ANN MAJOR
Wakacje z duchem
The Barefooted Enchantress
Tłumaczyła: Maria Wanat
PROLOG
Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu
filmowego. Nie mogła pozbyć się wraŜenia, Ŝe ktoś ją obserwuje. Koń
wyczuł niepokój i nerwowo przebierał kopytami. Aktorki zawsze są dla
męŜczyzn łakomym kąskiem, a Tamara nie była tu wyjątkiem:
rudowłosa, seksowna postać znana wszystkim z ekranów kin, w dodatku
pochodząca ze zwariowanej rodziny, której wielu członków miało
szczególne zdolności parapsychologiczne.
MęŜczyzna, którego Tamara spotkała poprzedniego wieczora
zachował się jeszcze gorzej niŜ faceci, do których wstrętnych manier
zdąŜyła juŜ nieco przywyknąć. Bardziej niŜ zwykle zdenerwowało ją to,
Ŝ
e jeszcze jej nie znając, od razu wyrobił sobie o niej mylną opinię.
ChociaŜ Tamarę powszechnie uznawano za filmową boginię seksu,
zawsze czuła się zmieszana i zakłopotana podczas nagrywania scen
miłosnych.
Poprzedniego wieczora, sądząc, Ŝe jest sama w dolinie, leŜała na
kocu, przygotowując się do zdjęć. Odgrywała właśnie pantomimę sceny
miłosnej, gdy głęboki, męski głos oświadczył z aprobatą: „Bardzo
pięknie”.
Twarz Tamary pokrył rumieniec. Poderwała się, zmięta spódnica
opadła, ale nieznajomy i tak zdąŜył zobaczyć jej uda.
Miał czarne włosy i ciemne oczy, i był zaskakująco przystojny.
Elegancki garnitur leŜał idealnie na tym wysokim, silnie umięśnionym
męŜczyźnie. Z całej postaci emanowała specyficzna elegancja, nieco
arogancka, a zarazem arystokratyczna. Bosonoga Tamara poczuła się
przy nim jak uboga wieśniaczka.
Kiedy jego pewne i uwaŜne spojrzenie przesunęło się po jej całym
ciele i zatrzymało na szczupłych, nagich stopach, poczuła, Ŝe serce bije
jej jak młotem.
– A więc to ty jesteś aktoreczką, która okupuje mój zamek? –
podniósł brwi do góry, a jego czarne oczy znów powędrowały po całym
ciele Tamary, jak gdyby była przedmiotem, który zamierza kupić. –
MoŜe razem przećwiczymy tę scenę? – zaproponował głębokim,
zmysłowym głosem.
Z ust Tamary wyrwał się okrzyk. Kiedy nieznajomy wyciągnął ku
niej rękę, rzuciła się w popłochu do ucieczki, pozostawiając scenariusz,
koc i buty. Ale dogonił ją jego pogardliwy głos:
– I tak cię dostanę, panno Howard. Niby czemu nie? Na pewno
przede mną było wielu innych.
Wielu innych. Te słowa zraniły ją do Ŝywego.
Następnego dnia rano znalazła scenariusz, koc i buty przed
drzwiami swojej sypialni. Nieznajomy wiedział, kim jest Tamara,
podczas gdy ona nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
Zamek Killiecraig, ze swoimi szarymi ścianami, wieŜyczkami i
dachem z ciemnego łupka krył się za gąszczem rododendronów. Tamara
miała niejasne uczucie, Ŝe poznany wczoraj męŜczyzna jest teraz w
zamczysku i stamtąd ją obserwuje.
Tacy męŜczyźni zawsze uwaŜali Tamarę za łatwy kąsek. Wszystko
dlatego, Ŝe reŜyserzy upierali się, by obsadzać ją w rolach seksownych
kobiet, nie dbających zbytnio o swoją reputację. Im dłuŜej o tym myślała,
tym bardziej się denerwowała. Niecierpliwie szarpnęła sztywny pas
sukni.
– Panno Howard, proszę tego nie ruszać – upomniała ją
garderobiana. – ReŜyser jest prawie gotowy.
– Przepraszam. – Tamara mocniej ściągnęła wodze, Ŝeby
opanować zaniepokojonego konia, który nerwowo przebierał kopytami.
Nienawidziła koni, historycznych kostiumów, a szczególnie tej głęboko
wyciętej sukni, której szeroki pas wypychał biust do góry, przez co
brakowało jej tchu.
Rude włosy Tamary były wysoko upięte, a do tej koszmarnej
fryzury przypięty był czepeczek, ozdobiony kwieciem wrzosu, do
którego zleciały się wszystkie brzęczące owady z całej okolicy.
Operatorzy pochylili się nad kamerami. Asystenci rozbiegli się po
planie. Garderobiana poprawiła sztywne fałdy jej sukni.
– Musisz się skoncentrować, kochanie – powiedział reŜyser, Jack
Brodie. Po raz dziesiąty przypomniał jej, Ŝe kręcą scenę finałową, w
której pędzi konno przez wrzosowisko, by spotkać miłość swojego Ŝycia.
Z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć mu, Ŝe zmęczyły ją juŜ
takie głupie role.
Jej ośmioletni synek, Will, podbiegł, by ją ucałować. W tej samej
chwili z krzewu rododendronu wyleciała pszczoła i skierowała się prosto
ku gałązkom wrzosu, którymi ozdobiony był czepeczek na głowie
Tamary.
Zawsze panicznie bała się pszczół.
Puściła wodze i zaczęła się oganiać jak szalona.
– Will, uciekaj!
Koń, spłoszony krzykiem, ruszył z kopyta. Tamara z całych sił
trzymała się staroświeckiego siodła i szorstkiej grzywy konia, a jej
oszalały rumak pędził na oślep, w stronę miejsca, gdzie skały ostro
opadały aŜ do morza. Później skręcił lekko w stronę lasu, zarośniętego
gąszczem jeŜyn.
Tamarze udało się wreszcie sięgnąć do wodzów i mocno je
ś
ciągnąć, jednak rumak ani myślał się zatrzymać i dalej galopował ku
nadmorskiej skarpie.
O, BoŜe. Tamara czuła, Ŝe opuszczają ją siły. JeŜeli nie uda jej się
zatrzymać konia, nim dotrą do skarpy, będzie po wszystkim. Poczuła, Ŝe
omdlewa. Wydawało jej się, Ŝe słyszy za plecami tętent kopyt.
Wodze wysunęły się ze zdrętwiałych palców. Ogarnęła ją
ciemność. W chwili, gdy poczuła, Ŝe spada, czyjeś silne ramiona
przeniosły ją na drugiego konia. Bezpieczna w objęciach nieznanego
jeźdźca straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy, leŜała pośród głębokiej trawy. Wokół
panowała cisza. Widziała szare ściany, kamienne łuki okien, błękitne
niebo. Rozpoznała zrujnowane opactwo. LeŜała obok bardzo starego,
porośniętego mchem nagrobka.
– Nie ruszaj się – wymruczał głęboki, męski głos.
ZadrŜała na dźwięk tego dziwnie znajomego barytonu.
Dłoń delikatnie pieściła jej twarz, a dotyk szorstkich palców był
niezmiernie przyjemny.
W jasnych potokach oślepiającego słońca Tamara zauwaŜyła, Ŝe
męŜczyzna jest wysoki, szeroki w ramionach, ma kruczoczarne włosy i
jest ubrany w kostium z tej samej epoki, co i ona.
Kiedy się nad nią pochylił, ujrzała, Ŝe jego oczy są czarne i
błyszczące, skóra ogorzała od słońca. Miał wysokie kości policzkowe i
wydatny, zakrzywiony nos, który nadawał jego twarzy wyniosły i dumny
wyraz.
Wyniosły. Nagle z przeraŜeniem stwierdziła, Ŝe wie, kim jest ten
człowiek. To ten sam arystokrata, który niepokoił ją poprzedniego
wieczora. Tamara uświadomiła sobie, Ŝe jej suknia jest bardzo
wydekoltowana i bezskutecznie starała się zasłonić piersi rękoma.
– I po co? – spytał cynicznym tonem, biorąc ją za rękę. – Kobiety
takie jak ty zapraszają męŜczyznę, by nie tylko na nie patrzył, ale...
Poczuła, Ŝe ogarnia ją wściekłość i zamierzała ostro
zaprotestować. Ale kiedy otworzyła usta, stwierdziła, Ŝe fiszbiny sukni
cisną ją tak mocno, Ŝe nie moŜe złapać tchu. MęŜczyzna wolno
wyciągnął z ozdobnej pochwy sztylet. Ujrzała błysk ostrza w jego dłoni.
Widziała, Ŝe znów się jej przygląda, odsuwając na bok jej splątane
włosy, ale była zbyt słaba, by reagować.
– Pięknie – wyszeptał melodyjnym głosem, który tak bardzo ją
poruszał.
Poczuła cudowne, zapamiętałe zatracenie, gdy dotknął wargami jej
ust. ChociaŜ był wstrętny i źle wychowany, umiał wspaniale całować.
– Nic ci nie jest – powiedział. – Ale ta suknia jest tak ciasna, Ŝe nie
moŜesz oddychać. – Uniósł ją z murawy i jednym, pozornie niedbałym
ruchem przeciął koronki i pas z tyłu sukni. Jedwabny materiał rozsunął
się jak skórka na dojrzałym owocu.
Powoli pieścił nagą skórę jej pleców. Odwrócił Tamarę,
przyciągnął i znów pocałował, z bezczelną pewnością siebie, jaką
miewają wprawni, doświadczeni kochankowie.
Za murem opactwa rozległ się tupot nóg i okrzyki.
– Za uratowanie ci Ŝycia naleŜy mi się coś więcej niŜ tylko
skromne pocałunki – powiedział przekornym tonem. – I zamierzam
odebrać swoją nagrodę.
Oddychała głęboko i czuła, jak umęczone płuca wypełniają się
chłodnym, orzeźwiającym powietrzem. Kiedy znów otworzyła oczy, stali
przy niej Will i Jack wraz z innymi członkami ekipy.
Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem tej ostro wyrzeźbionej
twarzy.
– Mamusiu, nic ci nie jest? – zapytał przeraŜony Will. Jack
pomógł jej usiąść i oprzeć się o nagrobek.
– Z konia zdjął mnie jakiś męŜczyzna.
– Jaki męŜczyzna? – spytał Jack. – Twój kostium jest w strzępach!
– Nie widziałeś go? Nikt go nie widział.
– Sir Ramsay MacIntyre. Ojej! To dopiero stary kamień! Ten facet
umarł w 1587 roku! – zawołał Will, który przez dłuŜszą chwilę
pracowicie odcyfrowywał napis na nagrobku.
Ktoś zaproponował, aby przenieść Tamarę do galerii zamku, Ŝeby
trochę odpoczęła i doszła do siebie. Wkrótce znalazła się w
przestronnym pomieszczeniu, oświetlonym przez kilka witraŜowych
okien. Pojedynczy promień słońca padał wprost na portret męŜczyzny w
stroju z epoki elŜbietańskiej.
Przyglądała mu się bez słowa, jak zahipnotyzowana. Tego
niezwykle przystojnego, niezwykle cynicznego, ciemnowłosego
męŜczyznę rozpoznałaby wszędzie, w kaŜdym stroju. Gdy wpatrywała
się w jego wyraziście zarysowane kości policzkowe, zakrzywiony nos i
pełne, zmysłowe usta, poczuła, Ŝe ogarnia ją fala ciepła.
– To on! – wyszeptała do ucha synka.
– Kto?
– Ten męŜczyzna na obrazie. To on mnie dziś uratował!
Will podszedł do obrazu i przeczytał małą tabliczkę. Obrzucił
matkę dziwnym spojrzeniem. Potem wyraz niedowierzania ustąpił
miejsca głębokiemu podziwowi i szacunkowi.
– Mamo, to ten sam facet, którego nazwisko było na nagrobku.
Widzisz, umarł w 1587 roku! Mamo!
– To musiał być sir Ramsay, sławny duch z zamku Killiecraig –
powiedziała dumnym tonem słuŜąca ubrana w biały fartuszek i czepek.
Podeszła bliŜej chłopca i Will zauwaŜył, Ŝe była starą kobietą.
A więc widziałam ducha, pomyślała Tamara. Mam zdolności
parapsychologiczne, jak cała reszta rodziny!
Nie! To niemoŜliwe! Przez całe Ŝycie tego właśnie się obawiała.
Teraz czuła się podwójnie zła i nieszczęśliwa na myśl, Ŝe pierwsza
zjawa, jaką spotkała, musiała być akurat tak odraŜająca i wstrętna.
– Ale z pani szczęściara – powiedziała z wyraźnym podziwem
starsza kobieta. – Nie widziano go od prawie pięciu lat. Od czasu, gdy
ś
miertelnie przestraszył lady Katherine. Zaczęła uciekać i o mały włos
nie wpadła do...
– Do czego?
– Ach, to w gruncie rzeczy niewaŜne. Ma pani bardzo duŜo
szczęścia, proszę pani. On jest sławny ze swych występków, a nie z
heroicznych czynów. Uwielbia wrzeszczeć na galerii albo robić krwawe
plamy na dywanie w swoim pokoju, dokładnie w rocznicę dnia, w
którym jego głowa stoczyła się z katowskiego pieńka. Czasami rzuca
butelkami albo napełnia gąsiory na wino atramentem. Kiedyś przerwał
partię krykieta, tocząc przez trawnik swoją własną głowę.
– To brzmi... okropnie.
– Okropny duch z Killiecraig! – Will zaczaj podskakiwać do góry
z radości. – Mamo, czy ty go naprawdę widziałaś? Musisz opowiedzieć o
tym babci! Będzie z ciebie taka dumna!
Tamara natychmiast się zreflektowała. Zawsze była czarną owcą w
rodzinie, bo nie umiała nawiązać kontaktu ze światem magii i czarów, a
co najgorsze, wcale sobie tego nie Ŝyczyła. Niestety, Will nie podzielał
jej awersji do zdarzeń nadprzyrodzonych. Wyglądał na szalenie
podnieconego.
Potarła czoło, zdecydowana przekonać Willa, Ŝe całe to zdarzenie
nie miało większego znaczenia.
– Z pewnością, spadając z konia, uderzyłam się w głowę mocniej,
niŜ mi się wydawało. – Wpatrywała się w obraz zakłopotanym i
niepewnym spojrzeniem. – Powiedziała pani, Ŝe... Ŝe jest pochowany w
starym opactwie?
– Tak, proszę pani. Był niezłym uwodzicielem, zanim się oŜenił.
Zazwyczaj prześladuje kobiety.
Tamarę przebiegł dreszcz. Dlaczego musiał wybrać akurat ją?
PołoŜył ją obok swojego grobu. Pocałował ją. Co gorsza, jego pocałunek
oszołomił ją i zachwycił jak dotąd Ŝaden, pomimo Ŝe uwaŜała go za
wyniosłą, obrzydliwą kreaturę.
– Kim była ta kobieta, której portret wisi obok?
– To jego Ŝona, proszę pani. Pewnego dnia wybrała się na
przejaŜdŜkę konno i nigdy juŜ nie wróciła. Mówi się, Ŝe to ona złamała
mu serce. Dlatego nawet w grobie nie moŜe zaznać spokoju. Ciągle jej
szuka. Wszyscy męŜczyźni z klanu MacIntyre bardzo się troszczyli o
swoje kobiety – stwierdziła, i dodała: – Pani jest do niej nawet podobna.
– Nie! Ale moja suknia jest prawie taka... – Głos Tamary załamał
się, gdy uświadomiła sobie, Ŝe jej kostium był wierną kopią sukni z tego
okresu.
On przecieŜ nie Ŝyje!
Najlepiej będzie, jeśli postara się zapomnieć o nim i jego
zaginionej damie. Nie powie przecieŜ nikomu, Ŝe pocałował ją duch. I
bez tego wszyscy znajomi są przekonani, Ŝe jest gotowa pójść za kaŜdym
napotkanym męŜczyzną. No i pochodzi ze zwariowanej rodziny, w której
wszyscy zajmują się magią. Nie! Tamara ponad wszystko pragnęła być
normalna, prowadzić zwyczajne Ŝycie i być wreszcie traktowana serio.
Nagle poŜałowała, Ŝe zwierzyła się Willowi. Niestety, dzieciak
odziedziczył rodzinną fascynację duchami, którą Tamara starała się za
wszelką cenę w nim zwalczyć.
Znów przebiegł ją dreszcz. Spojrzała na obraz i dotknęła dłonią
miejsca na policzku, potem ust, które pocałował sir Ramsay.
– Myślę, Ŝe to wszystko tylko mi się zwidziało.
– Mamo! Powiedziałaś przecieŜ, Ŝe go widziałaś!
– Nie, nie widziałam go. PrzecieŜ to niemoŜliwe! On nie Ŝyje. Nie
chcę o tym więcej słyszeć. Koniec, kropka.
Oczywiście, nie był to wcale koniec. Zaledwie początek. Od strony
schodów dobiegł głęboki, chrapliwy śmiech męŜczyzny, a potem niski,
tajemniczy szept.
– Co to było, mamo?
– To tylko wiatr – odparła Tamara, ale gdy przytuliła synka mocno
do siebie, Ŝeby nie pobiegł po schodach sprawdzić, skąd pochodziły
dziwne dźwięki, poczuła, Ŝe cała się trzęsie.
– To pewnie duch, proszę pani. Chyba wpadła mu pani w oko. –
Stara kobieta przyglądała się jej w dziwny sposób.
Tamara nie wiedziała juŜ, czy drŜy z podniecenia, czy ze strachu.
NiewaŜne. Była zdecydowana jak najszybciej opuścić zamek i
zapomnieć o odraŜającym duchu, który go zamieszkuje.
Następnego dnia po południu, tuŜ przed wyjazdem, odkryła w
sklepie z upominkami pocztówkę, przedstawiającą portret sir Ramsaya.
Znów wpatrzyła się w ostry, twardy kontur cynicznie wygiętych ust. Była
ogromnie zawstydzona i upokorzona, ale za Ŝadne skarby nie mogła się
oprzeć pokusie jej kupna...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wszyscy na przyjęciu świetnie się bawili. Wszyscy, oprócz
Tamary, którą bolała głowa. Trzy piętra jej domu w Vail były pełne
gości. Przez otwarte okna wpadało chłodne, wieczorne powietrze, ale w
domu bardziej czuło się zapach dymu papierosowego, egzotycznych
perfum i doskonałego jedzenia niŜ świeŜy zapach sosen i jodeł.
Na stołach stały tace z pysznymi przystawkami. Szampan perlił się
w kielichach. Hollywoodzkie towarzystwo przyleciało do tej małej
miejscowości w Górach Skalistych na prywatny pokaz ostatniego filmu
Tamary, który wkrótce miał wejść na ekrany kin.
Matka Tamary i Zenda, jej siostra, obie ubrane w czerwone szale i
olbrzymie cygańskie kolczyki, zjawiły się bez zaproszenia. Jak
twierdziły, chciały poŜegnać się z Willem przed jego wyjazdem na
trzytygodniowe wakacje z Tamarą.
– Wcale go do nas nie przywozisz – poskarŜyła się matka.
– Bo rozwijacie w nim niewłaściwe skłonności, kochana mamo.
– Uzdolnienia parapsychologiczne naleŜy rozwijać w młodym
wieku – odparła matka Tamary zdecydowanym tonem i zabrała Willa na
przyjacielską pogawędkę.
Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej od zastanawiania się, co teŜ
Will i jego babcia mogą knuć za jej plecami.
Czemu nie mogłaby mieć normalnej rodziny? Naprawdę do nich
nie pasuje. Wcale sobie zresztą tego nie Ŝyczy. Ale Will uwielbia aurę
tajemnicy, która otacza matkę i siostrę Tamary.
Na wszelki wypadek Tamara ani słowem nie wspomniała matce o
tajemniczej przygodzie w Szkocji, która pomimo upływu czasu
wydawała jej się coraz bardziej realna. Nosiła w torebce pocztówkę z
portretem Ramsaya MacIntyre i co jakiś czas pogrąŜała się w
kontemplacji jego cynicznego uśmiechu.
Na szczęście od tamtej pory w Ŝyciu Tamary nie zaszły Ŝadne
nadnaturalne zdarzenia. Roczny urlop od filmowej kariery i wyjazd z Los
Angeles okazał się bardzo słusznym posunięciem.
Po upływie roku spędzonego w Vail Tamara czuła się tak
wypoczęta, a Will tak szczęśliwy, Ŝe Ŝadne z nich nie marzyło o
powrocie do Hollywood. W odróŜnieniu od wielu aktorów Tamara miała
ś
wietną głowę do interesów. Dzięki umiejętnym inwestycjom nigdy
więcej nie będzie juŜ musiała martwić się o pieniądze. MoŜe więc
nareszcie przestać kręcić filmy i robić to, na co ma naprawdę ochotę.
MoŜe w pełni poświęcić czas swojemu synkowi. MoŜe spełnić swoje
największe marzenie: pisać scenariusze.
Pierwszy scenariusz był juŜ gotowy, ale ilekroć wspominała o tym
w rozmowie z kimkolwiek z filmowego światka, wszyscy traktowali to z
przymruŜeniem oka. Dawno temu uznano ją za miłą, seksowną kobietkę,
nikt nie mógł dojrzeć w niej powaŜnej pisarki.
Jutro film wróci do Kalifornu, a Tamara z synkiem wyruszą na
wspaniałe wakacje. Wystarczy tylko przetrwać do końca przyjęcia i nie
martwić się, co teŜ knuje Will i jego babcia.
Tamara przyłączyła się do gości zebranych w sali projekcyjnej w
chwili, gdy na ekranie pojawiła się jej własna postać, ubrana w białą,
satynową sukienkę, pędząca konno przez zielone pola. Gdy zsiadła z
konia i rzuciła się w ramiona swojego filmowego partnera, wszyscy w
pokoju zaczęli bić brawo. Do tej właśnie sceny przygotowywała się w
dolinie, gdy pojawił się sir Ramsay i zaoferował jej swą pomoc w
próbach. Tamara przypomniała sobie, jak rozciął jej suknię, ratując ją
przed omdleniem w ruinach starego opactwa. Na wspomnienie palącego
dotyku jego ust przebiegł ją dziwny dreszcz. Z najwyŜszym wysiłkiem
opanowała się i uśmiechnęła do zbliŜającego się Jacka.
– Kochanie, mam dla ciebie świetną propozycję. Film jakby
stworzony dla ciebie – powiedział, obrzucając ją od stóp do głowy
szacującym spojrzeniem, którego nienawidziła z całego serca.
– Nie przeczytałeś nawet mojego scenariusza?
– Maleńka, ty jesteś aktorką, gwiazdą. Pisarzy są tysiące. Twój
scenariusz jest zbyt wygładzony. Brakuje w nim seksu i przemocy. Wiesz
przecieŜ, czego oczekują nasi zagraniczni kontrahenci – odparł Jack.
– Jack, ja nie mam zamiaru wracać do Hollywood.
– Kochanie, co się do diabła z tobą stało?
– Nic – odparła krótko, przygryzając wargę. – Po prostu
przeniosłam się do Vail. Moja praca w filmie prowadziła donikąd.
– Akurat – zaprotestował Jack. – Jesteś największą gwiazdą.
– W kółko powtarzałam takie same role.
– Wszyscy to robią!
– Nie mogłam juŜ znieść tego ciągłego napięcia – wyznała
półgłosem, dotykając jego ramienia. – Kiedy przyjechałam do Kalifornii,
byłam dzieciakiem, który lubi się bawić. Uciekałam, byle jak najdalej od
mojego zwariowanego domu. Ale wtedy ciągle się śmiałam. Poznałam
Adriana, pobraliśmy się. Mieliśmy mnóstwo marzeń. Adrian chciał być
najlepszym ekspertem od efektów specjalnych w całym Hollywood, a ja
seksowną, wesołą aktorką. Niestety, nie umieliśmy sobie poradzić z tym,
Ŝ
e moja kariera przyćmiła osiągnięcia Adriana. On był świetnym
specjalistą, ja grałam w idiotycznych chałturach, ale to ja, a nie Adrian,
zostałam gwiazdą. Kiedy mnie opuścił, otoczyli mnie pochlebcy. Taki
sukces to prawdziwe przekleństwo. Zyskałam sławę i majątek, ale
straciłam samą siebie. MęŜczyźni, z którymi się spotykałam, wcale się
mną nie interesowali. Przyciągał ich symbol seksu, który zawsze grałam
w filmach, tylko ten seks widzieli we mnie.
– Taki jest Hollywood, dziecinko. I nie tylko Hollywood. –
Spojrzał na nią w sposób, którego nie cierpiała. – Wierz mi, jesteś
uosobieniem marzeń kaŜdego faceta.
– To ostatnia rzecz, na której mogłoby mi zaleŜeć. Will dorasta.
Chcę mu stworzyć normalny, spokojny dom, nie chcę go znów zostawiać
pod opieką obcych. A najbardziej zaleŜy mi na tym, Ŝeby mnie szanował.
Nie jestem juŜ dzieckiem. Mam inne marzenia. I nie wiem, co zrobić,
Ŝ
eby się spełniły. Nie wiem juŜ nawet, kim naprawdę jestem. Ani kim
chciałabym być. Ale myślę, Ŝe pragnę po prostu normalnego,
zwyczajnego Ŝycia. MęŜczyźni, z którymi spotykałam się od rozstania z
Adrianem, chcieli wykorzystać mnie jako szczebelek do swojej kariery.
Więc przestałam się z nimi spotykać w ogóle. W Szkocji uświadomiłam
sobie, Ŝe nie pamiętam, kiedy śmiałam się po raz ostami.
– Zrobisz jak zechcesz, ale jeśli kiedykolwiek zapragniesz wrócić,
daj mi znać, zanim zadzwonisz do kogokolwiek innego.
– Dobrze, Jack. Będziesz pierwszy.
Przyjęcie wciąŜ jeszcze trwało, ale Tamara przebrała się w stare
dŜinsy i bawełnianą bluzę, i stała nad otwartą walizką. Trudno było
spakować rzeczy na wakacje, skoro nie wiedziała jeszcze, dokąd pojadą.
Następnego dnia rano mieli po prostu wsiąść do samochodu i wyruszyć
przed siebie, gdzie oczy poniosą.
O ile Will nie będzie miał nic przeciwko temu, Tamara chciała
pojechać na południe. Wrzuciła do walizki kilka par szortów. W tej
właśnie chwili Will wpadł z impetem do pokoju. W dłoni trzymał duŜą,
podejrzanie wyglądającą kopertę.
Uśmiechał się promiennie w sposób, który sugerował, Ŝe ma
niezbyt czyste sumienie. Podrapał się w ucho. Tamara miała najgorsze
przeczucia. Coś się szykowało. Nie powinna była zostawiać go na tak
długo sam na sam z babcią.
– Mamo...
– Słucham, kochanie.
– Mówiłaś... – zaczął niepewnie, drapiąc się w ucho. – Mówiłaś,
Ŝ
e moŜemy pojechać... gdziekolwiek.
– Mam wraŜenie, Ŝe coś mi chcesz powiedzieć – ponagliła go,
czując coraz większy niepokój.
– Wygraliśmy wycieczkę! – zawołał Will.
– Wygraliśmy... Jaką wycieczkę?
– Wziąłem udział w konkursie. I wygrałem! To znaczy, my
wygraliśmy! – Wcisnął jej do ręki kopertę. – Patrz, wycieczka do zamku,
w którym jest najwięcej duchów w całej Wielkiej Brytanii.
– I to cię tak bardzo cieszy?
– To wspaniałe! Powiedziałaś, Ŝe wszystko jedno, dokąd
pojedziemy. – Mówił bardzo szybko, Ŝeby nie zdąŜyła mu przerwać. –
Podałem daty, które ustaliłaś na wakacje. Tu są bilety na samolot,
wszystko, co trzeba! Zaproszenia na bal maskowy. Do zamku zabierze
nas limuzyna. Wracamy do zamku Killiecraig!
– Zamek Killiecraig! – dotknęła biletów, Ŝeby upewnić się, Ŝe są
prawdziwe.
Powróciły do niej wspomnienia wyniosłego arystokraty i jego
pogróŜki, Ŝe odbierze jeszcze swoją nagrodę. Nie! – zawołała, niemal
rzucając bilety na ziemię. – To miały być wakacje. Mieliśmy pojechać
gdzieś, gdzie jest ciepło. Gdzieś, gdzie jest plaŜa, gdzie mogłabym
naprawdę odpocząć. Do Meksyku. Nie do Szkocji! Szkocja nie róŜni się
wcale od Gór Skalistych, takie same góry, taka sama pogoda...
– Ale u nas nie ma duchów, mamo.
– Nienawidzę duchów! – zawołała Tamara.
– Tylko dlatego, Ŝe babcia tak bardzo je lubi.
– Ona teŜ maczała w tym palce, prawda?
Will wpatrywał się w podłogę z bardzo zmieszaną miną.
– Zaprosiłeś ją tutaj, Ŝeby cię poparła, na wypadek, gdybym się nie
zgodziła, prawda?
– Nie wiem. – Will był zdecydowany do niczego się nie przyznać.
– Zawsze tylko chciałam być normalna – zajęczała Tamara.
– Ale duchy są normalne, mamo. Są normalne dla ludzi takich jak
my.
– I tak nie zdąŜymy na ten samolot. Musimy się przecieŜ jeszcze
spakować – stwierdziła Tamara, czując, Ŝe stoi na przegranej pozycji. –
Kto nas zawiezie do Denver?
– Moje walizki są gotowe, a babcia obiecała nas podwieźć.
– Powinnam się była tego spodziewać.
Will wziął Tamarę za rękę i zaciągnął ją do swojego pokoju.
Panował tam niespotykany porządek. To teŜ bez wątpienia część spisku.
Tamara udawała, Ŝe niczego nie zauwaŜyła.
– Babcia pomogła mi się spakować – Will wskazał z dumą na
dziewięć walizek, ustawionych pod ścianą. Na jednej z walizek leŜała
ksiąŜka „Poradnik łowcy duchów”.
– Skąd to masz? – spytała Tamara, biorąc ją do ręki.
– Od babci.
– Trzymałeś wygraną w tajemnicy przede mną. Dlaczego
powiedziałeś o tym babci?
– Bo wiedziałem, Ŝe mnie zrozumie. Czekałem na... na właściwy
moment, Ŝeby ci o tym powiedzieć. Tak bardzo chciałbym tam pojechać!
– Nie! W Ŝadnym wypadku! Mam inne plany.
– Niczego nie planowałaś, mamo. Sama mówiłaś, Ŝe plany
wszystko by zepsuły. To jeszcze jeden powód, dla którego nic ci nie
mówiłem. Babcia uwaŜa, Ŝe to świetny pomysł. Mówi, Ŝe stare zamki są
idealne dla zjawisk parapsychologicznych.
– Idealne... – Tamara rzuciła ksiąŜkę na podłogę. – Koniec
dyskusji, Will, nie jedziemy tam. A twoja wścibska babcia natychmiast
stąd wyjedzie. To jest moja ostateczna decyzja. Jedziemy do Meksyku.
Przed nimi wznosił się zamek Killiecraig, ciemny i posępny na tle
błękitu morza i zielonych wzgórz.
– Przyjechaliśmy! Mamo, jesteśmy na miejscu!
Tamara pokiwała głową bez słowa. Biała limuzyna zatrzymała się
obok wycieczkowego autokaru. Szofer otworzył drzwi. Wysiadła,
spoglądając niepewnie w górę, w stronę ozdobnych zakończeń rynien
nad łukiem drzwi. Przedstawiały fantastyczne smoki, okrutne bestie,
które zdawały się ją ostrzegać, by trzymała się od zamku z daleka.
Spojrzała wyŜej, na wieŜe zwieńczone stanowiskami
strzelniczymi. W maleńkim okienku jednej z nich przez chwilę zabłysło
ś
wiatło, potem wszystko ogarnął zapadający mrok. Tamarze wydawało
się, Ŝe za firanką zauwaŜyła w oknie jakiś tajemniczy cień. Szybko
odwróciła wzrok, nie mogąc pozbyć się wraŜenia, Ŝe ktoś ją obserwuje.
Czy tym kimś moŜe być duch? Poczuła dreszczyk niepokoju. Pomimo
ciepłego stroju zrobiło się jej chłodno. śeby zająć myśli czymś innym,
zaczęła rozmawiać z synkiem, który sprawdzał, czy nie brakuje Ŝadnej
walizki.
– Co w nich jest?
– Rzeczy. – Will znów zaczął drapać się w ucho.
– Czy to jest odpowiedź na moje pytanie?
– Sprzęt do efektów specjalnych, który poŜyczyłem od tatusia,
Ŝ
eby złapać tego twojego ducha, wiesz... I kilka rzeczy od babci.
– O, nie! – Na wzmiankę o matce Tamarę ogarnęła nagła panika. –
Will, duchy nie istnieją.
– W takim razie dlaczego tak się bałaś tu przyjechać? Światło w
oknie na wieŜy znów zabłysło, jak gdyby dawało jej tajemny znak.
Tamara nawinęła na palec pasmo swoich rudych włosów i zmusiła się, by
przez chwilę popatrzyć prosto w okno.
– Nie wierzę w duchy i wcale się nie boję.
Pomimo tej odwaŜnej deklaracji aŜ podskoczyła, gdy światło znów
zgasło.
– Co się stało?
– Nic.
– To chodźmy rzucić okiem na jego portret.
– Nie. Powiedziałam, nie. Koniec dyskusji.
Po kolacji matka z synkiem stali w galerii zamku przed portretem
sir Ramsaya.
Obraz był oświetlony, ale pozostała część galerii tonęła w
ciemnościach. Tamara ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na sir
Ramsaya. Nie mogła nic na to poradzić, chociaŜ zdawała sobie doskonale
sprawę, jak dziecinne jest jej zachowanie. Dlaczego miałaby obawiać się
obrazu?
Gdy wyszli z jadalni, Tamara uświadomiła sobie, Ŝe wciąŜ jest
ubrana w dŜinsy i bawełnianą bluzę.
– Czy nie sądzisz, Ŝe byliśmy nieodpowiednio ubrani jak na taką
wytworną kolację? – spytała, by uniknąć rozmowy na temat obrazu. –
Wszyscy turyści byli ubrani bardzo elegancko.
– Starsze panie muszą się stroić, a i tak nie wyglądają ani trochę
tak pięknie jak ty – powiedział Will, odrywając wzrok od portretu i
patrząc na nią z podziwem w oczach.
Komplement ze strony syna wzruszył ją tak bardzo, Ŝe na chwilę
zapomniała o niebezpieczeństwach, które czyhają w zamku. Jej wzrok,
jak przyciągnięty magnetyczną siłą, spoczął na portrecie. Wpatrywała się
bezwstydnie w te diabelsko czarne oczy i czuła, jak ogarnia ją urok sir
Ramsaya, niezwykle silny pomimo dzielących ich stuleci.
Uratował jej Ŝycie.
Nie. Był duchem. Nie! Nie był nawet duchem! Po prostu musiał jej
się przywidzieć.
Nieproszone wspomnienia zmysłowych pocałunków i
wymownych aluzji co do nagrody, na którą sobie zasłuŜył, powróciły do
niej przemoŜną, nieopanowaną falą. Nagroda? Więcej zmyślonych,
wyimaginowanych zdarzeń? Ale czy rzeczywiście nóŜ, którym przeciął
jej suknię był tylko wytworem jej własnej wyobraźni?
Kimkolwiek by nie był, uosabia wszystko to, czego najbardziej w
Ŝ
yciu nienawidziła. Nie dość, Ŝe jest duchem, a więc tworem, z którym
za Ŝadne skarby nie chciałaby mieć do czynienia, to jeszcze na domiar
złego widzi w niej tylko i wyłącznie uosobienie męskich fantazji
erotycznych.
A więc czemu fascynuje ją bardziej niŜ jakikolwiek inny
męŜczyzna? Zacisnęła pięści. Nienawiść jest uczuciem bardzo bliskim
fascynacji, powiedziała sobie w duchu.
W pobliŜu rozległ się przenikliwy szept. Will i Tamara odwrócili
się w miejscu, zaskoczeni.
Nie byli sami.
Wtem drzwi, nad którymi wisiał obraz, otworzyły się cichutko i
stanęła w nich niewyraźna, ciemna sylwetka. Will złapał matkę za rękę.
Puścił ją natychmiast, rozpoznając Selmę, słuŜącą, która podawała im
tego wieczoru kolację, tę samą, która rok temu pokazała im po raz
pierwszy ten obraz.
Selma wytarła ręce o biały fartuch.
– Ten pani duch bardzo rozrabiał przez ostatni tydzień –
powiedziała Selma.
– To nie jest wcale mój duch – wykrztusiła z trudem Tamara.
– To cudownie! – wykrzyknął uszczęśliwiony Will.
– Ukradł wszystkie klucze. Na dywanach znów pojawiły się plamy
z krwi.
Tamara nie chciała, by Will słuchał opowiadań Selmy, osoby
niewątpliwie obdarzonej nadmiernie wybujałą wyobraźnią. Szybko
powiedziała dobranoc i zaciągnęła synka na wyŜsze piętro, do dwu
sąsiadujących ze sobą pokojów, które oddano im do dyspozycji. Gdy
tylko znaleźli się sami, znów zaczęła swój wykład.
– Will, duchy nie istnieją.
Chłopiec skrzyŜował ramiona na piersi i stał nieruchomo, w
buńczucznej, pełnej uporu pozie.
– Ale babcia mówi, Ŝe...
– Will! Babcia nie ma racji. Przyjechaliśmy aŜ tutaj... po co? Po
nic. Nie musimy tu zostać na całe wakacje. MoŜemy jutro pojechać na
wycieczkę do Edynburga, razem z całą grupą. Tu nie ma nic do roboty.
Nie ma Ŝadnych dzieci. Zanudzisz się na śmierć.
– Wcale nie – upierał się Will. – MoŜesz sobie czytać swoje
czasopisma i wcale się mną nie przejmować.
Podszedł do jednej z walizek i zaczął ją rozpakowywać, starannie
układając wszystko na stole, równie metodycznie i dokładnie, jak zwykł
to czynić jego ojciec. Oczom Tamary ukazały się zwoje taśmy, noŜyczki,
worki z mąką, sznurki i kawałki grubej liny, szklane kulki, zestawy do
charakteryzacji...
– Przygotowania zajmą mi trochę czasu – stwierdził rezolutnie
Will.
– Przygotowania do czego? – spytała podejrzliwie.
– Do złapania twojego ducha.
– Przestań go tak nazywać!
Will usiadł na łóŜku i zaczął wertować „Poradnik łowcy duchów”.
Kiedy Adrian wpadł na jakiś pomysł, nie było sposobu, by
odwieść go od jego realizacji. Pod tym względem Will był niezmiernie
podobny do ojca. Jedyne, co pozostaje, to znaleźć metodę, która skłoni
go, by sam porzucił bezsensowne działania.
Podczas gdy chłopiec czytał, robił róŜne obliczenia i przetrząsał
wnętrze walizek, Tamara rozpakowała torbę i przygotowała się do snu.
Kiedy brała prysznic, jej syn zamknął na klucz i zakleił taśmą wszystkie
drzwi, po czym rozciągnął sznurki w jej sypialni, pomiędzy łóŜkiem a
drzwiami. Jedno z okien nie dawało się zamknąć, więc zabił je
gwoździem. Zanim zamknął swoje drzwi, rozsypał na korytarzu małe,
szklane kulki. Potem zakleił drzwi taśmą. Pozwijał dywany i rozsypał
mąkę na podłodze między łóŜkami a drzwiami.
Kiedy wreszcie znalazł się w łóŜku, wyjaśnił matce cel wszystkich
operacji.
– JeŜeli to nie jest prawdziwy duch, wejdzie przez drzwi i zostawi
ś
lady stóp.
– To naprawdę pokrzepiające – odparła całując go na dobranoc.
– Ale jeśli to jest człowiek, złapię go dla ciebie.
– Wierz mi, wcale o tym nie marzę.
Will zamknął oczy i natychmiast zapadł w sen.
Tamara powróciła do swojego pokoju. Ubrana w półprzezroczystą,
powiewną koszulę nocną podeszła do okna. Miała słabość do
eleganckiej, kobiecej bielizny, pomimo Ŝe na co dzień najchętniej
chodziła w dŜinsach.
Doskonale utrzymany trawnik zbiegał w dół zbocza aŜ po
nadmorskie skarpy. W oddali widziała ruiny opactwa i kamienie
nagrobków, które tajemniczo lśniły w świetle księŜyca. Wbrew swej woli
znów pomyślała o sir Ramsayu. Serce biło jej jak szalone. Miała dziwne
wraŜenie, Ŝe on jest gdzieś w pobliŜu.
Szybko odeszła od okna i połoŜyła się do łóŜka. Zgasiła światło i
pokój pogrąŜył się w ciemnościach.
Jeśli to człowiek...
Wspomnienie gorącego pocałunku powróciło nieproszone.
Jeśli tajemniczy duch jest człowiekiem, będzie go nienawidziła
jeszcze bardziej niŜ wszystkich innych.
Pomimo tych niewesołych myśli, gdy usnęła, na jej twarzy
malował się słodki, zachwycony uśmiech.
ROZDZIAŁ DRUGI
Srebrzysta księŜycowa poświata wpadała do pokoju szerokim
strumieniem. We śnie Tamara znów znalazła się pośród ruin. Wiało
chłodem, jak z czeluści otwartego grobu. DrŜała na całym ciele.
Nagle pojawił się duch. Zatrzymał się tuŜ obok, uklęknął i wziął ją
w ramiona. Wpiął jej we włosy przepiękny, złocisty kwiat rododendronu.
Jedwabiste płatki kwiatu dotknęły jej czoła. Czuła ciepło dłoni, która
delikatnie gładziła jej policzek.
Westchnęła cichutko, rozkoszując się jego pieszczotą i marząc, by
trwała jeszcze bardzo długo.
Szorstkim czubkiem palca lekko powiódł wzdłuŜ jej szyi,
rozpalając zmysły. Westchnęła głęboko i oplotła go ramionami, unosząc
twarz do pocałunku.
Szarmancki duch, zawsze gotów spełnić kaŜde jej Ŝyczenie,
pochylił głowę.
– Jesteś właśnie taka, jaką sobie wyobraŜałem. A nawet jeszcze
piękniejsza – wyszeptał szorstkim, lekko wyzywającym tonem, który tak
doskonale pamiętała.
Jego muskularne ciało spoczywało całym cięŜarem na delikatnym
ciele Tamary. Doskonale do siebie pasowali. Obejmował ją mocno.
Kiedy ich usta spotkały się w długim, zaborczym pocałunku, rozchyliła
wargi... Pocałunki były cudowne, oszałamiająco namiętne i gorące.
Wplotła palce w jego miękkie jak jedwab włosy i przyciągnęła bliŜej
siebie.
Cały ten sen wydawał się bardzo realny.
– Tamara... – Jego głos, zazwyczaj tak twardy i wyniosły, brzmiał
teraz ciepło. Nikt nigdy nie wypowiedział jej imienia w tak czarujący i
namiętny sposób. Na szyi czuła ciepło oddechu.
Powoli uniosła senne powieki Nocny gość odchylił jej głowę do
tyłu, zmuszając, by na niego spojrzała. Popatrzyła w błyszczące, czarne,
zaborcze oczy i zamarła z przeraŜenia.
To był on. Bez wątpienia nie był postacią ze snu. Wyglądał jeszcze
doskonalej niŜ przedtem. Twarz o zdecydowanych, regularnych rysach,
mocno zarysowana szczęka i piękne, wyraziste usta.
Nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno. Tamara odwróciła
głowę w bok. W świetle księŜyca zobaczyła wszystkie pułapki, które
Will zastawił na „jej” ducha. Taśma, którą zakleił drzwi nie była
naruszona, a na posypanej mąką podłodze nie było śladów stóp.
Jej duch naprawdę istnieje!
– Odejdź – wyszeptała. – Nie masz prawa mnie tak prześladować!
Nie chcę mieć nic wspólnego z duchami! I nie zamierzam się z nimi
zadawać! Idź i znajdź sobie kogoś innego.
Wygiął leciutko usta, ale nic nie odpowiedział. Tamara nie byłaby
córką swojej matki, gdyby oparła się ogromnej chęci, by dotknąć nocnej
zjawy. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła ku niemu rękę.
Jej palce były zaledwie o centymetr od jego ust, gdy na korytarzu
rozległ się przeraźliwy krzyk i odgłos cięŜko padającego na podłogę
ciała.
– Hurra! Mamo, złapałem twojego ducha! – zawołał z sąsiedniego
pokoju Will.
Duch uśmiechnął się ironicznie.
– Will! Zostań w pokoju! – wyskoczyła z łóŜka, a tupot bosych
stóp za ścianą oznaczał, Ŝe Will, jak zwykle, nie posłuchał polecenia.
Słyszała, jak z trudem odkleja taśmę z drzwi prowadzących na korytarz.
Nocny gość wstał i wolno wycofywał się w stronę ciemnego kąta
pokoju. Szybko rozpłynął się w ciemnościach.
Tamara wpadła do pokoju Willa. Światło księŜyca padało na puste
łóŜko. Zobaczyła ślady stóp syna na rozsypanej na podłodze mące,
otwarte drzwi, ciemności korytarza.
– Will!
– Mamo, to tylko Selma – powiedział Will, głęboko rozczarowany
swoim odkryciem.
Tamara wybiegła na korytarz. Selma leŜała na podłodze,
rozciągnięta jak długa wśród setek szklanych kulek.
– O, BoŜe, tak mi przykro. Obawiam się, Ŝe to wszystko moja
wina. Pomogę pani wstać.
Selma z trudem podniosła się i zapaliła światło.
– Szklane kulki! – zawołała, podnosząc z podłogi błyszczącą
kuleczkę w kolorze agatu. Spojrzała gniewnie na przeraŜonego Willa. –
Ktoś tu nieźle narozrabiał i chyba wiem, kto to był.
– Wcale nie rozrabiałem. Chciałem tylko złapać ducha – wyjaśnił
niepewnie Will.
– A złapałeś mnie, młodzieńcze. Mam wraŜenie, Ŝe jesteś bardziej
niebezpieczny niŜ jakakolwiek zjawa czy mara.
– Will, pozbieraj kulki – zarządziła łagodnie Tamara.
– Ale... ale jeśli on przyjdzie, to co?
– Duch po prostu nad nimi przepłynie – powiedziała Selma. –
Tylko człowiek moŜe się pośliznąć i skręcić sobie kark. Czy ty naprawdę
nie masz zielonego pojęcia o duchach? MoŜliwe, Ŝe teraz tu stoi,
niewidzialny, i zaśmiewa się z nas do łez.
Will, dotknięty do Ŝywego uwagami Selmy, zbierał kulki w
ponurym milczeniu. Kiedy wreszcie skończył, Tamara zapakowała go do
łóŜka i wróciła do swojej sypialni. Było tam wciąŜ znacznie chłodniej niŜ
w pokoju obok. Zapaliła światło.
Na rozsypanej mące nie było Ŝadnych śladów oprócz jej własnych
stóp. Taśma na drzwiach i oknach była nie tknięta, lecz w pokoju nadal
wiało lodowatym chłodem.
Czy sir Ramsay naprawdę do niej przyszedł? Czy moŜe go sobie
tylko wyobraziła? Ale czy ten ciepły, męski zapach, który wciąŜ czuje w
powietrzu, moŜe być tylko wytworem jej wyobraźni? Podeszła do łóŜka,
zdecydowana się połoŜyć i jak najszybciej zasnąć. Z gardła wyrwał jej
się krótki okrzyk.
Na poduszce leŜał złocisty kwiat rododendronu.
Łagodny blask letniego słońca lśnił na wilgotnych liściach
rododendronów. Pszczoły pracowicie krzątały się pośród kwiatów
pełnych słodkiego nektaru. Tamara przed chwilą poŜegnała się z grupą
starszych pań, wczasowiczek wyruszających na wycieczkę do
Edynburga. Will siedział w jadalni i wypytywał Selmę o wszystkie
szczegóły dotyczące ducha.
Tamara porównała kwiat znaleziony w nocy na poduszce z kiścią
kwiatów na krzewie. Były identyczne.
Kiedy się nad tym zastanawiała, na dłoni usiadła jej pszczoła.
Tamara zaczęła krzyczeć.
– Co się stało? Co to za hałasy? – rozległ się ostry, gniewny głos z
drugiej strony Ŝywopłotu.
Speszona, obeszła Ŝywopłot dookoła. Nad rabatką kwiatową
klęczała dystyngowana starsza pani o śnieŜnobiałych włosach.
– To pszczoła – wyjaśniła Tamara cichym głosem. – Śmiertelnie
boję się pszczół.
– Moje dziecko, czyŜbyś nigdy nie zajmowała się ogrodem?
– Niestety, nie.
– Więc musisz się tego nauczyć. Pszczoły to błogosławieństwo dla
kaŜdego ogrodu – powiedziała siwowłosa pani, ubrana w błękitną
suknię, naszyjnik z pereł i specjalne rękawiczki z koźlej skóry. Jak na
prace w ogrodzie był to strój niezbyt odpowiedni. OdłoŜyła szpadelek i
podniosła się z wysiłkiem.
– Proszę, niech się panie nie fatyguje.
– Jestem lady Emma MacIntyre – przedstawiła się starsza pani.
– Bardzo mi miło panią poznać. – Tamara wyciągnęła ku niej rękę,
w której trzymała kwiat.
– Kochanie, nie powinnaś nic zrywać w ogrodzie – powiedziała
lady Emma, patrząc na nią z dezaprobatą.
– Wcale go nie zerwałam. Znalazłam go wczoraj na poduszce.
– Jak mógł się tam dostać?
– Sama się nad tym zastanawiam.
– O, BoŜe. Nie cierpię, kiedy zdarzają się tu dziwne rzeczy.
SłuŜba, a szczególnie Selma, zawsze zrzuca całą winę na naszego ducha.
Selma jest szczęśliwa, Ŝe duch zamieszkuje ten zamek. Ja natomiast lubię
spokojne, uporządkowane Ŝycie... takie, jak mój ogród.
– Tak, takie Ŝycie jest najpiękniejsze.
– To pani jest tą aktorką, prawda? – Lady Emma wcale nie
sprawiała wraŜenia zachwyconej tym faktem. – Mój syn, Ramsay, jest
pani gorącym wielbicielem.
– Wielbicielem? – Tamara domyślała się, co mogło kryć się za tym
określeniem i poczuła, Ŝe się czerwieni. – Ramsay? Czy to przypadkiem
nie imię tutejszego ducha?
– Tak. – Twarz lady Emmy spochmurniała na moment.
– Niestety, natura mojego Ramsaya nie jest ani trochę lepsza niŜ
charakter przodka, po którym odziedziczył imię. W naszej rodzinie jest
sporo duchów. A takŜe sporo wybujałych ambicji, tragedii i... –
przerwała. – Ale to na pewno panią nie interesuje.
– Wręcz przeciwnie.
– Mój pierwszy syn był naszym ulubieńcem.
– Był? – spytała Tamara, myśląc jednocześnie, Ŝe te słowa brzmią
szczególnie okrutnie w stosunku do drugiego syna.
– Ian nie Ŝyje. Miał wypadek podczas polowania. Ramsay przejął
po nim zarządzanie majątkiem. CiąŜy na nim klątwa czarnego anioła. Jest
nawet podobny do naszego ducha. Właśnie dlatego Selma zawsze go
uwielbiała. Rozpuściła go i oto rezultat: Ramsay to arogancki czort.
A więc istnieje sir Ramsay MacIntyre z krwi i kości, człowiek tak
zepsuty, Ŝe nawet jego własna matka nie potrafi powiedzieć o nim nic
dobrego. Tamara wpatrywała się w kwiat trzymany w dłoni. Jej myśli
zaprzątnięte były nowymi pytaniami i zwariowanymi domysłami.
Poczuła coś w rodzaju współczucia dla czarnej owcy w tej szacownej
rodzinie.
– A więc spodobał się pani nasz zamek? – spytała lady Emma,
pochylając się nad grządką. – To miło, Ŝe znów tu pani przyjechała.
– Mój syn wygrał konkurs. Wakacje w Killiecraig były główną
nagrodą.
– Nic mi nie wiadomo o Ŝadnym konkursie – stwierdziła
zaintrygowana lady Emma. – To musi być sprawka Ramsaya. Pomimo Ŝe
jest zły i podstępny, muszę jednak przyznać, Ŝe umiejętnie zarządza
majątkiem. Jest bardzo ambitny, a to nie zawsze jest wadą.
Tamara zmarszczyła brwi i popatrzyła na kwiat.
– Kochanie, musi pani przyjść do nas na podwieczorek. Ramsay i
Caroline będą szczęśliwi, mogąc panią poznać.
– Caroline?
– Nasza urocza sąsiadka z Mount Woraig. Jest bardzo bliską
przyjaciółką Ramsaya. – Oczy lady Emmy zabłysły. – Ostatnio bez
przerwy są razem.
– Sądzę, Ŝe jest pani z tego zadowolona.
– Tak. Zazwyczaj Ramsay wybierał sobie do towarzystwa całkiem
inne kobiety. Ale nie warto o tym mówić! Dorastali razem. Caroline jest
bardzo piękna. No i świetnie zna się na uprawie ogrodu.
– To wspaniale!
– Caroline ma duŜy majątek. Być moŜe właśnie dlatego Ramsay
wreszcie zwrócił na nią uwagę. Jest szanowana. On natomiast posiada
tytuł szlachecki. Caroline zawsze uwielbiała nasz zamek.
– Rozumiem. – Tamara w zamyśleniu spojrzała w górę. Poczuła,
Ŝ
e na myśl o Ramsayu, człowieku z krwi i kości, czarnej owcy starego
rodu, ogarnia ją smutek. Plany małŜeńskie jego matki brzmiały równie
mało romantycznie, jak najbardziej przyziemna handlowa umowa.
ROZDZIAŁ TRZECI
W świetle zachodzącego słońca ruiny opactwa rzucały długie
cienie. Do podwieczorku pozostała jeszcze godzina, więc Tamara
wybrała się na spacer. Nogi same zaniosły ją w okolice opactwa, do
pokrytych mchami i porostami murów i popękanych, przewróconych
nagrobków. Nawet w świetle dnia ruiny wyglądały ponuro i groźnie.
Wpięła złocisty kwiat rododendronu we włosy, zdjęła sandały i
brodząc po kostki w miękkiej, wilgotnej trawie podeszła do grobu sir
Ramsaya. Płyta była przechylona na bok, a wyryte na niej litery zatarte
przez bezlitosne działanie czasu.
Za plecami usłyszała szelest. Na nagrobek padł długi cień.
Odwróciła się błyskawicznie.
Stał za nią czarnowłosy, czarnooki, przystojny męŜczyzna o
regularnych rysach twarzy i zmysłowych ustach. Odsłonił w uśmiechu
ś
nieŜnobiałe zęby. Przyglądał jej się bezczelnym, ognistym spojrzeniem.
Tamara poczuła, Ŝe opuszcza ją odwaga.
– Dzień dobry – powiedział głębokim, melodyjnym głosem. –
Przeszkodziłem ci w snuciu sentymentalnych wspomnień... o mnie?
– Nie! – zawołała odrobinę zbyt gwałtownie.
– Widzę, Ŝe potrafisz łgać w Ŝywe oczy.
Tamara zaczęła się cofać, pragnąc za wszelką cenę znaleźć się jak
najdalej od niego. Potknęła się o nagrobek sir Ramsaya i przewróciła jak
długa. Miała wraŜenie, Ŝe słowa wyryte na płycie nagrobka szydzą z niej.
Poderwała się na równe nogi. MęŜczyzna roześmiał się, widząc jej
przeraŜenie.
Zaczęła uciekać. Złocisty kwiat i sandały upadły na trawę. Jednak
męŜczyzna był od niej znacznie szybszy i zdąŜył zatarasować sobą
wyjście z opactwa. Nie dotknął jej nawet, ale i tak czuła siłę emanującą z
jego napiętych mięśni.
– Nie bój się – powiedział, ale jego ochrypły, namiętny głos wcale
nie podziałał uspokajająco.
– Zaskoczyłeś mnie. – Serce biło jej jak oszalałe, ale starała się nie
okazać swojego przeraŜenia.
– Widziałem, Ŝe idziesz w tę stronę.
Był ubrany w zwykłą tweedową marynarkę. Tamara opanowała się
i spokojnie stwierdziła:
– Jesteś prawdziwy.
– Najprawdziwszy.
– To znaczy... istniejesz naprawdę!
– Mam taką nadzieję – roześmiał się męŜczyzna. Jego czarne oczy
lśniły niepokojąco. W tym samym momencie oboje pochylili się, by
podnieść upuszczone sandały Tamary. Kiedy dłoń męŜczyzny dotknęła
jej ramienia, Tamara poczuła mrowienie w Ŝołądku.
– Wolałabyś, Ŝebym był duchem?
– Nie – wyszeptała bez tchu. – Ale... ale ten duch? – spytała
niepewnie.
– Głupie bajanie słuŜby, które pomaga zwabić turystów i
zaintrygować wścibskich, małych chłopców.
– Ale ty jesteś do niego podobny!
– Chyba nie myślałaś, Ŝe jestem duchem?
– Nie!... Oczywiście, Ŝe... Ŝe nie.
– Oj, chyba jednak tak! Czy twoja mama nie powiedziała ci nigdy,
Ŝ
e duchy nie istnieją? – Skrzywił się w kpiącym uśmiechu.
– Nie!... To znaczy, oczywiście, tak. W końcu wszystkie normalne
matki...
– Kłamiesz, ale niezbyt przekonująco. – MęŜczyzna roześmiał się
z jej zmieszania. – Opowiedz mi o swojej matce, która nauczyła cię
wierzyć w duchy. Powiedz mi – przerwał, obrzucając uwaŜnym
spojrzeniem całą jej sylwetkę – jak to się dzieje, Ŝe aktorka posiadająca
taki... taki talent jak ty czerwieni się równie łatwo jak mała
dziewczynka?
– Moja matka ma zdolności parapsychologiczne. Ja nie. To był dla
niej wielki zawód – wyjaśniła Tamara, widząc, Ŝe ukrywanie prawdy
byłoby bezcelowe. Cała drŜała pod jego szacującym, przenikliwym
spojrzeniem.
– Widzę, Ŝe jest coś, co nas łączy. Oboje mamy niezwykłe matki.
Moja jest tytanem pracy w ogrodzie i najchętniej zaplanowałaby moje
Ŝ
ycie tak samo, jak planuje układ grządek. Srodze ją zawiodłem, bo nie
jestem tak posłuszny jak jej kwiatki.
– Nietrudno w to uwierzyć.
– Cieszę się, Ŝe tu wróciłaś. – Znów się uśmiechnął.
– To był pomysł mojego syna. Wygrał...
– Tak, wygrał konkurs. – Spojrzenie sir Ramsaya znów przesunęło
się po jej smukłej sylwetce. – Szczęściarz z niego.
– Niestety, podobnie jak reszta mojej rodziny, Will nadmiernie
interesuje się zjawiskami nadnaturalnymi.
– Powinno mu się tu podobać. To miejsce ma renomę najbardziej
uczęszczanego przez duchy w całej Wielkiej Brytanii.
– A więc to ty mnie uratowałeś, a nie Ŝaden duch?
– Zobaczyłem, Ŝe twój koń poniósł. – Uśmiechnął się. – KaŜdy na
moim miejscu zrobiłby to samo.
– Ale dlaczego udawałeś ducha?
– Wcale nie udawałem. Nic na to nie poradzę, Ŝe jestem podobny
do sir Ramsaya na jednym z jego portretów.
– Byłeś ubrany tak samo jak on.
– Jechałem na bal maskowy do Caroline.
– Twojej szczególnie bliskiej przyjaciółki?
– To określenie, którego uŜywa moja matka.
– Caroline ma majątek, a ty tytuł szlachecki.
– A więc rozmawiałaś z moją matką. – Głos męŜczyzny zabrzmiał
ponuro. – ZaaranŜowała moje pierwsze małŜeństwo, a teraz zmierza do
tego po raz wtóry. UwaŜa, Ŝe mam obowiązek poślubić odpowiednią,
bogatą kobietę.
– Czy twoje pierwsze małŜeństwo było udane?
– W pewnym sensie. – W jego głosie słychać było nutę goryczy. –
Ale teraz jestem wdowcem.
– Tak mi przykro – powiedziała i widząc, Ŝe Ramsay nie jest
człowiekiem, który chętnie zwierza się ze swoich uczuć, szybko zmieniła
temat: – Obawiam się, Ŝe Will będzie bardzo zawiedziony, kiedy powiem
mu, Ŝe duch nie istnieje.
– Nie chciałbym, Ŝeby którekolwiek z was było zawiedzione.
Tamara czuła, jak jego ciepły, głęboki głos uspokaja ją.
– Wczoraj w nocy przyszedłeś do mojego pokoju.
– śeby się z tobą przywitać – roześmiał się cicho Ramsay.
– To było dosyć niekonwencjonalne powitanie.
– Wielce niekonwencjonalnej... damy.
Ironia w jego słowach była tak bliska obelgi, Ŝe Tamara znów się
zaczerwieniła.
– Drzwi były zamknięte – powiedziała szybko. – Jak się dostałeś
do środka?
– Chcesz znać wszystkie moje sekrety?
– Pocałowałeś mnie...
– Najwyraźniej nie miałaś nic przeciwko temu. – Znów odsłonił w
uśmiechu bielusieńkie zęby.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Z tej samej przyczyny, dla której mam ochotę zrobić to teraz.
Mój BoŜe, jesteś prześliczna. – Przysunął się bliŜej. W oczach zapłonął
mu ogień.
– Nie... – Starała się odsunąć.
– Jestem pewien, Ŝe zazwyczaj mówisz „tak”. – Roześmiał się,
obejmując ją w talii.
– Wcale taka nie jestem!
– Ze mną nie musisz grać świętoszki. – Dłonie Ramsaya przytuliły
ją mocno do piersi. – Lubię ten rodzaj kobiet i proste związki, jakie mnie
z nimi łączą. – Pochylił głowę i pocałował ją zaborczo.
Przez krótką chwilę Tamara zapomniała, Ŝe powinna się bronić.
Przytuliła się do niego, rozchyliła usta i spontanicznie odwzajemniła jego
pocałunek. Gorące, drŜące wargi zdradziły, Ŝe siła jej namiętności nie
ustępuje jego poŜądaniu. Nagle przypomniała sobie, gdzie się znajduje i
kim jest ten męŜczyzna.
Wyrwała mu się, a kwiat znów wysunął się z jej włosów.
– Muszę iść, bo spóźnię się na spotkanie z twoją matką... i
Caroline... Zostałam zaproszona na podwieczorek.
– Takie rozrywki jak ta bardziej do nas pasują niŜ drętwe
podwieczorki, moja miła – stwierdził, unosząc brwi. Wyciągnął ku niej
ramiona, ale tym razem Tamarze udało się z nich wymknąć.
– Pomyśl o Caroline.
– W tej chwili to ostatnia osoba, o której mógłbym myśleć.
– Powinieneś się wstydzić.
– Łatwo kogoś osądzać, jeśli nie zna się faktów.
– Wiem wystarczająco wiele. Jestem pewna, Ŝe jesteś typem
męŜczyzny, który sypia z jedną kobietą, a poślubia inną.
– Jedyne, do czego mogę się przyznać, to to, Ŝe było mi z tobą
bardzo, bardzo przyjemnie. Tobie zresztą teŜ. – Jego ciemne oczy
zabłysły. – Czy sugerujesz, Ŝe gdybym się z tobą oŜenił, nie miałabyś nic
przeciwko temu, Ŝeby się ze mną kochać?
– Ta rozmowa nie ma sensu.
– Świetnie. Wolałbym z tobą robić inne rzeczy zamiast tracić czas
na rozmowy.
Tamara rzuciła się do panicznej ucieczki, upokorzona i zraniona
do Ŝywego.
Ramsay nie gonił jej. Powoli podniósł złocisty kwiat i wpiął go
sobie do butonierki.
– Panna Howard jest doprawdy bardzo sławna – powiedziała lady
Emma, gdy Tamara złoŜyła na serwetce autograf dla Caroline.
Było juŜ późne popołudnie i zrobiło się bardzo chłodno. W
powietrzu czuło się zbliŜającą burzę. Trzy kobiety siedziały w
wiklinowych fotelach, wyniesionych na wyłoŜony cegłami taras.
Caroline, blondynka o chłodnej urodzie, ubrana w doskonale
skrojony strój do konnej jazdy, wzięła do ręki serwetkę z autografem i
włoŜyła ją do torebki.
– Moja słuŜąca będzie zachwycona. Jest pani wielbicielką.
Tamara zaczynała serdecznie Ŝałować, Ŝe przyjęła zaproszenie.
Ugryzła się w język, Ŝeby nie odpowiedzieć złośliwie na tę uwagę.
WciąŜ ubrana w dŜinsy i sweter czuła się zupełnie nie na miejscu. Ani
Ramsay, ani Will nie zjawili się punktualnie. Kobiety rozpoczęły
rozmowę o ogrodzie, który stanowił ich ulubiony temat. Wyjaśniły
Tamarze, Ŝe sekwoje i inne drzewa iglaste wokół ogrodu doskonale
chronią rododendrony i inne wraŜliwe rośliny przed zimowymi
wichurami.
Ogród był w istocie bardzo piękny. Surowa bryła zamku okolona
była gąszczem pnących róŜ i słodko pachnących krzewów kapryfolium.
Wszystkie ścieŜki spotykały się dokładnie w jednym punkcie, obok
zegara słonecznego, który był otoczony kwietnym dywanem z lawendy,
szałwi i bratków. W powietrzu unosił się delikatny zapach palonego
torfu, złocisty i dymny jak smak whisky.
Lady Emma wciąŜ opowiadała o ogrodzie, gdy podeszła do nich
Selma, ubrana w sztywno nakrochmalony fartuch i czepek. Dźwigała
olbrzymią tacę z błękitnymi porcelanowymi filiŜankami i srebrną
zastawą do herbaty. Tamara poderwała się, by pomóc Selmie, która po
chwili powróciła z jeszcze cięŜszą tacą pełną talerzy z ciasteczkami,
chlebem, masłem, herbatnikami, waflami, dŜemem, cieniutko
pokrojonymi plasterkami szynki, maleńkimi, złocistymi babeczkami i
wykwintnymi kanapkami.
– To przecieŜ wystarczyłoby, Ŝeby nakarmić cały pułk wojska –
zawołała Tamara, podrywając się znowu z miejsca.
– To dlatego, Ŝe ma przyjść Ramsay – powiedziała Caroline.
Tamara poczuła powiew chłodnego wiatru i zadrŜała.
– Czy ktoś mnie wołał? – MęŜczyzna pojawił się rzeczywiście jak
na zawołanie. Szepnął coś do ucha Selmie, która uścisnęła go i śpiesznie
odeszła.
Lady Emma i Caroline szybko poderwały się z miejsc. Tamara
skoncentrowała się na trzymanej w rękach tacy.
Ramsay pocałował matkę i Caroline w policzek. Tamara czuła, Ŝe
przygląda się jej zmaganiom z olbrzymią tacą. Nachylił się, by jej pomóc.
– Całkiem dobrze sobie radziłam – stwierdziła chłodno.
– Doprawdy? – W czarnych oczach Ramsaya zalśniła ironia. –
Pomimo wszystko, to mój obowiązek... dŜentelmena. – Ostatnie słowo
zostało wypowiedziane z wyraźną drwiną.
– Po co udajesz dŜentelmena – szepnęła Tamara – skoro oboje
wiemy, Ŝe jesteś draniem? Roześmiał się pod nosem i wyjął jej tacę z rąk.
Tamara usiadła, czując, Ŝe wzbiera w niej złość.
– Twoje szczęście, Ŝe nie jestem dŜentelmenem. Tacy panowie są
zbyt nadęci jak dla... damy, posiadającej twoje uzdolnienia.
Tamara poczuła, Ŝe dusi się z wściekłości. Lady Emma
przedstawiła ich sobie.
– Bardzo mi miło – Ramsay pochylił się nad jej dłonią.
Tamara wyrwała dłoń z jego rąk, nim zdąŜył dotknąć jej ustami.
Na szczęście obie kobiety wpatrywały się tylko w Ramsaya i nie
zauwaŜyły jej gniewu.
– Jak juŜ mówiłam, panno Howard, mój syn jest pani gorącym
wielbicielem.
– Jestem zachwycona – odparła lodowato Tamara.
– Cała przyjemność po mojej strome – odparował Ramsay.
– Skończyłam z kręceniem filmów – stwierdziła krótko.
– Czemu?
– Przez... – O mały włos nie powiedziała: przez facetów takich jak
ty. Spojrzała mu w oczy. Ku jej zaskoczeniu malowało się w nich szczere
zainteresowanie. Dokończyła zdanie nieco łagodniejszym tonem. –
Nigdy nie pasowałam do Hollywood. śycie aktorów jest zbyt niestabilne.
– Trudno mi w to uwierzyć.
– Chcę, Ŝeby ludzie brali mnie na serio.
– Jest pani zbyt piękna, by traktowano panią powaŜnie.
– Pańskie poglądy na ten temat są bardzo popularne w kręgach
męŜczyzn posiadających pieniądze i władzę. Chcieli, Ŝebym zawsze była
małą, bystrą, rozkoszną dziewuszką. A ja juŜ nie jestem w stanie grać
takich ról. Widzi pan, w tym środowisku zapomniałam nawet, jak się
ś
miać.
Przystojna twarz Ramsaya oŜywiła się. Nim jednak zdąŜył
cokolwiek powiedzieć, Caroline wzięła go za rękę zaborczym gestem.
– A więc musimy zabawić naszego gościa, prawda, kochanie?
Ramsay nie cofnął dłoni, ale wpatrywał się w Tamarę.
– To prawda. Wymyślimy coś, co ją ucieszy.
Tamara poczuła, Ŝe przyciąga ją do niego dziwna, magnetyczna
siła. PrzecieŜ to odraŜający typ, pomyślała, bezczelnie flirtuje ze mną na
oczach swojej narzeczonej! Postanowiła poŜegnać się z towarzystwem,
kiedy na taras wpadł Will. Lady Emma przedstawiła go synowi i
Caroline.
– Will, teraz juŜ rozumiesz, Ŝe miałam rację, prawda? – spytała
Tamara głosem pełnym słodyczy.
– śe niby co?
– Wcale nie widziałam ducha.
Oczy Willa otworzyły się szeroko. Na twarzy malował się
ogromny zawód.
– Uratował mnie pan Ramsay, syn lady Emmy. – Tamara spojrzała
w jego stronę. – Był przebrany w taki sam strój jak sir Ramsay z portretu,
bo jechał właśnie na bal maskowy.
Will przyjrzał się Ramsayowi i posmutniał.
W kilka minut później, gdy w powietrzu pojawiła się chłodna
mgiełka, Will podziękował za podwieczorek i pobiegł do sypialni.
Tamara umknęła razem z nim.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tamara siedziała na łóŜku Willa i udawała, Ŝe jest po uszy
pogrąŜona w studiowaniu prospektu o inwestycjach. Ukradkiem
obserwowała syna, który pakował walizki. Czuła cichą satysfakcję, Ŝe
„Poradnik łowcy duchów” leŜy zapomniany w kącie.
– Jesteś pewien, Ŝe chcesz jutro wyjechać? – spytała z
triumfującym wyrazem twarzy.
– Tu nie ma nic do roboty – odparł Will.
– Bo nie ma duchów, co?
– Mamo! Obiecałaś, Ŝe nie będziesz się ze mnie wyśmiewać!
– Nie mogę? Ani troszeczkę?
Tamara wręcz Ŝałowała, Ŝe nie ma tu jej matki. To było prawdziwe
zwycięstwo nad nonsensownymi przekonaniami babci Willa, a takŜe nad
pewnym niesympatycznym facetem.
Zjedli kolację w pokoju, poniewaŜ Tamara nie chciała ryzykować
ponownego spotkania z Ramsayem. Teraz nie czuła juŜ do niego takiej
niechęci jak podczas podwieczorku. Była pewna, Ŝe uda się jej stąd
wyrwać, i czuła, Ŝe stać ją na wielkoduszność w stosunku do wszystkich
mieszkańców zamku, z Ramsayem włącznie.
Nagle rozległo się głośne pukanie.
– To na pewno Selma – stwierdziła Tamara, otwierając drzwi.
Ubrana była jedynie w cienką, powiewną koszulkę nocną.
– Proszę wejść – powiedziała, odwracając się na pięcie.
– Nie sądziłem, Ŝe to powiesz.
Na dźwięk znajomego głosu Tamara zamarła. Pospiesznie otuliła
się leŜącym na łóŜku szlafrokiem.
– Brakowało nam was przy kolacji – powiedział Ramsay,
przyglądając się jej nerwowym poczynaniom. – Brakowało mi ciebie –
dodał ciszej.
– Byliśmy zmęczeni. Jutro czeka nas długa droga.
– A więc wyjeŜdŜacie?
– Sam zobacz. – Triumfalnie poprowadziła go do pokoju, gdzie
Will pakował swoje walizki.
– Ale mieliście zostać trzy tygodnie.
– Will jest bardzo zawiedziony, Ŝe nie ma tu ducha, więc zgodził
się pojechać w jakieś cieplejsze miejsce, na przykład do Hiszpanii. A
teraz, jeśli pozwolisz, zabiorę się za pakowanie. Nareszcie zaczną się
prawdziwe wakacje.
– Jeśli szukasz ciepła, mogę ci je dać – powiedział Ramsay.
Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpatrywał się w nią tak
intensywnie, Ŝe przez chwilę zastygła w bezruchu, jak zahipnotyzowana.
Potem poczuła jego usta na swoich wargach.
Pocałunek trwał króciutko. Kiedy ją puścił, odsunęła się, drŜąc
lekko na całym ciele. Serce biło jej jak oszalałe, czuła, jak ogarnia ją całą
ciepło tego pocałunku.
– Nie wyjeŜdŜaj – poprosił. – Nie mieliśmy dosyć czasu, by się
poznać.
– Tym lepiej.
– Skąd wiesz?
– Znałam zbyt wielu męŜczyzn, którzy myśleli o mnie w taki sam
sposób jak ty.
– Nie wątpię. – Jego spojrzenie powędrowało po jej
zaróŜowionych policzkach, rudych włosach, obfitych piersiach.
– Rozumiesz więc, o co mi chodzi.
– A co niby miałbym o tobie myśleć?
– Twoje postępowanie uświadamia mi, dlaczego jestem sama i
dlaczego od tak dawna Ŝyję samotnie.
– Samotnie? Ty?
– Widzisz, jesteś zaskoczony. Sam ton twojego głosu jest
obraźliwy. Sposób, w jaki na mnie patrzysz...
– Jesteś amerykańską boginią seksu.
– To moja filmowa rola, a nie prawdziwe Ŝycie! To nie ja. Mam
swój rozum, osobowość. Nie jestem tylko kawałkiem kształtnego ciała!
Przestań tak na mnie patrzyć.
– Patrzę na ciebie, bo bardzo cię pragnę.
– Czego niby pragniesz? Ja nie potrafię... angaŜować się tak łatwo,
jak ci się wydaje.
– Nawet jeśli sama tego chcesz? – Wziął ją za nadgarstek i wyczuł
galopujący puls.
– Przyznaję, Ŝe... coś szalonego ciągnie mnie ku tobie – odparła,
wyrywając rękę. – Ale w prawdziwym związku szukam czegoś innego,
znacznie powaŜniejszego.
– Czego?
– Chcę być kochana.
– Miłość! – Wzruszył ramionami. – To tylko puste słowo!
– Mylisz się – powiedziała łagodnym głosem. – Miłość to związek
dwojga ludzi, których łączą te same sprawy, którzy wyznają te same
wartości, dzielą ze sobą Ŝycie.
– Więc zostań i naucz mnie tego – wyszeptał. – Być moŜe nie jest
jeszcze za późno.
– Nie sądzę, Ŝebyś był chętnym i pilnym uczniem. Myślę, Ŝe raczej
próbowałbyś udzielić mi własnych lekcji.
– Jak wiele innych osób, ty takŜe osądziłaś mnie, zanim jeszcze
zdąŜyłaś poznać – odparł sucho.
Jak wiele innych osób. Czy Ramsay cierpi z tego samego powodu
co i ona? Zaintrygowana przyjrzała się uwaŜniej jego ciemnej,
przystojnej twarzy. Nie był ulubieńcem swojej matki.
Czy jego wyniosła arogancja to tylko obrona przed światem? Jest
ambitny, męski, inteligentny. Pomimo Ŝe narzucał się jej bezczelnie i
natrętnie, Tamara nie mogła pozbyć się myśli, Ŝe pod maską arogancji
kryje głębsze uczucia i myśli.
– Proszę... nie wyjeŜdŜaj.
W oczach Ramsaya zabłysło ciepłe uczucie. Szybko nad nim
zapanował. Tamara czuła, Ŝe pcha ją ku niemu jakaś tajemnicza siła. Ale
w chwili, gdy delikatnie objął jej ramiona, do pokoju wpadł Will.
– Decyzja naleŜy do Willa – powiedziała, czerwieniąc się i
odwracając od Ramsaya.
Ramsay zaczął przekonywać Willa. Wszystkie próby spełzły
jednak na niczym. Bez duchów zamek był nic niewart.
W końcu Ramsay się poddał. Tamarze wydało się dziwne, Ŝe tak
łatwo uznał argumenty Willa.
Kiedy się Ŝegnali, zapragnęła, by wziął ją w ramiona i całował tak
długo, aŜ przekona ją, Ŝe nie powinna wyjeŜdŜać.
Powróciła do pakowania. Dziwne, ale nagle poczuła się bardzo
samotna i opuszczona. Niemal Ŝałowała, Ŝe zrzucił maskę ponętnego,
seksownego ducha.
W oddali zegar bił północ. Przy dwunastym uderzeniu w pokoju
Willa rozległo się mroŜące krew w Ŝyłach wycie. Tamara wyskoczyła z
łóŜka.
– Will! – Zamek był pogrąŜony w tak głębokiej ciszy, Ŝe wycie
zdawało się tylko sennym urojeniem. Wtem rozległo się znowu. Kiedy
jego echo zamilkło w rozległych korytarzach, wszędzie zapanowała
ś
miertelna cisza.
O, BoŜe! Will! Tamara popędziła w stronę pokoju synka. Zderzyła
się z nim w drzwiach.
– Mamo! Mamo! – Chłopiec rzucił się jej w ramiona. Tamara
zauwaŜyła, Ŝe w pokoju panuje przenikliwy chłód. Will był zbyt przejęty
i podniecony, by wytrzymać długo w jej objęciach. Odsunął się i zapalił
ś
wiatło. Pokój był pusty.
– Widziałaś?
– Ale co?
– Ducha!
– Wydawało mi się, Ŝe wspólnie ustaliliśmy, Ŝe duchów nie ma –
powiedziała łagodnie. – Nikogo tu nie ma, oprócz nas.
– Ale on tu był! – Will nie mógł zapanować nad podnieceniem. –
Zielony, bez głowy, strasznie wył! Pojawił się znikąd i rozwiał się w
powietrzu!
– Will, miałeś po prostu zły sen.
– Nie! Widziałem go! Zresztą sama czujesz, jak tu jest zimno.
Lodowate powietrze z grobu!
– Will, proszę, uspokój się.
Ktoś głośno zastukał do drzwi. Jednym skokiem Will znalazł się
znowu w jej ramionach. Klamka poruszyła się powoli.
– Zamknąłem zasuwę od środka – wyjaśnił Will.
Trzymali się mocno w objęciach, sparaliŜowani strachem, jak
gdyby spodziewali się, Ŝe za chwilę przez zamknięte drzwi przeniknie
jakaś zjawa. Tamara opamiętała się pierwsza. Podeszła do drzwi i
odsunęła zasuwę.
Gdy ujrzała, Ŝe w drzwiach stoi Ramsay, uświadomiła sobie, Ŝe
znowu ma na sobie tylko koszulę nocną. Pobiegła do sypialni po
szlafrok. Ramsay wszedł tam za nią.
– Wydawało mi się, Ŝe coś słyszałem – powiedział powaŜnym
tonem. – Czy coś się stało?
– Nie, nic się nie stało – odparła roztrzęsiona Tamara.
– Nieprawda! – zawołał Will. – On znów przyszedł!
– Kto?
– Duch! Przyszedł do mojego pokoju!
– Jesteś tego pewien? – Głos Ramsaya był opanowany i cichy.
– Był cały zielony i okropnie wył!
– To naprawdę okropne – stwierdził Ramsay łagodnym,
uspokajającym tonem.
– Nie, był wspaniały! Widziałem ducha! Babcia teŜ widuje duchy!
Nawet mama go słyszała.
– Musi być na to jakieś rozsądne wytłumaczenie – stwierdziła
Tamara.
– Z pewnością – zgodził się Ramsay.
W słabo oświetlonym pokoju nie była w stanie niczego odczytać z
wyrazu jego twarzy. Czy jej się wydaje, czy w głosie Ramsaya brzmi
lekka nutka rozbawienia?
– Nie! – stwierdził zdecydowanie Will.
– To wszystko twoja wina! – Tamara zwróciła się do Ramsaya.
– Niby co? – Wydawał się zaskoczony.
– Gdybyś mi powiedział, kim jesteś, wtedy, kiedy mnie
uratowałeś...
– Nie mogłem, bo zemdlałaś. – Na jego twarzy widoczny był
wyraz ulgi.
– To najgorsze, co mogło nam się przytrafić.
– Nie, to wspaniałe – zaprzeczył Will. – Babcia mówiła, Ŝe to
ś
wietne miejsce, Ŝeby rozwijać zdolności parapsychologiczne.
– Nienawidzę pańskich duchów i rodzinnych legend, panie
MacIntyre. Teraz trudno będzie przekonać Willa, Ŝe musimy jutro
wyjechać – powiedziała z wściekłością w głosie Tamara.
– Nie ma mowy. Zostajemy!
– Will, nie mamy Ŝadnych zdolności nadprzyrodzonych i nie ma
Ŝ
adnych duchów! Koniec, kropka!
– Nigdy nie przypuszczałem, Ŝe będę kiedykolwiek wdzięczny za
coś naszemu sławnemu duchowi – stwierdził Ramsay. – Ale jeśli jego
pojawienie się w tym pokoju sprawi, Ŝe zostaniecie tu na dłuŜej, być
moŜe, Ŝe mu podziękuję. Jesteś bardzo dzielnym chłopcem, Will. Musisz
dbać o swoją mamę. Jak większość kobiet, panicznie boi się bezgłowych
duchów.
– Wcale się nie boję! – zawołała Tamara. – Po prostu w nie nie
wierzę!
– Pomimo wszystko my, męŜczyźni, musimy się o ciebie troszczyć
– powiedział Ramsay konspiracyjnym tonem.
– Nie potrzebuję pańskiej opieki ani pomocy, panie MacIntyre!
Chcę tylko, Ŝeby zostawił mnie pan w spokoju!
– A tego właśnie wcale nie zamierzam zrobić – stwierdził Ramsay
cicho, odwracając głowę w jej stronę. Oczy pociemniały mu z poŜądania.
Tamara nie miała odwagi dłuŜej w nie patrzeć.
Do pokoju Willa wpadało wesołe słoneczne światło. Tamara z
wysiłkiem zwinęła cięŜki dywan, Ŝeby poszukać pod nim ukrytych
drzwiczek lub zapadni w podłodze.
Niestety, nie znalazła niczego, co wzbudziłoby jakiekolwiek
podejrzenia. Gorzko rozczarowana usiadła i wpatrywała się w kamienne
ś
ciany.
Pewnej nocy Ramsay wszedł do jej pokoju, nie korzystając z drzwi
wejściowych. To samo zrobiła bezgłowa zjawa. Tamara zastanawiała się,
czy te dwa zdarzenia nie były dziełem jednej i tej samej osoby, zupełnie
pozbawionej skrupułów. Nie zamierzała zwierzać się nikomu ze swoich
podejrzeń. Jeszcze nie teraz. Nie mogła przecieŜ przyznać się Willowi, Ŝe
Ramsay był w jej sypialni i Ŝe pozwoliła mu się pocałować. A jeśli
chodzi o Ramsaya, wiedziała doskonale, Ŝe najlepiej będzie trzymać go
w nieświadomości co do jej podejrzeń.
Była tak pogrąŜona w rozmyślaniach, Ŝe nie usłyszała, jak Ramsay
uchyla drzwi do sypialni.
– Co robisz? – spytał, wchodząc do pokoju.
– Och... nic – powiedziała zmieszana, patrząc na niego niepewnie.
Zaczęła rozwijać dywan.
– Jestem pewien, Ŝe szukałaś ukrytych drzwiczek albo czegoś w
tym rodzaju.
– Nnie...
– Nie ma tu nic takiego – oświadczył z naciskiem. Tamara
poczuła, Ŝe wzbiera w niej gniew. Ramsay chciał, Ŝeby tu została. Czy
ośmielił się wykorzystać jej syna po to tylko, Ŝeby ją zatrzymać?
– Jestem pewna, Ŝe znasz wszystkie sekrety tego zamku.
– Szczerze mówiąc, to prawda.
– Chcę wiedzieć, w jaki sposób to coś czy ktoś dostało się do
pokoju Willa. – Tamara przełknęła z trudem ślinę.
– Więc jednak wierzysz, Ŝe to zdarzyło się naprawdę?
– Sama słyszałam – stwierdziła krótko.
– MoŜe to Will...
– Cooo? – Tym razem nie udało jej się zapanować nad gniewem. –
Myślisz, Ŝe nie rozpoznałabym krzyku własnego syna?
– Wygląda na dziecko obdarzone olbrzymią wyobraźnią. Dzieciom
przecieŜ często zdarza się widzieć rzeczy, które nie istnieją, tworzyć
sobie wyimaginowanych przyjaciół.
– Nie nazwałabym przyjacielem obrzydliwego, zielonego potwora,
który świeci w ciemnościach i wyje jak potępieniec. Ja teŜ słyszałam ten
krzyk i z pewnością nie był to głos Willa. Powietrze w jego pokoju było
lodowate. JeŜeli pojawiło się tam coś albo ktoś, musi być na to jakieś
logiczne wyjaśnienie. Nie podoba mi się, Ŝe ktoś próbuje nastraszyć
Willa.
– Rozumiem cię. śadna matka nie chciałaby, Ŝeby jej syna
straszono. Ale Will nie był przeraŜony. Był przejęty.
– Do głosu Ramsaya zakradła się łagodniejsza nutka. – Nic mu nie
groziło. Przysięgam ci, Ŝe tu jest bezpieczny.
– Skąd ta pewność?
– Po prostu wiem. MoŜesz mi zaufać – odparł cicho.
– Czy przypuszczasz, ze pozwoliłbym na to, Ŝeby cokolwiek
przestraszyło twoje dziecko albo mu zagroziło? Coś w jego spokojnym
spojrzeniu sprawiło, Ŝe przestała się denerwować. Ramsay był ostatnim
człowiekiem, któremu powinna zaufać. A jednak mu wierzyła.
– Will chciał zobaczyć ducha – ciągnął Ramsay.
– Nie chcę, Ŝeby interesował się takimi zjawiskami.
– Ale jeśli go to bawi...
– Nie wszystko, co zabawne, musi być koniecznie dobre.
– A więc nasze poglądy na ten temat są krańcowo odmienne –
stwierdził Ramsay, czule przesuwając wzrokiem po sylwetce Tamary.
– ChociaŜ raz mogę się z tobą w pełni zgodzić.
– Być moŜe, gdybyśmy się lepiej poznali, mogłabyś dojść do
wniosku, Ŝe zgadzamy się nie tylko w tej jednej sprawie. – Podniósł
jedno z jej czasopism. – Na przykład podzielam twoje zainteresowanie
rozsądnymi inwestycjami.
Rzucił jej ciepłe, pieszczotliwe spojrzenie. ZadrŜała, odczuwając
ulotną rozkosz tej czułości.
– Och, nie... – zaczęła.
– AleŜ tak. – Jego glos byt teraz cichy i lekko ochrypły. – Nie
przyszedłem tu w poszukiwaniu ducha.
– Jestem tego pewna. – Nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Przyszedłem zapytać, czy zgodziłabyś się wybrać ze mną na
przejaŜdŜkę samochodem. Skoro i tak tu zostajecie, nic nie stoi na
przeszkodzie, Ŝebyś i ty miała z tego trochę przyjemności. PokaŜę ci
miasteczko. MoŜemy zrobić sobie piknik.
– Nie. – Błyskawicznie zmobilizowała wszystkie siły. – W Ŝadnym
wypadku.
– Dlaczego?
– A Caroline? Mogłaby nas spotkać razem.
– Wtedy dowiedziałaby się, kto mnie naprawdę interesuje. Jeśli
chcesz, wyjaśnię ci mój związek z Caroline.
– Nie mogę zostawić Willa samego.
– PrzecieŜ wcale nie jest sam. Całe grono starszych pań bez
przerwy wysłuchuje jego opowieści o duchu. Odmówiły nawet wyjazdu
na wycieczkę. W tej chwili siedzi z nimi w ogrodzie. Moja matka
opowiada im historię zamku i róŜne rodzinne legendy. Podejrzewam, Ŝe
zamierzają spędzić ten dzień szukając zjawy.
– Masz zawsze gotową odpowiedź na kaŜdy mój argument.
– Rok temu uratowałem ci Ŝycie. Jeśli teraz ze mną pojedziesz,
mogę uznać, Ŝe to jest moja... nagroda.
– To jest szantaŜ. Czasami myślę, Ŝe nic nie powstrzyma cię przed
zrobieniem czegoś, czego bardzo pragniesz.
– Rozumiesz mnie lepiej, niŜ ci się wydaje. – Uśmiechnął się z
wdziękiem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ramsay na widok Tamary zacisnął dłonie na kierownicy
sportowego samochodu. Był niezwykle podekscytowany. Figura Tamary,
jej pełne piersi i wąskie biodra idealnie odpowiadały jego gustom. To
kobieta doskonała w kaŜdym calu, ale dlaczego tak uparcie go odrzuca?
Dziś jednak to bolesne oczekiwanie musi się skończyć. Bardziej niŜ
czegokolwiek na świecie pragnął kochać się z Tamarą. To jedyny
sposób, Ŝeby pozbyć się tej obsesji, która od roku nie pozwala mu myśleć
ani marzyć o niczym innym. Pozbyć się raz na zawsze.
Wysiadł z samochodu, by otworzyć jej drzwi. Przez ułamek
sekundy ich oczy się spotkały. Tamara ujrzała w jego wzroku poŜądanie i
szybko opuściła głowę, czerwieniąc się jak pensjonarka.
Cholera. WciąŜ zamierza grać niewiniątko!
– Nie byłem pewien, czy przyjdziesz.
Tamara wsiadła do samochodu w milczeniu, z ociąganiem.
– Nie denerwuj się – wyszeptał.
– Jak mam się nie denerwować, skoro widzę, Ŝe nie moŜesz juŜ
doczekać się chwili, kiedy mnie wreszcie dostaniesz?
– Powinnaś chyba przywyknąć do tego typu reakcji u męŜczyzn. –
Ramsay uśmiechnął się leniwie.
– Co wcale nie oznacza, Ŝe to lubię. – Tamara przeczesała palcami
włosy, które lśniły w promieniach słońca jak miedź.
Zachowanie Tamary było tak naturalne i przekonujące, Ŝe Ramsay
przez chwilę niemal zaczął wątpić, Ŝe to tylko gra.
– Uratowałeś mi Ŝycie. Jadę z tobą na wycieczkę i piknik. I to
wszystko. – Z trudem zmusiła się do lekkiego uśmiechu. – A potem nic
juŜ nie będę ci winna.
– Oczywiście. – Był wściekły. Nienawidził głupich gier, nie
cierpiał tracić choćby jednej minuty cennego czasu.
– To zresztą i tak nie jest w porządku. Caroline...
– Do diabła z Caroline! – Odwrócił się w stronę Tamary. –
Posłuchaj, Caroline nic dla mnie nie znaczy. Nie dam się zmusić do
kolejnego małŜeństwa. Dałem, się juŜ nakłonić do zbyt wielu rzeczy, a
potem płaciłem za to słoną cenę.
Tamara pobladła usłyszawszy te surowe, szorstkie słowa.
Samochód pomknął jak strzała. Jechali szybko, o wiele za szybko.
Wyzwanie, jakie stawiała przed Ramsayem kręta, górska droga
pozwalało mu choć przez chwilę nie myśleć o pięknej, milczącej
kobiecie, której rude włosy dotykały jego ramienia.
Widział, Ŝe Tamara się boi. Kurczowo trzymała się fotela i kuliła
za kaŜdym razem, gdy opony piszczały na ostrych zakrętach. Raz nawet
chwyciła go za ramię, ale szybko zreflektowała się, uświadamiając sobie,
Ŝ
e bardziej boi się Ramsaya niŜ tego, jak prowadzi samochód.
Nareszcie samochód zwolnił. Ramsay czuł się winny. PrzecieŜ
obiecał sobie, Ŝe nigdy więcej nie będzie prowadził w taki sposób.
Tamara odpręŜyła się na tyle, Ŝeby móc podziwiać przepiękne widoki.
Niemal zapomniała, Ŝe jest na niego wściekła.
Po jednej stronie drogi rozciągały się zielone zbocza i otulone
chmurami szczyty gór. Po drugiej stronie nagie skały spadały ostro w
dół, ku wielkim kamiennym blokom i spienionym morskim falom.
Samochód zwalniał nieco, gdy mijali maleńkie wioski ze świeŜo
pobielonymi domkami.
Wreszcie dotarli do miejsca, w którym znajdowały się tylko
opuszczone chatki i zdziczałe pastwiska. To było ulubione miejsce
Ramsaya. Zbocza, porosłe gęsto paprociami i wrzosem, zbiegały w dół
aŜ do morza. Tamara, zachwycona wspaniałym widokiem, zapomniała,
Ŝ
e musi mieć się na baczności i znów dotknęła ramienia Ramsaya,
wskazując w stronę zamku Killiecraig, widocznego na przeciwległym
zboczu doliny.
– Tu jest tak pięknie – westchnęła.
Było mu niezwykle przyjemnie, Ŝe Tamarze podoba się to miejsce.
Słońce praŜyło mocno, ale Ramsay celowo nie zaparkował
samochodu w cieniu drzewa. Kiedy wyjął kluczyki ze stacyjki, oczy
Tamary rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Dlaczego wysiadasz?
– Mieliśmy zrobić sobie piknik – wymruczał, chowając kluczyki
do kieszeni.
– Czy mogę zostać w samochodzie?
– Jak uwaŜasz – powiedział Ramsay, starając się ukryć swój
gniew. Wysiadł, wyjął z bagaŜnika przenośną lodówkę i kosz z
wiktuałami. RozłoŜył koc na wrzosach, które porastały zacienione
miejsce pod drzewami.
Odkorkował butelkę szampana i nalał go sobie do kieliszka. Tak,
bez wątpienia jego upór moŜe się równać z uporem Tamary. UłoŜył się
wygodnie. Wysączył pierwszy kieliszek i nalał sobie drugi. Przymknął
leniwie oczy. Pozwoli jej trochę posmaŜyć się na słońcu. Niedługo
trwało, nim usłyszał niepewne kroki Tamary.
– Co tu robisz? – spytała, wzdychając cicho.
Otworzył powoli oczy. Serce zabiło mu mocniej na widok jej
zgrabnej figury, podświetlonej od tyłu promieniami słońca. Tyle razy
marzył o tym, Ŝe znajdzie się kiedyś w jego objęciach. Będzie jego.
Teraz stała przed nim taka, jaką zapamiętał z zeszłego roku.
Piękna, doskonała istota, pełna ciepła, miłości i światła, która aŜ
prowokuje, by wziąć ją w ramiona.
Poczuł, Ŝe robi mu się gorąco.
– Co tu robię? Czekam na ciebie – stwierdził lekko.
– Jest mi gorąco. – Jej delikatne, piękne usta zacisnęły się
gniewnie.
– To twoja wina, nie moja. – PodłoŜył pod głowę skrzyŜowane
ramiona. – Mnie tu wcale nie jest gorąco.
– Chcę wracać.
– Zgodziłaś się na piknik.
– Czekałam spokojnie, aŜ go skończysz.
– Marzyłem o tobie. Jesteś piękną kobietą. – Przesunął
spojrzeniem wzdłuŜ jej ciała. – Piękno, które nie daje rozkoszy, to piękno
stracone.
– Nie zaczynaj od nowa.
– A moŜe napiłabyś się szampana? – spytał, nie zwaŜając na jej
szorstki ton.
– Nie. Obawiam się, Ŝe próbowałbyś wykorzystać sytuację.
– Jeśli o to chodzi, nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
Patrzyła na niego wzrokiem pełnym powątpiewania.
– A jeśli obiecam, Ŝe nawet cię nie dotknę, chyba Ŝe zrobisz to
pierwsza? – spytał.
– Obiecasz?
Ramsay pomyślał, Ŝe to okropnie głupi pomysł. Powinien wziąć tę
kobietę tu, natychmiast, i mieć to wreszcie z głowy.
– Tak – burknął. Usiadł, wyjął butelkę z lodówki i nalał Tamarze
szampana. Podał jej kieliszek. – To bardzo dobry rocznik – dodał.
– No, skoro obiecałeś... – Tamara z ociąganiem wzięła kieliszek i
powoli usiadła na kocu, jak najdalej od Ramsaya.
Wystarczająco blisko jednak, by czuł jej oszałamiający zapach.
Dostatecznie blisko, Ŝeby bez ustanku męczyła go pokusa. Chciał
dotknąć jej jedwabistej skóry, wpleść palce w jej płomienne, jedwabiste
włosy, zdjąć z niej tę bawełnianą sukienkę, okrywającą złociste ramiona.
Z trudem oderwał wzrok od jej piersi, szczupłej talii, bioder. Przełknął
ś
linę. PrzecieŜ obiecał.
– W samochodzie było gorąco – poskarŜyła się. – Za gorąco.
Dlaczego nie zaparkowałeś w cieniu?
– Bo wtedy byś z niego nie wysiadła.
– Czy zawsze jesteś taki wyrachowany? – spytała, podnosząc
kieliszek do ust.
– Zawsze, kiedy mi na czymś bardzo zaleŜy.
– MoŜesz sobie dać spokój, jeśli o mnie chodzi. – Piła szampana
małymi łyczkami. – Nigdy się nie poddaję.
– Naprawdę? Tym razem musisz.
Bardzo chciało jej się pić, więc wkrótce opróŜniła drugi kieliszek.
ZaróŜowiły się jej policzki, a nastrój znacznie poprawił. Jednak Ramsay
złoŜył tę nieszczęsną obietnicę, nie mógł pozwolić sobie na Ŝaden
fałszywy krok.
– Ciekawe, czy twój pradziadek teŜ tu przyjeŜdŜał na piknik?
Trudno mi sobie wyobrazić, jak to jest być spadkobiercą tak długiej
rodowej tradycji.
– To bywa okropne.
– Dlaczego?
– PoniewaŜ nigdy nie moŜesz uwolnić się od przeszłości.
– W Ameryce, a zwłaszcza w Hollywood, wszystko jest zbyt
ulotne i niestałe.
– Ale jest w tym swoboda i wolność.
– To znaczy?
– Wolność wyboru. MoŜesz być tym, kim zechcesz. Na przykład
ty. Jesteś aktorką. Czytałem, Ŝe próbujesz pisać scenariusze, Ŝe zarobiłaś
majątek i umiejętnie go zainwestowałaś.
– Wierz mi, stałam się kimś zupełnie innym, niŜ zamierzałam. –
Głos Tamary posmutniał. – Nie wierzę, Ŝe ktokolwiek moŜe ułoŜyć sobie
Ŝ
ycie wedle własnych Ŝyczeń.
– Nie... Ale jesteś sławna, jesteś gwiazdą. MoŜesz poślubić kogo
tylko zechcesz.
– I co mi z tego przyszło? – spytała zamyślona. – Mój mąŜ mnie
opuścił.
– Bez trudu mogłabyś sobie znaleźć innego. – Głos Ramsaya stał
się twardy. – Ja natomiast urodziłem się chyba tylko po to, by
przestrzegać odwiecznych tradycji. Jeden fałszywy krok wystarczy, by na
zawsze zostać wyrzutkiem rodziny. W mojej sferze wciąŜ istnieją prawa,
które ingerują w prywatne Ŝycie.
– Na przykład? – Piękne oczy Tamary wpatrywały się w niego
uwaŜnie.
– Chciałem być inŜynierem.
– Co mogło stanąć temu na przeszkodzie?
– Kiedy umarł mój brat, musiałem przejąć po nim zarządzanie
majątkiem, opiekę nad zamkiem...
– Ale z pewnością...
– Jak ktoś taki jak ty, do kogo naleŜy cały świat, mógłby
zrozumieć, co to znaczy być skazanym na Ŝycie na jednym małym
skrawku ziemi? – wyrzucił z siebie gwałtownie. – Zrozumieć, co to
znaczy być zmuszonym do pewnych działań z poczucia obowiązku... z
poczucia winy!
– Ale ja wcale nie chcę całego świata. Chcę tylko prowadzić
normalne, zwykłe Ŝycie. Chcę mieć męŜa, dzieci, dom...
Zawsze myślał o niej jak o kobiecie, prowadzącej lekkie,
swobodne Ŝycie, kobiecie, do której męŜczyznę przyciąga krótkotrwała
namiętność, a nie głębsze uczucie. Jego uwaŜne spojrzenie badało jej
twarz, patrzył na włosy, które zdawały się płonąć Ŝywym ogniem. WciąŜ
sądził, Ŝe Tamara jest kobietą tego właśnie rodzaju. Ale dlaczego jej głos
był pełen tęsknoty, kiedy mówiła o domu, dzieciach, męŜu?
– Jakoś nie mogę uwierzyć, Ŝe takie Ŝycie mogłoby cię w pełni
zaspokoić – stwierdził sucho.
– To, co mówisz, jest bardzo niesprawiedliwe.
Jak to się stało, Ŝe w ogóle z nią rozmawia? PrzecieŜ przywiózł ją
tutaj w całkiem innym celu. A jednak nie mógł przestać mówić, widząc
jej uwaŜne, ciemne, pełne współczucia oczy. Po tych zwierzeniach czuł
się dziwnie spokojny i odpręŜony.
– Dla moich rodziców to było równie trudne jak dla mnie – wrócił
do swojej opowieści. – Wcale nie chcieli mnie tu widzieć, a ja pragnąłem
uciec stąd jak najdalej... tam, gdzie pieprz rośnie.
– Jak moŜesz tak mówić!
– Byłem tak zwanym złem koniecznym. Kiedy okazało się, Ŝe
mam talent do zarządzania majątkiem, wszyscy byli ogromnie
zaskoczeni.
– Ale dlaczego?
– Byłem dziki, nieodpowiedzialny. – Ramsaya ogarniało znowu
dawne rozdraŜnienie.
– Byłeś młody – brzmiała łagodna, wyrozumiała odpowiedź.
– Ian zawsze był ich ulubieńcem. Sądzę, Ŝe zachowywałem się jak
najgorzej po to tylko, by zwrócić na siebie ich uwagę.
– Czy Ian to twój brat? Ramsay przytaknął bez słowa.
– Kiedy zginął na polowaniu, zostałem im tylko ja. Niektórzy
winili mnie za śmierć Iana. Ale nikt nie winił mnie tak bardzo jak ja sam.
– Co się stało? – spytała łagodnie.
– Polowaliśmy razem. PołoŜył strzelbę, Ŝeby wspiąć się na niski
murek. Spadł na strzelbę, która wypaliła. – Ramsay zacisnął dłonie i
przez chwilę wpatrywał się w nie w milczeniu. – Kiedy do niego
dotarłem, juŜ nie Ŝył.
– Śmierć twojego brata to był wypadek.
– Dzięki temu zostałem jedynym spadkobiercą. Ja Ŝyję, a on nie.
Wolałbym być na jego miejscu.
– Nie wolno ci pozwolić, by to zniszczyło twoje Ŝycie –
powiedziała znowu łagodnym tonem. Jej oczy były pełne smutku.
– W końcu plotki ucichły – ciągnął ponurym tonem – ale wszystko
zostało znów wyciągnięte na światło dzienne, kiedy dwa lata temu
zginęła moja Ŝona.
– Dlaczego?
– To ja prowadziłem samochód. Padało, szosa była śliska. Pijany
kierowca wypadł na nas zza zakrętu... – Ramsay przełknął z trudem ślinę.
– Nie mogłem zatrzymać wozu. Była w ciąŜy... Wkrótce miał się urodzić
nasz syn.
W ciszy, która zapadła po tych słowach, Ramsayowi zdawało się,
Ŝ
e waŜy się los jego duszy, Ŝe wszystko zaleŜy od reakcji Tamary.
– Jakie to straszne – wyszeptała, a w jej oczach malowało się
współczucie, nie odraza.
– Znowu odziedziczyłem majątek, i znów z powodu czyjejś
ś
mierci. Była spadkobierczynią wielkiej fortuny, nasze małŜeństwo
zostało uzgodnione przez rodziców. Wszyscy wiedzieli, Ŝe jej nie
kocham... Na początku byliśmy bardzo nieszczęśliwi. Potem jakoś
doszliśmy do porozumienia, udało mi się nawet pozbyć tego okropnego
poczucia winy z powodu śmierci Iana... Kiedy umarła, wszystko
powróciło. Przez jakiś czas nie wierzyłem, Ŝe będę mógł dalej Ŝyć. A
pewnego dnia... – Popatrzył na Tamarę i przypomniał sobie chwilę, gdy
spotkał ją po raz pierwszy. – UwaŜam, Ŝe wszystko, co się stało, to moja
wina – stwierdził z wielką goryczą w głosie.
– Nie powinieneś tak mówić. Okrutne i bolesne przeŜycia mogą
się zdarzyć kaŜdemu. – W jej głosie nie było cienia niechęci czy pogardy,
ale współczucie i zrozumienie.
A więc go nie potępiła. Ramsay poczuł niezmierną ulgę i
uświadomił sobie, Ŝe teraz Tamara ma dla niego chyba więcej sympatii
niŜ przedtem.
– Nie mogę sobie wyobrazić, by bolesne i złe wydarzenia mogły
spotkać ciebie – stwierdził smutnym tonem.
– AleŜ oczywiście, Ŝe i mnie spotkały. Moje Ŝycie wcale nie było
usłane róŜami. Kiedy Adrian się ze mną oŜenił, myślałam, Ŝe nasze
małŜeństwo to bajka, Ŝe będziemy Ŝyli długo i szczęśliwie. Ale opuścił
mnie z powodu moich sukcesów zawodowych. Nie mógł znieść mojego
filmowego wizerunku. MęŜczyźni zazwyczaj wcale nie widzą mnie
takiej, jaka jestem. Widzą to, co sobie sami wyobrazili. – Wyciągnęła
rękę i bardzo delikatnie dotknęła twarzy Ramsaya. Przykrył dłonią jej
palce i popatrzył jej głęboko w oczy.
– Czasem trudno jest odróŜnić prawdę od pozorów.
– Wiesz jednak, Ŝe ból i cierpienie są prawdziwe.
Jej szczupła dłoń była dla Ramsaya w tej chwili jedyną prawdą,
jaka moŜe istnieć. Przyciągnął ją bliŜej i zaczął gładzić jej włosy.
– Tak, cierpienia są prawdziwe.
– I samotność.
– CóŜ ty moŜesz wiedzieć o samotności?
– Wszystko – wyszeptała. – Nie jestem taka, jaką sobie
wyobraziłeś. – Przytuliła policzek do jego piersi. – Wszyscy myślą, Ŝe
jestem jakimś tam symbolem seksu, boginią... ale to nieprawda.
– Więc kim jesteś?
– Po prostu zwykłą kobietą – powiedziała niskim, głębokim
głosem.
Wciągnął w nozdrza jej cudowny zapach. Czuł jej ciepłe ciało.
Ogarnęła go gorąca fala uczucia.
– Jesteś czymś znacznie więcej niŜ zwykłą kobietą. Marzył o niej
jak szalony przez cały ostatni rok. UwaŜał, Ŝe jest najpiękniejszą,
najbardziej zmysłową kobietą na świecie. Wierzył, Ŝe zostanie jego
kochanką, jednocześnie nie zmuszając go do wiązania się z nią w
powaŜniejszy sposób. Wierzył teŜ, Ŝe jeśli się z nią prześpi, będzie mógł
wreszcie o niej zapomnieć.
Teraz zaczynał jednak wątpić, czy to naprawdę wszystko, co do
niej czuje.
– Mam wraŜenie, Ŝe coś knujesz. – Tamara roześmiała się, a jej
gardłowy śmiech poruszył go do głębi.
– MoŜe juŜ zapomniałaś o naszej umowie, ale to ty pierwsza mnie
dotknęłaś, a więc mogę zapomnieć o złoŜonej obietnicy – wyszeptał z
uśmiechem. Musnął ustami policzek Tamary.
– Nie! – Odepchnęła go z całej siły.
Poczuł na skórze jej gorący oddech, który sprawił, Ŝe przeszył go
dreszcz poŜądania.
– PrzecieŜ chcesz... – Chwycił ją za ramiona, przyciągnął.
Całował ją bardzo delikatnie. Powoli jej opór zaczął słabnąć, a
ciało rozpaliła namiętność. Tamara rozchyliła usta, a Ramsay leciutko
całował ją, kojąc jej obawy czułymi pieszczotami, mrucząc słodkie
słówka, aŜ Tamara zamknęła oczy i pozwoliła, aby połoŜył ją na kocu.
LeŜała w silnych ramionach Ramsaya, cudownie reagując na
kaŜdy jego dotyk i pieszczotę. Wtem w pobliŜu rozległo się rŜenie konia.
Otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło sennym wzrokiem. Zwierzę pasło
się pod drzewem.
Ramsay znów zaczął ją całować, ale Tamara połoŜyła mu dłoń na
ustach.
– Nie... nie... Jak to się stało, wszystko tak szybko wymknęło mi
się spod kontroli! Co ty sobie o mnie teraz myślisz?
– Myślałem właśnie, Ŝe jesteś cudowna, kochanie.
– Nie mogę uwierzyć, Ŝe o mały włos, a pozwoliłabym ci...
Ramsay zaklął w duchu. Rozmarzone oczy Tamary powoli
trzeźwiały. Usiadła i dotknęła dłonią splątanych włosów. Wbiła wzrok w
ziemię. Nie miała odwagi na niego spojrzeć.
– Nie zamierzam być kolejną kobietą, którą dzięki odrobinie
szampana uwiedziesz na łoŜu z białego wrzosu.
– W takim razie kim chciałabyś być? – Ramsay poczuł, Ŝe znów
budzi się w nim wściekłość.
– Kimś znacznie waŜniejszym. – Tamara wygładziła pomiętą
sukienkę. – A ty chcesz mieć ze mną jedynie przelotny romans.
– Czy romans ze mną naprawdę napawa cię taką odrazą?
– Prawdę powiedziawszy... tak.
– Pragnę ciebie.
– Na jak długo?
– Czy to waŜne?
Wyraz bólu na twarzy Tamary ranił jego serce.
– Dla mnie tak – wyznała cicho. – Być moŜe wyglądam na lekką
dziewczynę, reŜyserzy chętnie obsadzają mnie w takich rolach. Ale nie
bawią mnie przelotne romanse. Jeśli tylko o to panu chodzi, będzie pan
musiał znaleźć sobie inną kobietę, która będzie z panem jeździła na
pikniki i da się panu chętnie uwieść. Jeśli ma pan trochę rozsądku,
odwoła pan ducha i pozwoli nam wyjechać.
– Ducha? A co ja mam z nim wspólnego? – Ramsay poczuł gniew,
słysząc kolejne oskarŜenie.
– Ostrzegam, Ŝe jeśli nie przestaniesz straszyć Willa, gorzko tego
poŜałujesz.
Ciemne oczy Ramsaya zwęziły się, były znowu pełne gniewu.
– Jesteś zła, bo gdyby nie napatoczyła się tu ta klacz i nie narobiła
hałasu, uwiedzenie ciebie nie wymagałoby wiele wysiłku i starań. Lubisz
seks tak samo jak ja. Dałabyś mi wszystko, czego bym tylko sobie
zaŜyczył, i prosiłabyś o więcej.
– Wcale nie jestem taka! Tylko przy tobie... Mylisz się! Osądzasz
mnie zbyt pochopnie. – Policzki Tamary płonęły. Jego szyderstwo
zraniło ją do Ŝywego.
– Doprawdy? – Roześmiał się i sięgnął ręką do jej włosów.
Poderwała się do ucieczki, ale zahaczyła paskiem torebki o
wystający korzeń wrzosu. Cała zawartość torby wysypała się na ziemię.
Rzuciła się, by pozbierać swoje drobiazgi.
Portmonetka, szminka, klucze leŜały w nieładzie na trawie.
Najpierw jednak wyciągnęła rękę po wymiętą pocztówkę. Ramsay
schwycił ją, zanim zdąŜyła jej dotknąć, ciekawy, czemu ma dla niej takie
znaczenie.
Spojrzał na pocztówkę i wybuchnął śmiechem. Natychmiast
rozpoznała wyniosły, niepohamowany śmiech potomka sir Ramsaya.
– A więc to jest twój skarb!
Tamara wyrwała mu z ręki pocztówkę i podarła ją na strzępy.
– To mi niezmiernie pochlebia – powiedział leniwym, gardłowym
głosem. – Czy nosiłaś ją przy sobie przez cały rok, tylko dlatego, Ŝe facet
na portrecie jest do mnie podobny?
– Ty sukinsynu! – Tamara wrzucała w pośpiechu wszystkie rzeczy
do torebki.
– To nie najlepiej dobrana obelga. Nie zapominaj, Ŝe moi
przodkowie mieszkają tu od niemal tysiąca lat. – Nagle Ramsay
roześmiał się swobodnym, głośnym śmiechem. Znowu świetnie się
bawił. Walka i kłótnia z Tamarą sprawiały mu niemal taką samą
przyjemność, jak jej pieszczoty.
Wstał powoli z koca. WciąŜ czuł jej smak. WciąŜ jej pragnął,
mocniej niŜ kiedykolwiek przedtem.
Lubił z nią rozmawiać, całować ją, złościć, no i kłócić się z nią.
Wszystko, co robili razem, było niezwykle przyjemne.
Powiedziała: Wcale nie jestem taka! Tylko przy tobie.
Jej obraz prześladuje go juŜ od roku.
A ona przez ten czas nosiła przy sobie jego podobiznę.
Co to wszystko moŜe znaczyć? Wiedział jedno: nie moŜe pozwolić
na to, by znów zniknęła z jego Ŝycia.
Jeszcze nie. Najpierw musi ją mieć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wściekła, upokorzona i zraniona Tamara zdarła z siebie miękką
bawełnianą sukienkę i rzuciła ją na łóŜko.
Była juŜ prawie dziewiąta wieczorem, ale słońce wciąŜ wisiało nad
horyzontem, jakby wcale nie zamierzało zajść. Tamara załoŜyła czarny
sweter i przykryła włosy ciemną chustką. Przez cały czas stał jej przed
oczami natrętny obraz Ramsaya.
Jest taki sam jak wszyscy męŜczyźni. Pragnie jej w ten sam
sposób, w jaki poŜądali jej wszyscy reŜyserzy i producenci. Najpierw
proponowali jej powaŜną rolę, a potem zapraszali do pokoju, gdzie
przesłuchiwano kandydatki i gdzie składali jej całkiem inną propozycję.
Udało jej się odejść z Hollywood, zanim straciła do siebie szacunek. W
równie godny sposób zamierzała opuścić zamek Killiecraig. Ale
najpierw da zdrową nauczkę pewnemu aroganckiemu, bezczelnemu
typowi.
Jakby na przekór tym postanowieniom, po policzku Tamary
stoczyła się łza. Otarła ją szybkim, gniewnym ruchem.
Nie, nie będzie płakała z jego powodu.
To moŜe głupie, ale nie chce opuszczać Ramsaya, pomimo Ŝe jest
dumny, uparty i niezwykle bezczelny. Pomimo Ŝe pragnie wyłącznie jej
ciała... Kiedy powiedział jej o śmierci brata i Ŝony, kiedy zwierzył się, Ŝe
wszyscy uwaŜają, Ŝe to on ponosi za to odpowiedzialność, odczuwała
jego ból, serdecznie mu współczuła. Nie wierzyła, aby nawet wybujała
ambicja mogła skłonić go do popełnienia tak okropnych czynów.
Z niejasnych przyczyn Ramsay wywoływał w niej reakcje, jakich
nigdy nie doświadczyła w towarzystwie innego męŜczyzny. Tamara
pragnęła jego czułości, a nie tylko płomiennego zapamiętania. A ponad
wszystko pragnęła rzeczy niemoŜliwej. Chciała, by ją szanował.
Ale jak to osiągnąć, skoro Ramsay jest zasugerowany obrazem
namiętnych scen, jakie grała w filmach? Widzi tylko jej piersi, szczupłą
talię, długie nogi i złocistą skórę, ciało, które moŜe dać krótką, fizyczną
rozkosz. Patrzy na nią jak na zmysłową istotę o mało skomplikowanych
zasadach moralnych.
Będzie musiała o nim zapomnieć. To wszystko. Ale skoro posunął
się do tego, by wykorzystać wiarę Willa w istnienie duchów, po to tylko,
by zatrzymać ją w zamku, zamierzała zdemaskować jego podstęp. Dziś w
nocy, jeŜeli Ramsay odwaŜy się pojawić w stroju bezgłowego ducha,
Tamara będzie czuwać, by go na tym przyłapać.
KsięŜyc lśnił jak srebrna moneta na tle granatowego nieba. Tamara
spała w fotelu ustawionym w kącie pokoju Willa. Podczas nocnego
dyŜuru zmorzył ją sen.
Rozległ się stłumiony zgrzyt kamieni. Powietrze w pokoju zrobiło
się nagle lodowate. Gdy zegar na wieŜy zaczął bić północ, na łóŜko Willa
padł długi cień.
Tamara obudziła się i ujrzała upiorną postać, która stała przy łóŜku
jej synka. Podniosła dłoń do ust, by stłumić krzyk przeraŜenia.
Zjawa była jeszcze bardziej odraŜająca, niŜ opisywał ją Will.
Emanowała z niej tajemnicza poświata. W kościstych dłoniach trzymała
obrzydliwą, zieloną głowę.
Przez krótką, koszmarną chwilę Tamara patrzyła na zjawę jak
zahipnotyzowana. Wreszcie zerwała się na równe nogi.
Zjawa odskoczyła od łóŜka, popędziła w stronę ściany, Tamara
biegła za nią, ale zjawa rozpłynęła się w ciemnościach.
Nagle coś zaskrzypiało i ściana zatrzasnęła się za Tamarą,
zamykając ją w lodowatych ciemnościach. Odwróciła się przeraŜona,
próbując znaleźć drogę powrotu, ale kamienie ani drgnęły.
Była w pułapce, zamknięta w tajnym, lodowato zimnym przejściu.
Zielona zjawa zniknęła. Tamara była sama.
– Will! – Uderzyła pięścią w kamienną ścianę. – Will! – Jej głos
odbijał się groźnym, ponurym echem, jak gdyby znajdowała się w
jaskini. Nikt nie odpowiedział na jej wołanie.
Ciemności otoczyły ją lodowatym całunem. Zmusiła się do
przesunięcia stopą po podłodze i stwierdziła, Ŝe stoi u szczytu stromych,
krętych schodów. Bardzo ostroŜnie zaczęła schodzić w dół, z nadzieją, Ŝe
schody prowadzą do jakichś drzwi.
Schodzenie po nierównych schodach było niebezpieczne. Z
kaŜdym stopniem Tamara bała się coraz bardziej. A jeśli nie ma stąd
wyjścia? Schody zdawały się nie mieć końca. Nagle stopa Tamary
natrafiła na pustkę.
Ostatnim dźwiękiem, jaki zapamiętała, spadając w otchłań
ciemności było echo jej własnego krzyku. Potem ogarnęła ją zimna,
czarna cisza.
– Tamara...
Głos Ramsaya, który ją wzywał, zdawał się dobiegać z wielkiej
odległości.
Tamara powoli odzyskiwała przytomność. Ciągle zdawało jej się,
Ŝ
e tonie w czarnej, miękkiej pustce, w której ścigają ją zielone, świecące
straszydła.
Otworzyła oczy i zobaczyła, Ŝe leŜy w olbrzymim łoŜu z
baldachimem. Podniosła głowę i ujrzała Ramsaya. Ich spojrzenia
spotkały się.
Ramsay wydał okrzyk radości i ulgi. Jego silne ramiona uniosły ją
i przygarnęły mocno do piersi. ChociaŜ czuła się jeszcze bardzo słaba,
przytuliła się do niego z całych sił.
– Gdyby ci się stało coś złego... – szeptał głosem pełnym gniewu i
złości na samego siebie, przygarniając ją mocniej. – Moje kochanie.
Moje śliczne, odwaŜne, szalone kochanie.
Czy to o niej mowa? Kochanie? Tamara poczuła, Ŝe jeszcze
chwila, a rozpłacze się ze szczęścia.
Całował jej włosy, czoło, policzki, włosy, jakby była dla niego
czymś niezmiernie cennym. Tamara uświadamiała sobie powoli, jak
wielka jest jego radość.
Była bezpieczna. W jego ramionach.
– Pobiegłam za tym zielonym potworem i zatrzasnęło mnie w
jakimś okropnym lochu – szeptała bez ładu i składu.
– Moje głupiutkie kochanie – powiedział ciepło, odgarniając czule
pasemko włosów, które zasłaniało jej oczy.
– Bardzo się bałam – wyszeptała drŜącym głosem.
– Byłaś bardzo dzielna – stwierdził łagodnie, a w jego głosie
zabrzmiała nutka podziwu. – I odwaŜna. Najdzielniejsza i
najodwaŜniejsza kobieta na świecie.
– Myślałam, Ŝe to ty byłeś tą zjawą, ale skoro mnie przed nią
uratowałeś... Powiedz mi prawdę... Jak to zrobiłeś, Ramsay?
Odwrócił lekko głowę i spojrzał w głąb sypialni. Tamara
zobaczyła Selmę, która siedziała w fotelu z bardzo zakłopotanym
wyrazem twarzy.
– Prawdę? No cóŜ, marny ze mnie bohater. Kiedy oskarŜyłaś mnie
o to, Ŝe sam odgrywam rolę ducha, zacząłem się zastanawiać. Widzisz,
juŜ wcześniej podejrzewałem, Ŝe Selma pomaga naszemu duchowi w
organizowaniu jego widowiskowych wyczynów, ale udawałem, Ŝe nic o
tym nie wiem. Takie rzeczy przyciągają więcej turystów.
– Ramsay...
– Kiedy zrozumiałem, jak bardzo przejmujesz się tym, co
przytrafiło się poprzedniej nocy Willowi – ciągnął Ramsay, pochylając
głowę i nie patrząc jej w oczy – postanowiłem przekonać się raz na
zawsze, czy moje podejrzenia są słuszne. Śledziłem Selmę. Powinienem
był ją zatrzymać, gdy tylko zobaczyłem, Ŝe zakrada się do tajnego
przejścia, ale chciałem przekonać się, jakie ma plany. Szedłem za nią,
widziałem, jak wchodzi do pokoju Willa, ale nie zauwaŜyłem, Ŝe za nią
wybiegłaś. – Jego cichy głos zabarwiła nutka pogardy dla samego siebie.
– Jak zwykle, za jednym zamachem odegrałem rolę bohatera i łotra. Na
szczęście usłyszałem krzyk i wróciłem po ciebie.
– A więc ty teŜ ścigałeś ducha? – Tamara wpatrywała się w niego
szeroko otwartymi, pełnymi niepewności oczami.
– Tak. Ale gdy tylko dowiedziałem się prawdy o nocnych zjawach,
powinienem był w pierwszym rzędzie uspokoić ciebie – przyznał
niechętnie, ze zmieszaną miną. – Gdybym wcześniej zareagował, nic by
ci się nie stało. O mały włos nie spowodowałem kolejnego strasznego
wypadku...
Widać było, Ŝe męczą go potworne wyrzuty sumienia.
– Przestań... – wyszeptała.
Wziął jej twarz w dłonie i odchylił do tyłu. Pieszczotliwie obwiódł
palcem łagodny łuk jej ust.
– Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie stało ci się
coś złego.
– Nie martw się, nic mi nie jest.
Tamara przypomniała sobie ich dzisiejszą przykrą rozmowę.
Czemu więc dotknęła teraz jego ust równie czule, jak on dotykał jej
twarzy? Chciała go przecieŜ zdemaskować, udowodnić Willowi, Ŝe
duchy nie istnieją, pokazać Ramsayowi, Ŝe wie doskonale, jaki z niego
niegodziwiec i oszust. Potem zamierzała opuścić go na zawsze.
Duch nie istnieje. Udało się tego dowieść ponad wszelką
wątpliwość. Ale jeśli Ramsay nie był bohaterem, z pewnością nie był teŜ
draniem, za jakiego go uwaŜała.
Ramsay wstał i przyprowadził Selmę bliŜej łóŜka. Starsza kobieta
z zawstydzoną miną pokazała zieloną, fosforyzującą suknię i odraŜającą
głowę, którą zjawa trzymała w rękach.
– To specjalna farba, proszę pani – wyjaśniła zmieszana i pełna
skruchy. – Bardzo panią przepraszam, ale Will tak bardzo pragnął
zobaczyć ducha...
– Rozumiem, Selmo.
– Pan Ramsay nie miał z tym nic wspólnego... Tak mało szczęścia
spotkało go do tej pory w Ŝyciu, Ŝe chciałam mu pomóc. To niedobrze, Ŝe
jego rodzice faworyzowali Iana. Zawsze winili Ramsaya za... Kiedy
zrozumiałam, co do pani czuje, postanowiłam, Ŝe muszę zrobić wszystko,
Ŝ
eby mój Ramsay nie został znów sam. Nie przypuszczałam, Ŝe to się tak
skończy.
Ramsay objął Selmę, starając się ją uspokoić. Starsza kobieta
otarła oczy i skierowała się ku drzwiom. Tamara opadła na poduszki,
kompletnie oszołomiona.
– A więc znaleźliśmy ducha – stwierdził półgłosem Ramsay.
Tamara spojrzała na niego. Czuła, Ŝe czeka ją znacznie bardziej
doniosłe odkrycie.
– Masz prawo mnie nienawidzić – wyszeptał Ramsay. – Gdybym
wcześniej sprawdził, czy moje podejrzenia w stosunku do Selmy są
słuszne, nic by ci się nie stało.
To był naprawdę inny Ramsay. Ramsay, który wyraŜa skruchę i
patrzy na nią jak na kogoś niezwykle waŜnego.
– Myślę, Ŝe to, co robiła Selma jest istotnie częściowo twoją winą
– zgodziła się Tamara. Ale kiedy Ramsay wziął jej rękę w dłonie i
ucałował, nie zaprotestowała. – A poniewaŜ wiedziałeś doskonale, ze nie
chcę utwierdzać Willa w jego wierze w duchy, mogłeś przynajmniej
wspomnieć o swoich podejrzeniach.
– Nie byłem tego pewien... Nie chciałem rzucać na nikogo
oskarŜeń, szczególnie na Selmę. – Ramsay pochylił głowę.
– Will! – Tamara błyskawicznie usiadła na łóŜku i odrzuciła
kołdrę jednym ruchem. – Taka jestem przejęta, Ŝe całkiem o nim
zapomniałam. Na pewno jest przeraŜony.
Ramsay wziął ją za rękę i przyciągnął bliŜej siebie. Dotyk jego
ciała sprawił, Ŝe Tamarę przeszył dreszcz.
– Will jest niezwykle przejęty i podekscytowany – uspokoił ją
szybko. – Jest z nim moja matka. On wie, Ŝe nic ci się nie stało. Jest
bardzo dumny, Ŝe tak odwaŜnie ścigałaś zjawę.
– Muszę mu powiedzieć prawdę.
– Tak. – Ramsay ścisnął jej dłoń. – Właściwie to cieszę się z tego,
co zdarzyło się dziś w nocy. Gdyby nie ten wypadek, nigdy bym się nie
dowiedział...
– Czego? – wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
– To niewaŜne. – Odwrócił głowę z niepewnym wyrazem twarzy.
– Proszę, powiedz mi.
– Sam jeszcze nie jestem tego pewny – przyznał z ociąganiem. –
Kiedy jesteś blisko mnie, wszystko dzieje się tak szybko. Wiem tylko
jedno. W zeszłym roku, kiedy cię uratowałem, poczułem coś, czego
nigdy przedtem do nikogo nie czułem.
Ja teŜ, pomyślała Tamara.
– Myślałem, Ŝe to po prostu bardzo silne zmysłowe zauroczenie... i
wydawało mi się, Ŝe będę umiał o tobie zapomnieć – ciągnął
przytłumionym głosem. – Ale dzisiaj...
– Ja teŜ chciałam o tobie zapomnieć – przyznała Tamara.
– Nie mogłem wymazać z pamięci twojego obrazu. Oglądałem
twoje filmy i coraz bardziej ciebie pragnąłem. Czytałem wszystkie
artykuły, w których była o tobie mowa. Będąc w Londynie, nigdy nie
mogłem się powstrzymać, Ŝeby nie pójść na twój film. Ale nie mogłem
znieść scen miłosnych, nie mogłem po prostu na nie patrzyć... – urwał.
– Ja teŜ mam z tym trudności. – Tamara zaczerwieniła się po
koniuszki włosów.
– Myśl o tym, Ŝe jakiś męŜczyzna całuje cię i kocha się z tobą,
nawet na ekranie, była dla mnie nie do zniesienia.
– W moim Ŝyciu nie ma Ŝadnego męŜczyzny – powiedziała
Tamara, dotykając leciutko jego twarzy.
– Wprawdzie to nie ja byłem duchem, ale muszę przyznać się do
innej sztuczki. Kiedyś przygotowałem broszurę, informującą o
konkursie, i wysłałem ją do Willa. Był oczywiście jedynym uczestnikiem
konkursu. Nie bardzo wierzyłem, Ŝe zechcesz tu przyjechać, ale kiedy się
zgodziłaś, zacząłem mieć nadzieję na to, Ŝe moŜe przeŜyjemy jakąś
szaloną przygodę we dwoje.
– Skąd wziąłeś nasz adres?
– Od producenta, który wynajął ode mnie zamek na zdjęcia.
– A więc wszystko było z góry ukartowane?
– Nie widziałem innego wyjścia. Musiałem cię zdobyć, inaczej
nigdy nie umiałbym o tobie zapomnieć i odzyskać spokoju.
– Prawdziwy z ciebie drań.
– Masz rację – przytaknął. – Ale na przestrzeni wieków niejeden
taki drań mądrze i dobrze rządził zamkiem w Killiecraig.
– Powinnam uciekać stąd jak najszybciej.
Ramsay uniósł jej dłoń do ust i delikatnie pocałował. Tamara
poczuła elektryzujący dreszczyk.
– Z całego serca właśnie to bym ci odradzał – wymruczał, nie
przestając jej całować.
– Chcesz się ze mną kochać po to tylko, Ŝeby móc o mnie
zapomnieć. To najbardziej nieromantyczne wyznanie, jakie kiedykolwiek
zdarzyło mi się słyszeć z ust męŜczyzny... – urwała nagle. – Ale w takim
razie dlaczego...?
– Co dlaczego, kochanie? – Ramsay wpatrywał się w jej usta z
napięciem.
– Dlaczego więc chcę zostać tu z tobą?
– Na to pytanie sama musisz sobie odpowiedzieć.
– Być moŜe – zaczęła Tamara cichym głosem – być moŜe chcę ci
udowodnić, Ŝe naprawdę jestem boginią... Ŝe jeśli raz mnie poznasz, to
juŜ zawsze będziesz mnie czcił, tak jak bohaterowie moich filmów.
Ramsay miękko objął dłonią wysmukły kark Tamary i przyciągnął
ją bliŜej. Przesunął ustami po jej wargach, skubiąc je leciutko, a potem
pocałował głęboko, namiętnie.
– Pewnie rano będę tego Ŝałowała – wyszeptała Tamara.
– Być moŜe – zgodził się Ramsay. – Ale najpiękniejsze noce to te,
których rano najbardziej Ŝałujemy... dlatego, Ŝe się skończyły.
Ramsay nie jest właściwym partnerem, tłumaczyła sobie. To
przecieŜ nie filmowa rola, tylko prawdziwe Ŝycie. Szukała przecieŜ
męŜczyzny, który będzie chciał poznać ją całą, a nie tylko jej ciało, który
będzie ją szanował. Jednak Ramsay obudził w niej ukryte, nie znane
dotąd pragnienia, których istnienia nawet się nie domyślała. Obudził
potrzeby tak gwałtowne i niespokojne, Ŝe nie umiała ich w sobie stłumić.
– Oto filozofia Ŝyciowa drania z szacownego rodu – wymruczała
Tamara, podnosząc twarz do pocałunku.
Później słowa przestały się liczyć. Jedyne, co istniało, to dzika,
pierwotna eksplozja, która wstrząsnęła obojgiem. Lata małŜeństwa wcale
nie przygotowały Tamary na spotkanie z ustami, które rozpalały jej całe
ciało, z dłońmi, które doprowadzały ją do zapamiętałej ekstazy.
Nic, co do tej pory przeŜyła, nie przygotowało jej na przyjęcie
takiej rozkoszy, jaką dał jej Ramsay. Jego silne, zaborcze usta budziły w
niej tak wspaniałe odczucia. Zdawało jej się, Ŝe rozpłynie się jak
woskowa świeca trawiona ogniem jego namiętności. Tego cudownego
napięcia, które narastało pomiędzy nimi, nie opisano w Ŝadnym
filmowym scenariuszu.
Nie minęło nawet kilka sekund, a juŜ oboje byli nadzy, a ich
pospiesznie zerwane ubrania leŜały w nieładzie na dywanie. A kiedy
Ramsay wszedł w nią, prowadząc na szczyt ekstazy, Tamara czuła, Ŝe
panuje nie tylko nad jej ciałem, ale takŜe nad duszą, sercem, kaŜdą
najmniejszą nawet cząstką jej osoby.
Później, gdy leŜała zmęczona i bezwolna w jego ramionach,
poczuła, Ŝe coś się w niej zmieniło, nagle i nieodwracalnie. Dzięki
Ramsayowi przeŜyła namiętność i ekstazę, którą tyle razy grała na planie
filmowym. Było to nieporównanie piękniejsze, niŜ umiała sobie
kiedykolwiek wyobrazić. Zastanawiała się, jak w ogóle mogła do tej pory
Ŝ
yć. Jak udało jej się przetrwać bez niego tyle lat? Dzięki Ramsayowi
stała się w pełni kobietą. Gdyby nie zmusił jej podstępem do przyjazdu
tu, do Szkocji...
Nagle rozpłakała się. Sama nie rozumiała, czemu płacze, skoro
czuje w sobie tak ogromny, wszechogarniający spokój.
– To ze szczęścia czy ze smutku? – spytał, całując ją delikatnie.
– Ze szczęścia – wyjąkała przez łzy i roześmiała się nagle.
– Ja teŜ czuję się bardzo szczęśliwy – wyznał Ramsay, odgarniając
z jej czoła mokry kosmyk włosów.
– Nigdy przedtem nie miałam romansu – powiedziała, patrząc mu
prosto w oczy. – De czasu potrzebujesz, Ŝeby o mnie zapomnieć?
Rzucił na nią ciepłe spojrzenie. Gwałtownym ruchem przyciągnął
ją bliŜej i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.
– Jesteś inna, niŜ sądziłem. Zupełnie inna.
– Czy to znaczy, Ŝe jesteś zawiedziony? – wymruczała, przytulając
twarz do jego piersi.
– Jesteś tak słodka, Ŝe aŜ trudno w to uwierzyć. I cudownie
namiętna. Rozpalasz we mnie prawdziwy ogień.
– Jak przystało na boginię seksu – roześmiała się Tamara.
Całował ją delikatnie i znów miała wraŜenie, Ŝe jej ciało budzi się
pod elektryzującym dotykiem jego ust. Kochali się znowu, w sposób
jeszcze doskonalszy niŜ poprzednio. Tamara nie mogła wprost uwierzyć,
Ŝ
e Ramsay moŜe dawać jej tak niewiarygodnie wielką radość. Później
objął ją i mocno przytulił. Zasypiając w jego ramionach wiedziała juŜ, Ŝe
pragnie pozostać tu na zawsze.
Słońce wpadało radośnie przez grube, oprawione w ołów szybki.
Tamara obudziła się wtulona w Ramsaya. Na wspomnienie szalonej nocy
zaczerwieniła się i leciutko dotknęła pulsującej Ŝyłki na jego szyi, by
upewnić się, Ŝe to nie sen.
Pod palcami poczuła mocne, regularne uderzenia tętna. Ramsay
otworzył oczy.
– Kocham cię – powiedziała Tamara. – Wiem, Ŝe nie powinnam ci
tego mówić, skoro chcesz szybko o mnie zapomnieć.
– Pewnie nie powinnaś – zgodził się bez namysłu. Poranne słońce
rozpalało złote ogniki w jej włosach.
– BoŜe, jesteś taka piękna – wyszeptał i przytulił ją mocno do
siebie.
– Wczoraj w nocy powiedziałaś, Ŝe jestem pierwszym męŜczyzną,
z którym masz romans. Czy to prawda? – spytał po długiej chwili
milczenia.
– Tak.
– W takim razie zamierzam być nie tylko twoim pierwszym, ale i
ostatnim kochankiem. – Ramsay pocałował leciutko jej złociste loki.
– Co?
– Czy mówiłaś serio, Ŝe chciałabyś załoŜyć rodzinę, mieć więcej
dzieci, przestać grać w filmach i zacząć pisać?
– Ale o czym ty mówisz? – spytała, potakując jednocześnie głową.
– Myślałam, Ŝe chciałeś po prostu pozbyć się obsesji na moim punkcie...
– Do diabła, zapomnij o tym.
Tamara pokiwała posłusznie głową. Delikatnymi, smukłymi
palcami zaczęła pieścić jego muskularny tors.
– Ramsay, zmieniasz zdanie tak szybko, Ŝe trudno mi się w tym
wszystkim połapać.
– AleŜ mój mały głuptasku, czy nie rozumiesz, Ŝe teraz wszystko
wygląda inaczej?
A więc i on widzi teraz ich związek w innym świetle.
– Mogłabyś pisać ksiąŜki tutaj, prawda? – spytał, pozornie
zmieniając temat.
– Nie jestem pewna – westchnęła. – Męskie towarzystwo bardzo
mnie rozprasza...
– O tak! – wykrzyknął, obejmując ją zaborczo.
– Ramsay, czy ty mnie prosisz o rękę?
– JeŜeli zechciałabyś mnie poślubić – przyznał desperackim
tonem.
– JeŜeli... – Tamara poczuła niezmierną, niepohamowaną radość i
obsypała Ramsaya pełnymi zachwytu pocałunkami.
– Rozumiem, Ŝe to oznacza: tak – wyszeptał Ramsay.
– Ale mówiłeś przecieŜ, Ŝe nie wierzysz w miłość – przekomarzała
się Tamara.
– Ale nie mogę nie wierzyć w to, co czułem wczoraj w nocy i w to,
co czuję teraz. – Jego czarne oczy wpatrywały się w nią z namiętnym
wyrazem poŜądania.
Seks. Czy wciąŜ tylko to się dla niego liczy? Czy potrafi być dla
tego męŜczyzny tylko i wyłącznie kochanką? Do oczu, Tamary napłynęły
łzy. Ramsay jej nie kocha. Ceni w niej tylko urodę i ciało.
Odwróciła się szybko, Ŝeby nie okazać, jak bardzo ją zranił.
Starała się opanować, wykorzystując przy tym wszystkie swoje aktorskie
umiejętności. Ramsay pragnie jej wystarczająco mocno, by
zaproponować jej małŜeństwo. I to będzie musiało jej wystarczyć. Kocha
go tak bardzo, Ŝe nie odwaŜy się zaryzykować jego utraty. Jeśli go
poślubi, będzie miała przynajmniej jakąś szansę, Ŝe kiedyś Ramsay teŜ ją
pokocha.
Wewnętrzny głos powiedział jej, Ŝe takie rozumowanie jest bardzo
głupie. To przecieŜ nie film. Kiedy jego namiętność się wypali, w jaki
sposób zatrzyma go przy sobie?
– Wyjdę za ciebie za mąŜ, bo nie wyobraŜam sobie Ŝycia bez
ciebie – wyznała, odwracając się do niego i dotykając koniuszkami
palców jego ust.
– Jesteś taka słodka, taka cudowna – wyszeptał i znów ją mocno
przytulił, na długą, rozkoszną chwilę.
Cały ten dzień był jednym z najszczęśliwszych w Ŝyciu Tamary.
Piękny pierścionek ze szmaragdem, który dostała od Ramsaya na znak
ich zaręczyn, idealnie pasował do jej dłoni. Ramsay ze skupieniem
wsunął go na jej palec.
– Ten pierścionek jest w naszej rodzinie od wieków – powiedział z
powagą.
Kiedy pokazali Willowi pierścionek i powiedzieli mu, Ŝe
zamierzają się pobrać, chłopiec nie posiadał się z radości. Najbardziej
cieszyła go perspektywa pozostania na zawsze w zamczysku pełnym
duchów i zjaw. Nawet lady Emma wyglądała na pogodzoną z nową
sytuacją. Kiedy Ramsay wyjechał z zamku, by poinformować o swoich
zaręczynach Caroline, lady Emma przyszła do Tamary, by omówić z nią
szczegóły ślubu.
– Myślę, Ŝe wspaniale byłoby urządzić całą ceremonię w ogrodzie
– zaczęła lady Emma.
WciąŜ jeszcze rozmawiały, spacerując pośród nieskazitelnych
grządek i kwiatów, gdy Ramsay wrócił do zamku. Powiedział, Ŝe
Caroline okazała zrozumienie i pogratulowała mu szczęścia. Co więcej,
zaproponowała, by zaręczyny zostały ogłoszone podczas balu
maskowego, który miała wkrótce organizować.
Później, gdy znaleźli się sam na sam, Tamara wyznała Ramsayowi,
Ŝ
e nie przywiozła nic, w co mogłaby ubrać się na bal. – Wyglądałabyś
pięknie jako Ewa w raju – uśmiechnął się złośliwie.
– Serio, poradź mi, w co się ubrać.
– Mówię jak najbardziej serio. – Ramsay dotknął jej ramienia i
Tamara poczuła, Ŝe przeszywa ją rozkoszny dreszcz.
– Jesteś pod wysokim napięciem – wymruczał, przyciągając ją do
siebie.
– Ty teŜ. – Jego pocałunek na nowo obudził całe jej ciało. – To
będzie niewiarygodne małŜeństwo.
– Mówiliśmy o strojach.
– Ale to jest o wiele ciekawsze. – Ramiona Ramsaya objęły ją
mocniej.
– Nie, Ŝadnego całowania, dopóki... dopóki nie skończymy
rozmowy. – Tamara odepchnęła go.
– W takim razie... Na strychu jest mnóstwo starych ubrań.
Pójdziemy na bal jako sir Ramsay i jego dama. Wepniesz we włosy białe
kwiecie wrzosu.
– Ale Ŝadnych pszczół!
– śadnych pszczół – zgodził się Ramsay. – I pojedziemy
samochodem, a nie konno.
– Biedny Will – westchnęła Tamara. – Obawiam się, Ŝe teraz,
kiedy bezgłowa zjawa przestanie się pojawiać w jego sypialni, będzie się
ś
miertelnie nudził.
– A jakby tak zostawić ducha na jego stanowisku?
– Nie rozumiem.
– To nie w porządku, Ŝe my moŜemy cieszyć się sobą nawzajem w
kaŜdej chwili, a biedny Will w tym czasie musi nudzić się jak mops.
JeŜeli przejmiemy na siebie obowiązki Selmy i zaczniemy w nocy
straszyć w zamku, Will będzie ciągle miał coś do roboty, będzie
obmyślał i zastawiał swoje pułapki. – W oczach Ramsaya płonął ognik
rozbawienia.
– Panie MacIntyre, jest pan niepoprawny!
– Ale jak ci się podoba mój pomysł?
– Czułabym się winna wobec Willa – To będzie dla nas
wszystkich świetna zabawa, moŜesz mi wierzyć – przekonywał Ramsay.
– Ale to byłoby oszustwo.
– Odwołamy ducha po ślubie. Wtedy wszystko wyjaśnimy.
– To jednak paskudny podstęp.
– Czy wolisz spędzać czas zabawiając Willa, czy... mnie? – Na
twarzy Ramsaya pojawił się zmysłowy uśmieszek.
– Podaj mi swoją definicję zabawiania – zaŜądała łamiącym się
głosem.
– Z największą przyjemnością. – Ramsay wziął Tamarę w
ramiona, w sposób poglądowy demonstrując znaczenie tego słowa.
– Ramsay... – wyszeptała słabym głosem. Poczuła, Ŝe zalewa ją
znajoma fala ciepła. – Naprawdę, nie sądzę...
Jego oczy pociemniały, spojrzenie nabrało ciepła i słodyczy.
Ustami poszukał jej warg.
– Myślę, Ŝe to Willowi naprawdę nie zaszkodzi... I pocałował ją.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Tamara wybiegła do ogrodu i z ulgą oparła się o kolumnę.
Olbrzymi dom Caroline otaczała chłodna, morska mgła, tak gęsta, Ŝe
większa część ogrodu była całkiem niewidoczna.
W sali balowej goście wirowali w tańcu. Damy w strojnych
kapeluszach tańczyły z ubranymi w pióropusze Indianami, kowboje
bawili się razem z sędziami w pelerynach i togach.
Wiadomość o zaręczynach Tamary i Ramsaya powitano huczną
owacją. Teraz Ramsay tańczył z piękną kobietą, przebraną za Kleopatrę,
która podeszła, by mu pogratulować.
Z miejsca, w którym stała, Tamara widziała jasno oświetlone
wnętrze sali balowej. Wszędzie stały wazony z kameliami, róŜami i
mocno pachnącymi egzotycznymi kwiatami. Na stołach błyszczały
srebrne nakrycia i kryształowe kieliszki.
Wtem z sali wyszły do ogrodu dwie eleganckie damy. Tamara nie
pragnęła towarzystwa, więc wcisnęła się głębiej w kąt pod tarasem.
Głosy kobiet dobiegały z nieduŜej odległości.
– Łatwo zrozumieć, co w niej widzi – stwierdziła jedna. – Z
pewnością nie chodzi mu o intelekt. Ale zawsze potrafił zaspokajać
swoje apetyty bez wplątywania się w małŜeństwo. Zawsze działał w
starannie przemyślany sposób. Dziwię się, Ŝe tym razem nie postawił
dobra rodziny i majątku na pierwszym miejscu.
Drugi głos naleŜał do Caroline.
– AleŜ właśnie tak postąpił! Lady Emma wyjaśniła mi, Ŝe ta jego
aktoreczka jest bardzo bogata. Znacznie bogatsza niŜ ja.
– Takie mezalianse rzadko kiedy wychodzą komukolwiek na
dobre. Szybko się nią znudzi, moja droga.
– Będzie miał jej pieniądze, Ŝeby się pocieszyć. Tamara poczuła,
Ŝ
e zalewa ją fala gorąca. Serce biło jej szybko, mocno, boleśnie. Kobiety
powróciły do sali balowej.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, Ŝe Ramsay mógłby poślubić ją
dla pieniędzy. Nie miała powodu wątpić w jego szczerość. PrzecieŜ
przyznał się otwarcie, Ŝe chce się z nią kochać po to tylko, Ŝeby móc
wreszcie o niej zapomnieć. Spędzona razem noc dała im obojgu rozkosz,
o jakiej nie śmieli nawet przedtem marzyć. Tamara niemal pogodziła się
z myślą, Ŝe jedyną przyczyną, dla której Ramsay chce ją poślubić jest ich
wzajemna namiętność. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy motywacja
Ramsaya rzeczywiście jest tak płytka i niska, jak sam to przedstawiał.
PrzeŜył przecieŜ juŜ nieraz szaloną namiętność do innych kobiet, a
jednak z Ŝadną z nich się nie oŜenił.
Tamara rozpaczliwie potrzebowała chwili samotności, by to
wszystko dokładnie przemyśleć, ale walc właśnie się skończył i do
ogrodu wyszedł Ramsay. Kiedy zawołał, wymawiając jej imię szorstkim,
namiętnym głosem, Tamara poczuła, Ŝe coś ściska ją w gardle i ukryła
się głębiej w cieniu. Szybko ją odnalazł.
– A więc tu się schowałaś! Serce Tamary biło jak oszalałe.
Czy radość i czułość, które słyszała w jego głosie, to tylko
wytwory jej wyobraźni? Czy moŜna podejrzewać go o obłudę? Wyszła z
cienia i stanęła w plamie światła.
– Bardzo cię przepraszam – wyszeptał, przytulając ją mocno do
siebie. – Nie chciałem cię zostawiać samej.
– Ja... ja byłam trochę zmęczona tańcem – wyjąkała Tamara.
Króciutkie zetknięcie ich ust sprawiło, ze przez całe jej ciało
przebiegł elektryzujący dreszcz. Opuściła oczy i starała się wymknąć z
jego ramion.
– Jeśli jesteś zmęczona, moŜemy zaraz wrócić do domu.
– W głosie Ramsaya brzmiała troska.
Nie. Tamara nie chciała znaleźć się z nim teraz sam na sam.
– Nie – zaprotestowała lekko. – Jest jeszcze przed północą.
– Ulubiona pora zielonej zjawy, która straszy Willa – roześmiał się
głośno.
– Wiesz, Ŝe czuję się z tego powodu naprawdę winna.
– Powiemy mu całą prawdę, zaraz po ślubie. – Przyciągnął ją
bliŜej i czule pocałował w oczy, nos i usta.
Po ślubie... te słowa znów przywiodły jej na myśl wszystkie
wątpliwości.
– Chcę tańczyć – powiedziała nagle z desperackim przekonaniem i
wbiegła po schodkach do sali balowej.
Kiedy czekali, aŜ orkiestra znów zacznie grać, Ramsay uniósł jej
głowę ku górze i popatrzył uwaŜnie w oczy.
– Mówiłaś, Ŝe jesteś zmęczona.
– JuŜ nie. – Z trudem udawało jej się wytrzymać jego spojrzenie. –
Chcę tańczyć. I tańczyć. Bez końca.
– Jesteś w bardzo dziwnym nastroju – wymruczał. Muzyka znów
zaczęła grać i pary zawirowały w tańcu. Odrzuciła głowę do tyłu,
popatrzyła na niego spod długich rzęs, jak gdyby grała scenę w filmie.
– Doprawdy? – spytała lekkim, afektowanym, zalotnym tonem.
Zmarszczył tylko brwi i przycisnął ją mocniej do siebie.
W drodze do domu Tamara siedziała w milczeniu, obracając na
palcu zaręczynowy pierścionek.
– Podobało ci się? – spytał Ramsay ostroŜnie.
– Było wspaniale – stwierdziła sztywno, jakby rozmawiała z
całkiem obcą osobą.
– TeŜ tak uwaŜam. – Dłonie Ramsaya zacisnęły się mocniej na
kierownicy.
Oboje zamilkli. Samochód pędził przez gęstą mgłę. Na którymś
kolejnym niebezpiecznym zakręcie rozległ się pisk opon.
– Utrzymanie zamku musi mnóstwo kosztować – stwierdziła nagle
Tamara, jakby od niechcenia.
Rzucił jej krótkie, zdziwione spojrzenie.
– Tak, to prawda.
– Twoja matka mówiła mi, Ŝe bardzo umiejętnie zajmujesz się
rodzinnym majątkiem.
– To rzadki przypadek, kiedy mówi o mnie coś dobrego – odparł
krótko.
– A... jak duŜą wagę przywiązujesz do pieniędzy?
– Pieniądze są bardzo waŜne. Nie tylko dla mnie, ale dla kaŜdego.
– Do jego głosu wdarła się twarda nutka.
Przypomniała sobie o wszystkich producentach, którzy usiłowali
ją wykorzystać, aby odnieść finansowy sukces. Czy Ramsay jest taki
sam? Czy jest dla niego tylko lukratywną inwestycją?
– Masz rację. – Poczuła pod powiekami palące łzy.
– Staram się mądrze inwestować swój kapitał. Tak samo jak i ty. –
Spojrzał na nią uwaŜnie.
– Jak ja? – Głos Tamary był słaby i zduszony.
– Czytałem o tobie, przecieŜ ci o tym mówiłem. Wiem, Ŝe
odniosłaś finansowy sukces. Czemu pytasz?
– Och... tak sobie.
Samochód pomknął naprzód tak szybko, Ŝe Tamarę aŜ szarpnęło
do tyłu.
– Świetnie! Ot, tak sobie! – Gwałtownie zahamował tuŜ przed
wejściem do zamku. Samochód zakołysał się na boki i znieruchomiał.
Ramsay odwrócił się w jej stronę.
Tamara skuliła się na siedzeniu.
– Coś się stało – powiedział szorstko, biorąc ją w objęcia.
– Po prostu jestem zmęczona. – Wysunęła się z jego ramion.
– Czy na balu coś się wydarzyło?
– Nie...
– Coś, co cię zmartwiło i zdenerwowało.
– Powiedziałam ci juŜ...
– Jeśli myślisz, Ŝe zamierzam uwierzyć w twoje wykręty...
Przysunął się niebezpiecznie blisko i Tamara poczuła jego
wyrazisty, męski zapach. Krew zaczęła jej szybciej krąŜyć w Ŝyłach, ale
rozum nakazywał zachować dystans.
– Muszę iść... spać – wyszeptała z determinacją.
– Akurat. – Przysunął się bliŜej. – Chcesz ode mnie uciec.
Patrzyła mu w oczy jak zahipnotyzowana. Czuła, Ŝe przyciąga ją
nieodparta, magnetyczna siła. Serce zaczęło jej bić bardzo mocno. Kiedy
przybliŜył twarz do pocałunku, ogarnęło ją niespokojne, słodkie, Ŝarliwe
poŜądanie.
Pozwoliła, by uniósł jej twarz do góry. Jego silne, namiętne usta
spotkały jej rozchylone wargi.
Pocałunek był ciepły i słodki. Ramsay leciutko dotknął jej
ramienia koniuszkami palców, rozpalając drobne płomyczki namiętności.
Tak bardzo pragnęła znów doznać tej cudownej, niezrównanej rozkoszy,
którą potrafił jej dać tylko Ramsay! No tak, jeden pocałunek, a wszystkie
jej wątpliwości rozwieją się jak mgła. Nie! Zamknęła oczy i przygryzła
mocno wargę. Jedyne, co mogła zrobić, to odepchnąć go od siebie z
całych sił.
– Mówiłam ci, jestem zmęczona – stwierdziła chłodno. Odsunął
się, czując, Ŝe wrze w nim wściekłość. Zacisnął pięści. Zamknął oczy,
jakby sam jej widok sprawiał mu przykrość, i cicho zaklął pod nosem.
Serce biło jej mocno. Tak bardzo chciała przesunąć teraz dłonią po
jego ramieniu. Tak bardzo tęskniła za jego pocałunkami, za szaleństwem,
które prowadziło do najwyŜszej ekstazy, za spokojem, który czuła,
zasypiając potem w jego ramionach.
Pomyślała, Ŝe ta noc bez Ramsaya będzie bardzo długa i samotna.
Całe przyszłe Ŝycie moŜe stać się nieskończoną pustką samotnych dni i
nocy.
Wreszcie Ramsay otrząsnął się.
– Jesteś zbyt zmęczona, Ŝeby trochę pobawić się w straszenie na
zamku? Zbyt zmęczona, by potem przyjść do mojej sypialni? – mówił z
wyraźnym wysiłkiem.
Spojrzała na twardy, zmysłowy zarys jego zaciśniętych ust i znów
z całego serca zapragnęła roztopić się w jego pocałunkach i
pieszczotach.
– Chcę być po prostu sama – powiedziała.
– I to wszystko?! – Ramsay wykrzywił gniewnie usta. Opuściła
wzrok w upartym milczeniu.
– Do diabła! – Ramsay z trudem hamował wściekłość. – Popatrz
na mnie! – zaŜądał.
Odwróciła głowę w drugą stronę. Wciągnął głęboki oddech. Bez
słowa pochylił się i otworzył drzwi z jej strony.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Serce Tamary było przepełnione po brzegi głupim, bolesnym
Ŝ
alem.
Z wielkim wysiłkiem powstrzymywała się od płaczu.
– Zamknij walizkę i wsuń ją pod łóŜko – rozkazała szeptem
małemu potworkowi. Sama była przebrana za koszmarną nocną marę.
Mały potworek podskakiwał z radości przed lustrem, podziwiając
mroŜące krew w Ŝyłach efekty, jakie osiągnął za pomocą pudru do
twarzy, masy papierowej i peruki. Podrapał się w ucho i zachichotał,
zachwycony swoim wyglądem.
– Tato byłby ze mnie dumny! To pomysł z jego filmu.
– Will!
Mały potworek opuścił ręce i posłusznie wepchnął walizkę pod
łóŜko. Spodnie domkniętego wieka wypadła para plastykowych oczu,
czaszka i trzy peruki.
Will zgarnął z komódki kilka gumowych nietoperzy, odwrócił się
w stronę matki i zapytał:
– Zabrałaś petardy?
– No pewnie! – przytaknęła ponuro, dotykając wypchanej kieszeni.
Zręcznie nacisnęła ukryty przycisk w kamiennej ścianie. Ściana
rozstąpiła się i przed nimi otworzyła się lodowata czeluść, prowadząca w
dół, aŜ do podziemi zamku.
Tamara starała się za wszelką cenę zapomnieć o wyrazie tęsknoty i
poŜądania, który widziała w oczach Ramsaya.
Przez chwilę wahała się, czy zemsta na Ramsayu rzeczywiście jest
warta całego tego zachodu.
– Ojej! Tu jest... tu jest bardzo ciemno! – Will cofnął się o krok. –
Jesteś pewna, Ŝe musimy to robić?
– Pokazałam ci przecieŜ, Ŝe potrafię otwierać te drzwi, i to z obu
stron. Nie masz się czego bać – oświadczyła Tamara.
– Ale czy jesteś pewna, Ŝe powinniśmy go straszyć? Wiesz, on jest
juŜ stary. MoŜe dostać zawału albo czegoś takiego.
Tamara przypomniała sobie wyczyny Ramsaya, którymi
udowodnił jej swoją świetną kondycję. Całe szczęście, Ŝe pod grubym
makijaŜem nie widać, jak bardzo się zaczerwieniła.
– Nie jest aŜ taki stary! No i cieszy się doskonałym zdrowiem.
Poza tym wcale mu nie zaszkodzi, jeśli naje się trochę strachu. W końcu
straszył cię co noc, prawda?
– I ty teŜ.
– Proszę, nie przypominaj mi o tym. – Skrzywiła się. – Będę się
tego wstydzić aŜ do śmierci.
– Bardzo ładnie wyglądałaś w tym kostiumie upiornej zakonnicy.
Babci by się podobało.
– Ani mi się waŜ pisnąć jej choć słówko!
– A które z was zrobiło te krwawe plamy pod portretem w galerii?
Były świetne! Czego uŜyliście jako farby?
– PoŜyczyłam od ciebie trochę sztucznej krwi. Kamienna ściana
zamknęła się za nimi powoli.
– A kto nalał atramentu do ponczu, którym poczęstowano panie
wczasowiczki? To teŜ było świetne!
To był akurat pomysł Ramsaya. Na samą myśl o tym, jak
doskonale się razem bawili, serce Tamary zaczęło bić mocno i boleśnie.
Ś
wiatło latarki błądziło po schodach.
– Will! Musimy się skoncentrować!
Ramsay, ubrany w zielony strój bezgłowej zjawy, szybko wbiegał
po ukrytych schodach. Była juŜ niemal północ i trzeba było się śpieszyć,
Ŝ
eby mara zdąŜyła pojawić się w pokoju Willa na czas.
Co, do licha, ugryzło Tamarę? Na początku wszystko było dobrze.
Wyglądała prześlicznie. Za kaŜdym razem, gdy na nią patrzył, w jej
oczach rozpalał się na nowo ognik szczęścia. Ale potem, w samochodzie,
to nie była juŜ ta sama kobieta, ale jakaś nieznajoma, która mroziła go
spojrzeniem i odsuwała się, gdy próbował jej dotknąć. Usiłował sobie
przypomnieć, kiedy dokładnie nastąpiła zmiana nastroju.
Wszystko było świetnie, póki nie zostawił jej samej, Ŝeby
zatańczyć z Julią. Kiedy ją odnalazł w ogrodzie, radosny nastrój zniknął
jak sen. Czy Tamara jest zazdrosna? O Julię? To przecieŜ całkiem bez
sensu.
Cholera. Kobiety! Czemu nie mogą postępować jak męŜczyźni,
otwarcie powiedzieć, co je męczy.
Tak czy inaczej, nie zamierzał Ŝyć w niepewności. Wydusi z niej
odpowiedź, musi mu powiedzieć, co się stało. Jeśli mu się nie uda, wtedy
nie ma co marzyć o wspólnej nocy. Ramsay postanowił iść prosto do jej
pokoju, ale wpierw powinien trochę postraszyć Willa.
Był całkowicie pogrąŜony w niewesołych myślach, kiedy z
ciemności nagle wyłoniły się dwa purpurowe potwory. Z paskudnych
pysków kapała im czarna krew. W mroku rozbłysły petardy. Na Ramsaya
spadło całe stado nietoperzy.
Krzyknął ze strachu, potknął się i potoczył w dół schodów, a za
nim zielona, fosforyzująca głowa.
Spadając w kamienną pustkę pomyślał: czyŜby ten cholerny zamek
był naprawdę nawiedzony?
Kiedy oprzytomniał, leŜał na zimnych, wilgotnych schodach,
których ostre krawędzie boleśnie wbijały mu się w plecy i w kark.
Usłyszał przytłumione głosy i ostroŜnie uchylił powieki. Jakieś
straszydła pochylały się nad nim i coś mówiły zaniepokojonym tonem.
Ramsay, śmiertelnie przeraŜony, zamknął oczy i starał się nie ruszać,
przekonany, Ŝe właśnie dostał się do piekła.
– Mamo, przecieŜ ci mówiłem, Ŝe on jest stary i moŜe dostać
zawału.
Powieki Ramsaya drgnęły. Stary? Kogo ten czerwono-głowy
potworek śmie nazywać starym? Nagle zrozumiał, Ŝe jednak Ŝyje, i Ŝe te
dwie dziwaczne postacie są mu doskonale znane. Z niejasnych przyczyn
Tamara i Will zmienili układ w ich grze i nastraszyli na odmianę jego.
Z trudem powstrzymał się, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
– Wcale nie dostał zawału – powiedziała Tamara. – Po prostu
pośliznął się i uderzył w głowę. Pewnie stracił przytomność. Prosiłam cię
o petardy świetlne, a nie te z prochem – dodała tonem matczynej nagany.
– Myślałem, Ŝe takie będą lepsze.
– Dzieci powinny robić to, co kaŜą starsi. Mógł sobie skręcić kark.
– Powinnaś się cieszyć, przecieŜ udała ci się zemsta.
– Will – zaczęła smutnym głosem Tamara. – Wiesz przecieŜ, Ŝe
nie chciałam mu zrobić krzywdy...
– Mamo, powiedziałaś...
– Chciałam mu tylko odpłacić pięknym za nadobne, nim jutro stąd
wyjedziemy.
Wyjedziemy? Jutro? O czym ona mówi? Dokąd i po co miałaby
stąd wyjeŜdŜać? Nie ma mowy. Nie wyjedzie stąd. Ramsay nie zamierzał
spędzić bez niej ani jednego dnia więcej.
W końcu ma w zanadrzu jeszcze jeden atut. Zajęczał boleśnie i
otworzył oczy.
– Ramsay, to ja – wyszeptała Tamara, biorąc go za rękę. ZmruŜył
oczy i zajęczał znowu, udając, Ŝe nie moŜe znieść światła latarki.
– Will! PołóŜ latarkę na ziemi. Musimy mu pomóc wejść do
twojego pokoju. Wtedy zawołamy kogoś na pomoc. – Odwróciła się w
stronę Ramsaya i dodała łagodniejszym tonem: – Ramsay, kochanie,
musisz spróbować wstać.
LeŜał nieruchomo, zamknął oczy i udawał, Ŝe nic nie słyszy.
– Ramsay! Ani drgnął.
– O, BoŜe! – Głos Tamary był pełen przeraŜenia. Zrozpaczona,
przytuliła głowę do jego piersi. – śyje – odetchnęła z ulgą. – Ramsay,
kochanie...
Była tak szczerze zmartwiona i zawstydzona, Ŝe Ramsay
postanowił trochę ją pocieszyć. Ale tylko troszeczkę. Otworzył oczy i
uśmiechnął się słabo.
– Ramsay, kochanie, musimy cię zaprowadzić do pokoju Willa.
Kiedy się nad nim pochyliła, poczuł dotyk jej pełnych piersi, który
obudził znany, ale chwilowo niepoŜądany dreszczyk. Zmełł w ustach
przekleństwo, które Tamara złoŜyła na karb wysiłku, jaki kosztowało go
podniesienie się na nogi.
– Wiem, Ŝe to musi boleć – powiedziała głosem pełnym
współczucia.
Ramsay, zachwycony jej troską, bezwstydnie zajęczał jeszcze
bardziej Ŝałośnie. Oparł się o nią mocno, rozkoszując się ciepłym
dotykiem jej ciała. Wędrówka po schodach w tej miłej bliskości zajęła im
sporo czasu.
Nareszcie znaleźli się w sypialni Willa.
Ramsay zdawał się drzemać. Tamara stała obok lady Emmy. Była
wdzięczna losowi, Ŝe nic powaŜnego mu się nie stało. Lekarz
poinformował Tamarę i lady Emmę, Ŝe jedna z nich powinna zostać z
nim aŜ do rana.
– To zupełnie do niego niepodobne – powiedziała lady Emma
podejrzliwym głosem, otulając syna kołdrą. – WciąŜ nie mogę uwierzyć,
Ŝ
e ma wstrząs mózgu. Wydaje mi się, Ŝe on coś knuje. Zazwyczaj jest
zdrowy jak koń. – Odwróciła się w stronę Tamary. – A więc przebraliście
się za straszydła?
Tamara pokiwała twierdząco głową, czując się bardzo winna.
– Doprawdy, kochanie, nie powinnaś się o nic obwiniać. Nie
wydaje mi się, Ŝeby cokolwiek mogło przestraszyć Ramsaya, nawet sam
diabeł. Ma w sobie więcej odwagi niŜ rozumu. Jak wszyscy męŜczyźni z
rodu MacIntyre. Ta skądinąd wspaniała cecha charakteru wielekroć o
mały włos nie spowodowała wygaśnięcia całego rodu.
– Obawiam się, Ŝe jako straszydła byliśmy naprawdę przekonujący
– wyznała zawstydzona Tamara.
– Z pewnością, kochanie. Tyle tylko, Ŝe Ramsay jest taki twardy i
opanowany, nigdy nie traci zimnej krwi, Ŝe trudno mi uwierzyć, Ŝeby
dwa straszydła w ciemnym korytarzu mogły zrobić na nim jakiekolwiek
wraŜenie.
Usta chorego wygięły się leciutko, ale na szczęście Ŝadna z nich
tego nie zauwaŜyła.
– Chyba nie jest aŜ tak opanowany... Potrafi być bardzo...
czarujący, kiedy przyjdzie mu na to ochota.
– A więc dlaczego oddałaś mu pierścionek? – Starsza pani
wpatrywała się w Tamarę z zainteresowaniem.
– Dlatego, Ŝe... Ŝe nie jestem dla niego właściwą Ŝoną. On
pochodzi z rodu...
– Z rodu rozbójników i łotrów – dokończyła lady Emma. – Nie
dorasta ci do pięt.
– Ja pochodzę z takiej... troszeczkę szalonej rodziny i nakręciłam
te wszystkie głupie filmy.
– Ramsay uwielbia twoje filmy, a jeśli reszta twojej rodziny jest
równie czarująca jak ty, to nie mogę się doczekać dnia, w którym ich
nareszcie poznam.
– Obawiam się, Ŝe oni wszyscy są... – Tamara zawahała się, czy
wyznać całą prawdę. – Twierdzą, Ŝe mają zdolności parapsychologiczne.
– To naprawdę cudowne! Od dawna pragnęłam porozmawiać ze
zmarłym ojcem Ramsaya!
– W tej okolicy nikt nie uzna mnie za odpowiednią Ŝonę dla
Ramsaya. Nie będą mnie szanowali. Caroline...
– Nonsens – przerwała jej lady Emma. – Co cię obchodzi, co
myślą sobie inni? My ciebie szanujemy i powaŜamy.
– Naprawdę?
– AleŜ oczywiście. Jesteś wspaniała. ChociaŜ nie od razu tak
myślałam. Z natury nie ufam ludziom, którzy nie kochają kwiatów,
ogrodu.
– Czy nie myśli pani, Ŝe Ramsay szybko się mną znudzi?
– Wierz mi, kochanie, Ramsay z pewnością dokładnie to
przemyślał, inaczej nie prosiłby cię o rękę. Rządzi nim rozsądek, a nie
emocje.
Tamara zamarła. A więc miała rację! Ramsay zamierzał poślubić ją
dla pieniędzy, to wszystko zostało zaplanowane!
– Będziesz musiała sporo nauczyć się o uprawie ogrodu, kochanie.
Pomogę ci.
– Na pewno jest pani bardzo zmęczona, lady Emmo – powiedziała
Tamara, biorąc matkę Ramsaya za rękę i prowadząc ją w stronę drzwi. –
Wypadek zdarzył się z mojej winy, a więc to ja zostanę tu do rana.
– To bardzo miło z twojej strony, kochanie.
– Ale kiedy Ramsay wyzdrowieje – ciągnęła Tamara – nie zostanę
w zamku. Nasz związek jest juŜ skończony.
Lady Emma posmutniała i mocniej ścisnęła dłoń Tamary. Od
strony łóŜka dobiegł przejmujący jęk i Tamara podbiegła do chorego.
– Skończony? CzyŜby? – powiedziała lady Emma lekko drwiącym
tonem i uśmiechnęła się pobłaŜliwie. Odgadła taktykę syna. – Nie sądzę
– dodała półgłosem. Wyszła z pokoju i zamknęła starannie drzwi,
zostawiając Ramsaya sam na sam z Tamarą.
– Kiedy jesteś blisko, mniej mnie boli – wymruczał.
– Czy czegoś potrzebujesz? – spytała zaniepokojona. Ramsay
wysunął dłoń spod kołdry, palce jego silnie oplotły szczupłą dłoń
Tamary.
– Nie, mam wszystko, czego mi potrzeba – powiedział z
uśmiechem zadowolenia.
– Przepraszam, Ŝe cię tak nastraszyliśmy.
– Wybaczam ci – odparł łaskawie.
Upłynęły dwa dni, lecz stan zdrowia Ramsaya nie poprawiał się.
LeŜał w łóŜku jęcząc i majacząc, a czuł się lepiej tylko wówczas, kiedy
była przy nim Tamara.
Tamara zamartwiała się o niego. Poczucie winy powodowało, Ŝe
niemal bez przerwy tkwiła przy jego łóŜku. Czytała mu ksiąŜki,
pozwalała Willowi zabawiać chorego sztuczkami. Czuła ulgę tylko
wtedy, gdy Ramsay uśmiechał się do niej słabo, udając, Ŝe czuje się
lepiej.
– Czy ciągle jesteś na niego wściekła? – spytał Will trzeciego dnia
rano, kiedy Tamara kończyła makijaŜ i wybierała się na dół po tacę ze
ś
niadaniem dla Ramsaya.
– Oczywiście.
– To dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś go uwielbiała? Nigdy
nie byłaś dla mnie taka dobra, kiedy byłem chory.
– Will, ja go wcale nie uwielbiam. Wyjedziemy stąd, jak tylko
trochę lepiej się poczuje – dodała upartym tonem.
– Och, mamo! Ja bardzo lubię to miejsce. I Ramsaya. Nawet kiedy
jest chory.
– Ja teŜ – przyznała Tamara.
– Babcia powiedziała, Ŝe to najbardziej romantyczna historia, jaką
kiedykolwiek słyszała.
– Powiedziałeś jej! Kiedy?
– Dzwoniła. Powiedziała, Ŝe powinnaś wyjść za niego za mąŜ.
– No pewnie! – zawołała Tamara z niesmakiem.
Czwartego dnia rano Tamara przyszła do pokoju Ramsaya
wcześniej niŜ zazwyczaj. Ze zdziwieniem stwierdziła, Ŝe łóŜko jest puste.
Wpatrywała się w zmiętą pościel, zaniepokojona. Obawiała się, Ŝe
mogło mu się przytrafić coś złego. Nie powinna była zostawiać go
samego.
Wtem z łazienki doleciało ją radosne pogwizdywanie. Drzwi były
uchylone. Ramsay zakręcił wodę i zaczął się wycierać, śpiewając na cały
głos sprośną szkocką balladę.
Tamara schowała się za zasłoną.
Ramsay wszedł do sypialni, owinięty tylko ręcznikiem. Mięśnie
jego smukłego ciała rysowały się wyraźnie pod gładką skórą. Jego postać
emanowała siłą i pewnością siebie. Tamara wpatrywała się w jego
wilgotne barki i czuła dojmującą tęsknotę i poŜądanie.
Doskonale pamiętała wspaniałe uczucie, gdy te ramiona
obejmowały ją i przytulały. Przez cztery długie noce była tak bardzo
samotna... Stał koło okna, przeciągając się z rozkoszą. Tamara niemal
czuła ciepło jego ciała.
Ale przecieŜ on wcale nie utyka! Jest zdrów jak koń. A więc ją
oszukał. Znowu ją oszukał!
– Ty oszuście! – Tamara wypadła ze swojej kryjówki.
Na jej widok Ramsay miał bardzo zaskoczoną i niepewną minę.
Jego czarne oczy przesunęły się po jej twarzy i zatrzymały na pełnych
ustach.
– Dzień dobry.
– Nic ci nie jest!
– Jesteś doskonałą pielęgniarką. – Uśmiechnął się szeroko.
– Wcale nie byłeś chory – stwierdziła chłodno.
– Czemu ty nigdy mi nie wierzysz?
– Mam dosyć tych twoich gierek.
– Ja teŜ. – Podszedł bliŜej.
– Czemu udawałeś, Ŝe jesteś chory?
– śeby cię tu zatrzymać.
– A więc udało ci się mnie oszukać, ale to juŜ naprawdę ostatni
raz.
– Zgoda. Musimy porozmawiać jak normalni ludzie.
– Nie. Zostawiam cię, wyjeŜdŜam i to juŜ koniec.
– Dlaczego?
– Bo gdybym tu została, złamałbyś mi serce. Willowi teŜ.
– Poprosiłem cię o rękę, bo potrzebuję ciebie, nigdy jakiejkolwiek
innej kobiety tak bardzo...
Czy to moŜe być prawda, Ŝe chciał ją poślubić ze względu na jej
pieniądze? śycie w Hollywood nauczyło ją jednak, Ŝe męŜczyźni potrafią
robić róŜne rzeczy z wyrachowania i zachłanności.
– Nie wątpię w to. Ale mnie nie kochasz.
– MoŜe jednak powinienem się przyznać, Ŝe...
– Widzę, Ŝe jesteś gotów powiedzieć cokolwiek, byle mnie tutaj
zatrzymać – stwierdziła.
Ramsay podszedł bliŜej i delikatnie uniósł jej głowę do góry. Przez
długą chwilę wpatrywał się w smutne oczy, pełne tęsknoty i bólu.
– Tak – powiedział. – Kocham cię. I wiem, Ŝe pokocham takŜe
Willa. Straciłem swojego syna...
Poczuła ostry ból w sercu. Usta jej zadrŜały. Nienawidziła go teraz
bardziej niŜ kiedykolwiek przedtem, nienawidziła go za tę czułą chwilę,
za to, Ŝe Ŝeruje na jej uczuciach, bawi się nią, a najbardziej za to, Ŝe sama
tak bardzo pragnie mu uwierzyć.
– Do diabła – wyszeptała ze złością. – Jesteś niezły, nie gorszy od
aktorów w Hollywood.
– Nie odchodź – poprosił.
– Nie zamierzam zmienić postanowienia. Jak mam uwierzyć w to,
co mówisz? Sfałszowałeś konkurs, potrafiłeś nawet udawać, Ŝe masz
wstrząs mózgu!
– Bo... bo cię kocham.
– Mówisz tak tylko dlatego, Ŝe wiesz, jak bardzo pragnę to
usłyszeć.
– Nie. Kocham cię.
Słuchała jego słów jak zaczarowana, z całych sił pragnąc w nie
uwierzyć.
– Ja... ja nie sądzę, Ŝe to prawda. Jesteś zimny i wyrachowany.
Powiedziałeś swojej matce, Ŝe jestem bogata...
– A skąd ty o tym wiesz? – spytał ponuro.
– Caroline tak powiedziała.
– A więc to cię gryzie!
– Oczywiście, Ŝe tak. Wielu juŜ męŜczyzn chciało być ze mną dla
róŜnych materialnych korzyści, które związek ze mną mógł im przynieść.
Na przykład marzyło im się wejście w świat filmu...
– AleŜ, głuptasku, ja wcale nie dlatego cię pragnę – stwierdził,
wyciągając ku niej ręce. – Tamaro, posłuchaj mnie. – Objął jej twarz
dłońmi. – Świetnie sobie radziłem z zarządzaniem majątkiem, i to na
długo, zanim cię poznałem. To prawda, muszę pieniądze wydawać
ostroŜnie. Sama wiesz, Ŝe to ciągła walka o przetrwanie. Tamara
milczała.
– Nie chcę cię stracić – ciągnął. – Nie zniósłbym tego. JeŜeli
odejdziesz, stracę wszystko jeszcze raz. Tyle tylko, Ŝe tym razem ból
będzie silniejszy niŜ kiedykolwiek przedtem.
– Będziesz musiał znaleźć sobie jakąś bogatą księŜniczkę –
wyszeptała Tamara, czując, Ŝe cała drŜy pod dotykiem jego dłoni. – Bo
mnie juŜ straciłeś.
Determinacja w jej głosie mogła się równać tylko z rozpaczą, którą
czuła w sercu. Ostatni promyk nadziei w oczach Ramsaya zgasł pod jej
twardym spojrzeniem. Powoli, niechętnie, opuścił ramiona.
Tamara wciągnęła z trudem powietrze i wybiegła z jego pokoju.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Zamek Killiecraig stał ciemny i wyniosły na tle szarego, zimnego
morza i aksamitnych, zielonych wzgórz. Przed wejściem czekała
zaparkowana limuzyna. Gdy Tamara wybiegła na dwór, pociągając
smutno nosem, wszystkie walizy Willa były otwarte, a ich zawartość
porozrzucana w wysokiej trawie. Chłopiec stanowczo odmówił
zamknięcia walizek, które szofer chciał włoŜyć do bagaŜnika.
Tamara była zbyt smutna i rozczarowana, Ŝeby podejmować walkę
z synkiem. Wsiadła do samochodu, oparła się wygodnie o skórzane
siedzenie i zamknęła oczy. DrŜała z zimna i rozpaczy.
Ledwie jednak zdąŜyła przymknąć powieki, gdy z zamyślenia
wyrwało ją gwałtowne stukanie w szybę.
Szofer był czerwony z wściekłości. Miał przekrzywioną czapkę, a
jego strój był w kompletnym nieładzie.
– Mamo! – Will przycisnął piegowaty nos do szyby. Tamara
niechętnie otworzyła okno.
– Proszę pani, Will nie chce zamknąć swoich walizek! –
wykrzyknął zdesperowany szofer.
– Bo nie mogę jej znaleźć! – zawołał jeszcze głośniej Will.
– A czego szukasz? – spytała łagodnie Tamara.
– Tej ksiąŜki, którą dostałem od babci, „Poradnika łowcy
duchów”.
– Will, wsiadaj do samochodu. Kupię ci nową.
– Ale w tej była dedykacja.
– Babcia napisze ci nową dedykację.
– To nie będzie to samo.
– Will, jedziemy! Wsiadaj!
– Bez tej ksiąŜki nigdzie nie jadę – oświadczył chłopiec, krzyŜując
ramiona na piersi. Wyglądał jak miniaturowy Napoleon.
Tamara pomyślała, Ŝe rola matki nie jest łatwa. W tej chwili nie
miała siły ani ochoty, Ŝeby sprzeczać się z synkiem.
– Will, bardzo cię proszę...
Will bez słowa podniósł głowę do góry.
– Will. Wsiadaj do samochodu. Mówię jak najbardziej serio.
Tamara wbiegała po schodach zamku. Poddała się w końcu i
postanowiła sama poszukać ksiąŜki.
Otworzyła drzwi do pokoju i natychmiast cofnęła się o krok na
widok Ramsaya, który siedział przy oknie, w pozie pełnej rezygnacji. Na
jego twarzy malował się bezbrzeŜny smutek. W jednej ręce trzymał
„Poradnik łowcy duchów”, w drugiej zaś zdjęcie Tamary.
Powinna zejść na dół i kazać Willowi przyjść tu po ksiąŜkę, ale z
jakiegoś trudnego do wyjaśnienia powodu nie mogła się zmusić, by stąd
wyjść. Ramsay MacIntyre wyglądał na bardzo nieszczęśliwego i
opuszczonego.
Ale dlaczego? CzyŜby rozpaczał tak bardzo tylko dlatego, Ŝe nie
udało mu się zdobyć jej majątku? Stała w progu, pełna wątpliwości i
wahania. Czy myliła się w ocenie jego intencji? Poczuła, Ŝe do oczu
napływają jej łzy. Westchnęła cicho i na ten dźwięk Ramsay odwrócił się
w jej stronę.
– Tamaro...
– Ramsay...
W pierwszej chwili widziała w jego oczach tylko rozpacz i
bezgraniczny ból. Powoli wyraz jego twarzy złagodniał.
Tamara uśmiechnęła się niepewnie przez łzy.
– Wróciłaś – wyszeptał. – Wróciłaś do mnie. – Radość, która
zalśniła w jego czarnych oczach oślepiła Tamarę.
– Nie! – powiedziała, chociaŜ z trudem powstrzymywała się, by
nie podbiec do niego i nie rzucić mu się w ramiona. Kobieca duma
jednak nie pozwalała na takie zachowanie. – Wróciłam tu tylko po
ksiąŜkę Willa – odparta wyniośle.
Coś w oczach Tamary musiało zdradzić jej uczucia, poniewaŜ
Ramsay wstał z krzesła, odłoŜył ksiąŜkę i szybko podszedł do niej.
– Nie, wróciłaś do mnie – stwierdził spokojnie.
– Musiałabym być szalona, Ŝeby cię pokochać...
– Zgadza się. A poniewaŜ jesteś szalona, więc mogę mieć
nadzieję? – spytał z leciutką drwiną, biorąc ją w ramiona.
– To prawda. Jestem szalona – przyznała Tamara, unosząc głowę i
patrząc na niego spojrzeniem pełnym miłości.
– Nie. Nie jesteś szalona. Jesteś najpiękniejszą i najbardziej
wspaniałą kobietą, jaką znam. Uwielbiam cię i podziwiam. A co
najwaŜniejsze... bardzo cię szanuję.
– Mówisz tak, bo wiesz, jak bardzo chcę to usłyszeć.
– Mówię tak, bo po raz pierwszy w Ŝyciu jestem zakochany.
– Gdybyś tylko...
– Kochanie, proszę, nie miej juŜ Ŝadnych wątpliwości. Spełniły się
wszystkie twoje marzenia... i moje teŜ.
– A więc nie zaleŜało ci na moich pieniądzach?
– Moja miła, jestem człowiekiem praktycznym.
– Nie chcę, Ŝebyś mnie kochał dla pieniędzy.
Natychmiast przestał się z nią przekomarzać. Leciutko, delikatnie
dotknął jej czoła, jak gdyby była dla niego czymś niezmiernie cennym i
delikatnym.
– Kocham cię za to, Ŝe jesteś sobą. Jestem tego zupełnie pewny. I
zamierzam ci to udowodnić raz na zawsze – wyszeptał i mocno ją
przytulił.
Potem wziął ją na ręce i zaniósł po schodach do swojego pokoju.
Stali przy jego olbrzymim łoŜu z jedwabnymi zasłonami.
– Kocham cię, Tamaro – powiedział Ramsay cicho, ale wyraźnie.
Zaczął delikatnie rozpinać guziczki jej bluzki. – Czy wiesz, Ŝe kiedy
znałem cię tylko z filmów, byłem przekonany, Ŝe nie nadajesz się na
moją Ŝonę? Gdybym szukał pieniędzy, oŜeniłbym się z Caroline. Pragnę
ciebie, a nie twoich pieniędzy. Byłaś taka dobra i okazałaś mi tyle
współczucia. Ujrzałem cię w zupełnie innym świetle. Kiedy pobiegłaś za
Selmą, Ŝeby złapać ducha, kiedy stanęłaś w obronie Willa, byłaś
niezwykle odwaŜna. A kiedy zobaczyłem, jak leŜysz nieprzytomna na
schodach, zrozumiałem, Ŝe umarłbym z rozpaczy, gdyby ci się przytrafiło
coś złego.
– A tamtej nocy, kiedy cię nastraszyłam...
– Wcale się nie przestraszyłem.
– A właśnie, Ŝe tak. Po prostu twoja męska duma nie pozwala ci
się do tego przyznać.
– Moja rodzina od wielu stuleci Ŝyje w zgodzie z tym duchem.
Nikt z nas nigdy się go nie bał...
Tamara roześmiała się z niedowierzaniem. – Zresztą mamy
mnóstwo czasu, by się o to spierać – wyszeptał. – AŜ do końca Ŝycia.
Teraz jednak chcę cię przekonać, jak bardzo cię potrzebuję, jak bardzo
cię kocham i pragnę.
Zdjął jej bluzkę, a jego spojrzenie roznieciło w niej poŜądanie.
– A jak chcesz mnie o tym przekonać? – spytała, kładąc się na
łóŜku.
Ramsay połoŜył się obok niej, a jego usta natychmiast odnalazły
jej wargi.
I znowu odczuła narastającą ekstazę, którą umiała przeŜywać tylko
w jego ramionach.
– Jesteś z kaŜdym dniem coraz bardziej cudowna – wyszeptał,
przytulając się do niej całym ciałem.
– Nie mów nic – poprosiła, zamykając oczy. Poczuła, Ŝe cały świat
wiruje, Ŝe niesie ją wysoka fala poŜądania i nienasyconej tęsknoty za
jego pieszczotą.
Nie mogła się nim nacieszyć. To, Ŝe znów trzyma go w ramionach,
Ŝ
e moŜe całować jego usta, oczy, włosy, Ŝe moŜe pieścić całe jego piękne
ciało, wydawało jej się cudem, w który wciąŜ nie mogła w pełni
uwierzyć. MoŜe spędzić z nim najbardziej szaloną noc, a Ramsay będzie
ją nadal szanował i kochał. Wspaniale było wiedzieć, Ŝe ich wzajemne
poŜądanie rodzi się z ich miłości, Ŝe nie jest tylko ulotną, cielesną
tęsknotą. Ramsay jest jej męŜczyzną. Na zawsze.
Wtulił się w nią mocno i ich ciała połączyły się. Wszelkie myśli
pierzchły jak sen.
Ramsay ją kocha.
A ona kocha go całym ciałem i całą duszą. Na zawsze. Nic i nikt
tego nie zmieni.
EPILOG
Pomimo Ŝe dzień był pochmurny i chłodny, ślub Tamary i
Ramsaya był piękną uroczystością. Tamara była ubrana w białą suknię, a
we włosy wpięła gałązki białego wrzosu. Ramsay wodził za nią wszędzie
zachwyconym spojrzeniem.
Matka Tamary przyleciała do Szkocji, Ŝeby pomóc lady Emmie
zaopiekować się Willem, gdy Tamara i Ramsay będą spędzali swój
miesiąc miodowy we Włoszech.
ChociaŜ jedna teściowa była ubrana w elegancką, granatową
suknię i naszyjnik z pereł, a druga w jaskrawoczerwoną cygańską
spódnicę i cięŜkie, miedziane bransolety, obie kobiety z miejsca
przypadły sobie do gustu.
– Pojedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło – zadecydował Ramsay. –
Nasz miesiąc miodowy musi być dla ciebie najpiękniejszymi w Ŝyciu
wakacjami. Pamiętam, Ŝe przecieŜ wcale nie chciałaś przyjeŜdŜać do
deszczowej Szkocji.
– Ale to i tak były naprawdę wakacje spełnionych marzeń –
powiedziała Tamara, leciutko całując go w usta.
Wszystko wydawało się wreszcie układać po myśli Tamary, kiedy
w pewnym momencie usłyszała, jak jej matka mówi do lady Emmy:
– Z pewnością Ŝadna z nas nie poradziłaby sobie z Willem sama.
Dobrze, Ŝe znam doskonały sposób, by go zająć. Ten duch... Widziałam
go, naprawdę – wyznała matka Tamary teatralnym szeptem.
– Kogo? – spytała Tamara, z przykrym przeczuciem, Ŝe z góry zna
juŜ odpowiedź na to pytanie.
– Widziałam go, jak wyszedł ze swojego portretu.
– Kto wyszedł i skąd? – Tamara zacisnęła mocno usta.
– Wspaniały, cudowny duch. Jest bardzo podobny do twojego
Ramsaya. Powiedział mi, Ŝe za Ŝycia był z niego niesamowity drań i
łobuz... No i dla twojego dobra złoŜyłam mu pewną obietnicę...
– Dla mojego dobra nie powinnaś była zwracać na niego wcale
uwagi.
– Nie mogłam tego zrobić. Wiem, jak bardzo nienawidzisz
duchów. Więc obiecałam mu, Ŝe przez ten miesiąc, kiedy będziemy się
opiekować Willem, znajdziemy jego damę i nareszcie będzie mógł
spocząć w grobie i przestać straszyć ludzi. W ten sposób pozbędziesz się
go na zawsze.
– AleŜ mamo! – Tamara była przeraŜona.
– Ach, to cudownie! – Will nie posiadał się z radości. – Babciu,
czy będę mógł ci pomóc?
– AleŜ oczywiście, młody człowieku. NajwyŜszy czas, Ŝebyś się
tego nauczył. Twoja matka była tak zajęta sir Ramsayem, Ŝe nie miała
czasu na nic, co chłopiec w twoim wieku mógłby uznać za poŜyteczny
sposób spędzenia czasu, jak na przykład obłaskawienie ducha i
zapewnienie mu wiecznego spokoju.
– Babciu, Selma nam pomoŜe! Ona zna wszystkie ukryte przejścia
w zamku!
– MoŜe lepiej nigdzie nie jedźmy. Powinnam chyba zająć się
Willem. – Tamara bezradnie spojrzała na Ramsaya.
– Nic mu nie będzie – stwierdził i pociągnął ją za rękę w stronę
czekającej na nich limuzyny. – To dobrze, Ŝe będzie miał zapewnioną
rozrywkę – dodał szeptem i pocałował ją.
– Wcale mi się to nie podoba. Dobrze wiesz, Ŝe nie chcę, Ŝeby
wierzył w te bzdury o duchach i zjawach.
– Zaufaj mi. – Ramsay delikatnie obwiódł jej usta palcem. – Will
musi się nauczyć, co jest prawdą, a co fantazją. Jak kaŜde dziecko.
W czarnych oczach Ramsaya zapłonęło ciepłe światło. Popatrzył z
czułością na swoją świeŜo poślubioną Ŝonę.
– Ufam ci. We wszystkim – powiedziała powaŜnie. Zapanowała
długa cisza, nie zmącona Ŝadnym słowem, bo Ramsay znów przytulił ją
mocno do siebie.