Leigh Michaels
“Ślub na życzenie”
Tytuł oryginału: Bride by Design
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był przyzwyczajony do biżuterii. Zawsze go
otaczała. Dorastał, patrząc na tajemnicze, tęczowe
opale, leniwe ogniki rubinów, lodowate błyski
brylantów, chłodną elegancję platyny i ciepły połysk
złota. Jednak nigdy nie widział takiego sklepu z
biżuterią jak ten przy State Street. Był to tak znany
przybytek, że widniało na nim tylko nazwisko
właściciela i nazwa ulicy: Birmingham przy State.
Wszyscy wiedzieli, że właśnie tu należy przyjść po coś
pięknego, niepowtarzalnego i kosztownego.
Wnętrze nie przypominało typowego sklepu
jubilerskiego. Raczej ekskluzywny salon mody. Nie
było wystawy wychodzącej na słynną w Chicago ulicę
State. W środku stało tylko sześć szklanych gablot
na filarach z szarego marmuru. W każdej znajdowało
się zaledwie kilka cennych przedmiotów. Ustawienie
gablot zdawało się być przypadkowe. Podłogę
pokrywał szeroki, niebieskoszary dywan. Punktem
centralnym wnętrza była kasetka z szerokim,
brylantowym naszyjnikiem wyeksponowanym na
aksamitnej tkaninie. W świetle punktowego reflektora
jarzył się, jakby płonął żywym ogniem.
Gdy David wszedł do środka, ruszył ku niemu
mężczyzna w ciemnym garniturze. Stąpał bezgłośnie
po grubym dywanie.
- Czym mogę panu służyć?
David nie mógł oderwać oczu od naszyjnika. Było
coś niezwykłego w sposobie zamocowania kamieni.
Zauważył to z daleka, choć nie umiałby określić, w
czym tkwi sekret. Miał ochotę dotknąć naszyjnika,
dokładnie przyjrzeć się misternej robocie.
Nie został tu jednak zaproszony z Atlanty, żeby
podziwiać towar Henry'ego Birminghama i podglądać
jego sekrety. Musiał istnieć jakiś inny powód.
- David Elliot do pana Birminghama - wyjaśnił.
- A, tak. Czeka na pana.
Mężczyzna energicznie ruszył przodem w
kierunku tylnej ściany. Była tak zaprojektowana, że
od strony wejścia nie było widać, iż za nią kryje się
niewielki pokój. W pomieszczeniu stały trzy
niewielkie, lecz wygodne fotele, a w środku między
nimi mały stolik. Blat nakryty był pluszem w kolorze
dywanu. W jednym z foteli siedział Henry
Birmingham, przypatrując się rozłożonym na blacie
stołu kilkunastu brylantowym pierścionkom.
David zatrzymał się w wejściu. Henry odsunął
pierścionki na bok i wstał. David widywał go już przy
różnych okazjach, na spotkaniach i targach, jednak
jeszcze nigdy nie stał twarzą w twarz z
najznakomitszym projektantem biżuterii. Henry był
niższy, szczuplejszy i bardziej zgarbiony, niż
wydawało się z daleka. Pomimo dość podeszłego
wieku nadal miał bujną czuprynę, choć już
przyprószoną siwizną.
Spojrzał badawczo na Davida. Przez kilkanaście
sekund przyglądał mu się tak bez słowa, aż David
poczuł się nieswojo. David odetchnął z ulgą, gdy
Henry w końcu uśmiechnął się i wyciągnął rękę na
powitanie.
- Witam w mojej firmie - powiedział serdecznie. -
Dziękuję, że przyjechałeś z tak daleka, żeby się ze
mną spotkać. Proszę, siadaj.
Sam też usiadł i spojrzał na rozsypane
pierścionki.
- Mam niecodzienne zamówienie. Pewna pani zebrała
wszystkie pierścionki, jakie zgromadziła w ciągu
życia: pamiątki rodzinne, zaręczynowe, prezenty
urodzinowe i tak dalej. Nie ma wśród nich żadnego
naprawdę wartościowego drobiazgu. Dobra próba
złota, ale banalne wzory i nie najwyższej jakości
kamienie. Na pewno nikt już ich nie będzie nosić.
Jednak, zamiast złożyć je na dnie pudełka z
kosztownościami, żeby nadal obrastały kurzem, ta
pani przyniosła je do mnie i poprosiła, żebym zrobił
z nich coś, co ją zachwyci. Rozumiesz, prawdziwe
dzieło sztuki. - Uniósł głowę. - Masz jakiś pomysł?
David lekko się uśmiechnął.
- Panie Birmingham, nie sądzę, że zaprosił mnie pan
do Chicago, żeby zasięgnąć rady w tak banalnej
sprawie. A poza tym, ja miałbym uczyć mistrza? Jest
pan w branży o pięćdziesiąt lat dłużej niż ja.
- Mów do mnie Henry. Jak wszyscy. Rzeczywiście, nie
zaprosiłem cię tu, by rozmawiać o tym konkretnym
zleceniu, ale ciekaw jestem twojej opinii.
David pochylił się i sięgnął po najbliższy
pierścionek. Obrączka była starta od ciągłego
noszenia, a wzór wygrawerowany wokół kamienia
właściwie już nie istniał. Niewielki brylant, zgodnie z
wcześniejszą oceną Henry'ego, nie wyróżniał się ani
szlifem, ani barwą. David odłożył go i sięgnął po
następny. Nawet nie wyjmując lupy z kieszeni, mógł
stwierdzić,
że
uszkodzony
kamień
wymaga
ponownego oszlifowania. Jedno spojrzenie
wystarczyło, żeby ocenić pozostałe. Staroświecki,
niemodny szlif, przeciętne i znoszone wyroby.
- Co chce z nich zrobić? Broszkę? Wisiorek?
- Decyzję pozostawiła mnie.
- Czyli zrzuciła całą odpowiedzialność za efekt
końcowy na twoje barki?
- Na to wygląda. - Henry pochylił się, oparł łokcie na
stoliku, a brodę na dłoniach. - Co proponujesz? -
spytał.
- Wyjąłbym kamienie. Każdy pierścionek przetopiłbym
oddzielnie. Po ostudzeniu płynnego złota w wodzie
powstałby
przypadkowy,
ale
zarazem
niepowtarzalny kształt. Potem wstawiłbym kamień.
Wszystkie utworzone w ten sposób błyskotki
połączyłbym ładnym, ciężkim łańcuchem, żeby zrobić
bransoletkę lub naszyjnik. Gdyby jednak chciała coś
bardziej ekstrawaganckiego, przetopiłbym wszystkie
pierścionki razem, tak by powstał duży wisior.
Dorzucił trzymany w ręku pierścionek do
pozostałych.
- Zdałem twój test?
- Jaki test?
- Czy moja odpowiedź zrównoważyła cenę biletu
lotniczego? A może przygotowałeś dla mnie jeszcze
jakiś inny sprawdzian?
Henry długo milczał. David trochę za późno zdał
sobie sprawę, jak głupio musiało zabrzmieć jego
pytanie. Przecież prawie nie znał tego człowieka i nie
miał pojęcia, dlaczego został zaproszony do jego
firmy. Wielka szkoda, że nie umiał trzymać języka za
zębami i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń.
- Gdybym już wcześniej nie był przekonany, że warto
było wydać pieniądze na bilet, nie pytałbym cię o
opinię. Teraz chodźmy gdzieś, żeby pogadać. Jest
trochę za wcześnie na lunch, ale możemy się czegoś
napić.
Zostawił rozrzucone pierścionki, chwycił prostą,
hebanową laskę ze złotą gałką, która dotychczas
stała oparta o krawędź stolika, i pierwszy ruszył do
wyjścia.
David zawahał się.
- Czy nie powinieneś tego schować w bezpiecznym
miejscu? Nie są to cenne precjoza, ale mają swoją
wartość.
- Zrobi to któryś z ekspedientów - uśmiechnął się. -
To jedna z zalet bycia szefem, a jeszcze lepiej, jeśli
umie się roztaczać wokół siebie aurę geniusza. Dałem
pracownikom do zrozumienia, że jestem zbyt
zaabsorbowany tworzeniem dzieł sztuki, żeby
pamiętać o takich drobiazgach jak sprzątanie w
pracowni.
Gdy wychodzili frontowymi drzwiami, David
zerknął przez ramię. Jakaś kobieta ubrana na czarno
zmierzała do pokoju na zapleczu.
Nie zdziwiłby się, gdyby Henry zabrał go do
któregoś z najmodniejszych prywatnych klubów.
Pewnie był członkiem niemal wszystkich elitarnych
przybytków tego typu, bo właśnie z takiego
środowiska wywodziła się większość jego klientów.
Był więc bardzo zaskoczony, gdy zamiast wezwać
taksówkę, Henry ruszył spacerowym krokiem do
najbliższej przecznicy i wszedł do niewielkiej tawerny.
Sprawiała wrażenie, jakby istniała co najmniej od stu
lat. Spojrzał na Davida.
- Nie jest to nastrojowy zakątek, ale dają smacznie
jeść, piwo kosztuje niewiele, a obsługa nikogo nie
pogania. O żadnym z modnych lokali nie da się tego
powiedzieć.
Usiedli w zacisznym miejscu w najdalszym kącie
sali.
- Na co masz ochotę?
- Proszę kawę.
Henry uniósł brwi.
- Może wolałbyś piwo lub coś mocniejszego? - spytał.
- Nie unikam alkoholu, ale teraz przyda mi się pełna
przytomność umysłu. Myślę, że czeka mnie poważna
rozmowa.
Ku jego zaskoczeniu, Henry roześmiał się.
- Słusznie.
Przywołał gestem kelnerkę i poprosił o dzbanek
kawy i dwie filiżanki.
- Teraz możemy tu siedzieć, jak długo chcemy i nikt
nam nie będzie przeszkadzał. Domyślam się, że
jesteś ciekaw, dlaczego poprosiłem cię o przyjazd. No,
a w dodatku wymogłem na tobie obietnicę, że nie
powiesz nic na temat tej podróży twojemu szefowi.
- Szukałem odpowiedzi na te pytania, nie przeczę -
przyznał David.
Kelnerka przyniosła kawę, napełniła filiżanki i
znikła bez słowa. Henry wsypał do swojej filiżanki
dwie czubate łyżeczki cukru.
-
Jesteś
młodym,
bardzo
utalentowanym
projektantem.
- Dziękuję.
- Prawdę mówiąc, należysz do trójki najzdolniejszych
w kraju.
- Czuję się zaszczycony, że pan to zauważył.
- Nie wiedziałbym o tobie, gdyby nie konkurs, do
którego przystąpiłeś na wiosnę. Wystawiłeś własne
projekty, a nie rzeczy, które robisz dla swojego
pracodawcy. - Uśmiechnął się i pochylił w stronę
rozmówcy. - Pewnie zdajesz sobie sprawę, że
pozostając w dotychczasowej firmie, do niczego nie
dojdziesz. Oni są bardzo konserwatywni i nie pozwolą
ci rozwinąć skrzydeł.
To się nazywa trafić w sedno, pomyślał David.
- Mój pracodawca był zawsze wobec mnie w porządku
- odpowiedział spokojnie.
- Jesteś zbyt lojalny, żeby powiedzieć coś złego na ich
temat? - Henry uniósł brwi.
- Tak, dopóki mi płacą. Zawsze uważałem, że zanim
powie się coś złego na temat szefa, najpierw
powinno się złożyć wymówienie.
- Uprzedzano mnie, że taki jesteś - mruknął Henry. -
Cóż, obaj wiemy, że twój pracodawca nigdy nie
zgodzi się wpuścić do firmy powiewu nowości. Lepiej
porozmawiajmy o tobie. Czy przez resztę życia
chcesz powielać wzory, które zawsze były nudne?
Masz chyba nieco większe ambicje.
Zabrzmiało to okrutnie, lecz David musiał
przyznać ze smutkiem, że na tym właśnie polegała
jego praca.
- Jeśli spojrzeć na to od tej strony, to oczywiście, nie
jestem zadowolony. Lubię eksperymentować, jednak
każdy właściciel firmy narzuca pracownikom jakieś
ograniczenia.
- Dlaczego w takim razie nie zaczniesz pracować na
własny rachunek? - przerwał mu Henry.
- Mam otworzyć własną firmę? Z całym szacunkiem,
nawet pan tak nie zaczynał. O ile mi wiadomo, nie
miał pan odpowiednich środków, ale przynajmniej
odziedziczył pan sklep po ojcu i grupę stałych
klientów.
Henry zachichotał.
- Widzę, że odrobiłeś pracę domową.
- Wszyscy w naszej branży wiedzą, kto to jest
Birmingham. Ja musiałbym startować zupełnie od
zera. Dziś, żeby uruchomić firmę i utrzymać ją,
dopóki nie zdobędzie się klientów, trzeba naprawdę
ogromnych pieniędzy. O wiele więcej niż pięćdziesiąt
lat temu.
- Czyli jednak rozważałeś taki scenariusz?
- Oczywiście.
- Ambicja to połowa sukcesu - stwierdził Henry,
napełniając ponownie filiżankę. - Jakie wrażenie
zrobił na tobie mój sklep?
David uniósł głowę.
- Gdybym miał pieniądze, żeby rozkręcić własny
interes, byłby to dla mnie wzór do naśladowania.
Skąd to pytanie?
- A chciałbyś mieć ten sklep na własność?
David poczuł szum w uszach. Pomyślał, że chyba
się przesłyszał.
- Mieć na własność? - zapytał ostrożnie. - Nie bardzo
rozumiem, do czego pan zmierza.
- Mieć, czyli posiadać - odpowiedział Henry ze
zniecierpliwieniem. - Prowadzić. Być właścicielem.
David spojrzał na niego badawczo. Czy ten
człowiek zwariował? Nikt nie wspominał, że Henry
Birmingham postradał rozum. Zresztą, gdyby tak się
stało, Henry z pewnością zostałby poddany
stosownej terapii. No, ale lepiej dmuchać na zimne,
toteż David zaczął przemawiać łagodnym głosem,
jak do dziecka.
- Już wyjaśniłem, że nie zbiorę dość pieniędzy na
własną firmę. Może udałoby się namówić jakiś bank
na pożyczkę, ale i tak wysokość udzielonego mi
kredytu byłaby śmieszna w porównaniu z wartością
firmy Birmingham. Nawet nie umiem sobie wyobrazić
tej sumy...
- Moja firma nie jest na sprzedaż - stwierdził Henry.
- W takim razie - David pokręcił głową - naprawdę nie
rozumiem, o czym pan mówi.
- Proponuję, żebyś wziął sobie tę firmę, Davidzie, a
dokładniej połowę. Będziesz miał zupełną swobodę
w sprawie projektów. Oczywiście, są jednak... pewne
warunki. Chcesz je poznać?
Henry'ego nie było już od kilkunastu minut.
Dopiero teraz David mógł w miarę spokojnie i na
chłodno przeanalizować sytuację. To nie Henry
Birmingham zgłupiał, tylko ja, doszedł po chwili do
smutnego wniosku. Nie mógł zrozumieć, jak to się
stało, że wyraził zgodę na tak absurdalne warunki.
Henry kusił go swoją firmą niczym smakowitym
kąskiem, a on dał się na to złapać. Jednak Davida
skusiła nie tylko sama firma, ale przede wszystkim
możliwość uzyskania pełnej niezależności. Właśnie o
tym od dawna marzył, a jedynie praca na własny
rachunek umożliwiłaby mu osiągnięcie tego celu.
Doszedł do wniosku, że zgodził się na wszystkie
warunki
Henry'ego,
ponieważ
pozwolił
się
zahipnotyzować. Powinien natychmiast stąd wyjść,
dopóki nie jest za późno. Wstać, złapać taksówkę,
pojechać na lotnisko i wsiąść do pierwszego samolotu
lecącego do Atlanty. Jednak nie ruszył się z miejsca.
Firma Birmingham przy State podana na srebrnym
talerzu. Oczywiście, pod kilkoma warunkami. Był
jednak pewien, że ona - wnuczka Henry'ego - nigdy
się na to nie zgodzi.
Czuł na przemian rozczarowanie i ulgę. Pomyślał,
że jeszcze nie musi wychodzić. Może poczekać pół
godziny, jak obiecał Henry'emu. Jeśli ona się nie
zjawi, trudno. Będzie miał czyste sumienie, a
przynajmniej dotrzyma słowa.
Spojrzał na zegarek. Minęło już dwadzieścia
minut. Wystarczy posiedzieć jeszcze dziesięć, i
będzie po sprawie. Musiał jednak przyznać, że szkoda
mu było takiej okazji. Przez chwilę wyobrażał sobie,
co mógłby stworzyć, gdyby tylko pozwolono mu
rozwinąć skrzydła, no i gdyby miał dość pieniędzy.
Mógłby...
- Pan David Elliot? - usłyszał pytanie.
Uniósł wzrok. Miał nadzieję, że to kelnerka. Może
wnuczka Henry'ego zadzwoniła do tawerny z
wiadomością, że nie przyjdzie. Byłoby to bardzo
uprzejme, zamiast kazać mu czekać na próżno.
Jednak kobieta nie miała na sobie stroju kelnerki.
Ubrana była w ciemnozielony, dopasowany kostium.
Na szyi miała sznur doskonale dobranych pereł,
częściowo ukryty za wysokim kołnierzem żakietu. Była
drobna i delikatna. Zielone oczy spoglądały na niego
spod gęstych, czarnych rzęs. Kruczoczarne włosy
związała luźno na karku.
- Przysłał mnie dziadek - powiedziała.
David poczuł ostre ukłucie, jakby ktoś wbił mu
nóż pod żebra. Przedtem w ogóle się nie
zastanawiał,
jak
może
wyglądać
wnuczka
Birminghama. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie
spodziewał się tak czarującej osoby.
- Proponował, żebyśmy porozmawiali przy lunchu -
dodała cicho.
David wstał, trochę za późno przypominając
sobie o dobrych manierach.
- Ty... pewnie jesteś Eve - powiedział zmieszany.
- Tak. Eve Birmingham.
Patrzyła
na
niego
badawczo
i
z
zainteresowaniem, ale z jej twarzy nie sposób było
niczego wyczytać.
- Można? - spytała i nie czekając na zaproszenie,
wśliznęła się na fotel naprzeciw niego.
David odetchnął zadowolony, że może usiąść, bo
ze zdenerwowania uginały się pod nim nogi. Nie
spodziewał się, że Eve stawi się na spotkanie.
Przyszła, ale to jeszcze nie znaczy, że się zgodzi,
powtarzał sobie. Może po prostu jest zbyt uprzejma,
żeby szukać jakiejś wymówki? Zaraz, być może
nawet nie wie, co zaplanował Henry? Och, to byłaby
nadzwyczaj kłopotliwa sytuacja.
Eve poprosiła kelnerkę o dzbanek herbaty. David
zyskał chwilę, żeby wziąć się w garść.
- Rozumiem, że ucięliście sobie z Henrym szczerą
rozmowę - powiedziała, napełniając filiżankę.
- Rzucił kilka ciekawych propozycji - przyznał David i
natychmiast pomyślał, że zabrzmiało to dość
niezręcznie. - To znaczy... Nie wiem, czy powiedział ci
dokładnie, o co chodzi.
Eve odstawiła dzbanek z herbatą.
- Henry raczej nie ma przede mną tajemnic.
- Może tym razem postąpił inaczej?
- Cóż, wiem, że od pewnego czasu nosi się z myślą o
przejściu na emeryturę. Nie chce sprzedać firmy, na
renomę której pracował długie lata. Obawia się, że
firma mogłaby przejść w niewłaściwe ręce. Zaczął
się rozglądać za młodym, utalentowanym
projektantem, który mógłby kontynuować jego pracę.
Szczerze mówiąc, doskonale go rozumiem. Chce
powierzyć swe ukochane dziecko komuś, komu będzie
mógł w pełni zaufać.
- A ty? - David zdał sobie sprawę, że to pytanie
prześladowało go od chwili, gdy Henry złożył mu tę
nieprawdopodobną ofertę. - Nie chcesz prowadzić
firmy?
Eve wzruszyła ramionami.
- Bez trudu rozpoznaję dobry wyrób, ale sama
mogłabym do końca świata próbować zrobić podobny.
Nie odziedziczyłam talentu po dziadku.
- Nie wyglądasz na zmartwioną takim obrotem
sytuacji.
- Zdążyłam już oswoić się z faktem, że moje zdolności
rozwinęły się w zupełnie innym kierunku. Henry też
się z tym pogodził. Właściwie to już dość dawno
zrozumiał, że nie będę w stanie go zastąpić.
- Zwrócił się do mnie, choć jestem kimś z zewnątrz.
Ciekaw jestem, co o tym wszystkim sądzisz.
- Firma jest dla mnie bardzo ważna. Kieruję
pracownikami, odpowiadam za obsługę klientów,
dbam o wszystkie podstawowe sprawy. Jednak tak
samo jak Henry uważam, że nie wolno dopuścić, by
przejęła nas jakaś sieć produkująca tanie, seryjne
wyroby. - Spojrzała na niego znad filiżanki. - Jeśli
uznał, że dzięki tobie przetrwamy, to popieram jego
decyzję.
David potarł podbródek.
- Chyba jednak nie powiedział ci wszystkiego.
Dolał sobie kawy, choć zdawał sobie sprawę, że i
tak już wypił jej za dużo. Ale co to właściwie za
różnica? W obecnej sytuacji pewnie byłby roztrzęsiony
i bez tej solidnej dawki kofeiny.
- Masz na myśli moje małżeństwo z jego następcą? -
spytała spokojnie.
Łyżeczka, którą David kurczowo ściskał w dłoni,
upadła z brzękiem na stół.
- O tym też wiesz?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Mówiłam ci, że niewiele przede mną ukrywa.
- Nie żyjemy przecież w średniowieczu i nie musimy
się godzić na takie zaaranżowane małżeństwo.
Zamyśliła się na chwilę.
- Ma swoje powody - powiedziała w końcu. - Jego
małżeństwo zostało skojarzone przez rodzinę i było
udane. Nie widział w tym nic złego. Każdy, kto
poprzez małżeństwo wchodzi do rodziny, przestaje
być obcy. Szukanie wspólników to dość ryzykowna
sprawa, a małżeństwo daje większą gwarancję
przetrwania firmy. Żadne z nas nie może przejąć ani
sprzedać firmy bez zgody współmałżonka.
- Najwyraźniej nie słyszał o czymś takim jak rozwód.
- A niby z jakiego powodu miałoby się rozpaść
małżeństwo, zawarte świadomie, dla osiągnięcia
wspólnego celu?
- Boże, nie tylko wyglądasz jak Królowa Śniegu, ale
cały czas tak się zachowujesz.
Powiedział to, nim zdążył się zastanowić. Przez
moment wydawało mu się, że w oczach Eve zalśniły
łzy. Ależ ze mnie nieokrzesany głupek, pomyślał ze
złością. Nie lubił ranić innych, no i rzadko bywał aż
tak nietaktowny.
Rzuciła mu zdecydowane spojrzenie.
- Oczywiście, powinieneś zrozumieć, że Henry patrzy
na sprawę perspektywicznie. Dzięki małżeństwu
może przyjść na świat dziedzic firmy. W ten sposób,
nawet gdy się zestarzejemy, nie będziemy musieli
się martwić, że rodzinny interes przejdzie w obce
ręce.
Ta kobieta niewątpliwie mówiła serio. David
doszedł do wniosku, że chyba nie jest całkiem
normalna. Odstawił głośno filiżankę.
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? Henry musi
być szalony.
- Kocham dziadka i zrobię wszystko, by był szczęśliwy
- odpowiedziała spokojnie.
- Czyli - powiedział powoli David -jesteś zdecydowana
zawrzeć małżeństwo z rozsądku? Z jakimś obcym
mężczyzną? Czy tak?
Skinęła głową.
- Dlaczego?
- Już ci wyjaśniłam.
- Próbuję cię zrozumieć. Mogłabyś poszukać kogoś,
kto da ci szczęście. Dlaczego godzisz się na udawany
związek?
Ścisnęła filiżankę, aż zbielały jej palce, lecz nadal
mówiła spokojnym głosem.
- To już nie twoja sprawa. Powiedzmy, że
postanowiłam unikać zobowiązań uczuciowych, a
obrączka na palcu da mi poczucie bezpieczeństwa.
Biedne, naiwne maleństwo, pomyślał. Jesteś zbyt
piękna, żeby mężczyźni przestali się tobą
interesować tylko z powodu obrączki. Oczywiście,
każdy mężczyzna, który poznałby ją bliżej i
zorientował się, że atrakcyjny wygląd nie idzie w
parze z ciepłym wnętrzem, pewnie nie miałby ochoty
na kolejne spotkanie. Jednak zawsze znajdzie się
kolejny amator wdzięków Eve.
Przypomniał sobie jej słowa o obrączce i poczuciu
bezpieczeństwa.
- Chyba rozumiem - powiedział łagodnie. - Eve, mnie
możesz się przyznać. Jesteś w ciąży, prawda?
Wzięła głęboki oddech. Wydawało się przez
chwilę, że rzuci w Davida filiżanką. Obserwował z
przejęciem, jak zaczerwieniły się jej policzki, lecz
zaraz odzyskała panowanie nad sobą. Jednak nie
była tak zimna i pozbawiona uczuć, jak się wydawało
na pierwszy rzut oka. Dobrze wiedzieć.
- Nic podobnego - oświadczyła zdecydowanie.
- Świetnie. Jakoś dotychczas nie marzyłem o
dzieciach, ale gdybym już musiał zmieniać im
pieluchy, wolałbym, żeby były moje.
- Na pewno nie będziesz musiał zmieniać pieluch -
odpowiedziała lodowatym tonem.
- Czyżbyś była pewna, że zgodzę się na ten szalony
pomysł? Dlaczego?
- Byłbyś głupi, gdybyś odmówił. To niepowtarzalna
okazja. Pomyśl, masz szansę zostać następcą
Henry'ego Birminghama.
- Zastanawiam się, co zrobiłby, gdybym mu odmówił?
Eve wzruszyła ramionami.
- Pewnie wybrałby kogoś z listy.
- Jakiej listy?
Wtedy przypomniał sobie, co usłyszał od
Henry'ego: że jest jednym z trzech najlepszych,
młodych projektantów w kraju. A zatem na tej liście
widniały przynajmniej trzy nazwiska.
Eve spojrzała na niego badawczo.
- Nie rób takiej obrażonej miny. Chyba nie uważasz
się za jedynego utalentowanego człowieka w naszym
kraju? Henry nie jest szalony, nie przekaże firmy
osobie, której osobiście nie pozna. Pewnie
przeprowadzi rozmowy ze wszystkimi kandydatami.
- Na którym miejscu umieścił moje nazwisko?
- Nie wiem dokładnie - odpowiedziała spokojnie.
- Rozumiem. To jedna z nielicznych tajemnic, do
których cię nie dopuścił.
- Słusznie. Jedno mogę ci powiedzieć. Jesteś
pierwszym, z którym Henry umówił mnie na
spotkanie.
Jeśli więc przed nim byli jacyś inni, nie spełnili
wymaganych warunków.
- Pewnie powinienem się cieszyć i uznać to za powód
do dumy?
- W każdym razie teraz, gdy złożył ci ofertę, nie ma
znaczenia, na którym byłeś miejscu. Żaden rozsądny
projektant nie zastanawiałby się nad kolejnością i
dałby sobie obciąć palec, byle tylko Henry wziął go
pod uwagę.
- Henry nie chce palca, ale całe ciało - mruknął David.
Eve zaczęła się nerwowo bawić filiżanką.
- Jeśli mowa o sprawach ciała - powiedziała z
wahaniem- nie musielibyśmy spędzać ze sobą zbyt
wiele czasu, choć pewnie mieszkalibyśmy w jednym
domu.
- Słusznie. Henry mógłby coś podejrzewać, gdybyśmy
zamieszkali w różnych częściach miasta.
- Myślę, że możemy się dogadać w tej sprawie.
- Współlokatorzy? - upewnił się.
- Jeśli tak chcesz to nazwać. To niewielka
niedogodność,biorąc pod uwagę stawkę. Pomyśl,
dostajesz w zamian wspaniałą firmę.
Rozpatrując sprawę wyłącznie w kategoriach
interesu, Eve miała rację. Propozycja Birminghama
pozwoliłaby Davidowi osiągnąć to, do czego nigdy nie
doszedłby o własnych siłach. Jeśli odmówi, nie tylko
zaprzepaści talent, ale też nie zrealizuje marzeń. Taka
szansa przytrafia się tylko raz.
Spojrzał na Eve. Czuł, że jego życie znalazło się w
punkcie zwrotnym.
- Zjedzmy lunch - zaproponował - i porozmawiajmy o
naszym ślubie.
W sprawie ślubu Eve miała od dawna wyrobione
zdanie. Postanowiła jasno i wyraźnie powiedzieć, co
na ten temat sądzi.
- Nie mam zamiaru się wygłupiać - oświadczyła. -
Żadnej białej sukni wyszywanej perłami, fraków ani
smokingów,sypania płatków kwiatów, długich toastów
i innych tego rodzaju głupot.
- Zero romantyzmu?
Spojrzała na niego i po raz pierwszy przyjrzała
mu się uważnie. Był dość przystojny, choć miał nieco
zbyt grubo ciosane rysy. Kasztanowe włosy, brązowe
oczy z długimi rzęsami. W sumie, oprócz niezwykłej
pewności siebie, niczym specjalnym się nie wyróżniał.
- Owszem. Nie będzie druhen, tortu, tańców.
- Ciekawe, że jakoś mnie to nie dziwi - stwierdził.
Eve zauważyła jednak, że wbrew tym słowom był
zaskoczony. Jakby uważał, że jedynym marzeniem
każdej młodej kobiety jest uroczysty i wystawny ślub.
Jednocześnie odetchnął z ulgą, co doskonale
rozumiała. Był gotów, o ile by nalegała, na najbardziej
wymyślną ceremonię. Zacisnąłby zęby i zniósł
wszystko w zamian za nagrodę. Ślub to przecież tylko
jeden dzień, a firma Birmingham - na całe życie.
Eve była zadowolona, że przemyślała wszystko
wcześniej i teraz wiedziała, co powiedzieć. Oboje
mieli powody, by zawrzeć małżeństwo z rozsądku,
choć ludzie na pewno ich nie zrozumieją. Nie chciała
stanąć przed ołtarzem i składać uroczystej przysięgi
ani udawać, że są w sobie zakochani. Zaplanowała
skromną ceremonię w urzędzie, a ludzie niech sobie
myślą i gadają, co chcą.
- Oczywiście liczbę gości ograniczymy do minimum -
dodała. - Jeśli twoja matka lubi organizować
przyjęcia, to uprzedź ją, że tym razem nie będzie
miała pola do popisu.
- Mama umarła, gdy miałem osiemnaście lat -
powiedział cicho.
Eve na chwilę wstrzymała oddech.
- Przepraszam. Trochę mnie poniosło. Jakoś mi się
wydawało, że...
- Nie mogłaś wiedzieć - przerwał. - Wymieniłaś
wszystko, czego nie będzie, ale nie wspomniałaś o
pierścionku - dodał, patrząc na jej smukłe dłonie,
pozbawione jakiejkolwiek biżuterii.
- Jeśli chodzi ci po głowie jakiś wspaniały projekt, to
szkoda twojego zachodu - powiedziała cicho,
ukrywając dłonie pod blatem.
Uniósł brwi.
- Wnuczka Henry'ego Birminghama ma się pokazać
bez pierścionka zaręczynowego? Eve, to mój zawód.
Ludzie będą się spodziewać... - przerwał nagle.
- Właśnie. Zrobisz go, nie myśląc o tym, co mi się
podoba, tylko wyłącznie na pokaz. Dziękuję, nie
mam zamiaru być twoją żywą reklamą.
- Do diabła. Dlaczego mnie obrażasz? Jak możesz
mówić, że nawet nie zapytałbym, co lubisz? Co z
obrączką?
- Dobrze, powiem ci. Chcę platynową obrączkę.
- Dobry wybór. A jaki kamień? Brylant?
- Zwykła prosta obrączka bez kamieni i ozdób.
Przyglądał jej się przez chwilę.
- Coś wyłącznie użytkowego - powiedział ponuro. -
Jak nasze małżeństwo. Wreszcie zrozumiałem.
- To dobrze - odpowiedziała. - Dzięki temu wszystko
będzie jasne.
Sięgnęła nieco drżącą ręką po filiżankę i upiła łyk
letniej herbaty.
ROZDZIAŁ DRUGI
Eve zjawiła się na lotnisku za wcześnie. Samolot
Davida miał wylądować dopiero za godzinę. Usiadła
w fotelu. Trudno, jakoś przetrwa tę godzinę. Na
szczęście David nie dowie się, że przyjechała tak
wcześnie. Jeszcze gotów by pomyśleć, że nie mogła
się go doczekać. W rzeczywistości pragnęła jak
najszybciej uwolnić się od Henry'ego. Godzina w
poczekalni to nic w porównaniu z jego uciążliwym
towarzystwem.
Straciła cierpliwość, gdy po raz piąty tego
popołudnia Henry zajrzał do jej gabinetu, by
zapytać, czy otrzymała jakieś wiadomości od Davida.
- Henry, on jest dorosły. Potrafi wysiąść z samolotu
bez mojej pomocy. Zamówiłam limuzynę. Szofer wie,
że ma zabrać go z lotniska, zawieźć do hotelu, a
potem do sklepu. Co jeszcze powinnam zrobić?
- To wielka zmiana w życiu tego chłopca. Musi
zrezygnować z wielu rzeczy.
- Jestem pewna, że więcej zyskuje niż traci. - Eve nie
starała się nawet ukryć złośliwości.
- Chyba oboje chcemy, żeby był zadowolony z
podjętej decyzji.
- Dlatego zamówiłam limuzynę, zamiast proponować
mu taksówkę. Jeśli uważasz, że to za mało, może
pojedziesz go przywitać?
- Właściwie mógłbym. Lepiej jednak pojedź ty. Nie
widziałaś go już miesiąc. Spotkasz się z nim dopiero
w sklepie? To nie zrobi dobrego wrażenia.
- Nie musisz się obawiać, nie będziemy publicznie
okazywać
uczuć
na
oczach
zażenowanych
pracowników - odpowiedziała Eve, rozłożyła
dokumenty i pochyliła się nad biurkiem, dając do
zrozumienia, że ma sporo pracy.
Henry ignorował te aż nazbyt czytelne sygnały.
- Dlaczego nie zrobisz sobie wolnego
popołudnia? Pojedź po niego. Nie musisz go tu od
razu przywozić. Wprowadzę go w sprawy firmy jutro.
- Henry, jestem zajęta.
- Zbyt zajęta, żeby spotkać się z narzeczonym?
Dobrze, kochanie. Jeśli nie możesz tego odłożyć, to
trudno.
Eve skrzyżowała ręce i spojrzała na dziadka
podejrzliwie. Kiedy Henry zaczynał mówić słodkim
głosem, atmosfera stawała się napięta. Usiadł
naprzeciw jej biurka i wskazał na rozrzucone
dokumenty.
- Powiedz mi coś więcej na temat naszej nowej
kampanii reklamowej - poprosił i spojrzał na nią
wyczekująco.
Wiedziała, że dała się podejść. Nie mogła się
zdecydować na żadne z haseł reklamowych
zaproponowanych przez agencję. Od kilku godzin
przeglądała projekty i propozycje. Niczego nie
wybrała.
Henry dobrze o tym wiedział. Demonstracyjnie
zasiadł w fotelu, jakby zamierzał spędzić w nim całe
popołudnie.
- Dobrze - powiedziała, odsuwając papiery. - Pojadę
na lotnisko. Właściwie nie wiem po co, bo David jest
w stanie samodzielnie przeczytać własne nazwisko na
tabliczce, którą będzie trzymał kierowca. Jednak,
jeśli nalegasz...
- Nie spiesz się z powrotem - zaproponował Henry. -
Pokaż mu miasto, nowe mieszkanie.
- Nie jestem przewodniczką.
- To zabierz go na kolację. Każdy musi jeść.
W tym momencie Eve zdecydowała, że
bezpieczniej będzie wyjść ze sklepu, nim Henry zdąży
jeszcze coś zaproponować. Na wypadek gdyby
przyszły mu do głowy jakieś inne wspaniałe pomysły,
wychodząc, wyłączyła telefon komórkowy.
Niestety, taksówka, którą zatrzymała tuż obok
sklepu, dojechała na miejsce w rekordowym czasie.
Eve siedziała teraz w hali przylotowej lotniska i
potwornie się nudziła. Nie miała nic do roboty.
Czekała ją godzina rozmyślań, bo nawet nie wzięła ze
sobą dokumentów. W ciągu ostatniego miesiąca, od
chwili gdy David wrócił do Atlanty, usiłowała o nim
nie myśleć. Odsuwała od siebie także świadomość,
że za niecały tydzień zwiąże się na całe życie z
zupełnie obcym człowiekiem. Może nie tak całkiem
obcym, bo w tym czasie kilka razy rozmawiali ze sobą
przez telefon. Za każdym razem to Henry wręczał jej
słuchawkę. Ani ona, ani David nie mieli wielkiej
ochoty na sztywną wymianę ogólników. Właściwie
od czasu rozmowy o ślubie nie mieli okazji, żeby lepiej
się poznać.
Małżeństwo zostało postanowione. Przygotowano
dokumenty w sprawie firmy, pozostawało je jedynie
podpisać. Eve była pewna, że David się nie wycofa.
Gdy raz pojawiła się szansa na przejęcie
powszechnie znanej i świetnie prosperującej firmy,
pewnie prędzej wziąłby ślub z wężem boa, niż
przepuścił taką okazję. Natomiast Eve podjęła decyzję
już kilka miesięcy wcześniej, gdy Henry przedstawił
jej swój plan. Nie znała jeszcze Davida Elliota, ale nie
miało dla niej znaczenia, z kim weźmie ślub. Nade
wszystko pragnęła zachować firmę w rodzinie, a przy
okazji zadowolić dziadka.
W sprawie znalezienia kandydata zdała się na
Henry'ego. Nie dlatego, że miała bezgraniczne
zaufanie do jego rozsądku. Po prostu nie mógł
popełnić większego błędu, niż zdarzyło się to niegdyś
jej samej. Travis Tate był wspomnieniem równie
miłym, jak ból zęba. Początkowo nie mogła się
uwolnić od rozpamiętywania cierpień, czemu
nieodmiennie towarzyszył wielki żal. Teraz coraz
rzadziej wracała do tamtej nieszczęsnej historii, lecz
rana jeszcze się nie zabliźniła. Eve miała nadzieję, że
wraz z upływem czasu te negatywne emocje osłabną.
Podjęła przecież słuszną decyzję, choć przyszło jej to
z trudem.
Siedząca obok kobieta odrzuciła czasopismo,
które przeglądała i pospiesznie ruszyła przywitać
jednego z pasażerów. Eve podniosła pismo i zaczęła
je bezmyślnie kartkować. Przechodziły kolejne grupy
pasażerów. Eve coraz częściej zerkała na zawieszony
tuż pod sufitem monitor, na którym wyświetlano
czas przylotów. Po raz kolejny pomyślała, że w
sprawie Travisa nie miała innego wyjścia, choć to
stwierdzenie w najmniejszym stopniu nie łagodziło
bólu. Miłości nie można włączyć i wyłączyć na
zawołanie. Eve kochała Travisa do szaleństwa i była
zdania, że takie uczucie zdarza się tylko raz. Jakoś
się z tym pogodziła, ale nie zamierzała z nikim o tym
rozmawiać, nawet z Henrym. Tym bardziej nie miała
ochoty tłumaczyć mężczyznom, którzy zapraszali ją na
kolację, że nie jest nimi zainteresowana, bo nadal
kocha kogoś innego.
Zauważyła, że od czasu rozstania z Travisem,
mężczyźni traktują ją jak łakomy kąsek. Dlatego
marzyła o tym, by jak najszybciej wyjść za mąż.
Uważała, że obrączka na palcu uchroni ją przed
naprzykrzającymi się zalotnikami. David był idealnym
kandydatem. Nie miał złudzeń, że mogłaby się nim
zainteresować. Ich umowa była dla niego niezwykle
korzystna. Oboje też zdawali sobie sprawę, że ślub
jest tylko formalnością, więc nie musieli przed sobą
niczego udawać.
Nawet Henry był realistą na tyle, by nie wierzyć,
że Eve i David zakochają się w sobie od pierwszego
wejrzenia. Pewnie będzie mu przykro, gdy zorientuje
się, że nie doczeka się prawnuka, który odziedziczy
firmę. Cóż, nie wszystkie małżeństwa mają dzieci.
Obok Eve przeszła kolejna grupa pasażerów. Nie
zwracała na nich uwagi. Patrzyła na człowieka w
granatowym uniformie, który stanął przy wyjściu,
trzymając tabliczkę z nazwiskiem "Elliot". Kierowca
limuzyny zjawił się na czas. Pomyślała, że mogłoby
być śmiesznie, gdyby David, szukając kierowcy, w
ogóle jej nie zauważył. Przez chwilę miała ochotę
zasłonić twarz czasopismem i poczekać, dopóki jej
nie minie. Później mogłaby powiedzieć Henry'emu, że
nie odszukała Davida w tłumie.
Obok niej gwałtownie zatrzymał się jeden z
pasażerów. Idący za nim mężczyzna, klnąc pod
nosem, zrobił szybki unik, żeby na niego nie wpaść.
- Eve? - usłyszała miły głos.
To chyba nie może być prawda, pomyślała w
panice. Odwróciła się szybko.
- Travis?
- Eve, kochanie - powiedział drżącym głosem. - Skąd
wiedziałaś, że dziś przyjeżdżam? Pewnie od mojej
sekretarki. Nie sądziłem, że się z nią kontaktujesz.
Pokręciła przecząco głową, jednak nie mogła
przestać na niego patrzeć. Wyglądał jeszcze bardziej
elegancko niż zwykle. Doskonale skrojony garnitur,
jasnoblond włosy ułożone w modną fryzurę. Płaszcz
niedbale przerzucony przez ramię, a w dłoni teczka ze
skóry aligatora.
- Nie miałem nadziei na takie spotkanie. Bardzo za
tobą tęskniłem. Próbowałem zapomnieć, jak mi
kazałaś. Jednak nie potrafię. Nie przestałem o tobie
myśleć. Widzę, że ty też nie możesz o mnie
zapomnieć. Gdyby było inaczej, nie przyjechałabyś
tutaj. Przyznaj, zmieniłaś zdanie na temat naszego
związku.
Chętnie zmieniłabym zdanie, ale nie mogę, bo nie
chcę jeszcze bardziej cierpieć, pomyślała. Zebrała się
na odwagę.
- Travis, nie jestem tu z twojego powodu.
Tylko na chwilę stracił pewność siebie.
- Ależ oczywiście, że z mojego. Po co inaczej
tkwiłabyś w hali przylotów? - spytał, wyciągając rękę,
jakby zamierzał przytulić Eve.
Pomyślała z rozpaczą, że znów ogarniają ją
wątpliwości.
Może
nie
powinna
przekreślać
wszystkiego, co ich kiedyś łączyło? Bzdura, podjęła
słuszną decyzję i nie powinna jej zmieniać.
Konsekwencja to podstawa sukcesu. Tylko jak
przekonać o tym Travisa?
Coś za jego plecami przykuło jej uwagę.
Spostrzegła pasażera kroczącego energicznie w jej
kierunku. Wysoki, szeroki w ramionach, w nieco
wymiętym ubraniu. Cóż, David, w przeciwieństwie do
Travisa, nie był przyzwyczajony do częstych podróży
samolotem. Poczuła ulgę. Odrzuciła czasopismo,
ominęła Travisa i podbiegła do Davida. Zaskoczony,
uniósł wysoko brwi. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy
Eve uniosła twarz do pocałunku.
- Pocałuj mnie - zażądała.
Odstawił teczkę i bez wahania spełnił prośbę Eve.
Świetny facet na trudne chwile, pomyślała z
uznaniem. Nie zadaje zbędnych pytań, po prostu
przystępuje do działania.
Ich pierwszy pocałunek był długi i namiętny. Eve
poczuła się nieprawdopodobnie zmieszana. Zaczęła
się zastanawiać, co też sobie pomyślą przypadkowi
przechodnie. David dał jej chwilę na zaczerpnięcie
powietrza, a potem przycisnął jeszcze mocniej, jakby
poprzedni pocałunek był dopiero wstępem do
prawdziwego powitania. Gdy w końcu odsunęli się od
siebie na kilka centymetrów, Eve kręciło się w
głowie. Docierały do niej strzępy rozmów.
- Ten to ma szczęście - powiedział do kolegi jeden z
pasażerów. - To się nazywa powitanie.
- Coś takiego! - skomentowała starsza pani. -
Widziałaś, gdzie on pakuje łapy? Ci młodzi uważają,
że wszyscy muszą patrzeć, jak się obmacują.
A zatem nasze przedstawienie wypadło bardzo
przekonująco, pomyślała Eve. Dyskretnie spojrzała
przez ramię, ale nigdzie nie było widać Travisa.
- Jeśli szukasz faceta, z którym rozmawiałaś - wyjaśnił
David - to przyglądał się nam przez chwilę, a potem
zniknął. Domyślam się, że właśnie o to ci chodziło.
Mówił spokojnym głosem i nadal trzymał ją za
ramię, jakby obawiał się, że Eve lada moment
zemdleje.
- Potrafię stać o własnych siłach - stwierdziła. Puścił
jej ramię i schylił się po bagaże.
Weź swoje czasopismo.
- To nie moje.
- Naprawdę? Kiedy cię zauważyłem, trzymałaś je jak
tarczę. Pewnie nie masz ochoty czegokolwiek mi
wyjaśniać. Szkoda, bo przyznam szczerze, że spala
mnie ciekawość. No trudno...
Oczywiście, że nie mam ochoty, pomyślała Eve,
ale zdecydowała się jakoś skomentować sytuację. W
końcu David na to zasłużył
- Chodzi o to... - przerwała i po chwili namysłu
zaczęła od nowa. - To był ktoś, kto nie powinien
wiedzieć o naszej...naszej...
- Umowie? - podpowiedział David. - Wiesz, właśnie
zastanawiałem się nad tym, czy uda nam się
przekonać innych, że jesteśmy prawdziwym
małżeństwem. Zamieszkamy razem, i Henry'emu to
na razie wystarczy. A co z innymi, jak ten, którego
przed chwilą próbowałaś przekonać?
Najwyraźniej oczekiwał, że Eve powie mu, kto to
był. Ona jednak postanowiła odłożyć wyjaśnienia na
później.
- Jeszcze się nad tym wspólnie zastanowimy. Może
wreszcie ruszymy w drogę? - zaproponowała i
pomachała do kierowcy. Dotknął czapki i podszedł do
nich.
Eve spojrzała zdziwiona na dwie walizki.
- Niewiele tego - stwierdziła, podczas gdy kierowca
niósł bagaż do samochodu.
- Trochę rzeczy wysłałem przez firmę kurierską -
wyjaśnił David i objął ją za ramię, prowadząc do
wyjścia. Poczuła dreszcz niemal tak silny, jak w chwili
gdy ją całował.
- Nie ma sprawy, jeśli będziesz czegoś potrzebował, w
hotelu na pewno to załatwią.
- W hotelu? - upewnił się.
- Henry zarezerwował ci pokój w hotelu "Englin" -
wyjaśniła, rumieniąc się. - Uznał, że najlepiej będzie,
jeśli wprowadzisz się do mnie dopiero po ślubie. Z
kolei jego apartament jest niewielki. Nie ma tam
sypialni dla gości,a "Englin" to jeden z najlepszych
hoteli w mieście.
- Rozumiem. Na pewno mi się spodoba.
- Chodzi tylko o kilka dni przed ślubem. - Wzięła
głęboki oddech. - Zdaje się, że jest parę rzeczy, o
których powinnam ci powiedzieć.
Pomógł jej zająć miejsce w limuzynie i usiadł
obok.
- Co się stało?
- Cóż, chciałam, żeby wszystko odbyło się dzisiaj,
żeby mieć to z głowy. Już prawie dopięłam sprawy
na ostatni guzik i wtedy wtrącił się Henry.
David uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
- I co, będzie biała suknia i czerwony dywan w
katedrze?
- Nie, na szczęście nie upierał się przy wielkiej
pompie. Jednak uważał, że taki skromny ślub bez
gości wzbudzi podejrzenia i ludzie zaczną plotkować.
Nalega, żeby zaprosić parę osób i urządzić małe
przyjęcie.
Nie odpowiedział, więc spojrzała na niego
pytająco.
- To niezupełnie tak - odezwał się w końcu. - Miło z
jego strony, że się tym zajął, ale to mnie zależało na
tej zmianie.
Zrobiła wielkie oczy.
- Dlaczego?
- Spokojnie, nie marzę o torcie dwumetrowej
wysokości, ani o zastępie druhen. Nie chcę jednak, by
ludzie pomyśleli, że mamy coś do ukrycia. Zyskamy
też kilka dni, żeby się lepiej poznać. Ostatecznie ten
krok zaważy na naszym dalszym życiu...
- Nie żartuj - powiedziała z drwiną. - Teraz już byś się
nie wycofał. Prędzej uściskałbyś aligatora, niż
przepuścił taką okazję. Jeśli już mówimy o
uściskach...
- Niech zgadnę - powiedział, nie patrząc w jej stronę.-
Mam nie traktować przedstawienia na lotnisku jako
zachęty z twojej strony.
Westchnęła z ulgą.
- Właśnie. Nie sądziłam, że tak je potraktujesz, ale na
wszelki wypadek...
- Żeby w przyszłości uniknąć nieporozumień, możemy
potrenować stałe zagrywki, jak piłkarze. Potem
wystarczy podać numer scenki - zaproponował
spokojnie.
Z głośnika rozległ się głos kierowcy.
- Przepraszam, czy najpierw podjechać do hotelu?
Eve wyjrzała przez okno, zdziwiona, że droga
upłynęła tak szybko.
- Tak, bardzo proszę.
Spojrzała na Davida.
- Henry proponował, bym ci pokazała miasto, a potem
zabrała na obiad. Uważa, że powinniśmy pobyć
trochę tylko we dwoje.
- Dziękuję, ale jestem nieco zmęczony.
Eve wzruszyła ramionami. Nie wyglądał na
zmęczonego, na pewno skłamał. Zupełnie nie
rozumiała, o co mu chodzi.
Jeszcze nie było późno, ale powoli zapadał
wczesny zmrok jesiennego popołudnia. Również w
samochodzie zrobiło się ciemno i Eve nie widziała
miny Davida.
- Czy moja odpowiedź nie jest ci na rękę? - spytał
cicho.- Możesz teraz powiedzieć Henry'emu, że
naprawdę się starałaś.
Przypomniała sobie, co ostatnio mówiła: „Henry
zarezerwował... Henry proponował... Uważa, że
powinniśmy pobyć we dwoje... Mieć ślub z głowy..."
David musiał odnieść wrażenie, że spotykała się z
nim wyłącznie na życzenie Henry'ego. Na pewno
uznał mnie za okropnie zarozumiałą nudziarę,
pomyślała.
Limuzyna zatrzymała się przed wejściem do
hotelu. Kierowca okrążył pojazd, żeby otworzyć
drzwi, potem z bagażnika wyjął walizki. David nie
spieszył się z wysiadaniem.
- Boisz się- stwierdził. - Dlatego chciałaś, by ślub
odbył się jak najszybciej, prawda? Przyrzekłaś coś
Henry'emu i teraz nie wypada się wycofać, choćbyś
nie wiem jak żałowała swej decyzji. Nie znasz mnie,
nie masz pojęcia, jakim jestem człowiekiem.
Eve przygryzła wargę.
- To, co mówisz, sprawia mi przykrość.
- Ale to prawda. Dlatego marzysz, by wreszcie się
mnie pozbyć.
- Co prawda to Henry chciał, żebyśmy razem spędzili
wieczór, ale naprawdę chętnie zjem z tobą kolację.
Nie była pewna, czy jej uwierzył. Sama była
zaskoczona swym stwierdzeniem. Co dziwniejsze,
mówiła zupełnie szczerze.
David spoglądał na nią przez chwilę. Wysiadł z
samochodu. Usłyszała głos portiera, który uprzejmie
zapraszał do hotelu. Przymknęła oczy. Nim zdążyła się
zastanowić, co robić dalej, David znów się pojawił.
- Portier kazał zanieść mój bagaż do pokoju. Mogę się
zameldować później. Czy kolację zjemy tu, czy
gdzieś indziej? Co proponujesz?
Była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć.
- Dziś w karcie mamy wspaniały stek - podpowiedział
portier zza pleców Davida.
- Chętnie bym spróbował, a ty, Eve?
Wysiadła z samochodu i spojrzała na czekającego
szofera.
- Dziękuję, jest pan wolny.
Zauważyła, że David wysoko uniósł brwi.
- Nie ma sensu zatrzymywać samochód na godzinę
czy dwie, jeśli mogę wrócić do domu taksówką. Nie
proponuję ci niczego więcej poza wspólną kolacją.
Przecież nic nie powiedziałem.
- Nie musiałeś. Twoje uniesione brwi mówią za ciebie.
Po raz pierwszy zauważyła, że się uśmiechnął.
Kierownik sali zaprowadził ich do niewielkiego stolika
w zacisznym kącie. Eve usiadła i szybko rozejrzała się
po sali.
- Szukasz kogoś? - spytał David.
- Nikogo szczególnego, klientów i znajomych. Zwykle
jest tu kilka osób, które mnie znają, ale dziś nikogo
nie widzę. Może uda nam się spokojnie przebrnąć
przez kolację - powiedziała, sięgając po kartę dań. -
Słuchaj, David, nie wiem, jak to powiedzieć, ale
dotychczas zachowywałam się...
- Niezbyt miło? - zasugerował. - Zapomnijmy o tym i
zacznijmy od początku. Cześć, miło cię znów
widzieć. Opowiedz, jak będzie wyglądać nasz ślub.
- Myślałam, że wiesz już wszystko. Przecież to twój
pomysł, żeby... - ugryzła się w język. - Przepraszam,
zdaje się, że znowu wykazałam się brakiem taktu.
Zjawił się kelner z butelką wina.
- Dobry wieczór, panno Birmingham, witam pana.
Pani dyrektor poleciła mi podać jedno z naszych
najlepszych win i przekazać pozdrowienia.
- Powinnam była wiedzieć, że nie da się tu wejść
niepostrzeżenie - stwierdziła Eve. - Ale nigdzie nie
widziałam pani dyrektor.
- Zadzwoniła ze swojego gabinetu - wyjaśnił kelner. -
Myślę, że portier informuje ją, kto wchodzi do
hotelu.
Sprawnie otworzył butelkę i wręczył korek
Davidowi, by ten ocenił bukiet wina. Eve wstrzymała
oddech, ale David znał się na rzeczy i doskonale
wiedział, co robić.
Kiedy kelner odszedł, Eve spojrzała na
ciemnoczerwony płyn w kieliszku. Pomyślała, że
kolejny raz nie doceniła Davida Elliota.
- Pani dyrektor troszczy się o klientów - zauważył. -
Czy tak miło traktuje wszystkich, z którymi się
spotykasz?
- Oczywiście, że nie. Dba o interesy. Właśnie w tym
hotelu, w jednej z mniejszych sal na górze, odbędzie
się przyjęcie weselne. Za co wznosimy toast?
- Powiedziałbym: za nas, ale pewnie bym cię tym
zdenerwował, więc proponuję: żeby Henry był
szczęśliwy.
- Zgoda - powiedziała i uniosła kieliszek.
Unikając patrzenia w oczy Davida, przyjrzała się
jego dłoniom. Długie, opalone palce, krótko obcięte
paznokcie, jak przystało na człowieka parającego się
precyzyjną pracą. Na kostce jednego palca widać
było niewielką bliznę. Dłoń delikatnie obejmowała
kieliszek, ale Eve łatwo mogła sobie wyobrazić, że
David bez trudu zgniótłby kruche szkło.
Obok rozległ się piskliwy sopran.
- Ależ to mała Eve! Kochanie, masz nowego
przyjaciela?
Eve znała ten głos. Że też musieli się natknąć
akurat na Estellę Morgan. Kobieta dobiegała
sześćdziesiątki. Miała ostre, nieco ptasie rysy i
wyzywający makijaż. Zastygła teraz z uniesioną
ręką, jakby zamierzała przytrzymać etolę z norek.
Jednocześnie demonstrowała brylantową bransoletę
o szerokości kilku centymetrów.
- Pani Morgan, chciałabym przedstawić Davida Elliota,
który właśnie dołączył do firmy Birmingham -
powiedziała Eve, zmuszając się do uśmiechu.
Zainteresowanie pani Morgan wyraźnie osłabło.
- Pewnie w dziale sprzedaży? - spytała lekceważąco.
Eve poczuła irytację.
- Bez działu sprzedaży - oświadczyła zdecydowanie -
nie moglibyśmy funkcjonować. Natomiast David jest
najbardziej uzdolnionym projektantem w kraju. Będzie
pracował bezpośrednio z Henrym i w przyszłości
zostanie jego następcą. Tak to wygląda.
Twarz pani Morgan pojaśniała.
- Projektant? Ciekawe, czy Henry przekaże panu moje
ostatnie zamówienie.
- Możliwe - przyznał David. - Proszę się nie niepokoić.
Henry nadal będzie nad tym czuwał.
- Cóż, dopóki Henry kieruje... - Spojrzała na dłonie
Eve i Davida, jakby chciała wybadać grunt.
Brak obrączek wyraźnie ją uspokoił.
- Właściwie może byłoby lepiej, gdyby pan się tym
zajął. Ma to być prezent dla córki. Cenię styl
Henry'ego, ale ktoś młodszy pewnie będzie lepiej
wiedział,
co
spodoba
się
dwudziestoletniej
dziewczynie.
Próbuje swatać córkę tak subtelnie, pomyślała
Eve, że można dostać mdłości.
- Jednak moim pierwszym zadaniem - oznajmił David
ciepłym tonem - będą ślubne obrączki.
Uniósł dłoń Eve i pocałował jej palec serdeczny.
- Eve, cóż za wspaniała zdobycz - powiedziała
zawiedziona pani Morgan. - Jak się poznaliście?
Eve nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie
była przygotowana na takie pytania, zwłaszcza gdy
pytającym powodowała czysta złośliwość.
- Oczywiście, dzięki Henry'emu - wyjaśnił spokojnie
David.
- Oczywiście. - Pani Morgan wciągnęła głośno
powietrze. - Bardzo wygodnie dla was obojga.
Udrapowała etolę wokół szyi i ruszyła do wyjścia.
Eve i David usiedli z ulgą i jak na komendę oboje
odetchnęli z ulgą.
- Najzdolniejszy projektant? Eve, kochanie, nawet
Henry powiedział, że jestem tylko w pierwszej trójce
- skomentował David z uśmiechem.
Eve zignorowała tę uwagę. Myślała już o czymś
innym.
- Dziwne, pani Morgan nigdy nie wspomniała
Henry'emu, że chodzi jej o prezent dla córki.
Przyniosła garść starych pierścionków.
- A tak, widziałem je.
- Dzięki temu od dwóch miesięcy ma pretekst, żeby
dzwonić do niego dwa razy w tygodniu.
David spojrzał zdziwiony.
- Myślisz, że próbuje go usidlić?
- Śmieszne, prawda? Chyba wreszcie zrozumiała, że
nic z tego, więc najwyraźniej zajęła się swataniem
córki.
- Pewnie powinienem czuć się zaszczycony - mruknął
David. - Jednak to spotkanie ma również dobre
strony. Stało się jasne, że musimy porządnie
przećwiczyć odpowiedzi na zaskakujące pytania. Kto
zaczyna?
ROZDZIAŁ TRZECI
Portier miał rację. Stek był naprawdę dobry.
Davidowi smakowałby jeszcze bardziej, gdyby nie
próbował dokładnie zapamiętać wszystkiego, co
mówiła Eve. Zwykle potrzeba kilku miesięcy na
poznanie tylu faktów z życia drugiej osoby. Jednak
pani Morgan uświadomiła im, że czeka ich mnóstwo
pytań, toteż postanowili przygotować właściwe
odpowiedzi.
- Ile osób będzie na ślubie? - spytał David, gdy kelner
sprzątnął talerze. Zaskoczył ją tym pytaniem.
- Może to głupio zabrzmi, ale naprawdę nie wiem.
Henry zapewniał, że chodzi o niewielką grupę.
Powiedział, że zajmie się przygotowaniami, więc do
niczego się nie wtrącałam, nawet nie widziałam
zaproszeń. Dlaczego pytasz?
- Pani Morgan wygląda na dobrze poinformowaną
osobę, to urodzona plotkara, a jednak nic nie słyszała
o naszym ślubie. Szczerze mówiąc, to nieco
zaskakujące. Chyba, że Henry przygotowuje wszystko
po kryjomu. Masz ochotę na deser?
Pokręciła przecząco głową. David zauważył, że
Eve ma podkrążone oczy.
- Jesteś przemęczona.
- Trochę boli mnie głowa.
- Ciebie też? - zapytał z uśmiechem. - Chyba to nic
dziwnego, po tylu informacjach, jakie próbowaliśmy
sobie przyswoić.
Eve uśmiechnęła się leciutko i odpowiedziała:
- To mi przypomina kucie do egzaminów na studiach.
Czekaj, nie podpowiadaj, zdałeś na uniwersytet w...
- Wystarczy na dziś - zdecydował i skinął na kelnera. -
Jutro znów trochę poćwiczymy. Nie martw się,
będzie dobrze.
Kelner podał skórzane etui z rachunkiem. David
otworzył i spojrzał na sumę. Eve wyprostowała się.
- David, podaj mi to. Ja cię zaprosiłam.
Wyjął portfel.
- Niezupełnie. To był pomysł Henry'ego.
- No tak, ale... - Uśmiechnęła się nagle promiennie. -
W takim razie dopiszmy to do rachunku Henry'ego -
zaproponowała. - Bardzo się zdziwi.
- Nie wątpię, ale zbyt wiele mu zawdzięczam, by
płatać mu takie figle. - Podał etui kelnerowi, wstał i
pomógł Eve odsunąć krzesło. - Odprowadzę cię do
domu.
- Nie żartuj, to tylko kilka przecznic stąd. Portier
sprowadzi mi taksówkę. Zawsze tak robię.
Ale dziś jesteś ze mną i powinno być inaczej,
pomyślał David. Nie zamierzał jednak roztrząsać tej
kwestii i ruszył z Eve przez hol do głównego wejścia.
Podjechała taksówka.
- Dziękuję za kolację... i za wszystko - powiedziała
Eve odrobinę niepewnym głosem.
David pomógł jej zająć miejsce i usiadł obok.
- Nie wiem, co sobie myślisz, ale...
- Nie chodzi o to, co ja myślę - szepnął David - lecz co
myśli portier. On donosi swojej szefowej, a potem
powstają plotki. Albo pocałujesz mnie teraz, gdy
udaje, że na nas nie patrzy, albo pozwolisz, żebym
cię odwiózł do domu. Będzie sobie wyobrażał
namiętne pożegnanie zakochanych. Natomiast na
pewno nie możesz teraz po prostu uścisnąć mi dłoni i
życzyć dobrej nocy.
- Chyba masz rację - stwierdziła przyciszonym
głosem.
- Chyba?
- Na pewno - zgodziła się i podała adres kierowcy. -
Mam nadzieję, że nie będziesz mnie molestował na
tylnym siedzeniu, żeby przekonać o naszym uczuciu
kierowcę taksówki.
- Bardzo śmieszne. Jeszcze nie ustaliliśmy, kto kogo
molestował dziś na lotnisku.
Uświadomił sobie, że przy kolacji nie poruszali
tego tematu. Ciekawe, kim był ten przystojniak,
któremu Eve za wszelką cenę usiłowała udowodnić,
że jest po uszy zakochana w innym facecie.
Eve rzeczywiście mieszkała zaledwie kilka
przecznic od hotelu. David poprosił kierowcę, żeby
zaczekał, i odprowadził Eve do wejścia. Kiedy szukała
kluczy, zerknął na budynek. Ciężka, nieco
przysadzista bryła liczyła dwanaście pięter. Budynek
nie był nowoczesny, nie wyróżniał się niczym
szczególnym.
- Zdziwiony? - spytała. - Nie zaprzeczaj. Widzę po
twojej minie, że jesteś zaskoczony.
- Odrobinę. Z tego, co kiedyś mówiłaś, zrozumiałem,
że mamy zamieszkać w jakimś domku.
Wzruszyła ramionami.
- Cóż, któregoś dnia pewnie się na to zdecydujemy.
Pomyślałam, że też chciałbyś mieć coś do
powiedzenia w tej sprawie.
- Miło, że liczysz się z moim zdaniem - stwierdził. - Do
zobaczenia jutro w sklepie.
W drodze do hotelu myślał o wszystkim, o czym
dziś rozmawiali i o tym, jakie sprawy powinni byli
jeszcze poruszyć. Potrzebował czasu, żeby się oswoić
z nową sytuacją. Miał nadzieję, że po pierwszym
spotkaniu z Eve szybko upora się ze swoimi sprawami
w Atlancie, a potem spokojnie przemyśli wszystkie
konsekwencje podjętej decyzji. Cóż, zwyczajnie
zabrakło mu czasu, bo musiał załatwić mnóstwo
rzeczy, jak to przy przeprowadzce. Zlikwidował
mieszkanie, spakował się, sprzedał samochód,
jednak nadal nie docierało do niego, że teraz
zamieszka w Chicago.
Dopiero dziś, gdy zobaczył Eve na lotnisku,
dotarło do niego, że to wszystko dzieje się
naprawdę. Chwilę później usłyszał: "Pocałuj mnie!" i
wydarzenia zaczęły się toczyć z oszałamiającą
szybkością.
Zapomnij o tym, powtarzał sobie. Masz teraz na
głowie o wiele ważniejsze sprawy. Jutro czeka cię
pierwszy dzień w wymarzonej firmie. To ważniejsza
sprawa niż wspominanie miłej chwili na lotnisku.
Gdy obejmował Eve w pasie, odruchowo
przesunął ręce nieco niżej, aż usłyszał złośliwy
komentarz przechodzącej pasażerki. Dopiero wtedy
oprzytomniał i zdał sobie sprawę, że stoi na środku
wielkiej hali, trzymając dłonie na pośladkach Eve. No
tak, to dlatego jeden z przechodzących obok
pasażerów wspomniał o gorącym powitaniu. Pewnie
chętnie znalazłby się na miejscu Davida.
Dziwne, że Eve nie rozszarpała go za to, biorąc
pod uwagę jej późniejsze zachowanie. Czyżby ten
człowiek na lotnisku był dla niej aż tak ważny? Być
może, skoncentrowana na tamtym facecie, w ogóle
nie zwracała uwagi na nic innego? A jeśli doskonale
wiedziała, co się dzieje, lecz wtedy było jej to
obojętne? Żadne z tych wyjaśnień nie mogło poprawić
Davidowi nastroju, ale dobry humor nie był teraz
najważniejszy. Dręczyło go wiele wątpliwości.
Nim wysiadł z samolotu, wszystko wydawało się
bardzo proste, jednak teraz... Eve powiedziała mu
dziś, że prędzej uściskałby aligatora, niż przepuścił
taką okazję. Zaczynał się czuć, jakby wpadł w
bagno.
Eve, gdyby to od niej zależało, w ogóle nie
zawracałaby sobie głowy przygotowaniami do ślubu.
Nie kupiłaby sukni ani nie poszła do fryzjera. Nawet
nie zdobyłaby się na manikiur. Najchętniej poszłaby
tak, jak chodziła zwykle do biura. Jednak całe
przedstawienie niewątpliwie było ważne dla
Henry'ego. Wynajął nawet dodatkowy apartament w
hotelu, żeby Eve mogła się spokojnie przebrać,
poprawić makijaż i fryzurę. Owszem, chciała za
wszelką cenę uniknąć uroczystej pompy, jednak
pięciominutowa ceremonia w najbliższym urzędzie
rzeczywiście wzbudziłaby plotki, no i zasmuciła
Henry'ego. Trzeba pójść na kompromis, wybrać
pośrednie rozwiązanie. Ona i David nie zrobią z
siebie
idiotów,
a
dziadek
poczuje
się
usatysfakcjonowany i nie będzie miał do nich żalu.
Skończyła się ubierać, lecz stała jeszcze przed
lustrem, poprawiając kwiaty wplecione we włosy.
Henry zapukał do drzwi.
- Eve? Już czas...
Otworzyła drzwi, cofnęła się i obróciła, żeby
ocenił całość. Zapytała nieśmiało:
- Co ty na to?
Powoli obejrzał ją od stóp do głowy.
- Szczerze mówiąc - powiedział w końcu - byłem
trochę rozczarowany, gdy powiedziałaś, że włożysz
kostium zamiast sukni ślubnej. Wyobraziłem sobie coś
takiego, w czym zwykle zjawiasz się w firmie.
Ja też, pomyślała. Najrozsądniej byłoby kupić
elegancki, klasyczny kostium, w którym mogłaby
potem chodzić do pracy. Ostatecznie zdecydowała się
na coś zupełnie innego. Nic dziwnego, że Henry był
zaskoczony. Sama nie mogła zrozumieć, jak to się
stało.
Z przodu strój przypominał zwykły kostium, jeśli
nie liczyć srebrzystobiałego koloru. Był bardzo
dopasowany i miał głęboki dekolt. Eve spojrzała przez
ramię, żeby jeszcze raz sprawdzić plecy. Właściwie
trudno było mówić o plecach, bo tył żakietu składał
się wyłącznie z koronki.
- Mam nadzieję, że nie zmarznę - powiedziała,
poprawiając na szyi sznur pereł. - Jeszcze tylko
kolczyki i będę gotowa.
Czuła ucisk w klatce piersiowej, jakby żakiet
nagle się skurczył. Była bardziej przejęta sytuacją,
niż się spodziewała.
Henry wyciągnął z wewnętrznej kieszeni
pudełeczko pokryte aksamitem.
- Prezent dla panny młodej. Zgodnie z tradycją
powinnaś mieć na sobie coś starego, więc nie
zrobiłem nic na tę okazję.
Nie chciałeś konkurować z Davidem, by nie
poczuł się zawstydzony, pomyślała.
Aksamitne pudełeczko zdobił monogram firmy
Birmingham. Tkanina była jednak zielona, a nie
tradycyjnie, jak od wielu lat, w ciepłym odcieniu
brzoskwini. Musiało więc liczyć co najmniej tyle lat,
ile miała Eve. Nacisnęła zatrzask i zobaczyła dwie
duże perły oprawione w platynę i otoczone
drobnymi, trójkątnymi brylantami.
- Henry, są naprawdę piękne.
- Należały do twojej babci. Zrobiłem je na dwudziestą
piątą rocznicę naszego ślubu.
- Ale na taką rocznicę daje się srebro, a nie platynę -
stwierdziła przekornie. - Perły są na trzydziestą, a
brylanty dopiero... - zauważyła, że gwałtownie
zamrugał. - Przepraszam, Henry.
- Sarah byłaby dumna, gdyby cię teraz mogła
zobaczyć.- Zamyślił się na chwilę. - Eve, wiem, że w
tym tygodniu doszło do jakiegoś drobnego
nieporozumienia między tobą i Davidem.
- Drobne nieporozumienie? - powtórzyła,
wpinając w ucho kolczyk. - Nad kampanią reklamową
pracowałam od miesięcy.
- A on po pięciu minutach wytknął wszystkie słabe
punkty. Chyba trochę przesadził, proponując
nawiązanie współpracy z inną agencją reklamową.
Eve, co naprawdę o nim myślisz?
Ach, Henry, jestem szaleńczo zakochana,
skomentowała w duchu, ale oczywiście nie
powiedziała tego głośno. Nie powinna złośliwie
żartować z dziadka.
- Myślę, że można na nim polegać.
Była to skromna pochwała, ale Henry przyjął ją z
wyraźną ulgą.
- Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Po przeżyciach w
ubiegłym roku.
- Henry, nie wpadnę od razu w depresję na każdą
wzmiankę o Travisie.
- Wiem, że to już przeszłość i obiecuję nie wracać do
tego więcej. Zaimponowałaś mi wtedy, podziwiam
cię za odwagę i bezkompromisowość. Zrezygnowałaś
z osobistego szczęścia, rozważając wszystkie za i
przeciw. Postąpiłaś słusznie, bo trudno spędzić życie u
boku człowieka, któremu nie można ufać. Wasz
związek byłby katastrofą.
- To, co się stało, nie było winą Travisa. Po prostu
uwikłał się w sytuację, która go przerosła.
Henry pokręcił głową z powątpiewaniem, ale nie
skomentował tej wypowiedzi. Podał wnuczce drugi
kolczyk.
- Ty i babcia byliście ze sobą szczęśliwi, prawda? -
spytała Eve.
- Tak, to prawda.
- Ale nie byliście bezgranicznie zakochani?
- Nie - odpowiedział Henry po namyśle. - Nie wiem,
czy kiedykolwiek byliśmy. Zrozum, Eve, taka gorąca
namiętność szybko się wypala.
- Natomiast zaufanie zostaje?
- Dobrze mieć kogoś, na kim można polegać -
powiedział cicho.
Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki
oddech i uśmiechnęła się do niego.
- Henry, już czas.
Kiedy zbliżali się do sali balowej, Eve zauważyła
Davida kręcącego się tuż przy drzwiach. Miał na
sobie ciemnoszary garnitur, w ręku trzymał niewielki
bukiet białych róż.
- To dla mnie? - spytała.
Spojrzał na kwiaty, jakby zdążył już o nich
zapomnieć i wzruszył ramionami.
- Chyba tak. Nie widziałem w pobliżu nikogo, kto
wyglądałby jak panna młoda, więc niech będą dla
ciebie - powiedział roztargnionym tonem.
Eve uznała, że to z powodu jej kostiumu,
któremu przyglądał się z zainteresowaniem. Jeszcze
nie
widział
pleców,
pomyślała
z
nagłym
zadowoleniem.
- Widzę, że ustąpiłaś w sprawie białej satyny -
powiedział chłodno.
No tak, znów się pomyliła. Nie zdziwił go strój,
tylko fakt, że postąpiła inaczej, niż zapowiadała.
- To nie satyna - szepnęła z lekką irytacją - tylko
brokat, a ubrałam się na biało, bo do twarzy mi w
tym kolorze.
- Jak uważasz, kochanie. Przepraszam, Henry, czy
mógłbym pogadać z Eve w cztery oczy? - spytał David
i odprowadził ją na bok.
- Dobrze mi też w czarnym - kontynuowała Eve - ale
nie chciałam wyglądać jak wdowa.
Nie słuchał jej zbyt uważnie, natomiast badawczo
jej się przyglądał.
- O co ci chodzi? - spytała zaniepokojona.
- Masz teraz ostatnią szansę, żeby się wycofać -
powiedział cicho.
- Jeśli chodzi o to, że to ty chcesz odwołać ślub, sam
porozmawiaj z Henrym. Nie próbuj załatwić sprawy
moimi rękami - oświadczyła stanowczym tonem.
- Nie to miałem na myśli. Jeśli opadły cię wątpliwości i
czujesz się jak w pułapce, nie musimy tego robić.
Wezmę winę na siebie.
To ją zaskoczyło. Czy był to gest dżentelmena,
czy ostatnia próba ratowania wolności?
- David, co byś zrobił, gdybym naprawdę się
wycofała?
Milczał. Już myślała, że nie doczeka się
odpowiedzi.
- Na pewno coś bym wymyślił. Eve, jaką podjęłaś
decyzję? Muszę wiedzieć.
Przez chwilę trzymała go w niepewności.
- Nic się nie zmieniło. Chcę, żeby dziadek był
szczęśliwy.
- W takim razie do zobaczenia w środku - powiedział i
zniknął za rogiem.
- Wszystko w porządku? - usłyszała za plecami głos
Henry'ego.
- Oczywiście.
Stała jeszcze przez chwilę nieruchomo, patrząc w
kierunku, gdzie zniknął David. Henry ujął ją pod rękę
i poprowadził do sali balowej.
Chociaż sala była jedną z mniejszych w hotelu, jej
wystrój
w
niczym
nie
ustępował
innym
pomieszczeniom. Przybrana kwiatami przypominała
weselny tort. Przynajmniej takie wrażenie odniosła
Eve. W środku było mnóstwo osób. Najwyraźniej dla
Henry'ego "grupka znajomych" oznaczała zupełnie
coś innego niż dla jego wnuczki. Kiedy Eve stanęła w
wejściu, tłum ucichł i rozstąpił się. Na przeciwnym
końcu sali zobaczyła Davida w towarzystwie
urzędnika.
Ceremonia trwała krótko, lecz i tak Eve cały czas
błądziła myślami gdzie indziej. Niski głos urzędnika
działał na nią hipnotyzujące Odurzał ją słodki,
intensywny zapach róż. Zastanawiała się, co David
naprawdę czuje. Radość i triumf, czy lęk przed
porażką? Był utalentowanym projektantem, jednak
musiały dręczyć go wątpliwości. W końcu miał zostać
następcą.
Urzędnik poprosił o obrączki i David sięgnął do
wewnętrznej kieszeni marynarki. Eve spojrzała z
zaciekawieniem. Chociaż zapowiedział Estelli Morgan,
że jego pierwszym zadaniem będzie ślubna
obrączka, przez pierwszy tydzień w Birmingham przy
State
pochłonięty
był
licznymi
sprawami
organizacyjnymi. Tuż obok stołu, przy którym
pracował Henry, ustawił własny, i wypakował
wszystkie narzędzia przywiezione w starej walizce.
W ciągu tego tygodnia Eve wielokrotnie miała ochotę
zapytać o obrączkę, ale udało jej się poskromić
ciekawość. Wiedziała, że już wkrótce się dowie, czy
posłuchał jej prośby, czy też zrobił coś przede
wszystkim dla własnej przyjemności. Nie miało sensu
naciskanie go. Wolała unikać okazji do sprzeczki. Jeśli
obrączka okaże się brzydka, Eve po prostu nie
będzie jej nosić.
Przypomniała sobie dokładnie, jak oschłym
tonem informowała go o swoich oczekiwaniach w tej
materii. Zdała sobie sprawę, że zlekceważyła go jako
projektanta biżuterii. To tak, jakby wspaniałemu
ogrodnikowi powiedzieć, że jego wysiłki nie mają
sensu, bo plastikowe kwiaty są i tak trwalsze od
prawdziwych. Po takim oświadczeniu, pomyślała,
pewnie poszedł do najbliższego sklepu i kupił
najprostszą obrączkę, jaką zobaczył. Nie powinna
mieć do niego pretensji. Szkoda jego czasu, skoro i
tak dała mu do zrozumienia, że nie doceni jego
wysiłków.
W końcu nawet nie spojrzała na obrączkę, którą
wsunął jej na palec. Pasowała doskonale, choć David
nawet nie zapytał Eve o rozmiar. Zapewne Henry
udzielił mu stosownych informacji.
Krótka uroczystość dobiegła końca.
- Możesz pocałować pannę młodą - powiedział
urzędnik, uśmiechając się szeroko. Eve przechyliła
głowę, spodziewając się krótkiego muśnięcia warg.
Jednak kiedy David wziął ją w ramiona,
przypomniała sobie gorący, namiętny pocałunek w
poczekalni lotniska. Na pewno nie powtórzy tego
tutaj, na oczach tych wszystkich ludzi, pomyślała.
Nie spiesząc się, dotknął wargami jej ust. Nie był
to zdawkowy pocałunek ani udawany przejaw
namiętności. Eve wydawało się, że trwa w
nieskończoność. Wreszcie oboje odwrócili się do
tłumu spieszącego z życzeniami.
Eve starała się sprawiać wrażenie szczęśliwej
panny młodej, jak tego oczekiwali zaproszeni goście,
którzy teraz nie żałowali jej uścisków i pocałunków.
Henry odsunął się nieco dalej, żeby dyskretnie
wytrzeć oczy. Grupka pań z firmy Birmingham zbliżyła
się do Eve.
- Eve, dosłownie zżera nas ciekawość. Nikt jeszcze nie
widział twojej obrączki.
Sama też nie zdążyła jej się przyjrzeć. Najchętniej
odeszłaby na bok i spokojnie obejrzała ten symbol
małżeńskiej niewoli. Z obawą przełożyła bukiet róż do
drugiej ręki. Nie miała wyjścia, nie wypadało
odmówić.
Obrączka była platynowa - zgodnie z życzeniem
Eve. Prosta, bez brylantów i wyszukanych
ornamentów. Jednak David nie posłuchał Eve do
końca. Choć obrączka wyróżniała się elegancką
prostotą, miała w sobie coś, co przykuwało wzrok.
Była nieco szersza i nie zaokrąglona, lecz
wykończona kilkoma zachodzącymi na siebie
płaszczyznami. Przy każdym ruchu dłoni metal odbijał
światło, jakby obrączka została wyrzeźbiona w
szlachetnym kamieniu.
Eve wyciągnęła dłoń.
- Jest taka... prosta - zdziwiła się jedna z
ekspedientek.
Henry przestał ocierać łzy i zerknął nad jej
ramieniem.
- Nie tyle prosta, lecz, jak każdy dobry projekt,
subtelna.- Ujął dłoń Eve i poruszył nią, obserwując
grę świateł na platynie. - Ten wzór zrobi furorę.
Ludzie będą się pchali drzwiami i oknami, żeby to
obejrzeć.
"Nie mam zamiaru być twoją żywą reklamą...",
Eve przypomniała sobie własne słowa. Cóż, chociaż
David zrobił wszystko tak, jak sobie życzyła i tak
udało mu się błysnąć talentem.
- Jeszcze nie usłyszeliśmy, co myśli osoba najbardziej
zainteresowana - powiedział Henry. - Eve, jak ci się
podoba?
- Hm, myślę, że ten facet to geniusz - stwierdziła
lekkim tonem.
Zauważyła badawcze spojrzenie Henry'ego.
- Chyba wszyscy czekają, że pierwsi zasiądziemy do
stołu - dodała szybko.
Tłum powoli ruszył na drugą stronę sali, gdzie za
otwartymi drzwiami widać było elegancko nakryte
stoły. Przystawki już czekały. Gdy szli przez salę,
zatrzymała ich dyrektorka hotelu.
- Niestety, nie mogę zostać na przyjęciu -
powiedziała- bo odbywa się u nas kilka zjazdów i
muszę wszystkiego dopilnować. Chciałabym wam
obojgu złożyć najlepsze życzenia. Gdzie zamierzacie
spędzić miesiąc miodowy?
Można było spodziewać się takiego pytania,
pomyślała Eve w lekkim popłochu.
- Wiesz, Elizabeth, właściwie nigdzie nie jedziemy.
David chciałby jak najszybciej zadomowić się w
nowym miejscu.
Elizabeth była szczerze zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że zostajecie w domu?
- Właściwie... tak - przyznała Eve, czując, że jej
uśmiech zamienia się w grymas.
- Wreszcie zamieszkamy razem i to będzie jak
miodowy miesiąc - wtrącił David. - Wyjedziemy
później. Może na Hawaje lub na Karaiby.
Tam, gdzie akurat będzie się odbywał kolejny
zjazd jubilerów, dodała Eve w myślach. Dyrektorka
zmarszczyła czoło, ale już nic więcej nie powiedziała.
Eve zauważyła, że odchodząc, pokręciła głową.
David objął Eve za ramiona i poprowadził w
kierunku stołu. Jego dłoń dosłownie paliła ją przez
cienką koronkę.
- A przy okazji - powiedziała cicho - zapomniałam ci
powiedzieć, że źle znoszę pobyt na słońcu.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Jakiś rodzaj alergii?
- Właściwie to nie alergia, raczej nadwrażliwość.
Niedługo zima, więc wyleciało mi to z głowy. Nie
musisz się tym przejmować. Jeśli chcesz, możesz
smażyć się na słońcu.
- Czyli wylegiwanie się na plaży to najgorszy pomysł
na spędzenie miodowego miesiąca?
- Niestety. Oczywiście wiem, że nie proponowałeś
tego wyjazdu na serio, ale moi znajomi wiedzą, jak
bardzo unikam słońca. Jeśli ktoś znów zapyta o nasze
plany
wyjazdowe,
wymyśl
coś
bardziej
prawdopodobnego.
- Co proponujesz? Północne wybrzeże Grenlandii?
Lepiej powiem, że żona nie ma zamiaru wstawać z
łóżka przez cały miesiąc miodowy, więc wszystko
jedno dokąd pojedziemy.
Kelnerzy właśnie skończyli podawać główne
danie, gdy znów zjawiła się dyrektorka hotelu.
Pochyliła się nad ramieniem Eve.
- Zostawiłaś coś w swoim apartamencie?
- Oczywiście. Zestaw kosmetyków, mój kostium,
trochę biżuterii... Dlaczego pytasz? Ktoś się włamał?
- Włamanie w hotelu "Englin"? - Elizabeth zrobiła
przerażoną minę. - Absolutnie nie do pomyślenia.
Chciałam tylko wiedzieć, czy jest coś do spakowania
przed przeprowadzką.
- O jakiej przeprowadzce... - zaczęła Eve, ale kobieta
nie pozwoliła jej skończyć.
- David, zajmujesz apartament dwanaście, prawda?
Został tam jeszcze twój bagaż, czy tak?
Skinął głową.
- Każę wszystko przenieść. Zanim skończycie kolację,
wasz pokój będzie przygotowany - powiedziała i
położyła na stole przed nimi staroświecki, metalowy
klucz. - Weekend spędzicie w apartamencie dla
nowożeńców. Na mój koszt.
Eve otworzyła usta, lecz gdy zauważyła
spojrzenie Davida, szybko ugryzła się w język.
Właściwie, co mogła powiedzieć? Przepraszam, muszę
odmówić, bo nie wzięłam flanelowej piżamy?
Nie. Nowo zaślubiona żona nie mogła odrzucić takiego
miłego i hojnego gestu. Nawet jeśli podarunek
zupełnie nie przypadł jej do gustu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mała, elegancka winda, którą jechali, służyła
wyłącznie gościom korzystającym z apartamentu dla
nowożeńców.
- Powinniśmy przewidzieć, że tak się to skończy - Eve
pierwsza przerwała milczenie. - Gdybyśmy mieli
szczęście, apartament byłby już zajęty.
- Nie wypadało odmówić, zabrać bagaże i zwolnić
pokoje - mruknął David.
Eve skinęła głową.
- Nie powiedziałam ci jeszcze, że Elizabeth należy do
naszych najlepszych klientek. No, może nie tyle ona,
co jej mąż, choć to na jedno wychodzi. Zauważyłeś
wisiorek, który dziś nosiła?
- Czarny opal w kształcie gruszki, ważący co najmniej
dziewięć karatów? Tak, widziałem.
- Dziewięć i trzydzieści pięć setnych - uściśliła Eve. -
Specjalne zamówienie na rocznicę ślubu. Henry
szukał odpowiedniego kamienia niemal przez rok.
Trudno znaleźć opal tej wielkości z takim wspaniałym,
jednolitym połyskiem.
David cicho zagwizdał z podziwu.
- Masz rację. O takiego klienta trzeba dbać.
Winda zatrzymała się. Wyszli do maleńkiego holu
z jedynymi drzwiami. David wyjął z kieszeni
dziwaczny, staroświecki klucz. Gdy otworzył drzwi,
Eve ciekawie zajrzała do środka. Na szczęście
wnętrze nie było dziwaczne. Nie tak obszerne, jak
inne apartamenty w tym hotelu, ale nowożeńcom
nie powinno to przeszkadzać. Ostatecznie nie mieli
przecież powodów, by unikać swego towarzystwa.
Najwidoczniej taka właśnie myśl przyświecała
projektantowi.
Pokój podzielony był ściankami i filarami. Tuż
przy drzwiach stała szeroka kanapa, naprzeciwko
zamknięta szafka, w której prawdopodobnie ukryty
był telewizor. Dalej niskie przepierzenie, zwieńczone
podłużną donicą pełną ozdobnych roślin. Po drugiej
stronie znajdowało się ogromne łoże. Eve
zauważyła, że na szczęście nie jest w kształcie serca i
właściwie niczym się nie wyróżnia. Uchylone drzwi
do łazienki ukazywały lśniące wnętrze. Eve
zainteresowała wnęka kuchenna, tak mała, że
przypominała domek dla lalek.
- Zdaje się, że ludzie, którzy tu zwykle mieszkają, nie
myślą o gotowaniu - stwierdziła.
Mają apetyt na zupełnie co innego, pomyślała,
spodziewając się, że David złośliwie skomentuje jej
uwagę. On jednak najwyraźniej postanowił
przyjmować wszystko za dobrą monetę.
- Prawdę mówiąc, całkiem mi się tu podoba.
Mieszkałem już w mniejszych pokojach.
- Ale na pewno w pojedynkę - powiedziała Eve i
zaczerwieniła się. - Nie chodziło mi o to, czy
mieszkałeś z kimś. To nie moja sprawa, nawet gdybyś
miał tuzin kochanek.
David zamyślił się.
- Chyba jednak mniej. Przynajmniej nie pamiętam,
żeby było ich tak dużo. Kilku nawet nie warto
wspominać.
- A może powinieneś je liczyć przed zaśnięciem, żeby
poćwiczyć pamięć? - spytała. - Tylko nie próbuj
wręczać mi ich listy. Nie obchodzi mnie twoja
przeszłość.
To oczywiście było dalekie od prawdy.
Dotychczas Eve w ogóle nie zastanawiała się nad
przeszłością Davida. Nawet namiętny pocałunek nie
dał jej do myślenia, choć powinien. David na pewno
nie nauczył się tak całować z podręcznika.
Mężczyzna taki jak David... Nie mogła uwierzyć,
że początkowo uznała go jedynie za kogoś, kto nie
budzi wstrętu. Był przecież przystojny, utalentowany,
ambitny, bardzo męski. Tylko idiotka mogła myśleć,
że w jego życiu nie było kobiet. A jeśli spotkał na swej
drodze kogoś wyjątkowego?
Ta myśl bardziej zaniepokoiła Eve niż tuzin
ewentualnych kochanek. David mógł rozstać się z
kimś z jej powodu lub mówiąc dokładniej, z powodu
oferty Henry'ego. Jeśli istniała taka kobieta, była dla
niego mniej ważna niż firma Birmingham.
Nic nie przemawiało za taką hipotezą, toteż nie
miało sensu zastanawianie się nad tym, ani
zadawanie pytań. Mimo wszystko Eve nie mogła
przestać o tym myśleć.
David pomyślał, że umowa była nieco inna.
Spędzenie
weekendu
w
apartamencie
dla
nowożeńców nie należało do jego marzeń. Na
dodatek Eve była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła
usiedzieć na miejscu. Nie rozumiał, co się z nią
dzieje. Czyżby obawiała się przebywać z nim sam na
sam w tak niewielkim pomieszczeniu? Być może
powinien ją jakoś uspokoić, ale właściwie po co? Jeśli
zamierzała przez całą noc krążyć nerwowo po pokoju,
to jej sprawa. On zaraz przebierze się w coś
wygodniejszego i wreszcie odpocznie. Podszedł do
szafy. Otworzył drzwi i poczuł się jak głupiec. Nic
dziwnego, że Eve straciła humor. Z jednej strony
szafy w idealnym porządku wisiały jego garnitury,
koszule i stroje sportowe. Z drugiej strony były tylko
dwa wieszaki. Na jednym długa spódnica w kolorze
khaki, na drugim pasująca do niej bluzka w paski. I
nic więcej...
- Myślę, że byłoby ci wygodniej, gdybyś zrzuciła ten
strój - powiedział.
- Nie jestem pewna - odpowiedziała z wahaniem.
- Eve, do diabła, nie składam ci żadnej nieprzyzwoitej
propozycji. Chcę ci pożyczyć piżamę.
Zaczął przeszukiwać szuflady, w których
pokojówka ułożyła jego rzeczy. W końcu znalazł
niebieską piżamę.
- Proszę. Weź ją, jeśli chcesz. Idę się przebrać. Potem
możesz się zamknąć w łazience, nawet na całą noc.
Spojrzała na piżamę, potem na niego.
- Wygląda jak nowa - zauważyła.
Czy ta kobieta niczego nie rozumie? - pomyślał ze
złością i westchnął.
- Tak - oznajmił kąśliwie - jest nowa. Mieliśmy
zamieszkać pod jednym dachem, więc nie chciałem
cię straszyć moim nocnym strojem, którego
dotychczas używałem.
Zarumieniła się. Nic dziwnego, że unika słońca,
pomyślał. Ma tak delikatną skórę, że usmażyłaby się
jak kurczak.
- Dzięki - powiedziała cicho.
Włożył spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę.
Gdy wieszał garnitur, Eve zniknęła w łazience.
Usłyszał, że przekręciła zamek. Westchnął. Jego
słowa potraktowała dosłownie. Otworzył szafkę, w
której był telewizor, i z pilotem w ręku opadł na
kanapę. Miał nadzieję, że telewizor działa. Choć z
drugiej strony nowożeńcy z pewnością nie
zaprzątaliby sobie tym głowy.
Oferta programowa była niezwykle skromna.
Zastanawiał się, czy pozostać przy jakimś starym
filmie, czy przełączyć na mecz tenisowy zupełnie
nieznanych zawodników, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Zdziwiony David poszedł otworzyć. Hotelowy goniec
wręczył mu duże, płaskie pudełko.
- Dostawa dla pani Elliot - wyjaśnił.
David
potrzebował
krótkiej
chwili,
nim
zorientował się, że pani Elliot to Eve. Jeszcze nie
oswoił się z nową sytuacją. Sięgnął po portfel, lecz
przypomniał sobie, że zostawił go na stoliku. Nim
zdążył po niego pójść, goniec już zniknął w windzie.
Nie powinien się dziwić, że tamten uciekł. Służba
hotelowa
najpewniej
miała
przykazane nie
przeszkadzać nowożeńcom o żadnej porze. Dziwne
było tylko to, że chłopak nie zaczekał na napiwek.
David obejrzał pakunek zawinięty w błyszczący,
beżowy papier przypominający tkaninę. Paczuszka
była bardzo lekka, nie pachniała prochem, w środku
nic nie tykało. No cóż, pozostawało mieć nadzieję, że
to tylko niegroźny dowód czyjejś pamięci... Wsunął
pudełko pod pachę, podszedł do drzwi łazienki i
zapukał.
- Dostarczyli twoją paczkę.
Odpowiedziała mu cisza. Już zaczął się
zastanawiać, czy Eve nie zasnęła w wannie, gdy
krzyknęła przez drzwi:
- Przecież wiesz, że nie czekam na żadną paczkę.
- A jednak coś przynieśli. - Jeszcze raz obejrzał
opakowanie i zauważył dyskretną, złotą nalepkę. -
Jest napis: Milady. Bielizna damska.
- Ach tak. Już idę.
Chwilę później otworzyła drzwi. Pospiesznie
narzuciła obszerny szlafrok kąpielowy. Miała upięte
wysoko włosy, choć nadal ozdobione wplecionymi
kwiatkami. Na kilku niesfornych, mokrych kosmykach
zostały resztki piany. Spojrzała z niedowierzaniem na
pudełko, a potem na Davida.
- Nie wiem, kiedy zdążyła to kupić.
- Kto? Szefowa hotelu? - spytał David. Oparł się o
futrynę i skrzyżował ręce. Był zbyt zaciekawiony,
żeby odejść.
Eve rozdarła papier i uchyliła pokrywkę pudełka.
Na beżowej bibułce kryjącej zawartość, leżała
koperta. Eve powoli wyjęła kartkę.
- To od wszystkich pań pracujących w naszej firmie -
stwierdziła z ulgą. - Pewnie kupiły na prezent ślubny,
ale zdecydowały się przysłać na górę, gdy dowiedziały
się, że zamieszkamy w tym apartamencie.
Wrzuciła kartkę do pudełka
- Może powinnaś przynajmniej sprawdzić, co ci kupiły.
- Nie muszę. Domyślam się, co jest w środku. Chyba
nigdy nie byłeś w sklepach Milady, skoro nie wiesz.
- Nie bądź taka pewna. To musi być seksowna
bielizna, ale na pewno spodziewały się, że oboje
obejrzymy prezent. Oczywiście, możemy im
powiedzieć, że nie było czasu, bo byliśmy zbyt zajęci
czymś innym.
- Jeśli tak ci zależy.
Eve rozłożyła bibułkę i wyjęła białą koronkową
mgiełkę. Rozprostowała ją i wyciągnęła przed siebie.
To body raczej należałoby nazwać pajęczyną...
David zagwizdał, nie zdając sobie z tego sprawy,
dopiero karcące spojrzenie Eve przywołało go do
porządku.
- Do diabła, David, przecież to tylko bielizna. Piękna,
ale zupełnie niepraktyczna. Kobieta zamarzłaby w
czymś takim.
Pomyślał, że to mało prawdopodobne. Każdy
prawdziwy mężczyzna już, by zadbał o odpowiednią
temperaturę ciała partnerki.
- Niedopuszczalne marnotrawstwo drogiej koronki.
Chyba się ze mną zgodzisz? - spytała, krytycznie
oglądając prezent. - David? - ponagliła go.
- Oczywiście - wykrztusił. - Marnotrawstwo. - Chociaż
niewielkie, bo zużyto bardzo mało koronki, pomyślał
bezwiednie.
Wepchnęła body do pudełka.
- Cóż, nie wypada wybrzydzać, bo to prezent.
Zdał sobie sprawę, że blokuje drzwi. Szybko się
cofnął i wrócił na kanapę. Pomyślał, że w jednej
sprawie Eve miała rację. Panie z firmy Birmingham
niewątpliwie zmarnowały pieniądze, kupując taką
seksowną bieliznę wyjątkowo oziębłej kobiecie.
Chociaż, kilka dni temu na lotnisku Eve nie
zachowywała się jak sopel lodu. Podobnie dziś, gdy
urzędnik ogłosił ich mężem i żoną. David zamierzał
jedynie leciutko musnąć wargami jej usta, by tradycji
stało się zadość. Jednak kiedy ją objął, nie mógł się
już powstrzymać. Przycisnął ją mocno do siebie.
Może chciał się przekonać, czy jest w stanie skruszyć
tę lodową skorupę, którą się otoczyła? Nadal nie
wiedział, jaką kobietą jest Eve. Wyraźnie starała się
nie odpowiedzieć na jego uścisk, ale w pewnej chwili
wydało mu się, że przestała się w pełni kontrolować.
Właśnie to go zaintrygowało najbardziej.
Wyszła z łazienki. Tym razem dokładnie owinięta
w zbyt obszerny szlafrok, który sięgał jej do kostek.
David zauważył, że włożyła jego spodnie od piżamy.
Na środku pokoju ziewnęła, zakrywając usta.
- Jestem bardzo zmęczona, dosłownie padam z nóg.
Wiesz, od tego uśmiechania się na siłę bolą mnie
policzki - oświadczyła.
Przyjrzał jej się uważnie. Nie potrzebowała
żadnych kosmetycznych sztuczek, żeby pięknie
wyglądać. Był pewien, że kilka pocałunków
przegoniłoby zmęczenie.
- Powinniśmy rzucić monetą, żeby ustalić, kto śpi w
łóżku, a kto na kanapie - dodała, ponownie
ziewając.
- Moglibyśmy o to zagrać w pokera, ale niestety, nie
mamy kart.
- Wystarczy zadzwonić do recepcji i poprosić, żeby
kupili. Chociaż lepiej nie. Wszyscy w hotelu
opowiadaliby sobie o nowożeńcach, którzy w noc
poślubną grali w karty.
- Wyjaśniłbym, że to był rozbierany poker -
zaproponował David.
- Mam lepszy pomysł. Śpij na łóżku, bo jesteś za
duży, żeby swobodnie wyciągnąć się na kanapie. Czy
mógłbyś mi pomóc? - Dotknęła kwiatków wplecionych
we włosy. - Nie mogę się tego pozbyć. Fryzjer
przesadził z lakierem i kiedy próbuję cokolwiek zrobić,
zaplątują się jeszcze bardziej.
Usiadła sztywno na sofie obok niego. Był
przyzwyczajony do precyzyjnej pracy i zdjęcie takich
ozdób nie powinno stanowić problemu. Jednak nie
mógł się skupić, czując delikatny aromat bzu, którym
Eve pachniała po kąpieli i widząc tak blisko jej kark.
Wystarczyłoby pochylić się odrobinę... Myśl o czymś
innym, powtarzał sobie.
- Szkoda, że obdarowałaś wszystkich gości kawałkiem
weselnego tortu - powiedział. - Jestem głodny jak
wilk.
Kilka kwiatków zostało mu w dłoni. Włosy
otoczyły twarz Eve miękką falą, gdy odwróciła się do
niego z promiennym uśmiechem.
Eve nie sądziła, że tak szybko zapadnie w głęboki
sen. Dlatego zgodziła się spędzić noc na kanapie.
Nie było to wygodne miejsce, lecz Eve dosłownie
przewracała się ze zmęczenia i pewnie zasnęłaby
nawet na podłodze. Pamiętała jak przez mgłę, że
przez chwilę oglądała jakiś bardzo stary film, potem
David podłożył jej poduszkę pod głowę i przykrył ją
kocem. Obudziła się z zesztywniałym karkiem.
Poranne słońce wpadało przez szerokie okna
wychodzące na jezioro Michigan.
Potem dostrzegła Davida. Spał wciśnięty w koniec
kanapy. Głowa opadła mu na oparcie, trzymał jej
stopy na kolanach. Musiał tak spędzić całą noc.
Czyżby też uśpił go pasjonujący film? Jednak
telewizor był wyłączony.
Próbowała wstać, nie budząc Davida, ale gdy
tylko się poruszyła, natychmiast otworzył oczy.
Została na kanapie, podciągnęła kolana i objęła je
rękami.
- Dlaczego nie poszedłeś do łóżka? - spytała. - Tylko
nie mów mi, że chciałeś zachować się jak
dżentelmen.
- Cóż, jeśli nie odpowiada ci takie wytłumaczenie... -
zaczął rozespanym głosem
- Wybrałam kanapę, żeby było ci wygodniej. Dlaczego
nie skorzystałeś z mojej wspaniałomyślnej oferty?
Musisz mieć sztywne wszystkie mięśnie.
- Czułbym się gorzej, gdybyś się męczyła na kanapie,
a ja wylegiwałbym się w królewskim łożu.
Wstał i przeciągnął się. Spojrzała na jego mięśnie
napinające się pod cienką, bawełnianą koszulką.
- Żono, co na śniadanie?
- Dziwne pytanie.
- Cóż, jeśli ci nie odpowiadają maniery dżentelmena,
mogę przeobrazić się w prostaka.
- Nie o to mi... - poddała się. - Zamówmy coś do
pokoju. Gdzieś tu musi być menu. Co chcesz dziś
robić? Musimy jakoś spędzić cały dzień.
- Plaża odpada, jak już się dowiedziałem, więc wybór
pozostawiam tobie - oświadczył, przeglądając menu.
- Co chciałabyś zjeść?
- Proszę kawę.
- To wszystko?
- Nie jadam śniadań.
- Nic dziwnego, że rano bywasz zgryźliwa.
- Bywa o wiele gorzej, gdy zaśpię i spóźniam się do
pracy.
- Będę o tym pamiętał.
Usiadł na brzegu kanapy i przysunął telefon. Eve
poprawiła pasek szlafroka i zaniosła poduszkę do
łóżka. David wyrównał pościel, ale ona ściągnęła
kołdrę.
- Co robisz? - zapytał David, odstawiając telefon.
Pokojówki powinny pomyśleć, że korzystaliśmy z
łóżka. - Cofnęła się, żeby sprawdzić efekt. - Jak to
wygląda?
Podszedł bliżej i stanął obok niej.
- Niezbyt przekonująco.
- Tak myślałam, ale co jeszcze mogę...
Nim zdążyła skończyć zdanie, David poprawił
pościel, potem wziął Eve na ręce i rzucił na środek
łóżka. Pisnęła, lecz nim zdążyła zeskoczyć, już był
obok niej. Przetoczył się w lewo i prawo, zgniótł
poduszkę, wreszcie oparł się na łokciu i uważnie
spojrzał na Eve.
- Co się stało, kochanie? Myślałaś, że chodzi mi o coś
innego?
Miała ochotę warczeć i gryźć ze złości. Zręcznie
zeskoczył z łóżka.
- Jeśli kiedykolwiek zapragniesz zmiąć pościel,
wystarczy mnie zawołać.
Eve wstała i podeszła do szafy. Wzięła ubranie i
poszła do łazienki, by się ubrać. Co się z tobą dzieje?
- zganiła się w duchu. Nie mogła uwierzyć, że serce
jej wali jak oszalałe z powodu chwili niewinnych
wygłupów.
Kiedy wyszła, David siedział na kanapie,
przeglądając poranną gazetę. Obok niego stał wózek
ze śniadaniem. Tosty, jajecznica, bekon, parówki,
gofry, kawa, owoce i butelka szampana. Eve stanęła
jak wryta.
- Zamówiłeś to wszystko?
- Niezupełnie - powiedział, odkładając gazetę. - To
śniadanie, jakie zawsze podają do apartamentu
nowożeńców. Tak przynajmniej powiedział kelner,
który to dostarczył.
- Jesteś pewien, że nie pomylił tego z dostawą do
pokoju,
w
którym
zakwaterowali
kadrę
maratończyków?
- No co ty! Prawdziwi wyczynowcy nie piliby
szampana.
Eve usiadła i nalała sobie kawy.
- Kto mógłby pochłonąć tyle kalorii na śniadanie?
- Pozwól, że nie odpowiem. Oprócz tego nie jest już
tak wcześnie, właściwie należałoby uznać ten posiłek
za wczesny lunch.
Wyjął butelkę szampana z kubełka z lodem,
wytarł szmatką, sprawnie wyjął korek i podał
napełniony kieliszek Eve.
- Chyba że wolałabyś zająć się czymś innym.
Choć w jego słowach nie było erotycznego
podtekstu, Eve musiała się powstrzymać, żeby nie
spojrzeć w stronę łóżka.
- Chyba zabiorę cię na zwiedzanie miasta. Henry
nalegał na taką wycieczkę - powiedziała. Była
gotowa do wielu poświęceń, byle tylko wyrwać się z
apartamentu nowożeńców.
- Najpierw kawałek na piechotę, potem taksówką do
Parku Lincolna. Pomyśl, co chciałbyś zobaczyć.
Możemy nawet wjechać na ostatnie piętro Sears
Tower, jeśli chcesz się poczuć jak prawdziwy turysta.
- Oczywiście - zapewnił, podając jej pełen talerz. -
Taki ambitny program wymaga energii. Przejrzysz
teraz prasę?
Eve musiała przyznać, że gofry pachniały
kusząco. Mieli przed sobą długi weekend i jakoś
musieli wypełnić wolny czas. Ostatecznie są gorsze
zajęcia niż wspólne czytanie gazet. Przynajmniej przez
chwilę nie będą musieli wymyślać tematów do
rozmowy.
Wszędzie, gdzie poszli, spotykali znajomych Eve.
W Art Institute natknęli się na starszą panią
połyskującą brylantami. David nie pamiętał, czy była
na ślubie, ale natychmiast przypomniał sobie
brylanty. W sklepie Tyler - Royale Eve przymierzyła
kilka sukienek, przedtem jednak przedstawiła Davida
kierowniczce działu i kilku ekspedientkom. Zapłaciła
za wybraną sukienkę i poprosiła o dostarczenie do
hotelu.
- Przynajmniej będę miała jutro co na siebie włożyć -
powiedziała. - Co teraz?
- Widzę, że prowadzisz bogate życie towarzyskie.
Spojrzała zdziwiona.
- Nie mam na to czasu.
- Chcesz powiedzieć, że wszystkie te panie to klientki?
- Większość. Niektóre dopiero o tym marzą.
Przychodzą od czasu do czasu, żeby pooglądać. Nasz
salon uchodzi za atrakcję turystyczną, podobnie jak
rzeźba Picassa przed ratuszem. Dlaczego pytasz?
Chcesz wiedzieć, ilu Henry ma klientów? - spytała
chłodnym tonem, nie oczekując nawet odpowiedzi. -
Może pójdziemy teraz do muzeum historii naturalnej -
zaproponowała. - Mają wspaniały zbiór kamieni i
minerałów.
- Każesz mi oglądać kamienie? Zlituj się, mamy wolne
- mruknął, jednak Eve i tak postawiła na swoim.
W sali, gdzie eksponowano kamienie szlachetne,
David zauważył parę młodych ludzi. Widział ich w
sklepie w poprzednim tygodniu. Oglądali pierścionki
zaręczynowe, ale niczego nie wybrali. Dziewczyna
zerknęła teraz z zaciekawieniem na dłoń Eve i David
zauważył, że na jej twarzy odmalowało się
rozczarowanie.
- Myślałam, że będzie pani miała piękną obrączkę -
powiedziała dziewczyna współczującym tonem. - To
znaczy... ojej, nie chciałam zrobić przykrości.
- Według mnie ta obrączka jest piękna -
odpowiedziała Eve uprzejmie. - Gdybym chciała
zwracać na siebie uwagę, założyłabym szmaragd
wielkości ulicznej latarni - dodała.
Gdy wyszli z muzeum, David odezwał się
pierwszy.
- Dziękuję, że to powiedziałaś. Nawet jeśli w to nie
wierzysz. Miło z twojej strony.
Spojrzała zaskoczona.
- Chodzi ci o obrączkę? - Wyciągnęła dłoń. Platyna
błysnęła w słońcu. Eve przeszła kilka kroków, zanim
dodała:
- Tak, jest wspaniała.
- Wczoraj tak nie myślałaś.
- Wczoraj uważałam, że projektując ją, zrobiłeś mi na
złość. Jakbyś chciał coś udowodnić... Trudno mi to
wytłumaczyć.
- A teraz? - spytał niby od niechcenia.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Teraz myślę, że umiesz robić wyłącznie piękne
rzeczy.
Odetchnął z ulgą. Miał wielką ochotę wziąć ją za
rękę, ale właśnie machała na przejeżdżającą
taksówkę.
- Nadal chcesz obejrzeć panoramę miasta z Sears
Tower? - spytała.
Obejrzeli zachód słońca ze szczytu wieżowca i w
końcu, nie mając pretekstu, żeby dłużej kręcić się po
mieście, zdecydowali się na powrót do hotelu. Portier
na ich widok odetchnął z ulgą.
- Nikt nie wiedział, dokąd państwo pojechali -
powiedział przejęty. - Szukała państwa obsługa
hotelowa.
- Dlaczego? - spytała Eve z uśmiechem. - Czy
dostaniemy naganę, bo nie zjedliśmy wszystkiego, co
podano na śniadanie?
- Chcieli ustalić, gdzie mają podać kolację.
- Myślałam, że zjemy coś z grilla.
- Przygotowano już polędwicę w ziołach. Zamówienie
złożył pani dziadek. Zaraz zawiadomię obsługę, że
państwo już wrócili.
- Zupełnie jakbyśmy wrócili po godzinie policyjnej -
odezwała się Eve, gdy wsiedli do windy. - Wiesz,
chodzi mi po głowie pewien pomysł. Może
spróbujemy się stąd dyskretnie wymknąć? Nie, to się
nie uda. W tym hotelu mają świetnie rozwiniętą
siatkę szpiegowską. Poza tym zapomniałam, że Henry
trzyma rękę na pulsie. - Ziewnęła. - Ta kanapa nie
jest najwygodniejsza.
- Dziś ty śpisz w łóżku. Tak będzie sprawiedliwie.
Spojrzała na niego badawczo.
- Możemy oboje z niego skorzystać, jeśli zostaniesz na
swojej połowie - powiedziała. - To jedyne rozsądne
wyjście - dodała szybko, widząc jego zaskoczoną
minę. - Jutro idziemy do pracy i nie możemy
wyglądać na skrajnie wyczerpanych.
- Dlaczego nie? - David nie umiał się powstrzymać od
drobnej złośliwości. - Pracownicy będą rozczarowani,
jeśli zjawimy się wypoczęci.
Roześmiał się, widząc, że pokazała mu język.
ROZDZIAŁ PIĄTY
David wziął długi, gorący prysznic. Kiedy wyszedł
z łazienki, Eve już leżała w łóżku. Ustawiła za
plecami stertę poduszek, zgięła kolana i oparła na
nich notatnik. Nie miała na sobie obszernego
szlafroka, ale schowała się w piżamie Davida
najdokładniej, jak to możliwe. Nawet postawiła
kołnierz. W rozproszonym świetle z bocznej lampy
wyglądała bardzo ponętnie i intrygująco. Uniosła
wzrok znad notatek.
- Dlaczego tak stoisz i mi się przyglądasz?
Uznał, że lepiej nie wspominać, jaki skutek
odniosły jej starania o niewinny, skromny wygląd.
- Wybrałaś już połowę, na której śpisz, prawda?
- Nie, wszystko mi jedno, mogę się przenieść. Jeśli
tuzin kochanek przyzwyczaił cię do spania z tej
strony...
- Chyba już ci mówiłem, że nie było ich aż tyle.
- Niewiele mniej. Wiesz, zdecydowałam, że się nie
zamienię. Dobrze ci zrobi, jeśli ktoś cię wyrwie z
kieratu przyzwyczajeń. Łatwiej zapamiętasz, że nie
jestem numerem trzynastym, ani żadnym innym.
- No tak, nawet poczyniłaś pewne kroki w tym
kierunku - mruknął David, wskazując na zrolowany
koc, który umieściła dokładnie na środku łóżka. -
Zastanawiam się, czy nie ufasz mnie, czy sobie.
Nie czekając na odpowiedź, zajął swoją połowę.
- Co robisz, piszesz listy?
- Przygotowuję listę rzeczy, które muszę zrobić jutro.
- Eve, jeszcze masz na to czas.
Ziewnął, poprawił poduszkę, odwrócił się tyłem i
zamknął oczy. Pomyślał, że po nocy spędzonej na
kanapie natychmiast zaśnie.
Jednak sen nie nadchodził. W apartamencie było tak
cicho, że David słyszał oddech Eve. Wreszcie
skończyła listę, odłożyła notatnik i sięgnęła, żeby
wyłączyć boczną lampę. Położyła się ostrożnie,
najwidoczniej starała się go nie obudzić. Śmieszne.
Nie rozumiała, że sama jej obecność nie pozwalała
mu zmrużyć oka.
David leżał nieruchomo i zastanawiał się, czy nie
lepiej byłoby przenieść się na kanapę. Przynajmniej
nie czułby każdego ruchu Eve, nie słyszał jej oddechu.
Zdecydował jednak, że ma swoją dumę i nie podda
się tak łatwo. Nie jest już młokosem, dlatego
powinien zachować zimną krew. Nie pozwoli, by
sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Jednak
udawanie obojętności wobec Eve przychodziło mu z
coraz większym trudem.
Nie rozumiał, co się z nim działo. Zgodził się na
małżeństwo i warunki, które mu narzuciła. Nie sądził
wtedy, że te ograniczenia będą mu w czymś
przeszkadzać. Eve nie zrobiła na nim olśniewającego
wrażenia, a poza tym przecież zawarli układ.
Złamanie warunków umowy wywołałoby niepotrzebne
komplikacje. Eve była piękna, to prawda, ale
jednocześnie zimna i nieprzystępna. Oczywiście,
kiedy obiecywał związek bez seksu, nie mógł
przewidzieć, że wylądują w jednym łóżku. Nie
uwzględniał w kalkulacjach zmysłowego pocałunku na
lotnisku. Gdyby wtedy nie rzuciła mu się w ramiona,
nigdy by się nie domyślił, że sopel, z którym się
ożenił, potrafi zmienić się w wulkan. Teraz, myśląc o
tym pocałunku, musiał się powstrzymywać, żeby jej
znów nie objąć.
Ze złością poprawił poduszkę. Zauważył, że w
pomieszczeniu zapanowała zupełna cisza. Eve starała
się oddychać bezgłośnie. Po chwili poszedł w jej
ślady.
David spał w najlepsze, wdychając zapach bzu,
gdy nagle obudził go głos wypowiadający jego imię.
Otworzył oczy. Leżał nos w nos z Eve. Przez chwilę
nie ruszał się. Próbował ocenić sytuację. Barykada z
koca została zepchnięta gdzieś w nogi. Włosy Eve
pachniały bzem. Miał je pod policzkiem. Niechcący
przycisnął ją do łóżka. Nie mogła nawet ruszyć głową.
Nic dziwnego, że mówiła przez zaciśnięte zęby.
Zaraz będę martwy, pomyślał w przebłysku
wisielczego humoru.
- Pozwolisz? - spytała, uwalniając włosy.
Spojrzała na budzik przy łóżku i krzyknęła.
- Zawsze budzisz się w takim humorze? - spytał
zirytowany nie na żarty.
- Tylko gdy zaśpię, mówiłam ci przecież. Zupełnie nie
rozumiem, jak to się stało... Nastawiłam budzik na
siódmą.
- Boże, jak późno!
Zerknął na tarczę budzika. Było kilka minut po
dziewiątej.
- Może się spieszy? - zasugerował. Wreszcie sięgnął
po swój zegarek. Budzik nie kłamał.
- Nie dzwoni! - Eve sprawdziła jeszcze raz. - Nie do
wiary. Podobno w tym hotelu naprawiają wszystko,
nim zdąży się zepsuć. To ich slogan reklamowy.
- Może nikt ich nie poinformował. Kto korzysta z
budzika w apartamencie nowożeńców?
- Tylko mi nie tłumacz, co się robi w noc poślubną -
powiedziała rozzłoszczona. - Ale ludzie muszą
czasem zdążyć na samolot.
- Jeśli potrafią przewidywać, rezerwują popołudniowy
lot - stwierdził, wstając. - Przecież nie chciałaś
wyglądać na zmęczoną, więc pospałaś dwie godziny
dłużej.
- Ale czuję się zmęczona. - Otworzyła szafę i wyjęła
nową sukienkę. - Musimy się pospieszyć.
- Po co? I tak jesteśmy spóźnieni, więc co za różnica?
- zauważył, ale ona już zniknęła w łazience.
Poprzedniego wieczoru jakoś nie pomyśleli o tym,
żeby się spakować. Teraz David wykorzystał wolną
chwilę i wyjął walizki z szafy. Zaczął opróżniać
szuflady. Eve wychynęła z łazienki z tuszem do rzęs
w jednej ręce i piżamą Davida w drugiej.
- Proszę - powiedziała. - Dziękuję za wypożyczenie.
Nie patrz tak na mnie. Wiem, że powinnam ją oddać
wypraną i pachnącą, ale nie mam już miejsca w
torbie.
David wrzucił piżamę do walizki i uśmiechnął się.
- Nie zapomnij koronkowego body. Co z nim zrobiłaś?
Nie widziałem go od sobotniego wieczoru.
- Nic dziwnego, nie zamierzałam tego zabierać. -
Otworzyła szufladę i rzuciła mu body. - Proszę. Jeśli
ci na tym zależy, to zapakuj.
Odrzucił z powrotem.
- Lepiej to zabrać. Jeśli pokojówka znajdzie cokolwiek,
zaniesie szefowej hotelu, a ta każe odesłać do firmy.
Paniom, które złożyły się na prezent, będzie bardzo
przykro.
- Masz rację. Na ile ją znam, tak by właśnie zrobiła -
przyznała Eve z westchnieniem, wkładając pudełko z
prezentem do bocznej kieszeni torby.
- Co zrobimy z bagażem? - spytał. - Nie chcę zjawić
się w sklepie z walizkami w ręku.
- Możemy zostawić je w hotelowej przechowalni i
odebrać po pracy. Chociaż nie. Po drodze wpadniemy
do mojego mieszkania i tam je zostawimy. Kiedy
będziesz gotowy? Nie chcę się spóźnić bardziej, niż
to konieczne.
- Domyślam się, że ze śniadania nici - mruknął. - Ale
przynajmniej nie musimy tracić cennego czasu na
rozkopywanie pościeli.
Gdy wreszcie dotarli do pracy, sklep był otwarty
już od godziny. Eve spojrzała na zegarek, potem na
dwie kobiety, które właśnie wyszły ze sklepu z małymi
reklamówkami w ciepłym odcieniu brzoskwini.
Westchnęła.
- Naprawdę musimy wymyślić lepszy sposób na
wczesne wstawanie. Nie może być tak, że klienci
zjawiają się w sklepie przed właścicielami.
- Jeśli zamierzasz powiesić na lodówce rozkład dnia,
to ja się nie zgadzam - oświadczył, wyciągając rękę,
by pomóc Eve wysiąść. - Na pewno żaden z twoich
budzików nie ośmieli się zadzwonić za późno, więc od
jutra nie powinno być problemu.
- Słuchaj, David. Lubię być punktualna, ale to jeszcze
nie oznacza...
Otworzył szerzej drzwi i pochylił się.
- Kochanie, uśmiechnij się. Jesteśmy obserwowani -
szepnął.
Eve już zauważyła, że wszyscy w sklepie im się
przyglądają. Kilka osób zerknęło na zegarki. Eve
miała ochotę przypomnieć im, że setki razy właśnie
ona przychodziła pierwsza. Jednak takie zachowanie
potraktowano by jako obronę. Śmieszne. Nie
obowiązywały jej sztywne godziny pracy, bo i tak
musiała tkwić w firmie, dopóki nie załatwiła
wszystkich bieżących spraw.
- Dzień dobry - powiedziała, starając się, żeby
zabrzmiało to radośnie. - Miło mi, że wszyscy przyszli
nas powitać.
Ruszyła przez salę w kierunku biura na zapleczu.
David dogonił ją i objął za ramiona. Odwróciła się, a
on delikatnie pocałował jej usta.
- Kochanie, będę w pracowni. Zajmę się naszyjnikiem
pani Morgan.
Eve uśmiechnęła się promiennie, lecz pod nosem
powiedziała ze złością:
- Będę o tym pamiętać, na wypadek gdyby jakimś
cudem okazało się, że bardzo za tobą tęsknię.
Kątem oka dostrzegła, że jeden ze sprzedawców
wyjął banknot i podał koleżance stojącej obok.
Dziwne, pomyślała Eve. Pewnie to składka na te
zmarnowane koronki. Właśnie.
- Chciałabym podziękować wszystkim za prezent. Jest
wspaniały - powiedziała donośnym głosem.
- Tak - potwierdził David. - Każdy dostanie ode mnie
list z podziękowaniem za to, że pamiętaliście o Eve.
To był świetny wybór.
Poczuła, że się rumieni. Uśmiechnęła się do niego
i powiedziała cicho przez zaciśnięte zęby:
- Przestaniesz wreszcie?
Pochylił się do niej.
- Gdybym powiedział, że rzuciłaś prezent gdzieś na
podłogę, wyszedłbym na prostaka - szepnął jej do
ucha.
Eve, mimo irytacji i zażenowania, udało się
przybrać miły wyraz twarzy. Ruszyła w stronę
swojego gabinetu. Po kilku krokach zatrzymała się
nagle. Tuż przy drzwiach jej pokoju, obserwując salę
wystawową, stał Travis Tate. Na chwilę wstrzymała
oddech.
- Jeszcze jesteś w Chicago? - spytała, starając się
mówić lekkim tonem. - Wydawało mi się, że
powinieneś już być w następnym miejscu.
- Nadal śledzisz mój rozkład jazdy - ucieszył się. -
Pewnie tak by było, ale Henry nie miał dla mnie
czasu w ubiegłym tygodniu.
- Może powinieneś spotkać się z nim teraz?
Przeszła obok niego i pochyliła się nad biurkiem,
żeby przejrzeć pocztę. Wszedł za nią i badawczo jej
się przyjrzał.
- Już z nim rozmawiałem. Natomiast bardzo się
zdziwiłem, że ciebie nie ma rano w pracy.
Postanowiłem dziś zaczekać na dalszy ciąg. W ogóle
muszę przyznać, Eve, że przedstawienie było
interesujące.
Spuściła wzrok.
- Masz na myśli moje spotkanie z Davidem na
lotnisku?
- Nie, już wcześniej doszły mnie plotki, że Henry myśli
o emeryturze. Twój mąż dostał wszystko za jednym
zamachem. Eve, kochanie, jestem zaskoczony. Jak na
kobietę, która tyle rozprawia o moralności,
sprzedałaś się bardzo tanio.
- Czy ten człowiek ci się naprzykrza? - spytał David,
który nagle pojawił się w drzwiach.
- Nie, właśnie wychodzi.
Travis uśmiechnął się zimno.
- Władczy typ ten twój mąż. Nie ma się co dziwić.
Wystartował od zera, więc musi teraz dbać o żonę,
bo równie szybko może wszystko stracić - powiedział i
odwrócił się na pięcie.
Eve próbowała opanować drżenie rąk.
- Nie musiałeś tu wpadać jak burza. Nie trzeba mnie
przed nim ratować - powiedziała do Davida, gdy za
Travisem zamknęły się drzwi.
- Tak to wyglądało? Jakbym chciał ratować ci życie? -
upewnił się David. - Szkoda, że nikt nie zdążył mi go
przedstawić. Jest taki sympatyczny... Henry chce z
nami porozmawiać przy śniadaniu.
- Ciekawe, czyj to pomysł?
- Co do śniadania, to mój. Henry bardzo się przejął,
że mieliśmy dziś rano ważniejsze sprawy na głowie
niż jedzenie.
Eve zamarła z otwartymi ustami.
- Chyba mu tego nie powiedziałeś?
- Że się spóźniliśmy z powodu seksu? Nie rozumiem,
dlaczego jesteś taka oburzona. Przecież chcesz, by
tak myślał.
- Nie mam zamiaru okłamywać go w tej sprawie!
- Aha, wolisz, żeby sam wyciągnął wnioski,
niekoniecznie słuszne. Właśnie dlatego nic mu nie
powiedziałem.
Interesujące,
że
każda
moja
wypowiedź natychmiast kojarzy ci się z jednym... No
dobrze, odłóżmy tę dyskusję na później. Henry czeka
na nas przy wyjściu.
Na o wiele później, a najlepiej... już nigdy do
tego nie wracać, pomyślała. Co mi przyszło do głowy,
żeby w ogóle poruszać ten temat. No i znowu
wyszłam na idiotkę.
- Powiedz mi coś więcej na temat tego człowieka,
który stąd wyszedł - powiedział David.
- Nie mam o czym. Jest jak jedna z twoich licznych
kochanek. Nie stanowi problemu.
- Czyżby? - mruknął David.
Henry stał obok gabloty umieszczonej najbliżej
wejścia. Rozmawiał ze sprzedawcą. Eve zauważyła, że
właśnie chował portfel, a sprzedawca wkładał
banknot do koperty.
- Śniadanie - powiedział Henry, uśmiechając się do
nich i zacierając ręce. Wziął laskę opartą o gablotę. -
Wspaniały pomysł. Nie zdążyłem nic zjeść dziś rano.
Kiedy szli ulicą w stronę jego ulubionej tawerny,
Eve spytała:
- Henry, o co chodziło? Zwykle nie rozdajesz gotówki
pracownikom.
Zamrugał z niewinną miną.
- O czym mówisz, kochanie?
David ujął ją pod rękę.
- Myślę, że to takie biurowe zakłady. Każdy daje kilka
dolarów i obstawia jakiś wynik. Zwycięzca bierze
wszystko.
- Wiem, na czym polegają zakłady - stwierdziła
rozgniewana - ale jest po mistrzostwach, a rozgrywki
koszykówki jeszcze nie wystartowały.
- Można obstawiać w innych dziedzinach - wyjaśnił
spokojnie David. - Domyślam się, że ma to coś
wspólnego z nami. Gdy się zjawiliśmy, wszyscy
zerknęli na zegar.
Eve odwróciła się, żeby spojrzeć na dziadka.
- Zakładaliście się dziś, o której zjawimy się w pracy?
- spytała zdumiona.
- Niezupełnie - odpowiedział z pogodną miną. - Czas
mijał, was nie było, więc zaczęliśmy się zastanawiać,
ile dni po ślubie pojawisz się w pracy punktualnie.
Skoro już o tym wiesz, chyba powinniśmy odwołać
zakłady.
- Słusznie - stwierdziła Eve - bo wygra ten, kto
obstawił jutrzejszy poranek.
Henry uprzejmie skinął głową, ale nic nie
powiedział. W tawernie skierował się do ulubionego
kąta i wygodnie rozsiadł na środku ławki. Eve
niechętnie usiadła na drugiej. Przesunęła się do
końca, żeby David też mógł się wcisnąć.
- Jeśli wolicie, możemy się przesiąść do normalnego
stolika - zaproponował Henry, widząc, że z trudem
się zmieścili. David spojrzał na Eve, jakby był ciekaw,
czy skorzysta z okazji, by od niego uciec. Natomiast
ona za żadne skarby nie przyznałaby, że ta bliskość
bardzo ją krępuje.
- Ależ nie. Ubóstwiam tak siedzieć w ciasnym kąciku.
Czuję się wtedy bezpiecznie. Henry, o czym chciałeś
z nami rozmawiać?
Henry pomachał na kelnerkę.
- Głównie o kampanii reklamowej. Dużo o tym
myślałem w czasie weekendu. Nim podpiszemy
umowę, powinniśmy się spotkać z tymi ludźmi,
którzy wystąpili z nowym pomysłem.
- Ale ja już się wstępnie zgodziłam - zaprotestowała
Eve.
- To było, zanim poznałaś wszystkie fakty - stwierdził
David. - Jeszcze nie dostałaś kompletu materiałów.
Spojrzała na niego niezbyt przyjaźnie.
- Powinnam się była domyślić, że to twoja sprawka.
- Eve, nie snuj teorii spiskowych. Uważam, że takie
sprawy trzeba załatwiać oficjalną drogą.
- Oficjalną, czyli za twoją zgodą?
- Powinniśmy ustalić - wtrącił się Henry - dlaczego
uważają, że ich pomysły są takie genialne i skąd to
niezachwiane
przeświadczenie
o
skuteczności
proponowanej kampanii. Jeśli przekonają nas, może
uda im się też przekonać naszych klientów.
- Nie wiem, czy to ma sens - broniła się Eve. -
Prowadziliśmy już kampanie reklamowe, które niezbyt
mi się podobały i...
- I może byłyby znacznie lepsze, gdybyś poszukała
innych rozwiązań - powiedział David. - Myślę, Henry,
że tak będzie najlepiej. Jedno spotkanie. Jeśli mnie
przekonają, wycofuję wszelkie zastrzeżenia.
- Świetnie - podsumowała Eve. - Zorganizuję
spotkanie. Jeśli wyczerpaliśmy temat, wracam do
pracy.
Spodziewała się protestów, ale David wstał i
zrobił dla niej przejście.
- Bywa trochę naburmuszona, jeśli nie zje śniadania -
powiedział poważnie do Henry'ego.
Usłyszała te słowa, ale nawet się nie odwróciła.
Rano, gdy wpadli do mieszkania Eve, żeby
zostawić bagaże, natknęli się w holu na
administratora budynku. Zostawili wszystko pod jego
opieką i nie musieli wjeżdżać na górę. Kiedy
wieczorem Eve otwierała drzwi, zauważyła, że ręce
jej się trzęsą z przejęcia. Czym ona się tak przejmuje?
Skoro wytrzymała z Davidem w niezbyt obszernym
apartamencie hotelowym, poradzi sobie też we
własnym domu. Wreszcie jest u siebie, powinna się
odprężyć. Nie byli skazani na jeden pokój, portierów,
wszędobylskie pokojówki, ani na wścibską obsługę.
Jednak sprawa nie przedstawiała się tak prosto.
Pokój w hotelu był czymś tymczasowym, natomiast
do jej mieszkania David wprowadzał się na stałe.
Ominęła walizki, które dozorca postawił tuż przy
drzwiach.
- Weź zapasowy klucz. Jest w szufladzie w
przedpokoju. Nie zawsze będziemy razem wchodzić i
wychodzić.
David nie odpowiedział. Spojrzała w jego stronę.
Rozglądał się wokół. Odruchowo zrobiła to samo.
Mieszkała tu od dwóch lat i już się przyzwyczaiła, lecz
teraz obrzuciła je krytycznym spojrzeniem.
Szeroki przedpokój, zaraz za rogiem wejście do
sypialni. Wzdłuż jednej ściany stały regały z
książkami. Na drugiej wisiały oprawione fotografie. Po
lewej stronie mieściła się kuchnia. Nie była
oddzielona drzwiami od przedpokoju. Nieco dalej po
prawej stronie wysokie wejście zakończone łukiem
prowadziło do obszernego salonu. W ciągu dnia
wydawał się przestronny i słoneczny, ale wieczorem,
gdy ściemniało się za oknami, robił mniej przytulne
wrażenie. Eve wcisnęła guzik, zapalając gaz w
kominku. Usiadła na skórzanej kanapie na wprost
tańczących płomieni.
- To byłoby niegłupie - zaczął David - żeby wstawać o
tej samej porze i wspólnie jeździć taksówką. Po co
brać dwie? Chyba że zwykle jeździsz samochodem.
- Spróbuj znaleźć w centrum wolne miejsce do
parkowania. To nie jest miasto dla kierowców.
Skinął głową.
- Dlatego sprzedałem samochód, zamiast nim tu
przyjechać. Pomyślałem, że jeśli zajdzie taka
potrzeba, po prostu kupię nowy.
- Słusznie. Nie tylko w śródmieściu brakuje miejsc do
parkowania - powiedziała, spoglądając na niego.
Nadal stał w przejściu do salonu.
Mieszkanie było o wiele większe niż hotelowy
apartament, a jednak tego nie czuła. Tak jakby nagle
David zajął większość wolnego miejsca. Któregoś dnia
mówił o kupnie domku. Eve przeczuwała, że wkrótce
trzeba będzie wrócić do tej rozmowy.
- Później się rozpakuję - powiedziała. - Teraz chcę
spokojnie posiedzieć i pozbierać się po tym
wszystkim. Pokój gościnny jest na końcu przedpokoju,
po prawej stronie.
David nie ruszył się z miejsca.
- Dobrze. Tymczasem może mi powiesz, kto to jest
ten Travis Tate? Jeden ze sprzedawców podał mi
jego nazwisko.
Zastygła w bezruchu. Dzień był pełen wydarzeń i
niemal zapomniała o porannym incydencie.
- Domyślam się, że należy do spraw, po których
musisz się pozbierać.
Eve gwałtownie wstała. Ruszyła energicznie w
jego kierunku.
- Chcesz mnie przewrócić? - spytał.
- Nie pozwolę się przesłuchiwać. Nie pytałam cię
o szczegóły dotyczące twoich byłych partnerek.
Spojrzał na nią zwężonymi oczami. Eve zdała
sobie sprawę, że źle to rozegrała. David powinien
zrozumieć, na czym polega ich układ. Nie miał prawa
zadawać jej takich pytań.
- A więc jest dla ciebie kimś ważnym - powiedział
cicho.
Wróciła na kanapę i usiadła w najdalszym końcu.
David spojrzał na nią spokojnie. Nie zamierzał ustąpić.
- Kiedyś był ważny - przyznała. Pomyślała, że
prawdziwemu dżentelmenowi wystarczyłoby takie
wyjaśnienie. Jednak dzisiaj David najwidoczniej nie
potrafił zdobyć się na rycerskość.
- Już nie jest ważny? - spytał.
Pokręciła głową.
- Nie, od kilku miesięcy.
- Co się stało?
- Czy to ma znaczenie? Powiedziałam, że to się
skończyło, i to powinno ci wystarczyć. Koniec tej
dyskusji.
- Chyba ma znaczenie, bo ten pan najwyraźniej nie
uznał, że wszystko skończone - powiedział, siadając
na krześle.
Przygryzła wargę
- Kim on jest? Czym się zajmuje? - spytał,
Eve westchnęła z rezygnacją.
-
Jest przedstawicielem handlowym firmy
pośredniczącej w handlu kamieniami szlachetnymi.
Spotyka się z Henrym mniej więcej raz w miesiącu.
- Dlatego był w firmie. Rozumiem. A na lotnisku?
- Dużo podróżuje, bo taką ma pracę - wyjaśniła.
- Domyślam się, że biedak czuje się samotny.
Nie zareagowała na ironiczny ton.
- Spędzanie życia w hotelach może być nużące.
Szukał towarzystwa i... Zaczęliśmy się spotykać za
każdym razem, gdy tu przylatywał. To nie były randki.
Po prostu przyjaźń. Ale w końcu...
- Zakochałaś się.
- Tak - przyznała. Nie miała powodu wstydzić się ani
usprawiedliwiać. - Jeśli cię to interesuje, on też się
we mnie zakochał.
David przesunął się na krześle.
- Rozumiem. Wszystko układało się idealnie, jak w
bajce. Co takiego się stało, że skończyłaś marnie
jako moja żona? Pewnie Henry się nie zgodził, bo
Travis nie pasował do jego planów wobec firmy.
- Henry o tym nie wiedział.
David uniósł wysoko brwi, jakby miał co do tego
wątpliwości.
- Jeśli zerwania nie spowodował Henry, co zniszczyło
ten romans?
- To nie miał być romans - podkreśliła.
- Jednak twoje uczucia okazały się silniejsze niż
zamiary.
- To się często zdarza.
- Tak? - spytała bezbarwnym głosem. - Jakimś cudem
o tym nie wiedziałam.
- Myślałem, że wszystkie nastolatki muszą
wysłuchiwać mądrych pouczeń, żeby nie chodzić na
randki z kimś, kto nie nadaje się na męża, bo
emocje często wymykają się spod kontroli. A
właściwie, nie sposób ich kontrolować. Mnie
uświadomił to ojciec, a twoja mama na pewno...
Pokręciła przecząco głową.
- Matka nigdy nie rozmawiała ze mną na takie tematy.
Zostawiła ojca, gdy miałam pięć lat. Później rzadko
ją widywałam.
- Przepraszam, Eve. Nie wiedziałem.
- Nie mogłeś wiedzieć. Co prawda ich rozwód nie był
żadną tajemnicą, ale niewiele osób wiedziało,
dlaczego odeszła od ojca.
- Dlaczego? - spytał cicho.
Odwróciła wzrok.
- Małżeństwo się rozpadło, bo mama przestała kochać
mojego ojca. Zakochała się w kimś innym i poszła za
głosem serca.
- Zostawiła cię. Teraz rozumiem, dlaczego nikt ci nie
nabijał głowy dobrymi radami. Nawet nie
sprzeciwiłaś się narzuconemu małżeństwu.
Wzruszyła ramionami.
- Gdy moi rodzice brali ślub, byli zakochani. Potem
okazało się to bez znaczenia.
- Wróćmy do Travisa. Dlaczego za niego nie wyszłaś?
Pomyślała, że David jest zawzięty jak buldog.
Jeśli się czegoś uczepi, już nie popuści.
- Nie mogłam.
- Niech zgadnę. - David zaczął chodzić po pokoju. -
Przychodzą mi do głowy trzy powody - powiedział,
marszcząc czoło. - On w ogóle nie ma zamiaru się
żenić, jest homoseksualistą, albo już ma żonę. No
tak, ukrył przed tobą, że jest żonaty, mam rację?
- Nie ukrył.
Po raz pierwszy udało jej się go zaskoczyć.
- Wiedziałaś, że jest żonaty? Kochanie, jeśli spotykasz
się z facetem, który ma żonę, nie powinnaś się
dziwić, gdy do niej wróci.
- Nie wrócił. Chodzi mi... Musisz mówić o tym jako
praniu brudów?
- Jeśli nie chcesz słuchać moich domysłów, przestań
się obrażać i powiedz, jak było naprawdę.
- W porządku. - Wzięła głęboki oddech. - Nie
wiedziałam, że jest żonaty. Początkowo, kiedy byliśmy
tylko przyjaciółmi, nie rozmawialiśmy na takie tematy,
bo i po co? Zresztą i tak byli z żoną w separacji.
- Oczywiście.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki podejrzliwy. W
dzisiejszych czasach to się często zdarza...
- Właśnie. Dlaczego więc nie rozwiódł się i nie ożenił z
tobą?
- Miał zamiar, ale nie pozwoliłam mu na to, bo... -
załamał jej się głos - ...bo ma dwie córeczki.
Sześcio- i trzyletnią.
David zagwizdał.
- Przypomniałaś sobie własne dzieciństwo. Nie mogłaś
im zrobić tego, czego sama doświadczyłaś.
Skinęła głową.
- Powiedziałam mu, że musi wrócić i ratować
małżeństwo ze względu na dzieci.
- I tu moim zdaniem pan Tate się przeliczył.
- O co ci chodzi?
- Musiał być jednym z tych nielicznych, którzy
szczegółowo znali historię twojej matki. Albo był na
tyle sprytny, żeby nie wspomnieć o dzieciach, dopóki
nie był pewny, że cię omotał.
Eve niemal się zachłysnęła ze złości.
- Przestań!
- Eve, przed chwilą oświadczyłaś, że to już skończone.
- To nie znaczy, że wolno ci wieszać psy na Travisie.
Co ty możesz wiedzieć? Nie chciał nikogo
skrzywdzić. Znalazł się w sytuacji, na którą nie miał
wpływu. Podobnie jak ja.Nie mam zamiaru dłużej
rozmawiać na ten temat. Sprawa zamknięta, jasne?
Ominęła go i poszła do sypialni w głębi
przedpokoju. Miała ochotę uciec jak najdalej. Nigdy
się nie dogadamy, pomyślała. Żaden dom, nawet
największy, nie będzie dość duży dla nas obojga.
Powinniśmy zamieszkać osobno.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pokój gościnny okazał się dość mały. Co prawda
Eve dołożyła starań, by Davidowi było tu wygodnie,
jednak on nie czuł się w tym wnętrzu dobrze. Bardziej
przypominało biuro niż przytulną sypialnię. Biurko
zostało pospiesznie przesunięte na bok, żeby zrobić
więcej miejsca. Przedtem stało na środku pokoju,
widać było jeszcze ślady na dywanie. Połowę szafy
zajmowały
dokładnie
oznaczone
pudełka
i
segregatory. Na wąskim łóżku leżał stos poduszek.
Niska szafka była częściowo zajęta przez drukarkę.
Dla Davida stało się jasne, że u Eve niezbyt
często nocowali goście. Jeśli nawet jacyś zostawali na
noc, nie korzystali z tego pokoju, pomyślał. Na
przykład taki Travis Tate.
David próbował odegnać te myśli, jednak bez
większego powodzenia. Na próżno tłumaczył sobie, że
to nie jego sprawa. Eve uznała znajomość z
Travisem za przeszłość i nie miał powodów, by wątpić
w jej szczerość. Mówiła o tym z trudem, czyli
podjęcie takiej decyzji musiało ją wiele kosztować.
Jednak miał wrażenie, że w jej opowieści pobrzmie-
wały fałszywe nuty.
Zdjął stos poduszek, wyłączył światła i spróbował
ułożyć się wygodnie na wąskim łóżku. Oparł głowę
na rękach i myślał o tym, co mu opowiedziała.
Typowa historia. Żonaty mężczyzna i zakochana
nieprzytomnie, bezbronna kobieta. Na szczęście nie
była na tyle naiwna, by myśleć, że rozwód jest dla
dzieci mniejszym złem niż wiecznie kłócący się
rodzice. Wiedziała z własnego doświadczenia, jak jest
naprawdę. Bolesne wspomnienia z dzieciństwa nie
pozwoliły jej skrzywdzić córeczek Travisa.
Twierdziła z przekonaniem, że znalazła jedyne
możliwe wyjście z sytuacji. Jednak właśnie to
najbardziej zaniepokoiło Davida. Były inne wyjścia.
Nie musiała rozbijać rodziny ani tracić ukochanego
mężczyzny. Dlaczego na przykład nie zdecydowała się
poczekać, aż córeczki Travisa podrosną? Jeśli była
tak nieprzytomnie zakochana, powinna rozważyć taką
ewentualność. Może nie chciała czekać tak długo?
Miłość do Travisa nie miała przyszłości, jednak Eve
nie próbowała ułożyć sobie życia na nowo. Uważała,
że z nikim innym nie będzie szczęśliwa, a jednak
przystała na niezwykłą propozycję Henry'ego i
poślubiła zupełnie obcego człowieka.
Czy mówiła całą prawdę? Może podświadomie
traktowała małżeństwo z Davidem jako tymczasowy
związek? Henry będzie zadowolony, a ona spokojnie
dotrwa do chwili, gdy Travis uwolni się od rodzinnych
zobowiązań. David kręcił się na łóżku, nie mogąc
uwolnić się od natrętnych myśli. Rozbolały go plecy
od zbyt miękkiego materaca. Zaczął się obawiać, że
zbyt pochopnie zaufał Eve. Kto wie, czy nie zostanie
okrzyknięty jednym z największych głupców w
Chicago.
Tykanie ściennego zegara, tak samo jak kapanie
wody z nieszczelnego kranu, działało Davidowi na
nerwy. Przynajmniej nie musiał się martwić, że zaśpi.
Taka tortura nie pozwoli mu zmrużyć oka. Zdjął
zegar ze ściany i wyjął baterie. Nastała martwa cisza,
tak całkowita, że nadal nie mógł zasnąć. Koszmar...
W tej sytuacji właściwie lepiej było czymś się
zająć. Kilka projektów czekało na dokończenie. Wśród
nich naszyjnik pani Morgan. David nie wpadł jeszcze
na dobry pomysł. Może powinien zrobić kilka
szkiców. Przy okazji przestałby myśleć o Eve.
Sięgnął, żeby otworzyć szufladę biurka, ale cofnął
rękę. Nie chciał grzebać w rzeczach osobistych Eve.
Chociaż był przekonany, że usunęła wszystko, wolał
jednak nie ryzykować. Postanowił pójść po swoją
teczkę, którą zostawił w przedpokoju. Poruszał się
cicho, na palcach. Za rogiem przedpokoju zauważył
światło padające z kuchni. Eve też nie mogła spać.
Siedziała przy kuchennym blacie, z kawałkiem
zimnej pizzy w ręku. Przed nią stał talerz. Zawsze
doskonałe maniery, pomyślał. Nawet resztki pizzy
wykłada na porcelanę.
- Mam nadzieję, że lubisz pepperoni - powiedział. -
Powinienem zapytać, nim zamówiłem, ale byłaś
nadąsana i nie chciałem cię drażnić.
Odwróciła się. Serwetka zsunęła jej się z kolan i
wylądowała na podłodze.
- Nie byłam nadąsana.
Miała na sobie obszerną koszulę nocną w stylu
prababci, z olbrzymią ilością falbanek i marszczeń,
które skutecznie maskowały figurę. Pomyślał, że
pewnie kupiła ją ze względu na niego. Majstersztyk
sztuki krawieckiej był jednak niezwykle seksowny,
gdyż pozostawiał wiele miejsca dla wyobraźni.
- Czy to koniec pizzy? - spytał.
Eve pokręciła głową.
- Jeszcze trochę zostało. Miałam ochotę tylko na
kawałek. Jest już późno.
Niechcący dotknął jej ramienia, gdy otwierał
lodówkę. Poczuł, że przeszedł ją dreszcz. W pierwszej
chwili nawet go to zirytowało. Czyżby naprawdę
uważała, że coś jej grozi z jego strony? Skąd u niej
ta obsesja na temat seksu? Dlaczago wszystko
kojarzyło jej się tylko z tym jednym?
- Dziękuję, że zamówiłeś pizzę - powiedziała, nie
patrząc na niego.
- Rozejrzałem się po kuchni. Wybór był niewielki.
- Wiem. Jutro przychodzą sprzątać i przyniosą zakupy.
Jeśli chcesz, żeby coś kupili, wpisz na listę. -
Wskazała na
zapisaną
kartkę,
przyczepioną
magnesem do lodówki. - Wracam do łóżka, a ty? To
znaczy... - przerwała i zarumieniła się.
- Chyba trochę popracuję.
Ześliznęła się z kuchennego taboretu.
- W takim razie do zobaczenia rano.
Szybko wyszła z kuchni, zapominając o nie
dokończonym kawałku pizzy. David usiadł i nadgryzł
swoją porcję. Sięgnął po ołówek i notes. Zaczął
szkicować naszyjnik.
Nagle dotarło do niego, że nie odsunęła się od
niego z dreszczem obrzydzenia, ani się go nie
obawiała. Nie zagrażał jej, tylko temu, w co wierzyła.
Najwyraźniej była przekonana, że nadal kocha
Travisa. Może do pewnego stopnia nawet tak było.
Jednak udało jej się wyrwać spod jego wpływu.
Przestała się z nim spotykać. Dzięki temu otworzyły
się przed nią nowe możliwości, choć pewnie jeszcze
nie zdawała sobie z tego sprawy. David powiedział
sobie, że jak na początek nie jest źle, bo chociaż
dostrzegała jego obecność. Nie potrafiła być
obojętna. Intrygowała go i pociągała. Zainteresować
sobą taki sopel lodu - to było wyzwanie, które miał
ochotę podjąć.
Spojrzał na kartkę. Dopiero teraz spostrzegł, że w
końcu nie narysował naszyjnika. W zamyśleniu
naszkicował skomplikowany wzór, jaki tworzyła
wstążka przy dekolcie nocnej koszuli Eve.
Budzik hałasował od dłuższej chwili, nim Eve
wreszcie się obudziła. Śniło jej się, że zawinięta jak
mumia spoczywa w dusznej piramidzie. Gdy otworzyła
oczy, stwierdziła, że nic w tym dziwnego, bo
obszerna koszula nocna krępowała jej ruchy. Z
trudem uwolniła się od niej. Uśmiechnęła się na myśl,
że w razie potrzeby może zawołać Davida na pomoc.
Ostatecznie, to z jego powodu włożyła na siebie
strój wielkości cyrkowego namiotu.
Zerknęła w lustro. Z niesmakiem przyjrzała się
marszczonej koszuli. Jak się spodziewała, David był
wyraźnie rozczarowany jej wyglądem, jednak nadal
nie czuła się bezpiecznie. Sięgnęła po sukienkę i
poszła do kuchni. Nie zastała tam Davida, lecz
dzbanek był pełen gorącej kawy. Nalała
sobie
filiżankę i włączyła żelazko. David wkroczył,
poprawiając krawat.
- Możesz spokojnie zjeść śniadanie, nim zdążę się
ubrać - powiedziała.
- Pod warunkiem, że jakoś strawię resztki zimnej
pizzy.
- I kto tu ma od rana zły humor? - spytała, dokładnie
prasując kołnierzyk sukienki. - Wyglądasz, jakbyś
wcale nie spał. Tak było?
- Niewiele spałem. Myślałem.
- Nie chcę wiedzieć o czym - powiedziała, nie
odrywając wzroku od sukienki.
- Nie szkodzi. I tak ci powiem. O tobie i Travisie.
Energicznie i głośno odstawiła żelazko.
- Jeśli zamierzasz pytać o szczegóły, to nie doczekasz
się odpowiedzi. Nie twoja sprawa. Nie mam zamiaru
zaspokajać twojej niezdrowej ciekawości.
- W porządku. Nic więcej nie chcę wiedzieć. I tak już
mi powiedziałaś, że miałaś z nim romans.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie przypominam sobie.
- Przyznałaś, że są szczegóły, które wolisz
przemilczeć. Na pewno pikantne, jeśli nie chcesz o
nich mówić.
- Nie zniżę się do odpowiedzi.
- W rezultacie tego romansu zdecydowałaś, że resztę
życia
spędzisz
bez
jakichkolwiek
intymnych
kontaktów. Nie możesz mieć Travisa, więc nie chcesz
nikogo.
- I co z tego? - spytała, znów sięgając po żelazko.
- To ci się nie uda - oświadczył spokojnie.
- Jeśli myślisz, że możesz mi wydawać polecenia...
Eve przypomniała sobie o żelazku i cofnęła je w
ostatniej chwili, nim zdążyło spalić koronkowy
kołnierzyk.
- Nie mam takiego zamiaru. Po prostu stwierdzam
fakt. To się nie może udać. Poważnie myślisz, że nie
będę w stanie żyć bez seksu?
- Właśnie tak.
Spojrzała na niego szczerze zdziwiona.
- Dlaczego? Jesteś nadal roztrzęsiona po rozstaniu z
Travisem. Jednak wcześniej czy później wrócą
pragnienia. Tylko ktoś, kto nie wie, co traci, może
zrezygnować z fizycznych przyjemności. Uwierz mi.
- Najwyraźniej nie rozumiesz kobiet. - Potrząsnęła
sukienką i poprawiła mankiety. - Na tym polega
problem z mężczyznami. Wydaje im się, że kobiety
pragną tego samego, co oni. Nic bardziej błędnego.
- Jeszcze nie teraz, ale w pewnej chwili przyznasz mi
rację.
- Powiadomię cię, gdy to się stanie - powiedziała
oschłym tonem. - Uważasz, że któregoś dnia ogarnie
mnie takie pożądanie, że rzucę się na pierwszego
przechodnia na ulicy? A może nawet na ciebie, bo
jesteś pod ręką? Chyba nie mówisz poważnie. Jestem
odporna na takie pokusy.
- Na pewno?
Odwróciła się, żeby wyłączyć żelazko i nie
zauważyła, kiedy podszedł bliżej. Wyjął jej żelazko z
ręki i odstawił, a potem przycisnął ją do siebie.
Powinnam dać mu w twarz, pomyślała, ale nic takiego
oczywiście nie zrobiła.
Gdy całował ją po raz pierwszy, na lotnisku, stało
się tak na jej życzenie. Po raz drugi, na ślubie, był
bardziej opanowany. Pewnie dlatego, że obserwował
ich tłum gości. Tym razem całował ją powoli,
uwodzicielsko i delikatnie. Najpierw usta, potem
zagłębienia za uszami, szyję i wreszcie dekolt.
Westchnęła. Zdała sobie sprawę, że do niczego jej nie
zmuszał. Nawet przestał przyciskać ją do siebie. Nie
musiał, bo przywarła do niego całym ciałem.
- Nadal twierdzisz, że jesteś odporna na wszelkie
pokusy? - spytał zdyszanym, chrapliwym głosem.
- Czuję tylko ochotę, żeby wbić w ciebie ostre
narzędzie.
Roześmiał się.
- Szkoda byłoby zginąć z powodu jednego pocałunku
- szepnął. - Ale z powodu dwóch... - Wyciągnął rękę,
jakby miał zamiar znów ją objąć.
- Nawet nie próbuj! - Eve odsunęła się.
David skrzyżował ręce na piersiach.
- Już się przekonałaś. Nie jesteś odporna. Wcześniej
czy później zacznie ci tego brakować.
- Pewnie dlatego powinnam mieć romans z tobą?
Pokręcił głową.
- Małżonkowie nie mogą mieć romansu.
Co za ulga, pomyślała.
- Ale powinniśmy ze sobą sypiać. Wszyscy byliby
szczęśliwi: ty, ja, a nawet Henry.
- Wystarczyłyby dwie trzecie tej wyliczanki. Jednak
zapomniałeś o czymś - powiedziała chłodno. -
Zgodziłeś się na pewne warunki i teraz nie wolno ci
zmieniać zasad.
- Słusznie. Wszystko zależy od ciebie - powiedział
pogodnym tonem. - Jeśli się zdecydujesz, będę w
pobliżu.
- Życzę miłego oczekiwania, panie Elliot. Mamy
umowę i to nie moja wina, że ogarnia cię żądza.
- Pięknie powiedziane.
- Nie próbuj mi wmawiać, że to coś więcej. Och, nie! -
zawołała,
patrząc
na
zegar na kuchence
mikrofalowej.
- Co się stało? - David rozejrzał się wokół.
Wskazała na wyświetlacz.
- Znów się spóźnimy.
Eve doszła do wniosku, że poślubiła oszusta. Jak
inaczej można nazwać człowieka, który zgadza się na
rozsądny, czysty układ, a potem próbuje cofnąć dane
słowo? Na dodatek odrzucenie jego zalotów nie
sprawiło jej żadnej przyjemności. Nie był obrażony ani
rozczarowany. W ogóle nie przejął się, że odrzuciła
jego propozycję. W taksówce wesoło gawędził przez
całą drogę. Kiedy wysiedli, próbowała się od niego
uwolnić, ale wziął ją pod rękę i poprowadził do
głównego wejścia.
- Eve, ostrożnie, bo odniosę wrażenie, że przeszkadza
ci każdy mój dotyk - powiedział cicho, otwierając
przed nią drzwi. Uśmiechnęła się z przymusem.
Grupa pracowników wewnątrz sklepu była
niewiele mniejsza niż poprzedniego dnia. Nie
brakowało nawet Henry'ego. Układał nowy naszyjnik
w jednej z gablot. Ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
- Och, dzieci, dziś już tylko trzydzieści minut
spóźnienia.
- Przykro mi, Henry, jeśli jesteś rozczarowany - zaczął
David. - Powiedziałem Eve, że i tak nie spodziewacie
się nas przez co najmniej godzinę, więc równie dobrze
możemy... - W tym momencie mocno przydeptała
mu palce. David drgnął, ale nie przerwał -
...dokończyć głęboko filozoficzną dyskusję, którą
wcześniej zaczęliśmy.
Kilka osób roześmiało się jak z dobrego żartu.
Eve pomyślała, że cios ostrym narzędziem byłby zbyt
łagodną karą dla Davida.
Nie patrząc na niego, uniosła wysoko głowę i rzuciła
okiem na tłum. Zauważyła uważne spojrzenie
Henry'ego. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
Pomyślała, że miał swoje powody. David powoli
zaczynał spełniać jego oczekiwania. Szkoda, ale
będzie musiała go rozczarować. Henry nie krył
nadziei, że z tego małżeństwa urodzi się następca,
który zajmie się firmą. Poczuła się winna, ale
pewnych faktów nie sposób zmienić.
Poczucie winy szybko zamieniło się w oburzenie.
Początkowo David sam przyznał, że pomysł Henry'ego
kojarzy mu się ze średniowieczem. Dziwił się, że Eve
na to przystała. Teraz nagle zaczęło mu się to
podobać. No cóż, była pod ręką, a on postanowił
wykorzystać sytuację.
- Henry, dziś ja stawiam śniadanie - powiedział David
radosnym tonem. - Mam kilka pomysłów, które chcę
ci przedstawić.
Henry skinął głową i zamknął gablotę. Kiedy obaj
podeszli do wyjścia, Eve zastąpiła im drogę.
- Przepraszam, ale...
- Kochanie, nie czuj się porzucona. Przecież nie jadasz
śniadań.
- Chciałam wam tylko przypomnieć, że później mamy
spotkanie z agencją reklamową.
- Umówiłaś ich u nas, czy w ich biurze? - spytał
Henry.
- U nich. Nie miało sensu, żeby przynosili wszystko do
sklepu.
Henry skinął głową.
- Wrócimy na czas - obiecał. Odwrócił się do Davida.
- Jak naszyjnik pani Morgan?
- Nieźle. Wszystko dzięki Eve. Zainspirowała mnie
wczoraj.
Powiedz jeszcze słowo, a już ja cię zainspiruję,
pomyślała Eve z irytacją. Zastanawiała się, co David
ma zamiar naopowiadać Henry'emu.
Wróciła do gabinetu, żeby zająć się listą płac. Nie
mogła się skupić i gdy naliczyła sobie podatek
większy niż wysokość pensji, odłożyła obliczenia na
później. Zeszła do sali wystawowej, żeby pomóc
obsługiwać klientów. Natychmiast tego pożałowała.
Estella Morgan stała obok jednej z gablot, stukając
w szkło wypielęgnowanymi paznokciami. Rzucała
mordercze spojrzenia pracownikom, którzy zajęci
byli innymi klientami.
Eve zmusiła się do uśmiechu.
- Dzień dobry, pani Morgan. Czym mogę służyć?
- Przyszłam zobaczyć mój naszyjnik.
Eve przypomniała sobie, co mówił David. Jeśli
dopiero teraz wpadł na jakiś pomysł... Wzięła się w
garść.
- Obawiam się, że jeszcze nie jest skończony.
Estella Morgan nie była w pokojowym nastroju.
- W takim razie chcę zobaczyć to, co już zostało
zrobione albo przynajmniej projekt. Muszę się
przekonać, czy będzie odpowiedni dla mojej córki.
Eve ponownie pomyślała, że pani Morgan jest
dziś wyjątkowo niesympatyczna. W takim stanie
ducha chyba nie powinna podejmować decyzji za
córkę.
- Obawiam się, że nie pokazujemy nie wykończonej
biżuterii.
- Chyba już zajęliście się moim zamówieniem?
- Nie wiem, jak bardzo zaawansowana jest praca.
Powinna pani porozmawiać z Davidem, ale chwilowo
go nie ma.
Estella Morgan fuknęła z niesmakiem.
- To pewnie oznacza brak projektu. Nie lubię, gdy się
mnie zbywa byle czym. No cóż, zapowiada się
kolejne opóźnienie. Proszę powiedzieć Henry'emu, że
chcę mieć naszyjnik na koniec tygodnia. Córka
obchodzi urodziny, nie zamierzam teraz szukać innego
prezentu. Lepiej, żeby była zadowolona z tego
naszyjnika.
- Oczywiście, pani Morgan. Przekażę mu tę
wiadomość.
Kobieta energicznie ruszyła do wyjścia akurat w
chwili, gdy David i Henry zjawili się w drzwiach. Pani
Morgan zatrzymała ich w przejściu i jeszcze raz dała
wyraz niezadowoleniu i oburzeniu.
Kiedy wreszcie uwolnili się od niej, Eve przybrała
słodki ton.
- Domyślam się, że nie muszę powtarzać, co mi
powiedziała, prawda?
- Nie. Wyraziła jasno swoją opinię - przyznał Henry.
Spojrzał na Eve zamyślonym wzrokiem.
- Wiesz, kochanie, bardzo podobają mi się stroje,
które ostatnio nosisz. Wyglądasz w nich jakoś
delikatniej niż w tych, które nosiłaś dawniej.
Ciekawe...
Ruszyli w stronę schodów wiodących do pracowni
na górze.
- David, mogę cię prosić na chwilkę? - spytała.
Szepnął coś do Henry'ego i zawrócił.
- Słucham?
- Przepraszam, że cię zatrzymuję. Pewnie chcesz
wreszcie zabrać się za naszyjnik pani Morgan, ale to
opóźnienie powstało wyłącznie z twojej winy. Mogłeś
zająć się tym wcześniej.
- I tak też zrobiłem - odpowiedział z uśmiechem.
- Jeśli będziesz tak długo jadał śniadania, to możesz
od razu zostawać na lunch.
David sięgnął do kieszeni. Wyciągnął jakąś
wizytówkę.
- Masz długopis?
- Do czego ci potrzebny?
- Chcę zapisać, co kupić ci na jutrzejsze śniadanie.
Może rano będziesz w lepszym humorze.
Bez słowa ruszyła do gabinetu. David poszedł za
nią i zasiadł w fotelu obok jej biurka.
- Spójrz, co zrobiłaś z moim butem - zaczął. - Prawie
mi zmiażdżyłaś palce, podczas gdy ja tylko...
- Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie przestaniesz
oszukiwać Henry'ego.
Uniósł brwi.
- Ja go oszukuję?
- Tak. Chcesz, żeby uwierzył, że my... że...
Uniósł rękę.
- Chwileczkę. Sama tego chciałaś. Mówiłaś, że jeśli o
czymś nie wie, to go to nie boli.
- Zależało mi, by sam się domyślił prawdy, a nie
byśmy odgrywali role romantycznych kochanków.
Poczuje się oszukany, gdy pozna prawdę.
- Jest na to prosta rada - mruknął David, wstając. -
Po prostu przestań udawać.
Wyszedł, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy we trójkę weszli do sali konferencyjnej, Eve
zorientowała się, że szefowie agencji reklamowej
obawiają się utraty kontraktu z firmą Birmingham.
Przy długim stole zasiadło więcej osób, niż
dotychczas zajmowało się całą kampanią. Wolne były
tylko trzy sąsiadujące ze sobą miejsca. Wzdłuż
ściany stały restauracyjne wózki, a na nich tace z
szynką, schabem, indykiem, warzywami, serami i
owocami. Wszystko pięknie ułożone i kolorowo
przybrane.
- Miło z ich strony, że zaprosili nas na lunch - szepnął
David.
- Genialnie prosty sposób. Teraz nie możemy nagle
wyjść, bo to byłby przejaw złego wychowania -
stwierdziła Eve złośliwie.
- Kto chciałby wychodzić z takiego przyjęcia?
- Najwyraźniej ktoś już podpatrzył twoje słabostki -
zauważyła zgryźliwie.
Usiadła na jednym z wolnych krzeseł, zostawiając
środkowe dla Henry'ego. Jednak on również usiadł z
boku. David znalazł się w środku. W ten sposób Henry
chciał dać do zrozumienia, jak zmieniły się układy
wewnątrz firmy.
- Prosiliśmy o to spotkanie - zaczęła Eve - żeby
omówić nie tylko aktualną kampanię, ale całą
strategię marketingową, jaką opracowaliście dla
naszej firmy na następne kilka lat.
Ciemnowłosa kobieta po drugiej stronie stołu
pochyliła się w ich kierunku.
- To trudne zadanie - powiedziała z uśmiechem. -
Może najpierw zacznijmy od lunchu. Jestem Jayne
Reznor - przedstawiła się. Nie dodała, że jest
współwłaścicielką agencji. Eve zdążyła już poznać ją
wcześniej.
Wytoczyli najcięższe działa, pomyślała z
rozbawieniem. Właśnie nakładała sobie odrobinę
musztardy na kanapkę, gdy usłyszała za sobą niski
głos Jayne Reznor.
- To ty jesteś tym młodym człowiekiem z nowymi
pomysłami, którego mamy zadowolić - mówiła do
Davida.
- Chciałbym zadać wam też kilka trudnych pytań -
przyznał. - Czy podać pani półmisek z wędlinami?
W czasie prezentacji Eve nie odzywała się. Kiedy
prowadzący wreszcie usiadł, była gotowa zgodzić się
z Davidem. Propozycje nie różniły się niczym od tych
sprzed roku czy dwóch. Trudno byłoby znaleźć
rażące błędy, lecz nikt nie doszukałby się też nowych
pomysłów.
- Kawał fachowej roboty - David przerwał ciszę. -
Jednak tym razem chcielibyśmy zagospodarować
inny sektor rynku. Nasi obecni klienci należą do
starszej generacji, pora dotrzeć do młodych. Eve nie
wiedziała, czy sam na to wpadł, czy po prostu
prezentuje poglądy Henry'ego.
Jayne Reznor wyprostowała się na krześle.
- Słuchaj, David, jeśli mogę się do ciebie tak zwracać.
- Tak mam na imię - zgodził się.
- Możemy oczywiście skierować reklamę do
młodszego pokolenia. Przyznasz jednak, że młodzi
szukają innego produktu niż wasi dotychczasowi
klienci. - Rzuciła przelotne spojrzenie na platynową
obrączkę Eve. - Powiedzmy, że większość wolałaby
nosić coś innego niż ich babcie.
Eve nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby
ta kobieta rzeczywiście zamierzała kogoś obrazić? Gdy
tamta spojrzała lekceważąco na pojedynczy sznur
pereł na jej szyi, Eve nie miała już wątpliwości.
- Możemy przygotować kampanię skierowaną do
młodych, ale jeśli produkt nie jest atrakcyjny dla
odbiorcy, i tak go nie kupi.
- Przygotujemy nowe wzory - obiecał David.
- To zmienia postać rzeczy. - Spojrzała na niego. -
Przypomniała mi się bardzo udana kampania sprzed
kilku lat. Fotografowaliśmy właściciela firmy z
kobietami noszącymi jego wyroby. Co miesiąc inna
modelka.
Henry roześmiał się.
- O ile pamiętam, chodziło o bieliznę. Podobał mi się
ten pomysł, choć nie wiem, jak to zostało zrobione.
Na przykład modelka w koronkach na stoku
narciarskim nie trzęsła się z zimna. Nie miała nawet
gęsiej skórki.
- Dlatego wynajmujemy najlepszych fotografów -
wyjaśniła Jayne. Spojrzała z uśmiechem na Davida. -
Podobnie możemy potraktować biżuterię. Jesteś
przystojny i fotogeniczny. Pokazalibyśmy cię na
zdjęciach w towarzystwie modelek. Co ty na to?
Eve zupełnie nie podobał się ten pomysł. Jedynie
ze względu na Henry'ego powstrzymała się od
komentarza.
- Może powinniśmy się porozumieć z jakąś siecią
sklepów odzieżowych - zaproponowała. - Oni ubiorą
modelki, zareklamujemy się wspólnie i w ten sposób
zmniejszymy koszty.
- Myślę, że ubrania nie będą potrzebne - stwierdziła
Jayne.
- Słucham? - spytała Eve lodowatym tonem.
- Ludzie mają zwrócić uwagę na biżuterię, nie na
stroje.
- Jeśli modelki nie będą miały nic na sobie...
- Nagie modelki? - upewniła się Eve.
- Zrobimy to ze smakiem - zapewniła Jayne. - Nie
chodzi nam o rozkładówki do czasopism dla panów.
- Słusznie - wtrącił Henry z uśmiechem. - W
przeciwnym razie nikt nie spojrzy na naszą biżuterię,
choćby była najpiękniejsza.
Jayne przyglądała się Davidowi, jakby to on był
towarem na sprzedaż.
- Niedobrze, że jesteś żonaty, ale jakoś to ukryjemy.
Na pewno coś wymyślimy - zapewniła.
- Mamy zamiar zorganizować oficjalne spotkanie, żeby
przedstawić Davida naszym klientom - wyjaśnił
Henry.
- To będzie świetny początek nowej kampanii -
oznajmiła Jayne. - Wśród tłumu będą krążyć modelki
z najnowszymi wzorami biżuterii.
- Ciekawe, w co ubierze te dziewczyny? W stringi? -
zastanawiała się Eve. - Jayne, nie chciałabym cię
zniechęcać, ale firma, w której jesteśmy ubezpieczeni,
nie zgodzi się na to. Zażądają, żeby za każdą
modelką chodził ochroniarz. To chyba nie zrobi
dobrego wrażenia, jak sądzisz?
Jayne wzruszyła ramionami.
- Jestem pewna, że coś wymyślimy - odpowiedziała,
nawet na nią nie spoglądając. - David, zadzwonię do
ciebie z propozycją haseł reklamowych.
Dosyć tego, pomyślała Eve, coraz bardziej
zdenerwowana.
- Na nas już czas - powiedziała. - Jeśli mamy coś
reklamować, to musimy zrobić nowe projekty.
Kiedy wyszli z budynku, Eve nadal kipiała ze
złości.
- Bezczelna baba - mruknęła.
- Pomysł jest niezły - powiedział Henry. - Poczekajmy
na ostateczną propozycję. Mamy piękny dzień, więc
wrócę do firmy na piechotę. Spacer dobrze mi zrobi.
Ruszył, pogwizdując i machając laseczką. David
zatrzymał taksówkę.
- Możemy teraz przez chwilę porozmawiać.
- O czym?
- Chciałbym, żebyś wszystko przemyślała na
spokojnie.
- Rozumiem cię. Na pewno ci pochlebia, że kampania
reklamowa będzie kręcić się wokół twojej osoby.
Przejrzyj na oczy, David, ta kobieta tobą manipuluje.
Ktoś powinien sprowadzić cię na ziemię.
- Na razie twoje argumenty przeciw tej kampanii nie
były zbyt rozsądne. Zupełnie jakbyś chciała pokazać
Henry'emu, że jesteś o mnie zazdrosna.
Eve zaniemówiła z wrażenia. Zazdrosna? Właśnie
taki wniosek wyciągnął z ich dyskusji? Ma tupet...
- Kochanie - mówił dalej David. - Jeśli mnie nie
chcesz, to przynajmniej nie zachowuj się jak pies
ogrodnika.
- Słuchaj - powiedziała z furią. - Tak sobie myślę, że
Jayne Reznor flirtowałaby z samym diabłem, gdyby
jej to pomogło zdobyć kontrakt. Nie obchodzi mnie,
jak się na to zapatrujesz. Nie moja sprawa, z kim się
zadajesz. Przestań się łudzić, że zależy mi na czymś
więcej niż na firmie.
- Prawda jest zupełnie inna. Zachowujesz się jak
zazdrosny potwór i dziwisz się, że Henry wyciąga
fałszywe wnioski na temat naszych układów -
przerwał jej David.
Sklep był już zamknięty. Pracownicy wyszli, lecz
Eve nie zwracała na to uwagi. Przez całe popołudnie
poprawiała błędy, które zrobiła w księgach
rachunkowych. Potem wzięła się za planowanie zadań
na najbliższe dwa tygodnie. Kiedy skończyła, w sali
wystawowej było ciemno. Blask światła dochodził
tylko z pracowni na górze. Zamknęła biurko i ruszyła
po schodach.
Stół Henry'ego zarzucony był narzędziami.
Jednak nikt przy nim nie siedział. Henry stał w
przeciwnym kącie, spoglądając ponad ramieniem
Davida. Usłyszał Eve i kiwnął do niej ręką.
- Chodź, zobacz, co robi twój mąż.
Podeszła z ociąganiem. Henry odsunął się, robiąc
jej miejsce. Spojrzał na nią uważnie.
- Kochanie, czy coś się stało?
Teraz nie mogę ci tego powiedzieć, pomyślała
ponuro. Miała ochotę wyjaśnić mu bez owijania w
bawełnę, jak wygląda sytuacja między nią a Davidem.
Postanowiła jednak zaczekać.
- Miałam ciężki dzień - odpowiedziała.
- Trudni klienci?
- Raczej dziwacy. Pamiętasz ten wielki rubin, którym
ozdobiłeś jeden z naszyjników? Sprzedaliśmy go tuż
przed walentynkami.
Henry skinął głową.
- Coś się z nim stało?
- Trafił do pewnej pani, która twierdzi, że ciąży na
nim
jakaś
klątwa.
Siedziała
tu
dziś
w
nieskończoność, opowiadając mi o wszystkich
nieszczęściach, które się wydarzyły od czasu, gdy
dostała go od narzeczonego.
- Zaczarowany rubin? - wtrącił David. - Może
powinniśmy go odkupić i pokazywać jako atrakcję
turystyczną?
- Zdążyłam się zorientować - powiedziała Eve - że
jedynym przekleństwem związanym z tym rubinem
jest facet, od którego go dostała.
Spojrzała na stół.
- To ze starych pierścionków pani Morgan? - spytała
zaskoczona.
Na stole leżała misterna pajęczyna z cienkiego,
skręconego złotego drutu i łańcuszka o drobnych
ogniwach. Połączenia były wzmocnione niewielkimi
kawałkami złota w nieregularnym kształcie. Na tej
delikatnej
koronce
błyszczały
niesymetrycznie
rozmieszczone kamienie, które kiedyś tkwiły w
pierścionkach.
- Nie trzeba zaklętego rubinu, żeby przyciągnąć
turystów - stwierdziła Eve. - Jeśli pani Morgan nie
zachwyci się tym naszyjnikiem, zrobię z niego
pierwszy eksponat do naszego muzeum.
- Dziękuję - szepnął David.
Spojrzał na nią. Poczuła ucisk w gardle. Zdziwiła
ją własna reakcja. Powiedziała mu zasłużony
komplement, a on tylko okazał wdzięczność.
- Wracam już do domu, Eve - powiedział Henry. -
Możemy wyjść razem.
Podszedł do swojego stołu i zamknął szuflady.
Eve nadal podziwiała naszyjnik.
- David, też już wychodzisz?
Pokręcił głową.
- Zostanę, żeby to dokończyć.
Poczuła się trochę rozczarowana, że nie wrócą
razem. Dziwne, bo poprzedniego wieczoru oddałaby
wszystko, byle tylko nie dzielić z nim mieszkania.
Wmówiła sobie, że prawdziwy powód jej kiepskiego
nastroju jest zupełnie inny. Nie musiała odkładać
rozmowy z Henrym do następnego dnia, a nie miała
na nią wielkiej ochoty.
Chwilę później zjawił się Henry z kapeluszem i
laseczką.
- W takim razie zobaczymy się później - powiedziała.
David wstał, a ona odruchowo nadstawiła
policzek. Musnął ją chłodnymi wargami, zatrzymując
się dłużej w kąciku jej ust. Spojrzała przez ramię.
Henry spoglądał na nich zadowolony z siebie. Czuła
się winna. Na pewno znów odniósł fałszywe wrażenie.
Niedobrze...
- Henry - zaczęła, gdy tylko zamknął drzwi. -
Dziękuję, że nie pytasz, jak się układa między mną a
Davidem, ale...
- Nie muszę pytać - powiedział łagodnie i podszedł do
krawężnika. - Ciekawe, czy o tej porze uda nam się
złapać dwie taksówki.
Eve nie słuchała.
- Na tym polega problem. Z zewnątrz wygląda to tak,
jakbyśmy... - Wzięła głęboki oddech. - Henry,
domyślam się, że marzysz o prawnuku, który będzie
dziedzicem firmy. Muszę ci jednak powiedzieć, że...
Lekko wzruszył ramionami.
- Dziedzic? Brzmi to bardzo staroświecko. Na pewno
nic takiego nie powiedziałem.
Pomyślała, że jedno z nich musiało zwariować.
- Nie dosłownie, ale dawałeś do zrozumienia.
Machnął na przejeżdżającą taksówkę.
- Moja droga, jestem zbyt rozsądny, żeby żądać
czegoś takiego. Byłaby to głupota z mojej strony. Nie
zawsze dzieci dziedziczą po rodzicach zainteresowania
i talenty. Na przykład twój ojciec. Był doskonałym
jubilerem, natomiast o interesach nie miał bladego
pojęcia. A ty...
- Henry - zaprotestowała. - Wiesz, że firma jest dla
mnie wszystkim.
- Oczywiście, kochanie, ale cieszę się, że nie
przejmiesz jej sama - uśmiechnął się. - Kocham cię,
ale gdy sobie wyobrażę, jak siedzisz przy moim
stole, próbując zrobić naszyjnik, to oblewa mnie
zimny pot. W każdym razie byłbym durniem, robiąc
plany dla przyszłych pokoleń. Jak mógłbym wiązać
nadzieje z dzieckiem, które nawet nie jest jeszcze w
planach?
Otworzył tylne drzwi taksówki. Eve zajęła
miejsce.
- To nie znaczy, że nie chciałbym doczekać się
prawnuka - dodał z uśmiechem. - O, nadjeżdża
następna taksówka. Do zobaczenia jutro, kochanie.
Jadąc do domu, zastanawiała się, czy
rzeczywiście zupełnie nie zrozumiała intencji
Henry'ego. Była przekonana, że musiał kiedyś
zwierzyć się jej ze swoich marzeń na temat
przyszłości rodziny. Taksówka zatrzymała się przed
budynkiem. Eve zapłaciła i wysiadła. Dozorca właśnie
zbierał się do wyjścia, kiedy weszła.
- Panno Birmingham, to znaczy pani Elliot. Nie
wiedziałem, co mieli zrobić z tymi wszystkimi
pudłami, więc kazałem postawić je na pani piętrze
obok windy.
- Z pudłami? - upewniła się.
- Tak. Nie chciałem, żeby ci ludzie od przeprowadzek
wchodzili do mieszkania w czasie państwa
nieobecności - dodał, wychodząc.
Przypomniała sobie, że David wysłał swoje rzeczy
z Atlanty. Wyjęła listy ze skrzynki i ziewając, wsiadła
do windy. Zajmę się tym jutro, pomyślała. Drzwi
windy otworzyły się na dziewiątym piętrze. Wysiadła
i zatrzymała się w pół kroku. Korytarz był zastawiony
kartonowymi pudłami, plastikowymi i drewnianymi
pojemnikami. W niektórych bez trudu zmieściłby się
telewizor. Znalazł się tu nawet fotel obity czerwoną
skórą. Mnóstwo pudełek miało nalepki z napisem:
"Ostrożnie - szkło". Pozostawiono jedynie wąskie
przejście pomiędzy pakunkami. Powiedział, że wysłał
tu tylko trochę rzeczy, pomyślała przerażona.
Za jej plecami znów otworzyły się drzwi windy.
Wysiadła sąsiadka, ciemna blondynka, starsza od Eve
o kilka lat.
- Przepraszam za bałagan - powiedziała Eve
odruchowo.
- Mówiłam im, żeby nie zastawiali korytarza, ale mnie
zignorowali - poskarżyła się sąsiadka.
- Gdy tylko wróci mój mąż...
- To wszystko jego? - zdziwiła się tamta już
łagodniejszym tonem.
Eve zdjęła najwyżej stojące pudełko, które
niebezpiecznie się chybotało i weszła do mieszkania.
Natychmiast sięgnęła po telefon. Długo trwało, nim
wreszcie usłyszała trochę zaaferowany głos Davida.
- Słucham?
- Jesteś tu potrzebny, natychmiast.
Na chwilę zaległa cisza.
- Miałem nadzieję, że za mną zatęsknisz - powiedział -
ale nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko.
- David, daj spokój. Między nami nic się nie zmieniło.
Przywieźli twoje rzeczy. Przyjedź w ciągu pół
godziny, bo pudła ze szkłem mogą nie przetrwać.
- To pewnie porcelana mojej babci.
Spojrzała z niedowierzaniem na pudełko. Było
zbyt lekkie jak na porcelanę.
- Możesz je otworzyć - dodał, jakby czytał w jej
myślach, co ją zdenerwowało.
- Gdy tylko chwyci mnie nieprzeparta chęć
rozpakowywania, zacznę od tego pudełka. Na razie
mam co robić.
Szybko przebrała się w dżinsy i sweter. Kiedy
David przekręcał klucz w zamku, była już zajęta
gotowaniem. Wszedł, niosąc dwa pudełka.
- Zrozumiałem, o co ci chodzi, dopiero gdy to
zobaczyłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że mam tyle
rzeczy - wyjaśnił. - Nie wiedziałem, że lubisz gotować
- dodał, wdychając aromaty dochodzące z kuchni.
- Zwykle unikam takich zajęć, ale dziś będziesz
potrzebował dużo energii, by rozpakować te pudła. A
jeśli zajmę się kuchnią, nie będę musiała pomagać.
- Wiedziałem, że coś się za tym kryje.
- Zajrzałam do środka - powiedziała, wskazując
pudełko. - To nie porcelana.
- Jednak nie wytrzymałaś - roześmiał się i delikatnie
wyjął ze środka plastikowy model zabytkowego
samochodu.
Była to bardzo dokładna replika, odtworzono
najdrobniejsze szczegóły. David rozwinął miękki
papier.
- Zapomniałem, że go mam. To pierwszy model, jaki
skleiłem. Byłem jeszcze dzieckiem. Tylko ten
zatrzymałem.
- To pocieszające. Już się bałam, że w innych
pudełkach jest ich więcej.
Samochodów nie znajdziesz, bo po jakimś czasie
przerzuciłem się na samoloty i helikoptery. Później
zainteresowały mnie modele w butelkach, ale szybko
odkryłem, że praca ze złotem i brylantami daje
więcej przyjemności i satysfakcji.
Rozwinął papierowe zawiniątko, które znalazł na
dnie pudełka. Była to tubka zaschniętego kleju.
- Nie sądziłem, że to też przywiozą.
- Zostawiłeś im całe pakowanie? - Pokręciła głową. -
Takie firmy pakują każdy śmieć, który znajdą.
Szczególnie jeśli opłata uzależniona jest od wagi i
rozmiarów paczki.
- Moja znajoma przeprowadzała się w zeszłym roku
do innej dzielnicy. Ekipa zawinęła w miękką gąbkę
każdą złamaną kredkę jej dziecka. Jeśli nie wyrzucisz
śmieci z kosza, na pewno wsypią jego zawartość do
kartonu i zakleją.
- Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych pudeł.
- Nigdy się nie przeprowadzałeś?
- Zwykle niedaleko. Umawiałem się z kumplami i w
jedno popołudnie sprawa była załatwiona.
- Myślę, że tymczasem możesz ustawić wszystkie
pudła w salonie przed regałami.
- Nie będą przeszkadzać?
- Będą, ale tylko tam się zmieszczą - powiedziała,
przykrywając garnek pokrywką. - Ja w tym czasie
przejrzę ogłoszenia. Od jutra zaczniemy szukać
jakiegoś
domku.
Przy
odrobinie
szczęścia
przeprowadzimy się na Boże Narodzenie. Włączyć
muzykę, żeby dodała ci energii? Może ragtime albo
jakieś brazylijskie rytmy?
ROZDZIAŁ ÓSMY
David czuł się przytłoczony ilością pudeł
czekających w korytarzu. Nie zdawał sobie sprawy, że
zgromadził tyle rzeczy. Jednak prawdziwym
zaskoczeniem był widok Eve. Nigdy przedtem nie
widział jej w dżinsach. Były bardzo obcisłe i
podkreślały jej zgrabną figurę. Za każdym razem, gdy
mijał kuchnię, niosąc kolejne pakunki, ciekawie
zerkał na Eve. To było głupie, ale nie mógł się oprzeć.
Nadal nie mieściło mu się w głowie, że
zgromadził tyle rupieci. Sprzedał część mebli, resztę
przekazał dla schroniska dla bezdomnych. Zostawił
tylko ukochany skórzany fotel i niewielki stolik.
Spodziewał się, że reszta rzeczy zmieści się w
kilkunastu pudłach.
Dopiero po godzinie na korytarzu widać było
wyraźną różnicę. Eve przyniosła wysoką szklankę
mrożonej herbaty. David jednym haustem wypił
połowę.
- Ostatnio nie chciało mi się chodzić na siłownię. Jak
przerzucę tę stertę, wystarczy mi treningu na rok.
Nasz salon zaczyna wyglądać jak chiński mur.
- Wiem. Dokończę wnoszenie i biorę się za
rozpakowywanie. A jeśli pudła są do połowy puste?
- Obawiam się, że możesz nie mieć tyle szczęścia -
powiedziała i delikatnie przejechała dłonią po blacie
stolika, który właśnie zamierzał wnieść. - Bardzo
ładny.
- Cieszę się, że mamy podobny gust.
- Nie zawsze. Po co ci ten fotel? Miejscami ma
zupełnie przetartą skórę.
- To ulubiony fotel mojego ojca.
- Domyślałam się, że masz do niego sentyment, bo
uroda tego mebla jest dość wątpliwą sprawą. Musimy
kupić dom z obszerną piwnicą. - Schowasz tam, co
będziesz chciał. Żeby ci nie było przykro, że twoje
skarby tam wylądują, pomogę ci coś przenieść -
powiedziała, sięgając po pudełko na szczycie sterty.
David nie zdążył jej ostrzec, że jest dużo cięższe,
niż na to wygląda. Przechyliło się niebezpiecznie i
runęło w jej kierunku. Straciła równowagę. David
błyskawicznie wyobraził sobie, że Eve uderza
plecami o twarde płytki podłogi. Rzucił się do przodu.
Wiedział, że nie uda mu się w pełni zapobiec
katastrofie i Eve upadnie. Usiłował przynajmniej
odepchnąć spadające pudło, żeby nie wylądowało na
jej żebrach.
Dosięgnął pudła, lecz pośliznął się przy tym na
rozlanej herbacie i upadł prosto na Eve. Pudło z
hukiem uderzyło o podłogę.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co miałeś zamiar
zrobić? - spytała spokojnie, leżąc na podłodze.
Uniósł głowę.
- Robiłem, co mogłem, żeby nie spadła na ciebie piła.
- Co? - Spojrzała w stronę pudła.
- Piła tarczowa. Przejąłem po ojcu trochę narzędzi.
- Skąd wiesz, że jest właśnie w tym pudle?
- Sam ją pakowałem jeszcze w jego domu. Ojciec
robił meble. Nauczył mnie dbać o narzędzia.
Zachowałem je, żeby urządzić własny warsztat.
- W takim razie musimy poszukać domu z naprawdę
dużą piwnicą. Może tymczasem wstaniemy z podłogi?
Jest mi tu dość niewygodnie.
Powoli zaczął się podnosić. Zupełnie nie miał na
to ochoty. Wolałby raczej objąć Eve i mocno ją
pocałować. Wstał, ociągając się, i podał rękę Eve.
- Nic ci się nie stało? - spytał.
- Chyba miałeś szczęście. Musiałbyś tłumaczyć się
przed Henrym, gdybym połamała kości.
Otrzepała dżinsy i weszła do środka. Zdał sobie
sprawę, że gdyby stało jej się coś poważnego,
rozmowa z Henrym nie byłaby największym
problemem. Prawdziwym koszmarem byłyby dręczące
go wyrzuty sumienia.
Następnego ranka byli gotowi do wyjścia
punktualnie co do minuty.
- Mam nadzieję, że po drodze nic nas nie zatrzyma.
Taksówka nie złapie gumy, żadnych stłuczek ani
walących się budynków - powiedziała Eve, dopijając
kawę.
- I nie zepsuje się zamek u drzwi - dodał David,
poruszając klamką. - Mówię poważnie. Chyba odpadła
sprężyna. Możemy wyjść, ale drzwi nie da się
zamknąć.
- Po prostu cudownie. Zadzwonię do konserwatora
budynku. Jeśli odbierze jego żona i powie, że właśnie
wyjechał, to nie ręczę za siebie.
- Rozejrzyj się, może masz śrubokręt? - odezwał się
David.
- Nigdy nie miałam.
- W moich rzeczach jest gdzieś pudełko z
podręcznymi narzędziami.
- Gdzieś? To cenna wskazówka. Mam szukać na chybił
trafił? - spytała zaczepnie.
- Już ci mówiłem, że gdybyś jadała śniadania,
miałabyś rano lepszy humor - powiedział i ruszył na
poszukiwanie narzędzi.
Kiedy David znalazł wreszcie szary, plastikowy
pojemnik, potrzebował tylko kilku minut, żeby uporać
się z zamkiem. Jednak i tak spóźnili się do pracy po
raz trzeci z rzędu.
- Żałuję, że odwołałem zakłady - stwierdził Henry,
gdy wreszcie dotarli.
Eve opowiedziała o historii z zamkiem. Henry
tylko przewrócił oczami.
- Może lepszy byłby nowy konkurs - stwierdził. -
Trzeba będzie obstawiać, jaką podacie przyczynę
spóźnienia.
Spojrzał uważnie na Davida.
- Sprzątałem dziś na moim stole i znalazłem kamień,
o którym już dawno zapomniałem. Przepiękny szafir,
pięć czy sześć karatów. Kupiłem go jakieś dwa lata
temu. Może chcesz obejrzeć?
Eve nie zdziwiła się, że Henry mógł zapomnieć o
takim kamieniu, ale nerwowo rozejrzała się wokół.
Lepiej, żeby tego nie usłyszał żaden klient.
- David, zanim pójdziecie do swoich zabawek,
chciałabym wiedzieć, czy skończyłeś naszyjnik dla
pani Morgan.
Skinął głową.
- Muszę jeszcze tylko sprawdzić, czy czegoś nie
przeoczyłem.
- Zadzwonię do niej i powiem, że może go dziś
odebrać - powiedziała i poszła do swojego gabinetu.
Ktoś położył na jej biurku gazetę otwartą na
rubryce towarzyskiej. Zajrzała do niej, wybierając
numer telefonu. Gazeta poświęciła pół strony
reportażowi ze ślubu Eve i Davida. Eve zostawiła
Estelli Morgan wiadomość na automatycznej
sekretarce i czytała dalej. Reporter przedstawił
uroczystość i wesele, jakby to była najbardziej
romantyczna historia stulecia. Zamyśliła się. Dla niej
wyglądało to zupełnie inaczej.
Schowała gazetę do szuflady i zeszła do sali
wystawowej. Poranek był wyjątkowo spokojny. Nie
pojawił się jeszcze żaden klient. Jedna z
ekspedientek czyściła wszechobecne odciski palców
na szklanej gablocie, druga układała pierścionki,
żeby lepiej prezentowały się w świetle punktowego
reflektora. Plotkowały, nie przerywając pracy. Eve
przeszła już przez pół sali, gdy usłyszała znajome
imię.
- Nigdy nie sądziłam, że Travis Tate będzie takim
wspaniałym ojcem - powiedziała jedna z nich.
- Ja też nie, ale teraz...
- Coś się stało z Travisem? - Eve wtrąciła się do
rozmowy. - Przecież był u nas w poniedziałek.
- Tak, to ja rozmawiałam wtedy z jego sekretarką.
Pilnie go szukała. Dlatego był w twoim gabinecie.
Powiedział, że nie będziesz miała nic przeciwko temu,
jeśli skorzysta z telefonu.
- Dlaczego nie zadzwoniła do niego na komórkę?
Ekspedientka wzruszyła ramionami.
- Podobno nie działała. W każdym razie wtedy nie
wiedziałyśmy, o co chodzi.
Pewnie szukał go jakiś klient? - upewniła się Eve już
spokojniejszym tonem.
- Też tak myślałam, ale jego sekretarka dziś
zadzwoniła i wyjaśniła sprawę. Szukała wtedy Travisa,
bo jego żona zaczęła rodzić.
- Tym razem bliźniaki - dodała druga pracownica.
Eve poczuła, że grunt usuwa jej się spod nóg.
Powiedziałam mu, żeby wrócił do domu i ratował
małżeństwo. Energicznie się do tego zabrał,
pomyślała.
- To były wcześniaki. Spodziewali się ich za niecałe
dwa miesiące. Pewnie dlatego Travis był tutaj, a nie
w domu przy żonie. W każdym razie ma dwóch
chłopców. Pewnie wpadnie do nas pokazać zdjęcia.
Szczerze wątpię, skomentowała w duchu Eve i
zawróciła do gabinetu. Chciała być sama. Czuła się
tak słabo, jakby za chwilę miała zemdleć. Słyszała za
plecami dalszy ciąg rozmowy.
- Może nie powinnam nic mówić? Myślisz, że była nim
zainteresowana?
- Chyba żartujesz. Kobieta, która jest z Davidem
Elliotem, nie spojrzy nawet na takiego głupka jak
Travis.
Pomyślała, że łatwo się pomylić, jeśli nie zna się całej
prawdy. Te plotkujące kobiety niewiele rozumiały ze
sprawy, o której tak zawzięcie dyskutowały. Jednak
nie czuła się oburzona. Przypomniała sobie, że nie
tylko one wyrażają się lekceważąco ojej byłym
ukochanym. Według Davida Travis wszystko
zaplanował. Nie był w niej zakochany, kłamał na
temat separacji z żoną. Dopiero teraz dotarło do
niej, że kiedy
Travis mówił o rozpadającym się małżeństwie, jego
żona musiała już być w ciąży. Nie trzeba było nawet
zaglądać do kalendarza, by to ustalić.
Poczuła narastającą wściekłość. Kiedy ona nie
spała po nocach, zmagając się z decyzją co do ich
przyszłości, Travis cieszył się życiem w domowych
pieleszach. Gdy zdecydowała się poświęcić własne
szczęście dla dobra jego dzieci, pewnie już wiedział,
że żona jest w ciąży. No i oczywiście wiedział o tym,
gdy spotkał Eve na lotnisku. Mówił wtedy, jak bardzo
stara się uratować małżeństwo, lecz niestety, bez
skutku.
Była zła na niego, a jeszcze bardziej na siebie.
Ależ z niej naiwna idiotka! Uwierzyła we wszystkie
kłamstwa Travisa. Nabrała się na najstarszą na
świecie historyjkę o mężu, którego nie rozumie żona.
Idiotko, powtarzała sobie, nie kochał cię. Chciał tylko
skorzystać z okazji, a przy tym zadbać o własne
interesy. Znów przypomniała sobie, co mówił David.
Travis pewnie porzuciłby żonę. Ostatecznie związek
z Eve dawał mu dostęp do majątku Henry'ego. Teraz
zrozumiała zachowanie Travisa na widok Davida. Nie
mógł go znieść, bo David pokrzyżował mu plany.
Rozległ się cichy dzwonek u drzwi. Wszedł jakiś
klient. Eve nie zwróciła na to uwagi. Jednak po chwili
usłyszała obrażony głos Estelli Morgan.
- Zupełnie nieodpowiednia chwila, żeby ściągać mnie
do śródmieścia - przemawiała do ekspedientki. -
Przecież byłam tu już wczoraj. Oczywiście, gdybym się
nie upomniała, nie wiadomo, jak długo by to jeszcze
trwało.
- Mamo - zaprotestował cienki głosik. - To nie wina
ekspedientki.
Eve wzięła głęboki wdech, zapomniała na
moment o Travisie, przyoblekła twarz w grzeczny
uśmiech i ruszyła przez salę. Podeszła do Estelli
Morgan i jej czarnowłosej, niewysokiej córki. Stojąca
przed nimi ekspedientka wyglądała na przerażoną.
- Ja obsłużę panią Morgan - powiedziała cicho. -
Poproś tu pana Elliota.
Pracownica z wyraźną ulgą popędziła w stronę
schodów. Estella obdarzyła Eve niechętnym
spojrzeniem.
- Podobno naszyjnik już gotowy. - Rozejrzała się. -
Nigdzie go nie widzę.
- Nie wystawiamy zamówionej biżuterii bez zgody jej
właściciela - odparła Eve miłym tonem. - Proszę za
mną.
Poprowadziła panie do małego pokoju na
parterze.
- Myślę, że ci się spodoba - powiedziała z uśmiechem
do młodszej z kobiet.
Dziewczyna nie była co do tego przekonana.
- Czego byście nie zrobili z tymi pierścionkami, zawsze
będą to stare rupiecie - powiedziała cicho. - To nie
był mój pomysł. Gdyby to ode mnie zależało,
pozbyłabym się ich i kupiła coś naprawdę ładnego.
- Jess, kochanie - odezwała się Estella słodkim
głosem. - Eve zapewnia, że te stare rupiecie w
rękach mistrza zamieniły się w prawdziwy skarb.
Jeśli jej się nie spodoba, pomyślała Eve,
naprawdę to odkupię. Wszedł David, trzymając
zawiniątko z czarnego aksamitu. Za nim wkroczył
uśmiechnięty Henry.
- Nie chcę przeszkadzać - powiedział, witając się
z Estellą. - Jestem tylko ciekaw, czy się spodoba.
David jednym ruchem rozwinął aksamit. Przed
chwilą nie było na co patrzeć. Teraz nagle przed
oczami zgromadzonych ukazała się błyszcząca w
świetle złota pajęczyna. Eve pomyślała, że David
zachował się jak wytrawny aktor.
Zapadła długa cisza. Zwykle był to dobry znak,
gdy klient milczał zaskoczony urodą przedmiotu.
Jednak z Estellą Morgan nigdy nic nie było wiadomo.
Wreszcie Jess wyciągnęła palec i dotknęła naszyjnika
tak delikatnie, jakby mógł się rozpłynąć. Spojrzała na
Davida.
- Nie do wiary, co pan potrafi zrobić. Jak zobaczą to
moje przyjaciółki, wszystkie przybiegną, żeby coś u
pana zamówić. Jednak to ja mam pierwszą rzecz,
którą pan zrobił w Chicago.
Nieprawda, pomyślała z dumą Eve. Moja
obrączka była pierwsza.
- Mam nadzieję, że ten naszyjnik nigdy ci się nie
znudzi.
Estella Morgan głośno chrząknęła, żeby zwrócić
na siebie uwagę.
- Niezupełnie tak to sobie wyobrażałam - stwierdziła.
Po raz drugi w pokoju zaległa cisza.
- O to właśnie chodzi - zaczęła Eve. - Specjalizujemy
się w rzeczach niezwykłych i niepowtarzalnych. Gdyby
chciała pani coś przeciętnego, nie przyniosłaby pani
pierścionków do Birminghama, tylko do innego
jubilera, których w tym mieście są setki, prawda?
- Mamo, nie wygłupiaj się - nie wytrzymała Jess. - Nie
widzisz, że jest cudowny? Pomoże pan mi to
założyć? - Jess zwróciła się do Davida, patrząc mu
zalotnie prosto w oczy.
David zerknął na Eve.
- Chyba ty masz większe doświadczenie.
Eve zapięła naszyjnik. Pani Morgan zdążyła już
sięgnąć po torebkę. Wstała.
- Wygląda jak obroża - oświadczyła. - Ale jeśli ci się
podoba, kochanie, to i ja jestem zadowolona.
Henry odprowadził obie panie do drzwi. Gdy
wreszcie zniknęły, Eve z ulgą opadła na krzesło.
- Ciekawe, co ona sobie wyobrażała. Że połączymy
stare pierścionki w jeden łańcuch?
David spojrzał na nią badawczo. Czuła, że
wreszcie opuszcza ją napięcie, którego od dawna nie
mogła się pozbyć. Była wściekła, kiedy ekspedientka
powiedziała jej o żonie Travisa, lecz dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że nie cierpiała z tego powodu.
Czuła ból po rozstaniu z Travisem, to prawda. Teraz
jednak nie był już w stanie jej zranić. Nie rozumiała,
jak to się stało, lecz właściwie przestało ją to
obchodzić. Wreszcie czuła się wolna. Musiałam
przeczuwać, że coś między nami było nie tak,
pomyślała. Spojrzała na Davida zupełnie inaczej niż
dotychczas. Jakby nagle ujrzała go przez mikroskop.
Nie była wolna, lecz nie z powodu Travisa. Była
przekonana, że go kocha, ale wtedy jeszcze nie
miała pojęcia, co to jest miłość. Teraz dotarło do niej,
że w ciągu ostatnich dni stało się coś
niewyobrażalnego. Zakochała się we własnym mężu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wmówiła sobie, że z powodu Travisa już nigdy
nie będzie w stanie kochać. Tamten związek oparty
był wyłącznie na jednostronnym zauroczeniu, teraz
stało się to dla niej jasne. Jak i to, że zakochała się
do szaleństwa w Davidzie. Zastanawiała się, jak do
tego doszło. Ustalili warunki, wytyczyli granice,
oboje to zaakceptowali.
Od początku miała do niego zaufanie. Mogła na
nim polegać i nie musiała mieć się na baczności.
Polubiła go, a potem sprawy nabrały tempa i zaczęło
się dziać coś dziwnego.
- Eve? Wszystko w porządku? - spytał David.
Zesztywniała, jakby obawiała się, że może
odczytać jej myśli.
- Świetnie - powiedziała. - Tylko trochę boli mnie
ramię. Chyba wczoraj przy upadku naciągnęłam
sobie jakiś mięsień.
Stanął za jej krzesłem.
- Pokaż, gdzie boli.
- To naprawdę nic takiego. - Pokręciła głową.
Położył dłonie na jej ramionach i delikatnie
próbował znaleźć bolące miejsce. Chciała wstać,
strącić jego dłoń, a jednocześnie pragnęła jak
najdłużej napawać się jego delikatnym dotykiem.
- Może powinnaś wrócić do domu, poleżeć, zrobić
sobie okład?
- Nie - odpowiedziała pospiesznie. - Mam za dużo do
zrobienia, żeby wziąć wolny dzień.
- Dzwoni pani Reznor z agencji - poinformowała
ekspedientka, stając w drzwiach.
Eve wstała.
- Odbiorę u siebie.
Ekspedientka spojrzała z wahaniem.
- Prosiła Davida.
- Oczywiście, powinnam się domyślić - stwierdziła
Eve.
- Masz głośno mówiący aparat. Możemy oboje z nią
rozmawiać.
- Jestem pewna, że nie będzie z tego zadowolona. -
Spojrzała na Davida. - Boże, zachowuję się jak
potwór. Ta Jayne wyzwala we mnie najgorsze
instynkty.
Mówiła prawdę, choć podobnie poczuła się,
widząc, jak Jess Morgan patrzy w oczy Davidowi.
Poczuła zazdrość. Teraz zrozumiała, dlaczego tak
dziwnie zareagowała, gdy David zaproponował, żeby
zmienili łączącą ich umowę i zaczęli żyć jak prawdziwe
małżeństwo. Była zaintrygowana taką możliwością,
choć nie chciała się do tego przyznać. David nie
ukrywał swego zainteresowania jej osobą, a jej to
pochlebiało. Po prostu.
David proponował jej taki związek, jaki łączył
Henry'ego i Sarah. Zaaranżowane małżeństwo, bez
wielkich uczuć, ale stabilne i trwałe. Jednak Eve
marzyła o prawdziwym związku pełnym namiętności.
Trudno, pomyślała. Marzenia są ważne, ale nie
wolno zapominać o rzeczywistości. Mogła wybierać:
albo związek bez zaangażowania obu stron, albo nic.
Nie, to zbyt okrutne...
David przekręcił klucz w zamku.
- Prawdziwa przyjemność. Nadal działa.
Eve zdążyła już zapomnieć, że rano mieli kłopoty
z zamknięciem mieszkania.
- Jak mogłeś wątpić? Przecież to ty naprawiałeś. A
przy okazji, teraz twoja kolej na gotowanie.
Spojrzał na nią spod oka.
- Naprawdę chcesz zaryzykować? Jeśli chodzi o moje
umiejętności kulinarne, potrafię zrobić kanapki z
serem i zamówić przez telefon pizzę.
- Sera chyba nie mamy - powiedziała. - Musi być
pizza.
- Może nawet udałoby mi się przygotować coś innego
- stwierdził, sprawdzając zawartość lodówki. -
Najpierw powinniśmy napić się wina. Jeśli będziesz
wstawiona, nie zauważysz, gdy coś przypalę.
- Świetny pomysł. Zapomniałam cię zapytać, co miała
do powiedzenia Jayne Reznor.
- Ciągle ten sam temat - powiedział, podając jej
kieliszek z winem.
- Mówiła, że będziesz świetnie wyglądał na jachcie
obok modelki ubranej wyłącznie w szafiry w kolorze
morskiej wody? Tak?
- Mniej więcej. Powiedziałem jej, że chcę, żebyś to ty
wystąpiła jako modelka. Musi więc wytężyć umysł,
bo wspomniałem o twoim uczuleniu na słońce.
- Co?
- Żartuję. Powiedziałem, że jednak powinni wymyślić
coś zupełnie nowego.
- Masz więcej rozsądku, niż myślałam - stwierdziła z
zadowoleniem. Wzięła kieliszek i poszła się przebrać.
Gdy wróciła, dobiegł ją hałas przestawianej
patelni i ciche przekleństwo. Zniechęciło ją to do
zaglądania do kuchni. Salon też nie wyglądał
przytulnie ze stertą pudeł i rozsypanymi narzędziami.
Chcąc nie chcąc, wzięła się za porządki. Stwierdziła,
że podział pracy zupełnie jej nie odpowiada. Zaczęła
żałować, że nie zgłosiła się na ochotniczkę do
gotowania. Zdjęła kilka pudełek. Tym razem
najpierw sprawdzała, czy je udźwignie. Zajrzała do
jednego z napisem: "Szafki kuchenne". Jak
przypuszczała, w środku nie było szafek, tylko ich
zawartość, wrzucona byle jak do kartonu przez
prężną ekipę. Nie brakowało nawet zeschniętego
pieczywa. Miała nadzieję, że nie natknie się na
rozmrożone resztki z lodówki. Wyrzuciła śmieci do
plastikowego worka i poszła do kuchni.
Mimo obaw, nie otoczył jej swąd spalonych
potraw. Poczuła zapach przypraw i smażonego
łososia. David uniósł wzrok. Nie miał na sobie
marynarki ani krawata.
- Widzę, że wzięłaś się za porządki. Może znalazłaś
mój ulubiony nóż?
- Ulubiony, bo jedyny? Był wśród rupieci. Wygląda,
jakbyś ścinał nim gałęzie.
- To prawda, sporo przeszedł. Uważaj, jest ostry -
powiedział, wyciągając rękę. Eve próbowała mu go
podać. Zderzyli się dłońmi. Eve wypuściła trzonek.
Nóż wyleciał w górę. Spadając, skaleczył jej
przegub.
David miał rację. Nóż był ostry. W pierwszej
chwili nawet nie poczuła, że ma przeciętą skórę.
Zorientowała się, dopiero gdy zobaczyła pierwsze
krople krwi. David natychmiast sięgnął po papierowy
ręcznik.
- To tylko draśnięcie - uspokoiła go.
- Ale i tak trzeba zdezynfekować - powiedział,
otwierając apteczkę.
Eve
obrzuciła
kuchnię
roztargnionym
spojrzeniem. Na blacie leżała papierowa serwetka z
jakimiś szkicami. David zauważył jej spojrzenie.
- Próbowałem narysować to, co wymyśliłaś.
- Ja?
- Powiedziałaś dzisiaj, że pani Morgan pewnie chciała,
żebyśmy połączyli jej pierścionki w jeden łańcuch.
To według mnie świetny pomysł na oryginalną
bransoletę.
- Tylko żartowałam.
- Wiem, ale zainspirowałaś mnie. Nie myślałaś nigdy o
projektowaniu?
Jeszcze raz spojrzała na szkic. Bransoletka była w
zupełnie innym stylu niż naszyjnik Jess Morgan.
Jednak na odpowiednią okazję i do odpowiedniego
stroju:..
- Trochę dziwna. Sama nie wiem.
- Ma własny, niepowtarzalny styl - upierał się. - Może
nie na każdy gust, ale coś w niej jest.
- Próbujesz wymyślić wzory, które przyciągną młodszą
klientelę?
Skinął głową.
- Nowy rodzaj biżuterii. Może niezbyt misternej, lecz
oryginalnej. Rozumiesz, o czym mówię, prawda?
- Naszkicuj coś, a jeśli znów zjawi się klient z garścią
starych pierścionków...
- Myślałem raczej o starych zapasach. Każdy jubiler
przechowuje jakieś niezbyt udane egzemplarze.
- Znajdzie się coś na dnie głównego sejfu. Jeśli
chcesz, mogę tam jutro zajrzeć.
David zabandażował jej przegub.
- Tworzymy zgrany zespół - stwierdził.
Pomyślała, że wolałaby, żeby łączyło ich coś
więcej. Jednak dlaczego niby David miałby ją nagle
obdarzyć gorącym uczuciem? Na początek dobry i
“zgrany zespół". Jeśli nie można mieć całego
bochenka, lepiej zadowolić się jedną kromką, niż
obejść się smakiem. Zgodziła się na małżeństwo
oparte na szacunku i zaufaniu. Uważała, że o miłości
nawet nie ma co marzyć. Jednak teraz radykalnie
zmieniła poglądy na tę sprawę.
David powiedział kiedyś, że będzie potrzebowała
bliskości drugiej osoby i zatęskni za uczuciem. Tak,
miał rację, a ona boleśnie się pomyliła. David spojrzał
przez ramię.
- Jeśli nie jesteś poważnie ranna, może podasz
tale...
Przerwał w pół słowa, widząc jej spojrzenie. Powoli
podeszła do niego. Czubkami palców dotknęła jego
koszuli. W tych dziesięciu małych punktach przywarła
do niego jak przyklejona. Uniosła wzrok.
- Pocałuj mnie.
- Znów ktoś nas obserwuje?
Pokręciła przecząco głową.
- Po prostu mnie pocałuj.
Wyciągnęła ręce i objęła go za szyję.
- Eve, co ci się nagle stało? - spytał niepewnym
głosem.
- Powiedziałeś, że jeśli będę chciała zmienić nasz
układ, powinnam cię o tym uprzedzić. Chcę go
zmienić - szepnęła.
Dotychczas
zawsze
całowali
się
przy
świadkach. Teraz wreszcie byli sami. Świat
zewnętrzny przestał istnieć. Liczył się tylko David.
Po raz pierwszy w życiu Eve była tak bezgranicznie
szczęśliwa.
David uniósł głowę.
- Do diabła, Eve. Czuję się jak w raju. Właśnie
dostałem jabłko, ale wydaje mi się, że gdzieś tu
czai się wąż - powiedział zdyszany.
- Rozumiem. Jesteś zaskoczony, że próbuję cię
kusić. Świetnie. Właśnie o to mi chodzi. Nie
zapomnij wyłączyć piekarnika. Kolacja musi
poczekać.
David już dawno zorientował się, że Eve jest
najbardziej niebezpieczna, gdy się uśmiecha. Teraz
też nie mógł się oprzeć, widząc zaproszenie, o
którym mógł tylko marzyć. Jednak coś go
niepokoiło. Zbyt szybko zmieniła zdanie. Wczoraj
oskarżyła go, że nakłania ją do seksu, a dziś sama
próbowała go uwieść. Jeśli Eve uważała, że Travis
Tatę jest jedynym mężczyzną, którego może
kochać, to jaką rolę przewidziała dla niego? Miał
zastąpić byłego ukochanego, bo akurat był pod
ręką? Spojrzał na jej dłoń. Na palcu błyszczała
obrączka, którą dla niej zrobił. Nie miał zamiaru
dłużej roztrząsać wszystkich za i przeciw.
Wyciągnął rękę i wyłączył piekarnik.
Eve zaskoczyło jego wahanie. Przecież wyraźnie
dał do zrozumienia, że chciałby się z nią kochać.
Czyżby od wczoraj zmienił zdanie? Jednak nim
zdążyła się nad tym dłużej zastanowić, nagle
najwyraźniej podjął decyzję, bo całkowicie przejął
inicjatywę. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę
sypialni.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby kochać się w
kuchni - powiedział, popychając drzwi ramieniem -
ale aż tak nie musimy się spieszyć.
Nie miała czasu, żeby sobie wyobrażać, co będzie
dalej. Pocałował ją i przycisnął do siebie.
Gdy dużo później senna i uśmiechnięta z
zadowolenia leżała przytulona do niego, przyszedł
czas na zastanowienie. Jak mogła wątpić w swoje
uczucia? Przecież to było oczywiste, jasne jak słońce.
- Henry będzie uszczęśliwiony - szepnęła.
David uniósł głowę zaledwie o kilka centymetrów,
jakby nie miał siły.
- Myślisz teraz o Henrym?
- Przede wszystkim o tobie - powiedziała,
powstrzymując ziewanie. - Teraz masz już wszystko,
co chciałeś zdobyć - szepnęła, zasypiając.
Eve obudziła się o świcie. Leżała nieruchomo,
patrząc na śpiącego Davida. Miał zmarszczone brwi,
jakby się nad czymś zastanawiał. Za pierwszym
razem, gdy obudziła się obok niego, myślała tylko o
tym, by jak najszybciej wyrwać się z niezręcznej
sytuacji. Tym razem miała ochotę obudzić Davida,
wśliznąć się w jego ramiona i kochać się z nim przez
cały dzień.
Jednak postanowiła być rozsądna. Pomyślała, że
ostatnia noc był cudowna, lecz rankiem trzeba
pozwolić
odpocząć
zmysłom
i
wrócić
do
rzeczywistości. Teraz na przykład oboje z Davidem
powinni pójść do pracy. Przypomniała sobie o
łączącej ich umowie. Mieli zbudować związek bez
uczuciowego zaangażowania. Nagle zaczęło jej to
przeszkadzać. Ostatnia noc zmieniła wszystko. Eve
poczuła się bardziej związana z Davidem niż po
złożeniu przysięgi małżeńskiej. Natomiast on chyba...
Nie miała wątpliwości, że tej nocy dała mu
szczęście. Warto jednak pamiętać, jak sprawy się
mają. To ona była ślepo zakochana, a nie David.
Trzeba postępować wyjątkowo ostrożnie, bo David nie
uwierzy w nagłą zmianę uczuć.
Cicho wyśliznęła się z łóżka i podreptała do
kuchni. Łosoś nie nadawał się już do zjedzenia. Z
przykrością wyrzuciła go do śmieci. Włączyła ekspres
do kawy i zaczęła przeglądać zawartość lodówki.
Postanowiła zaskoczyć Davida. Dziś zje śniadanie, a
nawet osobiście je przygotuje. Gdy omlet na patelni
zaczął przyjemnie pachnieć, zajrzała do pudła z
rupieciami Davida, zdecydowana, żeby wyrzucić, co
się tylko da. Jedyną przydatną rzeczą był otwieracz do
konserw. Reszta wylądowała w koszu na śmieci.
Potem przyszła kolej na dokumenty. Eve włożyła je
do znalezionego obok kalendarza. Odwróciła się, żeby
spojrzeć na omlet. Gwałtowny ruch spowodował, że
kalendarz wysunął jej się z ręki. Papiery rozsypały się
na wszystkie strony. Zdjęła patelnię z ognia i zaczęła
je układać.
Już kończyła, gdy zobaczyła wycinek z gazety.
Było tam zdjęcie uśmiechniętej pary. Nie włożyła
wycinka do kalendarza. Mężczyzną na zdjęciu był
David. Z tekstu wynikało, że zaręczył się z Laurą
Benedict. Ślub planowano na listopad. Czyli... na
teraz, uświadomiła sobie struchlała Eve.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Eve jak skamieniała patrzyła na skrawek gazety.
Nic dziwnego, że zna się na welonach i sukniach
ślubnych, pomyślała wzburzona. Jednak po chwili
znów była w stanie logicznie myśleć. Ślub miał być w
listopadzie, ale nie wiadomo którego roku. Może to
jakaś stara historia, którą nie warto się przejmować?
Nie była naiwna. Nie uważała, że jest pierwszą
kobietą w życiu Davida. Wiedziała o tym od
pierwszego pocałunku na lotnisku. Od tamtej chwili
była o niego zazdrosna, choć sobie tego nie
uświadamiała. Żartowali oboje z jego tuzina
kochanek. Może specjalnie rozmawiał w ten sposób,
by ukryć ten jeden, naprawdę ważny dla niego
związek? Daj sobie z tym spokój. Z jakiegoś powodu
ożenił się nie z Laurą, tylko z tobą, przemawiała do
siebie w duchu. Laura Benedict i Travis Tatę należeli
już do przeszłości. Gdyby David uważał inaczej, nie
przechowywałby wycinka wśród pomiętych kartek i
nieaktualnych numerów telefonicznych.
Mimo wszystko musiała wiedzieć, musiała mieć
pewność. Obejrzała jeszcze raz wycinek. Na odwrocie
znalazła krótką notatkę, sporządzoną kobiecym
charakterem pisma. Ślub miał się odbyć w
nadchodzącym tygodniu. Oczywiście, teraz już nic z
tego. Wtrącił się Henry i przewrócił życie Davida do
góry nogami. Sama przekonywała Davida, że zostać
następcą Birminghama to szansa, która zdarza się
tylko raz. Tylko głupiec mógłby z niej nie skorzystać,
a David do głupich nie należał. Odszedł więc od
Laury. A jeśli nie? Może opowiedział jej takie same
bajeczki jak Travis?
David wszedł do kuchni na palcach. Podszedł od
tyłu do Eve i objął ją obiema rękami. Zesztywniała na
chwilę. Pocałował ją w szyję.
- Przestraszyłem cię? Przepraszam. Zobaczyłem, że
robisz śniadanie. Musiałem cię dotknąć, żeby się
przekonać, że to nie złudzenie.
Wyśliznęła się z jego objęć i przełożyła omlet na
talerz.
- Za chwilę podam tosty.
- Nie jesz? Pewnie umierasz z głodu po dzisiejszej
nocy - stwierdził David.
Zarumieniła się.
- Już zjadłam. Teraz wezmę prysznic. To dość długo
potrwa. Pojedź dziś do sklepu beze mnie.
Jej zachowanie zaniepokoiło go.
- Co mam powiedzieć Henry'emu?
- Na pewno coś wymyślisz - powiedziała, wychodząc z
kuchni.
David cicho zagwizdał. Nie wiedział, o co chodzi.
W nocy w jego ramionach leżała zupełnie inna
kobieta. Nawet nie przejęła się, że nie zdąży na czas
do pracy. Czyżby rozczarował ją jako kochanek? Nie,
mało prawdopodobne. Wcale nie dlatego, że uważał
się za mistrza erotycznych podbojów. Po prostu
przekonał się, jak zmysłową i pełną temperamentu
kobietą jest jego żona. Pewnie Eve czuje się dzisiaj
nieco zawstydzona. Jednak zupełnie nie przewidział,
że znów zamieni się w sopel lodu.
Czy uznała, że postąpiła nielojalnie wobec
Travisa? W nocy wspomniała o uszczęśliwieniu
Henry'ego, ale to bez znaczenia. Jednak powiedziała
coś jeszcze. "Masz już wszystko, co chciałeś zdobyć".
- Dlatego to zrobiłaś? - szepnął do siebie. -
Pomyślałaś, że to twój obowiązek?
Co jest ze mną nie tak? Dlaczego trafiam na
mężczyzn, którzy już są związani z innymi kobietami?
- zastanawiała się Eve, biorąc prysznic. Najpierw
Travis, teraz David. Chociaż, były to dwa zupełnie
różne przypadki. Tym razem było o wiele gorzej, bo
wiadomość, że David chciał się ożenić z inną, nie
wpłynęła na ochłodzenie jej uczuć. Nadal chciała
budzić się w objęciach Davida i witać go
pocałunkiem. Wybrał ją, a nie Laurę. Chociaż, może
wybierał między Laurą a firmą Henry'ego. Cóż, w
takiej sytuacji ta pani nie miała żadnych szans.
Eve pomyślała, że Travis przypadkowo trafił w
sedno. David miał zbyt dużo do stracenia, nie
zaryzykuje rozstania z żoną. Na pewno pozostanie jej
wierny. Nie złamie zasad, przynajmniej dopóki Henry
ma go na oku. To ona zachowała się jak
rozpieszczone dziecko. Sama ustaliła zasady, a teraz
reguły tej gry przestały jej się podobać. Musiała
dokonać wyboru. Jeśli chciała zachować szacunek do
siebie, powinna
dotrzymać umowy. W przeciwnym wypadku
złamałaby serce Henry'emu i przekreśliła przyszłość
Davida. Nie będzie więcej takich szaleństw, jak
ostatniej nocy. Pora wrócić do ustalonych wcześniej
zasad.
Davidowi zależało, żeby jak najszybciej
porozmawiać z Henrym. Oczywiście, jak na złość
starszy pan pojawił się w sklepie ze znacznym
opóźnieniem. Najpierw poszedł na śniadanie, potem
do parku na spacer. David siedział przy swoim stole,
próbując trzęsącymi się rękami naprawić zapięcie
broszki ozdobionej granatami. Kiedy usłyszał
stukanie laski, odłożył narzędzia i odwrócił się.
- Henry - powiedział z ulgą. - Chciałbym przez chwilę
z tobą pogadać.
Henry zatrzymał się obok stołu. Spojrzał na
broszkę i pokręcił głową.
- Jeśli chcesz mojej rady, powiem ci, że chyba pijesz
ostatnio za dużo kawy. Trzęsą ci się ręce.
- To nie z powodu kawy. - David wziął głęboki
oddech.
Był zbyt niecierpliwy, żeby taktownie nawiązać
do interesującego go tematu.
- Chcę zmienić nasze ustalenia w sprawie firmy.
Henry zmarszczył czoło.
- Zdaje się, że już trochę na to za późno.
O wiele za późno, ale nie mam innego wyjścia,
pomyślał David.
- Szczerze mówiąc, chciałbym zerwać naszą umowę.
Za jego plecami coś z hałasem upadło na
podłogę. David odwrócił się na krześle. Na podłodze
leżała tacka wyłożona aksamitem. Wokół rozsypało
się kilkanaście pierścionków. Eve stała z
opuszczonymi rękami. Patrzyła na niego z taką miną,
jakby ją uderzył. David szybko wstał
- Eve.
Henry przytrzymał go za ramię. David zdawał
sobie sprawę, że jednym ruchem może zrzucić jego
dłoń. Jednak nie miało to sensu. Słyszał, jak Eve
zbiega po schodach. Już nie mógł jej dogonić. Przed
nim leżały porzucone pierścionki. Przyniosła je, żeby
spróbował zrobić bransoletkę według jej pomysłu.
- Nigdzie nie pójdziesz, mój chłopcze - ponuro
stwierdził Henry. - Wytłumacz mi, o co tu chodzi.
Eve pomyślała, że właściwie powinna czuć ulgę.
David podjął decyzję za nich oboje. Nie będzie
musiała tłumaczyć nic Henry'emu. To nie ona go
rozczaruje. Po tym, co powiedział, czuła się jak
odrętwiała. Czy naprawdę nie mógł znieść dłużej jej
towarzystwa? Nawet firma przestała się dla niego
liczyć. Zrezygnował ze wszystkiego, byle tylko
odzyskać wolność.
Eve wyszła z budynku. Nie mogła znieść
ciekawskich spojrzeń współpracowników. Nie chciała
patrzeć na cierpienie Henry'ego. Nie miała też
ochoty siedzieć samotnie w pustym mieszkaniu.
Nieświadomie skierowała się do muzeum historii
naturalnej. Chodziła zamyślona wśród gablot pełnych
minerałów. Zobaczyła swoje odbicie w jednej z szyb.
Była blada, miała podkrążone oczy, jej ręce drżały
chorobliwie.
Spojrzała na dłoń. Platynowa obrączka błyszczała
na paku. Do dziś Eve nie zdjęła jej nawet na chwilę.
Teraz powoli ją zsunęła. Jeszcze wczoraj żałowała, że
nie ma zaręczynowego pierścionka w tym samym
stylu. Czy tę obrączkę David zrobił dla niej, czy dla
Laury? Przestań się zadręczać. Teraz nie ma to już
żadnego znaczenia, powtarzała sobie z uporem.
Schowała obrączkę do kieszeni, czując, że oto
zamyka ważny rozdział swego życia.
Gdy tylko weszła do mieszkania, zorientowała się,
że nie jest sama. No tak, pewnie David już zaczął się
pakować. Powiesiła płaszcz i weszła do kuchni. Woda
w czajniku właśnie się zagotowała.
- Dzięki Bogu, że już jesteś - powiedział David,
wchodząc. - Już zaczynałem się martwić. Gdzie
byłaś?
Nie powiedziała mu, że teraz to już nie jego
sprawa. Nie widziała powodu, by rozstawać się w
gniewie.
- Nie chcę ci przeszkadzać, gdy będziesz się pakował.
Nie ruszył się z miejsca.
- Eve.
- Zbudowaliśmy domek z kart. Można było się
spodziewać, że tak krucha konstrukcja kiedyś się
rozpadnie. To tylko kwestia czasu - stwierdziła oschle.
Włożyła do kubka torebkę z herbatą i zalała
wrzątkiem. David stał bez ruchu.
- Dlaczego uważasz, że powinienem się spakować?
Kubek o mało nie wypadł jej z ręki.
- Po tym, co powiedziałeś dziś rano Henry'emu,
myślałam, że kazał ci się wynosić, gdzie pieprz
rośnie.
- Nie. Powtórzył mi tylko, że całą naszą trójkę łączy
umowa.
Spojrzała mu w oczy.
- To śmieszne. Nie ma prawa cię do niczego zmuszać,
jeśli chcesz odejść. Nic dobrego nie mogłoby z tego
wyniknąć dla niego, firmy i... dla mnie.
- Ostatniej nocy byłaś innego zdania.
- Co masz na myśli?
- Powiedziałaś, że teraz mam już wszystko, co
chciałem zdobyć.
Wzruszyła ramionami.
- Przecież to prawda. Mogłeś projektować, co tylko
chciałeś. Jako protegowany Henry'ego miałeś
ułatwiony start. W przyszłości przejąłbyś kwitnący
interes.
- A ostatniej nocy zyskałem premię w postaci ciebie.
- Ale mnie nie chcesz, prawda? - spytała, wyjmując
obrączkę z kieszeni. - Proszę.
Nie wyciągnął ręki.
- Dlaczego tak myślisz? - spytał.
Położyła obrączkę na blacie.
- To już chyba nie ma znaczenia - stwierdziła z
goryczą.
Musiała wiedzieć jeszcze jedno.
- Czy tę obrączkę zrobiłeś dla mnie, czy dla niej?
Zamarł bez ruchu.
- Dla kogo?
- Laura Benedict miała zostać twoją żoną w najbliższą
sobotę. Zapomniałeś?
- Ach, więc stąd całe zamieszanie?
- Nie - powiedziała ze złością. - To nie ja
powiedziałam Henry'emu, że chcę się wycofać.
- Nie powiedziałaś, bo byłem szybszy. Jednak dziś
rano stało się jasne, że to właśnie tobie na tym
zależy. Chciałbym tylko wiedzieć, czy to z powodu
Laury.
- Nie - zaczęła zaczepnym tonem - ale mogłeś mi o
niej powiedzieć. Zwłaszcza jeśli ta sprawa
rzeczywiście należy do przeszłości.
- Tak właśnie jest.
- Czyżby?
- Do diabła, Eve. Dlaczego robisz taką aferę ze
sprawy, która cię nie dotyczy? Nie miałem powodu,
żeby ci o niej mówić. Znajomość się skończyła, i tyle.
- Skończyła się z mojego powodu. Może raczej z
powodu firmy Birmingham.
- Nieprawda.
Zapadła cisza. Eve w napięciu czekała, żeby
powiedział coś więcej.
- To wszystko? - odezwała się wreszcie.
Spojrzał na nią z zastanowieniem.
- Zmieniłaś się, Eve. Gdybyś nadal była takim soplem
lodu, z jakim się ożeniłem, Laura w ogóle by cię nie
obchodziła.
Poczuła, że drżą jej ręce.
- Ja tylko...
Przerwała. Nie wiedziała, co zamierzała
powiedzieć. Czy to, że nie mogłaby znieść myśli, że
coś go łączy z inną kobietą?
- Właściwie, nie ma to już znaczenia. Powiedziałeś
Henry'emu, że się wycofujesz.
- Dzięki temu ty nie musiałaś nic wyjaśniać.
- Nie bądź taki rycerski. Nie uda ci się zrzucić winy na
mnie. Dajesz do zrozumienia, że chcesz mnie
ochronić przed złością Henry'ego. Jakoś nie wierzę,
byś kierował się takimi szlachetnymi pobudkami
- Tak - powiedział z namysłem. - Są inne powody.
Myślałem o tym już od jakiegoś czasu, chociaż Laura
nie ma z tym nic wspólnego. Znam ją od dawna i...
- Nie chcę tego słuchać - przerwała Eve.
- Za późno. Zapytałaś, to teraz muszę ci
odpowiedzieć. Jej matka prowadziła rubrykę
towarzyską w lokalnej gazecie. Śluby były jej
ulubionym tematem. Spotykałem się z Laurą od
pewnego czasu i jej matka zaczęła wypytywać o
datę ślubu. Początkowo nas to złościło. Potem
pomyśleliśmy, że właściwie dlaczego nie? Dobrze się
rozumieliśmy, a jej rodzina była mi przychylna. Matka
Laury ustaliła datę z dużym wyprzedzeniem i
natychmiast opisała to w gazecie. Pewnie stąd się
dowiedziałaś?
Skinęła głową.
- Kawałek gazety wypadł z kalendarza.
- Jednak, kiedy już zostało to ogłoszone, wiedziałem,
że nie mogę tego zrobić. Laura jest wspaniałą
kobietą, kocham ją jak siostrę. No i w tym właśnie
tkwił problem. Było mi głupio. Powiedziałem jej, że
zasługuje na kogoś lepszego, na kogoś, kto ją
uszczęśliwi. Rozpłakała się.
Eve przygryzła wargę. Chyba mogłabym ją
polubić. Ma podobne problemy jak ja, pomyślała.
- Odpowiedziała - mówił dalej David - że zastanawiała
się, jak się taktownie wycofać. Ona też kochała mnie
jak brata, rozumiesz? Pośmialiśmy się i wszystko
zostało po staremu. Tylko jej matka mnie
znienawidziła.
- Wtedy nagle zjawił się Henry i przedstawił ci ofertę
nie do odrzucenia - szepnęła Eve.
- Zaproponował dużo więcej, niż kiedykolwiek
mógłbym się spodziewać.
Zauważyła, że nadal nie wyjaśnił najważniejszej
kwestii. Westchnęła.
- Jeśli nie zależy ci na powrocie do Laury, dlaczego
zrywasz umowę?
Wydawało się przez chwilę, że nie usłyszy
odpowiedzi.
- Czułem się, jakbym cię wykorzystywał. Ożeniłem się
z tobą z powodu firmy Birmingham. Jak długo
bylibyśmy związani umową, nie uwierzyłabyś, że chcę
być z tobą z innego powodu.
Eve przyłożyła dłoń do serca. Bała się odezwać,
bała się poruszyć.
- Ojciec dawał mi dobre rady, ale o czymś zapomniał.
Mówił, że nie powinienem się spotykać z
dziewczynami, z którymi nie chciałbym się ożenić. Nie
dodał, że nie powinienem się żenić z kimś, kogo nie
chcę pokochać.
- Powiedziałeś Henry'emu...
- Musiałem mu powiedzieć, że nie chcę zapłaty za
małżeństwo z tobą. Birmingham to wyłącznie twoja
firma. Zrobię, co w mojej mocy, by cię do siebie
przekonać, byś spojrzała na mnie łaskawszym okiem
- przerwał na chwilę. - Kiedy wieczorem podeszłaś do
mnie, czułem się, jakbym wygrał na loterii. Natomiast
rano...
- Znalazłam ten wycinek o Laurze - wyjaśniła cicho. -
Pogodziłabym się z faktem, że mnie nie kochasz, ale
nie mogłam znieść myśli, że kochasz inną.
Objął ją, przycisnął do siebie i pocałował. Przez
długą chwilę stała przytulona do niego, szczęśliwa i
bezpieczna.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteś
atrakcyjna - odezwał się David. - Wtedy na lotnisku
byłem piekielnie zazdrosny o Travisa. Wiedziałem, że
pocałowałaś mnie tylko dlatego, by zagrać mu na
nosie.
Pokręciła głową.
- Podświadomie od początku zdawałam sobie sprawę,
że mój związek z Travisem nie ma przyszłości.
Dlatego przystałam bez większych oporów na plan
Henry'ego. W ten sposób próbowałam wyrugować z
serca Travisa.
- Słyszałaś o bliźniakach?
Uśmiechnęła się.
- Chyba teraz, gdy ma czworo dzieci na utrzymaniu,
trudniej mu będzie wmawiać kobietom, że jest w
separacji.
- Zamyśliła się na moment. - Co naprawdę
powiedziałeś dziś Henry'emu?
- Wszystko, choć nie miałem takiego zamiaru.
Umiejętnie wyciągnął ode mnie najdrobniejsze
szczegóły. To szczwany lis, od początku dobrze
wiedział, jak to się skończy. Jeśli kobietę i mężczyznę
zamkniesz na ograniczonej przestrzeni, wystarczy
tylko czekać na nieuniknione.
Mieliśmy dużo szczęścia.
- Jednak to Henry pomógł naszemu szczęściu.
Przyznał mi się, że nie miał innych kandydatów
oprócz mnie. Uznał, że doskonale do siebie pasujemy.
Jesteśmy lojalni do bólu. Chociaż akurat to nie
zabrzmiało w jego ustach jak komplement.
Roześmiała się. David spojrzał jej w oczy.
- Eve, naprawdę myślałaś, że dałem ci obrączkę
przeznaczoną dla kogoś innego?
Nie odpowiedziała wprost.
- Kiedy w restauracji podeszła do nas pani Morgan,
powiedziałeś, że twoją pierwszą pracą w firmie
będzie obrączka ślubna. Nie widziałam, byś nad nią
pracował.
- Za nic nie pozwoliłbym ci na nią choćby spojrzeć. To
miała być niespodzianka - odpowiedział.
Sięgnął po obrączkę leżącą na blacie. Wsunął ją
Eve na palec.
- Kiedy dowiedziałam się o Laurze, byłam przekonana,
że zrobiłeś ją dla niej. Było mi przykro, ale nie
miałam pretensji. Przecież narzuciłam ci takie
ograniczenia, byś nie mógł błysnąć talentem.
- Naprawdę się starałem spełnić twoje życzenia.
Prosiłaś o coś prostego...
-
Odmówiłam
też
przyjęcia
pierścionka
zaręczynowego - dodała cicho.
- Żałujesz?
Pokręciła przecząco głową i uniosła dłoń.
- Obrączka jest dla mnie najważniejsza.
- Nie wierzę.
- Masz rację - przyznała. - Żałuję. Zrobisz mi
zaręczynowy pierścionek z brylantem?
Delikatnie ją pocałował.
- Nie.
Uniosła brwi.
- Dlaczego? Bo już jesteśmy po ślubie?
David sięgnął do kieszeni.
- Nie, bo mówiłaś, że nie chcesz żadnych brylantów.
Wyciągnął
dłoń
z
pierścionkiem
niemal
identycznym jak obrączka. Był nieco szerszy, a w
wyszukanej oprawie tkwił niebieskozielony kamień.
Najpiękniejszy szmaragd, jaki Eve kiedykolwiek
widziała.
- Zrobiłeś go, nim jeszcze... - zaczęła, czując, że łzy
napływają jej do oczu.
- Tak. Jeszcze nim zrozumiałem, ile dla mnie
znaczysz.
- Podoba ci się?
- Jest piękny - szepnęła.
- Nim go założysz, powinnaś o czymś wiedzieć -
ostrzegł. - Obawiam się, że ma coś wspólnego z tym
naszyjnikiem z rubinem, o którym mówiła jedna z
klientek.
Zmarszczyła brwi.
- Chodzi ci o ten, na którym ciąży klątwa?
- Tak. Razem z tym pierścionkiem dostajesz
zakochanego, niezbyt rozsądnego męża. Naprawdę
chcesz być moją żoną?
- Nie wiem - odparła, udając, że się namyśla. - Czy
nie lepszy byłby gorący romans? Mówiłeś, że ludzie
po ślubie nie romansują ze sobą.
- Nie miałem racji - powiedział, dotykając ustami jej
policzka. - Mogę ci to udowodnić, jeśli chcesz.
Uśmiechnęła się. Uniosła dłoń, żeby mógł wsunąć
jej pierścionek na palec.
- Chcę - powiedziała cicho. Nie musiała mówić nic
więcej, bo wszystko już było jasne.