ANN MAJOR
Szaleństwo Lacy
PROLOG
Kiedy dziewiętnastoletni, czarnowłosy, przystojny
Johnny Midnight dostrzegł wiotką sylwetkę Lacy Miller,
uderzyły go przeciwstawne cechy tej młodej, złotowłosej
dziewczyny. Zmysłowość, a zarazem subtelny wdzięk
i niewinny wygląd.
Zaraz potem jednak zobaczył zdenerwowanie malują
ce się na jej twarzy.
Johnny Midnight dobrze wiedział, że gdyby Lacy
Miller coś zagrażało, natychmiast stanąłby w jej obronie.
Ten twardy chłopak, którego wychowała ulica, miał
bowiem jedną poważną wadę. W najbardziej nieodpowie
dnich momentach lubił odgrywać bohatera. Wówczas,
gdy znacznie rozsądniej byłoby wziąć nogi za pas i się
ulotnić.
Pomógłby Lacy Miller przede wszystkim dlatego, że
miał słabość do ładnych blondynek o mlecznobiałej
cerze, kształtnym biuście, wiotkiej talii i długich, smuk
łych nogach. Ta dziewczyna stanowiła ideał urody. Jeden
rzut oka na szczupłą sylwetkę Lacy sprawił, że John-
ny'emu serce zaczęło bić szybciej.
Znajdował się w wynajętej furgonetce, którą przywie
źli stare meble do nowego mieszkania. Johnny mocował
się z ciężkim biurkiem matki, usiłując je wyładować.
Z wnętrza otwartej z tyłu furgonetki zobaczył, jak
Lacy szybko wyskakuje ze zdezelowanego samochodu
Darrella Grumpie'ego. Pewnie spieszyła się do domu.
6
SZALEŃSTWO LACY
Zapadał zmrok, a dzielnica była niebezpieczna. Nie tylko
dla bezradnych dziewczyn.
Johnny Midnight oparł biurko na jednej nodze i przy
glądał się Lacy. Białe szorty ledwie zakrywały jej
kształtny tyłeczek. Żadna atrakcyjna dziewczyna nie
powinna aż tak eksponować swych wdzięków, pomyślał.
Zwłaszcza w tej okolicy, gdzie od zmroku grasowali
uliczni gangsterzy i nikt nie był w stanie przed nimi się
obronić.
Lacy Miller od dawna podobała się Johnny'emu. Teraz
pobudziła jego zmysły.
Ubrana w eleganckie ciuchy, mogłaby uchodzić za
luksusową dziewczynę. Z gatunku tych, które pętały się
wokół basenu w posiadłości Douglasa. Chodziły pół
nagie, w skąpych bikini, podczas gdy on sam, Johnny
Midnight, wypruwał z siebie flaki, harując we wszystkie
weekendy jako ogrodnik i czyściciel basenu.
Tak, Lacy Miller miała klasę. Wytrzymałaby każdą
konkurencję. Jej delikatna uroda kontrastowała z brzydo
tą ulicy. Z szeregiem ruder, w których na piętrze mieściły
się nędzne mieszkania, a na parterze tanie, brudne
sklepiki i bary.
Jedynym budynkiem w pełni mieszkalnym był dom,
do którego wprowadzali się właśnie Midnightowie. Dziel
nica cieszyła się bardzo złą sławą. Przodowała pod
względem notowanych przez policję przestępstw. Ojciec
Johnny'ego był inwalidą. Chłopak uprosił swego chlebo
dawcę, Sama Douglasa, żeby zatrudnił ojca jako nocnego
stróża w jednym z magazynów, który mieścił się w po
bliżu.
Powietrze było zimne i wilgotne, jak zwykle w San
Francisco wczesnym jesiennym wieczorem.
Johnny pracował bez koszuli. Chłód sprawił, że drżał
lekko w ciemnym wnętrzu furgonetki. Ale na widok Lacy
SZALEŃSTWO LACY 7
Miller idącej szybko w jego stronę poczuł, że robi mu się
gorąco.
Ta dziewczyna poruszała się wspaniale. Johnny za
stanawiał się, czy stąpa jak baletnica specjalnie po to,
żeby robić wrażenie na chłopakach. W każdym razie jego
podnieciła. Obudziła drzemiące pożądanie.
Teraz dopiero Johnny zwrócił baczniejszą uwagę nie
na urodę dziewczyny, lecz na przestrach malujący się na
jej pobladłej twarzy. Rzucała bojazliwie wzrokiem na
sąsiedni dom.
Darrell Grumpie włączył silnik. Z piskiem opon
i dymiącą rurą wydechową ruszył z kopyta. Po chwili
zniknął za zakrętem.
Lacy Miller zaczęła biec w stronę furgonetki zapar
kowanej przed nowym domem Johnny'ego.
Johnny jedną ręką przytrzymał biurko, a drugą
sięgnął po koszulę. Zeskoczył z samochodu i, pewny
swych męskich wdzięków, uśmiechnął się do dziew
czyny.
Nawet na niego nie spojrzała.
Wzruszył ramionami, udając, że wcale go to nie
obeszło. Ruch ten sprawił jednak, że biurko, które
podtrzymywał, zakołysało się i zsunęło na wysuniętą
stopę.
- Auuu! - głośno jęknął z bólu. Był przekonany, że
usłyszawszy jego krzyk, Lacy Miller się zatrzyma.
Wcale nie zwróciła na niego uwagi.
Jeszcze raz uznał, że ta dziewczyna jest wspaniała.
Stanowiła podniecającą mieszaninę budzącej pożądanie
urody i niewinności.
Ma jakieś siedemnaście lat, ocenił na oko. Czyli jest od
niego młodsza o dwa lub trzy lata.
W tym momencie z tonącej w mroku werandy sąsied
niego domu w stronę Lacy Miller wysunęła się nagle
8
SZALEŃSTWO LACY
potężna ręka. Jakiś mężczyzna chwycił dziewczynę za
ramię i uderzył nią brutalnie o ścianę domu.
- Nie! Tato, nie! - krzyknęła.
Jej krzyk wzburzył Johnny'ego do głębi. Dopiero
teraz przypomniał sobie, dlaczego w szkole chłopcy
trzymali się od niej z daleka. Miała surowego ojca,
który nie potrafił przeboleć tego, że uciekła od niego
żona, i mścił się na córce. Był o nią potwornie za
zdrosny. Na ulicy powtarzano sobie z ust do ust, że
jeśli ktoś zaczepi tę dziewczynę, stary Miller go zabi
je.
Mężczyzna na werandzie wysączył resztę piwa, wierz
chem dłoni otarł pianę z ust, a następnie jednym szarp
nięciem wciągnął dziewczynę do wnętrza domu i zatrzas
nął drzwi.
Johnny Midnight dobrze wiedział, do czego są zdolni
mężczyźni pokroju Millera. Taki stał się jego własny
ojciec po śmierci Nathana.
Nie namyślając się ani chwili, Johnny rzucił się przez
trawnik w stronę domu, w którym przed chwilą zniknęła
Lacy. Na brudnej podłodze werandy leżał jej różowy szal.
Johnny podniósł go i zbliżył do twarzy. Kawałek cien
kiego materiału był przesycony zapachem słońca i kwia
tów. Słodyczą i niewinnością. A więc tym, o czym Johnny
Midnight marzył przez całe życie.
- Spóźniłaś się! Do cholery, gdzie cię znów nosiło?
- w głębi domu wrzeszczał na córkę stary człowiek.
- Z kim się szwendałaś?
- Z nikim, tato. Z nikim - słabym głosem odpowiadała
Lacy.
- Kłamiesz. Puszczasz się jak twoja matka. Widzia
łem, jak wysiadałaś z samochodu. Kto to był?
- To tylko Darrell Grumpie. Podwiózł mnie do domu,
kiedy wracałam z biblioteki.
SZALEŃSTWO LACY
9
- Pewnie dałaś mu się obmacywać - warczał dalej
Miller.
- Nie, tato. To nieprawda.
- No to dlaczego tak szybko odjechał? - Ojciec
dziewczyny rąbnął pięścią w stół. - Odpowiadaj! - ryk
nął.
Johnny Midnight usłyszał odgłos rozbijanego o ścianę
krzesła.
To nie mój interes, uznał. Pewnie Lacy Miller jest do
tego przyzwyczajona. Przed jego oczyma pojawił się
nagle zapamiętany obraz sprzed paru lat. Widok drobnej,
smutnej dziewczynki z warkoczykami, odtrąconej przez
inne dzieci i stojącej samotnie na szkolnym podwórku.
Było to po ucieczce jej matki. Współczuł wtedy Lacy
Miller, gdyż sam czuł się podobnie po śmierci Nathana.
Z głębi domku dobiegły go teraz odgłosy tępych
uderzeń.
Miller bije córkę, pomyślał. Ale to nie moja sprawa.
Usłyszał krzyk dziewczyny. Głośny i rozpaczliwy.
Zanim się opamiętał, z całej siły runął na drzwi
prowadzące z werandy do mieszkania. A kiedy usłyszał
jeszcze jedno wołanie o litość, jednym silnym kop
nięciem wyważył zamek i wpadł do środka.
Lacy leżała skulona na podłodze. Zapłakana i przera
żona. Nigdy wcześniej ojciec jej nie bił. Dziś wpadł
w prawdziwą furię. Uderzył ją w twarz. Wiedziała, że
z rozciętą skórą na czole i podbitym okiem nie będzie
mogła jutro pokazać się w szkole. Nikt nie może
dowiedzieć się o jej nieszczęśliwym życiu.
Szukała schronienia za oparciem fotela. Najbardziej
przerażała ją nienawiść płonąca w oczach pijanego ojca.
Była posłusznym i grzecznym dzieckiem. Nigdy nie było
na nią żadnych skarg. Uczyła się dobrze. Lecz od ojca ani
razu nie usłyszała choćby jednej pochwały.
10
SZALEŃSTWO LACY
- Mamo, dlaczego nie zabrałaś mnie z sobą! -jęknęła
z rozpaczą. Co wieczór płakała do poduszki.
Na dobranoc matka opowiadała jej bajki. Obiecywała,
że pewnego dnia zjawi się piękny królewicz i zabierze je
do lepszego, wspaniałego świata. A kiedy naprawdę się
zjawił, matka uciekła z nim sama, zostawiając dziecko na
pastwę rozgoryczonego ojca.
Lacy marzyła o tym, by także uciec z domu. Ona
jednak żadnego królewicza z bajki nie znała. Panicznie
obawiała się chłopaków, którzy rzucali jej obleśne spo
jrzenia i ciągnęli na randki.
Ojciec i córka popatrzyli zdumieni na młodego,
rozsierdzonego człowieka, który wpadł do mieszkania
z morderczym wyrazem twarzy.
- Zostaw ją w spokoju! - ryknął na gospodarza. A potem
spojrzał na Lacy i jego dziki wzrok natychmiast złagodniał.
Stary człowiek cofnął się w głąb pokoju.
- Co z tobą? - zapytał Johnny dziewczynę. - Zrobił ci
krzywdę?
Miał miękki głos. Jeszcze nigdy nikt nie zwracał się do
Lacy Miller tak łagodnym tonem.
Nie mogła oderwać wzroku od młodego człowieka.
W jej oczach Johnny był królewiczem z bajki. Wysoki,
czarnowłosy i niezwykle przystojny. Ubrany w obcisłe,
postrzępione dżinsy. Nie miał na sobie koszuli. Przez
jedno ramię przebiegała aż do piersi głęboka, czerwona
blizna. Ktoś zadał mu cios nożem, pomyślała Lacy.
Chłopak miał ładne, lecz ostre rysy twarzy. Świad
czyły o tym, że mimo młodego wieku jest już dojrzałym
mężczyzną. Emanował z niego męski urok.
- Nazywam się Johnny Midnight - spokojnie przed
stawił się dziewczynie. Równocześnie spod oka popatrzył
na jej ojca. - Jestem waszym nowym sąsiadem - oświad
czył sucho.
SZALEŃSTWO LACY
11
- Lacy... Lacy Miller - odrzekła dziewczyna. Spodo
bała się jej postawa chłopaka.
- Wiem, kim jesteś. Znam cię. - Johnny Midnight
uśmiechnął się ciepło. - Brałaś udział w szkolnym
konkursie talentów śpiewaczych i zdobyłaś pierwsze
miejsce.
A więc zwrócił na mnie uwagę, pomyślała zadowolona
Lacy. Zainteresowanie Johnny'ego wyraźnie jej pochle
biało. Też dobrze wiedziała, kim jest ten chłopak.
Każda dziewczyna w szkole znała Johnny'ego Mid-
nighta.
Jego starszy brat umarł, kiedy Johnny był małym
dzieckiem. Ojciec, rozgoryczony inwalida, pijący zbyt
wiele, ciągle musiał zmieniać pracę. Johnny był gwiazdą
szkolnej drużyny futbolowej. Lacy zapamiętała, że raz
czy nawet dwa razy obdarzył ją uśmiechem.
Skończył szkołę poprzedniego lata. Lacy lubiła obser
wować poczynania tego przystojnego, wyróżniającego
się chłopaka. Miał ogromne powodzenie u dziewcząt.
Uganiały się za nim, nie dając spokoju. Uchodził za
odważnego cwaniaka. Inni chłopcy schodzili mu z drogi.
Ciągle przebywał w towarzystwie Joshui Camerona,
równie przystojnego i narwanego spryciarza.
Wszyscy twierdzili, że obaj chłopcy mają głowy na
karku i że zajdą daleko. Lacy słyszała, że Joshua Cameron
dostał dobrą pracę w jakimś hotelu. Johnny uczęszczał do
wieczorowego college'u, równocześnie pracując, żeby
zarobić na czesne. Słyszała, że weekendy spędza w luk
susowej posiadłości Sama Douglasa, zajmując się ogro
dem i czyszczeniem basenu. Te wiadomości Lacy uzys
kała od ojca, który także pracował dla Douglasa, jako
jeden z nocnych stróżów w pobliskim magazynie, będą
cym własnością tego bogacza.
Mimo że Johnny Midnight cieszył się fatalną reputa-
12
SZALEŃSTWO LACY
cją, jeśli chodzi o dziewczyny, Lacy wcale się go nie bała.
Patrzył teraz na nią w jakiś szczególny sposób. Czuła, że
mu się podoba.
Wyciągnął do niej rękę i pomógł podnieść się z podłogi.
- Naprawdę nic ci się nie stało? - dopytywał się
zatroskany.
Spuściła wzrok. Poczuła na policzku dotyk ręki John-
ny'ego. Otarł toczącą się łzę. Odwrócił się do ojca Lacy
i powiedział ostro:
- Jeśli jeszcze raz pan jej dotknie, to... to przysięgam,
że pana zabiję.
- Co ty sobie, łobuzie, właściwie wyobrażasz? Myś
lisz, że wolno ci wdzierać się do cudzego domu? Dzwonię
po policję - warknął rozzłoszczony Miller.
Johnny zacisnął wargi i zrobił krok w jego kierunku.
Ojciec Lacy sięgnął po telefon, lecz chłopak był
szybszy. Jednym ruchem wyrwał sznur z gniazdka na
ścianie i cisnął go na podłogę. Przez dłuższą chwilę obaj
mężczyźni mierzyli się nienawistnym wzrokiem. Wresz
cie Miller cofnął się i oparł o ścianę.
- Ta dziewucha nie jest nic warta - powiedział
pogardliwie do Johnny'ego. - Podobnie jak jej matka.
- Nieprawda - zaprzeczyła Lacy. Jej oczy zaszkliły się
łzami.
Johnny zatopił wzrok w pobladłej twarzy dziewczyny.
Przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Tylko spokojnie... - powiedział.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nie jestem zła - szepnęła.
- Wierzę ci. - Pogładził Lacy po głowie i złowrogi
wzrok skierował na jej ojca. - Ma pan zostawić córkę
w spokoju - powiedział głosem ostrym jak brzytwa.
- Jeśli tylko cię dotknie, dasz mi natychmiast o tym znać
- polecił dziewczynie.
SZALEŃSTWO LACY 13
Przełknęła nerwowo ślinę i skinęła głową.
Lacy Miller wiedziała, że Johnny Midnight był nie
ustraszony. Nie bał się nikogo i niczego.
Był jak wspaniały królewicz z bajki.
Uśmiechnęła się nieśmiało, z ufnością spoglądając mu
w oczy. Położyła dłoń na jego obnażonej piersi. Pod
palcami czuła szybkie, nierówne bicie serca.
Objął ją mocno w pasie. Jego odwaga, siła i determina
cja napawały otuchą.
I nagle Lacy Miller przestała się bać.
Miała już swojego królewicza z bajki.
Wiedziała, że Johnny Midnight ją wybawi. I uwolni od
dotychczasowej udręki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mówiono o niej powszechnie, że jest skończoną
pięknością. Najwspanialszą żoną amerykańskiego poli
tyka. Jej życie było tematem wielu artykułów prasowych.
Wszyscy wiedzieli o smutnej przeszłości Lacy.
Pochodziła z ubogiej rodziny. Straciła ojca w wieku
osiemnastu lat. I wtedy zjawił się bogaty Sam Douglas,
który, jak królewicz z bajki, ożenił się z kopciuszkiem.
Gazety rozpisywały się bez przerwy o jej szczęśliwym
późniejszym życiu u boku znakomitego męża.
Sam był znaną osobistością. Senatorem w średnim
wieku. A młodziutka, piękna żona Douglasa budziła
powszechny zachwyt. Nikt nie wątpił w męskie walory,
senatora. Rzeczywistość nie była jednak tak wspaniała,
jak opisywała ją prasa. Sam Douglas okazał się człowie
kiem wyrachowanym i zimnym. Pod tym względem
niewiele różnił się od ojca Lacy. Nie stronił od kobiet ani
od alkoholu. Zbyt późno, bo dopiero po ślubie, Lacy
przekonała się, że na pozór nieskazitelni Douglasowie są
w gruncie rzeczy niesympatyczną, niezgodną rodziną
obsesyjnych zazdrośników o niezdrowych upodobaniach.
Sam nigdy nie był dla Lacy królewiczem z bajki. A ona
stała się fałszywą księżniczką. Od samego początku ich
małżeństwo okazało się całkowitym fiaskiem.
Strumienie deszczu smaganego wiatrem uderzały
o ściany wspaniałego domu Douglasów w Viennie
SZALEŃSTWO LACY
15
w stanie Wirginia, niszcząc setki doniczkowych tuberoz,
które Lacy Douglas poleciła ustawić wzdłuż obrzeża
ogromnego tarasu. Ich zapach miał upajać znamienitych
gości. Tego wieczoru senator Sam Douglas i jego piękna
żona wydawali uroczyste przyjęcie.
W czarnej aksamitnej sukni, z brylantami we włosach
i na obnażonej smukłej szyi, Lacy z westchnieniem ulgi
zamknęła za sobą frontowe drzwi i ciężko oparła się
o framugę. Ledwie trzymając się na nogach, patrzyła
przez szybę na reflektory limuzyn przesuwających się
dostojnie przed domem i niknących w ciemnej alei.
W strumieniach ulewnego deszczu odjechali wreszcie
ostatni bogaci i sławni goście. Lacy nawet nie przypusz
czała, że na terenie pilnie strzeżonej posiadłości znajduje
się jeszcze ktoś, kto - nie zaproszony na dzisiejsze
przyjęcie - przemknął niepostrzeżenie za jedną z limuzyn
przejeżdżających przez bramę i teraz, ubrany dla niepo
znaki na czarno, biegnie chyłkiem przez trawniki, żeby od
tyłu dostać się do domu.
Myśli Lacy krążyły uparcie wokół osobistych spraw,
a zwłaszcza ostatnio powziętej decyzji dotyczącej przy
szłych losów zarówno jej samej, jak i jej małego synka.
Było to ostatnie przyjęcie, na którym występowała
jako pani Douglas. Jutro wszystkie gazety jeszcze raz
będą się rozpisywały na temat elegancji, wdzięku i urody
żony słynnego senatora. Królewskiej postawy młodej
damy, jej czarnej sukni balowej i brylantowego diademu
we włosach, a także znamienitych gości i luksusowej
posiadłości Douglasów, w której odbywało się przyjęcie.
Na łamach jutrzejszej prasy Lacy jeszcze jeden, ostatni
raz wystąpi jako idealna żona i pani domu.
Jeśli nawet któryś ze spostrzegawczych reporterów
zauważył wymuszony uśmiech na jej wargach i smutek
wyzierający z pięknych fiołkowych oczu, to i tak napisze
16
SZALEŃSTWO LACY
tylko o wyjątkowej wrażliwości tej kobiety. O tym, że nie
zdemoralizowały jej ani pieniądze, ani sława. I że każdą
wolną chwilę poświęca działalności charytatywnej, którą
sponsoruje, zaspokajając potrzeby najbiedniejszych
i chorych dzieci.
Drżącą ręką Lacy dotknęła zimnej szyby, palcem
podążając za błyszczącymi kroplami deszczu spływają
cymi po drugiej stronie szklanej tafli. Deszczowe wieczo
ry zawsze kojarzyły się jej z jednym wielkim przeżyciem.
Z dniem, w którym ukończyła szkołę. Kiedy Johnny
dowiedział się, że jej ojciec odmówił przyjścia na
wieczorną uroczystość, sam zajął jego miejsce. Po szkol
nych występach był bardzo serdeczny dla Lacy, chcąc jej
osłodzić jeszcze jedno przykre rozczarowanie.
Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Skończył właś
nie pierwszy rok studiów prawniczych. Lacy była o trzy
lata młodsza. Stali wówczas obok siebie, zawstydzeni
i zdenerwowani, w pokoiku, który Johnny zajmował na
terenie posiadłości Douglasów. Przywiózł tutaj Lacy
wprost ze szkolnej uroczystości, gdyż tego wieczoru stary
Miller przeszedł samego siebie. Był wyjątkowo okrutny
w stosunku do córki i nie szczędził jej żadnych upoko
rzeń. Bała się wracać do domu i chciała odczekać
u Johnny'ego, aż ojciec pójdzie do pracy na nocną
zmianę.
Douglasów ani ich dzieci nie było w domu. Wszyscy
gdzieś się wybrali. Johnny mógł więc swobodnie oprowa
dzić Lacy po terenie i pokazać jej, nie tylko z zewnątrz,
wspaniały dom.
Potem zaprosił ją do swego pokoiku w pawilonie na
tyłach basenu. Mimo że miał reputację podrywacza,
w stosunku do Lacy zawsze zachowywał się powściąg
liwie. Tego dnia po raz pierwszy znalazła się w jego
skromnym lokum. Oboje czuli się nieswojo.
SZALEŃSTWO LACY 17
Przez otwarte drzwi słyszeli szum deszczu.
Lacy stanęła na progu i popatrzyła na ogrodowe
rzeźby.
- Wspaniały dom - powiedziała z podziwem w głosie.
- To prawda - przytaknął Johnny. - Ale jeśli się
zobaczy, jak Douglasowie się kłócą, oszukują siebie
nawzajem na każdym kroku, dzieciaki biją się do upad
łego, a starsi po trupach dążą do osiągnięcia własnych
celów, to wcale nie jestem pewny, czy bogactwo to taka
frajda, jak wszyscy sądzą.
Lacy dotknęła szyby, po drugiej stronie zraszanej
kroplami deszczu.
- Zobacz, jak pędzą te krople - powiedziała do
Johnny'ego.
- Znacznie szybciej, mała, niż my - odparł zamyślony,
z nutą żalu w głosie.
- Nie masz się czym martwić. Przecież osiągniesz to,
co sobie zamierzyłeś.
- Tak. Ale nieprędko. A co będzie, jeśli zmęczy cię
czekanie i wybierzesz sobie innego faceta?
Udawał, że to żart, lecz na zmęczonej twarzy John
ny'ego Lacy zobaczyła smutek i napięcie. Czuła sympatię
do tego chłopaka, który tak ciężko pracował, żeby
osiągnąć upragniony życiowy cel.
- Zmokłaś, mała - odezwał się po chwili. - Nie stój
w otwartych drzwiach, bo deszcz zniszczy ci nową
sukienkę.
Przesunęła się nieco i przywarła do framugi. Johnny
stanął obok niej.
-Jesteś taka śliczna. Byłem dziś dumny z ciebie, kiedy
przemawiałaś. Twoja matka byłaby...
Lacy przerwała mu gwałtownie.
- Moja matka uciekła, przecież wiesz. Opowiadała mi
zawsze niestworzone historie. Same bzdury, jak się potem
18
SZALEŃSTWO LACY
okazało. Mówiła mi na przykład, że Alcatraz to
wspaniały zamek, a nie ponure więzienie. Nakładła
mi do głowy wiele bezsensownych rzeczy, w które
wierzyłam. Potem się ulotniła. Nie dbam o matkę.
Oprócz ciebie nie mam żadnego przyjaciela. Liczysz
się tylko ty. Gdyby nie było cię dziś ze mną na
uroczystości szkolnej, nie wydusiłabym z siebie ani
jednego słowa.
Na twarzy Johnny'ego ukazał się uśmiech.
- Ładnie przemawiałaś. Poszło ci świetnie. Stać cię,
mała, na wiele. Ze mną czy beze mnie. Nigdy się nie
denerwujesz, kiedy śpiewasz...
- Bo śpiew jest głosem duszy.
Johnny położył rękę na ramieniu Lacy.
- Masz wspaniałą duszę.
- Nigdy nie mówiłeś niczego takiego...
- Bo bardziej interesuje mnie twoje ciało. - Johnny
z trudem oderwał wzrok od ponętnej sylwetki dziew
czyny, lecz nadal wpatrywał się w jej usta.
- Pocałuj mnie - szepnęła.
Końcem języka zlizał kropelkę deszczu z czubka
kształtnego noska.
- Pocałuj mnie - powtórzyła.
Pragnęła znacznie więcej.
Johnny cofnął się o krok. Jeszcze nigdy nie próbował
przespać się z Lacy. Bał się, że dziewczyna zajdzie
w ciążę, a to pokrzyżowałoby wszystkie jego plany. Nie
osiągnąłby niczego i oboje byliby załatwieni na całe
życie.
Lacy rozluźniła mu krawat i uśmiechnęła się kokiete
ryjnie.
- Będzie lepiej, jeśli już stąd wyjdziemy - mruknął.
- Dlaczego? - Przesunęła palcem po odkrytej szyi
Johnny'ego, wyczuwając puls.
SZALEŃSTWO LACY
19
- Przecież dobrze wiesz - odparł lekko schrypniętym
głosem.
Dotknęła jego włosów. Zamarł. Postanowił, że do końca
studiów nie będzie kochać się z Lacy, i ona zdawała sobie
z tego sprawę. Pochlebiał jej szacunek okazywany przez
Johnny'ego, lecz wzięło górę zmysłowe podniecenie, a także
kobieca próżność. Musiała sprawdzić, czy potrafi sprowoko
wać zbliżenie. Johnny nie powinien oprzeć się jej wdziękom.
- Nie przyprowadziłem cię tutaj, żeby się z tobą
przespać - powiedział szorstko.
- Wiem - odparła. Uznała, że zachowuje się jak
dżentelmen. Ale może właśnie dlatego, że był tak
powściągliwy, pragnęła go coraz bardziej.
- Kiedyś, mała, pobierzemy się - oświadczył z mocą.
- Kiedyś? - powtórzyła rozczarowana.
- Pewnie chcesz mieć ładny dom.
- Nie. - Lacy pragnęła wyłącznie uczucia. Miłości
Johnny'ego.
- Dostaniesz stypendium na naukę w college'u. Nie
chcę rujnować ci przyszłości.
- A czy ty mnie kochasz? - spytała. - Jeśli masz
wątpliwości, nie będę na ciebie czekała.
Lacy przytuliła się mocno do Johnny'ego.
Puściły wszystkie hamulce, kiedy wsunęła mu rękę za
koszulę. Zaczął ją całować. Gwałtownie. Zachłannie.
- Musisz mnie kochać. Musisz - szeptała.
Nikt nie darzył jej uczuciem. Ani matka. Ani ojciec.
Przypomniała sobie nagle wykrzyczane z wściekłością
przez niego słowa:
- Nienawidzę cię, bo nie jesteś moim dzieckiem.
Kiedy się o tym dowiedziałem, twoja matka natychmiast
uciekła. Ze strachu, że ją zabiję. Jesteś nic niewarta.
Chyba jako ulicznica. Wcześnie zaczęłaś. Już puszczasz
się z tym gangsterem Midnightem...
20
SZALEŃSTWO LACY
- Nie!
Lacy wysunęła się z objęć Johnny'ego i wybiegła
przed dom. Znalazła się w strugach ulewnego deszczu.
Oparta o pień palmy rosnącej nad basenem zaczęła się
śmiać. Głośno. Nienaturalnie. Histerycznie.
Johnny wypadł z pawilonu, dogonił ją i mocno objął,
usiłując osłonić przed deszczem.
- Dziewczyno, co ty wyrabiasz? Przemokniesz do
suchej nitki. Twoja sukienka już zrobiła się całkiem
przezroczysta. - W jego oczach pojawiło się pożądanie.
Podobał się jej zmysłowy, schrypnięty głos John
ny'ego. I sposób, w jaki na nią patrzył. Przez cienki,
mokry materiał oblepiającej ją sukienki musiał dostrzec
naprężone sutki. Oboje niemal równocześnie wstrzymali
oddech.
Pożądali się nawzajem. Lacy wiedziała, że powinna
jak najszybciej opuścić Johnny'ego, wracać do domu.
Stała jednak jak wrośnięta w ziemię. Wreszcie szepnęła:
- Kochaj mnie. Pokochaj mnie na zawsze. - Pocałowa
ła go drżącymi ustami.
- Na zawsze - obiecał. Wsunął język między wargi
Lacy, czym doprowadził ją do szaleństwa. Wciągnęła
Johnny'ego z powrotem do mieszkania, zamknęła drzwi,
a potem rzuciła się na łóżko. Słyszała, jak drze się nowa
sukienka. Nie dbała o nic. Pragnęła tylko znaleźć się
w ramionach Johnny'ego.
Pocałował ją jeszcze mocniej. Wokół nich rozszalała
się burza z piorunami. Deszcz smagany wiatrem bił
o szyby. Błyskawice co chwila rozdzierały granatowe
niebo.
Lacy i Johnny przeżywali także inną burzę. Własnych
doznań.
Wziął ją zbyt szybko, gdyż pragnął jej do szaleństwa.
Potem, kiedy krzyknęła, trzymał ją mocno w objęciach
SZALEŃSTWO LACY 21
tak długo, aż przestała płakać i zaczęła prosić o ponowie
nie pieszczoty. Nie wytrzymał napięcia. Stracił wszelką
kontrolę nad swoim ciałem. Wziął Lacy, lecz po chwili
było już po wszystkim. Potem przeprosił, choć nie
wiedziała, za co.
Teraz dopiero rozebrał ją powoli. Dłońmi, a potem
wargami wodził po nabrzmiałych piersiach. Później
całował. Wszędzie. Instynktownie odnajdując miejsca,
których pieszczenie pobudzało Lacy najbardziej.
Wyczuł, że pozbyła się wszelkich zahamowań. Wsu
nęła mu dłonie we włosy i przyciągnęła jego twarz do
swojej.
- Rozbierz mnie - polecił głosem schrypniętym
z pożądania, czym podniecił ją jeszcze bardziej.
Drżąc na całym ciele, niezdarnie rozpięła guziki przy
koszuli zsunęła ją z ramion Johnny'ego.
- Całuj mnie teraz. Tak jak ja to robiłem - nakazał.
Lacy ogarnęła fala szczęścia. W ramionach John
ny'ego przeżywała największe uniesienie. Dlatego, że go
kochała. I dlatego, że on ją kochał.
Potem leżeli w ciemnościach. Przytuleni. Objęci.
Przekonani, że wzajemna miłość będzie trwać wiecznie.
Że nic ich nie rozdzieli.
Zaczynało świtać, kiedy znaleźli się w dzielnicy,
w której mieszkali. Burza minęła. Po pustych, wąskich
ulicach hulał tylko silny, porywisty wiatr.
Stojąc na werandzie przed domem, w którym miesz
kała Lacy, zobaczyli na niebie krwawą łunę. Rozciągniętą
nad magazynem, w którym na nocnej zmianie pracowali
obaj ich ojcowie. A kiedy Lacy i Johnny usłyszeli
przeraźliwe zawodzenie syren, rzucili się biegiem w stro
nę płonącego magazynu. Nie byli świadomi tragedii,
która ich spotka.
Wkrótce po objęciu nocnej służby przez starego
22
SZALEŃSTWO LACY
Millera w magazynie należącym do Douglasa wybuchł
pożar. W ogniu zginął zarówno ojciec Lacy, jak i żona
Sama, Camella, która akurat dekorowała piętro. Ojciec
Johnny'ego doznał tak silnych poparzeń, że w ich wyniku
zmarł parę miesięcy później.
Policja ustaliła, że magazyn został podpalony umyśl
nie. Ogień podłożono aż w trzech miejscach.
O ten karygodny czyn Sam Douglas oskarżył bezpod
stawnie ojca Johnny'ego. Chłopak wystąpił w obronie
ojca, ostro przeciwstawił się pracodawcy, w wyniku
czego stracił pracę. Równocześnie słynny senator uczynił
wspaniałomyślny gest. Przyjął pod swój dach osieroconą
córkę drugiego nocnego stróża, który zginął w pożarze.
Starego Millera.
Lacy znalazła więc schronienie w posiadłości Sama
Douglasa. Poniosła jednak inną, wielką stratę. Roz
goryczony Johnny nie chciał oglądać jej więcej na oczy.
Osamotniona i nie kochana, zwróciła się więc ku Dougla
sowi. W taki oto sposób powstał łańcuch wydarzeń, które
zniszczyły piękną i czystą miłość dwojga młodych ludzi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przestała istnieć niewinna dziewczyna, wierząca
w królewicza z bajki, która ciało i duszę oddała John-
ny'emu Midnightowi, bo był dla niej dobry i szarmancki.
Na jej miejscu pojawiła się urocza młoda dama, fałszywa
bajkowa księżniczka, która w eleganckim świecie wiodła
luksusowe życie. Życie uważane powszechnie za godne
zazdrości. Dla Lacy była to tylko smutna egzystencja nie
rozumianej kobiety u boku nie kochającego, złego czło
wieka.
Nie mogła wcale pojąć, dlaczego, po dziesięciu latach,
nadal obwiniała Johnny'ego za ich rozłąkę. Powinna była
wiedzieć, że chłopak, którego wychowała ulica, nigdy nie
wystąpi w roli rycerza w lśniącej zbroi.
Dobry Boże... Przez wiele lat godziła się na prowadze
nie pustego życia. U boku nieczułego męża, który nie
darzył jej uczuciem ani nigdy nie brał do łóżka, a także
z dzieckiem, które w miarę dorastania coraz bardziej
oddalało się od matki. Mimo że zachowanie się Lacy było
nienaganne, świat ludzi dobrze urodzonych i bogatych,
w którym się znalazła, nigdy jej nie zaakceptował, gdyż
do niego nie należała. Dla tych ludzi pozostała nadal
plebejką, przedstawicielką pogardzanej części społeczno
ści.
W opustoszałym holu zaciągnęła zasłony. Sam po
szedł już na górę do swego pokoju. Mieli odrębne
sypialnie.
24
SZALEŃSTWO LACY
Czy potrafiłabym być szczęśliwa, gdybym w ogóle nie
znała Johnny'ego? zastanawiała się Lacy.
Johnny... Jakże go teraz nienawidziła! Z pełnym
okrucieństwem odepchnął ją od siebie. Zniszczył w niej
wszystko to, co najlepsze.
Powinna więc o nim zapomnieć?
Być może tak. Ale nie mogła. Nie potrafiła. Przede
wszystkim dlatego, że istniał żywy, namacalny dowód, że
ten mężczyzna był jej ciągle bardzo bliski. Teraz może
nawet jeszcze bliższy niż przed laty.
Lacy przeszła przez hol. Wzięła do ręki pełną niedopa
łków popielniczkę, którą przez nieuwagę ktoś ze służby
pozostawił na niskim stoliku. Zaczęła myśleć o mężu.
Przez cały wieczór był nieswój. Wyglądał na bardzo
zdenerwowanego. Nawet zwyczajowo nie podziękował
jej za udane przyjęcie.
Nie miało to zresztą żadnego znaczenia.
Lacy nie zamierzała już dłużej zaspokajać zachcianek
męża i odgrywać roli doskonałej żony. Od jutra będzie
wolna. Przestanie być idealną panią domu. Na zawsze
porzuci Sama Douglasa.
Opuści ten luksusowy dom.
Weszła do przestronnego salonu. Był umeblowany
z gustem wspaniałymi antykami. Na ścianach wisiały
bezcenne obrazy. W rogu pokoju znajdował się fortepian, na
który para kandelabrów z Delft rzucała migotliwe światło.
Kiedy Lacy wyszła z kuchni, gdzie opróżniła popiel
niczkę, znalazła się z powrotem w salonie. Rzuciła okiem
na ten duży instrument muzyczny. Był zamknięty. Jeden
tylko raz zaśpiewała Samowi popularną arię z „Madame
Butterfly" i to było wszystko. Teraz na fortepianie stały
ich zdjęcia w towarzystwie prezydenta i jego żony.
A także fotografie członków europejskich rodzin królew
skich, opatrzone bezcennymi autografami.
SZALEŃSTWO LACY
25
Lacy zatrzymała wzrok na podobiźnie bliźniąt Sama
z pierwszego małżeństwa. Były młodsze od niej zaledwie
o sześć lat. Zdjęcie, które miała przed sobą,- było zrobione
przed jej ślubem. Colleen i Cole pluskali się w basenie.
Weseli, roześmiani. Spoglądając na radosną twarz Cole'a,
nikt by nie przypuścił, że chłopak znajdzie się niebawem
w zakładzie dla psychicznie chorych.
Na własną ślubną fotografię Lacy nie mogła patrzeć.
Przywodziła na myśl przykre skojarzenia. Panna młoda
czuła się wówczas taka chora, że ledwie doszła do ołtarza.
Włączyła alarm przeciwwłamaniowy, pogasiła światła
na parterze domu, a potem weszła po schodach na piętro
i zamknęła się w sypialni.
Służba mieszkała nie w domu, lecz w pawilonie
ukrytym wśród drzew w pobliżu basenu. Tam całe dni
i noce przebywał także syn Lacy, mały Joe, bo tak chciał
Sam Douglas. Ponieważ posiadłość była rozległa, Lacy
stale bała się o dziecko. Chętnie wzięłaby je do siebie,
lecz życzenie męża było rozkazem.
Zamknęła na klucz wewnętrzne drzwi prowadzące
z jej pokoju do sypialni Sama. Nie zapalając światła,
podeszła do toaletki i zdjęła ciężki diadem. Potrząsnęła
głową. Włosy opadły na ramiona, a na puszysty biały
dywan wypadły szpilki utrzymujące misterną fryzurę.
Lacy pochyliła się i pozbierała je z podłogi.
Potem zsunęła z palca obrączkę i włożyła ją do
szkatułki z biżuterią.
Jutro wyjedzie.
Już kilkakrotnie opuszczała dom, lecz za każdym
razem Sam zmuszał ją do powrotu.
Tym razem żadne groźby nie poskutkują. Opuści męża
na zawsze. Na początku pewnie będzie mu ciężko, lecz
szybko znajdzie sobie kogoś, kto ją zastąpi w roli żony
i pani domu.
26
SZALEŃSTWO LACY
Lacy wiedziała, że Sam ma ostatnio jakieś poważne
kłopoty, mimo że o niczym jej nie mówił. Nigdy tego
zresztą nie robił. Zawsze był zamknięty w sobie. Nieufny
i podejrzliwy. A im wyżej piął się w górę po szczeblach
kariery, tym więcej miał przed nią sekretów.
Od pewnego czasu o niecodziennych porach dnia
przyjmował różne dziwne telefony. Kiedy Lacy pod
nosiła słuchawkę, rozmówca rozłączał się bez słowa. Co
kilka dni w domu zjawiał się specjalny posłaniec, który
przekazywał Samowi do rąk własnych białe, duże koper
ty. Dzisiaj także przyniesiono taki list.
Lacy podejrzewała, że mąż stał się ofiarą jakiegoś
szantażu. Miał ponadto inne poważne kłopoty. Jego
finansami zainteresował się bowiem urząd podatkowy.
Sam zawsze jednak wygrywał. Potrafił zdobyć to, na
czym mu zależało. I wiedział, kogo i jak może przekupić.
Lacy zadrżała. Ona sama była najlepszym przykła
dem. Potrafił ją zdobyć i usidlić. Wbrew jej woli.
Uklękła na dywanie i spod łóżka wyciągnęła małą,
spakowaną już wcześniej walizkę, którą tam ukryła. Jutro
dla niej i dla Joe'ego rozpocznie się nowe życie.
Kiedy wreszcie zapaliła nocną lampkę, zobaczyła
dużą, białą, rozdartą kopertę i wycinki prasowe roz
rzucone na pościeli.
Jeden z tytułów szczególnie ją zainteresował.
„Ucieczka Cole'a Douglasa ze szpitala dla obłąka
nych".
Lacy szybko przebiegła wzrokiem treść artykułu.
Przez wiele miesięcy chory młody człowiek przygotowy
wał ucieczkę. Plastykowym nożem drążył tunel do szybu
wentylacyjnego. To, co wykopał, wynosił w kieszeniach
na dwór, kiedy wyprowadzano go na spacer.
Stos wycinków prasowych na łóżku był przybity
szpikulcem do pościeli.
SZALEŃSTWO LACY
27
Lacy zaczęła drżeć na całym ciele. Przemogła się
jednak i czytała dalej:
„...Lekarze uważają, że może być niebezpieczny dla
otoczenia. Istnieje domniemanie, że bezpośrednio po
ucieczce ze szpitala Cole pojedzie do Wirginii, gdzie
jego ojciec, Sam Douglas, zamieszkał wraz z młodą
żoną."
Sam musiał wiedzieć o ucieczce syna i dlatego był
zdenerwowany, uzmysłowiła sobie Lacy.
Ale dlaczego nic jej o tym nie powiedział?
Zastanawiała się, czy Cole skontaktował się już ze
swoją bliźniaczą siostrą. Colleen mieszkała w Los An
geles. Była dobrze zapowiadającą się aktorką. Lacy
uznała, że powinna zadzwonić do dziewczyny i powie
dzieć jej o ucieczce brata z zakładu leczniczego. Być
może Colleen jeszcze o tym nie wie.
Autor artykułu przypomniał, że Cole Douglas miał
pierwszy atak choroby psychicznej tej nocy, kiedy wy
buchł pożar w magazynie należącym do jego ojca.
A także o tym, że wtedy zginęła w płomieniach matka
młodego Douglasa.
Lacy włożyła nocną koszulę. Cole'a prawie nie znała.
Zaprzyjaźniła się jednak z Colleen, która bardzo boleśnie
przeżyła śmierć matki i psychiczną chorobę brata.
Lacy zbierała właśnie wycinki prasowe, żeby zanieść
je Samowi, kiedy usłyszała jakiś dziwny, zdławiony
dźwięk. Zapaliło się czerwone światełko wewnętrznego
telefonu, stojącego na szafce przy łóżku. Korzystał
z niego Sam, jeśli wracał na noc do domu. Miał zwyczaj
życzenia żonie dobrej nocy.
Lacy pochyliła się nad aparatem i czekała, aż usłyszy
głos męża. Postanowiła nie odwiedzać go w sypialni, lecz
tylko przez telefon powiedzieć o znalezionych wycinkach
prasowych.
28 SZALEŃSTWO LACY
Głos, który usłyszała, nie należał jednak do Sama. Ze
względu na szalejącą burzę połączenie było kiepskie.
Pełne szmerów i trzasków. Lacy z trudnością wyławiała
pojedyncze słowa i fragmenty zdań.
Usłyszała:
- Powinieneś... wysłać te pieniądze.
W głosie rozmówcy Sama brzmiała groźba.
Za oknami nadal szalał wiatr. O szyby uderzały
strumienie deszczu.
Lacy usłyszała krzyk Sama:
- Wynoś się!
Czy był u niego Cole? Czy to on szantażował Sama?
Po chwili znów się odezwał:
- Będziesz sądzony za morderstwo. Nie ma przedaw
nienia... Chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się prawdy
o pożarze?
Przecież Sam nie mógł podpalić magazynu! pomyślała
Lacy. Była przerażona. Na założeniu, że jest niewinny,
było zbudowane całe jej życie.
Przed oczyma Lacy stanęła pamiętna noc. Wówczas
kochała się z Johnnym, a potem zobaczyła krwawą łunę
na niebie. I jeszcze później patrzyła, jak lekarz opatruje
straszliwie poparzonego ojca Johnny'ego i jak z dymią
cych ruin wynoszą w plastykowych workach dwa ciała.
Johnny powiedział jej potem, że o podpalenie budynku
Douglas oskarżył jego ojca i że było to podłe kłamstwo.
A ona nie uwierzyła Johnny'emu. Zaufaniem obdarzyła
Sama.
Za oknami sypialni szalała burza. Pioruny biły w drze
wa otaczające dom.
Z wewnętrznego telefonu popłynął znów zniekształ
cony głos, tym razem należący do Sama:
-Nikt nie może dowiedzieć się prawdy. Cole... dłużej
płacić ci nie mogę.
SZALEŃSTWO LACY 29
Żeby nie krzyknąć, Lacy przyłożyła dłoń do ust.
Sam mówił chrapliwie, jak podczas ataków astmy, na
którą chorował. Chyba się dusił.
- Potrzeba mi powietrza... - zacharczał.
- Nie zgrywaj się, łajdaku- warknął jego rozmówca.
To musiał być Cole!
Za ścianą rozległ się łomot przewracanego stolika
i brzęk tłuczonego szkła rozbijającej się lampy. Po chwili
Lacy usłyszała odgłos wystrzału. Kula przebiła drzwi do
jej pokoju i wpadła do wnętrza.
Lustro toaletki rozpadło się na tysiąc kawałków.
Lacy usłyszała straszliwy śmiech Cole'a.
- Teraz kolej na macochę. A zaraz potem zabiję
braciszka Joe'ego. To będzie wielka frajda - powie
dział.
- Jesteś szalony - zdławionym głosem odezwał się
Sam.
- Nie wiedziałeś o tym? Śpij spokojnie. Dobranoc,
kochany tatuśku - zakpił.
W pokoju obok rozległ się jeszcze jeden wystrzał. Tym
razem chyba celny. Niemal równocześnie błyskawica
rozdarła niebo i gdzieś w pobliżu uderzył piorun.
W domu zgasły wszystkie światła. Zapanowała ciem
ność.
Zza ściany dobiegł cichy jęk Sama. Po chwili Lacy
usłyszała, że na drzwi prowadzące do jej sypialni wali się
coś ciężkiego i osuwa na podłogę.
A potem nastała złowieszcza cisza. Pełna napięcia.
Znów błyskawica rozjaśniła wnętrze sypialni. W jej
świetle Lacy ujrzała, jak spod drzwi prowadzących do
pokoju męża sączy się jakaś ciemna, gęsta ciecz.
Krew. Krew Sama.
Muszę mu pomóc! postanowiła Lacy.
Na kolanach zaczęła czołgać się cicho w kierunku
30
SZALEŃSTWO LACY
drzwi. Usłyszała, że z przeciwnej strony ktoś manipuluje
przy zamku.
Boże! To Cole! On mnie też zabije! pomyślała
przerażona.
Na szczęście drzwi były zamknięte na klucz.
Cole walił w nie pięścią i krzyczał:
- Otwieraj! Natychmiast! Wiem, że tam jesteś!
Lacy zawołała:
-Sam!
Odpowiedzi nie było.
- Sam! - powtórzyła.
Za oknami nadal szalała burza. Wiatr nie zdołał jednak
stłumić innych odgłosów. Bicia jej serca.
Sam nie żyje, pomyślała z przerażeniem. Zamarła.
- Otwieraj! - Za ścianą rozległ się znów krzyk Cole'a.
- Nie...
-I tak dopadnę cię i zabiję! A zaraz potem Joe'ego!
O, Boże! Joe! Lacy musiała ratować synka!
Schwyciła sukienkę, torebkę, klucze i rzuciła się
w stronę balkonowych drzwi. Otworzyła je i ostrożnie
przedostała się w dół, na werandę. Bała się, że lada chwila
z ciemności wynurzy się silna ręka i przytrzyma ją.
Usłyszała brzęk rozbijanego szkła. Z okna w pokoju
Sama ktoś wysunął nogę.
Lacy krzyknęła przeraźliwie i zaczęła uciekać.
Czterdzieści sekund po wybiciu szyby włączył się
alarm przeciwwłamaniowy. Na terenie posiadłości zapa
liły się lampy. Zaczęły ujadać wypuszczone psy.
Lacy mniej bała się dobermanów niż Cole'a. Miała
nadzieję, że ją poznają i nie zrobią jej krzywdy.
W nocnej koszuli, w strumieniach ulewnego deszczu,
biegła do pawilonu, gdzie pod opieką austriackiej pias
tunki i innych służących znajdował się Joe. Po raz
pierwszy w życiu była wdzięczna Samowi za to, że nie
SZALEŃSTWO LACY
31
zezwolił dziecku mieszkać w głównym domu i spać
w pobliżu matki.
Za plecami usłyszała łomot. Ciężkie, zbliżające się
kroki. Ktoś gonił ją w ciemności, biegnąc po mokrej
trawie.
Dobiegła wreszcie do pawilonu. Zaczęła walić w we
jściowe drzwi.
Przez cały czas dźwięczały jej w uszach wypowiedzia
ne przez Cole'a złowieszcze słowa:
-I tak cię dopadnę i zabiję! A zaraz potem Joe'ego...
Tupot nóg za plecami stawał się coraz głośniejszy.
Napastnik ją doganiał. Odwróciła się tyłem do drzwi, by
spojrzeć w oczy mordercy.
W tej chwili rzucił się na nią potężny zwierz. Miał
wyszczerzone zęby. Sięgnął wprost do gardła.
Lacy zamknęła oczy i krzyknęła:
- Cole!
Coś mokrego, ciepłego i szorstkiego pokryło nagle
całą jej twarz.
Otworzyła oczy i tuż przed sobą zobaczyła potężny
pysk dobermana. Pies lizał ją po twarzy.
Padła na kolana. Zarzuciła ręce na szyję psa. Otrząsnął
się z wody, mocząc ją od stóp do głów, a potem znów
polizał po twarzy. To był Nero, najmłodszy z dober
manów. Lacy rozpoznała go po brakującym kawałku
ucha, które stracił jako szczeniak.
Usłyszała, że otwierają się drzwi pawilonu. Wstała
i wbiegła do środka. Odnalazła szybko Joe'ego i chwyciła
dziecko na ręce. Chłopcu te czułości wcale się nie
spodobały. Usiłował wyswobodzić się z ramion matki.
Lacy wypadła z pawilonu. Trzymając mocno synka,
rzuciła się do dalszej ucieczki.
Ani na krok nie odstępował ich wielki, czarny pies.
ROZDZIAŁ TRZECI
A wiec Lacy Douglas jest w San Francisco. I ma
poważne kłopoty. Joshua Cameron twierdzi, że nie może
obyć się bez mojej pomocy.
Jestem jej potrzebny.
Ale ta kobieta przecież mnie zdradziła! pomyślał
Johnny Midnight.
Z zawrotną szybkością prowadził włoski czerwony
sportowy wóz. Jechał za szybko, lecz jakie to, do diabła,
mogło mieć znaczenie? Zginie w wypadku?
Przestał cieszyć się życiem. To miasto go zniszczyło.
Nie, nieprawda. Zniszczyło go coś innego. Wszyst
kiemu był winien jego idiotyczny charakter. Chciał
odgrywać bohatera nawet przed Lacy Douglas! Pustą
i zdemoralizowaną bogactwem kobietą, która dziesięć lat
temu złamała mu serce.
Joshua Cameron - pracodawca, a zarazem najlepszy
przyjaciel - znał dobrze tę wadę Johnny'ego. Z rozmys
łem powiadomił go o ostatnich wydarzeniach. O zamor
dowaniu Sama i o tym, że jego żonie też grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo. Chory psychicznie Cole, syn senatora
z poprzedniego małżeństwa, uciekł z prywatnego, za
mkniętego zakładu dla obłąkanych, gdzie przebywał od
lat, uznany za człowieka niebezpiecznego dla otoczenia.
Teraz, podejrzany o zamordowanie ojca, był poszukiwa
ny w całych Stanach.
Przez chwilę Johnny zastanawiał się, jak obecnie
SZALEŃSTWO LACY 33
wygląda Lacy. Czy w rzeczywistości jest tak piękna jak
na fotografiach, które oglądał w ilustrowanych magazy
nach? Czy była szczęśliwa?
A co go to obchodziło? Nic. Zupełnie nic. Ale ni stąd,
ni zowąd odżyły w nim dawne emocje. Krew pulsowała
w skroniach, serce waliło w piersi jak szalone. Dusił się,
nie mogąc złapać powietrza.
Nie pamiętał już, jak wygląda Lacy. Przypominał
sobie Cole'a, a także jego bliźniaczą siostrę, Colleen.
Oboje mieli jaskraworude włosy i niebieskie oczy. Byli
bardzo trudnymi dziećmi. Rozpuszczonymi przez rodzi
ców, którzy dawali im wszystko - oprócz ciepła i serdecz
ności.
Przez długie dwa lata Johnny pracował u Sama.
Podczas weekendów zajmował się ogrodem i czysz
czeniem basenu. Nigdy jednak nie widział, aby człon
kowie rodziny Douglasów choć przez chwilę nie kłócili
się ze sobą. I gdzieś wybierali się w komplecie. Stało się
to jeden, jedyny raz. Pamiętnego wieczoru, kiedy w poża
rze zginęła Camella.
Pewnego sobotniego ranka Johnny'ego, nocującego
w pawilonie na terenie posiadłości Douglasów, obudził
przeraźliwy kobiecy krzyk dochodzący od strony domu.
Okazało się, że woła o pomoc opiekunka wynajęta na noc
do bliźniaków, którą te jedenastoletnie, koszmarne ba
chory usiłowały wypchnąć przez okno z drugiego piętra.
Biedaczka zwisała na zewnątrz budynku, trzymając się
parapetu. Krzyczała przeraźliwie, bo nie miała siły
wciągnąć się do środka.
Johnny wbiegł do domu i uratował dziewczynę.
A potem postanowił dać dzieciom nauczkę, która im się
należała. Kolejno opuszczał je za to samo okno i trzymał
tam dopóty, dopóki przerażona opiekunka nie ubłagała
go, żeby je wyciągnął. Od tamtej pory Colleen i Cole czuli
34
SZALEŃSTWO LACY
respekt dla Johnny'ego i bali się go. Nie miał z nimi
większych kłopotów.
Johnny sądził jednak, że to Colleen jest prowodyrem,
a nie Cole. Kiedy był mały, krył się zawsze w cieniu
siostry. Widocznie potem wszystko się zmieniło. Tak jak
to z ludźmi bywa.
Trudno było mu jednak wyobrazić sobie Cole'a mor
dującego własnego ojca.
Na pierwszy rzut oka Sam Douglas sprawiał wrażenie
przyzwoitego człowieka. Pozory myliły. Świetnie umiał
się maskować.
A więc jaki ojciec, taki syn, pomyślał Johnny.
Wrócił myślami do Lacy.
Marzyła kiedyś o tym, aby zostać żoną księcia z bajki.
A Johnny pragnął, aby potrzebowała jego. I tak działo się
dopóty, dopóki nie odkryła, że Douglas może dać jej
znacznie więcej. I wtedy odrzuciła Johnny'ego z taką
łatwością, jakby nigdy nic dla niej nie znaczył. Stanowił
tylko jeden, nisko umieszczony szczebel drabiny prowa
dzącej do kariery tej zachłannej i ambitnej młodej
kobiety.
Kiedyś zadzwoniła do Johnny'ego. Było to mniej
więcej miesiąc po jej ślubie. Kiedy usłyszawszy jej
głos, ochłonął z wrażenia, powiedział, żeby dała mu
święty spokój i poszła do wszystkich diabłów. Odłożył
ze złością słuchawkę. Parę miesięcy później usłyszał,
że Lacy urodziła dziecko. Więcej do Johnny'ego się nie
odezwała.
I dobrze. Bo wcale sobie nie życzył żadnych kontak
tów. Nic już ich nie łączyło. Lacy okazała się wyrachowa
ną kobietą. Jego natomiast nikt by nigdy nie potrafił
kupić. Za żadne pieniądze.
Tak rozmyślając, Johnny zjechał z autostrady. Zamiast
skręcić w szosę do Sausalito i wracać na swoją łódź, która
SZALEŃSTWO LACY 35
była jego domem, wybrał inną drogę. Przybrzeżną.
Wiodącą w stronę Stinson Beach. Prowadziła ostro pod
górę, miejscami tuż przy urwisku skalnym od strony
morza.
Na Tam Junction panował duży ruch. Gdy Johnny
skręcił w lewo i znalazł się w górzystym terenie, szosa
stała się luźniejsza. Wspinała się serpentynami, wijąc się
wśród eukaliptusowych drzew i pachnących sosen. Wyżej
roślinność była uboższa. Samochód Johnny'ego jechał
teraz przez wysokie, obnażone, brunatne wzgórza. Z szo
sy było widać niebieskie wody Pacyfiku i, w oddali, San
Francisco.
Johnny Midnight nie dostrzegał niczego.
Dodał gazu. Mimo że droga była kręta i niebezpieczna,
jechał jeszcze szybciej niż poprzednio. Chciał jak naj
prędzej dotrzeć do Stinson Beach i zatopić wzrok w linii
horyzontu lub obserwować fale toczące się od oceanu
i bijące o brzeg.
Pragnął zapomnieć o Lacy, lecz nie potrafił. Ta kobieta
bez reszty wypełniała jego myśli.
Na pasie, którym jechał, ruch był niewielki. Z przeciw
ka, w stronę miasta, ciągnął nieprzerwany strumień
samochodów.
Zupełnie bezmyślnie Johnny znów przyspieszył na
kolejnym zakręcie. Po prawej stronie drogi ciągnęło się
nagie brązowe wzgórze. Po lewej znajdowały się wysokie
nadbrzeżne skały, za którymi było przepastne urwisko
nad brzegiem morza.
Tuż za Johnnym jechała, w niebezpiecznie bliskiej
odległości, niebieska toyota.
Joshua Cameron mówił Johnny'emu, że Lacy szuka
schronienia, bo grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
Wraz z zabójstwem Sama skończyło się jej beztroskie
życie.
36
SZALEŃSTWO LACY
Ta dziwka w pełni zasłużyła na to, żeby znaleźć się
w tarapatach! pomyślał z gniewem Johnny.
Zacisnął palce na kierownicy, kiedy przypomniał
sobie, co powiedział mu Joshua. Zapytał, czy, zdaniem
Johnny'ego, Lacy zasługuje na śmierć.
Do diabła, jeśli coś złego stanie się tej kobiecie, jeśli
nawet postrada życie, czy będzie to jego wina? Zdener
wowany Johnny wcisnął gaz do deski.
Za późno dostrzegł przed sobą żółtego sedana, a zaraz
potem szybko nadjeżdżającą ogromną ciężarówkę, usiłującą
go wyprzedzić. Wjechała na pas, którym poruszał się wóz
Johnny'ego, i nieoczekiwanie zablokowała mu drogę. Po
drugiej stronie szosy było miejsce specjalnie przewidziane
na manewr wyprzedzania. Dlaczego kierowca żółtego sedana
nie skorzystał z tej możliwości i nie zjechał na bok?
Po prawej stronie były wysokie skały. Jedyne, co
Johnny mógł zrobić, to przeciąć drogę nadjeżdżającemu
z przeciwka żółtemu samochodowi.
Z całej siły skręcił kierownicę w lewo. Do oporu.
Usłyszał przeraźliwy dźwięk klaksonu.
Czerwony sportowy wóz niemal otarł się o żółtego
sedana, ale do zderzenia nie doszło. Tuż przed skalną
ścianą Johnny ostro zahamował. Przez chwilę miał
nadzieję, że uda mu się cało wyjść z opresji.
I w tym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, z ogrom
ną siłą uderzyła go z tyłu niebieska toyota.
Czerwony wóz uderzył w skały.
Przez chwilę Johnny widział niebieskie niebo zlewają
ce się w jedną całość z błękitną wodą oceanu, a potem
przestał dostrzegać cokolwiek.
Wiedział, że zaraz umrze.
Mimo to jednak nie przesuwały mu się przed oczyma
obrazy z całego życia, jak w kalejdoskopie. Ujrzał tylko
jedną scenę.
SZALEŃSTWO LACY 37
Miał wtedy dwadzieścia lat. Stał przed pawilonem
w posiadłości Douglasów. Był wieczór. Padał ulewny
deszcz. Była z nim Lacy Miller. Johnny uwielbiał tę
dziewczynę. W białej, przemoczonej sukience, przylega
jącej ściśle do jej ciała, wyglądała ślicznie. Niewinnie,
a zarazem podniecająco. Scałował kropelkę wody z czub
ka jej nosa. A potem kochał się z nią. Pozbawił Lacy
dziewictwa i obiecał, że będzie jej wierny po wieczne
czasy. Ona także przyrzekła mu dozgonną miłość.
Wszystko to działo się dawno temu. Przed pożarem.
Zanim Lacy Miller poznała Sama Douglasa. Zanim
dostrzegła, jakie zyski może przynieść ta znajomość.
Zanim Johnny przejrzał tę dziewczynę i poznał jej
prawdziwy charakter.
Tego pamiętnego wieczoru, kiedy kochał się z Lacy,
a potem porzucił na zawsze, widział ją po raz ostatni.
Sprzedała się człowiekowi, do którego Johnny nie miał
nigdy za grosz zaufania. Od początku podejrzewał chle
bodawcę o spowodowanie pożaru i śmierci żony. Johnny
uznał, że ojciec Lacy miał rację, twierdząc, iż jego córka
odziedziczyła charakter po matce. Liczyły się dla niej
tylko pieniądze.
No i stało się. Pamiętnej nocy, której wybuchł pożar,
Johnny Midnight wyrzucił Lacy na zawsze ze swojej
pamięci.
Przez dziesięć lat nie przemawiały do niego żadne
argumenty na korzyść Lacy. Nigdy nawet nie wspomniał
drobnej, szczupłej, zjawiskowo pięknej dziewczyny, któ
rą swego czasu kochał nad życie.
Teraz, siedząc w zamkniętym samochodzie, tracąc
przytomność, zastanawiał się, czy miał rację. Czy nie
pomylił się w ocenie Lacy. Nadal kochał ją równie
mocno, jak nienawidził.
Lata spędzone z dala od Lacy były smutne i puste. Była
38
SZALEŃSTWO LACY
jedyną osobą, dla której warto było żyć, i jedyną, za którą
warto było umierać.
Odrzucił obie możliwości.
Teraz, w ostatnim przebłysku świadomości, jak nicze
go na świecie pragnął móc znów zobaczyć ukochaną.
Czerwony wóz z całej siły uderzał o skały. Zdruz
gotany, toczył się dalej.
Kabina pasażera szczęśliwie mało ucierpiała. Ochro
niła ją mocna konstrukcja nadwozia.
Przy następnym uderzeniu wyrwał się fotel, na którym
siedział Johnny. Z taką siłą rzuciło go na kierownicę, że
połamał kości obu ramion i głową rozbił przednią szybę.
Stracił przytomność.
Zgnieciony czerwony sportowy wóz z uwięzionym
w nim kierowcą potoczył się po zboczu ku skalnemu
urwisku, o które daleko w dole rozbijały się potężne fale
oceanu.
Scena ta nie pozostała nie zauważona. Z zadowole
niem malującym się na twarzy obserwowała ją z wysoka,
ze skraju szosy, szczupła, ubrana na czarno tajemnicza
postać, która po chwili siadła za kierownicą niebieskiej
toyoty i odjechała.
To wręcz zdumiewające, że Johnny Midnight, twardy
facet, którego wychowała ulica i który przez całą młodość
własną pięścią torował sobie drogę w życiu, nigdy nie
pozwolił sobie na okazanie jakiejkolwiek słabości.
W gruncie rzeczy uważał się za człowieka miękkiego
i tchórzliwego. W tym przekonaniu swego czasu umac
niał go ojciec, zakochany w starszym, zmarłym synu.
Obaj z Johnnym uważali, że tylko Nathan był silnym
człowiekiem. Jedynym, prawdziwym mężczyzną w ro
dzinie Midnightów.
Tak więc Johnny walczył zawzięcie o swoje prawa
SZALEŃSTWO LACY
39
przede wszystkim dlatego, żeby nikt nie odkrył, jak
bardzo różni się od brata, jak wielkim jest mięczakiem.
Walczył dlatego, że bardzo się bał.
Głównie śmierci.
Od dziecka obawiał się ciemności.
Teraz zaczęło go ogarniać uczucie błogiego spokoju.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że znajduje się
we wnętrzu rozbitego samochodu, który w każdej
chwili może się zapalić. Wraku zawieszonego nad
przepaścią.
Przed oczyma Johnny widział potężne, oślepiające
światło. Znajdowało się u wylotu długiego tunelu. Za
wszelką cenę pragnął tam dotrzeć, lecz drogę blokował
mu siwowłosy mężczyzna, ubrany w czerwony szlafrok.
Człowiek ten promieniował od wewnątrz jakimś prze
dziwnym, nieziemskim światłem.
Johnny Midnight rozpoznał w nim byłego pracodaw
cę, a zarazem swojego największego wroga i rywala.
Odczytał także jego myśli. Sam Douglas nie chciał
ustąpić mu drogi w tunelu. Gestem nakazywał mu
zawrócić.
Daj mi przejść obok, prosił w myślach Johnny. .
Sam Douglas potrząsnął odmownie głową, tak jakby
mówił:
- Musisz zostać. Twoim obowiązkiem jest ratowanie
Lacy.
Zaraz potem Johnny ujrzał swą rodzinę. Była w kom
plecie. Matka, ojciec i brat Nathan prosili go, żeby
zawrócił.
Poddał się więc niewidocznej sile, która wypychała go
z tunelu.
Znalazł się na zewnątrz.
I nagle poczuł potworny ból. W całym ciele. Wszę
dzie. Przebijały go setki noży. Najgorzej było z głową.
40
SZALEŃSTWO LACY
Johnny, znajdujący się na granicy świadomości, od
czuwał agonalny ból i strach.
Ciężar przytłaczający piersi stał się nie do zniesienia.
Johnny zapragnął jeszcze raz się podnieść, lecz nie
potrafił. Poczuł, że jest uwięziony.
Marzył o przestrzeni, a tymczasem dusił się bez
powietrza. Nie mógł nawet się poruszyć. Znajdował się
w pułapce.
Po jakimś czasie usłyszał jak z oddali przytłumione,
szorstkie głosy i hałasy. To robotnicy cięli palnikami
nadwozie, żeby go wydobyć. Za każdym razem, gdy
odcinali fragment karoserii, Johnny'ego przeszywał po
tworny ból. Jeszcze gorszy niż przedtem, kiedy był sam.
Nie chciał zostać inwalidą na całe życie. Modlił się
o szybką śmierć.
Wreszcie zemdlał.
Upłynęło wiele godzin, zanim się ocknął i wróciła mu
mglista świadomość tego, co dzieje się wokoło. Czuł na
głowie i piersiach dotyk rąk w gumowych rękawicach.
Leżał na noszach lub na stole. Bolało go całe ciało.
Poprzecinano ubranie i rozebrano go do naga. Okryto
elektrycznym kocem. Z białego sufitu padały na niego
oślepiające światła silnych reflektorów. Ludzie w bieli
porozumiewali się między sobą. Szeptem. I wzajemnie
się ponaglali.
Ból był potworny. Nie do zniesienia.
Johnny usiłował się odezwać. Powiedzieć, że chce
umrzeć.
Nie potrafił. Pociemniało mu przed oczyma. Zaczął
tracić przytomność.
Po chwili rozrzedziły się ciemności i zobaczył światła
nad głową. Pochyleni nad nim ludzie w bieli poruszali się
nerwowo i szybko. Chwilami podnosili głos.
SZALEŃSTWO LACY
41
- Chyba koniec z nim... - mówili.
Nie, to jeszcze nie był koniec Johnny'ego. Wydawało
mu się teraz, że jego duch opuścił ciało i unosi się ponad
głowami pochylonych nad nim lekarzy. Obserwuje bez
namiętnie, jak walczą o jego życie.
Żal było mu zwłaszcza kobiety. Wysokiej i szczupłej,
o wyrazistych, brązowych oczach, w których dojrzał
przerażenie. Zauważył też, że lekko zadrżała jej ręka,
kiedy asystujący przy operacji wstrzymali oddech i pat
rzyli, jak lekarka ostrożnie manipuluje chirurgicznym
narzędziem.
Teraz duch Johnny'ego opuścił salę i znalazł się
w szpitalnej poczekalni.
Tu siedziała Lacy. Była sama. Płakała rozpaczliwie
i niemal bezgłośnie.
Przez dziesięć lat Johnny był przekonany, że to kobieta
bez serca. Teraz uzmysłowił sobie nagle, że się mylił.
Modliła się za niego. Niewidoczny, znalazł się tuż przy
niej.
Chciał ją pocieszać.
Pragnął dotknąć Lacy, porozmawiać z nią - po raz
ostatni.
Zapragnął przeprosić ją za zadany ból.
Za to, że ją opuścił.
I za to, że tak bardzo pomylił się w ocenie jej osoby.
Smutek Lacy, którego był teraz niewidzialnym świad
kiem, poruszył go do głębi.
Johnny Midnight wiedział już, dla kogo musi żyć.
W tym samym czasie w odległej dzielnicy miasta,
w eleganckim pokoju luksusowego hotelu ubrana na
czarno postać siedziała nieruchomo przy niskim stoliku.
Złożyła jak do modlitwy drobne, szczupłe ręce i prze
klinała Johnny'ego Midnighta.
42
SZALEŃSTWO LACY
Życzyła mu śmierci w obecności Lacy.
Uznała jednak, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie
umarł od razu. Gdyby na całe życie został sparaliżowany
i przykuty do inwalidzkiego wózka. Wtedy Lacy cier
piałaby na co dzień katusze, współczując Johnny'emu,
a on męczyłby się jeszcze bardziej, czując wstręt do
samego siebie. Do swego bezradnego, nieruchomego
ciała.
Niech wreszcie się przekona na własnej skórze, co to
jest być człowiekiem bezsilnym i nie kochanym! Niech
wreszcie zrozumie, czym jest cierpienie!
Na niskim stoliku leżał album z fotografiami.
Przywodził na myśl różne wspomnienia.
Szczupłe, drobne palce ubranej na czarno osoby
siedzącej przy niskim stoliku przewracały stronice al
bumu wypełnione podobiznami wielu ludzi.
Zdjęcia znienawidzonych postaci były głęboko wyryte
w chorym umyśle osoby znajdującej się teraz w eleganc
kim pokoju luksusowego hotelu.
Album rozpoczynała cała seria publikowanych w pra
sie znakomitych technicznie barwnych fotografii, ideali
zujących życie Douglasów. Przedstawiały wspaniałą,
wzorową rodzinę w przepięknym domu. Na zdjęciach
zamieszczonych w albumie cała czwórka Douglasów
występowała w komplecie. Stanowiły ją: ciemnowłosa
Camella o twarzy promieniejącej szczęściem, słynny
senator i dwójka uroczych dzieci. Udawali normalną,
zżytą i kochającą się rodzinę, upozowani starannie nad
basenem, podczas kolacji i w trakcie czynności, których
nigdy nie wykonywali razem.
Ubrana na czarno postać drobną, szczupłą ręką prze
wróciła następne kartki albumu.
Po serii tych powszechnie znanych, kolorowych foto
grafii przyszła kolej na zupełnie inne zdjęcia. Czar-
SZALEŃSTWO LACY 43
no-białe, kiepskie technicznie. Jedno z nich przedstawia
ło Mufry'ego, ulubionego spaniela Camelli, topiącego się
w basenie. Psiak nie mógł wydostać się na zewnętrzne
obmurowanie, bo spuszczono sporo wody i jej poziom był
zbyt niski. Na następnym zdjęciu było widoczne ciało
Mufry'ego, spoczywające nieruchomo na dnie basenu.
Na jeszcze innej, nieudolnie wykonanej fotografii,
znajdowała się Camella w objęciach kochanka.
Pozostałe zdjęcia przedstawiały już tylko jedną postać.
Uwielbianego Johnny'ego Midnighta.
Żadna z fotografii zamieszczonym w albumie nie była
w stanie oddać stanu ducha osoby, która je robiła. Ponurej
atmosfery dziesiątków godzin spędzonych w zamknięciu
w ciemnych pokojach bez okien. Uczucia odosobnienia.
Osamotnienia i opuszczenia. Braku ciepła i miłości.
Pragnienia śmierci.
Drobna ręka zaczęła teraz przewracać wstecz kartki
albumu. Po chwili znalazła to, czego szukała. Nerwowym
ruchem sięgnęła po fotografię Sama obejmującego przed
kominkiem swą drugą, młodą żonę. Ze złością wyrwała
znienawidzone zdjęcie i przyłożyła do niego zapalniczkę.
Ubrana na czarno, nieruchoma postać siedząca przy
niskim stoliku w eleganckim pokoju luksusowego hotelu
patrzyła z zadowoleniem na czerniejącą w ogniu zniena
widzoną twarz Lacy.
Ostry, duszący swąd przywołał wspomnienie pamięt
nej nocy. Cóż to była za wspaniała noc! Radość zmalała
jednak nieco po kategorycznych zaprzeczeniach John-
ny'ego, że to nie jego ojciec spowodował pożar. Zbyt
wiele osób zaczęło się wówczas zastanawiać nad praw
dziwą przyczyną tej tragedii. Tamtej, jakże wspaniałej
nocy stała się jednak okropna, nie przewidziana rzecz. Na
horyzoncie pojawiła się słodka, niewinna Lacy i wślizg
nęła do rodziny Douglasów. Wyszła za Sama i natych-
44
SZALEŃSTWO LACY
miast zrobiła furorę. Stała się noszoną na rękach przez
Amerykanów idealną żoną znanego senatora. Wszyscy ją
uwielbiali.
Nie. Nie wszyscy. Był ktoś, kto jej nienawidził i życzył
rychłej śmierci.
Teraz, gdy Sam nie żył, Lacy znów znalazła się obok
Johnny'ego.
Dla obojga oznaczało to wyrok śmierci.
Ostatnie kartki albumu były puste.
Ubrana na czarno postać siedząca przy niskim stoliku
w eleganckim pokoju luksusowego hotelu poczuła w so
bie boską moc. Uznała, że należy koniecznie wypełnić
album nowymi fotografiami. Bo przecież taka pasjonują
ca historia zasługuje na emocjonujące, spektakularne,
zarejestrowane na zdjęciach zakończenie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Siódmego dnia po wypadku Johnny Midnight po raz
pierwszy odzyskał przytomność.
Kiedy się ocknął, leżał w szpitalnym łóżku z oban
dażowaną głową. Jak przez mgłę przypomniał sobie
czytający mu i śpiewający miękki, kobiecy głos. Mimo że
przywoływał na myśl jakieś przykre wspomnienia, był
miły dla ucha i sprawiał, że Johnny'emu, mimo strasz
liwego bólu, chciało się żyć.
Miał złamany nos. Lewą nogę unieruchomioną w gip
sie. Złamane trzy żebra. Mnóstwo potłuczeń i obrażeń na
całym ciele. I rozbitą czaszkę.
Przez cały czas był półprzytomny. Nie znał swego
nazwiska, nie wiedział, kim jest. Nie pamiętał wypadku.
Niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiono. A to, co
pojmował, jeszcze bardziej zwiększało jego przerażenie.
Bo przez cały czas Johnny Midnight potwornie się bał.
Z tego, co usłyszał, utkwiło mu głęboko w pamięci
jedno określenie: Paralityk.
Rozumiał sens tego słowa.
Słysząc, jak powtarza je otoczenie, umierał z niepoko
ju. Wiedział, że mówili o nim.
Gdzie się znajdował? Co się z nim stało? I co go czeka?
Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć.
Dobroczynny wpływ leków znieczulających i uspoka
jających sprawiał, że łatwiej było mu pogodzić się
z okropną rzeczywistością.
46 SZALEŃSTWO LACY
Przerażała go. Lecz jeszcze bardziej bał się śmierci.
Pragnął żyć. Za wszelką cenę. Gardził sobą za słabość
ciała i ducha. Marzył o tym, żeby odzyskać siły.
Johnny'ego nękały nocne koszmary. Stawał się w nich
znów małym, śmiertelnie przestraszonym chłopcem,
uciekającym przed straszydłami i ukrywającym się w cie
mnych kątach. A potem czekającym, aż dzielny Nathan
rozprawi się z wrogiem i wyswobodzi młodszego brata.
W innych snach goniły Johnny'ego rozjuszone byki.
Ich rogi dosięgały go wreszcie i rozpruwały wnętrzności.
Wszystkie nocne majaczenia wiązały się z dziecińst
wem i wczesną młodością Johnny'ego. Z rodziną i do
mem. Zaczęły się przed laty, kiedy to Nathan zginął pod
kołami samochodu, a ojciec, stojąc nad trumną, powie
dział:
- Nie żyje mój dzielny syn. Ten, który mi pozostał,
jest tchórzem.
Pierwszy miesiąc leżenia jak kłoda w szpitalnym łóżku
upłynął Johnny'emu niemal w nieświadomości tego, co
wokół się dzieje. Potem był nadal w tak bardzo złym
stanie, że prawie nie potrafił odróżnić dni od nocy.
Ciągle ogarniał go strach i mimo uspokajania ze strony
doktor Lescuer nie potrafił się z niego otrząsnąć.
Bał się, że do końca życia pozostanie słaby, bezradny
i samotny.
Wielokrotnie badali go różni lekarze. Nie krępowali
się i w jego obecności wiedli dysputy na temat amnezji,
jej przyczyn i skutków. Johnny był zbyt słaby, żeby
odpowiadać na zadawane pytania. Najczęściej jednak
w ogóle ich nie rozumiał.
Najlepiej pojmował to, co mówi do niego Olga
Martinez, pielęgniarka z nocnej zmiany. Z lubością
powtarzała ciągle znienawidzone przez niego, przerażają
ce określenie:
SZALEŃSTWO LACY 47
- Paralityk.
Ta silna, tęga kobieta o dużych dłoniach lubiła
tyranizować swych bezsilnych pacjentów. Uwzięła się na
Johnny'ego.
Jednak mimo wielu przykrości, które mu sprawiała,
stan jego zdrowia zaczął powoli się poprawiać.
Pewnego wieczoru Olga Martinez nie podała mu
przepisanego środka na uśmierzenie bólu. Pacjent cierpiał
katusze przez całą noc, a okrutna pielęgniarka powtarzała
znienawidzone słowo:
- Paralityk. Paralityk.
Johnny'ego ogarnęła nagle złość. Szarpał się na
próżno, gdyż był przytwierdzony do łóżka skórzanymi
pasami. Widząc bezsilność chorego, Olga Martinez za
częła się śmiać.
Rozwścieczyła go tak bardzo, że plunął jej w twarz.
Chwyciła poduszkę i przycisnęła mu ją do twarzy.
Walczył. O oddech. O życie. Udało mu się wyrwać
z uwięzi jedną rękę. Chwycił pielęgniarkę za gardło.
Zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy:
- Pielęgniarze! Pielęgniarze!
Po chwili do pokoju Johnny'ego wbiegło dwóch
rosłych mężczyzn. Rzucili się na niego i przygnietli do
łóżka. Poczuł potworny ból głowy i piersi. Bolały
połamane żebra. Nie mógł złapać tchu.
Skrępowali go mocno, tak że skórzane pasy wrzynały
się w ciało. Olga Martinez wysunęła w stronę Johnny'ego
rękę z napełnioną płynem strzykawką.
- To cię zaraz uspokoi - warknęła. Zadowolona
z siebie, zaczęła się śmiać.
Drzwi do szpitalnego pokoju otworzyły się ponownie.
Stanęła w nich szczupła kobieca postać. Światło
padające z korytarza tworzyło wokół jej głowy bia-
ło-złotą, wręcz anielską aureolę.
48 SZALEŃSTWO LACY
W pokoju nagle zrobiło się cicho. Zapanowała atmo
sfera napięcia.
- Przepraszam.
Głos kobiety był miękki, lecz dało się w nim słyszeć
stalową nutę. Był to najpiękniejszy głos, jaki kiedykol
wiek słyszał Johnny. Pamiętał go od chwili, w której po
raz pierwszy odzyskał przytomność.
Kim była ta kobieta?
Johnny poczuł nagle, że się jej boi. Miły głos przywo
dził jednak na myśl przykre przeżycia z przeszłości.
Zmusił się, żeby spojrzeć na przybyłą.
Była jasnowłosa, ubrana w jedwabny biały kostium ze
złotymi dodatkami. Wyglądała jak księżniczka z bajki.
A zarazem jak anioł zemsty.
Johnny wiedział, że ta kobieta jest jego wrogiem. I że
zamierza go zniszczyć.
Miała głębokie, fiołkowe oczy i jasne, popielate włosy.
Była ładna i bardzo elegancka. Co to za kobieta?
zastanawiał się Johnny.
Czemu jej efektowny wygląd wywoływał w nim
przykre skojarzenia?
Doktor Lescuer kazała zawiesić tablicę nad łóżkiem
Johnny'ego. Codziennie przypinała do niej jakieś nowe
kartki. Raz nawet zobaczył na tablicy zdjęcie rozbitego
samochodu. Nigdy od razu na nie nie reagował, lecz po
wyjściu lekarki studiował uważnie treść wszystkich
kartek i zastanawiał się nad tym, co do niego mówiła.
- Nazywa się pan Johnny Riggs Midnight. Przebywa
pan w szpitalu. Dzisiaj mamy czternastego października.
Po wypadku samochodowym przywieziono pana tutaj
dziewiętnastego sierpnia. Ma pan trzydzieści pięć lat. Jest
pan prawnikiem pracującym dla Joshui Camerona.
Każdego ranka doktor Lescuer przyczepiała na tablicy
inne kartki, fotografie i nowe informacje o swym pacjen-
SZALEŃSTWO LACY 49
cie. Johnny udawał, że to go nie interesuje. Kiedy nikt nie
widział, ukradkiem próbował je odcyfrować. Niczego nie
kojarzył. Miał ogromne kłopoty ze skupieniem uwagi.
Ledwie pojmował poszczególne wyrażenia. Na przykład
przeczytał:
„Wydział prawa Uniwersytetu Stanforda".
Wiedział, że jest ekspertem od zagadnień prawnych
dotyczących łączenia i przejmowania spółek. Pamiętał
studia, lecz nie mógł przypomnieć sobie żadnych spraw,
które prowadził. Jeszcze na uczelni postanowił, że jako
prawnik będzie pomagał biedakom. Potem jednak, sam
nie wiedząc dlaczego, dał się skaptować Joshui Camero
nowi, którego znał od dzieciństwa, i zaczął dla niego
pracować. Na wykupywaniu podupadłych i bankrutują
cych firm, łączeniu ich oraz stawianiu na nogi zarabiali
wielkie pieniądze. Johnny zdawał sobie sprawę z tego, że
leżąc w szpitalu przykuty do łóżka, stracił już dwa
miesiące cennego czasu. Było to jednak niewiele w poró
wnaniu z ogromnymi lukami, które miał w pamięci.
Co robił przez całe życie? Na myśl, że nigdy się tego
nie dowie, przejmował go potworny strach.
Na popielatych włosach kobiety igrały błyski świat
ła. Rozjaśniały fiołkowe, wyraziste oczy. Spełniały się
najgorsze przewidywania Johnny'ego co do luk w jego
pamięci. Wiedział bowiem, że kiedyś ta kobieta była
na niego najważniejsza. Coś się jednak stało i go
zawiodła. Zniszczyła jego miłość. Przestał ją ubóst
wiać.
Zrobiła krok w kierunku Johnny'ego.
Cofnął się instynktownie, wcisnął w poduszkę. Wie
dział, że ta kobieta jest dla niego znacznie bardziej
niebezpieczna niż prymitywna i okrutna Olga Martinez.
- Zabierzcie ją stąd! Niech... niech do mnie nie
podchodzi! - jęknął urywanym głosem.
50 SZALEŃSTWO LACY
Usłyszawszy te słowa, kobieta zbladła. Zagryzła wargi
i spytała sucho:
- Co tu się właściwie dzieje?
Kochał ją. I utracił. Była jego wyśnioną księżni
czką. Lecz go zdradziła. Ale, do diabła, skąd o tym
wie?
Olga Martinez rozkazała pielęgniarzom:
- Wyprowadźcie ją stąd.
Barczysty mężczyzna ruszył żwawo w kierunku mło
dej kobiety, schwycił ją za ramię i tak silnie popchnął, że
aż krzyknęła.
- Łajdak! - syknął Johnny.
Zaczął rzucać się na łóżku. Chciał pozbyć się kobiety,
lecz równocześnie jej bronił. Dlaczego? To wszystko nie
miało sensu.
- Spokojnie - od strony drzwi rozległ się nagle
głęboki, męski głos.
Do pokoju wszedł Joshua Cameron.
- Proszę natychmiast zadzwonić po doktor Lescuer
- zażądał, zwracając się do pielęgniarki. - Co się tutaj
dzieje?
- Pacjent jest niepoczytalny - warknęła Olga Mar
tinez.
Szczupła blondynka wyrwała się z rąk pielęgniarza
i szybko podeszła do łóżka.
- Jest niebezpieczny - ostrzegła ją pielęgniarka.
- Ten człowiek jest związany - spokojnie stwierdziła
kobieta. - A was jest troje. Gdybym nawet była tutaj
sama, i tak nie zrobiłby mi żadnej krzywdy.
- Zaraz podam mu środek nasenny.
- Proszę tego nie robić. Muszę porozmawiać z pacjen
tem.
- Nie ma sensu z nim rozmawiać - syknęła pielęgniar
ka. - To już nie człowiek, lecz roślina.
SZALEŃSTWO LACY 51
Johnny'ego ogarnęła czarna rozpacz. Zamknął oczy.
Nie chciał, żeby młoda kobieta nad nim się litowała.
- Proszę tak nie mówić! - obruszyła się blondynka,
- Niebezpieczna jest tu tylko pani. Johnny - zwróciła się
do leżącego - nie martw się. Nie jesteś żadną rośliną. To
bzdura.
- Niech pani idzie do diabła! - warknął.
- Przekonasz się, wszystko będzie dobrze. Trzeba
tylko czasu, żebyś się wyleczył.
Johnny odwrócił głowę. Nie chciał słuchać tego, co
mówi kobieta.
Jej opanowanie i spokój sprawiły, że wszyscy opuścili
szpitalny pokój. Pacjent i jego gość zostali sami.
Kobieta pochyliła się na Johnnym. Był związany.
Unieruchomiony. Nie mógł uciec, choć bardzo tego
chciał.
Dotknęła jego bezwładnych palców.
Ogarnęła go fala przedziwnych wspomnień.
Słońce i kwiaty. Noc. Ulewa. Krople deszczu toczące
się po drobnej, dziewczęcej twarzy. Fizyczne zbliżenie.
Ekstaza. Wzajemne przysięgi. Splecione palce.
- Johnny - szepnęła kobieta. - To ja, Lacy. Zo
stawię cię teraz na chwilę, bo chcę porozmawiać z le
karką.
Poczuł, jak jego palce bezwiednie zaciskają się na
drobnej dłoni.
- Lacy, mała... - wyszeptał spieczonymi wargami.
- Więcej do mnie nie przychodź.
Z ust kobiety wydarł się głuchy jęk. Usiłowała wyrwać
rękę, lecz jej nie puszczał.
- Pada... Deszcz... Czemu pamiętam krople? Na twojej
twarzy... Na nosie...
W oczach Lacy zalśniły łzy. Potoczyły się po poli
czkach.
52
SZALEŃSTWO LACY
- Och, Johnny. Skrzywdziliśmy się kiedyś wzajemnie.
Wiem, że nie powinnam tu przychodzić, lec musiałam...
Dlaczego ona płacze? zdziwił się Johnny. Był zły, bo
niczego nie pamiętał. Nie wiedział, kim jest kobieta.
- Chcę ci pomóc, Johnny. Już się nie kochamy. Ale
nadal jestem twoim przyjacielem...
- Gówno prawda!
- Właśnie jechałam z Joe'em na lotnisko. Joshua
pożyczył mi jedną ze swoich limuzyn...
- Kim, do diabła, jest Joe?
Lacy odwróciła głowę. Oczy miała teraz ogromne
i pełne przerażenia.
- Nieważne - szepnęła. - On się nie liczy.
Ta kobieta kłamie. Znów kłamie, pomyślał Johnny.
- Gdy usłyszałam o twoim wypadku, przyjechałam,
żeby... żeby się z tobą pożegnać... Powiedzieć ci: do
widzenia...
- No to mów i zjeżdżaj! - warknął grubiańsko.
- Nie potrafię... Leżysz tu sam. Przywiązany... A ta
pielęgniarka jest okropna.
- Wolę ją niż ciebie! - padła ostra odpowiedź. Johnny
znów zamknął oczy. Nie mógł spokojnie patrzeć na tę
kobietę. - Przyszłaś tu tylko po to, żeby się ze mnie
naigrawać i cieszyć moją bezsilnością.
Zbladła.
- Nie - zaprzeczyła. - Przychodzę tu od tygodni.
Codziennie. Czytam ci, śpiewam i mówię do ciebie. Ale
kiedy ocknąłeś się ze śpiączki, nie pozwolili mi więcej cię
widywać. Powiedzieli, że jesteś niebezpieczny.
Lacy stała tuż obok łóżka. Johnny czuł zapach jej
perfum.
- Idź już - powiedział łagodniej.
-Johnny, ty nic nie wiesz. Myślisz, że przez te
wszystkie lata było mi dobrze...
SZALEŃSTWO LACY
53
Zacisnął wargi.
- A co to może mnie obchodzić?
Bez słowa odwróciła się i skierowała ku drzwiom.
Od strony łóżka dobiegł ją szorstki głos Johnny'ego:
- Nie jestem... rośliną.
Lacy popatrzyła na leżącego.
- Oczywiście, że nie jesteś. Zobaczysz, wszystko
będzie dobrze. Wiem, że nie jestem ci potrzebna.
W jej rozszerzonych oczach dojrzał strach i ból.
Złagodniał.
- Mała, zrobiliśmy sobie ogromną krzywdę. Ale
przeżyliśmy oboje cudowne chwile. Musiało być klawo.
Mam rację?
Te słowa wstrząsnęły nią bardziej niż te poprzednie,
okrutne.
Z tłumionym jękiem na ustach wybiegła z pokoju.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego wieczoru Lacy weszła do gabinetu doktor
Lescuer.
- Przepraszam, że zajmuję pani czas - powiedziała,
opierając dłonie na dużym, prostokątnym biurku, za
którym siedziała lekarka. - Ale zupełnie nie mogę pojąć,
dlaczego pielęgniarze przywiązują Johnny'ego do łóżka.
Czy to naprawdę jest konieczne?
- Już pani wyjaśniałam. Pan Midnight...
Zanim Innocence Lescuer dokończyła zdanie, na
biurku odezwał się telefon.
Podniosła słuchawkę. Przyłożyła dłoń do mikrofonu
i zwróciła się do Lacy:
- Przepraszam, muszę załatwić coś pilnego.
Słuchała przez chwilę, a potem cichym głosem zaczęła
wydawać polecenia. Już z pierwszych słów Lacy domyś
liła się, że rozmówczynią lekarki jest pielęgniarka z od
działu intensywnej terapii.
Był wieczór. Dochodziła jedenasta. Lacy wiedziała, że
doktor Lescuer spędziła bezsennie w szpitalu całą po
przednią noc, ratując pacjenta będącego w krytycznym
stanie. Mimo że była wyczerpana, siedziała teraz wypros
towana za biurkiem i zachowywała kamienny spokój.
Była zadbana i starannie umalowana. Rude, gęste włosy
ściągnęła w węzeł upięty na czubku głowy. Spod koł
nierzyka śnieżnobiałego lekarskiego fartucha zwisał ste
toskop.
SZALEŃSTWO LACY
55
Większość ludzi widziała zapewne w tej kobiecie
tylko chłodną, zawsze opanowaną lekarkę. Wybitną
specjalistkę. Lacy dojrzała więcej. Głębokie cienie pod
dużymi, brązowymi oczyma. Miała przed sobą kobietę,
która rzadko się śmiała. Na której ciężkie przeżycia
wywarły swoje piętno.
Doktor Lescuer podniosła głowę znad słuchawki.
- Przepraszam, właśnie przywieźli nowego pacjenta.
Jest w bardzo ciężkim stanie. Musi być operowany. Pytała
mnie pani, czy...
- Dlaczego Johnny'ego trzeba wiązać?
Innocence Lescuer zdjęła okulary i odłożyła je na
biurko. Potarła skronie. Cienie pod jej oczyma stały się
jeszcze bardziej widoczne. Pochyliła głowę.
- Żeby nie zrobił sobie krzywdy, pani Douglas.
- Nie podoba mi się dyżurująca przy nim pielęgniarka.
- Olga Martinez bywa szorstka, lecz ma ogromne
doświadczenie. Tego rodzaju pacjentami jak pan Mid
night zajmuje się od dwudziestu lat. Chorzy z urazami
głowy potrzebują czasami silnej ręki.
- Wcale mi się nie podoba. Jest złym człowiekiem.
- Skąd to przekonanie?
- Czuję to. Wychowałam się wśród ludzi podobnego
pokroju.
- Ja też, pani Douglas. Olga także. - Doktor Lescuer
wyciągnęła kartę Johnny'ego. Kiedy zaczęła ją przeglądać,
na jej poważnej twarzy zagościł lekki uśmiech. - Pamię
tam, że całymi dniami i nocami siedziała pani przy chorym,
kiedy miał śpiączkę. Zależy pani na tym człowieku.
- Niespecjalnie - odparła Lacy. Zacisnęła ręce na
blacie biurka i spuściła wzrok.
- Pani Douglas, mnie też zależy na panu Midnighcie.
Byłoby bardzo wskazane, gdyby mogła pani pobyć przy
nim jeszcze przez kilka dni. Reaguje na pani obecność.
56
SZALEŃSTWO LACY
- Reaguje, to znaczy się złości.
- Tak. Wyzwala w nim pani mechanizmy obronne.
W tego rodzaju przypadkach to dość normalna reakcja.
Dziś rano podczas mojego obchodu mówił tylko o pani
wieczornej wizycie.
- Jestem pewna, że wściekał się na mnie. Zachowuje
się bardzo wrogo.
- I doskonale! Dziś po raz pierwszy w ogóle się
odezwał. Powinna pani go słyszeć. Wysławia się znacznie
lepiej, niż sądziłam, że potrafi. Można by powiedzieć, iż
jest nawet elokwentny.
- Mogę to sobie wyobrazić - mruknęła pod nosem
Lacy. Wzruszyła ramionami.
- Domagał się wyjaśnienia, dlaczego na tablicy przy
jego łóżku nie przyczepiłam pani fotografii. Wyjaśniłam,
że w jego pudle ze zdjęciami ani w albumach nie było
żadnej pani podobizny. Po raz pierwszy reagował na moje
pytania. Dopiero dziś upewniłam się, że uda się go
wyleczyć. Wreszcie chce wiedzieć, kim jest, kim pani jest
i dlaczego jego odczucia są takie, a nie inne. Jest pani
jedyną osobą, która potrafi mu to wyjaśnić.
Na samo wspomnienie nieporozumień i zerwania
z Johnnym po wybuchu pożaru w domu towarowym Lacy
poczuła ciarki na plecach. Nie byli w stanie się zrozumieć
ani pocieszyć. Przed oczyma stanął jej pamiętny, wspól
nie spędzony wieczór i długie lata samotności. A potem
Joe.
Milczała.
Innocence Lescuer spojrzała jej w oczy.
- Tylko pani jest w stanie pomóc panu Midnightowi
- powiedziała z naciskiem.
Lacy podniosła się z krzesła.
- Pani doktor musi już iść do pacjenta... - Usiłowała
zakończyć tę niemiłą dla niej rozmowę.
SZALEŃSTWO LACY
57
- Panu Midnightowi nikt nie pomoże oprócz pani. Nikt
nie potrafi tego zrobić - powtórzyła lekarka.
- Już zbyt wiele czasu spędziłam w szpitalu - sucho
odparła Lacy.
- Wiem, że usiłuję wywrzeć na panią nacisk. Proszę
jednak mnie dobrze zrozumieć. Zależy mi na pacjencie.
Nie chcę go stracić. Tylko pani jest w stanie ożywić umysł
pana Midnighta.
- Patrzy na mnie oczyma pełnymi nienawiści.
Lacy westchnęła. Nie chciała dłużej rozmawiać na
temat Johnny'ego. Podeszła do okna. Patrzyła bezmyślnie
na tramwaj jadący szeroką ulicą. Wiele pięter niżej.
Tam właśnie, w dole, toczyło się życie San Francisco.
I tam czyhało niebezpieczeństwo. Gdzieś w ukryciu
czekał Cole. Czaił się, żeby zamordować ją i Joe'ego.
Przypomniała sobie dziwny samochód o przyciem
nionych szybach, sunący jak cień za limuzyną Joshui
Camerona, którą w towarzystwie synka jechała na lotnis
ko. Zwróciła na to uwagę kierowcy i poprosiła go, żeby
postarał się po drodze zgubić intruza. Udało się. Zaraz
potem miała telefon zawiadamiający o wypadku John-
ny'ego. Godzinę po przywiezieniu go do szpitala. Bała
się, że Johnny umrze. Zrezygnowała więc z wyjazdu
z San Francisco i pojechała do niego. W szpitalu
dowiedziała się, że jest w bardzo złym stanie. Nie miała
serca go opuścić.
I tak zaczęły płynąć długie godziny, spędzane u boku
nieprzytomnego Johnny'ego.
Minęło wiele dni, zanim zdecydowała się wyprowa
dzić z hotelu. Colleen zaproponowała jej i Joe'emu
zamieszkanie w zamkniętej po śmierci jej ojca posiadło
ści Douglasów. Lacy wolała jednak wprowadzić się na
parter domu na Telegraph Hill, do kawalerskiego miesz
kania Camerona, bo było małe i, mając pod bokiem
58 SZALEŃSTWO LACY
przyjaciela, czuła się tam bezpieczna. Joshua wynajął
nawet ochroniarza, niejakiego Bourne'a, dbającego o jej
bezpieczeństwo.
Lacy poczuła się spokojniejsza. Zapisała nawet
Joe'ego do tej samej szkoły, do której chodziła Heather,
córka Joshui. Zaprzyjaźniła się ponadto z jego dziew
czyną, Honey, i z jej pasierbem o imieniu Mario.
Na Telegraph Hill było Lacy bardzo dobrze. Miejsce to
polubił nawet Joe, który z trudnością przystosowywał się
do nowych warunków.
Wiedziała jednak, że kłopoty wcale się nie skończyły.
Zarówno Colleen, jak i Joshua ostrzegali Lacy, że
dopóki Cole jest na wolności, dopóty jej i Joe'emu grozi
niebezpieczeństwo. Niestety, policja miała na ten temat
odmienne zdanie. Bagatelizowała sprawę. Wdowie po
senatorze odmówiła przydzielenia stałej ochrony.
Ze względu na bezpieczeństwo synka Lacy nie wolno
było dłużej pozostawać w San Francisco. Teraz, kiedy już
wiedziała, że Johnny wyzdrowieje, mogła spokojnie
wyjechać.
Innocence Lescuer podniosła się zza biurka i stanęła
obok Lacy przy oknie.
- To duże miasto. Ale nie zdoła pani w nim się ukryć
- powiedziała ze smutkiem. - Ani uciec.
Lacy przełknęła nerwowo ślinę.
- Przynajmniej spróbuję.
- Niewłaściwy wybór może fatalnie zaważyć na całym
życiu człowieka.
- Dlatego właśnie przestałam dokonywać wyborów.
- Lacy sięgnęła po torebkę i ruszyła do drzwi. - Pani
doktor, proszę zrobić to dla mnie i zaopiekować się
Johnnym. Zajmowanie się pacjentami to zadanie pani, nie
moje - dodała. -
Innocence Lescuer podniosła głowę.
SZALEŃSTWO LACY 59
- Pan Midnight miał wielkie szczęście. Mimo ciężkich
obrażeń nie doznał uszkodzenia mózgu. Widziałam ludzi,
którzy musieli uczyć się raczkować, zanim zaczęli pono
wnie chodzić, którzy uczyli się wiązać sznurowadła,
krawat, jeść i ubierać się. Pan Midnight odzyska zdrowie.
Tym szybciej, im dłużej pani przy nim zostanie.
- To dobrze. Bardzo dobrze. Naprawdę się cieszę.
Lecz...
- Muszę pani o czymś powiedzieć. Nie zapisałam
tego w karcie pacjenta i nie mówiłam o tej sprawie
nikomu.
- Nie przekona mnie pani, żebym...
- Proszę posłuchać. - Doktor Lescuer nabrała głęboko
powietrza. - Zanim pan Midnight odzyskał przytomność,
bez przerwy powtarzał pani imię. Wyglądało na to, że
chce coś pani przekazać. Wreszcie powiedział. Że wie od
Sama, iż ma pani poważne kłopoty.
- Od Sama? - zdumiała się Lacy. Na samo wspo
mnienie męża zrobiła się blada jak ściana. - Jest pani tego
pewna? - spytała lekarkę.
-Tak.
- To niemożliwe. Jakaś koszmarna pomyłka. Przecież
mój mąż nie żyje!
- Pani Douglas, to musi być jednak coś ważnego
- upierała się doktor Lescuer.
- Mój mąż nie żyje. Czy pani słyszy, co mówię? - Lacy
podniosła głos. Pociemniało jej przed oczyma. Ujrzała
plamę krwi sączącej się spod drzwi prowadzących do
sypialni męża. A potem czubek lufy pistoletu, roz-
bijającej szybę w jego pokoju.
- Sam został zamordowany - odezwała się cichym,
drżącym głosem. - Jego zabójca czyha teraz na mnie.
- Pan Midnight wymawiał wyraźnie imię pani męża.
Twierdził, że to Sam powiedział mu o tym, iż grozi pani
60
SZALEŃSTWO LACY
śmiertelne niebezpieczeństwo. Pan Midnight tylko dlate
go wycofał się z tunelu, ponieważ chciał ratować panią.
- Z jakiego tunelu? O czym pani mówi?
- Pacjenci na granicy śmierci często go widzą. To
udokumentowane wyznania. Pan Midnight widocznie też
miał podobną wizję. I tylko świadomość, że musi ratować
panią, sprawiła, iż tak zajadle walczył przez dwa miesią
ce, żeby pozostać przy życiu.
Rozszerzonymi oczyma Lacy popatrzyła na lekarkę.
- Pani, jako poważny człowiek, neurochirurg, nie
powinna traktować serio takich bezsensownych opowia
dań.
- Traktuję serio wszystko, co może pomóc moim
pacjentom - odparła Innocence Lescuer. - Obawiam się,
że jeśli zostawi pani Midnighta samego, może nie
zechcieć dłużej walczyć o przetrwanie. Zwłaszcza teraz,
kiedy tak bardzo się boi. Kiedy jest niepewny swojej
przyszłości.
- Zawsze był ogromnie pewny siebie. Za bardzo.
Dlatego przed laty zerwaliśmy naszą znajomość.
- Może nie był tak silnym człowiekiem, za jakiego
pani go uważała.
- Zjawiłam się w szpitalu po to, żeby się z nim
pożegnać.
- Przyszła pani nie tylko dlatego. W przeciwnym razie
nie pozostałaby tu pani przez tyle dni.
- Nie... - Lacy sięgnęła do klamki. Pragnęła jak
najszybciej uciec z gabinetu lekarki i skończyć tę przykrą
rozmowę.
- Jeśli zgodzi się pani pozostać, obiecuję ścisłą
współpracę - namawiała doktor Lescuer.
- Muszę już iść. Muszę. I... więcej nie wrócę.
- Może pani sama zaraz uwolnić z więzów pana
Midnighta. Zezwalam na to. - Lekarka zrobiła krok
SZALEŃSTWO LACY 61
w stronę Lacy. - I obiecuję, że Olga Martinez więcej nie
będzie się nim zajmowała.
Lacy nie potrafiła już dłużej słuchać słów Innocence
Lescuer. Wypadła do holu, rzuciła się w stronę wind
i nacisnęła nerwowo czarny guzik. Chciała jak najszyb
ciej znaleźć się poza terenem szpitala.
Windy nie nadjeżdżały. Obie utknęły gdzieś na gór
nych piętrach.
Lacy pobiegła do klatki schodowej.
Uciekała od Johnny'ego, w trosce o własne życie.
Zbiegła na parter i po chwili otworzyła frontowe
drzwi.
Zobaczyła przed sobą grupę ludzi. Od razu ich
rozpoznała. Był to personel szpitalny, który właśnie
przyszedł objąć nocną zmianę.
Po szerokich, kamiennych schodach kroczyła w górę
Olga Martinez.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W pokoju panował półmrok.
Johnny'ego obudziły szybkie kroki na korytarzu.
Zbliżały się do pokoju, w którym leżał.
Ze strachu wstrzymał oddech. Bał się, że wraca Olga
Martinez. Aby się na nim odegrać.
Poruszył związanymi rękoma. Pasy wrzynały mu się
w ciało.
Zaraz potem poczuł zapach róż rozgrzanych letnim
słońcem i zobaczył srebrzyste błyski na jedwabistych
włosach.
Serce biło mu teraz w piersi jak szalone.
Do pokoju weszła Lacy. Wyglądała jak urocze zjawis
ko.
Johnny Midnight poczuł nagły przypływ pożądania.
Uprzytomnił sobie, że już kiedyś kochał się z tą fas
cynującą kobietą. I pieścił ją czule, jak żadną inną.
Sama myśl o tym była teraz torturą. Chętnie pod
niósłby się teraz z łóżka i uciekł przed nią, lecz skrę
powany więzami był do tego niezdolny. Czuł się jak
więzień.
Na łasce i niełasce przybyłej. Mogła robić z nim teraz
wszystko, co chciała, a on był całkowicie bezsilny. Nie
potrafiłby jej powstrzymać.
- Johnny, to tylko ja - szepnęła Lacy. - Nie musisz się
mnie obawiać.
- Nie boję się ciebie - odparł szorstkim głosem.
SZALEŃSTWO LACY
63
Skłamał.
Lacy też była przerażona. Patrzyła na Johnny'ego
szeroko otwartymi oczyma.
- Miałem nadzieję, że już wyniosłaś się na dobre
- mruknął ze złością.
- Doktor Lescuer namówiła mnie, żebym jeszcze tu
przez jakiś czas została.
- Cholerna baba. Widzę, że sam będę musiał cię
wyrzucić.
Lacy popatrzyła z rozżaleniem na leżącego.
- Powzięłam decyzję. Zostanę. Jeśli mnie o to po
prosisz.
- Ani mi się śni - warknął. - Wynoś się.
Spod oka uważnie obserwował Lacy. Bał się, że
dostrzeże jego strach.
Nie zrobiła żadnego ruchu i nie odezwała się.
- Idź już wreszcie, do diabła!
- Doktor Lescuer oświadczyła, że moja obecność
może pomóc w twoim dalszym leczeniu.
- To ostatnia rzecz, jakiej sobie życzę.
- Zaraz cię uwolnię z więzów. Przymocowują cię do
łóżka, bo personel szpitala uważa, że możesz okazać się
niebezpieczny dla otoczenia. Ja w to nie wierzę.
Ta kobieta była podstępna. Podchodziła go. Doprowa
dziło to Johnny'ego do furii.
Tak silnie napiął mięśnie, że mocne skórzane pasy
zacisnęły się boleśnie na przegubach rąk i nóg.
- Idź sobie!
Krzyknął tak głośno, że Lacy aż drgnęła przestraszona.
Odwróciła się od leżącego, westchnęła i szybko, bez
słowa, ruszyła w stronę drzwi.
Wychodzi! Zostawia mnie na pastwę Olgi Martinez!
pomyślał z rozpaczą Johnny. Ogarnął go niepokój jeszcze
większy niż poprzednio.
64 SZALEŃSTWO LACY
- Czy... czy przed wyjściem możesz rozpiąć pasy?
- wyszeptał cicho.
Za Lacy zamknęły się drzwi.
- Poczekaj! - zawołał. Ale jej już przy nim nie było.
Biała pościel na łóżku srebrzyła się w księżycowej
poświacie. Johnny z westchnieniem zamknął oczy
i opadł na poduszkę. Był wykończony. Miał do siebie
pretensję, że nie skorzystał z pomocy oferowanej przez
Lacy.
Nagle od strony drzwi usłyszał niepewny głos:
- Coś mówiłeś?
- Sądziłem, że już cię nie ma - mruknął pod nosem.
- Chciałeś czegoś ode mnie?
- Tak. Uwolnij mnie z więzów, zanim sobie pójdziesz.
Lacy zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka.
Pochyliła się i zaczęła rozpinać pasy mocujące przegu
by rąk i nóg Johnny'ego.
- Jesteś okropnie uparty - powiedziała łagodnym
głosem. - Joshua twierdzi, że dzięki tej przywarze stałeś
się znakomitym prawnikiem.
Joshua powinien trzymać gębę na kłódkę, ze złością
pomyślał Johnny. Lacy też niech wreszcie zamilknie
i zrobi swoje.
Od zapachu perfum tej kobiety zaczęło kręcić mu
się w głowie. Lacy świetnie wie, że działa na męż
czyzn.
Rozpięła pas i zaczęła masować nadgarstek John
ny'ego, na którym widniała gruba, sina pręga. Leżał bez
ruchu, chłonąc przez skórę zmysłowe doznania. Miał
wielką ochotę przytrzymać rękę Lacy i dać jej do
zrozumienia, udowodnić, że nadal jest mężczyzną. I że
nie jest mięczakiem, który będzie błagał, żeby z nim
została.
Spod przymkniętych powiek obserwował ślicznie wy-
SZALEŃSTWO LACY 65
krojone usta i smukłą szyję. Pogardzał sobą za to, że aż tak
bardzo reagował na bliskość tej kobiety. Wzbudziła
w nim niesamowite wręcz pożądanie.
- Odepnij pasek na mojej drugiej ręce i uwolnij ją
- odezwał się po chwili przez zaciśnięte zęby.
- Dobrze. Zrobię to, ale pod warunkiem, że będziesz
zachowywał się przyzwoicie.
Żachnął się tak gwałtownie, że Lacy jak oparzona
odskoczyła od łóżka i stanęła w bezpiecznej odległości od
niesfornego pacjenta.
Milczała.
Johnny patrzył tępo przed siebie. Wreszcie mruknął:
- Obiecuję.
Kiedy go znowu dotknęła, jej ręce drżały. Dopiero
teraz Johnny uzmysłowił sobie, że Lacy też jest poruszo
na. Tak samo jak on.
Powziął nieodwołalną decyzję. Postanowił jak naj
szybciej pozbyć się tej niebezpiecznej kobiety. Bo wie
dział, że jeśli ona przy nim zostanie, będzie zgubiony.
Usiłując rozplatać zaciśnięty węzeł, Lacy zagryzła
wargę. Johnny przypomniał sobie nagle, że robiła tak
zawsze wtedy, kiedy była przejęta lub zdenerwowana.
Teraz po prostu się bała i wcale nie była pewna, jak
pacjent się zachowa, kiedy go rozwiąże.
Rozluźniła wreszcie skórzany pasek. Jednym gwałtow
nym ruchem Johnny uwolnił rękę. W rozszerzonych
oczach Lacy dojrzał przerażenie. Złapał ją za ramię i z całej
siły pociągnął na łóżko, tak że upadła wprost na jego piersi.
Pragnął zrobić krzywdę tej kobiecie. Przestraszyć ją
tak bardzo, żeby nigdy więcej do niego nie wracała.
Poniżyć ją. Sama jej obecność była upokarzająca. Raniła
jego dumę.
Lecz kiedy Lacy padła mu w ramiona, poczuł potwor
ny ból w klatce piersiowej. Miał przecież połamane
66
SZALEŃSTWO LACY
żebra! Nie wytrzymał i zaczął jęczeć. Był przy tym
wściekły na siebie, że okazuje, jak bardzo jest bezsilny.
Uwolniła się z jego objęć, lecz nie odeszła od łóżka.
Pochyliła się nad Johnnym i położyła dłoń na jego
rozpalonym czole.
- Już zbyt wiele krzywdy zrobiliśmy sobie nawzajem.
Nie chcę cię więcej ranić.
Zanim odwrócił głowę, zdążył zobaczyć pobladłe
wargi Lacy i jej kredowobiałą twarz. Zrozumiał nagle, że
w stosunku do tej kobiety nigdy nie potrafi zachować się
brutalnie.
Drżącymi wargami wyszeptała:
- Johnny, nie powinnam w ogóle przychodzić do
ciebie...
- Mała - szepnął łagodnie - to była moja wina. Sam
sobie zrobiłem krzywdę.
- Idę już...
- Nie odchodź...
Zaczął głaskać jej napięte do bólu ramiona. Po chwili
odprężyła się i oparła głowę na poduszce, w zagłębieniu
ramienia Johnny'ego.
Przytulił ją mocno do siebie. I tak trwali.
Wreszcie Lacy oprzytomniała. Podniosła się z łóżka.
Oczyma pełnymi łez popatrzyła na Johnny'ego.
- Nie powinnam tu wracać - szepnęła.
Nie powinna, pomyślał Johnny.
- Widziałaś mnie w chwili słabości - powiedział
z wyrzutem w głosie.
Jak bardzo pożądał teraz Lacy! Pragnął jej pieszczot.
Chciał ją kochać i być kochanym. Od dawna nie miał
żadnej kobiety.
Już nawet nie pamiętał, dlaczego tak bardzo nienawi
dził Lacy. W każdym razie ożył przy tej kobiecie.
Sprawiła, że krew w jego żyłach zaczęła krążyć szybciej.
SZALEŃSTWO LACY
67
Było mu dobrze. Naprawdę dobrze.
Gładził teraz palcami szczupłą, delikatną szyję Lacy
i dotykiem pieścił jej ramiona. Miała skórę gładką jak
płatki róży i ciepłą jak wiosenne promienie słońca.
Dotknął wargami gorącej szyi.
- Przestań - poprosiła.
Nie posłuchał. Całował nadal. Coraz namiętniej.
Podniecona, zaczęła jęczeć.
Wiedział, że pieścił już przedtem tę kobietę. I że znał
ją dobrze. I kochał. Bardzo.
Głaskała go teraz po twarzy.
Wierzchem dłoni pod cienką jedwabną bluzką wyczuł
twardniejące sutki.
- Zawsze tak szybko się podniecasz? - zapytał
szeptem.
Wyraźnie się speszyła. Pobladła i zagryzła wargę.
- Nie. Tylko wtedy, kiedy jestem z tobą...
Johnny przyciągnął Lacy do siebie. Oprzytomniała.
Co ja robię? pomyślała przerażona.
- Zostań. Bądź ze mną - poprosił.
- Dobrze. Ale tylko do chwili, w której staniesz się
silniejszy. Potem nasze drogi się rozejdą.
A więc zgodziła się zostać z nim. Ogarnęło go uczucie
wdzięczności dla tej kobiety. Poczuł nagle wilgoć pod
powiekami. Odwrócił głowę, aby Lacy nie zauważyła, że
płacze. Ona jednak pochyliła się nad nim i scałowała łzy.
- Nie przejmuj się. Oprócz mnie nikt tego nie widzi.
A ja nikomu o tym nie powiem.
Nikt inny się nie liczył.
Liczyła się tylko ona.
- Och, Lacy, to było straszne! - wyszeptał: Wreszcie
odblokował się psychicznie. - Nie wiedzieć, kim się jest
i co się robiło, to prawdziwy koszmar! Chwilami prag
nąłem umrzeć.
68 SZALEŃSTWO LACY
Gładziła go delikatnie po ramieniu.
- Już dobrze, już dobrze... - uspokajała.
- Czasami zdawało mi się, że tracę zmysły. Że już
nigdy nie będę normalny.
Powiedział Lacy o tym, co zrobiła Olga Martinez. I że
nazwała go paralitykiem i rośliną.
Wyznanie Johnny'ego poruszyło Lacy do głębi.
- Uspokój się, proszę. Już nigdy więcej ta potworna
kobieta nie podejdzie do twego łóżka. Zrobię wszystko,
żeby tę sadystkę wyrzucono natychmiast z pracy.
Lacy pochyliła się i pocałowała Johnny'ego w usta.
Zrobiła to z pasją. Gorąco. Tak jakby na tę chwilę czekała
od lat.
A potem przytuliła się do niego. Bardzo, bardzo
mocno.
Upłynęło sporo czasu, zanim odezwała się ponownie:
- Johnny, nie powinniśmy... To się już więcej nie może
wydarzyć...
- Zgoda - wyszeptał półprzytomnie.
- Już sobie pójdę. Musisz wypocząć.
Przytrzymał ją za rękę.
-Zanim odejdziesz, musisz przypomnieć mi, dlaczego
z sobą zerwaliśmy.
Znów zagryzła dolną wargę i pobladła.
- Sprawiły to nie sprzyjające okoliczności. Nasze
ostateczne rozstanie przypieczętował mój ślub z innym
mężczyzną.
- Dlaczego wyszłaś za niego?
- Sądziłam, że wiesz, dlaczego.
- Mów.
- To długa historia. Dziś nie ma już czasu, by ją
opowiadać. W każdym razie oboje, i ty, i ja, popełniliśmy
błędy. I zapłaciliśmy za nie bardzo wysoką cenę. - W gło
sie Lacy brzmiało rozgoryczenie. - Johnny, między nami
SZALEŃSTWO LACY
69
wszystko skończone. Więcej na nasz temat nie mówmy.
Nie wolno wracać do przeszłości. Samo wspomnienie
o niej to dla mnie prawdziwe piekło. - Przygnębiona,
zwiesiła głowę.
Johnny wziął ją za rękę. I tak, jak to kiedyś bywało,
spletli palce.
- Nie dotykaj mnie w ten sposób! - wyszeptała Lacy.
- Dobrze.
- Czy pamiętasz, że w dzieciństwie okropnie bałeś się
ciemności?
- Już wtedy się znaliśmy?
- Nie. Poznałam cię, kiedy byłeś dużym chłopcem.
- Byłem duży i gruby?
Przed oczyma Johnny'ego stanęła nagle zabawna
scena z przeszłości. Miał wtedy dziewiętnaście lat.
Siedział przed domem i w jakimś kolorowym piśmidle
oglądał z uwagą fotografię roznegliżowanej blond We
nus, podziwiając jej obfite kształty. Od tyłu podeszła do
niego Lacy. Nie zauważona, zajrzała mu przez ramię.
Kiedy zobaczyła, czym zajmuje się Johnny, zaczęła
chichotać. Zrobił się czerwony jak burak, a ona wyrwała
mu pismo z ręki i po przeciwpożarowych schodkach
zaczęła wspinać się w górę. Pobiegł za nią, kiedy
oprzytomniał.
- Miałeś starszego brata, który zmarł - powiedziała
Lacy.
Johnny pamiętał, że tamtego dnia bardzo jej pożądał.
Gonił Lacy, wdrapując się po schodkach aż na dach,
a ona, zaśmiewając się do rozpuku, po drodze głośno
czytała sprośne tytuły z trzymanego w ręku piśmidła.
- Nathan. Miał na imię Nathan - ciągnęła.
- Opowiedz mi coś o nim - poprosił Johnny, jedno
cześnie uśmiechając się do wspomnień, które go ogar
nęły.
70
SZALEŃSTWO LACY
Zadał jeszcze wiele pytań. Lacy sumiennie odpowie
działa na wszystkie.
Kiedy następnego dnia pojawiła się w szpitalu, zaczął
ją wypytywać o wiele innych spraw. Odmówiła jednak
kategorycznie wszelkich wyjaśnień. Była sztywna i jesz
cze bardziej kontrolowała się niż poprzednio. Ale wspo
mnienia, których nie chciała przywoływać, jedno po
drugim zaczęły wracać do Johnny'ego.
Dlatego, że istniał ktoś, kto chciał zwiększyć jego ból
i szaleństwo, w którym tkwił. Ktoś, komu zależało na
tym, żeby Johnny Midnight znienawidził Lacy Douglas
i więcej jej nie zobaczył. Ktoś, kto przez specjalnego
posłańca zaczął przysyłać mu podłużne, białe koperty...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kto, do diabła, robi to wszystko? Kto?
Johnny Midnight z niechęcią pomyślał o nieznanym
człowieku, który za wszelką cenę stara się rozbudzić
w nim dawną nienawiść do Lacy, i sprawić, żeby
ponownie ją odtrącił.
Spoglądając na pożółkły wycinek prasowy leżący
na stole, Johnny westchnął głęboko. Wolałby już
chyba mieć amnezję, niż widzieć i odczuwać to, co
teraz.
Lacy zdradziła go i wyszła za mąż za Sama Douglasa.
Jeszcze przed ślubem porzuciła Johnny'ego i weszła
w środowisko bogaczy. Dokonała świadomego wyboru.
Poświęciła miłość dla luksusowego życia. Johnny pamię
tał, że ten jeden, jedyny fakt zdecydował przed laty o jej
ostatecznym potępieniu.
Podłużna, biała koperta, którą obracał w ręku, nie
różniła się niczym od innych kopert. Zbliżył ją do światła.
Obejrzał uważnie pismo nadawcy. Jego nazwisko wypi
sane było odręcznie drukowanymi, wielkimi literami.
Lekko drżącą ręką włożył do środka wyjęty uprzednio
wycinek prasowy i odłożył kopertę. Przyniósł teczkę,
postawił ją na łóżku i otworzył zamek. Potem wyjął
pokaźny plik identycznych kopert, popatrzył na nie przez
dłuższą chwilę i pod gumową opaskę, którą były ściąg
nięte, wsunął ostatnio otrzymany list. Zamknął starannie
teczkę.
72
SZALEŃSTWO LACY
Nic dziwnego, że Lacy nie chciała rozmawiać z nim
o przeszłości. Na szczęście lub na nieszczęście, Johnny
miał tajemniczego, anonimowego sprzymierzeńca, który
mu ją wyjawiał.
Wycinek prasowy znajdujący się w ostatniej kopercie
przedstawiał fotografię Sama Douglasa pocieszającego
młodziutką dziewczynę, Lacy Miller, po wybuchu poża
ru, w którym zginął jej ojciec. W stosunkach między
Johnnym a Lacy była to przełomowa chwila. Od tamtej
pory wszystko między zaczęło się psuć i ich drogi się
rozeszły.
Teczkę z anonimami Johnny wsunął do szafy i za
mknął drzwi. Spodziewał się Lacy za niecałą godzinę.
Przed jej przyjściem musiał się uspokoić i całkowicie
opanować.
Popatrzył na kalendarz wiszący na ścianie. Niemal
wszystkie dni były na nim skreślone na czarno. Tylko
jedna data była obwiedziona czerwoną ramką.
Jutrzejsza.
Wzrok Johnny'ego zatrzymał się niżej, na widokó
wce z Hawajów, którą przysłał mu Joshua Cameron.
Leżała na półeczce. Johnny wziął ją do ręki i po raz
trzeci odczytał pełen optymizmu krótki tekst skreślony
ręką przyjaciela.
Ze złością zgniótł kartkę i cisnął ją w stronę kosza na
śmieci. Zobaczywszy, że chybił, zaklął głośno. Zmięta
kulka potoczyła się aż pod okno.
Powinien cieszyć się szczęściem Joshui, lecz nie
potrafił. Był w zbyt ponurym nastroju.
Podszedł do okna i podniósł z ziemi zgniecioną
widokówkę. Wyprostował ją, a potem długo trzymał
w dłoniach, wpatrując się w charakterystyczne pismo
przyjaciela. Trudno mu było wyobrazić sobie Joshuę jako
szczęśliwego, świeżo upieczonego małżonka, który właś-
SZALEŃSTWO LACY 73
nie teraz spędza z żoną miodowy miesiąc. Jako człowie
ka, który potrafi zarówno przebaczać, jak i kochać.
Johnny podniósł wzrok znad kartki i popatrzył w okno.
Przed nim rozciągał się piękny widok na zatokę. Żałował,
że nie czuł się na siłach, aby wziąć udział w weselu Joshui
i Honey. Lacy mówiła mu potem, że panna młoda była
ubrana w zieloną suknię, a pan młody miał muszkę
w identycznym kolorze.
Sanatorium, do którego przywieziono Johnny'ego
wprost ze szpitala, było malowniczo położone. Przypomi
nało ośrodek rekreacyjny. Pacjenci mogli podziwiać
fontanny i wijące się alejki. Pielęgniarki nie nosiły
przepisowych strojów. Każdy z pacjentów miał własny,
odrębny apartament. Cały dom był jednak przesiąknięty
charakterystycznym szpitalnym zapachem, którego John
ny nie znosił. Nadal czuł się tutaj jak w klatce. Był
skrępowany.
A teraz jeszcze był w okropnym nastroju. I nerwy miał
napięte do ostatnich granic.
Czy dlatego, że oczekiwał wizyty Lacy? Jej ostatniej
wizyty?
A może dlatego, że anonimowy list, który właśnie mu
doręczono, rozdrażnił go jeszcze bardziej niż wszystkie
poprzednie?
Musiał przyznać, że widok Lacy w ramionach Sama
nie sprawił mu przyjemności. Wręcz przeciwnie. Bardzo
go rozzłościł. Podobnie jak treść notatki znajdującej się
na pożółkłym wycinku gazety.
Było oczywiste, że Sam Douglas manipuluje dzien
nikarzami. Wykorzystuje zarówno pożar, jak i nieszczęś
cie młodej dziewczyny, która w ogniu straciła ojca, do
własnych politycznych celów. Myślał jedynie o kampanii
wyborczej.
Johnny wrócił myślami do anonimowych listów.
74
SZALEŃSTWO LACY
Niepokoiły go. Wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego.
Kto, do diabła, przysyła mu bez przerwy te wstrętne
wycinki? Kto pragnie, żeby przypomniał sobie najgorsze
chwile swego życia? Komu zależy na stałym podsycaniu
jego nienawiści do Lacy? I w jakim celu to czyni?
Johnny czytał między wierszami. W anonimowej
korespondencji, którą otrzymywał, było coś złowiesz
czego.
Ale o co chodzi?
Czyżby Lacy groziło jakieś niebezpieczeństwo?
A może ta kobieta naprawdę jest groźna i anonimowy
sprzymierzeniec ostrzega przed nią Johnny'ego? Lacy
odmówiła kategorycznie wszelkich rozmów na temat
przeszłości i jej własnych spraw. Johnny'emu pozo
stawały więc tylko domysły.
Jeszcze raz spojrzał na kalendarz. Zatrzymał wzrok na
dacie obwiedzionej czerwoną ramką.
Jutro wróci wreszcie do domu.
Do pustego domu.
Dziś po raz ostatni zobaczy Lacy.
Znikała z jego życia. Na zawsze. Czemu jednak
fakt ten tak bardzo go martwił? Przecież stosunki
między nimi popsuły się wiele lat temu. Ostatnio
jednak znów uległ niezaprzeczalnemu urokowi tej
ponętnej kobiety. Musiał uczciwie przyznać, że w sto
sunku do niego Lacy zachowała się bardzo przy
zwoicie. Okazała mu wiele czułości i troski. On
pragnął jeszcze więcej. Chciał, żeby została z nim na
zawsze. Pragnął co ranka budzić się przy niej, tulić ją
i pieścić.
Myśl o powrocie do pustego domu, do normalnych
zawodowych zajęć, aczkolwiek jeszcze na jakiś czas
w ograniczonym zakresie, była dla Johnny'ego zdecydo
wanie niemiła.
SZALEŃSTWO LACY
75
Przez ostatni tydzień robił, co mógł, by Lacy nie
wyczuła, jak trudno będzie mu się z nią rozstać. Uznał
bowiem, że musi zachować twarz.
Dzięki anonimowemu sprzymierzeńcowi ciągle wra
cały do niego przykre wspomnienia. Widział biedną,
osieroconą dziewczynę, która dzięki wspaniałomyślności
i opiece Sama Douglasa dostała stypendium Uniwer
sytetu Stanforda i mogła studiować, co było jej marze
niem. Potem jednak pobudki poczynań senatora przestały
być aż tak bardzo bezinteresowne...
Bohaterem w oczach Lacy Miller nie był już wówczas
Johnny Midnight.
Było to przykre. Jeszcze teraz bardzo go bolało.
Sanatoryjne przedpołudnia spędzał na fizykoterapii
i zajęciach wspomagających odzyskanie pamięci. Nie
mógł się jednak doczekać godzin poobiednich, kiedy to
zjawiała się Lacy.
Jej wizyty były dla niego ogromną przyjemnością.
Woziła go na wózku po całym terenie dopóty, dopóki
nie zdjęto mu gipsu. Potem razem spacerowali i rozmawia
li na neutralne tematy. Lacy pomagała mu ćwiczyć pamięć.
Nie dopuszczała jednak do żadnych bardziej intymnych
zwierzeń i wspomnień z życia ich obojga. Tajemnicze listy
przychodziły do sanatorium niemal codziennie. Odkrywa
ły przed Johnnym coraz to inne, bulwersujące go fakty.
Miał wciąż luki w pamięci, lecz przypomniał sobie wiele.
Między innymi bardzo ciężkie poparzenie ojca w pamięt
nym pożarze i spowodowaną nim jego późniejszą śmierć.
A także oskarżenie, które Sam rzucił publicznie
w twarz Douglasowi, obwiniając go o umyślne pod
palenie. Stało się to podczas przyjęcia w domu senatora.
Sam wyrzucił wtedy Johnny'ego z domu. Lacy jednak
została. Stojąc u boku Douglasa była świadkiem całej sceny.
Swą bierną postawą opowiedziała się po stronie senatora.
76
SZALEŃSTWO LACY
Przed dwoma dniami Johnny dostał kolejny list.
Znajdował się w nim splamiony krwią wycinek starej
gazety, zawierający interesującą wzmiankę. O ucieczce
syna senatora z pierwszego małżeństwa, Cole'a Dougla
sa, z zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych.
Wczorajszy list przekazywał dalsze informacje. O zamor
dowaniu Sama, jego pogrzebie i ostatniej woli. Z notatki
zamieszczonej w gazecie wynikało, że urząd podatkowy
położył łapę na majątku po Samie. Podejrzewając mal
wersacje, rozpoczął dochodzenie.
Lacy pozostała bez środków do życia. Dlatego Joshua
Cameron się nią zaopiekował.
Zamordowanie Sama rzucało inne światło na całą
sprawę, lecz Johnny nie zapytał Lacy, czego ciągle się
obawia. Nie chciał wystraszyć jej jeszcze bardziej.
Dniami i nocami pożądał tej kobiety.
Kiedy przed wieczorem opuszczała sanatorium, był
tak podniecony, że nie mógł się skupić na żadnych
rutynowych zajęciach. Zazwyczaj czytywał prasę pra
wniczą, codzienne gazety i tygodniki, a także ponownie
przeglądał umowy, które pozawierał jako pełnomocnik
prawny Joshui Camerona.
Czytał dużo. Zajmowało mu to wiele czasu, gdyż
od czasu wypadku miał kłopoty z koncentracją. Potem,
żeby się odprężyć, oglądał w telewizji programy roz
rywkowe.
W śnie męczyły go różne wspomnienia. Oderwane
obrazy z przeszłości.
Nie potrafił poskładać ich w jedną spójną, logiczną
całość. Ciągle więc zadręczał pytaniami Lacy.
Doktor Lescuer zganiła go za to, że za bardzo wysila
pamięć i znęca się nad Lacy.
- Muszę ją wypytywać, bo niedługo przestanę się z nią
widywać - tłumaczył.
SZALEŃSTWO LACY
77
- Lacy była przy tobie wtedy, kiedy była potrzebna
najbardziej - przypomniała lekarka.
- Nic o niej nie wiem - skarżył się Johnny. - O sobie
nie mówi ani słowa. Widzę, że jest czymś przerażona. Ale
dlaczego?
- Nie nękaj Lacy. Nie nakłaniaj do zwierzeń. Uszanuj
jej milczenie na temat własnych spraw. Johnny, najważ
niejsze, że twoja rekonwalescencja przebiega bardzo
pomyślnie. Znacznie szybciej niż w przypadku innych
moich pacjentów. Ty i Lacy prowadzicie teraz odrębne
egzystencje. Nic już was nie łączy.
- Mylisz się, Innocence. Muszę nie tylko wy
zdrowieć, lecz także zdobyć tę kobietę. Zależy mi na
niej.
W sprawie Lacy Johnny zwrócił się o pomoc do
przyjaciela. Joshua Cameron odmówił jednak jakiegokol
wiek pośrednictwa.
- Ostatnim razem, kiedy stanąłem w obronie Lacy,
jak oparzony wypadłeś ode mnie z domu i zaraz
potem miałeś wypadek. Nauczony smutnym doświad
czeniem, nigdy więcej nie będę się mieszał do wa
szych spraw.
- Czy nie możesz wyjaśnić mi prawdy dlatego, że jest
przerażająca? - zapytał Johnny.
- Tak uważałeś.
- A jakie było twoje zdanie?
- Nie zgadzałem się z tobą. Ale gdy ci to uzmys
łowiłem, rozzłościłeś się nie na żarty i w wyniku całej
afery o mało nie straciłeś życia. Nigdy więcej nie będę się
wtrącał do waszych spraw. Osobiście jestem zdania, że
Johnny Midnight jest bezcenny. Nie jest go warta żadna
kobieta.
- Z wyjątkiem Lacy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Lacy nigdy się nie spóźniała.
Dzisiaj jednak jeszcze się nie zjawiła o zwykłej porze.
Być może obawiała się ostatniej wizyty u Johnny'ego.
W takim samym stopniu, w jakim on jej pragnął.
Westchnął głęboko. Przed przyjściem Lacy musiał się
uspokoić. Postanowił dobrze rozegrać ostatni mecz.
Od strony korytarza dobiegły go szybkie kroki.
Popatrzył wyczekująco na drzwi.
Na widok malutkiej rączki spoczywającej na klamce
twarz Johnny'ego rozjaśnił szeroki uśmiech.
Do pokoju weszła nieśmiało drobna dziewczynka.
Ośmiolatka, mieszkająca w sąsiednim pokoju. W rękach
niosła skarpetki i buciki, a także dużego czerwonego
misia. Na widok Johnny'ego uśmiechnęła się promiennie.
Podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.
Krótko obcięte złociste kędziorki Amelii były tylko
trochę dłuższe niż czarne włosy Johnny'ego. Podczas
ulicznego zajścia dziewczynka została postrzelona. Mi
mo że wypadek zdarzył się kilka miesięcy wcześniej niż
kraksa Johnny'ego, miała jeszcze częściowo sparaliżowa
ną prawą stronę buzi.
Amelia uśmiechała się teraz wesoło. Codziennie rano,
o tej samej porze, przychodziła do swego ulubionego
sąsiada.
Rytuał był niezmienny.
Johnny brał ją ostrożnie na ręce i wraz z misiem,
SZALEŃSTWO LACY
79
skarpetkami i bucikami niósł do swego łóżka. Sadzał na
poduszce.
Dziś dziewczynka machała jedną nóżką. Było to nie
lada osiągnięcie, uzyskane dzięki ćwiczeniom na tram
polinie.
- Wiem, że potrafisz włożyć skarpetki - powiedział
z przekonaniem Johnny.
Amelia uśmiechnęła się tryumfująco.
- Buciki też. Tylko popatrz, jak to robię.
Pochylił się nad dziewczynką.
- Najgorsze te sznurowadła - użalała się, zasapana.
- Zobaczysz, niedługo z nimi też sobie poradzisz
- pocieszał Johnny, pomagając małej.
Zdecydowanym ruchem odsunęła jego rękę. Chciała
sama wykonać trudne zadanie. Po chwili sznurowadła
przy jednym buciku były tak splątane, że nie sposób
byłoby je rozsupłać.
Widząc, co się stało, Johnny wybuchnął gromkim
śmiechem. Dziewczynka zarzuciła mu ręce na szyję
i ucałowała go w policzek.
- Kocham cię - szepnęła mu do ucha.
Zaraz potem spłonęła rumieńcem i speszona odwróciła
od niego główkę.
Niedługo się wstydziła. Znów objęła Johnny'ego za
szyję.
- Gdy dorosnę, będę miała takiego męża jak ty
- wyznała z poważną miną.
Johnny'emu zrobiło się dziwnie lekko na sercu. I rado
śnie.
A ja chciałbym mieć taką córeczkę jak ty, pomyślał.
Musiał zawiązać drugi bucik, bo Amelia nie mogła dać
sobie z nim rady. Kończył, kiedy na korytarzu rozległy się
kroki. Poznał je od razu.
To była Lacy.
80
SZALEŃSTWO LACY
Odetchnął z ulgą.
Usłyszał, jak się zatrzymuje i pyta pielęgniarkę:
- Jak tam Johnny? Jak dzisiaj się czuje?
- Od rana pan Midnight jest w' kiepskiej formie
- odparła kobieta. - Coś go chyba dręczy. Ale przed
chwilą poszła do niego Amelia, więc jest już na pewno
w lepszym nastroju.
Johnny szybko włożył czarną skórzaną kurtkę i wsunął
na palec studencki sygnet.
Tak jak zawsze, wchodzącą Lacy powitał z obojętną
miną. Zza łóżka wyskoczyła Amelia i z dzikim okrzykiem
rzuciła się na przybyłą, udając rozwścieczonego lwa.
Lacy udała przerażenie. Zaczęła nawet krzyczeć. Po
chwili cała trójka pękała ze śmiechu.
- Po raz pierwszy udało mi się zawiązać sznurowadła
- z dumą oświadczyła Amelia. - Johnny pokazał, jak to
się robi. Codziennie mnie uczył.
Lacy obdarzyła małą uśmiechem.
- To ładnie z jego strony.
- Już sobie pójdę - powiedziała dziewczynka. We
tknęła misia pod pachę. - Dziś przyjeżdża mama. Przy
wiezie z sobą Edith. - Amelia ruszyła w stronę drzwi, lecz
po chwili zatrzymała się i zwróciła do Lacy: - A ty co?
Czy przywiozłaś Joe'ego?
W pokoju zapanowała cisza. Na samo wspomnienie
chłopca Johnny'ego opanowało uczucie zazdrości.
- Nie - odparła cicho Lacy.
- Kiedy wreszcie go poznam? - dopytywała się
Amelia.
Lacy pobladła.
- Może niedługo - odparła cichym głosem.
- Zawsze tak mówisz - użalała się dziewczynka.
Zrobiła zmartwioną minę. Błyskawicznie jednak roz
pogodziła buzię. Machnęła rączką i wyszła z pokoju.
SZALEŃSTWO LACY
81
Lacy zamknęła za nią drzwi. Niepotrzebnie Amelia
wspomniała o Joe'em, pomyślała zgnębiona. Wiedziała,
jak fatalnie reaguje Johnny nawet na wzmiankę o chło
pcu.
Rzeczywiście był niezadowolony. Żeby udać, że
wzmianka o małym nie zrobiła na nim wrażenia, wziął
do ręki grzebień i przed lustrem zaczął udawać, że
zmienia fryzurę. Odurzający zapach róż, który wniosła
z sobą Lacy, sprawił jednak, że złość Johnny'ego szyb
ko minęła.
- Świetnie radzisz sobie z Amelią - pochwaliła go
Lacy.
- Lubię dzieci - odparł, lecz zaraz potem uściślił:
-przynajmniej niektóre. Amelia to wspaniała dziewczyn
ka. Odniosła w wypadku znacznie poważniejsze obra
żenia niż ja. Nigdy jednak się nie poddaje. Doktor Lescuer
uważa jej postępy w rekonwalescencji za zdumiewające.
Dzięki swemu uporowi i samozaparciu mała za rok ma
szanse w pełni odzyskać zdrowie.
- Urocze dziecko - powiedziała Lacy.
Ty też jesteś pełna uroku, dodał w myśli Johnny.
Przez dziesięć lat Lacy sypiała w ramionach Sama
Douglasa. Pieścił ją. Miał z nią dziecko.
Te gorzkie rozmyślania sprawiły, że Johnny poczuł
gniew. Opanował się z największym trudem.
Zazdrość nie miała sensu.
Przecież Sam Douglas już nie żył.
On sam, Johnny Midnight, na szczęście istniał nadal.
I nic ani nikt mu nie przeszkodzi uwielbiać i podziwiać
Lacy.
Z lekko opaloną cerą wyglądała prześlicznie. Miała na
sobie lawendową jedwabną sukienkę o klasycznym kroju,
opinającą zgrabną figurę. Kiedy się poruszała, Johnny
wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Nie potrafił
82 SZALEŃSTWO LACY
oderwać wzroku od tej kobiety. Miękka tkanina sukienki
połyskiwała w świetle. Jak zawsze, najwyższy guzik pod
samą szyją był rozpięty.
- Dobrze wyglądasz - odezwała się Lacy. Kiedy
Johnny na nią spojrzał, spłoniona odwróciła twarz, lecz
po chwili znów podniosła wzrok. - Jesteś chyba w niezłej
formie - dodała.
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Znów możesz stać wyprostowany i poruszać się bez
kul. Ciężko nad sobą pracowałeś i w znacznym stopniu
udało ci się odzyskać pamięć. Lubisz dzieci. Jesteś
przystojnym, sympatycznym i dzielnym człowiekiem.
- Uważasz, że jestem atrakcyjny? Jeśli tak, to dlaczego
uciekasz przede mną?
Lacy przymknęła powieki. Za żadną cenę nie mogła
dopuścić do jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Powoli
zaczęła wycofywać się w stronę drzwi.
- Przestań - szepnęła.
Na miłość boską, nie rozmawiaj ze mną w taki sposób!
błagała go w duchu.
Ale Johnny nie potrafił przestać. Nigdy w życiu
niczego nie pragnął tak bardzo, jak teraz tej kobiety.
- Niby dlaczego mam trzymać się zasad narzuconych
przez ciebie?
- Johnny, mamy mało czasu. Chodźmy. Zaparkowa
łam samochód Joshui w niedozwolonym miejscu.
Lacy zrobiła następny krok w stronę drzwi, lecz
Johnny był szybszy. Zagrodził jej drogę.
- Nic mnie nie obchodzi, gdzie zostawiłaś wóz - warknął.
- Mieliśmy oboje wybrać się na krótką przejażdżkę.
Jeśli nie chcesz wyjść ze mną...
- Pójdę, ale jeszcze nie teraz. Na razie mam ochotę na
coś zupełnie innego...
- Johnny, nie...
SZALEŃSTWO LACY
83
- Dlaczego wreszcie nie powiesz mi: Johnny, tak?
Przez cały cholerny miesiąc czekałem na te słowa!
- Przestał się kontrolować. Podniósł głos. Schwycił Lacy
mocno za ramiona.
Wiedziała, że jest silniejszy i że mu się nie wyrwie.
Przesuwał powoli ręce wzdłuż jej ramion.
Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
- Johnny, przecież obiecałeś...
- Byłem idiotą. - Nie puszczał Lacy.
- Już kiedyś bardzo się nawzajem skrzywdziliśmy.
- Lacy zwinęła dłonie w pięści i zaczęła odpychać się
nimi od piersi Johnny'ego.
Przeszył go silny ból. Niemal powalił na ziemię.
Zrobił się blady jak ściana. Znieruchomiał, lecz kręciło
mu się w głowie. Było mu cholernie wstyd, że okazuje
Lacy, jak bardzo jest jeszcze osłabiony. Miał ochotę
rozpłakać się jak dziecko.
- Pozwól mi odejść - poprosiła.
Puścił jedno ramię Lacy, lecz oparł się na drugim.
Ledwie doszedł do ściany. O mało nie zemdlał.
- Jesteś okropnie uparty - szepnęła. - Nie pozwalasz
mi odejść, mimo że nadal sprawiam ci ból.
- Świetnie, że zdajesz sobie z tego sprawę. Zobaczysz,
zaraz będzie nam lepiej... - Dotknął wargami jej skroni.
- Johnny, obiecałeś...
Całował czoło, oczy i policzki.
- I dotrzymałem słowa, mała. Aż do dzisiaj.
- Nienawidziłeś mnie przez całe lata...
- Bo byłem kretynem. - Całował coraz mocniej
i zachłanniej.
- Ja też cię nienawidziłam...
- Liczy się tylko teraźniejszość. Mała, jesteś słodka,
urocza...
- Wyjeżdżam. Jutro.
84 SZALEŃSTWO LACY
- Wobec tego korzystajmy z ostatnich wspólnych
chwil - powiedział lekko schrypniętym głosem.
- Za późno, Johnny. Jest już za późno.
- Skąd ta pewność?
Pochylił się i znów zaczął ją całować.
Nie była w stanie dłużej się opierać. Zamknęła oczy
i przytuliła się do Johnny'ego. Przez chwilę trwała
w bezruchu, a potem zaczęła odwzajemniać pocałunki.
Ogarnęło ich uniesienie.
Johnny znów poczuł się mężczyzną. Całował Lacy
z pasją, namiętnie, lecz równocześnie czule. Objął ją
w talii i przyciągnął do siebie.
- Och, Johnny, co my robimy! To czyste szaleństwo!
- jęknęła.
- Musiało do tego dojść - odparł spokojnie.
Powiedziałby więcej, lecz właśnie w tej chwili w dru
gim końcu pokoju rozległ się dzwonek telefonu.
Lacy wyswobodziła się z jego objęć i podeszła do
aparatu.
Johnny patrzył na nią z uśmiechem na twarzy. Pragnął
tej kobiety. I wszystkiego, co była w stanie mu ofiarować.
Musiał jednak działać rozważnie i powoli. Ta ostatnia myśl
przeraziła go, gdyż czasu miał niewiele.
Nie patrząc na Johnny'ego, Lacy odłożyła słuchawkę.
- Wywiozą samochód Joshui, jeśli natychmiast go nie
zabierzemy. Dali nam tylko pięć minut.
- Powiadasz, pięć minut? - W oczach Johnny'ego
pojawiły się dawno w nich nie widziane, diabelskie
ogniki.
- Daj spokój z żartami. A o t y m nawet nie myśl
- ostrzegła go stanowczym tonem.
- Mała, za każdym razem, kiedy cię widzę, myślę
tylko o t y m - odrzekł z powagą.
- Musimy się już pożegnać.
SZALEŃSTWO LACY
85
- A gdzie obiecana przejażdżka samochodem? Nie
zamierzasz dotrzymać słowa danego biednemu inwali
dzie? - rozżalonym głosem zapytał Johnny.
- Ty nie dotrzymałeś słowa w znacznie ważniejszej
sprawie - wypomniała Lacy.
- Musisz przyznać, że było nam bardzo przyjemnie...
- I co z tego? Nie dotrzymałeś słowa, więc czuje się
zwolniona z danej ci obietnicy.
- Dotrzymasz słowa. Bo jesteś o niebo uczciwsza niż
ja-
- A więc zmieniłeś zdanie na mój temat - stwierdziła
spokojnie.
Zanim zdążyła odwrócić wzrok, w jej przepastnych
fiołkowych oczach Johnny dojrzał cierpienie. Przejmują
cy ból.
Pojął wreszcie, że skrzywdził tę kobietę. Tak samo jak
ona skrzywdziła jego. Lub nawet bardziej. I dlatego
postanowiła go opuścić. Na zawsze.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Było chłodne popołudnie. Niebo pokryły dość gęste
chmury. Na wieczór zapowiadano sztorm na Pacyfiku.
Mimo wiatru i rześkiej pogody Lacy i Johnny jechali
z opuszczonym dachem samochodu. Po długotrwałym
pobycie w szpitalu, a potem w sanatorium, Johnny po raz
pierwszy zażywał dziś swobody. Wcale go to jednak nie
cieszyło. Wolność polegająca na opuszczeniu zakładów
leczniczych równała się dla niego rozstaniu z Lacy. Tylko na
niej mu zależało. Poza tą kobietą nie miał nic do stracenia.
Nie zwracał uwagi na wspaniałe widoki roztaczające
się wokół drogi. Widział tylko rozwiane wiatrem sreb
rzyste włosy Lacy. Siedziała przy kierownicy samo
chodu, który pożyczyła od Joshui Camerona. Najpierw
zawiozła Johnny'ego do North Beach. Uparł się, żeby
wysiąść z wozu. Z wysokości Coit Tower i z Pioneer Park
chciał popatrzyć na Alcatraz i zatokę.
Imponujący widok rozciągał się teraz u jego stóp.
- Kiedyś byłaś przekonana, że Alcatraz to zamek
-powiedział, podchodząc do Lacy. Udając, że nie słyszy
jego słów, przez lunetę oglądała krajobraz. Pieszczot
liwym gestem odsunął jej z karku opadające włosy. - Czy
pamiętasz, kiedy byliśmy tam razem? Jak całowaliśmy
się w mgle i ledwie zdążyliśmy na ostatni rejs, żeby
wrócić na brzeg?
Lacy popatrzyła na Johnny'ego spochmurniałymi
oczyma.
SZALEŃSTWO LACY
87
- A więc wraca ci pamięć. Nic o tym nie mówiłeś.
- O wielu rzeczach ty mi też nie opowiadałaś.
Przyciągnął Lacy do siebie i zanim zdążyła zaprotes
tować, pocałował znienacka.
- Przepraszam. Zapomniałem o twoich warunkach.
Puścił Lacy. Nie zareagowała na pocałunek. Bez słowa
odeszła od Johnny'ego. Traktowała go jak powietrze.
Zaklął szpetnie pod nosem i po chwili podążył jej śladem
w stronę parkingu.
Był zdziwiony, że nie odjechała bez niego. Siedziała
nieruchomo w samochodzie. Czekała.
Po niedawnym incydencie atmosfera stała się napięta.
W milczeniu przejechali Embarcadero. Potem bez słowa
w Fishermans's Wharf zjedli zupę rybną, bouillabaisse.
Przejechali Bay Bridge i ponownie wrócili na nabrzeże.
Tu zatrzymali się w Marina Green. Wysiedli.
Atmosfera nieco się poprawiła. Lacy stała się mniej
ponura i Johnny zacząłby wreszcie cieszyć się otaczającą
ich przyrodą, gdyby przez cały czas nie męczyła go myśl,
że jest to ostatnie spotkanie z Lacy i że czas, jaki im
pozostał, upływa z przerażającą szybkością.
Lacy siedziała sztywno na kocu, który rozłożyła na
trawie. Nie patrzyła w stronę Johnny'ego. Udawała, że
obserwuje chłopców grających w piłkę. Niebieskie, poły
skujące w promieniach słońca bezkresne wody zatoki
przecinały pływające po niej żaglówki. Johnny przy
glądał się Lacy. W milczeniu jadła kanapki, które z sobą
przywiozła, i piła kawę. Potem wstała, żeby wyprostować
nogi. Odeszła kawałek, pomagając jakiemuś dziecku
uporać się z latawcem. Po jakimś czasie, bardziej rozluź
niona, wróciła na koc.
- Uwielbiam to miasto - stwierdziła. Podniosła wzrok
i obserwowała ciemne chmury gromadzące się na niebie.
- Przed laty było mi tu źle. Chciałam wyjechać. Teraz już
88 SZALEŃSTWO LACY
wiem, że byłam wówczas znacznie szczęśliwsza niż
w późniejszym życiu.
- Ja też - powiedział Johnny dość ostrym tonem.
Był szczęśliwy z Lacy. Aż do chwili rozstania,
uzmysłowił sobie.
Nie musiał tego mówić. Świetnie wiedziała, co miał na
myśli.
Znów zapadło milczenie.
Późne popołudniowe słońce stało już nisko na niebie.
Na ziemię padały długie cienie.
Lacy podniosła się z koca.
Johnny zobaczył, że lekko zadrżała. Było jej chłod
no. Zdjął skórzaną kurtkę i narzucił jej na plecy. Przez
krótką chwilę trzymał Lacy w objęciach. Poczuł przy
pływ pożądania. Serce tłukło mu się w piersi jak
oszalałe.
Nie zdołał się opanować. Po chwili jego wargi spoczę
ły na ustach Lacy. Objął ją mocno ramieniem.
I tak trwali, rozkoszując się chwilą.
Pierwsza oprzytomniała Lacy. Wyrwała się z objęć
Johnny'ego i zaczęła biec w stronę samochodu.
- Chyba... chyba obejrzeliśmy w tej okolicy wszystkie
najładniejsze miejsca - powiedziała, nie patrząc na
Johnny'ego, kiedy dogonił ją na parkingu i otworzył przed
nią drzwi wozu. - To był wspaniały dzień. Zapamiętam
go... Na zawsze.
Po krótkim czasie znaleźli się znów na szosie. Słońce
zakryła ogromna czarna chmura.
- Masz rację. Było przyjemnie. Ale się skończyło
- cierpkim tonem podsumował Johnny.
- Miłe chwile zawsze mają swój kres. Szczególnie te,
które przeżywałam.
- Mogę powiedzieć to samo o sobie - warknął.
Znikło światło słońca. Wokół wszystko stało się szare
SZALEŃSTWO LACY
89
i bezbarwne. Pogorszyły się też nastroje pasażerów
samochodu.
Johnny pogrążył się w ponurych rozmyślaniach.
Lacy prowadziła samochód w milczeniu. Jechali
w stronę sanatorium.
- Masz jeszcze jakieś życzenia? - zapytała zmęczo
nym głosem. - Chcesz jeszcze coś obejrzeć?
- Tak. Chcę.
Na twarzy Lacy odbiło się zaniepokojenie.
- Co? - spytała drżącymi wargami, nie odrywając
wzroku od szosy. Wiedziała już, co Johnny ma na myśli.
- Naszą dawną dzielnicę.
- Och, nie! - wyrwało się Lacy.
- Czyżby ten pomysł ci się nie podobał? Jeśli tak, to po
co w ogóle mnie pytałaś, czy chcę jeszcze coś obejrzeć?
- W żadnym razie nie powinniśmy jechać tam. To
niebezpieczna dzielnica. Gdy dotrzemy na miejsce, zrobi
się już ciemno.
- Niebezpieczna? Dla kogo? - padło pytanie.
Nie odpowiedziała.
- Mała, przecież tam się wychowaliśmy. Oboje. Aha,
już wiem, o co ci chodzi. Chcesz wymazać z pamięci
dawne czasy.
- Nie - odparła niepewnym głosem. - Muszę uważać,
żeby nikt nie ukradł ani nie zdemolował samochodu Joshui.
- Nie martw się. Nic złego się nie stanie. Przecież w tej
dzielnicy pracuje Honey. Uczy w lokalnej szkole. Joshua
jeździ po nią prawie codziennie. Wszyscy znają ten wóz
i nikt go nie ruszy.
- Ale... - Zdesperowana Lacy zagryzła dolną wargę.
- Przestań wreszcie protestować. - Johnny pochylił się
w jej stronę i schwycił za kierownicę. Tak silnie szarpnął
ją w lewo, że samochód, jadąc na dwóch kołach,
w wariackim tempie zmienił kierunek jazdy.
90
SZALEŃSTWO LACY
O mało nie zderzyli się z autobusem.
Rozzłoszczony kierowca włączył klakson.
- Jak mogłeś, Johnny! - wykrzyknęła przerażona
Lacy.
- Przestań się ze mną kłócić. Trafisz sama czy mam
wskazać ci drogę?
- Wiem, jak jechać - odparła. Zacisnęła kurczowo
palce na kierownicy.
Johnny cofnął rękę i odruchowo spojrzał za siebie.
Zobaczył, jak nieduży niebieski samochód robi identycz
ny, niebezpieczny manewr,
Zbieg okoliczności? Być może. A jeśli nie?
Kiedy minęli jakieś dziesięć przecznic, nieznacznym
ruchem tak ustawił boczne lusterko od strony pasażera, że
mógł obserwować, co dzieje się z tyłu. Niebieski samo
chód nadal jechał za nimi, trzymając się w sporej, lecz
stałej odległości. Kiedy skręcili, tamten kierowca zrobił
to samo.
A więc ktoś ich śledzi! Johnny zaklął pod nosem.
Rzucił okiem na Lacy. Na szczęście niczego nie zauważy
ła i nadal spokojnie prowadziła wóz.
Zapadał zmierzch, gdy dotarli na miejsce. Niewiele się
tu zmieniło. Zamiast barów z roznegliżowanymi dziew
czynami pojawiły się sklepy. Domy, w których niegdyś
mieszkali, były okropnie zdewastowane.
- Zatrzymaj się - powiedział nagle Johnny.
- Po co?
- Chcę wysiąść. Mam ochotę na mały spacerek
naszym dawnym, pamiętnym szlakiem...
- Johnny, nie... - słabym głosem zaprotestowała Lacy.
- Co to? Jakieś opory? Czyżbym znów usiłował
złamać jedną z tych twoich cholernych zasad? - zapytał
ze złością.
- Nie chciałam tu przyjeżdżać.
SZALEŃSTWO LACY 91
- To wypuść mnie z wozu i spływaj.
- Nie mogę odjechać bez ciebie.
- To twój problem, mała. Nie mój - odparł brutalnie.
Lacy zatrzymała samochód przed domem, w którym
niegdyś mieszkała. Nawet na niego nie popatrzyła. Obok
samochodu kręcili się jacyś chłopcy. Grali w piłkę.
Zamknęła oczy i oparła czoło na dłoniach.
Do diabła, dlaczego tak bardzo się nad nią znęcam?
zastanawiał się Johnny. Przy okazji torturował także
siebie. Zacisnął mocno pięści, lecz po chwili rozwarł
dłonie. Wyciągnął rękę i położył na ramieniu Lacy.
Drgnęła. Odsunęła się aż do drzwi.
- Nie wszystkie wspomnienia są przykre - powiedział
cicho. Dotknął włosów Lacy potarganych przez wiatr.
- Pamiętam naszą pierwszą randkę. I noc, którą spędziliś
my razem... -Głos Johnny'ego zadrżał. - Nadal deszczowe
noce działają na mnie bardzo podniecająco. Żadnej z nich
od tamtej pory nie udało mi się spokojnie przespać. Zawsze
leżę i myślę o tobie. O tym, jak by to było, gdyby...
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Lacy zwróciła
twarz w stronę Johnny'ego. W jej oczach dojrzał ból.
- To najgorsze wspomnienia... - powiedziała cicho.
- O, nie - zaprotestował. - Nie dla mnie. Chcę do nich
wrócić. I do ciebie. Mała, bardzo cię pragnę. Zamierzam
ci wybaczyć.
Z ust Lacy wydarł się jęk.
- Dobrze, już dobrze - Johnny cofnął rękę - nie będę
nalegał. Jeśli chcesz, jedź sobie od razu. Ja zostanę.
- Poczekam na ciebie.
Wysiadł z wozu. Wyciągnął z portfela jakiś banknot
i pomachał nim przed nosem paru chłopcom biegającym
po chodniku. Grali w piłkę. Podszedł do nich bliżej.
- Hej, miejcie samochód na oku. I tę panią, która siedzi
w środku.
92 SZALEŃSTWO LACY
Popatrzyli bez słowa na banknot i kiwnęli głowami.
Johnny ruszył w stronę pustego placu, na którym
znajdował się niegdyś magazyn. Zauważył niewielki
niebieski samochód, zaparkowany na skraju bocznej
ulicy.
Usłyszał za plecami trzaśniecie drzwi wozu, którym
przyjechał, a zaraz potem pospieszne kroki. Stanął i cze
kał, aż Lacy go dogoni.
W jej oczach zobaczył łzy. Wyciągnął rękę i zacisnął
palce na jej dłoni.
- Jedźmy stąd - poprosiła szeptem. - Zbyt wiele
bolesnych wspomnień...
- Staliśmy tutaj oboje tej nocy, kiedy w naszym życiu
wszystko się zmieniło. Mała, zacznijmy od nowa. Zamie
rzam wybaczyć ci to, co zrobiłaś. Pod warunkiem, że od
dziś będziemy się darzyli pełnym zaufaniem.
- Johnny, to nie miejsce na takie rozmowy...
- Wiem. Tutaj zginęła w płomieniach pierwsza żona
Sama. A także stracili życie nasi ojcowie. Twój od razu.
Mój męczył się jeszcze przez jakiś czas. I na dodatek Sam
Douglas usiłował zrzucić na niego całą winę. Oskarżył go
o podpalenie.
- Johnny, zostaw Sama w spokoju. On też nie żyje. Jak
wiesz, został zamordowany.
To, że Lacy stanęła w obronie męża, rozzłościło
Johnny'ego.
- Czemu go załatwiono? Przecież uchodził za miłego
faceta - warknął zjadliwie.
- Nie wiem, dlaczego zginął.
- Poślubiłaś łajdaka. Byłaś w domu tej nocy, której go
zabito.
- Tak, byłam. Ale nie pytaj mnie o nic.
- Dlaczego? Masz coś do ukrycia?
- Mogę powiedzieć ci jedno. Nie zabiłam Sama.
SZALEŃSTWO LACY
93
Johnny spojrzał uważnie na Lacy. W jej oczach
zobaczył trwogę.
- Więc kto to zrobił? - zapytał nieco łagodniejszym
tonem.
- Jestem pewna, że Cole. Mnie też chce zabić. To
jeden z powodów, dla których muszę jak najszybciej
opuścić San Francisco.
- Widziałaś go tamtej nocy?
- Słyszałam głos Cole'a dobiegający z sąsiedniego
pokoju. To musiał być on. Bo kto inny...?
- Od samego początku byłem przekonany, że to Sam
podpalił magazyn - oświadczył Johnny. - Kupił sobie
uznanie, popularność, stołek senatora, a także ciebie. Ten
człowiek był zdolny do wszystkiego. A może to on przed
dziesięciu laty spowodował zamknięcie syna w zakładzie
dla obłąkanych i w ten sposób pozbył się chłopaka
z domu?
- Nie. To niemożliwe. Mylisz się, Johnny. Sam bardzo
kochał syna. Kiedy Cole przeżywał załamanie nerwowe
i ciężko zachorował, Sam był niepocieszony.
- Ten wstrętny egoista troszczył się tylko o siebie
- warknął Johnny. Aż za dobrze poznał Sama Dougla
sa.
- Daj spokój. Skończmy wreszcie tę rozmowę.
- Cztery osoby zmarły tragicznie. Mojego ojca oskar
żono o popełnienie zbrodni. Muszę dowiedzieć się,
dlaczego. Teraz ktoś chce zrobić ci krzywdę. Za wszelką
cenę muszę go powstrzymać.
- Na razie nie myśl o tym. Nie jesteś zdrów.
Ma rację, do diabła, pomyślał Johnny. Był wściekły, że
Lacy mu o tym przypomniała. Zazgrzytał zębami.
- Nie masz żadnych dowodów. Jak więc odkryjesz
prawdę? - zapytała.
- Bo jest ktoś, kto nadal zamierza zabijać. Muszę
94 SZALEŃSTWO LACY
wiedzieć, kim jest ten człowiek. Chcę zacząć nowe życie.
I odzyskać ciebie.
- Sam nie żyje.
- Jesteś więc wolna.
- Johnny, zawsze odsądzałeś mnie od czci i wiary.
Uważałeś, że jestem zdolna do popełniania haniebnych
uczynków. Byłeś przekonany, że wyszłam za Sama dla
pieniędzy. I że zrobiłabym to nawet wtedy, gdybym
uważała go za ostatniego łajdaka.
- A tak nie było?
Lacy pobladła.
- Do diaska, mała, jeśli to prawda, miej odwagę
przyznać mi rację! Wolę najgorszą prawdę od kłamstwa.
- A więc wcale się nie zmieniłeś! - z goryczą
wykrzyknęła Lacy. - Byłeś ślepy i taki pozostałeś. Miałeś
mnie za nic. I nadal masz. Powiadasz, że chcesz usłyszeć
prawdę, a w rzeczywistości zależy ci tylko na potwier
dzeniu twojej wersji, której trzymasz się z uporem
maniaka.
- Wyszłaś za Sama z miłości?
- Byłam pewna, że mu na mnie zależy. Bardzo
pragnęłam należeć do jakiejś rodziny.
- Do bogatej i sławnej familii Douglasów - mruknął
zjadliwie.
- Dali mi dach nad głową, kiedy zostałam sama.
- Wyszłaś za Sama z miłości? - Johnny ponowił
pytanie. - Odpowiedz: tak czy nie?
- N...ie.
- A więc mam rację! - wykrzyknął z tryumfem.
- Nie masz! - Lacy zaczynała tracić panowanie nad
sobą. - To ty mnie zmusiłeś do tego małżeństwa, bo byłeś
uparty i okrutny. Przecież mnie porzuciłeś! Sądziłam
kiedyś, że potrzebny jest mi mężczyzna, który by mnie
osłaniał i chronił. I co? Ty mnie skrzywdziłeś i opuściłeś,
SZALEŃSTWO LACY
95
a potem Sam mną manipulował. Nie miałam pożytku
z mężczyzn w swoim dotychczasowym życiu. Teraz ja będę
dbała o siebie. Chcę być sama. Nie jesteś mi potrzebny.
- Nie bądź głupia. Przecież dobrze wiesz, że nigdy się
od siebie nie uwolnimy.
- Ja to zrobię! Zrobię! - Po bladej twarzy Lacy
popłynęły łzy.
Johnny stał bez ruchu, zaskoczony jej reakcją. Za
chowywała się tak, jakby nie była niczemu winna. Jak
śmiała odrzucać jego propozycję pojednania? Odtrącała
pomoc w odnalezieniu zabójcy Sama? Odpychała od
siebie jego, Johnny'ego? To było nie do pomyślenia.
Miał ochotę schwycić Lacy za ramiona i mocno nią
potrząsnąć. Tak żeby oprzytomniała. Musiał jednak
uważać, bo poczuł nagle, że ogarnia go szaleństwo.
- Żegnaj - szepnęła. - Powodzenia.
Pobladł. Z trudem panował nad sobą. Nie potrafił
pogodzić się z przegraną. Nie mógł utracić Lacy.
Dotknęła lekko jego ust suchymi wargami.
Paliły jak ogień.
Johnny'emu zdawało się, że ziemia usuwa mu się spod
nóg. Dusił się.
Po raz ostatni Lacy popatrzyła mu w oczy. A potem
uwolniła dłoń z uścisku, którym przez cały czas byli
złączeni, odwróciła się i odeszła powoli w stronę samo
chodu.
Starannie poukładane części rozmontowanej strzelby
leżały w aluminiowej walizce, ukrytej do połowy pod
siedzeniem.
Zabójca wyjął lunetę i przez nastawiony celownik
patrzył, jak Lacy, ubrana w zbyt obszerną skórzaną,
męską kurtkę, podchodzi do Johnny'ego Midnighta,
podciąga długie rękawy i bierze go za rękę.
96
SZALEŃSTWO LACY
Splatają palce.
Ostatnimi laty cała ta obrzydliwa dzielnica całkiem
zeszła na psy. Od pamiętnej nocy, kiedy to pomarań
czowe języki ognia lizały dachy stojących tu budynków.
Niestety, deszcz, który zaczął padać, i sprawna akcja
strażaków sprawiły, że pożar nie rozprzestrzenił się na
sąsiadujące domy. Wielka szkoda, że całe to ponure
sąsiedztwo nie przemieniło się wówczas w jedną wielką
kupę gruzu i popiołu, pomyślał zabójca.
Pochylił się w przód. Nie spuszczał oka ze swojej
ofiary. Lacy z ożywieniem mówiła coś do Johnny'ego.
Nawet dla kogoś, kto ich nienawidził, stanowili ładną
i dobraną parę. Johnny - wysoki, dobrze zbudowany
i ciemnowłosy. Lacy - niższa od niego, wiotka, o wdzię
cznej sylwetce i długich, srebrzystych włosach. Johnny
pochylił się, żeby nie uronić żadnego słowa swej roz
mówczyni.
Są więc w doskonałej komitywie, uznał zabójca.
Wszystko wskazywało na to, że Lacy i Joe pozostaną
w San Francisco.
Była to wielce pomyślna wiadomość. Tu łatwiej
będzie ich zabić. Johnny Midnight też zasłużył na śmierć.
Za to, co zrobił. Skrzywdził rodzinę i zagroził jej
istnieniu. Był niebezpiecznie blisko wykrycia prawdy.
A ponadto kochał Lacy.
Powinien był zginąć podczas zaaranżowanego wypad
ku samochodowego. Na szczęście stracił zdrowie, ciężko
chorował i od tamtej pory nękała go amnezja, pocieszał
się zabójca. Byłoby znakomicie za jednym zamachem
sprzątnąć całą trójkę, pomyślał. Musiał to zrobić w jakiś
spektakularny sposób, który opisywałyby wszystkie ga
zety.
Na tę myśl uśmiechnął się do siebie.
Nadal nie spuszczał wzroku z rozmawiającej pary.
SZALEŃSTWO LACY
97
Zaniepokoił się, gdyż miedzy Lacy a Johnnym na
stąpiło jakieś nieporozumienie. Rozstali się na chod
niku przed domem. Ona ruszyła w stronę zaparkowa
nego samochodu, a on pozostał na miejscu. W zapada
jącym zmroku wydawał się jeszcze wyższy niż zwyk
le. Stał nieruchomo. A ponadto chyba był rozgniewa
ny.
A więc widowisko skończone. Czas zbierać się i ru
szać.
Kochankowie znów się rozstali.
Długimi, szczupłymi dłońmi w czarnych rękawicz
kach zabójca odłożył lunetę. Umieścił ją w aluminiowej
walizce obok pozostałych części strzelby. Lacy urucho
miła silnik wozu Joshui Camerona. Dodała gazu. Od
jechała.
Johnny wsunął ręce do kieszeni i poszedł w przeciw
nym kierunku, znikając po chwili w mrocznej ulicy.
Szkoda, że kochankowie się rozstali. Johnny powinien
umrzeć wraz z Lacy i Joe'em. Jest zbyt niebezpieczny, by
pozostać przy życiu. Zrobili wszystko, żeby wykryć
zabójcę.
A więc się rozstali. Dobrze byłoby ich zatrzymać.
Ale w jaki sposób?
Ręką w czarnej rękawiczce zabójca przekręcił kluczyk
w stacyjce niebieskiej toyoty.
Wysłać jeszcze jeden anonimowy list?
Nie. To sposób niezbyt skuteczny. I oklepany.
Trzeba działać sprawnie. I bezbłędnie.
Zamiast wysyłać listy, można zadzwonić.
W ostatniej chwili, niemal zbyt późno, dotarł do
zabójcy głośny dźwięk mocnego uderzenia o karoserię.
W samochód trafiła puszka po piwie. Człowiek siedzący
wewnątrz usłyszał z tyłu szybko zbliżające się kroki. Ktoś
dobiegał do wozu.
98
SZALEŃSTWO LACY
To ten cholerny Midnight! uzmysłowił sobie zabójca.
Musiał się zorientować, że jest śledzony!
Tylną szybę toyoty z hukiem rozbiła cegła.
Johnny rzucił się w stronę zabójcy, który z wściekłością
wcisnął do deski pedał gazu. Samochód ruszył naprzód,
odrzucając napastnika. Pokonał krawężnik, z całej siły
uderzył w przeciwpożarowy hydrant i znalazł się na jezdni.
Z ramy tylnej szyby posypało się szkło.
Samochód został oblany strumieniem wody wypływa
jącej z hydrantu.
Upłynęło kilkanaście minut, a zabójca nadal nie mógł
otrząsnąć się z wrażenia.
Johnny Midnight był zbyt blisko odkrycia prawdy!
Zbyt blisko!
Uszkodzony samochód wymagał naprawy lub być
może nadawał się jedynie do kasacji. Stwarzało to
nieprzewidziane komplikacje.
Johnny Midnight zasłużył na śmierć. Ten łajdak musi
umrzeć, zdecydował zabójca.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Potłuczony i skrajnie wyczerpany, Johnny Midnight
szedł powoli długim korytarzem w stronę swego sanato
ryjnego apartamentu. Żałował, że nie udało mu się
przyjrzeć kierowcy niebieskiej toyoty. Było zbyt ciemno.
Widział zaledwie tył jego głowy.
Skok na bagażnik był głupim posunięciem, uznał
Johnny. Miał szczęście, że kierowca niebieskiego samo
chodu nie włączył wstecznego biegu. Mógł go zrzucić
i przejechać.
Johnny był tak obolały, że nawet nie odczuwał bólu po
utracie Lacy. Wiedział, że rozpacz nadejdzie później.
Na końcu korytarza zobaczył Amelię. Dziewczynka
usiłowała skorzystać z automatu telefonicznego zainsta
lowanego na wprost drzwi do jego pokoju. Miała zmarsz
czone czoło i nieszczęśliwą minę. Po jej policzkach
spływały łzy. W jednej rączce ściskała monetę, a drugą
z przejęciem wystukiwała cyfry. Dlaczego nie użyła
telefonu we własnym pokoju i przybiegła aż pod jego
drzwi? zdziwił się Johnny.
Przymknął powieki i westchnął głęboko. Jakże niena
widził miejsca, w którym się teraz znajdował! Podły to
świat, który skrzywdził to biedne dziecko. Na widok
kalekiej Amelii bolało go serce.
Sam też nie był w dobrej formie, przyznał to niechęt
nie. Po rozstaniu z Lacy i incydencie z niebieską toyotą,
śmiertelnie zmęczony, szedł jeszcze ponad trzy kilomet-
1 0 0 SZALEŃSTWO LACY
ry. Był teraz wykończony. Marzył, żeby natychmiast
znaleźć się w łóżku.
Amelia puściła słuchawkę i zaczęła szlochać bezgłoś
nie.
Johnny podszedł bliżej, ukląkł przed dziewczynką
i objął dłońmi jej zalaną łzami twarzyczkę.
- Nie chciałam płakać przy tobie... - wyjąkała.
- Mnie też się czasami zdarza płakać, ale nie mów
o tym nikomu. - Objął małą ramieniem i utulił. - Dzisiej
szy wieczór był bardzo nieudany. Spotkało mnie nie
szczęście.
- Ale nie płaczesz - stwierdziła dziewczynka.
- Byłoby mi lżej, gdybym potrafił.
Tulił Amelię tak długo, aż się uspokoiła. Potem
wyciągnął chusteczkę.
Wycierając buzię, dziewczynka popatrzyła z żalem na
automat telefoniczny.
- Zapomniałam, jak się korzysta z takiego aparatu.
Moja mama rozmawia przez telefon w moim pokoju, więc
przyszłam tutaj. - Buzia Amelii wygięła się w podkówkę.
- Już nic nie umiem. Wszystko zapomniałam. - Głos jej
zaczął się załamywać. - Nigdy nie będę mądra...
- Kochanie, przestań się martwić. Każdemu zdarza się
o czymś zapomnieć. Powiedz, do kogo chciałaś za
dzwonić? Mam nadzieję, że nie do jakiegoś mężczyzny.
Byłbym wtedy okropnie zazdrosny...
Amelia uśmiechnęła się przez łzy. Pokazała John-
ny'emu kartkę z zapisanym numerem telefonu.
- Nie, nie do mężczyzny. Do Edith. To moja najlepsza
przyjaciółka.
Johnny wziął dziewczynkę na ręce.
- Najpierw weź do ręki słuchawkę - pouczył.
Wykonała polecenie.
- Trzymam ją!
SZALEŃSTWO LACY 1 0 1
Dotknął paluszków, w których ściskała monetę.
- A teraz wsuń pieniążek do największej szparki.
- Przedtem wkładałam do wąskiej i pewnie dlatego
miałam kłopoty. Wsunęłam!
- A teraz trzeba wybrać numer.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Mogę zrobić to sama?
- Oczywiście.
Pieszczotliwym gestem Johnny zwichrzył włosy Ame
lii i postawił ją na ziemi. Gdy patrzył, jak pracowicie
wystukuje cyfry, usłyszał dzwonek telefonu w swym
pokoju.
- Dzwoni tak od godziny - zawołał do Johnny'ego ktoś
z pokoju pielęgniarek.
To pewnie Lacy, pomyślał. Prawdę mówiąc, nie
sądził, że po dzisiejszym rozstaniu jeszcze się do niego
odezwie.
Rzucił się w stronę telefonu. Schwycił słuchawkę.
- Mała... - zaczął.
Z drugiej strony linii usłyszał dziwny, przytłumiony
śmiech, a zaraz potem złowieszczy szept, który sprawił,,
że ugięły się pod nim kolana.
- Nie, to nie mała.
- Kto mówi?
- Powiedzmy, że dla ciebie będę bogiem miłości.
- Jesteś kierowcą toyoty?
- Aha. I nadawcą listów do ciebie.
- Daj mi święty spokój. Idź do diabła. - Johnny rzucił
słuchawkę, lecz natychmiast tego pożałował.
Telefon znów się odezwał.
Johnny szybko podniósł słuchawkę.
- Jeśli jeszcze raz przerwiesz rozmowę, to zmaltretuję
Lacy, zanim ją zabiję - oświadczył tajemniczy rozmówca
przejmującym, lodowatym głosem.
102 SZALEŃSTWO LACY
- Kim jesteś, do cholery?
- Już mówiłem. Bogiem miłości. Czy Lacy po
wiedziała ci, że jutro wyjeżdża i zabiera ze sobą
bachora?
- Siedzisz ją, łajdaku?
- Jej dzieciak cię nie interesuje?
- Jasne, że nie! - wyrwało się Johnny'emu, mimo że
nie zamierzał odpowiadać na żadne pytania.
- Nic ci nie powiedziała?
- Trzymaj się z dala od tej kobiety! - Johnny trząsł się
ze złości.
- Joe to jej dziecko. I twoje. Rozumiesz? Jesteś ojcem.
Tatuśkiem.
- Co takiego?!
- Powtarzam: tatuśkiem.
- Do diabła, co ty wygadujesz?
- W dniu ślubu miała takie mdłości, że o mało nie
zemdlała w kościele. Z tego powodu Sam musiał odwołać
morską podróż poślubną, boby jej nie zniosła. Nic
dziwnego, że nie chciała mieć twojego dziecka. Bachora
ulicznika. Kto by chciał? Wolała urodzić potomka na
dzianemu senatorowi. To spryciara. Zdobyła wiele. Zro
zumiałbyś to dobrze, gdybyś nie stracił rozumu podczas
wypadku.
- Łajdaku!
Po drugiej stronie linii zapanowało milczenie. Od
łożono słuchawkę. Johnny myślał, że oszaleje.
Jednym silnym ruchem wyrwał przewód ze ściany
i rzucił aparat na ziemię. Był gotów na wszystko.
Potrafiłby teraz walczyć. Zabijać.
Najpierw jednak musiał zobaczyć się z Lacy.
Siedział w taksówce.
- Dołożę dziesięć dolców, jeśli pojedziesz jeszcze
SZALEŃSTWO LACY
103
szybciej. A dwieście, kiedy wlepią ci mandat - powie
dział do kierowcy.
Taksówkarz jechał jak wariat. Johnny myślał o małym
chłopcu, którego nigdy na oczy nie widział. Jeśli rzeczy
wiście był jego synem, to Lacy zachowała się podle, nic
mu o tym nie mówiąc. Daleki był teraz od wybaczenia jej
małżeństwa z Douglasem.
Przypomniał sobie, jak sprytnie zmieniała temat za
każdym razem, gdy chodziło o chłopca.
Jak mogła to zataić!
Miał teraz konkretny dowód, że była z gruntu złą,
sprzedajną kobietą.
Tajemniczy nadawca anonimów groził jej śmiercią.
Johnny dobrze pamiętał, że już zginęły cztery osoby.
Zabójca miał teraz nowy cel. Zabije Lacy, a pewnie
i Joe'ego, jeśli on, Johnny, ich nie ocali!
Taksówka zatrzymała się przed domem Joshui Came
rona na Telegraph Hill. Johnny wysiadł, lecz przedtem
polecił kierowcy, żeby na niego zaczekał.
Lacy postawiła telefon na stole obok skórzanej kurtki
Johnny'ego. Ściągnęła mocniej pasek czerwonej sukienki
i postanowiła znów zabrać się do pakowania. Zamiast
tego popatrzyła na aparat telefoniczny. Chciała jeszcze
raz zadzwonić do Colleen, żeby pożegnać się z nią przed
wyjazdem. Za każdym razem odpowiadała automatyczna
sekretarka. Potrzebne były Lacy słowa pocieszenia. Roz
stanie się z Johnnym załamało ją do reszty.
Podniosła słuchawkę, lecz zaraz potem odłożyła.
Colleen na pewno nie było w domu. Przygotowywała się
do roli, którą właśnie otrzymała. Mówiła o tym Lacy
podczas pogrzebu Sama.
Zamyślona Lacy dotknęła skórzanej kurtki i, jak
oparzona, szybko cofnęła rękę. Jeszcze bardziej niż
104
SZALEŃSTWO LACY
świadomość, że zabójca depcze jej po piętach, gnębiło ją
przeświadczenie, że już nigdy więcej nie ujrzy John
ny'ego. Dlaczego tak boleśnie przeżywała to rozstanie?
Przecież przez dziesięć lat była przekonana, że nienawi
dzi tego człowieka.
Nie była to jednak prawda.
Przekonała się o tym w chwili, gdy usłyszała, że
Johnny miał wypadek i jest umierający.
Nie wyjechała. Została przy nim, pielęgnując go
z oddaniem, dopóki nie odzyskał przytomności.
Potem cieszyła się każdą najmniejszą nawet oznaką
powrotu chorego do zdrowia. Przypomniała sobie teraz,
jak godzinami siedziała przy łóżku Johnny'ego i modliła
się o jego wyzdrowienie.
Marzyła o tym, aby przekonał się, jak bardzo jej na nim
zależy. Pragnęła być przy nim. I pozostać na zawsze.
Kochać się i dzielić wspólne życie.
Ukryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała.
Z ciężkim sercem ponownie zabrała się do pakowania.
Do walizki włożyła jeszcze jedną jedwabną bluzkę.
Tęskniła do Johnny'ego. Duszą i ciałem. Nigdy nie
spała z Samem.
Ani z nikim innym.
Jedynym mężczyzną w jej życiu był Johnny Midnight.
I działo się to wiele lat temu.
Ile to nocy spędziła bezsennie, marząc o nie spełnionej
miłości? Nie interesowali jej mężczyźni, a miała wielu
adoratorów na każdym kroku. Tęskniła tylko za Johnnym.
Dlaczego więc teraz go opuszczała?
Z konieczności.
Wiedziała, że Johnny zdoła wybaczyć jej małżeństwo
z Samem, lecz nigdy nie daruje tego, że nie powiedziała mu,
że jest ojcem Joe'ego. Musiała teraz zająć się chłopcem.
Otoczyć go miłością. Zacieśnić uczuciowe więzy.
SZALEŃSTWO LACY 1 0 5
No i jeszcze był Cole. Policja nie zezwoliła Lacy na
opuszczenie kraju, lecz nie zapewniła jej żadnej ochro
ny. Wcześniej czy później Cole odkryje miejsce jej
pobytu, jeśli nie zdąży w porę wywieźć Joe'ego z San
Francisco i nie zdołają znaleźć jakiegoś bezpiecznego
schronienia.
Myśli te zaprzątały Lacy, kiedy opróżniała szafy,
wyrzucając na podłogę wieszaki z ubraniami. Zawsze
była pedantką, dziś jednak zajmowane przez nią poko
je w domu Joshui Camerona stanowiły istne pobojowi
sko.
Na stole walały się brudne talerze. Joe odmówił
sprzątnięcia własnego pokoju i spakowania rzeczy. Ges
tem przypominającym do złudzenia Johnny'ego wzruszył
arogancko ramionami i poszedł na górę do Maria,
pasierba Honey.
Zrobiło się bardzo późno. Od dawna Joe powinien
już leżeć w łóżku, lecz Lacy nie potrafiła utrzymać
w karbach krnąbrnego chłopaka. Do matki nie był
przywiązany i wcale jej nie słuchał. Zbyt wiele czasu
spędzał w towarzystwie służby i austriackiej guwer
nantki. Był przyzwyczajony do tego, że go obsługiwa
no.
Ostatnio Lacy rzadko widywała syna. Chodził do
szkoły, a ona jeździła do Johnny'ego. Od jutra będzie
mogła wreszcie bez reszty zająć się dzieckiem. Nic jej już
w tym nie przeszkodzi.
Joe'emu spodobało się San Francisco. Wiele czasu
spędzał z Mariem i Heather. A ponadto, bardziej niż do
matki, lgnął do Joshui Camerona. Chodził za nim krok
w krok, jak wierny psiak, i bezustannie starał się zwracać
na siebie jego uwagę.
Było oczywiste, że chłopcu brakuje ojca. Przedtem
lgnął do Sama, lecz ten odpychał od siebie cudze dziecko.
106 SZALEŃSTWO LACY
Joe nie był w stanie zrozumieć motywów postępowania
senatora i nie zważając na nic, garnął się do niego, za
wszelką cenę pragnąc zaskarbić sobie ojcowską miłość.
Johnny Midnight byłby wspaniałym ojcem, pomyślała
Lacy.
Nie powinna się nad tym w ogóle zastanawiać, ale nie
potrafiła się powstrzymać.
Johnny lubił dzieci. Wspaniale zajmował się małą
Amelią. Miał właściwy stosunek do potomstwa Douglasa
z pierwszego małżeństwa, kiedy to pracował w jego
posiadłości.
Joe, który tak bardzo pragnął mieć ojca, byłby wniebo
wzięty...
Za późno. Za późno na wszystko.
Lacy zatrzasnęła wieko walizki. Usłyszała głośne
szczekanie Nera. Był to doberman Joshui Camerona,
wyszkolony w pilnowaniu domu.
Ktoś musiał znajdować się przed wejściem.
Rozległ się dzwonek u drzwi. Nero szczekał i warczał,
ukazując rząd groźnych zębów.
Dochodziła jedenasta. O tak późnej porze Lacy nie
spodziewała się nikogo. Jej ochroniarz, Bourne, miał
wolny wieczór.
Rozległy się mocne uderzenia w drzwi. Doberman
wprost szalał. Serce Lacy biło jak szalone.
Zjawił się Joe.
- Mamo, co się dzieje? - zapytał.
- Nic. Wracaj na górę.
Niechętnie posłuchał.
Za zamkniętymi drzwiami rozległ się głos:
- Lacy, to ja. Wpuść mnie.
Johnny!
Poczuła nagłą ulgę, lecz zaraz potem przypomniała
sobie o synku.
SZALEŃSTWO LACY
107
- Siad - nakazała psu. Potem wyłączyła alarm i ot
worzyła Johnny'emu drzwi.
Wyglądał strasznie. Był blady. Skrajnie wyczerpany.
I bardzo ponury. Jego oczy miotały błyskawice.
Jest zły, pomyślała Lacy. Tak bardzo, jak dziesięć lat
temu.
- Zanosi się na deszcz - odezwała się drżącym głosem.
- Wiesz przecież, że w San Francisco nigdy nie pada.
- Pada. Ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy razem. - Lacy
pomyślała o pamiętnej nocy.
Nero siedział czujny i niespokojny. W każdej chwili
gotów do skoku. Johnny zbliżył się do niego i bez wahania
wyciągnął rękę. Po chwili już głaskał psa. Doberman
odprężył się i zaczął merdać ogonem.
- Co stało się z twoim uchem? - zapytał Johnny
dobermana. - Czyżbyś natrafił na silniejszego?
Jak szybko ujarzmił groźnego psa, uzmysłowiła sobie
Lacy. Johnny zwrócił twarz w jej stronę. Miał lodowate
spojrzenie.
- Dlaczego przyjechałeś? - zapytała. - Przecież już się
pożegnaliśmy.
- Okazało się, że rozstaliśmy się za wcześnie - wyce
dził.
- Właśnie kończę pakowanie. Muszę zdążyć na
lotnisko.
- Nigdzie nie pojedziesz.
Johnny popatrzył na mały rowerek, piłkę i rozrzucone
na stoliku dziecięce zabawki.
- Gdzie on jest? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
- O kim mówisz?
- O Joe'em. Znam prawdę.
- Skąd? W jaki sposób się dowiedziałeś?
- Nieważne. Wiem wszystko. Nawet nie próbuj się
tłumaczyć, bo nic to nie da.
108 SZALEŃSTWO LACY
- Nie masz żadnych praw w stosunku do niego
- zaczęła Lacy. - Z prawnego punktu widzenia...
- Mam wszelkie prawa. Jako ojciec. Zapomniałaś, że
jestem prawnikiem i że na takich sprawach znam się
lepiej niż ty? To mój syn. Mój. Przez dziewięć lat nic
o nim nie wiedziałem. Wyłącznie z twojej winy. Na
skutek twoich kłamstw i małżeństwa dla pieniędzy, które
sobie zafundowałaś. Teraz ci nie daruję.
- Pozwól nam wyjechać - zaczęła prosić Lacy.
- Przecież wiesz, że ktoś czyha na nasze życie. Groził też
Joe'emu. Mówiłam ci o tym...
Johnny wyciągnął z kieszeni plik długich kopert,
ściągniętych gumką.
- O wszystkim wiedziałem wcześniej.
Rozerwał gumkę, wyciągnął z pierwszej koperty
wycinki z gazet i pokazał je Lacy.
- Pamiętasz...?
Na ich widok aż jęknęła.
Opróżnił koperty. Całą ich zawartość wysypał na
podłogę. Wycinki fruwały po pokoju.
- Codziennie dostawałem jeden anonimowy list.
- Nic mi o tym nie mówiłeś.
- To ty narzuciłaś reguły gry - przypomniał Johnny.
- Mój Boże! -jęknęła Lacy. - Przed śmiercią Sam też
dostawał podobne listy.
- Oto główny powód - Johnny spojrzał znacząco na
koperty - dla którego zostaniesz ze mną.
- A więc i ty znajdziesz się w niebezpieczeństwie.
- To nie ma żadnego znaczenia.
- Jesteś jeszcze chory. I słaby.
Znów ugodziła go do żywego.
- Przestań mi to wreszcie wytykać! - Podszedł do
Lacy, jednym ruchem rozerwał jej bluzkę i wsunął rękę
pod śliską tkaninę. - Jestem mężczyzną - wychrypiał.
SZALEŃSTWO LACY 1 0 9
Lacy ujrzała szaleństwo w oczach Johnny'ego. A także
nienawiść.
- Puść mnie - szepnęła.
- Nie puszczę. Już nie potrafię. Jesteśmy związani.
Omotałaś mnie siecią kłamstw - warknął ze złością.
- Puść mnie! - ponowiła prośbę.
- Wolałbym całe życie spędzić w piekle niż jedną noc
z tobą! Ale stawka jest zbyt duża...
- Zawsze myślisz tylko o jednym! Żeby wygrać! Żeby
być górą!
- Mam ku temu powody.
Lacy zaczęła się wyrywać, lecz Johnny jej nie pusz
czał. Jego ręce błądziły po jej nagiej skórze. Kiedy
zaczęła drżeć, roześmiał się chrapliwie.
- Przestań się wyrywać. Chyba że chcesz... więcej. Jak
cię znam, to pewnie chcesz.
Całym ciałem przyciskał Lacy do siebie.
- Jesteś potworem! Nienawidzę cię! - syknęła.
Znów roześmiał się nieprzyjemnie.
- Coś mi się zdaje, że żywisz do mnie także inne
uczucie...
- Puść mnie wreszcie i wynoś się stąd! - Podniosła
ramię, tak jakby chciała zaraz uderzyć go w twarz, lecz
Johnny chwycił jej rękę i unieruchomił.
Byli tak zaaferowani, że nie usłyszeli kroków na
schodach.
Zapatrzony w nich, przerażony Joe potknął się na
schodach.
Lacy krzyknęła, kiedy mała postać zaczęła biec w jej
stronę.
Johnny'emu opadły ręce. Bez słowa patrzył na chłop
ca.
- Czemu straszy pan moją mamę? - zapytał go Joe.
- Ty przeraziłeś się bardziej niż ona - odparł Johnny.
SZALEŃSTWO LACY
- Potknąłeś się na schodach. Trzeba wiązać sznurowadła
- pouczył spokojnym tonem.
Joe spuścił główkę i popatrzył na rozwiązane sznuro
wadła.
- Mama ciągle powtarza mi to samo.
Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Johnny'ego,
chłopiec pochylił się i po omacku zaczął niezdarnie
wiązać sznurowadła. Potem się wyprostował i popatrzył
na dziwnego gościa.
Ojciec i syn, tak bardzo do siebie podobni, stali
w milczeniu na wprost siebie.
Z drżeniem serca Lacy obserwowała tę scenę. I nagle
z ust Johnny'ego padły słowa, które wstrząsnęły nią do
głębi:
- Nathan. Wykapany Nathan...
110
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Z okna pod sufitem padało światło księżyca na
wewnętrzne, spiralne schody. Zaniepokojona Lacy
schwyciła w ramiona syna, żeby się przekonać, czy nie
stało mu się nic złego.
Joe nie znosił czułości matki. Usiłował wyrwać się
z jej objęć. Lacy wyglądała na tak bardzo zmartwioną
zachowaniem się chłopca, że Johnny zaczął się za
stanawiać, czy między matką a synem nie wyrosła już
spora przepaść.
Dzieciak był z pewnością znerwicowany. Do diabła,
co zrobili mu Sam i Lacy?
Już na pierwszy rzut oka Joe przypominał Johnny'emu
brata. Podobnie jak Nathan, był zwinny, szybki i czupur-
ny.
- O rany! - wykrzyknął, patrząc bez cienia strachu na
obcego mężczyznę, do którego był bardzo podobny.
- Skąd masz takie dzikie włosy, prawie takie same jak
moje? - zapytał.
- Dzikie?
- Tak. Wampirowate.
- Aha. Rozumiem, o co ci chodzi. To rodzinne
podobieństwo.
- Jesteśmy rodziną?
- Nie chcę o tym mówić - mruknął Johnny. - Przynaj
mniej teraz.
- Jesteś może moim wujem czy kimś w tym rodzaju?
112
SZALEŃSTWO LACY
W pokoju zapadła niezręczna cisza. Oczy Lacy i chło
pca były wpatrzone w Johnny'ego.
- Kimś w tym rodzaju - potwierdził cicho.
- Czemu wcześniej nas nie odwiedzałeś? - dopytywał
się Joe.
Znowu zapanowało milczenie.
- No powiedz, czemu?
- Daj mu spokój, Joe! - wtrąciła się Lacy.
Chłopiec spojrzał spode łba na matkę.
- Pora iść do łóżka - przypomniała.
- Mamo, kiedy tylko zaczynam z kimś starszym
poważną rozmowę, zaraz zaczynasz traktować mnie
jak dziecko - poskarżył się Joe. - Nie pójdę spać,
dopóki nie powiesz mi, kim on jest. - Spojrzał na
gościa.
- To pan Johnny Midnight - odezwała się sucho.
- Facet, którego odwiedzałaś w szpitalu?
- Tak.
- A więc chyba go lubisz, prawda? Wobec tego
dlaczego przed chwilą się szamotaliście? Byłaś na niego
zła? Miał do ciebie pretensje?
- Joe, skończ wreszcie z tymi pytaniami. Powiedz
dobranoc panu Midnightowi i biegnij do łóżka.
A więc dla własnego syna jestem panem Midnightem,
ze ściśniętym sercem pomyślał Johnny.
Postanowił opanować dławiącą go złość. Podszedł
bliżej chłopca i ukląkł na ziemi, tak że miał przed sobą
twarzyczkę Joe'ego.
- Mów do mnie Johnny.
-Nie mogę. Do dorosłych nie wolno mi zwracać się po
imieniu.
- Potraktuj mnie inaczej niż innych. Zrób wyjątek.
Zgoda?
- Klawo. - Joe popatrzył z podziwem na rosłego
SZALEŃSTWO LACY
113
mężczyznę. Było widać, że nieznajomy mu imponuje.
- Czy jeszcze się zobaczymy? - zapytał.
- Jasne... synu - padła szybka odpowiedź.
Chłopiec popatrzył uważnie na Johnny'ego.
- Byłeś kiedyś w Alcatraz? - spytał ni stąd, ni zowąd.
- Tak. Z twoją mamą. To działo się dawno temu.
Mama była przekonana, że Alcatraz to zamek.
- Mówiła mi. Zabierzesz mnie tam? Mama ciągle
obiecywała, że pojedziemy, lecz potem odwiedzała ciebie
i dla mnie nie miała czasu.
- Wobec tego jestem ci winien tę wyprawę - oświad
czył Johnny. - Wybierzemy się tam.
- Jutro?
- Dobrze. >
Lacy milczała. Stała się niemym świadkiem spotkania.
Ojciec i syn byli tak bardzo zaabsorbowani rozmową, że
poza sobą nie widzieli świata.
Zaintrygowało to dobermana. Podszedł blisko i mię
dzy ich twarze wsunął wilgotny i zimny nos.
Johnny i Joe jednocześnie wybuchnęli śmiechem.
-Nero jest zazdrosny - wyjaśnił chłopiec. - Bo się nim
nie zajmujemy.
Johnny podniósł wzrok i z wyrzutem popatrzył na
Lacy.
- A co z tobą? Też jesteś zazdrosna? - spytał zaczepnie.
- Joe - szepnęła do synka. - Powinieneś iść już do
łóżka.
- Nie! Wcale nie! - ostro zaprotestował chłopiec.
- Tak.
Podeszła do Joe'ego i wzięła go za rękę. Chłopiec
nadal głaskał psa, nie zważając na matkę. Nie zamierzał
jej słuchać. Nie panuje nad chłopakiem, pomyślał Johnny.
Wyglądała na tak bardzo zmartwioną, że trochę zmiękło
mu serce.
114
SZALEŃSTWO LACY
- Chodź - szepnęła.
Znów zapanowała niezręczna cisza.
- Chodź - powtórzyła.
Była taka bezradna, że Johnny postanowił przyjść jej
z pomocą.
- Zrób to, o co prosi cię mama - powiedział do chłopca
- bo w przeciwnym razie wraz z Nerem zamknie nas
w budzie.
Dzieciak posłuchał bez słowa sprzeciwu.
- Fajnie, że cię poznałem - oświadczył z powagą.
- Wziął Johnny'ego za rękę.
- I ja się z tego cieszę. A więc do jutra.
- Obiecujesz?
- Tak.
Chłopiec nagle przytulił się do Johnny'ego. Z trudem
udało się Lacy pociągnąć za sobą syna. Już był pod
drzwiami swego pokoju, kiedy wynalazł jeszcze jedną
wymówkę, żeby nie iść do łóżka.
- Mamo - powiedział - Mario pewnie zasnął przed
telewizorem. Pójdę go obudzić i powiem mu, że zrobiło
się późno.
- Nie...
- Mamo...
Błagalnym wzrokiem Lacy spojrzała na Johnny'ego.
- Sam pójdę do Maria - oświadczył Midnight, kończąc
dyskusję.
Lacy i Joe zniknęli w drzwiach dziecinnego pokoju.
Obudzony Mario poszedł do swojej sypialni. Johnny
został sam.
Chodząc po pokoju, znalazł się przy oknie. Zobaczył
czekającą nadal taksówkę. Powinienem załatwić szybko
całą sprawę z Lacy i nie tracić cennego czasu, pomyślał
z niepokojem.
Wróciła na dół.
SZALEŃSTWO LACY
115
- Wiesz już wszystko o Joe'em- powiedziała zmęczo
nym głosem. - Możesz więc sobie iść.
- Znakomity pomysł. Zbieraj swoje manatki. Razem
opuścimy ten dom.
- Johnny... - zaczęła protestować.
- Skończ wreszcie te gierki. Zabieram was oboje.
- Przecież mnie nienawidzisz.
Uśmiechnął się cynicznie.
- Tak sądzisz, kochanie? - Podszedł do Lacy. - Niena
wiść to słowo zbyt słabe na określenie tego, co do ciebie
czuję...
- Jesteś okropnym egoistą.
- Mylisz się. Myślę teraz wyłącznie o swoim synu. On
mnie potrzebuje. Czy wiesz, kogo mi przypomina?
Jeszcze bardziej niż Nathana?
- Nie mam pojęcia. Kogo?
- Cole'a. Kiedy był w tym samym wieku.
- Joe jest zupełnie inny.
- Też jest biednym, zaniedbywanym dzieckiem. Ma
rzy o tym, by ktoś go pokochał i obdarzył zainteresowa
niem.
Ja także pragnę od ciebie dokładnie tego samego,
dodał w myśli.
- Kocham Joe'ego. Nie jest sam. Ma mnie.
- Wychowanie dziecka jest trudnym zadaniem dla
samotnej kobiety. Bez ojca za kilka lat chłopak zupełnie
się zmarnuje.
- Przecież nie możemy żyć w trójkę, pogodzeni, pod
tym samym dachem.
- Pogodzeni? To niemożliwe. Każde z nas będzie
miało własne życie. Będziesz miała osobny pokój, odręb
ne łóżko. Wolałbym sypiać z diabłem niż z tobą.
- Ja natomiast wybrałabym grzechotnika.
- No widzisz, jak świetnie się zgadzamy!
1 1 6 SZALEŃSTWO LACY
Takiego sarkazmu w głosie Midnighta Lacy już dawno
nie słyszała.
Johnny dotknął dłońmi jej twarzy i popatrzył prosto
w oczy.
- Mała, masz wypaczone pojęcie o miłości, lojalności
i wzajemnym zaufaniu. Kochałem ciebie. A ty wybrałaś
Sama. - Cofnął ręce i opuścił je wzdłuż ciała. Musiał
przyznać przed sobą, że też jest wstrząśnięty.
Schwycił walizkę i zaczął do niej wkładać porozrzuca
ne ubrania Lacy. Wypełnił ją po brzegi. Zatrzasnął wieko.
- Spakujesz rzeczy Joe'ego czy mam sam to zrobić?
- zapytał.
- Nigdzie z tobą nie pojedziemy.
- Zrobisz, co każę. Siłą wyciągnę cię z tego domu.
I Joe'ego. Nie zostawię was tutaj samych, wydanych na
pastwę zabójcy.
- Potrafię obronić siebie i syna.
- Zapewniam cię, że zrobię to lepiej.
- Bo jesteś mężczyzną? - spytała zaczepnie.
- Nie - odparł. - Bo zrobię wszystko, żeby po
wstrzymać tego zbrodniarza.
- Johnny, nie...
Usłyszeli nagle jakiś trzask. Coś uderzyło o szybę.
Głośno ujadając, Nero rzucił się w stronę drzwi.
Ze schodów zbiegł Joe.
- Mamo, tam ktoś jest - szepnął.
Johnny schwycił go szybko za rękę i pociągnął na
podłogę. Popchnął także Lacy.
Oboje, matka i syn, leżeli na podłodze, a Johnny,
czołgając się na kolanach, pogasił wszystkie światła.
Potem otworzył frontowe drzwi. Do wnętrza domu wdarł
się lodowaty podmuch wiatru. Nero wybiegł na zewnątrz
i rzucił się w dół Filbert Steps, przedzierając się przez
krzaki.
SZALEŃSTWO LACY 1 1 7
Zza szpaleru róż, spod muru po drugiej stronie
schodów, rozległ się głośny okrzyk. Ciemna, szczupła
postać ubrana na czarno uciekała przed dobermanem.
W ostatniej chwili zdołała przeskoczyć przez mur i znala
zła się poza zasięgiem kłów rozwścieczonego psa.
Johnny rzuciłby się w pogoń, gdyby nie przytrzymała
go Lacy.
- Zostań. Błagam cię, Johnny.
W jej oczach zobaczył przerażenie.
Zawahał się na chwilę. Czyżby tej kobiecie jednak na
nim zależało?
- Kocham cię - szepnęła. Zaczęła szlochać.
- Spałaś ze mną, lecz wyszłaś za Sama i odebrałaś mi
syna. A teraz chciałaś go wywieźć. W tajemnicy przede
mną.
- Kocham cię - powtórzyła łamiącym się głosem.
-I zawsze cię kochałam. Nawet w dniu ślubu. Dla Sama
nie byłam prawdziwą żoną. Nigdy nie spędziliśmy z sobą
ani jednej nocy.
- Kłamiesz - warknął Johnny. - Zawsze kłamałaś.
- Kocham cię. - Całym ciałem Lacy przywarła do
Johnny'ego.
Była miękka i ciepła. Powinien skręcić jej kark za to,
co mu zrobiła, lecz nawet nie potrafił jej odepchnąć.
Stali w podmuchach lodowatego wiatru. Spadły pierw
sze krople deszczu.
Nero szczekał przeraźliwie. Wyczuwał wroga w po
bliżu.
Johnny oprzytomniał. Objął ramieniem Lacy, bo
w cienkiej, jedwabnej sukience trzęsła się z zimna.
Oparła się o ścianę. Była blada i drżała jak listek na
wietrze.
- Johnny, nie odchodź...
- Przestań udawać, że troszczysz się o mnie. Daruj
118
SZALEŃSTWO LACY
sobie te kłamstwa. Lepiej zajmij się naszym synem.
Między nami wszystko skończone.
Powiedziawszy te okrutne słowa, Johnny zniknął
w ciemnościach nocy. Odchodząc słyszał jeszcze, jak
Lacy rozpaczliwie wzywa go do siebie.
W strugach ulewnego deszczu mała lampka paląca się
wewnątrz taksówki była ledwie widoczna.
Czarna postać z osłoniętą kapturem twarzą rzuciła się
w stronę samochodu, lecz doberman miał doskonały
refleks. Pędząc jak strzała po mokrym asfalcie i omijając
zagłębienia pełne wody, szybko doganiał intruza.
W chwili gdy Johnny Midnight pojawił się na ulicy,
czarna postać ostatkiem sił dobiegła do taksówki.
Wąską dłonią w czarnej rękawiczce zabójca nacisnął
klamkę tylnych drzwi i chwilę potem znalazł się w środ
ku. Zablokował zamek od wewnątrz, nabrał głęboko
powietrza i wybuchnął histerycznym, chrapliwym śmie
chem. Z kieszeni przemoczonego okrycia wyciągnął jakiś
ciemny, ciężki i połyskujący przedmiot.
Przeraźliwie warcząc, Nero rzucił się na zamknięte
drzwi taksówki. Oparł łapy o szybę. Chwilę później
znalazł się przy nim Johnny.
Zabójca podniósł pistolet i starannie wycelował mię
dzy oczy Midnighta.
Pociągnął za spust.
Zamiast huku wystrzału usłyszał tylko cichy, suchy
trzask.
Broń nie wypaliła. Zaskoczony taksówkarz odwrócił
głowę, zaskoczony hałasem i ujadaniem psa, a zaraz
potem przerażony widokiem lufy wycelowanej w jego
stronę.
- Ruszaj, bo cię zabiję! - syknął zabójca głosem
przytłumionym czarną osłoną twarzy.
SZALEŃSTWO LACY 1 1 9
Przerażony kierowca nacisnął pedał gazu. Taksówka
ruszyła. Upłynęło sporo czasu, zanim nieco ochłonął
i zdołał zapytać pasażera:
- Dokąd jedziemy?
- Do Sausalito. Na przystań.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Lacy obudziła się nagle. Poderwała z łóżka. Serce biło
jej jak szalone. Znajdowała się w zupełnie obcym
otoczeniu. Wokół panowała ciemność i rozlegały się
dziwne, przerażające dźwięki.
Nie znosiła łodzi. Były zawsze przesycone zapachem
soli i morza. Dzisiejszej nocy czuła się okropnie. Wokół
szalała burza. A oboje z Joe'em byli uwięzieni na łodzi
Johnny'ego.
Nawet spokojna przystań w Sausalito nie dawała
ochrony przed wichrem i falami. Przy każdym skrzypnię
ciu łodzi serce Lacy podchodziło do gardła. Zdawało się
jej, że słyszy jakieś kroki dochodzące z pokładu. Spojrza
ła w okno. W tym momencie niebo przecięła potężna
błyskawica. Zrobiło się jasno jak w dzień. Wnętrze
kabiny zalało niebieskie światło. Było słychać grzmoty.
Oczywiście, na pokładzie nie mogło być nikogo.
Niepotrzebnie się denerwowała. Włożyła szlafrok i, nie
zapalając światła, postanowiła pójść do Joe'ego, żeby
sprawdzić, czy chłopczyk śpi spokojnie. Po drodze mijała
drzwi kabiny Johnny'ego. Stały otworem. Jakby za
praszały do środka. Johnny zmusił ją, żeby tu przyjechali,
by ukryć się przed zabójcą.
Joe był tak przejęty pobytem na łodzi, że nie mógł
zasnąć. Z trudem udało się Lacy położyć go do łóżka. Jak
grzeczne dziecko zamknął oczy dopiero wtedy, kiedy
obok niego usiadł Johnny. Czyścił broń.
SZALEŃSTWO LACY
121
Johnny. Lacy pragnęła przestać o nim myśleć, lecz nie
potrafiła. Przekraczało to jej możliwości.
Weszła teraz do jego kabiny i popatrzyła na śpiącego.
Koc, którym był okryty, spadł na ziemię. Lacy nie mogła
oderwać oczu od umięśnionego ciała mężczyzny. Pod
niosła koc z podłogi i otuliła nim Johnny'ego.
Za oknami nadal szalała burza.
Wychodząc z kabiny, Lacy potknęła się nagle o but
Johnny'ego, rzucony beztrosko na podłogę, i wydała
cichy okrzyk.
W tym momencie od okna kabiny oderwał się ogrom
ny cień. Usta Lacy zamknęła długa, wysunięta ręka.
Z lufą pistoletu przyłożoną do szyi ktoś pociągnął ją pod
ścianę. Zmusił, aby stanęła w rozkroku, z rękoma
uniesionymi wysoko nad głową, i przycisnął ją całym
ciałem.
Zimna lufa pistoletu wbiła się głębiej w jej szyję.
Serce Lacy biło jak szalone.
Podobnie jak człowieka, który na nią napadł.
- Stój bez ruchu, dopóki cię nie obszukam - powie
dział do Lacy.
- Johnny... - jęknęła.
Usiłowali wzrokiem przebić ciemności. Johnny powo
li odłożył magnum na stolik obok łóżka. Zapalił lampę.
- Czemu na mnie napadłeś? - gniewnie spytała Lacy.
- Co, do diabła, robiłaś w mojej kabinie?
- Wstałam, bo chciałam zobaczyć, czy Joe dobrze śpi.
- Więc czemu do niego nie poszłaś? Po co przy
chodziłaś do mnie? Powiedz prawdę.
Cóż mogła powiedzieć? Odwróciła się, żeby wyjść
z kabiny. Za plecami usłyszała głos Johnny'ego:
- Przepraszam.
- Za co? - zdziwiła się.
- Przestraszyłem cię. Pistoletem. Był pod poduszką.
1 2 2 SZALEŃSTWO LACY
A więc chyba czuł, że nakryła go kocem.
Wyglądał niezwykle podniecająco.
- Nie powinnaś tu przychodzić - szepnął lekko
schrypniętym głosem. - To było ryzykowne.
- Wiem.
- Mogłem zrobić ci krzywdę - dodał łagodnym tonem.
- A zresztą już zrobiłem. Od czubka luiy jutro będziesz
miała na skórze siniaka.
Lacy zobaczyła czułość w oczach Johnny'ego.
Podszedł bliżej. Zsunął szlafrok z jej ramion i przytulił
Lacy do siebie.
Z wrażenia zamknęła oczy.
Johnny pocałował opuszczone powieki, rzęsy, nos
i policzki.
- Lacy... - zaczął. - Tak wiele mam ci do powiedze
nia...
W tym momencie usłyszeli przeraźliwy krzyk Joe'ego:
-Mamusiu!!!
Lacy rzuciła się do drzwi kabiny, Johnny biegł tuż za
nią.
- Co się stało, synku? - spytała, stając obok łóżka, przy
którym pełnił wartę wierny Nero.
- Ktoś chodził po pokładzie. A moja lampa nie chciała
się zapalić - poskarżył się zmartwiony malec. Z trudem
panował nad łzami.
- Co, do diabła, stało się ze światłem? - Johnny
pociągnął kilkakrotnie za łańcuch. Bez rezultatu. - Wido
cznie przepaliła się żarówka. Trzeba wkręcić nową.
W ręku Johnny'ego chłopiec zobaczył pistolet.
- Czemu nosisz przy sobie magnum? - zapytał.
- Skąd znasz się na typach broni? - padło pytanie z ust
zdziwionej matki.
- Tata miał katalog.
- Dzieciaki wyniuchają wszystko. Niczego się przed
SZALEŃSTWO LACY
123
nimi nie ukryje - odezwał się Johnny. - Założę się, że
katalog Sama nie leżał w miejscu ogólnie dostępnym.
- Był na najwyższej półce w jego szafie. Na dnie
dużego pudła - wyjaśnił Joe.
Do rozmowy znów wtrąciła się Lacy.
- Johnny. Wyrzuć ten pistolet. Pozbądź się go.
- Mamo, to byłoby bez sensu. Jestem pewny, że facet,
który nas ściga, też jest uzbrojony.
- Dlatego nie powinniśmy tu przyjeżdżać.
Johnny popatrzył przeciągle na Lacy.
- Właśnie dlatego musiałem o was się zatroszczyć.
- Obaj z Joe'em tworzycie wspólny front przeciw
mnie!
Uśmiechnęli się z wyższością, cechującą mężczyzn.
- Mamo, przynieś żarówkę - poprosił Joe.
- Znajdziesz ją w kuchni. W szafce po prawej stronie
piecyka - odpowiedział Johnny.
Wracając z nową żarówką, Lacy usłyszała głos synka:
- Też chciałbym mieć taki pistolet. Czułbym się wtedy
bezpiecznie.
Wzrokiem pełnym potępienia spojrzała na John
ny'ego.
- Wiesz, jak bardzo nie znoszę broni - powiedziała.
- Nie demonstruj chłopcu, jak się nią posługiwać.
- Uwierz mi, niewiedza jest jeszcze gorsza - odparł
spokojnie.
Johnny był ojcem Joe'ego.
Istniały rzeczy, których ona, jako kobieta, nie byłaby
w stanie nauczyć synka, uzmysłowiła sobie Lacy.
Podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi.
- Uważasz mnie za tchórza? - spytał Joe Johnny'ego.
Nigdy w taki sposób nie rozmawiał z matką!
- Dlatego, że się boisz? - pytaniem na pytanie
odpowiedział Johnny.
124 SZALEŃSTWO LACY
- Aha.
- Nie. Nie uważam cię za tchórza.
- Zawsze bałem się ciemności - wyznał chłopiec.
- Ja też. Kiedy byłem dzieckiem. Miałem starszego
brata, Nathana. Był niezwykle odważny. Ale ciągle mnie
straszył. Opowiadał niesamowite historie, od których
włosy stawały mi dęba na głowie.
Zatrzymawszy się w korytarzu, Lacy słyszała całą
rozmowę.
- Jednej nocy - ciągnął Johnny - ktoś włamał się do
naszego domu. Nathan złapał kij do baseballu, a ja... ja
schowałem się w szafie. Napastnik był dwukrotnie
większy od Nathana, ale mój brat dał mu radę. Był bardzo
dzielny. Od tamtej pory każdy w naszej dzielnicy uważał
go za bohatera, a mnie za tchórza. Potem Nathan zginął.
- Nie żyje? Jak to się stało?
- Przejechał go samochód. Kierowca uciekł z miejsca
wypadku. Nigdy go nie znaleziono.
- A ty nadal się boisz?
- Nie. Już nie.
- Zostaniesz ze mną, aż zasnę?
- Zamknij oczy.
- Czy na świecie są potwory?
- Miałeś spać.
I nagle ni stąd, ni zowąd Joe zapytał:
- Jesteś moim tatą, prawda?
W kabinie zapanowała cisza. Słychać było, jak krople
deszczu biją o szyby.
- Tak - potwierdził Johnny.
- Dlaczego przedtem do nas nie przychodziłeś?
- Bo nie wiedziałem o twoim istnieniu.
- Teraz, skoro już wiesz, zostaniesz z nami?
Lacy nie chciała dłużej słuchać tej rozmowy. Odeszła
dalej, lecz dobiegł ją głos Johnny'ego:
SZALEŃSTWO LACY 125
- Spytaj o to mamę.
Oczy Lacy zaszkliły się łzami. Oparła dłonie o szyby,
o które uderzały krople deszczu.
Po jakimś czasie poczuła, że Johnny staje za jej
plecami.
- Dokąd te krople tak szybko pędzą? - zapytał przez
ramię.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Dokąd te krople tak szybko pędzą? - powtórzył
Johnny Midnight głosem przepełnionym bezbrzeżną go
ryczą. - Gdy mnie o to pytałaś, miałem dwadzieścia jeden
lat. Byłem głupi. Zakochany w tobie. Tak mi się przynaj
mniej wydawało. Sęk w tym, że niewinna, słodka dziew
czyna, obiekt najwspanialszych uczuć, istniała tylko
w mej wyobraźni.
- Nie okazałeś się moim wymarzonym księciem
z bajki - odcięła się Lacy. - Opuściłeś mnie przy
pierwszej sposobności.
- Miałem po temu powody. I, jak się okazało,
słuszność. Nie powiedziałaś synowi, kto jest jego ojcem.
Jestem dla niego obcym człowiekiem.
- Kontaktowałam się z tobą, ale w ogóle nie chciałeś
ze mną rozmawiać. Gardziłeś mną, więc po co miałam
wspominać ci o dziecku?
- Do diabła, jak możesz mówić coś podobnego!
Johnny schwycił Lacy i przyciągnął do siebie. Zaczął
całować jej twarz, po której płynęły łzy.
- Lacy? - jęknął. - Czy wiesz, co mi robisz?
- Wcale tego nie chciałam. - Zaczęła wyrywać się
z objęć Johnny'ego.
- Ja też nie.
Nie odrywając warg od ust Lacy, wziął ją na ręce
i zaniósł do swej kabiny.
- Wystarczyło ci zaledwie sześć miesięcy przebywa-
SZALEŃSTWO LACY
127
nia pod dachem Douglasów, żebyś zaczęła zadzierać
nosa. Przestałaś zwracać na mnie uwagę. Tej nocy, której
zmarł mój ojciec, Sam kazał służbie wyrzucić mnie
z domu. Jeden z jego ludzi przewrócił mnie na ziemię
i kopniakami zepchnął ze schodów. Długo leżałem,
pokrwawiony, wyjąc jak pies. A ty się nawet mną nie
zainteresowałaś.
- O niczym nie wiedziałam - wyjąkała Lacy. - Byłeś
w tym czasie ciągle zły i rozdrażniony. Uczyłeś się coraz
gorzej, potem porzuciłeś studia. Piłeś co wieczór. Byłam
przekonana, że już ci na mnie nie zależy. A tej nocy, kiedy
wyrzucił cię Sam, wywołaną awanturą popsułeś przyję
cie, na którym tak bardzo mi zależało. Chciałam wypaść
jak najlepiej jako pani domu...
- Tej nocy zmarł mój ojciec.
- Powiedziałeś mi o tym znacznie później. Dlaczego?
- Bo byłem wściekły, że bardziej troszczysz się
o Sama i jego dom niż o mnie. Zależało ci na pieniądzach
Douglasa.
- Byłeś dla mnie okrutny. Czy pamiętasz nasz ostatni
wspólnie spędzony wieczór? Po dłuższej przerwie w stu
diach właśnie je skończyłeś...
Skinął głową. Te godziny, które świetnie pamiętał,
odbiły się na całym jego późniejszym życiu. Posiadł
wtedy Lacy z całą premedytacją. Na zimno. Tylko po to,
żeby się na niej zemścić.
- Johnny, właśnie wtedy zaszłam w ciążę! Jak więc
możesz mieć do mnie pretensje, że nie powiedziałam ci
o Joe'em? Przecież nazwałeś mnie wtedy sprzedajną,
uliczną dziewką i odtrąciłeś!
- Czułem się wówczas znacznie gorzej niż ty.
- Przybiegłam na pierwsze twoje skinienie. Kocha
łam cię.
- Nieprawda. Chciałaś tylko się ze mną przespać
128
SZALEŃSTWO LACY
- wycedził Johnny przez zaciśnięte zęby. - Już wtedy
chciałaś wydać się za Sama.
- Wyszłam za niego, bo byłam samotna i opuszczona
przez ciebie. Bardzo nieszczęśliwa. Młoda i naiwna.
Przekonana, że Sam jest szlachetnym człowiekiem. Sty
pendium, które dostałeś na ukończenie studiów pra
wniczych na Uniwersytecie Stanforda, było ufundowane
przez anonimowego donatora. Nie wiem, dlaczego Sam
wyjawił ci, że to on płacił za twoją naukę.
- Bo chciał, żebym wiedział, iż mnie kupił. Podobnie
jak ciebie.
- Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, powie
działam o tym Samowi. A także to, że kocham ciebie i nie
mogę za niego wyjść. Długo mnie przekonywał, że
dziecko powinno mieć legalnego ojca. Nigdy nie staliśmy
się prawdziwym małżeństwem. Sam nie lubił Joe'ego, bo
za bardzo przypominał mu ciebie.
-Tak wyrachowanej kobiecie jak ty wystarczyły tylko
pieniądze.
- Och, Johnny, jak możesz być tak okrutny! I ślepy.
Nie widzisz niczego...
Lacy przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie sprzed
laty. I straszne słowa wypowiedziane wówczas przez
Johnny'ego:
-Twój ojciec ostrzegał mnie przed tobą. Mówił, że nie
jesteś nic warta. Podobnie jak matka, która uciekła
z pierwszym lepszym nadzianym facetem, zostawiając
dziecko.
Pamiętnego wieczoru Johnny najpierw kochał się
z Lacy, a potem rzucił jej w twarz bezlitosne, cyniczne
słowa:
- Pozwól, że będę pierwszą osobą, która złoży ci
gratulacje z powodu zapowiadanego ślubu z Samem.
- Nie wyjdę za niego - wyszeptała Lacy.
SZALEŃSTWO LACY
129
- Jasne, że wyjdziesz. Za dobrze cię znam.
I zrobiła to. Została żoną Sama. Ze względu na
Joe'ego.
Deszcz tłukł o szyby. Rozmyślając o przeszłości, Lacy
wzdychała ciężko. Johnny grał na jej uczuciach. Brał
odwet. A ona kochała go nadal.
Być może należało mu się teraz zrewanżować?
Uznała to za dobry pomysł. Przesunęła dłonią po
zalanej łzami twarzy i zwróciła się do Johnny'ego:
- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że jestem
kobietą, która chce od mężczyzny znacznie więcej niż
tylko pieniędzy - zaryzykowała, siląc się na spokój.
- Zależało mi na tobie. Tylko ciebie pragnęłam. Kocha
jąc, a zarazem nienawidząc.
Odsunęła dłoń od twarzy i położyła ją na piersi
Johnny'ego. A potem zaczęła powoli przesuwać rękę
w dół jego ciała. W pewnej chwili poczuła, jak narasta
w nim pożądanie.
Napełniło ją to radością.
Zarzuciła Johnny'emu ręce na szyję i przyciągnęła go
do siebie.
- Lacy, co ty wyrabiasz? - zapytał zdumiony.
- Wiesz dobrze, co robię.
- Lacy...
- Nic nie mów. Po co przyniosłeś mnie do sypialni,
jeśli nie po to, by kochać się ze mną? - zapytała.
- Sam nie wiem - mruknął pod nosem.
- Więc zdaj się na mnie. Będę musiała ci pokazać, jak
to się robi. Tak jak ty to uczyniłeś przed laty, podczas
ostatniego, pamiętnego wieczoru.
- Nie...
- Tak. Czeka cię rewanż z mej strony. - Lacy
uśmiechnęła się prowokująco. Rozpięła nocną koszulę,
która zsunęła się jej z ramion, ukazując ponętne ciało.
130
SZALEŃSTWO LACY
- Wiem, że po urazie mózgu czasami ma się początkowo
kłopoty z...
- Nie! - zawołał Johnny. Był rozzłoszczony. Jak Lacy
śmiała kwestionować jego męskość! Pragnął dowieść jej,
że jest w pełni sprawny.
Przytuliła się do niego.
- Jesteś moją jedyną miłością - szepnęła czule.
- Jedynym mężczyzną, który liczy się w moim życiu.
Coś ścisnęło go za gardło.
Wzruszenie?
Nie, to niemożliwe. Potrafił przecież świetnie pano
wać nad sobą.
- Kochaj mnie, Johnny - wyszeptała.
Poczuł nagle, że ogarnia go szaleństwo.
Stracił samokontrolę.
Zaczęło szumieć mu w głowie. Wziął Lacy na ręce
i rzucił na łóżko. Ściągnął szybko ubranie i po chwili
znalazł się tuż przy niej w chłodnej pościeli.
Miała miękkie ciało. Gorące.
Nie bawił się w żadne czułości. Położył się na Lacy.
Wziął ją. Natychmiast. Brutalnie. Bez wstępnych
pieszczot. Aż krzyknęła z bólu.
Wszedł w nią i zastygł bez ruchu. Wiedział, że ją to
zabolało, nie udawała. Była tak ciasna, że z pewnością od
dawna nie miała żadnego mężczyzny. Więc to, co mówiła
o swym nie skonsumowanym małżeństwie z Samem, było
prawdą.
Johnny'ego ogarnęła nagle fala czułości.
Pocałował Lacy. Lekko. Delikatnie. Jak nigdy przed
tem. Gładził jej nagie ramiona tak czule, że ze wzruszenia
aż zaczęła płakać.
Pragnął sprawić jej radość, chronić ją i kochać.
Obdarzał ją coraz subtelniejszymi pieszczotami.
Zobaczył, że Lacy się odpręża. Poczuł, że jest szczęśliwy.
SZALEŃSTWO LACY
131
Podniecenie Johnny'ego szybko sięgnęło szczytu. Ko
chał teraz Lacy z pasją i zapamiętaniem. Czuł jej
paznokcie raniące mu skórę na ramionach.
Ostateczne spełnienie osiągnęli jednocześnie.
Potem długo trzymał Lacy w ramionach. Był w siód
mym niebie. Jeszcze nigdy nie doznał podobnej rozkoszy.
Z żadną kobietą.
Nie pozwolił Lacy podnieść się z łóżka. Upłynęło
niewiele czasu, a znowu zaczął ją pieścić. Tym razem
dotykał najwrażliwszych miejsc na jej ciele. Reagowała
natychmiast na pieszczoty. Po chwili błagała Johnny'ego,
żeby ją wziął.
Tym razem wszystko odbyło się wolniej. Spokojniej.
Nie zamierzał mówić Lacy nic miłego. Powiedziała, że
bierze na nim odwet. A więc dobrze. Dostała to, na czym
jej zależało. Seksualne doznanie. I nic więcej.
Kiedy osiągnął rozkosz, zamiast przytulić się do Lacy
i pocałować ją, Johnny odsunął się na drugi koniec łóżka.
Tak jak pamiętnego wieczoru przed laty.
Lacy leżała z szeroko otwartymi oczyma. Zachowanie
się Johnny'ego bardzo ją zabolało. Dlaczego odsunął się
od niej natychmiast po tym, jak zaznał fizycznego
zaspokojenia? Czy naprawdę mu na niej nie zależało?
Nie spali oboje.
- Jesteś zadowolona? - po jakimś czasie zapytał
lodowatym tonem.
- Co masz na myśli? - szepnęła.
- Chciałaś wziąć na mnie odwet w łóżku i to ci się
udało. Udowodniłaś nam obojgu, że rzeczywistość w ża
den sposób nie dorównuje fantazjom.
Te okrutne, cyniczne słowa do żywego ugodziły Lacy.
Podniosła się z łóżka. Zobaczyła, jak Johnny odwraca się
do niej plecami.
132
SZALEŃSTWO LACY
Szybko włożyła nocną koszule.
Wychodząc z kabiny usłyszała, że Johnny wstaje.
Łudziła się, że ją zatrzyma.
Po chwili łóżko zaskrzypiało. Ugięło się pod jego
ciężarem. A więc znów się położył.
Zgnębiona, pobiegła szybko do siebie. Tu czekało ją
niemiłe zaskoczenie. W kabinie było zimno. Przez
szeroko otwarte okno deszcz zmoczył pościel na łóżku.
Po całym pomieszczeniu hulał wiatr.
Nagle usłyszała, że za jej plecami zatrzaskują się
drzwi. Odwróciła się szybko. Tuż przed sobą zobaczyła
ciemną postać, odcinającą jedyną drogę ucieczki.
- Johnny...
Ledwie to powiedziała, zdała sobie sprawę z tego, że
stojący przed nią człowiek jest młody, ma rude włosy
i jasnoniebieskie oczy.
Otworzyła usta, żeby wezwać pomoc, lecz głos uwiązł
jej w gardle.
- Nie bój się, Lacy. To ja - odezwał się intruz.
Przed nią stał Cole Douglas!
Był przeraźliwie blady, lecz oczy świeciły mu chorob
liwym blaskiem.
Ruszył w jej stronę.
Zmartwiała.
Dopiero wówczas, gdy dotknął jej zimną ręką, krzyk
nęła przeraźliwie. Złapał ją. Zaczęła się wyrywać i kopać.
Cole podciął jej nogi.
Znalazła się na ziemi. Przydusił ją do podłogi. Poczuła
silne ręce zaciskające się na szyi.
Zaraz mnie udusi, pomyślała, zamykając oczy.
Nie było żadnego ratunku.
Czekała, aż stanie się najgorsze.
Czemu on zwleka?
I nagle usłyszała, jak z hukiem otwierają się drzwi.
SZALEŃSTWO LACY
133
Wpadł Johnny z pistoletem w ręku. Uderzył Cole'a tak
silnie, że po chwili chłopak leżał nieruchomo tuż obok
niej.
- Johnny... - wyjąkała Lucy drżącym głosem.
Midnight ukląkł obok Cole'a. Badał mu tętno.
- Zemdlał. Dzwoń po karetkę. Natychmiast. To
jeszcze dzieciak, a ja uderzyłem go bardzo mocno.
- Chciał mnie zabić...
Dopiero teraz Johnny spojrzał na Lacy.
- Czym? Przecież nie był uzbrojony.
- Zaciskał mi ręce na szyi. To on zabił Sama. A teraz
chciał mnie udusić, lecz mu w tym przeszkodziłeś. Miałeś
słuszność, że nas tutaj przywiozłeś.
- Czyżby? - lodowatym tonem zapytał Johnny.
- Tak. Wreszcie skończył się koszmar. Już więcej
nikogo nie musimy się bać. Od dziś możemy żyć
spokojnie.
- To znaczy: osobno? - w tym lakonicznym pytaniu
było zawarte morze cynizmu.
I nagle serce Lacy zamarło.
Zdała sobie sprawę z tego, co Johnny miał na myśli.
Przestał istnieć powód, dla którego mieli być razem.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Johnny otworzył oczy. Poczuł ulotny zapach róż,
utrzymujący się zarówno na jego ciele, jak i na baweł
nianej pościeli. A zaraz potem podrażniły nozdrza ostre
wonie smażonego bekonu i parzonej kawy. Usłyszał, jak
Lacy i Joe podśpiewują w kuchni. Wesołym poszczeki
waniem wtórował im Nero.
Poranek zapowiadał się sympatycznie. Johnny po
stanowił nie mącić radości przykrymi wspomnieniami.
Pragnął, aby Lacy i Joe zamieszkali z nim na łodzi.
Byłoby to wspaniałe ukoronowanie dziesięciu lat samo
tności i bólu. Chciał dzielić z nimi miłe chwile. Poznać
ich rozmaite przyzwyczajenia. Życie Lacy i Joe'ego
powinno stać się częścią jego własnej egzystencji.
Ale jak do tego doprowadzić? Co zrobić?
Przez chwilę Johnny leżał nieruchomo, słuchając
odgłosów dochodzących z głębi łodzi. Wiedział, że gdy
tylko pojawi się w kuchni, jak bańka mydlana pryśnie
dobry nastrój.
Spojrzał na zegarek. Było późno! Minęło południe.
Zerwał się z łóżka. Odsunął zasłony. Za oknem był
szary, mglisty dzień. Taka pogoda zawsze działała na
niego deprymująco. Szybko zasłonił okno. To zdumiewa
jące, że tak smacznie przespał aż dziewięć godzin!
W szpitalu i sanatorium sypiał kiepsko. Pielęgniarki
i sanitariusze budzili pacjentów o różnych dziwnych
porach. Śpiąc tak długo, chyba odpoczął po wczorajszych
SZALEŃSTWO LACY 135
emocjach. Przypomniał sobie telefony i groźby maniaka.
Jego ucieczkę sprzed domu Joshui. Włamanie się Cole'a
do domu na łodzi i jego napaść na Lacy. Wreszcie
zabranie chłopaka na noszach do karetki.
Tej nocy spotkało Johnny'ego naprawdę coś wspania
łego. Kochał się z Lacy. Nigdy przedtem nie doznał
czegoś podobnie ekscytującego.
Doktor Innocence Lescuer ostrzegła Johnny'ego. Po
wiedziała, że nie wolno mu denerwować się ani przemę
czać. Musi prowadzić spokojne, ustabilizowane życie.
To cud, że przetrwał wydarzenia ostatniej nocy!
Włożył spodnie.
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest obolały. Na samo
wspomnienie nocnych igraszek natychmiast się pod
niecił.
Właśnie wkładał koszulę, kiedy Lacy stanęła
w drzwiach kabiny.
Wyglądała świeżo i ładnie. Miała na sobie różową
bluzkę i czyste dżinsy.
Rzuciła okiem na nie posłane łóżko. Na widok zmiętej
pościeli bardzo się speszyła. Musiała przypomnieć sobie
przeżycia ostatniej nocy.
Z włosami ściągniętymi z tyłu głowy i związanymi
w koński ogon wyglądała bardzo młodo. Przypominała
Johnny'emu dziewczynę sprzed lat, którą zamierzał za
władnąć na zawsze.
Teraz też należała do niego. Nadal jej pożądał.
- Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczął lekko schryp
niętym głosem, który sprawił, że Lacy od razu wiedziała,
że nie o Cole'u zamierza mówić, lecz o ich intymnym
przeżyciu - to wybacz mi moje zachowanie...
Przerwała mu szybko.
- Wszystko stało się z mojej winy. Rzuciłam się na
ciebie, mimo że dałeś jednoznacznie do zrozumienia, iż
136
SZALEŃSTWO LACY
nie masz na mnie ochoty. Taka sytuacja nigdy się nie
powtórzy. Obiecuję solennie.
- Lacy... - zaczął.
- Śniadanie na stole - rzuciła. Odwróciła się w stronę
drzwi i umknęła z kabiny, zanim Johnny zdołał ją
powstrzymać.
To był głupi pomysł, uznał po chwili. Sam seks nie
wystarczy, aby Lacy z nim została. Gotów był zrobić
wiele, żeby ją do tego nakłonić.
Siedząc samotnie w kabinie, sfrustrowany, Johnny
wiedział dobrze, że musi starannie obmyślić plan podboju
Lacy. Wczoraj - po tym, jak Cole mierzył do niego
z pistoletu - było łatwo ściągnąć ją na łódź. Ale teraz,
kiedy niebezpieczeństwo minęło, Lacy z pewnością
zabierze Joe'ego i wyjedzie. Jeśli on sam nie wymyśli
jakiegoś sposobu, żeby ją zatrzymać.
Mógł udawać, że czuje się źle. Po trzech miesiącach
pobytu w szpitalu i sanatorium świetnie potrafiłby symu
lować niemal każdą chorobę. Miał jednak leżenia w łóżku
już po dziurki w nosie. A poza tym nie chciał przy Lacy
okazywać żadnej słabości. Musiała widzieć w nim sil
nego mężczyznę.
Jedyną drogą dotarcia do tej kobiety, uznał, może być
tylko Joe. Zdobycie sympatii chłopca i stworzenie z nim
wspólnego, męskiego frontu powinno przyjść z łatwością.
Pogwizdując melodię, którą wcześniej śpiewali Lacy
i Joe, Johnny usiadł przy stole na kuchennym stołku.
Wziął do ręki gazetę, lecz szybko odłożył ją na bok.
A potem z takim apetytem zaczął jeść jajka na bekonie, że
Lacy ukradkiem się roześmiała.
Joe nie ruszył jajek. Smarował grubo grzankę masłem
orzechowym i masą bananową. Kiedy tylko Lacy wstała
na chwilę od stołu, żeby nalać kawy, mrugnął porozumie
wawczo do Johnny'ego.
SZALEŃSTWO LACY 137
- Obiecałeś zabrać mnie dziś do Alcatraz, ale mama
nie pozwoliła cię wcześniej obudzić. - Wydął wargi
i zrobił zawiedzioną minę, choć oczy mu się śmiały.
Lacy z oburzeniem zwróciła się do synka:
- Miałeś o tym nawet nie wspominać. Po wczorajszym
dniu Johnny jest zmęczony...
- To miło, że troszczysz się o mnie. Trochę bolą mnie
mięśnie. - Johnny uśmiechnął się lekko. - No cóż,
człowiek wyszedł z wprawy...
Lacy oblała się rumieńcem. Drżącą ręką postawiła
przed nim filiżankę z kawą.
- Joe, na wycieczkę do Alcatraz możemy wybrać się
pojutrze. Odpowiada ci to?
- Fantastycznie, tato! - wykrzyknął chłopiec.
Lacy drgnęła gwałtownie. Strąciła ze stołu filiżankę
z kawą.
Johnny odsunął się na widok czarnej kałuży. Podniósł
się, ukląkł na ziemi i zaczął zbierać skorupy.
- Teraz, kiedy zatrzymano Cole'a, nie ma żadnego
powodu, żebym zostawała u ciebie - oznajmiła Lacy.
- To, czy zostaniesz, zależy wyłącznie od ciebie
- spokojnie stwierdził Johnny.
- To nie takie proste.
- Tak ci się tylko zdaje.
- Chcę zostać z Johnnym - oświadczył Joe. Wstał
i objął ojca. - Mamo, dlaczego zawsze jesteś dla niego
taka niedobra?
- A więc co ty na to? Spełnisz prośbę dziecka?
- miękkim głosem zapytał Johnny. - W stosunkach
z Joe'em mam wiele do nadrobienia... - Przytulił chłopca
do siebie, tak jakby się bał, że Lacy zabierze syna.
- Jesteś chytry jak lis - odparła z wyrzutem. - Wiesz,
że niczego nie odmówię Joe'emu. Zgoda. Zostaniemy.
Ale tylko przez parę dni.
138
SZALEŃSTWO I.ACY
Chłopiec puścił Johnny'ego, podszedł do matki, wdra
pał się jej na kolana i objął ją za szyję.
Zachowanie się synka zaskoczyło Lacy. I wzruszyło.
Nigdy nie okazywał jej żadnych czułości. Kiedy po chwili
zeskoczył z kolan matki, żeby zacząć zabawę z Nerem,
ukradkiem otarła łzy.
- Nie tulił się do mnie - szepnęła. - Nigdy...
Johnny wstał od stołu i podszedł do zlewu. Nie chciał,
żeby Lacy widziała jego rozpromienioną twarz.
Jeszcze kilka takich sielankowych, wzruszających
scenek, a będę ją miał, pomyślał zadowolony. Będzie
moja. W dzień i w nocy.
Był dziwnie przekonany, że zawładnięcie Lacy pó
jdzie mu łatwo. I pewnie tak by się stało, gdyby nie nagłe
i nieoczekiwane pojawienie się gościa.
Godzinę później, kiedy sielanka była w pełnym roz
kwicie, na łodzi pojawiła się Colleen.
Na widok szczupłej postaci o ogniście rudych włosach,
ubranej w obcisłe czarne dżinsy, Johnny'ego ogarnęła
złość. Był przekonany, że już nigdy nie będzie musiał
mieć do czynienia z żadnym z członków rodziny Dougla
sów.
Jeszcze bardziej zrzedła mu mina, kiedy zobaczył, że
Colleen przywiozła z sobą dużą podręczną torbę.
- Kto, do diabła, prosił ją, aby tu przyjechała? - syknął
przez zaciśnięte zęby. Spojrzał spode łba na Lacy.
- Uspokój się i zachowuj grzecznie - odparła cicho.
- To ja do niej dzwoniłam. Zostawiłam wiadomość.
Sądziłam, że na łodzi przyda się przyzwoitka - dodała,
uśmiechając się do Johnny'ego.
Tylko tego mi trzeba, pomyślał zgnębiony. Był ponury
jak gradowa chmura. Pozostało mu tylko milczeć i robić
dobrą minę do złej gry.
Z krzywym uśmiechem powitał Colleen. Miał na-
SZALEŃSTWO LACY
139
dzieję, że dziewczyna szybko zacznie się nudzić i wyje
dzie.
Kiedy zeszli pod pokład, akurat odezwał się telefon.
Dzwonił Joshua Cameron. Wrócił z podróży poślubnej
i zapraszał na przyjęcie, które zamierzał wydać nazajutrz.
Był bardzo rozmowny i serdeczny. Pytał, jak czuje się
Lacy. Gdyby nie było w pobliżu Colleen, Johnny pożar-
towałby sobie z przyjaciela. Z tego, że z zimnego,
twardego faceta przemienił się w łagodnego baranka.
Jednym uchem słuchał tego, co mówił Joshua, a dru
gim starał się uchwycić sens rozmowy Lacy z Colleen.
- Odebrałam wiadomość od ciebie, kiedy wróciłam
z przesłuchania. Przyjechałam najszybciej, jak mogłam,
tak jak sobie tego życzyłaś - mówił gość. - Nie masz
pojęcia, jak bardzo się cieszę, że złapali Cole'a. Wszyscy
jesteśmy już, na szczęście, bezpieczni. Byłam wprost
przerażona myślą, że mój chory brat zapoluje także na
mnie.
W słowach Colleen brzmi fałszywa nuta, pomyślał
Johnny, przysłuchując się rozmowie obu kobiet. Coś tu
nie gra. Przecież ta dziewczyna nigdy niczego się nie
bała. Była zawsze niesamowicie odważna. I dlaczego tak
nagle przyjechała na wezwanie macochy? Z pewnością
nie darzyła jej sympatią.
- Nie zatrzymałam się w żadnym hotelu - mówiła
dalej Colleen.
Ten błąd trzeba będzie naprawić, uznał Johnny. A więc
nie wszystko jeszcze stracone.
- Nigdzie nie pojedziesz - oświadczyła Lacy. - Zo
staniesz z nami.
Cholera. Cholera. Cholera. Popsuła całą sprawę. Bę
dzie miał Colleen na karku. Brrr!
Skończył rozmowę z Joshuą. Ze złością odłożył
słuchawkę. Zanotował termin przyjęcia. Był to nowy
140
SZALEŃSTWO LACY
zwyczaj Johnny'ego. Od wypadku zaczął zapisywać
niemal wszystko.
Dziś czuł się bardzo kiepsko. Był wykończony, psy
chicznie i fizycznie. Zbyt słaby, by dawać odpór ner
wowej, dynamicznej Colleen.
- Przepraszam cię - powiedział do niej. - Dzwonił
Joshua Cameron. Zaprosił nas na jutro na przyjęcie.
- Colleen może jechać z nami? - zapytała go Lacy.
Do diabła. Do diabła. Do diabła.
- Jasne - odparł.
Czy Lacy nie widzi, że on chce się pozbyć tej
dziewczyny? Colleen odchyliła w tył głowę i z ner
wowym uśmiechem spojrzała na Johnny'ego. Wytrzyma
ła jego nieprzyjazny wzrok. Jej krótko ostrzyżone włosy
sprawiały, że do złudzenia przypominała Cole'a.
- Johnny, miło znów cię widzieć - powiedziała.
W jej słowach wyczuł chłód. Ta dziewczyna wie, że
chcę się jej pozbyć, i nic sobie z tego nie robi, pomyślał.
W tym momencie przypomniał sobie, jak przed laty
Colleen na zabój w nim się kochała. Nie dawała mu
spokoju. Udawał, że tego nie widzi. Raz, kiedy przyszła
do niego do pokoju, musiał ją wyprosić...
Zawiedzioną kobietę stać na wiele.
- Przykro mi z powodu twego brata - odezwał się
głosem pozbawionym emocji.
- Dlaczego? - zdziwiła się. - Lacy mówiła, że chciał
cię zastrzelić.
Z rudowłosej dziewczyny emanował chłód. Johnny
poczuł się nieswojo.
- Miałem cholerne szczęście. Ale nie miał go kierowca
taksówki, który zginął.
Colleen lekko przybladła.
- Chyba źle się czujesz - zauważył Johnny, obser
wując uważnie gościa.
SZALEŃSTWO LACY 1 4 1
- To tylko zmęczenie podróżą. A ponadto bardzo
martwię się o Cole'a.
- Jest w szpitalu - wyjaśniła Lacy. - Po odzyskaniu
przytomności i krótkim przesłuchaniu mają odwieźć go
do zamkniętego zakładu leczniczego, z którego uciekł.
Może potrafi wyjaśnić, co naprawdę stało się podczas
pożaru, a także motywy swego postępowania. Policja
zamierza zapytać go o Sama.
Colleen zbladła jeszcze bardziej.
- To okropne, że znów zamkną Cole'a- odezwała się
po chwili.
- Kiedyś to ty broiłaś i całą winę zrzucałaś na brata
- przypomniał jej Johnny, patrząc prosto w twarz. - On
zawsze ponosił za ciebie karę.
- Wtedy byłam dzieckiem. Teraz to co innego. Jest mi
go bardzo żal.
- Mam uwierzyć, że przestałaś być egocentryczką i złą
siostrą? - Johnny świadomie drażnił Colleen, mając
nadzieję, że może obrazi się i ich opuści. - Jeśli
rzeczywiście tak jest, to przywracasz mi wiarę w ludzi.
Z wiekiem na ogół stają się gorsi, a nie lepsi.
- Daj wreszcie spokój Colleen - wtrąciła się Lacy.
Była zła, że Johnny zachowuje się obcesowo i niegrzecz
nie.
- Nie przejmuj się, Lacy. Wszystko jest w porządku
- zapewniła ją Colleen. - Johnny zawsze wolał Cole'a niż
mnie. I ostatnio sam przeszedł wiele. Nic dziwnego, że
jest nerwowy.
Jak Lacy może ufać tej dziewczynie? zastanawiał się
Johnny.
- Skoro już tu przyjechałam, chcę koniecznie zoba
czyć Cole'a. Muszę go podtrzymać na duchu. Pocieszyć
- powiedziała rudowłosa dziewczyna. - Jestem przecież
jego siostrą. A może ja także...
142
SZALEŃSTWO LACY
- Przestań - łagodnie przerwała jej Lacy. - Ty jesteś
zdrowa. Nie grozi ci obłęd. Oczywiście, że załatwimy ci
wizytę u Cole'a.
- Nie - podniesionym głosem zaprotestował Johnny.
- Dlaczego? Co się z tobą dzieje? - zapytała Lacy.
- To nie jest dobry pomysł. I tyle. - Wstał z krzesła
i zaczął chodzić po pokoju.
Zapanowało kłopotliwe milczenie.
Przerwała je Colleen.
- Johnny ma rację - odezwała się cicho. Podniosła
głowę. - Lacy, teraz, kiedy nic już ci nie grozi, zamierzasz
zamieszkać z Johnnym? - zapytała.
- To nie twoja sprawa - warknął.
- Na łodzi zostaniemy przez parę dni. Tyle, ile ty
- wyjaśniła Lacy. - A potem rozejrzę się za jakimś
mieszkaniem.
Spojrzała znacząco na Johnny'ego. Odczytał to, co
chciała mu powiedzieć.
Żądała, żeby w stosunku do Colleen zachowywał się
przyzwoicie. Jeśli chce ją i Joe'ego zatrzymać przy sobie.
- Gdzie będę spała? - zapytała rudowłosa dziewczyna.
- W kabinie razem ze mną - odparła Lacy, uśmiecha
jąc się do Johnny'ego.
Załatwiła go ostatecznie. Był ugotowany.
Skazany na piekielne męki.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Dwadzieścia cztery godziny z Lacy pod wspólnym
dachem, bez możliwości okazywania jej na każdym
kroku, jak bardzo jest kochana, doprowadziły Johnny'ego
do białej gorączki. Nie mógł patrzeć na Colleen, która nie
odstępowała ich ani na krok.
Z ulgą powitał więc odmianę. Przyjęcie u Joshui
Camerona. Znajdował się na tarasie piątego piętra wśród
licznych gości i nie przejmował się zbytnio tym, że Lacy
go unika.
Stał z ponurą miną obok pani domu i Innocence Lescuer.
Udawał, że ogląda z zainteresowaniem obraz przedstawia
jący brata Honey, Ravena. Straciła z nim kontakt wiele lat
temu, kiedy jako młody chłopak opuścił rodzinny dom.
- Dałabym wszystko, żeby móc go znów zobaczyć
- oświadczyła Honey ze wzruszeniem.
- Czasami, mimo wielkich starań, trudno jest po latach
przywrócić dobre stosunki - odezwał się Johnny z gory
czą w głosie. Kątem oka zobaczył, jak roześmiana Lacy
rozmawia z ożywieniem z jednym z młodych prawników
pracujących u Joshui Camerona. Widząc posmutniałą
minę Honey, Johnny zorientował się, że palnął głupstwo.
- Przepraszam. Nie miałem na myśli twego brata - wyjaś
nił, nadal śledząc wzrokiem Lacy.
Na tarasie nie było Colleen. Zjawiła się późno,
z triumfującym uśmiechem na ustach, i niedługo potem
zniknęła.
144
SZALEŃSTWO LACY
Ta dziewczyna zawsze niepokoiła Johnny'ego. Była
nieznośna jako dziecko. Teraz w jej uśmiechu wyczuwał
coś złowieszczego.
Podszedł do niego Joshua Cameron. Podał przenośny
telefon.'
- Chce z tobą rozmawiać inspektor prowadzący
dochodzenie w sprawie Douglasa - powiedział, kładąc
Johnny'emu rękę na ramieniu. - Gdybym mógł ci
w czymś pomóc...
Joshua Cameron był prawdziwym przyjacielem.
Głos inspektora policji brzmiał inaczej niż poprzednio.
Johnny wyczuł w nim napięcie.
- Moi ludzie już jadą - powiedział. - Niech pan uważa
na siebie.
- Czy coś się stało? - ze zdziwieniem zapytał Johnny.
- Cole Douglas jest umierający.
Johnny aż jęknął.
- O Boże, za mocno go uderzyłem!
- To nie pańska wina - wyjaśnił inspektor. - Ona to
zrobiła.
-Kto?
- Jego siostra. Po jej wyjściu Cole poczuł się bardzo
źle. Wygląda na to, że wstrzyknęła mu jakąś truciznę.
Lekarze ratują chłopaka, choć jego stan jest beznadziejny.
Johnny odłożył słuchawkę. Podniósł głowę i zaczął
rozglądać się za Colleen.
Na tarasie nadal jej nie było.
Nie było też Joe'ego.
I nagle Johnny zrozumiał wszystko. Podszedł do
balustrady i popatrzył w dół. Pięć pięter niżej, u stóp
domu, zobaczył smukłą, czarną postać o ogniście rudych
włosach. Wsadzała małego chłopca do niebieskiej toyoty.
- Joe! - krzyknął Johnny.
Podbiegł do Lacy, potrącając kelnera roznoszącego
SZALEŃSTWO LACY
145
trunki, i bez słowa pociągnął ją za sobą w stronę
wewnętrznych schodów prowadzących aż do garażu.
- Colleen zabrała Joe'ego - powiedział, siląc się na
spokój.
- Tak. Wiem - odparła Lacy. Była zaskoczona
dziwnym zachowaniem się Johnny'ego. - Nudzili się na
przyjęciu. Pojechali do Alcatraz. Uważam, że to dobry
pomysł...
Johnny pociągnął Lacy w dół schodów. Biegł coraz
szybciej.
- Co się stało? - spytała.
- To Colleen jest wszystkiemu winna. A nie Cole.
Odkąd się zjawiła, miałem złe przeczucia. Powinienem
zaufać instynktowi. To ona zamordowała własną matkę,
naszych ojców i Sama. Przed godziną usiłowała zabić
Cole'a. Będzie bezlitosna wobec Joe'ego.
W nie oświetlonym garażu Johnny wskoczył do
sportowego wozu Joshui. Zapalił silnik. Musiał chwilę
poczekać, aż otworzą się drzwi.
- Jadę z tobą - oświadczyła Lacy.
- Nie - warknął.
Nie posłuchała. Kiedy ruszał, była już w środku. Dodał
gazu i jak szalony wyjechał na ulicę.
Niebieską toyotę dogonili na Golden Gate Bridge. Tuż
za nią zjechali z mostu. Johnny zobaczył, że Colleen
skręca na przybrzeżną szosę do Tam Junction. Zrobił to
samo. Wśród eukaliptusowych drzew droga pięła się ostro
w górę. Przy szybkiej jeździe była niebezpieczna. Bardzo
kręta.
Johnny'ego zaczęła nagle ogarniać panika. Swego
wypadku na tej właśnie drodze w ogóle nie pamiętał, lecz
siódmym zmysłem wyczuł, że sytuacja się powtarza.
Oba samochody, jeden za drugim, zaczęły zbliżać się
do ostrego zakrętu.
146
SZALEŃSTWO LACY
Tragicznego zakrętu. Tego, na którym zdarzył się
wypadek Johnny'ego.
I nagle przed jego oczyma stanęła scena sprzed kilku
miesięcy. Zobaczył żółty wóz, ciężarówkę i jadący tuż za
nim samochód, który w pewnej chwili uderzył go z tyłu.
Samochód był niebieski.
Kierowca rozmyślnie spowodował wypadek.
Colleen!
- Uważaj! - krzyknęła nagle Lacy. - Zawróciła. Jedzie
wprost na nas!
W ostatniej sekundzie Johnny'emu udało się skręcić na
drugi pas ruchu. Na szczęście, żadnego pojazdu na nim
nie było.
Zawrócił i pognał w dół wzgórza za toyotą.
- Chciała zabić nas wszystkich - szepnęła zdruzgotana
Lacy.
Dopiero teraz Johnny zrozumiał, dlaczego tak uparcie
walczył o życie. Zdjął rękę z kierownicy i bez słowa
zacisnął ją mocno na dłoni Lacy. Spletli palce. Tak jak
robili to przed laty.
Musiał żyć dla tej kobiety. Żeby ją chronić. Kochał
Lacy do szaleństwa.
Miał nadzieję, że uda mu się o tym jej powiedzieć.
Wrócili na łódź.
Lacy została w samochodzie, Johnny wszedł na
pokład. Zastał tu czekającą na nich Colleen. Przed nią
leżał pistolet.
- Gdzie jest Joe? - zapytał Johnny.
- W środku. Musiałam go związać. Wybieramy się na
mały rejs. Popłyniesz z nami? Idź i przyprowadź Lacy.
Bez niej nie będzie żadnej frajdy.
- Colleen, jesteś szalona!
- Nie. Jestem wyjątkowa. Moje gratulacje. Dobrze
SZALEŃSTWO LACY
147
spisałeś się na szosie. Byłam przekonana, że nie masz
żadnych szans. Żałuj. Lepiej umierać szybko niż powoli.
No, ruszaj. Przyprowadź Lacy - rozkazała.
Popatrzył bez słowa w zimne, jasnoniebieskie oczy.
- Zabiję Joe'ego - zagroziła.
Johnny ręką dał znać Lacy, żeby weszła na łódź. Tym
gestem skazywał ją na śmierć! Miał nadzieję, że zdołała
zadzwonić z samochodu na policję i prosić o pomoc.
Colleen uruchomiła silnik łodzi.
- Weź ster! - warknęła do Johnny'ego.
Wypłynęli. Kiedy znaleźli się w zatoce, kazała mu
kierować się na Golden Gate Bridge. Wiał silny wiatr.
Morze było bardzo wzburzone. Płaskodenną łodzią mio
tały fale.
-Nadaje się tylko na spokojne wody, a nie na pływanie
po oceanie - mruknął Johnny. - Zaraz się rozpadnie.
- Mam taką nadzieję - z uśmiechem odparła Colleen.
- Włącz autopilota i zejdźcie pod pokład. Oboje.
Idąc za Johnnym i Lacy, trzymała pistolet w ręku.
W kabinie zobaczyli Joe'ego. Był przywiązany do
krzesła i zakneblowany. Lacy rzuciła się w jego stronę,
lecz Colleen powstrzymała ją ruchem pistoletu. W sąsied
niej kabinie rozległo się warczenie Nera.
- Siadajcie. - Colleen wskazała krzesła przy niskim
stoliku. - Napijcie się coli. Nie, najpierw obejrzyjcie
album. Nie mamy, a właściwie wy nie macie zbyt wiele
czasu.
Johnny wziął album do ręki.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytał na widok fotografii
przedstawiającej worki z ciałami, wnoszone do karetki.
- I w jaki sposób?
W oczach Colleen zobaczył błysk radości. Była dumna
ze swych osiągnięć. Pragnęła się nimi pochwalić.
- Tamtego wieczoru spowodowałam kłótnię między
148 SZALEŃSTWO LACY
ojcem a matką. Kiedy znajdowaliśmy się w magazynie,
podesłałam ojcu jedną z fotografii, które Cole zrobił
matce i jej kochankowi. Chciałam rozzłościć ojca, a po
tem go szantażować. Otworzył doręczoną kopertę i wpadł
w szał. Matka powiedziała, że go opuści, a dzieci odda do
szkoły z internatem. Kiedy błagałam ją, żeby tego nie
robiła, zaczęła się śmiać. Wydała na siebie wyrok.
Musiała umrzeć.
Colleen nabrała powietrza i mówiła dalej:
- Cole i ja graliśmy w karty z twoim ojcem. Wtedy
ukradłam mu zapalniczkę. Potem za tatą zeszliśmy na dół.
Błagaliśmy, żeby nie odsyłał nas z domu, lecz on
powiedział, że ma nas wszystkich dość.
Na parterze zobaczyłam sterty śmieci i rozpuszczalnik
do farb. Cole wyszedł przed dom, a ja polałam śmieci i je
podpaliłam. To było bardzo proste. Nie macie pojęcia, jak
szybko ogień się rozprzestrzenił. Było wspaniale! Pło
mienie błyskawicznie sięgnęły stropu. Po chwili zoba
czyłam twojego ojca schodzącego z piętra. Paliło się na
nim ubranie. Na ten widok głośno się roześmiałam.
- Jesteś potworem! - wyszeptał wstrząśnięty Johnny.
- Domyślił się, że ogień to moja sprawka. Bałam się,
że mnie zabije. Ale na szczęście stracił siły. Upadł.
Wetknęłam mu zapalniczkę do ręki. Ojcu dałam do
zrozumienia, że ogień podłożył Cole. Zaraz potem
chłopak przeżył załamanie nerwowe. Uwierzył w moje
zapewnienia, że to, co się stało, było jego winą. Zabrali go
na leczenie. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okolicz
ności przez całe lata mogłam szantażować ojca i wycią
gać od niego pieniądze.
Zabiłam go, kiedy Cole uciekł z zamkniętego zakładu.
Był pierwszym i chyba jedynym podejrzanym. A na łodzi
pojawił się tylko po to, żeby ostrzec was przede mną.
- Och, Boże! -jęknęła Lacy i rozpłakała się głośno.
SZALEŃSTWO LACY 1 4 9
- Kiedy wtargnąłeś do naszego domu podczas przyję
cia - Colleen mówiła teraz do Johnny'ego- i oskarżyłeś
ojca o spowodowanie pożaru, przeraziłam się nie na żarty.
Patrzyłeś na mnie tak, jakbyś znal prawdę. Od tamtej pory
stałeś się niebezpieczny.
- Nie musisz więcej zabijać. Tym razem się nie
wywiniesz.
- Muszę. Zatopię tę barkę pod Golden Gate Bridge,
z wami wszystkimi na pokładzie. Mam pieniądze i fał
szywy paszport. To wystarczy, żeby rozpocząć nowe
życie.
Kiedy łódź znalazła się pod mostem, Lacy rzuciła się
na Colleen. Uderzona kolbą w głowę, nieprzytomna padła
na podłogę.
- Mam teraz zabić Joe'ego czy ciebie? - spytała
Johnny'ego rudowłosa dziewczyna, kierując lufę w stronę
chłopca. - Jeszcze jesteś mi potrzebny. Chodź na dół.
Pootwierasz luki. Zatopimy łódź.
Kiedy wrócili, ani Lacy, ani Joe'ego nie było w kabi
nie.
- Co, do diabła... - Colleen wyciągnęła pistolet
w stronę Johnny'ego. Już miała pociągnąć za spust, kiedy
za plecami usłyszała słowa:
- Tu jestem.
To powiedziawszy, Lacy strzeliła do Colleen z pis
toletu Johnny'ego, który znalazła na łodzi.
Ranna w ramię, rudowłosa dziewczyna znów uniosła
pistolet. Rzucił się na nią Johnny i powalił na ziemię.
Rozległ się jeszcze jeden strzał.
Do kabiny wpadli Joe i Nero.
- Johnny, co z tobą? - krzyknęła Lacy.
- Wszystko w porządku. - Skrzywił się z bólu. Miał
w ręku pistolet Colleen. Pomógł jej wstać. - Musimy się
zbierać, bo barka tonie.
150
SZALEŃSTWO LACY
Wydostali się na pokład. Wiał bardzo silny wiatr.
Colleen zaczęła wyrywać się Johnny'emu. W pewnej
chwili wysunęła się z jego rąk. Podbiegła do burty
i rzuciła się w lodowatą, wzburzoną toń.
Wsiedli do bączka. Johnny odciął linę i wystrzelił dwie
rakiety.
Pospieszyły im na pomoc inne łodzie.
Johnny tulił do siebie pasażerów łódki. Z wyjątkiem
Nera.
- Mamo, pocałuj go - poprosił Joe. - Nie będę patrzył,
jak to robisz. Odwrócę głowę. I powiedz mu od razu, że za
niego wyjdziesz.
- Jeszcze mnie o to nie poprosił - odrzekła Lacy.
- Już to robię. Kochanie, to wszystko stało się z mojej
winy,
- Ależ skąd.
- Opuściłem cię, kiedy byłaś w ciąży. Bezpodstawnie
nienawidziłem przez całe lata. Nie proszę cię teraz, żebyś
mi wybaczyła. Ja cię o to błagam!
Z uwielbieniem w oczach Lacy popatrzyła na John-
ny'ego.
Na wszelki wypadek Joe odwrócił głowę.
EPILOG
W San Francisco zaczynał zapadać zmierzch, kiedy
- wróciwszy na Twin Peaks po długim dniu pracy
- Johnny Midnight zatrzasnął drzwi wozu i wszedł na
schody. Prowadziły do piętrowego, białego domku,
wznoszącego się na zboczu.
Domek ten w niczym nie przypominał zamku, ale
i Johnny nie był królewiczem z bajki. Lacy orzekła, że ich
wspólne życie jest lepsze niż jakiekolwiek marzenia.
Stworzyła Johnny'emu prawdziwy dom. Z miłą, rodzinną
atmosferą.
Z każdym dniem Johnny Midnight coraz bardziej
kochał swoją żonę.
Mieli za sobą zarówno sześć miesięcy idyllicznego
małżeńskiego pożycia, jak i dziewięcioletniego synka,
który uwielbiał wycieczki do Alcatraz.
Widywali Cole'a, którego odratowali lekarze. Był
w dobrej formie. Mieszkał w pobliżu.
Johnny postawił teczkę i otworzył frontowe drzwi. Tuż
za progiem spodziewał się zastać ukochaną żonę. Zawsze
wyczuwała, kiedy wraca, i biegła mu na spotkanie.
Tym razem jednak Johnny'ego powitało głośne bicie
w bęben w wykonaniu Maria.
Wszyscy przyjaciele zebrali się w komplecie.
Joshua Cameron z Honey w zaawansowanej ciąży
i Heather. Były także mała Amelia i doktor Innocence
Lescuer.
152 SZALEŃSTWO LACY
Pani domu też spodziewała się dziecka, lecz na razie
trzymała to w tajemnicy.
Rozpromieniona podeszła do męża i zarzuciła mu ręce
na szyję.
- Z jakiej to okazji? - zapytał na widok zebranych.
- Dziś mija sześć miesięcy od dnia naszego ślubu.
- Każdego dnia świętuję ten fakt - szepnął jej do ucha.
- I każdej nocy - dodała.
Nie zważając na gości, Johnny wziął Lacy w ramiona
i zaczął namiętnie ją całować.
Znaleźli się w niebie. I Johnny przyrzekł sobie, że
zrobi wszystko, aby pozostali tam na zawsze.