Stanisław Ignacy Witkiewicz - portret
asymetryczny
Był
osobowością
niezwykłą.
Podziwiany i wyszydzany, odmienny
i ekstrawagancki. Już od młodości
był inny, niezwykły i tajemniczy.
Wyrastał w artystycznej rodzinie.
Jego ojciec był malarzem i
pisarzem, krytykiem sztuki i twórcą
tak
zwanego
“stylu
zakopiańskiego”,
matka
nauczycielką muzyki. Wszystko w
jego życiu było wyjątkowe, nawet
rodzice
chrzestni…
Helena
Modrzejewska i Jan Krzeptowski -
Sabała.
Wychowywany był nader liberalnie. Nie
posłano go do szkoły, by nie zabić jego
indywidualności. Uczono go prywatnie
muzyki i malarstwa, także przedmiotów,
którymi się interesował. Chłopiec był
zdolny, bardzo wcześnie zaczął malować i
pisać sztuki teatralne. Interesowała go filozofia i fotografia. Studiował przez cztery lata w
Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Był odmieńcem i dziwakiem, całe życie szokował.
Obraz według niego to czysty dramat napięć formalnych na płaszczyźnie płótna. Jego słynna
“Czysta Forma” w sztuce polegała na aktywności kompozycji, która miała być w ruchu.
Szokował kolorytem i demonizmem. Był awanturnikiem i prowokatorem, uciekał od
codzienności, wszystko wykrzywiał, wykręcał. Wstąpił nawet do armii carskiej. Podobno w
Rosji poznał smak alkoholu i narkotyków, to mu już pozostało na całe życie. Był
sentymentalny i uwodzicielski, adorował kobiety. Miał setki kochanek na czele z Ireną
Solską, starszą od niego o 10 lat, romansował też z Fusią - żoną Boya - Żeleńskiego. Miał
też żonę, a jakże… Jadwigę Witkiewiczową, która dzielnie znosiła jego ekscesy. Jego
twórczość była odmienna i niezwykła, były to przedziwne mikstury dziwności, odmienności,
filozofii. Jego postacie powieściowe, pól rzeczywiste, pół absurdalne budziły zachwyt i
zgorszenie. Jego dramaty robią od kilkudziesięciu lat światową furrorę. Jego portrety różnie
są oceniane. Malował najczęściej będąc pod wpływem alkoholu czy narkotyków. Niektóre
jego malunki są wstrząsające.
Jak jego współcześni portretowali artystę?
Konrad Winkler
Witkiewicza poznałem w roku 1919, kiedy znalazł się w naszym gronie formistów, tym
zawadiackim zrzeszeniu kilkunastu “burzycieli świata”. Poznałem tego zwalistego chłopa o
ruchach nieco niedźwiedziowatych, o twarzy greckiego półboga i oczach zalęknionego
dziecka. Natura bujna, o temperaturze niemal tropikalnej, ale łagodzona wrodzoną kulturą i
mądrym umiarem (…) Podświadomie wyczuwałem, że w duszy tego oryginalnego i
dorodnego młodziana odbywał się jakiś ponury sabat (…) Wyczucie potwierdzało jego
spojrzenie, czasem ponure, to znów beznadziejnie smutne - przy ustach uśmiechniętych - co
mnie uderzało zwłaszcza w chwilach, kiedy Witkiewicz wydawał się pozornie beztroskim, a
nawet hałaśliwie rozbawionym.
Roman Ingarden
Był człowiekiem pełnym nieśmiałości i pełnym obaw co do istotnej wartości własnego
dorobku artystycznego czy naukowego. Zajmował też nieraz z góry, a zgoła niepotrzebnie,
pozycję obronno - agresywną (…) Zachowywał się w towarzystwie dość ekstrawagancko -
wszystko po to, żeby pokryć pewne zakłopotanie i przezwyciężyć nieśmiałość (…)
Były to skutki przede wszystkim niekorzystnych warunków w jakich go wychowywano (…)
Nigdy nie żył w masie ludzi. Później w życiu masa go onieśmielała, wytrącała nieraz z
równowagi. Brak jej maskował pozorną pewnością siebie (…) Czuł w sobie samym jakieś
niespełnienie, jakąś niepokojącą go pustkę w ostatecznym rdzeniu swej osobowości, bez
możności wyraźnego jej uchwycenia, dotarcia do niej i zapełnienia jej bezwzględnie
wartościową, ostateczną treścią, która stanowiłaby podstawę jego bytu.
Jadwiga Witkiewiczowa
Była cudowna, wyiskrzona gwiazdami noc - taka, jakie tylko w Zakopanem bywają. Staś
zaproponował mi spacer i poszliśmy w kierunku Kuźnic; pierwsze słowa, które Staś
wypowiedział były: “czy pani zechciałaby zostać moją żoną”, a po mojej przychylnej
odpowiedzi dziękował mi najczulej i zaraz zapytał, czy mi bardzo zależy na tym aby mieć
dzieci, bo on walałby ich nie mieć, z obawy, że nie byłyby udane, jako że oboje do pewnego
stopnia jesteśmy degeneraci. Na tę propozycję też się zgodziłam (…) Małżeństwo nasze nie
było szczęśliwe. Początkowo nawet było nieźle; Staś chodził rozpromieniony i opowiadał
wszystkim, że mnie piekielnie kocha, a ja zaledwie go znoszę i bawiło go to, bo była zupełnie
nowa
sytuacja.
A ja - o ile poznawszy Stasia byłam nim oczarowana, bo dumna byłam, że taki właśnie
człowiek mnie wybrał za żonę, ale nie nadążałam za tym piekielnie intensywnym życiem,
jakie Staś prowadził (…) Tymczasem obcując z nim stale coraz bardziej przywiązywałam się
do niego i wreszcie po jakimś roku pokochałam go naprawdę, ale niestety bardzo prędko
zaczął mnie zdradzać, szukając u innych kobiet tego, czego nie znalazł u mnie (…)
I tak to trwało, ale coraz więcej kobiet było w jego życiu, aż wreszcie przestaliśmy być
małżeństwem, tylko dobrymi przyjaciółmi.
Nie był megalomanem - daleki był od tego - ale lubił zawsze przewodzić w towarzystwie i
naginać rozmowę do tematu, który właśnie jemu odpowiadał, bez względu na to czy innych
gości właśnie ten temat interesował. Gdy był w dobrym nastroju, szczególnie wieczorem po
kilku kieliszkach wódki - pokazywał różne sztuki, popisywał się swoimi wspaniałymi
naśladownictwami, śpiewał, grał i wykonywał dzikie tańce. Po takich występach bywał nieraz
niezadowolony z siebie, że robi z siebie pajaca, którego zapraszają i dają “żreć”, aby zabawiał
całe towarzystwo.
Jan Leszczyński - filozof metafizycznego niepokoju
Był obdarzony wybitnym poczuciem humoru, tym humorem maskował w dużej mierze swoją
osobowość. Toteż kto nie znał go bliżej, dostrzegał przeważnie tylko maskę. Ta maska
pokrywała dystans, który go dzielił od otoczenia - stwarzała sztuczną bliskość, której
właściwie nie było i być nie mogło. Gdy maska ta czasami opadała ukazywał się człowiek
straszliwie samotny, ponury, rozbity wewnętrznie, wstrząsany potężnymi pasjami, miotany
wichrem nie znanych przeciętnemu człowiekowi uczuć metafizycznych, człowiek wspaniały,
twórczy i na wskroś tragiczny.
Takich powieści, jakie pisał Witkiewicz, nie ma - o ile wiem - w całej literaturze świata. Pisał
je bowiem filozof w zasadniczym rozumieniu tego słowa, a to jest wypadek całkiem
wyjątkowy (…)
W powieści Witkiewicza wszystko przepojone jest metafizyką: wspaniałością, a zarazem
grozą istnienia. W tym ujęciu najzwyklejsze fakty, najnormalniejsze przeżycia stają się czymś
nowym, dziwnym, nie nazwanym. Nie spotykane nigdzie opisy uczuć metafizycznych:
podziwu filozoficznego, zachwytu nad światem, metafizycznej nudy i grozy - oto
zagęszczenia tej dziwności, która jest powietrzem jego powieści zawieszonych na pograniczu
koszmaru i obłędu. A żarem ich to straszliwe metafizyczne nienasycenie. Nienasycenie, które
rodzi, żywi i uśmierca filozofa.
Jadwiga Witkiewiczowa
Po przyjeździe do Warszawy i rozpakowaniu się - a woził ze sobą oprócz neseseru dwie spore
walizki pełne książek i niebywałej ilości pościeli - jedną z pierwszych czynności było
zawiadomienie “klientów” o przyjeździe “Firmy”. Zasiadaliśmy przy stole. Staś wyciągał
małą, dziecinną drukarnię z gumowymi czcionkami, rozkładało się sporą ilość pocztówek i
odbijało się: “Firma St. I. Witkiewicza zawiadamia o swoim przybyciu do Warszawy, Bracka
23 m. 42, tel. 227-18, dzwonić 10-1″…
Portety tzw. wylizane robił w trzy albo nawet cztery posiedzenia, męskie typu B z dodatkiem
przeważnie w dwa, a najlepsze, typu E, raczej szkicowe, w jedno posiedzenie, trwające
przeważnie jedną - półtorej godziny.
Gdy rysował nie lubił, aby mu przeszkadzano. Wywieszał więc na drzwiach od swojego
pokoju na zewnątrz wielkie czerwone koło tekturowe, co oznaczało dla domowników i gości,
że wejście wzbronione.
Na ogół nie cenił swoich portretów - uważał je za “wyroby” firmy, tylko wyjątkowo uznawał
je, przeważnie robione pod wpływem narkotyków - głównie peyotlu; te ostatnie zresztą były
wspaniałe. Na tzw. “orgiach” po wypiciu wielkiej ilości alkoholu i przyjęciu narkotyków
zwykle wykonywał kilka portetów bardzo ciekawych, znakowanych odpowiednio.
Stosunek Stasia do otaczającego go świata nacechowany był głęboką znajomością i miłością -
raczej zachwytem. Patrzył na świat oczami artysty i potrafił zapatrzyć się nieraz na jakiś
obłoczek dziwnego kształtu czy barwy, na cień o specjalnym kolorycie. Na wycieczkach czy
to letnich czy narciarskich coraz to zatrzymywał się, aby nasycić się jakimś wspaniałym
widokiem, czy drobnym szczegółem, który nie zwróciłby niczyjej uwagi. Lubiłam bardzo
wieczorne spacery, gdy Staś opowiadał o gwiazdach. Znał doskonale astronomię, była to
jedna z jego - zapoczątkowanych we wczesnej młodości - pasji i potrafił długo opowiadać o
zjawiskach niebieskich.
Jerzy Eugeniusz Płomieński - polski pontifex maximus katastrofizmu
Chyba nikogo w Polsce międzywojennego 20-lecia nie podziwiano tak bezapelacyjnie, bez
zastrzeżeń jak Witkacego właśnie. I nikogo nie tarzano tak bezceremonialnie w plugawych
ekskrementach sensacyjnych, złośliwych i ośmieszających ploteczek, nikogo nie spotwarzano
tak częstotliwie jak St. Ign. Witkiewicza. Przypisywano mu np. chorobliwą, bezustanną
narkomanię (…) orgiastyczne pijaństwo (…) posądzano go o amoralny demonizm i sadyzm w
stosunku do ludzi, słowem o jakieś lucyferyczne właściwości charakteru. Tymczasem był
Witkacy nieskazitelnym dżentelmenem o wysokim poczuciu moralnym i społecznym, w
najwyższym stopniu wrażliwym na krzywdę i nędzę ludzką, bezkompromisowym i
odważnym aż do granic obsesji, bezwzględnie prawdomównym.
Bolesław Miciński
Witkacy urodził się i ukształtował na skrzyżowaniu dwóch przeciwstawnych sobie prądów -
pozytywizmu i secesji. Pozytywizm warszawski zaszczepiony przez ojca i secesja Krakowa,
w którym spędził młodość. Rozdwojenie psychiczne, którego był tragiczną ofiarą, pogłębione
było przez ścieranie się tych dwóch prądów (…)
W czasach obłąkanej lekkomyślności, która cechuje lata międzywojenne - musiał się czuć
szczególnie samotnie i bezdomnie. Człowiek, który ośmieszał sam siebie i pozwalał się
ośmieszać - był śmieszny właśnie w tym, że wszystko brał poważnie.
Jadwiga Witkiewiczowa
Szalenie lubił psy - w domu od dziecka miewał zawsze psa lub kota. Tak jak sam nie znosił
żadnego musu czy gwałtu, tak patrzeć nie mógł na psa trzymanego na łańcuchu. Ile razy
spotkał na swojej drodze uwięzionego psa, zawsze spuszczał go z łańcucha nie zwacając
uwagi na protesty właściciela.
Jerzy Eugeniusz Płomieński - polski pontifex maximus katastrofizmu
Wbrew pozorom pewnego bezładu życiowego był Witkiewicz człowiekiem wybornie
zdyscyplinowanym nie tylko intelektualnie (…)
Był chyba jednym z najpracowitszych ludzi w Polsce. Pochłaniał ogromne wprost ilości
wielojęzycznej literatury naukowej z rozmaitych okresów. Ale dzieje filozoficznej myśli
światowej były mu najbliższe. Znał przy tym dobrze literaturę europejską i amerykańską (…)
Najbardziej interesowały go - poza filozofią, którą cenił najwyżej - uważał siebie przede
wszystkim za filozofa - matematyka, fizyka, psychologia z psychoanalizą włącznie, estetyka i
biologa.
Roman Ingarden
Gdzieś u samego podłoża jego jestestwa
musiał dokonać się jakiś kataklizm, jakieś
załamanie czy jakieś pełne przerażenia
olśnienie dziwnością i obcością bytu, które
mu już potem nigdy spokoju odzyskać nie
pozwoliło. I wszystko, co potem starał się
myślą swoją zdobyć, to było, by tę
dziwność jakoś obłaskawić, umożliwić
człowiekowi żyć w świecie zasadniczo
obcym
i
wrogim
(…)
Z przerażenia tego, ze wstrząsu rodziła się
jego sztuka, ale i jego filozofia - i
wszystkie jego szamotania się życiowe.
Był w tym wszystkim, w zasadniczej swej
postawie, egzystencjalistą na wiele lat
przed ukazaniem się tego kierunku we
Francji.
Jadwiga Witkiewiczowa
W latach 1938 - 39 przechodził okres wielkiej depresji i stracił ochotę do życia, choć dawniej
nieraz mówił, że chciałby żyć kilkaset lat, aby zdążyć napisać to wszystko, co zamierza. Gdy
pocieszałam go przypominając, ile ma jeszcze do napisania, odpowiadał, że już nic robić nie
warto, bo “nikomu nie jestem potrzebny”. Człowiek ten, który miał tak licznych przyjaciół i
wyznawców, był zupełnie osamotniony intelektualnie. Był przy tym obsolutnie
bezkompromisowy i waczył o pozycje, o których sam zdawał sobie sprawę, że są stracone.
Cechą jego natury było zwątpienie - zwątpienie w przyszłość sztuki, religii, filozofii. Tym
bardziej cenna jest jego nieustanna walka, że zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jest
ona beznadziejna.
Maria Kasprowiczowa
Robił na mnie zawsze wrażenie człowieka, który nie może pogodzić się z myślą, że na tym
samym niebie wschodzi dwa razy to samo słońce, że świat co dnia nie rodzi się na nowo w
innej, niespodziewanej postaci. Uciekał wciąż od swego najstraszliwszego wroga -
powtarzalności, od monotonii rzeczy aż za dobrze znanych, zabójczych dla artysty,
potrzebującego ujścia dla fantazji, dla swej niewyczerpanej pomysłowości. Nienasycony - to
słowo najtrafniej go określa: nienasycony myśli, nienasycony piękna ziemskiego,
nienasycony wrażeń, miłości - amator, wielki dyletant, wróg specjalizacji - reżyser i zarazem
aktor teatru najbardziej pasjonującego, jakim jest życie.
Jadwiga Witkiewiczowa
Szóstego (września) Staś opuścił Warszawę
w towarzystwie tej osoby. Zatrzymali się
we wsi Jeziory, koło Dądrowicy na Polesiu.
Tam byli w dniu 17 września. Na drugi
dzień, osiemnastego, poszedł z tą osobą do
lasu, nad jezioro. Ona zażyła sporą dawkę
Veronalu, a Staś podciął sobie żyły. Gdy
dłuższy czas nie wracali, zaniepokojeni
towarzysze podróży poszli ich szukać i
znaleźli Stasia martwego, leżącego w
kałuży krwi, a tę osobę czołgającą się w
poszukiwaniu ratunku. Odratowali ją. I tak
zginął najwspanialszy człowiek w Polsce.
Janusz Kopeć
Chicago, 2010