1 Szaleństwo Major Ann Szaleństwo Honey [185 Harlequin Desire]

background image

ANN MAJOR

Szaleństwo Honey

background image

PROLOG

Dlaczego tak trudno jest powiedzieć, że się przepra­

sza? Przyznać, że popełniło się błąd? zastanawiała się

Honey, wspinając się po wspaniałych, marmurowych

schodach wiodących do posiadłości Huntera Wyatta.

Znajdowała się na Pacific Heights, w eleganckiej

dzielnicy miasta, z okazałymi rezydencjami zbudowany­

mi na stromych zboczach wzgórza. Hen, w dole, blado­

różowa gęsta mgła snuła się wokół Golden Gate Bridge.

Złotych Wrót San Francisco.

Tego wiosennego, pięknego wieczoru powietrze było

przesycone zapachem jaśminu. Na ciemniejącym niebie

zaczynały ukazywać się gwiazdy. Honey rozejrzała się

wokoło. Urok krajobrazu i wkomponowanych weń rezy­

dencji dorównywał wszystkiemu, co otaczało zawsze jej

ojca.

Stanęła przed drzwiami rodzinnego domu, niepewna

przyjęcia.

Lekko zadrżała. Wieczór był chłodny. Powinna była

ubrać się cieplej. W kretonowej bluzce i zielonych

szortach zrobiło się jej zimno. Wiedziała, że ojcu nie

spodoba się ani ten jej strój, ani plastykowe botki, które

miała na nogach. Ani tym bardziej zielony pilśniowy

kapelusz o szerokim rondzie. Hunter Wyatt zawsze miał

za złe córce, że odziedziczyła po matce artystyczną,

cygańską naturę.

Drżącymi palcami dotknęła dzwonka. Drgnęła, usły­

szawszy ostry dźwięk. Nerwowo rzuciła okiem za siebie.

background image

6

SZALEŃSTWO HONEY

U stóp schodów stała Bomba. Zdezelowany, zielony

samochód, którym tu przyjechała. Miała ochotę zbiec na

dół i uciec, podobnie jak trzynaście lat temu, kiedy to

wyrwała się spod tyranii ojca. Wyszła za mąż za młodego

wagabundę i prowadziła życie, którego ojciec nie ap­

robował.

Kiedy Hunter Wyatt wydziedziczył Honey, specjalnie

się tym nie przejęła. Przynajmniej początkowo. Dopiero

po śmierci męża zaczęła pojmować, że życie z Mikiem

było raczej buntem przeciw ojcu i światu bogaczy niż

egzystencją z wyboru.

Tak więc teraz zjawiła się na Pacific Heights, bo

postanowiła pogodzić się z ojcem.

Ponownie nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła drob­

na Japonka ubrana w biały strój.

- Nazywam się Cecilia Rodri... to znaczy Cecilia

Wyatt - przedstawiła się Honey. - Jestem córką pana

Wyatta.

Twarz gospodyni, którą Honey widziała po raz pierw­

szy w życiu, nie wyrażała żadnych emocji. Zapewne

jednak Japonka była niemile zaskoczona wyglądem

gościa. Córka pana domu powinna być zgrabna, ładna

i elegancka. Jednym słowem: idealna. Podobnie jak jej

ojciec, człowiek pod każdym względem doskonały, któ­

rego zawsze otaczała sama doskonałość.

- Jestem tutaj nauczycielką - Honey zaczęła niepo­

trzebnie wyjaśniać. Nie, nie tutaj, powinna sprostować.

Nie w tej enklawie ludzi bogatych, lecz w małej,

ufundowanej z prywatnych środków szkole dla ubogich

dzieci, mieszczącej się w jednej z najgorszych dzielnic

San Francisco. Drzwi otworzyły się szeroko.

- Proszę wejść do środka - powiedziała gospodyni.

Honey weszła. Minęła barwny surrealistyczny fresk,

namalowany przez jej matkę w ostatnich dniach nie­

szczęśliwego małżeństwa, i weszła do przestronnego

background image

SZALEŃSTWO HONEY

7

pokoju o białych ścianach i meblach oraz złoconych

ramach licznych rozmieszczonych tu luster.

W tym domu wiele się zmieniło, pomyślała. Hunter

Wyatt miał trzy żony. Matka Honey była drugą z nich.

Wszystkie dzieci, a było ich troje, wbrew woli ojca,

opuściły rodzinny dom.

Zimny i bezosobowy wystrój pokoju podkreślały

marmury, dywany i sztukaterie. Z samego środka sufitu

zwisała ogromna złota klatka. Znajdowała się w niej biała

papuga kakadu.

Pokój sprawiał wrażenie martwego. Nie kojarzył się

z miejscem do życia. Na jedną ulotną chwilę Honey

przypomniała sobie jego dawny wygląd, z czasów gdy

była małym dzieckiem.

Ze względu na bardzo wysokie okna i doskonałe

oświetlenie wnętrza matka Honey uprosiła męża, by

pozwolił jej urządzić tu pracownię malarską. Honey

pamiętała do dziś zapach terpentyny i widok kolorowych

plam farby rzuconej na rozstawione płótna. Wraz z bra­

tem Ravenem uwielbiała przyglądać się pracy matki. Jej

studio stanowiło dla dzieci prawdziwy azyl. Tutaj kryły

się przed despotycznym ojcem.

Honey podeszła do klatki. Wyciągnęła w górę rękę.

Piękna śnieżnobiała papuga ożywiła się i zaczęła wydawać

radosne odgłosy, skubiąc palce wsunięte między pręty.

Na marmurowych schodach w rogu pokoju pojawiła

się zjawiskowo piękna kobieta.

Astella, macocha Honey, nie straciła nic ze swej

nieziemskiej urody. Miała na sobie powiewną suknię

z białego jedwabiu. Jedyną ozdobę stanowił gruby złoty

naszyjnik. Zawsze, gdy tylko się pokazała, skupiała na

sobie uwagę zebranych. Miała królewski wygląd.

- Witaj, Cecilio. Twoja wizyta jest dla mnie za­

skoczeniem. - Głos Astelli brzmiał zimno i mało przyjaź­

nie. - Siadaj proszę. Czuj się jak we własnym domu.

background image

8

SZALEŃSTWO HONEY

Jak we własnym domu? Co za przykre żarty! Od

chwili, w której tu nastałaś po śmierci mojej matki,

przestał to być mój dom, z goryczą pomyślała Honey.

- Pięknie urządziłaś to wnętrze - przyznała po chwili.

Mówiła szczerze. Rzeczywiście było imponujące.

- Sama wiesz, że twój ojciec po wszystkich i po

wszystkim spodziewa się doskonałości. - Wzrok Astelli

przesunął się po zniszczonym kapeluszu Honey, nienowej

bluzce i szortach. Aż do plastykowych botków.

- To prawda - odrzekła Honey. - Dlatego ożenił się

z tobą.

- Miło, że tak mówisz. - Astella nadal przyglądała się

pasierbicy. - Nie powinnaś skrywać włosów. Są ładne.

Ani nosić takich wzorzystych bluzek...

- Wiem o tym. Od śmierci Mike'a przybyło mi kilka

kilogramów. Codziennie przyrzekam sobie, że natych­

miast rozpocznę dietę.

- Powinnaś uprawiać ćwiczenia fizyczne.

- A kiedy mam znaleźć na to czas? Zwłaszcza teraz,

pod koniec roku szkolnego? To najgorsza pora.

- Wcale nie musisz pracować zawodowo - spokojnie

stwierdziła Astella.

- Oczywiście, że muszę - żachnęła się Honey.

- Och, przemawia przez ciebie ta twoja ukochana

niezależność. Uparłaś się, żeby samej utrzymywać Maria

i dowieść nam wszystkim, że nie potrzebujesz ani

pomocy, ani rodowego nazwiska. Przecież w każdej

chwili możesz odesłać chłopca do babki.

Usłyszawszy uwagi na temat małego pasierba, Honey

natychmiast się najeżyła.

- Babka go nie rozumie - odparła przez zaciśnięte zęby.

- Ty jesteś tylko macochą...

- Astello...

- Mam propozycję. Jedźmy na zakupy. Pomogę ci

skompletować lepszą garderobę.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

9

- I oczywiście droższą. Nie będzie mnie na nią stać.

- Nie przejmuj się. Wesprę cię finansowo.

- O, nie. - Wzrok Honey powędrował w stronę foyer

i zatrzymał się na barwnym fresku. - Cieszę się, że

zostawiłaś to malowidło.

- Twoja matka była wielką artystką. Ten fresk jest

uznawany za arcydzieło.

Dlatego tylko tu pozostał, z goryczą pomyślała Honey.

Ojciec zaczął doceniać pracę matki dopiero wtedy, kiedy

wyrobiła sobie nazwisko i stała się znana.

Astella wyjęła z wazy białą różę i zaczęła obracać ją

w palcach.

- Czy nigdy nie męczy cię ustawiczne dbanie o to,

żeby ojciec był szczęśliwy i zawsze miał wszystko, czego

zapragnie? - zapytała Honey macochę.

- Może byłoby inaczej, gdybym miała jakieś talenty...

- Astella zaczęła odruchowo obrywać płatki róży. - Ko­

bieta o mojej pozycji społecznej wcale nie musi robić

własnej kariery zawodowej.

W powietrzu zawisło milczenie.

- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Tutaj, w tym

domu - zaczęła Honey.

- Tak - przyznała Astella. - Ze względu na twoją

postawę. Zawsze denerwowałaś ojca. Zaczepiałaś go.

Udawałaś, że jesteś kimś znacznie lepszym od niego.

- Rzeczywiście? - zdziwiła się Honey.

- Przepraszam, nie powinnam w ogóle nic mówić na

twój temat - w pośpiechu wycofała się macocha. - Wi­

dzisz, Hunter bardzo się zmienił - dodała poważnym

głosem, z którego przebijał niepokój. - Nie powinien się

denerwować.

- Czy coś się stało?

- Znów ma kłopoty z sercem. Ostatnio życie nie

szczędziło mu stresów.

- Mnie też. Ale nie mogę znieść dłużej tego, że

background image

10

SZALEŃSTWO HONEY

mieszkamy w tym samym mieście i nawet przez telefon

z sobą nie rozmawiamy. O ojcu wiem tylko tyle, ile

wyczytam w gazetach.

- Powinnaś pomyśleć o tym wcześniej.

- Miałam własne życie. Astello, pozwolisz mi zo­

baczyć się z ojcem?

- Tak. Za chwilę. Czekał na telefon. O, słyszę, jak

właśnie dzwoni. Hunter powinien zaraz tu być. Poczekaj,

pójdę po niego.

Astella wyszła. Honey zaczęła nerwowo chodzić po

pokoju. Z chwilą gdy znalazła się w tym domu, poczuła

się znów dzieckiem. Nieszczęśliwym i zbuntowanym.

Stanęła przy uchylonym oknie. Znad basenu dobiegł ją

nagle rozzłoszczony głos ojca. Otworzyła drzwi, wyszła

na taras i zatrzymała się, niepewna, co robić dalej.

Hunter Wyatt podniósł wzrok i zobaczył córkę. Miał

poważną twarz i ściągnięte rysy. Honey wyprostowała się

i pomachała ojcu. Zobaczyła, jak jego twarz nagle się

wykrzywia w okropnym grymasie.

Na wargach Honey zamarł uśmiech, którym chciała

obdarzyć ojca.

Hunter Wyatt odłożył słuchawkę i zrobił krok w stronę

córki. Nagle podniósł do piersi obie ręce, zgiął się i zsunął

do basenu.

O Boże! Znów atak serca! Na mój widok, z przeraże­

niem pomyślała Honey.

Z okna dobiegł ją przenikliwy jęk Astelli.

Córka rzuciła się w stronę ojca.

- Wezwij pogotowie! - krzyknęła głośno do ma­

cochy.

Hunter Wyatt leżał w wodzie. Nieruchomo. Twarzą

w dół. W ciągu sekundy Honey znalazła się w basenie.

Przyciągnęła ojca na płyciznę.

Był tak ciężki, że wraz z Astellą i z gospodynią

z trudem wyciągnęły go na brzeg i odwróciły na wznak.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

11

Nie wyczuła tętna.

Przyłożyła ucho do twarzy ojca.

- Nie oddycha! - jęknęła.

Nabrała głęboko powietrza i zaczęła robić sztuczne

oddychanie. W regularnych odstępach czasu naciskała

pierś ojca, modląc się, żeby jak najszybciej otrzymał

fachową pomoc. Wydawało się jej, że minęły wieki,

zanim usłyszała przenikliwe zawodzenie karetki pokonu­

jącej wysokie wzgórze. Odetchnęła z ulgą.

Kiedy ambulans zatrzymał się i wyskoczyli z niego

biało ubrani ludzie, zmęczona opadła na trawę. Nierucho­

mym, tępym wzrokiem patrzyła, jak walczą o życie jej

ojca. Miał ziemistą twarz. Nadal był nieprzytomny.

Astella przyniosła ręczniki i biały dres gimnastyczny

męża.

- Przebierz się w suche rzeczy. W łazience - powie­

działa do Honey. Widząc nieprzytomny wzrok dziew­

czyny, dodała ostro: - Pospiesz się, na litość boską!

Honey wstała i jak automat skierowała się w stronę domu.

Kiedy wróciła ubrana w za duży dres, z mokrymi

włosami owiniętymi ręcznikiem, nosze z nieprzytomnym

ojcem sanitariusze wsuwali do karetki. Zaczęła biec w jej

stronę, gdy nagle usłyszała dzwonek bezprzewodowego

telefonu, który ojciec zdążył odłożyć na bok przed

upadkiem.

Podniosła aparat.

- Chcę mówić z Wyattem - odezwał się szorstki

męski głos. - Odłożył słuchawkę kilka minut temu. Potem

linia była zajęta.

W pierwszej chwili Honey nie zwróciła uwagi na ostry

ton rozmówcy.

- Przepraszam. Pan Wyatt nie może podejść teraz do

telefonu - powiedziała cicho.

- Co to znaczy: nie może? - wykrzyknął mężczyzna

do słuchawki. - Niech pani powie temu łajdakowi...

background image

12

SZALEŃSTWO HONEY

- Temu łajdakowi? - z niedowierzaniem w głosie

powtórzyła Honey. - Ten... łajdak miał przed chwilą atak

serca. A kto mówi?

- Niech mu pani powie, żeby przestał się zgrywać

i udawać, że coś mu się stało! Nie z J.K. Cameronem takie

numery! Mnie nie nabierze!

Biegnąc w stronę karetki Honey rozglądała się za

bezpiecznym miejscem, w którym mogłaby zostawić

telefon. Położyła go na skrzynce listowej i przycisnęła

klapą.

Po chwili znalazła się w ambulansie. Mój Boże,

pomyślała, jak bezlitośnie i okrutnie zachował się ten

obcy człowiek, z którym przed chwilą rozmawiała!

Honey była wstrząśnięta. Popatrzyła na ojca. Miał sine

wargi i twarz jeszcze bardziej szarą niż poprzednio.

Zastanawiała się, czy jeszcze żyje.

- Niech pani lepiej usiądzie i zapnie pas - poradził

jeden z sanitariuszy.

Honey zajęła miejsce obok Astelli.

Kiedy karetka zaczęła zjeżdżać serpentyną po stro­

mych zboczach wzgórza, Honey ogarnęło uczucie cał­

kowitej bezradności. Nie potrafiła pomóc ojcu. Czy

umrze przeświadczony, że jego córka jest pełna wad

i nadal zbuntowana przeciwko światu, a zwłaszcza

przeciw niemu?

Honey zapomniała o przykrym incydencie z J.K.

Cameronem. Wiedziała tylko jedno. Że jeśli ojciec

umrze, do końca życia będzie za to obwiniała siebie.

Nigdy nie zrobiła niczego, żeby zadowolić tego człowie­

ka. Stawała zawsze po stronie matki, ciągle się buntowała

i wyszła za mąż za nieodpowiedniego mężczyznę. Przede

wszystkim dlatego, żeby dopiec ojcu. Pokazać mu, że jest

ulepiona z gliny lepszej niż on i że w życiu kieruje się

motywami wyższego rzędu.

Upłynęło parę lat od chwili poślubienia Mike'a, zanim

background image

SZALEŃSTWO HONEY

13

Honey dowiedziała się, że właśnie tej nocy, której uciekła

z domu, jej ojciec miał pierwszy atak serca.

Nigdy nie odezwał się do córki. I ona też nigdy się

z nim nie skontaktowała. Nawet wtedy, kiedy w wyniku

trzęsienia ziemi rozpadł się w gruzy jego hotel.

Tak, gdyby Hunter Wyatt nie odzyskał przytomności

i teraz zmarł, byłoby to niezaprzeczalnie jej winą.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przepełniony nienawiścią, Joshua K. Cameron szedł

szybko białym szpitalnym korytarzem. Potrącał ludzi

i nawet się nie silił, aby ich przeprosić.

Był pełen nienawiści do jednego, jedynego człowieka.

Huntera Wyatta. Mając zaledwie jedenaście lat, po­

przysiągł mu zemstę. To pragnienie stało się motorem

jego życia. Sprawiło, że zrobił wszystko, by z dziecka

ulicy stać się człowiekiem sukcesu.

Dziś nienawiść do Huntera Wyatta, podsycana przez

wszystkie ubiegłe lata, osiągnęła takie rozmiary, że

Joshui wydawało się, iż zaraz spadną mu na głowę

szpitalne sufity.

W białym tunelu, który go otaczał, pojawił się migaw­

kowy obraz z dzieciństwa. Mały, przerażony chłopiec

trzymał się kurczowo spódnicy matki i szeroko rozwar­

tymi ze strachu oczyma obserwował dużą pielęgniarkę

wręczającą matce plastykową torebkę z widocznymi

w niej jakimiś drobnymi przedmiotami. Było to wszystko,

co pozostało po ojcu.

Cholera. Od tamtego koszmarnego dnia stopa Joshui

nie postała nigdy w żadnym szpitalu. Był przekonany, że

najgorsze wspomnienia zostały pogrzebane. Ale nie.

Wróciły. Raniły serce jak ostre kawałki lodu. Ze zdwojo­

ną siłą powracał dawny ból.

Na czole mężczyzny spieszącego szpitalnym koryta­

rzem pojawiły się kropelki potu. Rozluźnił krawat.

Wydawało mu się, że zaraz się udusi.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

15

Musiał się opanować. Wziął głęboki oddech. Poprawił

węzeł krawata i energicznym krokiem zaczął iść jeszcze

szybciej niż poprzednio.

Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami poczeka­

lni przed oddziałem intensywnej terapii i przez chwilę

wpatrywał się we własne odbicie na lśniącej, metalowej

powierzchni.

Zobaczył czarne połyskliwe włosy, zimne niebieskie

oczy, twardy zarys ust i szczęki. Kobiety uważały go za

niezwykle przystojnego i atrakcyjnego mężczyznę. Szyb­

ko jednak przekonywały się, że jest człowiekiem bez

serca, niezdolnym do jakichkolwiek odczuć.

Miał na sobie elegancki ciemny garnitur szyty u sławnych

londyńskich krawców z delikatnej, miękkiej wełny kosztują­

cej majątek. Jedwabna koszula i krawat były kupione przy

Rodeo Drive, w najdroższych butikach świata. Joshua nosił

swe piękne stroje z taką swobodą, jakby się w nich urodził.

Nikt nie byłby w stanie odgadnąć, że jako dziecko chodził

w łachmanach po najbardziej zakazanych zakątkach miasta.

Joshua w równym stopniu nienawidził teraz wytwor­

nego mężczyzny, jak i małego ulicznika. Szarpnął klamkę

i z rozmachem otworzył szeroko drzwi.

Hunter Wyatt musiał być człowiekiem niezwykle

naiwnym, jeśli sądził, że uda mu się uciec i ukryć

w szpitalnym łóżku! pomyślał z pogardą.

Znalazł się w poczekalni. Panował w niej bezruch.

W pierwszej chwili sądził, że jest pusta. Dopiero potem

zobaczył nieforemną, przysadzistą młodą kobietę. Była

pochylona nad stolikiem i przeglądała leżące na nim

czasopisma.

Joshua podszedł do biurka nieobecnej recepcjonistki.

Wziął bezceremonialnie do ręki wykaz pacjentów z od­

działu intensywnej terapii i zaczął go przeglądać. Nie

zważając na napis zakazujący wejścia, otworzył wewnęt­

rzne drzwi prowadzące na oddział.

background image

16

SZALEŃSTWO HONEY

W tej chwili usłyszał za plecami cichy, lecz wyraźny

głos:

- Proszę się zatrzymać! Tam nie wolno nikomu

wchodzić!

Joshua odwrócił się, rozzłoszczony. Jak jakaś kobieta

śmie zwracać mu uwagę!

Zobaczyła jego nieprzyjazną minę.

- Przepraszam - powiedziała.

- Kim pani jest? - warknął.

Podszedł bliżej i zaczął przyglądać się mało atrakcyj­

nej nieznajomej.

Rozkasłała się i zaczęła głośno kichać.

Ale ta baba jest przeziębiona, pomyślał.

- Nazywam się Ho... to znaczy Cecilia... - zaczęła

niepewnie.

- A co to mnie obchodzi? - znów warknął grubiańsko.

- Pani tu pracuje?

- Nie. Podobnie jak pan jestem osobą odwiedzającą

chorego.

Joshua popatrzył z niechęcią na mówiącą. Wyglądała

okropnie. Ubrana w dres gimnastyczny za duży co

najmniej o dwa numery, przypominała beczkę. Na głowie

miała biały turban zrobiony z ręcznika. Nie widział

koloru jej włosów, lecz gotów był się założyć, że są

podobnie brzydkie jak wszystko w tej kobiecie. Nie znosił

niechlujnych bab. Był zły na siebie. Po co w ogóle dał się

wciągnąć do rozmowy?

Zsunęła okulary na nos i zaczęła mu się przyglądać.

Teraz zobaczył dalsze szczegóły. Rozmazany makijaż.

Ślady łez. Już zabierał się do wyjścia z poczekalni, kiedy

kątem oka zobaczył, że kobieta lekko się uśmiecha. Tak,

to nie było przywidzenie. Obdarzała go ciepłym, przyja­

cielskim uśmiechem.

Przed chwilą płakała, pomyślał. Ale jest dzielna.

Bardzo dzielna.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

17

Nie poddawała się. Zupełnie jak on.

Stwierdzenie tego faktu nie podniosło jednak wartości

młodej kobiety w oczach Joshui. Interesowały go zupeł­

nie inne przedstawicielki odmiennej płci. Piękne, sławne

i bogate. Tylko takie damy wchodziły w grę.

Niemniej jednak ta nieciekawa, niepozorna kobieta

ujęła go swym uśmiechem. Przeciągnął dłonią po wło­

sach.

- Martwi się pan o kogoś - powiedziała miękkim,

ciepłym głosem.

Zacisnął bezwiednie pięści. Ta kobieta w jakiś niepo­

jęty sposób zaczynała przyciągać jego uwagę. Odczuwał

boleśnie jej ogromny smutek. I w jakimś równie niepoję­

tym sensie go rozumiał.

- Jak pan się nazywa? - zapytała spokojnie. Jej głos

brzmiał przyjaźnie. Nie było w nim ani śladu kokieterii.

- Mam na imię Joshua.

Co, do diabła, z nim się dzieje? Nigdy, od wczesnego

dzieciństwa, nikt tak się do niego nie zwracał. Mówiono

J.K. lub po prostu Cameron. Ale Joshua? Nigdy!

- Gdzie recepcjonistka? - zapytał krótko, starając się

rozproszyć sentymentalne uczucia, które wywoływała

w nim kobieta.

- Sprawdza, co się dzieje z moim ojcem - odparła

spokojnie. - Wróci za chwilę. Widzę, że panu się spieszy.

Przykro mi, że musi pan czekać.

- To nic takiego - warknął zirytowanym głosem,

mimo że wcale nie był zdenerwowany.

- Jestem tu od dłuższego czasu. Może będę w stanie

panu pomóc? Który pacjent pana interesuje?

- Hunter Wyatt.

- Mój ojciec? - spytała z nagłym ożywieniem. - Jest

pan pierwszym z jego przyjaciół, który się tu zjawił. Nie

sądziłam, że jakiś mu jeszcze pozostał - dodała ze

spuszczonymi oczyma.

background image

18

SZALEŃSTWO HONEY

Joshua stanął jak wryty. Niesamowite! To była córka

Huntera Wyatta!

- Chyba rzeczywiście ma niewielu przyjaciół - przy­

znał.

- Przypomina mi pan ojca.

- Co takiego?

Joshua ze złością spojrzał na kobietę i ruszył w jej

kierunku. Zrobił dwa kroki i uderzył kolanem o stolik,

zrzucając na ziemię stos czasopism, papierki po cukier­

kach i książkę pt.: Jak bezpowrotnie zrzucić pięć kilo

nadwagi"?

Kiedy ukląkł, żeby podnieść to, co spadło, strącił na

ziemię pudełko z chusteczkami do nosa i plastykową

popielniczkę.

- Cholera! — zaklął.

- Niech pan się nie przejmuje - miękkim głosem

poradziła kobieta.

Zebrał czasopisma i rzucił je na stolik.

- W porządku. To wystarczy - oceniła spokojnie.

I w tym momencie dotknęła go ręką.

Jej palce były tak delikatne jak uśmiech, którym

przedtem go obdarzyła. Ciepłe i serdeczne. Dotknęła go,

aby pocieszyć. Był to przyjazny gest.

Miłe odczucie, uzmysłowił sobie Joshua.

Z największym wysiłkiem odsunął się nieco. Usiadł

obok kobiety. Musiał to zrobić, gdyż ogarnęła go dziwna

słabość.

- Cieszę się, że pan tu jest - ciągnęła. - Wspo­

mniałam, że przypomina mi pan ojca. Obaj jesteście

twardzi i silni. Muszę uczciwie przyznać, że znienawidzi­

łam u ojca te cechy. Teraz nie mam już mu nic za złe.

Dałabym wszystko, żeby odzyskał przytomność! Od

wielu godzin siedzę tutaj sama.

- Musi być pani ciężko - mruknął.

Zrobiło mu się ogromnie żal tej kobiety.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

19

I zupełnie niespodziewanie dla siebie wziął ją w ra­

miona, żeby pocieszyć.

- Tak. Jest mi ciężko - szepnęła tuż przy jego

policzku. - Jeśli ojciec umrze... Widzi pan, będzie to

oznaczało, że ja go zabiłam.

Odsunął się i spojrzał zdumiony na kobietę.

- Co takiego?

- Od lat nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków.

Dziś zjawiłam się u ojca po raz pierwszy. Pragnęłam

pojednania. A on, gdy tylko mnie zobaczył, dostał ataku

serca. Stracił przytomność. Próbowałam go ratować.

Wyciągnęłam z basenu.

Joshua przypomniał sobie nagle jej głos przez telefon.

Zrozpaczony. I własne, jakże brutalne słowa.

- Dlatego jest pani tak bardzo przeziębiona i ma pani

dreszcze - stwierdził. Dopiero teraz poczuł zapach

chlorowanej wody z ręcznika, który miała zawiązany na

głowie. - Cecilio, to nie była pani wina - powiedział.

- Oczywiście, że moja! Ojciec był mną głęboko

rozczarowany. I ja miałam do niego żal. Przede wszyst­

kim dlatego, że natychmiast po śmierci matki ponownie

się ożenił. Brat uciekł z domu, a ja zostałam. I bez

przerwy przeciwstawiałam się ojcu. Robiłam mu na złość.

- Przeszłość się nie liczy.

Do kobiety nie dotarły słowa Joshui. Mówiła dalej:

- Macocha odradzała mi spotkanie z ojcem. Ale czy

kiedykolwiek jej posłuchałam? - Głos Honey się załamał.

Joshua otarł lekko dłonią jej policzek. Miał ochotę

dotknąć także warg, ale w ostatniej chwili się po­

wstrzymał.

- Mówili, że do arterii wpuszczą mu małe baloniki.

Lub będą operować na otwartym sercu. Ojciec był zawsze

taki silny... W domu nazywaliśmy go człowiekiem

z żelaza.

- Aha - bąknął Joshua. Nie wiedział, co powiedzieć.

background image

20 SZALEŃSTWO HONEY

- A teraz w każdej chwili może umrzeć!

Zaczęła drżeć. Objął ją mocniej.

- Zabiłam ojca - powtórzyła.

- Nie.

Przytulił ją do siebie. Dopiero teraz się przekonał, że

wcale nie jest gruba. Miała drobne, sprężyste ciało.

Joshua nie pamiętał, kiedy po raz ostatni pocieszał

jakąś kobietę. Nie pocieszał nawet Heather. Własnej

córki. Choć nastolatce uścisk ojca z pewnością czasami

by się przydał.

Tylko jeden, jedyny raz w życiu sam pragnął pociesze­

nia. W szpitalu. Od matki. Ale ona sama była zbyt

załamana śmiercią męża, by pocieszać dziecko.

W szpitalnej poczekalni kobieta płakała teraz niemal

bezgłośnie na jego ramieniu. Oprzytomniała dopiero

wtedy, kiedy przez głośnik zaczęto wzywać jakiegoś

lekarza. Spłoniona, odsunęła się od Joshui.

- Bardzo przepraszam. Nie powinnam opowiadać

panu tych wszystkich rzeczy.

- Widocznie było to pani potrzebne.

- Wiem, że jest pan przyjacielem ojca. Ale... ale

proszę nic mu nie wspominać o naszej rozmowie.

- Odsunęła się jeszcze dalej.

Joshua miał już dość. Raptownie podniósł się z miejs­

ca. Nie wiadomo czemu rozczuliła go ta kobieta. Córka

Huntera Wyatta! Sam ten fakt wystarczał, aby ją zniena­

widzić.

Otworzyły się drzwi poczekalni i do środka weszła

recepcjonistka.

- Panno Wyatt - zwróciła się do Honey - matka pani

wyszła tylnymi drzwiami. Może pani teraz na chwilkę

zajrzeć do ojca. Śpi. Nie będzie wiedział, że pani była

u niego.

Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością do pielęg­

niarki.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

21

- Dziękuję.

- Proszę się pospieszyć. Jeśli lekarz przyłapie panią

u ojca, będę miała kłopoty. Mogę stracić pracę.

Honey zwróciła się do Joshui:

- Panu też dziękuję. Za to, że był pan dla mnie tak

miły i dobry.

Gdyby Cecilia Wyatt znała prawdę, nigdy by mu nie

podziękowała!

Wziął ją za rękę.

Pierwsza przerwała uścisk.

Recepcjonistka spojrzała na Joshuę.

- Czym mogę panu służyć? - zapytała.

- W tej chwili niczym, dziękuję. - Odetchnął głęboko

i wyprostował ramiona. - Przyjdę później.

- Powiem ojcu, że był pan u niego w szpitalu

- odezwała się Honey.

- Dobrze. - Nie wiedział, co powiedzieć. Dziwnie

poruszony i zdenerwowany, chyłkiem wycofał się z sali.

Tak szybko szedł korytarzem do wyjścia, jakby go ktoś

gonił. Nie czekając na windę, zbiegał schodami prze­

skakując po dwa stopnie naraz. Nie wytrzymał psychicz­

nego napięcia. Nagle oparł się o ścianę i objął rękoma

głowę, starając się za wszelką cenę zablokować obraz

wydobyty z pamięci.

Miał przed oczyma przestraszonego, ciemnowłosego

chłopca, stojącego na miękkich nogach przed biurkiem

wszechpotężnego Huntera Wyatta. Chłopak wykrzyknął

z rozpaczą:

- Zabiłbym pana, gdybym miał broń!

Joshui nadal dźwięczał w uszach głośny śmiech

Huntera Wyatta.

- Nie potrafiłbyś tego zrobić, chłopcze - zabrzmiał

jego tubalny głos zza biurka. - A wiesz, dlaczego? Bo

jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem. Podobnie jak

twój ojciec.

background image

22

SZALEŃSTWO HONEY

Joshua poprzysiągł sobie wówczas, że nigdy w życiu

nie będzie tchórzem i nieudacznikiem. I nie okaże żadnej

słabości.

Dotrzymał danego sobie słowa. Aż do dziś. Do chwili,

w której w jakiś niepojęty sposób ujęła go młoda kobieta,

spotkana w szpitalnej poczekalni.

Joshua siedział w barze. Ze wstrętem patrzył na

następną wypijaną whisky. Alkohol był mu dziś potrzebny.

Bez przerwy myślał o Cecilii Wyatt. Zalazła mu za skórę.

Im więcej o niej myślał, tym trudniej było mu przypomnieć

sobie, jak wygląda. Jest niska czy wysoka? Jakie ma oczy?

A włosy? Na żadne z tych pytań nie umiał odpowiedzieć.

W stosunku do tej kobiety miał poczucie winy. Zadał

jej ból.

Podobnie jak on teraz, postąpił niegdyś ojciec tej

kobiety. Zranił go do żywego.

Joshua usiłował otrząsnąć się z przykrych myśli. Co go

właściwie opętało, że zaczął myśleć o takich rzeczach?

Był człowiekiem twardym i bezkompromisowym. Przez

całe życie budował własne finansowe imperium. I przez

całe życie myślał o tym, że pewnego dnia będzie mógł

użyć swego bogactwa do unicestwienia Huntera Wyatta.

Ten człowiek w pełni zasługiwał na to, żeby go

zniszczyć. Ale dlaczego teraz Joshua zaczynał mieć nagle

opory? Odpowiedź na to pytanie była nieoczekiwana: bo

Cecilia była przekonana, że to ona zabiła ojca.

Dla Joshui ból tej kobiety stał się rzeczą bardzo istotną.

Wręcz namacalną. Był identyczny jak jego własny ból,

przed laty, kiedy jako mały chłopiec czekał z matką

w szpitalu, drżąc o los ojca.

Zły na siebie za okazywaną słabość, Joshua nie­

świadomie sięgnął znów po whisky. Nie miał jednak

ochoty na alkohol. Ze złością odsunął od siebie ponownie

napełnioną szklankę. Wstał i wyszedł z baru.

background image

SZALEŃSTWO HONEV 23

W uszach dźwięczał mu rozbawiony głos Huntera

Wyatta: „Jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem.

Podobnie jak twój ojciec".

Znalazłszy się przed budynkiem, skierował kroki

w stronę swego sportowego wozu. Zza wycieraczki

wyciągnął kwit parkingowy i podarł go na drobne

kawałki. Pełen wewnętrznej złości usiadł za kierownicą.

Wiedział, że musi wykończyć Huntera Wyatta. Musi

zapomnieć o jego córce. I uwolnić się spod jej przedziw­

nego wpływu, który sprawił, że wprost uciekł ze szpitala,

na miękkich nogach, podobnie jak przed laty z gabinetu

wszechpotężnego i okrutnego Huntera Wyatta.

Hunter Wyatt był jego wrogiem.

A więc wrogiem była także kobieta spotkana w szpital­

nej poczekalni.

Joshua dodał ostro gazu i nie patrząc na nic, włączył się

w ruch uliczny.

Rozległy się klaksony. Towarzyszył im przeraźliwy

pisk hamulców. Za sobą Joshua usłyszał trzask roz­

bijanego zderzaka, a także okrzyki i przekleństwa. Jakiś

mężczyzna stojący na skrzyżowaniu notował numer

sportowego wozu, który wprowadził na jezdni gigantycz­

ne zamieszanie i stał się śmiertelnym zagrożeniem.

Do diabła z tym wszystkim! Mam to w nosie!

Joshua gnał jak szalony. Był w stanie myśleć tylko

o Hunterze i Cecilii.

Jedno było więcej niż pewne. Kiedy unicestwi tego

człowieka, zniszczy także jego córkę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Co się z nią stało? Czy zupełnie zwariowała?

Okazała się nielojalna w stosunku do zmarłego męża

i przejęła się twardym, zgorzkniałym mężczyzną, który

przed chwilą opuścił szpitalną poczekalnię.

Joshua. Kiedy tak ruszył ostro w jej stronę, wyglądał na

człowieka groźnego i bez skrupułów. I nagle stało się coś

dziwnego. Zobaczyła w jego oczach odbicie własnego bólu.

Kiedy wziął ją w ramiona, poczuła, jak wiele ich z sobą

wiąże. W ciągu paru sekund stali się bratnimi duszami.

Honey wyczuła, że zachowanie się Joshui w stosunku

do niej nie leży w jego charakterze. Od takich ludzi jak on,

twardych i bezlitosnych, uciekała przez całe życie. Jej

serce spoczęło w grobie wraz z Mikiem. Najpoczciwszym

człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała.

Idąc za pielęgniarką w stronę pokoju ojca, Honey

zastanawiała się, kim jest Joshua. Nie znała nawet jego

nazwiska.

Hunter Wyatt leżał na łóżku otoczony przeróżnymi

rurkami i przewodami łączącymi jego ciało z aparaturą

zainstalowaną w pokoju. Oddychał w sposób sztuczny.

Na widok nieprzytomnego ojca Honey ścisnęło się

serce. Ponownie ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Zbliżyła

się do łóżka i ujęła bezwładną dłoń chorego. Zamknęła

oczy i modliła się, żeby wyzdrowiał. Żeby podniósł

wzrok i zwymyślał ją za brzydki i nieodpowiedni strój

oraz za niewłaściwie postępowanie.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

25

Poczuła nagle, że palce chorego zaciskają się lekko na

jej ręce.

Poruszył się lekko.

Honey zobaczyła, że otworzył oczy. Był przytomny.

Patrzył na nią spokojnym wzrokiem.

Pochyliła się nad leżącym.

- Tato - powiedziała. - Był tu jeden z twoich

przyjaciół. Joshua...

Szare oczy Huntera Wyatta rozszerzyły się nagle.

Poruszył nerwowo palcami. Honey zobaczyła, że jego

wzrok jest pełny tak dobrze jej znanej nienawiści.

Z niespodziewaną siłą wyrwał rękę z dłoni córki.

Z urządzeń monitorujących podstawowe czynności

organizmu zaczęły dobiegać ostrzegawcze brzęczenia.

Nastąpiło zakłócenie rytmu serca. Twarz chorego zrobiła

się purpurowa.

W stronę łóżka Huntera Wyatta rzuciły się pielęgnia­

rki. Za nimi podeszła Astella.

Do Honey dotarł ostry głos macochy:

- Chodźmy stąd. Kiedy odzyska przytomność, nie

powinien zobaczyć cię przy łóżku.

Astella wzięła za ramię zrozpaczoną pasierbicę i wy­

prowadziła z pokoju.

W życiu Honey nie zmieniło się nic. Ojciec nienawi­

dził jej nadal. Nawet na łożu śmierci.

Siedziały przy plastykowym stoliku w szpitalnej ka­

wiarni. Na szyi Astelli połyskiwały piękne brylanty.

Honey piła powoli dietetyczną colę. Obie kobiety mil­

czały. Jak zwykle, atmosfera między nimi była napięta.

Uroda Astelli rzucała się w oczy. Ludzie w kawiarni nie

mogli oderwać od niej wzroku. Stanowiła trofeum Huntera

Wyatta. Jedną z wielu zdobyczy, które zgromadził podczas

długiego, pełnego sukcesów życia. Matka Honey, która

stała się słynną malarką, też była takim trofeum.

background image

26

SZALEŃSTWO HONEY

Swego czasu Astella pracowała w sieci konkurencyjnych

hoteli. Była bardzo zdolna, pracowita i ambitna. Szybko

otrzymała w pełni zasłużone kierownicze stanowisko.

Zalety młodej kobiety zauważył Hunter Wyatt i odebrał ją

rywalom. Potem zaczął zazdrościć jej umiejętności zawodo­

wych. Pięknej żonie po ślubie nie pozwolił dłużej pracować.

- Chcesz coś zjeść? - zapytała Astella pasierbicę.

- Nie - odparła Honey.

- Oprócz cukierków nic przecież nie jadłaś od chwili,

w której Hunter...

Honey obracała nerwowo obrączkę na palcu. Wreszcie

przestała i położyła rękę na stoliku.

- Powinnam podziękować ci, że przyszłaś na pogrzeb

Mike'a - odezwała się po chwili.

- Przyszłam, bo twój ojciec był jak zawsze zajęty.

- Jak zawsze. - Honey zacisnęła wargi. - Nie liczy­

łam na to, że się zjawi. Wiem, co sądził o Mike'u, naszym

małżeństwie i o Mario. Nie byliśmy rodziną, którą

mógłby się chwalić wobec przyjaciół i znajomych.

- Cecilio...

- Miałaś rację. Ciągle mam do niego żal. Astello,

żałuję, że wczoraj do was przyszłam.

- Gdyby nie ty, Hunter już by nie żył. Uratowałaś mu

życie.

- Zobaczył mnie. I dlatego dostał ataku serca.

Zdumionym wzrokiem Astella popatrzyła na pa­

sierbicę.

- Niemożliwe. Kiedy to się stało, Hunter odebrał

właśnie telefon od J. K. Camerona. To on zdenerwował

twego ojca, a ty uratowałaś mu życie. Zachowałaś zimną

krew. Nie potrafiłabym tak się zachować. Twój ojciec

żyje tylko dlatego, że do niego przyszłaś.

Czy to, co mówi Astella, może być prawdą? za­

stanawiała się Honey. Przypomniała sobie ostry głos

mężczyzny usłyszany przez telefon.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

27

- Powiedz mi coś o tym człowieku - poprosiła

macochę.

- Od dłuższego czasu Hunter miał duże kłopoty.

Bruździł mu groźny rywal w interesach. Niejaki Joshua

K. Cameron postanowił zniszczyć twego ojca.

- Kto?! Joshua?! - Głos Honey uwiązł w gardle.

- Ten człowiek zaczął wykupywać majątek Huntera.

Ściągać akcje dostępne na rynku. Wygląda na to, że ma

z twoim ojcem jakieś zadawnione, osobiste porachunki.

- Kim... kim jest ten człowiek? - zbielałymi wargami

spytała Honey.

Astella otworzyła torbę, wyciągnęła z niej numer

jakiegoś czasopisma i podała Honey.

- Weź. Przeczytaj. Tu jest cały artykuł na temat tego

człowieka. Musiał chyba przekupić wydawcę, żeby jego

zdjęcie znalazło się na okładce - dodała z goryczą. - Jest

właścicielem konkurencyjnej sieci hoteli. To potentat

finansowy. Ma także kasyna, linię lotniczą, ziemię i Bóg

wie co jeszcze.

- Joshua... - Honey niemal jęknęła na widok znajomej

twarzy ciemnowłosego mężczyzny patrzącego na nią

z okładki czasopisma. Sfotografowano go, gdy stał na

dachu wieżowca, który zbudował. Wyglądał niezwykle

arogancko. Jakby cały świat do niego należał.

- Cecilio, czy coś ci się stało? Znasz tego człowieka?

- zapytała Astella, widząc dziwną minę pasierbicy.

- Nie. To znaczy... właściwie go nie znam. Przyszedł

dziś do szpitala...

- W złych zamiarach.

- Ale... ale był dla mnie miły.

Piękne rysy Astelli nagle skamieniały.

- To niemożliwe. On nienawidzi twego ojca. Musi

także nienawidzić ciebie. Jako córki Huntera.

- Dlaczego?

- Nie znam żadnych szczegółów. Wiem tylko, że jako

background image

28

SZALEŃSTWO HONEY

młody chłopak Cameron wdarł się do biura twego ojca

i groził, że go zabije.

- Jeśli tak bardzo nienawidzi ojca, to czemu do tej

pory nie spełnił swej groźby?

- Nie mam pojęcia. Hunter twierdzi, że to tchórz.

- Dlaczego tata nigdy mi o nim nie mówił?

- Nie byłaś w dobrych stosunkach z ojcem.

Honey pochyliła głowę. Znów ogarnęło ją poczucie

winy. Wzięła do ręki czasopismo i zaczęła przeglądać

artykuł o Cameronie. Kilka fragmentów tekstu poświęco­

no pięknym kobietom w jego życiu. Były też fotografie

ślicznej Simone. Niesamowicie szczupłej i zgrabnej,

ubranej w obcisłą suknię wyszywaną cekinami.

W ramionach Joshui ta kobieta prezentuje się doskona­

le, pomyślała Honey.

- Ładna dziewczyna - powiedziała Astella, wskazu­

jąc zdjęcie Simone. - Miał bardzo bogatą żonę. A ko­

chanki co najmniej urodziwe.

Honey zmusiła się, żeby dalej czytać artykuł. Okazało

się, że Joshua wychował się w tej samej okropnej

dzielnicy, w której znajdowała się teraz jej szkoła.

Dojechała do opisu wytwornej, czteropiętrowej rezy­

dencji Camerona na Telegraph Hill. Zamieszczono foto­

grafie jego kolekcji dzieł sztuki. Od dłuższego czasu

toczył walkę z Nell Strohm, która od lat miała własny dom

na Telegraph Hill, z wynajmowanymi apartamentami.

Nell była przyjaciółką Honey. Poznały się wiele lat

temu, w bursie, do której wysłały je ich rodziny. Z tekstu

artykułu wynikało, że Cameron chce zburzyć dom należą­

cy do Nell, bo zasłania mu widok na zatokę. Wyglądało na

to, że Nell i jej lokatorzy nie mają żadnych szans.

Honey ze złością zamknęła czasopismo. Jak to się

stało, że wczoraj znalazła się w ramionach tego brutala?

Powinna od razu poczuć do niego niechęć. Intuicja jej nie

ostrzegła.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

29

Wiedział, kim ona jest. I udawał, że jej współczuje.

Joshua K. Cameron był złym, bezwzględnym człowie­

kiem, który mógł zniszczyć wszystko, co tylko zechciał.

Ktoś powinien go powstrzymać.

Honey podniosła głowę. Zwróciła się do Astelli:

- Musimy powstrzymać tego człowieka.

- W jaki sposób? Twój ojciec być może teraz umie­

ra... Cameron to twardy orzech do zgryzienia. Nikt nie da

mu rady.

- Zaczniemy działać od razu - stanowczym tonem

powiedziała Honey. - Natychmiast wrócisz do pracy.

- Ja? To niemożliwe. Miałam zbyt długą przerwę.

- Nie szkodzi. Byłaś świetna. Jak mało kto znasz się

na hotelarstwie. Szybko sobie ze wszystkim poradzisz.

- Hunter zabronił mi pracować.

- Sama przed chwilą mówiłaś, że... że jest chory.

- Honey nie mogły przejść przez usta słowa, że ojciec

umiera. - A ja zajmę się panem Cameronem. Osobiście

- dodała. - Wymyślę jakiś sposób, aby go powstrzymać.

- Hunter nigdy mi tego nie wybaczy.

- Ani mnie.

- Jesteś przyzwyczajona do jego gniewu. Nie zmartwi

cię też konflikt między mną a mężem.

- Astello, jeśli nie zaczniemy od razu działać, ojciec

umrze, a ty bez grosza przy duszy znajdziesz się na bruku.

- Od kiedy to przejmujesz się moim losem?

- Nie chcę utracić ojca.

- Już nie masz ojca. Opuściłaś go trzynaście lat temu.

- Astello, zrozum, że musimy natychmiast zacząć

współdziałać. To nasza jedyna szansa. - Honey rzuciła

okiem na okładkę czasopisma, z której patrzył na nią J.K.

Cameron. - Musimy go powstrzymać. Za wszelką cenę.

Cała dyrekcja firmy J. K. Camerona i jego prawa ręka,

prawnik Johnny Midnight, zostali ściągnięci do szefa na

background image

30

SZALEŃSTWO HONEY

nadzwyczajne posiedzenie. Zgromadzili się teraz wszys­

cy w jego eleganckim biurze i spokojnie czekali na to, co

powie.

Przyjął ich stojąc w niedbałej pozie obok modelu

gigantycznego hotelu, który jedno z jego przedsiębiorstw

w Ameryce Południowej miało wybudować w Brazylii.

Był zły z powodu opóźnień występujących podczas

realizacji projektu. Członkowie dyrekcji skupili się przy

oknach, z wysokości czterdziestego piętra podziwiając

roztaczający się u ich stóp wspaniały widok miasta

i zatoki. Czekali na pierwszy ruch szefa.

Wszyscy byli ubrani w przepisowe ciemne garnitury.

Jedynie Johnny Midnight miał na sobie niekonwencjonal­

ny strój: czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. Ten absolwent

słynnego wydziału prawa Uniwersytetu Stanforda był tak

znakomitym prawnikiem, że mógł sobie na to pozwolić.

Rozumne, przenikliwe oczy tego przystojnego mężczyz­

ny były zwrócone w stronę szefa.

- Johnny, musimy wreszcie zbudować ten hotel.

Opóźnienia zbyt wiele nas kosztują - zniecierpliwionym

głosem odezwał się Cameron.

- Też jestem tego zdania - odparł prawnik. - Co robimy

z siecią hoteli Wyatta? Wczoraj na giełdzie odnotowano

spadek wartości ich akcji. Czy mam kupić ich więcej?

- Mówiłem, żebyś się wstrzymał. Nie zmieniaj tema­

tu. Teraz rozmawiamy o Rio.

- W porządku. - Głos Johnny'ego Midnighta brzmiał

spokojnie i beznamiętnie.

Joshua zauważył jednak napięcie na twarzy prawnika.

Wiedział, że inteligentny i przebiegły Johnny Midnight

potrafi czytać w jego myślach. Teraz wyczuwał, że jego

szef coś szykuje. Znał go lepiej niż ktokolwiek inny.

- Czego chcesz, J.K.? Powiedz, o co ci chodzi?

- zapytał obojętnie Johnny Midnight. Wzruszył ramiona­

mi, dając do zrozumienia, że temat mało go obchodzi.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

31

Joshua jego jedynego darzył zaufaniem. Traktował jak

przyjaciela. Pod każdym względem Johnny zawsze go

przewyższał. Dosłownie, bo był słusznego wzrostu. Na

studiach odnosił sukcesy w lekkoatletyce. Uwielbiała go

Heather, córka Joshui. Johnny Midnight pod każdym

względem był lepszy od swego szefa. Zwłaszcza w inte­

resach oraz w oczach kobiet i dzieci.

Jeden jedyny raz Johnny'emu Midnightowi się nie

powiodło. Z kobietą. Z Lacy.

- Powiedz, czego chcesz - powtórzył.

Zanim Joshua zdążył odpowiedzieć, na biurku ode­

zwał się brzęczyk telefonu. W głośniku było słychać głos

Ticii:

- Panie Cameron, znów dzwoni pani Cecilia Wyatt.

Zdziwiony Johnny Midnight ściągnął brwi.

- Wiem, że nie powinnam panom przerywać - ciąg­

nęła sekretarka - ale pani Wyatt dzwoni już po raz

piętnasty. Gdy tylko odłożę słuchawkę, natychmiast

znów słyszę jej głos.

Joshua odwrócił się bokiem do Johnny'ego, tak żeby

przyjaciel nie dostrzegł wyrazu jego twarzy.

- Mimo pozornej miękkości jest twarda jak ojciec

- mruknął pod nosem głośno, tak że Johnny cicho się

roześmiał.

- Wiedziałem, że chodzi o kobietę. Jeśli ze względu

na Cecilię Wyatt nie chcesz, żebym nadal kupował

akcje...

- Nie chcę! - warknął Joshua. Schwycił słuchawkę.

- Ticio, połącz mnie z panią Wyatt - polecił sekretarce.

- Odwrócił się do prawnika. - Johnny, zarządź przerwę

w naszym zebraniu. Na czas tej rozmowy niech wszyscy

stąd wyjdą.

Johnny Midnight skinął głową i wykonał polecenie.

Sam pozostał jednak w gabinecie szefa. Wziął do ręki

dokumenty dotyczące brazylijskiego projektu i zaczął je

background image

32

SZALEŃSTWO HONEY

przeglądać. Było widać, że znacznie bardziej interesuje

go jednak telefoniczna rozmowa.

- Panie Cameron, czy to pan? - słodkim głosem

spytała Honey.

Joshua zaczął żałować, że Johnny został w pokoju.

- Tak. To ja - odparł oficjalnym tonem.

- Joshua, bardzo dziękuję, że zgodził się pan ze mną

rozmawiać.

Joshua. Dźwięk własnego imienia wypowiedzianego

ciepłym, miękkim głosem sprawił, że przez jego ciało

przebiegła iskra.

- Słucham. O co pani chodzi? - warknął.

Po drugiej stronie pokoju Johnny Midnight rozsiadł się

wygodnie na fotelu, wyciągając nogi. Nadal udawał, że

z zainteresowaniem przegląda trzymane w ręku doku­

menty.

- Poznaliśmy się wczoraj w szpitalnej poczekalni

- mówiła dalej Honey. - Być może pan mnie nie

pamięta...

Do dziś świetnie pamiętał, co odczuł pod wpływem

lekkiego dotyku jej ręki. Wolałby o tym zapomnieć. Na

samą myśl o tym robiło mu się gorąco. Ponadto był zły, bo

wiedział, że Johnny uważnie przysłuchuje się rozmowie.

- Kobieta przysadzista, w pogniecionym białym dre­

sie. Bez makijażu. Jak mógłbym zapomnieć kogoś takie­

go? - odparł złośliwie.

Gumka, którą się bawił, rozciągając w palcach, nagle

wystrzeliła jak z procy, uderzając w twarz Johnny'ego.

- Oj! -jęknął prawnik. Poderwał się na równe nogi,

trzymając rękę przy policzku.

- Przepraszam. - Joshua poprosił go gestem, żeby

z powrotem zajął miejsce w fotelu.

- Przyjmuję przeproszenie - powiedziała Honey.

- Nie mówiłem tego do pani - niegrzecznie odparł

Joshua.

background image

SZALEŃSTWO HONEY 33

Johnny chrząknął znacząco i zabrał się znów do

przeglądania dokumentów.

- Och. Od takiego człowieka jak pan nie powinnam

spodziewać się przeprosin.

Milczał.

- Wczoraj nie miałam pojęcia, kim pan jest - ciągnęła

Honey.

- Zdawałem sobie z tego sprawę.

- Pozwoliłam sobie oprzeć głowę na pańskim ramie­

niu. Szukałam pociechy... Musiał pan wziąć mnie za

idiotkę.

- Nie. - Mimo wszystko Joshua obchodził się łagod­

nie ze swą rozmówczynią.

- Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego zamierza pan

zniszczyć mego ojca.

- Niech pani jego o to zapyta.

- Nie mogę. Jest zbyt chory.

- Pani Wyatt, muszę kończyć rozmowę. Jestem czło­

wiekiem bardzo zajętym.

- A więc powiem, o co mi chodzi. Krótko i uprzejmie.

- Krótko w zupełności wystarczy.

- Niech pan da spokój mojemu ojcu.

- Tego nie zrobię.

- Proszę.

- Prośbą nic się u mnie nie wskóra.

- A czym?

- Czyżby zamierzała pani ofiarować diabłu swą du­

szę?

- Powiedzmy, że chcę. - Głos Honey przeszedł

w cichy, gardłowy szept. - Zrobię wszystko, żeby

uratować ojca.

- Przykro mi, ale pani propozycja mnie nie interesuje.

- Skłamał. Natychmiast zdał sobie z tego sprawę. - Pani

Wyatt, ciała kobiet, pięknych kobiet, niewiele dla mnie

znaczą.

background image

34

SZALEŃSTWO HONEY

- Mówi pan o Simone?

Skąd, do diabła, wie o Simone? zastanawiał się

zaskoczony.

- Skupu dusz nie prowadzę. A co do ciała... - nie

dokończył. Zawiesił głos.

- Pan mnie źle zrozumiał - powiedziała zirytowana.

- Pani Wyatt, oświadczały mi się kobiety znacznie

bardziej ponętne niż pani.

Od strony fotela, na którym siedział Johnny, dobiegł

głośny szelest przerzucanych kartek papieru.

- O, jestem o tym przekonana.

- To złośliwość czy komplement? - zapytał.

- Stwierdzenie faktu. Nic więcej. Czy mógłby pan

przerwać wykupywanie naszych akcji na dziewięćdzie­

siąt dni?

- Dlaczego miałbym to zrobić? Mają teraz bardzo

niską cenę.

- Bo pański prawnik, niejaki Midnight, bezpodstaw­

nie psuje nam opinię.

- Myli się pani.

- Mój ojciec jest chory.

- To jego sprawa. Kiedy tylko będę miał w ręku

wystarczającą liczbę akcji, sam rozpuszczę pogłoskę, że

zamierzam was wykupić. Wtedy dopiero pójdą w górę.

Od razu będę mógł zrobić na tym dobry interes.

- Mój ojciec umrze, jeśli nie da mu pan spokoju.

Joshua poczuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia.

Szybko wziął się w garść.

- Wobec tego przyspieszę przejęcie kontroli nad

waszymi hotelami - poinformował Honey ostrym tonem.

- Czy dla pana pieniądze to wszystko?

- Z ojcem pani mam osobiste, zadawnione pora­

chunki.

- Czy bardzo go pan nienawidzi?

To pytanie Joshua zbył milczeniem.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

35

- Wczoraj... wczoraj sądziłam, że jest pan przy­

zwoitym człowiekiem.

- Pozory mylą. - Poczuł, jak pot występuje mu na

czoło. Nie chciał wracać myślami do poprzedniego

dnia.

- Panie Cameron, proszę...

- Pani Wyatt, proszę darować sobie te uprzejmości.

Nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Kiedy miękkim głosem zaczęła go błagać, nie wy­

trzymał napięcia. Odłożył słuchawkę.

Zaraz potem telefon znów się odezwał. Joshua włączył

go odruchowo.

Głos rozmówczyni brzmiał teraz nieprzejednanie

i twardo.

- W tej sytuacji nie będę pana o nic prosić - oświad­

czyła. - Jeśli ojciec umrze, pan nigdy nie dostanie jego

hoteli. Sama tego dopilnuję.

- Pani zamierza mi się przeciwstawić? - spytał

zdziwiony.

- Tak. Zrobię wszystko, by wyrównać rachunki.

- Groźby? Pani mnie rozśmiesza. Leżała pani jeszcze

w pieluchach, kiedy ja zajmowałem się interesami.

- Jest pan aroganckim, egoistycznym i zarozumiałym

łajdakiem. - Tym razem Honey była górą. Pierwsza

odłożyła słuchawkę.

Joshua zamyślił się. Wiedział, jak czcze są pogróżki tej

kobiety. Była słaba i niedoświadczona, lecz - musiał to

przyznać - odważna i dzielna. Zachowywała się jak

kociak, który przeciwstawia się lwu. W walce z nim pani

Wyatt nie miała żadnych szans.

W tym momencie zobaczył podchodzącego do biurka

Johnny'ego Midnighta. Wzrok prawnika był jeszcze

bardziej wymowny niż zwykle.

- Co ci chodzi po głowie? - zapytał Joshua. Był lekko

speszony.

background image

36

SZALEŃSTWO HONEY

- Sam jeszcze nie wiem. Może coś cholernie inte­

resującego.

Kiedy Johnny Midnight wpadał na jakiś pomysł, był to

zazwyczaj pomysł bardzo dobry, a prawnik trzymał się go

uparcie.

Joshua podniósł słuchawkę.

- Ticio. Zapamiętaj sobie to, co teraz powiem. Nigdy

więcej żadnych telefonów od pani Wyatt.

- Dlaczego? - z podejrzanym błyskiem w oku zapytał

Johnny. - Dlaczego? - powtórzył. - Czyżby telefony od

pani Wyatt były dla ciebie zbyt kłopotliwe, aby sobie

z nimi poradzić? - zaatakował szefa.

Rozzłoszczony Joshua odwrócił głowę. To przede

wszystkim upór Johnny'ego sprawił, że stał się on tak

doskonałym prawnikiem. Równocześnie jednak ów upór

powodował, że jako przyjaciel Johnny potrafił być

facetem piekielnie denerwującym.

- Kup tyle akcji Wyatta, na ile nas stać - polecił mu

Joshua. - I wreszcie zostaw mnie samego.

Johnny Midnight nawet nie ruszył się z miejsca.

Podniósł głowę i zaczął się głośno śmiać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Pozbądź się chłopaka. Niech Mario wraca do babki.

Do własnej rodziny. Rzuć tę bezsensowną pracę w szkole.

Wprowadź się z powrotem do domu. Aha, i jeszcze jedno.

Pamiętaj, masz trzymać się z daleka od Camerona. Jeśli

mnie nie posłuchasz, to cię wydziedziczę.

Palce Honey stojącej nieruchomo przy oknie zacisnęły

się kurczowo na rąbku zasłony. Patrzyła na basen. Na

miejsce, w którym trzy tygodnie temu ojciec miał atak

serca.

- Tato, wydawałeś mi podobne polecenia trzynaście

lat temu. I nic z tego nie wyszło...

Hunter Wyatt przyłożył rękę do piersi, tak jakby

poczuł ból serca.

- A więc nadal chcesz zachowywać się jak obca mi

osoba i nie zamierzasz mnie słuchać?

- Tato, stosunki między nami zostały już ustalone. Po

co więc je zmieniać?

W obszernej sypialni zapadła cisza.

Honey odeszła od okna i zaczęła przechadzać się po

pokoju.

Ojciec obserwował ją z niechęcią.

- Dlaczego nigdy nie włożysz na siebie czegoś

atrakcyjnego? - zapytał. - Skąd, do diabła, wytrzasnęłaś

ten ohydny zielony kapelusz?

- Kupiłam go na pchlim targu. Prawda, że od razu

wpada w oko? - odparła ze sztucznym ożywieniem,

udając zadowolenie ze swego osiągnięcia.

background image

38

SZALEŃSTWO HONEY

- Dlaczego zawsze zakrywasz włosy, podobnie jak

twoja matka?

- Właśnie dlatego, że ona to robiła.

- Nie chciała zabrudzić ich farbą.

- Może przestanę nosić nakrycia głowy. Jeszcze nie

wiem, co postanowię.

- Jesteś nieznośna i uparta.

- Tato, jak sądzisz, po kim odziedziczyłam te cechy?

Zanosiło się na gigantyczną kłótnię.

Na szczęście, w tej właśnie chwili do sypialni wsunęła

się Astella. Honey była niemal pewna, że macocha

podsłuchiwała pod drzwiami.

Podobnie jak Honey, była ubrana do wyjścia. Wygląda­

ła ślicznie. Złote włosy ściągnęła w węzeł upięty na karku.

Miała na sobie biały jedwabny kostium o prostym kroju.

- Dostałaś wypieków na twarzy - powiedziała do

pasierbicy. - Jest tu za gorąco. Otwórz okno. Wpuść

trochę świeżego powietrza. - Żeby odwrócić uwagę męża

od Honey, zaczęła przekazywać mu wskazówki dotyczą­

ce sposobu zażywania leków i diety. Powtórzyła wszyst­

kie skargi pielęgniarki.

- Ten babsztyl to prawdziwa jędza - ze złością

mruknął Hunter.

- O tobie, kochanie, pani Compton wyraża się jeszcze

gorzej.

- Powinienem wyrzucić natychmiast tę babę, ale i tak

lada dzień, gdy wrócę do pracy, nie będzie mi potrzebna.

- To nie...

Rozmowa przeszła na sprawy firmy.

- Stell - ostrzegł żonę Hunter Wyatt - trzymaj się

z dala od mego biura, bo zniszczysz to, co z takim trudem

tworzyłem przez całe życie.

Astella rzuciła niespokojnie spojrzenie w stronę Ho­

ney, gestem prosząc ją o wsparcie. Układ, który zawarły,

nie miał mocnych podstaw.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

39

- Astella musi mi pomóc - oświadczyła Honey.

— Sama nie dam rady rozprawić się z Cameronem.

- Do licha, mówiłem przecież, żebyś tego łajdaka

zostawiła w spokoju.

- Tato, wierz mi, nienawidzę go bardziej niż ty.

- Kiedy tylko pomyślała o Joshui, ogarniała ją bezsilna

wściekłość. - Nie zdążyłam ci jeszcze powiedzieć, że

w zeszły czwartek, kiedy usiłowałam wejść do niego na

rozmowę, kazał strażnikom wyrzucić mnie z budynku. Na

ulicy zrobiło się zbiegowisko, bo potraktowano mnie jak

zwykłą kryminalistkę.

- Całą tę scenę obserwowaliśmy na ekranie telewizo­

ra - powiedziała Astella. - Widzieliśmy, jak w biurze

Camerona zakuwali cię w kajdanki. Akurat był u nas

burmistrz z wizytą.

- Boże! -jęknęła Honey. - Burmistrz też to widział?

- Chyba się nie zorientował, że chodzi o ciebie. Było

widać tylko tył twojej głowy.

- Nic dziwnego, że zjawili się reporterzy. Cameron

ściągnął cały oddział policji. Pchnęli mnie na ścianę, tak

jakbym kogoś zamordowała lub co najmniej obrabowała

bank. Siedziałabym teraz za kratkami, gdyby nie pojawił się

prawnik Camerona, niejaki Midnight. Oświadczył, że jeśli

obiecam, iż przestanę nachodzić jego szefa, to zdejmą mi

kajdanki i puszczą wolno. Cameron to potwór. - Na samo

wspomnienie upokorzenia, którego doznała przez tego

człowieka, Honey aż poczerwieniała.

- Łajdak - przyznała spokojnie Astella. - Ale, na

szczęście, zwolnił ostatnio tempo wykupywania akcji

naszej firmy, mimo że w wyniku jego niecnych manipula­

cji stoją teraz tak nisko, jak nigdy.

Astella nie kierowała się emocjami. Myślała przede

wszystkim kategoriami kobiety interesu. Zwróciła się do

męża:

- Musiałam zwolnić z pracy sporo osób w hotelu.

background image

40

SZALEŃSTWO HONEY

- Nie wiesz, co robisz! - warknął. - Podobnie jak

Cameron. To facet bez ikry. Za miękki, aby dać nam radę

i przejąć hotele.

Honey przypomniały się zimne jak lód, niebieskie

oczy i szeroka, zaciśnięta szczęka.

- Tato, chyba się mylisz w ocenie tego człowieka

- powiedziała cicho.

- Wiem, że to tchórz!

- Kochanie. - Do rozmowy wtrąciła się Astella.

Przyjęła inną taktykę. - Mamy słabe punkty. Zbyt

rozbudowaną administrację. Musimy unowocześnić stru­

kturę firmy. Zwiększyć znacznie promocję, do której

przywiązywaliśmy za małe znaczenie. Straciliśmy wiele

udziałów. Przepadają następne. Jesteś chory...

- Umrę, jeśli wy obie zajmiecie się firmą! - ryknął

Hunter. - Od żadnej z was nie chcę pomocy. Nigdy jej nie

potrzebowałem i potrzebował nie będę.

Astella uklękła przy łóżku. Hunter odepchnął rękę,

którą wygładzała atłasowe pokrycie kołdry. Nadal

z wściekłością patrzył na obie kobiety.

- Zostawimy cię teraz samego, kochanie - łagodnym

tonem oświadczyła Astella. - Będziesz mógł spokojnie

wypocząć. - Złapała Honey za rękę i pociągnęła ku

drzwiom.

- Nie dam się nabrać na słodkie słówka! - zdążył

jeszcze wykrzyknąć chory, zanim opuściły pokój.

Kiedy wyszły z domu i znalazły się przy samochodzie

Honey, Astella wybuchnęła:

- Widzisz, co zrobiłaś? Hunter mnie też teraz zniena­

widzi!

- Boisz się stawić mu czoło? Przecież nie jest w stanie

prowadzić interesów. Musisz to robić ty.

Astella zagryzła wargi.

Honey poprawiła kapelusz na głowie.

- Jest mi przykro, że zawsze denerwuję ojca i po-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

41

garszam sprawę. Ale, Astello, nie mogę odstąpić od tego,

co postanowiłam.

- Chyba... chyba masz rację - przyznała macocha.

- Świetnie sobie radzisz z zarządzaniem hotelem.

Przykro mi, że dotychczas ci nie pomagałam, nie zrobi­

łam nic pożytecznego - z westchnieniem powiedziała

Honey. - Na razie mam na głowie szkołę i mnóstwo

związanych z nią problemów. Gdy tylko skończą się

lekcje, będę miała dużo wolnego czasu.

- Co zamierzasz robić?

- Cameron nie chce rozmawiać ze mną w biurze, więc

będę musiała zastosować odmienną taktykę. Udam kogoś

innego i w ten sposób go podejdę.

- Zwariowałaś? Cameron bez trudu cię rozpozna!

Przecież rozmawialiście w szpitalu. Zaatakujesz go tak,

jakby zrobił to ojciec, i jeszcze pogorszysz naszą sytua­

cję.

Honey otworzyła drzwi Bomby - swego zdezelowane­

go, zielonego samochodu - i odwróciła się bokiem do

Astelli.

- Sporo myślałam na ten temat. Jestem przekonana, że

Cameron mnie nie rozpozna. Zmienię swój wygląd.

- Pamiętaj, że to człowiek bardzo niebezpieczny.

- Dobrze o tym wiem. Od kajdanków bolą mnie.

jeszcze przeguby rąk.

Astella popatrzyła z niesmakiem na nieśmiertelny

zielony kapelusz tkwiący na głowie pasierbicy.

- Twój ojciec ma rację. Wyglądasz w tym okropnie.

- A więc podsłuchiwałaś pod drzwiami!

- Jeśli chcesz zwieść Camerona, musisz całkowicie

zmienić wygląd. Stać się zupełnie inną kobietą. Honey,

zdaj się na mnie. Pomogę ci się przeobrazić, dobrać

odpowiednią garderobę.

Honey zawahała się na chwilę. Poczuła się niewyraź­

nie. To, że miała uatrakcyjnić swój wygląd dla tego

background image

42

SZALEŃSTWO HONEY

wstrętnego mężczyzny, w jakimś sensie uwłaczało jej

godności.

- Przecież obie mamy współdziałać i trzymać sztamę

- przypomniała Astella. - Nie złapiesz rekina, jeśli nie

znęcisz go apetycznym kąskiem.

- A więc będę przynętą. - Na wspomnienie zimnych

oczu drapieżnika w ludzkiej skórze Honey aż dostała

dreszczy. - Zgoda. Ale uprzedzam, Astello, że cię

wymęczę. Będziemy chodziły godzinami po sklepach.

Przymierzę dwadzieścia strojów, aby wreszcie znaleźć

ten, w którym będę wyglądała najlepiej.

Kilku mężczyzn oderwało wzrok od kart potraw na

widok elegancko ubranej młodej kobiety, którą kelner

prowadził do stolika. Odsunął dla niej krzesło przy oknie.

W nowej skórze i w wytwornej restauracji Honey

czuła się nieswojo. Usiadła przy stoliku na wskazanym

miejscu i popatrzyła w dół. Widok z wysokości czternastu

pięter przyprawił ją o zawrót głowy.

Spojrzała na kelnera.

- Wolę przesiąść się tam - wskazała krzesło po

przeciwnej stronie stolika. *

- Bardzo proszę, madame. Nasi goście lubią za­

zwyczaj ten widok...

Kiedy odwracała głowę od okna, promienie słońca

wpadające przez szybę rozpaliły płomienie na jej wło­

sach. Z rudej szopy nie pozostało nic. Honey miała teraz

na głowie piękną, stylową fryzurkę pazia.

Obok stolika przeszła drobna, elegancka brunetka.

Honey podniosła się z krzesła.

- Nell...

Młoda kobieta odwróciła głowę. Jej oczy rozszerzyły

się ze zdziwienia.

- Honey, to ty? Zupełnie cię nie poznałam! Wstań,

proszę. Niech ci się przyjrzę.

background image

SZALEŃSTWO HONEY 43

Honey wstała. Nadal czuła się nieswojo.

- Zeszczuplałaś.

- Nie. To zasługa ciemnego koloru.

- Wyglądasz elegancko.

- Astella pomogła mi dobrać garderobę.

- Twoje włosy wyglądają wprost cudownie!

- Fryzjer podciął je i uczesał zgodnie ze wskazówka­

mi Astelli. Czuję się tak, jakbym była w obcej skórze.

- Makijaż, uczesanie i przepiękny ciemnozielony

kostium zamiast wytartych dżinsów i workowatej bluzki.

- Nell usiadła przy stoliku. - Czy ta twoja niesamowita

metamorfoza oznacza, że zamierzasz zmienić stosunek

do rodziny i otoczenia? Że wreszcie zaczynasz prowadzić

próżniacze życie, jak przystało rozpuszczonej córce

bogatego tatusia?

Honey uśmiechnęła się do' przyjaciółki.

- Ten zielony kostium kupiłam na wyprzedaży. Na

resztę też mnie było stać. Nadal będę żyła z tego, co

zarobię.

- A więc zupełnie nie rozumiem, skąd to nagłe

przeobrażenie. Chodzi o mężczyznę? Nową miłość

w twym życiu? Jeśli mnie pamięć nie myli, Mike zmarł

już chyba trzy lata temu.

- Dwa - poprawiła Honey. Czuła się winna zdrady

pamięci męża. - Kieruje mną nie miłość, lecz uczucie

przeciwstawne. Coś w rodzaju nienawiści.

- To fascynujące - roześmiała się Nell. - Interesujący

mężczyzna?

- Tak. Ale nie w tym sensie, który masz na uwadze.

Jest interesujący, ponieważ może stać się niebezpieczny.

- Przeciwieństwo Mike'a?

- Można by tak go określić. Zły człowiek. Łajdak.

- Łajdak? A więc ktoś w sam raz dla ciebie - zażar­

towała Nell. - Zawsze uważałam, że Mike nie jest dla

ciebie odpowiednim mężczyzną.

background image

44

SZALEŃSTWO HONEY

- Myliłaś się.

- Nie. Jeśli uważasz, że był dla ciebie odpowiedni, to

dlaczego po wyjściu za mąż tak bardzo się zmieniłaś

i zaniedbałaś?

- Nie wiem.

- Teraz widzę niezwykłą poprawę w twoim wy­

glądzie. Sprawił to, jak sądzę, nieodpowiedni mężczyzna.

- Nell, daj spokój...

- Przepraszam.

Na chwilę przy stoliku zapadła cisza.

- Honey, twój telefon bardzo mnie zaintrygował.

- Czytałam w prasie, że masz poważne kłopoty ze

swoim domem na Telegraph Hill, bo jakiś zwariowany

sąsiad zaczął rozrabiać. Wystraszył administratora, który

zrezygnował z pracy. Wygląda na to, że potrzebny ci ktoś,

kto tam zamieszka i będzie zarządzał budynkiem. Zgła­

szam się na ochotnika.

- Gotowa do boju? - zaśmiała się Nell.

- Tak.

Nell skinęła na kelnera. Zamówiła dobre wino.

- Honey, przecież pracujesz na przeciwległym krańcu

miasta.

- I, powinnaś od razu dodać, nie mam żadnego

doświadczenia w administrowaniu budynkami mieszkal­

nymi. Ale za to jestem wolna przez całe wakacje.

I poważnie zabrałam się już do rzeczy. Wypożyczyłam

z biblioteki odpowiednią profesjonalną literaturę i za­

częłam intensywnie się dokształcać. Mieszkańcy twojego

domu nie będą chyba gorsi niż dzieciaki, z którymi mam

na co dzień do czynienia w szkole.

- Moi lokatorzy to najwięksi ekscentrycy i najbar­

dziej wymagający ludzie w całym San Francisco.

- Potrafię poradzić sobie z trudnymi ludźmi.

- Jak cię znam, pewnie ich nawet polubisz.

- A więc twoja odpowiedź jest pozytywna?

background image

SZALEŃSTWO HONEY

45

Nell powoli sączyła wino.

- Chyba tak. Ale tylko do chwili, w której znajdę

kogoś odpowiedniego. Z doświadczeniem i kwalifikac­

jami. Na razie nie mam nikogo. Jestem w trudnej

sytuacji.

Zjawił się kelner. Nell zamówiła jedzenie. Langustę

i inne wyszukane, a zarazem smaczne potrawy.

- Jak czuje się twój ojciec? - zapytała po odejściu

kelnera.

- Zachowuje się nieznośnie. Co jest oznaką, że chyba

zdrowieje. Ale przez najbliższe sześć tygodni nie wolno

mu nawet zajrzeć do biura.

- Wreszcie jesteście razem.

- W pewnym sensie. I pewnie nie na długo.

- Nie rozumiem.

- Ojciec ma potężnego wroga, który chce wykończyć

go finansowo. Puścić z torbami. To wróg, którego nic nie

powstrzyma. Dlatego ja muszę zacząć działać.

- Kim jest ten człowiek? - spytała zaciekawiona Nell.

Honey wyciągnęła z torebki numer czasopisma z ar­

tykułem o Joshui.

- Twoim słynnym sąsiadem na Telegraph Hill.

- Mówisz o J.K. Cameronie? O tym draniu, który

uparł się, że kupi mój dom i zburzy go? Honey, nie...

- Nell, pogardzam tym facetem, możesz mi wierzyć.

Lecz muszę go poznać. Osobiście.

- Zamierzasz uwieść Camerona?

- Skąd ci to przyszło do głowy? Postradałaś zmysły?

- Dlaczego więc zmieniłaś aparycję? Ta fryzura,

nowy strój...

- Miesiąc temu Cameron widział mnie w szpitalu.

Muszę więc zrobić wszystko, żeby mnie sobie nie

przypomniał. Na szczęście, wyglądałam wtedy okropnie.

Byłam bez makijażu. Miałam na nosie duże okulary

przeciwsłoneczne, a na głowie ogromny turban z ręcz-

background image

46

SZALEŃSTWO HONEY

nika. Byłam ubrana w stary dres gimnastyczny ojca.

Jednym słowem, wyglądałam jak tłuste straszydło.

- Honey, nie uda ci się oszukać tego człowieka. Jest

cholernie bystry i cwany jak lis.

- Obie znamy się przecież od dziecka, a ty przecież

ledwie mnie poznałaś.

Nell popatrzyła na przyjaciółkę.

- Jeśli nawet nie odgadnie, kim jesteś, i uda ci się

nawiązać z nim bliższy kontakt, to i tak pomysł z wprowa­

dzeniem się do mojego domu jest całkowicie pozbawiony

sensu. Może nawet popsuć ci wszystko. Cameron niena­

widzi każdego, kto tam mieszka. Oferował mi gigantycz­

ną cenę za sprzedaż budynku. Odmówiłam. Na pienią­

dzach mi nie zależy. Chodzi o kilku lokatorów. To

uroczy, starzy ludzie, którzy mieszkają tam od lat. Jeśli

Cameron kupi dom, wyrzuci ich na bruk.

- Jaki on właściwie jest? - spytała Honey.

- Nie wiesz? - zdziwiła się Nell.

- Chodzi mi o jakieś... szczegóły.

- Jest bezlitosny i egoistyczny. Ostrzegam, bez skru­

pułów pożera kobiety.

- Jakoś sobie z nim poradzę. Pamiętaj, że wychowy­

wałam się w domu podobnego osobnika.

- Dziewczyno, Cameron to człowiek bez żadnych

zasad! Prześpi się z tobą, a pięć minut później wykończy

twego ojca.

Honey sięgnęła po serwetkę.

- Próbowałam porozmawiać z panem Cameronem,

ale to się nie udało. Wstęp do jego biura jest dla mnie

zakazany. Nie mamy wspólnych znajomych, u których

mogłabym go spotkać, więc tylko ty, Nell, możesz dać mi

szansę.

- Moja droga, facet pożre cię na śniadanie, a na lunch

weźmie już sobie inną kobietę. Ma córkę, którą wysłał do

szkoły z internatem, zaraz po tym, jak opuściła go żona.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

47

- Nell, zatrudnij mnie jako administratorkę.

- Będzie ci bardzo ciężko. Dom jest stary, z 1906

roku. Był wybudowany zaraz po trzęsieniu ziemi. W po­

bliżu brak miejsc do parkowania. Ludzie zabijają się

o nie. Lokatorzy to dziwacy. Mario i jego kolesie walący

w bębny nie będą pasowali do tego środowiska.

- A jeśli obiecam solennie, że bębny zamilkną, to czy

dasz mi tę pracę?

- Tak.

- Dziękuję! Nigdy ci tego nie zapomnę!

- Nie jestem pewna, czy dobrze robię. Ale muszę

natychmiast kogoś zatrudnić. Mam podbramkową sytua­

cję.

Honey przypomniała sobie najpierw lodowaty wzrok

Joshui, a zaraz potem... ciepło bijące z jego ciała, kiedy

w szpitalu trzymał ją w ramionach.

- Och, Nell! - jęknęła. - Ja też jestem w podbram­

kowej sytuacji!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tego ranka Honey obudziła się z bijącym sercem.

Czekało ją trudne zadanie. Dziś miała przeprowadzić się

do domu Nell, aby stanąć twarzą w twarz z jej sąsiadem,

Joshuą Cameronem.

Honey bardzo obawiała się tego spotkania.

Bomba, równie niechętnie jak jej właścicielka, poko­

nywała teraz z trudem ostatni stromy odcinek podjazdu na

Telegraph Hill. Honey wcisnęła mocniej pedał gazu.

Silnik zakasłał i po chwili zgasł. Samochód zaczął tyłem

staczać się w dół drogi.

Taksówkarz jadący tuż za Honey zaczął głośno trąbić.

W ostatniej chwili udało się jej zatrzymać Bombę i ustrzec

przed zderzeniem z jadącym za nią samochodem.

Union Street była ulicą bardzo stromą. Honey zawsze

miała kłopoty z pokonaniem wzniesienia. Dzisiaj jednak

zadanie, które stało przed Bombą, okazało się trudniejsze

niż zazwyczaj. Właścicielka zdezelowanego samochodu

załadowała go bowiem po brzegi stosem pudeł. Z książ­

kami, pracami uczniowskimi i kuchennymi naczyniami.

Honey wiozła także pękniętą gitarę Maria, no i oczywiś­

cie Klawego Faceta. Kot, zamknięty w klatce stojącej na

podłodze samochodu, nie wyglądał na zachwyconego

podróżą.

Honey przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zapalił

bez trudu, lecz gdy tylko dotknęła nogą pedału gazu,

ponownie zgasł i samochód znów zaczął się cofać w dół

stromej ulicy. Taksówkarz trąbił jak szalony.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

49

Wszystkie dalsze próby zmuszenia Bomby do jazdy

pod górę spełzły na niczym. W geście pełnym rozpaczy

Honey wyrzuciła ręce przed siebie, pokazując taksów­

karzowi, że ma awarię, lecz on - zamiast pomóc - wy­

przedził ją i krzycząc coś po włosku, wygrażał pięścią.

Klawy Facet, podróżujący do tej pory dość spokojnie,

zaczął głośnym miauczeniem wyrażać swoje niezadowo­

lenie.

Honey westchnęła. Jeszcze raz uruchomiła silnik.

Postanowiła trzymać samochód przez chwilę na luzie,

a dopiero potem znów spróbować ruszyć pod górę,

aby pokonać strome wzniesienie. Wepchnęła do ust

kawałek czekoladowego batonika, nie bacząc na ko­

nieczność pozbycia się nadwagi. Żałowała, że terminu

przeprowadzki do domu Nell nie przesunęła o tydzień.

Wtedy byłoby już po zakończeniu roku szkolnego

i miałaby spokojniejszą głowę.

Przez pełne trzy minuty grzała silnik na luzie. Potem

cisnęła papierek po zjedzonym batoniku na podłogę

samochodu i włączyła pierwszy bieg.

Ruszyła.

Z największym trudem, żółwim tempem udało się jej

wyjechać na górę.

Skręciła w Montgomery Street. Poniżej, na zboczu

wzniesienia, zobaczyła różowy, wysoki dom Joshui.

Daleko w dole połyskiwały niebieskie wody Zatoki San

Francisco.

Mam cholernego pecha, pomyślała. Dość wąska ulica,

na którą wjechała, była zawsze gęsto zastawiona par­

kującymi samochodami. Dzisiaj, jak na złość, dokładnie

przed wejściem do domu Nell znajdowało się piękne

wolne miejsce, w sam raz dla Bomby! Honey nie

zamierzała z niego korzystać.

Pojechała kawałek dalej i zatrzymała samochód w in­

nym miejscu. Absolutnie niedozwolonym. Przed domem

background image

50

SZALEŃSTWO HONEY

Joshui Camerona. Świadomie zablokowała wjazd do jego

garażu.

Rzuciła okiem na swoje odbicie w lusterku i ode­

tchnęła z ulgą. Była pewna, że ten wstrętny mężczyzna

nie rozpozna w niej nieapetycznej dziewczyny, którą

miesiąc wcześniej zobaczył w szpitalnej poczekalni.

Wysiadła szybko z wozu. Obeszła go, podniosła maskę

silnika i jednym zdecydowanym ruchem odłączyła prze­

wód prowadzący do cewki. Zamknęła maskę, zerknęła

niespokojnie w stronę okien domu Joshui i zaczęła

beztrosko pogwizdywać.

Walka została wypowiedziana.

Honey wkroczyła na wojenną ścieżkę.

Wytarła ręce, wyciągnęła z torebki kawałek czystego

papieru i na masce samochodu nabazgrała notatkę dla

Joshui. Wyjaśniła, gdzie ma jej szukać, w razie gdyby

chciał wyjechać z domu lub wjechać do garażu. Zatknęła

kartkę za wycieraczkę.

Klawy Facet znów zaczął miauczeć, kiedy Honey

znalazła się na słynnej Filbert Steps i wraz z innymi rzeczami

zaczęła znosić go w klatce po drewnianych, stromych

schodach, z których korzystali zazwyczaj mieszkańcy domu

należącego do Nell. Stał on na zboczu wzgórza, otoczony

bujną zielenią. Klawy Facet po raz pierwszy w życiu będzie

mógł spokojnie buszować po okolicy, nie narażony na to, że

zaraz po wyjściu z domu przejedzie go jakiś samochód.

Honey szła schodami w dół. Stawiając ostrożnie stopy

w wytwornych, nowych, zielonych pantofelkach na wy­

sokich obcasach, kątem oka dojrzała miejscowego kota

wychylającego się zza krzewu róży. Klawy Facet powitał

go miauczeniem. Jeśli nowe mieszkanie na Telegraph

Hill będzie dla niej niedogodne ze względu na niepokoją­

cą bliskość domu Joshui Camerona, to przynajmniej jej

kot będzie miał tu idealne warunki bytowania, pomyślała

Honey.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

51

Zatrzymała się przed wejściem do domu i jeszcze raz

zerknęła na posiadłość Joshui. Miał rację twierdząc, że

budynek Nell zasłania mu częściowo widok na zatokę.

Wreszcie Honey znalazła się w mieszkaniu. Składało

się ono z trzech pokoi. Wypuściła kota z klatki i zaczęła

oglądać wnętrze, w którym miała spędzić najbliższe

miesiące.

Nie wyglądało najlepiej. Było zapuszczone, umeb­

lowane zniszczonymi sprzętami. Wzięła do ręki ścierecz-

kę do kurzu. Kiedy przejechała nią po okiennej ramie,

ściągnęła warstwę odpadającej farby. Machnęła ręką na

wstępne porządki. Postanowiła posłać sobie łóżko.

Mieszkanie, które ostatnio zajmowała, było o wiele

wygodniejsze. Dwukrotnie większe. Teraz będzie im

znacznie ciaśniej. Mario będzie musiał sypiać na tap­

czanie stojącym w saloniku.

Zmieniając pościel, Honey zastanawiała się, jak uda

się im mieszkać w zgodzie na tak niewielkiej powierz­

chni. Gdzie chłopiec będzie ćwiczył na gitarze? Gdzie

znajdzie miejsce na parkowanie motocykla? Gdzie będzie

przyjmował kolegów? Jak uda mu się przeżyć trzy

miesiące bez grania na bębnie?

Honey podeszła do okna. Słońce zaszło za dach domu

Joshui. Przyszły jej nagle na myśl jego słowa, kiedy pytał

ją, czy decyduje się sprzedać swą duszę diabłu. Miał na

myśli wówczas, oczywiście, nie duszę kobiety, lecz jej

ciało.

Przypomniała sobie także miłe i obezwładniające

uczucie, które ogarnęło ją, gdy znalazła się w silnych

ramionach Joshui Camerona. Była przekonana, że w tam­

tej krótkiej chwili nawiązała się między nimi mocna nić

porozumienia. Zaraz potem jednak Joshua zaczął za­

chowywać się dziwnie. Nie chciał nawet rozmawiać z nią

przez telefon. Był arogancki. Niegrzeczny. A potem,

kiedy nakazał policji zatrzymać ją przed swym biurem,

background image

52

SZALEŃSTWO HONEY

zabraniając wejścia do środka, okazał się potwornie

brutalny.

Kim w rzeczywistości był Joshua Cameron - czło­

wiek, który w stosunku do córki znienawidzonego czło­

wieka w jednej chwili potrafił być dobry i serdeczny,

a zaraz potem nieczuły i okrutny?

Honey zadrżała. Zaczęła się bać. Chyba jeszcze nigdy

w życiu nie była tak przerażona. Ale klamka zapadła.

Odwrotu nie było. Za późno, by mogła się wycofać.

Stawanie w szranki z Joshuą Cameronem i walkę z tym

niebezpiecznym, bezkompromisowym mężczyzną moż­

na by z powodzeniem przyrównać do skoku w najgłębsze

i najzimniejsze wody Zatoki San Francisco i poszukiwa­

nia rekina ludojada.

Na myśl o czekającej konfrontacji Honey zrobiło się

słabo. Powzięła jednak decyzję i już się nie cofnie.

Chodzi przecież o rzecz najważniejszą. O los ojca.

Rozbolała go głowa. Jak zawsze, kiedy rozmawiał

z córką, a ona użalała się na swą elitarną szkołę, w której

nauka kosztowała majątek. Tym razem jednak kłopot był

większy niż zwykle. Joshua oparł się o ścianę. Żałował, że

nie miał włączonej automatycznej sekretarki. Nie musiał­

by teraz rozmawiać z Heather.

- Tato, wcale nie słuchasz tego, co do ciebie mówię

- strofowała go dziewczyna. - Wyrzucili mnie ze szkoły!

- Heather, porozmawiam z panią Stanton.

- To nie ma sensu. Jeśli nawet znów zdołasz udob­

ruchać ją, obiecując następną sowitą dotację na rzecz

szkoły, i tak tutaj dłużej nie zostanę. Nie znoszę tych

bogatych bachorów. Działają mi na nerwy. Są rozwyd­

rzone i...

Joshui stanęły przed oczyma własne nędzne szkoły, do

których musiał uczęszczać. Na samo to wspomnienie

ogarnęła go wściekłość.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

53

- Rozwydrzone? Kto to mówi? - ze złością zapytał

córkę.

- Musisz zaraz po mnie przyjechać. - Głos Heather

był ostry i miał nakazujące brzmienie.

- Nie mogę. Jestem umówiony na szóstą. Mam ważne

spotkanie.

- A ja to co? Nie jestem ważna, tatuśku?

- Oczywiście, że jesteś - przez zaciśnięte zęby odparł

Joshua.

Na linii zapanowała nagle głucha cisza. Heather

odłożyła słuchawkę.

Och, te przeklęte nastoletnie dzieciaki! Gdyby tylko

można było je zabutelkować jak wino, odłożyć na półkę

i poczekać, aż dojrzeją! Joshua westchnął głośno.

Ze złością rzucił słuchawkę. Wyszedł z pokoju i zbiegł

po spiralnych schodach.

Nastawił alarm przeciwwłamaniowy. Potem otworzył

drzwi prowadzące do garażu i nie zapalając światła

wsunął się za kierownicę swego sportowego, niskiego

wozu. Odetchnął głęboko, usiłując się uspokoić po

rozmowie z córką. Johnny Midnight umiał z nią roz­

mawiać. Miał z dziewczyną lepszy kontakt niż jej własny

ojciec.

Jedną ręką uruchomił automatyczne otwieranie drzwi

garażu, a drugą wykręcił numer Johnny'ego Midnighta na

telefonie komórkowym.

- Słuchaj - powiedział, jak zwykle nie tracąc czasu na

powitanie - Heather wyrzucono ze szkoły. Musisz jechać

i zabrać ją stamtąd.

- A co ze spotkaniem w brazylijskich sprawach?

- zapytał prawnik.

- Będę musiał poradzić sobie bez ciebie. Umiesz

lepiej dogadać się z Heather niż ja.

- Jesteś jej ojcem - przypomniał Johnny.

- Kiepsko sobie radzę w tej roli - przyznał Joshua.

background image

54

SZALEŃSTWO HONEY

- Oprócz Heather niczego więcej ci nie zazdroszczę.

- Jedź więc po nią.

- Z największą przyjemnością.

- Wiem, że sam powinienem...

- Kiedy załatwisz brazylijskie interesy, zaprosisz ją

na kolację. Pozwolisz Heather samej wybrać restaurację.

Będzie zachwycona.

- Dzięki, Johnny. Jestem twoim dłużnikiem.

- Nie ma o czym mówić.

- Aha, jeszcze jedno. Kiedy będziesz jechał z Hea­

ther, nie pędź jak wariat. - Joshua wcisnął guzik telefonu

i przerwał połączenie. W rozmowach z Johnnym Midnigh-

tem nigdy nie używał żadnych zwrotów grzecznościo­

wych.

Drzwi otwierały się powoli. Do wnętrza garażu prze­

dostał się strumień dziennego światła. Joshua włączał

właśnie silnik, gdy nagle zauważył jakiś samochód

zaparkowany na podjeździe. Wielki, niezgrabny i poma­

lowany na tak obrzydliwie krzykliwy zielony kolor, że na

sam widok robiło się niedobrze.

- Co, do jasnej cholery...

Zdezelowany, stalowy potwór całkowicie blokował

mu wyjazd z garażu. Miał pokraczną sylwetkę, karoserię

stanowiącą skrzyżowanie chevroleta z buickiem.

Za wycieraczką ohydnego samochodu tkwiła jakaś

kartka.

Joshua chętnie zepchnąłby z drogi tę stojącą przed nim

kupę złomu, gdyby nie fakt, że była pewnie tak ciężka jak

czołg Shermana.

Wysiadł z wozu i wziął do ręki kartkę.

- Honey Rodriguez - odczytał głośno.

Do diabła, kim jest ta kobieta? Numer mieszkania,

który zapisała, wskazywał na to, że jest nową administ-

ratorką w znienawidzonym przez niego domu. A więc

nowym przeciwnikiem.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

55

Ze złości Joshua Cameron aż zgrzytnął zębami.

Zajrzał przez szybę do środka zielonego samochodu.

Był zapchany po brzegi dużymi pudłami. Ta kobieta tu się

sprowadza.

Będzie mieszkała w jego bezpośrednim sąsiedztwie.

Uśmiechnął się ironicznie. Jeśli będzie dziś bardzo

gburowaty i da porządnie w kość tej babie, to może od

razu weźmie nogi za pas i szybko stąd się wyniesie. Po

rozmowie z córką musiał wyładować na kimś całą

zgromadzoną złość.

Podszedł do wejścia i wspiął się na drewniane schody.

Usłyszał miękki kobiecy głos śpiewający popularną,

melodyjną pieśń miłosną.

Niektórzy ludzie nie mają nic do roboty, pomyślał ze

złością. Podniósł głowę i zobaczył młodą kobietę o buj­

nych, apetycznych kształtach. Ubrana w zielone szorty

i zielone szpilki, śpiewając, pokonywała z gracją strome

stopnie. Emanowała z niej radość życia. Była całkowicie

na luzie. Wesoła i beztroska.

Joshua zaczął jej się przyglądać i nagle poczuł, że krew

szybciej krąży mu w żyłach. Atrakcyjna niewiasta nie

była mu obca. Miała w sobie coś znajomego.

Czyżby znał tę kobietę?

Nie, nigdy nie widział jej na oczy. Był o tym

przekonany.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Josbua Cameron uważnie przyglądał się kobiecie. Już

na pierwszy rzut oka stwierdził, jaki jest jej ulubiony

kolor. Miała zielone szorty. Zielone pantofle. I... zielony

samochód!

Wiedział, kogo ma przed sobą. Honey Rodriguez!

Z przyjemnością patrzył na atrakcyjną kobietę. Miała

obfite kształty. Takie, jakie lubił. Ogarnęło go pod­

niecenie. Niemal zapomniał, że ma natychmiast roz­

prawić się z właścicielką samochodu, który blokował mu

wyjazd z garażu.

Przestała śpiewać. Idąc pod górę nagle uklękła obok

krzewu róży i ujęła w dłonie pachnące żółte kwiecie.

Każdy jej ruch był powolny, pełen zmysłowego wdzięku.

Promienie słońca rozjaśniały rude włosy. Oprócz szortów

miała na sobie bluzkę tej samej barwy. Bawełnianą,

z długimi rękawami. W uszach połyskiwały długie

kolczyki. Miała obfity biust i krągłe biodra, lecz wąską

talię. I zgrabne nogi.

- Przepraszam - odezwał się znienacka, stając u wy­

lotu schodów. - Czy pani jest nową administratorką domu

Nell?

Na dźwięk tych słów aż podskoczyła nerwowo. Pod­

niosła głowę i spojrzała w górę. Nagle na jej twarzy

ukazał się uśmiech. Promienny. Rozbrajający.

Joshua ponownie odniósł wrażenie, że ta kobieta nie

jest mu obca. Jej rysy nie były ładne w konwencjonalnym

znaczeniu tego słowa. Ożywienie malujące się na sym-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

57

patycznej twarzy sprawiało jednak, że mogła zafascynować

mężczyznę. Z całej postaci emanowało coś szczególnego.

Joshua nie potrafił oderwać od niej wzroku. Zauważył

miękkie, pełne wargi i delikatną, jedwabistą skórę. Kiedy

przeciągnęła nerwowo językiem po zaschniętych war­

gach, poczuł ból w okolicy lędźwi. Było to zdumiewające

doznanie. Nie do wiary, zareagował fizycznie na widok

tej kobiety!

Kiedy podeszła bliżej, nie miał już żadnych wątpliwo­

ści co do jej uroku. Była apetyczna. I podniecająca. Aż za

bardzo. Nie lubił kobiet tak bardzo działających na

męskie zmysły.

- Zadałem pani pytanie - odezwał się ponownie.

- Słyszałam. Tak. Jestem Honey Rodriguez - odparła

spokojnie. Głos miała łagodny, lekko drżący.

Joshui spodobała się jego miękkość. Nadal nie spusz­

czał wzroku z kobiety. Nabrała powietrza do płuc

i odruchowo przeciągnęła ręką po głowie. Patrzył na

czerwone ogniki igrające w słońcu na pięknych, rudych

włosach. Zaczęła w nim topnieć nagromadzona złość.

- Czy to pani samochód? - zapytał.

- Ma pan na myśli Bombę?

Ta nazwa pasowała świetnie do kupy złomu, która

znajdowała się przed jego garażem.

- Nie wolno było pani tam parkować.

- Znalazł pan moją kartkę?

Zsunęła nieco ciemne okulary i ponad nimi spo­

jrzała na swego rozmówcę, krzywiąc zgrabny nosek.

Gotów był przysiąc, że zna ten gest! Zobaczył na chwilę

jej oczy. Były równie piękne jak włosy. Wyraziste i duże,

zielone, okolone długimi rzęsami. Lekko skośne. W źre­

nicach tańczyły wesołe iskierki.

Joshua wyobraził sobie tę kobietę leżącą w łóżku,

z nogami owiniętymi wokół jego ciała i oczyma roz­

palonymi pożądaniem.

background image

58

SZALEŃSTWO HONEY

Zatrzymała się tuż obok.

Nie, nie jest w moim typie, uznał. Wolał zawsze

bardziej wyrafinowane i powściągliwe kobiety.

- Czyżbym zablokowała panu wyjazd z garażu?

- zapytała z niewinną miną. - Jeśli tak, to przepraszam.

Zaraz uruchomię silnik i przestawię samochód w inne

miejsce.

Na wargach kobiety igrał znów lekki uśmiech, który

go tak bardzo pociągał. Znad nieco opuszczonych ciem­

nych okularów ponownie popatrzyły na Joshuę pełne

uroku zielone oczy.

Zupełnie nie wiadomo czemu stracił nagle całą pew­

ność siebie. Męczyła go przy tym natrętna myśl, że zna tę

kobietę. Nie, to niemożliwe, uznał wreszcie. Takich oczu

ani włosów nie potrafiłby zapomnieć.

- Było mi miło pana poznać, panie... - zawiesiła głos.

- Cameron - dorzucił.

- Lubię znać sąsiadów.

- A ja staram się zawsze ich unikać.

- Zawsze?

Honey roześmiała się i wyciągnęła dłoń. Zgrabną.

Małą i miękką. Lekko drżącą.

Joshua zignorował wysuniętą rękę, mimo że miał

wielką ochotę dotknąć skóry kobiety. Zauważył, że się go

boi. Postanowił więc potraktować Honey Rodriguez

lepiej, niż początkowo zamierzał.

Ma czas. Poczeka. Odegra się później, gdy pozna

więcej słabych punktów i wad tej kobiety.

- Nell ostrzegała mnie przed panem - odezwała się po

chwili.

- Proszę zabrać samochód - polecił uprzejmym, lecz

stanowczym tonem. Było widać, że ma już dość roz­

mowy.

- Dobrze, już dobrze, niech pan się nie gniewa

- poprosiła Honey. Ruszyła powoli w stronę garażu.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

59

W krótkich szortach szerokie biodra kołysały się

podniecająco. Odwróciła się i uśmiechnęła.

- Pójdzie pan ze mną?

Nabrała pewności siebie, zauważył.

Nie czekając na odpowiedź, usiadła za kierownicą

Bomby. Włączyła silnik. Nie zapalił. Spróbowała drugi

raz. I trzeci. Bezskutecznie.

Joshua podbiegł do zielonego samochodu. Szarpnął za

klamkę i otworzył drzwi.

- Do diabła, co pani wyrabia! Akumulator się wyładu-

je!

- A może pan spróbuje uruchomić mój samochód?

- spytała, nie podnosząc głowy.

Zrobiła mu miejsce za kierownicą. Niewielkie. Nie

mogła odsunąć się na większą odległość, gdyż na przed­

nim siedzeniu także leżały pudła. .

Joshua wsiadł do środka. Jego ręka przypadkowo

musnęła ramię kobiety. Poczuł znajomy dreszcz pod­

niecenia. Odetchnął jednak z ulgą, kiedy szybko się

odsunęła.

- Powinna pani lekko wcisnąć nogą gaz. O, tak

- pouczył. Czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu.

Z nogą na pedale gazu przekręcił kluczyk w stacyjce.

Silnik nadal nie zapalał. - Coś jest nie w porządku

- stwierdził ponuro.

- To fakt - potwierdziła Honey.

Pociągnął dźwignię otwierającą maskę silnika i wy­

siadł. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zobaczyć, dlaczego

samochód nie dawał się uruchomić.

- Grzebała tu pani? - zapytał ostrym tonem.

Milczała. Tylko jej oczy rozszerzyły się jeszcze

bardziej. Znów Joshua dostrzegł w nich strach. Pochylił

się i założył na swoje miejsce odłączony przewód.

- Powinien teraz zapalić - oświadczył, zatrzaskując

maskę silnika. - Obluzował się jeden przewód.

background image

60 SZALEŃSTWO HONEY

- Bardzo panu dziękuję.

Joshua zorientował się nagle, że kobieta zdążyła już

wyładować jakieś pudła i postawić je obok samochodu.

- Co pani wyczynia? - zapytał zirytowanym głosem.

- Proszę nic nie wyjmować. I natychmiast opuścić to

miejsce. Muszę zaraz wyprowadzić swój wóz z garażu.

Spieszę się na umówione spotkanie.

Honey cofnęła się szybko. Zahaczyła wysokim ob­

casem o nierówność terenu i straciła równowagę. Padając

na ziemię, puściła pudło, które trzymała przed sobą.

Rozsypana zawartość zaczęła staczać się po stromym

podjeździe w kierunku Joshui. Zanim zdążył uskoczyć

w bok, jakaś duża i ciężka puszka z rączką zrobioną z byle

jak skręconego drutu uderzyła go w kostkę.

- Och! -jęknął.

Honey powoli podniosła się z ziemi.

Wyswobodził nogawkę ze zwoju drutu, przy okazji

rozrywając spodnie.

- Bardzo mi przykro! - powiedziała Honey na widok

tego, co się stało.

Podeszła do Joshui.

- Czy zawsze jest pani taka niezdarna? - zapytał.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Tak - odparła. - Zawsze. Wtedy, kiedy ktoś krzyczy

na mnie.

Słowa te wywołały w nim poczucie winy. Zupełnie

bezsensowne w tej sytuacji.

Honey dotknęła jego nogi. Odciągnęła brzeg spodni

i zaczęła przyglądać się kostce.

Dotyk jej dłoni sprawił, że oddech Joshui stał się

szybki i nierówny.

Przytrzymał rękę Honey.

- Wszystko w porządku. Nic mi się nie stało - oświad­

czył szorstkim głosem.

- To dobrze. Czy zauważył pan, że podarły się

background image

SZALEŃSTWO HONEY

61

spodnie? - zapytała zaniepokojonym tonem. - Proszę się

nie martwić. Odkupię panu ubranie...

- Nie będzie pani na to stać.

- Ja...

- Nie ma o czym mówić - warknął, ucinając dyskusję.

Pomógł Honey zbierać rozrzucone rzeczy. Podniósł

z ziemi jakąś zieloną szmatkę. Po chwili zorientował się, że

trzyma w ręku biustonosz. Koronkowy, cienki jak mgiełka.

Honey podniosła wzrok i spojrzała na Joshuę.

- Uwielbiam zielony kolor - stwierdziła, jakby gwoli

wyjaśnienia.

Bez słowa wpychał do pudła pozbierane rzeczy. Kiedy

podawała mu stos ręczników, spotkały się ich dłonie.

Tym razem Honey się nie odsunęła.

Muszę jej wreszcie kazać, żeby zabrała stąd ten

przeklęty samochód i natychmiast się wyniosła, po­

stanowił.

- Pomogę pani zanieść do domu te rzeczy - powie­

dział nieoczekiwanie dla siebie.

Doszli do drzwi mieszkania.

- To pudło, które pan niesie, powinno znaleźć się

w sypialni. Proszę pójść za mną.

Weszli do małego pokoju.

- Gdzie postawić?

- Na łóżku.

- Dobrze.

Narzuta też była zielona, podobnie jak koronkowy

biustonosz, który przed chwilą Joshua trzymał w ręku. Na

środku łóżka leżał ogromny szary kot. Miał na szyi

zieloną obrożę.

- Zwierzę też ubiera pani na zielono - zauważył.

- Mówiłam już panu, mam słabość do tego koloru.

Jestem ponadto okropnie roztrzepana. I przepadam za

czekoladkami, długim leżeniem w wannie w niedzielne

popołudnia oraz...

background image

62

SZALEŃSTWO HONEY

- Ja także lubię czekoladę. - Nie spuszczając wzroku

ze swej rozmówczyni, dodał: - Jest pani bardzo ładna.

Odwróciła głowę.

Stary, co ty wyczyniasz? Zwolnij tempo, upomniał

samego siebie Joshua.

Położył pudło na łóżku. Ugięło się pod ciężarem.

Obudziło to kota. Poruszył się leniwie, przeciągnął

i zaczął pomrukiwać.

- Zakłóciliśmy mu odpoczynek - stwierdził Joshua.

- Aha, widzę, że zauważył pan kota. Poznajcie się.

Ma pan przed sobą Klawego Faceta. - Honey dokonała

prezentacji.

Szare duże zwierzę i mężczyzna popatrzyli niechętnie

na siebie. Joshua nie znosił kotów, lecz nie zamierzał do

tego się przyznać.

- Dziękuję za pomoc - odezwała się Honey. - Wcale

się jej po panu nie spodziewałam. - Zamilkła na chwilę.

- Jest pan... jest pan inny, niż sądziłam.

Znów miał przed oczyma zielony biustonosz tej

kobiety. Zapragnął nagle rzucić ją na zielone łóżko

i posiąść. Kochać się z nią długo i namiętnie.

Honey musiała chyba odczytać myśli Joshui, bo

odsunęła się szybko, wycofała z sypialni i wyszła przed

dom.

Dogonił ją, gdy znalazła się na werandzie.

- Tutaj mieszkał poprzedni administrator domu Nell

- stwierdził.

- Teraz zajmę jego miejsce. Tylko na lato.

- Nie dotrwa tu pani do końca sezonu. Zamierzam

kupić tę ruinę i natychmiast ją zburzyć.

- A co stanie się z lokatorami?

- Niech robią, co chcą. To nie mój interes. - Joshua

odwrócił głowę, aby uniknąć przenikliwego wzroku Honey.

- Ale mój - stwierdziła miękkim głosem. - Obchodzi

mnie los tych ludzi.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

63

- Niech pani da spokój i przestanie mi się przeciw­

stawiać. - Spojrzał na nią ponurym wzrokiem. - Żaden

opór na nic się nie zda. Miażdżę ludzi, którzy stają mi na

drodze.

Zobaczył nagły, ostry błysk zielonych oczu, a zaraz

potem sztywny, wymuszony uśmiech kobiety.

- A więc w jaki sposób trzeba się przed panem

bronić? - zapytała spokojnie.

- Nie ma takiego sposobu - odparł z brutalną szczero­

ścią.

Nie odezwała się, lecz znów rozbłysły na chwilę jej oczy.

- Cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy - dodał.

- A może uda mi się przekonać pana do zmiany

stanowiska? Czy nie przyszło to panu do głowy?

- O co pani chodzi? - Pytanie Joshui do złudzenia

przypominało warknięcie.

- Wydaje mi się... - zaczęła niepewnie - wydaje mi

się, że w gruncie rzeczy, gdzieś głęboko, w środku, nie

jest pan aż tak złym człowiekiem, za jakiego chce pan

uchodzić. Powiedziano mi, że zatruł pan życie dotych­

czasowym administratorom domu Nell i zmusił ich do

porzucenia pracy.

- O co pani właściwie chodzi? - ponowił pytanie.

- Postanowiłam jak najszybciej poznać osobiście

Joshuę Camerona. I dlatego rozmyślnie zaparkowałam

samochód przed pańskim garażem.

- Co takiego?!

Uśmiechnęła się lekko.

- Chciałam poznać pana.

- Rozumiem. Żeby zatruć mi życie.

- Obiecuję solennie, że powstrzymam pańskie zapę­

dy. Metody, które pan stosuje, są do luftu. Nie jest pan

nadczłowiekiem. Ma pan podobne słabości jak inni

ludzie. I podobne obawy.

- Nic pani nie wie o mnie.

background image

64

SZALEŃSTWO HONEY

- Wiem więcej, niż panu się wydaje. - Honey

nabierała śmiałości. - Każdy człowiek czegoś się obawia,

panie Cameron. Nawet... - urwała, drżąc lekko. Jej

spojrzenie prześlizgnęło się po ciemnej, pobrużdżonej

twarzy stojącego obok mężczyzny. - Nawet tak bez­

względny jak pan. Despota i tyran.

- Uważa mnie pani za despotę i tyrana? - zapytał,

zachowując spokój.

- Sam pan przed chwilą potwierdził moje domysły.

Nell też jest o panu takiego zdania. Ja... ja jednak

uważam, że potrafi pan być dobry i miły, jeśli zechce.

- A pani postanowiła tak mną manipulować, żebym

okazał się dobry i miły? Czy stało się to pani życiowym

powołaniem?

- Nie chodzi o manipulowanie. To niewłaściwe okre­

ślenie.

- Przecież to jasne, że się nie zmienię. Tego pani nie

sprawi.

W promieniach nisko stojącego na niebie słońca włosy

Honey zaczęły płonąć. Jej pełne, zmysłowe usta były

wygięte w kuszącym uśmiechu.

Joshua poczuł, że brak mu powietrza. Musiał ode­

tchnąć głęboko.

- Ma pani źle w głowie.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wyglądała tak ponęt­

nie, że nie potrafił dłużej rozmawiać spokojnie. Dusił się,

brakowało mu słów.

Co gorsza, nagle uprzytomnił sobie, że zdążył już

polubić tę kobietę.

Mimo że była jego przeciwnikiem. Administratorką

znienawidzonego domu, który zamierzał zmieść z powie­

rzchni ziemi.

Ponadto Honey Rodriguez była biedna. Dobrze wie­

dział, co to ubóstwo i na co stać ludzi, którzy chcą zdobyć

pieniądze. Z tego powodu uganiało się za nim wiele

background image

SZALEŃSTWO HONEY

65

kobiet. Wiedział świetnie, dlaczego to robią, i nie dawał

się wykorzystywać. Był zawsze górą. Porzucał kochanki,

kiedy tylko przyszła mu na to ochota.

- Jesteśmy przeciwnikami - przypomniała Honey.

Kosmyk przepysznych, rudych włosów opadł jej na

policzek. Wyglądała ślicznie.

Joshua nie mógł oderwać wzroku od wydatnych,

zmysłowych ust.

- Kobieto, jeśli masz choć trochę oleju w głowie,

bierz nogi na pas i uciekaj. Ze mną nie wygrasz. Nigdy.

Zapamiętaj to sobie. Raz na zawsze - powiedział ostrze­

gawczym tonem.

- Wiem, że czasami zachowuję się głupio - przyznała

Honey. - Ale dostałam tutaj pracę i muszę robić to, co do

mnie należy.

Nagle poczuła, że traci rezon. Potężna sylwetka

stojącego obok mężczyzny działała przytłaczająco. Rzu­

ciła nerwowo okiem w stronę Filbert Steps. Postanowiła

uciekać. Ruszyła szybko w stronę drewnianych schodów,

lecz Joshua był szybszy.

Złapał ją za nadgarstki i przycisnął do ściany budynku.

- Przecież powiedział pan, żebym uciekała - używa­

jąc wybiegu, tłumaczyła zdyszanym głosem.

Kobiety garnęły się do niego. Były łatwe. Czasami

nawet musiał się od nich opędzać. Teraz jednak ogarnęło

go jakieś dziwne, dotychczas nie znane uczucie. Ujawnił

się instynkt posiadania.

- Jesteś zbyt ponętna, by ci się oprzeć - powiedział,

nie puszczając Honey.

Zacisnęła pięści i zaczęła energicznie odpychać nimi

Joshuę. W pociemniałych zielonych oczach rozbłysła złość.

Przycisnął Honey mocno do siebie. Dotykał jej teraz

prawie całym ciałem. Ogarnęło go silne podniecenie.

Opanował je szybko i spokojnym głosem zwrócił się do

kobiety uwięzionej w jego ramionach:

background image

66

SZALEŃSTWO HONEY

- Nie bój się, Honey. Nie zrobię ci krzywdy.

Przestała się wyrywać. Znieruchomiała.

Milczeli oboje.

Szorstkim palcem przeciągnął po jej policzku.

- Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z taką

kobietą jak ty - stwierdził spokojnie.

W oczach Honey ukazał się nagły strach. Jak zahip­

notyzowana patrzyła na usta Joshui przybliżające się do

jej warg. Kiedy ją pocałował, powoli założyła mu ręce na

ramiona i objęła go za szyję.

Wsunął język w głąb lekko rozwartych, zmysłowych

ust. Smakowały wyśmienicie. Ta kobieta była fascynują­

ca. Emanowała radością życia. Miała w sobie niezwykłą

świeżość. Od jednego pocałunku krew zaczęła w nim

szybko krążyć i palić jak ogień.

Chciał natychmiast posiąść tę kobietę. Wnieść do

mieszkania, rozebrać do naga i rzucić na łóżko. Wiedział, że

ma zachwycające ciało. Znacznie ładniejsze niż wszystkie

wypielęgnowane i eleganckie kobiety o figurach jak

z żurnala, z którymi sypiał od lat, kiedy tylko zechciał.

Mimo że aż drżał z podniecenia, wypuścił jednak

apetyczną zdobycz. Pozwolił Honey wyswobodzić się

z jego objęć.

Do diabła, co się z nim dzieje? Jeszcze nigdy tak się nie

czuł przy żadnej kobiecie. Honey Rodriguez rozbudziła

go. Ożywiła zmysły. Odetchnął głęboko.

- Co to było? - zapytał spokojnym głosem.

Pod zaszokowaną Honey z wrażenia ugięły się nogi.

Oparła się o ścianę i roześmiała. Nerwowo, histerycznie.

- To był przejaw zwierzęcego pociągu fizycznego

- odparła lekko. - Nigdy nie wierzyłam, że coś takiego

w ogóle istnieje.

To było znacznie więcej niż tylko zwierzęcy pociąg

fizyczny, uznał Joshua.

- Niebezpieczna zabawa - mruknął pod nosem, prze-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

67

suwając lekko palcem po rozchylonych wargach Honey.

Oboje zadrżeli.

- Panie Cameron - odezwała się po chwili -jest pan

ostatnim człowiekiem, do którego chciałabym odczuwać

jakikolwiek pociąg.

- Sympatyczna z pani kobieta - warknął z ironią.

- Wiem, co taki człowiek jak pan myśli teraz o mnie.

- Taki człowiek jak ja... - powtórzył. Ogarnęła go

złość. Zarówno na Honey, jak i na Nell, która z pewnością

obgadała go i zrobiła z niego potwora.

- Nigdy w życiu nie odczuwałam czegoś podobnego.

- Ja też - przyznał.

Patrzył na Honey i mimo złości, która go ogarnęła,

nadal jej pragnął.

- Nie chcę, żeby się to powtórzyło - oświadczyła

mocnym głosem.

- Podobnie jak ja. - Odgarnął kosmyk włosów opada­

jących na czoło. - Jeśli ma pani choć odrobinę rozsądku,

będzie pani trzymała się z dala ode mnie.

- Dlatego, że ma pan nieszlachetne zamiary?

- Nic, co mnie dotyczy, nie jest szlachetne. Zapamię­

taj to sobie, Honey Rodriguez.

- Czy zawsze ostrzega pan kobiety, żeby trzymały się

z daleka? - zapytała.

- Nie. Znajdź sobie na lato inne zajęcie. I wynoś się

stąd. Natychmiast.

- To niemożliwe.

- Uprzedzam, że zawsze osiągam to, czego zechcę.

Teraz pragnę ciebie. Ale nie jesteś w moim typie, więc

zainteresowanie twoją osobą okaże się pewnie krótko­

trwałe.

- Mówił pan, że się spieszy. Na jakieś spotkanie.

Przepraszam, że tak długo pana zatrzymywałam.

- Nic złego się nie stało. Wręcz przeciwnie. - Uśmie­

chnął się krzywo.

background image

68 SZALEŃSTWO HONEY

Honey poszła w stronę schodów. Zaraz za nią ruszył

Joshua.

Kiedy schodzili wzdłuż stromego zbocza, zrobił coś

bardzo dziwnego. W pewnej chwili pochylił się i zerwał

z krzaka żółtą różę, tę samą, którą przedtem podziwiała

Honey, i wręczył jej.

- Nie powinien pan zrywać kwiatów - upomniała go

Honey drżącym głosem. - Szybko więdną. Niech inni

ludzie także cieszą się ich widokiem.

- Zrywałem w życiu wiele kwiatów, których nawet

dotykać nie należało - powiedział, wykrzywiwszy wargi.

- Robiłem to tylko dla własnej przyjemności. Nigdy dla

cudzej.

Honey milczała. Wyczuła, że Joshua ma na myśli nie

tylko kwiaty.

- Pani Rodriguez, czy naprawdę sądzi pani, że czło­

wiek może się zmienić? - zapytał nagle.

- Tak. Pod warunkiem, że sam tego zechce - odparła

z przekonaniem.

- W przeciwieństwie do mnie nie jest pani cyniczna.

- I to mi odpowiada.

Znów zachował się nietypowo dla siebie. Z obcą

kobietą zaczął prowadzić rozmowę na dość osobiste

tematy.

- Przed naszym spotkaniem - odezwał się po chwili

- kiedy znalazłem kartkę za wycieraczką samochodu

należącego do pani, byłem przygnębiony.

- Zakłóciłam panu spokój?

- Nie o to chodzi. Dzisiaj usunięto ze szkoły moją

nastoletnią córkę za nieodpowiednie zachowanie - grobo­

wym głosem obwieścił Joshua.

- Dzieciakom to się zdarza - skomentowała Honey.

- Byłem dumny jak paw, gdy Heather znalazła się

w tak renomowanej szkole. Dzisiaj jednak, po tym, co tam

zrobiła, miałem ochotę skręcić jej kark - wyznał ponuro.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

69

- To normalna reakcja rodzica. Szybko przestanie pan

gniewać się na córkę. I niech pan będzie pobłażliwy

i serdeczny. I dowie się, co ją trapi.

Doszli do samochodu. Honey usiadła za kierownicą

Bomby.

- Nie potrafię rozmawiać spokojnie z córką - mówił

dalej Joshua. - Mam z nią kiepski kontakt. Niewiele czasu

spędzamy razem. - Spojrzał na swą rozmówczynię.

- Wygląda pani na osobę, która dobrze radzi sobie

z dzieciakami. Mnie wychowywała ulica. Dlatego teraz

za wszelką cenę usiłuję dać córce to wszystko, czego sam

nigdy nie miałem. A ona tego nie docenia i pozwala sobie

na różne wybryki.

- Normalna reakcja nastolatków - stwierdziła Honey.

- Panie Cameron, powinien pan koniecznie nawiązać

kontakt psychiczny z dzieckiem i zaufać mu. A ponadto

dobrze je traktować. To bardzo ważne. Nie wolno

rozkładać rąk i rezygnować.

- Nigdy się nie poddaję.

Honey uruchomiła silnik i spojrzała na swego roz­

mówcę.

- Ja też nie - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

- Mam nadzieję, że przyjęła pani do wiadomości

ostrzeżenie i będzie się trzymała ode mnie z daleka.

- Do zobaczenia, panie Cameron - powiedziała spo­

kojnie.

- Proszę mówić mi po imieniu - zaproponował

ciepłym głosem.

- A więc do zobaczenia, Joshua - powtórzyła miękko.

Ogarnęła go nagle fala szczęścia. Nie potrafił oprzeć

się pokusie. Była zbyt silna. Wsunął głowę do samochodu

i zbliżył usta do warg Honey. Całował delikatnie, lecz

zaborczo.

Po chwili odsunęli się od siebie. Teraz oboje obawiali się

siebie i własnych reakcji jeszcze bardziej niż poprzednio.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Johnny, daj mi wykaz nieszczęśliwych wypadków,

które ostatnio wydarzyły się na budowie. - Joshua

Cameron stał na górnym pomoście wznoszonego przy

hotelu wieżowca. Zręcznie przesadził ogrodzenie z siatki

i popatrzył w dół na zniszczoną ścianę i uszkodzony

dźwig.

- Dzięki Bogu, ludziom nic się nie stało - odparł

Johnny Midnight. - Mieliśmy cholernie dużo szczęścia.

Kiedy opadł wysięgnik, robotników już w pobliżu nie

było. Właśnie skończyli pracę.

Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie bez słowa. W ich

oczach odmalowała się ulga.

Godzinę później, siedząc za biurkiem, Joshua usiłował

śledzić rozmowę prawnika i architekta o bieżących

sprawach budowy. Skupienie uwagi przychodziło mu

z trudnością. Co gorsza, stan taki trwał od dłuższego

czasu. Od tygodnia.

Gdy obaj mężczyźni opuścili gabinet, wstał powoli zza

biurka i podszedł do okna. Rozciągał się przed nim

wspaniały widok. W mgle podnoszącej się z wód Pacyfi­

ku niknął Golden Gate Bridge. Tęsknym wzrokiem

Joshua spoglądał na pływające żaglówki. Zapragnął

znaleźć się na morzu. Chciał poczuć na twarzy ostry

powiew zimnego, słonego wiatru. Nigdy jednak w środku

tygodnia nie pozwalał sobie na żadne rozrywki.

Teraz czuł się źle. Zdesperowany, przeciągnął palcami

po włosach. W swym przeszklonym, wspaniałym gabine-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

71

cie poczuł się nagle jak w klatce. Brakowało mu powiet­

rza. Od tygodnia, to znaczy od dnia, w którym na jego

drodze stanęła Honey Rodriguez, bez przerwy o niej

myślał. Od tamtej pory nie mógł znaleźć sobie miejsca.

Nie potrafił skupić się na żadnej pracy.

Nową administratorkę sąsiedniego domu widział tylko

raz. Od pamiętnego, pierwszego spotkania unikała go

starannie. Robiła dokładnie to, co jej zalecił. Trzymała się

z daleka.

Do licha, dlaczego ciągle myślał o tej kobiecie? Jej

uśmiech prześladował go całymi godzinami. Czemu nie

potrafił skoncentrować się na pracy? Dlaczego od tygo­

dnia jeździł po całym Telegraph Hill i przyglądał się

zaparkowanym samochodom, wypatrując dużego, dziwa­

cznego, zielonego wozu? Czyżby zwariował? I dlaczego

przez cały czas miał dziwne przeświadczenie, że już

wcześniej spotkał tę kobietę?

Musiał mieć naprawdę źle w głowie, że dopuścił

do tego, by Honey Rodriguez bez przerwy zaprzątała

jego myśli. Miał ciężki tydzień. Wypadek i kłopoty

techniczne przy rozbudowie hotelu. Trudności przy

sfinalizowaniu brazylijskiego projektu. Przejmowanie

hoteli Wyatta też szło jak po grudzie. Dzisiaj do­

wiedział się, że żona Huntera uniemożliwiła mu wykup

dalszych akcji firmy i że on swego pakietu nie zwię­

kszy.

Był zaskoczony, że niedoświadczona w interesach

pani Wyatt zdobyła się na odważne posunięcie. Jakim

cudem zdobyła dodatkowe pieniądze, znalazła partnera

i sfinansowała zakup w Vegas podupadającego hotelu

z kasynem? Joshua zachodził w głowę, jak to się stało.

Miał jednak małe szanse, żeby poznać odpowiedź na

nurtujące go pytania. Sam był już właścicielem mak­

symalnej liczby kasyn, na jaką zezwalały przepisy. Nie

mógł więc przejąć żadnego hotelu Wyatta, chyba że

background image

72

SZALEŃSTWO HONEY

sprzedałby wcześniej któreś ze swych świetnie pro­

sperujących kasyn.

A więc ekspansja Joshui została zastopowana. I to

przez kogo? Przez kobietę! Groźby Cecilii, córki Huntera

Wyatta, zaczynały się spełniać.

Na dodatek, własna córka dawała mu coraz dotkliwiej

do wiwatu. Zmieniała życie w prawdziwe piekło. Od

kiedy Johnny Midnight przywiózł Heather ze szkoły na

stałe do domu, złościła się i bez przerwy przeciwstawiała

ojcu. Ze wszystkiego robiła problemy. Jeszcze większe

niż wtedy, kiedy opuściła ją matka.

Przed dwoma dniami Joshua nie wytrzymał i skrzy­

czał córkę za to, że całymi nocami siedzi przed telewi­

zorem. Doszło do głośnej awantury. Nie mógł spokoj­

nie patrzeć na postępowanie dziewczyny. Sypiała do

południa, słuchała okropnej muzyki lub rozmawiała

godzinami przez telefon. I w ten sposób spędzała czas.

Kiedy zaproponował, że zatrudni ją w firmie, odmówi­

ła.

Zgnębiony Joshua postanowił posłać Heather do let­

niej szkoły. Zgodziła się po długich namowach, stawiając

warunek, że ona sama wybierze miejsce nauczania.

Oczywiście, postąpiła bezsensownie. Zdecydowała się

pójść do pierwszej z brzegu, kiepskiej szkoły. Tylko

dlatego, że znajdowała się w pobliżu domu. Heather

lubiła chodzić po okolicy i nawiązywać znajomości

z przeróżnymi ludźmi mieszkającymi w sąsiedztwie.

Joshua odpędził przykre myśli o córce. Wrócił do

biurka i ponownie usiłował skoncentrować się na pracy.

Nie udało się skończyć jej przed siódmą. Zły, wepchnął

do teczki rysunki konstrukcyjne modernizowanego hote­

lu i pojechał do domu.

Zjadł samotnie marną kolację. Przeszedł potem do

gabinetu i zabrał się do pracy. Zanim przeczytał kilka

sprawozdań, w drzwiach pokoju stanęła Heather.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

73

- Tato, wiem, że nie chcesz mnie widzieć - zaczęła

smutnym głosem.

Podniósł wzrok znad dokumentów rozłożonych na

biurku i popatrzył na córkę. Z długimi, przetłuszczonymi,

opadającymi na ramiona włosami, w czarnej bawełnianej

koszulce i czarnych szortach wyglądała okropnie. Joshua

nie znosił dziewcząt ubranych na czarno. Heather nie

miała za grosz dobrego smaku.

Potrzebna jej matka, pomyślał. Zrobiłaby coś z ubra­

niem, z okropnymi włosami. Pomogłaby także córce

w innych dziewczyńskich sprawach.

- Wiem, że ci przeszkadzam - powtórzyła Heather od

progu.

- Usiłuję pracować - wyjaśnił kwaśno, ledwie panu­

jąc nad ogarniającym go rozdrażnieniem.

- Od kiedy odeszła mama, ciągle ci zawadzam. - Usta

dziewczynki wygięły się w podkówkę. - Jestem niepo­

trzebna.

Joshua zacisnął zęby. On sam czuł się podobnie, ale

przecież nie mógł przyznać się do tego córce. Milczał.

Odłożył ołówek i przeciągnął palcami po włosach.

- Powiedz, dlaczego mama mnie zostawiła, urodziła

nowe dziecko i w ogóle nie chce mnie u siebie widzieć?

- nadal pytała rozżalona Heather.

Do diabła, przecież Monika uciekła z innym mężczyz­

ną!

Pełne goryczy słowa córki wywołały nową falę złości

Joshui na żonę.

- Tato... - dziewczynka nie dawała za wygraną.

- Na litość boską, daj mi wreszcie spokój! - warknął.

- Przestań zadawać pytania na temat matki.

- Nigdy nie chcesz o niej rozmawiać.

Popatrzył bez słowa na córkę.

- Tato, a czy ty kiedykolwiek kochałeś mamę? - za­

pytała.

background image

74

SZALEŃSTWO HONEY

Odsunął się z krzesłem od biurka. Wstał. Przeszedł

przez pokój. Otworzył szerokie drzwi i wyszedł na

przestronny balkon. Poczuł na twarzy powiew zimnego

powietrza, przesyconego solą i niosącego zapach mo­

rza.

Zacisnął ręce na balustradzie. Heather przywołała

bolesne wspomnienia związane z byłą żoną. Prawda była

gorzka. Z Moniką ożenił się dla pieniędzy oraz ze

względu na jej wysoką pozycję społeczną i rozległe

rodzinne koneksje. Postawił na swe małżeństwo i starał

się być dobrym mężem. Żoną jego została jednak roz­

puszczona, zepsuta dziewczyna, która miała za nic

ambitnego, pracowitego chłopaka z niskich sfer i dawała

mu to ciągle do zrozumienia. Kariera życiowa była dla

nich czymś ważnym, lecz oboje pojmowali ją inaczej.

Monika nie mogła zrozumieć, dlaczego Joshua zaharo-

wuje się na śmierć, mimo że mają pieniądze.

Bez przerwy wytykała mu brak czasu i chęci uczest­

niczenia w przyjęciach, niedostatek towarzyskiej ogłady,

dorobkiewiczostwo i wiele innych rzeczy. Ich drogi

szybko się rozeszły. Zaraz po urodzeniu się córki.

Monika rzuciła Joshuę dla mężczyzny z wyższych

sfer. Pochodzącego z jej środowiska i mającego dobre, bo

stare pieniądze.

- W przeciwieństwie do ciebie on ma prawdziwą

klasę - rzuciła w twarz mężowi, pakując walizki do

bagażnika. - Ty nadal jesteś nikim. Może kiedyś się

przekonasz, że pieniądze to nie wszystko.

Heather wyszła na balkon i stanęła obok ojca.

Joshua westchnął głęboko. Monika odeszła. Założyła

nową rodzinę. A on sam musi zapomnieć o przeszłości

i zacząć prowadzić spokojne życie. Heather nie zamierza­

ła rezygnować.

- Tato, dlaczego mama od nas odeszła? - ponowiła

pytanie.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

75

- Ze względu na mnie - mruknął ze złością. - Uważa­

ła, że śmierdzę rynsztokiem, w którym wyrosłem.

- Nie mogła tak o tobie pomyśleć! - Heather stanęła

w obronie matki. - A dlaczego ty nie zachowujesz się

jak... jak prawdziwy ojciec? Johnny Midnight jest dla

mnie o wiele lepszy!

Bo nie umiem postępować z dzieciakami, przyznał

w myśli Joshua. Johnny jest inny. On potrafi.

- Bywasz dla mnie opryskliwy i przykry. Zawsze.

- Heather dalej oskarżała ojca.

- Do diabła, a czy wiesz, jakie ja mam z tobą kłopoty?

- wybuchnął. - Ile muszę znosić przez ciebie?

- Tato, nie chcę sprawiać ci przykrości. Ale proszę,

nie usuwaj mnie ze swego życia. Pragnę być blisko ciebie.

Po policzku Heather potoczyła się łza.

Dziewczynka pragnęła teraz znaleźć ukojenie w ra­

mionach ojca. Lecz zgorzkniały Joshua nadal stał bez

ruchu i tępym wzrokiem patrzył na córkę.

Cofnęła się, zaczęła głośno łkać, a potem odwróciła się

i wybiegła z pokoju.

- Heather! - znękanym głosem zawołał Joshua.

Ruszył za córką w dół schodów. Wpadła do swego

pokoju i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Nie było sensu iść

teraz do Heather. Joshua był kiepskim ojcem i zdawał

sobie z tego sprawę. Nagle pomyślał o Honey Rodriguez.

Ta kobieta na pewno potrafiła postępować z dzieciakami.

Miła i współczująca, z pewnością umiałaby cierpliwie

wysłuchiwać zwierzeń.

Do diabła z tą kobietą! Miał jej za złe, że od spotkania

przed domem na Telegraph Hill unikała go jak ognia.

Podszedł do biurka i popatrzył tępo na rozłożone

rysunki techniczne. Nie potrafił myśleć o pracy. Marzył

tylko o jednym. Żeby znów zobaczyć Honey.

Rozzłościła go ta myśl. Zaklął głośno. Wyszedł znów

na balkon. Spojrzał w dół stromego zbocza. Pod jego

background image

76

SZALEŃSTWO HONEY

stopami ciągnęły się ogrody. Na drewnianych schodach

przy rozłożystej palmie dostrzegł obejmującą się parę.

Powoli przesunął wzrok i zatrzymał go na budynku

należącym do Nell. Odszukał okna Honey.

Paliło się u niej światło! Na ten widok serce pod­

skoczyło Joshui do gardła.

Wstrzymał oddech, kiedy zaraz potem w oknie ukaza­

ła się jej sylwetka. Zdawało mu się, że patrzy na jego dom.

I w ciemnościach odkryła właściciela. Po chwili zaciąg­

nęła zasłonę.

Joshua nadal nie spuszczał wzroku z oświetlonego

okna. Przejrzysta zasłona umożliwiała śledzenie ruchów

kobiety znajdującej się w pokoju. Po chwili jej postać

stała się znów dobrze widoczna.

Honey Rodriguez zamierzała iść spać. Stojąc przy

oknie, zaczęła się rozbierać.

Joshua widział, jak ściąga bluzkę i rzuca beztrosko na

podłogę. Potem powoli, leniwie przeciąga szczotką po

włosach. Chwilę później rozpięła biustonosz.

Na widok niczym nie skrępowanych piersi Joshua

zaczął tracić zmysły. Aż do bólu pragnął dotknąć ak­

samitnej skóry półnagiej kobiety. Mignął mu przed

oczyma ponętny zarys jej brzucha i kształtne, pełne

biodra. Samo wspomnienie pocałunku, który przed tygo­

dniem złożył na wargach Honey, sprawiło, że przeszył go

ostry dreszcz.

Chciał krzyknąć. Pragnął zawołać do stojącej przy

oknie kobiety i usłyszeć jej głos. Pragnął rozmowy.

Honey Rodriguez była mu teraz niezbędna.

Oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy zgasiła światło.

Nie miał po co dłużej stać na balkonie. Wszedł do pokoju

i popatrzył na telefon stojący na biurku. Zadzwonić?

Joshua wahał się przez chwilę. Potem zacisnął palce na

słuchawce. Wysunął szufladę i wyjął wąski, czarny notes.

Wykręcił numer. Ale należący nie do Honey Rod-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

77

riguez, lecz do Simone, aktualnej kochanki. Umówił się

z nią na następny wieczór. Miał nadzieję, że zbliżenie

seksualne pozwoli mu zapomnieć o kobiecie, której

naprawdę pragnął.

Spotkanie z kochanką okazało się fiaskiem. Fatalnym

zakończeniem kiepskiego tygodnia. Po kolacji Joshua nie

poszedł z Simone do łóżka, lecz oświadczył jej, że muszą

się rozstać. Następnego ranka polecił sekretarce kupić

diamentowy naszyjnik i z pożegnalnym bilecikiem wy­

słać Simone.

Zadzwoniła od razu po otrzymaniu kosztownego

prezentu. Bez żadnych podziękowań zapytała lekko

rozbawionym głosem:

- Kim jest ta szczęśliwa dziewczyna?

- Heather wróciła na stałe do domu.

- Nie mam na myśli twojej córki.

- To o co ci chodzi?

- Ostatnio się zmieniłeś. Stałeś się inny niż poprzed­

nio. Jestem pewna, że to wpływ jakiejś kobiety. Czyżby

tym razem trafiła kosa na kamień? - Odkładając słuchaw­

kę Simone wybuchnęła głośnym, gardłowym śmiechem.

W poniedziałek rano Joshua raźnym krokiem wszedł

do gabinetu, przysięgając sobie, że już nigdy więcej

żadna kobieta nie zakłóci mu spokoju ducha. Gdy

znalazł się za biurkiem, rzucił okiem na zegarek.

Johnny Midnight się spóźniał. Mieli obaj przedys­

kutować sprawy związane z przejęciem firmy Wyatta.

Z sekretariatu dobiegał rozbawiony głos sekretarki.

Był to znak, że Johnny się zjawił. Zawsze był miły dla

kobiet. Sam jednak od lat nie miał stałej partnerki i żył

samotnie.

Prawnik z wesołą miną wszedł do gabinetu. W ręku

trzymał szklankę coli z lodem. Na widok ponurej miny

szefa natychmiast spoważniał. Odstawił drinka na stolik.

- Spóźniłeś się - warknął Joshua.

background image

78

SZALEŃSTWO HONEY

- Przyskrzynił mnie gliniarz. Musiałem zapłacić

mandat i wysłuchać długiego kazania. - Johnny zdjął

skórzaną kurtkę i rzucił na oparcie krzesła. Odwrócił się

do młodego chłopaka stojącego w drzwiach. - Podejdź.

Nie bój się. Pan Cameron jest już po śniadaniu, więc cię

nie zje - zażartował.

Chłopak był wysoki. Brudny i nędznie ubrany. Trzy­

mał ręce w kieszeniach i patrzył spode łba. Wyglądał

okropnie. Miał podbite oko, przeciętą wargę i spuchnięty

policzek.

- To jest Tito Pascale - przedstawił go Johnny.

- Pracuje u nas. Jest świetnym spawaczem. Mieszka w tej

samej dzielnicy, z której się wywodzimy.

- A co to mnie obchodzi? - warknął Joshua. - Mów

wreszcie, do diabła, po co go tu przyprowadziłeś.

- Tito prosi o parę dni zwolnienia. Zachorowała mu

matka.

- Prowadzę firmę, a nie instytucję charytatywną. Na

budowie mamy opóźnienia. Wiesz dobrze, Johnny, że

takich próśb nie uwzględniam.

- To bardzo ważna sprawa! - wybuchnął nagle

dotychczas milczący chłopak. - Panie Cameron, są mi

potrzebne dwa dni urlopu. Lubię moją pracę i bardzo ją

cenię. Nie chcę jej stracić. Ale moja matka...

- Nie wciągaj w to matki - upomniał go Joshua.

- Biłeś się. Wpadłeś w jakieś tarapaty. O co naprawdę

chodzi?

Tito Pascale popatrzył na obu mężczyzn zgnębionym

wzrokiem.

- Nie mogę panu powiedzieć. To sprawa osobista.

Panie Cameron, proszę o pomoc. Niech pan mi zaufa.

- Nie mam zwyczaju pomagać nikomu. - Głos szefa

firmy zabrzmiał nieprzyjaźnie.

- Taki bogacz jak pan już dawno zdążył zapomnieć, co

to bieda! - wybuchnął nagle zdenerwowany Tito Pascale.

background image

SZALEŃSTWO HONEY 79

Joshua poczuł na sobie palące, nienawistne spo­

jrzenie młodego człowieka.

- Nie - powiedział cicho. - Nie zapomniałem.

- Panie Cameron, w ciągu dwu dni muszę znaleźć

nowy kąt dla matki. Ojczym znów ją pobił. Znacznie

dotkliwiej niż mnie. Zabrał nam cały dobytek. A teraz

zagroził, że wróci z bronią i zabije matkę. Za wszelką

cenę muszę powstrzymać tego drania!

Joshua odwrócił się powoli w stronę chłopaka.

- Dobrze. Pomogę ci - powiedział. Wyciągnął książe­

czkę czekową. - Masz dwa dni urlopu. I trochę pieniędzy.

Ale nie wolno ci zrobić żadnego głupstwa. - Podał

wypisany czek zdumionemu chłopcu. - Pamiętaj, to tylko

pożyczka.

- Dziękuję, panie Cameron! Obiecuję, oddam wszyst­

ko!

- Masz trzymać się z daleka od wszelkich rozrób.

Oszołomiony chłopak skinął głową i ruszył do wyjś­

cia.

Joshua zwrócił się do Johnny'ego:

- Odnajdź ojczyma Tita i przyprowadź do mnie tego

łajdaka.

- Zrobi się. - Prawnik uśmiechnął się szeroko.

- Co tak cię bawi? - podejrzliwie zapytał Joshua.

- Twoja reakcja - odparł Johnn.

- Przecież to do ciebie chłopak przybiegł, żeby prosić

o pomoc, bo masz miękkie serce. Dlaczego więc sam się

tym nie zająłeś? Po co go tutaj przyprowadziłeś?

Johnny upił łyk coli. Udał, że nie słyszy pytania.

- Ciepło dziś - stwierdził. - Cały lód roztopił się

w szklance.

- Gadaj wreszcie, czemu, do diabła, sprowadziłeś go

tutaj!

- Robiłem eksperyment, który potwierdził moje do­

mysły. - Johnny odstawił drinka. - Zmieniłeś się, stary.

background image

80 SZALEŃSTWO HONEY

I to od chwili, w której poznałeś córkę Wyatta. Stałeś się

bardziej miękki.

- Miękki? - z niesmakiem powtórzył Joshua. - Prze­

cież nie obchodzą mnie inni ludzie.

- Szkoda - ze smutkiem skomentował Johnny wypo­

wiedź szefa.

- Twierdzisz, że złagodniałem? Szybko wrócę do

normy.

- Zostań taki, jaki teraz jesteś. Podoba mi się to nowe

wcielenie. Ale zachodzę w głowę, w jaki sposób udało się

pannie Wyatt tak bardzo zaleźć ci za skórę. Widziałeś ją

przecież zaledwie jeden raz. I to tylko w szpitalu.

- Cecilia Wyatt nie ma z tym nic wspólnego.

- A więc kto? - zapytał zdziwiony Johnny, nie licząc

na to, że usłyszy jakieś zwierzenia.

Tym razem się pomylił.

Joshua zrobił dziwną minę.

- Poznałem kogoś - wyznał niepewnym głosem.

- Świetnie!

- Fatalnie!

- Kim jest ta kobieta?

- Sąsiadka. Nowa administratorka domu Nell. Ma rude

włosy. - Joshua nabrał powietrza. - Tylko raz ją widziałem

- dodał szybko. - Ale to babka bez klasy. Nie w moim typie.

- Joshua, natychmiast dzwoń do niej i zaproponuj

randkę.

- Nie!

- No to daj mi jej numer, sam zatelefonuję i się z nią

umówię. Jeśli chodzi o damskie towarzystwo, jestem

mniej wybredny.

- Nie dam ci jej numeru. Trzymaj się z dala od tej

kobiety! - warknął Joshua.

Nie miał za grosz poczucia humoru. Także teraz.

W jego głosie zdumiony Johnny wyczuł nutę zazdrości.

Roześmiał się głośno i szklanką coli wzniósł toast.

background image

SZALEŃSTWO HONEY 81

- Twoje zdrowie, staruszku. Założę się, że tym razem

się nie wywiniesz. Wpadłeś w sidła tej kobiety.

- Daj mi święty spokój! Idź do diabła!

Rozbawiony Johnny wstał, wziął kurtkę i przerzucił ją

przez ramię. Był gotów do wyjścia.

- Koniecznie do niej zadzwoń! - zawołał od drzwi.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Co za koszmarny pech! Dlaczego właśnie dzisiaj

Bomba do reszty odmówiła posłuszeństwa?

Bliska łez, Honey wzięła do ręki wytłuszczoną słucha­

wkę telefonu stojącego na brudnej ladzie w warsztacie

samochodowym. Usłyszawszy wyrok z ust mechanika,

była bliska załamania się na dobre. Fun Lu, który stale

opiekował się Bombą, za jej uruchomienie zażądał tym

razem aż pięciuset dolarów!

Musiała zadzwonić do domu. Do Maria. Wystukała

numer. Długo czekała, zanim chłopak raczył podnieść

słuchawkę. Kiedy wreszcie to zrobił, najpierw usłyszała

walenie w bęben, a dopiero potem beznamiętny, znu­

dzony głos pasierba. Powiedziała mu o awarii samo­

chodu.

- Nic mamy pięciuset dolarów - dodała Honey.

Dlaczego, u licha, usiłowała się tłumaczyć przed chłopa­

kiem? Żył przecież własnym życiem. Dla niego liczyły

się tylko dziewczyny, muzyka, motocykl, praca i szkoła.

Dokładnie w takiej kolejności. - Przyjedź po mnie do

warsztatu. Natychmiast - poleciła, odkładając słuchawkę,

zanim Mario zdążył zaprotestować.

Zniechęcona przeciwnościami losu, podeszła do sa­

mochodu. Spod Bomby wystawały tylko obszarpane

nogawki dżinsów i brudne tenisówki mechanika.

- Fun Lu, czy naprawa musi rzeczywiście tak drogo

kosztować? - spytała. - Pięćset dolców to kupa forsy. Nie

mam tyle - dodała zgnębiona.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

83

- Nie będzie pięciuset dolarów, nie będzie samochodu

- stwierdził lakonicznie Chińczyk.

- Nie będzie samochodu! Nie będzie samochodu!

- zaczęła skrzeczeć papuga. Klatka z ptakiem, wyjęta

z popsutego wozu, stała na podłodze w warsztacie.

Honey pochyliła się i pstryknęła palcem w wygięty

pręt klatki.

- Zamknij się, Szmaragd! - nakazała niesfornemu

stworzeniu.

O dziwo, nastroszony ptak tym razem posłuchał

i zamilkł.

Mechanik wysunął się spod samochodu.

- No to co? Mam go robić czy nie? - zapytał.

Honey musiała szybko powziąć decyzję, ale nie mogła

się skupić. Była ogłuszona panującym wokół jazgotem.

Z radia stojącego w jednym końcu warsztatu dochodziły

przeraźliwie głośne dźwięki rock and rolla. Pomiesz­

czenie było ciasne, zagracone i brudne. Cuchnęło smarem

i benzyną.

Otworzyła nerwowo torebkę i wyciągnęła książeczkę

czekową. Właściwie nie musiała jej sprawdzać. Wiedziała,

jak kiepsko przedstawiają się jej finanse. Z torebki

wypadło na ziemię czasopismo. Kiedy Honey pochyliła

się, żeby je podnieść, z fotografii na okładce popatrzyły na

nią lodowate, niebieskie oczy Joshui Camerona.

Wstrząsnął nią ten widok. Z trudnością opanowała

emocje, które wywoływał w niej ten mężczyzna. Zwinęła

magazyn i wepchnęła go do torebki. Z wrażenia zapomnia­

ła sprawdzić w książeczce stan swego konta.

- No, dobrze, Fun Lu. Reperuj samochód - zdecydo­

wała z ciężkim westchnieniem.

Zadowolony Chińczyk obdarzył klientkę szerokim

uśmiechem.

Podniosła z ziemi klatkę z papugą i wyszła przed

garaż. Musiała tu czekać na przyjazd Maria.

background image

84

SZALEŃSTWO HONEY

Mimo woli zaczęła myśleć o Joshui. Zadając sobie

wiele trudu, przeniosła się na Telegraph Hill nie po to, by

przed nim uciekać. Dlaczego więc przez pełne dziesięć dni

parkowała samochód u stóp wzgórza i pracowicie pięła się

za każdym razem w górę stromymi, drewnianymi schodami

- po to tylko, żeby go nie spotkać?

Czyżby obawiała się Joshui Camerona?

Zaniepokoił ją fakt, że wcale nie był potworem, za

jakiego poprzednio go uznawała. Najgorsze jednak było

to, że w tym mężczyźnie pociągało ją dosłownie wszyst­

ko. Zarówno jego wady, jak i zalety. Bezwzględność

i łagodność. Wystarczyło, aby ją pocałował, a już

zapragnęła na zawsze pozostać w jego ramionach! To

było niesłychane!

Po śmierci Mike'a zamknęła się w sobie. Zaczęła

prowadzić pustelniczy tryb życia. Kontemplując, a zara­

zem idealizując przeżyte z mężem chwile, nie była wobec

siebie szczera. Teraz, w obecności Joshui Camerona,

poczuła się nagle swobodna. Nieokiełznana. Odrodzona.

Odmłodzona. Wystarczyło, że ją pocałował, a natych­

miast zdała sobie sprawę z tego, jak ponure i puste

wiedzie życie.

Honey miała wykryć słabe strony Joshui Camerona.

Zamiast tego z bolesną ostrością ujawniła własne. Nie

tylko jej ojcu groziło teraz niebezpieczeństwo ze strony

tego bezlitosnego i groźnego człowieka.

Był uwodzicielem. Z łatwością zdobywał kobiety.

Honey postanowiła sprawdzić na własnej skórze tę jego

umiejętność. Aby pomóc ojcu, musiała sama zaryzyko­

wać.

Smętne myśli przerwał ryk nadjeżdżającego motocyk­

la.

Potężna maszyna zatrzymała się tuż przed Honey,

wzbijając w górę tuman kurzu, żwir i śmieci oraz

wprawiając papugę w śmiertelne przerażenie.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

85

Dwie nastolatki w kusych spódniczkach patrzyły

z zachwytem na Maria.

- Po co te głupie popisy? - warknęła Honey.

Rozpuszczony chłopak nawet nie spojrzał na nowe

wielbicielki. Ściągnął kask i uśmiechnął się szeroko,

zachwycony reakcją, jaką wywołał jego efektowny i głoś­

ny przyjazd. Był ślicznym chłopcem. Niepospolitą urodę

odziedziczył po matce, która była Włoszką. Świetnie

wiedział, jak duże wrażenie jego wygląd robi na dziew­

czynach.

- Czemu przyjechałeś tak późno? - spytała Honey.

- Wpadłem po drodze do sklepu. - Rozpiął suwak

skórzanej kurtki i zza pazuchy wyciągnął pomiętą papiero­

wą torbę. - Chcesz coś przegryźć? Jesteś głodna?

Na widok świeżutkiego, pachnącego rogalika Honey

napłynęła ślinka do ust.

- Zjadłem trzy - stwierdził. Nie było w tym nic

dziwnego. Od dziecka miał wilczy apetyt.

- Jak tam w szkole? - zagadnęła.

Spuścił wzrok.

- Byłeś na lekcjach?

- Opuściłem tylko angielski - mruknął pod nosem.

- Mario, jak możesz! - Honey zamilkła. Wiedziała, że

na nic się nie zdadzą żadne połajanki. - Ruszamy do

domu. Ale pamiętaj, masz jechać ostrożnie. Powoli

- nakazała. - Ze względu na Szmaragda.

Mario odetchnął z ulgą. Dziś mu się upiekło. Minęło

go kazanie. Podał Honey kask.

- Będę jechał wolniej także ze względu na ciebie

- dodał z uśmiechem. - Czy każesz mi znów zatrzymać

się na samym dole, a potem zasuwać na piechotę po tych

koszmarnych schodach?

Honey usadowiła się za Mariem. Jedną ręką objęła go

w pasie. W drugiej trzymała klatkę z papugą.

- Dziś zatrzymamy się przed domem - zdecydowała.

background image

86

SZALEŃSTWO HONEY

- No, no, postanowiłaś wreszcie stawić czoło potęż­

nemu Cameronowi. - W głosie chłopaka przebijał wyraź­

ny podziw. - Jesteś bardzo dzielna.

Mario ma rację, pomyślała Honey. Jestem odważna.

Także dlatego, że zdecydowałam się wsiąść na ten

cholerny motocykl.

Potężna czarna maszyna wyprzedziła z rykiem silnika

niski, sportowy wóz Joshui Camerona, jadącego w górę

po stromej Union Street.

- Co za kretyni! - warknął do córki. - Przecież te

szczeniaki się pozabijają! Zresztą dla wszystkich stano­

wią zagrożenie.

Zabrał Heather po lekcjach ze szkoły. Podjechali

potem pod sklep spożywczy, żeby kupić coś na kolację.

Dziewczyna siedziała milcząca i naburmuszona. Miała za

złe ojcu, że nie pozwolił zaprosić jej do domu na weekend

jednej z koleżanek.

Potężny motocykl zatrzymał się na czerwonych świat­

łach. Joshua stanął obok. Heather z ciekawością zaczęła

przyglądać się młodocianemu kierowcy. Z chodnika

jakaś nastolatka machała mu ręką.

- Pewnie też chciałaby się z nim przejechać - głośno

skomentowała Heather gest dziewczyny. - Nic dziwnego,

facet jest super...

Czy ta smarkata wygaduje takie bzdury tylko dlatego,

żeby go drażnić? zastanawiał się Joshua. Przecież nie

miała w ogóle pojęcia, jak okropni i niebezpieczni są tacy

młodzi gangsterzy rozbijający się na motorach. Z trudem

zmusił się, żeby nie skomentować uwag córki.

- Tato... - zaczęła.

Joshua nie słuchał. Byli o kilka przecznic od domu.

Mimo woli zatrzymał wzrok na dość obfitych kształtach

pasażerki potężnego motocykla.

Była ubrana w zielone szorty. Spod czarnego kasku

background image

SZALEŃSTWO HONEY

87

wymykały się kosmyki jej rudych włosów, poruszające

się na wietrze. Miała na sobie zieloną koszulkę,

ściśle przylegającą do ciała. Joshua ze zdumieniem

zobaczył nagle, że dziewczyna na motocyklu trzyma

w jednym ręku klatkę z jakimś dużym, barwnym

ptakiem.

Taka wariacka jazda powinna być zabroniona. I pew­

nie jest, pomyślał Joshua.

Zapaliło się zielone światło. Motocyklista i jego

pasażerka ruszyli ostro pod górę. Kiedy skręcali w Mont­

gomery Street, zapiszczały opony.

Po chwili Joshua wykonał ten sam manewr. Podjeż­

dżając pod dom, ku nieopisanemu zdumieniu zoba­

czył, że potworna maszyna zatrzymała się tuż obok jego

własnego garażu!

Najpierw zsiadła dziewczyna. Ostrożnie postawiła na

ziemi klatkę z ptakiem. Musiała ścierpnąć podczas jazdy,

gdyż teraz przeciągała się i powoli rozprostowywała

plecy. Potem zdjęła ochronny kask.

Wokół jej głowy rozsypała się chmara rudych włosów.

Jarzyły się w popołudniowym słońcu. Dopiero teraz

Joshua poznał, kogo ma przed sobą.

Spotkały się ich oczy.

Ale ze mnie głupiec, uznał. Powinienem od razu się

domyślić, kto wjeżdża na Telegraph Hill na tym choler­

nym motorze!

Honey Rodriguez. Zatopił spojrzenie w jej zielonych

oczach. Wydawała się poruszona przypadkowym spot­

kaniem i jakby trochę wystraszona jego widokiem. Po

dłuższej chwili z trudem oderwał wzrok od spłonionej

kobiecej twarzy.

Poczuł się okropnie. Jakby ktoś zdzielił go obuchem

przez głowę. A więc tak miały się sprawy! Honey

Rodriguez ma młodocianego kochanka! Chodzi do łóżka

ze szczeniakiem! Ta myśl zdruzgotała Joshuę. Z furią

background image

88

SZALEŃSTWO HONEV

wcisnął przycisk automatu służącego do otwierania

drzwi. Chciał jak najszybciej znaleźć się w garażu.

Sypia z młodym gangsterem. A przecież mogła mieć

mnie, pomyślał, lecz zaraz potem uznał, że nie wchodziło

to w ogóle w rachubę. W każdym razie zadawała się

z bezczelnym smarkaczem. Karygodny to występek. Nie

do darowania.

Młody motocyklista zdjął kask. Miał długie, lśniące

włosy. Był opalony lub miał bardzo śniadą cerę. I świetnie

zbudowany. Nie mógł mieć więcej niż jakieś dwadzieścia

dwa lata.

- Tato - po długim milczeniu ponownie odezwała się

Heather. Joshua niemal zapomniał o obecności córki.

- Śliczny chłopak, prawda? - Nie odrywała wzroku od

zgrabnej sylwetki towarzysza Honey Rodriguez. - Cieka­

wa jestem, gdzie oni mieszkają.

Chłopak oglądał uważnie motocykl. Heather zaczęła

gwałtownie machać mu ręką. Kiwnął jej głową, po czym

podniósł z ziemi klatkę z ptakiem, wolną rękę położył na

ramieniu Honey i oboje podążyli w dół Filbert Steps.

Na widok spojrzenia, jakim szczeniak obrzucił Heat­

her, równocześnie władczym ruchem gładząc szyję swej

towarzyszki, Joshua aż zazgrzytał zębami.

Garaż stanął wreszcie otworem. Samochód znalazł się

w środku. Joshua błyskawicznie wcisnął przycisk zamy­

kający drzwi pomieszczenia i groźnym tonem zwrócił się

do córki:

- Zostaw w spokoju tego chłopaka. Widziałaś prze­

cież, że ma już dziewczynę.

- Ale ona jest dla niego za stara - zauważyła Heather.

- Masz rację - cicho mruknął Joshua.

Z kuchennego okna można było obserwować zatokę.

Joshua miał stąd dobry widok także na okno sypialni

należącej do Heather.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

89

W stronę zatoki nawet nie spojrzał. Nie zwracał także

większej uwagi na steki położone na rozgrzanym ruszcie ani

na dwa ziemniaki włożone do kuchenki mikrofalowej. Ani

on, ani Heather nie lubili w ten sposób przygotowanych

kartofli, ale oboje byli kiepskimi kucharzami i tylko na takie

jedzenie własnej produkcji było ich stać.

Joshua ze złością oderwał wzrok od okna sypialni

Honey i podszedł do szafki, żeby zrobić sobie drinka.

Potrzebował czegoś mocnego. Czystej whisky z lodem.

Dużo whisky, mało lodu. Butelkę, którą wyciągnął teraz

z szafki, dostał kiedyś w prezencie. Częstował tą whisky

gości, sam rzadko kiedy pozwalał sobie na szklaneczkę

alkoholu.

Z pierwszego piętra docierała do Joshui przeraźliwie

głośna muzyka. Na ogół nie znosił takich hałasów, dziś

jednak szalony rytm jazgotliwych dźwięków korespon­

dował ze znacznie szybszym niż zwykle rytmem jego

serca.

W sypialni Honey zapaliło się światło. Stała przy oknie,

mając obok siebie młodego kochanka. Odwróciła się w jego

stronę. W tym geście było wiele czułości. Potem długo

rozmawiali z wyraźnym ożywieniem. Widok ich sylwetek

doprowadzał Joshuę do białej gorączki.

Czy ten cholerny szczeniak mieszka razem z tą

kobietą? Jak mogła do tego dopuścić!

Wychylił szklankę do dna i nalał sobie następną,

równie solidną porcję whisky. Wypił ją jednym haustem.

Poczuł, jak pali go pusty żołądek. Joshua miał uraz na

punkcie alkoholu. Przypominał mu poczynania ojca. To

wszystko, co w domu wyprawiał po pijanemu, zanim do

siebie strzelił.

W sypialni Honey nadal było widno. Co pewien czas

Joshua dostrzegał sylwetki krążących postaci. Światło

zgasło dopiero późno w nocy. Do tej pory Joshua zdążył

spalić na ruszcie oba steki i wypić zbyt wiele whisky.

background image

90 SZALEŃSTWO HONEY

Kiedy szedł po schodach do swego pokoju, czuł się

okropnie.

Było mu niedobrze. Bardzo niedobrze. Stan ten doty­

czył zarówno duszy, jak i ciała.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego ranka Joshua czuł się jeszcze gorzej.

Z gigantycznym kacem zasiadł do pracy. Wziął do ręki

filiżankę mocnej kawy, gazetę, a także grube akta sprawy

sieci hoteli Wyatta, i wyszedł na balkon.

Kiedy Heather przebywała w internacie, w soboty

jeździł systematycznie do biura. Teraz zaczął pracować

w domu.

Wczoraj wieczorem, tuż po kolacji, zjawiła się kole­

żanka Heather, mimo że Joshua zabronił córce zapraszać

gości na weekend do domu. Ojciec dziewczyny podwiózł

ją pod dom, wystawił z samochodu walizkę i od razu

odjechał. Joshua wypił zbyt wiele, nie mógł więc odwieźć

koleżanki córki do domu. Heather postawiła na swoim,

wygrywając z ojcem następną batalię.

Joshua usiadł przy balkonowym stoliku i zaczął

przeglądać gazetę. Jego uwagę przyciągnął tytuł na

pierwszej stronicy:

„Sam Douglas zastrzelony".

Senator Sam Douglas był mężem Lacy. Kobiety

będącej jedyną miłością w życiu Johnny'ego Midnighta.

Śmierć Douglasa może wiele zmienić, uznał Joshua.

Pomyślał ciepło o Lacy. Może jednak nie była tak

wyrachowana, jak twierdził Johnny, i rzeczywiście ko­

chała Sama.

Artykuł był poświęcony opisowi zasług Douglasa

w senacie, a także wstępnym ustaleniom śledztwa doty­

czącego jego nagłej śmierci. Przesłuchiwano także Co-

background image

92

SZALEŃSTWO HONEY

le'a, upośledzonego umysłowo syna senatora. Na końcu

artykułu znalazła się wzmianka, że na finansach Sama

Douglasa położył łapę fiskus. Istnieją bowiem pode­

jrzenia dotyczące niewłaściwego sposobu wydatkowania

pieniędzy z funduszu na kampanię wyborczą senatora.

Joshua postanowił skontaktować się z wdową i ofiaro­

wać jej pomoc. Wiedział, że kiedy Johnny o tym usłyszy,

będzie wściekły. Postanowił nie liczyć się z jego zdaniem

i wesprzeć Lacy, z którą przed laty się przyjaźnił.

Odłożył gazetę i zaczął przerzucać obszerne materiały

dotyczące sieci hoteli Wyatta. Ziewnął. Johnny był

cholernie pracowity i solidny. Przeczytanie przygotowa­

nych przez niego papierów potrwa pewnie cały dzień.

W domu panował spokój. Heather i jej koleżanka były

już na nogach, mimo że do późna w nocy słuchały

muzyki. Do Joshui dotarł teraz z kuchni smakowity

zapach pieczonych czekoladowych ciasteczek i rozpro­

szył jego chmurne myśli.

Przepadał za tymi ciasteczkami. Na myśl, że Heather

piecze je z samego rana, specjalnie dla niego, na twarzy

Joshui pojawił się uśmiech. Z trudem wrócił do prze­

rwanej pracy.

Kilka minut później od strony Filbert Steps dobiegły

go jakieś przeraźliwe okrzyki i głośne trzaski. Joshua

odstawił filiżankę i wychylił się przez poręcz balkonu.

Oczom jego ukazała się przedziwna scena. Po drew­

nianych schodach zsuwało się z łoskotem otwarte pudło

od gitary. Gonił je ten sam chłopak, którego widział na

motorze, skaczący po trzy stopnie naraz.

Joshuę rozbawił ten widok. Upił łyk kawy. Dopiero

teraz zobaczył, że na werandzie przed mieszkaniem

Honey domu leżą ciężarki do ćwiczeń gimnastycznych,

wielka gitara i bębny. Szczeniak wprowadzał się do niej!

Ten fakt rozjuszył Joshuę. Dlaczego? Czyżby był o nią

zazdrosny? Przecież sam oświadczył wprost tej kobiecie,

background image

SZALEŃSTWO HONEY

93

że nie chce jej już więcej oglądać. Ale to nie była prawda.

Bez znaczenia był fakt, że Honey Rodriguez do niego nie

pasowała. Podniecały go jej oczy, ciało i płomienne

włosy. Pragnął mieć ją wyłącznie dla siebie. A teraz

pewnie leżała sobie w łóżku i czekała na przyjście

chłopaka.

W bezsilnej złości Joshua zacisnął zęby. Już miał

wziąć dokumenty i przejść do wnętrza domu, kiedy nagle

na stoliku zobaczył dużego kota. Tłuste zwierzę, które

musiało dostać się na balkon po przeciwpożarowych

schodkach, usadowiło się na dokumentach Joshui! Na­

stroszyło sierść i miauknęło głośno.

Joshua wyciągnął rękę, aby zrzucić kota ze stołu, kiedy

nagle usłyszał perlisty śmiech córki, dochodzący spod

domu.

Jednym skokiem znalazł się przy poręczy balkonu.

Zobaczył, jak Heather i jej koleżanka stukają do drzwi

Honey. Ubrane w kuse spódniczki, niosły tacę ze świeżo

upieczonymi ciasteczkami!

Długowłosy chłopak wszedł powoli na werandę. Puste

pudło od gitary postawił obok bębnów i poczęstował się

czekoladowym smakołykiem. Najpierw wziął jedno cias­

teczko, lecz zaraz potem sięgnął po następne. Zjadł kilka.

Miał, jak widać, cholerny apetyt. Pochylił się w stronę

dziewcząt i coś im powiedział, tak że zaczęły głośno

chichotać. Otworzył drzwi i zaraz potem cała wesoła

trójka zniknęła w drzwiach mieszkania.

Scena ta przyprawiła Joshuę o paroksyzm złości.

Niech Honey puszcza się z młodocianym, pomyślał. To

w gruncie rzeczy nie powinno go obchodzić. Ale nigdy

nie dopuści do tego, aby jego własna córka uganiała się za

takim łobuzem. Miał teraz tylko jedno wyjście. Musiał

pójść po Heather.

Zastukał głośno. Tuż przy nodze ujrzał kota. Nie­

słychane, tłusta bestia miała czelność leźć za nim!

background image

94

SZALEŃSTWO HONEY

Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Honey.

Na widok gościa zrobiła zdziwioną minę. Przywitała go i,

jakby spłoszona, cofnęła się za próg.

Joshua poczuł się dziwnie nieswojo. Zobaczył na

ramieniu Honey dużą zieloną papugę z czerwonymi

piórkami na łebku.

Pani domu trzymała w ręku kawałek czekoladowego

ciasteczka. Wyglądała tak świeżo i tak zachwycająco, że

Joshua niemal zapomniał o celu swojej wizyty.

- Przyprowadziłeś Klawego Faceta - stwierdziła.

- Widziałam, jak wdrapywał się do ciebie po przeciw­

pożarowych schodkach. A to jest Szmaragd - przed­

stawiła gościowi papugę. - Był bardzo chory - dodała,

spoglądając czule na ptaka. - Bardzo źle zniósł dzisiejszą

podróż.

Joshua zapałał nagłą sympatią do nastroszonej, zielo­

nej papugi. Jak widać, nie tylko on sam nie znosił

motocyklisty i jego wyczynów!

- Gotowałam Szmaragdowi jego ulubione jedzenie.

Fasolkę, kukurydzę... - ciągnęła Honey.

Z ręki swej pani papuga wyjęła resztkę czekoladowego

ciasteczka. Honey uśmiechnęła się do ptaka, a potem

spojrzała na gościa.

- Co cię tu sprowadza? - spytała. - Mieliśmy przecież

trzymać się z dala od siebie.

- Nie zjawiłem się w celach towarzyskich - stwierdził

ponuro.

W oczach Honey dojrzał niepewność, a nawet dziwny

lęk.

- Wpuszczę kota do środka i już mnie nie ma

- powiedziała szybko.

Joshua przytrzymał drzwi, które chciała za sobą

zamknąć, i wszedł do mieszkania. Poczuł zapach świeżej

farby.

- Przyszedłem po córkę - oświadczył z ponurą miną.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

95

Honey oparła się o ścianę.

- Dziewczynki zachowały się bardzo sympatycznie

-powiedziała. - Starym zwyczajem z własnymi wypieka­

mi przyszły powitać nowych sąsiadów. Nie ma ich

w domu. Wyciągnęły Maria na spacer.

- Maria? - warknął Joshua. - Jakiego Maria?

- Rodrigueza.

- Co takiego? Nosicie oboje to samo nazwisko?

- zapytał zaskoczony. Dopiero teraz na palcu Honey

dostrzegł obrączkę.

- Matka Maria była Włoszką - wyjaśniła. - A ojciec

Hiszpanem.

- Jesteś żoną tego... tego chuligana? - pytał dalej

Joshua.

Wybuchnęła śmiechem.

- Nie bądź śmieszny. Przecież to jeszcze dzieciak,

mimo że wygląda dorośle.

- A więc żyjecie z sobą?

Do Honey dotarł wreszcie sens natarczywego wypyty­

wania.

- Myślisz, że Mario i ja... - urwała. Spłonęła rumień­

cem.

- Chłopczyk będzie niegrzeczny! - wrzasnął nagle

Szmaragd, nadal siedzący na jej ramieniu. - Chłopczyk

będzie niegrzeczny!

- Wybacz. - Honey rzuciła się w stronę klatki. - Kiedy

to mówi, muszę natychmiast posadzić go na patyku

i podłożyć gazetę, bo... bo stanie się nieszczęście.

- Czemu z tobą mieszka? - Joshua wszedł w głąb

pokoju.

Stała teraz odwrócona do niego plecami.

- Masz na myśli papugę? Mówiłam ci już, że lubię

domowe zwierzęta.

- Nie, do diabła, nie chodzi o ptaka. Pytam o Maria.

Dlaczego z tobą mieszka?

background image

96

SZALEŃSTWO HONEY

- To mój pasierb. Jest od lat pod moją opieką

- odparła powoli. - Mój mąż, to znaczy jego ojciec, zmarł

dwa lata temu. Mario był trudnym dzieckiem. Gdybym

się nim nie zajęła, wylądowałby na ulicy. Wiem, że

wygląda okropnie. Jak młody chuligan. Marzy teraz

o tym, aby zostać gwiazdą rocka. Ale jeśli machnie się

ręką na motocykl i długie włosy, wytrzyma grę na bębnie

i zniesie towarzystwo jego kolesiów, to... to się okaże, że

chłopiec jest w porządku. To dobry dzieciak.

- Co robiliście oboje wczoraj w nocy w twojej

sypialni? - pytał dalej Joshua.

- Podglądałeś?

- Co robiliście? - Głos gościa zabrzmiał ostrzej.

- Przekonaj się sam! - wykrzyknęła Honey. Gwał­

townym ruchem otworzyła drzwi do sypialni.

W pokoju unosił się przykry zapach mokrej farby.

Joshua zobaczył świeżo pomalowane ściany, framugi

okienne i parapety. Podłoga była zasłana warstwą gazet.

Jego złość zaczynała powoli topnieć.

- Odnawialiście mieszkanie?

Honey bez słowa zamknęła drzwi do sypialni.

- Jesteś za młoda na jego macochę.

- Byłam za młoda, kiedy poślubiłam Mike'a.

Usłyszawszy te słowa, Joshua poczuł się nieswojo.

Zrozumiał, że wyszedł na idiotę. Źle ocenił tę kobietę.

Powinien szybko pożegnać się i wynieść.

- Mario interesuje się dziewczętami wyłącznie w jego

wieku - mówiła Honey. - Sądzę, że nam obojgu należą się

od ciebie przeprosiny. - Podeszła nieco bliżej. - Przypisu­

jesz mi wyłącznie złe cechy. Od samego początku.

Natychmiast to zauważyłam.

Nie zaprzeczył ani też nie przeprosił za krzywdzące

posądzenia.

- Jesteś ostatnim człowiekiem, po którym spodziewa­

łabym się moralizowania. - Honey stanęła obok Joshui.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

97

Poczuł zapach jaśminowych perfum. - Posiadanie przez

kobietę młodszego od siebie kochanka jest dla ciebie

rzeczą gorszącą?

- Wcale się nie zgorszyłem - skłamał, stojąc nadal ze

spuszczoną głową.

- A więc czemu wtargnąłeś tutaj z taką miną, jakbyś

zaraz chciał mnie zamordować?

- Martwiłem się o córkę.

- Przyszedłeś tylko i wyłącznie z jej powodu? I wcale

nie interesowało cię to, co wczoraj robiłam z Mariem

w sypialni?

- Daj spokój. Przestań przypierać mnie do muru.

Zamierzałem trzymać się z dala od ciebie. Sama wiesz, że

do siebie nie pasujemy.

- Wiem - cicho przytaknęła.

Joshua nagle poczuł nieprzeparty pociąg fizyczny do

stojącej obok kobiety. Miejsce zazdrości zajęło pożąda­

nie.

Zesztywniała, kiedy jej dotknął.

- Odpręż się - poprosił. - Zrelaksuj.

- Przy tobie to nie jest możliwe - szepnęła.

Bez słowa Joshua przygarnął Honey do siebie.

- Bardzo pragnęłam cię zobaczyć - wyznała. - Czasa­

mi spoglądam w twoje okna.

- Przepraszam. Za to, co powiedziałem. I zrobiłem.

- I za to, co o mnie pomyślałeś - dodała szeptem.

- I za to, co pomyślałem - powtórzył.

Przesunęła ręką po policzku Joshui. Kiedy ucałował

rozwartą dłoń, drgnęła tak silnie, jakby poraził ją prąd.

- Pewnie spotykasz się stale z jakąś piękną dziew­

czyną - stwierdziła matowym głosem.

- Już nie - odparł.

- Dlaczego?

- Straciłem ochotę.

- Co jej powiedziałeś?

background image

98

SZALEŃSTWO HONEY

- Po prostu: żegnaj.

Milcząc, przez dłuższą chwilę Honey nie spuszczała

surowego, oskarżycielskiego wzroku z twarzy gościa.

- Nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Nie zrobiłem

krzywdy tej dziewczynie. To był tylko zwykły flirt. Nic

więcej.

- Szybko zmieniasz partnerki.

- Taki już jestem. Niczym nie interesuję się długo.

Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie?

- Tak. Ma. Podobnie jak sporo innych rzeczy.

- Mam sobie wiele za złe. - Z ust Joshui padło

nieoczekiwane dla niego wyznanie. Wziął się jednak

szybko w garść. Postanowił wreszcie wyjść. - Kiedy

zjawi się Heather, powiedz jej, żeby wracała do domu.

Honey skinęła głową.

- Nie musisz się martwić o nią i o Maria. Twoja córka

nie jest w jego typie. Nie zrozum mnie źle - dodała

szybko. - Chodzi mi tylko o to, że mój pasierb woli

bardziej wyrafinowane dziewczyny.

Joshua był już blisko drzwi, kiedy dobiegł go głos

Honey.

- Czy pojawiła się w twym życiu jakaś nowa kobieta?

- zapytała znienacka.

Odwrócił się szybko. Zarumieniła się pod wpływem

jego wzroku. Zainteresowanie się Honey jego osobą było

oczywiste. Joshua nie potrafił powstrzymać się od uśmie­

chu.

- Tak - odparł.

- Jaka ona jest?

- Na swój sposób urocza. I ponętna.

- Kim jest ta szczęśliwa wybranka?

Przypomniały mu się słowa Simone.

- Naprawdę nie wiesz?

Błyskawicznie znalazł się przy Honey. Dotknął lekko

jej ręki. Zapragnął ją pocałować, rozebrać i namiętnie

background image

SZALEŃSTWO HONEY

99

pieścić, ale coś powstrzymywało go przed zbyt pospiesz­

nym działaniem.

- Czy lubisz pływać żaglówką? - zapytał. - W klubie

jachtowym trzymam łódkę. Ale czemu jesteś taka smut­

na? Czy nadal myślisz o mężu? I dlatego nie chcesz...

Oczy Honey nagle pociemniały. Zatrzepotały rzęsy.

- Od śmierci Mike'anie było w moim życiu żadnego

mężczyzny - wyznała. - Jest jednak więcej powodów, dla

których nie powinniśmy się spotykać - dodała z pochmur­

ną miną.

Joshua uniósł lewą dłoń Honey i uważnie obejrzał

obrączkę.

- Masz rację - mruknął, puszczając jej rękę. - Nie

powinienem ci nic proponować.

Gdy tylko wymówił te słowa, poczuł żal, A w sercu

pustkę.

Wyszedł. Na dworze poczuł na twarzy powiew zim­

nego, wilgotnego powietrza. Skierował kroki w stronę

drewnianych schodów.

Ogarnęło go przygnębienie. Jeszcze nigdy nie doznał

podobnego uczucia. Do bólu pragnął Honey Rodriguez.

Oświadczywszy, że nie chce się z nim widywać, ta

kobieta zadała mu cios prosto w serce.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Joshua podszedł do okna, żeby sprawdzić, czy chudy

dzieciak, któremu dał parę groszy, pilnuje jego spor­

towego wozu.

Znajdował się w nowym mieszkaniu Tita Pascale.

Otoczenie było okropne. Brudne i nędzne. Niebezpiecz­

ne. Zamieszkane przez męty społeczne. Właśnie w tej

dzielnicy się wychował. Co podkusiło go, żeby w ogóle tu

przyjeżdżać? Gdy wjechał w wąskie, zaśmiecone ulice,

powrócił dawny strach. Że za rogiem czyha wróg.

Chłopak od niego silniejszy, który odbierze wszystko

i dotkliwie pobije.

Przed oczyma Joshui przesuwały się jak w kalejdo­

skopie obrazy z dzieciństwa, cały koszmar życia od

chwili śmierci matki. Rodziny zastępcze i domy dziecka,

ucieczki i ukrywanie się po parkach. Czy kiedykolwiek

uda mu się pozbyć tych ponurych wspomnień?

Przyjechał zobaczyć nowe mieszkanie Tita Pascale

i jego matki. Właśnie je odnowili. Wyglądało zupełnie

przyzwoicie. Było małe, lecz czyste. I nie było w nim

człowieka, którego tak bardzo się obawiali. Joshua

pożyczył młodemu robotnikowi pieniądze na farbę i nie­

zbędne meble. Odbył stanowczą rozmowę z ojczymem

Tita. Dał mu możliwość pracy w Vegas i pieniądze na

bilet, zakazując powrotu do San Francisco.

Odszedł od okna.

- Czas na mnie - powiedział do gospodarzy. Na ich

twarzach widniały radość i duma z nowego mieszkania.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

101

- Nigdy nie zapomnimy tego, co zrobił pan dla nas

- ze łzami w oczach dziękowała matka Tita, ściskając

dłoń Joshui.

Z zażenowaniem przyjmował wyrazy wdzięczności

tych ludzi.

- Jeśli będziesz miał jakieś kłopoty, zgłoś się natych­

miast do mnie - zwrócił się do młodego człowieka. - Nie

wolno ci wdawać się w żadne bójki. I, tak jak obiecałeś,

musisz zapisać się do szkoły wieczorowej.

- Dobrze, panie Cameron - odpowiedział chłopak.

Joshua wyszedł na schody. Były brudne i spróchniałe.

Ze ścian odłaziła farba. Kiedy był już na parterze,

zobaczył przebiegającego szczura.

Zagłębiony w ponurych rozmyślaniach, znalazł się po

chwili na obskurnej ulicy. I nagle, ku swemu najwięk­

szemu zdumieniu, ujrzał majestatycznie nadjeżdżający

dobrze znany zielony samochód. Właścicielka Bomby,

siedząca za kierownicą dziwacznego pojazdu, szukała

miejca do parkowania.

Joshua stanął jak wrośnięty w ziemię i patrzył. Dopiero

po chwili ocknął się i puścił biegiem za powoli poruszają­

cym się samochodem.

Czy ta kobieta upadła na głowę? Po co wybiera się do tak

niebezpiecznej dzielnicy? Na szczęście, jechała tak wolno,

że bez trudu ją dogonił. Położył rękę na przednim błotniku.

Na jego widok gwałtownie zahamowała. Kiedy otworzył

drzwi wozu od strony miejsca dla pasażera, ze środka

wypadła jakaś książka. Podręcznik do chemii. Joshua zdążył

złapać go w powietrzu i rzucił na tylne siedzenie. Było

zawalone pudłami pełnymi książek i prac uczniowskich.

Wśród tych rupieci siedziała Honey. Wyglądała prze­

ślicznie.

- Do diabła, co ty tu robisz? - wrzasnął Joshua.

- Dlaczego nie zablokowałaś od wewnątrz drzwi samo­

chodu?

background image

102

SZALEŃSTWO HONEY

- Cześć - powitała go spokojnie. - Miło cię widzieć.

- Zadałem pytanie - warknął ze złością.

Z podniesioną głową popatrzyła wyniośle na intruza.

- Odwożę do szkoły resztę rzeczy. Nie mieszczą się

w moim nowym mieszkaniu.

- Gdzie jest ta szkoła?

- Niedaleko. Zaraz za rogiem.

- Uczysz tutaj? - Nie posiadał się ze zdumienia.

- Przecież to bardzo niebezpieczna dzielnica!

- Nie jest tak źle, jak się wydaje. W tej szkole pracuję

już dziesięć lat. W pobliżu mieszka wielu przyzwoitych

ludzi.

Joshua skrzywił się.

- Ja tu się wychowałem.

- Potwierdza to tylko moje słowa - powiedziała

z uśmiechem.

- Odwiozę cię na miejsce - zaproponował.

- O, nie. Tego by tylko brakowało!

Nie zważając na protesty, Joshua otworzył drzwi od

strony kierowcy i wepchnął się do środka, tak że Honey

musiała przesunąć się dalej. Uruchomił silnik.

- Powinnaś zawsze zamykać drzwi. Jesteś bardzo

nieostrożna - gderał.

Poczuł zapach jaśminu i bliskość tej kobiety. Nie tylko

Honey była w niebezpieczeństwie!

- Musisz pracować w tak okropnej dzielnicy? Po co

w ogóle uczyć te bachory? - zadawał prowokacyjne pytania.

- Ktoś musi im pomóc - spokojnie odparła Honey.

- Pokazać, jak się wyzwolić i rozpocząć inne życie.

- Stąd nie ma ucieczki. Nic nie wskórasz - powiedział

powoli.

- A ty? Przecież się stąd wydostałeś.

- Ja?

- Tak. Powiodło ci się w życiu. Jesteś człowiekiem

sukcesu.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

103

- Prawdę mówiąc, wcale się nie wyzwoliłem. Nadal

uciekam. I nienawidzę tamtych czasów, a to uczucie

wciąż mi towarzyszy.

Honey wskazała piętrowy, czerwony budynek.

- To moja szkoła.

- Miłość nie istnieje. W przeciwieństwie do nienawi­

ści - ciągnął Joshua. - Staram się w życiu brać wszystko,

co można, i nie dawać nic. To moja dewiza. Pogardzam

słabymi ludźmi. Takimi, jacy tu mieszkają. A oni, gdyby

tylko mogli, rozprawiliby się ze mną.

- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz - stwierdziła

Honey.

Och, ta kobieta jest idealistką! jęknął w duchu Joshua.

Z kimś takim jak ona nie da się dyskutować.

- Pewnie w gruncie rzeczy nie jesteś tak bezlitosny

i twardy w stosunku do innych - mówiła dalej. - Może

masz podobne obawy jak wszystkie te dzieciaki, które tu

uczę. Pragniesz miłości, poczucia bezpieczeństwa i...

Miała rację. Pragnął tych rzeczy. W każdej minucie

swego życia. Zawsze. Lekko, jakby z wahaniem Honey

dotknęła ramienia Joshui.

- Może dla ciebie nie jest jeszcze za późno - szepnęła.

Schwycił ją za rękę.

- I kto ma dać mi to wszystko? - zapytał z goryczą.

- Ty? Przecież wiem, że chcesz jak najszybciej się mnie

pozbyć.

- Gdybyś nie był bez przerwy tak dokuczliwy i przy­

kry, może byłoby inaczej... - Honey pochyliła się

w stronę Joshui. - Czas na mnie. Muszę cię pożegnać.

Mam dużo pracy. Sądzę, że ty też.

- Chcesz zbawiać świat, który ja unicestwiam. - Pod­

niósł głowę i z cynicznym wyrazem twarzy popatrzył na

otaczające ich rudery. - Wygląda na to, że radzę sobie

znacznie lepiej niż ty. - W oczach Joshui błyszczał gniew.

- Słuchaj - zaczęła spokojnie Honey - poddać się

background image

104

SZALEŃSTWO HONEY

w życiu jest bardzo łatwo. Mógłbyś się zmienić, gdybyś

tylko zechciał. Decyzja zależy tylko od ciebie. Pozbądź

się uprzedzeń i nienawiści. Zaniechaj zemsty. Jestem

głęboko przekonana, że potrafisz zmienić swój stosunek

do świata. Na pozytywny.

W tej chwili Joshua był daleki od jakichkolwiek myśli

o nienawiści i zemście. Pragnął tylko jednego. Wziąć

w ramiona siedzącą obok kobietę.

Z trudem opanował narastające pożądanie.

- Moja droga - zaczął protekcjonalnie - na świecie

żyją tylko dwa gatunki ludzi. Zwycięzcy i pokonani. Jedni

wygrywają, drudzy przegrywają. Przestań tracić czas na

pomoc słabym, bo to i tak nic nie da.

- A do jakiego gatunku ludzi ty się zaliczasz? - spyta­

ła cicho.

Popatrzył na Honey ponurym wzrokiem. Był wściekły

na siebie za to, co jej obiecał. Że przestanie się nią

interesować. Opacznie zrozumiała spojrzenie Joshui.

- Skąd u ciebie aż taki pesymizm? - spytała. - Co

komu szkodzi, że niektórzy ludzie pragną uszczęśliwiać

świat?

- Nie ma w tym nic złego. Ale to okrutne nabijać

głowy małych uliczników różnymi bajdami i mrzonkami.

Przecież te dzieci nigdy nie znajdą się wśród zwycięzców.

- Dlaczego ty zdecydowałeś się wyrwać ze swego

otoczenia?

- Motorem była nienawiść. Moimi krokami kierowała

nienawiść do konkretnego człowieka. Postanowiłem go

zniszczyć. Aby to uczynić, musiałem wiele osiągnąć.

Zdobyć odpowiednie środki.

Honey nagle pobladła. Zaczęła drżeć na całym ciele.

- Muszę już iść. Żegnaj - szepnęła.

Wiedział, że ta kobieta chce odejść na zawsze.

I dobrze, pomyślał, oszukując sam siebie. Do diabła

tam dobrze!

background image

SZALEŃSTWO HONEY

105

Pomógł jej wysiąść z wozu.

- Głuptasku, czy naprawdę sądzisz, że zostawię cię

samą w takim otoczeniu?

- Joshua, idź już sobie. Proszę. Nie chcę więcej cię

widzieć. Zwłaszcza po tym, jak... - Była teraz blada jak

ściana. Mówiła oschłym tonem. - Muszę wnieść do klasy

cały ten bagaż i gdzieś go upchnąć. Zajmie mi to sporo

czasu. Jesteś z pewnością zbyt zajęty mszczeniem się na

reszcie świata, żeby znaleźć wolną chwilę i pomóc

naiwnej idealistce.

- Znajdę wolną chwilę. - Wyjął z rąk Honey duże

pudło.

- Zrozum, naprawdę zależy mi na tym, żebyś sobie

poszedł.

- Przecież powiedziałem, że nie zostawię cię samej.

- Zawsze wygrywasz, co? - W oczach Honey pojawi­

ły się błyski gniewu.

- Tak. Jeśli na czymś mi zależy - odparł spokojnie.

Wzięła następne pudło i ruszyła w stronę wejścia do

szkolnego budynku.

Ponad godzinę zajęło im przenoszenie i układanie

w klasie książek i papierów. Kiedy skończyli, zmęczona

Honey usiadła na chwilę przy biurku. Joshua poszedł do

holu napić się wody.

Popełniła duży błąd. Podążyła za nim.

Gdy z wdziękiem pochylała się nad strumieniem wody

spływającej do porcelanowej muszli, promienie słońca

zabłąkane w ciemnym wnętrzu rozpaliły do czerwoności

jej rude włosy. Widok ten oszołomił i do reszty podniecił

Joshuę.

Objął znienacka Honey i szepnął jej do ucha:

- Umów się ze mną.

Usiłowała się wyswobodzić. Bezskutecznie, bo trzy­

mał ją mocno.

- Mówiłeś, że nic mi przy tobie nie grozi.

background image

106

SZALEŃSTWO HONEY

- Jeśli będzie to jedyne kłamstwo, które kiedykolwiek

padnie między nami, to możemy sobie pogratulować.

Będziemy znacznie szczęśliwsi niż większość innych par

- szepnął.

- Nie jestem w twoim typie. Wiem, że lubisz szczupłe

kobiety...

- To nieprawda! - obruszył się Joshua. - Lubię ciebie

taką, jaka jesteś. Dobrze mi z tobą. Aż za bardzo.

- A ja cię nie chcę.

- Jestem zbyt zarozumiały, aby w to uwierzyć.

Roześmiał się głośno i puścił Honey.

Bez słowa wróciła do klasy. Zabrała z biurka torebkę

i notes. Właśnie wychodziła, kiedy Joshua zagrodził jej

drogę.

Spotkały się ich oczy. Wzrok mówił wiele. Prawie

wszystko.

- Joshua, nie...

- Tak.

- Nie teraz. Nie tutaj.

- Teraz. Tutaj.

Cofnęła się w głąb klasy, aż za biurko.

- Już mi nie uciekniesz.

Podszedł i mocno ją objął. Przygarnął władczo do

siebie.

Usiłowała się wyrwać.

- Joshua, puść mnie natychmiast! Co robisz? Zwario­

wałeś?

Nie posłuchał.

- Mówiłem ci przecież, że nie będziesz tu bezpieczna

- odpowiedział żartem.

- Zależy ci tylko na tym, żeby przespać się ze mną

- rzuciła mu w twarz.

- A co w tym złego? - roześmiał się cynicznie.

Honey ponownie zaczęła się wyrywać. Podnieciło go

to jeszcze bardziej.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

107

- Jesteś obrzydliwy! Twoja postawa życiowa jest nie

do przyjęcia! Nie chcę cię więcej oglądać! - wykrzykiwa­

ła.

- A ty, w przeciwieństwie do mnie, jesteś człowie­

kiem szlachetnym? Uważasz się za niewiniątko? Mam co

do tego poważne wątpliwości. - Usta Joshui znajdowały

się tuż obok warg Honey. - Pociągają cię moje wady.

Ciemne strony charakteru - dodał z krzywym uśmie­

chem.

- Nie. - Traciła oddech.

- Nie? - Roześmiał się głośno. - Twoje serce bije jak

szalone. Znacznie mocniej niż moje. Moja pani, nie jesteś

świętoszką, za jaką pragniesz uchodzić. Podobam ci się.

Jesteśmy do siebie podobni...

- Puść mnie.

- Jeśli tak bardzo lubisz zbawiać ludzi, ocal jeszcze

jedną grzeszną duszyczkę. Mam na myśli, oczywiście,

siebie.

- Nie chcę cię więcej widzieć!

- Czyżby? - Joshua był już pewny zwycięstwa.

W oczach Honey dostrzegł pożądanie. - Pozwól, że ci nie

uwierzę. Gdybyś naprawdę nie chciała mnie więcej

widzieć, po ostrzeżeniu nie zamieszkałabyś na moim

wzgórzu.

- Twoje wzgórze? Twoje? Jesteś arogancki, zarozu­

miały i... - Zabrakło jej słów.

- Nigdy nie twierdziłem, że jestem ideałem.

- Proszę, przestań... - Honey wpiła palce w ramiona

Joshui. Próbowała odepchnąć go od siebie. Poczuła

jednak, że opuszczają ją siły.

- Powinnaś uciec wcześniej. Straciłaś ostatnią szansę.

A ja zawsze osiągam to, czego pragnę. Teraz mam ochotę

na ciebie - powiedział zdecydowanym tonem.

Usiłowała odwrócić głowę, lecz ją przytrzymał. Po

chwili usta Joshui znalazły się na wargach Honey.

background image

108

SZALEŃSTWO HONEY

Całował mocno i władczo. Żądał całkowitego poddania

się. I odniósł sukces.

Pocałunek trwał w nieskończoność.

- Joshua! -jęknęła półprzytomna Honey. - To się dla

mnie źle skończy, ale już nie panuję nad sobą...

- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy - obiecał.

Przesunęła nieśmiało palcami po kruczoczarnych wło­

sach Joshui. Zamknął ją w ramionach i, roznamiętniony,

całował natarczywie. Potem rozchylił bluzkę i zaczął

przesuwać językiem po pełnych, gorących piersiach.

Szeptał do ucha Honey takie słowa, jakich nigdy nie

mówił żadnej kobiecie.

- Boję się - powiedziała cichutko.

To dziwne, ale on sam też się bał.

Oparci o gładką taflę dużej, czarnej tablicy, wiszącej

na ścianie, zsunęli się na podłogę. Joshuę ogarnęło

prawdziwe szaleństwo.

Musiał zdobyć tę kobietę. Pokonać. Posiąść. Na

zawsze.

Od razu. Na zimnej, kamiennej posadzce.

- Nigdy tak się nie czułam przy żadnym mężczyźnie

- wyznała Honey. Jej oczy jaśniały przedziwnym blas­

kiem. - Lękam się ciebie, lecz jeszcze bardziej boję się, że

już nigdy nie będę miała podobnych doznań. Nie chcę ich

stracić. Wiem, że to czyste szaleństwo!

Samemu wykorzystywać innych albo dać się wykorzy­

stywać. Innej możliwości nie ma, przypomniał sobie

Joshua swoją życiową dewizę.

Widok jasnych oczu Honey rozczulił go do głębi.

Przesunął dłonie z jej ramion na piersi i lekki dreszcz

rozkoszy, której doznała, sprawił mu ogromną przyjem­

ność.

Od strony ulicy rozległy się głośne dziecięce okrzyki.

Jacyś chłopcy zaczęli uderzać piłką o ścianę budynku.

Joshua szarpnął bluzkę Honey tak silnie, że odpadł

background image

SZALEŃSTWO HONEY

109

guzik. Patrząc, jak toczy się po podłodze, Joshua uzmys­

łowił sobie nagle własne karygodne postępowanie. Leżał

na twardej i zimnej posadzce, na którą pociągnął za sobą

dziewczynę. Dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo znisz­

czone jest biurko Honey i krzesło, na którym zwykła

siedzieć. Zatrzymał na chwilę wzrok na wystrzępionych

brzegach wielkiej mapy świata, wiszącej na przeciwległej

ścianie klasy.

Honey Rodriguez była idealistką. W tym oto nędznym

pomieszczeniu zbawiała świat. Nauczała biedne dzieci,

bo chciała im pomóc. I Joshua podziwiał ją za to.

Podniósł urwany guzik i, zatopiony głęboko w myś­

lach, obracał go w palcach. Z całą wyrazistością uprzyto­

mnił sobie teraz własne cyniczne postępowanie.

Z zachwytem patrzył na Honey. Nieregularny oddech

unosił jej kształtne piersi. Wyglądała prześlicznie. I bar­

dzo niewinnie.

Ogarnęła go fala czułości. Równocześnie jednak prag­

nął posiąść tę kobietę. Od razu, na zimnej, kamiennej

posadzce. Ale nie potrafił, gdyż znaczyła już dla niego

zbyt wiele. Więcej niż był w stanie pojąć, że jest to

w ogóle możliwe.

Pocałował Honey. Najpierw mocno, potem delikatnie

i czule. Kiedy objęła go kurczowo, zrozumiał, że jest

podniecona tak bardzo, jak on sam. Wykazał słabość

zupełnie nietypową dla siebie. Nie miał serca brać tej

kobiety w tak okropnych warunkach, na szkolnej pod­

łodze.

Nieświadoma myśli Joshui, zaczęła odpinać mu guziki

koszuli. Powstrzymał jej dłoń. A potem odsunął się na

bezpieczną odległość i zwinął w kłębek na ziemi, zacis­

kając pięści z niemocy i bólu.

Gdyby teraz się przysunęła, gdyby dotknęła go i za­

częła mówić, nie zdołałby się już powstrzymać. Straciłby

resztki panowania nad sobą.

background image

110

SZALEŃSTWO HONEY

Honey uniosła głowę i oparła się o ścianę. Półprzytom­

na, rozżalonym wzrokiem spoglądała na Joshuę. Drżący­

mi palcami powoli zapinała bluzkę i przygładzała potar­

gane włosy.

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, zerwała się z podłogi

i pędem wybiegła z klasy.

Ucieka ode mnie tak szybko, jakby obawiała się

o własne życie, pomyślał Joshua.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Honey obawiała się Joshui. Rozbudził jej zmysły

i sprawił, że była gotowa na każde szaleństwo. Upłynęły

już ponad dwie godziny od ucieczki ze szkolnego

budynku, a nadal nie mogła się uspokoić. Na samo

wspomnienie żenującej sceny na podłodze robiło się jej

niedobrze.

Nawet w czterech ścianach własnego mieszkania czuła

się zagrożona. Obawiała się zarówno Joshui, jak i samej

siebie. Wiedziała, że pamięć o miłości zmarłego męża już

jej nie wystarczy. Chciała od życia otrzymać znacznie

więcej.

Pragnęła Joshui. Odczuwała potrzebę ułagodzenia

jego wewnętrznego gniewu i bólu, wyzwolenia w nim

tego, co najlepsze. I... kochania się z tym zdumiewającym

mężczyzną. Marzyła o tym, aby doznać obezwładniające­

go uczucia oddania się bez reszty.

Dlaczego tak dziwnie zachował się w szkole? Czy

pocałunki Joshui stanowiły tylko ostrzeżenie? Dał jej

jeszcze jedną, ostatnią szansę ucieczki?

Było zwykłe letnie popołudnie. Mgła rozproszyła się

i niebieskie wody zatoki połyskiwały w promieniach

słońca. Pod oknem osłoniętym żaluzją papuga czyściła

sobie pióra. Jej poczynania obserwował uważnie duży

kot. Na werandzie Mario stroił gitarę. Miał niebawem

zaśpiewać Heather i Tinie, jednej z jego koleżanek,

skomponowaną przez siebie piosenkę.

Honey zastanawiała się, jak to jest w ogóle możliwe,

background image

112

SZALEŃSTWO HONEY

że pożąda mężczyzny, który pragnie zniszczyć jej ojca.

Który z rozmysłem, świadomie unicestwi także i ją, kiedy

się dowie, z kim naprawdę ma do czynienia.

Zaparzyła herbatę i z pełną filiżanką przeszła do

sypialni. Spojrzała w okno i zobaczyła Joshuę stojącego

na balkonie.

Kiedy ją spostrzegł, wycofał się w głąb mieszkania.

Zrobiła to samo.

Mario zaczął śpiewać. Miękki baryton wzniecił w ser­

cu Honey jeszcze większy ból. Miała ochotę kazać

chłopcu zamilknąć, lecz nie mogła zrobić tego ze względu

na Heather. Zdążyła polubić dziewczynkę. Wiedziała, że

tęskni do matki, odczuwa samotność i że są jej potrzebni

prawdziwi przyjaciele. Honey uznała, że nie może nawią­

zywać zbyt bliskiego kontaktu z dziewczynką, która

powinna bardziej zaprzyjaźnić się ze swoją matką.

Im dłużej Honey zastanawiała się nad swoim po­

stępowaniem, tym bardziej była z siebie niezadowolona.

Cały pomysł z okłamywaniem Joshui od początku był

bezsensowny. A co będzie, kiedy prawda wyjdzie na jaw?

Nad odpowiedzią na to pytanie wolała się nawet nie

zastanawiać.

Uznała, że pomysł z przeprowadzką na Telegraph Hill

też był nieudany. Powinna wziąć słuchawkę i zaraz

zawiadomić Nell, że rezygnuje z posady. A zaraz potem

wrócić na stare śmieci i jak najszybciej skończyć całą tę

niebezpieczną grę.

Zadzwonił telefon. Gdy tylko Honey usłyszała w gło­

sie Joshui nutę niepewności, natychmiast stopniały jej

dopiero co powzięte postanowienia dotyczące ucieczki

z Telegraph Hill.

- Nie odkładaj słuchawki - poprosił.

Czekała spokojnie na to, co Joshua powie.

- Przepraszam za dzisiejsze popołudnie - odezwał się

po dłuższej chwili milczenia. - Źle cię potraktowałem.

background image

SZALEŃSTWO HONEY 1 1 3

- Ja również nie mam powodu do zadowolenia z włas­

nego postępowania.

- To, co się stało, było wyłącznie moją winą. Widzia­

łem, jak bardzo byłaś wstrząśnięta, zanim wybiegłaś

z klasy.

- Już jestem spokojna - skłamała.

- Honey, chcę się z tobą zobaczyć. Musimy poroz­

mawiać. Wypłyńmy razem na zatokę. Na jachcie bę­

dziesz bezpieczna. Jest duży i w czasie rejsu będę zajęty,

bo popłyniemy bez załogi.

Tak więc Joshua znów prosi mnie o spotkanie,

uzmysłowiła sobie Honey. Staczała wewnętrzną walkę.

- To chyba kiepski pomysł - powiedziała z lekkim

wahaniem.

- Pewnie masz rację. - W głosie Joshui zabrzmiało

rozczarowanie.

- Miałam właśnie zamiar zadzwonić do Nell i zawia­

domić ją, że rezygnuję z posady administratorki na

Telegraph Hill.

- A więc to tak - odezwał się z wyrzutem. - Zamie­

rzasz odejść. W chwili, w której zaczęłaś robić postępy.

- Postępy? Co masz na myśli? - spytała.

- Nikt nie miał na mnie takiego wpływu, jak ty.

Nigdy.

- Z naszej znajomości nie wyniknie nic dobrego. Ani

dla ciebie, ani tym bardziej dla mnie.

- Być może. Ale nigdy się o tym nie przekonamy, jeśli

stąd się wyprowadzisz. - Joshua zawahał się na chwilę.

- Już chyba się zmieniłem. Dzięki tobie.

- Zmieniłeś się? Co masz na myśli? - spytała zdzi­

wiona Honey.

- Stałem się nieco... lepszy. Parę dni temu pomogłem

młodemu pracownikowi. Sprawiło mi to wyraźną przyje­

mność. Teraz pomagam dawnej dobrej znajomej, która

właśnie straciła męża. Musi utrzymać siebie i dziecko.

background image

114

SZALEŃSTWO HONEY

Ma kłopoty finansowe. Będzie na razie pracowała jako

piosenkarka w jednym z moich klubów hotelowych,

potem załatwię jej coś lepszego. A wczoraj przeprosiłem

moją byłą żonę za sposób, w jaki ją traktowałem.

I powiedziałem, że Heather bardzo do niej tęskni. Zaraz

potem zadzwoniła do małej.

Honey nerwowo obracała obrączkę na palcu.

- Joshua, to przecież...

- Powziąłem nawet decyzję - ciągnął niewzruszenie

- że nie będę dążył do wyburzenia domu Nell. Nie muszę

mieć widoku na zatokę. Wygrałaś więc, moja pani.

Możesz tu zostać.

- Przecież chciałeś mnie się pozbyć.

- Zmieniłem zdanie. Miałaś rację mówiąc, że jestem

egoistą i zarozumialcem, uważając to wzgórze za swoją

własność i nie licząc się z innymi ludźmi.

- Przecież, jak twierdzisz, nigdy nie rezygnujesz

z tego, na czym ci zależy. Skąd więc ta nagła zmiana?

- Sama mówiłaś, że każdy człowiek może ulec

metamorfozie.

- Uległeś?

- Jeśli wyprowadzisz się z Telegraph Hill, nigdy się

o tym nie przekonasz.

- A jeżeli zostanę...? - zawiesiła głos. Obrączka

zsunęła się jej z palca.

- Nie mogę nic ci obiecać. Wiem tylko, że zależy mi

na tobie. I na tym, co o mnie myślisz.

- Nie powinnam słuchać takiego gadania... Trudno

w nie uwierzyć.

- Honey, wypłyńmy jachtem na zatokę.

Miała na to ogromną ochotę.

- Zgoda. - Otworzyła szufladę i wrzuciła do niej

zdjętą z palca obrączkę.

- Wobec tego umawiamy się na sobotę. - Odłożył

słuchawkę.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

115

Honey dotknęła dłońmi policzków. Była przerażona

własnym postępowaniem. Jak mogła umawiać się z takim

człowiekiem jak Joshua Cameron, który nie uznawał

żadnych jej ideałów? Człowiekiem, który okaże się

okrutny i bezwzględny także w stosunku do niej, kiedy

stwierdzi, że Honey Rodriguez nie istnieje. Że jest tylko

Cecilia Wyatt.

Joshua nadal nie mógł uwierzyć we własne szczęście.

Honey znajdowała się na jachcie! Wypłynęli razem na

zatokę. Obserwował kierunek wiatru i ciągle rzucał

bezwiednie okiem na jej odprężoną twarz. Chyba najbar­

dziej ze wszystkiego pociągał go uśmiech tej kobiety.

Było w nim coś znajomego. Nadal nie mógł oprzeć się

temu wrażeniu.

Była urodzoną żeglarką. Tak jak Joshua uwielbiała

pływanie. Korzystała z każdej okazji, żeby znaleźć się na

wodzie.

W przeciwieństwie do innych jego partnerek wcale nie

czuła się onieśmielona elegancją klubu jachtowego

i przepychem zakotwiczonych łodzi.

Ubrana w żółte sztormowe ubranie Joshui, opierała się

o burtę, a mokry wiatr targał jej włosy. Gdy jakaś wysoka

fala rozbryzgiwała się w pobliżu, Honey, uciekając przed

lodowatym, słonym prysznicem, odskakiwała w głąb

pokładu i wybuchała perlistym, wesołym śmiechem.

Od strony wody widok na San Francisco był przepięk­

ny. Na jednym krańcu zatoki okalające ją tam wzgórza

wyglądały tak, jakby wynurzały się wprost z oceanu. Na

przeciwległym brzegu, w słońcu stojącym nisko na

niebie, różowiły się wysokie, smukłe wieżowce.

Zaczął wiać zimny wiatr. Pociemniały wody oceanu.

Podobnie jak aura, nastrój Joshui wyraźnie się pogorszył.

- Czas wracać! - zawołał od steru. - Zrobiło się

późno.

background image

116

SZALEŃSTWO HONEY

- Chciałabym, żebyśmy mogli zostać tu na zawsze!

- rozmarzonym głosem odkrzyknęła Honey.

Wykonali zwrot i zaczęli płynąć w stronę brzegu.

W promieniach zachodzącego słońca wieżowce okalają­

ce zatokę stały się czerwone, podobnie jak fale. Widok

był niesamowity. Wydawało się, że jacht płynie przez

morze ognia.

Joshua też niechętnie wracał na ląd. Na wodzie zawsze

czuł się lepiej, swobodniej. Dlatego zaproponował Honey

żeglarską wyprawę.

- To był piękny dzień - powiedziała. Z toni połys­

kującej czerwienią wyskoczył delfin. Na ten widok

Honey roześmiała się głośno, a potem z rozpromienioną

twarzą zwróciła się w stronę Joshui.

Patrzył na nią uważnie. Teraz wiedział na pewno, że

już kiedyś spotkał tę zdumiewającą kobietę. Ale gdzie?

Kiedy? Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć.

- Spójrz, tam jest jeszcze jeden! - zawołał po chwili.

Oczom Honey ukazała się zgrabna sylwetka drugiego

delfina.

- Kiedy byłem mały, jeździłem na rowerze do przy­

stani i przyglądałem się bogatym dzieciom wyruszającym

z rodzicami na żeglarskie wyprawy. Nawet nie przyszło

mi wtedy do głowy, że kiedyś będę miał własny jacht.

- Jest śliczny.

- Tak. Ma doskonałą konstrukcję. Kadłub z włókna

szklanego tnie wodę jak brztwa.

- Pięknie wykończony - chwaliła dalej Honey. - Wszy­

stkie drewniane elementy są idealnie wypolerowane.

- Sam je konserwuję. Lubię pracę na łodzi. To

wspaniały relaks.

Już wcześniej wyjaśnił Honey znaczenie zainstalowa­

nych na jachcie supernowoczesnych przyrządów ułat­

wiających nawigację. Przyznał się, że miał ochotę wyru­

szyć w rejs dookoła świata.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

117

- To prawdziwe szczęście, że lubisz żeglarstwo, a nie

na przykład wysokogórską wspinaczkę.

- Dlaczego? - zapytał Joshua.

- Mam lęk wysokości - odparła Honey.

Czy naprawdę jest dla niej ważne, że mają wspólne

zainteresowania? pomyślał.

- Ta łódź jest jedyną kupioną przeze mnie rzeczą,

która daje mi prawdziwe zadowolenie. Siadam przy

sterze i wszystkie problemy zostawiam na brzegu.

- Może powinieneś żeglować częściej. - Twarz Ho­

ney nagle spochmurniała.

- Rozumiem. Jeśli nawiązujesz do incydentu w szko­

le... - zaczął.

- Nie. - Przysunęła się bliżej i przyłożyła palce do ust

Joshui. - Chcę cieszyć się tą chwilą.

On też tego pragnął. Przycisnął dłoń Honey do swego

policzka i przytrzymał.

- Nie miałbym pretensji, gdybyś nie zgodziła się ze

mną wypłynąć.

- Zależało mi na ponownym spotkaniu - wyznała

drżącym głosem, z którego przebijał strach.

- Osobie o idealistycznym stosunku do życia chyba

trudno zrozumieć takiego człowieka jak ja.

- Sam powiedziałeś, że nie jestem święta.

- W porównaniu ze mną...

- Przedtem byłeś bliższy prawdy. Chcę, aby ludzie

uważali mnie za anioła.

Pokazał Honey dwa wieżowce. Własne. Spodobały się

jej ich smukłe sylwetki.

- A to jest następny hotel. Właśnie go modernizuję.

- Joshua popatrzył w innym kierunku.- Widać stąd już

dobudowaną, wysoką część budynku.

- Piękny. Bardzo nowoczesny - pochwaliła Honey.

- Robi ogromne wrażenie.

- Do tej pory koncentrowałem się prawie wyłącznie

background image

118

SZALEŃSTWO HONEY

na zarabianiu pieniędzy. - Joshua spojrzał na siedzącą

obok kobietę. Jej zdumiewający uśmiech bez przerwy go

podniecał. Teraz, kiedy się zjawiła, zmieni się wszystko,

pomyślał. - Będzie lepiej, jeśli przestanę gadać - dodał.

- Dlaczego? Chcę więcej wiedzieć o tobie - zaprotes­

towała Honey. - W jaki sposób stałeś się właścicielem

tego modernizowanego hotelu?

- Wykupiłem akcje, a potem przejąłem go - mruknął.

- W ten sam sposób zdobędę jeszcze tamten. - Wskazał

ręką wysoki budynek.

Wzrok Honey zatrzymał się na hotelu Wyatta. Ze­

sztywniała. Zacisnęła zbielałe palce.

Joshua nie zauważył jej reakcji. Z niespodziewaną

mocą wróciły prześladujące go od lat straszne wspo­

mnienia. Jako jedenestolatek bawił się dziecinną lokomo­

tywą, kiedy nagle ciszę deszczowego, niedzielnego po­

ranka rozdarł głośny strzał. Przestraszony chłopiec zbiegł

po wąskich schodach i na widok ojca, dubeltów­

ki i rozbitej butelki po whisky, leżących w kałuży krwi,

zaczął strasznie krzyczeć. Rzucił zabawkę, wybiegł

z domu i pędem puścił się w stronę kościoła, żeby

sprowadzić do domu matkę.

Pamiętał okropności szpitala, pogrzeb i własny ból,

gdy matka - po śmierci męża - przestała troszczyć się

o cokolwiek, nawet o własne dziecko. Joshua pamiętał

jeszcze jedną straszną scenę. Jak przerażony, na miękkich

nogach, podchodził do ogromnego biurka Huntera Wyat­

ta i prosił o pomoc. Nadaremnie. Do dziś miał jeszcze

w uszach ostry, drwiący śmiech tego człowieka. Człowie­

ka, który rzucił mu wtedy prosto w twarz, że - podobnie

jak ojciec-alkoholik - jest i będzie nikim. Zerem.

W oczach Joshui pojawiły się zimne błyski.

- Przejmę hotele Wyatta i sprzedam je lub wybu­

rzę, jeden po drugim, tak że nic po nich nie zostanie.

- Wykupujesz akcje?

background image

SZALEŃSTWO HONEY

119

- Tak. W gruncie rzeczy zależy mi na zniszczeniu nie

budynków, lecz samego Wyatta.

- Dlaczego? - zdławionym głosem spytała Honey.

- Z zemsty. Jako młody chłopak poprzysięgłem sobie, że

go zabiję. Musiało upłynąć sporo czasu, zanim zrozumiałem,

że to nie jest żadne wyjście. Lepiej mścić się powoli.

- Dlaczego pragniesz zemsty? Co złego zrobił ci ten

człowiek? Chcesz go zniszczyć? A pomyślałeś o jego

rodzinie? O żonie? O dzieciach?

- Oni mnie nic nie obchodzą.

- Przecież to są istoty ludzkie. Podobnie jak ty.

- Honey odsunęła się od Joshui. - Zostaw w spokoju

Huntera Wyatta - powiedziała z naciskiem.

- Co ty wygadujesz?! Oszalałaś?

- Zrób to nie dla mnie, lecz dla samego siebie...

- W szeroko rozwartych, przerażonych oczach młodej

kobiety Joshua zobaczył ból. - Daj spokój temu człowie­

kowi - powtórzyła. - Zajmij się własnym życiem.

- Nie wiesz, o co prosisz! - wykrzyknął głośno.

Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że nie powinien

reagować tak ostro i obnażać się przed swą towarzyszką.

Honey Rodriguez była przecież miłą, słodką kobietką,

altruistycznie nastawioną do całego świata, niezdolną

pojąć skutków nienawiści wyrytej w psychice człowieka.

Pewnie przeraził ją, tak szczerze przyznając się do swych

odczuć i zamierzeń. Otworzył usta, żeby wyjaśnić Honey,

dlaczego nigdy nie zrobi tego, o co ona go prosi, gdy nagle

odezwał się na jachcie pokładowy alarm radarowy.

Znajdowali się na kolizyjnym kursie z gigantycznym

jachtem, który z wielką szybkością pruł wprost na nich,

zdając się w ogóle nie dostrzegać niewielkiej łodzi!

Joshua zobaczył nagle przed sobą wysoką ścianę

wody. Zacisnął ręce na sterze.

Potężna fala zastopowała żaglówkę. Łódź przechyliła

się na bok. Przez pokład zaczęła przelewać się woda.

background image

120

SZALEŃSTWO HONEY

Potężny jacht płynął nadal wprost na nich!

Gdy do Joshui dotarła myśl, że zaraz zostaną staranowani,

wziął Honey w ramiona, żeby osłonić ją własnym ciałem.

W ostatniej sekundzie sternik wielkiego jachtu zo­

baczył, co się dzieje. Wykonał spóźniony manewr.

Kolos przepłynął tuż obok. Dzieliły ich centymetry.

Cudem uniknęli katastrofy.

Joshua puścił Honey i długo patrzył na odpływający

jacht. Ci dranie musieli być pijani lub naćpani! pomyślał

z gniewem.

Niewiele brakowało, a zabiliby załogę małej łodzi. To

znaczy jego i Honey. Na myśl, że mogło stać się jej coś

złego, zrobiło mu się ciemno przed oczyma.

Zapomniał o Hunterze Wyatcie.

Włączył automatycznego pilota i wyciągnął ręce do

Honey.

Jak przerażone dziecko wtuliła się w ramiona Joshui.

- Trochę się zlękłam - przyznała się cicho.

Czuł, jak drży w jego objęciach. On sam też trząsł się

jak galareta po tym niesamowitym przeżyciu.

- Już po wszystkim - szepnął. - Pierwszy raz w życiu

przydarzyło mi się coś takiego. Ale udało się nam

uratować. Jesteśmy zdrowi i cali.

- Zdrowi i cali - szczękając zębami powtórzyła

Honey. Nadal tuliła się do Joshui.

Poczuł przypływ pożądania. Z trudem się opanował.

Rozwarł ramiona i puścił Honey.

- Opowiedz teraz coś o sobie - poprosił, zmieniając

temat.

- Co chcesz wiedzieć?

- Wszystko. Zacznij od samego początku. Jestem

przekonany, że byłaś ślicznym dzieckiem.

Fala spowodowana przez przepływającą w pobliżu

inną łódź zakołysała jachtem. Joshua przytrzymał Honey

i pomógł jej zachować równowagę.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

121

- Nieznośnym.

- Biednym?

- Nie. Bogatym. Mieliśmy domy, służbę, jachty

i samochody.

- A więc byłaś szczęśliwa.

- Nie. - Spojrzała uważnie na Joshuę. - Powinieneś

wiedzieć, że pieniądze to nie wszystko. Mogą nie mieć

większego znaczenia.

- Mają, jeśli się ich nie posiada.

- Umarła mi matka - ciągnęła Honey. - Ojciec ożenił

się ponownie. Mój brat bardzo to wszystko przeżył.

A ojciec, zamiast mu pomóc, przyczynił się do tego, że

chłopak opuścił dom. Tata nie zwracał na mnie uwagi

albo znęcał się nade mną.

- W jaki sposób?

Joshui wydawało się, że w oczach Honey ponownie

zobaczył strach.

- Wolę o tym nie mówić. - Przez chwilę milczała.

- Kiedy brat odszedł, byłam nieszczęśliwa. Nie udało mi się

go odszukać. W stosunku do ojca i macochy przyjęłam

buntowniczą postawę. Wyszłam za mąż - rozmyślnie - za

człowieka, którego ojciec nie akceptował. Z tego powodu

zostałam wykluczona z rodziny. Do śmierci Mike'a żyłam

dość szczęśliwie. Później zaczęły się kłopoty wychowawcze

z Mariem. Ponownie usiłowałam odszukać brata. Bezskute­

cznie. Żadnego śladu. Jakby zapadł się pod ziemię...

- Co było potem?

- Zatrzymałam Maria przy sobie. Może dlatego, że

przypomina mi brata, którego ignorował ojciec. Był zbyt

zajęty robieniem pieniędzy i zaspokajaniem zachcianek

swojej młodej żony. Czasami myślę, że większość do­

tychczasowego życia spędziłam na próbach naprawiania

krzywd powstałych w dzieciństwie.

- Od śmierci ojca moje życie stało się wendetą

- wtrącił Joshua.

background image

122

SZALEŃSTWO HONEY

- Dlaczego?

Znów przypomniał sobie ojca leżącego w kałuży krwi.

- To było dawno temu - powiedział z goryczą. -I nie

powinno już mieć żadnego znaczenia.

- Ale ma.

- Tak. Ojciec był dla mnie dobry. Wciąż przeżywam

jego śmierć.

- Może energiczniej powinieneś zwalczać przykre

wspomnienia. Twój ojciec nie chciałby, żebyś przez całe

życie cierpiał z jego powodu.

Joshua popatrzył na Honey.

Wyglądała uroczo. Pociągająco.

- Nie umiem pozbyć się goryczy. Latami tkwi we

mnie i przeżera od wewnątrz jak kwas.

Wyciągnął rękę i dotknął głowy Honey. Nie mógł się

powstrzymać.

- Joshua, musisz wyplenić w sobie złe uczucia.

I zastąpić je dobrymi - powiedziała przytłumionym

głosem.

- To trudne. - Ręka, którą gładził włosy Honey, nagle

znieruchomiała. - A zresztą jeśli tak postąpię, przestanę

odczuwać cokolwiek. Stanę się pusty.

- Nie chcesz kochać...?

W głosie Honey wyczuł rozgoryczenie i ból.

- Miłość jest jak hak wbity w serce. Wcześniej

czy później rozerwie je na strzępy - oświadczył po­

nuro.

- Dlaczego chciałeś spotkać się ze mną? - spytała

półgłosem.

- Bo bardzo cię pragnę. - Wpił palce w ramiona

Honey i przyciągnął ją do siebie.

- A więc nic się nie zmieniło. - Westchnęła głęboko.

- Czemu chcesz komplikować coś, co jest bardzo

proste i co nam obojgu może sprawić przyjemność?

- Joshua, nie potrafię żyć tak jak ty, sycąc się

background image

SZALEŃSTWO HONEY

123

nienawiścią. - Przesunęła lekko palcami po jego poli­

czku.

- Może wcale nie będziesz musiała żyć w taki sposób.

- Aż sam się zdziwił, słysząc przekonanie w swym głosie.

- Jestem ci potrzebna tylko na jedną noc lub na dwie.

To chciałeś powiedzieć?

Kiedy nie zaprzeczył, oczy Honey zasnuły się mgłą.

Odjęła dłoń od twarzy Joshui.

- Jeśli to jest twoja najlepsza oferta, więcej do mnie

nie dzwoń. Nigdy.

Roześmiał się gardłowo, nieprzyjemnie.

- Pożądasz mnie tak samo, jak ja ciebie.

- Tak - przyznała spokojnie. - Ale za każdym razem,

kiedy mnie dotykasz, wbijasz hak w moje serce. A ja mam

dość cierpienia. Puść mnie. Proszę.

Brać albo być branym, przypomniał sobie Joshua.

Zacisnął ręce wokół talii Honey.

Usiłowała się wyswobodzić.

- Och, skąd u ciebie ten straszny egoizm i aż taka

brutalność? Uważasz, że jesteś jedynym pokrzywdzonym

człowiekiem na świecie? Przez całe życie łaknęłam

miłości. Po śmierci matki i zniknięciu brata poczułam się

ogromnie samotna.

On też był samotny.

- Przecież wyszłaś za mąż - mruknął.

- Tak. Ale, niestety, nie potrafiłam pokochać Mike'a.

Mimo że był człowiekiem bardzo dobrym i przyzwoitym.

-

Do diabła, przestań wreszcie porównywać mnie ze

swoim szlachetnym mężem! - Joshua miał ochotę roze­

rwać sztormowy kombinezon Honey, przyprzeć ją do

ściany i całować tak mocno i długo, aż zacznie błagać,

żeby ją posiadł.

- Joshua, mówiąc o kochaniu, nie miałam na myśli

wyłącznie miłości do człowieka idealnego. Sądzę, że

ciebie potrafiłabym pokochać. Jeśli jednak nie chcesz

background image

124

SZALEŃSTWO HONEY

wykrzesać z siebie choć odrobiny uczucia, bądź tak dobry

i pozwól mi odejść.

On ma być dobry? Roześmiał się oschle.

Brać albo być branym. Wykorzystywać albo być

wykorzystywanym. Oto dewiza życiowa Joshui Camero­

na.

Bez zbędnych słów przyciągnął Honey do siebie

i z zapamiętaniem zaczął całować mocno i namiętnie,

domagając się pełnej uległości.

Jacht zakołysał się na falach.

- Puść mnie - poprosiła Honey.

Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale gdy zobaczył

jej przerażone oczy, zdał sobie sprawę z tego, że nie

powinien w tej sytuacji stosować swoich zasad.

Stało się coś przedziwnego. W niewytłumaczalny

sposób dobroć tej kobiety złagodziła jego nienawiść.

Lekko rozluźnił uścisk. Honey błyskawicznie wyrwała

się i schroniła pod pokładem, gdyż zaczęła się bać Joshui.

Niech teraz sam, bez jej pomocy, steruje i męczy się

z żaglami, wprowadzając łódź do przystani, postanowiła.

Zaszło słońce. Zapanowała ciemność. Joshua zapalił

światła pozycyjne. Było mu coraz zimniej. Po pewnym

czasie poczuł, że przemarzł. Na wskroś.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Przez dwa tygodnie ciągnące się w nieskończoność

Honey ani razu nie widziała Joshui. Myślała o nim bez

przerwy.

Ten dzień był jeszcze gorszy niż poprzednie. Mario

nieumyślnie wypuścił z mieszkania papugę. Po długich

poszukiwaniach Honey odnalazła Szmaragda. Siedział

wysoko na gałęzi jabłonki i nie miał najmniejszej ochoty

wracać do domu.

Trzeba było złapać papugę przed zapadnięciem zmro­

ku. Do wykonania tego zadania Honey przygotowała

specjalny sprzęt. Najpierw wyciągnęła drabinę. Potem

zabrała z domu klatkę, narzutę na łóżko i parę rękawi­

czek. Zaniosła to wszystko pod drzewo. Niestety, brako­

wało jej jednej, najważniejszej rzeczy: siatki. Zawieru­

szyła się gdzieś przy przeprowadzce.

Honey oparła drabinę o pień jabłonki. Wątłe drzewo

rosło tuż przy stromej krawędzi wysokiego wzgórza.

Kiedy spoglądało się w dół, jadące samochody wyglądały

jak dziecinne zabawki.

Honey weszła na pierwszy szczebel drabiny. Zatrzęsły

się gałęzie. Wystraszona papuga z wrzaskiem przeniosła się

na inny konar. Honey stanęła na drugim szczeblu drabiny

i spojrzała w dół. Miała pod sobą przepaść. Zakręciło się jej

w głowie. Tymczasem Szmaragd nie próżnował. Rozpoczął

działania obronne. Zaczął bombardować wrogie siły

kawałkami jabłek. Tej amunicji miał pod dostatkiem.

Skrzeczał przy tym przeraźliwie. Honey zrobiło się słabo.

background image

126

SZALEŃSTWO HONEY

Mario zostawił Tinę na werandzie i podszedł do

jabłonki. Papuga obrzuciła go natychmiast porcją ogryz-

ków.

- Przytrzymaj drabinę - poleciła Honey roześmiane­

mu chłopcu.

Usłyszeli dzwonek telefonu. Mario pobiegł do do­

mu. Honey została na drabinie. Za każdym razem, gdy

tylko spoglądała w dół, dostawała zawrotu głowy.

Wrócił Mario.

- Do ciebie. - Podał Honey bezprzewodowy aparat.

Zeszła z drabiny i stanęła pod drzewem.

- Cecilio, kochanie, nie zgadniesz, co się stało

- z ożywieniem mówiła Astella. - Dzwonił Joshua

Cameron. Obiecał, że odsprzeda nam wszystkie swoje

akcje hoteli Wyatta. Po niskiej cenie. Takiej, jaką

będziemy w stanie zapłacić.

- Nie do wiary! - zdumiała się Honey. - Dwa

tygodnie temu błagałam go o to. Odmówił.

- Widocznie zmienił zdanie. Może zrobił to pod

twoim wpływem.

Serce Honey zabiło żywiej. Czyżby Joshua uczynił to

dla niej?

- Wygrałyśmy, Cecilio - z tryumfem oświadczyła

macocha. - Kończ swoją grę. I wracaj do rodzinnego

domu. Ojciec jest chyba z ciebie zadowolony. Nakazuje

ci zerwać natychmiast wszelkie kontakty z Cameronem.

Przenosząc się do domu, możesz zabrać ze sobą Maria

- dodała wspaniałomyślnie.

- A co będzie, jeśli Joshua zmieni zdanie? - spytała

Honey.

- Nie zmieni. Chyba że odkryje twoją prawdziwą

tożsamość. Musisz szybko opuścić Telegraph Hill, bo

wszystko popsujesz.

Mam rozstawać się z Joshuą? z żalem pomyślała

Honey. Teraz, gdy, być może, zaczynało mu na niej

background image

SZALEŃSTWO HONEY

127

zależeć? Cała jej radość nagle się ulotniła. Odniesione

zwycięstwo miało gorycz piołunu.

- Masz chyba rację - smutnym głosem powiedziała

do Astelli.

- Czemu się nie cieszysz? - zapytała zdumiona

macocha. - Powinnaś szaleć z radości! Jestem przeko­

nana, że ojciec wybaczy ci mieszanie się w jego spra­

wy.

Kiedy Astella skończyła rozmowę, Honey odrucho­

wo spojrzała w górę. W oknach Joshui na piętrze

zaciągnięto zasłony. Już nigdy go nie zobaczę, pomyś­

lała zgnębiona. Od strony stoku dobiegły ją odgłosy

kroków. Po drewnianych schodach szedł w dół jakiś

mężczyzna. Joshua!

Miał na sobie czarne spodnie i czarną, jedwabną

koszulę. Z jego oczu promieniowała serdeczność. Honey

odetchnęła z ulgą. Miała ochotę rzucić się w ramiona tego

wspaniałego mężczyzny.

Była szczęśliwa? Miała już to, czego pragnęła?

Nie. Wprawdzie ojciec darował teraz łaskawie, po

latach, istnienie Mike'a, ale nigdy nie wybaczy uczucia do

Joshui.

Spojrzała mu w oczy i wszystko inne przestało się

liczyć. Istniał tylko on.

- Chyba przyda ci się pomoc - stwierdził. - Mam

siatkę.

- Jesteś genialny! - wykrzyknęła.

Mario wrócił do Tiny. Heather, która nadeszła chwilę

po ojcu, dołączyła do młodych na werandzie. Honey

i Joshua zostali sami pod drzewem.

- Brakowało mi ciebie - powiedział.

W zielonych oczach Honey zapaliły się zalotne iskie­

rki.

- Nie patrz tak na mnie. Przekonałaś się już, że to

niebezpieczne.

background image

128

SZALEŃSTWO HONEY

- Och, Joshua, i pomyśleć, że chciałam, żebyśmy się

więcej nie spotykali...

- Rozumiem twoje rozterki. - Jego głos brzmiał teraz

miękko. - Kiedy jestem z tobą, przeżywam prawdziwe

piekło. Lecz gdy cię nie ma, jest jeszcze gorzej.

Honey przytrzymała drabinę. Joshua wdrapał się po

niej wysoko na drzewo i złapał papugę.

Trzej turyści idący właśnie Filbert Steps nagrodzili ten

wyczyn głośnymi brawami. Joshui udało się zarzucić

siatkę na Szmaragda w chwili, gdy ptak rozpostarł już

skrzydła i szykował się do lotu na wysoką sosnę. Potem,

omotany, awanturował się głośno i miotał jak szalony.

W mieszkaniu Honey wypuściła uciekiniera. Papuga

usiadła na swojej żerdzi i tęsknym wzrokiem patrzyła na

jabłonkę.

- Należy ci się moja dozgonna wdzięczność. Nie

wiem, jak dziękować - zwróciła się Honey do Joshui.

- Nie wiesz, co zrobić? Daj mi jeszcze jedną szansę

- powiedział poważnym tonem. - Jesteś wspaniała.

Dobra, miła, uczciwa...

Z twarzy Honey odpłynęła krew.

- Jest coś, co muszę ci powiedzieć - szepnęła zbiela­

łymi wargami.

- Zrobisz to kiedy indziej. Teraz nie psujmy sobie

nastroju. Długo czekaliśmy na taką chwilę. Zbyt długo...

Miał rację.

Usta Joshui spoczęły na wargach Honey. Całował ją po

swojemu. To znaczy mocno i zachłannie. Podniecająco.

Wprost z windy weszli do hotelowego baru, znaj­

dującego się na pięćdziesiątym piętrze. Honey, wsparta

na ramieniu Joshui, miała na sobie jedwabną, zieloną

suknię. Płonęły jej policzki i błyszczały oczy. Wiedziała,

że ten wieczór zapamięta na zawsze.

Ujrzała nagle wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę,

background image

SZALEŃSTWO HONEY

129

idącego w ich kierunku. Rozpoznała go bez trudu. Johnny

Midnight trzymał pod pachą plik dokumentów, a w ręku

szklankę whisky, w której pobrzękiwały kostki lodu.

Spojrzał znacząco na nadgarstki Honey. Na wspo­

mnienie ich pierwszego spotkania krew uderzyła jej do

głowy.

- A to niespodzianka - powiedział z uśmiechem

i zwrócił się do Joshui: - Przejrzyj te papiery przed

rozmową z panią Wyatt.

Honey w milczeniu patrzyła na obu mężczyzn. Parali­

żował ją strach.

- Dziękuję, że je przyniosłeś - odparł Joshua. - Omó­

wimy wszystko jutro z samego rana.

Johnny nie ruszał się z miejsca.

- Nie przedstawisz mnie swojej znajomej? - zapytał.

- Johnny Midnight, mój prawnik. Honey Rodriguez.

- Miło mi poznać panią. - Johnny Midnight skłonił

lekko głowę i ujął lodowatą dłoń młodej kobiety. Usiło­

wała szybko wyswobodzić rękę, lecz ją przytrzymał. - To

na pewno pani jest nową sąsiadką szefa.

- Nie umizguj się, Johnny - warknął Joshua. - Pani

Rodriguez jest wyłącznie moją znajomą. Zupełnie wyjąt­

kową osobą.

- Już zdążyłem to zauważyć. - Przystojny prawnik

wzruszył lekko ramionami. - Zapraszam was na drinka.

Och, tylko nie to, pomyślała przerażona Honey.

Popatrzyła z obawą w ciemne oczy Johnny'ego Midnigh-

ta.

- Masz ochotę czegoś się napić, Honey? - zapytał

Joshua.

W milczeniu skinęła głową.

- Od chwili poznania pani mój szef bardzo się zmienił

- odezwał się Johnny, patrząc jej prosto w oczy.

Usiedli przy stoliku. Honey opuściła wzrok i wzięła

Joshuę za rękę. Spojrzał na nią z czułością.

background image

130

SZALEŃSTWO HONEY

Scena ta nie uszła uwagi Johnny'ego.Zamówił drinki.

- Kiedy szef się przyznał, że ma nową przyjaciółkę,

do głowy mi nie przyszło, iż to może być pani - odezwał

się po chwili. - To znaczy kobieta podobna do pani

- poprawił się szybko.

Honey była blada jak ściana. Zrobiła nerwowy ruch

ręką i potrąciła wysoką świecę palącą się na stoliku.

Zanim świecznik się przewrócił, złapał go Johnny.

- Droga pani, niebezpiecznie jest igrać z ogniem

- stwierdził cierpkim tonem. Zdmuchnął płomień świecy.

- Ledwie ubłagałem Honey, żeby tu dziś ze mną

przyszła, a ty ją straszysz - z wyrzutem powiedział

Joshua.

- Nie miałem takiego zamiaru - tłumaczył się Mid­

night.

- Ona wie, że jest bezpieczna. Nie musi się mnie

obawiać - dodał Joshua.

- Może wobec tego powinna bać się samej siebie

- padł enigmatyczny komentarz ze strony Johnny'ego.

- Do licha, co ty wygadujesz? O co ci chodzi?

Prawnik zbył milczeniem pytanie Joshui i nachylił się

do Honey.

- Cameron to facet bardzo niebezpieczny. Trzeba

grać z nim w otwarte karty - powiedział ostrzegawczym

tonem.

Spojrzała na niego wylękniona. Z przerażenia odjęło

jej mowę.

Widząc, co dzieje się z Honey, Joshua się rozzłościł.

- Co to wszystko ma znaczyć? - Objął dziewczynę

ramieniem. - Czy wy się znacie? - zapytał pode­

jrzliwie.

- Nie... - Honey nie mogła teraz wyjawić mu prawdy

o sobie.

- Zatańczysz? - zapytał Joshua, gdy zaczęła grać

orkiestra.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

131

- Chętnie - odparła, zadowolona, że odejdzie od

stolika i napięta atmosfera rozluźni się.

Wpatrzeni w siebie, tańczyli powoli, w rytm sen­

tymentalnej melodii. Pożądali się jak nigdy przedtem.

Joshua pociągnął Honey w ciemny koniec sali. Pod­

niósł jej rękę do ust.

Przeszył ją nagły dreszcz. Czy człowiek tak bez­

względny jak Joshua Cameron naprawdę potrafi się

zmienić?

- Lękasz się mnie? - zapytał.

- Staram się ciebie nie bać - odparła z wymuszonym

uśmiechem.

- Ciągle mi się zdaje, że już wcześniej gdzieś się

spotkaliśmy. Jestem tego niemal pewny.

Honey odwróciła wzrok. Zaczęła drżeć.

- Może w poprzednim życiu - odrzekła drętwymi

wargami.

- Nie - zaprzeczył. - W tym.

- Przecież w żaden sposób nie potrafiłabym cię

zapomnieć -powiedziała wymijająco, lecz zgodnie z pra­

wdą.

- Ja też nie. I to jest zdumiewające. Nie przejmuj się,

kiedyś na pewno sobie przypomnę. - Dotknął ustami

warg Honey.

Zwyciężyło pragnienie zbliżenia. Honey zarzuciła

ręce na szyję Joshui. Chciała być z nim. Teraz. Za­

wsze.

- Chodźmy stąd. - Pociągnął ją do wyjścia.

Właśnie w barze zaczynał się występ pięknej, złoto­

włosej kobiety.

- Dobrze śpiewa - powiedziała Honey, gdy znaleźli

się w pustej windzie. Chciała skierować rozmowę na

neutralne tematy.

- Tak. To Lacy. Stara znajoma. Przedstawię was

kiedyś sobie, ale teraz załatwiam jej wyjazd z kraju.

background image

132

SZALEŃSTWO HONEY

Swego czasu Lacy była wielką miłością Johnny'ego

Midnighta.

- I co się stało?

- To co zwykle. - Głos Joshui był przesycony

goryczą. - Rzuciła go dla bogatego mężczyzny. Dla

ówczesnego szefa Johnny'ego. Wiedziała, że Johnny nie

ma za grosz zaufania do Sama Douglasa i uważa go za

nieuczciwego człowieka. Zdradziła mojego przyjaciela.

- W jaki sposób?

- Okłamała. A teraz on ją nienawidzi. Sama za­

mordowano, urząd podatkowy zamroził jego finanse,

a Lacy jest przekonana, że morderca męża zamierza zabić

także i ją. Pomagam jej wyjechać z kraju, nie mówiąc nic

o tym Johnny'emu.

- Dlaczego?

- Już ci mówiłem. Pała nienawiścią do Lacy.

- Czy... czy bardzo go okłamała? Czy to było coś

strasznego?

- Johnny tak uważa. A liczą się tylko jego odczucia.

Honey wcisnęła się w ciemny kąt windy. Bała się, że

Joshua odczyta z jej twarzy, że ona też kłamie. Powinna

mu wyjawić, kim jest naprawdę. Walczyła z narastającą

paniką.

Joshua wyczuł niepokój Honey. Przyciągnął ją do

siebie i mocno pocałował.

Uniosła rękę i położyła na jego ramieniu.

- Kocham cię - szepnęła.

Joshua przycisnął Honey do piersi. Nie potrafił wydo­

być z siebie ani słowa. Wargi błądzące po jej szyi były

delikatne i gorące.

O Boże, muszę powiedzieć mu prawdę! pomyślała

z westchnieniem. Lecz kiedy głodne męskie wargi od­

nalazły jej usta i pocałunki stały się bardziej namiętne,

uprzytomniła sobie, że nie potrafi tego zrobić.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Joshua wracał na Telegraph Hill, brawurowo prowa­

dząc sportowy wóz. Zatrzymał go przed garażem. Wyłą­

czył silnik. Pchnął Honey na skórzane siedzenie, natarł na

nią całym ciałem i wpił się w jej usta.

- Heather wyjechała do matki - powiedział.

Uruchomił automat otwierający drzwi. W garażu

otoczyła ich ciemność. Byli wreszcie sami. Znów zaczął

pieścić Honey. Czuła narastające w nim szaleństwo.

- Chodźmy na górę - szepnął.

Półprzytomni, objęci, stanęli w holu u stóp spiralnych

schodów. Honey popatrzyła na strumień księżycowego

światła wlewającego się przez okno. W srebrzystej

poświacie wiszące na ścianach obrazy nagle ożyły,

sprawiając niesamowite, złowrogie wrażenie. Honey

ogarnął lęk.

Wróciła też świadomość. Stał przy niej Joshua Came­

ron. Wróg jej rodziny. Wszystko, co stało się od chwili,

w której go poznała, było czystym szaleństwem.

Nie odrywał wzroku od pobladłej twarzy Honey.

- Ogromny ten twój dom - powiedziała. - Czuję się

w nim nieswojo.

- Przeżywałem tu ciężkie chwile - powiedział cicho.

- Też byłam samotna - wyznała. - Od wielu lat.

- Teraz masz mnie - oświadczył z naciskiem. Przyga­

rnął Honey do siebie i zaczął całować. Upłynęło sporo

czasu, zanim znów się odezwał: - Moja sypialnia mieści

się na czwartym piętrze. Mamy, na szczęście, windę.

background image

134

SZALEŃSTWO HONEY

- Nie będzie nam potrzebna. - Honey wbiegła na

schody. Zatrzymała się na podeście pierwszego piętra

przed wspaniałą rzeźbą nagiej kobiety.

- Piękna - szepnęła.

- Tak - przyznał Joshua, stając tuż obok. - I zmys­

łowa. Nigdy nie widziałem tak namiętnej kobiety.

Przycisnął Honey do barierki przy schodach. Rozpiął

sukienkę. Miękki jedwab zsunął się bezszelestnie na

podłogę.

Kiedy Joshua zaczął się jej przyglądać, ze śmiechem

pochyliła się i zdjęła pantofle. Dalej biegła po schodach boso.

Zdyszani, znaleźli się wreszcie na ostatnim piętrze.

U ich stóp znajdowały się spiralne schody.

- Nie boisz się? - zapytał Joshua. - Mówiłaś, że masz

lęk wysokości.

- Postanowiłam zacząć prowadzić niebezpieczne ży­

cie. Jest znacznie ciekawsze.

Dotknął ramiączek biustonosza i zsunął je na krągłe

ramiona.

- Nie zrobię ci krzywdy - szepnął.

Och, z pewnością zrobisz, pomyślała. Być może nawet

mnie zniszczysz. Ale dla Honey dzisiejszego wieczoru

liczyło się tylko pożądanie, które owładnęło nią bez

reszty. Mimo że Joshua był człowiekiem, który tylko brał,

nic w zamian nie dając. Mimo że przed takimi ludźmi jak

on zawsze uciekała. Dostrzegł wahanie w oczach Honey

i odczytał je właściwie. Na jego wargach ukazał się pełen

goryczy uśmiech.

Gdy przysunęła się i zarzuciła mu ręce na ramiona,

przez chwilę stał nieruchomo. Potem popatrzył badawczo

w szeroko rozwarte, zielone oczy. Oprócz zwątpienia

i obawy dojrzał w nich coś jeszcze: czułość. Poruszyło go

to do głębi.

Bez słowa zaczął się rozbierać. Po chwili oboje, nadzy,

leżeli obok schodów na puszystym dywanie.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

135

To, co się działo potem, w niczym nie przypominało

Honey żadnych dotychczasowych doznań. Było czymś

nadzwyczajnym. Cudownym. Teraz wiedziała już na

pewno, czego chce od życia.

Pragęła Joshui. Joshui. Joshui. Niczego więcej.

Kiedy osiągnęła szczyt uniesienia, owinęła ręce wokół

jego szyi i na męskiej piersi zdusiła krzyk rozkoszy.

Potem, gdy ze szczęścia zaczęła łkać bezgłośnie,

trzymał ją mocno, blisko siebie. Zastanawiał się, czy nim

też wstrząsnęło ostatnie przeżycie. Gdyby nawet tak było,

nie przyznałby się do tego. Nawet przed samym sobą.

Honey wiedziała, że Joshua miał wiele kobiet. Że być

może wcale nie zmieni swego stosunku do życia i pozo­

stanie człowiekiem bezlitosnym dla słabszych. I kiedy

dowie się, kim ona jest, jego sympatia przerodzi się

w nienawiść.

Gdy zasnął, leżała długo z otwartymi szeroko oczyma.

Nad ranem ubrała się po cichu i wyszła. Była zroz­

paczona. Wiedziała, że kiedy Joshua dowie się, iż ma do

czynienia z Cecilia Wyatt, na zawsze odwróci się od niej.

Spojrzawszy na ogromny szmaragd skrzący się na

czarnym aksamicie w wytwornej witrynie sklepu jubilera,

Joshua natychmiast zdecydował się na zakup wspaniałe­

go klejnotu. Kartą kredytową zapłacił gigantyczną sumę,

nie mrugnąwszy nawet okiem. Spieszył się na spotkanie

z Astellą Wyatt, ale kiedy jego wzrok padł na leżący

w witrynie pierścionek, wiedział, że musi go natychmiast

mieć.

Zazwyczaj kupował kobietom biżuterię jako prezent

pożegnalny. Tym razem miało być inaczej. Przede

wszystkim dlatego, że miał do czynienia z wyjątkową

kobietą. Przypomniał sobie doznania ubiegłej nocy

i znów poczuł przypływ pożądania. Honey Rodriguez

miała na niego niesamowity wpływ. Wiedział, że nie

background image

136

SZALEŃSTWO HONEY

może bez niej żyć. Zawładnęła nie tylko jego ciałem, lecz

także duszą. W niewytłumaczalny dla siebie sposób

uwolnił się od nienawiści, która kierowała jego dotych­

czasowym życiem. Przepełniało go teraz inne uczucie.

Jakie? Nieważne, jak je nazwać. W każdym razie Joshua

Cameron wiedział, że poprosi Honey, aby została jego

żoną.

Tak więc, idąc na spotkanie z Astellą Wyatt, niósł

w kieszeni zaręczynowy pierścionek. Miał też przy

sobie akta, które dał mu Johnny. Przed odsprzedaniem

pliku akcji hoteli Wyatta musiał wyjaśnić kilka szcze­

gółów.

Zatrzymał się na schodach prowadzących do głów­

nego wejścia ogromnego hotelu. Na masztach powiewały

flagi z emblematem Wyatta. Joshua nie był w stanie

podnieść wzroku i spojrzeć na znienawidzone chorągie­

wki, które nadal będą zdobiły wytworną fasadę im­

ponującego budynku. Hotelu, będącego niegdyś dumą

jego ojca.

To Hunter Wyatt doprowadził go do bankructwa.

Przejął hotel. Zrujnował rodzinę Cameronów. Ale Joshua

postanowił przestać o tym myśleć i nie szukać zemsty.

Dzięki Honey Rodriguez stał się innym człowiekiem.

To ona prosiła go, aby nie doprowadzał do bankructwa

Huntera Wyatta.

Podchodził do drzwi wejściowych hotelu, gdy nagle

zobaczył na pobliskim parkingu dziwaczny, znajomy

zielony samochód, jak zwykle krzywo ustawiony przez

właścicielkę.

To była Bomba Honey Rodriguez. Uradowany, zapo­

minając o umówionym spotkaniu, zbiegł po schodach

i ruszył w stronę wozu. Jak zwykle, nie był zamknięty.

I jak zwykle wypełniony mnóstwem rzeczy. Po ślubie

będzie chyba musiał zatrudnić ze dwóch ludzi do zamy­

kania drzwi wozu Honey i włączania alarmu, pomyślał.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

137

Uśmiechnął się na widok leżących na przednim siedzeniu

kilku papierków po czekoladowych batonikach.

Upłynął czas, na jaki Honey zostawiła samochód.

Joshua wrzucił do parkometru następne monety. Zaczął

przechadzać się wokół samochodu. Właścicielki nigdzie

w pobliżu nie było.

Postanowił, że zaraz po rozmowie z Astellą Wyatt

wróci na parking i poczeka na Honey. Marzył o chwili,

w której się jej oświadczy.

Znów znalazł się na hotelowych schodach. I nagle

ujrzał przed sobą idącą w dół Honey. Zobaczyła go

i zatrzymała się. Była blada. Wyglądała na przestraszoną.

Zastanawiał się, dlaczego.

Uniosła okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się

ciepło. Tym swoim wspaniałym, niepowtarzalnym

uśmiechem, który tak zachwycał Joshuę.

Dziś jednak uśmiech ten sprawił, że Joshua Cameron

stanął jak wryty. Zamarło mu serce. Nagle uzmysłowił

sobie, skąd zna stojącą przed nim kobietę i kim ona

naprawdę jest!

Miał przed oczyma szpitalną poczekalnię, nieatrakcyj­

ną dziewczynę z turbanem na głowie, leżące przed nią

papierki po czekoladowych batonikach i jej ciepły

uśmiech. To była Cecilia Wyatt.

Stała teraz przed nim.

Czemu wcześniej nie przypomniał sobie tamtej sceny?

Dlaczego wcześniej nie odkrył oszustwa?

Honey podeszła do Joshui, lecz on się cofnął. Nie

uścisnął wyciągniętej ręki, która zawisła w powietrzu.

Ta kobieta bezwstydnie go oszukała! Zmieniła wy­

gląd. Zbliżyła się do niego. Z całą premedytacją uwiodła.

Wszystko, co robiła, było z góry ukartowane. A on -jak

ostatni idiota - dał się podejść, okłamać, omamić. I, co

najgorsze, zakochał się w tej podłej, wyrachowanej

kobiecie!

background image

138

SZALEŃSTWO HONEY

Schwycił ją za ramię.

- Joshua, co się stało? - spytała zdziwiona.

- Pytasz, co się stało? - wybuchnął gniewem, przy­

pierając ją do ściany hotelowego budynku. - Ty mi to

powiesz, Cecilio!

Zamknęła oczy. Przez jej bladą twarz przebiegł skurcz

bólu.

Joshua był nieprzytomny z wściekłości. Ta kobieta

okazała się lepsza od niego. Wygrała!

- Spisałaś się znakomicie! - wykrzyknął z furią.

- Twoje wczorajsze wieczorne przedstawienie było popi­

sem aktorskim najwyższej klasy!

Spod okularów Honey pociekły łzy.

- To nie tak, Joshua! Nie tak! Kocham cię! Naprawdę!

- Kłamiesz! - wykrzyknął z rozdartym sercem. Bo

teraz wiedział już na pewno, że miłość tej kobiety była

jedyną rzeczą, jakiej w życiu pragnął. Gardził nią, lecz

jeszcze bardziej pogardzał samym sobą. - Mówisz to

tylko dlatego, żeby osiągnąć swój cel - dodał z goryczą.

- Byłem durniem, sądząc, że jesteś wyjątkową kobietą.

Lepszą od innych.

Zdjęła okulary. Miała zalaną łzami twarz. W ogrom­

nych zielonych oczach widniał bezmiar bólu.

Joshua wcisnął Honey teczkę z papierami.

- Powiedz tym, którzy cię na mnie nasłali, że z umo­

wy nici. Akcji nie oddam. Aha, jeszcze jedno. - Sięgnął

do kieszni i wyjął aksamitne pudełko. - Mam coś dla

ciebie. Mały prezent. Kiedy przestaję sypiać z kobietą,

zawsze daję jej coś kosztownego na pamiątkę. Tym razem

wydałem więcej niż zwykle. - Oczy Joshui płonęły

gniewem. - Ale nie żałuję. Bo w pełni zasłużyłaś na taki

prezent, Honey.

Dziewczyna zbladła jak płótno.

Przywarł do niej twardy wzrok Joshui. Ta kobieta

okazała się groźnym przeciwnikiem. Wykorzystała go.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

139

Oszukała. Zniszczyła. A on? A on mimo to nadal jej

pożądał.

- Mylisz się co do mnie. Wczoraj chciałam powie­

dzieć ci prawdę, ale się bałam. Pozwól sobie wszystko

wyjaśnić.

- Mam dość twych kłamstw. Zniszczę twego ojca.

Ale tak naprawdę - głos Joshui przeszedł w jadowity syk

- to mam teraz ochotę zniszczyć ciebie. - Odwrócił się

i odszedł.

- Joshua! - zawołała.

Pełen rozpaczy głos ranił mu serce. Odejście od tej

kobiety i pożegnanie jej na zawsze okazało się najtrud­

niejszą rzeczą w dotychczasowym życiu Joshui Camero­

na.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Joshua przeżywał udrękę. Taką, jakiej jeszcze nigdy

nie doznał. Od dwóch dni się nie golił. Nie pracował.

Jedyne, co robił, to pił, lecz whisky rozdrażniała go

jeszcze bardziej.

Ciągle myślał o Honey, to znaczy o Cecilii Wyatt. Im

więcej pił, tym bardziej jej pożądał. Johnny'emu Midni-

ghtowi, który miał nieszczęście odwiedzić szefa w chwili,

gdy jego wściekłość osiągnęła apogeum, polecił znisz­

czyć rozdzinę Wyattów. Z Cecilią na czele.

Johnny wyjął butelkę z rąk Joshui, poszedł do łazienki

i całą jej zawartość wylał do umywalki.

- Nie będziesz krzywdził dziewczyny dlatego, że się

w niej zakochałeś - oświadczył po powrocie do pokoju.

Joshua podszedł do barku i otworzył następną butelkę.

- Odmawiasz wykonania polecenia? Wobec tego

wyrzucam cię z pracy.

- O, nie. To ci się nie uda. Sam się zwalniam. Nie będę

patrzył dłużej na twoje szaleńcze wyczyny. Najpierw

Cecilia chciała porozmawiać z nami w biurze. Nie

dopuściłeś do tego. Wezwałeś gliny. Dziewczyna chciała

bronić swojej rodziny i bardzo to się jej chwali.

- Martwisz się o moje sprawy sercowe - syknął ze

złością Joshua - ale dlaczego nie zabierzesz się do

uporządkowania własnych? Przecież nadal kochasz Lacy.

Teraz, gdy Sam Douglas nie żyje, facet, który go

uśmiercił - prawdopodobnie psychicznie chory syn sena­

tora, Cole - chce dosięgnąć także ją i dzieciaka. Wszyst-

background image

SZALEŃSTWO HONEY

141

kie pieniądze Sama zostały zamrożone. Lacy została bez

grosza. Pomogłem jej zdobyć fałszywy paszport i bilety

lotnicze do Brazylii. A ty co? W ogóle się nią nie

zainteresowałeś.

Johnny Midnight zrobił się blady jak ściana.

- Ma to, na co zasłużyła. Dobrze jej tak - wycedził

przez zaciśnięte zęby.

- Źle osądzasz Lacy. Mylisz się co do niej.

- Nie. Myliłem się co do ciebie.

Zacietrzewieni mężczyźni patrzyli na siebie z nie

ukrywaną wściekłością. Dopiero kiedy Johnny jak szalo­

ny wybiegł z domu, Joshua nieco oprzytomniał. Dziś on

rozpoczął odwieczną kłótnię z przyjacielem. Pijany,

z trudem zszedł po schodach. Kiedy dotarł do frontowych

drzwi, czerwony wóz Johnny'ego już ruszał z podjazdu.

Joshua patrzył, jak znika za zakrętem.

Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Po jakimś czasie

zadzwonił do Johnny'ego, ale nie zastał go ani w biurze, ani

w domu. Poczuł się nagle zupełnie osamotniony. Opuścił go

jedyny przyjaciel.Z całą siłą powróciły dawne obawy i lęki.

Wrócił do sypialni. Stanął przy oknie i pociągnął

whisky z butelki. Dom był nieprzytulny. Szary i zimny.

Nie było to miejsce odpowiednie dla dziecka, więc wysłał

Heather na jakiś czas do Moniki.

Popatrzył na dom, w którym zamieszkała Honey. To

ona była przyczyną jego udręki. Powinna wynieść się stąd

jak najszybciej. Zejść mu z oczu i przestać go dręczyć.

Pociągnął następny łyk. I w tej chwili rozległ się

dzwonek u drzwi.

Nawet się nie ruszył. Jeśli ktoś czegoś od niego chce,

niech zatelefonuje. A włączona na stałe automatyczna

sekretarka zarejestruje rozmowę. Dźwięk dzwonka roz­

legł się ponownie. Pewnie wrócił Johnny, żeby dalej

bronić Cecilii Wyatt, pomyślał Joshua. Był w tak złym

nastroju, że nie chciał oglądać go na oczy.

background image

142

SZALEŃSTWO HONEY

Podszedł do magnetofonu i nastawił muzykę. Tak

głośno, żeby zagłuszyła uporczywe dzwonienie do drzwi.

Drgnął gwałtownie, kiedy kawałek skały uderzył

w szybę. Rozbił ją i wpadł do pokoju, uruchamiając

system alarmowy zabezpieczający dom. Rozwścieczony

Joshua, bez koszuli na grzbiecie i w starych dżinsach

rzucił się w kierunku schodów.

U ich stóp, pośrodku holu, stała Honey. Miała za­

krwawiony nadgarstek. W ręku trzymała kawałek rozbitej

szyby. Mówiła cicho, wystraszonym głosem:

- Joshua, wyłącz alarm. To tylko ja.

- Ani mi się śni. Niech przyjadą gliny i rozprawią się

z tobą, wstrętna włamywaczko.

- Znów kajdanki? O, nie. - Podeszła do urządzenia

alarmowego i wcisnęła cyfry kodowe. Syrena zamilkła.

Joshua przechylił się przez poręcz schodów.

- Do diabła, jak ci się to udało?

- Patrzyłam, jak wyłączasz alarm. - Uśmiechnęła się.

Po swojemu, urzekająco. Była szczupła, wręcz chuda. Jak

mogła tak zmienić się na niekorzyść zaledwie w ciągu

tygodnia? Miała ziemistą twarz i cienie pod oczyma.

Rude włosy straciły połysk. W brzydkiej kwiecistej

bluzce wyglądała jak niechlujna, lecz bardzo ponętna

Cyganka.

- Czego chcesz? - warknął.

Zaczęła wchodzić po schodach.

- Joshua, zależy ci przede wszystkim na tym, aby

zniszczyć mnie, a nie ojca. Chciałeś mnie mieć na jedną

noc lub dwie. Więc dobrze. Możesz przespać się ze mną.

Pod warunkiem, że dasz spokój mojemu ojcu.

Obrzucił ją wyzywającym spojrzeniem.

- Przecież już cię miałem. Proponujesz transakcję, ale

teraz jesteś mniej atrakcyjna niż przedtem. Skąd to

przekonanie, że mam jeszcze ochotę na ciebie?

- Czuję to. Wiem, że nadal mnie pragniesz.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

143

Patrzył na miękką bluzkę opinającą jej piersi. Na

przylegającą do ud spódnicę. Widok ten sprawił, że

krew zaczęła krążyć mu szybciej w żyłach. Aż do bólu

pragnął, żeby Honey podeszła bliżej. Ta kobieta miała

rację! Nadal jej pragnął! To było czyste szaleństwo!

Przed tygodniem odkrył, kim ona naprawdę jest. Te

siedem dni było prawdziwym piekłem.

- Idź sobie - warknął. Przed oczyma miał nagie ciało

Honey.

Weszła na górę i stanęła przed Joshuą. Jakże pragnął ją

objąć! Zamiast to zrobić, wycofał się do sypialni.

- Jeśli masz choć trochę zdrowego rozsądku, to zaraz

stąd wyjdziesz.

- Nie mam wyboru - odparła łamiącym się głosem.

- Gram o najwyższą stawkę.

On też robił to samo.

- Chcesz zemsty - ciągnęła - więc będziesz ją miał.

Weź mnie. Wykorzystaj. Zniszcz. I zapomnij o całej

sprawie.

Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć o tej kobiecie.

Zapach jaśminowych perfum do reszty oszołomił Joshuę.

Chwycił Honey za ramiona i rzucił na łóżko. Opadł

ciężko na nią, niemal miażdżąc kruche ciało. Miała

gładką, ciepłą skórę. Wyglądała tak pięknie...

- Wiesz, dlaczego tak bardzo cię nienawidzę? - zapy­

tał ostro.

- Co to ma za znaczenie?

W Joshuę wstąpiło szaleństwo. Nienawidził tej kobie­

ty, lecz równocześnie jej pragnął.

- Hunter Wyatt zabił mojego ojca! - wykrzyknął

z pasją. - Przejął nasz wspaniały hotel. Zrujnował moją

rodzinę. Zabrał wszystko. Od tamtej pory ojciec zaczął

pić. Znęcał się nade mną i nad moją matką. Pewnego dnia,

pijany, zaczął czyścić strzelbę. Wypaliła mu prosto

w twarz. A może było to samobójstwo? Nie wiem i nigdy

background image

1 4 4 SZALEŃSTWO HONEY

się tego nie dowiem. - Joshua zamilkł. Po dłuższej

przerwie znów zaczął mówić łamiącym się głosem: - To

ja... ja znalazłem wtedy ojca. Miałem jedenaście lat.

Byłem przekonany, że zginął z mojej winy. Bo wielokrot­

nie modliłem się, aby umarł i przestał się znęcać nad

nami.

- Och, Joshua, biedaku... - powiedziała Honey łagod­

nie i czule.

Przez całe życie marzył o czułości, serdeczności

i miłości. To, że ta kobieta udawała teraz współczucie,

rozdrażniło go jeszcze bardziej.

- Twój ojciec zrujnował mojego. Dlatego go straci­

łem. Potem zmarła matka. Hunter Wyatt zamienił moje

życie w prawdziwe piekło. A teraz, po latach, zjawiłaś się

ty, żeby dokończyć jego dzieło.

- Nic o tym nie wiedziałam! -jęknęła Honey. - Tak

bardzo mi przykro. Za siebie. Za ojca. Nie chciałam

zrobić ci krzywdy. - Dotknęła policzka Joshui, lecz on

szorstkim ruchem odepchnął jej rękę. - Ale najbardziej

mi przykro z innego powodu - dodała. - Głęboko boleję

nad tym, że krzywdzisz sam siebie.

- Kłamiesz! - wykrzyknął. - Wcale ci na mnie nie

zależy!

Nie mógł już dłużej słuchać oszukańczych słów tej

kobiety. Ale jej pragnął. Tak bardzo, że na odwrót było za

późno. Zerwał z siebie dżinsy. Obnażył Honey, od­

rywając guziki bluzki, i rzucił ją na łóżko.

Przez cały czas leżała nieruchomo, obserwując go

pełnymi lęku oczyma.

- Dotknij mnie - zażądał nagle. - Wiesz, jak sprawić

mi przyjemność. I ponownie udawaj, że to lubisz.

Usiłowała się wyrwać, lecz trzymał ją mocno. Po

chwili położyła rękę na jego skórze i zaczęła ją gładzić

kolistymi, łagodnymi ruchami. Zaczął jęczeć z rozkoszy.

Po twarzy Honey popłynęły łzy.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

145

Odepchnął pieszczącą go dłoń i przycisnął usta do jej

warg. Już dłużej nie potrafił znęcać się nad tą kobietą

i nienawidzić jej.

Do ucha Honey zaczął szeptać czułe słowa. Scałowy-

wał łzy spływające po policzkach. Pieścił ją powoli

i delikatnie. Tak długo, aż sama poprosiła, aby ją wziął.

Rozmyślnie opóźniał jej ekstazę. Wreszcie wszedł

w nią, rozszalałą i dziką. Jeszcze cudowniejszą niż

poprzednio. Wiedział, że będzie kochał ją do końca życia.

Kiedy było po wszystkim, znów odczuł cały koszmar

rzeczywistości. Cecilia Wyatt. Córka zabójcy jego ojca.

Każde słowo tej kobiety musiało być kłamstwem. A każ­

dy pocałunek dobrze odegraną rolą. Niech ona nie myśli,

że dał się omotać do końca!

- Cecilio, idź do domu. Jesteś dobrą aktorką, ale nie

doskonałą. Twemu ojcu nie daruję.

Z ust Honey wydarł się jęk rozpaczy.

Joshua odwrócił się tyłem i leżał bez ruchu tak długo,

aż sobie poszła. Teraz dom znów był pusty, a jego

właściciel - samotny. Jeszcze nieszczęśliwszy niż przed­

tem. Panująca wokół cisza doprowadzała go do szaleńst­

wa.

Zadzwonił telefon. Rozmowę zarejestrowała automa­

tyczna sekretarka. Po chwili odezwał się jeszcze raz.

Joshua poczuł nagle, że powinien go odebrać.

- To był straszny wypadek... - mówiła jakaś obca

kobieta. - Samochód spadł... Ponad godzinę wydobywa­

no go ze środka. Trzeba było ciąć karoserię...

Do Joshui dotarł wreszcie sens makabrycznej wiado­

mości. Johnny Midnight był w szpitalu. Umierający.

Joshua wiedział, że to z jego winy. Poczuł, że musi

mieć teraz przy sobie Honey. Zadzwonił. Usłyszawszy

jego głos, bez słowa odłożyła słuchawkę. Na linii zapano­

wała głucha cisza.

Nie umiał przebaczyć tej kobiecie, mimo że wiedział,

background image

146

SZALEŃSTWO HONEY

iż nie potrafi dłużej żyć bez niej. A teraz było już za

późno. Odeszła. Na zawsze. Odpędził ją od siebie.

Podobnie jak Johnny'ego Midnighta, który z jego winy

teraz umiera.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- Tam nie wolno wchodzić!

Wchodzę, zdecydował szybko Joshua. Niech diabli

wezmą wszystkie idiotyczne szpitalne zakazy!

Mimo oporu ze strony personelu, wdarł się na salę,

potrącając tacę z wysterylizowanymi instrumentami,

które rozsypały się po posadzce.

Zobaczył Johnny'ego. Z twarzą szarą i nieruchomą

leżał na pokrwawionych noszach w ostrym świetle lamp.

Widok ten zdruzgotał Joshuę.

Lekarze rozmawiali z pielęgniarkami przyciszonym

głosem, w pośpiechu przygotowując pacjenta do operacji.

Joshua uprzytomnił sobie, że jeszcze nigdy nie widział

przyjaciela tak bardzo bezradnego.

Johnny miał ściągnięte rysy twarzy. Wokół zapadniętych

oczu utworzyły się sine kręgi. Miał złamany nos, pokaleczone

i opuchnięte wargi. Na czole widniała krwawa podłużna rana.

Pielęgniarka goliła mu głowę. Miał mieć zaraz opera­

cję mózgu.

Joshua poczuł się fatalnie. A kiedy ktoś z personelu

szpitala wcisnął mu do rąk mały plastykowy woreczek,

w którym znajdowały się sygnet i zegarek Johnny'ego,

zrobiło mu się niedobrze. Czoło pokrył zimny pot. Ugięły

się nogi. Poczuł się tak słaby, że pielęgniarka musiała

pomóc mu wrócić do poczekalni.

Mijały godzina za godziną. Joshua stracił poczucie

czasu. Koszmarne sceny z dzieciństwa zlewały się w jed-

background image

148

SZALEŃSTWO HONEY

ną całość z tym, co ostatnio przeżywał. Zawsze jednak

- czy we wczesnej młodości, czy każdego następnego

dnia - był przy nim jedyny, wypróbowany przyjaciel.

Johnny Midnight.

Zawsze. Aż do dziś.

To Johnny pokazał mu, jak walczyć. Nauczył, jak

przetrwać. Był jedynym człowiekiem, który rozumiał

rozterki i ból Joshui i pomagał mu się z nich otrząsnąć.

Byłoby straszne, gdyby ostatnią walkę o duszę Joshui

jego najlepszy przyjaciel miał przypłacić życiem!

Joshua wiedział, że nie był wart takiego przyjaciela,

jakim był Johnny. Kochał zarówno jego, jak i Honey.

Kochał także córkę, która już dłużej nie chciała z nim

mieszkać. To jego wady sprawiały, że niszczył ludzi, którym

był bliski. Teraz zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się na

miejscu Johnny'ego. I móc umrzeć zamiast przyjaciela.

Do poczekalni wsunęła się po cichu jakaś kobieta.

Joshua rozpoznał w niej Lacy. Przyprowadziła z sobą

chudziutkiego dziewięciolatka o ciemnych włosach i cza­

rnych jak węgiel oczach.

Na zmęczonej twarzy Lacy malowało się przerażenie.

Nic dziwnego, ostatnio żyła w ciągłym strachu o życie

własne i synka. Miała do czynienia z bardzo niebezpiecz­

nym przeciwnikiem. Cole Douglas był człowiekiem

nieobliczalnym.

- Powinnaś być już w drodze do Brazylii - upomniał

ją Joshua.

- Przed samym odlotem usłyszałam o wypadku John­

ny'ego. Nie mogłam... nie potrafiłam opuścić go w takiej

sytuacji... - Dotknęła lekko ramienia synka. - A to jest Joe

- szepnęła. - Jeszcze go nie widziałeś.

Joshua spojrzał w czarne jak węgiel oczy chłopca.

Były idealnym odbiciem oczu jego rodziciela. A więc

Johnny Midnight, nic o tym nie wiedząc, miał syna!

- Za późno, żeby powiedzieć mu o synu - szepnął do

background image

SZALEŃSTWO HONEY

149

Lacy, wskazując wzrokiem chłopca. - Jest ciągle nie­

przytomny. Lekarze obawiają się, że nigdy już się nie

obudzi. - Joshua oparł głowę na dłoniach i oddał się

rozpaczy.

Do szpitalnej poczekalni wdarło się różowe światło

świtu. Joshua siedział nieruchomo. Drętwy i obolały.

Spojrzał na zegarek. Od chwili rozpoczęcia operacji

Johnny'ego upłynęło ponad pięć godzin.

Był sam w poczekalni. Lacy sprowadziła synka na dół

do szpitalnej kantyny, żeby go nakarmić.

Ktoś otworzył drzwi od strony korytarza. Joshua

podniósł głowę. Zobaczył tylko aureolę rudych włosów,

bo reszta postaci znajdowała się w cieniu.

Honey podeszła bliżej.

- Joshua... - zaczęła niepewnie.

- Odejdź - mruknął. Równocześnie jednak gotów

był paść przed nią na kolana i błagać, żeby została.

Dlaczego ta kobieta znów obdarza mnie tym swoim

niesamowitym uśmiechem? Czy nie zdaje sobie sprawy

z tego, jakie ten uśmiech robi na mnie wrażenie? pomyślał

zgnębiony.

Nie posłuchała i zbliżyła się do Joshui.

- Do diabła, skąd wiedziałaś, że tu jestem? - mruknął.

- Dzwoniła do mnie Heather.

- Nie powinna.

- Przepraszam za wczorajsze najście. Nie wiedziałam

o wypadku Johnny'ego. Co z nim?

- Marnie. Nadal jest na stole operacyjnym.

- Przeżyje. To silny człowiek.

- Nawet najtwardsi mają ludzkie słabości. Posłuchaj

mnie, proszę. Idź do domu. Nie jesteś tu potrzebna. Chcę

zostać sam.

Z ust Honey wydobył się jęk.

- Wiem.

background image

150

SZALEŃSTWO HONEY

Joshua zamilkł. W pomieszczeniu zapanowała cisza.

Drzwi bloku operacyjnego otworzyły się nagle i do

poczekalni weszła młoda, elegancka, rudowłosa kobieta.

Doktor Lescuer. Lekarka, która operowała Johnny'ego.

- Dlaczego, do diabła... - warknął Joshua, lecz szybko

zamilkł, widząc ogromne zmęczenie malujące się na jej

twarzy.

- Dwukrotnie miał zapaść. Ale jakoś go wyciągnęliś­

my. Dostał krew. Z mózgu usunęliśmy odłamki kości

i metalu. Miał niesamowite szczęście. Gdyby tkwiły

nieco głębiej, nie udałoby się nam go uratować lub

uszkodziłyby podstawowe funkcje mózgu. Jeśli pan

Midnight przeżyje tę noc, jego szanse będą rosły. Sama

operacja udała się bardziej, niż się spodziewaliśmy, ale...

- Ale co?

- Sądzimy, że mózg nie doznał poważniejszych obra­

żeń, lecz...

- Lecz co?

- Pacjent może mieć poważne kłopoty. Prawdopodo­

bnie wystąpi dezorientacja, a nawet amnezja lub inne

powikłania. Nie sposób z góry przewidzieć wszystkich

skutków wypadku.

O Boże, Johnny ma szanse przeżyć! pomyślał z ulgą

Joshua. Teraz tylko to się liczyło. I Lacy będzie mogła

być razem z nim.

Kiedy doktor Lescuer opuściła poczekalnię, Joshua po

raz pierwszy spojrzał na Honey. Była blada, miała

podkrążone oczy.

Znów uprzytomnił sobie, że stracił ją na zawsze.

- Dziękuję, że przyjechałaś - powiedział szorstkim

głosem.

- Już wychodzę. Dłużej zostać nie mogę - odparła.

- Ojciec wpadł w szał, kiedy się dowiedział, dokąd...

- Nie narażaj się na kłopoty z mojego powodu - rzekł

sztywno.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

151

- Żegnaj, Joshua.

Kiedy znalazła się tuż przy drzwiach, zapytał jeszcze:

- Dlaczego tu się zjawiłaś?

- Och... - Po twarzy Honey pociekły łzy. Znów zrobił

jej wielką przykrość. Podniosła umęczoną twarz. - Wiem,

że nie jestem ci potrzebna. Zrozumiałam, dlaczego mnie

nienawidzisz.

Nie mógł dopuścić do tego, żeby odeszła na zawsze.

Powoli podniósł się z krzesła.

- Byłem idiotą. Kocham cię, Honey.

- To niemożliwe...

- Uwierz mi! Kocham cię. Bardzo. I jest mi przykro

z powodu wielu rzeczy. Ciągle raniłem twe uczucia.

Kłóciłem się z Johnnym, gdy stawał w twojej obronie.

Dziś wyprowadziłem go z równowagi i dlatego jechał

nieuważnie. Mało brakowało, a byłby zginął w wypadku.

- Johnny i ja też nie jesteśmy bez winy...

- Oboje staraliście się mi pomóc. - Joshua westchnął

i przyciągnął Honey do siebie. - Jesteś ładna...

- Ale nie śliczna...

- Dla mnie jesteś jedyną kobietą na świecie, która się

liczy.

- Nigdy nie będę miała figury modelki. Nie będę

nosiła obcisłych sukienek wyszywanych lśniącymi ceki­

nami.

- Kiedy jesteś naga, wyglądasz cudownie. Zamiast

cekinami, obsypię cię szmaragdami. W łóżku...

- Chcę od ciebie tylko miłości. - Honey całym ciałem

przywarła do Joshui.

Dobrze mu było z tą kobietą. Przesunął ręką po jej

włosach i lekko dotknął policzka.

- Nie miałem pojęcia, że kiedyś będzie mi na czymś

tak bardzo zależało - szepnął.

- Na czymś? - W jej oczach pojawiły się figlarne

błyski.

background image

152

SZALEŃSTWO HONEY

- Na kimś - poprawił się szybko. - Chyba zakocha­

łem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Zmieniłaś mój

stosunek do życia. Dzięki tobie zbliżyłem się do córki.

Twoja miłość wyrwała mnie z mroku. Po tylu latach życia

w ciemności...

- Nie mogę cię stracić. Za bardzo mi na tobie

zależy. Przyszłam dlatego, że musiałam cię zoba­

czyć.

- A co na to twój ojciec?

- Och, przestałam przejmować się tym, czy mi prze­

baczy. W każdym razie Astella jest po mojej stronie.

Spróbuje go przekonać. Kocham cię tak bardzo, że nie

odejdę z żadnego powodu. Teraz wiem wreszcie, na czym

mi naprawdę w życiu zależy, i nie dbam o akceptację ze

strony otoczenia. Jest to wspaniałe uczucie. Wyzwolenia.

Wolności. Joshua, pragnę być z tobą. Nawet chęć od­

szukania mego zaginionego brata, Ravena, zeszła na plan

dalszy.

Joshua milczał. Nie potrafił znaleźć właściwych słów.

Oddał duszę tej kobiecie. Jedynej, którą w życiu

pokochał.

Pocałował Honey.

Trwali tak razem, przytuleni do siebie. Szczęśliwi.

Zakochani.

background image

EPILOG

Trzy miesiące po wypadku Johnny'ego Midnighta

i cztery tygodnie po ślubie Honey z Joshuą dotarła do niej

niezwykła przesyłka. Było to akurat w pierwszą sobotę po

powrocie nowożeńców z podróży poślubnej na Hawaje.

Pakunek był dość duży. Owinięty w błyszczący papier.

Jaskrawozielony. W ulubionym odcieniu Honey.

Rozpoznała natychmiast pismo brata. Niestety, na

opakowaniu nie było adresu zwrotnego.

Skąd wiedział, że wyszła za mąż i gdzie mieszka?

Dlaczego wcześniej się nie odezwał?

Spalała ją ciekawość. Ale z otwarciem przesyłki

postanowiła zaczekać do przyjścia gości. Dziś wspólnie

z Joshuą urządzali przyjęcie na cześć Johnny'ego, który

po powrocie ze szpitala zabrał do swego domu na łodzi

Lacy i Joe'ego.

Kiedy tylko wszedł, zebrani szampanem wznieśli toast

za jego pomyślność. Honey rozwinęła otrzymany paku­

nek.

Oczom jej ukazało się płótno nie widziane od lat.

Obraz, który wyszedł spod pędzla jej matki. Przed­

stawiał dwójkę małych dzieci: dziewczynkę i chłopca.

- To była jej ostatnia praca przed śmiercią - wyszep­

tała wzruszona Honey do męża. - Raven wiedział, że

uwielbiam ten obraz. Też go lubił, bo utrwalono na nim

nasze ostatnie radosne wspólne chwile. - Jeszcze raz

starannie obejrzała opakowanie. - Nie ma żadnej kartki.

Nie napisał nic. Ale teraz przynajmniej wiem, że mój brat

background image

154

SZALEŃSTWO HONEY

żyje. Może kiedyś zechce nas odwiedzić. Na razie będę

miała was troje. Ciebie, Heather i Maria.

Do gospodarzy podszedł Johnny. Uniósł pełny kieli­

szek.

- Za wasze zdrowie - powiedział z uśmiechem.

- A zwłaszcza za twoje, Honey. Uczyniłaś rzecz wielką.

Coś, o co walczyłem przez wiele lat. Niestety, bez­

skutecznie.

- Co masz na myśli? - zapytał Joshua.

- Honey uratowała twoją duszę. - Johnny ponownie

wzniósł toast. - Niech wasze szczęście trwa wiecznie.

- Twoje też. - Joshua podniósł kieliszek. - Modli­

łem się o taki dzień jak dzisiejszy. Żebym mógł cię

zobaczyć w moim domu w towarzystwie Lacy i Joe'ego.

Twarz Johnny'ego nagle spochmurniała. Niechętnym

wzrokiem spojrzał w stronę Lacy, stojącej w drugim

końcu pokoju.

- Oni jeszcze w pełni do mnie nie należą.

- Dlaczego? - spytał Joshua.

- Wiele by mówić - odparł wymijająco Johnny.

- Kiedy byłeś z Honey na Hawajach, tutaj działo się

wiele. Zeszłej nocy Cole Douglas włamał się na łódź

i śmiertelnie przestraszył Lacy. Zatrzymała go policja.

Czekam na telefon w tej sprawie. Poza tym są jeszcze inne

sprawy. Życie nie jest proste...

Kilka minut później, po telefonie z policji, Johnny

wraz z Lacy i Joe'em opuścili przyjęcie. Zamyślony

Joshua z niepokojem spoglądał na wychodzących.

Parę godzin później, kiedy wraz z Honey znaleźli się

sami w sypialni, zapytał:

- Czy zauważyłaś, że Johnny był w złym nastroju?

Między nim a Lacy chyba nie układa się dobrze.

- Nadal ją kocha - odparła, zdejmując szmaragdowe

kolczyki. - Przez cały wieczór nie spuszczał z niej

wzroku.

background image

SZALEŃSTWO HONEY

155

- Ale rzucał Lacy ponure spojrzenia.

- To się zdarza nie tylko jemu. - Honey roześmiała się

wesoło. - Zobaczysz, że się pojednają. Stanie się tak, jak

z nami.

- Zakochani zawsze znajdą sposób na pozbycie się

kłopotów - stwierdził sentencjonalnie Joshua, przyznając

rację żonie.

- Stajesz się romantykiem? - zapytała ze śmiechem.

- Hej, a kto nauczył mnie wierzyć, że miłość potrafi

zdziałać cuda? - Joshua też się roześmiał. - W każdym

razie Lacy wróciła. Oboje przeżyli piekło, ale zanim

Johnny w pełni ją zaakceptuje, musi upłynąć trochę czasu.

- Zgasił światło. Z otwartego okna wdarło się do pokoju

rześkie nocne powietrze, niosące zapach kwiatów z ogro­

du. - Chodź tutaj - powiedział. - O Johnny'ego będziemy

martwić się później. Teraz pora na pokazową lekcję

o potędze miłości. - Joshua zdjął słuchawkę z widełek

i schował ją pod poduszkę.

Honey wsunęła się naga do łóżka. Joshua wziął ją

w ramiona i ustami odszukał jej wargi. Jak zawsze, miał

gorące ciało, a jego pocałunki były oszałamiające.

To, co nastąpiło potem, stało się szaleństwem, ogar­

niającym zarówno ciało, jak i duszę.

A kiedy było już po wszystkim, szczęście trwało nadal.

Bo przez całą noc trzymał Honey w ramionach. Nasyco­

ną, a zarazem spragnioną jego wiecznej miłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
185 Major Ann Szaleństwo Honey
201 Major Ann Szaleństwo Innocence
193 Major Ann Szaleństwo Lacy Mężczyzna miesiąca, Szaleństwo2
Major Ann Szalenstwo Innocence
72 Major Ann Poślubić wroga
GR0687 Major Ann Meksykanska Wenus
Palmer Diana Harlequin Desire 192 Tajny Agent
Major Ann Dziecko buszu 2
0687 Major Ann Meksykańska Wenus
Palmer Diana Najemnicy 02 Czuły i obcy (Harlequin Desire 103)
Palmer Diana Harlequin Desire 112 Brylancik
1 Duch w roli swata Greene Jennifer Oczarowany [169 Harlequin Desire]
Major Ann Spełnione marzenia
Palmer Diana Harlequin Desire 217 Rodeo
32 Major Ann Wiecej niż miłośc
Palmer Diana Harlequin Desire 35 Skazani na miłość
Harlequin Desire lista
Major Ann Meksykańska Wenus 2

więcej podobnych podstron