ANN MAJOR
Szaleństwo Honey
PROLOG
Dlaczego tak trudno jest powiedzieć, że się przepra
sza? Przyznać, że popełniło się błąd? zastanawiała się
Honey, wspinając się po wspaniałych, marmurowych
schodach wiodących do posiadłości Huntera Wyatta.
Znajdowała się na Pacific Heights, w eleganckiej
dzielnicy miasta, z okazałymi rezydencjami zbudowany
mi na stromych zboczach wzgórza. Hen, w dole, blado
różowa gęsta mgła snuła się wokół Golden Gate Bridge.
Złotych Wrót San Francisco.
Tego wiosennego, pięknego wieczoru powietrze było
przesycone zapachem jaśminu. Na ciemniejącym niebie
zaczynały ukazywać się gwiazdy. Honey rozejrzała się
wokoło. Urok krajobrazu i wkomponowanych weń rezy
dencji dorównywał wszystkiemu, co otaczało zawsze jej
ojca.
Stanęła przed drzwiami rodzinnego domu, niepewna
przyjęcia.
Lekko zadrżała. Wieczór był chłodny. Powinna była
ubrać się cieplej. W kretonowej bluzce i zielonych
szortach zrobiło się jej zimno. Wiedziała, że ojcu nie
spodoba się ani ten jej strój, ani plastykowe botki, które
miała na nogach. Ani tym bardziej zielony pilśniowy
kapelusz o szerokim rondzie. Hunter Wyatt zawsze miał
za złe córce, że odziedziczyła po matce artystyczną,
cygańską naturę.
Drżącymi palcami dotknęła dzwonka. Drgnęła, usły
szawszy ostry dźwięk. Nerwowo rzuciła okiem za siebie.
6
SZALEŃSTWO HONEY
U stóp schodów stała Bomba. Zdezelowany, zielony
samochód, którym tu przyjechała. Miała ochotę zbiec na
dół i uciec, podobnie jak trzynaście lat temu, kiedy to
wyrwała się spod tyranii ojca. Wyszła za mąż za młodego
wagabundę i prowadziła życie, którego ojciec nie ap
robował.
Kiedy Hunter Wyatt wydziedziczył Honey, specjalnie
się tym nie przejęła. Przynajmniej początkowo. Dopiero
po śmierci męża zaczęła pojmować, że życie z Mikiem
było raczej buntem przeciw ojcu i światu bogaczy niż
egzystencją z wyboru.
Tak więc teraz zjawiła się na Pacific Heights, bo
postanowiła pogodzić się z ojcem.
Ponownie nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła drob
na Japonka ubrana w biały strój.
- Nazywam się Cecilia Rodri... to znaczy Cecilia
Wyatt - przedstawiła się Honey. - Jestem córką pana
Wyatta.
Twarz gospodyni, którą Honey widziała po raz pierw
szy w życiu, nie wyrażała żadnych emocji. Zapewne
jednak Japonka była niemile zaskoczona wyglądem
gościa. Córka pana domu powinna być zgrabna, ładna
i elegancka. Jednym słowem: idealna. Podobnie jak jej
ojciec, człowiek pod każdym względem doskonały, któ
rego zawsze otaczała sama doskonałość.
- Jestem tutaj nauczycielką - Honey zaczęła niepo
trzebnie wyjaśniać. Nie, nie tutaj, powinna sprostować.
Nie w tej enklawie ludzi bogatych, lecz w małej,
ufundowanej z prywatnych środków szkole dla ubogich
dzieci, mieszczącej się w jednej z najgorszych dzielnic
San Francisco. Drzwi otworzyły się szeroko.
- Proszę wejść do środka - powiedziała gospodyni.
Honey weszła. Minęła barwny surrealistyczny fresk,
namalowany przez jej matkę w ostatnich dniach nie
szczęśliwego małżeństwa, i weszła do przestronnego
SZALEŃSTWO HONEY
7
pokoju o białych ścianach i meblach oraz złoconych
ramach licznych rozmieszczonych tu luster.
W tym domu wiele się zmieniło, pomyślała. Hunter
Wyatt miał trzy żony. Matka Honey była drugą z nich.
Wszystkie dzieci, a było ich troje, wbrew woli ojca,
opuściły rodzinny dom.
Zimny i bezosobowy wystrój pokoju podkreślały
marmury, dywany i sztukaterie. Z samego środka sufitu
zwisała ogromna złota klatka. Znajdowała się w niej biała
papuga kakadu.
Pokój sprawiał wrażenie martwego. Nie kojarzył się
z miejscem do życia. Na jedną ulotną chwilę Honey
przypomniała sobie jego dawny wygląd, z czasów gdy
była małym dzieckiem.
Ze względu na bardzo wysokie okna i doskonałe
oświetlenie wnętrza matka Honey uprosiła męża, by
pozwolił jej urządzić tu pracownię malarską. Honey
pamiętała do dziś zapach terpentyny i widok kolorowych
plam farby rzuconej na rozstawione płótna. Wraz z bra
tem Ravenem uwielbiała przyglądać się pracy matki. Jej
studio stanowiło dla dzieci prawdziwy azyl. Tutaj kryły
się przed despotycznym ojcem.
Honey podeszła do klatki. Wyciągnęła w górę rękę.
Piękna śnieżnobiała papuga ożywiła się i zaczęła wydawać
radosne odgłosy, skubiąc palce wsunięte między pręty.
Na marmurowych schodach w rogu pokoju pojawiła
się zjawiskowo piękna kobieta.
Astella, macocha Honey, nie straciła nic ze swej
nieziemskiej urody. Miała na sobie powiewną suknię
z białego jedwabiu. Jedyną ozdobę stanowił gruby złoty
naszyjnik. Zawsze, gdy tylko się pokazała, skupiała na
sobie uwagę zebranych. Miała królewski wygląd.
- Witaj, Cecilio. Twoja wizyta jest dla mnie za
skoczeniem. - Głos Astelli brzmiał zimno i mało przyjaź
nie. - Siadaj proszę. Czuj się jak we własnym domu.
8
SZALEŃSTWO HONEY
Jak we własnym domu? Co za przykre żarty! Od
chwili, w której tu nastałaś po śmierci mojej matki,
przestał to być mój dom, z goryczą pomyślała Honey.
- Pięknie urządziłaś to wnętrze - przyznała po chwili.
Mówiła szczerze. Rzeczywiście było imponujące.
- Sama wiesz, że twój ojciec po wszystkich i po
wszystkim spodziewa się doskonałości. - Wzrok Astelli
przesunął się po zniszczonym kapeluszu Honey, nienowej
bluzce i szortach. Aż do plastykowych botków.
- To prawda - odrzekła Honey. - Dlatego ożenił się
z tobą.
- Miło, że tak mówisz. - Astella nadal przyglądała się
pasierbicy. - Nie powinnaś skrywać włosów. Są ładne.
Ani nosić takich wzorzystych bluzek...
- Wiem o tym. Od śmierci Mike'a przybyło mi kilka
kilogramów. Codziennie przyrzekam sobie, że natych
miast rozpocznę dietę.
- Powinnaś uprawiać ćwiczenia fizyczne.
- A kiedy mam znaleźć na to czas? Zwłaszcza teraz,
pod koniec roku szkolnego? To najgorsza pora.
- Wcale nie musisz pracować zawodowo - spokojnie
stwierdziła Astella.
- Oczywiście, że muszę - żachnęła się Honey.
- Och, przemawia przez ciebie ta twoja ukochana
niezależność. Uparłaś się, żeby samej utrzymywać Maria
i dowieść nam wszystkim, że nie potrzebujesz ani
pomocy, ani rodowego nazwiska. Przecież w każdej
chwili możesz odesłać chłopca do babki.
Usłyszawszy uwagi na temat małego pasierba, Honey
natychmiast się najeżyła.
- Babka go nie rozumie - odparła przez zaciśnięte zęby.
- Ty jesteś tylko macochą...
- Astello...
- Mam propozycję. Jedźmy na zakupy. Pomogę ci
skompletować lepszą garderobę.
SZALEŃSTWO HONEY
9
- I oczywiście droższą. Nie będzie mnie na nią stać.
- Nie przejmuj się. Wesprę cię finansowo.
- O, nie. - Wzrok Honey powędrował w stronę foyer
i zatrzymał się na barwnym fresku. - Cieszę się, że
zostawiłaś to malowidło.
- Twoja matka była wielką artystką. Ten fresk jest
uznawany za arcydzieło.
Dlatego tylko tu pozostał, z goryczą pomyślała Honey.
Ojciec zaczął doceniać pracę matki dopiero wtedy, kiedy
wyrobiła sobie nazwisko i stała się znana.
Astella wyjęła z wazy białą różę i zaczęła obracać ją
w palcach.
- Czy nigdy nie męczy cię ustawiczne dbanie o to,
żeby ojciec był szczęśliwy i zawsze miał wszystko, czego
zapragnie? - zapytała Honey macochę.
- Może byłoby inaczej, gdybym miała jakieś talenty...
- Astella zaczęła odruchowo obrywać płatki róży. - Ko
bieta o mojej pozycji społecznej wcale nie musi robić
własnej kariery zawodowej.
W powietrzu zawisło milczenie.
- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Tutaj, w tym
domu - zaczęła Honey.
- Tak - przyznała Astella. - Ze względu na twoją
postawę. Zawsze denerwowałaś ojca. Zaczepiałaś go.
Udawałaś, że jesteś kimś znacznie lepszym od niego.
- Rzeczywiście? - zdziwiła się Honey.
- Przepraszam, nie powinnam w ogóle nic mówić na
twój temat - w pośpiechu wycofała się macocha. - Wi
dzisz, Hunter bardzo się zmienił - dodała poważnym
głosem, z którego przebijał niepokój. - Nie powinien się
denerwować.
- Czy coś się stało?
- Znów ma kłopoty z sercem. Ostatnio życie nie
szczędziło mu stresów.
- Mnie też. Ale nie mogę znieść dłużej tego, że
10
SZALEŃSTWO HONEY
mieszkamy w tym samym mieście i nawet przez telefon
z sobą nie rozmawiamy. O ojcu wiem tylko tyle, ile
wyczytam w gazetach.
- Powinnaś pomyśleć o tym wcześniej.
- Miałam własne życie. Astello, pozwolisz mi zo
baczyć się z ojcem?
- Tak. Za chwilę. Czekał na telefon. O, słyszę, jak
właśnie dzwoni. Hunter powinien zaraz tu być. Poczekaj,
pójdę po niego.
Astella wyszła. Honey zaczęła nerwowo chodzić po
pokoju. Z chwilą gdy znalazła się w tym domu, poczuła
się znów dzieckiem. Nieszczęśliwym i zbuntowanym.
Stanęła przy uchylonym oknie. Znad basenu dobiegł ją
nagle rozzłoszczony głos ojca. Otworzyła drzwi, wyszła
na taras i zatrzymała się, niepewna, co robić dalej.
Hunter Wyatt podniósł wzrok i zobaczył córkę. Miał
poważną twarz i ściągnięte rysy. Honey wyprostowała się
i pomachała ojcu. Zobaczyła, jak jego twarz nagle się
wykrzywia w okropnym grymasie.
Na wargach Honey zamarł uśmiech, którym chciała
obdarzyć ojca.
Hunter Wyatt odłożył słuchawkę i zrobił krok w stronę
córki. Nagle podniósł do piersi obie ręce, zgiął się i zsunął
do basenu.
O Boże! Znów atak serca! Na mój widok, z przeraże
niem pomyślała Honey.
Z okna dobiegł ją przenikliwy jęk Astelli.
Córka rzuciła się w stronę ojca.
- Wezwij pogotowie! - krzyknęła głośno do ma
cochy.
Hunter Wyatt leżał w wodzie. Nieruchomo. Twarzą
w dół. W ciągu sekundy Honey znalazła się w basenie.
Przyciągnęła ojca na płyciznę.
Był tak ciężki, że wraz z Astellą i z gospodynią
z trudem wyciągnęły go na brzeg i odwróciły na wznak.
SZALEŃSTWO HONEY
11
Nie wyczuła tętna.
Przyłożyła ucho do twarzy ojca.
- Nie oddycha! - jęknęła.
Nabrała głęboko powietrza i zaczęła robić sztuczne
oddychanie. W regularnych odstępach czasu naciskała
pierś ojca, modląc się, żeby jak najszybciej otrzymał
fachową pomoc. Wydawało się jej, że minęły wieki,
zanim usłyszała przenikliwe zawodzenie karetki pokonu
jącej wysokie wzgórze. Odetchnęła z ulgą.
Kiedy ambulans zatrzymał się i wyskoczyli z niego
biało ubrani ludzie, zmęczona opadła na trawę. Nierucho
mym, tępym wzrokiem patrzyła, jak walczą o życie jej
ojca. Miał ziemistą twarz. Nadal był nieprzytomny.
Astella przyniosła ręczniki i biały dres gimnastyczny
męża.
- Przebierz się w suche rzeczy. W łazience - powie
działa do Honey. Widząc nieprzytomny wzrok dziew
czyny, dodała ostro: - Pospiesz się, na litość boską!
Honey wstała i jak automat skierowała się w stronę domu.
Kiedy wróciła ubrana w za duży dres, z mokrymi
włosami owiniętymi ręcznikiem, nosze z nieprzytomnym
ojcem sanitariusze wsuwali do karetki. Zaczęła biec w jej
stronę, gdy nagle usłyszała dzwonek bezprzewodowego
telefonu, który ojciec zdążył odłożyć na bok przed
upadkiem.
Podniosła aparat.
- Chcę mówić z Wyattem - odezwał się szorstki
męski głos. - Odłożył słuchawkę kilka minut temu. Potem
linia była zajęta.
W pierwszej chwili Honey nie zwróciła uwagi na ostry
ton rozmówcy.
- Przepraszam. Pan Wyatt nie może podejść teraz do
telefonu - powiedziała cicho.
- Co to znaczy: nie może? - wykrzyknął mężczyzna
do słuchawki. - Niech pani powie temu łajdakowi...
12
SZALEŃSTWO HONEY
- Temu łajdakowi? - z niedowierzaniem w głosie
powtórzyła Honey. - Ten... łajdak miał przed chwilą atak
serca. A kto mówi?
- Niech mu pani powie, żeby przestał się zgrywać
i udawać, że coś mu się stało! Nie z J.K. Cameronem takie
numery! Mnie nie nabierze!
Biegnąc w stronę karetki Honey rozglądała się za
bezpiecznym miejscem, w którym mogłaby zostawić
telefon. Położyła go na skrzynce listowej i przycisnęła
klapą.
Po chwili znalazła się w ambulansie. Mój Boże,
pomyślała, jak bezlitośnie i okrutnie zachował się ten
obcy człowiek, z którym przed chwilą rozmawiała!
Honey była wstrząśnięta. Popatrzyła na ojca. Miał sine
wargi i twarz jeszcze bardziej szarą niż poprzednio.
Zastanawiała się, czy jeszcze żyje.
- Niech pani lepiej usiądzie i zapnie pas - poradził
jeden z sanitariuszy.
Honey zajęła miejsce obok Astelli.
Kiedy karetka zaczęła zjeżdżać serpentyną po stro
mych zboczach wzgórza, Honey ogarnęło uczucie cał
kowitej bezradności. Nie potrafiła pomóc ojcu. Czy
umrze przeświadczony, że jego córka jest pełna wad
i nadal zbuntowana przeciwko światu, a zwłaszcza
przeciw niemu?
Honey zapomniała o przykrym incydencie z J.K.
Cameronem. Wiedziała tylko jedno. Że jeśli ojciec
umrze, do końca życia będzie za to obwiniała siebie.
Nigdy nie zrobiła niczego, żeby zadowolić tego człowie
ka. Stawała zawsze po stronie matki, ciągle się buntowała
i wyszła za mąż za nieodpowiedniego mężczyznę. Przede
wszystkim dlatego, żeby dopiec ojcu. Pokazać mu, że jest
ulepiona z gliny lepszej niż on i że w życiu kieruje się
motywami wyższego rzędu.
Upłynęło parę lat od chwili poślubienia Mike'a, zanim
SZALEŃSTWO HONEY
13
Honey dowiedziała się, że właśnie tej nocy, której uciekła
z domu, jej ojciec miał pierwszy atak serca.
Nigdy nie odezwał się do córki. I ona też nigdy się
z nim nie skontaktowała. Nawet wtedy, kiedy w wyniku
trzęsienia ziemi rozpadł się w gruzy jego hotel.
Tak, gdyby Hunter Wyatt nie odzyskał przytomności
i teraz zmarł, byłoby to niezaprzeczalnie jej winą.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przepełniony nienawiścią, Joshua K. Cameron szedł
szybko białym szpitalnym korytarzem. Potrącał ludzi
i nawet się nie silił, aby ich przeprosić.
Był pełen nienawiści do jednego, jedynego człowieka.
Huntera Wyatta. Mając zaledwie jedenaście lat, po
przysiągł mu zemstę. To pragnienie stało się motorem
jego życia. Sprawiło, że zrobił wszystko, by z dziecka
ulicy stać się człowiekiem sukcesu.
Dziś nienawiść do Huntera Wyatta, podsycana przez
wszystkie ubiegłe lata, osiągnęła takie rozmiary, że
Joshui wydawało się, iż zaraz spadną mu na głowę
szpitalne sufity.
W białym tunelu, który go otaczał, pojawił się migaw
kowy obraz z dzieciństwa. Mały, przerażony chłopiec
trzymał się kurczowo spódnicy matki i szeroko rozwar
tymi ze strachu oczyma obserwował dużą pielęgniarkę
wręczającą matce plastykową torebkę z widocznymi
w niej jakimiś drobnymi przedmiotami. Było to wszystko,
co pozostało po ojcu.
Cholera. Od tamtego koszmarnego dnia stopa Joshui
nie postała nigdy w żadnym szpitalu. Był przekonany, że
najgorsze wspomnienia zostały pogrzebane. Ale nie.
Wróciły. Raniły serce jak ostre kawałki lodu. Ze zdwojo
ną siłą powracał dawny ból.
Na czole mężczyzny spieszącego szpitalnym koryta
rzem pojawiły się kropelki potu. Rozluźnił krawat.
Wydawało mu się, że zaraz się udusi.
SZALEŃSTWO HONEY
15
Musiał się opanować. Wziął głęboki oddech. Poprawił
węzeł krawata i energicznym krokiem zaczął iść jeszcze
szybciej niż poprzednio.
Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami poczeka
lni przed oddziałem intensywnej terapii i przez chwilę
wpatrywał się we własne odbicie na lśniącej, metalowej
powierzchni.
Zobaczył czarne połyskliwe włosy, zimne niebieskie
oczy, twardy zarys ust i szczęki. Kobiety uważały go za
niezwykle przystojnego i atrakcyjnego mężczyznę. Szyb
ko jednak przekonywały się, że jest człowiekiem bez
serca, niezdolnym do jakichkolwiek odczuć.
Miał na sobie elegancki ciemny garnitur szyty u sławnych
londyńskich krawców z delikatnej, miękkiej wełny kosztują
cej majątek. Jedwabna koszula i krawat były kupione przy
Rodeo Drive, w najdroższych butikach świata. Joshua nosił
swe piękne stroje z taką swobodą, jakby się w nich urodził.
Nikt nie byłby w stanie odgadnąć, że jako dziecko chodził
w łachmanach po najbardziej zakazanych zakątkach miasta.
Joshua w równym stopniu nienawidził teraz wytwor
nego mężczyzny, jak i małego ulicznika. Szarpnął klamkę
i z rozmachem otworzył szeroko drzwi.
Hunter Wyatt musiał być człowiekiem niezwykle
naiwnym, jeśli sądził, że uda mu się uciec i ukryć
w szpitalnym łóżku! pomyślał z pogardą.
Znalazł się w poczekalni. Panował w niej bezruch.
W pierwszej chwili sądził, że jest pusta. Dopiero potem
zobaczył nieforemną, przysadzistą młodą kobietę. Była
pochylona nad stolikiem i przeglądała leżące na nim
czasopisma.
Joshua podszedł do biurka nieobecnej recepcjonistki.
Wziął bezceremonialnie do ręki wykaz pacjentów z od
działu intensywnej terapii i zaczął go przeglądać. Nie
zważając na napis zakazujący wejścia, otworzył wewnęt
rzne drzwi prowadzące na oddział.
16
SZALEŃSTWO HONEY
W tej chwili usłyszał za plecami cichy, lecz wyraźny
głos:
- Proszę się zatrzymać! Tam nie wolno nikomu
wchodzić!
Joshua odwrócił się, rozzłoszczony. Jak jakaś kobieta
śmie zwracać mu uwagę!
Zobaczyła jego nieprzyjazną minę.
- Przepraszam - powiedziała.
- Kim pani jest? - warknął.
Podszedł bliżej i zaczął przyglądać się mało atrakcyj
nej nieznajomej.
Rozkasłała się i zaczęła głośno kichać.
Ale ta baba jest przeziębiona, pomyślał.
- Nazywam się Ho... to znaczy Cecilia... - zaczęła
niepewnie.
- A co to mnie obchodzi? - znów warknął grubiańsko.
- Pani tu pracuje?
- Nie. Podobnie jak pan jestem osobą odwiedzającą
chorego.
Joshua popatrzył z niechęcią na mówiącą. Wyglądała
okropnie. Ubrana w dres gimnastyczny za duży co
najmniej o dwa numery, przypominała beczkę. Na głowie
miała biały turban zrobiony z ręcznika. Nie widział
koloru jej włosów, lecz gotów był się założyć, że są
podobnie brzydkie jak wszystko w tej kobiecie. Nie znosił
niechlujnych bab. Był zły na siebie. Po co w ogóle dał się
wciągnąć do rozmowy?
Zsunęła okulary na nos i zaczęła mu się przyglądać.
Teraz zobaczył dalsze szczegóły. Rozmazany makijaż.
Ślady łez. Już zabierał się do wyjścia z poczekalni, kiedy
kątem oka zobaczył, że kobieta lekko się uśmiecha. Tak,
to nie było przywidzenie. Obdarzała go ciepłym, przyja
cielskim uśmiechem.
Przed chwilą płakała, pomyślał. Ale jest dzielna.
Bardzo dzielna.
SZALEŃSTWO HONEY
17
Nie poddawała się. Zupełnie jak on.
Stwierdzenie tego faktu nie podniosło jednak wartości
młodej kobiety w oczach Joshui. Interesowały go zupeł
nie inne przedstawicielki odmiennej płci. Piękne, sławne
i bogate. Tylko takie damy wchodziły w grę.
Niemniej jednak ta nieciekawa, niepozorna kobieta
ujęła go swym uśmiechem. Przeciągnął dłonią po wło
sach.
- Martwi się pan o kogoś - powiedziała miękkim,
ciepłym głosem.
Zacisnął bezwiednie pięści. Ta kobieta w jakiś niepo
jęty sposób zaczynała przyciągać jego uwagę. Odczuwał
boleśnie jej ogromny smutek. I w jakimś równie niepoję
tym sensie go rozumiał.
- Jak pan się nazywa? - zapytała spokojnie. Jej głos
brzmiał przyjaźnie. Nie było w nim ani śladu kokieterii.
- Mam na imię Joshua.
Co, do diabła, z nim się dzieje? Nigdy, od wczesnego
dzieciństwa, nikt tak się do niego nie zwracał. Mówiono
J.K. lub po prostu Cameron. Ale Joshua? Nigdy!
- Gdzie recepcjonistka? - zapytał krótko, starając się
rozproszyć sentymentalne uczucia, które wywoływała
w nim kobieta.
- Sprawdza, co się dzieje z moim ojcem - odparła
spokojnie. - Wróci za chwilę. Widzę, że panu się spieszy.
Przykro mi, że musi pan czekać.
- To nic takiego - warknął zirytowanym głosem,
mimo że wcale nie był zdenerwowany.
- Jestem tu od dłuższego czasu. Może będę w stanie
panu pomóc? Który pacjent pana interesuje?
- Hunter Wyatt.
- Mój ojciec? - spytała z nagłym ożywieniem. - Jest
pan pierwszym z jego przyjaciół, który się tu zjawił. Nie
sądziłam, że jakiś mu jeszcze pozostał - dodała ze
spuszczonymi oczyma.
18
SZALEŃSTWO HONEY
Joshua stanął jak wryty. Niesamowite! To była córka
Huntera Wyatta!
- Chyba rzeczywiście ma niewielu przyjaciół - przy
znał.
- Przypomina mi pan ojca.
- Co takiego?
Joshua ze złością spojrzał na kobietę i ruszył w jej
kierunku. Zrobił dwa kroki i uderzył kolanem o stolik,
zrzucając na ziemię stos czasopism, papierki po cukier
kach i książkę pt.: Jak bezpowrotnie zrzucić pięć kilo
nadwagi"?
Kiedy ukląkł, żeby podnieść to, co spadło, strącił na
ziemię pudełko z chusteczkami do nosa i plastykową
popielniczkę.
- Cholera! — zaklął.
- Niech pan się nie przejmuje - miękkim głosem
poradziła kobieta.
Zebrał czasopisma i rzucił je na stolik.
- W porządku. To wystarczy - oceniła spokojnie.
I w tym momencie dotknęła go ręką.
Jej palce były tak delikatne jak uśmiech, którym
przedtem go obdarzyła. Ciepłe i serdeczne. Dotknęła go,
aby pocieszyć. Był to przyjazny gest.
Miłe odczucie, uzmysłowił sobie Joshua.
Z największym wysiłkiem odsunął się nieco. Usiadł
obok kobiety. Musiał to zrobić, gdyż ogarnęła go dziwna
słabość.
- Cieszę się, że pan tu jest - ciągnęła. - Wspo
mniałam, że przypomina mi pan ojca. Obaj jesteście
twardzi i silni. Muszę uczciwie przyznać, że znienawidzi
łam u ojca te cechy. Teraz nie mam już mu nic za złe.
Dałabym wszystko, żeby odzyskał przytomność! Od
wielu godzin siedzę tutaj sama.
- Musi być pani ciężko - mruknął.
Zrobiło mu się ogromnie żal tej kobiety.
SZALEŃSTWO HONEY
19
I zupełnie niespodziewanie dla siebie wziął ją w ra
miona, żeby pocieszyć.
- Tak. Jest mi ciężko - szepnęła tuż przy jego
policzku. - Jeśli ojciec umrze... Widzi pan, będzie to
oznaczało, że ja go zabiłam.
Odsunął się i spojrzał zdumiony na kobietę.
- Co takiego?
- Od lat nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków.
Dziś zjawiłam się u ojca po raz pierwszy. Pragnęłam
pojednania. A on, gdy tylko mnie zobaczył, dostał ataku
serca. Stracił przytomność. Próbowałam go ratować.
Wyciągnęłam z basenu.
Joshua przypomniał sobie nagle jej głos przez telefon.
Zrozpaczony. I własne, jakże brutalne słowa.
- Dlatego jest pani tak bardzo przeziębiona i ma pani
dreszcze - stwierdził. Dopiero teraz poczuł zapach
chlorowanej wody z ręcznika, który miała zawiązany na
głowie. - Cecilio, to nie była pani wina - powiedział.
- Oczywiście, że moja! Ojciec był mną głęboko
rozczarowany. I ja miałam do niego żal. Przede wszyst
kim dlatego, że natychmiast po śmierci matki ponownie
się ożenił. Brat uciekł z domu, a ja zostałam. I bez
przerwy przeciwstawiałam się ojcu. Robiłam mu na złość.
- Przeszłość się nie liczy.
Do kobiety nie dotarły słowa Joshui. Mówiła dalej:
- Macocha odradzała mi spotkanie z ojcem. Ale czy
kiedykolwiek jej posłuchałam? - Głos Honey się załamał.
Joshua otarł lekko dłonią jej policzek. Miał ochotę
dotknąć także warg, ale w ostatniej chwili się po
wstrzymał.
- Mówili, że do arterii wpuszczą mu małe baloniki.
Lub będą operować na otwartym sercu. Ojciec był zawsze
taki silny... W domu nazywaliśmy go człowiekiem
z żelaza.
- Aha - bąknął Joshua. Nie wiedział, co powiedzieć.
20 SZALEŃSTWO HONEY
- A teraz w każdej chwili może umrzeć!
Zaczęła drżeć. Objął ją mocniej.
- Zabiłam ojca - powtórzyła.
- Nie.
Przytulił ją do siebie. Dopiero teraz się przekonał, że
wcale nie jest gruba. Miała drobne, sprężyste ciało.
Joshua nie pamiętał, kiedy po raz ostatni pocieszał
jakąś kobietę. Nie pocieszał nawet Heather. Własnej
córki. Choć nastolatce uścisk ojca z pewnością czasami
by się przydał.
Tylko jeden, jedyny raz w życiu sam pragnął pociesze
nia. W szpitalu. Od matki. Ale ona sama była zbyt
załamana śmiercią męża, by pocieszać dziecko.
W szpitalnej poczekalni kobieta płakała teraz niemal
bezgłośnie na jego ramieniu. Oprzytomniała dopiero
wtedy, kiedy przez głośnik zaczęto wzywać jakiegoś
lekarza. Spłoniona, odsunęła się od Joshui.
- Bardzo przepraszam. Nie powinnam opowiadać
panu tych wszystkich rzeczy.
- Widocznie było to pani potrzebne.
- Wiem, że jest pan przyjacielem ojca. Ale... ale
proszę nic mu nie wspominać o naszej rozmowie.
- Odsunęła się jeszcze dalej.
Joshua miał już dość. Raptownie podniósł się z miejs
ca. Nie wiadomo czemu rozczuliła go ta kobieta. Córka
Huntera Wyatta! Sam ten fakt wystarczał, aby ją zniena
widzić.
Otworzyły się drzwi poczekalni i do środka weszła
recepcjonistka.
- Panno Wyatt - zwróciła się do Honey - matka pani
wyszła tylnymi drzwiami. Może pani teraz na chwilkę
zajrzeć do ojca. Śpi. Nie będzie wiedział, że pani była
u niego.
Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością do pielęg
niarki.
SZALEŃSTWO HONEY
21
- Dziękuję.
- Proszę się pospieszyć. Jeśli lekarz przyłapie panią
u ojca, będę miała kłopoty. Mogę stracić pracę.
Honey zwróciła się do Joshui:
- Panu też dziękuję. Za to, że był pan dla mnie tak
miły i dobry.
Gdyby Cecilia Wyatt znała prawdę, nigdy by mu nie
podziękowała!
Wziął ją za rękę.
Pierwsza przerwała uścisk.
Recepcjonistka spojrzała na Joshuę.
- Czym mogę panu służyć? - zapytała.
- W tej chwili niczym, dziękuję. - Odetchnął głęboko
i wyprostował ramiona. - Przyjdę później.
- Powiem ojcu, że był pan u niego w szpitalu
- odezwała się Honey.
- Dobrze. - Nie wiedział, co powiedzieć. Dziwnie
poruszony i zdenerwowany, chyłkiem wycofał się z sali.
Tak szybko szedł korytarzem do wyjścia, jakby go ktoś
gonił. Nie czekając na windę, zbiegał schodami prze
skakując po dwa stopnie naraz. Nie wytrzymał psychicz
nego napięcia. Nagle oparł się o ścianę i objął rękoma
głowę, starając się za wszelką cenę zablokować obraz
wydobyty z pamięci.
Miał przed oczyma przestraszonego, ciemnowłosego
chłopca, stojącego na miękkich nogach przed biurkiem
wszechpotężnego Huntera Wyatta. Chłopak wykrzyknął
z rozpaczą:
- Zabiłbym pana, gdybym miał broń!
Joshui nadal dźwięczał w uszach głośny śmiech
Huntera Wyatta.
- Nie potrafiłbyś tego zrobić, chłopcze - zabrzmiał
jego tubalny głos zza biurka. - A wiesz, dlaczego? Bo
jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem. Podobnie jak
twój ojciec.
22
SZALEŃSTWO HONEY
Joshua poprzysiągł sobie wówczas, że nigdy w życiu
nie będzie tchórzem i nieudacznikiem. I nie okaże żadnej
słabości.
Dotrzymał danego sobie słowa. Aż do dziś. Do chwili,
w której w jakiś niepojęty sposób ujęła go młoda kobieta,
spotkana w szpitalnej poczekalni.
Joshua siedział w barze. Ze wstrętem patrzył na
następną wypijaną whisky. Alkohol był mu dziś potrzebny.
Bez przerwy myślał o Cecilii Wyatt. Zalazła mu za skórę.
Im więcej o niej myślał, tym trudniej było mu przypomnieć
sobie, jak wygląda. Jest niska czy wysoka? Jakie ma oczy?
A włosy? Na żadne z tych pytań nie umiał odpowiedzieć.
W stosunku do tej kobiety miał poczucie winy. Zadał
jej ból.
Podobnie jak on teraz, postąpił niegdyś ojciec tej
kobiety. Zranił go do żywego.
Joshua usiłował otrząsnąć się z przykrych myśli. Co go
właściwie opętało, że zaczął myśleć o takich rzeczach?
Był człowiekiem twardym i bezkompromisowym. Przez
całe życie budował własne finansowe imperium. I przez
całe życie myślał o tym, że pewnego dnia będzie mógł
użyć swego bogactwa do unicestwienia Huntera Wyatta.
Ten człowiek w pełni zasługiwał na to, żeby go
zniszczyć. Ale dlaczego teraz Joshua zaczynał mieć nagle
opory? Odpowiedź na to pytanie była nieoczekiwana: bo
Cecilia była przekonana, że to ona zabiła ojca.
Dla Joshui ból tej kobiety stał się rzeczą bardzo istotną.
Wręcz namacalną. Był identyczny jak jego własny ból,
przed laty, kiedy jako mały chłopiec czekał z matką
w szpitalu, drżąc o los ojca.
Zły na siebie za okazywaną słabość, Joshua nie
świadomie sięgnął znów po whisky. Nie miał jednak
ochoty na alkohol. Ze złością odsunął od siebie ponownie
napełnioną szklankę. Wstał i wyszedł z baru.
SZALEŃSTWO HONEV 23
W uszach dźwięczał mu rozbawiony głos Huntera
Wyatta: „Jesteś nikim. Tchórzem i nieudacznikiem.
Podobnie jak twój ojciec".
Znalazłszy się przed budynkiem, skierował kroki
w stronę swego sportowego wozu. Zza wycieraczki
wyciągnął kwit parkingowy i podarł go na drobne
kawałki. Pełen wewnętrznej złości usiadł za kierownicą.
Wiedział, że musi wykończyć Huntera Wyatta. Musi
zapomnieć o jego córce. I uwolnić się spod jej przedziw
nego wpływu, który sprawił, że wprost uciekł ze szpitala,
na miękkich nogach, podobnie jak przed laty z gabinetu
wszechpotężnego i okrutnego Huntera Wyatta.
Hunter Wyatt był jego wrogiem.
A więc wrogiem była także kobieta spotkana w szpital
nej poczekalni.
Joshua dodał ostro gazu i nie patrząc na nic, włączył się
w ruch uliczny.
Rozległy się klaksony. Towarzyszył im przeraźliwy
pisk hamulców. Za sobą Joshua usłyszał trzask roz
bijanego zderzaka, a także okrzyki i przekleństwa. Jakiś
mężczyzna stojący na skrzyżowaniu notował numer
sportowego wozu, który wprowadził na jezdni gigantycz
ne zamieszanie i stał się śmiertelnym zagrożeniem.
Do diabła z tym wszystkim! Mam to w nosie!
Joshua gnał jak szalony. Był w stanie myśleć tylko
o Hunterze i Cecilii.
Jedno było więcej niż pewne. Kiedy unicestwi tego
człowieka, zniszczy także jego córkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Co się z nią stało? Czy zupełnie zwariowała?
Okazała się nielojalna w stosunku do zmarłego męża
i przejęła się twardym, zgorzkniałym mężczyzną, który
przed chwilą opuścił szpitalną poczekalnię.
Joshua. Kiedy tak ruszył ostro w jej stronę, wyglądał na
człowieka groźnego i bez skrupułów. I nagle stało się coś
dziwnego. Zobaczyła w jego oczach odbicie własnego bólu.
Kiedy wziął ją w ramiona, poczuła, jak wiele ich z sobą
wiąże. W ciągu paru sekund stali się bratnimi duszami.
Honey wyczuła, że zachowanie się Joshui w stosunku
do niej nie leży w jego charakterze. Od takich ludzi jak on,
twardych i bezlitosnych, uciekała przez całe życie. Jej
serce spoczęło w grobie wraz z Mikiem. Najpoczciwszym
człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała.
Idąc za pielęgniarką w stronę pokoju ojca, Honey
zastanawiała się, kim jest Joshua. Nie znała nawet jego
nazwiska.
Hunter Wyatt leżał na łóżku otoczony przeróżnymi
rurkami i przewodami łączącymi jego ciało z aparaturą
zainstalowaną w pokoju. Oddychał w sposób sztuczny.
Na widok nieprzytomnego ojca Honey ścisnęło się
serce. Ponownie ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Zbliżyła
się do łóżka i ujęła bezwładną dłoń chorego. Zamknęła
oczy i modliła się, żeby wyzdrowiał. Żeby podniósł
wzrok i zwymyślał ją za brzydki i nieodpowiedni strój
oraz za niewłaściwie postępowanie.
SZALEŃSTWO HONEY
25
Poczuła nagle, że palce chorego zaciskają się lekko na
jej ręce.
Poruszył się lekko.
Honey zobaczyła, że otworzył oczy. Był przytomny.
Patrzył na nią spokojnym wzrokiem.
Pochyliła się nad leżącym.
- Tato - powiedziała. - Był tu jeden z twoich
przyjaciół. Joshua...
Szare oczy Huntera Wyatta rozszerzyły się nagle.
Poruszył nerwowo palcami. Honey zobaczyła, że jego
wzrok jest pełny tak dobrze jej znanej nienawiści.
Z niespodziewaną siłą wyrwał rękę z dłoni córki.
Z urządzeń monitorujących podstawowe czynności
organizmu zaczęły dobiegać ostrzegawcze brzęczenia.
Nastąpiło zakłócenie rytmu serca. Twarz chorego zrobiła
się purpurowa.
W stronę łóżka Huntera Wyatta rzuciły się pielęgnia
rki. Za nimi podeszła Astella.
Do Honey dotarł ostry głos macochy:
- Chodźmy stąd. Kiedy odzyska przytomność, nie
powinien zobaczyć cię przy łóżku.
Astella wzięła za ramię zrozpaczoną pasierbicę i wy
prowadziła z pokoju.
W życiu Honey nie zmieniło się nic. Ojciec nienawi
dził jej nadal. Nawet na łożu śmierci.
Siedziały przy plastykowym stoliku w szpitalnej ka
wiarni. Na szyi Astelli połyskiwały piękne brylanty.
Honey piła powoli dietetyczną colę. Obie kobiety mil
czały. Jak zwykle, atmosfera między nimi była napięta.
Uroda Astelli rzucała się w oczy. Ludzie w kawiarni nie
mogli oderwać od niej wzroku. Stanowiła trofeum Huntera
Wyatta. Jedną z wielu zdobyczy, które zgromadził podczas
długiego, pełnego sukcesów życia. Matka Honey, która
stała się słynną malarką, też była takim trofeum.
26
SZALEŃSTWO HONEY
Swego czasu Astella pracowała w sieci konkurencyjnych
hoteli. Była bardzo zdolna, pracowita i ambitna. Szybko
otrzymała w pełni zasłużone kierownicze stanowisko.
Zalety młodej kobiety zauważył Hunter Wyatt i odebrał ją
rywalom. Potem zaczął zazdrościć jej umiejętności zawodo
wych. Pięknej żonie po ślubie nie pozwolił dłużej pracować.
- Chcesz coś zjeść? - zapytała Astella pasierbicę.
- Nie - odparła Honey.
- Oprócz cukierków nic przecież nie jadłaś od chwili,
w której Hunter...
Honey obracała nerwowo obrączkę na palcu. Wreszcie
przestała i położyła rękę na stoliku.
- Powinnam podziękować ci, że przyszłaś na pogrzeb
Mike'a - odezwała się po chwili.
- Przyszłam, bo twój ojciec był jak zawsze zajęty.
- Jak zawsze. - Honey zacisnęła wargi. - Nie liczy
łam na to, że się zjawi. Wiem, co sądził o Mike'u, naszym
małżeństwie i o Mario. Nie byliśmy rodziną, którą
mógłby się chwalić wobec przyjaciół i znajomych.
- Cecilio...
- Miałaś rację. Ciągle mam do niego żal. Astello,
żałuję, że wczoraj do was przyszłam.
- Gdyby nie ty, Hunter już by nie żył. Uratowałaś mu
życie.
- Zobaczył mnie. I dlatego dostał ataku serca.
Zdumionym wzrokiem Astella popatrzyła na pa
sierbicę.
- Niemożliwe. Kiedy to się stało, Hunter odebrał
właśnie telefon od J. K. Camerona. To on zdenerwował
twego ojca, a ty uratowałaś mu życie. Zachowałaś zimną
krew. Nie potrafiłabym tak się zachować. Twój ojciec
żyje tylko dlatego, że do niego przyszłaś.
Czy to, co mówi Astella, może być prawdą? za
stanawiała się Honey. Przypomniała sobie ostry głos
mężczyzny usłyszany przez telefon.
SZALEŃSTWO HONEY
27
- Powiedz mi coś o tym człowieku - poprosiła
macochę.
- Od dłuższego czasu Hunter miał duże kłopoty.
Bruździł mu groźny rywal w interesach. Niejaki Joshua
K. Cameron postanowił zniszczyć twego ojca.
- Kto?! Joshua?! - Głos Honey uwiązł w gardle.
- Ten człowiek zaczął wykupywać majątek Huntera.
Ściągać akcje dostępne na rynku. Wygląda na to, że ma
z twoim ojcem jakieś zadawnione, osobiste porachunki.
- Kim... kim jest ten człowiek? - zbielałymi wargami
spytała Honey.
Astella otworzyła torbę, wyciągnęła z niej numer
jakiegoś czasopisma i podała Honey.
- Weź. Przeczytaj. Tu jest cały artykuł na temat tego
człowieka. Musiał chyba przekupić wydawcę, żeby jego
zdjęcie znalazło się na okładce - dodała z goryczą. - Jest
właścicielem konkurencyjnej sieci hoteli. To potentat
finansowy. Ma także kasyna, linię lotniczą, ziemię i Bóg
wie co jeszcze.
- Joshua... - Honey niemal jęknęła na widok znajomej
twarzy ciemnowłosego mężczyzny patrzącego na nią
z okładki czasopisma. Sfotografowano go, gdy stał na
dachu wieżowca, który zbudował. Wyglądał niezwykle
arogancko. Jakby cały świat do niego należał.
- Cecilio, czy coś ci się stało? Znasz tego człowieka?
- zapytała Astella, widząc dziwną minę pasierbicy.
- Nie. To znaczy... właściwie go nie znam. Przyszedł
dziś do szpitala...
- W złych zamiarach.
- Ale... ale był dla mnie miły.
Piękne rysy Astelli nagle skamieniały.
- To niemożliwe. On nienawidzi twego ojca. Musi
także nienawidzić ciebie. Jako córki Huntera.
- Dlaczego?
- Nie znam żadnych szczegółów. Wiem tylko, że jako
28
SZALEŃSTWO HONEY
młody chłopak Cameron wdarł się do biura twego ojca
i groził, że go zabije.
- Jeśli tak bardzo nienawidzi ojca, to czemu do tej
pory nie spełnił swej groźby?
- Nie mam pojęcia. Hunter twierdzi, że to tchórz.
- Dlaczego tata nigdy mi o nim nie mówił?
- Nie byłaś w dobrych stosunkach z ojcem.
Honey pochyliła głowę. Znów ogarnęło ją poczucie
winy. Wzięła do ręki czasopismo i zaczęła przeglądać
artykuł o Cameronie. Kilka fragmentów tekstu poświęco
no pięknym kobietom w jego życiu. Były też fotografie
ślicznej Simone. Niesamowicie szczupłej i zgrabnej,
ubranej w obcisłą suknię wyszywaną cekinami.
W ramionach Joshui ta kobieta prezentuje się doskona
le, pomyślała Honey.
- Ładna dziewczyna - powiedziała Astella, wskazu
jąc zdjęcie Simone. - Miał bardzo bogatą żonę. A ko
chanki co najmniej urodziwe.
Honey zmusiła się, żeby dalej czytać artykuł. Okazało
się, że Joshua wychował się w tej samej okropnej
dzielnicy, w której znajdowała się teraz jej szkoła.
Dojechała do opisu wytwornej, czteropiętrowej rezy
dencji Camerona na Telegraph Hill. Zamieszczono foto
grafie jego kolekcji dzieł sztuki. Od dłuższego czasu
toczył walkę z Nell Strohm, która od lat miała własny dom
na Telegraph Hill, z wynajmowanymi apartamentami.
Nell była przyjaciółką Honey. Poznały się wiele lat
temu, w bursie, do której wysłały je ich rodziny. Z tekstu
artykułu wynikało, że Cameron chce zburzyć dom należą
cy do Nell, bo zasłania mu widok na zatokę. Wyglądało na
to, że Nell i jej lokatorzy nie mają żadnych szans.
Honey ze złością zamknęła czasopismo. Jak to się
stało, że wczoraj znalazła się w ramionach tego brutala?
Powinna od razu poczuć do niego niechęć. Intuicja jej nie
ostrzegła.
SZALEŃSTWO HONEY
29
Wiedział, kim ona jest. I udawał, że jej współczuje.
Joshua K. Cameron był złym, bezwzględnym człowie
kiem, który mógł zniszczyć wszystko, co tylko zechciał.
Ktoś powinien go powstrzymać.
Honey podniosła głowę. Zwróciła się do Astelli:
- Musimy powstrzymać tego człowieka.
- W jaki sposób? Twój ojciec być może teraz umie
ra... Cameron to twardy orzech do zgryzienia. Nikt nie da
mu rady.
- Zaczniemy działać od razu - stanowczym tonem
powiedziała Honey. - Natychmiast wrócisz do pracy.
- Ja? To niemożliwe. Miałam zbyt długą przerwę.
- Nie szkodzi. Byłaś świetna. Jak mało kto znasz się
na hotelarstwie. Szybko sobie ze wszystkim poradzisz.
- Hunter zabronił mi pracować.
- Sama przed chwilą mówiłaś, że... że jest chory.
- Honey nie mogły przejść przez usta słowa, że ojciec
umiera. - A ja zajmę się panem Cameronem. Osobiście
- dodała. - Wymyślę jakiś sposób, aby go powstrzymać.
- Hunter nigdy mi tego nie wybaczy.
- Ani mnie.
- Jesteś przyzwyczajona do jego gniewu. Nie zmartwi
cię też konflikt między mną a mężem.
- Astello, jeśli nie zaczniemy od razu działać, ojciec
umrze, a ty bez grosza przy duszy znajdziesz się na bruku.
- Od kiedy to przejmujesz się moim losem?
- Nie chcę utracić ojca.
- Już nie masz ojca. Opuściłaś go trzynaście lat temu.
- Astello, zrozum, że musimy natychmiast zacząć
współdziałać. To nasza jedyna szansa. - Honey rzuciła
okiem na okładkę czasopisma, z której patrzył na nią J.K.
Cameron. - Musimy go powstrzymać. Za wszelką cenę.
Cała dyrekcja firmy J. K. Camerona i jego prawa ręka,
prawnik Johnny Midnight, zostali ściągnięci do szefa na
30
SZALEŃSTWO HONEY
nadzwyczajne posiedzenie. Zgromadzili się teraz wszys
cy w jego eleganckim biurze i spokojnie czekali na to, co
powie.
Przyjął ich stojąc w niedbałej pozie obok modelu
gigantycznego hotelu, który jedno z jego przedsiębiorstw
w Ameryce Południowej miało wybudować w Brazylii.
Był zły z powodu opóźnień występujących podczas
realizacji projektu. Członkowie dyrekcji skupili się przy
oknach, z wysokości czterdziestego piętra podziwiając
roztaczający się u ich stóp wspaniały widok miasta
i zatoki. Czekali na pierwszy ruch szefa.
Wszyscy byli ubrani w przepisowe ciemne garnitury.
Jedynie Johnny Midnight miał na sobie niekonwencjonal
ny strój: czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. Ten absolwent
słynnego wydziału prawa Uniwersytetu Stanforda był tak
znakomitym prawnikiem, że mógł sobie na to pozwolić.
Rozumne, przenikliwe oczy tego przystojnego mężczyz
ny były zwrócone w stronę szefa.
- Johnny, musimy wreszcie zbudować ten hotel.
Opóźnienia zbyt wiele nas kosztują - zniecierpliwionym
głosem odezwał się Cameron.
- Też jestem tego zdania - odparł prawnik. - Co robimy
z siecią hoteli Wyatta? Wczoraj na giełdzie odnotowano
spadek wartości ich akcji. Czy mam kupić ich więcej?
- Mówiłem, żebyś się wstrzymał. Nie zmieniaj tema
tu. Teraz rozmawiamy o Rio.
- W porządku. - Głos Johnny'ego Midnighta brzmiał
spokojnie i beznamiętnie.
Joshua zauważył jednak napięcie na twarzy prawnika.
Wiedział, że inteligentny i przebiegły Johnny Midnight
potrafi czytać w jego myślach. Teraz wyczuwał, że jego
szef coś szykuje. Znał go lepiej niż ktokolwiek inny.
- Czego chcesz, J.K.? Powiedz, o co ci chodzi?
- zapytał obojętnie Johnny Midnight. Wzruszył ramiona
mi, dając do zrozumienia, że temat mało go obchodzi.
SZALEŃSTWO HONEY
31
Joshua jego jedynego darzył zaufaniem. Traktował jak
przyjaciela. Pod każdym względem Johnny zawsze go
przewyższał. Dosłownie, bo był słusznego wzrostu. Na
studiach odnosił sukcesy w lekkoatletyce. Uwielbiała go
Heather, córka Joshui. Johnny Midnight pod każdym
względem był lepszy od swego szefa. Zwłaszcza w inte
resach oraz w oczach kobiet i dzieci.
Jeden jedyny raz Johnny'emu Midnightowi się nie
powiodło. Z kobietą. Z Lacy.
- Powiedz, czego chcesz - powtórzył.
Zanim Joshua zdążył odpowiedzieć, na biurku ode
zwał się brzęczyk telefonu. W głośniku było słychać głos
Ticii:
- Panie Cameron, znów dzwoni pani Cecilia Wyatt.
Zdziwiony Johnny Midnight ściągnął brwi.
- Wiem, że nie powinnam panom przerywać - ciąg
nęła sekretarka - ale pani Wyatt dzwoni już po raz
piętnasty. Gdy tylko odłożę słuchawkę, natychmiast
znów słyszę jej głos.
Joshua odwrócił się bokiem do Johnny'ego, tak żeby
przyjaciel nie dostrzegł wyrazu jego twarzy.
- Mimo pozornej miękkości jest twarda jak ojciec
- mruknął pod nosem głośno, tak że Johnny cicho się
roześmiał.
- Wiedziałem, że chodzi o kobietę. Jeśli ze względu
na Cecilię Wyatt nie chcesz, żebym nadal kupował
akcje...
- Nie chcę! - warknął Joshua. Schwycił słuchawkę.
- Ticio, połącz mnie z panią Wyatt - polecił sekretarce.
- Odwrócił się do prawnika. - Johnny, zarządź przerwę
w naszym zebraniu. Na czas tej rozmowy niech wszyscy
stąd wyjdą.
Johnny Midnight skinął głową i wykonał polecenie.
Sam pozostał jednak w gabinecie szefa. Wziął do ręki
dokumenty dotyczące brazylijskiego projektu i zaczął je
32
SZALEŃSTWO HONEY
przeglądać. Było widać, że znacznie bardziej interesuje
go jednak telefoniczna rozmowa.
- Panie Cameron, czy to pan? - słodkim głosem
spytała Honey.
Joshua zaczął żałować, że Johnny został w pokoju.
- Tak. To ja - odparł oficjalnym tonem.
- Joshua, bardzo dziękuję, że zgodził się pan ze mną
rozmawiać.
Joshua. Dźwięk własnego imienia wypowiedzianego
ciepłym, miękkim głosem sprawił, że przez jego ciało
przebiegła iskra.
- Słucham. O co pani chodzi? - warknął.
Po drugiej stronie pokoju Johnny Midnight rozsiadł się
wygodnie na fotelu, wyciągając nogi. Nadal udawał, że
z zainteresowaniem przegląda trzymane w ręku doku
menty.
- Poznaliśmy się wczoraj w szpitalnej poczekalni
- mówiła dalej Honey. - Być może pan mnie nie
pamięta...
Do dziś świetnie pamiętał, co odczuł pod wpływem
lekkiego dotyku jej ręki. Wolałby o tym zapomnieć. Na
samą myśl o tym robiło mu się gorąco. Ponadto był zły, bo
wiedział, że Johnny uważnie przysłuchuje się rozmowie.
- Kobieta przysadzista, w pogniecionym białym dre
sie. Bez makijażu. Jak mógłbym zapomnieć kogoś takie
go? - odparł złośliwie.
Gumka, którą się bawił, rozciągając w palcach, nagle
wystrzeliła jak z procy, uderzając w twarz Johnny'ego.
- Oj! -jęknął prawnik. Poderwał się na równe nogi,
trzymając rękę przy policzku.
- Przepraszam. - Joshua poprosił go gestem, żeby
z powrotem zajął miejsce w fotelu.
- Przyjmuję przeproszenie - powiedziała Honey.
- Nie mówiłem tego do pani - niegrzecznie odparł
Joshua.
SZALEŃSTWO HONEY 33
Johnny chrząknął znacząco i zabrał się znów do
przeglądania dokumentów.
- Och. Od takiego człowieka jak pan nie powinnam
spodziewać się przeprosin.
Milczał.
- Wczoraj nie miałam pojęcia, kim pan jest - ciągnęła
Honey.
- Zdawałem sobie z tego sprawę.
- Pozwoliłam sobie oprzeć głowę na pańskim ramie
niu. Szukałam pociechy... Musiał pan wziąć mnie za
idiotkę.
- Nie. - Mimo wszystko Joshua obchodził się łagod
nie ze swą rozmówczynią.
- Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego zamierza pan
zniszczyć mego ojca.
- Niech pani jego o to zapyta.
- Nie mogę. Jest zbyt chory.
- Pani Wyatt, muszę kończyć rozmowę. Jestem czło
wiekiem bardzo zajętym.
- A więc powiem, o co mi chodzi. Krótko i uprzejmie.
- Krótko w zupełności wystarczy.
- Niech pan da spokój mojemu ojcu.
- Tego nie zrobię.
- Proszę.
- Prośbą nic się u mnie nie wskóra.
- A czym?
- Czyżby zamierzała pani ofiarować diabłu swą du
szę?
- Powiedzmy, że chcę. - Głos Honey przeszedł
w cichy, gardłowy szept. - Zrobię wszystko, żeby
uratować ojca.
- Przykro mi, ale pani propozycja mnie nie interesuje.
- Skłamał. Natychmiast zdał sobie z tego sprawę. - Pani
Wyatt, ciała kobiet, pięknych kobiet, niewiele dla mnie
znaczą.
34
SZALEŃSTWO HONEY
- Mówi pan o Simone?
Skąd, do diabła, wie o Simone? zastanawiał się
zaskoczony.
- Skupu dusz nie prowadzę. A co do ciała... - nie
dokończył. Zawiesił głos.
- Pan mnie źle zrozumiał - powiedziała zirytowana.
- Pani Wyatt, oświadczały mi się kobiety znacznie
bardziej ponętne niż pani.
Od strony fotela, na którym siedział Johnny, dobiegł
głośny szelest przerzucanych kartek papieru.
- O, jestem o tym przekonana.
- To złośliwość czy komplement? - zapytał.
- Stwierdzenie faktu. Nic więcej. Czy mógłby pan
przerwać wykupywanie naszych akcji na dziewięćdzie
siąt dni?
- Dlaczego miałbym to zrobić? Mają teraz bardzo
niską cenę.
- Bo pański prawnik, niejaki Midnight, bezpodstaw
nie psuje nam opinię.
- Myli się pani.
- Mój ojciec jest chory.
- To jego sprawa. Kiedy tylko będę miał w ręku
wystarczającą liczbę akcji, sam rozpuszczę pogłoskę, że
zamierzam was wykupić. Wtedy dopiero pójdą w górę.
Od razu będę mógł zrobić na tym dobry interes.
- Mój ojciec umrze, jeśli nie da mu pan spokoju.
Joshua poczuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia.
Szybko wziął się w garść.
- Wobec tego przyspieszę przejęcie kontroli nad
waszymi hotelami - poinformował Honey ostrym tonem.
- Czy dla pana pieniądze to wszystko?
- Z ojcem pani mam osobiste, zadawnione pora
chunki.
- Czy bardzo go pan nienawidzi?
To pytanie Joshua zbył milczeniem.
SZALEŃSTWO HONEY
35
- Wczoraj... wczoraj sądziłam, że jest pan przy
zwoitym człowiekiem.
- Pozory mylą. - Poczuł, jak pot występuje mu na
czoło. Nie chciał wracać myślami do poprzedniego
dnia.
- Panie Cameron, proszę...
- Pani Wyatt, proszę darować sobie te uprzejmości.
Nie robią na mnie żadnego wrażenia.
Kiedy miękkim głosem zaczęła go błagać, nie wy
trzymał napięcia. Odłożył słuchawkę.
Zaraz potem telefon znów się odezwał. Joshua włączył
go odruchowo.
Głos rozmówczyni brzmiał teraz nieprzejednanie
i twardo.
- W tej sytuacji nie będę pana o nic prosić - oświad
czyła. - Jeśli ojciec umrze, pan nigdy nie dostanie jego
hoteli. Sama tego dopilnuję.
- Pani zamierza mi się przeciwstawić? - spytał
zdziwiony.
- Tak. Zrobię wszystko, by wyrównać rachunki.
- Groźby? Pani mnie rozśmiesza. Leżała pani jeszcze
w pieluchach, kiedy ja zajmowałem się interesami.
- Jest pan aroganckim, egoistycznym i zarozumiałym
łajdakiem. - Tym razem Honey była górą. Pierwsza
odłożyła słuchawkę.
Joshua zamyślił się. Wiedział, jak czcze są pogróżki tej
kobiety. Była słaba i niedoświadczona, lecz - musiał to
przyznać - odważna i dzielna. Zachowywała się jak
kociak, który przeciwstawia się lwu. W walce z nim pani
Wyatt nie miała żadnych szans.
W tym momencie zobaczył podchodzącego do biurka
Johnny'ego Midnighta. Wzrok prawnika był jeszcze
bardziej wymowny niż zwykle.
- Co ci chodzi po głowie? - zapytał Joshua. Był lekko
speszony.
36
SZALEŃSTWO HONEY
- Sam jeszcze nie wiem. Może coś cholernie inte
resującego.
Kiedy Johnny Midnight wpadał na jakiś pomysł, był to
zazwyczaj pomysł bardzo dobry, a prawnik trzymał się go
uparcie.
Joshua podniósł słuchawkę.
- Ticio. Zapamiętaj sobie to, co teraz powiem. Nigdy
więcej żadnych telefonów od pani Wyatt.
- Dlaczego? - z podejrzanym błyskiem w oku zapytał
Johnny. - Dlaczego? - powtórzył. - Czyżby telefony od
pani Wyatt były dla ciebie zbyt kłopotliwe, aby sobie
z nimi poradzić? - zaatakował szefa.
Rozzłoszczony Joshua odwrócił głowę. To przede
wszystkim upór Johnny'ego sprawił, że stał się on tak
doskonałym prawnikiem. Równocześnie jednak ów upór
powodował, że jako przyjaciel Johnny potrafił być
facetem piekielnie denerwującym.
- Kup tyle akcji Wyatta, na ile nas stać - polecił mu
Joshua. - I wreszcie zostaw mnie samego.
Johnny Midnight nawet nie ruszył się z miejsca.
Podniósł głowę i zaczął się głośno śmiać.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Pozbądź się chłopaka. Niech Mario wraca do babki.
Do własnej rodziny. Rzuć tę bezsensowną pracę w szkole.
Wprowadź się z powrotem do domu. Aha, i jeszcze jedno.
Pamiętaj, masz trzymać się z daleka od Camerona. Jeśli
mnie nie posłuchasz, to cię wydziedziczę.
Palce Honey stojącej nieruchomo przy oknie zacisnęły
się kurczowo na rąbku zasłony. Patrzyła na basen. Na
miejsce, w którym trzy tygodnie temu ojciec miał atak
serca.
- Tato, wydawałeś mi podobne polecenia trzynaście
lat temu. I nic z tego nie wyszło...
Hunter Wyatt przyłożył rękę do piersi, tak jakby
poczuł ból serca.
- A więc nadal chcesz zachowywać się jak obca mi
osoba i nie zamierzasz mnie słuchać?
- Tato, stosunki między nami zostały już ustalone. Po
co więc je zmieniać?
W obszernej sypialni zapadła cisza.
Honey odeszła od okna i zaczęła przechadzać się po
pokoju.
Ojciec obserwował ją z niechęcią.
- Dlaczego nigdy nie włożysz na siebie czegoś
atrakcyjnego? - zapytał. - Skąd, do diabła, wytrzasnęłaś
ten ohydny zielony kapelusz?
- Kupiłam go na pchlim targu. Prawda, że od razu
wpada w oko? - odparła ze sztucznym ożywieniem,
udając zadowolenie ze swego osiągnięcia.
38
SZALEŃSTWO HONEY
- Dlaczego zawsze zakrywasz włosy, podobnie jak
twoja matka?
- Właśnie dlatego, że ona to robiła.
- Nie chciała zabrudzić ich farbą.
- Może przestanę nosić nakrycia głowy. Jeszcze nie
wiem, co postanowię.
- Jesteś nieznośna i uparta.
- Tato, jak sądzisz, po kim odziedziczyłam te cechy?
Zanosiło się na gigantyczną kłótnię.
Na szczęście, w tej właśnie chwili do sypialni wsunęła
się Astella. Honey była niemal pewna, że macocha
podsłuchiwała pod drzwiami.
Podobnie jak Honey, była ubrana do wyjścia. Wygląda
ła ślicznie. Złote włosy ściągnęła w węzeł upięty na karku.
Miała na sobie biały jedwabny kostium o prostym kroju.
- Dostałaś wypieków na twarzy - powiedziała do
pasierbicy. - Jest tu za gorąco. Otwórz okno. Wpuść
trochę świeżego powietrza. - Żeby odwrócić uwagę męża
od Honey, zaczęła przekazywać mu wskazówki dotyczą
ce sposobu zażywania leków i diety. Powtórzyła wszyst
kie skargi pielęgniarki.
- Ten babsztyl to prawdziwa jędza - ze złością
mruknął Hunter.
- O tobie, kochanie, pani Compton wyraża się jeszcze
gorzej.
- Powinienem wyrzucić natychmiast tę babę, ale i tak
lada dzień, gdy wrócę do pracy, nie będzie mi potrzebna.
- To nie...
Rozmowa przeszła na sprawy firmy.
- Stell - ostrzegł żonę Hunter Wyatt - trzymaj się
z dala od mego biura, bo zniszczysz to, co z takim trudem
tworzyłem przez całe życie.
Astella rzuciła niespokojnie spojrzenie w stronę Ho
ney, gestem prosząc ją o wsparcie. Układ, który zawarły,
nie miał mocnych podstaw.
SZALEŃSTWO HONEY
39
- Astella musi mi pomóc - oświadczyła Honey.
— Sama nie dam rady rozprawić się z Cameronem.
- Do licha, mówiłem przecież, żebyś tego łajdaka
zostawiła w spokoju.
- Tato, wierz mi, nienawidzę go bardziej niż ty.
- Kiedy tylko pomyślała o Joshui, ogarniała ją bezsilna
wściekłość. - Nie zdążyłam ci jeszcze powiedzieć, że
w zeszły czwartek, kiedy usiłowałam wejść do niego na
rozmowę, kazał strażnikom wyrzucić mnie z budynku. Na
ulicy zrobiło się zbiegowisko, bo potraktowano mnie jak
zwykłą kryminalistkę.
- Całą tę scenę obserwowaliśmy na ekranie telewizo
ra - powiedziała Astella. - Widzieliśmy, jak w biurze
Camerona zakuwali cię w kajdanki. Akurat był u nas
burmistrz z wizytą.
- Boże! -jęknęła Honey. - Burmistrz też to widział?
- Chyba się nie zorientował, że chodzi o ciebie. Było
widać tylko tył twojej głowy.
- Nic dziwnego, że zjawili się reporterzy. Cameron
ściągnął cały oddział policji. Pchnęli mnie na ścianę, tak
jakbym kogoś zamordowała lub co najmniej obrabowała
bank. Siedziałabym teraz za kratkami, gdyby nie pojawił się
prawnik Camerona, niejaki Midnight. Oświadczył, że jeśli
obiecam, iż przestanę nachodzić jego szefa, to zdejmą mi
kajdanki i puszczą wolno. Cameron to potwór. - Na samo
wspomnienie upokorzenia, którego doznała przez tego
człowieka, Honey aż poczerwieniała.
- Łajdak - przyznała spokojnie Astella. - Ale, na
szczęście, zwolnił ostatnio tempo wykupywania akcji
naszej firmy, mimo że w wyniku jego niecnych manipula
cji stoją teraz tak nisko, jak nigdy.
Astella nie kierowała się emocjami. Myślała przede
wszystkim kategoriami kobiety interesu. Zwróciła się do
męża:
- Musiałam zwolnić z pracy sporo osób w hotelu.
40
SZALEŃSTWO HONEY
- Nie wiesz, co robisz! - warknął. - Podobnie jak
Cameron. To facet bez ikry. Za miękki, aby dać nam radę
i przejąć hotele.
Honey przypomniały się zimne jak lód, niebieskie
oczy i szeroka, zaciśnięta szczęka.
- Tato, chyba się mylisz w ocenie tego człowieka
- powiedziała cicho.
- Wiem, że to tchórz!
- Kochanie. - Do rozmowy wtrąciła się Astella.
Przyjęła inną taktykę. - Mamy słabe punkty. Zbyt
rozbudowaną administrację. Musimy unowocześnić stru
kturę firmy. Zwiększyć znacznie promocję, do której
przywiązywaliśmy za małe znaczenie. Straciliśmy wiele
udziałów. Przepadają następne. Jesteś chory...
- Umrę, jeśli wy obie zajmiecie się firmą! - ryknął
Hunter. - Od żadnej z was nie chcę pomocy. Nigdy jej nie
potrzebowałem i potrzebował nie będę.
Astella uklękła przy łóżku. Hunter odepchnął rękę,
którą wygładzała atłasowe pokrycie kołdry. Nadal
z wściekłością patrzył na obie kobiety.
- Zostawimy cię teraz samego, kochanie - łagodnym
tonem oświadczyła Astella. - Będziesz mógł spokojnie
wypocząć. - Złapała Honey za rękę i pociągnęła ku
drzwiom.
- Nie dam się nabrać na słodkie słówka! - zdążył
jeszcze wykrzyknąć chory, zanim opuściły pokój.
Kiedy wyszły z domu i znalazły się przy samochodzie
Honey, Astella wybuchnęła:
- Widzisz, co zrobiłaś? Hunter mnie też teraz zniena
widzi!
- Boisz się stawić mu czoło? Przecież nie jest w stanie
prowadzić interesów. Musisz to robić ty.
Astella zagryzła wargi.
Honey poprawiła kapelusz na głowie.
- Jest mi przykro, że zawsze denerwuję ojca i po-
SZALEŃSTWO HONEY
41
garszam sprawę. Ale, Astello, nie mogę odstąpić od tego,
co postanowiłam.
- Chyba... chyba masz rację - przyznała macocha.
- Świetnie sobie radzisz z zarządzaniem hotelem.
Przykro mi, że dotychczas ci nie pomagałam, nie zrobi
łam nic pożytecznego - z westchnieniem powiedziała
Honey. - Na razie mam na głowie szkołę i mnóstwo
związanych z nią problemów. Gdy tylko skończą się
lekcje, będę miała dużo wolnego czasu.
- Co zamierzasz robić?
- Cameron nie chce rozmawiać ze mną w biurze, więc
będę musiała zastosować odmienną taktykę. Udam kogoś
innego i w ten sposób go podejdę.
- Zwariowałaś? Cameron bez trudu cię rozpozna!
Przecież rozmawialiście w szpitalu. Zaatakujesz go tak,
jakby zrobił to ojciec, i jeszcze pogorszysz naszą sytua
cję.
Honey otworzyła drzwi Bomby - swego zdezelowane
go, zielonego samochodu - i odwróciła się bokiem do
Astelli.
- Sporo myślałam na ten temat. Jestem przekonana, że
Cameron mnie nie rozpozna. Zmienię swój wygląd.
- Pamiętaj, że to człowiek bardzo niebezpieczny.
- Dobrze o tym wiem. Od kajdanków bolą mnie.
jeszcze przeguby rąk.
Astella popatrzyła z niesmakiem na nieśmiertelny
zielony kapelusz tkwiący na głowie pasierbicy.
- Twój ojciec ma rację. Wyglądasz w tym okropnie.
- A więc podsłuchiwałaś pod drzwiami!
- Jeśli chcesz zwieść Camerona, musisz całkowicie
zmienić wygląd. Stać się zupełnie inną kobietą. Honey,
zdaj się na mnie. Pomogę ci się przeobrazić, dobrać
odpowiednią garderobę.
Honey zawahała się na chwilę. Poczuła się niewyraź
nie. To, że miała uatrakcyjnić swój wygląd dla tego
42
SZALEŃSTWO HONEY
wstrętnego mężczyzny, w jakimś sensie uwłaczało jej
godności.
- Przecież obie mamy współdziałać i trzymać sztamę
- przypomniała Astella. - Nie złapiesz rekina, jeśli nie
znęcisz go apetycznym kąskiem.
- A więc będę przynętą. - Na wspomnienie zimnych
oczu drapieżnika w ludzkiej skórze Honey aż dostała
dreszczy. - Zgoda. Ale uprzedzam, Astello, że cię
wymęczę. Będziemy chodziły godzinami po sklepach.
Przymierzę dwadzieścia strojów, aby wreszcie znaleźć
ten, w którym będę wyglądała najlepiej.
Kilku mężczyzn oderwało wzrok od kart potraw na
widok elegancko ubranej młodej kobiety, którą kelner
prowadził do stolika. Odsunął dla niej krzesło przy oknie.
W nowej skórze i w wytwornej restauracji Honey
czuła się nieswojo. Usiadła przy stoliku na wskazanym
miejscu i popatrzyła w dół. Widok z wysokości czternastu
pięter przyprawił ją o zawrót głowy.
Spojrzała na kelnera.
- Wolę przesiąść się tam - wskazała krzesło po
przeciwnej stronie stolika. *
- Bardzo proszę, madame. Nasi goście lubią za
zwyczaj ten widok...
Kiedy odwracała głowę od okna, promienie słońca
wpadające przez szybę rozpaliły płomienie na jej wło
sach. Z rudej szopy nie pozostało nic. Honey miała teraz
na głowie piękną, stylową fryzurkę pazia.
Obok stolika przeszła drobna, elegancka brunetka.
Honey podniosła się z krzesła.
- Nell...
Młoda kobieta odwróciła głowę. Jej oczy rozszerzyły
się ze zdziwienia.
- Honey, to ty? Zupełnie cię nie poznałam! Wstań,
proszę. Niech ci się przyjrzę.
SZALEŃSTWO HONEY 43
Honey wstała. Nadal czuła się nieswojo.
- Zeszczuplałaś.
- Nie. To zasługa ciemnego koloru.
- Wyglądasz elegancko.
- Astella pomogła mi dobrać garderobę.
- Twoje włosy wyglądają wprost cudownie!
- Fryzjer podciął je i uczesał zgodnie ze wskazówka
mi Astelli. Czuję się tak, jakbym była w obcej skórze.
- Makijaż, uczesanie i przepiękny ciemnozielony
kostium zamiast wytartych dżinsów i workowatej bluzki.
- Nell usiadła przy stoliku. - Czy ta twoja niesamowita
metamorfoza oznacza, że zamierzasz zmienić stosunek
do rodziny i otoczenia? Że wreszcie zaczynasz prowadzić
próżniacze życie, jak przystało rozpuszczonej córce
bogatego tatusia?
Honey uśmiechnęła się do' przyjaciółki.
- Ten zielony kostium kupiłam na wyprzedaży. Na
resztę też mnie było stać. Nadal będę żyła z tego, co
zarobię.
- A więc zupełnie nie rozumiem, skąd to nagłe
przeobrażenie. Chodzi o mężczyznę? Nową miłość
w twym życiu? Jeśli mnie pamięć nie myli, Mike zmarł
już chyba trzy lata temu.
- Dwa - poprawiła Honey. Czuła się winna zdrady
pamięci męża. - Kieruje mną nie miłość, lecz uczucie
przeciwstawne. Coś w rodzaju nienawiści.
- To fascynujące - roześmiała się Nell. - Interesujący
mężczyzna?
- Tak. Ale nie w tym sensie, który masz na uwadze.
Jest interesujący, ponieważ może stać się niebezpieczny.
- Przeciwieństwo Mike'a?
- Można by tak go określić. Zły człowiek. Łajdak.
- Łajdak? A więc ktoś w sam raz dla ciebie - zażar
towała Nell. - Zawsze uważałam, że Mike nie jest dla
ciebie odpowiednim mężczyzną.
44
SZALEŃSTWO HONEY
- Myliłaś się.
- Nie. Jeśli uważasz, że był dla ciebie odpowiedni, to
dlaczego po wyjściu za mąż tak bardzo się zmieniłaś
i zaniedbałaś?
- Nie wiem.
- Teraz widzę niezwykłą poprawę w twoim wy
glądzie. Sprawił to, jak sądzę, nieodpowiedni mężczyzna.
- Nell, daj spokój...
- Przepraszam.
Na chwilę przy stoliku zapadła cisza.
- Honey, twój telefon bardzo mnie zaintrygował.
- Czytałam w prasie, że masz poważne kłopoty ze
swoim domem na Telegraph Hill, bo jakiś zwariowany
sąsiad zaczął rozrabiać. Wystraszył administratora, który
zrezygnował z pracy. Wygląda na to, że potrzebny ci ktoś,
kto tam zamieszka i będzie zarządzał budynkiem. Zgła
szam się na ochotnika.
- Gotowa do boju? - zaśmiała się Nell.
- Tak.
Nell skinęła na kelnera. Zamówiła dobre wino.
- Honey, przecież pracujesz na przeciwległym krańcu
miasta.
- I, powinnaś od razu dodać, nie mam żadnego
doświadczenia w administrowaniu budynkami mieszkal
nymi. Ale za to jestem wolna przez całe wakacje.
I poważnie zabrałam się już do rzeczy. Wypożyczyłam
z biblioteki odpowiednią profesjonalną literaturę i za
częłam intensywnie się dokształcać. Mieszkańcy twojego
domu nie będą chyba gorsi niż dzieciaki, z którymi mam
na co dzień do czynienia w szkole.
- Moi lokatorzy to najwięksi ekscentrycy i najbar
dziej wymagający ludzie w całym San Francisco.
- Potrafię poradzić sobie z trudnymi ludźmi.
- Jak cię znam, pewnie ich nawet polubisz.
- A więc twoja odpowiedź jest pozytywna?
SZALEŃSTWO HONEY
45
Nell powoli sączyła wino.
- Chyba tak. Ale tylko do chwili, w której znajdę
kogoś odpowiedniego. Z doświadczeniem i kwalifikac
jami. Na razie nie mam nikogo. Jestem w trudnej
sytuacji.
Zjawił się kelner. Nell zamówiła jedzenie. Langustę
i inne wyszukane, a zarazem smaczne potrawy.
- Jak czuje się twój ojciec? - zapytała po odejściu
kelnera.
- Zachowuje się nieznośnie. Co jest oznaką, że chyba
zdrowieje. Ale przez najbliższe sześć tygodni nie wolno
mu nawet zajrzeć do biura.
- Wreszcie jesteście razem.
- W pewnym sensie. I pewnie nie na długo.
- Nie rozumiem.
- Ojciec ma potężnego wroga, który chce wykończyć
go finansowo. Puścić z torbami. To wróg, którego nic nie
powstrzyma. Dlatego ja muszę zacząć działać.
- Kim jest ten człowiek? - spytała zaciekawiona Nell.
Honey wyciągnęła z torebki numer czasopisma z ar
tykułem o Joshui.
- Twoim słynnym sąsiadem na Telegraph Hill.
- Mówisz o J.K. Cameronie? O tym draniu, który
uparł się, że kupi mój dom i zburzy go? Honey, nie...
- Nell, pogardzam tym facetem, możesz mi wierzyć.
Lecz muszę go poznać. Osobiście.
- Zamierzasz uwieść Camerona?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Postradałaś zmysły?
- Dlaczego więc zmieniłaś aparycję? Ta fryzura,
nowy strój...
- Miesiąc temu Cameron widział mnie w szpitalu.
Muszę więc zrobić wszystko, żeby mnie sobie nie
przypomniał. Na szczęście, wyglądałam wtedy okropnie.
Byłam bez makijażu. Miałam na nosie duże okulary
przeciwsłoneczne, a na głowie ogromny turban z ręcz-
46
SZALEŃSTWO HONEY
nika. Byłam ubrana w stary dres gimnastyczny ojca.
Jednym słowem, wyglądałam jak tłuste straszydło.
- Honey, nie uda ci się oszukać tego człowieka. Jest
cholernie bystry i cwany jak lis.
- Obie znamy się przecież od dziecka, a ty przecież
ledwie mnie poznałaś.
Nell popatrzyła na przyjaciółkę.
- Jeśli nawet nie odgadnie, kim jesteś, i uda ci się
nawiązać z nim bliższy kontakt, to i tak pomysł z wprowa
dzeniem się do mojego domu jest całkowicie pozbawiony
sensu. Może nawet popsuć ci wszystko. Cameron niena
widzi każdego, kto tam mieszka. Oferował mi gigantycz
ną cenę za sprzedaż budynku. Odmówiłam. Na pienią
dzach mi nie zależy. Chodzi o kilku lokatorów. To
uroczy, starzy ludzie, którzy mieszkają tam od lat. Jeśli
Cameron kupi dom, wyrzuci ich na bruk.
- Jaki on właściwie jest? - spytała Honey.
- Nie wiesz? - zdziwiła się Nell.
- Chodzi mi o jakieś... szczegóły.
- Jest bezlitosny i egoistyczny. Ostrzegam, bez skru
pułów pożera kobiety.
- Jakoś sobie z nim poradzę. Pamiętaj, że wychowy
wałam się w domu podobnego osobnika.
- Dziewczyno, Cameron to człowiek bez żadnych
zasad! Prześpi się z tobą, a pięć minut później wykończy
twego ojca.
Honey sięgnęła po serwetkę.
- Próbowałam porozmawiać z panem Cameronem,
ale to się nie udało. Wstęp do jego biura jest dla mnie
zakazany. Nie mamy wspólnych znajomych, u których
mogłabym go spotkać, więc tylko ty, Nell, możesz dać mi
szansę.
- Moja droga, facet pożre cię na śniadanie, a na lunch
weźmie już sobie inną kobietę. Ma córkę, którą wysłał do
szkoły z internatem, zaraz po tym, jak opuściła go żona.
SZALEŃSTWO HONEY
47
- Nell, zatrudnij mnie jako administratorkę.
- Będzie ci bardzo ciężko. Dom jest stary, z 1906
roku. Był wybudowany zaraz po trzęsieniu ziemi. W po
bliżu brak miejsc do parkowania. Ludzie zabijają się
o nie. Lokatorzy to dziwacy. Mario i jego kolesie walący
w bębny nie będą pasowali do tego środowiska.
- A jeśli obiecam solennie, że bębny zamilkną, to czy
dasz mi tę pracę?
- Tak.
- Dziękuję! Nigdy ci tego nie zapomnę!
- Nie jestem pewna, czy dobrze robię. Ale muszę
natychmiast kogoś zatrudnić. Mam podbramkową sytua
cję.
Honey przypomniała sobie najpierw lodowaty wzrok
Joshui, a zaraz potem... ciepło bijące z jego ciała, kiedy
w szpitalu trzymał ją w ramionach.
- Och, Nell! - jęknęła. - Ja też jestem w podbram
kowej sytuacji!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tego ranka Honey obudziła się z bijącym sercem.
Czekało ją trudne zadanie. Dziś miała przeprowadzić się
do domu Nell, aby stanąć twarzą w twarz z jej sąsiadem,
Joshuą Cameronem.
Honey bardzo obawiała się tego spotkania.
Bomba, równie niechętnie jak jej właścicielka, poko
nywała teraz z trudem ostatni stromy odcinek podjazdu na
Telegraph Hill. Honey wcisnęła mocniej pedał gazu.
Silnik zakasłał i po chwili zgasł. Samochód zaczął tyłem
staczać się w dół drogi.
Taksówkarz jadący tuż za Honey zaczął głośno trąbić.
W ostatniej chwili udało się jej zatrzymać Bombę i ustrzec
przed zderzeniem z jadącym za nią samochodem.
Union Street była ulicą bardzo stromą. Honey zawsze
miała kłopoty z pokonaniem wzniesienia. Dzisiaj jednak
zadanie, które stało przed Bombą, okazało się trudniejsze
niż zazwyczaj. Właścicielka zdezelowanego samochodu
załadowała go bowiem po brzegi stosem pudeł. Z książ
kami, pracami uczniowskimi i kuchennymi naczyniami.
Honey wiozła także pękniętą gitarę Maria, no i oczywiś
cie Klawego Faceta. Kot, zamknięty w klatce stojącej na
podłodze samochodu, nie wyglądał na zachwyconego
podróżą.
Honey przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zapalił
bez trudu, lecz gdy tylko dotknęła nogą pedału gazu,
ponownie zgasł i samochód znów zaczął się cofać w dół
stromej ulicy. Taksówkarz trąbił jak szalony.
SZALEŃSTWO HONEY
49
Wszystkie dalsze próby zmuszenia Bomby do jazdy
pod górę spełzły na niczym. W geście pełnym rozpaczy
Honey wyrzuciła ręce przed siebie, pokazując taksów
karzowi, że ma awarię, lecz on - zamiast pomóc - wy
przedził ją i krzycząc coś po włosku, wygrażał pięścią.
Klawy Facet, podróżujący do tej pory dość spokojnie,
zaczął głośnym miauczeniem wyrażać swoje niezadowo
lenie.
Honey westchnęła. Jeszcze raz uruchomiła silnik.
Postanowiła trzymać samochód przez chwilę na luzie,
a dopiero potem znów spróbować ruszyć pod górę,
aby pokonać strome wzniesienie. Wepchnęła do ust
kawałek czekoladowego batonika, nie bacząc na ko
nieczność pozbycia się nadwagi. Żałowała, że terminu
przeprowadzki do domu Nell nie przesunęła o tydzień.
Wtedy byłoby już po zakończeniu roku szkolnego
i miałaby spokojniejszą głowę.
Przez pełne trzy minuty grzała silnik na luzie. Potem
cisnęła papierek po zjedzonym batoniku na podłogę
samochodu i włączyła pierwszy bieg.
Ruszyła.
Z największym trudem, żółwim tempem udało się jej
wyjechać na górę.
Skręciła w Montgomery Street. Poniżej, na zboczu
wzniesienia, zobaczyła różowy, wysoki dom Joshui.
Daleko w dole połyskiwały niebieskie wody Zatoki San
Francisco.
Mam cholernego pecha, pomyślała. Dość wąska ulica,
na którą wjechała, była zawsze gęsto zastawiona par
kującymi samochodami. Dzisiaj, jak na złość, dokładnie
przed wejściem do domu Nell znajdowało się piękne
wolne miejsce, w sam raz dla Bomby! Honey nie
zamierzała z niego korzystać.
Pojechała kawałek dalej i zatrzymała samochód w in
nym miejscu. Absolutnie niedozwolonym. Przed domem
50
SZALEŃSTWO HONEY
Joshui Camerona. Świadomie zablokowała wjazd do jego
garażu.
Rzuciła okiem na swoje odbicie w lusterku i ode
tchnęła z ulgą. Była pewna, że ten wstrętny mężczyzna
nie rozpozna w niej nieapetycznej dziewczyny, którą
miesiąc wcześniej zobaczył w szpitalnej poczekalni.
Wysiadła szybko z wozu. Obeszła go, podniosła maskę
silnika i jednym zdecydowanym ruchem odłączyła prze
wód prowadzący do cewki. Zamknęła maskę, zerknęła
niespokojnie w stronę okien domu Joshui i zaczęła
beztrosko pogwizdywać.
Walka została wypowiedziana.
Honey wkroczyła na wojenną ścieżkę.
Wytarła ręce, wyciągnęła z torebki kawałek czystego
papieru i na masce samochodu nabazgrała notatkę dla
Joshui. Wyjaśniła, gdzie ma jej szukać, w razie gdyby
chciał wyjechać z domu lub wjechać do garażu. Zatknęła
kartkę za wycieraczkę.
Klawy Facet znów zaczął miauczeć, kiedy Honey
znalazła się na słynnej Filbert Steps i wraz z innymi rzeczami
zaczęła znosić go w klatce po drewnianych, stromych
schodach, z których korzystali zazwyczaj mieszkańcy domu
należącego do Nell. Stał on na zboczu wzgórza, otoczony
bujną zielenią. Klawy Facet po raz pierwszy w życiu będzie
mógł spokojnie buszować po okolicy, nie narażony na to, że
zaraz po wyjściu z domu przejedzie go jakiś samochód.
Honey szła schodami w dół. Stawiając ostrożnie stopy
w wytwornych, nowych, zielonych pantofelkach na wy
sokich obcasach, kątem oka dojrzała miejscowego kota
wychylającego się zza krzewu róży. Klawy Facet powitał
go miauczeniem. Jeśli nowe mieszkanie na Telegraph
Hill będzie dla niej niedogodne ze względu na niepokoją
cą bliskość domu Joshui Camerona, to przynajmniej jej
kot będzie miał tu idealne warunki bytowania, pomyślała
Honey.
SZALEŃSTWO HONEY
51
Zatrzymała się przed wejściem do domu i jeszcze raz
zerknęła na posiadłość Joshui. Miał rację twierdząc, że
budynek Nell zasłania mu częściowo widok na zatokę.
Wreszcie Honey znalazła się w mieszkaniu. Składało
się ono z trzech pokoi. Wypuściła kota z klatki i zaczęła
oglądać wnętrze, w którym miała spędzić najbliższe
miesiące.
Nie wyglądało najlepiej. Było zapuszczone, umeb
lowane zniszczonymi sprzętami. Wzięła do ręki ścierecz-
kę do kurzu. Kiedy przejechała nią po okiennej ramie,
ściągnęła warstwę odpadającej farby. Machnęła ręką na
wstępne porządki. Postanowiła posłać sobie łóżko.
Mieszkanie, które ostatnio zajmowała, było o wiele
wygodniejsze. Dwukrotnie większe. Teraz będzie im
znacznie ciaśniej. Mario będzie musiał sypiać na tap
czanie stojącym w saloniku.
Zmieniając pościel, Honey zastanawiała się, jak uda
się im mieszkać w zgodzie na tak niewielkiej powierz
chni. Gdzie chłopiec będzie ćwiczył na gitarze? Gdzie
znajdzie miejsce na parkowanie motocykla? Gdzie będzie
przyjmował kolegów? Jak uda mu się przeżyć trzy
miesiące bez grania na bębnie?
Honey podeszła do okna. Słońce zaszło za dach domu
Joshui. Przyszły jej nagle na myśl jego słowa, kiedy pytał
ją, czy decyduje się sprzedać swą duszę diabłu. Miał na
myśli wówczas, oczywiście, nie duszę kobiety, lecz jej
ciało.
Przypomniała sobie także miłe i obezwładniające
uczucie, które ogarnęło ją, gdy znalazła się w silnych
ramionach Joshui Camerona. Była przekonana, że w tam
tej krótkiej chwili nawiązała się między nimi mocna nić
porozumienia. Zaraz potem jednak Joshua zaczął za
chowywać się dziwnie. Nie chciał nawet rozmawiać z nią
przez telefon. Był arogancki. Niegrzeczny. A potem,
kiedy nakazał policji zatrzymać ją przed swym biurem,
52
SZALEŃSTWO HONEY
zabraniając wejścia do środka, okazał się potwornie
brutalny.
Kim w rzeczywistości był Joshua Cameron - czło
wiek, który w stosunku do córki znienawidzonego czło
wieka w jednej chwili potrafił być dobry i serdeczny,
a zaraz potem nieczuły i okrutny?
Honey zadrżała. Zaczęła się bać. Chyba jeszcze nigdy
w życiu nie była tak przerażona. Ale klamka zapadła.
Odwrotu nie było. Za późno, by mogła się wycofać.
Stawanie w szranki z Joshuą Cameronem i walkę z tym
niebezpiecznym, bezkompromisowym mężczyzną moż
na by z powodzeniem przyrównać do skoku w najgłębsze
i najzimniejsze wody Zatoki San Francisco i poszukiwa
nia rekina ludojada.
Na myśl o czekającej konfrontacji Honey zrobiło się
słabo. Powzięła jednak decyzję i już się nie cofnie.
Chodzi przecież o rzecz najważniejszą. O los ojca.
Rozbolała go głowa. Jak zawsze, kiedy rozmawiał
z córką, a ona użalała się na swą elitarną szkołę, w której
nauka kosztowała majątek. Tym razem jednak kłopot był
większy niż zwykle. Joshua oparł się o ścianę. Żałował, że
nie miał włączonej automatycznej sekretarki. Nie musiał
by teraz rozmawiać z Heather.
- Tato, wcale nie słuchasz tego, co do ciebie mówię
- strofowała go dziewczyna. - Wyrzucili mnie ze szkoły!
- Heather, porozmawiam z panią Stanton.
- To nie ma sensu. Jeśli nawet znów zdołasz udob
ruchać ją, obiecując następną sowitą dotację na rzecz
szkoły, i tak tutaj dłużej nie zostanę. Nie znoszę tych
bogatych bachorów. Działają mi na nerwy. Są rozwyd
rzone i...
Joshui stanęły przed oczyma własne nędzne szkoły, do
których musiał uczęszczać. Na samo to wspomnienie
ogarnęła go wściekłość.
SZALEŃSTWO HONEY
53
- Rozwydrzone? Kto to mówi? - ze złością zapytał
córkę.
- Musisz zaraz po mnie przyjechać. - Głos Heather
był ostry i miał nakazujące brzmienie.
- Nie mogę. Jestem umówiony na szóstą. Mam ważne
spotkanie.
- A ja to co? Nie jestem ważna, tatuśku?
- Oczywiście, że jesteś - przez zaciśnięte zęby odparł
Joshua.
Na linii zapanowała nagle głucha cisza. Heather
odłożyła słuchawkę.
Och, te przeklęte nastoletnie dzieciaki! Gdyby tylko
można było je zabutelkować jak wino, odłożyć na półkę
i poczekać, aż dojrzeją! Joshua westchnął głośno.
Ze złością rzucił słuchawkę. Wyszedł z pokoju i zbiegł
po spiralnych schodach.
Nastawił alarm przeciwwłamaniowy. Potem otworzył
drzwi prowadzące do garażu i nie zapalając światła
wsunął się za kierownicę swego sportowego, niskiego
wozu. Odetchnął głęboko, usiłując się uspokoić po
rozmowie z córką. Johnny Midnight umiał z nią roz
mawiać. Miał z dziewczyną lepszy kontakt niż jej własny
ojciec.
Jedną ręką uruchomił automatyczne otwieranie drzwi
garażu, a drugą wykręcił numer Johnny'ego Midnighta na
telefonie komórkowym.
- Słuchaj - powiedział, jak zwykle nie tracąc czasu na
powitanie - Heather wyrzucono ze szkoły. Musisz jechać
i zabrać ją stamtąd.
- A co ze spotkaniem w brazylijskich sprawach?
- zapytał prawnik.
- Będę musiał poradzić sobie bez ciebie. Umiesz
lepiej dogadać się z Heather niż ja.
- Jesteś jej ojcem - przypomniał Johnny.
- Kiepsko sobie radzę w tej roli - przyznał Joshua.
54
SZALEŃSTWO HONEY
- Oprócz Heather niczego więcej ci nie zazdroszczę.
- Jedź więc po nią.
- Z największą przyjemnością.
- Wiem, że sam powinienem...
- Kiedy załatwisz brazylijskie interesy, zaprosisz ją
na kolację. Pozwolisz Heather samej wybrać restaurację.
Będzie zachwycona.
- Dzięki, Johnny. Jestem twoim dłużnikiem.
- Nie ma o czym mówić.
- Aha, jeszcze jedno. Kiedy będziesz jechał z Hea
ther, nie pędź jak wariat. - Joshua wcisnął guzik telefonu
i przerwał połączenie. W rozmowach z Johnnym Midnigh-
tem nigdy nie używał żadnych zwrotów grzecznościo
wych.
Drzwi otwierały się powoli. Do wnętrza garażu prze
dostał się strumień dziennego światła. Joshua włączał
właśnie silnik, gdy nagle zauważył jakiś samochód
zaparkowany na podjeździe. Wielki, niezgrabny i poma
lowany na tak obrzydliwie krzykliwy zielony kolor, że na
sam widok robiło się niedobrze.
- Co, do jasnej cholery...
Zdezelowany, stalowy potwór całkowicie blokował
mu wyjazd z garażu. Miał pokraczną sylwetkę, karoserię
stanowiącą skrzyżowanie chevroleta z buickiem.
Za wycieraczką ohydnego samochodu tkwiła jakaś
kartka.
Joshua chętnie zepchnąłby z drogi tę stojącą przed nim
kupę złomu, gdyby nie fakt, że była pewnie tak ciężka jak
czołg Shermana.
Wysiadł z wozu i wziął do ręki kartkę.
- Honey Rodriguez - odczytał głośno.
Do diabła, kim jest ta kobieta? Numer mieszkania,
który zapisała, wskazywał na to, że jest nową administ-
ratorką w znienawidzonym przez niego domu. A więc
nowym przeciwnikiem.
SZALEŃSTWO HONEY
55
Ze złości Joshua Cameron aż zgrzytnął zębami.
Zajrzał przez szybę do środka zielonego samochodu.
Był zapchany po brzegi dużymi pudłami. Ta kobieta tu się
sprowadza.
Będzie mieszkała w jego bezpośrednim sąsiedztwie.
Uśmiechnął się ironicznie. Jeśli będzie dziś bardzo
gburowaty i da porządnie w kość tej babie, to może od
razu weźmie nogi za pas i szybko stąd się wyniesie. Po
rozmowie z córką musiał wyładować na kimś całą
zgromadzoną złość.
Podszedł do wejścia i wspiął się na drewniane schody.
Usłyszał miękki kobiecy głos śpiewający popularną,
melodyjną pieśń miłosną.
Niektórzy ludzie nie mają nic do roboty, pomyślał ze
złością. Podniósł głowę i zobaczył młodą kobietę o buj
nych, apetycznych kształtach. Ubrana w zielone szorty
i zielone szpilki, śpiewając, pokonywała z gracją strome
stopnie. Emanowała z niej radość życia. Była całkowicie
na luzie. Wesoła i beztroska.
Joshua zaczął jej się przyglądać i nagle poczuł, że krew
szybciej krąży mu w żyłach. Atrakcyjna niewiasta nie
była mu obca. Miała w sobie coś znajomego.
Czyżby znał tę kobietę?
Nie, nigdy nie widział jej na oczy. Był o tym
przekonany.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Josbua Cameron uważnie przyglądał się kobiecie. Już
na pierwszy rzut oka stwierdził, jaki jest jej ulubiony
kolor. Miała zielone szorty. Zielone pantofle. I... zielony
samochód!
Wiedział, kogo ma przed sobą. Honey Rodriguez!
Z przyjemnością patrzył na atrakcyjną kobietę. Miała
obfite kształty. Takie, jakie lubił. Ogarnęło go pod
niecenie. Niemal zapomniał, że ma natychmiast roz
prawić się z właścicielką samochodu, który blokował mu
wyjazd z garażu.
Przestała śpiewać. Idąc pod górę nagle uklękła obok
krzewu róży i ujęła w dłonie pachnące żółte kwiecie.
Każdy jej ruch był powolny, pełen zmysłowego wdzięku.
Promienie słońca rozjaśniały rude włosy. Oprócz szortów
miała na sobie bluzkę tej samej barwy. Bawełnianą,
z długimi rękawami. W uszach połyskiwały długie
kolczyki. Miała obfity biust i krągłe biodra, lecz wąską
talię. I zgrabne nogi.
- Przepraszam - odezwał się znienacka, stając u wy
lotu schodów. - Czy pani jest nową administratorką domu
Nell?
Na dźwięk tych słów aż podskoczyła nerwowo. Pod
niosła głowę i spojrzała w górę. Nagle na jej twarzy
ukazał się uśmiech. Promienny. Rozbrajający.
Joshua ponownie odniósł wrażenie, że ta kobieta nie
jest mu obca. Jej rysy nie były ładne w konwencjonalnym
znaczeniu tego słowa. Ożywienie malujące się na sym-
SZALEŃSTWO HONEY
57
patycznej twarzy sprawiało jednak, że mogła zafascynować
mężczyznę. Z całej postaci emanowało coś szczególnego.
Joshua nie potrafił oderwać od niej wzroku. Zauważył
miękkie, pełne wargi i delikatną, jedwabistą skórę. Kiedy
przeciągnęła nerwowo językiem po zaschniętych war
gach, poczuł ból w okolicy lędźwi. Było to zdumiewające
doznanie. Nie do wiary, zareagował fizycznie na widok
tej kobiety!
Kiedy podeszła bliżej, nie miał już żadnych wątpliwo
ści co do jej uroku. Była apetyczna. I podniecająca. Aż za
bardzo. Nie lubił kobiet tak bardzo działających na
męskie zmysły.
- Zadałem pani pytanie - odezwał się ponownie.
- Słyszałam. Tak. Jestem Honey Rodriguez - odparła
spokojnie. Głos miała łagodny, lekko drżący.
Joshui spodobała się jego miękkość. Nadal nie spusz
czał wzroku z kobiety. Nabrała powietrza do płuc
i odruchowo przeciągnęła ręką po głowie. Patrzył na
czerwone ogniki igrające w słońcu na pięknych, rudych
włosach. Zaczęła w nim topnieć nagromadzona złość.
- Czy to pani samochód? - zapytał.
- Ma pan na myśli Bombę?
Ta nazwa pasowała świetnie do kupy złomu, która
znajdowała się przed jego garażem.
- Nie wolno było pani tam parkować.
- Znalazł pan moją kartkę?
Zsunęła nieco ciemne okulary i ponad nimi spo
jrzała na swego rozmówcę, krzywiąc zgrabny nosek.
Gotów był przysiąc, że zna ten gest! Zobaczył na chwilę
jej oczy. Były równie piękne jak włosy. Wyraziste i duże,
zielone, okolone długimi rzęsami. Lekko skośne. W źre
nicach tańczyły wesołe iskierki.
Joshua wyobraził sobie tę kobietę leżącą w łóżku,
z nogami owiniętymi wokół jego ciała i oczyma roz
palonymi pożądaniem.
58
SZALEŃSTWO HONEY
Zatrzymała się tuż obok.
Nie, nie jest w moim typie, uznał. Wolał zawsze
bardziej wyrafinowane i powściągliwe kobiety.
- Czyżbym zablokowała panu wyjazd z garażu?
- zapytała z niewinną miną. - Jeśli tak, to przepraszam.
Zaraz uruchomię silnik i przestawię samochód w inne
miejsce.
Na wargach kobiety igrał znów lekki uśmiech, który
go tak bardzo pociągał. Znad nieco opuszczonych ciem
nych okularów ponownie popatrzyły na Joshuę pełne
uroku zielone oczy.
Zupełnie nie wiadomo czemu stracił nagle całą pew
ność siebie. Męczyła go przy tym natrętna myśl, że zna tę
kobietę. Nie, to niemożliwe, uznał wreszcie. Takich oczu
ani włosów nie potrafiłby zapomnieć.
- Było mi miło pana poznać, panie... - zawiesiła głos.
- Cameron - dorzucił.
- Lubię znać sąsiadów.
- A ja staram się zawsze ich unikać.
- Zawsze?
Honey roześmiała się i wyciągnęła dłoń. Zgrabną.
Małą i miękką. Lekko drżącą.
Joshua zignorował wysuniętą rękę, mimo że miał
wielką ochotę dotknąć skóry kobiety. Zauważył, że się go
boi. Postanowił więc potraktować Honey Rodriguez
lepiej, niż początkowo zamierzał.
Ma czas. Poczeka. Odegra się później, gdy pozna
więcej słabych punktów i wad tej kobiety.
- Nell ostrzegała mnie przed panem - odezwała się po
chwili.
- Proszę zabrać samochód - polecił uprzejmym, lecz
stanowczym tonem. Było widać, że ma już dość roz
mowy.
- Dobrze, już dobrze, niech pan się nie gniewa
- poprosiła Honey. Ruszyła powoli w stronę garażu.
SZALEŃSTWO HONEY
59
W krótkich szortach szerokie biodra kołysały się
podniecająco. Odwróciła się i uśmiechnęła.
- Pójdzie pan ze mną?
Nabrała pewności siebie, zauważył.
Nie czekając na odpowiedź, usiadła za kierownicą
Bomby. Włączyła silnik. Nie zapalił. Spróbowała drugi
raz. I trzeci. Bezskutecznie.
Joshua podbiegł do zielonego samochodu. Szarpnął za
klamkę i otworzył drzwi.
- Do diabła, co pani wyrabia! Akumulator się wyładu-
je!
- A może pan spróbuje uruchomić mój samochód?
- spytała, nie podnosząc głowy.
Zrobiła mu miejsce za kierownicą. Niewielkie. Nie
mogła odsunąć się na większą odległość, gdyż na przed
nim siedzeniu także leżały pudła. .
Joshua wsiadł do środka. Jego ręka przypadkowo
musnęła ramię kobiety. Poczuł znajomy dreszcz pod
niecenia. Odetchnął jednak z ulgą, kiedy szybko się
odsunęła.
- Powinna pani lekko wcisnąć nogą gaz. O, tak
- pouczył. Czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu.
Z nogą na pedale gazu przekręcił kluczyk w stacyjce.
Silnik nadal nie zapalał. - Coś jest nie w porządku
- stwierdził ponuro.
- To fakt - potwierdziła Honey.
Pociągnął dźwignię otwierającą maskę silnika i wy
siadł. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zobaczyć, dlaczego
samochód nie dawał się uruchomić.
- Grzebała tu pani? - zapytał ostrym tonem.
Milczała. Tylko jej oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej. Znów Joshua dostrzegł w nich strach. Pochylił
się i założył na swoje miejsce odłączony przewód.
- Powinien teraz zapalić - oświadczył, zatrzaskując
maskę silnika. - Obluzował się jeden przewód.
60 SZALEŃSTWO HONEY
- Bardzo panu dziękuję.
Joshua zorientował się nagle, że kobieta zdążyła już
wyładować jakieś pudła i postawić je obok samochodu.
- Co pani wyczynia? - zapytał zirytowanym głosem.
- Proszę nic nie wyjmować. I natychmiast opuścić to
miejsce. Muszę zaraz wyprowadzić swój wóz z garażu.
Spieszę się na umówione spotkanie.
Honey cofnęła się szybko. Zahaczyła wysokim ob
casem o nierówność terenu i straciła równowagę. Padając
na ziemię, puściła pudło, które trzymała przed sobą.
Rozsypana zawartość zaczęła staczać się po stromym
podjeździe w kierunku Joshui. Zanim zdążył uskoczyć
w bok, jakaś duża i ciężka puszka z rączką zrobioną z byle
jak skręconego drutu uderzyła go w kostkę.
- Och! -jęknął.
Honey powoli podniosła się z ziemi.
Wyswobodził nogawkę ze zwoju drutu, przy okazji
rozrywając spodnie.
- Bardzo mi przykro! - powiedziała Honey na widok
tego, co się stało.
Podeszła do Joshui.
- Czy zawsze jest pani taka niezdarna? - zapytał.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak - odparła. - Zawsze. Wtedy, kiedy ktoś krzyczy
na mnie.
Słowa te wywołały w nim poczucie winy. Zupełnie
bezsensowne w tej sytuacji.
Honey dotknęła jego nogi. Odciągnęła brzeg spodni
i zaczęła przyglądać się kostce.
Dotyk jej dłoni sprawił, że oddech Joshui stał się
szybki i nierówny.
Przytrzymał rękę Honey.
- Wszystko w porządku. Nic mi się nie stało - oświad
czył szorstkim głosem.
- To dobrze. Czy zauważył pan, że podarły się
SZALEŃSTWO HONEY
61
spodnie? - zapytała zaniepokojonym tonem. - Proszę się
nie martwić. Odkupię panu ubranie...
- Nie będzie pani na to stać.
- Ja...
- Nie ma o czym mówić - warknął, ucinając dyskusję.
Pomógł Honey zbierać rozrzucone rzeczy. Podniósł
z ziemi jakąś zieloną szmatkę. Po chwili zorientował się, że
trzyma w ręku biustonosz. Koronkowy, cienki jak mgiełka.
Honey podniosła wzrok i spojrzała na Joshuę.
- Uwielbiam zielony kolor - stwierdziła, jakby gwoli
wyjaśnienia.
Bez słowa wpychał do pudła pozbierane rzeczy. Kiedy
podawała mu stos ręczników, spotkały się ich dłonie.
Tym razem Honey się nie odsunęła.
Muszę jej wreszcie kazać, żeby zabrała stąd ten
przeklęty samochód i natychmiast się wyniosła, po
stanowił.
- Pomogę pani zanieść do domu te rzeczy - powie
dział nieoczekiwanie dla siebie.
Doszli do drzwi mieszkania.
- To pudło, które pan niesie, powinno znaleźć się
w sypialni. Proszę pójść za mną.
Weszli do małego pokoju.
- Gdzie postawić?
- Na łóżku.
- Dobrze.
Narzuta też była zielona, podobnie jak koronkowy
biustonosz, który przed chwilą Joshua trzymał w ręku. Na
środku łóżka leżał ogromny szary kot. Miał na szyi
zieloną obrożę.
- Zwierzę też ubiera pani na zielono - zauważył.
- Mówiłam już panu, mam słabość do tego koloru.
Jestem ponadto okropnie roztrzepana. I przepadam za
czekoladkami, długim leżeniem w wannie w niedzielne
popołudnia oraz...
62
SZALEŃSTWO HONEY
- Ja także lubię czekoladę. - Nie spuszczając wzroku
ze swej rozmówczyni, dodał: - Jest pani bardzo ładna.
Odwróciła głowę.
Stary, co ty wyczyniasz? Zwolnij tempo, upomniał
samego siebie Joshua.
Położył pudło na łóżku. Ugięło się pod ciężarem.
Obudziło to kota. Poruszył się leniwie, przeciągnął
i zaczął pomrukiwać.
- Zakłóciliśmy mu odpoczynek - stwierdził Joshua.
- Aha, widzę, że zauważył pan kota. Poznajcie się.
Ma pan przed sobą Klawego Faceta. - Honey dokonała
prezentacji.
Szare duże zwierzę i mężczyzna popatrzyli niechętnie
na siebie. Joshua nie znosił kotów, lecz nie zamierzał do
tego się przyznać.
- Dziękuję za pomoc - odezwała się Honey. - Wcale
się jej po panu nie spodziewałam. - Zamilkła na chwilę.
- Jest pan... jest pan inny, niż sądziłam.
Znów miał przed oczyma zielony biustonosz tej
kobiety. Zapragnął nagle rzucić ją na zielone łóżko
i posiąść. Kochać się z nią długo i namiętnie.
Honey musiała chyba odczytać myśli Joshui, bo
odsunęła się szybko, wycofała z sypialni i wyszła przed
dom.
Dogonił ją, gdy znalazła się na werandzie.
- Tutaj mieszkał poprzedni administrator domu Nell
- stwierdził.
- Teraz zajmę jego miejsce. Tylko na lato.
- Nie dotrwa tu pani do końca sezonu. Zamierzam
kupić tę ruinę i natychmiast ją zburzyć.
- A co stanie się z lokatorami?
- Niech robią, co chcą. To nie mój interes. - Joshua
odwrócił głowę, aby uniknąć przenikliwego wzroku Honey.
- Ale mój - stwierdziła miękkim głosem. - Obchodzi
mnie los tych ludzi.
SZALEŃSTWO HONEY
63
- Niech pani da spokój i przestanie mi się przeciw
stawiać. - Spojrzał na nią ponurym wzrokiem. - Żaden
opór na nic się nie zda. Miażdżę ludzi, którzy stają mi na
drodze.
Zobaczył nagły, ostry błysk zielonych oczu, a zaraz
potem sztywny, wymuszony uśmiech kobiety.
- A więc w jaki sposób trzeba się przed panem
bronić? - zapytała spokojnie.
- Nie ma takiego sposobu - odparł z brutalną szczero
ścią.
Nie odezwała się, lecz znów rozbłysły na chwilę jej oczy.
- Cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy - dodał.
- A może uda mi się przekonać pana do zmiany
stanowiska? Czy nie przyszło to panu do głowy?
- O co pani chodzi? - Pytanie Joshui do złudzenia
przypominało warknięcie.
- Wydaje mi się... - zaczęła niepewnie - wydaje mi
się, że w gruncie rzeczy, gdzieś głęboko, w środku, nie
jest pan aż tak złym człowiekiem, za jakiego chce pan
uchodzić. Powiedziano mi, że zatruł pan życie dotych
czasowym administratorom domu Nell i zmusił ich do
porzucenia pracy.
- O co pani właściwie chodzi? - ponowił pytanie.
- Postanowiłam jak najszybciej poznać osobiście
Joshuę Camerona. I dlatego rozmyślnie zaparkowałam
samochód przed pańskim garażem.
- Co takiego?!
Uśmiechnęła się lekko.
- Chciałam poznać pana.
- Rozumiem. Żeby zatruć mi życie.
- Obiecuję solennie, że powstrzymam pańskie zapę
dy. Metody, które pan stosuje, są do luftu. Nie jest pan
nadczłowiekiem. Ma pan podobne słabości jak inni
ludzie. I podobne obawy.
- Nic pani nie wie o mnie.
64
SZALEŃSTWO HONEY
- Wiem więcej, niż panu się wydaje. - Honey
nabierała śmiałości. - Każdy człowiek czegoś się obawia,
panie Cameron. Nawet... - urwała, drżąc lekko. Jej
spojrzenie prześlizgnęło się po ciemnej, pobrużdżonej
twarzy stojącego obok mężczyzny. - Nawet tak bez
względny jak pan. Despota i tyran.
- Uważa mnie pani za despotę i tyrana? - zapytał,
zachowując spokój.
- Sam pan przed chwilą potwierdził moje domysły.
Nell też jest o panu takiego zdania. Ja... ja jednak
uważam, że potrafi pan być dobry i miły, jeśli zechce.
- A pani postanowiła tak mną manipulować, żebym
okazał się dobry i miły? Czy stało się to pani życiowym
powołaniem?
- Nie chodzi o manipulowanie. To niewłaściwe okre
ślenie.
- Przecież to jasne, że się nie zmienię. Tego pani nie
sprawi.
W promieniach nisko stojącego na niebie słońca włosy
Honey zaczęły płonąć. Jej pełne, zmysłowe usta były
wygięte w kuszącym uśmiechu.
Joshua poczuł, że brak mu powietrza. Musiał ode
tchnąć głęboko.
- Ma pani źle w głowie.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wyglądała tak ponęt
nie, że nie potrafił dłużej rozmawiać spokojnie. Dusił się,
brakowało mu słów.
Co gorsza, nagle uprzytomnił sobie, że zdążył już
polubić tę kobietę.
Mimo że była jego przeciwnikiem. Administratorką
znienawidzonego domu, który zamierzał zmieść z powie
rzchni ziemi.
Ponadto Honey Rodriguez była biedna. Dobrze wie
dział, co to ubóstwo i na co stać ludzi, którzy chcą zdobyć
pieniądze. Z tego powodu uganiało się za nim wiele
SZALEŃSTWO HONEY
65
kobiet. Wiedział świetnie, dlaczego to robią, i nie dawał
się wykorzystywać. Był zawsze górą. Porzucał kochanki,
kiedy tylko przyszła mu na to ochota.
- Jesteśmy przeciwnikami - przypomniała Honey.
Kosmyk przepysznych, rudych włosów opadł jej na
policzek. Wyglądała ślicznie.
Joshua nie mógł oderwać wzroku od wydatnych,
zmysłowych ust.
- Kobieto, jeśli masz choć trochę oleju w głowie,
bierz nogi na pas i uciekaj. Ze mną nie wygrasz. Nigdy.
Zapamiętaj to sobie. Raz na zawsze - powiedział ostrze
gawczym tonem.
- Wiem, że czasami zachowuję się głupio - przyznała
Honey. - Ale dostałam tutaj pracę i muszę robić to, co do
mnie należy.
Nagle poczuła, że traci rezon. Potężna sylwetka
stojącego obok mężczyzny działała przytłaczająco. Rzu
ciła nerwowo okiem w stronę Filbert Steps. Postanowiła
uciekać. Ruszyła szybko w stronę drewnianych schodów,
lecz Joshua był szybszy.
Złapał ją za nadgarstki i przycisnął do ściany budynku.
- Przecież powiedział pan, żebym uciekała - używa
jąc wybiegu, tłumaczyła zdyszanym głosem.
Kobiety garnęły się do niego. Były łatwe. Czasami
nawet musiał się od nich opędzać. Teraz jednak ogarnęło
go jakieś dziwne, dotychczas nie znane uczucie. Ujawnił
się instynkt posiadania.
- Jesteś zbyt ponętna, by ci się oprzeć - powiedział,
nie puszczając Honey.
Zacisnęła pięści i zaczęła energicznie odpychać nimi
Joshuę. W pociemniałych zielonych oczach rozbłysła złość.
Przycisnął Honey mocno do siebie. Dotykał jej teraz
prawie całym ciałem. Ogarnęło go silne podniecenie.
Opanował je szybko i spokojnym głosem zwrócił się do
kobiety uwięzionej w jego ramionach:
66
SZALEŃSTWO HONEY
- Nie bój się, Honey. Nie zrobię ci krzywdy.
Przestała się wyrywać. Znieruchomiała.
Milczeli oboje.
Szorstkim palcem przeciągnął po jej policzku.
- Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z taką
kobietą jak ty - stwierdził spokojnie.
W oczach Honey ukazał się nagły strach. Jak zahip
notyzowana patrzyła na usta Joshui przybliżające się do
jej warg. Kiedy ją pocałował, powoli założyła mu ręce na
ramiona i objęła go za szyję.
Wsunął język w głąb lekko rozwartych, zmysłowych
ust. Smakowały wyśmienicie. Ta kobieta była fascynują
ca. Emanowała radością życia. Miała w sobie niezwykłą
świeżość. Od jednego pocałunku krew zaczęła w nim
szybko krążyć i palić jak ogień.
Chciał natychmiast posiąść tę kobietę. Wnieść do
mieszkania, rozebrać do naga i rzucić na łóżko. Wiedział, że
ma zachwycające ciało. Znacznie ładniejsze niż wszystkie
wypielęgnowane i eleganckie kobiety o figurach jak
z żurnala, z którymi sypiał od lat, kiedy tylko zechciał.
Mimo że aż drżał z podniecenia, wypuścił jednak
apetyczną zdobycz. Pozwolił Honey wyswobodzić się
z jego objęć.
Do diabła, co się z nim dzieje? Jeszcze nigdy tak się nie
czuł przy żadnej kobiecie. Honey Rodriguez rozbudziła
go. Ożywiła zmysły. Odetchnął głęboko.
- Co to było? - zapytał spokojnym głosem.
Pod zaszokowaną Honey z wrażenia ugięły się nogi.
Oparła się o ścianę i roześmiała. Nerwowo, histerycznie.
- To był przejaw zwierzęcego pociągu fizycznego
- odparła lekko. - Nigdy nie wierzyłam, że coś takiego
w ogóle istnieje.
To było znacznie więcej niż tylko zwierzęcy pociąg
fizyczny, uznał Joshua.
- Niebezpieczna zabawa - mruknął pod nosem, prze-
SZALEŃSTWO HONEY
67
suwając lekko palcem po rozchylonych wargach Honey.
Oboje zadrżeli.
- Panie Cameron - odezwała się po chwili -jest pan
ostatnim człowiekiem, do którego chciałabym odczuwać
jakikolwiek pociąg.
- Sympatyczna z pani kobieta - warknął z ironią.
- Wiem, co taki człowiek jak pan myśli teraz o mnie.
- Taki człowiek jak ja... - powtórzył. Ogarnęła go
złość. Zarówno na Honey, jak i na Nell, która z pewnością
obgadała go i zrobiła z niego potwora.
- Nigdy w życiu nie odczuwałam czegoś podobnego.
- Ja też - przyznał.
Patrzył na Honey i mimo złości, która go ogarnęła,
nadal jej pragnął.
- Nie chcę, żeby się to powtórzyło - oświadczyła
mocnym głosem.
- Podobnie jak ja. - Odgarnął kosmyk włosów opada
jących na czoło. - Jeśli ma pani choć odrobinę rozsądku,
będzie pani trzymała się z dala ode mnie.
- Dlatego, że ma pan nieszlachetne zamiary?
- Nic, co mnie dotyczy, nie jest szlachetne. Zapamię
taj to sobie, Honey Rodriguez.
- Czy zawsze ostrzega pan kobiety, żeby trzymały się
z daleka? - zapytała.
- Nie. Znajdź sobie na lato inne zajęcie. I wynoś się
stąd. Natychmiast.
- To niemożliwe.
- Uprzedzam, że zawsze osiągam to, czego zechcę.
Teraz pragnę ciebie. Ale nie jesteś w moim typie, więc
zainteresowanie twoją osobą okaże się pewnie krótko
trwałe.
- Mówił pan, że się spieszy. Na jakieś spotkanie.
Przepraszam, że tak długo pana zatrzymywałam.
- Nic złego się nie stało. Wręcz przeciwnie. - Uśmie
chnął się krzywo.
68 SZALEŃSTWO HONEY
Honey poszła w stronę schodów. Zaraz za nią ruszył
Joshua.
Kiedy schodzili wzdłuż stromego zbocza, zrobił coś
bardzo dziwnego. W pewnej chwili pochylił się i zerwał
z krzaka żółtą różę, tę samą, którą przedtem podziwiała
Honey, i wręczył jej.
- Nie powinien pan zrywać kwiatów - upomniała go
Honey drżącym głosem. - Szybko więdną. Niech inni
ludzie także cieszą się ich widokiem.
- Zrywałem w życiu wiele kwiatów, których nawet
dotykać nie należało - powiedział, wykrzywiwszy wargi.
- Robiłem to tylko dla własnej przyjemności. Nigdy dla
cudzej.
Honey milczała. Wyczuła, że Joshua ma na myśli nie
tylko kwiaty.
- Pani Rodriguez, czy naprawdę sądzi pani, że czło
wiek może się zmienić? - zapytał nagle.
- Tak. Pod warunkiem, że sam tego zechce - odparła
z przekonaniem.
- W przeciwieństwie do mnie nie jest pani cyniczna.
- I to mi odpowiada.
Znów zachował się nietypowo dla siebie. Z obcą
kobietą zaczął prowadzić rozmowę na dość osobiste
tematy.
- Przed naszym spotkaniem - odezwał się po chwili
- kiedy znalazłem kartkę za wycieraczką samochodu
należącego do pani, byłem przygnębiony.
- Zakłóciłam panu spokój?
- Nie o to chodzi. Dzisiaj usunięto ze szkoły moją
nastoletnią córkę za nieodpowiednie zachowanie - grobo
wym głosem obwieścił Joshua.
- Dzieciakom to się zdarza - skomentowała Honey.
- Byłem dumny jak paw, gdy Heather znalazła się
w tak renomowanej szkole. Dzisiaj jednak, po tym, co tam
zrobiła, miałem ochotę skręcić jej kark - wyznał ponuro.
SZALEŃSTWO HONEY
69
- To normalna reakcja rodzica. Szybko przestanie pan
gniewać się na córkę. I niech pan będzie pobłażliwy
i serdeczny. I dowie się, co ją trapi.
Doszli do samochodu. Honey usiadła za kierownicą
Bomby.
- Nie potrafię rozmawiać spokojnie z córką - mówił
dalej Joshua. - Mam z nią kiepski kontakt. Niewiele czasu
spędzamy razem. - Spojrzał na swą rozmówczynię.
- Wygląda pani na osobę, która dobrze radzi sobie
z dzieciakami. Mnie wychowywała ulica. Dlatego teraz
za wszelką cenę usiłuję dać córce to wszystko, czego sam
nigdy nie miałem. A ona tego nie docenia i pozwala sobie
na różne wybryki.
- Normalna reakcja nastolatków - stwierdziła Honey.
- Panie Cameron, powinien pan koniecznie nawiązać
kontakt psychiczny z dzieckiem i zaufać mu. A ponadto
dobrze je traktować. To bardzo ważne. Nie wolno
rozkładać rąk i rezygnować.
- Nigdy się nie poddaję.
Honey uruchomiła silnik i spojrzała na swego roz
mówcę.
- Ja też nie - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
- Mam nadzieję, że przyjęła pani do wiadomości
ostrzeżenie i będzie się trzymała ode mnie z daleka.
- Do zobaczenia, panie Cameron - powiedziała spo
kojnie.
- Proszę mówić mi po imieniu - zaproponował
ciepłym głosem.
- A więc do zobaczenia, Joshua - powtórzyła miękko.
Ogarnęła go nagle fala szczęścia. Nie potrafił oprzeć
się pokusie. Była zbyt silna. Wsunął głowę do samochodu
i zbliżył usta do warg Honey. Całował delikatnie, lecz
zaborczo.
Po chwili odsunęli się od siebie. Teraz oboje obawiali się
siebie i własnych reakcji jeszcze bardziej niż poprzednio.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Johnny, daj mi wykaz nieszczęśliwych wypadków,
które ostatnio wydarzyły się na budowie. - Joshua
Cameron stał na górnym pomoście wznoszonego przy
hotelu wieżowca. Zręcznie przesadził ogrodzenie z siatki
i popatrzył w dół na zniszczoną ścianę i uszkodzony
dźwig.
- Dzięki Bogu, ludziom nic się nie stało - odparł
Johnny Midnight. - Mieliśmy cholernie dużo szczęścia.
Kiedy opadł wysięgnik, robotników już w pobliżu nie
było. Właśnie skończyli pracę.
Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie bez słowa. W ich
oczach odmalowała się ulga.
Godzinę później, siedząc za biurkiem, Joshua usiłował
śledzić rozmowę prawnika i architekta o bieżących
sprawach budowy. Skupienie uwagi przychodziło mu
z trudnością. Co gorsza, stan taki trwał od dłuższego
czasu. Od tygodnia.
Gdy obaj mężczyźni opuścili gabinet, wstał powoli zza
biurka i podszedł do okna. Rozciągał się przed nim
wspaniały widok. W mgle podnoszącej się z wód Pacyfi
ku niknął Golden Gate Bridge. Tęsknym wzrokiem
Joshua spoglądał na pływające żaglówki. Zapragnął
znaleźć się na morzu. Chciał poczuć na twarzy ostry
powiew zimnego, słonego wiatru. Nigdy jednak w środku
tygodnia nie pozwalał sobie na żadne rozrywki.
Teraz czuł się źle. Zdesperowany, przeciągnął palcami
po włosach. W swym przeszklonym, wspaniałym gabine-
SZALEŃSTWO HONEY
71
cie poczuł się nagle jak w klatce. Brakowało mu powiet
rza. Od tygodnia, to znaczy od dnia, w którym na jego
drodze stanęła Honey Rodriguez, bez przerwy o niej
myślał. Od tamtej pory nie mógł znaleźć sobie miejsca.
Nie potrafił skupić się na żadnej pracy.
Nową administratorkę sąsiedniego domu widział tylko
raz. Od pamiętnego, pierwszego spotkania unikała go
starannie. Robiła dokładnie to, co jej zalecił. Trzymała się
z daleka.
Do licha, dlaczego ciągle myślał o tej kobiecie? Jej
uśmiech prześladował go całymi godzinami. Czemu nie
potrafił skoncentrować się na pracy? Dlaczego od tygo
dnia jeździł po całym Telegraph Hill i przyglądał się
zaparkowanym samochodom, wypatrując dużego, dziwa
cznego, zielonego wozu? Czyżby zwariował? I dlaczego
przez cały czas miał dziwne przeświadczenie, że już
wcześniej spotkał tę kobietę?
Musiał mieć naprawdę źle w głowie, że dopuścił
do tego, by Honey Rodriguez bez przerwy zaprzątała
jego myśli. Miał ciężki tydzień. Wypadek i kłopoty
techniczne przy rozbudowie hotelu. Trudności przy
sfinalizowaniu brazylijskiego projektu. Przejmowanie
hoteli Wyatta też szło jak po grudzie. Dzisiaj do
wiedział się, że żona Huntera uniemożliwiła mu wykup
dalszych akcji firmy i że on swego pakietu nie zwię
kszy.
Był zaskoczony, że niedoświadczona w interesach
pani Wyatt zdobyła się na odważne posunięcie. Jakim
cudem zdobyła dodatkowe pieniądze, znalazła partnera
i sfinansowała zakup w Vegas podupadającego hotelu
z kasynem? Joshua zachodził w głowę, jak to się stało.
Miał jednak małe szanse, żeby poznać odpowiedź na
nurtujące go pytania. Sam był już właścicielem mak
symalnej liczby kasyn, na jaką zezwalały przepisy. Nie
mógł więc przejąć żadnego hotelu Wyatta, chyba że
72
SZALEŃSTWO HONEY
sprzedałby wcześniej któreś ze swych świetnie pro
sperujących kasyn.
A więc ekspansja Joshui została zastopowana. I to
przez kogo? Przez kobietę! Groźby Cecilii, córki Huntera
Wyatta, zaczynały się spełniać.
Na dodatek, własna córka dawała mu coraz dotkliwiej
do wiwatu. Zmieniała życie w prawdziwe piekło. Od
kiedy Johnny Midnight przywiózł Heather ze szkoły na
stałe do domu, złościła się i bez przerwy przeciwstawiała
ojcu. Ze wszystkiego robiła problemy. Jeszcze większe
niż wtedy, kiedy opuściła ją matka.
Przed dwoma dniami Joshua nie wytrzymał i skrzy
czał córkę za to, że całymi nocami siedzi przed telewi
zorem. Doszło do głośnej awantury. Nie mógł spokoj
nie patrzeć na postępowanie dziewczyny. Sypiała do
południa, słuchała okropnej muzyki lub rozmawiała
godzinami przez telefon. I w ten sposób spędzała czas.
Kiedy zaproponował, że zatrudni ją w firmie, odmówi
ła.
Zgnębiony Joshua postanowił posłać Heather do let
niej szkoły. Zgodziła się po długich namowach, stawiając
warunek, że ona sama wybierze miejsce nauczania.
Oczywiście, postąpiła bezsensownie. Zdecydowała się
pójść do pierwszej z brzegu, kiepskiej szkoły. Tylko
dlatego, że znajdowała się w pobliżu domu. Heather
lubiła chodzić po okolicy i nawiązywać znajomości
z przeróżnymi ludźmi mieszkającymi w sąsiedztwie.
Joshua odpędził przykre myśli o córce. Wrócił do
biurka i ponownie usiłował skoncentrować się na pracy.
Nie udało się skończyć jej przed siódmą. Zły, wepchnął
do teczki rysunki konstrukcyjne modernizowanego hote
lu i pojechał do domu.
Zjadł samotnie marną kolację. Przeszedł potem do
gabinetu i zabrał się do pracy. Zanim przeczytał kilka
sprawozdań, w drzwiach pokoju stanęła Heather.
SZALEŃSTWO HONEY
73
- Tato, wiem, że nie chcesz mnie widzieć - zaczęła
smutnym głosem.
Podniósł wzrok znad dokumentów rozłożonych na
biurku i popatrzył na córkę. Z długimi, przetłuszczonymi,
opadającymi na ramiona włosami, w czarnej bawełnianej
koszulce i czarnych szortach wyglądała okropnie. Joshua
nie znosił dziewcząt ubranych na czarno. Heather nie
miała za grosz dobrego smaku.
Potrzebna jej matka, pomyślał. Zrobiłaby coś z ubra
niem, z okropnymi włosami. Pomogłaby także córce
w innych dziewczyńskich sprawach.
- Wiem, że ci przeszkadzam - powtórzyła Heather od
progu.
- Usiłuję pracować - wyjaśnił kwaśno, ledwie panu
jąc nad ogarniającym go rozdrażnieniem.
- Od kiedy odeszła mama, ciągle ci zawadzam. - Usta
dziewczynki wygięły się w podkówkę. - Jestem niepo
trzebna.
Joshua zacisnął zęby. On sam czuł się podobnie, ale
przecież nie mógł przyznać się do tego córce. Milczał.
Odłożył ołówek i przeciągnął palcami po włosach.
- Powiedz, dlaczego mama mnie zostawiła, urodziła
nowe dziecko i w ogóle nie chce mnie u siebie widzieć?
- nadal pytała rozżalona Heather.
Do diabła, przecież Monika uciekła z innym mężczyz
ną!
Pełne goryczy słowa córki wywołały nową falę złości
Joshui na żonę.
- Tato... - dziewczynka nie dawała za wygraną.
- Na litość boską, daj mi wreszcie spokój! - warknął.
- Przestań zadawać pytania na temat matki.
- Nigdy nie chcesz o niej rozmawiać.
Popatrzył bez słowa na córkę.
- Tato, a czy ty kiedykolwiek kochałeś mamę? - za
pytała.
74
SZALEŃSTWO HONEY
Odsunął się z krzesłem od biurka. Wstał. Przeszedł
przez pokój. Otworzył szerokie drzwi i wyszedł na
przestronny balkon. Poczuł na twarzy powiew zimnego
powietrza, przesyconego solą i niosącego zapach mo
rza.
Zacisnął ręce na balustradzie. Heather przywołała
bolesne wspomnienia związane z byłą żoną. Prawda była
gorzka. Z Moniką ożenił się dla pieniędzy oraz ze
względu na jej wysoką pozycję społeczną i rozległe
rodzinne koneksje. Postawił na swe małżeństwo i starał
się być dobrym mężem. Żoną jego została jednak roz
puszczona, zepsuta dziewczyna, która miała za nic
ambitnego, pracowitego chłopaka z niskich sfer i dawała
mu to ciągle do zrozumienia. Kariera życiowa była dla
nich czymś ważnym, lecz oboje pojmowali ją inaczej.
Monika nie mogła zrozumieć, dlaczego Joshua zaharo-
wuje się na śmierć, mimo że mają pieniądze.
Bez przerwy wytykała mu brak czasu i chęci uczest
niczenia w przyjęciach, niedostatek towarzyskiej ogłady,
dorobkiewiczostwo i wiele innych rzeczy. Ich drogi
szybko się rozeszły. Zaraz po urodzeniu się córki.
Monika rzuciła Joshuę dla mężczyzny z wyższych
sfer. Pochodzącego z jej środowiska i mającego dobre, bo
stare pieniądze.
- W przeciwieństwie do ciebie on ma prawdziwą
klasę - rzuciła w twarz mężowi, pakując walizki do
bagażnika. - Ty nadal jesteś nikim. Może kiedyś się
przekonasz, że pieniądze to nie wszystko.
Heather wyszła na balkon i stanęła obok ojca.
Joshua westchnął głęboko. Monika odeszła. Założyła
nową rodzinę. A on sam musi zapomnieć o przeszłości
i zacząć prowadzić spokojne życie. Heather nie zamierza
ła rezygnować.
- Tato, dlaczego mama od nas odeszła? - ponowiła
pytanie.
SZALEŃSTWO HONEY
75
- Ze względu na mnie - mruknął ze złością. - Uważa
ła, że śmierdzę rynsztokiem, w którym wyrosłem.
- Nie mogła tak o tobie pomyśleć! - Heather stanęła
w obronie matki. - A dlaczego ty nie zachowujesz się
jak... jak prawdziwy ojciec? Johnny Midnight jest dla
mnie o wiele lepszy!
Bo nie umiem postępować z dzieciakami, przyznał
w myśli Joshua. Johnny jest inny. On potrafi.
- Bywasz dla mnie opryskliwy i przykry. Zawsze.
- Heather dalej oskarżała ojca.
- Do diabła, a czy wiesz, jakie ja mam z tobą kłopoty?
- wybuchnął. - Ile muszę znosić przez ciebie?
- Tato, nie chcę sprawiać ci przykrości. Ale proszę,
nie usuwaj mnie ze swego życia. Pragnę być blisko ciebie.
Po policzku Heather potoczyła się łza.
Dziewczynka pragnęła teraz znaleźć ukojenie w ra
mionach ojca. Lecz zgorzkniały Joshua nadal stał bez
ruchu i tępym wzrokiem patrzył na córkę.
Cofnęła się, zaczęła głośno łkać, a potem odwróciła się
i wybiegła z pokoju.
- Heather! - znękanym głosem zawołał Joshua.
Ruszył za córką w dół schodów. Wpadła do swego
pokoju i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Nie było sensu iść
teraz do Heather. Joshua był kiepskim ojcem i zdawał
sobie z tego sprawę. Nagle pomyślał o Honey Rodriguez.
Ta kobieta na pewno potrafiła postępować z dzieciakami.
Miła i współczująca, z pewnością umiałaby cierpliwie
wysłuchiwać zwierzeń.
Do diabła z tą kobietą! Miał jej za złe, że od spotkania
przed domem na Telegraph Hill unikała go jak ognia.
Podszedł do biurka i popatrzył tępo na rozłożone
rysunki techniczne. Nie potrafił myśleć o pracy. Marzył
tylko o jednym. Żeby znów zobaczyć Honey.
Rozzłościła go ta myśl. Zaklął głośno. Wyszedł znów
na balkon. Spojrzał w dół stromego zbocza. Pod jego
76
SZALEŃSTWO HONEY
stopami ciągnęły się ogrody. Na drewnianych schodach
przy rozłożystej palmie dostrzegł obejmującą się parę.
Powoli przesunął wzrok i zatrzymał go na budynku
należącym do Nell. Odszukał okna Honey.
Paliło się u niej światło! Na ten widok serce pod
skoczyło Joshui do gardła.
Wstrzymał oddech, kiedy zaraz potem w oknie ukaza
ła się jej sylwetka. Zdawało mu się, że patrzy na jego dom.
I w ciemnościach odkryła właściciela. Po chwili zaciąg
nęła zasłonę.
Joshua nadal nie spuszczał wzroku z oświetlonego
okna. Przejrzysta zasłona umożliwiała śledzenie ruchów
kobiety znajdującej się w pokoju. Po chwili jej postać
stała się znów dobrze widoczna.
Honey Rodriguez zamierzała iść spać. Stojąc przy
oknie, zaczęła się rozbierać.
Joshua widział, jak ściąga bluzkę i rzuca beztrosko na
podłogę. Potem powoli, leniwie przeciąga szczotką po
włosach. Chwilę później rozpięła biustonosz.
Na widok niczym nie skrępowanych piersi Joshua
zaczął tracić zmysły. Aż do bólu pragnął dotknąć ak
samitnej skóry półnagiej kobiety. Mignął mu przed
oczyma ponętny zarys jej brzucha i kształtne, pełne
biodra. Samo wspomnienie pocałunku, który przed tygo
dniem złożył na wargach Honey, sprawiło, że przeszył go
ostry dreszcz.
Chciał krzyknąć. Pragnął zawołać do stojącej przy
oknie kobiety i usłyszeć jej głos. Pragnął rozmowy.
Honey Rodriguez była mu teraz niezbędna.
Oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy zgasiła światło.
Nie miał po co dłużej stać na balkonie. Wszedł do pokoju
i popatrzył na telefon stojący na biurku. Zadzwonić?
Joshua wahał się przez chwilę. Potem zacisnął palce na
słuchawce. Wysunął szufladę i wyjął wąski, czarny notes.
Wykręcił numer. Ale należący nie do Honey Rod-
SZALEŃSTWO HONEY
77
riguez, lecz do Simone, aktualnej kochanki. Umówił się
z nią na następny wieczór. Miał nadzieję, że zbliżenie
seksualne pozwoli mu zapomnieć o kobiecie, której
naprawdę pragnął.
Spotkanie z kochanką okazało się fiaskiem. Fatalnym
zakończeniem kiepskiego tygodnia. Po kolacji Joshua nie
poszedł z Simone do łóżka, lecz oświadczył jej, że muszą
się rozstać. Następnego ranka polecił sekretarce kupić
diamentowy naszyjnik i z pożegnalnym bilecikiem wy
słać Simone.
Zadzwoniła od razu po otrzymaniu kosztownego
prezentu. Bez żadnych podziękowań zapytała lekko
rozbawionym głosem:
- Kim jest ta szczęśliwa dziewczyna?
- Heather wróciła na stałe do domu.
- Nie mam na myśli twojej córki.
- To o co ci chodzi?
- Ostatnio się zmieniłeś. Stałeś się inny niż poprzed
nio. Jestem pewna, że to wpływ jakiejś kobiety. Czyżby
tym razem trafiła kosa na kamień? - Odkładając słuchaw
kę Simone wybuchnęła głośnym, gardłowym śmiechem.
W poniedziałek rano Joshua raźnym krokiem wszedł
do gabinetu, przysięgając sobie, że już nigdy więcej
żadna kobieta nie zakłóci mu spokoju ducha. Gdy
znalazł się za biurkiem, rzucił okiem na zegarek.
Johnny Midnight się spóźniał. Mieli obaj przedys
kutować sprawy związane z przejęciem firmy Wyatta.
Z sekretariatu dobiegał rozbawiony głos sekretarki.
Był to znak, że Johnny się zjawił. Zawsze był miły dla
kobiet. Sam jednak od lat nie miał stałej partnerki i żył
samotnie.
Prawnik z wesołą miną wszedł do gabinetu. W ręku
trzymał szklankę coli z lodem. Na widok ponurej miny
szefa natychmiast spoważniał. Odstawił drinka na stolik.
- Spóźniłeś się - warknął Joshua.
78
SZALEŃSTWO HONEY
- Przyskrzynił mnie gliniarz. Musiałem zapłacić
mandat i wysłuchać długiego kazania. - Johnny zdjął
skórzaną kurtkę i rzucił na oparcie krzesła. Odwrócił się
do młodego chłopaka stojącego w drzwiach. - Podejdź.
Nie bój się. Pan Cameron jest już po śniadaniu, więc cię
nie zje - zażartował.
Chłopak był wysoki. Brudny i nędznie ubrany. Trzy
mał ręce w kieszeniach i patrzył spode łba. Wyglądał
okropnie. Miał podbite oko, przeciętą wargę i spuchnięty
policzek.
- To jest Tito Pascale - przedstawił go Johnny.
- Pracuje u nas. Jest świetnym spawaczem. Mieszka w tej
samej dzielnicy, z której się wywodzimy.
- A co to mnie obchodzi? - warknął Joshua. - Mów
wreszcie, do diabła, po co go tu przyprowadziłeś.
- Tito prosi o parę dni zwolnienia. Zachorowała mu
matka.
- Prowadzę firmę, a nie instytucję charytatywną. Na
budowie mamy opóźnienia. Wiesz dobrze, Johnny, że
takich próśb nie uwzględniam.
- To bardzo ważna sprawa! - wybuchnął nagle
dotychczas milczący chłopak. - Panie Cameron, są mi
potrzebne dwa dni urlopu. Lubię moją pracę i bardzo ją
cenię. Nie chcę jej stracić. Ale moja matka...
- Nie wciągaj w to matki - upomniał go Joshua.
- Biłeś się. Wpadłeś w jakieś tarapaty. O co naprawdę
chodzi?
Tito Pascale popatrzył na obu mężczyzn zgnębionym
wzrokiem.
- Nie mogę panu powiedzieć. To sprawa osobista.
Panie Cameron, proszę o pomoc. Niech pan mi zaufa.
- Nie mam zwyczaju pomagać nikomu. - Głos szefa
firmy zabrzmiał nieprzyjaźnie.
- Taki bogacz jak pan już dawno zdążył zapomnieć, co
to bieda! - wybuchnął nagle zdenerwowany Tito Pascale.
SZALEŃSTWO HONEY 79
Joshua poczuł na sobie palące, nienawistne spo
jrzenie młodego człowieka.
- Nie - powiedział cicho. - Nie zapomniałem.
- Panie Cameron, w ciągu dwu dni muszę znaleźć
nowy kąt dla matki. Ojczym znów ją pobił. Znacznie
dotkliwiej niż mnie. Zabrał nam cały dobytek. A teraz
zagroził, że wróci z bronią i zabije matkę. Za wszelką
cenę muszę powstrzymać tego drania!
Joshua odwrócił się powoli w stronę chłopaka.
- Dobrze. Pomogę ci - powiedział. Wyciągnął książe
czkę czekową. - Masz dwa dni urlopu. I trochę pieniędzy.
Ale nie wolno ci zrobić żadnego głupstwa. - Podał
wypisany czek zdumionemu chłopcu. - Pamiętaj, to tylko
pożyczka.
- Dziękuję, panie Cameron! Obiecuję, oddam wszyst
ko!
- Masz trzymać się z daleka od wszelkich rozrób.
Oszołomiony chłopak skinął głową i ruszył do wyjś
cia.
Joshua zwrócił się do Johnny'ego:
- Odnajdź ojczyma Tita i przyprowadź do mnie tego
łajdaka.
- Zrobi się. - Prawnik uśmiechnął się szeroko.
- Co tak cię bawi? - podejrzliwie zapytał Joshua.
- Twoja reakcja - odparł Johnn.
- Przecież to do ciebie chłopak przybiegł, żeby prosić
o pomoc, bo masz miękkie serce. Dlaczego więc sam się
tym nie zająłeś? Po co go tutaj przyprowadziłeś?
Johnny upił łyk coli. Udał, że nie słyszy pytania.
- Ciepło dziś - stwierdził. - Cały lód roztopił się
w szklance.
- Gadaj wreszcie, czemu, do diabła, sprowadziłeś go
tutaj!
- Robiłem eksperyment, który potwierdził moje do
mysły. - Johnny odstawił drinka. - Zmieniłeś się, stary.
80 SZALEŃSTWO HONEY
I to od chwili, w której poznałeś córkę Wyatta. Stałeś się
bardziej miękki.
- Miękki? - z niesmakiem powtórzył Joshua. - Prze
cież nie obchodzą mnie inni ludzie.
- Szkoda - ze smutkiem skomentował Johnny wypo
wiedź szefa.
- Twierdzisz, że złagodniałem? Szybko wrócę do
normy.
- Zostań taki, jaki teraz jesteś. Podoba mi się to nowe
wcielenie. Ale zachodzę w głowę, w jaki sposób udało się
pannie Wyatt tak bardzo zaleźć ci za skórę. Widziałeś ją
przecież zaledwie jeden raz. I to tylko w szpitalu.
- Cecilia Wyatt nie ma z tym nic wspólnego.
- A więc kto? - zapytał zdziwiony Johnny, nie licząc
na to, że usłyszy jakieś zwierzenia.
Tym razem się pomylił.
Joshua zrobił dziwną minę.
- Poznałem kogoś - wyznał niepewnym głosem.
- Świetnie!
- Fatalnie!
- Kim jest ta kobieta?
- Sąsiadka. Nowa administratorka domu Nell. Ma rude
włosy. - Joshua nabrał powietrza. - Tylko raz ją widziałem
- dodał szybko. - Ale to babka bez klasy. Nie w moim typie.
- Joshua, natychmiast dzwoń do niej i zaproponuj
randkę.
- Nie!
- No to daj mi jej numer, sam zatelefonuję i się z nią
umówię. Jeśli chodzi o damskie towarzystwo, jestem
mniej wybredny.
- Nie dam ci jej numeru. Trzymaj się z dala od tej
kobiety! - warknął Joshua.
Nie miał za grosz poczucia humoru. Także teraz.
W jego głosie zdumiony Johnny wyczuł nutę zazdrości.
Roześmiał się głośno i szklanką coli wzniósł toast.
SZALEŃSTWO HONEY 81
- Twoje zdrowie, staruszku. Założę się, że tym razem
się nie wywiniesz. Wpadłeś w sidła tej kobiety.
- Daj mi święty spokój! Idź do diabła!
Rozbawiony Johnny wstał, wziął kurtkę i przerzucił ją
przez ramię. Był gotów do wyjścia.
- Koniecznie do niej zadzwoń! - zawołał od drzwi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Co za koszmarny pech! Dlaczego właśnie dzisiaj
Bomba do reszty odmówiła posłuszeństwa?
Bliska łez, Honey wzięła do ręki wytłuszczoną słucha
wkę telefonu stojącego na brudnej ladzie w warsztacie
samochodowym. Usłyszawszy wyrok z ust mechanika,
była bliska załamania się na dobre. Fun Lu, który stale
opiekował się Bombą, za jej uruchomienie zażądał tym
razem aż pięciuset dolarów!
Musiała zadzwonić do domu. Do Maria. Wystukała
numer. Długo czekała, zanim chłopak raczył podnieść
słuchawkę. Kiedy wreszcie to zrobił, najpierw usłyszała
walenie w bęben, a dopiero potem beznamiętny, znu
dzony głos pasierba. Powiedziała mu o awarii samo
chodu.
- Nic mamy pięciuset dolarów - dodała Honey.
Dlaczego, u licha, usiłowała się tłumaczyć przed chłopa
kiem? Żył przecież własnym życiem. Dla niego liczyły
się tylko dziewczyny, muzyka, motocykl, praca i szkoła.
Dokładnie w takiej kolejności. - Przyjedź po mnie do
warsztatu. Natychmiast - poleciła, odkładając słuchawkę,
zanim Mario zdążył zaprotestować.
Zniechęcona przeciwnościami losu, podeszła do sa
mochodu. Spod Bomby wystawały tylko obszarpane
nogawki dżinsów i brudne tenisówki mechanika.
- Fun Lu, czy naprawa musi rzeczywiście tak drogo
kosztować? - spytała. - Pięćset dolców to kupa forsy. Nie
mam tyle - dodała zgnębiona.
SZALEŃSTWO HONEY
83
- Nie będzie pięciuset dolarów, nie będzie samochodu
- stwierdził lakonicznie Chińczyk.
- Nie będzie samochodu! Nie będzie samochodu!
- zaczęła skrzeczeć papuga. Klatka z ptakiem, wyjęta
z popsutego wozu, stała na podłodze w warsztacie.
Honey pochyliła się i pstryknęła palcem w wygięty
pręt klatki.
- Zamknij się, Szmaragd! - nakazała niesfornemu
stworzeniu.
O dziwo, nastroszony ptak tym razem posłuchał
i zamilkł.
Mechanik wysunął się spod samochodu.
- No to co? Mam go robić czy nie? - zapytał.
Honey musiała szybko powziąć decyzję, ale nie mogła
się skupić. Była ogłuszona panującym wokół jazgotem.
Z radia stojącego w jednym końcu warsztatu dochodziły
przeraźliwie głośne dźwięki rock and rolla. Pomiesz
czenie było ciasne, zagracone i brudne. Cuchnęło smarem
i benzyną.
Otworzyła nerwowo torebkę i wyciągnęła książeczkę
czekową. Właściwie nie musiała jej sprawdzać. Wiedziała,
jak kiepsko przedstawiają się jej finanse. Z torebki
wypadło na ziemię czasopismo. Kiedy Honey pochyliła
się, żeby je podnieść, z fotografii na okładce popatrzyły na
nią lodowate, niebieskie oczy Joshui Camerona.
Wstrząsnął nią ten widok. Z trudnością opanowała
emocje, które wywoływał w niej ten mężczyzna. Zwinęła
magazyn i wepchnęła go do torebki. Z wrażenia zapomnia
ła sprawdzić w książeczce stan swego konta.
- No, dobrze, Fun Lu. Reperuj samochód - zdecydo
wała z ciężkim westchnieniem.
Zadowolony Chińczyk obdarzył klientkę szerokim
uśmiechem.
Podniosła z ziemi klatkę z papugą i wyszła przed
garaż. Musiała tu czekać na przyjazd Maria.
84
SZALEŃSTWO HONEY
Mimo woli zaczęła myśleć o Joshui. Zadając sobie
wiele trudu, przeniosła się na Telegraph Hill nie po to, by
przed nim uciekać. Dlaczego więc przez pełne dziesięć dni
parkowała samochód u stóp wzgórza i pracowicie pięła się
za każdym razem w górę stromymi, drewnianymi schodami
- po to tylko, żeby go nie spotkać?
Czyżby obawiała się Joshui Camerona?
Zaniepokoił ją fakt, że wcale nie był potworem, za
jakiego poprzednio go uznawała. Najgorsze jednak było
to, że w tym mężczyźnie pociągało ją dosłownie wszyst
ko. Zarówno jego wady, jak i zalety. Bezwzględność
i łagodność. Wystarczyło, aby ją pocałował, a już
zapragnęła na zawsze pozostać w jego ramionach! To
było niesłychane!
Po śmierci Mike'a zamknęła się w sobie. Zaczęła
prowadzić pustelniczy tryb życia. Kontemplując, a zara
zem idealizując przeżyte z mężem chwile, nie była wobec
siebie szczera. Teraz, w obecności Joshui Camerona,
poczuła się nagle swobodna. Nieokiełznana. Odrodzona.
Odmłodzona. Wystarczyło, że ją pocałował, a natych
miast zdała sobie sprawę z tego, jak ponure i puste
wiedzie życie.
Honey miała wykryć słabe strony Joshui Camerona.
Zamiast tego z bolesną ostrością ujawniła własne. Nie
tylko jej ojcu groziło teraz niebezpieczeństwo ze strony
tego bezlitosnego i groźnego człowieka.
Był uwodzicielem. Z łatwością zdobywał kobiety.
Honey postanowiła sprawdzić na własnej skórze tę jego
umiejętność. Aby pomóc ojcu, musiała sama zaryzyko
wać.
Smętne myśli przerwał ryk nadjeżdżającego motocyk
la.
Potężna maszyna zatrzymała się tuż przed Honey,
wzbijając w górę tuman kurzu, żwir i śmieci oraz
wprawiając papugę w śmiertelne przerażenie.
SZALEŃSTWO HONEY
85
Dwie nastolatki w kusych spódniczkach patrzyły
z zachwytem na Maria.
- Po co te głupie popisy? - warknęła Honey.
Rozpuszczony chłopak nawet nie spojrzał na nowe
wielbicielki. Ściągnął kask i uśmiechnął się szeroko,
zachwycony reakcją, jaką wywołał jego efektowny i głoś
ny przyjazd. Był ślicznym chłopcem. Niepospolitą urodę
odziedziczył po matce, która była Włoszką. Świetnie
wiedział, jak duże wrażenie jego wygląd robi na dziew
czynach.
- Czemu przyjechałeś tak późno? - spytała Honey.
- Wpadłem po drodze do sklepu. - Rozpiął suwak
skórzanej kurtki i zza pazuchy wyciągnął pomiętą papiero
wą torbę. - Chcesz coś przegryźć? Jesteś głodna?
Na widok świeżutkiego, pachnącego rogalika Honey
napłynęła ślinka do ust.
- Zjadłem trzy - stwierdził. Nie było w tym nic
dziwnego. Od dziecka miał wilczy apetyt.
- Jak tam w szkole? - zagadnęła.
Spuścił wzrok.
- Byłeś na lekcjach?
- Opuściłem tylko angielski - mruknął pod nosem.
- Mario, jak możesz! - Honey zamilkła. Wiedziała, że
na nic się nie zdadzą żadne połajanki. - Ruszamy do
domu. Ale pamiętaj, masz jechać ostrożnie. Powoli
- nakazała. - Ze względu na Szmaragda.
Mario odetchnął z ulgą. Dziś mu się upiekło. Minęło
go kazanie. Podał Honey kask.
- Będę jechał wolniej także ze względu na ciebie
- dodał z uśmiechem. - Czy każesz mi znów zatrzymać
się na samym dole, a potem zasuwać na piechotę po tych
koszmarnych schodach?
Honey usadowiła się za Mariem. Jedną ręką objęła go
w pasie. W drugiej trzymała klatkę z papugą.
- Dziś zatrzymamy się przed domem - zdecydowała.
86
SZALEŃSTWO HONEY
- No, no, postanowiłaś wreszcie stawić czoło potęż
nemu Cameronowi. - W głosie chłopaka przebijał wyraź
ny podziw. - Jesteś bardzo dzielna.
Mario ma rację, pomyślała Honey. Jestem odważna.
Także dlatego, że zdecydowałam się wsiąść na ten
cholerny motocykl.
Potężna czarna maszyna wyprzedziła z rykiem silnika
niski, sportowy wóz Joshui Camerona, jadącego w górę
po stromej Union Street.
- Co za kretyni! - warknął do córki. - Przecież te
szczeniaki się pozabijają! Zresztą dla wszystkich stano
wią zagrożenie.
Zabrał Heather po lekcjach ze szkoły. Podjechali
potem pod sklep spożywczy, żeby kupić coś na kolację.
Dziewczyna siedziała milcząca i naburmuszona. Miała za
złe ojcu, że nie pozwolił zaprosić jej do domu na weekend
jednej z koleżanek.
Potężny motocykl zatrzymał się na czerwonych świat
łach. Joshua stanął obok. Heather z ciekawością zaczęła
przyglądać się młodocianemu kierowcy. Z chodnika
jakaś nastolatka machała mu ręką.
- Pewnie też chciałaby się z nim przejechać - głośno
skomentowała Heather gest dziewczyny. - Nic dziwnego,
facet jest super...
Czy ta smarkata wygaduje takie bzdury tylko dlatego,
żeby go drażnić? zastanawiał się Joshua. Przecież nie
miała w ogóle pojęcia, jak okropni i niebezpieczni są tacy
młodzi gangsterzy rozbijający się na motorach. Z trudem
zmusił się, żeby nie skomentować uwag córki.
- Tato... - zaczęła.
Joshua nie słuchał. Byli o kilka przecznic od domu.
Mimo woli zatrzymał wzrok na dość obfitych kształtach
pasażerki potężnego motocykla.
Była ubrana w zielone szorty. Spod czarnego kasku
SZALEŃSTWO HONEY
87
wymykały się kosmyki jej rudych włosów, poruszające
się na wietrze. Miała na sobie zieloną koszulkę,
ściśle przylegającą do ciała. Joshua ze zdumieniem
zobaczył nagle, że dziewczyna na motocyklu trzyma
w jednym ręku klatkę z jakimś dużym, barwnym
ptakiem.
Taka wariacka jazda powinna być zabroniona. I pew
nie jest, pomyślał Joshua.
Zapaliło się zielone światło. Motocyklista i jego
pasażerka ruszyli ostro pod górę. Kiedy skręcali w Mont
gomery Street, zapiszczały opony.
Po chwili Joshua wykonał ten sam manewr. Podjeż
dżając pod dom, ku nieopisanemu zdumieniu zoba
czył, że potworna maszyna zatrzymała się tuż obok jego
własnego garażu!
Najpierw zsiadła dziewczyna. Ostrożnie postawiła na
ziemi klatkę z ptakiem. Musiała ścierpnąć podczas jazdy,
gdyż teraz przeciągała się i powoli rozprostowywała
plecy. Potem zdjęła ochronny kask.
Wokół jej głowy rozsypała się chmara rudych włosów.
Jarzyły się w popołudniowym słońcu. Dopiero teraz
Joshua poznał, kogo ma przed sobą.
Spotkały się ich oczy.
Ale ze mnie głupiec, uznał. Powinienem od razu się
domyślić, kto wjeżdża na Telegraph Hill na tym choler
nym motorze!
Honey Rodriguez. Zatopił spojrzenie w jej zielonych
oczach. Wydawała się poruszona przypadkowym spot
kaniem i jakby trochę wystraszona jego widokiem. Po
dłuższej chwili z trudem oderwał wzrok od spłonionej
kobiecej twarzy.
Poczuł się okropnie. Jakby ktoś zdzielił go obuchem
przez głowę. A więc tak miały się sprawy! Honey
Rodriguez ma młodocianego kochanka! Chodzi do łóżka
ze szczeniakiem! Ta myśl zdruzgotała Joshuę. Z furią
88
SZALEŃSTWO HONEV
wcisnął przycisk automatu służącego do otwierania
drzwi. Chciał jak najszybciej znaleźć się w garażu.
Sypia z młodym gangsterem. A przecież mogła mieć
mnie, pomyślał, lecz zaraz potem uznał, że nie wchodziło
to w ogóle w rachubę. W każdym razie zadawała się
z bezczelnym smarkaczem. Karygodny to występek. Nie
do darowania.
Młody motocyklista zdjął kask. Miał długie, lśniące
włosy. Był opalony lub miał bardzo śniadą cerę. I świetnie
zbudowany. Nie mógł mieć więcej niż jakieś dwadzieścia
dwa lata.
- Tato - po długim milczeniu ponownie odezwała się
Heather. Joshua niemal zapomniał o obecności córki.
- Śliczny chłopak, prawda? - Nie odrywała wzroku od
zgrabnej sylwetki towarzysza Honey Rodriguez. - Cieka
wa jestem, gdzie oni mieszkają.
Chłopak oglądał uważnie motocykl. Heather zaczęła
gwałtownie machać mu ręką. Kiwnął jej głową, po czym
podniósł z ziemi klatkę z ptakiem, wolną rękę położył na
ramieniu Honey i oboje podążyli w dół Filbert Steps.
Na widok spojrzenia, jakim szczeniak obrzucił Heat
her, równocześnie władczym ruchem gładząc szyję swej
towarzyszki, Joshua aż zazgrzytał zębami.
Garaż stanął wreszcie otworem. Samochód znalazł się
w środku. Joshua błyskawicznie wcisnął przycisk zamy
kający drzwi pomieszczenia i groźnym tonem zwrócił się
do córki:
- Zostaw w spokoju tego chłopaka. Widziałaś prze
cież, że ma już dziewczynę.
- Ale ona jest dla niego za stara - zauważyła Heather.
- Masz rację - cicho mruknął Joshua.
Z kuchennego okna można było obserwować zatokę.
Joshua miał stąd dobry widok także na okno sypialni
należącej do Heather.
SZALEŃSTWO HONEY
89
W stronę zatoki nawet nie spojrzał. Nie zwracał także
większej uwagi na steki położone na rozgrzanym ruszcie ani
na dwa ziemniaki włożone do kuchenki mikrofalowej. Ani
on, ani Heather nie lubili w ten sposób przygotowanych
kartofli, ale oboje byli kiepskimi kucharzami i tylko na takie
jedzenie własnej produkcji było ich stać.
Joshua ze złością oderwał wzrok od okna sypialni
Honey i podszedł do szafki, żeby zrobić sobie drinka.
Potrzebował czegoś mocnego. Czystej whisky z lodem.
Dużo whisky, mało lodu. Butelkę, którą wyciągnął teraz
z szafki, dostał kiedyś w prezencie. Częstował tą whisky
gości, sam rzadko kiedy pozwalał sobie na szklaneczkę
alkoholu.
Z pierwszego piętra docierała do Joshui przeraźliwie
głośna muzyka. Na ogół nie znosił takich hałasów, dziś
jednak szalony rytm jazgotliwych dźwięków korespon
dował ze znacznie szybszym niż zwykle rytmem jego
serca.
W sypialni Honey zapaliło się światło. Stała przy oknie,
mając obok siebie młodego kochanka. Odwróciła się w jego
stronę. W tym geście było wiele czułości. Potem długo
rozmawiali z wyraźnym ożywieniem. Widok ich sylwetek
doprowadzał Joshuę do białej gorączki.
Czy ten cholerny szczeniak mieszka razem z tą
kobietą? Jak mogła do tego dopuścić!
Wychylił szklankę do dna i nalał sobie następną,
równie solidną porcję whisky. Wypił ją jednym haustem.
Poczuł, jak pali go pusty żołądek. Joshua miał uraz na
punkcie alkoholu. Przypominał mu poczynania ojca. To
wszystko, co w domu wyprawiał po pijanemu, zanim do
siebie strzelił.
W sypialni Honey nadal było widno. Co pewien czas
Joshua dostrzegał sylwetki krążących postaci. Światło
zgasło dopiero późno w nocy. Do tej pory Joshua zdążył
spalić na ruszcie oba steki i wypić zbyt wiele whisky.
90 SZALEŃSTWO HONEY
Kiedy szedł po schodach do swego pokoju, czuł się
okropnie.
Było mu niedobrze. Bardzo niedobrze. Stan ten doty
czył zarówno duszy, jak i ciała.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Joshua czuł się jeszcze gorzej.
Z gigantycznym kacem zasiadł do pracy. Wziął do ręki
filiżankę mocnej kawy, gazetę, a także grube akta sprawy
sieci hoteli Wyatta, i wyszedł na balkon.
Kiedy Heather przebywała w internacie, w soboty
jeździł systematycznie do biura. Teraz zaczął pracować
w domu.
Wczoraj wieczorem, tuż po kolacji, zjawiła się kole
żanka Heather, mimo że Joshua zabronił córce zapraszać
gości na weekend do domu. Ojciec dziewczyny podwiózł
ją pod dom, wystawił z samochodu walizkę i od razu
odjechał. Joshua wypił zbyt wiele, nie mógł więc odwieźć
koleżanki córki do domu. Heather postawiła na swoim,
wygrywając z ojcem następną batalię.
Joshua usiadł przy balkonowym stoliku i zaczął
przeglądać gazetę. Jego uwagę przyciągnął tytuł na
pierwszej stronicy:
„Sam Douglas zastrzelony".
Senator Sam Douglas był mężem Lacy. Kobiety
będącej jedyną miłością w życiu Johnny'ego Midnighta.
Śmierć Douglasa może wiele zmienić, uznał Joshua.
Pomyślał ciepło o Lacy. Może jednak nie była tak
wyrachowana, jak twierdził Johnny, i rzeczywiście ko
chała Sama.
Artykuł był poświęcony opisowi zasług Douglasa
w senacie, a także wstępnym ustaleniom śledztwa doty
czącego jego nagłej śmierci. Przesłuchiwano także Co-
92
SZALEŃSTWO HONEY
le'a, upośledzonego umysłowo syna senatora. Na końcu
artykułu znalazła się wzmianka, że na finansach Sama
Douglasa położył łapę fiskus. Istnieją bowiem pode
jrzenia dotyczące niewłaściwego sposobu wydatkowania
pieniędzy z funduszu na kampanię wyborczą senatora.
Joshua postanowił skontaktować się z wdową i ofiaro
wać jej pomoc. Wiedział, że kiedy Johnny o tym usłyszy,
będzie wściekły. Postanowił nie liczyć się z jego zdaniem
i wesprzeć Lacy, z którą przed laty się przyjaźnił.
Odłożył gazetę i zaczął przerzucać obszerne materiały
dotyczące sieci hoteli Wyatta. Ziewnął. Johnny był
cholernie pracowity i solidny. Przeczytanie przygotowa
nych przez niego papierów potrwa pewnie cały dzień.
W domu panował spokój. Heather i jej koleżanka były
już na nogach, mimo że do późna w nocy słuchały
muzyki. Do Joshui dotarł teraz z kuchni smakowity
zapach pieczonych czekoladowych ciasteczek i rozpro
szył jego chmurne myśli.
Przepadał za tymi ciasteczkami. Na myśl, że Heather
piecze je z samego rana, specjalnie dla niego, na twarzy
Joshui pojawił się uśmiech. Z trudem wrócił do prze
rwanej pracy.
Kilka minut później od strony Filbert Steps dobiegły
go jakieś przeraźliwe okrzyki i głośne trzaski. Joshua
odstawił filiżankę i wychylił się przez poręcz balkonu.
Oczom jego ukazała się przedziwna scena. Po drew
nianych schodach zsuwało się z łoskotem otwarte pudło
od gitary. Gonił je ten sam chłopak, którego widział na
motorze, skaczący po trzy stopnie naraz.
Joshuę rozbawił ten widok. Upił łyk kawy. Dopiero
teraz zobaczył, że na werandzie przed mieszkaniem
Honey domu leżą ciężarki do ćwiczeń gimnastycznych,
wielka gitara i bębny. Szczeniak wprowadzał się do niej!
Ten fakt rozjuszył Joshuę. Dlaczego? Czyżby był o nią
zazdrosny? Przecież sam oświadczył wprost tej kobiecie,
SZALEŃSTWO HONEY
93
że nie chce jej już więcej oglądać. Ale to nie była prawda.
Bez znaczenia był fakt, że Honey Rodriguez do niego nie
pasowała. Podniecały go jej oczy, ciało i płomienne
włosy. Pragnął mieć ją wyłącznie dla siebie. A teraz
pewnie leżała sobie w łóżku i czekała na przyjście
chłopaka.
W bezsilnej złości Joshua zacisnął zęby. Już miał
wziąć dokumenty i przejść do wnętrza domu, kiedy nagle
na stoliku zobaczył dużego kota. Tłuste zwierzę, które
musiało dostać się na balkon po przeciwpożarowych
schodkach, usadowiło się na dokumentach Joshui! Na
stroszyło sierść i miauknęło głośno.
Joshua wyciągnął rękę, aby zrzucić kota ze stołu, kiedy
nagle usłyszał perlisty śmiech córki, dochodzący spod
domu.
Jednym skokiem znalazł się przy poręczy balkonu.
Zobaczył, jak Heather i jej koleżanka stukają do drzwi
Honey. Ubrane w kuse spódniczki, niosły tacę ze świeżo
upieczonymi ciasteczkami!
Długowłosy chłopak wszedł powoli na werandę. Puste
pudło od gitary postawił obok bębnów i poczęstował się
czekoladowym smakołykiem. Najpierw wziął jedno cias
teczko, lecz zaraz potem sięgnął po następne. Zjadł kilka.
Miał, jak widać, cholerny apetyt. Pochylił się w stronę
dziewcząt i coś im powiedział, tak że zaczęły głośno
chichotać. Otworzył drzwi i zaraz potem cała wesoła
trójka zniknęła w drzwiach mieszkania.
Scena ta przyprawiła Joshuę o paroksyzm złości.
Niech Honey puszcza się z młodocianym, pomyślał. To
w gruncie rzeczy nie powinno go obchodzić. Ale nigdy
nie dopuści do tego, aby jego własna córka uganiała się za
takim łobuzem. Miał teraz tylko jedno wyjście. Musiał
pójść po Heather.
Zastukał głośno. Tuż przy nodze ujrzał kota. Nie
słychane, tłusta bestia miała czelność leźć za nim!
94
SZALEŃSTWO HONEY
Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Honey.
Na widok gościa zrobiła zdziwioną minę. Przywitała go i,
jakby spłoszona, cofnęła się za próg.
Joshua poczuł się dziwnie nieswojo. Zobaczył na
ramieniu Honey dużą zieloną papugę z czerwonymi
piórkami na łebku.
Pani domu trzymała w ręku kawałek czekoladowego
ciasteczka. Wyglądała tak świeżo i tak zachwycająco, że
Joshua niemal zapomniał o celu swojej wizyty.
- Przyprowadziłeś Klawego Faceta - stwierdziła.
- Widziałam, jak wdrapywał się do ciebie po przeciw
pożarowych schodkach. A to jest Szmaragd - przed
stawiła gościowi papugę. - Był bardzo chory - dodała,
spoglądając czule na ptaka. - Bardzo źle zniósł dzisiejszą
podróż.
Joshua zapałał nagłą sympatią do nastroszonej, zielo
nej papugi. Jak widać, nie tylko on sam nie znosił
motocyklisty i jego wyczynów!
- Gotowałam Szmaragdowi jego ulubione jedzenie.
Fasolkę, kukurydzę... - ciągnęła Honey.
Z ręki swej pani papuga wyjęła resztkę czekoladowego
ciasteczka. Honey uśmiechnęła się do ptaka, a potem
spojrzała na gościa.
- Co cię tu sprowadza? - spytała. - Mieliśmy przecież
trzymać się z dala od siebie.
- Nie zjawiłem się w celach towarzyskich - stwierdził
ponuro.
W oczach Honey dojrzał niepewność, a nawet dziwny
lęk.
- Wpuszczę kota do środka i już mnie nie ma
- powiedziała szybko.
Joshua przytrzymał drzwi, które chciała za sobą
zamknąć, i wszedł do mieszkania. Poczuł zapach świeżej
farby.
- Przyszedłem po córkę - oświadczył z ponurą miną.
SZALEŃSTWO HONEY
95
Honey oparła się o ścianę.
- Dziewczynki zachowały się bardzo sympatycznie
-powiedziała. - Starym zwyczajem z własnymi wypieka
mi przyszły powitać nowych sąsiadów. Nie ma ich
w domu. Wyciągnęły Maria na spacer.
- Maria? - warknął Joshua. - Jakiego Maria?
- Rodrigueza.
- Co takiego? Nosicie oboje to samo nazwisko?
- zapytał zaskoczony. Dopiero teraz na palcu Honey
dostrzegł obrączkę.
- Matka Maria była Włoszką - wyjaśniła. - A ojciec
Hiszpanem.
- Jesteś żoną tego... tego chuligana? - pytał dalej
Joshua.
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie bądź śmieszny. Przecież to jeszcze dzieciak,
mimo że wygląda dorośle.
- A więc żyjecie z sobą?
Do Honey dotarł wreszcie sens natarczywego wypyty
wania.
- Myślisz, że Mario i ja... - urwała. Spłonęła rumień
cem.
- Chłopczyk będzie niegrzeczny! - wrzasnął nagle
Szmaragd, nadal siedzący na jej ramieniu. - Chłopczyk
będzie niegrzeczny!
- Wybacz. - Honey rzuciła się w stronę klatki. - Kiedy
to mówi, muszę natychmiast posadzić go na patyku
i podłożyć gazetę, bo... bo stanie się nieszczęście.
- Czemu z tobą mieszka? - Joshua wszedł w głąb
pokoju.
Stała teraz odwrócona do niego plecami.
- Masz na myśli papugę? Mówiłam ci już, że lubię
domowe zwierzęta.
- Nie, do diabła, nie chodzi o ptaka. Pytam o Maria.
Dlaczego z tobą mieszka?
96
SZALEŃSTWO HONEY
- To mój pasierb. Jest od lat pod moją opieką
- odparła powoli. - Mój mąż, to znaczy jego ojciec, zmarł
dwa lata temu. Mario był trudnym dzieckiem. Gdybym
się nim nie zajęła, wylądowałby na ulicy. Wiem, że
wygląda okropnie. Jak młody chuligan. Marzy teraz
o tym, aby zostać gwiazdą rocka. Ale jeśli machnie się
ręką na motocykl i długie włosy, wytrzyma grę na bębnie
i zniesie towarzystwo jego kolesiów, to... to się okaże, że
chłopiec jest w porządku. To dobry dzieciak.
- Co robiliście oboje wczoraj w nocy w twojej
sypialni? - pytał dalej Joshua.
- Podglądałeś?
- Co robiliście? - Głos gościa zabrzmiał ostrzej.
- Przekonaj się sam! - wykrzyknęła Honey. Gwał
townym ruchem otworzyła drzwi do sypialni.
W pokoju unosił się przykry zapach mokrej farby.
Joshua zobaczył świeżo pomalowane ściany, framugi
okienne i parapety. Podłoga była zasłana warstwą gazet.
Jego złość zaczynała powoli topnieć.
- Odnawialiście mieszkanie?
Honey bez słowa zamknęła drzwi do sypialni.
- Jesteś za młoda na jego macochę.
- Byłam za młoda, kiedy poślubiłam Mike'a.
Usłyszawszy te słowa, Joshua poczuł się nieswojo.
Zrozumiał, że wyszedł na idiotę. Źle ocenił tę kobietę.
Powinien szybko pożegnać się i wynieść.
- Mario interesuje się dziewczętami wyłącznie w jego
wieku - mówiła Honey. - Sądzę, że nam obojgu należą się
od ciebie przeprosiny. - Podeszła nieco bliżej. - Przypisu
jesz mi wyłącznie złe cechy. Od samego początku.
Natychmiast to zauważyłam.
Nie zaprzeczył ani też nie przeprosił za krzywdzące
posądzenia.
- Jesteś ostatnim człowiekiem, po którym spodziewa
łabym się moralizowania. - Honey stanęła obok Joshui.
SZALEŃSTWO HONEY
97
Poczuł zapach jaśminowych perfum. - Posiadanie przez
kobietę młodszego od siebie kochanka jest dla ciebie
rzeczą gorszącą?
- Wcale się nie zgorszyłem - skłamał, stojąc nadal ze
spuszczoną głową.
- A więc czemu wtargnąłeś tutaj z taką miną, jakbyś
zaraz chciał mnie zamordować?
- Martwiłem się o córkę.
- Przyszedłeś tylko i wyłącznie z jej powodu? I wcale
nie interesowało cię to, co wczoraj robiłam z Mariem
w sypialni?
- Daj spokój. Przestań przypierać mnie do muru.
Zamierzałem trzymać się z dala od ciebie. Sama wiesz, że
do siebie nie pasujemy.
- Wiem - cicho przytaknęła.
Joshua nagle poczuł nieprzeparty pociąg fizyczny do
stojącej obok kobiety. Miejsce zazdrości zajęło pożąda
nie.
Zesztywniała, kiedy jej dotknął.
- Odpręż się - poprosił. - Zrelaksuj.
- Przy tobie to nie jest możliwe - szepnęła.
Bez słowa Joshua przygarnął Honey do siebie.
- Bardzo pragnęłam cię zobaczyć - wyznała. - Czasa
mi spoglądam w twoje okna.
- Przepraszam. Za to, co powiedziałem. I zrobiłem.
- I za to, co o mnie pomyślałeś - dodała szeptem.
- I za to, co pomyślałem - powtórzył.
Przesunęła ręką po policzku Joshui. Kiedy ucałował
rozwartą dłoń, drgnęła tak silnie, jakby poraził ją prąd.
- Pewnie spotykasz się stale z jakąś piękną dziew
czyną - stwierdziła matowym głosem.
- Już nie - odparł.
- Dlaczego?
- Straciłem ochotę.
- Co jej powiedziałeś?
98
SZALEŃSTWO HONEY
- Po prostu: żegnaj.
Milcząc, przez dłuższą chwilę Honey nie spuszczała
surowego, oskarżycielskiego wzroku z twarzy gościa.
- Nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Nie zrobiłem
krzywdy tej dziewczynie. To był tylko zwykły flirt. Nic
więcej.
- Szybko zmieniasz partnerki.
- Taki już jestem. Niczym nie interesuję się długo.
Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie?
- Tak. Ma. Podobnie jak sporo innych rzeczy.
- Mam sobie wiele za złe. - Z ust Joshui padło
nieoczekiwane dla niego wyznanie. Wziął się jednak
szybko w garść. Postanowił wreszcie wyjść. - Kiedy
zjawi się Heather, powiedz jej, żeby wracała do domu.
Honey skinęła głową.
- Nie musisz się martwić o nią i o Maria. Twoja córka
nie jest w jego typie. Nie zrozum mnie źle - dodała
szybko. - Chodzi mi tylko o to, że mój pasierb woli
bardziej wyrafinowane dziewczyny.
Joshua był już blisko drzwi, kiedy dobiegł go głos
Honey.
- Czy pojawiła się w twym życiu jakaś nowa kobieta?
- zapytała znienacka.
Odwrócił się szybko. Zarumieniła się pod wpływem
jego wzroku. Zainteresowanie się Honey jego osobą było
oczywiste. Joshua nie potrafił powstrzymać się od uśmie
chu.
- Tak - odparł.
- Jaka ona jest?
- Na swój sposób urocza. I ponętna.
- Kim jest ta szczęśliwa wybranka?
Przypomniały mu się słowa Simone.
- Naprawdę nie wiesz?
Błyskawicznie znalazł się przy Honey. Dotknął lekko
jej ręki. Zapragnął ją pocałować, rozebrać i namiętnie
SZALEŃSTWO HONEY
99
pieścić, ale coś powstrzymywało go przed zbyt pospiesz
nym działaniem.
- Czy lubisz pływać żaglówką? - zapytał. - W klubie
jachtowym trzymam łódkę. Ale czemu jesteś taka smut
na? Czy nadal myślisz o mężu? I dlatego nie chcesz...
Oczy Honey nagle pociemniały. Zatrzepotały rzęsy.
- Od śmierci Mike'anie było w moim życiu żadnego
mężczyzny - wyznała. - Jest jednak więcej powodów, dla
których nie powinniśmy się spotykać - dodała z pochmur
ną miną.
Joshua uniósł lewą dłoń Honey i uważnie obejrzał
obrączkę.
- Masz rację - mruknął, puszczając jej rękę. - Nie
powinienem ci nic proponować.
Gdy tylko wymówił te słowa, poczuł żal, A w sercu
pustkę.
Wyszedł. Na dworze poczuł na twarzy powiew zim
nego, wilgotnego powietrza. Skierował kroki w stronę
drewnianych schodów.
Ogarnęło go przygnębienie. Jeszcze nigdy nie doznał
podobnego uczucia. Do bólu pragnął Honey Rodriguez.
Oświadczywszy, że nie chce się z nim widywać, ta
kobieta zadała mu cios prosto w serce.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Joshua podszedł do okna, żeby sprawdzić, czy chudy
dzieciak, któremu dał parę groszy, pilnuje jego spor
towego wozu.
Znajdował się w nowym mieszkaniu Tita Pascale.
Otoczenie było okropne. Brudne i nędzne. Niebezpiecz
ne. Zamieszkane przez męty społeczne. Właśnie w tej
dzielnicy się wychował. Co podkusiło go, żeby w ogóle tu
przyjeżdżać? Gdy wjechał w wąskie, zaśmiecone ulice,
powrócił dawny strach. Że za rogiem czyha wróg.
Chłopak od niego silniejszy, który odbierze wszystko
i dotkliwie pobije.
Przed oczyma Joshui przesuwały się jak w kalejdo
skopie obrazy z dzieciństwa, cały koszmar życia od
chwili śmierci matki. Rodziny zastępcze i domy dziecka,
ucieczki i ukrywanie się po parkach. Czy kiedykolwiek
uda mu się pozbyć tych ponurych wspomnień?
Przyjechał zobaczyć nowe mieszkanie Tita Pascale
i jego matki. Właśnie je odnowili. Wyglądało zupełnie
przyzwoicie. Było małe, lecz czyste. I nie było w nim
człowieka, którego tak bardzo się obawiali. Joshua
pożyczył młodemu robotnikowi pieniądze na farbę i nie
zbędne meble. Odbył stanowczą rozmowę z ojczymem
Tita. Dał mu możliwość pracy w Vegas i pieniądze na
bilet, zakazując powrotu do San Francisco.
Odszedł od okna.
- Czas na mnie - powiedział do gospodarzy. Na ich
twarzach widniały radość i duma z nowego mieszkania.
SZALEŃSTWO HONEY
101
- Nigdy nie zapomnimy tego, co zrobił pan dla nas
- ze łzami w oczach dziękowała matka Tita, ściskając
dłoń Joshui.
Z zażenowaniem przyjmował wyrazy wdzięczności
tych ludzi.
- Jeśli będziesz miał jakieś kłopoty, zgłoś się natych
miast do mnie - zwrócił się do młodego człowieka. - Nie
wolno ci wdawać się w żadne bójki. I, tak jak obiecałeś,
musisz zapisać się do szkoły wieczorowej.
- Dobrze, panie Cameron - odpowiedział chłopak.
Joshua wyszedł na schody. Były brudne i spróchniałe.
Ze ścian odłaziła farba. Kiedy był już na parterze,
zobaczył przebiegającego szczura.
Zagłębiony w ponurych rozmyślaniach, znalazł się po
chwili na obskurnej ulicy. I nagle, ku swemu najwięk
szemu zdumieniu, ujrzał majestatycznie nadjeżdżający
dobrze znany zielony samochód. Właścicielka Bomby,
siedząca za kierownicą dziwacznego pojazdu, szukała
miejca do parkowania.
Joshua stanął jak wrośnięty w ziemię i patrzył. Dopiero
po chwili ocknął się i puścił biegiem za powoli poruszają
cym się samochodem.
Czy ta kobieta upadła na głowę? Po co wybiera się do tak
niebezpiecznej dzielnicy? Na szczęście, jechała tak wolno,
że bez trudu ją dogonił. Położył rękę na przednim błotniku.
Na jego widok gwałtownie zahamowała. Kiedy otworzył
drzwi wozu od strony miejsca dla pasażera, ze środka
wypadła jakaś książka. Podręcznik do chemii. Joshua zdążył
złapać go w powietrzu i rzucił na tylne siedzenie. Było
zawalone pudłami pełnymi książek i prac uczniowskich.
Wśród tych rupieci siedziała Honey. Wyglądała prze
ślicznie.
- Do diabła, co ty tu robisz? - wrzasnął Joshua.
- Dlaczego nie zablokowałaś od wewnątrz drzwi samo
chodu?
102
SZALEŃSTWO HONEY
- Cześć - powitała go spokojnie. - Miło cię widzieć.
- Zadałem pytanie - warknął ze złością.
Z podniesioną głową popatrzyła wyniośle na intruza.
- Odwożę do szkoły resztę rzeczy. Nie mieszczą się
w moim nowym mieszkaniu.
- Gdzie jest ta szkoła?
- Niedaleko. Zaraz za rogiem.
- Uczysz tutaj? - Nie posiadał się ze zdumienia.
- Przecież to bardzo niebezpieczna dzielnica!
- Nie jest tak źle, jak się wydaje. W tej szkole pracuję
już dziesięć lat. W pobliżu mieszka wielu przyzwoitych
ludzi.
Joshua skrzywił się.
- Ja tu się wychowałem.
- Potwierdza to tylko moje słowa - powiedziała
z uśmiechem.
- Odwiozę cię na miejsce - zaproponował.
- O, nie. Tego by tylko brakowało!
Nie zważając na protesty, Joshua otworzył drzwi od
strony kierowcy i wepchnął się do środka, tak że Honey
musiała przesunąć się dalej. Uruchomił silnik.
- Powinnaś zawsze zamykać drzwi. Jesteś bardzo
nieostrożna - gderał.
Poczuł zapach jaśminu i bliskość tej kobiety. Nie tylko
Honey była w niebezpieczeństwie!
- Musisz pracować w tak okropnej dzielnicy? Po co
w ogóle uczyć te bachory? - zadawał prowokacyjne pytania.
- Ktoś musi im pomóc - spokojnie odparła Honey.
- Pokazać, jak się wyzwolić i rozpocząć inne życie.
- Stąd nie ma ucieczki. Nic nie wskórasz - powiedział
powoli.
- A ty? Przecież się stąd wydostałeś.
- Ja?
- Tak. Powiodło ci się w życiu. Jesteś człowiekiem
sukcesu.
SZALEŃSTWO HONEY
103
- Prawdę mówiąc, wcale się nie wyzwoliłem. Nadal
uciekam. I nienawidzę tamtych czasów, a to uczucie
wciąż mi towarzyszy.
Honey wskazała piętrowy, czerwony budynek.
- To moja szkoła.
- Miłość nie istnieje. W przeciwieństwie do nienawi
ści - ciągnął Joshua. - Staram się w życiu brać wszystko,
co można, i nie dawać nic. To moja dewiza. Pogardzam
słabymi ludźmi. Takimi, jacy tu mieszkają. A oni, gdyby
tylko mogli, rozprawiliby się ze mną.
- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz - stwierdziła
Honey.
Och, ta kobieta jest idealistką! jęknął w duchu Joshua.
Z kimś takim jak ona nie da się dyskutować.
- Pewnie w gruncie rzeczy nie jesteś tak bezlitosny
i twardy w stosunku do innych - mówiła dalej. - Może
masz podobne obawy jak wszystkie te dzieciaki, które tu
uczę. Pragniesz miłości, poczucia bezpieczeństwa i...
Miała rację. Pragnął tych rzeczy. W każdej minucie
swego życia. Zawsze. Lekko, jakby z wahaniem Honey
dotknęła ramienia Joshui.
- Może dla ciebie nie jest jeszcze za późno - szepnęła.
Schwycił ją za rękę.
- I kto ma dać mi to wszystko? - zapytał z goryczą.
- Ty? Przecież wiem, że chcesz jak najszybciej się mnie
pozbyć.
- Gdybyś nie był bez przerwy tak dokuczliwy i przy
kry, może byłoby inaczej... - Honey pochyliła się
w stronę Joshui. - Czas na mnie. Muszę cię pożegnać.
Mam dużo pracy. Sądzę, że ty też.
- Chcesz zbawiać świat, który ja unicestwiam. - Pod
niósł głowę i z cynicznym wyrazem twarzy popatrzył na
otaczające ich rudery. - Wygląda na to, że radzę sobie
znacznie lepiej niż ty. - W oczach Joshui błyszczał gniew.
- Słuchaj - zaczęła spokojnie Honey - poddać się
104
SZALEŃSTWO HONEY
w życiu jest bardzo łatwo. Mógłbyś się zmienić, gdybyś
tylko zechciał. Decyzja zależy tylko od ciebie. Pozbądź
się uprzedzeń i nienawiści. Zaniechaj zemsty. Jestem
głęboko przekonana, że potrafisz zmienić swój stosunek
do świata. Na pozytywny.
W tej chwili Joshua był daleki od jakichkolwiek myśli
o nienawiści i zemście. Pragnął tylko jednego. Wziąć
w ramiona siedzącą obok kobietę.
Z trudem opanował narastające pożądanie.
- Moja droga - zaczął protekcjonalnie - na świecie
żyją tylko dwa gatunki ludzi. Zwycięzcy i pokonani. Jedni
wygrywają, drudzy przegrywają. Przestań tracić czas na
pomoc słabym, bo to i tak nic nie da.
- A do jakiego gatunku ludzi ty się zaliczasz? - spyta
ła cicho.
Popatrzył na Honey ponurym wzrokiem. Był wściekły
na siebie za to, co jej obiecał. Że przestanie się nią
interesować. Opacznie zrozumiała spojrzenie Joshui.
- Skąd u ciebie aż taki pesymizm? - spytała. - Co
komu szkodzi, że niektórzy ludzie pragną uszczęśliwiać
świat?
- Nie ma w tym nic złego. Ale to okrutne nabijać
głowy małych uliczników różnymi bajdami i mrzonkami.
Przecież te dzieci nigdy nie znajdą się wśród zwycięzców.
- Dlaczego ty zdecydowałeś się wyrwać ze swego
otoczenia?
- Motorem była nienawiść. Moimi krokami kierowała
nienawiść do konkretnego człowieka. Postanowiłem go
zniszczyć. Aby to uczynić, musiałem wiele osiągnąć.
Zdobyć odpowiednie środki.
Honey nagle pobladła. Zaczęła drżeć na całym ciele.
- Muszę już iść. Żegnaj - szepnęła.
Wiedział, że ta kobieta chce odejść na zawsze.
I dobrze, pomyślał, oszukując sam siebie. Do diabła
tam dobrze!
SZALEŃSTWO HONEY
105
Pomógł jej wysiąść z wozu.
- Głuptasku, czy naprawdę sądzisz, że zostawię cię
samą w takim otoczeniu?
- Joshua, idź już sobie. Proszę. Nie chcę więcej cię
widzieć. Zwłaszcza po tym, jak... - Była teraz blada jak
ściana. Mówiła oschłym tonem. - Muszę wnieść do klasy
cały ten bagaż i gdzieś go upchnąć. Zajmie mi to sporo
czasu. Jesteś z pewnością zbyt zajęty mszczeniem się na
reszcie świata, żeby znaleźć wolną chwilę i pomóc
naiwnej idealistce.
- Znajdę wolną chwilę. - Wyjął z rąk Honey duże
pudło.
- Zrozum, naprawdę zależy mi na tym, żebyś sobie
poszedł.
- Przecież powiedziałem, że nie zostawię cię samej.
- Zawsze wygrywasz, co? - W oczach Honey pojawi
ły się błyski gniewu.
- Tak. Jeśli na czymś mi zależy - odparł spokojnie.
Wzięła następne pudło i ruszyła w stronę wejścia do
szkolnego budynku.
Ponad godzinę zajęło im przenoszenie i układanie
w klasie książek i papierów. Kiedy skończyli, zmęczona
Honey usiadła na chwilę przy biurku. Joshua poszedł do
holu napić się wody.
Popełniła duży błąd. Podążyła za nim.
Gdy z wdziękiem pochylała się nad strumieniem wody
spływającej do porcelanowej muszli, promienie słońca
zabłąkane w ciemnym wnętrzu rozpaliły do czerwoności
jej rude włosy. Widok ten oszołomił i do reszty podniecił
Joshuę.
Objął znienacka Honey i szepnął jej do ucha:
- Umów się ze mną.
Usiłowała się wyswobodzić. Bezskutecznie, bo trzy
mał ją mocno.
- Mówiłeś, że nic mi przy tobie nie grozi.
106
SZALEŃSTWO HONEY
- Jeśli będzie to jedyne kłamstwo, które kiedykolwiek
padnie między nami, to możemy sobie pogratulować.
Będziemy znacznie szczęśliwsi niż większość innych par
- szepnął.
- Nie jestem w twoim typie. Wiem, że lubisz szczupłe
kobiety...
- To nieprawda! - obruszył się Joshua. - Lubię ciebie
taką, jaka jesteś. Dobrze mi z tobą. Aż za bardzo.
- A ja cię nie chcę.
- Jestem zbyt zarozumiały, aby w to uwierzyć.
Roześmiał się głośno i puścił Honey.
Bez słowa wróciła do klasy. Zabrała z biurka torebkę
i notes. Właśnie wychodziła, kiedy Joshua zagrodził jej
drogę.
Spotkały się ich oczy. Wzrok mówił wiele. Prawie
wszystko.
- Joshua, nie...
- Tak.
- Nie teraz. Nie tutaj.
- Teraz. Tutaj.
Cofnęła się w głąb klasy, aż za biurko.
- Już mi nie uciekniesz.
Podszedł i mocno ją objął. Przygarnął władczo do
siebie.
Usiłowała się wyrwać.
- Joshua, puść mnie natychmiast! Co robisz? Zwario
wałeś?
Nie posłuchał.
- Mówiłem ci przecież, że nie będziesz tu bezpieczna
- odpowiedział żartem.
- Zależy ci tylko na tym, żeby przespać się ze mną
- rzuciła mu w twarz.
- A co w tym złego? - roześmiał się cynicznie.
Honey ponownie zaczęła się wyrywać. Podnieciło go
to jeszcze bardziej.
SZALEŃSTWO HONEY
107
- Jesteś obrzydliwy! Twoja postawa życiowa jest nie
do przyjęcia! Nie chcę cię więcej oglądać! - wykrzykiwa
ła.
- A ty, w przeciwieństwie do mnie, jesteś człowie
kiem szlachetnym? Uważasz się za niewiniątko? Mam co
do tego poważne wątpliwości. - Usta Joshui znajdowały
się tuż obok warg Honey. - Pociągają cię moje wady.
Ciemne strony charakteru - dodał z krzywym uśmie
chem.
- Nie. - Traciła oddech.
- Nie? - Roześmiał się głośno. - Twoje serce bije jak
szalone. Znacznie mocniej niż moje. Moja pani, nie jesteś
świętoszką, za jaką pragniesz uchodzić. Podobam ci się.
Jesteśmy do siebie podobni...
- Puść mnie.
- Jeśli tak bardzo lubisz zbawiać ludzi, ocal jeszcze
jedną grzeszną duszyczkę. Mam na myśli, oczywiście,
siebie.
- Nie chcę cię więcej widzieć!
- Czyżby? - Joshua był już pewny zwycięstwa.
W oczach Honey dostrzegł pożądanie. - Pozwól, że ci nie
uwierzę. Gdybyś naprawdę nie chciała mnie więcej
widzieć, po ostrzeżeniu nie zamieszkałabyś na moim
wzgórzu.
- Twoje wzgórze? Twoje? Jesteś arogancki, zarozu
miały i... - Zabrakło jej słów.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem ideałem.
- Proszę, przestań... - Honey wpiła palce w ramiona
Joshui. Próbowała odepchnąć go od siebie. Poczuła
jednak, że opuszczają ją siły.
- Powinnaś uciec wcześniej. Straciłaś ostatnią szansę.
A ja zawsze osiągam to, czego pragnę. Teraz mam ochotę
na ciebie - powiedział zdecydowanym tonem.
Usiłowała odwrócić głowę, lecz ją przytrzymał. Po
chwili usta Joshui znalazły się na wargach Honey.
108
SZALEŃSTWO HONEY
Całował mocno i władczo. Żądał całkowitego poddania
się. I odniósł sukces.
Pocałunek trwał w nieskończoność.
- Joshua! -jęknęła półprzytomna Honey. - To się dla
mnie źle skończy, ale już nie panuję nad sobą...
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy - obiecał.
Przesunęła nieśmiało palcami po kruczoczarnych wło
sach Joshui. Zamknął ją w ramionach i, roznamiętniony,
całował natarczywie. Potem rozchylił bluzkę i zaczął
przesuwać językiem po pełnych, gorących piersiach.
Szeptał do ucha Honey takie słowa, jakich nigdy nie
mówił żadnej kobiecie.
- Boję się - powiedziała cichutko.
To dziwne, ale on sam też się bał.
Oparci o gładką taflę dużej, czarnej tablicy, wiszącej
na ścianie, zsunęli się na podłogę. Joshuę ogarnęło
prawdziwe szaleństwo.
Musiał zdobyć tę kobietę. Pokonać. Posiąść. Na
zawsze.
Od razu. Na zimnej, kamiennej posadzce.
- Nigdy tak się nie czułam przy żadnym mężczyźnie
- wyznała Honey. Jej oczy jaśniały przedziwnym blas
kiem. - Lękam się ciebie, lecz jeszcze bardziej boję się, że
już nigdy nie będę miała podobnych doznań. Nie chcę ich
stracić. Wiem, że to czyste szaleństwo!
Samemu wykorzystywać innych albo dać się wykorzy
stywać. Innej możliwości nie ma, przypomniał sobie
Joshua swoją życiową dewizę.
Widok jasnych oczu Honey rozczulił go do głębi.
Przesunął dłonie z jej ramion na piersi i lekki dreszcz
rozkoszy, której doznała, sprawił mu ogromną przyjem
ność.
Od strony ulicy rozległy się głośne dziecięce okrzyki.
Jacyś chłopcy zaczęli uderzać piłką o ścianę budynku.
Joshua szarpnął bluzkę Honey tak silnie, że odpadł
SZALEŃSTWO HONEY
109
guzik. Patrząc, jak toczy się po podłodze, Joshua uzmys
łowił sobie nagle własne karygodne postępowanie. Leżał
na twardej i zimnej posadzce, na którą pociągnął za sobą
dziewczynę. Dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo znisz
czone jest biurko Honey i krzesło, na którym zwykła
siedzieć. Zatrzymał na chwilę wzrok na wystrzępionych
brzegach wielkiej mapy świata, wiszącej na przeciwległej
ścianie klasy.
Honey Rodriguez była idealistką. W tym oto nędznym
pomieszczeniu zbawiała świat. Nauczała biedne dzieci,
bo chciała im pomóc. I Joshua podziwiał ją za to.
Podniósł urwany guzik i, zatopiony głęboko w myś
lach, obracał go w palcach. Z całą wyrazistością uprzyto
mnił sobie teraz własne cyniczne postępowanie.
Z zachwytem patrzył na Honey. Nieregularny oddech
unosił jej kształtne piersi. Wyglądała prześlicznie. I bar
dzo niewinnie.
Ogarnęła go fala czułości. Równocześnie jednak prag
nął posiąść tę kobietę. Od razu, na zimnej, kamiennej
posadzce. Ale nie potrafił, gdyż znaczyła już dla niego
zbyt wiele. Więcej niż był w stanie pojąć, że jest to
w ogóle możliwe.
Pocałował Honey. Najpierw mocno, potem delikatnie
i czule. Kiedy objęła go kurczowo, zrozumiał, że jest
podniecona tak bardzo, jak on sam. Wykazał słabość
zupełnie nietypową dla siebie. Nie miał serca brać tej
kobiety w tak okropnych warunkach, na szkolnej pod
łodze.
Nieświadoma myśli Joshui, zaczęła odpinać mu guziki
koszuli. Powstrzymał jej dłoń. A potem odsunął się na
bezpieczną odległość i zwinął w kłębek na ziemi, zacis
kając pięści z niemocy i bólu.
Gdyby teraz się przysunęła, gdyby dotknęła go i za
częła mówić, nie zdołałby się już powstrzymać. Straciłby
resztki panowania nad sobą.
110
SZALEŃSTWO HONEY
Honey uniosła głowę i oparła się o ścianę. Półprzytom
na, rozżalonym wzrokiem spoglądała na Joshuę. Drżący
mi palcami powoli zapinała bluzkę i przygładzała potar
gane włosy.
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, zerwała się z podłogi
i pędem wybiegła z klasy.
Ucieka ode mnie tak szybko, jakby obawiała się
o własne życie, pomyślał Joshua.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Honey obawiała się Joshui. Rozbudził jej zmysły
i sprawił, że była gotowa na każde szaleństwo. Upłynęły
już ponad dwie godziny od ucieczki ze szkolnego
budynku, a nadal nie mogła się uspokoić. Na samo
wspomnienie żenującej sceny na podłodze robiło się jej
niedobrze.
Nawet w czterech ścianach własnego mieszkania czuła
się zagrożona. Obawiała się zarówno Joshui, jak i samej
siebie. Wiedziała, że pamięć o miłości zmarłego męża już
jej nie wystarczy. Chciała od życia otrzymać znacznie
więcej.
Pragnęła Joshui. Odczuwała potrzebę ułagodzenia
jego wewnętrznego gniewu i bólu, wyzwolenia w nim
tego, co najlepsze. I... kochania się z tym zdumiewającym
mężczyzną. Marzyła o tym, aby doznać obezwładniające
go uczucia oddania się bez reszty.
Dlaczego tak dziwnie zachował się w szkole? Czy
pocałunki Joshui stanowiły tylko ostrzeżenie? Dał jej
jeszcze jedną, ostatnią szansę ucieczki?
Było zwykłe letnie popołudnie. Mgła rozproszyła się
i niebieskie wody zatoki połyskiwały w promieniach
słońca. Pod oknem osłoniętym żaluzją papuga czyściła
sobie pióra. Jej poczynania obserwował uważnie duży
kot. Na werandzie Mario stroił gitarę. Miał niebawem
zaśpiewać Heather i Tinie, jednej z jego koleżanek,
skomponowaną przez siebie piosenkę.
Honey zastanawiała się, jak to jest w ogóle możliwe,
112
SZALEŃSTWO HONEY
że pożąda mężczyzny, który pragnie zniszczyć jej ojca.
Który z rozmysłem, świadomie unicestwi także i ją, kiedy
się dowie, z kim naprawdę ma do czynienia.
Zaparzyła herbatę i z pełną filiżanką przeszła do
sypialni. Spojrzała w okno i zobaczyła Joshuę stojącego
na balkonie.
Kiedy ją spostrzegł, wycofał się w głąb mieszkania.
Zrobiła to samo.
Mario zaczął śpiewać. Miękki baryton wzniecił w ser
cu Honey jeszcze większy ból. Miała ochotę kazać
chłopcu zamilknąć, lecz nie mogła zrobić tego ze względu
na Heather. Zdążyła polubić dziewczynkę. Wiedziała, że
tęskni do matki, odczuwa samotność i że są jej potrzebni
prawdziwi przyjaciele. Honey uznała, że nie może nawią
zywać zbyt bliskiego kontaktu z dziewczynką, która
powinna bardziej zaprzyjaźnić się ze swoją matką.
Im dłużej Honey zastanawiała się nad swoim po
stępowaniem, tym bardziej była z siebie niezadowolona.
Cały pomysł z okłamywaniem Joshui od początku był
bezsensowny. A co będzie, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
Nad odpowiedzią na to pytanie wolała się nawet nie
zastanawiać.
Uznała, że pomysł z przeprowadzką na Telegraph Hill
też był nieudany. Powinna wziąć słuchawkę i zaraz
zawiadomić Nell, że rezygnuje z posady. A zaraz potem
wrócić na stare śmieci i jak najszybciej skończyć całą tę
niebezpieczną grę.
Zadzwonił telefon. Gdy tylko Honey usłyszała w gło
sie Joshui nutę niepewności, natychmiast stopniały jej
dopiero co powzięte postanowienia dotyczące ucieczki
z Telegraph Hill.
- Nie odkładaj słuchawki - poprosił.
Czekała spokojnie na to, co Joshua powie.
- Przepraszam za dzisiejsze popołudnie - odezwał się
po dłuższej chwili milczenia. - Źle cię potraktowałem.
SZALEŃSTWO HONEY 1 1 3
- Ja również nie mam powodu do zadowolenia z włas
nego postępowania.
- To, co się stało, było wyłącznie moją winą. Widzia
łem, jak bardzo byłaś wstrząśnięta, zanim wybiegłaś
z klasy.
- Już jestem spokojna - skłamała.
- Honey, chcę się z tobą zobaczyć. Musimy poroz
mawiać. Wypłyńmy razem na zatokę. Na jachcie bę
dziesz bezpieczna. Jest duży i w czasie rejsu będę zajęty,
bo popłyniemy bez załogi.
Tak więc Joshua znów prosi mnie o spotkanie,
uzmysłowiła sobie Honey. Staczała wewnętrzną walkę.
- To chyba kiepski pomysł - powiedziała z lekkim
wahaniem.
- Pewnie masz rację. - W głosie Joshui zabrzmiało
rozczarowanie.
- Miałam właśnie zamiar zadzwonić do Nell i zawia
domić ją, że rezygnuję z posady administratorki na
Telegraph Hill.
- A więc to tak - odezwał się z wyrzutem. - Zamie
rzasz odejść. W chwili, w której zaczęłaś robić postępy.
- Postępy? Co masz na myśli? - spytała.
- Nikt nie miał na mnie takiego wpływu, jak ty.
Nigdy.
- Z naszej znajomości nie wyniknie nic dobrego. Ani
dla ciebie, ani tym bardziej dla mnie.
- Być może. Ale nigdy się o tym nie przekonamy, jeśli
stąd się wyprowadzisz. - Joshua zawahał się na chwilę.
- Już chyba się zmieniłem. Dzięki tobie.
- Zmieniłeś się? Co masz na myśli? - spytała zdzi
wiona Honey.
- Stałem się nieco... lepszy. Parę dni temu pomogłem
młodemu pracownikowi. Sprawiło mi to wyraźną przyje
mność. Teraz pomagam dawnej dobrej znajomej, która
właśnie straciła męża. Musi utrzymać siebie i dziecko.
114
SZALEŃSTWO HONEY
Ma kłopoty finansowe. Będzie na razie pracowała jako
piosenkarka w jednym z moich klubów hotelowych,
potem załatwię jej coś lepszego. A wczoraj przeprosiłem
moją byłą żonę za sposób, w jaki ją traktowałem.
I powiedziałem, że Heather bardzo do niej tęskni. Zaraz
potem zadzwoniła do małej.
Honey nerwowo obracała obrączkę na palcu.
- Joshua, to przecież...
- Powziąłem nawet decyzję - ciągnął niewzruszenie
- że nie będę dążył do wyburzenia domu Nell. Nie muszę
mieć widoku na zatokę. Wygrałaś więc, moja pani.
Możesz tu zostać.
- Przecież chciałeś mnie się pozbyć.
- Zmieniłem zdanie. Miałaś rację mówiąc, że jestem
egoistą i zarozumialcem, uważając to wzgórze za swoją
własność i nie licząc się z innymi ludźmi.
- Przecież, jak twierdzisz, nigdy nie rezygnujesz
z tego, na czym ci zależy. Skąd więc ta nagła zmiana?
- Sama mówiłaś, że każdy człowiek może ulec
metamorfozie.
- Uległeś?
- Jeśli wyprowadzisz się z Telegraph Hill, nigdy się
o tym nie przekonasz.
- A jeżeli zostanę...? - zawiesiła głos. Obrączka
zsunęła się jej z palca.
- Nie mogę nic ci obiecać. Wiem tylko, że zależy mi
na tobie. I na tym, co o mnie myślisz.
- Nie powinnam słuchać takiego gadania... Trudno
w nie uwierzyć.
- Honey, wypłyńmy jachtem na zatokę.
Miała na to ogromną ochotę.
- Zgoda. - Otworzyła szufladę i wrzuciła do niej
zdjętą z palca obrączkę.
- Wobec tego umawiamy się na sobotę. - Odłożył
słuchawkę.
SZALEŃSTWO HONEY
115
Honey dotknęła dłońmi policzków. Była przerażona
własnym postępowaniem. Jak mogła umawiać się z takim
człowiekiem jak Joshua Cameron, który nie uznawał
żadnych jej ideałów? Człowiekiem, który okaże się
okrutny i bezwzględny także w stosunku do niej, kiedy
stwierdzi, że Honey Rodriguez nie istnieje. Że jest tylko
Cecilia Wyatt.
Joshua nadal nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
Honey znajdowała się na jachcie! Wypłynęli razem na
zatokę. Obserwował kierunek wiatru i ciągle rzucał
bezwiednie okiem na jej odprężoną twarz. Chyba najbar
dziej ze wszystkiego pociągał go uśmiech tej kobiety.
Było w nim coś znajomego. Nadal nie mógł oprzeć się
temu wrażeniu.
Była urodzoną żeglarką. Tak jak Joshua uwielbiała
pływanie. Korzystała z każdej okazji, żeby znaleźć się na
wodzie.
W przeciwieństwie do innych jego partnerek wcale nie
czuła się onieśmielona elegancją klubu jachtowego
i przepychem zakotwiczonych łodzi.
Ubrana w żółte sztormowe ubranie Joshui, opierała się
o burtę, a mokry wiatr targał jej włosy. Gdy jakaś wysoka
fala rozbryzgiwała się w pobliżu, Honey, uciekając przed
lodowatym, słonym prysznicem, odskakiwała w głąb
pokładu i wybuchała perlistym, wesołym śmiechem.
Od strony wody widok na San Francisco był przepięk
ny. Na jednym krańcu zatoki okalające ją tam wzgórza
wyglądały tak, jakby wynurzały się wprost z oceanu. Na
przeciwległym brzegu, w słońcu stojącym nisko na
niebie, różowiły się wysokie, smukłe wieżowce.
Zaczął wiać zimny wiatr. Pociemniały wody oceanu.
Podobnie jak aura, nastrój Joshui wyraźnie się pogorszył.
- Czas wracać! - zawołał od steru. - Zrobiło się
późno.
116
SZALEŃSTWO HONEY
- Chciałabym, żebyśmy mogli zostać tu na zawsze!
- rozmarzonym głosem odkrzyknęła Honey.
Wykonali zwrot i zaczęli płynąć w stronę brzegu.
W promieniach zachodzącego słońca wieżowce okalają
ce zatokę stały się czerwone, podobnie jak fale. Widok
był niesamowity. Wydawało się, że jacht płynie przez
morze ognia.
Joshua też niechętnie wracał na ląd. Na wodzie zawsze
czuł się lepiej, swobodniej. Dlatego zaproponował Honey
żeglarską wyprawę.
- To był piękny dzień - powiedziała. Z toni połys
kującej czerwienią wyskoczył delfin. Na ten widok
Honey roześmiała się głośno, a potem z rozpromienioną
twarzą zwróciła się w stronę Joshui.
Patrzył na nią uważnie. Teraz wiedział na pewno, że
już kiedyś spotkał tę zdumiewającą kobietę. Ale gdzie?
Kiedy? Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć.
- Spójrz, tam jest jeszcze jeden! - zawołał po chwili.
Oczom Honey ukazała się zgrabna sylwetka drugiego
delfina.
- Kiedy byłem mały, jeździłem na rowerze do przy
stani i przyglądałem się bogatym dzieciom wyruszającym
z rodzicami na żeglarskie wyprawy. Nawet nie przyszło
mi wtedy do głowy, że kiedyś będę miał własny jacht.
- Jest śliczny.
- Tak. Ma doskonałą konstrukcję. Kadłub z włókna
szklanego tnie wodę jak brztwa.
- Pięknie wykończony - chwaliła dalej Honey. - Wszy
stkie drewniane elementy są idealnie wypolerowane.
- Sam je konserwuję. Lubię pracę na łodzi. To
wspaniały relaks.
Już wcześniej wyjaśnił Honey znaczenie zainstalowa
nych na jachcie supernowoczesnych przyrządów ułat
wiających nawigację. Przyznał się, że miał ochotę wyru
szyć w rejs dookoła świata.
SZALEŃSTWO HONEY
117
- To prawdziwe szczęście, że lubisz żeglarstwo, a nie
na przykład wysokogórską wspinaczkę.
- Dlaczego? - zapytał Joshua.
- Mam lęk wysokości - odparła Honey.
Czy naprawdę jest dla niej ważne, że mają wspólne
zainteresowania? pomyślał.
- Ta łódź jest jedyną kupioną przeze mnie rzeczą,
która daje mi prawdziwe zadowolenie. Siadam przy
sterze i wszystkie problemy zostawiam na brzegu.
- Może powinieneś żeglować częściej. - Twarz Ho
ney nagle spochmurniała.
- Rozumiem. Jeśli nawiązujesz do incydentu w szko
le... - zaczął.
- Nie. - Przysunęła się bliżej i przyłożyła palce do ust
Joshui. - Chcę cieszyć się tą chwilą.
On też tego pragnął. Przycisnął dłoń Honey do swego
policzka i przytrzymał.
- Nie miałbym pretensji, gdybyś nie zgodziła się ze
mną wypłynąć.
- Zależało mi na ponownym spotkaniu - wyznała
drżącym głosem, z którego przebijał strach.
- Osobie o idealistycznym stosunku do życia chyba
trudno zrozumieć takiego człowieka jak ja.
- Sam powiedziałeś, że nie jestem święta.
- W porównaniu ze mną...
- Przedtem byłeś bliższy prawdy. Chcę, aby ludzie
uważali mnie za anioła.
Pokazał Honey dwa wieżowce. Własne. Spodobały się
jej ich smukłe sylwetki.
- A to jest następny hotel. Właśnie go modernizuję.
- Joshua popatrzył w innym kierunku.- Widać stąd już
dobudowaną, wysoką część budynku.
- Piękny. Bardzo nowoczesny - pochwaliła Honey.
- Robi ogromne wrażenie.
- Do tej pory koncentrowałem się prawie wyłącznie
118
SZALEŃSTWO HONEY
na zarabianiu pieniędzy. - Joshua spojrzał na siedzącą
obok kobietę. Jej zdumiewający uśmiech bez przerwy go
podniecał. Teraz, kiedy się zjawiła, zmieni się wszystko,
pomyślał. - Będzie lepiej, jeśli przestanę gadać - dodał.
- Dlaczego? Chcę więcej wiedzieć o tobie - zaprotes
towała Honey. - W jaki sposób stałeś się właścicielem
tego modernizowanego hotelu?
- Wykupiłem akcje, a potem przejąłem go - mruknął.
- W ten sam sposób zdobędę jeszcze tamten. - Wskazał
ręką wysoki budynek.
Wzrok Honey zatrzymał się na hotelu Wyatta. Ze
sztywniała. Zacisnęła zbielałe palce.
Joshua nie zauważył jej reakcji. Z niespodziewaną
mocą wróciły prześladujące go od lat straszne wspo
mnienia. Jako jedenestolatek bawił się dziecinną lokomo
tywą, kiedy nagle ciszę deszczowego, niedzielnego po
ranka rozdarł głośny strzał. Przestraszony chłopiec zbiegł
po wąskich schodach i na widok ojca, dubeltów
ki i rozbitej butelki po whisky, leżących w kałuży krwi,
zaczął strasznie krzyczeć. Rzucił zabawkę, wybiegł
z domu i pędem puścił się w stronę kościoła, żeby
sprowadzić do domu matkę.
Pamiętał okropności szpitala, pogrzeb i własny ból,
gdy matka - po śmierci męża - przestała troszczyć się
o cokolwiek, nawet o własne dziecko. Joshua pamiętał
jeszcze jedną straszną scenę. Jak przerażony, na miękkich
nogach, podchodził do ogromnego biurka Huntera Wyat
ta i prosił o pomoc. Nadaremnie. Do dziś miał jeszcze
w uszach ostry, drwiący śmiech tego człowieka. Człowie
ka, który rzucił mu wtedy prosto w twarz, że - podobnie
jak ojciec-alkoholik - jest i będzie nikim. Zerem.
W oczach Joshui pojawiły się zimne błyski.
- Przejmę hotele Wyatta i sprzedam je lub wybu
rzę, jeden po drugim, tak że nic po nich nie zostanie.
- Wykupujesz akcje?
SZALEŃSTWO HONEY
119
- Tak. W gruncie rzeczy zależy mi na zniszczeniu nie
budynków, lecz samego Wyatta.
- Dlaczego? - zdławionym głosem spytała Honey.
- Z zemsty. Jako młody chłopak poprzysięgłem sobie, że
go zabiję. Musiało upłynąć sporo czasu, zanim zrozumiałem,
że to nie jest żadne wyjście. Lepiej mścić się powoli.
- Dlaczego pragniesz zemsty? Co złego zrobił ci ten
człowiek? Chcesz go zniszczyć? A pomyślałeś o jego
rodzinie? O żonie? O dzieciach?
- Oni mnie nic nie obchodzą.
- Przecież to są istoty ludzkie. Podobnie jak ty.
- Honey odsunęła się od Joshui. - Zostaw w spokoju
Huntera Wyatta - powiedziała z naciskiem.
- Co ty wygadujesz?! Oszalałaś?
- Zrób to nie dla mnie, lecz dla samego siebie...
- W szeroko rozwartych, przerażonych oczach młodej
kobiety Joshua zobaczył ból. - Daj spokój temu człowie
kowi - powtórzyła. - Zajmij się własnym życiem.
- Nie wiesz, o co prosisz! - wykrzyknął głośno.
Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że nie powinien
reagować tak ostro i obnażać się przed swą towarzyszką.
Honey Rodriguez była przecież miłą, słodką kobietką,
altruistycznie nastawioną do całego świata, niezdolną
pojąć skutków nienawiści wyrytej w psychice człowieka.
Pewnie przeraził ją, tak szczerze przyznając się do swych
odczuć i zamierzeń. Otworzył usta, żeby wyjaśnić Honey,
dlaczego nigdy nie zrobi tego, o co ona go prosi, gdy nagle
odezwał się na jachcie pokładowy alarm radarowy.
Znajdowali się na kolizyjnym kursie z gigantycznym
jachtem, który z wielką szybkością pruł wprost na nich,
zdając się w ogóle nie dostrzegać niewielkiej łodzi!
Joshua zobaczył nagle przed sobą wysoką ścianę
wody. Zacisnął ręce na sterze.
Potężna fala zastopowała żaglówkę. Łódź przechyliła
się na bok. Przez pokład zaczęła przelewać się woda.
120
SZALEŃSTWO HONEY
Potężny jacht płynął nadal wprost na nich!
Gdy do Joshui dotarła myśl, że zaraz zostaną staranowani,
wziął Honey w ramiona, żeby osłonić ją własnym ciałem.
W ostatniej sekundzie sternik wielkiego jachtu zo
baczył, co się dzieje. Wykonał spóźniony manewr.
Kolos przepłynął tuż obok. Dzieliły ich centymetry.
Cudem uniknęli katastrofy.
Joshua puścił Honey i długo patrzył na odpływający
jacht. Ci dranie musieli być pijani lub naćpani! pomyślał
z gniewem.
Niewiele brakowało, a zabiliby załogę małej łodzi. To
znaczy jego i Honey. Na myśl, że mogło stać się jej coś
złego, zrobiło mu się ciemno przed oczyma.
Zapomniał o Hunterze Wyatcie.
Włączył automatycznego pilota i wyciągnął ręce do
Honey.
Jak przerażone dziecko wtuliła się w ramiona Joshui.
- Trochę się zlękłam - przyznała się cicho.
Czuł, jak drży w jego objęciach. On sam też trząsł się
jak galareta po tym niesamowitym przeżyciu.
- Już po wszystkim - szepnął. - Pierwszy raz w życiu
przydarzyło mi się coś takiego. Ale udało się nam
uratować. Jesteśmy zdrowi i cali.
- Zdrowi i cali - szczękając zębami powtórzyła
Honey. Nadal tuliła się do Joshui.
Poczuł przypływ pożądania. Z trudem się opanował.
Rozwarł ramiona i puścił Honey.
- Opowiedz teraz coś o sobie - poprosił, zmieniając
temat.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Zacznij od samego początku. Jestem
przekonany, że byłaś ślicznym dzieckiem.
Fala spowodowana przez przepływającą w pobliżu
inną łódź zakołysała jachtem. Joshua przytrzymał Honey
i pomógł jej zachować równowagę.
SZALEŃSTWO HONEY
121
- Nieznośnym.
- Biednym?
- Nie. Bogatym. Mieliśmy domy, służbę, jachty
i samochody.
- A więc byłaś szczęśliwa.
- Nie. - Spojrzała uważnie na Joshuę. - Powinieneś
wiedzieć, że pieniądze to nie wszystko. Mogą nie mieć
większego znaczenia.
- Mają, jeśli się ich nie posiada.
- Umarła mi matka - ciągnęła Honey. - Ojciec ożenił
się ponownie. Mój brat bardzo to wszystko przeżył.
A ojciec, zamiast mu pomóc, przyczynił się do tego, że
chłopak opuścił dom. Tata nie zwracał na mnie uwagi
albo znęcał się nade mną.
- W jaki sposób?
Joshui wydawało się, że w oczach Honey ponownie
zobaczył strach.
- Wolę o tym nie mówić. - Przez chwilę milczała.
- Kiedy brat odszedł, byłam nieszczęśliwa. Nie udało mi się
go odszukać. W stosunku do ojca i macochy przyjęłam
buntowniczą postawę. Wyszłam za mąż - rozmyślnie - za
człowieka, którego ojciec nie akceptował. Z tego powodu
zostałam wykluczona z rodziny. Do śmierci Mike'a żyłam
dość szczęśliwie. Później zaczęły się kłopoty wychowawcze
z Mariem. Ponownie usiłowałam odszukać brata. Bezskute
cznie. Żadnego śladu. Jakby zapadł się pod ziemię...
- Co było potem?
- Zatrzymałam Maria przy sobie. Może dlatego, że
przypomina mi brata, którego ignorował ojciec. Był zbyt
zajęty robieniem pieniędzy i zaspokajaniem zachcianek
swojej młodej żony. Czasami myślę, że większość do
tychczasowego życia spędziłam na próbach naprawiania
krzywd powstałych w dzieciństwie.
- Od śmierci ojca moje życie stało się wendetą
- wtrącił Joshua.
122
SZALEŃSTWO HONEY
- Dlaczego?
Znów przypomniał sobie ojca leżącego w kałuży krwi.
- To było dawno temu - powiedział z goryczą. -I nie
powinno już mieć żadnego znaczenia.
- Ale ma.
- Tak. Ojciec był dla mnie dobry. Wciąż przeżywam
jego śmierć.
- Może energiczniej powinieneś zwalczać przykre
wspomnienia. Twój ojciec nie chciałby, żebyś przez całe
życie cierpiał z jego powodu.
Joshua popatrzył na Honey.
Wyglądała uroczo. Pociągająco.
- Nie umiem pozbyć się goryczy. Latami tkwi we
mnie i przeżera od wewnątrz jak kwas.
Wyciągnął rękę i dotknął głowy Honey. Nie mógł się
powstrzymać.
- Joshua, musisz wyplenić w sobie złe uczucia.
I zastąpić je dobrymi - powiedziała przytłumionym
głosem.
- To trudne. - Ręka, którą gładził włosy Honey, nagle
znieruchomiała. - A zresztą jeśli tak postąpię, przestanę
odczuwać cokolwiek. Stanę się pusty.
- Nie chcesz kochać...?
W głosie Honey wyczuł rozgoryczenie i ból.
- Miłość jest jak hak wbity w serce. Wcześniej
czy później rozerwie je na strzępy - oświadczył po
nuro.
- Dlaczego chciałeś spotkać się ze mną? - spytała
półgłosem.
- Bo bardzo cię pragnę. - Wpił palce w ramiona
Honey i przyciągnął ją do siebie.
- A więc nic się nie zmieniło. - Westchnęła głęboko.
- Czemu chcesz komplikować coś, co jest bardzo
proste i co nam obojgu może sprawić przyjemność?
- Joshua, nie potrafię żyć tak jak ty, sycąc się
SZALEŃSTWO HONEY
123
nienawiścią. - Przesunęła lekko palcami po jego poli
czku.
- Może wcale nie będziesz musiała żyć w taki sposób.
- Aż sam się zdziwił, słysząc przekonanie w swym głosie.
- Jestem ci potrzebna tylko na jedną noc lub na dwie.
To chciałeś powiedzieć?
Kiedy nie zaprzeczył, oczy Honey zasnuły się mgłą.
Odjęła dłoń od twarzy Joshui.
- Jeśli to jest twoja najlepsza oferta, więcej do mnie
nie dzwoń. Nigdy.
Roześmiał się gardłowo, nieprzyjemnie.
- Pożądasz mnie tak samo, jak ja ciebie.
- Tak - przyznała spokojnie. - Ale za każdym razem,
kiedy mnie dotykasz, wbijasz hak w moje serce. A ja mam
dość cierpienia. Puść mnie. Proszę.
Brać albo być branym, przypomniał sobie Joshua.
Zacisnął ręce wokół talii Honey.
Usiłowała się wyswobodzić.
- Och, skąd u ciebie ten straszny egoizm i aż taka
brutalność? Uważasz, że jesteś jedynym pokrzywdzonym
człowiekiem na świecie? Przez całe życie łaknęłam
miłości. Po śmierci matki i zniknięciu brata poczułam się
ogromnie samotna.
On też był samotny.
- Przecież wyszłaś za mąż - mruknął.
- Tak. Ale, niestety, nie potrafiłam pokochać Mike'a.
Mimo że był człowiekiem bardzo dobrym i przyzwoitym.
-
Do diabła, przestań wreszcie porównywać mnie ze
swoim szlachetnym mężem! - Joshua miał ochotę roze
rwać sztormowy kombinezon Honey, przyprzeć ją do
ściany i całować tak mocno i długo, aż zacznie błagać,
żeby ją posiadł.
- Joshua, mówiąc o kochaniu, nie miałam na myśli
wyłącznie miłości do człowieka idealnego. Sądzę, że
ciebie potrafiłabym pokochać. Jeśli jednak nie chcesz
124
SZALEŃSTWO HONEY
wykrzesać z siebie choć odrobiny uczucia, bądź tak dobry
i pozwól mi odejść.
On ma być dobry? Roześmiał się oschle.
Brać albo być branym. Wykorzystywać albo być
wykorzystywanym. Oto dewiza życiowa Joshui Camero
na.
Bez zbędnych słów przyciągnął Honey do siebie
i z zapamiętaniem zaczął całować mocno i namiętnie,
domagając się pełnej uległości.
Jacht zakołysał się na falach.
- Puść mnie - poprosiła Honey.
Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale gdy zobaczył
jej przerażone oczy, zdał sobie sprawę z tego, że nie
powinien w tej sytuacji stosować swoich zasad.
Stało się coś przedziwnego. W niewytłumaczalny
sposób dobroć tej kobiety złagodziła jego nienawiść.
Lekko rozluźnił uścisk. Honey błyskawicznie wyrwała
się i schroniła pod pokładem, gdyż zaczęła się bać Joshui.
Niech teraz sam, bez jej pomocy, steruje i męczy się
z żaglami, wprowadzając łódź do przystani, postanowiła.
Zaszło słońce. Zapanowała ciemność. Joshua zapalił
światła pozycyjne. Było mu coraz zimniej. Po pewnym
czasie poczuł, że przemarzł. Na wskroś.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Przez dwa tygodnie ciągnące się w nieskończoność
Honey ani razu nie widziała Joshui. Myślała o nim bez
przerwy.
Ten dzień był jeszcze gorszy niż poprzednie. Mario
nieumyślnie wypuścił z mieszkania papugę. Po długich
poszukiwaniach Honey odnalazła Szmaragda. Siedział
wysoko na gałęzi jabłonki i nie miał najmniejszej ochoty
wracać do domu.
Trzeba było złapać papugę przed zapadnięciem zmro
ku. Do wykonania tego zadania Honey przygotowała
specjalny sprzęt. Najpierw wyciągnęła drabinę. Potem
zabrała z domu klatkę, narzutę na łóżko i parę rękawi
czek. Zaniosła to wszystko pod drzewo. Niestety, brako
wało jej jednej, najważniejszej rzeczy: siatki. Zawieru
szyła się gdzieś przy przeprowadzce.
Honey oparła drabinę o pień jabłonki. Wątłe drzewo
rosło tuż przy stromej krawędzi wysokiego wzgórza.
Kiedy spoglądało się w dół, jadące samochody wyglądały
jak dziecinne zabawki.
Honey weszła na pierwszy szczebel drabiny. Zatrzęsły
się gałęzie. Wystraszona papuga z wrzaskiem przeniosła się
na inny konar. Honey stanęła na drugim szczeblu drabiny
i spojrzała w dół. Miała pod sobą przepaść. Zakręciło się jej
w głowie. Tymczasem Szmaragd nie próżnował. Rozpoczął
działania obronne. Zaczął bombardować wrogie siły
kawałkami jabłek. Tej amunicji miał pod dostatkiem.
Skrzeczał przy tym przeraźliwie. Honey zrobiło się słabo.
126
SZALEŃSTWO HONEY
Mario zostawił Tinę na werandzie i podszedł do
jabłonki. Papuga obrzuciła go natychmiast porcją ogryz-
ków.
- Przytrzymaj drabinę - poleciła Honey roześmiane
mu chłopcu.
Usłyszeli dzwonek telefonu. Mario pobiegł do do
mu. Honey została na drabinie. Za każdym razem, gdy
tylko spoglądała w dół, dostawała zawrotu głowy.
Wrócił Mario.
- Do ciebie. - Podał Honey bezprzewodowy aparat.
Zeszła z drabiny i stanęła pod drzewem.
- Cecilio, kochanie, nie zgadniesz, co się stało
- z ożywieniem mówiła Astella. - Dzwonił Joshua
Cameron. Obiecał, że odsprzeda nam wszystkie swoje
akcje hoteli Wyatta. Po niskiej cenie. Takiej, jaką
będziemy w stanie zapłacić.
- Nie do wiary! - zdumiała się Honey. - Dwa
tygodnie temu błagałam go o to. Odmówił.
- Widocznie zmienił zdanie. Może zrobił to pod
twoim wpływem.
Serce Honey zabiło żywiej. Czyżby Joshua uczynił to
dla niej?
- Wygrałyśmy, Cecilio - z tryumfem oświadczyła
macocha. - Kończ swoją grę. I wracaj do rodzinnego
domu. Ojciec jest chyba z ciebie zadowolony. Nakazuje
ci zerwać natychmiast wszelkie kontakty z Cameronem.
Przenosząc się do domu, możesz zabrać ze sobą Maria
- dodała wspaniałomyślnie.
- A co będzie, jeśli Joshua zmieni zdanie? - spytała
Honey.
- Nie zmieni. Chyba że odkryje twoją prawdziwą
tożsamość. Musisz szybko opuścić Telegraph Hill, bo
wszystko popsujesz.
Mam rozstawać się z Joshuą? z żalem pomyślała
Honey. Teraz, gdy, być może, zaczynało mu na niej
SZALEŃSTWO HONEY
127
zależeć? Cała jej radość nagle się ulotniła. Odniesione
zwycięstwo miało gorycz piołunu.
- Masz chyba rację - smutnym głosem powiedziała
do Astelli.
- Czemu się nie cieszysz? - zapytała zdumiona
macocha. - Powinnaś szaleć z radości! Jestem przeko
nana, że ojciec wybaczy ci mieszanie się w jego spra
wy.
Kiedy Astella skończyła rozmowę, Honey odrucho
wo spojrzała w górę. W oknach Joshui na piętrze
zaciągnięto zasłony. Już nigdy go nie zobaczę, pomyś
lała zgnębiona. Od strony stoku dobiegły ją odgłosy
kroków. Po drewnianych schodach szedł w dół jakiś
mężczyzna. Joshua!
Miał na sobie czarne spodnie i czarną, jedwabną
koszulę. Z jego oczu promieniowała serdeczność. Honey
odetchnęła z ulgą. Miała ochotę rzucić się w ramiona tego
wspaniałego mężczyzny.
Była szczęśliwa? Miała już to, czego pragnęła?
Nie. Wprawdzie ojciec darował teraz łaskawie, po
latach, istnienie Mike'a, ale nigdy nie wybaczy uczucia do
Joshui.
Spojrzała mu w oczy i wszystko inne przestało się
liczyć. Istniał tylko on.
- Chyba przyda ci się pomoc - stwierdził. - Mam
siatkę.
- Jesteś genialny! - wykrzyknęła.
Mario wrócił do Tiny. Heather, która nadeszła chwilę
po ojcu, dołączyła do młodych na werandzie. Honey
i Joshua zostali sami pod drzewem.
- Brakowało mi ciebie - powiedział.
W zielonych oczach Honey zapaliły się zalotne iskie
rki.
- Nie patrz tak na mnie. Przekonałaś się już, że to
niebezpieczne.
128
SZALEŃSTWO HONEY
- Och, Joshua, i pomyśleć, że chciałam, żebyśmy się
więcej nie spotykali...
- Rozumiem twoje rozterki. - Jego głos brzmiał teraz
miękko. - Kiedy jestem z tobą, przeżywam prawdziwe
piekło. Lecz gdy cię nie ma, jest jeszcze gorzej.
Honey przytrzymała drabinę. Joshua wdrapał się po
niej wysoko na drzewo i złapał papugę.
Trzej turyści idący właśnie Filbert Steps nagrodzili ten
wyczyn głośnymi brawami. Joshui udało się zarzucić
siatkę na Szmaragda w chwili, gdy ptak rozpostarł już
skrzydła i szykował się do lotu na wysoką sosnę. Potem,
omotany, awanturował się głośno i miotał jak szalony.
W mieszkaniu Honey wypuściła uciekiniera. Papuga
usiadła na swojej żerdzi i tęsknym wzrokiem patrzyła na
jabłonkę.
- Należy ci się moja dozgonna wdzięczność. Nie
wiem, jak dziękować - zwróciła się Honey do Joshui.
- Nie wiesz, co zrobić? Daj mi jeszcze jedną szansę
- powiedział poważnym tonem. - Jesteś wspaniała.
Dobra, miła, uczciwa...
Z twarzy Honey odpłynęła krew.
- Jest coś, co muszę ci powiedzieć - szepnęła zbiela
łymi wargami.
- Zrobisz to kiedy indziej. Teraz nie psujmy sobie
nastroju. Długo czekaliśmy na taką chwilę. Zbyt długo...
Miał rację.
Usta Joshui spoczęły na wargach Honey. Całował ją po
swojemu. To znaczy mocno i zachłannie. Podniecająco.
Wprost z windy weszli do hotelowego baru, znaj
dującego się na pięćdziesiątym piętrze. Honey, wsparta
na ramieniu Joshui, miała na sobie jedwabną, zieloną
suknię. Płonęły jej policzki i błyszczały oczy. Wiedziała,
że ten wieczór zapamięta na zawsze.
Ujrzała nagle wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę,
SZALEŃSTWO HONEY
129
idącego w ich kierunku. Rozpoznała go bez trudu. Johnny
Midnight trzymał pod pachą plik dokumentów, a w ręku
szklankę whisky, w której pobrzękiwały kostki lodu.
Spojrzał znacząco na nadgarstki Honey. Na wspo
mnienie ich pierwszego spotkania krew uderzyła jej do
głowy.
- A to niespodzianka - powiedział z uśmiechem
i zwrócił się do Joshui: - Przejrzyj te papiery przed
rozmową z panią Wyatt.
Honey w milczeniu patrzyła na obu mężczyzn. Parali
żował ją strach.
- Dziękuję, że je przyniosłeś - odparł Joshua. - Omó
wimy wszystko jutro z samego rana.
Johnny nie ruszał się z miejsca.
- Nie przedstawisz mnie swojej znajomej? - zapytał.
- Johnny Midnight, mój prawnik. Honey Rodriguez.
- Miło mi poznać panią. - Johnny Midnight skłonił
lekko głowę i ujął lodowatą dłoń młodej kobiety. Usiło
wała szybko wyswobodzić rękę, lecz ją przytrzymał. - To
na pewno pani jest nową sąsiadką szefa.
- Nie umizguj się, Johnny - warknął Joshua. - Pani
Rodriguez jest wyłącznie moją znajomą. Zupełnie wyjąt
kową osobą.
- Już zdążyłem to zauważyć. - Przystojny prawnik
wzruszył lekko ramionami. - Zapraszam was na drinka.
Och, tylko nie to, pomyślała przerażona Honey.
Popatrzyła z obawą w ciemne oczy Johnny'ego Midnigh-
ta.
- Masz ochotę czegoś się napić, Honey? - zapytał
Joshua.
W milczeniu skinęła głową.
- Od chwili poznania pani mój szef bardzo się zmienił
- odezwał się Johnny, patrząc jej prosto w oczy.
Usiedli przy stoliku. Honey opuściła wzrok i wzięła
Joshuę za rękę. Spojrzał na nią z czułością.
130
SZALEŃSTWO HONEY
Scena ta nie uszła uwagi Johnny'ego.Zamówił drinki.
- Kiedy szef się przyznał, że ma nową przyjaciółkę,
do głowy mi nie przyszło, iż to może być pani - odezwał
się po chwili. - To znaczy kobieta podobna do pani
- poprawił się szybko.
Honey była blada jak ściana. Zrobiła nerwowy ruch
ręką i potrąciła wysoką świecę palącą się na stoliku.
Zanim świecznik się przewrócił, złapał go Johnny.
- Droga pani, niebezpiecznie jest igrać z ogniem
- stwierdził cierpkim tonem. Zdmuchnął płomień świecy.
- Ledwie ubłagałem Honey, żeby tu dziś ze mną
przyszła, a ty ją straszysz - z wyrzutem powiedział
Joshua.
- Nie miałem takiego zamiaru - tłumaczył się Mid
night.
- Ona wie, że jest bezpieczna. Nie musi się mnie
obawiać - dodał Joshua.
- Może wobec tego powinna bać się samej siebie
- padł enigmatyczny komentarz ze strony Johnny'ego.
- Do licha, co ty wygadujesz? O co ci chodzi?
Prawnik zbył milczeniem pytanie Joshui i nachylił się
do Honey.
- Cameron to facet bardzo niebezpieczny. Trzeba
grać z nim w otwarte karty - powiedział ostrzegawczym
tonem.
Spojrzała na niego wylękniona. Z przerażenia odjęło
jej mowę.
Widząc, co dzieje się z Honey, Joshua się rozzłościł.
- Co to wszystko ma znaczyć? - Objął dziewczynę
ramieniem. - Czy wy się znacie? - zapytał pode
jrzliwie.
- Nie... - Honey nie mogła teraz wyjawić mu prawdy
o sobie.
- Zatańczysz? - zapytał Joshua, gdy zaczęła grać
orkiestra.
SZALEŃSTWO HONEY
131
- Chętnie - odparła, zadowolona, że odejdzie od
stolika i napięta atmosfera rozluźni się.
Wpatrzeni w siebie, tańczyli powoli, w rytm sen
tymentalnej melodii. Pożądali się jak nigdy przedtem.
Joshua pociągnął Honey w ciemny koniec sali. Pod
niósł jej rękę do ust.
Przeszył ją nagły dreszcz. Czy człowiek tak bez
względny jak Joshua Cameron naprawdę potrafi się
zmienić?
- Lękasz się mnie? - zapytał.
- Staram się ciebie nie bać - odparła z wymuszonym
uśmiechem.
- Ciągle mi się zdaje, że już wcześniej gdzieś się
spotkaliśmy. Jestem tego niemal pewny.
Honey odwróciła wzrok. Zaczęła drżeć.
- Może w poprzednim życiu - odrzekła drętwymi
wargami.
- Nie - zaprzeczył. - W tym.
- Przecież w żaden sposób nie potrafiłabym cię
zapomnieć -powiedziała wymijająco, lecz zgodnie z pra
wdą.
- Ja też nie. I to jest zdumiewające. Nie przejmuj się,
kiedyś na pewno sobie przypomnę. - Dotknął ustami
warg Honey.
Zwyciężyło pragnienie zbliżenia. Honey zarzuciła
ręce na szyję Joshui. Chciała być z nim. Teraz. Za
wsze.
- Chodźmy stąd. - Pociągnął ją do wyjścia.
Właśnie w barze zaczynał się występ pięknej, złoto
włosej kobiety.
- Dobrze śpiewa - powiedziała Honey, gdy znaleźli
się w pustej windzie. Chciała skierować rozmowę na
neutralne tematy.
- Tak. To Lacy. Stara znajoma. Przedstawię was
kiedyś sobie, ale teraz załatwiam jej wyjazd z kraju.
132
SZALEŃSTWO HONEY
Swego czasu Lacy była wielką miłością Johnny'ego
Midnighta.
- I co się stało?
- To co zwykle. - Głos Joshui był przesycony
goryczą. - Rzuciła go dla bogatego mężczyzny. Dla
ówczesnego szefa Johnny'ego. Wiedziała, że Johnny nie
ma za grosz zaufania do Sama Douglasa i uważa go za
nieuczciwego człowieka. Zdradziła mojego przyjaciela.
- W jaki sposób?
- Okłamała. A teraz on ją nienawidzi. Sama za
mordowano, urząd podatkowy zamroził jego finanse,
a Lacy jest przekonana, że morderca męża zamierza zabić
także i ją. Pomagam jej wyjechać z kraju, nie mówiąc nic
o tym Johnny'emu.
- Dlaczego?
- Już ci mówiłem. Pała nienawiścią do Lacy.
- Czy... czy bardzo go okłamała? Czy to było coś
strasznego?
- Johnny tak uważa. A liczą się tylko jego odczucia.
Honey wcisnęła się w ciemny kąt windy. Bała się, że
Joshua odczyta z jej twarzy, że ona też kłamie. Powinna
mu wyjawić, kim jest naprawdę. Walczyła z narastającą
paniką.
Joshua wyczuł niepokój Honey. Przyciągnął ją do
siebie i mocno pocałował.
Uniosła rękę i położyła na jego ramieniu.
- Kocham cię - szepnęła.
Joshua przycisnął Honey do piersi. Nie potrafił wydo
być z siebie ani słowa. Wargi błądzące po jej szyi były
delikatne i gorące.
O Boże, muszę powiedzieć mu prawdę! pomyślała
z westchnieniem. Lecz kiedy głodne męskie wargi od
nalazły jej usta i pocałunki stały się bardziej namiętne,
uprzytomniła sobie, że nie potrafi tego zrobić.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Joshua wracał na Telegraph Hill, brawurowo prowa
dząc sportowy wóz. Zatrzymał go przed garażem. Wyłą
czył silnik. Pchnął Honey na skórzane siedzenie, natarł na
nią całym ciałem i wpił się w jej usta.
- Heather wyjechała do matki - powiedział.
Uruchomił automat otwierający drzwi. W garażu
otoczyła ich ciemność. Byli wreszcie sami. Znów zaczął
pieścić Honey. Czuła narastające w nim szaleństwo.
- Chodźmy na górę - szepnął.
Półprzytomni, objęci, stanęli w holu u stóp spiralnych
schodów. Honey popatrzyła na strumień księżycowego
światła wlewającego się przez okno. W srebrzystej
poświacie wiszące na ścianach obrazy nagle ożyły,
sprawiając niesamowite, złowrogie wrażenie. Honey
ogarnął lęk.
Wróciła też świadomość. Stał przy niej Joshua Came
ron. Wróg jej rodziny. Wszystko, co stało się od chwili,
w której go poznała, było czystym szaleństwem.
Nie odrywał wzroku od pobladłej twarzy Honey.
- Ogromny ten twój dom - powiedziała. - Czuję się
w nim nieswojo.
- Przeżywałem tu ciężkie chwile - powiedział cicho.
- Też byłam samotna - wyznała. - Od wielu lat.
- Teraz masz mnie - oświadczył z naciskiem. Przyga
rnął Honey do siebie i zaczął całować. Upłynęło sporo
czasu, zanim znów się odezwał: - Moja sypialnia mieści
się na czwartym piętrze. Mamy, na szczęście, windę.
134
SZALEŃSTWO HONEY
- Nie będzie nam potrzebna. - Honey wbiegła na
schody. Zatrzymała się na podeście pierwszego piętra
przed wspaniałą rzeźbą nagiej kobiety.
- Piękna - szepnęła.
- Tak - przyznał Joshua, stając tuż obok. - I zmys
łowa. Nigdy nie widziałem tak namiętnej kobiety.
Przycisnął Honey do barierki przy schodach. Rozpiął
sukienkę. Miękki jedwab zsunął się bezszelestnie na
podłogę.
Kiedy Joshua zaczął się jej przyglądać, ze śmiechem
pochyliła się i zdjęła pantofle. Dalej biegła po schodach boso.
Zdyszani, znaleźli się wreszcie na ostatnim piętrze.
U ich stóp znajdowały się spiralne schody.
- Nie boisz się? - zapytał Joshua. - Mówiłaś, że masz
lęk wysokości.
- Postanowiłam zacząć prowadzić niebezpieczne ży
cie. Jest znacznie ciekawsze.
Dotknął ramiączek biustonosza i zsunął je na krągłe
ramiona.
- Nie zrobię ci krzywdy - szepnął.
Och, z pewnością zrobisz, pomyślała. Być może nawet
mnie zniszczysz. Ale dla Honey dzisiejszego wieczoru
liczyło się tylko pożądanie, które owładnęło nią bez
reszty. Mimo że Joshua był człowiekiem, który tylko brał,
nic w zamian nie dając. Mimo że przed takimi ludźmi jak
on zawsze uciekała. Dostrzegł wahanie w oczach Honey
i odczytał je właściwie. Na jego wargach ukazał się pełen
goryczy uśmiech.
Gdy przysunęła się i zarzuciła mu ręce na ramiona,
przez chwilę stał nieruchomo. Potem popatrzył badawczo
w szeroko rozwarte, zielone oczy. Oprócz zwątpienia
i obawy dojrzał w nich coś jeszcze: czułość. Poruszyło go
to do głębi.
Bez słowa zaczął się rozbierać. Po chwili oboje, nadzy,
leżeli obok schodów na puszystym dywanie.
SZALEŃSTWO HONEY
135
To, co się działo potem, w niczym nie przypominało
Honey żadnych dotychczasowych doznań. Było czymś
nadzwyczajnym. Cudownym. Teraz wiedziała już na
pewno, czego chce od życia.
Pragęła Joshui. Joshui. Joshui. Niczego więcej.
Kiedy osiągnęła szczyt uniesienia, owinęła ręce wokół
jego szyi i na męskiej piersi zdusiła krzyk rozkoszy.
Potem, gdy ze szczęścia zaczęła łkać bezgłośnie,
trzymał ją mocno, blisko siebie. Zastanawiał się, czy nim
też wstrząsnęło ostatnie przeżycie. Gdyby nawet tak było,
nie przyznałby się do tego. Nawet przed samym sobą.
Honey wiedziała, że Joshua miał wiele kobiet. Że być
może wcale nie zmieni swego stosunku do życia i pozo
stanie człowiekiem bezlitosnym dla słabszych. I kiedy
dowie się, kim ona jest, jego sympatia przerodzi się
w nienawiść.
Gdy zasnął, leżała długo z otwartymi szeroko oczyma.
Nad ranem ubrała się po cichu i wyszła. Była zroz
paczona. Wiedziała, że kiedy Joshua dowie się, iż ma do
czynienia z Cecilia Wyatt, na zawsze odwróci się od niej.
Spojrzawszy na ogromny szmaragd skrzący się na
czarnym aksamicie w wytwornej witrynie sklepu jubilera,
Joshua natychmiast zdecydował się na zakup wspaniałe
go klejnotu. Kartą kredytową zapłacił gigantyczną sumę,
nie mrugnąwszy nawet okiem. Spieszył się na spotkanie
z Astellą Wyatt, ale kiedy jego wzrok padł na leżący
w witrynie pierścionek, wiedział, że musi go natychmiast
mieć.
Zazwyczaj kupował kobietom biżuterię jako prezent
pożegnalny. Tym razem miało być inaczej. Przede
wszystkim dlatego, że miał do czynienia z wyjątkową
kobietą. Przypomniał sobie doznania ubiegłej nocy
i znów poczuł przypływ pożądania. Honey Rodriguez
miała na niego niesamowity wpływ. Wiedział, że nie
136
SZALEŃSTWO HONEY
może bez niej żyć. Zawładnęła nie tylko jego ciałem, lecz
także duszą. W niewytłumaczalny dla siebie sposób
uwolnił się od nienawiści, która kierowała jego dotych
czasowym życiem. Przepełniało go teraz inne uczucie.
Jakie? Nieważne, jak je nazwać. W każdym razie Joshua
Cameron wiedział, że poprosi Honey, aby została jego
żoną.
Tak więc, idąc na spotkanie z Astellą Wyatt, niósł
w kieszeni zaręczynowy pierścionek. Miał też przy
sobie akta, które dał mu Johnny. Przed odsprzedaniem
pliku akcji hoteli Wyatta musiał wyjaśnić kilka szcze
gółów.
Zatrzymał się na schodach prowadzących do głów
nego wejścia ogromnego hotelu. Na masztach powiewały
flagi z emblematem Wyatta. Joshua nie był w stanie
podnieść wzroku i spojrzeć na znienawidzone chorągie
wki, które nadal będą zdobiły wytworną fasadę im
ponującego budynku. Hotelu, będącego niegdyś dumą
jego ojca.
To Hunter Wyatt doprowadził go do bankructwa.
Przejął hotel. Zrujnował rodzinę Cameronów. Ale Joshua
postanowił przestać o tym myśleć i nie szukać zemsty.
Dzięki Honey Rodriguez stał się innym człowiekiem.
To ona prosiła go, aby nie doprowadzał do bankructwa
Huntera Wyatta.
Podchodził do drzwi wejściowych hotelu, gdy nagle
zobaczył na pobliskim parkingu dziwaczny, znajomy
zielony samochód, jak zwykle krzywo ustawiony przez
właścicielkę.
To była Bomba Honey Rodriguez. Uradowany, zapo
minając o umówionym spotkaniu, zbiegł po schodach
i ruszył w stronę wozu. Jak zwykle, nie był zamknięty.
I jak zwykle wypełniony mnóstwem rzeczy. Po ślubie
będzie chyba musiał zatrudnić ze dwóch ludzi do zamy
kania drzwi wozu Honey i włączania alarmu, pomyślał.
SZALEŃSTWO HONEY
137
Uśmiechnął się na widok leżących na przednim siedzeniu
kilku papierków po czekoladowych batonikach.
Upłynął czas, na jaki Honey zostawiła samochód.
Joshua wrzucił do parkometru następne monety. Zaczął
przechadzać się wokół samochodu. Właścicielki nigdzie
w pobliżu nie było.
Postanowił, że zaraz po rozmowie z Astellą Wyatt
wróci na parking i poczeka na Honey. Marzył o chwili,
w której się jej oświadczy.
Znów znalazł się na hotelowych schodach. I nagle
ujrzał przed sobą idącą w dół Honey. Zobaczyła go
i zatrzymała się. Była blada. Wyglądała na przestraszoną.
Zastanawiał się, dlaczego.
Uniosła okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się
ciepło. Tym swoim wspaniałym, niepowtarzalnym
uśmiechem, który tak zachwycał Joshuę.
Dziś jednak uśmiech ten sprawił, że Joshua Cameron
stanął jak wryty. Zamarło mu serce. Nagle uzmysłowił
sobie, skąd zna stojącą przed nim kobietę i kim ona
naprawdę jest!
Miał przed oczyma szpitalną poczekalnię, nieatrakcyj
ną dziewczynę z turbanem na głowie, leżące przed nią
papierki po czekoladowych batonikach i jej ciepły
uśmiech. To była Cecilia Wyatt.
Stała teraz przed nim.
Czemu wcześniej nie przypomniał sobie tamtej sceny?
Dlaczego wcześniej nie odkrył oszustwa?
Honey podeszła do Joshui, lecz on się cofnął. Nie
uścisnął wyciągniętej ręki, która zawisła w powietrzu.
Ta kobieta bezwstydnie go oszukała! Zmieniła wy
gląd. Zbliżyła się do niego. Z całą premedytacją uwiodła.
Wszystko, co robiła, było z góry ukartowane. A on -jak
ostatni idiota - dał się podejść, okłamać, omamić. I, co
najgorsze, zakochał się w tej podłej, wyrachowanej
kobiecie!
138
SZALEŃSTWO HONEY
Schwycił ją za ramię.
- Joshua, co się stało? - spytała zdziwiona.
- Pytasz, co się stało? - wybuchnął gniewem, przy
pierając ją do ściany hotelowego budynku. - Ty mi to
powiesz, Cecilio!
Zamknęła oczy. Przez jej bladą twarz przebiegł skurcz
bólu.
Joshua był nieprzytomny z wściekłości. Ta kobieta
okazała się lepsza od niego. Wygrała!
- Spisałaś się znakomicie! - wykrzyknął z furią.
- Twoje wczorajsze wieczorne przedstawienie było popi
sem aktorskim najwyższej klasy!
Spod okularów Honey pociekły łzy.
- To nie tak, Joshua! Nie tak! Kocham cię! Naprawdę!
- Kłamiesz! - wykrzyknął z rozdartym sercem. Bo
teraz wiedział już na pewno, że miłość tej kobiety była
jedyną rzeczą, jakiej w życiu pragnął. Gardził nią, lecz
jeszcze bardziej pogardzał samym sobą. - Mówisz to
tylko dlatego, żeby osiągnąć swój cel - dodał z goryczą.
- Byłem durniem, sądząc, że jesteś wyjątkową kobietą.
Lepszą od innych.
Zdjęła okulary. Miała zalaną łzami twarz. W ogrom
nych zielonych oczach widniał bezmiar bólu.
Joshua wcisnął Honey teczkę z papierami.
- Powiedz tym, którzy cię na mnie nasłali, że z umo
wy nici. Akcji nie oddam. Aha, jeszcze jedno. - Sięgnął
do kieszni i wyjął aksamitne pudełko. - Mam coś dla
ciebie. Mały prezent. Kiedy przestaję sypiać z kobietą,
zawsze daję jej coś kosztownego na pamiątkę. Tym razem
wydałem więcej niż zwykle. - Oczy Joshui płonęły
gniewem. - Ale nie żałuję. Bo w pełni zasłużyłaś na taki
prezent, Honey.
Dziewczyna zbladła jak płótno.
Przywarł do niej twardy wzrok Joshui. Ta kobieta
okazała się groźnym przeciwnikiem. Wykorzystała go.
SZALEŃSTWO HONEY
139
Oszukała. Zniszczyła. A on? A on mimo to nadal jej
pożądał.
- Mylisz się co do mnie. Wczoraj chciałam powie
dzieć ci prawdę, ale się bałam. Pozwól sobie wszystko
wyjaśnić.
- Mam dość twych kłamstw. Zniszczę twego ojca.
Ale tak naprawdę - głos Joshui przeszedł w jadowity syk
- to mam teraz ochotę zniszczyć ciebie. - Odwrócił się
i odszedł.
- Joshua! - zawołała.
Pełen rozpaczy głos ranił mu serce. Odejście od tej
kobiety i pożegnanie jej na zawsze okazało się najtrud
niejszą rzeczą w dotychczasowym życiu Joshui Camero
na.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Joshua przeżywał udrękę. Taką, jakiej jeszcze nigdy
nie doznał. Od dwóch dni się nie golił. Nie pracował.
Jedyne, co robił, to pił, lecz whisky rozdrażniała go
jeszcze bardziej.
Ciągle myślał o Honey, to znaczy o Cecilii Wyatt. Im
więcej pił, tym bardziej jej pożądał. Johnny'emu Midni-
ghtowi, który miał nieszczęście odwiedzić szefa w chwili,
gdy jego wściekłość osiągnęła apogeum, polecił znisz
czyć rozdzinę Wyattów. Z Cecilią na czele.
Johnny wyjął butelkę z rąk Joshui, poszedł do łazienki
i całą jej zawartość wylał do umywalki.
- Nie będziesz krzywdził dziewczyny dlatego, że się
w niej zakochałeś - oświadczył po powrocie do pokoju.
Joshua podszedł do barku i otworzył następną butelkę.
- Odmawiasz wykonania polecenia? Wobec tego
wyrzucam cię z pracy.
- O, nie. To ci się nie uda. Sam się zwalniam. Nie będę
patrzył dłużej na twoje szaleńcze wyczyny. Najpierw
Cecilia chciała porozmawiać z nami w biurze. Nie
dopuściłeś do tego. Wezwałeś gliny. Dziewczyna chciała
bronić swojej rodziny i bardzo to się jej chwali.
- Martwisz się o moje sprawy sercowe - syknął ze
złością Joshua - ale dlaczego nie zabierzesz się do
uporządkowania własnych? Przecież nadal kochasz Lacy.
Teraz, gdy Sam Douglas nie żyje, facet, który go
uśmiercił - prawdopodobnie psychicznie chory syn sena
tora, Cole - chce dosięgnąć także ją i dzieciaka. Wszyst-
SZALEŃSTWO HONEY
141
kie pieniądze Sama zostały zamrożone. Lacy została bez
grosza. Pomogłem jej zdobyć fałszywy paszport i bilety
lotnicze do Brazylii. A ty co? W ogóle się nią nie
zainteresowałeś.
Johnny Midnight zrobił się blady jak ściana.
- Ma to, na co zasłużyła. Dobrze jej tak - wycedził
przez zaciśnięte zęby.
- Źle osądzasz Lacy. Mylisz się co do niej.
- Nie. Myliłem się co do ciebie.
Zacietrzewieni mężczyźni patrzyli na siebie z nie
ukrywaną wściekłością. Dopiero kiedy Johnny jak szalo
ny wybiegł z domu, Joshua nieco oprzytomniał. Dziś on
rozpoczął odwieczną kłótnię z przyjacielem. Pijany,
z trudem zszedł po schodach. Kiedy dotarł do frontowych
drzwi, czerwony wóz Johnny'ego już ruszał z podjazdu.
Joshua patrzył, jak znika za zakrętem.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Po jakimś czasie
zadzwonił do Johnny'ego, ale nie zastał go ani w biurze, ani
w domu. Poczuł się nagle zupełnie osamotniony. Opuścił go
jedyny przyjaciel.Z całą siłą powróciły dawne obawy i lęki.
Wrócił do sypialni. Stanął przy oknie i pociągnął
whisky z butelki. Dom był nieprzytulny. Szary i zimny.
Nie było to miejsce odpowiednie dla dziecka, więc wysłał
Heather na jakiś czas do Moniki.
Popatrzył na dom, w którym zamieszkała Honey. To
ona była przyczyną jego udręki. Powinna wynieść się stąd
jak najszybciej. Zejść mu z oczu i przestać go dręczyć.
Pociągnął następny łyk. I w tej chwili rozległ się
dzwonek u drzwi.
Nawet się nie ruszył. Jeśli ktoś czegoś od niego chce,
niech zatelefonuje. A włączona na stałe automatyczna
sekretarka zarejestruje rozmowę. Dźwięk dzwonka roz
legł się ponownie. Pewnie wrócił Johnny, żeby dalej
bronić Cecilii Wyatt, pomyślał Joshua. Był w tak złym
nastroju, że nie chciał oglądać go na oczy.
142
SZALEŃSTWO HONEY
Podszedł do magnetofonu i nastawił muzykę. Tak
głośno, żeby zagłuszyła uporczywe dzwonienie do drzwi.
Drgnął gwałtownie, kiedy kawałek skały uderzył
w szybę. Rozbił ją i wpadł do pokoju, uruchamiając
system alarmowy zabezpieczający dom. Rozwścieczony
Joshua, bez koszuli na grzbiecie i w starych dżinsach
rzucił się w kierunku schodów.
U ich stóp, pośrodku holu, stała Honey. Miała za
krwawiony nadgarstek. W ręku trzymała kawałek rozbitej
szyby. Mówiła cicho, wystraszonym głosem:
- Joshua, wyłącz alarm. To tylko ja.
- Ani mi się śni. Niech przyjadą gliny i rozprawią się
z tobą, wstrętna włamywaczko.
- Znów kajdanki? O, nie. - Podeszła do urządzenia
alarmowego i wcisnęła cyfry kodowe. Syrena zamilkła.
Joshua przechylił się przez poręcz schodów.
- Do diabła, jak ci się to udało?
- Patrzyłam, jak wyłączasz alarm. - Uśmiechnęła się.
Po swojemu, urzekająco. Była szczupła, wręcz chuda. Jak
mogła tak zmienić się na niekorzyść zaledwie w ciągu
tygodnia? Miała ziemistą twarz i cienie pod oczyma.
Rude włosy straciły połysk. W brzydkiej kwiecistej
bluzce wyglądała jak niechlujna, lecz bardzo ponętna
Cyganka.
- Czego chcesz? - warknął.
Zaczęła wchodzić po schodach.
- Joshua, zależy ci przede wszystkim na tym, aby
zniszczyć mnie, a nie ojca. Chciałeś mnie mieć na jedną
noc lub dwie. Więc dobrze. Możesz przespać się ze mną.
Pod warunkiem, że dasz spokój mojemu ojcu.
Obrzucił ją wyzywającym spojrzeniem.
- Przecież już cię miałem. Proponujesz transakcję, ale
teraz jesteś mniej atrakcyjna niż przedtem. Skąd to
przekonanie, że mam jeszcze ochotę na ciebie?
- Czuję to. Wiem, że nadal mnie pragniesz.
SZALEŃSTWO HONEY
143
Patrzył na miękką bluzkę opinającą jej piersi. Na
przylegającą do ud spódnicę. Widok ten sprawił, że
krew zaczęła krążyć mu szybciej w żyłach. Aż do bólu
pragnął, żeby Honey podeszła bliżej. Ta kobieta miała
rację! Nadal jej pragnął! To było czyste szaleństwo!
Przed tygodniem odkrył, kim ona naprawdę jest. Te
siedem dni było prawdziwym piekłem.
- Idź sobie - warknął. Przed oczyma miał nagie ciało
Honey.
Weszła na górę i stanęła przed Joshuą. Jakże pragnął ją
objąć! Zamiast to zrobić, wycofał się do sypialni.
- Jeśli masz choć trochę zdrowego rozsądku, to zaraz
stąd wyjdziesz.
- Nie mam wyboru - odparła łamiącym się głosem.
- Gram o najwyższą stawkę.
On też robił to samo.
- Chcesz zemsty - ciągnęła - więc będziesz ją miał.
Weź mnie. Wykorzystaj. Zniszcz. I zapomnij o całej
sprawie.
Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć o tej kobiecie.
Zapach jaśminowych perfum do reszty oszołomił Joshuę.
Chwycił Honey za ramiona i rzucił na łóżko. Opadł
ciężko na nią, niemal miażdżąc kruche ciało. Miała
gładką, ciepłą skórę. Wyglądała tak pięknie...
- Wiesz, dlaczego tak bardzo cię nienawidzę? - zapy
tał ostro.
- Co to ma za znaczenie?
W Joshuę wstąpiło szaleństwo. Nienawidził tej kobie
ty, lecz równocześnie jej pragnął.
- Hunter Wyatt zabił mojego ojca! - wykrzyknął
z pasją. - Przejął nasz wspaniały hotel. Zrujnował moją
rodzinę. Zabrał wszystko. Od tamtej pory ojciec zaczął
pić. Znęcał się nade mną i nad moją matką. Pewnego dnia,
pijany, zaczął czyścić strzelbę. Wypaliła mu prosto
w twarz. A może było to samobójstwo? Nie wiem i nigdy
1 4 4 SZALEŃSTWO HONEY
się tego nie dowiem. - Joshua zamilkł. Po dłuższej
przerwie znów zaczął mówić łamiącym się głosem: - To
ja... ja znalazłem wtedy ojca. Miałem jedenaście lat.
Byłem przekonany, że zginął z mojej winy. Bo wielokrot
nie modliłem się, aby umarł i przestał się znęcać nad
nami.
- Och, Joshua, biedaku... - powiedziała Honey łagod
nie i czule.
Przez całe życie marzył o czułości, serdeczności
i miłości. To, że ta kobieta udawała teraz współczucie,
rozdrażniło go jeszcze bardziej.
- Twój ojciec zrujnował mojego. Dlatego go straci
łem. Potem zmarła matka. Hunter Wyatt zamienił moje
życie w prawdziwe piekło. A teraz, po latach, zjawiłaś się
ty, żeby dokończyć jego dzieło.
- Nic o tym nie wiedziałam! -jęknęła Honey. - Tak
bardzo mi przykro. Za siebie. Za ojca. Nie chciałam
zrobić ci krzywdy. - Dotknęła policzka Joshui, lecz on
szorstkim ruchem odepchnął jej rękę. - Ale najbardziej
mi przykro z innego powodu - dodała. - Głęboko boleję
nad tym, że krzywdzisz sam siebie.
- Kłamiesz! - wykrzyknął. - Wcale ci na mnie nie
zależy!
Nie mógł już dłużej słuchać oszukańczych słów tej
kobiety. Ale jej pragnął. Tak bardzo, że na odwrót było za
późno. Zerwał z siebie dżinsy. Obnażył Honey, od
rywając guziki bluzki, i rzucił ją na łóżko.
Przez cały czas leżała nieruchomo, obserwując go
pełnymi lęku oczyma.
- Dotknij mnie - zażądał nagle. - Wiesz, jak sprawić
mi przyjemność. I ponownie udawaj, że to lubisz.
Usiłowała się wyrwać, lecz trzymał ją mocno. Po
chwili położyła rękę na jego skórze i zaczęła ją gładzić
kolistymi, łagodnymi ruchami. Zaczął jęczeć z rozkoszy.
Po twarzy Honey popłynęły łzy.
SZALEŃSTWO HONEY
145
Odepchnął pieszczącą go dłoń i przycisnął usta do jej
warg. Już dłużej nie potrafił znęcać się nad tą kobietą
i nienawidzić jej.
Do ucha Honey zaczął szeptać czułe słowa. Scałowy-
wał łzy spływające po policzkach. Pieścił ją powoli
i delikatnie. Tak długo, aż sama poprosiła, aby ją wziął.
Rozmyślnie opóźniał jej ekstazę. Wreszcie wszedł
w nią, rozszalałą i dziką. Jeszcze cudowniejszą niż
poprzednio. Wiedział, że będzie kochał ją do końca życia.
Kiedy było po wszystkim, znów odczuł cały koszmar
rzeczywistości. Cecilia Wyatt. Córka zabójcy jego ojca.
Każde słowo tej kobiety musiało być kłamstwem. A każ
dy pocałunek dobrze odegraną rolą. Niech ona nie myśli,
że dał się omotać do końca!
- Cecilio, idź do domu. Jesteś dobrą aktorką, ale nie
doskonałą. Twemu ojcu nie daruję.
Z ust Honey wydarł się jęk rozpaczy.
Joshua odwrócił się tyłem i leżał bez ruchu tak długo,
aż sobie poszła. Teraz dom znów był pusty, a jego
właściciel - samotny. Jeszcze nieszczęśliwszy niż przed
tem. Panująca wokół cisza doprowadzała go do szaleńst
wa.
Zadzwonił telefon. Rozmowę zarejestrowała automa
tyczna sekretarka. Po chwili odezwał się jeszcze raz.
Joshua poczuł nagle, że powinien go odebrać.
- To był straszny wypadek... - mówiła jakaś obca
kobieta. - Samochód spadł... Ponad godzinę wydobywa
no go ze środka. Trzeba było ciąć karoserię...
Do Joshui dotarł wreszcie sens makabrycznej wiado
mości. Johnny Midnight był w szpitalu. Umierający.
Joshua wiedział, że to z jego winy. Poczuł, że musi
mieć teraz przy sobie Honey. Zadzwonił. Usłyszawszy
jego głos, bez słowa odłożyła słuchawkę. Na linii zapano
wała głucha cisza.
Nie umiał przebaczyć tej kobiecie, mimo że wiedział,
146
SZALEŃSTWO HONEY
iż nie potrafi dłużej żyć bez niej. A teraz było już za
późno. Odeszła. Na zawsze. Odpędził ją od siebie.
Podobnie jak Johnny'ego Midnighta, który z jego winy
teraz umiera.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
- Tam nie wolno wchodzić!
Wchodzę, zdecydował szybko Joshua. Niech diabli
wezmą wszystkie idiotyczne szpitalne zakazy!
Mimo oporu ze strony personelu, wdarł się na salę,
potrącając tacę z wysterylizowanymi instrumentami,
które rozsypały się po posadzce.
Zobaczył Johnny'ego. Z twarzą szarą i nieruchomą
leżał na pokrwawionych noszach w ostrym świetle lamp.
Widok ten zdruzgotał Joshuę.
Lekarze rozmawiali z pielęgniarkami przyciszonym
głosem, w pośpiechu przygotowując pacjenta do operacji.
Joshua uprzytomnił sobie, że jeszcze nigdy nie widział
przyjaciela tak bardzo bezradnego.
Johnny miał ściągnięte rysy twarzy. Wokół zapadniętych
oczu utworzyły się sine kręgi. Miał złamany nos, pokaleczone
i opuchnięte wargi. Na czole widniała krwawa podłużna rana.
Pielęgniarka goliła mu głowę. Miał mieć zaraz opera
cję mózgu.
Joshua poczuł się fatalnie. A kiedy ktoś z personelu
szpitala wcisnął mu do rąk mały plastykowy woreczek,
w którym znajdowały się sygnet i zegarek Johnny'ego,
zrobiło mu się niedobrze. Czoło pokrył zimny pot. Ugięły
się nogi. Poczuł się tak słaby, że pielęgniarka musiała
pomóc mu wrócić do poczekalni.
Mijały godzina za godziną. Joshua stracił poczucie
czasu. Koszmarne sceny z dzieciństwa zlewały się w jed-
148
SZALEŃSTWO HONEY
ną całość z tym, co ostatnio przeżywał. Zawsze jednak
- czy we wczesnej młodości, czy każdego następnego
dnia - był przy nim jedyny, wypróbowany przyjaciel.
Johnny Midnight.
Zawsze. Aż do dziś.
To Johnny pokazał mu, jak walczyć. Nauczył, jak
przetrwać. Był jedynym człowiekiem, który rozumiał
rozterki i ból Joshui i pomagał mu się z nich otrząsnąć.
Byłoby straszne, gdyby ostatnią walkę o duszę Joshui
jego najlepszy przyjaciel miał przypłacić życiem!
Joshua wiedział, że nie był wart takiego przyjaciela,
jakim był Johnny. Kochał zarówno jego, jak i Honey.
Kochał także córkę, która już dłużej nie chciała z nim
mieszkać. To jego wady sprawiały, że niszczył ludzi, którym
był bliski. Teraz zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się na
miejscu Johnny'ego. I móc umrzeć zamiast przyjaciela.
Do poczekalni wsunęła się po cichu jakaś kobieta.
Joshua rozpoznał w niej Lacy. Przyprowadziła z sobą
chudziutkiego dziewięciolatka o ciemnych włosach i cza
rnych jak węgiel oczach.
Na zmęczonej twarzy Lacy malowało się przerażenie.
Nic dziwnego, ostatnio żyła w ciągłym strachu o życie
własne i synka. Miała do czynienia z bardzo niebezpiecz
nym przeciwnikiem. Cole Douglas był człowiekiem
nieobliczalnym.
- Powinnaś być już w drodze do Brazylii - upomniał
ją Joshua.
- Przed samym odlotem usłyszałam o wypadku John
ny'ego. Nie mogłam... nie potrafiłam opuścić go w takiej
sytuacji... - Dotknęła lekko ramienia synka. - A to jest Joe
- szepnęła. - Jeszcze go nie widziałeś.
Joshua spojrzał w czarne jak węgiel oczy chłopca.
Były idealnym odbiciem oczu jego rodziciela. A więc
Johnny Midnight, nic o tym nie wiedząc, miał syna!
- Za późno, żeby powiedzieć mu o synu - szepnął do
SZALEŃSTWO HONEY
149
Lacy, wskazując wzrokiem chłopca. - Jest ciągle nie
przytomny. Lekarze obawiają się, że nigdy już się nie
obudzi. - Joshua oparł głowę na dłoniach i oddał się
rozpaczy.
Do szpitalnej poczekalni wdarło się różowe światło
świtu. Joshua siedział nieruchomo. Drętwy i obolały.
Spojrzał na zegarek. Od chwili rozpoczęcia operacji
Johnny'ego upłynęło ponad pięć godzin.
Był sam w poczekalni. Lacy sprowadziła synka na dół
do szpitalnej kantyny, żeby go nakarmić.
Ktoś otworzył drzwi od strony korytarza. Joshua
podniósł głowę. Zobaczył tylko aureolę rudych włosów,
bo reszta postaci znajdowała się w cieniu.
Honey podeszła bliżej.
- Joshua... - zaczęła niepewnie.
- Odejdź - mruknął. Równocześnie jednak gotów
był paść przed nią na kolana i błagać, żeby została.
Dlaczego ta kobieta znów obdarza mnie tym swoim
niesamowitym uśmiechem? Czy nie zdaje sobie sprawy
z tego, jakie ten uśmiech robi na mnie wrażenie? pomyślał
zgnębiony.
Nie posłuchała i zbliżyła się do Joshui.
- Do diabła, skąd wiedziałaś, że tu jestem? - mruknął.
- Dzwoniła do mnie Heather.
- Nie powinna.
- Przepraszam za wczorajsze najście. Nie wiedziałam
o wypadku Johnny'ego. Co z nim?
- Marnie. Nadal jest na stole operacyjnym.
- Przeżyje. To silny człowiek.
- Nawet najtwardsi mają ludzkie słabości. Posłuchaj
mnie, proszę. Idź do domu. Nie jesteś tu potrzebna. Chcę
zostać sam.
Z ust Honey wydobył się jęk.
- Wiem.
150
SZALEŃSTWO HONEY
Joshua zamilkł. W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Drzwi bloku operacyjnego otworzyły się nagle i do
poczekalni weszła młoda, elegancka, rudowłosa kobieta.
Doktor Lescuer. Lekarka, która operowała Johnny'ego.
- Dlaczego, do diabła... - warknął Joshua, lecz szybko
zamilkł, widząc ogromne zmęczenie malujące się na jej
twarzy.
- Dwukrotnie miał zapaść. Ale jakoś go wyciągnęliś
my. Dostał krew. Z mózgu usunęliśmy odłamki kości
i metalu. Miał niesamowite szczęście. Gdyby tkwiły
nieco głębiej, nie udałoby się nam go uratować lub
uszkodziłyby podstawowe funkcje mózgu. Jeśli pan
Midnight przeżyje tę noc, jego szanse będą rosły. Sama
operacja udała się bardziej, niż się spodziewaliśmy, ale...
- Ale co?
- Sądzimy, że mózg nie doznał poważniejszych obra
żeń, lecz...
- Lecz co?
- Pacjent może mieć poważne kłopoty. Prawdopodo
bnie wystąpi dezorientacja, a nawet amnezja lub inne
powikłania. Nie sposób z góry przewidzieć wszystkich
skutków wypadku.
O Boże, Johnny ma szanse przeżyć! pomyślał z ulgą
Joshua. Teraz tylko to się liczyło. I Lacy będzie mogła
być razem z nim.
Kiedy doktor Lescuer opuściła poczekalnię, Joshua po
raz pierwszy spojrzał na Honey. Była blada, miała
podkrążone oczy.
Znów uprzytomnił sobie, że stracił ją na zawsze.
- Dziękuję, że przyjechałaś - powiedział szorstkim
głosem.
- Już wychodzę. Dłużej zostać nie mogę - odparła.
- Ojciec wpadł w szał, kiedy się dowiedział, dokąd...
- Nie narażaj się na kłopoty z mojego powodu - rzekł
sztywno.
SZALEŃSTWO HONEY
151
- Żegnaj, Joshua.
Kiedy znalazła się tuż przy drzwiach, zapytał jeszcze:
- Dlaczego tu się zjawiłaś?
- Och... - Po twarzy Honey pociekły łzy. Znów zrobił
jej wielką przykrość. Podniosła umęczoną twarz. - Wiem,
że nie jestem ci potrzebna. Zrozumiałam, dlaczego mnie
nienawidzisz.
Nie mógł dopuścić do tego, żeby odeszła na zawsze.
Powoli podniósł się z krzesła.
- Byłem idiotą. Kocham cię, Honey.
- To niemożliwe...
- Uwierz mi! Kocham cię. Bardzo. I jest mi przykro
z powodu wielu rzeczy. Ciągle raniłem twe uczucia.
Kłóciłem się z Johnnym, gdy stawał w twojej obronie.
Dziś wyprowadziłem go z równowagi i dlatego jechał
nieuważnie. Mało brakowało, a byłby zginął w wypadku.
- Johnny i ja też nie jesteśmy bez winy...
- Oboje staraliście się mi pomóc. - Joshua westchnął
i przyciągnął Honey do siebie. - Jesteś ładna...
- Ale nie śliczna...
- Dla mnie jesteś jedyną kobietą na świecie, która się
liczy.
- Nigdy nie będę miała figury modelki. Nie będę
nosiła obcisłych sukienek wyszywanych lśniącymi ceki
nami.
- Kiedy jesteś naga, wyglądasz cudownie. Zamiast
cekinami, obsypię cię szmaragdami. W łóżku...
- Chcę od ciebie tylko miłości. - Honey całym ciałem
przywarła do Joshui.
Dobrze mu było z tą kobietą. Przesunął ręką po jej
włosach i lekko dotknął policzka.
- Nie miałem pojęcia, że kiedyś będzie mi na czymś
tak bardzo zależało - szepnął.
- Na czymś? - W jej oczach pojawiły się figlarne
błyski.
152
SZALEŃSTWO HONEY
- Na kimś - poprawił się szybko. - Chyba zakocha
łem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Zmieniłaś mój
stosunek do życia. Dzięki tobie zbliżyłem się do córki.
Twoja miłość wyrwała mnie z mroku. Po tylu latach życia
w ciemności...
- Nie mogę cię stracić. Za bardzo mi na tobie
zależy. Przyszłam dlatego, że musiałam cię zoba
czyć.
- A co na to twój ojciec?
- Och, przestałam przejmować się tym, czy mi prze
baczy. W każdym razie Astella jest po mojej stronie.
Spróbuje go przekonać. Kocham cię tak bardzo, że nie
odejdę z żadnego powodu. Teraz wiem wreszcie, na czym
mi naprawdę w życiu zależy, i nie dbam o akceptację ze
strony otoczenia. Jest to wspaniałe uczucie. Wyzwolenia.
Wolności. Joshua, pragnę być z tobą. Nawet chęć od
szukania mego zaginionego brata, Ravena, zeszła na plan
dalszy.
Joshua milczał. Nie potrafił znaleźć właściwych słów.
Oddał duszę tej kobiecie. Jedynej, którą w życiu
pokochał.
Pocałował Honey.
Trwali tak razem, przytuleni do siebie. Szczęśliwi.
Zakochani.
EPILOG
Trzy miesiące po wypadku Johnny'ego Midnighta
i cztery tygodnie po ślubie Honey z Joshuą dotarła do niej
niezwykła przesyłka. Było to akurat w pierwszą sobotę po
powrocie nowożeńców z podróży poślubnej na Hawaje.
Pakunek był dość duży. Owinięty w błyszczący papier.
Jaskrawozielony. W ulubionym odcieniu Honey.
Rozpoznała natychmiast pismo brata. Niestety, na
opakowaniu nie było adresu zwrotnego.
Skąd wiedział, że wyszła za mąż i gdzie mieszka?
Dlaczego wcześniej się nie odezwał?
Spalała ją ciekawość. Ale z otwarciem przesyłki
postanowiła zaczekać do przyjścia gości. Dziś wspólnie
z Joshuą urządzali przyjęcie na cześć Johnny'ego, który
po powrocie ze szpitala zabrał do swego domu na łodzi
Lacy i Joe'ego.
Kiedy tylko wszedł, zebrani szampanem wznieśli toast
za jego pomyślność. Honey rozwinęła otrzymany paku
nek.
Oczom jej ukazało się płótno nie widziane od lat.
Obraz, który wyszedł spod pędzla jej matki. Przed
stawiał dwójkę małych dzieci: dziewczynkę i chłopca.
- To była jej ostatnia praca przed śmiercią - wyszep
tała wzruszona Honey do męża. - Raven wiedział, że
uwielbiam ten obraz. Też go lubił, bo utrwalono na nim
nasze ostatnie radosne wspólne chwile. - Jeszcze raz
starannie obejrzała opakowanie. - Nie ma żadnej kartki.
Nie napisał nic. Ale teraz przynajmniej wiem, że mój brat
154
SZALEŃSTWO HONEY
żyje. Może kiedyś zechce nas odwiedzić. Na razie będę
miała was troje. Ciebie, Heather i Maria.
Do gospodarzy podszedł Johnny. Uniósł pełny kieli
szek.
- Za wasze zdrowie - powiedział z uśmiechem.
- A zwłaszcza za twoje, Honey. Uczyniłaś rzecz wielką.
Coś, o co walczyłem przez wiele lat. Niestety, bez
skutecznie.
- Co masz na myśli? - zapytał Joshua.
- Honey uratowała twoją duszę. - Johnny ponownie
wzniósł toast. - Niech wasze szczęście trwa wiecznie.
- Twoje też. - Joshua podniósł kieliszek. - Modli
łem się o taki dzień jak dzisiejszy. Żebym mógł cię
zobaczyć w moim domu w towarzystwie Lacy i Joe'ego.
Twarz Johnny'ego nagle spochmurniała. Niechętnym
wzrokiem spojrzał w stronę Lacy, stojącej w drugim
końcu pokoju.
- Oni jeszcze w pełni do mnie nie należą.
- Dlaczego? - spytał Joshua.
- Wiele by mówić - odparł wymijająco Johnny.
- Kiedy byłeś z Honey na Hawajach, tutaj działo się
wiele. Zeszłej nocy Cole Douglas włamał się na łódź
i śmiertelnie przestraszył Lacy. Zatrzymała go policja.
Czekam na telefon w tej sprawie. Poza tym są jeszcze inne
sprawy. Życie nie jest proste...
Kilka minut później, po telefonie z policji, Johnny
wraz z Lacy i Joe'em opuścili przyjęcie. Zamyślony
Joshua z niepokojem spoglądał na wychodzących.
Parę godzin później, kiedy wraz z Honey znaleźli się
sami w sypialni, zapytał:
- Czy zauważyłaś, że Johnny był w złym nastroju?
Między nim a Lacy chyba nie układa się dobrze.
- Nadal ją kocha - odparła, zdejmując szmaragdowe
kolczyki. - Przez cały wieczór nie spuszczał z niej
wzroku.
SZALEŃSTWO HONEY
155
- Ale rzucał Lacy ponure spojrzenia.
- To się zdarza nie tylko jemu. - Honey roześmiała się
wesoło. - Zobaczysz, że się pojednają. Stanie się tak, jak
z nami.
- Zakochani zawsze znajdą sposób na pozbycie się
kłopotów - stwierdził sentencjonalnie Joshua, przyznając
rację żonie.
- Stajesz się romantykiem? - zapytała ze śmiechem.
- Hej, a kto nauczył mnie wierzyć, że miłość potrafi
zdziałać cuda? - Joshua też się roześmiał. - W każdym
razie Lacy wróciła. Oboje przeżyli piekło, ale zanim
Johnny w pełni ją zaakceptuje, musi upłynąć trochę czasu.
- Zgasił światło. Z otwartego okna wdarło się do pokoju
rześkie nocne powietrze, niosące zapach kwiatów z ogro
du. - Chodź tutaj - powiedział. - O Johnny'ego będziemy
martwić się później. Teraz pora na pokazową lekcję
o potędze miłości. - Joshua zdjął słuchawkę z widełek
i schował ją pod poduszkę.
Honey wsunęła się naga do łóżka. Joshua wziął ją
w ramiona i ustami odszukał jej wargi. Jak zawsze, miał
gorące ciało, a jego pocałunki były oszałamiające.
To, co nastąpiło potem, stało się szaleństwem, ogar
niającym zarówno ciało, jak i duszę.
A kiedy było już po wszystkim, szczęście trwało nadal.
Bo przez całą noc trzymał Honey w ramionach. Nasyco
ną, a zarazem spragnioną jego wiecznej miłości.