Nihilizm i bezbożnictwo – największe
nieszczęścia
Dlaczego bestia zawyła? Ponieważ prawda o tzw. aborcji falsyfikuje
wszystkie „prawdy” zwolenników „tolerancji i postępu”, których
zbrojne ramię wyległo ostatnio na ulice naszych miast i szturmuje
mury naszych świątyń.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” są in gremio przeciwni karze śmierci
dla okrutnych zbrodniarzy. Ale nie widzą nic zdrożnego w
wykonywaniu kary śmierci (w okrutny sposób) wobec osób jak
najbardziej niewinnych, których jedyną „winą” jest to, że istnieją.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” przejmują się losem zwierząt
futerkowych, niedźwiedzi polarnych i muszek w dolinie Rozpudy.
Gdyby powiedzieć im, że na przykład (czysto hipotetycznie) hodowcy
zwierząt uśmiercają je przez rozczłonkowanie żywcem lub przez
odmóżdżanie, zatrzęśliby się z oburzenia z powodu tego
niespotykanego okrucieństwa. Wysyłaliby lotne patrole „animalsów”,
które miałyby powstrzymać taki ohydny proceder. Czego jednak nie
wolno robić norkom i tchórzofretkom, bez żadnych oporów należy
robić w odniesieniu do najsłabszych ludzi, zwłaszcza zaś tych wobec
których istnieje podejrzenie nieuleczalnej choroby.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” ciągle mówią o „inkluzywności”
wobec osób chorych. Walczą o podjazdy, osobne wejścia, specjalne
windy dla inwalidów. Jednak ta troska jest ograniczona w zależności
od liczby przeżytych trymestrów. Jeśli liczba tych ostatnich jest niska,
zasada „inkluzywności” nie obowiązuje, i można osoby chore zabijać.
Poprawia się w ten sposób „jakość życia”.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” afirmują naukę. Wszak to postęp
cywilizacyjny. No, chyba że najnowsza nauka (jak na przykład
genetyka) jednoznacznie wskazuje, że jeden człowiek nie może mieć
dwóch odrębnych kodów genetycznych i w związku z tym „płód” jest
po prostu osobną istotą ludzką. Wtedy nauka idzie w kąt w obliczu
pilnej potrzeby „usunięcia ciąży z nieodwracalnymi wadami
genetycznymi”.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” mówią, że zawsze ujmują się za
najbardziej pokrzywdzonymi. W tym gronie wskazują od lat na
kulturowe, społeczne i zawodowe upośledzenie kobiet. Mówią w tym
kontekście o „piekle kobiet”. Piekielna otchłań nie dotyczy jednak
tych dziewczynek, które w okrutny sposób zostały wyeliminowane w
wyniku tzw. aborcji. Tutaj także obowiązuje zasada, im mniej
trymestrów, tym mniejsze szanse na przeżycie.
Zwolennicy „tolerancji i postępu” najczęściej operują
antykapitalistyczną retoryką. Grzmią na „neoliberalny wyzysk”
panujący w wielkich korporacjach. Jednocześnie nie widzą nic
zdrożnego w tym, by wielkie korporacje (jak na przykład „Planned
Parenthood”) zarabiały krocie na eliminowaniu ze świata żywych
najsłabszych ludzi, a nawet zarabiały na handlu organami
pozyskanymi w wyniku zabójstwa. Ba, zwolennicy „tolerancji i
postępu” sami chętnie korzystają z pieniędzy podsuwanych im przez
międzynarodowych spekulantów deklarujących się jako obrońcy
„otwartego społeczeństwa”.
Prawda o aborcji obnaża głębię hipokryzji i zakłamania zwolenników
„tolerancji i postępu”. Nikt zaś nie lubi być postawiony w takiej
sytuacji. Stąd po uruchomieniu starej rewolucyjnej zasady w nowym
brzmieniu – „nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji” – zwolennicy
„otwartego społeczeństwa” wylegli na ulice i zaczęli szturm na
kościoły.
„Opryszki bezhistoryczne”, by użyć tutaj słów Norwida. Skąd się
biorą? Posłużmy się cytatami z nauczania Prymasa Tysiąclecia. 2
lutego 1961 roku w Gnieźnie mówił: „Odebrany Bóg to w następnym
etapie zatracenie ładu moralnego, zagubienie sensu życia, rozkład
moralny, osobisty i rodzinny. Gdy zatracamy sens światła
ewangelicznego, największe absurdy i błędy wydają się do przyjęcia.
Ginie wtedy moralność osobista, ginie moralność rodzinna, społeczna
i zawodowa. Nie da się także utrzymać żadna moralność polityczna”.
Ten fatalny w skutkach proces „odbierania Boga” to przede
wszystkim różne formy laicyzmu. Prymas Wyszyński rządził Kościołem
w Polsce w epoce konfrontacji z laicyzmem marksistowskim. My
musimy stawić czoła jego wersji neomarksistowskiej. Jednak w
odniesieniu do obu rodzajów można odnieść diagnozę kardynała –
Prymasa Polski, który nazywał laicyzm „klęską i nieszczęściem
społecznym”, „absurdalną rzeczą”, „dehumanizacją i zniewagą
człowieka”.
A propos tego ostatniego rozpoznania i a propos wstrząsających
obrazów, które widzieliśmy w ostatnią niedzielę (m. in. w poznańskiej
katedrze) warto zacytować słowa wypowiedziane przez kardynała
Wyszyńskiego w 1964 roku do młodzieży akademickiej Gdańska:
„Trzeba skończyć z tym określeniem: jestem laikiem. Przecież dzisiaj
słowo „laicyzacja” stało się programem. A z tzw. indyferentyzmu
religijnego płyną wszystkie inne indyferentyzmy, tak iż człowiek staje
się właściwie jakąś bezwyrazową szmatą”. (Gdańsk – Wrzeszcz, 11
kwietnia 1964).
Prymas Tysiąclecia nie wydawał jakiś miałkich deklaracji wzywających
w obliczu ofensywy zła do „kulturalnego dialogu społecznego”.
Nazywał rzeczy po imieniu i wzywał do mężnego oporu: „My chcemy
Boga, a nie bezbożnictwa! […] Pragniemy również przez wiarę
uchronić Polskę od nihilizmu, który razem z bezbożnictwem może się
stać największym nieszczęściem dla przyszłości naszego Narodu”
(Gniezno, 23 kwietnia 1967).
Minęło niewiele ponad czterdzieści lat od czasu, gdy dziesiątki tysięcy
młodych Polaków, wychowanych na takich słowach wielkiego
pasterza Kościoła, skupieni wokół Następcy św. Piotra śpiewało
nieopodal warszawskiego kościoła św. Anny na oczach całego świata i
w twarz marksistowskim laicyzatorom „My chcemy Boga!”. Po
czterdziestu jeden latach tej świątyni i innych warszawskich świątyń
trzeba pilnować dzień i noc przed współczesnymi „opryszkami
bezhistorycznymi”. Taką drogę przebyliśmy. Załamywać się? W
żadnym razie. Ale trzeba mieć trzeźwy ogląd sytuacji i znać jej
przyczynę.
Grzegorz Kucharczyk