chcesz wiedzieć?
- Jak to się stało, że Raven McCandless stała się
taką kobietą, jaką się stała.
Siedziała sztywno wyprostowana. Nie wolno jej
było ani odrobinę zmięknąć, bo będzie zgubiona.
Milczenie się przedłużało. Dawid splótł ręce na pier
siach, co oznaczało, że czeka na jej odpowiedź.
- To przykra historia - odezwała się w końcu.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 99
- Nie szkodzi, słyszałem różne przykre historie.
Raven westchnęła. Rzadko opowiadała o swoim
życiu. Było zbyt bolesne. Nie potrafiła jednak od
mówić Dawidowi.
- McCandless to szacowne nazwisko. Przez jakiś
czas uważałam, że nie zasługuje na to, by je nosić. Nikt
nie powinien nosić nazwiska tych, do których śmierci
się przyczynił.
Oczekiwała, że na jego twarzy wyczyta wyraz
zdumienia czy obrzydzenia, lecz Dawid tylko spytał
beznamiętnie:
- To znaczy, twoich rodziców?
- I dwóch młodszych braci.
- Raven, przecież nie zabiłaś swojej rodziny. -Wie
rzył absolutnie w to, co mówi.
- Ale przez długi czas czułam się odpowiedzialna za
śmierć moich bliskich. Dla czternastoletniej dziew
czyny było to jednoznaczne.
Odważyła się spojrzeć na niego i ku swojemu
zdumieniu stwierdziła, że Dawid stoi tak, jak stał
i czeka na dalszy ciąg opowieści. Nie miała wyboru.
Chciał usłyszeć wszystko.
Nie zaproponowała mu, by usiadł, tylko zaczęła
cicho opowiadać o tym, o czym wiedzieli tylko Rhea
McKinzie i Simon.
- Mój ojciec nazywał siebie nauczycielem. Miał
różne tytuły i stopnie naukowe, ale sam uważał się
przede wszystkim za męża, ojca i nauczyciela. Chciał,
by jego rodzina poznawała świat.
Mieszkaliśmy więc w Szkocji, Francji, Austrii i in
nych krajach. Ojciec wykładał tam na uniwersytetach.
Mieliśmy pieniądze. Nie za dużo, by można nas było
uważać za bogaczy, ale i nie tak mało, by mieć kłopoty.
100
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Nu tym polegał cały problem. Życie nasze nie
było zbyt uporządkowane, więc posiadane przez nas
fundusze zaczęły budzić wątpliwości. Ojciec stał się
podejrzany. Jakaś dziwna sekta religijna działająca
w stanie, w którym akurat mieszkaliśmy, zaczęła
uważać go za szpiega. Może ojciec i wykonywał
czasami jakieś zlecenia naszego rządu, a może nie.
Jakkolwiek było, nigdy by nas nie narażał na niebez
pieczeństwo.
- Dla fanatyków religijnych najdrobniejsza inge
rencja w ich sprawy jest traktowana śmiertelnie powa
żnie - wtrącił Dawid.
Była to prawda, która zbyt późno stała się oczywis
ta. O wiele za późno.
- Jechaliśmy na wakacje. Mój brat Douglas wybrał
sobie w prezencie na dziesiąte urodziny wyjazd na
narty. Już prawie ruszaliśmy samochodem na lotnisko,
kiedy nagle uprzytomniłam sobie, że zapomniałam
książki, którą chciałam przeczytać w samolocie. Wszy
scy czekali w samochodzie, ja wróciłam do domu.
Jamie, który miał dopiero dwa lata, niecierpliwił się
i krzyczał, bym się śpieszyła.
Słońce świeciło jasno jak co dzień. Mama się śmiała.
Douglas robił bardzo ważne miny. Tata przekręcił
kluczyk, by włączyć silnik. Jamie znów mnie zawołał.
Nie wymawiał „r", więc brzmiało to Waven. Po raz
ostatni, bo nagle wszystko się skończyło.
- Aha, Jamie - szepnął Dawid i Raven natychmiast
się zorientowała, skąd w niej tyle sympatii dla Ja-
mie'ego McLachlana. Bo gdyby brat Raven żył, byliby
teraz obaj w tym samym wieku.
Podeszła do okna. Noc doskonale odzwierciedlała
jej nastrój. Stare drzewa wystrzelały w ciemne niebo
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 0 1
niby czarne strzępiaste iglice, a przepastna ciemność
pod nimi była nieprzenikniona jak jej dusza.
- Kiedy oprzytomniałam, leżałam na plecach. Do
koła sypało płatkami, jak myślałam, śniegu. Byłam
pewna, że jesteśmy już w Szwajcarii. Lecz było gorąco,
za gorąco. Bolała mnie twarz i plecy. Chciałam wstać,
ale nie mogłam. Leżałam w śniegu. Po chwili uprzyto
mniłam sobie, że to wcale nie śnieg. Potem usłyszałam
ich krzyki.
Umilkła, bo Dawid ujął ją za rękę, obrócił ku sobie
i wziął w ramiona. Szeptał coś uspokajająco i czule.
Jego dłoń przynosiła jej ukojenie, otuchę. Po chwili
wyswobodziła się z jego objęć i blado się uśmiechając,
znów się odwróciła i zaczęła wpatrywać w ciemność za
oknem.
- Kiedy bomba wybuchła, ojca odrzuciło daleko,
ale pozostali... - Przełknęła nerwowo ślinę. - Żaden
z lekarzy nie chciał wierzyć, że to możliwe, ale tata
czekał, aż pojawi się Simon. Dopiero kiedy Simon mu
przyrzekł, że się mną zaopiekuje, tata umarł. - Raven
zaczęła nerwowo szarpać koronkę przy rękawie.
- Wszyscy umarli: mama, bracia, ojciec.
- Simon przywiózł cię tutaj do swojej matki.
- Kiedy już mogłam odbyć podróż. Przez jakiś czas
było to niemożliwe. Byłam poparzona, doznałam
wstrząsu, przygniatało mnie poczucie winy.
- Gdybyś umarła razem z nimi, nic by to nie
zmieniło. Jeśli cokolwiek myśleli w ostatniej chwili, to
na pewno cieszyli się, że ocalałaś.
- Teraz też tak uważam, ale dojście do tego zajęło
mi sporo czasu. Lekarze pragnęli umieścić mnie w szpi
talu. Simon nie chciał nawet o tym słyszeć. Wciąż
powtarzał, że potrzebuję tylko czasu i towarzystwa
1 0 2 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Rhei. Niełatwo ustąpili, ale był uparty. - Uśmiechnęła
się, lecz jej oczy nie zmieniły wyrazu. - Jeżeli Simon
uważa, że ma rację, nic go nie przekona.
- Ale oboje możemy za to tylko podziękować Bogu.
Jak gdyby nie słysząc tego, co powiedział, zaczęła
opowiadać o Rhei.
- Była już bardzo starą kobietą, bo Simona urodzi
ła mając czterdzieści lat. Była silna i taka mądra.
Z żelazną konsekwencją i nieskończoną cierpliwością
pracowała nade mną, bym w końcu uwierzyła, że to nie
grzech przeżyć swoją rodzinę. To był pierwszy krok,
najtrudniejszy. Potem mnie przekonała, że najcenniej
szym podarkiem jest miłość pozbawiona egoizmu
i poczucia winy. Dzięki niej zrozumiałam, że miłość
można dawać nie oczekując wzajemności. Nawet
wtedy należy ją cenić i pielęgnować jak największy
skarb. Ty nazwałeś miłość obciążeniem, zbędnym
poświęceniem, marnotrawstwem. Przez długi czas by
łam tego samego zdania. Teraz wiem, że to nieprawda.
Nikogo do siebie nie dopuszczałam. Nikogo, choć
Rhea usiłowała mnie przekonać, że powinnam. W któ
rymś momencie chciałam uciec od jej prawd, wyjecha
łam z tych gór i przez jakiś czas mieszkałam w pewnej
wiosce w południowej Arizonie.
- W południowej Arizonie nie pada śnieg - zauwa
żył.
Ta uwaga wcale nie zdziwiła Raven. Dawid miał
w sobie więcej serdeczności i intuicji, niż sam siebie o to
podejrzewał. Wiedział, że kiedy padałby śnieg czy wiał
górski wiatr, ona kojarzyłaby je z popiołem i jękami
swojej rodziny.
- Wróciłam do domu, kiedy Rhea się rozchorowa
ła. Wtedy już wiedziałam, że wędrując po świecie
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 103
nigdzie nie znajdę spokoju, że chcę mieszkać tu, w tych
górach. Od czternastego roku życia nie płakałam,
nawet wtedy, kiedy straciłam Rheę. Nie potrafiłam
płakać, ale znalazłam w sobie siłę.
- A kiedy pada śnieg i wieje wiatr?
- Daję sobie jakoś radę. A kiedy jest mi trudno,
mam Dare'a.
- Aha, Alisdaira McLachlana. - Dare był zawsze
blisko, kiedy go potrzebowała. Dawid poczuł, że jest
mu za to wdzięczny. — To twój przyjaciel.
- I tylko przyjaciel. - Była zadowolona ze zmiany
tematu. - Po skończonych rozgrywkach było mu
przykro, że się tak zachował. Po prostu wstąpił w niego
diabeł i chciał, byś myślał, że coś nas łączy. Potem
uprzytomnił sobie, że właściwie czuje do ciebie sympatię
i chciał ci zrekompensować swoje postępowanie zapro
szeniem na bal.
- Nie rozumiał, że jeśli chodzi o nas, już było za
późno.
- Teraz już rozumie. - Miała na myśli to, że Dare
zna już jej tajemnicę.
- Nie wiedziałem.
Przez jedną szaloną chwilę miała wrażenie, że
Dawid czyta w jej myślach, lecz potem uprzytomniła
sobie, że na pewno ma na myśli to, że straciła rodzinę.
- A skąd miałeś wiedzieć?
- Powinienem domyślić się, że nie jesteś taka, jaką
próbowałem cię odmalować. Do diabła.- Przesunął,
sfrustrowany, dłonią po włosach. -Kiedy pozwalałem
sobie na uczciwość przed samym sobą, wiedziałem, że
jesteś najlepszą, najmniej samolubną istotą, jaką w ży
ciu znałem.
Przyszedł, by ją przeprosić, lecz było już za późno
104 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
lub za wcześnie. Mógł jej tylko tyle powiedzieć, że
Simon miał rację, kiedy go tu przysłał.
- Niedługo stąd wyjeżdżam. Chyba Simon też
będzie zdania, że dobrze wykorzystałem ten czas. Nie
wrócę z pustymi rękoma. Zabiorę to wszystko, czego
się od ciebie nauczyłem. - Raven potrząsnęła prze
cząco głową, lecz on nie przyjął do wiadomości jej
sprzeciwu. - Nauczyłem się, że miłość oznacza nie
tylko gniew, ale również radość. Że sama dla siebie jest
karą i nagrodą. Już wiem, że prawdziwa miłość nie
oczekuje niczego w zamian. Ale przede wszystkim
nauczyłem się tego, że ci szczęśliwcy, którzy ją spotkają
i mogą liczyć na wzajemność, doznają specjalnej łaski.
Boże, dopomóż, przecież tak chciał wziąć ją w ra
miona, oddałby za to duszę, żeby móc jej dać siebie, nie
tylko piękne słowa. Zacisnął dłonie.
- Przez ten czas tu, w tej dolinie, nauczyłem się
więcej o miłości niż przedtem przez całe życie. - Do
tknął lekko jej ramienia. Miała pochyloną głowę,
włosy zakrywały jej prawie całą twarz. - Simon okazał
się mądrzejszy, niż myślałem.
Raven odprowadzała go do drzwi. Zanim wyjdzie
stąd na dobre, musi mu coś powiedzieć.
- Dawidzie, miłość to też przebaczenie. Nawet jeśli
przebaczenia nie oczekuje.
Usłyszała głębokie westchnienie Dawida. Chwilę
później była już sama.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie! - Dawid podskoczył i usiadł na łóżku wśród
zgniecionych prześcieradeł i poskręcanych koców.
- Nie! - wykrzyknął znowu, wpijając palce we włosy,
by przepędzić senne koszmary.
Odkąd przyjechał do doliny, rzadko kiedy coś mu
się śniło, lecz teraz przez cały tydzień od balu po
rozgrywkach miewał koszmarne sny co noc. Co noc
wędrował pośród brudu, nędzy i głodu, sam przez nie
nie tknięty, ale też niezdolny pomóc innym. Śniła mu
się też zdrada kobiety, która nie miała twarzy. Wołała
go, lecz nie odpowiadał. Cierpiała, a jednak nie
próbował jej pomóc.
W końcu zobaczył jej twarz. Była to twarz Raven,
obsypana popiołem przypominającym brudny śnieg.
Twarz Raven, nie Helen Landon. Raven, co przeżyła
tragedię, po której stała się silna wewnętrznie i spokoj
na.
Raven, która nigdy przedtem nie kochała żadnego
mężczyzny...
Wyciągnął papierosa z pogniecionej paczki leżącej
na stoliku przy łóżku. Ręce mu się trzęsły. Oparł się
o drewniane wezgłowie i przymknął oczy. Lecz nie
potrafił wyciszyć siebie.
Kobieta we śnie przyszła do niego, do prawie
takiego samego pokoju jak ten, i dała mu najcenniejszy
106
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
dar - siebie. Jemu, a nie Dare'owi McLachlanowi,
który istniał w jej życiu prawie od zawsze, który
pomagał jej w potrzebie. Nie ofiarowała siebie też
Patrickowi McCallumowi, który każdej kobiecie mógł
zawrócić w głowie.
Ona mnie kocha.
Usłyszał te słowa jak szept własnego umysłu. Echo
tego, o czym od dawna wiedział. Podobnie było
z polnymi kwiatami: nie widział ich, póki mu nie
zwróciła na nie uwagi. Ona mnie kocha.
A miłość nigdy nie jest marnotrawstwem.
Wyskoczył z łóżka. W lewej ręce trzymał zapom
nianego papierosa, w prawej różę, którą miała we
włosach. Odruchowo chwycił ją ze stolika. Leżała na
nim od pamiętnego wieczoru, kiedy odbył się bal.
Ten kwiat był jak klejnot w jego dłoni, przypominał
mu jedwab jej skóry. Przypomniał sobie, jak ich kroki,
ich ciała zlały się w jedno. Przypomniał sobie jej
wpatrzone w niego oczy, lecz przede wszystkim tę
trzymaną na uwięzi namiętność. Raven czekającą na
jego dotyk, jego pocałunek. Tylko jego.
- Dobry Boże, ona mnie kocha!
Miłość oznacza wybaczenie.
Był już prawie przy drzwiach, kiedy uświadomił
sobie, że wciąż trzyma w ręku różę i że jest nagi. Kiedy
indziej może by się nawet uśmiechnął na myśl o od
wiedzinach nago u pięknej kobiety. Zgniótł nie wypa
lonego papierosa w popielniczce i chwycił rzucone na
krzesło spodnie. Wciągnął je na siebie, uznając, że
zbędne mu są koszula i buty.
Zegar w bibliotece wybił drugą nad ranem. Wyszedł
na ganek.
Ciemno, wszędzie absolutnie ciemno. W domu Ra-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
107
ven też. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie praco
wała do późna. Na niebie ani śladu księżyca, który
mógłby chociaż smużką oświetlić mu drogę do niej.
Ogarnęło go uczucie bezradności. Pragnął iść do
Raven, obudzić ją. Kochać się z nią. Lecz nie mógł. Po
raz pierwszy od długich tygodni zaznawała potrzeb
nego jej snu. Uderzył ręką w balustradę.
- Głupiec ze mnie!
Głos poniósł się w noc, nie było nikogo, kto mógłby
zaprzeczyć. Okna domu Raven patrzyły na niego
pustymi oczodołami, bez zachęty. Raven pewnie cze
kała, aż uznała, że to bez sensu. Było już za późno.
Dawid wiele razy zamykał dzielące ich drzwi, ona
nigdy. Dzisiaj zrobiła to po raz pierwszy. Ciemny dom
był jak ostateczne zakończenie. Dawid poczuł wstrzą
sający nim dreszcz.
Boże! Ale z niego głupiec! Może to coś między nimi,
cokolwiek to było, nie trwałoby wiecznie. Może zbyt
się różnili, żeby to mogło trwać w nieskończoność.
Lecz miałby przynajmniej piękne wspomnienia. Teraz
nie miał nic.
Nic.
Stał na schodach chory, oszołomiony, rwał się, by ją
obudzić. I poprosić o jedną chwilę. Nie byłby zachłan
ny. Pragnął teraz tak niewiele, chciał być z nią tylko
przez chwilę. Potem odszedłby z jej życia, stałby się
dzięki niej silniejszy, a ona znów mogłaby kogoś
pokochać.
Odezwał się jakiś nocny ptak, otrzymał odpowiedź,
Dawid odwrócił się na pięcie i już wszedł do domu,
kiedy nagle usłyszał plusk wody w jeziorze. Obejrzał się
trzymając jeszcze rękę na klamce i czekał. Co to mogło
być? Jakiś myśliwy polujący w nocy? Ale dźwięk był
1 0 8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
rytmiczny, Potem na chwilę ucichł i Dawid pomyślał,
że być może jest to złudzenie.
Lecz znów rozległ się plusk. Dojrzał leniwą falę na
wodzie. Raven. To Raven pływa w swoim ukochanym
jeziorze.
Ruszył wyboistą ścieżką jak lunatyk. Wiatr kołysał
koronami drzew. Smukłe sosny falowały rytmicznie.
Nad szczytem góry przecięła niebo błyskawica, obiecu
jąc deszcz. Dawid rejestrował to wszystko, lecz nie było
to dla niego ważne. Liczyła się tylko Raven.
Potknął się o kamień, a Robbie i Kate natychmiast
wyskoczyły z krzaków. Robert Burns to ulubiony
poeta Raven, a Katharine Hepburn to jej ulubiona
aktorka. Wierni przyjaciele, zawsze na straży.
Nie widział tego, lecz był pewien, że oba psy
machają krótkimi ogonami i nadstawiają uszu. Choć
nigdy specjalnie się z nim nie przyjaźniły, widząc
jednak, że Raven go akceptuje, pogodziły się z jego
obecnością. Stanowiły jej cień, zawsze były przy niej.
Stał pod drzewem, jak za pierwszym razem, kiedy
zjawił się w dolinie. Kate podeszła do niego, ob-
wąchała mu rękę i czekała, aż podrapie ją za uchem.
Potem przyszedł Robbie, lecz jak zwykle stał z boku,
nieskory do proszenia o pieszczoty. Dawid uśmiechnął
się ponuro. Czy wszystkie samce są do siebie podobne?
Czy samiec musi zawsze udawać, że nie potrzebuje
miłości?
- Głupcy z nas, Robbie. Wielcy, niezdarni głupcy.
Rozległ się plusk wody przy brzegu. Nadszedł czas.
Raven była blisko. Wyszedł z zarośli. Przed nim
rozciągał się brzeg jeziora. Zobaczył ją tuż obok, jak
chwyta się rękami pomostu i wynurza ociekając wodą
po kąpieli w głębinach jeziora.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
109
Wyciągnął do niej rękę i czekał niepewny, sprag
niony na jej dłoń. Patrzyła na niego przenikliwie.
W końcu puściła się desek pomostu i podała mu dłoń,
zacisnęła palce.
Wciągnął ją na pomost. Spływały z niej strumienie
wody. Była naga. I piękniejsza niż zwykle. Nie powie
dział ani słowa. Mógł ją tylko przytulić, upajać się
dotykiem jej krągłych piersi, bliskością jej ciała, które
kiedyś już do niego należało.
- Miałam nadzieję, że przyjdziesz. - Jej słodki,
ciepły oddech na jego ramieniu przyprawiał go
o dreszcz.
- Myślałem, że jest już za późno - szepnął ze
strachem.
- Nigdy nie jest za późno.
- Ale u ciebie w domu nie pali się światło.
- Mogłeś przyjść do mnie po ciemku.
- To właśnie zrobiłem. Przedarłem się przez moje
własne piekło i ciemności.
Odsunęła się lekko, zapominając o swojej nagości,
myślała tylko o Dawidzie. Wyglądał mizernie, lecz
czuła, że zaczyna chyba odzyskiwać spokój.
- I co teraz, Dawidzie?
Noc zarzucała półprzezroczysty welon, droczyła się
z nim zasłaniając nagość Raven, a chwilę potem nie
broniła mu jej widoku.
- Skończyłem z tym. Uporałem się w końcu ze
wspomnieniami o Helen Landon. -A po chwili dodał:
- Miłość to dar. - Wyraził to podobnie jak kiedyś
Raven, lecz własnymi słowami, dzięki czemu za
brzmiało to prawdziwie. - Może niekoniecznie musi
być odwzajemniona, grunt, żeby ją zachować jak
skarb. - Dotknął jej twarzy, przesunął palcami po
1 1 0 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
policzku, pogładził usta. - Simon to czarodziej. Wy
czarował Raven.
- Naprawdę czujesz się dobrze? - spytała drżąc.
- Cudownie, nigdy w życiu tak się nie czułem
- powiedział cichym i miękkim głosem. - Jeżeli na
prawdę nie jest za późno.
Wyczuwała w jego głosie siłę i pragnienie. Pochyliła
się, schwyciła jego dłoń i ucałowała jej zagłębienie.
- Kochajmy się, Dawidzie, tutaj, nad jeziorem,
gdzie się spotkaliśmy po raz pierwszy.
- Ale jest ci zimno. Cała drżysz.
- To nie z zimna. Możesz przecież mnie ogrzać.
Postaraj się, by ta noc była jeszcze piękniejsza.
- Zbiera się na deszcz.
- Ale jeszcze nieprędko będzie padać - mruknęła
przysuwając się do niego, pozwalając się objąć, wie
dząc, że jego opór to tylko dowód pragnienia. Prag
nienia, by przedłużyć tę chwilę, po której spełnienie
będzie jeszcze piękniejsze. Przylgnęli do siebie i znów
szepnęła: - Jeszcze długo nie będzie padać.
Kiedy Dawid się obudził, noc była pogodna. Księ
życ wyjrzał zza chmur i oświetlał ich, jakby dając swoje
błogosławieństwo. Wiatr nie poruszał już koronami
drzew, lecz owiewał ich nagie ciała.
Dawid patrzył na śliczną kobietę śpiącą w jego
ramionach. Jej śniada, złota skóra na tle jaskrawego
prześcieradła kąpielowego, na którym leżeli, wydawa
ła się jeszcze gładsza. Raven to uosobienie honoru,
dobra i spokoju, a zarazem namiętności, zapierającego
dech pożądania. Nie rozumiał, jak można pogodzić
spokój z namiętnością. Podobnie jak po przypływie
morza czy burzy w ukochanych górach Raven, po
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 1 1
zawierusze następowała cisza, pora, kiedy mógł ją
trzymać w ramionach i napawać się jej widokiem.
Raven o włosach ciemnych jak noc i duszy jasnej jak
promień, egzotyczny kwiat.
Mógłby tak bez końca patrzeć na nią, jak śpi,
mógłby bez końca napawać się tą chwilą wytchnienia.
Bo była jak gwiezdny pył, który się rozwiewa. W gó
rach jednak zagrzmiało, grzmot przetoczył się teraz już
zupełnie blisko. Za chwilę lunie deszcz.
Wypuścił ją z objęć, ukląkł nad nią i wziął na ręce.
Kiedy wstawał, podniosły się też dwa wielkie dober
many i poszły za nim po pomoście. Obudziła się
i zaspana, z głową przytuloną do jego ramienia,
muskając ustami jego skórę szepnęła z żalem:
- Tak szybko?
- Zmieniamy tylko miejsce. Zaraz zacznie padać
- odparł.
Zatrzymał się na końcu pomostu i obejrzał za siebie.
Nic się nie zmieniło. A był przekonany, że powinno.
Śmieszne! Tak samo śmieszne i nierozsądne jak kocha
nie się na dworze na twardych, pełnych drzazg des
kach. Jutro w każdym mięśniu da o sobie znać jego
trzydzieści osiem lat. Ale to będzie dopiero jutro.
O wiele, wiele później, kiedy zaspokoił już swoje
pragnienie, a właściwie nasycił się bez reszty, siedział
na łóżku przyglądając się śpiącej Raven. Chciał zapa
miętać jak najwięcej szczegółów jej urody. Pasmo
włosów zwijające się nad uchem, kąciki ust unoszące
się we śnie, rowek między piersiami. Kiedy nagle
drgnęła, otworzyła na chwilę oczy i zaniepokoiła się, że
nie ma go przy niej, wyszeptał:
- Jestem tutaj.
Wyciągnęła rękę, by zaprosić go z powrotem do
112
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
łóżka, a kiedy w nim się znalazł, poczuł ukłucie żalu, że
zmarnował tyle czasu. A kiedy pochyliła się nad nim
muskając go zasłoną jedwabistych włosów, pochłonęła
wszystkie jego myśli.
Raven odwróciła się od sztalug i spojrzała Dawido
wi w oczy.
Wprawdzie przywykła już do tego, że Dawid prawie
bez przerwy patrzy na nią, i upajała się tym, lecz
z drugiej strony nie potrafiła się jeszcze przyzwyczaić,
że ten twardy, brutalny mężczyzna ma w sobie tyle
miękkości. Niepokoił ją. Pod wpływem jego spojrzenia
serce zaczynało jej mocniej bić, a całe ciało pulsować.
Tak reagowała odruchowo, a wolałaby panować nad
sobą i swoją namiętnością. Przez ostatnie trzy tygodnie
pobytu Dawida w dolinie w jej życiu niepokój mieszał
się ze spokojem, czułość z brutalnymi prawdami,
śmiech z bólem. Każde spotkanie natychmiast wy
zwalało dziką namiętność, zatracali się w miłości.
Trawiło ich pożądanie, tracili wszelki rozsądek. Ciała
się stapiały, łączyły w żarliwym uniesieniu, rozpalały,
wybuchały płomiennym światłem. Miłością.
Nigdy nie doznała uczucia przesytu. Zawsze pozo
stawało pragnienie nowego zbliżenia, dreszczu oczeki
wania, wewnętrznego drżenia. Może ten trawiący ją
głód męskiego dotyku był czymś złym czy niewłaś
ciwym, lecz nie dbała o to. Przeżywała dni oczarowa
nia, które może nigdy już się nie powtórzą.
Patrzył na nią trzymając na kolanach zamkniętą
książkę. Wyglądał na pozornie opanowanego, lecz cały
był napięty. Spojrzała na niego przeciągle, zachęcająco.
- Co ci jest, Dawidzie? - szepnęła.
- Po prostu lubię na ciebie patrzeć - odparł tak
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
113
cicho, że ledwie go usłyszała. - Nigdy nie znałem takiej
ślicznej i pełnej wdzięku kobiety.
Serce jej przepełnione było po brzegi miłością, tak
bardzo go pragnęła. Czułość w jego oczach dawała jej
tyle szczęścia, że Raven zwróciła ponownie wzrok na
Dawida, jak kwiat odwraca się do słońca. Bo był jej
słońcem.
- Raven - powiedział pieszczotliwie - dałaś mi
spokój, którego nigdy nie miałem.
Uśmiechnęła się radosna, zadowolona, szczęśliwa.
Znał ją teraz, wiedział, jaką poniosła stratę, jakiego
doświadczyła bólu i poczucia winy, jakie miała strasz
ne dzieciństwo. Lecz po przeżytej tragedii nie stała się
zgorzkniała i pełna nienawiści, wręcz przeciwnie -mia
ła w sobie szczególną łagodność i współczucie.
Miała w sobie spokój, lecz zapłaciła za to ogromną
cenę. Widział w życiu wiele i uważał się za silnego
człowieka, dopiero jednak kiedy poznał Raven, zro
zumiał, że prawdziwa siła przetrwania polega na
wybaczaniu. Wybaczaniu sobie tego, że się przetrwało.
Spokój. Podarowała mu spokój, a więc spełniła
prośbę Simona. Człowiek pogodzony sam ze sobą staje
się pełnym człowiekiem, pewnym siebie, mającym do
siebie zaufanie, rozsądnym. A jeżeli ta miłość sprawi jej
ból? Podjęła ryzyko i nigdy niczego nie będzie żałowa
ła. Ani jednego pocałunku czy pieszczoty, czy nawet
tych chwil, kiedy byli sobie dalecy.
Zarumieniła się, zatrzepotała rzęsami, wstała.
- Uczucie spokoju jest słodsze po... - szepnęła
patrząc na niego wzrokiem pełnym pożądania.
Dawid odpowiedział na jej wezwanie, zanim jeszcze
dokończyła. Książka zsunęła mu się z kolan, krzesło
114
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
stuknęło o ścianę. Rzucił się przez pokój, chwycił
Raven w ramiona. Właściwie wystarczyłby mu dywan
wyściełający podłogę przed otwartymi drzwiami, lecz
wyraz oczu Raven krył w sobie obietnicę nieskoń
czonych powrotów, wybrał więc sypialnię. Sypialnia
stanowiła jej świątynię, w której nigdy przed nim nie
stanęła noga żadnego mężczyzny. Chciał się upajać tą
świadomością, być w łóżku z Raven i wchłaniać jej
odurzający zapach, który doprowadzał go do szaleńst
wa. Pragnął zespolić się z nią, chciał dotykać jej skóry,
czuć pod plecami wysuszone na słońcu prześcieradło.
Mieli już niewiele czasu, lecz na chwilę mogli o tym
zapomnieć.
Od tego momentu Dawid przestał przeliczać na dni
czy godziny czas, który jeszcze miał spędzić z Raven.
Jakby miał w głowie stoper, dzięki któremu mógł
rejestrować każdą minutę czy sekundę. Był jak czło
wiek spragniony wody, który robi z niej zapasy na
okres suszy. Raven tańcząca wśród złotych liści. Raven
pochylona nad mleczem, którego dawniej w ogóle by
nie zauważył, a już na pewno nie pomyślałby, że jest
piękny. Raven, która droczyła się z nim i dawała mu
radość. Raven. Wszystko się do niej sprowadzało.
- Jesteś dzisiaj bardzo milcząca - powiedział zanie
pokojony.
- Wiem. - Otarła się policzkiem o jego ramię,
musnęła ustami jego tors.
- Coś się stało? -Powiedz mi, chciał dodać, którego
smoka mam zabić, a zrobię to dla ciebie. Lecz nie
wypowiedział tego, gdyż miał świadomość, że to on jest
tym smokiem, że to z jego powodu jest jej źle. Jest
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 1 5
niewłaściwym mężczyzną w niewłaściwym czasie, w nie
właściwym miejscu. Ogarnęło go okropne poczucie winy.
Za to, że korzystał z niej jak ze źródła rozkoszy i radości
w tak niepohamowany sposób, że przyjął od niej
najcenniejszy dar, a nic nie dał w zamian, że korzysta
z tego czegoś wspaniałego, co nie ma szans przetrwania.
Miała na sobie kremową koszulę z surowej bawełny,
z koronkami. Jego ulubioną. Uwielbiał wsuwać pod
nią rękę i gładzić jej skórę. Jakby gładził perły obsypa
ne piaskiem lub jedwab pod chropowatym płótnem.
- Nie żałuj tego, co między nami zaszło - szepnęła.
- Byłeś pierwszy, ale to nie znaczy, że nie miałam
pojęcia, co robię. Zrobiłam to z pełną świadomością.
Nie patrz na mnie tak ponuro i nie psuj tych ostatnich
chwil. Wiem już od dawna, że wszystko, co piękne,
szybko przemija.
- Raven. - Chciał jej powiedzieć, że jej pierwszy
mężczyzna powinien być ostatnim, że powinien być
jedyną miłością jej życia. Należało jej się to po tym
wszystkim, co przeżyła jako dziecko. Chciał jej powie
dzieć, jak strasznie mu przykro, że ją z tego obrabował.
Chciał, by uwierzyła, że piękne rzeczy mogą trwać.
Chciał to wszystko powiedzieć, lecz zamknęła mu usta
długim, namiętnym pocałunkiem.
- Nawet nie myśl, że kiedykolwiek się tego wszyst
kiego wyprę. Bo jeżeli spotkam kiedyś mężczyznę,
który poczyta mi za złe, że byłeś moją pierwszą
miłością, to wcale nie będę chciała kontynuować tej
znajomości. Mężczyzna zazdrosny o przeszłość dałby
dowód na to, że mnie nie kocha.
- Niemożliwe. Nie ma takiego mężczyzny, który
nie pragnąłby twojej miłości.
- Właśnie, że możliwe! - wykrzyknęła. - Jeżeli nie
1 1 6 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
pokocha mnie takiej, jaką się stałam dzięki tobie, to
znaczy, że mnie w ogóle nie będzie kochał.
- To znaczy, że jest głupcem -powiedział wiedząc,
że w rzeczywistości mówi o sobie.
- Pewnie, że tak - potwierdziła z przekonaniem.
Uciszył ją przyciągając jej głowę do swojej piersi,
głaszcząc potargane ciemne włosy, aż całkiem się
rozluźniła.
- Cała ta nasza rozmowa zaczęła się od tego, że
spytałem cię, dlaczego milczysz. I wcale mi na to nie
odpowiedziałaś.
- Chciałam cię o coś prosić.
Poczuł, jak znów napinają jej się mięśnie i czekał,
kiedy zacznie mówić dalej, lecz milczała.
- Musi to być coś ważnego, jeżeli tak się namyślasz.
- Nie namyślam się, tylko próbuję przewidzieć, co
mi odpowiesz.
- To coś aż tak poważnego?
- Tak. Odmówisz mi myśląc niesłusznie, że robisz
to dla mojego dobra, dla dobra mojej reputacji.
Był zaskoczony, lecz pewien jednego: rzeczywiście
jej reputacja była dla niego ważną sprawą. Po fiasku
poniesionym podczas rozgrywek unikał pokazywania
się publicznie. Dzwonił teraz do Simona z budek gdzieś
na uboczu. Po zakupy, jeśli w ogóle je robił, jeździł
gdzie indziej, nie do Madison. Chciał, by po balu nikt
go nie widział z Raven.
- O co chcesz mnie poprosić? - Pogłaskał jej
napięte ciało. - Zrobię wszystko, co tylko będę mógł.
- Chodzi o recital Jamie'ego. Odbędzie się jutro
w sali college'u. Od rozgrywek bez przerwy mówi
o tobie i to z podziwem. Gdybyś przyszedł, byłoby to
naprawdę wspaniałe i dla niego, i dla mnie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
117
- Nie, nie mogę - odparł natychmiast, spinając się
podobnie jak Raven. - Przecież sama wiesz, że to
niemożliwe.
- Bynajmniej. - Odsunęła się od niego. - A możesz
mi powiedzieć dlaczego?
- Po prostu dlatego - wykrzyknął niemal ze złością
- że ktokolwiek na nas popatrzy, od razu będzie
wszystko wiedział.
- I tak wszyscy wiedzą.
Podniosła ramiona. Szerokie rękawy koszuli zsunęły
się prawie do pach, skóra jej lśniła blaskiem księżyca.
- Co widzisz? - spytała.
Widział kobietę, która znała rozkosz miłości, ślicz
ną, powabną kobietę. Ogarnęła go fala pożądania,
które potrafiło rozwiać najczarniejsze myśli.
- Widzę piękną kobietę.
Spojrzała na niego uparcie, stanowczo wytrzymując
jego spojrzenie.
- Widzisz rozpustnicę. Kobietę, która odkrywa
rozkosz romansu. Przecież to widać. W moim sposobie
poruszania się, mówienia, w wyrazie oczu.
- Tak, masz rację - przyznał, bo wszystko inne
byłoby nieprawdą.
- Chcesz sobie wmówić, że moi znajomi nie zauwa
żyli tej odmiany? Że nie wiedzą, co jest jej powodem?
Myślisz, że kiedy się z tobą rozstaję, wszystko to jakby
w sobie wyłączam? Tu odbywają się czary. -I położyła
dłoń na łóżku, w którym tyle razy się kochali. - Czary,
które widzi cały świat.
- Ale po co potwierdzać to, czego wszyscy się tylko
domyślają? Będzie ci łatwiej, kiedy odjadę.
- Nie mogę powiedzieć, że jestem z tego dumna
- wybuchnęła gniewem. Wstała z łóżka i patrząc
1 1 8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Dawidowi w oczy ciągnęła dalej: - Ale dotychczas nie
miałam powodu, by się tego wstydzić. Do momentu
kiedy przed chwilą powiedziałeś to, co powiedziałeś.
Odwróciła się i nienaturalnie sztywno podeszła do
okna. Przygarbiła się, jakby świat stał się jej wstrętny.
Dawid nie chciał jej zranić. Chciał tylko ochronić ją
przed sobą samym, przed krzywdą, jaką jej wyrządził.
Wstał z łóżka, podszedł do Raven. Przyciągnął ją do
siebie. Przytulił do swojego nagiego ciała. Zrobiłby
wszystko, żeby tylko z jej twarzy zniknął smutek.
Wszystko. A przecież Raven prosiła o tak niewiele.
- Raven - zaczął niepewnie. - Kochanie. Tylko się
uśmiechnij, a wszędzie z tobą pójdę. Nawet na Syberię
czy do piekła. Nawet na recital Jamie'ego.
Stała tak nieruchomo, że przestraszył się, czy w ogó
le przyjmie jego niezręczną propozycję. Lecz Raven po
chwili odwróciła się do niego i zaczęła szeptem przy
rzekać, że na recitalu nie będzie ani tak zimno jak na
Syberii, ani tak gorąco jak w piekle. Wciąż jednak na
jej twarzy malowało się lekkie rozczarowanie,
a uśmiech miała wymuszony. Lecz gdy w końcu
zarzuciła mu ręce na szyję, wiedział, że znów jest jego
Raven.
Poprowadził ją do łóżka jak zasmucone dziecko.
Chciał, by czuła, że się o nią troszczy, ułożył ją więc,
obciągnął jej skromnie koszulę i okrył, a dopiero
potem sam wsunął się pod koce obok. Po raz pierwszy
w życiu Dawid Canfield do końca zrozumiał, że troska
może znaczyć więcej niż namiętność, więcej niż pożą
danie. Leżąc obok niej poczuł niewypowiedzianą ra
dość, że może opiekować się kobietą, którą zranił,
piękną kobietą, że może utulić ją do snu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy Dawid z Raven wchodzili do sali, wokół
rozbrzmiewał gwar. College w Madison był niewielki,
lecz dzięki dotacjom pewnej zamożnej rodziny utrzy
mywał bardzo dobry poziom. Tereny, na których się
znajdował, kiedyś stanowiły letnią posiadłość tej ro
dziny. Dawno temu w pewien mglisty letni poranek
prapraprapradziadek Madison spotkał wśród miesz
kańców miejscowości swoją przyszłą żonę. Nigdy
o tym nie zapomniał ani nie pozwolił zapomnieć swoim
potomkom. Dzięki szczodrym dotacjom Madison
było zamożniejsze od wielu większych uczelni. Dawida
wręcz zdumiała piękna sala koncertowa.
- Posłuchaj. - Chwycił Raven za ramię, zapomina
jąc o zachowaniu ostrożności w miejscu publicznym.
- Założę się, że w ostatnim rzędzie każdy szept tak
samo dobrze słychać jak w pierwszym.
- Madisonowie zawsze wszystko robią dobrze.
- Raven szła środkowym przejściem w kierunku trzech
muskularnych mężczyzn. Byli to McLachlanowie,
którzy w modnych garniturach prezentowali się rów
nie świetnie jak w szkockich spódnicach.
- Dzień dobry wszystkim - przywitał się z nimi
Dawid, kiedy już wycałowali na powitanie Raven.
Światła pomału gasły, na znak że recital zaraz się
zacznie. Dawid siedział obok Raven po prawej, Dare
po lewej, młodszy McLachlan dalej. Dawid nie zdążył
120 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
nawet zorientować się, jakie wrażenie zrobiła jego
obecność, bo Jamie właśnie wchodził na scenę. Jego
przeobrażenie było szokujące. Niedorostek przemienił
się w wirtuoza w eleganckim fraku. Grał z wielką
swadą, pewnie, perfekcyjnie. Zdumiewała pasja, wraż
liwość, siła i subtelność. W melodii granej przez
Jamie'ego słyszało się szept wiatru pośród sosen,
majestat i samotność wzgórz.
Raven wsunęła dłoń w rękę Dawida, który słuchał
koncertu z zamkniętymi oczami. Tylko oni istnieli na
świecie i muzyka Jamie'ego.
Ucichła za wcześnie, publiczność wstała i wyna
grodziła artystę rzęsistymi oklaskami. Po trzech bisach
Jamie w końcu wycofał się za kulisy.
Wszyscy ruszyli do wyjścia. Ross i Bruce prze
prosili, że odchodzą porozmawiać ze znajomymi. Dare
pogrążył się w rozmowie z majętną wdową. Dawid
i Raven wstali dopiero wtedy, gdy sala już prawie
opustoszała. CM początku recitalu Dawid nie powie
dział słowa.
- To Jamie? - wykrztusił teraz. - Niech to wszyscy
diabli!
- Nie żałujesz, że przyszedłeś?
Odwrócił się do niej, by spojrzeć w jej błyszczące
oczy. Zastanawiał się, czy mu się przyglądała przez
cały czas. Podniósł jej rękę i musnął ustami końce
palców.
- Nie żałuję.
- Dawidzie, Raven, jeśli możecie się od siebie
oderwać, to zwróćcie uwagę, że przyjęcie już się
zaczęło. - Dare uśmiechał się rozbawiony i dumny.
- Naprawdę? - rzucił Dawid nie odrywając wzroku
od Raven.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 2 1
- Zaraz będą zamykać salę - poinformował Dare.
A ponieważ światła właśnie gasły, poprawił się: -Wła
ściwie już zamykają.
Sala przyjęć była niewielka, ale też urządzona ze
smakiem. Raven wciągnięto w środek tłumu, Dawid
stał z boku i obserwował zebranych. Byli to jej
znajomi, jej przyjaciele. Jak przyjęliby ją razem
z nim?
- Jest im wszystko jedno, Dawidzie - rzucił nie
spodzianie Dare, który znalazł się u jego boku z kielisz
kiem szampana. - Ci, którzy się liczą, na pewno cieszą
się, że Raven w końcu kogoś spotkała.
- To takie oczywiste, że się kochamy?
- Martwisz się, co z nią będzie, kiedy wyjedziesz?
Tak, przyjacielu, to oczywiste, że się kochacie.
- Muszę wyjechać - powiedział Dawid i czekał na
komentarz Dare'a, lecz kiedy ten milczał, sam zaczął
mówić: - Nie czuję się tutaj na swoim miejscu. Po
jakimś czasie Raven byłaby nieszczęśliwa, bardziej
nieszczęśliwa niż wtedy, kiedy wyjadę.
- Powtórz to jeszcze kilka razy, a może zdołasz sam
siebie przekonać. Bo nikt inny nie przyzna ci racji.
Dawid zmusił się, by oderwać wzrok od Raven
ubranej w elegancką sukienkę, ciasno spiętą paskiem,
a u dołu falującą jak ametystowa mgła. Dare podał mu
kieliszek szampana.
- Pomożesz jej, Dare? - Chwycił go tak mocno za
rękę, jakby chciał zgnieść kieliszek.
- Będę przy niej, ale nie zawsze zdołam jej pomóc.
- Jest silną kobietą. Zapomni o mnie.
- Taak. Nawet świnie, kiedy chcą, potrafią się
nauczyć fruwać, kiedy więc jakiś głupiec zaczyna
powtarzać słowa „nie mogę", to znaczy, że sam sobie
122 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
narzuca jakieś ograniczenie. Ty nie możesz zostać
w dolinie, Jamie nie może wyjechać. - Tu Dare
przerwał i popatrzył na roześmianego młodszego brata
otoczonego wianuszkiem adoratorek. - Spójrz na
niego. Kiedy gra, jest najszczęśliwszy, ale nie zdaje
sobie z tego sprawy.
- Jak będzie starszy, zrozumie, co może dać mu
szczęście.
- Tak jak Dawid Canfield?
Nawet łagodny ton jego głosu nie złagodził ironii tej
uwagi. Lecz zanim Dawid zdążył odparować cios,
wzięła go pod ramię wysoka, chuda kobieta o bujnych
siwych włosach ujętych w węzeł na karku. Przyglądała
mu się przez małą teatralną lornetkę.
- A więc to jest ten młody człowiek, dzięki któremu
Raven dostała rumieńców?
Była szorstka, obcesowa, podobna do nauczycielki
Dawida z trzeciej klasy. Kiedy Dare chciał ich oficjal
nie sobie przedstawić, przerwała mu królewskim ges
tem.
- Wiem, kim jest pan Canfield, a kim jestem ja,
stara plotkara, możesz panu powiedzieć potem.
- Dean Madison starą plotkarą? - Dare nawet nie
śmiał się uśmiechnąć.
- Stara panna z rodziny fundatorów, która nie
miała dość rozumu, by skorzystać z nadarzającej się
okazji. - Lornetka opadła jej na piersi. Teraz Dawid
mógł zobaczyć, że ma śliczne oczy. - Znam tego
nicponia, pana szefa. Przez jakiś czas studiował tu
w Madison. Simon musi być o panu naprawdę dob
rego zdania, jeżeli przysłał pana tu, do swojego domu.
Dobrze to o panu świadczy. Jeśli zdecyduje się pan
wycofać ze swojej poprzedniej, hm... pracy, to proszę
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 123
się ze mną skontaktować. Madison College mógłby
mieć pożytek z takiego fachowca jak pan.
- A niby co miałbym tu robić, proszę pani?
- Być wykładowcą, oczywiście. Na pewno nie
chciałabym, by pan został strażnikiem, zaprzepasz
czając wszystkie swoje talenty i całą znajomość krymi
nologii, dyplomacji i tajemnych sztuczek.
- Moje talenty? -Dawid mimo woli się uśmiechnął.
- Jest pani pewna, że je mam?
- Absolutnie pewna. Przecież Simon był pańskim
nauczycielem, prawda?
- Zgadza się.
- No to szach i mat - rzuciła. - Dare, a ty nie
powtarzaj wciąż Jamie'emu, że nie powinien być
leśnikiem. Wręcz przeciwnie, powinieneś mu przy
dzielić tyle pracy, że nie miałby ani chwili na grę na
fortepianie. Tyle, żeby padał ze zmęczenia.
- Czyli dać mu to,czego chce-zauważył z ironią Dare.
- Tak, jak najwięcej - odparła. - A pana, panie
Canfield, prosiłabym...
- Tak, proszę pani?
- Hm, po prostu będę na pana czekała. - Od
wróciła się majestatycznie i odeszła. Po prostu wydała
dyspozycje i uważała rozmowę za zakończoną.
- Czuję się tak, jak w trzeciej klasie, kiedy dostałem
linijką po łapach od panny Halmer -mruknął Dawid.
- W moim wypadku była to panna Addison w pią
tej klasie.
- Czy ta kobieta zawsze tak się zachowuje?
- Zawsze.
- No to uczelnia ma szczęście. Studenci też.
- Taak. No co, gotów jesteś ruszyć w tłum i po
gratulować naszemu młodemu geniuszowi?
124 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Zanim go zmusisz do padania na twarz ze
zmęczenia?
- Ma to u mnie jak w banku.
- Podobali mi się twoi znajomi.
Corvetta płynęła drogą oświetloną reflektorami.
Dawid czuł, że Raven się uśmiecha.
- Nie bardzo znam się na muzyce. Podoba mi się
lub nie. W wykonaniu Jamie'ego podobałyby mi się
jednak nawet gamy.
- Ucieszył się, że byłeś.
- Twoja Dean Madison zaproponowała mi pracę.
- Bo o niczym nie wie.
Dawid spojrzał na nią. Była przygaszona. Radość,
którą w niej widział na koncercie i przyjęciu, wyparo
wała.
- O czym nie wie?
- Że to twój ostatni tydzień tu w dolinie.
Dawid zwolnił. Zdjął lewą rękę z kierownicy i wsu
nął ją w dłoń Raven. Nie odsunęła się, ale też nic nie
powiedziała. Milczeli aż do końca podróży. Dawid
czuł, że Raven zaczyna podświadomie się oddalać. By
osłabić cios, którego oczekuje.
- Rozmawiałem dziś z Simonem.
Raven podniosła wzrok znad stolika, na którym
lepiła swoje naczynia. Od wieczoru, kiedy byli na
koncercie, udało jej się odzyskać równowagę i teraz
w ciągu dnia znów była spokojną towarzyszką Dawi
da, a w nocy namiętną kochanką. Wieczorami za
jmowała się garncarstwem.
- Co u niego?
- Wszystko dobrze, tylko wciąż nie może trafić na
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
125
trop tego łajdaka. Bo ten numer telefonu niczego nie
wyjaśnił.
- A co ty teraz czujesz myśląc o przeszłości?
- Czuję się tak, jakby to wszystko przydarzyło się
komuś innemu. A Helen Landon umarła z powodu
mężczyzny, który już nie powinien istnieć.
- A myślisz, że ten człowiek w ogóle istnieje?
- Właściwie niczego nie jestem pewien.
Czekała. Nie mogła mu pomóc. Sam powinien
dokonać wyboru.
- Chodzi o coś jeszcze - przerwał w końcu mil
czenie. - Rodzina Helen Landon urządza uroczystość
żałobną ku jej pamięci. Prosiła, bym wziął w tym
udział.
- A gdzie to będzie?
- W Tennessee. Stąd to tylko dzień jazdy samo
chodem. - Wzruszył ramionami i zamilkł.
- Niełatwo jest spotykać się z ludźmi, którzy kogoś
utracili. Chciałbyś, bym z tobą pojechała?
- A pojechałabyś?
- Zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował
- odparła kładąc mu rękę na ramieniu.
Ujął jej dłonie w swoje i ucałował. Przytuliła się do
niego.
- Dziękuję ci - szepnął.
Stali patrząc razem na dolinę.
- Proszę, młody człowieku, proszę podejść - powie
działa staruszka takim samym rozkazującym tonem
jak Dean Madison.
Nie była jednak do niej wcale podobna. Zasuszona,
o skórze pomarszczonej i rzadkich brązowawych wło
sach zwiniętych w koczek. Siedziała na skraju fotela na
126
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
kółkach i wyglądała jak drozd, który chce się pode
rwać do lotu, lecz nie jest pewien, czy mu się to uda.
Dawid podszedł i przykląkł na trawie przy niej.
Raven patrzyła, jak pochyla głowę i słucha staruszki,
jak gdyby była wyrocznią. Umiał słuchać ludzi z nie
zmąconą uwagą i ogromnym zainteresowaniem. Kie
dy był rozluźniony, swobodny, żadna kobieta nie
mogła mu się oprzeć. Nawet ta staruszka.
Raven podeszła bliżej idąc śladem żałobników,
którzy już się rozpierzchli.
- Była trochę zwariowana - usłyszała lekko drżący
głos. — Popełniała głupstwa, a potem jeszcze większe
głupstwa, żeby wybrnąć z poprzednich. Była bystra.
Niewiele osób o tym wiedziało. Ale ja tak, zanim
umieścili mnie w domu starców. Patrzyłam na nią ze
swego kącika. Uważała, że mój umysł już jest do
niczego, tak jak nogi, albo nic sobie nie robiła z tego, że
widziałam, jak przede mną gra.
- Takie są dzieci, pani Landon. Pani wnuczka była
taka sama.
- No właśnie.
- A dlaczego chciała pani ze mną o tym poroz
mawiać?
- Bo wyczułam w panu smutek. Może nasza Helen
była jego powodem, może zrobiła jakieś głupstwo, może
nie. Okoliczności jej śmierci nie są całkiem jasne.
A przez całe życie, jeśli wokół niej działo się coś
tajemniczego czy niejasnego, sama była tego powodem.
Popatrzyła Dawidowi w oczy. - Pan McKinzie poinfor
mował nas dzisiaj, że prowadzone jest śledztwo.
- Nie lubiłyście się z wnuczką, prawda?
- Nie lubiłam jej knowań, ale ją kochałam. I dlate
go nie chcę, by była powodem czyjegoś cierpienia.
sip A43
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
127
- Przepraszam, ale już czas, pani Landon -wtrącił
się muskularny młody człowiek. - Pani syn pozwolił
tylko na pięć minut rozmowy z tym panem. Muszę już
zabrać panią do domu rekonwalescentów.
- Rekonwalescentów?! Też mi coś. Jak można
wyleczyć się ze starości?
Nie zwracając uwagi na te pełne ironii słowa ubrany
na biało młodzieniec popchnął wózek w stronę czeka
jącego samochodu. Staruszka unoszona na wózku
przez podnośnik cały czas patrzyła na Dawida. W koń
cu drzwi się zamknęły i samochód odjechał.
- Słyszałeś? - spytał Dawid Simona, który właśnie
podszedł.
- To zgadza się z wersją, którą znam.
- To znaczy co?
- Że zwariowana staruszka nie znosiła swojej wnu
czki.
- Zwariowana lub chytra lisica - odezwała się nagle
Raven.
Cały czas trzymała się na uboczu. Po uroczystości
rodzina otoczyła Dawida, zadawała mu mnóstwo
nurtujących ją pytań, po czym pożegnawszy swoją
córkę, siostrę i przyjaciółkę odjechała. Najdłużej zo
stała staruszka.
- Przecież ona kochała swoją wnuczkę - dodała.
- Kochanie - Simon otoczył Raven ramieniem
- nie możemy dochodzić, co dokładnie się dzieje
w umyśle zdziecinniałej staruszki.
- Ona nie jest zdziecinniała. Nie popełniaj tego
samego błędu co Helen. Nie zakładaj, że ma umysł tak
samo do niczego jak nogi.
- Naprawdę uważasz, że powinniśmy traktować ją
poważnie? - spytał Dawid.
128
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- A jakie dane zebraliście w ciągu tych miesięcy?
- Czekała, aż naprawdę dotrze do nich sens jej pytania.
- Czy znaleźliście już jakieś rozwiązanie?
- Dawidzie, jakie masz teraz plany? - spytał Simon.
- Wracam z Raven na kilka dni do doliny. A ty?
- Ja jadę do Waszyngtonu, żeby zbadać nowy ślad
podsunięty nam przez naszego ślicznego detektywa.
- Tu spojrzał na Raven. - Skontaktuję się z wami.
Ruszyli do samochodu. Byli sami, z dala od hałasu
położonego niżej miasta. Słońce prześwietlało korony
drzew, świerszcze grały w trawie. Powietrze było
przejrzyste, drżące. Od czasu do czasu wiatr przynosił
zapach dymu. Niedługo całe lasy przyobleką się w je
sienne barwy. Piękny koniec lata.
Mocniej objęła go w pasie, dopasowała krok do
jego kroku. Zapamięta, jak teraz jest wokół nich
pięknie, teraz, kiedy jest przy ukochanym mężczyźnie,
który jej potrzebuje. Przystanęła, wzięła go za ręce.
- Przy drodze do domu, w małej kotlince, jest zajazd.
Chciałabym tam wypić toast za Helen. Nawet jeśli była
taka zwariowana, jak twierdzi jej babka. Dla mnie Uczy
się tylko to, że cię ocaliła. Będziemy tam o zachodzie.
- A więc toast za Helen o zachodzie.
Minęło kilka dni, a Dawid wcale nie zbierał się do
wyjazdu. Raven nie zadawała mu pytań ciesząc się, że
są razem. Nie ruszała się z doliny. Jej zajęcia w col
lege'u skończyły się wraz semestrem letnim. Teraz
będzie pracowała w domu nad swoją książką.
Był to okres niezmąconego szczęścia, zbierania
wspomnień na całe życie. Nie myślała o przyszłości, nie
bała się jej. Doszła do wniosku, że kiedy tak się żyje, nie
czeka się na dzień zapłaty.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 129
Przecież to raj, pomyślał Dawid siedząc na pomoś
cie. Wędkę zatknął między deski i od czasu do czasu
popatrywał na nią, lecz nie po to, by sprawdzić, czy
ryba złapała się na haczyk, tylko po to, by którąś z nich
ośmielić. Powiew zimnego wiatru zburzył mu włosy.
Podniósł głowę ku niebu, by na chwilę oderwać myśli
od Raven.
Nagle usłyszał jej cudowny śmiech.
- Dawidzie, jeżeli będę czekała, aż złapiesz coś na
obiad, to umrzemy z głodu.
- Wcale nie. Zawsze możemy ugotować zupę na
gwoździu.
Otworzył jedno oko i napawał się jej widokiem.
Każda inna kobieta wyglądałaby okropnie niechlujnie
w wystrzępionej koszuli z obciętymi mankietami.
Raven wręcz przeciwnie. Nie było takiej rzeczy, w któ
rej nie wyglądałaby ładnie. Aż uśmiechnął się do siebie.
- Na pewno masz sprośne myśli. Widzę to. - Wyjęła
robaka z puszki i wymachiwała nim, żeby tylko odwrócić
uwagę Dawida od tego, że oblała się rumieńcem. Wsunęła
robaka na haczyk i zarzuciła wędkę. Dawid zachichotał.
- Co cię tak rozbawiło?
- Ty. Ja sam. Wszystko. -Patrzył na nią, jak stoi na
skraju pomostu. Tam go oczarowała pierwszego dnia.
- Właściwie już zapomniałem. - Ostatnio często
wypowiadał swoje myśli na głos, a kiedy w oczach
Raven pojawiło się pytanie, dodał: -Zapomniałem, co
to śmiech. Ale teraz, jak już sobie przypomniałem, nie
potrafię się od niego odzwyczaić.
- Zrobiłeś się też leniwy - rzuciła, lecz ton jej głosu
mówił, że się z nim droczy. - Od dawna żadne z nas
stąd się nie ruszało, szafki stoją puste i dziś na kolację
możemy jeść tylko rybę, którą złapiesz.
1 3 0 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Zapomiałaś o zupie na gwoździu.
Nie bał się, że umrze z głodu, bo wiedział z doświad
czenia, że Raven potrafi wyczarować wyśmienity posi
łek prawie z niczego. Zawsze coś tam znajdzie w za
mrażarce czy w piwnicy, dosypie szczyptę ziół, włoży
jakiś listek i już uczta gotowa.
- Co to jest zupa na gwoździu? - Oglądała swoją
wędkę, na końcu której nie było już robaka, bo jakaś
ryba sprytnie go połknęła.
- Nigdy mama ci nie opowiadała o pewnym bieda
ku, który miał tylko wodę i gwóźdź? Pewnego razu
udało mu się kogoś namówić, żeby zrobić wspólnie
zupę i ten ktoś dołożył swoje zapasy. Chyba mniej
więcej tak brzmiała ta historia.
Był wściekły na siebie, że wspomniał o jej matce, że
przywołał bolesne wspomnienia w krąg ich doskonałe
go świata. Na szczęście Raven tylko się roześmiała
mówiąc, że jej mama znała wiele bajek, lecz tej
najwyraźniej nigdy jej nie opowiadała. Przypomniało
mu się jednak to coś, o czym od dawna chciał z nią
porozmawiać i co bez przerwy odkładał na później.
Oparł głowę o stary bal i patrzył, jak Raven zarzuca
wędkę, kręci kołowrotkiem i znów ją zarzuca. Robiła
to świetnie. Tylko że ryby jakoś dzisiaj nie były
w nastroju do współpracy...
Była całkowitym przeciwieństwem trzydziestolet
niej starej panny, którą kiedyś sobie wyobrażał. Gdyby
nie luźno związane na karku włosy i bujne piersi
rysujące się pod koszulą, mogłaby uchodzić za chłopa
ka. Wygimnastykowanego chłopaka, od którego aż
bije energia. Dzisiaj jednak mimo żartów i przekoma
rzań wyczuwało się w niej skupienie i zadumę.
Raven odłożyła wędkę.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 3 1
- Ryby myślą dziś o czymś innym, wcale nie
o jedzeniu. Podobnie jak ty. - I stała z rękoma na
biodrach patrząc na niego. Przestał się uśmiechać.
- Raven, musimy o czymś porozmawiać.
- Chyba tak.
Podał jej rękę, usiadła przy nim pozwalając się
przytulić. Czekała, aż zacznie mówić.
- Kiedy tu przyjechałem, narobiłem wiele głupstw,
byłem bezmyślny. Postępowałem okropnie egoistycz
nie. -Przesunął kciukiem po jej nadgarstku i wyczuł, że
jej krew zaczyna pulsować szybciej, podobnie jak jego.
-W przeszłości popełniałem błędy, ale sam ponosiłem
ich konsekwencje. Teraz muszę myśleć nie tylko
o sobie.
Raven poruszyła się, zaczęła coś mówić, lecz umilk
ła. Nie chciała mu przerywać.
- Nasza miłość jest wspaniała, ale nie zawsze
mądra. - Miał na myśli fale namiętności, które kazały
im zapominać o całym świecie. Kiedy rozum nie miał
nic do powiedzenia. - Zdarzało się, że niczym się nie
zabezpieczałaś.
Kiedy odkrył, że Raven nie ma żadnego doświad
czenia, dyskretnie sugerował, co powinna robić, lecz
czasami oboje o tym zapominali.
- Pomogłaś mi wziąć się w garść, ale nie musisz za
to płacić.
Co byś zrobił, Dawidzie, gdyby nasza namiętność
miała takie konsekwencje? Zostałbyś ze swoim dziec
kiem i ze mną tu w tej dolinie? Miała to pytanie na
końcu języka i bardzo chciała znać na nie odpowiedź.
- Nie zawsze zachowywaliśmy się rozsądnie - przy
znała cicho. - Ale nie poczęliśmy dziecka. - Popatrzyła
w dal. - Nie jestem w ciąży.
132 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Zamiast ucieszyć się z tej wiadomości, Dawid
poczuł ukłucie rozczarowania. A rozczarowanie prze
rodziło się w złość. Złość w nienawiść do siebie samego.
Nie miał prawa oczekiwać, że ta śliczna kobieta, która
dała mu swoją miłość, da również życie jego dziecku.
- Tak myślałem, ale chciałem się upewnić - powie
dział w końcu.
- Nic cię tu nie zatrzymuje.
- To prawda.
Czekał, że ogarnie go uczucie pełnej wolności,
radości z niej, tego, czego przecież tak pragnął.
Przyciągnął Raven do siebie, wziął ją w ramiona
i oparłszy policzek o jej głowę patrzył nie widzącym
wzrokiem w dal, zastanawiając się, dlaczego ogarnęło
go uczucie smutku.
Było prawie ciemno, kiedy rozległ się dzwonek
telefonu. Dawid wyciągnął odruchowo rękę, by chwy
cić jak najszybciej słuchawkę, nie budząc Raven.
Wprawdzie natychmiast oprzytomniał, lecz dopiero
po chwili dobrze zrozumiał wiadomość podaną mu
pośpiesznie, rwącym się głosem. Wymamrotał, że
rozumie i dziękuje. Cichutko odłożył słuchawkę, lecz
kiedy się odwrócił, okazało się, że Raven nie śpi
i patrzy na niego.
- Co się stało? - spytała zatroskana. Kochali się
późnym popołudniem, a potem zasnęli. Nie miał czasu
wymyślić czegoś, co złagodziłoby cios, odparł więc
wprost:
- Chodzi o Simona. Był przeciek. Postrzelili go.
- Czy on... ? - nie mogła dokończyć.
- Będzie żył. Dzięki Bogu ten drań, który do niego
strzelał, nie wie o tym. Ale wie, gdzie ja teraz jestem.
NA SERAJU PRZEPAŚCI
133
- I zjawi się tu, by dopaść ciebie - szepnęła. - Zanim
dowiesz się tego wszystkiego, o czym wiedział Simon.
- On chce dopaść nas oboje. Wie, że jestem tu
z tobą.
- To co powinniśmy zrobić?
- Simon leżał przez kilka godzin tam, gdzie go
zostawił zabójca uważając za martwego. Facet miał
dużo czasu, by do nas dotrzeć.
- Więc może już tu jest. I obserwuje nas.
- Albo szosę.
- Zostajemy czy wyjeżdżamy?
- Wyjeżdżamy.
- Jeżeli obserwuje drogę, to musimy zacierać za
sobą ślady.
Nie traciła więcej czasu na zadawanie pytań, tylko
wyskoczyła z łóżka, zerwała z siebie koszulę, włożyła
dżinsy, grubą bluzę i wysokie buty. Dawid również
ubrał się błyskawicznie.
- Spakuję jedzenie na kilka dni. Ty dopilnuj reszty.
Pozwolił sobie na chwilę beztroskiego podziwu
widząc, jak szybko działa, jak sprawnie myśli, jak
błyskawicznie się rusza, i zajął się tym, co do niego
należało.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ciemność była ich sprzymierzeńcem. Dawid powie
dział Raven, że do wyjazdu muszą się trzymać swojego
normalnego rozkładu zajęć. Unikali co prawda zbliża
nia się do okien, lecz usiłowali zarazem zachować
pozory, że jest to dla nich normalny wieczór. I podob
nie jak co wieczór, bardzo dużo ze sobą rozmawiali.
Mimo wszystko Dawid wyczuwał napięcie w głosie
dziewczyny.
Podeszła do drzwi i lekko je uchyliła, by zobaczyć,
co robią psy. Nie było ich jednak tam, gdzie zwykle się
wylegiwały. Może pobiegły do lasu. Próbowała za
chować spokój.
Dawid myślał o niej z sympatią i podziwem. Kocha
ła przecież te swoje dobermany, jakby to były istoty
ludzkie. Blada, zabrała się znowu do pakowania.
Bardzo był zadowolony z tego, że sobie tak świetnie
radzi. Podziwiał ją za to, że tak dobrze rozumie
sytuację. Przygotowała przechowywane w piwnicy
suszone owoce, których przecież nie trzeba było przy
rządzać i były takie lekkie. Przygotowała konserwy,
wodę i zwijany materac. Może wszystko się powiedzie,
a może zostaną zupełnie odcięci od świata i skazani na
śmiertelną grę w chowanego. Wyprawa przez góry
mogła trwać kilka dni. Raven przygotowywała się na
każdą z tych możliwości.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 135
Dawid martwił się tylko tym, że jedyną ich bronią
będzie komplet kuchennych noży i strzelba, którą
Raven miała na wszelki wypadek zawsze w domu. Do
tego mieli jeszcze rewolwer Dawida, z którym nigdy się
nie rozstawał. Wszystko to musi im wystarczyć.
Kiedy już miał pewność, że niczego nie zapomnieli,
zawołał ją. Zaplatała sobie włosy w warkocz.
- Chodźmy, już czas.
Przytaknęła ruchem głowy, weszła do sypialni,
zapaliła lampkę przy łóżku. Czekała, aż Dawid pozamy
ka drzwi i powygasza światła w pozostałych pomieszcze
niach. Zrobiwszy to przyszedł do sypialni, gdzie odcze
kali tyle czasu, ile na ogół trwa szykowanie się do spania.
W końcu ruchem głowy dał jej znak, by zgasiła lampkę.
- No, skończone.
Czuł w ciemnościach, że się zbliża. Nie pytał, czy się
boi. Tylko kretyn by się nie bał w takiej sytuacji.
Zabójca może być przecież blisko. Położyła mu rękę na
ramieniu dając znak, że jest gotowa.
Wyszedł pierwszy, jak kot skradając się do drzwi
frontowych. Raven za nim. Zawahał się.
- Niewykluczone, że nasze działania są całkiem
niepotrzebne, bo może wcale na nas nie czatuje-szepnął.
- Albo już czatuje, albo niedługo zacznie - odparła
cicho. - Kiedy się zorientuje, że cię nie zaskoczył,
domyśli się, że Simon żyje i zdążył cię ostrzec.
- To Jeter - rzucił Dawid. - Nazywa się Thomas
Jeter.
- Musimy założyć, że czeka tam na ciebie. Czeka na
nas.
Dawid nie poruszył się, milczał. Raven czekała
cierpliwie. Po chwili jednak nie wytrzymała i położyła
mu rękę na ramieniu.
136
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Dawidzie?
- Wiem. - I nakrył jej rękę swoją. - Wiem, ale
najpierw to.
Jedną ręką objął ją w talii, drugą ujął za tył głowy.
Dotknął ustami jej ust i wpił się w nie namiętnie, coraz
zapamiętalej tuląc ją do siebie. Pragnął jej, potrzebo
wał i bał się o nią, dlatego był taki zachłanny.
Kiedy wreszcie się od niej oderwał, ujął jej twarz
w dłonie.
- Przyrzeknij mi, że cokolwiek by się działo, bę
dziesz trzymać się w bezpiecznej odległości. - Ogarnęła
go teraz fala wspomnień o innej kobiecie. O kobiecie,
która zdecydowała się na głupie poświęcenie. - Przy
rzeknij mi to.
Raven rozumiała jego obawy, ale nie mogła mu
przyrzec czegoś niemożliwego.
- Nie zrobię żadnego głupstwa - powiedziała wy
mijająco.
Trzymał ją jeszcze przez chwilę w ramionach.
- Musi mi to wystarczyć.
Pochyliła się, by podnieść niewielką torbę zapasów.
Dawid jeszcze raz pogładził ją po twarzy, a ona
ucałowała wnętrze jego dłoni. Musiał się powstrzymać,
by znów nie przyciągnąć jej do siebie. Stracili już dość
czasu. Dał jej znak, że czas na nich.
Porozumiewali się bez słów. Dawid uchylił drzwi
tylko na tyle, by się przemknąć na zewnątrz. Raven
zsunęła się z ganku za nim, pod balustradą, gratulując
sobie, że zmieniła ciężkie buty na mokasyny. Buty
lepiej by się nadawały w góry, lecz trudno byłoby się
w nich cicho skradać.
Mknęła za Dawidem przez podwórko modląc się,
żeby psy nie wróciły akurat teraz i nie zdradziły ich.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 137
Zorientowała się, że Dawid wybrał okrężną drogę, by
do szosy dotarli w bezpiecznym miejscu.
Mimo chłodu pot zalewał jej oczy. Bolało ją i piekło
między łopatkami ze strachu, że tam właśnie trafi ją
kula. Biegnąc krok w krok za Dawidem zastanawiała
się, czy jego życie zawsze było czekaniem na prze
znaczoną dla niego kulę.
Dawid zatrzymał się dopiero na skraju czarnego
lasu. Poczekał chwilę, aż Raven złapie oddech i znów
ruszył do szosy.
- Nie tędy. - Złapała go za ramię. - Lepiej tędy.
- Raven, chcę, byś jak najszybciej była bezpieczna.
- Nie będę bezpieczna, póki Jeter będzie na nas
polował. - I zanim zdołał jej przerwać, ciągnęła:
- Mówiłeś, że się domyśli, że Simon cię ostrzegł.
Domyśli się oczywiście, że ja też o wszystkim wiem.
Dopóki więc Jeter będzie na wolności, żadne z nas nie
może czuć się bezpieczne.
- Ale muszę cię stąd zabrać - upierał się.
- Ryzykując, że przez to umożliwisz mu dalsze
działanie?
- To bez znaczenia.
Raven poczuła, że jest dla niego ważniejsza niż
dokonanie zemsty na Jeterze. Nigdy nie powiedział, że
ją kocha, lecz miała nadzieję, że tak. Nie była to jednak
stosowna chwila do roztrząsania tego tematu. Znaj
dowali się w sytuacji śmiertelnego zagrożenia.
- Owszem, to ma znaczenie dla nas obojga. Musi
my pozostać tu w dolinie, a jego stąd wykurzyć.
Skończyć z tym raz na zawsze, bo w przeciwnym razie
nie zaznamy spokoju. Nie chcę przez całe życie oglądać
się, czy ktoś do mnie nie strzela.
- Raven, nie ma czasu na te dyskusje.
138 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Mogłabym go stąd wyciągnąć. Użyjmy mnie jako
przynęty.
- Nigdy! - Wpił się palcami w jej ramiona. - Do
diabła, Raven, nie będę znów ponosił odpowiedzialno
ści za to, że ten facet kogoś zabije. Nie chcę cię stracić.
Nie mogę!
- Wcale mnie nie stracisz. Na grani tamtej góry
będzie nas widać i my stamtąd będziemy wszystko
widzieć. Łatwo byłoby się tam bronić. Chciałabym,
żeby tylko mnie tam zobaczył, żeby go tam przyciąg
nąć. Reszta będzie twoim zadaniem.
- A jeśli mi się nie uda?
- Uda ci się. Gramy o zbyt wysoką stawkę.
Musiał przyznać, że to jedyny sposób. Nie mógł
pozwolić, by Thomas Jeter im się wymknął. Ze wzglę
du na bezpieczeństwo ich obojga. Ze względu na
bezpieczeństwo Simona.
- Zgoda - powiedział w końcu. - Wejdziemy na tę
twoją grań, ale gdyby robiło się zbyt niebezpiecznie,
natychmiast stamtąd znikasz.
- Sama?
- Tak. Sama.
- Okrążymy tę część jeziora - rzuciła i szybko,
zanim otworzył usta, by wymusić na niej następną
obietnicę, dodała: - Ja prowadzę.
Ruszył miarowo za nią. Przecież lepiej od niego
znała te góry, a poza tym po sprzęcie, jaki miała,
zorientował się, że urządzała sobie tam biwaki.
Wspinali się przez dwie godziny. Bliżej grani las
zaczął się przerzedzać. Raven doprowadziła Dawida
do trawiastej polanki usianej granitowymi głazami.
- Tu nam będzie dobrze - powiedziała rzucając
bagaż na ziemię i patrząc w dół na dolinę.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 139
Stanął przy niej przodem do przepaści. Miała rację
-widok na dolinę był stąd idealny. Podobnie jak z dołu
świetnie widać było grań. Stok za nimi, wiodący na
samą grań, był urwisty, lecz Dawid wiedział, że jego
towarzyszka pokona go z łatwością i zejdzie na drugą
stronę unikając niebezpieczeństwa.
- Nie, doskonale wiem, o czym myślisz. Wcale tam
nie pójdę. Jesteśmy razem.
- Ale lepiej poradzę sobie z Jeterem, jak nie będę
musiał się martwić o ciebie.
- Nie ruszę się stąd. Ty na pewno go stąd nie
wywabisz.
Dawida już zaczął złościć jej upór.
- Jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania, to
może mnie oświecisz, jak zamierzasz go tu zwabić?
Raven też się zdenerwowała, lecz nie był to czas na
gwałtowną wymianę zdań. Chcąc ochłonąć, podeszła
do swojej torby i rozsunęła zamek. Wyciągnęła konser
wę i pasek.
- Chcę go zwabić głupią sztuczką, żeby wyglądało,
że taka nowicjuszką jak ja popełniła błąd. Ciebie by
o to nie posądził. Podejrzewałby, że to zasadzka.
- Zamieniam się w słuch.
- Około siódmej słońce oświetli w pełni tę górę.
Odbije się od gładkiego przedmiotu.
- I ten błysk widać będzie z dołu - podchwycił
Dawid.
- Ot, chwila nieuwagi, ale Jeter nigdy nie uwierzy,
że mogła się zdarzyć tobie. Domyśli się, że tu jestem
z tobą, a więc będzie uważał, że ma w garści nas oboje.
Przez moją głupotę.
Miała rację z tym słońcem. Niechętnie, ale musiał to
przyznać.
140
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Zgoda. To może się udać.
- A jeżeli nie, to jest jeszcze jedna możliwość.
- Robbie i Kate.
- Tak, przybiegną tu za mną. -I dodała szeptem:
- Jeżeli będą w stanie.
Podszedł do niej, zanurzyli się w trawie, objął ją
ramieniem.
- Na pewno będą w stanie - szepnął jej do ucha.
-Jeter to nie głupiec, ale wątpię, czy dałby sobie radę
z dwoma dobermanami. Przyprowadzą go prosto do
nas. To bardziej w jego stylu: obserwować i iść ich
śladem.
Raven nie wierzyła w ani jedno słowo z tego, co
oboje powiedzieli, zresztą Dawid podobnie. Lepiej
jednak było myśleć w ten sposób niż całkiem się
pogrążać. Udając więc, iż wierzy, że psy żyją, patrzyła,
jak Dawid zakłada obóz, pozbawiony ogniska. Kiedy
opowiedział jej o grzechotniku, na którego natknął się
na skale, przyznała, że woli pozostać na trawiastej
polance.
Musieli jeszcze ustalić, kto pozostanie na straży.
Dawid upierał się, że to on powinien czuwać przez całą
noc. Ona nie chciała o tym słyszeć.
- Do diabła, Raven, wiem, że się do tego nadajesz,
uważam tylko, że nie musisz tego robić.
- Ale ja chcę i będę. Uważam, że potrzebujesz
odpoczynku bardziej niż ja. Nasze życie może zależeć
od twojego refleksu. Powinien to rozumieć nawet taki
mężczyzna ze stali jak Dawid Canfield. Weź więc
pierwszą zmianę. Zastąpię cię za trzy godziny.
Poszła położyć się na swoim materacyku. Dawido
wi chciało się śmiać. Jakże łatwo go pokonała. Ani
przez chwilę teraz nie wątpił, że ona da sobie świetnie
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
141
radę. Przekręciła się na bok i po chwili usłyszał jej
miarowy oddech. Zastanawiał się, czy śpi naprawdę,
czy udaje.
- Niezwykła z ciebie kobieta, szanowna Raven
McCandless - szepnął żartobliwie i zajął swój poste
runek.
- Dawidzie - potrząsnęła go za ramię, bo przysnął
pod koniec swojej zmiany. - On jest tutaj.
Zauważył, że słońce już wzeszło. Odrzucił przy
krycie i podszedł do skraju przepaści. W dole zobaczył
idącego dnem doliny człowieka.
- To Jeter! I założę się, że jest uzbrojony.
Odwrócił się i zobaczył metalową puszkę ustawioną
przez Raven. Odbijała już promienie słońca. Za chwilę
ten blask będzie oślepiający. Spojrzał na dziewczynę
- jej jaskrawa koszula, dżinsy, a przede wszystkim
pasek z metalową klamrą odbijającą słońce sprawiały,
że Rawen mogła się stać znakomitą tarczą strzelniczą.
Nagle serce zabiło mu mocniej. Ogarnął go parali
żujący strach.
- Raven, zdejmij ten pasek!
Coś mu odpowiedziała, ale nie usłyszał, bo wiatr
wiał w przeciwną stronę.
- Na miłość boską! Zdejmij ten pasek! Jeter to
snajper. Wystarczy, że strzeli tylko raz. - Dyszał
ciężko, zamknął oczy. - Proszę cię, zdejmij ten pasek!
Zdumiona jego zapamiętaniem, w końcu sięgnęła
do klamry, rozpięła ją i pasek upadł na ziemię. Spojrzał
na Raven z ulgą. W jego spojrzeniu dostrzegła jeszcze
coś, co sprawiło, że zaparło jej dech w piersi.
- Zrobiłaś swoje - powiedział z napięciem. - Teraz
się ukryj. Jeter nie dotrze tutaj przed zmrokiem.
Nie sprzeczała się z nim.
142
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Ale dasz mi znać, jeżeli zobaczysz Robbie'ego
i Kate?
Tylko skinął głową. Miał ponury wyraz twarzy.
Pewnie psy nie żyją. Nigdy przecież tak się nie
oddalały. Nie mogła jednak uwierzyć, że już nigdy ich
nie zobaczy.
Posłusznie ruszyła przed siebie. Zaczęła się wspinać
na porośnięte trawą wzniesienie.
- Jeśli coś się wydarzy, nie trać czasu, uciekaj nawet
najtrudniejszą drogą i nie oglądaj się za siebie. Jeter
przecież nie zna tych gór tak jak ty. Przyrzeknij, że
w razie czego nie będziesz zwlekała.
Zesztywniała, wstrząsnął nią dreszcz, pochyliła się
naprzód, jakby zadano jej cios. Ta chwilowa słabość
jednak szybko minęła.
- Na pewno nie będę się oglądała za siebie - rzuciła
cicho.
Przedzierała się między głazami w stronę wielkiego
otoczaka, który wyglądał jak forteca. Po chwili znik
nęła za nim. Polanka opustoszała. Dawid był sam.
Przesunął się na sam skraj przepaści i skoncentrował
wyłącznie na człowieku, który wędrował doliną.
O zmroku Raven przyklękła przy Dawidzie. Przez
cały długi dzień pozostawała w ukryciu, wychodząc
z niego od czasu do czasu tylko po to, by dać
Dawidowi coś do jedzenia i picia. Teraz też przyniosła
mu trochę wody. Woda była ciepła, miała metaliczny
smak, lecz zaspokajała pragnienie.
- No i co? - szepnęła.
- Od kilku godzin nic.
- Myślisz, że wie, że jesteśmy tutaj?
- Na pewno. Jest przecież taki sprytny i przebiegły,
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 143
że udało mu się działać pod nosem Simona. Nas też
znajdzie. To tylko kwestia czasu. - Dotknął jej poli
czka zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś będzie mógł
wziąć ją w ramiona.
Ujęła go za nadgarstek i ucałowała w miejsce, które
dotykała palcami. Uśmiechnęła się i wstała. Słyszał,
jak depcze suchą jesienną trawę, lecz patrzył w dół
pilnując dojścia do kryjówki.
- Robbie!
Usłyszał jej krzyk, zerwał się z granitowej płyty, był
przerażony tym, co ona robi.
- Stój!
Lecz było za późno. Biegła przez polankę na
spotkanie czarnemu psu, który potykając się pędził do
niej.
- Raven! - zawołał znowu, lecz było już za późno.
Z zarośli poniżej wyskoczyła jakaś postać i rzuciła
się na dziewczynę obezwładniając ją. To Jeter, którego
Dawid nigdy dotąd nie widział na oczy. Trzymał
rewolwer przy skroni Raven.
Koszulę na ramionach miał przesiąkniętą krwią,
która spływała po rękawach. Była to jednak krew psa,
a nie jego własna. Wciągnął ranne zwierzę aż tu na
górę, po to, by dostać Raven w swoje ręce. Dawid
z goryczą uznał, że to nie lada wyczyn.
Raven stała jak sparaliżowana, blada, milcząca.
Jeter trzymał ją jak w kleszczach, tyłem do siebie. Całą
szyję miała w krwi Robbie'ego.
Jeter wyszczerzył zęby w uśmiechu i dał znak
Dawidowi, żeby rzucił broń. Dawid nie mógł opano
wać wściekłości. Chciał zabić tego mężczyznę, który
ważył się podnieść rękę na Raven w tak nikczemny
sposób. Perfidny uśmieszek na twarzy Jetera mówił
144 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
mu, że pragnie tego samego: zabić Dawida. Lecz jaką
szansę miała Raven? Dawid rzucił rewolwer na ziemię.
Usiłował nie myśleć o Raven i skupić się tylko na
Jeterze. A ten zbliżył się na odległość strzału, którego
jednak nie oddał. Chciał się najpierw porozkoszować
sytuacją. Dawid miał nadzieję, że to jedyna szansa
Raven.
Próbował ocenić możliwości Jetera. Był potężnie
zbudowany, co nie rzucało się tak w oczy, kiedy nosił
dobrze skrojone eleganckie garnitury.
- Gratulacje dla wyśmienitego krawca! - rzucił
Dawid z ironicznym uśmieszkiem.
- Miał w tym swój udział - skwitował jego uwagę
Jeter.
- Miał?
- Tak. Czas przeszły. Twój ukochany Simon podo
bnie.
Czyżby ten bezczelny drań uważał, że zabił Simona?
Nikła szansa, ale jedyna.
- Taki szczany lis jak Simon nie da się przechyt
rzyć jakiemuś palantowi i zdrajcy.
- Nie wysilaj się. Widziałem, jak umierał.
- Może go powaliłeś, ale niekoniecznie wykoń
czyłeś. Bo jak myślisz, kto nas ostrzegł? Kto wiedział,
gdzie jestem?
- Każdy mógł się dowiedzieć. Ja, na przykład,
wykryłem, skąd ta panienka dzwoniła do Simona.
Była, zdaje się, z tobą na uroczystości ku pamięci tej
egzaltowanej idiotki, Helen Landon.
- A kto mnie szukał? Prócz człowieka, który miał
pewność, że nikt nigdy nie odkryje jego powiązań
z Helen Landon? - Kątem oka dostrzegł, że coś się
z boku poruszyło, lecz nie mógł ryzykować, by zoba-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 145
czyć co, bo musiałby spuścić z oka Jetera, który
teatralnym chwytem obezwładniał milczącą Raven.
- Simon zbyt wiele wiedział, co? Poza tym nie byłeś
pewien, ile wie. Musiałeś dostać nas obu. Ale z Simo
nem ci się nie udało.
- Kłamiesz! - wrzasnął Jeter, lecz w tonie jego głosu
wyczuwało się nutę niepewności.
- Naprawdę?
Za Jeterem znów coś się poruszyło, zafalowała
trawa, przemknął jakiś cień.
- Dość tego! - ryknął. - Kończmy te gierki! Stawaj
tam na skraju przepaści, Canfield!
Dawid zawahał się, lecz Jeter w odpowiedzi odciąg
nął głowę Raven za warkocz do tyłu i wbił lufę
rewolweru w jej policzek. W kąciku jej ust pokazała się
krew.
- No, ruszaj się! - wrzasnął.
- Dawidzie, nie! - krzyknęła Raven.
Dawid przesunął się bliżej przepaści. Następny cios
wymierzony Raven przez Jetera mógłby ją śmiertelnie
zranić. Nie miał wyboru.
- Przez cały czas to ty maczałeś w tym palce! Helen
Landon też wmanewrowałeś!
- Koniec dyskusji. Skaczesz pierwszy. Za tobą
szanowna panienka. Tyle wypadków zdarza się pod
czas wspinaczki.
- Simon i tak się domyśli.
- Simon nie żyje.
- To kto mnie ostrzegł?
- Zamknij się! - Jeter tracił pewność siebie.
Znów pociągnął Raven za warkocz i wykręcił jej
głowę tak boleśnie, że wydała zduszony jęk. Dawid
struchlał. Nie obchodziło go to, co Jeter robi z nim, bo
146 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
dzięki temu Raven zyskiwała na czasie. Posłyszał świst
odbitej rykoszetem kuli i usłyszał, jak Raven przerażo
nym głosem wykrzykuje jego imię. Zebrał się w sobie
i rzucił naprzód. W tej samej chwili kątem oka
dostrzegł, że z zarośli wypada coś czarnego.
Sześćdziesieciokilogramowy rozjuszony pies powa
lił Jetera na ziemię. Raven była wolna. Jeter chciał ją
znów chwycić, lecz Robbie wbił mu błyszczące kły
w rękę. Jeter wrzasnął, usiłował skierować lufę rewol
weru na rannego psa. Dawid kopnięciem wytrącił mu
broń z ręki.
Oszalały Jeter zaczął na oślep walić tą ręką psa.
- Robbie! - krzyknęła Raven przywołując ulubień
ca do porządku.
Walka była skończona. Robbie przypełzł resztką sił
do swojej pani ciągnąc brzuchem po ziemi.
Dawid zerknął, czy Raven nie jest ranna. Pochylała
się nad psem, była pokrwawiona, lecz nie swoją krwią,
tylko Robbie'ego. Dawid pochylił się nad powalonym
i unieszkodliwionym Jeterem.
Na ciemnym niebie, rozjaśnionym jeszcze tylko
gdzieniegdzie promieniami gasnącego słońca, wscho
dził księżyc. Lecz nie była to odpowiednia chwila, by
rozkoszować się piękną porą spotkania dnia z nocą.
Dawid podszedł do Raven. Siedziała w ciemnościach
głaszcząc nieruchome ciało Robbie'ego. Mimo że
mokra od rosy trawa wyciszała kroki Dawida, wie
dział, że Raven go słyszy.
Spojrzała na niego smutno się uśmiechając. Przy
klęknął przy psie i też zaczął go głaskać. Łeb Rob
bie'ego spoczywał na kolanach Raven. Przytuliła do
niego policzek. Pies poruszył się i polizał ją po ręce.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 147
Panowała zupełna cisza, ucichł nawet wiatr. Raven
wyprostowała się i wtedy Dawid zobaczył, że ma suche
oczy.
- Już odszedł - szepnęła próbując stłumić żal.
- T a k .
Spojrzał na dolinę, przypomniał sobie, jakim zgorz
kniałym człowiekiem był jeszcze tak niedawno. Myśląc
o przeszłości i o Helen Landon nie czuł już gniewu ani
nie miał poczucia winy. Nieważne, co Helen zrobiła,
nieważne, z jakiego powodu, ważne było to, że dzięki
niej spotkał Raven.
Tu, na tym skalistym zboczu, zrobiłby wszystko, by
chronić tę wspaniałą kobietę. W imię miłości. Nie
żądając nic w zamian.
Zrobiło się chłodno, wstał więc, by rozpalić ogień
i dać Raven gorącej czekolady. Lecz najpierw podszedł
sprawdzić, co z Jeterem, który leżał związany jak
mumia.
Wkrótce czekolada była gotowa, ale Raven nie
mogła jej przełknąć, trzymała tylko kubek ogrzewając
sobie nim ręce.
Usiadł obok i przytulił ją do siebie. Jej głębokie
westchnienie powiedziało mu więcej, niż wyraziłyby
słowa. Dotknął ustami jej włosów i siedząc tak od
ważył się myśleć o przyszłości. Jutro zniesie Jetera.
Potem wróci po Raven i Robbie'ego.
Będzie musiał pojechać na jakiś czas do Waszyng
tonu, lecz kiedy już będzie wolny, wróci do doliny.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Raven się odzywała?
Dawid potrząsnął przecząco głową, unikając bada
wczego wzroku Simona. Podszedł do okna, które
wychodziło na teren szpitala. Simon będzie tu jeszcze
przez kilka tygodni, a potem okres rekonwalescencji
chce spędzić w dolinie. Lekarze zapewniali go, że
w pełni powróci do zdrowia.
- To co tu jeszcze robisz? - huknął Simon. - Jeter
poszedł już w odstawkę. Wiemy, kim był i dla kogo
pracował. Poza tym był pionkiem. Po prostu bubek,
który chciał szybko i za wszelką cenę zrobić karierę.
- A Helen Landon zapłaciła za jego ambicje.
- Dawid uderzył pięścią w parapet, aż zadrżały szyby.
- Wykończył ją. Przy mojej pomocy.
- Nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia. Helen
była dokładnie taka, jak ją opisała jej babka. Głupia
manipulatorka, którą to wszystko przerosło. - Simon
zmarszczył brwi. - To ja popełniłem błąd. Źle ją
oceniłem. Niedostatecznie sprawdziłem. Zaślepiły
mnie jej niektóre rzeczywiście niezwykłe możliwości.
- Westchnął głęboko. - Powinienem to wszystko
przewidzieć.
- Simonie, po co...
- Jeter się potknął. Zdradziła go niecierpliwość.
Rzucał się jak kogut. Nalegał, by ciebie zwolnić.
Zlikwidować. Zdradził się. Mówił o sprawach, o któ-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
149
rych nie powinien wiedzieć. Nagle się okazało, że
babka Helen to wcale nie zdziecinniała staruszka.
Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Helen chciała
błyszczeć. Przeć do przodu. W tym celu posłużyła się
Jeterem. Kiedyś zgłosił się do niego jakiś pułkownik
i sprzedał mu pewną drobną, ale ważną informację.
Wtedy zrozumiała, że popełniła błąd, ale było za
późno.
- Simonie...
- Daj mi skończyć, do diabła! - Podjechał na
wózku bliżej do Dawida. - Powinienem się zorien
tować o wiele wcześniej. Numer telefonu, który mi
podałeś...
- Nie kryło się za nim nic konkretnego.
- Ten drań musiał mi go wysylabizować. Myś
lałem, że chodzi mu tylko o mnie. A on zdradził też
ojczyznę. Nie doceniałem go. A kiedy w końcu stwier
dziłem, że dwa dodać dwa równa się cztery, już mnie
dopadł i chciał mi na zawsze zamknąć usta. Ty byłeś
następny na jego liście. Odnalazł numer telefonu
Raven, pojechał na uroczystości żałobne poświęcone
Helen i tam was razem zobaczył. Łatwo mu poszło.
Simon wyglądał na zmęczonego. Nagle się po
starzał. Choroba zrobiła swoje.
- Moja pomyłka omal nie pozbawiła cię życia.
- Nie sposób wszystkich bez przerwy mieć na oku.
Jeter był samotnym wilkiem, który ukrył się w stadzie.
Był tak przebiegły, że udało mu się uniknąć poważniej
szych podejrzeń. A Helen była naprawdę cholernie
dobrą agentką, póki woda sodowa nie uderzyła jej do
głowy. Nie ty, tylko ona zagrażała memu życiu. Potem
mi je podarowała. Spłaciła dług. Teraz kolej na Jetera.
- Dużo czasu upłynie, zanim ten łajdak ujrzy
150
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
światło dzienne. Jeżeli w ogóle kiedyś to nastąpi. -Ton
głosu Simona zmienił się, nie był taki ostry. - A więc to
tyle. Uporałeś się jakoś z tym wszystkim, co się stało?
- Tak, patrzę już na to z dystansem.
- A co z twoim cholernym sumieniem?
- Czy mężczyzna, który nie ma wyrzutów sumie
nia, może być nadal mężczyzną?
- Dawid Canfield na pewno. - Simon podał mu
rękę, a potem nakrył jego dłoń swoją. - Powodzenia,
Dawidzie. Niech ci się wiedzie w życiu. Kiedy zjawisz
się w dolinie, ucałuj ode mnie Raven i powiedz, że za
kilka tygodni podziękuję jej za wszystko osobiście.
- Czyli już wiesz.
- Że Straż już cię straciła? No pewnie. Ale kto
wybrałby Straż, kiedy by na niego czekała taka kobieta
jak Raven?
- Myślisz, że czeka na mnie? Sprawiłem jej tyle
bólu. Czasami zachowywałem się jak ostatni drań.
- Ale ją kochasz. Ona też cię kocha.
- Kochała, ale tyle się zdarzyło... Nie daje znaku
życia od kilku tygodni.
- Ale przecież też wiele przeżyła i musiała się jakoś
z tym wszystkim uporać. Straciła Robbie'ego, potem
znalazła Kate.
- Do obu psów Jeter strzelał z ukrycia. Tylko że
Robie'ego nie zabił, lecz zranił.
- To wszystko było dla niej okropne, ale ona się nie
załamie. Jest naprawdę silna. Ty też swoje przeżyłeś.
Raven nie chce wywierać na ciebie nacisku. Chce, byś
sam zdecydował.
- Ale ja już wiem, czego chcę. Chcę jej, chcę żyć
i mieszkać z nią w dolinie.
- To po co tu jeszcze sterczysz? Jedź do niej.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 5 1
- Ale obaj wiemy, że czasami trudno będzie ze mną
wytrzymać. Lata spędzone w Straży zrobiły swoje. Nie
można ich nagle przekreślić czy wymazać. Czy to
w porządku narażać ją na to wszystko?
- To ona powinna sama zdecydować.
- Masz rację. - Dawid uśmiechnął się z przymu
sem. - Dean Madison zaproponowała mi pracę.
Widziałbyś we mnie profesora uczelni?
- Na pewno.
- Ale tylko przy Raven - odparł Dawid i uprzytom
nił sobie, że wciąż trzyma za rękę Simona. Uścisnął ją
więc jeszcze raz.
- Trzymaj się, przyjacielu, i życz mi szczęścia.
Kiedy stał już w drzwiach, usłyszał za sobą:
- Już je masz.
- Zobaczymy.
- Chyba jeszcze nigdy aż tak się nie bałeś? - za
chichotał Simon. - Nawet różnych ciemnych typów?
- Zgadza się. - Uśmiechnął się krzywo i pomachał
Simonowi dłonią na pożegnanie.
Raven oparła głowę o bal pomostu i wsłuchiwała się
w ciszę. Popołudniowe słońce ogrzewało jej twarz.
Babie lato, jej ukochana pora roku. Jasne, za
snute mgiełką dni. Właśnie o tej porze zawsze
odzyskiwała zupełny spokój i żyła w zgodzie ze
swoim światem. Lecz tym razem było inaczej. Trawił
ją niepokój, była zdenerwowana. Ciemne noce w do
linie i przystrojone płomiennymi barwami dni zupeł
nie jej nie cieszyły.
Dzisiaj obudziła się w dziwnym nastroju, ubrała się,
rozebrała, ubrała znowu. Nic jej nie odpowiadało.
Wszystko ją bolało. Zmarnowała godzinę przy stoliku
152
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
i nic nie ulepiła. Zbyt często wzrok jej wędrował
w stronę telefonu, który nie dzwonił.
Co z Simonem? Jak się czuje? Czy ma przy sobie
przyjaciół? Czy jest przy nim Dawid?
Dawid.
Zawsze Dawid.
Serce waliło jej jak młotem. W domu wydawało się
duszno. Ubranie ją uwierało. Znów zaczęła się ubierać
i przebierać. Sięgnęła po koszulę z koronkami - ulu
bioną koszulę Dawida. Miękki materiał otulił jej nagie
ciało jak mgiełka.
Ścieżka nad jezioro wydała się bardzo zachęcająca.
Połyskliwa woda zapraszała. Raven nabrała ochoty na
kąpiel.
Deski pomostu zaskrzypiały i ucichły, jakby ktoś na
nie wszedł i zatrzymał się. Nie była w stanie się
odwrócić, nie mogła złapać oddechu. Powiew wiatru
pieścił pasma błyszczących w słońcu włosów, które
wysunęły się z upiętego luźno koka. Szkarłatne liście
tańczyły po deskach pomostu kusząc, kierując wzrok
Raven w stronę Dawida.
Lecz nie był to Dawid, którego tak dobrze znała,
tylko przystojny mężczyzna z marsem na czole, pełen
rezerwy, mężczyzna, którego zobaczyła po raz pierw
szy w życiu. Miał na sobie ciemne obcisłe spodnie.
Jedwabna koszula miała kolor ciemnego turkusu.
Dawid wyglądał jak doświadczony podróżnik przyby
ły z innego świata. Świeża siwizna na skroniach
sygnalizowała jednak, ile w tym świecie może być
cierpienia i zmartwień.
Przystojny, elegancki, posępny. Ten sam Dawid, ale
wyglądający obco.
Raven głęboko westchnęła i odwróciła wzrok.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 153
Znów usłyszała jego kroki. Zanim się ruszyła, już był
przy niej. Podniosła głowę i przesuwając wzrokiem po
jego postaci przyjrzała mu się z bliska. I doznała
wstrząsu, bo owszem, był elegancki i przystojny, lecz
nie był posępny ani nieprzystępny. W jego oczach
dostrzegła, jakie uczucia nim miotają.
Patrzył na nią, pochylił się i znajomym, pełnym
kurtuazji gestem podał jej rękę. U jej stóp szemrała woda,
w krzewach grał świerszcz, nad doliną rozległo się przeraź
liwe wołanie jastrzębia, lecz ona niczego nie słyszała.
Powoli, z bijącym sercem podała mu rękę. Ich
dłonie się spotkały, palce zacisnęły w mocnym uścisku
ogrzanym słońcem. Pomógł jej wstać, przyciągnął do
siebie i zaczął z nią wirować jak szalony. Tulił ją
i całował, szeptał czułe słowa, znów całował.
- Bałem się.
- Że pójdę sama pływać? - Chciała usłyszeć to, co
widziała w jego oczach. Słowa prawdy.
Wyciągnął szpilki z jej włosów, wsunął dłoń w ich
gęstwinę.
- Bałem się, że nie będziesz mnie chciała - powie
dział szorstkim, stłumionym głosem, bo trudno mu
było wyznać prawdę.
Dotknęła jego twarzy i nie mogąc znieść malującego
się na niej napięcia przylgnęła policzkiem do jego
ramienia.
- Chcę cię, Dawidzie. Zawsze będę cię chciała.
Odetchnął głęboko, wstrząsnął nim dreszcz. Przesu
nął ręką po jej plecach i przytulił ją, jakby chcąc ulżyć
sobie w bólu długiego rozstania. Chciał zapanować
nad swoim głosem.
- Nie będziesz miała ze mną łatwego życia. Jestem
trudny, mam humory.
154
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Wiem, wspomnienia przeszłości nie mogą nagle
przestać cię nękać - szepnęła.
- Na tym polega moja słabość.
- To nie słabość, Dawidzie, to twoja siła.
- Przyjechałem tu po to, by odzyskać spokój. Ty mi
go dałaś i ty dałaś mi siłę. Kocham cię, Raven.
Oczy jej błyszczały. Była piękna. Nigdy nie była tak
piękna. Należała do niego. A jednak miał uczucie
niedosytu.
- Powiedz mi...
Raven znieruchomiała.
Chciał podejść i znów wziąć ją w ramiona. Ta
dumna, odważna kobieta była jego miłością, miłością,
za którą oddałby życie. Tylko jedno się liczyło.
- Powiedz mi. - Głos miał chropawy, pełen bólu,
musiał usłyszeć słowa,
które kiedyś wydawały mu się
bez znaczenia. Teraz potrzebował ich, nie potrafił się
bez nich obejść. Nie potrafił nad sobą panować.
- Dobry Boże, Raven, powiedz mi...
Odwróciła się, uniosła głowę. W jej oczach błysz
czały łzy.
- Kocham cię, Dawidzie. -I uśmiechnęła się tak
cudownie, że omal nie oszalał. - Kocham cię.
Była jego słońcem, jego nadzieją. A kiedy uśmiecha
ła się do niego przez łzy, poczuł, że jest nie tylko jego
miłością, lecz także jego życiem.
- Raven...
Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Pragnął jej. Pragnął,
by zawsze z nim była. A może coś źle zrozumiał? Czy
nie było już za późno? Może nie potrafiła opanować
strachu przed tym, co stanowi istotę miłości? Bo
przecież płacze, a od tak dawna nie płakała... Musi się
dowiedzieć. Czy miłość wystarczy? Cierpiał, nie po-
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 155
trafił sobie poradzić z własnymi problemami. Lecz
przede wszystkim okropnie się bał. Kameleon, dumny
samotnik ze Straży, był przerażony. Była jego życiem,
lecz może ją stracił?
Na jej rzęsach zawisła łza i potoczyła się po
policzku. Otarł palcem kryształową kroplę, w której
zawierał się jego świat.
- Raven?...
Uśmiechnęła się czarująco, jej spokój zapierał dech.
Dotknęła ustami jego ręki w miejscu, gdzie spadła jej
łza.
- Nigdy nie myślałam, że będę taka szczęśliwa. Nie
myślałam, że będziesz chciał usłyszeć, że cię kocham.
Dawid zadrżał, zachwiał się. To właśnie jest miłość:
ból, oczarowanie i łzy radości.
- A nasi pierwsi synowie? Może najpierw będziemy
mieć Simona? A może Colina?
- Najpierw Simona, a potem Colina. Ale później
chciałabym mieć Dawida.
- W takim razie do roboty, moja kochana - roze
śmiał się, lecz od razu spoważniał. - O Boże, kochanie,
już myślałem...
- Ciii... - Położyła mu rękę na barku, a kiedy
rozwarł ramiona, wtuliła się w niego. - Nie mogłeś
mnie stracić. Nigdy mnie nie stracisz.
Gładził palcami jej włosy i tulił w ramionach. Drżał.
Pragnął słyszeć jej słowa, pragnął słyszeć, że go kocha.
Stali wtuleni w siebie w słońcu, otoczeni cichym
majestatem gór.
- Ale może zanim zabierzemy się do produkcji
szkockich maluchów, pojedziemy na małą uroczystość
zwaną ślubem?
- Zrobimy to później. - Uniosła się na palcach, by
156
NA SKRAJU PRZEPAŚCI
go pocałować. Koszula zsunęła jej się kusząco z ramie
nia. - O wiele później.
Patrzył na nią z czułością, przygarnął do siebie.
- Tylko zbytnio z tym nie zwlekajmy. To nie
byłoby rozsądne.
- Zgoda. - Zaśmiała się ubawiona swoim małym
podstępem i zsunęła z siebie bawełnianą koszulę
z koronkami, która opadła u jej stóp.
- Dawidzie - szepnęła - kocham cię.
KONIEC