191 James BJ Dłoń Anioła


Bre~twiodla zycie

stracencze, tula ue,

az znany reporter

wYPQtrzyl ja w tlumie, podal reke i

wprowadzil do krainy sztuki. Poznala

pieklilo i cZ!u~osc,lecz jej zmysly spaly. Teraz

wybuchly jak wulkan, bo pelen pmsji m,lody

muzyk zaczal grac dla niej piesn milosci.

W poblizu czai sie jednak n,ieprzrjaciel!

Smierc zawisla nad glowami kochanków ...

James BJ - Dłoń Anioła

PROLOG

W progu przystanal na chwile. Po to tylko, by jego ciemne, blyszczace oczy odnalazly Madame Zare. Ale tachwila wystarczyla, by inni go dostrzegli, i wokól rozleglsie szmer zaskoczenia.

Slawa i bogactwo nie byly niczym nowym dla mieszkańców Atlanty, którzy ucztowali az.do póznych godzin nocnych w tym pieknym tropikalnym ogrodzie. Ale to był Jamie. Geste czatne wlosy opadaly mu na czolo, pod

doskonale skrojonym ubraniem rysowaly sie szerokie, mocne ramiona. Tak, to byl Jamie, który dal swiatu swoja

muzyke.

Niestety, po dzisiejszym wieczorze. miala ona ucichnac.

Na twarzy Jamie' ego mlalowal sie smutek, którego nie potrafil ukryc. Usmiechnal sie lekko i ująl slabe, powykręcane dlonie, które Zara wyciagnela do niego.

- Madame.

- Mój slodki lobuziaku - mówila staruszka, na próżno szukajac sladu radosci na jego twarzy. - Nielatwo jest

Zostawiać cos, co sie kocha., nawet jesli tak trzeba.

- Ma pani racje. Trudno jest odchodzic - westchnął ciezko - nawet jesli tak trzeba.

- Bedziesz tesknic.

- Na pewno.

Skinela glowa, korona siwych wlosów zalsnila w swietle.

- To dobrze, ze twój ostatni koncert odbyl sie tu, gdzie po raz pierwszy rzuciles swiat na kolana.

- Nigdy nie pragnalem miec go u swoich stóp.

- Wiem. Ale jestesmy ci wdzieczni za to, ze obdarzyłeś nas swoja muzyka.

- Dziekuje - Jamie uniósl do ust jej dlon. - Nigdy tego nie zapomne. Warto bylo to przezyc.

- Nie watpie.

Tym razem usmiech pojawil sie i w jego oczach. Madame Zara umilkla. Temat byl wyczerpany. Nie potrzeba zadnych slów, by wiedziec, jak trudno jest kochac, a jeszcze trudniej zostawic swa milosc. Wysunęła dlon z jego uscisku i dotknela lekko policzka Jamie'ego, jakby chciala zlagqdzic jego ból.

- Alez z ciebie przystojny chlopak, Jamie.Gdybym miala piecdziesiat lat mniej ...

- Pani jest zawsze tak samo mloda. Pani jest wieczna, Madame - rozesmial sie Jamie.

- Czyli moge byc starsza od Pana Boga? - uniosła lekko brwi.

- Nie, chcialem tylko powiedziec, ze pragnalbym być mezczyzna liczacym sie w pani zyciu.

- Ty posród moich szesciu mezów? - tym razem Madame Zara sie rozesmiala.

- Mówila pani o pieciu.

- Czyzby? - znowu uniosla brwi. - Z szóstym zylam

bez slubu. -

- Szczesciarz.

- Wiem, ze ta kobieta, która bedzie miala Jamie'ego

McLachlana za meza, tez bedzie bardzo szczesliwa.

- Nie wiem, czy taka kobieta istnieje.

- Istnieje. Kiedy ja spotkasz, bed2;iesz wiedzial. A ona

'na pewno ci sie nie oprze.

ROZDZIAL PIERWSZY

- Nieoh cie diabli, Simon! -' Jamie uderzyl' dlonia

w stól, az zadzwieczalo szklo. - Przeciez wiedziales, ze

skonczylem juz z Organizacja, kiedy to planowales.

Simon McKinzie skinal glowa, nie silac sie na wyj asnienia~

Podniósl szklanKe,' poruszyl nia tak, ze bursztynowy

plyn zawirowal, i podniósija do ust. Jeden ruch

'i szklanka byla pusta. Czysta,'indcna whisky splynela mu

do gardla; polknal ja jak wode: ."

Jatnie patrzyl, jak dlbrzymia dlon przechylila ponownie

karafke i nastepna porcja plynu pojawila sie w szklance.

\

Marynarka Simona miala swoje lata, jak i jej wlasciciel,

ale w dalszym ciagu wygladala porzadnie. Ktos

inny moze wygladalby smiesznie w blyszczacym ubraniu,

które wyszlo z mody trzydziesci piec lat temu, kiedy

urodzil sie Jamie, ale nie Simon.

f - Dobrze dzis grales. - W ustach Simomi byla to

najwyzsza pochwala.

- Dzieki. - Jamie skrzyzowal rece. - Staralem sie.

- Spogladal przez caly ,czas na mezczyzne, który byl jego

przyjacielem i mistrzem. ,

- Chwilami balem sie, ze rozbijesz fortepian.

- Jak do'tad, nigdy tego nie zrobilem. A teraz, kiedy

sko6czylerri z koncertami, nie bede mial ku temu okazji.

8 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 9

- Ze dwa razy musialem wyjac chusteczke.

Jamie rozesmial sie. Smutek zniknal z jego. twarzy.

Siman latwa sie wzruszal. Jego.wrazliwosc dorównywala

pasiadanej sile.

- Juz ci przeszlo? - Simon popatrzyl badawcza na

Jamie'ega. Lubil go. najbardziej ze wszystkich McLachlan<;

lw.- Czy mazesz mnie teraz wysluchac?

- Chcesz sie wytlumaczyc? Dobrze. Slucham:

- Raczej wyjasnic ci przyczyny. --Sinión byl dakladny.

.

- Dabrze. Wyjasnij. - Zly, ze wciagriietogo w te

aperacje" Jamie wiedzial, ze Siman zawsze, postepawal

razsadnie.Ten pateznie zbudawany weteran sluzb specjalnych

nie utwarzylby, najlepszego. adzialu, gdyby nie

ki'erowal sie mzsadkiem. Jamie dzialal razem z nim.

SIman zwerbawal go. wiele' lat temu.

, '- Mendaza przyjezdza jutra, a szóstej. - Widzac

pytanie w 'aczach Jamie'ega; dodal: - Tak, ten'"sam,

2 którym miales da czynienia trzy lata temu.

- Ujawnil sie?

~ Tak Ma liste i teczke pelna dawadów wystarczajacych,

by uniemozliwic dzialanie szczególnie nieL

bezpiecznej grupie kartelu narkatykawego.Podabna lista

zawiera znane nazwiska. Ale nie wiemy, czyje i'jakie

stimawiskia piastuja ci ludzie. Mendaza jest bardzo

wystraszany. Patrzebujemy na latniskuznajamej twarzy.

Kagas, kamu ufa, ,

Jamie westchnal. Byl wykanczany. Zawsze tak sie

czul pa kancertach, a teraz jeszcze ta spatkanie.

~ Razamiem.

-'--Wystarczy, aby cie dastrzegl na latnisku. Kiedy

upewnisz sie, ze cie widzi,' umailiwisz mu zamiane

teczki, stawiajac swoja w jak naj.clagadJ1li€jszymmiejscu.

Potem zabierzesz teczke' iMendazy i 'apuscisz: teren

latniska. '

, ,

- Czy Mendaza bedzie bezpieczny? "

, . - Ta' problem kagas innego.. Ty sie ta sprawa nie

zajmujesz. Jak tylko dastarczysz nam teczke, przechadzisz

na zasluzana emeryture. .

- A ja myslalem, ze nastapila ta juz tydzien-temu.

- Czyzby? Chyba sie pamyliles.

- Niech ci bedzie. - Jamie stuknal lampka a szklanke

Simana, - Za tydzien, w którym Jamie McLachlan,

pianista i tajny agent, przechadzi na emeryture. -:Iza wszystkie jego. dzieci, które zacznie produkawac,

jak:tylka znajdzieadpowiednia, asabe·

~ Produkcja dzieci -'--rozesmial sie Jamie. ,~ Na cóz,

wymy~liles dla mnie zupelnie przyjemne zajecie.

- Prawda? - Simon usmiechnal sie i druga szklanka

whisky zniknela padobnie jak pierwsza.

Brett Sumner przesunela wyzej pasek aparatu fatagraficznego.

i przycisnela lakcie da ciala. Przy kazdym

kraku teczka abijala sie jej a kalana. Wadruchu wscieklasci

zapragnela nagle uderzyc nia mezczyzne, ,który

przepychal sie przez tlum tuz za nia. Co.z tego.,ze mu sie

spieszy. Wszystkim sie spieszy. Trzeba wykazac troche

cierpliwasci. Zwalnila kraku i powali pasuwala sie wraz

z tlumem. Kiedy znalazla sie w paczekalni, adetchnela

z ulga. Nareszcie mazna byla przelazyc aparat na drugie

ramie i uchwycic teczke tak, by nie przeszkadzala przy

kazdym ruchu. Paruszala sie z wdziekiem. Pasma kruczaczarnych

wlosów wysuwaly sie spad zniszczanegokapelusza,

czerwana apaszka byla niedbale wsupieta w wycie10

Dl.ON ANIOLA DLON ANIOLA 11

cie bluzki. Mocne wysokie buty, w które wpuszczone

byly nogawki szerokich spodni, podkreslaly plynny krok.

Jej zgrabna sylwetka przyciagala wzrok wszystkiCh.

Gonily ja spojrzenia pelne podziwu. Piekna twarz, doskonalafigura,

pewnosC siebie ipoczucie wlasnej godnosci

podkreslaly jej zmyslowosc.

Brett nie zdawala sobie zupelnie sprawy z podziwu, jaki

budzi. Myslala tylko o tym, by jak najszybciej dotrzec do

domu. Myslami byla juz w ciemni, gdzie powolywala do

zycia nadzieje, marzenia, ból i' zal, które uchwycila na

zdjeciach. Idac wsród tlumu, przypatrywala sie twarzom

napotykanych ludzi, szukajac; ciekawych obiektów.

W oczy rzucila jej sie twarz szczuplego, atrakcyjnego

mezczyzny. Widziala ja w ostrych, kontrastujacych ze

soba kolorach; które nie tylko odzwierciedlaly przepelniajaca

go energie, ale i podstep. ZWGlnilakroku, zaciekawiona.

A moze to pozory? Twarze wielu osób przypominaly

maski, by nikt nie mógl ich zranic lub odkryc ich

prawdziwej natury. Pracujac, starala sie zawsze ujawnic

to, co krylo sie pod taka maska.

Nie rozumiala, dlaczego ten stojacy samotnie mezczyzna

przyciagnal jej uwage. Dlaczego kojarzyl sie jej

z podstepem. Chyba to podpówiadal jej instynkt. Zapragnela

utrwalic napiecie, które malowalo sie na jego twarzy,

i siegnela po aparat. W jakis sposób odgadl jej intencje

i wpil sie w nia ciemnymi oczami. Brett zadrzala.

Zaskoczona stwierdzila, ze oczy mezczyzny byly niebieskie

i bardzo rozgniewane, jakby mówily: wynos sie stad;

to nie twoja sprawa ..

Te nie wypowiedziane slowa dotarly do niej z taka

moca, ze az sie cofuela, a reka zsunela sie z aparatu.

Mezczyzna wpatrywal sie w nia intensywnie, dopóki nie

rozdzielil ich wózek z bagazami. Kiedy przejechal,

mezczyzny juz nie bylo.

. Brett wpatrywala sie w opustoszale miejsce zupelnie

wytracona z równowagi. Miala wrazenie, ze wszystko to

dzialo sie w jej wyobrazni, ze jej umysl nie uwolnil sie

jeszcze od nastrojów panujacych w kraju, z którego

wlasnie wrócila.

Jeszcze raz rozejrzala sie po szerokim korytarzu,

szukajac nieznajomego, ale go nie znalazla. Zorientowala

sie, ze stoi posród przechodzacych ludzi, i przylaczyla sie

do nich. Idac Z tlumem zmeczonych podróznych, odtwarzala

w myslach obraz ujrzanej twarzy.

Kazdy szczegól utkwil jej w pamieci. Proste brazowe.

wlosy odrzucone na bok byly tak ciemne, ze az ·czarne.

Wyraznie zarysowane brwi mialy ten sam kolor. Geste,

zawiniete rzesy byly jeszcze ciemniejsze. Wystajace

kosci policzkowe i podbródek swiadczyly o bezkompromisowosci

tego mezczyzny. Pieknie wykrojone usta

stworzone byly do ~smiech,u; zlosc, która sciagnela je

w prosta, waska linie, nie pasowala do nich. I te cudowne

oczy jak plomien blyskajacy moca.

Piekna twarz. Twarz, której nie mozna zapomniec.

Znowu zwolnila kroku. Jedynie tlum ludzi powstrzymywal

ja od zawrócenia i ponownego przeszukania

poczekalni. Byla pod tak silnym wrazeniem tego mezczyzny,

ze postanowila znalezc jakies logiczne wytlumaczenie

tego faktu. W koncu doszla do wniosku, ze

rysy wydaja sie jej znajome. Tylko skad je znala? Dala

upust swojej fantazji, próbujac sobie wyobrazic mezczyzne

w innym otoczeniu. Przedjej oczami pojawialy sie

obrazy i znikaly. Meczylo.ja uczucie, ze rozwiazanie

zagadki jest w zasiegu reki, ale nie mogla nic na lo

12 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 13

poradzic, Byla juz prawie u wyjscia, gdy przypomniala

sobie o bagazach.

'- ,Cholera! - zaklela poirytowana i zawrócila. Nie

uszla'nawet kroku, gdy mocneudetzenie powalilo ja na

ZIemIe·

- Dziwka! - padlo przeklenstwo.'

Czula, ze uderza glowa o podloge, a jakies -cialo

przygniata ja swym ciezarem, ale jedyna rzecz, o której

byla w stanie myslec, to aparat fotograficzny.

- Nie mógl pan uwazac? Co za niedolega - syczala

przez zeby. _ j

Powoli gramolil sie na nogi, caly czas rozgladajac sie

w panice na wszystkie strony. Po chwili znowu rzucil sie

na nia, próbujac wyrwac jej z reki teczke.' Brett zorientowala

sie, ze napastnikiem jest rnrukiiwy facet o ciemnych,

przerazonych oczach, który"lecial.z nia samolotem.

Wyszarpnal jej teczke i teraz sciskal ja tak mocno, jakby

zawierala wszystkie skarby jego zycia.

Zlodziej! Wstretny typ, który chce po prostu ja okrasc.

- O nie! Nic z tego! - Zapominajac o bólu, próbowala

stanac na nogi.

--Nie!

Byla tak zajeta walka z napastnikiem, ze nie zwracala

na nic uwagi. Próbowala chwycic zlodzieja za reke, ale

zlapala go tylko za pole koszuli, gdy nagle na jego

brzuchu pojawila sie plama czerwieni. Mezczyzna potknal

sie i .oslaniajac glowe jedna reka, a w drugiej

sciskajac teczke Brett, biegl w strone taksówki.

c Znowu próbowala sie podniesc.

- Nie ruszaj sie! ~ Szum glosów i dzwiek rozbijanego

szkla zagluszyly to polecenie ..

Zdenerwowana tak bezczelna kradzieza dokonana na

oczach wszystkich, nie dostrzegala niczego wokól. 'Myslala

tylko o filmie, który' stracila, o tych wszystkich

wspanialych twarzach, które udalo jej sie utrwalic. Nie

magla tego darowac zlodziejowi,. wiec rzucila sie w pogon

za nim.

- Do diabla! Kobieto!

Kolejny' raz znalazla sie na podlodze, przygnieciona

zelaznym usciskiem.

- Czy pani jest glucha? -c Patrzyly na nia rozgniewane"

ciemnoniebieskie oczy.

Jamie McLachlan byl wsciekly na siebie. Spóznil sie.

Nie przypuszczal jednak, ze' ktos taki jak' Mendoza

wpadnie w panike. Nie spodziewal sie, ze ten glupiec

zacznie uciekac przed ludzmi, którzx mieli go chronic.

Biegl na oslep, az zderzyl sie z piekna kobieta o lagodnych

szarych oczach.

-Czy pani oszalala? - krzyknal. - Czy tez ma pani

zbyt duzo odwagi, a za malo rozumu?

_. Bal sie· o nia nawet teraz, gdy chronil ja' wlasnym

cialem.'\

Brett próbowala cos powiedziec, ale jej slowa zostaly

zagluszone gniewnymi pomrukami, jakie wydawal mezczyzna,

przyciskajac ja mocniej do podlogi. Czula na

wlosach jego cieply oddech, rece na swoich plecach.

Dwukrotnie powietrze rozdarly dwa grozne, krótkie

dzwieki. Dwukrotnie przyciagnal jej cialo jeszcze blizej

do. siebie, tak, ze byla wokól niej tylko ciemnosc

wypelniona zapachem slonca, mydla i lisci.

Ktos przebiegl obok. Trzasnely drzwi. Zabrzeczalo

rozbi1ane szklo. Brett nic nie ,rozumiala. Wszystko to

dzialo sie zbyt szybko. Starala sie uwolnic spod przygniatajacego

ja ciezaru, ale bylo to ponad jej sily.

14 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 15

- Rusz sie, do pioruna! /

Nie zauwazyla, ze uniósl glowe i badawczo rozejrzal

sie dookola.

- Wybacz, moja piekna - wyszeptal. - Balem sie, ze

jakis glupiec zastrzeli cie, zanim uda nam sie pocalowac.

- Co takiego? - Brett przestala sie szarpac.

Jamie rozesmial sie i z zadowoleniem zauwazyl, ze

gniew, jakim zareagowala ha glupia odzywke, przywrócil

rumience jej policzkom.

Jednym ruchem podniósl sie z podlogi, potem chwycil

ja za reke i pomógl wstac.

- Mój aparat! - zawolala Brett, odpychajac go.

-- Nie ruszaj sie! - Ujal ja za ramiej nie puszczal, choc

starala sie uwolnic. Patrzyl jej prosto w oczy. - Powie~

zialem: nie ruszaj sie. Znajde twój cenny aparat.

Nie sluchala go. Juz dawhonikt jej nie rozkazywal.

Jesli temu czlowiekowi wydawalo sie, ze moze nia

rzadzi'c, to mylil sie bardzo. '

- To mój aparat - warknela - i ja po niego pójde.

-Przytrzymal ja mocniej. Sytuacja ulegla zmianie.

Mendozazniknal, ludzie Simona' pobiegli za nim. Ten,

kto strzelal; gdzies sie ukryl. A on byl tutaj, aby chronic te

kobiete. I mial zamiar wykonac swoje zadanie do konca.

. - Nigdzie nie 'pójdziesz. Mówie ci, ze zostaniesz tutaj.

O maly wlos nie zostalas zastrzelona.

- Zastrzelona? - Dopiero teraz zaczela sluchac tego, co

mówi nieznajomy. Zauwazyla potluczone szklo ze sladami

krwi. - Kto? - zapytala i przerazona patrzyla na niego,

szukajac ran. Zaskoczyl go wyraz ulgi na jej twarzy, gdy

zobaczyla, ze nic mu sie nie stalo. - Do kogo strzelali?

- Do faceta, który cie przewrócil.

- Ale widzialam go, jak wsiadal do taksówki.

- Jest ranny, ale uciekl. Ty znalazlas sie dokla~ie na

linii strzalu. Jeszcze sekunda i byloby po tobie.

Pi-zypornniala sobie plame czerwieni na koszuli tegiego

mezczyzny. Jego niepewny chód. Brett zadrzala.

A przeciez dobrze wiedziala, co to przemoc. Widziala

smierc i zniszczenie. Ale nie tu, nie w rodzinnym kraju.

Nie w Atlancie. Tu byl jej dom, spokój, do którego

wracala, pozostawiajac za soba niebezpieczenstwo; z jakim

stykala sie w czasie wyjazdów. Co prawda, tutaj tez

zdarzaly sie gwah i przemoc, ale nie'zbyt czesto. Czula sie

tu bezpieczna. Teraz odebrano-jej to poczucie, co bylo

gorsze od bezposredniego zagrozenia.

- Nie ruszaj sie stad, prosze- Jamie powtórzyl polecenie.

Skinela glowa. Nie byla zdolna do zadnych reakcji.

Nie chcial od niej odchodzic, ale wiedzial, ze nic jej juz

nie grozi. Slaniala sie na nogach ze zmeczenia i bólu, ale

byla bezpieczna.

Ruszyl w strone aparatu i teczki lezacych na podlodze.

Brett stala bez ruchu. Próbowala zebrac mysli i uporzadkowac

to; co sie zdarzylo.

- Prosze. - Jamie podal jej oba przedmioty.

Co prawda, byla przekonana, ze teczka zostala skradziona,

ale widocznie sie pomylila, bo teraz miala ja

przed soba wcale nie uszkodzona. Wydawalo sie, ze

i aparat nie ulegl zniszczeniu, ale musiala to sprawdzic.

- Chodzmy stad w jakies spokojne miejsce. - Jamie

wzial ja pod reke i zaprowadzil do malej wneki, gdzie nie

bylo slychac gwaru lotniska. Tam przyciagnal ja do siebie

, tak mocno, ze zachwiala sie i oparla o niego. Ten krótki

dotyk przypomnial mu, jak bardzo jej pragnal wtedy, gdy

ja oslanial. Zastanawial sie, czy mozna czuc pozadanie

w obliczu niebezpieczenstwa. Ale kiedy popatrzyl na jej

16 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 17

p0targane wlosy. piekna twarz iwspaniale cialo- stwierdzil,

ze jest to mozliwe. Scisnal jej reke az do bólu i wtedy

zauwazyl na twarzy dziewczyny strach.. Nie mial do niej

preteNsji, ze sie boi. Sam' nie mógl zrozumiec tego, co

czul, wiec jak ona mogla to pojac? Miala za soba ciezkie

chwile, a on dzialal zby,t szybko. Dokad go to zaprowadzi?

Wpatrywal sie w nia z zachwytem; marzyl o tym, by ja

pocalowac. Zapomnial ,zupelnie, ze jest dla niej obcym

czlowiekiem. Powstrzymywala go od pocalunku tylko

swiadomosc, ze :nie poprzestalby na jednym. Delikatnie

odsunal wlosyz jej twarzy, by upewnic sie, ze nie jest ranna.

~ Smialem sie - powiedzial - a nie powinienem.

Przep~aszam .

.- Wiem, dlaczego sie smiales.

- Naprawde? :- Popatrzyl. 'na nia z powaga, a potem

potrzasnal· glowa. - Nie jestem ,pewien, dlaczego to

zrobilem. Jeszcze razprz;epraszam. To nie bylo zabawne

dla zaclnego z nas. .

Ktos pojawil sie za nim: Byl to Jeb Tanner, jeden

z najlepszych agentów Simona. Jamie wiedz(al, ze jego

.przejscie na emeryture znowu odsuwa sie w czasie. Byl

potrzebny Simonowi. Skinal glowaw s~rone Jeba i ponownie

zwrócil sie do stojacej przy nim dziewczyny.

;:- Jakzebym chcial, zebys Nie byla w to wsZystko

wplatana.

- Nie bylo to mile powitanie.

- PrzepFaszam ~ powiedzial i zorientowal, sie, ze

w kólko powtarza to slowo. - Plote bzduFy.

~- Alez skad, - zaprzeczyla Brett. - Jestes. bardzo

zdenerwowany.

Podobalamu sie coraz bardziej, ale potrzebowal czasu,

by jej to wszystko wyjasnic. Niestety? Jeb Tanner uniemozliwial

mu to.

- Musze juz isc - westchnal.

- Poczekaj! - Brett chwycila go za ramie. - Co tu sie

stalo?

- To nie.powinno cie obchodzic. Najwazniejsze, ze

jestes juz bezpieczna. .

- To nie byl zwykly napad i kradziez, prawda?

Jeb - wysoki, spokojny mezczyzna, byl juz na granicy

wytrzymalosci.

- Cholera! - Jamie popatrzyl ze zloscia na wyslannika

Simona, ale nie mógl zbagatelizowac jego obecnosci. .

Musial spelniac polecenia, dopóki nie wypelni swego

zadania i dopóki sprawa Mendozy nie zostanie rozwiazana.

Brett spojrzala na nieznajomego. Widywala podobnych

ludzi w róznych krajach w czasie swych podrózy.

Niebezpieczenstwo nie bylo dla nich niczym nowym.

W ich spokoju krylo sie cos szczególnego. Zrozumiala, ze

mezczyzna o ciemnoniebieskich oczach, który uratowal

jej zycie, tez do nich nalezal.

- Kim jestes? - spytala. - Czym sie zajmujesz?'

Jej spojrzenie trzymalo go mocniej niz uscisk reki. Nie

chcial klamac, a nil to, zeby jej opowiedziec o sobie, nie

mial teraz czasu.

- Pózniej. - Przykryl j ej dlon swoja reka. - Chcialbym

ci wiele powiedziec, ale nie teraz.

. - Ale ....

- Przykro mi. Muszejuz isc. Obiecuje, ze wszystko ci

pózniej wyjasnie.

Odszedl, omijajac potluczone szklo i plamy krwi; Brett

zostala sama.

DLON ANIOLA 19

ROZDZIAL DRUGI

- Nikt nie zna jej nazwiska?! - Simon popatrzyl na

swoich ludzi. - Mówicie, ze nikt z was nie spytal jej

o nazwisko? I wyszla sobie z lotniska tak po prostu

i zniknela?

Wszyscy milczeli. Nikt nie odwazyl sie odezwac. Jeb

Tanner zainteresowal sie nagle swoim zlamanym paznokciem.

Dwaj inni, Matthew. Sky i Mitch Ryan, wpatrywali

sie uparcie w podloge.

Jamie stal z boku, zmeczony, w ubraniu poplamionym

krwia, i nie odrywal spojrzenia od Simona.

- Co za balagan! - stwierdzil ten ostatni, westchnal

ciezko i potrzasnal glowa na mysl o pomylkach i pechu,

jakie zwiazane byly z ta akcja. - Od poczatk.u do konca

totalny balagan.

Cisze przerywalo jedynie pelne poczucia winy szura:nie

butami.

- Taka prosta akcja, a mysmy ja schrzanili. - Nikt nie

. podniósl na niego oczu, nikt nie zaprzeczyl. Wszyscy

zauwazyli, ze uzyl zaimka "my", ze wzial wine równiez

na siebie. Nikttez nie mial watpliwosci, ze nie skonczyl

jeszcze swej przemowy. Teraz mialo nastapic najgorsze.

Wyliczenie bledów, które popelnili.

- Zgubilismy czlowieka. Stracilismy dowody. Lotnisko

zamienilismy w cyrk. Zwrócilismy na siebie uwage.

Ale najgorsze - zacisnal piesci - najgorsze jest to, ze

pozwolilismy swiadkowi, moze jednemu ze spiskowców,

wymknac sie niepostrzezenie.

- Nikt nie spodziewal sie, ze Mendoza bedzie na tyle

glupi i zacznie uciekac. A ona byla przypadkowym

swiadkiem, Simonie, nikim wiecej - Jamie zwrócil sie do

szefa. - Znalazla sie przypadkiem w nieodpowiednim

miejscu i czasie, na pewno nie brala udzialu w zadnym

spisku.

- Jestes tego pewien? - zapytal Simon ze zlowrogim

usmiechem.

- Czuje to. - Jamie usilowal zostawic sobie droge

odwrotu. f

- Moze ta pewnosc byla powodem tego, ze nie

wykonales rozkazów i dzialales na wlasna reke?

,Jamie nie odpowiedzial. Wiedzial, ze Simon musi tak

postepowac. Jego gwahowna reakcja byla wynikiem

obawy o swoich ludzi.

- Miales wyrazny rozkaz: zamienic teczki i opuscic

teren lotniska. Zamiast tego wlaczyles sie w cale to

przedstawienie. Oslaniales kobiete, która wczesniej przewróciles

na ziemie, potem podniosles ja; otrzepales

z kurzu i odeslales do domu, nawet nie pytajac o nazwisko

- westchnal, mówiac to wszystko z patosem. - A mimo to

wiesz, ze byla przypadkowym, niewinnym swiadkiem.

- Nie odeslalem jej do domu - odpowiedzial spokojnie

Jamie, na którym slowa Simona nie zrobily wiekszego

wrazenia. - Nie zrobil tez tego Jeb ani nikt inny. Mendoza

byl dla nas najwazniejszy. I chyba jednak pomylilismy

sie, traktujac te kobiete jako zwyklego swiadka. Wiekszosc

ludzi, która znalazlaby sie w podobnej sytuacj i,

potrzebowalaby pomocy i ochrony ze' strony wladz.

20 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 21

- Powinna zostac przesluchana - upieral sie Simon,

choc wiedzial, ze nie ma racji.

- Tak, to prawda - zgodzil sie Jamie. - Ale tylko dla

jej wlasnego bezpieczenstwa.

- Mam nadzieje, ze gdy ja odnajdziemy, rozpoznasz

ja.

- Na pewno.

- Mend<;>zazostal ranny - podjal nastepny temat

Simon. - Sadzac po ilosci krwi, rana jest powazna.

Policjanci przeszukuja ulice w okolicy, w której, wedlug

taksówkarza, wysiadl. Nasi ludzie sprawdzaja okoliczne

szpitale.

Zadzwonil telefon. Simon podniósl sluchawke. Odpowiadal

lakonicznie. Kiedy skonczyl, zwrócil sie do

czekajacych w napieciu mezczyzn.

- Jakis przechodzien znalazl Mendoze w zaulku.

- Popatrzyl na Matthew. - W tej czesci miasta, która

poleciles przeszukac. Niestety, bylo juz za pózno. Na

szczescie ella nas mial przy sobie teczke.

- Gdzie ona jest?

- Jedzie winda wraz z policjantem, który ja znalazl.

N?strój zmienil sie calkowicie. Nic nie mozna juz bylo

zrobic dla Mendozy, ale mieli jeszcze jedna szanse, by

zapobiec rozprowadzeniu kolejnej partii narkotyków.

Jamie nie mógl sie doczekac, kiedy zobaczy odnaleziona

teczke. Cos go niepokoilo. Czul to juz wczesniej.

Teraz, gdy zdobyto najwazniejszy dowód, nie mógl

ukryc niecierpliwosci.

Stanal przy oknie. Patrzyl na swiatla miasta. Na pewno

któres rozswietla jej mieszkanie. Zastanawial sie, które.

okna naleza do niej: A moze sa ciemne, bo pracuje nad

wywolaniem zdjec, dla których ryzykowala zycie?

- Ona jest zawodowym fotografem - wypowiedzial

na glos slowa, które pojawily sie w jego myslach.

Simon odwrócil sie do Jamie'ego, ale nie odzywal sie.

Nie chcial mu przeszkadzac, bo czul, ze ten cos sobie

przyporruna.

- Miala aparat fotograficzny, wygladal na sprzet

profesjonalny. Bardzo sie o niego troszczyla. Moze

jest fotoreporterem, a moze dziennikarka, sam nie

WIem.

o Czul, ze ma racje. Przesunal dlonia po wlosach.

W niczym .nie przypominal mezczyzny, który nie dalej

jak wczoraj gral swój ostatni koncert nagradzany burzliwymi

oklaskami. Nie myslal teraz o tym. Myslal

o szarookiej kobiecie.

- Chyba leciala tym samym samolotem co Mendoza.

Pewnie robila reportaz z wydarzen rozgrywajacych sie

w jego kraju. - Jamie odwrócil sie do kolegów. - Ciekawe,

gdzie pracuje? Pytacie, jak wyglada? Jest wysoka,

mloda, ma ciemne wlosy. I zbyt piekna, by o niej

zapomniec. Którys z was musial ja gdzies widziec.

~ Ten opis pasuje do wielu kobiet. - Jeb myslal

intensywnie, przesuwajac palcami po jasnej brodzie.

- Ale ...

- Co? - Jamie zblizyl sie do niego.

- Sumner! - Jeb usmiechnal sie radosnie. - Tak, to

zona Carsona Sumnera!

- Zona? - Glos Jamie'ego zabrzmial ochryple.

- Tak. Na imie jej Brett. Ten kapelusz mnie zmylil.

Dopiero teraz zdalem sobie sprawe, kim jest ta kobieta.

- Jeb spojrzal na Jamie'ego. - Masz racje. Brett jest

dziennikarka i fotoreporterka. Wolny strzelec, nie pracuje

dla zadnej okreslonej gazety.

22 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 23

Jest mezatka. Tego Jamie sie me spodziewal. Nie

pasowalo to do niej.

- Sumner ... - Simon wyjal z szuflady ksiazke telefoniczna

i zaczal przerzucac kartki w poszukiwaniu wlasciwego

nazwiska.- Mam!

- Jaki adres? - Jamie odczul ulge, ale jednoczesnie

dziwny lek.

- Mieszka na Callaway Drive. - Simon odczytal

numer.

- Nie najlepsza dzielnica. Nie przypuszczalem, ze

zona Sumnera moze tam mieszkac - wtracil sie Jeb.

Ktos zapukal. Drzwi otworzyly sie i podobny do Jeba

mezczyzna wprowadzil do pokoju policjanta w mundurze.

- To jest sierzant MahoneY'. Rozpoznal Mendoze

i znalazl teczke.

Podziekowali policjantowi i poczekali, az wyjdzie.

- Popatrzmy, co zdobylismy za cene zycia czlowieka

powiedzial Simon, stawiajac na biurku zniszczona

teczke. Zamek nie stanowil dla niego zadnego problemu,

. ale zawartosc ...

- Co to jest, do diabla! - Simon oniemial.

- No, no! Cóz my tu mamy? Czyzby nasz znajomy

gustowal w babskich rzeczach? Chyba nie znalismy go za

dobrze. O, a tu jest jakis film. Jak myslicie, czy lubil tez

niepfZyzwoite zdjecia?

- Przestan, Ryan - Simon jednym slowem potrafil

kazdego przywolac do porzadku.

Jamie przyjrzal sie uwaznie teczce. Zapach, który

poczul, natychmiast naprowadzil go na slad. Teczka

Mendozy byla taka sama jak teczka Brett. I wlasnie jego

teczke dziewczyna miala przy sobie, gdy opuszczala

. lotnisko.

- Oni tez o tym wiedza - zawolal. - Ci, którzy

obserWowali Mendoze, byli lepiej poinformowani, niz

my. Zorientuja sie, co sie stalo z teczkami.

-=: To nie jest takie proste. - Simon zaczal przegladac

maly notes. - Nawet jesli obserwowali zamiane, to

przeciez nie wiedza, kim jest dziewczyna.

- Wiedza o zamianie i z latwoscia moga zidentyfikowac

Brett. Moze juz ja znalezli?

, Jamie w ciagu sekundy byl przy drzwiach.

- Jamie! Dokad, do cholery, idziesz? - krzyknal.

Simon.

- Na Callaway Drive. Módlcie sie, zeby nie bylo za

pózno.

Brett od kwadransa odpoczywala w wannie. Goraca

woda koila zmeczenie. Próbowala uspokoic nerwy p'O

tych wszystkich wydarzeniach na lotnisku, sluchajac

muzyki dobiegajacej z glebi mieszkania.

Muzyka polaczona z medytacja stanowily rytual po

kazdej podrózy. Pomagalo jej. to uporac sie ze wstrzasajacymi

obrazami i przezyciami. W ten sposób mogla nabrac

dystansu do tragedii, rozczarowan i klesk, bedacych

udzialem innych, i wrócic do klopotów dnia codziennego.

Te krótkie chwile izolacji nie zmienialy nic, ale

dodawaly jej sily.

Dzis muzyka tylko ja draznila. "Sonata Ksiezycowa"

irytowala ja, a co gorsza nie dawala ukojenia. Zdawala

sobie sprawe, ze nie jest to wina muzyki. Kiedy indziej na

pewno spelnilaby swoje zadanie. Ale nie dzisiaj, gQY

spotkala tego czlowieka. Mezczyzne, którego nie. potrafila

wyrzucic z pamieci .

Brett nie nalezala do kobiet, które mezczyzni latwo

24 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 25

mogli wytracic z równowagi. W kazdym razie nie

zdarzalo jej sie to do tej pory. Tym razem jednak nie

potrafila przestac myslec o nieznajomym z lotniska.

Rozgniewana, wyszla z wanny z postanowieniem zajecia

sie zwyklymi sprawami.

Nalala sobie troche wina i usiadla w fotelu. Przytu-

. lila zimna, oszroniona szklanke do skaleczonego policzka.

Poczula, ze ból mija, i zapadla w jakis dziwny

pólsen. Widziala kalejdoskop zmieniajacych sie obrazów,

slyszala kakofonie dzwieków. Zapach prochu

i krwi. Strach.

Znalajuz to wszystko z obserwacji. Pisala o przemocy,

ale nigdy nie doswiadczyla jej bezposrednio. Dzisiaj na

lotnisku przestala byc widzem. ·Rzeczy, o których dotad

tylko pisala, staly sie jej udzialem. Jej spokojny swiat

w Atlancie rozpadl sie. .

"Idz! To nie twóf interes!" To wlasnie chcial jej

powiedziec tajemniczy mezczyzna.

Telepatia.

Nic porozumienia miedzy dwojgiem nieznajómych.

Przeciez poslusznie spelnila ten niemy rozkaz. Odeszla

pewna, ze juz go wiecej nie zobaczy, ale nie mogla

przestac o nim myslec.

Na skutek roztargnienia znalazla sie w niebezpieczenstwie

i znowu ich drogi sie spotkaly. Byl zly na nia,

krzyczal, ale uratowal jej zycie. A gdy dotknal jej

obolalego policzka, zrobil to z ogromna delikatnoscia.

Brett zadrzala na wspomnienie tego dotyku. Pamietala

swoja reakcje - uczucie rozkoszy, którego nie

potrafila stlumic. Nikt poza mezem nie dotykal jej

w taki sposób. Tylko Carson Sumner tak na nia dzia-,

lal.

Nie! 'Nie wolno jej o tym myslec. Nie wolno jej robic

zadnych porównan. Absolutnie nie wolno.

~ No idobrze. Nigdy wiecej go nie zobacze. - Jej glos

zabrzmial glucho w pustym mieszkaniu. Przez chwile

czula sie bardzo samotna. Rozesmiala sie, próbujac

zmienic nastrój. - Brett Sumner! Znowu mówisz do

siebie! - Teraz smiech zabrzmial juz radosniej. - Moze

dobrze, ze juz go wiecej nie spotkasz. Móglby pomyslec,

ze zwariowalas.

Postanowila zabrac sie do pracy. Jesli wszystkie

zdjecia sie udaly, bedzie to najlepszy reportaz, jaki

dotad zrobila. Znowu pomyslala o zdjeciu, które mogla

zrobic. Taka fascynujaca twarz! Starala sie przekonac

sama siebie, ze wycofala sie, bo chciala uszanowac

jego prywatnosc. Zawsze traktowala z szacunkiem

tych, których fotografowala. Ale jakiz bylby to wspanialy

portret. Zrobic takie zdjecie - to byloby arcydzielo.

.•

I znowu myslala o tym mezczyznie. Przeciez Carson

byl jedynym, którego pragnela. Byl najwazniejsza

osoba w jej zyciu - nauczycielem, mistrzem, kochankiem.

Jak. wiec wytlumaczyc to, ze zupelnie przypadkiem

spotkana osoba byla w stanie poruszyc uspione od lat

uczucia, poddac w watpliwosc obietnice zlozona samej

sobie, ze zaden mezczyzna nie przyciagnie jej uwagi ..

- Praca! Tego wlasnie pani potrzebuje, pani Sumner.

Nie wolno myslec o glupotach. - Podniosla sie z fotela

i podeszla do drzwi, kolo których stal bagaz. Wziela

teczke i zaniosla ja do pokoju. Ucierpiala bardziej, niz

Brett sie spodziewala. Skóra miala liczne zadrapania,

oderwane okucie i zepsuty zamek. Ale zdziwila sie

26 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 27

dopiero wtedy, gdy ja otworzyla. Byla przygotowana

zobaczyc ubranie na zmiane, notatki i filmy, tymczasem

ujrzala bezlaanie powrzucane doklilllenty i paczki uzywanych

banknotów.'

Wziela do reki kilka kartek i zaczela je przegladac.

Byly tam jakies kolumny cyfr i mapy z oznaczeniami.

Niektóre teksty .pisane byly po angielsku, inne po hiszpansku.

Odlozyla wszystko z· powrotem. Czula sie jak

intruz. Zaczela sie zastanawiac, czyje to rzeczy. Po chwili

przypomniala sobie grubasa, który przepychal sie przy

wyjsciu z samolotu, a potem w poczekalni przewrócil ja

'i 'wyrwal jej. z rak teczke, krzyczac przy tym glos~o

i przeklinajac. Pewnie myslal, ze specjalnie stanela mu ha

drodz€, i ze zabrala jego teczk;e. Po prostu nie zauwazyl,

ze jej byla taka sama.

Brett miala wrazenie, ze za tym kryje sie cos wiecej niz

zwyczajna kradziez. Maly grubas chcial odebrac od niej

swoja wlasnosc. Sadzac po ilosci krwi najego koszuli, byl

ciezko ranny. Nie wiedziala, co ma w tej sytuacji zrobic.

Komu zwrócic teczke?

Nie zastanawiala sie dotad, jaka wartosc przedstawiaja

rzeczy, które znalazly sie w jej rekach. Instynkt

. mówil jej, ze chodzi tu o cos wiecej niz o skra~ione

pieniadze. Zdawala sobie sprawe, ze atrakcyjny nieznajomy

jest w jal$.is sposób zaangazowany w te sprawe.

Z przerazeniem zadala sobie pytimie, kto strzelal

i dlaczeg0? .

Zdenerwowana, postanowila dokladnie wszystko

przejrzec i dopiero wtedy zdecydowac, jak postapic.

Po chwili zorientowala sie, ze grubas przewozil material

o sile dynamitu. Liste' nazwisk. Brett znala

niektóre. Co prawda, miala temat na wspanialy' artykul,

ale grozilo jt:j niebezpieczenstwo. Zastanawiala sie, czy

file zadzwonic dó'PBHub na policje. Nagle wzrok jej padl

na jedno z nazwisk. Czy byly tam inne; które'pominela?

Niebaczny telefon mógl spowodowac, ze papiery trafilyby

do kogos w nich wymienionego. Wszystko to bylo

bardzo skomplikowane. Zupelriie nie wiedziala, co robic.

Nagle przyszlo jej do glowY rozwiazanie. Elise Cheney

'spedzala lato w Paryfu, a Brett miala· klucz do jej

mieszkania, wiec postanowila zawiezc tam teczke. Dajej

to czas 'na dalsze decyzje,' a teczka bedzie bezpieczna ..

Przypomriialasobie, ze nieznajomy, który uratowal jej

zycie, obiecal wyjasnienia. Bardzo ich potrzebowala.

Kimbyl? Dlaczego zajmowal sie ta sprawa? Mógl okazac

sie niebezpieczny. Nie' ille>glanikomu ufac. Jeszcze nie

teraz.

Zamknela teczke. Polozyla ja ostroznie na stole

,i poszla sie .ubrac.'

Jamie zatrzymal samochód przy krawezniku, przecznice

od domu Brett. Jazda przez miasto pozwolila mu

wszystko ptzemyslee. Na lotnisku dzialal zbyt powoli.

PoWinien' byc bardziej zdecydowany. Ale to z Kolei

moglo byc równie niebezpieczne ..

. Zgasil swiatla, ale. zostal w samochodzie, obserwujac

ulice. Wokól bylo cicho. Brett mieszkala w.spokojnej

dzielnicy, typowej dla Atlanty. Na ulicy nie bylo zywego

ducha. Wszystko wydawalo sie byc w porzadku, a mimo

to Jamie czul,niepokój.

Nagle drzwi budynku' otworzyly'sie i stanela w nich

Brett:' Zastanawial sie przez' chwile, dokad dziewczyna

'idzie o tak póznej porze.

Na dodatek miala przy sobie teczke. Myslal, ze bedzie

28 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 29

szla chodnikiem, ale przeszla przez jezdnie, kierujac sie

w strone zapilrkowanego. samochodu. -Zatrzymala sie na

chwile, przycisnela teczke mocniej do ramienia i zaczela

szukac kluczyków w kieszeni dzinsów.

Jamie ezul, ze zaraz cos sie stanie. Gdzies w oddali

rozlegl sie szum srlnika iz parkingu wyjechal samochód.

Wtedy juzwiedzial, co sie zdarzy, nawet zanim reflektory

samochodu oswietlily Brett.

Wyskoczyl z samochodu, zaczal biec i wolac, ale bylo

za pózno. .

Widzial jej przerazona twarz w ostrym swietle reflek~

torów. Widzial, ze dopiero teraz odgadla zamiary kierowcy

i odrzuciwszy teczke, próbowala uciekac. Uslyszal

dzwiel.\, którego mial juz nigdy nie zapomniec - odglos

ciala uderzajacego o karoserie. Samochód odrzucil Brett

na bok jak szmaciana lalke. Uslyszal pisk hamulców

i ujrzal jakas postac wyskakujaca z samochodu.

Jamie nie mial broni. Rzadko nosil ja przy sobie. Na

,ogól nie potrze~owal jej, wykonujac zadania dla Organizacji.

Mógl wiec tylko krzyczec, by zaalarmowac

ludzi.

Biegl w strone Brett. Lezala w zakrwawionej bluzce

i dzinsach. Jego krzyk byl pelen bólu.

W domu, w którym, mieszkala, zapalily sie swiatla.

W okllach pojawitY sie twarze. Lajdak, który ja potracil,

na moment zatrzymal sie, chwycil teczke i rzucil sie do

ucieczki. Samochód bez numerów rejestracyjnych zniknal

za rogiem; gdy Jamie zakonczyl naj szybszy bieg

w swoim zyciu.

- Brett! Boze! Brett! - Ukleknal przy niej i staral sie

wyczuc puls. Ucieszyl sie, czujac slabe ,oznaki zycia.

Ostroznie zbadal dziewczyne, ale nie znalazl zadnych

powazniejszych obrazen. Nie miala zlaman, nie bylo

sladów, które wskazywalyby na uszkodzenie czaszki lub

wewnetrzny krwotok. Oddychala wolno, lecz bez wysilku.

Instynktownie starala sie ukryc za zaparkowanym

samochodem i prawie sie jej to udalo. Zderza~, który

potracil Brett, uderzyl równiez w jej samochód.

Otworzyla oczy, gdy odsuwal jej wlosy z twarzy. Gdy

to zobaczyl, ogarnela go 'ogromlla radosc.

- To ty?! - Wjej oczach pojawil sie strach i próbowa-.

la odsunac sie od niego.

Jamie zamarl. Czul chlód jej spojrzenia.

- Nie skrzywdze cie, Brett.

Próbowala sie pódniesc,ale zabraklo jej sily, wiec

tylko zaslonila sie rekoma. Jamie czul sje jak ostatni

lajdak. Chcial ja objac i zlagodzic jej strach, ale nie

osmielil. sie.

- Przyszedlem ci pomóc. Nie bój sie mnie.

- Kim jestes? - oparla sie na lokciu i popatrzyla na

mego.

- Nazywam sie Jamie.'

- Jamie? - Slys:zala juz to imie. Widziala te twarz.

Lotnisko? Tak. Nie. Jeszcze gdzies ja widziala, w jakims

innym miejscu. - DlaGzego tu jestes?

- Zeby ci pomóc. - Osmielil sie jej dotknac. Przesunal

palcami po jej policzku, tak samo jak to zrobil na

lotnisku.

- Masz delikatne dlonie. - Tym razem nie odsunela

sie, ale opadly jej powieki. - Jak aniol - wyszeptala.

Nie widzial zadnego sensu w tym, co mówila. Musiala

tracic przytomnosc. Jeknela cicho i gdyby hie Jamie,

upadlaby znowu na chodnik, ale ja podtrzymal. Czul, ze

30 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 31

ma dreszcze, wiec przytulil ja do siebie. Oddech miala

plytki. Dotknal jej szyi i wyczul, ze slabnie akcja serca.

Szok. Reakcja ciala na uraz: spadek cisnienia i oslabieme.

Jamie mial juz do czynienia z podobnymi przypadkami.

Zachowywal przy tym zawsze spokój, ale teraz

ogarnela go panika. Brett potrzebowala pomocy. Nie

mógl jej zostawic pod opieka jakiegos wystraszonego

sasiada. Przeciez nie wiedzial, kto kryje sie za krzakami

czy w najblizszym zaulku.

Brett zadrzala. Chlód ogarnial cale jej cialo. Jamie

przytulil ja jeszcze mocniej, aby ja ogrzac.

Siedzial w blasku latarni, trzymal ja w objeciach

i czekal na swych kolegów.

- Simon zaraz tu przyjedzie. Wtedy bedziesz bez.

pieczna - szeptal cicho, sam nie wiedzac: do niej, czy do

siebie. Byla taka delikatna i slaba. Oddychala z trudem.

- Zaraz tu bedzie. I pomoze ci. Obiecuje.

Przesunal dlonia po jej wlosach i przytulil policzek do

jej czola.

- Jak tylko Simon przyjedzie i upewnimy sie, ze to

tylko szok, odnajde twój ego meza. Naprawde! I dowiem

sie, dlaczego nie ma go z toba.

- Nie - wyszeptala.

-- Cicho. - Jamie byl zaskoczony. Nie przypuszczal,

ze Brett go slyszy.

- Zadnego meza.

- Dobrze. - Wydawalo mu sie, ze jest zdenerwowana,

i chcial ja uspokoic. - Nie zawiadomimy go,jesli tego nie

chcesz.

Z daleka zauwazyl swiatla reflektorów; doslyszal

warkot silników. Samochody zatrzymaly sie. Przyjechal

Simon w towarzystwie Jeba, Mitcha i Matthew, który

uwaznie przeczesywal wzrokiem ulice i jej zakamarki.

Potem. nadjechal ambulans wezwany prze~ któregos

z sasiadów.

- Mój maz odszedl - wyszeptala Brett, kiedy Jamie

pomagal ulozyc ja na noszach. - Umarl. - I dokonczyla

slabszym glosem, zamykajac oczy: - Osiem lat temu.

DLON ANIOLA 33

ROZDZIAL TRZECI

Slyszal tylko szmer. Szeptów, kroków i glosów. Irównego oddechu Brett.

Gdy noca Jamie siedzial przy lózku Brett, w myslach

przeklinal siebie i Organizacje za to, co sie wydarzylo.

Na razie Brett byla bezpieczna. Ale co bedzie.jutro?

Mendoza. nie zyje. Zginal od kuli. Teczke zabrali ci,

którzy znali jej zawartosc. Ale Brett Sumner mogla ja

obejrzec. Co tam znalazla? Co wie? Kto czekal i obserwowal

ja?

Kimkolwiek byli i gdziekolwiek sie znajdowali, tylko

Brett mogla ich zdemaskowac. Stala im na drodze do

wladzy i bogactwa. Zrobia wszystko, by sie jej poznac.

Grozilo jej niebezpieczenstwo, a on ponosil za to wine.

A zaczelo sie to w chwili, gdy wreczyl jej teczke

Mendozy. Teraz mógl jej tylko ·pilnowac. Irobil tO.przez

cala noc. Nie odchodzil od niej nawet na krok. Nie spal.

Nawet tu, w szpitalu, gdzie pracowali ludzie godni

zaufania, nie mógl sie uspokoic. Bedzie czuwal, dopóki

niebezpieczenstwo nie minie.

Jamie poruszyl ~ie, bo zdretwiala mu noga. Spojrzal na

Brett, by upewnic sie, ze spi. W ciemnosci byla tylko

ksztahem okrytym sztywnym przescieradlem. Nie potrzebowal

swiatla, by widziec jej czarne wlosy rozsypane

na poduszce i dlon stulona pod skaleczonym policzkiem.

Podniósl sie i odszedl od lózka. Oparl sie o sciane, ale"

caly czas patrzyl na drzwi. Dwukrotnie w ciagu godziny

Brett jeknela i zmienila pozycje. Kiedy zrobila to po raz

trzeci, Jamie podszedl do lózka i wzial ja za reke.

- To ty - wyszeptala, marszczac brwi z wysilku.

Glos miala slaby i Jamie nie byl pewien, czy nie mówi

przez sen, wiec tylko pochylil sie nad nia i mocniej scisnal

jej reke.

- Jamie.

Na dzwiek swojego ImIenia poczul zaskoczenie,

i radosc. Po chwili szepnal:

- Tak. To ja, Jamie.

Skinela glowa i odetchnela gleboko. Przymknela oczy,

a reka scisnela jego dlon.

Gdy usnela, przysunal krzeslo blizej lózka, usiadl przy

niej, nie wypuszczajac ani na chwile jej reki.

Powoli blask wypelnial pokój. Jamie obserwowal, jak

rozwiewa sie "mrok. Dochodzilo poludnie, gdy Brett

znowu otworzyla oczy.

Poczul jej dotyk, zanim jeszcze zdazy~ na nia spojrzec.

Lsniace wlosy, oswietlone promieniami slonca, jeszcze

bardziej podkreslaly bladosc jej twarzy. Usta mialy barwe

marmuru, a cera kosci sloniowej. Oczy miala podkrazone,

a wlosy potargane. Mimo zmeczenia wygladala wspaniale.

Jej usta byly stworzone do pocalunków, a cialo do pieszczot.

Zal mu bylo, ze ktos tak piekny jak on~ zostal wplatany

w taka historie. Delikatnie dotknal jej wlosów.

- Wybacz mi, Brett - powiedzial szeptem, nie zdajac

sobie sprawy z tego, co robi. "

Nie bylo zadnej reakcji z jej strony.

- Ale teraz jestes juz bezpieczna.

34 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 35

Bezpieczna? - Jej glos brzmial ochryple, ale wyczuwalo

sie w nim pytanie.

- Daje ci na to moje slowo.

Bezwiednym gestem potarla czolo, zmarszczyla brwi,

-ale nawet nie jeknela, gdy palce dotknely -rany na

policzku. Cofnela reke i popatrzyla na slad krwi blyszczacy

na czubku palca.

- Co sie stalo? - Scisnela go tak mocno za reke, ze az

poczuljej paznokcie. Potrzasnela glowa. - Gdzie jestem?

- W prywatnej klinice Grayson House.

- W klinice? - Powiodla przerazonymi oczami po

pokoju. Wygladal jak zwykla sypialnia. Lagodny kolor

scian, brazowe meble, mila atmosfera. Tylko lózko

i urzadzenia przy nim nie pasowaly do wnetrza. Otwarta

dlonia jak ostrzem, przeciela powietrze. - To jest szpital!

- Tak.

- Dlaczego jestem w szpitalu?

- Nie pamietasz? - Jamie ciagle mówil cichym,

spokojnym glosem.

Uwolnila jego reke i uniosla sie nieco na lózku ..

- Co powinnam pamietac? - Zrobilo jej sie slabo

i opadla na poslanie. Po chwili mówila juz niemal

normalnym glosem. - Pamietam lotnisko. I moje mieszkanie.

A potem swiatlo, oslepiajace swiatlo.

Jamie czekal. Widzial tylko czesc jej twarzy zakrytej

wlosami. Chcial je odsunac i uniesc te twarz ku swojej.

Chcial jej powiedziec, ze niewazne jest, co pamieta, ale to

byloby klamstwem.

Klamstwa nie byly mu obce. Jego dzialalnosc opierala

sie na oszustwie; prowadzil podwójne zycie - jedno

publiczne, drugie sekretne. Teraz -postanowil skonczyc

z klamstwami. Istnialy sprawy, o których Brert nie mogla

wiedziec ze wzgledu na swoje bezpieczenstwo, ale czesc

jego zycia zwiazana z nia musiala byc wolna od

klamstwa.

Nie chcial jej przeszkadzac, wiec milczal. Sam przed

soba przyznawal, ze nie wie, czy jego troska o Brert

wynika z 'wyrzutów sumienia, czy z porywów serca.

- Ciemnosc ... - Przesunela palcami ku skroni. ~ Pamietam

tylko ciemnosc. - Podniosla glowe i popatrzyla

na niego. - Ciemnosc i ciebie.

Jamie nie odzywal sie. Pozwolil, by przyjrzala mu sie

dokladnie. Próbowala poukladac mysli i odgadnac, jaka

role pelnil w tym, o czypl nie pamietala.

- Nazywasz sie Jamie. To wszystko, co wiem. Powiedziales

to, gdy ... '- przeblysk pamieci pojawil sie

i zniknal.

- Kiedy ci to mówilem, Brert? Pamietasz? - Jamie

wiedzial, ze przypomnienie tylko jednej rzeczy pociagnie

za soba nastepne.

- Pamietam lotnisko i swoje mieszkanie. Reszta to

mieszanina swiatla i ciemnosci. Oczywiscie, poza toba.

- Brert z niechecia potrzasnela glowa.

- Swiatlo. - Pochylil sie w jej strone. Nie wiedzial,

czy tak naprawde chce, zeby sobie przypomniala swiatla,

które ja scigaly. - Czy wiesz, co ono znaczy?

Brert podlozyla rece pod glowe i patrzyla na biala

posciel. Na jej twarzy malowal sie wyraz zaskoczenia.

Pod powloka spokoju kryla sie rozpacz. Próbowala sobie

cos przypomniec, ale nie potrafila. Na krawedzi swiadomosci

pojawialy sie jakies obrazy, przeblyski, które po

-chwili stawaly sie nicoscia. Nie pamietala tamtej nocy,

a przeciez to wtedy ucierpiala.

Co sie jej przytrafilo? Co z nia zrobiono? Czula tylko

36 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 37

zelazny ucisk, który .miazdzyl jej czaszke, i tepy ból

w calym ciele.

- Nie pamietam! ~ W jej glQsie pQjawil sie strach.

- BQze!Ja nic nie pamietam! PQmózmi, prosze! - pQdniQsla

przerazQne QCZYna Jamie'egQ~ ~ Stracilam pamiec.

Jamie caly czas myslal Qtym, ze strach i ból kQjarza sie

dla .niej z jego. QSQba.Tak sie dzialo., Qdkad p@.jawilsie

w jej zyciu. PQdszedl do.' niej i przytulil ja mQcnQ do.

siebie. Bardzo. chcial,' zeby sie wreszcie uspQkQila.

- Cicho.. Nie mysl' juz Q tym. To. .wszystkQ minie.

Teraz QdpQcznij.

_ .- Nie! - Brett Qdepchnela go..- Musze to.zrozumiec!

- Nagly ruch WYWQlalból. Nie doceniala sily zelaznej

obreczy Qtaczajacej jej glQwe. Przygryzla warge. Wiedziala,

ze musi jakQs wytrzymac. - Musze wszystko.

wiedziec.

,Jamie znQWUpróbQwal ja przytulic.

- Brett..

- Nie! - Odsunela go..-·Nie dQtykaj mnie i nie próbuj

sie wykrecic. PQwiedz mi; co.sie stalo! PQwiedz! - USPQkQila

sie po. chwili. Ale nagle zdala sQbie sprawe, ze jest

ranek. ZnQwu pQwrócil strach. - PQwiedz mi, jaki dzisiaj

jest dzien?

,- ~iedziela :- QdpQwiedzial spQkQjnie. - DQpierQ

niedziela.

, - Niedziela - pQwtórzyla Brett, Qpadajac na pQduszki.

Westchnela i przymknela QCzy. _

Chwala BQgu, ze tQdQpierQ niedziela. Bala sie, ze

trwalo. to' dluzej, a przeciez szkoda jej bylo. kazdej ,chwili

zycia.

, - WcZQrajbyla sQbQta- mówila do.siebie jak dziecko.,

.które rozwiazuje trudne zadanie. - Pamietam SQbQte.

l?amietam, ze przylecialam da Atlanty. LQtniska iprzerazonego

mezczyzne, który gdzies biegl i mnie przewrócil

-przerwala i sPQjrzala na Jamie'ega.- Ty mnie pódniasles

i pQdales teczke. To. nie byla mQja teczka.

Ostatnie slawa byly na pól pytaniem, na pól stwierdzeniem;

ba abraz, datad wyrazny, znawu zaczal sie zacierac.

- Dastalas cudza teczke. - Chcial ja przeprosic

i wyjasnic wszystfa, ale nie mógl tego.zrobic. Mógl tylko.

przyznac sie da jednego.. - Ja' ci ja dalem.

- Wygladala tak sama jak mQja. Zarientawalam sie

dapiera wtedy, gdy ja atwarzylam. - Brett westchnela.

- Nie wiem, dlaczego. akurat to. pamietam, kiedy inne

rzeczy wciaz pazQstaja za mgla.

- Co.w niej byla? - Jamie musial a ta spytac, ale staral

sie zrabic ta jak najlag0dniej.

- Nie wiem. Wszystka datad widzialam wyraznie,

a teraz niczego. nie pamietam. - Na jej twarzy malawala

sie bezradnasc. - Co. sie ze mna stala?

Jamie znawu pragnal chwycic ja w ramiQna, ale

przysUl)al sie tylko. blizej, akrywajac ja kaldra, która ich

rozdzielala.

- M;ialaswypadek. Daznalas wstrzasu. Bardzo czesto.

ludzie w takiej sytuacji traca pamiec.

- Wypadek? Na latnisku? Czyzbym zapQmniala

a czyms waznym?

- Nie. - Niemal czytal w jej myslach. i czul, jak

wzbiera w niej strach. - Nie na lQtnisku. Przed twQim

damem.

Brett padniasla sie pQwali i usiadla. Przygladala mu

sie badawczo..

- Co. to. bylQ?

Jamie zawahal sie. Jak moze jej pawiedziec, ze ktas

38 DLON ANIOLA DLON AN!bLA 39"

próbowal ja zabic i ze moze jeszcze raz spróbowac? Jak

wytlumaczyc jej swój w tYmudzial, by go nie znienawidzila?

Obserwowala, jak na jego twarzy pojawilo sie poczucie

winy i watpliwosci, a jednoczesnie czula, ze

wierzy mu bez zastrzezen. W chwili gdy otworzyla oczy

i ujrzala go przy swoim lózku, poczula sie bezpieczna.

A moze nie powinna? _• _

- Do diabla! Powiedz mi, Jamie, co mi sie przytrafilo

i co ty masz z tym wspólnego? - Byla zdenerwowana.

Ktos odebral jej mozliwosc panowania nad wlasnym

zyciem. Chci'ala wiedziec -dlaczego.

Jamie rozumial to. -Brett miala prawo zloscic sie

i powinna ZNacodpowiedz. Ale ile mógl jej powiedziec,

nie zwiekszajac zagrozenia i nie wspominajac o Organizacji?

- Nie wiem, co ci powiedziec.

- Nie mów nic, Jamie - uslyszal znajomy glos. - Ja

Wyjasnie pani wszystko. - .

Brett ujrzala w drzwiach poteznego mezczyzne.

- Kim pan jest?

- Nazywam sie Simon McKinzie. - Mial twarz jak

wykuta z granitu. Podszedl do lózka i wskazal na dwóch

mezczyzn, którzy mu towarzyszyli. - To jest-doktor

- Erlinger, a to doktor Cohen. Opiekowali sie pania przez

cala noc.

- Dlaczego? - Brett przelotnie popatrzyla na lekarzy.

Podziekuje im, gdy bedzie wszystko wiedziala. Teraz

zwrócila' sie do tego, który wydawal sie byc szefem:

- Oczekuje wyjasnien. Natychmiast. .

- Otrzyma je pani. - Simon popatrzyl na lekarzy.

- Panowie, wszyscy widzimy, ze pani Sumner odzyskala

sily. Czy mozemy odlozyc badanie az do chwili, gdy

odpowiem na wszystkie jej pytania?

Doktor Cbhen próbowal protestowac, ale Simon uciszyl

go ruchem reki.

- Obiecuje, ze nie potrwa to dluzej niz pietnascie

minut i wiecej nie bede juz chorej przeszkadzal.

- Dobrze - powiedzial jeden z nich. - Ale daje panu

tylko pietnascie minut. - Zrobil to z wyrazna niechecia, (

gdyz w ten sposób nastapilo zaklócenie ustaloneg9

porzadku.

Simon zamknal za nimi drzwi tak szybko, ze prawie •

przycial nimi fartuch doktora Erlingera.

- Teraz ... - zwrócil sie do Brett. - Chce pani wiedziec,

co sie stalo i dlaczego. - Skinal glowa w strone Jamie'ego.

- I chce pani wiedziec, kim, u-licha, jestesmy. -

- Moze w odwrotnej kolejnosci. - Brett wyprostowala

sie na lózku. Uspokoil ja widok lekarzy. Byla teraz

pewna, ze jest w prawdziwym szpitalu. Jamie i ten drugi

mezczyzna wciaz ja niepokoili.

Simon podszedl blizej do lózka. Popatrzyl na zmeczona

twarz Jamie'egoi domyslil sie, ze nie spal tej nocy.

- Dodatkowe zajecia?

- Czasami.

- Masz kompleks meczennika?

- Nie, szefie - w glosie Jamie' ego brzmial szacunek.

- Splacam dlugi.

Simon popatrzyl na mlodego czlowieka, którego kochal

jak syna. Sumienie wprawdzie nie przeszkadzalo

w pracy agenta, ale stanowilo dodatkowy ciezar. Szybko

przeniósl wzrok z Jamie'ego na Brett. Zadal jej pytanie

i odetchnal z ulga, gdy potwierdzily sie informacje

lekarzy, -ze nie pamieta, dlaczego jest W Grayson.

40 DLON ANIOLA \ DLON ANIOLA 41

- Powiedzialem juz, ze nazywam' sie Simon McKinzie.

Nie mówilemjeszcze, ze pracuje dla rzadu. Imimo ze

Jamie gotów jest wszystko wziac na siebie, ja jestem

odpowiedzialny za pani pobyt tutaj.

Co robimy i dla kogo w rzadzie, nie jest teraz wazne.

Najwazniejsze, by pani uwierzyla, ze tak jest naprawde.

Brett sluchala w milczeniu.

- Mysle, ze zna pani gubernatora. - Bylo to raczej

stwierdzenie niz pytanie.

Jamie wiedzial, ze od chwili gdy odkryto, kim jest

Brett, Simon postaral sie dowiedziec o niej wszystkiego.

Poczawszy od tego, w czym sypia, po posilek, jaki jadla

w samolocie. Jesli zapYtalja o znajomosc z gubernatorem

Georgii, to na pewno sprawdzil, ze go znala.

Brett byla zaskoczona, ze ktos o tym wie.

- Poznalismy sie kilka lat temu - powiedziala, obawiajac

sie, ·ze ktos zechce ingerowac w jej prywatne

zycie.

- Czy zna pani jego glos? - Simon podal jej aparat

telefoniczny.

- Tak.

- 'Przez telefon potrafi go pani rozpoznac?

- Tak. Rozmawialismy przez telefon wiele razy.

Rozpoznam go.

- Czyli bedzie pani wiedziala, ze nie jest to oszustwo.

Mozecie rozmawiac o rzeczach, o których my nie mamy

pOJecIa.

Brett przyznala mu racje, ale nie rozumiala, jakiemu

celowi ma sluzyc to dziwne przesluchanie. - Iufa mu pani? - zapytal Sim()n.

- Byl przyjacielem mojego meza. - Zorientowala sie,

ze nie odpowiedziala na pytanie. - Tak. Ufam m?

- To dobrze. - Simon wykrecil numer.

Brett, zaskoczona sposobem bycia Simona, popatrzyla

na Jamie'ego, jakby szukajac wyjasnien. Jego szef byl

spokojny i pewny siebie. Wygladalo na to, ze wie, co robi.

. Patrzac na niego, mialo sie wrazenie, ze nic wlasciwie sie

nie stalo.

Ale wystarczylo, ze poruszyla sie na poslaniu, by ból

przypomnial jej, ze jednak cos sie wydarzylo.

Nie mogac sobie z tym wszystkim poradzic, pragnela

znalezc kogos, kto stanowilby dla niej oparcie w tym, co

przezywala. W ciagu ostatnich ponurych godzin tylko

Jamie byl kims, na kogo mogla liczyc.

Czujac na sobie jej spojrzenie, Jamie odwrócil sie

i usmiechnal 'sie do niej. Byl zaskoczony, choc nie

okazywal tego, bo Simon, który zawsze strzegl tajemnicy

Organizacji, mówil Brett wiecej niz komukolwiek dotychczas.

Jamie bal sie. Kazda ujawniona tajemnica I

zwiekszala zagrazajace dziewczynie niebezpieczenstwo.

. Gdy spojrzal na Brett, wjego oczach pojawil sie niepokój.

Simon mówil cos, ale oni go nie sluchali. Powrócil

nastrój, który zapanowal miedzy nimi na lotnisku, gdy

dzielaca ich przestrzen naladowana byla tysiacem nie

wypowiedzianych sló\y i uczuc.

Jamie pierwszy ochlonal. Musial wiedziec, co zamierza

Simon.

Brett wciagnela gleboko powietrze i zorientowala sie,

ze w mysli powtarza tylko jedno slowo: Jamie. Zdawala

sobie sprawe, ze w tym mezczyznie dostrzega znajomego,

ze na pewno juz go kiedys widziala. Miala nawet

wrazenie, ze cos sobie przypomina. Musiala juz slyszec to

imie, wielokrotnie powtarzane wsród burzy oklasków.

Ubrany wieczorowo Jamie stal w blasku swiatla, usmie42

oLON ANIOl,A oLON ANIOLA 43

chajac sie radosnie:. Wydawalo jej sie, ze slyszy smiech

Carsona.

- Gubernator-chce z pania rozmawiac.

Brett nie mogla oderwac oczu od Jamie'ego, nie

chciala slyszec glosu Simona, bo intensywnie szukala

w pamieci teg? miejsca i chwili, gdy Carson byl z nia.

- Prosze pani.

Brett drgnela i popatrzyla na Simona.

- Gubernator - powtórzyl Simon z niezwykla dla

siebie cierpliwoscia.

- Tak. Rzeczywiscie. - Wziela sluchawke do reki.

I wlasnie wtedy przypomniala sobie, gdzie i kiedy

widziala Jamie'ego McLachlana.

To nie dzieje sie naprawde, pomyslala Brett. Przypomniala

sobie, ze odmówila przyjecia srodków przeciwbólowych,

wiec ostroznie wyprostowala nogi,. by ulzyc

nieco pokaleczonej skórze. Jakze chciala wydostac sie

z lózka i pospacerowac po pokoju. Jedynie skromnosc

powstrzymyWala ja od tego, bo szpitalna koszula nie

zakrywala nawet posladków. Zacisnela zeby, by nie

krzywic sie z bólu, i popatrzyla najpierw na Simona,

a potem na Jamie'ego~

Rozmowa, która miala trwac pietnascie minut, ciagnela

sie przez godzine. W tym czasie lekarze zostali

dopuszczeni do niej i zbadali ja· bardzo' dokladnie.

Stwierdzili, ze Brett czuje sie dobrze, a ona zdecydowala,

ze nie wezmie srodka przeciwbólowego. Miala po prostu

szczescie, nie liczac stluczen, siniaków i Cilrobnychskaleczen

..

Co prawda, nie czula sie zbyt szczesliwa ani spokojna.

Rozmowa z gubernatorem potwierdzila jej podejrzenia,

ale zaskoczylo ja to, ze Organizacja, która kierowal

Simon, nalezala do najbardziej tajnych i elitarnych.

- Takie rzeczy nie przytrafiaja sie zwyklym ludziom

- powtarzala z uporem.

- Ma pani racje. - Simon nie mial watpliwosci, ze

Brett nalezy do grona niezwyklych osób, .ale nie wspomnial

o tym. Wyprostowal sie na krzesle, które zaskrzypialo

pod j ego ciezarem. - Ale to nie zmienia faktu,

ze jednak pania to spotkalo ..

- Zajmuje sie swoimi sprawami. Robie zdjecia, pisze

reportaze. StaraIll sie byc bezstronnym obserwatorem

i kronikarzem naszych czasów. Wracam do domu na

krótki odpoczynek. Oczekuje spokoju i odprezenia. Po

wielu dniach spedZonych w kraju, gdzie rzadzi wojsko,.

tesknie do swobody poruszania sie. I co? Jakas przypadkowa

afera. A potem wy obaj proponujecie mi ... Za-,

braniacie mi wracac do domu.

. - Brett - Jamie przerwal ten monolog. - Widzialem

twoje prace. Jestes dobra. Twoje zdjecia i reportaze nie sa

robione przez zimnego obserwatora i widac w nich

wyraznie, jak bardzo sie w to wszystko. angazujesz.

Przykro nam, ze musimy cie o to prosic.

- Prosic! - Moze w innej sytuacji Brett zwrócilaby

uwage na komplementy, które jej powiedzial. Ale nie

dzisiaj. Nie. teraz, gdy jej zycie potoczylo sie zupelnie

inaczej, niz sobie tego zyczyla.

- No, dobrze - powiedzial'Jamie. - Przykro, nam, ale

musimy.nalegac. Wiem, ze trudno nagle odlozyc wszystko

nabok. Aleporajestraczej sprzyjajaca. Nie masz w tej ~hwili

zadnej pilnej roboty, nie masz równiez bliskiej rodziny. I,jak

sama powiedzialas, dzieci Carsona Sumnera nie beda sie

zamartwiac, jesli nie zobacza cie przez jakis czas.

44 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 45

- To prawda.

- Zgodzisz sie wiec zostac w Graysoh? Pozwolisz

lekarzom zajac sie twoimi obrazeniami? - Jamie natychmiast

wykorzystal jej slowa.

Brett patrzyla to na Jamie'ego, to na Simona, który

zamilkl i tylko przysluchiwal sie, jak Jamie próbuje

przekonac dziewczyne.

- Nie mam zadnych powaznych obrazen - oswiadczyla

Brett - to tylko drobne skaleczenia i stluczenia.

- Glebokie stluczenia, które moga ulec zwapnieniu

i uszkodzic tkanke miesniowa. - Jamie wpatrywal sie

w nia z niewinnym wyrazem twarzy. - Nie widzialem,

w jakim stanie sa twoje nogi, ale nietrudno sobie

wyobrazic, jaka bylaby szkoda, gdyby ich wspaniala

linia zostala zaklócona na skutek zaniku miesni, a ich

wlascicielka kulalaby, zamiast poruszac sie z wdziekiem.

- Kalectwo ·na skutek stluczen? Czy ty przypadkiem

nie przesadzasz? - Brett popatrzyla na niego spod

opuszczonych rzes.

- Alez nie martw sie, lekarze cie wylecza·

- Wcale sie nie martwie, a przynajmniej nie o to, ze

zostane kaleka·

- A o co?

- Chce znac prawde. To znaczy prawdziwy powód,

dla którego powinnam tu zostac.

Jamie popatrzyl na Simona, który wzruszyl ramionami,

nie chcac sie wtracac. Zauwazyl nic porozumienia

laczaca tych dwoje. Jamie musi ja przekonac, zeby

zostala w szpitalu.

- A co jest prawda? Jak uwazasz?

- Ja mam o tym wiedziec? Zartujesz chyba.

- Nie, Brett. Gdy chodzi o moje sumienie, nigdy nie

zartuje. Wytlumacz mi, prosze.

Poruszyl glowa i promienie slonca oswietlily jego

twarz. Oczyma wyobrazni zobaczyla Jamie'ego McLachlana

klaniajacego sie na scenie, gdy wokól grzmiala

burza oklasków. Otaczaly ja ramiona Carsona, slyszala

jego slowa wychwalajace mlodego wirtuoza. Tak sie

zamyslila, ze niemal zapomniala o przyczynie swojego

gnIewu.

- Prawda, Brett - nalegal Jamie. - Jaka jest, wedlug

ciebie, prawda? - Nie mógl jej wiele powiedzie'c, ale

chcial IJslyszec, co mysli, i powiedziec jej, czy ma racje,

czy me.

Jamie wpatrywal sie w nia z zachwytem. Mial ochote

wziac ja w ramiona i calowac az do utraty tchu. Jak,

u licha, moze przekonac ja, by pozwolila mu sie ochraniac,

jesli tak bardzo jej pragnie? - Iwlasnie taka jest prawda. Nie sadze, zeby byl to

mój pomysl... . .

Brett cos mówila, a on nie sluchal.

- Przepraszam, ale o czym ty mówisz?

- Pani Sumner wyjasnila nam; co, jej zdaniem, jest

prawda - powiedzial spokojnie Simon, rozbawiony, ale

i zniecierpliwiony roztargnieniem Jamie'ego. - Bardzo

dobrze to zrobila, prawda? Czy moglaby to pani powtórzyc?

W kilku slowach? .

Brett nie wiedziala, kiedy Jamie przestal sluchac, i nie

znala przyczyny jego zachowania, ale starala sie nie

okazywac rozdraznienia. Grzecznie spelnila prosbe Simona

i powtórzyla to, co, wedlug niej, bylo najwazniejsze.

- Zostane w Grayson z dwóch powodów: ze wzgledu

46 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 47

na leczenie i bezpieczenstwo, do czasu az znajdziecie

skradziona teczke, lub przypomne sobie, co w niej bylo.

W ciagu ostatniej godziny przypomnieli jej wiele

faktów. Poznala nazwisko Mendozy, wiedzialajuz teraz,

ze w teczce byly wazne dokumenty. Znajac siebie, nie

miala watpliwosci, ze je przeczytala. Nie pamietala

jednak nic, zadnych nazwisk. Nie pamietala tez samochodu,

który ja uderzyl, ani dokad wtedy jechala z papierami

Mendozy.

- Moze sie zdarzyc - mówil Jamie - ze przypomnisz

cos sobie nagle.

- Albo nigdy. A jesli sobie nie przypomne, to bede

musiala siejuz zawsze ukrywac?

- Tego nie mówiljsmy. - Jamie podszedl blizej do

lózka. Przygladal sie Brett uwaznie. Na jej twarzy

malowalo sie zmeczenie. Pewnie bolala ja glowa. Ujal ja

za reke i ucieszyl sie, ze jej nie cofnela. - Prosimy tylko

o pomoc.

- My! Przeciez ty jestes pianista. Dlaczego angazujesz

sie w takie sprawy?

- To dluga historia. Posluchaj mnie, prosze. Nie

mozemy pozwolic, zebys znowu znalazla sie w niebezpieczenstwie.

Ci ludzie nie sa pewni, co widzialas i co

wiesz. Ale uwierz mi, nie beda sie nad tym zastanawiac.

Po prostu usuna cie. A ja nie moge na to pozwolic.

- A o co wam w koncu chodzi? - spytal Simon. - Nie

ma zadnego problemu. Jamie wypelnil swoje zadanie. Ty,

Brett, musisz wywolac zdjecia i napisac artykul. Zostalas

poturbowana i potrzebujesz odpoczynku. Po paru dniach

pobytu tutaj, w klinice, pojedziecie na cicha wyspe

u wybrzezy Poludniowej Karoliny.

- Wyspa? - Brett gwaltownie odwrócila ku niemu

glowe. - Nie ma mowy o zadnej wyspie.

- To piekne i bezpieczne miejsce. - Simon udal, ze nie

slyszy jej slów. - Dobre miejsce na wypoczynek i na prace.

Bedziecie tam czuli sie swobodnie. Dom ocieniony

drzewami. W powietrzu zapach morza, a nie szpitala.

I bedziecie tam naprawde bezpieczni. Czego wiecej mozna

chciec?

- Pobytu w domu.

Jamie zaklal po cichu i odsunal sie.

- Brett, posluchaj, nie masz wyboru.

- Nie mam? - Brett czula, ze w jej glosie brzmi

zawód. Przygryzla mocno warge. Powoli odzyskiwala

~pokój i równowage. - Jesli nie mam wyboru, to po co ta

rozmowa?

- Chcielismy, zebys poznala nasze plany i zgodzila

sie wyjechac dobrowolnie - wyjasnil jej Jamie.

- Ajesli sie nie zgodze, to co wtedy zrobicie? - Gniew

znowu zaczal w niej narastac. - Porwiecie mnie?

- To sie oficjalnie nazywa: byc pod ochrona - Jamie

przesunal dlonia po wlosach, a Brett w tym ruchu

dostrzegla i zmeczenie, i rozpacz.

Jej gniew zlagodnial. Pomyslala o tych dlugich godzinach,

jakie spedzil przy jej lózku, pilnujac jej i martwiac

sie o nia, a nie o siebie, o dowody, czy o cala sprawe .

. O nia, obca kobiete, która znalazla sie przypadkiem

w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.

Teraz proponowali jej schronienie i opieke. Szczerze

powiedzieli, co jej zagraza. Czy powinna z nimi walczyc,

sprzeciwiac sie im tylko dlatego, aby postawic na swoim?

To nie bylo w jej stylu. I nie mialo sensu.

- Dobrze - powiedziala, patrzac na Jamie' ego i Simo48

DLON ANIOLA

na. - Do tej pory mówilam glupstwa, nie zwracajac uwagi

na to, cojest wazne. Wiem, ze zabrzmi to niewiarygodnie,

ale jestem rozsadna i nie dzialam pochopnie. - Jej wzrok

przesunal sie od Jamie'ego do Simona. - Mam juz dosc

tego szpitala. Kiedy jedziemy?

Simon rozesmial sie. Wyraz ulgi, jaki pojawil sie na

twarzy Jamie'ego,byl dla Brett nagroda. ROZDZIAL CZWARTY

Plyneli jachtem. Jako malzenstwo, które zaprosilo

swoich wspólników na poklad. Ktos, kogo to interesowalo,

mógl sprawdzic, ze nazywali sie Roger i Joan

Hamiltonowie, a ich jacht byl zarejestrowany pod nazwa

"Ksiezycowy Tancerz".

Pochodzili ze wschodniego wybrzeza Pólnocnej Karoliny.

Nie ukrywali sie. Nie mieli do tego zadnych powodów.

Jedynie przelot na wybrzeZe zostal zakamuflowany. Taki

byl plan Simona. _

Po tygodniu spedzonym w Grayson Brett spodziewala

sie, ze podróz jachtem da jej troche radosci. Pogoda byla

wspaniala, a slonce mialo lepszy wplyw na jej skóre niz

jakiekolwiek leki przepisywane przez doktorów Erlingera

i Cohena.

Byla to bajkowa podróz na piekna wyspe pod opieka

sympatycznych i, nie narzucajacych sie strazników.

Kiedy stala przy relingu, sluchajac plusku wody

uderzajacej o burte jachtu, zastanawiala sie, dlaczego jest

jej tak smutno.

- Juz niedlugo ...

o - Slucham? - Popatrzyla na mezczyzne, który do niej

podszedl.

- Juz niedlugo bedziemy na wyspie. - Jeb Tanner

I

50 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 51

oparl sie o reling. Na czas podrózy przybral nazwisko

Rogera Hamiltona. Jak kameleon upodabniajacy sie do

otoczenia, Jeb stal sie zupelnie innym czlowiekiem. Mial

wasy. Rozjasnione, jakby pod wplywem slonca, wlosy.

Wygladal wspaniale - opalony, szarooki, dobrze zbudowany,

uroczy mezczyzna; po prostu czlowiek sukcesu

w kazdym calu. Taki, który co prawda ciezko pracuje, ale

umie tez wypoczywac.

Nawet Brett stwierdzila, ze w niczym nie przypominal

tego chlodnego zawodowca, który pilnowal jej w Grayson.

Ciekawe, ile twarzy mial Jamie McLachlan?

Ktos otoczyl ja ramieniem i Brett wrócila do rzeczywistosci.

Wszystko to przypominalo jej teatr. Czlonkowie

Organizacji odgrywali swoje role po mistrzowsku. Jeb byl

wzorowym mezem, a Matthew Sky i Mitch Ryan biznesmenami

i zapalonymi wedkarzami. Jednoczesnie kazdy

z nich byl pelen szacunku i galanterii w stosunku do niej.

Stopniowo zaprzyjazniali sie. .

- Hej! A co to jest? - Jeb dotknal kacika jej zacisnietych

usL - A gdzie usmiech, który zawsze powinien

goscic na tej pieknej twarzy?

- Czy myslisz, ze potrzebuje pocieszenia? - spytala

Brett.

- Wygladasz na kogos, kto nie umie sobie poradzic

z niewesolymi myslami. - Jeb cofnal ramie i oparl sie

plecami o reling. - Nielatwo jest oddac swoje zycie

i przyszlosc w rece obcych, nie znanych ci blizej ludzi.

Rozumiem, ze drecza cie watpliwosci.

- Nie tyle watpliwosci, co fakt, ze o wielu rzeczach

me Wiem.

Nie rozumiala, kim naprawde byli ci mezczyzni ijakie

zadanie pelnila ich Organizacja. Nie wiedziala, co staló

sie z Jamie'em. Przez tydzien byl czescia jej zycia. Kiedy

starala sie przypomniec sobie, co sie z nia dzialo, byl dla

niej oparciem. Az pewnego dnia zniknal.

Brett nie mogla zrozumiec, czemu ji! to tak bardzo

obchodzi.

- Powiedz mi, o co chodzi - poprosil ja Je9. - Moze

bede mógl ci pomóc.

W ostatnim momencie powstrzymala sie. Nie chciala

mu mówic o chaosie, jaki panowal w jej myslach.

- Nie rozumiem, po co to wszystko. Czy to jest

naprawde potrzebne?

- Mocna strona Simona - zachichotal Jeb - jest to, ze

postepuje wbrew oczekiwaniom. Nikt nie potrafi go

przechytrzyc. To, co sie dzieje, jest wlasnie tego typowym

przykladem. Kiedy sie zastanowisz, zro~umiesz, ze

to aobry pomysl. Na wyspe mozna sie·dostac tylko lodzia

lub helikopterem. Ten ostatni przyciagnalby uwage wszystkich,

tak jak i lódz, która nagle pojawilaby sie znikad.

- A czy "Ksiezycowy Tancerz" nie wzbudzi podejrzen?

Wlasciwie to wszystko jest takie skomplikowane.

- Brett patrzyla w strone ladu. Wybrzeze stawalo sie

coraz bardziej plaskie. Na miejscu czerwonej gliny

pojawil sie ciemny piasek. Mech porastal drzewa, nadajac

im niesamowity wyglad.

- Moze i skomplikowane, ale Simon ma swoje powody.

- Jak dlugo go znasz? - Miala nadzieje, ze w ten

sposób dowie sie czegos wiecej o ludziach, którzy

calki.em zmienili jej zycie. Wiedziala, ze Organizacja

zostala zalozona przez Simona i ze sam wybieral swoich

wspólpracowników.

52 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 53

. Na pokladzie "Tancerza" czesto o niej slyszala.

Czasami w zartach jej czlonkowie nazywali siebie aniolkami

Simona.

- Jak dlugo znam Simona? - Jeb westchnal. - Wlasciwie

to nikt tak naprawde go nie zna. Wiemy o nim tylko

tyle ile, sam chce nam ujawnic. Ale chcialbym odpowiedziec

na twoje pytanie. Simon jest moim przyjacielem

i kims naprawde bardzo waznym w moim zyciu od

prawie pietnastu lat.

- Jestescie tak niepodobni do siebie. Co was zblizylo?

Kim byles, zanim go poznales?

- To zadna tajemnica, przynajmniej jesli -chodzi

o mnie. - Jeb wzruszyl ramionami. - Kim bylem?

Kalifornijczykiem, który najbardziej na swiecie kocha

wode, lodzie, surfing. Bylem chlopcem z plazy, który

spedzal caly swój czas na zabawie, nawet podczas

studiów. Zdarzyla -sie afera z narkotykami. Organizacja I

byla w to zaangazowana. Ja, cywil, zostalem przypadkowo

wplatany w te sprawe poprzez nieodpowiednie

znajomosci. Dzieki Simonowi zostalem uwolniony od

podejrzen. Nie wiem, co we mnie dostrzegl, ale zaproponowal

mi wspólprace.

- Jest Szkotem - stwierdzila Brett.

- Przede wszystkim jest Amerykaninem, ale jego

przodkowie byli Szkotami. Matka przyjechala do Pólnocnej

Karoliny wprost ze Szkocji. Mieszkali w. odosobnieniu,

w górach, i dlatego nabral szkockiego akcentu.

Brett od razu rozpoznala to charakterystyczne wibrujace

"r"i sposób bycia wlasciwy ludziom ze Starego Kraju:

- Nazwales sie cywilem.

- Tak, bo nie nalezalem do Organizacji.

- No, oczywiscie - westchnela. Zdazyla juz sie

zorientowac, ze czlonkowie Organizacji nazywali wszystkich,

którzy do niej nie nalezeli, cywilami. - Nie

powiedziales mi, co takiego Simon dostrzegl w tobie.

Jaka miales wartosc dla Organizacji?

- Tylko Simon to wie. - Jeb zdjal z lezaka koszule

i zarzucil jej na ramiona. -Za duzo slonca - zwrócil jej

uwage. - Szef upiecze mnie na wolnym ogniu, jesli nie

dostarcze cie-na wyspe w doskonalej kondycji.

- Znowu Simon - zamruczala Brett, czujac dotyk

materialu na ramionach. - Zawsze jest taki troskliwy?

- Tak - potwierdzil Jeb.

- Nietuzinkowy czlowiek, który w innych odkrywa

rzadkie cechy.

- Chyba masz racje. - Jeb domyslal sie, do czego

zmierza Brett. Domyslal sie równiez, kto stanowi obiekt jej

zainteresowania, ale poniewaz nic nie mówila na ten temat,

nie chcial jej ponaglac. - Wszyscy mamy jakies specjalne

zdolnosci. W moim przypadku sa one zwiazane z woda.

Brett byla pewna, ze Jeb nie powiedzial jej wszystkiego

():sobie, ale postanowila uszanowac jego decyzje.

- Mattjest tropicielem sladów - Jeb skierowal teraz jej

uwage na wyjatkowo przystojnego Matthew Skya, w którego

zylach plynela mieszanina krwi indianskiej i francuskiej.

- Pochodzi z plemienia Apaczów. Wybuchowa

mieszanina dwóch kultur i bardzo tajemnicza postac.

- Tropiciel sladów? Co za dziwny zawód?

Jacht gwaltowni,e uniósl sie na fali i Jeb natychmiast

chwycil Brett za ramie i przytrzymal mocno, zeby nie

zrobila sobie krzywdy.

.- Matt odczyta kazdy slad, nawet na betonie.

Brett popatrzyla na niego z niedowierzaniem.

- Nie przesadzam - usmiechnal sie Jeb. - Jest

54 DLON ANIOLA DLON. ANIOLA 55

fenomenalny, ma talent, wyjatkowa zdolnosc obserwacji

i intuicje.

Brett czula, ze nie dowie sie niczego wiecej ani o Jebie,

ani o Matcie, wiec zainteresowala sie najmlods?ym z nich

- Mitehem.

- Jest on bardzo skomplikowana postacia. Byl mlododanym

przestepca, klopotliwym dzieckiem nie rokujacym

zadnej popraWy. Nikt nie rozumie go tak dobrze jak

Simon. Jest szczery i lagodny ...

o _ Szczery' i lagodny, ale tylko do okreslonej chwili?

- przerwala mu,.

. - Tak. Do chwili kiedy ktos niewinny zostanie skrzywdzony,

a szczególnie dziecko. Wtedy wolalbym nie byc

w skórze tego drania, który to zrobil.

. - ,l to jest to, czego potrzebuje Organizacja?

- Tak, Mitch majeszcze nieprawdopodobny talent do

urzadzen mechanicznych. Jesli gdzies istnieje jakas maszyna,

której nie potrafi uruchomic, to znaczy, ze o niej

nigdy nie slyszal. Jesli jest to samochód, wiadomo, ze

dotychczas jeszcze takiego nie ukradl. - Rozesmial sie,

widzac zdumione spojrzenie Brett. - Teraz jest juz

porzadnym czlowiekiem, ale kiedys byl ulicznikiem.

Popatrzyl na Mitcha rozmawiajacego z Matthew.

- Teraz sie smieje - dodal - ale tylko ol).iBóg, a moze

takze Simon, wiedza; przez co przeszedl, zanim t~afil do'

Organizacji.

Brett zaczela sie zastanawiac, jak i dlaczego trafil do

Organizacji 'Jamie. Siedzial przy lózku i pilnowal jej.

Przynosil kwiaty i rózne drobiazgi, by urozmaicic nudne

dni w Grayson House. Spacerowal z nia po szpitalnym

parku. Rozmawiali, smiali· sie, ale Zawsze staral sie

unikac rozmów o sobie. Poczula, ze za nim teskni.

- 9n jest zupelnie inny - powiedzial Jeb, obserwujac

ja spod oka.

- Mówisz o McLachlanie.

- Tak. O nim.

- Czy to az tak rzuca sie w oczy?

- To raczej ja jestem po prostu fachowcem. - Jeb

przypomnial sobie, dlaczego Brett jest z nimi, i sprostowal.

- Przyn~jmniej dobrym obserwatorem.

- Obserwator i straznik. -W glosie dziewczyny

pojawila sie gorycz. Nie powinna jej czuc. Przeciez

wszyscy byli dla niej tacy dobrzy. Nawet jesli ponosili

odpowiedzialnosc za to, co sie stalo, to przeciez zawdziecza

im zycie. - Wszyscy jestescie wtymgobrzy, ale

jest to po prostu czesc waszej pracy, prawda?

Jeb wiedzial, ze ta ostatnia uwaga odnosi sie wylacznie

do Jamie'ego.·

- On cie nie porzucil, Brett. Wprost ;przeciwnie.

Z.aangazow~l- sie w te sprawe bardziej niz trzepa. Mial

tylko spotkac sie z Mendoza. Nie posluchal polecen

Simona ipojechal do twego mieszkap.ia.

.- Gdyby tego nie zrobil. ... - Nie chciala nawet myslec

o tyin, co moglo sie wówczas stac.

- .Wszyscy o tym dobrze wierny.,

- Jesli jego zadanie bylo skonczone, to dlaczego byl

ze mna w klinice?

- Niepokój, troska. - Jeb wzruszyl ramionami. - I poczucie

winy.

- Jamie czul sie odpowiedzialny 'la to, ze zostalam

zamieszana w cala te sprawe..::.zgQdzila sie z nim Brett.

- Tak. Nasz Jamie rniew~ wyrzuty sumienia. To ta

jego szkocka krew.- Jeb staral sie nasladowac akcent

Jamie'ego i Brett usmiechnela sie. - Nie tylko nosi

56 Dl;ON ANIOLA DLON ANIOLA 5'7

s2';kockienaz.wisko.JJeSli chodzi o upór, to moze w tym

wspólzawodniczyc jedynie z Simonem.

- Ziemia na horyzoncie! - zawolal Mitch, usmiechajac

sie szeroko. - Zawsze chcialem to powiedziec, odkad

obejrz~lem pierwszy film o.piratach.

Matthew przygotowal sie do zmiany kursu. Za nimi,

otoczona piana rozbryzgujacych sie o jasny piasek fal,

lezala wyspa, zielona jak szmaragd na tle blekitnego

morza.

- Oto wyspa Patricka McCallvtna, prosze pani- powiedzial

Mitch.

- Przepiekna - wyszeptala Brett. - Ale wyglada na

opustoszala·

. - Bo jest pusta - potwier~il Jeb. - Niemal pusta

- dodal po chwili.

Napedzanewi~tremchmury zgromadzily sie na horyzoncie

i zakryly wschodzacy,ksiezyc. Morze bylo spokojne,

pograzone w niezwyklej ciszy, a noc zupelnie ciemna.

Wmroku lsnily jedynie grzbiety fal. W ciemnosciach Brett

nie mogla dostrzec ladu i zupelnie stracila orientacje.

Gdy zapytala, dlaczego tak kiucza, Matthew powiedzial,

ze chodzi o bezpieczenstwo.

- Nie mozemy pozwolic, by ktos dostrzegl "Tancerza"

plynacego w kierunku wyspy.

-'- Kto móglby nas obserwowac? Kto móglby laczyc

nas z tym, co wydarzylo sie w Atlancie?

- Oni widza wszystko, prosze pani. - W ustach

Mitcha ten. oficjalny ton brzmial nieco teatralnie. - Ale

my równiez.

Brett.umilkla, uspokojona jego slowami. Kiedy Mitch

odszedl, zaczela znowu spacerowac po pokladzie. Ich

jacht byl jedyna jednostka plywajaca w'tej czesci morza.

Zadna lódz nie pojawila sie w poblizu, a Matthew wciaz

uwaznie obserwowal okolice.

Dzieki rozmowom z Jamie'em znala zasady dzialania

Organizacji. Nigdy nie opierac sie na przypuszczeniach.

Nigdy nie zdawac sie na los szczescia. Wierzyc tylko

w to, co· sie samemu sprawdzilo. I dlatego Jeb, Mitch

i Matthew zawsze mieli sie na bacznosci.

Godziny mijaly. Teraz plyneli bezglosnie z wylaczonym

silnikiem, niemal na oslep, bez swiatel.

Po jakims czasie sciagnieto zagle. Kotwica opadla'

z przytlumionym pluskiem. Nic nie zaklócalo czerni

morza: wokól nich: ani swiatla odleglych statków, ani

swiatla atolu, który lezal przed nimi jak spiacy olbrzym.

Gdyby ktos ich obserwowal, zobaczylby tylko uspiony

jacht, na którym Mitch pelnil wachte.

Podczas rzucania kotwicy spuszczono na wode mala

tratwe. Jeb podszedl do Matthew i polozyl mu reke na

ramiemu.

- Juz czas ---'- powiedzial szeptem.

Brett westchnela cicho i podniosla sie. Siegnela po

torbe; ale Jeb byl szybszy. '

- Sama sobie poradze - nalegala.

~ Nie! - Dlon Jeba zacisnela sie na raczce torby.

Mówil ciagle szeptem, ale wyraz jego twarzy byl stanowczy.

- Poczekaj tutaj i nie ruszaj sie z miejsca; dopóki cie

nie zawolam.

Slowa sprzeciwu zamarly jej na ustach; Czlonkowie

Organizacji byli tak przyzwyczajeni do rozkazywania, ze

nie mieli pojecia o tym, jak arogancko sie' zachowywali.

Od czasu do czasu rzucali tylko jakies grzeczne slówko.

- Smiesznie sie zachowuje, prawda?

58 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 59

- Nie, po prostu tak samo jak kazdy z was. Jamie

zwracal sie do mnie równie rozkazujacym tonem.

- Tesknisz za nim?

- Za kim?

- Za Jamie'em - odpowiedzial Jeb spokojnie. - Tesknisz

za nim od chwili, gdy cie pozegnal w Grayson.

- Mylisz sie. Dlaczego mialabym tesknic za kims,

kogo prawie nie znam?

- Masz racje. Dlaczego? - Jeb byl rozbawiony, ale

z powazna mina poprowadzil ja do sznurow.ej drabinki

wiszacej na burcie jachtu. - Zadam ci to samo pytanie za

kilka tygodni.

Podniosla glowe, usilujac zobaczyc jego twarz, ale

zanim zdazyla cos powiedziec, polozyl jej palec na

ustach.

- Od tej chwili zadnych rozmów - ostrzegl. - Glos sie

niesie po wodzie. - Poczekal, az Brett zacznie schodzic,

a gdy zawahala sie na moment, ponaglil ja lagodnie.

- Musimy sie spieszyc. Za pietnascie minut mamy

umówione spotkanie na wyspie, a Matthew mówi, ze

wiatr zaczyna rozpedzac chmury.

Brett przylgnela do drabinki. Morze ujej stóp bylo tak

czarne jak luka w jej pamieci. Znowu wrócil gniew, ze

musi robic to, co kaza, ze nie pamieta wszystkiego i nie

moze decydowac o swoim losie. Ale jednoczesnie rozumiala,

ze ten kunsztowny plan mial na celu tylko jedno

- jej bezpieczenstwo. Bedzie gosciem na tej wyspie. Nic

nie mogla na to poradzic. Poddala sie wiec losowi

i zeskoczyla na tratwe prosto w opiekuncze ramiona

Matthew. Jeb zszedl za nia i natychmiast odbili od burty

jachtu. Przyplyw im sprzyjal.

Po chwili tratwa dotknela ziemi. Matthew zlozyl

wiosla ..Gestem nakazal jej, by zostala na miejscu, a s~m

zsunal sie do wody.

Siegala mu do pasa. W tym samym momencie na

brzegu pojawila sie jakas sylwetka, dotychczas kryjaca

sie,w .cieniu lasu.

- A ty myslalas, ze to Simon bedzie mial do mnie

pretensje, jesli nie dostarcze cie bezpiecznie na wyspe

- w glosie Jeba brzmialo rozbawienie. Zanim zdazyla cos

powiedziec, Jeb równiez zsunal sie do wody, by pomóc

koledze. Rzucili line w strone sylwetki stojacej na brzegu

i wspólnie wyciagnel~ tratwe na plycizne.

Po powitaniu jeden z mezczyzn ruszyl w strone tratwy.

Brett nie zdazyla nawet zaprotestowac, gdy znalazla sie

w czyichs silnych ramionach.

- Witaj w Raju, Brett - uslyszala gleboki, znajomy glos.

- Slucham? - powiedziala.

- Powiedzialem: witaj, Brett. - Jamie McLachlan

usmiechnal sie do niej. - Myslalem, ze juz tu nigdy nie

dotrzesz.

- Jamie?! -Slyszalajego glos, widzialajegotwarz, byla

wjego ramionach, a nadal trudno jej bylo uwierzyc, ze tujest.

- A któz by inny? - Przytulil ja mocniej. - Trzymaj

sie, a za chwile bedziemy w domu.

NIe sluchajac jej protestów, wyniósl Brett na brzeg,

a potem dalej przez las do drogi, która prowadzila do

domu, gdzie mieli· zamieszkac.

Dom zostal przeszukany, jej pokój równiez i Jeb

z Matthewodeszli, zegnajac sie z nia serdecznie, chociaz

Jeb nie mógl sie powstrzymac, by jej nie dokuczyc.

- Kiedy sie znów spotkamy, zapytam cie, dlaczego

powinnas tesknic za tym panem. .

60 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 61

Po ciasnej kajucie "Ksiezyc<:)wego Tancerza", bez

kojacej obecnosci towarzyszy podrózy, dom Patricka

wydawal sie zbyt duzy i niewygodny. Brett zdala sobie

sprawe, ze znalazla sie w obcym domu z mezczyzna,

którego prawie nie·znala. Próbowala sobie tlumaczyc, ze

nieraz bywala w podobnej sytuacji podczas wyjazdów

zwiazanych z jej praca zawodowa, i postanowila, ze

zachowa spokój. '

- Zaczela rozgladac sie wokól. Pokój, w którym sie

znajdowala, byl, jak i reszta domu, obszerny, ale urzadzony

z prostota. .

Ciemne i jasne drewno, trzcina, wiklina, kwiaty,

bawelna, jedwab i brokat. Prawdziwa uczta dla wrazliwych

estetów.

Przesunela palcami po muszelkach zdobiacych krzeslo ispojrzala na portret wiszacy nad kominkiem. Byl bardzo

romantyczny. Rozmarzona kobieta otoczona oblokiem

oswietlonej sloncem mgly. Lsniacejasne wlosy, pogodny

usmiech, przejrzyste oczy. Brett ni~dy jeszcze nie widziala

tak pieknej kobiety. "

- To Jordana.

Ten glos spowodowal, ze wrócila do rzeczywistosci.

Popatrzyla na Jamie'ego, który siedzial naprzeciwko.

Obserwowal ja od pewnego czasu.

- Jordana - powtórzyla. - Piekne imie ma ta kobieta.

Musi byc kims wyjatkowym.

- Jest tak niezwykla jak jej ImIe l rzeczywiscie

wyjatkowa.

- Ten dom nalezy do niej?

- Patrick kupil te wyspe i zbudowal dom zaraz po

slubie.

Brett slyszala o tym znanym szkockim finansiscie. Byl

bardzo bogaty. Ale dom jest swiadectwem jego milosci

do zony, a nie bogactwa.

- Pewnie bardzo ja kocha.

Jamie milczal, zastanawiajac. sie, jak opisac Brett

milosc, która Patrick darzy Jordane.

- Tak - powiedzial w koncu. - Kocha ja nad zycie.

- Musi byc bardzo szczesliwa, szczególnie kiedy

patrzy na ten dom. - Brett podziwiala piekno, jakim

Patrick otoczyl swoja zone.

- Jordana nigdy go nie widziala.

- Nigdy? - Brwi Brett uniosly sie w zdumieniu.

- Ona jest niewidoma.

Brett popatrzyla ponownie na portret. NiedOWIerzanie

zmienilo sie w zdumienie, potem w zal i wspólczucie.

Zalowala mezczyzny, który stworzyl taki piekny dom

w imie milosci i wspólczucia dla kobiety, która wie ojego

milosci, ale nie jest w stanie zobaczyc jej dowodów.

- Ma takie piekne oczy - powiedziala ze smutkiem.

- Tak. Takie oczy nie powinny byc slepe, ale nie zmienia

to faktu, ze Jordana nie widzi. Nie widzi od dziecka i nic na to

nie mozna poradzic. Patrick poruszyl niebo i ziemie, zeby jej

pomóc. - Jamie przesunal palcami po pokryciu krzesla.

- Jordana lubi dotykac tych rzeczy. Lubi drewno, sukno,

wiatr, który owiewa jej twarz, i promienie slonca na skórze.

Po prostu wyobraza sobie rzeczy, których dotyka. Ani

milosc, ani bogactwo Patricka nie mogly przywrócic

Jordanie wzroku, wiec ofiarowaljej ten dom i samego siebie.

Slyszac zal w jego, glosie Brett zastanawiala sie, czy

Jamie tez nie jest zakochany w Jordanie. Poczula nagly

skurcz serca i zapragnela, by temu zaprzeczyl. Czy moze

byc zazdrosna o to, co Jamie czuje do innej kobiety?

Przeciez pragnela tylko jego przyjazni.

62 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 63

. - Muzyka - uslyszala swoje slowa. - Jesli Jordana

odbiera swiat innymi zmyslami niz wzrok, to z pewnoscia

kocha twoja muzyke.

- To prawda - zgodzil sie z nia Jamie. - Kocha kazda

muzyke.

Brett nie mogla oderwac wzroku od fortepianu, który

stal na honorowym miejscu. W pokoju wypelnionym

róznymi cudami przyciagal wzrok wszystkich.

Jamie podszeol do fortepianu. Z oszklonej szafy obok

wyjal gitare i uderzyl w rozstrojone struny. Usmiechnal

sie ze smutkiem.

- Jordana jest artystka. Kocha muzyke. Kazda muzyke.

Gra na' gitarze.

- I na fortepianie?

- Ni€! - Jamie odlozyl instrument na miejsce. - Pewnie

jestes zmeczona. Chyba nie masz ochoty rozmawiac

teraz o muzyce.

Dopiero w tym momencie Brett poczula, jak bardzo

jest wyczerpana. Pobyt w Grayson, podróz, spotkanie

z Jamie'em na wyspie, wszystko to zupelnie pozbawilo ja

sil.

- Masz racje. Jestem miprawde bardzo zmeczona:

- Masz za soba trudne dni. - W jego glosie brzmiala

troska. Troska o nia.

Zaczela masowac sobie skronie czubkami palcóW. Po

wydarzeniach na lotnisku i przed jej domem, a potem,

podczas pobytu w Grayson, Jamie byl dla niej bardzo

uprzejmy. Ale to byly tylko chwile. Brett nie byla

przyzwyczajona do tego, by ktos onia dbal. Od tak wielu

lat musiala sama sobie dawac rade z wszystkim, wiec nie

bardzo wiedziala, jak sie ma teraz zachowac .

. W jej oczach pojawily sie lzy .. Starala sie je powstrzymac.

Wmawiala sobie, ze to ze'zmeczenia. Jednoczesnie

byla zla na siebie, ze sie tak rozkleja.

Jamie widzial smutek na jej bladej twarzy, blysk lez,

które starala sie ukryc.

. - Wiem,Brett, ze zawsze dawalas sobie ze wszystkim

rade. Ijestem pewny, ze poradzisz sobie i tym razem. Ale

nie musisz robic tego sama. - Patrzyl na nia spokojnym '

wzrokiem, ale gdzies w glebi oczu pojawila sie czulosc.

- Nie wtedy, gdy ja jestem z toba.

Brett nie mogla nie zauwazyc jego troski.

- Dlaczego tujestes, Jamie? Przeciez nie pracujeszjuz

dla Organizacji. Powinienes rozpoczac nowe zycie. - Siedziala

spieta na brzegu krzesla. - Nie musisz kierowac sie

poczuciem winy i narazac na n~ebezpieczenstwo.

Jamie podniósl sie z krzesla i ruszyl wjej kierunku.

W czarnych obcislych dzinsach i koszuli podkreslajacej .

szerokie ramiona zupelnie nie przypominal znanego

, pianisty. Nie wygladal tez na aniola Btróza.

Brett patrzyla na niego, zastanawiajac sie, co Jamie

zamierza zrobic i co tez ona robi na bezludnej wyspie na

Atlantyku z mezczyzna, którego prawie nie zna.

Stanal obok niej. Górowal nad nia wzrostem, Brett

zadrzala. Nie ze strachu. Byla to niezwykla reakcja, która

spowodowala, ze serce jej zaczelo tluc sie w piersi jak,

oszalale, a w ustach zrobilo sie sucho. Jamie byl bardzo

przystojny.

Nie byl piekny ani dystyngowany, lecz szorstki i gwaltowny,

mial swój styl, który fascynowal wszystkich: '

i widzów, i przyjaciól. Przypominal .zarówno urzednika,

jak i robotnika czy arty.$te.

Ale, myslala pospiesznie, przeciez jest odporna na

metczyzn, niezaleznie od tego, jak atrakcyjni mogli, sie

64 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 65

okazac. Zdobyla te pewnosc w ciagu ostatnich osmiu lat,

osiagajac sukces w zawodzie okreslanym jako meski. Ta

odpornosc byla w nim niezbedna. Przeniosla ja równiez

na zycie prywatne. ~

Carson Sumner, o wiele starszy od niej, byl nie tylko jej

mezem i nauczycielem. Byl takze inspiratorem i sedzia.

Gdy umieral w jej ramionach, tracila jedyna milosc swej

mlodosci. Jedyna milosc, jakiej kiedykolwiek pragnela.

Potem strzegla swego serca. Nie mogla Wytlumaczyc,

dlaczego czula, ze Jamie stanowi dla niej zagrozenie.

Scisnela dlonmi porecze fotela i uwaznie przygladala

sie jego twarzy. Ciemne oczy patrzyly na nia spokojnie. ,

Widziala w nich wspólczucie i lagodnosc, za która kryla

sie meska sila. Zaczela sie obawiac o to, co stanie sie z jej

zyciem, które tak starannie zaplanowala.

- Dlaczego, Jamie? - spytala ochryplym z napiecia

glosem. - Dlaczego tu jestes?

Usmiechnal sie do niej. Przez otwarte drzwi dochodzil

szum fal. Jamie pochylil sie nad nia, ujal ja za rece

i podniósl. Jej twarz znajdowala sie teraz na wprost

twarzy wpatrujacego sie w nia mezczyzny.

Widzial, jak jej szare oczy ciemnieja, dostrzegl szalejaca

w nich walke uczuc. Chcial przytulic Brett i trzymac

tak, dopóki dziewczyna sie nie uspokoi. Tyle chcial jej

powiedziec i pokazac, ale choc byla dzielna, nie mógl

dluzej jej meczyc.

Zycie juz jej dostatecznie dokuczylo, nie chcial zbyt

pospiesznym dzialaniem przysporzyc jej klopotów.

Zadowolil sie tym, ze trzyma ja za rece. Potem powoli

poprowadzil dziewczyne na góre. W drzwiach jej pokoju

osmielil sie pocalowac ja w reke ze staroswiecka galanteria

·

Brett wstrzymala oddech. Utonela spojrzeniem w jego

oczach. -

- Nie powiedziales mi, dlaczego tu jestes - spytala

drzacym glosem.

~ Bo ty tu jestes - wyszeptal, jakby nie chcial, by ktos

poznal jego tajemnice. Usmiechnal sie i Brett zamarla

znowu. - Dobranoc, Brett. Spij dobrze.

Drzwi do jego pokoju zamknely sie, zanim zdazyla

wejsc do siebie.

DLON ANIOLA 6.7

ROZDZIAL PIATY

Jamie przedzieral sie wsród krzewów porastajacych

sciezke wiodaca z plazy. Na tarasie stala Brett. Twarz

miala uniesiona ku sloncu, wiatr rozwiewal jej wlosy.

Jamie zauwazyl ja i zatrzymal sie w cieniu palm. Na

'ramieniu mial wedke, z rak wypadla mu torba ze

zlowionymi rybami. Brett wsunela rece we wlosy i smiala

sie, gdy kosmyki wymykaly sie jej spod palców. Wy-

. gladalabardzo ponetnie w koszuli nocnej, która dla niej

wybral. Batyst i koronki podkreslaly linie jej nóg. Byla

oszalamiajaca.

Oddal sie calkowicie przyjemnosci patrzenia na nia od

chwili, gdy znalazla sie w nowym swiecie, gdzie nie

grozilo jej niebezpieczenstwo. Zacz~la powoli pokonywal

narzucone sobie bariery. Zmiana nie bedzie szybka,

ale dobrze wiedzial, jak dziala na ludzi Raj. Obserwowanie

zachowania sie Brett bedzie na pewno fascynujacym

zajeciem. Patrzyl na nia w zachwycie. Byla

niewinna, kuszaca dziewczyna z jego marzen.

Jego wlasne mysli zaskoczyly go. Podobala mu, sie

od poczatku. Piekna kobieta pociaga kazdego ,mezczyzne.

Ale nie' oddzielal wtedy pozadania od poczucia

winy. A teraz nie chcial sie przed soba przyznac,

ze pragnie tylko jej, i to uczucie bedzie trwac

Wleczme.

Pograzony w myslach, zrobil krok do przodu.

- Jamie! - Brett przechylila sie przez barierke. Wlosy

opadly jej na ramiona.

- Dzien dobry. - Usmiechnal sie do niej. Biale zeby

blysnely w opalonej twarzy. - Dobrze spalas?

- Tak. - I powtórzyla ze zdziwieniem: - Naprawde

dobrze spalam.

- To dzieki wyspie. Tu nikt nie mysli o. swoich

klopotach.

Moze to wyspa, a moze slonce i szum fal; Brett

uwierzyla Jamie'emu. Wspanialy poranek wymazal zjej

pamieci klopoty, które napawaly ja lekiem jeszcze wczoraj.

Popatrzyla na ogród, w którym rosly stokrotki, kaktusy

i oleandry ciezkie od kwiatów. Starannie wypielegnowane

sciezki wiodly wsród palm i krzewów ku morzu .

Dowód milosci Patricka do Jordany.

Teraz ona podziwiala to miejsce, bedac z Jamie'em.

- Raj - szeptala. - Tutaj swiat jest zupelnie inny.

Trafna nazwe wybral Patrick. ,

Jamie mial chec wspiac sie po scianie tarasu, wziac

Brett w ramiona i sprawic, by poczula sie jak w prawdziwym

raju. Wkrótce to zrobi. Ale teraz musi ja

ochraniac i uzbroic sie w cierpliwosc.

- Nawet w raju ma sie' pragnienia, jesli jest sie

zwyklym smiertelnikiem.

Brett od osmiu lat zyla w celibacie. Ale pracujac wsród

mezczyzn, nauczyla sie rozpoznawac pozadanie. Zauwazyla

je w oczach Jamie'ego, ale nie spodziewala sie, ze

powie o tym, co czuje. Spojrzala na niego zaskoczona.

- Smiertelnikiem, kotku - Jamie zrobil smieszna

mine, próbujac wybrnac z tej niezrecznej sytuacji - nie

mezczyzna. Moze zjemy sniadanko?

68. DLON ANIOLA DLÓN' ANIOLA 69

- Ryby?~. Udala, ze ~ic siellle stalo.

- No cóz, jestem zapalonym wedkarzem: - Rozesmial

sie. -No moze nie tak bardzo zapalonym. Faktycz~ie

myslalem Q jakims bardziej konwencjonalnym posilku.

- To dobrze, Kto podaje? ~ spytala ·rozbawiona.

- .Ja, jak tylko· bedziesz gotowa .

..,. Dobrze. - Brett odwródla sie. Dól koszuli zawirowal

wokól jej dlugich nóg.- Ostrzegam cie! Umi€ram

z glodu!

Jamie odrzucil serwetke i oparl sie wygodnie. Siedzieli

na tarasie przy kuchni. On mial na sobie wyplowiale

dzinsy, w których lowil ryby. Zmienil tylk0 koszule. Brett

wlozyla lilowe.luzn€ spodnie i bawelniana bluzke.

Slonce rzucalo jasne plamy na· stól, a szelest lisci

palmowych laczyl sie ,zszumem morza. W czasie

sniadania Jamie zabawial, Brett opowiesciami o historii

, wyspy, o piratach, skarbach i wielkich galeonach kraza~

cych wokól niej. Zasluchana, nie myslala o sytuacji,

\II jakiej sie znalazla. , .

- Czy wszystko jest tak, jak bys sobie tego zyczyla?

'Pokój wygodny? Masz wszystko, czego potrzebujesz?

- zapytal Jamie ..

, Brett najedzona, odprezona jego opowiesciami i odswiezona

spokojnym snem nie miala zadnych zastrzezen.

- Gdybym,juz przedtem nie stwierdzila, ze to raj, to

powiedzialabym. to teraz. Wczoraj nie moglam przestac

myslec o tym, ile klopotów wam sprawiam. Nie przypuszczalam,

ze zatroszczycie sie teZ o ubrani~ i... ..,.zabraklo

jej slów i uniosla dlonie w bezradnym gescie - ;..0

wszystko. '

- Oficjalnie zginelas w wypadku. Nie moglismy

zabrac niczego z tWojego mieszkania. Nie moglismy

ryzykowac, ze ktos zacznie cos podejrzewac.

- Ale kto? Nie mam rodziny. A dzi@ci Carsona nie

troszcza- sie o mnie. - Nagle przerwala iuniosla dlon do

ust W gescie przerazenia. - Kartel!' Myslisz,ze moga

przeszukac mieszkanie, by 'znalezi jakas wskazówke?

Miala calkowita racje. Dzieci Sumnera nie zareagowaly,

gdy opublikowanowiadomósc ojej smierci. Przyjaciele

dowiedzieli sie, ze dalecy krewni postanówili urzadzic

pogrzeb w jakiejs odleglej miejscowosci. Mieszkanie

pozostawiono nietkniete. Nie chcial niczego przed nia

ukrywac.

'- Tak przypuszozamy.

-. Chcecie, by przyszli do mojegómieszkphia?ZastawilisCie

tam pulapke? - Btett byla zas:l0kOwalla.

· - Musza uwierzyc, ze juz im nie zagrazasz.

- Chodzi o to, ze inartwinie p0trzebu9'a juz swoich

rzeczy? ...•

·- Tak - potwierdzil Jamie. '

Brett pomyslala o swoim nowym pokoju i kupionych

przez Organizacje ubraniach.

Byly doskonale 'w gatunku i idealnie dopasowane.

Bielizna, kosmetyki, jej ulubione perfumy. Wszystko

nowe. Ktos musial dobrze poznac jej zwyczaje. Nie ktos.,

Jamie.

- Ty to zrobiles. Ty to wszystko wybrales': kosmetyki,

IJbrania, nawet lekarstwo na uczu'lenie, ktor€ czasami

biore. - Beztroski nastrój minal. Byla spieta. Wydawalo

sie, ze sloiice zniknelo za chmurami. - Co jeszcze o mnie

wiesz? Czy taie pozostawiono mi Ilawet czastki prywatnego

zycia?

·- Przepraszamcie, Brett. To nie moja wiNa,ze zostalas

70 DLON ANIOl,A DLON ANIOLA 71

w to wciagnieta. Przykro mi t€Z, ze takzle oceniasz moje

starania. - Siegnal przez siól, chcac ujac jej reke· Kiedy ja

cofnela, poczul zal. - Naprawde wiem, co czujesz.

Brett rzucila serwetke na stól i zaczela chodzic po

pokoju. ,

- Wiesz? Rzeczywiscie wiesz? - zapytala.

-' Przez jakis czas zylem jak pod mikroskopem,

a prasa tylko czekala na plotki lub skandale. Kazdy mój

ruch byl sledzony.

- Ty swiadomie wybrales taki styl zycia, ale ja nie.

- To prawda. - Stanal przy niej blisko, ale staral sie jej

nie dotykac. ~Mimo wszystko rozumiem cie i przepraszam.

Brett skrzyzowala ramiona. Instynktownie bronila sie

przed tym mezczyzna.

- Co jeszcze wiesz? Powiedz mi wszystko!

- Obawiam sie, ze wiem o tobie dosc duzo. Dowiedzialem

sie, ze jestes ,.llieslubnym dzieckiem, opusz"

czonym najpierw przez ojca, potem przez matke. Opiekowala

sie toba babcia, ale umarla. Kiedy przyjechalas do

Atlanty, mialas osiemnascie lat i zadnego zawodu. Bylo

ci bardzo ciezko, zanim Carson Sumner cie zauwazyl.

Robil ci zdjecia; zakochal sie w tobie i wzieliscie slub.

Mial wtedy piecdziesiat dziewiec lat, a ty niespelna

dziewietnascie.

Brett byla tak zazenowana, ze usilowala najpierw nie

patrzec w jego strone, ale w miare jak mówil, powoli

odwracala sie ku niemu, kompletnie zaskoczona.

- To bylo udane malzenstwo - mówil dalej Jamie.

- Bylas jego utracona mlodoscia. Stal sie twoim mistrzem,

nauczyl cie wszystkiego o fotografii. Okazalas sie

pojetna uczennica. Byliscie razem przez szesc lat. Jego

dzieciom to sie niezbyt podobalo, ale nie stwarzaly wam

problemów. 'w wieku szescdziesieciu pieciu lat Carson

zmarl na wylew.

Brett milczala, nie próbujac ukrywac lez.

- W jednej chwili z ukochanej zony i uczennicy

utalentowanego, bogatego czlowieka stalas sie nikim.

Jego dzieci mówily o. tobie,: smarkata, spryciara, która

upolowala zgrzybialego starca.

- Carson nie byl zadnym starcem - zaprotestowala

Brett. - Byl madry, dowcipny i mlodszy duchem od

wielu mezczyzn majacych o polowe lat mniej od niego.

- Z. tego, co sie dowiedzialem, tak wlasnie bylo'.

Wszyscy tez mówia, ze go kochalas. Ale gdy w gre

wchodzi majat k, uczuc nikt nie dostrzega. Nie chcialas,

by zhart'biono wasze malzenstwo i osmieszono

Carsona, wiec wycofalas sie. Odrzucilas spadek i wykorzystujac

wiedze, która ci przekazal, zaczelas powoli

piac sie po szczeblach kariery. Jestes znana fotoreporterka.

Osiagnelas bardzo duzo. Zaden mezczyzna nie

pojawil sie u twego boku od smierci Carsona. Teraz,

z powodu wypadków na lotnisku, twoja kariera wisi· na

wlosku, a rózni mezczyzni wtracaja sie w twoje sprawy.

,

- Widze, ze swietnie znasz historie mojego zycia, ale

to jeszcze nie wszystko: Moze powiesz mi, na przyklad,

co jadlam wtedy w samolocie?

- Albo jaki numer butów nosisz? - wtracil sie Jamie,

ignorujac gniew, który pojawil sie wjej glosie, - I ze masz

naturalny kolor wlosów, uzywasz perfum; które Carson

kazal zrobic specjalnie dla ciebie. - Jamie ujal jej reke

i uniósl troche do góry, - Chociaz nie prowadzisz zycia

72 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 73

seksualnego, masz ... - osmielony tym, ze nie cofnela Feki,

powiedzial: - Chirurgicznie wszczepiony srodek antykoncepcyjny.

Swiadczy to o roztropnosci kobiety, która

bywa narazona na gwalt, wykonujac swoja prace~

Brett wyrwala ramie '? jego uscisku. W oczach jej

pojawily sie lzy gniewu. . .

- Nie oszczedziliscie mi niczego. Czy moje zycie jest

odkryta karta dla calej Organizacji?

- Tylko Simon i ja wiemy wszystko. Nikt wiecej.

- Powinnam ci za to podziekowac.

- Nie musisz mi za nic dziekowac.

- Przynajmniej' w tym sie' zgadzamy. Przepraszam

cie, ale jesli pozwolisz, chcialabym pospacerowac troche

po plazy.

Nie czekala na zgode.

, - Spaceruj po plazy lub po sCiezkach. Bagno Jest

niebezpieczne. Jesli na morzu'cós sie . pojawi, wracaj

natychmiast - zawolal za nia;

Skinela glowa .

. 'Jamie czekal mi cos wiecej, a potem ciezko westchnal.

Cml, ze chciala ·od niego uciec.

- Uwazaj na sieoie, prosze.

- Troche, juz nato za pózno, pFawda? - Brett 'nie

czekala na ódpowiedz. Ruszyla przed siebie i po ohwili

zniknela w lesie.

Jamie wrócil do stolu i zaczal sprz~tac po sniadaniu,

zastanawiajac sie, czy jej gniew minie. . '

Spedzil Feszte dnia, sprawdzajac system zabezpieczenia.

Nie 'byl zdziwiony, ze Brett nie wrócila na lunch.

Zjedli pózno sniadanie, a apetyt im dopisywal.' Byl to

pierwszy obfity posilek Brett od wypadku. Lekarze

z Grayson zapewniali go, ze bardzo ,czesto z utrata

pamieci laczy sie utrata apetytu.

. Widzac, ze je z ochota, w czasie posilku·snul rózne

opowiesci. Zanim skonczyl, Brett zjadla wszystko, co jej

podal, ·i jeszcze ,ciastko na dodatek: Jamie smial sie,

widzac jej mine, gdy je skosztowala. N~e klamal, ze

bedzie; sam przygotowywal posilki; ale powinien sie

przyznac, ze ciastka byly specjalnoscia. Hattie Boone,

gospodyni w posiadlosci Patricka. Twierdzila ONa,ze jej

natura sklada sie wjednej trzeciej z Murzynki, w jednej

trzeciej z bialej kobiety, w jednej trzeciej ptaka i wjednej

trzeciej z ryby. Gdy ktos zwracal jej uwage, ze jest to

{)jedna trzecia za duzo, Hattie ze smiechem.wskazywala

na swa olbrzymia postac.

Jamie rozesmial sie na samo wspomnienie tej rbzmowy,

ale zaraz spowaznial. Odlozyl latarke, która

wlasnie sprawdzal, i popatrzyl, na zegarek. Czwarta

godzina. Brett nie wracala: Wiatr wzmógl sie i na

horyzonoie pojawily sie ciemne chmury.

Skonczyl prace i teraz pozostal mujuz tylko niepokój.

Zabladzila? A moze cos jej sie stalo? Chcial dac jej troche

swobody, by jakos poradzila sobie z tym, cOOrganizacja

zrobila zjej zyciem. Ale niemajejjuz zbyt dlugo. Pogoda.

zdecydowani,e sie pogorszyla. Zblizal sie sztorm.

Byla to pora huraganów. Wprawdzie nie slyszal

zadnego ostrzezenia, ale latem pojawialy sie one znienacka

i bywaly bardzo silne i niebezpieczne.

Jamie wyszedl na taras. Wszedzie bylo widac oznaki

zblizajacej sie nawalnicy. Gdziez ona jest, 'li, licha?

. Wypadl z domu. Nie zamknal za soba drzwi. Nie.myslal

o szkodach, jakie mogla wyrzadzic burza. Myslal tylko

o Brett, przerazony, ze znowunarazilja na niebezpieczens74

DLON ANIOLA DLON ANIOLA 75

tWo. J{uszyl sciezka na plaze.' Wiatr nagle ucichl: Palmy

zamarly. Bylo dl1szno. Pot splywal mu po tWarzy, ubranie

zwilgotnialo. Stopy uderzaly' glosno o ziemie. Jamie

rozejrzal sie wokól siebie, ale brzeg' byl pusty.

- Brett, do cholery, gdzie jestes? - mówil szeptem,

jakby to moglo pomóc mu ja odnalezc. Byl zly na siebie,

ze zwlekal tak dlugo, i zly na Brett za ... za co? Za to, ze

denerwowalo ja to; co sie stalo,' i ingerencja w jej zycie?

, Nie wiedzial, .gdzie jej szukac. I wtedy zobaczyl ja

idaca od strony malej altanki. Zatrzymala sie tuz nad

woda. Pochylila glowe i ramiona, rece wsunela gleboko

do kiesz"eni spodni. Z trudem powstrzymal sie, zeby nie

pobiec. Kiedy podszedl calkiem blisko, zatrzymal sie

i czekal, az Brett odwróci sie dó niego.

" - Przepraszam'cie. - Te slowa padly z obu stron. Dwa

zdania, dwa:glosy; dwa usmiechy - niesmiale, przebaczajace

i proszace o wybac'zenie.

Jamie wyrósl w rodzinie, w której nigdy nie wstydzono

sie okazywania uczuc. Nie mógl'sie powstrzymac i wzial

Brett w ramiona. Cheial tylko przytulic ja i pocieszyc. Ale

kiedy uniosla ku niemu twarz, zadna sila: ani zblizajacy

sie sztorm, ani fale zalewajace' im stopy, nie mogly

powstrzymac go Od pocalunku:

Miala delikatne wargi, jej oddeeh piescIl. jego policzek.

Stali tak blisko siebie, ze czul dotyk jej ciala.

Wsunal dlonie w jej piekne wlosy. Calowal czolo,

powi"eki, dotykal wargami trzepoczacych rzes. Potem

pocalowal delikatne miejsce za uchem, gdzie zapach jej

ciala byl taki mocny. Powoli przesuwal wargami po

policzku, az natrafil na 'Illsta.'I juz nic dla niego nie

'istnialo. Zapragnal jej calej. Chcial poznac jej smak.

Chcial jakochac.

- Brett - szeptal, odchylajac glowe, aby jej sie

przyjrzec. Widzial jej rozmarzone oczy, zaczerwienione

od slQnca policzki. Wygladala,jakby~las~ie obudzila, sie

z dlugiego snu. Nigdy dotad nie pragnal tak zadnej

kobiety.

"~ Nie odtracaj mnie, prosze.,~ PQtrzasnalnia delikatnie.

- Nie zrobie ci krzyw~y. Nigdy. Obiecuje. .

- ~iem. Nawet wtedy, gdy krzycza,lam na ciebie, tez

o tym wiedzialam. Spacerowalam po plazyi.p~óbowalam

jakos poukladac to... -, zatrzymala sie, usilujac znalezc

odpowiednie okreslenie - '" to wszystko.

. Byla wyraznie zla na siebie, na swoja naiwnosc.

- Jaka ja bylam glupia: Wierzylam, ~e moge zwalczyc

cale zlo na swiecie, ukazujac je .na swoich zdjeciach,

a potem spokojnie schowac sie przed wszystkim w~woim

domu. Nic nie moglo sie przedostacp~p~zez s~orupe,jaka

wytworzylam wokól siebie. Bylam zadowolona z siebi,e

.egoistka - mówila z gorycza. - Los surowo mnie za to

ukaral. Chcial mnie .nauczyc wspólczuc~a i pokory,

stawiajac na mojej drodze Meridoze.

- Brett, przestan! - Jamie pól9zyl reke n~jej rami~,

niu. Pozadanie zniknelo, gdy_patrzyl na jej ból.

- Mam przestac? - odsunela sie. - Nie widziec siebi.~

taka, jaka jestem naprawde? _

,Poczucie winy brzmialowjej slowach i powodowalo,

ze widziala spaczony obraz swiata. Jamie wiedzial, ze nie

jest, jak to okreslala, zadowolona z siebie egoistka.

Wlasnie te jej ,,~ume zdjecia" byly tego dowodem.

- Brett, prosze cie...

Uciszyla go gwahownymgestem.

- Wysluchaj mnie. Dlugo o tym myslalam. Po raz

pierwszy jestem w stanie dostrzec rzeczy, które dzieja sie

76 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 77

poza mna. Nie zdawalam sobie sprawy, ile zla wyrzadzic

moze kartel, jesli nikt tych zbrodniarzy nie powstrzyma ..

Nie myslalam, na jakie niebezpieczenstwo narazaja sie

Jeb, Mitch, Matthew, no i oczywiscie ty, bo klucz do

sprawy,tkwi w mojej pamieci.

Przez caly ten Gzas próbowalam cos sobie przypomniec.

Naprawde staralam sie, ale niczego nie pamietam.

- Wjej oczach bylo przerazenie. - Jamie, na litosc boska,

ja naprawde mam amnezje.

McLachlanowie zawsze byli wrazliwi na kobiece lzy.

Ale byly one niczym wobec autentycznego bólu, który

zdawal sie rozrywac serce Brett.

Objal ja i ponownie przytulil do siebie. Czul jej

slabosc i rozpacz. Chcial jej pomóc, ale nie wiedzial,

jak. Pancerz, który dotychczas chronil ja przed swiatem,

rozpadl sie.

Przywarla do niego, nieswiadoma tego, co robi. Jamie

wzial ja na rece i zaniósl do altanki na plazy. Zbtidowana

z pali pokrytych trzcina, miala byCschronieniem dla tych,

którym slonce nadmiernie dokuczylo. Nie dawala natomiast

ochrony przed wiatrem, ale Jamie usiadl na lawGe,

trzymajac Brett w ramionach i szepczac jej do ucha slowa

pociechy.

- To nie twoja wina, kochanie. Nie mozesz winic

siebie za to, co ci zrobiono. Nie wolno tak postepowac.

- Kolysal ja. w ramionach w rytm tych slów

i calowal.

- Powinnam, nie... musze sobie wszystko przypomniec

- mówila z ustami wtulonymi w jego szyje.

Uspokajala sie powoli. Jamie byl taki dobry. Zawsze,

niezaleznie od tego, jak niesprawiedliwie go. traktowala.

Juz tak dawno nikt sie o nia nie troszczyl, nie tulil

w ramionach. - Przypomne sobie - powtarzala szeptem,

poddajac sie kojacemu kolysaniu. - Musze.

- Uspokój sie. - Poglaskaljapo wlosach i ucalowal jej·

powieki. -Westchnela i przytulila sie mocniej, szukajac

wygodniejszej pozycji. Jamie czul, ze Brett nie spi, ale

spokój byl potrzebny jej równie jak sen.

Tak latwo mozna bylo ja zranic: nie zaznala wiele

radosci i mogla szybko ulec jego czarowi. Gdyby

szedl za glosem swego ciala, kochalby sie z nia. Nie

odepchnelaby go. Ale nie mógl. Nie teraz. Pragnal

jej az do bólu. Posluchal jednak glosu serca, choc

bylo to bardzo trudne. Nie mógl przeciez wykorzystac

jej bólu, zagubienia i tego, ze szukala u niego pociechy.

Poczeka, az Brett odzyska równowage psychiczna

·

Sztorm wzmagal sie coraz bardziej. Na razie nic im nie

zagrazalo. Jamie siedzial spokojnie,' chroniac Brett od

wiatru, i obserwowal uwaznie chmury. Kiedy ujrzal

pierwsza blyskawice, wiedzial, ze trzeba wracac. Zaczelo

padac.

Brett oddychala spokojnie i równo. Wydawalo sie, ze

spi.

- Brett - szepnal jej do ucha. - Musimy isc.

Ocknela sie bardzo szybko i spojrzala na morze.

- Musimy poszukac lepszego schronienia. Burza jest

juz bardzo blisko, czuc ja zreszta w powietrzu. Trzeba tez

pozamykac okna i drzwi w domu. Inaczej wiatr moze

zniszczyc cos w pokojach. Chodz.

Brett zaczela biec przez plaze. Jamie podazal za nia.

Gdy wchodzili na taras, rozpetala sie ulewa. Uslyszeli

stukot targanych wiatrem drzwi z drugiej strony domu.

Jamie pobiegl, by je pozamykac i sprawdzic pozostale,

78 DLON ANlOLA DLON ANIOLA 79

a Brett poszla na góre. Byly tam tylko cztery sypialnie,

dwie z nich otwarte.

Weszla najpierw do swojego pokoju, pozamykala

i zabezpieczyla drzwi na taras. Wahala sie, czy wejsc

do pokoju Jamie'ego. Czula sie jak intruz. Co prawda,

on wiedzial o niej wszystko, ale nie ulatwialo jej

to wcale decyzji. Na szczescie przypomniala sobie,

ze ani Patrick, ani Jordana nie byliby zadowoleni,

gdyby przez jej watpliwosci, wicher uszkodzil cos

w domu.

Weszla do pokoju i pospiesznie zaczela zamykac

drzwi. Katem oka, zauwazyla bron lezaca na nocnym

stoliku i rozsypane zdjecia kobiet, mezczyzn i dzieci.

Wytlumaczyla sobie, ze nie powinna interesowac sie

kobietami, które znal Jamie, i zajela sie ponownie

drzwiami. Walczyla z ostatnimi, 'gfiy opalone dlonie

Jamie'ego odsunely ja delikatnie.

- Dobrze! - powiedzial. - W sama pore! - Pochylil

glowe i sluchal szumu ulewy.

.Po zamknieciu drzwi znalezli sie w ciemnosciach.

Sylwetka Jamie'ego zaledwie rysowala sie na tle zaluzji.

Ale cialo Brett pamietalo jego dotyk, jej palce wciaz

czuly szorstkosc jego wlosów, a usta zapamietaly miekkosc

pocalunku. W ciemnym pokoju te wspomnienia

staly sie nie do zniesienia.

- Musze isc do siebie. - Brett zaczela cofac sie

w strone holu.

- Dlaczego? - W ciemnosci glos Jamie'egozabrzmial

jak pieszczota. - Czemu chcesz uciekac? Bo to mój

pokój? Boisz sie, ze jesli cie przytule tak jak na plazy

i pocaluje, to... - wskazal na lózko - ...znajdziemy sie

wlasnie tam?

Brett zrobilajeszcze jeden krok do tylu. Nie wiedziala,

co ma odpowiedziec.

- Bo bedziemy sie kochac? - Jamie szedl za nia.

- Tak - szepnela Brett, nie chcac juz dluzej udawac.

- Wiec ty tez to czujesz? Od poczatku istnialo miedzy

nami pozadanie. Matthew powiedzialby, ze to przeznaczenie

i ze nadszedl odpowiedni czas. Nawet ,gdybysmy

nie spotkali sie ponownie, nie móglbym ciebie \

zapomniec.

Brett zaszokowana wlasnym wyznaniem, niepewna,

czy nogi jej nie zawioda, zatrzymala sie. Jamie byl tak

blisko, widziala krople deszczu na jego wlosach i slyszala

jego przyspieszony oddech. Byl tak blisko, ze chciala go

dotknac i przytulic sie do niego.

- A ty, Brett? Moglabys o mnie zapomniec?

- Tak. Nie! - Brakowalo jej powietrza. '--To znaczy ...

- Wiem. - Dotknal jej policzka.- Musitny sie

dobrze poznac. Nie uznajesz przypadkowych znajomosci,

a ja nie chce nalegac. Tak jak jest, jest

dobrze. Moje cialo pragnie czegos innego, ale nie

bede cie do niczego zmuszac. Nie jestem swiety,

ale nie, musisz sie mnie obawiac. - Zapalil lampe.

Gdy swiatlo zalalo pokój, uniósl jej' twarz, by patrzyla

mu prosto w oczy. -' Daje ci slowo McLachlana.

Przyjdziesz do mnie, gdy zapragniesz mnie tak mocno

jak ja ciebie. .

Zaskoczylo ja to. Wjasnym swietle wydawal sie byc

kims innym: Nie 'agentem Organizacji, lecz swiatowej

slawy pianista. Niezaleznie od tego, kim byl, ze swoim

wygladem mógl zawrócic w glowie kazdej dziewczyme.

W przyplywie zazdrosci Brett pomyslala o' róznych

80 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 81

kobietach towarzyszacych slawnym ludziom w ich podrózach.

Wyksztalcone, swiatowe istoty podazajace za

utalentowanymi mezczyznami. Ale Jamie przyrzekl jej,

ze nie musi sie niczego obawiac.

Wzialja za reke i podprowadzil do stolika, gdzie lezaly

zdjecia.

- Ja poznalem twoje zycie, wiec i ty powinnas cos

o mnie wiedziec. To jest moja rodzina. Przedstawie ci

wszystkich po kolei. Dare, naj starszy brat, zastepuje nam

ojca. Filar naszej rodziny. Ross, pediatra, to jej serce. Mac

- inzynier, mój brat blizniak, to dusza rodziny. Jestesmy

bardzo uparci. Lubimy zartowac. Przez wiele lat Ross

i Mac obserwowali moje klótnie z Dare'em. Ja chcialem

zostac na farmie i pracowac w lesie, a Dare zmuszal mnie

do grania.

- Wiec prawda jest to, co pisano o tobie? - Brett

slyszala, ze nazywano go drwalem. Myslala, ze to zart.

- Bylem drwalem. W dalszym ciagu pracuje w lesie,

gdy wracam do domu.

- Ale Dare wygral bitwe.

-= Dare prawie zawsze wygrywa - usmiechnal sie

Jamie.

Byli nietypowa rodzina. Zaskakujace tez bylo ich

rodzinne podobienstwo. Brett zapragnela spotkac ich

z aparatem w reku. Zatytulowalaby to zdjecie po prostu

"Bracia". Pokazalaby ich wzajerqna milosc i szacunek,

które slyszala w glosie Jamie'ego, kiedy mówil o rodzime.

- A teraz piekniejsza polowa naszego klanu. Towarzyszka

zycia Dare'a, Jacinda, artystka i nauczycielka.

Zona Rossa, wspaniala Antonia - aktorka i pisarka.

I ostatnia, Jennifer, zona Maca - to lekarz i psycholog.

- Atrakcyjne i:wyksztalcone - szepnela Brett.

- Najwazniejsze, ze kochaja swych mezów.

-:-To widac. - Brett odlozyla zdjecia na miejsce

i siegnela po nastepne. - A to sa twoi bratankowie

i bratanice?

- Tak, plus to, na które czekaja Mac i Jennifer. Tyler byl

pierwszy, bardzo kochany, mimo ze zostal adoptQwany

przez mojego brata. Przystojny chlopak, dziedzic majatku

swego prawdziwego ojca. Na tym zdjeciu sa blizniaki:

Amy i Paul, zadziwiajaco podobne do Dare'a i Jacindy. A tu

malutka, roczna Orelia, ukochane dziecko Rossa i Antonii,

które urodzilo sie z zespolem Downa. Zal mi, ze ja to

spotkalo - powiedzial Jamie. -;-Jest przeciez taka sliczna~

Brett slyszala dume w jego glosie i choc nie mówil nic

o sobie, dowiedziala sie o nim bardzo duzo. Jamiebyltaki

jakjego rodzina i mówiac o nich, opowiadaljednoczesnie

o sobie.

- Kiedy bylismy jeszcze w szkole, Mac i ja nabralismy

zwyczaju wozenia ze soba zdjec. Prowadzilismy

zycie wedrowców i w ten sposób moglismy miec naszych

bliskich przy sobie. Teraz juz nie bede musial wozic

zdjec. Zanim dziecko przyjdzie na swiat, bede juz

w domu. No, dosc tych opowiesci - przerwal nagle.

- Powinnismy zajac sie obiadem.

- Ty gotujesz?

- Jak zwykle. - Odprowadzil Brett do drzwi pokoju.

- Spotkamy sie na 'dole za pól godziny.

Pocalowal ja w czolo i pogwizdujac, ruszyl do kuchni.

Obiad byl prawdziwa niespodzianka. Hot dogi z sosem

chili, który kapal z puleczek. Byl tak pyszny, ze szkoda go

bylo stracic. Talerz dekorowaly zlociste frytki, a wszyst82

DLON ANIOLA

ko to popijali mieszanka soków. Brett rzeczywiscie czula

sie jak w raju. \

- Nie spodziewalam sie, ze slawny pianista potrafi

przygotowac- taki posilek.

- Pianista? Przeciez jestem drwalem.

- Co to za sok?

- Musze jednak cie przedstawic Hattie Boone.

- Czy ona mieszka na tej wyspie?

- Nie.

- To kim jest Hattie Boone? '

- Rzadki okaz. - Jamie odsunal krzeslo i wstal. - Ale

opowiem ci o niej jutro. Dzis w programie wieczoru

mamy jeszcze to. - Pocalowal ja w usta. - I zmywanie.

Dzisiaj twoja kolej.

Zanim odzyskala glos, wyszedl z kuchni.

Gdy konczyla prace, uslyszala muzyke. Jamie gral.

Brett byla zachwycona ta muzyka, pelna pasji jak burza

i tak delikatna jak pocalunek.

Patrzyla, jak palce Jamie'ego przesuwaja sie po

klawiaturze? i myslala, ze z równa biegloscia moga

piescic cialo kobiety. Odwaznie i delikatnie. Za oknem

szalala burza, a muzyka Jamie'ego otaczala ja' ze

. wszystkich stron. Po raz pierwszy, odkad sie poznali,

Brett zadala sobie pytanie, czy milosc z nim bylaby

równie piekna.

ROZDZIAL SZÓSTY

Jesli dla Brett zaskoczeniem bylo zakonczenie tego

burzliwego wieczoru .:...ojcowski pocalunek Jamie'ego,

glaszczacego ja jak dziecko po glowie - to z pewnoscia

nie qyla zupelnie przygotowana na poranne spotkanie

z Hattie Boone. Ale nikt nie potrafilby jej do tego

przygotowac.

Brett obudzila sie ze swiadomoscia, ze nie jest sama.

Lezala przykryta po brode, choc w nocy zrzucila koldre;

a w powietrzu unosil sie zapach herbaty jasminowej.

Z pewnoscia ktos musial byc w pokoju.

Otworzyla ostroznie oczy i zobaczyla swiatlo wpadajace

przez otwarte drzwi na 'taras, które wieczorem tak

starannie zamknela. Potem dostrzegla goscia. Siedzial

w nogach lózka i wpatrywal sie w nia ciemnymi oczkami

lsniacymi w pokrytej futrem mordce. '

- Ach! - krzyknela i usiadlp na lózku, przyciskajac

koldre do piersi. Jej gosc przerazil sie jeszcze bardziej niz

ona. Zeskoczyl z lózka i zawisl 'na tkaninie okrywajacej

sciane, szczebiocac cos do niej.

Malpka! Jej gosc byl malpka niewiele wieksza od kota.

- Przestraszylas mnie - udalo jej sie w koncu wydobyc

z siebie glos. Pr?:ygladala sie zwierzeciu. Bylo male,

delikatne i zwinne. Ktos ubral je w czerwona koszulke

i szorty.

Skad sie tu wzielas? - spytala jeszcze raz; jednoczesnie

przesuwajac sie na skraj lózka, co spowodowalo,

ze malpka zaczela sie wspinac jeszcze wyzej.

- Dobrze - zaczela ja uspokajac, bojac sie, ze cos

uszkodzi. - Nie bede sie ruszac, jesli sie boisz. - Spojrzala

w strone tarasu, ale nikogo tam nie bylo. Malpka musiala

miec jakiegos wlase-kiela. Ktos przeciez otworzyl zaluzje

i drzwi, no i okryl ja starannie koldra.

Zwierze uspokoilo sie i Brett znowu spróbowala wstac

z lózka, ale powstrzymal ja dziki okrzyk zwierzatka.

Zdenerwowana, zaczela tlumaczyc malemu -intruzowi:

- Posluchaj; stara. Juz sie nie ruszam. Przestan krzyczec.

To nie jest zdrowe dla twojego gardla ani dla moich

uszu. - Oparla sie o poduszki, mruczac do siebie: - Nie

wierze! Jestem uwieziona w lózku i próbuje porozumiec

sie z malpa.

Krzyk ustal, malpka przestala kolysac sie na tkaninie.

- Dzieki - Brett odetchnela z ulga.

Nlaipka patrzyla na nia uwaznie.

Brett zaczela sie zastanawiac, gdzie moze byc Jamie.

Musial slyszec krzyki malpki. Czyzby to byl jego zart?

Nie miala watpliwosci. Siedziala sztywno w lózku i zastanawiala

sie, jak wyjsc z sypialni i porachowac sie

z Jamie'em. )

- Zabije go ~przyrzekala sobie na glos. - Jak tylko go

znajde, zabije go. .

- A kogo to piekna pani chce zabic?

Zaskakujaco urodziwa kobieta o olbrzymiej posturze

stala w drzwiach pokoju. Wlosy zacze~ane do tylu

odslanialy gladka twarz o lekko skosnych oczach w ciemnej

oprawie. W uszach miala olbrzymie kolczyki z kosci,

piór i krwistych rubinów. Szyje otaczala czarna (\)paska,

z której zwisala metalowa kuleczka. Przy kazdym ruchu

kobiety z kuleczki dobywalo sie delikatne dzwonienie.

W duzych dloniach trzymala tace i wazon z g~lazka

oleandra. Wygladala jak postac z filmu. Ószolomiona

Brett usiadla na lózku; a nieznajoma zwrócila sie do

malpki:. .

- Lucyferze - odezwala sie królewskim tonem. - Co

ty tam robisz? Nie szalej! -

- Ja go wystraszylam. - Brett byla pewna, ze poznala

Hattie Boone.

c:. Akurat! Przestraszyc Lucyfera! - Kobieta odstawila

tace, by pomóc zwierzeciu zejsc. Chociaz pokrzykiwala

na niego, byla bardzo delikatna. - On sie popisywal.

Lucyfer nie boi sie nawet diabla ..Podejrzewam zreszta, ze

sam jest diablem. Stad jego imie.

Kiedy zdjela Lucyfera ze sciany, ten usiadl jej na

ramieniu jak na grzedzie. Wydawala sie nie zwracac na . .

mego uwagI.

- Nazywam sie Hattie Boone, a to stworzenie ~ to

prezent od moich wnuczat. Musi mi dotr;,>:ymywactowarzystwa

w czasie ich nieobecnosci.

- DzieNdobry, Hattie - Brett nie wiedziala, czy ma sie

przedstawic.

- Ty jestes Brett Sumner - powiedziala Hattie. - Wpadlas

w tarapaty i Jamie przywiózl cie tutaj, zebys byla

bezpieczna.

- Wiesz wszystko?

- Troche. - Hattie wygladzila koldre i podloiyla Brett

jeszcze jedna poduszke. Dopiero wtedy postawila na

lózku tace inalala herbaty do filizanki'. - Nie martw sie

- powiedziala pocieszajacym tonem. - Wiem tyle, ile

powmnam.

85 DLON AN!OLA DLON ANIOLA 84

86 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 87

- Kim... - Brett próbowala wtracic choc slowo.

- Kim jestem? - Hattie znowu jej przerwala. Oparla

dlonie na biodrach i rozesmiala sie. - Jestem w jednej

trzeciej czarna, w jednej trzeciej biala, w jednej trzeciej

jestem ryba i w jednej trzeciej ptakiem, a we wszystkich

czesciach kobieta. - Ukazala w usmiechu piekne, biale

zeby. - Pilnuje Raju. Jedz, dziecko. - Przysunela sobie

krzeslo i opadla na nie ciezko. - Musisz nabrac ciala i sil,

jesli chcesz byc kobieta tego przystojniaczka, który cie

pilnuje.

- Kobieta! -. Brett o malo co nie rozlala herbaty.

Hattie nawet tego nie zauwazyla.

- Gdybym byla o trzydziesci lat mlodsza - westchnela

i potrzasnela glowa. - No, moze o dwadziescia ... - poprawila

sie. Nie zwracala uwagi na milczenie Brett. Byla

przyzwyczajona do tego, ze to ona zawsze mówila, a inni

sluchali. - Ale niestety nie jestem juz mloda i nie ma co

plakac nad rozlanym mlekiem. Moge przynajmniej dopilnowac,

by kobieta, która Jamie dostanie, dobrze wygladala.

. ~

- Hattie - Brett odstawila herbate i próbowala zmienic

temat - nie jestem przyzwyczajona do jed~enia

sniadania w lózku.

- Nie martw sie. Nauczysz sie.- Hattie nawet nie

drgnela, gdy Lucyfer przeszedl przez jej piersi i llsiadl na

drugim ramieniu.

- Ja ... nie moge. Moze Jamie ...

- Zjadlby sniadanie w lózku? - Hattie nie dala zbic sie

z tropu~ - Bron Boze! Obilby mnie batem, gdybym mu to

zaproponowala. Przeciez prawdziwy mezczyzna powinien

zostawac w lózku tylko dla dwóch powodów: by

spac i kochac sie. -Jej glos stawal sie coraz donosniejszy.

- Tylko to moze zatrzymac go w poscieli. A sen i tak

powinien byc na drugim miejscu.

B{ett ~ilczala. Hattje jeszcze nie skonczyla swojej

.przemowy. .

- Wiedzialam! - mówila dalej. - Gdy wysiadlam

z motorówki i zobaczylam Jamie'ego lowiacego ryby,

pomyslalam, ze cos ~st nie w porzadku.

Tym razem Brett zareagowala. Drgnela gwahownie.

Omal nie zrzucila tacy, ale Hattie zdazyla ja schwycic.

- Czy mu sie cos stalo? - Brett 'byla przerazona.

Wlosy opadly jej na twarz i zaslonily ja ciemna kaskada.

Byla bardzo piekna w tej chwili.

- Oczywiscie, ze dzieje sie cos zlego -'Hattie zauwaiylajej

reakcje - bo powinien byc z toba, a nie na plazy.

- Przysunela sie "do stolu i postawila na nim tace.

U9awala, ze poprawia kwiat w wazonie, kryjac przy tym

usmiech. Spodziewala sie takiej reakcji Brett. Kiedy

odwrócila sie, twarz miala powazna. - Myslalam, ze

wygladasz jak mops albo cos takiego.

- Albo cos takiego - powtórzyla Brett slabym glosem.

. - Ale nie musze sie martwic. Kiedy zobaczylam cie

spiaca, piekna jak królewna, ucieszylam sie. Choc jestes

troche za chuda. - Jej spojrzenie powedrowalo w strone

piersi Brett przeswitujacych przez cienka tkanine.

Brett podazyla za jej wzrokiem i poczula sie urazona

paplanina Hattie. Na pewno nie byla w tym miejscu za

chuda. Chyba, pomyslala z ironia, jedynie w porównaniu

z Hattie.

- Mimo tych braków nie jestes brzydka:- stwierdzila

Hattie z aprobata.

- Dziekuje.,...Brett udalo sie wydusic z siebie to slowo.

- Chyba dziekuje - dodala niepewnie.

88 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 89

l'

- ProSZe bardzo.

Hattie slyszala tylko to, co chciala uslyszec. Ale czy

mozna bylo gniewac sie na kogos tak pelnego ra90sci

zycia? Brett popatrzyla na nia z sympatia·

- Wiec dlatego, ze Jamie jest na plazy zamiast ze mna

w lózku, postanowilas mnie podtuczyc?

- Troche kilogramów uczyni cuda. Przyslalam Lucyfera,

by dal mi znac, kiedy sie obudzisz, a sama poszlam

do kuchni.

- Mial dac ci znac? Przeciez on sie mnie przestraszyl.

-Bo wszedl na to cenne obicie? Ha! Spodobalas mu

sie, wiec chcial sie popisac.

- Spodobalam mu sie? Skad wiesz?

- Powiedzial mi o tym.

- Oczywiscie. Jaka ja jestem niemadra. - Brett zaczela

sie zastanawiac, czy przypadkiem nie znalazla sie

w Krainie Czarów.

- To diabel wcielony, ale jest dobrym strózem.

To jest Kraina Czar6w! Z pewnoscia! A ona, Brett, jest

Alicja·

-:- Doceniam twoja troske, ale ...

- Nie powiesz mi chyba, ze nie chcesz Jamie'ego!

Kazda madra kobieta pragnie go, a niektóre sa nawet

bardzo zaborcze.

- Tu nie chodzi o to, czy go chce, czy nie. Zbieg

okolicznosci sprowadzil nas Oboje na te wyspe·

- Zbieg okolicznosci - Hattie nasladowala jej t?n.

- Jesli chcesz, bym ci uwierzyla, to powiedz mi, dlaczego

tak nal~gal, zebys tu przyjechala, i dlaczego nie zrezygnowal

z pracy? Idlaczego poruszyl niebo i ziemie, zeby

zapewnic ci wszystko, co bedzie ci tutaj potrzebne? No,

dlaczego?

Brett nie wiedziala, co ma odpowiedziec, ale Hattie na

to nie czekala.

- Znam Jamie'egood dziecka. Bardzo czesto przyjezdzal

tu na wakacje. Potem odpoczywal miedzy koncertami,

gdy brakowalo mu czasu, by pojechac do domu.

Pochodzi? bardzo kochajacej sie rodziny. Wszyscy jego

bracia sa zonaci. On tez chcialby znalezc odpowiednia

kobiete, ale caly czas byl ·sa~. Sam! Do chwili gdy

spotkal ciebie! Wytlumacz mi to!

Brett zapomniala na chwile o Lucyferze, ale malpka

nagle przestala figlowac i tez patrzyla na nia. Dwie pary

oczu wpatrywaly sie w nia oskarzycielsko.

- To nie jest tak, jak myslisz. Uwierz mi i spróbuj

zrozumiec. To tYlko poczuci'e winy i honoru.

- Mam uwierzyc, ze nie spodobaliscie sie sobie?

- zapytala Hattie. -

- Nie jestem slepa i widze, ze Jamie jest przystojnym

mezczyzna. A tu, jak mi powiedzialas, jest raj. Ale kiedy

stad wyjedziemy, zapomnimy osobie.

Po raz pierwszy Hattie nie wiedziala, co ma powiedziec.

Nie wiedziala, jak ma zareagowac na smutek, który

uslyszala w glosie Brett ..

Brett zamilkla i zastanawiala sie nad dziwnymi rzeczami,

które przytrafily sie jej tego ranka. Malpka, egzotyczna

kobieta, roZIIiowa z nia na bardzo osobiste tematy. No,

ale przeciez to jest raj.

- Hattie - Brett popatrzyla w pelne zycia oczy - moje

malzenstwo bylo wspaniale. Kiedy maz umarl, wiedzialam,

ze nikogo juz nie pokocham.

- Nigdzie nie jest powiedziane, ze kochamy tylko raz,

moje dziecko. '.

- Ja - tak.

90 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 91

Hattie potrzasnela glowa tak mocno, ze Lucyfer uciekl

z pokoju.

- Nie chce sie smiac z ciebie, bo widze, ze w to

wierzysz. I

Brett byla juz zmeczona rozmowa. Chsialawyjsc na

slonce i nie myslec o swojej, samotnosci.

- Tak - powiedziala ze smutkiem. - Wierze w to.

- Dzien dobry paniom. - W drzwiach wychodzacych

na taras stal Jamie z Lucyferem uwieszonym u jego

spodni. Usmiechnal sie serdecznie do Hattie, a potem do

Brett. - Widze, ze sie juz poz1lalyscie.

Brett popatrzyla na niego i pomyslala, ze moze ten

dzien nie bedzie najgorszy.

Kiedy udalo mu sie wyrwac Brett z nadopiekunczych

ramion Hattie, powiedzial, ze"ma dla niej niespodzianke.

Zdazyla tylko umyc sie i przebrac, a teraz szli powoli

przez ogród.

Byla tak zatopiona w myslach, ze drgnela; gdy ujal ja

za reke.

- Przepraszam. - Cofnal sie. Twarz mu posmutniala.

- Czy ty tez nie cierpisz tego ostroznego poznawania sie

nawzajem?

- Chyba tak - przyznala po chwili.

~ Robimy krok do przodu i zaraz sie cofamy. Krazymy

wokól siebie jak obcy ludzie i boimy sie prawdy. Tak

dluzej nie mozna, Brett.

Próbowala cos powiedziec, 'ale powstrzymal ja machnieciem

reki. Wyczul, ze dziewczyna sie czegos boi, i byl

zly na siebie. Staral sie byc cierpliwy, czekal, az Brett

.bedzie gotowa przyznac, ze cos ich laczy: Wiedzial, ze

, musi byc bardzo delikatny, bo inaczej ja utraci. A prze"

caezpotrzebowala opieki. Potrzebowala tez trQche spokoju

i schronienia, gdzie bedzie mogla przemyslec wszystko.

Znal odpowiednie miejsce.

- Chodz! - ujal ja za reke.

- Mówiles cos o niespodziance.

- To moze poczekac. Musze ci pokazac pewne miejsce.

Chodz - powtórzyl i poprowadzil ja w glab ogrodu.

Szli w strone morza. Z kazdym krokiem ogród

stawal sie coraz bardziej dziki. Nagle otoczyly ich

bardzo geste zarosla. Jamie zawahal sie chwile, a potem

zielona sciana przesunela sie i Brett; zorientowala

sie, ze Jamie po prostu otworzyl furtke w zywoplocie.

Zanim zdazyla cos powiedziec" poprowadzil ja w strone

niewielkiej polanki przypominajqcej zielona grote:

z jednej strony zamykalo ja morze, a dachem bylo

niebo.

Podeszli do malej lawki. Brett rozgladala sie zachwycona.

Panowal tu spokój. Wokól rosly paprocie,

bl,uszcz i krzakI róz. Posród nich stal posag - mloda

dziewczyna, niemal dziecko, wykuta w kamieniu, podawala

chlopcu muszle.

- To ulubione miejsce Jordany - odezwal sie w koncu

szeptem Jamie. - Ta czesc ogrodujest bardzo stara. Nikt

nie wie, kiedy powstala. Jeremiah Brody, potomek

pierwszego wlasciciela wyspy, urzadzi! ogród, aby upamietnic

swoje dzieci - chlopca i dziewczynke, którzy

zgineli na morzu. Kiedy Patrick kupil wyspe i odkryli

z Jordana to miejsce, postanowili zachowac je bez zmian.

o _ Miejsce zaloby.

~ Nie - zaprzeczyl Jamie. - Utrata dzieci na pewno

byla tragedia, ale Jordana uwaza, ze Brody nie chcial '

stworzyc tu czegos w rodzaju cmentarza. Mówi, ze jesli

92 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 93

sie dobrze poslucha, mozna w szumie morza i wiatru

uslyszec smiech d?;ieci. Mówi tez, ze tam, gdzie jest

smiech, jest spokój i nikt nie moze sie martwic ani czegos

obawiac.

Zamilkl na chwile, a potem ujal ja za reke.

- Chcialbym, zeby ten ogród tak dzialal na ciebie.

Zebys mogla odsunac od siebie tragedie i zal i zebys nie

bala sie zycia. Nie obawiaj sie, Brett. Nie bój sie mnie ani

moich pragnien'.

Brett popatrzyla na ich zlaczone rece. Czasami wydawalo

jej sie, ze wszystko rozumie, a po chwili nie potrafila

pozbierac mysli. Widziala w jego oczach pozadanie.

Tego byla pewna. Nie wiedziala, jak ma sobie z tym

poradzic. Po smierci Carsona ta strona zycia przestala dla

niej istniec i bylo jej z tym dobrze. Ale pojawil sie Jamie

i wzbudzil w niej niespodziewane uczucia.

- Jamie.

- Nie mów nic. Nie psujmy tego cudownego dnia. Po

prostu zamknij oczy, nie mysl o tym, co sprowadzilo nas

na wyspe, o tym, co sie dzieje miedzy nami. Poslu~haj

ciszy, która uspokaja.

Brett przymknela oczy i pograzyla sie w marzeniach.

- Dam grosik.

- Za moje mysli? - Brett otworzyla oczy.

. - Za marzenia.

- Tylko grosik?

- A moze róze? Albo pocalunek? - Zartowal, ale

ostatnia propozycja wyraznie ujawnila jego pragnienia:

Brett milczala.

Jamie przygladal sie jej i nie mógl odgadnac mysli

klebiacych sie w jej glowie. Czekal, ze cos powie,

i zastanawial sie, na jak dlugo starczy mu cierpliwosci.

- Ile chcesz za swoje marzenia? - powtórzyl.

Zaslonila mu usta reka. Jej dotyk byl tak delikatny jak

jej zapach. Podniecajacy. Czul, ze ogarnia go zar.

- Pocalunek - szepnela cicho. - Pocalunek za moje

marzenia.

Szalenstwo. Cudowne szalenstwo, na które tak czekal.

A potem czul tylko usta B!:ett.

Drzala. Juz tak dawno nie calowala nikogo. Tak dawno

tego nie pragnela. Swiadomosc tego oszolomila ja tak

bardZo, ze gdyby nie siedziala, ,z pewnoscia upadlaby.

Stracila poczucie czasu, wiedziala jedynie, ze Jamie jest

z nia, ze ja obejmuje.

Trzymal ja mocno. Delikatnie piescil wargami jej usta.

Palcami gladzil policzki i szyje. Dobry Boze! Wreszcie ja

piescil.

Brett westchnela i zatopila dlonie w jego wlosach.

Przyciagnela go do siebie blizej. Chciala, by zrozumial,

ze pragnie nie tylko pocalullków.

Jamie dotknal dlonia policzka Brett. W jej pociemnialych

oczach czail sie ogien. Czul, .ze drzy z pozadania.

Pragnaljej tak bardzo. Chcial sie zatracic w niej i zapomniec

o niebezpieczenstwie. Chcial, by poza nim nie

istnieli dla niej inni mezczyzni. .

Juz niedlugo, pomyslal. Ale nie teraz. Nie w porywie.

nierozwaznej zadzy, lecz z prawdziwego uczucia. Drzaca

reka odsunal ja od siebie. Widzac jej zaskoczenie,

usmiechnal sie ze smutkiem. Sam nie rozumial motywów

swej decyzji.

- Nie mysl; ze nie chce tego samego co ty. Wiesz

dobrze, jak. bardzo cie pragne. - Musial jej dotknac,

zanurzyc rece w jej wlosach i pocalowac. - Bóg jeden

wie, jak bardzo. Ale ogien, ktÓry rozpala sie zbyt szybko,

94 DLON ANIOLA

równie szybko gasnie. Nie chce, zeby z nami bylo tak

samo. A teraz przyszedl czas na niespodzianke.

Kiedy doszli do furtki, Brert obejrzala sie za siebie.

- Jak Jordana moze tu sama przychodzic?

- Nigdy tego nie robi. Zawsze towarzyszy jej Patrick

lubjeden z trzech synów. Jordana uwaza, ze jest to miejsce,

w którym powinno sie przebywac zkims, kogo sie kocha.

Jamie otworzyl furtke i wYszli z tajemniczego ogrodu.

Brert stala na srodku niewielkiego pokoju, podziwiajac

,zgromadzony tu sprzet..

- Cudownie!. Jest tu wszystko, czego potrzebuje

- zwrócila sie do Jamie' ego, który usmiechnal ,sie n'a

widok jej radosci. - To twoja zasluga. Czy wlasnie to

miala Hattie na mysli~ gdy mówila, ze poruszyles niebo

i ziemie, zeby zdobyc wszystko, co jest mi potrzebne?

Doceni~la jego troskliwosc. Od poczatku robil wszystko

tylko dla niej.

- Jamie - powiedziala - dziekuje ci za to, ale przede

wszystkim za urato}'lanie mi zycia.

~..

ROZDZIAL SIÓDMY

Brett odsunela gwaltownie plik zdjec. Nie potrafila

ocenic, czy sa dobre. Kiedys umiala patrzec na swoje

prace z dystansem i oceniac je obiektywnie. Teraz nie

byla w stanie tego zrobic.

Starania Jamie'ego, zeby mogla pracowac, poszly na

marne. Nie udawalo jej sie' skupic.

Od trzech tygodni przebywala na wyspie. W tym

czasie wywolala jedynie zdjecia ze swej podrózy do

Ameryki Poludniowej. I nic wiecej. Tu, na wyspie, nie

bylo zadnych dramatycznych wydarzen, jedynie wspaniale

wschody i zachody slonca. Podczas spacerów

odkryla urocze miejsca, które az sie prosily, by je

uwienczyc na zdjeciach. Ciekawa byla równiez historia

wyspy. Móglby powstac album zdjec z komentarzem.

Ale nie mogla zmusic sie do pracy. Nie umiala sobie

z tym wszystkim poradzic.

Uznala, ze najlepiej zrobi jej spacer. Nie wolno jej

bylo bez pozwolenia chodzic po plazy. Wiedziala, ze

jakis jacht wraz z zaloga ustawicznie krazy w poblizu.

A w czasie porannych wypraw na ryby Jamie nawiazuje

z nim kontakt radiowy i dopóki nie otrzyma wiadomosci

"wszystko w porzadku", Srert nie moze samotnie

spacerowac.

Nie widziala Jamie'ego od wczorajszego wieczoru.

l

96 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 97

W dni kiedy na wyspe przyjezdzala Hattie, Brett trudno

bylo uniknac jej dociekliwosci. Próbowala chronic sie

w ciemni, ale nie byla w stanie pracowac.

Postanowila wiec pójsc do ogrodu Jordany. Przy furtce

zatrzymala sie. Nie byla tu od czasu, gdy Jamie pokazal

jej to miejsce. Ogród byl równie piekny jak wówczas.

Usiadla na lawce i zamknela oczy. Powietrze wypelnial

zapach morza i kwiatów. Wsród szumu fal, powiewu

wiatru slyszala muzyke. Muzyke Jamie'ego, która sprawiala

ból. Wydawalo jej sie, ze na swiecie nie istnieje juz

nic, tylko ta muzyka. Niewazne, gdzie byla i co robila,

zawsze wracala myslami do Jamie'ego. Przekonywala

sama siebie, ze to, co sie dzieje miedzy nimi, nie ma

zadnego znaczenia. Ale przeciez bylo t<;>klamstwo.

Gdzies w poblizu czuwal Jamie. Robil wszystko, by

zapewnic jej bezpieczenstwo. Nie chcial jej ranic i trzymal

sie od niej z daleka. Byl cierpliwy. Czekal, az Brett go

zapragnie i przyjdzie do niego. Zdala sobie sprawe" ze

chce tego samego co oli. Zerwala sie z lawki i ruszyla

w strone domu.

- H~ttie? - Brett zatrzymala sie gwaltownie. - Jeszcze

tu jestes?

- Oczywiscie. - Hattie ukladala bukiet z róz scietych

w ogrodzie.

, - Lódz sie spóznia? - Hattie opuszczala wyspe

motorówka prowadzona przez La Mara, jej siostrzenca.

Byl to wysoki, chudy mezczyzna o rozbieganych oczach,

którego spojrzenie wprawialo Brett w zaklopotanie.

Starala sie tlumic swa niechec do niego. Tlumaczyla

sobie, ze jest on po prostu zbyt ciekawski.

- Nie, po prostu ja odeslalam. Nie zdazylam ulozyc

kwiatów na te specjalna okazje. Spedzicie dzis ze soba

upojny wieczór, prawda? Podjelas wreszcie decyzje.

- Skad ...?

- Skad wiem? Wiatr sie zmienil. Zlagodnial. To

znaczy, ze kochankowie powinni wreszcie zmadrzec. La

Mar przyjechal. - Podeszla do krzesla i wziela na rece

Lucyfera. - Wiem, ze go nie lubisz, ale to mój krewny.

Dopóki Clyde nie wyleczy zlamanej nogi, tylko on moze

mnie tu przywozic.

- To La Mar nie robil tego wczesni~j?

- Nie. Clyde przywozil mnie od wielu lat. Musze

przyznac, ze ja tez nie lubie"La Mara, nie rozumiem tez,

dlaczego wrócil na wyspy. Jakos wytrzymuje z nim te

kilka godzin dwa razy w tygodniu. Poza tym dobrze sie

stalo, ze wrócil tu po tym dziwnym wypadku Clyde'a.

- Dziwnym? - Brett stala sie czujna. - Dlaczego?

- Bo to zadziwiajace, ze Clyde przewrócil sie i potlukl

tak mocno podczas naprawy motorówki - stwierdzila

Hattie.

- Kiedy to sie stalo? Teraz?

- Nie! Trzy miesiace temu. La Mar przyjechal pózmej.

Brett odetchnela z ulga. Byla przewrazliwiona. Zbyt

bala sie o swoje bezpieczenstwo. Mimo wszystko postanowila

opowiedziec o tym Jamie'emu.

Jamie byl zmeczony. To byl trudny dzien. Nic mu sie

nie udawalo. Jak zwykle, zaczal od patrolowania brzegu,

odprawil rybaków, chcacych sprzedac mu swój polów.

Potem, kiedy nawiazal kontakt z zaloga jachtu, dowiedzial

sie, ze zepsul sie silnik i nawet Mitch nie potrafi go

zreperowac. Za godzine "Tancerz" mial odp'lynac do

98 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 99

portu i nie wiadomo bylo, jak dlugo potrwa naprawa.

Mitch sadzil, ze okolo dwunastu godzin. Przekazano

mu jeszcze wiadomosc, ze wybrzeze jest puste. Jamie

zostal sam. Jedynym miejscem, z którego mógl obserwowac

druga strone wyspy, bylo wzgórze wznoszace

sie nad bagnem. Nie widac bylo jednak stamtad'

plaskiego i latwo dostepnego brzegu, wiec Jamie

spedzil caly dzien, biegajac od posterunku do posterunku.

Z tego powodu nie widzial sie w ogóle' z Brett,

wiec nawet wi~domosc, ze "Tancerz" juz wrócil, nie

poprawila jego nastroju.

Nie musial juz pelnic warty, ale z niechecia myslal

o powrocie do domu. Byl zbyt zmeczony, by caly czas

kontrolowac swoje zachowanie.

Rozebral sie i zanurzyl w morzu. Plynal przed siebie.'

Po jakims czasie pozwolil falom niesc sie w strone

brzegu. Zostawil na plazy ubranie i pobiegl, by wziac

prysznic przy basenie. Wlozyl jeden z plaszczy kapielowych,

które byly przygotowane dla gosci.

Kiedy wchodzil na taras, zorientowal sie, ze pora

kolacji dawno juz minela. W salonie nie bylo nikogo.

Westchnal, nalal sobie troche whisky i usiadl ~a lawce na

tarasie.

_ Ciezki dzien? - Z ciemnosci dobiegl go cichy glos.

Odwrócil sie. Brett wygladala wspaniale. Suknia otaczala

ja jak rózowy oblok.

_ Jadles juz? Hattie przygotowala lekka kolacje i butelke

wina.

"7 Nie, nie jadlem kolacji. - Jamie zupelnie nie mó,gl

zebrac mysli.

_ Nakrylam stól na górnym tarasie - powiedziala

szeptem.' - Dzis chce byc blizej gwiazd.

Byla pociagajaca i zmyslowa. Jamie'emuzakrecilo sie

w glowie. Czul, ze ogarnia go zar, mocno bije mu serce,

a cialo' staje sie nieposluszne. Poszedl do siebie, zeby

przebrac sie do kolacji.

Brett siedziala w milczeniu. Gdy uslyszala jego kroki,

nie odwrócila sie. Gdy podszedl blizej, zadne z nich nie

powiedzialo ani slowa. Nie musieli.

Niedaleko brzegu blyskalo slabe swiatelko "Ksiezycowego

Tancerza". Jacht zawsze byl w poblizu. Zapewnial

im ochrone. Nikt nie wiedzial, jak skomplikowane urzadzenia

kryly sie pod pokladem. .

Ale dzis Brett nie chciala myslec ani o niebezpieczenstwie,

ani o Organizacji.

Popatrzyla na Jamie'ego. Widziala go takim tylko na

scenie, kiedy zachwycal publicznosc swoja muzyka.

Wygladal bardzo elegancko. Czarna marynarka, kremowa

koszula, czarny krawat. Byl pianista, uwielbianym

przez tlumy czlowiekiem, który wzbudzal szacunek

krytyków. '

Czula zapach jego ciala. Widziala nieruchoma twarz

i plonace, ciemne oczy. Wyczuwala jego pragnienie,

chociaz nie staral sie jej zdobyc.

- Tu jest szampan - uslyszala swój glos.- Hattie

wybrala go dla nas.

Kiedy spelnili toast, zamknal oczy, by nie widziec

Brett. Staral sie pamietac, ze po tym, co przezyla, mozna

ja bylo latwo zranic. Bal sie, ze moze wszystko zniszczyc

gwaltowna, nieokielznana namietnoscia. Postepowanie

wbrew sobie wcale nie sprawialo mu przyjemnosci.

- Moze spróbowalibysmy cos zjesc? - zaproponowal.

W czasie posilku Brett obserwowala go ukradkiem.

100 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 101

Widziala walke, jaka ze soba toczyl. Myslal o niej i mimo

ze bylo mu bardzo ciezko, potrafil nad soba panowac. Nie

ulatwil jej niczego.

Wszystko to bylo dla niej aowe. Carson, starszy

i bardziej doswiadczony, byl tym, który zawsze robil

pierwszy krok. Osiem samotnych lat nie przynioslo jej

nowych doswiadczen. Pragnela Jamie'ego, ale nie byla

pewna, czy moze oddac mu to, czego dotad tak; strzegla.

Zadrzala.

- Zimno ci?

- Skadze!

_ Przepraszam, Brett, ale nie byl to najlepszy dzien

i jestem zmeczony. Zmeczony trzymaniem j~ z dala ~d

ciebie, myslami o tobie, których ujawmeme pewme

zmusiloby cie do ucieczki. Do cholery! Nie jest nam

potrzebne ani jedzenie, ani wino. Ja mam naprawde tego

dosc. - Stracil cierpliwosc.

Brett patrzyla na niego. Byl u kresu wytrzymalosci.

Wszystko zalezalo .odniej. Bala sie, ze serce wyskoczy jej

z piersi, ale podjela juz decyzje i nie zmieni jej. Chciala

tylko wierzyc, ze je,.,t to cos wiecej niz romantyczna

przygoda w Raju.

_ Chce ciebie - powiedzial nagle. - Chce, zebys

znalazla sie w moich ramionach i w moim lózku. Pragne

czuc pod soba twoje nagie cialo. Jesli zapomnialas, jak to

jest, przypomne ci. Jesli czegos nie umiesz, naucze cie.

I pragne, Brett, slyszec, jak wypowiadasz moje imie,

blagajac mnie o wiecej. Chce, zebys sie przekonala, ze

beze mnie nigdy ... - Jamie przerwal i uderzyl dlonia

w stól. Próbowal sie uspokoic po tym naglym wybuchu.

Popatrzyl na nia ze smutkiem.- Teraz juz wiesz.

Przyrzeklem sobie, ze nigdy nie okaze, jak silne sa moje

odczucia, ale nie moglem sie pohamowac. Nie chcialem

cie przestraszyc. !bez tego zbyt wiele przeszlas.

Nie mogla w to uwierzyc. Wiec on myslal, ze przestraszy

ja gwaltownosc jego uczucia. Chyba nie domyslal sie, ze

jego wybuch byl odzwierciedleniem tego, co i ona czula.

Przerazona? Swoim szalonym wyznaniem sprawil, ze

przestala sie bac. .

- Nie boje sie, Jamie - szepnela. - Juz sie nie boje.

- I podeszla do niego.

- Brett - wyszeptal szczesliwy, ze go zrozumiala.

Przez chwile tylko trzymal ja w objeciach, zapamietujac

dotykjej ciala, ale kiedy przylgnela do niego, zaczalja

powoli calowac. Piescil jej wargi ustami, draznil, uwodzil,

az wydobyl z nich jek. Przytulila sie do niego jeszcze

mocniej i czul, jak jej dlonie przesuwaja sie po jedwabiu

koszuli.

Ogarnelo go zdumienie, a potem tak slodkie i mocne

pozadanie, ze az poczul ból. Przeciez Brett nalezalo czcic.

Nie chcial jej utracic w krótkim akcie milosci.

Cofnal sie, CQ wywolalo na jej twarzy zdumienie.

Przywarla do niego z calych sil.

- Poczekaj. Nie odejde. Czeka nas przeciez cos

wiecej, ale nie tutaj; Wieczór dopiero sie zaczal. Obiecuje

ci, ze nie zmarnujemy ani chwili - szeptal, obsypujac

pocalunkami jej dlonie.

Patrzyla na niego oczami pelnymi milosci.

- Kocham cie, Brett - powiedzial po chwili. - Nie, nie

mów nic. Jeszcze nie teraz. Chcialem tylko, zebys o tym

wiedziala od poczatku.

Brett drzala. Nie chciala, zeby Jamie ja kochal. Milosc

to cierpienie, a ona nie chciala zadawac mu bólu. Instynkt

mówil jej, ze powinna odejsc. Teraz. Kiedy jeszcze nie

102 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 103

jest za pózno. Ale kied)( Jamie wzial ja znowu w objecia,

wiedziala, ze nie jest w stanie tego zrobic.

Serce bilo jej mocno, cale cialo drzalo tak jak cialo

Jamie'ego. Czegos takiego nie przezywala dotychczas.

Carson byl doswiadczonym. i doskonalYm kochankiem,

znal odpowiednie techniki, stosowal je we wlasciwym

czasie i dawal swej zonie wiecej przyjemnosci, niz sam

doswiadczal. Mimo to...

Boze! Jeszcze nigdy nie bylo tak cudownie jak teraz.

Tak plomiennie, tak mocno, tak gwaltownie i tak

czule.

Zycie, oddychanie, po prostu istnienie bylo teraz po

prostu piekne. W ramionach Jamie'ego czula, jak wspaniale

jest byc kobieta.

Próbowala zachowac rozsadek, ale jednym spojrzeniem

Jamie zniweczyl jej zamiary. Usilowala jeszcze sie

bronic, ale topniala pod wplywem jego pocalunków.

Zaprowadzil ja do swego pokoju, wpatrzona w niego,

i trzymal ja wzrokiem na uwiezi. Rozebral sie, a kiedy

otoczyl ja znowu ramionami i przycisnal mocno, jej

dlonie przesuwajace sie po jego ciele trafialy na twarde,

stalowe miesnie.

Zanurzyl dlonie w jej bujnych wlosach. Calowal je

i wyjmowal z nich spinki, az czarna kaskada opadly najej

ramiona. Wtedy powedrowal ustami po policzku do

skroni. Calowal mocno jej szyje. Wedrowal dlonmi po

rozpalonym ciele. Piescil spragnionymi wargami jej

kragle piersi.

- Nie! - krzyknal, gdy cienki material zagrodzil mu

droge. Z trudem odnalazl caly szereg malych guziczków,

które przytrzymywaly stanik sukienki. Niezgrabnie próbowal

je rozpiac.

- Do licha! - wykrzyknal ochryplym glosem. - Kto ci

kupil taka rzecz?

- Obawiam sie, mój niecierpliwcze, ze ty - rozesmiala

sie Brett. \

- Co za glupiec ze mnie! - Jego twarz byla zroszona.

PQtem, gdy zacisnal palce na brzegu stanika. Brett

uslyszala szelest rozdzieranego materialu, guziczki odskakiwaly

jeden po drugim, az cienki material opadl na

podloge·

Brett nie starala sie zakryc swego ciala i przez moment

widziala w oczach Jamie'ego wyraz bezgranicznego

zachwytu.

Jak zahipnotyzowany dotknal jej piersi, przesunal

czubkami palców po miekkich wypuklosciach, drazniac

je delikatnie, a potem uspokajajac, wargami.

- Jamie! - Czul, jak paznokcie Brett ~bijaja mu sie

w skóre, a cialo wygina sie w luk, pon,;szajac sie w rytm

jego pieszczot. Chwycil ja na rece i polozyl na lózku.

I Wtedy nakryl ja swym cialem. Zaczal ja calowac mocno,

niemal brutalnie. Uniosla sie ku niemu, odwzajemniajac

pieszczoty. Kazdy pocalunek blagal o nastepne. Kiedy

jedna pieszczota mijala, zaczynala sie nastepna. Poznawal

jej cialo. Byl sila i moca. Byl nieskonczona

cierpliwoscia, podczas gdy ona spalala sie w ogniu

pragnienia. I wtedy zostal jej kochankiem. Stal sie jej

milo~cia.

Zaspokojony, lezal cicho w jej ramionach. Brett

pomyslala, ze jesli mozna mówic o poddaniu sie milosci,

to poddali sie jej oboje.

- Chcialas byc blizej gwiazd - powiedzial Jamie.

- Mysle, ze oboje ogladalismy je z bliska.

- Masz racje - rozesmial sie i dotknaljej obrzmialych

104 DLON ANIOLA

warg. - Któregos wieczoru pójdziemy wykapac sie

w morzu. Nie ma nic piekniejszego niz plywanie w swietle

ksiezyca.

- Czyzby? - Przesunela palcami po jego ciele.

- Nic piekniejszego od chwili, gdy kochasz sie na

piasku, a potem lezysz w objeciach ukochanej osoby

i patrzysz w gwiazdy. Wtedy wydaja sie one byc

naprawde blisko.

- Czyzby? - Poruszyla sie pod nim i usmiechnela, gdy

zadrzal i wciagnal gwaltownie powietrze.

- Nie ma nic piekniejszego od kochania sie z toba

- wyszepnal jej prosto do ucha.

- Teraz?

Usmiechnal sie, skinawszy glowa·

Brett wiedziala; ze postepuje nierozwaznie, wbrew

swoim zasadom. Gdyby byla gdzie indziej, gdyby byla

z _kims innym, mogloby to byc niebezpieczne. Ale nie

z Jamie'em i nie w Raju.

ROZDZIAL ÓSMY

Brett budzila sie wolno, zaplatana w przescieradla.

Myslala o dloniach pianisty. Nigdy wczesniej nie zastanawiala

sie na<;lnimi, tak jak nie myslala o rekach

malarza czy fotografa. Wie<4iala, .ze powilll)Y byc wysmukle,

delikatne, z dlugimi palcami i miekka wypielegnowana

skóra.

Natomiast rece, które jeszcze tak niedawno ja piescily,

byly kanciaste, niezbyt waskie, zgrubiale, opalone i pelne

blizn. Byly to rece, które potrafily sciac drzewo, wyczarowac

zachwycajaca muzyke, ale i chronic innych.

Jamie spal, wiec wlozyla jego szlafrok i wyszla na

taras. Patrzyla na wschódzace slonce wynurzajace sie

z morza jak ognista kula. Przez moment byla tak

szczesliwa, ze poczula wyrzuty sumienia. Naplynely

smutne wspomnienia. Zamknela oczy, jakby chciala sie

przed nimi bronic. Nagle poczula czyjes dotkniecie.

- Zalujesz? - zapytal Jamie ze smutkiem.

- Nie! - zaprzeczyla gwaltownie. - Naprawde nie

zaluje tego, co zaszlo miedzy nami.

-:- To dlaczego jest ci smutno?

- Skad wiesz?

- Przeciez to widac. Myslalas o Carsonie?

- Tak - Brett nawet nie próbowala zaprzeczac.

- Wydaje ci sie, ze go zdradzilas?

106 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 107

~ A nie? .

- Carson nie zyje od osmiu lat, Brett. To ty uczynilas

go niesmiertelnym.

- Nie wiem, o co chodzi.

- Doprawdy? - Jamie schwycil ja za ramiona. - Stalas

sie taka, jaka chcial, zebys byla. Robisz to, czego cie

nauczyl. 'Yypelniasz jego wole.

- Co vi! tym zlego? Tyle mu zawdzieczam.

- Nikt temu nie zaprzecza. Ja tez jestem jego dluznikiem.

- Ty?

- Tak. Dzieki 'niemu \ stalas sie taka, jaka jestes

- rzadkie polac:?enie niewinnosci i zmyslowosci, I za to

bede mu zawsze wdzieczny,

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Zastanawialam sie'

kiedys, czy rzeczywiscie wiesz, ile mu zawdzieczam?

- Powinnas mio tym. powie~iec.

Wiedzial o niej prawie wszystko. Informacje, które

zebral Simon, byly bardzo dokladne, nie pozostawialy

zadnych watpliwosci. Jarriie mial nadzieje, ze Brett nie

dowie sie nigdy, jak duzo o niej wiedzial.

- Bylam naiwna dziewczyna ze wsi. Kiedy przyjechalam

qo Atlanty, zupelnie nie zdawalam sobie sprawy

z tego, jaka jestem glupia i niedoswiadczona. Niewiele

udalo mi sie osiagnac. Los mi nie sprzyjal. Bylam juz

zdecydowana podjac sie róznych paskudnych zajec, gdy

spotkalam Carsona. Na pewno nie przyjelabym niektórych

z tych propozycji.

- Nie przyjelabys! Brett! Czy myslisz, ze mialabys

jakis wybór? Czy nie dlatego starasz sie byc lojalna

wobec. Carsona, ze wyrwal cie z piekla?

- Skad wiesz? - Brett zbladla. ~ Skad o tym wiesz?

- Czesciowo z informacji, które przekazaly nam

,dzieci Carsona, chcac. cie zdyskredytowac w, naszych

oczach. Czesciowo domyslilem sie. Tego wymaga mój

zawód.

'T' Amalia, naj starsza z córek Carsona, starala sie

udowodnic, ze bylam prostytutka. Cala trójka twierdzila,

ze wykorzystalam temperament ich ojca.,

- Wszystko to bylo w dokumentach., Ale prawda tez

_tam byla. I latwo mozna bylo ja odnalezc.

- Nie wszyscy tego chcieli. Niektórzy wierzyli w to,

bo ta wersja byla o wiele ciekawsza od prawdy.

.~.W im gorszym swietle przedstawiano ciebie, tym

,bardziej. szkalowano Carsona. Ale tU,chodzilo o pieniadze,

wiec nikt sie tym nie przejmowal, oprócz ciebie,

prawda? , .

- To nie bylo tak, jak mówili. Poznalismy sie w parku

na koncercie rockqwym. Carson chcial zro.bic, reportaz

·0 m~odych ludziach,·którzy nie maja pienied:?y, rodziny

.ani perspektyw.

Ja. do tego idealnie pasowalam. Poprosil mnie,

bym pozowala mu. do portretu. Z poczatku troche

.sie go obawialam, ale okazalo sie, ze naprawde

specJalizowal sie w portretach. Nie wiem, co we

.tpnie ..zobaczyl. Chyba z poczatku chcial grac role

"Pigf!laliona - stworzyc mnie od poczatku.' Potem

juz nie. zastapawialam sie nad przyczynami. Byl dla

mnie. dobry i to mi wy~ta~c.zalo. Potem zakochalismy

sie w sobie i poprosil mnie, bym za niego wyszla.

Jego dzieci protestowaly,. ale ich nie sluchal. Przypomoia!

im tylko" ze i Qn ma, prawo do odrobiny

szczescia.

.' - I .to. j\lZ koniec bajki- powiedzial cicho Jamie.

108 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 109

- Mala, zagubiona dziewczynka stala sie zona znanego

czlowieka.

- Kiedy tak mówisz, zaczynam rozumiec dzieci

Carsona. Ale pozory myla. Informacje, które uzyskales,

nie byly pelne. Czy wiedziales, ze Carson

kochal sie ze mna po raz pierwszy dopiero w tydzien

po naszym slubie? Byl dla mnie bardzo dobry i bardzo

cierpliwy. Czy wiesz, ze mnie wszystkiego nauczyl?

Jak chodzic, co mówic, co czytac. Zapoznal mnie ze

sztuka i nauczyl, jak robic dobre zdjecia. A przede

wszystkim pokazal mi swiat, w którym bylo piekno

i doskonalosc, a nie tylko walka o przetrwanie. Bylam

Galatea, stworzyl mnie i uczynil bardzo szczesliwa.

Którejs nocy' przyszedl do mojego pokoju. Kochal sie

ze mna czule jak zawsze, a potem ... - Lzy zaczely jej

splywac po policzkach. - Potem zamknal oczy i umarl

w moich ramionach. Czy o tym tez napisali w raporcie?

- Bylo tam. duzo informacji, ale najwiecej o wszystkim

powiedzialas mi ty.

- Ja?

- Tak. Kazdego dnia po trochu. Czy nie zauwazylas,

ze niepotrzebne sa nam slowa? - Zaczal delikatnie ja

calowac.

Brett westchnela. Zapomniala o zalu, o poczuciu winy.

Zacisnela rece na jego ramionach i przywarla do niego .

calym cialem.

- Jestes piekna --:szepnal. - Jestes piekna, bo jestes .

soba. Carson byl czescia twojego zycia, ale z tym, co sie

dzieje teraz, nie ma nic wspólnego. On odszedl. Przez

osiem lat splacalas dlug i sadze, ze masz juz czyste konto.

To nie zdrada, jesli bedziesz zyla, nie myslac o nim.

- Pochylilsie nad nia. - Nie zdradzisz go,jeslibedziesz ze

mna·

- Ajesli w twoich ramionach zapomne, ze on istnial?

Carson nie byl taki podniecajacy, taki ... - zadrzala

i odwrócila twarz. - Nie wiem, jak to powiedziec. Brakuje

mi slów.

- Wiem. - Serce Jamie'ego zabilo mocno. Czul

dziwny ból w gardle .. Wszystko zrozumial! Tu lezalo

zródlo jej poczucia winy:. to, co przezywali, moglo

zniszczyc wspomnienia. Zaakceptowanie nowej sytuacji

zajmie jej duzo czasu.

Brett drzala z pozadania,. jego cialo i spojrzenie

mówily, czego pragnie. Pozadala go. KoclJ.alisie w blasku

wschodzacego slonca. '

I ..~ ,I' ,

Jamie zarzucil siec tak, jak to juz robil.wiele razy,ale

bez powodzenia: Nie przejmowal.sie tym. Cala jego

uwaga skupila sie na dziewczynie, która szla plaza - byla

to Brett ubrana w zlociste bikini.

Sprzedawca zapewnial go, ze ten kostium bedzie

niezwykle efektowny. Nie mylil sie. Zlocisty kolor

pieknie wygladal na tle opalonej skóry, ale dzis Jamie nie

zwracal na to uwagi. Brett zmienila sie, jakas bariera

pojawila sie miedzy nimi.

Od tygodnia byli kochankami. Brett przychodzila do .

niego, kochala go i wykrzykiwala jego imie. Razem sie

smiali, spacerowali po plazy, plywali. Kiedys przegadali

niemal cala noc. Czasami siedziala milczac i sluchala, jak

dla niej gral, a potem ich milosc objawiala sie jak cud i za

kazdym razem bylo jeszcze piekniej. Nie wspominala juz

o poczuciu winy i o Carsonie,

Ten dzien zaczal sie jak inne. Hattie zajmowala sie

110 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 111

swoimi obowiazkami. Jej usmiech pelen zadowolenia

z siebie zmienil sie w inny, typu "anie mówilam" ,kiedy

Brett nie chciala za duzo jesc i powiedziala, ze juz chyba

dostatecznie przytyla. Gdy Jamie chcial sie dowiedziec,

o co chodzi, tylko sie rozesmialy.

Ale przy lunchu Brett byla juz pochmurna i nieswoja.

Zanim Hattie odjechala, musiala na sile odrywac Lucyfera,

który przylgnal do Brett ..Jamie spelnil swój codzienny

obowiazek kontaktowania sie z jachtem i myslal o wieczorze,

,który spedza z Brett na plazy.

Nie przypuszczal, ze bedzie to az tak spokojny

wieczór: Brett stala nad woda, tak mocno zamyslona,

ze' nie zwracala nawet uwagi na fale, które moczyly

jej nogi: Jamie nie wiedzial, czy mysli znowu o Carsonie,

ozy 'czuje wyrzuty sumienia, i jak dlugo jeszcze

bedzie to ttwalo? Cala sila woli powstrzymywal sie,

by do niej nie podejsc i nie wziac jej w ramiona.

Moze potrzebowala chwili samotnosCi? Przykucnal

na piasku i patrzyl na "Tancerza", kolyszacego sie

na falach. Nie. wiedzial, co zdarzy sie tej 'nocy.

Czy beda spacerowac i, rozmawiac, ,czy moze bedzie

dla niej gral, a potem kazde pójdzie do swego pokoju?

- Nie miales szczescia? ,

Jamie podniósl sie gwaltownie. Brett byla przy nim

i usmiechala sie.'

- Szczescia?

- Nic nie zlapales. - Wskazala na pusta sieGo

Wydawala sie inna, choc nie az tak, jak przypuszczal.

- Nie moglem sie skupic.

- Wiem. Nie bylam dzisiaj zbyt sympatyczna. Martwiles

sie?

Staralem ci sie pomóc i dac troche czasu ..

- Myslales, ze znowu czuje. wyrzuty sumienia.

- Tak mi sie wydawalo.

, Erett podeszla blizej i polozyla reke na jego piersi.

Zaczela go delikatnie glaskac. Byla tak zamysl~ma, ze nie

zauwazyla, jak jego cialo reaguje na jej pieszczoty.

- Nie myslalam o Carsonie - powiedziala po chwili.

- Mój nastrój nie ma z nim nic wspólnego.

.Westchnal gleboko. Pragnienie stlumione -niepokojem'

na nowo zawladnelo jego cialem. Chwycil ja mocno za

rece. Bal sie, ze zupelnie straci panowanie nad so~a.

- O czym myslalas?

- Próbowalam sobie wszystko'przypomniec. Czasami

pojawiaja sie jakies obrazy, ale,za chwile znikaja. Mam

wrazenie, ze gdybym tylko'potrafila sie skupic, wrócilaby.

mi pamiec. Wywolywalam zdjecia, które robilam w ogrodzie

Jordany, i nagle poczulam sie dziwnie. Moja pamiec

cO,s mi podpowiadala. Cos, co nie mialo absolutnie'

zadnego zwiazku z tym, co robie.

Co za bzdury. To nie ma zupelnie sensu.

- ·Przez caly wieczór próbowalas to zrozumiec?

- Tak. Jeszcze raz przypomnialam sobie wszystko, od

lotUsamolotem, az do chwili gdy obudzilam sie w szpitalu

i zobaczylam ciebie. Powtarzalam w myslach kazdy swój

krok: otworzylam teczke, wyjelam z niej pieniadze, a'potem

dokumenty. I koniec. Nie pamietam j~z niczego wiecej.

- Widzialas liste?

- Tak.

- I uwazasz, ze strach przed przypomnieniem sobie

umieszczonych na niej nazwisk ma z tym cos wspólnego?

- Chyba tak.

Jamie wiedzial, ze mogla sobie wmówic powracajaca

pamiec. Doktorzy Erlinger i Cohen ostrzegali go, ze moze

112 DLON ANIOLA

DLON ANIOLA 113

sobie nigdy nie przypomniec tego, co dzialo sie owego

wieczoru.

- Nie martw sie, kochanie. Jesli sobie nie przypomnisz,

to przeciez nic sie nie stanie. Nie zmuszaj sie, nie

mozna tego robic na sile.

- Ale kazda chwila to coraz wiecej narkotyków i nowi

lutlzie, których zycie ulegnie zniszczeniu. A ja nic nie

moge zrobic - zawolala ze zloscia.

- To nie twoja wina.

Nie jej wina. No tak, przeciez to równiez nie jej wina,

ze zdradzila Carsona bo... zakochala sie w Jamie'em.

Przestraszyla sie. Czy tak jest naprawde? Czy rzeczywiscie

zakochala sie w nim? Te slodkie doznania ...

Drzala, gdy szeptal ciche, pieszczotliwe slowa. Uwodzicielska

moc jego pocalunków, rozkosz, jaka czula, gdy sie

kochali ... Czy to bylo cos wiecej niz/pozadanie? .

- Moze dlatego? - Nie zdawala sobie sprawy, ze

mówi do siebie. - Moze zablokowalam swoja pamiec, bo

gdybym sobie przypomniala, musielibysmy stad wyjechac

i' wszystko by sie skonczylo?

Jamie nie rozumial szeptanych przez nia slów, zagluszanych

szumem fal, ale widzial obawe malujaca

na jej twarzy. Mimo ze byla prawie jego wzrostu,

wydawala sie mala i bezbronna, i bardziej krucha niz

wtedy, gdy lezala w, szpitalu. Objal ,ja i przytulil.

Gladzil jej wlosy i szeptal jakies niezrozumiale slowa,

które przychodzily mu do glowy. Nie zastanawial sie

nad tym, co mówi, byl pelen sprzecznych uczuc; Brett

zamartwiala sie swoja amnezja, ale on byl szczesliwy,

ze mysli, które odsunely ja od niego, nie byly zwiazane

z inna miloscia.

Coraz bardziej zblizala sie do niego. Jamie chcial swa

radosc wykrzyczec glosno i znowu mówic, jak bardzo ja

kocha. Ale slowa beda musialy poczekac. Az Brett bedzie

gotowa. Az uwierzy.

Przyplyw sie nasilal. Woda siegala do kostek, wymywala

piasek spod stóp. Byla miekka i ciepla. Czuli wokól

zapach morza i szum wiatru.

Brett'tulila sie do Jamie'ego. Jej cialo bylo jak plynny

miód, jak slodka pieszczota. Ustepowalo pod jego naporem.

- Jamie - szeptala cichutko.

Pocal0'i"al ja. Pocalunek, z poczatku niewinny, ~ozkwitl

w rzadki i slodki kwiat jak jasmin noca. Calowalja

dlugo i mocno.

Fala, ostrzezenie o zblizajacym sie przyplywie, uderzyla

go silnie po nogach. Jamie uniósl glowe i rozesmial

SIe·

- Co robimy? Mozemy uciec albo sie wykapac.

- Woda jest ciepla.

- Obiecalem ci kapiel w swietle gwiazd. .

- Rzeczywiscie - rozesmiala sie Brett.

Kolejna fala nieomal ich przewrócila.

- To co robimy?

Wygladala przepieknie. Patrzyl na nia, wysoka, o królewskiej

postawie, najpiekniejsza kobiete na swiecie

i myslal, ze sni. Wiec dotknal jej - istniala naprawde.

Zadrzala. Stal przed nia wspanialy mezczyzna, o szerokich

ramionach i plaskim brzuchu, uosobienie sily,

wrazliwos.ci i pozadania. Byl drwalem, ale i byl tym,

który caly swiat rzucil na kolana.

Tym razem Brett przysunela sie do niego woczekiwaniu

pieszczoty. Wspiela sie na palce i calowala go, czujac

smak jego ust i zapach morza.

114

'\

DLON ANIOLA

DLON ANIOLA 115

;.,- Ki~dyzobaczylam cie po raz l?ierwszy, bylam

z Carsanem - powiedziala jednym tchem, j akby cl)ciala~o

z siebie wyrzucic.

Jamie byl zaskoczony, ze Brett chce o tym mówic

wlasnie teraz"ale nie przerywal jej. "

;' - BardzQ mu sie podobales. Podo!:>alymu sie, tez

okreslenia, jakich uzywali krytycy - "Byk z lasu",

"Wyrwidab", czy "Waligóra". Smial sie, gdy pisali, ze

bardziej nadajesz sie do przenoszenia fortepianu niz

grania na nim. A potem cieszyl sie, gdy bili ci brawo

i mówili iz zawsze uwazali, ze J'estes wspanialy. , ,

Otaczaly ich fale, ale Brett nie zwracala na to uwagi.

- Carson znal sie na ludziach - mówila jak w transie.

- Wiesz, ze twój pierwszy koncert byl pierwszym,

na jakim w ogóle bylam? Pamietam, jak zgasly swiatla,

a ty pojawiles sie na scenie. Zapanowala cisza. Czar

zaczal dzialac. Kiedy grales, cala widownia zamierala.

Carson nigdy nie rozmawial ze mna podczas koncertu,

ale wtedy powiedzial, zebym popatrzyla na twarze

kobiet. Wszystkie ciebie pragnely. Kazda oddalaby

dusze diablu, zebys tylko ja wybral.

Jamie chcial cos powiedziec, ale Brett potrzasnela

glowa. Ujela jego twarz w dlonie, odsunela mu wlosy

z czola i usmiechnela sie ze smutkiem. .

- Ciekawe, czy on wiedzial, ze i ja stane sie jedna

z tych kobiet.

- Brett...

Zamknela mu usta pocalunkiem. Objela go mocno

i przyciagnela do siebie.

Byl rozzalony. On mówil o milosci, a ona o pozadaniu.

Odsunal sie od niej. Jesli tego chce, to bedzie go znów

miala.

Chwycilja w ramiona, zly, urazony i zaniósl do altanki

na plazy. Tam, na pokrytej matami podlodze, wzial ja

gwaltownie i bez slów. Czul, jak Brett wbija mu paznokcie

w plecy i unosi sie ku niemu w dzikim pragnieniu.

Ale w kazdym namietnym pocalunku, w kazdym

poruszeniu ciala i w ostatecznym spelnieniu byla milosc.

DLON ANIOLA 117

ROZDZIAL DZIEWIATY

- Och! Nie!

Slyszac okrzyk Brett, Jamie zatrzymal sie i obrócil.

- Cholera!'

Za kazdym razem, gdy Brett uzyla mocniejszego

slowa, Jamie usmiechal sie, chociaz wiedzial, ze byla

w tym momencie rzeczywiscie wsciekla.

- Nie smiej sie - rozkazala, stojac jedna noga w w?dzie.

- Dobrze. - Jamie skrzyzowal rece na piersiach, oparl

sie o drzewo i próbowal zachowac spokój. - Czy

chlodzisz sobie noge, czy tez przeprawiasz sie przez

strumien?

- Powiem ci cos. - Brett patrzyla na niego, nie

zmieniajac pozycji. Oparla rece na biodrach. Z ramienia

zwisal jej aparat, którego Ciezar sprawil, ze czerwona

koszulka mocniej przywarla do' ciala i uwidocznila

piekne piersi z lekko nabrzmialymi sutkami. Przypominaly

mu slodkie czeresnie pod jedwabna tkanina·

Napawal sie tym widokiem i niemal czul ich dotyk pod

palcami. .

_ Powiedz. - Glos brzmial powaznie, choc z trudem

panowal nad soba, zeby sie nie rozesmiac.

'- Chyba wolalam cie, kiedy nie zachowywales sie jak

.typowy McLachlan.

- Czyzby? - Uniósl pytajaco b~i. - Skad tyle wiesz

o McLachlanach?

- Ty mi powiedziales. - Próbowala wyciagnac noge,

ale ta ugrzezla w piaszczystym dnie.

Opowiadal jej o swojej rodzinie wiele razy, ale nie

przypuszczal, ze zapamieta, ze b'edzie ja to az tak

interesowalo'.

- Ja ci o nich mówilem? - droczyl sie z rozbawionym

wyrazem twarzy. - Kiedy?

- Wiesz doskonale, kiedy i gdzie - powiedziala Brett,

patrzac na niego ze zloscia. Zdmuchnela z twarzy kosmyk

wlosów, który wymknal sie spod kapelusza.

Jamie zastanawial sie, kiedy w koncu poprosi go

o pomoc w uwolnieniu nogi, bo na razie poczucie

niezaleznosci i chec poradzenia sobie ze wszystkim hraly

w niej góre.

- Jakos sobie nie przypominam. - Postanowil jeszcze

bardziej ja zirytowac.

Brett, przestala sie szarpac i zmierzyla go zimnym

wzrokiem.

- Juz' dobrze. - Usmiechnal sie i podszedl do niej.

Strumien nie byl' w tym miejscu szeroki i mogla go

przeskoczyc, .gdyby przyjela jego pomoc. - Moze ci

jednak pomoge, bo inaczej zostaniemy tu do wieczora.

Bardzo chciala zignorowac jego propozycje, ale czula,

ze zapada sie coraz glebiej,- i wreszcie wyciagnela do

niego reke.

Jamie jednym ruchem wyciagnal ja na brzeg strumienia,

a potem wzial Brett na rece.

Nie protestowala, ale jej cialo zesztywnialo.

- Umiem chodzic .

. - Wiem - odrzekl, ale nie puscil jej.

118 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 119

- Nie zlamalam 'nogi, zmoczylam ja tylko.

_ Ale uratowalas aparat. - Usmiechnal sie do niej i na

jego policzkach pojawily sie dole~zki. Na ten widok jej

gniew minal zupelnie. - Kiedy przeskakiwalas prz~z

strumien i posliznelas sie, myslalas tylko o aparaCIe.

Prawda?

_ Tak - westchnela Brett i objela go za szyje·

Posadzil ja pod drzewem i przykleknal, by zdjac

mokry but i skarpetke. Potem podal jej sucha·

- Zawsze nosisz ze soba moje rzeczy?

_ Nie. Ale kiedy jezdzilismy autostopem, Ross nauczyl

nas, zebysmy zawsze starali sie miec suche nogi.

- Czy zawsze robisz to, co kaze Ross? - Brett znala

z opowiadan braci Jamie'ego i ich charaktery.

- Tak, jesli ma racje.

. . - A jesli nie?

- Cóz, wtedy powstaja ciekawe sytuacje rodzinne.

Wlozylas skarpetke? Zaraz dam ci druga, bedziesz miala

nowa pare na zmIane·

_ Dziekuje. Nie moge sie doczekac.

_ Jesli mówimy o czekaniu, to moze poczekasz tu na

mnie chwilke, aja pójde do punktu kontrolnego sam.

W tym czasie but troche wyschnie.

- Brzmi to sensownie - odpowiedziala Brett. - Tylko

wracaj szybko.

Rozkoszowala sie cisza i spokojem, obserwujac czaple

na drugim brzegu strumienia. Nie chcialo jej sie wstac,

zeby zrobic ptakowi zdjecie.

To bylo cos nowego. Jej dawniej uporzadkowane

i niezwykle pracowite zycie zmienilo sie zupelnie. Sprawila

to noc spedzona w chatce na plazy. Noc plomiennej

zadzy, która pozbawila ja resztek skrepowania i sprawila,

ze szczescie, jakie jej dawal Jamie, stalo sie dla niej

najwazniejsze.

Ich ciala nosily jeszcze slady zadrapan - swiadectwo

pozadania, któremu nie mogli sie oprzec. Bretl bala sie

nastepnego dnia. Niepotrzebnie. Napiecie minelo. Czuli

sie swobodnie i naturalnie. Zostali nie tylko kochankami,

ale i przyjaciólmi.

- Witaj, Spiaca Królewno-Jamie pochylil sie nad nia.

- Nie spalam.

- Mialas zamkniete oczy.

- Naprawde? - Dopiero teraz zorientowala SIe, ze

niemal zasnela.

- Jestes zmeczona?

- Nie, zamyslilam sie. - Usmiechnela sie do niego.

- Nie slyszalam twoich kroków. Skradasz sie jak Indianin .

- Nie. Jak Szkot.

- Uparty Szkot.

- Czasami bywamy uparci. Czy zrobilas zdjecie?

- Jakie?

- To, które chcialas zrobic, zanim wpadlas do strumyka!

:- Dobrze mnie znasz - rozesmiala sie Brett.

- Nie tak dobrze, jak bym chcial.

- Mój Boze! Czy bardziej mozesz mnie poznac?

- spytala i zaczerwienila sie.

- Mysle, ze tak.

..Brett byla zla, ze sie zaczerwienila, WIeC zmienila

temat.

- Czy nie powinnismy wracac do domu?

- Jeszcze nie. Hattie nadal tam jest, a przeciez ty

wybralas sie ze mna, aby uniknac jej nadmiernej dociekliwosci.

120 DLON ANIOLA

DLON ANIOLA 121

_ Hattie to wspaniala k0bieta i ma dobre checi, a ja

jestem tu z toba nie tylko dlatego, ze chcialam od niej

UCIec.

- Przede wszystkim 'chcialas byc ze mna·

- No, no! Alez jestes zarozumialy.

- Naprawde?

- Tak, ale rozumiem, dlaczego.

Na jego twarzy pojawil sie usmiech zadowolenia.

Wyciagnal sie na ziemi i przymknal ?czy.

Brett równiez zamyslila sie. Nie pamietala tego, co

przezyla w przeszlosci, nie potrafila tez myslec o przyszlosci.

Liczyl sie tylko dzien dzisiejszy.

- Klamalam.

- Czyzby? - Jamie otworzyl oczy.

- Mimo wszystko lubie cie·

Lubi. A nie kocha. Kropla wody dla umierajacego

z pragnienia. Ale lepsze to niz nic. Jamie przyjmowal to,

co mu dawano, i cierpliwie czekal na wiecej.

_ To dobrze - powiedzial. - Cala rodzina McLachlanów

sie ucieszy.

- Naprawde? - spytala. - Wszyscy?

_ Pewnie. Pozwolisz, ze zdrzemne sie przez chwile·

Mialem meczaca noc. Obudz mnie za piec minut. Do tej

pory twój but powinien wyschnac.

Brett nie wiedziala, co o tym sadzic.

- Jamie?

- Slucham?

. - O czym myslisz?

-{ O czeresniach.

- O czym?

- Przeciez mówie. O czeresniach.

- Aha.

Czekala na jakies wYJasmenie. Zdenerwowana, zerwala

mu kapelusz z twarzy.

- Przeciez nie rozmawialismy o zadnych czeresniach

- powiedziala. - Dlaczego o nich myslisz? To nie ma

zadnego sensu!

- Dla mnie ma. - Przez chwile milczal. Potem odebral

jej kapelusz. - Piec minut - powtórzyl i zakryl sobie

twarz.

Brett z trudem powstrzymywala sie, aby znów nie

zrzucic mu z twarzy kapelusza. Przez chwile doszukiwala

sie w jego slowach podtekstó~ ale 'bardzo szybko

stwierdzila, ze sie myli. Miedzy himi znowu pojawil sie

mUL

Milosc. Tym razem ta mysl nie szokowala jej. Prawda,

która starala sie ukryc, ujawnila sie w altance nad

brzegiem morza. Gdyby starala sie jej zaprzeczyc, odrzucilaby

jedna z najpiekniejszych chwil swego zycia. Od

tamtej pory nosila swa tajemnice w sercu, ukrywajac ja

nawet przed soba, az do dzis.

Zaczela sie zastanawiac, jak bedzie wygladalo jej

zycie po powrocie do Atlanty.

Brett siedziala na lezaku na tarasie, próbujac wzbudzic

w sobie poczucie winy. Zaraz po lunchu Hattie

wyrzucila ja z kuchni, nie pozwalajac nawet pozmywac

naczyn. Sluchala piosenki Hattie dobiegajacej z kuchni.

Dzisiaj nie poszla z Jamie'em na codzienny obchód, bo

czula, ze mu przeszkadza, poza tym chciala troche

pobyc z Hattie. .

- - Rozpaskudzilam sie ~ stwierdzila i widzac zdu~iona

mine Lucyfera, rozesmiala sie. - Ty tez sie do tego

przyczyniles. Nie lubie byc sama;

122 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 123

Malpka stala sie jej cieniem. Kiedy Hattie przyjezdzala

na wyspe, 'ni,e odstepowala Brett na krok. A gdy

dziewczyna zamykala sie w ciemni, byla bardzo smutna.

Hattie stwierdzila, ze Brett powinna spedzic troche

czasu na sloncu, bo znowu zaczyna wygladac jak chorowita

dziewczyna z miasta. Co prawda, Brett próbowala jej

wyjasnic, ze nadmierne opalanie sie jest niezdrowe, ale

Hattie jak zwykle wiedziala swoje.

Nie bylo sen!lu sie sprzeciwiac, wiec rozkoszowala sie

pieknym dniem. Kiedy slonce zeszlo nizej, postanowila

wyjsc Jamie'emu na spotkanie. Nie widziala go od rana.

Nie wrócil na lunch. Bywalo juz tak, ale rzadko. Najczesciej

wtedy, gdy mu sie cos nie podobalo i wymagalo

dokladnego sprawdzenia. Potem opowiadal jej o wszystkim

ze szczególami. Ale ostatnio niepokój nie opuszczal

go. Zauwazyla, ze bron, która przedtem trzymal w sypialni,

mial teraz zawsze przy sobie.

Tlumaczyl jej, ze to zwykla ostroznosc, ale wiadomosc,

ze wyspa jest zamieszkana, juz sie rozeszla.

Sasiedzi zaczeli coraz czesciej przywozic na sprzedaz

warzywa i ryby. Jamie wital ich przyjaznie, ale bron mial

zawsze w pogotowiu. Nadal zartowal. Byl ciagle cudownym

kochankiem i wspanialym przyjacielem, ale kiedy

wydawalo mu sie, ze Brett niczego nie widzi, stawal sie

powazny i smutny.

. Podniosla sie z lezaka i siegnela po suknie, ale doszla

do wniosku; ze moze isc na spacer w samym kostiumie;

bylo bardzo cieplo i nikt nie mógl jej zobaczyc. Podeszla

do poreczy tarasu i popatrzyla w strone plazy. Przyslonila

oczy dlonia i wypatrywala Jamie'ego.

Lucyfer wskoczyl na balustrade i przytulil sie do niej.

Wydawal sie byc bardzo zdenerwowany. Poglaskala go

delikatnie.

- Co z toba, malutki? Czy udzielil ci sie mój niepokój,

czy tez czegos sie poisz? - Malpka nagle zadrzala,

a potem zeskoczyla z balustrady i pobiegla do Hattie.

Brett przypomniala sobie,' ze Lucyfer reagowal w ten

sposób tylko na widok jednej osoby. Uslyszala na

schodach ciezkie kroki i odwrócila sie w te strone.

- La Mar! Co tu robisz? Jak dlugo tu jestes?

Pytania padaly jednq po drugim. Wysoki, blady

mezczyzna stal bez ruchu, a jego bezbarwne oczy

przesuwaly sie po jej sylwetce.

- Pytalam, co' tu robisz? .:..-spytala surowym tonem,

próbujac sie opanowac.

Sklonil sie z jawnym szyderstwem ..

- Przepraszam, panienko. Nie chcialem pani przestraszyc

- powiedzial ochryplym glosem, rozciagajac

samogloski i polykajac koncówki slów.

Moze i nie chcial, ale widac bylo, ze jej reakcja

sprawia mu przyjemnosc.

- Zaskoczyles mnie, ale nie przestraszyles - powiedziala

Brett spokojnie.

. - W<;>bectego przepraszam, ze pania zaskoczylem.

- Na jego twarzy pojawil sie wyraz skruchy, chociaz

wzrok temu zaprzeczal.

- Chce wiedziec, co tu robisz. - Z trudem powstrzymywala

sie, by nie uciec i nie schowac sie przed

jego wzrokiem.

- Alez panienko, przeciez pani wie, ze przyplywam tu

z ciotka dwa razy w tygodniu.

Udawal, ze nie rozumie jej obaw, a Brett czula, ze

dretwieje ze strachu.

124 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 125

- Nigdy nie przyjezdzasz o tej porze, a poza tym nie

wolno ci odchodzic od motorówki.

- Tak sie zlozylo, panienko.

- Nie nazywaj mnie panienka. - Nie chciala byc

nieuprz'ejma, ale to, co mówil, bardzo ja draznilo.

- Jak wiec mam pania nazywac ... panienko? - Wjego

glosie wyczula grozbe.

- La Mar! - Na tarasie pojawila sie Hattie. - Co tu,

u diabla, robisz?

Zmiana byla,zaskakujaca. La Mar przestal byc arogancki,

pobladl, a z jego oczu zniknal wyraz pozadania.

- Przyjechalem po ciebie, ciociu. - Zachowywal sie

jak skarcone dziecko.

- Czy chodziles po wyspie? Spotkales pana McLachlana?

- Nie.

- Wracaj do motorówki, zaraz tam przyjde, ale nie

waz sie ruszac z miejsca.

Hattie nie patrzyla na La Mara, wiec nie widziala jego

usmiechu, który na nowo przerazil Brett. Nie chciala

patrzec na niego, ale byl jak. waz hipnoty~jacy swoja

ofiare, a zarazem wstretny.

- Przepraszam, ze La Mar cie przestraszyl, kochanie.

Co on mówil?

Brett potrzasnela glowa. Co jej mogla powiedziec?

Jego slowa brzmialy niewinnie, ale wzrok. .. i to, co sie za

nim krylo.

- Niewazne, ja go 'tez nie lubie. Moze powinnam

posluchac Lucyfera. On go nienawidzi.

- Gdzie jest Jamie? Czy myslisz ...?

- Ze La Mar zrobil mu cos zlego? - Hattie wrócila do

dawnego zwyczaju konczenia za kogos wypowiedzi. - Alez

skad. La Mar jest tchórzem. Umie tylko atakowac od tylu.

Nie denerwuj sie. Jamie jest duzo madrzejszy od t~kich

jak on. Zreszta dlaczego mialby napadac na Jamie'ego?

Nie wie, kim jestes, ani dlaczego tu jestes. Nie mam tylko

pojecia, czemu tu przyszedl? Moze chcial cos ukrasc?

O, tak - odpowiedziala na pytajace spojrzenie Brett.

- To zlodziej. Pewnie dlatego wrócil na wyspy. Ukrywa

sie· Ale skrzywdzic Jamie'ego? Nie móglby tego zrobic,

a poza tym nie mialby tyle odwagi.

- No to gdzie jest Jamie?

- Nie wiem, ale na pewno zaraz wróci. Chcesz, zebym

z toba na niego poczekala?

- Nie, nie trzeba. Czuje sie dobrze. Tylko La Mar

mnie zaskoczyl i przestraszyl.

- Jestes pewna?

- Tak. Jamie na pewno zaraz wróci.

Morze zagluszylo warkot silnika motorówki. Brett

poszla do swego pokoju. Postanowila sie przebrac.

Wlozyla dzinsy i wkladala wlasnie bluzke,' gdy wszedl

Jamie.

- Wróciles! - wykrzyknela z ulga.

Nie odpowiedzial. Stal w otwartych drzwiach i przygladal

sie jej uwaznie.

- Nic ci niejest? Zabilbym go, gdyby cie tknal. - Kiedy

nie odzywala sie w dalszym ciagu, zazadal rozkazujacym

tonem: - Powiedz, ze wszystko w porzadku.

- Tak! Tak! Ale co z toba? Czy jestes ranny?

Jamie mial podarta koszule, wilgotne dzinsy ze sladami

soli i zmeczona twarz.

- Nie. Zaplatalem sie w pnacza. Nic zlego sie nie

stalo? Czy móglbym cie przytulic?

126 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 127

Brett objela go ramionami i poczula, ze drzy.

- Mój Boze! Jestes strasznie wyczerpany.

- .To byl ciezki dzien - przyznal i zallUrzyl twarz w jej

wlosach. - Jesli pozwolisz mi przez chwile trzymac cie

w ramionach, zaraz bede swi~zyi wypoczety.

- Nie. - Brett przyjrzala mu sie uwaznie. - Lepiej

bedzie, jesli wezmiesz goraca kapiel.

- Wole prysznic - zaprotestowal Jamie.

- Ale nie dzisiaj. - Zaczela pomagac mu sie rozbierac.

Przesunela dlonmi po jego bokach, sprawdzajac,' czy nie

ma zlamanych zeber. Jedynymi sladami upadku byly

nowe zadrapania. Chcial ja pocalowac.

- O, nie - powiedziala. - Mamy wazniejsze sprawy do

zalatwienia.

- Czyzby?

- Jestes tak zmeczony, ze nie potrafisz logicznie

myslec. Stanowisz zywy dowód, ze nikt nie moze byc co

noc wspanialym kochaRkiem, a P9tem w clagu dnia

zmieniac sie w czujnego straznika.

. '- Nie moge?

- .Moze popatrzysz na swoje odbicie. - Odczula ulge,

gdy upewnila sie, ze to tylko zmeczenie.

- Nie moge polaczyc sie z "Tancerzem". - Glos

Jamie'ego byl spokojny, ale na jego twarzy malowal sie

niepokój. - Rano polaczylem sie z nim bez trudu, a potem, I

bez ostrzezenia, nastapila cisza. _ .

- Jak to tlumaczysz?

- Nie wiem. Tam sa najlepsi ludzie Simona. Niczegonie

przeocza, a teraz wydaje sie, jakby 'gdzies

znikneli.

'C"' I caly dzien wedrowales po wyspie, próbujac nawiazac

z nimi lacznosc. - Nic dziwnego, ze byt' wyczerpany.

Ale juz adpoczal. Brett wierjziala, ze potrafi dokonywac

niezwyklych czynów i bardzo.szybkoodzyskuje sily.

.-:-Byl~m na wzgórzu, gdy przyplynal La Mar. Nie

.,spieszyl sie, wiec zdazylem wrócic do domu i uslyszec

wasza rozmowe. A potem przy Hattie udawal niewiniat,

ko. Patrzylem z ukrycia,jak o<;ljezdzali.Nie podoba mi sie,

ze ten typ sie tu kreGi.Moze przesadzam, bo denerwuje sie

brakiem kontaktu z "Tancerzem", a moze nie.

. - To spotkanie o czyms mi przypomnialo. La Mar od

,niedawna wozi Hattie. Przedtem, przez wiele lat ,robil to

inny jej, siostrzeniec, ale zlamal noge i La Mar go

zastepuje.

-. Odkiedy?- Oczy Jamie'ego zwezily sie.

- Pytalam o to Hattie. Mówila, ze wypadek zdarzyl sie

na wiele miesiecy przed a.aszxm przyjazd,em tutaj. To

znaczy, ze nie ma to zadnego zwiazku z nami,prawda?

- Nie, wiem. - Dla czlonków Organizacji nie bylo

,pewnych rzeczy, dopóki ich sami nie sprawdzili. - <::zasami

cos zaczyna sie z innego powodu, a potem sy,tuacja

zmienia sie calkowicie .

,- Co teraz zrobimy?

-' Musze znowu wyjsc. Moze klopoty "Tancerza" juz

sie skonczyly, a moze nie. I

Ta ostatnia mozliwo~c ozmiczala problemy. Jamie juz

wczesniej wspominaljej; co sie moze zdarzyc, i Brett byla

dobrze przygotowana na rózne okolicznosci. Sam sprawdzil

Galy dom, pozamykal wszystko i uruchomil system

ala,tmowy. .

' .. :- Zamknij za mna Idokladnie drzwi. To, naprawde

moze nie byc nic waznego; tylko przypadkowy zbieg

okolicznos<;i, ale przYPusCJ;ny,ze tak nie jest. Wiesz, co

masz robic?

128 DLON ANIOLA

Skinela glowa·

_ Nie bedziesz mnie widzrala, ale bede w poblizu.

Jesli oni przyjda ..:. - Nie dokonczyl. Nie wyjasnil, kim

moga byc przybysze. - Bede tu przed nimi. Zaufaj mi.

_ Dobrze. Prosze, uwazaj na siebie.

- Obiecuje.

Gdy zamknela za soba drzwi, znalazl sie w innym

swiecie. Slyszal, jak przekreca klucz w zamku. Wiedzial,

ze na razie jest bezpieczna.

Brett siedziala bez ruchu przez wiele godzin, nasluchujac,

wpatrujac sie w przesuwajace sie cienie. Bolaly ja

ramiona, nogi, cale cialo. Ale nawet nie drgnela. Bala sie·

Przyszli o pólnocy. A Jamie, tak jak obiecal, pojawil

sie przed nimi.

ROZDZIAL DZIESIATY

Brett jeszcze nigdy nie widziala nikogo lezacego tak

dlugo bez ruchu. Cala noc Jamie spedzil na krawedzi

urwiska. Odczasu do czasu mówil cos do niej szeptem,

ale nie odrywal wzroku od domu. Cala jego uwaga

skupila sie na riieproszonych gosciach. Ludziach bez

skrupulów, którzy ich szukali.

Bylo ich szesciu. Ubranych na czarno. Tak jak Jamie

i Brett. Doswiadczonych i dobrze wy"szkolonych. Pojawili

sie cicho, ale znalezli jedynie pusty dom. Bezksiezycowa

noc umozliwila ucieczke jego mieszkancom.

W czasie gdy napastnicy przebywali jeszcze w zatoczce,

Jamie poprowadzil Brett kreta sciezka przez geste

zarosla. Urwisko tetnilo zyciem. Roilo sie tli od owadów.

Male, polujace noca zwierzaki wyskakiwaly spod nóg

idacym. Jamie wskazywal Brett droge, dodawal sil

i przekonywal, ze urwisko bedzie najlepszym schroniemem.

U kresu wedrówki ujrzala efekt calodziennej pracy

Jamie'ego. Z lisci palm i z paproci wybudowal niewielki

szalas. Nie byl on ani piekny, ani wygodny, ale spelnial

swoje zadanIe. Poza tym byl niewidoczny nawet z bliska.

Mozna bylo przejsc tuz obok niego i w ogóle go nie

zauwazyc. Chyba ze mialo sie psi wech. Ale na wyspie

pojawili sie tylko ludzie. Wspanialy dom i ogród Jordany

130 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 131

zamienili w obóz wojskowy. Chcieli dzialac przez

zaskoczenie, ale wlasciwie to ich zaskoczono. I operacja,

która mieli przeprowadzic, nie byla wcale taka

latwa.

Brett i Jamie byli scigana zwierzyna i dziewczyna

drzala na sama mysl o tym. Okropne okreslenie, w którym

czulo sie i bezradnosc, i bezbronnosc ofiar. Przekonywala

wiec sama siebie, ze Jamie nie jest przeciez bezradny,

a ona znajduje sie pod jego opieka.

Slonce grzalo bez litosci. Bylo poludnie i Jamie wypil

kilka lyków wody, nie przerywajac obserwowania przeciwników.

Brett pamietala, ile bólu sprawialo jej siedzenie bez

ruchu, wiec podziwiala jego wytrzymalosc.

- Brett... - .Jego szept zabrzmial jak szmer. -' Na

horyzoncie jest jakis statek. Wez lornetke, podejdz do

krawe~i i postaraj sie odczytac jego nazwe. Uwazaj,

zeby slonce nie odbijalo sie vi szklach. Jesli to nie jest

"Tancerz", wolalbym, by nikt na pokladzie nie zauwazyl,

ze ich obserwujesz.

Brett Wyjela lornetke z torby. Nie musial jej mówic, by

byla ostrozna. Jeden falszywy ruch i caly wysilek Jamie'ego

poszedlby na marne.

Wiatr ucichl, bylo parno. Pot zalewal jej czolo, bluzka

tez byla mokra i nieprzyjemnie oblepiala cialo.

Przylozyla lornetke do piekacych oczu i przesuwala

powoli wzrokiem po wodzie, az natrafila na niewielki

statek. Musiala troche poczekac, zeby sie zblizyl, i dopiero

wtedy mogla odczytac jego nazwe. Obserwowala

go jeszcze przez kilka minut, chcac siJ zorientowac,

ile osób jest na pokladzie. Potem wrócila do Jamie'ego.

- To nie jest "Tancerz" - powiedziala, zanim zdazyl

odezwac sie do niej. - To statek rybacki.

- Wydaje mi sie, ze przeplywal tedy kilka dni temu.

- Moze powinnismy dac im jakies znaki? Poprosic

o pomoc?

. - W ten sposób ujawnimy nasze schronienie. Napastnicy

schwytaja nas, zanim nadejdzie pomoc.

- To co zrobimy? Bedziemy tu czekac, az pojawi sie

"Tancerz" lub ktos z Organizacji?

- Ty poczekasz - powiedzial. - Ja zejde na dól.

Nie wierzyla wlasnyIP uszom. Potem wpadla w panike.

- Nie mozesz! Zabija cie! - "Oni "przestali nagle byc

niewyraznym obrazem. Byli twardymi, niebezpiecznymi

ludzmi. Moze elitarna grupa chroniaca tych, którzy

zajmowali sie handlem narkotykami. Jamie'emu grozilo

niebezpieczenstwo. - Prosz,e, nie rób tego. - Jej glos

brzmial blagalnie.

- Nie pójde tam, gdzie mnie moga zlapac. Nie

powinni mnie nawet zauwazyc. Musze isc.

- Dlaczego? - Starala sie zachowac spokój, ale

ogarnal ja paniczny strach. - Dlaczego?

- Brett, nie poszedlbym, gdybym nie musial. Jeb,

Matthew i Mitch kiedys sie tu pojawia, ale nie mozemy

dluzej czekac. Spedzilismy na urwisku juz cala dobe.

- Co chcesz zrobic?

- Uszkodzic im radio i lódz, zeby nie mogli nas

schwytac, kiedy bedziemy uciekac.

- Ale przeciez wszystkie lodzie Patricka sa zniszczone.

- Roztrzaskali je - usilowal usmiechnac sie Jamie.

Wiedzial, ze sytuacja jest powazna, ale po tylu godzinach

bezczynnosci chcial cos robic.

132 Ot.ON ANIOLA DLON ANIOLA 133

_. Wiec jak ....? - Glos Brett zalamal sie. Strach, który

tlamsila tak dlugo gdzies w podswiadomosci, dal o sobie

znac. Wiedziala, ze musi panowac nad soba. Jamie nie

mógl sie jeszcze na dodatek zajmowac rozhisteryzowana

kobieta. Zaczela gleboko oddychac. Byla bardzo blada,

ale mogla znowu mówic . .....: Co chcesz zrobic?

- Przy moczarach jest jeszcze jedna lódz, która kiedys

morze wyrzucilo na brzeg. - Nie mówil jej, ze lódka jest

mala i nadaje sie tylko do przybrzeznych polowów oraz ze

znajduje sie w poblizu otwartego morza. - Mozna nia

plywac. Na pewno nie utonie.

Brettjuz nie oponowala. Poznala na tyle Jamie'ego, by

wiedziec, ze dokonal wlasciwego wyboru.

- Kiedy wyruszysz?

- O pólnocy.

- A co bedziemy robic do tego czasu?

- Musze cie nieco przeszkolic, przygotowac do tej

malej wycieczki. A potem ty bedziesz stac na warcie, aja

sie troche przespie.

- Dobrze - Brett nie mogla nic wiecej z siebie wydobyc.

- Kiedy mnie nie bedzie, musisz miec oczy i uszy

otwarte. Gdybym nie wrócil... - popatrzyl na nia badawczo.

Brett zbladla jeszcze bardziej. Mimo upalu drzala

z zImna.

- Hej! - poglaskal ja po policzku. - Wróce na pewno.

Nie bój sie. Ale ....

- Na wszelki wypadek ... - dokonczyla.

- Gdyby cos mi sie stalo, bedziesz musiala dzialac sama.

Przez nastepna godzine tlumaczyl jej, co ma zrobic.

Powtarzal to wiele razy, bo od tego zalezalo jej bezpieczenstwo.

- No, dobrze - zakonczyl wreszcie. - Znasz droge?

Nie pomylisz sie?

- Nie.

- Pamietasz, co masz zabrac i jak sie ubrac?

- Tak, Jamie.

- Ruszysz o swicie. Nie pózniej.

Gdy Brett milczala, schwycilja za ramiona i zapominajac

o ostroznosci, mocno nia potrzasnal.

- Nie czekaj! Idz! Obiecaj mi to, prosze.

- Dobrze, obiecuje. - Czula, jak jego palce wpijaja sie

w jej ramiona. /

- Grzeczna dziewczynka. - Jamie odetchnal z ulga

i puscil ja.

- Juz od dawna nie jestem dziewczynka.

Usmiechnal sie, slyszac te slowa.

- To prawda. Jestes wspaniala kobieta, Brett. Dowiodlas

tego tu, na wyspie.

Brett milczala. Czula ucisk w gardle i bala sie, ze

wydobedzie z siebie tylko cichy jek. Weszla do szalasu,

by przygotowac sie na to, co ja czekalo.

Gdy po jakims czasie Jamie zawolal ja, byla zupelnie

spokojna. Przejela warte.

Jamie zasnal. Slyszala jego równy oddech.

Napastnicy zebrali sie na tarasie przy kuchni. Dwaj z nich

caly dzien przebywali w domu. Czterej przeszukiwali plaze

i bagna, starajac sie natrafic na slad uciekinierów. Teraz

siedzieli na tarasie, pili, palili irozmawiali. Czuli sie zupelnie

bezpieczni. Jutro zapewne planowali przeszukac urwisko.

- Jutro - szepnela Brett. - Jutro juz nas tu nie bedzie.

Popatrzyla na niebo oblane czerwienia. Slonce juz

zachodzilo. Zanim pojawi sie znowu, Brett opusci wyspe.

Z Jamie'em lub sama.

134 DLON ANIOLA 135

Jamie abudzil ~ie wczesniej, niz plaJ;lOwal.

,- Cas sie dziej<:;?

. - Nie.

- Ta banda pewnych siebie durniów. Mysla, ze juz nas

maja. Mazemy ta wykarzystac. - Byl gatawy do"drogi.

Pistaletz~tknal zapas. Padsiedl da Erett i uniósljej twarz.

- Wiesz, co. robic - stwierdzil.

- Otrzymalam szczególawe instrukcje adpawiedziala.

- l zrobisz, co. ci kazalem?

- Tak jak abiecalam.

- Wróce·

-;- Wiem., - O Baze! Prosze cie!

- UwazajD.a siehie. - Przyciagnal ja da siebie ip,acalawal

lelu<oW usta. ' ,

-' Bede czekala: i ,

~ Ale tylko. d_a~switu - przypamnial jej Jamie.

- Tak.

- Wróce wczesniej - pawied2:ial i ruszyl w kierunku

ukrytejsciezki. Ppchwili zniknal w ciemnasciach . .I tak

zaczely sie naj dluzsze gadziny w zycia Bre~.

Przy damu nic sie nie dzialo .. Wartawnicy byli na

s~aich miejscach. Za kazdym razem, kiedy, sie zatrzymywali,

Brettl umierala ze strachu a Jamie'ega. Nie

byla go.juz wiele gadzin. Nigdzie nie magla dQstrzecjego.

abecnasci. Nie wiedziala, czy jego. zamiar. sie·pawiódl.

Ale cieszyla sie, ze nie zauwazyla zadnych aznak alarmu .

W abazie przeciwnika. ., , , "

Nieba byla, jeszcze ciemne, ale nad '.haryzoptem

pajawil sie pierwszy czerwany adblask., Switala.' "

- Nie, jeszcze paczekam - szeptala Brett.,

Bacznie rozgladala sie daakala. Nic sie nie zmienila.

Czy zlapali Jamie'ega? Maze teraz czekaja na jej ruch.

Wahala sie, czy datrzymac danego. Jamie'emu slawa .

Cóz warte bedzie jej zycie, jesli utraci jedyna asabe, dla

której warta byla zyc.

. - Nie mage. - Padniasla sie i adsunela naga wezelek,

z którym miala wyruszyc w droge. Odwrócila sie i zaczela

isc w przeciwnym kierunku. ' I

- Dakad, da diabla, idziesz? - Brett adwrócila sie

gwaltawnie,' tlumiac akrzyk. Jamie byl wsciekly.

- Idziesz w zlym kierunku, chyba ze przeniaslas lódz . . .

w mne miejSce.

- Wróciles! - Nie obchadzila ja, ze ta, co.mówi, brzmi

glupia. Najwazniejsze, ze Jamie byl z nia.

- Datrzymalem przyrzeczenia, ale ty zapomnialas

a swaim. - Podszedl blizej. - Dakad sie wybieralas i pa ca?

- Teraz ta juz niewazile. Nie maglabym uciec stad bez

ciebie.

- Gluptas. - Padszedl blizej i chwycil ja w ramiana.

- Niech cie diabli. - A patem pacalawalja i dodal: - Mój

dzielny gluptasek.

- Mazesz mnie nazywac, jak chcesz. Jestem taka

szczesliwa, ze wróciles.

- Musimy isc.

- A radia? Lódz?

- Zniszczane.

- Nie widzialam cie.

- Brett! Siman nie pa ta mnie szkalil, zebys mnie

zauwazyla. Minie pare gadzin, zanim bedzie zupelnie

widna. Odplyw nam sprzyja, wiec nie pawinni nas

schwytac. Jestes gatawa? - Pachylil sie nad nia.

- Tak.

136 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 137

Dosc szybko udalo im sie przebyc trase wzdluz

krawedzi urwiska. Jamie znal wyspe bardzo dobrze.

Mimo ciemnosci przeprowadzal Brett szlakiem, którego

inni by nie pokonali.

Stracila poczucie czasu. Myslala tylko o tym, by

posuwac sie naprzód i nie' stracic z oczu Jamie'ego.

Biegla za nim z pochylona glowa. Czula, ze juz

dluzej nie wytrzyma. Nagle Jamie zatrzymal sie,

kladac jej dlon na ramieniu. Uniosla glowe i zobaczyla,

ze zeszli juz z urwiska i mineli wydmy. Lódz byla

niedaleko.

_ Poczekaj tu. Przyciagne lódz. - Najpierw dokladnie

sprawdzil plaze. Bylo pusto. Widzial tylko nagie galezie

wyrzucone przez morze i rozrzucone na piasku muszle,

które lsnily w pierwszych promieniach slonca.

Brett nie widziala Jamie'ego. Byla sama na plazy.

Usiadla na pokrytym sola pniu i odpoczywala w ciszy.

W tym miejscu 'mozna bylo zapomniec o niebezpieczenstwie

i zmeczeniu.

Dlon, która zakryla jej usta i twarde ramie, które ja

scisnelo, zaskoczyly ja kompletnie. Szum 'fal zagluszyl

kroki.

- Kogoz my tu mamy? - Napastnik przycisnal ja

brutalnie do siebie ,i zakryl mocniej usta i nos, gdy

próbowala sie uwolnic. Mówil ochryplym szeptem: - No,

malutka! - Druga reka przesunal' po jej ciele, budzac

w niej odruch obrzydzenia.

_ Cudownie! A ten lobuz mówil, ze nie dostaniemy

zadnej nagrody za cala noc czuwania.

Próbowala sie wyrwac, by ostrzec Jamie'ego, ale nie

mogla sobie dac rady z tym silnym mezczyzna· Ludzie,

przed którymi chronila ja dotad Organizacja, dopadli ja.

Olbrzym potrzasal nia jak szmaciana lalka, smiejac sie

z jej przeraze_nia.

- Lubimy takie. Im zacieklej walczysz, tym dluzej

zyjesz. Moze wszyscy beda mogli zabawic sie z toba. \

Moze mnie, Webberowi, uda sie kilka razy ... Ale najpierw

musimy rozprawic sie z twoim chlopakiem. A jak

juz to zrobimy ... - Poczula jego reke na piersi i znowu

ogarnela ja fala obrzydzenia.

Spróbowala otworzyc nieco usta. Udalo sie. Pod~

niesiona na duchu tym malym osiagnieciem i odrobina

powietrza, jaka udalo jej sie chwycic, zaczela zachowywac

sie jak rozwscieczone zwierze. Schwycila zeb~mi

nasade kciuka napastnika i ugryzla go z calej sily.

Webber wrzasnal z bólu.

Do tej pory ich zmagania odbywaly sie w ciszy. Do tej

pory Jamie o niczym nie wiedzial.

Teraz uniósl glowe. Zamarl ze zgrozy. Odrzucil line,

która przywiazywal lódz, i pobiegl do miejsca, gdzie

zostawil Brett.

,Obraz, który ujr:z;al, byl jak koszmarny sen. Jakis

charczacy, przeklinajacy facet próbowal dusic Brett.

Dlon Jamie'ego siegnela po pistolet. Nie wystrzelil

jednak. Przez przypadek mógl zranic Brett. Poza tym

halas mógl sciagnac pozostalych bandytów. Runal wiec

na walczacych z wielka sila. Impet uderzenia pozwolil'

uwolnic sie Brett. Zobaczyl, ze dziewczyna sie podnosi

z ziemi, i poczul cios przeciwnika, który usilowal go

pozbawic przytomnosci. Jamie wiedzial, ze ma do czynienia

z bezlitosnym indywiduum. Mógl go albo zabic,

albo zostac zabitym, ale wiedzial, co wtedy stanie sie

z Brett.

Ta mysl zmebilizowala go. Ruszyl do walki. Uderzyl

138 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 139

olb~zyma Z 'calych sil. Napastnik zachwial sie, ale wciaz

trzymal sie na nogach. Zrecznym ruchem rzucil sie po

rewolwer Jamie'ego, który upadl na piasek w czasie

pierwszego starcia. Ale Brett byla szybsza. Uderzyl wiec ja

otwarta dlonia i zaklal ze zlosci, gdy mimo to nie wypuscila

rewolweru z reki. Odwrócil sie w strone Jamie'ego.

- Podejdz blizej. Walczmy. Zobaczymy, jak bedziesz

wygladac, gdy Webber wezmie cie w obroty. A potem

zabawi sie z twoja diiewq;yna·

Jamie nie reagowal. Webber zaczal krazyc dookola

mego. .

Z glosnym okrzykiem rzucil sie do pr:?odu. Jamie

odskoczyl iwymierzyl mu blyskawiczny cios. Webber byl

szybki, ale Jamie, chyba pod wplywem strachu o Brett, byl

nie do pokonania. Zadawal Webberowi cios za ciosem.

W pewnej chwili poczul ból, uslyszal chrzest lamanych

kosci i ze zdziwieniem spojrzal na swoja reke· Byla

w oplakanym stanie. Ale ten ostatni cios byl skuteczny.

Webber lezal nieprzytomny. Brett rzucila sie ku Jamie'emu,

ale on zajal sie odciagnieciem ciala przeciwnika

w jakies ustronne miejsce, Potem powoli, potykajac sie,

poszedl w strone Brett. Z trudem wyjal z jej zacisnietej

dloni rewolwer. Dotknal opuchnietego, pokrwawionego

policzka dziewczyny i przyciagnal ja do siebie.

- Musimy isc do lodzi - powiedzial.

Brett wysunela sie z jego objec, starajac sie nie urazic

jego zlamanej reki. Z trudem powstrzymywala lzy. Tak

wiele chciala mu powiedziec, ale teraz Jamie nie bylby

w stanie jej wysluchac.

. Wziela bagaze. Jamie nie sprzeciwial sie temu. Reka

bolala go niemilosiemie, ale pomógl Brett sciagnac lódz

na glebsza wode.

Fale odplywu niosly ich ze soba. Kiedy slonce wzeszlo,

byli juz daleko na blekitnym morzu.

Ofiary wymknely sie mysliwym.

- Juz wkrótce Simon nas znajdzie. - Jamie siedzial

bez ruchu, dlon zlozyl na kolanach. Kazde pochylenie

lodzi na fali wywolywalo w rece óstry ból, który docieral

, az do ramienia. Ból nieco slabl, gdy przyciskal te

przerazajaca rzecz, która kiedys byla jego reka, do ciala.

Nie mieli zadnego leku, który móglby mu pomóc. /

Slonce swiecilo bezlitosnie.

Brett nie myslala o ratunku. Nie dokuczalo jej slonce, .

nie czula, ze na dnie lodzi zebrala sie woda. Myslala tylko

o Jamie'em. Nie musiala byc lekarzem, zeby wiedziec, ze

palce, które kiedys wywolywaly najglebsze wzruszenia

publicznosci, juz nigdy nie beda sie poruszac po klawiaturze.

A wszystko to przez nia. Gdyby wtedy nie leciala

samolotem, gdyby nie zatrzymala sie na lotnisku, gdyby

nie pomylila teczek, gdyby mogla sobie cokolwiek

przypomniec ...

Gdyby!

Teraz Jamie juz nie bedzie mógl byc pianista.

- Hej! - powiedzial z usmiechem. - Dobrze SIe

czujesz? Nic nie mówisz.

- Rozmyslam.

..:... Chcesz o tym porozmawiac?

- Nie ma o czym.

Chociaz byl ciekawy, o czym Brett rozmysla, nie nalegal.

Gdy odplyw sie skonczyl, próbowali plynac w strone

szlaku wodnego. Brett.wioslowala.

Mijaly godziny, a oni milczeli. Byli spragnieni. Brett

140 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 141

zapadla w odretwienie i w koncu zasnela. Jamie równiez,

mimo bólu.

Obudzil ich halas. Jamie próbowal cos dojrzec, ale

jego wzrok macila goraczka. Z trudem rozpoznal ksztalt

helikoptera.

Jak zahipnotyzowani patrzyli na maszyne lecaca tak

nisko, ze krople wody uderzaly o jej spód. a-elikopter

zblizal sie coraz bardziej.

- Módl sie, zeby to byl Simon. - Jamie przytulil Brett

do siebie.

Brett wiedziala, iz nigdy nie zapomni uczucia radosci,

ze jej modlitwa zostala wysluchana. Pózniej stale miala

przed oczyma twarz Simona, który patrzyl na nich

najpierw z troska, a potem z usmiechem. Jeb nigdy jeszcze

nie wydawal jej sie tak zachwycajacy jak wtedy, gdy

wdrapywal sie do lódki po skoku z helikoptera do morza.

- Najpierw Jamie, potem ty - rozkazal, przekrzykujac

warkot silnika.

Po chwili VI lódce pojawil sie Matthew i na wlasnych

rekach wyniósl do helikoptera Jamie'ego. Jeb zabezpieczal

Brett, gdy wciagali ja na góre. Simon pomógl jej

wyplatac sie z pasÓw, a Matthew zajal sie nieprzytomnym

Jamie'em.

- Czy odniósl powazne obrazenia? - zapytal z troska

Simon.

- Powazne, ale nie zagrazajace zyciu. Zemdlal z bólu.

W kabinie slychac bylo tylko szum silnika. Nikt nie

mówil o zlamanej rece Jamie'ego.

-. Skad wiedzieliscie? - Brett przerwala cisze·

- Hattie - odpowiedzial Simon. - Nabrala podejrzen

w stosunku do La Mara. Zadzwonila do Patricka, a on do

mme.

- La Mar - powtórzyla Brett. - Lucyfer go nie lubil.

- Madre zwierze - odrzekl Simon. - Kiedy przybylismy

na wyspe, Webber wyspiewal wszystko. Wiedzial

o waszej ucieczce. Reszte znasz;.

Brett chciala jednak znac te reszte, ale mysli jej

krazyly wokól Jamie'ego.

- Zastrzyk dziala - powiedzial Matthew. - Teraz

bedzie spal, ale jesli chcesz, mozesz p~zynim posiedziec.

- Nie - odparla Brett szybko. - Ja go w to wplatalam,

przeze mnie zlamal sobie reke. Teraz juz mu nie pomoge.

On bardziej potizebl.lje ciebie, Matthew.

Matthew byl na tyle madry, ze nie zaprzeczyl. Kiedy

Brett odwrócila sie w strone okna, popatrzyl znaczaco na

Simona.

Wiele razy spotkali sie juz z tragedia i cierpieniem.

Dobrze znali pieklo poczucia winy. I wiedzieli, ze Brett

sama musi sobie z nim poradzic.

W ciszy, która zapanowala, zaden z nich nie podsunal

Jej rozwlazama.

, .

DLON ANIOLA 143

ROZDZIAL JEDENASTY

- Mamy teczke. Mitch odzyskal ja przed godzina.

- Wiec to juz koniec? - Brett wygladzila zmarszczke

na rekawie szlafroka, sluchajac uwaznie slów Simona.

- Okazalo sie, ze lista nie zostala zniszczona i niedlugo

zapozna sie z nia kilka osób.

Brett byla zaskoczona. Wszystko potoczylo sie tak

szybko. Dwadziescia cztery godziny temu byla jeszcze na

brzegu wyspy i grozilo jej smiertelne niebezpieczenstwo.

Teraz znajdowala sie w Grayson House, gdzie po raz

pierwszy spotkala Simona. Tam obudzila sie po wypadku

i pierwsza osoba, która zobaczyla, byl Jamie. Od tamtej pory

nie odstepówal jej praktycznie nawet na krok. Ryzykowal

dla niej wszystko i stracil cos naprawde bezcennego.

Nie. Nie mogla o tym myslec. Czula sie winna.

Patrz)4a caly czas na Simona, chcac uniknac widoku

Jamie'ego. Ale w pamieci ciagle miala jego obraz, obraz

przyjaciela i kochanka.

W rozmowie omijali temat okaleczen, oparzen slonecznych

i braku wody. Udawali, ze wszystko jest w porzadku.

Wszyscy czuja sie dobrze. Caly ten cholerny

swiat czuje sie dobrze!

l reka Jamie'ego nie jest tak strasznie okaleczona.

Klamstwa! Wstretne klamstwa! Brett czula ?ie tym

zmeczona i byla wdzieczna Simonowi, ze zmienil temat.

- Mamy liste - powtórzyl z zadowoleniem. - Bedziesz

wolna, jak tylko cie lekarze zbadaja.

Chciala sie wszystkiego dowiedziec.

- La Mar was zdemaskowal. Nie nalezy do kartelu,

ale jest zlodziejaszkiem, który zna cene waznych informacji.

Twoja obecnosc na wyspie zaskoczyla go tak, ze

uznal to za fakt, o którym nalezy kogos poinformowac.

Szukal kogos takiego, gdy "Tancerz" zawinal do miasteczka,

by dokonac kilku napraw. Niestety, nie udalo sie

ukryc, ze ten jacht ma specjalne radio i bardzo skomplikowane

urzadzenia pod pokladem. Polaczyl te infor~

macje ze soba, zeby uzyskac wyzsza cene - powiedzial

Jamie.'

Brett zadrzala na dzwiek jego glosu. Zobaczyl, ze

&iewczyna sztywnieje i zaciska szczeki. Nie pojmowal

zmiany, która w p.iej zaszla, nie rozumial sensu toc~bnej

przed chwila rozmowy. Chcial nia potrzasnac, zmusic do

wyjasnien, ale obawial sie, ze obróci sie to przeciwko

. memu.

- W jaki sposób ludzie z kartelu dowiedzieli sie

o wyspie? - Brett zwrócila sie do Simona, jakby Jamie'ego

nie bylo w pokoju.

- To stara historia nienawisci i zemsty. I nic tu nie

bylo przypadkowe. - Simon podszedl do niej. Byl równie

zdumiony jej zachowaniem jak Jamie. Przeciez widzial,

z jakim przerazeniem patrzyla na nieprzytomnego Jamie'ego,

kiedy lezal na noszach w helikopterze. Ale

dzisiaj w jej zachowaniu nie bylo sladu wdziecznosci czy

poczucia winy. - Jest taki facet, nazywa sie Thomas Jeter.

Kiedys bardzo chcial zniszczyc Organizacje, a wraz z nia

i mnie. Byl wazna osoba w rzadzie, a jednoczesnie dzialal

w ukryciu. Mial powiazania z mafia poludniowoamery144

DLON ANIOLA DLON ANIOLA 145

kanska. Przed wielu laty zlapali go, osadzili i poslali

do wiezienia. Nie .bede opowiadal wam szczególowo

o jego zbrodniach czy tez o przyczynach jego nienawisci

do Organizacji. W kazdym razie mialy one tlo

polityczne. Wiedzial o mnie wszystko. Zalozyl kartoteke

'i umiescil w niej tych, których znalem, i tych,

którzy mnie znali.

- Jak cos, co wydarzylo sie tak dawno temu, moze

miec taki wplyw na terazniejszosc? - zapytala Brett

zainteresowana opowiescia.

- Stara nienawisc nie rdzewieje - usmiechnal sie

smutno Simon. - Kiedy ktos ogarniety jest jakas obsesja,

pamieta wszystko lepiej i ciagle mysli o zemscie.

- Czy myslisz, ze ktos z kartelu dotarl do Jetera

w wiezieniu i uzyskal informacje o wyspie?

- Nie mysle, Brett, ja wiem, ze tak sie stalo. Jamie

przyczynil sie mimo woli do rozwiazania zagadki. Rozpoznali

go na lotnisku. Wsrod przestepców musi byc.

milosnik muzyki. - Simon usmiechnal sie do Jamie'ego,

który stal przy nim, milczac. - Nigdy nie laczono

Jamie'ego z Organizacja, az do ostatniego zadania.

- On... Jamie ... zostal rozpoznany i co dalej? - Brett

musiala dowiedziec sie wszystkiego.

- Jeter powiazal moniez McLachlanami, odnalazl tez

naszych wspólnych znajomych, miedzy innymi Patricka.

- To az nieprawdopodobne - zawolala Brett.

- To potwierdza tylko fakt, jak bardzo zdesperowani

byli czlonkowie kartelu i jak daleko siegaja ich macki.

Przeszukali inne posiadlosci Patricka, a do odkrycia

waszej kryjówki przyczynil sie La Mar.

Brett z niedowierzaniem sluchala tego, jak dziala

kartel. Teraz byla juz przekonana, ze istnienie Organizacji'

i dzialalnosc takich ludzi jak Simon, Jeb, Mitch,

Matthew i Jamie ma swoje glebokie uzasadnienie.

- Co sie stalo z "Tancerzem"?

Jamie chcial odpowiedziec, ale przypomnial sobie jej

wrogosc i niechec, wiec milczal.

- Znowu La Mar - odezwal sie zamiast niego Simon.

Coraz trudniej bylo to wszystko zrozumiec. Poza tym

cala uwaga Brett byla skupiona na Jamie'em. Byl taki

spokojny. Taki cichy. Nic nie uszlo jej uwagi, mimo ze

starala sie nie patrzec na niego.

Gips i bandaze. Nie mógla pogodzic sie z tym, ze stala

sie przyczyna jego kalectwa. Nie wolno jej o tym myslec.

Musi skoncentrowac sie na Simonie. Chyba mówi o La

Marze.

- Jak La Mar mógl uszkodzic jacht?

. - Wydaje sie to niemozliwe, ale udalo mu sie tego

dokonac. Musisz wiedziec, ze nikt tilk nie dba o ochrone

srodowiska jak rybacy. La Mar rozpuscil plotke, ze

"Tancerz" zatruwa wode, i napuscil na nas rybaków.

- W okreslonym czasie zajego namowa zjawili sie na

pokladzie .- odwazyl sie odezwac Jamie . .:..-Zaloga nie

podejrzewala o nic ludzi, którzy do tejpory zachowywali

sie przyjaznie. W rezultacie zabrali z jachtu radio i silnik,

a La Mar wzial za to pieniadze od kartelu.

. - Mitcha, Jeba i Matthew widzialam, ale na pokladzie

byla jeszcze Alexis Charles. Co sie z nia stalo?

- Jest u Hattie. Czuje sie swietnie. - Jamie pragnal

dowiedziec sie, co trapi Brett, ale mówil dalej. - "Tancerz"

zostal unieruchomiony na jakis czas. W koncu

Mitchowi udalo sie go naprawic i po kilku godzinach

zawineli do najblizszego portu. Ale wtedy Hattie zdazyla

juz zatelefonowac do Patricka.

146 DLON ANioLA DLON ANIOLA ) 147

- I Patrick skontaktowal sie z Simonem - domyslila

sie Brett.

Simon obserwowal Brett i Jamie'ego z ogromna

ciekawoscia, ale teraz musial wtracic sie do rozmowy.

- Tak, masz racje, a tuz potem otrZymalem wiadomosc

od Jeba, który juz dostal sie na brzeg. .

- Wiec caly nasz plan byl na nic. Nikt w niego nie

uwierzyl.

- Uwierzyli, bo po twoim wypadku nie szukali ciebie,

tylko Jamie'ego. Widzieli go z toba na lotnisku i w poblizu

twego mieszkania. Nie byli pewni, czy spotkaliscie

sie przed wypadkiem. Przyjeli, ze tak i ze Jamie widzial

liste. Mysleli, ze pracujecie razem i ze Jamie przekazal ci

teczke. Zadne z was nie bylo bezpieczne od chwili, gdy

Mendoza zabral twój bagaz.

- A czy,jestes pewien, ze teraz nam nic nie grozi?

- Przeciez ci mówilem, ze Webber wszystko wyspiewal.

Jeter równiez sie przyznal. Najwazniejsza byla

lista, a my ja mamy.

- Czyli wszystko skonczone - wyszeptala Brett.

- Tak - potwierdzil Simon. - Teraz zostawie was

samych. Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia

- stwierdzil i wyszedl, zanim któres z nich sie odezwalo.

Brett milczala. Jamie byl wstrzasniety. Nie wiedzial,

co sie kryje za tak dziwnym zachowaniem dziewczyny.

Ydawala, ze sie nie znaja, ze sa dla siebie obcy. Nie

potrafil sie z tym pogodzic. Widok jego zabandazowanej

reki znowu przypomnial jej o koszmarze, który przezywala.

Czula sie winna. Lekarze stwierdzili, ze uda im sie

czesciowo przywrócic sprawnosc zlamanej dloni.

Simon nie ma racji, prawda, Brett? Przeciez my nie

mamy o czym ze soba rozmawiac! - Jamie byl rozzalony.

Brett na wyspie zachowywala sie zupelnie inaczej.

.Widocznie urok Raju przestal dzialac.

- A o czym mielibysmy rozmawiac? - odprawila go

z kwitkiem.

Myslal tylko o jednym, aby stad wyjsc.

- - Jamie!

- Slucham?

- Ja ... chc(alam ci podziekowac za wszystko.

- Nie bede udawal, ze sprawilo mi to przyjemnosc, ale

poniewaz cie w to wciagnalem, nie mialem zadnego

wyboru - stwierdzil uprzejmym tonem. Brett milczala.

Jamie McLachlan ze swoim poczuciem honor'u nie mial

innego wyjscia. - Mialas szczescie, ze spotkalas Carsona,

Brett. l on tez mial szqescie. Kochaliscie sie, ale on juz

lezy w grobie. Wróc do swiata zywych, posluchaj mojej

rady. Zycze ci szczescia.

Zobaczyla juz tylko zamkniete drzwi. Dopiero gdy

Jamie wyszedl, uprzytomnila sobie, ze ostatnio wcale nie

myslala o Carsonie.

Jamie sadzil, ze to przywiazanie do Carsona bylo

:powodem jej zachowania. Moze to dobrze, ze tak mysli?

Powinna dla dobra ich obojga jak najszybciej opuscic

Grayson.

Mówil, ze ja kocha. Pamietala te slowa. Nigdy ich nie

zapomni. Teraz, kiedy sie rozstali, nie bedzie musiala

patrzec, jak milosc Jamie' ~goumiera po trochu za kazdym

.razem, g9Yon uswiadamia sobie, ze kosztowala go kalectwo.

Brett przesunela wyzej pasek aparatu fotograficznego

i przeciskala sie przez zatloczony hol. Po roku przerwy

przyjela pierwsze' zamówienie i wlasnie wracala do

148 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 149

domu. Byla zmeczona jak nigdy dotad. Tlumaczyla to

sobie brakiem kondycji.

Nagle zastapil jej droge przysto~ny mezczyzna.

Usmiechal sie do niej radosnie, ale ona po prostu go nie

zauwazyla. Swoim zwyczajem przygladala sie otaczajacym

ja twarzom tylko i wylacznie okiem fotoreportera.

Myslala o odpowiednim tle, kiedy ponownie go zobaczyla.

To byl Simon. Ugiely sie pod nia kolana. Czyzby

znowu planowal jakas akcje? Rozejrzala sie dookola,

szukajac znajomych twarzy. Ale Simon byl sam.

. - Witaj, Brett - powiedzial i objal ja po przyjacielsku.

- Mialas dobra podróz? -

Skinela glowa i nerwowo przelknela sline. Wzial ja

pod reke i poprosil o kwit bagazowy, który natychmiast

przekazal Jebowi. ,

- Simon - odezwala sie w koncu. - Dokad mnie

prowadzisz? Czy cos sie stalo? - Nagle ogarnal ja strach.

- Jamie? Jest ranny?

- Zabiera'm cie do domu, a Jamie czuje sie dobrze..

Brett zdjela kapelusz i siedziala pijac sok, podczas gdy

Simon chodzil po pokoju.' ,

- No i co? - zaczal w,koncu. - Jakos sobie radzisz?

W dalszym ciagu, nie pamietasz, jak doszlo do wypadku?

- Nie. Lekarze mówia, ze sobie tego nie przypomne,

ale przeciez to teraz juz nie ma znaczenia.

- Nie opisalas tego, co zdarzylo sie na wyspie?

- Mówil o albumie, który ostatnio wydala.

- Nie lubie opisywac swoich przezyc.

- Znilm go niemal @durodzenia.

- Kogo? .'

- Jamie-'ego. A o kim myslimy oboje? Kiedy go do nas

zwerbowalem, wlasnie skonczyl szkole. Stal sie jednym .

z moich najlepszych ludzi. Zasluguje na cos lepszego niz

uszkodzona reke i serce. Rekajuzjest w porzadku, a teraz

musze mu pomóc uleczyc serce.'

- Mówisz, ze jego reka jest w porzadku! To wspaniale!

Moze grac?

- Nie tak dobrze jak kiedys, ale lepiej od wielu'ludzi.

- Dzieki Bogu - odetchnela z ulga.

- Powiedzialem, ze moze grac, ale nie gra .

- Jak to?

- Nawet nie zbliza siedp fortepianu. Ale nie udawaj;

ze 'cie to obchodzi.

- Nawet bardzo - oburzyla sie.

- Okazujesz to w dosc niezwykly sposób. Odeszlas

bez slowa. Nawet sie z nim nie pozegnalas. Widocznie

twoja kariera i lojalnosc w- stósunku do Carsona byly

tak wazne, ze nie moglas poswiecic Jamie'emu ani

chwili.

- Nie odeszlam z powodu kariery czy Carsona.

- Wiec dlaczego to zrobilas?

- Odeszlam, bo musialam. Bo nie moglam patrzec' na

to, co mu sie stalo. To wszystko moja wina.

- A w czym ty zawinilas? - zapytal Simon.

- W czym? Jest tego cala lista. Nie ostrzeglam go

przed La Marem. - Lzy plynely jej po policzkach. - Nie

umialam odbezpieczyc tego cholernego pistoletu idlatego

zostal kaleka. Jamie kochal mnie i nie moglam czekac,

az jego milosc zamieni sie w nienawisc. Dlatego odeszlam.

- Kochasz go? -ni to stwierdzil, ni to zapytal Simon.

- Tak. '

150 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 151

- Pragniesz go? ,

\" Tak.

- To teraz ci powiem, co zrobimy - usmiechnal sie

radosnie.

Brett wspinala sie po zboczu. Szla w kierunku, gdzie

wsród drzew pracowalo trzech mezczyzn. Przerwali

prace, jak tylko ja dostrzegli. Najstarszy z nich usmiechnal

sie na powitanie, drugi sklonil w milczeniu, a trzeci,

brat blizniak Jamie'ego, poma~hal do niej reka i wskazal

na miejsce, skad dochodzily odglosy uderzen topora.

Bylo to dziwne przywitanie, ale Brett czula, ze bracia

Jamie'ego witaja ja ~ radoscia·

Pomachala im reka- w odpowiedzi i szla w strone

wzgórza. W gestym lesie prowadzil ja rytm równych

uderzen. 'Glosny trzask, a potem silne uderzenie oglosily

swiatu, ze kolejne drzewo p"adlo.Gdy wyszla na niewielka

polane, Jamie przygladal sie swojemu dzielu.

- Ty naprawde jestes Wyrwidebem.

Jamie odwrócil sie, ale nie okazal zadnych uczuc na

widok Brett.

_ Simon powiedzial, ze zyjesz jak od~udek. Pracujesz

w lesie jak szalony i juz nie grasz. Mówil tez, ze nie jestes

na mnie zly i ze nie winisz mnie za swoja reke·

_ To ryzyko zawodowe. Moglem zostac ranny w glowe

czy noge·

- Ocaliles mi zycie.

- Ratowalem równiez siebie.

- Pozwól mi byc ci za to wdzieczna·

- Nie chce twojej wdziecznosci. Chce.·· - urwal

i zacisnal zeby. - Mniejsza o to.

~ Simon mówi, ze mnie pragniesz.

Jamie me odpowiedzial I przez chwile panowala

cisza.

~ Simon za duzo mówi.

- Czy on klamie?

Jamie odwrócil sie do niej plecami. Milczal.

- Czy to klamstwo, ze mnie pragniesz i nie przestales

kochac? - powtórzyla. Jamie nie obrócil sie. -'Do diabla,

McLachlan! - Chwycila go za ramie, zmuszajac, by na

nia spojrzal. - Odpowiedz! Przeciez chciale( zebym

przestala myslec o zmarlym i przylaczyla sie do zywych.

Oto jestem. I co teraz zrobisz?

Podszedl do niej, objal ja w talii i przyciagnal do

siebie. Jego usta byly twarde i spragnione, jakby chcial

znalezc zadoscuczynienie za ten dlugi, samotny rok.

- Nie odejdziesz?

- Nigdy. Chyba ze mnie wyrzucisz - odpowiedziala

i zrzucila z siebie ubranie. Jamie zrobil to samo.

- Nigdy cie nie opuszcze - wyszeptal i ulozyl ja na

poslaniu z mchu. - Nigdy.

Brett siedziala w ciemnosci, zasluchana. Palce Jamie'

ego biegaly po' klawiaturze. W-nocnym powietrzu

rozlegaly sie slodkie tony "Sonaty Ksiezycowej". Muzyka

Jamie'ego byla w dalszym ciagu porywajaca. '

- Czy twoja reka jest naprawde w porzadku? - zapytala

Brett, kiedy skonczyl grac.

- Operowal, mnie dobry chirurg! - ze zniecierpliwieniem

wykrzyknal Jamie. - Nawet jesli gram nieco

wolniej, to i tak juz przeciez nie wystepuje.

~ Balam sie, ze sie zalamiesz.

- Te pare polamanych kosci to cena zycia nas obojga.

Czym mam sie tym przejmowac?

152 DLON ANIOLA DLON ANIOLA 153

- Gdybys nie musial sie mna opiekowac, to wszystko

by sie nie wydarzylo.

- Przestan!.- Czul, jak drza mu rece. - Przestan natychmiast!

Nie chce nigdy wiecej o tym slyszec. Nigdy. Nie

mozesz sie o nic oskarzac. Gdyby nie ty, stracilbym wiecej.

Slyszalas od Simona, ze kartel szukal mnie, a nie ciebie. I bez

ciebie bylbym ich celem. Czy rzeczywiscie musimy rozmawiac

o wdziecznosci? Nie znamy ciekawszych tematów?

- Simon .mówil, ze nie grales. .

- Nie sprawialo mi to rad0sci.

Radosc. To byla przyczyna, dla której nie gral.

- A teraz? - Cos wjego oczach zmusjlo ja do zadania

tego pytania.

- Ty jestes moja radoscia. - Slyszala czulosc w jego

glosie. - Dopóki nie odeszlas, nie zdawalem sobie z tego

sprawy.

Serce Brett wypelnilo sie szczesciem.

- Kocham cie, Jamie - wyszeptala. Widziala radosc

na jego twarzy, gdy bral ja w ramiona. Tak dlugo czekal

na te slowa:

- Polubisz moja rodzine - stwierdzil.

- Juz ich lubie. To dzieki nim jestes taki, jaki jestes.

Mezczyzna, którego zawsze bede kochac.

Zawsze. To przyrzeczenie.

Nagle rozesmial sie glosno.

- Jestem taka zabawna?

- Alez nie. Pomyslalem tylko o dwóch kobietach,

które musza przyjsc na nasz slub.

- Slub?

- Chyba nie zamierzasz zyc w grzechu? - Usmiechnal

sie i pocalowal ja. - Co by powiedzialy na to nasze

dzieci? I zaraz dodal: - Czwórka chyba nam wystarczy.

- Pewnie sie zgodze, zeby uniknac- skandalu.

- I dlatego, ze cie kocham.

~ To jest przeciez najwazniejsze. A teraz opowiedz mi

o tych kobietach. '

- To Hattie, kochanie, i Madame Zara. Musisz ja

poznac. Sa do siebie podobne. Zanim slub sie skonczy,

obie powiedza nam, ile bedziemy miec dzieci ijakiej plci.

Zaczal ja rozbierac, szepczac slowa, których sam nie

slyszal.

Kiedy po kilku godzinach Jamie wiedzial juz, ze

Carson jest tylko wspomnieniem Brett, ze przestala miec

wyrzuty sumienia juz na wyspie, kiedy zrozumial, ze to

obawa przed utrata jego milosci zmusila ja do odejscia,

kiedy uwierzyl, ze nale.zec bedzie do niego na zawsze,

zasnal spokojnie.

Brett patrzyla na jego dlon poznaczona bliznami

i usmiechala sie przez lzy. Jezeli aniolowie sa odwazni,

prawi i uparci, jesli sa grzeszni i czuli, i jesli kochaja

z calego serca, to miala przed soba dlon aniola.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
146 James BJ Duma i obietnica
03 James BJ Namiętności 03 Obietnica Shiloha
096 James BJ Na skraju przepaści
Chadda Sarwat Pocałunek anioła ciemności 01 Pocałunek Anioła Ciemności
Chmurki anioła, Przepisy kulinarne i dekoracje potraw
KPRM. 191, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
BUSZUJĄCY W ZBOŻU, Pedagogika, Czytajmy razem Anioła Stróża- brat Tadeusz Ruciński, Teksty do CZYT
O Aniołach, Biała Magia
WIERSZE O ANIOŁACH(1), Anioły, angelologia
Panas - Tajemnica siódmego anioła, Polonistyka, Teoria literatury
191 Manuskrypt przetrwania
191
Nęcka Inteligencja geneza struktura funkcje str 166 191

więcej podobnych podstron