Wprowadzenie
Jednym z największych cierpień,
jakich doznaje natura ludzka,
jest cierpienie wywołane przez nową ideę.
Walter Bagehot
Chęć ponownego połączenia się z ukochaną osobą, którą zabrała nam śmierć, należy do
najsilniejszych i najbardziej uporczywych pragnień człowieka. To właśnie ono wywołuje w
nas poczucie opuszczenia, a zarazem całą litanię pytań "co by było, gdyby", wyrzutów, że
"gdyby tylko", oraz rozpaczliwych błagań o jeszcze pięć minut, które moglibyśmy spędzić
wspólnie z utraconym bliskim.
Czasami pragnienie to zostaje zaspokojone dzięki pojawieniu się zmarłego w postaci wizji
czy też zjawy, przy czym relacjonujący podobne fakty utrzymują, że wyraźnie różnią się one
od snów. Są to chwile przeżyte na jawie, chwile, w czasie których bardzo silnie i, jak się
wydaje, nieomylnie wyczuwa się obecność zmarłej osoby. Epizod taki jest zazwyczaj bardzo
sugestywny, a nawet samopotwierdzający, gdyż pozostaje po nim głębokie przekonanie, że
spotkanie odbyło się naprawdę. W konsekwencji człowiek nabiera przeświadczenia, iż
rzeczywiście istnieje życie po śmierci.
Powszechność występowania zjaw znalazła swoje odbicie w językach i kulturach ludowych
na całym świecie na długo przed początkiem historii spisanej. Także i dziś wizjonerskie
spotkania ze zmarłymi są zjawiskiem niezwykle powszechnym. W licznych artykułach
publikowanych w czasopismach medycznych i innych źródłach naukowych stwierdza się, iż u
znacznej liczby osób pogrążonych w żałobie występują wizje tych, którzy odeszli. Badania
naukowe sugerują na przykład, że aż 66 procent wdów widuje zjawy zmarłych mężów.
Wdowy wybrano jako podmiot powyższych badań z tego prostego powodu, że kobiety
przeważnie żyją dłużej od mężczyzn. Wdów jest zatem więcej i łatwiej prowadzić badania
naukowe w tej właśnie grupie. Doświadczenia kliniczne wykazują, że widywanie zmarłych
jest powszechne także i w innych grupach osób osieroconych – dzieci, rodziców, rodzeństwa
oraz przyjaciół. Na przykład aż 75 procent rodziców, którzy utracili potomka, doświadcza
jakiegoś rodzaju wizji zmarłego dziecka w ciągu pierwszego roku od jego śmierci.
Większości rodziców zjawisko to przynosi ulgę i w znacznym stopniu zmniejsza ból
wywołany stratą.
Widzenie zjaw jest także powszechne wśród ludzi, którzy przeżyli stan bliski śmierci.
Opowiadają, że kiedy wkraczali do królestwa światła, spotykali duchy zmarłych krewnych i
przyjaciół. Podobne przeżycia często powodują głębokie przemiany u tych osób, wywierając
pozytywny wpływ na ich dalsze życie.
Gdyby można było odtworzyć przeżycia ze stanu bliskiego śmierci i wywołać je u ludzi
cieszących się dobrym zdrowiem, wydaje się możliwe, iż te silnie odczuwane skutki można
by wykorzystać w terapii łagodzenia żałoby. O tym, jak bardzo ta idea przemawia do łudzi,
świadczy sukces filmu Linia życia, w którym studenci medycyny wzajemnie wywołują u
siebie zatrzymanie akcji serca po to, by doświadczyć przeżyć ze stanu bliskiego śmierci. Taka
metoda dostarczania informacji z tamtego świata to doskonały materiał na interesujący film,
choć nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien próbować takiego wyczynu.
Mimo to bardzo zaciekawiło mnie odtwarzanie przeżyć ze stanu bliskiego śmierci, zwłaszcza
takich, gdy ktoś widział wtedy swoich utraconych bliskich. Choć widzenie zmarłych
krewnych i przyjaciół stanowiło tylko jeden z elementów większej całości, miałem wrażenie,
że umożliwiając tego typu wizje mógłbym się dowiedzieć o wszelkich przeżyciach ze stanu
bliskiego śmierci. Nie miałem jednak pojęcia, jak to zrobić.
Aż wreszcie wpadłem na rozwiązanie tego problemu – i to "wpadłem" w znaczeniu
dosłownym.
Zdarzyło się to pewnego jesiennego dnia w 1987 roku. Wertowałem książki w antykwariacie
w małym miasteczku w Georgii. Kiedy szedłem w stronę działu literatury, mieszczącego się
w głębi sklepu, z którejś półki spadła książka i wylądowała u moich stóp.
Pochyliłem się, żeby ją podnieść, i spojrzałem na tytuł. Było to Czytanie w szklanej kuli.
Moją pierwszą reakcją była odraza. Wpatrywanie się w zwierciadło (co jest właściwszym
określeniem dla tego typu praktyk) zawsze było kojarzone z naciąganiem i szalbierstwem – z
Cyganką oszukującą klientów albo wróżbitą potrzebującym większej sumy pieniędzy, nim
zacznie wyraźniej dostrzegać swoje wizje w kryształowej kuli. Byłbym natychmiast odłożył
tę książkę z powrotem na półkę, gdyby nie przypomniała mi się rozmowa, jaką
przeprowadziłem z doktorem Williamem Roiłem, pionierem w dziedzinie badań zjawisk
paranormalnych. Doktor Roli stwierdził wówczas, że ludzie wpatrujący się w przejrzystą
głębię lustra faktycznie mają wizje. Z czystej ciekawości przerzuciłem kilka stron, a potem
zacząłem czytać pierwszy rozdział. Autor, Northcote Thomas, był poważnym naukowcem,
zajmującym się swą pracą z powołania. We wspomnianej książce omawiał niektóre metody
wpatrywania się w zwierciadło i pokrótce objaśniał elementy psychologii tego zjawiska.
Zapewne najbardziej interesujące było wprowadzenie, napisane przez wybitnego naukowca
Andrew Langa. Wyraził on przekonanie, że środowisko psychologów i naukowców będzie
oburzone, iż ktoś odważył się przeprowadzić racjonalną analizę zjawiska znanego jako
wpatrywanie się w zwierciadło. I natychmiast oświadczył, że uważa taką reakcję za
niesłuszną, gdyż powstrzymuje ona dociekliwych ludzi przed badaniem tajemnic umysłu.
Starał się też uciszyć obawy, jakie mogłyby powstać w środowisku lekarskim i naukowym.
Stwierdził, co następuje:
"Badając samo zjawisko wpatrywania się w zwierciadło, znajdujemy się na pograniczu
królestwa szarlatanerii, szalbierstwa, ślepej łatwowierności, nieposkromionych nadziei oraz
sztucznych obaw. Nie ulega wątpliwości, że raz przekroczywszy tę granicę, nawet człowiek o
umyśle najbardziej wprawnym w naukach fizycznych często przestaje zachowywać się w
sposób naukowy i traci rozsądek... Tym można wytłumaczyć niechęć ludzi nauki do badania
zjawisk, które w istocie są nie bardziej odpychające niż marzenia na jawie czy we śnie. Są to
zjawiska zachodzące w naturze ludzkiej, przejawy ludzkich zdolności, a jako takie zasługują
na poznanie. Uchylanie się od badania ich jest dowodem braku odwagi".
W miarę czytania tej książki stawałem się coraz bardziej podekscytowany możliwościami,
jakie niesie ze sobą wpatrywanie się w zwierciadło. Uprzednio badałem niektóre sposoby,
jakie stosowano w różnych kulturach, by wywoływać i wykorzystywać odmienne stany
świadomości. W trakcie tych studiów natknąłem się na wiele relacji z przywoływania przez
żywych ludzi duchów osób nieżyjących. Najciekawsze są doświadczenia greckich wyroczni
zmarłych, zwanych psychomantea, do których udawano się w celu zasięgnięcia porady
uduchów. Z relacji zachowanych z tamtych zamierzchłych czasów wyraźnie wynika, że w
trakcie takich spotkań ludzie naprawdę zachowywali się tak, jakby widzieli zmarłych i
nawiązywali z nimi bezpośredni kontakt.
Książka Thomasa oraz dodatkowe badania, które przeprowadziłem, skłoniły mnie do
wniosku, że wizje zmarłych bliskich osób są znacznie łatwiejsze do wywołania, niż sądziłem.
Zacząłem rozważać liczne pytania, na które wpatrywanie się w zwierciadło mogło udzielić
odpowiedzi:
Czy zjawisko to wyjaśnia, dlaczego tak wielu ludzi widzi duchy? Widzenie duchów lub
zjaw zdarza się niezwykle często. Pewne bardzo staranne opracowania wykazały, że
przynajmniej raz w życiu widziała ducha aż jedna czwarta Amerykanów i w przybliżeniu
jedna trzecia osób z niektórych narodowości europejskich.
Ludzie, którzy doświadczają kontaktu ze zjawami, nie tylko widzą osoby zmarłe, ale także
słyszą ich głos, czują dotyk, a czasem nawet i zapach. Wszystkie tego typu spotkania
niezwykle silnie przypominają nam, że ci, których kochamy, tkwią głęboko w naszej
podświadomości. W rzeczywistości tak głęboko, że bez wielkiego wysiłku możemy dojść do
wniosku, iż nie powinniśmy ponawiać prób porozumiewania się z nimi w taki czy inny
sposób.
Carl Sagan, astronom z Cornell University i pisarz, przedstawił niegdyś w czasopiśmie
"Paradę" własne przeżycia:
"Kilkanaście razy od śmierci matki ł ojca słyszałem ich głosy, wypowiadające normalnym
tonem moje imię. Często zwracali się tak do mnie, kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem. Wciąż
bardzo za nimi tęsknię i zapewne dlatego wcale nie wydaje mi się dziwne, że mój umysł
czasami wywołuje klarowne przypomnienie brzmienia ich głosów".
Mnie też nie wydaje się to dziwne. Choć zmarła osoba przestaje istnieć w sensie fizycznym,
jej duch nadal zajmuje znaczącą, ważną część naszego umysłu. Być może do nawiązania z nią
kontaktu jest nam potrzebny jedynie sposób dotarcia do naszej podświadomości. Pomyślałem,
że wpatrywanie się w zwierciadło może być właśnie takim sposobem.
Czy wpatrywanie się w zwierciadło pozwala na widzenie duchów w warunkach
laboratoryjnych? Jak już wcześniej wspomniałem, miliony ludzi mówią o tym, że
kontaktowały się ze zmarłymi bliskimi w sposób spontaniczny, bez przygotowań i starań z ich
strony. Te widzenia po prostu następowały same z siebie, a doświadczające ich osoby, nie
musiały wprowadzać się w jakiś szczególny nastrój.
Ze względu na spontaniczną naturę tego zjawiska badanie widzenia zjaw polega przede
wszystkim na analizowaniu opowieści, historii przekazywanych przez ludzi, którzy widzieli
duchy i zgadzają się z własnej woli ujawnić badaczom szczegóły swojego przeżycia.
Dawniej nie istniały możliwości skłonienia zjaw do pojawiania się, a tym bardziej
wywoływania ich w warunkach laboratoryjnych. Jedyną metodą badawczą było więc
zbieranie opowieści o duchach i analizowanie ich podobieństw, co budziło autentyczną
frustrację u psychologów.
Zacząłem się zastanawiać, czy wpatrywanie się w zwierciadło pozwoli na wywoływanie zjaw
w warunkach kontrolowanych, w których uczony mógłby obserwować osobę widzącą ducha?
Z pewnością była to myśl niezwykle pociągająca.
Czy ponowne spotkania ze zmarłymi bliskimi mogą pomóc ludziom przezwyciężyć ból
po ich utracie? Ponieważ żałoba należy do uczuć ludzkich najtrudniejszych do pokonania,
problem ten interesował mnie w sposób szczególny. Może wpatrując się w zwierciadło ludzie
mogliby zobaczyć zjawy swoich ukochanych zmarłych, zjawy, które pomogłyby im wyleczyć
się z bólu po rozłące?
Kiedy tak stałem w zakurzonym antykwariacie, poczułem nagle dreszczyk emocji na myśl o
tym, że kilka najbliższych lat spędzę na badaniach w niezwykle obiecującej dziedzinie.
Czułem, że jeśli włożę w to trochę uczciwej pracy i podejdę do badań bez uprzedzeń, uda mi
się spowodować, aby wpatrywanie się w zwierciadło przestało być traktowane jako zjawisko
z "pogranicza królestwa szarlatanerii", jak to ujął Lang, i stało się dostępnym, w pełni
docenianym obszarem psychologii.
Postanowiłem poświęcić trochę czasu na rzetelne przebadanie tej zapomnianej sztuki.
Przejrzałem półki bibliotek w poszukiwaniu dzieł historycznych i literackich wspominających
o wpatrywaniu się w zwierciadło.
Zdecydowałem się także poprowadzić nieformalne badania, w czasie których przeszedłem z
kilkoma osobami proces wpatrywania się w zwierciadło. Wyniki były tak zaskakujące, że
zacząłem organizować seanse wpatrywania się w zwierciadło tak często, jak tylko mogłem,
aby zebrać jak najwięcej przypadków. Wszystkie te seanse doprowadziły mnie do wniosku,
że wpatrywanie się w zwierciadło może być wykorzystywane jako:
Sposób bezpośredniego dotarcia do naprawdę fascynującego, choć mało znanego
wymiaru naszego życia psychicznego. Wiele procesów w umyśle człowieka zachodzi w
podświadomości. Możliwe, że wpatrywanie się w zwierciadło powoduje, iż królestwo
podświadomości staje się dostępne i w pewnym sensie "widoczne".
Narzędzie, które pozwoli psychologom i psychiatrom zrozumieć świat wewnętrzny
swoich pacjentów. Stwarza ono szczególnie duże możliwości w zakresie diagnostyki
zahamowań psychicznych i emocjonalnych i być może – choć to twierdzenie budzi pewne
wątpliwości – diagnostyki również chorób psychicznych.
Narzędzie szkoleniowe, pozwalające wykładowcom psychologii ilustrować zdumiewające
możliwości umysłu ludzkiego. Nie należy pomijać znaczenia zabawy w procesie kształcenia
ani też w terapii. Zabawa z wpatrywaniem się w zwierciadło może rozbudzić utajone
zainteresowania studentów.
Środek pomagający rozbudzić twórcze możliwości. Pisarze, naukowcy, biznesmeni i inni
ludzie umieli wykorzystać stan transu, wymagany przy wpatrywaniu się w zwierciadło, do
przezwyciężenia blokady swej kreatywności. W dalszej części tej książki podam kilka
przykładów twórczego stosowania technik podobnych do wpatrywania się w zwierciadło
przez Thomasa Edisona, Charlesa Dickensa, Kartezjusza i innych.
Klucz do zrozumienia kilku kłopotliwych incydentów w historii. Badanie wpatrywania się
w zwierciadło rzuca także światło na świat starożytnych, którzy często podejmowali ważne
decyzje po konsultacji w przejrzystej głębi z duchami swych krewnych. Historia ujawnia
wiele zastosowań wpatrywania się w zwierciadło. Jestem pewien, że po przeczytaniu tej
książki skontaktują się ze mną historycy, podając przykłady, których tu nie opisałem.
Zdarzenia te są czasem trudne do wychwycenia przy pierwszym czytaniu. Myślę, że przekazy
o tych przypadkach są prawdziwe, ponieważ wpatrywanie się w zwierciadło było w czasach
starożytnych czymś tak powszechnym, że nie zawsze nawet uwzględniano je w opisach.
Uważano to za równie niepotrzebne, jak – powiedzmy -obecnie niepotrzebne jest opisywanie
procesu posługiwania się telefonem.
Jeśli jesteś oczytany w historii, wpatrywanie się w zwierciadło pozwoli ci prawdopodobnie
ujrzeć w nowym świetle wiele starych tajemnic. Jest ono szczególnie przydatne w
zrozumieniu świata proroków i wizjonerów, którzy przez setki lat sterowali cywilizacjami.
Sposób badania skłonności gatunku ludzkiego do wiary w istoty z zaświatów i siły
nadprzyrodzone. Dzięki zrozumieniu procesu wpatrywania się w zwierciadło można nie
tylko badać świat zjawisk paranormalnych, ale także odtwarzać go w kontrolowanych
warunkach laboratoryjnych.
Takiego twierdzenia nikt jeszcze nie ogłosił. W istocie problem, jaki stwarzają dla nauki
zjawiska paranormalne, a zwłaszcza widzenie zjaw, polega na tym, że uczeni nie potrafili
wywołać ich w laboratorium. Jeśli jakiegoś zjawiska nie da się odtworzyć w warunkach
laboratoryjnych, nauka nie może go skutecznie przebadać. Ponadto, jeśli jakieś zjawisko nie
może zostać odtworzone, nauka często je odrzuca jako oszustwo.
Nie opowiadając się ani za, ani też przeciw wartości takiego systemu myślenia, chciałbym
tylko podkreślić, że wpatrywanie się w zwierciadło pozwala ludziom zobaczyć duchy swoich
zmarłych krewnych właściwie zawsze, kiedy tylko zechcą. Znaczy to, oczywiście, że ich
przeżycia można badać w warunkach laboratoryjnych. Po raz pierwszy naukowcy mogą
obserwować kogoś "widzącego" ducha. Nie muszą już czekać na spontaniczne wystąpienie
tego zdarzenia i próbować badać go po fakcie.
Możliwość widzenia zjaw zmarłych bliskich osób jest tu zapewne największą korzyścią.
Żałoba niektórych ludzi po utracie kogoś ukochanego jest bezgraniczna. Wpatrywanie się w
zwierciadło pozwala osobie osieroconej zrozumieć aspekty swojej żałoby. Dla mnie jest to
najbardziej satysfakcjonująca właściwość tego zjawiska, jako że żałoba jest jedną z
najsilniejszych dolegliwości psychicznych.
ZDOLNOŚCI PARANORMALNE
Jeśli jesteś, Czytelniku, tak jak ja, miłośnikiem książek poświęconych zjawiskom
paranormalnym, z pewnością czasem przerywasz czytanie i zastanawiasz się: "Czemu mnie
się nie trafiają takie przeżycia?" Daję ci do rąk kolejną książkę na temat tych zjawisk, ale jest
w niej coś, co różni ją od pozostałych. Otóż dzięki zastosowaniu opisanych tu technik duża
część czytelników będzie mogła przeżyć wizjonerskie spotkanie z ukochaną osobą, którą
zabrała śmierć. Zalecam jednak każdemu, kto szuka wizjonerskiego spotkania za pomocą tej
metody, uprzednie przestudiowanie niniejszej książki w całości w celu dogłębnego
zrozumienia procesu.
Chcę także podkreślić, że w tej pracy nie ma nic na temat mediów ani seansów
spirytystycznych. Media twierdzą, że posiadają pewną szczególną zdolność, która umożliwia
im kontaktowanie się z duchami zmarłych w imieniu swoich klientów ł przekazywanie
informacji w obie strony. Klient musi przyjąć, że taka zdolność istnieje naprawdę i że
medium. z którego usług korzysta, naprawdę ją posiada. Mediumizm pozwala – w najlepszym
wypadku – na kontakt pośredni. W gruncie rzeczy samo słowo "medium" sugeruje, że
komunikowanie się zachodzi za pośrednictwem kogoś trzeciego.
Procedura opisana w tej książce jest inna pod tym względem, że umożliwia zainteresowanym
bezpośrednie spotkanie ze zjawą i osobistą ocenę, jak dalece realne było to przeżycie.
Jako istoty ludzkie odczuwamy różne niepokoje. Istnieje jeden strach, którego nigdy nie
pokonamy -jest to nasz strach przed śmiercią. To źródło naszego największego niepokoju
wewnętrznego; granica, której nigdy nie przekroczymy.
Jako społeczność czujemy się wygodnie, umieszczając śmierć na odpowiednim miejscu.
Rozmieściliśmy cmentarze w taki sposób, aby śmierć usunąć sobie sprzed oczu. Oglądamy
filmowe horrory, żeby przypominały nam o grozie śmierci. I nie rozmawiamy zbyt często o
śmierci z wyjątkiem sytuacji, kiedy jest to absolutnie konieczne.
Wszystkie te rygory mają na celu przekonanie nas, że istnieje świat żywych oraz świat
martwych i że ci, którzy znajdują się w jednym z nich, nie mogą przedostać się do drugiego.
Koniec, kropka.
Z moich doświadczeń wynika, że istnieje jednak strefa pośrednia między tymi dwoma
światami. Z logicznego punktu widzenia w tym obszarze niczego nie ma. Jest to po prostu
strefa pomiędzy życiem a śmiercią.
Nie ulega wątpliwości, że w żywej świadomości występują określone zjawiska, sugerujące –
jak się wydaje – nasze trwanie także po śmierci. Do zjawisk tych należą przeżycia ze stanów
bliskich śmierci, pojawianie się osób zmarłych oraz wyprawy szamanów do świata duchów.
Są one postrzegane jako stany przejściowe między życiem a śmiercią i na swój sposób mają
do czynienia z oboma tymi stanami, ale też i z żadnym z nich. Krótko mówiąc, określają to,
co można by nazwać Królestwem Pośrednim.
Istnienia tego Królestwa Pośredniego nie da się dowieść naukowo. A jednak prawdą jest, że
znaczna część ludzi, poważnie myślących i wrażliwych w osądach, doświadcza takich
przeżyć, które pozwalają im wierzyć, że to, co nazywamy śmiercią, jest zaledwie przejściem
do innego wymiaru świadomości, zwanego życiem po śmierci.
Biorąc to pod uwagę, wywoływanie wizji poprzez wpatrywanie się w zwierciadło można z
pewnością zaliczyć do metod wkraczania do Królestwa Pośredniego, i to wkraczania w
sposób bezpieczny.
Teraz więc opowiem o tym, co stało się moją życiową przygodą. Umożliwiłem wielu osobom
udział w wizjonerskich spotkaniach, nazwanych przyzywaniem zjaw. Widzieli swoich
ukochanych zmarłych, rozmawiali z nimi i uświadamiali sobie istnienie Królestwa
Pośredniego, o którym przedtem mogli jedynie czytać. Sam rozmawiałem ze swoją zmarłą
babką, która wydawała mi się tak realna jak każdy inny, żywy człowiek. Odkryłem też nowe
znaczenia w niektórych dziełach klasyki literatury i nauki, a także podróżowałem do
tajemniczych starożytnych budowli, mających po dwa tysiące lat, których zadaniem było
umożliwienie ludziom kontaktu z ich zmarłymi krewnymi.
Będziesz zatem, Czytelniku, podążać śladem intrygującej tajemnicy.
Charakter wizji
Czasami fantazją definiuję jako opowieść kogoś,
kogo w rzeczywistości nigdy nie widziałem.
Michael Harner
W zbiorach literatury naukowej znajdują się, głęboko zakopane, liczne studia poświęcone
spotkaniom ze zmarłymi.
Pierwsze takie studium, o którego istnieniu wiem, to Spis halucynacji, przeprowadzony w
1894 roku. Autor tej fascynującej pracy Henry Sidgwick, członek Towarzystwa Badań
Psychicznych w Anglii, opracował odpowiedzi siedemnastu tysięcy respondentów na bardzo
osobiste pytanie: "Czy zdarzyło się, abyś kiedykolwiek, będąc przekonany, że nie śnisz, miał
głębokie przeświadczenie, że widzisz lub czujesz dotknięcie żywej istoty lub nieruchomego
obiektu albo też słyszysz jakiś głos; a to wrażenie, według twojej najlepszej wiedzy, nie
zostało wywołane przez żaden zewnętrzny czynnik materialny?"
Jeśli padła na to pytanie odpowiedź twierdząca, jeden z 410 ochotników pracujących przy
tym badaniu przeprowadzał bezpośrednią rozmowę z ankietowanym. Ponad 2000 osób
udzieliło odpowiedzi pozytywnej. Po odrzuceniu ewidentnych przypadków snów i majaków
pozostały 1684 osoby, które doznały widzenia zjaw.
Widzenia te miały, według relacji, łagodny przebieg i trwały krótko, przeważnie krócej niż
minutę. Wiele zjaw widziano w środowisku podobnym do lustra. Przykładem może tu być
spisana w 1885 roku relacja "pani W". Opowiada ona, że zobaczyła odbicie w oknie górnej
części postaci mężczyzny o "bardzo bladej twarzy oraz ciemnych włosach i wąsach":
"Pewnego wieczoru około ósmej trzydzieści weszłam do salonu, żeby wziąć coś z kredensu, i
nagle, obróciwszy się, zobaczyłam tę samą twarz w oknie, na tle zamkniętych okiennic.
Ponownie była to tylko górna część postaci, która wydawała się nieco skulona. Światło
dochodziło tylko z korytarza oraz jadalni i nie padało bezpośrednio na okno; widziałam
jednak dokładnie rysy twarzy i wyraz oczu... Za każdym razem byłam w odległości około
dwóch czy trzech metrów od tej postaci".
Ludzie, którzy spisywali opowiadane im przeżycia, nie potrafili ich wyjaśnić. Mieli jednak
swoje teorie na ten temat. Na przykład, że zmarła osoba pozostawiła coś z siebie w
określonym miejscu i to coś komunikowało się w jakiś sposób z żywymi. Albo że te widzenia
zjaw były tylko halucynacjami. W każdym razie Towarzystwo Badań Psychicznych doszło do
wniosku, że nie ma jednoznacznych dowodów "działania pośmiertnego".
Badacze stwierdzili, że nie mają wyboru i muszą nazwać te widzenia "halucynacjami", nie
pozostawiają one bowiem żadnych materialnych śladów. Nie rozważali takiej możliwości,
którą później wysunął Andrew Lang w dziele zatytułowanym Sny i duchy. "(Niektóre)
halucynacje są zwykłe i niezamierzone – pisał. – Ale pomiędzy nimi a marzeniami sennymi
istnieje jakby halucynacja na jawie, którą niektórzy ludzie wywołują celowo. Taki charakter
ma na przykład wpatrywanie się (w zwierciadło)".
WIZJONERSKIE PRZEŻYCIA
Wyrazistość i sugestywność zjaw skłoniła mnie do uznania, że pasują one do kategorii
przeżyć paranormalnych, znanych jako wizje. Przykładem może być tu wizja świętego Piotra,
który ujrzał Chrystusa na drodze do Damaszku, albo głosy aniołów, które usłyszała Joanna
d'Arc i które w końcu doprowadziły do przejęcia przez nią komendy nad armią francuską.
Takie wypadki nazywane są wizjami spontanicznymi, co oznacza, że ludzie doświadczają ich
bez świadomego dążenia do tego. W jednej chwili wszystko jest normalnie, a moment później
następuje wizja.
Zdumiewająco dużo spontanicznych zjaw zmarłych widzi się w lustrach lub innych
powierzchniach rzucających odbicie. Ponadto wiele widuje się w nocy lub na takim tle jak
pusta ściana, a także o zmroku na wolnym powietrzu.
Pewna kobieta opowiedziała mi na przykład, że widziała zjawę swojej babki wyłaniającą się z
lustra na końcu korytarza. Zdumiona obserwowała, jak zjawa szła w jej stronę, a potem znikła
w otwartych drzwiach jednego z pokoi. Inna kobieta powiedziała mi, że patrzyła na
kryształowy żyrandol w swojej jadalni i w jednym ze zwisających z niego kryształów
zobaczyła ludzi zajętych rozmową.
Tego typu wizje przytrafiały się bardzo różnym osobom. Abraham Lincoln, na przykład, w
czasie pobytu w domu w Springfield (stan Illinois) zobaczył w lustrze swoje odbicie
podwójnie: jedno przedstawiało go leżącego na sofie, a drugie było blade i mizerne, jakby
osoby martwej lub umierającej.
Dla mnie dziwne są nie wizje, które miał prezydent Lincoln, ale fakt, że mówił o nich. Gdyby
obecnie prezydent Stanów Zjednoczonych zaczął mówić o takich przeżyciach, z pewnością
musiałby się pożegnać ze swoją karierą polityczną. Prezydent Lincoln mówił jednak o swoich
snach i wizjach bez skrępowania.
Anatole France opowiada, jak jego cioteczna babka ujrzała lustrzaną wizję umierającego
Robespierre'a mniej więcej w tym samym czasie, kiedy został on postrzelony w szczękę. W
nocy 27 lipca 1794 roku patrzyła w zwierciadło i nagle krzyknęła: "Widzę go! Widzę go! Jaki
on blady! Z ust płynie mu krew! Ma roztrzaskane zęby i szczękę! Chwała Bogu. Ten
krwiożerczy potwór nie będzie już pił niczyjej krwi prócz własnej". A potem zemdlała.
Czasami relacjonowano też zbiorowe wizje zmarłych. Większość najlepszej dokumentacji
tego typu przypadków pochodzi od badaczy zjawisk paranormalnych, którzy są bardzo
skrupulatni w zbieraniu informacji.
Jednym z takich badaczy był sir Ernest Bennett, pierwszy sekretarz Towarzystwa Badań
Psychicznych w Anglii. Intrygował go niewyjaśniony charakter wielu zjawisk
paranormalnych, zwłaszcza tych, które zdarzają się spontanicznie. Dużo pisywał do
periodyków naukowych na temat paranormalności i starannie dokumentował poszczególne
badania jej przejawów. Wśród opisanych przez niego zdarzeń są także przykłady wizji
zbiorowych, czyli takich, kiedy więcej niż jeden człowiek widzi zjawę tej samej osoby w tym
samym czasie. Oto jeden z podanych przez niego przypadków, związany z powierzchnią
podobną do lustra:
"3 grudnia 1885 roku
5 kwietnia 1875 roku ojciec mojej żony, kapitan Towns, zmarł w swojej rezydencji w
Crankbrook, niedaleko Sydney, w stanie Nowa Południowa Walia.
Mniej więcej sześć tygodni po jego śmierci moja żona weszła około dziewiątej wieczorem do
jednej z sypialni. Towarzyszyła jej młoda dama, panna Berthon. Kiedy weszły -a lampa
gazowa paliła się przez cały czas – ze zdumieniem zobaczyły odbite w lśniącej powierzchni
szafy ubraniowej oblicze kapitana Townsa. Było go widać zaledwie do pasa -głowa, ramiona i
tylko część rąk. Właściwie wyglądał jak zwykły portret robiony do medalionu, tyle że
normalnych rozmiarów. Jego twarz była mizerna i blada, taka jak przed śmiercią. I miał na
sobie szare flanelowe okrycie, w którym zazwyczaj sypiał. Zdziwione i na wpół przerażone
tym, co zobaczyły, obie panie pomyślały w pierwszej chwili, że w pokoju zapewne wisi jego
portret i że ukazało się im odbicie. Ale nie było tam takiego obrazu.
Kiedy tak stały patrząc i dziwiąc się, do pokoju weszła siostra mojej żony, panna Towns, i
zanim żona ze swoją towarzyszką zdążyły zareagować, wykrzyknęła: – Wielkie nieba!
Widzicie tatusia? – Akurat przechodziła tamtędy jedna z pokojówek. Zawołano ją i spytano,
czy coś widzi, a ona odpowiedziała natychmiast: – Och, panienko! To pan! – Wtedy posłano
po Grahama, starego kamerdynera kapitana Townsa, i on też od razu wykrzyknął: – Och,
niech Bóg nas ma w opiece! Pani Lett, toż to kapitan! – Wezwano też majordoma, a potem
jeszcze panią Crane, pielęgniarkę mojej żony, i oboje powiedzieli, co widzą. W końcu
posłano po panią Towns, która – widząc zjawę – zbliżyła się z wyciągniętą ręką, ale w miarę
jak przesuwała dłonią po powierzchni szafy, postać stopniowo znikała i nie pojawiła się już
nigdy więcej, choć przez długi czas po tym wydarzeniu w pokoju ciągle ktoś przebywał".
ODMIENIENI POD WPŁYWEM WIZJI
To oświadczenie zostało podpisane przez C.E.W. Letta, zięcia kapitana, i występowało
łącznie ze złożonymi pod przysięgą oraz podpisanymi oświadczeniami pozostałych
świadków.
W tym wypadku Bennett nie zajął się zbadaniem wpływu tego wizjonerskiego przeżycia na
ludzi, którzy zobaczyli zjawę, ale przypuszczam, że efekt musiał być ogromny. Wielu ludzi, z
którymi pracowałem, twierdzi, że takie wizje prowadzą do złagodzenia lub nawet ukojenia
żalu. Ludziom, którym ułatwiłem widzenie, pomagało to przede wszystkim uleczyć ich
smutek bądź poprawić stosunki ze zmarłym. Przeżycie spotkania ze zjawą nie należy do
przerażających ani niepokojących. Wydaje mi się to fascynujące, jako że filmy i książki
nauczyły nas wszystkich bać się duchów. Od najdawniejszych czasów zresztą tego rodzaju
historie są tematem przerażających opowieści o duchach, które powracają ze świata zmarłych,
aby "dobrać się" do żywych, ale prawda o widzeniu zjaw jest zupełnie inna. Badacze, którzy
zajmują się tym problemem, odkryli, że związane z nim przeżycia nie są straszne.
Zdumiewające, na to zgoda, ale osoba, która widzi ducha, wcale nie umiera ze strachu.
Typowy dla widzeń jest poniższy opis spontanicznej wizji lustrzanej, która nastąpiła w chwili,
gdy wdowa przypadkowo wpatrywała się w podobną do lustra szybę okna pokoju
hotelowego. Na zewnątrz było ciemno, a w szybie odbijało się słabe światło z pokoju,
tworząc przejrzystą głębię w jej lśniącej powierzchni.
"Przytrafiło mi się to wkrótce po śmierci mojego męża, który zginął w wypadku
samochodowym. Było już nad ranem, leżałam w łóżku, wpatrując się w okno. Nadal
panowały ciemności; nie mogłam więc wyglądać na zewnątrz. Okno było jakby czarnym
kwadratem. Nie przypominam sobie, abym wówczas rozmyślała o czymś szczególnym; po
prostu patrzyłam w okno.
Nagle dostrzegłam biegnącego ku mnie mężczyznę. Miał na sobie strój kąpielowy, a jego
włosy były mokre, zupełnie jakby biegł z plaży. Poczułam dreszczyk emocji, ponieważ
rozpoznałam w tym mężczyźnie mojego zmarłego męża! Biegł wprost ku mnie i uśmiechał
się. Czułam jego zapach i wiedziałam, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym dotknąć jego
wilgotnych włosów.
– Tutaj jest wspaniale – powiedział. Uśmiechał się radośnie i to napełniło mnie szczęściem.
Opowiedziane tu przeżycie pomogło mi pokonać smutek, ponieważ martwiłam się, że
musiało go bardzo boleć, kiedy uderzył go samochód".
W tym przypadku żona mogła "zamknąć koło", ponieważ zobaczyła, iż jej mąż nie cierpi w
życiu pozagrobowym. Jej widzenie, jak wiele innych, wywarło na nią pozytywny wpływ,
gdyż pozwoliło jej pokonać żal. Pozostaje jedynie przyjąć, że planowane widzenia powinny
przynosić jeszcze bardziej pozytywne efekty.
NATURALNA WIĘŹ
Wizje występują w bardzo różnych formach i jest wiele sposobów ich wywoływania, a mimo
to należą do najbardziej niezwykłych zjawisk umysłu ludzkiego. Bardziej niezwykłe jest być
może jedynie to, że są one tak rzadko badane przez psychologów.
Wielu z nas wychowało się na opowieściach o wizjach biblijnych. Kto spośród osób
znających Biblię nie zdumiewał się, czytając o kręgach ezechielowych lub drabinie Jakuba
albo wręcz zapoznając się z całą Księgą Apokalipsy? Nic dziwnego, że wielu z nas uważa
tych starożytnych wizjonerów za jednostki nieprzeciętne, obdarzone rzadką i tajemniczą mocą
obcowania z istotą boską.
Współcześnie wielu ludzi ma skłonności do przypisywania wizjom cech patologicznych.
Wychodzą oni z założenia, że osoby, które mówią że mają wizje, są schizofrenikami, bredzą
lub wręcz – że są to socjopaci. Taka postawa ulega obecnie zmianie, odkąd coraz więcej
badań demograficznych wskazuje, że przeżycia wizjonerskie są zjawiskiem
rozpowszechnionym w normalnych społecznościach. Całe rzesze ludzi miewały wizje, ale ci,
którym się to zdarzyło, po prostu niechętnie przyznawali się z obawy, że mogą zostać uznani
za nienormalnych.
Ponieważ wizje osób zmarłych są jedną z form przeżyć wizjonerskich, musimy przyjrzeć się
niektórym powszechnie spotykanym rodzajom wizji, zwłaszcza tym, które można wywołać
znanymi metodami. Odnosi się to do czterech z nich: pareidolii, inkubacji snów, hipnagogii
oraz wizji zwierciadlanych.
Osnute tajemnicą wizje pareidolii
Tak powszechne zjawisko, jakim jest widzenie twarzy w chmurach, może służyć za przykład
złudzenia optycznego, znanego jako pareidolia. Zaliczane jest do złudzeń, ponieważ
występuje w tym wypadku bodziec zewnętrzny – chmura -który wzbogacony wskutek
interpretacji prowadzi do powstania mającego znaczenie obrazu na niebie.
Jeśli wpatrując się w chmury wskażę portret Jerzego Waszyngtona, stojąca obok mnie osoba
najprawdopodobniej zobaczy ten sam obraz. Szczególną, wyróżniającą pareidolię cechą jest
to, że złudzenia nie znikają, kiedy patrzymy na nie.
Ponieważ tego typu złudzenia wzrokowe wywoływane są przez czynnik zewnętrzny, mogą
być pokazywane innym. Cała grupa ludzi może więc uzgodnić, co przedstawia dany obraz.
Wyjaśnia to przyczynę niektórych złudzeń grupowych, podczas których wiele osób dostrzega
nagle twarz Chrystusa na murze kościoła lub też Matkę Boską na ściance zbiornika ropy
naftowej. Wystarczy, że ktoś patrząc na jakiś wzór dostrzeże zarys twarzy Chrystusa – lub
kogokolwiek innego – a znajdą się ludzie, którzy od razu zobaczą to samo.
A jeśli już obraz taki zostanie dostrzeżony, praktycznie nie ma możliwości przekonania ludzi,
że wzór ten naprawdę istniał tu od dawna. Ci, którzy dobrze znają dane miejsce, odnoszą
wrażenie, jakby ta wizja pojawiła się nagle, znikąd. "Przejeżdżałem obok tego zbiornika na
ropę niemal codziennie od dwudziestu lat – twierdziłby taki wizjoner. – Gdyby Matka Boska
była tu wcześniej, z całą pewnością zauważyłbym ją. Wiem, że pojawiła się dopiero teraz".
Często gdy rozejdzie się wieść o takim objawieniu, zaczynają masowo przybywać pielgrzymi.
Ludzie odwiedzający miejsce objawienia zazwyczaj odnoszą się do niego z pełnym
szacunkiem, niezależnie od tego, czy wierzą w łaskę boską, czy też nie. Choć sceptycy
zapewne podchodzą z rezerwą.
Podobne twory wyobraźni dotyczą nie tylko tematyki religijnej. Na niektórych terenach
pustyni egipskiej występują złoża sody i skamieniała roślinność, które wyglądają jak skalny
las. Podróżni przejeżdżający przez tę okolicę opowiadają, że widzieli tam zwłoki
zmumifikowanych gigantów lub olbrzymie żaglowce.
Pareidolia stanowi podstawę różnych wróżb. Hawajscy kahunowie czasami zadawali sobie
pytania, a następnie wpatrywali się w chmury, oczekując, że ułożą się one we wzór, który
będą mogli zinterpretować jako odpowiedź. Kapnomancja, czyli wróżenie z dymu, jest nadal
praktykowana przez niektórych rdzennych mieszkańców Ameryki Środkowej. W
średniowiecznej Europie była zwyczajowo uprawiana przez matrony i dziewice. Także
wróżenie z fusów od herbaty opiera się na nadawaniu znaczenia obrazom powstającym z
układu listków herbacianych.
Od czasu do czasu pareidolia stawała się przyczyną widzenia zjaw zmarłych bliskich. Weźmy
na przykład przeżycie generała George'a Pattona, który w czasie pobytu na polu walki we
Francji miał zdumiewającą wizję swoich przodków. Wspomniał o tym epizodzie w
pamiętnikach spisanych przez jego siostrzeńca, Freda Ayera juniora, zatytułowanych Zanim
wyblakną kolory.
" – Jestem przekonany, że przodkowie zawsze nam towarzyszą. Obserwują nas. I oczekują od
nas bardzo wiele.
– Co przez to rozumiesz? – spytałem.
– No cóż, to coś takiego, o czym albo się wie, albo nie. Ale czasami można nawet dostrzec.
Kiedyś we Francji przygwoździł nas niemiecki ostrzał, zwłaszcza ciężkiej broni maszynowej.
Leżałem na ziemi, śmiertelnie przerażony, i bałem się unieść głowę. Ale w końcu odważyłem
się i spojrzałem w chmury, podświetlone na czerwono tuż przed zachodem słońca. I wtedy
dostrzegłem, najzupełniej wyraźnie, ich głowy: głowy mojego dziadka i jego braci. Nie
poruszali ustami; nie odzywali się do mnie. Patrzyli tylko, nie tyle z gniewem, ile raczej
nieszczęśliwi i naburmuszeni. W ich oczach mogłem wyraźnie odczytać wyrzut: Georgie,
Georgie, rozczarowujesz nas, leżąc tak plackiem. Pamiętaj, że wielu Pattonów zginęło, ale
nigdy nie było wśród nas tchórza.
Zerwałem się więc, złapałem karabin i wydałem rozkazy. I w końcu pułkownik George i inni
nadal znajdowali się w tym samym miejscu, ale już uśmiechnięci. Oczywiście wygraliśmy tę
bitwę".
A skoro już jesteśmy przy generale George'u Pattonie, z pewnością jednym z najbardziej
poważanych i odnoszących największe sukcesy generałów w historii amerykańskiej
wojskowości, warto zauważyć, że wierzył on głęboko w istnienie duchów. Częściowo wiara
ta była skutkiem częstych wizyt, jakie składał mu na polu walki jego zmarły ojciec. Według
tego, co powiedział Ayerowi: "Ojciec miał zwyczaj przychodzić wieczorem do mojego
namiotu, siadać i rozmawiać ze mną. Zapewniał mnie, że sobie poradzę i będę odważny w
bitwie, która miała się rozegrać następnego dnia. Był zupełnie realny, zupełnie tak samo, jak
wtedy, kiedy widywałem go w jego gabinecie w domu w Lakę Yineyard".
Leczenie inkubacją snów
Wszyscy znamy kaduceusza, tajemniczy emblemat zawodu lekarskiego. Owinięte wokół
uskrzydlonej laski dwa węże spoglądają na nas z drzwi karetek pogotowia, ze ścian
szpitalnych i wywieszek na drzwiach gabinetów lekarskich. A jednak tylko nieliczni znają
pochodzenie tego symbolu. Aby je poznać, musimy cofnąć się do czasów starożytnej Grecji,
do świątyń Asklepiosa, w których następowała inkubacja snów.
Asklepios był autentyczną postacią, szanowanym lekarzem, który po śmierci uzyskał status
boski. W całym kraju na jego cześć powstawały sanktuaria. Było ich łącznie trzysta, a
najsłynniejsze mieściło się w Epidauros. Funkcjonowały one jako swoiste Kliniki Mayo, te
świątynie inkubacji snów.
Do celów leczniczych wywoływano w tych świątyniach fantastyczne przeżycia wizjonerskie.
Jeśli dotknęła kogoś nieznośna choroba lub taka, której żaden uzdrowiciel nie potrafił
uleczyć, należało udać się do świątyni Asklepiosa. Pacjenci przeżywali tam sny i wizje, które
miały leczyć ich dolegliwości. Przy odrobinie szczęścia mogli nawet skonsultować się w
takim śnie z samym legendarnym lekarzem.
Główne centrum uzdrowicielskie w Epidauros mogło u-dzielić schronienia i nakarmić
ogromne rzesze ludzi, którzy zawsze czekali na swoją kolej. Centralną budowlą kompleksu
świątynnego był olbrzymi gmach, abaton, otoczony dziedzińcem. Kiedy nadchodziła ich
kolej, pielgrzymi wchodzili na teren dziedzińca i spali tak długo, aż nawiedził ich bardzo
szczególny sen, taki, w którym zjawiał się Asklepios w swojej futrzanej czapie, z
kaduceuszem w dłoni, i zapraszał ich do abatonu.
Wtedy pacjent mógł wejść do świątyni, rozległej sali wypełnionej wąskimi łóżkami,
nazywanymi klini. Łóżka te wyglądały jak sofy z epoki wiktoriańskiej, z jednego końca
uniesione pod kątem około 45 stopni, tak by głowa i tułów spoczywały nieco wyżej niż biodra
i nogi. To od tych greckich klini wywodzi się współczesny termin "klinika".
Wierzono, że Asklepios zjawiał się w nocy osobiście w abatonie. Troskliwie opiekował się
chorymi i mówił, jak ich leczyć, a ponoć zawsze robił to wszystko w futrzanej czapie i z
kaduceuszem w dłoni. W wielu odnotowanych przypadkach jego zalecenia i metody leczenia
spowodowały wyzdrowienie pacjentów.
Wdzięczni pacjenci płacili kamieniarzom, aby wykuli na kolumnach informacje o ich
chorobie, wizji i ozdrowieniu, by inni mogli dowiedzieć się o tych cudach. Nawet dziś, po
więcej niż dwóch tysiącach lat, opisy klinicznych przypadków, które się zachowały, stanowią
fascynującą lekturę:
Mężczyzna, który miał sparaliżowane palce u ręki, z wyjątkiem jednego, przybył do boga
jako pacjent. Patrząc na wota w świątyni wyraził niewiarę w skuteczność leczenia i kpił z
inskrypcji. Ale podczas snu miał wizję. Wydawało mu się, że kiedy grał w kości pod murem
świątyni i nadeszła właśnie jego kolej, pojawił się bóg, pochylił szybko nad jego dłonią i
rozprostował mu palce. Kiedy bóg odszedł na bok, pacjentowi wydało się, że opuścił dłoń i
zaczął rozprostowywać palce, jeden po drugim. Kiedy wyprostował już wszystkie, bóg spytał
go, czy nadal nie dowierza inskrypcjom na kolumnach w świątyni. Pacjent odparł, że już nie
będzie w nie wątpił. "Ponieważ przedtem nie dowierzałeś opisom leczenia, które wcale nie są
niewiarygodne, odtąd powinieneś nazywać się Niedowiarkiem" – stwierdził bóg. O świcie
pacjent opuścił świątynię zdrowy.
Ambrozja z Aten, ślepa na jedno oko. Przybyła do boga jako pacjentka. Początkowo krążyła
po świątyni, wyśmiewała niektóre opisy uzdrowienia jako niewiarygodne i niemożliwe. Bo
jak niby kulawy czy ślepy mógł zostać uleczony tylko dlatego, że miał sen? A gdy zasnęła,
przeżyła wizję. Wydało się jej, że bóg stanął przy niej i powiedział, że uzdrowi ją, ale będzie
musiała mu zapłacić, ofiarowując świątyni świnię ze srebra dla upamiętnienia swej ignorancji.
Powiedziawszy to, rozciął gałkę jej chorego oka i wlał do środka jakieś lekarstwo. Kiedy
nadszedł dzień, kobieta opuściła świątynię zdrowa.
Pewien mężczyzna śnił, że zmarł dźgnięty mieczem w brzuch przez Asklepiosa; za pomocą
nacięcia mężczyzna ten został wyleczony z wrzodu, który miał w brzuchu.
Pandarus z Tesalii. ze znamieniem na czole. We śnie miał wizję: wydawało mu się, że bóg
obwiązał mu opaską czoło w miejscu, gdzie miał znamię, po czym nakazał mu z chwilą
opuszczenia abatonu zdjąć opaskę i złożyć ją w ofierze świątyni. Kiedy nadszedł dzień,
mężczyzna wstał, zdjął opaskę i zobaczył swoją twarz wolną od znamienia. Podarował
świątyni opaskę; znajdowało się na niej znamię, które poprzednio miał na czole.
Inkubacja snów nie była wyłącznie greckim wynalazkiem. Istnieją przekazy na jej temat w
wielu rozsianych po całym świecie kulturach, takich jak starożytnego Egiptu, Mezopotamii,
Kanaanu czy Izraela. Najlepszym biblijnym przykładem jest sen Salomona w świątyni na
wzgórzu Gibeonu, do której udał się, aby złożyć Bogu ofiarę. To tam "ukazał się Pan
Salomonowi w nocy", pytając, co mógłby dać synowi Dawida.
"Daj zatem słudze twemu rozumne serce, abym mógł sądzić lud twój, abym mógł rozróżnić
między dobrem a złem; któż bowiem jest w stanie sądzić twój tak wielki naród?"
To z tego spotkania we śnie z Bogiem wynikła mądrość Salomona, który rządził całym
Izraelem.
Rytuał inkubacji snów był niezwykle istotny w Japonii, gdzie przetrwał aż do XV wieku.
Pielgrzymi, dręczeni problemami, których nie byli w stanie rozwiązać, udawali się do
świętego miejsca w nadziei, że dany im będzie przez boga sen podpowiadający rozwiązanie
problemu.
Przetrwało wiele relacji z takich wizji sennych i są one identyczne co do formy z tymi, które
zachowały się w Grecji. We śnie petenta pojawiają się jakieś istoty i uzdrawiają tak jak w
abatonie; stosowana przez nie kuracja może także obejmować swoisty zabieg chirurgiczny.
W Japonii rytuał ten sięga bardzo odległych czasów, bo IV lub V wieku n.e. Uprawniony do
nawiązywania kontaktu z innym wymiarem był wówczas jedynie cesarz i inkubacja stanowiła
ważny aspekt jego duchowych zobowiązań. W pałacu cesarskim znajdowała się sala do
inkubacji i specjalne łoże, zwane kamudoko.
Nawet obecnie wymagane jest, aby podczas ceremonii konsekracji nowego cesarza
znajdowało się łoże zwane shinza, identyczne co do kształtu z klini Asklepiosa. Cesarz nie
używa łoża w czasie uroczystości, a zatem pierwotna funkcja tego sprzętu została już
zapomniana. Ale nie ulega wątpliwości, że w starożytnych czasach łoże było niezbędne w
czasie tej ceremonii właśnie do inkubacji snów.
Rzecznicy współczesnej psychologii głębi zapewne przekonywaliby, że te wizje stanowiły
epizody z zakresu wewnętrznej łączności duchowej śpiącego z wyższymi poziomami jego
świadomości, ale nie da się w pełni zrozumieć wielu zagadek wiążących się z inkubacją
snów.
Osoby przeżywające to zjawisko bardzo wyraźnie odróżniają owe nawiedzenia od zwykłych
snów. W rzeczywistości w relacjach ze starożytnej Grecji wielu śniących twierdziło, że ich
wizje następowały w stanie pośrednim między snem a czuwaniem. To prowadzi nas do
kolejnego fascynującego typu stanu wizjonerskiego, który pewni ludzie mogą osiągać celowo.
Senna rzeczywistość hipnagogii
Hipnagogia tradycyjnie uważana jest za "stan częściowego uśpienia", stan pomiędzy
normalną świadomością czuwania a snem. Osoba znajdująca się w stanie hipnagogii widzi to,
co podsuwa jej podświadomość. Czasami mogą to być po prostu jaskrawe blaski kolorów lub
też bardzo ostre sekwencje senne. Innym razem te wyraźniejsze niż w rzeczywistości obrazy
mają niezwykle wielkie znaczenie.
Stan hipnagogii osiąga się, kiedy znajdująca się w nim osoba chodzi i wykonuje normalnie
swoje czynności. Hipnagogia chodząca była wykorzystywana do wyjaśniania rzekomego
widzenia "ludków" w Irlandii i "wróżek" w innych częściach świata. Wyjaśnia także
dziwaczne zjawisko, znane jako "znikający człowiek", kiedy to jakaś osoba widzi w nocy
idącego ulicą w jej stronę kogoś, kto nagle znika.
Słynny angielski pisarz Charles Dickens pozostawił relację z takiego właśnie przeżycia.
Opowiedział swojemu znajomemu, że szedł pewnej nocy jedną z ulic Londynu, kiedy nagle
usłyszał odgłos biegnącego z tyłu konia. Odwrócił się i zobaczył człowieka usiłującego
opanować wierzchowca, który poniósł. Dickens schronił się w bramie, aby ustąpić drogi.
Kiedy jednak wyjrzał z bramy na ulicę, nie dostrzegł ani konia, ani jeźdźca. Nie było nikogo.
Znaczna liczba normalnych ludzi przeżywa bardzo wyraźne obrazy we śnie. Czasami
przybierają one postać kolorowych wyobrażeń, czasami zaś wydarzeń surrealistycznie
zniekształconych.
Stany hipnagogiczne były wykorzystywane przez niektórych genialnych twórców do
rozwiązywania najróżniejszych problemów. Do tych, którzy wykorzystywali tę technikę w
procesie twórczym, należał Thomas Edison – szukając rozwiązania jakiegoś problemu, często
zapadał on w biurze w drzemkę.
Kłopotliwe było dla niego jedynie to, że bardzo łatwo przechodzi się ze stanu hipnagogii w
głęboki sen. A śpiąc, człowiek zapomina przeżyte wizje. Aby poradzić sobie z tym
problemem, Edison drzemał trzymając w dłoniach stalowe kulki. Po obu bokach swojego
krzesła umieścił metalowe miednice. Kiedy zaczynał zapadać w głęboki sen, kulki wysuwały
mu się z dłoni i z hałasem uderzały o miednice. Wtedy budził się, zachowując w pamięci
swoje przeżycia ze stanu hipnagogii.
Moje własne doświadczenia z wpatrywaniem się w zwierciadło
Po przeprowadzeniu kilku seansów wpatrywania się w zwierciadło, w czasie których
wywoływano zjawy, zdecydowałem się spróbować tego na sobie samym. W efekcie nastąpiło
osobiste spotkanie, które całkowicie zmieniło moje spojrzenie na życie.
Na początku stanąłem wobec swoistego dylematu. Nie wiedziałem, czy powinienem
uczestniczyć jako podmiot w tych badaniach. Występowanie w roli uczestnika eksperymentu
i przeżycie widzenia mogło bowiem spowodować, że utraciłbym zdolność do obiektywnych
ocen. Ograniczając zaś swój udział tylko do roli badacza, mogłem oceniać relacje innych z
bardziej neutralnej pozycji.
Z drugiej strony pokusa doświadczenia tych wrażeń osobiście była bardzo silna, ponieważ od
dziecka fascynowało mnie wszystko, co wiązało się ze świadomością, i zawsze bardzo
chciałem wiedzieć, jak to jest, kiedy widzi się zjawę.
Po wysłuchaniu relacji kilku uczestników moich seansów uległem pokusie i sam się
wybrałem w podróż do Królestwa Pośredniego.
Najbardziej niepokojącą cechą obserwowanych przeze mnie spotkań ze zjawami było to, że
ich uczestnicy nabierali przeświadczenia, iż wizjonerskie odwiedziny są zjawiskiem
rzeczywistym, a nie wytworami fantazji. Było to tym bardziej zdumiewające, że do moich
eksperymentów celowo wybierałem ludzi bardzo solidnych i rozsądnych. Zakładałem, że nikt
z nich nie uzna, iż jego spotkanie było rzeczywiste. Oczekiwałem, że stwierdzą, iż wizja
przypominała marzenia senne – ale okazało się coś zupełnie odwrotnego. Jeden po drugim
uczestnicy wizjonerskich spotkań uparcie twierdzili, że naprawdę obcowali ze swoimi
zmarłymi krewnymi. "Wiem, że to była moja matka" – powiedział jeden z nich. Dosłownie
wszyscy opisywali swoje przeżycia jako "najprawdziwsze z prawdziwych".
Byłem przekonany, że jeśli sam zobaczę zjawę, moje odczucia będą inne. Jeśli sam przeżyję
coś takiego – myślałem – nie dam się tumanić twierdzeniami, że to coś realnego.
Na obiekt moich wizji wybrałem babkę ze strony matki. Urodziłem się w czasie II wojny
światowej, a w dniu moich urodzin ojciec został wysłany za ocean. Nie wracał przez
osiemnaście miesięcy, wskutek czego matka mojej matki przejęła na siebie wiele
obowiązków rodzicielskich. Robiła to doskonale i zawsze uważałem, że była cudowną,
kochaną, mądrą i wyrozumiałą osobą, która wywarła wielki wpływ na moje życie. Po jej
śmierci często mi jej brakowało i niejednokrotnie miałem ochotę ponownie spotkać się z nią –
niezależnie od tego, jaką postać przybrała obecnie.
Pewnego dnia przez wiele godzin przygotowywałem się do wizjonerskiego kontaktu.
Przypomniałem sobie mnóstwo związanych z nią wspomnień i wpatrywałem się w jej
fotografię, przywołując silne poczucie ciepłej dobroci mojej babki.
Następnie udałem się do miejsca, które nazywałem kabiną widzeń, i w przymglonym świetle
zacząłem się wpatrywać w wielkie lustro, ustawione w taki sposób, że spoglądałem jakby w
trójwymiarową głębię. Siedziałem tak przez co najmniej godzinę, ale nie poczułem ani śladu
jej obecności. W końcu zrezygnowałem i uznałem, że jestem w jakiś sposób uodporniony na
wizjonerskie spotkania.
Później, kiedy już otrząsnąłem się z tego przeżycia, miałem spotkanie, które zaliczam do
najbardziej wstrząsających zdarzeń w moim życiu. Było to coś takiego, co niemal całkowicie
zmieniło moje pojmowanie rzeczywistości. Teraz rozumiem uczucia wyrażane przez wielu z
tych, którzy widzieli zjawy, i wiem, co mają na myśli mówiąc, że nie są już tacy sami jak
dawniej.
Doświadczenia te mają w sobie coś niewypowiedzianego, co powoduje, że trudno ująć je w
słowa. Mimo to pragnę opisać mój własny kontakt wizjonerski, ponieważ wydaje mi się
ważny, jako przekaz "z pierwszej ręki":
Siedziałem sam w pokoju, kiedy nagle najzupełniej normalnie weszła jakaś kobieta. Od
pierwszego wejrzenia wydała mi się znajoma, ale nastąpiło to tak szybko, że potrzebowałem
chwili, aby zebrać myśli i uprzejmie ją przywitać. W ciągu niespełna minuty uświadomiłem
sobie, że tą osobą była moja babka ze strony ojca, która umarła kilka lat wcześniej. Pamiętam,
że uniosłem ze zdumienia dłonie do twarzy i wykrzyknąłem: "Babciu!"
Patrzyłem jej prosto w oczy, przejęty grozą pod wpływem tego, co widziałem. Bardzo
uprzejmie i ciepło oznajmiła mi, kim jest, używając przy tym takiego zdrobnienia mojego
imienia, którym jedynie ona mnie nazywała, gdy byłem dzieckiem. Kiedy zdałem sobie
sprawę, kim jest ta kobieta, do głowy napłynęło mi natychmiast mnóstwo związanych z nią
wspomnień. Nie wszystkie były dobre. W gruncie rzeczy wiele było zdecydowanie
nieprzyjemnych. O ile moje wspomnienia o babce ze strony matki są pozytywne, o tyle z
matką ojca było zupełnie inaczej.
Jednym ze wspomnień, które mi się wówczas nasunęły, były jej irytujące oświadczenia: "To
moje ostatnie Boże Narodzenie!" Mówiła tak każdego roku przed świętami przez co najmniej
dwadzieścia lat.
Nieustannie ostrzegała mnie też, kiedy byłem mały, że pójdę do piekła, jeśli będę naruszał
którykolwiek z licznych zakazów boskich, naturalnie w takiej formie, w jakiej ona je
interpretowała. A kiedyś wymyła mi usta mydłem za wypowiedzenie słowa którego ona nie
aprobowała. Innym razem, kiedy byłem jeszcze mały, całkiem poważnie poinformowała
mnie, że to grzech latać samolotem. Była z natury zrzędliwa i do wszystkiego nastawiona
negatywnie.
Kiedy jednak wpatrywałem się w oczy tej zjawy, bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że
nastąpiła w niej pozytywna przemiana. Stała przede mną i czułem płynące od niej ciepło oraz
miłość, jakąś empatię i współczucie, których zrozumienie przekraczało moje możliwości.
Była zdecydowanie w dobrym humorze, roztaczała szczególną aurę cichej radości i spokoju.
Nie rozpoznałem jej w pierwszej chwili dlatego, że wyglądała bez porównania młodziej niż w
chwili śmierci; w rzeczywistości nawet młodziej niż wtedy, kiedy się urodziłem. Nie
przypominam sobie, abym kiedykolwiek widział jej fotografie z okresu, kiedy była w tym
samym wieku co, jak mi się wydawało, w czasie naszego spotkania. Ale nie jest to istotne,
ponieważ nie tylko po wyglądzie j ą rozpoznałem. Miałem wrażenie, że znam tę kobietę
raczej dzięki jej wykluczającej pomyłkę obecności i licznym wspomnieniom, które
wymienialiśmy i omawialiśmy szczegółowo. Krótko mówiąc, ta kobieta na pewno była moją
zmarłą babką. Rozpoznałbym ją wszędzie.
Chcę z naciskiem podkreślić, że to spotkanie wydało mi się absolutnie naturalne. Tak jak w
przypadku innych osób, które eksperymentowały z wywoływaniem zjaw, również moje
spotkanie z babką nie miało pod żadnym względem charakteru niesamowitego czy dziwnego.
Było to najnaturalniejsze i najmilsze spotkanie, jakie miałem z nią kiedykolwiek.
Spotkanie skupiało się wyłącznie na kwestii naszych stosunków. Przez cały czas zdumiewał
mnie fakt przebywania w obecności kogoś, kto zmarł, ale jednocześnie w żaden sposób nie
przeszkadzało to w naszej rozmowie. Stała tuż przede mną i niezależnie od tego, jak bardzo
czułem się zaskoczony, po prostu zaakceptowałem jej obecność i rozmawiałem z nią.
Dyskutowaliśmy o dawnych czasach, o poszczególnych wydarzeniach z mojego dzieciństwa.
Przypomniała mi o kilku incydentach, których nie pamiętałem. Ujawniła także pewną bardzo
osobistą sprawę – dotyczącą sytuacji mojej rodziny -która była dla mnie ogromnym
zaskoczeniem, ale po retrospekcji uznałem, że bardzo wiele wyjaśnia. Osoby, których to
dotyczy, nadal żyją dlatego postanowiłem zachować tę wiadomość dla siebie. Powiem tylko,
że dowiedziałem się czegoś, co ma dla mnie bardzo istotne znaczenie, i czuję się o wiele
lepiej po usłyszeniu tego od niej.
Napisałem "usłyszeniu", mając na myśli niemal dokładne znaczenie tego słowa. Jedyną
różnicę stanowiło to, że w porównaniu z okresem przed śmiercią jej głos był nieco bardziej
szorstki, jakby z megafonu, dzięki czemu wydawał się wyraźniejszy i donośniejszy. Inni,
którzy przeżywali podobne spotkania wcześniej niż ja, mówili o porozumiewaniu się
telepatycznym, bezpośrednio "z umysłu do umysłu". W moim przypadku było podobnie.
Choć przez większość czasu rozmawialiśmy za pomocą słów, niekiedy zdawałem sobie
sprawę, że czytam w jej myślach, i mogłem stwierdzić, że to samo odnosiło się do niej.
W żadnym wypadku nie wyglądała na "ducha" ani nie była przezroczysta. Pod każdym
względem robiła wrażenie autentycznej osoby, z krwi i kości. Jej wygląd nie różnił się od
wyglądu innych ludzi, z jednym tylko wyjątkiem: otóż otaczało ją coś, co wyglądało jak
światło czy załamanie przestrzeni, jakby była odseparowana lub odcięta od materialnego
otoczenia.
Z jakiegoś powodu nie pozwalała mi się jednak dotknąć. Trzy lub cztery razy sięgałem ku
niej, aby ją uściskać, ale za każdym razem unosiła ręce i powstrzymywała mnie gestem. Tak
uparcie nie chciała, abym jej dotykał, że uszanowałem to życzenie.
Nie mam pojęcia, ile trwało nasze spotkanie. Miałem wrażenie, iż przez długi czas, ale byłem
tak zaabsorbowany, że nie spojrzałem nawet na zegar. Biorąc pod uwagę myśli i u-czucia,
jakie wymieniliśmy, musiało trwać kilka godzin, ale wydaje mi się, że zapewne było krótsze,
jeśli rozpatrywać je w kategoriach tego, co uznajemy za czas "rzeczywisty".
A jak się skończyło? Pozostawałem pod tak silnym wrażeniem, że po prostu powiedziałem jej
"do widzenia". Uzgodniliśmy, że znowu się zobaczymy, i po prostu wyszedłem z pokoju.
Kiedy wróciłem, nie było po niej śladu. Zjawa mojej babki znikła.
Wydarzenie to uzdrowiło nasze stosunki. Po raz pierwszy w życiu doceniłem jej poczucie
humoru i zdałem sobie sprawę, co przeszła za życia. Kocham ją teraz jak nigdy przed tym
spotkaniem.
Pod wpływem tego przejścia nabrałem też trwałego przeświadczenia, że to, co nazywamy
śmiercią, nie jest końcem życia.
Zdaję sobie sprawę, dlaczego ludzie zakładają, że kontakty ze zjawami to halucynacje. Jako
weteran w dziedzinie odmiennych stanów świadomości mogę jednak powiedzieć, że moje
pojednanie z wizją babki było w zupełności spójne z rzeczywistością postrzeganą przeze mnie
przez całe życie w stanie czuwania. Gdybym chciał pomniejszać znaczenie tego spotkania,
traktując je jako halucynację, musiałbym chyba uznać za halucynację i całą resztę mojego
życia.
"POTRZEBA SPOTKANIA" JAKO POWÓD WIDZENIA
Moje spotkanie pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego ludzie pragnący zobaczyć zjawę
niekoniecznie widzą tę, o którą im chodziło. Na podstawie własnego doświadczenia wierzę,
że widzi się tę osobę, z którą spotkanie jest potrzebne.
W moim przypadku kontakty z babką ze strony matki układały się pozytywnie, podczas gdy z
babką ze strony ojca miewaliśmy pewne nieporozumienia. Ogólnie większe korzyści płyną
zapewne z pojednania z ludźmi, do których ma się żal czy pretensje.
Dla wielu uczestników eksperymentów osoba, którą pragną zobaczyć, jest też osobą, z którą
spotkanie jest potrzebne. W tym wypadku eksperyment przebiega zgodnie z planem. Jeśli
jednak tak nie jest, potrzeba może przeważyć.
Ponadto jeden szczegół mojego przeżycia powoduje, iż jestem winien publiczne przeprosiny
dawnej koleżance, doktor Elisabeth Kubler-Ross. W 1977 roku Elisabeth opowiedziała mi o
swoim spotkaniu ze zmarłą znajomą. Na ile sobie przypominam, było to tak, że Elisabeth szła
pewnego dnia korytarzem w kierunku swojego gabinetu, kiedy nagle dostrzegła jakąś kobietę
stojącą obok.
Obie panie zaczęły rozmawiać i Elisabeth zaprowadziła tę drugą do swojego gabinetu. Po
chwili pochyliła się ku niej i z ogromnym zdumieniem stwierdziła: "Ja panią skądś znam!" W
kobiecie tej rozpoznała panią Schwartz, pacjentkę, z którą bardzo się zżyła przed jej śmiercią
kilka miesięcy wcześniej. Pani Schwartz przedstawiła się jej i obie kobiety rozmawiały przez
pewien czas.
Kiedy Elisabeth opowiedziała mi tę historię, pamiętam, że głośno zaprotestowałem: "Daj
spokój! Jeśli to był ktoś, kogo tak dobrze znałaś, jak mogłaś nie rozpoznać jej już na samym
początku?"
Teraz, po tych wszystkich latach, mogę powiedzieć, że rozumiem, dlaczego tak się stało.
Wiem zarówno z własnego doświadczenia, jak i doświadczeń innych osób, że zmarli, którzy
wracają w postaci zjawy, nie wyglądają dokładnie tak samo jak przed śmiercią. Co dziwne –
choć zapewne nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać – robią wrażenie młodszych i mniej
przygnębionych, ale mimo to można ich rozpoznać.
Wyniki moich własnych przeżyć i wczesnych doświadczeń sugerują, że wpatrywanie się w
zwierciadło stanowi naturalne ogniwo pomiędzy spontanicznym pojawianiem się a
wywoływaniem zjaw zmarłych.
Dalsze badania przekonały mnie, że wpatrywanie się w zwierciadło było stosowane w
dawnych czasach i dawało zdumiewające rezultaty. To właśnie dowody historyczne
spowodowały, że zainteresowałem się tym jeszcze bardziej.
TĘPIENIE PRAKTYK WPATRYWANIA SIĘ W ZWIERCIADŁO
W trakcie moich poszukiwań naukowych uświadomiłem sobie, iż wpatrywanie się w
zwierciadło było przez wieki okładane takimi zakazami i tak zniesławiane, że do czasów
obecnych przetrwało jedynie jako pozostałość po istotnym elemencie rzeczywistości
społecznej, jakim niegdyś było. Jest echem odległej przeszłości, zdławionym przez tych,
którzy okrzyknęli je przesądem, zamiast spróbować zrozumieć jego znaczenie i potęgę.
Niewdzięczną istotę wpatrywania się w zwierciadło doskonale obrazuje tragiczna opowieść o
Kennecie Mac-Kenzie. Żył on w Szkocji w XV wieku i był uznawany za tak biegłego w tej
sztuce, że miejscowa królowa (a było ich wiele w społeczeństwie feudalnym) najęła go do
szpiegowania swojego męża, który udał się na kontynent europejski w odwiedziny.
MacKenzie wpatrywał się w swoje zwierciadło i zobaczył, jak śledzony uwodzi beztrosko
inną kobietę.
To, co zobaczył, okazało się prawdą, ale MacKenzie popełnił błąd mówiąc o tym królowej.
Zdenerwowała się bowiem tak bardzo na wieść o wizji, że kazała wrzucić MacKenziego
głową w dół do beczki z wrzącą smołą.
Tak właśnie traktowano tych, którzy praktykowali wpatrywanie się w zwierciadło.
Prowadząc badania ustaliłem co najmniej siedem przyczyn tępienia praktyki wpatrywania się
w zwierciadło. Wymienię te przyczyny i przeanalizuję, starając się określić, czy są one
uzasadnione, z indywidualnego bądź też zbiorowego punktu widzenia.
Strach przed podświadomością
Wydaje się, że są takie obszary umysłu, z których istnienia w normalnych okolicznościach nie
zdajemy sobie sprawy. Freud, Jung i inni pionierzy psychologii wyznaczyli szereg takich
obszarów, a ich następcy zapewne będą kontynuować tę pracę. Na wyjaśnienie czeka jeszcze
bardzo wiele tajemnic umysłu ludzkiego.
Jedno, co wiemy z całą pewnością, to że na ogół pojawia się niepokój, kiedy zagraża nam, iż
z podświadomości do świadomości przedostanie się jakaś nieprzyjemna myśl, przykre
wspomnienie lub impuls. Freud nazwał to powszechnie występujące odczucie niepokojem
sygnalnym.
Niektórzy ludzie unikają wpatrywania się w zwierciadło między innymi ze strachu, że treści
zawarte w podświadomości mogą przy tej okazji nagle wtargnąć do świadomości. A ludzie
boją się, że jeśli te nie uświadamiane sobie dotąd wspomnienia czy uczucia wyjdą na jaw,
stanie się coś okropnego. Niektórzy obawiają się, że te emocje ich zdominują lub że utracą
oni kontrolę nad sobą albo też nieodwracalnie się skompromitują.
Nie uświadamiane sobie wcześniej myśli faktycznie ujawniają się w trakcie wpatrywania się
w zwierciadło, ale ich pojawienie się wcale nie jest takim strasznym przeżyciem, jak to sobie
niektórzy wyobrażają. Zazwyczaj mają one korzystny skutek, przyczyniają się do naszego
rozwoju wewnętrznego.
Choć niektórzy potępiają wpatrywanie się w zwierciadło jako czynność, która przywołuje
groźne myśli czy odruchy, moje doświadczenie przekonuje, że raczej należałoby je za to
chwalić. Dobrą ilustracją mojego stanowiska może być o-powieść klasyka badań w tej
dziedzinie W. R. Hallidaya, zrelacjonowana w jego książce z 1913 roku zatytułowanej
Greckie wróżby. Jest to jedyna relacja, którą odnalazłem w trakcie siedmiu lat pilnych badań,
mówiąca o niekorzystnym zjawisku psychicznym związanym z wpatrywaniem się w
zwierciadło.
Halliday w swojej pracy nazywa wpatrywanie się w zwierciadło "szalbierstwem" i oświadcza,
że "prowadziło do poważnych, nieraz tragicznych skutków wśród osób o niskim poziomie
wykształcenia, które nie mają wystarczających możliwości uświadomienia sobie tego faktu.
"The Manchester Guardian" z 28 października 1909 roku opublikował sprawozdanie ze
śledztwa przeprowadzonego przez koronera w sprawie żony listonosza z Cardiff, która
popełniła samobójstwo, trując się gazem. Jej ojczym złożył zeznanie, że tydzień wcześniej
wróciła ona do domu po wizycie u wróżbity i powiedziała: "Kiedy poprosił, abym spojrzała w
kryształową kulę, zobaczyłam siebie, siedzącą na krześle i świadomie wdychającą gaz"".
Halliday wyciąga z tej smutnej opowieści jednoznaczny wniosek, że należałoby zabronić
wpatrywania się w zwierciadło. Ja natomiast jestem przekonany, iż większość psychiatrów
uznałaby, że – wbrew temu, co sugeruje Halliday -to nie wizja, jaką zobaczyła w kryształowej
kuli, popchnęła ową kobietę do samobójstwa. W rzeczywistości bowiem przeważnie związek
przyczynowy jest odwrotny: jej wizja, a najprawdopodobniej także wizyta u wróżbity były
skutkami depresji przeżywanej przez tę kobietę. Żona listonosza zapewne była na granicy
popełnienia samobójstwa przed pójściem do wróżbity. To, co zobaczyła w kryształowej kuli,
było jedynie odbiciem myśli tkwiących w jej podświadomości.
Z relacji zacytowanej przez Hallidaya można więc wyciągnąć wniosek, że wpatrywanie się w
zwierciadło daje pewne możliwości jako metoda wykrywania i diagnozowania zaburzeń
psychicznych i emocjonalnych, w tym wypadku -depresji.
Powody teologiczne
Przez wieki duchowni zakazywali wpatrywania się w zwierciadło, uważając, że wyzwala to
działanie sił nieczystych.
Liczne rady i instytucje kościelne utwierdzały to przekonanie. Już w V wieku synod zwołany
przez św. Patryka uznał, że każdy chrześcijanin, który wierzy w możliwość zobaczenia w
lustrze ducha, powinien zostać obłożony klątwą i wykluczony z Kościoła, póki nie odwoła
swoich poglądów i nie odprawi pokuty.
W IX wieku we Francji arcybiskup Hinmarus potępił hydromancję, czyli wpatrywanie się w
wodę w celu wywołania wizji. W 1398 roku wędrowni wróżbici wpatrujący się w
zwierciadło, zwani speculari, zostali przez paryską Katedrę Teologii obwołani sługami
szatana.
Inkwizytorzy rzymscy osadzili w więzieniu hrabiego Cagliostro, zarzucając mu niedozwolone
praktyki, w tym zwłaszcza wpatrywanie się w zwierciadło. Tego typu zarzuty stawia się także
we współczesnym świecie. Według relacji prasowych z 1979 roku dwie kobiety zostały
wykluczone z Kościoła baptystów w miejscowości Independence (stan Missouri), ponieważ
przepowiadały przyszłość, posługując się kryształową kulą.
Trwałość instytucji religijnych zależy w znacznym stopniu od wpajania rygorystycznych
poglądów ideologicznych na temat ciała umysłu i ducha swoich wyznawców. Wyraża się to w
zniechęcaniu ich do samodzielnego szukania przeżyć duchowych, najczęściej z obawy, że
psychiczny pionier w danej kongregacji, który będzie badał ukryte rejony własnego "ja",
może dokonać odkryć trudnych do pogodzenia z oficjalnymi doktrynami.
Jeśli chodzi o przestrzeganie członków wspólnot religijnych przed kuszącymi nas z lustra
siłami diabelskimi, to podejrzewam, że jest ono próbą utrzymywania strachem jedności
ideologicznej lub zamaskowanym przejawem tych samych obaw przed podświadomością,
które omawiałem wcześniej.
Jestem pewien, że nie do mnie będzie należeć ostatnie słowo na temat diabłów. I z głębokim
przekonaniem twierdzę, że nie mam najmniejszego zamiaru okazywać lekceważenia
poważnym myślicielom, którzy wierzą w istnienie obiektywnego zła. W odniesieniu do
kwestii szczególnej, jaką jest tu wpatrywanie się w zwierciadło, mogę tylko powiedzieć, że
powstaje istotna teologiczna anomalia, kiedy władze Kościoła wiążą podobne praktyki z
działaniem demonów, ponieważ co najmniej jedna z najświętszych postaci biblijnych
najprawdopodobniej stosowała pewną formę wpatrywania się w zwierciadło w celu
nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Otóż Józef wpatrywał się w srebrny kubek, który
wszędzie ze sobą woził.
Jest jednak także co najmniej pięć fragmentów w Biblii, w których potępia się wywoływanie
duchów, przy czym w trzech przypadkach wypowiedziane na ten temat słowa są
przypisywane samemu Bogu. Są to:
"Nie będziecie się zwracać do wywoływaczy duchów ani do wróżbitów. Nie wypytujcie ich,
bo staniecie się przez nich nieczystymi; Ja, Pan, jestem Bogiem waszym".
– Trzecia Księga Mojżeszowa, 19:31
"(I przemówił Pan...) Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, (...) to
zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu".
– Trzecia Księga Mojżeszowa, 20:6
"A jeżeli mężczyzna albo kobieta będą wywoływać duchy lub wróżyć, to poniosą śmierć.
Ukamienują ich, krew ich spadnie na nich".
– Trzecia Księga Mojżeszowa, 20:27
Nie ma wątpliwości co do znaczenia tych fragmentów. Czytając je jednak w kontekście
całych dwóch rozdziałów, z których zostały wybrane, mniej dotkliwie odczuwam fakt, że
pogwałciłem słowo Boże, niż to, iż odkryłem kolejny z tych obszarów, gdzie starożytne
wartości kolidują ze współczesnością. Tak bowiem przedstawiają się te same fragmenty w
szerszym kontekście:
"I przemówił Pan do Mojżesza: ...Nie będziesz twego bydła parzył z odrębnym gatunkiem.
Twojego pola nie będziesz obsiewał dwojakim gatunkiem ziarna i nie wdziewaj na siebie
szaty zrobionej z dwóch rodzajów przędzy... Nie będziecie strzygli włosów dookoła waszej
głowy, ani nie podcinaj końca twojej brody... Nie będziecie... czynić nacięć na ciele swoim
ani nakłuwać napisów na skórze swojej; Jam jest Pan... Nie będziecie zwracać się do
wywoływaczy duchów ani do wróżbitów. Nie wypytujcie ich, bo staniecie się przez nich
nieczystymi; Ja, Pan, jestem Bogiem waszym... Nie czyńcie nikomu krzywdy w sądzie ani co
się tyczy miary, ani wagi, ani objętości. Będziecie mieli wagi rzetelne, odważniki rzetelne, efę
rzetelną, hin rzetelny... Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by
naśladować go w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go
spośród jego ludu... Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć,
zarówno cudzołożnik, jak i cudzołożnica".
I tak dalej. Kiedy fundamentaliści wyciągają biblijne obiekcje co do "duchów i zjaw",
natychmiast sięgam po Biblię i odczytuję we właściwym kontekście te fragmenty, na które się
powołują. Życie wedle nauk choćby tylko w tym zakresie, jaki zacytowałem, oznaczałoby, że
prawdziwi ich wyznawcy nie mogą nosić ubrań wykonanych z mieszanych włókien, obcinać
włosów, golić bród, mieć tatuażu, sadzić więcej niż jeden gatunek roślin na jednym polu i tym
podobne.
WPATRUJĄCY SIĘ W ZWIERCIADŁO JAKO SZARLATANI
Wpatrywanie się w zwierciadło kojarzono z sofizmatyką oraz oszustwami i zapisy
historyczne nie pozostawiają wątpliwości, że częściowo było to uzasadnione. Wiadomo, że
niektórzy samozwańczy wróżbici czytający z lustra świadomie okłamywali ludzi, czerpiąc z
tego korzyści osobiste.
Znajduje to swoje odbicie także w literaturze popularnej. Kto z nas nie zna fałszywego
wróżbity z Czarnoksiężnika z Oz, który za pomocą umieszczonych za kulisami specjalnych
urządzeń wydobywał parę, łomot i odgłosy gniewu? "Jestem czarnoksiężnikiem" –
wykrzykiwał ten zwykły śmiertelnik, wywołując swój obraz, wielki i przerażający, na
olbrzymim ekranie kinowym.
Trochę to przypomina sprawę katolickiego biskupa Hipolita. Według słów uznanego
naukowca, E. R. Doddsa – "Hipolit w swoim zbiorze przyrządów do sztuczek magicznych
miał także urządzenie, które mogło być stosowane do wywoływania fałszywych efektów
wzrokowych i słuchowych: kocioł wody ze szklanym dnem umieszczony nad małym
świetlikiem. Osoba wpatrująca się w ten kocioł widziała (a zapewne i słyszała) w jego głębi
demony, którymi w rzeczywistości byli pomocnicy magika znajdujący się w pomieszczeniu
poniżej".
Ze względu na podobne nadużycia społeczeństwo uważało za słuszne ustanowienie praw
chroniących ludzi przed pozbawionymi skrupułów wróżbitami, ale nie może to
usprawiedliwiać powszechnego zakazu wpatrywania się w zwierciadło.
W rzeczywistości fakt, że opinia publiczna jest błędnie poinformowana co do istoty wizji
zwierciadlanych, powoduje, iż tym łatwiej szarlatanom oszukiwać swoje ofiary. Mogą
bowiem przypisywać sobie posiadanie niezwykłej mocy stosując prostą sztuczkę, jaką jest
"wywoływanie" tych zjawisk.
Mnie także zdarzało się, że przychodzili do mnie ludzie, którzy uważali wpatrywanie się w
zwierciadło za oszustwo. Mieli jednak tyle odwagi, by spróbować, i w końcu przekonywali
się, że ich wysiłki prowadziły do sukcesu.
Na przykład po wykładzie, jaki wygłosiłem na ten temat w Seattle, pewien sceptycznie
nastawiony lekarz oświadczył, że wizje zwierciadlane to po prostu efekt sugestii. Dawał do
zrozumienia, że "właściwie myślący" ludzie nie mogli doświadczać takich wizji. Skłoniłem
go do towarzyszenia mi w drodze do hotelu, zaprosiłem do pokoju, zasłoniłem okna i
przyciemniłem światło. Posadziłem go pod takim kątem do lustra w pokoju, aby uzyskał
wyraźną głębię obrazu, nakłoniłem do rozluźnienia się i wpatrzenia w zwierciadło. Po kilku
minutach stwierdził, że w zwierciadle dostrzega chmury, a chwilę później – że pojawiły się
figury geometryczne. Kiedy zaczęły się pojawiać twarze, przerwał sesję.
– Rozumiem, o czym pan mówił – powiedział, wstrząśnięty przeżyciem. – To się sprawdza.
Konflikty z nowoczesną techniką
We współczesnym świecie nasze życie codzienne jest tak silnie zintegrowane z wytworami
techniki, że większość z nas prawdopodobnie nie przetrwałaby bez otaczających nas maszyn.
To uzależnienie od techniki spowodowało takie przyspieszenie tempa życia, jakie byłoby
niewyobrażalne sto lat temu. Szybsze tempo życia zniechęciło w efekcie ludzi do korzystania
z radości przebywania w innych stanach świadomości, co w wielu wypadkach wymaga
uspokojenia się i myślenia w sposób odmienny od tego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni.
Wytwory techniki przejęły niektóre funkcje poprzednio spełniane przez wpatrywanie się w
zwierciadło. Urządzenia, takie jak telewizor czy telefon, oraz niektóre zawody, takie jak
psychiatra, pozbawiły ludzi woli i potrzeby sięgania w głąb swojej podświadomości w celu
zarówno wejrzenia w nią, jak i rozrywki.
Wpatrywanie się w zwierciadło wymaga od nas innego nastawienia psychicznego niż to, jakie
narzuca nam obecne życie codzienne. Dlatego też przygotowanie do eksperymentu obejmuje
zwolnienie tempa życia i właściwie próbę wejścia, o ile to możliwe, w inny wymiar czasu.
Stworzyłem otoczenie pozwalające ludziom na oderwanie się od dwudziestego wieku i
cofnięcie do okresu, kiedy czas biegł wolniej, w tempie bliższym odmiennym stanom
świadomości, które usiłujemy wzbudzić. Będziesz musiał zrobić to samo we własnym
otoczeniu, aby we właściwy sposób wywołać zjawę.
WPATRYWANIE SIĘ W ZWIERCIADŁO JAKO METODA NIENAUKOWA
Metoda naukowa to wyspecjalizowany sposób przeprowadzania obserwacji, myślenia i
wyciągania wniosków, który w znacznym stopniu zależy od mobilizacji, koncentracji i
krytycznego, jak też refleksyjnego stanu umysłu.
Ponieważ znaczna część naszego otoczenia we współczesnym świecie jest efektem
stosowania metod naukowych, nie ma nic dziwnego w tym, że myślenie naukowe zostało
oficjalnie usankcjonowane. Wielu ludzi uważa wszelkie inne metody myślenia za wadliwe w
jakiś sposób i budzące wątpliwości.
Można przytoczyć wiele argumentów w obronie takiego stanowiska; rzut oka za siebie, na
historię, wystarczy bowiem, abyśmy poczuli się głęboko wdzięczni za to, że pojawiła się myśl
naukowa.
Jednakże współczesny naukowy sposób widzenia, oparty na myśli krytycznej, odnosi się
pogardliwie do odmiennych stanów świadomości. Większość naukowców wierzy, że stan
krytyczno-refleksyjnego czuwania jest sprzymierzony z prawdą, podczas gdy inne stany
świadomości są "nierzeczywiste", "oszukańcze", a nawet "iluzoryczne" lub "halucynacyjne".
Ponieważ wpatrywanie się w zwierciadło oparte jest na stanie czuwania hipnagogicznego,
naukowcy przeważnie odrzucają je niejako z założenia.
Bliższa analiza postępu naukowego ujawnia jednak, że w niezliczonych przypadkach uczeni
czerpali inspirację właśnie ze stanu hipnagogicznego. Do grona tych uczonych należą:
Thomas Edison, Kekule i Kartezjusz. Ten ostatni stworzył to, co obecnie nazywa się metodą
naukową, za pomocą której przeprowadza się wszystkie udane eksperymenty naukowe -
właśnie w wyniku serii snów na jawie! Sny Kartezjusza to cudowny przykład współdziałania
intelektu interpretacyjnego współdziałającego z tym, co oferuje podświadomość.
W pierwszym śnie wiatr tańczył wokół Kartezjusza, który brnął przed siebie ulicą, starając się
dotrzeć do kościoła, aby odmówić modlitwę. Nagle Kartezjusz zauważa, że minął nie
pozdrowiwszy znajomego, i usiłuje zawrócić, ale wiatr mu to uniemożliwia. Potem widzi
następnego człowieka, stojącego przed kościołem, który mówi mu, że inny z jego znajomych
oczekuje go w kościele, aby dać mu melon. Kartezjusz budzi się i dochodzi do wniosku, że
sen był dziełem demona zła. Modli się do Boga o opiekę i ponownie zasypia.
W drugim śnie słyszy głośny dźwięk, który rozpoznaje jako uderzenie pioruna. Natychmiast
rozbudzony, widzi w pokoju tysiące iskierek.
W trzecim śnie znajduje na swoim stole słownik, a obok niego tomik poezji, zatytułowany
Corpus Poetarum. Otwiera zbiorek i czyta słowa: "Jaką ścieżką powinienem podążać przez
życie?" Nieznany mężczyzna ofiarowuje mu wersety, które zaczynają się od słów "tak" i
"nie".
Kiedy Kartezjusz budzi się, dochodzi do wniosku, że te trzy sny były inspirowane przez
Ducha Świętego. Dwa pierwsze stanowiły ostrzeżenie w kwestii jego sposobu życia aż do
tamtego dnia, to znaczy do 10 listopada 1619 roku. Trzeci był symbolem zachęcającym do
podjęcia misji, jaką miało stać się skierowanie nauk na ścieżkę wiedzy.
Teraz można już zrozumieć, co miał na myśli Kartezjusz, kiedy napisał: "Pewnego dnia
postanowiłem potraktować także i siebie jako obiekt badań". Dla Kartezjusza metoda
naukowa stała się "naturalnym światłem rozsądku".
WPATRYWANIE SIĘ W ZWIERCIADŁO A RZECZYWISTOŚĆ "OFICJALNA"
Choć zgadzamy się z poglądem, że każdy ma swoją własną, odrębną rzeczywistość, prawdą
jest i to, że istnieje "oficjalnie uznana" koncepcja rzeczywistości.
Wielcy filozofowie i naukowcy, których myśli ukształtowały współczesny pogląd na świat,
wytyczyli wyraźną granicę między tym, co "realne" i co "nierealne". Granica ta sprawdza się
w większości, jednakże problemy powstają wówczas, gdy coś poza nią wykracza. Sny
chociażby są przez wielu myślicieli uważane za klasyczny przykład czegoś nierealnego.
Także dzieci w procesie wychowania uczy się, że sny są nierealne.
Moim zdaniem niektórych ludzi zdumiewają takie zjawiska, jak wpatrywanie się w
zwierciadło, ponieważ podają one w wątpliwość zakorzenione w naszej kulturze pojęcie tego,
co jest realne, a co nie. Faktycznie czasami ludzie, którzy mają wizje, czują się zaskoczeni
tym, co się dzieje. Ale kiedy myślą o tym, odnajduj ą wartości w obrazach, które widzieli.
Podobnie jak w przypadku snów, również wizje zwierciadlane mają swoje głębokie
znaczenie.
Każdy ma własną, niepowtarzalną rzeczywistość. Z mojego punktu widzenia wizje
zwierciadlane nie są "nierealne". Są one raczej środkiem pozwalającym skuteczniej poznawać
prawdziwą rzeczywistość.
Bulwarowa gra
Obecnie wpatrywanie się w zwierciadło traktowane jest jako zabawa salonowa lub jedna z
atrakcji wesołego miasteczka bądź nędznych uliczek. A przecież jest to cenne narzędzie
terapeutyczne w pokonywaniu smutku i osiąganiu wyższych szczebli poznania samego siebie.
A nawet traktowane tylko jako sposób spędzania wolnego czasu wpatrywanie się w
zwierciadło jest pełnoprawną formą rekreacji i fascynujących ćwiczeń.
Wierzę, że doskonaląc sztukę wpatrywania się w zwierciadło, można zdemokratyzować
proces wizjonerski. Nie będą już potrzebne długie godziny terapii w celu rozpoznania
problemów psychologicznych, które wynikają z podświadomości. Do najgłębszych emocji
człowieka może bowiem dotrzeć terapeuta biegły w sztuce wpatrywania się w zwierciadło.
OSTRZEŻENIE DLA DOCIEKLIWYCH
Jeśli planujesz, Czytelniku, zgłębianie tego zagadnienia, ostrzegam cię, żebyś był
przygotowany na zetknięcie się z gniewnymi reakcjami ze strony twojego otoczenia. Reakcja
taka była dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Ludzie bowiem często chwalą mnie za odwagę,
jakiej ich zdaniem wymagało badanie i pisanie na temat przeżyć w stanie bliskim śmierci,
nigdy też nie byłem lekceważony przez sceptycznych naukowców ani lekarzy i nie dokuczano
mi tak bardzo za badania, które prowadziłem wcześniej.
Sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej w przypadku moich obecnych badań. Kiedy
powiedziałem pewnemu psychologowi o planach przeprowadzenia tych badań, oświadczył:
"To będzie koniec twojej kariery!" Pewna znajoma intelektualistka scharakteryzowała mój
projekt jako "głupi i śmieszny" i nawet zabroniła mi mówić na ten temat w jej obecności.
Najbardziej złowieszcza reakcja nastąpiła w grudniu 1991 roku, kiedy zabrano mnie do
szpitala z powodu niezwykle wysokiego poziomu tyroksyny, w stanie zwanym
hipertyroksynizmem.
Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi się to przytrafiło. Brałem pastylki z tyroksyną od
1985 roku, kiedy ustalono, że mój organizm nie wytwarza wystarczających ilości tego
ważnego hormonu. Z jakiegoś powodu dawka okazała się nagle zbyt duża i zacząłem
majaczyć.
Zatrzymano mnie w szpitalu, aby lekarze mogli ustalić odpowiednią dla mnie dawkę
syntyroksyny, czyli syntetycznej formy tyroksyny.
W czasie pobytu w szpitalu popełniłem błąd, spytałem bowiem lekarza, czy mógłby zrobić
fotokopię streszczenia wypowiedzi, którą przygotowałem na temat wpatrywania się w
zwierciadło. Zamierzałem przedstawić wyniki moich badań członkom międzynarodowego
instytutu oświatowego, musiałem więc wysłać im fotokopię mojego przemówienia, aby mogli
je przygotować do szykowanego do druku biuletynu z konferencji.
Kiedy lekarz wrócił, oświadczył mi oschłym tonem, że zrobił fotokopię również dla siebie.
Powiedział, że jest to dla niego żywy dowód, iż "sięgnąłem dna". Pomimo że wiedział o
przebytym przeze mnie hipertroksynizmie. postawił diagnozę, iż cierpię na chorobę
maniakalno-depresyjną, i zaleci, mi branie litu!
Odmówiłem przyjmowania nowego leku i symptomy choroby ustąpiły po kilku dniach, kiedy
poziom tyroksyny wróci] do normy. Kilka miesięcy później, kiedy wygłosiłem swoje
przemówienie do wychowawców, zostało ono bardzo dobrze przyjęte.
To zdarzenie uświadomiło mi wprost, że fundamentaliści te ludzie, którzy zawsze żywią
obawy i odrazę, gdy chodzi o koncepcje takie jak wpatrywanie się w zwierciadło.
Fundamentaliści wszelkiego rodzaju, czy to chrześcijanie, czy Żydzi, psychiatrzy czy
psychologowie, to ludzie o sparaliżowanej percepcji, obsesyjnie upierający się przy
nieelastycznym systemie wyznawanych wartości. Protestują przeciwko nowym ideom i
wynalazkom, które kolidują z ich sztywnymi przekonaniami. Fundamentaliści religijni sięgają
wtedy po starą śpiewkę: "To dzieło szatana!" Fundamentaliści psychologii mają także swój
niezmienny argument: "Nigdy tego nie widziałem, więc to nie może być prawda".
Wydaje mi się zupełnie oczywiste, że u podłoża takiej postawy leży brak poczucia
bezpieczeństwa. Zamiast mieć otwarte głowy i pragnąć poznania odpowiedzi na to, co
nieznane, fundamentaliści -jak można sądzić – żarliwie bronią się przed wątpliwościami i
niepewnością. Nie przyjmują do wiadomości, że na temat pewnych aspektów psychologii
człowieka wiemy bardzo mało. I z pewnością nie życzą sobie, aby ludzie wiedzieli, jak
wspaniale mogą się bawić psychologią, zwłaszcza czymś takim jak wpatrywanie się w
zwierciadło, co umożliwia im rozwiązywanie własnych problemów w przyjemny sposób i
samodzielnie.
MIECZ OBOSIECZNY
Mogłoby się wydawać, że moje prace nad wywoływaniem zjaw są doceniane przez gorących
zwolenników praktyk z zakresu paranormalności. Ale to niezupełnie prawda. Wielu z nich
wyrażało zaniepokojenie moją pracą. Być może wyczuwali, że badania które mogły
potwierdzić poglądy na temat zjaw, jednocześnie niosą w sobie groźbę ich zaprzeczenia. Taka
postawa jest nieuczciwa. My, zwolennicy badania paranormalności, musimy liczyć się z
ewentualnością, że pielęgnowane przez nas doktryny okultystyczne zostaną sprawdzone
eksperymentalnie w celu uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy zjawy zmarłych mogą być
rejestrowane w warunkach laboratoryjnych.
Jest całe mnóstwo naukowców, którzy wolą, żeby odmienne stany psychiczne nie były
badane. Ci ludzie, których Aldous Huxley nazwał "głosicielami potwornych konsekwencji",
twierdzą, że jeśli nadamy choćby cień wiarygodności takim praktykom jak na przykład
wpatrywanie się w zwierciadło, wywołamy poważne ryzyko odrodzenia się całej gamy
magicznego myślenia, które może spowodować gigantyczny krok wstecz, ku średniowieczu.
Nie ma żadnego powodu, aby miało się tak stać. Jeśli chodzi o podobnie kompleksowe,
fascynujące i budzące niepokój zjawisko jak wpatrywanie się w zwierciadło, zadowalająca
wydaje się jedynie w pełni szczera i uczciwa analiza. Poza tym dalsze badania przekonały
mnie, że stosowanie w czasach historycznych wpatrywania się w zwierciadło dawało
zaskakujące rezultaty. Nie co innego, lecz te właśnie historyczne świadectwa spowodowały,
że zagadnienie to zainteresowało mnie jeszcze bardziej.
Wpatrywanie się w zwierciadło – rys historyczny
Poznaj siebie.
Starożytny aforyzm ze świątyni w Delfach
Mieszkańcy starożytnej Grecji byli odważnymi i utalentowanymi podróżnikami po
Królestwie Pośrednim, ale tylko nieliczni wykazali się większą pomysłowością niż mądry i
wielbiony Salmoksis. Był on człowiekiem, który wywołał pośmiertną zjawę... samego siebie!
Salmoksis żył przed 500 rokiem p.n.e. w Tracji. Z nie znanych nam powodów jako młody
człowiek popadł w niewolę. A jako niewolnik miał to szczęście, że trafił do służby u
Pitagorasa. Ten wielki myśliciel starożytnej Grecji twierdził, że liczby są zasadniczym i
pierwiastkami Wszechświata. I wierzył w życie pozagrobowe.
Najwyraźniej spędzał dużo czasu na rozmowach o tym ze swoim niewolnikiem. Kiedy
bowiem Salmoksis został wyzwolony, także zdecydowanie wierzył w życie pośmiertne.
Salmoksis opuścił Trację na kilka lat, po czym wrócił, ale już jako bogacz. Zaraz po powrocie
zbudował amfiteatr. Przeznaczył go na miejsce dyskusji nad zagadnieniami związanymi z
parapsychologią. Ponieważ Salmoksis potrafił wspaniale dramatyzować swoje prezentacje,
nie wątpię, że był to swoisty teatr umysłu.
Wygłaszał tam mowy o życiu po śmierci. Zapewniał swoich słuchaczy, że nie ma powodu
obawiać się umierania. Po śmierci trwa życie – mówił – przedstawiając argumenty
przekonujące o istnieniu duszy.
Lud Tracji kochał Salmoksisa, a ten kochał swoich rodaków. Stał się wielkim ich
dobroczyńcą. Gdziekolwiek jechał, rozpoznawano go, i nie ma żadnej wzmianki w źródłach
historycznych, w której określono by tego człowieka jakimś nieprzychylnym słowem.
Wygłaszał mowy o życiu po śmierci przez wiele lat. I przez cały czas kopał podziemną
komnatę. Właściwie było to coś więcej niż komnata, raczej podziemny dom. Zapewne
zbudował swoją siedzibę przy podziemnym źródle i zaopatrzył ją w kurczęta, wielkie
zbiorniki oliwy, a także wspaniały zbiór cennych papirusów oraz kaganki, żeby mieć przy
czym czytać.
Kiedy podziemny dom był już gotowy, Salmoksis na oczach licznych świadków zamknął się
w nim. Musiało to odbyć się niezwykle uroczyście. Choć nie ma żadnego sprawozdania z
tego wydarzenia., domyślam się, że Salmoksis przemawiał na temat życia po śmierci, a potem
wszedł do wykonanej przez siebie samego miniatury Podziemi, dokąd -jak wierzyli Grecy –
udawali się zmarli. Ku przerażeniu i żałości tłumu wejście zostało zasłonięte kamienną płytą.
Zupełnie jakby ich wielki przyjaciel zmarł.
Salmoksis przebywał w podziemiach przez długi czas. Według relacji Herodota mógł tam
spędzić nawet i trzy lata.
Na powierzchni ludzie martwili się o niego. Płakali i wyczekiwali go. Niektórzy dzień po
dniu chodzili do jego teatru i prosili bogów o powrót Salmoksisa. Myślę, że scena tych
wydarzeń przypominała tasiemcową telepowieść: "Czy on żyje? Czy to możliwe, aby
pozostawał w podziemiach tak długo? – zapewne się dopytywali. – Czy zobaczymy go
jeszcze kiedyś? Myślisz, że on tam jeszcze żyje?"
Rozpaczali po nim. jakby naprawdę umarł. I w gruncie rzeczy wielkim odkryciem Salmoksisa
było to, że rozłąka jest śmiercią.
W końcu po trzech latach zjawił się ponownie. Wyszedł z podziemi ku radości obywateli
Tracji i znowu włączył się w tok życia.
Herodot, pierwszy znany historyk, opisał to wydarzenie, przypominające historię Łazarza, i
zinterpretował je następująco: "I tak oto udowodnił im prawdziwość słów swoich. Śmierć nie
jest powodem do rozpaczy".
Kiedy analizujemy to stwierdzenie z racjonalnego punktu widzenia, wydaje się ono
całkowicie absurdalne. Ale kiedy podejdziemy do niego emocjonalnie, okazuje się
prawdziwe. Salmoksis faktycznie udowodnił, że "śmierć nie jest powodem do rozpaczy".
Świadkowie "społecznej śmierci Salmoksisa" odczuwali żałobę zupełnie tak samo, jak gdyby
umarł naprawdę. Niektórzy zapewne zaprzeczali, że naprawdę od nich odszedł; inni czuli
gniew z powodu utraty dobrego przyjaciela. Jeszcze inni, być może, składali jakieś obietnice
bogom w zamian za przywrócenie go z Podziemi.
Kiedy powrócił, ich żal i niepokój ustąpiły. Po tak kojącym przeżyciu mieszkańcy Tracji nie
mogli już być przekonani, że śmierć jest powodem do zmartwienia.
Salmoksis dokonał zamknięcia cyklu żałoby dla mieszkańców Tracji. Zrobił to samo, co
można osiągnąć poprzez wpatrywanie się w zwierciadło, tyle że w inny sposób. Przeszedł
przez strefę pośrednią,, jaka istnieje pomiędzy życiem a śmiercią.
Owocne podróże wewnętrzne
Starożytna kultura stanowiła żyzny grunt dla tego rodzaju wypraw wewnętrznych. Z
historycznych zapisów wyraźnie wynika, że Grecy akceptowali założenie, iż w określonych
warunkach można wywoływać duchy zmarłych, a nawet obcować z nimi.
W tym celu stawiano psychomantea, wyrocznie zmarłych, w których można było przekraczać
granicę między naszym światem i tym drugim.
Z drugiej strony Homer dał nam obrazowy opis ceremonii przywoływania zmarłych, która nie
wymagała skomplikowanych sprzętów i rytuałów, jakimi posługiwano się w wyroczniach
zmarłych. Zgodnie z zaleceniami udzielonymi mu przez boginię Kirke, Odyseusz popłynął do
wyroczni, która była przeznaczona do spotkań z duchami. Dzielny podróżnik wykopał tam
płytki dół. który napełnił krwią zwierząt ofiarnych, jałówki i barana, po czym wpatrzony w
ów zbiornik, porozumiewał się z duchami.
"Zaczęły wychodzić z Erebu dusze umarłych. Młode kobiety i pacholęta, i starcy, którzy
wiele wycierpieli, panny nieletnie noszące w sercu świeży ból, rzesze mężów poległych w
boju Aresa od mieczów spiżowych, a mających na sobie zbroje zbroczone – wielki tłum
kroczył w stronę rowu z niesłychanym lamentem: zielony lęk mnie zdjął".
W trakcie tego spotkania z duchami Odyseusz przeprowadził rozmowę ze swoją matką, która
– o czym nie wiedział – zmarła w odległej krainie. Odyseusz poddał myśl, że jej śmierć była
gwałtowna lub może spowodowana długotrwałą chorobą, ale matka zaprzeczyła. "Nie zabiła
mnie w pokoju niechybna łucznica swoimi cichymi strzałami ani nie przyszła na mnie jakaś
choroba, która zabójczym wycieńczeniem wypędza duszę z ciała – odparła matka – ale
tęsknota za tobą, myśl o tobie, mój jasny Odysie, twoja czułość zabrała mi słodkie jak miód
życie.
Tak mówiła, a moje myśli walczyły z pragnieniem, by uścisnąć duszę mojej matki
nieboszczki. Trzykroć biegiem do niej, gnany popędem serca, trzykroć umykało mi z rąk coś,
co było podobne do cienia lub snu"ˇ.
Domyślam się, że to krew stworzyła odblaskową powierzchnię, w której Odyseusz widział
lustrzane wizje zmarłych. W czasach Homera czytelnicy wiedzieli o takich praktykach i
rozumieli to, co Odyseusz robił. Poeta Homer, który opowiedział heroiczną historię
Odyseusza, nie musiał wyjaśniać swoim ówczesnym czytelnikom procesu wpatrywania się w
zwierciadło ani trochę bardziej szczegółowo niż współczesny pisarz swoim obecnym
czytelnikom – oglądania telewizji.
Wykopaliska wyroczni zmarłych
Znaczące jest to, że Homer kazał temu zdarzeniu rozegrać się nad rzeką Acheron, w pobliżu
"grodu Kimeryjczyków". Herodot pisał o wyroczni zmarłych, która najwyraźniej mieściła się
w tym samym miejscu. Instytucja ta, znana jako psychomanteum, znajdowała się w mieście
Efyra w Epirze, w zachodniej Grecji.
Strabon, starożytny grecki geograf, także twierdził, że Kimeryjczycy sprawowali pieczę nad
wyrocznią zmarłych. Jego zdaniem mieszkali oni w podziemnych glinianych siedzibach,
połączonych tunelami. Według pradawnego zwyczaju ci, którzy mieszkali w bezpośrednim
sąsiedztwie wyroczni, nigdy nie wychodzili na światło dzienne, lecz opuszczali swoje
siedziby wyłącznie nocą. Homer musiał widocznie uważać ich zajęcie za ponure, ponieważ
użalał się nad nimi, mówiąc: "Ohydna noc na zawsze rozpościera się nad tymi nieszczęsnymi
śmiertelnikami".
W końcu lat pięćdziesiątych naszego stulecia Sotiris Dakaris, grecki archeolog, zlokalizował i
zaczął odsłaniać wykopalisko. Okazało się, że wyrocznia była skomplikowaną budowlą
podziemną, labiryntem przejść i sal, prowadzących w końcu do długiej, obszernej komnaty, w
której ukazywały się zjawy.
W tej właśnie komnacie Dakaris odnalazł resztki ogromnego brązowego kotła, otoczonego
balustradą. Uznał, iż balustrada ta miała powstrzymywać osoby odwiedzające wyrocznię
przed nadmiernym zbliżaniem się do kotła, i wyciągnął wniosek, że kapłani prowadzący
wyrocznię chowali się w tym kotle i występowali w roli duchów osób, które goście
spodziewali się zobaczyć.
Ja interpretuję to odmiennie.
Zwyczaj używania kotłów, mis, miseczek, filiżanek i innych naczyń wypełnionych płynem
jako zwierciadła do wpatrywania się jest starożytną praktyką, rozpowszechnioną w wielu
kulturach. Jeśli naczynia te wykonano z metalu, można je było wypolerować, tak że przy
wpatrywaniu się dawały jeszcze lepszy efekt.
Zgaduję, że środek kotła był zapewne wypolerowany, a zjawy mogły się ukazywać w
odblaskowej powierzchni wypełnionego wodą naczynia. Okrągły kształt umożliwiał kilku
ludziom otoczenie go i równoczesne wpatrywanie się w jego głębię. Duże rozmiary kotła
pozwalały na widzenie zjaw wielkich, ludzkich rozmiarów, jako że rozmiar wizji są
bezpośrednio zależne od rozmiarów zwierciadła.
Phillipp Yandenberg pisał o gruntownych i długotrwałych przygotowaniach, jakim
poddawano ludzi udających się do wyroczni. Byli, praktycznie biorąc, więzieni przez miesiąc
w podziemiach i prowadzani przez ciemne korytarze i sale, zanim pozwolono im wejść do
komnaty zjaw, gdzie ich długotrwałą samotność w ciemności przerywało migoczące światło
ognia, rzucającego tajemnicze cienie na ściany. Te długotrwałe przygotowania ludzi
udających się do komnat}'' zjaw są, moim zdaniem, kolejnym dowodem, że kotła nie
wypełniali oszukańczy kapłani.
Po wpatrywaniu się w kocioł i zapewne przeżyciu spotkania ze zjawami osoby odwiedzające
wyrocznię były okadzane siarką, tradycyjnie stosowaną do oczyszczenia tych, którzy mieli
kontakt ze zmarłymi. Następnie wyprowadzano gości na zewnątrz, na światło dzienne, i dalej
do rzeki na rytualną kąpiel.
Wpływ na platona
Jeśli relacja Yandenberga jest prawdziwa, może nasuwać ekscytujące domniemanie: czy nie
jest możliwe, że Platońska urzekająca alegoria jaskini stanowi parodię wyroczni zmarłych w
Efyrze? W Rzeczypospolitej ten starożytny filozof pisał o ograniczeniach wiedzy ludzkiej i o
naszej ogólnej nieznajomości realnego świata. Posłużyć się alegorią, aby uświadomić nam, że
to jest tak, jakbyśmy żyli w jaskini i nie wiedzieli, jakie cuda leżą tuż nad nami, na
powierzchni ziemi. Wyrocznia w Efyrze dostarcza wielu podobnych wyobrażeń. Ludzi więzi
się w podziemnych jaskiniach, migoczący ogień rzuca cienie na ściany, obsługa robi, co
może, aby przekonać swoich klientów, że cienie są rzeczywiste, a kiedy w końcu więźniów
się uwalnia, najpierw prowadzi się ich na powierzchnię ziemi, a następnie do wody.
Platon był znakomitym parodystą, a swój talent demonstrował zwłaszcza w dialogach. Pisał
nawet paszkwile na swoich kolegów filozofów, spośród których część znana jest dzisiaj
wyłącznie dzięki karykaturom Platona.
Wyrocznia zmarłych w Efyrze najwyraźniej funkcjonowała za życia Platona i choć
znajdowała się na odludziu, istnieje mnóstwo dowodów, że zjeżdżały tam wielkie tłumy. Nie
ma powodu sądzić, że ktoś tak dobrze poinformowany jak Platon nic nie wiedział o wyroczni.
Nie można też wątpić, że tak popularna atrakcja była wodą na jego młyn.
Czy mogło być tak, że to o wyroczni zmarłych w Efyrze pisał Platon w Księdze VII
Rzeczypospolitej? Proszę rozważyć ten fragment:
"Następnie przyrodzone nasze zdolności, ze względu na zdatność i niezdatność nabycia
wiedzy, przyrównaj do takiego oto stanu.
Wystaw sobie tedy ludzi jakoby w podziemnym, do skaty podobnym mieszkaniu, mającym
rozwarte ku światłu wejście, ciągnące się bez przerwy wzdłuż całej jaskini; tutaj przebywają
oni od swego dziecięctwa z więzami na nogach i szyjach, tak iż się z miejsca nie ruszają i
tylko przed siebie patrzą, a z powodu więzów niezdolni głowy obrócić; światło zaś przybywa
im od ognia gorejącego z góry, daleko poza nimi; a pomiędzy tym ogniem a spętanymi
wiedzie droga na wysokości; wzdłuż tejże wyobraź sobie murek wybudowany na wzór
parapetu, który kuglarze ustawiają przed widzami, a ponad którym pokazują swe dziwy".
Przypuszczam, że ta budząca dreszcz grozy alegoria jest w pewnym stopniu parodią wyroczni
zmarłych w Efyrze. Dwie sytuacje są wyraźnie zbieżne w kilku punktach. W obu dziwni
mieszkańcy podziemnego świata nigdy nie widzą światła dziennego. Anonimowi pomocnicy
nakłaniają więźniów do uwierzenia, że cienie rzucane przez migoczący ogień na ścianę
jaskini są rzeczywiste. Uwięzieni są w końcu wypuszczani na wolność i prowadzeni najpierw
na światło słoneczne, a następnie do wody.
Są także wzmianki w tekście sugerujące, że Platon napisał satyrę na wyrocznię zmarłych. W
początkowej części Rzeczypospolitej Sokrates zapewne robi aluzję do wysłania przez
Periandra delegacji do Efyry, w celu przywołania jego żony z Podziemi. Dialog zaczyna się
od próby zdefiniowania sprawiedliwości jako oddawania innym tego, co się od nich
otrzymało. Sokrates obala tę definicję, mówiąc, że musiał ją zaproponować Periander lub ktoś
taki jak on. Jest tu zawarta zupełnie wyraźna ironia: Periander był człowiekiem zdecydowanie
nieuczciwym, który przeszedł wszelkie granice wzywając żonę ze świata zmarłych po to, aby
być w stanie oddać coś przyjacielowi, który powierzył mu to pod opiekę.
Większość analiz tej alegorii koncentruje się na położeniu więźniów, ale Sokrates wspomina
także innych mieszkańców jaskini – to znaczy pomocników, którzy wytwarzają cienie w celu
oszukania więźniów. Myślę, że ci pomocnicy to właśnie przewodnicy, którzy prowadzali
odwiedzających po zakamarkach wyroczni w czasie poszukiwania przez nich wizji, podczas
gdy więźniami są właśnie ludzie odwiedzający wyrocznię. Możliwe, że tymi przewodnikami
byli Kimeryjczycy, którzy zwyczajowo przebywali zawsze w ciemnościach.
Podejrzewam, że pisząc ten słynny mit Platon miał na myśli wyrocznię zmarłych w Efyrze.
Niestety wiele wątpliwości pozostaje bez odpowiedzi z powodu nieszczęśliwych wydarzeń,
które przytrafiły się Efyrze.
W 280 roku p.n.e. Pyrrus, król Epiru, wyruszył na czele armii liczącej dwadzieścia pięć
tysięcy ludzi na bohaterską wyprawę i pokonał armię Rzymian. Rok później znów pokonał
Rzymian, ale stracił w tej wojnie tak wielu żołnierzy, że jego armia została niemal wybita.
"Jeszcze jedno zwycięstwo -zauważył wówczas – i będziemy pokonani". Stąd właśnie
wywodzi się określenie "pyrrusowe zwycięstwo'", oznaczające, że nawet wygrywając, można
stracić.
Odważne zwycięstwa Pyrrusa były taką zniewagą dla Rzymian, że sto lat później najechali
oni na Epir i zniszczyli siedemdziesiąt miast. Wśród nich znalazła się i Eiyra. Choć ruiny
wyroczni istnieją do dziś, relacje z wydarzeń, jakie miały tam miejsce, przepadły. Dla nas,
ludzi dwudziestego stulecia, pozostały ruiny i nieliczne źródła historyczne, literackie oraz
antropologiczne – wszystkie bardzo interesujące, ale będące zaledwie echem przeszłości.
Przewodnik podróżnika po królestwie pośrednim
Ci, których wciągnie ten temat, mogą zechcieć odwiedzić wyrocznię zmarłych w Efyrze.
Nawet dziś leży ona na uboczu, w górzystym rejonie Grecji. W czasach starożytnych podróże
do wyroczni zmarłych były niewyobrażalnie męczące. Z założenia chodziło o ciężką próbę,
tak długa podróż bowiem z pewnością zwiększała emocje związane z oczekiwaniem na wizje.
Moja żona i ja mieliśmy ogromne trudności z odnalezieniem wyroczni zmarłych, kiedy w
marcu 1993 roku odwiedziliśmy Grecję, żeby spędzić dzień w najstarszym w dziejach naszej
cywilizacji psychomanteum.
Aby dostać się tam z Aten, najpierw polecieliśmy na północ, do miasta loannina. Spędziliśmy
tam noc, a z rana pojechaliśmy autobusem do Prevezy. Jazda trwała dwie godziny, po czym
natychmiast przesiedliśmy się do autobusu jadącego do małego miasteczka Kanaliki.
Wyprawy autobusem w ten rejon nie sadła ludzi lękliwych. Znaczna część drogi wiedzie
wąskimi serpentynami, a pasażerowie widzą przez okna przepaście sprawiające wrażenie
bezdennych.
Ale taka podróż to nie tylko strach. Można też zobaczyć piękne krajobrazy i barwne sceny z
życia greckich wsi.
Po dotarciu na koniec do miasteczka Kanaliki wzięliśmy taksówkę do necromanteionu, jak
nazywają go miejscowi. Znajduje się on jakieś sześć kilometrów za miastem., na szczycie
wysokiego wzgórza, poniżej kaplicy bizantyńskiej zbudowanej w średniowieczu, być może
po to, by budowla chrześcijańska zasłoniła wyrocznię. Wyrocznia pozostawała ukryta przez
setki lat. Ostatnio odkopano ją i większość ruin jest teraz wyraźnie widoczna.
Kierowca podwiózł nas tuż pod bramę stalowego ogrodzenia, które otacza starożytne ruiny.
Poprosiliśmy go, aby wrócił po nas, co okazało się doskonałym pomysłem, ponieważ nie ma
tam telefonu.
Nie było żadnych innych zwiedzających. Byliśmy z żoną zupełnie sami w miejscu
uwiecznionym przez Odyseusza i Orfeusza, odwiedzanym przez tysiące ludzi pragnących
ujrzeć swoich utraconych bliskich. Z błogosławieństwem Sokratesa., pełnego humoru
dżentelmena, który od blisko dwudziestu pięciu lat opiekował się wyrocznią., mogliśmy
swobodnie wędrować wśród szczątków dawnej wyroczni.
Pozbawiona dachu, ukazywała labirynt korytarzy i izb, po których krążyli przed wiekami
petenci czekający na wprowadzenie do komnaty zjaw. Wszystkie pomieszczenia wyroczni są
nadal widoczne. Usiedliśmy w części mieszkalnej kapłanów – zwanych psychopompami –
którzy zarządzali tym przybytkiem. Ich pokoje byty wielkie, według standardów
starożytnych, a jednak mierzyły nie więcej niż trzy metry na trzy. Opuściwszy siedzibę
kapłanów i wędrując po labiryncie korytarzy, usiłowałem sobie wyobrazić, jak to miejsce
mogło wyglądać dwa tysiące lat temu, kiedy było ciemne jak jaskinia i przesycone pełnym
grozy wyczekiwaniem. Co robili ludzie w czasie spędzanych tu długich tygodni? O czym
myśleli i rozmawiali? Mimo że lubię być sam, wzdragałem się na myśl o tak długotrwałym i
otępiającym wyczekiwaniu.
Pokoje, w których sypiali klienci wyroczni, były łatwe do odnalezienia. Tak samo jak
komnata zjaw. Było to największe pomieszczenie w labiryncie, o wysokich ścianach,
przestronne. Mogłem sobie bez trudu wyobrazić, jakim wstrząsem dla zmysłów musiało być
znalezienie się tam po spędzeniu blisko miesiąca w mroku. W tej majestatycznej komnacie
pochodnie rzucały na ściany migotliwe blaski, kiedy ubrani w togi kapłani podprowadzali
swoich klientów do wielkiego wypolerowanego kotła. Ustawiwszy ich wokół, polecali im
wpatrywać się w lśniący metal, aż ujrzą wizję osoby, którą pragnęli zobaczyć.
Stojąc pośrodku tej komnaty, tam gdzie musiał znajdować się kocioł, mogłem sobie
wyobrazić, czego świadkami byli kapłani, kiedy klienci, jeden po drugim, dostrzegali swoje
wizje. Na podstawie moich doświadczeń z pracy we własnym psychomanteum, oddalonym o
tysiące kilometrów od tego miejsca, wiedziałem, jaka radość i zaskoczenie malują się na
twarzach ludzi na widok magicznych wizji, znałem okrzyki zachwytu, gdy krewni i najdrożsi
powracali jeszcze na chwilę. Patrząc z góry na ruiny uświadomiłem sobie, jakim wyczynem
architektonicznym musiało być to psychomanteum dla starożytnych specjalistów. Zbudowali
je z wielką starannością, tak bardzo dokładnie, że przetrwało do dziś i świadczy o ogromnym
znaczeniu, jakie przypisywano w tej kulturze wywoływaniu duchów zmarłych ludzi.
Od religii do królowej elżbiety
Ponieważ zachowały się tylko nieliczne relacje na temat wpatrywania się w zwierciadło,
niemożliwe jest napisanie na ten temat szkicu historycznego, w którym nie byłoby luk.
Inaczej niż w przypadku takich dziedzin jak chemia lub filozofia, nie istnieje tu ciągła
tradycja, sięgająca setek lat wstecz,
Praktyka wpatrywania się w zwierciadło zdaje się pojawiać cyklicznie to tu, to tam, po czym
niknie z pola widzenia, przypominając raczej rozproszone wybuchy niż nieprzerwaną linię
przekazu. Mimo wszystko, jeśli już się pojawia, często prowadzi do interesujących skutków.
Mogę co najwyżej przedstawić serię krótkich epizodów, gdy wpatrywanie się w zwierciadło
odegrało rolę w historii ludzkości. Te epizody zostały zaczerpnięte z literatury, mitów, religii,
polityki i życia codziennego. Choć w tym rysie historycznym pojawią się luki obejmujące
setki lat, wskaże on wyraźnie, że praktyka wpatrywania się w zwierciadło w celu wywołania
duchów odgrywała ważną rolę w życiu ludzkim od najwcześniejszego okresu historii
człowieka. Ta rola była tak ważna, że ani Kościół, ani państwo nie byty w stanie stłumić
owych praktyk.
Już w Starym Testamencie, w Pierwszej Księdze Samuela, znajdujemy wzmianki o wróżbach.
Król Saul nakazuje wypędzenie wszystkich mediów i spirytystów z Izraela, jak też domaga
się kary śmierci dla każdego, kto odważy się wywoływać duchy. Ale kiedy sam potrzebuje
porady zmarłego króla Samuela, udaje się w przebraniu do pewnej kobiety w En-Dor, znanej
jako medium, która niechętnie ulega jego namowom i przywołuje ducha Samuela. En-Dor
znaczy "fontanna z Dor". Wioska leży na górze podziurawionej jak sito licznymi jaskiniami.
Zarówno jaskinie, jak i fontanny – o czym się wkrótce przekonamy – mają związek z
wywoływaniem duchów.
Duch Samuela najwyraźniej wyjawia kobiecie, kim jest Saul, ponieważ ta zupełnie
niespodziewanie nydaje przejmujący krzyk i zwraca się do króla ze słowami:
"– Dlaczego mnie oszukałeś? Wszak ty jesteś Saul!"
Dopiero po zapewnieniu, że nie stanie się jej żadna krzywda, kobieta ujawnia Saulowi
obecność Samuela. Zobaczywszy zmarłego króla, Saul pada na ziemię i zwraca się do niego:
"– Jestem w ciężkiej niedoli – mówi. – Filistyńczycy wojują ze mną, a Bóg odstąpił ode mnie
i już nie daje mi odpowiedzi ani przez proroków, ani przez sny; przywołałem więc ciebie,
abyś mi oznajmił, co mam czynić".
W odpowiedzi Samuel wygłasza przerażające proroctwo, które się spełnia: "– Dlaczego tedy
pytasz mnie, skoro Pan odstąpił od ciebie i stał się twoim wrogiem? Pan uczynił ci, jak
zapowiedział przeze mnie: Pan wydarł władzę królewską z twojej ręki i dał ją innemu,
Dawidowi. Ponieważ nic usłuchałeś głosu Pańskiego i nie wywarłeś zapalczywego gniewu
Pana na Amaleku, dlatego uczynił ci to Pan w dniu dzisiejszym. Nadto wyda Pan Izraela wraz
z tobą w ręce Filistyń-czyków i jutro będziesz ty i twoi synowie ze mną. Również i obóz
izraelski wyda Pan w ręce Filistyńczyków"ˇ.
Jakiego rodzaju medium używa kobieta do wywołania ducha Samuela? Choć w Biblii nie
mówi się wyraźnie o tym, jaką metodę zastosowała, być może użyła czegoś w rodzaju
zwierciadła, jakiegoś lśniącego obiektu, który mógł ukazać lustrzany obraz zjawy. Być może
to w przejrzystej głębi takiego odbicia nastąpiło spełnienie bolesnego pragnienia króla Saula,
by spotkać zjawę.
To do używania przez Józefa srebrnej czary jako zwierciadła nawiązywał jego sługa, gdy
mówił: "Czyż nie jest to jedno, w czym mój pan pije i w czym faktycznie wróży?" W dalszym
wersie Józef wychwalał swe talenty, stwierdzając: "Czyż nie wiesz, że człowiek taki jak ja
może naprawdę wróżyć?"
Antropolodzy i inni badacze, którzy poznawali kultury plemienne, opisują metody
konsultowania się z duchami podobne do opisanych w Starym Testamencie.
Tradycja szamańska
Na przykład na Syberii tunguscy szamani stosowali miedziane zwierciadła, aby
"umiejscawiać duchy". W ich języku słowo zwierciadło" wywodzi się ze słowa "dusza" lub
"duch", toteż zwierciadło było uznawane za miejsce pojawiania się duchów. Szamani ci
twierdzili, że wpatrując się w zwierciadło, potrafią zobaczyć duchy zmarłych ludzi. Zresztą
słowo "szaman" pochodzi właśnie z języka Tunguzów. Zadaniem szamana było
rozwiązywanie problemów, które wyłaniały się w życiu codziennym całej społeczności, jak
też poszczególnych osób. Swego czasu Malgasze z Madagaskaru wywoływali duchy
zmarłych podczas zawiłych ceremonii grupowych. Do obyczajów tego ludu należały
rozmowy o widzianych zjawach swoich zmarłych bliskich, jak też otwarte dyskusje o
kontaktach z tymi duchami. Szamani plemienni rozpoczynali takie ceremonie, nawiązując
kontakt z duchami poprzez zwierciadło.
Podobnie jak we fragmencie eposu Homera, w którym opisana jest wizja Odyseusza, krew
służyła jako medium do wpatrywania się Indianom z plemienia Paunisów w Ameryce
Północnej. Stosowana przez nich metoda wpatrywania się w zwierciadło była podobna do
greckiej. Kiedy członek plemienia zabił borsuka, starszyzna plemienna przetrzymywała
zwierzę do nocy, po czym obdzierano je ze skóry. Krew zlewano do misy i przy świetle
księżyca ustawiano wokół niej dzieci, aby wpatrywały się w swoje odbicia w tak powstałym
zwierciadle. Jeśli ujrzały siebie z siwymi włosami, oznaczało to długie życie; jeśli obraz był
ciemny i niewyraźny, dziecko miało zachorować i umrzeć; jeśli nie ukazywało się żadne
odbicie, dziecko miało pewnego dnia zginąć z ręki wroga.
Afrykanie z Fezu do wypatrywania wizji używali naczynia z wodą. We współczesnym
Egipcie używa się zbiorniczka z atramentem – niemal tak samo, jak Odyseusz posługiwał się
krwią. Dee Halde, podróżnik, który na początku XVIII wieku pojechał do Chin, napisał
później, że taoistyczni wróżbici obserwowali w kotłach z wodą wydarzenia zachodzące w
całym imperium. Zulusi z Afryki czcili należące do ich wodza naczynie, które po napełnieniu
wodą służyło do wróżb. Szamani na północy strefy równikowej w Afryce rozpoznawali
choroby pacjentów, wpatrując się w kociołek z wodą.
Do najbardziej intrygujących należy praktyka wpatrywania się w zwierciadło uprawiana przez
plemię Nkomi z Przylądka Lopez. Otóż stosuje sieje w czasie rytualnego przyjmowania
chłopca do grona mężczyzn, a przebiega to w następujący sposób: po długim poście
nowicjusza zamyka się w szałasie. W jednym końcu szałasu stoi drewniana statua. Pod nią
umieszcza się kości człowieka zmarłego dawno temu, przed statuą zaś ustawia się
zwierciadło.
Nowicjusz ma za zadanie tak długo wpatrywać się w zwierciadło, aż zobaczy w nim twarz
człowieka. Następnie musi opisać swoją wizję. Jeżeli trafnie opisze zmarłego, którego kości
umieszczono pod statuą, zostaje dopuszczony do kolejnego etapu ceremonii.
W najnowszej książce na temat leczniczych właściwości roślin Richard Evans Schultes oraz
Albert Hoffman – chemik, który odkrył LSD – opisują plemię Bwiti z Afryki Zachodniej,
które utrzymuje kontakt ze zmarłymi krewnymi stosując w tym celu pewne ziele i
zwierciadło. Członkowie tego plemienia zjadają duże ilości rośliny zwanej iboga, po czym
wpatrują się w zwierciadło.
Członkowie tego plemienia powiedzieli antropologom, że kombinacja rośliny i zwierciadła
"otwiera głowę", wskutek czego ich dusze mogą przenieść się do "ziemi zmarłych". Jeden z
praktykujących ten rytuał napisał krótki wiersz o swoich przeżyciach, w którym możliwie
najlepiej wyraża słowami to, co się wówczas z nim działo:
Czułem się tak, jakbym został przeniesiony daleko,
w głęboką puszczę,
aż doszedłem do bariery z czarnego żelaza.
Przy tej barierze, niezdolny do jej przekroczenia,
Dostrzegłem tłum czarnych ludzi
Również nie mogących jej przestąpić.
W dali... było bardzo jasno.
Powietrze mieniło się kolorami...
Nagle mój ojciec zstąpił z góry
w postaci ptaka.
Nadał mi wówczas imię Eboka
I umożliwił lot za nim
ponad żelazną barierą.
Zwierciadło Ala ad-Aina, nimfy Numy
Temat duchów wywoływanych ze zwierciadeł pobudzał także wyobraźnię literacką
przedstawiciel i kultur innych niż grecka. Wydaje mi się zupełnie oczywiste, że kilka spośród
opowieści w Księdze tysiąca i jednej nocy zawiera opisy wizji lustrzanych. Na przykład
historia Ala ad-Dina i jego lampy mówi właśnie o przyzywaniu duchów. Odmiennie niż w tej
pracy, w historii Ala ad-Dina mamy do czynienia nie z duszami zmarłych, lecz z duchami
innego rodzaju – dżinnami. Te złowieszcze stwory mogły spełniać życzenia osób, którym
udało sieje uwolnić, pocierając lampę, gdzie byty uwięzione.
W Księdze tysiąca i jednej nocy osobą, która dokonała tego jako pierwsza, jest matka Ala ad-
Dina, która polerowała lampę piaskiem, by jej przywrócić blask i móc j ą sprzedać. W trakcie
tej czynności z lampy wydostał się gigantyczny dżinn, "o przerażającym wyglądzie i wielkiej
postaci".
"– Powiedz, czego chcesz ode mnie – zagrzmiał. – Jestem twym sługą i sługą tego, w którego
posiadaniu znajduje się lampa".
Matka Ala ad-Dina była tak przerażona, że błagała swego syna: "Proszę cię, mój chłopcze –
na mleko, które z mej piersi ssałeś – wyrzuć tę lampę i ten pierścień., bo one nas wpędzą w
wielką biedę!"ˇ
To oczywiste, że polerując metalową lampę, matka Ala ad-Dina spowodowała powstanie
odblaskowej powierzchni, w której dżinn mógł być widziany jako wizja lustrzana. Następnie
wizja ta pozornie opuściła powierzchnię odblaskową i pojawiła się xv świecie materialnym.
W dawnych czasach metalowych lamp używano również do wróżb; praktyki takie nazywano
larnpadornancją. Mam przywiezioną z Indii starą brązową lampę na tłuszcz wielorybi i
rozumiem przyczyny, które spowodowały powstanie takiej tradycji. Odkryłem bowiem, że po
wypolerowaniu staję się ona doskonałym zwierciadłem, świetnie nadającym się do
wpatrywania.
Wszystko to każe mi uwierzyć, że obraz dżinna wydostającego się z butelki
najprawdopodobniej pochodził z wpatrywania się w zwierciadło.
Istoty zwane nimfami pojawiły się w rzymskich mitach przy opowieści o Numie, drugim
królu Rzymu. Podobnie jak wszyscy Rzymianie, wierzył on we wróżki wodne, które
wyłaniały się z krystalicznie czystej wody w fontannach.
Kiedy czytamy komentarz świętego Augustyna, staje się dla nas zupełnie oczywiste, że
Egeria to byt lustrzany. W swym dziele O państwie Bożym św. Augustyn napisał: "Bo i sam
Numa, do którego nie posłano żadnego proroka Bożego i żadnego świętego anioła, zmuszony
został do uprawiania hydro-mancji, by w wodzie zobaczyć obrazy bogów lub raczej mamidła
demonów i usłyszeć od nich, co powinien ustanowić i czego przestrzegać w dziedzinie
religijnych obrzędów i ofiar".
Celtyckie mity o wpatrywaniu się w zwierciadło
Celtycki manuskrypt z dwunastego wieku opowiada o wydarzeniu z życia Lludda, jednego z
pierwszych królów Brytanii, kiedy to wykorzystano wpatrywanie się w kocioł w celu ujęcia
kłopotliwych smoków. Smoki te wydawały tak przeraźliwe odgłosy, że "mężczyźni bledli i
tracili siłę, kobiety roniły, chłopcy i dziewczęta odchodzili od zmysłów, a wszystkie zwierzęta
oraz drzewa, ziemia, wody stawały się jałowe". Tak więc smoki te zagrażały przyszłości
królestwa Lludda i władca musiał znaleźć sposób, by się ich pozbyć. W tym celu odbył
naradę ze swoim bratem, królem Francji, który powiedział, że można by wyczarować smoki
w kadzi z winem miodowym i uwięzić je w jedwabnej materii.
"– Natychmiast owiń wokół nich materię – powiedział brat Lludda – i zakop je w kamiennej
skrzyni, i pokryj ją ziemią, w miejscu, jakie uznasz za najbezpieczniejsze w swoim
królestwie".
Lludd postąpił zgodnie z tą sugestią: okrył beczkę wina miodowego jedwabną tkaniną I
wpatrywał się w nią, póki nie ukazały się zjawy smoków. Kiedy w końcu zostały zawinięte w
jedwab, Lludd je zakopał.
Opowieść o Lluddzie stanowi jedno z ogniw w ciągnącym się przez wieki łańcuchu historii
wpatrywania się w kocioł, które pojawia się jako kluczowa scena w Makbecie Szekspira.
kiedy to trzy czarownice gotują według starej receptury wywar i z jego wrzących oparów
wywołują zjawy.
W źródłach średniowiecznych można znaleźć opisy rytuałów wywoływania duchów, które
ujawniały zainteresowanym informacje, jakich nie dało się zdobyć w inny sposób. W roli
wróżbitów występowali młodzi chłopcy; to im duchy przekazywały wieści. Procedury
przywoływania duchów zmarłych włączano czasami do zbiorów materiałów medycznych, co
pozwala przypuszczać, że stosowali je również lekarze. Można się zastanawiać, czy nie
sirużyło to czasem kojeniu żałoby.
Niektóre z tych technik pojawiają się we wspaniałej tragedii Goethego, poświęconej
legendarnemu doktorowi Faustowi. W trakcie opowieści poznajemy metody upatrywania się
w zwierciadło. Są to metody służące do wykrywania złodziei, podróży poza ciałem,
rozpoznawania chorób, a nawet przyzywania dziewięciu duchów powietrza poprzez
wpatrywanie się w szklankę napełnioną wodą źródlaną.
Swego rodzaju doktor Faust żył w osiemnastym wieku pod postacią hrabiego Cagliostro. Stał
się międzynarodową sensacją ucząc ludzi, jak wpatrywać się w dające odbicie powierzchnie i
widzieć obrazy. Jeden z pisarzy pozostawił relację o duchu Cagliostra, o tym, jak pojawił się i
prowadził z nim rozmowę w "kryształach i pod szklanymi dzwonami".
Wróżbita zwany 007
Zapewne do najbardziej fascynujących opowieści o magicznych sztuczkach należy historia
Johna Dee, znanego angielskiego uczonego i wynalazcy z czasów elżbietańskich, urodzonego
w 1527 roku. Ślubował on poświęcić swoje życie nauce i studiował całymi dniami,
codziennie, przez cały okres młodzieńczy. Jego trud przyniósł efekty. Mając zaledwie
dwadzieścia kilka lat wykładał już na licznych uniwersytetach, zwłaszcza we Francji, gdzie
szanowano jego dziwactwa.
Był także pełnym poświęcenia wynalazcą, którego prace czasem jego samego wpędzały w
kłopoty. Kiedy uczniowie wystawiali komedie Arystofanesa, Dee postanowił uatrakcyjnić
spektakl, budując aparaturę do specjalnych efektów – gigantycznego insekta, który wyglądał,
jakby latał.
Owad rozbawił większość ludzi, którzy go widzieli, a niektórych nawet wystraszył. Kiedy
bowiem uruchomiono aparaturę, co bardziej zabobonni spośród widzów zerwali się na nogi z
okrzykiem: "Czarodziej!"
Oskarżenia o uprawianie czarów towarzyszyły Johnowi Dee przez całe życie. Pewnego razu
tak bardzo zniecierpliwiły go prześladowania, że poprosił, aby go osądzono w celu
załatwienia tego problemu raz na zawsze. Jak napisał w swojej petycji do króla, proces
zniechęciłby tych "chorych umysłowo. bezmyślnych, złośliwych i godnych pogardy
prostaków'', którzy zatruwali mu życie. Dodał nawet, iż chętnie zgodzi się na ukamienowanie,
jeśli ktoś udowodni mu, że istotnie jest czarodziejem czy też "wywołującym diabły".
Mając dwadzieścia kilka lat, Dee był już uczonym o międzynarodowej sławie i ekspertem w
dziedzinie technik i sprzętu nawigacyjnego. Napisał jeden z klasycznych podręczników do
matematyki i wynalazł przyrząd pomagający żeglarzom odczytywać mapy.
Dla królowej Elżbiety pracował jako swego rodzaju prywatny wywiadowca. Jak mówiono,
królowa była zafascynowana jego oczami, wobec czego nadała mu przydomek "Oczy". W
nawiązaniu do tego. podpisując tajne raporty dla niej Dee stawiał obok siebie dwa kółka, co
miało przedstawiać oczy, a nad nimi i z boku znak przypominający siódemkę, zapewne jego
szczęśliwą liczbę. W rezultacie podpis wyglądał jak "007", czyli numer ewidencyjny Jamesa
Bonda, również pracownika królewskich tajnych służb.
Badając przedmioty przywiezione z Meksyku przez Hiszpanów, Dee znalazł zwierciadło z
obsydianu, które najwyraźniej służyło Aztekom do wróżenia. Ze zdumieniem odkrył, że
dostrzega w nim wizje, l wkrótce zaczął wykorzystywać to odkrycie w swojej pracy dla
królowej, która nawet udała się pewnego dnia z wizytą do jego domu. aby zobaczyć owo
niezwykłe zwierciadło.
Jego siedziba była właściwie połączeniem muzeum, biblioteki i ośrodka badań nad
świadomością. Miał tam wiele najróżniejszych interesujących przedmiotów oraz księgozbiór,
jeden z najlepszych w kraju. Pomimo swoich powiązań 7. dworem i -wysokiej pozycji w
świecie akademickim, nadal przez niewykształconych mieszkańców Londynu uważany był za
czarodzieja. Pewnego razu ci zabobonni ludzie zostali podjudzeni przez zazdrosnych
członków dworu królewskiego do rozruchów przeciw Johnowi Dee. Zaatakowali i spalili jego
dom, w czasie gdy właściciel przebywał w podróży poza granicami kraju. W jednym z
opisów tego wydarzenia znajduje się informacja, że Dee z oddali, za pomocą obsydianowego
zwierciadła, obserwował swoje płonące księgi. Podobno przyjął to ze stoickim spokojem;
zresztą i tak nie był w stanie nic zrobić.
W domu, który został zniszczony, Dee miał specjalną komnatę służącą do wywoływania wizji
zwierciadlanych. Skrupulatnie opisywał swoje wizje w szczegółowym i obszernym
manuskrypcie, z którego do dziś zachowała się tylko część. Opisuje w nim duchy, które
najpierw pojawiały się w zwierciadle, a potem jak gdyby wychodziły zeń i przebywały w
komnacie.
Jeden z tych duchów, młodej kobiety o imieniu Madimi, pojawiał się regularnie i jakby krążył
po pokoju. Dee pisał również, że "przybysze" odzywali się, a nawet prowadzili z nim
rozmowy. Na przykład jedna z tych istot – zwanych przez Dee aniołami – wygłosiła
następującą ponadczasowo słuszną sentencję: "Ignorancja była nagością, przez którą znosiłeś
pierwsze cierpienia, a pierwszą plagą, która nawiedziła człowieka, był głód wiedzy... głód
wiedzy przeszkadza ci zdobywać wiedzę o sobie samym".
Uczeni dawno odrzucili relacje Johna Dee, uznając je za nieprawdziwe, ale ja uważam, że
wywoływał on mądrość i byty z głębin swojej podświadomości.
Dee nie sądził jednak, że tak było. Ten wielki naukowiec usiłował wykorzystać wszystko, co
było w jego mocy, aby dotrzeć do Boga. Miał nadzieję, że dzięki kontaktom z aniołami uda
mu się na nowo połączyć katolików i protestantów w jednej wierze chrześcijańskiej, wierze
powszechnej miłości. Pomimo ostrzeżeń ze strony przywódców obu Kościołów, że ryzykuje
postawienie go pod sąd jako heretyka, Dee nadal publikował swoje konwersacje z aniołami.
Jego wiara w to, że za pośrednictwem obsydianowego zwierciadła rozmawia z aniołami, nie
zyskała mu przychylności na dworze. Jakub I, który w 1603 roku odziedziczył koronę po
Elżbiecie, był bardzo wyczulony na wszystko, co "pachniało czarami". Ponieważ Dee był
lojalnym sługą królowej Elżbiety, nowy kroi oddalił wprawdzie zarzuty o uprawianie przez
Dee wróżbiarstwa, wysuwane przez niektórych przedstawicieli kleru, ale pozbył się go z
dworu królewskiego.
Skazany na ostracyzm przez pozostałych uczonych, Dee zmarł w 1608 roku. Ostatnie dni
spędził pod opieką córki, która musiała czasami sprzedawać jego cenne księgi, aby zdobyć
pieniądze na jedzenie.
Po jego śmierci starannie przygotowany manuskrypt zawierający opis badań wpatrywania się
w zwierciadło zaginął na długie lata. Odnalazł się w końcu w sklepie rybnym w Londynie,
gdzie używano wyrywanych z niego kartek do pakowania ryb. Zapewne nic by się z tego
manuskryptu nie uchowało, gdyby jeden z uczonych nie przeczytał przypadkowo zapisków na
papierze, w który była zawinięta kupiona przez niego ryba.
Prezydenckie wizje zwierciadlane
Także jeden z prezydentów czerpał wiedzę z wizji zwierciadlanych. W nocy decydującej o
wynikach wyborów w 1860 roku Abraham Lincoln leżał wyczerpany na sofie. Nagle w
pobliskim lustrze dostrzegł dziwne, podwójne odbicie siebie samego: jedno takie, jak
wyglądał naprawdę, i drugie, na którym był blady i przypominał ducha.
Lincoln powiedział o tym swojej żonie. Mary. Pierwsza Dama zinterpretowała tę wizję
następująco: powiedziała, że zostanie wybrany na drugą kadencję, ale umrze przed jej
zakończeniem. Wizja zwierciadlana prezydenta i jej interpretacja okazały się prorocze.
Zdumiewające, jeśli weźmie się pod uwagę powszechność chęci ponownego spotkania się z
bliskimi zmarłymi, że umiejętności wpatrywania się w lustro niemal zaginęły. Jednym z
powodów tego stanu rzeczy jest zapewne to, że ci, którzy praktykują tę działalność,
zachowują w tajemnicy stosowane techniki.
Fakt, że po wywoływaniu duchów w Efyrze następowało okadzenie i rytualna kąpiel.,
świadczy, iż pomocnicy, kimkolwiek byli, zdawali sobie sprawę z niezbędności tych rytuałów
dla ułatwienia osobom wywołującym zjawy powrotu do rzeczywistości. Ujmujący gest
kobiety z En-Dor, która zaprosiła Saula na poczęstunek, zanim wyszedł, świadczy, że i ona
rozumiała potrzebę wsparcia po takim przeżyciu.
Stosowano także represje na tle religijnym. Organizacje religijne o surowej doktrynie
zniechęcały ludzi do szukania osobistych przeżyć w królestwie duchów. Ponieważ
wpatrywanie się w zwierciadło daje ludziom dostęp do ich duchowego wszechświata,
przywódcy różnych religii (nie tylko chrześcijaństwa, ale i innych religii państwowych)
zepchnęli te praktyki do podziemia. Wiele religii dawało wyraz pełnemu miłosierdzia
zainteresowaniu losem człowieka, paląc na stosie lub w inny sposób eliminując tych, którzy
naruszali zakazy.
Ważne jest również, aby zauważyć, że każda społeczność surowo traktuje tych, którzy łamią
konsens. Niewiele jest zasad dotyczących życia człowieka, czy to poznawczych, czy
społecznych, które byłyby świętsze niż wyobrażenie, że istnieje nie do pokonania przepaść
między światem żywych a królestwem zmarłych. Ci, którzy przekraczają tę granicę, narażają
się na surową krytykę.
Fałszywa historia
Bardzo prawdopodobne, że jakieś fałszerstwa zapisano jako fakt i nagłośniono po to, by
trzymać ludzi z dala od miejsc, w których były przywoływane duchy zmarłych. Lub, być
może., chętni do tej praktyki nie potrafili rozpracować technik i próbowali je tylko
naśladować. Można znaleźć wzmiankę o tym w jednym z fragmentów pracy Hipolita, biskupa
Rzymu z II wieku, który tak oto pisał w celu potępienia różnych okultystycznych "herezji":
"Ale też nie powinienem przemilczeć łotrostw tych czarowników, które polegają na wróżeniu
za pomocą kotła. W celu stworzenia bowiem zamkniętej komnaty i pomazania sufitu cyjaniną
(ciemnoniebieską farbą) stosują pewne naczynia z cyjaniną i wznoszą je do góry. Kocioł
pełen wody umieszczają wszakże na środku podłogi i padające na niego sine odbicie ma
przedstawiać widok niebios. Ale podłoga też ma pewien ukryty otwór, na którym stawia się
kocioł, uprzednio wyposażony w kryształowe dno, podczas gdy on sam zrobiony jest z
kamienia. Pod nim jednakże, niewidoczne dla obserwatorów, znajduje się pomieszczenie,
gdzie zbierają się wspólnicy, przybierając postacie bogów i demonów, których magik chce
przedstawić".
Z wielu powodów niektórzy ludzie – zwłaszcza przedstawiciele władz i medycyny – chcieli
zdławić praktyki wpatrywania się w zwierciadło. Powody te sięgają od zagorzałego
fundamentalizmu po strach przed zabobonami.
Nie twierdzę, że wszyscy, którzy praktykują wpatrywanie się w zwierciadło, zawsze byli w
pełni uczciwi i mieli wyłącznie dobre intencje. W tej dziedzinie wystąpiło tyle samo oszustw,
co i w każdej innej – od medycyny po hydraulikę.
Czy mamy jednak odrzucać coś pożytecznego tylko z tego powodu, że nieliczni wykorzystują
to w sposób nieuczciwy albo że nie jest zgodne z poglądami większości? Nie sądzę. Historia
pokazuje zarówno zalety wpatrywania się w zwierciadło, jak i jego wady. Dowiodła także
woli niektórych do walki w obronie tego, w co wierzą.
Przychodzi mi tu na myśl nieugięty i ze stoickim spokojem znoszący swój los John Dee.
Stawił czoło obywatelom Anglii, gdy sam wezwał do sądzenia go za czary. Był nawet
więziony przez sześć miesięcy za "lubieżne, diabelskie praktyki magiczne". A mimo to nadal
spędzał czas wpatrując się w swoje obsydianowe zwierciadło i dzielnie spisując relacje na
temat duchów, które ujrzał w jego przejrzystej głębi.
Można by się zastanawiać, dlaczego tak wielki umysł z czasów elżbietańskiej Anglii narażał
w ten sposób swoją reputację. Czyż jego życie nie było wskutek tego o wiele trudniejsze?
Było. Ale on poszukiwał wiedzy absolutnej i chciał wiedzieć jak najwięcej o sobie samym i
otaczającym go świecie. Śmieszność z pewnością znaczyła niewiele dla człowieka, który
napisał w swoim dzienniku: "Mogę i muszę wyznać przede wszystkim, w imię prawdy i
szczerości, że cel ostateczny, do jakiego dążę, to nie zaspokojenie ciekawości, lecz czynienie
dobra".
Współczesne psychomanteum
Ci, którzy śnią za dnia, są świadomi
wielu rzeczy umykających uwadze tych,
którzy śnią jedynie nocą.
Edgar AJlan Poe
Po zbadaniu, jaką rolę wpatrywanie się w zwierciadło odegrało w historii, zdecydowałem się
spróbować doprowadzić do spotkania ze zjawami zmarłych w sposób bardzo podobny do
tego, jaki stosowali Grecy.
Wymyśliłem procedurę, dzięki której, według mnie, zjawy zmarłych można było wywoływać
wśród żywych ludzi. Ale czy procedura ta była bezpieczna? Skonsultowałem się z doktorem
Williamem Rollem, jednym z czołowych w świecie ekspertów w dziedzinie zjaw zmarłych,
który poinformował mnie, że ani razu nie zdarzyło mu się. aby kogokolwiek spotkała
krzywda ze strony zjawy. W rzeczywistości, przeciwnie niż się to przedstawia w filmach i
książkach grozy, odkrył, iż takie przeżycia są korzystne i łagodzą rozpacz lub nawet
powodują, że zupełnie mija.
Pierwszym moim zadaniem stało się stworzenie odpowiedniego otoczenia, w którym
mógłbym prowadzić swój eksperyment. W tym celu przemieniłem pomieszczenie na górze
starego młyna w Alabamie w nowoczesne psychomanteum. Była to uwspółcześniona wersja
wyroczni zmarłych istniejących w starożytnej Grecji, chodziło mi bowiem o osiągnięcie tego
samego efektu, to znaczy umożliwienia ludziom widzenia zjaw zmarłych.
Urządziłem pokój, który miał służyć za izbę zjaw. W jednym końcu powiesiłem na ścianie
lustro o wymiarach: sto dwadzieścia centymetrów długości i sto pięć centymetrów szerokości.
Dolna krawędź lustra znajdowała się metr nad podłogą.
Przygotowałem też wygodny głęboki fotel, któremu obciąłem nogi, wskutek czego zagłówek
znalazł się również na wysokości około metra nad podłogą. Fotel został ustawiony w
odległości około metra od lustra i lekko odchylony do tyłu. Chodziło mi przy tym o wygodę,
ale i o to, by wpatrujący się w zwierciadło nie mógł widzieć własnego odbicia. W efekcie
odchylenia fotela powstało wrażenie przejrzystej głębi w lustrze, które odbijało jedynie
ciemności panujące za wpatrującą się osobą. W ten sposób otrzymałem krystalicznie
przejrzysty mrok.
Ten przejrzysty mrok gwarantowała czarna aksamitna zasłona, zwieszająca się z sufitu i
udrapowana wokół fotela. Odpowiednio zakrzywiony pręt, na którym wisiała, powodował, że
draperia otaczała fotel i lustro, dzięki czemu powstała osłonięta jakby grota czy komnata.
Wewnątrz tej komnaty widzeń, bezpośrednio za fotelem, ustawiłem małą lampkę ze szkła
witrażowego, z piętnastowatową żarówką. Kiedy w pokoju gasiło się lampy, a zewnętrzne
światło nie mogło przedostać się przez żaluzje i grube kotary, jedynie ta maleńka lampka
rozjaśniała pomieszczenie.
Ten prosty pokój z przyćmionym światłem, ciemne otoczenie i przejrzysta głębia lustra
tworzyły idealne warunki do wpatrywania się w zwierciadło. Byłem gotów do
doświadczalnego sprawdzenia moich teorii.
Wstępne badania
Pytanie, jakie zadałem sobie na wstępie, było proste: Czy istnieje metoda umożliwiająca
widzenie zjaw zmarłych bliskich osób przez normalnych, zdrowych ludzi? Aby otrzymać
odpowiedź na to łatwe pytanie, wybrałem dziesięć osób, które miały ochotę poświęcić na ten
eksperyment tyle czasu, ile było potrzeba.
Jak w większości badań tego rodzaju, przyjąłem następujące kryteria doboru kandydatów:
– musieli to być ludzie dojrzali, interesujący się zagadnieniami świadomości człowieka;
– musieli być zrównoważeni emocjonalnie, dociekliwi i umiejący wyrazić swoje myśli;
– żaden z kandydatów nie mógł mieć zaburzeń emocjonalnych czy psychicznych (to dlatego,
by zmniejszyć prawdopodobieństwo, że eksperyment mógłby spowodować szkodliwą
reakcję);
– żaden z kandydatów nie mógł być zwolennikiem okultyzmu. ponieważ takie skłonności
mogłyby skomplikować analizę wyników.
Skontaktowałem się z licznymi osobami, o których wiedziałem, że spełniają powyższe
kryteria. Byli wśród nich prawnicy, psychologowie, lekarze, studenci z ostatnich lat i ludzie
innych profesji.
Wszystkim kandydatom wyjaśniłem szczegółowo istotę eksperymentu. Powiedziałem im, że
będziemy próbowali wywołać zjawy zmarłych osób, z którymi byli blisko związani i które
chcieliby ponownie zobaczyć. Poprosiłem ich następnie, aby wybrali kilka pamiątek,
przedmiotów należących niegdyś do zmarłych i mocno z nimi związanych. Mieli przynieść te
przedmioty ze sobą do psychomanteum w dniu wywoływania przez nich zjaw.
Potem ułożyłem harmonogram sesji, tak by mieć pewność, że będę pracował tylko z jedną
osobą na raz. Każdą z osób uczestniczących prosiłem, aby w wyznaczonym dniu przybyła o
dziesiątej rano i przyniosła ze sobą pamiątki, a nawet album z fotografiami, jeśli to możliwe.
Prosiłem także, aby uczestnicy eksperymentu przychodzili w swobodnych, luźnych ubraniach
i wygodnych butach.
Uzgodniliśmy, że mogą zjeść lekkie śniadanie, ale prosiłem, aby powstrzymali się od picia
kawy, herbaty lub innych napojów zawierających kofeinę.
Po przybyciu na miejsce kandydat szedł ze mną na rozluźniający spacer po okolicy. W czasie
przechadzki rozważaliśmy, dlaczego dana osoba chciała zobaczyć określonego zmarłego.
Uprzedzałem też uczestnika eksperymentu, że nie ma żadnej gwarancji, iż zjawa się ukaże.
To naturalnie było prawdą. Nie mogłem obiecać, że zjawa się ukaże, ale miałem też głębsze
powody, by tak mówić. Chciałem usunąć wszelkie napięcie wywołane uczestnictwem w
eksperymencie. Mogło ono bowiem spowodować niepokój i zmniejszyć szansę widzenia
zjawy.
Po spacerze jedliśmy lekki lunch, na który składała się zupa, sałatka, jakiś owoc oraz sok
owocowy lub bezkofeinowy napój gazowany. Następnie zasiadaliśmy do trwającej dłuższy
czas rozmowy, w czasie której szczegółowo mówiliśmy o wszystkim, co wiązało się ze
zmarłą osobą i stosunkami łączącymi zmarłego z uczestnikiem eksperymentu. Rozważaliśmy
sprawy takie, jak charakter zmarłego, jego wygląd, zwyczaje – dosłownie wszelkie aspekty
osobowości.
Zazwyczaj uczestnik eksperymentu przynosił ważne i wzruszające pamiątki. W czasie naszej
konwersacji przedmioty te leżały przed nami i mój rozmówca często ich dotykał. Niektóre z
nich były naprawdę poruszające. Jeden z panów przyniósł sprzęt do łowienia ryb, należący
niegdyś do jego ojca. Pewna kobieta przyjechała z kapeluszem swojej zmarłej siostry.
Przedmioty te służyły jako rozbudzające wspomnienia, namacalne pamiątki po zmarłych.
Zanim niektórzy z uczestników wchodzili do komnaty zjaw, polecałem, by położyli się na
łóżku skonstruowanym przez jednego z moich pracowników. Łóżko to, pozwalające na
spoczywanie w pozycji półleżącej, wyposażone w głośniki, pomaga wraz z muzyką w
doznaniu uczucia głębokiego relaksu. Używała tego łóżka mniej więcej polowa osób.
Przygotowania trwały aż do zmierzchu. Wtedy uczestnika eksperymentu wprowadzano do
pomieszczenia, w którym miał wpatrywać się w zwierciadło, włączano małą lampkę, a
pozostałe światła w pokoju gaszono. Osoba uczestnicząca w eksperymencie otrzymywała
polecenie wpatrywania się intensywnie w lustro i rozluźnienia się. oczyszczenia swoich myśli
ze wszystkiego prócz wspomnień o zmarłej osobie. Mogła pozostawać w tym pomieszczeniu
tak długo, jak tylko chciała, ale prosiłem, aby nie miała przy sobie zegarka, pokusa zerkania
nań jest bowiem bardzo silna.
Przez cały czas w sąsiednim pokoju siedział mój asystent, gotów służyć pomocą, gdyby to się
okazało potrzebne. Kiedy uczestnik eksperymentu wychodził, przeprowadzaliśmy
szczegółową dyskusję, w czasie której opowiadał, co mu się przytrafiło. Umożliwialiśmy mu
analizowanie wszystkich swoich uczuć i omawianie przeżycia tak długo, aż poczuł, że nie ma
już zupełnie nic do dodania. Czasami relacjonowanie odczuć trwało ponad godzinę.
Zwracałem szczególną uwagę na to, aby nie przeszkadzać ani nie ponaglać. Rozmowa
kończyła się dopiero wtedy, kiedy sam uczestnik eksperymentu uznał, że jest skończona.
"Zobaczyłem autentyczną osobę"
Typowym przypadkiem był mężczyzna, który chciał zobaczyć swoją zmarłą matkę. Przyszedł
do mnie po wysłuchaniu pogadanki o możliwościach wynikających z wpatrywania się w
zwierciadło, którą wygłosiłem w New Jersey.
Powiedział mi, że jego matka zmarła przed rokiem i że bardzo za nią tęskni. Ojciec osierocił
go we wczesnym dzieciństwie i matka wychowywała syna samotnie. Wskutek tego łączyła go
z matką niezwykle silna więź i po jej śmierci głęboko rozpaczał.
Zapytałem o jego życie. Miał czterdzieści parę lat i pracował na wysokim stanowisku w
renomowanej firmie biegłych księgowych w Nowym Jorku. Nigdy nic był leczony z powodu
jakichkolwiek zaburzeń psychicznych.
Pomyślałem, że idealnie nadawał się na uczestnika mojego eksperymentu badawczego. Nie
tylko był chętny i rozumiał, o co w tym chodzi, ale też spełniał kryteria, jakie ustaliłem dla
kandydatów do moich badań.
Czułem się poruszony, kiedy zaproponował, że przyjedzie i spędzi dzień u mnie. Kiedy zjawił
się na swoją sesję, postępowaliśmy zgodnie z programem, który wcześniej tu o-pisałem. Rano
poszliśmy na spacer i rozmawialiśmy o tym, dlaczego chce zobaczyć swoją zmarłą matkę.
Zawsze uważałem podobne ćwiczenie za niezwykle skuteczny środek wyzwalania myśli
danej osoby. Jest nawet grupa psychologów, którzy spacer i bieganie traktują jako stały
element terapii. Podobnie było w przypadku tego pana. Podczas spaceru zaczął opowiadać o
swojej matce. I kiedy mówił o jej poświęceniu jako osoby samotnic wychowującej dziecko,
wyraźnie widziałem, że wspomnienia te bardzo go wzruszyły.
– Pod koniec życia była bardzo chora – rzekł. – Sądzę, że chcę ją ponownie zobaczyć między
innymi dlatego, iż pragnąłbym się przekonać, czy jest szczęśliwa tam, gdzie się teraz
znajduje.
Po lunchu obejrzeliśmy album z fotografiami jego i matki, przyglądając się temu, jak oboje
starzeli się z upływem lat. Na wczesnych zdjęciach widać było krzepką, szczęśliwą kobietę,
ale pod koniec albumu stało się widoczne, jak bardzo wyniszczyły ją życie i choroba. Na
niektórych fotografiach twarz mężczyzny była przytulona do twarzy matki. Choć uśmiechał
się, można było Łatwo dostrzec, że pogarszający się stan jej zdrowia bardzo go martwi.
Oglądaliśmy też pamiątki, które przywiózł ze sobą. Był to sweter, który nosiła pod koniec
życia, a także kapelusz z jej młodych lat.
– Ubrania mają swoją pamięć – powiedział mężczyzna, wyjaśniając, dlaczego wybrał właśnie
to. – Chciałem wziąć ze sobą coś, co by mi przypominało, jak się czuła, a nawet jak się
poruszała.
Wieczorem zaprowadziłem go do izby zjaw i wyjaśniłem mu całą procedurę. Następnie
zostawiłem go samego. Mniej więcej godzinę później wyszedł. Uśmiechał się, a po
policzkach spływały mu łzy. Był uszczęśliwiony tym przeżyciem, jak mówił. Usiedliśmy w
moim biurze i opowiedział mi, co zobaczył:
"Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że osoba, którą zobaczyłem w lustrze, była moją matką!
Nie wiem, skąd przyszła, ale jestem pewien, że widziałem autentyczną osobę. Patrzyła na
mnie z lustra. Nie potrafię powiedzieć, w co była ubrana, ale wiem, że miała siedemdziesiąt
kilka lat, była mniej więcej w tym samym wieku, w jakim umarła. Wyglądała jednak na
zdrowszą i szczęśliwszą niż pod koniec życia.
Nie poruszała ustami, ale mimo to mówiła do mnie i wyraźnie słyszałem jej słowa.
Powiedziała: – Jest mi tu doskonale. – Czułem mrowienie w dłoniach i przyspieszone bicie
serca. Potem zdecydowałem się powiedzieć coś do niej. – Cieszę się, że cię widzę –
odezwałem się. – I ja też – odparła. I to wszystko. Po prostu znikła".
Przeżycie to pomogło mu odzyskać spokój ducha po śmierci matki,
– Po tym, co zobaczyłem i usłyszałem, wiem, że już nie cierpi, tak jak w swoich ostatnich
dniach – powiedział. – Już samo to spowodowało ustąpienie wielkiego napięcia, w jakim
żyłem.
Uczestnik tego eksperymentu był pewien, że jego matka naprawdę pojawiła się w lustrze,
choć nie potrafił powiedzieć, skąd przybył jej obraz. Mogła to być jakaś forma jego pamięci
lub też naprawdę duch jego matki, jak powiedział. Ale jakakolwiek była odpowiedź na to
pytanie, nie umiał jej udzielić.
– Nie rozumiem dokładnie przyczyny, ale wiem., że naprawdę widziałem moją matkę.
Zadziwiające rezultaty
Jeszcze zanim pierwszy uczestnik eksperymentu ukończył swoją sesję, zakładałem, że tylko
niewielka część – może jeden na dziesięciu – będzie miała wizje. Sądziłem też, że wszyscy
uczestnicy będą wątpili w "rzeczywisty" charakter spotkania i nie będą pewni, czy to, co
przeżyli, było czymś "realnym", czy też jedynie dokonało się w ,.ich umysłach".
Wyniki doświadczeń okazały się jednak diametralnie różne od tego, co początkowo
przewidywałem. Już po przeprowadzeniu dziesięciu osób przez proces ułatwiania wizji
zdałem sobie sprawę, że możliwe jest powszechne powielanie doświadczeń ludzi w zakresie
widzenia duchów osób zmarłych. Spośród dziesięciorga uczestników, którzy przy mojej
pomocy przeszli przez cały proces, pięcioro zobaczyło wizje swoich zmarłych krewnych.
Później, po udoskonaleniu sprzętu i techniki ułatwiania wizji, osiągałem nawet lepsze wyniki.
A jednak ciągle wracam myślami do wczesnych badań i podziwiam te pierwsze przypadki.
"Przekaż mojej mamie, że mam się dobrze"
Jednym z moich ulubionych uczestników na tym wczesnym etapie badań był lekarz z
Zachodniego Wybrzeża, który przyjechał, aby spotkać się ze swoją zmarłą ciotką. Zamiast
tego nastąpiło zupełnie nieoczekiwane spotkanie z jego nieżyjącym siostrzeńcem. Spotkanie
postawiło go w bardzo niezręcznej sytuacji. Choć było jedynie przeżyciem słuchowym,
uczestnik eksperymentu miał głębokie przeświadczenie, że rozmawiał z chłopcem. Oto jak
opowiadał o swoim przeżyciu:
"Właściwie wcale nie planowałem spotkania z moim siostrzeńcem w tym pokoju zjaw.
Przebywałem tam, jak mi się wydawało, dość długo. Kiedy tak siedziałem usiłując na siłę
wywołać wizję, nie przychodziło nic. co mógłbym uznać za znaczące. Aż nagle przestałem
się wysilać, po prostu siadłem wygodnie i rozluźnHem się. Cóż, najwyraźniej nie jestem w
stanie przeżyć wizji, pomyślałem.
I właśnie w tej samej chwili bardzo silnie poczułem obecność mojego siostrzeńca, który
popełnił samobójstwo. Byłem bardzo z nim zżyty, nosił zresztą to samo imię co mój ojciec i
ja.
No więc miałem to bardzo silne wrażenie jego obecności i bardzo wyraźnie słyszałem jego
głos. Mówił do mnie. Pozdrowił mnie i prosił o przekazanie prostej wiadomości. Powiedział:
– Przekaż mojej mamie, że mam się dobrze i bardzo ją kocham.
Było to silne przeżycie. Wiem, że był przy mnie. Nic nie widziałem., ale bardzo wyraźnie go
czułem, jego obecność w pobliżu. Ten głos, to coś zupełnie innego niż usłyszenie własnych
myśli, nic jest też dokładnie tym samym, co normalne słyszenie głosu. To jakby mówienie do
psychiki. Nie potrafię precyzyjnie stwierdzić, co to takiego, ale umiem powiedzieć, czym nie
jest. To taka szczególna forma porozumienia. Jestem pewien, że porozumiewałem się z
siostrzeńcem".
To wizjonerskie spotkanie stworzyło dylemat interpersonalny dla lekarza. Był zupełnie
pewien, że naprawdę obcował ze swoim zmarłym siostrzeńcem. Czuł się także zobowiązany
postąpić zgodnie z tym, co obiecał, to znaczy przekazać siostrze wiadomość podaną mu przez
chłopca. Nie był jednak pewien, jak siostra zareaguje na to i czy nie pomyśli, że zwariował.
Powiedział mi wówczas, że postanowił przekazać siostrze wiadomość w sposób okrężny:
mówiąc jej, że miał bardzo
sugestywny sen. Kiedy rozmawiałem z nim osiem miesięcy później, był już zdecydowany
powiedzieć siostrze całą prawdę o tym, jak doszło do spotkania z jej synem. Okazało się, że
przyjęła jego przeżycie z pełnym zrozumieniem.
"On mnie przytulił"
Pewna kobieta przyszła, żeby zobaczyć swojego dziadka. Przyniosła album z fotografiami i,
przeglądając go, otwarcie opowiadała o swojej miłości do dziadka. Choć weszła do izby zjaw
oczekując, że ujrzy swojego dziadka, żadne z nas nie było przygotowane na to, co się
wydarzyło. Nic tylko widziała go i rozmawiała z nim. ale dziadek wyszedł z lustra i pocieszał
ją, kiedy zaczęła płakać.
"Byłam taka szczęśliwa, kiedy go zobaczyłam, że zaczęłam płakać. Przez łzy nadal widziałam
go w lustrze. A potem odniosłam wrażenie, że się do mnie zbliżył, i musiał chyba wyjść z
lustra, ponieważ następnie poczułam, że obejmuje mnie i przytula. Miałam wrażenie, jakby
mówił: – Wszystko dobrze, nie płacz.
Zanim to zrozumiałam, już go nie było. Ale nadal czuję jego dotyk. Czuję też ciepło, jakby
ktoś mnie przytulał.
To cudownie, że mogłam znowu go zobaczyć. Wyglądał" na szczęśliwego, to dobrze. Mimo
że tęsknię za nim, cieszę się, bo wiem, że mu dobrze, tam gdzie jest".
Zaskoczyło mnie to, że czuła, jak dziadek ją obejmuje, choć dotykowe spotkania z duchami są
zjawiskiem dość szeroko występującym w badaniach parapsychologicznych. W jednym z
badań 13 procent kontaktów ze zmarłymi miało charakter dotykowy, to znaczy uczestnicząca
w nich osoba odnosiła wrażenie, że była dotykana przez ducha. Jest to typowe u wdów, które
czują dotyk zmarłych mężów, często kiedy leżą w łóżku w nocy lub nad ranem. Choć znałem
publikowane w literaturze naukowej wyniki badań na temat "czucia" duchów, nie
oczekiwałem, że przytrafi się to uczestniczce mojego eksperymentu. Przytrafiło się to zresztą
nie tylko jej, ale także i innym.
"Żyjesz tak, jak trzeba"
Przykładem kontaktu słuchowego może być przeżycie pewnej kobiety z Ameryki
Południowej, która przyjechała do mojego psychomanteum w nadziei na ujrzenie zjawy męża,
który umarł na atak serca przed rokiem, w wieku czterdziestu kilku lat.
Rankiem w dniu swojej śmierci zgłosił się do szpitala z silnym bólem w klatce piersiowej.
Lekarze zrobili mu różne podstawowe badania, ale nie dostrzegli żadnej nieprawidłowości w
pracy serca. Wypisali go więc ze szpitala i wrócił do domu. Parę godzin później szykował się
wraz z rodziną do obiadu, kiedy nagle złapał się za pierś i upadł martwy na podłogę.
Żona nie była przygotowana psychicznie na śmierć męża. Nagle znalazła się w roli jedynego
żywiciela czwórki dzieci.
Rozmawialiśmy o tym, czego spodziewa się po spotkaniu. Głównym problemem, jak mówiła,
było upewnienie się, czy jej mężowi jest dobrze w życiu pozagrobowym. Chciała też
wiedzieć, czy akceptuje to, jak ona radzi sobie ze sprawami rodzinnymi. Jej życie wypełniło
się napięciem, jako samotna matka miała bowiem mnóstwo zajęć. Napięcie wykrzywiało jej
twarz, kiedy opowiadała o swoim życiu po utracie męża.
– Nigdy nie wiem, czy postępuję słusznie, ale nie mam czasu zastanawiać się nad tym –
mówiła. – Nie umiem się też odprężyć. Chodziłam do różnych poradni i lekarzy, ale nie
potrafili mi pomóc.
Po przejściu przez zwykłą procedurę zaprowadziłem ją do izby zjaw. A oto jej własne słowa
na temat tego, co się zdarzyło:
"Zobaczyłam chmury i światła, i jakiś ruch z jednej strony lustra na drugą. W tych chmurach
pojawiały się światła, które zmieniały kolory. Przez moment myślałam, że go zobaczę. Ale to
nie było w ten sposób.
Zamiast tego nagle poczułam jego obecność. Nie widziałam go, ale wiedziałam, że stoi tuż
przy mnie. I wtedy usłyszałam, że mówi. Powiedział: – Rób lak dalej, żyjesz tak, jak trzeba, i
dobrze wychowujesz dzieciaki.
A potem oglądaliśmy w zwierciadle wspomnienia z naszego wspólnego życia. Przeżywaliśmy
je jeszcze raz. Na przykład widziałam nas w sali porodowej, kiedy towarzyszył mi przy
porodzie jednego z naszych dzieci. Czułam się taka szczęśliwa, że był ze mną, kiedy to się
działo, i teraz przeżywałam tamta scenę zupełnie tak. jakbyśmy ją jeszcze raz przeżywali.
Widziałam też wiele innych rzeczy, które robiliśmy wspólnie, i patrząc na nie teraz, czułam
się równie szczęśliwa jak dawniej, kiedy byliśmy razem.
Czy byłam przestraszona? Absolutnie nie. Wprost przeciwnie, czułam się tak odprężona jak
nigdy od czasu, gdy umarł. Wiedziałam, że nie zdarzy się nic złego. Byłam razem z mężem,
więc co złego mogło mi się przytrafić?
Miałam wrażenie, że był z nami przez cały ubiegły rok. Wiedziałam, że umarł, ponieważ
widziałam to, ale naprawdę czułam się tak. jakby był z nami. Nigdy jednak nie odczuwałam
jego obecności tak silnie jak tutaj. Przeżywaliśmy ponownie te same chwile co wtedy, gdy
jeszcze żył.
Teraz chciałabym powtórzyć to jeszcze raz. Czułam go blisko, ale chciałabym następnym
razem w izbie zjaw sprawdzić. czy mogę go faktycznie zobaczyć".
Następnego dnia próbowała ponownie wywołać wizję. Była nawet swobodniejsza w
stosowaniu ustalonych technik i efekty były o wiele lepsze niż poprzedniego dnia. Tym razem
zupełnie wyraźnie słyszała głos męża. Choć nie widziała go, czuła, że stał tuż przy niej.
"Zobaczyłam kolejne sceny z naszego wspólnego życia, ale tym razem było inaczej.
Widziałam coś, jakby na moment pojawił się jego obraz w lustrze, bardzo wyraźnie natomiast
słyszałam, że mówił do mnie. Zupełnie jakby był w pokoju i kiedy ja pomyślałam jakieś
pytanie, on mi natychmiast odpowiadał.
Było mu żal mnie, że mam takie ciężkie życie. Ale powiedział, że właśnie to muszę teraz
robić i że nie powinnam wszystkiego tak bardzo przeżywać.
Byłam ogromnie zadowolona. Chciałam go przytulić, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Ale i
tak cudowna jest świadomość, że on jest z nami, kiedy go potrzebujemy".
Uczestniczka obu tych eksperymentów odczuła natychmiast ulgę, znacznie osłabło napięcie,
które przedtem bruzdami żłobiło jej twarz. Uśmiechała się radośnie, choć przed sesjami
uśmiech w ogóle nie gościł na jej twarzy.
W jej przypadku wizje spowodowały dwa skutki. Po pierwsze, przekonała się, że mąż już nie
cierpi i pozytywnie odnosi się do miejsca, w którym przebywa. – Wiem, że jest mu dobrze –
powiedziała. – Zapewnił mnie o tym w czasie naszego spotkania. – Świadomość tego była dla
niej bardzo ważna, zwłaszcza że zmarł nagle i w bólach. Przeżycie, jakie miała w izbie zjaw,
zaspokoiło więc jej pragnienie, by cierpienia męża znalazły swój kres.
Kontakt z mężem potwierdził również, że postępowała słusznie jako matka. Od jego śmierci
ta kobieta prócz obowiązku wychowania czwórki dzieci pracowała na dwóch posadach.
Dźwigała ten straszny ciężar, jakim jest rola samotnej matki. cały czas zastanawiając się.
czyjej postępowanie znalazłoby aprobatę w oczach męża. Teraz wiedziała, że tak. W czasie
obu sesji mąż wyraził przekonanie, że wychowuje dzieci najlepiej, jak może, i w taki sposób,
jaki on w pełni akceptuje.
– Teraz mogę być pewna tego. co wcześniej budziło moje wątpliwości – powiedziała mi. –
Wiem, że jest ze mną i przez cały czas stara się mi pomóc.
Ta uczestniczka eksperymentu opuściła psychomanteum czując ogromną ulgę. Pod wieloma
względami bolesny poprzedni rok jej życia zakończył się dla niej. Była rozluźniona i pewna
siebie, gotowa stawić czoło przyszłości.
– Czuję się pokrzepiona i mam wrażenie, że już potrafię żyć z inną wizją przyszłości –
powiedziała. – l nie muszę się już martwić.
"Czuję się dobrze i kocham cię"
Inny uczestnik, chirurg, dążył do spotkania z matką, która zmarła w 1968 roku. Czuł, że jest
winien matce ogromną wdzięczność za swe powodzenie w życiu. Bardzo za nią tęsknił i
często zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życic, gdyby matka nie umarła. Chcąc po prostu
jeszcze raz ją zobaczyć, wszedł do izby zjaw. Po wyjściu powiedział:
"Wszedłem do kabiny lekko zaniepokojony, nie wiedząc dokładnie, czy mi to zrobi dobrze.
Siedziałem tam dość długo, usiłując rozluźnić się psychicznie i osiągnąć właściwy stan. W
końcu odprężyłem się tak bardzo, że jak sądzę, zacząłem zapadać w drzemkę.
W tym stanie wpatrując się w lustro, dostrzegłem przesuwającą się przez nie jakby mglistą
smugę. Następnie z tej mgły uformowała się postać i usiadła na jakiejś sofie.
Najpierw zobaczyłem jedynie zarys postaci, nie widziałem żadnych szczegółów. Potem, może
minutę później, zaczęty się pojawiać pewne rysy tej postaci. I to nie od razu. Było to raczej
jak obrazy komputerowe, które widuje się w telewizji. Twarz jakby wypełniała się od góry do
dołu, a po jakimś czasie wiedziałem: to moja matka.
– Jak się masz? – spytałem.
Jej usta nie poruszyły się, ale porozumiewaliśmy się psychicznie i w ten sposób mi
odpowiedziała:
– Czuję się dobrze i kocham cię.
Zadałem jej następne pytanie: – Czy miałaś bolesną śmierć?
– Wcale nie – usłyszałem, jak mówi. – Przejście do śmierci było łatwe.
Początkowo werbalizowałem moje pytania, mówiłem je na głos. Ale nim zdążyłem wyrazić w
słowach kilka następnych pytań, napływała już odpowiedź. Nie było słychać słów; po prostu
wiedziałem, co ona mówi.
Zadałem jej następne pytania, już tylko w myślach:
– Co sądzisz o kobiecie, którą zamierzam poślubić?
– To bardzo dobry wybór – odpowiedziała. – Powinieneś bardzo się starać kontynuować ten
związek i nie postępować tak jak dawniej. Staraj się być bardziej wyrozumiały.
Zadałem jej może dziesięć pytań, po czym nagle znikła i nie mogłem już z nią rozmawiać.
Starałem się ściągnąć ją z powrotem, ale było we mnie tyle emocji, że nie mogłem tego
zrobić. Zanim wszystko się skończyło, ogarnęło mnie wielkie wzruszenie".
Zdumienie wynikami
Te pierwsze przypadki zdumiały mnie. Choć każdego roku miliony ludzi widują zjawy
swoich zmarłych, badacze zawsze utrzymywali, że wizje te następują spontanicznie i nie
można ich wywołać. Wizjonerskie spotkania następują niezależnie od czyjejkolwiek woli –
twierdziła większość uczonych.
Myślałem, że to prawda, ale miałem pewne wątpliwości. A teraz udało mi się wywołać wizje
w warunkach klinicznych.
Jak starożytni Grecy, urządziłem psychomanteum, do którego mogli przychodzić ludzie, aby
porozumieć się z duchami zmarłych. Było oczywiste, że po odpowiednich przygotowaniach
ludzie, stosując te techniki, mogli widzieć zjawy zmarłych bliskich im osób.
Uznałem to za emocjonujące i użyteczne odkrycie. Ludzie, których smuci utrata ukochanej
osoby, mogli bardziej bezpośrednio pokonywać swój ból. Zamiast opowiadać
psychoterapeucie, co czują w związku z utratą partnera czy dziecka, mogli rozmawiać
bezpośrednio z tą ukochaną osobą.
Dzięki badaniom nad stanami bliskimi śmierci wiem, że zobaczenie zmarłej ukochanej osoby
może być niezwykle skutecznym środkiem terapeutycznym. Kontakt ze zmarłymi krewnymi
to jeden z elementów przeżyć w stanie bliskim śmierci, które powodują, że nie jest to
doznanie przerażające czy powodujące uraz. Jak świadczą badania naukowe, doznania ze
stanów bliskich śmierci powodują zmianę w życiu ludzi w ten sposób, że mniej obawiają się
oni śmierci. A mniej się boją między innymi dlatego, że widzą zmarłych krewnych, którzy są
szczęśliwi w życiu pośmiertnym.
Łagodzenie rozpaczy następuje zarówno na skutek widzenia zjawy, jak też odczuć w stanie
bliskim śmierci i pod tym względem oba przeżycia są podobne. Wizjonerskie spotkania ze
zmarłymi bliskimi osobami nie są przerażające. Wręcz przeciwnie, są to raczej pozytywne
doznania, które dają ludziom nadzieję i poczucie, że zmarły miewa się dobrze, jest
szczęśliwy– i duchem pozostaje przy nich.
Ma przykład pewien mężczyzna z Pensylwanii utracił w wypadku swoją ukochaną córkę.
Poszła popływać w jeziorze z grupką przyjaciół i utonęła. Mężczyzna ów udał się nad jezioro
i czekał, aż nurkowie wydobędą jej ciało. Następnie towarzyszył jej w drodze do kostnicy i
poczynił wszystkie przygotowania do pogrzebu.
Dwa dni później, kiedy właśnie miała zostać pochowana, mężczyzna wiązał akurat przed
lustrem krawat, gdy nagle obok niego wyłoniła się zjawa zmarłej córki. Była nadal ubrana w
kostium kąpielowy i ociekała wodą, zupełnie jakby dopiero co została wydobyta z jeziora.
Stanęła obok ojca i położyła mu rękę na ramieniu. Następnie pocałowała go w policzek,
powiedziała: "Do widzenia" i znikła.
Historię tę opowiedziała mi druga córka tego mężczyzny, która uparcie twierdziła, że kiedy
jej ojciec wyszedł z łazienki i opowiedział rodzinie o tym niezwykłym przeżyciu, na jego
ramieniu i policzku widoczny był wilgotny ślad.
– Opowiadał tę historię aż do śmierci – powiedziała ta kobieta. – Ludzie pytali, czy to
zdarzenie nie wywołało w nim trwogi, ale zaprzeczał. Był bardzo szczęśliwy, że zobaczył ją
jeszcze raz.
Podekscytowany możliwościami, jakie stwarzało wpatrywanie się w zwierciadło,
zdecydowałem się poprowadzić dalsze badania w tej dziedzinie.
Teatr Umysłu
Badaj to, za co jesteś wyszydzany,
że chcesz badać.
Źródło nieznane
Wiosną 1990 roku, zdając sobie sprawę, że jest mi potrzebne specjalne pomieszczenie, w
którym mógłbym prowadzić dalsze badania nad wpatrywaniem się w zwierciadło,
zdecydowałem się, jak już wspomniałem, zamienić stary młyn na odpowiednie do tego celu
pomieszczenie. Nazwałem je Teatrem Umysłu. W tym teatrze połączyłem całą gamę
elementów – malarstwo, muzykę, zabawę, relaks, twórczą aktywność, ćwiczenia fizyczne,
obcowanie z naturą, stany hipnagogiczne, złudzenia wzrokowe, stymulację intelektualną i
humor – tak by tworzyły atmosferę w naturalny sposób sprzyjającą powstawaniu odmiennych
stanów świadomości.
Teatr ten jest tak różnorodny, że jednocześnie pełni funkcję świątyni, salonu wróżbity,
ośrodka ucieczki duchowej, muzeum sztuki, szkoły, biblioteki i miejsca rozrywki. Na dodatek
przywodzi na myśl niektóre z dawno zapomnianych instytucji świata starożytnego, takich jak
greckie wyrocznie zmarłych, świątynie inkubacji snów Asklcpiosa oraz Museion, czyli
prawzór naszych muzeów, gdzie ludzie szli szukać inspiracji u muz. Wszystko to zostało
połączone w taki sposób, aby stworzyć otoczenie, w którym może dojść do wizjonerskich
spotkań.
CZYNNIKI UMOŻLIWIAJĄCE OSIĄGNIĘCIE ODMIENNYCH STANÓW
ŚWIADOMOŚCI
Moja strategia zakładała włączenie możliwie największej liczby czynników, o których
wiadomo, że ułatwiają przejście do odmiennych stanów rzeczywistości. Ogólnym celem
Teatru Umysłu jest kształcenie, rozrywka, rozwój duchowy i terapia prowadząca do
łagodzenia żalu poprzez odmienne stany świadomości. Oto czynniki sprzyjające osiąganiu
tych stanów:
Piękno przyrody
Cuda przyrody mogą spowodować mistyczne i inne przeżycia duchowe. Piękno przyrody
rozbudza bardzo silne emocje gdzieś głęboko wewnątrz istoty ludzkiej.
Aby zapewnić potężną dawkę kontaktu z przyrodą, Teatr Umysłu mieści się w dawnym
młynie nad strumieniem, w odosobnionym wiejskim zakątku Alabamy. Liczne dzikie
zwierzęta przychodzą nad strumień, którego brzegi widać z okien salonu, a bujna zielona
puszcza izoluje od cywilizacji, jest również dla przebywających tu osób miejscem spacerów i
zbliżenia z naturą.
Zmiana poczucia czasu
Ludzie, którzy przeżywają odmienne stany świadomości, często opowiadają, że w trakcie
tych doznań mają zaburzenia poczucia czasu. Aby pomóc uczestnikom sesji zagubić się w
czasie, proszę ich. aby nie nosili zegarków. Dbam także o to, aby żadne zegary– nie znalazły
się w zasięgu ich wzroku. Niekiedy ustawiam na podwórzu zegar słoneczny jako subtelne
przypomnienie prymitywniejszych metod określania czasu.
Nie tylko czasomierze są tu anachroniczne, ale i cały wystrój. Wszędzie znajdują się
staroświeckie meble, a ogromna kolekcja dziewiętnastowiecznych kart stereoskopowych jest
swoistym oknem na dawno minioną przeszłość.
Wszystko to, łącznie z młynem, który został zbudowany w 1839 roku, powoduje
dezorientację świadomości i podświadomości i popycha człowieka ku wcześniejszej epoce.
Uczestnicy sesji mówią.., że czują się, jakby żyli w przeszłości. Niektórzy z nich utrzymują,,
iż jest to tak, jakby zostali przeniesieni przez zegar czasu z ery techniki do epoki o jakieś sto
lat wcześniejszej.
Sztuka a odmienne stany świadomości
Wszelkiego rodzaju dzieła sztuki mogą także wywoływać odmienne stany świadomości.
Pewna włoska lekarka, psychiatra, rozpoznała zjawisko, które nazwała "syndromem
Stendhala". To dziwne schorzenie jest podobne do załamania nerwowego i następuje
wówczas, gdy ludzie mają do czynienia z wybitnymi dziełami sztuki. Syndrom Stendhala
najczęściej daje się zaobserwować we Florencji, we Włoszech, i dotyczy przede wszystkim
turystów z krajów o silnym etosie pracy. Kiedy dotrą do Florencji, budzą się w nich
niezwykłe emocje na widok wspaniałych dzieł sztuki w tym mieście. Niektórzy przechodzą
lekkie załamanie nerwowe. Po kilku dniach leczenia powracają do zdrowia. Najwyraźniej
piękno dziel sztuki oglądanych po ciężkiej pracy, pozbawionej wrażeń wyższego rzędu,
powoduje wystąpienie swoistego przeładowania umysłu.
Odmienne stany świadomości odnotował także u muzyków pianista koncertowy Erik Pigani.
Wiciu sławnych muzyków; z którymi osobiście rozmawiał, doznawało niezwykłych przeżyć
w czasie wykonywania wspaniałych utworów muzycznych. Niektórzy opowiadali, że mieli
takie uczucie, jakby skąpani byli w blasku.
Pigani zainteresował się odmiennymi stanami świadomości wśród muzyków, gdy sam doznał
wrażenia w czasie koncertu, że oto nagle unosi się nad scenę i obserwuje własny występ.
Wszystko to przekonuje mnie, że sztuka i muzyka stymulują liczne odmienne stany
świadomości, takie jak na przykład doznania pozacielesne.
Podjąłem więc próbę wykorzystania sztuki jako czynnika powodującego powstawanie
odmiennych stanów świadomości w Teatrze Umysłu. W całym budynku poumieszczano
prowokujące i niezwykłe obrazy oraz rysunki. Albumy sztuki znajdują się w widocznych
miejscach w poczekalniach, gdzie uczestników eksperymentu nakłania się, by uważnie je
oglądali.
Dzielą sztuki i dekoracje wybrano nie tylko ze względu na ich piękno, ale także po to, by -
wywoływały zaskoczenie, szok lub uczucie bezsensu. W ogóle przedmioty w Teatrze nie są
do siebie dopasowane, ponieważ dopasowanie rzeczy -wywołuje poczucie jednostajności,
stabilności i przewidywalności. Na przykład każde naczynie porcelanowe używane do
posiłków jest inne. Talerz może być ze zwykłego, taniego kompletu, podczas gdy ceramiczna
filiżanka przypomina kiść wielkich niebieskich winogron. W salonie wysoki drewniany
Indianin stoi obok witrażowej lampy. Obrazki są także bardzo różne., poczynając od
anielskich plakatów Maxfielda Parrisha po klasyczne scenki z kreskówek o Kaczorze
Donaldzie. W efekcie umysły klientów absorbują nieustannie nowe bodźce, powodując stan
ciągłego zdumienia.
Stymulacja poprzez wiedzę i humor
Mam ogromna bibliotekę obejmującą prócz książek również inne materiały na temat
odmiennych stanów świadomości. zjawisk paranormalnych i spirytyzmu. Ponieważ wiedza
zawsze była ważnym kanałem, za pomocą którego ludzie szukali porady duchowej i
oświecenia, zachęcam uczestników sesji do wertowania książek.
Dbam jednak o to. aby intelektualne aspekty naszego programu nie dominowały nad
elementami zabawy. Humor bowiem ma silny związek z nastrojem twórczym. Sama wesołość
może być uznawana za odmienny stan świadomości, gdyż radosne uczucia, jakie ze sobą
niesie, mają skutek odurzający l bezpośrednio rozluźniają szkieletowe mięśnie ciała.
Bezsensowność humoru często prowadzi do nowego wejrzenia w głąb, a nawet lepszego
zrozumienia samego siebie. Humor pomaga także uczestnikowi sesji odprężyć się przed
czekającymi go przeżyciami, czyli widzeniem ze zmarłą bliską osobą.
Rozbudzanie zmysłu zabawy
Niektórzy ludzie traktują zabawę jako etap rozwoju, który przechodzimy, zanim staniemy się
dorośli. Wielu dorosłych ludzi zapomniało, jak można się bawić, a zamiast tego wypracowało
sobie śmiertelnie poważne podejście do życia.
Tacy ludzie często mają problemy z przejściem do odmiennych stanów świadomości. Nie
potrafią dostrzec, że istnieje wyraźna więź między zabawą a zjawiskami paranormalnymi.
Odkryłem jednak, że parapsychologia i paranormalność są przynajmniej równie blisko
spokrewnione z królestwem zabawy, humoru i rozrywki, jak i z królestwem badań
naukowych.
Głosząc ową tezę, nie zamierzam wcale ośmieszać czy pomniejszać znaczenia
parapsychologii. Przeciwnie: uważam, że przyjmując takie podejście, można wzbogacić
badania parapsychologiczne. Pomimo skłonności niektórych bardzo poważnie nastawionych
osób do pomniejszania znaczenia humoru. zabawy i rozrywki dziedziny te należą do
najważniejszych dla człowieka. Co więcej, twórcza zabawa stanowi jedno z ważnych źródeł
odkryć.
Moim zdaniem powiązanie między parapsychologią i rozrywką wyzwala tę dziedzinę w nowy
sposób, potencjalnie umożliwiając jej bardziej eleganckie odgrywanie istotnej roli w
sprawach ludzkich. Różnorodne dzieła sztuki, które są jednocześnie jakąś formą rozrywki –
czy to poezja, czy muzyka, malarstwo, rzeźba lub dramaturgia – od dawna służą do
ukazywania, ale też rozwoju życia duchowego ludzi.
W gruncie rzeczy parapsychologia jest systematycznym badaniem zjawisk paranormalnych.
Parapsychologia, tak jak i sztuka, może wywierać potężne i krzepiące skutki, silnie
rozbudzając uczucia grozy, zdumienia, nadziel i ciekawości oraz pomagając nam zrozumieć
niepojęty charakter wszechświata, w którym żyjemy.
Podświadome założenie, że badanie zjawisk paranormalnych jest zabawą, może wyjaśnić,
dlaczego fundamentaliści gardzą tym polem badawczym. Ponadto dziedziny, które mają
posmak zabawy czy humoru, nie należą do ich mocnych stron.
W wyniku mojego przekonania, że zabawa jest silnie powiązana z paranormalnością,
wprowadziłem ją w subtelny sposób do procesu wpatrywania się w zwierciadło. W salonie, w
którym odbywają się pierwsze sesje mające "oswoić" uczestników, siedzi się w wielkich
hamakowatych fotelach zwisających z sufitu. Jeśli uczestnikom nie jest w nich wygodnie,
mogą siedzieć na wypełnionych grochem poduszkach, leżących na pod todze.
W zasięgu ich rąk są rozrzucone zabawki, które u dorosłych owywołują podobne reakcje jak u
dzieci. Są wśród tych zabawek kalejdoskopy, zestawy do sztuk magicznych, układanki,
książki z kolorowymi obrazkami i Inne przedmioty.
W całym budynku jest także wiele luster, które symbolizują dążenie do zrozumienia samego
siebie. Jednocześnie lustra często występują jako element zabobonów, toteż ich widok
wywołuje oddźwięk w niższych poziomach umysłu.
Wpatrywanie się w zwierciadło może sprzyjać wnikaniu we własną duszę i zrozumieniu
samego siebie. Mam w swoim Teatrze Umysłu kilka normalnych luster, a także cały zestaw
luster z ..gabinetów śmiechu", pozwalających ludziom widzieć swoje sylwetki zniekształcone,
dzięki czemu jeszcze bardziej odrywają się od nawyku normalnego postrzegania
rzeczywistości.
DROGA DO PSYCHIKI
Zamierzonym efektem tych różnych elementów nie jest wprowadzanie uczestników na siłę
we frywolny czy wesoły nastrój, ale otwarcie drogi do ich własnej psychiki, pozwolenie im na
badanie innych wymiarów ich umysłów poprzez bezpieczne wyzbywanie się niektórych
najdłużej trwających zahamowań. Jak opowiadał jeden z uczestników, relacjonując swoje
przeżycia:
– Było to jakby przekraczanie bariery czasu i wchodzenie w inny świat. Miałem wrażenie, że
czas stał się nierzeczywisty.
Stworzenie Teatru Umysłu, z jego naciskiem na sztukę, antyki, naturę, rozrywkę i zabaw)',
wpłynęło nie tylko na zwiększenie się ilości wizji, jakie przeżywano, ale też na ich lepszą
jakość. Ten sukces uświadomił mi potężną rolę, którą nastrój odgrywa w medycynie,
zwłaszcza w dziedzinie tak zawiłej jak psychologia człowieka.
W przypadku wpatrywania się w zwierciadło odpowiedni nastrój kształtuje się pod wpływem
otoczenia, w jakim się ten proces odbywa. Otoczenie to można uważać za rytualne, ponieważ
narzuca zachowanie, które prowadzi do głębokiego rozluźnienia.
Dopiero tak rozluźnionego uczestnika sesji można zaprowadzić do izby zjaw, gdzie wpatruje
się w zwierciadło, w którym pojawiają się wizje.
Prowadzę badania nad wpatrywaniem się w zwierciadło w Teatrze Umysłu od 1990 roku. W
tym czasie obserwowałem bezpośrednio ponad trzysta osób oraz wysłuchałem ich relacji z
tego przeżycia.
Wielokrotnie uczestnicy wpatrywali się w zwierciadło po to, by wywołać wizję ukochanej
osoby, która zmarła, i na tym zagadnieniu koncentruję się w tej książce. Innym moim
gościom wpatrywanie się w zwierciadło pomagało pogłębiać zrozumienie samego siebie,
stanowiące element procesu psychoterapii innowacyjnej.
Te inne zastosowania wpatrywania się w zwierciadło o-nówię w dalszej części książki. Teraz
ograniczę się do zrelacjonowania niektórych bardziej zaskakujących odkryć, które wiążą się
ze spotkaniami z wizjami zmarłych.
Wielu uczestników sesji widzi inną zmarłą osobę niż ta, którą spodziewali się zobaczyć.
Wszyscy byli przygotowani na zobaczenie konkretnej osoby. A jednak około jednej czwartej
z nich widziało kogoś innego.
Wizje jawiły się nie tylko w zwierciadle. Mniej więcej w dziesięciu procentach przypadków
uczestnikom sesji wydawało się, że wizje wychodzą z lustra i przebywają w pobliżu.
Uczestnicy sesji często mówili, że zjawy ich "dotykały", lub czuli, że stały tuż obok. Należało
oczekiwać, że to się zdarzy, ponieważ doktor Dcc pisał o zjawach wyłaniających się z jego
zwierciadła. W jednym przypadku wszakże zjawa zmarłej osoby jednoznacznie zabroniła
uczestnikowi spotkania dotknięcia jej.
"Wyszedł wprost z lustra"
Przykład obu tych zjawisk, to znaczy spotkania osoby nie oczekiwanej oraz zjawy
wychodzącej z lustra, związany jest z pewnym biznesmenem, który sam określił siebie jako
"zainteresowanego sceptyka". Przyjechał do Teatru Umysłu, aby podjąć próbę spotkania ze
swym ojcem, który umarł, kiedy uczestnik sesji miał zaledwie dwanaście lat. Bardzo
podziwiał ojca i powiedział, że dopiero dwadzieścia lat temu pokonał u-czucie osamotnienia,
jakie zrodziło się w nim po śmierci rodzica.
Spędziliśmy cały dzień na przygotowaniach do tego spotkania, przeglądając fotografie
rodzinne i patrząc na zdjęcia mebli, jakie wykonał ojciec. Wspominaliśmy także mik
przeżycia z dzieciństwa, spacery po parku i wyprawy do domu babki na wsi. Wieczorem
wszedł do izby zjaw. Kiedy wyszedł, miał do opowiedzenia zdumiewającą historię:
"Siedziałem w izbie przez pewien czas, nim złapałem, o co chodzi. Zgodnie z tym, co pan
mówił, jeśli próbuje się wywołać wizję lub siedzi cały czas zastanawiając się, czy dojdzie do
niej, to nic się nie dzieje. Już zamierzałem wstać i wyjść, ale pomyślałem: Posiedzę jeszcze
chwilkę, i rozluźniłem się. Myślę, że wszystko zaczęło się właśnie wskutek tego rozluźnienia;
w każdym razie rozpoczęło się mniej więcej wtedy, gdy przestałem się martwić, czy mi się
uda.
Zobaczyłem mgłę i, mówiąc szczerze, przez moment wydawało mi się, że będziemy musieli
zadzwonić po straż pożarną, ponieważ miałem wrażenie, że to dym. W końcu zrozumiałem,
że widzę go w lustrze, ale przedtem przez moment myślałem,, że to pożar. A potem
zobaczyłem kolory, całe lustro wypełniły kolorowe plamy, później zaś zacząłem widzieć
sceny. Niektóre byty z mojego dzieciństwa. Bardzo realistyczne, trójwymiarowe sceny
otaczały mnie dokoła. Niektóre z nich rozpoznawałem, pochodziły z mojego życia, ale innych
nie.
Jedna z nich pokazywała mojego ojca dawno temu, siedzącego na stopniach ganku.
Pamiętałem to, więc chodziło pc prostu o wspomnienie, ale wspomnienie bardzo wyraźne, tuż
przede mną. Mogłem go niemal dotknąć. Ale nie czułem obecności ojca; była to po prostu
projekcja obrazu z mojej pamięci
Były także sceny z miejsc, w których nigdy nie byłem i których nie widziałem. Bardzo
pięknych miejsc. Nie wiem, gdzie one mogą być ani co to było, ale miałem wrażenie, że te
sceny były wszędzie wokół mnie, a zatem – że byłem w lustrze.
Od momentu, gdy wszedłem do lustra, czułem się odświeżony, jakby to było jakieś nowe ja.
Wiedziałem, że ktoś tam ze mną jest, ale nie miałem pojęcia kto. Następnie zobaczyłem
kształt, postać tworzącą się w lustrze. Widziałem ją wyłaniającą się po kawałku. Wyglądało,
jakby poruszała się w stronę światła.
To, co teraz powiem, może zabrzmieć dziwnie, ale miałem wrażenie, że to ja byłem tym w
lustrze, a on był osobą wychodzącą z izby zjaw.
Mężczyzna, który się wyłaniał, zdecydowanie był w izbie zjaw. Przez chwilę wydawało mi
się, że jestem w lustrze, ale potem także i ja wróciłem do izby i ten mężczyzna, mniej więcej
mojego wzrostu, był tam ze mną. Jego ruchy miały charakter ciągły. Poruszał się w stronę
światła, prosto z lustra do izby zjaw, płynnym ruchem. Po prostu wyszedł. To ja byłem tym,
który przenosił się do lustra i z powrotem przez chwile, zanim wreszcie pozostałem w pokoju
i ponownie siedziałem w fotelu.
Musiałem chyba podskoczyć z wrażenia, kiedy dostrzegłem, kim jest ten mężczyzna. Okazało
się, że to mój dawny wspólnik. Był o jakieś dwa lata młodszy ode mnie i pracowaliśmy razem
przez piętnaście lat. Aż kiedyś jego żona przyszła do domu i znalazła go martwego pod
prysznicem. Zmarł na atak serca.
Był wówczas całkiem młody, miał trzydzieści osiem lat osieroci] czwórkę dzieci.
To zabawne, ale w czasie kiedy pracowaliśmy razem, nie uważałem go za przyjaciela. Po
prostu byliśmy wspólnikami w przedsiębiorstwie. Ale kiedy umarł, całkiem się rozkleiłem.
Żona później powiedziała mi, że moi bliscy obawiali się, czy nie trzeba będzie mnie oddać na
jakiś czas do szpitala.
W każdym razie kiedy przyszedł do izby zjaw, widziałem go całkiem wyraźnie. Stał jakieś
pół metra ode mnie. Byłem tak zdumiony, że nie wiedziałem, co mam robić. On tu stał, tuż
obok. Dorównywał mi wzrostem, a ja widziałem go od pasa w górę. Był w pełni
ukształtowany i wcale nie przezroczysty. Poruszał się, a kiedy to robił, widziałem, że jego
głowa i ramiona przesuwają się swobodnie w dowolnym kierunku.
Wyglądał tak jak przed śmiercią, a może trochę młodziej. Robił takie wrażenie, jakby
wszystkie skazy znikły, i był bardzo ożywiony.
Był zadowolony ze spotkania ze mną. Ja byłem zaskoczony, ale on wcale nie wyglądał na
zdziwionego. Miałem wrażenie, że wiedział, co się dzieje. Chciał mnie uspokoić. Mówił mi,
żebym się nie martwił, że jest mu dobrze. Wiem, że miał na myśli to, że znowu będziemy
razem. Jego żona też już nie żyje, a on przesłał mi myśl, że jest razem z nim, ale z jakiegoś
powodu nie mogłem jej zobaczyć.
Nie słyszałem żadnych słów ani żadnego hałasu. Ta cała wymiana zdań odbywała się w
myślach, nie było potrzeby używania słów.
Zadałem mu kilka pytań. Chciałem się czegoś dowiedzieć o jego córce, która mnie zawsze
bardzo martwiła. Utrzymywałem kontakty z pozostałą trójką jego dzieci i pomagałem im. Ale
miałem problem z jego drugą córką. Wyciągnąłem do niej rękę, ale ona z jakiegoś powodu
obwiniała mnie o śmierć swojego ojca. Kiedy dorosła, powiedziała mi, że za dużo
pracowaliśmy. Spytałem go więc, co mam robić, a on dał mi absolutnie uspokajającą
odpowiedź na to, o co pytałem, i to mi wyjaśniło pewne sprawy.
Kiedy nadszedł koniec spotkania, po prostu szybko znikł, aja wstałem z fotela. Drżałem
lekko, kiedy wychodziłem, ponieważ bytem bardzo podekscytowany. Czułem, że to był on.
Jeśli o mnie chodzi, wyglądało to zupełnie tak, jakby tu był.
Nie miałem żadnego doznania, że był tu mój ojciec, ale mój wspólnik był z pewnością. Nie
wiedziałem, co mam robić, jak się zachować. Ate czuję, że zawarłem pokój z moim
wspólnikiem'".
Mężczyzna ten upierał się, że zjawa nie była zjawą, że to naprawdę byt jego wspólnik.
Opierał to przekonanie na informacjach, jakie uzyskał w czasie tej wizji. Były to odpowiedzi
na pytania, które go trapiły od lat. A po trwającym kilka minut spotkaniu ze zjawą wspólnika
wreszcie je poznał.
– Nadal chciałbym zobaczyć mojego ojca – powiedział. -Ale najwyraźniej potrzeba
zobaczenia dawnego wspólnika była o wiele silniejsza, niż przypuszczałem.
Jakieś pół roku później ten sam mężczyzna powiedział mi, że przeżycie w moim
psychomanteum nadal ma na niego wielki wpływ. Powtórzył swoje oświadczenie, że
umożliwiło mu ono zawarcie pokoju ze zmarłym wspólnikiem, i powiedział, że wyzbył się
zmartwień związanych z jego rodziną.
Nadal, jak mówił, często myślał o wizycie w psychomanteum i był zupełnie pewien, że
naprawdę tamtego dnia przebywał w towarzystwie swojego przyjaciela.
Dochodziło do konwersacji. Ani razu w czasie moich badań nie przeszło mi przez myśl, że
uczestnicy eksperymentu mogliby porozumiewać się ze zjawami, które spotykali w
psychomanteum. A jednak niemal w połowie przypadków mówiono o złożonych
komunikatach. Od kilku słów wsparcia i zapewnienia o miłości po długie i pełne
zaangażowania przekazy, a nawet rozmowę.
W około 15 procentach przypadków uczestnicy sesji stwierdzali, że słyszeli glos zmarłej
osoby. Nie chcę przez to powiedzieć, że słyszeli go w taki sposób, jak słyszy się własne
myśli. Chodzi o to, że słyszeli ten głos tak, jakby naprawdę był słyszalny. Inni mówili o
porozumiewaniu się w sposób przypominający telepatię, jakby uczestnik i zjawa natychmiast
rozumieli wzajemnie swoje myśli i uczucia, bez potrzeby wyrażania ich słowami.
Wizje pojawiają się później. W przybliżeniu 25 procent tych, którzy dążyli do spotkania ze
zmarłą bliską osobą, widziało się z nią dopiero po opuszczeniu psychomanteum. Oznacza to,
że mieli wizję dopiero po powrocie do pokoju w hotelu lub do domu czy – jak w moim
przypadku – kiedy wszedłem do innego pomieszczenia. Zazwyczaj do takiego spotkania
dochodzi w ciągu dwudziestu czterech godzin.
"Uświadomiłam sobie, że mam wizję"
Na przykład jedna ze znanych dziennikarek, osoba sześćdziesięciokilkuletnia, przyszła do
Teatru Umysłu w nadziei, że spotka się tam ze swoim synem, który mniej więcej przed
rokiem popełnił samobójstwo.
Jak wynika z jej niezwykłej relacji, nic się nie działo przez kilka godzin, do czasu, aż opuściła
psychomanteum:
"Zobaczyłam zjawę mojego syna kilka godzin po wyjściu z izby zjaw i do dziś widzę ją
równie wyraźnie, jak ten dzbanek do kawy, na który w tej chwili patrzę. Widzę tę twarz.
Gdybym była malarką, namalowałabym ją.
Kiedy wróciłam do hotelu, w którym się zatrzymałam, przeprowadziłam kilka rozmów
telefonicznych. Czułam się bardzo podekscytowana po całym dniu spędzonym w Teatrze
Umysłu i chciałam zadzwonić do domu. Potem położyłam się do łóżka i mocno zasnęłam.
Nie wiem dokładnie, która była godzina, kiedy się obudziłam, ale wiem, że wyraźnie czułam
czyjąś obecność w pokoju, między odbiornikiem telewizyjnym a toaletką.
Najpierw był zupełnie pozbawiony wyrazu i wpatrywał się we mnie. Byłam tak przerażona,
że serce waliło mi ze sto razy na sekundę. Cieszę się, że leżałam w łożu królewskich
rozmiarów, bo chyba spadłabym na podłogę, taka byłam przerażona.
Przez głowę przeleciała mi myśl: O Boże, musi być jakieś inne wejście do pokoju! – tak
bardzo był prawdziwy, kiedy tam stał.
To nie był sen. Byłam absolutnie rozbudzona. Widziałam go wyraźnie, całe jego ciało z
wyjątkiem stóp. Patrzyłam na niego, a on na mnie. Nie wiem, jak długo to trwało, ale
wystarczająco długo, żebym zdążyła się przestraszyć, a nie należę do strachliwych.
Potem nagle uświadomiłam sobie, że mam wizję, że to mój syn. Początkowo nie poznałam
go, ale kiedy pozbierałam myśli, zdałam sobie sprawę, że to był on. W gruncie rzeczy
dokładnie przypominał siebie, tak jak wyglądał dziesięć lat wcześniej.
Po tym wszystkim poczułam się bardzo spokojna. Nabrałam pewności, że mojemu synowi
jest dobrze i że mnie kocha. Był to dla mnie punkt zwrotny. To było naprawdę cudowne
przeżycie".
Spotkania są uznawane za "rzeczywiste". Ku mojemu zdumieniu okazało się, że
wizjonerskie spotkania były odbierane jako wydarzenia rzeczywiste, a nie fantazje lub sny.
Jak dotąd niemal wszyscy uczestnicy zapewniali mnie, że ich spotkania byty absolutnie realne
i że naprawdę znajdowali się w obecności swoich ukochanych, których zabrała im śmierć.
Osoby, które przeżyty takie spotkania, na długo pozostają pod ich wrażeniem. Choć
uczestnicy sesji poddają się temu doświadczeniu w warunkach klinicznych, myślę, że staje się
ono dla nich pozytywnym doznaniem duchowym, które ma wpływ na ich dalszy los. Istnieją
wszelkie tego przesłanki:
– Dochodzi do zjawiska paranormalnego, które podważa fundamenty poczucia rzeczywistości
uczestnika spotkania.
– Jest to pozytywne przeżycie, reakcja na głęboką potrzebę duchową.
– Zmienia pogląd uczestniczącej osoby na znaczenie życia.
Moje obserwacje i intuicja podpowiadają mi, że zmiany, jakie następują u osób, które
wpatrują się w zwierciadło, są podobne do tych. jakie zachodzą u ludzi, którzy przeżyli stan
bliski śmierci. Stają się oni lepsi, bardziej wyrozumiali i mniej obawiają się śmierci.
"Czułam się taka szczęśliwa, że chciałam krzyknąć z radości"
"Realność" tych przeżyć i głębię uczuć, jakie wyzwalają, ilustruje wypowiedź
dwudziestosześcioletniej kobiety, która przyszła spotkać się ze swój ą ulubioną ciotką Betty.
Razem z resztą rodziny martwiła się, że ciotka, która umarła w samotności, i mogła cierpieć,
nie będąc w stanie wezwać pomocy w swoich ostatnich godzinach. Także i ta kobieta
przeniosła się do lustra w czasie przeżywanej wizji.
"Początkowo, siedząc tam (w izbie zjaw), byłam zdenerwowana, ale szybko się opanowałam.
Właściwie nie oczekiwałam, że mi się to przydarzy. Wie pan, to są takie rzeczy, które zawsze
przydarzają się komuś innemu. Ale to naprawdę zaczęło się od razu. Wizje, jeśli to właśnie
były one, wydawały się tak wyraźne jak rzeczywistość. Nie było w nich nic nierealnego, ale
to z całą pewnością bardzo trudno wytłumaczyć.
Zobaczyłam wizję najpierw w lustrze, to znaczy najpierw jakieś kolorowe wzory i małe
błyszczące iskierki czy plamki światła. Zobaczyłam gęstą mgłę, jak nadciąga i wypełnia całe
lustro, zupełnie jakby za oknem kłębiła się chmura, a po tej mgle pojawiło się ostre światło.
Zobaczyłam to światło gdzieś daleko i małe, krótkotrwałe scenki, a potem moją uwagę
przyciągnęła ścieżka i wiedziałam, że mam nią pójść, w każdym razie dokądś w tym
kierunku.
Ruszyłam tą drogą. Nie mogę powiedzieć, że weszłam w lustro, ponieważ nie zauważyłam
momentu przechodzenia przez nie, ale wiem z całą pewnością, że byłam w innym wymiarze.
Światło i różne sceny rozgrywające się wokół mnie – ale nie zwracałam na nie uwagi,
ponieważ wiedziałam, że muszę iść tą ścieżką.
Szłam nią i zobaczyłam troje ludzi stojących po mojej lewej stronie, podeszłam więc do nich
bliżej i wtedy zobaczyłam, że to była moja babcia oraz moja ulubiona ciocia Betty i jeszcze
ktoś trzeci, kogo nie rozpoznałam, ale z pewnością była to jakaś kobieta.
Ciocia Betty w jakiś sposób wskazała mi, że tą trzecią osobą była moja prababka Harriet, i
wtedy poznałam ją, ponieważ widziałam jej fotografie. Ale ona wcale nie wyglądała jak ze
zdjęcia. Wyglądała o wiele żywiej niż na fotografiach, które widziałam, albo niż potrafiłam
sobie wyobrazić. I robiła wrażenie zupełnie młodej, choć była bardzo stara, kiedy umarła.
Odkąd byłam małą dziewczynką, pamiętam, że zawsze w rodzinie opowiadano o niej różne
historie. Ta kobieta miała naprawdę silną osobowość.
Czułam się taka szczęśliwa, że chciałam krzyknąć z radości. Tak mi było dobrze, że
widziałam Betty i moją babkę. Wydawało się, że one obie tak dużo rozumiały, jeśli pojmuje
pan, co chcę przez to powiedzieć. Jakby wiedziały o wiele więcej niż wtedy, kiedy żyły.
Przez całe to spotkanie rozpierała mnie radość. Byłam taka szczęśliwa. Nie miałam
najmniejszej wątpliwości, że one tam są i że je widzę, i to spotkanie było tak realne jak
wszystkie inne spotkania. Nie mogłam tylko dosięgnąć ich z miejsca, w którym stałam.
Powiedziały mi, że wszystko jest w porządku i mają się dobrze. To dla mnie ogromna ulga.
Teraz już mogę powiedzieć, że nie martwię się o ciotkę. Była naprawdę odprężona i spokojna.
Gdybym tylko potrafiła opisać panu to światło. Nigdy przedtem nie widziałam czegoś
takiego. Nie weszłam w to światło. Widziałam wszystko z pewnej odległości. Nie słyszałam
leż żadnych głosów, po prostu wiedziałam, co starały się mi powiedzieć. Przypominało mi to,
co kiedyś słyszałam o czytaniu z myśli.
Rozmawiałam też krótką chwilę z babcią. Byłam jedną z jej pierwszych wnuczek, więc
łączyła nas szczególna więź. Babcia też powiedziała, że ma się dobrze. Było to po prostu
radosne spotkanie.
One wszystkie wyglądały jak normalni ludzie. Widziałam je wyraźnie, blisko, ale nie tuż
obok. Wiedziałam, że nie mogę z nimi zostać, ale uświadomiłam sobie, że one nadal żyją i że
kiedyś spotkam je znowu. Nie widziałam ich stóp, tylko sylwetki od kolan w górę.
To spotkanie nie trwało bardzo długo. A potem po prostu wróciłam do fotela, a wizje w
lustrze bardzo szybko znikły. Z pewnością dat mi pan bardzo dużo do myślenia. Nigdy nie
uwierzyłabym w coś takiego. A jednak nie ulega wątpliwości. że to było rzeczywiste. Stały
przede mną i to na pewno były one".
Czternaście miesięcy po wizycie ta sama kobieta powiedziała mi, że później miała jeszcze
dwie krótkie wizje swojej ciotki Betty. Żadna z nich nie była tak wyraźna, jak ta, którą
przeżyła w psychomanteum, ale w obu przypadkach czuła obecność ciotki. Jej wizyta w
psychomanteum i to, co działo się potem, zmieniły jej nastawienie do zjawisk
paranormalnych. O ile dawniej wątpiła w życie pozagrobowe, o tyle obecnie jest przekonana,
że po śmierci życie trwa nadal.
Czy te przemiany są trwałe? Nie wiem; jeszcze przez kilka lat będę musiał obserwować ludzi,
którzy wpatrywali się w lustro, żeby móc odpowiedzieć na to pytanie. Mogę tylko stwierdzić,
że skuteczne wywołanie wizji prowadzi przynajmniej do krótkotrwałych zmian osobowości.
RÓŻNORODNOŚĆ PRZEŻYĆ
Moje analizy różnych zjawisk i procentowe obliczenia częstotliwości wizji możliwe były do
wykonania stopniowo, w miarę jak do psychomanteum przychodzili klienci. Zapamiętałem to
jako okres nieustannych, nabrzmiałych wspomnieniami spotkań z ludźmi wrażliwymi i
osiągającymi swój cel.
Fascynujące było obserwowanie rozsądnych ludzi relacjonujących na świeżo, bezpośrednio
wrażenia z tego, co wydawało im się autentycznym wydarzeniem o niezwykłym charakterze.
Przeglądam ich notatki teraz i czuję, że są to niezapomniane opowieści.
"Oni na kogoś czekali"
Jednym z pierwszych uczestników mojego eksperymentu był siedemdziesięciokilkuletni
mężczyzna, który przez długi czas i z dużym powodzeniem robił karierę w psychoterapii.
Wspominam o tym, żeby podkreślić, że człowiek ten do głębi i od dawna rozumiał umysł
ludzki.
Przygotowywaliśmy się przez cały dzień, mając nadzieję, że uda mu się może spotkać z
ojcem, który zmarł przed trzydziestu laty. Patrzyliśmy razem na wyblakłe fotografie i
przeglądaliśmy stare dokumenty. Rozmawialiśmy o miłych i tych nieco mniej przyjemnych
wspomnieniach o jego ojcu. Przed zmierzchem zaprowadziłem go do izby zjaw. Kiedy
wyszedł stamtąd, mniej więcej półtorej godziny później, był wyraźnie wzruszony, ale
szczęśliwy po tej swojej zdumiewającej podróży do Królestwa Pośredniego.
"Minął pewien czas, nim to się zaczęło, ale nie wiem jak długi. W pewnej chwili wydało mi
się, że w lustrze zaczyna się kłębić mgła, jakby wirował delikatny pył. A potem to znikło i
zobaczyłem przepływające wokół jakieś kształty, jakby wzory geometryczne. Poczułem
lekkie drgnięcie czy wstrząs, zawrót głowy, trochę tak, jakby miało mi się zakręcić w głowie,
ale nic się nie stało.
Ruszyłem przed siebie, ale nie poruszałem się chwiejnym krokiem, tylko gładko, niemal
jakbym się przesuwał. Wszedłem wprost do lustra i sunąłem przed siebie.
Wkrótce dostrzegłem coś w ciemności, w oddali. To znaczy nie panowała zupełna ciemność.
Wszystko było podświetlone, ale w dali widziałem miejsce wyraźnie jaśniejsze od innych,
które w porównaniu z nim wydawały się ciemne. Poruszałem się przez ten nie tak jasny
obszar w stronę najjaśniejszego miejsca, a w miarę jak się zbliżałem, zacząłem dostrzegać, że
była to jakaś budowla. Nie potrafię powiedzieć, co to było. Widziałem wszystko wyraźnie, ale
nie umiem opisać słowami.
Była to jakby platforma czy scena. Pomyślałem o peronie na stacji kolejowej, gdzie oczekuje
się kogoś, kto ma przyjechać pociągiem; peronie zalanym ciepłym, jasnym żółtawo-białym
światłem.
Nadal zbliżałem się w tamtą stronę, usiłując zobaczyć, co to jest, i zastanawiając się, co u
licha się dzieje, aż wreszcie zobaczyłem dwoje ludzi na owej platformie, wpatrujących się w
dal, jakby na kogoś czekali. A kiedy zbliżyłem się do nich, rozpoznałem moich kuzynów, z
którymi byłem bardzo związany, Harry'ego i Ruth.
Zupełnie niespodziewanie zacząłem wchodzić czy raczej czułem, że wchodzę na platformę, a
oni w tym samym momencie rozpromienili się i podeszli do mnie, ale na pewną odległość.
Nie wiem, jak to wyrazić, ale przez cały czas jakaś barykada czy tarcza dzieliła ich i mnie.
Nie widziałem niczego takiego, ale "wyczuwałem jakąś przeszkodę. Miałem wrażenie, że nie
powinienem przechodzić nad nią czy przez nią, tak samo zresztą jak i oni.
Oboje natychmiast mnie poznali. Kiedy ich zobaczyłem, wyglądali tak, jakby czekali na
kogoś, i wydaje się, że czekali na mnie. Nie powiedzieli mi "cześć", ale z całą pewnością
przywitali się ze mną. Doskonale wiedzieli, że tam jestem.
Czułem się taki radosny. Wyglądali o wiele młodziej niż wtedy, kiedy umarli, raczej byli
tacy, jak za naszych młodych lat, kiedy wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Dostrzegłem jednak
różnicę. Wyglądali trochę inaczej, można powiedzieć, że zdrowiej, a może raczej jakby mieli
w sobie mnóstwo energii albo żywotności.
Zrozumiałem, iż chcą mi powiedzieć, że jest im dobrze i że ucieszyli się ze spotkania ze mną,
jak też że pewnego dnia znowu będziemy razem. Nie słyszałem jednak żadnych słów. Było to
jedynie porozumiewanie się za pomocą myśli.
Czułem się szczęśliwy i wiedziałem, że oni odczuwają to samo. A potem nagle pociągnęło
mnie do tyłu i zobaczyłem, jak zostają w dali, po chwili zaś poczułem, że siedzę znowu w
fotelu".
Kiedy spytałem go, jak odbiera to spotkanie, powiedział, że w-niczym nie przypominało snu.
Wydawało mu się zupełnie rzeczywiste i był przekonany, że przebywał razem ze swymi
kuzynami. Co najmniej dwa razy wspomniał przy tym, że kiedy ich ujrzał, wyglądali tak,
jakby na niego czekali.
Ta opowieść ma smutne zakończenie. Kilka miesięcy później znajomy tego mężczyzny
skontaktował się ze mną, by mnie poinformować, że ów mężczyzna zginął w wypadku
samochodowym. Kiedy szykując notatki do tej książki wyjąłem zapiski na temat jego
przypadku, zacząłem się zastanawiać, czy wizja oczekujących go kuzynów nie była swego
rodzaju zapowiedzią jego śmierci.
"Widziałam go tuż przed sobą"
Czterdziestokilkuletnia kobieta, która chciała zobaczyć swojego zmarłego ojca, opowiadała o
spotkaniu stanowiącym typowy przykład eksperymentu poza lustrem, kiedy postać, jak się
zdaje, wylania się ze zwierciadła i wchodzi do izby zjaw:
"Kiedy tam weszłam, byłam trochę przestraszona. Nie wiem dlaczego, ponieważ od ponad
miesiąca czekałam na to wydarzenie, może więc było to pod wpływem uczucia, że w końcu
nadszedł ów dzień.
Kiedy w gabinecie przeglądaliśmy pamiątki po tacie, czułam, jak ogarnia mnie coraz silniej
przekonanie, a nawet mogę powiedzieć: pewność, że go zobaczę. To było tak, jakbym
wiedziała, że on tam będzie. Kiedy pokazywałam panu pudełko na biżuterię, które zrobił dla
mnie na urodziny, czułam, że to zupełnie pewne.
Ale wejście do izby zjaw spowodowało, że byłam nieco przestraszona. To, co miałam zrobić,
było dla mnie trochę dziwne. Ludzie z mojej pracy nigdy by nie uwierzyli, że zrobiłam coś
takiego. Samej mi trudno w to uwierzyć, tyle że mam tak dużo spraw do wyjaśnienia z ojcem,
że niemal cały czas myślałam o nim, odkąd umarł.
Ale kiedy już weszłam do pokoju, myślę, że całkiem niedługo zaczęłam widzieć różne rzeczy.
Najpierw widziałam kolory i ładne chmury, a potem co pewien czas przelatywały mi przed
oczami minione sceny.
Pamiętam, że widziałam wtedy małą wioskę, która wyglądała jak angielska, a może
francuska, ale była stara, było to bardzo stare miejsce. Miałam wrażenie, jakbym zaglądała w
przeszłość.
Tamtejsi ludzie mieli na sobie staromodne stroje. Sądzę, że średniowieczne lub jeszcze
wcześniejsze. Widziałam jednego mężczyznę przechodzącego tuż obok mnie. tuż przed
moimi oczami. Poganiał stado krów i miał zmartwiony wyraz twarzy. Nie mam pojęcia, skąd
się to wzięło. Nie jestem dziewczyną ze wsi.
Wszystkie te scenki migały mi pośpiesznie, ale kiedy w lustrze pojawił się mój ojciec, było to
zupełnie co innego. Mię przeleciał przez obraz jak tamci. Po prostu nagle zjawił się i
zaczęłam patrzeć bezpośrednio na jego twarz.
Mówił do mnie i jak zwykle był zabawny. Zapytał: – Czemu, u licha, chcesz ze mną
rozmawiać, dziewczyno?
Nie mogę powiedzieć, że słyszałam głos, tak jak słyszę rozmowę z panem, ale było to
głośniejsze niż myśli. Nie mogę też powiedzieć, że potrzebowaliśmy słów. Potrafię tylko
powiedzieć, co próbował mi przekazać.
Zawsze był opryskliwy, ale w bardzo zabawny sposób. Zawsze żartował albo miał coś
zabawnego do powiedzenia. Było to więc pytanie w jego stylu.
Był radośnie uśmiechnięty, kiedy go zobaczyłam. Niezależnie od tego, jak niewiarygodnie to
zabrzmi, był ze mną w tym pokoju; wiem. że tu był.
Wyglądało tak, jakby stał jakiś metr ode mnie, ale potem się zbliżył. Nie widziałam go w
lustrze; widziałam go tuż przed sobą.
Przeprowadziliśmy bardzo osobistą rozmowę, głównie o matce, ale mówiliśmy też i o innych
sprawach rodzinnych. Wydawało się to najnaturalniejsze w świecie, przypominało jedną z
tych rozmów, które zazwyczaj prowadziliśmy w salonie, gdy byłam młodą dziewczyną, a
nawet i wtedy, kiedy wyszłam już za mąż. Tyle że teraz on nie żyje!
Widziałam jedynie jego głowę, klatkę piersiową, aż do pasa. Nie pojawiła się cała jego
postać, ale widziałam go równie wyraźnie, jak teraz pana. Czułam jednak, że było coś między
nami, jakaś energia czy coś takiego. Mówię o tym, ponieważ bałam się, że jeśli
wyciągnęłabym rękę, aby go dotknąć, on by zniknął.
Siedziałam bez ruchu przez długi czas, tocząc z nim rozmowę. Wydawał się trochę
rozbawiony, jakby myślał, że jestem niecierpliwa domagając się rozmowy z nim już teraz, nie
czekając na śmierć. To była zmiana, ponieważ przedtem zawsze ja byłam tą cierpliwą, a on
chciał, żeby wszystko było natychmiast, i ciągle pośpieszał. Kiedy myślę o tym, dochodzę do
wniosku, że może droczył się ze mną za to, że byłam niecierpliwa, tak jak ja przedtem się
droczyłam z nim.
Rozmawialiśmy bardzo długo, może z pół godziny. Ale to tak szybko minęło.
Oto co mi powiedział na koniec: – A teraz już idź i ciesz się życiem. – Zrobiło mi się tak
wspaniale, kiedy to powiedział. Poczułam gwałtowny przypływ ulgi i optymizmu. Nie sądzę,
abym od chwili jego śmierci czuła się tak dobrze. To było tak, jakby coś się w tym momencie
zamknęło. I minął cały ból po jego śmierci. A zaraz potem zniknął i pozostało już tylko
lustro".
Pod pewnym względem relacja tej kobiety bardzo przypomina opis wywoływanej wizji, który
mi przedstawiła inna. pięćdziesięcioparoletnia kobieta. Proszę zwrócić uwagę na
podobieństwa:
"Mama wyszła z lustra"
Zobaczyłam wizję mojej mamy wiele lat temu, jeszcze zanim próbowałam wpatrywać się w
zwierciadło. Matka popełniła samobójstwo w 1975 roku. Mój dziadek, jej ojciec, był
pastorem, wychowano mnie więc w przekonaniu, że samobójstwo to absolutnie
niewybaczalny grzech. Kiedy zatem matka zmarła, byłam bardzo przygnębiona tym, że ją
utraciłam, ale jeszcze bardziej faktem, że utraciłam ją na zawsze.
Kiedy wchodziłam na nabożeństwo w domu pogrzebowym. byłam naprawdę głęboko
zrozpaczona. Ale jakiś cichy głos – nazywam to cichym głosem Boga – przemówił do mnie i
spojrzałam w górę, na prawo, w stronę sufitu. Zobaczyłam tam wizję mojej matki i Chrystusa,
trzymających się za ręce i odchodzących ode mnie. Była to wizja kolorowa, zupełnie
naturalna. Oboje oglądali się przez ramię, po czym uśmiechnęli się do mnie i znikli.
Od tego zaczęły się moje poszukiwania duchowe. W tym momencie zdałam sobie bowiem
sprawę, że mówiono mi wiele rzeczy, które są nieprawdą.
Niecały rok później został zabity mój mąż, Bili. Byliśmy małżeństwem od dziesięciu la;. Po
jego śmierci wpadłam w głęboką depresję. Od tego czasu wędruję po ścieżkach spirytyzmu.
Przez długie okresy medytowałam i starałam się osiągnąć odpowiednio głęboki stopień
medytacji, aby móc porozumieć się z mężem. Tak więc nie byłam ani trochę zaniepokojona,
wchodząc do izby zjaw.
Nie wiem, jak długo tam przebywałam, zanim coś zaczęło się dziać, może dziesięć lub
piętnaście minut, a może krócej. Ale po pewnym czasie przestałam widzieć lustro, a w zamian
zobaczyłam mamę.
Najpierw widziałam ją z dużej odległości i dostrzegałam jedynie jej twarz. Potem, w miarę
jak się zbliżała, coraz bardziej przypominała ducha, ale nie w niepokojący sposób. Nie była
taka jasna i nie tak rzeczywista. Ponadto otaczał ją jakby dym.
Uśmiechnęła się i nazwala mnie Ptaszynką, czyli tak, jak zwracała się do mnie. kiedy byłam
młoda.
– Ptaszynko – powiedziała – przyszłam się z tobą zobaczyć, bo Bili nie mógł. Jestem trochę
bardziej zaawansowana, a on musi się jeszcze dużo nauczyć. Studiuje. Ale wszystko jest u
niego w porządku, kocha cię i ma się dobrze.
W tym momencie odniosłam wrażenie, że matka wyszła z lustra. Odebrałam to tak, jakby
była tuż przy mnie. I miała cudowny wyraz twarzy. Promieniała.
Zrobiło mi się bardzo ciepło, nie wiem, czy dlatego, że byłam tak bardzo podekscytowana,
czy to wskutek otaczającej ją energii. Jej głos brzmiał inaczej niż nasze, kiedy rozmawiamy.
Przez długie lata pracowałam jako telefonistka w spółce prowadzącej połączenia
międzynarodowe. Kiedy łapało się sygnał z satelity, dźwięk miał inną jakość. I tak chyba
mogłabym najlepiej opisać głos matki.
To, co się zdarzyło, nie jest wytworem mojej wyobraźni. Było to najzupełniej realne i pełne
szlachetnej prostoty.
Najzabawniejsze jest, że mama była tak blisko, iż mogłabym jej dotknąć. Nie wiem, co by się
stało, gdybym spróbowała to zrobić. Byłam tak oczarowana i tak bardzo skupiałam się na
tym, co miała do powiedzenia, i na kontakcie wzrokowym, że nie pomyślałam o wyć
Jagnięciu do niej ręki. Żałuję teraz, że tego nie zrobiłam; ciekawe, co by się wówczas stało.
Nie wydaje mi się, abym mówiła do niej na glos. Sądzę, że po prostu mówiłam w myślach,
ale naprawdę nie jestem pewna. Odpowiadała mi tak szybko, że nie sądzę, abym miała czas
mówić. Przeważnie zresztą ona mówiła do mnie. Czułam się trochę jak w stanie
oszołomienia, byłam zdumiona i wpatrzona we wszystko, co się dzieje.
Spędziłam w izbie zjaw może trzydzieści albo czterdzieści minut. Kiedy spotkanie dobiegło
końca, cała scena zamgliła się i matka znikła".
To przeżycie zmieniło na lepsze los tej kobiety. Odprężyła się i stała się swobodniejsza. W
chwilach napięcia, kiedy medytuje, zdarza się jej widywać matkę. .^Zazwyczaj widzę mamę
wtedy, kiedy mam jakieś trudne problemy. Pociesza mnie, mówiąc: – W porządku. – Albo: –
Wszystko będzie dobrze. -Cieszę się, że jest w pobliżu".
"Oni wszyscy wyglądali na pełnych życia"
Młody mężczyzna, dwudziestosześcioletni, usiłował dotknąć otaczających go zjaw zmarłych
krewnych. Przyszedł do psychomanteum w nadziei, że zobaczy siostrę, która umarła. Oto
jego historia, tak jak ją opowiedział:
"Siedziałem tam i nagle wydało mi się, że tych troje ludzi weszło wprost do pokoju i znalazło
się wokół mnie. Wyglądało, jakby wyszli z lustra, ale czułem, że coś takiego nie mogło się
zdarzyć, byłem więc bardzo zaskoczony. Nie wiedziałem, co się dzieje.
Przez moment myślałem, że to pan stroi sobie ze mnie żarty. Wyciągnąłem więc szybko rękę
usiłując dotknąć ich, ale moja dłoń trafiła w zasłonę.
Nadal ich widziałem. Przyjrzałem się całej trójce. Była tani moja siostra Jill, ale też jeszcze
dwie osoby, mój przyjaciel Todd i mój dziadek. Wszyscy wyglądali jak żywi, kiedy tak stali,
patrząc na mnie.
Nie słyszałem żadnych głosów ani właściwie nie porozumiewałem się z nimi. To się działo
tak szybko, a ja byłem taki zszokowany. Nie powiedzieli nic, ale wyglądali tak dobrze;
miałem wrażenie, iż usiłują mi przekazać, że mają się doskonale.
Światło wokół nich było inne, nie takie jak zwykłe. Byli podświetleni. Wydawali się bardzo
szczęśliwi. To było zupełnie rzeczywiste. Czułem ich obecność. Jakby byli tam, w pokoju,
razem ze mną".
– Ten mężczyzna mógłby pewnie zrozumieć niepowodzenie Odyseusza, który próbował objąć
swoją matkę. Od tego czasu zastanawia się, jaki przebieg miałoby to spotkanie, gdyby nie
próbował dotknąć zjaw. Planuje teraz powtórzyć doświadczenie, tym razem już pozwalając
wizjom działać po swojemu.
WIZJE "NA WYNOS"
Czterdziestoczteroletnia kobieta przyszła do psychomanteum, żeby zobaczyć się ze swoim
mężem, który zmarł przed dwoma laty. Przygotowywaliśmy się przez cały dzień,
rozmawiając o ich związku. Wieczorem weszła do izby zjaw. Po godzinie wyszła
rozczarowana, mówiąc, że widziała tylko jakieś niewyraźne zarysy kogoś, chyba mężczyzny.
Nie doszło do żadnej rozmowy, a obraz zniknął bardzo szybko.
W tej historii interesujące jest jednakże nie to, co przydarzyło się uczestniczce w izbie zjaw.
Podobnie jak kilka innych osób, miała wizję "na wynos", ukazującą się później.
A oto jej opowieść:
"Kiedy tam byłam, myślałam, że widzę coś z prawej strony w zwierciadle. Spojrzałam na
lustro i starałam się skoncentrować, ale obraz zniknął. Potem zaczęłam się wpatrywać
ponownie i zobaczyłam coś, co wyglądało jak tamta postać, koło mojego prawego ramienia.
Kiedy się odwróciłam, żeby sprawdzić, znowu znikło. Przypominało jakąś osobę, ale nie
umiem powiedzieć, kto to mógł być.
A potem zobaczyłam inny obraz. Wiem, że to był mężczyzna, ale zupełnie mi nie znany.
Właściwie w pierwszej chwili pomyślałam, że to pan przyszedł sprawdzić, co ze mną.
Ten mężczyzna był jednocześnie w lustrze i na zewnątrz niego. Wyłonił się i dlatego
obejrzałam się za siebie, w prawo. To nie przypominało odbicia. Była to autentyczna postać
wychodząca z lustra, ale kiedy ponownie się obejrzałam, ten ktoś znikł.
Wtedy zrezygnowałam. Zeszłam na dół i czułam się naprawdę rozczarowana, bo myślałam,
że nic z tego nie będzie.
Następnie poszłam do domu. Już pierwszej nocy miałam niejasne uczucie, że ktoś jest w
pobliżu. Kładłam się do łóżka i wydawało mi się, że ktoś jest w pokoju. Obudziłam się i nadal
czułam, że ktoś ze mną jest, ale nie potrafiłam stwierdzić – kto.
Drugiej nocy obudziłam się pod wrażeniem, że w pokoju jest obecny mój ojciec. Mogę
powiedzieć tyle, że próbował powiedzieć coś do mnie, ale nie zrozumiałam, co to miało być.
Byłam tak rozbudzona, że nie potrafiłam zasnąć.
Następnej nocy znowu to samo. To była już trzecia z rzędu noc, kiedy zasypiałam i budziłam
się z uczuciem,, że ktoś jest w pokoju. Tym razem obudziłam się i poczułam zapach wody po
goleniu, jakiej używał mój ojciec.
Czułam się całkiem rozbudzona i to mi się nie śniło; było to coś bardzo konkretnego, tu i
teraz.
Popatrzyłam – mój ojciec stał przy drzwiach sypialni. Leżałam w łóżku, wstałam więc i
podeszłam do niego. Zatrzymałam się w odległości jakichś czterech kroków. Wyglądał
zupełnie jak mój tata, ale nie robił wrażenia człowieka tak schorowanego, jak tatuś był tuż
przed śmiercią. Widziałam całą jego sylwetkę; była pełniejsza, niż kiedy umarł. Wyglądał tak,
jakby wszystko było cudownie.
Nie słyszałam jego głosu, ale zrozumiałam, co mówił. Nie chciał, żebym się martwiła.
Wyraźnie odniosłam wrażenie, że mówi mi, iż wszystko jest w porządku.
Byłam bardzo przygnębiona, ponieważ tata umarł w samotności. Nie było przy nim nikogo i z
jego śmiercią wiązało się wiele problemów, takich jak pytanie, czy miał dosyć tlenu, żeby
przetrzymać noc. Bardzo mnie to gnębiło, ponieważ jestem jego jedynym dzieckiem, a mama
i tata żyli w separacji.
Ale widząc go tej nocy naprawdę nabrałam przekonania, że wszystko było w porządku, jakby
mówił mi, że nie muszę się o niego martwić i że jest mu dobrze. Po prostu znałam jego myśli,
a on znał moje.
A potem zwyczajnie odszedł. Przez długi czas nie mogłam zasnąć. Wydawało mi się, że
naprawdę był u mnie, i nie chciałam stracić tego uczucia".
Ta kobieta była trochę zakłopotana swoim przeżyciem. Szykowała się na spotkanie z mężem,
a zamiast niego zobaczyła zjawę ojca. Teraz zdaje sobie sprawę, że być może wpatrywanie
się w zwierciadło nie pozwala na dokonywanie wyboru.
– To tak, jakbym miała przed oczami wielką patelnię, zrobiła w niej mały otwór i
oświadczyła: "Chcę zobaczyć męża" – powiedziała. – A jest tak, że muszę ten otwór zostawić
dla każdego, kto zechce przyjść do mnie.
Od czasu doświadczenia z wpatrywaniem się w zwierciadło ta kobieta odzyskała spokój, jeśli
chodzi o ojca. Nie czuje się już winna i niespokojna, kiedy myśli o jego śmierci. – Teraz
myśli o nim są miłe – powiedziała. – Czuję się z nim naprawdę związana.
Podobne przeżycie,, przypominające inkubację snów, okazało się dość typowe dla osób. które
odwiedzały psychomanteum.
Zdarza się zwłaszcza tym, którzy przeżyli mało bądź całkiem nic w izbie zjaw. Te osoby
przeżywają niespodziewane odwiedziny po powrocie do domu.
"Przy łóżku stała jane"
Kolejna "wizja na wynos" przydarzyła się mężczyźnie pod sześćdziesiątkę, który przed pięciu
laty utracił w tragicznych okolicznościach córkę. Przyszedł do mnie, ponieważ nie mógł się
uporać z rozpaczą po jej śmierci.
Nie zobaczył córki w izbie zjaw. Jednakże dwa dni później zadzwonił do mnie i opowiedział
o fascynującym spotkaniu, które przeżył poprzedniego wieczora.
"Położyłem się spać około jedenastej trzydzieści, tuż po wieczornych wiadomościach, i
zasnąłem niemal natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki. Następne, co pamiętam, to
że obudziłem się i usiadłem wyprostowany w łóżku. Miałem wrażenie takie samo jak
wówczas, kiedy Jane wracała z college'u, zjawiała się późno w domu i wchodziła do naszego
pokoju. Zupełnie tak, jakby wróciła właśnie z zajęć i wpadła powiedzieć: – Cześć!
Wyglądała cudownie. Promieniała, była ślicznie oświetlona. Szczęśliwa i ożywiona. Mówiła
mi: – Musisz się uspokoić. Uspokój się na chwilkę.
Nie słyszałem jej głosu, żadnego dźwięku. Ale kierowała te myśli do mnie, a były one tak
silne, że czułem, jakby to były moje własne myśli,
Przez zasłony przenikało światło z ulicy i widziałem ją bardzo dobrze. I muszę panu
powiedzieć, że byłem całkiem rozbudzony przez cały ten czas. A pan wie, że nie należę do
tych, co to wymyślają niestworzone historie.
To była moja córka. Mówiła mi, że wszystko jest w porządku i czuje się doskonale. Przyszło
mi do głowy, a może to ona mi powiedziała, że śmierć nie jest wcale czymś takim, jak
myślałem. Była szczęśliwa i roześmiana. Powtarzała: -Bądź spokojny. Nie mogę tu długo
zostać, ale nie ma powodu do zmartwienia. Jest mi doskonale.
I to wszystko. Powiedziała: – Do widzenia – i znikła".
Według zegara całe to przeżycie trwało cztery minuty, a kiedy dziewczyna znikła, zrobiła to
tak błyskawicznie, .jakby ktoś przekręcił wyłącznik".
Mężczyzna jest przekonany, że to, co widział, nie było zjawą, że to naprawdę była jego córka.
W rezultacie tego spotkania ból po jej utracie w znacznym stopniu złagodniał. -To nie był sen,
lecz takie przeżycie, jak spotkanie każdego innego człowieka – powiedział. – Nie wątpię, że
pewnego dnia znowu się z nią spotkam.
ZJAWY W RÓŻNYCH POSTACIACH
Ze względu na podobne zdarzenia przyjąłem zasadę informowania gości odwiedzających
psychomanteum, że być może przeżyją wizje dopiero po powrocie do domu.
W gruncie rzeczy przy każdym nowym gościu w Teatrze Umysłu uczę się czegoś nowego na
temat wywoływania zjaw osób zmarłych i odpowiednio przystosowuję całą procedurę.
Wyjaśniam także tym, którzy pragną zobaczyć zjawy, że spontaniczne wizje występują w
licznych formach i mogą oddziaływać na wszelkie zmysły. Większość z nich jest wizualna,
gdy naprawdę widzi się zjawę zmarłego. Znaczna część to odczucia słuchowe (według
jednego z badań – 27 procent), a tuż za nimi lokują się dotykowe (13 procent).
Następne trzy przykłady opisują przeżycia słuchowe.
"Jest zbyt zawstydzony, aby rozmawiać"
Pewna dobiegająca czterdziestki lekarka psychiatra przyszła do psychomanteum w nadziei, że
zobaczy swojego ojca, który w ostatnich latach życia bardzo agresywnie odnosił się do
członków swojej rodziny i nieustannie miał do nich jakieś pretensje.
W celu rozbudzenia wspomnień przyniosła zrobiony przez jej ojca drewniany przedmiot i
kilka zdjęć rodzinnych. Ojciec umarł trzy lata temu, ale kilka lat przed jego śmiercią stosunki
między nimi stały się bardzo napięte i pełne konfliktów. Biorąc pod uwagę charakter ich
ostatnich kontaktów, wyniki jej sesji wpatrywania się w zwierciadło są intrygujące:
"Siedziałam tam dość długo, zanim cokolwiek zaczęło się dziać. Potem dostrzegłam w lustrze
różne obrazy, kształty i kolory, głównie wzory, A później, po jakimś czasie, ze zdumieniem
usłyszałam nagle mówiącą, do mnie babcię. Wyraźnie był to jej głos, którego nie słyszałam
przez wiele lat, od jej śmierci.
– Babciu, to ty? – spytałam.
– Tak – odpowiedziała. A potem dodała: – Jestem tu z Howardem i Kathleen (zmarłymi
ciotką i wujem), a jest tu również twój ojciec.
– Czy może podejść, żeby porozmawiać ze mną?
– Nie – odparła. – Jest zbyt zawstydzony, aby rozmawiać.
Wierzę, że mój ojciec był zawstydzony z powodu oziębłego stosunku do swoich dzieci przez
ostatnie osiem lat życia. Myślę też, że miał jakieś paranoiczne podejrzenia wobec swoich
bliskich, podejrzenia zupełnie bezpodstawne. Wydawało mu się chyba, że chcieliśmy się go
pozbyć.
Z rozmowy z babcią odniosłam wrażenie, że ojciec teraz już wie, iż wcale nie byliśmy tacy,
jak przypuszczał. Możliwe też, że wstydzi się swojego postępowania i pewnych rzeczy, które
powiedział, a były one naprawdę straszne.
Jeśli zaś chodzi o samo przeżycie: Słyszałam, jak liczni schizofrenicy, moi pacjenci, mówili o
głosach, ale oni najczęściej mówią o głosach, które wydają im polecenia lub krytykują ich,
albo po prostu o jakichś pomrukach i łoskocie.
Glos mojej babki w niczym tego nie przypominał. Brzmiał dokładnie tak, jak jej głos.
Zupełnie jakby stała blisko mnie. Było to jednak dziwne. Wcale się jej nie spodziewałam, a
mimo to miałam wrażenie, że znajduje się w izbie zjaw, tuż przy mnie".
"Czułem się zupełnie tak, jakby tu była"
Kolejnym gościem w mojej wyroczni zmarłych, który słyszał głosy z zaświatów, był
dwudziestokilkuletni mężczyzna, który przyjechał zobaczyć się ze swoją przyjaciółką, zmarłą
tragicznie, gdy oboje byli nastolatkami. Choć nie widział dziewczyny, przeżycie i tak było dla
niego satysfakcjonujące.
"Jak sądzę, nie więcej niż po pięciu minutach zacząłem słyszeć głos tej przyjaciółki, która
utonęła w czasie przejażdżki łodzią. Miałem wrażenie, że ona po prostu mówi do mnie. Nie
chodzi mi o moje myśli, marzenia na jawie czy wyobrażenia. Nigdy przedtem nie słyszałem
czegoś takiego.
Po prostu rozmawiała ze mną, powiedziała, że tu, gdzie przebywa, jest cudownie. Słyszałem
każde jej słowo bardzo wyraźnie, każde z osobna. Brzmiało to trochę specyficznie, jakby z
echem, albo raczej tak, jakby mówiła przez metalową tubę. Ale z całą pewnością był to jej
głos.
Czułem wielki żal po jej śmierci. Zresztą nie tylko ja, wszyscy nasi przyjaciele. Przedtem nikt
spośród moich kolegów czy z rodziny nie umarł, było to więc moje pienvsze zetknięcie ze
śmiercią. Żałowałem, że nie mogłem pożegnać się z nią ani powiedzieć, jak mi na niej
zależało.
Doznałem więc cudownego przeżycia. Poczułem radość, zupełnie tak jak po spotkaniu z nią.
Nie widziałem jej, ale czułem się tak, jakby ona tu była".
"Miałyśmy bezpośredni kontakt emocjonalny"
Szczególnie ekscytujące stało się dla mnie wywoływanie wizji z następną uczestniczką,
ponieważ była ona pierwszą osobą spośród tych, z którymi pracowałem, mającą
doświadczenia ze stanu bliskiego śmierci. Opowiedziała mi smutną historię. Zaledwie kilka
miesięcy po tym, jak jej młodsza siostra zginęła w wypadku samochodowym,, ona sama
przeszła bardzo ciężki wypadek samochodowy, w którym otarła się o śmierć. W efekcie tego
wypadku miała przeżycia ze stanu bliskiego śmierci i widziała wówczas swoją zmarłą siostrę.
Spotkanie nastąpiło, kiedy opuściła swoje ciało, i doprowadziło do głębokiego przeżycia
emocjonalnego o takim charakterze, jakiego nigdy przedtem nie doznała. – Odkryłam –
opisywała tamto zdarzenie – że ciało właściwie powstrzymuje uczucia. Kiedy wydostałam się
ze swojego ciała, moje emocje stały się niczym nie skrępowane. Kiedy wydostałam się ze
swojego ciała, było zupełnie tak, jakby moje uczucia wyszły naprzeciw jej uczuciom.
Miałyśmy bezpośredni kontakt emocjonalny.
Zaintrygowała mnie możliwość wywołania wizji w przypadku tej kobiety, ponieważ
pozwoliłoby mi to porównać efekty wpatrywania się w zwierciadło z przeżyciami ze stanu
bliskiego śmierci. A oto opis wywołanej wizji, jaki mi przekazała:
"Najpierw czułam, że lustro się unosi. Unosiło się tak przez jakiś czas. Następnie zobaczyłam
wychodzące z niego obrazy w formie jakichś kształtów i błysków światła. A potem
dostrzegłam czerwone światło z zieloną mgiełką w środku. I wtedy usłyszałam moją młodszą
siostrzyczkę, mówiącą: -Jestem tu.
– Chciałabym cię zobaczyć – powiedziałam w myślach. A ona odparła: – No to jestem.
Próbowałam się rozluźnić, ale nie udawało mi się jej zobaczyć. Za to czułam ją! Czułam, jak
pocałowała mnie w policzek w taki sam sposób jak wtedy, kiedy jeszcze żyła. I znowu
usłyszałam, że mówi: – Jestem tu.
Nie widziałam jej, ale wiedziałam, że jest w pobliżu. Czułam bijącą od niej miłość. I mignęła
mi mata scenka. Zobaczyłam nas, jak siedzimy w jej pokoju i słuchamy płyt. W tym
momencie wyraźnie czułam miłość, ten sam rodzaj miłości, jaki odczuwałam wtedy, kiedy to
wszystko działo się naprawdę".
Poprosiłem tę uczestniczkę, aby porównała wizję wywołaną w procesie wpatrywania się w
zwierciadło ze swoimi przeżyciami ze stanu bliskiego śmierci. Otóż w stanie bliskim śmierci
widziała swoją siostrę, podczas gdy w izbie zjaw jedynie słyszała ją i czuła jej obecność. Ale
pod względem emocjonalnym różnica była niewielka, jak mówiła. – To było zupełnie tak.
jakbym słyszała autentyczny głos – wspominała. – Słyszałam, jak mówiła. Jakby pochylała
się nade mną i szeptała do mojego ucha.
DLA ŻAŁOBY I WIEDZY
Termin "psychomanteum"' rozumiany dosłownie sugeruje, że duchy zmarłych wywołuje się
do wróżb – aby można im było zadawać pytania o przyszłość lub poznawać to, co jest ukryte
przed oczami człowieka. Puryści mogą stawiać zarzut, że to, co stworzyłem do celów moich
badań, nie jest psychomanteum, ponieważ naszym celem nie było wywoływanie duchów, by
nam wróżyły. Ludzie przychodzili tu (i nadal przychodzą) raczej w nadziei na zaspokojenie
swojej tęsknoty za towarzystwem osób. które zabrała im śmierć. Niezależnie jednak od
różnicy w przeznaczeniu tamtych starożytnych instytucji i tej współczesnej, którą
zbudowałem, podejrzewam, że są podobne, jeśli chodzi o ich działanie.
Dzięki mojej pracy nad wywoływanymi wizjami uświadomiłem sobie rolę, jaką żałoba
odgrywa w życiu człowieka. Grecki historyk Plutarch opowiada wzruszającą historię, która
ilustruje mój punkt widzenia. Wybitny i zamożny człowiek, Elizjusz, był opętany myślą, że
zapewne jego młodszy syn, który zmarł, został otruty. W swojej udręce Elizjusz udał się do
miejsca, które znajduje się w obecnych południowych Włoszech, do tamtejszego
psychomanteum, które najwyraźniej służyło inkubacji snów. Po dopełnieniu określonego
rytuału Elizjusz zasnął i miał wizję. Pojawił się jego ojciec, zbliżając się do niego. Elizjusz
opowiedział ojcu wszystko, co się zdarzyło, i błagał go, aby wykrył przyczynę śmierci
chłopca. Ojcu Elizjusza towarzyszył młody mężczyzna. Tak jak zdarzyło się w kilku
przypadkach w moim psychomanteum, Elizjusz pierwotnie nie rozpoznał młodzieńca, który -
jak się okazało – był jego synem. Kiedy go wreszcie rozpoznał, syn powiedział mu, że umarł
z przyczyn naturalnych.
Wierzę, że nasze powody zainteresowania spotkaniami wizjonerskimi nie różnią się od tych,
którymi kierowali się starożytni Grecy. Jestem pewien, że wówczas, podobnie jak i obecnie,
większość ludzi szukała w psychomanteum nie wiedzy, ale przygody, ukojenia, spełnienia
życzeń, a nawet pocieszenia.
Sposób odkrywania samego siebie
Wydawało mi się jakbym szedł
przez świat duchów
i czuł się cieniem snu.
Aleksy Tołstoj
Współcześnie refleksja i medytacja znalazły się w tyle za techniką. Szybkie tempo życia
spowodowało, że całkiem realnie utraciliśmy kontakt z samymi sobą. Walka o przetrwanie
doprowadziła ludzi do stanu, w którym mają kłopoty z poznaniem własnych uczuć. Może im
w tym dopomóc wpatrywanie się w lustro. Wizje zwierciadlane, powstające z tego rodzaju
dowolnego wpatrywania się (a nie wywoływania zjaw), czasami prowadzą do wejrzenia w tę
głęboką studnię wewnętrzną, znaną jako podświadomość.
Wyczuwałam ogromny strach"
Czterdziestoczteroletnia kobieta, której pokazałem metodę wpatrywania się w lustro, zaczęła
samodzielnie eksperymentować. Przez całe lata drogą tradycyjnej psychoterapii szukała
klucza do własnego dylematu psychologicznego. Po kilku sesjach wpatrywania się w lustro
odkryła wspomnienie, które doprowadziło ją do znaczącego postępu w zrozumieniu samej
siebie. Oto jej historia:
"Kiedy próbowałam wpatrywać się w lustro, odkryłam, że narastają we mnie jakieś silne
uczucia. Stało się oczywiste, że dostosowywałam się do jakichś uczuć, które blokowałam w
świadomości.
Wyczuwałam ogromny strach, ale nie byłam pewna przed czym. Czasami dosłownie
przerywałam sesję, ponieważ bałam się tego, co miałam zobaczyć.
Odkryłam wreszcie, że był to strach przed samodzielnością i dbaniem o siebie. A także
przeraźliwie bałam się porażki.
Widziałam różne twarze i różne sytuacje. Każda z nich pokazywała, jak bardzo zżera mnie
strach.
W czasie jednej z sesji zobaczyłam, w jaki sposób odnoszę się do ludzi. To wszystko zaczęło
się w moim dzieciństwie i miało związek z tym, że byłam najstarsza i musiałam opiekować
się pozostałym^ dziećmi w rodzinie.
Zobaczyłam siebie przed urodzeniem się moich braci, kiedy byłam oczkiem w głowie dla
wszystkich. Potem pojawili się moi bracia i to wszystko się skończyło. Ludzie zaczęli
zwracać uwagę na nich, a nie na mnie. Aby pozyskać uwagę ojca i pochwałę z jego ust,
stałam się opiekuńcza. W jednym z obrazów widziałam siebie kąpiącą braci, podczas gdy
rodzice siedzieli w salonie.
Aby przystosować się, zawsze stawiałam siebie na drugim miejscu w stosunkach z
mężczyznami. Gdy trzeba było ratować nasz związek, to ja dokładałam wszelkich starań.
Widziałam sytuacje, kiedy robiłam rzeczy, których nie chciałam; robiłam je tylko po to, aby
sprawić przyjemność mężczyznom w moim życiu.
A potem zobaczyłam wydarzenie, które miało nadejść w mojej rodzinie. Moja cioteczna
babka kończyła dziewięćdziesiąt lat, a matka i brat planowali przyjęcie w weekend dla niej.
W zwierciadle zobaczyłam, jak włączam się w to, przejmując odpowiedzialność. Zobaczyłam
siebie, jak dzwonię do mamy i taty i mówię im. że przywiozę obiad na piątek.
Te obrazy wywołały uczucie bólu. Zdałam sobie sprawę, że w moich związkach rodzinnych
ci tak zwani przyjaciele i krewni nie przychodzili do mnie dla przyjemności; przychodzili,
żebym im w czymś pomogła. Dzięki wpatrywaniu się w zwierciadło uświadomiłam sobie, że
zostałam zanadto obciążona, że nie czerpałam żadnej radości z życia".
Ta kobieta wiele zmieniła w swoim postępowaniu po przeżyciach wizjonerskich. Przestała
dobrowolnie brać na siebie obowiązki, które nie sprawiały jej przyjemności. Zamiast obciążać
się z własnej woli odpowiedzialnością za zjazdy rodzinne, czerpie z nich przyjemność i
pozwala innym je organizować. To samo nastąpiło w jej stosunkach z dziećmi, za które
wielokrotnie podejmowała decyzje. Obecnie pozwala im popełniać błędy, nie angażując się
nadmiernie. – Teraz zamiast mówić im, co mają zrobić, po prostu rzucam pewne sugestie i nie
wtrącam się więcej – jak powiedziała.
Wizje symboliczne
Ostatnie opisane przeżycie należało do "rzeczywistych", a nie do symbolicznych wyobrażeń.
Jest to o wiele łatwiejsze dla doznającej osoby, nie stawia bowiem wymagań w zakresie
interpretacji. Symboliczne wizje, pojawiające się w trakcie wpatrywania się w zwierciadło, są
trudniejsze do wyjaśnienia. Jednakże kiedy już się tego dokona, mogą dać tyle samo
satysfakcji co wizje nie mające treści symbolicznej. Czasami nawet więcej niż wizje, "realne",
pozwalają bowiem danej osobie mówić o szerokim wachlarzu spraw z jej życia, które być
może wiążą się z tymi symbolami.
Jak będzie można się przekonać, następna wizja zwierciadlana jest pełna treści symbolicznej:
"Bardzo boję się węży. Kilka razy w trakcie wpatrywania się przeze mnie w zwierciadło
pojawiał się wąż.
W czasie jednej z wizji dom, w którym się wychowywałam, został zaatakowany przez węża,
niemal tak wielkiego jak sam ten dom. Wąż unosił się, syczał i wydawał język, jakby
zamierzał ukąsić. Tuż za tym wężem pojawił się drugi, równie wielki. Ale inny od tego
pierwszego. Był niebieski, miał cudowne, niebieskie oczy i uśmiechał się.
Patrząc na niego pomyślałam: Czy on nie jest cudowny? Ale zaraz poczułam strach i
uciekłam. Nie ufałam mu".
Omawialiśmy tę wizję po jej skończeniu. Po zdumiewająco krótkim namyśle kobieta
stwierdziła, że obrazy, które widziała w zwierciadle, wiążą się z zaufaniem.
– To prawie tak jak z moim strachem, że ludzie robią dobre wrażenie, a potem się okazuje, że
zwracają się przeciwko mnie – powiedziała, nawiązując do różnych osobowości węży. – Nie
ufam ludziom. Myślę, że są tacy, jak mi się wydaje, a potem okazuje się, że są zupełnie inni. I
czuję się oszukana.
"Widziałam pawia"
Inna symboliczna wizja zwierciadlana pojawiła się kobiecie, którą interesowało wpatrywanie
się w zwierciadło, ponieważ chciała "zobaczyć, co z niego wyjdzie". Z przyjemnością
pomogłem jej, ponieważ intrygują mnie wizje, jakie miewają ludzie, kiedy nie szukają czegoś
konkretnego. Coś takiego daje doskonałe możliwości oceny wyników wpatrywania się w
lustro u normalnych ludzi, których po prostu interesuje poznawanie samych siebie.
Ta kobieta była dwudziestotrzyletnią absolwentką jednego z uniwersytetów na Południu.
Twierdziła, że nie była chowana bardzo religijnie i nie interesowała się szczególnie tymi
zagadnieniami. Odnoszę jednak wrażenie, że poszukiwała jakiegoś rodzaju uduchowienia.
Przekonanie to zrodziło się we mnie na podstawie jej relacji z wizji zwierciadlanej. A oto ta
relacja:
"Usiadłam (w izbie zjaw) i przez jakieś pięć minut oddychałam głęboko i rozluźniałam się.
Potem widziałam jedynie ramę i panującą w głębi lustra nieprzeniknioną czerń. Wpatrywałam
się w nią przez pewien czas, a potem zaczęły tańczyć w niej cienie. Te cienie wyszły
następnie z lustra i tańczyły ze mną w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam!
Chwilę później obraz w lustrze stał się szary i zamglony. A następnie lustro zaczęło się
dzielić na segmenty. Część z nich odsuwała się ode mnie, a część zbliżała. Potem przestałam
widzieć ramę i uświadomiłam sobie, że lustro mnie pochłonęło. Byłam wewnątrz zwierciadła!
Później zobaczyłam pawia. Stał do mnie tyłem, a potem odwrócił się i oszołomiły mnie
kolory. Uniósł i rozłożył ogon. Był ogromny!
Wydawało mi się, że ma ludzką twarz, choć nie widziałam dokładnie, jak ta jego twarz
wygląda. A potem za tym pawiem dostrzegłam coś jeszcze. Jakby jakąś czarnoskórą postać na
ołtarzu ofiarnym. Osoba ta leżała wyciągnięta, jej ręce i głowa zwisały po bokach i wydawało
mi się, że jest martwa. To był mężczyzna, twarz miał zwróconą w moją stronę, ale zakrywały
ją włosy, nie mogłam więc zobaczyć rysów.
A potem lustro ponownie wróciło do mnie. Widziałam jedynie wielki trójkąt, taki jak dzwon
przyzywający na posiłki, oraz mały kawałek metalu, jakiego używa się, aby uderzać w ten
dzwon. I ten dzwon zaczął dzwonić; dzwonił tak chyba przez kilka minut, powoli jak dzwon
kościelny. Było to tak odprężające, że niewiele brakowało, a zapadłabym w sen.
Zanim jednak do tego doszło, nagle zorientowałam się, że tańczę z Jezusem Chrystusem! A
kiedy rozejrzałam się, zobaczyłam, że tańczę na Ostatniej Wieczerzy! Tańczyliśmy wokół
stołu, a potem przyszła jakaś czarnoskóra kobieta i wyprowadziła mnie".
Podobnie jak wielu innych, ta uczestniczka również uznała wpatrywanie się w zwierciadło za
jedno z najbardziej odprężających przeżyć. I choć powiedziała mi, że nie rozumie znaczenia
swej wizji, myślę, że ona właśnie wtedy usiłowała uporać się z rolą, jaką odgrywa religia w
jej życiu. Paw, na przykład, jest starożytnym symbolem Chrystusa. Jej opis, że był "ogromny"
i przejmująco piękny, jest sympatyczny i sugeruje mi, iż dziewczynę tę pociąga pełne miłości
przesłanie chrześcijaństwa, będące podłożem doktryny, którą ta uczestniczka sesji dotychczas
odrzucała. Ponadto fakt, że widziała obraz Chrystusa jako postaci religijnej, z którą mogła
tańczyć, świadczy o tym, że wierzy w jego dobroć i serdeczność.
Czarna osoba na ołtarzu może oznaczać prześladowania. Ponieważ osoba ta pojawiła się
łącznie z wyobrażeniem pawia– -Chrystusa, pozwalam sobie snuć przypuszczenie, że ten
czarny człowiek przedstawia jakąś formę prześladowania chrześcijaństwa. Natomiast czarna
kobieta, która wyprowadziła ją z Ostatniej Wieczerzy, była zapewne jej nianią z czasów
dzieciństwa.
Ta młoda kobieta najprawdopodobniej szuka więcej uduchowienia w swoim życiu i pociąga
ją motyw dobroci w religii chrześcijańskiej.
Ostatnie dwa przykłady stanowią ilustrację, w jaki sposób wpatrywanie się w zwierciadło
pozwala ujawnić się podświadomości, myślom i uczuciom, które tkwią tuż pod powierzchnią.
Zwykła psychoterapia prowadzi do tego samego. Jedną z zalet wpatrywania się w zwierciadło
jest jednakże to, iż – jak się wydaje – do osiągnięcia tego celu potrzeba mniej czasu i
zazwyczaj uzyskuje się bardziej wizualną demonstrację tego, co dzieje się w wewnętrznych
sferach naszego umysłu.
Wpatrywanie się w podświadomość
Wpatrywanie się w zwierciadło może także pomóc psychoterapeutom odkryć, co się dzieje w
podświadomości osób szukających u nich pomocy.
Freud wierzył, a wiele osób podziela jego punkt widzenia, że sny są "królewską drogą do
podświadomości". Uważał, że sny ujawniają motywację kierującą odruchami i działaniami,
których nasza podświadomość wyrzeka się, gdy czuwamy.
Mam wrażenie, że wizje zwierciadlane także są wskazówkami informującymi o tym, co tkwi
w naszej podświadomości. Ponieważ obrazy widziane w zwierciadle są w znacznym stopniu
tworami umysłu osoby wpatrującej się, stanowią one coś, co można by nazwać testem
projektywnym, analogicznym do słynnych kart Rorschacha czy też testu z kleksami. Próba
taka może być bardzo pomocna przy ocenie stanu umysłu pacjenta.
Ja sam wykorzystuję wpatrywanie się w zwierciadło przez moich pacjentów do
diagnozowania licznych objawów, łącznie z konkretnymi niepokojami, depresją i problemami
małżeńskimi.
Aby to osiągnąć, proszę uczestnika sesji, aby przestrzegał określonej procedury, tak jak
musieli czynić kapłani w świątyni inkubacji snów w starożytnej Grecji. Na dzień przed
wpatrywaniem się w zwierciadło proszę uczestnika o naszkicowanie, co go trapi. Jeśli na
przykład ktoś martwi się o swoje stosunki z matką, proszę, aby myślał o swojej matce o
różnych porach w ciągu dnia. W ten sposób, kiedy w końcu dochodzi do wpatrywania się w
zwierciadło, obrazy najprawdopodobniej pojawią się w nawiązaniu do wcześniejszych myśli
uczestnika sesji. Podobnie jak w inkubacji snów, obrazy, które się pojawiają, są pełniejsze
życia niż rzeczywistość i bardziej symboliczne niż zwykłe myśli.
Inaczej niż to jest w przypadku snów – które opowiada się psychoterapeutom po kilku
godzinach, jeśli nie kilku dniach od chwili, kiedy pacjent je przeżywał, wskutek czego mogą
być już nie w pełni pamiętane – wizje zwierciadlane mogą być wytwarzane przez uczestnika
w czasie sesji, co pozwala na dostęp do materiału zawartego w podświadomości i
wykorzystanie go natychmiast.
Człowiek z wyspy
Przykładem zastosowania wpatrywania się w lustro jako narzędzia terapeutycznego może być
przypadek dość nieokrzesanego studenta ze wsi na Południu. Chłopak ten ochoczo przyznał
się do swych braków i określił swoich rodziców jako ludzi tego samego pokroju. Jego matka
zajmowała się domem, a ojciec był agentem ubezpieczeniowym.
Kiedy odbywaliśmy sesję wpatrywania się w zwierciadło, mieszkał nadal u rodziców. Mówił
o swoich sprawach życiowych obojętnym głosem, bez emocji. Ale pod koniec tej sesji gotów
był przyznać, że faktycznie miał pewne problemy w domu. A oto co zobaczył:
"Widziałem grupę ludzi na plaży. Palili ognisko i gotowali coś, co przypominało rybę. Nie
przyglądałem się zbyt uważnie jedzeniu, bo nie interesowało mnie tak Jak tamci ludzie i samo
miejsce.
Byliśmy na wyspie, i to nie bardzo dużej. Widziałem wzgórza za nami. Miałem wrażenie, że
mógłbym obejść tę wyspę dokoła w bardzo krótkim czasie.
Byliśmy ubrani w kolorowe stroje, zrobione z materiału, który wyglądał jak papier. Kiedy
ludzie przechodzili obok mnie, spódniczki, które mieli na sobie, szeleściły jak bibułka.
Kolory byty niezwykle żywe i ostro kontrastowały z intensywną zielenią drzew i czerwienią
kwiatów.
W następnej scenie razem z grupą tych ludzi biegaliśmy po płyciźnie przy plaży, zbierając
ryby, które wyrzucił przypływ. Byliśmy szczęśliwi. Na tej wyspie było też mnóstwo owoców,
bardzo słodkich i sycących.
W grupie panowała atmosfera plemienna. Nie miałem wrażenia, że ktokolwiek jest moją
mamą lub moim tatą, wszyscy byliśmy równi i życzliwi dla siebie. Najdziwniejsze ze
wszystkiego wydaje mi się to, że nie umiałem określić, jakiej jestem płci – męskiej czy
żeńskiej. Byłem po prostu bardzo młody.
Była tam jedna osoba, z którą czułem się blisko związany. Starzec plemienny, wesoła postać z
naprawdę dużym brzuchem i kręconymi czarnymi włosami. Był moją ostoją. Pamiętam, że
siedziałem z nim koło plaży, rozmawiałem i czułem się bardzo spokojny, ale nie pamiętam, o
czym mówiliśmy".
Zainteresowało mnie to, że w swoim przeżyciu w trakcie wpatrywania się w zwierciadło
student ów mieszkał na wyspie i nie mógł dorosnąć. Kiedy wspomniałem o tym, zgodził się
ze mną. Wydawało się to odbiciem jego rzeczywistego życia, w którym rodzice niepokoili się
i odnosili z niechęcią do możliwości wypuszczenia syna "z gniazda" oraz poznawania przez
niego czegoś, czego oni w gruncie rzeczy nie rozumieli. – Nieustannie próbują mnie wciągnąć
z powrotem w bagno -powiedział, mając na myśli, że usiłują trzymać go w domu, w roli
dziecka.
W trakcie naszej rozmowy uświadomiłem sobie, że starzec plemienny, z którym młodzieniec
czuł się związany, nie był jego ojcem, przed nim bowiem uczestnik sesji nie odczuwał
respektu. Nie mógł to też być żaden z jego dziadków, ponieważ obaj umarli przed jego
urodzeniem. Podczas dyskusji na ten temat chłopak doszedł do wniosku, że starcem z plaży
mógł być pewien miły policjant z jego rodzinnej wioski, z którym był w dzieciństwie
zaprzyjaźniony.
Jedna sesja pomogła temu pacjentowi uświadomić sobie pewne problemy w jego życiu.
Dzięki wpatrywaniu się w lustro byliśmy w stanie dotrzeć do sedna dylematu jego młodego
życia. Chłopak rozmawiał ze mną jeszcze kilkakrotnie o znaczeniu tego, co widział w
krysztale, po czyni zdecydował się wyprowadzić od rodziców i zacząć samodzielne życie.
Wpatrywanie się jako narzędzie do demonstracji
Jako profesor psychologii uznałem wpatrywanie się w zwierciadło za bardzo skuteczny
środek demonstrowania studentom procesów psychicznych zachodzących w podświadomości.
Celem tego nie było umożliwianie im spotkania ze zmarłymi krewnymi ani nawet badanie
podświadomych uczuć. Miało im to raczej pokazać, że podświadomość jest aktywna nawet
wówczas, kiedy sądzą, że tak nie jest.
Często organizowałem seanse grupowe i miewałem do czterdziestu studentów wpatrujących
się jednocześnie w zwierciadło. Taka grupowa demonstracja niemal zawsze zaczyna się od
podejścia sceptycznego. Dopiero w miarę rozwijania się sesji słyszę, jak studenci posapują ze
zdumienia pod wpływem tego, co widzą w powierzchni odblaskowej. Pod koniec zajęć
większość studentów jest oszołomiona tym. czego dokonali i co widzieli. Jeden ze studentów
stwierdził, że czuł się tak, jakby "miał w głowie kamerę wideo". Inna studentka była
zdumiona, że jej wspomnienia mogły pojawić się jako "film trójwymiarowy".
Te grupowe seanse zawsze budziły w studentach ciekawość, dostarczającą im energii na cały
semestr. Mimo że sam jestem przyzwyczajony do wpatrywania się w tajemnicze zwierciadło,
część z tych sesji dawała rezultaty, które zdumiewały nawet mnie, uświadamiając mi, jak
wiele jeszcze nie wiem o podświadomości.
W czasie jednej z demonstracji grupa uczestników wpatrywała się w zwierciadło.
Zaobserwowałem, jak jeden z uczestników oddycha głęboko, aby się odprężyć. W miarę
upływu czasu student ten wpatrywał się w zwierciadło coraz szerzej otwartymi oczami.
Później opowiedział mi, co widział:
"Próbowałem na siłę wywołać wizję. Potem zniechęciłem się i rozluźniłem. I właśnie wtedy
poczułem nagle jakby odwrócenie sytuacji: przekręciło mnie o sto osiemdziesiąt stopni i to ja
siedziałem w lustrze, patrząc na miejsce, w którym byłem dotąd. Właściwie poczułem, że
mnie coś porywa, i oto byłem w lustrze.
A potem przyszły wizje. Pamiętam, że widziałem pole, na którym znajdowało się całe
mnóstwo kowbojów i Indian. Widziałem barwy wojenne i kolory ubrań. Była to scena, w
której Indianie i kowboje ścigali się po równinie, wokół mnie. Ja znajdowałem się
"wewnątrz" tej sceny".
Skąd wzięły się te obrazy z Dzikiego Zachodu? Nie było to tajemnicą dla tego uczestnika,
któremu się ukazały. Jako dziecko był oczarowany "kulturą kowbojów" z Dzikiego Zachodu.
Wszystkie wspomnienia, jakie miał z okresu dorastania, wiążą się z kapeluszem kowbojskim
lub zatkniętym za pas rewolwerem na kapiszony.
W świetle jego fascynacji Dzikim Zachodem przeżycie to nabrało sensu. Zdumiał go fakt, że
wizje były bardziej realistyczne niż sny i sprawiły mu więcej przyjemności. – Nie spałem, a
znalazłem się w samym centrum akcji – stwierdził. – Sny nie dorównują temu.
W czasie tych demonstracji zdarzały się też inne zdumiewające sytuacje. W jednej grupie
siedmioro studentów opisało tę samą wizję, oglądaną jednak z różnych stron. Nie umiem
odpowiedzieć, dlaczego siedem spośród trzydziestu osób zobaczyło mężczyznę w turbanie.
Innym razem dwóch studentów przy różnych stolikach ujrzało w swoich zwierciadłach
baletnicę. Kiedy indziej pewien mężczyzna zobaczył ząb w stanie zapalnym. Gdy o tym
powiedział, siedząca obok niego kobieta jęknęła i wyjaśniła, że tego ranka wyrwano jej chory
ząb.
W żadnym z tych przypadków nie było podpowiadania ani wcześniejszych dyskusji, które
mogłyby doprowadzić do tego rodzaju wizji.
Podobne demonstracje mają tę wartość, że pozwalają dowieść studentom psychologii i innych
wydziałów, iż podświadomość nie jest jakąś abstrakcją, ale rzeczywistym poziomem umysłu
ludzkiego, gdzie kryją się nasze najgłębsze myśli. Ucząc studentów, jak należy wpatrywać się
w zwierciadło, pomagam im zrozumieć tę trudną koncepcję. Jeden ze studentów ujął to
następująco: – Aż do tej pory nie wiedziałem, skąd biorą się te wyobrażenia. Zawsze
zdawałem sobie sprawę, że obrazy z podświadomości nie byty wymyślane. Ale teraz wiem,
jak bardzo są one realistyczne.
Rzeka wiedzy
William James nazwał podświadomość "rzeką zawsze przepływającą przez godziny czuwania
człowieka". Ten opis budzi lęk, kiedy zdamy sobie sprawę, jak mało wiemy o zawartości tej
rzeki. Być może wpatrywanie się w zwierciadło, ze swoją potencjalną możliwością włączenia
się do tej niewidzialnej rzeki wiedzy, może ujawnić nasze najgłębsze myśli i najbardziej
zatarte wspomnienia. Jeśli tak jest, to można stosować je jako narzędzie w badaniach
psychologicznych; narzędzie pozwalające na znaczne skrócenie czasu, jaki pacjent musi
spędzić u analityka.
Tworzenie własnego psychomanteum
Jezioro jest najważniejszym i najbardziej
wyrazistym rysem krajobrazu. Jest to oko ziemi,
w którym widz, wpatrując się w nie,
odnajduje głębię własnej natury.
Henry David Thoreau
Wpatrywanie się w zwierciadło jest formą poznawania samego siebie. I tak jak to jest w
przypadku poznawania czegokolwiek, aby wyprawa mogła się udać, trzeba być w
odpowiednim nastroju i mieć odpowiedni ekwipunek.
Mój specjalny wystrój pomieszczenia odtwarza wyposażenie historycznych psychomanteów.
Od czasów człowieka pierwotnego jest oczywiste, że kontrola nad wizjami zależy od
stworzenia wyjątkowego środowiska, takiego, które całkiem oderwano od codzienności, by
dramaturgię podświadomości udało się wydobyć na powierzchnię.
To właśnie ta potrzeba specjalnego wystroju skłoniła opiekunów psychomanteum w Efyrze
do stworzenia kompleksu podziemnego. W tym gąszczu grot i słabo oświetlonych
pomieszczeń uwidaczniała się podświadomość, kiedy osoby pragnące mieć wizje prowadzono
w końcu do izby zjaw i pozwalano im wpatrywać się w wypolerowany kocioł pełen wody.
Dom, w którym John Dee kontaktował się z aniołami, posiadał specjalny pokój, który można
określić jako izbę zjaw. Był wygodny i słabo oświetlony, mieściły się w nim różne
zwierciadła, poczynając od słynnego zwierciadła obsydianowego po zwykłe lustra. Izba Johna
Dee była podobna do wielu innych, znanych z wcześniejszych opisów. Wszyscy, którzy
zajmowali się wywoływaniem zjaw – we wszystkich kulturach: od czasów greckich po
elżbietańską Anglię – przeprowadzali swoje próby w starannie zaplanowanych i
wyposażonych pomieszczeniach.
Architekci i wykonawcy tych wszystkich wnętrz wiedzieli o czymś, co i dla mnie stało się
oczywiste. Zdawali sobie sprawę, że tak nasycone pierwiastkiem duchowym i naładowane
emocjonalnie spotkania powinny następować w otoczeniu odpowiednio dobranym pod
względem kryteriów fizycznych, psychicznych i estetycznych. Powinno tak być co najmniej z
dwóch powodów:
– Jest odpowiednie i właściwe, aby osoba przechodząca transformatywne przeżycie duchowe
znajdowała się w otoczeniu przyjemnym i podnoszącym na duchu;
– Cechy charakterystyczne otoczenia powinny być tak dobrane, aby rozbudzać odmienne
stany świadomości u przebywających w nim ludzi.
Oba te czynniki wykorzystywali Grecy, którzy budowali swoje wyrocznie w wyróżniających
się miejscach, uważanych również za takie, gdzie nasz świat styka się z sąsiednim. Na
przykład wyrocznia w Efyrze była według wierzeń współczesnych umiejscowiona w pobliżu
wejścia do Hadesu.
W Efyrze wymagany efekt międzywymiarowości osiągano przez zharmonizowanie licznych
znanych metod odmiany świadomości z pojedynczą, ujednoliconą przestrzenią. Już sama
podziemna lokalizacja wystarczała do stworzenia atmosfery w dziwny sposób oddziałującej
na psychikę, W tym samym celu Nkomi używali metod pozbawiania czucia i izolacji
jednostki, a kult Bwiti stosował metodę pozbawiania snu i oszołomienia. We wszystkich
trzech przypadkach stosowano wpatrywanie się w zwierciadło jako środek umożliwiający
widzenie duchów.
Tworzenie nastroju
Przy projektowaniu mojego ostatniego psychomanteum zdecydowałem się na podejście
wielostronne, przywiązując szczególną wagę do ukazywania związku między zabawą a
zjawiskami paranormalnymi. Zachęcam do śmiechu, traktując go jako integralną część
mojego programu, ale nie wprowadzając uczestników w nastrój frywolności czy nadmiernej
wesołości. Moim celem jest raczej umożliwienie im bezpiecznego i wygodnego odrzucenia
pewnych swoich zahamowań i zachęcenie ich w ten sposób do wejścia w odmienny stan
świadomości. Oglądając komedie z kaset wideo lub nawet czytając wesołe książki, pacjenci
nie żartują z doznania, jakie ich czeka, to znaczy wywołania duchów swoich zmarłych
krewnych. Nie. Działanie tych książek i filmów polega jedynie na ułatwieniu akceptacji tego,
co ma się wydarzyć. W tym sensie dobry humor jest dla niektórych ludzi furtką do
paranormalności.
Moja strategia opierała się również na włączeniu do tego otoczenia możliwie największej
liczby czynników, o których wiadomo, że ułatwiaj ą przejście do odmiennych stanów
świadomości. Prócz dobrego humoru czynniki te to także: przyroda, zmiana poczucia czasu,
sztuka i bodźce intelektualne oraz, oczywiście, krystaliczne powierzchnie, takie jak lustra.
Wspomniałem już we wcześniejszym rozdziale, jak wykorzystałem wszystkie te elementy w
Teatrze Umysłu. Ale jeśli zastanawiacie się, jak byście stworzyli nastrój niezbędny do
wywoływania wizji, gdybyście chcieli spróbować sami wpatrywać się w lustro, pozwólcie, że
dokonam przeglądu tych składników i podsunę wam kilka sugestii:
Przyroda. Ponieważ Teatr Umysłu znajduje się na wsi na dalekim Południu, nie mam
problemu ze stworzeniem dla swoich klientów relaksującego otoczenia. Wokół rozciągają się
lasy i pola, po których przyjemnie się spaceruje. Strumień koło mojego młyna, zamienionego
w psychomanteum, pełen jest żółwi i węży, a ponadto daje kojący szum przepływającej
wody.
W otoczeniu o charakterze bardziej miejskim trudno jest o kontakt z naturą. Jeśli mieszkacie
w takiej okolicy, możecie próbować wykorzystać środki symulujące naturę. Większość
sklepów ekologicznych sprzedaje kasety magnetofonowe z nagraniami odgłosów przyrody.
Może to być na przykład szum fal uderzających o brzeg albo deszczu w tropikalnej dżungli.
Słuchając tych kaset z walkmana w czasie spaceru po parku lub nawet po ulicach miasta,
odkryłem, że pomagają one osiągnąć stan głębokiego relaksu, jakiego szukam.
Zmiana poczucia czasu. Zawsze proszę uczestników eksperymentu w Teatrze, aby nie mieli
przy sobie zegarków. Antyczne dekoracje, jakie ich otaczają, są również pozbawione
zegarów. Ma to na celu cofnięcie moich gości da wcześniejszej epoki, do czasów, kiedy
człowiek nie był tak silnie uzależniony od techniki. Otoczenie takie daje nam poczucie
historii, przypomina o wcześniejszych pokoleniach, które przychodziły i odchodziły przed
nami. Przypomina także o tym, że ludzie doskonale radzili sobie przy wolniejszym tempie
życia.
Jeśli nie posiadacie starych mebli czy pokoju urządzonego w jakimś historycznym stylu,
proponuję, abyście wprowadzili się w nastrój przeglądając album ze starymi fotografiami lub
ilustracjami życia w dawnych czasach. Jeśli naprawdę chcecie cofnąć się w czasie,
poszukajcie sklepu z antykami, w którym będzie przeglądarka stereoskopowa i karty do niej.
Ta zapomniana metoda oglądania fotografii może być dla was oknem na dawno miniony
świat.
Ważne jest także zasłonięcie tarcz zegarów, zarówno po to, by pogłębić wrażenie powrotu w
przeszłość, jak też w celu wyłączenia współczesnego poczucia czasu. Jeśli konieczne jest
śledzenie przebiegu czasu, proponuję zastosowanie klepsydry, przyrządu archaicznego, ale
skutecznego.
Sztuka. Sztuka sama w sobie jest w stanie u wielu ludzi wywołać odmienny stan
świadomości. Wspomniałem wcześniej o syndromie Stendhala, czyli postaci załamania
nerwowego występującego u osób mających do czynienia z wybitnymi dziełami sztuki.
Mówiłem już także o tym, że niektórzy muzycy opowiadali o paranormalnych przeżyciach,
łącznie z uczuciem przebywania poza własnym ciałem, w trakcie wykonywania wybitnych
utworów.
Wobec tego wykorzystałem zarówno muzykę, jak i sztukę do otwierania umysłów ludzi na tę
odmienną świadomość. w całym budynku można natknąć się na sztukę, i to nie tylko na tę
"ładną". Wybrałem te dzieła, które są zaskakujące, szokujące, śmieszne, niepokojące –
wszystko w celu stymulowania umysłu w taki sposób, do jakiego nie przywykł.
Nie jest trudno wywołać podobne efekty artystyczne w domu. Można to osiągnąć zmieniając
obrazy, jakie wiszą obecnie na ścianach. Lub, aby uniknąć związanych z tym kosztów, można
po prostu przeglądać albumy poświęcone sztuce i osiągnie się ten sam efekt. Łatwo jest
zdobyć albumy z dziełami Salvadora Dali, Maxa Ernsta i Pabla Picassa, a one u większości
ludzi oddziaływają stymulujące na głębię psychiki. Spostrzegłem także, iż szczególnie
ożywczo działają karykatury, zwłaszcza prace Carla Barksa, artysty, który stworzył postać
Scrooge'a, wuja Kaczora Donalda.
Ukojenie za pomocą piękna jest tylko jednym z powodów uzasadniających wykorzystanie
sztuki w czasie przygotowań do wpatrywania się w zwierciadło. Ważne jest, aby być
zdziwionym, zaszokowanym, a nawet mieć poczucie przemieszczenia. Ponadto wzruszenia
estetyczne są same w sobie rodzajem odmiennej świadomości. Chcemy w ten sposób
osiągnąć efekt oryginalnej stymulacji, która wywoła zaciekawienie światem percepcji.
Stymulacja intelektualna. Chęć zdobycia wiedzy zawsze była ważnym kanałem, służącym
ludziom do poszukiwania kierunków rozwoju duchowego i oświecenia. Jak już wcześniej
powiedziałem, mam w Teatrze Umysłu obszerną bibliotekę, pełną książek poświęconych
odmiennym stanom świadomości, zjawiskom paranormalnym i spirytyzmowi.
Nie uważam wcale, że jedynie książki mogą być źródłem stymulacji intelektualnej. Ponieważ
wpatrywanie się w zwierciadło ma charakter wizualny, niektórzy ludzie wolą uzyskiwać
stymulację intelektualną za pomocą środków wizualnych, zwłaszcza jeśli pozwalają one na
pewną swobodę myśli.
Jedną z metod jej osiągania jest patrzenie przez mikroskop. Zainstalowałem ostatnio łatwy w
obsłudze mikroskop, dzięki czemu uczestnicy sesji mogą odbywać zdumiewające wyprawy w
świat mikroskali.
Pewne możliwości stwarza także świat w makroskali. Jeden z astronomów powiedział mi
ostatnio o artykule opublikowanym w specjalistycznym czasopiśmie na temat wielu
uczonych, którzy doznają przeżyć pozacielesnych lub innych głębokich wewnętrznych
wrażeń w czasie wpatrywania się przez teleskop w rozległe przestrzenie międzyplanetarne i
międzygwiezdne.
Pamiątki. I w końcu, jeśli zamierzacie zobaczyć kogoś ze swoich zmarłych bliskich, ważne
jest, abyście wywołali obraz tej osoby w swoim umyśle. Nie powinno to być trudne.
Najskuteczniejszą metodą, jaką znam, jest oglądanie fotografii. Album rodzinny, pełen
wspomnień, porusza tak samo świadomość, jak i podświadomość. Podobny efekt dają
rodzinne filmy i kasety wideo.
Wspomnienia o zmarłym bliskim można też wzbudzić za pomocą pamiątek. Bywali u mnie
ludzie, którzy przywozili ze sobą jakąś część odzieży, kojarzącą im się z danym człowiekiem.
Przywozili także wędki, narzędzia stolarskie, szachy, fajki, szklanki, stare listy itp. Dowolny
przedmiot kojarzący się z daną osobą jest skutecznym środkiem przywołującym wspomnienia
i rozbudzającym uczucia.
Łączenie tych czynników
Czynniki te mają służyć obniżaniu poziomu zahamowań, jakie ktoś może odczuwać wobec
wpatrywania się w zwierciadło, jak też wprowadzeniu go w nastrój, który ułatwi przejście
umysłu do innego wymiaru.
Bardzo chciałbym móc wam podać szczegółowe wskazówki co do tego, ile czasu powinno się
spędzać nad każdą z powyższych dyscyplin, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Dla
niektórych godzina spędzona na łonie natury to już za dużo, podczas gdy pól godziny nad
albumem z fotografiami to zbyt mało. Kiedy przeprowadzam sesję, w zasadzie potrafię
ocenić, w zależności od poziomu entuzjazmu uczestnika, kiedy nadszedł właściwy moment.
Rada dla tych z was, którzy próbują na własną rękę, jest prosta: nie dopuszczajcie do
powstania uczucia nudy. Jeśli macie wrażenie, że piętnaście minut oglądania dzieł sztuki
wystarczy, to znaczy, że tak jest faktycznie. Jeśli macie ochotę spacerować przez godzinę,
należy tak właśnie zrobić. To samo odnosi się do pamiątek. Jeśli po oglądaniu przez pół
godziny starych fotografii czujecie, że macie dość, prawdopodobnie nie ma po co wpatrywać
się w nie dłużej. Póki to. co robicie, stymuluje was, a nie nudzi, tak długo wszystko jest w
porządku.
Stan umysłu towarzyszący widzeniu zjaw jest trudny do uchwycenia. Wydaje się, że
oczekiwanie w napięciu wyraźnie blokuje przeżycie. Z drugiej strony ciche i pełne wiary
nastawienie, że wizje się pojawią, zwiększa prawdopodobieństwo, że tak się właśnie stanie.
Czynnikiem odgrywającym główną rolę jest tu zapewne stan rozluźnienia.
Kiedy już przejdziecie przez te wszystkie etapy i poczujecie się gotowi, możecie rozpocząć
wpatrywanie się w zwierciadło.
Zwierciadło
Do wpatrywania się stosowano wiele różnych przedmiotów. O kilku z nich wspomniałem już
w tej książce – o kryształowych kulach, lustrach, wypolerowanym metalu, miskach lub
kubeczkach wypełnionych wodą, atramentem, krwią lub winem, wypolerowanych lampach,
wodach-jeziora itp. Do wpatrywania się może być wykorzystane niemal wszystko, co
wytwarza przejrzystą głębię.
Dawniej ludzie uważali, że wizje zwierciadlane powstają dzięki magicznej mocy zawartej w
zwierciadle. Przekonanie to utrzymuje się także obecnie. Od czasu do czasu zdarza mi się
słyszeć, jak sprzedawca w sklepie z kryształami informuje, że kule z kryształu kwarcu są
odpowiedniejsze do wpatrywania się w nie, ponieważ mają w sobie magiczną moc.
W zasadzie różne substancje używane jako media do wpatrywania się mogą "wywoływać
różne skojarzenia emocjonalne. Stąd hydromancja, która była powszechną formą
wpatrywania się w zwierciadło przez całe wieki, przywołuje mitologię związaną z wodą,
którą uznaje się za jeden z najpowszechniejszych symboli podświadomości. Natomiast
kryształ jest najbardziej powszechnym symbolem podświadomego wyobrażenia samego
siebie. A kamienie, czasami polerowane i używane do wpatrywania się w nie, wywołują
podświadomy obraz trwałości. Są one także powiązane z poszukiwaniami duchowymi i
intelektualnymi ludzkości: mówi się, że Chrystus zbudował swój Kościół na opoce,
muzułmanie odwiedzają święty kamień w Mekce, kamień z Rosetty był kluczem, który
otwierał tajemnice starożytnych języków, a John Dee mówił o swoim obsydianowym
zwierciadle jako o świętym kamieniu.
W tym sensie wybranie określonego rodzaju zwierciadła może mieć pewne znaczenie.
Istotnie, zwierciadła często stawały się symbolem "własnej jaźni". Kenneth MacKenzie,
szkocki wróżbita z piętnastego wieku, utrzymywał, że kryształ. w który się wpatrywał, został
upuszczony na jego pierś w czasie, kiedy spał, John Dee twierdził, że otrzymał swój
"pokazujący kamień" podczas wizyty, jaką złożyły mu anioły. Wielu współczesnych
wróżbitów w podobny sposób opowiada, jak zdobyli swoje zwierciadła.
Zdarza się, że przedmioty, które odbijają wewnętrzną istotę, zaczynamy traktować jako
element tej istoty. I im głębiej poszukuje się jaźni, tym bardziej prawdopodobne, że tak się
właśnie stanie. Przedmioty owe stają się symbolem dążenia do poznania samego siebie.
Jeszcze jednego dowodu na to, że kryształowa kula jest postrzegana jako symbol jaźni,
dostarczyli nam satyrycy twierdząc, iż kryształowa kula jest "zepsuta", jeśli odwiedzany przez
nich wróżbita widzi obraz, który im się nie podoba.
Ostatecznie jednak to umysł osoby wpatrującej się, a nie żadna substancja okultystyczna w
zwierciadle, jest podstawą wizji. Kryształowe medium to w gruncie rzeczy zwierciadło duszy.
To, że nie zdajemy sobie w pełni z tego sprawy wpatrując się w zwierciadło., stanowi jeden z
czynników, który dodaje całemu temu przeżyciu atmosfery niesamowitości. Procesy
zachodzące w umyśle zyskują aurę tajemniczości poprzez umieszczenie ich w określonej
przestrzeni wewnątrz zwierciadła.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę, myślę, że ważne jest, aby używać takiego zwierciadła,
jakie naprawdę uznacie za wygodne. Ja wybrałem lustra. Wam może bardziej odpowiadać
inne medium spośród tych, o jakich wspominałem. Nie ma znaczenia, którego z nich
będziecie używać. Istotne jest jedynie to, aby spełniało swoją rolę.
Czynność wpatrywania się
Należy stworzyć takie warunki, aby nikt nie przeszkadzał w czasie waszej sesji. Znajdźcie
sobie jakieś dogodne miejsce, wyłączcie telefon, możecie nawet -jeśli się to okaże potrzebne
– wywiesić na drzwiach hotelowy szyldzik: "Proszę nie przeszkadzać". Ważne jest, abyście
znaleźli sobie takie miejsce, w którym będziecie mogli się naprawdę odprężyć.
Istotna jest pozycja, w jakiej będziecie prowadzić eksperyment. Usiądźcie na wygodnym
krześle, które zapewni wam oparcie dla głowy, nawet jeśli czujecie się głęboko rozluźnieni.
Tak ustawcie krzesło i zwierciadlane medium, abyście mogli wpatrywać się w nie pod
wygodnym dla oczu kątem.
Zazwyczaj najlepsze jest przyćmione światło padające zza pleców, możecie jednak próbować
znaleźć jakiś inny, korzystniejszy dla was sposób oświetlenia pomieszczenia. Odkryłem, że
bardzo pomocne jest stosowanie – zwłaszcza na początku – świec, naturalnych lub
elektrycznych. Uważa się też, że najwłaściwszą porą do wpatrywania się w zwierciadło jest
zmierzch, czyli pora, która -jak się wydaje – inspiruje u wielu ludzi odmienne stany
świadomości. Później, kiedy dojdziecie do pewnej wprawy, przekonacie się, że wpatrywanie
się w zwierciadło jest możliwe nawet przy jasnym świetle.
Sama technika wpatrywania się jest wyjątkowo prosta. Siedząc wygodnie, należy się
rozluźnić i wpatrywać w przejrzystą głębię zwierciadła, nie usiłując dostrzec tam niczego.
Niektórzy porównują to do patrzenia w dal. Jeśli jest się odpowiednio rozluźnionym, ramiona
stają się bardzo ciężkie, a w koniuszkach palców czuje się lekkie mrowienie, jakby pod
wpływem prądu o niskim napięciu. To uczucie mrowienia niemal zawsze sygnalizuje
początek stanu hipnagogicznego.
Na tym etapie zwierciadło najprawdopodobniej się zamgli. Niektórzy ludzie twierdzą, że
przypomina ono wówczas niebo w pochmurny dzień. Inni mówią, że staje się po prostu
ciemniejsze. Jakkolwiek by to wyglądało, zmiana przejrzystości zwierciadła sygnalizuje, że
wkrótce powinny się pojawić wizje.
Pozwól im płynąć
Ludzie często pytają, czy gdy pojawią się wizje, lepiej jest zadać szczegółowe pytanie czy też
biernie obserwować, jak się przewijają przed oczami. Wyznaję generalną zasadę, że na
początku nie powinno się kierować przeżyciem. Zamiast tego należy pozwolić wizjom
swobodnie płynąć.
Próba sterowania obrazami stanowi dodatkowe utrudnienie, które zmniejsza
prawdopodobieństwo, że zobaczy się w zwierciadle jakikolwiek obraz. Kiedy nabierzecie
doświadczenia we wpatrywaniu się w zwierciadło, wtedy zadawanie szczegółowych pytań
waszemu umysłowi przed wejściem w trans może być bardzo pomocne, zwłaszcza jeśli celem
jest badanie samego siebie lub próba zrozumienia samego siebie. Dążenie do kierowania
obrazami, kiedy już zaczęły napływać, zazwyczaj powoduje, że nikną. Nie potrafię wyjaśnić,
dlaczego tak się dzieje, ale przypuszczam, że świadoma myśl o sterowaniu wyrywa
uczestnika ze stanu hipnagogicznego, w jakim następują wizje.
Jak długo widzi się obrazy? Zazwyczaj krócej niż minutę, zwłaszcza jeśli ktoś nie potrafi
utrzymać stanu rozluźnienia. Niektórzy uczestnicy moich sesji potrafili przy pierwszym
podejściu utrzymać obrazy aż przez dziesięć minut. Im więcej wprawy osiąga się we
wpatrywaniu w zwierciadło, tym dłużej widzi się w zwierciadle wizje.
Czasem można nic nie widzieć, ale słyszeć głos zmarłej osoby lub czuć jej dotyk. Niektórym
zdarza się mieć wszelkie doznania związane z daną osobą lub miejscem, choć przy tym
zupełnie nic nie widzą. I jak wiecie już z lektury tej książki, możecie mieć uczucie
wchodzenia w zwierciadło lub obrazy mogą wychodzić z niego razem z wami. Jakkolwiek się
zdarzy, początek i koniec wizjonerskiego przeżycia są bardzo oczywiste.
Spisuj swoje przeżycia
Radzę zapisywać swoje przeżycia natychmiast po zakończeniu sesji. Spisujcie je możliwie
najszczegółowiej. Relacjonujcie wrażenia prowadzące do wizjonerskiego przeżycia, jak też
to, co pojawiło się wam w trakcie wizji i w jaki sposób wyszliście z transu.
Przechowywanie szczegółowych sprawozdań pozwoli wam wiedzieć, czego macie oczekiwać
następnym razem, kiedy będziecie wpatrywać się w zwierciadło. Pokaże także różnice między
poszczególnymi sesjami i ewentualnie umożliwi poznanie metody przeżywania jak
najpełniejszych doznań.
Spisywanie przeżyć pozwoli wam także je zapamiętać. Opisujcie charakter wizji, łącznie z
tym, kogo i co widzieliście bądź słyszeliście, a nawet – jak się czuliście wtedy, kiedy
mieliście wizję. Będziecie mogli dzięki temu odtworzyć później szczegółowy przebieg tego
przeżycia.
Nie starajcie się za bardzo
Jeśli wizje nie pojawią się w czasie sesji, należy rozpatrzyć, jakie czynniki mogły wywrzeć na
to wpływ.
Najczęściej występującą przyczyną braku wizji są zbyt usilne starania. Uczestnicy sesji
czasami opowiadają, że wizje pojawiają się niespodziewanie wtedy, kiedy już zamierzają
zrezygnować albo przynajmniej zaczynają igrać z myślą., że zaraz zrezygnują.
Prowadziłem kiedyś zajęcia warsztatowe z grupą ośmiu osób; wszyscy, jak się okazało, byli
leczącymi się z nałogu alkoholikami. Tylko dwaj z nich mieli jakieś wizje w czasie sesji
wpatrywania się w zwierciadło. Za jedną z możliwych przyczyn tego niepowodzenia
uczestnicy uznali to, że alkoholicy są "maniakami samokontroli", wskutek czego nie potrafią
się odprężyć i uwolnić swoich umysłów. Zasugerowałem, aby następnym razem po prostu
"poddali się", a później posiedzieli jeszcze trochę dłużej, ponieważ sama myśl o wycofaniu
się z eksperymentu może pomóc im się rozluźnić.
Pod pewnymi względami stan umysłu konieczny do przeżyć wizjonerskich jest
przeciwieństwem tego, jaki jest nam potrzebny, kiedy świadomie chcemy coś zrobić.
Jednocześnie utrzymywanie pozytywnego nastawienia, że uda nam się zrealizować nasz
zamiar, jest bardzo pomocne przy wywoływaniu obrazów. Czynnikiem decydującym wydaje
się rozluźnienie psychiczne.
Kolejną powszechną przyczyną nieukazania się wizji jest rozproszenie uwagi. Może ono
nastąpić na przykład pod wpływem jakiegoś hałasu z zewnątrz lub poczucia niewygody.
Wystarczy również, że jest zbyt gorąco w pokoju lub zbyt zimno albo dociera do nas za dużo
odgłosów. Może mieć na to wpływ także dieta. Niektórzy ludzie po prostu nie mogą
przeżywać wizji po zjedzeniu ciężkostrawnego posiłku. Zalecane jest jednak zjedzenie czegoś
lekkiego, gdyż podnosi to poziom cukru we krwi i uwalnia od koncentracji uwagi na uczuciu
głodu. Ponadto tylko nieliczni ludzie potrafią skutecznie wpatrywać się w lustro po wypiciu
napoju z zawartością kofeiny, jako że ten powszechnie stosowany środek stymulujący często
wywołuje nadmierną nerwowość. Wykryto także związek między dietą o dużej zawartości
potasu a skutecznością wywoływania wizji. Z drugiej strony osoby, które spożywają duże
ilości wapnia, przeważnie nic mają łatwości przeżywania widzeń. A zatem na dzień przed
wpatrywaniem się w zwierciadło należy jeść więcej owoców i warzyw, mniej natomiast
produktów mlecznych.
Chcę także podkreślić, że ważnym elementem rozluźniania się są ćwiczenia fizyczne. Niech o
tym świadczy fakt, że nawet po lekkim treningu większość ludzi czuje się znacznie bardziej
rozluźniona, ma niższe ciśnienie krwi i wolniejsze tempo pracy serca. Jeśli macie kłopoty z
odprężaniem się i uwolnieniem umysłu w czasie wpatrywania się w zwierciadło, może to być
skutkiem braku ćwiczeń fizycznych. Trening jest bowiem jedną z najlepszych znanych metod
osiągania dogłębnego rozluźnienia mięśni, które umożliwia wejście w stan wizjonerstwa.
Oczywiście nim zaczniecie realizować program ćwiczeń, skonsultujcie się ze swoim
lekarzem.
Kolejnym czynnikiem, który powoduje, że niektórzy ludzie nie mogą zobaczyć wizji, jest ból
fizyczny. Zwłaszcza bóle kręgosłupa mogą utrudniać niektórym ludziom już choćby siedzenie
w wygodnej pozycji, żeby nie wspomnieć o rozluźnieniu się i wpatrywaniu w zwierciadło.
Jeśli odczuwacie taką dolegliwość, pamiętajcie, że nie stanie się nic złego, jeśli będziecie
wpatrywać się w zwierciadło w pozycji leżącej.
Czasami po to, aby przeżyć udaną wizję, trzeba po prostu dużo czasu lub wielu prób. Może
się zdarzyć, że ktoś jest w pełni rozluźniony w czasie procesu wpatrywania się, a mimo to nie
ma wizji. Namawiam do wytrwałości i kilkakrotnego podejmowania próby. Z mojego
doświadczenia wynika, że zaledwie nieco ponad 50 procent próbujących osób ma wizję za
pierwszym razem. Znaczna część pozostałych przeżywa to zjawisko przy drugiej, trzeciej, a
nawet dopiero czwartej próbie.
Dlaczego ludzie próbują na nowo po pierwszym niepowodzeniu? Odpowiedzi na to pytanie
należy zapewne szukać w innych przyjemnościach, jakie daje wpatrywanie się w zwierciadło.
Wiele osób twierdzi, że przez całe swoje życie nie czuło podobnego rozluźnienia. Niektórzy
wręcz wpatrują się w zwierciadło głównie dla relaksu, traktując wizje jako interesujący
produkt uboczny.
Starajcie się, aby to było zabawne
Jeśli wszystko, co dotychczas powiedziałem, wydaje się bardziej zabawą niż nauką, to
znaczy, że osiągnąłem swój cel.
Gdzieś po drodze parapsychologia stała się abstrakcją, czymś wydumanym, i niemal straciła
powiązanie z duszą. Usiłuje być poważną nauką, więc często nie udaje się jej pocieszyć tych,
którzy odwołują się do niej, kiedy przeżywają jakąś stratę osobistą i smutek.
Jeden ze stylów uprawiania parapsychologii upodabnia ją do nauki. Ja twierdzę jednak, że
przypomina ona także rozrywkę, humor i zabawę.
Choć ludzie ponurzy pomniejszają znaczenie tych czynników, dobry humor i zabawa należą
do najważniejszych w życiu człowieka. Ukojenie Jakie oferują, może być niezbędne do
radzenia sobie w życiu, nie mówiąc już o tym, że twórcza zabawa jest ważnym źródłem
odkryć.
Parapsychologia może rozbudzić w nas wrażliwość na tajemniczą istotę wszechświata, w
którym żyjemy, i skłonić do nieustającego zaciekawienia świadomością., za pomocą której
doświadczamy tego wszechświata.
W efekcie parapsychologia wykorzystuje określone metody lub techniki systematycznych
badań, tak by służyły celom duchowym. Potrafi wzbudzić potężne uczucie grozy i zdumienia.
Choć nie jest w stanie dać bezspornych dowodów na istnienie życia po śmierci, pozwala nam
mieć nadzieję.
Nie zamierzam sugerować, że parapsychologowie (a obejmuje to i was, jako że wpatrujecie
się w lustro) zadowalają się czymś, co nie jest w pełni prawdą. Musicie kochać prawdę tak
głęboko jak naukowcy, choć nie możecie prowadzić równie systematycznych poszukiwań tej
prawdy, jak robią to profesjonalni badacze.
Odnajdywanie granic
Zamierzonym efektem współdziałania wszystkich tych elementów we wpatrywaniu się w
zwierciadło jest otwarcie przejścia dla umysłu do innych wymiarów . Dlatego przyjemne
potwierdzenie stanowi słuchanie relacji odwiedzających mnie gości, którzy porównują to do
"wkraczania w inny świat".
Ludzie przestrzegający opracowanych przeze mnie technik systematycznie relacjonowali
występowanie zdumiewających zjawisk, które tradycyjnie opisywano jako paranormalne. A
jednak wszystko to osiągnięto dzięki podejściu, które nie rości sobie żadnych pretensji do
metafizycznego statusu tych przeżyć.
Zachęcam uczestników, aby samodzielnie decydowali o realności i znaczeniu swoich doznań.
To w tym środowisku – które bez trudu możecie stworzyć we własnych domach – leży klucz
do wypraw ku najodleglejszym zakamarkom ludzkiej świadomości.
Przyszłe zastosowania wpatrywania się w zwierciadło
Podświadome życie ma okna
z perspektywy i drzwi wejściowe,
które nieskończenie rozszerzają obszar świata prawdy.
William James
Nasuwa się wiele potencjalnych zalet i zastosowań wpatrywania się w zwierciadło. Mogą one
doprowadzić do lepszego zrozumienia zdolności i ograniczeń umysłu ludzkiego. Ale poza
implikacjami psychologicznymi wpatrywanie się w zwierciadło może też prowadzić do
głębszego zrozumienia historii i literatury.
Przeanalizujmy najpierw rolę wpatrywania się w zwierciadło w psychologii człowieka.
Zapewne dla badaczy umysłu najważniejsza jest możliwość otwarcia poprzez wpatrywanie
się w zwierciadło drogi prowadzącej do odmiennych stanów świadomości. Jeśli wywoływane
wizje zmarłych okażą się identyczne z wizjami spontanicznymi, wtedy to powszechnie
występujące zjawisko, które od dawna liczne autorytety uważały za paranormalne, stałoby się
przynajmniej dostępne badaczom w okolicznościach kontrolowanych.
Nie chodzi mi przy tym jedynie o zbieranie opowieści ludzi, którzy przeżyli coś takiego.
Mam na myśli to. że wpatrywanie się w zwierciadło może w końcu dopomóc w poddaniu
tych odmiennych stanów świadomości badaniom laboratoryjnym. Stanowiłoby to ogromny
skok w rozwoju psychologii. Oznaczałoby, że uczestników seansu można by przesłuchać
natychmiast po lub nawet w czasie przebywania w odmiennym stanie świadomości.
Można by w trakcie wizji stosować elektroencefalografy i tomografię komputerową, tak że
nauka byłaby w stanie sporządzić wreszcie mapy metabolicznej aktywności mózgu w czasie
podobnych przeżyć.
Ponieważ dotychczas niemożliwe było laboratoryjne badanie odmiennych stanów
świadomości, wielu sceptyków twierdziło, że ci, którzy miewają przeżycia paranormalne, jak
też osoby je badające, mają skłonność do "przesadzania" w opisach tego, co się dzieje, a
nawet że same przeżycia są wymysłem ich uczestników. Rzecznicy takiej, wynikającej z
niedoinformowania, opinii rzadko uwzględniają fakt, że istnieją całe rzesze ludzi, którzy
widują duchy, maj ą doświadczenia ze stanu bliskiego śmierci lub nawet przeżywają doznania
pozacielesne. Choć mówimy dosłownie o milionach ludzi zaliczających się do tych trzech
kategorii, niektórzy cynicy nazywają ich kłamcami lub szaleńcami, przecząc temu, co dla
zainteresowanych było realnym przeżyciem.
Zjawy "przywiązane do miejsca"
Dzięki wywoływaniu zjaw w psychomanteach być może będziemy w stanie wyjaśnić także
występowanie zjaw "przywiązanych do miejsca". Są to zjawy, które nawiedzają określone
miejsce. Czasami pojawiają się tam przez wieki, zwłaszcza jeśli okolica jest spokojna i nie
dochodzi w niej do większych zmian. Najsłynniejsze miejsca nawiedzone znajdują się w
europejskich zamkach, starych katedrach i kościołach oraz na odludnych terenach. Zjawy
.,przywiązane do miejsca" często są ofiarami morderstwa lub innej nagłej, brutalnej śmierci.
Przytoczę relację o typowych zjawach "przywiązanych do miejsca"; pochodzi ona z zapisków
Gardnera Murphy'ego i Herberta Klemme:
"3 października 1963 roku pani Coleen Buterbaugh, sekretarka Sama Dahla, dziekana
Uniwersytetu Wesleya w Lincoln, w stanie Nebraska, została poproszona przez dziekana
Dahla o zaniesienie pewnej wiadomości profesorowi Martinowi (pseudonim) do jego
gabinetu w pobliskim budynku C.C. White Building. Około 8.50 rano pani Buterbaugh
weszła do tego budynku i szybkim krokiem przemierzała długi korytarz, słysząc dochodzące z
pomieszczeń glosy studentów zasiadających do ćwiczeń na różnych instrumentach, a
zwłaszcza na marimbie. Wchodząc do pierwszego z pomieszczeń biurowych, po kilku
krokach stanęła jak wryta pod wpływem bardzo intensywnego odoru – zatęchłego, wręcz nie
do zniesienia. Uniosła oczy i zobaczyła postać czarnowłosej kobiety w bluzce koszulowej i
sięgającej kostek spódnicy, unoszącej prawą rękę ku górnym półkom po prawej stronie
starego regału z nutami. Przytaczamy relację, złożoną nam przez panią Buterbaugh:
"Kiedy weszłam do pokoju, wszystko było zupełnie normalne. Po jakichś czterech krokach
nagle poczułam bardzo silny odór. Mówię o bardzo silnym odorze, mając na myśli coś
takiego, co po prostu osadza na miejscu i niemal dusi. Patrzyłam na podłogę, tak jak to się
często robi idąc przed siebie, ale gdy tylko ten smród mnie zatrzymał, poczułam, że w pokoju
ktoś jest. W tym samym momencie uświadomiłam sobie, że nie słyszę dochodzącego z
korytarza hałasu. Panowała martwa cisza. Uniosłam oczy i coś przyciągnęło mój wzrok w
stronę regału przy ścianie w sąsiednim pokoju. Popatrzyłam tam i zobaczyłam ją. Stała tyłem
do mnie, sięgając prawą ręką ku jednej z półek, przy czym wyglądała, jakby zamarła w
bezruchu. Absolutnie nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności. Przez cały czas, kiedy na
nią patrzyłam, nie poruszyła się. Nie była przezroczysta, ale wiedziałam, że nie jest realną
osobą. I kiedy tak patrzyłam, nagle znikła – nie tak fragmentami, po kolei, tylko całe jej ciało
na raz.
Aż do momentu jej zniknięcia nie czułam niczyjej innej obecności w tym gabinecie, ale gdy
tylko zaczęła niknąć, odniosłam znowu wrażenie, że nie jestem sama. Na lewo ode mnie stało
biurko i wydało mi się, że siedział przy nim mężczyzna. Odwróciłam się w jego stronę, ale
nie zobaczyłam nikogo, choć nadal wyczuwałam jego obecność. Nie mam pojęcia, kiedy
uczucie, że jest obecny, znikło, ponieważ spojrzałam w okno za jego biurkiem i tak się
przestraszyłam, że opuściłam pokój. Nie jestem pewna, czy wyszłam z niego, czy też
wybiegłam. Kiedy spojrzałam za tamto okno, nie zobaczyłam niczego współczesnego. Ulicy,
która znajduje się niedaleko stąd, w ogóle nie było ani nowego gmachu Willard House. I
wtedy zdałam sobie sprawę, że ci ludzie byli nie z mojej epoki, że cofnęłam się w ich czasy"".
O co chodzi z tymi "przywiązanymi do miejsca" zjawami? Czemu te same duchy widziane są
przez wielu różnych ludzi, nawet takich, którzy nie znają historii danego miejsca, ani nie
wiedzą, że jest ono "nawiedzone"?
Stosowanie metod wizji wywoływanych umożliwia poddanie tych spraw badaniom i
uzyskanie odpowiedzi, które od dawna wymykały się naukowcom.
Wizje zbiorowe
Udoskonalenie obecnie stosowanej metody powinno umożliwić wywoływanie zbiorowych
widzeń jednocześnie u kilku uczestników usiłujących zobaczyć tę samą zmarłą osobę. Istnieją
udokumentowane przypadki zbiorowych zwierciadlanych wizji zmarłych, a z relacji
starożytnych Greków wynika, że zjawiska takie następowały w psychomanteach. Pozwala mi
to mieć pewność, że prowadzone w tym kierunku badania okażą się w końcu owocne,
Pozostawię jednak ten kierunek badań innym. Tak się bowiem składa, że lepiej udają mi się
kontakty "sam na sam". Dlatego nie będę prowadził badań nad zjawiskami zbiorowymi. Mam
nadzieję, że koledzy, którzy osiągają lepsze wyniki w prowadzeniu sesji grupowych, zajmą
się tą kwestią. Sukces tego przedsięwzięcia może pomóc nam w poznaniu dynamiki zjawisk
wizji zbiorowych.
Przezwyciężanie bólu rozpaczy
Badania nad wywoływaniem zjaw mogą także rzucić pewne światło na psychologię żałoby.
Wiadomo, że ludzi pogrążonych w otchłani rozpaczy absorbuje wizerunek zmarłej ukochanej
osoby. Zdarza się, że noszą przy sobie jej fotografię i bardzo często się w nią wpatrują. Jeśli
ktoś wyjaśnia ukazywanie się zjaw zmarłych jako aspekt zdolności umysłu ludzkiego, wtedy
badania nad wpatrywaniem się w zwierciadło mogą pomóc nam lepiej zrozumieć proces
żałoby – a także zmniejszyć ból rozpaczy.
U osób. które mają spontaniczne wizje zmarłych bliskich, powszechne jest odczucie
osłabienia rozpaczy lub nawet całkowitego jej ustąpienia. To samo mówią o skutkach
spotkania ze zjawami zmarłych uczestnicy sesji w psychomanteum. Wielu spośród nich
uważa, że to wydarzenie pozwoliło im uzdrowić kontakty z utraconymi kochanymi osobami.
Psychologia historii
Ja sam planuję kontynuować badania w trzech kierunkach. Jestem w trakcie wyszukiwania
materiałów historycznych, które pomogą mi przeanalizować klasyczne wyrocznie zmarłych.
Zamierzam odwiedzić te miejsca w nadziei, że dzięki temu lepiej zrozumiem otoczenie i
metody stosowane przez starożytnych w celu przywoływania zmarłych.
Na przykład większość osób, które po raz pierwszy słyszą o szamanizmie, zakłada, że
szamani to oszuści, chorzy psychicznie lub tacy, co posiadają jakieś wyjątkowe zdolności,
których większość z nas nie ma. Czytaliśmy już, że szamani twierdzili, iż są w stanie za
pomocą swoich magicznych zwierciadeł udawać się w podróże do świata duchów, gdzie
widują się z duchami zmarłych. Jak już jednak wiadomo z tej książki, wewnętrzny świat tych
dawnych praktyków plemiennych jest dostępny dla nas wszystkich,
Te dawne rytuały stają się łatwiejsze do zrozumienia, jeśli ktoś jest zaznajomiony z
wpatrywaniem się w zwierciadło. Owa wiedza rzuca światło na życie wielu jednostek, które
wywarty wpływ na historię, a także ułatwia poznanie niektórych centralnych instytucji
starożytnej Grecji.
Pomaga nam to również zrozumieć, w jaki sposób stany wizjonerskie mogą sprzyjać
twórczości. Obecnie jest zupełnie jasne, że Thomas Edison wykorzystywał stany
hipnagogiczne do badania swojej podświadomości w poszukiwaniu licznych wynalazków,
które wpłynęły na rozwój współczesnego człowieka. To samo można powiedzieć o innych
wielkich uczonych, wynalazcach i myślicielach. Fakt, że takie dziwy podświadomego umysłu
przytrafiły się wielkim postaciom historycznym, to wskazówka, że mogły się także przytrafić
w innych przypadkach; jest również bardzo prawdopodobne, iż można będzie wywoływać je
w przyszłości.
Smutna historia plemienia xhosa
Historia ukazuje nam również, jak to zjawisko może prowadzić do wydarzeń mrożących krew
w żyłach, kiedy nieoczekiwanie wybucha w kulturze nie przygotowanej do zrozumienia go.
Może się wydać niepojęte, że niektórych ludzi ogarnia lak silna obsesja na tle wizji
zwierciadlanych, iż zaczynają one rządzić ich życiem. Przypadki takie zdarzały się jednak w
historii, a jednym z ostatnich było zbiorowe samobójstwo plemienia Xhosa w Afryce
Południowej.
Wiele dobrze udokumentowanych relacji z tej tragedii, która rozegrała się w XIX wieku,
opisuje spontaniczne pojawienie się psychomanteum w prymitywnej kulturze plemienia. W
efekcie doszło do powszechnej obsesji na punkcie wpatrywania się w zwierciadło, która
doprowadziła do nierealistycznych oczekiwań i eskapizmu wśród najwyższej hierarchii
plemienia.
Xhosa toczyli wojny z kolonistami europejskimi od 1778 roku, a w pierwszej połowie
dziewiętnastego wieku walczyli z Brytyjczykami. Broń z epoki kamiennej, jaką się
posługiwali, nie mogła uratować ich przed strzelbami Europejczyków, We wszystkich
walkach ponosili więc klęski. Najbardziej upokarzającą porażką była wojna rozpoczęta w
1850 roku i trwająca trzy lata, w której zginęło szesnaście tysięcy ludzi Xhosa.
Brytyjczyków samo zwycięstwo jednak nie zadowoliło. Jeden z kolonialnych gubernatorów
zmusił kilku wodzów Xhosa do ucałowania swojego buta, co miało być dowodem totalnej
klęski tych wojowników.
Jedynym źródłem dumy, jakie im jeszcze pozostało, było ich bydło. Plemię to stanowili
urodzeni pasterze, którzy szanowali i cenili swoje stada. Zdarzało się nawet, że czczono je w
czasie specjalnych ceremonii. Bydłu nadawano imiona i stanowiło ono popularny temat
poezji i pieśni plemienia. Xhosa identyfikowali się ze swoimi ulubionymi zwierzętami,
podobnie jak Amerykanie identyfikują się ze swoimi samochodami. Różnica polegała jednak
na tym, że życie plemienia było zależne od stada. Bez krów ludowi Xhosa groziła śmierć.
Pewnego jesiennego wieczoru w 1856 roku młoda dziewczyna o imieniu Nongquase wbiegła
bez tchu do obozu i o powiedziała, że zobaczyła dziesięciu obcych czarnoskórych ludzi w
stawie koło rzeki. Ponieważ wuj dziewczyny był najważniejszym szamanem i prorokiem
plemienia, przypisano tej wizji szczególne znaczenie.
Wuj udał się natychmiast nad rzekę i zobaczył w stawie tych mężczyzn. Ze zdumieniem
rozpoznał wśród nich swojego zmarłego brata. Rzecznik tej grupy powiedział, że przybywają
w roli posłańców z innego świata, mając mu coś do przekazania. A potem zniknęli.
W ciągu następnych kilku tygodni wielokrotnie wysyłano Nongquase nad staw, gdzie
prowadziła rozmowy z istotami zwierciadlanymi, stojąc po pas w wodzie. Wieść o cudzie
rozniosła się po okolicy i wkrótce młoda wróżka wraz ze swoim wujem uczyli innych
wodzów plemienia Xhosa, jak osiągnąć to doznanie. Niektórzy zaczęli sami mieć wizje.
W końcu nad staw przyszedł Kreli, król Xhosa, żeby osobiście przekonać się, co się tam
dzieje. Także i on wkrótce przeżył spotkanie ze swoim zmarłym synem. Jak później mówił,
było to tak realistyczne, jakby jego syn zmartwychwstał.
Przeżycie to bardzo głęboko poruszyło króla Kreli. Został zwolennikiem wróżenia ze stawu,
nawet kiedy ogłoszono proroctwo, że trzeba zabić bydło, aby przodkowie mogli
zmartwychwstać.
Nie wszyscy zgadzali się z tym proroctwem, zwłaszcza mieszkańcy odleglejszych części
krainy Xhosa, którzy poczuli się zlekceważeni tym, że przodkowie pojawiają się w miejscu
tak odległym od ich wiosek. Dali do zrozumienia, że chcą zobaczyć swoich zmarłych
krewnych w pobliżu swych siedzib.
I zdarzyło się to dziewięć miesięcy później. Jedenastoletnia córka miejscowego szamana
zaczęła widywać byty zwierciadlane w stawie w pobliżu rodzinnej wioski. Twierdziła, że
spotyka się z duchem zmarłego Xhosa, który był wielbiony przez swój lud. Duch przemówił
do niej. Powiedział, że przodkowie zmartwychwstaną, jeśli bydło zostanie zabite.
W takiej atmosferze rozpoczęło się masowe wybijanie stad. Wkrótce szczątki zabitych
zwierząt leżały porozrzucane w całej okolicy. Brytyjscy urzędnicy kolonialni usiłowali
powstrzymać to szaleństwo aresztując wizjonerów, ale było już za późno. Głód, jaki nastąpił
wskutek rzezi, zdziesiątkował plemię Xhosa, a przepowiednia, że powrócą zmarli, nie
sprawdziła się.
Władze brytyjskie nie zrozumiały psychologicznych motywów zjawiska, które doprowadziło
do wybicia bydła. Ale my wiemy, że kombinacja wywoływania zjaw i niskiej samooceny
sprowadziła klęskę na ten dawny lud.
Tarapaty, w jakie wpadło plemię Xhosa, powinny przypominać nam, że wpatrywanie się w
zwierciadło nie może stać się kultem. Głęboko przemyślana analiza tego procesu pozwoli
utrzymać doświadczenia wizjonerskie na właściwym miejscu, traktować je jako sposób
udzielania ludziom pomocy i nie dopuszczać, aby stały się sensem życia.
Odmienne stany świadomości i historia
To oczywiste, że odmienne stany świadomości mogą prowadzić do rozbudzenia
zainteresowania historią, zainspirować nowe jej rozumienie lub nawet, jak w przypadku
Arnolda Toynbee, skłonić kogoś do napisania studium na ten temat.
W dziesiątym tomie swojej monumentalnej pracy A Study of History Toynbee poświęca
rozdział wydarzeniom inspirującym historyków do pisania swoich najlepszych prac.
Większość historyków, którymi się Toynbee zajmuje, zainteresowała się historią pod
wpływem wielkich wojen. Jednakże on sam i Edward Gibbon należą do chlubnych wyjątków,
zainspirowały ich bowiem przeżycia wizjonerskie. Dla Gibbona, który napisał Zmierzch
cesarstwa rzymskiego, mistyczny moment nastąpił, kiedy siedział na stopniach Świątyni
Jowisza, wsłuchując się w litanie odmawiane monotonnym głosem przez bosonogich
zakonników. Nagle nowoczesne miasto przemieniło się w starożytne ruiny, po czym
ponownie wróciło do stanu obecnego. Wizja fizycznego rozkładu skłoniła Gibbona do
prześledzenia upadku państwa, które było zapewne największym imperium w całej historii.
Podsumowując przeżycie tego historyka, Toynbee pięknie opisuje istotę takich doznań:
"To rozbudzające wyobraźnię przeżycie było jedynym błyskiem inspiracji, jaki kiedykolwiek
przytrafił się Gibbonowi. Bez niego ten cudowny geniusz mógłby nigdy nie rozkwitnąć, a to
sławne nazwisko być może nie znalazłoby swojego miejsca w zapisie intelektualnej historii
ludzkości. W kategoriach chronologicznych samo to fizyczne wydarzenie, które pociągnęło
za sobą tak doniosłe konsekwencje, mogło trwać nie dłużej niż ułamek sekundy w skali mniej
więcej trzydziestu sześciu lat dojrzałego życia intelektualnego tego historyka; jednakże jego
uważna muza nie przeoczyła tej ulotnej szansy zyskania dostępu do umysłu, który normalnie
okazywał się nieprzenikniony dla jej podszeptów dzięki pancerzowi wrodzonego
sceptycyzmu, który dodatkowo wzmacniał aż nadmiernie dopasowany klimat intelektualny,
panujący na Zachodzie w dziewiętnastym wieku".
Następnie Toynbee opisuje własne doznanie wizjonerskie, które miało miejsce o zmierzchu,
kiedy siedział na zboczu wzgórza nad Spartą, po wyczerpującym dniu spędzonym na
wędrówce. W trakcie rozmyślań o mieście na rozciągającym się przed nim wzgórzu zaczął się
w pewnym momencie zastanawiać, czy było tu kiedykolwiek przedtem jakieś inne miasto.
Przyszły mu do głowy cytaty z Biblii mówiące, że "miasto postawione na wzgórzu nie może
zostać ukryte" i "uniosę swe oczy na wzgórza, z których nadejdzie moja pomoc".
Nagle, jak podaje Toynbee, opisując siebie w trzeciej osobie
– "przyglądający się ujrzał tuż przed swoimi oczami na koronie urwiska, które zwisało nad
odległym brzegiem Eurotasu, tuż naprzeciw przypadkowo wytyczonych miejsc Sparty
Pierwszej i Sparty Drugiej, monument sygnalizujący mu położenie prehelleńskiego
odpowiednika frankońskiej czy ottomańskiej cytadeli, z której blanki murów obronnych
wyglądał".
Wydaje się, że Toynbee zajrzał – a nawet przeniósł się na moment – do przeszłości.
Pielęgnował w pamięci tę wizję, a nawet twierdzi, że być może nigdy nie stworzyłby swoich
monumentalnych Studiów nad historią, gdyby nie to przeżycie. Jak napisał, mógł nie
stworzyć tych tomów historii – "gdyby 23 maja 1912 roku przed jego oczami nie rozciągnął
się fizycznie synoptyczny widok ze szczytu Mistry, co stało się przeżyciem bardzo osobistym
dla przyglądającego się temu widokowi".
Niewykluczone, że dałoby się zastosować wizje zwierciadlane do wyjaśnienia tego, jak
historycy badają i opisują historię. Wielu autorów zaabsorbowanych szczegółami
dotyczącymi postaci historycznych twierdzi, że prześladuje ich nieustanna obecność
opisywanych przez nich postaci.
Fakty takie podsuwają mi myśl, że biografowie mogliby składać wizyty historycznym
osobistościom w warunkach kontrolowanych, czyli w psychomanteum. Możliwe, że
współdziałanie czynników świadomości i podświadomości pozwoliłoby wzbogacić
rozumienie historii.
Na pierwszy rzut oka może się to wydawać dziwaczne, ale relacja Toynbeego świadczy o
wpływie podświadomości i odmiennych stanów świadomości na sposób badania historii.
Nawet Toynbee z tym się zgadza. Ujawnia wpływ pracy Carla Junga na jego własne studia
nad historią, deklarując:
"C.G.Jung... otworzył przede mną nowy wymiar Królestwa Życia. Budząca podziw
sumienność, z jaką Jung zbiera materiały o najróżniejszych sprawach do zilustrowania swoich
tematów, umożliwiła mi odnalezienie własnej drogi do będącej terra incognita podświadomej
otchłani psychiki, dzięki przechodzeniu od tego, co wiadome, ku temu, co nieznane...
Pojawienie się, po podróży łodzią podwodną, przebłysku świadomego życia psychicznego,
które było zanurzone w podświadomości, było równoważnikiem ponownego wyłonienia
się..."
W ten sam sposób Toynbee wychwala Platona, twierdząc, że filozof ten instruował
przyszłych historyków, aby brali to, o czym wiedzą, że jest prawdą, i wędrowali z tym przez
świat wyobraźni. Jak niezwykle wymownie napisał:
"Platon nauczył mnie na przykład nie wstydzić się korzystania z wyobraźni na równi z
intelektem. Nauczył mnie, że kiedy w mojej podróży myślowej dotrę do górnej granicy
atmosfery dostępnej dla Rozsądku, mam nie wahać się przed tym, by moja wyobraźnia niosła
mnie wyżej, ku stratosferze, na skrzydłach mitu. Przykład Platona... dał mi odwagę potrzebną
do rozstania się z towarzystwem zachodnich "zeitgeistów" z początków dwudziestego wieku,
dla których wyrocznią były miary i wagi, ponieważ w tych samooślepionych oczach jedyną
rzeczywistością była ta, która dała się zmierzyć i zważyć".
Namawiam wszystkich historyków, zainteresowanych taką możliwością, do podjęcia próby
ujrzenia wizji zwierciadlanej. Wyprawa ze świata znanego ku nieznanemu z pewnością
przyniosłaby interesujące rezultaty. Mogłaby również okazać się pożyteczna przy łączeniu
luźnych wątków wydarzeń, które nie dają się rozwikłać za pomocą tradycyjnych metod
badawczych.
Podświadomość jest wspaniałym narzędziem, umożliwiającym zrozumienie. W tym
tajemniczym regionie umysłu problemy są rozwiązywane i wydarzenia wyjaśniane na długo
przedtem, zanim dotrą do świadomości. Po to, by móc zapukać do tych bogatych pokładów
informacji w tak dramatyczny sposób, wpatrywanie się w zwierciadło z pewnością stanowi
potencjalną możliwość dla tych. którzy pragną nawiązać kontakt z przeszłością.
Związki z literaturą
Aż do naszych czasów nikt nie potrafił do końca zrozumieć, jak to się stało, że w
poszczególnych kulturach mogły powstać tak fantastyczne opowieści. Ale w świetle obecnie
posiadanej wiedzy jest całkiem oczywiste, że w wielu mitach, legendach, baśniach,
zabobonach, praktykach religijnych, wydarzeniach historycznych, a nawet podróżach
poszczególnych ludzi ważną rolę odgrywały elementy wizji zwierciadlanych. Oto zestawienie
tych elementów zawartych w wielu opowieściach:
Obecność powierzchni lub przedmiotów odbijających. Kocioł Lludda, miedziana butla
rybaka, Odyseusza dół wypełniony krwią, obsydianowe zwierciadło doktora Dee – wszystkie
mają lśniące powierzchnie, stwarzające możliwość wpatrywania się w zwierciadło.
Ta powierzchnia lub zwierciadło mogą być przedstawiane jako szczególne albo nawet
magiczne. Na przykład Kenneth MacKenzie ze Szkocji przebudził się pewnego popołudnia z
drzemki i znalazł kryształ leżący na jego piersi. Twierdził, że kamień został tam umieszczony
przez anioły, i uważał go za swoje najcenniejsze zwierciadło.
Może okazać się potrzebny jakiś akt magiczny lub rytualny, aby nadać rangę i obudzić jego
moc. Mitologie pełne są takich przykładów. Jednym z najszerzej znanych jest zaklęcie
wypowiadane przez macochę królewny Śnieżki: "Zwierciadełko, zwierciadełko, powiedz
przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?" – po to, by magiczne zwierciadło wyjawiło swoją
opinię. Także Ala ad-Din musiał potrzeć powierzchnię swojej lampy, aby z jej lśniącej,
przejrzystej głębi wydostał się dżinn.
Rytuały zawsze odgrywały ważną rolę w wizjach zwierciadlanych. Nie ulega wątpliwości, że
oczyszczenie powierzchni spowoduje, iż zwierciadło stanie się bardziej lśniące, a zatem
lepsze, lecz celem rytuału w procesie wpatrywania się w zwierciadło jest także przygotowanie
uczestnika do wizji. Postępując zgodnie z pradawnym rytuałem, uczestnik jest przekonany, że
zasłużył sobie na wizję.
Ze zwierciadłem związany jest jakiegoś rodzaju byt. Niemal zawsze w zwierciadle jest
obecny jakiś duch – zły lub dobry. Jest to uchwytne w mitach i literaturze, jak też w życiu.
Miałem uczestników sesji, do których zjawy wychodziły ze zwierciadła.
W mitach najpopularniejszy jest byt w zwierciadłach złych wróżek, byt taki jak ten, który
udzielił odpowiedzi, że najpiękniejsza jest Śnieżka. Byt ten został natychmiast roztrzaskany,
rozbity na tysiące kawałeczków za wyznanie tej brutalnej prawdy. Także dżinn Ala ad-Dina
wydobywa się z lampy, podobnie jak smoki w celtyckiej opowieści Lludda.
Ludzie mogą wkroczyć do królestwa wewnątrz zwierciadła. Jak już wiemy z moich
eksperymentów, nie jest niczym niezwykłym, że istota ludzka wchodzi do królestwa
zwierciadlanego.
Za pomocą tego zjawiska można wyjaśnić fantastyczną wyprawę Alicji w książce Lewisa
Carrolla Co Alicja zobaczyła po drugiej stronie lustra. Pozwala to także wytłumaczyć
przeżycie, jakiego doznał Odyseusz. kiedy wpatrywał się w świat duchów w rzucającym
blaski zbiorniku krwi.
W literaturze przykłady takie wydają się udziwnieniem lub czymś niezrozumiałym. Jeśli
jednak rozumiemy, że tego rodzaju przeniesienie jest elementem wpatrywania się w
zwierciadło, staje się oczywiste, iż podobne doświadczenia odegrały znaczącą rolę w
literaturze.
Wymiana między światem zwykłych ludzi a krainą zamieszkaną przez byty zwierciadlane
może być niebezpieczna zarówno dla ludzi, jak i dla tych istot. Ponieważ po uwolnieniu z
butli dżinn miał chęć popełnić morderstwo, rybak musiał uciec się do sztuczki, aby umieścić
go ponownie w butli.
Z drugiej strony, smoki w celtyckiej opowieści upijają się miodem pitnym i zostają uwięzione
na zewnątrz zwierciadła. Opowieść o nimfie Numy przedstawia coś pośredniego – nimfa
zostaje przemieniona w tę samą fontannę, z której wyszła.
W życiu także zdarzało się, że osoby wpatrujące się w zwierciadło były narażone na
niebezpieczeństwo. Nie pochodziło ono ze strony wnętrza lustra, ale od otaczających je ludzi,
Johna Dee przez całe jego długie życie prześladowały oskarżenia o uprawianie czarów.
Cagliostro był przez niektórych uważany za szarlatana (zresztą bardzo prawdopodobne, że
nim był). A biedny Kenneth MacKenzie został wrzucony głową w dół do beczki z wrzącą
smołą za wyznanie królowej prawdy ojej flirtującym mężu, którego zobaczył w swoim
zwierciadle w towarzystwie innej kobiety.
W legendach ważną rolę odgrywają śmierć i żałoba. Podobnie jak w przypadku wywoływania
wizji w realnym życiu, śmierć, żałoba i uczucie osierocenia ciążą na wielu opowieściach. Ala
ad-Din utracił ojca, a Śnieżka – matkę. Odyseusz popłynął do Efyry tuż po śmierci swojego
towarzysza Elpenora. W trakcie wpatrywania się w zbiornik z krwią odkrył, że jego matka,
Antiklea, zmarła pod jego nieobecność. Jeszcze raz mit i rzeczywistość splotły się, ponieważ
żałoba to jeden z istotnych powodów, że ludzie pragną doznać wizji zwierciadlanych. I
podobnie jak to jest w przypadku niektórych postaci mitycznych, ujrzenie zmarłych bliskich
przynosi ulgę także ludziom.
Uwaga jest skupiona na rozłące małżeństwa, nieporozumieniach rodzinnych lub niepokojach
społecznych. Odyseusz podróżuje do wyroczni zmarłych w Efyrze, aby ujrzeć, czy będzie
mógł wrócić do domu, do swojej żony Penelopy. Macocha królewny Śnieżki zazdrościła
młodej dziewczynie urody i usiłowała ją zamordować. A w rodzinie Ala ad-Dina z całą
pewnością doszło do nieporozumień z powodu siedzącego w lampie dżinna.
Rozwiązanie tajemnicy puszki pandory
Dzięki wizjom zwierciadlanym można zapewne wyjaśnić jeden z najbardziej tajemniczych
mitów, o puszce Pandory.
W tej wersji legendy o Pandorze, która jest nam najlepiej znana, pierwsza kobieta na Ziemi
otwiera puszkę, z której wydostają się wszelkie możliwe plagi gnębiące ludzkość. Mówimy,
że to była puszka, opierając się na wersji tej opowieści spisanej przez Erazma z Rotterdamu,
uczonego z XIV wieku.
Jednakże we wcześniejszej wersji, autorstwa greckiego poety Hezjoda, Pandora nie posiadała
puszki. Wszystkie duchy wydostały się raczej ze specjalnego rodzaju dzbana, zwanego pyxis.
Było to duże naczynie, używane do różnych celów. A oto ta opowieść w wersji, w jakiej
została przedstawiona w Mitologii Bulfincha:
"Pierwsza kobieta miała na imię Pandora. Została stworzona w niebiosach, a każdy bóg
przyczynił się w jakiś sposób do udoskonalenia tego dzieła. Wenus dała jej urodę, Merkury
dar przekonywania, Apollo muzykalność itd. Tak wyposażona, została przeniesiona na
Ziemię i przedstawiona Epimeteuszowi, który przyjął ją z radością, choć jego brat ostrzegał
go przed Jowiszem i prezentami od niego. Epimeteusz miał w domu dzban, w którym
przechowywał pewne szkodliwe substancje, dla których nie znalazł zastosowania, gdy
przystosowywał człowieka do jego nowej siedziby. Pandorę trawiła ciekawość, co też
znajduje się w tym dzbanie; pewnego dnia zsunęła więc przykrywę i zajrzała. Z dzbana
wydostało się wówczas mnóstwo plag na nieszczęsnego człowieka – takich jak dokuczające
jego ciału podagra, reumatyzm i kolka, czy zawiść, złośliwość i mściwość dolegliwe dla jego
umysłu. Wszystko to wydostało się i rozpełzło po świecie. Pandora pośpiesznie zakryła
naczynie, ale niestety cała zawartość dzbana umknęła z wyjątkiem jednej rzeczy, która leżała
na samym dnie. A była to nadzieja. Dzięki temu po dziś dzień, niezależnie od tego, jakie zło
nas spotyka, nadzieja nas nie opuszcza; i póki jej nie braknie, żadne zło, żeby go było nie
wiadomo jak dużo, nie jest w stanie do końca nas zniszczyć".
Myślę, że opowieść o Pandorze jest mocno związana z wizjami zwierciadlanymi. Najpierw
Pandora uaktywniła dzban usuwając pokrywę, co jest wyraźnym nawiązaniem do rytualnego
aktu nadania znaczenia zwierciadłu. Następnie występują tu byty, które wydostają się z
pojemnika, kiedy został on otwarty i gdy kobieta do niego zajrzała. Grecki termin, jakim te
byty określano, to keres, małe hałaśliwe i kłopotliwe duszki. Ich ucieczka przywodzi na myśl
morderczo nastawionego dżin-na z butli i smoki, które zakłócają spokój w posiadłości
Lludda.
Pandora cierpi z powodu dezaprobaty, jaką musieli znosić także ci, którzy wpatrywali się w
zwierciadło, i najwyraźniej jest przedstawiana w micie jako czarny charakter.
Nieporozumienia, jakie spowodowało uniesienie przez nią pokrywy, są głównym tematem tej
opowieści. Jej nieposłuszeństwo prowadzi do poważnego zamieszania na świecie i staje się
przyczyną wszelkiego zła oraz chorób, znanych ludzkości.
Jest również w tej historii ukryte powiązanie ze śmiercią., które zostałoby natychmiast
wychwycone przez czytelników w starożytności. Tym ogniwem łączącym jest sam dzban
pyxis, czyli bardzo duży pojemnik, często używany jako coś w rodzaju trumny, w której
grzebano biedaków. Dzban należący do męża Pandory, Epimeteusza, był pod pewnym
względem szczególny, ale pod jakim dokładnie, tego nie wiadomo.
Związek między opowieścią o Pandorze a wpatrywaniem się w zwierciadło nasuwa się
jeszcze wyraźniej, jeśli wspomnieć rytuał praktykowany w starożytnym Rzymie setki lat po
powstaniu legendy o Pandorze. Jest to tak podobne do wpatrywania się w dzban, iż nie
potrafię powstrzymać się przed myślą, że istnieje związek pomiędzy greckim mitem a
rzeczywistością.
Otóż starożytni Rzymianie mieli okrągły dół, zwany mundus. Zazwyczaj był on przykryty
wielką pokrywą z cennego niebieskiego kamienia, znanego obecnie lazurytu. Dół ten był
wypełniony cieczą, najprawdopodobniej wodą lub winem. Trzykrotnie w roku, 24 sierpnia, 5
października i 6 listopada, pokrywę zdejmowano w trakcie rytuału, który miał związek z
duchami.
Rzymski historyk Yarro twierdzi, że "kiedy otwiera się mundus, otwiera się tym samym
wrota dla smutnych bogów Podziemia".
Mam więc nadzieję, że na swój sposób "otworzyłem" dzban Pandory. Ale z tego
współczesnego dzbana z pewnością wydostaną się rzeczy dobre, takie jak nadzieja i
zrozumienie.
Badacze mogą odkryć, że wizje zwierciadlane są źródłem wielu naszych wspaniałych mitów i
legend. Śmiem twierdzić, że takiej możliwości nic brali pod uwagę ci, którzy badają
pochodzenie tych opowieści. Ale kiedy czytam literaturę starożytną., znajduję w niej coraz
więcej wskazówek świadczących o tym, że wizje zwierciadlane wywarły wpływ na
opowieści, które wniosły wkład w rozwój cywilizacji.
Choć możliwe są liczne kierunki badań, interesują mnie głównie badania w warunkach
klinicznych, kiedy mogę blisko współpracować z ludźmi pragnącymi nawiązać kontakt z
bliskimi im zmarłymi osobami. To tu dochodzi do wymagających odwagi i zaskakujących
przeżyć.
Kobieta, która przyszła na spotkanie z wizją swojego syna, podsumowała to lepiej, niż ja
mógłbym to uczynić. Jej syn zmarł dwa lata przedtem, zanim kobieta przyszła do mojego
psychomanteum. Umarł na raka, z którym walczył przez kilka lat. Jego walka z chorobą była
typowa: rak cofał się i kiedy przypuszczano, że został pokonany, następowało gwałtowne
pogorszenie. W końcu po kilku nawrotach chłopak się poddał.
Kobieta ogromnie tęskniła za synem. Przyszła do psychomanteum w nadziei, że zobaczy go
jeszcze raz i dowie się, czy już nie cierpi.
Przez cały dzień przygotowywaliśmy się do tego spotkania, a potem zaprowadziłem ją do
izby zjaw. Wizja, jakiej doznała, była zadowalająca. Zobaczyła wiele "wizji wspomnień",
żywych migawek z jego dzieciństwa. Mówiła też o silnym wrażeniu, że syn był obecny razem
z nią w izbie.
– Siedział tam ze mną– powiedziała, kiedy wyszła. – Siedzieliśmy razem i razem oglądaliśmy
wspomnienia z naszego życia.
Po kilku dniach otrzymałem od niej niesamowity telefon. Otóż w kilka dni po wizycie w
mojej klinice, obudziła się z głębokiego snu. Nie tak po prostu się obudziła, została
"gwałtownie rozbudzona. Znacznie przytomniejsza niż normalnie".
W pokoju zobaczyła syna. Kiedy usiadła w łóżku, aby mu się przyjrzeć, dostrzegła, że ślady
spustoszeń spowodowanych przez raka znikły. Robił wrażenie pełnego energii i szczęśliwego,
zupełnie tak jak przed chorobą.
Kobieta nie posiadała się z radości. Podniosła się z łóżka, stanęła przed synem i zaczęli
rozmawiać. Według jej oceny rozmawiali przez kilka minut, wystarczająco długo, aby mogła
dowiedzieć się, że już nie cierpi i jest szczęśliwy.
Rozmawiali o różnych rzeczach, także o przemeblowaniu domu,, jakie zrobiła po śmierci
syna. Oprowadziła go nawet po kilku pokojach, w których wprowadziła zmiany, żeby
pokazać mu, co zostało zrobione.
W końcu uświadomiła sobie, co się dzieje. Rozmawiała ze zjawą swojego zmarłego syna.
– Nie mogłam uwierzyć, że to on – powiedziała mi. – Zapytałam więc, czy mogłabym go
dotknąć.
Bez chwili wahania zjawa jej syna podeszła do niej i przytuliła ją. A potem, jak stwierdziła
kobieta, uniosła ją do góry, aż nad swój ą głowę.
– Było to wszystko tak niezwykle realne, jakby naprawdę tu stał – powiedziała. – I czuję się
tak, jakbym mogła zapomnieć o śmierci syna i zacząć od nowa żyć przyszłością,
Zachęcony podobnymi wizjami, ja także zmierzam naprzód.
Bibliografia
Ayer, Fred. Before the Colors Fade. Boston: Houghton Mifflin, 1964.
Barrett, Sir William. Deathbed Visions: The Psychical Experiences of Dying. The Colin
Wilson Library of the Paranormal. Aquarian Press, 1986.
Belo, Jam. Trance in Bali. New York: Columbia University Press, 1960.
Bennett, E. Apparitions and Haunted Houses. London: Faber and Faber, 1939.
Besterman, Theodore. Collected Papers on the Paranormal. Garrett Publications, 1968.
– Crystal Gazing: A Study in the History, Distribution, Theory and Practice of Scrying.
University Books, 1965.
Bulfinch, Thomas. The Age of Fable or Beauties of Mythology. New York: A Mentor Book,
1962.
Bulgatz, Joseph. Ponzie Schemes, Invaders from Mars and More Extraordinary Popular
Delusions and the Madness of the Crowds. Harmony Books, 1992.
Burton, Richard F. (trans.) Adapted by Jack Zipes. The Arabian Nights. Penguin Books. 1991.
Czapkiewicz Andrzej i in. (przekład). Księga tysiąca i jednej nocy. Warszawa, PIW 1974.
Day, John. Aztec: The World of Moctezuma. Denver: Denver Museum of Natural History and
Roberts Rinehart Publishers, 1992.
Deacon, Richard. John Dee: Scientist, Geographer, Astrologer and Secret Agent to Elizabeth
I. The Garden City Press Limited, 1968.
Dee, Dr. John. A True & Faithful Relation of What Passed for Many Years Between Dr. John
Dee (A Mathematician of Great Fame in Queen Elizabeth and King James Their Reignes) and
Some Spirits etc. Redwood Burn Limited, Trowbridge & Esher, 1974.
Dumas, Francois Ribadeau (przekład na ang. Elisabeth Abbott). Cagliostro. George Allen and
Unwin Ltd., 1966.
Edelstein, Emma J. and Ludwig Edelstein. Asclepius: A Collection and Interpretation of the
Testimonies, t. I, II. Reprint Edition, Ayer Company Publishers, Inc., 1988.
Eliade, Mircea. Shamanism: Archaic Techniques of Ecstasy. Princeton, N.J.: Princeton
University Press, 1964.
French, Peter. John Dee: The World of an Elizabethan Magus. Dorset Press, 1972.
Gauld, Alan. The Founders of Psychical Research. Routledge & Kegan Paul, 1968.
von Goethe, Johann Wolfgang (przekład na ang. Abraham Hayward). Faust by Goethe.
Hutchinson & Co. Publishers Ltd.
Goldberg, Benjamin. The Mirror and Man. University Press of Virginia, 1985.
Harrison, Jam Ellen. Prolegomena to the Study of Greek Religion. Princeton, N.J.: Princeton
University Press, 1991.
Herodotus (przekład na ang. Aubrey de Selincourt). The Histories. Penguin Books, 1972.
(Wyd. polskie: Wikarjak Jan, Historia powszechna Herodota, Poznań 1961).
Homer (przekład Jana Parandowskiego). Odyseja. Warszawa, Czytelnik 1967.
Hultkrantz, Ake (przekład na ang. Monica Setterwall). The Religions of the American
Indians. University of California Press, 1967.
Jackson, Kenneth Hurlstone (przekład na ang.). A Celtic Miscellany. Penguin Books, 1951.
Kieckhefer, Richard. Magic in the Middle Ages. Cambridge, Anglia: Cambridge University
Press, 1989.
King, Frank. Cagliostro: The Last of the Sorcerers. London: Jarrolds Publishers, 1929.
Lang, Andrew. The Making of Religion. AMS Press, 1968.
Leeds, Morton and Gardner Murphy. The Paranormal and the Normal: A Historical,
Philosophical and Theoretical Perspective. The Scarecrow Press. Inc., 1980.
Lindsay, Charles (zdjęcia i dzienniki) and Reimar Schefold (esej historyczny). Mentawai
Shaman: Keeper of the Rain Forest. An Aperture Book, 1991.
Loewe, Michael and Carmen Blacker (red.). Divination and Oracles. George Allen & Unwin,
1981.
MacKay, Charles. Extraordinary Popular Delusions and the Madness of Crowds. New York:
Farrar Straus Giroux, 1932.
MacKenzie, Alexander. The Prophecies of the Brahan Seer. Stirling: Eneas MacKay, 1909.
Mavromatis, Andreas. Hypnagogia: The Unique State of Consciousness Between
Wakefulness and Sleep. Routledge & Kegan Paul Ltd., 1987.
Mishlove, Jeffrey. Thinking Allowed. Council Oaks Books, 1992.
Morse, Melvin, M.D., with Paul Perry. Transformed by the Light: The Powerful Effect of
Near-Death Experiences on People's Lives. New York: Villard Books, 1992.
Panofsky, Dora and Erwin. Pandora's Box: The Changing Aspects of a Mythical Symbol.
Princeton, N.J.: Princeton University Press, 1991.
Parke, H.W. Greek Oracles. Hutchinson University Library, 1967.
Pausanias (przekład na ang. Peter Levi). Guide to Greece, t. I, II. Penguin Classics, 1971.
Platon. Rzeczpospolita. Nakładem Polskiej Akademji Umiejętności, Kraków 1929.
Rawcliffe, D.H. Occult and Supernatural Phenomena. Dover Publications, 1959.
Schultes, Richard Evans and Albert Hoffman. Plants of the Gods: Their Sacred, Healing and
Hallucinogenic Powers. Healing Arts Press, 1979.
Strabo (przekład na ang.: Horace Leonard Jones). The Geography of Strabo, t. II. Cambridge,
Mass.: Harvard University Press, Loeb Classical Library, 1917.
Thomas, Northcote W. Crystal Gazing: Its History and Practice, with a Discussion of the
Evidence for Telepathic Scrying. Dodge Publishing Company, 1905; Health Research, 1968.
Toynbee, Arnold. A Study of History. London and New York: Oxford University Press,
1935-1961.
Trowbridge, W.R.H. Cagliostro: Savant or Scoundrel? The True Role of This Splendid,
Tragic Figure. University Books (bez daty).
Vandenberg, Phillipp. The Mystery of the Oracles. Macmillan Publishing Company, Inc.,
1979.
Dr Raymond Moody
Dr Raymond A. Moody, autor bestsellerów Życie po życiu oraz Refleksje nad życiem po
życiu, w których relacjonował doznania ludzi stojących u progu śmierci, w swoich
najnowszych badaniach idzie o wiele dalej: umożliwia żyjącym kontakt z ich najbliższymi,
którzy już odeszli z tego świata. Daleki od mistycyzmu i okultyzmu, swoje relacje
przedstawia w sposób rzeczowy i przekonywający, a przynajmniej zmuszający do
zastanowienia. Nie koniec jednak na tym: postępując wedle wskazówek autora każdy z nas
mógłby ujrzeć w zwierciadle wizje swoich zmarłych bliskich; a kontakt taki, według
obserwacji dra Moody'ego, przynosi pociechę i ukojenie...