1 |
S t r o n a
„Mój bohater”
„Mój bohater”
„Mój bohater”
„Mój bohater”
2 |
S t r o n a
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Edwarda Cullena znała cała Ameryka. Był prawdziwym bohaterem.
On sam twierdził, że po prostu zrobił, co do niego należało.
Wszyscy jednak wiedzieli, że ten dwudziestosiedmioletni
strażak z Phoenix dostał medal od burmistrza, pochwałę na piśmie
od własnego komendanta oraz - co najważniejsze - list od
prezydenta na oficjalnym papierze listowym Białego Domu.
List wisiał teraz na posterunku, tuż obok obrazka wykonanego
kolorowymi kredkami przez dzieci z pierwszej klasy pobliskiej
szkoły podstawowej, które w ten sposób dziękowały za wycieczkę
i pogadankę o odpowiedzialnej pracy straży pożarnej.
Edward stał się sławny dlatego, że wskoczył do płonącego
budynku i uratował od pewnej śmierci dwumiesięczne
bliźniaczki. W ciągu zaledwie paru tygodni, które minęły od
tamtego dnia, udzielił mnóstwa wywiadów i wziął udział w kilku
popularnych programach telewizyjnych. Jego mama pękała
z dumy, a cała okolica zazdrościła jej takiego syna.
Dlaczego więc prawdziwy bohater siedział teraz wysoko na
drzewie, ryzykując upadek? I to w dodatku z otwartą puszką
tuńczyka w ręku?
- Jeśli nie wejdzie pan wyżej - odezwał się z dołu niecierpliwy
dziewczęcy głosik - to nigdy nie dosięgnie pan Buffy'ego.
- Robię, co mogę, maleńka - odpowiedział Edward przez zaciśnięte
zęby.
Próbował właśnie podciągnąć się do góry, gdy gałąź, na której
stał, zatrzeszczała ostrzegawczo. W ostatniej chwili uchwycił
się konara nad głową. Stojący na dole tłum odetchnął z ulgą.
- I co pan zrobił? - zajęczała z wyrzutem siedmioletnia osóbka,
stojąca pod drzewem. - Upuścił pan puszkę z tuńczykiem!
Edward, który wisiał właśnie kilka pięter nad ziemią, miał ochotę
poradzić przemądrzałej smarkuli, żeby sama ściągnęła z drzewa
swojego cholernego kota! Na szczęście w porę przypomniał sobie,
ż
e amerykańskim bohaterom nie wolno krzyczeć na dzieci.
Ulżył sobie, klnąc soczyście pod nosem - na żądnego przygód
Buffy'ego, na biurokratów z towarzystwa opieki nad zwierzętami,
którzy zastrzegli sobie w różnych regulaminach, że nie
do nich należy zdejmowanie kotów z wysokich drzew, a nawet
na Jessice Stanley, seksowną ślicznotkę z wiadomości lokalnych,
która zjawiła się razem z telewizyjną ekipą, po to tylko,
ż
eby sfilmować jego żenujące zabiegi.
Też mi bohater! myślał. Idiota, nie bohater!
3 |
S t r o n a
Czuł, że za chwilę mięśnie rąk odmówią mu posłuszeństwa.
Ostatkiem sił wykonał zamach, wciągnął się na gałąź i usiadł
na niej okrakiem. Kiedy podniósł głowę, zobaczył tuż przed
nosem parę przeźroczystych, błękitnych oczu należących do
syjamskiego kociaka, zesztywniałego teraz ze strachu.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że naraziłeś mnóstwo ludzi
na wielkie kłopoty - odezwał się Edward do przerażonego Buffy'ego,
który nastroszył ogon i machał nim w prawo i w lewo.
- Ale teraz jesteś bezpieczny. Za chwilę postawisz wszystkie
cztery łapy na pewnym gruncie. - Edward wyciągnął rękę.
Kot cofnął się, wygiął grzbiet i wydobył z siebie syk do złudzenia
przypominający dźwięk wydawany przez zepsuty kaloryfer.
- Daj spokój! Tam na dole czeka twoja pani z pyszną puszką
tuńczyka.
Edward czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Przesuwał
się powoli w kierunku zwierzaka, zmuszając się, by mówić
do niego tym samym spokojnym tonem, którym niejeden raz
przekonywał spanikowanych ludzi do skoku na płachtę ratowniczą,
znajdującą się kilka pięter niżej.
- To nie jest puszka zwykłego kociego jedzenia, ale najprawdziwszy
tuńczyk. Dobrze się zastanów, Buffy.
Wszystko na nic. Im bliżej był Edward, tym głośniej syczał
Buffy. Dźwięk ten działał na skołatane nerwy naszego bohatera
jak zgrzyt paznokcia po szkolnej tablicy. Musiał skończyć z tym
jak najprędzej.
- Tu cię mam!
Edward, z fałszywym uśmiechem na ustach, sięgnął po zwierzaka.
Kot rzucił się w tył, stracił równowagę i niespodziewanie
wylądował na plecach swojego wybawcy, wbijając mu w skórę
ostre pazury.
- A niech cię! - ryknął Edward z bólu i wściekłości.
Przestraszony wrzaskiem Buffy wczepił się w niego jeszcze
silniej. Edward tylko ze względu na kamery telewizyjne powstrzymał
się przed rzuceniem kota gdzieś przed siebie, by z lotu ptaka
poznał najbliższą okolicę.
- Twoje szczęście, że jest tu pełno ludzi, głupia futrzana
torbo - sapnął i zagryzając zęby z bólu, zaczął powoli schodzić
w dół. Byli już blisko ziemi, gdy kot zdecydował, że nie odpowiada
mu w miarę bezpieczne miejsce na ludzkich plecach,
i uznał, że przyszedł czas na krótki lot. Wybił się w górę, wyrywając
przy okazji płat skóry z grzbietu bohaterskiego strażaka.
4 |
S t r o n a
Jego dzielnemu wyczynowi towarzyszyło takie przekleństwo
Edwarda, że film nakręcony przez Jessice Stanley nie
nadawał się do emisji w porze, kiedy przed telewizorami zasiadają
dzieci. Natomiast wszystkie wiadomości wieczorne pokazały
twarde lądowanie Edwarda wraz z towarzyszącymi mu efektami
dźwiękowym. Jego biedna matka była wstrząśnięta.
W tym samym czasie, na drugim końcu miasta, Bella Swan,
ś
wieżo upieczona emigrantka z Rosji, siedziała w biurze
urzędu imigracyjnego i trzęsła się ze strachu. Z całych sił
starała się tego nie okazywać, szczególnie wobec mężczyzny,
który siedział naprzeciwko niej. Człowiek ten, Aro Volturii,
był od ponad miesiąca zmorą jej życia.
Słowo „deportacja" dźwięczało jej w głowie jak wyrok śmierci.
- Nie mówi pan poważnie - zaczęła, próbując opanować
drżenie warg.
- Urzędnicy państwowi nie żartują, panno Swan -
usłyszała surowy, niesympatyczny głos.
Spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem, na którym
panował pedantyczny porządek. „Pajacowaty szczur" - tak właśnie
jej pracodawczyni i zarazem przyjaciółka określiła Volturii, kiedy
ten pojawił się po raz pierwszy w restauracji. Nie można było lepiej
go opisać. W całym swoim dwudziestoczteroletnim życiu Bella
nie spotkała równie wstrętnego człowieka. Było to nie byle co, jeśli
wziąć pod uwagę bandę bezdusznych biurokratów, z którymi musiała
rozmawiać we własnym kraju przed wyjazdem do Stanów!
- Szkoda, że poczucie humoru jest cechą nie znaną urzędnikom
państwowym. - Bella uniosła głowę, żeby pokazać, że
się nie boi. - Zaręczam, że w moim przypadku pański rząd się
pomylił. Nie możecie mnie deportować.
Dla własnego dobra zdecydowała się nie mówić, że to Volturii
się pomylił.
Pajacowaty Szczur, udając zdziwienie, uniósł bezbarwne brwi,
potem ostentacyjnie poślinił wskazujący palec i zaczął przeglądać
jej papiery.
- Kiedy po raz pierwszy starała się pani o turystyczną wizę
do Stanów Zjednoczonych, w rubryce „zawód" wpisała pani:
pielęgniarka...
- Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu. W Sankt Petersburgu
- dodała szybko.
Chciała zapisać się do szkoły pielęgniarskiej i uzyskać licencję
natychmiast po przyjeździe do Ameryki. Niestety, plan nie
5 |
S t r o n a
udał się, jak wiele mu podobnych, głównie dlatego, że od dnia
przyjazdu do Nowego Jorku prawie rok temu Bella tułała się
po całym kraju niczym Cyganka.
- A potem była pani nauczycielką angielskiego - powiedział
Volturii kpiąco.
- Angielskiego uczyłam prywatnie.
Miała tego serdecznie dosyć. Wzywano ją tutaj już kilkakrotnie
i za każdym razem rozmowa miała identyczny przebieg.
Wszystkie jej odpowiedzi zapisano w odpowiednich rubrykach.
O co chodziło temu facetowi? Czyżby grał z nią w kotka i myszkę
dla samej tylko przyjemności? Dlatego że lubił pastwić się
nad swymi ofiarami?
- Moja mama pracowała jako tłumaczka w konsulacie amerykańskim
w Leningradzie. Od dzieciństwa mówiłam po angielsku.
Po dyżurach w szpitalu uczyłam, żeby zarobić na bilet do Stanów.
- I skończyła pani jako kelnerka.
Pogardliwy ton głosu Volturii omal nie wyprowadził jej
z równowagi. Policzyła do dziesięciu - pierwszy raz po rosyjsku,
potem po angielsku. Opanowała złość i patrząc mu wyzywająco
w oczy, powiedziała:
- To uczciwa praca.
- Zgadzam się z panią.
Zdziwiona jego reakcją Bella za późno zorientowała się, że
wpadła we własne sidła.
- Po powrocie do domu nie powinna mieć pani trudności ze
znalezieniem dla siebie zajęcia - dodał, uśmiechając się złośliwie.
- Zwłaszcza po tym, jak McDonald's otworzył w Rosji
swoje restauracje.
- Nie możecie mnie deportować.
- Może się założymy? - Uśmiechnął się złośliwie.
Bella nie miała wątpliwości, że dręczenie jej sprawia Volturii
wyraźną przyjemność. Nie wygra z nim, mimo że przed przyjazdem
do Stanów dokładnie przestudiowała prawo imigracyjne.
Pech prześladował ją od chwili wylądowania w Nowym Jorku.
Zaczęło się od wizyty u prawnika, który inkasując sporą
sumę zapewnił, że w jej przypadku prawo stałego pobytu jest
zwykłą formalnością. Niestety, po dwóch dniach gość zlikwidował
biuro i ulotnił się, nie zostawiając adresu.
Szukała potem rady u innych, którzy umiejętnie wyssali z niej
resztę ciężko zarobionych pieniędzy i zostawili na lodzie. Za to, co
jej zostało, kupiła bilet autobusowy ze Springfield w stanie Missouri
6 |
S t r o n a
do Phoenix w Arizonie. I w ten sposób skończyły się jej
kłopoty z prawnikami. Ale nie z urzędem imigracyjnym...
- Mój ojciec... - przerwała, czując, że za moment się rozpłacze.
Nie, nie pozwoli, żeby ten wstrętny szczur z małymi oczkami
widział jej łzy, pomyślała ze złością. Nie da mu tej satysfakcji!
Ona miała przecież w żyłach krew porywczych rosyjskich arystokratów,
spowinowaconych z samym carem, oraz krewkich
irlandzkich rebeliantów, którzy musieli uciekać do Ameryki
przed zemstą angielskiego szeryfa i wsławili się wielką odwagą,
walcząc po stronie Konfederacji. Nigdy!
- Mój ojciec jest Amerykaninem. - Z całych sił starała się,
ż
eby głos jej nie zadrżał.
- Nawet się pani nie domyśla, ile osób mówi mi to samo.
- Popatrzył pogardliwie i wzruszył ramionami.
- Ale ja mówię prawdę.
- Wszyscy tak twierdzą. - Zamknął tekturową teczkę z takim
hukiem, jakby zatrzaskiwał bramę wiodącą ku wolności. - Ma
pani czas do najbliższej środy. Jeśli do dziesiątej na moim biurku
nie znajdą się stosowne dokumenty, rozpocznę procedurę deportacyjną.
I wtedy poleci pani do Rosji najbliższym samolotem.
Nie patrząc na nią, zapisał coś w kalendarzu. Spotkanie było
skończone, a jej życie - zrujnowane.
- Dlaczego daje mi pan tylko kilka dni? - spróbowała jeszcze
raz.
- Wydaje mi się, że już o tym rozmawialiśmy. - Świdrował
ją wzrokiem znad zsuniętych okularów. - Dostała pani wizę
czasową w celu odszukania rzekomego ojca, ale...
- Tylko nie rzekomego! - wybuchnęła.
Paliły ją policzki. Wiedziała, że dłużej nie wytrzyma. Jak on
ś
miał wątpić w istnienie jej ojca - wspaniałego amerykańskiego
dziennikarza, który pewnej mroźnej zimy pojawił się w Leningradzie
i sprawił, że dla jej matki zima zamieniła się w wiosnę.
- Przez całe życie słuchałam opowieści o ojcu...
- Najwyższy czas przyznać, że to były tylko opowieści.
Zmyślone bajki - parsknął z pogardą.
- Moja matka nigdy nie kłamała, panie Volturii!
Bella z trudem powstrzymała łzy. Od śmierci matki minęło
już osiemnaście miesięcy, ale nie było dnia, żeby nie wspominała
tej wspaniałej i wrażliwej kobiety, której miłość uczyniła
jej życie łatwiejszym do zniesienia.
- Zdaje mi się, że zbaczamy z tematu. - Zimny głos Volturii
7 |
S t r o n a
przywołał ją do rzeczywistości. - Dla mnie najważniejsze jest
to, że podczas całego roku spędzonego w Stanach Zjednoczonych
nigdzie nie zagrzała pani miejsca na dłużej niż dziewięćdziesiąt
dni, a więc...
- Prowadziłam poszukiwania.
- A może próbowała pani zatrzeć za sobą ślady.
To pomówienie słyszała od niego wielokrotnie.
- Nie mam nic do ukrycia i nie muszę zacierać za sobą
ś
ladów.
- To pani tak uważa. Ja natomiast myślę co innego. - Volturii
był bardzo z siebie zadowolony. -I mogę zapewnić, że mój rząd
uwierzy słowom zaprzysiężonego pracownika urzędu imigracyjnego,
a nie nie znanej nikomu cudzoziemce, która próbuje
obejść prawo i wtopić się w tłum praworządnych obywateli.
Jego pełen politowania uśmiech doprowadzał ją do pasji.
Zacisnęła spocone dłonie na kolanach. Gdyby go uderzyła, natychmiast
wezwałby policję. Nie da mu tej satysfakcji!
- Środa, dziesiąta rano - powtórzył i wstał, dając do zrozumienia,
ż
e nie zamierza dłużej rozmawiać. - Może pani oczywiście
skontaktować się ze swoim prawnikiem.
Ś
roda! Belli wydawało się, że czuje uchwyt żelaznej pięści,
zaciskającej się na jej szyi. Dzisiaj był piątek. Jak w ciągu
czterech dni odnaleźć ojca, którego bezskutecznie szukało się
przez dwanaście miesięcy? Skąd wziąć pieniądze na adwokata?
Nagle przypomniała sobie rosyjskich przodków matki. Wiedziała
już, co czuli, stojąc przed plutonem egzekucyjnym Armii
Czerwonej. Mimo to odważnie wytrwali do końca. Musi brać
z nich przykład! Jej przecież nie grozi kara śmierci. Wyprostowała
się i dumnie odrzucając głowę w tył, wkroczyła do windy.
Otoczył ją gęsty zapach drogiej wody kolońskiej. Oddychała
z trudem. Na domiar złego elegancko odziany towarzysz podróży
przez całą drogę na parter nie zdejmował oczu z jej biustu. Przeklinała
chwilę, kiedy zamiast czarnego, nobliwego kostiumu zdecydowała
się włożyć obcisłą sukienkę, którą nosiła jako kelnerka. Wizyty w biurze
imigracyjnym trwały długo. Nie miałaby czasu na powrót do
wynajmowanego pokoju, żeby się przebrać przed pracą
Jej zapobiegliwość nie zdała się na nic. Dochodząc do przystanku,
zobaczyła tył odjeżdżającego autobusu. Znaczyło to, że
spóźni się do restauracji. Co gorsza, znaczyło to też, że nie
spotka dzisiaj Edwarda Cullena, który zwykle o tej porze
zjawiał się po jedzenie dla 13 Kompanii Straży Pożarnej.
8 |
S t r o n a
Wprawdzie rozsądek podpowiadał Belli, że nie ma szans, żeby
amerykański bohater zwrócił uwagę na zwyczajną kelnerkę, na
dodatek niższą i dużo mniej szykowną niż długonogie, wiotkie
blondyny, w których gustował, ale jej serce nie słuchało głosu
rozsądku. Wszystko zaczęło się, gdy Edward w ryku syren i błyszczącym
hełmie pojawił się w pełnej dymu kuchni i ugasił pożar.
Kiedy było po wszystkim, przeprosił za zalaną po kostki
podłogę. Całkowicie zaskoczona Bella popatrzyła na czarną od
sadzy twarz, w której oczy błyszczały najczystszym, głęboką
zielenią, i stało się. Ona, dziewczyna dotąd twardo stojąca na
ziemi, zakochała się po uszy, beznadziejnie i na zawsze.
Od tamtego dnia na widok Edwarda wchodzącego swobodnym
krokiem do małej, raczej obskurnej restauracji, Bella z trudem
utrzymywała równowagę ducha i ciała. Prezentował się świetnie
w granatowym podkoszulku i dżinsach - ulubionym stroju
miejskich strażaków. Kręciło się jej w głowie, kiedy patrzyła na
muskularne męskie ciało rysujące się pod ubraniem.
I teraz miałaby wyjechać z Phoenix!? Opuścić Amerykę na zawsze
i nie zobaczyć go więcej!? To naprawdę straszny dzień, westchnęła
przygnębiona. Dobrze, że przynajmniej przestało padać.
Stała na przystanku i spoglądając w czyste, szafirowe niebo,
zmagała się z problemami, które w żaden sposób nie dawały się
rozwiązać. Pomyślała o ucieczce. Czyż nie takie zamiary wmawiał
jej ten obrzydliwy Volturii? Ale dokąd by pojechała? Jak
długo można ukrywać się przed urzędem imigracyjnym i niechlubną
deportacją do Sankt Petersburga?
Zajęta rozpatrywaniem ryzykownego i całkowicie sprzecznego
z prawem planu, nie zauważyła pędzącej ulicą furgonetki
z napisem „Pizza - natychmiastowa dostawa" i ocknęła się dopiero,
gdy fala błota z kałuży spłynęła po jej różowym jak guma
do żucia mundurku.
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ DRUGI
Autobus pojawił się dopiero po czterdziestu minutach.
- Czy pan wie, jak długo czekamy? - narzekała starsza kobieta,
wsiadając do środka.
- Może to moja wina, że jeden autobus wypadł z trasy?
- Kierowca, który wyglądał jak muzyk z rockowej kapeli, wzruszył
obojętnie ramionami.
9 |
S t r o n a
- A co się stało z następnym?
- Czy ja jestem Duchem Świętym? - burknął. - Skąd niby
mam to wiedzieć?
- Młody człowieku, jeżdżę na tej trasie od dwudziestu pięciu
lat i jeszcze nie spotkałam się z podobnym chamstwem. Napiszę
skargę do twoich przełożonych.
- Po prostu umieram ze strachu - zaśmiał się kobiecie prosto
w twarz i odwrócił w stronę Belli. - Cześć, kotku. Chyba miałaś
ciężki dzień - powiedział, mierząc wzrokiem jej zabłocony strój.
- Miewałam lepsze. - Nie chciała wdawać się w rozmowę
z kolejnym antypatycznym przedstawicielem służb publicznych.
- W razie kłopotów z mokrą sukienką daj mi znać. Pomogę
ci ją zdjąć.
- Nie wydaje mi się to konieczne. - Niecierpliwie wyciągnęła
rękę po bilet.
Jego dwuznaczne uśmiechy były równie nieznośne, jak szyderstwa
Volturii.
- Może byśmy tak ruszyli - zdenerwował się młody mężczyzna
w granatowym garniturze. - Nikogo nie interesuje lekcja, jak
obrażać starsze panie i podrywać kelnerki.
- Nie pękaj, człowieku. - Kierowca, oddając bilet, specjalnie
przesunął palcami po dłoni Belli.
To za wiele jak na jeden dzień! pomyślała Bella, opadając
na twardą ławkę. Na dodatek spóźni się do pracy, czego nie
znosi. Chociaż dzisiaj była z tego zadowolona. Za skarby świata
nie chciałaby, żeby Edward zobaczył ją w podobnym stanie. Stanęła
jej przed oczami szykowna blondynka z telewizji, z którą
się ostatnio prowadzał. Najwyższy czas spojrzeć prawdzie
w oczy. Nie ma co fantazjować o namiętnych pocałunkach seksownego
strażaka. Takie jak Bella nie mają szans.
Przyłożyła głowę do zimnej szyby i przymknęła oczy. Ból
głowy, który zaczął się podczas rozmowy w urzędzie, nie ustępował.
Z przerażeniem myślała o sześciu godzinach pracy. Oby
tylko dzisiaj nie było tłoku!
Autobus dojeżdżał do przystanku. Już z daleka zobaczyła lśniący
czerwienią wóz strażacki, stojący przed pawilonem, w którym
urządzono restaurację. Nie tylko Bella była dziś spóźniona.
Początkowo chciała wysiąść na następnym przystanku i wrócić
piechotą. Tylko że wówczas zostawiłaby AngelaWeber z całą
robotą! Wyłącznie dlatego, żeby wymarzony mężczyzna nie
zobaczył jej w tak opłakanym stanie.
10 |
S t r o n a
- Jakbyś nie miała teraz większych kłopotów, dziewczyno
- powiedziała do siebie surowo. - A on i tak nie zwraca na
ciebie uwagi.
Wyprostowała się, wzięła głęboki oddech, zdecydowanym
gestem pchnęła drzwi i stanęła twarzą w twarz z wychodzącym
właśnie Edwardzie.
Bella nie miała racji, myśląc, że Edward nie zwrócił na nią
uwagi. Wprost przeciwnie - od razu zauważył jej piękne włosy,
tak brązowe, błyszczące brązowe oczy i pełne,
różowe usta, których nigdy nie malowała.
Nie byłby mężczyzną, żeby pod obcisłym kelnerskim mundurkiem
nie dostrzec ponętnych wypukłości jej ciała i zgrabnych
nóg wystających spod spódniczki.
I jeszcze jedno - mimo przenikającego wszystko aromatu
pieczonych żeberek, z których przyrządzania słynęła Angela, nie
sposób było nie poczuć, że chorobliwie nieśmiała kelnerka cholernie
ładnie pachnie.
Korciło go kiedyś, żeby się z nią umówić. Ale tego dnia na
posterunku straży pożarnej zjawiła się Jessica Stanley i nakręciła
wywiad z prawdziwym bohaterem. Sprawy potoczyły się na tyle
szybko, że jeszcze zanim kamerzyści zdążyli spakować sprzęt,
Edward przyjął zaproszenie na mecz futbolu amerykańskiego, który
mieli obejrzeć wspólnie z telewizyjnej loży na stadionie.
Spotykał się z Jessicą już trzy tygodnie, a ponieważ, mimo
głębokiej niechęci do wiązania się z kimś na stałe, z usposobienia
i przekonań był monogamistą, nie zrealizował planu randki
z Bellą. Co bynajmniej nie znaczy, że przestał ją obserwować.
Chociaż dzisiaj nie miało to żadnego sensu. Dziewczyna
wyglądała, jakby dopiero co wyszła z myjni, którą zwiedzała
bez samochodu.
- A tobie co się przytrafiło? - krzyknął obcesowo.
I wtedy Bella zalała się łzami.
Jeszcze tego mu brakowało! Bezmyślnie zadane pytanie spowodowało
wybuch takiego płaczu, że wszyscy dookoła patrzyli
na niego jak na mordercę. Parszywy dzień, nie ma co.
Spadając z drzewa, Edward wylądował na kaktusie, po czym
przez upokarzającą godzinę leżał z gołymi pośladkami w szpitalu,
a złotowłosa pielęgniarka wyciągała z niego kolec po kolcu.
Wprawdzie po zakończonym zabiegu dostał od niej numer
telefonu, ale to jeszcze pogorszyło jego i tak zły humor.
- Co, do diabła, zrobiłeś tej biednej dziewczynie, Cullen?
11 |
S t r o n a
- rzucił się na niego Jasper Halle.
Jasper też był strażakiem oraz szwagrem Edwarda i jego najlepszym
przyjacielem. Ale teraz nie zachowywał się jak przyjaciel.
- Zapytałem tylko, co się jej stało.
- Edwardzie Cullen! - rozległ się basowy głos. - Dlaczego
moja najlepsza kelnerka płacze?
Angela Weber przypominała posturą jego wuja Kajusza, drwala
z Oregonu. Nie miała tylko jego wąsów. Teraz wyprostowała się
za wypolerowanym kontuarem i patrzyła na Edwarda oskarżycielskim
spojrzeniem.
- Nic nie zrobiłem. - Edward odwrócił się do Belli, oczekując
potwierdzenia swoich słów.
O Boże. Dziewczyna wyglądała naprawdę żałośnie. Zmierzwione
włosy, czerwony nos, podpuchnięte oczy, z których płynęły
już nie strugi łez, ale cały wodospad Niagara. I wielka
brązowa plama na środku różowej sukienki.
To nie moja wina, przekonywał się w duchu Edward. A jednak...
Gdzieś w tyle głowy odezwało się znajome, nie opuszczające go
nigdy poczucie odpowiedzialności. Tylko że teraz było to całkowicie
irracjonalne. Przecież nie jest nic winien tej rosyjskiej dziewczynie.
Zawsze zostawiał jej duże napiwki, nawet jeśli
przynosiła mu tylko kawę i kawałek orzechowego ciasta!
A poza tym nie była małym kotkiem, ale dorosłą kobietą,
która w dodatku musiała nieźle radzić sobie w życiu, skoro
udało się jej wyjechać z Rosji do Ameryki.
Jak na jeden dzień, zrobił swoje! Powinien teraz ominąć
łkającą dziewczynę i wyjść. Ale nie. Westchnął, odstawił na bok
styropianowy kontener z jedzeniem, który dźwigał pod pachą,
i ujął Bellę za drżące ramiona.
- Słuchaj, kochanie - uśmiechnął się do niej ciepło. - Nieważne,
co się stało. Nie może być aż tak źle.
Edward używał słowa „kochanie" jak przecinka. Właściwie
bez przerwy. Tego jednego dnia zdążył już wypowiedzieć je co
najmniej kilka razy: do siedmioletniej właścicielki kota, do Jessici,
mimo że był na nią wściekły za bezduszne filmowanie
jego upadku, do blond pielęgniarki, która próbowała się z nim
umówić. Bywało, że wyrażał w ten sposób zainteresowanie albo
sympatię. Ale nic więcej.
Edward nie miał pojęcia, że Bella marzyła dniami i nocami,
ż
eby usłyszeć od niego podobne zdanie. Przez krótką, króciutką
chwilę wydawało się jej, że sen się ziścił. Z nadzieją spojrzała
12 |
S t r o n a
w górę i... natychmiast wiedziała, że nie warto było robić sobie
nadziei. W zielonych oczach zobaczyła tylko współczucie.
Znowu zalała się morzem łez.
- Boże! - Edward nic nie rozumiał. - Zrób coś, Angela.
- To twoja wina. - Angela, z rękami skrzyżowanymi na wydatnym
biuście, miała nie wróżący nic dobrego wyraz twarzy.
- Więc to ty musisz coś zrobić.
Chcąc nie chcąc, Edward odwrócił się do Belli.
- Wiesz, kochanie - próbował ją uspokoić -jeśli nie zakręcisz
zaraz kranu, grozi nam powódź. Pamiętasz, co narobiłem,
gasząc pożar w kuchni? Dzisiaj może być gorzej.
Na wspomnienie chwili, w której zakochała się bezgranicznie
w tym mężczyźnie, świadku jej dzisiejszego upokorzenia,
Bella rozszlochała się jeszcze głośniej.
- Poddaję się - machnął ręką Edward.
Jego dzienna dawka cierpliwości była na wyczerpaniu. Jedyna
nadzieja w Jasperze. Człowiek, który radzi sobie z przedmenstruacyjnymi
napadami złych humorów jego siostry, Alice Cullen
Halle, bez problemu uspokoi jeszcze jedną kobietę na
granicy histerii.
- Masz doświadczenie z histeryczkami. Porozmawiaj z nią.
Zanim Jasper zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Angela.
- Tak właśnie postępują mężczyźni. - Zmierzyła Edwarda
wściekłym spojrzeniem. - Najpierw łamią kobiecie serce, a potem
chcą, żeby ktoś inny po nich posprzątał.
- Jak to posprzątał! - Edward nie wierzył własnym uszom.
- Co ty próbujesz mi wmówić, Angela?
- Nic ci nie wmawiam. Ale będziesz mieć ze mną do czynienia,
jeśli zrobiłeś coś tej biednej, niewinnej dziewczynie...
- Co? - Dech mu zaparło z oburzenia.
Wprawdzie nie miał natury mnicha, ale nie był też łajdakiem,
za jakiego uznała go właśnie Angela. Uprawiał bezpieczny seks,
jeszcze zanim stał się osobą znaną publicznie.
- Ja? Ja... nigdy... Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy
- wyjąkał.
- Edward? - Jasper popatrzył na niego surowo.
- Cholera! - Edward nie wytrzymał i potrząsnął Bellą tak gwałtownie,
ż
e zaskoczona przestała płakać. - Powiedz im, że przez cały
czas, kiedy tu pracujesz, zamieniliśmy nie więcej niż dwa zdania.
- To nie jest dowód - upierała się Angela. - Miałam trzech
mężów i żaden z nich nie mówił więcej. W łóżku i poza łóżkiem.
13 |
S t r o n a
Dlatego między, innymi się rozwiodłam. Tylko że małomówność
nie przeszkadzała tym głupkom zostawić mnie z piątką
dzieci na karku.
- Bella! - Edwardowi udało się zachować spokój kosztem
prawdziwie heroicznego wysiłku. - Oboje wiemy, że twoje kłopoty
nie mają nic wspólnego ze mną, prawda?
Uśmiechnął się do niej zachęcająco i delikatnie pogłaskał ją po
głowie. Cofnął rękę natychmiast, gdy zobaczył ostrzegawczy błysk
w oczach Angeli. Przecież zrobił to, żeby uspokoić Bellę. Nie jego
wina, że opacznie odczytano całkiem niewinny gest.
- Czy mogłabyś więc wyświadczyć mi wielką przysługę
i wyjaśnić im, że zostałem wmieszany w tę awanturę zupełnie
przypadkowo?
W zasadzie miał rację. Ale nie do końca. Patrząc na jego
nieszczęśliwą minę. Bella uznała, że wszystkiego i tak nie da
się wyjaśnić. A ponieważ Angela i Jasper mylili się całkowicie,
musiała wyprowadzić ich z błędu. Wzięła głęboki oddech.
Wzrok Edwarda natychmiast zatrzymał się na jej biuście, co należałoby
uznać za efekt uboczny jej dążenia do prawdy. I co nie
umknęło niestety uwagi Jaspera.
- Edward ma rację - wyjąkała drżącymi wargami. - Naprawdę
nic nie zrobił.
Poczuła, że zwalnia żelazny uchwyt, w którym ją trzymał.
- A widzicie! - krzyknął, rzucając wymowne spojrzenie
z gatunku: „A nie mówiłem?"
- Sama nie wiem - mruknęła Angela ponuro. - Może zwyczajnie
cię kryje.
Palce Edwarda znów zacisnęły się na ramionach Belli.
- Niiie - odetchnęła tak głęboko, że aż odpiął się jej guzik
na piersiach. - To nie jego wina. I przepraszam, że zrobiłam
takie zamieszanie. Nic mi nie jest. - Spróbowała się uśmiechnąć,
ale nie dała rady.
- A jednak coś ci jest. Będzie lepiej, jak usiądziesz i opowiesz
nam, co się stało. - Jasper, nie zwracając uwagi na gotowego
do wyjścia Edwarda, przysunął Belli sfatygowane, plastikowe
krzesełko.
- To naprawdę miło z twojej strony, Jasper, ale i tak
spóźniłam się dzisiaj do pracy i...
- Czy widzisz tu jakichś klientów? - zagrzmiała Angela,
omiatając wzrokiem pustą salkę, w której żywe były jedynie
kolory na plakatach reklamujących sos tabasco. - Siadaj, dziewczyno,
14 |
S t r o n a
i wypluj z siebie wszystko, bo inaczej zamęczysz się na
ś
mierć. A poza tym - dodała szybko, gdy Bella próbowała protestować
- płaczące kelnerki odbierają ludziom apetyt. Edward,
przynieś jej szklankę wody.
Edward, wciąż obrażony podejrzeniami, miał ochotę powiedzieć,
ż
eby zrobiła to sama, bo on jest tu klientem. Powstrzymał
się tylko dlatego, że wdzięczna za ugaszenie pożaru Angela wyręczała
go w gotowaniu posiłków dla całej kompanii, kiedy
przypadał jego dyżur. To dzięki niej jedli kurczaka z rusztu albo
ż
eberka zamiast ohydnych hot dogów czy spaghetti z puszki.
Nie warto było rujnować tak korzystnego układu.
- Bardzo ci dziękuję, Edward - powiedziała Bella i zawstydzona
ż
arliwością swojego tonu, uciekła wzrokiem w kierunku okna.
Obserwując ją, Edward po raz kolejny zastanawiał się, jak
smakują te pełne, różowe usta, gdy je całować. Dziewczyna,
ś
wiadoma jego wzroku, przełknęła szybko kilka łyków i zaczęła
opowiadać. Powoli i z wyraźną przykrością streściła swoje spotkanie
z obrzydliwym Arem Volturii.
- Przeklęty szczur - syknęła wściekła Angela.
- To niesprawiedliwe wysyłać cię z powrotem do Rosji tylko
dlatego, że jeszcze nie znalazłaś ojca - dorzucił Jasper.
- Prawo nie zawsze jest sprawiedliwe.
Bella poznała tę prawdę już jako dziecko. Ale przecież miało
to nie dotyczyć Ameryki! Opowieści matki o państwie, w którym
ludzie sami stanowią prawo, brzmiały w jej uszach jak
najpiękniejsza bajka.
Przyłożyła do skroni zimną szklankę, ale ból głowy nie ustępował.
- Nie wolno nam dopuścić, żeby cię deportowali - zadeklarował
Jasper.
Jasper był bardzo miły i zawsze zostawiał jej duże napiwki.
Kiedy próbowała protestować, robił do niej oko i mówił, żeby
potraktowała to jako jego wkład w fundusz poszukiwań. Ale
teraz pomóc nie mógł.
- Chyba nie ma innego wyjścia - westchnęła ciężko.
- Do diabła, dziewczyno - zagrzmiała Angela. - Zawsze jest
jakieś wyjście. Na tym polega Ameryka.
Bella, poruszona ich reakcją, z trudem tłumiła łzy. Powstrzymywała
się, żeby nie wyjść na idiotkę przed Edwardzie.
- Myślałam o ucieczce - przyznała cienkim głosem.
Może to nie był taki głupi pomysł? Na przykład Los Angeles.
Łatwo ukryć się w wielkim mieście. Albo Seattle. Podobno jest
15 |
S t r o n a
tam ślicznie. A gdyby tak pojechać do Montany, zagrzebać się
na jakimś ranczu i gotować dla kowbojów?
Bella, wymyślając coraz to nowe warianty ucieczki, całkowicie
przeoczyła fakt, że nie ma pojęcia o gotowaniu.
- Ucieczka nigdy nie jest wyjściem - przerwał jej Jasper.
- Zwłaszcza w twojej sytuacji. Urząd imigracyjny wcześniej
czy później dowie się, gdzie jesteś.
- A wtedy deportują cię natychmiast - powiedziała Angela.
- Nie możesz dać takiej satysfakcji Pajacowatemu Szczurowi.
- Mam cztery dni, żeby znaleźć ojca. Potem wsadzą mnie
do samolotu lecącego do Rosji.
- Musimy wynająć prywatnego detektywa - wykrzyknął
Jasper. - Cztery dni to niewiele, ale...
- Robiłam to już wcześniej - przyznała Bella ponuro, przypominając
im, że właśnie dlatego znalazła się w Phoenix. - Zresztą
i tak nie mam już pieniędzy.
- Tym się nie przejmuj. Zrobimy zrzutkę na posterunku.
Chłopcy chętnie ci pomogą.
- Wynajęcie detektywa nic nie da. - Edward wtrącił się do
rozmowy pierwszy raz.
- Akurat dużo o tym wiesz - zdenerwowała się Angela. - Facet,
którego wynajęłam w zeszłym roku, znalazł mojego drugiego
eks-męża i wyciągnął od niego alimenty za ostatnie pięć lat.
- Przypominam ci, że zajęło mu to dwa miesiące. Nie mówiąc
o tym, że miał numer ubezpieczenia twojego męża, co cholernie
ułatwia sprawę. Niestety, Bella ma rację. Jest za późno.
- Czyli chcesz, żeby wysłali ją do Rosji. – Angela posłała
Edwardowi ponure spojrzenie. - Biedne dziecko nie ma tam nikogo.
Jej matka nie żyje...
- Wcale tego nie powiedziałem.
Bella, zła, że traktują ją jak nieobecną, podniosła głowę,
zdziwiona.
- Jest jeden sposób. W dodatku całkiem prosty.
- Może się nim z nami podzielisz, ważniaku- ironizowała Angela.
- Bella musi wziąć ślub z obywatelem amerykańskim.
Dzięki temu dostanie zieloną kartę.
Bella, która przed chwilą poczuła okruch nadziei, zgarbiła
się cała. Równie dobrze mógł wysłać ją na pustynię w poszukiwaniu
kopalni złota!
- Doceniam twoje starania, Edward, ale nie wziąłeś pod uwagę
najważniejszego. Nie znam nikogo takiego.
16 |
S t r o n a
- Owszem, znasz.
Już w chwili, kiedy wypowiadał te słowa, Edward wiedział,
ż
e nie ma wyjścia. Cóż takiego, do diabła, w nim siedzi, że kiedy
tylko widzi kogoś w potrzebie, zaraz nakłada błyszczącą zbroję
i pędzi na ratunek?
Przypomniał sobie głośną historię sprzed kilku lat. Seryjny
morderca wysyłał do różnych gazet jeden i ten sam komunikat:
„Zatrzymajcie mnie, zanim znowu zabiję".
Wygląda na to, że on, Edward, powinien wręczać wszystkim
karteczki z tekstem: „Zatrzymajcie mnie, zanim zacznę znowu
pomagać".
Ś
wiadomy, że robi największy błąd w życiu, uśmiechnął się
do Belli swoim słynnym uśmiechem, który znalazł się nawet
na okładce „Newsweeka", i powiedział:
- Przecież znasz mnie.
Przesunął czubkami palców po jej brwiach, a ona zamarła,
nie wiadomo czy pod wpływem słów, czy gestu, który poruszył
ją do głębi.
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ TRZECI
Bella była pewna, że to żart. Albo wytwór jej zmaltretowanej
dzisiejszymi przejściami wyobraźni. Nie była w stanie wyjąkać
nawet jednego słowa. Rozum mówił jej, że się przesłyszała, ale
w sercu obudziła się krucha nadzieja.
- No i co ty na to? - zapytał.
- Nic nie rozumiem. - Odwróciła się do Jaspera i Angeli po
wsparcie.
Jasper wzruszył ramionami i nie spuszczał oczu z Edwarda.
- Może nie było to specjalnie romantyczne — parsknęła
ś
miechem Angela- ale wydaje mi się, kochanie, że nasz bohater
przed chwilą ci się oświadczył.
- Oświadczył? - Powoli spojrzała na Edwarda. - Czy to prawda?
Chcesz się ze mną ożenić?
- Przecież to nie będzie prawdziwe małżeństwo - powiedział
szybko, udając, że nie słyszy pomruku dezaprobaty, który
wydała z siebie Angela. - Taki manewr da ci czas na odnalezienie
ojca.
- Oto słowa dżentelmena. - Jasper pokręcił głową.
17 |
S t r o n a
- Ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, przynajmniej coś wymyśliłem.
- Tu muszę stwierdzić, że masz rację - przyznał Jasper. - Ja,
jako ślubny małżonek twojej siostry, zostałem automatycznie
wykluczony z tej matrymonialnej konkurencji.
Zastanowił się chwilę i dodał:
- Właściwie - dlaczego nie? Powinno się udać. Myślę, że
tobie będzie najtrudniej - uśmiechnął się żartobliwie do Belli,
jakby próbował dodać jej otuchy - przyzwyczaić się do wspólnego
mieszkania z tym facetem. Nie znam kobiety, która chciałaby
oglądać męskie slipki wiszące na wszystkich klamkach.
Bella poczuła się zażenowana jak nigdy dotąd. Rozumiała
już, że Edward zaproponował fikcyjne małżeństwo, żeby ochronić
ją przed dalszymi szykanami urzędników i dać jej szansę na
obywatelstwo. Wiedziała, że takie rzeczy się zdarzają. Słyszała
o kilku dziewczynach z Petersburga, które weszły w podobny
układ z mężczyznami z Europy Zachodniej. Bez romansów. Bez
miłości.
- Mieszkalibyśmy razem? - zapytała.
- Nie! - wykrzyknął Edward.
- Tak! - powiedziała Angela w tej samej chwili.
Jasper ledwo stłumił śmiech na widok przerażonej miny swojego
szwagra, ale nie odezwał się słowem.
- Jeśli chcecie, żeby plan się udał - wyjaśniła Angela- małżeństwo
musi wyglądać na prawdziwe. Kilka tygodni temu widziałam
w telewizji reportaż o fikcyjnych ślubach. Podobno jeszcze
przed nowymi wyborami rząd postanowił skończyć z tym
procederem. A Volturii to taki łajdak, który nie zadowoli się byle
papierkiem od sędziego pokoju. Na pewno sprawdzi, czy mieszkacie
razem.
Edward zaklął pod nosem. Angela miała rację. On też oglądał
ten program w mieszkaniu Jessici. Zamiast czułego sam na
sam z seksowną kobietą, musiał wtedy wgapiać się w telewizor,
gdyż Jessica pokazywała się na ekranie przez kilka
sekund.
Jessica. Lepiej nie myśleć, jak zareaguje, kiedy dowie się,
ż
e jej facet zwiał, żeby ożenić się z inną. Gdyby tylko dał sobie
chwilę czasu na zastanowienie, zanim wyskoczy z propozycją!
Ale nie. Kolejny raz ten sam błąd. Ostatnim razem jego porywczość
doprowadziła do tego, że został obwołany narodowym
bohaterem.
Muszę zacząć pracować nad sobą, postanowił w duchu. I to
18 |
S t r o n a
szybko.
Ponury wyraz twarzy Edwarda nie umknął uwagi Belli. Nigdy
przedtem nie widziała u niego takiej miny. Nawet wtedy, gdy
po ciężkiej walce z ogniem ugasił pożar w ich kuchni. Mógł być
spocony i brudny, ale gdy się uśmiechał, a uśmiechał się zawsze,
wszystkim kobietom serca topniały jak wosk. Teraz wyglądał
jak zwierzę w potrzasku. Najwyraźniej żałował propozycji, którą
złożył jej przed chwilą.
Bella wiedziała już, co ma zrobić. Nieważne, że marzyła
o tym, żeby odpowiedzieć „tak", nieważne, jak bardzo bała się
deportacji - skoro Edward zareagował wielkodusznie i honorowo
wobec niej, ona winna jest mu podobne zachowanie. Przełknęła
ś
linę i opanowując drżenie ust, wydała na siebie wyrok:
- Edward, jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna, ale nie mogę
pozwolić, żebyś przeze mnie zmarnował sobie życie.
Ona ma rację, myślał Edward. I na dodatek daje mi szansę
ucieczki. Wychodzę. Natychmiast wychodzę i już za chwilę będę
u siebie. Tylko że wtedy ona też znajdzie się „u siebie" -
u siebie w kraju, gdzie nie ma domu ani nikogo bliskiego...
- Nie rujnujesz mi życia - usłyszał swój własny głos.
Na Boga, Cullen, co ty robisz najlepszego? Dziewczyna
pozwala ci się wycofać, a ty brniesz w to coraz głębiej!
Dlaczego nie wiejesz? Tak zrobiłby każdy facet o zdrowych
zmysłach!
- Pewnie, że znajdziemy się w nieco kłopotliwej sytuacji
- ciągnął jego głos, nic sobie nie robiąc z myśli kłębiących się
mu w głowie - ale przecież to nie potrwa długo. W końcu odszukasz
ojca i na pewno dostaniesz obywatelstwo.
- Jasper? Angela? - Zdezorientowana Bella zwróciła się do
nich, szukając rady. - Co mam robić?
- Przyjąć jego propozycję - odpowiedzieli obydwoje.
Bella znowu zapatrzyła się w okno. Przecież spełniało się jej
marzenie. Nawet jeśli to nie będzie prawdziwy ślub, nikomu nie
zaszkodzi, jeśli chwilę poudaje. A już na pewno skończą się
upokarzające rozmowy z Volturii! Przypomniała sobie jego
złośliwe uśmieszki i szybko podjęła decyzję.
- Dobrze. Wyjdę za ciebie, Edward.
Edward mógłby przysiąc, że usłyszał huk zatrzaskujących się
za plecami drzwi.
Po krótkiej naradzie ustalili, że ślub odbędzie się w niedzielę.
W sobotę wieczorem, po zakończonej służbie Edwarda, pojadą do
19 |
S t r o n a
Laughlin - małego miasteczka w Newadzie, znanego z licznych
domów gry i faktu, że łatwo tam wziąć ślub.
- Błyskawicznie podpiszemy papiery i w niedzielę po południu
będziemy z powrotem - obiecał Edward.
Nie przyszło mu nawet do głowy, żeby zaprosić kogoś z rodziny,
pomyślała Bella. Nie wiedziała, że Edward ma swoje powody.
Jego matka, która stale przebąkiwała, że „najwyższy czas,
ż
eby znalazł sobie miłą dziewczynę i ustatkował się", dorzuciła
do swoich nalegań następny argument. Od przyjścia na świat
dziecka Alice i Jaspera informowała go z ponurą miną, że od
niego zależy, czy świat ujrzy kolejnego potomka rodu Cullen.
Nie należało zbytnio rozbudzać jej nadziei.
W sobotę Edward pojawił się w wynajętym pokoju Belli trzy
godziny później, niż obiecał.
- Przepraszam, ale mieliśmy pożar i nie udało mi się wcześniej
wyrwać.
- Denerwowałam się.
- Że wcale nie przyjadę?
- Nie. - Rumieniec wstydu zabarwił jej policzki, a Edward
próbował sobie przypomnieć, czy kiedyś spotkał kobietę, która
zdolna była się czerwienić. - No, może trochę się bałam, że
zmieniłeś zdanie - przyznała. - Ale głównie chodziło mi o ciebie.
Słyszałam w radiu o tym pożarze. Martwiłam się, czy coś
ci się nie stało.
- Jeszcze się nie zdarzyło - przerwał buńczucznie. - No to
co? Jedziemy?
Zniósł do samochodu cały niewielki dobytek Belli i ruszyli.
Edward był w fatalnym nastroju, a wymuszone kilka zdań, które
zamienili po drodze, pogorszyły jeszcze atmosferę. Bella uznała,
ż
e idący na egzekucję skazaniec wykazałby większy entuzjazm
niż przyszły pan młody.
Ona sama także inaczej wyobrażała sobie własny ślub. Muzyka,
kwiaty, tłum gości, łzy szczęścia, A wymarzony mężczyzna
miał być przystojny i kochać ją nad życie, bezgranicznie,
na zawsze. Dobrze, że spełniła się przynajmniej jedna część
dziecinnych pragnień. I to z nawiązką, bo Edward był dużo przystojniejszy
od jej ideału z dawnych czasów.
Formalności przedślubne w Laughlin załatwili szybko i bez
kłopotów.
- Jak dotąd, idzie nam świetnie - powiedział Edward
z wymuszonym entuzjazmem, ale nie doczekał się żadnej
20 |
S t r o n a
reakcji.
Dlaczego przynajmniej nie udaje, że się cieszy, myślał z pretensją,
zapominając zupełnie, że to on nalegał, by ceremonia jak
najmniej przypominała prawdziwy ślub.
Przecież co najmniej kilka kobiet w Phoenix skakałoby ze
szczęścia, gdyby złożył im propozycję małżeństwa! Nie mówiąc
już o ofertach matrymonialnych, które przyszły do niego pocztą
po tym, jak pojawił się w kilku popularnych programach telewizyjnych!
Bella nie ma nawet pojęcia, że dostał list oraz
fototografię od dziewczyny wybranej przez „Playboya" na miss
czerwca. I telegram aż z Anchorage na Alasce.
Wręczyli wypełnione kwestionariusze siedzącemu przy
biurku urzędnikowi. Edward wyjął kartę kredytową i zapłacił za
ś
lub.
Wówczas otworzyły się drzwi do Kaplicy Miłości, w której
zobaczyli zupełnie niesamowity widok.
- Nie do wiary. - Zaszokowany Edward wpatrywał się w grubego
mężczyznę ubranego w obcisły, biały kombinezon.
- Edward? - Bella otworzyła szeroko oczy. - Tu jest jak
w filmie. Pamiętasz „Miodowy miesiąc w Vegas"? On przebrał
się za Elvisa!
- Masz rację, słoneczko - wykrzyknął radośnie grubas, nie
dając Edwardowi szansy na odpowiedź, i wyciągnął na powitanie
pulchną dłoń ozdobioną pierścionkiem z wielkim diamentowym
oczkiem. - Tylko że ja jestem Elvisem Presleyem. Dla celów
zawodowych zmieniłem imię i nazwisko.
Z ogromnych głośników umieszczonych w czterech rogach
sali popłynęły dźwięki muzyki Presleya.
- Jak to? - Edward nie wierzył własnym uszom. - Łatwiej
udzielać ślubów, gdy człowiek nosi nazwisko zmarłego piosenkarza?
- Nie byle jakiego piosenkarza, chłopcze. Króla! Samego
Króla! - Uśmiechnął się szeroko do Belli. - Jestem imitatorem
Elvisa i jego sobowtórem, młoda damo. Czyż nie wyglądam jak
on w tamtym superfilmie? Nie wyskakuję z samolotu tylko dlatego,
ż
e jestem za stary i zbyt tchórzliwy. A ty jesteś dzisiaj moją
najładniejszą panną młodą.
- Wychodzimy stąd! - Edward chwycił Bellę i pociągnął ją
do drzwi.
Co za idiotyczne głupstwo popełnił, proponując jej małżeństwo!
Nie wytrzyma dłużej tej farsy!
- Bella!? - powtórzył niecierpliwie, gdy dziewczyna nie
21 |
S t r o n a
zareagowała. - Co z tobą?
- Nic. - Patrzyła z cielęcym zachwytem na kretyńsko przebranego
urzędnika. - Przecież to cudowne.
- To idiotyczne - poprawił ją ze złością. - Musimy znaleźć
jakieś inne miejsce.
Co za szczęście, że nie ma tu nikogo z 13 Kompanii! Spaliłby
się ze wstydu, gdyby któryś z chłopaków zobaczył tę
szopkę.
- Młoda dama wydaje się zachwycona - wtrącił Elvis.
- Kiedy powiedziałeś, że weźmiemy ślub w Laughlin, nie
oczekiwałam niczego podobnego.
- Ani ja!
- Wspaniałe miejsce. I takie romantyczne. W całej Rosji
nie ma nic równie pięknego. Marzyłam o takim ślubie od
zawsze.
- Marzyłaś o tym, że ślubu udzieli ci stary, gruby Elvis!?
- Edward sekundę za późno zreflektował się, że przesadził. -
Przepraszam. Niech pan nie bierze tego do siebie, bardzo proszę.
- Nie czuję urazy - odpowiedział wesoło urzędnik. -I tak
każdy widzi, że jestem stary i graby. Prawdziwy Elvis też miał
kilka funtów nadwagi. Wiecie, w ostatnich latach życia. Myślę
sobie, że skoro sam Król nic sobie z tego nie robił, ja też nie
muszę.
- Edward, proszę cię. - Bella wyrwała się z jego uścisku i położyła
mu dłoń na ramieniu. - Przecież zapłaciliśmy. I ten miły
człowiek jest gotowy...
- Nie pragnę niczego więcej, moje gołąbki, niż złączyć was
małżeńskim węzłem.
- A widzisz? Nie ma sensu jeździć po całym mieście w poszukiwaniu
innego miejsca. Dlaczego mamy nie wziąć ślubu
tutaj?
Temu błagalnemu spojrzeniu nikt by się nie oparł. Aro
Volturii musiał chyba mieć serce z kamienia.
- Do diabła! Zrobimy to tu, ale pod jednym warunkiem.
Musisz przyrzec, że nie powiesz Jasperowi ani Angeli, ani nikomu
innemu o tym, co się tu działo.
- Przyrzekam. - Ścisnęła mu rękę z zadziwiającą, jak na tak
drobną osobę, siłą. - To będzie nasz sekret. Edward, jestem taka
szczęśliwa!
Kto tu bardziej zwariował? Ten stary facet z brylantyną na
włosach i w białym kombinezonie naszywanym brylancikami?
22 |
S t r o n a
Bella, która była ledwo żywa ze szczęścia na myśl, że weźmie
ś
lub w obecności fałszywego Elvisa? Czy on, zgadzając się na
udział w tym cyrku?
- W porządku. - Pokręcił głową i ciężko westchnął. - Skoro
tego naprawdę chcesz.
- Edward! Tak ci dziękuję!
Bella zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do niego
z całych sił. Poczuł jej wargi na swoich. Wystarczyło jedno
dotknięcie wspaniałych piersi, żeby całkowicie zapomnieć
o wszelkich obiekcjach. Bez zastanowienia oddał pocałunek.
Było nie było, od dnia pożaru spędził sporo czasu na rozważaniach
i spekulacjach nad smakiem jej ust. Wyobrażał sobie, że
muszą być słodkie i niewinne.
Rzeczywistość przerosła jego oczekiwania. Ze sposobu,
w jaki całowała, wyczuł, że nie ma wiele doświadczenia. Nie
pomylił się, stawiając na niewinność. Ale w tym samym czasie
on, stary wyjadacz, który z niejedną kobietą miał do czynienia,
ze zdziwieniem poczuł niezwykłą siłę jej pocałunku. Pełne,
jedwabiste usta smakowały jak dojrzały owoc o tysiącu smakach.
Bella zadrżała, gdy zębami zaczął pieścić jej dolną wargę,
a on poczuł uderzenie krwi w dolnej części brzucha.
Bella omal nie upadła. Marzyła o takiej chwili nieskończoną
ilość razy. Nie miała pojęcia, że pocałunek może doprowadzić
do stanu podobnej ekstazy. W jej głowie szalał huragan. Była
pewna, że bije od niej blask, jakby słońce spadło na ziemię
i poprzez gorące, łapczywe usta Edwarda napełniło jej żyły swym
ciepłem. Ciarki chodziły jej po całym ciele, gdy czuła na plecach
dotyk silnych dłoni.
I nagle wszystko się skończyło.
Edward chwycił ją w pasie, odsunął na długość ramienia
i mrużąc oczy, spojrzał na nią z góry. Całe szczęście, że nie
miała pojęcia, o czym wtedy myślał.
- Nie traćmy czasu - powiedział, całkiem nieświadomy, jak
uraził tym uczucia dziewczyny.
- Jasne - zaśmiał się tubalnie Elvis. - Wyglądacie mi na
takich, co to nie mogą doczekać się nocy poślubnej.
Słysząc te słowa, Bella zarumieniła się po korzonki włosów,
a Edward poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Z głośników
płynęły dźwięki następnego przeboju Presleya.
- Które z was ma obrączki?
- Zapomniałem na śmierć. - Edward zaklął pod nosem.
23 |
S t r o n a
- Nic nie szkodzi. Przecież nie potrzebuję obrączki. - Bella
uśmiechnęła się dzielnie, co jeszcze bardziej zirytowało Edwarda.
- Może i nie, ale założę się, że Volturii będzie chciał ją zobaczyć.
- Boże. Obawiam się, że masz rację. - Bella zbladła na
wspomnienie spotkania w przyszłą środę.
- Macie, dzieci, wielkie szczęście - zatarł ręce Elvis. - Tak
się przypadkiem zdarzyło, że mam u siebie całkiem niezły
wybór.
Wyciągnął z regału wybitą czarnym aksamitem szufladę,
w której rzędami ułożono biżuterię różnego rodzaju - od prostych,
tanich obrączek ze srebra, po złote pierścienie z diamentami
wielkości małego miasteczka.
Edward przyjrzał się im uważnie i sięgnął po delikatny pierścionek
ze złotej plecionki z niedużym, ale dobrej jakości diamentem.
- Elegancja Francja - kiwnął głową Elvis. - Bardzo chodliwy
wzór.
- Co o tym myślisz? - Edward wręczył Belli błyskotkę.
Co ona o tym myśli? Przecież to najpiękniejsza rzecz, jaką
w życiu widziała! Z oczkiem błyszczącym jak gwiazda! Tylko
ż
e Edwarda na pewno nie stać na coś podobnego!
- Śliczny, ale - z trudem odwróciła oczy od pierścionka
- ten też będzie dobry.
Pokazała zwyczajną srebrną obrączkę.
- Niebrzydka - zgodził się z nią Elvis.
Zrobił to z dużo mniejszym entuzjazmem, zauważył
Edward. I nie ma się co dziwić. Srebrne kółko zdawało się
krzyczeć z daleka: „Oferta specjalna. Najtańsza obrączka
w mieście!"
- Ale mnie podoba się tamten. Zmierz go, proszę.
Poza wszystkim, chodziło o jego reputację. Nie chciał, by
panna młoda po powrocie do Phoenix nosiła tak nędzny kawałek
srebra.
Pierścionek pasował idealnie. Bella podniosła rękę, podziwiając
ciepły blask złota i lśniący diament. Stropiła się, bo
drżały jej dłonie.
- Nie martw się, złotko - próbował pocieszyć ją Elvis. -
Udzieliłem prawie tysiąca ślubów. Wszystkie panny młode wpadają
w przedweselną panikę.
Być może miał rację, ale ona nie jest prawdziwą panną
młodą! Dlaczego więc tak się denerwuje?
- A co z kwiatami? - zapytał Elvis, gdy Edward wyciągnął
24 |
S t r o n a
z dżinsów kartę kredytową, by zapłacić za pierścionek.
- Ślub bez kwiatów to nie ślub - powiedział, a Bella z błyskiem zadowolenia
w brązowych oczach schyliła się nad wazonem
z goździkami.
Wszystkie one są jednakowe, pomyślał Edward. Od Phoenix
do Petersburga. Jego siostra Alice doprowadziła całą rodzinę do
granic wytrzymałości nerwowej, planując swój ślub, który
w każdym szczególe musiał być doskonały.
- I to też? - spytał ostro, chociaż wcale nie miał takiego
zamiaru.
Bella podskoczyła, wypuszczając z rąk szykowny, krótki
welon z pięknej koronki, który Elvis miał pod ręką na wypadek,
gdyby jakaś panna młoda życzyła sobie takiego ślubnego przybrania.
- Nie, Edward. I tak kupiłeś już tyle rzeczy.
- No to - odwrócił się do urzędnika - zaczynamy.
- W porządku. Zaraz wołam żonę, żeby była waszym
ś
wiadkiem.
Nacisnął mały dzwonek i do pokoju weszła wysoka kobieta
z szopą nastroszonych rudych włosów.
- Nie! - jęknął Edward. - Niech mi pan tylko nie mówi, że
to Ann Esme z „Viva Las Vegas".
- Trafiłeś za pierwszym strzałem, młodzieńcze. - Elvis
uśmiechnął się porozumiewawczo i otworzył drzwi do następnego
pokoju.
Jego środkiem biegł błyszczący chodnik koloru kości słoniowej.
Pod przeciwległą ścianą, na tle białej atłasowej draperii,
stał niewielki ołtarz, a na nim - wazon w kształcie młodego
Elvisa Presleya z gitarą w rękach. Z głowy Elvisa wystawał
bukiet różnokolorowych mieczyków.
Jeśli kiedykolwiek w życiu będę się naprawdę żenić, zrobię
to przed normalnym sędzią pokoju w Phoenix, przysiągł sobie
Edward.
- Przepraszam, młoda damo - zwrócił się szarmancko Elvis
do Belli. - Chociaż będzie ci prawdopodobnie trudno, musisz
na moment rozstać się z pierścionkiem. Potrzebuję go na trochę.
A za chwilę, słoneczko - komenderował - przejdziesz środkiem
do ołtarza, gdzie będzie czekać twój narzeczony. Annie i ja
odśpiewamy hymn.
- Czy to konieczne? - zapytał Edward.
Cała ta ceremonia trwała zdecydowanie za długo. Mimo
czysto surrealistycznego otoczenia zaczynał powoli czuć się jak
25 |
S t r o n a
na prawdziwym ślubie.
- Wszystkie panny młode marzą, żeby przejść nawą do ołtarza,
prawda, kochanie? - zwróciła się ruda kobieta do Belli.
- Bardzo bym chciała - dziewczyna rzuciła Edwardowi proszące
spojrzenie - ale jeśli wolisz zacząć tutaj, niech będzie.
Psiakrew. Znowu ten wzrok głodnego spaniela.
- Szkoda czasu na spory - machnął ręką. - Zaczynaj!
Elvis i Annie zaintonowali „Love Me Tender", a Bella,
z wiązką goździków, za których cenę można byłoby kupić spory
bukiet orchidei, ruszyła w stronę ołtarza. Edward musiał przyznać,
ż
e mimo koszmarnego czarnego kostiumu i równie brzydkiej
białej bluzki, wyglądała uroczo.
Kiedy dziewczyna stanęła u boku Edwarda, Elvis pociągnął za
sznurek i biała kotara rozsunęła się na boki, odsłaniając wielki
telewizor. Rozległ się głęboki głos samego Króla, a na ekranie
pojawiła się scena ślubu z filmu „Blue Hawaii".
- Jakie to romantyczne! - klasnęła w dłonie zachwycona
Bella.
Edward dziękował niebiosom, że nie ma tutaj Jaspera. Dokładnie
mógł sobie wyobrazić, co szwagier opowiedziałby chłopcom
po powrocie do Phoenix. Poczuł dreszcz na samą myśl o wstydzie,
który przyszłoby mu znosić.
- Drodzy zakochani. - Elvis podniósł głos, żeby przekrzyczeć
prawdziwego Elvisa.
Kiedy skończył się film i zamilkły dźwięki piosenki, rozpoczęła
się tradycyjna ceremonia ślubna. Słysząc głos Belli powtarzającej
słowa przyrzeczenia, Edward poczuł na czole zimny
pot. Co on tu robi? Przecież nigdy nie miał zamiaru się żenić.
Trzęsły mu się nogi. Jemu! Bohaterowi! Mężczyźnie, który zawsze
balansował na krawędzi niebezpieczeństwa.
- Edwardzie Cullen - usłyszał. - Czy bierzesz tę oto Bellę
Swan za żonę i ślubujesz...
Edward kątem oka zauważył wbity w niego wzrok Belli.
Wziął głęboki oddech, wyprostował się i zaczął słuchać:
- .. .miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
Przed oczami latały mu białe plamy.
...oraz to, że jej nie opuścisz... - szybkim gestem wytarł
czoło, bo wydawało mu się, że pot zacznie zaraz zalewać podłogę
- .. .w zdrowiu i w chorobie...
- Ślubuję - udało mu się wyjąkać, kiedy zorientował się, że
Elvis skończył tekst przysięgi.
26 |
S t r o n a
Potem zrobił krok do przodu, potknął się o niski stopień
ołtarza i upadł jak długi u nóg Belli. Poczuł, że z nosa leje mu
się krew.
- Edward! - Jej przerażony krzyk przebił się przez zawodzący
ś
piew Króla.
Annie, najwyraźniej przyzwyczajona do dziwnych reakcji
nowo poślubionych małżonków, spokojnym gestem wyjęła mieczyki
z wazonu i chlusnęła wodą prosto w twarz Edwarda. Nad
głową dźwięczał mu głos Elvisa:
- Mocą urzędu nadanego mi przez władze stanu Newada
oraz przez króla rock and rolla ogłaszam was mężem i żoną.
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Jesteś pewien, że nic ci nie jest? - pytała Bella z troską
w głosie, kiedy jakiś czas później szli ulicami Laughlin.
- Jestem pewien - warknął Edward przez zaciśnięte zęby. -
Dlaczego miałoby mi coś być? Ja tylko pół dnia walczyłem
z pożarem, potem prowadziłem samochód przez tę przeklętą
pustynię, później niemal w całości wyczerpałem swój kredyt
w banku, po to żeby jakiś idiota w przebraniu Elvisa Presleya
zechciał dać mi ślub, a na końcu złamałem sobie nos.
- Ale doktor powiedział, że nos nie jest złamany - przypomniała
mu spokojnie Bella.
- To na pewno nie był lekarz, tylko jakiś znachor! - wrzasnął,
otwierając przed nią drzwiczki samochodu.
Nie warto było się mu przeciwstawiać. Był wściekły i na
pewno żałował swojej decyzji. Bella nigdy nie widziała go
w takim humorze. Wolała milczeć. Stłumiła łzy, żeby nie pokazać,
jak mocno ją upokorzył.
Edward zatrzasnął drzwi i włożył kluczyk do stacyjki. Przekręcił,
ale zamiast równego szumu silnika dał się słyszeć niemiły
zgrzyt. Zaklął i spróbował jeszcze raz. Nic.
- Cholera! - wrzasnął, waląc ręką w kierownicę. - To na
pewno najgorszy dzień w moim życiu!
I wtedy stało się.
Przez całą drogę do Lauglin starała się być miła i nie zwracać
uwagi na jego ponure milczenie. W Kaplicy Miłości ignorowała
27 |
S t r o n a
wszystkie sarkastyczne uwagi, którymi próbował zepsuć ceremonię. To
prawda, że ślub był raczej tandetny, ale o całe niebo
lepszy od nudnej, cywilnej uroczystości przed sędzią pokoju,
jakiej się spodziewała. Udawała, że nie widzi plam z krwi na
swoim jedynym wyjściowym stroju.
Ale żeby winić ją za zepsuty samochód!
Bella miała dosyć. Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi,
wypadła na parking i pobiegła przed siebie.
- A niech to! - Edward ze złością walnął głową o kierownicę.
Potem, nie zwracając uwagi na bolesny guz, który natychmiast
wyskoczył mu na czole, policzył do dziesięciu i wymyślając
sobie od najgorszych, pognał za Bellą.
- Bella, co robisz? - Chwycił ją za rękę.
- Odczep się! - Wyrwała się i poszła.
- Słuchaj, przepraszam.
Ż
adnej odpowiedzi.
- Miałem kilka fatalnych dni. To dlatego - ciągnął.
- Myślisz, że tylko ty miałeś złe dni. - Odwróciła się
z ostrzegawczym błyskiem w oczach. - Otóż posłuchaj, Edwardzie
Cullen... - Wzięła głęboki oddech i wybuchnęła potokiem
zdań w swoim ojczystym języku.
Edward nie rozumiał ani słowa, ale z tonu wnioskował, że nie
mówiła miłych rzeczy.
- Może przejdź na angielski, jeśli chcesz, żebym coś zrozumiał
- spróbował ją uspokoić.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś nie przerywał, kiedy mówię
- parsknęła.
- Ale ty nic nie mówisz, maleńka. Ty krzyczysz!
Słysząc słowo „maleńka', Bella nie wytrzymała i zaczęła
kolejną tyradę po rosyjsku.
- I zapamiętaj sobie, że ja nigdy nie krzyczę - powiedziała
z silnym cudzoziemskim akcentem.
Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili nic
innego nie robi, tylko krzyczy. Zamilkła w pół słowa. Edward
zobaczył, że drżą jej plecy i już, już spodziewał się kolejnego
ataku płaczu, gdy zupełnie niespodziewanie usłyszał cichy
chichot.
- Nigdy nie krzyczę - powtórzyła, ledwo powstrzymując
ś
miech. - Jestem bardzo spokojną osobą i nigdy mi się to nie
zdarza.
Edward, rozśmieszony wbrew swojej woli, też się uśmiechnął.
28 |
S t r o n a
- Oczywiście, że nie. Zupełnie jak ja - nigdy się nie
wściekam.
Kiedy teraz wziął ją za rękę, już się nie wyrywała.
- Przepraszam, Bella. Zagalopowałem się.
- Daj spokój. Przecież to ja powinnam przeprosić ciebie.
Gdyby nie twoja szlachetność...
Tylko nie to, jęknął Edward. Wcale nie chciał, żeby mu przypominać
jego godną pożałowania skłonność do dobrych uczynków.
Każdy, najbardziej nawet chętny anioł stróż zastanawiałby
się dłużej, czy pomagać innym w sytuacjach, w których on,
Edward, leciał na złamanie karku.
- Zaczynamy wszystko od początku? - przerwał Belli.
- Chcesz tam wrócić, żeby Elvis udzielił nam jeszcze raz
ś
lubu? - zapytała i parsknęła śmiechem.
Patrząc na jej roześmiane usta pomyślał, że przez głupi upadek
ominęło go tradycyjne zakończenie ceremonii ślubnej.
A gdyby pocałować ją teraz? Na wspomnienie ich pierwszego
pocałunku krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Właśnie
dlatego nie wolno mi ryzykować, postanowił twardo. Nawet
w publicznym parku. Nawet w mieście słynącym z hazardu.
- Musimy poszukać jakiegoś hotelu - powiedział. - Potem
zadzwonię do serwisu.
- Hotelu? Przecież chciałeś wracać do Phoenix natychmiast
po ślubie.
- Nie wrócimy nigdzie bez nowego rozrusznika. Dziś niedziela,
więc musimy poczekać do jutra. Ugrzęźliśmy tutaj na
całą noc.
Perspektywa nocy spędzonej z Edwardzie w hotelowym pokoju
była równie straszna, co podniecająca.
- Ale to będzie sporo kosztować, prawda?
- O to się nie martw.
Wciąż trzymając się za ręce, wrócili do samochodu po swoje
rzeczy, po czym weszli do hotelu, który znajdował się po przeciwnej
stronie ulicy.
- Co to znaczy, że wszystkie miejsca są zarezerwowane?
- nie dowierzał Edward.
- Dokładnie to, co pan słyszy. - Recepcjonista wzruszył
ramionami. - Nie ma wolnych pokojów.
- No to znajdziemy inny hotel.
- Na pana miejscu nie liczyłbym na wiele. Właśnie odbywa
się międzynarodowy zjazd Shrinerów, a jutro będą finały stanowych
29 |
S t r o n a
mistrzostw w boksie.
- Nie denerwuj się. Na pewno coś znajdziemy - uspokajał
Edward Bellę, kiedy wychodzili z kapiącego od złotych ozdób
holu na ulicę.
Jednakże po półgodzinnym spacerze w oślepiającym słońcu
od hotelu do hotelu musiał pogodzić się z porażką. Walizka
Belli wydawała się ważyć ponad tonę.
- Oddam wszystko za jaki bądź pokój - wystękał w szóstym
z kolei. - Pieniądze, karty kredytowe, pierworodne dziecko.
Może pani prosić, o co pani chce.
Zgrabna blondynka z recepcji z trudem hamowała śmiech.
- Ma pan szczęście. - Przypatrzyła się Edwardowi z wyraźnym
zainteresowaniem. - Przed chwilą ktoś odwołał rezerwację.
- Wielkie dzięki. - Omal nie pocałował jej w błyszczące od
szminki usta.
- Jakaś para z Wichita wynajęła kilka tygodni temu apartament
dla nowożeńców. Podobno w ostatniej chwili pokłócili się
o to, która piosenka Elvisa ma być grana na ich ślubie. Obrażona
panna młoda wypadła z kaplicy, złapała taksówkę na lotnisko
i wróciła prosto do domu. Ceremonia została odwołana.
Edward i Bella wymienili rozbawione spojrzenia.
- Powinni wybrać coś z filmu „Blue Hawaii".
- Jasne - odpowiedziała recepcjonistka pogodnym tonem. -
W zeszłym roku wychodziłam za mąż i Elvis zagrał nam właśnie
to. Do dziś jesteśmy razem. Płaci pan kartą?
Pięć minut później byli sami w ogromnych rozmiarów apartamencie,
który Edward wynajął za równowartość dwutygodniowej
pensji. Pokój wydawał się dziełem jakiegoś oszalałego amora
- na obitym bordowym materiałem podwyższeniu stało wielkie,
okrągłe łoże przykryte różową aksamitną narzutą i zarzucone
stosem poduszek. Cztery złocone kolumny dopełniały
wystroju całości.
- Dziwne. Lustro na suficie... - Zaskoczona Bella spojrzała
w górę.
Wyglądam strasznie, pomyślała. Rozczochrane włosy, rozmazany
makijaż, krwawe plamy na białej bluzce... Nie ma
obawy, że Edward zechce pocałować kogoś w takim stanie.
- Nie takie znowu dziwne. - Edward z ulgą odstawił walizki.
- Zważywszy, że jesteśmy w apartamencie dla nowożeńców.
- Wciąż nie rozumiem. - Urwała nagle i zaczerwieniła się,
zawstydzona.
30 |
S t r o n a
- Uuu, doprawdy - zaczął ją życzliwie przedrzeźniać.
Ładnie wygląda z tymi zaróżowionymi policzkami, zauważył.
W ogóle jest cholernie ładna. Ciemne włosy opadające na
ramiona, różowe wargi... Miał ochotę całować ją do utraty tchu.
Wyobraził sobie nagą Bellę leżącą w satynowej pościeli, gotową
na spotkanie swojego kochanka, swojego męża.
Nie igraj z ogniem, powiedział sobie. To nie był prawdziwy
ś
lub.
Nie tylko on oddawał się erotycznym marzeniom. Belli
wydawało się, że widzi w lustrze muskularne ramiona i jędrne
pośladki Edwarda. Wyobrażała sobie dotyk silnych, męskich dłoni
i niemal czuła, jak jego pocałunki budzą w niej rozkoszne
dreszcze.
Skrzyżowali spojrzenia w lustrze i uciekli wzrokiem na bok.
Ż
adne z nich nie chciało przyznać się do swoich fantazji.
- No, dobrze - odchrząknął Edward, przyglądając się uważnie
złoconej komodzie, która wyglądała, jakby przywieziono ją
wprost z Wersalu. - Muszę skontaktować się z pomocą drogową.
Niech przyślą tutaj kogoś jutro z samego rana.
Nie na to miał ochotę. Na komodzie, na srebrnej tacy stała
butelka szampana i pudełko belgijskich czekoladek przewiązane
czerwoną wstążką. O wiele milej byłoby teraz pić szampana,
karmić Bellę czekoladkami i kochać się z nią przez resztę dnia
i całą noc.
- Jeśli chcesz, możesz się trochę odświeżyć. Za chwilę pójdziemy
coś zjeść. Chyba że wolisz, żeby przynieśli nam obiad
do pokoju.
- Można zamówić obiad do pokoju?
- Wystarczy jeden telefon.
Potem płacisz za to i odechciewa ci się obiadów na resztę
ż
ycia, pomyślał. A zresztą! Przekroczył dzisiaj swój kredyt tyle
razy, że nie warto było zastanawiać się nad kolejnymi wydatkami.
- To musi być bardzo przyjemne. - Bella nie miała ochoty
wychodzić z pokoju.
Pociągała ją myśl, żeby zostać w tym idiotycznie podniecającym
wnętrzu. Tym bardziej że obok był mężczyzna, w którym
zakochała się kiedyś od pierwszego wejrzenia.
- Ale równie miło będzie gdzieś pójść - zmusiła się do
uśmiechu. - Widziałam na dole małą restaurację.
- Dobry pomysł - odetchnął Edward.
Poczuł ulgę, że Bella wyciągnie go z pozłacanego miłosnego
31 |
S t r o n a
raju z wodnym łóżkiem pośrodku. Za jej sprawą znajdzie się
z dala od pokus. Ale w głębi duszy mocno tego żałował. Byłoby
wspaniale kochać się z nią właśnie tutaj!
- Edward? - usłyszał wołanie z łazienki. - Czy nie przeszkadza
ci, że wezmę kąpiel?
- Rób, na co masz ochotę! - krzyknął ze słuchawką przy
uchu. - Chyba tak łatwo się nie dodzwonię.
Automatyczna sekretarka zapewniała go właśnie z profesjonalną
uprzejmością, że jest wdzięczna za telefon, ale niestety,
w tej chwili połączenie nie jest możliwe.
O ile Bella zdołała wyrwać się z sideł, jakie zastawiała na
zakochane dziewczyny sypialnia, o tyle od razu postanowiła
ulec atrakcjom łazienki. Różowe kafelki, wanna w kształcie
serca głęboka jak jezioro, bulgoczące jacuzzi oraz rząd kryształowych
pojemników napełnionych solami kąpielowymi wprawiły
ją w ekstazę. Uznała, że amerykański system sanitarny to
jeden z siedmiu cudów świata. Gdyby tamta panna młoda wiedziała,
co traci, nie odwoływałaby ślubu z powodu jednej głupiej
piosenki Elvisa.
Po półgodzinie wyszła z pachnącej wanny zrelaksowana
i wypoczęta jak nigdy dotąd. Otulona mięciutkim, grubym ręcznikiem
stanęła nad walizką i ciężko westchnęła. Wybór był
niewielki. A już na pewno nie znajdzie się w środku nic, w czym
można by iść do restauracji w wytwornym hotelu.
Zdecydowała się na prostotę. Wyjęła krótką dżinsową spódnicę
i czerwoną bawełnianą bluzkę ozdobioną przy szyi ręcznym
haftem. Miała nadzieję, że tak ubrana nie przyniesie wstydu
sobie ani Edwardowi.
Więcej czasu poświęciła włosom, próbując zapanować nad
niesfornymi kosmykami, które co chwila wymykały się spod
kontroli. Cały wysiłek i tak poszedł na marne - brązowe loki
Belli nie chciały podporządkować się żadnej dyscyplinie, a już
na pewno nie miały zamiaru upodobnić się do gładkich fryzur,
w których gustowały blondynki Edwarda.
Daj sobie spokój, mruknęła do siebie. I tak nigdy nie zostaniesz
jego dziewczyną.
Kiedy wyszła z łazienki, Edward, rozłożony na kanapie, spał
w najlepsze. Nocna podróż do Newady oraz wcześniejsze trudy
przy gaszeniu pożaru najwyraźniej dały o sobie znać. Bella
przysiadła na oparciu mebla i pewna, że nikt nie złapie jej na
gorącym uczynku, oddała się kontemplacji mężczyzny swojego
32 |
S t r o n a
ż
ycia.
Miał rzęsy, których zazdrościć mogły mu wszystkie dziewczyny
- gęste, ciemne i podwinięte do góry; lekko zadarty nos
i kwadratowy, zadziorny podbródek.
Oddychał swobodnie i lekko. Przypomniała sobie twardą jak
marmur, ale rozkosznie ciepłą klatkę piersiową, do której przytuliła
się dziś rano, i gorąca fala zalała jej policzki.
Prześlizgnęła się oczami po jego biodrach i długich nogach.
Kiedy poczuła, że ma ochotę wtulić się w śpiącego Edwarda,
uznała, że najwyższa pora wyjść. Nie chciała, żeby pomyślał,
ż
e uciekła, więc na imponującej hotelowej papeterii napisała
szybko krótki list i zeszła na dół.
Już miała wejść do restauracji, gdy usłyszała charakterystyczny
hałas. Gdzieś niedaleko musiało być kasyno. Zaciekawiona,
zajrzała do przyległego pokoju.
- Ooo! - Otworzyła usta ze zdziwienia.
Wszystko było jak w filmie. Kryształowe wisiorki w dziesiątkach
ż
yrandoli lśniły wszystkimi barwami tęczy. Podłogę
wyścielono grubym dywanem w odcieniach ciemnej czerwieni
i starego złota. Wzdłuż pokrytych malowidłami ścian ciągnął
się podwójny rząd złoconych kolumn. Zewsząd dochodził
szczęk automatów do gry i jednostajny gwar głosów, przerywany
od czasu do czasu jękiem zawodu lub okrzykami podniecenia.
Zauroczona Bella nie mogła się oprzeć. Musiała wejść do
ś
rodka.
- Witaj, młoda damo! - Starszy mężczyzna w purpurowym
fezie, którzy nosili wszyscy Shrinerzy, wyciągnął do niej rękę.
- Siedzę tu już od godziny i nie wygrałem ani centa. To moja
ostatnia moneta. Może ty będziesz miała więcej szczęścia?
Włożył jej do ręki srebrny krążek.
- Więcej szczęścia? - Zdezorientowana Bella obracała
w palcach ciepły kawałek metalu. - Nie rozumiem.
Przez całe dwanaście miesięcy, które spędziła w Ameryce,
nie zetknęła się z monetą o takiej wartości.
- Więcej szczęścia z jednorękimi bandytami. - Mówiąc te
słowa, uważnie się jej przypatrywał. - Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie. Przyjechałam z Arizony. Z Phoenix.
- A wcześniej?
- Aha. - Kiwnęła głową. - Z Rosji. Z Petersburga.
- To dlatego mówisz jak Natasza.
- Natasza to bardzo popularne rosyjskie imię. Ale ja jestem
33 |
S t r o n a
Bella.
- Też śliczne imię. Tylko że ja mówię o Nataszy z telewizji.
Pamiętasz sobotnie kreskówki?
- Nie. - Patrzyła na niego całkiem zbita z tropu.
- Zresztą nieważne - powiedział. - A więc, droga Bello,
czy chcesz spróbować szczęścia?
- Obawiam się, że w ostatnich czasach szczęście mnie opuściło.
- Mnie też. Kto wie, może nasze pechy zniosą się nawzajem
i przyniesiemy sobie szczęście? A tak na marginesie - jestem
Ben Wolf. Z Dallas w stanie Teksas. Zdaję sobie sprawę, że
to bez sensu, ale człowiek nie ma wpływu na miejsce, w którym
osiedlają się jego rodzice. Wiesz, stary Sam Wolf to mój tato.
Nie wiedziała. Nazwisko Wolf nie mówiło jej zupełnie
nic. Przyjrzała się uważnie Benowi. Musiał dochodzić sześćdziesiątki.
Spod stożkowatego fezu wystawały mu kosmyki siwych
włosów, a bystre, niebieskie oczy patrzyły na nią
przyjaźnie. Doszła do wniosku, że nie musi się go bać.
Poza tym, nie byli sami. Wokół kłębił się tłum ludzi, którzy
najwyraźniej świetnie się bawili. Bella, od tak dawna pozbawiona
jakichkolwiek przyjemności, uznała, że zasłużyła na odrobinę
szaleństwa. Udzieliła się jej siła bijąca z tego miejsca.
- Musi mi pan wszystko wytłumaczyć. Nie mam pojęcia
o hazardzie.
- A właśnie, że masz. Każdy ma. Całe życie to jeden wielki
hazard. Każdego ranka ryzykujemy, że skończymy pod kołami
autobusu. A pioruny? Czy wiesz, ile ludzi ginie rocznie od
pioruna?
- Nie.
- Ja też nie. Ale na pewno całe mnóstwo. Rzecz w tym,
ptaszku, że każdego dnia coś może się nam udać. Nie można
przegapić szansy. Mój tatko, na ten przykład. Włóczył się po
bezdrożach Teksasu z dyplomem geologa w kieszeni, biedny
jak mysz kościelna. Robił odwiert po odwiercie - i nic. Ale się
nie zrażał. I za trzynastym razem trafił w dziesiątkę. Ropa siknęła
fontanną. Odtąd szedł do przodu jak burza.
- Dobrze, panie Wolf. Spróbuję.
- To lubię. Dzielna dziewczyna. A pan Wolf to mój ojciec.
Ja jestem Ben. Teraz pozbądźmy się tego pechowego dolara,
a potem zdecydujemy, co robimy z resztą wieczoru.
Bella wrzuciła monetę we wskazaną szczelinę. Rozległ się
cichy zgrzyt i kółka wewnątrz maszyny zaczęły się obracać.
34 |
S t r o n a
Cyfry w okienkach migały z zawrotną szybkością. Po chwili
pierwsza szpula zatrzymała się na siódemce. Potem druga. Kiedy
w trzecim okienku pokazała się kolejna siódemka, rozdzwoniły
się dzwonki. Lampki w środku maszyny migały jak szalone.
- Masz cholerne szczęście, złotko. - Ben poklepał Bellę po
plecach. - Zgarnęłaś całą pulę.
- Co to jest pula? - Bella musiała krzyczeć, gdyż zagłuszał
ją dźwięk sypiących się pieniędzy. - Ten automat jest zepsuty,
tak?
- Ten automat jest w najlepszym porządku! Wygrałaś, Bella.
To wszystko - wskazał na górę monet - należy do ciebie.
Odkąd zobaczyłem tę małą osóbkę, wiedziałem, że przyniesie
mi szczęście - oznajmił na cały głos.
Zgromadzeni wokół ludzie okazywali nie mniejszy entuzjazm,
bili brawo i krzyczeli z radości na widok błyszczącego strumienia,
który wciąż sypał się z maszyny. Styropianowy kubek, który ktoś
podał Belli, szybko wypełnił się dolarami. Potem drugi. I następny.
Nie nadążała z łapaniem spadających monet.
Znienacka pojawiła się kobieta w białej męskiej koszuli, obcisłych
szortach i czarnych, siatkowych pończochach. Trzymała
tacę, na której stała butelka i dwa wysmukłe kieliszki.
- Gratulacje od dyrekcji - powiedziała, wręczając im napełnione
kieliszki.
Bella, z rękami pełnymi monet, spojrzała na Bena pytającym
wzrokiem.
- To szampan dla nas - powiedział.
- Aha. Nigdy nie próbowałam prawdziwego szampana.
W Rosji mamy tylko igristoje. Podobne, ale to nie to samo.
- Wielka szkoda. Piękne dziewczyny powinny zawsze pić
szampana. Za twoją wygraną! - Ben wzniósł toast i jednym
haustem opróżnił kieliszek.
Bella spróbowała złotego, musującego płynu. Był pyszny.
- Smakuje jak śmiech - powiedziała.
- Świetnie to ujęłaś - zaśmiał się Ben serdecznie. - Chodź,
policzymy, ile wygrałaś.
Czy to wszystko przytrafiło się jej naprawdę? Przecież takie
rzeczy nie zdarzają się nawet w Ameryce! No, może tylko
w filmach.
- Cztery tysiące dolarów? - pytała po chwili, oniemiała ze
zdziwienia.
- Cztery tysiące siedemset czterdzieści osiem - uściślił Ben.
35 |
S t r o n a
- Mówisz poważnie?
- Absolutnie poważnie.
Tyle pieniędzy! Może oddać Edwardowi całą sumę, którą wydał
dzisiaj z jej powodu. Na pierścionek, na kwiaty, na ich
luksusowy apartament. Zwróci mu wszystko, a i tak zostanie
jeszcze mnóstwo. Zaraz wynajmie detektywa, żeby odszukał jej
ojca.
Tylko że...
- Ben - odwróciła się do swojego towarzysza. - Przecież to
twoje pieniądze.
Omal nie udławił się szampanem, potem spojrzał na nią
przeciągle i powiedział:
- Na ile zdążyłem cię poznać, wiem, że nie żartujesz.
- Oczywiście, że nie. To była twoja moneta. Ja tylko wrzuciłam
ją do maszyny. Wygrana należy do ciebie.
Poprzez otaczający ich tłum przeszedł szmer zdziwienia.
- To niezupełnie było tak, maleńka. Kiedy wręczyłem ci
srebrnego dolara, miałem dość tej głupiej maszyny. Nie chciałem
tam dłużej siedzieć. Wygrana jest twoja. Całe cztery tysiące
siedemset czterdzieści dolarów!
- Czterdzieści osiem - poprawiła go bezwiednie, upojona
sukcesem, szampanem i planami na przyszłość.
- Czterdzieści osiem - zgodził się i ryknął głośnym śmiechem.
- Możemy się podzielić. - Poczucie sprawiedliwości kazało
jej spróbować jeszcze raz.
- Bella, kochanie, posłuchaj. Tak długo jak czarne złoto
tryska z moich szybów, pieniędzy mi nie zabraknie. Wytrzymam
nawet codzienne wyprawy własnej żony do najdroższych sklepów.
Nie martw się o mnie. Hazard jest dobry, kiedy człowiek
ś
wietnie się bawi. Musisz uwierzyć, że od dawna nic nie sprawiło
mi większej radości niż twoja wygrana.
Uśmiechnął się do niej kpiąco i dodał:
- I co teraz? Chcesz przestać czy idziemy powiększyć tę
sumę o następne kilka tysięcy?
Każda rozsądna kobieta, upominała się w myślach Bella,
zabrałaby wygraną i wróciła na górę, prosto do swego pokoju.
Każda rozsądna kobieta pragnęłaby uniknąć losu, jaki spotkał
niejednego hazardzistę.
Ale czy jakaś rozsądna kobieta wyjechałaby bez grosza przy
duszy z rodzinnego kraju, żeby gdzieś za oceanem szukać ojca,
który, według wielu ludzi, nigdy nie istniał? Czy wyszłaby za
36 |
S t r o n a
mąż za faceta, którego widziała zaledwie kilka razy w życiu?
- Idziemy powiększyć tę sumę o kilka tysięcy - rzuciła
lekko.
Wśród oklasków kibiców Ben poprowadził ją do długiego
stołu pokrytego zielonym suknem, na którym widniały czarne
i czerwone cyfry. Patrzyła, jak mężczyzna w smokingu rzuca
metalową kulkę na coś w rodzaju koła z przegródkami i puszcza
to koło w ruch.
- Oto ruletka - powiedział Ben. - Właściwie większe szanse
na wygraną mielibyśmy, grając w oczko, ale zasady ruletki są
prostsze.
Wręczył jej stos kolorowych żetonów.
- Wybierz jakiś numer.
Nagle zdała sobie sprawę, że tu traci się prawdziwe pieniądze,
a nie plastikowe prostokąty bez żadnej wartości, i zawahała
się.
- Nie - pokręciła głową. - Jest zbyt wiele liczb do wyboru.
- Nie ma sprawy. Zacznijmy od kolorów. Czerwony czy
czarny?
- To łatwe. Czerwony oczywiście.
Kolor błyszczącego wozu strażackiego Edwarda. I kolor jego
mustanga.
Położyła żeton na wskazany przez Bena kwadrat i wstrzymała
oddech, gdy krupier zakręcił kołem. Czas dłużył się w nieskończoność.
Nie mogła znieść dźwięku kulki obijającej się
o krawędzie ruletki. W końcu koło zatrzymało się, a kulka jakby
resztką sił trafiła w czerwoną dziesiątkę.
- Czerwone! - klasnęła w dłonie. - To znaczy, że wygrałam,
tak?
- To znaczy, że wygrałaś, tak! - Ben przedrzeźniał ją
z wyraźną przyjemnością. - A nie mówiłem, że przyniesiesz mi
szczęście? Chcesz spróbować jeszcze raz? - zapytał, gdy krupier
przesuną! w jej stronę dwa żetony.
- Tak - odpowiedziała i bez zastanowienia postawiła oba na
czerwone.
Ben poszedł za jej przykładem. I wtedy ona sięgnęła do
swojej kupki i na wybranym przed chwilą polu ustawiła cały
stosik żetonów. Z napięciem czekała, co się stanie.
37 |
S t r o n a
ROZDZIAŁ PI
ROZDZIAŁ PI
ROZDZIAŁ PI
ROZDZIAŁ PIĄTY
TY
TY
TY
Kiedy Edward obudził się po dwóch godzinach, dookoła panowała
cisza. Jedynie z dołu dochodziły przytłumione dźwięki
muzyki.
Ż
eby apartament dla nowożeńców, pomyślał z dezaprobatą,
za który trzeba płacić niebotyczne sumy, zlokalizować nad salą
taneczną! Zwlókł się ze skórzanej kanapy, przeczesał rękami
włosy i przełknął kilka razy ślinę. Przypomniał sobie, że szczotka
do zębów została w domu. Jak można było nie zapakować
czegoś tak ważnego, zaklął pod nosem.
Drzwi do przyległej sypialni były zamknięte. Uznał, że Bella
ś
pi. Bo chyba nie zasnęła w wannie?
Zapukał delikatnie, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
Spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. Ale ta dziewczyna ma
mocny sen! Otworzył drzwi. Łóżko było nietknięte.
W głowie pojawił mu się obraz Belli leżącej pod wodą.
Kiedy on spał w najlepsze, ona straciła przytomność i utopiła
się! Jednym susem znalazł się pod drzwiami łazienki i wpadł do
ś
rodka. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że jej tam nie ma.
Wzburzenie nie pozwoliło mu w pełni docenić urody łososiowego
wnętrza, ale natychmiast zauważył, jak wiele erotycznych
możliwości niesie wanna podobnych rozmiarów. Miał nadzieję,
ż
e młode pary też to zauważyły.
Problem nieobecności Belli był jednak ważniejszy niż troska
o anonimowych kochanków. Właśnie rozważał, czy już zawiadomić policję o
jej zniknięciu, kiedy na oparciu różowego
fotela spostrzegł czarny żakiet.
Przebrała się! Nie będzie nawet mógł powiedzieć policji, co
ma na sobie! Dopiero po dobrych kilku chwilach Edward zdał
sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji. Na pewno Bella nie
chciała go budzić i sama poszła coś zjeść. Wystarczy zejść do
restauracji, żeby ją znaleźć.
Dopiero wtedy zauważył liścik, który leżał w najbardziej
widocznym miejscu, na stoliku obok kanapy.
Ale wcale go to nie uspokoiło. Bella była naiwna i łatwowierna.
Takie jak ona otworzyłyby każdemu, nie myśląc o zagrożeniach,
które mogą czyhać za drzwiami. Nigdy by sobie nie wybaczył,
gdyby przytrafiło się jej coś niemiłego, kiedy jest pod jego opieką.
A Angela i Jasper nie daliby mu spokoju do końca życia.
38 |
S t r o n a
- Czy jest pani pewna, że nie widziała nikogo takiego?
- pytał chwilę później. - Młoda dziewczyna, mniej więcej tego
wzrostu - sięgnął ręką do ramienia - brązowe, falujące włosy,
około pięćdziesięciu kilogramów wagi...
- Kochany, mówiłam już panu, że nie. - Ładna, choć
dobrze zaawansowana w latach hostessa patrzyła na niego
wyraźnie rozbawiona. - Ale niech pan sprawdzi jeszcze raz
- wskazała ręką wnętrze restauracji.
- Byłem w środku ze trzy razy! Nie ma jej tam.
- Ja też przed chwilą powiedziałam to samo, mój drogi. - Ta
kobieta musiała kiedyś być tancerką, zadecydował Edward, patrząc
na jej długie nogi. - Każdy, kto ma oczy na swoim miejscu,
natychmiast zobaczy, że tu nie ma żadnej dziewczyny, jest natomiast
całe mnóstwo Shrinerów w czerwonych fezach. Ci faceci
bardzo lubią się bawić i na pewno od razu zauważyliby
samotną, młodą i ładną, kobietę.
- Ona nie jest samotna - zgrzytnął zębami Edward. - Dwie
godziny temu wzięliśmy ślub.
- I już ją pan zgubił? - Eks-tancerka uniosła rude brwi. - To
nie najlepiej wróży waszemu małżeństwu.
Kilku Shrinerów, którzy czekali na miejsca w restauracji,
przysłuchiwało się jej złośliwościom z wyraźnym zadowoleniem.
- Zasnąłem - warknął Edward - a ona zniknęła.
- No, to nie bardzo można ją winić. Proszę usiąść i spokojnie
czekać.
- Chcę natychmiast zobaczyć się z szefem ochrony.
- Jest pan w gorącej wodzie kąpany, mój drogi. Żona zjawi
się, kiedy uzna, że już pana ukarała.
- Bella nie jest typem, który używałby głupich sztuczek.
- Edward poczuł się obrażony w imieniu Belli.
- Wszystkie kobiety stosują sztuczki wobec mężczyzn. -
Hostessa popatrzyła na niego z lekceważeniem. - Tylko w ten
sposób możemy być górą.
Edward postanowił zajrzeć do baru, sprawdzić inne restauracje,
i dopiero w razie niepowodzenia skontaktować się z ochroną.
Właśnie przechodził przez hotelowy hol, gdy usłyszał znajomy
ś
miech. Stanął zaskoczony - najbliższe drzwi prowadziły
do kasyna! Uznał, że się przesłyszał. Dla pewności zajrzał do
ś
rodka i oniemiał.
Bella siedziała na wysokim krześle przy karcianym stole!
Krótka spódniczka odsłaniała spory kawałek jej rozkosznie
39 |
S t r o n a
gładkich ud, nic więc dziwnego, że wokół niej kłębił się tłum
hałaśliwych mężczyzn w znajomych czerwonych fezach. Mimo
ż
e każdy z nich mógłby być jej ojcem, Edward odczuł coś w rodzaju
niepokoju, dziwnie przypominającego zazdrość.
- Co ty, do diabła, tu robisz?
Zaskoczona Bella podniosła głowę i cała jej twarz rozświetliła
się uśmiechem.
- Cześć, Edward. Jak ci się spało?
Taki uśmiech stopiłby wszystkie lody bieguna północnego,
ale nie miał wpływu na Edwarda.
- Dlaczego nie poszłaś do restauracji? Przecież miałaś tam
być!
- Ach! - uśmiechnęła się jeszcze piękniej, a w oczach zalśniły
jej wesołe błyski. - Szłam tam, kiedy zajrzałam do tego
pokoju. Postanowiłam zostać i poprzyglądać się chwilkę, a wtedy
Ben dał mi dolara i wrzuciłam go do maszyny, i...
- Ben?! - rzucił przez zaciśnięte szczęki.
Nie do wiary! Przecież to zazdrość! Normalna zazdrość.
Cullen, co ty robisz?
- Ben Wolf. Z Dallas w stanie Teksas. - Edward natychmiast
rozpoznał nosowy, teksaski akcent. - A pan musi być
Edwardzie Cullen, o którym ta mała mówi bez przerwy.
- Jestem Edward Cullen. - Nawet nie próbował być miły. -
A Bella nie jest żadną małą. Jest moją żoną.
- Ależ wiem. Opowiedziała mi o waszym ślubie. - Ben
kompletnie zignorował minę Edwarda. - Gratulacje. Masz szczęście,
chłopie.
Okrzyki aprobaty stojących dookoła mężczyzn rozwścieczyły
Edwarda jeszcze bardziej.
- Mówiłaś, że jesteś głodna.
- Aaa, prawda - przypomniała sobie Bella, marszcząc brwi.
- Ale tak świetnie się bawiłam, że o tym zapomniałam.
- Bo ja na przykład jestem głodny - powiedział z pretensją
w głosie.
Nienawidził siebie. Nienawidził takiego tonu. Nienawidził
jej, bo to przez nią zachowywał się jak pedantyczny palant,
którym nie jest.
- Wybacz, Edward - rzuciła mu przepraszające spojrzenie.
- Powinnam pomyśleć o tym wcześniej.
Potem uśmiechnęła się do całego towarzystwa.
- Chyba przestanę już grać.
40 |
S t r o n a
- Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas grałaś!
Taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu do głowy. Był pewien,
ż
e po prostu dotrzymywała towarzystwa temu Wolfowi.
Przecież nie miała ani centa. Czyżby dyrekcja kasyna dała
jej kredyt? To możliwe - mają numer jego karty kredytowej.
Wiedzą, że jest jego żoną.
Jest bankrutem! Stracił wszystko!
- Wydawało mi się, że to trwało tylko chwilkę.
- Ile przegrałaś? - Miał ochotę nią potrząsnąć.
- Uspokój się, Cullen! - Ben Wolf uznał, że pora włączyć
się w tę nierówną wymianę zdań. - Twoja pani nic nie
przegrała. Przeciwnie, jeszcze chwila, a puściłaby z torbami całe
kasyno. Automaty, ruletka, oczko - wszędzie wygrała.
- Ben nauczył mnie grać w oczko - roześmiała się radośnie.
- Świetna gra.
- To ty, złotko, świetnie sobie radzisz. Cullen, nawet nie
wiesz, że twoja żona ma fotograficzną pamięć. - Ben spojrzał
kpiąco na Edwarda. - Chwilami bałem się, że zaczną podejrzewać,
ż
e oszukujemy, i wyrzucą nas z tego lokalu.
Dopiero teraz Edward zauważył żetony. Białe, czarne, czerwone
stosy plastikowych kwadracików piętrzyły się na stole dokładnie
na wprost Belli. Wpatrywał się w nie z głupią miną,
potem przeniósł wzrok na dziewczynę.
- Ile to jest warte?
- Nie wiem. Kiedy odchodziliśmy od ruletki, miałam osiem
tysięcy. Potem kilka razy wygrałam tutaj, a kiedy Ben wyjaśnił
mi, że nieparzyste...
- Osiem tysięcy? - Głos mu się załamał. - Wygrałaś osiem
tysięcy dolarów?
- Myślę, że ze dwanaście - wtrącił się Ben. - Z dokładnością
do kilku setek.
- Dwanaście tysięcy dolarów!?
- No chyba, że nie orzechów. - Ben poklepał go po plecach
swoją wielką jak bochen chleba łapą. - Niechętnie oddam
ci tę śliczną panią, chłopie, ale widzę, że chcesz mieć ją
teraz dla siebie. Rozumiem. Ostatecznie to wasz miodowy
miesiąc.
- Tak. Rzeczywiście. Chciałbym porozmawiać na osobności
z własną żoną. - Z miny Edwarda wynikało, że dalej nic nie
pojmuje. - Skąd wzięłaś pieniądze?
- Najpierw Ben dał mi dolara, potem od razu wygrałam całą
41 |
S t r o n a
pulę. - Bella i Ben mrugnęli do siebie, co zirytowało Edwarda
jeszcze bardziej. - Bardzo miła pani przyniosła mi wtedy szampana.
Edward, czy ty kiedyś próbowałeś szampana?
- Jasne.
- A ja nie. To był mój pierwszy raz - westchnęła rozanielona. -
Kocham szampana. Czy moglibyśmy zamówić go do obiadu?
Zsunęła się z krzesła i byłaby upadła, gdyby Edward w porę
jej nie podtrzymał. Oparła się o niego całym ciałem i zarzuciła
mu ramiona na szyję.
- Nie rozumiem - zaniosła się delikatnym, srebrzystym
ś
miechem. - Chyba moje nogi poszły spać.
Edward dopiero teraz zauważył, że lekko plącze się jej język.
- Ile szampana wypiłaś?
- Nie wiem dokładnie. - Zachwiała się znowu, więc tym
razem złapał ją mocniej. - Za każdym razem, kiedy wygrywałam,
kelnerka przynosiła mi nowy kieliszek. Czy wiesz, że dają
tu szampan za darmo?
- Wiem. Wiem też, że jesteś zalana.
- Zalana? Co to znaczy? - Przesunęła się nieco, próbując
znaleźć sobie wygodniejsze miejsce w jego ramionach.
- Pijana.
- Aha. - Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedział,
potem zachichotała rozbawiona. - Wiesz, wydaje mi się,
ż
e masz rację.
Ben i reszta towarzystwa patrzyli na Bellę z zachwytem
i śmiali się razem z nią. Najbardziej rozbawiła ich propozycja
Edwarda, że zaniesie ją do łóżka. Edward poczuł nagłą potrzebę,
ż
eby paroma mocnymi uderzeniami pięści uspokoić kilku z tych
najweselszych. Powstrzymała go myśl, że nie ma sensu wdawać
się w bójkę z bandą pijanych facetów.
- Wychodzimy stąd! - zarządził, wściekły.
Nie było to wcale łatwe. Wyswobodzona z jego objęć Bella
próbowała zebrać żetony, które spadały na podłogę za każdym
razem, gdy wykonywała gwałtowniejszy ruch. Gdyby nie jego
pomoc, wylądowałaby na pewno na czerwono-złotym dywanie.
Sytuacja wydawała się beznadziejna.
- Przepraszam pana. - Za plecami Edwarda pojawił się jak
spod ziemi ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim garniturze.
- Jestem Harry Vaughn, dyrektor kasyna. Jeśli pan pozwoli,
sam załatwię sprawę wygranej pani Cullen. Potem przyślę kasjera
z czekiem do państwa apartamentu.
42 |
S t r o n a
- To szalenie uprzejmie z pana strony, prawda, Edward? - powiedziała
Bella z czarującym wdziękiem, choć nie całkiem
wyraźnie.
Edward, sprawdziwszy szybkim spojrzeniem dyskretną złotą
plakietkę w klapie marynarki Vaughna, odetchnął z ulgą. Już
chciał, wypróbowanym strażackim sposobem, zarzucić sobie
Bellę na ramię, kiedy pamięć podsunęła mu obraz dżinsowej
spódniczki, którą jego odważna żona włożyła tego wieczora.
Natychmiast zrezygnował z pomysłu i wśród burzy oklasków
opuścił kasyno, trzymając Bellę w ramionach.
Nieprzyzwoity strój! Zdecydowanie nieprzyzwoity - zadecydował
chwilę później w windzie, której lustrzane ściany pokazywały wielokrotne
odbicie koronkowych majteczek
Belli.
Tymczasem ona przyglądała mu się spod oka. Nagle dotarło
do niej, że Edward nie uśmiechnął się ani razu.
- Jesteś na mnie wściekły, prawda?
- Nie jestem na ciebie wściekły. - To nie była prawda, ale
widząc wyraz jej oczu, bał się kolejnego ataku płaczu.
- Ale nie jesteś zadowolony.
- Jestem zachwycony. Co innego może czuć facet, który
położył się na chwilę, żeby odpocząć po wyczerpującej walce
z ogniem grożącym jego miastu, i po obudzeniu się zastał swoją
ś
wieżo poślubioną żonę zalaną w pestkę i grającą w oczko
z bandą podpitych mężczyzn?
- Nie chciałam zalać się w pestkę, ale zaczęłam wygrywać
i...
- Już to mówiłaś - przerwał ostro.
Bella przygryzła wargi, żeby się nie rozpłakać.
- Edward? - powiedziała po dłuższej chwili. - Ja naprawdę
nie chciałam cię rozzłościć. Przecież zostawiłam ci kartkę...
- Nie byłem zły. Przynajmniej na początku. Po prostu bałem
się.
- Bałeś się o mnie?
- Jasne. - Postawił ją na ziemi, żeby wyłowić klucz z kieszeni
obcisłych dżinsów. - Zawodowe zboczenie. Przecież jestem
strażakiem.
„Zawodowe zboczenie". Jego słowa skutecznie starły cień
nadziei, który zakiełkował właśnie w sercu Belli.
Jednakże Edward nie powiedział wszystkiego. Nie przyznał
się, że nigdy dotąd nie czuł tak dojmującego strachu jak wtedy,
gdy nie znalazł Belli w restauracji. Żeby ukryć zakłopotanie,
43 |
S t r o n a
rzucił dziewczynę na łóżko gwałtowniej, niż chciał. Woda
w materacu zafalowała lekko.
Bella próbowała przypomnieć sobie, jak dobrze się bawiła,
zanim Edward pojawił się w kasynie, ale przychodziło jej to z trudem.
Westchnęła i dźwignęła się na kolana.
- Edward, bardzo mi przykro. Nie powinnam cię denerwować,
tym bardziej że zrobiłeś mi uprzejmość, żeniąc się ze mną.
- Przyłożyła policzek do jego piersi. -I bardzo cię proszę - nie
mów, że zrobiłbyś to dla każdego. Nawet jeśli to prawda.
Do diabła! Wyciągnął ręce, żeby ją odsunąć i zakończyć
kłopotliwą sytuację, gdy nagle, zupełnie wbrew woli, pogłaskał
ją po głowie.
- Nie miałem zamiaru mówić niczego podobnego - mruknął,
zanurzając twarz w jej gęste, pachnące włosy.
Znieruchomieli oboje. Edward czuł, jak powoli opuszcza go
cała złość i ogarnia fala ciepła. Wydawało się, że powietrze
w pokoju zrobiło się gęste od nie wypowiedzianych pragnień.
Bella słyszała, jak wali mu serce, i uświadomiła sobie, jak bardzo
go pragnie.
- Edward! - szepnęła w końcu. - Jest coś, co od rana nie daje
mi spokoju. Dziś w kaplicy, zanim upadłeś...
- Miło, że o tym przypominasz - mruknął, ale nie był urażony.
Jej włosy lśniły jak jedwab i pachniały lasem.
- Czy nasz ślub jest ważny? Przecież nie pocałowałeś mnie
przed ołtarzem.
Czy ona wie, co robi? zastanawiał się Edward, czując niepokojący
dreszcz w żyłach. Nie powinna igrać z ogniem. To niebezpieczne.
Ale trudno być odpowiedzialnym człowiekiem, gdy czuje się
na szyi jej ciepły oddech. Gwałtownym gestem odsunął ją od
siebie i spojrzał jej prosto w oczy.
- Masz rację. Najwyższy czas, żebym pocałował swoją
ż
onę.
Nie miała pojęcia, że jego usta są tak gorące. I tak żarłoczne.
To było cudowne i straszne zarazem.
- Wszystkie panny młode powinny w takich chwilach zamykać
oczy. Tak przynajmniej jest w filmach - zaśmiał się
cicho.
- Gdybym zamknęła oczy, to bym cię nie widziała. A ja lubię
na ciebie patrzeć. - Delikatne palce muskały jego plecy, dotarły
do karku, wplątały się we włosy.
- Musisz to zrobić, maleńka, jeśli chcesz, żebym cię pocałował
44 |
S t r o n a
jak należy. - Dotknął ustami jej powiek.
Potem wędrował wargami po wszystkich zakątkach jej twarzy,
badał każdy centymetr skóry, reagował na najmniejsze jej
drgnienie. Czuła, że pod wpływem pieszczot, jakich nie zaznała
w całym swym życiu, zapada się w ciemność - groźną i pociągającą
równocześnie.
- Jak dobrze. - Edward zsunął jej bluzkę z ramion, obnażając
pełne piersi.
Bella nie wiedziała, co się z nią dzieje. Ostry zarost Edwarda
drażnił jej sutki, dreszcz pożądania przeszył ciało. Krew w żyłach
krążyła coraz szybciej i szybciej. Zacisnęła wargi, ale i tak
stłumiony jęk wyrwał się jej z gardła.
Edward pomyślał, że nie wytrzyma dłużej. Nie oczekiwał takiej
reakcji. To miał być zwykły pocałunek. A jednak postanowił
posunąć się dalej. Tylko po to, by udowodnić sobie samemu,
ż
e nadal panuje nad sytuacją.
- Rozluźnij się, kochanie. Takie kobiety jak ty powinno się
całować inaczej.
Kobiety takie jak ona. A może jednak ją kocha? Może jest
tą jedyną i upragnioną? Tak bardzo pragnęła zdobyć jego
serce...
To tylko pocałunek, powtarzał sobie Edward. Mogę go przerwać,
kiedy zechcę. Tymczasem jego łakome nowych doznań
dłonie przesunęły się z bujnych piersi na płaski brzuch i zatrzymały
na pośladkach - najzgrabniejszych, jakie spotkał w całym
męskim życiu. Przyciągnął ją mocno do siebie.
Pragnął jej. Chciał mieć ją teraz, w tym pokoju. Marzył, żeby
zerwać z niej wszystko, co miała na sobie, i miejsce po miejscu
smakować jej ciało. Wyobrażał sobie, że wchodzi w nią głęboko.
Wiedział, że żar, który obudzili w sobie, mógłby doprowadzić
do wrzenia całą wodę w tym idiotycznym łóżku.
Sięgnął po nią i wtedy poraziła go myśl, że znalazł się na
niebezpiecznej granicy, której nie wolno mu przekraczać.
- Musisz się przespać, bo inaczej będziesz miała strasznego
kaca.
- Edward? - Bella poruszyła się niespokojnie, kiedy łagodnym
ruchem wypuścił ją z objęć. - Nie rozumiem. Myślałam,
ż
e mnie pragniesz.
Zranił ją. Słyszał to w jej głosie. Widział w oczach - spłoszonych
i wciąż błyszczących namiętnością.
- Nie ma mężczyzny, który by cię nie pragnął, Bella. Jesteś
45 |
S t r o n a
piękna i seksowna jak wszyscy diabli. Ale to zwierzęca żądza
i nic więcej.
- Może dla ciebie. - Te słowa nie przeszłyby jej przez gardło,
gdyby nie szampan, dobrze o tym wiedziała. - Nie dla mnie.
Ja nie przeżyłam jeszcze czegoś podobnego w życiu...
- To tylko szampan. - Wiedział, że to nieprawda. - Poczujesz
się o wiele lepiej, kiedy się prześpisz.
Nie mógł się powstrzymać, by jeszcze raz nie poczuć dotyku
jej jedwabistych włosów. Pogłaskał ją po głowie i wypadł z pokoju.
Chwilę później usłyszała, jak w salonie rozmawia przez telefon.
Przez łzy przysięgła sobie, że nie pozwoli, by Edward
Cullen złamał jej serce. Jeśli ich pocałunek nic dla niego nie
znaczył, to proszę bardzo. Od dzisiaj ma go w nosie.
A jednak jeszcze zanim zapadła w ciężki sen, pomyślała
sobie, że nieładnie jest tak kłamać.
Edward jedząc samotnie obiad, wciąż myślał o Belli - o jej
ciepłym, spragnionym pieszczot ciele. Mógł ją mieć. A seks
z nią byłby przeżyciem nieporównywalnym z niczym, co mu
się przytrafiło dotąd z innymi kobietami. Był tego pewien,
wspominając jej dopiero co rozbudzoną zmysłowość.
Właściwie miał prawo do spędzenia nocy z własną żoną.
Obok, na komodzie, leżał dokument potwierdzający legalność
ich związku. Ale Belli należało się coś więcej niż jedna upojna
noc na łóżku wodnym. Zasługiwała na prawdziwego męża, który
by ją kochał, szanował i był ojcem jej dzieci. Ta historia
powinna skończyć się jak każda rosyjska bajka słowami: „żyli
długo i szczęśliwie".
A ponieważ on, Edward Cullen, nie zamierzał wiązać się na
stałe z żadną kobietą, musiał zachować stosowny dystans - fizyczny
i emocjonalny.
Co dużo łatwiej było powiedzieć, niż wcielić w życie. Szczególnie
gdy hormony burzyły się w nim jak w dawno zapomnianych
szkolnych czasach.
Leżał w ciemnym pokoju, próbując nie poddawać się erotycznym
fantazjom na temat Belli. Z dołu dobiegał głos kolejnego
naśladowcy Elvisa, który aksamitnym barytonem śpiewał,
jak źle być samotnym w taką noc.
- Cholera, ale sobie wybrał moment! - zaklął Edward.
46 |
S t r o n a
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego ranka żadne z nich nie wspomniało nawet słowem
o wczorajszym pocałunku. Milczeli przez całą drogę do Phoenix.
Co nie znaczy, że o tym nie myśleli. Myśleli. I to sporo.
- Obawiam się, że Jasper miał rację co do mojego mieszkania.
Straszny tam bałagan - mruknął Edward przepraszająco, wnosząc
po schodach bagaże Belli. - Ale wiesz, wszystko stało się tak
niespodziewanie...
- Nie musisz mnie przepraszać, Edward - odpowiedziała
szybko.
Za szybko. Widać, że ona także była zdenerwowana nową
sytuacją.
Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Najwyraźniej jakaś dobra
wróżka uzbrojona w ścierkę wtargnęła do mieszkania i wysprzątała
wszystkie kąty. Przejechał palcem po telewizorze, który
cztery dni temu wyglądał jak przyprószony śniegiem. Ani
pyłku.
- Bardzo tu ładnie. - Bella popatrzyła na niego zdziwiona.
-I czysto.
Jeśli ten stan Edward nazywał bałaganem, to marny jej los!
Nie była bynajmniej mistrzynią w pracach domowych. A tu -
stół lśnił tak, że można było się w nim przejrzeć. Wypucowane
szyby błyszczały w słońcu. Nawet śladu kurzu! Bella nie wiedziała,
ż
e Edward był nie mniej zaskoczony od niej.
Przez krótką chwilę wydawało mu się, że wszedł do cudzego
mieszkania. Wszystko tutaj wyglądało obco - czereśniowy fornirowany stół,
wieloramienny żyrandol, kanapa. Gdzie, do cholery,
podziała się jego ukochana bordowa kanapa? To prawda,
sterczały z niej sprężyny, a gąbka wyłaziła przez pęknięcia
w skórzanym obiciu, ale była wielka i można było bez żalu
zalać ją piwem, gdy oglądało się szczególnie interesujący mecz
w telewizji. A ta nowa w niebieską kratkę? Do niczego się nie
nadaje.
Kto wpadł na pomysł, żeby pozamieniać mu meble?!
- Zobacz - z kuchni dobiegł go głos Belli. - Świeże kwiaty!
Od razu rozpoznał charakter pisma na kopercie wsuniętej
w zabawny bukiet złożony z rumianków, tygrysich lilii,
goździków i strzępiastych astrów.
- Od mojej matki na przywitanie. - Przeleciał wzrokiem tekst
listu, zastanawiając się, co do diabla mógł powiedzieć jej Jasper.
Wyjaśniła się sprawa mebli. Należały do jego babci. Zostawiła
47 |
S t r o n a
je, przeprowadzając się w okolice San Diego, a matka przetrzymała
wszystko na strychu z myślą o nim właśnie.
- W lodówce jest kolacja - czytał dalej. - Wystarczy podgrzać
w mikrofalówce. I szampan, jeśli masz ochotę.
- Dziękuję. Chyba mam dosyć szampana na cały tydzień.
- Bella przyłożyła dłoń do czoła.
Wprawdzie pulsujący ból, z jakim się obudziła, ustąpił, ale
wciąż czuła się, jakby ktoś dał jej kamieniem po głowie.
Edward już rano zauważył, że Bella fatalnie się czuje. Postanowił
jednak działać konsekwentnie. Nie okazał współczucia
ani nie zaproponował aspiryny, mimo że miał na to ochotę.
W Belli było coś, co wzbudzało w mężczyznach chęć, by się
nią opiekować. On nie mógł się temu poddać. Nie o to przecież
chodziło.
Wziąć ślub, pozbyć się Volturii, zdobyć zieloną kartę i rozstać
się w przyjaźni - taki był plan. Jeśli będą się tego trzymali,
wszystko pójdzie dobrze.
- Na kaca nie ma mocnych - powiedział pocieszająco.
Na tyle mógł sobie pozwolić.
- Przechodziłeś przez to kiedyś?
- Setki razy, kochanie - zaśmiał się.
Znowu to samo. Jedno małe słowo i serce fika jej koziołka.
Idiotko, pamiętaj, że stoisz w tej nieskazitelnie czystej kuchni
tylko po to, żeby wyprowadzić w pole amerykański urząd
imigracyjny. Koniec. Kropka. To nie wina Edwarda, że się w nim
zakochałaś. Nie obiecywał ci niczego poza fikcyjnym małżeństwem.
Jeśli będziesz myśleć o wspólnej z nim przyszłości, źle
skończysz.
Stali tak, rozdzieleni całą długością stołu, próbując ukryć
przed sobą własne uczucia.
- Powinnaś się rozpakować - wskazał ręką walizkę. - Mam
jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Desperacka próba ucieczki. Oboje dobrze o tym wiedzieli.
Bella opuściła wzrok i zajęła się poprawianiem kwiatów
w wazonie.
- Wrócisz na kolację? - Pożałowała tych słów, jeszcze zanim
wypowiedziała pytanie do końca.
O Boże! Weszła już w rolę żony, jęknął w duchu Edward.
Jeszcze tego mu brakowało! Musiał raz na zawsze ustalić stosunki
między nimi. Natychmiast. Zanim sytuacja wymknie się
spod kontroli.
48 |
S t r o n a
- Nie mam pojęcia. Ale lepiej na mnie nie czekaj - powiedział
najobojętniej, jak umiał.
Nie mówił jeszcze do niej takim tonem. To było nie do
zniesienia. Nie chciała, żeby dostrzegł, jak bardzo ją to dotknęło,
więc podnosząc dumnie głowę, rzuciła zimno:
- W porządku. I tak zwykle jem sama. Niech ci się nie
wydaje, że cię kontroluję. - Jej arystokratyczni rosyjscy przodkowie
byliby z niej dumni.
- To dobrze. A tak dla porządku - były takie, co próbowały.
Ż
adnej się nie udało.
Warczeli na siebie jak zaprawiona w bojach para. Edward pomyślał,
ż
e ich miesiąc miodowy był prawdopodobnie najkrótszy
w historii związków małżeńskich.
- Szafa i komoda są w sypialni. Rozgość się - wycedził przez
zęby i wyszedł, z trudem powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami.
Bella opadła na krzesło. Nie płakała. Nie mogła. W ciągu
ostatniego tygodnia wylała więcej łez niż w całym dwudziestoczteroletnim
ż
yciu. Ale była zdruzgotana.
- Witaj, kochany. Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj. -
Jessica uśmiechnęła się, otwierając drzwi swojego domu.
- Musimy porozmawiać.
- To coś poważnego?
- Nie. Tak. Tak, w pewnym sensie to poważna sprawa - plątał
się Edward. - Czy mogę wejść? Wolałbym nie rozmawiać
w obecności widzów.
- Jasne. - Jessica przepuściła go przez próg i machając
ręką swojej sąsiadce, która właśnie wyprowadzała na spacer
wiekowego sznaucera, zawołała: - Dobry wieczór pani. Jak się
dziś czuje Peteys?
- Nieźle. Jego artretyzm ustąpił. Nie skakał tak od czasu,
kiedy był szczeniakiem. Ta nowa karma, o której mówiłaś, kochanie,
w ostatniej audycji, działa cuda. Naprawdę.
- Miło mi to słyszeć. - Jessica uśmiechnęła się szerokim,
przyjaznym uśmiechem, który skruszyłby nawet kamień. - Dziś
wieczór pokazuję materiał o luksusowych restauracjach, w których
gotują dla psów. Proszę koniecznie oglądać.
- Oczywiście. Peteys i ja nie opuściliśmy jeszcze żadnego
twojego programu, kochanie. - Starsza pani oddaliła się, by
kontynuować spacer.
Wszystko u Jessica było szczytem perfekcji: wygląd, dykcja,
uśmiech, i oczywiście mieszkanie: od ścian, poprzez meble,
49 |
S t r o n a
na najdrobniejszych ozdobach kończąc - białe. Podczas pierwszych
wizyt Edward nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znalazł
się w sali operacyjnej. Albo na biegunie północnym podczas
ś
nieżnej zamieci.
- Czy tak właśnie zdobywa się widzów? - Rzucił się na
bielutką, obitą jedwabiem kanapę.
- Możesz się śmiać, mój drogi, ale badania opinii publicznej
wykazują, że jestem najpopularniejszą prezenterką w naszej telewizji.
- Zawsze myślałem, że to z powodu tych wspaniałych nóg.
- Przesunął dłonią po jej gładkich udach, dobrze widocznych
w rozcięciu krótkiego szlafroczka.
- Cullen, czy ktoś ci już powiedział, że jesteś męskim szowinistą?
- Oczywiście. Słyszałem to setki razy. I zawsze uznawałem
za największy komplement.
- Można się było spodziewać. - Pokiwała głową z udaną
powagą. - I stwierdzam, że jesteś jedynym facetem, któremu
z tym do twarzy.
Przysiadła mu na kolanach i pocałowała w usta - gorąco, długo
i precyzyjnie, bo w tej dziedzinie także była perfekcjonistką.
- Brakowało mi ciebie w nocy - powiedziała.
- Musiałem wyjechać z miasta.
- Wiem. Jasper mi powiedział. A więc, czy ten niespodziewany
wyjazd ma coś wspólnego z twoim dzisiejszym pojawieniem
się u mnie?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Masz strasznie ponurą minę. Domyślam się, że nie wpadłeś
tu na szybki numerek przed moim wieczornym wyjściem do
telewizji.
- Nie.
- A widzisz. Czy nie będzie ci przeszkadzać, że zrobię sobie
makijaż, kiedy będziesz mówić? Nie mam zbyt wiele czasu.
Muszę być w studiu o szóstej.
Powędrował za nią do sypialni, której chłodna biel mogłaby
sugerować komuś nie wtajemniczonemu, że mieszkanka tego
pokoju jest osoba oziębłą i ascetyczną. Edward spędził tu jednak
zbyt wiele szalonych nocy, żeby dać się nabrać. Nie, Jessica
nie była osobą powściągliwą.
- Tylko nie zacznij niczym rzucać, zanim usłyszysz całą
historię - mruknął, gdy ona opuszkami palców nakładała krem
na twarz.
- Chyba rzeczywiście zanosi się na coś poważnego. - Spojrzała
50 |
S t r o n a
na niego przez lustro.
Edward zauważył, że dopiero w połowie opowieści, z której
celowo usunął pewne szczegóły - swój nieszczęsny upadek,
wygląd Elvisa i nieprawdopodobnie wysoką wygraną Belli,
Jessica odłożyła tubki i buteleczki, i zaczęła uważnie słuchać.
- No, no - pokręciła głową, kiedy skończył. - Niezła historia.
Wycisnęła trochę podkładu na maleńką gąbkę.
Edward patrzył, jak spokojnymi ruchami rozsmarowuje go na
twarzy, i nic nie rozumiał. Spodziewał się wybuchu, a tu nic,
ż
adnej reakcji. Milczenie Jessica doprowadzało go do szału.
- Ponieważ nie wziąłem prawdziwego ślubu, nic nie stoi na
przeszkodzie, żebyśmy się dalej widywali, prawda? - powiedział,
ż
eby przerwać ciszę.
- Chciałeś chyba powiedzieć: żebyśmy dalej ze sobą sypiali,
prawda? - Sięgnęła po róż.
- Nno tak. Właściwie to miałem na myśli... - Nienawidził
siebie za to jąkanie.
Zaznaczyła kredką kąciki oczu, a potem powoli i metodycznie
nałożyła na rzęsy trzy warstwy tuszu.
- Mogę zadać ci kilka pytań? - rzuciła, obrysowując usta
konturówką.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, masz do tego pełne prawo.
- Czy poinformowałeś żonę, dokąd się udajesz?
- Niekoniecznie.
- Dlaczego? Jeśli to jedynie układ małżeński, powinno być
jej obojętne, z kim sypiasz.
- To bardziej skomplikowane.
- Małżeństwa na ogół są skomplikowane. - Jessica, która
już trzy razy wychodziła za mąż, była w tych sprawach ekspertem.
- To nie jest prawdziwe małżeństwo.
- Ty tak twierdzisz.
Przycisnęła do ust papierową serwetkę i zacisnęła na moment
wargi. Potem powoli odwróciła się do niego.
- Nie mam zamiaru wdawać się w rozmowy o twoim życiu
prywatnym, kiedy muszę załatwić znacznie ważniejszą sprawę.
Teraz się zacznie, pomyślał Edward lekko przerażony.
- Edward - powiedziała Jessica słodkim tonem. - Chcę
przeprowadzić wywiad z twoją żoną.
- Czegoś tu nie rozumiem. -Jasper zręcznie ominął Edwarda i dalej
kozłował piłkę. - Chcesz powiedzieć, że jesteś wściekły, bo
twoja kochanka nie zrobiła ci awantury o to, że ożeniłeś się z inną?
51 |
S t r o n a
Od pół godziny rozgrywali zacięty mecz koszykówki na
podwórzu straży pożarnej. Edward miał nadzieję, że wysiłek fizyczny
pozwoli mu zwalczyć stres i złość, jakie odczuwał po
spotkaniu z Jessica. Zlany potem biegał po boisku, próbując
ograć swojego partnera. Wszystko na nic. Jasper i tak zwyciężał
na punkty, a on był równie zły jak na początku.
- Nie ożeniłem się z inną! To nie jest prawdziwe małżeństwo!
- Kogo chcesz przekonać? Mnie? Czy siebie? - Jasper zrobił
zwód w prawo, potem dwa kroki w lewo i wrzeszcząc ruszył na
kosz. - Atakuje, proszę państwa! Strzela! Jest! Świetny rzut!
- Były kroki - narzekał Edward, rozpoczynając grę. - Mówisz
jak Jessica.
- A więc ona też nie kupiła twojej historyjki?
- Nie. - Edward zaklął pod nosem, bo Jasper odebrał mu piłkę
i prawie natychmiast ulokował ją w koszu. - Jak mam się skoncentrować
na grze, skoro ciągle wspominasz mój idiotyczny
ś
lub?
- Przepraszam, stary. Myślałem, że chcesz pogadać.
- Pomyliłeś się. - Edward skrzywił się na swój niecelny rzut.
- Przyszedłem tutaj, bo nie mam co ze sobą zrobić.
- Dlaczego nie pójdziesz do domu?
- Jakiego domu? Nie mam już swojego wygodnego, zapuszczonego
mieszkania z bordową skórzaną kanapą! Mam coś, co
pachnie jak pomarańczowy gaj i wygląda równie koszmarnie.
- Aaa - pokiwał głową Jasper. - Tu cię rozumiem, stary. Próbowałem
przekonać Alice, żeby dała sobie z tym spokój, ale jak
sam wkrótce zobaczysz, nawet nie warto otwierać ust, jeśli baby
wbiją sobie do głowy coś, co dotyczy urządzania mieszkań albo
swatania ludzi.
- Nie zobaczę - wychrypiał Edward. - Nie będę żonaty na
tyle długo, żeby to zobaczyć!. I chcę dostać z powrotem kanapę!
Chcę wrócić do dawnego życia!
- Powiem ci, stary, co się z tobą dzieje. Wkurzyłeś się na
siostrę i matkę za to, że wywaliły twoją ukochaną kanapę,
a mścisz się na Belli. Nie powinieneś zostawiać jej samej w domu
w pierwszy wieczór po ślubie.
- Wcale nie pierwszy!
- A prawda. - Jasper skrzyżował ramiona na piersiach i przyglądał
się kpiąco Edwardowi. - Spędziliście nieoczekiwaną noc
poślubną w Lauglin. I co? Jak było?
- A co miało być? - zawył Edward, aż z najbliższego drzewa
52 |
S t r o n a
poderwało się stadko gołębi. - Nic nie było.
- Coś mi się wydaje, że tego żałujesz. I trudno się dziwić.
Nie znam faceta, który tak łatwo zrezygnowałby z naszej ponętnej,
małej Belli.
- Powiedz jedno słowo więcej, a rozkwaszę ci gębę.
- Mówisz jak mąż - pękał ze śmiechu Jasper.
Edward wyrzucił z siebie kilka wulgarnych słów i trochę mu
ulżyło.
- A drobny fakt, że ona jest w tobie zakochana, wcale nie
ułatwia sprawy - ciągnął Jasper.
- Cooo!? - Edwardowi pociemniało w oczach z przerażenia.
- Opowiadasz głupoty!
- Oszalała na twoim punkcie, kiedy pojawiłeś się niczym Sir
Galahad, w żółtym kombinezonie i błyszczącym hełmie, i ocaliłeś
od ognia knajpę Angela.
Jasper przestał żartować. Patrząc surowym wzrokiem na Edwarda,
dodał:
- A to znaczy, chłopie, że musisz uważać. Bo jeśli zrobisz
tej małej krzywdę, będziesz biedny. Całe mnóstwo ludzi z ochotą
rozerwie cię na strzępy.
- Z tobą na czele?
- Nie. Pierwsza będzie Angela, potem dopiero ja. Za mną
twoja siostra i twoja mama, chłopaki z 13 Kompanii, kilku stałych
klientów restauracji...
- Daj już spokój. - Edward wyglądał, jakby ktoś wypuścił
z niego powietrze.
Dopiero teraz dotarło do niego, w co się wplątał. ,
- Zagramy? - zapytał Jasper. - Czy wolisz się czegoś napić?
- I tak przegrywam. Chodźmy się czegoś napić.
Stojąc pod prysznicem, Edward pomyślał o Belli, która jadła
teraz samotnie kolację, i niespodziewanie zdał sobie sprawę, że
czuje się winny. Przestań, pomyślał. To nie jest małe dziecko.
Wiedziała, co robi, decydując się na fikcyjny ślub!
A jednak poczucie winy nie ustępowało.
Marzył o tym, żeby być już w jakimś barze. Tymczasem
musiał czekać na Jaspera, który telefonował do Alice, żeby uprzedzić
ją, że wróci później. O, właśnie!
Małżeństwo to ciągłe opowiadanie się, to koniec pokera
z kumplami, to nudne niedziele spędzane na koszeniu trawnika
zamiast na grze w piłkę lub na wgapianiu się godzinami w telewizor
bez uwag, że od tego psują się oczy.
53 |
S t r o n a
Małżeństwo znaczyło wczesne seanse filmowe, bo przecież
trzeba jeszcze odwieźć opiekunkę do dzieci, niebotyczne rachunki
od ortodonty i troskę o wybór odpowiedniej szkoły.
Nie było małżeństwa bez konieczności zmywania, zmiany
pieluch i kupna polisy ubezpieczeniowej.
A już najgorsze było to, myślał Edward, wsiadając do minibusa,
na który Jasper zamienił swoją corvette, bo do niej przecież
nie zmieściłby się dziecinny wózek, że małżeństwo wymuszało
rezygnację z porządnych, prawdziwie męskich samochodów.
Byli tacy, którzy przystawali z łatwością na to wszystko. Jasper
na przykład. Wydawał się lubić spokój i absolutną przewidywalność
ż
ycia. I chociaż Edward szczerze cieszył się, że jego siostra
znalazła idealnego męża, on sam nie zamierzał spędzić reszty
ż
ycia w niewoli.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Była druga nad ranem, kiedy Edward wytoczył się z samochodu
Jaspera i jakimś cudem wdrapał się po schodach. Kręciło mu
się w głowie od tequili zapijanej meksykańskim piwem, ale czuł
się wspaniale. Wiedział, że znienawidzi siebie następnego ranka,
ale na razie mu to nie przeszkadzało.
Był zachwycony, gdy za trzecim razem udało mu się włożyć
klucz do zamka i otworzyć drzwi. Mozolnie pokonując trasę do
sypialni, zdzierał z siebie kolejne sztuki garderoby, po czym
rzucił się na łóżko twarzą w dół i zasnął. Za chwilę rozległo się
głośne chrapanie.
Bella, przygnieciona jego ramieniem, z trudem mogła się
ruszyć. Tuż przy uchu czuła jakby podmuch wiatru - wiatru
mocno pachnącego piwem. Kiedy próbowała się odsunąć, Edward
zamruczał coś niezrozumiale i przyciągnął ją do siebie. Jego
muskularne ciało, nie osłonięte nawet jednym skrawkiem ubrania,
było ciepłe i zachęcające. Tak więc Bella, przekonując
siebie, że każdy jej ruch mógłby go zbudzić, pozostała w jego
objęciach.
Edwardowi śniły się tropikalne wyspy w promieniach gorącego
słońca. Leżał na białej, pustej plaży razem z piękną dziewczyną
54 |
S t r o n a
o oliwkowej cerze, a w oddali jakiś mężczyzna śpiewał
głębokim, ciepłym głosem piosenkę o tym, jak pięknie jest na
Hawajach.
Dziewczyna pachniała orientalnymi kwiatami, a jej wargi
miały smak najlepszych owoców świata. Okrywała go pocałunkami, a
Edward czuł się, jakby zaproszono go na obiad do raju. Im
więcej dostawał, tym więcej pragnął. Przesunął rękami po jej ciele,
wyczuwając wszystkie krągłości wyprężonego ciała, i delikatnymi,
wprawnymi ruchami schodził coraz niżej i niżej.
Oddech dziewczyny był teraz szybki i urywany, z gardła wyrwał
się niski, chrapliwy dźwięk, który w jednej chwili rozpalił
płomienie w żyłach Edwarda. Nie chciał dłużej czekać, poszukał
ustami jej piersi i nogą rozchylił uda, a ona wpiła się rękami w jego
włosy i wykrzyknęła głośno kilka słów. Po rosyjsku!
Nieznany język podziałał na Edwarda jak kubeł zimnej wody.
Zastygł z przerażenia, potem powoli otworzył nieprzytomne
oczy. W pokoju było ciemno, ale nie na tyle, by w fioletowawym
blasku ulicznych lamp nie zauważyć, że rozbudzona nagle
Bella podnosi głowę.
- Cholera! Przepraszam... - Gwałtownie wyjął ręce spod jej
białej koszuli nocnej. - Nigdy... Nie mogę uwierzyć... - bełkotał
coraz bardziej wściekły.
Przekręcił się na plecy i zakrył ramieniem twarz.
- Sam nie wiem, jak... - wychrypiał, patrząc na nią z pretensją.
- Trzeba było mnie powstrzymać.
- Nie ty jeden spałeś!
- Spałaś!?
Bella zagryzła wargi. Nie była pewna, co mu odpowiedzieć,
Nie skłamała. Spała naprawdę, kiedy pierwszy raz dotknął jej
ust. Ale potem... Potem, gdy jego ręce rozpoczęły swą wędrówkę,
leżała świadoma wszystkiego, odkrywając zadziwiające reakcje
własnego ciała i rozkosz, jakiej wcześniej nie znała.
- Miałam sen - odpowiedziała wykrętnie.
- To musiał być bardzo przyjemny sen.-Edward patrzył w jej
szeroko otwarte oczy, na dnie których widział rozbudzoną namiętność,
na rozchylone usta i falujące piersi, których urody nie
musiał już sprawdzać.
Była piękna. I pociągająca jak wszyscy diabli. Gdyby na jej
miejscu znalazła się jakakolwiek inna kobieta... Westchnął
w duchu. Nie traciliby wtedy czasu na błahe rozmowy.
- Bardzo przyjemny - odrzekła, okrywając się prześcieradłem
55 |
S t r o n a
aż po szyję - Twój chyba też był miły.
Edward ledwo co stłumił jęk zawodu - nie powinno się zasłaniać
takiego wspaniałego widoku! Zwłaszcza gdy cienka bawełna
koszuli nie ukrywała zbyt wiele. Oboje musimy działać rozważnie,
wytłumaczył sobie po chwili starań.
- Ostatnim razem, kiedy obudziłem się tak napalony, miałem
z siedemnaście lat.
Bella nie znała tego słowa, ale nie potrzebowała słownika,
ż
eby zrozumieć jego znaczenie.
- Mnie się to nie przytrafiło nigdy - przyznała.
Można się było domyślić.
- Powinienem położyć się na kanapie. Tylko że kiedy przywlokłem
się do domu w środku nocy, zapomniałem, że tu jesteś.
I znowu zranił Bellę bezceremonialnym odezwaniem.
A przecież nie miał takiego zamiaru!
- Nie powinnam zajmować twojego łóżka.
- Nie bądź śmieszna. Przecież jesteś gościem.
- Ale...
- Powiedziałem, że łóżko jest twoje - przerwał ostro. - Nie
sprzeczaj się ze mną, Bella, kiedy sadystyczny maniak wewnątrz
mojej głowy zaczyna właśnie szaleć z wielkim pneumatycznym
młotem.
- Masz kaca? - zapytała ze zrozumieniem.
- To nie jest zwykły kac. To kwintesencja wszystkich kaców
ś
wiata. - Sprawdził ręką, czy naprawdę nikt nie przykleił mu
pasków papieru ściernego do oczu.
To byłby dowcip w stylu Jaspera.
- Przykro mi.
- Przecież to nie ty wlewałaś mi tequilę do gardła.
- Nie o tym mówię. Gdyby nie ja, nie musiałbyś trzymać się
z daleka od własnego domu.
Chciał zaprotestować, ale zrezygnował. Przecież Bella miała
rację. Co gorsza, wiedzieli o tym oboje.
- Pójdę umyć zęby. - Podniósł się i odrzucił prześcieradło.
- Ktoś musiał wpakować mi do ust zdechłego skunksa.
Bez żadnego skrępowania przeszedł nago przez cały pokój.
Niby dlaczego nie? Każdy facet byłby dumny z takiego ciała,
pomyślała Bella. A kiedy odkręcił prysznic, zamknęła oczy,
wyobrażając sobie, jak stoi z nim pod gorącym, mocnym strumieniem
wody i pieści jego skórę. Próbowała wziąć się w garść,
ale nie mogła. Ubrała się więc i poszła do kuchni.
56 |
S t r o n a
Oprzytomniała dopiero w chwili, gdy Edward pojawił się w
kuchni w garniturze i w niebieskim krawacie, doskonale podkreślającym
błękit jego oczu.
- Świetnie wyglądasz - mruknęła, sięgając do lodówki po
sok pomarańczowy.
O, jak miło byłoby mieć takiego przystojnego męża.
- Ale czuję się wrednie. - Wyjął jej z rąk karton i nalał soku
do szklanek.
Wolał zrobić to sam, żeby uchronić jej białą bluzkę oraz
podłogę, wypastowaną do blasku przez jego matkę i siostrę.
Był pewien, że trzęsącymi się rękami Bella nie wykona nawet
tak prostej czynności, jaką jest napełnienie sokiem dwóch szklanek.
Przy okazji przyjrzał się, co włożyła na spotkanie z Aro
Volturii. Była bowiem środa, dzień wyznaczonej na
dziesiątą audiencji w urzędzie imigracyjnym. Wybierali się tam
oboje.
Bella miała na sobie granatową spódnicę, prostą bluzkę i buty
na płaskich obcasach - ten typ stroju już widział na własnym
ś
lubie i szczerze go nie lubił. Nie rozumiał, jakim cudem udaje
się jej być elegancką w czymś równie strasznym. Widocznie
była typem kobiety, która nawet w worku prezentowałaby się
wspaniale.
- Ty też ładnie wyglądasz - powiedział szczerze. - Jesteś
tylko blada. Poczekaj chwileczkę.
Po chwili pojawił się z tubką różu, wycisnął odrobinę i roztarł
na jej policzku. Przyjrzał się swojemu dziełu, kiwnął z uznaniem
głową i zabrał się za drugą stronę twarzy. Bella znów
czuła na sobie jego delikatne palce. Emanowało z nich ciepło,
energia i pewność każdego ruchu. Modliła się w duchu, żeby
nie zauważył, jak drżą jej kolana.
- Jesteś mistrzem w wielu dziedzinach - zauważyła, starając
się nie dociekać, jak doszedł do swego mistrzostwa.
- Przez całe lata dzieliłem łazienkę z siostrą. Chcąc nie
chcąc podpatrzyłem parę damskich sztuczek. - Edward uznał, że
informacja o dziesiątkach innych kobiet, które miał okazję oglądać
podczas robienia makijażu, jest w tej sytuacji całkowicie
zbędna.
Potem spojrzał na zegarek, jednym łykiem wypił ostygłą
kawę i rzucił:
- Najwyższy czas na spotkanie z wielkim inkwizytorem.
Bella poczuła dreszcz przerażenia. W jednej chwili cała praca
57 |
S t r o n a
Edwarda poszła na marne. Jej policzki stały się kredowobiałe.
Drżała od stóp do głów.
Jak listek na wietrze, pomyślał Edward ze współczuciem. Musi
jakoś dodać jej otuchy! Wyciągnął ręce i objął ją w pasie, potem
pocałował lekko jej włosy. Nie było w tym nic z poprzedniej
namiętności, tylko czułość i zrozumienie.
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się - powiedział.
Bella stała z zamkniętymi oczami, by pohamować płynące
łzy. Wydawało się, że uszły z niej wszystkie siły. W końcu nie
mogła się powstrzymać i głośno załkała.
- A co, jeśli nie? - zapytała cichym, łamiącym się głosem
i popatrzyła na niego oczami przerażonego dziecka. - Co
będzie, jeśli Volturii dopnie swego i zostanę deportowana do
Rosji?
- Nic takiego się nie stanie! - Edward za nic nie przyznałby
się głośno, jak bardzo było mu jej żal.
- Nie znasz go. Nie możesz być tego pewny.
- Mogę. Każdy głupi biurokrata z urzędu imigracyjnego
musi najpierw porozmawiać ze mną! A teraz wychodzimy. Trzeba
jak najszybciej przekazać Pajacowatemu Szczurowi szczęśliwą
wiadomość o naszym małżeństwie. - Edward mrugnął do Belli.
- Potem pójdziemy do banku otworzyć ci konto. Nie zapominaj,
ż
e jesteś bogatą kobietą.
No tak, westchnęła Bella. To przecież była Ameryka, kraj
obietnic i nieograniczonych możliwości. Kiedy po paru minutach
wychodziła z mieszkania z Edwardzie pod rękę, czuła się
zupełnie inaczej.
W biurze imigracyjnym przyszło im czekać ładne kilka godzin.
Bella, przyzwyczajona do takiego traktowania, siedziała
spokojnie - ostatecznie Nemezis nie była boginią, którą można
popędzać. Natomiast Edward nie próbował nawet opanować
zniecierpliwienia.
Niewygodne plastikowe krzesła, zatłoczona poczekalnia,
nastrój wszechogarniającej bezsilności doprowadzały
go do szału.
- Nie rozumiem - wściekał się. - Kazali ci tu przyjść dwie
godziny temu. Od kiedy tu jesteśmy, nikt nie wchodził do pokoju
Volturii. Co ten facet sobie myśli? I co on tam robi? Łapie
muchy?
- To przecież urzędnik państwowy - wyjaśniała Bella po
raz dziesiąty.
58 |
S t r o n a
Jako była obywatelka byłego Związku Radzieckiego bez
trudu rozumiała taktykę stosowaną przez biurokratów, którzy
w ten właśnie sposób okazują władzę.
- Ja też jestem pracownikiem państwowym - warknął
Edward, wrzucając sobie do ust dwie aspiryny i połykając je na
sucho. - Ciekawe, jak zareagowałby ten cały Volturii, gdyby wybuchł
tu pożar, a ja spokojnie pojawiłbym się po dwóch godzinach?
- To co innego.
- Nie do końca.
Bella pomyślała chwilę.
- Właściwie masz rację. Jednak to niczego nie zmieni. - Zaniepokojona
spojrzała na Edwarda, który wciąż ciskał się z wściekłości.
- Ale nie powiesz mu niczego, co by go rozzłościło,
dobrze?
- Dobrze.
Westchnęła z ulgą.
- Ale rozkwaszę mu gębę!
- Edward! - W jej oczach był taki strach, że natychmiast
zmienił ton.
- Bella, maleńka, przecież żartowałem. - Poklepał ją uspokajająco
po ramieniu.
I wtedy w drzwiach pojawiła się zasuszona kobieta z natapirowaną
szopą włosów. Szary kostium uwydatniał jej kościstą
figurę, a fryzura przypominała pszczeli ul. Ponury wyraz twarzy
dopełniał całości.
- Pan Volturii może panią teraz przyjąć, panno Swan.
- Najwyższy czas. A nazwisko tej pani brzmi teraz Cullen.
I proszę odnotować to w papierach - powiedział Edward, wchodząc
za Bellą.
Po raz pierwszy pomyślał, że czeka ich niełatwa przeprawa.
Co prawda od razu uwierzył Angeli, kiedy ta ostrzegała, że urząd
imigracyjny z pasją tropi fikcyjne małżeństwa, ale się tym nie
przejmował. Nigdy natomiast nie spodziewał się, że będzie tu
traktowany jako wróg publiczny numer jeden.
Volturii dowiedziawszy się o ich pośpiesznym małżeństwie
zzieleniał na twarzy i nie próbował nawet zachować pozorów
grzeczności.
- Jeśli chce pani w ten sposób zatrzymać procedurę deportacyjną,
panno Swan...
- Pani Cullen - przerwał mu Edward.
- Słucham?
59 |
S t r o n a
- Nazwisko Belli brzmi teraz Cullen.
- A, tak. - Zacisnął wargi w cienką kreskę. - Ślub zawarty
został w bardzo dogodnym dla pani momencie, panno Sw...
- Pani Cullen - wtrącił Edward ostrzegawczo.
Volturii popatrzył na niego przeciągle, a potem wzruszył ramionami,
sugerując, że w tym punkcie nie porozumieją się nigdy.
Ale nie muszą. On uosabia całą władzę rządu Stanów Zjednoczonych,
przynajmniej w tym miejscu. Ta dwójka nie ma
szansy z nim wygrać.
- Wydaje mi się podejrzane, pani Cullen - tu spojrzał znacząco
na Edwarda, który z satysfakcją kiwnął głową - że w zeszły
piątek nawet nie wspomniała pani o waszych planach.
- To bardzo proste. - Edward położył rękę na zimnej dłoni
Belli: naturalny gest troskliwego męża. - W piątek Bella jeszcze
nie wiedziała, że się jej oświadczę.
- I chce pan, abym uwierzył, że dziwnym zbiegiem okoliczności
oświadczyny wypadły dokładnie w czasie, w którym
rząd postanowił deportować pańską żonę?
Mimo że Edward we wszystkich rozmowach z przyjaciółmi
ciągle podkreślał fakt, że jego małżeństwo nie jest
prawdziwe, to ironia, z jaką ten wstrętny typ o szczurzym
pysku wypowiedział słowo „żona", doprowadziła go do białej
gorączki. Miał wielką ochotę powybijać mu wszystkie zęby
i tylko dla dobra Belli powstrzymał się od tego kuszącego
zamiaru.
- Nie zamierzam pana okłamywać - powiedział bezczelnie.
- Pańskie zeszłotygodniowe spotkanie z Bellą w istotny sposób
wpłynęło na moją decyzję.
Poczuł, że zimna dłoń Belli zrobiła się lodowata, i ścisnął
ją uspokajająco.
- No właśnie. - Volturii wyglądał, jakby trafił główną wygraną
na loterii.
Edward znowu miał ochotę mu przyłożyć. I znowu ledwo zdołał
nad sobą zapanować.
- Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, jak łatwo mogę ją
utracić - spojrzał przeciągle na Bellę - uprzytomniłem sobie,
ż
e ją kocham. I chcę spędzić z nią resztę życia.
- Co za wzruszająca historia. Szkoda tylko, że niezbyt oryginalna.
- Volturii wyciągnął na biurko złowieszczy plik papierów.
- Obawiam się, że w zaistniałej sytuacji muszę przesłuchać
państwa oddzielnie.
60 |
S t r o n a
- Jak to przesłuchać?
Tego nie było w planie. Edward wyobrażał sobie, że ubierze
się w garnitur, który kupił z okazji ślubu siostry, pojedzie z Bellą
do urzędu imigracyjnego, złoży oświadczenie, że jest jej
mężem i wyjdzie z zieloną kartą dla niej.
- Na początek musimy uzyskać potwierdzenie, że państwo
naprawdę mieszkacie razem.
- Oczywiście, że tak. Przecież jesteśmy małżeństwem.
- Taaak. To pan tak twierdzi - ironizował Volturii. - Ja nie.
Na razie proszę zostać tutaj. Pani Cullen poczeka na korytarzu
na swoją kolej.
Edward rozkoszował się myślą, jak to w sposobnym momencie
wyrzuci Volturii za okno. Wyobraził go sobie wylatującego razem
z szybą z budynku biura i zrobiło się mu lżej.
Bella wstała z tak nieszczęśliwą miną, jakiej Edward jeszcze
u niej nie widział. Nie mógł jej tak zostawić.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho,
ujmując jej twarz w dłonie, i szybko pocałował w usta.
- Przepraszam - rzucił niedbale zesztywniałemu ze złości
Volturii. - Sam pan wie, jak to jest z nami, nowożeńcami.
Mrugnął do Belli porozumiewawczo i odprowadził ją do
drzwi z wyszukaną galanterią.
Bella, ledwo żywa z wrażenia, usiadła na tym samym niewygodnym
krześle w poczekalni. Nawet nie zwróciła na to uwagi.
Oszołomiona pocałunkiem nie zauważała niczego - ani dziecka
ryczącego wniebogłosy na kolanach znużonej matki, ani
skaczącej sobie do oczu pary w średnim wieku, ani czarnego
chłopaka skrobiącego coś na ścianie.
Podczas rozmowy starała się odpowiadać na pytania najlepiej,
jak umiała. Ale było ich tyle. 1 takie osobiste. Na szczęście
dzięki rozmowom z Jasperem wiedziała, jak ma na imię matka
Edwarda, jego siostra i jej nowo narodzona córeczka. Pracując
u Angeli, poznała jego kulinarne upodobania - popisała się wiedzą
o żeberkach, które wolał od pieczonego kurczaka, i szarlotce,
której nie lubił. Oraz o dwóch daniach, które przedkładał
nad wszystko inne, czyli o steku i placku czereśniowym z lodami
waniliowymi.
Co do reszty - klapa! Nie potrafiła podać nazwy jego ulubionego
programu telewizyjnego ani tytułu książki, którą ostatnio
czytał - żeby wymienić tylko dwa pytania, które zapamiętała.
Kiedy w końcu udało się jej wyjść, była blada jak ściana.
61 |
S t r o n a
- Poczekaj na mnie w samochodzie, dobrze? Mam jeszcze
coś do załatwienia. To nie potrwa długo - rzucił od niechcenia
Edward, ale w jego tonie było coś niepokojącego.
Rodzaj groźby, jakiej nigdy dotąd u niego nie słyszała. Przestraszyła
się nie na żarty.
- Edward? - spróbowała.
- Nie zaprzątaj sobie tym ślicznej główki - powiedział na
tyle głośno, żeby usłyszała go wścibska sekretarka. - Zaraz
wracam.
Bella, świadoma tego, że kobieta czujnie ich obserwuje, nie
odważyła się zaprotestować w obawie, żeby nie powiedzieć czegoś,
co zostanie użyte przeciwko niej. Wyszła posłusznie. Edward
poczekał, aż zamkną się za nią drzwi windy, po czym ostro
wkroczył do biura Volturii.
Pajacowaty Szczur przeglądał właśnie kolejną teczkę z dokumentami,
jeszcze grubszą niż teczka Belli. Z pełnego zadowolenia,
złośliwego uśmieszku na jego twarzy Edward wywnioskował,
ż
e łotr rujnuje teraz życie innej ofiary.
- Wydawało mi się, że nasze spotkanie jest zakończone,
Cullen - powiedział zimno, kiedy zauważył Edwarda.
- To panu tak się wydaje. - Edward oparł się rękami o czarne,
metalowe biurko. - Ja nie skończyłem. Posłuchaj, Volturii. Mam
ci coś do powiedzenia.
- Nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia.
- I tutaj się mylisz.
Jeden rzut oka na minę Edwarda wystarczył. Volturii podniósł
słuchawkę.
- Dzwonię po ochronę.
- Radzę ci, żebyś mnie wysłuchał, chyba że chcesz skończyć
dzień, zbierając z podłogi własne zęby.
- Ośmielasz się mi grozić!
- Żebyś wiedział! - Edward wyszarpnął Volturii słuchawkę
i z hukiem odłożył ją na widełki. - Skoro ty możesz grozić
mojej żonie...
- Nazywasz tę rosyjską emigrantkę swoją żoną?!
- Znowu zaczynasz? - Edward pokiwał głową z politowaniem.
- Nie powinieneś wątpić w moją prawdomówność. A zresztą, co mnie to
obchodzi. Myśl sobie, co chcesz. Tak się składa,
ż
e mam w rękach papier stwierdzający, że zgodnie z prawem
stanu Newada i prawem tego kraju Bella jest moją żoną. Legalnie
poślubioną. I możesz sobie mówić, że jestem przeczulony,
62 |
S t r o n a
ale nie lubię, kiedy jakiś mały, zakompleksiony gryzipiórek
doprowadza moją kobietę do łez.
Chwycił Volturii za krawat i przyciągnął do siebie.
- Jeśli nie przestaniesz jej gnębić, będziesz mieć ze mną do
czynienia. I zaręczam - nie będzie to przyjemne.
- Zastraszanie urzędników rządu federalnego jest sprzeczne
z prawem - powiedział szary ze strachu Volturii, przełykając
ś
linę.
- Ciekawe, moje słowa przeciwko twoim... Jak myślisz,
komu uwierzą gliny? Chudemu szczurowi z kaprawymi oczkami
i śladami wczorajszego śniadania na marynarce? Czy prawdziwemu
amerykańskiemu bohaterowi?
Puścił krawat tak gwałtownie, że Volturii poleciał z krzesłem
do tyłu. Niestety, zatrzymał się zbyt daleko od okna, by spełniło
się marzenie Edwarda.
- Zostaw moją żonę w spokoju! - krzyknął jeszcze na odchodnym
i zadowolony z siebie wsiadł do windy.
Nie było mu jednak dane długo cieszyć się dobrym samopoczuciem.
Kiedy wyszedł z biurowca, Bella stała przed pobliskim
sklepem jubilerskim i z zachwytem w oczach oglądała
wystawę. A miała przecież czekać w samochodzie! W tej samej
chwili wyrostek w workowatych spodniach i jaskrawofioletowym
podkoszulku podskoczył do niej, wyrwał jej torebkę
i uciekł.
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jak to! Bella nie mogła się pozbierać! Wystarczyła jedna
chwila, krótka jak mgnienie oka, i przepadła cała drogocenna
wygrana.
Przecież zatrzymała się przed sklepem jubilera tylko po to,
ż
eby uspokoić skołatane nerwy. Blask diamentów i szlachetna
czerwień rubinów działały tak kojąco... A tu nagle ktoś kradnie
jej torbę.
63 |
S t r o n a
Tymczasem Edward rzucił się w pogoń za złodziejem. Mimo
ż
e Bella desperacko potrzebowała pieniędzy na poszukiwania
ojca, strach o Edwarda był silniejszy. Nie mogę go zostawić samego,
pomyślała. A jeśli tamten łobuz ma broń? Nie namyślając
się ani sekundy, popędziła za nimi.
Młody bandyta wbiegł na jezdnię, prześlizgując się między
autobusem i dostawczą furgonetką. Edward bez zastanowienia
zrobił to samo. Rozległ się ryk klaksonów i okrzyki rozzłoszczonych
kierowców. Zignorował je i pognał przed siebie. Z zadowoleniem
pomyślał, w jakiej jest w świetnej formie. Biegłby
jeszcze szybciej, gdyby nie garnitur i wyjściowe półbuty. Ale
i tak dowódca 13 Kompanii byłby z niego dumny!
Starsza, siwowłosa pani, która właśnie wyszła ze sklepu,
znalazła się na swoje nieszczęście na drodze uciekającego chuligana.
Zachwiała się i omal nie upadła na chodnik, kiedy brutalnie
odepchnął ją na bok. Edward przystanął i pomógł staruszce
się pozbierać. Na szczęście, nic złego się nie stało.
Obiecał sobie, że nie popuści temu gnojkowi, i ruszył z im
86
petem, żeby odrobić stracony dystans. Mimo palącego bólu
w płucach biegł coraz szybciej. Poziom adrenaliny w krwi sprawił,
ż
e był zdolny do każdego wysiłku.
Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Żaden z nich
nie zwrócił na to uwagi. Złodziej przeskoczył dziurę w chodniku,
wyminął ostrzegawcze barierki i wpadł na jezdnię. Wszystkie
samochody zahamowały z piskiem opon.
Kiedy obaj wpadli na szkolne boisko, Edward zmuszał nogi
do dalszego biegu. Do cholery, powtarzał sobie. Jesteś przecież
bohaterem. Cały kraj uznał cię za bohatera! Wybawcę słabych
kobiet, niewinnych dzieci i bezbronnych kotów! Nie wolno ci
rezygnować.
Poza tym, za nic nie chciał, żeby Bella była świadkiem jego
porażki.
Nawet gdyby musiał zmierzyć się z całym urzędem imigracyjnym.
Nawet gdyby za chwilę miał paść na zawał.
W parkowej alejce pojawił się rowerzysta. Złodziej przyspieszył,
ż
eby uniknąć kolizji. Edwardowi się nie udało. W wyniku
zderzenia i on, i cyklista wylądowali na ziemi.
Edward przejechał kolanami po asfalcie i wrył się rękami
w żwirowe pobocze. Ostre kamyki rozorały mu dłonie.
- Co ty wyrabiasz, człowieku? - krzyknął rowerzysta, poprawiając
hełm, który zleciał mu na brodę.
64 |
S t r o n a
- Przepraszam. - Edward podniósł się z wysiłkiem i pobiegł
dalej, nie zwracając uwagi na piekące dłonie ani starte kolana.
Bella, która wciąż czekała, aż zmienią się światła na skrzyżowaniu,
obserwowała wszystko z przerażeniem. Krzyknęła głośno.
- Coś nie tak? - Przejeżdżający na motocyklu policjant zatrzymał
się przy krawężniku.
- Mój mąż! Jest tam! Próbuje złapać smarkacza, który
ukradł moją torebkę.
Jeden rzut oka wystarczył, by policjant zorientował się w sytuacji.
Natychmiast zawrócił motor, włączył syrenę i nacisnął
gaz do dechy.
Edward i ścigany przez niego chłopak byli już na skwerze.
- Dość tego! - zachrypiał Edward.
Mobilizując resztkę sił, wyskoczył w powietrze i wylądował
złodziejowi na plecach. W tej samej chwili obaj znaleźli się w fontannie.
Szamotaliby się tam długo, gdyby nie policjant, który właśnie
się pojawił. Kiedy Bella dotarła na miejsce, smarkacz był już
w kajdankach, a przemoczony do suchej nitki Edward siedział na
betonowym murku i próbował uspokoić oddech.
- Nic ci nie jest? - Podbiegła do niego z impetem, omal nie
wrzucając go znowu do wody.
- Już... w porządku. - Ze świstem wypuścił powietrze
z płuc i wręczył jej odzyskaną torebkę. - Mam twoje pieniądze.
- Nieważne pieniądze. Ty jesteś ważniejszy - powiedziała
dokładnie to, co myślała. - Kiedy upadłeś...
- Nic się nie stało. - Znowu wciągnął powietrze.
Nie czuł już tak strasznego bólu. Uznał, że jednak tym razem
nie dopadnie go zawał.
- Mogłeś sobie zrobić krzywdę! - krzyknęła. - Jak można
tak się zachowywać! To policja powinna gonić złodziei!
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w okolicy nie było żadnego
policjanta! - Był urażony. Tyle dla niej zrobił, a ona się na niego
wydziera! - Po kiego czorta sterczałaś ze wszystkimi pieniędzmi
pod sklepem jubilera? Żeby byle gnojek ci je ukradł?
- Czekałam na ciebie.
- Mówiłem ci, że masz siedzieć w samochodzie. - Edward
ż
ałował teraz, że wdał się w cały ten pościg.
Znowu głupio się zachował. Policja nie gasi pożarów, więc
dlaczego on miałby łapać przestępców? Zły na siebie przesunął
dłonią po włosach. Na czole zostały ślady krwi.
- O Boże, Edward! - Bella zbladła z przerażenia i złapała go
65 |
S t r o n a
za rękę. - Jesteś ranny!
- Już ci mówiłem, że nic mi się nie stało. - Próbował strząsnąć
małe kamyczki, które wbiły mu się w skórę. - Trochę wody
i mydła, i będzie po wszystkim.
- Przepraszam państwa - usłyszeli nagle. - Sądzę, że będą
państwo chcieli złożyć skargę.
Policjant, przekazawszy złodzieja swojemu koledze, który
właśnie pojawił się na skwerze w patrolowym samochodzie,
zwrócił się do nich z wyczekującą miną.
- Tak - odpowiedział Edward.
- Nie - powiedziała Bella w tej samej chwili.
- Coo? - Edward wpatrzył się w nią, nie wierząc własnym
uszom. - O mały włos nie złamałem karku...
- Mówiłeś, że nic ci nie jest - przypomniała.
- O mały włos nie złamałem karku, goniąc tego szczeniaka
- wycedził przez zaciśnięte zęby - a ty mówisz, żeby nie składać
na niego skargi?!
- To niepotrzebne - upierała się.
- Może dla ciebie! - Odwrócił się do policjanta, wyraźnie
znudzonego tą wymianą zdań. - Skoro moja żona nie chce, to
ja to zrobię.
- Edward! - jęknęła Bella, posyłając równocześnie przepraszający
uśmiech niecierpliwiącemu się stróżowi prawa. - Proszę
wybaczyć, ale chciałabym porozmawiać z mężem na osobności.
- Tylko niech się pani pospieszy. Jestem na służbie. Nie
mogę sterczeć tu przez pół dnia. - Policjant wzruszył ramionami
i cofnął się o parę kroków.
- No, dobra. Twój strzał. - Edward odwrócił się do niej.
- Jak to strzał? - wyjąkała, patrząc nerwowo na policyjny
pistolet kaliber 9 milimetrów.
- Twoja kolej. Mów.
- Aha - kiwnęła głową. - Żeby złożyć skargę, trzeba iść na
posterunek, tak? I podpisać jakieś papiery?
- Jasne, że tak. No i co z tego?
- Nie rozumiesz? Będę notowana na policji! Natychmiast
mnie deportują!
- Bella! - Edwardowi zajęło dobrą chwilę, żeby zrozumieć, o co
jej chodzi. -Nie ty będziesz notowana, tylko ten gówniarz! Zresztą
mogę się założyć, że on i tak jest notowany. Nie można tego tak
zostawić. Z prostych społecznych względów. Chcesz, żeby poczuł
się bezkarny? Żeby zaraz poszedł rabować następne torebki?
66 |
S t r o n a
Właściwie miał rację, ale...
- Jeśli policja w Rosji zanotuje twoje nazwisko w kartotekach,
nie możesz spodziewać się niczego dobrego - mruknęła.
Ona naprawdę się denerwowała, biedactwo! Edward miał
ochotę ją objąć i pocałować. W ostatnim momencie opanował
się. Poprzestał na wygładzeniu zmarszczek na jej czole.
- Nie jesteśmy w Rosji, maleńka. Musisz się do tego przyzwyczaić.
A w Ameryce zgłoszenie przestępstwa nie jest niczym
nagannym. Odwrotnie!
- Wiem to z filmów, ale..
- Żadnych ale. Jedziemy na posterunek, szybko mówimy co
i jak, a potem gnamy do banku. Chyba że chcesz podarować te
pieniądze następnemu bandziorowi. - Edward obserwował spod
oka, jak Bella próbuje przewalczyć swoje obawy.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Mam nadzieję, że to
słuszna decyzja.
- No pewnie, że słuszna. - Uśmiechnął Się do niej szeroko.
- Powinnaś ufać własnemu mężowi.
- Ufam mu - szepnęła.
Dlaczego Edward nie jest jej prawdziwym mężem? Dlaczego
to tylko żarty? Przecież nie da sobie rady, nie widząc jego
uśmiechu, kiedy już skończą tę farsę i rozejdą się, każde w swo
90
ją stronę. Przestań, westchnęła. Lepiej ciesz się dzisiejszym
dniem. A dzień naprawdę był udany. Na policji, w banku, w drodze
do domu Edward robił, co mógł, żeby Bella dobrze się czuła.
- Przykro mi z powodu twojego garnituru - powiedziała
w samochodzie.
- Nie martw się. I tak nieczęsto go nosiłem.
- Wyglądałeś w nim wspaniale. Marynarkę chyba da się uratować,
ale spodnie są do wyrzucenia.
Edward popatrzył na nogawkę rozdartą od kolana w dół i roześmiał
się.
- Następnym razem będę pamiętać, żeby włożyć strój Batmana.
Bardziej się nadaje do pościgów.
- Superman w superstroju. - Nie był to najlepszy żart, bo
tak naprawdę Bella chciała powiedzieć, że dla niej od początku
znajomości był prawdziwym superbohaterem.
Uznała jednak, że takie wynurzenia są nie na miejscu.
- Chyba nieźle poradziliśmy sobie w urzędzie imigracyjnym,
prawda? - zmienił temat Edward. - Chociaż muszę przyznać,
ż
e nie spodziewałem się tego quizu.
67 |
S t r o n a
- Ani ja. - Bella straciła humor na myśl o upokarzających
pytaniach Volturii.
- Czułem się, jakbym startował w telewizyjnym konkursie
typu Jak dobrze znasz swoją żonę", tylko że nagrodą było coś
więcej niż zwykła lodówka. Odpowiedziałem przynajmniej, po
której stronie łóżka sypiamy.
- Ja po prawej, ty po lewej - rzuciła Bella bez zastanowienia.
- Właśnie to powiedziałem Volturii.
- No to mamy zaliczony jeden punkt.
- Ulubiony film? - zapytał Edward.
- To było łatwe - zaśmiała się mimo powagi sytuacji.
- „Miodowy miesiąc w Las Vegas" - powiedzieli równocześnie.
- Ulubiona piosenka?
- „Blue Hawaii". - Bella nieszczególnie lubiła tę melodię,
ale po ostatniej nocy...
- Jak dotąd mamy sto procent zgodnych odpowiedzi. -
Edward zatrzymał się na czerwonych światłach i odwrócił się do
Belli.
To był błąd. Gdy skrzyżowali spojrzenia, stało się oczywiste,
ż
e myślą o tym samym. Żadnemu z nich nie udało się ukryć
przyjemności, jaką sprawiły im zmysłowe doznania ubiegłej
nocy. Cisza przedłużała się. Trochę skrępowani woleli wrócić
do przerwanej rozmowy.
- Wydaje mi się, że tę próbę powinniśmy zaliczyć - powiedział
Edward jakby nigdy nic.
- Mam nadzieję. - Belli nie udało się do końca zapanować
nad głosem, w którym wciąż pobrzmiewało podskórne napięcie.
- Przed wizytą Volturii w twoim mieszkaniu zdążymy ustalić
taktykę.
Edward oczami wyobraźni widział głęboką fosę wykopaną
wokół jego domu, pełną wygłodniałych krokodyli-ludojadów,
gustujących zwłaszcza w urzędnikach państwowych.
- A może by tak zabarykadować drzwi, a z okien lać mu na
głowę rozgrzany olej? - zaproponowała Bella.
Edwarda rozśmieszyło, że oboje wykazali podobne poczucie
humoru.
- Kochanie, niniejszym stwierdzam, że kupuję twój pomysł.
- Wyciągnął rękę i kumplowskim gestem pociągnął ją za włosy.
Był teraz pewien, że wspólnie uda im się wywieść Volturii
w pole. Jego oraz wszystkich innych biurokratów, których nasłałby
na nich urząd imigracyjny.
68 |
S t r o n a
Ruszyli, bo nareszcie zapaliło się zielone światło.
Dobry nastrój Edwarda prysł w jednej sekundzie: tuż pod swoim
domem zauważył znajomy samochód. Wiedział, że za chwilę
przejdą test, wobec którego wszystko, co zgotował im Volturii, to
pestka.
- Bella, przygotuj się na najgorsze, maleńka - powiedział
- bo za moment staniesz oko w oko ze swoją teściową.
Esme Cullen była postawną kobietą o bystrym spojrzeniu.
To po niej Edward odziedziczył intensywnie niebieski kolor
oczu i lekko kpiący uśmiech - Bella nie miała co do tego najmniejszych
wątpliwości.
- Edwardzie Cullen! W co wpakowałeś się tym razem? - Pani
Cullen zmierzyła syna od stóp nasiąkniętych wodą, do całkiem
mokrej głowy.
- To długa historia. I całkiem nieciekawa.
- Mówiłeś dokładnie to samo w zeszłym tygodniu, kiedy
pielęgniarka wyciągała kolce kaktusa z twoich pośladków. Boże,
byłabym już na pewno siwa ze zmartwienia, gdyby nie
szampon koloryzujący! Chociaż, może masz i rację. Lepiej, że
nie wiem, co ci się stało.
Pani Cullen pokiwała głową typowym matczynym gestem
i niespodziewanie zmieniła temat.
- Przyszłam tu, żeby cię skrzyczeć, że wziąłeś ślub, nic
nikomu nie mówiąc. Jednak - uśmiechnęła się ciepło do Belli
i uściskała ją serdecznie - nie mogę się dłużej gniewać. Jestem
naprawdę szczęśliwa, że mam nową córkę.
- Mamo, to jest Bella. Bello, poznaj moją matkę. - Speszony
Edward Przestępował z nogi na nogę.
Bella z trudem stłumiła uśmiech. Nie przypuszczała, że bohater
może bać się mamy.
- Dzień dobry pani. Bardzo się cieszę, że mogę panią
poznać.
Nie wyciągnęła ręki, nie chciała wydać się zbyt sztywna po
tym, jak matka Edwarda uścisnęła ją przed chwilą.
- I ja się cieszę, droga Bello. Bardzo proszę, nazywaj mnie
Esme. A jeśli kiedyś, jak już poznamy się bliżej, zechcesz
mówić do mnie: mamo, nie krępuj się.
- Dziękuję. Bardzo podoba mi się ten pomysł.
Od śmierci własnej matki Bella stale odczuwała jej brak. Teraz,
bez względu na ewentualne konsekwencje, miała wielką ochotę
zaprzyjaźnić się z Esme. Polubiła ją od pierwszego wejrzenia,
69 |
S t r o n a
podobała się jej otwartość i bezpretensjonalność teściowej.
- Jasper opowiada, że jesteś wspaniała. Tym bardziej chciałam
cię poznać. - Esme uśmiechnęła się znowu, szeroko i serdecznie,
aż w obu policzkach utworzyły się jej dołeczki.
- Jasper jest bardzo miły.
- Prawda? Ja też tak myślę. Alice trafiła na wspaniałego
mężczyznę. Wydaje się, że Edward też nieźle wybrał. - Esme
popatrzyła na Bellę z sympatią.
Edward miał wrażenie, że stąpa po grząskim bagnie, a każdy
kolejny krok grozi tym, że zapadnie się po szyję.
- To dlatego, że ty i Tata byliście dla nas najlepszym przykładem
- wybąkał, zastanawiając się jednocześnie, jak zareagowałaby
matka, gdyby poznała całą prawdę o jego małżeństwie.
- Twój ojciec był wspaniałym mężem. - Błękitne oczy Esme
zaszkliły się troszeczkę. - Wielka szkoda, Bello, że go nie
poznałaś. Myślę, że byłby szczęśliwy, widząc, że jego syn ma
taką śliczną żonę.
- On też był strażakiem, prawda? - Bella przypomniała sobie
opowieść Jaspera.
- Tak. Spotkaliśmy się w szpitalu. Przywieźli go z powodu
zaczadzenia dymem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia,
mimo że całą twarz miał czarną od sadzy.
- Była pani... Byłaś pielęgniarką? - zapytała Bella.
- Od trzydziestu trzech lat pracuję w izbie przyjęć w Szpitalu
Ś
więtego Józefa - oznajmiła Esme z dumą. - Teraz
awansowaliśmy i jesteśmy Kliniką Pourazową.
Belli było miło, że spotkała bratnią duszę.
- Ja też jestem pielęgniarką. To znaczy byłam. W Rosji -
powiedziała.
- Nie miałem pojęcia - wyrwało się zaskoczonemu Edwardowi.
Właściwie nie zastanawiał się nigdy nad przeszłością Belli.
Chyba był pewien, że i w Rosji pracowała jako kelnerka.
Esme spojrzała na syna przenikliwym wzrokiem, ale powstrzymała
się od komentarza. Bella i Edward wymienili porozumiewawcze
spojrzenia i odetchnęli z ulgą.
- Czy myślałaś o tym, żeby nostryfikować swój dyplom
w Stanach?
- Oczywiście. Ale od roku ciągle zmieniam miejsce pobytu,
więc tak naprawdę jeszcze się do tego nie zabrałam.
- A, tak. - Esme kiwnęła głową. - Jasper opowiadał mi,
ż
e wciąż próbujesz odszukać ojca. Przykro mi, że ci się nie
70 |
S t r o n a
udało.
- Teraz będzie łatwiej. Sporo wygrałam w kasynie w Laughlin
i mogę wynająć detektywa z prawdziwego zdarzenia.
- No, no. Szczęściara. To dobry omen dla waszego małżeństwa,
prawda? - rzuciła mimochodem.
Edward poczuł, że się czerwieni. Był wściekły, bo nie mógł
nad tym zapanować.
- Wiesz co? - Esme zastanowiła się chwilę. - Sprawdzę,
czy są jeszcze miejsca w szkole pielęgniarskiej, która przygotowuje
do egzaminu państwowego. Gdyby zechcieli przyjąć
twoje papiery, mogłabyś zacząć zaraz. Wiem, że kurs zaczyna
się w przyszłym tygodniu. W końcu należę do kilku stowarzyszeń
zawodowych...
Bella nie wierzyła własnym uszom. Co za perspektywa!
Mogłaby znowu robić to, co lubi i umie najlepiej.
- To byłoby wspaniale - popatrzyła na Esme niepewnie
- ale nie chciałabym cię wykorzystywać...
- Bzdura - przerwała jej Esme. - W końcu po to ma się
rodzinę.
Dlaczego muszą tak oszukiwać? I to kogoś tak życzliwego jak
Esme! Zawstydzona Bella miała ochotę schować się do mysiej
dziury. Spojrzała na Edwarda. Najwyraźniej czuł się równie podle.
- Czy jest jakiś ukryty powód twojej wizyty, mamo? - Edward
pierwszy przerwał milczenie.
- Po pierwsze - chciałam poznać twoją żonę. Po drugie
- zapraszam was na uroczystą kolację w piątek wieczorem.
Przepraszam, że nie wcześniej, ale mamy w szpitalu epidemię
grypy i przez kilka najbliższych dni pracuję na dwie zmiany.
Edward zamarł. Była to ostatnia rzecz, na którą miał ochotę.
Cały wieczór w krzyżowym ogniu pytań! Znał Esme
Cullen nie od dziś. Mimo całej miłości do niej musiał
przyznać, że matka umie wydobyć z człowieka wszystko, co
zechce. Jeśli wyznaczy sobie cel, dąży do niego z zapalczywością
godną bulteriera.
Ponieważ nie czuł się na siłach, żeby wyjawić jej nagą prawdę
o swoim małżeństwie, postanowił za wszelką cenę uniknąć
konfrontacji.
- Przykro mi, mamo, ale od jutra muszę być w pracy. Co
znaczy, że skończę służbę dopiero w piątek o północy.
- Wracasz jutro do pracy? - Esme uniosła brwi. - O ile
mogę jeszcze zrozumieć wasz niespodziewany ślub - mówiła
71 |
S t r o n a
tonem, który sugerował coś dokładnie przeciwnego - o tyle nie
mieści mi się w głowie, że nie zaplanowaliście wcale miodowego
miesiąca. Bo jeden dzień w Laughlin trudno nazwać miodowym
miesiącem.
- Zaplanowaliśmy - odpowiedział szybko Edward.
Za szybko. Matka obrzuciła go badawczym spojrzeniem, które
tak dobrze pamiętał z dzieciństwa. Przed takim wszechwiedzącym
wzrokiem nic się nie ukryje i nieważne, ile ma się lat!
- Ale wszystko odbyło się tak nagle, że nie zdążyłem pozamieniać
się z chłopakami.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Esme wzruszyła ramionami.
- To prawda! - Edward i Bella krzyknęli równocześnie.
I znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które
oczywiście nie uszły uwagi Esme.
- W takim razie - zadecydowała natychmiast - Bella przychodzi
na kolację bez ciebie. Nieładnie, żeby młoda żona siedziała
sama w domu. Wiecie co? Przyszło mi właśnie coś do głowy!
Nie! Tylko nie niespodziewany pomysł. W to już Edward nie
mógł uwierzyć! Najwyraźniej nie był jedynym kłamcą w rodzinie.
Jego matka należała bowiem do ludzi, którzy dokładnie
planują każdy dzień. Wprawdzie w szpitalu dawała sobie świetnie
radę w każdej, nawet najbardziej zaskakującej sytuacji, ale
w życiu codziennym nie robiła niczego bez wcześniejszych, i to
dużo wcześniejszych, ustaleń.
- Co takiego, mamo?
- Alice i ja urządzimy Belli wieczór panieński. Taką małą
balangę.
- Balangę?
W głosie Belli brzmiało zaskoczenie, w głosie Edwarda czysta
zgroza.
- Porywając cię do Laughlin - mówiła Esme do Belli,
całkowicie ignorując syna - Edward pozbawił cię przyjemności
panieńskiego przyjęcia. Każdej dziewczynie w Ameryce wyprawia
się przed ślubem takie przyjęcie. A więc o której kończysz
pracę w piątek?
Bella także postanowiła zignorować Edwarda. Nie chciał, żeby
przyjęła zaproszenie - od razu to wyczuła. Ale od tak dawna
nigdzie się nie bawiła. Zresztą, nie wypadało odmówić.
- W piątki zamykamy trochę później. Zwykle wychodzę
około dziesiątej.
- Świetnie. Jest jeden problem. Kończysz późno, a ja mieszkam
72 |
S t r o n a
dość daleko od twojej restauracji. Może byłoby lepiej
urządzić przyjęcie tutaj? - Spojrzała pytająco na Edwarda i Bellę,
ale było jasne, że wcale nie czeka na odpowiedź.
- Więc jesteśmy umówione. - Zatarła ręce z wyraźnym zadowoleniem.
- Ja i Alice bierzemy na siebie całe przygotowania.
Ty masz się tylko dobrze bawić.
ROZDZIAŁ DZIEWI
ROZDZIAŁ DZIEWI
ROZDZIAŁ DZIEWI
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
TY
TY
TY
Ledwo pani Cullen wyszła, zadzwonił telefon. Któryś z dyżurnych
strażaków rozchorował się i Edward musiał natychmiast
objąć za niego służbę. Bella uśmiechała się wyrozumiale i próbowała
nie zauważać, jak bardzo się ucieszył, że ma pretekst do
wyjścia z domu.
Właściwie nie podejrzewała, że ją okłamuje, ale kto to wie?
Może tylko nie zamierzał robić jej przykrości i przyznać, że
spędzi noc u Jessici? Chciała mieć nadzieję, że to nieprawda,
ale nie mogła być pewna. Po raz kolejny musiała przywołać się
do porządku - przecież decydując się na fikcyjne małżeństwo,
wiedziała, w co się pakuje! Nie powinna więc zachowywać się
jak zakochana pensjonarka.
Postanowiła zrobić pranie. Takie zajęcie jest najlepszym lekarstwem
na stres. A poza tym, niech sam zobaczy, że żona
może się do czegoś przydać. Kiedyś Edward powiedział jej, że
odsyła wszystkie brudne rzeczy do pralni. Teraz dzięki niej nie
będzie wyrzucać pieniędzy w błoto, a nawet zaoszczędzi. Może
nawet przestanie żałować pochopnego ślubu!
Wepchnęła brudy do torby i z płynem do prania pod pachą
udała się na poszukiwanie blokowej pralni. Już po chwili
z triumfalnym uśmiechem zatrzaskiwała drzwiczki załadowanej
po brzegi pralki. Po krótkim namyśle uznała, że ubrań należy
pilnować. Zasiadła na koślawym plastikowym krzesełku pod
ś
cianą i zabrała się do przeglądania kolorowego kobiecego pisma,
które na szczęście ktoś tam zostawił.
„Jak gotować dla ukochanego mężczyzny?" - ten tytuł od
początku przyciągnął jej uwagę. Zaczęła czytać i zapomniała
o całym świecie. Nagle poczuła, że ma mokre stopy. Oderwała
73 |
S t r o n a
się od lektury i rozejrzała dokoła.
- O, nie! - jęknęła.
Pralka wyglądała jak wulkan, tryskający na wszystkie strony
ś
nieżnobiałą lawą. Próba otwarcia drzwiczek skończyła się katastrofą
- całe masy piany spłynęły w dół i rozlały się po podłodze.
Bella wpadła w panikę. Wyciągnęła wtyczkę z kontaktu,
ż
eby powstrzymać katastrofę, i powolutku zajrzała do środka.
Dokładnie w tej chwili na korytarzu rozległ się stuk wysokich
obcasów.
- Czy jest tu ktoś? - odezwał się kobiecy głos.
Bella zamarła, patrząc na pobojowisko wokół siebie, potem
odwróciła się powoli.
W drzwiach stała Jessica Stanley.
- Co tu się dzieje? - zawołała.
- Robiłam pranie. - Bella nie mogła sobie darować, że kochanka
Edwarda, daj Boże - była kochanka Edwarda, zastaje ją
w takiej upokarzającej sytuacji. - Coś musiało się popsuć.
- Nic się nie popsuło. - Jessica wzięła do ręki butelkę
detergentu. - To jest koncentrat. Po prostu wlałaś za dużo.
- O Boże! -jęknęła Bella. - Nie wiedziałam.
- Podejrzewam, że w Rosji nie macie czegoś takiego.
- Skąd pani wie, że jestem z Rosji?
- Nawet gdyby Edward nie opowiedział mi o tobie, poznałabym
po akcencie. Mówisz jak Natasza.
- Ta z kreskówek? - Bella przypomniała sobie słowa Bena
Wolfa.
- Uhm. A przy okazji - jestem Jessica Stanley.
- Wiem. Widziałam panią w telewizji. I w restauracji.
- Po pożarze. - Jessica skinęła głową. - Chciałam zrobić
wywiad, ale właścicielka uznała, że to będzie antyreklama.
- Myślę, że Angela starała się mnie chronić. Przecież to ja
wylałam olej.
- Tak też mi się wydawało - mruknęła Jessica, ściągając
buty i pończochy.
Oniemiała Bella patrzyła, jak wytworna dziennikarka ubrana
w jedwabny żakiet, który musiał kosztować majątek, brnie przez
brudną wodę.
- Trzeba to wszystko przerzucić do innej pralki - zdecydowała
Jessica. - Potem będziemy mogły porozmawiać.
Bella nie była pewna, co odpowiedzieć. A jeśli chodziło
o rozmowę, która z nich ma większe prawo do Edwarda?
74 |
S t r o n a
- O rany!
- Co się stało? - podskoczyła Bella.
- Nie pamiętam, żeby Edward miał kiedykolwiek tak ekstrawagancką
bieliznę. - Jessica uniosła w dwóch palcach jaskraworóżowe
slipki.
Bella złapała się za głowę - dokładnie pamiętała, że przed
włożeniem do pralki były białe.
- Moja czerwona bluzka musiała zaplątać się pomiędzy resztę
rzeczy. Edward będzie wściekły!
- Co za problem? - Jessica wzruszyła ramionami. - Idź
do sklepu i kup mu nowe. Nawet się nie zorientuje.
- Nic nie rozumiesz. - Bella bezwiednie przeszła z nią na
ty. - Nie chcę kłamać. Małżeństwo powinno opierać się na uczciwości.
- Małżeństwo? Z tego, co mówił Edward, zrozumiałam, że
wzięłaś z nim ślub tylko po to, żeby dostać zieloną kartę.
- Edward rozmawiał z tobą o naszym małżeństwie?!
- Oczywiście. Tego dnia, kiedy wróciliście z waszej przejażdżki do Laughlin,
przyszedł do mnie, żeby wyjaśnić całą
sytuację.
Jessica nie była głupia. A już na pewno była bardzo spostrzegawcza.
Wystarczył jej jeden rzut oka na Bellę, która skurczyła
się, słysząc jej słowa, żeby wszystkiego się domyślić.
- Do diabła! - Przyjrzała się Belli uważnie. - Jesteś w nim
zakochana, prawda?
- Tak. - Bella chciała skłamać, ale nie mogła.
Jessica sięgnęła do torebki, wyciągnęła papierosy i nie
zwracając uwagi na wielki napis zakazujący palenia, zaciągnęła
się głęboko.
- Zastanówmy się nad tym - mruknęła do siebie. - Wiesz,
wszystko jest dla mnie jasne - powiedziała w końcu.
Bella patrzyła na nią niepewnie. Nic z tego nie rozumiała.
- O czym mówisz?
- Po waszym ślubie Edward zrobił się okropnie drażliwy.
- Wyobrażam sobie, że nie było mu łatwo wytłumaczyć,
dlaczego nie zawiadomił cię o swoich planach.
- Nie o to chodzi - zapewniła Jessica. -Ja nigdy nie mam
pretensji do niego, a on nie ma pretensji do mnie! Wtedy byłam
zaskoczona, to prawda. Ale nie zła, o nie. Za to Edward denerwował
się na pewno.
- Może dlatego, że cię kocha?
- Moja droga, między mną a Edwardzie nie ma mowy o miłości.
75 |
S t r o n a
Nasz związek polega na czymś zupełnie innym - zachichotała.
Dopiero po chwili zorientowała się, że Belli wcale nie rozbawiło
jej bezceremonialne zachowanie.
- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie chciałam zrobić
ci przykrości.
- Nic się nie stało. Nawet mi lżej, że wasz związek to nic
poważnego. Na swoje nieszczęście, to samo muszę powiedzieć
o naszym.
- Nie byłabym tego taka pewna. - Jessica z uwagą wydmuchiwała
równe strużki niebieskawego dymu.
- Nie jestem typem kobiety, której potrzebuje Edward.
- Ciekawe. - Jessica uniosła brwi. - A jakiej kobiety potrzebuje
Edward?
- Takiej, która umie ugotować mu obiad i nie zafarbuje na
różowo jego majtek.
Tym razem Jessica nie zważając na to, co pomyśli Bella,
ś
miała się głośno i długo.
- Boginie ogniska domowego wyszły z mody w chwili,
w której mężczyźni odkryli seks. Pomyśl o tym, kochanie, jeśli
chcesz złapać męża.
Słowo „kochanie" w jej ustach nic nie znaczyło. Wypowiadała
je równie łatwo jak Edward.
- Ale najpierw chciałabym porozmawiać o poszukiwaniach
twojego ojca - ciągnęła. - Nie masz pojęcia, co może telewizja!
A o ewentualnych sposobach ratowania małżeństw możemy pogadać
później.
Gdyby ktoś oznajmił Belli, że będzie, szukać sercowych
porad u kochanki własnego męża, postukałaby się palcem
w czoło. A tu proszę! Życie potrafi czasami płatać figle. I trudno
się dziwić. Małżeństwo z Edwardem było niekonwencjonalne od
samego początku.
Usiadła i już po chwili rozmawiała z Jessica jak ze starą
znajomą.
- A co ty tu robisz, słoneczko? - powitała Bellę zdziwiona
Angela. - Przecież umówiłyśmy się, że nie musisz przychodzić
do pracy od razu po ślubie.
- Chcę się czymś zająć, żeby o tym wszystkim nie myśleć.
- Czyżby naszły cię wątpliwości?
- Nie o to chodzi. - Bella pokręciła bezradnie głową. - Na
początku wszystko wydawało się dużo łatwiejsze. Wiesz, niełatwo
będzie przekonać Volturii, że nasze małżeństwo jest prawdziwe.
76 |
S t r o n a
- A jeszcze trudniej będzie - powiedziała Angela, patrząc na
Bellę ze zrozumieniem i sympatią - przekonać siebie samą, że
prawdziwe nie jest.
Miała rację. Jak zwykle.
Bella pokazała Angeli artykuł o gotowaniu dla ukochanego
mężczyzny i opowiedziała, jak zamierza zaskoczyć Edwarda wykwintnym
daniem w postaci płonącego kurczaka w sosie morelowym
z koniakiem.
- Sama nie wiem. - Zdegustowana Angela obejrzała przepis
i wzruszyła ramionami. - Zawsze mi się wydawało, że Edward
najbardziej lubi zwykły stek i ziemniaki.
- Zobacz, jak to pięknie wygląda na zdjęciu!
- Owszem. Pozwól jednak sobie przypomnieć, że gotowanie
nie jest twoją najmocniejszą stroną. Ostatnim razem wrzuciłaś
na patelnię tylko parę plasterków bekonu i cała kuchnia stanęła
w płomieniach.
- W tym przepisie nie ma bekonu.
- Bella! Dziewczyna taka jak ty nie musi zapracowywać się
w kuchni! Szczególnie gdy mąż zdecydowanie woli widzieć ją
w sypialni.
Bella zaczerwieniła się. Angela mówiła to samo, co Jessica.
- Edward może mieć każdą. Ja postanowiłam pokazać, że stać
mnie na więcej.
- A co powiesz, jeśli ugotuję to za ciebie? - Zapał Belli
zupełnie nie przekonał Angeli.
- Nie. Nie chcę oszukiwać.
- Skoro i tak tak nie zamierzasz zrezygnować z tego pomysłu,
idź do domu i zabieraj się do roboty. Moja siostrzenica może
cię zastąpić. – Angela uściskała Bellę i pchnęła ja do drzwi. - Już
cię tu nie ma.
Bella wróciła do mieszkania obładowana zakupami. Rozłożyła
wszystko na kuchennym blacie, przestudiowała jeszcze raz
przepis i przystąpiła do dzieła. Wprawdzie plasterki cebuli i pokrojone
pieczarki nie miały tak doskonale regularnych kształtów
jak ich odpowiedniki na fotografii, ale były do przyjęcia. I co
najważniejsze - udało się jej nie pociąć sobie palców.
Podsmażyła wszystko zgodnie ze wskazówkami, przełożyła
z patelni na talerz i już, już odkładała go w bezpieczne miejsce,
kiedy cała mieszanina z cichym plaśnięciem zsunęła się na
podłogę.
- Cholera! - zaklęła najpierw po rosyjsku, potem po angielsku.
77 |
S t r o n a
Nie miała zamiaru jeszcze raz schodzić do sklepu. Rozejrzała
się dookoła i z miną winowajcy zebrała wszystko na talerz.
Przecież podłoga i tak była czysta...
Z kurczakiem również poszło jej całkiem dobrze, mimo że
ż
adna z piersi nie miała tak doskonale sercowatego kształtu, jak
te z magazynu. Na małym palniku ogrzewał się koniak - dokładnie
według instrukcji.
Nadszedł czas na ostatni etap pracy. Bella zmieszała mięso
z jarzynami, polała wszystko ciepłym alkoholem i - podpaliła.
Rozległ się syk i w jednej sekundzie cała patelnia stanęła
w ogniu. Płomienie palącego się koniaku sięgnęły sufitu.
Było spokojne, leniwe popołudnie. W sali gimnastycznej na
posterunku straży Edward walił pięściami w worek treningowy,
wyobrażając sobie, że to Aro Volturii, kiedy rozległ się
alarm.
Wciągając pośpiesznie kombinezon, Edward czuł znajome
uczucie podniecenia. Zawsze, niezależnie od powagi sytuacji,
cieszył się jak dziecko, wskakując do czerwonego samochodu,
który z rykiem syren pędził ulicami miasta, mijał zjeżdżające
na bok pojazdy, z piskiem hamulców pokonywał zakręty i nie
zwalniał na wybojach.
Tym razem zatrzymali się dokładnie pod jego blokiem. Zamarł,
kiedy zobaczył kłęby dymu, wydostające się z okna jego
mieszkania.
- Cholera! Tam w środku może być Bella! - zawołał, wyskakując
z samochodu i nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać,
pobiegł schodami na górę.
Wiedział, że postępuje wbrew regulaminowi oraz podstawowym
zasadom bezpieczeństwa, ale strach o Bellę był silniejszy.
Jednakże to, co zobaczył, w żaden sposób nie pasowało do jego
oczekiwań. Pośrodku małej kuchni stała jego żona z czerwoną
gaśnicą u boku. Wszystko dookoła - podłoga, blaty, szafki, ona
sama - było pokryte grubą warstwą białej piany. W mieszkaniu
nie było już dymu, chociaż na suficie nad kuchenką widniała
plama czarnej sadzy.
- Bella? - wychrypiał. - Co tu się dzieje?
- Edward? - Gaśnica wypadła jej z ręki. - Edward! Strasznie
się bałam!
Z twarzą bielszą od piany, którą gasiła pożar, rzuciła mu się
w ramiona.
- Wszystko stało się tak szybko! Bardzo dobrze mi szło
78 |
S t r o n a
i nagle bum! - cała kuchnia wypełniła się dymem, czujka przeciwpożarowa
zaczęła wyć, ja wpadłam w panikę i wykręciłam
911, bo bałam się, że spalę cały dom.
Uspokoiła się trochę. Jak mogło być inaczej, skoro Edward był
obok! A na dodatek wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy się
w nim zakochała.
- Potem przypomniałam sobie o gaśnicy pod zlewem i zaczęłam
sama gasić patelnię, ale wcale niełatwo utrzymać gaśnicę
w rękach, kiedy piana leci z wielką siłą, i teraz zrujnowałam twoją
piękną, czyściutką kuchnię - zakończyła, zalewając się łzami.
Edward miał ochotę roześmiać się na cały głos, ale nie
chciał powiększać jej stresu. Starł jej pianę z buzi i pocałował
w czoło.
- Jak widzisz, ciągle spotykamy się w podobnych okolicznościach.
Chyba trzeba z tym skończyć. Kochanie - dodał szybko
czując, że drży coraz mocniej, wtulona w jego wielki, sztywny
kombinezon - nie chciałem cię urazić. To miał być żart.
W okolicach jego piersi rozległ się stłumiony dźwięk.
- Nie płacz, bardzo cię proszę. Przecież wszystko dobrze
się skończyło. No, przestań już. -Pogładził ją czule po włosach.
Miał wrażenie, że jego ręce są zbyt wielkie i niezgrabne.
- Edward! - Bella podniosła zalaną łzami twarz, a on ze zdumieniem
zorientował się, że dziewczyna nie może powstrzymać
się od śmiechu. - Próbowałam zrobić obiad, żeby zanieść ci go
na posterunek. Tymczasem z powodu tego obiadu sam zjawiłeś
się w domu.
Wytarła łzy czarnymi rękami, rozmazując sobie na twarzy
resztki sadzy.
- Czy wiesz, jak komicznie wyglądałeś, biegnąc tu, żeby
mnie ratować?
Jeszcze nigdy żadna kobieta nie śmiała się z Edwarda! Poczuł
się dotknięty do żywego. Chociaż, na dobrą sprawę, miała
trochę racji - zostawił całą drużynę na dole i wpadł tu niczym
Rambo, otwierając kopniakiem drzwi. To musiało być
ś
mieszne.
- Ja? Komiczny? - jęknął, przewracając oczami.
- Jasne. Ale równocześnie bardzo pociągający.
- To już lepiej. Wiesz, nie znam nikogo, kto przyprawia
jedzenie pianą z gaśnicy. Jesteś naprawdę wyjątkowa.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę. - Jej śmiech był jak
ś
wiatełka błyszczące w ciemności, jak bąbelki w szampanie, jak
79 |
S t r o n a
muzyka...
- Jeśli tak, to ci się udało. - Przyciągnął do siebie jej umazaną
sadzą buzię.
Ś
miali się dobrą chwilę, zanim ich usta spotkały się w gorącym
pocałunku.
- No, no! - chrząknął Jasper, który właśnie wszedł do kuchni.
- Wydaje się, że nie potrzebujecie tu żadnej pomocy, gołąbki.
Nie przerwali ani na moment. Nie zauważyli nawet, że za
Jasperem do mieszkania wszedł ktoś jeszcze.
- Co tu się, do diabła, dzieje? - odezwał się zbyt dobrze
znany, nosowy głos.
W progu, po kostki w pianie, stał Aro Volturii i przyglądał
się im, najwyraźniej wściekły.
Tego już nie dało się wytrzymać. Gdy Bella i Edward podnieśli
głowy, omal nie pękli ze śmiechu.
ROZDZIAŁ DZIESI
ROZDZIAŁ DZIESI
ROZDZIAŁ DZIESI
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
TY
TY
TY
Kiedy strażacy odjechali, a Volturii, pomstujący na karygodną
politykę rządu, który wydaje wizy podpalaczkom, wrócił na
swoją odpowiedzialną placówkę biurową, Bella zabrała się do
sprzątania.
Nie przestawała się uśmiechać podczas najgorszych prac.
Wciąż czuła na ustach pocałunek Edwarda. Nawet wspomnienie
nie zapowiedzianej wizyty Volturii nie psuło jej humoru.
W gruncie rzeczy Pajacowaty Szczur pojawił się w najbardziej
romantycznym momencie jej małżeńskiego pożycia. Nic dziwnego,
ż
e był wściekły, powiedział później Edward. Nie będzie
mu łatwo przekonać przełożonych, że ich ślub jest zwykłym
oszustwem.
Bella zmarszczyła brwi. To prawda, ślub nie przestawał być
oszustwem. Jednak im dłużej o tym myślała, tym bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że ona i Edward są dla siebie
stworzeni. Czuła, że może dać mu szczęście.
- O ile uda mi się nie puścić z dymem jego mieszkania - mruknęła
do siebie, kiedy pod koniec dnia położyła się do łóżka.
Zasnęła wtulona w pachnącą Edwardzie poduszkę i śniła
80 |
S t r o n a
o tym, jak jej pociągający mąż ratuje ją z kolejnych opresji.
Bella cieszyła się jak dziecko. Cóż z tego, że panieński wieczór
odbywał się nie w porę? Cóż z tego, że poza matką i siostrą
Edwarda jedynym jej gościem była Angela? Nieważne. Wszystkie
cztery bawiły się wspaniale. Śmiały się, piły szampana i plotkowały,
oczywiście o mężczyznach. Robiło się coraz później.
Panie ujawniały coraz bardziej intymne historie z własnej przeszłości.
Dowcipy robiły się coraz pikantniejsze. Między kolejnymi
wybuchami śmiechu Bella myślała sobie, że chyba musi
być ostatnią dwudziestoczteroletnią dziewicą na całym świecie.
- Jesteś pewna, że powinnam była opowiedzieć swoją historię
w telewizji? - upewniała się co jakiś czas, patrząc pytająco
na Esme.
Wątpliwości nie opuszczały jej od chwili, w której ekipa
Jessici skończyła nagranie. Teraz żałowała, że zgodziła się na
wywiad.
- Oczywiście. Przecież nikomu nie zrobiłaś krzywdy. Kto
wie, może twój ojciec zobaczy ten program...
- Powinnam wcześniej zapytać Edwarda - oznajmiła z nieszczęśliwą
miną.
- Nie wiem, jak wyglądają małżeństwa w Rosji - przerwała
jej Alice - ale w Ameryce żony nie potrzebują zgody męża na
byle głupstwo.
- Występ w telewizji nie jest głupstwem - broniła się Bella.
- Zwłaszcza gdy... - ugryzła się w język.
- Zwłaszcza gdy twój ślub z moim synem jest czystą fikcją
- dokończyła Esme spokojnie, krojąc piętrowy weselny tort.
- Skąd o tym wiesz? - Bella zaczerwieniła się po uszy.
- Nietrudno się zorientować - uśmiechnęła się Alice. - Mój
braciszek zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, odkąd skończył
piętnaście lat. I nagle ni z tego, ni z owego wziął ślub z, jak się
za chwilę okazało, kobietą, której grozi deportacja ze Stanów.
Miałyśmy kupić taką historię?
- Volturii twierdzi to samo. Oświadczył, że jestem bezczelną
oszustką.
- Ale my tego nie mówimy - stwierdziła Esme krótko.
- Bo wiemy coś, o czym on nie ma pojęcia - dodała Alice.
- Co takiego? - przeraziła się Bella.
- Wiemy, że Edward jest w tobie zakochany - powiedziała
ciepłym głosem Esme.
Boże! Gdyby to tylko była prawda!
81 |
S t r o n a
- Niestety, mylicie się obie. - Bella zdecydowała, że nie
może kłamać. Esme i Alice zasługiwały na poważne traktowanie.
- Powtarzam słowa Jaspera. - Alice wyjęła płaczącą córeczkę
z wózka i podała jej pierś. - Twierdzi, że po powrocie
z Laughlin nie daje się z Edwardzie wytrzymać, bo, cytuję jego
słowa, Edward jest oszołomiony i nie może dojść ze sobą
do ładu.
- Ja czuję się tak samo.
- A widzisz! - Esme jakby nigdy nic rozdawała porcje
tortu. - Dobrze go znam. Jeszcze nie widziałam, żeby zawracał
sobie głowę jakąkolwiek kobietą. Nie mówiąc o sercu.
Bella zastanowiła się nad tym i pokręciła głową.
- Według niego to tylko pociąg fizyczny.
- Chciałby, żeby tak było. - Alice zaśmiała się, aż zdziwiona
Meggie wypuściła z buzi sutek. - Wprawdzie bardzo kocham
swojego brata, ale nie mogę powiedzieć, żeby był szczególnie
bystry w kwestiach uczuciowych. Jak zresztą każdy facet na tym
ś
wiecie. Sama musisz go przekonać, że się myli.
- Jak mam to zrobić?
- Musisz go uwieść! - odpowiedziały chórem wszystkie
trzy kobiety i roześmiały się w głos, patrząc na Bellę zaskoczoną,
zakłopotaną, ale bardzo zaintrygowaną.
- Ojciec Edwarda był zatwardziałym kawalerem. A ja od pierwszej
chwili wiedziałam, że to facet mojego życia. Biedny
Crlisle nawet się nie domyślał, na kogo trafił. Po dwóch tygodniach
byliśmy małżeństwem.
- Ja zrobiłam to samo z Jasperem - zachichotała Alice. - Tylko że on był
odporniejszy od Taty. Kiedy po trzech miesiącach
nic się nie wydarzyło, oświadczyłam się sama.
- Poprosiłaś Jaspera, żeby się z tobą ożenił!?
- A dlaczego by nie? - Alice wzruszyła ramionami na widok
niedowierzającej miny Belli. - Kochałam go, a on kochał mnie.
Małżeństwo było jedynym logicznym rozwiązaniem.
- Mój syn zmienił kolejność wydarzeń - najpierw się z tobą
ożenił, a potem się zakochał. Ale to nie zmienia faktu, że jest
w tobie zakochany. Każdy to widzi. Czy zastanawiałaś się, jak
on na ciebie patrzy? Jak zmienia mu się głos, kiedy do ciebie
mówi? Albo o tobie.
- Zagroził Jasperowi, że go pobije, jeśli będzie rozwodzić się
nad tym, że podobasz się wszystkim mężczyznom.
- Miał mordercze zamiary wobec Shrinersów, z którymi bawiłaś
82 |
S t r o n a
się w Laughlin.
Uwieść Edwarda! Co za pomysł! To byłoby niesamowite. I cudowne.
- Ale jak? Nie mam pojęcia, jak uwodzić mężczyzn - powiedziała
Bella z ociąganiem.
- Nic się nie martw. Zdaj się na rady ekspertów. - Alice
mrugnęła do niej.
- Po pierwsze: zanim kobieta rozpocznie atak, musi zgromadzić
artylerię. – Angelaz e znaczącą miną podała Belli zgrabne
białe pudełko przewiązane srebrną wstążką.
Najwyraźniej wszystkie trzy wierzyły w skuteczność odpowiedniej
artylerii: Bella przyglądała się z niedowierzaniem
bieliźnie z koronki i jedwabiu, którą wyjmowała spomiędzy coraz
to nowych warstw bibułki.
- Przecież nie będę miała odwagi tego włożyć - mruknęła,
głaszcząc przezroczystą kombinację z czarnej koronki.
- Bądź spokojna, włożysz! - Alice popatrzyła na nią kpiąco.
- Ale wcześniej upewnij się, czy jesteście dobrze zabezpieczeni. To właśnie z
powodu podobnej kreacji urodziła się
Meggie.
Było kilka minut po północy, kiedy rozległo się pukanie.
Bella poszła otworzyć i zbladła z przerażenia. Poczuła się nagle
jak w Rosji. W drzwiach stał umundurowany policjant.
- Przepraszam panią - powiedział surowo - ale sąsiedzi
skarżą się na hałas dochodzący z tego mieszkania.
- B...bardzo przepraszam. Nie chciałam. Obiecuję, że będziemy
zachowywać się ciszej. - Nie przypuszczała, że wyniesiony
z kraju strach przed policją siedzi w niej tak głęboko.
- Obawiam się, że obietnice nie są wystarczające. - Policjant
ominął ją i wszedł do mieszkania.
Bella patrzyła, jak podchodzi do wieży, wyciąga rękę i... nie
do wiary! W tej samej chwili muzyka ryknęła na pełen regulator,
a policjant zdarł z siebie mundur i stanął pośrodku pokoju, mając
na sobie jedynie małe slipki z okrągłym, błyszczącym znaczkiem
przypiętym w najmniej odpowiednim miejscu. Kiedy
zaczął kręcić biodrami w takt melodii, oniemiała Bella odwróciła
się do swoich gości. Alice, Angela i Esme niemal popłakały
się ze śmiechu na widok jej miny.
O północy Edward skończył służbę, jednak zrobiło mu się
zimno na myśl, że miałby teraz wracać do domu. Nie tyle
przejmował się przyjęciem wydawanym na cześć Belli, ile spotkaniem
z matką, siostrą i Angela, które natychmiast przyszpilą
go spojrzeniami, żeby sprawdzić, czy dobrze traktuje swoją
83 |
S t r o n a
ż
onę. Nie miał zamiaru czuć się jak żuk przypięty w celach
doświadczalnych do korkowej tablicy. Bez wahania wstąpiłby
pewnie teraz do Legii Cudzoziemskiej, ale zaproponowana
przez kolegów wyprawa do miasta wydawała się prostszym
wyjściem.
Co z tego, że jego ślub nie był prawdziwy - należał mu się
wieczór kawalerski! Nie wolno sprzeniewierzać się narodowym
tradycjom. A poza wszystkim nie wolno zawodzić kumpli, którzy
czekają na okazję do zabawy.
Wylądowali w klubie o nazwie „Francuski kabaret", z wymownym
dopiskiem „Tylko dla panów". Na scenie leżała właśnie
platynowa blondynka o nieprawdopodobnie długich nogach,
która wystudiowanym uwodzicielskim gestem ściągała czarną
siatkową pończochę. Tylko za jej nadzwyczajny biust jakiś chirurg
plastyczny kupił sobie prawdopodobnie żaglówkę. Z pełnym
wyposażeniem.
Niestety. Ani kusicielskie ruchy bioder, ani zalotne potrząsanie
lokami, ani zniewalające spojrzenia nie były w stanie wzruszyć
Edwarda. Siedział z ponurą miną, sącząc piwo i myślał, jak
seksownie wyglądała Bella, kiedy w swojej absurdalnie krótkiej
dżinsowej spódniczce grała w karty w Laughlin. A jej piersi
rysujące się pod białą nocną koszulą wydawały się cudownie
miękkie i takie zachęcające...
Striptizerka, nie zwracając uwagi na wulgarne okrzyki kilku
pijanych mężczyzn, zdejmowała powoli drugą pończochę. Cała
jej uwaga skupiała się teraz na stoliku, przy którym zasiedli
chłopcy z 13 Kompanii. Zrobiła kilka kroków w ich stronę.
Znacząco przeciągnęła językiem po połyskliwych, karminowych
wargach, a Edward natychmiast przypomniał sobie pełne
usta Belli.
- Cholera! - mruknął pod nosem.
- I jak się czujesz, chłopcze, w swój ostatni wieczór na
wolności? - zapytała blondynka zmysłowym tonem, nachylając
się nad nimi.
Najwyraźniej podsłuchała, z jakiego powodu przyszli do klubu.
Edward nie miał wątpliwości, że uwodzi go nie tyle ze względu
na jego nieodparty wdzięk i urok, co w nadziei na spory
napiwek.
- Co byś powiedział, gdybym zatańczyła na stole specjalnie
dla ciebie? - W rytmie szalonej rumby potrząsnęła silikonowymi
piersiami tuż przed nosem Edwarda. - Będziesz długo pamiętać
84 |
S t r o n a
pannę Lauren Luv, kiedy już ugrzęźniesz w małżeńskiej nudzie.
Wszystko na nic. Edward, nieczuły na jej wdzięki, sięgał właśnie
do kieszeni po banknot, którym miał zamiar się wykupić,
kiedy obok niego pojawił się jakiś pijak i chwycił tancerkę za
nadstawione zachęcająco piersi.
Z ust panny Lauren posypał się grad przekleństw, jakich nie
powstydziłby się żaden szewc. Nie zrażony tym wielbiciel próbował
dostać się do niej na scenę, a ona z piskiem dziobała go
obcasami. Edward rozejrzał się w poszukiwaniu ochroniarza, którego
jak na złość nie było nigdzie widać. Znowu nie miał wyjścia.
Klnąc pod nosem, wstał i rzucił się na pomoc.
Jak spod ziemi pojawili się kumple pijaka, by stanąć w jego
obronie. A na to nie mogli pozwolić chłopcy z 13 Kompanii.
W jednej chwili szarpanina zamieniła się w regularną bitwę.
Policjanci, którzy wpadli do lokalu po kilku minutach, zastali
cztery złamane krzesła, sześć krwawiących nosów i pijanego
wielbiciela panny Lauren Luv, który leżał nieprzytomny pod sceną,
ś
ciskając w palcach cekiny z jej skąpego kostiumu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Edward wrócił do domu z efektownie podbitym okiem i w fatalnym
humorze po kilku godzinach spędzonych w komisariacie.
Widok Belli w objęciach męskiego odpowiednika Lauren
Luv - rozebranego osiłka o muskularnym, opalonym na brąz
torsie, nie poprawił bynajmniej jego nastroju.
Na szczęście Esme udało się w samą porę wyprowadzić
wszystkich z mieszkania.
- Widzę, że miałaś udane przyjęcie.
- Wspaniałe. - Zaniepokojona Bella patrzyła na powiększający
się w oczach siniak pod prawym okiem Edwarda i paskudnie
otartą skórę na obu rękach. - Potłukłeś się podczas gaszenia
pożaru?
- Nie! - Ton, którym rzucił odpowiedź, zniechęcał skutecznie
do dalszych pytań.
Bella popatrzyła wyczekująco, ale kiedy nie doczekała się
dalszego ciągu, przystąpiła do działania.
- Trzeba ci zrobić opatrunek - powiedziała stanowczo.
- Nic mi nie jest.
85 |
S t r o n a
- Edward. Jestem pielęgniarką. I twoją żoną. I dlatego muszę
opatrzyć twoje rany. - Nie czekając na jego reakcję, poszła do
łazienki i otworzyła apteczkę.
Powlókł się za nią. Oparty o drzwi patrzył, jak wyciąga butelkę
z wodą utlenioną, szykuje gaziki i plaster. Była tak skupiona,
jakby za chwilę miała przeprowadzić operację na otwartym
sercu.
- Nigdy dotąd taka nie byłaś.
- Jaka?
- A bo ja wiem - zawahał się. - Stanowcza. Zdecydowana.
- Przykro mi, jeśli tego nie lubisz, ale...
- Nie. Odwrotnie. Podoba mi się to.
Im dłużej przyglądał się Belli, tym więcej zadziwiających
cech charakteru w niej odkrywał.
- Wiesz, przyzwyczaiłem się myśleć o tobie jako o nieszczęśliwej,
małej Belli, której trzeba pomóc. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że w Rosji mogłaś prowadzić zupełnie inne życie.
Nie było to wcale miłe. Bella uznała, że już najwyższy czas
przestać zachowywać się jak wieczna ofiara. Musi pamiętać, że
ukończyła szkołę z wyróżnieniem! Nie może zapominać, że była
cenioną pielęgniarką. Wprawdzie Edward pojawiał się zawsze, kiedy
była w potrzebie, ale teraz przyszła pora, by walczyć samej.
- Tak. To było zupełnie inne życie. - Uśmiechnęła się lekko.
- Co nie znaczy, że lepsze. Ale bardzo lubiłam swoją pracę.
Dlatego jestem wdzięczna twojej matce, że ułatwi mi powrót do
zawodu. A teraz usiądź.
- Tak jest, siostro.
Bella szybko umyła mu ręce i usunęła zdarte kawałki naskórka,
starając się ignorować zapach piwa, papierosów i damskich
perfum, którymi przesiąknęło jego ubranie.
- To nie jest tak, jak myślisz - powiedział szybko Edward,
widząc, że marszczy nos.
- Nic nie myślę.
- Opowiadasz! Przecież widzę. Jesteś pewna, że pobiłem się
w jakimś barze.
- A nie? - Lata rosyjskich doświadczeń uodporniły ją na
podobne zachowania. - Daj drugą rękę.
Edward był zaskoczony, że nie żąda od niego dalszych wyjaśnień,
ale postanowił sam wszystko opowiedzieć.
- Chłopcy postanowili zorganizować mi wieczór kawalerski.
Taki męski odpowiednik twojego przyjęcia...
86 |
S t r o n a
- To miło z ich strony. - Ani na chwilę nie przestawała
zajmować się jego rękami.
- Byłoby miło, gdyby nie jakiś pijak, który zaczął napastować
tancerkę...
- I ty ruszyłeś jej na pomoc.
Nie miała wątpliwości, że tak było. Zdążyła go już poznać.
A ratowanie tancerki z nocnego klubu mogło być całkiem
miłe. Nie tak dawno temu przekonała się na własnej
skórze, jak seksowny był ten niby-policjant, sprowadzony
na przyjęcie. Wprawdzie nie tak pociągający jak Edward, ale
zawsze.
- Miała szczęście, że tam byłeś.
- To raczej ja miałem szczęście, że jeden z gliniarzy był
dalekim kuzynem Jaspera. Gdyby nie to, zamknęliby mnie w
areszcie.
- Nie bądź śmieszny. Nikt nie wsadza do więzienia narodowych
bohaterów. - Teraz dezynfekowała wodą utlenioną wszystkie
obtarte miejsca. - Boli?
- Nie - skłamał.
Wiedziała, że nie chce się przyznać, i delikatnie podmuchała
mu na rękę.
- Skłamałem.
- Wiem. - Dmuchała teraz na drugą dłoń. - Mężczyźni nie
lubią się przyznawać, że coś ich boli.
- Nie mówię o tym. Pewnie, że szczypie i to bardzo. Miałem
na myśli coś innego. Tę nieszczęśliwą, małą Bellę.
- To jednak tak o mnie nie myślisz?
- Nie. Tak. Jednak tak. Ale to nie jest cała prawda. - Głos
mu się zmienił, oczy pociemniały i Bella nagle poczuła się
bardzo niepewnie.
Próbowała wyrwać swoją rękę z jego uścisku, ale nie pozwolił.
Uniósł ją do ust i pocałował wnętrze dłoni.
- Edward! - Bella nie wiedziała, kogo boi się bardziej: jego
czy siebie samej. - To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? - Nie przestawał jej całować. - Cóż w tym
złego, kiedy mąż mówi swojej własnej żonie, że jej pragnie
i uważa ją za najseksowniejszą kobietę pod słońcem.
Ona? Pociągająca! Pożądana! W końcu usłyszała od niego
słowa, które zawsze pragnęła usłyszeć. Ale przecież dokładnie
przed chwilą postanowiła, że sama decyduje o swoim
losie.
87 |
S t r o n a
- Nie jesteś moim prawdziwym mężem, Edward.
- To dziwne. - Dotknął językiem wgłębienia na jej łokciu,
a ona poczuła gorącą falę podniecenia wysoko między nogami.
- Bardzo dziwne, bo w mojej szufladzie leży papier, stwierdzający
coś dokładnie przeciwnego.
Objął jej biodra nogami i przyciągnął do siebie.
Nie wytrzymam dłużej, pomyślała Bella. Próbowała liczyć
guziki jego pochlapanej krwią koszuli, żeby ochłonąć. Wszystko
na nic. Marzyła tylko o tym, żeby zedrzeć z niego ubranie
i przytulić się do jego nagiej piersi.
- Sam powiedziałeś, że to czysta fikcja - wyjąkała.
- To prawda. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmienić
warunki umowy. - Wodził delikatnie ustami po jej skórze, a ona
widziała w jego oczach rosnące pożądanie.
Sama pragnęła go równie mocno. A jednak musiała mieć się
na baczności.
- Jest jedna przeszkoda - wyszeptała tak cicho, że ledwie ją
usłyszał.
- Jaka, kochanie? - wymruczał, przytulając głowę do jej
brzucha.
Wzdrygnęła się, słysząc słowo „kochanie", wypowiedziane
tonem, którym zwracał się do każdej atrakcyjnej kobiety.
Utwierdziła się w przekonaniu, że musi być ostrożna.
- Nie znasz mnie - powiedziała z najwyższym wysiłkiem,
nie do końca pewna, czy robi słusznie. - A ja nie znam ciebie.
- Do diabła, kochanie! Wiemy o sobie więcej niż niejedna
para, kotłująca się od tygodni w łóżku.
Wiedział to z własnego doświadczenia, była o tym przekonana.
A jeszcze jedno „kochanie" dopełniło miary.
- Większość twoich kobiet od razu idzie z tobą do łóżka.
Musisz zrozumieć, że ja do nich nie należę.
Stanowczość jej głosu ostudziła zapał Edwarda. Westchnął
ciężko. Może to i lepiej, pomyślał. Spanie z Bellą mogłoby się
ź
le skończyć. Dla niego, oczywiście. Ta dziewczyna budziła
w nim zbyt silne emocje.
- Wybacz mi. - Wypuścił ją z objęć. - Nie powinienem stawiać
cię w podobnej sytuacji. Nie mam prawa zmuszać cię do
czegoś, na co sama nie masz ochoty. Przepraszam.
Bella poczuła, że ogarnia ją panika. Co będzie, jeśli teraz
Edward ją porzuci? Przecież sama go zachęciła. Ale to nie miało
być tak! Grała na zwłokę, żeby przytrzymać go przy sobie.
88 |
S t r o n a
Chciała, żeby się w niej zakochał! Nie miała pojęcia, jak to
naprawić. Nie wiedziała, co mówić.
- Ja chcę się z tobą kochać, Edward. - Zdała się Całkowicie
na swój instynkt. - Tylko że wszystko jest dużo bardziej skomplikowane.
- Nie rozumiem. Jesteśmy małżeństwem. Od początku znajomości
było jasne, że jesteśmy sobą zainteresowani. A teraz ja
chcę ciebie, a ty mnie. Co tu jest skomplikowanego?
To, że ja ciebie kocham, a ty mnie nie, pomyślała, czując
skurcz w sercu.
- Już ci mówiłam - powiedziała na głos. - Nie umiem tak
lekko podejść do spraw seksu.
- To całkiem zrozumiałe w dobie AIDS.
- Edward, to wszystko stało się tak nagle. Ty, ja, ślub, wielka
wygrana. Nie mówiąc już o Volturii, spotkaniu z twoją matką...
- W porządku. - W oczach zapaliły się mu wesołe iskierki.
- Rozumiem, kochanie. Nie musisz powtarzać tego, co się nam
zdarzyło, dzień po dniu.
- To dobrze. - Jakoś zdołała wziąć się w garść.
Przecież nie jest już tym nieszczęśliwym stworzeniem, które
poślubił Edward!
- Skoro potrzeba nam czasu, żeby się lepiej poznać, poczekajmy.
- Edward nie wciągał jeszcze żadnej kobiety do łóżka ani
siłą, ani pochlebstwem, i nie miał zamiaru zmieniać zwyczajów.
Chociaż osobiście uważał, że łóżko jest najodpowiedniejszym
miejscem, żeby się dobrze poznać.
- Dziękuję. - Bella kiwnęła głową. - A skoro rozmawiamy
szczerze, czy mogę mieć do ciebie jedną prośbę?
- Jasne.
Bella zamknęła oczy, żeby nie widzieć jego ujmującego
uśmiechu, wzięła głęboki oddech i wypaliła:
- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś przestał mówić
do mnie: kochanie - po czym natychmiast wyszła z pokoju.
Edward przez moment nie był pewien, czy nie powinien czuć
się urażony taką królewską odprawą, ale w końcu roześmiał się
na cały głos.
- No, to powiedz mi, czego oczekiwałeś? - Jasper stał nad
Edwardem, który dla rozładowania frustracji dźwigał ciężary. -
Wydawało ci się, że z dozgonnej wdzięczności za to, że wziąłeś
z nią ślub, dziewczyna wskoczy ci od razu do łóżka?
- Nie potrzeba mi wdzięczności. - Edward z jękiem podrzucił
sztangę. - Potrzeba mi seksu.
89 |
S t r o n a
- Wcale się nie dziwię. Dawno ci mówiłem, że każdy facet miałby ochotę
poigrać na sianku z naszą małą Bellą Swan.
- Ona nazywa się Bella Cullen. Przynajmniej przez jakiś
czas. I już cię ostrzegałem, żebyś skończył z uwagami o innych
facetach. - Edward zaklął i opuścił sztangę.
- No, no. Tylko mnie nie bij. - Jasper ze śmiechem zasłonił
się rękami. - Wygląda na to, że cię nieźle wzięło.
- Nic mnie nie wzięło! - ryknął Edward, dokładając na drążek
kolejny ciężarek. - Po prostu muszę kogoś przelecieć. Też byś
się tak czuł, gdybyś przez tydzień żył w celibacie.
- Wielkie rzeczy! Mówisz, jakby coś takiego nie zdarzyło
się dotąd żadnemu facetowi na świecie. - Jasper popatrzył na Edwarda
z lekkim politowaniem. - Poczekaj, aż twoja żona będzie w ósmym
miesiącu ciąży! Nie uwierzyłbyś, jak podskoczyły nasze
rachunki za wodę! Na okrągło musiałem brać zimny prysznic.
- Ten aspekt małżeństwa mnie nie interesuje. Wnukami,
których pragnie moja mama, zajmujesz się ty i Alice. A ja nie
wstąpiłem do zakonu trapistów, tylko do straży pożarnej.
- A co z tym wrednym facetem z urzędu imigracyjnego? Już
widział was razem w domu. Czyli wszystko załatwione, nie?
- Jasper pomagał Edwardowi dokręcać śruby na sztandze.
- Nic podobnego. Przyjdzie jeszcze kilka razy. Bez zapowiedzi.
- Edward naprężył mięśnie przed kolejnym podrzutem.
- Nie będzie wam łatwo dzień i noc udawać przykładną parę
nowożeńców. - Jasper pokiwał głową. - Ale musisz wytrzymać.
To się niedługo skończy. Jak tylko Bella dostanie zieloną kartę,
uwolnicie się od siebie.
- Żebyś wiedział, jak na to czekam!
Edward sam się zdziwił, że tak dobrze kłamie.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, że matka Edwarda obiecała
zapisać cię do szkoły pielęgniarskiej? – Angela ściągnęła
surowo brwi, kiedy następnego dnia Bella stanęła w drzwiach
restauracji.
- Zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć.
- Dlaczego masz taki nieszczęśliwy głos? To wspaniała wiadomość.
Przecież wiem, jak ci brakuje pracy w szpitalu. O co
w takim razie chodzi?
- Choćby o to, że nie mogę cię zostawić bez kelnerki. Nie
po tym, co dla mnie zrobiłaś!
- Bella, złotko! - roześmiała się Angela. - Wiesz, dlaczego
moja siostrzenica Leah pojawiła się tu w zeszłym tygodniu?
90 |
S t r o n a
Właśnie szuka pracy. Zaczęła studiować w Phoenix i potrzebuje
pieniędzy. Odmówiłam jej, bo nie potrzebuję dwóch kelnerek,
ale teraz, kiedy wyszłaś za mąż i zaczynasz szkołę...
- A co będzie, jeśli Edward zechce się rozwieść? Jak się utrzymam,
kiedy stracę tę pracę?
- Do tego czasu będziesz już dyplomowaną pielęgniarką
- stwierdziła Angela z pewnością. - A poza tym założę się o tysiąc
dolarów, że Edward nie zechce się rozwieść.
Bella była jej bardzo wdzięczna za tę pewność.
Mimo obaw Edwarda następne dni przeszły gładko. Chyba
dlatego, że nieczęsto się widywali. Bella chodziła do szkoły
i nie było jej w domu przez cały dzień. Potem Edward zaczął
swoją trzydniową służbę.
Dopiero w piątek rano, dokładnie tydzień po pamiętnych
panieńsko-kawalerskich przyjęciach, siedli razem do śniadania.
Wtedy też odwiedziła ich Esme.
- Dzień dobry, kochani - powiedziała, ostentacyjnie ignorując
siniak wciąż widoczny pod okiem Edwarda. - Wpadłam
bez zapowiedzi, kiedy zorientowałam się, że Bella prawdopodobnie
nie ma sukienki, która nadawałaby się na jutrzejszy
wieczór.
- Jutrzejszy wieczór? - Zaskoczona Bella spojrzała pytająco
na Edwarda.
Cholera! Tyle się działo, że na śmierć zapomniał o dorocznym
bankiecie urządzanym przez biuro gubernatora.
- Sam nie wiem, czy iść na to przyjęcie, mamo.
- Oczywiście, że tak! - oznajmiła Esme tonem nie znoszącym
sprzeciwu i odwróciła się do Belli. - Edward został uznany
Bohaterem Roku Stanu Arizona. Gubernator udekoruje
go jutro specjalnym medalem.
- Naprawdę, Edward?
Nie wiadomo, która z kobiet była bardziej dumna: Esme
z syna, czy Bella z męża. Edward poczuł się jak w potrzasku.
- To nic wielkiego - mruknął, rwąc na strzępy papierową
serwetkę.
- Wręcz przeciwnie! - poprawiła go Esme. - Twój ojciec
też zdobył ten tytuł. Musisz pójść, choćby ze względu na
jego pamięć. A poza tym będziesz siedzieć na podium z samym
gubernatorem. Co za okazja, żeby pokazać wszystkim swoją
młodą żonę!
Edward miał wrażenie, że potrzask z hukiem zamyka się nad
91 |
S t r o n a
jego głową.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Nie stać mnie na duże zakupy - broniła się Bella, jadąc
z Alice i Esme do centrum handlowego. - Te pieniądze są
przeznaczone na poszukiwania ojca.
- To oczywiste - zgodziła się Alice. - Tylko nie zapominaj,
ż
e jesteś teraz zamężną kobietą.
- A ja jestem pewna, że mój syn nie żałowałby pieniędzy
na to, by jego żona wyglądała wspaniale na sobotnim przyjęciu.
Bella nie była wcale taka pewna. Dobrze pamiętała, z jakim
trudem Edward rozstawał się w Laughlin ze swoją kartą kredytową.
Ale kiedy kilka minut później stanęła przed lustrem w nowej
sukience, zapomniała o wszystkich wątpliwościach.
Zdumiona przyglądała się swojemu odbiciu.
Alice zaprowadziła je do szykownego butiku, w którym już
wcześniej upatrzyła błyszczącą koktajlową suknię przetykaną
srebrną nitką.
- A nie mówiłam! - piszczała z radości. - Wyglądasz świetnie.
Jeśli mowa o artylerii niezbędnej do uwodzenia, tę sukienkę
należy zaliczyć do broni śmiercionośnej!
- Na pewno jest bardzo krótka. I jaskrawa - mruknęła Bella,
wykręcając się przed lustrem.
O rany! Wprawdzie od dwudziestu czterech lat wiedziała, że
ma nogi, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że są takie długie!
Mała, plisowana sukienka na wąskich, błyszczących ramiączkach
odsłaniała je w całej okazałości. Wydawała się kończyć
bliżej talii niż kolan.
- Czerwony to bardzo odpowiedni kolor dla żony strażaka
- zaśmiała się Alice. -I jak pasuje do twoich ciemnych włosów!
W głębi ducha Bella przyznała jej rację, ale była pewna, że
nie odważy się wyjść z domu w czymś tak kusym. I tak seksownym.
Miała nadzieję, że Esme, która mierzyła ją uważnym
wzrokiem, poprze jej obiekcje. Tymczasem ona oznajmiła:
- Ale szczęściarz z tego Edwarda! - i wręczyła Belli długie
kryształowe kolczyki. - Przymierz je. Powinny idealnie pasować.
92 |
S t r o n a
A to był dopiero początek ich wyprawy. Esme i Alice
przeciągnęły Bellę po wszystkich sklepach w okolicy, absolutnie
pewne, że nadwerężenie stanu konta Edwarda jest rzeczą
słuszną i nieuniknioną. Kiedy obładowana dziesiątkami paczek
i paczuszek wróciła po południu do domu, czuła się jak Kopciuszek
obdarowany przez dobrą wróżkę.
Teraz należało tylko czekać na Królewicza, żeby sprawdzić,
jaki efekt wywrze na nim tak ogromna przemiana.
Edward wpadł do domu dosłownie w ostatniej chwili. Był
wściekły, bo utknął w korku i ledwo zdążył odebrać smoking,
zamówiony wcześniej w wypożyczalni wizytowych strojów. Na
prysznic i całą toaletę zostało mu nie więcej niż piętnaście
minut.
- Bella! - krzyknął od progu. - Przepraszam, że jestem tak
późno, ale jakiś idiota tak naładował swoją ciężarówkę, że utknęła
pod wiaduktem, a kiedy wjechał w nią kierowca furgonetki,
zrobiło się...
Przerwał i prawie zakrztusił się ze zdziwienia, gdy jakaś obca
osoba stanęła w drzwiach sypialni.
- Bella???
Po takim powitaniu Bella, która przez ostatnią godzinę solidnie
pracowała nad makijażem, była pewna, że zbyt mocno się
umalowała. Ale przecież starała się wypełnić co do joty wskazówki
tamtej eleganckiej dziewczyny ze stoiska z kosmetykami
u Saksa, gdzie zaprowadziła ją Esme, zmuszając przy okazji
do kupienia tylu upiększających specyfików, że można byłoby
otworzyć własny sklep!
- Coś nie tak?
To na pewno ołówek do oczu. Od razu wiedziała, że nie
powinna go używać! Ale Edward, który dalej nie był w stanie
wyjąkać nawet jednego słowa, potrząsnął głową.
Wiedział, że Bella jest ładna, a nawet bardzo ładna, o ile ktoś
lubił ten jej bezpretensjonalny, całkowicie naturalny styl. Ale
ż
eby nagle przemienić się w tak obłędnie seksowną laskę? To
się nie mieściło w głowie!
Oczy, podkreślone szarą kredką, wydawały się jeszcze większe.
Delikatne smugi różu podkreślały pięknie ukształtowane
kości policzkowe. A usta? Świadomy banału tego porównania
mógł porównać je tylko do dojrzałych wiśni!
Co do sukienki... Nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnie
niewinnego i prowokującego równocześnie. Długie, lśniące kolczyki
93 |
S t r o n a
zwieszały się do ramion - tak pięknych i kuszących, że
miał ochotę natychmiast wbić w nie zęby.
- Nie podoba ci się moja sukienka? - Wilgotne, rubinowe
usta wygięły się w podkówkę. - Mogę się przebrać, jeśli
chcesz.
Bella wodziła rękami po połyskliwym czerwonym materiale,
zupełnie nieświadoma wrażenia, jakie ten ruch wywiera na
Edwardzie.
- Nie! - Nareszcie wrócił mu oddech. - Nawet nie próbuj
niczego zmieniać! - Mięśnie zacisnęły mu się w twardy supeł.
- Zaskoczyłaś mnie i tyle. Nie spodziewałem się... Nie miałem
pojęcia... Do diabła!
Zaschło mu w gardle. Zasłonił oczy, próbując wyobrazić
sobie, co też ona może nosić pod tą cudownie perwersyjną
sukienką. O ile w ogóle coś nosi...
To działa! Nie do wiary! Bella podniosła ramiona i okręciła
się dookoła własnej osi na obcasach niewyobrażalnej wprost
wysokości.
- Twoja siostra ją wybrała. - Szumiało jej w głowie od świeżo
odkrytych w sobie sił, których istnienia dotąd nie podejrzewała.
- Przypomnij mi, żebym jej podziękował.
- Dobrze. Jutro rano. - Wygięła się, żeby przez gołe ramię
spojrzeć na nogi. - No nie! - Jej westchnienie wydawało się
obiecywać nieskończone erotyczne rozkosze. - Mówiłam Alice,
ż
e z takimi pończochami są same kłopoty!
Pończochy, o których mowa, miały cienki szew, biegnący od
kostki w górę i znikający gdzieś wysoko, pod skandalicznie
krótką sukienką.
Ale ma zgrabne pęciny, zdążył pomyśleć Edward, kiedy Bella
nachyliła się, żeby wyprostować czarną linię na łydce.
- O rany! -jęknął chrapliwym głosem.
- Co się stało? - zapytała niewinnym głosem.
- Nie, nic.
- To dobrze. Dziś jest twój dzień, Edward. Wszystko musi być
super. - Podniosła się. - Jak teraz? Prosto?
- Świetnie. - Dłużej niż trzeba patrzył na jej wspaniałe nogi.
Wyobrażał sobie, że gładzi śliski jedwab jej pończoch, a potem
powoli ściąga jedną po drugiej, odsłaniając gołe uda w kolorze
kości słoniowej. Chciał całować jej ciało, miejsce po miejscu,
przesuwać językiem po gładkiej skórze, pod którą pulsowały
cienkie żyłki, gryźć najczulsze miejsca, które na pewno
94 |
S t r o n a
umiałby odkryć... Żadnej kobiety nie pragnął jeszcze tak mocno
jak jej!
- Pani Cullen - powiedział, krzyżując ręce na piersiach
- coś mi się wydaje, że próbuje mnie pani uwieść.
- Ja? Co też panu przychodzi do głowy?
- Powiedzmy, że zgadłem dzięki wrodzonej inteligencji. -
Uśmiechnął się i wpatrzył się w Bellę pociemniałymi nagle
oczami. - Mam pewien pomysł.
- Efektem twojego poprzedniego pomysłu jest nasze małżeństwo.
- Ze śmiechem odrzuciła do tyłu głowę, a włosy opadły
jej ciemną chmurą na ramiona. - Aż boję się zapytać, o co
chodzi tym razem.
Co za przemiana, zdumiał się znowu Edward. Nie chodziło
jedynie o strój i wygląd. Zmieniła się jej osobowość. Tak jakby
podczas jego nieobecności ktoś wykradł słodką, nieśmiałą Bellę,
a zamiast niej zostawił tę seksowną kocicę.
- I bardzo słusznie. Ale jeśli chcesz wiedzieć, to przekonaj
się sama. Co powiesz na taki początek? - Przyłożył jej otwartą
dłoń do swojego podbrzusza i mocno przycisnął.
Pod materiałem spodni wyczuła wyraźne zgrubienie - twarde
jak głaz i równie wielkie. Chyba nie byłaby w stanie zmieścić
go w sobie, myślała ze strachem, czując między udami wilgoć
i falę gorąca, od której drżały jej ręce.
- Całkiem niezły początek - powiedziała. - Tylko że powinniśmy
już wychodzić. Sam powiedziałeś, że nie zostało nam
wiele czasu.
Bella znowu przekonała się, że Alice miała rację. Sukienka
stanowiła prawdziwie śmiercionośną broń. Edward mógł w każdej
chwili ogłosić pełną kapitulację.
- A co byś powiedziała, gdybyśmy zostali w domu? Jak
dobre, stare małżeństwo?
- Nie marzę o niczym innym. - Spojrzała na niego kpiąco
i ciężko westchnęła, a jego wzrok natychmiast wylądował na jej
biuście. - Ale wiesz, nie możemy zawieść cudzych oczekiwań.
To jest bankiet na twoją cześć. I na cele dobroczynne.
Pogłaskała go delikatnie po wypukłym miejscu między nogami. Ogarnęła go
nowa fala pożądania. Jeszcze trochę, a będzie
musiał pojawić się na przyjęciu w kombinezonie strażaka, bo
ż
aden inny strój nie ukryje jego podniecenia.
Podniósł jej zdradziecką, drobną rękę do ust i przesunął językiem
po wnętrzu dłoni.
95 |
S t r o n a
- Chyba masz rację. Boję się, że jeśli zacznę cię całować,
zrujnuję ci makijaż.
- A ja myślę, że gdybyś zaczął mnie całować, nigdy nie
doszlibyśmy na ten bankiet - parsknęła śmiechem. - Wiesz,
chyba nie powinno się wkładać takich wyzywających strojów,
kiedy mężczyzna chce zachowywać się jak dżentelmen. -
Uniosła brwi w udanym geście przeproszenia.
- Prawdziwy dżentelmen nie miałby brudnych myśli z tak
błahego powodu. Wolę się nie przyznawać, o czym ja myślałem,
kiedy zobaczyłem ten kawałek szmatki, który nazywasz sukienką,
i obcasy, których nie powstydziłaby się żadna panienka pracująca
pod latarnią. - Przesunął wzrokiem po jej nogach. - Skądinąd
są super. Ale to coś więcej, Bella. To bardziej skomplikowane
niż zwykła zwierzęca żądza.
- Buty wymyśliła twoja mama. Bałam się, że nie zrobię
w nich ani kroku - zaśmiała się Bella, wiedząc, że w takiej
sytuacji rozmowa serio nie ma sensu.
- Nic się nie martw. Twój dzielny mąż podtrzyma cię, kiedy
się potkniesz.
Wychylił się do przodu tak, jakby chciał pocałować ją prosto
w usta, ale w ostatniej chwili zmienił kurs i cmoknął ją w policzek.
- Skoro zdecydowaliśmy się iść na ten jubel, muszę zacząć
się szykować.
- Edward! - Bella złapała się za głowę.
Nie tak dawno spędziła błogi czas, leżąc długo w pachnącej
kąpieli i obmyślając plan uwiedzenia Edwarda. Całkiem zapomniała,
ż
e i on będzie chciał wziąć prysznic.
- Przepraszam. Chyba zużyłam całą ciepłą wodę.
- Tym się nie musisz martwić, najmilsza.
Wszedł do łazienki, po czym bardzo ostrożnie rozpiął suwak
dżinsów. W żadnym razie nie chciał pozbawić się szans na ojcostwo.
A kiedy później stał pod strumieniem lodowatej wody,
która wcale nie pomogła mu ochłonąć, pomyślał, że czeka go
cholernie długi wieczór.
Uroczysty obiad wydany przez gubernatora odbywał się w
sali balowej eleganckiego klubu golfowego, otoczonego wspaniałym
ogrodem i hektarami pięknie przystrzyżonych trawników.
Na podwyższeniu znajdowały się ustawione w podkowę
stoły dla gości honorowych. Tam posadzono Edwarda i Bellę.
Przez cały wieczór Bella nie przestawała znęcać się nad
Edwardem, co sprawiało mu tyleż przyjemności, co kłopotów. Na
96 |
S t r o n a
pozór prowadziła z nim uprzejmą rozmowę, ale w tym samym
czasie, pod osłoną sięgającego ziemi adamaszkowego obrusa,
odszukała jego nogę, podniosła stopą nogawkę spodni i delikatnie
pogładziła go po łydce. Zacisnął ręce na brzegu stołu, czując
na ciele śliski jedwab pończochy. Na domiar złego położyła
ukradkiem rękę na jego udzie. Edward był pewien, że za chwilę
wszyscy zauważą krople potu na jego czole.
Podczas deseru rozpoczęły się przemówienia. Bella rzuciła
Edwardowi nieśmiałe spojrzenie spod firanki gęstych rzęs, wyciągając
równocześnie czubek języka, żeby powoli, z pełną premedytacją,
zlizać resztkę kremu z górnej wargi. Tego nie dało
się już znieść. Edward niemal zapomniał, gdzie się znajduje.
- Igrasz z ogniem - mruknął, kładąc rękę na jej nodze.
- Jesteś strażakiem. Walka z ogniem to twój zawód.
Jeszcze nie słyszał, żeby mówiła tak niskim, zmysłowym
głosem.
- Mam nadzieję, że dam sobie radę. - Palcami rysował kółka na jej udzie,
coraz wyżej i wyżej. - Ale problem w tym, żeby
nie zgasić pożaru zbyt wcześnie.
Wtedy mówca wywołał jego nazwisko. Wstał szybko, starając
się zapomnieć o leniwym, dwuznacznym uśmieszku, jakim
obdarzyła go Bella. W popłochu przypominał sobie, co chciał
powiedzieć. Dopiero kiedy wśród publiczności dojrzał matkę
i siostrę wpatrzone w niego z napięciem, wziął się w garść.
- Chcę podziękować panu gubernatorowi, panu burmistrzowi
i całej Radzie Miasta Phoenix za zaszczyt, który mnie dzisiaj
spotyka. Nie zasłużyłem na takie wyróżnienie. W podobny sposób
- ciągnął, nie zważając na pomruk sprzeciwu, który przeszedł
przez salę - należałoby uhonorować dziesiątki innych strażaków
i policjantów, codziennie narażających swoje życie.
Wielu ludzi żywi romantyczne przekonanie, że do walki
o dobro innych pcha nas niewytłumaczalny przymus wewnętrzny.
To prawda. Ale jest także inny powód. Ta praca ekscytuje
i dostarcza emocji, jakich nie daje nic innego w życiu. No,
prawie nic. - Rzucił wymowne spojrzenie na Bellę, na co sala
zareagowała wybuchem śmiechu.
- Trzydzieści lat temu mój ojciec otrzymał taki sam medal
za wyciągnięcie swoich trzech kolegów spod zwałów płonącego
domu towarowego. Nie było mnie wtedy na świecie, ale później
nie raz byłem świadkiem jego bohaterskich czynów. Na przykład
kiedy zjawił się na trybunach, mokry, brudny i ledwo żywy ze
97 |
S t r o n a
zmęczenia po walce z ogniem na pustyni, dlatego tylko, że
obiecał kibicować mi w finałowym meczu małej ligi futbolu.
Albo kiedy jechał jak szalony przez pół stanu, żeby dowieźć
do szpitala moją siostrę Alice, która wysoko w górach dostała
ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Nie baliśmy się, bo
przyrzekł, że wszystko będzie dobrze. A kiedy Tata coś przyrzekł,
tak musiało być.
Edward przerwał i poszukał wzrokiem matki, która ukradkiem
wycierała łzy, oraz Alice, patrzącej na niego podejrzanie błyszczącymi
oczami. Uśmiechnął się do nich ciepło i kontynuował.
- Crlisle Cullen był wspaniałym, oddanym mężem, serdecznym,
choć surowym ojcem, ale przede wszystkim był człowiekiem,
który kochał ludzi. Dlatego wybrał sobie taki zawód.
Postanowiłem postępować tak jak on. Dopiero kiedy choć
w części upodobnię się do niego, będę mógł nazwać się bohaterem.
Ale nie wcześniej!
Skończył, a przez salę przetoczył się grzmot oklasków. Ludzie
wstali z miejsc, kiedy podszedł do matki i wręczył jej swój
medal. Potem dał się pocałować Alice, wymienił uścisk dłoni
z Jasperem i wrócił na miejsce.
- Byłeś wspaniały - przywitała go Bella z oczami mokrymi
od łez. Potem przyciągnęła go do siebie i uściskała.
Znowu rozległy się oklaski.
- Byłbym zapomniał. - Gubernator wstał, dając znak, że
zakończyła się oficjalna część wieczoru. - Wiele młodych pań
obecnych na sali poczuje na pewno ukłucie zazdrości, kiedy
powiem, że zupełnie niedawno Edward dał się zaobrączkować.
Cullen, jesteś nie tylko bohaterem, ale szczęściarzem. - Gubernator
uśmiechnął się szeroko do Belli.
W tym momencie orkiestra zaczęła grać, a na parkiecie pojawiły
się pierwsze pary. Edward wyciągnął rękę do Belli i już
po chwili kołysał ją w ramionach w takt powolnej melodii.
- Pięknie mówiłeś o ojcu. - Popatrzyła na niego z czułością.
- Taki był. Najlepszy ze wszystkich. - Edward przycisnął usta
do jej włosów i objął ją mocniej.
- Szkoda, że go nie poznam.
- Spodobałby ci się. I jestem pewien, że on też by cię polubił.
- Położył rękę na jej odsłoniętych plecach i wiedział, że
musi natychmiast pocałować tę kremowobiałą skórę na ramionach,
szyi, karku...
Przycisnął ją do siebie. Oboje poddali się muzyce. Każdy
98 |
S t r o n a
wspólny ruch przynosił nowe doznania: muśnięcie jej pełnych
piersi, szelest sukni, nacisk gładkiego uda na jego nogi... To
było niezwykłe. Pożądanie, które udało mu się zwalczyć na
krótki czas przemówienia, powróciło ze zdwojoną siłą.
- Edward? Twój ojciec... Naprawdę myślisz, że by mnie polubił?
- Jasne! - Przesunął palcem po jej twarzy, z zachwytem patrząc,
jak pod wpływem tej niewinnej pieszczoty oblała się leciutkim
rumieńcem. - Powiedziałby, że jesteś zuch dziewczyna.
Belli przemknęło przez myśl, że zuch dziewczyna za chwilę
zacznie słaniać się z pożądania pośrodku sali balowej najekskluzywniejszego
klubu w Phoenix i że całą bohaterską reputację
Edwarda diabli wezmą.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że teraz i Edward
uważał, że jest dzielna. Zapomniał o małej rosyjskiej dziewczynce,
narażonej na niebezpieczeństwa w obcym kraju. Nie
rozumiał, jak mógł myśleć coś podobnego o osobie, która tak
zdecydowanie wzięła swój los we własne ręce.
- Edward? - odezwała, się Bella po chwili przerwy. - Czy nie
czułeś się dotknięty? No wiesz, kiedy gubernator powiedział
wszystkim, że się ożeniłeś?
Edward uśmiechnął się do siebie. Nie do wiary, co ta kobieta
zrobiła z jego życiem. W takim krótkim czasie! Nikomu nie
udało się jeszcze wzbudzić w nim tyle czułości. Chwycił zębami
płatek jej ucha, a potem szepnął:
- Jeśli chcesz znać prawdę, to byłem dumny. W człowieku
budzą się pierwotne instynkty, kiedy widzi, jak wszyscy
mężczyźni obecni na sali wodzą za tobą głodnym wzrokiem.
- Może nie znam tak dobrze angielskiego jak ty - zaśmiała
się - ale coś mi się wydaje, że mówiąc o pierwotnych instynktach,
masz na myśli jedynie instynkt posiadania.
- Trafiłaś. Jestem winny. - Zbliżył usta do jej twarzy i z figlarnym
błyskiem w oczach zapytał:
- Czy nie wybrałaby się pani na małą przechadzkę ze swoim
mężem?
- Miałam nadzieję, że o to poprosisz. - Bella dotknęła językiem
ust i popatrzyła na Edwarda frywolnie.
Noc wydawała się stworzona do romantycznych wypadów.
Wielki księżyc świecił na bezchmurnym, niemal granatowym
niebie. Z pobliskiego ogrodu dochodził słodki zapach kwiatów,
a trawa ścieliła się miękko pod nogami. Edward poprowadził
Bellę do szpaleru dębów przystrzyżonych w stożki i zatrzymał
99 |
S t r o n a
się w ich cieniu.
- Nareszcie sami - szepnął.
Bella spodziewała się wybuchu. Ognia. Błyskawic. Pasji,
która zniesie drzewa z powierzchni ziemi. Tymczasem on potraktował
ją z taką słodyczą i delikatnością, że poczuła łzy
w oczach. To było wspaniałe, ale chciała być teraz gdzie indziej.
Wyobraziła sobie złote światło świec i biel satynowych prześcieradeł
w ich sypialni.
Czuła na włosach jego ręce i pragnęła, żeby dotykał każdego
centymetra jej ciała. Jego wargi, złączone z jej ustami w gorącym
pocałunku, były głodne i nienasycone. Marzyła, żeby całował
ją wszędzie.
Edward zdawał sobie sprawę z pożądania, które ogarnęło
Bellę jak rwąca rzeka, ale nie przerywał swojej powolnej podróży.
Stopniował doznania bez pośpiechu, by zadowolić ją
i siebie.
- Drżysz cała - odezwał się, dochodząc do czułego miejsca
za uchem dziewczyny.
- Wiem. Edward, nie wytrzymam dłużej. - Miała nogi jak
z waty.
Zajrzał jej oczy i uśmiechnął się z miną niewiniątka.
- Możesz mi wierzyć, że znam to uczucie. - Pochylił się ku
niej świadomie leniwym ruchem.
Z coraz większym trudem panował nad sobą. Całował w życiu
więcej kobiet, niż mógłby zliczyć, ale jeszcze nigdy nie
doznał niczego podobnego. Ból, czułość, namiętność - wszystko
naraz.
I w takiej chwili jedyny fragment jego mózgu zdolny jeszcze
do racjonalnego myślenia zarejestrował znajomy dźwięk. Coś
jakby syk wody ze strażackiego węża. Podniósł głowę. Za
późno.
- Cholera - zaklął, gdy strumień wody z urządzenia podlewającego
trawę zmoczył ich od stóp do głów.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- No, nie - pisnęła Bella, po czym wygłosiła żarliwą tyradę
po rosyjsku.
- Sam wiem, że potrzebowaliśmy ochłody, ale nie takiej
gwałtownej! - zaśmiewał się Edward, obsypując ją gradem drobnych
jak krople deszczu pocałunków.
Rozśmieszona Bella poddawała się temu z przyjemnością.
- Wiesz, Edward, zaczynam wierzyć, że przynoszę ci pecha.
100 |
S t r o n a
- Bzdura. - Zamknął jej twarz w obu dłoniach i spojrzał na
nią z ciepłym uśmiechem. - Bello Swan Cullen! Od
pewnego czasu wydaje mi się, że dzień, w którym ożeniłem się
z tobą, był najszczęśliwszym dniem w całym moim życiu.
Bella zamarła. Przestała myśleć o zrujnowanej fryzurze i
o makijażu, który wraz z wodą spłynął jej z twarzy. Nie obchodziła
jej idiotycznie droga sukienka - teraz zniszczona do cna.
Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w Edwarda, jakby
chciała sprawdzić, czy naprawdę wypowiedział te słowa. Słowa,
o jakich marzyła od dawna.
- Mam nadzieję, że to prawda - powiedziała po dłuższej
chwili.
- Bo to jest prawda. - Edward dotknął kciukiem jej rozchylonych
warg.
Wyobraził sobie te wargi na swoim nagim ciele i zadrżał.
- Bardzo się starałem dotrzymać warunków naszej wstępnej
umowy. I sam już nie wiem, kiedy skapitulowałem. Musiało się
to zdarzyć gdzieś pomiędzy dzisiejszym prysznicem a pierwszą
nocą w Laughlin. Wtedy, w sypialni, wyglądałaś jak dziewczyny,
które każdy dorosły facet widzi w najbardziej erotycznych
snach.
A teraz chcę tylko jednego. Chcę się kochać ze swoją żoną
szaleńczo i namiętnie.
- Zrób to! - Zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego
całym ciałem.
Jeszcze długo Bella rozpamiętywała zdarzenia tego wieczoru,
nie chcąc uronić z nich ani chwili. Pielęgnowała je jak młoda
dziewczyna pielęgnuje bukiet zasuszonych kwiatów ze swego
pierwszego balu. Jak szczęśliwa mężatka, która wciąż wyjmuje
z szafy swoją koronkową suknię ślubną, by przyglądać się jej
z zachwytem, tak ona wyciągała z pamięci każdą minutę spędzoną
wtedy z Edwardzie.
Przypominała sobie wszystko, poza jednym. Nie miała pojęcia,
w jaki sposób wyszli z przyjęcia i znaleźli się w domu!
Nie wiedziała, kiedy Edward wziął ją na ręce i przeniósł przez
próg. Zresztą nieważne, kiedy to zrobił, liczyło się tylko to, co
wtedy czuła.
- Wypiłam zaledwie jeden kieliszek wina - opierała się na
początku. - Nie jestem pijana, jak wtedy w Laughlin.
- Wiem - powiedział krótko, patrząc w jej zakochane oczy.
Moja kobieta, powtarzał w myślach. Moja kobieta.
101 |
S t r o n a
- Według starej amerykańskiej tradycji pan młody musi
przenieść pannę młodą przez próg ich domu - dodał, otwierając
nogą drzwi i składając na jej ustach gorący, długi pocałunek.
- Bardzo mi się podoba ta tradycja. - Kręciło się jej w głowie
jak po szampanie wypitym wtedy, w kasynie. Albo jeszcze
bardziej.
- Mnie też, kochanie. - Edward niósł ją do sypialni.
Upadli na łóżko spleceni w uścisku, nie próbując nawet opanować
pragnień, które zbyt długo czekały na spełnienie.
- Od dawna marzyłam o tej chwili - wyjąkała Bella, szukając
łapczywie ustami jego ust.
Tylko że to, co działo się z nią teraz, było o wiele wspanialsze
od obrazów, które podsuwała jej wyobraźnia.
Edward zerwał z niej mokrą sukienkę, zupełnym cudem jej nie
niszcząc. Potem jednym ruchem zdarł z niej stanik. Poczuła na
piersiach jego głodne usta i gorąca fala pożądania przeszyła ją
od stóp do głów. Drewniane łóżko jęknęło, kiedy usiadła gwałtownie,
przyciągając go do siebie najsilniej jak umiała, by ukoił
jej płonące, gotowe na wszystko ciało.
Krzyknęła w ekstazie, kiedy Edward chwycił zębami jej naprężony
sutek. Wydawało się, że nawałnica przetoczyła się przez
jej wnętrzności. Chciała dotykać go tak, jak on jej dotykał.
Trzęsącymi się rękami próbowała zdjąć z niego ubranie. Niesprawne
palce wbiły się w plisowany gors w poszukiwaniu
guzików. Wszystko na nic. Nie umiała poradzić sobie ze spinkami,
na które zapięta była koszula. Zaklęła po rosyjsku.
- Pomogę ci - ledwo wykrztusił Edward, nie mogąc znieść
katuszy oczekiwania.
Nie bacząc na cenę wynajętego przecież stroju, rozerwał
koszulę gwałtownym ruchem. Spinki z hałasem rozsypały się
po podłodze. Przycisnął Bellę do siebie z taką siłą, że niemal
zmiażdżył jej piersi. Z ustami przy ustach przetoczyli się przez
łóżko, zrzucając w pośpiechu buty i drąc na strzępy resztki
ubrań. Oboje pragnęli dawać i brać. Bez ograniczeń, bez końca.
Narzuta, w którą zaplątała się Bella, wylądowała na najbliższym
krześle, poduszki poleciały na podłogę, a oni, nieświadomi
niczego, zwarli się w uścisku jeszcze mocniejszym niż poprzedni.
Wydawało się, że wokół nich szaleje pożar - żywioł nie do
poskromienia, ogień namiętności, którego Bella od dawna
chciała doświadczyć. Twarde, umięśnione ciało Edwarda było
zarzewiem płomieni ogarniających ją coraz wyżej i wyżej. Gdy
102 |
S t r o n a
całym swoim ciężarem wciskał ją w materac, czuła zdradziecki
ż
ar, rozpalający ją od wewnątrz z niezwykłą siłą.
Moja kobieta. Moja kobieta, powtarzał w myślach Edward.
Było to jak zaklęcie, jak refren piosenki, nieznanej, a jednak
znajomej. Przysiągł sobie, że będzie delikatny i czuły. Chciał
być delikatny i czuły, ale gdy nagle znalazł się w środku nieopanowanego
ż
ywiołu, oślepiony tumanem dymu, zapragnął, po
raz pierwszy w życiu, zdobywać, podbijać, zniewalać.
Z trudem wytrzymywał napięcie. Przycisnął dłoń do sekretnego
miejsca pomiędzy jej udami i poczuł gorącą wilgoć. Bella
szarpnęła gwałtownie prześcieradło i zacisnęła palce na chłodnym
materiale.
- Edward! - jęknęła, kiedy cofnął rękę i dotknął ustami
stwardniałego w oczekiwaniu wzgórka.
Krew omal nie rozsadziła jej żył. Wyprężyła się w ekstazie,
gdy żar płynący z tego najwrażliwszego punktu dotarł do wszystkich
zakątków jej ciała. Chrapliwie łapała powietrze. Wydawało
się jej, że dłużej tego nie zniesie, ale jednocześnie błagała
go w duchu, by nie przestawał.
- Pragnę cię, Edward! Weź mnie - błagała.
Nie mogła dłużej czekać. Zrobiłaby wszystko, byle skończyły
się te tortury. Pełzałaby u jego stóp. Żebrałaby. Oddałaby
duszę.
Wczepiła się palcami w jego włosy i przyciągnęła go do
siebie. Wpijając się w jego usta, oplotła go nogami i spojrzała
mu błagalnie w oczy:
- Teraz! Już! - powtarzała nieprzytomnie.
Edward był porażony żądzą, która nim targała. Oparł się na
łokciach i wbił w Bellę dziki wzrok.
- Muszę cię mieć. Muszę! - wydusił i przycisnął ją
lędźwiami do materaca, by nie gasić ognia, który w niej rozpalił.
-I to mnie przeraża.
Chciała krzyknąć, że i ją przeraża ogrom miłości, jaką do
niego czuje, ale nie zdążyła. Wszedł w nią z siłą graniczącą
z okrucieństwem. Wzdrygnęła się, gdy przebił jej błonę dziewiczą,
ale rozkosz była większa od bólu. Nie przypuszczała, że
można kogoś kochać tak mocno! Objęła go i otworzyła się przed
nim cała. Oddała mu ciało, serce, rozum...
Edwardowi wydawało się, że otoczył go jedwabny obłok - ciepły,
gładki, podniecający. Uniósł biodra i niespiesznie opuścił
się w głąb tego obłoku. Jego ruchy, najpierw powolne i delikatne,
103 |
S t r o n a
stawały się szybsze i gwałtowniejsze. Z każdym uderzeniem
docierał coraz głębiej. Wydawało się, że oboje szybują w powietrzu,
gdy nagle pociągnął ją za sobą w ciemną otchłań, której
nie da się ogarnąć rozumem.
Słyszał, jak z jękiem rozkoszy wykrzykuje jego imię. Doszedł
niemal w tej samej chwili. Z gardła wyrwał mu się chrapliwy
dźwięk.
Moja żona! To była ostatnia spójna myśl, która przyszła mu
do głowy. Oboje zapadli w stan cudownego odrętwienia. Edward
trzymał Bellę w objęciach, wdychając cudowny zapach jej skóry.
Pod palcami czuł delikatny ruch, jakby wszystkie zakończenia
jej nerwów drgały w rytm niesłyszalnej muzyki.
- Przepraszam - wyszeptał napiętym tonem.
- Edward? - Zaskoczona Bella otworzyła oczy. - Za co mnie
przepraszasz?
- Byłaś dziewicą.
- Przecież o tym wiedziałeś.
- Tak. I dlatego powinienem kochać cię z większą finezją.
Finezja. Jakie piękne słowo.
- Było wspaniale. Nie wyobrażam sobie nic lepszego. -
Przyłożyła jego rękę do swego wciąż pulsującego ciała. - Zobacz,
co zrobiłeś.
- Ja? - Patrzył na jej twarz opromienioną złotym blaskiem.
- A czy widzisz jeszcze kogoś w tym łóżku? - zaśmiała się.
- Nic podobnego nie zdarzyło mi się w całym życiu.
- Ani mnie - przyznał, bawiąc się od niechcenia ciemnymi
loczkami na jej łonie.
Zauważył, jak z westchnieniem rozchyla usta, a jej oczy zachodzą
mgłą pożądania. Instynktownie odpowiedziała wszystkimi
zmysłami na jego pieszczotę. I natychmiast poczuł swoją
twardniejącą męskość, gotową dać jej rozkosz raz jeszcze. I jeszcze
raz. I nieskończoną ilość razy.
Bał się jednak, że sprawi jej ból. Z trudem się opanował.
Przynajmniej na chwilę.
- Czy już ci mówiłem, że uwielbiam te pończochy? - Przeciągnął
ręką po jej ciele i wsunął palce pod elastyczny pasek
przytrzymujący je na udzie.
- Nie, ale od razu zauważyłam, że ci się podobają. - Bella
rozkoszowała się pragnieniem, które poczuła w głębi brzucha.
- Czyżbyś zauważyła, że omal się na ciebie nie rzuciłem,
kiedy poprawiałaś szew przed bankietem?
104 |
S t r o n a
- Wiem, że to było nie fair, ale postanowiłam być wyzywającą
kobietą.
- No to ci się w pełni udało, kochanie. - Delikatnie zsuwał
pończochę. - Ale niepotrzebnie się fatygowałaś. Już wcześniej
uznałem, że jesteś piekielnie seksowna. Nawet jeśli masz na
sobie tę ohydną różową sukienkę, w której udajesz kelnerkę.
Uklęknął i kontemplował urodę jej gładkich, białych ud pięknie
odcinających się od czerni pończoch. Bella leżała przed nim
całkiem obnażona, z bezwstydnie rozchylonymi nogami, wyuzdana
i niewinna równocześnie. Zamiast zażenowania czuła prawdziwie
kobiecą dumę z tego, że mąż jej pożąda.
- Jak ci się udało włożyć coś takiego do sukienki, która
mogłaby udawać kołnierzyk? - Edward rysował palcami kółka na
wewnętrznej stronie jej ud.
- Alice powiedziała, że muszę kupić o numer większe. - Zadrżała,
gdy dotknął ustami jej brzucha. - Edward, jak mam ci
odpowiadać, skoro stale mnie rozpraszasz?
- Naprawdę? Bardzo cię przepraszam. - Jego uśmiech
ś
wiadczył o czymś zupełnie przeciwnym. - Nie chce mi się
wierzyć, że tak jest.
- Nie oszukuj!
- Należy ci się! - Delikatnie gryzł to cudownie czułe miejsce
w dole jej brzucha i czekał na reakcję.
A gdy z jej ust wydobył się tłumiony spazm pożądania,
dodał:
- Należy ci się po tym, jak próbowałaś mnie uwodzić.
Szarpnęła go za włosy, podniosła do góry i spojrzała mu
w oczy z wyrazem pełnego triumfu.
- Ja nie próbowałam. Ja cię uwiodłam!
Roześmiał się na cały głos, nachylił się do niej i ucałował
jej usta. Czule. Delikatnie. Powoli. Jakby czas się dla nich nie
liczył.
- Myślę, że sprawiedliwości musi stać się zadość. - Wsunął
dłoń między jej uda. - Najwyższy czas, żebym ja zaczął teraz
uwodzić ciebie.
Bella zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła, żeby ją uwiódł.
Nie jeden raz. Wiele, wiele razy.
Dopiero nad ranem udało im się zasnąć na chwilę. Bella
przebudziła się dobrze po ósmej i cicho wysunęła się z łóżka.
Postanowiła przygotować śniadanie - prawdziwe amerykańskie
ś
niadanie, z ciepłymi goframi polanymi syropem klonowym.
105 |
S t r o n a
Ponieważ jej niedawne ekscesy z gaśnicą zrujnowały kompletnie toster,
włożyła zamrożone kwadraciki ciasta do piekarnika.
Zapalała właśnie gaz, kiedy zadzwonił telefon. Zatrzasnęła
szybko drzwiczki pieca, żeby podnieść słuchawkę, zanim ostry
dzwonek zbudzi Edwarda, ale nie zdążyła.
- Halo - usłyszała z sypialni jego zaspany głos.
- Edward, to ty? Chyba cię nie obudziłam?
Zesztywniał, słysząc znajomy głos, i rzucił szybkie spojrzenie
na Bellę, która stanęła właśnie w drzwiach. Kremowy jedwabny
szlafroczek, który miała na sobie, podkreślał każdą
wypukłość jej doskonałego ciała.
- Prawdę mówiąc, obudziłaś. - Wciągnął powietrze, bo promień
słońca, który oświetlił Bellę od tyłu, sprawił że cienka
tkanina nie osłaniała już niczego. - Słuchaj, Jessica, może
oddzwonię później?
- Właściwie to chciałam rozmawiać z Bellą.
- O czym? - zapytał podejrzliwie.
Jessica zaśmiała się niskim, zmysłowym śmiechem, który
kiedyś tak go podniecał. Ale nie mógł się równać z jasnym,
melodyjnym śmiechem Belli.
- Nie bój się, kochanie. Nie zamierzam prowadzić z twoją
ż
oną wojny o ciebie. Mam dla niej wiadomość o naszym wywiadzie.
- Wywiadzie? O czym ty mówisz?
- A, więc nic nie wiesz. Skoro twoja żona nie powiedziała
ci o tym, ode mnie też się niczego nie dowiesz. Poproś ją do
telefonu, dobrze?
Wręczył słuchawkę Belli.
- To Jessica Stanley. Mówi o jakimś wywiadzie.
- Cześć, Jessica. - Bella usiadła na brzegu łóżka. - Masz
jakieś wiadomości?
- Oglądaj telewizję w poniedziałek i wtorek wieczorem.
Wywiad pójdzie w dwóch odcinkach, o szóstej i o dziesiątej.
- Wspaniała wiadomość. Naprawdę jestem ci wdzięczna,
Jessica.
- Od razu ci mówiłam, że to świetna rzecz. Ludzie uwielbiają
ś
miech przez łzy. I jeszcze raz dzięki za wywiad. - Przekazawszy
swoją wiadomość, Jessica odłożyła słuchawkę.
- Udzieliłaś wywiadu Jessice? - Edward patrzył na Bellę
zaskoczony.
- Miałam ci powiedzieć, ale nie było pewne, czy telewizja
kupi ten materiał. Poza tym, w zeszłym tygodniu prawie wcale
106 |
S t r o n a
się nie spotykaliśmy. Wymyśliłam, że zrobię to zaraz po bankiecie,
ale...
- Byliśmy bardzo zajęci - przerwał Edward, przeciągając
czubkami palców po jej ramieniu, okrytym mgiełką śliskiego
jedwabiu.
- Tak. - Bella widziała pożądanie błyszczące znowu w jego
oczach.
Sama poczuła, jak znajomy ogień rozpala ją od środka.
- Może w ten sposób dotrzesz do kogoś, kto zna twojego
ojca.
- Tak mówi Jessica - zdołała wyjąkać Bella, gdy Edward
powoli sunął rękami po jej skórze.
Seksualna frustracja, myślał Edward. Właśnie to odczuwałem
przez ostatnie dni. Całe szczęście, że ostatniej nocy udało się
nam rozwiązać ten mały problem. Co bynajmniej nie znaczy, że
nie należy zajmować się nim w dalszym ciągu.
- Tęskniłem za tobą. - Przyciągnął Bellę do siebie.
- Nie kłam. Przecież spałeś. - Przeciągnęła się, patrząc na
niego kpiąco.
- Ale czułem, że nie ma cię obok mnie. - Przez gładką
tkaninę dotknął ustami jej piersi. - Czy to jeden z prezentów,
który dostałaś z okazji panieńskiego przyjęcia?
- Tak. Podoba ci się?
- Kochanie, jeśli powiem, że mi się podoba, to nawet w połowie
nie oddam tego, co myślę o tej szmatce. I niezwykle mi
przykro, że muszę ją z ciebie zdjąć. - Powoli rozwiązywał atłasowe
wstążki.
Bella bez tchu padła na poduszki.
- Przez ciebie drżą mi ręce - poskarżyła się przytłumionym
szeptem.
- Muszę sprawdzić, czy umiem zmusić do drżenia całe twoje
ciało.
Umiał. I wykorzystał swoje umiejętności do granic możliwości.
Wtedy przyszła kolej na nią. Umiała doprowadzić go do
ekstazy, jak żadna inna kobieta.
Dawali sobie rozkosz powoli, jakby od niechcenia, bez słów.
Ozłoceni promieniami słońca, które wpadało przez okno, leżeli
potem długo objęci, spokojni, szczęśliwi. Nie potrzebowali
obietnic. Ich serca były nimi przepełnione. Ich ciała były jak
jedno.
Patrząc na śpiącą Bellę, Edward marzył, żeby ta chwila trwała
107 |
S t r o n a
wiecznie. Nie rozumiał, dlaczego w tak krótkim czasie ta kobieta
stała się dla niego, wszystkim. Nie rozumiał - i trudno.
Nigdy nie był typem myśliciela. Przez całe dwadzieścia siedem
lat żył chwilą. I bardzo mu to odpowiadało. Teraz zdał sobie
sprawę, jak wspaniała może być miłość. Ile przynosi radości.
Więcej nawet niż wyścig do palącego się domu.
Nie zauważył, kiedy zasnął. Nagle obudził go ryk syreny.
Pożar! W jednej chwili był na nogach. Nie otwierając oczu,
sięgnął po kombinezon, ale nie było go na zwykłym miejscu.
Zaklął i rozejrzał się dookoła.
- Och, nie! - Zobaczył, że Bella wyskakuje z łóżka i gdzieś
pędzi.
W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co jego żona robi
na posterunku. W dodatku kompletnie goła! Dopiero sekundę później
zorientował się, że jest w domu. Pognał do kuchni,
całej w kłębach ciemnego dymu, i wyłączył wyjącą czujkę.
Bella wyciągała właśnie z piecyka kawałki czarnego węgla.
- Czy mogę zapytać, co to jest? - Patrzył, jak węgielki lądują
w zlewie.
- Gofry - odpowiedziała.
- Gofry!?
- Chciałam zrobić ci śniadanie. Jak porządna amerykańska
ż
ona. - Pokręciła głową. - Jestem beznadziejna.
Rozśmieszyła go nieszczęśliwa mina Belli.
- A więc okazuje się, że nie umiesz gotować. - Wziął ją
w ramiona. - Ale nie martw się. Tego się można nauczyć. Nawet
ja mogę się nauczyć. Albo możemy jeść w restauracji. Albo nie.
Będziemy żyć samą miłością.
Przycisnął ją do siebie i pocałował z całych sił. Dopiero
potem podszedł do okna i otworzył je na całą szerokość.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Skończyło się na tym, że Edward przyniósł śniadanie z restauracji
Angeli. Potem, korzystając z wolnej niedzieli, wybrali się
za miasto, do niewielkiego francuskiego hoteliku.
Jechali powoli, by Bella mogła dobrze przyjrzeć się urodzie
skalistej, czerwonawej pustyni poprzecinanej głębokimi wąwozami
niezwykłej piękności. Rozmawiali. Edward opowiedział jej
108 |
S t r o n a
o rzeczach, o których nie mówił nikomu. Nawet matce- O tym,
jak cierpiał po śmierci ojca. O tym, że przez całe życie pragnął
mu dorównać i nie wierzył, że mu się to kiedykolwiek uda.
Wydawało mu się, że ojciec ocenia każdy jego ruch, co było
paraliżujące i inspirujące równocześnie.
Losy Belli w Rosji mógł sobie wyobrazić już wcześniej:
samotność, walka o przetrwanie i godne życie. Romantyczne
historie o Ameryce, które opowiadała jej w dzieciństwie matka,
były jak bajki - nieprawdziwe, ale pomocne.
- Matka zawsze wierzyła - usiedli nad potokiem, a Bella
oparła głowę na ramieniu Edwarda - że kiedy dotrzemy do Ameryki,
ojciec kupi dla nas dom. Niebieski dom z białymi okiennicami
i szerokim tarasem, na którym będą stały bujane fotele
i wielkie donice z jaskrawoczerwonym geranium. W takim domu
mieliśmy mieszkać we troje - zakończyła smutno-
- Nie martw się. Na pewno znajdziemy twojego ojca - obiecał,
gładząc ją po policzku.
Po roku nieudanych poszukiwań Bella nie miała wielkich
nadziei, ale miło było słyszeć pewność w głosie Edwarda. Miała
wielkie szczęście, że trafiła na kogoś takiego jak on.
Mój bohater, mruknęła cichutko, żeby nie usłyszał.
- Mówiłaś coś? - zapytał z twarzą zanurzoną w jej włosach.
- Właśnie poczułam, że jestem strasznie zmęczona - zaśmiała
się niewinnie. - Czy myślisz, że wystarczy nam czasu na
krótką drzemkę przed kolacją?
- Kochanie, coś mi się wydaje, że ja też muszę odpocząć.
Porwał ją na ręce i poniósł do hotelu.
W środę rano, następnego dnia po ostatnim odcinku historii
Belli nadanej w telewizji, do drzwi mieszkania Edwarda zapukała
sympatyczna kobieta w beżowym kostiumie.
- Pani Cullen? - spytała Bellę z uśmiechem.
- Tak. - Bella wciąż promieniała, słysząc, gdy ktoś tak się
do niej zwracał.
- Nazywam się Brandon. Pracuję w biurze imigracyjnym.
Czy mogę wejść? - Widząc pytający wzrok Belli, dodała
szybko: - Teraz ja prowadzę państwa sprawę.
- A cóż się stało z pani Pajacowatym poprzednikiem? - Edward
wychodził akurat z łazienki i dopinając niebieską koszulę, przyglądał
się uważnie urzędniczce.
- Domyślam się, że mówi pan o Aro Volturii. - Cień
uśmiechu przeleciał przez jej twarz. - Został wczoraj przeniesiony.
109 |
S t r o n a
- Przeniesiony? - Napięte ciało Belli zdradzało, że jest
zdenerwowana.
Edward objął ją ramieniem dla dodania odwagi. Ten gest został
natychmiast zarejestrowany bystrym wzrokiem pani Brandon.
Jak również resztki śniadania, wyraźnie dla dwóch osób,
oraz gołe stopy Edwarda.
- Właściwie „przeniesiony" nie jest właściwym słowem. -
Satysfakcja w głosie urzędniczki mówiła sama za siebie: Volturii
musiał dać się we znaki także swoim współpracownikom. - Pani
Cullen przedstawiła nasze biuro w nie najlepszym świetle.
Nasz dyrektor nie był specjalnie szczęśliwy po obejrzeniu wywiadu
i podjął natychmiastowe decyzje personalne.
Edward uznał, że Jessice należy się co najmniej tuzin róż za
tak sprytne rozwiązanie problemu zielonej karty dla Belli.
- Domyślam się więc, że pani wizyta ma jak najbardziej
służbowy charakter.
- Tak. - Kobieta spojrzała na zegarek. - Ale ponieważ wraz
z odejściem Volturii ilość prowadzonych przeze mnie spraw się
podwoiła, muszę już iść.
- I to wszystko? - Nawet Edward był zaskoczony.
- Wszystko.
- Przeszliśmy? - powiedziała z nadzieją Bella.
- Bez dwóch zdań, - Kobieta uśmiechnęła się. - Przecież to
jasne, że jesteście prawdziwym małżeństwem. A poza tym, jak
byśmy wyglądali, deportując panią po wczorajszym wywiadzie?
Myślę, że połowa telewidzów miała łzy w oczach, słuchając
pani historii o poszukiwaniach ojca. Ostateczne załatwienie papierów
potrwa pewnie kilka tygodni. A na razie, witamy
w Ameryce.
Bella nie mogła wyjąkać nawet jednego słowa. Płakała. Tym
razem ze szczęścia.
To nie był koniec zmian w życiu Belli. Dwa dni później
zadzwoniła Jessica.
- Bella? Dosłownie przed chwilą zadzwonił do mnie twój
ojciec. Bardzo chce się z tobą zobaczyć.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Powiedział mi, że chce, żebyś się do niego
przeprowadziła.
- Jak to?
- Powtarzam ci to, co od niego usłyszałam. Ma wielki dom
pod San Francisco. Takie cudo ze szkła i szlachetnego drewna
110 |
S t r o n a
z widokiem na Zatokę. Wydaje mi się, że wyciągnęłaś szczęśliwy
los, dziewczyno. Oczywiście, chcemy sfilmować wasze
spotkanie. Zrobię z tego genialną historię. Kopciuszek zza morza
przekonuje się, że w Ameryce złoto naprawdę leży na ulicy.
To dziwne. Jeszcze niedawno Bella szalałaby ze szczęścia.
Teraz dziwiła się sobie, że tak obojętnie przyjmuje nowinę Jessica.
Pewnie, cieszyła się, że pozna ojca. To miło, że i on chce
się z nią spotkać.
Dlaczego więc było jej tak smutno?
Edward, który odbywał właśnie służbę, nawet nie przypuszczał,
co wydarzyło się w domu pod jego nieobecność.
Miał ciężki dzień - wyjeżdżali do pożarów dosłownie co
chwila. Paradoksalnie był z tego zadowolony. Praca sprawiała,
ż
e nie tęsknił tak bardzo za Bellą. Ale myślał o niej nieustannie.
Kiedy po kolejnej akcji wracali na posterunek, wpadła mu
do głowy pewna myśl, tak niezwykła, że zaśmiał się z siebie
samego. Właśnie zrozumiał Jaspera! Zrozumiał, dlaczego tamten
bez żalu zamienił swój sportowy samochód na rodzinny minibusik.
Teraz i on, Edward, zrobiłby dla Belli wszystko. Po prostu
ją kochał!
Przejeżdżali właśnie przez jedno z przedmieść Phoenix,
dzielnicę jednorodzinnych domów, rozpartych wygodnie na zadbanych
trawnikach, ocienionych wysokimi drzewami, gdy
Edward krzyknął:
- Powiedzcie Jasperowi, żeby się zatrzymał!
Wyskoczył z samochodu i pognał ulicą, nie zwracając uwagi
na zaskoczoną minę Jaspera, który wyjrzał z szoferki.
- Muszę coś sprawdzić! Zaraz wracam - rzucił przez ramię
i już go nie było.
Na rogu ulicy stał dom. Niebieski, z białymi okiennicami i
z gankiem. Wprawdzie w doniczkach rosły petunie zamiast geranium,
ale i tak był to Wymarzony Dom Belli. I co więcej - na
jego ogrodzeniu widniał wielki napis „Na sprzedaż".
- Widzę, że ktoś tu szuka sobie gniazdka - zaśmiał się Jasper,
kiedy zobaczył w rękach przyjaciela broszurę o warunkach kupna
nieruchomości.
- Nie gadaj, tylko jedź - machnął ręką Edward. - Muszę zadzwonić.
Spojrzał do tyłu i wyobraził sobie Bellę, która wita go
z otwartymi ramionami na schodach ich domu. Na werandzie
stało coś, co do złudzenia przypominało dziecinny wózek.
Na posterunku natychmiast zatelefonował do agencji. Oferta
111 |
S t r o n a
była wciąż aktualna, a warunki płatności do przyjęcia. Musiał
tylko przynieść niezbędne papiery. Chwała Bogu, że właśnie
kończyli zmianę.
- Jasper! - zawołał. - Zrób mi małą przysługę!
- Czyżbyś potrzebował wsparcia, kiedy będziesz pokazywać
swojej ukochanej dom, który dla niej wybrałeś? - Jasper
uśmiechnął się szeroko, i tak pewny, że trafił.
- Zgadłeś! - krzyknął Edward i pognał pod prysznic.
Kiedy wrócił, powitały go salwy śmiechu.
- Jakie piękne slipki! - zawołał jeden ze strażaków.
- Zdecydowanie do twarzy ci w różowym - dorzucił drugi.
- Patrzcie tylko, co małżeństwo robi z człowieka - zastanawiał
się następny. - Jeszcze chwila, a Edward zacznie wieszać
kolorowe firanki w oknach posterunku, żeby i tu było ślicznie.
Edward zamierzył się na nich, ale wcale nie był zły. To prawda,
jego żona zafarbowała całe pranie. Nie umiała gotować. Trudno.
Taka już była. I taką ją kochał.
Właśnie wtedy odezwał się telefon. Dzwoniła Bella.
- Cześć, kochanie. Świetnie mnie wyczułaś. Właśnie chciałem
do ciebie dzwonić.
- Edward! - przerwała. - Rozmawiałam z ojcem!
- Coo? - nie zrozumiał.
- Przed chwilą telefonował mój ojciec. Widział program
Jessica i od niej dostał mój numer. - W głosie Belli nie
wyczuwał entuzjazmu, sam zresztą też czuł się dziwnie nieswojo.
- I co? Jaki był?
- Właściwie sympatyczny. Chce, żebym zamieszkała z nim
w San Francisco.
Edward czekał. Chciał usłyszeć, że wyjaśniła ojcu, że to niemożliwe,
ż
e już mieszka w Phoenix razem z mężem. Nie doczekał
się.
- San Francisco - powiedział w końcu. - Wygląda na to, że
nieźle mu się powodzi.
- Podobno napisał podręcznik. Korzystają z niego wszyscy
studenci dziennikarstwa. I kilka powieści. Jessica twierdzi, że
jest strasznie bogaty.
- Wygląda na to, że znowu trafiłaś główną wygraną.
- Jessica też tak twierdzi.
Zapadła niezręczna cisza. Jeszcze dłuższa niż przed chwilą.
- No cóż - chrząknął. - Gratulacje. Cieszę się, że jest taki,
jak sobie wyobrażałaś. Słuchaj, Bella. Nie mogę dłużej rozmawiać.
112 |
S t r o n a
Mamy wezwanie do pożaru.
Odłożył słuchawkę, odwrócił się i walnął pięścią w ścianę.
Bella stała, wpatrując się w telefon szklanym wzrokiem.
Wyłączył się. Tak po prostu. Skłamał. Nie jechał do żadnego
pożaru - przecież nie słyszała syreny.
Nawet nie próbował poprosić, żeby została! Powinien zabronić jej wyjazdu
do San Francisco. Chyba wie, jak bardzo go
kocha. Dlaczego milczał?
Promień słońca wpadł przez okno i odbił się od jej złotej
obrączki. Wydawało się, że nagły błysk oświecił Bellę. Już
wiedziała, co robić. Ona i Edward byli małżeństwem. Przysięgli
przed Elvisem, że będą ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu
i chorobie, zawsze... No, może na początku nie znaczyło to zbyt
wiele, ale sam Edward stwierdził, że zasady się zmieniły.
Była jego żoną. A on jej mężem. I dlatego nie ruszy się stąd
nigdzie.
Może tylko do sklepu, zaśmiała się w duchu. Po książkę
kucharską.
Edwardowi nie chciało się wracać do domu. Został na posterunku
razem z następną zmianą. Leżał na pryczy i ponurym
wzrokiem wpatrywał się w ścianę.
Przecież była jego żoną. Sama mówiła, że są dla siebie
stworzeni. I co teraz z nimi będzie?
Jasper, widząc, że z Edwardzie dzieje się coś niedobrego, postanowił
nie wracać na razie do domu.
I wtedy rozdzwonił się alarm.
- Edward! - zawołał dyspozytor. - Pali się twój blok.
Znowu?! Na pewno Bella robiła coś w kuchni! Zaklął
pod nosem. Przynajmniej wiem, że nie pakuje swoich rzeczy,
pomyślał, żeby zdusić strach. Za chwilę siedział w samochodzie.
Na miejscu były już dwie inne ekipy. Tłumy strażaków próbowały
opanować szalejące piekło.
- Co tu się dzieje? - wrzasnął Edward, łapiąc za rękaw kolegę,
który był na miejscu wcześniej.
- Sąsiedzi mówią, że mieszka tu dzieciak, który uznał, że
jest czarnoksiężnikiem. Trzymał w domu całą kupę chemikaliów i różnego
wybuchowego świństwa. Chyba nie udała mu się
jakaś mieszanka.
Edward wiedział, o kim mowa. To syn jego sąsiadów zza
ś
ciany.
- Czy w domu są jacyś ludzie? - wrzasnął.
113 |
S t r o n a
- Brakuje tylko kobiety z mieszkania obok. - Strażak podniósł
głos, próbując przekrzyczeć hałas walącego się dachu.
- Ale nikt nie wie, czy została w środku. Nie da się tam wejść.
Jak to nie da! Przerażony Edward zobaczył, że wybuch otworzył
drzwi ich balkonu. A gdyby tak wejść przez dach sąsiedniego
domu?
- Nawet o tym nie myśl! - Jasper, który od dłuższego czasu
nie spuszczał go z oka, podskoczył do niego.
- Ale tam może być Bella!
- Równie dobrze może jej tam nie być. Nie mam zamiaru
tłumaczyć się przed nią, że pozwoliłem jej mężowi iść na pewną
ś
mierć.
- Tam może być moja żona, idioto! - Edward próbował wyrwać
się z żelaznego uścisku.
- Przepraszam, zapaleńcze! - Jasper zamachnął się i wymierzył
cios dokładnie w szczękę Edwarda.
Za chwilę obaj leżeli na mokrej ziemi, okładając się pięściami
i wykrzykując do siebie okropne rzeczy. Inni strażacy, zajęci
walką z szalejącym żywiołem, nawet nie próbowali ich rozdzielić.
- Jasper! Edward! - rozległ się nagle krzyk Belli, która na
widok bójki wypuściła z rąk plastikowe torby. Właśnie wróciła
ze sklepu.
Zakupy rozsypały się dookoła. Próbowała odciągnąć od siebie
walczących mężczyzn. Bez skutku. Oszalały Edward nie zauważał,
co się wokół niego dzieje.
- Edward! Przestań!
Zamrugał oczami. Patrzył na nią kilka sekund, zanim zrozumiał.
- Bella? Nic ci nie jest? - Wypuścił powietrze z głośnym
westchnieniem ulgi. - Tak się bałem!
- Przepraszam. To nie ja, naprawdę! Ja nic nie gotowałam.
Edward nie mógł opanować śmiechu, kiedy zobaczył jej poważną
minę.
- Kochanie, od dzisiaj gotuj sobie, co chcesz. Byle tylko nic
ci się nie stało.
I wtedy któryś ze strażaków wypuścił z ręki wąż. Mocny
strumień wody omal nie przewrócił Edwarda i Belli.
- Czy każde nasze spotkanie musi kończyć się prysznicem?
- Edward złapał się za głowę.
A potem, strząsając krople wody z jej włosów, dodał:
- Kocham cię. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała do San Francisco.
Możesz sobie odwiedzać swojego tatę, ale twoje miejsce jest
114 |
S t r o n a
tutaj, przy mnie.
- Ja też cię kocham! I nie miałam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
Należysz do mnie, Edward! Na dobre i na złe. Na zawsze.
Był szczęśliwy. I dumny, że kocha go taka kobieta.
- Wiesz - przypomniał sobie. - Znalazłem dom. Twój wymarzony
dom. Nasz dom - jeśli tylko zechcesz.
Bella poczuła łzy, płynące jej po policzkach. Na całym świecie
nie było kobiety tak szczęśliwej jak ona. Miała męża. Odnalazła
ojca. Była amerykańską obywatelką. A teraz dostała
dom. Wszystko w tak krótkim czasie!
- Mój bohaterze! - zaśmiała się i rzuciła Edwardowi na szyję.
KONIEC
KONIEC
KONIEC
KONIEC