Emma Tennant Historia Heathcliffa

background image



EMMA TENNANT

background image

WSTĘP
Komentarz wydawcy
Załączone poniżej strony mogą okazać się pomocne w

wyjaśnieniu jednej z największych zagadek literatury:
pochodzenia najbardziej negatywnego bohatera, jakiego
kiedykolwiek przedstawiono. Być może uda się także
rozwikłać łamigłówkę związaną z autorstwem niezwykłej
powieści, w której występuje owa demoniczna postać. Jak to
możliwe, by młoda kobieta, nie doświadczona w sprawach
świata - a już z pewnością w dziedzinie namiętności - zdołała
tchnąć życie w mężczyznę takiego jak Heathcliff?

W naszych staraniach dotarcia do prawdy kryjącej się za

autorstwem Wichrowych Wzgórz pomogły odnalezione na
aukcji w Yorku fragmenty pewnej powieści i pakiet
nieznanych dotąd listów, łącznie z zaprzysiężonym
oświadczeniem niejakiego Henry'ego Newby, podającego się
za bratanka Thomasa Cautleya Newby, wydawcy tak
popularnej ostatnio powieści Emily Bronte. Pisma owe wydają
się autentyczne - choć pewne korekty zostały już poczynione
przez rozmaite grupy badaczy: między innymi przez
biografów rodziny Bronte oraz księgarzy. Nie będziemy
zagłębiać się w szczegóły owych sporów, powiemy tylko, że
zwolennicy Branwella i ci popierający Emily dzielą się po
równo w sprawie rozstrzygnięcia owego trudnego problemu
autorstwa „drugiej powieści", której części prezentujemy
poniżej. Ocalone z płomieni, na które skazała je Charlotte
Bronte kilka tygodni po śmierci swej młodszej siostry, oraz
poszerzone o niesamowite przygody młodego panicza Newby
w czasie jego starań o odzyskanie rękopisu, po który wysłał go
pozbawiony skrupułów wuj, strony owe dostarczają
prawdopodobnie jedynego autentycznego wglądu we wczesne
życie sieroty i złoczyńcy, Heathcliffa.

background image

Jako że wciąż przypomina nam się tutaj akcję, dzieje

miłości i przemocy, w Wichrowych Wzgórzach, koniecznym
jest załączenie krótkiego streszczenia tej powieści, a także
nakreślenie drzewa genealogicznego jej bohaterów. Rodzina
Bronte wymaga być może opisu, choćby dla tych osób,
których uwagi umknęły wydarzenia związane z jej dziejami.
Bez nich czytelnik może poczuć się równie zagubiony jak
nieszczęsny Henry Newby.

Krótko mówiąc, Wichrowe Wzgórza to opowieść o

obsesji; o uczuciach Heathcliffa - chłopca, którego stary pan
Earnshaw znalazł włóczącego się, bez dachu nad głową, na
ulicach Liverpoolu i zabrał ze sobą na Wzgórza, by
zamieszkał tam jako członek rodziny - jego uczuciach do
Cathy, córki Earnshawa; i jej do niego namiętności. Zostają
rozdzieleni, gdy Cathy niefrasobliwie wspomni gospodyni,
Nelly Dean, o swym zamiarze poślubienia Edgara Lintona,
dobrze urodzonego sąsiada z Drozdowego Gniazda. Tragedia
wywodząca się z tych słów zaciąży także na następnym
pokoleniu, na córce, młodej Cathy, urodzonej ze związku
Catherine i Lintona, ale niemal z pewnością poczętej przez
Heathcliffa. Część opowieści, którą szczęśliwie udało nam się
zdobyć na aukcji w Yorku, rzuca znaczną ilość światła na
nigdzie dotąd nie naszkicowaną wyraźnie kwestię miłości
cielesnej, którą zaowocowała namiętność Heathcliffa i Cathy.

Rodzina Bronte, znana jako mieszkańcy probostwa w

Haworth, początkowo składała się z pięciu córek i jednego
syna, Branwella. Wiekiem Emily i Branwell różnili się tylko o
rok, a właśnie na barkach Emily spoczął ciężar troszczenia się
o prowadzącego coraz bardziej hulaszczy tryb życia brata. Jej
symbiotyczny związek z bratem przetrwał po grób: po śmierci
Branwella - we wrześniu 1848 roku - Emily zmarła zmożona
dziedziczną w jej rodzinie chorobą płuc; siostra przeżyła brata
jedynie o trzy miesiące. Z dotąd nie znanego zbioru listów i

background image

dokumentów dowiadujemy się, jak ciężar ten wpłynął na
dziecko o nader bujnej wyobraźni; i zaczynamy rozumieć,
skąd wzięła się postać Heathcliffa.

background image

HISTORIA HEATHCLIFFA
1
List Henry'ego Newby z firmy prawniczej Newby &

Synowie, przy Redhill Drive w Leeds, do jego wuja Thomasa
Cautleya Newby, wydawcy z Mortimer Street 15, przy
Cavendish Square, Londyn W.l.

3 stycznia 1849 roku
Kochany Wuju,
Jestem już w domu, po powrocie z podróży, w którą na

Twoją prośbę udałem się pod łaskawie podany przez Ciebie
adres, w celu odzyskania pewnego rękopisu, wystawiając przy
tym na szwank moje życie i całość członków, a także, jak
śmiem mniemać, stan mego umysłu.

Zapewne powinienem był dysponować większą ilością

czasu na wykonanie tego zadania. Po praktykującym u
notariusza kanceliście, gdyż nie waham się tak nazwać mojej
pozycji (mimo Twoich nalegań, by mój ojciec mnie
awansował i jako Twój brat okazał dumę z osiągnięć swego
najmłodszego syna) - którym jestem i którym, Drogi Wuju,
niewątpliwie pozostanę, nie można oczekiwać literackich
uzdolnień. W firmie Newby & Synowie są liczne codzienne
sprawy wymagające pilnej uwagi; nie pozostaje zbyt wiele
czasu na czytanie książek czy rozważanie ezoterycznych
arkanów; i jeśli moi bracia, synowie mego szanownego ojca,
których wybrał na swych wspólników w firmie, wydają się
bardziej ode mnie zaawansowani w materii Parnasu, nie mam
nic przeciwko temu, by sytuacja ta pozostała niezmieniona. A
przynajmniej takiego byłem zdania do czasu mej podróży do
Piekieł, która wynikła z iście ojcowskiego życzenia, bym
wyjechał z Leeds w kierunku zachodnim, udał się do Haworth
i powrócił z dziełem jeszcze nie opublikowanym i całkowicie
nie znanym. Nie chciałbym, aby w moich słowach zabrzmiała
nutka skargi, jednak wydaje mi się, że wybór mojej osoby do

background image

tego akurat nieprzyjemnego zadania nie był właściwy. Wiem,
że zgodzisz się ze mną, iż każdy z mych braci spisałby się
lepiej: nie muszę wszakże wspominać, że Horace i Richard
przez cały ostatni tydzień zajmowali się okolicznościowymi
uroczystościami, a więc nie mogli spełnić Twego polecenia.

Tak więc to ja, Henry, byłem tym, któremu przypadło w

udziale powitanie Nowego Roku na probostwie w Haworth, w
okolicznościach zbyt przerażających, bym mógł je tu opisać.
Przyznaję, i to z wielkim smutkiem, że cierpień, których
doznałem, nie umiem przelać na papier, jako że brak mi
odpowiednich uzdolnień. Gdybyś, Wuju, wysłał był kogoś
wyposażonego w literacki talent, zapewne dokonany przez
niego opis wydarzeń przyczyniłby się do zapełnienia po brzegi
kasy przy Mortimer Street 15.

Trudy podróży podjętej w najbardziej ponurą w całym

roku noc - ostatnią, ciągnącą się wśród rozszalałej burzy,
chwilami cichnącej tylko po to, by ustąpić miejsca
gwałtownym podmuchom północno - wschodniego wiatru,
jakich nigdy nie doświadczamy na Redhill Drive, arterii
chronionej przez swe niskie położenie w środkowej części
miasta - stanowiły zaledwie lekki przedsmak tego, co miało
nastąpić. Czułem się fatalnie, siedząc w powozie u podnóża
stromego wzgórza, którego zboczem biegnie główna ulica
Haworth, przemoknięty do suchej nitki strumieniami deszczu
zalewającego trakt będący niczym więcej jak wybrukowanym
tunelem uformowanym przez coraz bardziej porywisty wicher.
Poczułem się jeszcze gorzej, gdy jakiś miejscowy człek,
którego dialekt ledwie rozumiałem, skierował mnie w złym
kierunku, poza granice miasta, do domu, który, jak
poinformował mnie gniewny dozorca, nie miał nic wspólnego
z kościołem. Ale nawet, gdy w końcu przybyłem na miejsce,
którego adres, Drogi Wuju, w liście podałeś mi tak wyraźnie,
w najmniejszym stopniu nie przeczuwałem czekających mnie

background image

okropnych przeżyć. Nie mogłem wiedzieć, pomimo
zniechęcającego wyglądu z zewnątrz i ponurych wrzosowisk i
bagien zaczynających się tuż na tyłach domostwa, że zaraz
dane mi będzie doświadczyć emocji podobnej utracie nadziei.

Ale to nie na tego rodzaju sprawozdanie, Wuju, czekasz z

taką niecierpliwością. W liście przestrzegałeś mnie przed
opłakanym stanem domostwa: autor rękopisu, który miałem
przywieźć, zmarł niedawno i rodzina - zaledwie kilka
miesięcy wcześniej poniosła jeszcze jedną stratę - może z
początku, gdy pojawię się żądaniami, czynić mi pewne
trudności. W takim wypadku miałem nalegać - gdyż jako
Thomas Cautley Newby, londyński wydawca, wpłaciłeś
zaliczkę w wysokości 25 funtów owemu dopiero co zmarłemu
autorowi (jeśliby zaoferowano mi dzieło zmarłej przed nim
osoby, miałem odmówić) i rękopis jest własnością Thomasa
Cautleya Newby. Nasza rodzinna firma Newby & Synowie
potwierdziła prawomocność tego faktu, jeszcze zanim
ruszyłem w podróż; niemniej, posiadłszy powyższe
informacje, straciłem chęć spełnienia zadania. Niezwykła
osobowość zmarłego autora także wypłynęła na moją rosnącą
niechęć do wzięcia na me barki Twego polecenia, Wuju:
uznałem, że chyba coś Ci się pomieszało, gdyż wysyłałeś
mnie po rękopis jednego autora, będąc przekonany, że zostanę
przyjęty przez innego, który dowiedzie, że jest jego bratem lub
siostrą. Nie chciałeś powiedzieć nic więcej, a przecież gdybyś
to

uczynił,

oszczędziłbyś

mi

wielkiej

żenady

i

nieprzyjemności. Ale, jak w liście oświadczasz wystarczająco
wyraźnie, nie wiadomo jeszcze, czy ów rękopis, gdy już się go
odnajdzie, zostanie wydany pod pseudonimem, czy nie. Z
tymi wszystkimi dotkliwie dręczącymi mnie wątpliwościami
znalazłem się przed wrotami probostwa w Haworth. Już
wcześniej, zatrzymawszy się przy domku kościelnego,
próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej o posiadłości, do

background image

której zdążałem, wszakże, jak już wspomniałem, towarzyszył
mi pech, nikt nie odpowiedział na moje natarczywe pukanie.
Nie pozostawało mi więc nic innego, jak udać się do
frontowych drzwi probostwa, co też uczyniłem. Tyle że wielce
zdenerwowany. Muszę tu dodać, Wuju, że wokół panowały
całkowite ciemności, a Twój ulubiony bratanek, jakim w
przeszłości łaskawie mnie nazywałeś, trząsł się z zimna,
przemoknięty jak pies, który wpadł do strumienia, teraz
nabrzmiałego i przelewającego się przez brzegi biegnącego
wśród zeschłych traw wrzosowiska koryta.

Drzwi otwarły się po zdającej się trwać całe wieki chwili i

ujrzałem wpatrzoną we mnie twarz. Chyba mocny podmuch
północno - wschodniego wiatru pchnął mnie do przodu, bo
omal nie wpadłem na starszą, drobną kobietę, powiedziałbym
co najmniej sześćdziesięcioletnią i najwyraźniej zakłopotaną
widokiem samotnego mężczyzny na frontowym podwórku
probostwa.

- Pan Newby - odezwała się stara jejmość (Oczywiście

napisałem

tu:

„Do

wszystkich

zainteresowanych",

zapowiadając moje przybycie, ale nie otrzymałem
odpowiedzi). - Panie Newby, panna Charlotte nie oczekuje
pana u nas, sir. Napisała - czyżby list nie dotarł do - do...

- Do Leeds - powiedziałem tonem bardziej zirytowanym,

niż zamierzałem. - Mój wuj Thomas Newby wysłał mnie, bym
przywiózł mu rękopis z probostwa w Haworth. Rękopis -
ciągnąłem, jako że w chwilach potrzeby nie zapominałem o
mym prawniczym wykształceniu - będący własnością firmy
wydawniczej Thomasa Cautleya Newby z Mortimer Street, z
Londynu.

Jeśli nie przyszło mi do głowy zastanawiać się, kto może

być prawnym opiekunem owego tajemniczego rękopisu - stara
jejmość zastawiła drzwi wiodące z holu do, jak
przypuszczałem, kuchni, krzyżując ramiona kruche niczym

background image

gałązki usychającego młodego drzewka - stało się tak, gdyż
spowodowany mym wejściem przeciąg otworzył inne,
mniejsze drzwi w rogu holu i udało mi się zajrzeć do
pomieszczenia o ścianach wyłożonych książkami, w którym
paliło się na kominku i w którym, przynajmniej z tego co
zdołałem stwierdzić, nie było nikogo.

- A panna... panna Charlotte - nie ustępowałem - czy

zastałem ją o tej wieczornej porze? Być może zechce wydać
mi owe dzieło?

- Tabby! - z wnętrza domu dobiegł nie znoszący

sprzeciwu kobiecy głos. - Polecono ci, byś pokazała panu
Newby drzwi, jeśli pojawi się, wypytując o Ellisa Bella.

- O tak, panno Charlotte - odrzekła stara Tabby, ale

głosem tak cichym, że zapewne nikt znajdujący się poza tym
małym przedsionkiem, w którym staliśmy - ona nadal
zastawiająca mi sobą wejście, a ja uparty jak nigdy - nie mógł
jej usłyszeć. Bo też Tabby już zorientowała się, jak bardzo
ucierpiałem z powodu pogody, i myślę, że także dostrzegła
moje rozpaczliwe spojrzenia w stronę przytulnego pokoiku,
gdzie światło olejnej lampy padało na wiszący na ścianach,
gustownie zestawiony szereg akwareli przedstawiających
Krainę Jezior i na stojący w kącie poczciwy stary zegar,
którego sekundowa wskazówka tykała w taki sposób, jakby
obwieszczała, że można tu znaleźć bezpieczne schronienie.
Stara opuściła więc ramiona i spojrzała na mnie niepewnie.

- Czy pokazano już drzwi temu nieznośnemu panu

Newby? - dobiegł nas kobiecy głos, teraz bardziej przenikliwy
i, jak mi się wydawało, dochodzący z górnego piętra tej
prymitywnej siedziby. - Na miłość boską, Tabby, zamknij za
nim drzwi na klucz! I przyjdź mi pomóc - przenieś następny
plik papierów...

Pchnięciem w plecy tuż nad linią bioder, zaskakującym ze

strony kogoś tak niepozornego jak stara gospodyni, zostałem

background image

skierowany w stronę salonu. Trzasnęły wewnętrzne drzwi -
nie te potężne, dębowe, które zamknęłyby się za mną, gdyby
Tabby spełniła dane jej polecenia - a w zamku tychże drzwi od
wewnątrz salonu tkwił klucz, który natychmiast zauważyłem i
przekręciłem ku wielkiemu niezadowoleniu stojącej po drugiej
stronie starej kobiety. - Panie Newby - proszę nie zamykać
drzwi na klucz, sir... panna Charlotte zaraz zejdzie na dół.
Proszę się ogrzać przy kominku, panie Newby, ale niech pan
otworzy drzwi, błagam pana!

Krzyki Tabby, Drogi Wuju, nie zdały się na nic. Może w

oczach mojego ojca nie odniosłem sukcesu, niezbyt
przejmując się prawniczymi egzaminami i stawianymi mi
niesłusznymi, jak uważałem, wymogami, muszę się jednak
pochwalić, że umiem szybko skorzystać z okazji, gdy jakaś się
nadarzy. Ta właśnie cecha, zapewne się ze mną zgodzisz,
uratowała tutaj sprawę, która - co do tego nie mam
wątpliwości - będzie dla Ciebie wielkiej wagi. Gdyż poza miłą
świadomością, że żaden z rodziny Newbych nie cieszyłby się,
gdyby ich krewny rozchorował się z powodu dotkliwego
przemoknięcia, umiałem dostrzec okazję do zdobycia wielkich
sum pieniędzy, które można będzie uzyskać dzięki temu
rękopisowi - chociaż przybywając na probostwo, nie miałem
najmniejszego pojęcia co do jego znaczenia i zawartości.

W każdym razie, nie tracąc czasu, rozejrzałem się po

pokoju, równocześnie starając się rozgrzać. Krzesła, jak
zauważyłem, nie mogły raczej służyć jako kryjówka
rękopisów czy tajnych dokumentów, jako że sprężyny
wydawały się połamane, a kreton pokrywający meble od
dawna zbyt przetarty, by mógł utrzymać większe zawiniątko.
W koszu dla psa, którego pomięta poducha i wiklinowa
barierka z początku zdawały się nieźle rokować, znalazłem
tylko jedną czy dwie kości i zrobione na drutach ubranko,
doszczętnie pogryzione i wyplamione śliną. Jako że zapadła

background image

cisza, a Tabby, jak przypuszczałem, poszła na górę
porozmawiać ze swą panią na temat zamkniętego na klucz w
salonie nieznajomego, wykorzystałem żar buchający z
palących się za kratą węgli i na chwilę ukląkłem przy
palenisku. I właśnie tam, pod chodnikiem zszytym ze
skrawków i kawałków rozmaitych materiałów dostrzegłem
wybrzuszenie, które z początku wziąłem za worek z
zapasowymi składnikami takich szmacianych dywaników,
jakie uczą się szyć damy o niepewnych dochodach.
Wyciągnięta na deski torba okazała się jednak wypchana nie
bawełną czy lśniącą tkaniną, ale papierami - w istocie
kartkami - i wybaczysz mi, drogi Wuju, jeśli wyznam, że
wydałem, oczywiście przytłumiony, okrzyk triumfu, a zaraz
potem aż jęknąłem na widok następnych stron tlących się
kilka cali od mojej twarzy, czyli już w ogniu.

Nie uchodzę za odważnego w takich momentach jak ten -

ale przez wzgląd na wybitne wydawnictwo Thomasa Cautleya
Newby zadziałałem zuchwale i precyzyjnie, zaskakując sam
siebie, jak i zapewne Ciebie, Drogi Wuju. Wyciągnąłem rękę,
chwyciłem szczypce i pomimo okropnej bliskości gorących
węgli, wydostałem z ognia kartki, które już tam radośnie
migotały.

W tym momencie gałka drzwi saloniku obróciła się kilka

razy i niecierpliwy męski głos, ochrypły i bezgranicznie
zirytowany, zawołał: - Tabby! Czy to ty tam jesteś? Panna
Charlotte zapewne życzy sobie jeszcze herbaty? A ziemniaki
znowu się rozgotowały... Tabby, gdzie u diabła się
podziewasz?

Najtrudniej jest mi oddać na papierze ciszę i spokój, które

zapanowały w probostwie po tym wybuchu. Słyszałem
kobietę, Tabby albo ową „pannę Charlotte" z góry,
nadchodzącą korytarzem, a następnie drzwi - pewnie od
kuchni - zamknęły się za nią, gdy mówiła coś uspokajającego

background image

do mężczyzny. Czekałem na gwałtowne wtargnięcie do
pokoju Tabby lub panny Charlotte. Ale nikt nie przyszedł;
zegar tykał; pies raz zadrapał do drzwi, a potem, szurając
łapami, oddalił się.

Nie potrafię określić, ile czasu w ową wilię Nowego Roku

spędziłem w samotności w salonie w Haworth. Jak mówią,
badania literackie - jednym słowem: czytanie - mogą zmieniać
czas, dając wrażenie, że minęły godziny lub sekundy, zależnie
od rozwoju akcji opowiadania.

Ja dysponowałem tylko osmolonymi i nadpalonymi

stronicami

co

dopiero

uratowanymi

z

porządnie

wyszorowanego i wypolerowanego paleniska - stronicami,
które teraz trzymałem w rękach. Torba z pozostałymi
fragmentami leżała u mych stóp. I gdy w końcu
przeszkodzono mi w czytaniu, nie pochłonąłem jeszcze tylu,
ile wnet padłoby ofiarą tego domowego ognia. Nie potrafię
powiedzieć dokładnie, ile czasu spędziłem tamtej nocy w
salonie probostwa w Haworth wśród krajobrazu opisanego na
tych stronach, tak bardzo pochłonął mnie czytany tekst.
Zanurzyłem się w przeszłości odległej o pół wieku i czytałem
opowieść pana Lockwooda o jego wizycie w tych stronach,
tak napisaną, jakby była przeznaczona wyłącznie dla Twego
oddanego bratanka, Henry'ego Newby.

background image

2
Powrót Josepha Lockwooda
Rok 1802. Właśnie wróciłem z odwiedzin w Wichrowych

Wzgórzach u mojego dawnego dziedzica, pana Heathcliffa, i
jestem bardzo zasmucony zmianą, jaka nastąpiła w nim od
mojej ostatniej wizyty jesienią zeszłego roku. We wrześniu
widziałem pełnego energii mężczyznę, zapewne starszego i
mądrzejszego niż w latach, gdy go dopiero poznałem, o
których pani Dean, wyśmienita gospodyni, opowiada tak
przejmująco. Tym razem ku memu rozczarowaniu nie ma
mowy, bym zamieszkał we Wzgórzach: zły stan zdrowia
gospodarza nie pozwala mu na jednorazowe zniesienie
obecności obcego dłużej niż przez godzinę.

- Znajdzie pan lokum w Drozdowym Gnieździe,

Lockwood - poinformował mnie pan Heathcliff, a w jego
oczach, mimo słabej kondycji, pojawił się złośliwy błysk. -
Przebywa tam Nelly Dean. Przyjmie pana i, w co nie wątpię,
nakarmi zabawnymi dykteryjkami, a także opowie o śmierci
jakże wielu osób, które, jak zapewne ci się, panie Lockwood,
wydawało, znałeś jak własną rodzinę, jako że nasza gadatliwa
gospodyni raczyła pana opisem ich poczynań.

Zwiesiłem głowę, nie chcąc przyznać, że zaiste na północ,

do krainy ponurych wrzosowisk, przepastnych wąwozów
Wzgórz i Doliny Gimmerton ponownie ściągnęła mnie
nienasycona ciekawość. Jednak zrozumiałem, że ten wygodnie
wsparty na poduszkach, schorowany człowiek postanowił
zabawić mnie, tak jak kiedyś czyniła to Nelly Dean: miał coś
do powiedzenia i - choć doszedłem do być może
niesprawiedliwego wniosku - nie mogłem powstrzymać się od
myśli, że pan Heathcliff prawdopodobnie zdecydował się
złożyć ostateczne wyznanie, co łatwiej przyszłoby mu uczynić
przed obcym niż kimś bliżej obeznanym z faktami jego
nikczemnego życia.

background image

- Widziałem młodą panienkę Cathy - wtrąciłem - i z

przyjemnością zauważyłem, że cieszy się doskonałym
zdrowiem. Gdy ostatnio przebywałem w tych stronach,
uprzejmie zaprosiła mnie na swój ślub - z pańskim synem...

- Linton nie żyje - przerwał mi Heathcliff. Mej uwadze

nie umknęła czerwień, która przy ostatnich słowach oblała mu
policzki, a błysk w jego oczach sugerował, że jeszcze nie
wszystko się dla niego skończyło. Przyszła mi do głowy
okropna myśl, że ten człowiek, uważany za szalonego,
względnie za diabła (mimo że jest właścicielem Wzgórz i
większej części okolicy) lada chwila może wyskoczyć z łóżka
i uderzyć mnie pięścią za to tylko, że mam czelność odzywać
się w jego obecności. A więc zamilkłem; i po krótkiej
przerwie, mój dziedzic - jak miałem odkryć, Heathcliff był
teraz także właścicielem Drozdowego Gniazda - mówił dalej.

- Tak, Linton był tchórzliwy - i głupi - jak rodzina, której

nazwisko nosił. Linton Heathcliff, dobre sobie! Drab okazał
się we wszystkim Lintonem, kopią swej matki, jęczącym,
narzekającym matołkiem, rozpieszczanym przez nieszczęsną
Isabellę niepomną o jego przyszłym wieku męskim: istną
dziewuchą w spodniach, zarozumiałym, pretensjonalnym
głupcem!

- Ale kiedy zmarł? - odważyłem się zapytać, gdyż

Heathcliff zdawał się pogrążyć w czarnych myślach,
widziałem to już w czasie moich poprzednich wizyt we
Wzgórzach. - Panienkę Cathy - to znaczy panią Heathcliff -
zapewne wielce zasmuciło tak okropne wydarzenie niedługo
po ślubie...

- Nie licz na to! - odrzekł, prychając, Heathcliff. Sięgnął

po leżące, na stoliku obok łóżka cygaro i zapalił je, po czym
przez dłuższą chwilę kaszlał i krztusił się. - Ćwiczy młodego
Haretona, syna zmarłego i bynajmniej nie opłakiwanego
Hindleya Earnshawa na następnego kandydata na męża. Ten

background image

musi nauczyć się czytać, zanim zdoła złożyć podpis ma
kontrakcie małżeńskim z wdową Catherine Heathcliff. Ale
czyni postępy, jak z przyjemnością powiadamiam.

Postanowiłem jak najoszczędniej komentować jego

diktum.

Motywy,

jakimi

kierował

się

Heathcliff,

powiadamiając mnie o zbliżającym się ślubie młodej Cathy,
zapewne wnet wyjdą na jaw, gdyż, jak pamiętałem, nie
znałem nikogo, kto by bardziej lubił się przechwalać niż ten
człowiek. Pojawił się nie wiadomo skąd i nikt nie znał nawet
jego imienia, gdy stary Joseph Earnshaw przed mniej więcej
trzydziestoma siedmioma laty zaopiekował się zagubionym,
porzuconym na ulicach Liverpoolu dzieckiem. Uważany przez
Edgara Lintona, łagodnego dziedzica Gniazda za niewiele
więcej od parobka czy stajennego - z pewną domieszką
hinduskiej krwi, jak zwykł czasami dodawać pracodawca
Nelly, pan Linton - Heathcliff dorobił się sporej fortuny.
Obciążenie Wzgórz hipoteką, gdy należały do syna starego
Josepha Earnshawa, Hindleya, okazało się genialnym
pociągnięciem, gdyż ten pijak i hazardzista wnet stracił cały
majątek na rzecz swego dawnego służącego i przybranego
brata. Poparcie Heathcliffa dla związku syna Hindleya i
młodej Cathy zapewne wiązało się z jakąś korzyścią dla
schorowanego i pozornie pogodzonego z nadchodzącym
końcem człowieka.

- A więc pańska synowa Cathy - zacząłem mówić i

zamilkłem, ponownie widząc wyraz bólu i gniewu na jego
obliczu. Wciąż można by uważać go za przystojnego, gdy
słońce oblewało jego ciemne oczy i rysy twarzy i przez jedną
szaloną chwilę zastanawiałem się, czy nie dręczyła go
namiętność do synowej Cathy, córki miłości jego życia,
dawno już zmarłej Catherine Earnshaw.

- Jeżeli zastanawiasz się pan, czemu po śmierci tej płaksy

jego małżonka nadal mieszka tu ze mną we Wzgórzach, to

background image

muszę waść poinformować, że ma do tego dobry powód,
mimo że nadal uważa Gniazdo za swój dom; a nawet często
błaga, bym zezwolił jej tam wrócić...

- Ale?
- Edgar Linton, ojciec Cathy także nie żyje - powiedział

Heathcliff. Mówiąc to, uśmiechnął mi się prosto w twarz, a
cygaro, teraz wygasłe z powodu braku zainteresowania
palacza, z obdrapanego blatu stolika stoczyło się na podłogę. -
I sądzi pan, Lockwood, że noszę po nim żałobę? Ależ
bynajmniej; co więcej, śmiem twierdzić, że to właśnie moje
poczynania

doprowadziły

pana Lintona do śmierci.

Wykorzystałem porę pod nieobecność w Gnieździe Nelly i
odźwiernych, by przyspieszyć odejście nieszczęsnego Edgara
z tego świata...

- Co chce pan przez to powiedzieć? - Z kolei ja nie

mogłem się powstrzymać od przerwania mu, a Heathcliff,
teraz pochylony w stronę pokoju i dlatego zbyt blisko mnie,
bym mógł się dobrze czuć, jak zauważyłem, zmienił uśmiech
w coś przypominającego grymas. Zacząłem żałować, że nie
znajduję się całe mile stąd, z dala od Gimmerton, wśród
ożywczego krajobrazu, w którym nie było mego gospodarza
ani żadnego z członków rodziny Lintonów czy Earnshawów.
Nawet zastanawiałem się nad słusznością mej decyzji
przerwania spokojnego pobytu w Krainie Jezior tą wyprawą w
głąb umysłu demona.

- Powiedziałem panu Edgarowi Lintonowi - zaczął

Heathcliff, a zauważywszy rozpaczliwe spojrzenia, jakie
rzucałem wokół pokoju niczym ktoś schwytany w pułapkę
pożaru lub innych katastroficznych działań przyrody, posunął
się do złapania mnie za nadgarstek i mocnego przytrzymania
mi dłoni na blacie stołu. - Oznajmiłem temu człowiekowi,
którego moja miłość, życie moje, najdroższa i niezapomniana
Cathy poślubiła w przypływie młodzieńczego szaleństwa

background image

podczas mej nieobecności - a zemściłem się na nim zbyt
późno, niestety! Zbyt późno! - powiedziałem więc temu
słabeuszowi, temu głupkowi Edgarowi, że po powrocie z
Ameryki wielokrotnie odwiedzałem jego dom...

- Rzeczywiście, panie Heathcliff - przerwałem mu i jak

najdelikatniej próbowałem wydostać dłoń z jego uścisku. -
Pamiętam, jak Nelly mówiła każdemu, kto tylko chciał
słuchać, że jej pani, Cathy Linton, okazywała wielką radość i
ożywienie, gdy zapowiadał się pan w Drozdowym Gnieździe i
składał wizytę pani Linton i jej małżonkowi. Czyżby
przypomniał pan o tym panu Edgarowi, gdy ten leżał w łożu
złożony chorobą? - dodałem, w duchu uważając, że byłoby to
przejawem okrucieństwa.

Heathcliff zerwał się na nogi. Zdawał się odzyskiwać

energię, odkąd zaczął mówić o Cathy, o JEGO Cathy, i już nie
miałem przed sobą słabującego człowieka.

- Nie, idioto - odpowiedział głosem cichym, gniewnym i

równocześnie rozbawionym. - Poinformowałem męża mojej
zmarłej Cathy, że posiadłem jego żonę, że kochałem się z
kobietą, która należała do mnie ciałem i duszą, odkąd byliśmy
dziećmi. Z tego powodu odwiedzałem Drozdowe Gniazdo. No
i co pan na to, panie Lockwood?

* * *
Dalszy tekst rękopisu sygnowano jednym tylko słowem:

„Heathcliff.

On sam opisuje tutaj, jak mniemam, historię odrzucenia go

przez ukochaną z dzieciństwa, Cathy, a także opowiada panu
Lockwoodowi o swej ucieczce z domu i związanych z nią
dalszych przygodach.

* * *
Usłyszałem te słowa przy drzwiach i wybiegłem. Zapadła

ciemna noc i wrzosowiska otwarły swoje zdradzieckie bagna i
stawy, niemożliwe do zauważenia i ominięcia. Szczelnie

background image

zwarły przeciwko mnie szeregi, jeżąc się skalnymi
wybrzuszeniami, ostrymi jak nóż po tym, gdy ostatnie deszcze
spłaszczyły ich mchowe pokrycie.

Biegłem, najpierw w pierwszym lepszym kierunku,

niczym zwierzę węchem odnajdujące ścieżkę wiodącą do
Peniston Crag. Zdałem sobie sprawę, że zataczam koło, gdy w
poświacie przedzierającej się przez szczelinę w czarnej
chmurze dwukrotnie zamajaczyła przede mną góra. Zgubiłem
się, a tamtej nocy utraciłem coś więcej poza orientacją na
wrzosowiskach w pobliżu Wichrowych Wzgórz. Bałem się -
jak pamiętam, nie odczuwałem nic poza strachem: wszystkie
inne emocje odpłynęły ode mnie - bardziej niż ewentualnej
śmierci w jednej z bezdennych, wypełnionych czarną wodą
jam obawiałem się, by nogi nie poniosły mnie z powrotem do
domostwa, które właśnie na zawsze opuściłem. Dom, w
którym wychowałem się jako dziecko; gdzie nauczyłem się
mówić, a następnie kochać. Nie mogłem tam wrócić, jednak
stopy zdawały się ciągnąć mnie w stronę połyskującego
światła, niewiele jaśniejszego od bagiennych ogników,
padającego, jak wiedziałem, z latarni przy drzwiach tej
kuchni, w której to Nelly stała nad piecem, co raz wyglądając
za mną.

Drzewo przy rozstajach Gimmerton pojawiło się przede

mną niczym przyjaciel i zarazem wróg. Tutaj wymienialiśmy
pocałunki, Cathy i ja... tutaj nadal, w noce, gdy księżyc
łagodniał i pozwalał, by jego blask przebijający się przez
jaskinie chmur oświetlał drogę wędrowcom podążającym do
Gimmerton, znów spotykaliśmy się i obejmowałem ducha,
głośno wypłakując me pragnienie dołączenia do niej w grobie.
Potem podmuch wiatru przelatywał nad trzęsawiskami i ona
znikała z mych ramion, będąc niczym więcej niż zjawą,
wytworem mojej rozgorączkowanej wyobraźni. Tu wieszano
skazańców, tu umierali, gdyż drzewo służyło zarówno za

background image

szubienicę, jak i miejsce schadzek. I to tutaj, gdy uciekałem
przed ponownym atakiem przenikliwego, zachodniego
deszczu, w końcu znalazłem schronienie. Wiedziałem, gdzie
jestem; i dokąd mam się zwrócić.

Nie będę się rozwodził nad szczegółami trudów i zgryzot

mej uciążliwej podróży. Gdy pokonywałem długą drogę do
miasta, na jej ostatnim odcinku moje fizyczne cierpienia
uśmierzył nieco poczciwy woźnica, który podwiózł mnie do
przedmieść Liverpoolu. Stamtąd, jakbym już poczuł zapach
morza, smakując gorycz ucieczki z jedynego znanego mi
świata, udałem się do portu. Szczur znęcony ładunkiem
trzciny cukrowej nie mógłby wykazać się większym
instynktem, kierując się w stronę morza; wąż nie okazałby
większej przebiegłości, po kryjomu zwijając się tamtej nocy w
ładowni zdążającego ku dalekim brzegom statku.

Pozwoliłem sobie na odpoczynek dopiero wtedy, gdy

poczułem się bezpiecznie wśród skrzyń i beczek
przeznaczonych do Nowego Świata - wszędzie widniało
odbite pieczęcią słowo KAROLINA - i upewniłem się,
słuchając pokrzykiwań i rozmów nad moją głową, że o świcie
pożeglujemy do Ameryki. Gdy opuszczono klapę ładowni i
wygodnie ułożyłem się na worku z mąką, zaczęło ogarniać
mnie podniecenie na myśl o zbliżającej się podróży do
ogarniętego wojną świata, o czym wiedziałem z rozmów
szlachty bywającej w Gnieździe, a wspominano o dużej
liczbie zabitych i rannych. Siebie widziałem wśród
walczących po stronie brytyjskiej, wroga wyobrażałem sobie
w postaci uśmiechniętego, jasnowłosego i dobrze
wychowanego Edgara Lintona.

Miałem ze sobą chleb, wodę i karafkę z wódką, zabrane z

tawerny, w której dziewka służąca, uwierzywszy, iż darzę ją
miłością lub co najmniej pożądaniem, z ochotą poszła do
kuchni i zaopatrzyła mnie w wiktuały. Choć ja nie czułem

background image

niczego, miłości ani nienawiści, nawet wdzięczności, do
nikogo. Wręczając mi jedzenie, dziewczyna spojrzała mi w
oczy i odsunęła się ode mnie. Ujrzała, bez wątpienia, ranę
zadaną mi tamtej nocy:, ciemne wrzosowisko, słodką
twarzyczkę stojącej w drzwiach spiżarni Cathy, stajnię, którą
jej przeklęty brat, Hindley, zmusił mnie do uznania za swój
dom. I moja mała pomocnica z pewnością usłyszała także
słowa, dźwięczące głośno i wciąż powtarzające się w mych
uszach, którymi tamta moja jedyna miłość informowała Nelly
Dean o swym zamiarze poślubienia Edgara Lintona.

Podróż ciągnęła się niczym wieczność i zarazem minęła

jak sen. Przez szparę w pokładzie nade mną byłem w stanie
rozróżniać świt i zmrok. Od niedorozwiniętego umysłowo
chłopca okrętowego, który pewnej nocy znalazł mnie na dole,
przysłany po porcję prowiantu z beczki, zdobyłem suchary,
rum i wodę w zamian za partyjkę gry w karty i kilka
karcianych sztuczek, których go nauczyłem. Gdyż Cygan, jak
panicz Hindely Earnshaw nie omieszkałby powiedzieć, nie
udaje się w podróż bez talii do tarota i znaczonych kart. Do
znudzenia powtarzałem chłopcu, że urodził się pod znakiem
słońca i znajdzie fortunę w dalekich krajach, w których
pewnego dnia zarzucimy kotwicę. Nie wierzyłem w to: gdy
dotrzemy do miejsca przeznaczenia, kapitan zapewne wysadzi
tego karłowatego smolucha na jakiejś bagnistej wyspie.

Ze wszystkich uśmiechów losu, jakie przytrafiły się

kiedykolwiek nieszczęsnej kreaturze, którą pan widzisz przed
sobą - człowieka złamanego, można by powiedzieć, panie
Lockwood, i choć jako właściciel zarówno Wichrowych
Wzgórz jak i Drozdowego Gniazda cieszę się pewnym
szacunkiem w okolicy, wszakże nie mam wątpliwości co do
niesławy towarzyszącej wszystkim moim poczynaniom -
najlepszy okazał się moment, gdy po dotarciu do Karoliny
zorientowałem się, że znalazłem się w samym centrum wcale

background image

pomyślnie przebiegającej bitwy. Pomyślnie dla mnie, gdyż nie
zajęło mi nawet godziny, a już z umierającego na ziemi
żołnierza zdarłem czerwoną kurtkę i przybrałem sobie nową
tożsamość.

Ale pewnie mówię zbyt szybko, sir. Musi pan zrozumieć,

to co ja oczywiście pojąłem nieco później, że bitwa przy
Eutlaw Creek była ostatnią w amerykańskiej wojnie; panujący
chaos i zamieszanie ułatwiały udawanie kogoś innego, a
desperacja córek majętnych właścicieli ziemskich, by zdobyć
przystojnego żołnierza, równała się poparciu ich ojców dla
tego przedsięwzięcia. Wielu popadło w ruinę, inni obawiali się
z powodu tej wojny stracić posiadłości, które zdobyli w
koloniach. A ja, biedny Heathcliff, stajenny z Wichrowych
Wzgórz, sierota i odepchnięty brat Catherine Earnshaw i
zapijaczonego diabła, jej rodzonego brata, Hindleya, nie tracąc
czasu wykorzystałem zdobyty przeze mnie skrwawiony
mundur, napomykając o pozostawionej w starym kraju
pokaźnej fortunie.

Może mnie pan potępiać za poślubienie niewiasty, do

której nie czułem miłości, i złożenie nieszczęsnej obietnicy, że
będę o nią dbał do śmierci. Wszakże tak właśnie postąpiłem.
Potrzebowałem złota, które pewnego dnia zaniosłoby mnie z
powrotem do Cathy. Gdyż miałem pewność, że nie mówiła
serio, gdy wyznawała Nelly swój zamysł poślubienia tej
ofermy Lintona, urodzenia mu potomków i wychowania ich
pośród szlachetnie urodzonych, w świecie, którego razem, ona
i ja, nigdy nie moglibyśmy stać się częścią. Wiedziałem, że
kłamała - choć nie sądziła, bym był w pobliżu, i nie miała
pojęcia, że słyszę jej niemądrą paplaninę - okłamywała samą
siebie i tę głupią starą gospodynię, by dodać sobie otuchy w
beznadziejnej sytuacji.

Niech pan sobie nie myśli, bym z tysiąc razy nie próbował

znaleźć sposobu wydobycia nas z pułapki stworzonej przez

background image

moje ubóstwo i niedopuszczalność naszego związku. Nigdy
nie otrzymywałem odpowiedzi na moje modlitwy - czy
zwracałem się do Szatana, czy do Pana Jezusa Chrystusa,
którego ukazuje nam się łagodnego jak Linton. Nic i nikt nie
mógł mi pomóc. Żyłbym i umarł wśród zwierząt, między
którymi spadkobierca starego Earnshawa tak ochoczo mnie
osadził.

Ale tu, w Nowym Świecie los się uśmiechnął do mnie,

teraz walecznego kapitana.

Poślubiłem więc Louise - tak miała na imię - jednak,

muszę wyznać, twarzy już nie pamiętam.

Sprawy przyjęły pomyślny obrót, zostałem farmerem. Mój

teść, zadowolony, że pozbył się córki, dał mi więcej ziemi,
gdy opowiedziałem mu o posiadanych przeze mnie w Anglii
wrzosowiskach, polach uprawnych i pastwiskach. Gdyż
obiecałem staremu głupcowi, że w razie jakichś kłopotów w
Karolinie on i jego żona będą mogli towarzyszyć nam do
Anglii, do moich włości.

Jednak moje nowe posiadłości nie dawały mi satysfakcji,

jako że w dzień i w noc marzyłem o Cathy. Nie chciałem
nikogo innego, a godziny spędzane z nowo poślubioną żoną
stały się dla mnie czymś w rodzaju gry: przymykałem oczy i
widziałem moją ukochaną - w hamaku na werandzie naszego
pięknego domu lub naprzeciw mnie, przy mahoniowym stole
zastawionym najwspanialszymi owocami, pełnym delikatnie
opieczonych mięs i szynek. Widziałem tam moją Cathy, moją
żonę i panią domu - i wnet w moich rozgorączkowanych
myślach biegliśmy na mokradła, równie błotniste i
niebezpieczne jak wrzosowiska, do których należeliśmy.
Całowaliśmy się i padaliśmy wśród ostrych traw.

Nie wiem, czy Louise coś podejrzewała, wszakże niedługo

stało się dla mnie jasne, że swój niepokój zdołam uleczyć
jedynie podróżowaniem i zdobyciem prawdziwego majątku -

background image

wystarczającego, mówiąc krótko, by przenieść mnie z
powrotem do hrabstwa York jako człowieka bogatego i
szanowanego.

Oznajmiłem żonie - pamiętam tę wzruszającą scenę - że

muszę opuścić ją na sześć miesięcy i udać się na Jamajkę.
Wszyscy wiedzieliśmy, iż zamierzałem zbić fortunę na
plantacjach kupionych za pieniądze mojej małżonki, ale nic
nie zostało na ten temat powiedziane.

Błąd popełniony przez moją wierną połowicę był, jak

sądzę, nieuchronny. Stwierdziła gotowość towarzyszenia mi i
nie dało jej się tego wyperswadować. Czy dostrzegła złe
zamiary, które natychmiast zawładnęły mym umysłem, nie
potrafię powiedzieć. Jej matka, owszem, od dawna mnie
podejrzewała, choć raczej o przynależność do kolorowej rasy
niż o morderczy plan, o którym myślałem w dzień i w noc.

Cztery tygodnie później wsiedliśmy na statek niewolniczy,

zmierzający na Jamajkę. Wolałbym, panie Lockwood,
pozostawić tę sprawę w tajemnicy, nie jest to jednak możliwe
- pozostało mi już niewiele życia i muszę wyjawić całą
prawdę. Wróciłem z tej Jamajki do Liverpoolu jako bardzo
majętny człowiek, panie Lockwood. A teraz, zanim podejmę
opowieść, zejdziemy na dół, na kieliszek wina.

background image

3
List Henry'ego Newby do Thomasa Cautleya Newby
4 stycznia 1849
Drogi Wuju,
Proszę, byś zechciał wybaczyć mi przerwę - jak szczerze

wierzę, bardzo krótką - która nastąpiła po moim ostatnim,
niedokończonym liście. Wiem, że przyjmiesz przeprosiny
Twego posłusznego i kochającego bratanka, gdy wyjdą na jaw
towarzyszące sprawie okoliczności. Jak zapewne się ze mną
zgodzisz, Wuju, zdarzają się przypadki, gdy niemożliwym jest
przestrzeganie

nakazów

uprzejmości

i

zachowanie

powszechnie przyjętych form stosowanych we wszelkiego
rodzaju korespondencji. Niewątpliwie taki właśnie zbieg
okoliczności należy uznać za źródło ponurych doświadczeń,
jakie stały się moim udziałem w wilię Nowego Roku na
probostwie w Haworth, gdy to czytając wyznania mordercy,
znalazłem się sam na sam z czymś, co zapewne należy uznać
za ducha, i tym samym - wiem, że to zrozumiesz, Wuju - stan
mego umysłu zmienił się w sposób absolutnie nie licujący z
przytomnością i opanowaniem obowiązującymi dżentelmena.

Krótko mówiąc, Wuju, serdecznie żałuję, że to właśnie

mnie wysłano z tą misją. Uzdolnienia literackie - a raczej ich
brak - nie wydają się w tym przypadku mieć żadnego
znaczenia: tu chodzi bardziej o ujęcie i aresztowanie
przestępcy niż ocenę dzieła sztuki. Gdyż nie mam
najmniejszych wątpliwości, że ów straszliwy autor stron, które
uratowałem z ognia, jest zabójcą, i że uderzy ponownie.

Spisywanie z nadpalonych i osmolonych kart owej

przerażającej spowiedzi, o której ci już napomknąłem, jest
pracą zbyt nieprzyjemną, by nie powiedzieć okropną, jak na
moje możliwości.

Dlatego zwracam się do Ciebie z prośbą - a nie wątpię, że

jako wydawca bez trudu znajdziesz pisarza, i to za niewielkie

background image

pieniądze, który spisze tę historię - wielce obiecującą z punktu
widzenia przyszłej sprzedaży - wraz ze skandalicznymi
szczegółami zamieszczonymi na wydobytych przeze mnie z
ognia stronach - czego teraz głęboko żałuję - w domu, do
którego mnie wysłałeś.

Czy jest możliwym, by udało Ci się odnaleźć pana

Lockwooda, któremu ten łotr opowiedział swoją historię?
Nasza firma pomoże ci w tym przedsięwzięciu, ile tylko zdoła.
Ów pozbawiony skrupułów złodziej, uzurpator i - niemal z
pewnością - zabójca swej żony, o którym czytasz, nazywa się
Heathcliff. Samozwaniec ten ukrywał się jakiś czas pod
mundurem martwego kapitana, zanim był w stanie czy
wreszcie zechciał przyznać się do swego prawdziwego
pochodzenia; natychmiast stało się oczywiste, że nie mogło
być mowy o ochrzczeniu małego włóczęgi, którego z ulic
Liverpoolu zabrał właściciel ziemski o czułym sercu, niejaki
pan Joseph Earnshaw; i że ten bękart, ciemnoskóry niczym
żeglarz z Mórz Południowych został wychowany tak, by
uważać się za prawdziwego członka rodziny; popełniono błąd,
z jakim nieraz ma do czynienia firma Newby & Synowie w
przypadkach zaskarżenia testamentu przez osobę adoptowaną,
a następnie odrzuconą przez powszechnie szanowaną rodzinę.

Jak ojciec mój, drogi Wuju, nieraz mawia, utrwalona u

kogoś spoza kręgów rodziny iluzja co do równych praw może
prowadzić jedynie do kłopotów. A w przypadku Heathcliffa -
nazwanym po prawdopodobnie zmarłym w dzieciństwie synu
Earnshawa - kłopotu nie zażegnano we właściwym czasie,
wyganiając chłopca, gdy ujawniła się jego zła i podstępna
natura. Heathcliffowi pozwolono zostać na Wzgórzach - tak
on nazywa to miejsce: czy dysponujesz, Wuju, jakimiś
wskazówkami co do jego lokalizacji? Mój ojciec nie słyszał
tej nazwy, a mój brat Horacy zauważył tylko, że ostatnio

background image

wspominano przy nim o pewnej farmie na odludziu, noszącej
podobną nazwę: „Kredowa Góra".

Tak czy owak po śmierci swego ojca pan Hindley

Earnshaw natychmiast odesłał tę pogańską kreaturę tam, gdzie
było jej miejsce i gdzie miała pozostać jako chłopiec stajenny.
Jeśli wierzyć kartkom wyrwanym z płomieni, gdzie raz
rzucone, powinny były pozostać, między dziećmi
mieszkającymi w tym odludnym miejscu, Heathcliffem i
siostrą Hindleya, i pojawiło się uczucie podobne namiętności -
w tej materii prawdę mogła jedynie, po śmierci obojga
rodziców, stwierdzić stara gospodyni, Nelly Dean. Autor
tekstu co raz odwołuje się do tegoż uczucia. Czytając o tym,
poczułem niesmak i zażenowanie i, nie po raz pierwszy, w
głębi duszy podziwiałem osobę, która zdecydowała się pozbyć
tych wyznań - według mnie uczyniła to Tabby, służąca, która
wcześniej otworzyła przede mną drzwi probostwa.

Najwyraźniej ciąg dalszy zapowiadał przyznanie się do

czegoś gorszego od niewłaściwego zauroczenia córki
zmarłego dziedzica. Gdyby była to najgorsza zawarta na tych
stronach zbrodnia, prawdopodobnie mógłbym spokojnie
odłożyć ów plik papierów i kontynuować misję, z którą
zostałem przysłany na probostwo w Haworth, to znaczy
poczynić starania o odzyskanie rękopisu zmarłego autora. Ale
w tym tekście trafiłem na coś tak przerażającego - można by
powiedzieć nie z tego świata, że wyłącznie świadomość
moralnego obowiązku nie pozwalała mi przerwać lektury - co,
znasz mnie przecież od lat mego dzieciństwa, nie było
zajęciem, które by znalazło uznanie w mych oczach. Wyznaję,
przestałem uważać rękopis za wynik fantazji płodnego
umysłu; uznałem raczej, że mam do czynienia z prawdziwym
opisem wyjątkowego zła.

Dla ciebie, Wuju - a także dla siebie, streszczę tę historię.

background image

Statek z Heathcliffem i jego żoną jako jedynymi

pasażerami wyruszył z portu i pożeglował na Jamajkę,
następnie wrócił do Bristolu z ładunkiem bawełny i trzciny
cukrowej.

Pan i pani Heathcliff (nie zamierzam zaszczycać tego

drania fałszywym tytułem kapitana) nie przebywali na
pokładzie podczas powrotnego rejsu. Dowiadujemy się - z
kartki, którą lojalna Tabby wepchnęła jak najdalej zdołała w
głąb paleniska, a więc niemal na wpół spalonej i ledwie do
odczytania - że Heathcliff, mydląc oczy swej żonie
fałszywymi obietnicami, wynajął slup i postanowił opłynąć
wkoło wyspy Grenadine i Windward, najdłużej zatrzymując
się na St Lucia, gdzie przybyszów z Nowego Świata powitała
rodzina zaprzyjaźnionych tubylców.

I właśnie tam, na części lądu wyznaczonej na religijne

obrządki mieszkańców - w zatoce pomiędzy olbrzymimi
skałami - miały miejsce ceremonie zbyt przerażające, bym
zdobył się na opisanie ich, Wuju - Heathcliff „stracił" tam
swoją żonę Louise. Nie umiem powiedzieć, czy w swych
wyznaniach sugeruje oddanie jej na ofiarę kanibalizmu czy
innych pogańskich praktyk: wszakże nie ulega wątpliwości, że
niewiele uczyniono, by uratować nieszczęsną Louise; może
nawet w ogóle nie pospieszono jej z pomocą.

Heathcliff, co z przykrością stwierdzam, nie okazuje śladu

żalu czy wyrzutów sumienia z powodu śmierci małżonki.
Wraca do Karoliny, z całą swą fałszywą hipokryzją pociesza
zrozpaczonych rodziców Louise; a potem odjeżdża do Anglii
z jej majątkiem.

Najbardziej przygnębia fakt, drogi Wuju, że pan Heathcliff

powraca do Liverpoolu - tego miasta, które było świadkiem
fatalnego dnia, gdy przyszedł na świat - opętany jednym
imieniem, jedną postacią niewieścią.

background image

Imieniem Cathy. Wierzył, że wraca, by ją poślubić,

obsypać swym co dopiero zdobytym bogactwem. Cathy... ta
Cathy... musisz wybaczyć mi, Wuju, gdy wyznam, że gdy
śledziłem dalsze losy tej namiętności, pochłonęła mnie bez
reszty.

Właśnie odłożyłem ostatnią stronę, kiedy gałka we

drzwiach gabinetu obróciła się i zerwałem się na równe nogi,
skonsternowany, muszę to przyznać, burzą emocji
wywołanych we mnie wyznaniami nikczemnika. Wśród
wszystkich dręczących mnie uczuć czaiło się podejrzenie, że
właśnie w tym domu kryje się odpowiedzialny za owe straszne
zbrodnie i jest on autorem zwęglonych kartek. Te ostatnie
upchnąłem do torby, ją także starając się schować pod
dywanikiem, a gdy sięgnąłem do drzwi, by przekręcić klucz,
w dziurce zamka pojawił się nóż i drzwi gwałtownie otwarły
mi się prosto w twarz.

Przede mną stał wysoki mężczyzna. Wybaczysz mi, Wuju,

jeśli powiem, że jego rysy, wyraziste i mroczne, mogły
należeć do zbrodniarza Heathcliffa. Proszę, wybacz mi
wzburzenie i co dalej idzie, brak trzeźwego osądu w tej
kwestii.

- Pan Heathcliff? - zapytałem wtedy, słysząc, że głos

mam drżący jak dziewczyna.

I jak zapewne znasz resztę, Wuju, przede mną stał sługa

boży. Surowo spojrzał na mnie z góry i zapytał, dlaczego
„zapomniano" o mnie i co sobie myślała Charlotte,
zostawiając mnie tutaj samego.

Mój gospodarz - kim okazał się być - przedstawił się

następnie jako wielebny Patrick Bronte.

24 stycznia 1849
Drogi Wuju,
Będziesz ponownie musiał wybaczyć mi opóźnienie, z

jakim wysyłam Ci sprawozdanie z wizyty, którą sam mi

background image

zasugerowałeś, na probostwie w Haworth w wigilię Nowego
Roku. Misja „ratunkowa", jak ją nazwałeś, przeprowadzona w
celu odzyskania rękopisu zmarłego pana Ellisa Bella okazała
się męcząca, by nie powiedzieć nieprzyjemna, zagadkowa,
wręcz przerażająca z powodu miszmaszu pojawiających się
postaci, a nawet - choć nie sądzę, by moje słowa zostały
przyjęte z wiarą czy nawet szacunkiem - pojawienia się
dowodów na istnienie innego poza naszym światem, krainy
„za kurtyną". Nie ukrywam, że właśnie ten aspekt wizyty był
powodem mojego ociągania się z wysłaniem do ciebie
ostatniej części listu: oderwałem ją od reszty, jak ze wstydem
przyznaję, i ukryłem w szufladzie komody w jadalni naszego
domu w Leeds, gdy w końcu odzyskałem siły i możliwość
powrotu. Nazwiesz moje starania, Wuju, by utrzymać w
tajemnicy okropne wydarzenia, jakich doznałem, dziecinadą:
swego najmłodszego bratanka uznasz za nieodpowiedniego
posłańca i z pewnością dalsze polecenia odnalezienia i
zwrócenia Ci rękopisu, który prawnie do Ciebie należy,
skierujesz teraz do moich braci, Horacego i Edwarda.
Przyznaję, że w takim przypadku nie będę czuł ani pretensji,
ani żalu. Gdyż już nigdy więcej nie wyruszę na poszukiwania
dzieła napisanego przez nieistniejącego autora, który przy
bliższych badaniach okazał się duchem.

Jedynie determinacja, by nie zawieść Twego pokładanego

we mnie zaufania, Wuju, w końcu zmusiła mnie, bym otwarł
szufladę komody i pod zatroskanym wzrokiem naszej
poczciwej Susan wyjął ów nieszczęsny, ostatni fragment mego
listu, zapieczętował go i wysłał do Ciebie. Uczyń z nim, co
zechcesz. Ja już więcej nie czuję się na siłach mieć cokolwiek
wspólnego z Bellami, Bronte'ami, z kimkolwiek powiązanym
z przeszłością czy teraźniejszością probostwa w Haworth.

Wielebny Patrick Bronte - w końcu pojąłem, że nie mam

do czynienia z nikczemnym panem Heathcliffem, którego

background image

spowiedź właśnie przeczytałem, odpowiedział na moje
pytania, z początku uprzejmie i wyrozumiale. - Nie, pana
Ellisa nie było w tym domu ani - oznajmił świętobliwy mąż i
zaraz dodał: - nigdy go nie będzie.

- Czy pan Bell... zmarł, proszę pana? - musiałem się

upewnić, bo przecie sam, Wuju, poinformowałeś mnie, że do
dzieł owego nieboszczyka miałeś autorskie prawa na wiele
przyszłych lat. Pragnąłem tylko, jak mogę Cię zapewnić,
przyspieszyć załatwienie sprawy; okazaniem, iż byłem
świadom smutnej kondycji pana Bella, pomóc wielebnemu
panu Bronte w poszukiwaniach rzeczonego rękopisu.

- Żaden Ellis Bell nie jest mi znany - padła odpowiedź i

nie miałem wątpliwości, że proboszcz nawykł do regularnego
łajania swych parafian, jeśli przekroczyli granice dobrego
zachowania. - Znalazł się pan w niewłaściwym domu, panie
Newby, i będę wdzięczny, jeśli odejdziesz stąd w ciągu
następnej minuty.

- Ale... - zacząłem.
- Panie Newby, o ile mi wiadomo, wszedł pan do

probostwa przez frontowe drzwi... - To było wszystko, co
usłyszałem na uśmierzenie mego zdumienia. Gdyż jeśli autor
nie był tu nawet znany, musiałeś się, Wuju, poważnie pomylić
w Twych instrukcjach.

- Pan Ellis Bell, u państwa Bronte - nie ustępowałem,

pamiętając o Twych surowych napomnieniach, bym nie dał się
„zbyć" nikomu próbującemu zatrzymać rękopis i tym
sposobem naruszyć przepisy dotyczące prawa autorskiego. W
tamtej chwili, Wuju, Twoje 25 funtów zajmowało niemal w
całości moje myśli; i po raz pierwszy w życiu poczułem lekkie
zainteresowanie kwestiami prawa. Czy byłem uprawniony,
gdyby pastor uparł się nie przekazać mi należnej własności, do
aresztowania go - jako obywatel - i zabrania do sądu, by tam
przedstawić skargę?

background image

- Będziesz pan uprzejmy odejść natychmiast, inaczej

zawołam psa - ciągnął pan domu. - Stróż, do nogi! - krzyknął,
ani chwili nie czekając z wykonaniem swej groźby. - Stróż, do
mnie!

Wszystko, co opiszę od tego momentu, Wuju, może

wydać się nieprawdopodobnym i całkowicie nieprawdziwym -
ale ja nie kłamię; ani, Boże broń!, nie żartuję.

Olbrzymi pies o agresywnym wyglądzie, groźnie warcząc,

wybiegł z kuchni, której drzwi, nim gwałtownie zatrzasnęły
się, otwarła na oścież czyjaś niewidzialna ręka. Podczas gdy
pies pędził, by zanurzyć kły w mej nodze - co też zrobił, drogi
Wuju - najmłodszy syn Twego brata zaiste cieszył się, że
wcześniej ukrył torbę z kartkami pod wielkim płaszczem
pożyczonym od ojca, okryciem dodatkowo ważnym jako
środek uniknięcia zębów tegoż Cerbera - doznałem, jak
właśnie zamierzałem Ci wyznać, interwencji Naszego Pana,
choć trudno powiedzieć, czy wielebny Bronte powitał ją
radośnie.

Grom z jasnego nieba - a raczej ich seria, każdy

głośniejszy od poprzedniego - rozległ się wprost nad dachem
probostwa. Zapadły całkowite ciemności i gdy pan Bronte po
omacku prowadził mnie przez hol od drzwi gabinetu,
otaczającą nas czerń rozświetlały przerażającej jasności
błyskawice. - Ledwie widzę! - wykrzyknął wtedy ten
świętobliwy mąż. - Proszę mi pomóc, panie Newby, odnaleźć
drogę do frontowych drzwi!

Jak można było się spodziewać, zerwał się straszliwy

wicher i drzwi gabinetu zatrzasnęły się, gdy silny, lodowaty
powiew wpadł pod portalami i wypełnił hol iście grobową
atmosferą. Naprawdę sądziłem wtedy, że zaraz umrę, Wuju, i
nie wstydzę się wyznać, iż pragnąłem dotrzeć do frontowych
drzwi równie mocno jak pan Bronte. Marzyłem jedynie, by się

background image

stamtąd oddalić, a choć nie odzyskałem rękopisu, sprawa ta
nie wydawała się akurat najistotniejsza.

Ale wtedy, Wuju, jak to często bywa z burzami, spadł

deszcz. I nie zwykła ulewa, lecz potoki czarnej wody - Bóg mi
świadkiem, mógłbym na to przysiąc - choć na dworze było
ciemno tak samo jak w domu i patrząc przez okno w holu,
mogłem się pomylić. Jednak spadające krople czyniły wiele
hałasu, zupełnie jakby towarzyszyły im tony gradu. I gdy
macając po ścianie, natrafiłem na drzwi, te zatrzaskując się
gwałtownie pod naporem wiatru, przytrzasnęły mi palce. - Do
diabła, otwórz je! - Tylko tyle współczucia spotkało mnie ze
strony posępnego pastora; muszę wyznać, że przez chwilę
wydawało mi się, jakbym to nie kogo innego, a pana
Heathcliffa wiódł po kamiennej posadzce probostwa.

Wybawiła mnie ta sama istota, która wcześniej przyjęła

mnie u drzwi domostwa. Tabby - gdyż zorientowałem się, że
to nikt inny, lecz ona - pchnęła na oścież kuchenne drzwi i
stanęła w nich z olejną lampą w ręce. Płomień nisko
przykręconego knota rozpaczliwie migotał; wszakże przetrwał
drogę przez hol, a na rozkaz gospodyni pies Stróż, wyraźnie
rozzłoszczony, że mimo jego starań w pysku ostały mu się
jedynie skrawki kretonu i bawełny, puścił mnie i poczłapał z
powrotem do kuchni.

- Ten dżentelmen nie może wyjść w podobną pogodę -

rzekła stara, patrząc proboszczowi w twarz - niezwykle teraz
poruszoną, jakby burza przeraziła mego gospodarza bardziej
ode mnie - pozwoli mu pan chyba pójść do gabinetu na górze i
tam spędzić tę noc, prawda, panie Bronte? Nie napalono w
kominku, ale tam będzie mu najlepiej, a panna Charlotte
wyraziła zgodę...

Tym więc sposobem, Wuju, w wigilię Nowego Roku w

Haworth uniknąłem śmierci od pioruna i przeżyłem.

background image

Przysięgam wszakże, że oddałbym wszystko, by uciec

stamtąd, choćby w burzę, nie bacząc na najgorsze
konsekwencje. Gdyż pozostawszy na noc na probostwie - no
cóż, mogę tylko powiedzieć, że wcześnie zostałem
niełaskawie potraktowany przez gospodarzy (i gorzej przez
szalejącą na wrzosowiskach burzę) - to najgorsze jednak miało
dopiero przyjść...

background image

4
List Thomasa Cautleya Newby do bratanka Henry'ego

Newby

3 lutego 1849 roku
Drogi Henry,
Otrzymałem od Ciebie te kilka listów opisujących Twój

(nader nieudany) pobyt na probostwie w Haworth.

Nie będę wspominał o wstydzie, jakim napawa mnie

posiadanie krewnego o równie miernym jak Twój intelekcie;
w końcu w rodzinie Twej matki, jak stwierdzono w chwili
małżeństwa Twych rodziców, znajdowali się - i nadal są -
krewni o wielce ograniczonych umiejętnościach, w niektórych
przypadkach, jak na przykład Hugh, zatrudniony u nas kiedyś
przez tydzień w charakterze biuralisty, albo dosłowni
analfabeci lub po prostu ludzie nieuczciwi.

A więc nie, nie zamierzam rozwodzić się tu nad mym

zażenowaniem. Ale muszę wyrazić pewną dezaprobatę. Twój
ostatni Ust, przedstawiający zakończenie (nieprawdopodobne,
wręcz niemożliwe) Twej wizyty, zniszczyłem w obawie, by
nie odkrył go kiedyś w naszych aktach któryś z moich
spadkobierców. Wprawdzie zajmujemy się fikcją, paniczu
Henry - ale nie sprzedajemy kłamstw. Mogę tylko
wnioskować, że wrodzona bujna fantazja do spółki z mocnym
alkoholem, przynajmniej w wigilię Nowego Roku,
przyprawiła Cię o halucynacje. Zasmuca mnie zwłaszcza
Twój upór w przelewaniu na papier wytworów rozszalałej,
graniczącej z delirium wyobraźni. Nawet jeśli sporządzony
przez Ciebie opis zamierzony był jako forma fikcji, nie ma
takiego czytelnika, który uwierzyłby w do tego stopnia
niewiarygodną opowieść. Jeśli chcesz wyprodukować jakąś
historyjkę, Drogi Bratanku, proponuję, byś otworzył tom dzieł
Waltera Scotta lub innego pisarza i nauczył się pisarskiego
rzemiosła. Przekonanie czytelnika do uwierzenia w to, co

background image

przelejesz na papier, jest przedsięwzięciem o wiele
trudniejszym, niż mógłbyś sądzić.

Tak więc zrozum, proszę, że mogę towarzyszyć Ci jedynie

do drzwi „gabinetu na górze", jak nazwałeś to pomieszczenie,
ale nie dalej.

Twierdzisz, że znalazłeś niewielki, ciemny pokoik, do

którego - nie okazując zbytniej gościnności - zaprowadziła Cię
gospodyni (był zapewne, jak sobie wyobraziłem, sypialnią
zmarłego autora rękopisu, którego mi nie dostarczyłeś).

Dalej wspominasz, że „natychmiast po zamknięciu się

drzwi, przez okno wdarł się cmentarny wiatr; podmuch zgasił
lampę; i to coś, co wydawało się dłonią, zastukało w
okiennicę".

Jakże mogło to być, Henry? W mroźną noc, dłoń za

oknem na piętrze? Twoje twierdzenie, że w ową przenikliwie
zimną noc czyjaś „dłoń" z uporem ponawiała próby
otworzenia kraty, zupełnie mnie nie przekonało. Nagie konary
drzewa, mój chłopcze, nic poza tym. A fakt, że „niemal
umarłeś ze strachu", wydaje się zaledwie przesadą, wywołaną
nadmiernym spożyciem trunku. Powstrzymam się jak na razie
z napisaniem do Twego ojca o tej twojej wizycie w Haworth,
ale wezmę to pod uwagę, jeśli podobnie nieudolne i niemęskie
zachowanie będzie się powtarzało.

Z największą przykrością jestem zmuszony odnieść się do

następnej nieścisłości przewijającej się przez cały ten twój
oburzający list. Jak twierdzisz, Twoje serce „biło gwałtownie"
-

Drogi

Bratanku,

członkowi

rodziny

Newby,

spokrewnionemu z wydawcą nawykłym do obcowania z
wybitnymi i wyrafinowanymi ludźmi pióra, z pisarzami z
prawdziwego zdarzenia nie przystoi tak szczodre szafowanie
banałami - i jak powiedziałeś, „wymacałeś drogę do wąskiego,
polowego łóżka i otępiały zapadłeś w głęboki sen"
(powstrzymam się od komentarza). Potem, jak posłużyłeś się

background image

tą twoją ubogą terminologią, „miało przyjść najgorsze". Z
niechęcią powtarzam Twoje dalsze, nędzne określenia: jedynie
nadzieja, że wysłuchanie własnych słów zmusi Cię do
refleksji, pozwala mi wierzyć, że może jeszcze zdołasz
poprawić Twoje zachowanie, i to raczej wcześniej niż później.

Będę więc kontynuował choćby z tego powodu. Piszesz:

„Obudziłem się, gdy zegar - jak uznałem, kościelny - zaczął
wybijać północ i uświadomiłem sobie, że powitam Nowy Rok
w najgorszy i najbardziej przerażający sposób, jaki
kiedykolwiek - jeśli w ogóle - wymyślono. Gdyż zaiste
musiała to być sprawka przewrotnego diabła, który wiedząc,
że w tym okropnym, podobnym do celi pomieszczeniu
pozostawałem bez światła, przybierał sobie kształt, jaki tylko
zechciał...

Wuju - piszesz dalej, licząc zapewne, że przyjmę na wiarę

te twoje nonsensy i w ten sposób unikniesz mego gniewu na
okazaną przez Ciebie niekompetencję - na wąskim łóżku
leżała obok mnie cuchnąca istota, o wiele bardziej
przerażająca od dłoni za oknem, nieskończenie bardziej
niebezpieczna dla całości serca i duszy niż jakikolwiek
monstrualny wytwór dziecięcej fantazji. Gdyż teraz leżała
obok mnie niewiasta, zmarła niedawno, co zauważyłem, kiedy
surowe światło księżyca przedostało się przez kratę - a
przywarła do mnie rozpaczliwie jak ktoś, kto obawia się
nieuniknionego powrotu do grobu. Błagała, bym ją ocalił; i
leżąc obok mnie, umarła po raz drugi, promieniując chłodem,
którego ani zapomnieć, ani opisać.

Był to prawdziwy koszmar, Wuju, błagam o wybaczenie i

zrozumienie w tej godzinie potrzeby.

Resztę nocy przeleżałem w łóżku, a księżyc bawił się w

chowanego z czarnymi chmurami wędrującymi po ciemnym
niebie. Przemarzłem, z zimna szczękałem zębami; na widok
obracającej się gałki drzwi niemal zapłakałem z ulgi, że ktoś -

background image

być może Tabby; choć niechby to był nawet proboszcz Bronte
we własnej osobie - przybywa, by dodać mi otuchy. Jednak ta
obracająca się gałka drzwi również sprawiała niesamowite
wrażenie, zapewniam Cię, Wuju, daję Ci na to moje słowo. Po
czym na korytarzu rozległo się: - Emily! - głosem wysokim,
piskliwym, ale drzwi nie otwarły się, a moja towarzyszka w
łożu nawet nie drgnęła. - Emily! - tyle tylko wymówił głos:
Wuju, proszę, uwierz mi teraz!"

Ja, na te słowa, Henry, dam Ci kilka rad. Po pierwsze

musisz przegnać wszelkie myśli o nocy spędzonej na
probostwie. Według mnie padłeś ofiarą nie, jak z początku Ci
się zdawało, diabelskich sztuczek, lecz mocnego trunku lub
jakiegoś silnie działającego leku, który Ci wcześniej
zaaplikowano. (Pewnie owa poczciwa Tabby zostawiła
karafkę wody w tamtym pokoju: rozgorączkowany napiłeś się
i dostałeś halucynacji). Nie było dłoni przy oknie; i, o czym
należy zapomnieć w pierwszej kolejności, nikt nie leżał w
Twoim łóżku.

Jednak interesuje mnie Twój opis wczesnych godzin

pierwszego stycznia Roku Pańskiego 1849. Donosisz:
„wróciło poczucie rzeczywistości", gdy z torby wyjąłeś
poszarpane kartki papieru znalezione pod chodnikiem w
gabinecie na dole. I piszesz dalej: „Noc spędziłem z istotami z
innego, straszliwego świata i czytanie o poczynaniach
śmiertelników, nawet złych - naturalnie mam na myśli pana
Heathcliffa, o którym wcześniej Cię poinformowałem, Wuju -
jest o wiele lepsze od przebywania w zamknięciu z
umarłymi...

Tak więc - piszesz na końcu Twego (teraz już

zniszczonego) adresowanego do mnie listu - przywarłem do
stron, które spłynęły mi na dłonie wraz z pojawieniem się
świtu. W domu panowała cisza, żadnego poruszenia, a choć
Stróż szczekał od czasu do czasu, miło mi było myśleć, że

background image

mimo całej swej agresywności jest on, tak jak i ja,
stworzeniem z krwi i kości.

Zapamiętałem miejsce, do którego doczytałem tę dziwną

historię. Pan Heathcliff, wyposażony w majątek małżonki,
wracał do Anglii, by upomnieć się o swą utraconą ukochaną,
Cathy. Z drżeniem serca wyznaję, że pragnąłem przeczytać
więcej o tej pięknej dziewczynie, o duszy szalonej i dzikiej.
Potrafiłem nawet wczuć się w namiętność Heathcliffa do
ukochanej z dziecinnych lat.

Jednak dalsze strony wstrząsnęły mną, Wuju. Prosisz o

przesłanie Ci tekstu, który dotąd przeczytałem. Nie potrafię
się na to zdobyć..."

Na sam koniec, Henry, nakazuję Ci - i nie odstąpię od

mego życzenia - przysłanie mi tekstu, który czytasz, wprost do
Londynu.

Zażądałem dostarczenia mi owych stron zaraz po

otrzymaniu Twych listów z trzeciego i czwartego stycznia, i
jestem nad wyraz zdziwiony i wielce rozczarowany, że jeszcze
nie przyszła od Ciebie żadna przesyłka.

W oczekiwaniu
Thomas Cautley Newby Mortimer St, przy Cavendish

Square

background image

Komentarz wydawcy
Z wielkim żalem przyznajemy, jak bardzo zaskakują nas i

niepokoją lęki, najwyraźniej nie odstępujące Henry'ego od
czasu jego pierwszej wizyty na probostwie w Haworth.
Niestety, musimy wytknąć mu oczywistą niezdolność do
odróżnienia prawdy od fałszu, rzeczywistości od fikcji, stan,
tak należałoby to określić, który trwa od tamtej pory. Czyżby
Newby uznał się za następcę Lockwooda, wędrowca, którego
przeziębienie i inne symptomy choroby płuc jakże dogodnie
zatrzymywały w łożu, podczas gdy Nelly Dean opowiadała
dzieje namiętności Heathcliffa i Cathy? Czy w istocie Newby
był w równym stopniu bajarzem jak i czytelnikiem
nieprawdopodobnych historii? Tego nie wiemy.

background image

5
Relacja Henry'ego Newby
Dołączony poniżej opis dotyczy spraw natury poufnej i

jako taki winien pozostać w mojej pieczy. Nie spełnię żądania
mego wuja i nie poślę go do Londynu; nie pokażę go nikomu.
Czytelnikowi poniższych stron wyda się dziwne, że
przeznaczone były one do spalenia - niniejszym oświadczam,
że po przeczytaniu zostaną spalone i nikt nigdy więcej o nich
nie wspomni. Tymczasem solennie zapewniam, że
poszukiwania zagubionego rękopisu, misja, dzięki której
przynajmniej poznałem siłę słowa, dobiega końca. Dom budzi
się i słychać czyjeś krzątanie, to zapewne Tabby lub kobieta
wspomniana wczoraj jako „panna Charlotte": ktoś zrusza
pogrzebaczem popiół na palenisku w pomieszczeniu, jak
sądzę, bezpośrednio pode mną, w tak zwanym „dolnym
gabinecie", rozsuwa zasłony. Jednak nim wyśliznę się przez
okno małego pokoiku, w którym zdawałem się przebywać całe
wieki - można by powiedzieć od zeszłego roku, jako że od
momentu, gdy się w nim znalazłem, nadszedł rok Pański 1849
- muszę do końca przeczytać wyznania szaleńca i
(najwyraźniej) mordercy, człowieka, dla którego mimo
wszystko żywię głębokie współczucie i zrozumienie.

A więc wracając do początku: czytam te strony, odkąd

pierwszy blask świtu rozjaśnił mą nędzną celę. Ojciec mój i
bracia zdumieliby się, widząc mnie czymś aż tak
pochłoniętego. Wszakże, jak już wcześniej wspomniałem, opis
cierpień i uniesień żyjącej istoty jest o wiele ciekawszy od
jałowych wynurzeń dotyczących zmarłych. Jeśli już mam być
dręczony przez upiora, niech będzie to ktoś, kto przez
wszystkie swoje dni walczył o przetrwanie i uznanie dla
swego człowieczeństwa, ktoś, kto poznał namiętność, jakiej
niewielu doznało; i żądzę zemsty równie palącą jak ta, jaka na
pustyni nęka wysuszone gardło. Pan Heathcliff - gdyż to on

background image

opowiada o swym życiu panu Lockwoodowi - jest właśnie na
piętrze w Wichrowych Wzgórzach, w pomieszczeniu
podobnym do pokoiku, w którym się dzisiaj znalazłem. Och,
gdybym tak mógł poznać pana Lockwooda! - ale jego rękopis
pochodzi z roku 1802 i pan Lockwood, nawet jeśli nadal żyje,
z pewnością zapomniał już o wszystkim, co ważne, nawet o
przebiegu wizyty, którą złożył tu niemal pół wieku wcześniej.
Drżę na samą myśl o stanie umysłu pana Lockwooda, gdy
wracając do domu, postanowił spisać historię pana Heathcliffa
- zważywszy zwłaszcza, że jego kwatera, doglądana przez
poczciwą Ellen Dean, mieściła się w Drozdowym Gnieździe.
Biedny pan Lockwood - wyobrażam go sobie, jak siedzi za
biurkiem, które przedtem zajmował nieboszczyk pan Edgar - i
pisze, niewątpliwie świadom, że pani Linton (to znaczy Cathy,
dozgonna miłość pana Heathcliffa) spoczywała na łożu
śmierci w pokoju tuż nad jego głową, w szkarłatno - białym
salonie. Nie byłby ludzką istotą, gdyby nie słyszał
rozbrzmiewających z tego pomieszczenia okrzyków miłości i
tęsknoty... Ale wyobraźnia zbytnio oddala mnie od formy, w
jaką należy ująć niniejsze zeznania. Pragnę po prostu przelać
na papier historię, którą dane mi było poznać; pozostawić
przyszłym pokoleniom sprawozdanie z wydarzeń, które
rozegrały się dzisiaj przed moimi oczami. Czy opis wczesnych
lat życia tego dziwnego, zagadkowego mężczyzny - teraz już,
w czasie ostatniej wizyty pana Lockwooda na Wzgórzach,
postarzałego i pogodzonego z nadchodzącą śmiercią -
dostarczy rozwiązania zagadki jego natury, tego możemy
nigdy się nie dowiedzieć. Ale przyszłym zainteresowanym,
którzy odwiedzą opuszczone obecnie domostwo na
„Wzgórzach", poniższy opis przybliży przynajmniej
sekwencję cierpień, które w trzeciej dekadzie poprzedniego
wieku dotknęły porzucone i odtrącone dziecko. I myślę, że
jako naród mamy prawo pogratulować sobie osiągniętego

background image

postępu, mam tu na myśli zarówno przeprowadzenie ustaw
znoszących niewolnictwo jak również rozwój fundacji
charytatywnych i temu podobnych - ta ostatnia dziedzina
przez całe życie była pasją mej drogiej nieboszczki matki,
pani Eileen Newby.

* * *
Moje pierwsze wspomnienie - kontynuuje Heathcliff swą

opowieść Lockwoodowi - pochodzi ze statku, który zabrał
mnie z krainy niemal jak rok długi pogrążonej w śnieżnej bieli
i zamieszkałej przez ludzi wchodzących na czworakach do
długich, niskich chat - chociaż ja, licząc nie więcej niż trzy
czy cztery lata, mogłem robić to na stojąco. Pamiętam, że
jadaliśmy ryby, i jak wybijałem w lodzie otwór, by je łowić;
pewnego dnia w zębach trzymałem węgorza i po rybie w obu
dłoniach; wszakże aby umknąć przed tymi, którzy chcieli mi
je odebrać, musiałem wspiąć się na drzewo, co nawet w tak
młodym wieku przychodziło mi bez trudu.

Gdy do brzegu przybił statek, zaciągnięto mnie na drugi

koniec chaty i pomalowano czarną farbą, pokrywając nią całe
me ciało. Ludzie śmiali się; a maskarady tej dokonano z
powodu kaprysu kapitana lub kogoś, kto zamierzał sprzedać
mnie jako niewolnika po zawinięciu do Indii Zachodnich.

Gdyż tam właśnie podążał ów wielki statek. Gdy

wypłynęliśmy na ciepłe morza, zaprzyjaźniłem się z
murzyńskim chłopcem pochodzącym z jednej z wysp Indii
Zachodnich, którego wieziono tam z powrotem, by z niego
także uczynić niewolnika. Porozumiewaliśmy się, dając sobie
znaki dłonią, jako że nie znaliśmy swoich języków. Na
początku mój czarny przyjaciel ujmował me dłonie,
rozcapierzał mi palce i patrzył na nie zdumiony. Bo
rzeczywiście, kciuk i palec wskazujący miałem o wiele
dłuższe niż on czy ktokolwiek inny na pokładzie statku.
Przyczyna tego stanu rzeczy leżała we wspinaniu się po

background image

drzewach i łapaniu za gałęzie, czego nauczyłem się robić
nawet wtedy, gdy były śliskie od lodu i śniegu.

Gdy niebo zrobiło się niebieskie, a morze ciepłe, mój

czarny przyjaciel coraz bardziej radował się powrotem na
rodzinną wyspę, St Lucia, należącą do Archipelagu Winward
na południe od Ameryki. Ja jednak pragnąłem tylko znów
pływać w zimnej wodzie; nawet po zawinięciu do ruchliwego
portu w Soufrieres i popłynięciu kanu na brzeg, gdzie
przeznaczeni w niewolę mieli zostać wycenieni i wystawieni
na sprzedaż, nie poczułem przynależności do tej krainy. Nie
miałem ochoty wspinać się na smętne palmy, gdyż po dotarciu
do ich ostrych liści przy wierzchołkach, znalazłbym się w
pułapce.

Potrafi pan zrozumieć, panie Lockwood, czemu składając

później na tej wyspie i jej okropnym brzegu wizytę z moją
dziś nieboszczką żoną Louise, poczułem trwogę, a nawet
wrażenie zagrożenia. Jak do tego doszło, że znów znalazłem
się w miejscu, do którego przywieziono mnie jako ledwie
umiejące samo o siebie zadbać dziecko? Cóż to za fatalna
gwiazda przewidziała mój powrót na to właśnie wybrzeże, z
którego zbiegłem?

Może nigdy nie poznam odpowiedzi. Ale gdy po raz drugi

przybyłem na to dalekie, rządzące się bezprawiem wybrzeże w
południowej części St Lucia, przypomniał mi się jak w
wyraźnym śnie dzień, gdy jako dziecko pozbawione mowy,
rodziny i nadziei pobiegłem do dżungli i spędziłem tam trzy
dni i trzy noce, aż znalazł mnie wędrowny myśliwy i
przeszmuglował na pokład zmierzającego do Anglii statku.
Pamiętam kolorowe ptaki, nie większe od trzepotu
wymalowanych rzęs kurtyzany; jak żywe stanęły mi przed
oczami te wszystkie potwory, zapewne iguany, gapiące się na
mnie po zapadnięciu zmroku i pamiętałem, co czułem, gdy
zamykały i otwierały swe zielone oczy z przyprawiającą

background image

niemal o szaleństwo determinacją. Choć przede wszystkim z
największą czułością wspominałem mego wybawcę -
wydostał mnie z wyspy, którą bez wątpienia znienawidziłbym,
ale że od tamtej pory nauczyłem się niczego nie lękać, nie
potrafiłbym wyjaśnić mej awersji do tego miejsca.

Mój zbawca, nie lękając się pochwycenia (gdy

przybyliśmy do portu, słyszałem, jak o nim mówiono, że to on
decydował, którzy z jego karaibskich pobratymców zostaną
uratowani, a którzy zesłani na niemal pewną śmierć w
duchocie statków niewolniczych), zaniósł mnie na pokład
jednostki zmierzającej ku zimnym wodom, za którymi
tęskniłem. Przekazując mnie zastępcy kapitana, nie okazał
lęku ani nienawiści, i tak, traktowany przez załogę jak małpka,
bezpiecznie dotarłem do Liverpoolu.

Bywają okresy w życiu, panie Lockwood, gdy

najważniejsza jest samowystarczalność. Pojąłem to, gdy
wzięła mnie do siebie pewna szkocka rodzina, która biła mnie
i głodziła, uczyniwszy ze mnie sługę; znalazłem się w sytuacji
gorszej od niewolnika zesłanego jak wielu innych na plantację
Antiguy. Byłem daleko od czystego śniegu i znajomych chat;
nadal nie znałem ludzkiego języka, a rozpoznawałem jedynie
głos skórzanego pasa, który spadał mi na plecy, by zbudzić
mnie do kolejnego dnia pracy. Wciąż nie umiałem mówić tak
jak wtedy, gdy mnie ujęto i zabrano do Indii Zachodnich.

Uciekłem przy pomocy psa, którego ta ponura rodzina

trzymała na łańcuchu na podwórzu w noc i w dzień, w każdą
pogodę. Zwierz, z początku agresywny wobec mnie jak wobec
każdego obcego, wnet pojął, że nie byłem zdolny do
potraktowania go z okrucieństwem równym temu, z jakim
właściciele tresowali go do posłuszeństwa; z czasem,
przyznaję, że niechętnie, nabrał do mnie szacunku; a gdy do
jego codziennej porcji owsianki zacząłem dodawać resztki

background image

wołowego tłuszczu i sosu, za każdym razem, gdy pojawiałem
się na tyłach domu, okazywał mi niemal miłość.

Pewnego dnia spuściłem zwierzę z łańcucha. Oszalałe z

radości, wypadło prosto na ulicę, a że było jasne, co należało
do mych obowiązków, pobiegłem za nim. Właśnie ładowano
jeden z należących do rodziny wozów (importowali i
eksportowali zboże), wskoczyłem pod płachtę, a pies za mną.
Byłem wolny: nigdy nie zapomnę podekscytowania, jakie
czułem tamtego dnia; a gdy uświadomiłem sobie, że
zmierzamy na północ, pewnie do rodzinnych magazynów w
Glasgow, wciągałem nozdrzami powietrze, wdychając zapach
lodu i śniegu, przypominających mi o krainie mego
pierwszego domu. Długą podróż przespałem, budząc się od
czasu do czasu, z psem drżącym obok mnie, i dopiero gdy
woźnica zaczął coś podejrzewać podczas postoju wśród
zielonych wzgórz, nad długim, głębokim jeziorem o wodach
ciemnych jak morze, w którym łowiłem ryby w pierwszych
latach dzieciństwa, zdecydowałem, że najwyższy czas oddalić
się, zanim za mą chudą szyję zostanę zaciągnięty z powrotem
do Liverpoolu. Pies, choć bardzo chciałem temu zapobiec,
zeskoczył z wozu; i zdradziłoby nas zboże, które wypadło z
mych łachmanów, gdyby zwierzę, kiedyśmy się oddalali, nie
wyjadło go co do ziarnka, zupełnie jak w bajce o Jasiu i
Małgosi.

Pewnie zapyta pan, panie Lockwood, skąd znałem tę

bajkę, wychowując się bez zrozumienia słów, którymi ludzie
zwracali się do siebie czy snuli baśniowe opowieści.

Na to umiem odpowiedzieć: pewien poczciwy człowiek,

filantrop, o którym nigdy nie zapomnę, wyciągnął biednego
sierotę z ignorancji i nieustających niedostatków. Jeden
człowiek, który znalazł mnie błąkającego się po ulicach
Liverpoolu - gdyż woźnica zorientował się po naruszonym
ładunku zboża i pobiegł za mną wraz ze swym pomocnikiem,

background image

a choć bardzo się starałem, ujął mnie, razem z kulejącym
psem, który mi towarzyszył, i zaciągnął do znienawidzonego
miasta - ten człowiek, jakby zesłany przez anioły, na zawsze
odmienił moje życie.

Ów wysłannik niebios, o których nigdy mi nie

powiedziano, wziął mnie pod swoje skrzydła i razem
ruszyliśmy do jego domu, odległego o dzień wędrówki przez
wrzosowiska, pod Gimmerton.

Tak, panie Lockwoood, mój zbawca nazywał się Joseph

Earnshaw, niech Bóg ma w opiece jego duszę.

Więc dlaczego, pytasz mnie, nie nabrałem wiary w dobroć

ani ufności do Boga i świata?

Odpowiedź jest smutna i oczywista.
W domu, do którego przywiózł mnie ten człowiek dobrego

serca, znalazłem miłość mego życia. Nazywała się Cathy. I
podczas gdy ja uczyłem ją umiłowania swobody, ona szkoliła
mnie w arkanach radości.

Ale jej brat, spadkobierca rodziny, do której z początku

przyjęto mnie jak swego, zapłonął do mnie nienawiścią i knuł
plany uśmiercenia mnie przy pierwszej lepszej okazji.
Zostałem odrzucony, sprowadzony do pozycji chłopca
stajennego, otoczony pogardą i zepchnięty w zapomnienie.

A pewnego dnia, stojąc w drzwiach stajni, usłyszałem jak

Cathy, w kuchni, w rozmowie z gospodynią Nelly Dean
zarzeka się, że nigdy mnie nie poślubi, gdyż czyniąc to,
poniżyłaby się. Wyznała, że podziwia Edgara Lintona, tego
słabeusza i zamierza zostać jego żoną. A więc znowu
uciekłem. A trzy lata później, bogaty i podziwiany,
powróciłem.

background image

6
Relacja Henry'ego Newby
Kończąc czytanie tych stron, cierpiałem wraz z panem

Heathcliffem, powracającym z drugiego końca świata z
majątkiem, ale bez widoków na ślub - gdyż jego Cathy, „moja
Cathy", jak już zwykłem nazywać tę szaloną, wolną duszę, tak
jak on uformowaną przez wrzosowiska i burze, przez
umiłowanie swobody i nienawiść do konwenansów tego
świata, nie mogła już nigdy do niego należeć, poślubiwszy
Edgara Lintona - muszę wyznać, płakałem nad parą
rozdzielonych kochanków, więc gdy trochę otarłem łzy, by
zejść do holu probostwa, zrobiło się już dobrze po południu.

Jednak wciąż nie widać było śladu życia. Drzwi do kuchni

stały otworem, a nie zakłócona żadną krzątaniną cisza
wydawała się jeszcze spotęgowana chłodem, jakiego rzadko
doświadcza się w domach chronionych przez solidne drzwi i
okna szczelnie zakryte ciężkimi zasłonami z welwetu,
wprawdzie

wytartego

z

upływem

lat,

ale

nie

przepuszczającego przeciągów z taką samą determinacją jak
około trzydzieści lat wcześniej, kiedy to, jak należy sądzić,
zamieszkał tu wielebny Bronte. Najwyraźniej piec, w którym
nie napalono, pozostawał w takim stanie przez całą noc, stąd
dominująca w domu lodowata temperatura. Oczywiście żadna
ludzka istota nie przetrwałaby nocy w podobnym chłodzie.
Jedyną nadzieję, można by powiedzieć, na przeżycie
któregokolwiek członka rodziny czy służby w Haworth dawał
gabinet, teraz o szczelnie zamkniętych drzwiach. Jak można
sobie wyobrazić, nie paliłem się zbytnio do przekręcenia
gałki: wiedziałem, że od wewnątrz w zamku tkwił klucz; i co
więcej, nie miałem najmniejszej ochoty ujrzeć pana domu,
bogobojnego pastora tej niewielkiej społeczności, jak ogrzewa
się przy płomieniach wznieconych następną partią cennych
stron składających się na opowieść, którą właśnie czytałem. A

background image

jeśli dalszy ciąg wyczynów pana Heathcliffa, człowieka być
może i złego, ale szczerego wręcz do bólu, jak tylko mógł być
ktoś zrodzony w owych grzesznych czasach, właśnie w tym
momencie przysparza ciepła drzemiącemu przy ogniu
proboszczowi Haworth? Okropna myśl. Nigdy nie
dowiedziałbym się, co stało się z tą mroczną duszą - lub czy
owa wielka namiętność - mówię to wprost, gdyż
uświadomiwszy sobie swe powołanie jako pisarza, a nie sługi
prawa, muszę nauczyć się nieowijania spraw w bawełnę -
została kiedykolwiek spełniona. Czy pan Bronte, dalej
posługując się metaforą (jeśli za taką można by ją uznać),
grzał sobie właśnie stopy w popiołach dozgonnej miłości
Heathcliffa?

Nie wszedłem do gabinetu. W torbie pozostało mi jeszcze

wiele stron, które wcześniej wyciągnąłem spod chodnika, i
dziękowałem Bogu, że Tabby zdecydowała się rozniecić ogień
w gabinecie, wykorzystując jedno z kazań pana Bronte, a nie
wyznania owego zapewne posiadającego swe racje grzesznika.
Tylko gdzie podziewała się Tabby? I gdzie była „panna
Charlotte" której głos słyszałem poprzedniego wieczoru? Czy
zostawiono mnie na pastwę wręcz nieziemskiego chłodu
wyłącznie w towarzystwie świątobliwego męża i istoty -
ducha lub sennej mary - która spędziła przy mnie ostatnią
noc? I jeśli sprawy tak właśnie się miały, czyżby posępny
proboszcz z wigilii Nowego Roku także był duchem?

Podobne myśli sprawiły, że skierowałem się do

frontowych drzwi; jak tylko wyszedłem na świeże powietrze
styczniowego dnia, pożałowałem swej głupoty i ekscytacji
doznaniami, które spotkały mnie pod dachem probostwa w
Haworth. Teraz już z lękiem myślałem o niezadowoleniu
wuja, jeśli moja misja, której celem było odszukanie rękopisu,
nie powiedzie się; i że po prostu pomyliłem adres. Bo obecnie
- ani kiedykolwiek indziej - żaden pan Ellis nie mieszkał w

background image

probostwie. Natomiast zastałem tu ekscentryczną rodzinę;
należał do niej także ów diabelski pan Heathcliff, którego
pamiętniki wpadły mi w ręce. Nie można zaprzeczyć, że
przeraziły mnie - wręcz odmieniły mój sposób patrzenia na
życie. Ale poza tym chyba jedynie kondycja mych nerwów
pozwoliła mi wyobrażać sobie, że przez całą noc leżała przy
mnie martwa niewiasta. Nie było to nic więcej niż zmięte
prześcieradło na zawilgoconym łożu. A za te wysokie
dźwięki, które uznałem za głos przebywającej za drzwiami
istoty nie z tego świata, odpowiedzialnością należało obarczyć
szwankującą hydraulikę. Teraz patrzyłem na sprawy trzeźwo -
zbyt głęboko zanurzyłem się w krainę, której nigdy dotąd ani
nie widziałem, ani słyszałem, by pojąć wrażenie, jakie na
mnie wywarła. I nic dziwnego, pomyślałem, że wszystkie
ślady egzystencji owego nędznika skrzętnie ukryto pod
chodnikiem; i poczułem zażenowanie - może także swego
rodzaju ekscytację - na myśl, że przeczytałem historię życia
osoby, której rodzina proboszcza już się wyrzekła,
powodowana wymogami szacowności i cnoty.

background image

Komentarz wydawcy
Zaprezentowane dalej strony zawierają najbardziej

zaskakujące w całej tej sprawie znalezisko, które ostatnio
ujrzało światło dzienne podczas aukcji, czyli kolejne strony,
upchnięte w pakiecie zawierającym oświadczenie pana Newby
i wyznania - za takie musimy je przyjąć - co do pochodzenia
Heathcliffa, złożone na piśmie przez Emily Bronte tuż przed
jej śmiercią w grudniu 1848 roku. Oczywiście mieliśmy
nadzieję na wyjaśnienie „brakujących" części oryginału
drugiej powieści; i uznaliśmy, iż wielce poszczęściło nam się
w poszukiwaniach odpowiedzi na najbardziej palące i
najtrudniejsze w literaturze kwestie, to znaczy: czy Heathcliff
i Catherine istotnie skonsumowali swą miłość i czy w związku
z tym młoda Cathy była córką nie Edgara Lintona, lecz
Heathcliffa? - a także w rozwiązaniu zagadki tajemniczego
zgonu Hindleya Earnshawa, którego znaleziono martwym na
Wichrowych Wzgórzach sześć miesięcy po tym, gdy jego
siostra zmarła w połogu; i czy w istocie zamordował go
Heathcliff? Przyjęliśmy, że gdy nieszczęsny Henry Newby
uświadomił sobie fikcyjny charakter swego bohatera, nic nie
mogło powstrzymać go od dalszego czytania - i opowiedzenia
swemu wujowi, uwiecznienia w swym pamiętniku czy nawet
przekazania przyszłym pokoleniom - następnych rozdziałów
opowieści, która, co do niego nie dotarło, była właśnie owym
rękopisem, po który wysłał go do Haworth pozbawiony
skrupułów wydawca Thomas Cautley Newby. Pragnienie
dalszego czytania opowieści przekazanej przez łotra kalibru
Heathcliffa byłoby - z czym zgadzają się nasi przyjaciele z
muzeum Bronte - czymś całkowicie normalnym, dlatego tak
trudno pojąć naglą utratę zainteresowania młodego Newby.
Pozostaje nam tylko żywić nadzieję, że dalsze badania i
poszukiwania wyjaśnią nam całą resztę. W międzyczasie
doszliśmy do oczywistego wniosku - i cieszymy się z tego

background image

osiągnięcia - że rzeczywiste życie i ludzie z krwi i kości, za
jakich Wichrowe Wzgórza i jego mieszkańców uznał młody
Newby, już w połowie dziewiętnastego wieku bardziej
interesowali czytelników niż literacka fikcja. Tak więc
biografie nie tylko w czasach obecnych, ale także w
przeszłości - co teraz możemy podkreślić - cieszyły się
wyjątkowym powodzeniem zarówno w księgarni jak i w
bibliotece.

Wcześniej wspomniana następna partia stron z początku

zdawała się budzić zainteresowanie jedynie z powodu
powiązania z dziełem Bronte (jeśli takim okaże się materiał
odkryty pod chodnikiem w bibliotece probostwa. Sądowi
eksperci zajmują się obecnie analizą rękopisu uznanego za
bliższy Branwellowi Bronte niż jego siostrze; wyniki badań
zostaną potwierdzone pod koniec tego tygodnia).

Przeczytaliśmy te strony pozbawieni - jak sądzimy -

naiwności nieszczęsnego Henry'ego Newby i niektóre
prezentujemy poniżej dla dalszych studiów i komentarzy.

background image

7
Opowieść Cecily Woodhouse
W dzień Nowego Roku 1849 Henry Newby przybył do

mojego domu w Haworth i poprosił o pomoc.

Gdy pojawił się na moim progu, właśnie zaczął padać

śnieg. Oczywiście wcześniej zauważyłam go przez okno
saloniku.

Mieszkam na Farmie Northfield od ponad dwudziestu lat,

jako że mąż mój jest farmerem ze wzgórz jak wcześniej jego
ojciec. Nieczęsto odwiedzam krewnych w Gimmerton. Latem
mamy dużo roboty na polach, a zimą wznosi się mgła lub
sypie śnieg, tak jak w Nowy Rok, gdy napadało go co
najmniej z pięć stóp i około tuzina owiec znalazło się pod
śniegiem, nawet nasz owczarek szkocki nie dał rady ich
uratować.

Ostatnim razem szłam przez wrzosowiska pewnego dnia

pod koniec wiosny, zrywając dzwonki dla mojej niani -
nazywano ją starszą panią Dean - która mieszka w chatce przy
Gnieździe. Starowinkę od czasu do czasu odwiedzał jej
siostrzeniec z Halifax, ale żona mu zmarła i, jak słyszałam,
ożenił się ponownie i wyjechał na południe. Pochodzi on z
rodziny pana Deana; tego co to był przyrodnim bratem babci.
W okolicy żyje wiele rodzin połączonych trudnymi do
prześledzenia więzami pokrewieństwa, jako że długo
przebywały razem, odcięte od świata w dolinie.

A więc spadły pierwsze duże płatki śniegu, gdy ten młody

człowiek nadszedł drogą biegnącą ze wzgórza od strony
probostwa i zatrzymał się przed moim domem. Wydawał się
jakby blady, ale nie zrobił na mnie wrażenia słabeusza.
Jednak, gdy zapukał i otworzyłam mu drzwi, wpadł do sieni i
rozpłakał się jak dziecko. Zaprowadziłam go więc do kuchni,
otarłam mu twarz, a potem zalałam wrzątkiem herbatę w
czajniczku. Później zaproponowałam mu miskę owsianki,

background image

którą pochłonął, nie czekając na mleko. Przyszło mi do głowy,
że to zbiegły więzień i na wszelki wypadek sprawdziłam, czy
nóż do mięsa znajduje się w zasięgu mej ręki. Choć widać
było, że ten człowiek nie zdołałby skrzywdzić muchy,
wszakże z takimi nie wiadomo, co im się snuje po głowie.

Gdy wreszcie odzyskał głos, długo przepraszał za stan, w

jakim się znajdował. Przysłał go jego wuj - osobistość znana
w Londynie, jak wciąż powtarzał, choć mnie nie sprawiłoby
różnicy, gdyby nawet był królem. - Polecono mi - oświadczył
młodzieniec, poprosiwszy, bym nazywała go Hen rym -
okazało się, że pochodzi z Leeds, choć nie dało się tego
poznać po jego mowie, gdyż mówił jak ktoś dobrze urodzony,
jakby w gardle i nosie tkwiły mi kulki z waty - kazano mi stąd
przywieźć... plik papierów - tu rzucił mi ostre spojrzenie. -
Miałem udać się na probostwo i odnaleźć pana Ellisa Bella. I
odebrać jego drugą książkę, jak napisał mi wuj. Ale na
miejscu okazało się, że jestem w... - Nie mogłam powstrzymać
się od śmiechu na widok nagłej bladości mego gościa:
zupełnie jakby ktoś obsypał mu workiem mąki z natury
czerstwe policzki. Tylko poruszające się w górę i w dół jabłko
Adama pozostało czerwone niczym czereśnia.

- Och, panie Newby! - zaczęłam, bynajmniej nie

zamierzając nazywać go Henrym. Spieszno mi było zająć się
kolacją. Przy takiej śnieżycy lada chwila można było się
spodziewać powrotu z gór Jacka i jego pomocników.

- Proszę tylko o skierowanie mnie do domu pana Bella -

nalegał przybysz. Kolory właśnie zaczynały wracać mu na
policzki, gdy usłyszeliśmy odgłosy na dworze - być może
uznał mnie za niezbyt rozgarniętą i liczył, że z kimś innym
lepiej mu się powiedzie.

Wyznaję, że nie wiedziałam, co mu powiedzieć, mając tak

niewiele czasu na zastanowienie się. Przed kuchennymi
drzwiami pojawił się pies - to on narobił hałasu - co

background image

oznaczało, że Jack znajduje się w połowie drogi z pól do
domu. Powinnam była napełnić wannę gorącą wodą; zapewne
śnieżyca rozszalała się już wcześniej, jak to zwykle bywa
wysoko na Crag, i będę miała do osuszenia trzech
przemoczonych do nitki mężczyzn. Jednak żal mi się zrobiło
przybysza, który tak niewiele wiedział o wydarzeniach na
probostwie, jakby pochodził z miasta, w którym, jak się
chwalił, mieszkał jego wuj. Gdyby nie napierający na drzwi
pies, stałabym tam pewnie kilka minut dłużej i wyjaśniła panu
Newby, gdzie znajdzie Ellisa Bella. Ale czarno - brązowy
owczarek szkocki (ociekający wodą i z sierścią wciąż pokrytą
resztkami śniegu) wbiegł i obwąchiwał nas. - Siad -
nakazałam zwierzęciu.

- Przemoczysz nas oboje, Heathcliff. Do spiżarni -

zamachnęłam się nogą, by go kopnąć, ale pies uskoczył. - Pan
wybaczy, panie Newby. Lepiej żeby pan więcej nie moknął
przed wyruszeniem wieczorem w powrotną drogę do Leeds.

Teraz to sobie myślę, że nie miałam złudzeń, by

młodzieniec w tym stanie zdołał dotrzeć do domu. Tego dnia
nie odjeżdżał dyliżans, a nikt o zdrowych zmysłach nie
zdecydowałby się zaprzęgnąć konia i ruszyć przez
wrzosowiska: nawet dorosły, doświadczony mężczyzna
ryzykowałby życie. I stało się dla mnie całkiem oczywiste, że
jak na razie pana Henry'ego Newby trudno by było uznać za
człowieka o całkiem zdrowych zmysłach - przez ostatnią
minutę lub dwie zdawał się nawet całkowicie ich pozbawiony.
A zły był to znak, że nie pomogły herbata ani owsianka; i
muszę wyznać, że cofnęłam się w stronę kredensu i położyłam
dłonie na nożu o długim ostrzu. Słyszałam Jacka otrząsającego
śnieg z butów przed kuchennymi drzwiami i tym razem
dźwięki, które wydawał, dmuchając na palce, co zwykle mnie
irytowało, powitałam z ulgą. - Dlaczego nazywa pani psa tym
imieniem? - zapytał mój dziwny gość. Zrobił krok w moją

background image

stronę i zaraz cofnął się, stanął jak wryty przy kuchennym
stole i patrzył przed siebie, zupełnie jakby ujrzał ducha.

Nastała późna noc i jako że nie mam już nic do roboty,

spróbuję dokończyć moje wspomnienia o tamtym dniu
Nowego Roku sprzed dziesięciu lat.

Także i teraz, tak jak wtedy, nie umiem powiedzieć, co

skłoniło mnie do zaciągnięcia obcego na górę i ukrycia w
zamykanej łożnicy w pokoju, w którym siostra spędza noc
podczas swych nieczęstych przyjazdów z Gimmerton. Za tą
nie przepuszczającą gwałtownych przeciągów ze strychu
kotarą słyszałam wiele historii. Często wydarzenia, o których
opowiadała, zdawały mi się niemożliwe - ale to w końcu ona
nosiła imię po naszej babce, i to jej, gdy mała Ellen nie miała
więcej niż trzy, cztery lata, babka Dean snuła opowieści o
szalonych przygodach i przerażających przypadkach.

Tym razem na mnie przyszła kolej mówienia. Zrobiło mi

się żal młodzieńca - miał w sobie coś z dziecka, któremu
nigdy nie opowiadano bajek przed snem i które zdawało się
wiedzieć, że coś je w życiu ominęło - i najwyraźniej, choć z
taką dumą wspominał Londyn i wuja, nie odróżniał
rzeczywistości od najbardziej fantastycznych wymysłów, jakie
którykolwiek z autorów jego znamienitego krewnego zdołałby
wyprodukować.

Tak więc pozwoliłam Jackowi i jego towarzyszom

przytupywać w kuchni na dole, usłyszałam, jak mój małżonek
pochrząkuje na widok duszącego się w garze mięsa, potem
drzwi za nami zamknęły się i otoczyła nas cisza. Zakłócał ją
jedynie dźwięk wydawany przez grad padający na przemian
ze śniegiem. A gdy kulki lodu uderzały o dach z dźwiękiem
przywodzącym na myśl zbiega - złoczyńcę, który wspiął się
do okna i nalegał, by go wpuścić, mój schowany za kotarą
łóżka gość niemal wychodził z siebie, by dowiedzieć się, kto
to taki. - To nic takiego, panie Newby. Niech pan się

background image

zachowuje cicho i także mówi cicho, a powiem panu więcej o
rodzinie z probostwa, w którym spędził pan tak upojną noc -
obiecałam. Co też go uciszyło; wciąż bardzo blady wystawił
twarz zza kotary i poprosił, by opowiedzieć mu więcej o
człowieku, którego spotkał w sieni w chwili nadejścia
Nowego Roku: gdzie podziewała się jego żona? Gdzie były
dzieci? Czy znam Tabby? Pojęłam, że jako żonę farmera uznał
mnie typowo dla miastowych - za kogoś na poziomie służby.

- To był wielebny Patrick Bronte - zaczęłam, gdy gość

mój ponownie opadł na poduszki; nie chciałam, by Jack
wszedł na górę i zastał, on i pozostali, nieznajomego
mężczyznę rozmawiającego z jego połowicą. - Żona Patricka
Bronte zmarła, niech Bóg ma w opiece jej duszę, po wydaniu
na świat pięciu córek i syna. Leży na cmentarzu w Haworth - a
jeśli chce pan dowiedzieć się czegoś więcej o tej rodzinie,
znajdzie ich pan pochowanych pod torfem wraz z nią; wielu
zmarło przedwcześnie...

I mówiłam dalej, a młody Newby patrzył na mnie, jakbym

dodawała mu otuchy już samym opisem niewidzialnych
gospodarzy domu, do którego wuj posłał go z wizytą.
Opowiedziałam mu o świętej niewieście, którą dziedziczne w
tej rodzinie suchoty odebrały córkom; o okrutnych szkolnych
warunkach, które przyczyniły się do śmierci dwóch
najstarszych dziewcząt, a także, jak to po tym nieszczęściu
Patrick Bronte zatrzymał przy sobie Charlotte, Anne i Emily,
by je kształcić w domu przy pomocy swej szwagierki, panny
Branwell.

- Branwell? - podchwycił Henry Newby i gwałtownie

usiadł, głową uderzając o drewniane zadaszenie łoża. - Czy to
ona przemawia wysokim, piskliwym głosem... czy to ona
właśnie opiekowała się panną, która zmarła na plebanii w
pokoiku na górze?

background image

- Nie, paniczu Henry - odrzekłam - gdyż pojęłam, że

wydarzenia poprzedniej nocy musiały być niezwykłej natury,
a chcąc wydobyć prawdę z osób, które uważają się za
szlachetnie urodzone, najlepiej przyjąć ton i zachowanie starej
niani lub wieloletniego służącego. - Ciotka Branwell, jak
wszyscy ją zwą, po równo zajmowała się pozostałymi przy
życiu dziećmi. Przyznaję, panicza Branwella - tak nazywał się
jedyny syn - raczej trudno było jej polubić. A w drugiej
kolejności panienkę Emily, o naturze upartej i gwałtownej, jak
się pan pewnie domyśla - ciągnęłam, zastanawiając się, co to
za odwiedziny przydarzyły się memu gościowi. - Zwłaszcza
po tym, gdy panna Charlotte i panienka Anne odjechały, by
uczyć, ciężkie czasy nastały dla panny Branwell. Wydawałoby
się, że mając w domu tylko dwoje młodych - panicza
Branwella i pannę Emily - pracy ubędzie. Ale ta para wpadała
na najbardziej dzikie pomysły, panie Newby. Stary pan Bronte
nic nie wiedział o ich psotach i wyczynach. Jednego dnia
pędzili na wrzosowisko przebrani za piratów - następnego
Emily wyciągała suknie matki z prasowalni na parterze i
ubierała się jak na bal - tak jak to sobie wyobrażała -
nakazując młodemu Branwellowi nazywać się księżną,
całować w rękę i składać przed sobą ukłony. Niedobrze się
działo, paniczu Henry, a nikt nie mógł poinformować o tym
wielebnego Bronte, gdyż i on przebywał w krainie własnej
wyobraźni, może z Panem Bogiem, choć wszystko wydawało
się jeszcze dziwniejsze.

Zapadła cisza, mój gość zamyślił się nad co bardziej

skomplikowanymi aspektami owej rodziny. - A więc kim był
pan Ellis Bell? - zapytał wreszcie, gdy usłyszałam, że
mężczyźni na dole zasiedli do posiłku, a pies szczeka za
drzwiami spiżarni, by go wypuszczono. - Mieszkał jako gość
w tamtym domu?

background image

Oczekiwałam tego pytania, więc odpowiedziałam na nie

najlepiej jak umiałam, choć w uszach młodzieńca moje
wyjaśnienia zapewne nie zabrzmiały zadawalająco. - Trzy
siostry używały nazwiska Bell w swej pisarskiej twórczości -
oznajmiłam. - Panna Charlotte - to ta, która, jak wspomniałeś
pan wcześniej, mówiła coś głośno na schodach - była
najstarsza i nie dbała o to, że znana jest jako pan Currer Bell,
choć ja chyba nigdy nie zrozumiem, co jej z tego przyszło, że
całe hrabstwo wyśmiewało się z niej. Panienka Anne też nie
dbała o to, że jej tożsamość wyszła na jaw. Za to panienka
Emily - najmłodsza, kryła się pod pseudonimem Ellis Bell. Do
samej śmierci - umarła dwa tygodnie temu - pragnęła
zachować ten fakt w tajemnicy. A więc widzi pan, to dlatego
pański wuj wysłał pana do pana Bella.

- Ano widzę - przyznał młodzieniec, choć akurat w tym

momencie niewiele mógł dostrzec, gdyż leżał na poduszkach
za szczelnie zasuniętymi kotarami.

- A panicz Branwell to zmarł ledwie trzy miesiące przed

siostrą - ciągnęłam, choć nie sądziłam, by mój gość
potrzebował więcej informacji na temat rodziny Bronte. - Od
dnia, w którym moczary wystąpiły z brzegów - byli wtedy
jeszcze bardzo młodzi - stali się nierozłączni. Wyciągnęła go z
bagna - spływało zboczem niczym lawa, wciąż to pamiętam,
jakby wydarzyło się wczoraj...

Za kotarami łoża zapanowała cisza. Myślałam, że uśpiłam

pana Newby smutnymi historiami o życiu sióstr na odludziu.
Ale gdy podeszłam, by rozchylić zasłony, gwałtownie
wysunęła się blada dłoń, chwytając mą rękę.

- W swej opowieści pominęła pani jedną osobę, pani

Woodhouse - rozległ się ze środka niski, zabarwiony
niecierpliwością głos. - Co stało się z Heathcliffem? Nie
wspomniała pani, jak obeszła się z nim fortuna. Czy żyje

background image

nadal, przez wszystkich zapomniany? Czy ma pani jakiś
powód, by niechętnie o tym mówić?

background image

Komentarz wydawcy
Jakże pragnęlibyśmy móc zapewnić nieszczęsnych

czytelników tych „wyznań", „opowiadań", „fragmentów" i tak
dalej, że wizyta Henry'ego Newby w domu pani Woodhouse
była wytworem wyobraźni, prawdopodobnie pierwszą próbą
w dziedzinie kreatywnego pisania. Pani Woodhouse nie
istniała: pączkująca wyobraźnia autora przejęła nad nim
władzę, a zapragnąwszy głosem tej kobiety wyrazić opinię o
sobie samym, zagubił się wśród rzeczywistych i fikcyjnych
mieszkańców Wichrowych Wzgórz.

Niestety, rzecz się ma inaczej. Według rejestrów

gminnych J. Woodhouse i jego żona Cecily mieszkali na
farmie na obrzeżach wsi w roku 1849, choć należy zaznaczyć,
że w tym samym jeszcze roku panią Woodhouse skreślono z
rejestru. Możemy tylko wnioskować, że Henry Newby nie
potrafił powstrzymać się od użycia prawdziwego nazwiska
kobiety, której chatę był odwiedził, a później, pragnąc
powrócić do powieści wydającej mu się bardziej dokładnie
oddawać rzeczywistość niż przyziemna egzystencja, jaką tam
znalazł, przedstawił ową niewiastę jako krewną słynnej Nelly
Dean.

Co skłoniło nas, by przy pomocy pracowników

Uniwersytetu w York poszukiwać Ellen Dean gdzieś w
okolicy. Czyżby Emily Bronte swoją Szeherezadę z
wrzosowisk wzięła z prawdziwego życia? Jak dotąd badania
nie dostarczyły odpowiedzi na powyższe pytanie.

background image

8
Relacja Henry'ego Newby
Trudno jest spisać - a nawet dokładnie przywołać z

pamięci - kolejność wydarzeń, które nastąpiły po rewelacjach
żony pasterza w ów ponury ranek Nowego Roku 1849. Na
dole słychać było szuranie nóg, potem mężczyzna, wyraźnie w
złym humorze, jak można spodziewać się po kimś, kto przeżył
zamieć śnieżną wśród wzgórz i prawdopodobnie stracił ze trzy
lub cztery owce, zawołał psa. - Heathcliff! - krzyknął kilka
razy mąż - za jakiego go uznałem - mojej informatorki, a
słowo to wibrowało mi w uszach, gdy zwróciłem się do
kobiety z nieśmiałą prośbą, by opowiedziała mi dzieje
człowieka, któremu teraz współczułem, którego pokochałem i
w żadnym razie bym nie potępił, mimo wszystkich diabelskich
uczynków związanych z jego imieniem. - Heathcliff! - wołał
farmer - i usłyszałem trzask drzwi na tyłach domu, gdy kilku
mężczyzn ruszyło w drogę, przenikliwymi gwizdami
wzywając owczarka, by towarzyszył im w poszukiwaniach
owiec zagubionych w głębokich zaspach po ostatniej
śnieżycy.

Postanowiłem nie czekać dłużej. Pani Woodhouse, później

poznałem jej nazwisko, wybiegła z pokoju i zeszła na dół, po
chwili rozległy się odgłosy cichej krzątaniny, zadźwięczała
łyżka uderzająca o brzegi garnka, zaskrzypiało jedno, potem
drugie sunięte po posadzce krzesło.

Wyśliznąłem się z zabudowanej łożnicy, w której się

ukrywałem, i jednym mocnym pociągnięciem otworzywszy
małe okienko - mimo że obrzeżone śniegiem i lodem,
zadziwiająco łatwo poddało się działaniu mojego kciuka -
wydostałem się na stromy daszek nad spiżarnią. Zsunąłem się
na ziemię, po drodze strącając grudy śniegu. Na dole
dostrzegłem, że mężczyźni, teraz już wiele jardów dalej, z
opuszczonymi głowami wspinali się na wzgórze, przeszukując

background image

teren. Pies biegł przed nimi, zatrzymywał się, rozgrzebywał
śnieżne kopki, wreszcie cała grupa znalazła się tuż pod
granicznym kopczykiem kamieni na szczycie.

Obszedłem dom wzdłuż bocznej ściany. Choć kusiło mnie,

by kuchennymi drzwiami wśliznąć się do środka, oparłem się
temu pragnieniu. Nie traciłem także czasu na obserwowanie,
przez kuchenne okno, farmera i jego żony siedzących przy
małżeńskim śniadaniu - co zauważyłem, zerknąwszy tylko
kątem oka, gdyż właśnie lokalizacja wiodących do spiżarni
drzwi i małej stajni przyciągnęły moją uwagę i
zainteresowanie. Czyż to nie wśród takich budynków - na tle
wrzosowisk i majaczącego w oddali wzgórza - mój bohater
Heathcliff usłyszał owe niosące śmierć słowa o utracie miłości
Cathy? Czyż nie oświadczyła ona starej gospodyni, pani Dean,
że nigdy nie poślubiłaby chłopca stajennego jak Heathcliff, by
świat patrzył na nią z pogardą?

Stary pasterz zapewne najadł się do syta, gdyż wyszedł z

domu przez kuchenne drzwi i stał, pykając z fajeczki, podczas
gdy ostatnie gwiazdy znikały z nieba i jaśniejsze światło dnia
zastąpiło fałszywy świt. Był w podeszłym wieku, co
zauważyłem, gdy skulony przyciskałem się do ściany czegoś,
co wydawało się pralnią, a odgłos mych kroków tłumił świeży
śnieg. Ten stary stróż stada w żadnym wypadku nie zdołałby
powrócić na wzgórze w poszukiwaniu zagubionych owiec.
Przez chwilę rozmyślałem o jego sporo młodszej żonie, ale
zaraz też dalej pobiegłem, bo nagle okap pralni skończył się i
znalazłem się na widoku, niczym nie osłonięty. Biegłem, nie
mając pojęcia, dokąd się kieruję - miałem nadzieję, modliłem
się o to, żeby nogi poniosły mnie w dół, do Haworth, gdzie
znalazłbym transport, wygody łub choćby wskazówki, jak się
wydostać z tego miejsca. Ale tak naprawdę nie orientowałem
się, w której stronie leży owa wieś z jej stromą wy -
brukowaną kocimi łbami ulicą.

background image

Traktem, na którym śnieg odmieciono po jednej stronie

pozostawiając ścieżkę umożliwiającą przejście pojedynczo
szedł, powłócząc nogami, samotny wędrowiec. Nie potrzeba
było prognozy pogody, bo ciężkie, pociemniałe niebo wróżyło
dalsze opady śniegu; gdy tak szedłem, wirujące płatki śniegu
zaczęły osiadać na ziemi, zakrywając dopiero co nasypaną
skarpę i wzmacniając jednolitość bieli.

Szedłem przed siebie, nie ustawałem. Ten ktoś przede mną

wydawał się nie zwracać uwagi na panujące warunki - może
obeznany z okolicą, nie przejmował się pogodą. Po jakiejś
chwili, gdy udało mi się dopasować do stałego rytmu kroków
mojego przewodnika, na horyzoncie ukazała się blada
poświata. Poczułem w sercu nadzieję, którą jednak, wlokąc się
dalej, stłumiłem, pomny na złudne wizje, jakich doznają
wędrowcy zagubieni na pustyni i rozpaczliwie wypatrujący
oazy. Mój ostatni zryw - lub może wolniejszy krok mego
wydającego się iść na ślepo przewodnika - spowodował, że
nagłe znalazłem się tuż za nim. Próbując zmniejszyć całkiem
spore tempo, pośliznąłem się. Krótko mówiąc: wjechałem
wprost na plecy nieznajomego; i nic dziwnego, że on także
stanął i odwrócił się, by sprawdzić, co go zaatakowało.

Wyrażenie na piśmie uczuć, których doznałem na widok

twarzy nieznajomego wędrowca, przychodzi mi z takim
samym trudem, z jakim sporządzałbym dokładny opis procesu
opuszczania tego świata i podążania na spotkanie z
mieszkańcami piekła. Gdyż człowiek, który odwrócił się i
spojrzał na mnie z góry, miał przystojną, wręcz niesamowicie
piękną, jak pewnie by uznano, twarz, choć każdy jej rys i
charakterystyczny szczegół były naznaczone - lub tak mi się
wydawało - bezgranicznym smutkiem. Kim był ów pogrążony
w bólu demon? - gdyż wnet zrozumiałem, że nie omyliłem się,
bo nieznajomy rzeczywiście płakał: łzy spływające po jego
mocno zarysowanych policzkach nie mogły być wynikiem

background image

lodowatego wiatru ani zacinającego śniegu. Czymże on
zgrzeszył? - i za jakąż zbrodnię, jeżeli o to tu szło, tak
żałował? A może, jak powoli, ku memu przerażeniu, docierało
do mnie, po prostu utracił kogoś, kogo pragnął całym swym
sercem, miłość swego życia? Czyżby pozostał wśród żywych
tylko po to, by opłakiwać każdy kolejny dzień, jaki mu
pozostał? Czy jedynym celem jego egzystencji było
połączenie się z ukochaną w grobie?

Ogarnęły mnie tego rodzaju rozważania, bo już nie

miałem najmniejszych wątpliwości, że idę za nikim innym jak
Heathcliffem. To on prowadził mnie do miejsca, w którym
swobodnie biegał u boku swej ukochanej z dziecinnych lat i
gdzie pewnie żył przepełniony goryczą po tym, gdy dała się
uwieść pokusie spokojnego i wygodnego życia z innym. Ten
człowiek, który tak rozpaczliwie płakał, uznawszy się za
osłoniętego przed ludzkim wzrokiem, był mężczyzną, którego
Cathy odepchnęła, gdy rozmawiała z gospodynią przy
drzwiach kuchni na Wzgórzach. I teraz zapewne prowadził
mnie do swojego domu.

- Kim jesteś, panie? - zapytał nieznajomy niskim,

łagodnym głosem; nie taki kojarzył mi się z głosem
Heathcliffa. - Zapewne - bo już się zorientował, że nie miałem
wobec niego złych intencji - zgubił się pan, sir. Skąd pan
pochodzi? Dokąd pan zmierza?

Mówiąc te słowa, poczciwiec - niewątpliwie bardziej

przypominał świętego niż diabła, również nadal pozostał w
mych oczach tak przystojny jak w chwili, gdy ujrzałem go po
raz pierwszy - łagodnie nakierował mnie w dół, w stronę teraz
niewidocznej drogi. Jakieś światełko połyskiwało w mroku,
który za sprawą nabrzmiałych śniegiem chmur zabarwił
ponurością ów dzień Nowego Roku. Gdy ów poczciwy
nieznajomy położył mi dłoń na plecach i skierował w stronę
widocznego dalej skupiska budynków, uświadomiłem sobie,

background image

że nie czuję stóp. Nigdy nie zapomnę wdzięczności, jaką
napełniła mnie obecność człowieka, którego wziąłem za
Heathcliffa; wyobraziłem sobie, że jakimś sposobem
dowiedziawszy się o mym współczuciu dla jego smutnego
losu, wyszedł po mnie niczym pasterz, który po dniach
poszukiwań wśród oślepiającej bieli dostrzeże ślad brakującej
owieczki.

Uświadomiwszy potem sobie, że to z mojej strony tylko

czyste wymysły, poczułem jednocześnie smutek i ulgę.
Nieznajomy bowiem, gdy tylko przekroczył próg zajazdu
zwanego „Czarnym Bykiem", jak głosił nieco zatarty znak pod
latarnią, powitany został zarówno z zażyłością jak i
szacunkiem. Wnet mój Heathcliff okazał się być niejakim
Johnem Brownem; wspominano o ostatnich robotach na
cmentarzu w Haworth, rzeźbieniu napisów nagrobnych i temu
podobnych zajęciach, co mnie przekonało, że pewnie jest on
parafialnym kościelnym; i nie minęło wiele czasu, gdy,
usadowiony w „dziupli" przy buchającym ogniu, dopijałem
szklankę gorącej brandy i całkiem już zapomniałem, jak to z
uporem nazywałem mego zbawcę imieniem człowieka,
którego nigdy nie dane było mi poznać. Pewnie, pomyślałem,
stało się tak z powodu psa na farmie, nazwanego tym
imieniem. Korciło mnie jednak, nie ukrywam, by dowiedzieć
się od owego przemiłego pana Browna, jaki związek mógł
łączyć człowieka, którego spowiedź czytałem przez całą,
długą noc, z mieszkańcami tej okolicy. Czy Heathcliff, niczym
sam Bonaparte, był Napoleonem z ludowego koszmaru,
okolicznym potworem z bagien? Gdzie obecnie mieszkał, jeśli
jeszcze żył? O wszystko to postanowiłem wypytać
poczciwego kościelnego, gdy skończywszy rozmowę przy
stole z przyjaciółmi i kompanami, ponownie zajmie miejsce
przy mnie.

background image

Jak się okazało, tego ponurego poranka pierwszego

stycznia nowego roku mój nowy przyjaciel John Brown miał
sprawę do wielu osób; widziałem że obchodzi salę wokół, a
poczucie taktu i wymogi dyskrecji nie pozwoliły mi na
przysłuchiwanie się cichym słowom, którymi ten poczciwy
kościelny wyrażał, a także przyjmował, współczucie i
kondolencje. Najczęściej chodziło o „panicza Branwella" -
tyle się zorientowałem - i za każdym razem, gdy wspominano
smutny zgon syna owego ponurego wielebnego Bronte,
którego spotkałem na probostwie, biedny pan Brown ocierał
łzę. Ale dla mnie bardziej poruszającą z dwóch strat, które
dotknęły ostatnio mieszkańców Haworth, była śmierć
„panienki Emily", wspominanej całkiem innym, zabarwionym
rezerwą tonem. Dlatego też, gdy karczmarz podszedł i zapytał
mnie wprost - zupełnie inaczej, niż praktykuje się to w moim
rodzinnym Leeds - wykorzystałem okazję, by podwoić moje
zamówienie, w nadziei na otrzymanie więcej informacji o tej
niezwykłej i niezrozumiałej rodzinie.

- Miał zwyczaj zajmować miejsce, na którym pan teraz

siedzi - objaśnił mnie gospodarz, podając mocny trunek,
palący jak napój odpowiedni do serwowania w rejonach piekła
- panicz Branwell wypiłby tyle co pan, sir, i jeszcze trzy razy
więcej, nim nadeszłaby pora na odszukiwanie drogi powrotnej
na probostwo. Bywało, że próba wspięcia się tam przekraczała
jego możliwości. Nie wątpię, iż podobne rzeczy nie są panu
obce, sir. A mimo tych jego wszystkich dziwactw... w jego
oczach jakbym widział uśpiony cały świat, krainę znaną tylko
jemu i jego siostrze...

- To prawda - wtrącił się mężczyzna, który wstał z ławy z

kuflem w ręce i podszedł do mnie do „dziupli". - Miała do
niego cierpliwość, a on był szczęściarzem, mogąc liczyć na
kobietę, która zawsze zadba, by bezpiecznie trafił do łóżka.
Panna Emily czekała na niego do północy, bojąc się, by pastor

background image

nie dowiedział się o pijaństwie panicza Branwella. Ponoć
jednak w dniu, w którym zmarł, poderwał się, gdy pan Bronte
wszedł do pokoju, i zaraz potem padł martwy.

- A jaki to świat widzieliście w oczach Branwella Bronte?

- zapytałem gospodarza, gdy mój nowy sąsiad zatopił dolną
część twarzy w swoim ale. Miałem wrażenie, że dzięki
poetyckiej wrażliwości właściciela „Czarnego Byka" dowiem
się więcej niż z prozaicznego przekazu piwosza; jednak muszę
wyznać, że w tej, jak i w wielu innych kwestiach, całkowicie
byłem w błędzie.

- Ach, szeptali sobie o tych swoich rozmaitych planach i

pomysłach - powiedział karczmarz, teraz zdecydowanie mniej
skłonny do zwierzeń, gdy dotarło do niego - widać było
wyraźnie - że istota tych „planów i pomysłów" była mu
absolutnie nie znana. - Przeżyła go zaledwie trzy miesiące
panie... - Najwyraźniej mój wyposażony w bujną wyobraźnię
gospodarz, wciąż pozostając pod działaniem trunków, którymi
raczył się w wilię Nowego Roku, starał się dojść do siebie,
równocześnie próbując upewnić się co do szacowności mej
osoby.

- Mój wuj, londyński wydawca, Thomas Cautley Newby

poprosił mnie... - zacząłem, świadom pompatyczności
własnych słów; przy stołach gospody natychmiast
zareagowano na tę deklarację, rzucając mi spojrzenia z trudem
skrywające rozbawienie. - Poszukuję rękopisu autorstwa pana
Ellisa Bella - lub, jak mnie poinformowano, panny Emily...

- Panicz Branwell pisał jeszcze tuż przed śmiercią -

ochoczo wtrącił pijący ale, teraz z górną wargą ozdobioną
białą pianą. - Gdy nie czuł się najlepiej, siostra zajmowała się
nim, a uczyniłaby dla niego wszystko. A przecież panna Emily
miała niezły temperament: raz skatowała psa niemal na
śmierć...

background image

W tym momencie gospodarz opuścił nas; i dosiadł się do

nas John Brown, na co właśnie liczyłem, by móc zadać mu
dalsze pytania. Nie przypuszczałem, że obecność kościelnego
rozczaruje mnie, gdyż bardzo czekałem, by z nim
porozmawiać i podziękować mu za poprowadzenie mnie przez
śnieg, choćby nawet czynił to nieświadom spełniania dobrego
uczynku. Teraz jednak poczułem, że więcej zyskałbym,
napełniając pusty kufel, uniesiony akurat w górę przez mego
nowego przyjaciela; a gdy ten, przyjąwszy moją ofertę,
opuścił „dziuplę" w celu uzupełnienia trunku, zaraz zwróciłem
się do pana Browna, by wymienić z nim kilka słów przed
powrotem tamtego mojego informatora. Coś mi mówiło,
wyznaję, że tu, w „Czarnym Byku" kryła się jakaś tajemnica,
jakiś skandal, a kościelny, którego z początku błędnie
oceniłem jako człowieka wylewnego, względnie brutalnie
szczerego, jakim mógłby być sam Heathcliff, okaże się
ostatnim człowiekiem, którego słowa należy przyjąć na wiarę.
Przynajmniej tym razem moje przypuszczenie okazało się
słuszne.

- W żadnym razie - zaprzeczył przystojny kościelny,

stanowczo potrząsając głową, gdy zapytałem, czy pan
Branwell i panna Emily Bronte w dzieciństwie w istocie
„knuli" coś przeciwko innym - może członkom własnej
rodziny, co owocowało niemiłymi konsekwencjami. - Ależ
nie, panie Newby - przynajmniej poznał już moje nazwisko i,
ku memu zadowoleniu, wymówił je z szacunkiem. - Był taki
czas, że tych dwoje przebywało na probostwie samo, bez
pozostałego rodzeństwa. Jedne siostry wyjechały, by uczyć,
inne wysłano do szkół. Pewne oznaki tylko świadczyły... - i tu
John zmarszczył czoło, szukając odpowiednich słów. -
Zdawało się, że twórczość pewnego poety, żyjącego w
oddaleniu od Boga, miała wpływ na tok ich myśli, gdyż

background image

sposób, w jaki ze sobą rozmawiali, całkowicie różnił się od
tego, jakim wcześniej się posługiwali.

- A kim on był? - zapytałem, próbując ukryć nagłe

poczucie żalu, że nie wiem nic na temat poezji czy innych
dziedzin literatury. - Zaintrygował mnie pan, panie Brown.

W tym momencie nadszedł znów piwosz z napełnionym

po brzegi kuflem w dłoni i przysiadł się do nas na drewnianej
ławie, a gospodarz podszedł z naręczem grubych polan i
poukładał je na palenisku. - Jeśli interesuje pana moje zdanie -
odezwał się ów z kuflem, gdy już pociągnął spory łyk i piana
ponownie osiadła mu na policzkach - oboje utrzymywali, że
piszą powieści, choć to on pokazał mi pewien list na dowód,
że z nich dwojga on był pisarzem.

- A cóż to był za list? - zapytał John Brown lodowatym

tonem, nim zdążyłem dowiedzieć się czegoś więcej o
rodzeństwie tak niedawno pochowanym na przylegającym do
plebanii cmentarzyku. - Byłbym ci wdzięczny - i ten dotąd
łagodny kościelny spojrzał wręcz wilkiem na mężczyznę,
który ponownie zatopił twarz w piwie - byłbym rad, Samie,
gdybyś nie mieszał spraw w tak nieprzystojny sposób.

W tym momencie, słysząc noworoczne życzenia rzucone

przez nowo przybyłego do „Czarnego Byka", człowieka o
jowialnym wyglądzie, któremu towarzyszył młodszy
mężczyzna, kościelny wstał i pośpieszył odpowiedzieć na
pozdrowienia. Mój nowy przyjaciel - jeśli mogę go tak
nazwać: być może wszyscy nowi przyjaciele z początku
wydają się niepoprawnymi plotkarzami i tym sposobem
zdobywają naszą sympatię - pochylił się ku mnie na ławie.
Poczułem w jego oddechu mocny odór piwa; ale nie cofnąłem
się, gdyż ujrzałem, jak sięga w czeluście swego płaszcza,
wyjmuje zwitek papierów i popycha ku mnie po blacie stołu.
Jakimś cudem - gdyż za taki uznałem później to wydarzenie -
nikt nie zwrócił na to uwagi i plik ciasno złożonych,

background image

zapisanych stron znalazł się w mej torbie, podczas gdy
karczmarz obsługiwał nowo przybyłych, a inni bywalcy
„Czarnego Byka" całą energię wkładali w śpiewanie jakiejś
piosenki. - To list od Heathcliffa - powiedział mój dostawca
(gdyż takim go uznałem za dostarczenie mi najbardziej
piorunującej substancji w dziedzinie pisanego słowa, jakiej
kiedykolwiek zakosztowałem). - Słyszałem, jak pytał pan,
wchodząc tu, o pana Browna, nazywając go panem
Heathcliffem - musi pan wiedzieć, że rozumiem pański żart - a
pan Brown rzeczywiście był przyjacielem panicza Branwella,
i to panicz Branwell przekazał mi te pisma osobiście.

background image

Komentarz wydawcy
Autorstwo zacytowanego dalej „listu do pana Lockwooda"

stało się przedmiotem znacznych sporów na całym świecie (to
znaczy w kręgach akademickich: gdyż „człowieka z omnibusu
do Clapham", jeśli taki nadal istnieje, niewiele interesuje,
czyja ręka faktycznie trzymała to konkretne pióro. Jak się
powszechnie uważa, w dzisiejszych czasach światem książek
rządzą słynne osobistości).

Nas jednak zafascynowało znaczne podobieństwo owego

pisma z tym, który widnieje na rękopisach prac Branwella
Bronte. Jeśli był on autorem „listu", czy dowodzi to jego
tożsamości z Heathcliffem? Jeśli tak, to czy ten pijak i
nieudacznik, w którym rodzina złożyła wszystkie swe
nadzieje, darzył swą siostrę Emily namiętnością podobną do
miłości kazirodczej (gdyż wielu uważało Heathcliffa za syna
starego Earnshawa) owego szatana i Cathy? Ewentualności tej
nie wzięto pod uwagę w najnowszych biografiach poetki i
autorki Wichrowych Wzgórz, my jednak czujemy się w
obowiązku wspomnieć o niej.

background image

9
Drogi panie Lockwood... zaczynał się list. (Poza datą, rok

1802, drżącą ręką nagryzmoloną w górnym rogu, nie było nic,
co by określało pochodzenie pisma).

...Spodziewałem się Pańskiej wizyty wraz z nadejściem

tegorocznej wiosny - będzie ona dla mnie, nie mam co do tego
wątpliwości, ostatnią. Proszę mnie nie opłakiwać, gdyż z
radością opuszczę świat, na którym tak długo przebywałem
bez życia, gdzie pozbawione dźwięku jej kroków i głosu
wrzosowiska pozostają martwe, a jedynym miejscem, które
mam ochotę odwiedzać, jest to ciche zbocze, na którym
spoczywa.

Piszę, gdyż koniecznie muszę opowiedzieć Panu o moim

powrocie z Zachodnich Indii i o tym, co zastałem w domu.

Żywiłem nadzieję - a nawet więcej: spodziewałem się

gorącego powitania, tym bardziej że na połączenie się z Cathy
czekałem trzy długie lata. Z portu w Liverpoolu wyjechałem
jako człowiek majętny - w tym samym miejscu dawno temu
wsiadał na statek biedny stajenny parobek. Zszedłem na ląd
wyposażony w środki do zapewnienia mej żonie blasku, jaki
daje złoto, klejnoty i piękne suknie, które miały sprawić, by
podziwiano ją i zazdroszczono jej w całym kraju. Jak
doskonale wiedziałem, Cathy o niczym takim nie marzyła; ale
z góry postanowiłem, że od czasu do czasu powinna afiszować
się moim bogactwem, choćby dla przypomnienia światu, że
człowiek, którego poślubiła, traktuje ją jak królową, jaką się
zawsze jawiła.

O tak, spodziewałem się, że mnie poślubi. Wyobrażałem

ją sobie - ze sto razy dziennie - jak stoi w kuchni ze starą
gospodynią, którą pan doskonale znasz, panie Lockwood, ale
tym razem, ujrzawszy mnie kryjącego się w mroku na dworze,
wybiegnie do drzwi, wyciągnie do mnie dłoń i padniemy sobie
w ramiona. Popełniłem niemądry błąd: słyszałem ją także po

background image

stokroć powtarzającą, że wtedy tylko żartowała, że nie czuła
ani trochę miłości do tego słabeusza, Edgara Lintona i poza
mną nigdy nikogo nie kochała. No cóż, pewnie już pan wie,
jak zakończyły się moje niemądre mrzonki, panie Lockwood -
bez wątpienia słyszał pan tę historię od Nelly Dean. I całe
hrabstwo nadal pamięta, choć minęło ćwierć wieku, jak to
panna Catherine Earnshaw nie czekała na nisko urodzonego
parobka (którym uczynił mnie jej brat Hindley, ale o tym
później powiem więcej: a nawet, ośmielam się twierdzić, zbyt
wiele). Panna Earnshaw nie zamierzała zostać panią Heathcliff
- i nawet gdy piszę o tym panu po tak długim czasie, dłoń
zaciska mi się na piórze i unosi w górę, w stronę sufitu, po
czym z łoskotem opada na stół, papier i kałamarze; tak trudno
mi opanować wściekłość i zaskoczenie, które poczułem
wtedy, a pamiętam dokładnie i dzisiaj. Panna Earnshaw
zdążyła już, jak dowiedziałem się z kpin jej obrzydłego brata,
poślubić pana Lintona i wiodła życie w Drozdowym
Gnieździe wśród wszelkich luksusów, jakie dżentelmen może
zapewnić swej żonie.

Była ciemna, pozbawiona księżyca noc, a ja dopiero co

przebyłem niemal trzy tysiące mil, by wrócić do domu, o
którym przez cały czas marzyłem, że kiedyś stanie się naszym
wspólnym. Zamierzałem Hindleyowi ofiarować dużą część
mej fortuny, aby zrzekł się praw do Wichrowych Wzgórz na
rzecz kogoś, kto znał każdą milę wrzosowisk, moczarów i
śliskich torfowisk jak własną dłoń. Jakże byliśmy do siebie
niepodobni! Gdyż panicz Hindley Earnshaw, który pogrążył
się w pijaństwie, nim jeszcze wyjechałem do Ameryki, gdy
powróciłem, nie był już w stanie opuścić domu, by nie
potknąć się i wylądować w rowie lub w jakimś potoku.
Podczas gdy człowiekiem, który oddał temu domowi serce i
kochał go tak gorąco i czule jak swą najdroższą Cathy, był
nikt inny, panie Lockwood, jak biedny sierota przywieziony z

background image

Liverpoolu przez starego pana Earnshawa i później pokochany
przez starca o wiele bardziej niż jego własny syn. To ja,
Heathcliff, miałem prawo do domu starego Josepha Earnshaw
- i także do jego córki. Kochała mnie. Wyrastaliśmy razem
niczym łodygi paproci na wrzosowiskach: nierozłączni jak
para bliźniąt.

Hindley wychylił się z górnego okna Wichrowych Wzgórz

i na mój widok wybuchnął śmiechem. W kuchni panowały
całkowite ciemności; już wyczuwałem nieobecność mej
ukochanej, światła mego życia, najdroższej Cathy.
Opuszczony stan domostwa świadczył, że stało się teraz
siedzibą pijaka, którego nikt nie odwiedzał i o którego nikt nie
dbał. I właśnie w momencie, gdy on ze śmiechem patrzył na
mnie z góry, postanowiłem zabić Hindleya Earnshaw. Jeśli
straciłem Cathy - a atmosfera smutku i opuszczenia tego
miejsca świadczyła, że dawno odeszła z domu - wezmę sobie
Wzgórza. I gdy szydercze słowa Earnshawa potwierdziły
prawdę, o której nadal trudno mi pisać czy nawet słuchać, że
„panią Edgarową Linton" można zastać w Gnieździe - po
czym dodał, wciąż się śmiejąc, że wątpi, by zechcieli przyjąć
kogoś takiego jak ja - postanowiłem przejąć także i tamten
majątek. Niewiele czasu minęło, panie Lockwood, gdy
rozważyłem wszelkie możliwe środki, dzięki którym mogłem
zniszczyć pana Lintona i jego rodzinę - i wnet, gdy tylko
odzyskam siły, opiszę panu, jak okrutnie zemściłem się na
domu pana Lintona i jego mieszkańcach. Teraz pamiętam
tylko, jak szedłem wtedy z powrotem przez wrzosowiska do
Gimmerton z nadzieją na znalezienie schronienia choćby tylko
na te kilka godzin nocy, które jeszcze pozostały. Całkowicie
wyzuty z egzaltowanych marzeń o radosnym powrocie, o
pochwałach i wzajemnych przysięgach, niczym wędrowny
żebrak zapukałem do drzwi przytułku dla ubogich.

background image

10
Relacja Henry'ego Newby
W tym miejscu opowieść Heathcliffa urywa się

gwałtownie, długa linia przecina stronę niczym ostrze - lub
takim mi się wydała, gdyż mordercza groźba narratora zajęła
wszystkie moje myśli.

Dlaczego ten gwałtowny, gniewny mężczyzna urwał w

tym miejscu swą opowieść? - gdyż na żadnej z kartek, które
ostatnio weszły w moje posiadanie, nie zauważyłem
podobnego charakteru pisma - cóż, może to śmierć
powstrzymała Heathcliffa? Czy Hindley Earnshaw, postać,
której teraz nienawidziłem z całą gwałtownością neofity, w
którego oczach wróg za wszelką cenę winien zostać
zmieciony z powierzchni ziemi, odkrył zamiary człowieka
marzącego o wyzuciu go z ojcowizny i zamordował swego
dawnego wroga i przybranego brata? Jeśli Heathcliff
rzeczywiście nie żył, co wynikało z zamiaru, do którego
przyznał się w swym ostatnim liście, poprzysięgając zemstę na
mieszkańcach Drozdowego Gniazda? Czy udało mu się
osiągnąć ten straszliwy, krwiożerczy cel: i Heathcliff
skwierczy teraz w wieczystych płomieniach Piekła?

Nie ukrywam, miałem nadzieję, że zapijaczony, brutalny

Hindley odszedł z tego świata - choć obraz tych dwóch
zmagających się ze sobą przez całą straszliwą wieczność był
niemal zbyt okropny, by go sobie wyobrażać. I muszę także
przyznać się do pewnego wstydliwego pragnienia: by poznać
los Cathy, żony Edgara Lintona, dozgonnej miłości mego
bohatera i przewodnika, Heathcliffa. Czy tych dwoje
skonsumowało swą namiętność? Czy młoda kobieta, która
nagle pogodziła się z ustabilizowaną egzystencją, o której
przecież nigdy nie marzyła, poczuła się do tego stopnia
spętana hipokryzją i nieróbstwem dobrze urodzonych, wśród
których przyszło jej żyć po związaniu się z panem Lintonem,

background image

że wolała raczej umrzeć wraz z Heathcliffem? Przynajmniej w
śmierci zostaliby połączeni.

Przez jakieś dwie godziny moja wyobraźnia skupiła się na

smutnych i zarazem ekscytujących rozważaniach; i pomimo
niepewności na twarzy gospodarza, gdy zażądałem kolejnych
porcji gorącej brandy jako niezbędnego dla mnie lekarstwa,
wychyliłem je fachowo, a może tylko to sobie wmówiłem, jak
nieboszczyk pan Branwell. Wymyślałem rozmaite szaleńcze
powody nagłego ustania narracji Heathcliffa: po raz pierwszy
pojąłem agonię przeżywaną przez artystę (gdyż, nie wiem w
jaki sposób, ale w głębi duszy nabrałem pewności, że to pan
Branwell był Heathcliffem, a jego geniusz tchnął życie
wieczne w tę demoniczną postać) i dosłownie wielbiłem
człowieka, który stworzył mego bohatera. A więc piłem na
cześć twórcy, autora Heathcliffa: w miarę jak w „Czarnym
Byku" zbierało się coraz więcej świętujących Nowy Rok,
zaczynałem pojmować, że nie zdołam żyć dalej bez
zaspokojenia mej ciekawości co do dziejów owej straszliwej
namiętności. Za wszelką cenę pragnąłem - to prawda, nie
kryję! - jako wielbiciel słów tak mocnych, że niemal
namacalnych - trzymać Cathy w ramionach, tak jak stało się to
udziałem - czego gorąco pragnąłem - Heathcliffa.

Kilka minut później, gdy w „dziupli" zrobiło się jeszcze

bardziej tłoczno i przyciśnięto mnie mocno do człowieka o
bokobrodach przypominających wierzchołki marchewek
poplamionych zielenią, zupełnie jakby spędził życie na
mokrych polach i w zatęchłych murach farmy na wzgórzach,
zaświtała mi w głowie okropna myśl, że mogę nigdy nie
dowiedzieć się, co też się później wydarzyło. Branwell Bronte
nie żył: dopiero co powiedziano mi o jego smutnym końcu; a
jego siostra - nad wyraz przywiązana do cudownego brata,
który spragnionego czytelnika obdarował historią Heathcliffa,
dziejów jego miłości i nienawiści - podążyła za nim do grobu.

background image

Mogłem nigdy się nie dowiedzieć - myśl ta była nie do
zniesienia - i okropne przeczucie, że nie poznam zakończenia
tej historii żądzy, miłości i nienawiści, kazało mi zawołać o
gorący trunek, zupełnie jakbym właśnie obudził się po
przysypaniu lawiną, pod przykryciem śniegu.

Ze stukiem odstawiłem szklankę - co gospodarz zauważył

z wyraźną dezaprobatą - i, jakby chcąc uspokoić go, że stół nie
doznał uszczerbku z powodu mego zachowania, uniosłem plik
kartek i pomachałem nimi w powietrzu. Podniosłem do warg
szklankę, która cudem nie spadła na ziemię - a uratowałem ją,
przytrzymując prawą dłonią. I właśnie wtedy - przyznaję, że
już straciłem zainteresowanie treścią przekazanego mi
niedawno tekstu, gdy na stronie pojawiła się nakreślona przez
Heathcliffa linia - lewą ręką podniosłem do oczu kolejne
pomazane i pomięte karty. „Opowieść Isabelli" - głosiła
legenda na górze jednego z tych niezbyt apetycznych arkuszy,
pismem rozlanym i, choć ktoś starał się stawiać wyraźne
litery, trudnym do odczytania. Brakowało imienia autora, choć
wydawało mi się, że czuję zapach fiołków lub róż, taki, jaki
wydają zeschłe płatki, które moja matka wkłada do mis w
mym dalekim domu w Leeds.

Postanowiłem czytać dalej - choćby dla dowiedzenia się

czegoś więcej o człowieku, który stał się dla mnie bohaterem
do naśladowania. I rzeczywiście, wnet znalazłem tam jego
imię. Ale czy ten nowy i nieznany autor napisał prawdę,
trudno było ustalić.

background image

Komentarz wydawcy
Po odkryciu kolejnych stron czujemy się zobowiązani do

przyznania się do naszej całkowitej ignorancji w kwestii ich
pochodzenia. Czy zostały spisane przez uczennicę tak opętaną
postacią Heathcliffa, że nie mogła powstrzymać się od
wyobrażania sobie tego, co niewyobrażalne: to znaczy losów
narzeczonej owego romantycznego negatywnego bohatera?
Czy jest to ostateczne, szczere wołanie kobiety opłakującej
swego demonicznego kochanka?

Nie możemy stwierdzić tego z całą pewnością, zakładamy

wszakże, że tekst ten przechowywany był w sekrecie w
sklepie z antykami, w którym światło dzienne ujrzał „rękopis
Newby'ego", i że pozostawał tam, ukryty z pozostałym
materiałem przez członka rodziny właścicieli sklepu, od ponad
dwustu lat. Niepodważalnym jest fakt, że Isabella Linton,
siostra Edgara i zarazem szwagierka nieszczęsnej Cathy,
poślubiła Heathcliffa z Wichrowych Wzgórz i ucieczkę z
domu odpokutowała ponad miarę. Ponownie uciekła i
zamieszkała na południu kraju; była matką młodego Lintona
Heathcliffa.

background image

11
Opowieść Isabelli
Pojawił się pewnego wieczora, gdy słońce zachodziło za

kościołem w Gimmerton, wcześniej niżbym sobie tego
życzyła, jako że z czasem znienawidziłam jesień i jabłka
czerwieniejące w sadzie, dokąd wysłano mnie po owoce na
kolację w Gnieździe. Był wrzesień, a jego nieobecność trwała
około trzech lat - jak oznajmił mi drugiego dnia, gdy
spotkaliśmy się pod drzewami uginającymi się pod ciężarem
śliw, rajskich jabłek i pigw. Pierwszego dnia widziałam w nim
jedynie mężczyznę, którego we Wzgórzach zawsze, jak
słyszałam, zwano Cyganem - a jednak teraz patrzyłam na
niego tak, jakbym ujrzała go po raz pierwszy.

Trudno opisać efekt, jaki ten całkowicie obcy Heathcliff

wywarł na wszystkich, którzy zetknęli się z nim w czasie
owych ostatnich miesięcy 1783 roku. Niektórzy, jak Nelly
Dean, utrzymywali, że to pieniądze dokonały zmiany w
chłopcu stajennym, który pewnej nocy opuścił Wzgórza i
uciekł, jakby nigdy nie zamierzał powrócić. Zresztą co
miałoby go trzymać w domu, w którym Hindley Earnshaw
przepijał niewielkie dochody z farmy. Zastanawiano się,
dlaczego Heathcliff powrócił, jeśli tak niewiele miał do
zyskania. By obnosić się ze swym bogactwem - twierdzili ci,
którzy jak zawsze chcieli dowieść, że wszystko wiedzą
najlepiej. Ale to ja wnet poznałam prawdę: Heathcliff
powrócił jako człowiek bogaty, z zamiarem zabicia
wszystkich, od których doznał zniewagi; poślubiając
Catherine Earnshaw, mój brat wyrządził mu największą.

Nazywam się Isabella Linton i wraz z bratem Edgarem

wychowałam się w Drozdowym Gnieździe. W wieku
osiemnastu lat uciekłam, by wyjść za mąż, a brat nigdy więcej
nie odezwał się do mnie. Później znów uciekłam, zrywając
małżeńskie więzy - ta historia jest pełna ucieczek - i

background image

zamieszkałam na południu, z dala od wrzosowisk, które w
mych rodzinnych stronach ciągną się wkoło, aż po horyzont,
tam gdzie gromadzą się burze gotowe uderzyć nawet w
pogodny dzień. I tu moje dzieje pokrywa mrok, a i Nelly Dean
- kochana Nelly, gospodyni prowadząca dom potworowi, z
którym ożenił się mój brat i od dnia ich ślubu nie mająca dla
mnie żadnych słów poza łajaniem i krytyką z najbłahszego
powodu - Isabello, nie mazgaj się jak dziecko!; Isabello, jeśli
przyłapię cię ponownie na rozmowie z tym człowiekiem,
udam się wprost do pana Lintona - każdemu, kto odważył się
o mnie zapytać, mówiła, że nie żyję. Raz odwiedziła nas na
Wzgórzach (muszę tu wyznać, że pod tym „nas", niby
odnoszącym się do szczęśliwego stadła, mam na myśli jego
dokładną odwrotność, czyli siebie i tego szatana, pana
Heathcliffa). Nie miała odwagi wspomnieć o mym podbitym
oku - i co gorsza, o moich nogach, fioletowych od kopniaków
tego nędznika, gdy rzucona na ziemię nie miałam siły przed
nim uciec. Chyba natychmiast wróciła do Gniazda, a mój
drogi brat zabronił dalszych odwiedzin, uznawszy, że nie mam
prawa należeć do dobrego towarzystwa, jakim otaczaliśmy się
w przeszłości. W tamtych czasach marzyłam, by uwolnić się
od ograniczeń, których dopatrywałam się w trybie życia
prowadzonym przez mojego brata, a przed nim naszej matki i
ojca, takich jak: delikatna bielizna, posiłki przy dźwiękach
fantazyjnych,

obwieszonych

kryształkami

zegarów,

dzwoniących na śniadanie, lunch i obfite posiłki wieczorne,
pokojówki w wykrochmalonych fartuszkach, bezszelestnie
przychodzące na każde moje wezwanie. Marzyłam, niemądry
dzieciak, o prostym życiu na łonie przyrody, jakie prowadziła
w dzieciństwie na Wzgórzach moja bratowa, córka
wrzosowisk. Zapewne już wtedy byłam zazdrosna o Cathy:
omotała Edgara bez reszty. A przecież dotąd był moim
przyjacielem, wspierał mnie, chronił przed złym humorem

background image

guwernantek i zawiścią pojawiających się z wizytą dobrze
urodzonych panienek z okolicy, które widząc, żem od nich
ładniejsza, gustowały w złośliwościach i szczypaniu mnie, gdy
nikt nie widział.

Można więc uznać, że moje życie zmieniło się od czasu,

gdy Edgar poślubił pannę Earnshaw ze Wzgórz. Czy
odwzajemniała jego miłość, trudno by powiedzieć; według
mnie Edgara oślepiała własna namiętność; ale raz czy dwa,
zaledwie kilka tygodni po ślubie przyłapałam ową
niepowtarzalną pannę Catherine - a raczej panią Edgarową
Linton, dysponującą wszystkimi przywilejami, jakie zapewnia
podobna pozycja - jak nie kryła ziewania, gdy Edgar
opowiadał, jak to spędził dzień, polując lub odwiedzając
oddalone farmy. Krótko mówiąc, podejrzewałam, że moja
bratowa wzięła ślub w pośpiechu, a gdy dotarło do niej, że ma
teraz taką ilość wolnego czasu, jaką tylko Szatan zdoła
zapewnić leniwym dłoniom, żałowała podjętej decyzji. Nigdy
nie zrozumiałam, dlaczego w ogóle przybyła, aby zamieszkać
w tych obitych karmazynem ścianach, wśród delikatnych,
satynowych białych poduszek Gniazda; zapewne byłam zajęta
odstręczaniem od siebie młodych, odpowiednich kandydatów,
których zapraszano na bale i obiady w jednym tylko celu: by
poznali pannę Isabellę Linton z Drozdowego Gniazda. Gdyż
wnet stało się oczywiste, że Catherine jak najrychlej chciała
pozbyć się - oczywiście brat także - mojej obecności.

Właśnie w czasie najwspanialszego przyjęcia wydanego

na moją cześć odkryłam, że moje życie zmieniło się po raz
drugi; a byłam na tyle głupia, by uwierzyć, że zmiana ta
nadeszła z nieba, a nie z piekła.

Był pogodny wieczór; i choć wrześniowy, to ciepły i

przyjemny niczym letnia noc. Nasz ogród, słynący w okolicy z
rzadkich krzewów i barwnych kwiatów oświetlono lasem
latarni, każda iluminowała pięknie przycięte trawniki lub

background image

klomby wytyczone według wskazówek MacGregora, naszego
ogrodnika. Mój brat o niczym nie zapomniał; Cathy zadała
sobie nawet trud napełnienia płatkami róż wielkiej misy na
poncz, którą kamerdyner wniósł o wyznaczonej godzinie; a
amant wieczoru, z początku nieśmiały, lecz wnet zachęcony
wspaniałym powitaniem, wyrażanym zarówno spojrzeniami
jak i słowami, czekał przy parkiecie, by jego partnerka
otworzyła bal.

Ze smutkiem wyznaję, że ową wyczekiwaną partnerką

byłam oczywiście ja. Jakież mogłabym teraz wieść beztroskie
życie, zadowolona i bezpieczna, z dzieciarnią u kolan,
gdybym była przyjęła propozycję małżeńską, z którą tamtego
wieczora przybył pan Rutherford! Jak dostatnio i wygodnie, z
wizytami

u

drogiego

Edgara

co

drugi

tydzień

(Rutherofordowie mieszkali nie dalej niż sześć czy siedem mil
od Gniazda). Jednak ja - zupełnie jakbym nie miała wyboru
jak tylko uciec od wszystkich tych gwarancji i rozkoszy
wspaniałego mariażu - niczym lunatyczka podniosłam się i
oddaliłam z mego miejsca przy drugim końcu długiego salonu,
w którym tłoczyli się goście, a muzyka już zaczęła grać do
tańca. Przez francuskie okno wyszłam na dwór w ciemny,
teraz jasno rozświetlony ogród i tam ujrzałam mężczyznę,
którego rysy, przed chwilą ledwie majaczące mi za szybą,
były mi znane, a jakby całkiem obce.

A gdy dotarłam do kałuży światła pod zwisającą z wielkiej

jarzębiny latarnię, wyciągnęłam rękę, a nieznajomy, zamiast
delikatnie ująć moje palce i ukłonem wyrazić szacunek
należny mej pozycji, podszedł i mocno ścisnął mnie w talii.

Staliśmy pod drzewem; gdy mnie całował, policzki

muskały mi czerwone jagody jarzębiny i pierzaste liście. Długi
pocałunek napełnił mnie smakiem wina - i czegoś jeszcze
bardziej oszałamiającego. Obietnicą szalonej swobody - lub
tak wtedy uważałam, gdy on trzymał mnie blisko, a Edgar w

background image

obawie, by taniec nie rozpoczął się beze mnie, wszedł,
potykając się, w pole ciemności.

- Isabella?
A gdy na dźwięk mego imienia odsunęłam się od

nieznajomego, ten puścił mnie, odszedł i znikł.

Jednak następnego dnia wiedziałam, zupełnie jakbym

słyszała go, jak całując mnie, szepcze mi do ucha, że mam iść
do sadu, gdzie go znajdę. Jak zapewne potraficie sobie
wyobrazić, niczego nie zapamiętałam z tamtego balu, żadnych
komplementów prawionych mi przez sąsiadów czy pana
Rutherforda.

Od tamtego dnia wszystkie moje myśli i marzenia

opanował ów smagły nieznajomy, który wtargnął w
zamknięty, spokojny świat Drozdowego Gniazda niczym
huragan lub - co poczułam później, gdy okazało się, że nie
zdołam wyrwać się ze straszliwej w swej mocy władzy, którą
nade mną uzyskał - jak figura z talii kart tarota, którą zawsze
miała przy sobie stara wróżka z chatki w zagajniku przy
rozstajach Gimmerton. Stara pani Cox, która dotąd była dla
mnie tylko staruszką o czerwonych niczym jabłka policzkach,
najpierw pokazała mi kata; uczyniła to, by przypodobać się
nowej żonie mego brata (choć, jak odkryłam dużo później, ona
i panna Cathy, jak nazywano tę dziką, złą dziewczynę, miały
ze sobą wiele wspólnego. Razem przywoływały ciemne moce,
a karta śmierci z pewnością była przeznaczona dla jednej z
nas; dla Cathy lub dla mnie).

- Udasz się nad jezioro na północy, tam gdzie łabędź

przelatuje nad swym cieniem - rzekła pani Cox i wyciągnęła
obrazek z zatłuszczonej talii leżącej na stoliczku w saloniku
od frontu. - Ale znajdziesz tam tylko marzenie i pojmiesz, że
nie było ci pisane, by kiedykolwiek poznać, co to miłość -
zarechotała i wyjęła paskudną kartę z talii - do gry, nie do
tarota - przedstawiającą królową kier z rozsznurowanym

background image

gorsem i biustem wylewającym się w obramowaniu obrazka. -
A nogi pozwolą ci oddalić się od jego nikczemnych
postępków - dokończyła pani Cox i znów wybuchła
śmiechem, jakiego nigdy dotąd nie słyszałam u tej cichej,
przyzwoitej kobiety.

Na podobnych głupstwach upływał mi czas po pierwszym

spotkaniu z mężczyzną, któremu Nelly Dean nie skąpiła słów
ostrej krytyki, choć jak wnet zauważyłam, niejednokrotnie
wypowiadanych głosem zabarwionym czułością. - Heathcliff
nigdy się nie zmieni - orzekła z westchnieniem; i w jej
surowym spojrzeniu dostrzegłam, że wiedziała o naszym
pocałunku w sadzie, dłuższym i bardziej namiętnym niż
poprzedniej nocy, pod drzewem jarzębiny. - Już taki do nas
przybył w wieku pięciu lat. Często mu powtarzałam, gdy
panicz Hindley sprawił mu porządne lanie i poniżył: „Jesteś
synem indyjskiej księżniczki i cesarza Chin. Możesz robić w
życiu, co tylko zechcesz, Heathcliffie, nigdy o tym nie
zapominaj". I posłuchał mnie, gdyż teraz jest bogatszy nawet
od pana Edgara, a jeśli zapragnie więcej ziemi, zdobędzie ją
jakimś mniej lub bardziej nikczemnym sposobem... - Nelly
powstrzymywała się od dalszego rozprawiania, surowo
przestrzegając mnie przed ponownym spotykaniem się z
obcym. Co oczywiście nie miało na mnie najmniejszego
wpływu.

Gdyż już obie, moja bratowa Cathy i ja, byłyśmy niczym

samice w rui, a mówienie o tym nawet teraz sprawia mi ból.
Po owym pierwszym wieczorze, gdy obraz orkiestry grającej
w karmazynowo - białym pokoju i czerwonych jagód
jarzębiny połyskujących w świetle latarni jawił mi się aż
nazbyt wyraźny, niosąc wspomnienie zakazanego romansu i
odwzajemnionej namiętności, Heathcliff trzymał się z dala od
Gniazda, zupełnie jakby nigdy się tam był nie pojawił.
Służące, podobnie jak ich panie oszołomione arogancką miną

background image

obcego, udawały, że dowiedziały się od Leah ze Wzgórz,
jakoby pan Heathcliff osiadł tam po długiej podróży z
Nowego Świata. Wizytą w Gnieździe złożył uszanowanie
panu i pani Linton (co dziwne, służące nie domyślając się
uczuć, jakie moja bratowa żywiła do tego wędrownego
milionera, wyobrażały sobie, że to ja, jako niezamężna, byłam
wyłącznym obiektem zainteresowania naszego nowego,
niezwykłego sąsiada). Według przyjętego obyczaju, teraz z
naszej strony należało oczekiwać wizyty w owym
prymitywnym i prostackim domostwie na wrzosowiskach, o
którym tak niewiele wiedziałam, a w przeszłości tak bardzo
pogardzałam. Dwie dziewczyny służebne walczyły ze sobą o
przywilej towarzyszenia pani Linton, gdy nadejdzie pora
rewizyty. Ale mijały dni i nic o niej nie wspominano. Ach,
powinnam była wtedy zrozumieć, że plan jeszcze nie był
gotowy; zanim uda się osiągnąć cel, wszystko musi znaleźć
się na swoim miejscu; a ja stanowiłam zaledwie niewielką -
choć istotną - część owego przedsięwzięcia.

Edgar także nie zauważył niczego dziwnego w

zachowaniu żony, co mnie zdumiewało. Cathy, to okazując
mu niecierpliwość, to przesadnie demonstrując czułość, miała
zwyczaj schodzić do naszego eleganckiego holu odziana jak
kobieta swobodnych obyczajów, ze spódnicą uniesioną i
piersiami nieprzystojnie prześwitującymi, istna parodia owej
okropnej karty do gry, którą pani Cox wystraszyła mnie w
swojej chatce przy rozstajach Gimmerton. Nieświadoma, że ją
obserwuję - gdyż śledziłam każdy jej ruch w obawie, że
wymknie się do stajni, osiodła kucyka, którego biedny Edgar
dał jej na urodziny, i popędzi, w deszczu czy w blasku słońca,
przez wrzosowiska do Wzgórz - nie uznawała mojego prawa
(czyż to nie ja dojrzałam do zaręczyn, podczas gdy ona była
już mężatką?) prawa do zakochania się, jak i kiedy miałam

background image

ochotę, nie kryła swej namiętności i nie wstydziła się jej
okazywać.

- Edgarze, kochanie - mruczała do mego brata,

zadurzonego jak cielę, bardziej niezgrabnego i zażenowanego
w jej obecności niż pierwszy lepszy niezdara - przynieś mi
szal i chodźmy pospacerować po ogrodzie. - I ocierała się o
niego, nie zważając na obecność Nelly ani mnie siedzącej w
bujanym fotelu w pokoju porannym, w spokojny, szary dzień,
próbującej nie widzieć błazeństw pani Drozdowego Gniazda.

- Może nawet pójdziemy do sadu? - I już wiedziałam, że i

mnie śledzono i obserwowano; mój pocałunek był niczym
sztylet zanurzony w tej pięknej piersi. Ale Edgar reagował
tylko na dotyk ciała i omal nie jęknął w reakcji na żonine
żarty. - O nie, pada deszcz! - ciągnęła Cathy i wiedziałam, że
uświadomiła sobie, jak beznadziejnie nudny okaże się sad bez
Heathcliffa; jeśli nawet będąc tam ostatnim razem widziała,
jak mnie całował. - Zostanę tutaj i napiszę kilka listów. - I
obłudna jędza, wysławszy Nelly po skrzyneczkę z przyborami
do pisania i inne potrzebne materiały, usadowiła się w kąciku
przy starym kominku. - A czemuż to pan Rutherford i jego
rodzice nie przyjęli zaproszenia na wizytę u nas w przyszłym
tygodniu? - ciągnęła Cathy, a jej wydęte wargi i głupawy
uśmieszek wskazywały, że dokładnie wiedziała, iż plotki o
mojej eskapadzie w noc balu z pewnością dotarły do uszu
młodego człowieka i szybko ugasiły jego pragnienia. -
Przecież nie chcemy obrażać miejscowej szlachty, czyż nie,
drogi Edwardzie? Ponowię zaproszenie, wyraźnie dając do
zrozumienia, że gości przyjmą wyłącznie pan i pani Edgarowa
Linton...

Miałam już dość obelg i insynuacji i z piekącymi

policzkami wyszłam z pokoju. Jednak teraz byłam jeszcze
bardziej

zdeterminowana:

jeśli

wśród

okolicznego

towarzystwa straciłam dobrą opinię, jak bardzo starała się dać

background image

to do zrozumienia moja bratowa, bez dalszej zwłoki udam się
z wizytą na Wichrowe Wzgórza. I ja, a potem i moja rodzina,
będziemy musieli ponieść konsekwencje tej decyzji.

Wyruszałam w drogę niemal osłabła z pragnienia ujrzenia

mężczyzny, którym przez całą młodość pogardzałam, dotąd
ignorowanego przeze mnie „Cygana ze Wzgórz". Jak się
okazało, nie musiałam daleko podróżować, by go odnaleźć -
jednak, jak z pewnością zdradziła moja zaczerwieniona twarz i
niestabilny krok, wyjeżdżając z Gniazda w lekkim deszczu i
spotykając go, zanim jeszcze pokonałam milę wiodącej na
wrzosowiska drogi, nie miałam pojęcia, czy czekał tam z
nadzieją ujrzenia jej... czy mnie.

Wnet miałam dowiedzieć się, na czym stoję - jeśli można

w ogóle użyć tego słowa, gdyż często miałam padać na
ziemię, powalona jego brutalnymi ciosami lub, po jednym z
jego okropnych napadów szału, leżeć nieruchomo, z żalu
wręcz oniemiała. - Zaprowadź mnie do panny Catherine -
rozkazał, gdy zbliżyłam się nieśmiało, nie bardziej od mojej
suczki, Panny, zdolna do okazania dumy ani godności
właściwej mej pozycji jako siostry dziedzica Drozdowego
Gniazda. - I żadnych wykrętów - dodał, tym razem z
szyderczym grymasem, który z początku wzięłam, aż na tyle
niemądra, za uśmiech. Podniósł dłoń z wycelowanym palcem
wskazującym, jakby informując mnie o tym, co już
podejrzewałam: Edgar wyjechał z kilkugodzinną wizytą do
dzierżawców odległych farm, tak więc dwór i jego pani
gotowi są na przyjęcie wagabundy.

Jak szybko odkryłam, gdy wahając się, stałam w tamtej

alejce, Heathcliff nie zamierzał tracić czasu. Kiedy tylko
sylwetka mego brata na koniu, Paddym, zaczęła maleć w
oddali - wreszcie znikła za zakrętem drogi schodzącej w dół w
stronę łagodnego krajobrazu naszych pastwisk, mój towarzysz
- ten sam człowiek, który przed kilkoma dniami całował mnie

background image

w sadzie Gniazda, powtórzył swój czyn. A więc tak naprawdę,
której z nas pożądał? - chociaż zdawałam sobie sprawę z
własnej naiwności - gdyż ten pocałunek miał służyć wyłącznie
za klucz do sezamu sypialni Catherine; i zanim w pełni
zorientowałam się, co się dzieje, już prowadziłam go tam
właśnie, po drodze pozdrawiając służbę, by zapewnić ich, że
wszystko w porządku.

W taki oto sposób doprowadziłam do schadzki

mężczyzny, który wnet miał wyznać mi swą namiętność i
zamiar porwania mnie i poślubienia, z kobietą, z którą nade
wszystko pragnął kochać się i być do końca swoich dni,
pozostając z nią w prawdziwym zespoleniu serca i umysłu.

I wtedy właśnie - choć brata kochałam bardziej niż

jakiegokolwiek innego znanego mi mężczyznę - zdradziłam
go. Nie wybaczył mi; i jak wiem w głębi serca, z tego to
właśnie powodu nie pozwolono mi nigdy więcej wrócić do
mego domu, miejsca, którego nie opuszczałam przez moje
pierwsze osiemnaście lat. Edgar ujrzał we mnie kogoś, kto
zdradził bliską osobę dla dotyku dłoni czy iskry z czarnych
oczu Cygana. Nic więc dziwnego, że zostałam odtrącona i
skazana na pokutę za moje szaleństwo, z możliwością pisania
tylko do biednej Nelly i ograniczona do jej wyłącznie wizyt,
gdy już wygnano mnie z domu mego bezpiecznego
dzieciństwa. Zdeprawowana przez powracającego obcego, nie
zasługiwałam na miłość brata ani żadnego innego
przyzwoitego człowieka. Miejscowa społeczność bojkotowała
mnie; a jednak, gdy pojawiła się okazja świadczenia w
przypadku zbrodni popełnionej przez człowieka, przez którego
straciłam szacunek równych mi urodzeniem, przyjaciół i
krewnych, rzuciłam się, by uratować nic niewarte życie tego
nędznika, i tym samym upodliłam się, całkowicie poddając się
Heathcliffowi.

background image

Pomijam sprawę, o której nie należy tu mówić; jednak,

jeśli mam ujawnić straszliwą prawdę o tym wrześniowym
dniu, gdy w domu zabrakło mego brata, muszę po raz
pierwszy i ostatni opisać zepsucie i przebieg owego
wydarzenia. I trudno wątpić, by Hannah i Joel, dwoje
służących, którzy nieśli drewno do buduaru panny Cathy (nie
potrafię zmusić się do mówienia o niej pani Linton: jest
zawsze Cathy, Cathy Heathcliffa, a ja byłam ślepa, nie widząc,
że już od pierwszego wieczora, gdy wszedł na bal w
Gnieździe, przywiązał ją do siebie tak mocno jak pan
niewolnika) - a przynajmniej Joel nie widział, jak zostałam
zmuszona do patrzenia na to, co tam się odbywało. Czy ten
wierny służący, który niemal oniemiał, zaszokowany tym,
czego był świadkiem, znalazł później w sobie dość siły, by
powtórzyć wszystko memu bratu, tego nie wiem. Ale
podejrzewam, sądząc po skwapliwym milczeniu Nelly w tej
kwestii, że tak uczynił; tym samym moje wygnanie z rodziny
zostało ostatecznie przypieczętowane...

Catherine siedziała przy toaletce w swym pokoju, z

rozmarzeniem patrząc na ogród i ciągnące się za nim wzgórza.

To, co nastąpiło, nie było ani snem, ani rzeczywistością:

zupełnie jakby moja dusza gwałtownie uleciała, porzucając
ciało, które przestając być mną, przypominało opuszczony
statek, żeglujący bez steru po wzburzonym, obcym morzu. Nie
mogłam ani pogodzić się z sytuacją, ani przeciwko niej
zaprotestować: martwa i zarazem straszliwie żywa;
pozbawiona siły, by oprzeć się rozkazom demona, który
właśnie mnie posiadł.

- Idź teraz tam, Isabello - rzucił po chwili Heathcliff, a

mnie wydało się, że minął cały wiek, odkąd zamarłam na
progu tak dobrze znanego mi wcześniej pokoju. - Wejdź - a
trzymaj język za zębami lub poznasz brzmienie tego oto -
potrząsnął czarnym, nabitym złotymi ćwiekami skórzanym

background image

pasem i jego twarz wykrzywił szyderczy grymas, zmieniając
w brutala człowieka od niedawna strojącego się w piórka
dżentelmena. - Cokolwiek zobaczysz, nikomu nie piśniesz
słówka - zakończył swe groźby, popychając mnie w stronę
wysokiej bieliźniarki, odkąd pamiętam znajdującej się w
Gnieździe przy drzwiach prowadzących na schody i podest. I
nim całkowicie, z głębi duszy dotarła do mnie, napełniając
mnie przeraźliwym chłodem, świadomość utraty własnego ja,
zostałam wepchnięta w czeluść szafy i pozostawiona tam,
mając dziurkę od klucza jako źródło światła oraz okno z
widokiem na poczynania mojego nowego pana.

Z początku zdało mi się, jakbym znowu była dzieckiem

chowającym się wśród jedwabnych sukni, które moja matka
przechowywała w szafie - zostały tam długo po jej śmierci,
gdyż biedny ojciec nie miał serca ich usunąć. Po chwili,
próbując odzyskać równowagę w mym więzieniu - tym
właśnie było, jako że wolałabym raczej powiesić się na pasku
zwisającym z ubrania nad moją głową niż wyjść na zewnątrz i
stanąć twarzą w twarz z moim prześladowcą, zauważyłam, że
znalazłam się wśród sukni mojej bratowej lub Madam, jak
dawniej Edgar kazał zwracać się do niej Heathcliffowi.
Wzdrygnęłam się od niemiłego dotyku muślinu, satyny czy
plisowanego jedwabiu, który miała na sobie w wieczór balu w
Gnieździe; i wpadłam na drzwi szafy, które otwarły się jakiś
cal czy dwa w stronę pokoju. Wszakże nie usłyszano mnie;
właścicielka eleganckich szatek, teraz widziałam ją całą, nie
zauważyłaby mnie, nawet gdyby trzeszcząca podłoga
zaalarmowała ją o obecności kogoś obcego; i tylko skromność
i lęk, by nie odkrył mnie on, powstrzymała mnie od
wyskoczenia i ucieczki jak najdalej od domu.

Cathy leżała na plecach na łożu z baldachimem, jej halki

fruwały wokół niej. Twarz - wiem, że Nelly uważała ją za
ładną, ale także potrafiła wyglądać dziko i okrutnie i od dawna

background image

budziła we mnie wstręt - była ledwie widoczna, zanurzona
głęboko w poduchach, które lubiła mieć w łóżku. Policzki
mocno zaczerwienione - widziałam je - a włosy tak splątane,
jakby wiatr z wrzosowisk na zawsze już rozwiał loki i
zniweczył nieskazitelną fryzurę. W jej oczach radość - nigdy,
ale to nigdy wcześniej nie widziałam w nich takiego wyrazu -
zmieniały się, w jednej chwili ciemne i zaraz błękitne niczym
letnie niebo. I płakała - wnet stało się jasne, że ona posiadała
umiejętność wydawania dźwięku, jaki tylko zechciała.
Heathcliff, nagi i smagły jak dziecko, które kąpie się w
skalnych zagłębieniach i wysycha na wrzosowisku - leżał na
niej. Najpierw pomyślałam - w mej niewinności - że bawią
się, przywracając czasy dzieciństwa, tak jak to nagłe
zamknięcie w szafie mej matki na chwilę przywróciło mi moje
własne. Tyle że, jeśli o to chodzi, ich dzieciństwo różniło się
od zabaw w Gnieździe; gdyż wnet straciłam wszelkie
wątpliwości co do namiętności i rzeczywistości ich miłosnego
stosunku.

Popołudnie poszarzało w zmrok, jak to bywa w jesieni na

północy, szybciej niż można było się spodziewać; i usłyszałam
z dworu głos Edgara, gdy zsiadał z klaczy i wchodził do sieni.
Co powinniśmy byli wtedy uczynić? Czy miałam pozwolić, by
odkryto mnie jako wspólniczkę zbrodni cudzołóstwa?
Pchnęłam drzwi szafy na oścież; gwałtownie odzyskałam swą
wolę; uciekłam.

background image

12
Opowieść Isabelli
Od tamtego czasu stałam się służką Diabła - gdyż inaczej

nie da się nazwać człowieka, którego kochałam,
nienawidziłam i poślubiłam, świadoma, że jego serce na
zawsze zamarzło w ognistych czeluściach piekieł. Byłam na
każde zawołanie Heathcliffa, wiedząc o jego dozgonnej
miłości do innej; i po stokroć żałowałam, że tamtego fatalnego
wrześniowego dnia brat mój nie wszedł szybciej na górę, nie
przyłapał grzeszników i nie wygnał ich z naszego życia i
domu. Jak zwykle uśpiony spokojem egzystencji w Gnieździe,
Edgar niczego nie podejrzewał. Poszłam do Nelly i
poskarżyłam się na ból głowy, gdy poczułam, że już mogę
bezpiecznie wyczołgać się z kryjówki pod schodami; i o ile
wiem, Cathy i jej kochający mąż zasiedli do kolacji w
przyjaznym nastroju, podczas gdy mnie stara służąca położyła
do łóżka. W każdym razie tamtej nocy w domu nie słychać
było odgłosów kłótni. W Gnieździe panował spokój, a
niedawny gość - czy raczej intruz, jakim z pewnością był
Heathcliff - znikł niczym ostatni blask wrześniowego dnia.

Minęły jeszcze trzy miesiące tego okropnego roku, zanim

zostałam młodą małżonką i na zawsze wygnano mnie z jakże
drogiego mi, ukochanego domu dzieciństwa. Przez całą jesień
Heathcliff wpadał do nas, gdy mego brata nie było w domu -
najwyraźniej miał na swoje usługi jakąś moc powiadamiającą
go o nieobecności dziedzica Gniazda, a Cathy, w jakiś sposób
wiedząc, gdy nadchodziła właściwa pora, była zawsze
przygotowana na jego przybycie - widziałam, jak wymykają
się do sadu czy biegną aż na wrzosowiska, a potem wracają
połyskujący od błotnistego deszczu lub obsypani skrawkami
paproci z miejsca, na którym leżeli. Nie zabierali mnie na te
miłosne wypady - za to byłam im wdzięczna; ale także nie
wolno mi było zająć się własnymi sprawami, gdyż Heathcliff

background image

zawsze umiał dopilnować, bym wiedziała, kiedy wyruszą i
kiedy wrócą. Przed każdą schadzką brał mnie na stronę i w
sekrecie obdarzał mnie namiętnym pocałunkiem, pewnego
razu nawet byłam z nim półnaga w pokoju na górze, podczas
gdy Cathy wszędzie go szukała - ale choćbym na wszystko
błagała go, by ze mną został, znikał, nim zdążyłam dokończyć
prośby. Wykorzystywał mnie do rozniecania płomieni, które
później gorzały między nikczemnymi cudzołożnikami; a gdy
oni kochali się, ja spalałam się w rozpaczy. Nic więc
dziwnego, jak sądzę, że za najszczęśliwszy w moim życiu
uznałam dzień, kiedy to pewnego styczniowego wieczora
Heathcliff zabrał mnie do kuźni w Szkocji, gdzie wzięliśmy
ślub. Byłam na tyle głupia, by uwierzyć, że odkrył w swym
sercu miłość do mnie - cierpiałam wtedy i wciąż cierpię,
wspominając me szaleństwo. Po ślubie w kuźni spędziliśmy
razem zaledwie dwa miesiące, gdy zaczęłam poznawać
diaboliczne sztuczki, które mąż mój potrafił wyczarować z
najgłębszych czeluści i bawił się dręczeniem mnie.

Jak wnet się dowiedziałam, opuściliśmy Drozdowe

Gniazdo w samą porę, gdyż między moim bratem a
Heathcliffem zaczynało dochodzić do nader niemiłych scen i
Edgar kilkakrotnie próbował wyrzucić z domu nieproszonego
gościa. Biedak nie mógł poradzić sobie samodzielnie z aż
nazbyt doświadczonym w zadawaniu fizycznych krzywd
Heathcliffem, nie obyło się więc bez pomocy lokajów i
pracowników rolnych z majątku, by ukrócić owo rozbijanie
szyb i uporać się z brutalem zadającym kopniaki i ciosy pięści,
by tylko zniszczyć spokój naszego ukochanego domu.
Heathcliff jednak zawsze umiał sobie poradzić, gdy
dochodziło do starcia: Cathy żałośnie płakała, by go nie
krzywdzili, a słysząc jej błagania, Edgar wahał się - i nędznik
znów zwyciężał w nierównej walce.

background image

Opowiadanie o przebiegu naszej - to znaczy Heathcliffa i

mojej - podróży poślubnej jest dla mnie nader przykre, nawet
jeszcze teraz ledwie znoszę ból, który sprawia mi
wspominanie nas jako młodej pary.

Do Gretna Green dotarliśmy w ciemny, burzliwy wieczór,

w samym środku zimy, pokonawszy galopem drogę z
Drozdowego Gniazda; wypowiedzieliśmy formułkę, którą
przed nami powtarzało już wiele par, zbyt zakochanych, by
czekać na błogosławieństwo rodziców lub ustalenia w kwestii
majątku dziedziczki, nas jednak nie czekała radosna wymiana
pocałunków ani cudowne połączenie w prymitywnej sypialni
starej gospody. - No cóż, droga panno Linton - tylko tyle
powiedział mój świeżo poślubiony małżonek, gdy udawaliśmy
się do karczmy, gdzie nim minęła godzina, już upił się do
nieprzytomności, a mnie w poślubną noc czekały długie,
ciemne godziny samotności - teraz, nosząc nazwisko
Heathcliff... musisz pani stosować się do mych życzeń jeszcze
gorliwiej niż dotąd. Gdy dam ci znak, pójdziesz do łóżka.
Ułóż się po prawej stronie, aby twe serce otwarło się na
przybycie zmarłych. Pójdziesz, dokąd cię poprowadzą - masz
też moje słowo, że powrócisz do świata żywych. Choć - dodał
z okropnym, melancholijnym śmiechem, zwracając nim
uwagę innych bywalców gospody, którzy spojrzeli na niego,
nagle wystraszeni i zdumieni - kiedy już wrócisz do domu, do
mnie, może nawet będziesz żałowała, że nie zostałaś na
Wyspie Przeklętych nieco dłużej.

Zrobiłam jak kazał. Już wtedy, jak miałam się domyśleć

dopiero o wiele później, Heathcliff truł mnie swoimi
dziwnymi napojami i korzennymi wywarami, dodając je do
szklanki ponczu, którą wraz życzeniami poczęstowano nas w
gospodzie w naszą poślubną noc. I już wtedy, gdy szłam
schodami na górę - na polecenie pana młodego, pijanego i
ponurego, którego smagła twarz wzbudziła zarówno

background image

ciekawość jak i niechęć posępnych bywalców szkockiego
przybytku - wiedziałam, że napitek podziałał, i to bardzo
nieprzyjemnie, na moje serce i umysł. Nogi trzęsły się pode
mną, chociaż słuchały mnie - jednak czyja to była wola, nie
umiałabym powiedzieć. A gdy posłusznie leżałam po prawej
stronie prymitywnie wyciosanego z drewna łóżka, nie
potrafiłam rozpoznać snów, które nagle i natarczywie
nawiedziły moje uśpione myśli. Obrazy były wyraźne i
jaskrawe - ale nie moje. Wiedziałam, kim jestem, a przecież
niczego nie mogłam zmienić ani bronić się przed
nawiedzeniem przez inną, niewątpliwie nieżyjącą osobę.

Z początku, muszę wyznać, oczarowało mnie piękno

krajobrazu, który ujrzałam. Niebo o głębokim, mocnym
błękicie zawisło nad nadmorskimi skałami, piaszczyste brzegi
i szmaragdowe lasy nieznanej wyspy otaczało spokojnie
falujące morze. Kobiety z pakunkami na głowach zdążały na
targ, gdzie widziałam sterty owoców; długie łodzie o
ozdobionych rzeźbami dziobach unosiły się w porcie, wzdłuż
którego stały piękne domy, pomalowane kolorami równie
żywymi jak barwy perkali i pasiaste ubrania tłoczących się
ludzi. Dzikie ptaki o płomiennie czerwonym upierzeniu bez
końca, hałaśliwie domagały się czegoś, zlatywały ze szczytów
dwóch wznoszących się z morza wysokich, podobnych do
igieł - strzelających w niebo skalistych gór, obrośniętych
jaskrawymi krzewami. Nad wszystkim górował śpiew,
przekomarzanie się targujących się przekupniów i krzyki
dzieci; a jednak brakowało poczucia harmonii i pokojowego
współistnienia; na wielu osobach zauważyłam ślady niedawno
zadanych ran, szramy na policzkach lub na nagich,
wystawionych na słońce plecach; innym brakowało kawałka
twarzy lub kończyny, jakby części owe zostały pożarte przez
termity lub przypadkiem je odcięto, pozostawiając ofiarę
kaleką, nadal wszakże mogącą chodzić. Pomimo dźwięków,

background image

które opisałam, nikt nie odezwał się do mnie ani nie spojrzał
mi w oczy - zupełnie, jak dotarło do mnie z przeraźliwie
chłodną pewnością, jakby radosne nawoływania handlujących
i rozbawione głosy młodych pochodziły z innego świata, z
krainy, do której nie mogłam już wejść. Szłam sama, między
martwymi.

Nie potrafię powiedzieć, ile razy budziłam się - lub

próbowałam się obudzić z tego koszmaru tamtej długiej,
ciemnej zimowej nocy w gospodzie na pograniczu. Wiem
tylko, że twarz Heathcliffa, ozdobiona tym jego
sardonicznym, diabelskim wyrazem, którym, jak sądziłam,
zdobył me serce w przytulnym domu mego brata, wciąż od
nowa pojawiała się między mieszkańcami owego dalekiego,
smutnego i kolorowego miejsca. Jego oczy patrzyły na mnie
spod brwi mężczyzn i kobiet demonstrujących blizny po
łańcuchach lub głębokie rany po chłoście; a jego gniewny,
arogancki uśmieszek obejmował keję, więzienie i targowisko
z tą samą wyraźnie widoczną pogardą i wyższością, które
wzbudziły mój podziw i uwielbienie, gdy tylko pojawił się w
naszym domu. Ale teraz, gdy widziałam go wśród swoich,
napawającego się złotem, które go od nich oddzieliło i z
niewolnika uczyniło panem, bałam się i modliłam o
oswobodzenie spod jego strasznej mocy.

Teraz już wiecie, że nie znalazłam wolności -

przynajmniej przez jakiś czas. Jeśli nawet Heathcliff przyszedł
do łóżka w naszą noc poślubną, to narkotyk, którym mnie
napoił, nie pozwolił mi się obudzić i zarejestrować jego
obecności: dopóki mroźny poranek nie ozdobił okiennych
szyb, przebywałam w dalekim porcie, wśród kalek i martwych
wspomnień o szczęśliwym życiu. Po wschodzie słońca
ruszyliśmy dalej na północ; i tam wjechaliśmy między
strumienie, które wśród wzgórz rozszerzają nurt, aby
zakończyć się fiordem. Sądzę, że mężczyzna - lub demon -

background image

którego poślubiłam, szukał utraconych śladów swego
pochodzenia. Było zimno, ale wspinaliśmy się wśród wrzosów
i malin na szczyt wzgórza, gdzie kopczyk zaznaczał
najwyższy punkt. Stąd Heathcliff miał widok na ziemie i
czarne wody na dole. Zdawał się rozpoznać pole, po którym,
w trawie, kroczył pasterz z towarzyszącym mu psem. Ale nic
mi nie powiedział, tylko rzucił polecenie - i wnet szliśmy
dalej.

Gdy wracam pamięcią do tamtych dni nad nieruchomą,

ciemną i głęboką wodą - zatrzymaliśmy się w pobielonej
gospodzie, marznąc w pokoju pozbawionym ognia i ciepła
wzajemnych uścisków - myślę, że już wtedy miałam wrażenie,
jakby jakaś obca inteligenta istota, nie mój mąż, dyktowała
nam kierunek i przejęła władzę nad naszym życiem. Heathcliff
bez końca roztrząsał jakieś ponure kwestie, ożywiając się
nagle, gdy nadarzała się okazja do okazania okrucieństwa lub
możliwość zrobienia czegoś złego; albo jakby nagle ogarnięty
rozpaczą, biegł ciemnymi, obrośniętymi modrzewiami lub
wysokimi sosnami drogami i traktami, którymi podążaliśmy
każdego dnia, a im dalej się posuwaliśmy, tym bardziej
zdawały się nas ściskać. Ktoś lub coś narzucało swą wolę tej
dziwnej, na wpół ludzkiej istocie, opętanej przez owo
nieznane i zmuszone do posłuszeństwa tak samo jak mnie
pozbawiały woli okropne praktyki i pogańskie gusła
Heathcliffa. Czynił, co mu kazano; a najgorsze tkwiło w uroku
rzuconym na nieszczęsnego nędznika: dozgonnej miłości do
żony innego.

Z początku próbowałam wyleczyć go z obsesji na jej

punkcie. - Cathy - słyszałam, jak krzyczy we śnie; lub gdy
szukał jej, wędrując po ruinach Zamku Douglasa. - Cathy,
wróć do mnie - błagał nad brzegami brązowej rzeki Yarrow,
płynącej przez krainę śniegów - Cathy - szlochał, jakby imię
to zostało wyryte na kamieniach i brzegach wąwozów

background image

bezludnego krajobrazu. Potem wracał do mnie i szliśmy dalej.
Należał do tej krainy - według mnie umieściła go tam
wyobraźnia, rozgorączkowana do tego stopnia, by na zawsze
uwięzić go w pieśni z Pogranicza, mówiącej o żalu, zdradzie i
śmierci. Dla mnie nie było tam miejsca; ale na razie, nie
mogąc ani zostać, ani odejść, towarzyszyłam mu przez to
zamarznięte Piekło, na które go skazano, aż śmierć uwolni go,
by mógł połączyć się z ukochaną.

- Powiedz mi, Isabello - zwrócił się do mnie pewnego

wieczora, gdy zasiedliśmy przy stole w skromnej gospodzie w
Tibbie Shiels, na północnym brzegu St Mary's Loch - powiedz
mi, czy ty wierzysz w szczęście? Czy czepiasz się nadziei,
moje biedne dziecko, że znajdziesz je w małżeństwie, że
pewnego dnia będę wzdychał do ciebie, tak jak teraz do
miłości mego życia? A może wyobrażasz sobie, że gdyby ona
umarła - i tu Heathcliff spojrzał na mnie przez stół swymi
czarnymi oczami, pełnymi pogardy, której nawykłam już
spodziewać się z jego strony - czy żyjesz nadzieją, Isabello, że
przeniosę me sentymenty na drogą żonkę? - Odchylił się na
oparcie krzesła i wybuchnął śmiechem, kryjąc twarz między
cieniami zapadającej na dworze nocy i błyskiem płomieni
strzelających pod płytą paleniska za jego plecami. - Pewnie
sądzisz, że twój beznadziejny brat, Edgar, bardziej ode mnie
opłakiwałby utratę Catherine - powiedział wreszcie głosem
cichym, jakiego po raz pierwszy użył, odkąd uciekliśmy
razem w noc, która miała zaznaczyć koniec mego wygodnego
i szczęśliwego życia z bratem, tak często obrzucanego przez
mego męża obelgami, że już nie mogłam dłużej słuchać tych
boleśnie raniących słów.

- Dlaczego uważasz, że inni nie mogą cierpieć tak jak ty -

odrzekłam, pewnie po części dlatego, że odezwał się do mnie
tak dla niego nietypowym, uprzejmym tonem, a może po
prostu ze zwykłego przyzwyczajenia, bo w tamtym okresie

background image

zwykle odpowiadałam bezmyślnie, sama nie mając o sobie
zbyt wygórowanego mniemania.

- I ty to mówisz, ty, która kiedyś byłaś całkiem

rozgarnięta, moja Isabello - odrzekł Heathcliff i jak to już
wielokrotnie bywało, natychmiast pozbawił mnie zdolności
myślenia. - Zdumiewa mnie, że można aż tak nisko upaść; co
do inteligencji i ambicji niewiele różnisz się od dziewki
służącej.

- I potwór obrzydliwie zarechotał, ponownie napełniając

moje oczy łzami. - Czy nie możesz zrozumieć, że nikt - tu
uderzył pięścią w stół, przy którym siedzieliśmy w nisko
sklepionym,

zadymionym,

niewielkim

pomieszczeniu

gospody nad fiordem, a pręgowany kot o dzikim wyglądzie
salwował się ucieczką - nikt nie cierpi tak jak ja, droga żono.
W piekle przydzielono mi specjalny przedsionek, pani
Heathcliff - a różnica polega na tym, że ja już tam mieszkam,
podczas gdy inni nieszczęśni grzesznicy żyją na naszym
okropnym świecie, zaledwie domyślając się wygód, które dla
nich przygotowano. - Tym razem śmiech nie towarzyszył
rozpaczliwemu wyznaniu; i mój godny pożałowania małżonek
zapadł w długie milczenie.

Na dworze rozpadało się, deszcz pokrył obrastające brzegi

fiordu sosny i świerki srebrzystą mgłą; po chwili już nie
dostrzegałam granicy dzielącej napierającą na mnie rozpacz
od płaczącego nieba na zewnątrz. Ani dla mnie, ani dla
Heathcliffa nie było nadziei - wtedy chyba ujrzałam to
wyraźnie; wszakże o tym, jak mocno zostałam związana z tą
niesamowitą istotą może świadczyć fakt, że wciąż jeszcze w
marzeniach i w wyobraźni potrafiłam widzieć nas razem.

Po kilku następnych dniach opuściliśmy Ettrick Forest,

ciemne wody St Mary's Loch i ponurą dolinę Yarrow, krainę,
do której tego na wpół człowieka, a na wpół diabła zdawała
się przyciągać moc silniejsza od jego woli. Właśnie tam, gdy

background image

spacerowaliśmy po śliskim śniegu, wzdłuż zamarzniętych,
brązowych strumieni, był najłagodniejszy - jeśli to
odpowiednie wyrażenie - i nawet roiłam sobie, że pewnego
dnia, jeśli nawykniemy do siebie nawzajem, Heathcliff
przynajmniej polubi moje towarzystwo, o ile nawet nie zdoła
mnie pokochać, dopóki żyje Cathy. Ale ten swój pełen
tęsknoty, nieprzenikniony wyraz twarzy, gdy patrzył na
wierzchołki modrzewi - lub słaby uśmiech, którym czasem
obdarzał gołe wzgórza, śnieżne zaspy i dalekie owczarnie,
budowle z rozpadającego się kamienia, odcinające się na tle
horyzontu w nagle zapadającym zmroku - przeznaczał dla
kogoś innego, nawet, jak sądzę, nie dla Cathy; a już z
pewnością nie dla mnie. Ktoś lub coś wiedziało, co dzieje się
w jego duszy; był posłuszny tej sile i nie bardziej mógł przed
nią uciec niż ja przed nim.

Ja wszakże uciekłam. Znasz historię naszego pobytu na

Wzgórzach, gdy wróciliśmy tam po dwóch miesiącach
przebywania w krainie, która wnet w mych myślach stała się
równie rzeczywista i nieprawdopodobna jak świat jaskrawych
kolorów z moich snów, ziemia kalek i umarłych nad dalekim
morzem. Słyszałeś opowieści o brutalnych czynach w tym
przeklętym miejscu, którego dziedzic, pogrążony w oparach
trunku Hindley Earnshaw, z każdym dniem coraz głębiej i
głębiej wpadał w sieci Heathcliffa, gdyż nałóg hazardu
powodował długi, których nieszczęsny nieletni Hareton, syn
Hindleya, poczęty w dawnych, lepszych czasach, nigdy nie
zdoła spłacić. Okropna ta sytuacja owocowała przemocą; a ja,
teraz niechlujna i zaniedbana, zgorzkniała w nienawiści do
potwora, do którego zostałam przykuta w tym odludnym,
strasznym miejscu, marzyłam jedynie, by ci dwaj stoczyli
walkę ostateczną i żeby Heathcliff umarł.

Ale to Cathy umarła, wydając na świat dziecko w

siódmym miesiącu, mizerne maleństwo, przywodzące na myśl

background image

pierwsze jagniątka na połach Gimmerton. Dowiedziałam się o
tym od Nelly Dean: od samego początku kochała to niemowlę;
ale okropny żal Heathcliffa, a przy tym przerażające
podejrzenie, że to nie mój brat Edgar był ojcem dziecka,
sparaliżowały mi serce niemal do stanu nieistnienia. Pytałam
się, co mam powiedzieć memu bratu, gdy wyrazi podejrzenia
co do swego ojcostwa? Ciążące na mnie w tej sprawie
poczucie winy - nawet mój udział, nie da się tego inaczej ująć,
w ich grzesznych poczynaniach - stałyby się wyraźnie
widoczne na mej twarzy, gdyby mnie zapytał.

Jak to bywa nieraz w przypadku obawy przed czymś, co

może się wydarzyć, brat nie zapytał mnie o nic; ale stało się
jeszcze gorzej. Pewnej nocy, która wydała mi się wtedy
świadkiem ostatecznej i rozstrzygającej walki Hindleya z
Heathcliffem - ten ostatni spędzał teraz dni i noce na
cmentarzu, żonie mając do zaoferowania najwyżej siniaka pod
okiem, gdy przypadkiem, nie działo się to często, natknęliśmy
się na siebie w sieni czy w kuchni na Wzgórzach - zebrałam
resztki odwagi, jakie mi pozostały, i odeszłam w ciemność.

Czy potwora tak głęboko zaangażowało pośmiertne

czczenie Cathy, że zapomniał napoić mnie narkotykiem,
którym czynił ze mnie zombi - jak później ustaliłam bez
najmniejszych wątpliwości, że zmieniał mnie w kobietę
nawiedzoną duszą zmarłej niewiasty - tego nie wiem. Ale w tę
noc wyjątkowej przemocy, gdy wycelowany w moją szyję nóż
tylko trochę zboczył z drogi, wiedziałam, że będę w stanie
odejść, nie dbając ani trochę, czy Heathcliff żyje, czy umarł.
W noc tę uratowałam go od morderczej wściekłości Hindleya i
obawiałam się, że moja ni stąd, ni zowąd okazana lojalność,
zaskakująca zarówno dla niego jak i dla mnie, przywiedzie
mnie z powrotem, niczym bumerang, do źródła mej
nienawiści i rozpaczy.

background image

Jestem żywym dowodem, że tak się nie stało. Jedna tylko

rzecz napełnia mnie poczuciem winy i czasem dręczy, gdy
patrzę wstecz na wydarzenia, które nastąpiły po moim
odejściu z tego złego miejsca. Gdybym tam została, bita żona,
żałosne resztki po ślicznej, pełnej życia dziewczynie, którą
kiedyś byłam, może zdołałabym nie dopuścić do
przedwczesnej śmierci nieszczęsnego Hindleya. Gdyż sześć
miesięcy po odejściu Cathy jej biedny, zapijaczony brat także
umarł: i to w bardzo niejasnych okolicznościach. Po nocy
wielkiego pijaństwa martwego Hindleya Earnshaw znalazł
nikt inny jak Heathcliff; i muszę powiedzieć, że pan Kenneth,
aptekarz, z którym korespondowałam przez kilka lat po
osiedleniu się na południu, niedaleko Londynu, wyraził swe
wątpliwości co do przyczyny tej śmierci. Nelly, która także
pisała do mnie, doniosła mi, że stary Joseph uważał panicza
Hindleya za człowieka w doskonałej - poza nadmiernym
piciem - kondycji, i to niedługo przed tym, gdy wysłano go po
pana Kennetha. Czy Heathcliff zamordował Hindleya
Earnshaw? Według mnie, czyli w opinii głównego świadka
okropnej nienawiści między tymi dwoma - - uczynił to.

Długo po tym, jak opuściłam Wzgórza, moje sny

nawiedzały uporczywie okropne wizje człowieka, którego
poślubiłam - lub raczej mężczyzny, który poślubił mnie
powodowany wyłącznie chęcią zemsty. Utracił Cathy; po
śmierci jej brata Hindleya został panem na Wzgórzach -
posiadłości, której każdy cal został u niego zastawiony przez
owego nieszczęśnika... Śnię o oknie kuchennym, z szybą
rozbitą jego pięścią; o straszliwym locie noża świszczącego
tuż obok mego policzka. I znów widzę szatana w mych
koszmarach, a jest nim Heathcliff, gdy nocą, już po moim
odejściu, zakrada się i poduszką wyciska życie z chrapiącego
Hindleya.

background image

13
Relacja Henry'ego Newby
Piszę w pośpiechu, w przytulnej salce w „Czarnym Byku".

Z historii Isabelli pozostało już tylko kilka zapisanych na
osobnej kartce zdań, które przekazuję poniżej:

* * *
Udałam się do Nelly Dean, a ona, choć nader

niezadowolona moim widokiem, w końcu, jak można było po
niej oczekiwać, okazała mi serce. Och, cóż poczęłabym bez
Nelly... minęło wszakże wiele czasu, odkąd widziałam ją po
raz ostatni, i wielce zasmuciła mnie jej reakcja na moje słowa
- nigdy wcześniej nie widziałam starej niani aż tak
rozgniewanej. - Cóż to, Nelly - zaczęłam, gdy wysuszyła mój
płaszcz, opatrzyła ranę na szyi w miejscu, gdzie nóż drasnął
skórę, i pomogła mi przygotować się do ucieczki na południe
(zamierzałam wsiąść do dyliżansu stającego przy rozstajach w
Gimmerton; wiedziałam, że moja przyjaciółka Lucy przyjmie
mnie w swoim domu pod Londynem; poza tym miałam dość
środków po mych drogich rodzicach, by wystarczyło mi na
utrzymanie, dopóki nie osiądę gdzieś na swoim) - moja
poczciwa Ellen Dean - ciągnęłam - bez wątpienia domyśliłaś
się najgorszej obelgi, jaka może spotkać żonę, jeśli mąż
zdradza ją z inną. Jak sądzę, dostrzegłam to w twych oczach,
gdy przyszłaś na Wzgórza i byłaś świadkiem mego poniżenia i
cierpień. Domyśliłaś się, że Heathcliff marzył i tęsknił za
kobietą inną niż jego Isabella; w istocie małżonką jego byłam
zaledwie kilka tygodni.

- Widziałam cierpienie panienki - przyznała szorstko

Nelly; ale jej twarz zachmurzyła się, w spojrzeniu dostrzegłam
wrogość, a nawet podejrzliwość: czyżby sądziła, że zmyśliłam
sobie spotkania - a tak naprawdę miłosne schadzki, na które
mój drogi mąż umawiał się z Catherine? Tylko jaki, według
niej, mogłabym mieć motyw, by niszczyć opinię mej

background image

nieszczęsnej, zmarłej bratowej, ukazując ją w równie złym
świetle jak samą siebie, nie zasługującą na szacunek ani
współczucie świata? Przecież odkąd byłam mała, Nelly znała
mnie na tyle dobrze, by nie uwierzyć, że w mej głowie zalęgły
się tego rodzaju wymysły.

- We wrześniu - zaczęłam i zaczerwieniłam się na

wspomnienie dnia w buduarze Catherine i mojej godnej
potępienia niezdolności do uwolnienia się z szafy i ucieczki
jak najdalej od tamtej okropnej sceny. - Niedługo po balu,
który Edgar wydał na moją cześć... - i znów urwałam, nie
mogąc spojrzeć Nelly w oczy. - Latami opiekowałaś się panną
Catherine, gdy była dzieckiem - próbowałam przypomnieć
starej piastunce owe czasy i tym sposobem nieco uśmierzyć
gniew, jaki czuła do mnie. - Słyszałaś... nawet byłaś
świadkiem... wzajemnych zapewnień dozgonnej miłości
między twoją młodą panią a Heathcliffem. Tak więc, Nelly,
nie powinnaś być zaskoczona, że jego przywiązanie zostało...
- ale nie mogłam się zdobyć się na użycie słowa:
skonsumowane, gdy przypomniałam sobie, jak zmuszono
mnie do przypatrywania się ich namiętnym miłosnym
uściskom na małżeńskim łożu mego brata, scenie często
powtarzanej, nie mam żadnych wątpliwości, w czasie
jesiennych miesięcy, gdy Heathcliff zalecał się do mnie,
urabiając mnie do ucieczki do Gretna Green. - Musiałaś
wiedzieć o uczuciach, jakie do siebie żywili... - ciągnęłam. - O
co chodzi, Nelly? Przecież mi wierzysz, czyż nie?

Zapadło długie milczenie, po czym Nelly Dean

oświadczyła, że nie wątpi w moje słowa i że najlepiej już
nigdy nie wracać do tych spraw, bo gdyby mój biedny brat
usłyszał te oskarżenia, ich ciężar jeszcze pogorszyłby sytuację.

- A dlaczego tak? - ustąpiła wreszcie, gdy wciąż

nalegałam, by wyjaśniła mi powody jej smutku i gniewu. -
Pytasz mnie o przyczyny, moje drogie dziecko, nadal

background image

niewinne mimo tych wszystkich niecnych uczynków, do
jakich, szalona, dopuściłaś się, łącząc się na całe życie z kimś,
kto gdziekolwiek się pojawi, powoduje tylko kłopoty. Czyli z
Heathcliffem - mówiła dalej, wzdychając głęboko: - Z
oburzeniem i głębokim żalem słucham o jego zalotach do
twojej nieodżałowanej bratowej, pani Linton.

Więcej nie udało mi się wycisnąć z Nelly, mimo mych

błagań, by wyjaśniła mi swoje stanowisko, i tak oto tamtej
nocy opuściłam Gniazdo równie po kryjomu i z takim samym
pośpiechem, z jakim się tam pojawiłam. Postanowiłam
zostawić za sobą dawne życie, zacząć na nowo na południu
kraju i zapomnieć o przeszłości; i tak też było aż do
dzisiejszego dnia.

Jak można sobie wyobrazić, rzecz okazała się trudniejsza,

niż przypuszczałam. Od razu zrozumieją mnie osoby, które
poślubiły mordercę lub kogoś, kto przywodzi zamężną kobietę
do popełnienia cudzołóstwa. Na szczęście wszakże, powiecie,
nie zdarza się to zbyt często.

Piszę te słowa, by donieść, na wypadek gdyby mojemu

życiu zagroziły koszmary z przeszłości, o moim spotkaniu z
Ellen Dean w Drozdowym Gnieździe trzeciego maja 1784
roku. Mój stan - byłam w ciąży, o czym Heathcliff nie miał
pojęcia - utrzymałam przed starą nianią w tajemnicy.

* * *
Można sobie wyobrazić stan mego umysłu, gdy tak

czytałem o tym ostatnim, rozpaczliwym wysiłku dzielnej
młodej kobiety walczącej o odzyskanie swej duszy i
rozpoczęcie życia wolnego od dominacji zła, w spokoju, z
dala od swego dręczyciela. I do tego jest brzemienna! Jak
zdoła Isabella przetrwać udręki swego okrutnego losu - jak
ucieknie przed szatanem równie zdeterminowanym, teraz to
rozumiem, by zniszczyć wszelką nadzieję na szczęście lub

background image

powodzenie na ziemi tak jak Jezus, by zbawić nas, biednych
grzeszników.

Jak to się skończy? Czy Heathcliff rzeczywiście jest

mordercą? Scena uduszenia Hindleya Earnshaw, który tamtej
nocy na Wzgórzach pochrapuje pijany, wyobrażona sobie
przez Isabellę Earnshaw, wydaje mi się prawdziwa: czyż nie
powinna była dopilnować, by natychmiast doniesiono o nim
władzom i postawiono przed sądem pod zarzutem
morderstwa? Człowiek, którego długi dały nikczemnemu
Heathcliffowi własność ziemi i budynków Wichrowych
Wzgórz, kończy życie z rąk intruza... Cygana sprowadzonego
do domu przez starego Josepha Earnshaw z Liverpoolu... i nikt
w sąsiedztwie nie zadaje żadnych pytań, tylko Nelly Dean
zastanawiała się, czy aby tamtej nocy na wrzosowiskach nie
zaszło coś „nie w porządku". Potomek starodawnego
nazwiska, Hindley Earnshaw, ojciec Haretona, syna nie
mającego nigdy odziedziczyć dworu, który powinien do niego
należeć, zapewne zasługuje na więcej niż ta haniebna śmierć i
zachowanie w sekrecie jej prawdziwych okoliczności. Gdzie
był wtedy pan Kenneth, aptekarz, doglądający Hindleya
tamtego dnia - i przy wielu innych okazjach? Czy im
wszystkim zależy jedynie na złocie, które ten nędznik
Heathcliff nosi w pugilaresie - czy ono jest powodem
haniebnego braku zainteresowania szczegółami tej zbrodni?

Wszystkie te myśli towarzyszyły mi, gdy wyszedłem na

śnieg i mżawkę. Po odwilży nastąpił nawrót silnego mrozu i
aleja, którą szedłem, stała się niemal niewidoczna. Batalion
wron przycupniętych w małym zagajniku przy drugim końcu
traktu zajazgotał szyderczo, gdy go mijałem; poza tym żaden
dźwięk nie zakłócał ciszy opatulonej całunem bieli okolicy.
Jednak nie miałem ochoty na powrót do gospody, pomimo że
ogrzewał ją buzujący ogień, a stojące na stołach lampy
zachęcały zebranych bywalców do pozostania nieco dłużej.

background image

Czułem, że mam ważną misję do spełnienia; ruszyłem więc w
kierunku, z którego nadszedłem, z mocnym postanowieniem
wybawienia bliźniego od dalszych prześladowań, a może i
śmierci.

Gdyż każda cząstka mej duszy podpowiadała mi, bym nie

tracił czasu i pospieszył na ratunek Isabelli Linton (tak będę ją
nazywał: ktoś niewinny jak ona nie powinien być zmuszony
nosić nazwiska Heathcliffa do końca swych dni). Jakże ja
nieszczęsny podziwiałem tego szatana - zupełnie jak ona! -
zanim poznałem prawdę o jego obrzydłych gusłach! Byłem
nawet gotów oddać dla niego życie, gdy po raz pierwszy
czytałem jego wyznania o okrutnym, samotnym dzieciństwie;
jakże omotała mnie moc fikcji i jak głupim wydawałem się
teraz samemu sobie!

Nie potrafię tu oddać rzeczywistej siły uczuć, które

przepełniały mnie tamtego poranka, gdy przeczytałem o
przeżyciach Isabelli u boku tego nikczemnika. Oczyściłem
swój umysł całkowicie z poprzedniego przekonania, że relacje
Heathcliffa to tylko wymysły: krótko mówiąc, marzyłem i
śniłem o postaciach, które wtargnęły, jak mi się wydawało, do
mojego układu krwionośnego, stając się o wiele bardziej
rzeczywistymi od otaczających mnie pod „Czarnym Bykiem"
bywalców gospody lub ludzi, których jeszcze dzień wcześniej
odwiedziłem w ich domach. Żyłem - i oddychałem - smutną,
pełną udręki egzystencją Catherine, Heathcliffa - a teraz
nieszczęsnej Isabelli. Czas i miejsce ograniczyły się dla mnie
do Drozdowego Gniazda i Wichrowych Wzgórz. A pragnienie
poznania dalszego ciągu tej historii rozpaliła jeszcze nadzieja,
że dzięki własnym wysiłkom zdołam zmienić jej treść:
odnajdę ową maltretowaną siostrę Edgara Lintona i jej dobro
uczynię moim jedynym celem.

background image

14
Relacja Henry'go Newby
Szedłem dalej i wnet zamajaczyły przede mną zarysy

skromnej chaty, gdzie - wydawało mi się, że wieki temu -
udzieliła mi schronienia żona owczarza, zanim jeszcze
poznałem człowieka, którego zwierzenia znalazłem tak bardzo
ekscytującymi. Kierował mną jeden cel: wyciągnąć od
poczciwej niewiasty, gdzie odnajdę starą nianię - w końcu
nazywała Nelly swą babką. Na myśl, że mógłbym zastać
strażniczkę sekretów rodzin Earnshawów i Lintonów jeszcze
wśród żywych - do tego zamieszkałą w pobliskiej okolicy -
serce biło mi jak oszalałe: przyspieszyłem kroku, nie dbając,
czy wpadnę w zaspę lub pośliznę się na lodowej tafli kałuży.
Budynek otulony chmurą, równie nieprzeniknioną jak
najwyraźniej wypełniający ją śnieg był, o ile dało się to
ocenić, przynajmniej czymś realnym i stałym; i choć moje
emocje uległy diametralnej zmianie, odkąd dotarła do mnie
bestialska istota natury mego dotychczasowego bohatera
(muszę wyznać, po uszy zakochałem się w jego młodej żonie),
ta prosta chata z hrabstwa York pozostała ta sama. To w niej
tym swoim uspokajającym, rzeczowym tonem pani Cecily
Woodhouse wyjawi mi nazwę wioski, w której zamieszkuje
jej babka (lub może adres Drozdowego Gniazda? - rozpaliła
mnie myśl, że Nelly Dean, emerytowana po długiej służbie w
rodzinie Isabelli, być może nadal tam mieszka). Otrzymałbym
odpowiedzi na najbardziej palące kwestie: z pewnością Nelly
wiedziałaby, czy dziecko przed wielu laty przyjęte do rodziny
Earnshawów, uważane za włóczęgę, bękarta marynarza z
mórz południowych, po dojściu do majątku opartego na
łupach z Nowego Świata, swoją drogę życiową skończyło jako
morderca. A według ostatnich linijek wyznania Isabelli stara
piastunka mogła zachować listy od dawnej wychowanicy, a te
bardzo by mnie interesowały. Najbardziej bałem się usłyszeć,

background image

że Heathcliffowi udało się odkryć nowe miejsce pobytu żony i
że odebrał jej dziecko - przynajmniej otrzymam informację na
ten temat z samego źródła. Nelly ujrzy w nieznajomym
następnego Josepha Lockwooda (w wyobraźni już widziałem
się przyjętym w Gnieździe; a nawet, idąc w ślady biednego
pana Lockwooda, z pierwszymi symptomami poważnego
przeziębienia). Wyobraziłem sobie, jak leżę w łóżku - Nelly,
mimo zaawansowanego wieku, dogląda mnie troskliwie - i
popijam grog, podczas gdy ona opowiada mi historię, bez
której już nie mógłbym żyć, opowieść o dziejach Heathcliffa i
smutnym zakończeniu jego nieczystej namiętności.

Zatopiony w owych fantazjach musiałem być mocno, bo

znacznie zwolniłem kroku, dochodząc już do farmy owczarza,
a przy tym dałem się komuś niemal wepchnąć w pozbawione
liści krzaki - niezbyt obfite - rosnące przy drzwiach. Zarys
ramion i pleców mężczyzny, który z rozmachem nacisnął
potem klamkę i wszedł do środka, wydał mi się znajomy: był
to John Brown, kościelny, ten sam, za którym ostatniego
wieczora podążałem do „Czarnego Byka"; tyle że jego
zazwyczaj miły wyraz twarzy (gdyż raz odwrócił się od
wąskiego przedsionka i zerknął za siebie, wciąż najwyraźniej
nie widząc mnie) zniknął całkowicie, zastąpiony miną
nieutulonego żalu. Zaraz postaram się wyjaśnić, w co się
wpakowałem.

John Brown, jak poinformował mnie ochrypłym głosem,

gdy w końcu wydostałem się spośród otulonych mgłą zarośli i
przyjęto mnie jako gościa, przyszedł z wizytą, by złożyć
owczarzowi kondolencje z powodu śmierci żony. Pani
Woodhouse zmarła nagle we wczesnych godzinach poranka,
gdy wszyscy mieszkańcy Haworth byli albo zajęci
celebrowaniem Nowego Roku, albo odsypiali czas hulanki.
Nowinę przyniósł jeden z pomocników owczarza; było za
późno na wzywanie doktora i jak najszybciej należało się

background image

zająć przygotowaniami do pogrzebu. - W taką zimę jak ta -
zauważył kościelny, prowadząc mnie do kuchni - nie
zaskakuje mnie utrata tylu dusz. Niektórzy, co należy
podkreślić - przystanął w wychłodzonej kuchni i z głębokim
westchnieniem, kładąc obie dłonie na prostym, sosnowym
stole, pytająco spojrzał mi w oczy, jakby zastanawiał się, na
ile mogłem być zaznajomiony z osobami ostatnio
pochowanymi na cmentarzu w Haworth - bezsprzecznie wiele
znaczyli na niwie literatury, choć jeszcze nie zostało to
powszechnie uznane. Wyposażeni, jak można powiedzieć, w
talent właściwy geniuszom... - I znowu westchnął; tymczasem
na schodach wiodących na piętro dały się słyszeć powolne,
powłóczyste kroki właśnie owdowiałego owczarza.

- Jednak... - zacząłem. Zdawałem się stanąć na progu

nowego odkrycia, którego dostąpię za sprawą owego
przystojnego, dobrodusznego kościelnego; ale także
pomyślałem, ku mojemu wstydowi, że mogę już nie
dowiedzieć się niczego teraz, gdy dostarczycielka informacji,
z którą wiązałem duże nadzieje, odeszła i szanse na poznanie
prawdy rozwiały się jak dym. Mój wstyd oczywiście
wywodził się z czysto ludzkiej przyzwoitości: poczułem się
wyjątkowo godny potępienia, opłakując tę biedaczkę głównie
dlatego, że jej śmierć ograniczyła moje możliwości
odnalezienia Nelly Dean. Jednak - choćbym walczył z tym
uczuciem ze wszelkich sił, nie potrafiłem zdławić w sobie
rozpaczy - niemal wściekłości - że utraciłem możliwość
poznania

do

końca

dziejów

Heathcliffa

(choćby

najstraszliwszych), będąc już tak blisko celu. Cóż takiego
mógł powiedzieć mi John Brown, co byłoby dla mnie choćby
w połowie tyle warte co losy tych dzieci ciszy (jakimi teraz
wydawali mi się Lintonowie na ich zasobnych ziemiach) i
dzieci burzy, Heathcliffa i Cathy? Wnet się okazało, że znów
się pomyliłem.

background image

Stary owczarz wszedł do środka i kościelny zbliżył się do

niego ze słowami pociechy. Cichymi głosami, ledwo
słyszalnymi z miejsca, w którym stałem przy wygaszonym
piecu pod oknem kuchni, omówili i ustalili szczegóły
pogrzebu i mszy żałobnej. Potem, jakby wzmianka o
cmentarzu przypomniała mu jego niedawne smutne
obowiązki, John Brown podszedł do mnie wielkimi krokami i
powrócił do poprzedniego wątku, jakby wcale go nie
przerwał.

- Jesteś pan w Haworth w poszukiwaniu Ellisa Bella -

oznajmił, a do mnie powróciło, nie po raz pierwszy, poczucie
horroru na wspomnienie nocy spędzonej w probostwie i
bezsennych, nawiedzonych przez koszmary godzin w małym
gabinecie nad salonem, w którym stary pan Bronte siedział
przy ogniu i przygotowywał swoje kazania; i w którym
znalazłem dzieło Heathcliffa radośnie skwierczące na
węglach. - Muszę pana poinformować, że Ellis Bell - panna
Emily Bronte, jak już się pan zapewne zorientował - nie była
autorką powieści Wichrowe Wzgórza. I właśnie dlatego, aby
zapobiec powtarzaniu tej pomyłki przez następne stulecia,
pozwoliłem panu, panie Newby, wejść do tej chaty - domu
żałoby - aby pana poinformować o faktycznym stanie rzeczy; i
zażądać, aby pan z kolei zawiadomił wydawcę, pana Newby,
o konieczności skorygowania nazwiska autora dzieła.

Bez wątpienia John Brown zadał sobie trud sprawdzenia

moich referencji; z kolei stopniowo docierała do mnie niemiła
świadomość obsesji, jaką miał na punkcie tej książki.

- Natychmiast wróci pan do Leeds - zaczął, z owym

wyważonym tonem mieszkańca hrabstwa York, ale im dłużej
ciągnął swą perorę, tym większe wyczuwałem w nim
rozgorączkowanie. - Poinformujesz pan swego wuja, Thomasa
Cautleya Newby, o prawdziwej tożsamości autora tego

background image

wspaniałego dzieła. Bezzwłocznie należy spalić lub podrzeć
na strzępy wszystkie wydane wcześniej egzemplarze.

Na chwilę, wyznaję, jego stanowcze żądanie pozbawiło

mnie słów. Owczarek drapał w kuchenne drzwi; stary owczarz
krzątał się koło pieca z wiaderkiem węgla i koszem
sosnowych szyszek. Zimowe słońce, nic sobie nie robiąc z
pokrywającego cały krajobraz, łącznie ze wzgórzami, puchu,
beznamiętnie zerkało przez chmury. Patrzącemu z boku
mogłoby się wydać - pomyślałem ze smutkiem, gdy staliśmy
razem w lodowatej kuchni - że John Brown i ja odbywamy
przyjacielską pogawędkę, omawiając być może kształt
nagrobka dla biednej pani Cecily Woodhouse. Groźba w
postawie kościelnego jak na razie nie rzucała się w oczy.

- Przyszedłem tu, by dowiedzieć się, gdzie odnajdę Nelly

Dean - wyrzuciłem z siebie. Podobną reakcją, jak później
sobie pomyślałem, okazałem pewną dozę sprytu: nie na
próżno przysłuchiwałem się występom mego ojca w sądzie; a
coś mi mówiło, że nagłą zmianą tematu być może zdołam
wyprowadzić z równowagi nieprzychylnego świadka i zmusić
go do powiedzenia prawdy. Poza tym, oczywiście, czułem
jeszcze więcej niż dotąd determinacji, by porozmawiać z
poczciwą gospodynią i wydobyć z niej resztę dziejów
Heathcliffa, a także poznać losy Isabelli.

- Panie Newby... - Ku memu zdziwieniu twarz

kościelnego rozjaśnił lekki uśmiech. - Zapewne żartuje pan
sobie ze mnie. Choć podoba mi się taki rys w mężczyźnie;
muszę także dodać, że prawdziwy autor stron, na których już
odnalazłeś pan Nelly Dean, nade wszystko lubił robić kawały.
Branwell Bronte uwielbiał rzucać monety wiejskim
dzieciakom, a zwykł to czynić na dole przy moście. Bawiło go
ich podniecenie - i zaskoczenie, gdy okazywało się, że pensy,
gdy ich dotkną, przyklejają im się do dłoni. Branwell
upodobał sobie odgrywanie roli Alexandra Percy'ego, para

background image

Northangerlandu - i wędrówkę po królestwach Angrii i
Gondalu. Zwłaszcza Gondalu - dodał John Brown, w
zamyśleniu kiwając głową.

Nagle poczułem się, jakbym znalazł się w obecności

szaleńca. Świadomości tej towarzyszyła nieznośna atmosfera
panująca w małej kuchni: owczarz nawpychał do pieca jakichś
dziwnych kawałków modrzewiowego drewna i gdy się
zapaliły, dym wypełnił pomieszczenie. Niemiłe podejrzenie,
że do ognia dodano sporo rozmarynu lub innej leczniczej
rośliny - jeśli to były one - jako środka używanego przy
odymianiu domu po śmierci sprawiło, że omal nie zemdlałem.
Słońce, teraz bardziej jeszcze niż dotąd zdecydowane
przedrzeć się przez białą mgłę na dworze, wpadało ostrymi
niczym igły promieniami prosto w oczy, jeszcze potęgując
moje złe samopoczucie. Przez dym ledwie widać było
zamknięte na głucho tylne drzwi domu. Dotarłem do nich,
odsunąłem rygiel i wprost na mnie skoczył wtedy owczarek,
przemarznięty, drżący z głodu i zimna. John Brown odciągnął
mnie do siebie, w stronę kuchni, a drzwi, prowadzące do
stajni, czego domyśliłbym się, gdybym zdążył dostrzec ich
stan, zatrzasnęły się ponownie.

John Brown poprowadził mnie do wąskiego, koślawego

krzesła przy stole, stanął nade mną i odezwał się w te słowa: -
Zostałeś pan wybrany - a choć powtórzenie tych słów
zagrożone jest śmiercią, zaufam panu, potwierdzając tym
samym oczekiwania, jakie w panu pokładam, panie Newby -
zostałeś pan wybrany, tak przeznaczył ci los, by wstąpić do
Loży Trzech Gracji. Ceremonia odbędzie się natychmiast,
przy udziale starego Josepha i dwóch innych, na których tu
czekamy. Gdy zostaniesz pan przyjęty do masonerii, będziesz
mógł zacząć swoje badania nad życiem Branwella Bronte. Bez
pełnej wiedzy masońskiej pracy tej nie sposób dokonać.

background image

- Do masonerii? - jak echo powtórzyłem za kościelnym,

którego pochylona nade mną postać - opary wydzielane przez
jakiś nowy dodany do pieca środek palny stały się teraz czarne
-

przypominała

postać

średniowiecznego

diabła,

wynurzającego się z płomieni Piekieł. - Badania...? -
Wiedziałem, że mój głos zabrzmiał żałośnie i słabo, wszakże
znalazłem się w pułapce; niestety, ucieczka z tej farmy u stóp
wzgórza tuż przed Haworth wydawała się niemożliwa.

- Jesteś pan biografem Branwella - rzucił niecierpliwie

kościelny. - A firma Thomasa Cautleya Newby opublikuje
Żywot autora Wichrowych Wzgórz łącznie z nowym
wydaniem tej wspaniałej książki.

Opuściłem głowę na blat stołu, zupełnie, pomyślałem

sobie, jak więzień zmęczony godzinami okrutnego
przesłuchania. Oczy bolały mnie i piekły; łzy wywołane
obrzydłym dymem spływały mi po policzkach; do tego
jeszcze atak kaszlu szarpał teraz mą pierś i krtań. Modliłem się
- nigdy nie czyniłem tego bardziej gorliwie - o uwolnienie z
okropnej sytuacji.

I wolność nadeszła - w postaci starego Josepha, który

przyniósł szklankę wody, otworzył drzwi od strony stajni i
wyprowadził mnie na dwór, bym tam się napił. John Brown
zajęty rulonem bogato tłoczonego materiału - przeznaczonego,
jak przypuszczałem, na moją inicjację - stał odwrócony do nas
plecami i rozwijał płótno na podłodze.

Dostrzegłem szansę i pochwyciłem ją. Dopadłem do

nagiego wzgórza, teraz oświetlonego słońcem wrzynającym
się połyskującymi koleinami w głęboki śnieg, a szczelina
między pagórkami dostarczyła mi kryjówki; wszystko to w
ciągu zaledwie dwóch minut biegu. Serce waliło mi mocno,
ledwie słyszałem okrzyki kościelnego, gdy pędziłem wzdłuż
wąwozu, balansując na krawędzi śniegowego nawisu, tam
gdzie wyraźnie zatrzymała się lawina.

background image

Byłem wolny; i satysfakcji dawała mi świadomość, że

moje trudy nie będą daremne. Gdyż na początku, kierując się
w stronę wrzosowisk Haworth, szeptem zapytałem owczarza,
jak trafić do Wichrowych Wzgórz - jak wiedziałem, była to
moja ostatnia nadzieja na odnalezienie kobiety, którą żona
owczarza wspomniała jako Nelly Dean.

Stary Joseph wskazał mi kierunek wprost przed siebie,

wypowiadając nazwę: Kredowa Góra. A więc biegłem, wciąż
pod górę, nadal schowany za zakrętem wrzosowisk przed
wzrokiem Johna Browna, kościelnego.

Komentarz wydawcy
Podłożem manii, jak oznajmił nam pewien bliski, parający

się medycyną przyjaciel, mogą być zarówno niepokój jak i
alkohol czy narkotyk.

Mamy powód uważać halucynacje Henry'ego Newby i

„gorączkę", o której mówi (by już nie wspomnieć o
absolutnym nieprawdopodobieństwie, by pakiet „od Ellen
Dean" faktycznie znalazł się w jego posiadaniu) zostały
wywołane niestrawnością po zażyciu substancji bardziej
niebezpiecznej dla zdrowia niż rozczytywanie się w
sensacyjnych powieściach. Mowa o laudanum - jak wiadomo
uśmierzało bóle i rozpalało wyobraźnię Anglików
dziewiętnastego wieku.

Poświęciliśmy nieco czasu na rozważenie, czy na

nadchodzącym

sympozjum,

poświęconym

Emily

i

Heathcliffowi przedstawić tragiczne dowody nałogu młodego
prawnika. W interesie prawdy i rzetelności postanowiliśmy
tak uczynić.

background image

15
List Henry'ego Newby do Thomasa Cautleya Newby
12 lutego 1849 roku
Drogi Wuju,
Z całego serca proszę o wybaczenie mi zwłoki w

odpowiadaniu na Twoje liczne zapytania co do miejsca
przechowywania dalszych rozdziałów powieści Ellisa Bella,
po którą wysłałeś mnie do Haworth przed sześcioma
tygodniami.

Trudno by mi było zadowolić Twoją ciekawość, Wuju, a

w każdym razie odpowiedzieć na to pytanie wyczerpująco bez
wzbudzenia Twego dalszego niezadowolenia. Musisz mi
uwierzyć, nawet jeśli miałbyś odwołać się do najbardziej ufnej
części Twej natury, że misja okazała się niemal niewykonalną
pomimo moich najbardziej energicznych starań, by ocalić
rękopis

pana

Bella

przed

zniszczeniem

przez

(prawdopodobnie) członków rodziny, a także służących,
pragnących całkowitego unicestwienia dzieła.

Nawiązuję do zmarłego autora fragmentów, które udało

mi się odkryć, występującego jako pan Ellis Bell, jako że
ostatnio zdobyłem ważną informację co do tożsamości twórcy
Wichrowych Wzgórz (a więc, co pewne, także dalszego ciągu
tej powieści). Pod pseudonimem Ellis Bell nie ukrywała się
najmłodsza z sióstr z probostwa w Haworth, panna Emily
Bronte, lecz jej brat Branwell. Na razie źródło tej rewelacji
musi pozostać tajemnicą: zapewniam Cię wszakże, Drogi
Wuju, iż nie wątpię w możliwość zaznajomienia Cię z całą
historią dzieła i jej autora. Nieszczęśliwe okoliczności
związane z chorobą, na którą zapadłem natychmiast po
Nowym Roku, muszą wystarczyć na usprawiedliwienie, poza
tym niewybaczalnego, opóźnienia w odpowiadaniu na Twoje
listy. Mam tylko nadzieję i wierzę, że nieustanna bliskość nie
odstępującej mnie przez ostatnie sześć tygodni śmierci,

background image

gorączka, której dorobiłem się na wrzosowiskach Haworth,
skutkująca następnie zapaleniem płuc, wzbudzą w Twym
sercu ojcowską troskę o życie bratanka. Dodam jeszcze, z
nadzieją zachowania Twego współczucia dla mnie, że medycy
wezwani przez mego dobrego ojca lękali się także o stan mych
zmysłów. Być może najlepiej będzie - choć przyznaję, że
ojciec mój i bracia nie uznali mego zamiaru, by wszystko Ci
wyznać, za rozsądny czy wskazany - jeśli opiszę Ci ten
znamienny, ostatni dzień w Haworth, kiedy to gwałtowna
śnieżyca złapała mnie, gdy bezrozumnie ruszyłem na
poszukiwania farmy Kredowa Góra (kiedyś, jak się
powszechnie uważa, Wichrowe Wzgórza; mam nadzieję,
Wuju, że zgodzisz się ze mną, iż wszystkie moje starania
miały na celu Twoje, Wuju, dobro i finansowy sukces
Thomasa Cautleya Newby, wydawcy) i zabłądziłem, i to na
wiele sposobów.

Nie będę ukrywał: to rozdziały traktujące o zbrodniczym

Heathcliffie, o jego namiętności do Catherine Earnshaw i te o
okropnym traktowaniu młodej żony, panny Linton, rozbudziły
moją ciekawość dalszymi kolejami ich losów. Przypadkowe
spotkanie w chacie owczarza na skraju wrzosowisk
zaowocowało podjęciem przeze mnie decyzji wspięcia się aż
na Kredową Górę - nie umknie Twojej uwadze, że
podejmowanie podobnej próby w dzień o niemal wyjątkowo
niesprzyjającej pogodzie świadczy o całkowitym braku
zdrowego rozsądku. Tylko świadomość, że zapalony wydawca
zrozumie niewątpliwe zaangażowanie się czytelnika - w tym
wypadku swego krewnego, zatrudnionego przez Twoją
szacowną firmę - pozwala mi żywić nadzieję, że nie uznasz
mnie za całkiem szalonego. Gdyż, pomimo prognoz medyków
- już w domu, a także mężczyzn, którzy znaleźli mnie na tym
okropnym wrzosowisku, zasypanego śniegiem i całkowicie
zagubionego przed rozpadającymi się murami Wichrowych

background image

Wzgórz - szalony byłem jedynie w mym pragnieniu podążania
za postaciami, których losy, zgodnie z Twym życzeniem,
miałem poznać w probostwie Haworth. Gdyby nie Ty, gdybyś
nie wprowadził mnie do niemal niewyobrażalnego świata
przemocy, brutalności i śmierci, opisanego przez pana Ellisa
Bella, nie ucierpiałbym ani umysłowo, ani fizycznie, o czym
Ci właśnie doniosłem.

Z początku, w poranek zaraz po Nowym Roku - nie

potrafię powiedzieć, który był to dzień tygodnia - bez
większego trudu wspiąłem się na wrzosowiska, omijając
grząskie bagna i niebezpieczne urwiska utworzone przez
zwały śniegu i lodu. Nie będę ukrywał, Drogi Wuju, wiodła
mnie paląca potrzeba dowiedzenia się czegoś więcej o tych
tajemniczych postaciach i, jeśliby okazało się to możliwe,
oszczędzenia Isabelli Linton - pani Heathcliff, choć nie lubię
tak jej nazywać - dalszych nieprzyjemności ze strony męża
czy innych osób związanych z Wichrowymi Wzgórzami. A
przede wszystkim uznałem za absolutnie konieczne
odnalezienie Ellen Dean - jak pewnie pamiętasz z powieści
wydanej nie przez nikogo innego jak wydawnictwo Thomasa
Cautleya Newby, była ona piastunką i gospodynią w
Wichrowych Wzgórzach w czasie, gdy Heathcliffa jako
chłopca przywieziono z Liverpoolu. Następnie otrzymała
miejsce w Drozdowym Gnieździe, służąc zarówno Lintonom
jak i Earnshawom; i świadom, że panna Isabella Linton
pragnęła zrozumieć naturę szatana, którego poślubiła, poprzez
rozwikłanie zagadki jego pochodzenia, uznałem, iż honor
nakazuje mi pomóc jej we wszelki możliwy sposób. Jak
wiedziałem, osiadła na południu kraju; zamierzałem napisać
do niej, pod jej nowy adres, gdy już dowiem się prawdy od
Nelly Dean.

Niestety, pisana mi była utrata wszelkich nadziei.

Szedłem, a raczej wspinałem się po śniegach zalegających

background image

wrzosowiska, aż zaczęło robić się ciemno, a ja sam osłabłem
do tego stopnia, że niemal marzyłem o ułożeniu się na łożu z
bieli, nawet bez dokopywania się do wrzosów, zapewne
przetrwałych pod śnieżną pokrywą. Jednak owczarek szkocki
(zapomniałem wspomnieć, że zwierzę towarzyszyło mi przez
cały czas od domu owczarza) wyraźnie chciał, byśmy szli
dalej; najpewniej znał drogę do Kredowej Góry, gdyż zaczął
szczekać na długo, nim ściany chaty wynurzyły się z
charakterystycznego dla tej północnej krainy mroku; i podczas
gdy ja, potykając się, ledwie zdołałem pokonać ostatnie sto
jardów, pies biegł obok mnie, popiskując zachęcająco.

Jakże żałuję, że wtedy nie zawróciłem, nawet gdyby miało

się to dla mnie zakończyć tragicznie, że nie próbowałem
wypatrzyć własnych śladów w szybko zapadających
ciemnościach. Zresztą jakież to schronienie mogłem znaleźć w
ruinach, do których trafiłem? Lepiej by mi było - co pojąłem,
penetrując dokładniej pozbawiony dachu budynek, sień
całkowicie pustą poza kawałkiem gzymsu, który spadł z
kominka, widząc cegły porozrzucane na dębowej podłodze, a
płyty posadzki popękane i brudne - w szopie dla owiec, z
owczarkiem dotrzymującym mi towarzystwa.

Księżyc, a raczej półksiężyc, wybrzuszony niczym oko

nad tłustym policzkiem odległego wrzosowiska Stanford,
pojawił się na niebie, gdy niepewnie obchodziłem dom, który
kiedyś był świadkiem namiętności i gniewu Earnshawów.
(Byłem pewien, Wuju, że na oderwanym fragmencie
heraldycznej kamiennej tablicy znad kominka widniały
inicjały H. E. nawiązujące do nieszczęsnego Hindleya,
noszącego to samo imię jak wielu Hindleyów przed nim i do
obecnie zapomnianego nazwiska Earnshaw). Przedostałem się
do okna, całkowicie pozbawionego szyby i z górą śniegu na
parapecie; i tam, na dworze, przy kuchennych drzwiach, w

background image

miejscu, w którym wrzosowiska dochodzą do opuszczonego
domu, ujrzałem ich: całowali się.

Minęła pełna minuta, nim zorientowałem się, że

mężczyzna, w którym widziałem Heathcliffa, nie mógł nim
być. A młoda kobieta - aż zaparło mi dech na myśl, że to
Isabella we własnej osobie, pogodzona ze swym negatywnym
bohaterem! - nie była mieszkanką Wzgórz ani Gniazda w
dolinie.

Miała na sobie suknię podobną do tych, jakie nosiły - i

nadal noszą - moja matka i siostry - zgodną z modą naszych
czasów. Jej kochanek, gdyż jego namiętne pocałunki takim go
czyniły, nie posiadał ani wzrostu, ani prezencji Heathcliffa: w
ciemnościach jego włosy zdawały się rudawe; on także nosił
się według obecnej mody, jego spodnie i żakiet nosiły ślady
pewnych pretensji - bez sukcesu - do elegancji. Oboje
odwrócili się; serce zabiło mi mocniej, gdy oczami wyobraźni
ujrzałem salonik na probostwie, w którym spędziłem bezsenną
noc; i wciąż na nowo wracałem myślami do owego małego
pomieszczenia o ścianach ozdobionych mezzotintami i
szkicami; tam widziałem obie te twarze.

Znasz, Wuju, resztę. W końcu pomoc przyprowadził pies;

przywiódł ratunek do ruin Kredowej Góry, gdyż tam padłem
bez świadomości i grupa mężczyzn zniosła mnie w bezpieczne
miejsce.

Na koniec, Wuju, może zainteresuje Cię wiadomość, że

już nic nie łączy mnie z postaciami, których szukałem tamtego
strasznego dnia wysoko na wrzosowiskach Haworth. Teraz
wiem, czym one są; i żałuję mego szaleństwa, polowania za
cieniami ze stron powieści.

Gdy tak leżę, dochodząc do zdrowia po przejściach sprzed

kilku tygodni, pocztą nadeszła tajemnicza, zaadresowana do
nas obu paczka. Otwarłem ją, ale widząc, że jej zawartość

background image

dotyczy Ellen Dean, ponownie zakleiłem kopertę i przesyłam
ją Tobie.

Twój kochający bratanek Henry Newby

background image

Komentarz wydawcy
Poniższe „oświadczenie", spisane ponoć osobiście przez

narratorkę powieści Emily Bronte, Nelly Dean, załączamy tu z
pewnymi oporami. Czujemy się poniekąd zażenowani,
prezentując niezdarne próby początkującego pisarza,
marzącego o pozycji uznanego autora: obecnie z pewnością
zachęcano by Henry'ego Newby do zapisania się na Kurs
Kreatywnego Pisania na jakimś szacownym uniwersytecie,
gdzie szkoliłby się w sztuce narracji. Nieszczęściem dla nas (i
dla jego pośmiertnej reputacji) jego szaleńcze sugestie co do
pochodzenia Heathcliffa, etc, zachowały się dla potomności.

background image

16
Oświadczenie Nelly Dean
Po wiadomości wszystkich zainteresowanych
Ja, Ellen Dean z Cierniowej Chaty, Gimmerton,

niniejszym podaję okoliczności przyjścia na świat osoby
znanej jako „Heathcliff" z Wichrowych Wzgórz.

Latem 1764 roku opuściłam rodzinny dom na wschodzie

od Halifax i dostałam się, jadąc wozami zaprzężonymi w
konie lub ukrywając się w dyliżansach, do wielkiego miasta
Liverpool. Miałam wtedy dwanaście lat i w rodzinnym domu
nie czułam się ani potrzebna, ani szczęśliwa.

Po dotarciu na miejsce wnet udało mi się znaleźć nocleg w

domu kobiety rzekomo pochodzącej z dobrej rodziny, a byłam
na tyle głupia, by uwierzyć jej deklaracjom, jakoby poczuła
litość dla istoty w tak młodym wieku zmuszonej do radzenia
sobie samej w świecie i nie pragnęła niczego więcej, jak
zapewnić mi dach nad głową, dopóki nie stanę się na tyle
dorosła, by sama o siebie zadbać.

Wnet okazało się, że w domostwie tym pieniądze

wędrowały z rąk do rąk, gdy pozostałe lokatorki, wszystkie
młode dziewczyny jak ja, przyjmowały wizyty dżentelmenów
- lub marynarzy, a nawet gorzej - co często miało miejsce.
Zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewcząt, równie oszołomioną
jak ja tym, co tam się działo. Poza tym najwyraźniej nie znała
realiów naszego kraju, gdyż była niewolnicą z wysp, choć nie
umiała określić z jakich. Mówiła jakimś dziwnym dialektem i
z czasem przyjęto, że pochodzi z mórz południowych,
niektórzy nawet uważali ją za córkę piratów.

Nie przebywałyśmy tam jeszcze zbyt długo, gdy do tego

domu o złej sławie zawitał mężczyzna, którego, ku memu
zażenowaniu, nie mogłam nie rozpoznać. Od samego początku
nie krył, że przybywa, by ratować upadłe kobiety, a nie
wykorzystać je - a że płacił sowicie za okazję do

background image

przeprowadzania swych reform, nasza gospodyni tolerowała
go z całkowitym zadowoleniem.

Człowiek ten był kuzynem mej zmarłej matki, przed

zamążpójściem pochodzącej z rodziny Earnshawów z
Wrzosowiska Sladena, której śmierć, niestety!, była przyczyną
ponownego małżeństwa mego ojca i mego nieszczęśliwego
dzieciństwa.

Z początku nic nie powiedziałam na widok Josepha

Earnshaw. Wstydziłam się, że ów szacowny starzec, znany z
gościnności na Wzgórzach, znalazł mnie w podobnym
otoczeniu. Za życia mej matki na każde Boże Narodzenie
przysyłał nam owcę, a gdy moja rodzicielka zachorowała,
pisał do niej listy przepełnione dobrocią i współczuciem, z
których słynął w całym hrabstwie.

Joseph Earnshaw zadał był sobie wiele trudu, by

zrozumieć mowę mojej ciemnoskórej przyjaciółki, którą
nazwał Sarą, gdyż jej prawdziwego imienia nie sposób było
wymówić, gdy przychodziło ją zawołać. Po przekonaniu się,
że ani ja, ani ona nie zostałyśmy jeszcze wprowadzone w
arkana nikczemnej profesji, nadzorowanej przez naszą
gospodynię (zapewne czekała, aż dojrzejemy jako kobiety, do
tego Sarę wciąż uważano za zbyt wielką dzikuskę, by mogła
uzyskać dobrą cenę, ja natomiast, o kilka lat młodsza, byłam
chuda i płaska jak chłopiec), największym pragnieniem
Josepha Earnshaw stało się wyrwanie nas z obskurnego
otoczenia. Mnie, Ellen, jako córkę swej krewnej zabrał na
Wzgórza, gdzie pracowałam potem jako piastunka do śmierci
pani Earnshaw, a później jako gospodyni. Na Wzgórzach pan i
pani Earnshaw traktowali mnie z szacunkiem, a dzieci,
panicza Hindleya i jego siostrę Catherine, mimo ich wad, z
czasem pokochałam. Jednak dla Sary, mojej ciemnoskórej
przyjaciółki, nie było u nas miejsca.

background image

W tę noc, gdy pan po mnie przyjechał, moja przyjaciółka

Sara okazała wielki żal i smutek, oskarżając nas oboje o
zostawianie jej własnemu losowi w burdelu - gdyż nasz dom
nie był niczym innym. Błagała kuzyna Josepha o zabranie jej
do siebie razem ze mną, a gdy odmówił, rozpaczliwie płakała.
Sary nie ominął więc los kobiety swobodnych obyczajów i
matki niechcianego dziecka. Do końca mych dni będzie mnie
dręczyło wspomnienie widoku jej twarzy przy oknie, gdy
odjeżdżaliśmy.

Późną nocą mój krewny i ja wyruszyliśmy na Wichrowe

Wzgórza - gdzie, mimo późnej pory, powitał nas buzujący na
kominku ogień.

A gdy Heathcliffa, porzuconego przez wszystkich, którzy

go znali, i porwanego, jak powiadano, przez handlarzy
niewolników, kilka lat później spotkała włóczącego się po
ulicach Liverpoolu pewna kobieta, kiedyś zatrudniona w
domu niegdyś będącym moim, napisała o nim do owego
dobroczynnego starca. Przyjechał do miasta i zabrał dziecko -
własnego nieślubnego syna, którego miał z Sarą.

Podpisano
Ellen Dean
Wrzesień 1801 roku

background image

17
Deklaracja Henry'ego Newby
28 lutego 1849 roku
Czuję się zobowiązany do pewnego wyznania. Zapewne

błędu należy szukać po stronie mego wuja i jego
natarczywych żądań o rozdziały książki jeszcze nie wydanej -
nawet nie złożonej w wydawnictwie - zaraz po śmierci Ellisa
Bella (kimkolwiek ów Ellis Bell w końcu się okaże).

Nie zakleiłem przesyłki od Ellen Dean bez uprzedniego

sprawdzenia

jej

zawartości:

jeszcze

nie

zostałem

wystarczająco wyleczony, jeśli tak to można ująć, z nawyku
czytania, którego nabrałem podczas mej nieszczęsnej wizyty
na probostwie Haworth. Nocami śnię o kobiecie, którą
znalazłem w tej książce, bardziej żywej niż jakakolwiek
marząca o małżeństwie i macierzyństwie panienka z miasta
Leeds. Moje obowiązki w biurze prawniczym nużą mnie i
napawają przygnębieniem, wszakże odpowiedzialnością za ten
smutny stan rzeczy muszę obciążyć mego wuja, Thomasa
Cautleya Newby. Gdyby nie wysiał mnie był z poleceniem
odzyskania najnowszych opowieści o strasznych zdarzeniach i
namiętnościach, będących wytworem obłąkanego umysłu
autora, cieszyłbym się wyższą pozycją w firmie Newby &
Synowie, i kto wie, być może właśnie ogłaszałbym zaręczyny
z panną Pontifex, której ojciec ma warsztaty obok
pomieszczeń naszego biura. Matka moja zachwycałaby się
perspektywami takiego związku, w zachodniej części miasta
obejrzano by i zakupiono dom z ogrodem, w którym w lecie
bawiłyby się nasze dzieci.

Niestety,

nic

z

tego

się nie wydarzy. Moje

rozgorączkowanie - niemal przyprawiło mnie o kolejny atak
choroby, na którą zapadłem na wrzosowiskach Haworth -
znacznie wzrosło, odkąd przeczytałem oświadczenie Nelly
Dean. Teraz, jak sądzę, wiem więcej niż ktokolwiek o tych

background image

dziwnych przypadkach: zaczynam poznawać pochodzenie
mężczyzny, który nie jest ani człowiekiem, ani szatanem.
Marzę, by podzielić się moimi rewelacjami z ową piękną
kobietą, która oddała temu potworowi życie i szczęście; będę
towarzyszył jej w potrzebie i przekazywał sekrety, o których
właśnie przeczytałem. Isabella dowie się o porzuceniu
Heathcliffa przez matkę, gdy był małym dzieckiem, pozna
jego pochodzenie. To do niej będzie należała ocena milczenia
Nelly Dean przez te wszystkie lata, gdy Hindley Earnshaw,
pozbawiwszy chłopca prawowitego dziedzictwa, zepchnął go
do stanu stajennego.

Ale któż ma prawo do potępienia dyskrecji okazywanej

przez służbę? Nelly Dean wiedziała więcej, niż gotowa była
wyznać.

1 marca
Właśnie nadeszła wiadomość od mego wuja wyrażającego

niezadowolenie z przysłanych mu przeze mnie stron. Upiera
się, że nie mogą pochodzić od tego samego autora co
rozdziały przeczytane i zbadane wcześniej: posuwa się nawet
do nazwania mnie ich twórcą! I równie napastliwym i
nieprzyjemnym tonem nakazuje mi zaprzestania posyłania mu
tych „nieprawdopodobnych sekwencji" książki pana Bella.

Najgorszy aspekt tej sprawy dotyczy natury odesłanego mi

przez wuja materiału. Siedzę i przecieram oczy w obskurnym
biurze wychodzącym na zakłady Pontifexa - i po raz pierwszy
żałuję, że nie jestem statecznie żonaty i ustabilizowany, nawet
jeśli mój teść, z jego sztuczkami i dziwactwami mógłby
okazać się niemożliwie męczący - gdyż tekst odesłany mi
przez wuja nie w całości pokrywa się z tym, który mu
dostarczyłem.

Jest tam oświadczenie Ellen Dean, to prawda. Ale

znalazłem też inne strony, załączone w osobnej,
zaadresowanej wprost do Thomasa Cautleya Newby kopercie

background image

- i ma on absolutnie rację, twierdząc, że charakter pisma
odróżnia je od wcześniej przesłanych rozdziałów. Zanim
otwarłem pakiet, spędziłem co najmniej godzinę, zaglądając
do środka i zastanawiając się nad podpisem autora. Brakuje mi
powietrza - tu w Newby & Synowie czuję się osaczony przez
dyrektora zakładów, tego samego, który liczy na to, że jego
córka przejdzie środkiem kościoła do ołtarza i poślubi mnie.

Oddaliłem się poza obręb miasta i siadłem na wzgórku,

mając dobry widok na Leeds, dymiące kominy i ruchliwe
manufaktury. Znalazłem się możliwie jak najdalej od świata
nakreślonego przed moimi oczami przez tę piękną, upragnioną
kiedyś przeze mnie kobietę, o którym teraz nawet myślenie
napawa mnie niejakim niesmakiem. Otoczony pejzażem
diabelskich zakładów przemysłowych czuję się pogrążony w
społeczności o wiele bardziej grzesznej, niż mógłbym sobie
wyobrazić, i całkowicie pozbawionej moralnych zasad, które
mieszkańcom Leeds wpajano od urodzenia: krótko mówiąc,
wręcz oniemiałem, dowiadując się o nikczemnych czynach
popełnianych przez wszystkich, którzy zetknęli się z tym
człowiekiem - uosobieniem zła, Heathcliffem. O tym właśnie
czytam; gdy skończę, kanały i szlaki wodne naszego miasta
poniosą owe zdradliwe wynurzenia do morza, w którym na
zawsze zaginą.

background image

18
Relacja Henry'ego Newby
Poniższe strony spisane zostały ręką Isabelli, nieszczęsnej

żony owego potwora, Heathcliffa. Nareszcie poznam historię
jej życia; i niemal obawiałem się, tak bardzo nią
zafascynowany, by otworzyć pakiet i przeczytać tekst. Oto jej
słowa:

* * *
Uciekłam na południe ze zgliszcz mego życia i nie

znalazłam ani spokoju, ani szczęścia w domu, który wyszukali
dla mnie przyjaciele, ani uśmierzenia bólu zadanego mi przez
kogoś, za kim - niestety! - nadal tęskniłam i kogo wciąż
kochałam.

W noc i w dzień śniłam o Heathcliffie i namiętności, jaka

mogła się stać naszym udziałem. Każdy dzień zdawał się
trwać miesiąc; pora roku - był to maj - stała się nieinteresująca
niczym taka nudna, zbyt szybko przerzucana książka; a
sekretny ciężar, dziecko rozwijające się w mym łonie,
napełniał mnie strachem i podejrzliwością wobec wszystkiego,
co widziałam, i wszystkich, którzy próbowali pocieszyć mnie
czy rozbawić.

Dom mój stał w pobliżu Londynu i odwiedzałam tam

pewną rodzinę, która przyjmowała mnie bardzo gościnnie, nie
mając pojęcia o odtrąceniu mnie przez brata, Edgara, ani
nawet o mym nierozważnym małżeństwie z człowiekiem źle
traktującym właściciela Wzgórz, Hindleya Earnshaw,
wciągającym go w długi i pijaństwo, by w końcu przejąć
majątek. Traktowano mnie jak młodą niezamężną kobietę -
rozeszła się plotka o moim rzekomym wdowieństwie i
niechęci do rozprawiania o mej żałobie - i rozmaici
admiratorzy stawiali się, by służyć mi towarzystwem w
licznych rozrywkach w stolicy.

background image

Mogę tylko powiedzieć, że nic z tego mnie nie pociągało;

jednak, z jednej strony tęskniąc za Heathcliffem,
równocześnie modliłam się o uwolnienie od niechcianej ciąży,
poza tym zaczynało do mnie docierać, że jednak mogłabym
znaleźć miłość mego życia, i to nie tam, gdzie jej szukałam.
Gdyż stara wiedźma z Gimmerton nabiła mi głowę
mrzonkami i zachciankami - niby miałam się zejść z moją
prawdziwą miłością w Wenecji, w mieście morza, tam gdzie
wyrabia się koty ze szkła, i że dobry los następuje po złym,
tak jak wymieniają się tancerze w maskach w karnawałowym
korowodzie.

Nic nie mogło zniweczyć mego przekonania o dozgonnej

miłości Heathcliffa do mnie - wyznaję to szczerze, niepomna
na śmieszność, na jaką się podobnym oświadczeniem
narażam. Każdego dnia czekałam na dyliżans, jakby od jego
przyjazdu zależało moje życie i przyszłość. Nocami
omdlewałam z rozkoszy na wspomnienie pocałunków, których
doznawałam - ale tylko gdy spałam - od mężczyzny -
wcielonego diabła, a jednak jedynego, z którym chciałam być
na ziemi czy w piekle. Powiedziałabym mu o dziecku, które
nosiłam w łonie, a on wziąłby mnie w ramiona, przynajmniej
dumny, że wydam na świat jego syna. Gdyż wiedziałam, że
owocem naszego związku będzie chłopiec, pieczętując miłość,
którą powinniśmy byli obdarzyć się i udoskonalić już dawno
temu.

Mój syn - gdyż istotnie dziecko okazało się synem, o

którego modliłam się, nim padłam ofiarą mych nieszczęsnych
zachcianek - ani trochę nie przypominał Heathcliffa, za co
należy dziękować Bogu. Całkowicie przypominał mego
ukochanego brata z czasów dzieciństwa, więc nazwałam go
Lintonem. Był dla mnie jedynym, wyłącznym powodem, by
zostać przy życiu i kochałam go całym sercem.

background image

Obecnie największą obawą napawa mnie ewentualność, że

Heathcliff, ojciec i prawny opiekun młodego Lintona, odkryje
nas tutaj i zabierze swego syna, który ma teraz dwanaście lat.
Nie mogę znieść myśli, że mogłabym stracić go na rzecz
bezbożnika, jakim jest Heathcliff.

Jednak po dwunastu latach pokuty za grzechy, które tak

gorliwie popełniłam w jakże wczesnej młodości, wnet
spodziewam się spokoju i wytchnienia. Wiem, jak bardzo
jestem chora; mój brat, łagodniejąc wreszcie na wieść o moim
stanie, przyjedzie jutro pożegnać się ze mną i zabrać ze sobą
mego syna na północ, do Drozdowego Gniazda. Edgar
obiecuje czuwać gorliwie nad Lintonem; ale ja znam
Heathcliffa i drżę - będzie przecież zbyt blisko, zbyt blisko...

* * *
Tu słowa Isabelli urywają się. Zrobiło się ciemno, gdy

schodziłem z okopconego urwiska nad Leeds i kierowałem się
ku domowi. Po wejściu do pokoju nie zapaliłem światła,
jednak całą noc przeleżałem bezsennie.

background image

Komentarz wydawcy
Usiłowaliśmy oddać, według naszych możliwości, istotę

oświecenia, którego wreszcie dostąpił Henry Newby, gdy
porównał materiał dowodowy odnoszący się do autorstwa
owego „zagubionego" dalszego ciągu Wichrowych Wzgórz.
Jak nam się wydaje, wyłącznie obiektywnym podejściem
zdołamy dojść prawdy i odsłonić prawdziwy geniusz wielce
postponowanego Branwella Bronte.

background image

19
Henry Newby, biograf
Mężczyzna tuż po trzydziestce - z pewnością nie

przekroczył trzydziestu pięciu lat - z bródką, lekko
przygarbiony, o powierzchowności uczonego, wolno pnie się
główną ulicą Haworth, zmierzając w stronę probostwa. Jego
obecność nie pozostaje niezauważona, i nic dziwnego: pan
Newby, jakiś rok czy dwa wcześniej wyznaczony przez swego
wuja, wydawcę Thomasa Cautleya Newby, na biografa
Branwella Bronte, stał się częstym gościem w rodzinnym
domu sławnych obecnie sióstr Bronte. Prawie każda związana
z tą rodziną osoba została wyczerpująco przepytana,
poczynając od wiernej Marthy Brown, służącej wielebnego
Patricka Bronte, a kończąc na Williamie Woodzie, wiejskim
cieśli i siostrzeńcu Tabby, pokojówki i niani Charlotte, Anne i
Emily. Wood wielokrotnie powtarzał swą opowieść,
podkreślając wyjątkową smukłość trumny, którą polecono mu
wykonać dla panny Emily. Podając wymiary, stwierdził, że
nigdy w życiu nie miał okazji przygotowywać dla osoby
dorosłej aż tak wąskiej powłoki: długiej na pięć stóp i siedem
cali i szerokiej na szesnaście cali - pasowałaby dla dziecka.

Powodem opóźnienia publikacji Żywotu Branwella Bronte

autorstwa Henry'ego Newby jest owe nieszczęsne wniesione
przeciwko jego wujowi, londyńskiemu wydawcy, skarżenie o
zniesławienie; a związana z procesem groźba bankructwa
dopiero teraz zostanie zażegnana. O determinacji wydawcy,
bez reszty ufającego zapewnieniom bratanka w kwestii
autorstwa Wichrowych Wzgórz świadczy fakt, że dzieło to
zostanie oddane do druku natychmiast, gdy tylko ostatnie jego
strony zostaną ukończone, a rękopis pospieszną pocztą
dostarczony na Mortimer Street. Zamieszanie wokół odkrycia
tożsamości Currera, Actona i Ellisa Bella, a także kult, którym
zaczęto otaczać probostwo (w wyniku starań Ellen Nussey,

background image

bliskiej przyjaciółki Charlotte oraz pani Elizabeth Gaskell) nie
miały wpływu na decyzję kontynuowania biografii Branwella,
do tej pory uważanego za najmniej utalentowanego i niezbyt
interesującego członka rodziny. Thomas, który lubi
przechwalać się swym „węchem", gdy idzie o dobrą książkę
czy pomyślne handlowo przedsięwzięcie, wierzy w
możliwości swego bratanka i jego umiejętności, bez wątpienia
dziedziczne, dochodzenia do prawdy w historiach o
skandalicznym zabarwieniu. Henry przez wiele znojnych
miesięcy próbował dotrzeć za kulisy romansu Branwella z
żoną jego pracodawcy, panią Robinson. Spędził też, choć
nader niechętnie, niezliczone wieczory pod „Czarnym
Bykiem" (wyrzekł się alkoholu i można go teraz zastać
popijającego herbatę lub jakiś inny napój - raczej nie
preferowane przez obiekt jego zainteresowania) i wiele razy
spacerował po cmentarzu, zatrzymując się przy nagrobku
młodego mężczyzny, który żył wyobraźnią, przedkładając ją
nad rzeczywistość, pełną klęsk i pijackiego bełkotu i upodobał
sobie

siebie

jako

Alexandra

Percy'ego,

księcia

Northangerlandu. (Oczywiście Henry Newby zapoznał się z
owymi niewielkimi książeczkami, napisanymi przez sławne
siostry, traktującymi o czynach mieszkańców księstwa Angrii
(domena Charlotte) i Gondalu (Emily). Siostrzenica starej
Tabby, cytując opowieści powtarzane przez lata w Haworth,
opisała biografowi pewne wyjątkowo parne popołudnie sprzed
czterdziestu lat, gdy Emily miała sześć lat, a Branwell siedem,
kiedy to wrzosowiska zadrżały, a trzęsienie ziemi omal nie
zabiło rodzeństwa Bronte.

W zapowiedzianej książce - w pracy, która ma dowieść, iż

wyłączne autorstwo sławnej powieści należy do owego
szkalowanego i lekceważonego Branwella - występuje tylko
jedna ważna postać, a mianowicie John Brown, kościelny,
którego rzymski profil młody Bronte namalował na tle

background image

burzliwego nieba, uzyskując właściwy efekt. Po pierwszym,
krótkim spotkaniu, Brown (który jednak, co Newby, choć
niechętnie, musiał przyjąć, mimo brody i znacznie
postarzałego wyglądu biografa, zapamiętał go ze spotkania w
chacie owczarza, a także i to, co już mu powiedział o
tożsamości autora Wichrowych Wzgórz) uprzejmie odmówił
dalszych z nim kontaktów.

Ostatnio Newby otrzymał wiadomość, że z jakichś

przyczyn - całkowicie niezrozumiałych dla tego kancelisty
zatrudnionego w biurze prawniczym, zabiegającego o
uratowanie finansów pewnego niezbyt znanego wydawnictwa
- John Brown w końcu spotka się z nim, i to w probostwie.
Wiadomo było, że stary Patrick, wieloletni proboszcz parafii,
obecnie - w roku 1861 - leżał ciężko chory, jak uważano
powszechnie, na łożu śmierci. Newby mógł tylko
przypuszczać, że to właśnie pogorszenie się stanu zdrowia
wielebnego spowodowało zmianę decyzji Johna Browna; a
jeśli ten początkujący biograf poczuł pewne podekscytowanie
na myśl, że ponownie pozna z samego źródła (jeśli usta
kościelnego można tak nazwać) okoliczności śmierci
Branwella Bronte: „John! Ja umieram!", a potem opis, jak to
po nadejściu wielebnego Patricka Bronte, podnosząc się z
trudem, Branwell krzyczy: „Ojcze!", po czym pada martwy -
próbował niczego po sobie nie okazać. Było całkiem
prawdopodobne, że dla przyszłych zapalonych czytelników
scena ta zostanie raz jeszcze powtórzona, światło dzienne
ujrzą także ody i ballady Branwella oraz inne jego bazgroły,
jeśli nawet nie wspomni się ani słowa o sześciopensowych
dawkach opium czy pięciopensowych porcjach dżinu, w
których zmarły jakże często znajdował zapomnienie. Reporter
z Halifax Guardian, niejaki pan Dearden już napisał do
Henry'ego, twierdząc, że Branwell Bronte dowiódł swego

background image

autorstwa Wichrowych Wzgórz, a wskazówki zawarte w
rękopisie całkowicie zamykają tę kwestię.

Nie tylko zbliżające się spotkanie napełniało Newby'ego

uczuciem przerażenia. Jak wiedział, chcąc zadowolić wuja i
(miał taką nadzieję) przywrócić stabilność chwiejnych
finansów firmy z Mortimer Street, każdy skandaliczny
fragment dotyczący jedynego męskiego potomka rodziny
Bronte znacznie przyczyni się do wzrostu sprzedaży. Po
dokładnym zapoznaniu się z historią pani Robinson przekazał
szczegółowy opis do Londynu; a testament owej damy,
dowodzący jej „wierności" wobec męża, trafił do Newby &
Synowie do Leeds, gdzie miano zająć się odcyfrowywaniem
nader drobnego pisma. Jednak, poza tyradami wygłaszanymi
po pijanemu pod „Czarnym Bykiem" oraz bluźnierczymi
wypowiedziami bywalców uciszanych przez lojalnego Johna
Browna, nie sposób było powiązać Branwella z żadnym
konkretnym skandalem, poza faktem, że ta nie posiadająca
talentu miernota mieniła się autorem powieści swej siostry.
Newby żywił nadzieję - choć nie liczył zbytnio na sukces - na
dotarcie do jakiegoś sekretu, znanego kościelnemu i
(prawdopodobnie) pannie Charlotte Bronte, do czegoś, co
wzbudziłoby głęboką dezaprobatę, ale także dostarczyło
czytelnikom przyjemnego dreszczyku podekscytowania.

Z początku rozmowa ze starym Patrickiem Bronte i

jeszcze całkiem krzepkim Johnem Brownem potoczyła się tak,
jak można było przewidzieć. Pastor z Haworth, aż nader
chętny do opiewania cnót syna, nalegał na przejście do
niewielkiego pokoju na górze, gdzie Branwell mieszkał razem
z ojcem przez wiele upokarzających lat - o nędzy syna
świadczyła mała odległość dzieląca od łoża rodzica dziecinne
posłanie, które Branwell zmuszony był zajmować. I
rzeczywiście, w pokoju tym, jak obawiał się Newby, została
powtórzona opowieść zawierająca słowa: „John! Ja umieram"

background image

oraz scena, gdy to na widok ojca nieszczęsny Branwell z
szacunkiem poderwał się na nogi, przy czym John Brown
zademonstrował ową pełną atencji postawę syna, a Patrick
Bronte odegrał własną rolę. Newby przyzwyczaił się już do
ciągłego powtarzania rozmaitych historii, zwłaszcza tych
określanych jako wspomnienia, które zdawały się zastygnąć w
czymś w rodzaju żelatyny niezmienności, za każdym razem
dokładnie takie same. Nie potrafiłby zliczyć, jakże często
wysłuchiwał, jak to Branwell podpalił własną pościel ani albo
też - a było tych historii wiele - o śmierci Emily i o żałobnym
czuwaniu psa Stróża przy jej zwłokach. (Opowieści o
brutalnym potraktowaniu zwierzęcia przez Emily zacytowano
tylko pod „Czarnym Bykiem", gdy któremuś „przyjacielowi
rodziny" język rozwiązał alkohol opłacany, choć niechętnie,
przez firmę Thomasa Cautleya Newby). Nieraz wydawało się
naszemu początkującemu biografowi, że istniała tylko
ograniczona ilość opowieści na interesujący go temat -
podobnie jak w przypadku Jezusa; i choćby powtarzały je od
nowa wciąż inne osoby, historie te pozostaną w istocie takie
same - a czasami Newby nawet zastanawiał się, czy
przypadkiem Branwell, podczas jego pobytu na probostwie
już nieżyjący od trzech miesięcy, nie był jedynie rodzinną
fikcją.

Wszystkie te dowody i powtarzane argumenty o geniuszu

Branwella zdawały się tworzyć mit - tylko tak Newby umiał
określić owo przedziwne uczucie oświecenia, jakiego doznał
w tamtym małym pokoiku, choć jak przyznał, mógł
zainspirować je równie dobrze widok „lampki", o którą tak
pieczołowicie troszczyła się Emily. Lampa stała przy oknie
(kiedyś trzymano ją w wyłożonej kamienną posadzką sieni) i
jak głosiła miejscowa legenda, jej światło wskazywało drogę
Branwellowi, gdy zataczając się, wracał do domu z gospody.
Z przejęciem wspominano o godzinach spędzanych przez

background image

Emily na czekaniu na powrót brata późną nocą; o trzech latach
wyczekiwania, jak wyznała w swym wierszu, „na posłańca
nadziei". Na samym początku, gdy Newby zaczynał swe
przedsięwzięcie związane z biografią Branwella, pokazano mu
te strofy... „Mała lampka rzuca mocne światło, promienie
świecą jasno i daleko..."

Wywiad kończy się; Patrick Bronte milknie i szurając

stopami, wychodzi z pokoju. John Brown pyta uprzejmie, czy
pan Newby zechce towarzyszyć mu pod „Czarnego Byka".
Najwyraźniej ma w zanadrzu następny „dowód" autorstwa
Branwella i pragnie go wyjawić: treść jego testamentu stanie
się najbardziej kontrowersyjnym rozdziałem biografii. Jednak
Newby odmawia. Prosi o pozwolenie obejrzenia pokoju
Emily, małego gabinetu nad pomieszczeniem na dole, gdzie
pewnego razu (choć nie mówi o tym) znalazł płonące
fragmenty książki. Pan Newby wyznaje chęć przejrzenia
niektórych

poematów

o

Gondalu,

by

zrozumieć

wyimaginowane królestwo zamieszkałe przez najmłodszą
siostrę i Branwella. Pomoże mu to pojąć istotę geniuszu
Branwella Bronte.

I John Brown, zapewniwszy go, że wielebny nie będzie

miał najmniejszych obiekcji, schodzi po krętych schodach,
przemierza sień probostwa i wychodzi na ulicę Kościelną.

background image

Komentarz wydawcy
Nie udało nam się osiągnąć nic więcej w kwestii

rozstrzygnięcia autorstwa fragmentów prawdopodobnie
dalszego ciągu Wichrowych Wzgórz ponad to, co uczynił ten
wielce udręczony, wszakże rezolutny Henry Newby. Przy
niektórych partiach tekstu wydaje się, że z całą pewnością
napisał je Branwell Bronte; w innych wyczuwa się kobiecą
rękę. Współczucie dla Henry'ego, dla którego powrót do
probostwa Haworth był równie wyczerpujący jak jego
pierwsza tam wizyta - jeśli nawet nie bardziej, jako że tym
razem „słyszał głosy" - można zastąpić ulgą, że wreszcie
odnalazł swoje powołanie, zmieniając się z kogoś, kto w ogóle
nie czyta książek, w osobnika pochłaniającego powieści, a
kontynuując biograficzne zainteresowania, odkrył swoje
możliwości jako pisarza w dziedzinie powieści historycznych.
W ten sposób być może w końcu doszedł do prawdy o tym
niewiarygodnym związku pary swych uwielbianych
bohaterów: Heathcliffa i Emily Bronte.

background image

20
Relacja Henry'ego Newby
Długo nie opuszczałem pokoju, tego samego, w którym

przed wieloma laty czułem obecność niedawno zmarłej Emily
Bronte i w którym ubolewałem wraz z nią - w każdym razie
tak mi się wydawało - nad okrutnym końcem wspaniałego,
młodego życia.

Tym razem musiałem stawić czoła okrutnej rzeczywistości

innych faktów: prawdzie o autorstwie powieści wydanej pod
nazwiskiem Ellis Bell - czyli w istocie tożsamości osoby (jego
lub jej), spod której pióra wyszły rozdziały odnalezione
podczas mej pierwszej wizyty w Haworth i od tamtej pory
będące przedmiotem moich usilnych badań. I ta sprawa -
przyznaję ze smutkiem - sprawiła mi jeszcze więcej cierpienia
niż wiadomość o śmierci młodej poetki i pisarki: bolałem z
powodu własnego charakteru i szkód, do których się
przyczyniłem - chodzi mi o dołączenie znalezionych stron do
tomu biografii napisanej z zamiarem zdemaskowania
kłamstwa. Wiedziałem - równie dobrze jak poczciwy John
Brown i stary pan Bronte - że Branwell Bronte nie był
autorem Wichrowych Wzgórz; nie przeczę, być może po
części przyczynił się do powstania kontynuacji dziejów owych
Bezbożników (wolę milczeniem pominąć me młodzieńcze
szaleństwo, gdy to niewzruszenie wierzyłem w ich wyczyny i
namiętności) i zapewne zasłużył na wzmiankę w historii jako
naśladowca swej siostry i jej wyjątkowego dzieła. Ale
Branwell nie był pisarzem, raczej malarzem - doszedłem do
takiego wniosku, gdy w tym niewielkim gabineciku, w którym
rozkwitnął geniusz, patrzyłem na namalowany przez niego
portret biednej Emily. Nie mogłem ani nie zamierzałem
zniesławiać autora wybitnego dzieła tylko po to, aby
zadowolić wydawcę lub osiągnąć finansowe korzyści. Emily,

background image

wraz ze swą „małą lampką", musi po wieczne czasy lśnić
nieskażonym światłem.

Tego rodzaju myśli sprawiły, że siedziałem dalej, a

tymczasem dzień, jeden z tych wiosennych, którego blask
przez cały czas wydaje się lada chwila całkowicie zgasnąć -
drzewa na cmentarzu wciąż są czarne i ponure niczym upiorne
okna, nad ścieżką prowadzącą do otulonych mrokiem
wrzosowisk zwisa lekka mgła i znikąd nie przychodzi żadne
rozwiązanie - zachęcał mnie do dalszego patrzenia na ten
portret tchnący niezdecydowaniem, widocznym nawet w
kreskach oddających poważną twarz młodej kobiety.
Wydawało mi się, że znam to oblicze; i równocześnie miałem
świadomość, że to niemożliwe, gdyż Emily leżała na dole, na
kościelnym cmentarzu już w czasie mojej pierwszej wizyty na
probostwie. Jednak po chwili, gdy twarz na portrecie zdawała
się lekko odwrócić i teraz patrzyła mi prosto w oczy, jakby
zaskoczona jakąś sekretną, przez moment jakby dostępną i dla
mnie radością - dotarło do mnie, gdzie ją widziałem, i aż
skuliłem się na krześle.

Przed oczami stanęła mi przeszłość - zima, gdy umarła,

moja wędrówka przez śnieg do domu owczarza, kiedy to, choć
przemoknięty do suchej nitki, nie rezygnowałem z zamiaru
poznania prawdy o postaciach, o których nie potrafiłem
zapomnieć - i przypomniałem sobie, w jakich okolicznościach
zobaczyłem ją po raz pierwszy. Na górze, w ruinach farmy
Kredowa Góra - Branwell nazwał to miejsce „Ciemnymi
Murami", jakby próbował przekonać słuchaczy, że to on sam
stworzył te postacie i tchnął w nie życie we fragmentach
książki - w tym opuszczonym domostwie widziałem ją, jak się
całowała... przerwałem swe rozważania i wstałem. Niepewne
popołudnie już uciekło z ogrodu probostwa; nie było czym
zapalić w kominku; musiałem zabrać lampkę Emily, by
oświetlić sobie drogę do drzwi wyjściowych. Gdyż coś

background image

ostrzegało mnie przed grożącym mi niebezpieczeństwem,
jeślibym choć minutę dłużej pozostał w tym pokoju.

Jednak nie odszedłem. W momencie gdy ruszałem do

drzwi, usłyszałem głosy; rozbrzmiewały coraz głośniej i zaraz
cichły, ukląkłem więc przy nogach przesuwanego na kółkach
łóżka, by lepiej słyszeć dźwięki dochodzące przez szparę w
deskach podłogi. Postawiłem lampę; głosy zdawały się
wznosić ku mnie niczym zjawy nocy. Ukląkłem i spojrzałem
przez szparę w dół, obejmując wzrokiem niewielką część
gabinetu.

- Ja nie umarłam, i oto dowód na to! - Młoda kobieta,

która wypowiedziała te słowa, miała karnację jasną - jak
Lintonówna, natychmiast podpowiedziało mi serce, jednak
brakowało jej spokoju, z którego słynęli właściciele Gniazda.
Była gwałtowna - bardziej niż Cathy w dniach jej długich
wypadów do Peniston Crag, gdy towarzyszyły jej deszcz,
wiatr i młody Heathcliff. - Wykradłeś mego syna z domu
mojego brata - ciągnęła Isabella, gdyż najwyraźniej była to
ona; poczułem, jak serce uderza mi o żebra, i przez dłuższą
chwilę nie mogłem oddychać. - Wiedziałam, że nigdy nie
wyrwę go ze szponów takiego jak ty nędznika, Heathcliffie.
Teraz musisz mi go zwrócić. I to dzisiaj!

Jakże mógłbym opisać te osoby, które choć znajdowały się

w jasno oświetlonym pokoju zaledwie siedem czy osiem stóp
pode mną, były jednak nieosiągalne jak zatopiony statek,
zanurzony w przeźroczystej głębi. Pasażerowie, widmowi, a
przecież żywi: poruszali się i mówili. Isabella, w sukience
czerwonej jak ogień buchający za jej plecami z mirażu małego
gabinetu, była piękniejsza niż kiedykolwiek w moich snach. A
Heathcliff - czy to możliwe, że współczułem temu potworowi?
I nawet kochałem go, pragnąc wyciągnąć pomocną dłoń
owemu monstrum zamieszkałemu w Czarnym Sabacie duszy -
stał naprzeciwko mej ukochanej i szydził z jej żądań.

background image

A więc Isabella wyznała swe sekrety mężczyźnie, który

złamał jej serce, temu samemu, który nadal, w każdej
pogodzie stoi na rozstajach Gimmerton, tam gdzie chowa się
samobójców i gdzie może spotkać Cathy, jeśli chmury rozsuną
się i wejrzy przez nie widmowy księżyc. Opowiedziała mu o
jego matce - tej z opowieści Nelly - i o ojcu, Josephie
Earnshaw; na co on zareagował jeszcze dłuższym śmiechem.

- A cóż mnie to wszystko obchodzi? - zawołał, a

płomienie podniosły się do obramowania kominka, jakby
wzniecone podmuchem z Piekieł. - Moja Cathy - moja
maleńka Cathy - jest moją córką, a spłodziłem ją z moją
siostrą. Jutro poślubi Lintona...

- Nie! - krzyknęła żałośnie Isabella; ja, próbując wtedy

wstać, przewróciłem lampę i światło zgasło. Znalazłem się w
całkowitych ciemnościach.

Linton, syn odebrany Isabelli, został spłodzony przez

Heathcliffa; Heathcliff jest także, o czym Isabella wie, ojcem
młodej Catherine Linton. Ta para nie powinna się pobrać,
jednak uczyni to.

Nie potrafię powiedzieć, ile czasu minęło, minuta, a może

więcej, zanim scena pod moimi stopami rozpłynęła się jak
mgła. Jeszcze przez jakiś czas głosy unosiły się w
podmuchach marcowego wiatru; w jego niesamowitych
gwizdach na wrzosowiskach słyszałem gniew i skargi Isabelli
i śmiech nędznika, który ściągnął klątwę zarówno na jej
rodzinę, na Lintonów, jak i na Earnshawów z Kredowej Góry.

background image

Komentarz wydawcy
Po śmierci Henry'ego Newby na suchoty w roku 1861

znaleziono pozostawiony przez niego rozdział biografii lub
powieści (trudno zdecydować się na jedno czy drugie)
zatytułowany Gwałt w Gondalu. Prezentujemy go poniżej na
rzecz przyszłych pokoleń badaczy.

background image

21
Henry Newby Gwałt w Gondalu
Korytarz prowadzący do sypialni w Haworth zalatuje

tłuszczem; resztkami pieczeni wołowej, które Tabby
przechowuje w słoju w spiżarni i używa do smażenia
ziemniaków - ulubionego dania wielebnego Patricka na
sobotnią kolację. Woń ta opada z ambony w niedzielny
poranek, gdy ogniem piekielnym traktuje się grzechy zbyt
straszne, by o nich ponownie wspominać, związane z od
dawna znanymi w parafii wydarzeniami: z napadem
rabunkowym na Wzgórzach, kiedy to rabuś o zasmarowanej
na czarno twarzy zatopił nóż w piersi Jonasa Picklesa; z
narodzinami dziecka w rodzinie Heatonów zmuszonej do
przekupienia wymigującego się ojca, by poślubił dziewczynę;
z kazirodztwem w Rush Isles, gdzie inna Heatonówna, Betty,
poślubiła przyrodniego brata, Johna Shackletona. Mocny,
stęchły zapach bije z ust Boga, jako powolna i bolesna kara
wymierzona za marzenia, fantazje i zbrodnie popełnione przez
tych, którzy usiłują zerwać krępujące ich więzy i wyrwać się z
ograniczeń narzucanych przyzwoitym życiem. Teraz gdy
Emily leży bezsennie w łóżku, które jeszcze przed kilkoma
dniami dzieliła ze starszą siostrą Charlotte, woń ta pełznie
korytarzem i wciska się szparą pod drzwiami. Sobotnia noc
przygotowuje się do niedzielnego poranka. Na parterze, w
gabinecie ojca, z nieodłączną tam przygarbioną postacią
otoczoną rozgardiaszem kartek z niedzielnym kazaniem,
Patricka Bronte otula dodający mu otuchy swojski zapach.
Przypomina mu o zmarłej żonie, Mary. Jej siostra, ciotka
Branwell, rodem z Kornwalii, z upodobaniem pichciła
paszteciki w zagraconej kuchni.

Próbowała także Tabby przekonać do tego dania. Ta

jednak pozostaje lojalna gustom swego urodzonego w Irlandii
pracodawcy. Wielebnemu Patrickowi nigdy nie zabraknie w

background image

Haworth

ziemniaków:

duchowny

nie

przepada

za

pasztecikami. Kartofle, na południowy posiłek gotowane, w
sobotnie wieczory zawsze będą smażone na wołowym
tłuszczu.

W wieku dwunastu lat Emily co do starszeństwa zajmuje

drugą od końca pozycję wśród sześciorga dzieci Bronte.
Dzisiejsza noc, dwudziestego stycznia, jest także drugą jej
samotną nocą. Gdyż starsza od niej o dwa lata Charlotte
właśnie wyjechała do szkoły w Roe Head; i łóżko, które
dzieliły, ostatnio służące im za scenę teatru i magiczną
pieczarę wypełnioną opowieściami i przygodami, zieje pustką
i chłodem. W domu nie pozostało nic, czym można byłoby się
zająć, tylko ta woń - teraz w wyobraźni Emily zapach śmierci:
zapowiedź ponurego i samotnego roku. Styczeń, ze swym
bóstwem o dwóch obliczach, łypie na nią pożądliwie z
ciemnego okna, tam gdzie uszyte przez ciotkę Branwell po
śmierci Marii i Elizabeth różowe zasłony nie stykają się
pośrodku, wpuszczając do wnętrza widma i stwory, wszelkie
błądzące po wrzosowiskach duchy. Zapach zmienia się w
białą parę, pełznący całun i okrywa Emily otuloną kocami i
prześcieradłami tak szorstkimi od krochmalu, że gdy we śnie
porusza nogami, próbując uwolnić się i uciec, ich skóra robi
się czerwona. Czy na podeście przed jej pokojem słychać jakiś
dźwięk, jakiś ruch? Panują tu ciemności głębsze nawet niż w
ogrodzie, wysoko ponad Kredową Górą, tam gdzie duch
nieszczęsnej, zmarłej w połogu Heatonówny, wydającej na
świat niechciane dziecię, nocami spaceruje i szlocha wraz ze
swą biedną matką. Czy poruszy się klamka drzwi sypialni, sto
razy naprawiana przez Tabby, gdy wypadała z zamka (w
domu nie ma mężczyzny do wykonywania podobnych prac:
Branwell, jedyny chłopiec, charakteryzuje się pobudliwością i
iście irlandzką zmiennością nastroju jak reszta rodziny
Patricka, a duchowny jest zbyt zajęty grzechem i

background image

odkupieniem, by zwrócić uwagę na uszkodzoną klamkę) - czy
drzwi zaraz staną otworem - coś równie strasznego może
wydarzyć się nawet w bezwietrzną noc - odsłaniając
straszliwą, czarną pustkę, tę nicość? Dotąd w takich chwilach
zawsze była tu Charlotte. Ale teraz Emily, całkowicie
rozbudzona, zamarła na plecach pod prześcieradłem, jest
sama. Czuje lepką natarczywość owijającego się wokół jej nóg
i rozpościerającego się na kołdrze zapachu. Krzyczy, ale tak
jak w najbardziej przerażających opowieściach wymyślanych
przez starsze rodzeństwo, Branwella i Charlotte, z jej ust nie
wydobywa się żaden dźwięk.

Drzwi sypialni stają otworem i zamykają się ponownie.

Zapach, zanim się wycofa, nabiera jeszcze intensywności,
końcem jęzora sięga nad łóżko, po czym ze stukotem ląduje na
deskach podłogi, wreszcie całkiem znika. Jego miejsce
przejmuje jakaś inna obecność: równie dobrze znana Emily
jak odór ziemniaków i tłuszczu, uosabiający dla niej wszystko,
czego nienawidzi, a co za życia matki, Mary, kochała. Tym
razem jednak, gdy to coś zbliża się ku niej i ściska jej twarz,
udaje jej się głośno krzyknąć. Nowa obecność ma chłodne
wargi; niczym kamień kładą się na jej usta. Tabby, daleko w
kuchni, oczywiście niczego nie usłyszy. Jeśli do uszu
wielebnego Patricka nawet coś dotrze, on nie zareaguje. Czyż
dzieci nie krzyczą i nieustannie nie odgrywają scen w świecie,
który, jak on już jakimś sposobem wie, muszą nauczyć się
opuścić, jeśli mają wyrosnąć na odpowiedzialnych dorosłych
ludzi? Dla Patricka krzyk Emily oznacza jeszcze jedno
melodramatyczne wyrażenie rodem z królestwa, które, jak
słyszał, jego dzieci nazywały Angrią. Postanawia raz na
zawsze zabronić tego rodzaju ekscesów - teraz jednak musi
napisać kazanie, a poza tym, do czego nigdy nie przyzna się
przed ciotką Branwell, cierpi na niestrawność z powodu

background image

zjedzenia zbyt dużej ilości suto omaszczonych, zatopionych w
tłuszczu ziemniaków.

Alexander Percy, hrabia Northangerlandu, ma sześć stóp

wzrostu i rude włosy, prosty nos i pewną siebie minę, taką,
jakiej należy spodziewać się u kogoś, kto podbija wszystko,
gdzie tylko się uda - czy to w Nigritti, prowincji królestwa
afrykańskiego, w którym aż roi się od hrabiów, książąt,
wodzów pogranicznych klanów i cudownych, potrzebujących
pomocy panien, czy w krainie Jamesa Hogga i Waltera Scotta,
w górskim kraju, w którym rodzeństwo Bronte zamieszkuje w
wyobraźni. Nikt - i nic - nie może pokonać Alexandra
Percy'ego, przedtem Alexandra bandyty, a jeszcze wcześniej,
w

początkowym

stadium

reinkarnacji,

Alexandra

Nieznośnego. Jest dzieckiem ballady z pogranicza, latoroślą
Blackwood's Magazine publikującego najbardziej gwałtowne i
potworne opowieści sławnych pisarzy i bajarzy, który ukazuje
się regularnie, jest rozchwytywany i wielokrotnie czytany.
Alexander Percy, zazwyczaj szyderczy, ale łatwo wpadający
we wściekłość, budzi przerażenie w swym otoczeniu jako pan
i władca wszystkiego, co mu podlega.

Mroczna dolina Yarrow, szerokiej rzeki spływającej z

nawiedzonych przez duchy wzgórz odwiedzanych przez
ettryckiego pasterza, Jamesa Hogga, poety i autora
Pamiętników usprawiedliwionego grzesznika rozpościera się
przed Percym, księciem Northangerlandu, gdy ten wielkimi
krokami podąża na swój następny podbój. Gdyż już od dawna
ten bohater o ognistych włosach zabiega o względy lady
Augusty z Segovii i oto nadeszła pora, by wziął ją siłą, by jego
łupem padła owa słodka cnota, którą Emily i Branwell tak
sławili we wspólnie układanych na cześć lady Augusty
długich odach i balladach; potem będzie patrzeć, jak umiera, a
jej miejsce w afekcie Percy'ego zajmie jej kuzynka Harriet.
Jest jeszcze wątek rywali walczących o rękę lady Augusty -

background image

ale Percy nie dba ani nie pamięta, jak ta ostatnia, zapierająca
dech konfabulacja mogła się potoczyć.

Gdyż Książę Northangerlandu, drobny, noszący okulary

Branwell Bronte w wieku trzynastu lat odkrył prawdę o „złych
rzeczach", z których znany był wielki lord Byron. Ani John
Brown, przystojny kościelny z Haworth, ani ciotka Branwell -
deklaruje, że pochodząc z Kornwalii, bardziej od szwagra
obeznana jest ze sprawami tego świata - nie uczynili nic poza
zmienianiem tematu, gdy pojawiało się nazwisko lorda
Byrona. Ale Branwell, teraz przekształcający się z Alexandra
Percy'ego w samego wielkiego poetę, znalazł i zamówił tom
traktujący o wszystkich grzechach jego bohatera.

Jest już po północy, gdy Książę opuszcza dolinę zamku

Czarnego Douglasa, na swym otoczonym obłokiem pary
rumaku przeprawia się przez Yarrow i dociera na brzeg St
Mary's Loch. Zsiada z konia i rozgląda się wokół, jak zawsze
przed napadem; i to jako George Gordon lord Byron dumnie
podąża korytarzem do sypialni i naciska wadliwą klamkę
drzwi pokoju lady Augusty...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emma Tennant Niedobrana para
niedobrana para emma tennant
Emma Tennant Dziwne losy Adelki
Emma Tennant Corfu Banquet A Memoir with Seasonal Recipes (retail) (pdf)
Emma NCIS Fanfic History Revisited
Historia książki 4
Krótka historia szatana
Historia Papieru
modul I historia strategii2002
Historia turystyki na Swiecie i w Polsce cz 4
Historia elektroniki
Historia książki
historia administracji absolutyzm oświecony
Psychologia ogólna Historia psychologii Sotwin wykład 7 Historia myśli psychologicznej w Polsce
Historia hotelarstwa wukład
1Wstep i historia 2id 19223 ppt

więcej podobnych podstron