Frankie
Ann Major
Tłumaczyła
Ewa König
aa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Frankie Moore oderwała ręce od kierownicy, by
gestem najwyższego oburzenia wznieść zaciśnięte
piąstki ku niebu.Grube opony uderzyły w kant
pobocza z charakterystycznym chrzęstem, ostrzega-
jącym sennych lub pijanych kierowców przed skut-
kami nieuważnej jazdy.
Dziewczyna błyskawicznie opuściła ręce i skiero-
wała swój terenowy samochód z powrotem na
jezdnię.
Oto co ją spotyka od najbliższych za wszystko, co
dla nich robi – zwłaszcza dla ciotki Susie!
– Vince Randal! Po moim trupie! – wykrzyknęła,
zerkając z oburzeniem we wsteczne lusterko, jakby
na tylnym siedzeniu ktoś się znajdował. – Tego już
za wiele! Wymagać ode mnie, żebym szła na bal
w towarzystwie Randala! Sama zadecyduję, kto ma
mi asystować!
– Kogo masz na myśli, mądralo? – zapytał ją
podstępny, wewnętrzny głos, przywołując obraz
bezczelnego jasnowłosego kowboja, na którego
wspomnienie ciarki przeszły jej po plecach.
– O nie! Wykluczone!
Oczywiście ciotce Susie, która od wielu lat
zastępowała Frankie matkę, nie postałoby w głowie,
że jej wychowanica mogłaby pójść na bal ze
wspomnianym kowbojem, wyobrażającym sobie,
że jest Bóg wie kim.Zresztą po tym wszystkim,
co ciotka dla niej w życiu zrobiła, Frankie nie
pozwoliłaby sobie wobec niej na podobną im-
pertynencję.Za nic nie chciała sprawić jej przy-
krości.
Dlatego podczas niedawnej sprzeczki na temat
Balu Debiutantek Frankie w ostatniej chwili ugryzła
się w język.Nadal jednak wszystko w niej buzowa-
ło.Z furią nacisnęła pedał gazu, lecz spojrzawszy na
szybkościomierz, niechętnie cofnęła nogę.
– Jeszcze jeden mandat i koniec z jeżdżeniem!
– ostrzegł ją parę dni temu wuj Wayne.
Nie dość, że zgodziła się wystąpić na tym idioty-
cznym balu, to jeszcze ma na nim paradować u boku
tego nadętego Vince’a! W uszach Frankie nadal
rozbrzmiewały słowa ciotki:
– Skoro zrezygnowałaś ze studiów, powinnaś
zacząć poważnie myśleć o przyszłości.
– O niczym innym nie myślę – odparła impul-
sywnie.
4
Ann Major
– Taka ładna, bystra dziewczyna jak ty z łatwoś-
cią znajdzie sobie odpowiedniego męża.
– Ciociu, błagam!
– Dlaczego nie odpowiadasz na telefony Vince’a?
Wtedy właśnie Frankie ugryzła się w język i wy-
biegła z pokoju.
Czyste wariactwo! Ona, uwielbiająca męskie za-
jęcia dziewczyna kowboj, ma się wbić w balową
suknię! Ona, która nawet nie pamięta, kiedy po raz
ostatni nosiła sukienkę.Nie mówiąc już o panto-
flach na wysokim obcasie.
Na fortepianie stały oczywiście wyblakłe foto-
grafie malutkiej Frankie jako słodkiego cherubinka
o wielkich zielonych oczach, z buzią otoczoną
rudymi loczkami, pochodzące z czasów, kiedy ciot-
ka Susie stroiła ją w obszywane falbankami i koron-
kami sukieneczki, ale to było dawno temu.Mając
niewiele ponad trzy lata, Frankie zbuntowała się i od
tamtej pory chodziła wyłącznie w dżinsach oraz
wysokich kowbojskich butach.
Nie miała w szafie ani jednej sukienki.Nie
cierpiała babskich fatałaszków.Jeśli zgodziła się
wystąpić na tegorocznym balu, to jedynie po to, by
zrobić przyjemność ciotce Susie, która nie przestała
być w głębi duszy miejską elegantką z Houston,
chociaż zakochała się przed laty w bogatym ran-
czerze i zamieszkała z nim na teksańskiej prowincji.
Była sobota, dzień wielkich zakupów, w którym
do małych miasteczek w rodzaju Mission Creek
5
Frankie
zjeżdżali się ludzie z całej okolicy.Mimo wczesnej
pory na ulicach w centrum roiło się od samochodów.
Frankie długo krążyła, wypatrując miejsca do zapar-
kowania, i była już gotowa skręcić w boczną ulicę,
gdy nieoczekiwanie dostrzegła aż dwa wolne miej-
sca dokładnie naprzeciw położonego przy Main
Street słynnego ,,Salonu Mód’’ Margaret McKenzie,
czyli salonu horrorów, jak Frankie nazywała w myś-
lach ten nienawistny przybytek, będący celem jej
dzisiejszej wyprawy.
Pani McKenzie od trzydziestu lat ubierała ele-
gantki z Mission Creek, w tym kolejne pokolenia
panien występujących na słynnych dorocznych ba-
lach debiutantek.Przerażenie Frankie na myśl o cze-
kającej ją przymiarce sukni łagodziła nieco perspek-
tywa spotkania z Mary Clark, jej rówieśnicą i przyja-
ciółką, która pracowała w salonie jako asystentka.
Zaparkowawszy samochód, zgasiła silnik i wy-
ciągnęła klucz ze stacyjki.Kiedy w parę sekund
później otworzyła drzwi i wyskoczyła na jezdnię,
gorący podmuch teksańskiego wiatru rozwiał jej
długie, rude loki.Frankie nie zwróciła na to naj-
mniejszej uwagi.Nie dbała o uczesanie, tak jak nie
dbała o makijaż, o ubranie, ani o to, czy podoba się
chłopcom – czyli o wszystko, na czym, w opinii
ciotki Susie, powinno zależeć normalnej dwudzies-
toletniej dziewczynie.
Chłopcy! Mężczyźni! Oba te słowa zawsze wpra-
wiały Frankie w nieprzyjemne pomieszanie.
6
Ann Major
Przede wszystkim jednak pragnęła, by ciotka
Susie zapomniała o zainteresowaniu, jakie od pew-
nego czasu okazywał jej wychowanicy Vince Randal
– młody wiceprezes miejscowego banku, uważany
za jedną z najlepszych partii w Mission Creek.
Frankie wolała trzymać się od mężczyzn z daleka.
– Nie jestem taka jak ona – powiedziała do siebie
na głos.Mówiąc ,,ona’’, nie miała na myśli ciotki
Susie.Chodziło o jej prawdziwą matkę.
Wzdrygnęła się ze strachu na wspomnienie tam-
tej chwili, kiedy całując jej piersi, wyszeptał dziw-
nym, nieswoim głosem: ,,Nie bój się najmilsza, to
nic strasznego’’.Nie, nie będzie o tym myśleć! Nie
jestem taka jak ona...
Na jezdni panował wyjątkowy, nawet jak na
sobotę, tłok.Wszyscy szukali wolnych miejsc do
parkowania.Ktoś wściekle nacisnął klakson.
– Hej, ty tam! Ja byłem pierwszy!
Nie zważając na protesty, kierowca w kowboj-
skim kapeluszu błyskawicznie skręcił ku chodniko-
wi, prawie ocierając się swą czerwoną, pordzewiałą
półciężarówką o samochód Frankie i obsypując jej
buty strzelającym spod opon żwirem.
– Uważaj, jak jeździsz, kowboju! – krzyknęła.
Kierowca, któremu sprzątnięto wolne miejsce
sprzed nosa, bezradnie wzniósł ręce do nieba i od-
jechał.
Zatrzasnąwszy drzwi samochodu, Frankie po-
spiesznie wycofała się na chodnik.Była to jednak
7
Frankie
niepotrzebna ostrożność, gdyż bezceremonialny
kowboj zaparkował z bezbłędną precyzją, zostawia-
jąc jej mnóstwo miejsca.
Mężczyzna otworzył szoferkę, wysunął z niej
długie nogi odziane w niebieskie dżinsy i wysokie
kowbojskie buty, po czym lekko zeskoczył na zie-
mię.Frankie poczuła na sobie jego płonące spojrze-
nie, prześlizgujące się po jej nogach i biodrach, coraz
wyżej i wyżej.Frankie nie miała zwyczaju nosić
biustonosza.Uważała, że nie ma co weń włożyć.
O cholera! Dlaczego nie noszę stanika? Pod
wpływem bezczelnego spojrzenia jasnowłosego
mężczyzny poczuła się naga i bezbronna.
– Matt, to ty? – wykrzyknęła nagle.
Dopiero teraz go rozpoznała.Chociaż stał pod
słońce, tak że widziała tylko jego rosłą i smukłą
sylwetkę, była przekonana, iż na jego pociągłej
twarzy dostrzega ów zacięty wyraz, z jakim zawsze
na nią patrzył, kiedy przypadkiem się spotykali.
Frankie zrobiło się gorąco.Czy nigdy nie zapomni
tamtego?
Jeszcze się z tobą porachuję, Frankie! To nie
koniec!
A dla mnie tak!
Poczuła, że się czerwieni.Pamiętała, jak zbladł,
kiedy mu to powiedziała.Potem twarz mu się
ściągnęła.
– Uważasz, że nie jestem ciebie wart, bo nazy-
wam się Dixon? Bo nie mam pieniędzy? Bo miałem
8
Ann Major
ojca pijaka? A całe moje ranczo nie wystarczyłoby
twojemu wujowi nawet na jedno pastwisko? No,
przyznaj się! Wy, Lassiterowie, zadzieracie nosa
i uważacie się za coś lepszego.
– Ja nazywam się Moore.Zapomniałeś? – za-
protestowała, wyrywając się z jego objęć.Drżącymi
rękami zapięła bluzkę, poderwała się na równe nogi
i pobiegła przed siebie, byle dalej od niego.
Matt pobiegł za nią.
– Twoja ciotka chce, żebyś upolowała sobie lep-
szego męża, czy tak?
– Nie poluje na żadnego męża! – odkrzyknęła
przez ramię, dotknięta do żywego.
Matt uruchomił samochód i dogonił ją, a kiedy
nadal nie chciała się zatrzymać, wyskoczył i zastąpił
jej drogę.
– No już dobrze.Nie chciałem.Tak mi się powie-
działo.Przepraszam – mówił, na znak poddania się
podnosząc w górę obie ręce. – I nie uważaj mnie za
jakiegoś erotomana tylko dlatego, że mój ojciec
Bobie Dixon był pijakiem i nicponiem.Przyrzekam,
że nigdy cię więcej nie dotknę.Przecież nie będziesz
szła pieszo, masz do domu ponad dwie mile.Pozwól
się podwieźć.Proszę!
Podszedł do samochodu i otworzył drzwi.Ona
jednak jeszcze się wahała, nadal niepewna, czy może
mu zaufać.Musiał ją jeszcze raz poprosić.
Jechali w milczeniu.Ale kiedy znaleźli się pod
bramą, Matt powiedział jej na pożegnanie:
9
Frankie
– Posłuchaj, Frankie.Nigdy więcej się do ciebie
nie odezwę, chyba że ty odezwiesz się pierwsza.
Jasne? Ale jeżeli się odezwiesz, to nie odpowiadam
za siebie.Bo, jak powiedziałem, jeszcze z tobą nie
skończyłem.
Co to miało znaczyć? Że traktuje seks jak za-
spokajanie jakiegoś głodu, który byle dziewczyna
potrafi nasycić? Że uważa ją za potrawę do zjedze-
nia – jedną z wielu możliwych? A kiedy nasyci się
nią, pójdzie gdzie indziej szukać innego zaspokoje-
nia?
Powróciwszy do rzeczywistości, zdała sobie spra-
wę, że nadal stoi na głównej ulicy naprzeciwko
Matta.Przygryzła wargi, usiłując na niego nie pat-
rzeć.Matt tymczasem niezdarnym ruchem zdjął
z głowy kapelusz i przeczesał palcami niesforne
włosy.Może i on myślał o tamtym wieczorze,
o tym, do czego między nimi doszło i co sobie
powiedzieli? Miała wrażenie, że też lekko się zaczer-
wienił.
Matt Dixon.Dlaczego spojrzenie jego bursztyno-
wych oczu tak bardzo na nią działa? Stał z wciś-
niętymi w kieszenie rękami, z ramionami sztucznie
uniesionymi w górę, jakby i on czuł się w jej
obecności nieswojo.
Co sprawia, że Matt budzi w niej tyle emocji i tak
mieszane uczucia? Dlaczego nie potrafi o nim zapo-
mnieć? Spędziła w Vanderbilt College długi upiorny
rok, bezskutecznie usiłując wyrzucić go z pamięci.
10
Ann Major
– Co cię sprowadza do miasta? – odezwał się
nagle, przerywając bieg jej myśli.
Umyślnie zadziornym ruchem podniosła głowę,
ponieważ powiedział jej kiedyś, żeby nie próbowała
patrzeć na niego z góry, jakby była nie wiadomo
kim, a on nikim.
– Mam miarę sukni balowej.Na Bal Debiutantek
– powiedziała z naciskiem.
Rzucił okiem na szyld ,,Salonu Mód’’.
– No tak, rozumiem.Zajęcie stosowne dla dziew-
czyny z wyższych sfer.Szykowanie przynęty, żeby
złapać na haczyk bogatego faceta.Może samego
Vince’a Randala?
– Nie zamierzam nikogo łapać na haczyk – od-
parła wyniośle.
– Pewno nie mnie.
– Na pewno nie – przytaknęła.
Matt zacisnął usta.
Ach, te jego usta! I to, co potrafi nimi robić.
Frankie przeszedł dreszcz.
– Pilnuj swojego nosa – dodała ostro.
– Powiedz mi, Frankie, nie zastanawiałaś się
kiedyś, o co tak naprawdę jesteś na mnie wściekła?
– Siebie mógłbyś zapytać o to samo.
– Ale ja znam odpowiedź.Zresztą ty też.
Poczuła ciarki przechodzące jej po plecach.
– Czemu zawdzięczam, że jesteś dzisiaj taka
rozmowna? I tak mi się przyglądasz?
– Niby jak?
11
Frankie
– Jakbyś czegoś ode mnie chciała.Może nie,
kochanie? – zapytał, zniżając głos do uwodziciel-
skiego szeptu.
Tym jednak, co kazało jej odwrócić się na pięcie
i poszukać ucieczki w salonie mód, był nie tyle
jawnie seksualny podtekst jego słów, ile oczywiste
podniecenie, w jaką ją wprawiły.Wpadając do
sklepu, usłyszała za sobą jego głośny śmiech.
Przez całą szkołę średnią kochała się w Matcie na
śmierć i życie.Może dlatego, że był od niej starszy,
był samotnikiem i kimś zakazanym.I chyba także
dlatego, iż wskutek własnej sytuacji rodzinnej dob-
rze rozumiała jego wyobcowanie – jako syna czło-
wieka mającego w mieście najgorszą opinię.
Frankie mogła na pozór uchodzić za uprzywilejo-
waną córkę bogatych rodziców.Matt na pewno tak
o niej myślał.A przecież została przez swoich
rodziców potraktowana nie lepiej niż on przez
swego ojca.Czyż nie porzucili jej, nie zostawili na
łasce ciotki Susie, wuja Wayne’a i babci Ellie?
Czy tak postępują rodzice? A może to jej wina?
Może jest nie taka, jaka powinna być? I dlatego jej
nie chcieli?
Ciotka Susie zdecydowanie nie aprobowała zna-
jomości z Mattem Dixonem.Dała to siostrzenicy
jasno do zrozumienia.Był od niej o pięć lat starszy,
a w dodatku bez pieniędzy.No i pochodził z cieszą-
cej się złą sławą rodziny łazęgów i pijaków, po której
można się było spodziewać najgorszego.To był
12
Ann Major
jeden z powodów, dlaczego w buntowniczym okre-
sie dorastania Frankie tym chętniej wymykała się
ukradkiem z domu na randki z Mattem.
Jeszcze dziś nie mogła myśleć bez wstydu o tym,
na co mu pozwalała.Choć zarazem tamte wspo-
mnienia wprawiały ją nadal w rozkoszne drżenie.
Jesteś tak samo zepsuta jak on, myślała.Matt
wyzwala w tobie najgorsze instynkty.Przypomina
o matce.I podsyca nieprzyjemne podejrzenie.
Nie, nie będzie o tym myśleć!
Powinna trzymać od niego z daleka.
Zamknąwszy za sobą drzwi salonu, Frankie z nie-
wiadomego powodu wyjrzała przez wystawę na
ulicę.
Matt stał wciąż na chodniku koło samochodu
i rozmawiał z chłopcem w wieku może czternastu
lat.Zabawne, w ogóle nie zauważyła, iż Matt nie
jest sam.Jedyną osobą, która zwróciła jej uwagę na
ruchliwej ulicy, był piekielny Matt.
– Coś podobnego, ostatnia z debiutantek wresz-
cie się zjawiła! – rozległ się z tyłu miły głosik. – Co
tam zobaczyłaś takiego ciekawego?
Frankie podskoczyła, jak dziecko przyłapane na
wyjadaniu cukierków.
– Cześć, Mary! – zawołała.
Matt nadal był podminowany po spotkaniu z je-
dyną dziewczyną na świecie, jakiej najstaranniej
unikał.Jednakże wchodząc do sklepu z narzędziami
13
Frankie
Luke’a Funnela i przeciskając się przez stojącą u wej-
ścia grupkę mężczyzn, przybrał nonszalancką minę.
Cholernie ładna dziewczyna z tej Frankie! Chociaż
zachowuje się jak chłopak, nie stroi się ani nie chodzi
do fryzjera.W obcisłych dżinsach i przyciasnym
podkoszulku jest po prostu do zjedzenia. Nie mówiąc
już o tej masie rozwichrzonych rudych włosów, które
robią wrażenie, jakby świeżo wyskoczyła z łóżka.
Nawet jej małe piersi są nieludzko podniecające.Czy
nie mogłaby, do cholery, nosić stanika? Dla Matta
Frankie była uosobieniem zmysłowości.Ciarki prze-
szły mu po grzbiecie na myśl o tym, do czego byłaby
zdolna, gdyby udało się zwabić ją do łóżka.
Ma to po matce – osławionej pannie Heather.
Niech szlag trafi Franceskę Moore z jej błękitną
krwią! Na sam jej widok czuł ból w lędźwiach.To
też doprowadzało Matta do furii.
Zdał sobie teraz sprawę, że błądzi bez celu między
półkami.Po co właściwie tutaj przyszedł? Gdzie ma
tę kartkę z listą zakupów? Wsunął rękę do kieszeni,
lecz była pusta.
Dlaczego nie potrafi zapomnieć o tej podniecają-
cej smarkuli? I po diabła wziął sobie na głowę tego
szczeniaka Lee, który czeka teraz w półciężarówce?
Jakim cudem szeryf Jordan zdołał go namówić, żeby
zgodził się przyjąć małego łobuza do pracy na cały
tydzień?
Spotkali się niecałą godzinę temu i szeryf z miej-
sca zaatakował:
14
Ann Major
– Mamy nowy program pomocy społecznej, któ-
ry pozwala bezpłatnie przydzielać drobnym ran-
czerom ludzi do pracy.
To rzecz jasna zaciekawiło Matta.Dopóki się nie
zorientował, że szeryf korzysta z okazji, aby opróż-
nić miejski areszt.I tak długo nalegał, aż Matt
przystał na rozmowę z tym przeklętym Lee, który
nawet nie raczył odpowiedzieć na jego powitalne
,,cześć!’’.
– Nie ma mowy – powiedział Jordanowi, ale tak,
żeby chłopak go nie słyszał.
– Albo go weźmiesz, albo szczeniak pójdzie sie-
dzieć.
– Mam dosyć własnych kłopotów.
– Chłopak ma czternaście lat.Poza tobą nikt go
nie weźmie.Ma do wyboru: pracować społecznie
albo odsiadywać wyrok.Teraz jego los zależy od
ciebie.Zresztą dla nikogo nie jest tajemnicą, że
przyda ci się pomoc.
– Nie potrzebuję żadnych pomocników.
– Sam mówiłeś, że masz kłopoty.
Tym sposobem szeryf w końcu postawił na
swoim.
– Cześć, Dixon – usłyszał za plecami znany mu,
ostry głos. – Dobrze się składa, bo mamy ze sobą do
pogadania.
– Cześć, Vince.
Matt poczuł, że ręce mu potnieją.Vince Randal
z banku.
15
Frankie
– Chodzi o dawny dług twojego ojca.
– Nie tutaj – mruknął Matt.
Vince ściszył głos.
– Nie odpowiadasz na moje listy.
– Nie miałem czasu przejrzeć poczty.
– Ani na telefony.
Matt wcisnął ręce w kieszenie spodni i zachybotał
się na piętach.
– Automatycznej sekretarki też nie miałem czasu
odsłuchać.
Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Zadzwoń do mnie w poniedziałek rano.Musi-
my pogadać – rzekł na koniec Vince nieco łagodniej-
szym tonem.
Skinąwszy głową, Matt odwrócił się, zamierzając
odejść.
– Powiedz mi, Dixon, przyjaźnisz się z Frankie
Moore? – zawołał za nim Vince, nim Matt zdołał
ujść parę kroków.
– Znamy się.
– Jest tak samo źle wychowana jak ty.Nie ma
zwyczaju odpowiadać na telefony.
– Co ty powiesz? – zauważył Matt wyraźnie
weselszym tonem.
– Zaprosiła cię na bal?
– Co takiego?
Vince odetchnął z widoczną ulgą.
A więc to tak.O to jej chodzi.Tym razem
postanowiła zarzucić wędkę na bogatego faceta.Jak
16
Ann Major
widać, z powodzeniem.A on dał się, jak głupi, złapać
na jej gierki.
Chociaż Matt robił, co mógł, by o niej zapomnieć,
nieznośna Frankie nie przestawała nawiedzać go we
snach, nawet kiedy po całodziennej harówce walił
się do łóżka kompletnie wyczerpany.A dziś wystar-
czyło przelotne spotkanie na ulicy, by rozpalić na
nowo nie wygasły ogień pożądania.
To beznadziejne.Jest biedny, a ona bogata.Ona
pochodzi z szanowanej rodziny, a jego ojciec był
pogardzanym pijaczkiem.Gdyby zaczął się z nią
otwarcie spotykać, ludzie powiedzieliby, że leci na
jej majątek.
Dobrze, może jest biedny.I tonie w długach,
których nie ma czym spłacić.Lecz jest człowiekiem
niezależnym i nie zamierza ze swojej niezależności
rezygnować.
Trzeba na odtrutkę poszukać sobie innej kobiety
– i to szybko.Najlepiej dziś wieczorem.Pojedzie do
,,Baru pod Sakwą’’, poderwie sobie dziewczynę
i zabierze ją na noc do domu.Może wtedy uda mu się
zapomnieć o Frankie Moore.
17
Frankie
ROZDZIAŁ DRUGI
Biała atłasowa suknia wpłynęła jak balon do
otoczonej lustrami przymierzalni, spychając Mary
i Frankie w ciasny kąt.Mary stała za plecami Frankie,
zapinając haftki obciskającego przyjaciółkę gorsetu
z czarnej koronki, zwanego ,,wesołą wdówką’’.
– Ojej! – wykrzyknęła Mary. – Skaleczyłam się
w palec.Stój spokojnie! Czy nie możesz przestać się
wiercić?
Mary possała palec, po czym poprawiła na nosie
grube okulary.
– Kiedy strasznie drapie – poskarżyła się Frankie,
wystawiając język i podskakując na palcach.Nagle
nachyliła się nad niskim stolikiem i wyjąwszy ze
stojącego tam płaskiego wazonu czerwoną i żółtą
różę, włożyła je sobie między zęby.
– Uspokój się, Frankie! – Mary stanowczym
ruchem odebrała jej kwiaty i wetknęła z powrotem
do wazonu. – Zachowujesz się jak rozkapryszone
dziecko.Margaret powierzyła mi miarę twojej su-
kienki, bo musiała wyjść i liczyła, że sobie z tobą
poradzę.
– Mówisz o tej wiedźmie McKenzie? Ona też nie
zawsze może wytrzymać w swoim salonie hor-
rorów?
Srebrny dzwonek na drzwiach salonu ostrzegaw-
czo zadźwięczał.
– Cicho! – szepnęła Mary. – Klientki! Zachowuj
się przyzwoicie.
– Co za potworne narzędzie tortur! Sto razy
gorsze od stanika.Ciśnie mnie w pasie tak, że ledwo
mogę oddychać — grymasiła Frankie.Zaczęła dla
odmiany bawić się miseczkami gorsetu, na zmianę
odsłaniając i zasłaniając swoje małe piersi. – Raz
widać, a raz nie widać.Chociaż na dobrą sprawę nie
mam wiele do pokazania.
– Frankie, przestań! Jeszcze cię usłyszą.
– Bo właściwie nie mam cycków.Popatrz! – ga-
dała Frankie, podejmując zabawę miseczkami gor-
setu.
Masz takie duże sutki, powiedział kiedyś.Frankie
poczuła ściskanie w gardle.Z trudem przełknęła
ślinę.Wspomnienie Matta tak silnie na nią po-
działało, że przez resztę przymiarki stała spokojnie,
prawie nic się nie odzywając.Ograniczyła swe
uwagi do stwierdzenia, że w tej białej, suto marsz-
czonej sukni przypomina chodzący abażur.
19
Frankie
– Wyglądasz jak królewna z bajki – westchnęła
Mary.
Frankie sapnęła ze złości.
– Wiesz, jak nie znoszę takiego gadania – obru-
szyła się.
– Przepraszam.
Dopiero gdy Frankie wkładała z powrotem dżinsy
i zapinała pasek, napięcie minęło i twarze obu
przyjaciółek wypogodziły się.
– No widzisz, nie było tak źle – zauważyła Mary.
– Było potwornie.Czysta tortura.A o balu lepiej
nie myśleć.Nie mogę się doczekać, kiedy będzie po
wszystkim.Ciotka Susie spisała mi na kartce różne
nudziarstwa, które muszę wykonać.Odkładałam
ich załatwienie, jak długo się dało, mając nadzieję, że
sprawa przyschnie, ale dzisiaj tak mnie przycisnęła,
że dłużej nie mogę się wykręcać.Dziś muszę się za
nie zabrać, żeby mieć wreszcie spokój.
– W każdym razie do czasu balu – przypomniała
Mary.
– Pewnie wiesz, że każda debiutantka musi zali-
czyć dwadzieścia godzin jakiejś pracy charytatyw-
nej dla lokalnej społeczności – ciągnęła Frankie,
wyjmując z torebki kartkę.
– Laura piecze ciasteczka na dobroczynna wentę
w swoim kościele.
– A mnie ciotka Susie kazała się zgłosić do
pomocy w prowadzonym na rzecz szpitala przez
dobroczynne panie sklepie z pamiątkami i kwiatami.
20
Ann Major
Mam się umalować, wbić w sukienkę i zachowywać
jak dama.Chce, żebym obsługiwała stoisko z kwia-
tami i słodyczami.
– I cóż w tym okropnego?
– Niby nic, ale widzisz, chodzi o matkę Vince’a,
która, no wiesz, stale siedzi w sklepie...
– No i co z tego?
– To, że Vince do mnie wydzwania.
– Vince? Ty z Vince’em?
– Nie, skąd! To właśnie próbuję ci wytłuma-
czyć.Ale ciotce strasznie zależy, żebym zaczęła
się z nim spotykać.I poznała lepiej jego matkę.
A ponieważ Vince często odwozi matkę do skle-
pu, musiałabym go widywać, rozmawiać z nim,
i w ogóle.
– Vince jest bardzo przystojny.
– Ciotka też tak uważa.To niech sama się z nim
umawia.Albo ty.
– No wiesz! – Mary zaczerwieniła się. – Przecież
ciotka jest mężatką.
– Więc niech się odczepi od mojego życia.Ona by
chciała, żebym siedziała w domu, zajmowała się
kuchnią, haftowała, stroiła się i fiokowała.Albo
sprzedawała kwiaty w sklepie z pamiątkami, polując
na bogatego męża.Mnie to wszystko nie interesuje.
Wolę jeździć po ranczu, doglądać zwierząt, żyć na
świeżym powietrzu.
– Myśli tylko o twoim szczęściu.
– Raczej o tym, co ją by uszczęśliwiło.Nie
21
Frankie
rozumie, że jestem zupełnie inna.Jej przeszkadza
wszystko, co ja i wuj Wayne najbardziej lubimy.
– Ale kocha was oboje.
– O tak.Aż można od tego oszaleć.Wciąż go
zmusza do chodzenia po przyjęciach, najchętniej
wtedy, kiedy trzeba przepędzać krowy albo jest inna
pilna robota.Ranczo nic jej nie obchodzi.
Mary tymczasem studiowała jej listę.
– To dziwne – zauważyła. – Na twojej liście nie
ma nawet połowy zajęć zaliczanych do prac charyta-
tywnych na rzecz miasta i okolic.
– Same tylko koszmarne nudziarstwa.
– Pewnie nie wiesz, że w tym roku w naszym
okręgu do prac społecznych zaliczono pracę u drob-
nych ranczerów.
– Nie może być!
– Naprawdę.Powstał bardzo fajny program po-
mocy dla drobnych hodowców.Można się zapisać
w bibliotece.
Frankie nastawiła uszu.
– Z powodu suszy, zresztą nie tylko, wielu
uboższych ranczerów nie stać na wynajęcie kow-
bojów.Dlatego niesienie im pomocy w tej trudnej
sytuacji uznano za szczególnie pożyteczny rodzaj
pracy społecznej.
– Którego ciotka Susie celowo nie wpisała mi na
listę.Bo wiedziała, że mi się spodoba.– Frankie
zadumała się, gryząc wargi. – No to ja jej pokażę.
Pojadę zaraz do biblioteki i wszystkiego się dowiem.
22
Ann Major
– A co ze sklepem?
– Mam go w nosie.Przepracuję moje dwadzieścia
godzin, zanim ciotka się zorientuje, że nie sprzedaję
kwiatków.I co mi zrobi?
– Ale ci nagada.
– To trudno.Ale przynajmniej zrobię coś sen-
sownego z okazji tego idiotycznego balu.
– U Matta Dixona? Nie, u niego nie mogę
pracować.
– Szeryf skorzystał z programu, żeby opróżnić
miejski areszt – tłumaczyła jej Louisa. – W rezultacie
wszyscy inni ranczerzy mają dziś więcej takich
podejrzanych, niby to pracowników, niż im po-
trzeba.
– Ja i Dixon mamy z sobą na pieńku.
– Szkoda.Dixonowi przydałaby się pomoc.Cho-
dzą plotki, że może stracić ranczo, bo opóźnia się ze
spłatą długów.Zaciągniętych w banku przez jego
ojca, musiałaś o tym słyszeć.Podobno Vince chce mu
się dobrać do skóry.
– Chcą odebrać mu ranczo? Przecież Matt nie
może bez niego żyć! Ranczo to całe jego życie.
– Sama widzisz.Dlatego powinnaś mu pomóc.
Zasługuje na to.Na tym polega cały sens pracy
społecznej.
– Nie, nie mogę u niego pracować.
– Jesteś tak samo uparta jak on.
Frankie wsiadła do auta i chcąc nie chcąc, ruszyła
23
Frankie
do sklepu z pamiątkami.Lecz gdy na szpitalnym
parkingu ujrzała samochód Vince’a, zamiast zahamo-
wać, ostro nadepnęła na gaz.Potem zaś – sama nie
wiedziała, jak to się stało! – trzy kilometry przed
ranczem wuja skręciła nagle w zrytą koleinami boczną
drogę, prowadzącą wprost do gospodarstwa Matta.
Kiedy podjechała pod dom, zdziwiła ją panująca
w obejściu pustka.Kiedy dawnymi czasy wymykała
się do niego po kryjomu, zawsze czekał na nią przed
bramą i witał z promiennym uśmiechem na swej
przystojnej twarzy.
Kiedy wyskoczyła z samochodu i podeszła bliżej,
ogarnęło ją przygnębienie.Ukryty wśród drzew,
obrośnięty dzikim winem dom robił wrażenie zanie-
dbanego.Przed domem rosła wysoka, dawno nie
strzyżona trawa.Pewnie nie ma na to czasu.Albo
rok temu strzygł trawę tylko ze względu na nią.
Frankie skierowała się do stodoły.Sięgająca jej
niemal do pasa trawa szeleściła w podmuchach
ciepłego wiatru.Pachniała przyjemnie – całkiem jak
w domu.
Nie jesteś w domu.Jesteś u Matta.Chyba zwario-
wałaś, żeby tu przyjeżdżać! Masz źle w głowie.
Tak, ale...
Ale najwyraźniej to było silniejsze od niej.W całej
tej idiotycznej aferze z balem debiutantek to jedno
zdawało się mieć jakiś sens.
Kiedy stanęła w drzwiach obory, bijący z wnętrza
smród o mało nie zwalił jej z nóg.Lecz po wejściu do
24
Ann Major
środka jeszcze bardziej uderzył ją wyraźny zapach
papierosowego dymu.Potem dostrzegła w ciemnym
kącie pomarańczowy ogieniek.I długie, opalone na
brąz ramię.
– Matt? – zawołała.
Rysująca się w mroku postać milczała.
Serce podskoczyło jej do gardła, lecz postanowiła
podejść bliżej.Po chwili jej oczy przywykły do
panującego w oborze mroku i w tajemniczej postaci
rozpoznała chłopca, którego widziała rano koło
samochodu Matta.Stał w niedbałej pozie, a obok
leżały porzucone widły.Koniuszek papierosa znów
się rozjarzył.Frankie wyrwała mu papierosa z rąk.
– Co ci przyszło do głowy, żeby palić w oborze!
– Trzeba czymś zabić smród tego gówna.
– Zdaje się, że miałeś je posprzątać. – Z obrzydze-
niem rzuciła niedopałek na ziemię i dokładnie go
zadeptała.
– Nie jestem jego niewolnikiem.
– Czyim, Dixona?
Chłopak skrzywił się i kiwnął głową.
– Wcale nie muszę go słuchać.
– Byłeś w mamrze, co?
Chłopak ponownie skinął głową.Grzywa czar-
nych, zmierzwionych włosów opadła mu na czoło.
– Chcesz tam wrócić?
– Każesz mnie odesłać?
– Kto wie? Ale mam inną propozycję.Razem
posprzątamy to świństwo.
25
Frankie
– Też jesteś z mamra?
– Niezupełnie.Jestem debiutantką.
– Z tych, co to każdego roku występują na balu
w klubie golfowym? – zachichotał.
– Zapewniam cię, że jest to zajęcie równie mało
zabawne jak siedzenie w kiciu.
– I czego taka cholerna debiutantka szuka
w śmierdzącej oborze Dixona?
Brama obory otwarła się z hałasem.
– Też jestem ciekaw! – rozległ się donośny głos.
Na widok zbliżającego się zdecydowanym kro-
kiem Matta, chłopak porwał widły i znikł w najbliż-
szym boksie.
– Wyjdźmy na dwór – powiedział Matt, kiedy
widły zachrobotały o betonową podłogę.
Dziwna rzecz, ale po wyjściu na słońce Frankie
poczuła się trochę pewniej.Matt zdążył się przebrać
z ,,wyjściowych’’ dżinsów w postrzępione i sprane
niemal do białości dżinsy robocze oraz równie wy-
strzępiony podkoszulek, podkreślający jego masyw-
ny tors.Frankie stwierdziła, że nie powinna mu się
przyglądać.To znaczy, jeżeli chce normalnie od-
dychać.
– Co tu szanowną panienkę sprowadza? – zapy-
tał.
– Nie mów tak do mnie.
– Odpowiedz.
– Pracuję społecznie.Tak jak ten mały rzezimie-
szek.
26
Ann Major
– Lee? On ma czternaście lat i kłopoty z prawem.
Nikt się nim nie zajmuje.Pracuje u mnie, bo nie ma
wyboru.A ty? – Po chwili dodał: – Nie chcę cię tutaj.
– Ktoś musi ci pomóc.
– Nie potrzebuję niczyjej pomocy.A zwłaszcza
twojej.Dzięki Bogu, sam jakoś daję sobie radę.
– To dlaczego Louisa mówi, że Vince...
– Nie waż się rozmawiać o mnie z Vince’em,
rozumiesz! – wykrzyknął z błyskiem w oczach.
– Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
– Wolisz, żeby nie wiedział, co nas kiedyś łączy-
ło?
– Jeżeli chcesz tak myśleć, to twoja rzecz – odpar-
ła, wzruszając ramionami.
– Nie musisz się nade mną litować.A to, co Vince
ma do mnie, to moja prywatna sprawa.Nie po-
trzebuję współczucia ani tej waszej tak zwanej
dobroczynności.
– Wcale się nad tobą nie lituję.Przyjechałam,
bo... jestem twoim przyjacielem. Przyjaciele po-
winni sobie pomagać.
– Przyjaciele? Niby ty i ja? – Zrobił cyniczną
minę. – Wolne żarty.
Zabolały ją te słowa.
– Powiem inaczej.A jeżeli przyjechałam nie
tylko po to, żeby ci pomóc, ale dlatego, że sama
potrzebuję pomocy? – A widząc, jak marszczy brwi,
dodała szybko, nim zdążył się sprzeciwić: – Muszę
przed balem zaliczyć dwadzieścia godzin pracy
27
Frankie
społecznej.Wolę pracować na ranczu niż sprzeda-
wać w sklepie kwiaty.Kapujesz? Nawet za cenę
twojego towarzystwa.Bo Louisa, która kieruje pro-
gramem, powiedziała, że tylko na twoim ranczu
zostało miejsce dla wolontariusza.Inaczej bym do
ciebie nie przyjechała.
– Ja tam się do tego ich programu nie zgłaszałem.
– To co tamten chłopak u ciebie robi?
Matt nie odpowiedział.
– A widzisz.Przyjechałam na takiej samej zasa-
dzie jak on.I mam zamiar zostać, czy ci się to
podoba, czy nie.
Kiedy Matt postąpił krok w jej stronę, Frankie
odruchowo się cofnęła.
– Jesteś tego pewna? – spytał z przekornym
uśmiechem.
– Czekam, żebyś mi powiedział, co mam robić.
– Może coś się znajdzie – odparł cicho, pod-
chodząc jeszcze bliżej.W następnej chwili opuścił
ręce na ramiona Frankie i przyciągnął ją do siebie.
– Co ty wyprawiasz?
– Obiecałem ci kiedyś, że nigdy więcej cię nie
dotknę, chyba że sama mnie do tego sprowokujesz.
Pamiętasz? Mam chyba prawo traktować twój dzi-
siejszy przyjazd jako zachętę, nie uważasz?
– Wcale nie.Dobrze wiesz, po co tu jestem.
– Nie wiem, czy mogę ci wierzyć.
Objął ją jeszcze mocniej, napierając na nią swym
muskularnym ciałem.
28
Ann Major
– Proszę, nie – wyszeptała resztką tchu.
– Sama się prosisz, żebym cię pocałował.Myś-
lisz, że nie widziałem, jak na mnie patrzysz? Jakbyś
chciała mnie zjeść.
– To nieprawda.
– A niby dlaczego rzuciłaś college i zaledwie po
roku wróciłaś do domu? Tak ci mnie brakowało?
– Wcale nie.Rzuciłam college, bo źle się w nim
czułam.Uznałam, że skoro nie wiem, co tak napraw-
dę chciałabym w życiu robić, siedzenie w szkole,
zanim się na coś zdecyduję, jest czystą stratą czasu.
Odgarnął jej z czoła kosmyk włosów.
– A ja za tobą tęskniłem – powiedział cicho. – Nie
masz pojęcia, jak bardzo.Ucieszyłem się, kiedy
wróciłaś. – Po chwili dodał: – Chociaż mnie unikałaś.
Frankie czuła, ile to wyznanie musi go kosztować.
– Ty też mnie unikałeś.
– Nie trzeba było przyjeżdżać – rzekł, jeszcze
bardziej zniżając głos. – Chyba że chcesz, wiesz
czego – dodał, muskając palcami jej kark i szyję.
– Nie.
Podniecający dotyk jego palców sprawił, że Fran-
kie zakręciło się w głowie, nim zdążył ją pocałować.
– A ja chcę – odparł, zniżając głowę.
– Nie zachowuj się jak jaskiniowiec!
– Mnie też nie podoba się to, co się ze mną dzieje,
kiedy znajdziesz się w pobliżu.Ale tak już jest i nic
na to nie mogę poradzić.
– Ja też – przyznała, ostatecznie składając broń.
29
Frankie
Kiedy Matt odchylił jej głowę do tyłu, rozchyliła
usta, łapczywie przyjmując jego pocałunek.Głębo-
kie, nieśpieszne pocałunki coraz bardziej rozpalały
jej zmysły.Czuła w sobie narastający ogień pożąda-
nia.Przywarła do Matta całym ciałem, ocierając się
piersiami o jego tors, napierając nań biodrami.Wie-
działa, że źle robi, że nie powinna.Więc dlaczego jest
jej tak dobrze?
Niemniej podjęła wysiłek.Rozprostowała zaciś-
nięte na karku kochanka dłonie, po czym cofnęła
ręce i zaczęła go odpychać, próbując uwolnić się
z uścisku, ale Matt nawet nie drgnął.Poczuła się
bezsilna.Równie dobrze mogła próbować poruszyć
z miejsca granitową skałę.Zdała sobie ze strachem
sprawę, iż Matt może z nią zrobić, co tylko zechce.
– Nie broń się, kochana, nic ci nie grozi – szepnął
ochrypłym z pożądania głosem i na nowo przywarł
do jej ust.
– O mój Boże! – westchnęła z rozkoszy.
Każdy jego dotyk i każda pieszczota przyprawia-
ły Frankie o zawrót głowy i stopniowo pozbawiały
woli oporu.Lecz choć umierała z rozkoszy, jeszcze
raz spróbowała go odepchnąć.
– Tak nie można – wyszeptała. – Natychmiast
przestań!
Matt znieruchomiał, oderwał się od jej ust, wy-
prostował się i powoli wypuścił dziewczynę z objęć.
Długo mierzyli się wzrokiem.Ukośne promienie
bladego słońca obrysowały grzbiet jego wąskiego,
30
Ann Major
kształtnego nosa i twarde rysy po męsku urodziwej,
mocno rzeźbionej twarzy.Matt gestem żartobliwe-
go poddania się podniósł ręce i cofnął się o krok.
– Już dobrze, najmilsza – powiedział, z trudem
dobywając głos. – Niech będzie, jak chcesz.
W jego oczach wygasały powoli błyski pożądania.
Po chwili tylko nerwowe drganie zaciśniętych
żuchw świadczyło o sile tak nagle stłumionych
emocji.
Frankie z napięciem obserwowała owo drganie na
twarzy stojącego na tle drzew mężczyzny.Wokoło
niósł się szept poruszanych wiatrem traw.Frankie
zadrżała.Trzasnęła o ścianę obluzowana okiennica.
Ranczo Matta Dixona wydało jej się oddalone od
świata, całkowicie osamotnione.Tak jak on sam.
Matt z takim samym uporem wyłączał ją ze swego
życia, z jakim odcinał się od reszty świata.
Taka zamierzona, narzucona samemu sobie izola-
cja była dla niej czymś zupełnie obcym i niezrozu-
miałym.W domu wujostwa telefon dzwonił niemal
bez przerwy, a drzwi nigdy się nie zamykały.Ciotka
Susie krzątała się po kuchni, kowboje bez przerwy
wpadali do domu albo z niego wypadali.W porze
lunchu wokół kuchni dla służby roiło się od ludzi,
którym kucharka podawała talerze z pieczonym
mięsem i fasolą.Wieczorami na przyjęcia zjeżdżali
z sąsiednich rancz przyjaciele i znajomi.W soboty
odbywały się zbiorowe wyprawy na zakupy,
a w niedziele – do kościoła.
31
Frankie
Matt stał nieruchomo, nic nie mówiąc.Wydawał
się człowiekiem rozpaczliwie samotnym, przez
wszystkich opuszczonym.Frankie poczuła w sercu
wielki smutek i żal.Promienie słońca przeświecały
przez gałęzie drzew.Zacisnęła pięści, wbijając paz-
nokcie w ciało.Lecz ból nie przyniósł jej otrzeź-
wienia.Nie mogąc się opanować, wykonała niebez-
pieczny krok przed siebie i dotknęła jego ręki.
– Wracaj do domu... nic tu po tobie. – Jego głos
był łagodny, chociaż mówił przez zaciśnięte wargi.
– I więcej nie przyjeżdżaj.
– Mogłabym ci pomóc – powiedziała proszącym
tonem.
– Nie potrzebuję twojej pomocy.Pragnę cię tak,
jak mężczyzna pragnie kobiety, tak jak wszyscy
mężczyźni pragnęli twojej matki... słynnej panny
Heather.
Frankie poczuła się, jakby ktoś niespodziewanie
smagnął ją pejczem po twarzy.Słowa nieoczekiwa-
ne, których nie mogła przewidzieć, same wyrwały
się z jej ust:
– Ale ja nie jestem taka jak ona! Wcale nie!
Jestem... jestem taka jak ciotka Susie!
Matt zaniósł się śmiechem.
– Właśnie że tak!
– Wszyscy wiedzą, że w niczym nie przypomi-
nasz tej swojej niemądrej ciotki Susie – oświadczył
Matt.
Przed oczami Frankie ukazał się nagle obraz
32
Ann Major
smutnej, opuszczonej dziewczynki, wpatrzonej
w swą piękną matkę.Są na eleganckim jachcie
u brzegów Turcji, na horyzoncie malują się mgliste
zarysy gór.Matka jest ubrana w kostium bikini,
przytula się do nieznanego mężczyzny, u którego
siedzi na kolanach, i śmieje się ze swej wystraszonej
córeczki.
– Chcę do domu – mówi mała Frankie.
Potem w szufladzie jej biureczka rosła sterta
kolorowych pocztówek.
Dziecinko!
Na pewno już słyszałaś... wyszłam za mąż... za
włoskiego księcia... tydzień temu, w Monako. Przykro mi,
ale nie było czasu, żeby sprowadzić Cię na ślub.
Całusy,
Księżna Heather
PS. Jak przyjedziesz do nas na następne wakacje,
zobaczysz, jaki jest uroczy. Pa! Ucałuj ode mnie swojego
kucyka.
Nie było żadnych następnych wakacji.Frankie
nigdy więcej nie zobaczyła swojej matki.
– Moja matka wcale nie jest taka, jak myślisz.
Nieprawda.
– Wcale nie jest taka, jak ludzie myślą! – upierała
się Frankie.
– To dlaczego stale o niej piszą w kolorowych
magazynach?
33
Frankie
– Bo jest piękna i wszyscy ja uwielbiają... nie
tylko mężczyźni.I dlatego, że jest księżną.
– Boisz się, bo czujesz, że jesteś taka sama jak
ona.Chciałbym być twoim pierwszym mężczyzną.
Potem i tak uciekniesz w świat romansować z hra-
biami i książętami.
Pierwszym mężczyzną.Te dwa słowa uderzyły
w nią jak ciosy noża.Jacy hrabiowie? Jacy książęta?
Czy on naprawdę myśli, że będzie uganiać się za
kochankami? Pomieszało mu się w głowie czy co?
– Nie jestem taka, jak ci się wydaje – powtórzyła.
– Może, ale i tak tutaj nie pasujesz.Co ja bym
z tobą robił? Nawet jeżeli nie przypominasz swojej
matki, to co ty możesz wiedzieć o pracy na ranczu?
– Na pewno więcej niż ten twój niewydarzony
pomocnik z obory! Ale on ci nie przeszkadza.Więc
dlaczego nie chcesz mnie? Mogłabym... mogłabym
go na przykład nadzorować.Czy wiesz, że gdyby nie
ja, mógł przed chwilą puścić całą oborę z dymem?
– Co, znowu palił? – zaniepokoił się Matt.
Frankie tylko skinęła głową.
– Dzięk... – Urwał w pół słowa. – Zresztą nie o to
chodzi.Ważne jest to, co nas dzieli.Ty jesteś bogatą
panienką z dobrego domu, a ja biedakiem i synem
byle kogo.Ciebie wysłali na studia do Vanderbilt, ale
zrezygnowałaś z nauki, bo musisz się dopiero za-
stanowić, co chciałabyś robić.A ja usiłuję skończyć
wieczorowe studia w Kingsville, korzystając ze
stypendiów.Na ogół jestem tak zmęczony, że
34
Ann Major
zasypiam na zajęciach.Na ostatnim egzaminie do-
stałem zaledwie dostateczny z minusem, bo zamiast
się uczyć, musiałem harować. – Nerwowo prze-
czesał włosy. – Cholera! Sam nie wiem, po co to
mówię.Ciebie to i tak nie obchodzi.
– Może by mnie obeszło, gdybyś nie strugał
takiego twardziela, nie rozczulał się nad sobą, a za to
pozwolił sobie pomóc.
Matt spąsowiał.Żuchwy znów zaczęły mu drgać
tak gwałtownie, że poczuła przed nim strach.
– Wracaj do domu! – wycedził.
– Ja... przyjechałam dziś dlatego, że... bo w swo-
jej głupocie myślałam, że pozwolisz, żebym była
twoim przyjacielem! – wyjąkała z trudem.
– Nie wysilaj się, już ci powiedziałem, że nie tego
od ciebie chcę.
– Ty... ty... Niech cię diabli porwą!
– Wracaj do domu – powtórzył.
Odwróciła się na pięcie i pobiegła co sił w nogach
do samochodu, tłumiąc łzy żalu i wstydu.
35
Frankie
ROZDZIAŁ TRZECI
Frankie siedziała w sypialni z płonącymi policz-
kami i wpatrywała się w lustro.Wszelako zamiast
własnego odbicia widziała przed sobą wysokiego,
jasnowłosego kowboja o skośnych bursztynowych
oczach.
Nie jestem taka, za jaką mnie uważasz, panie
Wszystkowiedzący Mądralo.Kompletnie się mylisz.
Wzięła grzebień, chcąc rozczesać splątane włosy.
– Au!
Ostrożnie przeciągnęła grzebieniem po koniuszki
włosów, by wyczesać do kosza na śmieci uczepiony
do nich rzep.
Ilekroć pomyślała o Matcie, serce gwałtownie
zaczynało jej bić, a w oczach pojawiały się iskry.
Frankie nie lubiła długo się złościć, a zwłaszcza nosić
w sercu urazy, która sprawiała, że nieustannie
kłóciła się z nim w myślach.Od tygodnia, odkąd
Matt przegonił ją ze swego rancza, raz po raz
przeżywała na nową tamtą scenę.I za każdym
razem wygłaszała do niego w duchu długie tyrady.
Westchnąwszy głęboko, gestem ostatecznego
zniechęcenia wyłuskała z włosów źdźbło trawy.
Dlaczego tak jest? Dlaczego nie potrafi wyrzucić
go z pamięci? Po jakiego diabła wciąż kombinuje, co
zrobić, by zamiast sprzedawać kwiaty w dobroczyn-
nym sklepie, móc pracować na jego ranczu?
A może jednak Matt nie myli się co do niej? Może
rzeczywiście jest tak samo oszalała na punkcie
mężczyzn jak jej olśniewająca rodzicielka? Tylko
jest zbyt naiwna, żeby zrozumieć własną naturę?
Ale po przespaniu się z pierwszym mężczyzną
zacznie zmieniać kochanków jak rękawiczki?
Jednakże na myśl, że Matt może mieć o niej tak
niskie mniemanie, Frankie znowu się oburzyła i po-
czuła nieprzepartą potrzebę przemówienia w swojej
obronie.
Zamierzyła się grzebieniem na swoje odbicie
w lustrze.
– Nie jestem taka jak ona.Wcale nie! – wy-
krzyczała.
Przestań to powtarzać!
Schyliła głowę, sama nie wiedząc, dlaczego to
robi, i utkwiła wzrok w najniższej szufladzie toalet-
ki.Jej ręka sama osunęła się na mosiężny uchwyt
– i było po wszystkim! Powoli wysuwając szufladę,
czuła, że serce zaczyna jej bić jak szalone.Widok zaś
37
Frankie
wielkiego, oprawionego w skórę albumu, który
przykrywał stos leżących pod spodem pocztówek,
przyprawił ją o stan bliski omdlenia.
– Odwagi! – wymamrotała, mrugając powieka-
mi dla powstrzymania łez.
Wyjęła ciężki album z szuflady i położyła go sobie
na kolanach.Dla uspokojenia emocji policzyła do
dwudziestu.Niewiele to jednak pomogło, bo kiedy
wreszcie zdecydowała się zajrzeć do środka, jej ręka
tak szybko przerzucała karty, że zdjęcia zlały się
w jedną zamazaną plamę.
Wszelako związane z nimi wspomnienia zbyt
były bolesne, toteż Frankie niemal natychmiast
zatrzasnęła album, robiąc to z takim rozmachem, że
jedna fotografia wypadła i sfrunęła na podłogę u jej
stóp.Na zdjęciu, po które się schyliła, ujrzała jeden
z wielu wizerunków olśniewająco pięknej blon-
dynki w objęciach nieznanego mężczyzny.
Jej matka.Nie! Teraz jest księżną Heather.Kim
był widoczny na zdjęciu mężczyzna – o tym Frankie
nie miała pojęcia.Było ich w końcu tak wielu!
Odwróciła głowę ku oknu.Na gałęziach mir-
towego drzewa drozd z jazgotem umykał przed
wiewiórką.Przez chwilę obserwowała, jak prze-
straszony ptak przeskakuje z gałęzi na gałąź, coraz
wyżej i wyżej.Wydawał się być tak samo zroz-
paczony i bezsilny jak ona.Z cichym westchnieniem
podniosła zdjęcie, a następnie położyła je na blacie
toaletki i starannie wygładziła załamane rogi.Dopie-
38
Ann Major
ro po dokonaniu tej operacji zatopiła wzrok w podo-
biźnie młodej, wesoło uśmiechniętej kobiety.
Kiedy Frankie była mała, matka wydawała jej się
najpiękniejszą kobietą na świecie.Uważała ją za
zjawisko ze snu – najcudowniejszą i najdoskonalszą,
bajkową matkę.Ciotka Susie powtarzała zawsze
małej Frankie, że matka bardzo ją kocha.
– Dlatego przysyła ci tyle prezentów, zdjęć i po-
cztówek – mówiła.
Odczytując krótkie tekściki na odwrocie widokó-
wek, Frankie śniła o dniu, kiedy matka zatęskni za
swą jedyną córeczką, wróci do niej i razem zamiesz-
kają na ranczu.
Uklękła na podłodze i wyjęła z szuflady pierwszą
z brzegu widokówkę.
Kair
Kochanie... Tutaj jest cudownie.
Ha, ha! Chociaż trochę za gorąco.
Ha, ha! Szkoda, że Cię z nami nie ma.
Przesyłam tysiące całusów,
Heather
Zawsze ,,Heather’’.A potem ,,księżna Heather’’.
Nigdy – ,,Mama’’.Heather tylko po to wzięła ślub
z ojcem Frankie i przeżyła z nim sześć miesięcy, żeby
dał jej córce nazwisko.Heather przynajmniej często
do niej pisywała, a regularnie raz do roku, w lipcu,
zapraszała córkę na tygodniowy pobyt do coraz to
39
Frankie
nowych egzotycznych miejsc.Tyle że po tamtym
tygodniu spędzonym w Grecji Frankie nigdy więcej
do niej nie pojechała.
Ojciec Frankie czterokrotnie się żenił i czterokrot-
nie rozwodził.Nigdy nie przysłał jej nawet kartki
pocztowej.
– Cóż mam ci powiedzieć? To playboy – tłuma-
czyła jej ciotka Susie.
– A mama?
– Od najmłodszych lat wszyscy się w niej kocha-
li.W ogóle się nie uczyła.Była na to zbyt piękna.
– Ty też jesteś piękna.
– Ale nie aż tak.Jej uroda jaśniała zawsze jakimś
nadnaturalnym blaskiem.Uwielbiała zwracać na
siebie uwagę.Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć,
ale nie była stworzona do tego, żeby być matką.
Odwrotnie niż ja.Ale okazało się, że nie mogę zajść
w ciążę. – Oczy ciotki Susie zaszły łzami. – To jej
urodziło się dziecko, więc mi cię oddała.Tak było dla
wszystkich najlepiej.Pozostaniesz na zawsze moją
jedyną córeczką.A czyż wujek Wayne nie jest
idealnym ojcem, dziesięć razy lepszym od praw-
dziwego?
– No pewnie, dziesięć tysięcy razy.I mam babcię
Ellie.Babcia Ellie też jest najukochańsza na świecie.
– No właśnie, sama widzisz, jak życie samo
potrafi różne sprawy rozwiązywać; nawet najtrud-
niejsze.Nie na darmo się mówi, że nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło.
40
Ann Major
Frankie wetknęła zdjęcie matki z powrotem do
albumu i ponownie wpatrzyła się w swoje odbicie
w lustrze.Spoglądająca na nią rozczochrana dziew-
czyna z pobrudzonym nosem w niczym nie przypo-
minała szykownej, starannie uczesanej i przesadnie
umalowanej blond piękności z fotografii.Gdzie
Matt ma oczy, że nie widzi, kim ona naprawdę jest?
Frankie ze smętnym uśmiechem zatopiła ręce
w swych rudych włosach, by wyplątać z nich
jeszcze jeden rzep.Przewróciła się w zaroślach,
uciekając przed świnką pekari po tym, jak przypad-
kowo spłoszyła małe pekarzątko.Świnki pekari
bardziej dbają o swoje dzieci niż jej rodzice.
Pociągnęła nosem.Jest nie tylko rozczochrana
i niezadbana, ale i nieładnie pachnie.Nie ma i nigdy
nie miała ani jednej buteleczki kosztownych perfum
w rodzaju tych, jakich używała jej matka.Chodzi
w podartych, wyświechtanych dżinsach – wcale nie
markowych, tylko kupionych na przecenie w tanim
sklepie – tak przesyconych zapachami potu, stajni
i obory, że trzeba je będzie prać kilka razy.
Zaczęła pośpiesznie ściągać z siebie spodnie i resz-
tę ubrania.Rozebrawszy się do naga, stanęła przed
lustrem, przypatrując się sobie krytycznym okiem.
Ani śladu ponętnych krągłości poniżej i powyżej
talii, jakimi zachwycała figura księżnej Heathaer!
Frankie była wysoka, smukła i prawie pozbawiona
piersi.
Ale masz duże sutki, powiedział kiedyś Matt
41
Frankie
ochrypłym, nieswoim głosem.Przeszedł ją dreszcz
i piersi jej stężały, kiedy przypomniała sobie, jak
rozbierał ją wtedy pełnym pożądania wzrokiem.
Może jest za chuda i za płaska, ale ten piekielny Matt
uważa, że jest bardzo seksowna.
To jest właśnie najgorsze.Widzi w niej wyłącznie
przedmiot pożądania; do niczego prócz seksu nie jest
mu potrzebna.
Dlaczego tak się tym przejmujesz? – zapytała
siebie.Przestań o nim myśleć!
Zamiast tego zaczęła się bawić piersiami.Pamię-
tając, jak je całował, takimi samymi okrężnymi
ruchami czubkami palców muskała teraz swe drob-
ne piersi.Widzisz, jak tężeją? – szeptał Matt.
Nie zastanawiając się, co robi, powiodła palcami
w dół ciała, tą samą drogą, którą wędrowały wów-
czas jego wargi.Przeszedł ją lekki dreszcz, lecz po
chwili opuściła z westchnieniem ręce.Nie, to na nic.
Dotyk własnych rąk nie mógł zastąpić pieszczoty
jego gorących warg.
Każde jego dotknięcie wprawiało ją w drżenie
i zapierało oddech.Pragnęła, by znów całował jej ciało.
Nie ma się co oszukiwać – chciała się z nim kochać.
Tylko że uczucia, jakie w niej budził, były o wiele
bardziej złożone niż to, co Matt czuł wobec niej.
Nie jest podobna do swojej matki.
Jaka więc jesteś? Nie po raz pierwszy zadawała sobie
to pytanie, które niezmiennie wprawiało ją w popłoch.
Nagle Frankie usłyszała pukanie do drzwi i pod-
42
Ann Major
skoczyła z przestrachu.Szybkim ruchem zerwała
z łóżka granatową kapę, usiłując się nią owinąć.
Drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczyła ciotka
Susie.
Walcząc z oporną kapą, którą próbowała zasłonić
biust, Frankie zwróciła się ku niej.
– Jeszcze nie powiedziałam ,,proszę’’ – rzekła
obrażonym tonem.
– Co się tu wyprawia? Dlaczego jesteś goła?
Bo sobie przypominałam, jak mnie pieścił Matt
Dixon.
– To mój pokój! Ja tylko... właśnie miałam wziąć
prysznic – odparła hardo Frankie, czując ze złością,
że się czerwieni.
Chwilę mierzyły się wzrokiem.
Za żadne skarby nie przyzna się ciotce, że zadu-
rzyła się po uszy w Matcie.
– Coś knujesz.
Ciotka niespodziewanie podeszła do Frankie i po-
całowała ją w umorusany nosek.
– Nigdy nie mogłam zapędzić cię do łazienki.Nie
tylko jak byłaś mała, ale i kiedy wyrosłaś.Obiecaj mi,
że nie pójdziesz w balowej sukni do stajni i nie
zaczniesz w niej szczotkować Jezebel.Przyrzekasz?
Roześmiały się zgodnym śmiechem.
– Ani nie będziesz w niej jeździć konno – dodała
ciotka.
– O tym w ogóle nie ma mowy.Ledwo w niej
oddycham.
43
Frankie
– Jaką ty masz prześliczną skórę! Gładką i delika-
tną.I te wspaniałe włosy.Ach, ta młodość! – wes-
tchnęła ciotka Susie, unosząc ręką długie kędziory
siostrzenicy. – Co za kolor! A do tego jesteś smukła
jak łania i poruszasz się z takim wdziękiem! Mog-
łabyś być modelką.
– Nie żartuj sobie ze mnie! Jestem wieśniaczką.
Kowbojką.
– Jeszcze nie widziałam, żeby dziewczyna z two-
ją urodą tak kompletnie nic sobie z tego nie robiła.
Przecież ty nawet nie umawiasz się z chłopcami.
Frankie znowu się zaczerwieniła.Ale mam ochotę
przespać się z pogardzanym przez ciebie ranczerem
z sąsiedztwa, odparła ciotce w duchu.
– Pamiętaj, że młodość nie trwa wiecznie – ciąg-
nęła ciotka.
– Nie zaczynaj, ciociu, mówiłyśmy już o tym
chyba z tysiąc razy – z westchnieniem mruknęła
Frankie.
– I zawsze bez skutku – roześmiała się ciotka.
Zamilkła na chwilę, po czym podjęła z troską
w głosie: – Ale pomówmy poważnie.Diane Randal
powiedziała mi przez telefon, że poza tym pierw-
szym razem, kiedy przepracowałaś u niej dwie
godziny, nie pojawiłaś się więcej w sklepie z pamią-
tkami.Nie lubię zrzędzić, ale pamiętaj, że nie da się
tego odkładać w nieskończoność.Musisz wykonać
swój społeczny obowiązek.
Frankie wyrwała się z objęć ciotki.
44
Ann Major
– Ja... zdecydowałam się na inną pracę – oświad-
czyła, hardo podnosząc głowę.
– Mianowicie jaką?
– Czy to ważne? Najważniejsze, że mi ją zaliczą.
– No dobrze, rób po swojemu – poddała się
ciotka. – Ale wiesz chyba, ile to dla mnie znaczy,
prawda, kochanie?
– Wiem, ciociu.Przecież poszłam na te koszmar-
nie nudne lekcje etykiety i wytrzymałam do samego
końca.
– Ziewając i nie biorąc w nich czynnego udziału.
Frankie ciężko westchnęła.
– Przepraszam.Tak tego wszystkiego nie lubię.
– Widzisz, twój bal przypomina mi tamte dawne
czasy w Houston, kiedy ja i twoja matka razem
wchodziłyśmy w świat.To takie cudowne, czuć się
młodą i piękną, i mieć całą przyszłość przed sobą
– rozmarzyła się ciotka Susie. – Wiesz, tak bym
chciała, żebyś poszła ze mną do fryzjera w salonie
piękności w klubie golfowym i pozwoliła choć raz
porządnie się uczesać.
– Nie chcę wyglądać jak strach na wróble.
– No zgódź się! Tylko ten jeden raz.Na bal.No,
proszę!
– Niech ci będzie.
– A jeżeli chodzi o sklep z pamiątkami... Jesteś
pewna, że to, co robisz, liczy się jako...
– Jako najpewniejsza.
A więc klamka zapadła.Musi, nie zwlekając,
45
Frankie
wybrać się po raz drugi na ranczo Matta Dixona.Nie
tylko ze względu na ciotkę Susie.I nie tylko z włas-
nej potrzeby.
Także dla dobra samego Matta.
Musi przekonać tego upartego dzikusa, że ma
o niej fałszywe wyobrażenie.
Trzaśnięcie drzwiami wyrwało Matta ze snu.
– Co za gospodarstwo! Nikt tutaj nie zmywa
naczyń?
Frankie!
Momentalnie oprzytomniał, a jednocześnie po-
czuł napięcie w lędźwiach.Przeciągnął się i wes-
tchnął z ulgą.Mimo wszystko nie jest jeszcze do
niczego.
– Zapomniałem pozmywać.Wielka mi rzecz!
– usłyszał niezadowolone burknięcie Lee.
To znaczy, że chłopak wstał jednak o wyznaczo-
nej porze.Może szeryf miał rację, mówiąc, iż nie taki
z niego łobuz, na jakiego wygląda.
– No to na co czekasz? Do roboty! – kategorycz-
nym tonem poleciła Frankie, a Mattowi serce pod-
skoczyło w piersiach. – Nie wiesz przypadkiem,
gdzie ten poganiacz niewolników trzyma patelnię?
Załomotały otwierane i zatrzaskiwane z roz-
machem szuflady.Matt złapał się za głowę, pociera-
jąc pulsujące skronie.Poganiacz niewolników miał
gigantycznego kaca.
Co ona tam wyrabia? Przecież kazał jej się
46
Ann Major
wynosić i nie wracać.Co wcale nie znaczy, że
przestał o niej myśleć; wręcz odwrotnie, wciąż mu
się przypominała.Była jak uparty duch, nękający go
w najmniej odpowiednich momentach.Na przykład
wczoraj wieczorem w barze, kiedy usiłował przyga-
dać sobie dziewczynę do łóżka.
Na domiar złego Frankie wcale nie była duchem.
Była tryskającą życiem, małą rozpustnicą o nie-
skończenie długich, smukłych nogach.I do tego,
kiedy zadzwonił do banku w sprawie spłat zaciąg-
niętej przez ojca pożyczki, Vince z miejsca zaczął
mu o niej opowiadać.
Do wszystkich kłopotów Matta doszło ostatnimi
czasy nękające co wieczór, natrętne pytanie: co
Frankie robi dzisiejszej nocy? Czy oddaje się Vin-
ce’owi, czy leży sama w swoim własnym łóżku, nie
dalej jak trzy kilometry od jego rancza? Obie wizje
w równej mierze odbierały mu sen.
Przeklęta panienka z dobrego domu! Nieodrodna
córka księżnej Heather! Czy to, że jest córką księż-
nej, czyni z niej księżniczkę? Tak czy inaczej,
Francesca Moore jest dla takiego jak on biedaka
nieosiągalna.
– Jesteś moim szczęściem... – zanuciła w kuchni
Frankie.
Matt z trudem wylazł z łóżka i na miękkich
nogach poczłapał do łazienki.
Jesteś moim szczęściem...
To przez ciebie, panno Moore, tak się wczoraj
47
Frankie
urżnąłem w ,,Barze pod Sakwą’’.A robiłem, cholera,
wszystko, żeby się z kimś przespać.Ale nic z tego nie
wyszło.
Gdy tylko zaczął obcałowywać Sally – a może
miała na imię Sara? – przypomniała mu się Frankie
i do tego stopnia zawładnęła jego umysłem, że poniósł
w łóżku Sally (albo Sary) totalną, upokarzającą klęskę.
Dziś wyjątkowo długo nie wychodził spod prysz-
nica; nie tylko wyszorował się na całym ciele z nie-
zwykłą dokładnością, ale dwukrotnie umył włosy.
Po wyjściu z kabiny ogolił się świeżą żyletką,
a włosy wytarł do sucha i starannie uczesał.Następ-
nie wyjął z szafy prawie nie noszone dżinsy i po
długim namyśle zdjął z wieszaka czarną koszulę,
o której Frankie powiedziała kiedyś, że bardzo mu
w niej do twarzy.Właśnie zaczął ją nakładać, kiedy
dobiegł go z kuchni jej śmiech.
Co ty, idioto, wyrabiasz?
Zirytowany, rzucił na podłogę koszulę i nowe
dżinsy i włożył na siebie wiszące od wczoraj na
oparciu krzesła, mocno już nieświeże spodnie i bluzę.
Tego tylko brakowało, żeby zaczął się dla niej stroić.
Wychodząc z pokoju, popatrzył przelotnie w lus-
tro, z zadowoleniem przygładził czarne lśniące wło-
sy i przejechał palcami po starannie wygolonych
policzkach.Zorientowawszy się, co robi, sklął się
pod nosem.Nic go nie obchodzi, jak wygląda.Ma to
w nosie.
Zapach smażących się naleśników i wesoły głos
48
Ann Major
Frankie ciągnęły Matta do kuchni jak syreni śpiew.
Kiedy jednak znalazł się pod drzwiami, coś go
sparaliżowało i dosłownie nie mógł zrobić kroku.
Nic nie pojmował.Czuł się jak sztubak, który
na zabawie nie śmie otworzyć gęby do szkolnej
piękności.
Przełknął ślinę.Czy zamierza do końca świata
tkwić za tymi drzwiami? Zbierz się, chłopie, powie-
dział do siebie.Trzeba ją stąd przepędzić.Nie ma
innej rady.
Pchnął z rozmachem drzwi i wpadł do kuchni jak
burza.Frankie drgnęła i odwróciła się ku niemu,
obronnym ruchem podnosząc kuchenną łopatkę.
– Na co miałbyś ochotę?
Jej łagodny, przymilny głos zabrzmiał w uszach
Matta jak najsłodsza muzyka.
Nie mógł oderwać oczu od jej delikatnej, smukłej
postaci.Ciasne dżinsy przylegały do nóg i bioder,
jakby zostały dla niej uszyte.Zapięta pod szyję
zielona bluzeczka zakrywała jej drobne, podniecają-
ce piersi.Płomiennie rude loki opadały jej na czoło.
Na co miałby ochotę? Od samego patrzenia na
Frankie działo się to, czego pocałunki Sally żadną
miarą nie potrafiły dokazać.
Jak tak dalej pójdzie, oszaleje.Pragnął jej tak
straszliwie, że miał ochotę przepędzić małego Lee
z kuchni, wziąć Frankie w ramiona i kochać się z nią
na podłodze.W dawnych czasach zawsze go hamo-
wała jej dziewicza niewinność.
49
Frankie
Matt, tylko bez całowania. I żadnego dotykania...
Miał wrażenie, że musi dać upust temu, co czuł,
inaczej eksploduje.Chciał ją całować i prowokować
jej pocałunki, co niekiedy się udawało, jeżeli zapom-
niała na chwilę o strachu.A potem zacząłby ją
powoli rozbierać.
Kiedy była naga, całował wszystkie zakamarki jej
ciała.Wspomnienie nagiej Frankie i smaku jej skóry
tak go podnieciło, że najchętniej z miejsca przy-
gwoździłby ją do ściany.
Bez całowania.Bez dotykania.I bez zdrożnych
myśli.
Może przestałaby tak na niego działać, gdyby
wreszcie się z nią przespał.
Frankie tymczasem najwidoczniej odgadła jego
myśli, bo na jej policzki wypłynął rumieniec zażeno-
wania.
– Miałam na myśli śniadanie – powiedziała.
– Wiem. – Ścisnęło go w żołądku.Teraz on
poczuł się nieswojo.Uciekł oczami w bok.– Ładnie
pachnie – przyznał.
– Masz ochotę na naleśniki?
Ogromną, odparł w myślach.Na wszystko, co
zaproponujesz.Tak więc zamiast przepędzić Frankie
z rancza, Matt głośno przełknął ślinkę.Wolno zbliżył
się do stołu, odsunął krzesło i zajął miejsce obok Lee.
– No, no, widzę, że pozmywałeś naczynia – ode-
zwał się do chłopca, gdyż łatwiej było mu roz-
mawiać z pomocnikiem niż z nią.
50
Ann Major
– A no – burknął Lee, popijając mleko prosto
z kartonu. – Ona mi kazała.
– Ciekawe, jakim sposobem zmusiła cię do po-
słuchu, kiedy mnie się to nie udaje?
– Powiedziała, że inaczej nie dostanę naleśni-
ków.
– Chcesz syropu? – Frankie zwróciła się przymil-
nie do Matta, podając chłopcu szklankę. – Należy pić
ze szklanki – pouczyła go półgłosem. – Gdybyś był
debiutantką, na lekcjach etykiety dowiedziałbyś się,
do czego służą szklanki.
Frankie i Lee roześmiali się porozumiewawczo
i Matt poczuł ukłucie zazdrości.
Ten jej głos! I uśmiech!
Jest cholernie ładna.
Jak to przyjemnie po wstaniu z łóżka zastać ją
w kuchni.
Na tę myśl w Matcie znów obudził się buntow-
nik.Miotany sprzecznymi uczuciami, ścisnął plas-
tikową butelkę z klonowym syropem tak mocno, że
naleśniki dosłownie w nim utonęły.
– Niektórzy lubią słodycze – mruknęła z niewin-
na minką.
Kapiące od syropu, świeżo usmażone naleśniki
dosłownie rozpływały się w ustach.Jednocześnie
smukła rączka Frankie postawiła przy talerzu Matta
filiżankę aromatycznej kawy.
Kiedy ostatni raz ktoś zrobił mu śniadanie? Nie
pamiętał.Smukła rączka nadal trzymała spodeczek.
51
Frankie
– Matt? Mogę zostać? – wyszeptała.
Jej błagalny ton głęboko go poruszył.Lee z wrażenia
upuścił widelec na talerz.Frankie i Matt podskoczyli.
Potem w kuchni zrobiło się cicho.
– Bardzo przepraszam – wymamrotał chłopak,
zmieszany narastającym napięciem.
Frankie pierwsza się poruszyła.Cofnęła rękę
i wstała od stołu.Chociaż była teraz odwrócona do
niego plecami, Matt widział, z jaką niecierpliwością
czeka na odpowiedź.
– Dobrze gotuje.Na pewno lepiej niż ty – wtrącił
się Lee. – Dlaczego nie miałaby zostać?
Matt z namysłem sączył gorącą, aromatyczną kawę.
– Dobra kawa? – spytała Frankie.
– Wyśmienita – pochwalił.
– Z dodatkiem orzechów włoskich – rzekła.
– Mielona dziś rano.Przywiozłam z domu.
– Godna księżniczki.
Kiedy zwróciła się ku niemu z bezradnie po-
chyloną głową, poruszył go do żywego wyzierający
z jej oczu wyraz niemego żalu i tęsknoty.
– Mogę zostać? – powtórzyła cicho.
Serce waliło mu jak młotem.
– Mogę?
Starając się mówić neutralnym tonem, żeby nie
zdradzić szarpiących nim emocji, powiedział wreszcie:
– No, może... Ale tylko dziś.
Frankie przysunęła się do stołu.Na jej twarzy
pojawił się nieśmiały uśmiech.
52
Ann Major
– Tylko dziś? – powtórzyła, przedrzeźniając jego
ton. – Oj, coś mi się nie wydaje. – I ze śmiechem
dodała: – Ty leniwy poganiaczu niewolników!
Kiedy poderwał głowę, w kącikach jej błyszczą-
cych zielonych oczu dostrzegł ślad łez.Zapragnął
pogłaskać ją po twarzy, przytulić do siebie i pocałun-
kami osuszyć mokre policzki.Obecność Frankie
działała jak upajający narkotyk! Matt miał wrażenie,
że jego szare i beznadziejne życie nabrało nagle barw.
Do czego bez wątpienia przyczyniło się solidne
i smakowite śniadanie.Ale przede wszystkim jej
obecność.
Matt nieoczekiwanie wybuchnął wesołym śmie-
chem.
– Co cię tak rozbawiło? – burknął Lee.
– Nic szczególnego – odparł Matt, nie odrywając
od Frankie oczu.
– Oboje macie świra – skrzywił się Lee.
– To prawda – zgodził się Matt, po czym, zwra-
cając się wyłącznie do Frankie, powtórzył: – Ale
tylko dziś.
Zasalutowała posłusznie, z nieukrywanym zado-
woleniem.
53
Frankie
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ale tylko dziś...
Jego ostatnie słowa.Matt potarł ręką czoło i przy-
mknął powieki.Gdy je otworzył, kolumna cyfr nadal
migotała mu przed oczami.Minusowe saldo na dole
strony było jak cios lewym sierpowym w żołądek.
Opadł przygnębiony na oparcie krzesła, w któ-
rym spędził pół nocy.Po chwili odsunął się gwał-
townie od biurka i zdjąwszy z blatu ostatnią księgę
rachunkową, cisnął ją śladem poprzednich na pod-
łogę.Następnie przysunął się z powrotem z krzes-
łem do biurka, otworzył książeczkę czekową i ze
zmarszczonym czołem jął przesuwać palcem w dół
strony, sprawdzając stan konta.
– Niech to szlag!
Gwałtownym ruchem zatrzasnął książeczkę, po-
zbierał ze stołu niezapłacone rachunki, spiął je
gumką i wrzucił do górnej szuflady.
To beznadziejne! Próbował na setki sposobów
ocenić stan swoich zasobów, zawsze z tym sa-
mym, negatywnym rezultatem.Podniósł znużone
ciało z krzesła, podniósł ramiona i przeciągnął się.
Zalegające podłogę zwrócone czeki bez pokrycia
zaszurały pod jego stopami, kiedy wcisnąwszy
ręce w kieszenie spodni odszedł od biurka i zaczął
niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem po
pokoju.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca, które
niby płomieniste piórka wpłynęły do jego biura,
zastały Matta chodzącego wciąż od ściany do ściany.
Na dworze liście na drzewach poróżowiały.Pod-
szedł ciężkim krokiem do okna i oparł czoło o szybę.
Frankie wkrótce się zjawi.
Spojrzawszy na mirtowe drzewo, pod którym
zawsze parkowała samochód, mocniej zacisnął zę-
by.To nieprawda, że wstaje rano coraz wcześniej,
bo nie może się doczekać jej przyjazdu.I że od
przebudzenia nasłuchuje, kiedy odezwie się warkot
jej samochodu.
To nieprawda, że zachowuje się jak zakochany
głupiec.Nie jest nim, i już.
Niebo zrobiło się pomarańczowe.Za parę godzin
zapanuje wilgotny upał, od którego jego zlana
potem koszula i włosy przylepią się do ciała.Matt
uwielbiał panujące na ranczu spokój i ciszę, szcze-
gólnie o tej wczesnej porze.Nie znosił miejskiego
zgiełku i miejskich tłumów.Nawet w niewielkim
55
Frankie
Mission Creek czuł się jak w klatce – zwłaszcza
w ruchliwe soboty.
W dali zagruchał gołąb.Jarzące się na gałęziach
mirtowego drzewa świetliste rudo-złote promienie
jutrzenki przywiodły mu na myśl podobne odblaski
grasujące we włosach Frankie.
Złotorude przynoszą niechybną zgubę.Porzekad-
ło to odnosiło się do jadowitych węży.Bo przecież
nie do pięknej dziewczyny o złotorudych włosach!
Matt gwałtownie wyrwał się z kręgu złocistorudej
poświaty.Ku własnemu zdumieniu zdał sobie spra-
wę, że Frankie pracuje u niego już od dwóch tygodni.
Wczoraj po południu zadzwonił Vince.
– Posłuchaj, Matt, musisz wreszcie zajrzeć do
banku i uporządkować swoje sprawy.
Matt nadal z nim rozmawiał, kiedy przed dom
zajechał wielki samochód szeryfa.
– Matt, czy mógłbyś przetrzymać u siebie chło-
paka jeszcze przez jakiś czas? – zawołał szeryf.
– Na litość boską, Jordan, nie widzisz, że roz-
mawiam?
Vince odłożył słuchawkę.
Szeryf podszedł do okna.
– Ojciec Lee dał nogę i...
– Po cholerę udajesz, że się mnie pytasz.
– Wiedziałem, że się zgodzisz.
Kiedy szeryf odjeżdżał, Matt usłyszał jakiś szmer
z kuchni, kiedy jednak spojrzał w tamtą stronę,
okno zamknęło się z trzaskiem.
56
Ann Major
Poszedł więc do kuchni i zastał w niej Frankie.
Ubrana w koszulę brzoskwiniowego koloru i opięte
dżinsy, przyrządzała w szklanym dzbanku lemo-
niadę.
Sama obecność rudowłosej dziewczyny w domu
działała na Matta kojąco.Z przyjemnością obser-
wował jej nonszalanckie pozy i pełne leniwej gracji
ruchy smukłej ręki, mieszającej długą chochlą za-
wartość dzbanka.
– Co się tak przypatrujesz? – spytała cicho.
– A ty na co wyglądałaś?
– Na nic szczególnego.Może na ciebie.
Nalała mu lemoniady i pchnęła ku niemu przez
stół wysoką, perlącą się od rosy szklankę.Ich palce
zetknęły się z sobą i na chwilę znieruchomiały.
Dopiero gdy Frankie cofnęła rękę, zdecydował się
podnieść szklankę do ust.Wypił jeszcze dwie szklan-
ki tylko po to, by z nią być.Nie odzywał się, nie było
potrzeby; nawet nic nie mówiąc, czuł się przy niej
dobrze i naturalnie.
– Ładnie postąpiłeś, biorąc do siebie Lee.
– To sprawka szeryfa.On to wszystko wykom-
binował.
– Ale twoja zasługa, że się nim zajmujesz.
– Nie moja, tylko twoja.Gdyby nie ty, nie
dałbym sobie z nim rady.
Zaczerwieniła się, skrępowana tym wyrazem
uznania.On też czuł się zawsze zażenowany, kiedy
go za coś pochwaliła.Niemniej jednak jeszcze przez
57
Frankie
chwilę ociągał się z wyjściem z kuchni, by móc na
nią patrzeć.
Obecność Frankie była teraz jedynym jasnym
punktem w jego życiu.Chociaż jednocześnie musiał
się pilnować, żeby będąc blisko niej, trzymać ręce
przy sobie.Ale mimo jej przyciasnych spodni, jakoś
mu się to udawało.
Myśląc o niej, mimowolnie zaczął się uśmiechać.
Tamtego pierwszego dnia postanowił przydzielić
jej, na próbę, możliwie najbrudniejszą robotę.
Po zjedzeniu naleśników zaprowadził Frankie do
stajni, wziął widły i wbił je w stwardniałą od
nawozu ściółkę.
– Uznasz pewnie czyszczenie stajni za zajęcie
poniżej twojej godności – powiedział zaczepnie.
– Wręcz przeciwnie.Ja też mam własnego konia,
którym sama się zajmuję.To klacz, ma na imię
Jezebel.
– Po coś jej dała takie paskudne imię?
– A kto ci powiedział, że ja ją tak nazwałam?
– To mówiąc, Frankie energicznie wyszarpnęła
widły z twardej ściółki.
– Założę się, że to klacz czystej rasy.Tak samo
jak jej wydelikacona właścicielka.
– Ja wydelikacona? Zaraz się przekonasz! – za-
wołała, atakując ściółkę widłami jeszcze zacieklej
niż poprzednio. – Otóż dowiedz się, podły pogania-
czu niewolników, że sama codziennie czyszczę boks
Jezebel.Zawsze jest tego pełna taczka.
58
Ann Major
– Niemożliwe!
Frankie nie ustawała w pracy, chociaż była już
mocno zdyszana.
– Z którą jadę do ogrodu ciotki Susie, a to spory
kawał.Umiem też przyjmować cielęta.I podawać
krowom paszę.
Temat paszy był dla Matta bolesny.Jeżeli susza
się przedłuży, a Vince zażąda natychmiastowej
spłaty zaległych rat, będzie zmuszony wyprzedać
bydło nawet za najniższą cenę.A to oznacza koniec
rancza.
– A mnie brakuje pieniędzy na zakup paszy
– wyrwało mu się, nim zdążył pomyśleć.
Frankie podniosła na niego oczy.Matt odwrócił
głowę.
– To ranczo należy do Dixonów od trzech poko-
leń.Może jest niewielkie, w każdym razie na waszą
miarę, ale było nasze.
– To okropne! – powiedziała.Głęboko poruszo-
na, odstawiła widły pod ścianę i cicho do niego
podeszła. – Bardzo ci współczuję – wyszeptała.
Matt nawet na nią nie spojrzał, tylko obronnym
gestem założył ręce na piersi, jakby chciał się od niej
odciąć.
A gdy Frankie położyła mu nieśmiało rękę na
ramieniu, odsunął się i zrobił parę kroków w kierun-
ku drzwi.Niemniej przez może sekundę albo dwie
czuł przez batystową koszulę ciepły dotyk jej pal-
ców.
59
Frankie
Usłyszał za sobą jej kroki.Dłoń Frankie ponownie
spoczęła na jego ramieniu.
– Nie lubisz się poddawać – mruknął.
– Tak samo jak ty – odparła miękko. – Kiedy
pomyślę, ile pracy włożyłeś i nadal wkładasz w swo-
ją ziemię i w rozwój stada... Choćby w ostatni
czwartek, kiedy kolejne pole oczyszczałeś traktorem
z korzeni.
– I co z tego? Nic.W każdym razie, jeżeli twój
przyjaciel Randal postawi na swoim.
Słowa Frankie przyniosły mu jednak ulgę, co było
dziwne, bo normalnie nie znosił, kiedy okazywano
mu współczucie.
– Wuj Wayne nie może się ciebie nachwalić.
Zawsze powtarza, jakim jesteś utalentowanym ho-
dowcą.Jak ciężko pracujesz i jak wiele osiągnąłeś.
Ciepły dotyk jej ręki i pełen wzruszenia ton głosu,
jakim wypowiadała zaskakujące i budzące dumę
pochwały, podniosły go na duchu.Serce Matta
podskoczyło na myśl, że tacy ludzie jak Frankie i jej
wuj darzą go uznaniem.Zarazem jednak przestra-
szył się swojej słabości.
– Ale i tak tonę w długach.Co ty możesz
z tego zrozumieć? Masz dosyć pieniędzy, żeby
fundować sobie balowe suknie i urządzać przyję-
cia.
Frankie nie dała się sprowokować.
– Wiem, w jakim stanie przejąłeś ranczo po
śmierci ojca.Musiałeś nie tylko podnieść je z ruiny,
60
Ann Major
ale i spłacać jego długi.Na dodatek nie zrezyg-
nowałeś ze szkoły.
– Co z tego, kiedy w końcu poniosłem klęskę?
– Jesteś dla siebie zbyt surowy.Ciotka powie-
działa mi kiedyś...
– Twoja ciotka? A co ona wie o prowadzeniu
rancza?
– W końcu wyszła za ranczera i wychowała jego
następczynię.
– Ty uważasz się za ranczera? – rzucił lekcewa-
żącym tonem. – Wolne żarty.
– Powiedziała mi kiedyś, że życie ma swoje
sposoby na rozwiązywanie naszych problemów.
Oczywiście trzeba mu pomóc.Choć nie zawsze
rozwiązuje je po naszej myśli.
– Powiedz, o co ci właściwie chodzi? Po co tutaj
wciąż przyjeżdżasz? Dawno zaliczyłaś te swoje
dwadzieścia godzin pracy społecznej.Czego jeszcze
chcesz?
Widząc jej spłoszoną twarz, na której pojawiły się
lekkie rumieńce, Matt natychmiast pożałował swo-
ich słów.Nie zamierzał jej jednak przepraszać.
– Sama nie bardzo wiem – odparła po krótkim
zastanowieniu. – Na pewno nie jesteś szczególnie
atrakcyjnym towarzyszem.Od świtu do nocy nic
tylko pracujesz, stronisz od ludzi, żyjesz jak pustelnik.
Ma taką śliczną, alabastrową cerę.Delikatną jak
aksamit.Korciło go, by pogłaskać ją po policzku.Ale
bał się, że taki gest może ją spłoszyć.
61
Frankie
– Jest tak, jak ci mówiłam – dodała. – Chcę być
twoim przyjacielem.
Przyjacielem! Po co to powiedziała? Po co jednym
słowem wszystko popsuła? Słowem, które było
kpiną z żaru, jaki czuł we krwi, i z nieznośnej
rozterki jego serca.Matta ogarnęło nagle tak prze-
możne pożądanie, iż poczuł, że ani chwili dłużej nie
zniesie jej podniecającej bliskości.
Zsunął jej rękę z ramienia.
– Wracaj do wywożenia gnoju, panno debiutant-
ko! – powiedział.
– Już się robi, panie poganiaczu niewolników!
Odwrócił się od okna.Ciężkim krokiem, depcząc
po rozrzucanych papierach, przeszedł przez pokój
do biurka i opadł na krzesło.
Musiał przyznać, że Frankie spisuje się na medal.
Zupełnie nie przypominała rozpieszczonej panienki
z wyższych sfer, za jaką ją uważał.A zwłaszcza
swojej egoistycznej matki, która od najmłodszych
lat myślała tylko o zabawach i romansach.Frankie
potrafiła siedzieć z nim godzinami w dusznej obo-
rze, pomagając odebrać rodzącego się cielaka.Objeż-
dżała pastwiska.A nawet pomagała naprawiać ogro-
dzenie.Przy czym nie ograniczyła się do podawania
mu narzędzi, ale sama wbijała gwoździe z taką
energią, że naciągnęła sobie mięsień w barku.
Miała też niemal magiczny wpływ na Lee.Dziś
chłopak wykonywał bez szemrania wszystkie robo-
62
Ann Major
ty, nie wyłączając wieczornego zmywania naczyń,
ale tylko na jej prośbę.
Szeryf nie mógł się nadziwić przemianie, jaka
nastąpiła w krnąbrnym do niedawna chłopcu.
– Ożeń się z nią – doradzał Mattowi. – Może na
ciebie będzie miała też dobry wpływ.I nie zwlekaj,
bo jeszcze gotowa się rozmyślić.
– Gdzie mnie, biedakowi, do takich bogaczy jak
oni.
– To się z nią prześpij, do diabła! Już i tak
wszyscy gadają, że spędza u ciebie całe dnie.
– Bo musi zaliczyć dwadzieścia godzin pracy.
– Powiedz to komu innemu.Najlepiej zrób jej
dziecko i będzie musiała za ciebie wyjść.Tak samo,
jak zrobił jej ojciec.
– A ona po sześciu miesiącach się z nim rozwiodła.
– Widzę, że dobrze to sobie przemyślałeś.Ale
weź pod uwagę, że nawet sześć miesięcy małżeń-
stwa z nią położyłoby kres kłopotom, w jakie
wpędził cię ojciec.
– Słuchaj, Jordan, czy mógłbyś nie wtykać nosa
w nie swoje sprawy? – oburzył się Matt.
– Zabierz się do rzeczy, dobrze ci radzę.Jej ciotka
robi co może, żeby wydać dziewczynę za Vince’a
Randala, który ostro się do niej przystawia.
– Ile razy mam ci mówić, żebyś się odczepił?
Okna pokoju zamieniły się tymczasem w jaś-
niejące różowym blaskiem prostokąty.Robota cze-
ka, przypomniał sobie Matt.
63
Frankie
Ukląkł i zaczął zbierać z podłogi rozrzucone
papiery, kiedy poranną ciszę zmącił warkot zajeż-
dżającego przed dom samochodu.Matt znierucho-
miał.
W oknie coś błysnęło, trzasnęły drzwi półcięża-
rówki, usłyszał lekkie, szybkie kroki.
Rzucił papiery, zerwał się na równe nogi i pobiegł
jej na spotkanie.Kiedy otwierał drzwi, Frankie
dochodziła właśnie do stóp werandy.Była zdyszana
i robiła wrażenie trochę zdenerwowanej.Uśmiech-
nęła się niepewnie.
Ale równocześnie promieniała urodą jak jutrzen-
ka.Matt szerzej otworzył drzwi.Jedno spojrzenie
na jej perlące się różowe wargi wystarczyło, by jego
ciało przeszedł dreszcz.Uczepił się kurczowo framu-
gi, żeby przypadkiem nie podejść bliżej niej.
– Cześć, kowboju! – powiedziała sztucznie dziar-
skim tonem. – Gdybym cię nie znała, pomyślała-
bym, że ucieszyłeś się na mój widok.
Mattowi zmącił się wzrok: widział tylko zieleń jej
oczu, burzę płomiennych włosów i blask brzosk-
winiowej cery.Na próżno starał się odwrócić od niej
spojrzenie.Jest tak zachwycająco piękna! O mało jej
tego nie powiedział.W ostatniej chwili ugryzł się
w język.Mówienie komplementów to rzecz zbyt
ryzykowna.
– Przyznaj się, kogo poprosiłaś, żeby asystował ci
na balu? Vince’a Randala? – rzucił oskarżycielskim
tonem.
64
Ann Major
Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło.
– No proszę, kowboj woli atakować, zamiast się
bronić! – zakpiła Frankie, wybuchając śmiechem.
– Czyżby cię obchodziło, z kim pójdę na bal?
– dodała, butnie podnosząc głowę.
– Kto wie, może? – odparł ochrypłym głosem,
odrywając się od framugi i zbiegając z werandy.
Zatopiwszy ręce w jej rudych włosach, powoli
przyciągnął ją do siebie.Żadnych pocałunków.Żad-
nego dotykania. Nawet o tym nie myśl...
Frankie nie tylko się nie opierała, lecz odwrotnie,
chętnie mu się poddała, zwilżyła wargi językiem,
a jej szmaragdowe oczy zapłonęły.
– Frankie, czy nie zdajesz sobie sprawy, jak na
mnie działasz? – zapytał zduszonym szeptem.
– Tak samo jak ty na mnie.
– Spędzamy ostatnio za dużo czasu sam na sam.
– Tak samo uważa ciotka Susie.
– Bo co?
– Bo za sprawą Louisy miasto wzięło nas na
języki.Okazuje się, że twoje ranczo nie było objęte
programem.Ciotka ma pretensje, bo to Louisa
przysłała mnie do ciebie.I wścieka się, że spędzam
u ciebie tyle czasu.
– Wolałaby, żebyś spotykała się z Randalem?
– Skąd wiesz?
– Bo chce, żebyś wyszła bogato za mąż.Tak jak
ona.
– Jesteś zazdrosny? – Rzęsy Frankie zatrzepotały.
65
Frankie
– Wcale nie!
– Właśnie, że jesteś!
– Masz przewrócone w głowie! Jakie ja mam
prawo być o ciebie zazdrosny?
– Tylko nie rozczulaj się nad sobą! Mam tego
powyżej uszu!
– To nie żadne rozczulanie się nad sobą.To boli.
– Ale wuj jest po twojej stronie.
– Naprawdę? – mimo woli ucieszył się Matt.
– Naprawdę.Mówi, że dokonujesz cudów, żeby
wyciągnąć ranczo z długów.I że w przeciwieństwie
do swojego ojca jesteś samodzielny i odpowiedzial-
ny. Niestety, ciotka Susie...
– Do diabła z nią!
– Strasznie się zezłościła, kiedy zaczęłam jej
mówić, jaki jesteś przystojny, a do tego pracowity.
Powiedziała, że nie lubi ludzi, którzy nigdy się nie
uśmiechają.A ja na to, że masz uroczy uśmiech, choć
faktycznie rzadko robisz z niego użytek.Tak jak na
przykład przed chwilą.
Matt zmieszał się i nerwowo przeczesał włosy.
– Chcę, żeby cię polubiła.Uważa cię za odludka,
który odcina się od miejscowej społeczności.
– Tu akurat ma rację.
– Ale mógłbyś się zmienić.
– Frankie, ja...
– Nie, posłuchaj.Otóż babcia Ellie, która od
miesiąca milczała jak zaklęta, wpadła wczoraj na
świetny pomysł.Zaproponowała, żeby w przy-
66
Ann Major
szłym tygodniu urządzić u nas w ogrodzie przyjęcie
na świeżym powietrzu.To by cię trochę wciągnęło
w wir życia towarzyskiego.Powiedziała mi to na
osobności.
Czy aż tak mało o mnie wiesz? – zapytał w myś-
lach.Nie rozumiesz, jak okropnie bym się czuł
w towarzystwie twoich bogatych przyjaciół i ele-
ganckich panienek?
Już miał zaprotestować, lecz widząc jej błysz-
czące z przejęcia oczy, zamknął usta.Pozwolił jej
mówić dalej.
– Babcia podupadła ostatnio na zdrowiu, więc
wszyscy chodzą koło niej na palcach i nikt nie
ośmiela się jej sprzeciwiać.No więc wuj uważa, że
potrafi ciotce Susie wyperswadować, żeby nie prote-
stowała, kiedy babcia poruszy temat przyjęcia.
– Wiesz, jak nie lubię przyjęć.
– Ale ciotka je uwielbia.O to właśnie chodzi, nie
rozumiesz? Gdybyś spróbował być miły, na pewno
by cię polubiła.Jestem pewna, że potrafisz ją sobie
zjednać. – Frankie coraz bardziej się zapalała, uśmie-
chała prosząco, ściskała jego rękę.
– Byłam taka zadowolona, że mój entuzjazm
udzielił się ciotce, i że pomysł, żeby debiutantki i ich
kawalerów zaprosić przed balem na ranczo Las-
siterów, uznała za znakomity.No więc pomyślałam,
że gdybyś ty...
– Co ja?
– No... gdybyś się pojawił. To znaczy trochę
67
Frankie
później, kiedy goście się rozkręcą i ciotka będzie
w swoim żywiole.Mogłaby cię lepiej poznać.I prze-
konać się, że nie jesteś wcale takim odludkiem,
jakiego z siebie robisz.
– Nie byłbym tego taki pewien.
Frankie jednak nie ustępowała.
– Za dużo pracujesz.Każdy musi się czasem
odprężyć.Ale mam jeszcze jedną prośbę.Żebyś
asystował mi na balu. – Frankie położyła mu ręce na
ramionach. – Widzisz, ja też źle się czuję w dużym
towarzystwie, tak samo jak ty.Ale z tobą byłoby mi
łatwiej.I wiesz, ja i ciotka Susie bardzo się różnimy,
ale ona jest dla mnie jak matka.Chciałabym, żeby
lepiej cię poznała. I zobaczyła... – Frankie zacięła się
na moment – ile dla mnie znaczysz.
Matt wziął głęboki oddech.Czy ciotka Susie
zdoła go polubić? A jeśli będzie odwrotnie?
– Boję się, że nie będzie tak, jak się spodziewasz
– zauważył.
– Skąd wiesz? Proszę, zgódź się!
Nie mógł się jej oprzeć.
– No dobrze – westchnął.
Frankie opuściła ręce.Zrobiła dwa kroki do tylu.
– No to jadę.Przez to przyjęcie nie mogę dzisiaj
zostać.
– Jak to? Odjeżdżasz?
– Tak, muszę – przytaknęła.
– A ja myślałem... – zaczął, ale nie skończył.Był
kompletnie zbity z tropu.
68
Ann Major
– Niestety, do końca tygodnia będę zajęta.Ciot-
ka dała mi wyjątkowo długą listę spraw, które trzeba
załatwić w związku z przyjęciem.A teraz muszę
pędzić na ostatnią przymiarkę sukni.Wpadłam
tylko, żeby cię zaprosić.
Frankie złapała go za ręce i pociągnęła w głąb
werandy.Tam wspięła się na palce i szepnęła mu do
ucha:
– To jeszcze nie wszystko.
– Co ty wyprawiasz?
Odpowiedziała mu lekkim pocałunkiem.Matt
zamknął oczy, rozkoszując się dotykiem jej ciepłych,
delikatnych warg, które rozchyliły się zapraszająco.
Objął ją i mocno przytulił do siebie.
– Och, Frankie! – wyszeptał po chwili. – Mam
wrażenie, że śnię. – Zbyt długo czekał, by uwierzyć,
że to prawda.
– Ja też.
– Czego się po mnie spodziewasz? – wyszeptał.
– Czego chcesz? Na jak długo?
– A czego ty chcesz?
Wiedział jedno: że musi ją mieć.Zgodzi się na
wszystkie warunki.A potem pozwoli jej odejść
z innym, bardziej jej godnym, bo bogatszym.Nawet
gdyby miał nim być Vince Randal.
– Wiem, że nie mam prawa do takiej dziewczyny
jak ty – wyszeptał.
– To dlaczego mówiłeś, że chcesz być moim
pierwszym mężczyzną?
69
Frankie
– A więc o to ci chodzi? Chcesz się mną zabawić?
– Co w tym złego? Sam tego chciałeś.
– Nie dręcz mnie.
– Jeśli to jest udręka, to proszę o więcej.
W odpowiedzi Matt obsypał ją pocałunkami.
– Jesteś cudowna – wymamrotał.
– Ty też.
Krew pulsowała mu w żyłach, lecz zacisnął pięści
i oderwał się od niej.
– Nie powinniśmy – powiedział.
– Dlaczego?
– Mówiłaś, że musisz jechać.
– Ach, tak – przyznała.Po chwili dodała: – Ledwo
stoję na nogach.Nie wiem, czy dojdę o własnych
siłach do samochodu.Coś ty ze mną zrobił?
– W takim razie zaniosę cię na rękach.
Frankie z filuternym uśmieszkiem skinęła głową,
na co Matt odpowiedział porozumiewawczym spoj-
rzeniem.
– Kiedy znów cię zobaczę? – zapytał.
– Wieczorem, w dniu przyjęcia, czyli w przyszłą
sobotę o wpół do ósmej.W odpowiednim momen-
cie, kiedy uznam, że ciotka Susie jest w dobrym
nastroju, wsiądę na Jezebel i przyjadę po ciebie.
Otoczywszy ją ramieniem, jakby była jego dziew-
czyną, Matt odprowadził Frankie do samochodu.Na
pożegnanie pocałował ją jeszcze raz i mocno przytulił.
– Nie wiem, jak dożyję bez ciebie do przyszłej
soboty – westchnął.
70
Ann Major
– Nie masz wyboru – odparła, włączając silnik.
Na odjezdnym przesłała mu ręką pocałunek.
Kiedy samochód Frankie zniknął mu z oczu,
Matt rzucił się do roboty.Pracował przez cały
dzień do późnej nocy, a po kolacji złożonej z fasol-
ki i ravioli z puszki poszedł do stajni i tak długo
naprawiał uprzęże, aż w końcu zasnął na betono-
wej podłodze.
Od godziny obserwował ruch dużej wskazówki
okrążającej tarczę zegara.Prawie wpół do jedenastej
w nocy.
Usłyszawszy szmer za oknem, zerwał się na
równe nogi.
To ona, myślał, otwierając z rozmachem drzwi,
lecz gdy wyjrzał w ciemność, zobaczył tylko znika-
jącą w zaroślach sarnę.Cholera!
Zatrzasnąwszy za sobą drzwi, ciężkim krokiem
wrócił do pokoju i opadł na kanapę.Długą chwilę
siedział napięty jak struna, od czasu do czasu
nerwowo przeczesując włosy i zerkając na telefon.
Wreszcie sięgnął po butelkę whisky i pociągnął tęgi
łyk.Miał ściągniętą twarz i czarne kręgi pod oczami.
– Nie ma co czekać, i tak już nie przyjedzie
– oznajmił Lee obrażonym tonem, jaki przybrał od
czasu, gdy Frankie przestała się pojawiać.
– Wiem, ale powinna zadzwonić.
– Po co miałaby dzwonić, skoro puściła cię w trą-
bę.Pewno już nas nie lubi.
71
Frankie
– Przestań się mądrzyć.A najlepiej wynoś się
stąd!
– Jesteś żałosny.Zupełnie jak mój stary – od-
szczeknął Lee, po czym zakręcił się i pobiegł na
piętro.
Matt kolejny raz podniósł butelkę do ust, opróż-
niając ją do ostatniej kropli.Potem cisnął butelką
o ścianę.Zupełnie jak ojciec!
W następnej chwili, też jak jego ojciec, wypadł na
werandę, z całej siły zatrzaskując za sobą drzwi.Jak
on tego nienawidził, kiedy był chłopcem! I tych
nocy spędzanych w oddalonej od domu szopie po
tym, jak pewnego razu ojciec w pijanym widzie
usiłował go zastrzelić.
Niebo było czyste, księżyc świecił jasno, a w po-
wietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy.
Przyjęcie najprawdopodobniej dobiega końca.Czy
Frankie zmieniła zdanie? Nie chce go już przedsta-
wiać ciotce i swoim znajomym? Wybrała Vince’a?
Dlaczego nie zadzwoniła?
Pewno już nas nie lubi...
A może coś się jej stało?
Może powinien zadzwonić do Lassiterów?
I dowiedzieć się, że bawi się z Vince’em Ran-
dalem?
Z trudem przełknął ślinę.Nie, musi się jednak
upewnić, czy coś się jej nie stało.Lecz kiedy się
odwracał z zamiarem wejścia do domu, dobiegł go
tętent kopyt na podjeździe.
72
Ann Major
– Frankie, to ty? – zawołał, widząc zbliżającego
się w chmurze pyłu konia.
Kurz powoli opadał.Matt rozpoznał klacz i wpił
oczy w siodło.Było puste.
– O Boże!
Miał jeszcze raz wykrzyknąć jej imię, lecz groza
zamknęła mu usta.Ostrożnie się zbliżył do spłoszo-
nej klaczy.
– Zaprowadź mnie do swojej pani, Jezebel.Mu-
szę ją odnaleźć.Musimy ją ratować.Spokojnie,
Jezebel, tylko ty możesz mi pomóc.Nie bój się.
Jestem przyjacielem twojej pani.
Klacz posłusznie opuściła łeb i pozwoliła mu
chwycić uzdę.Matt jeszcze przez chwilę klepał ją po
szyi, przemawiając uspokajającym tonem, nim zde-
cydował się wskoczyć na siodło, spiąć konia ostro-
gami i pogalopować w noc.
73
Frankie
ROZDZIAŁ PIĄTY
Poprzez konary dębu przezierały tańczące na
czarnym niebie gwiazdy i biały krąg księżyca.Usły-
szawszy grające w zaroślach cykady, Frankie zdała
sobie sprawę, że jest dopiero środek nocy.Przed
świtem cykady milkły, oddając głos ptakom.
Spróbowała wyrównać płytki, przyspieszony od-
dech.Obmacała rękami kamienistą ziemię wokół
siebie.Za każdym razem, gdy budziła się z omdlenia,
czuła w skroniach przejmujący ból.
– Matt, gdzie jesteś? Dlaczego jeszcze cię nie ma?
Bolała ją nie tylko głowa.Lewa kostka u nogi
nieznośnie rwała przy każdym poruszeniu i tak
opuchła, że Frankie musiała pozbyć się buta.Raz
spróbowała wstać, ale natychmiast opadła na ziemię.
Nie była pewna, od ilu godzin tutaj leży.Mąciło
się jej w głowie.Jedno, co jasno pamiętała, to węża,
który spłoszył klacz.A jeśli Matt się nie zjawi?
Na wspomnienie przyjęcia oczy Frankie napeł-
niły się łzami.W pewnym momencie ciotka Susie
podbiegła do niej rozpromieniona.
– Tak się cieszę, kochanie, urządziłaś wspaniałe
przyjęcie! Nie przypuszczałam, że potrafisz być taką
świetną panią domu i zachowywać się jak praw-
dziwa dama!
– Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę
– odparła Frankie, ściskając ciotkę za rękę. – O wiele
ważniejszą niż samo przyjęcie.
– Cóż to takiego? Cała promieniejesz.Można by
pomyśleć, że się zakochałaś – powiedziała ciotka Susie.
Czy przemożne pragnienie bycia z Mattem, które ją
ogarniało, ilekroć odzyskiwała przytomność, to praw-
dziwa miłość? Czy dlatego wciąż go przywołuje?
Gdzie on się podziewa? Dlaczego nie przychodzi?
Od upadku musiało minąć wiele godzin.Kiedy
wyjeżdżała z domu, było jeszcze jasno.
Frankie opadły powieki.Księżyc i gwiazdy po-
bladły, cykady stopniowo milkły.
– Frankie! Frankie!
Powoli odzyskiwała przytomność.
– Żyjesz! Frankie!
– Nic mi się nie stało – wymamrotała.
– Najdroższa! Jesteś tego pewna?
– Musiałam chyba uderzyć głową o kamień.I coś
sobie zrobiłam w kostkę lewej nogi.Ale poza tym nic
mi nie jest.Najważniejsze, że mnie znalazłeś.
75
Frankie
– Przepraszam, że tak późno, ale myślałem...
– Matt urwał, a jego spojrzenie uciekło w bok.
– Myślałeś, że wybrałam Vince’a?
Matt tylko milcząco spuścił głowę.
– Spójrz mi w oczy – szepnęła.
On w odpowiedzi ujął jej rękę w obie dłonie
i mocno przycisnął do ust.
– Oj, Matt! – wyjąkała przez łzy. – Jesteś tylko ty.
Jak mogłeś o tym nie wiedzieć, ty uparty kowboju!
Minęła długa chwila, nim na tyle się opanował, by
móc podnieść głowę i spojrzeć jej w twarz.Uklęk-
nąwszy na ziemi, pochylił się i delikatnie otarł
Frankie łzy z oczu, a następnie ostrożnie otoczył ją
ramionami.
– Powiedz, gdybym cię uraził.
– To nic, nie pierwszy raz spadłam z Jezebel.
– Rzeczywiście jest dosyć narowista.Jak jej pani.
Mogłem się przekonać, bo na niej przyjechałem.
Och, moja droga, tak się bałem! Powinienem był
wcześniej się domyślić.
– To moja wina.Powinnam była zadzwonić, nim
wsiadłam na konia.Co za głupi wypadek! Napato-
czył się mały koralowy wąż i Jezebel stanęła dęba.
Jak w tym powiedzonku: złotorude...
– ...przynoszą niechybną zgubę – dokończył
Matt, uśmiechając się połową ust i z poczuciem
winy głaszcząc jej włosy. – Wiesz co? Mam tu
niedaleko szopę na paszę.Zaniosę cię tam.
– Jestem ciężka.
76
Ann Major
– To niedaleko.
I rzeczywiście nie było daleko.Kiedy Matt kop-
nięciem otworzył drzwi, Frankie zdumiała się, wi-
dząc, że we wnętrzu znajduje się niska prycza,
w dodatku zasłana czystą pościelą.Matt ostrożnie
położył ją na łóżku.
– Powiedziałeś, że to tylko szopa na paszę.
– Lubię tutaj czasami przyjeżdżać, żeby mieć
święty spokój od telefonów i w ogóle od cywilizacji.
Ciałem Frankie wstrząsnął dziwny dreszcz.Z nie-
wiadomego powodu zrobiło jej się nagle gorąco.Czy
dlatego, że leży w łóżku, a Matt siedzi tuż obok niej?
– Możesz tu chwilę poleżeć, zanim sprowadzę
samochód?
– Nie zostawiaj mnie samej! – zawołała, chwytając
go za rękę. – Umierałam ze strachu przez tyle godzin!
– Przecież muszę.
– Nie – upierała się Frankie, przyciągając go ku
sobie i patrząc błagalnie w oczy.
– Daruj, kochanie, ale nie doniosę cię na rękach
do domu.
– No to zostań... zostańmy tutaj.
– Co chodzi ci po głowie?
– Zaraz się przekonasz – wyszeptała.
Ręce Frankie powędrowały ku ramionom i szyi
Matta, wdarły się pod koszulę i zaczęły ją rozpinać.
– Ale lekarz musi cię zbadać.
– To później.W tej chwili najbardziej potrzebu-
ję... natychmiast, już teraz... na tej pryczy. Nie po to
77
Frankie
cię odnalazłam, żeby pozwolić ci odejść – mówiła
urywanym głosem, rozpinając kolejne guziki.
Dotyk jej palców wprawił serce Matta w drżenie.
– Daj spokój, Frankie, sama nie wiesz, co robisz
– próbował się jeszcze opierać.
– Nic nie mów – uciszyła go, wodząc czubkami
palców po jego torsie.
Matt przysunął się bliżej niej.Ich biodra zetknęły
się i oboje przeszedł żar pożądania.
– Ale ty jesteś ranna – wyszeptał.
– Widocznie nie aż tak, jak ci się wydaje, skoro
mam ochotę na seks, nie uważasz? – Widząc zaś, że
Matt nadal się waha, dodała kapryśnym tonem:
– Nie sprzeciwiaj się, kowboju! Jestem rozpusz-
czoną panienką, która musi mieć to, czego chce!
Drżała z hamowanego pożądania.
– Nie masz pojęcia jak za tobą tęskniłam przez ten
ostatni tydzień – ciągnęła. – Ciotka Susie wynaj-
dywała mi coraz to inne, idiotyczne zajęcia.Myślałam,
że zwariuję.A to wizyta u fryzjera, a to zmiana menu
na przyjęcie.I jeszcze pedicure.Zamiast być z tobą,
musiałam przesiadywać u fryzjera albo chodzić do
miary i znosić cierpliwie, jak wbijają mi szpilki w ciało.
Powiedziałam sobie, że jeżeli jeszcze raz mnie ukłują,
zerwę suknię i pójdę na bal goła.
– Bardzo mi się podoba to, jak jesteś uczesana
i umalowana – powiedział, pochylając się nad nią
z uśmiechem. – Ale najbardziej podoba mi się twoje
ciało.
78
Ann Major
Frankie zaśmiała się.
– Obiecywałeś, że jeszcze nie ze mną porachu-
jesz.Więc na co czekasz, kowboju?
– Kiedy nie mam przy sobie prezerwatywy – szep-
nął jej do ucha. – Nie mogę cię narażać.
– A nie ma jakiegoś innego sposobu?
Matt odchrząknął.
– No, jest – odparł nienaturalnym głosem, jakby
nagle zabrakło mu powietrza.Frankie też niespo-
dziewanie zaschło w ustach.Oblizała wargi.
– Pocałuj mnie! – poprosiła.A w duchu dodała:
Chcę być dziś jak moja matka.Tylko ten jeden raz.
Naucz mnie być taką jak ona.
Zamknęła oczy.Kiedy Matt podniósł jej rękę do ust
i czubkiem języka jął pieścić wnętrze dłoni, myślała, że
serce wyskoczy jej z piersi.A to był dopiero początek.
Następnie jego wargi dotarły do nadgarstka i wędrowa-
ły dalej, zatrzymując się na dłużej w zgięciu łokcia.
Frankie zabrakło tchu.Minęły długie, pełne erotyczne-
go napięcia minuty, nim wargi Matta dotarły do jej ust.
Począł ją powoli rozbierać.
– Jaka jesteś piękna! – mówił zachwycony.
– Masz cudowne ciało.
– Jestem za chuda.
– Gdzie jesteś za chuda? – zapytał. – Pokaż.
– U góry – mruknęła zawstydzona.
– Tutaj? – pytał dalej, ujmując piersi w dłonie
i całując nabrzmiałe sutki.
– Są za małe.
79
Frankie
– Są cudowne.
– I za...
– Przestań tyle gadać – mruknął, rozbierając się.
Promienie księżyca skąpały jego ciało w srebrzys-
tym świetle, kiedy pochylał się nad Frankie.
– Jesteś taki piękny – wyszeptała.
– Ty też.
– Weź mnie, Matt – ponagliła. – Nie mogę się
doczekać.
– Ja też długo musiałem czekać – odparł, wolno
pieszcząc jej ciało, drażniąc delikatnie jej piersi,
a potem sięgając coraz niżej, aż po wilgotne z pożą-
dania miejsce. – Przez tyle lat kazałaś mi czekać!
– Poczuła, że płonie, pieszczoty Matta rozpalały ją
do białości. – Teraz ty, kochanie musisz mieć trochę
cierpliwości.Bo czekanie wzmaga rozkosz.
Kiedy na koniec przykrył ją swym ciałem i połączył
się z nią, Frankie ani przez chwilę nie doznała bólu.
– Więc jednak jestem taka jak moja matka.
– Masz wrodzony talent do tych rzeczy – szepnął.
Miał rację.Pokazała, że umie być w łóżku równo-
cześnie damą, kochającą kobietą i posłuszną tajem-
nym instynktom erotyczną furią.Kochając się, przy-
pominali parę szalejących w ciemnych, leśnych
ostępach dzikich zwierząt.Lecz byli zarazem męż-
czyzną i kobietą, których połączyło nie tylko cieles-
ne, ale i duchowe przyciąganie.
Kiedy było po wszystkim, Matt otoczył ją ciasno
ramionami i mocno do siebie przytulił.
80
Ann Major
– Pamiętam cię, kiedy pierwszy raz przyszłaś do
szkoły, do pierwszej klasy.Byłaś taka wystraszona.
– A ty podszedłeś i powiedziałeś, że oprowadzisz
mnie po klasach.Byłam dumna, że zajął się mną
duży chłopak z szóstej klasy.
– Pierwszy raz widziałem aż tak rude włosy.
Bardzo mi się spodobały.Miałem ochotę ich dotknąć.
– Ale robiłeś okropnie wyniosłe miny.
– Pewnie chciałem ci zaimponować.Byłaś
w końcu małą księżniczką z rancza Lassiterów.
– Nie nazywaj mnie w ten sposób.
Pocałował ją czule i zaczęli kochać się od nowa.
Najlepiej było za trzecim razem, kiedy zrobili to
ustami.Również i wtedy jakaś tajemna wiedza
podpowiadała Frankie, jak ma się zachowywać.
– Czy wyjdziesz za mnie? – wyszeptał dużo
później, kiedy obudzili się złączeni uściskiem.
– Dlaczego to mówisz?
– Dziwne pytanie.
– Bo muszę wiedzieć, czy nie proponujesz mi
małżeństwa, ponieważ teraz uważasz to za swój
obowiązek.
Matt odgarnął jej włosy z czoła.
– Wiesz, co uważam? Że jest gorąco.A w ciągu
dnia zrobi się jeszcze większy upał. – Podniósł się
z pryczy. – Już prawie świta.Pójdę po samochód.
Frankie dopiero po odejściu Matta zdała sobie
sprawę, że nie odpowiedziała na jego pytanie.
81
Frankie
– A więc to tak? Wszystko było od początku
ukartowane? – zawołała ciotka Susie w chwilę po
tym, jak Matt wprowadził do salonu kuśtykającą
Frankie. – A ja naiwna myślałam, że naprawdę
cieszysz się razem ze mną na przyjęcie i bal!
Frankie miała wrażenie, że strzelające z oczu
ciotki pioruny lada moment spalą ją na popiół.Nie
wiedziałaby, co ze sobą robić, gdyby nie pokrzepiają-
ca obecność Matta, który w niedbałej pozie stanął
pod oknem blisko drzwi.
– Dziecko, jakaś ty blada! – przeraził się wuj
Wayne. – Jak mogłaś nie dać znać, nie zadzwonić do
domu od lekarza!
– To moja wina.Najmocniej przepraszam
– przyznał Matt. – Ale tak się o nią martwiłem, że
nie pomyślałem.
– Uważacie, że można się tak po prostu zjawić
bez najmniejszego uprzedzenia? Na widok Frankie
o kulach o mało nie dostałam zawału. – Tym razem
oskarżycielskie spojrzenie Susie spoczęło na Matcie.
– A może jest jeszcze coś, o czym ja i wuj powinni-
śmy wiedzieć?
Frankie poczuła, że robi się jej słabo.
– Ledwo stoję, ciociu.Doktor Jackson powie-
dział, że powinnam się położyć i nie wstawać
przynajmniej do jutra.
– Cieszę się, chłopcze, że to ty ją znalazłeś
– wtrącił wuj Wayne pojednawczym tonem.
Frankie zawstydziła się i spłonęła rumieńcem.
82
Ann Major
– A ja się cieszę, że nie stało się nic gorszego
– mruknął Matt.Na jego policzkach również poja-
wiły się wypieki.Miał zgnębioną minę i starał się nie
patrzeć na Frankie.
Czy żałuje tego, co powiedział? A gdyby to zrobił,
kiedy się kochali, a ona dawała mu dowód swojej
miłości?
Czy na pewno ją kocha?
Dlaczego poprosił ją o rękę? Czy nie zrobił tego
z poczucia obowiązku? Czy teraz wyrównał z nią
rachunki?
– Dziecko, jak mogłaś tak postąpić? – nie ustępo-
wała ciotka.
– Przestań ją dręczyć, Susie.Nie widzisz, że
ledwo trzyma się na nogach?
– Widzę. – Jednakże ciotka najwyraźniej musiała
się wyładować. – Co ci przyszło do głowy, żeby
w środku przyjęcia wyjechać konno nie wiadomo
dokąd?
– Chciałam ci zrobić niespodziankę – cichym
głosem odparła Frankie.
– I udało się.Zjawiasz się o kulach następnego
dnia w południe, i to z kim? Z synem Bobiego Dixona.
Matt zesztywniał.
– Czy zawsze musisz mi sprawiać same kłopoty?
Nie dość, że popsułaś wszystkim przyjęcie, to jesz-
cze skręciłaś nogę i nie będziesz mogła tańczyć na
balu.A już myślałam, że choć raz postąpisz jak
przystało dobrze wychowanej panience!
83
Frankie
– Przepraszam, ciociu.
– Pozwól jej pójść do łóżka, Susie – ponownie
wtrącił się wuj Wayne. – Nam też przyda się trochę
ochłonąć.
– O nie, Wayne! Ja tego tak nie zostawię.Wiem,
co się tutaj dzieje.I nie tylko ja.Całe miasto wie,
dokąd to panienka wczoraj pojechała.I dlaczego
zjawia się dziś w tak dziwnym towarzystwie.Nie
dam sobie zamydlić oczu.Spędziłaś z nim noc, tak,
Frankie? Widzisz, Wayne, jak się zaczerwienili?
W pokoju zapadła głucha cisza.Pod surowym
spojrzeniem ciotki Matt i Frankie milczeli, nie
próbując niczemu zaprzeczać.
– Starałam się dobrze cię wychować – podjęła
ciotka – żebyś nie poszła w ślady swojej matki.
O tak, jej życie może się wydawać ekscytujące!
Sama jej nieraz zazdrościłam.Przygody, zabawy
i podboje! Ale czy tego należy w życiu szukać?
Moim zdaniem prawdziwe szczęście polega na tym,
żeby dobrze wyjść za mąż, za właściwego mężczyz-
nę.Tak, moja droga! Szlajanie się z byle kim być
może dostarcza przelotnych przyjemności, w każ-
dym razie w łóżku, ale nie prowadzi do niczego
dobrego.
Matt oderwał się od okna.
– Myślę, że powinienem państwa pożegnać – za-
uważył.
– Chyba tak – przytaknęła wyniośle ciotka Susie.
– Ciociu, nie...
84
Ann Major
– Daj spokój, kochanie, pani ma rację.
– ,,Kochanie’’! No, no! – powtórzyła z sarkaz-
mem ciotka.
– Postąpiliśmy niewłaściwie – zgnębionym to-
nem podjął Matt. – Bardzo panią przepraszam za
wszystko, co się stało.Poprosiłem wczoraj pani
siostrzenicę o rękę, ponieważ uważałem, że jestem
jej to winien.Ale wycofuję swoje oświadczyny,
Frankie.Zrobiłem to tylko z poczucia obowiązku.
– To mówiąc, wyszedł z pokoju, zatrzaskując za
sobą drzwi.
– Matt!
Lecz Matta już nie było.
Frankie poczuła się jak zbity pies.Miała swoją
odpowiedź! Matt jej nie kocha.Poprosił ją o rękę
tylko z poczucia obowiązku.Ale i tak pobiegłaby za
nim.Gdyby tylko mogła chodzić.
– Och ciociu, czy musiałaś wszystko zniszczyć?
– jęknęła.
– To niby ja jestem winna? Sama robisz sobie na
złość.Och, idź już lepiej do łóżka.Choć raz w życiu
posłuchaj kogoś, kto dobrze ci życzy!
85
Frankie
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Frankie, tłumiąc łzy, przycisnęła słuchawkę do
ucha.Okrutne słowa Matta wtrąciły ją w otchłań
nieszczęścia.
– Nigdy więcej do mnie nie dzwoń! – powiedział.
Bezradnie usiłowała otrzeć łzy wierzchem dłoni.
– Matt, posłuchaj.
– Twoi wujostwo dali wczoraj wyraźnie do
zrozumienia, co o mnie myślą.
– Ale posłuchaj...
– Nie, to ty posłuchaj! Mają mnie za łobuza,
który tylko psuje ci opinię.Byliby przeciwni
naszemu małżeństwu, nawet gdyby mieli pew-
ność, co między nami zaszło.Oczywiście, gdy-
bym zgłupiał na tyle, żeby jeszcze raz prosić cię
o rękę.
– Spróbuj jednak – poprosiła cicho. – Odpowiedź
należy do mnie, a nie do nich.
– Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale o ile dobrze
pamiętam, wolałaś mi wczoraj nie odpowiadać.
– Więc zapytaj jeszcze raz.
– O nie, moja droga! Nie mam już ochoty żenić
się z tobą.
Nie ma ochoty, bo mnie nie kocha, myślała
Frankie.Oświadczył się tylko z obowiązku.Nikt
mnie nie kocha.Ciotka Susie i wuj Wayne też tylko
z poczucia obowiązku wzięli mnie na wychowanie.
– Matt, proszę cię.
Odpowiedziało jej uparte milczenie.Była prawie
gotowa skapitulować.Ale nie, nie podda się tak łatwo.
– Rozumiem.Ale zrób dla mnie jedno.Pójdź ze
mną na ten okropny bal.
– Że co? Ja, synalek zapijaczonego Bobiego Dixo-
na, miałbym ci asystować na waszym wytwornym
balu?
– Proszę!
– O nie, moja droga.Poproś Vince’a Randala.
Ciotka będzie w siódmym niebie.
– Ale ja...
– Zostaw mnie w spokoju! To przez twój upór
doszło do tego wszystkiego.Po jakiego diabła pcha-
łaś się na moje ranczo?
Dotknięta do żywego, w pierwszej chwili nie była
w stanie wykrztusić słowa.Matt rozłączył się.
– Ale ja cię kocham, Matt – szepnęła przez łzy,
wypuszczając z rąk słuchawkę, która zsunęła się na
podłogę.
87
Frankie
Co teraz robić? Jak go przekonać?
No właśnie.Jak?
Czy jej najgorsze obawy są uzasadnione? Czy
Matt rzeczywiście jej nie kocha, a oświadczył się
tylko z poczucia przyzwoitości?
Typowe dla ciotki Susie, energiczne pukanie do
drzwi przerwało te smętne rozmyślania.
– Frankie? Jesteś ubrana?
– Tak, proszę.
Ciotka otworzyła drzwi i weszła do pokoju,
omijając leżące na podłodze przedmioty: porzucone
kule, części garderoby oraz części końskiej uprzęży,
które Frankie zamierzała naprawić.Zlustrowawszy
wzrokiem tonącą w bałaganie sypialnię siostrzenicy,
przyjrzała się zaczerwienionej i spuchniętej od łez
twarzy.
– Jak długo chcesz tkwić w zamknięciu, roz-
czulając się nad sobą?
– Matt nie chce towarzyszyć mi na balu.
– I chwała Bogu! Poproś Vince’a.
– Ale ja go nie kocham.Dlaczego nie możesz tego
zrozumieć!
– Byłby dobrym mężem.
– Może, ale nie dla mnie – zrezygnowanym
głosem odparła Frankie. – Dla kogoś takiego jak ty.
Ja nie byłabym z nim szczęśliwa.Nie rozumiesz
tego?
Ciotka Susie z głębokim westchnieniem pochyliła
się, zbierając z podłogi porozrzucane ubrania.
88
Ann Major
– Zgoda.Nie wracajmy do tego.Najważniejsze,
że jesteś cała i zdrowa.Jak twoja noga?
– O wiele lepiej.
– Świetnie.Mamy mnóstwo spraw do załat-
wienia na mieście.Miałam telefon od Margaret.
Twoja suknia jest gotowa.Poza tym trzeba zamó-
wić fotografa, który zrobi ci zdjęcie do gazety.
A przedtem musisz pójść do fryzjera.No i czeka cię
jeszcze ostatnia lekcja etykiety.
Frankie ziewnęła.
– Bądź taka miła i spróbuj przynajmniej udawać,
że coś cię cieszy – westchnęła ciotka.
– Dobrze, postaram się.Ale będę tylko udawać
– odparła Frankie.
Jednocześnie ogarnął ją strach.Jeżeli nie odzys-
kam Matta, pomyślała, do końca życia będę skazana
na udawanie.
Niemniej uśmiechnęła się promiennie, a ciotka
Susie udała, iż nie dostrzega, że uśmiech nie zmienił
wyrazu smutnych, zapłakanych oczu siostrzenicy.
– No to jedziemy.Zobaczysz, jak będzie wesoło
– rzekła ciotka dziarskim tonem, zdecydowana
prowadzić wspólną grę pozorów.
– Błagam cię, zwolnij! – kolejny raz poprosiła
ciotka Susie, przytrzymując powiewającą na wiet-
rze czerwono-żółtą apaszkę. – Pamiętaj, że jeżeli
dostaniesz jeszcze jeden mandat za przekroczenie
szybkości, wuj zabroni ci prowadzić, a ja mam
89
Frankie
ważniejsze rzeczy na głowie niż jeżdżenie po mieś-
cie w charakterze twojego kierowcy.
– Nic się nie bój.Gliniarze łapią dopiero po
przekroczeniu prędkości o kilkanaście kilometrów.
– Tak ci się wydaje, bo ostatnim razem, kiedy cię
zatrzymali, jechałaś dobrze ponad stówę.
Frankie cofnęła nogę z gazu, lecz tylko odrobinę.
Wielki, srebrnoszary mercedes kabriolet gładko
niósł dwie siedzące w nim kobiety.Dach był opusz-
czony, a szyby – podniesione.Ale wiatr i tak
rozwiewał na wszystkie strony rude włosy Frankie.
Wywalczywszy sobie podniesienie szyb, ciotka
Susie osunęła się najniżej, jak tylko mogła, na
wytwornym, obitym skórą siedzeniu, kurczowo
przytrzymując na głowie jedwabną apaszkę, mającą
chronić jej starannie ułożone uczesanie.
– Oto widomy dowód istnienia przepaści mię-
dzy starszym i młodszym pokoleniem – stwierdziła
z westchnieniem, gdy Frankie bez pytania opuściła
czarny dach auta.
Po obu bokach drogi migały wysokie trawy i kolo-
rowe, polne kwiaty.
– Nie do wiary, jak szybko udało się wszystko
załatwić – zauważyła Frankie, gwałtownie nadep-
tując na hamulec, by uniknąć zderzenia z wielkim
zielonym traktorem, który nieoczekiwanie wyjechał
z bocznej drogi na szosę.
– Naucz się jeździć, ty ubabrany w gnoju, skuba-
ny kowboju!
90
Ann Major
– Uspokój się, Frankie, przecież to ty jedziesz za
szybko!
– Nie ja jadę za szybko, tylko on się wlecze!
Stukała niecierpliwie stopą o pedał gazu, nie
mogąc wyprzedzić traktora, ponieważ z przeciwka
nadjeżdżało auto.
– Czy to nie on? – z przejęciem wymamrotała
ciotka Susie spod łopoczącej na wietrze płomiennej
apaszki.
Frankie w tej samej chwili zacisnęła ręce na
kierownicy i zdjęła nogę z gazu.Poczuła, jak pod
wpływem zmieszanej z radością konsternacji płoną
jej policzki.
Och Matt, jak to cudownie znowu cię zobaczyć!
Zdała sobie sprawę, że przez cały dzień szukała go
wzrokiem – w drodze do miasta, podczas wizyty
w banku, a nawet kiedy odbierała ciotkę Susie od
fryzjera.Oglądała się za każdym wysokim blon-
dynem w podartych dżinsach i każdą mijaną po
drodze czerwoną półciężarówką.
Nadjeżdżający z przeciwka samochód przeleciał
obok nich, lecz Frankie nadal nie zabierała się do
wyprzedzania.
Matt był bez koszuli, którą zdjął przy pracy
i zawiązał na biodrach, tak że jej białe rękawy
łopotały teraz na wietrze niby chorągiew.Frankie
przez długą chwilę wpatrywała się jak zaczarowana
w jego jasne włosy, a następnie objęła spojrzeniem
lśniące od potu plecy.
91
Frankie
Tamtej nocy, kiedy kochali się w szopie, spaz-
matycznie zaciskała palce na tych oto plecach.Były
wtedy tak samo gorące i zlane potem jak teraz.
– Możesz go już wyprzedzić – podpowiedziała
ciotka.
– Nie mówi się kierowcy, co ma robić – odburk-
nęła.
Powoli zaczęła wyprzedzać traktor.Kiedy się
z nim zrównała, Matt rzucił okiem na mijający go
samochód, a ujrzawszy jej uśmiechniętą twarz,
poczerwieniał z wrażenia.Zamiast jednak odwzaje-
mnić uśmiech, zacisnął tylko wargi.
Kiedy zaś Frankie zaczęła wymachiwać ręką, twarz
Matta zrobiła się ciemnopurpurowa, a czoło zmarsz-
czyło się, po czym ostentacyjnie odwrócił głowę.
Nie zniechęcona tym Frankie nacisnęła klakson
i dalej machała ręką, a kiedy Matt nie reagował,
wcisnęła klakson na dobre.On jednak nawet na nią
nie spojrzał.
– Frankie, na litość boską! Z przeciwka jedzie
samochód!
Szybko wyprzedziła traktor, po czym wcisnęła
hamulec i zaczęła jechać jeszcze wolniej niż on.
Wlekli się w ten sposób aż do bocznej drogi, w którą
miał skręcić, ale i tam nie dała za wygraną, gdyż
prawie stanęła na środku skrzyżowania, zmuszając
Matta by zahamował.
– Frankie, na litość boską!
Ruszyła wolno, pozwalając mu przejechać.
92
Ann Major
Dopiero kiedy traktor Matta zniknął z pola wi-
dzenia tylnego lusterka, Frankie ponownie nacisnęła
na gaz i resztę drogi pokonała z prędkością stu
pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Po powrocie do domu natychmiast do niego
zadzwoniła.
– Matt, to...
– Kochanie, tak nie można!
– Kocham cię.
Matt odłożył słuchawkę.
– Powiedz cioci, że wszystko będzie gotowe na
poniedziałek.Punktualnie o trzeciej po południu.
Słuchając, jak Sam Jenson wyjaśnia, na kiedy
przygotuje próbki zdjęć, Frankie wyjrzała przez
okno, a ujrzawszy wysoką postać w zaprasowanych
na kant dżinsach i odświętnym kapeluszu, momen-
talnie zapomniała o tym, gdzie jest i co tutaj robi.
– Matt! – wyrwało się jej z ust.
Przechylając się przez kontuar, by lepiej go wi-
dzieć, wypuściła długopis, który potoczył z brzę-
kiem po plastikowej powierzchni.Ona jednak tego
nie zauważyła.
Sam Jenson zdążył złapać długopis, zanim ten
spadł na podłogę.To także umknęło jej uwagi.
Cała uwaga Frankie skupiła się na Matcie, który
z leniwą nonszalancją kroczył chodnikiem, wolno
powłócząc nogami.Widać było, że bez entuzjazmu
zdąża do swego celu.
93
Frankie
Wyprzedziwszy go wzrokiem, przeczytała umie-
szczony nad wejściem wielki, złocony napis: Pierw-
szy Oddział Banku Federalnego w Mission Creek,
i aż krzyknęła z przestrachu.
– Panienko, czy coś się stało? – zaniepokoił się
pan Jenson.
– Tak... to znaczy nie... – odparła nienaturalnie
histerycznym głosem. – Więc w poniedziałek.Dos-
konale, bardzo dziękuję.
Rzuciła się do drzwi.
– Zostawiła pani długopis.
– Proszę go sobie zatrzymać! Właśnie sobie przy-
pomniałam, że jestem umówiona z wujem.Muszę
go natychmiast złapać.Kompletnie wyleciało mi to
z głowy.Ma dzisiaj zebranie w banku.– Sama nie
wiedziała, po co to mówi.
– Zawsze ma zebrania o tej porze.
– Tak, ale umówiliśmy się, że po niego przyjadę.
– Nie było najmniejszej potrzeby tłumaczyć się
przed panem Jensonem, lecz była zbyt podniecona,
by przestać mówić.
– Nie ma się co gorączkować, panienko.Te ich
zebrania zarządu zwykle kończą się znacznie póź-
niej.
Przyjazd po wuja do banku istotnie figurował na
samym końcu przygotowanej przez ciotkę listy
spraw do załatwienia.
– Może, ale wolę nie zwlekać, na wypadek, gdy-
by zebranie skończyło się wcześniej niż zwykle.Nie
94
Ann Major
chcę, żeby wuj czekał na mnie i niepotrzebnie tracił
czas.
– Czy mi się zdawało, że ten młody Dixon,
u którego panienka pracowała na ranczu, wchodził
przed chwilą do banku? Pewnie w sprawie zaciąg-
niętych przez ojca pożyczek.
– Myśli pan? Nic o tym nie wiem.
– Wszyscy w mieście zastanawiają się, co się
z chłopakiem stanie, jeżeli straci ranczo.A tyle
włożył w nie pracy!
– Niemożliwe!
Frankie otworzyła drzwi sklepu i wybiegła na
ulicę.
Matt zerknął spod oka na drzwi.Jego uwagę
przyciągnęła smukła sylwetka wchodzącej do banku
dziewczyny o płomiennych włosach, w jasnozielo-
nej, letniej sukience i leciutkich, także zielonych
sandałkach, która zalotnym krokiem zmierzała
wprost ku niemu.Podniósł na nią oczy i natych-
miast je opuścił.Zrobił to jednak o sekundę za
późno.
Bo ledwo ją zobaczył, serce zaczęło mu walić
w piersiach jak oszalałe, a w ustach zrobiło się
nieznośnie sucho.Poczuł, że na policzki wypływają
mu gorące rumieńce.
Frankie miała na sobie leciutką minisukienkę,
która bardziej przypominała koszulkę! Cienka jed-
wabna materia opływała jej piersi, uda i talię.
95
Frankie
I odsłaniała długie, nieskazitelnie zgrabne nogi w ca-
łej ich okazałości.
Chociaż niemal natychmiast odwrócił oczy, ob-
raz Frankie momentalnie wrył mu się w mózg.I te
jej włosy! Wprawdzie jedwabiste, niesforne loki
miała dziś spięte nad karkiem skromną, związaną
w kokardę wstążką, w tym nowym uczesaniu
wyglądała chyba jeszcze bardziej seksownie niż
zwykle.
Jadąc wczoraj za nią traktorem, noga za nogą,
Matt przeżywał istne tortury.A kiedy potem za-
dzwoniła i swoim słodkim głosem wypowiedziała
owe dwa magiczne słowa, pot wystąpił mu na czoło.
Och, mój Boże!
Obserwując, jak jej rude włosy powiewają w trak-
cie jazdy na wietrze, przypomniał sobie, co czuł
tamtej nocy, przeczesując je palcami.Jednocześnie
jednak obecność nieprzyjaźnie nastawionej do niego
ciotki wprawiła Matta we wściekłość.Ciotka była
widomym ostrzeżeniem, żeby raz na zawsze prze-
stał myśleć o Frankie, która swoją urodą niepotrzeb-
nie wodzi go na pokuszenie.
Dlaczego tak okrutnie się nim bawi?
Okrutna zalotnica podeszła doń tanecznym kro-
kiem.
– Cześć, Matt! – rzekła jak gdyby nigdy nic.
– Cześć! – odburknął.Zdał sobie sprawę, że
wszyscy w banku na nich patrzą. – A teraz odejdź,
zanim znowu wezmą nas na języki.
96
Ann Major
Frankie zatrzepotała długimi, mocno podkreś-
lonymi tuszem powiekami.
– A niech sobie gadają.Mnie to nie przeszkadza
– oświadczyła, opadając na sąsiednie krzesło i przy-
sunęła je tak, że ich uda niemal się dotykały.Na
domiar wszystkiego poczuł upajający zapach jej
ciała, zmieszany z aromatem perfum.Zrobiło mu się
jeszcze goręcej.
– Po coś tu przyszła, do diabła, do tego w takiej
sukience? Wyglądasz jeszcze bardziej prowokująco,
niż gdybyś paradowała całkiem bez ubrania.
– Więc podobam ci się? – uśmiechnęła się. – Na to
liczyłam.
– Do tego ten makijaż i w ogóle.Wykąpałaś się
w perfumach, czy co?
– Możesz mnie uznać za chodzącą reklamę miej-
scowego salonu piękności.
– W twoim przypadku to aż przesadna reklama.
– Widzę, że fortuna, jaką ciotka Susie na mnie
wydała, nie poszła na marne.
– Ach, więc to pułapka na Vince’a? – wyszeptał.
– Przyszłaś, żeby go zaprosić na bal?
– Zapomniałeś, że prosiłam nie jego, tylko ciebie?
I wciąż czekam na odpowiedź.
– Nie licz na mnie – odburknął.
– Matt, proszę! – Dopiero teraz głos jej się
załamał.
A kiedy jeszcze zobaczył łzy w jej oczach, serce
zaczęło mu mięknąć.Chyba się nie rozpłacze?
97
Frankie
W tym momencie z sali, w której odbywało się
zebranie, wyłonił się Vince Randal.Poprzednio
zawiadomił on Matta przez sekretarkę, że nie przyj-
mie go od razu, bo jest zajęty.Teraz zwrócił się
wprost do Frankie:
– Cześć, skarbie.Czym mogę służyć?
Skarbie! W sercu Matta zawrzała wściekłość.
– Ja nie... ja tylko... – bąkała Frankie.
– Nie krępuj się.Powiedz, z czym przyszłaś.
Wiesz, że między nami wszystko skończone – pod-
powiedział jej Matt.
Wstał i energicznym krokiem skierował się do
wyjścia.Obcasy jego kowbojskich butów głośno
stukały o kamienną podłogę.Obecni w banku od-
prowadzili go wzrokiem.Wypadł na ulicę, wprawia-
jąc obrotowe drzwi w przyspieszony ruch.
Frankie dogoniła Matta, zanim zdążył wsiąść do
swej przerdzewiałej ciężarówki.
– W życiu nie widziałam tak wstrętnego upar-
ciucha! – wykrzyknęła bliska łez.
– Ty nazywasz mnie uparciuchem? Ile razy
mam ci mówić, że między nami wszystko skoń-
czone?
– Co ja takiego zrobiłam?
Wyzierający z jej oczu bezbrzeżny żal zrobił na
nim wrażenie.Złość minęła, a jednocześnie roz-
chylone, wilgotne usta Frankie wydały mu się nie-
odparcie pociągające.Z trudem zwilżył językiem
swoje wyschnięte na popiół wargi.
98
Ann Major
– Zostaw mnie w spokoju, dobrze ci radzę – burk-
nął. – Im prędzej, tym lepiej.
– Sama wiem lepiej, co mam robić – zaprotes-
towała, zarzucając mu ręce na szyję. – Pocałuj mnie,
głuptasie! Masz mnie pocałować!
– Pocałunkami niczego nie załatwimy, kochanie.
Frankie przytuliła się do niego całym ciałem.
Poczuł, że siły go opuszczają, a w żyłach krew
zaczyna wrzeć.W następnej chwili dziewczyna
otoczyła go w pasie rękami i przywarła do jego
bioder.
– Wiem, że mnie pragniesz – wyszeptała.Głos jej
drżał. – Nie wypieraj się.Wiem, że tak jest.Miej
odwagę przyznać się, że ci na mnie zależy.Nie bądź
tchórzem.
Tymczasem oprócz Vince’a na ulicę wyszedł
z banku wuj Wayne, z przeciwka zaś całej scenie
przypatrywał się pan Jenson, który stał na chodniku
przed swym sklepem fotograficznym.
Frankie prowokacyjnie poruszyła biodrami, naj-
wyraźniej z zamiarem doprowadzenia zgromadzo-
nej widowni, a w szczególności Matta, do stanu
wrzenia.
– Frankie, nie igraj z ogniem!
Jeszcze mocniej otarła się o niego.
– Zlituj się!
Postacie groźnego wuja Frankie, nienawistnego
Vince’a i starego pana Jensona zatarły się przed
oczami Matta.Widział tylko Frankie, jej rude
99
Frankie
puszyste włosy, muskające jego policzki.Zapach
perfum i młodego ciała uderzył mu do głowy.Jego
ręce same się podniosły i dotknęły jej ramion.
– Niech patrzą, co mnie to obchodzi! – wyszep-
tał.
– Już myślałam, że nigdy nie zmądrzejesz, kow-
boju.
– Który mężczyzna umiałby się oprzeć temu, co
chcesz mi dać?
– Więc bierz, co ci dają! – zaśmiała się Frankie.
– Czy już ci mówiłam, że jestem z natury niecierp-
liwa? To jedna z moich największych wad.
Matt zaborczym ruchem przycisnął ją do siebie
i schyliwszy głowę, złożył na jej ustach palący
pocałunek, który trwał i trwał.Frankie rozchyliła
wargi i w tej samej chwili stopili się w jedno.
– Cudownie smakujesz – wymamrotał, przecze-
sując palcami jej włosy.
– Naprawdę?
– Jak to się dzieje, że z nikim nie jest tak dobrze
jak z tobą?
– Nie pamiętasz? Podobno mam do tego wrodzo-
ny talent...
– Szkoda, że nie jesteśmy u mnie na ranczu.
Mam ochotę rozebrać cię do naga i wziąć, choćby
ostatni raz.
Frankie jęknęła.
– Ja też cię kocham – szepnęła.
Kocham cię...
100
Ann Major
Jej wyznanie przywołało go do przytomności.
– Nie wiesz, co mówisz.
– A jeżeli wiem? – spytała.Na jej policzki wy-
stąpiły ciemne rumieńce.
– Z czasem zaczęłabyś mną gardzić.Tak samo
jak twoja ciotka i wuj.
– Nie gadaj głupstw, tylko jeszcze raz mnie
pocałuj.
Chętnie jej posłuchał.Była taka słodka, ciepła
i pociągająca, doskonale piękna.Pocałunek znowu
trwał w nieskończoność.Dopiero gdy krew zaczęła
się w nim burzyć i miał wrażenie, że za chwilę
zagotuje mu się w żyłach, gwałtownie wyrwał się
z jej ramion.
– Do diabła z tobą! Możesz latać za mężczyz-
nami, ile ci się podoba, ale ode mnie trzymaj się
z daleka!
Mimo protestu obolałych mięśni Matt kolejny raz
podniósł widły i cisnął nawóz na taczkę.Powinien
był do tej roboty zagonić Lee, lecz chłopak zapytał,
czy może pójść z nowymi kolegami na ryby, a Matt
go puścił.Szeryf był zadowolony, że Lee zaprzyjaź-
nił się z przyzwoitymi chłopcami.Prosił Matta, by
go do takich kontaktów zachęcał.Powiedział ponad-
to, iż udało się odnaleźć ciotkę Lee, która jest gotowa
wziąć go do siebie na stałe.
Matt przez cały dzień harował bez wytchnienia,
byle nie myśleć o spotkaniu z Frankie, podczas
101
Frankie
którego całował się z nią w biały dzień na głów-
nej ulicy miasta.Dobrze wiedział, jaką rolę w ży-
ciu mieszkańców małego miasteczka odgrywają
plotki.W tej chwili wszyscy na pewno opowiada-
ją sobie, że zamożna wychowanica Wayne’a Las-
sitera i syn niesławnej pamięci Bobiego Dixona
mają się ku sobie.Opinia Frankie mocno na tym
ucierpi.
Może jednak z czasem gorsząca scena pójdzie
w niepamięć...
A jak będzie z nim?
Wargi wciąż paliły go od jej pocałunków.Nadal
czuł smak jej ust.Nie miał ochoty pracować.Chciał
Frankie, chciał się z nią kochać, być z nią, mieć ją
przy sobie na zawsze.
Zniechęcony i zdegustowany, wyprostował się
i rzucił widły w kąt.Postanowił wyjść na podwórze,
by nieco ochłonąć w chłodnym przedwieczornym
powietrzu.Okazało się jednak, że gałęzi drzew nie
porusza nawet najmniejszy powiew wiatru.Zapa-
dające za horyzont słońce barwiło niebo na złoto-
rudy kolor – kolor jej włosów.
Czy potrafi o niej zapomnieć? Czy potrafi zapo-
mnieć, jak cudownie było budzić się co rano, wie-
dząc, że za chwilę Frankie przyjedzie na ranczo
i przez cały dzień będzie w pobliżu? Czy spotka
kiedykolwiek kobietę, z którą byłoby mu tak dobrze
w łóżku jak z Frankie?
Bardzo w to wątpił.
102
Ann Major
I co go czeka, jeżeli susza potrwa dłużej, a Vince
spełni pogróżkę i wystąpi o zajęcie posiadłości?
Jeżeli straci nie tylko ją, ale i ranczo?
No cóż, zawsze był samotnikiem i widocznie los
chce, by nim pozostał.
Jednakże obecność Frankie na ranczu coś w nim
niedostrzegalnie zmieniła.Jej energia, jej entuzjazm,
jej wiara w niego nie pozostały bez śladu.Były
chwile, kiedy prawie wierzył, że on, syn niesławnej
pamięci Bobiego Dixona, zdobył miłość i podziw
takiej dziewczyny taka jak ona.
Zacisnął powieki.Głowa mu pękała.
Nigdy dotąd nie poddawał się nieszczęściu.Może
przyszła pora na złożenie broni.
I zacząć życie od nowa.Wyjechać.Zapomnieć
o tym, co było.Porzucić nierealne marzenia.A prze-
de wszystkim przestać myśleć o Frankie.
Osunął się na ziemię.Siedział skulony, z opusz-
czoną na kolana głowę.Marzył o jednym: aby
jeszcze jeden, jedyny raz wziąć ją w ramiona i ko-
chać się z nią do utraty pamięci, nie bacząc na
beznadziejność swego położenia.
Piekące łzy napłynęły mu do oczu.
103
Frankie
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Była upalna majowa sobota, lecz w mieście pano-
wała iście bożonarodzeniowa atmosfera.Mieszkańcy
Mission Creek zachowywali się jak dzieci oczekujące
pojawienia się Świętego Mikołaja.A wszystko z po-
wodu mającego odbyć się wieczorem dorocznego
Balu Debiutantek w miejscowym klubie golfowym.
Podniecenie udzieliło się wszystkim – wszystkim,
z wyjątkiem Frankie.Zamknęła się w łazience, aby
chociaż na chwilę odgrodzić się od ciotki Susie, która
co parę minut zaglądała po coś do jej pokoju.
– Ależ ciociu, bal zaczyna się dopiero za trzy
godziny!
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w ba-
lowej sukni.
– Miej jeszcze trochę cierpliwości.Idę teraz się
wykapać, a potem zacznę się szykować.Pamiętaj, że
robię to tylko dla ciebie.
Frankie z ciężkim sercem weszła do wanny.
Strach ją ogarniał na myśl o chwili, kiedy będzie
musiała wkroczyć na salę balową – sama.
– Ja i wuj będziemy przy tobie, kochanie.
Jak ona to wszystko wytrzyma, nie mając obok
Matta?
Dręczona smętnymi myślami, ociągała się z wyj-
ściem z wody.Zamiast zacząć się stroić, wolałaby
ukryć się w mysiej dziurze.Była dziś jeszcze bardziej
zgubiona i niepewna siebie niż wtedy, gdy zdecydo-
wała się przerwać studia i wrócić z Vanderbilt do
Mission Creek, gdzie wszyscy ją wypytywali, jakie
ma plany na przyszłość.
Po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że jest
stworzona do życia na ranczu, a zaraz potem
zakochała się w dumnym kowboju z sąsiedztwa.Co
ma z sobą robić przez resztę życia po stracie Matta?
Ciotka nie zastanawiała się nad przyszłością
siostrzenicy, liczył się tylko dzisiejszy bal.Tym-
czasem dla Frankie jej wymyślna, bufiasta suknia
balowa uosabiała potwora, któremu ma być oddana
na pożarcie.W zamówionej zaś na wieczór białej
limuzynie, mającej zawieźć ją na bal, nieszczęśliwa
dziewczyna widziała narzędzie swojej klęski.
Godzinę temu zadzwonił Vince, by powiedzieć,
że przygotował smoking.
– Na wypadek, gdybyś w ostatniej chwili zmie-
niła zdanie.
– Dziękuję, Vince, ale postąpiłabym nie fair,
105
Frankie
prosząc, żebyś mi towarzyszył – odparła zgnębio-
nym głosem.
Będzie to ciężka próba, ale jakoś ją przeżyję.
Odezwał się telefon.Dzwoniła Mary z ,,Salonu
Mód’’.
– Całe miasto mówi o waszym pocałunku
– oznajmiła.
– Tylko wuj i ciotka nawet o tym nie wspo-
mnieli.
– Niemożliwe! – zdziwiła się Mary.
Rzeczywiście było dziwne, że wuj po powrocie
z miasta ani słowem nie napomknął o wiadomym
incydencie.Może zresztą nie takie dziwne, bo
w przeciwieństwie do impulsywnej ciotki Susie wuj
na ogół nie robił Frankie wyrzutów za jej przewiny
pod wpływem pierwszej emocji, a dopiero gdy się
uspokoił.
– Więc mówisz, że nas obgadują.
– Szkoda, że tego nie widziałam – zaśmiała się
Mary.
– Ja też nie mogę o tym zapomnieć.
Na wspomnienie pocałunku palce Frankie od-
ruchowo powędrowały do ust.Matt chyba jeszcze
nigdy nie całował jej tak namiętnie.Nadal czuła żar
jego warg.To niemożliwe, żeby była mu obojętna.
Po prostu niemożliwe.
A gdyby tak jeszcze raz do niego pojechać?
Frankie wyskoczyła z wanny.Nie wycierając się,
wciągnęła dżinsy i używaną wcześniej bluzkę na
106
Ann Major
mokre ciało.Ze względu na ciotkę zawiązała na
głowie złoto-czerwoną apaszkę, mającą ochraniać
kunsztowne, balowe uczesanie.
Wymknąwszy się po cichu z domu bocznymi
drzwiami, pobiegła do stajni, osiodłała Jezebel i po-
galopowała na ranczo Matta.Już z daleka dostrzegła
brak czerwonej półciężarówki.
Zsiadła z konia i zbliżyła się do tchnącego pustką
domu, z którego nie dochodził żaden dźwięk.
Wokół również panowała złowieszcza cisza.Nie
było słychać śpiewu ptaków, nawet cykady mil-
czały.
Zawołała Matta po imieniu.Cisza.Pobiegła jak
w transie do obory, a gdy i tam nikogo nie znalazła,
wróciła przed dom i weszła na werandę.Próbowała
pukać do drzwi, ale z wnętrza nikt nie odpowiadał.
Ostrożnie uchyliła drzwi i wkroczyła do kuchni,
w której panował idealny porządek, a obok zlewu
stały na suszarce pozmywane naczynia.
Tylko na stole leżała rozerwana duża koperta,
a wokół niej porozrzucane papiery.Sięgnęła po nie
ręką.
Dokumenty o zajęciu obciążonej długami nieru-
chomości!
Cisza stawała się coraz bardziej przejmująca.
Zaniepokojona Frankie ruszyła z kuchni do sypialni
Matta.Na jego łóżku piętrzył się stos walizek.
– Matt, nie wyjeżdżaj! Nie możesz dać za wy-
graną! Nie! Matt! Nie!
107
Frankie
Wybiegła jak oszalała przed dom i znów zaczęła
go nawoływać, wbrew oczywistym dowodom, nie
mogąc uwierzyć, że go nie ma, że wyjechał.Dopiero
po długiej chwili umilkła i siadła, zrozpaczona, na
schodach werandy.
Wyjechał bez pożegnania.
Wsparłszy głowę na rękach, rozejrzała się po
podwórzu.Skoszony trawnik pożółkł od upału
i suszy.Pożółkły nawet liście na drzewach.Naj-
mniejszy wietrzyk nie poruszał zastałego powietrza.
Niepomna danego ciotce przyrzeczenia, że będzie
strzec swej wytwornej fryzury, Frankie zerwała
apaszkę z głowy i przeczesała ręką zlepione lakierem
włosy.
Bez Matta ten dom, to ranczo, a właściwie cały
świat wydawał się pusty, obcy i bezduszny.
Do diabła z tobą! Zostaw mnie w spokoju!
Czy naprawdę tak bardzo nią pogardzał? Po co
tak obcesowo napadła na niego na ulicy? Może
odebrał to jako upokorzenie, które ostatecznie prze-
chyliło szalę goryczy?
Zmusiła się do wstania.Trzeba wracać do domu
i przygotować się na bal.Przedstawienie, na którym
ciotce tak bardzo zależało, musi się odbyć.
– Wayne, chodź tutaj, chodź! Zobacz ją! – wołała
ciotka Susie, stając u stóp schodów, na szczycie
których ukazała się wystrojona boginka.
Frankie czuła się bardzo dziwnie.Spowite w biały
108
Ann Major
jedwab zjawisko, które chwilę temu zobaczyła w lu-
strze, wprawiło ją w osłupienie.Nie miało nic, ale to
nic wspólnego z ukrytą w środku dziewczyną kow-
bojem o zranionym sercu.
Jedną ręką uniosła kraj sukni, żeby nie nastąpić
nań i nie spaść ze schodów, a drugą kurczowo
trzymała się poręczy, bo nie była przyzwyczajona do
wysokich obcasów.
– Czuję się jak na szczudłach.
– Zaraz przywykniesz – uspokoiła ciotka.
– Zrzucę je z nóg, jak tylko wejdziemy do klubu.
– Ani mi się waż!
Wuj Wayne oniemiał na jej widok.
– Nie ruszaj się! – poprosił. – Tylko skoczę po
aparat.
Po chwili wrócił – był zapalonym fotografem
– i pstryknął siostrzenicy kilkanaście zdjęć.Nie
wiedząc, co ze sobą zrobić, lekko oślepiona błyskami
fleszy Frankie machinalnie włożyła rękę do ukrytej
w fałdach sukni kieszonki i, ku swemu zaskoczeniu,
wyczuła malutką kopertkę.
Wyjąwszy z kieszonki biały prostokąt, pokuś-
tykała z nim do okna, odwróciła się plecami do
wujostwa i zajrzała do środka.
Z koperty wypadły dwa płatki róż – jeden żółty,
a drugi czerwony – oraz karteczka z napisem: ,,Żółty
to kolor przyjaźni, a czerwony – namiętnej miłości’’.
– Chodźmy! – odezwał się wuj. – Zajechała
limuzyna.
109
Frankie
Na podjeździe okazałej wiejskiej siedziby istotnie
ukazała się długa, podobna do gąsienicy biała limu-
zyna z przyćmionymi szybami.
Lecz Frankie nie zwróciła uwagi na słowa wuja,
ani na pojawienie się złowrogiej limuzyny.Przycis-
kała do serca dwa różane płatki.Och, Matt, niczego
więcej nie pragnę prócz twojej przyjaźni i miłości,
szepnęła w duchu.
Czy to możliwe, by Wiedźma McKenzie rzeczy-
wiście znała się na czarach?
Odmówiwszy po cichutku krótką modlitwę,
Frankie ucałowała oba płatki i schowała do koperty,
którą umieściła na powrót w tajemnej kieszonce.
– Pora jechać – ponagliła ciotka, biorąc ją pod rękę.
Frankie skinęła głową.Prowadzona jak bezwolna
marionetka wyszła w półmrok zmierzchu roz-
brzmiewający śpiewem wieczornych ptaków i krzy-
kiem cykad.
– Szklana kareta czeka, Kopciuszku! – rzekła
ciotka.
Ach, gdybyż to była bajka, a na balu czekał
wyśniony książę! Ale to nie była bajka, a na balu nic
dobrego jej nie czekało.
Otworzyły się drzwi nienawistnej limuzyny.
– Na co czekasz, kochanie? Wsiadajmy! Nie
możemy się spóźnić!
Frankie czuła się jak skazaniec prowadzony na
szafot.Dla dodania sobie otuchy wsunęła rękę do
kieszonki i wymacała kopertę z dwoma płatkami róży.
110
Ann Major
A potem stała się rzecz niewiarygodna.
Z limuzyny wysiadł Matt.Miał na sobie czarny
smoking, a w ręku trzymał bukiecik do sukni
złożony z żółtych i czerwonych różyczek.Na widok
Frankie jego początkowo twarde spojrzenie stop-
niowo łagodniało.
Frankie ścisnęła w dłoni kopertkę z płatkami róż
w tych samych kolorach co bukiecik Matta.Miłość
i przyjaźń.
Czy to czary Wiedźmy McKenzie? Czyżby bajka
miała się spełnić?
– Matt, to naprawdę ty? Jednak przyjechałeś?
– wybąkała.
– Bardzo przepraszam, ale to jakaś pomyłka
– usłyszała obok siebie kłótliwy głos ciotki Susie.
– Nie, kochanie, nie ma żadnej pomyłki – odparł
wuj Wayne. – Odbyliśmy dziś z Mattem długą
rozmowę.To porządny chłopak i znakomity ran-
czer.Spadł nam jak z nieba.
– Nam?
– Tak, Susie, nam.Po naszym najdłuższym życiu
ranczo przejdzie w godne ręce.
Frankie z niedowierzaniem słuchała odbywającej
się za jej plecami wymiany zdań.
– Tobie zależy tylko na ranczu!
– Nie tylko.Kocham cię nie mniej niż Matt kocha
Frankie.Ale ranczo też ma swoje prawa.Powinno
w przyszłości należeć do nich.
– To znaczy, do kogo?
111
Frankie
– Susie, czy nie masz oczu? Nie widzisz, że Frankie,
podobnie jak ty kiedyś, znalazła swojego kowboja?
– Naprawdę tak myślisz?
– Jestem pewien! W najbliższym czasie czeka cię
mnóstwo pracy z urządzaniem wesela.No, pocałuj
mnie na zgodę.
Frankie już nie słuchała.Biegła na spotkanie Matta.
– Najdroższa – wyszeptał, ujmując jej rękę
i przyciskając ją do ust.
Stali naprzeciw siebie, nie mogąc wymówić sło-
wa.Gdy Matt przypiął jej do paska sukni bukiecik
róż, oczy Frankie napełniły się łzami.
– Nie płacz, nie jestem wart twoich łez.
– Jesteś wart o wiele więcej.
– Naprawdę tak myślisz? Wuj jest podobnego
zdania.
– Wuj Wayne?
– Tak, to wszystko jego sprawka.Wyobraź sobie,
że złożył mi dziś po południu wizytę.Powiedział,
żebym się nie przejmował groźbą bankructwa, bo
nawet tacy wielcy hodowcy jak on ledwo dziś wiążą
koniec z końcem.I że zamiast się poddawać, muszę
walczyć o twoją miłość.
– Naprawdę tak ci powiedział?
– Nie tylko to! A potem zawiózł mnie do miasta
i zmusił do sprawienia sobie smokingu.
– Ale po to, żeby cię przekonać, nie odwołał się do
poczucia obowiązku?
– Jak możesz tak myśleć, moja kochana! – gorąco
112
Ann Major
zaprotestował Matt. – Mam jeszcze coś – dodał,
wyjmując z kieszeni małe puzderko. – Zajrzyj do
środka!
Kiedy otworzyła wieczko, jej oczom ukazał się
prześliczny pierścionek z niewielkim brylantem.
– Zapytam jeszcze raz: czy zostaniesz moją żo-
ną? – powiedział, wsuwając jej pierścionek na palec.
– Najpierw muszę usłyszeć wiesz co.
– Kocham cię, Frankie!
– Ja też cię kocham.Od niepamiętnych czasów.
Chociaż długo bałam się do tego przyznać.
– Ja też.Bałem się, bo uważałem, że zbyt wiele
nas dzieli.
– Nie jestem snobistyczną panienką z dobrego
domu.Jestem tak samo jak ty stworzona do życia na
ranczu.A poza tym od dzieciństwa marzyłam, żeby
ktoś pokochał mnie dla mnie samej.Nie z obowiąz-
ku.Bo zawsze się bałam, czy ciotka i wuj nie wzięli
mnie na wychowanie jedynie z poczucia obowiązku.
– Jesteś niesprawiedliwa.Na pewno bardzo cię
kochają.Wuj Wayne mówi z zachwytem o tobie
i o tym, ile dałaś im szczęścia.
– A ty, Matt? Czy na pewno kochasz mnie dla
mnie samej?
– Tak, najmilsza, z całego serca.
– Ale czy chcesz być także moim przyjacielem?
– O rany, znowu to okropne słowo! – jęknął
z łobuzerskim uśmiechem. – Dobrze, bądźmy także
przyjaciółmi, ale przede wszystkim kochankami.
113
Frankie
– Już nimi jesteśmy.
Matt objął ją i przytulił do piersi.
– Ale, ale.Nie odpowiedziałaś, czy za mnie
wyjdziesz.
– Tak, po stokroć tak! – zawołała radośnie. – I to
jak najszybciej!
– Po co ten pośpiech? – zaśmiał się przekornie.
– Chyba jestem jednak nieodrodną córką mojej
matki.Myślę bez ustanku o tym, co było w szopie.
I tęsknię do następnych takich nocy.
– Myślisz, że ja nie? Chciałbym się z tobą bez
przerwy kochać.
– Najpierw jednak musimy odtańczyć swoje na
balu – przypomniała sobie Frankie.
– A jak twoja noga?
– Już dobrze.Wszystko co złe minęło, odkąd cię
zobaczyłam.
– Nie masz pojęcia, jak cię kocham – szepnął czule,
obejmując ją kolejny raz i wtulając twarz w jej włosy.
Serce Frankie przepełniła wielka radość.Wiedzia-
ła już, że nie będzie musiała udawać.Będzie napraw-
dę najszczęśliwszą dziewczyną na balu.
Frankie i Matt wirowali w tańcu wokół sali
balowej pod skrzącymi się od świateł żyrandolami.
Bose stopy Frankie ledwo dotykały podłogi.
– Jak twoja noga? – spytał znowu, zaglądając
w jej śmiejące się oczy.
– Pysznie, zwłaszcza odkąd zrzuciłam pantofle.
114
Ann Major
Wiesz, nie przypuszczałam, że jesteś tak znakomi-
tym tancerzem.Balowanie zaczyna mi się podobać.
– Mnie też.W tej sukni wyglądasz zachwycająco.
Mogę tańczyć częściej, żebyś częściej wkładała suknie.
– Umowa stoi.
– I używała szminki.
– Tylko bez przesady! – zaprotestowała.
– Byłbym przesadził, gdybym domagał się wy-
myślnych koafiur.
– Wobec tego zgadzam się na szminkę.Zresztą
dla ciebie jestem gotowa na wszystko.Nie masz
pojęcia, jak wspaniale wyglądasz w smokingu.
– Chcesz mnie prowadzać na bale? – jęknął Matt.
– Musisz przyznać, że świetnie się bawimy.
– Bo jesteśmy razem.Czeka nas wiele innych
wspólnych przyjemności – odparł Matt, kierując się
w tańcu ku otwartym drzwiom, wiodącym na
rozległy taras.
Wziął Frankie za rękę i wyprowadził na powiet-
rze.Rozgwieżdżone, oświetlone blaskiem księżyca
niebo przywiodło jej na myśl tamtą noc, kiedy
pierwszy raz się kochali.
Matt przygarnął ją do siebie i namiętnie zaczął
całować.
– Każdy kolejny pocałunek smakuje coraz lepiej
– powiedziała z przekonaniem, kiedy się od niej
oderwał.
– I tak samo będzie z każdym następnym – zape-
wnił Matt.
115
Frankie
By to sprawdzić, znowu zaczęli się całować.
– Miałam rację – oświadczyła na koniec Frankie.
– A wiesz, co jeszcze powinniśmy sprawdzić?
– Chyba się domyślam.
– Zaraz po balu?
Oczy mu zalśniły.
– Będziemy się kochać do białego świtu.
– Przyrzekasz?
Zamiast odpowiedzi podniósł rękę Frankie do ust
i jął całować wnętrze jej dłoni, muskając językiem
delikatną skórę tak samo, jak robił to tamtej nocy.
– Będę cię całą całował w ten sposób – wyszeptał.
– Nie podniecaj mnie.Obiecałam ciotce Susie
zachowywać się jak dama.
– Zawsze zachowujesz się jak dama, zwłaszcza
w łóżku.
Osnuci tajemniczym blaskiem księżyca, czuli się,
jakby byli sami na świecie.
– Pocałuj mnie jeszcze raz!
Ich usta połączyły się.Pocałunek trwał i trwał.
Oddech Matta stawał się coraz szybszy.W końcu
z trudem oderwał się od Frankie.
– Czy mogę prosić panią do najbliższego tańca?
– zapytał szeptem.
– Tak.I do wielu, wielu następnych.
116
Ann Major