Michaels Leigh Slub na zyczenie










Leigh Michaels

Ślub na życzenie”

Tytuł oryginału: Bride by Design



















ROZDZIAŁ PIERWSZY



Był przyzwyczajony do biżuterii. Zawsze go otaczała. Dorastał, patrząc na tajemnicze, tęczowe opale, leniwe ogniki rubinów, lodowate błyski brylantów, chłodną elegancję platyny i ciepły połysk złota. Jednak nigdy nie widział takiego sklepu z biżuterią jak ten przy State Street. Był to tak znany przybytek, że widniało na nim tylko nazwisko właściciela i nazwa ulicy: Birmingham przy State. Wszyscy wiedzieli, że właśnie tu należy przyjść po coś pięknego, niepowtarzalnego i kosztownego.

Wnętrze nie przypominało typowego sklepu jubilerskiego. Raczej ekskluzywny salon mody. Nie było wystawy wychodzącej na słynną w Chicago ulicę State. W środku stało tylko sześć szklanych gablot na filarach z szarego marmuru. W każdej znajdowało się zaledwie kilka cennych przedmiotów. Ustawienie gablot zdawało się być przypadkowe. Podłogę pokrywał szeroki, niebieskoszary dywan. Punktem centralnym wnętrza była kasetka z szerokim, brylantowym naszyjnikiem wyeksponowanym na aksamitnej tkaninie. W świetle punktowego reflektora jarzył się, jakby płonął żywym ogniem.

Gdy David wszedł do środka, ruszył ku niemu mężczyzna w ciemnym garniturze. Stąpał bezgłośnie po grubym dywanie.

- Czym mogę panu służyć?

David nie mógł oderwać oczu od naszyjnika. Było coś niezwykłego w sposobie zamocowania kamieni. Zauważył to z daleka, choć nie umiałby określić, w czym tkwi sekret. Miał ochotę dotknąć naszyjnika, dokładnie przyjrzeć się misternej robocie.

Nie został tu jednak zaproszony z Atlanty, żeby podziwiać towar Henry'ego Birminghama i podglądać jego sekrety. Musiał istnieć jakiś inny powód.

- David Elliot do pana Birminghama - wyjaśnił.

- A, tak. Czeka na pana.

Mężczyzna energicznie ruszył przodem w kierunku tylnej ściany. Była tak zaprojektowana, że od strony wejścia nie było widać, iż za nią kryje się niewielki pokój. W pomieszczeniu stały trzy niewielkie, lecz wygodne fotele, a w środku między nimi mały stolik. Blat nakryty był pluszem w kolorze dywanu. W jednym z foteli siedział Henry Birmingham, przypatrując się rozłożonym na blacie stołu kilkunastu brylantowym pierścionkom.

David zatrzymał się w wejściu. Henry odsunął pierścionki na bok i wstał. David widywał go już przy różnych okazjach, na spotkaniach i targach, jednak jeszcze nigdy nie stał twarzą w twarz z najznakomitszym projektantem biżuterii. Henry był niższy, szczuplejszy i bardziej zgarbiony, niż wydawało się z daleka. Pomimo dość podeszłego wieku nadal miał bujną czuprynę, choć już przyprószoną siwizną.

Spojrzał badawczo na Davida. Przez kilkanaście sekund przyglądał mu się tak bez słowa, aż David poczuł się nieswojo. David odetchnął z ulgą, gdy Henry w końcu uśmiechnął się i wyciągnął rękę na powitanie.

- Witam w mojej firmie - powiedział serdecznie. - Dziękuję, że przyjechałeś z tak daleka, żeby się ze mną spotkać. Proszę, siadaj.

Sam też usiadł i spojrzał na rozsypane pierścionki.

- Mam niecodzienne zamówienie. Pewna pani zebrała wszystkie pierścionki, jakie zgromadziła w ciągu życia: pamiątki rodzinne, zaręczynowe, prezenty urodzinowe i tak dalej. Nie ma wśród nich żadnego naprawdę wartościowego drobiazgu. Dobra próba złota, ale banalne wzory i nie najwyższej jakości kamienie. Na pewno nikt już ich nie będzie nosić. Jednak, zamiast złożyć je na dnie pudełka z kosztownościami, żeby nadal obrastały kurzem, ta pani przyniosła je do mnie i poprosiła, żebym zrobił z nich coś, co ją zachwyci. Rozumiesz, prawdziwe dzieło sztuki. - Uniósł głowę. - Masz jakiś pomysł?

David lekko się uśmiechnął.

- Panie Birmingham, nie sądzę, że zaprosił mnie pan do Chicago, żeby zasięgnąć rady w tak banalnej sprawie. A poza tym, ja miałbym uczyć mistrza? Jest pan w branży o pięćdziesiąt lat dłużej niż ja.

- Mów do mnie Henry. Jak wszyscy. Rzeczywiście, nie zaprosiłem cię tu, by rozmawiać o tym konkretnym zleceniu, ale ciekaw jestem twojej opinii.

David pochylił się i sięgnął po najbliższy pierścionek. Obrączka była starta od ciągłego noszenia, a wzór wygrawerowany wokół kamienia właściwie już nie istniał. Niewielki brylant, zgodnie z wcześniejszą oceną Henry'ego, nie wyróżniał się ani szlifem, ani barwą. David odłożył go i sięgnął po następny. Nawet nie wyjmując lupy z kieszeni, mógł stwierdzić, że uszkodzony kamień wymaga ponownego oszlifowania. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby ocenić pozostałe. Staroświecki, niemodny szlif, przeciętne i znoszone wyroby.

- Co chce z nich zrobić? Broszkę? Wisiorek?

- Decyzję pozostawiła mnie.

- Czyli zrzuciła całą odpowiedzialność za efekt końcowy na twoje barki?

- Na to wygląda. - Henry pochylił się, oparł łokcie na stoliku, a brodę na dłoniach. - Co proponujesz? - spytał.

- Wyjąłbym kamienie. Każdy pierścionek przetopiłbym oddzielnie. Po ostudzeniu płynnego złota w wodzie powstałby przypadkowy, ale zarazem niepowtarzalny kształt. Potem wstawiłbym kamień. Wszystkie utworzone w ten sposób błyskotki połączyłbym ładnym, ciężkim łańcuchem, żeby zrobić bransoletkę lub naszyjnik. Gdyby jednak chciała coś bardziej ekstrawaganckiego, przetopiłbym wszystkie pierścionki razem, tak by powstał duży wisior.

Dorzucił trzymany w ręku pierścionek do pozostałych.

- Zdałem twój test?

- Jaki test?

- Czy moja odpowiedź zrównoważyła cenę biletu lotniczego? A może przygotowałeś dla mnie jeszcze jakiś inny sprawdzian?

Henry długo milczał. David trochę za późno zdał sobie sprawę, jak głupio musiało zabrzmieć jego pytanie. Przecież prawie nie znał tego człowieka i nie miał pojęcia, dlaczego został zaproszony do jego firmy. Wielka szkoda, że nie umiał trzymać języka za zębami i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń.

- Gdybym już wcześniej nie był przekonany, że warto było wydać pieniądze na bilet, nie pytałbym cię o opinię. Teraz chodźmy gdzieś, żeby pogadać. Jest trochę za wcześnie na lunch, ale możemy się czegoś napić.

Zostawił rozrzucone pierścionki, chwycił prostą, hebanową laskę ze złotą gałką, która dotychczas stała oparta o krawędź stolika, i pierwszy ruszył do wyjścia.

David zawahał się.

- Czy nie powinieneś tego schować w bezpiecznym miejscu? Nie są to cenne precjoza, ale mają swoją wartość.

- Zrobi to któryś z ekspedientów - uśmiechnął się. - To jedna z zalet bycia szefem, a jeszcze lepiej, jeśli umie się roztaczać wokół siebie aurę geniusza. Dałem pracownikom do zrozumienia, że jestem zbyt zaabsorbowany tworzeniem dzieł sztuki, żeby pamiętać o takich drobiazgach jak sprzątanie w pracowni.

Gdy wychodzili frontowymi drzwiami, David zerknął przez ramię. Jakaś kobieta ubrana na czarno zmierzała do pokoju na zapleczu.

Nie zdziwiłby się, gdyby Henry zabrał go do któregoś z najmodniejszych prywatnych klubów. Pewnie był członkiem niemal wszystkich elitarnych przybytków tego typu, bo właśnie z takiego środowiska wywodziła się większość jego klientów. Był więc bardzo zaskoczony, gdy zamiast wezwać taksówkę, Henry ruszył spacerowym krokiem do najbliższej przecznicy i wszedł do niewielkiej tawerny. Sprawiała wrażenie, jakby istniała co najmniej od stu lat. Spojrzał na Davida.

- Nie jest to nastrojowy zakątek, ale dają smacznie jeść, piwo kosztuje niewiele, a obsługa nikogo nie pogania. O żadnym z modnych lokali nie da się tego powiedzieć.

Usiedli w zacisznym miejscu w najdalszym kącie sali.

- Na co masz ochotę?

- Proszę kawę.

Henry uniósł brwi.

- Może wolałbyś piwo lub coś mocniejszego? - spytał.

- Nie unikam alkoholu, ale teraz przyda mi się pełna przytomność umysłu. Myślę, że czeka mnie poważna rozmowa.

Ku jego zaskoczeniu, Henry roześmiał się.

- Słusznie.

Przywołał gestem kelnerkę i poprosił o dzbanek kawy i dwie filiżanki.

- Teraz możemy tu siedzieć, jak długo chcemy i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Domyślam się, że jesteś ciekaw, dlaczego poprosiłem cię o przyjazd. No, a w dodatku wymogłem na tobie obietnicę, że nie powiesz nic na temat tej podróży twojemu szefowi.

- Szukałem odpowiedzi na te pytania, nie przeczę - przyznał David.

Kelnerka przyniosła kawę, napełniła filiżanki i znikła bez słowa. Henry wsypał do swojej filiżanki dwie czubate łyżeczki cukru.

- Jesteś młodym, bardzo utalentowanym projektantem.

- Dziękuję.

- Prawdę mówiąc, należysz do trójki najzdolniejszych w kraju.

- Czuję się zaszczycony, że pan to zauważył.

- Nie wiedziałbym o tobie, gdyby nie konkurs, do którego przystąpiłeś na wiosnę. Wystawiłeś własne projekty, a nie rzeczy, które robisz dla swojego pracodawcy. - Uśmiechnął się i pochylił w stronę rozmówcy. - Pewnie zdajesz sobie sprawę, że pozostając w dotychczasowej firmie, do niczego nie dojdziesz. Oni są bardzo konserwatywni i nie pozwolą ci rozwinąć skrzydeł.

To się nazywa trafić w sedno, pomyślał David.

- Mój pracodawca był zawsze wobec mnie w porządku - odpowiedział spokojnie.

- Jesteś zbyt lojalny, żeby powiedzieć coś złego na ich temat? - Henry uniósł brwi.

- Tak, dopóki mi płacą. Zawsze uważałem, że zanim powie się coś złego na temat szefa, najpierw powinno się złożyć wymówienie.

- Uprzedzano mnie, że taki jesteś - mruknął Henry. - Cóż, obaj wiemy, że twój pracodawca nigdy nie zgodzi się wpuścić do firmy powiewu nowości. Lepiej porozmawiajmy o tobie. Czy przez resztę życia chcesz powielać wzory, które zawsze były nudne? Masz chyba nieco większe ambicje.

Zabrzmiało to okrutnie, lecz David musiał przyznać ze smutkiem, że na tym właśnie polegała jego praca.

- Jeśli spojrzeć na to od tej strony, to oczywiście, nie jestem zadowolony. Lubię eksperymentować, jednak każdy właściciel firmy narzuca pracownikom jakieś ograniczenia.

- Dlaczego w takim razie nie zaczniesz pracować na własny rachunek? - przerwał mu Henry.

- Mam otworzyć własną firmę? Z całym szacunkiem, nawet pan tak nie zaczynał. O ile mi wiadomo, nie miał pan odpowiednich środków, ale przynajmniej odziedziczył pan sklep po ojcu i grupę stałych klientów.

Henry zachichotał.

- Widzę, że odrobiłeś pracę domową.

- Wszyscy w naszej branży wiedzą, kto to jest Birmingham. Ja musiałbym startować zupełnie od zera. Dziś, żeby uruchomić firmę i utrzymać ją, dopóki nie zdobędzie się klientów, trzeba naprawdę ogromnych pieniędzy. O wiele więcej niż pięćdziesiąt lat temu.

- Czyli jednak rozważałeś taki scenariusz?

- Oczywiście.

- Ambicja to połowa sukcesu - stwierdził Henry, napełniając ponownie filiżankę. - Jakie wrażenie zrobił na tobie mój sklep?

David uniósł głowę.

- Gdybym miał pieniądze, żeby rozkręcić własny interes, byłby to dla mnie wzór do naśladowania. Skąd to pytanie?

- A chciałbyś mieć ten sklep na własność?

David poczuł szum w uszach. Pomyślał, że chyba się przesłyszał.

- Mieć na własność? - zapytał ostrożnie. - Nie bardzo rozumiem, do czego pan zmierza.

- Mieć, czyli posiadać - odpowiedział Henry ze zniecierpliwieniem. - Prowadzić. Być właścicielem.

David spojrzał na niego badawczo. Czy ten człowiek zwariował? Nikt nie wspominał, że Henry Birmingham postradał rozum. Zresztą, gdyby tak się stało, Henry z pewnością zostałby poddany stosownej terapii. No, ale lepiej dmuchać na zimne, toteż David zaczął przemawiać łagodnym głosem, jak do dziecka.

- Już wyjaśniłem, że nie zbiorę dość pieniędzy na własną firmę. Może udałoby się namówić jakiś bank na pożyczkę, ale i tak wysokość udzielonego mi kredytu byłaby śmieszna w porównaniu z wartością firmy Birmingham. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tej sumy...

- Moja firma nie jest na sprzedaż - stwierdził Henry.

- W takim razie - David pokręcił głową - naprawdę nie rozumiem, o czym pan mówi.

- Proponuję, żebyś wziął sobie tę firmę, Davidzie, a dokładniej połowę. Będziesz miał zupełną swobodę w sprawie projektów. Oczywiście, są jednak... pewne warunki. Chcesz je poznać?



Henry'ego nie było już od kilkunastu minut. Dopiero teraz David mógł w miarę spokojnie i na chłodno przeanalizować sytuację. To nie Henry Birmingham zgłupiał, tylko ja, doszedł po chwili do smutnego wniosku. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że wyraził zgodę na tak absurdalne warunki. Henry kusił go swoją firmą niczym smakowitym kąskiem, a on dał się na to złapać. Jednak Davida skusiła nie tylko sama firma, ale przede wszystkim możliwość uzyskania pełnej niezależności. Właśnie o tym od dawna marzył, a jedynie praca na własny rachunek umożliwiłaby mu osiągnięcie tego celu.

Doszedł do wniosku, że zgodził się na wszystkie warunki Henry'ego, ponieważ pozwolił się zahipnotyzować. Powinien natychmiast stąd wyjść, dopóki nie jest za późno. Wstać, złapać taksówkę, pojechać na lotnisko i wsiąść do pierwszego samolotu lecącego do Atlanty. Jednak nie ruszył się z miejsca. Firma Birmingham przy State podana na srebrnym talerzu. Oczywiście, pod kilkoma warunkami. Był jednak pewien, że ona - wnuczka Henry'ego - nigdy się na to nie zgodzi.

Czuł na przemian rozczarowanie i ulgę. Pomyślał, że jeszcze nie musi wychodzić. Może poczekać pół godziny, jak obiecał Henry'emu. Jeśli ona się nie zjawi, trudno. Będzie miał czyste sumienie, a przynajmniej dotrzyma słowa.

Spojrzał na zegarek. Minęło już dwadzieścia minut. Wystarczy posiedzieć jeszcze dziesięć, i będzie po sprawie. Musiał jednak przyznać, że szkoda mu było takiej okazji. Przez chwilę wyobrażał sobie, co mógłby stworzyć, gdyby tylko pozwolono mu rozwinąć skrzydła, no i gdyby miał dość pieniędzy. Mógłby...

- Pan David Elliot? - usłyszał pytanie.

Uniósł wzrok. Miał nadzieję, że to kelnerka. Może wnuczka Henry'ego zadzwoniła do tawerny z wiadomością, że nie przyjdzie. Byłoby to bardzo uprzejme, zamiast kazać mu czekać na próżno. Jednak kobieta nie miała na sobie stroju kelnerki. Ubrana była w ciemnozielony, dopasowany kostium. Na szyi miała sznur doskonale dobranych pereł, częściowo ukryty za wysokim kołnierzem żakietu. Była drobna i delikatna. Zielone oczy spoglądały na niego spod gęstych, czarnych rzęs. Kruczoczarne włosy związała luźno na karku.

- Przysłał mnie dziadek - powiedziała.

David poczuł ostre ukłucie, jakby ktoś wbił mu nóż pod żebra. Przedtem w ogóle się nie zastanawiał, jak może wyglądać wnuczka Birminghama. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie spodziewał się tak czarującej osoby.

- Proponował, żebyśmy porozmawiali przy lunchu - dodała cicho.

David wstał, trochę za późno przypominając sobie o dobrych manierach.

- Ty... pewnie jesteś Eve - powiedział zmieszany.

- Tak. Eve Birmingham.

Patrzyła na niego badawczo i z zainteresowaniem, ale z jej twarzy nie sposób było niczego wyczytać.

- Można? - spytała i nie czekając na zaproszenie, wśliznęła się na fotel naprzeciw niego.

David odetchnął zadowolony, że może usiąść, bo ze zdenerwowania uginały się pod nim nogi. Nie spodziewał się, że Eve stawi się na spotkanie. Przyszła, ale to jeszcze nie znaczy, że się zgodzi, powtarzał sobie. Może po prostu jest zbyt uprzejma, żeby szukać jakiejś wymówki? Zaraz, być może nawet nie wie, co zaplanował Henry? Och, to byłaby nadzwyczaj kłopotliwa sytuacja.

Eve poprosiła kelnerkę o dzbanek herbaty. David zyskał chwilę, żeby wziąć się w garść.

- Rozumiem, że ucięliście sobie z Henrym szczerą rozmowę - powiedziała, napełniając filiżankę.

- Rzucił kilka ciekawych propozycji - przyznał David i natychmiast pomyślał, że zabrzmiało to dość niezręcznie. - To znaczy... Nie wiem, czy powiedział ci dokładnie, o co chodzi.

Eve odstawiła dzbanek z herbatą.

- Henry raczej nie ma przede mną tajemnic.

- Może tym razem postąpił inaczej?

- Cóż, wiem, że od pewnego czasu nosi się z myślą o przejściu na emeryturę. Nie chce sprzedać firmy, na renomę której pracował długie lata. Obawia się, że firma mogłaby przejść w niewłaściwe ręce. Zaczął się rozglądać za młodym, utalentowanym

projektantem, który mógłby kontynuować jego pracę. Szczerze mówiąc, doskonale go rozumiem. Chce powierzyć swe ukochane dziecko komuś, komu będzie mógł w pełni zaufać.

- A ty? - David zdał sobie sprawę, że to pytanie prześladowało go od chwili, gdy Henry złożył mu tę nieprawdopodobną ofertę. - Nie chcesz prowadzić firmy?

Eve wzruszyła ramionami.

- Bez trudu rozpoznaję dobry wyrób, ale sama mogłabym do końca świata próbować zrobić podobny. Nie odziedziczyłam talentu po dziadku.

- Nie wyglądasz na zmartwioną takim obrotem sytuacji.

- Zdążyłam już oswoić się z faktem, że moje zdolności rozwinęły się w zupełnie innym kierunku. Henry też się z tym pogodził. Właściwie to już dość dawno zrozumiał, że nie będę w stanie go zastąpić.

- Zwrócił się do mnie, choć jestem kimś z zewnątrz. Ciekaw jestem, co o tym wszystkim sądzisz.

- Firma jest dla mnie bardzo ważna. Kieruję pracownikami, odpowiadam za obsługę klientów, dbam o wszystkie podstawowe sprawy. Jednak tak samo jak Henry uważam, że nie wolno dopuścić, by przejęła nas jakaś sieć produkująca tanie, seryjne wyroby. - Spojrzała na niego znad filiżanki. - Jeśli uznał, że dzięki tobie przetrwamy, to popieram jego decyzję.

David potarł podbródek.

- Chyba jednak nie powiedział ci wszystkiego.

Dolał sobie kawy, choć zdawał sobie sprawę, że i tak już wypił jej za dużo. Ale co to właściwie za różnica? W obecnej sytuacji pewnie byłby roztrzęsiony i bez tej solidnej dawki kofeiny.

- Masz na myśli moje małżeństwo z jego następcą? - spytała spokojnie.

Łyżeczka, którą David kurczowo ściskał w dłoni, upadła z brzękiem na stół.

- O tym też wiesz?

Spojrzała na niego ze smutkiem.

- Mówiłam ci, że niewiele przede mną ukrywa.

- Nie żyjemy przecież w średniowieczu i nie musimy się godzić na takie zaaranżowane małżeństwo.

Zamyśliła się na chwilę.

- Ma swoje powody - powiedziała w końcu. - Jego małżeństwo zostało skojarzone przez rodzinę i było udane. Nie widział w tym nic złego. Każdy, kto poprzez małżeństwo wchodzi do rodziny, przestaje być obcy. Szukanie wspólników to dość ryzykowna sprawa, a małżeństwo daje większą gwarancję przetrwania firmy. Żadne z nas nie może przejąć ani sprzedać firmy bez zgody współmałżonka.

- Najwyraźniej nie słyszał o czymś takim jak rozwód.

- A niby z jakiego powodu miałoby się rozpaść małżeństwo, zawarte świadomie, dla osiągnięcia wspólnego celu?

- Boże, nie tylko wyglądasz jak Królowa Śniegu, ale cały czas tak się zachowujesz.

Powiedział to, nim zdążył się zastanowić. Przez moment wydawało mu się, że w oczach Eve zalśniły łzy. Ależ ze mnie nieokrzesany głupek, pomyślał ze złością. Nie lubił ranić innych, no i rzadko bywał aż tak nietaktowny.

Rzuciła mu zdecydowane spojrzenie.

- Oczywiście, powinieneś zrozumieć, że Henry patrzy na sprawę perspektywicznie. Dzięki małżeństwu może przyjść na świat dziedzic firmy. W ten sposób, nawet gdy się zestarzejemy, nie będziemy musieli się martwić, że rodzinny interes przejdzie w obce ręce.

Ta kobieta niewątpliwie mówiła serio. David doszedł do wniosku, że chyba nie jest całkiem normalna. Odstawił głośno filiżankę.

- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? Henry musi być szalony.

- Kocham dziadka i zrobię wszystko, by był szczęśliwy - odpowiedziała spokojnie.

- Czyli - powiedział powoli David -jesteś zdecydowana zawrzeć małżeństwo z rozsądku? Z jakimś obcym mężczyzną? Czy tak?

Skinęła głową.

- Dlaczego?

- Już ci wyjaśniłam.

- Próbuję cię zrozumieć. Mogłabyś poszukać kogoś, kto da ci szczęście. Dlaczego godzisz się na udawany związek?

Ścisnęła filiżankę, aż zbielały jej palce, lecz nadal mówiła spokojnym głosem.

- To już nie twoja sprawa. Powiedzmy, że postanowiłam unikać zobowiązań uczuciowych, a obrączka na palcu da mi poczucie bezpieczeństwa.

Biedne, naiwne maleństwo, pomyślał. Jesteś zbyt piękna, żeby mężczyźni przestali się tobą interesować tylko z powodu obrączki. Oczywiście, każdy mężczyzna, który poznałby ją bliżej i zorientował się, że atrakcyjny wygląd nie idzie w parze z ciepłym wnętrzem, pewnie nie miałby ochoty na kolejne spotkanie. Jednak zawsze znajdzie się kolejny amator wdzięków Eve.

Przypomniał sobie jej słowa o obrączce i poczuciu bezpieczeństwa.

- Chyba rozumiem - powiedział łagodnie. - Eve, mnie możesz się przyznać. Jesteś w ciąży, prawda?

Wzięła głęboki oddech. Wydawało się przez chwilę, że rzuci w Davida filiżanką. Obserwował z przejęciem, jak zaczerwieniły się jej policzki, lecz zaraz odzyskała panowanie nad sobą. Jednak nie była tak zimna i pozbawiona uczuć, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Dobrze wiedzieć.

- Nic podobnego - oświadczyła zdecydowanie.

- Świetnie. Jakoś dotychczas nie marzyłem o dzieciach, ale gdybym już musiał zmieniać im pieluchy, wolałbym, żeby były moje.

- Na pewno nie będziesz musiał zmieniać pieluch - odpowiedziała lodowatym tonem.

- Czyżbyś była pewna, że zgodzę się na ten szalony pomysł? Dlaczego?

- Byłbyś głupi, gdybyś odmówił. To niepowtarzalna okazja. Pomyśl, masz szansę zostać następcą Henry'ego Birminghama.

- Zastanawiam się, co zrobiłby, gdybym mu odmówił?

Eve wzruszyła ramionami.

- Pewnie wybrałby kogoś z listy.

- Jakiej listy?

Wtedy przypomniał sobie, co usłyszał od Henry'ego: że jest jednym z trzech najlepszych, młodych projektantów w kraju. A zatem na tej liście widniały przynajmniej trzy nazwiska.

Eve spojrzała na niego badawczo.

- Nie rób takiej obrażonej miny. Chyba nie uważasz się za jedynego utalentowanego człowieka w naszym kraju? Henry nie jest szalony, nie przekaże firmy osobie, której osobiście nie pozna. Pewnie przeprowadzi rozmowy ze wszystkimi kandydatami.

- Na którym miejscu umieścił moje nazwisko?

- Nie wiem dokładnie - odpowiedziała spokojnie.

- Rozumiem. To jedna z nielicznych tajemnic, do których cię nie dopuścił.

- Słusznie. Jedno mogę ci powiedzieć. Jesteś pierwszym, z którym Henry umówił mnie na spotkanie.

Jeśli więc przed nim byli jacyś inni, nie spełnili wymaganych warunków.

- Pewnie powinienem się cieszyć i uznać to za powód do dumy?

- W każdym razie teraz, gdy złożył ci ofertę, nie ma znaczenia, na którym byłeś miejscu. Żaden rozsądny projektant nie zastanawiałby się nad kolejnością i dałby sobie obciąć palec, byle tylko Henry wziął go pod uwagę.

- Henry nie chce palca, ale całe ciało - mruknął David.

Eve zaczęła się nerwowo bawić filiżanką.

- Jeśli mowa o sprawach ciała - powiedziała z wahaniem- nie musielibyśmy spędzać ze sobą zbyt wiele czasu, choć pewnie mieszkalibyśmy w jednym domu.

- Słusznie. Henry mógłby coś podejrzewać, gdybyśmy zamieszkali w różnych częściach miasta.

- Myślę, że możemy się dogadać w tej sprawie.

- Współlokatorzy? - upewnił się.

- Jeśli tak chcesz to nazwać. To niewielka niedogodność,biorąc pod uwagę stawkę. Pomyśl, dostajesz w zamian wspaniałą firmę.

Rozpatrując sprawę wyłącznie w kategoriach interesu, Eve miała rację. Propozycja Birminghama pozwoliłaby Davidowi osiągnąć to, do czego nigdy nie doszedłby o własnych siłach. Jeśli odmówi, nie tylko zaprzepaści talent, ale też nie zrealizuje marzeń. Taka szansa przytrafia się tylko raz.

Spojrzał na Eve. Czuł, że jego życie znalazło się w punkcie zwrotnym.

- Zjedzmy lunch - zaproponował - i porozmawiajmy o naszym ślubie.

W sprawie ślubu Eve miała od dawna wyrobione zdanie. Postanowiła jasno i wyraźnie powiedzieć, co na ten temat sądzi.

- Nie mam zamiaru się wygłupiać - oświadczyła. - Żadnej białej sukni wyszywanej perłami, fraków ani smokingów,sypania płatków kwiatów, długich toastów i innych tego rodzaju głupot.

- Zero romantyzmu?

Spojrzała na niego i po raz pierwszy przyjrzała mu się uważnie. Był dość przystojny, choć miał nieco zbyt grubo ciosane rysy. Kasztanowe włosy, brązowe oczy z długimi rzęsami. W sumie, oprócz niezwykłej pewności siebie, niczym specjalnym się nie wyróżniał.

- Owszem. Nie będzie druhen, tortu, tańców.

- Ciekawe, że jakoś mnie to nie dziwi - stwierdził.

Eve zauważyła jednak, że wbrew tym słowom był zaskoczony. Jakby uważał, że jedynym marzeniem każdej młodej kobiety jest uroczysty i wystawny ślub. Jednocześnie odetchnął z ulgą, co doskonale rozumiała. Był gotów, o ile by nalegała, na najbardziej wymyślną ceremonię. Zacisnąłby zęby i zniósł wszystko w zamian za nagrodę. Ślub to przecież tylko jeden dzień, a firma Birmingham - na całe życie.

Eve była zadowolona, że przemyślała wszystko wcześniej i teraz wiedziała, co powiedzieć. Oboje mieli powody, by zawrzeć małżeństwo z rozsądku, choć ludzie na pewno ich nie zrozumieją. Nie chciała stanąć przed ołtarzem i składać uroczystej przysięgi ani udawać, że są w sobie zakochani. Zaplanowała skromną ceremonię w urzędzie, a ludzie niech sobie myślą i gadają, co chcą.

- Oczywiście liczbę gości ograniczymy do minimum - dodała. - Jeśli twoja matka lubi organizować przyjęcia, to uprzedź ją, że tym razem nie będzie miała pola do popisu.

- Mama umarła, gdy miałem osiemnaście lat - powiedział cicho.

Eve na chwilę wstrzymała oddech.

- Przepraszam. Trochę mnie poniosło. Jakoś mi się wydawało, że...

- Nie mogłaś wiedzieć - przerwał. - Wymieniłaś wszystko, czego nie będzie, ale nie wspomniałaś o pierścionku - dodał, patrząc na jej smukłe dłonie, pozbawione jakiejkolwiek biżuterii.

- Jeśli chodzi ci po głowie jakiś wspaniały projekt, to szkoda twojego zachodu - powiedziała cicho, ukrywając dłonie pod blatem.

Uniósł brwi.

- Wnuczka Henry'ego Birminghama ma się pokazać bez pierścionka zaręczynowego? Eve, to mój zawód. Ludzie będą się spodziewać... - przerwał nagle.

- Właśnie. Zrobisz go, nie myśląc o tym, co mi się podoba, tylko wyłącznie na pokaz. Dziękuję, nie mam zamiaru być twoją żywą reklamą.

- Do diabła. Dlaczego mnie obrażasz? Jak możesz mówić, że nawet nie zapytałbym, co lubisz? Co z obrączką?

- Dobrze, powiem ci. Chcę platynową obrączkę.

- Dobry wybór. A jaki kamień? Brylant?

- Zwykła prosta obrączka bez kamieni i ozdób.

Przyglądał jej się przez chwilę.

- Coś wyłącznie użytkowego - powiedział ponuro. - Jak nasze małżeństwo. Wreszcie zrozumiałem.

- To dobrze - odpowiedziała. - Dzięki temu wszystko będzie jasne.

Sięgnęła nieco drżącą ręką po filiżankę i upiła łyk letniej herbaty.






























ROZDZIAŁ DRUGI



Eve zjawiła się na lotnisku za wcześnie. Samolot Davida miał wylądować dopiero za godzinę. Usiadła w fotelu. Trudno, jakoś przetrwa tę godzinę. Na szczęście David nie dowie się, że przyjechała tak wcześnie. Jeszcze gotów by pomyśleć, że nie mogła się go doczekać. W rzeczywistości pragnęła jak najszybciej uwolnić się od Henry'ego. Godzina w poczekalni to nic w porównaniu z jego uciążliwym towarzystwem.

Straciła cierpliwość, gdy po raz piąty tego popołudnia Henry zajrzał do jej gabinetu, by zapytać, czy otrzymała jakieś wiadomości od Davida.

- Henry, on jest dorosły. Potrafi wysiąść z samolotu bez mojej pomocy. Zamówiłam limuzynę. Szofer wie, że ma zabrać go z lotniska, zawieźć do hotelu, a potem do sklepu. Co jeszcze powinnam zrobić?

- To wielka zmiana w życiu tego chłopca. Musi zrezygnować z wielu rzeczy.

- Jestem pewna, że więcej zyskuje niż traci. - Eve nie starała się nawet ukryć złośliwości.

- Chyba oboje chcemy, żeby był zadowolony z podjętej decyzji.

- Dlatego zamówiłam limuzynę, zamiast proponować mu taksówkę. Jeśli uważasz, że to za mało, może pojedziesz go przywitać?

- Właściwie mógłbym. Lepiej jednak pojedź ty. Nie widziałaś go już miesiąc. Spotkasz się z nim dopiero w sklepie? To nie zrobi dobrego wrażenia.

- Nie musisz się obawiać, nie będziemy publicznie okazywać uczuć na oczach zażenowanych pracowników - odpowiedziała Eve, rozłożyła dokumenty i pochyliła się nad biurkiem, dając do zrozumienia, że ma sporo pracy.

Henry ignorował te aż nazbyt czytelne sygnały.

- Dlaczego nie zrobisz sobie wolnego popołudnia? Pojedź po niego. Nie musisz go tu od razu przywozić. Wprowadzę go w sprawy firmy jutro.

- Henry, jestem zajęta.

- Zbyt zajęta, żeby spotkać się z narzeczonym? Dobrze, kochanie. Jeśli nie możesz tego odłożyć, to trudno.

Eve skrzyżowała ręce i spojrzała na dziadka podejrzliwie. Kiedy Henry zaczynał mówić słodkim głosem, atmosfera stawała się napięta. Usiadł naprzeciw jej biurka i wskazał na rozrzucone dokumenty.

- Powiedz mi coś więcej na temat naszej nowej kampanii reklamowej - poprosił i spojrzał na nią wyczekująco.

Wiedziała, że dała się podejść. Nie mogła się zdecydować na żadne z haseł reklamowych zaproponowanych przez agencję. Od kilku godzin przeglądała projekty i propozycje. Niczego nie wybrała.

Henry dobrze o tym wiedział. Demonstracyjnie zasiadł w fotelu, jakby zamierzał spędzić w nim całe popołudnie.

- Dobrze - powiedziała, odsuwając papiery. - Pojadę na lotnisko. Właściwie nie wiem po co, bo David jest w stanie samodzielnie przeczytać własne nazwisko na tabliczce, którą będzie trzymał kierowca. Jednak, jeśli nalegasz...

- Nie spiesz się z powrotem - zaproponował Henry. - Pokaż mu miasto, nowe mieszkanie.

- Nie jestem przewodniczką.

- To zabierz go na kolację. Każdy musi jeść.

W tym momencie Eve zdecydowała, że bezpieczniej będzie wyjść ze sklepu, nim Henry zdąży jeszcze coś zaproponować. Na wypadek gdyby przyszły mu do głowy jakieś inne wspaniałe pomysły, wychodząc, wyłączyła telefon komórkowy.

Niestety, taksówka, którą zatrzymała tuż obok sklepu, dojechała na miejsce w rekordowym czasie. Eve siedziała teraz w hali przylotowej lotniska i potwornie się nudziła. Nie miała nic do roboty. Czekała ją godzina rozmyślań, bo nawet nie wzięła ze sobą dokumentów. W ciągu ostatniego miesiąca, od chwili gdy David wrócił do Atlanty, usiłowała o nim nie myśleć. Odsuwała od siebie także świadomość, że za niecały tydzień zwiąże się na całe życie z zupełnie obcym człowiekiem. Może nie tak całkiem obcym, bo w tym czasie kilka razy rozmawiali ze sobą przez telefon. Za każdym razem to Henry wręczał jej słuchawkę. Ani ona, ani David nie mieli wielkiej ochoty na sztywną wymianę ogólników. Właściwie od czasu rozmowy o ślubie nie mieli okazji, żeby lepiej się poznać.

Małżeństwo zostało postanowione. Przygotowano dokumenty w sprawie firmy, pozostawało je jedynie podpisać. Eve była pewna, że David się nie wycofa. Gdy raz pojawiła się szansa na przejęcie powszechnie znanej i świetnie prosperującej firmy, pewnie prędzej wziąłby ślub z wężem boa, niż przepuścił taką okazję. Natomiast Eve podjęła decyzję już kilka miesięcy wcześniej, gdy Henry przedstawił jej swój plan. Nie znała jeszcze Davida Elliota, ale nie miało dla niej znaczenia, z kim weźmie ślub. Nade wszystko pragnęła zachować firmę w rodzinie, a przy okazji zadowolić dziadka.

W sprawie znalezienia kandydata zdała się na Henry'ego. Nie dlatego, że miała bezgraniczne zaufanie do jego rozsądku. Po prostu nie mógł popełnić większego błędu, niż zdarzyło się to niegdyś jej samej. Travis Tate był wspomnieniem równie miłym, jak ból zęba. Początkowo nie mogła się uwolnić od rozpamiętywania cierpień, czemu nieodmiennie towarzyszył wielki żal. Teraz coraz rzadziej wracała do tamtej nieszczęsnej historii, lecz rana jeszcze się nie zabliźniła. Eve miała nadzieję, że wraz z upływem czasu te negatywne emocje osłabną. Podjęła przecież słuszną decyzję, choć przyszło jej to z trudem.

Siedząca obok kobieta odrzuciła czasopismo, które przeglądała i pospiesznie ruszyła przywitać jednego z pasażerów. Eve podniosła pismo i zaczęła je bezmyślnie kartkować. Przechodziły kolejne grupy pasażerów. Eve coraz częściej zerkała na zawieszony tuż pod sufitem monitor, na którym wyświetlano czas przylotów. Po raz kolejny pomyślała, że w sprawie Travisa nie miała innego wyjścia, choć to stwierdzenie w najmniejszym stopniu nie łagodziło bólu. Miłości nie można włączyć i wyłączyć na zawołanie. Eve kochała Travisa do szaleństwa i była zdania, że takie uczucie zdarza się tylko raz. Jakoś się z tym pogodziła, ale nie zamierzała z nikim o tym rozmawiać, nawet z Henrym. Tym bardziej nie miała ochoty tłumaczyć mężczyznom, którzy zapraszali ją na kolację, że nie jest nimi zainteresowana, bo nadal kocha kogoś innego.

Zauważyła, że od czasu rozstania z Travisem, mężczyźni traktują ją jak łakomy kąsek. Dlatego marzyła o tym, by jak najszybciej wyjść za mąż. Uważała, że obrączka na palcu uchroni ją przed naprzykrzającymi się zalotnikami. David był idealnym kandydatem. Nie miał złudzeń, że mogłaby się nim zainteresować. Ich umowa była dla niego niezwykle korzystna. Oboje też zdawali sobie sprawę, że ślub jest tylko formalnością, więc nie musieli przed sobą niczego udawać.

Nawet Henry był realistą na tyle, by nie wierzyć, że Eve i David zakochają się w sobie od pierwszego wejrzenia. Pewnie będzie mu przykro, gdy zorientuje się, że nie doczeka się prawnuka, który odziedziczy firmę. Cóż, nie wszystkie małżeństwa mają dzieci.

Obok Eve przeszła kolejna grupa pasażerów. Nie zwracała na nich uwagi. Patrzyła na człowieka w granatowym uniformie, który stanął przy wyjściu, trzymając tabliczkę z nazwiskiem "Elliot". Kierowca limuzyny zjawił się na czas. Pomyślała, że mogłoby być śmiesznie, gdyby David, szukając kierowcy, w ogóle jej nie zauważył. Przez chwilę miała ochotę zasłonić twarz czasopismem i poczekać, dopóki jej nie minie. Później mogłaby powiedzieć Henry'emu, że nie odszukała Davida w tłumie.

Obok niej gwałtownie zatrzymał się jeden z pasażerów. Idący za nim mężczyzna, klnąc pod nosem, zrobił szybki unik, żeby na niego nie wpaść.

- Eve? - usłyszała miły głos.

To chyba nie może być prawda, pomyślała w panice. Odwróciła się szybko.

- Travis?

- Eve, kochanie - powiedział drżącym głosem. - Skąd wiedziałaś, że dziś przyjeżdżam? Pewnie od mojej sekretarki. Nie sądziłem, że się z nią kontaktujesz.

Pokręciła przecząco głową, jednak nie mogła przestać na niego patrzeć. Wyglądał jeszcze bardziej elegancko niż zwykle. Doskonale skrojony garnitur, jasnoblond włosy ułożone w modną fryzurę. Płaszcz niedbale przerzucony przez ramię, a w dłoni teczka ze skóry aligatora.

- Nie miałem nadziei na takie spotkanie. Bardzo za tobą tęskniłem. Próbowałem zapomnieć, jak mi kazałaś. Jednak nie potrafię. Nie przestałem o tobie myśleć. Widzę, że ty też nie możesz o mnie zapomnieć. Gdyby było inaczej, nie przyjechałabyś tutaj. Przyznaj, zmieniłaś zdanie na temat naszego związku.

Chętnie zmieniłabym zdanie, ale nie mogę, bo nie chcę jeszcze bardziej cierpieć, pomyślała. Zebrała się na odwagę.

- Travis, nie jestem tu z twojego powodu.

Tylko na chwilę stracił pewność siebie.

- Ależ oczywiście, że z mojego. Po co inaczej tkwiłabyś w hali przylotów? - spytał, wyciągając rękę, jakby zamierzał przytulić Eve.

Pomyślała z rozpaczą, że znów ogarniają ją wątpliwości. Może nie powinna przekreślać wszystkiego, co ich kiedyś łączyło? Bzdura, podjęła słuszną decyzję i nie powinna jej zmieniać. Konsekwencja to podstawa sukcesu. Tylko jak przekonać o tym Travisa?

Coś za jego plecami przykuło jej uwagę. Spostrzegła pasażera kroczącego energicznie w jej kierunku. Wysoki, szeroki w ramionach, w nieco wymiętym ubraniu. Cóż, David, w przeciwieństwie do Travisa, nie był przyzwyczajony do częstych podróży samolotem. Poczuła ulgę. Odrzuciła czasopismo, ominęła Travisa i podbiegła do Davida. Zaskoczony, uniósł wysoko brwi. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy Eve uniosła twarz do pocałunku.

- Pocałuj mnie - zażądała.

Odstawił teczkę i bez wahania spełnił prośbę Eve. Świetny facet na trudne chwile, pomyślała z uznaniem. Nie zadaje zbędnych pytań, po prostu przystępuje do działania.

Ich pierwszy pocałunek był długi i namiętny. Eve poczuła się nieprawdopodobnie zmieszana. Zaczęła się zastanawiać, co też sobie pomyślą przypadkowi przechodnie. David dał jej chwilę na zaczerpnięcie powietrza, a potem przycisnął jeszcze mocniej, jakby poprzedni pocałunek był dopiero wstępem do prawdziwego powitania. Gdy w końcu odsunęli się od siebie na kilka centymetrów, Eve kręciło się w głowie. Docierały do niej strzępy rozmów.

- Ten to ma szczęście - powiedział do kolegi jeden z pasażerów. - To się nazywa powitanie.

- Coś takiego! - skomentowała starsza pani. - Widziałaś, gdzie on pakuje łapy? Ci młodzi uważają, że wszyscy muszą patrzeć, jak się obmacują.

A zatem nasze przedstawienie wypadło bardzo przekonująco, pomyślała Eve. Dyskretnie spojrzała przez ramię, ale nigdzie nie było widać Travisa.

- Jeśli szukasz faceta, z którym rozmawiałaś - wyjaśnił David - to przyglądał się nam przez chwilę, a potem zniknął. Domyślam się, że właśnie o to ci chodziło.

Mówił spokojnym głosem i nadal trzymał ją za ramię, jakby obawiał się, że Eve lada moment zemdleje.

- Potrafię stać o własnych siłach - stwierdziła. Puścił jej ramię i schylił się po bagaże.

Weź swoje czasopismo.

- To nie moje.

- Naprawdę? Kiedy cię zauważyłem, trzymałaś je jak tarczę. Pewnie nie masz ochoty czegokolwiek mi wyjaśniać. Szkoda, bo przyznam szczerze, że spala mnie ciekawość. No trudno...

Oczywiście, że nie mam ochoty, pomyślała Eve, ale zdecydowała się jakoś skomentować sytuację. W końcu David na to zasłużył

- Chodzi o to... - przerwała i po chwili namysłu zaczęła od nowa. - To był ktoś, kto nie powinien wiedzieć o naszej...naszej...

- Umowie? - podpowiedział David. - Wiesz, właśnie zastanawiałem się nad tym, czy uda nam się przekonać innych, że jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Zamieszkamy razem, i Henry'emu to na razie wystarczy. A co z innymi, jak ten, którego przed chwilą próbowałaś przekonać?

Najwyraźniej oczekiwał, że Eve powie mu, kto to był. Ona jednak postanowiła odłożyć wyjaśnienia na później.

- Jeszcze się nad tym wspólnie zastanowimy. Może wreszcie ruszymy w drogę? - zaproponowała i pomachała do kierowcy. Dotknął czapki i podszedł do nich.

Eve spojrzała zdziwiona na dwie walizki.

- Niewiele tego - stwierdziła, podczas gdy kierowca niósł bagaż do samochodu.

- Trochę rzeczy wysłałem przez firmę kurierską - wyjaśnił David i objął ją za ramię, prowadząc do wyjścia. Poczuła dreszcz niemal tak silny, jak w chwili gdy ją całował.

- Nie ma sprawy, jeśli będziesz czegoś potrzebował, w hotelu na pewno to załatwią.

- W hotelu? - upewnił się.

- Henry zarezerwował ci pokój w hotelu "Englin" - wyjaśniła, rumieniąc się. - Uznał, że najlepiej będzie, jeśli wprowadzisz się do mnie dopiero po ślubie. Z kolei jego apartament jest niewielki. Nie ma tam sypialni dla gości,a "Englin" to jeden z najlepszych hoteli w mieście.

- Rozumiem. Na pewno mi się spodoba.

- Chodzi tylko o kilka dni przed ślubem. - Wzięła głęboki oddech. - Zdaje się, że jest parę rzeczy, o których powinnam ci powiedzieć.

Pomógł jej zająć miejsce w limuzynie i usiadł obok.

- Co się stało?

- Cóż, chciałam, żeby wszystko odbyło się dzisiaj, żeby mieć to z głowy. Już prawie dopięłam sprawy na ostatni guzik i wtedy wtrącił się Henry.

David uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.

- I co, będzie biała suknia i czerwony dywan w katedrze?

- Nie, na szczęście nie upierał się przy wielkiej pompie. Jednak uważał, że taki skromny ślub bez gości wzbudzi podejrzenia i ludzie zaczną plotkować. Nalega, żeby zaprosić parę osób i urządzić małe przyjęcie.

Nie odpowiedział, więc spojrzała na niego pytająco.

- To niezupełnie tak - odezwał się w końcu. - Miło z jego strony, że się tym zajął, ale to mnie zależało na tej zmianie.

Zrobiła wielkie oczy.

- Dlaczego?

- Spokojnie, nie marzę o torcie dwumetrowej wysokości, ani o zastępie druhen. Nie chcę jednak, by ludzie pomyśleli, że mamy coś do ukrycia. Zyskamy też kilka dni, żeby się lepiej poznać. Ostatecznie ten krok zaważy na naszym dalszym życiu...

- Nie żartuj - powiedziała z drwiną. - Teraz już byś się nie wycofał. Prędzej uściskałbyś aligatora, niż przepuścił taką okazję. Jeśli już mówimy o uściskach...

- Niech zgadnę - powiedział, nie patrząc w jej stronę.- Mam nie traktować przedstawienia na lotnisku jako zachęty z twojej strony.

Westchnęła z ulgą.

- Właśnie. Nie sądziłam, że tak je potraktujesz, ale na wszelki wypadek...

- Żeby w przyszłości uniknąć nieporozumień, możemy potrenować stałe zagrywki, jak piłkarze. Potem wystarczy podać numer scenki - zaproponował spokojnie.

Z głośnika rozległ się głos kierowcy.

- Przepraszam, czy najpierw podjechać do hotelu?

Eve wyjrzała przez okno, zdziwiona, że droga upłynęła tak szybko.

- Tak, bardzo proszę.

Spojrzała na Davida.

- Henry proponował, bym ci pokazała miasto, a potem zabrała na obiad. Uważa, że powinniśmy pobyć trochę tylko we dwoje.

- Dziękuję, ale jestem nieco zmęczony.

Eve wzruszyła ramionami. Nie wyglądał na zmęczonego, na pewno skłamał. Zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi.

Jeszcze nie było późno, ale powoli zapadał wczesny zmrok jesiennego popołudnia. Również w samochodzie zrobiło się ciemno i Eve nie widziała miny Davida.

- Czy moja odpowiedź nie jest ci na rękę? - spytał cicho.- Możesz teraz powiedzieć Henry'emu, że naprawdę się starałaś.

Przypomniała sobie, co ostatnio mówiła: „Henry zarezerwował... Henry proponował... Uważa, że powinniśmy pobyć we dwoje... Mieć ślub z głowy..." David musiał odnieść wrażenie, że spotykała się z nim wyłącznie na życzenie Henry'ego. Na pewno uznał mnie za okropnie zarozumiałą nudziarę, pomyślała.

Limuzyna zatrzymała się przed wejściem do hotelu. Kierowca okrążył pojazd, żeby otworzyć drzwi, potem z bagażnika wyjął walizki. David nie spieszył się z wysiadaniem.

- Boisz się- stwierdził. - Dlatego chciałaś, by ślub odbył się jak najszybciej, prawda? Przyrzekłaś coś Henry'emu i teraz nie wypada się wycofać, choćbyś nie wiem jak żałowała swej decyzji. Nie znasz mnie, nie masz pojęcia, jakim jestem człowiekiem.

Eve przygryzła wargę.

- To, co mówisz, sprawia mi przykrość.

- Ale to prawda. Dlatego marzysz, by wreszcie się mnie pozbyć.

- Co prawda to Henry chciał, żebyśmy razem spędzili wieczór, ale naprawdę chętnie zjem z tobą kolację.

Nie była pewna, czy jej uwierzył. Sama była zaskoczona swym stwierdzeniem. Co dziwniejsze, mówiła zupełnie szczerze.

David spoglądał na nią przez chwilę. Wysiadł z samochodu. Usłyszała głos portiera, który uprzejmie zapraszał do hotelu. Przymknęła oczy. Nim zdążyła się zastanowić, co robić dalej, David znów się pojawił.

- Portier kazał zanieść mój bagaż do pokoju. Mogę się zameldować później. Czy kolację zjemy tu, czy gdzieś indziej? Co proponujesz?

Była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć.

- Dziś w karcie mamy wspaniały stek - podpowiedział portier zza pleców Davida.

- Chętnie bym spróbował, a ty, Eve?

Wysiadła z samochodu i spojrzała na czekającego szofera.

- Dziękuję, jest pan wolny.

Zauważyła, że David wysoko uniósł brwi.

- Nie ma sensu zatrzymywać samochód na godzinę czy dwie, jeśli mogę wrócić do domu taksówką. Nie proponuję ci niczego więcej poza wspólną kolacją.

Przecież nic nie powiedziałem.

- Nie musiałeś. Twoje uniesione brwi mówią za ciebie.

Po raz pierwszy zauważyła, że się uśmiechnął. Kierownik sali zaprowadził ich do niewielkiego stolika w zacisznym kącie. Eve usiadła i szybko rozejrzała się po sali.

- Szukasz kogoś? - spytał David.

- Nikogo szczególnego, klientów i znajomych. Zwykle jest tu kilka osób, które mnie znają, ale dziś nikogo nie widzę. Może uda nam się spokojnie przebrnąć przez kolację - powiedziała, sięgając po kartę dań. - Słuchaj, David, nie wiem, jak to powiedzieć, ale dotychczas zachowywałam się...

- Niezbyt miło? - zasugerował. - Zapomnijmy o tym i zacznijmy od początku. Cześć, miło cię znów widzieć. Opowiedz, jak będzie wyglądać nasz ślub.

- Myślałam, że wiesz już wszystko. Przecież to twój pomysł, żeby... - ugryzła się w język. - Przepraszam, zdaje się, że znowu wykazałam się brakiem taktu.

Zjawił się kelner z butelką wina.

- Dobry wieczór, panno Birmingham, witam pana. Pani dyrektor poleciła mi podać jedno z naszych najlepszych win i przekazać pozdrowienia.

- Powinnam była wiedzieć, że nie da się tu wejść niepostrzeżenie - stwierdziła Eve. - Ale nigdzie nie widziałam pani dyrektor.

- Zadzwoniła ze swojego gabinetu - wyjaśnił kelner. - Myślę, że portier informuje ją, kto wchodzi do hotelu.

Sprawnie otworzył butelkę i wręczył korek Davidowi, by ten ocenił bukiet wina. Eve wstrzymała oddech, ale David znał się na rzeczy i doskonale wiedział, co robić.

Kiedy kelner odszedł, Eve spojrzała na ciemnoczerwony płyn w kieliszku. Pomyślała, że kolejny raz nie doceniła Davida Elliota.

- Pani dyrektor troszczy się o klientów - zauważył. - Czy tak miło traktuje wszystkich, z którymi się spotykasz?

- Oczywiście, że nie. Dba o interesy. Właśnie w tym hotelu, w jednej z mniejszych sal na górze, odbędzie się przyjęcie weselne. Za co wznosimy toast?

- Powiedziałbym: za nas, ale pewnie bym cię tym zdenerwował, więc proponuję: żeby Henry był szczęśliwy.

- Zgoda - powiedziała i uniosła kieliszek.

Unikając patrzenia w oczy Davida, przyjrzała się jego dłoniom. Długie, opalone palce, krótko obcięte paznokcie, jak przystało na człowieka parającego się precyzyjną pracą. Na kostce jednego palca widać było niewielką bliznę. Dłoń delikatnie obejmowała kieliszek, ale Eve łatwo mogła sobie wyobrazić, że David bez trudu zgniótłby kruche szkło.

Obok rozległ się piskliwy sopran.

- Ależ to mała Eve! Kochanie, masz nowego przyjaciela?

Eve znała ten głos. Że też musieli się natknąć akurat na Estellę Morgan. Kobieta dobiegała sześćdziesiątki. Miała ostre, nieco ptasie rysy i wyzywający makijaż. Zastygła teraz z uniesioną ręką, jakby zamierzała przytrzymać etolę z norek. Jednocześnie demonstrowała brylantową bransoletę o szerokości kilku centymetrów.

- Pani Morgan, chciałabym przedstawić Davida Elliota, który właśnie dołączył do firmy Birmingham - powiedziała Eve, zmuszając się do uśmiechu.

Zainteresowanie pani Morgan wyraźnie osłabło.

- Pewnie w dziale sprzedaży? - spytała lekceważąco.

Eve poczuła irytację.

- Bez działu sprzedaży - oświadczyła zdecydowanie - nie moglibyśmy funkcjonować. Natomiast David jest najbardziej uzdolnionym projektantem w kraju. Będzie pracował bezpośrednio z Henrym i w przyszłości zostanie jego następcą. Tak to wygląda.

Twarz pani Morgan pojaśniała.

- Projektant? Ciekawe, czy Henry przekaże panu moje ostatnie zamówienie.

- Możliwe - przyznał David. - Proszę się nie niepokoić. Henry nadal będzie nad tym czuwał.

- Cóż, dopóki Henry kieruje... - Spojrzała na dłonie Eve i Davida, jakby chciała wybadać grunt.

Brak obrączek wyraźnie ją uspokoił.

- Właściwie może byłoby lepiej, gdyby pan się tym zajął. Ma to być prezent dla córki. Cenię styl Henry'ego, ale ktoś młodszy pewnie będzie lepiej wiedział, co spodoba się dwudziestoletniej dziewczynie.

Próbuje swatać córkę tak subtelnie, pomyślała Eve, że można dostać mdłości.

- Jednak moim pierwszym zadaniem - oznajmił David ciepłym tonem - będą ślubne obrączki.

Uniósł dłoń Eve i pocałował jej palec serdeczny.

- Eve, cóż za wspaniała zdobycz - powiedziała zawiedziona pani Morgan. - Jak się poznaliście?

Eve nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie była przygotowana na takie pytania, zwłaszcza gdy pytającym powodowała czysta złośliwość.

- Oczywiście, dzięki Henry'emu - wyjaśnił spokojnie David.

- Oczywiście. - Pani Morgan wciągnęła głośno powietrze. - Bardzo wygodnie dla was obojga.

Udrapowała etolę wokół szyi i ruszyła do wyjścia. Eve i David usiedli z ulgą i jak na komendę oboje odetchnęli z ulgą.

- Najzdolniejszy projektant? Eve, kochanie, nawet Henry powiedział, że jestem tylko w pierwszej trójce - skomentował David z uśmiechem.

Eve zignorowała tę uwagę. Myślała już o czymś innym.

- Dziwne, pani Morgan nigdy nie wspomniała Henry'emu, że chodzi jej o prezent dla córki. Przyniosła garść starych pierścionków.

- A tak, widziałem je.

- Dzięki temu od dwóch miesięcy ma pretekst, żeby dzwonić do niego dwa razy w tygodniu.

David spojrzał zdziwiony.

- Myślisz, że próbuje go usidlić?

- Śmieszne, prawda? Chyba wreszcie zrozumiała, że nic z tego, więc najwyraźniej zajęła się swataniem córki.

- Pewnie powinienem czuć się zaszczycony - mruknął David. - Jednak to spotkanie ma również dobre strony. Stało się jasne, że musimy porządnie przećwiczyć odpowiedzi na zaskakujące pytania. Kto zaczyna?










ROZDZIAŁ TRZECI



Portier miał rację. Stek był naprawdę dobry. Davidowi smakowałby jeszcze bardziej, gdyby nie próbował dokładnie zapamiętać wszystkiego, co mówiła Eve. Zwykle potrzeba kilku miesięcy na poznanie tylu faktów z życia drugiej osoby. Jednak pani Morgan uświadomiła im, że czeka ich mnóstwo pytań, toteż postanowili przygotować właściwe odpowiedzi.

- Ile osób będzie na ślubie? - spytał David, gdy kelner sprzątnął talerze. Zaskoczył ją tym pytaniem.

- Może to głupio zabrzmi, ale naprawdę nie wiem. Henry zapewniał, że chodzi o niewielką grupę. Powiedział, że zajmie się przygotowaniami, więc do niczego się nie wtrącałam, nawet nie widziałam zaproszeń. Dlaczego pytasz?

- Pani Morgan wygląda na dobrze poinformowaną osobę, to urodzona plotkara, a jednak nic nie słyszała o naszym ślubie. Szczerze mówiąc, to nieco zaskakujące. Chyba, że Henry przygotowuje wszystko po kryjomu. Masz ochotę na deser?

Pokręciła przecząco głową. David zauważył, że Eve ma podkrążone oczy.

- Jesteś przemęczona.

- Trochę boli mnie głowa.

- Ciebie też? - zapytał z uśmiechem. - Chyba to nic dziwnego, po tylu informacjach, jakie próbowaliśmy sobie przyswoić.

Eve uśmiechnęła się leciutko i odpowiedziała:

- To mi przypomina kucie do egzaminów na studiach. Czekaj, nie podpowiadaj, zdałeś na uniwersytet w...

- Wystarczy na dziś - zdecydował i skinął na kelnera. - Jutro znów trochę poćwiczymy. Nie martw się, będzie dobrze.

Kelner podał skórzane etui z rachunkiem. David otworzył i spojrzał na sumę. Eve wyprostowała się.

- David, podaj mi to. Ja cię zaprosiłam.

Wyjął portfel.

- Niezupełnie. To był pomysł Henry'ego.

- No tak, ale... - Uśmiechnęła się nagle promiennie. - W takim razie dopiszmy to do rachunku Henry'ego - zaproponowała. - Bardzo się zdziwi.

- Nie wątpię, ale zbyt wiele mu zawdzięczam, by płatać mu takie figle. - Podał etui kelnerowi, wstał i pomógł Eve odsunąć krzesło. - Odprowadzę cię do domu.

- Nie żartuj, to tylko kilka przecznic stąd. Portier sprowadzi mi taksówkę. Zawsze tak robię.

Ale dziś jesteś ze mną i powinno być inaczej, pomyślał David. Nie zamierzał jednak roztrząsać tej kwestii i ruszył z Eve przez hol do głównego wejścia.

Podjechała taksówka.

- Dziękuję za kolację... i za wszystko - powiedziała Eve odrobinę niepewnym głosem.

David pomógł jej zająć miejsce i usiadł obok.

- Nie wiem, co sobie myślisz, ale...

- Nie chodzi o to, co ja myślę - szepnął David - lecz co myśli portier. On donosi swojej szefowej, a potem powstają plotki. Albo pocałujesz mnie teraz, gdy udaje, że na nas nie patrzy, albo pozwolisz, żebym cię odwiózł do domu. Będzie sobie wyobrażał namiętne pożegnanie zakochanych. Natomiast na pewno nie możesz teraz po prostu uścisnąć mi dłoni i życzyć dobrej nocy.

- Chyba masz rację - stwierdziła przyciszonym głosem.

- Chyba?

- Na pewno - zgodziła się i podała adres kierowcy. - Mam nadzieję, że nie będziesz mnie molestował na tylnym siedzeniu, żeby przekonać o naszym uczuciu kierowcę taksówki.

- Bardzo śmieszne. Jeszcze nie ustaliliśmy, kto kogo molestował dziś na lotnisku.

Uświadomił sobie, że przy kolacji nie poruszali tego tematu. Ciekawe, kim był ten przystojniak, któremu Eve za wszelką cenę usiłowała udowodnić, że jest po uszy zakochana w innym facecie.


Eve rzeczywiście mieszkała zaledwie kilka przecznic od hotelu. David poprosił kierowcę, żeby zaczekał, i odprowadził Eve do wejścia. Kiedy szukała kluczy, zerknął na budynek. Ciężka, nieco przysadzista bryła liczyła dwanaście pięter. Budynek nie był nowoczesny, nie wyróżniał się niczym szczególnym.

- Zdziwiony? - spytała. - Nie zaprzeczaj. Widzę po twojej minie, że jesteś zaskoczony.

- Odrobinę. Z tego, co kiedyś mówiłaś, zrozumiałem, że mamy zamieszkać w jakimś domku.

Wzruszyła ramionami.

- Cóż, któregoś dnia pewnie się na to zdecydujemy. Pomyślałam, że też chciałbyś mieć coś do powiedzenia w tej sprawie.

- Miło, że liczysz się z moim zdaniem - stwierdził. - Do zobaczenia jutro w sklepie.

W drodze do hotelu myślał o wszystkim, o czym dziś rozmawiali i o tym, jakie sprawy powinni byli jeszcze poruszyć. Potrzebował czasu, żeby się oswoić z nową sytuacją. Miał nadzieję, że po pierwszym spotkaniu z Eve szybko upora się ze swoimi sprawami w Atlancie, a potem spokojnie przemyśli wszystkie konsekwencje podjętej decyzji. Cóż, zwyczajnie zabrakło mu czasu, bo musiał załatwić mnóstwo rzeczy, jak to przy przeprowadzce. Zlikwidował mieszkanie, spakował się, sprzedał samochód, jednak nadal nie docierało do niego, że teraz zamieszka w Chicago.

Dopiero dziś, gdy zobaczył Eve na lotnisku, dotarło do niego, że to wszystko dzieje się naprawdę. Chwilę później usłyszał: "Pocałuj mnie!" i wydarzenia zaczęły się toczyć z oszałamiającą szybkością.

Zapomnij o tym, powtarzał sobie. Masz teraz na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Jutro czeka cię pierwszy dzień w wymarzonej firmie. To ważniejsza sprawa niż wspominanie miłej chwili na lotnisku.

Gdy obejmował Eve w pasie, odruchowo przesunął ręce nieco niżej, aż usłyszał złośliwy komentarz przechodzącej pasażerki. Dopiero wtedy oprzytomniał i zdał sobie sprawę, że stoi na środku wielkiej hali, trzymając dłonie na pośladkach Eve. No tak, to dlatego jeden z przechodzących obok pasażerów wspomniał o gorącym powitaniu. Pewnie chętnie znalazłby się na miejscu Davida.

Dziwne, że Eve nie rozszarpała go za to, biorąc pod uwagę jej późniejsze zachowanie. Czyżby ten człowiek na lotnisku był dla niej aż tak ważny? Być może, skoncentrowana na tamtym facecie, w ogóle nie zwracała uwagi na nic innego? A jeśli doskonale wiedziała, co się dzieje, lecz wtedy było jej to obojętne? Żadne z tych wyjaśnień nie mogło poprawić Davidowi nastroju, ale dobry humor nie był teraz najważniejszy. Dręczyło go wiele wątpliwości.

Nim wysiadł z samolotu, wszystko wydawało się bardzo proste, jednak teraz... Eve powiedziała mu dziś, że prędzej uściskałby aligatora, niż przepuścił taką okazję. Zaczynał się czuć, jakby wpadł w bagno.



Eve, gdyby to od niej zależało, w ogóle nie zawracałaby sobie głowy przygotowaniami do ślubu. Nie kupiłaby sukni ani nie poszła do fryzjera. Nawet nie zdobyłaby się na manikiur. Najchętniej poszłaby tak, jak chodziła zwykle do biura. Jednak całe przedstawienie niewątpliwie było ważne dla Henry'ego. Wynajął nawet dodatkowy apartament w hotelu, żeby Eve mogła się spokojnie przebrać, poprawić makijaż i fryzurę. Owszem, chciała za wszelką cenę uniknąć uroczystej pompy, jednak pięciominutowa ceremonia w najbliższym urzędzie rzeczywiście wzbudziłaby plotki, no i zasmuciła Henry'ego. Trzeba pójść na kompromis, wybrać pośrednie rozwiązanie. Ona i David nie zrobią z siebie idiotów, a dziadek poczuje się usatysfakcjonowany i nie będzie miał do nich żalu.

Skończyła się ubierać, lecz stała jeszcze przed lustrem, poprawiając kwiaty wplecione we włosy.

Henry zapukał do drzwi.

- Eve? Już czas...

Otworzyła drzwi, cofnęła się i obróciła, żeby ocenił całość. Zapytała nieśmiało:

- Co ty na to?

Powoli obejrzał ją od stóp do głowy.

- Szczerze mówiąc - powiedział w końcu - byłem trochę rozczarowany, gdy powiedziałaś, że włożysz kostium zamiast sukni ślubnej. Wyobraziłem sobie coś takiego, w czym zwykle zjawiasz się w firmie.

Ja też, pomyślała. Najrozsądniej byłoby kupić elegancki, klasyczny kostium, w którym mogłaby potem chodzić do pracy. Ostatecznie zdecydowała się na coś zupełnie innego. Nic dziwnego, że Henry był zaskoczony. Sama nie mogła zrozumieć, jak to się stało.

Z przodu strój przypominał zwykły kostium, jeśli nie liczyć srebrzystobiałego koloru. Był bardzo dopasowany i miał głęboki dekolt. Eve spojrzała przez ramię, żeby jeszcze raz sprawdzić plecy. Właściwie trudno było mówić o plecach, bo tył żakietu składał się wyłącznie z koronki.

- Mam nadzieję, że nie zmarznę - powiedziała, poprawiając na szyi sznur pereł. - Jeszcze tylko kolczyki i będę gotowa.

Czuła ucisk w klatce piersiowej, jakby żakiet nagle się skurczył. Była bardziej przejęta sytuacją, niż się spodziewała.

Henry wyciągnął z wewnętrznej kieszeni pudełeczko pokryte aksamitem.

- Prezent dla panny młodej. Zgodnie z tradycją powinnaś mieć na sobie coś starego, więc nie zrobiłem nic na tę okazję.

Nie chciałeś konkurować z Davidem, by nie poczuł się zawstydzony, pomyślała.

Aksamitne pudełeczko zdobił monogram firmy Birmingham. Tkanina była jednak zielona, a nie tradycyjnie, jak od wielu lat, w ciepłym odcieniu brzoskwini. Musiało więc liczyć co najmniej tyle lat, ile miała Eve. Nacisnęła zatrzask i zobaczyła dwie duże perły oprawione w platynę i otoczone drobnymi, trójkątnymi brylantami.

- Henry, są naprawdę piękne.

- Należały do twojej babci. Zrobiłem je na dwudziestą piątą rocznicę naszego ślubu.

- Ale na taką rocznicę daje się srebro, a nie platynę - stwierdziła przekornie. - Perły są na trzydziestą, a brylanty dopiero... - zauważyła, że gwałtownie zamrugał. - Przepraszam, Henry.

- Sarah byłaby dumna, gdyby cię teraz mogła zobaczyć.- Zamyślił się na chwilę. - Eve, wiem, że w tym tygodniu doszło do jakiegoś drobnego nieporozumienia między tobą i Davidem.

- Drobne nieporozumienie? - powtórzyła, wpinając w ucho kolczyk. - Nad kampanią reklamową pracowałam od miesięcy.

- A on po pięciu minutach wytknął wszystkie słabe punkty. Chyba trochę przesadził, proponując nawiązanie współpracy z inną agencją reklamową. Eve, co naprawdę o nim myślisz?

Ach, Henry, jestem szaleńczo zakochana, skomentowała w duchu, ale oczywiście nie powiedziała tego głośno. Nie powinna złośliwie żartować z dziadka.

- Myślę, że można na nim polegać.

Była to skromna pochwała, ale Henry przyjął ją z wyraźną ulgą.

- Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Po przeżyciach w ubiegłym roku.

- Henry, nie wpadnę od razu w depresję na każdą wzmiankę o Travisie.

- Wiem, że to już przeszłość i obiecuję nie wracać do tego więcej. Zaimponowałaś mi wtedy, podziwiam cię za odwagę i bezkompromisowość. Zrezygnowałaś z osobistego szczęścia, rozważając wszystkie za i przeciw. Postąpiłaś słusznie, bo trudno spędzić życie u boku człowieka, któremu nie można ufać. Wasz związek byłby katastrofą.

- To, co się stało, nie było winą Travisa. Po prostu uwikłał się w sytuację, która go przerosła.

Henry pokręcił głową z powątpiewaniem, ale nie skomentował tej wypowiedzi. Podał wnuczce drugi kolczyk.

- Ty i babcia byliście ze sobą szczęśliwi, prawda? - spytała Eve.

- Tak, to prawda.

- Ale nie byliście bezgranicznie zakochani?

- Nie - odpowiedział Henry po namyśle. - Nie wiem, czy kiedykolwiek byliśmy. Zrozum, Eve, taka gorąca namiętność szybko się wypala.

- Natomiast zaufanie zostaje?

- Dobrze mieć kogoś, na kim można polegać - powiedział cicho.

Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do niego.

- Henry, już czas.

Kiedy zbliżali się do sali balowej, Eve zauważyła Davida kręcącego się tuż przy drzwiach. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, w ręku trzymał niewielki bukiet białych róż.

- To dla mnie? - spytała.

Spojrzał na kwiaty, jakby zdążył już o nich zapomnieć i wzruszył ramionami.

- Chyba tak. Nie widziałem w pobliżu nikogo, kto wyglądałby jak panna młoda, więc niech będą dla ciebie - powiedział roztargnionym tonem.

Eve uznała, że to z powodu jej kostiumu, któremu przyglądał się z zainteresowaniem. Jeszcze nie widział pleców, pomyślała z nagłym zadowoleniem.

- Widzę, że ustąpiłaś w sprawie białej satyny - powiedział chłodno.

No tak, znów się pomyliła. Nie zdziwił go strój, tylko fakt, że postąpiła inaczej, niż zapowiadała.

- To nie satyna - szepnęła z lekką irytacją - tylko brokat, a ubrałam się na biało, bo do twarzy mi w tym kolorze.

- Jak uważasz, kochanie. Przepraszam, Henry, czy mógłbym pogadać z Eve w cztery oczy? - spytał David i odprowadził ją na bok.

- Dobrze mi też w czarnym - kontynuowała Eve - ale nie chciałam wyglądać jak wdowa.

Nie słuchał jej zbyt uważnie, natomiast badawczo jej się przyglądał.

- O co ci chodzi? - spytała zaniepokojona.

- Masz teraz ostatnią szansę, żeby się wycofać - powiedział cicho.

- Jeśli chodzi o to, że to ty chcesz odwołać ślub, sam porozmawiaj z Henrym. Nie próbuj załatwić sprawy moimi rękami - oświadczyła stanowczym tonem.

- Nie to miałem na myśli. Jeśli opadły cię wątpliwości i czujesz się jak w pułapce, nie musimy tego robić. Wezmę winę na siebie.

To ją zaskoczyło. Czy był to gest dżentelmena, czy ostatnia próba ratowania wolności?

- David, co byś zrobił, gdybym naprawdę się wycofała?

Milczał. Już myślała, że nie doczeka się odpowiedzi.

- Na pewno coś bym wymyślił. Eve, jaką podjęłaś decyzję? Muszę wiedzieć.

Przez chwilę trzymała go w niepewności.

- Nic się nie zmieniło. Chcę, żeby dziadek był szczęśliwy.

- W takim razie do zobaczenia w środku - powiedział i zniknął za rogiem.

- Wszystko w porządku? - usłyszała za plecami głos Henry'ego.

- Oczywiście.

Stała jeszcze przez chwilę nieruchomo, patrząc w kierunku, gdzie zniknął David. Henry ujął ją pod rękę i poprowadził do sali balowej.

Chociaż sala była jedną z mniejszych w hotelu, jej wystrój w niczym nie ustępował innym pomieszczeniom. Przybrana kwiatami przypominała weselny tort. Przynajmniej takie wrażenie odniosła Eve. W środku było mnóstwo osób. Najwyraźniej dla Henry'ego "grupka znajomych" oznaczała zupełnie coś innego niż dla jego wnuczki. Kiedy Eve stanęła w wejściu, tłum ucichł i rozstąpił się. Na przeciwnym końcu sali zobaczyła Davida w towarzystwie urzędnika.

Ceremonia trwała krótko, lecz i tak Eve cały czas błądziła myślami gdzie indziej. Niski głos urzędnika działał na nią hipnotyzujące Odurzał ją słodki, intensywny zapach róż. Zastanawiała się, co David naprawdę czuje. Radość i triumf, czy lęk przed porażką? Był utalentowanym projektantem, jednak musiały dręczyć go wątpliwości. W końcu miał zostać następcą.

Urzędnik poprosił o obrączki i David sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Eve spojrzała z zaciekawieniem. Chociaż zapowiedział Estelli Morgan, że jego pierwszym zadaniem będzie ślubna obrączka, przez pierwszy tydzień w Birmingham przy State pochłonięty był licznymi sprawami organizacyjnymi. Tuż obok stołu, przy którym pracował Henry, ustawił własny, i wypakował wszystkie narzędzia przywiezione w starej walizce. W ciągu tego tygodnia Eve wielokrotnie miała ochotę zapytać o obrączkę, ale udało jej się poskromić ciekawość. Wiedziała, że już wkrótce się dowie, czy posłuchał jej prośby, czy też zrobił coś przede wszystkim dla własnej przyjemności. Nie miało sensu naciskanie go. Wolała unikać okazji do sprzeczki. Jeśli obrączka okaże się brzydka, Eve po prostu nie będzie jej nosić.

Przypomniała sobie dokładnie, jak oschłym tonem informowała go o swoich oczekiwaniach w tej materii. Zdała sobie sprawę, że zlekceważyła go jako projektanta biżuterii. To tak, jakby wspaniałemu ogrodnikowi powiedzieć, że jego wysiłki nie mają sensu, bo plastikowe kwiaty są i tak trwalsze od prawdziwych. Po takim oświadczeniu, pomyślała, pewnie poszedł do najbliższego sklepu i kupił najprostszą obrączkę, jaką zobaczył. Nie powinna mieć do niego pretensji. Szkoda jego czasu, skoro i tak dała mu do zrozumienia, że nie doceni jego wysiłków.

W końcu nawet nie spojrzała na obrączkę, którą wsunął jej na palec. Pasowała doskonale, choć David nawet nie zapytał Eve o rozmiar. Zapewne Henry udzielił mu stosownych informacji.

Krótka uroczystość dobiegła końca.

- Możesz pocałować pannę młodą - powiedział urzędnik, uśmiechając się szeroko. Eve przechyliła głowę, spodziewając się krótkiego muśnięcia warg. Jednak kiedy David wziął ją w ramiona, przypomniała sobie gorący, namiętny pocałunek w poczekalni lotniska. Na pewno nie powtórzy tego tutaj, na oczach tych wszystkich ludzi, pomyślała.

Nie spiesząc się, dotknął wargami jej ust. Nie był to zdawkowy pocałunek ani udawany przejaw namiętności. Eve wydawało się, że trwa w nieskończoność. Wreszcie oboje odwrócili się do tłumu spieszącego z życzeniami.

Eve starała się sprawiać wrażenie szczęśliwej panny młodej, jak tego oczekiwali zaproszeni goście, którzy teraz nie żałowali jej uścisków i pocałunków. Henry odsunął się nieco dalej, żeby dyskretnie wytrzeć oczy. Grupka pań z firmy Birmingham zbliżyła się do Eve.

- Eve, dosłownie zżera nas ciekawość. Nikt jeszcze nie widział twojej obrączki.

Sama też nie zdążyła jej się przyjrzeć. Najchętniej odeszłaby na bok i spokojnie obejrzała ten symbol małżeńskiej niewoli. Z obawą przełożyła bukiet róż do drugiej ręki. Nie miała wyjścia, nie wypadało odmówić.

Obrączka była platynowa - zgodnie z życzeniem Eve. Prosta, bez brylantów i wyszukanych ornamentów. Jednak David nie posłuchał Eve do końca. Choć obrączka wyróżniała się elegancką prostotą, miała w sobie coś, co przykuwało wzrok. Była nieco szersza i nie zaokrąglona, lecz wykończona kilkoma zachodzącymi na siebie płaszczyznami. Przy każdym ruchu dłoni metal odbijał światło, jakby obrączka została wyrzeźbiona w szlachetnym kamieniu.

Eve wyciągnęła dłoń.

- Jest taka... prosta - zdziwiła się jedna z ekspedientek.

Henry przestał ocierać łzy i zerknął nad jej ramieniem.

- Nie tyle prosta, lecz, jak każdy dobry projekt, subtelna.- Ujął dłoń Eve i poruszył nią, obserwując grę świateł na platynie. - Ten wzór zrobi furorę. Ludzie będą się pchali drzwiami i oknami, żeby to obejrzeć.

"Nie mam zamiaru być twoją żywą reklamą...", Eve przypomniała sobie własne słowa. Cóż, chociaż David zrobił wszystko tak, jak sobie życzyła i tak udało mu się błysnąć talentem.

- Jeszcze nie usłyszeliśmy, co myśli osoba najbardziej zainteresowana - powiedział Henry. - Eve, jak ci się podoba?

- Hm, myślę, że ten facet to geniusz - stwierdziła lekkim tonem.

Zauważyła badawcze spojrzenie Henry'ego.

- Chyba wszyscy czekają, że pierwsi zasiądziemy do stołu - dodała szybko.

Tłum powoli ruszył na drugą stronę sali, gdzie za otwartymi drzwiami widać było elegancko nakryte stoły. Przystawki już czekały. Gdy szli przez salę, zatrzymała ich dyrektorka hotelu.

- Niestety, nie mogę zostać na przyjęciu - powiedziała- bo odbywa się u nas kilka zjazdów i muszę wszystkiego dopilnować. Chciałabym wam obojgu złożyć najlepsze życzenia. Gdzie zamierzacie spędzić miesiąc miodowy?

Można było spodziewać się takiego pytania, pomyślała Eve w lekkim popłochu.

- Wiesz, Elizabeth, właściwie nigdzie nie jedziemy. David chciałby jak najszybciej zadomowić się w nowym miejscu.

Elizabeth była szczerze zaskoczona.

- Chcesz powiedzieć, że zostajecie w domu?

- Właściwie... tak - przyznała Eve, czując, że jej uśmiech zamienia się w grymas.

- Wreszcie zamieszkamy razem i to będzie jak miodowy miesiąc - wtrącił David. - Wyjedziemy później. Może na Hawaje lub na Karaiby.

Tam, gdzie akurat będzie się odbywał kolejny zjazd jubilerów, dodała Eve w myślach. Dyrektorka zmarszczyła czoło, ale już nic więcej nie powiedziała. Eve zauważyła, że odchodząc, pokręciła głową.

David objął Eve za ramiona i poprowadził w kierunku stołu. Jego dłoń dosłownie paliła ją przez cienką koronkę.

- A przy okazji - powiedziała cicho - zapomniałam ci powiedzieć, że źle znoszę pobyt na słońcu.

Zatrzymał się i spojrzał na nią.

- Jakiś rodzaj alergii?

- Właściwie to nie alergia, raczej nadwrażliwość. Niedługo zima, więc wyleciało mi to z głowy. Nie musisz się tym przejmować. Jeśli chcesz, możesz smażyć się na słońcu.

- Czyli wylegiwanie się na plaży to najgorszy pomysł na spędzenie miodowego miesiąca?

- Niestety. Oczywiście wiem, że nie proponowałeś tego wyjazdu na serio, ale moi znajomi wiedzą, jak bardzo unikam słońca. Jeśli ktoś znów zapyta o nasze plany wyjazdowe, wymyśl coś bardziej prawdopodobnego.

- Co proponujesz? Północne wybrzeże Grenlandii? Lepiej powiem, że żona nie ma zamiaru wstawać z łóżka przez cały miesiąc miodowy, więc wszystko jedno dokąd pojedziemy.

Kelnerzy właśnie skończyli podawać główne danie, gdy znów zjawiła się dyrektorka hotelu. Pochyliła się nad ramieniem Eve.

- Zostawiłaś coś w swoim apartamencie?

- Oczywiście. Zestaw kosmetyków, mój kostium, trochę biżuterii... Dlaczego pytasz? Ktoś się włamał?

- Włamanie w hotelu "Englin"? - Elizabeth zrobiła przerażoną minę. - Absolutnie nie do pomyślenia. Chciałam tylko wiedzieć, czy jest coś do spakowania przed przeprowadzką.

- O jakiej przeprowadzce... - zaczęła Eve, ale kobieta nie pozwoliła jej skończyć.

- David, zajmujesz apartament dwanaście, prawda? Został tam jeszcze twój bagaż, czy tak?

Skinął głową.

- Każę wszystko przenieść. Zanim skończycie kolację, wasz pokój będzie przygotowany - powiedziała i położyła na stole przed nimi staroświecki, metalowy klucz. - Weekend spędzicie w apartamencie dla nowożeńców. Na mój koszt.

Eve otworzyła usta, lecz gdy zauważyła spojrzenie Davida, szybko ugryzła się w język. Właściwie, co mogła powiedzieć? Przepraszam, muszę odmówić, bo nie wzięłam flanelowej piżamy?

Nie. Nowo zaślubiona żona nie mogła odrzucić takiego miłego i hojnego gestu. Nawet jeśli podarunek zupełnie nie przypadł jej do gustu.














ROZDZIAŁ CZWARTY




Mała, elegancka winda, którą jechali, służyła wyłącznie gościom korzystającym z apartamentu dla nowożeńców.

- Powinniśmy przewidzieć, że tak się to skończy - Eve pierwsza przerwała milczenie. - Gdybyśmy mieli szczęście, apartament byłby już zajęty.

- Nie wypadało odmówić, zabrać bagaże i zwolnić pokoje - mruknął David.

Eve skinęła głową.

- Nie powiedziałam ci jeszcze, że Elizabeth należy do naszych najlepszych klientek. No, może nie tyle ona, co jej mąż, choć to na jedno wychodzi. Zauważyłeś wisiorek, który dziś nosiła?

- Czarny opal w kształcie gruszki, ważący co najmniej dziewięć karatów? Tak, widziałem.

- Dziewięć i trzydzieści pięć setnych - uściśliła Eve. - Specjalne zamówienie na rocznicę ślubu. Henry szukał odpowiedniego kamienia niemal przez rok. Trudno znaleźć opal tej wielkości z takim wspaniałym, jednolitym połyskiem.

David cicho zagwizdał z podziwu.

- Masz rację. O takiego klienta trzeba dbać.

Winda zatrzymała się. Wyszli do maleńkiego holu z jedynymi drzwiami. David wyjął z kieszeni dziwaczny, staroświecki klucz. Gdy otworzył drzwi, Eve ciekawie zajrzała do środka. Na szczęście wnętrze nie było dziwaczne. Nie tak obszerne, jak inne apartamenty w tym hotelu, ale nowożeńcom nie powinno to przeszkadzać. Ostatecznie nie mieli prze­cież powodów, by unikać swego towarzystwa. Najwidoczniej taka właśnie myśl przyświecała projektantowi.

Pokój podzielony był ściankami i filarami. Tuż przy drzwiach stała szeroka kanapa, naprzeciwko zamknięta szafka, w której prawdopodobnie ukryty był telewizor. Dalej niskie przepierzenie, zwieńczone podłużną donicą pełną ozdobnych roślin. Po drugiej stronie znajdowało się ogromne łoże. Eve zauważyła, że na szczęście nie jest w kształcie serca i właściwie niczym się nie wyróżnia. Uchylone drzwi do łazienki ukazywały lśniące wnętrze. Eve zainteresowała wnęka kuchenna, tak mała, że przypominała domek dla lalek.

- Zdaje się, że ludzie, którzy tu zwykle mieszkają, nie myślą o gotowaniu - stwierdziła.

Mają apetyt na zupełnie co innego, pomyślała, spodziewając się, że David złośliwie skomentuje jej uwagę. On jednak najwyraźniej postanowił przyjmować wszystko za dobrą monetę.

- Prawdę mówiąc, całkiem mi się tu podoba. Mieszkałem już w mniejszych pokojach.

- Ale na pewno w pojedynkę - powiedziała Eve i zaczerwieniła się. - Nie chodziło mi o to, czy mieszkałeś z kimś. To nie moja sprawa, nawet gdybyś miał tuzin kochanek.

David zamyślił się.

- Chyba jednak mniej. Przynajmniej nie pamiętam, żeby było ich tak dużo. Kilku nawet nie warto wspominać.

- A może powinieneś je liczyć przed zaśnięciem, żeby poćwiczyć pamięć? - spytała. - Tylko nie próbuj wręczać mi ich listy. Nie obchodzi mnie twoja przeszłość.

To oczywiście było dalekie od prawdy. Dotychczas Eve w ogóle nie zastanawiała się nad przeszłością Davida. Nawet namiętny pocałunek nie dał jej do myślenia, choć powinien. David na pewno nie nauczył się tak całować z podręcznika.

Mężczyzna taki jak David... Nie mogła uwierzyć, że początkowo uznała go jedynie za kogoś, kto nie budzi wstrętu. Był przecież przystojny, utalentowany, ambitny, bardzo męski. Tylko idiotka mogła myśleć, że w jego życiu nie było kobiet. A jeśli spotkał na swej drodze kogoś wyjątkowego?

Ta myśl bardziej zaniepokoiła Eve niż tuzin ewentualnych kochanek. David mógł rozstać się z kimś z jej powodu lub mówiąc dokładniej, z powodu oferty Henry'ego. Jeśli istniała taka kobieta, była dla niego mniej ważna niż firma Birmingham.

Nic nie przemawiało za taką hipotezą, toteż nie miało sensu zastanawianie się nad tym, ani zadawanie pytań. Mimo wszystko Eve nie mogła przestać o tym myśleć.

David pomyślał, że umowa była nieco inna. Spędzenie weekendu w apartamencie dla nowożeńców nie należało do jego marzeń. Na dodatek Eve była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Nie rozumiał, co się z nią dzieje. Czyżby obawiała się przebywać z nim sam na sam w tak niewielkim pomieszczeniu? Być może powinien ją jakoś uspokoić, ale właściwie po co? Jeśli zamierzała przez całą noc krążyć nerwowo po pokoju, to jej sprawa. On zaraz przebierze się w coś wygodniejszego i wreszcie odpocznie. Podszedł do szafy. Otworzył drzwi i poczuł się jak głupiec. Nic dziwnego, że Eve straciła humor. Z jednej strony szafy w idealnym porządku wisiały jego garnitury, koszule i stroje sportowe. Z drugiej strony były tylko dwa wieszaki. Na jednym długa spódnica w kolorze khaki, na drugim pasująca do niej bluzka w paski. I nic więcej...

- Myślę, że byłoby ci wygodniej, gdybyś zrzuciła ten strój - powiedział.

- Nie jestem pewna - odpowiedziała z wahaniem.

- Eve, do diabła, nie składam ci żadnej nieprzyzwoitej propozycji. Chcę ci pożyczyć piżamę.

Zaczął przeszukiwać szuflady, w których pokojówka ułożyła jego rzeczy. W końcu znalazł niebieską piżamę.

- Proszę. Weź ją, jeśli chcesz. Idę się przebrać. Potem możesz się zamknąć w łazience, nawet na całą noc.

Spojrzała na piżamę, potem na niego.

- Wygląda jak nowa - zauważyła.

Czy ta kobieta niczego nie rozumie? - pomyślał ze złością i westchnął.

- Tak - oznajmił kąśliwie - jest nowa. Mieliśmy zamieszkać pod jednym dachem, więc nie chciałem cię straszyć moim nocnym strojem, którego dotychczas używałem.

Zarumieniła się. Nic dziwnego, że unika słońca, pomyślał. Ma tak delikatną skórę, że usmażyłaby się jak kurczak.

- Dzięki - powiedziała cicho.

Włożył spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę. Gdy wieszał garnitur, Eve zniknęła w łazience. Usłyszał, że przekręciła zamek. Westchnął. Jego słowa potraktowała dosłownie. Otworzył szafkę, w której był telewizor, i z pilotem w ręku opadł na kanapę. Miał nadzieję, że telewizor działa. Choć z drugiej strony nowożeńcy z pewnością nie zaprzątaliby sobie tym głowy.

Oferta programowa była niezwykle skromna. Zastanawiał się, czy pozostać przy jakimś starym filmie, czy przełączyć na mecz tenisowy zupełnie nieznanych zawodników, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiony David poszedł otworzyć. Hotelowy goniec wręczył mu duże, płaskie pudełko.

- Dostawa dla pani Elliot - wyjaśnił.

David potrzebował krótkiej chwili, nim zorientował się, że pani Elliot to Eve. Jeszcze nie oswoił się z nową sytuacją. Sięgnął po portfel, lecz przypomniał sobie, że zostawił go na stoliku. Nim zdążył po niego pójść, goniec już zniknął w windzie.

Nie powinien się dziwić, że tamten uciekł. Służba hotelowa najpewniej miała przykazane nie przeszkadzać nowożeńcom o żadnej porze. Dziwne było tylko to, że chłopak nie zaczekał na napiwek. David obejrzał pakunek zawinięty w błyszczący, beżowy papier przypominający tkaninę. Paczuszka była bardzo lekka, nie pachniała prochem, w środku nic nie tykało. No cóż, pozostawało mieć nadzieję, że to tylko niegroźny dowód czyjejś pamięci... Wsunął pudełko pod pachę, podszedł do drzwi łazienki i zapukał.

- Dostarczyli twoją paczkę.

Odpowiedziała mu cisza. Już zaczął się zastanawiać, czy Eve nie zasnęła w wannie, gdy krzyknęła przez drzwi:

- Przecież wiesz, że nie czekam na żadną paczkę.

- A jednak coś przynieśli. - Jeszcze raz obejrzał opakowanie i zauważył dyskretną, złotą nalepkę. - Jest napis: Milady. Bielizna damska.

- Ach tak. Już idę.

Chwilę później otworzyła drzwi. Pospiesznie narzuciła obszerny szlafrok kąpielowy. Miała upięte wysoko włosy, choć nadal ozdobione wplecionymi kwiatkami. Na kilku niesfornych, mokrych kosmykach zostały resztki piany. Spojrzała z niedowierzaniem na pudełko, a potem na Davida.

- Nie wiem, kiedy zdążyła to kupić.

- Kto? Szefowa hotelu? - spytał David. Oparł się o futrynę i skrzyżował ręce. Był zbyt zaciekawiony, żeby odejść.

Eve rozdarła papier i uchyliła pokrywkę pudełka. Na beżowej bibułce kryjącej zawartość, leżała koperta. Eve powoli wyjęła kartkę.

- To od wszystkich pań pracujących w naszej firmie - stwierdziła z ulgą. - Pewnie kupiły na prezent ślubny, ale zdecydowały się przysłać na górę, gdy dowiedziały się, że zamieszkamy w tym apartamencie.

Wrzuciła kartkę do pudełka

- Może powinnaś przynajmniej sprawdzić, co ci kupiły.

- Nie muszę. Domyślam się, co jest w środku. Chyba nigdy nie byłeś w sklepach Milady, skoro nie wiesz.

- Nie bądź taka pewna. To musi być seksowna bielizna, ale na pewno spodziewały się, że oboje obejrzymy prezent. Oczywiście, możemy im powiedzieć, że nie było czasu, bo byliśmy zbyt zajęci czymś innym.

- Jeśli tak ci zależy.

Eve rozłożyła bibułkę i wyjęła białą koronkową mgiełkę. Rozprostowała ją i wyciągnęła przed siebie. To body raczej należałoby nazwać pajęczyną...

David zagwizdał, nie zdając sobie z tego sprawy, dopiero karcące spojrzenie Eve przywołało go do porządku.

- Do diabła, David, przecież to tylko bielizna. Piękna, ale zupełnie niepraktyczna. Kobieta zamarzłaby w czymś takim.

Pomyślał, że to mało prawdopodobne. Każdy prawdziwy mężczyzna już, by zadbał o odpowiednią temperaturę ciała partnerki.

- Niedopuszczalne marnotrawstwo drogiej koronki. Chyba się ze mną zgodzisz? - spytała, krytycznie oglądając prezent. - David? - ponagliła go.

- Oczywiście - wykrztusił. - Marnotrawstwo. - Chociaż niewielkie, bo zużyto bardzo mało koronki, pomyślał bezwiednie.

Wepchnęła body do pudełka.

- Cóż, nie wypada wybrzydzać, bo to prezent.

Zdał sobie sprawę, że blokuje drzwi. Szybko się cofnął i wrócił na kanapę. Pomyślał, że w jednej sprawie Eve miała rację. Panie z firmy Birmingham niewątpliwie zmarnowały pieniądze, kupując taką seksowną bieliznę wyjątkowo oziębłej kobiecie. Chociaż, kilka dni temu na lotnisku Eve nie zachowywała się jak sopel lodu. Podobnie dziś, gdy urzędnik ogłosił ich mężem i żoną. David zamierzał jedynie leciutko musnąć wargami jej usta, by tradycji stało się zadość. Jednak kiedy ją objął, nie mógł się już powstrzymać. Przycisnął ją mocno do siebie. Może chciał się przekonać, czy jest w stanie skruszyć tę lodową skorupę, którą się otoczyła? Nadal nie wiedział, jaką kobietą jest Eve. Wyraźnie starała się nie odpowiedzieć na jego uścisk, ale w pewnej chwili wydało mu się, że przestała się w pełni kontrolować. Właśnie to go zaintrygowało najbardziej.

Wyszła z łazienki. Tym razem dokładnie owinięta w zbyt obszerny szlafrok, który sięgał jej do kostek. David zauważył, że włożyła jego spodnie od piżamy. Na środku pokoju ziewnęła, zakrywając usta.

- Jestem bardzo zmęczona, dosłownie padam z nóg. Wiesz, od tego uśmiechania się na siłę bolą mnie policzki - oświadczyła.

Przyjrzał jej się uważnie. Nie potrzebowała żadnych kosmetycznych sztuczek, żeby pięknie wyglądać. Był pewien, że kilka pocałunków przegoniłoby zmęczenie.

- Powinniśmy rzucić monetą, żeby ustalić, kto śpi w łóżku, a kto na kanapie - dodała, ponownie ziewając.

- Moglibyśmy o to zagrać w pokera, ale niestety, nie mamy kart.

- Wystarczy zadzwonić do recepcji i poprosić, żeby kupili. Chociaż lepiej nie. Wszyscy w hotelu opowiadaliby sobie o nowożeńcach, którzy w noc poślubną grali w karty.

- Wyjaśniłbym, że to był rozbierany poker - zaproponował David.

- Mam lepszy pomysł. Śpij na łóżku, bo jesteś za duży, żeby swobodnie wyciągnąć się na kanapie. Czy mógłbyś mi pomóc? - Dotknęła kwiatków wplecionych we włosy. - Nie mogę się tego pozbyć. Fryzjer przesadził z lakierem i kiedy próbuję cokolwiek zrobić, zaplątują się jeszcze bardziej.

Usiadła sztywno na sofie obok niego. Był przyzwyczajony do precyzyjnej pracy i zdjęcie takich ozdób nie powinno stanowić problemu. Jednak nie mógł się skupić, czując delikatny aromat bzu, którym Eve pachniała po kąpieli i widząc tak blisko jej kark. Wystarczyłoby pochylić się odrobinę... Myśl o czymś innym, powtarzał sobie.

- Szkoda, że obdarowałaś wszystkich gości kawałkiem weselnego tortu - powiedział. - Jestem głodny jak wilk.

Kilka kwiatków zostało mu w dłoni. Włosy otoczyły twarz Eve miękką falą, gdy odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem.



Eve nie sądziła, że tak szybko zapadnie w głęboki sen. Dlatego zgodziła się spędzić noc na kanapie. Nie było to wygodne miejsce, lecz Eve dosłownie przewracała się ze zmęczenia i pewnie zasnęłaby nawet na podłodze. Pamiętała jak przez mgłę, że przez chwilę oglądała jakiś bardzo stary film, potem David podłożył jej poduszkę pod głowę i przykrył ją kocem. Obudziła się z zesztywniałym karkiem. Poranne słońce wpadało przez szerokie okna wychodzące na jezioro Michigan.

Potem dostrzegła Davida. Spał wciśnięty w koniec kanapy. Głowa opadła mu na oparcie, trzymał jej stopy na kolanach. Musiał tak spędzić całą noc. Czyżby też uśpił go pasjonujący film? Jednak telewizor był wyłączony.

Próbowała wstać, nie budząc Davida, ale gdy tylko się poruszyła, natychmiast otworzył oczy. Została na kanapie, podciągnęła kolana i objęła je rękami.

- Dlaczego nie poszedłeś do łóżka? - spytała. - Tylko nie mów mi, że chciałeś zachować się jak dżentelmen.

- Cóż, jeśli nie odpowiada ci takie wytłumaczenie... - zaczął rozespanym głosem

- Wybrałam kanapę, żeby było ci wygodniej. Dlaczego nie skorzystałeś z mojej wspaniałomyślnej oferty? Musisz mieć sztywne wszystkie mięśnie.

- Czułbym się gorzej, gdybyś się męczyła na kanapie, a ja wylegiwałbym się w królewskim łożu.

Wstał i przeciągnął się. Spojrzała na jego mięśnie napinające się pod cienką, bawełnianą koszulką.

- Żono, co na śniadanie?

- Dziwne pytanie.

- Cóż, jeśli ci nie odpowiadają maniery dżentelmena, mogę przeobrazić się w prostaka.

- Nie o to mi... - poddała się. - Zamówmy coś do pokoju. Gdzieś tu musi być menu. Co chcesz dziś robić? Musimy jakoś spędzić cały dzień.

- Plaża odpada, jak już się dowiedziałem, więc wybór pozostawiam tobie - oświadczył, przeglądając menu. - Co chciałabyś zjeść?

- Proszę kawę.

- To wszystko?

- Nie jadam śniadań.

- Nic dziwnego, że rano bywasz zgryźliwa.

- Bywa o wiele gorzej, gdy zaśpię i spóźniam się do pracy.

- Będę o tym pamiętał.

Usiadł na brzegu kanapy i przysunął telefon. Eve poprawiła pasek szlafroka i zaniosła poduszkę do łóżka. David wyrównał pościel, ale ona ściągnęła kołdrę.

- Co robisz? - zapytał David, odstawiając telefon.

Pokojówki powinny pomyśleć, że korzystaliśmy z łóżka. - Cofnęła się, żeby sprawdzić efekt. - Jak to wygląda?

Podszedł bliżej i stanął obok niej.

- Niezbyt przekonująco.

- Tak myślałam, ale co jeszcze mogę...

Nim zdążyła skończyć zdanie, David poprawił pościel, potem wziął Eve na ręce i rzucił na środek łóżka. Pisnęła, lecz nim zdążyła zeskoczyć, już był obok niej. Przetoczył się w lewo i prawo, zgniótł poduszkę, wreszcie oparł się na łokciu i uważnie spojrzał na Eve.

- Co się stało, kochanie? Myślałaś, że chodzi mi o coś innego?

Miała ochotę warczeć i gryźć ze złości. Zręcznie zeskoczył z łóżka.

- Jeśli kiedykolwiek zapragniesz zmiąć pościel, wystarczy mnie zawołać.

Eve wstała i podeszła do szafy. Wzięła ubranie i poszła do łazienki, by się ubrać. Co się z tobą dzieje? - zganiła się w duchu. Nie mogła uwierzyć, że serce jej wali jak oszalałe z powodu chwili niewinnych wygłupów.

Kiedy wyszła, David siedział na kanapie, przeglądając poranną gazetę. Obok niego stał wózek ze śniadaniem. Tosty, jajecznica, bekon, parówki, gofry, kawa, owoce i butelka szampana. Eve stanęła jak wryta.

- Zamówiłeś to wszystko?

- Niezupełnie - powiedział, odkładając gazetę. - To śniadanie, jakie zawsze podają do apartamentu nowożeńców. Tak przynajmniej powiedział kelner, który to dostarczył.

- Jesteś pewien, że nie pomylił tego z dostawą do pokoju, w którym zakwaterowali kadrę maratończyków?

- No co ty! Prawdziwi wyczynowcy nie piliby szampana.

Eve usiadła i nalała sobie kawy.

- Kto mógłby pochłonąć tyle kalorii na śniadanie?

- Pozwól, że nie odpowiem. Oprócz tego nie jest już tak wcześnie, właściwie należałoby uznać ten posiłek za wczesny lunch.

Wyjął butelkę szampana z kubełka z lodem, wytarł szmatką, sprawnie wyjął korek i podał napełniony kieliszek Eve.

- Chyba że wolałabyś zająć się czymś innym.

Choć w jego słowach nie było erotycznego podtekstu, Eve musiała się powstrzymać, żeby nie spojrzeć w stronę łóżka.

- Chyba zabiorę cię na zwiedzanie miasta. Henry nalegał na taką wycieczkę - powiedziała. Była gotowa do wielu poświęceń, byle tylko wyrwać się z apartamentu nowożeńców.

- Najpierw kawałek na piechotę, potem taksówką do Parku Lincolna. Pomyśl, co chciałbyś zobaczyć. Możemy nawet wjechać na ostatnie piętro Sears Tower, jeśli chcesz się poczuć jak prawdziwy turysta.

- Oczywiście - zapewnił, podając jej pełen talerz. - Taki ambitny program wymaga energii. Przejrzysz teraz prasę?

Eve musiała przyznać, że gofry pachniały kusząco. Mieli przed sobą długi weekend i jakoś musieli wypełnić wolny czas. Ostatecznie są gorsze zajęcia niż wspólne czytanie gazet. Przynajmniej przez chwilę nie będą musieli wymyślać tematów do rozmowy.



Wszędzie, gdzie poszli, spotykali znajomych Eve. W Art Institute natknęli się na starszą panią połyskującą brylantami. David nie pamiętał, czy była na ślubie, ale natychmiast przypomniał sobie brylanty. W sklepie Tyler - Royale Eve przymierzyła kilka sukienek, przedtem jednak przedstawiła Davida kierowniczce działu i kilku ekspedientkom. Zapłaciła za wybraną sukienkę i poprosiła o dostarczenie do hotelu.

- Przynajmniej będę miała jutro co na siebie włożyć - powiedziała. - Co teraz?

- Widzę, że prowadzisz bogate życie towarzyskie.

Spojrzała zdziwiona.

- Nie mam na to czasu.

- Chcesz powiedzieć, że wszystkie te panie to klientki?

- Większość. Niektóre dopiero o tym marzą. Przychodzą od czasu do czasu, żeby pooglądać. Nasz salon uchodzi za atrakcję turystyczną, podobnie jak rzeźba Picassa przed ratuszem. Dlaczego pytasz? Chcesz wiedzieć, ilu Henry ma klientów? - spytała chłodnym tonem, nie oczekując nawet odpowiedzi. - Może pójdziemy teraz do muzeum historii naturalnej - zaproponowała. - Mają wspaniały zbiór kamieni i minerałów.

- Każesz mi oglądać kamienie? Zlituj się, mamy wolne - mruknął, jednak Eve i tak postawiła na swoim.

W sali, gdzie eksponowano kamienie szlachetne, David zauważył parę młodych ludzi. Widział ich w sklepie w poprzednim tygodniu. Oglądali pierścionki zaręczynowe, ale niczego nie wybrali. Dziewczyna zerknęła teraz z zaciekawieniem na dłoń Eve i David zauważył, że na jej twarzy odmalowało się rozczarowanie.

- Myślałam, że będzie pani miała piękną obrączkę - powiedziała dziewczyna współczującym tonem. - To znaczy... ojej, nie chciałam zrobić przykrości.

- Według mnie ta obrączka jest piękna - odpowiedziała Eve uprzejmie. - Gdybym chciała zwracać na siebie uwagę, założyłabym szmaragd wielkości ulicznej latarni - dodała.

Gdy wyszli z muzeum, David odezwał się pierwszy.

- Dziękuję, że to powiedziałaś. Nawet jeśli w to nie wierzysz. Miło z twojej strony.

Spojrzała zaskoczona.

- Chodzi ci o obrączkę? - Wyciągnęła dłoń. Platyna błysnęła w słońcu. Eve przeszła kilka kroków, zanim dodała:

- Tak, jest wspaniała.

- Wczoraj tak nie myślałaś.

- Wczoraj uważałam, że projektując ją, zrobiłeś mi na złość. Jakbyś chciał coś udowodnić... Trudno mi to wytłumaczyć.

- A teraz? - spytał niby od niechcenia.

Zastanawiała się przez chwilę.

- Teraz myślę, że umiesz robić wyłącznie piękne rzeczy.

Odetchnął z ulgą. Miał wielką ochotę wziąć ją za rękę, ale właśnie machała na przejeżdżającą taksówkę.

- Nadal chcesz obejrzeć panoramę miasta z Sears Tower? - spytała.

Obejrzeli zachód słońca ze szczytu wieżowca i w końcu, nie mając pretekstu, żeby dłużej kręcić się po mieście, zdecydowali się na powrót do hotelu. Portier na ich widok odetchnął z ulgą.

- Nikt nie wiedział, dokąd państwo pojechali - powiedział przejęty. - Szukała państwa obsługa hotelowa.

- Dlaczego? - spytała Eve z uśmiechem. - Czy dostaniemy naganę, bo nie zjedliśmy wszystkiego, co podano na śniadanie?

- Chcieli ustalić, gdzie mają podać kolację.

- Myślałam, że zjemy coś z grilla.

- Przygotowano już polędwicę w ziołach. Zamówienie złożył pani dziadek. Zaraz zawiadomię obsługę, że państwo już wrócili.

- Zupełnie jakbyśmy wrócili po godzinie policyjnej - odezwała się Eve, gdy wsiedli do windy. - Wiesz, chodzi mi po głowie pewien pomysł. Może spróbujemy się stąd dys­kretnie wymknąć? Nie, to się nie uda. W tym hotelu mają świetnie rozwiniętą siatkę szpiegowską. Poza tym zapomniałam, że Henry trzyma rękę na pulsie. - Ziewnęła. - Ta kanapa nie jest najwygodniejsza.

- Dziś ty śpisz w łóżku. Tak będzie sprawiedliwie.

Spojrzała na niego badawczo.

- Możemy oboje z niego skorzystać, jeśli zostaniesz na swojej połowie - powiedziała. - To jedyne rozsądne wyjście - dodała szybko, widząc jego zaskoczoną minę. - Jutro idziemy do pracy i nie możemy wyglądać na skrajnie wyczerpanych.

- Dlaczego nie? - David nie umiał się powstrzymać od drobnej złośliwości. - Pracownicy będą rozczarowani, jeśli zjawimy się wypoczęci.

Roześmiał się, widząc, że pokazała mu język.




















ROZDZIAŁ PIĄTY




David wziął długi, gorący prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, Eve już leżała w łóżku. Ustawiła za plecami stertę poduszek, zgięła kolana i oparła na nich notatnik. Nie miała na sobie obszernego szlafroka, ale schowała się w piżamie Davida najdokładniej, jak to możliwe. Nawet postawiła kołnierz. W rozproszonym świetle z bocznej lampy wyglądała bardzo ponętnie i intrygująco. Uniosła wzrok znad notatek.

- Dlaczego tak stoisz i mi się przyglądasz?

Uznał, że lepiej nie wspominać, jaki skutek odniosły jej starania o niewinny, skromny wygląd.

- Wybrałaś już połowę, na której śpisz, prawda?

- Nie, wszystko mi jedno, mogę się przenieść. Jeśli tuzin kochanek przyzwyczaił cię do spania z tej strony...

- Chyba już ci mówiłem, że nie było ich aż tyle.

- Niewiele mniej. Wiesz, zdecydowałam, że się nie zamienię. Dobrze ci zrobi, jeśli ktoś cię wyrwie z kieratu przyzwyczajeń. Łatwiej zapamiętasz, że nie jestem numerem trzynastym, ani żadnym innym.

- No tak, nawet poczyniłaś pewne kroki w tym kierunku - mruknął David, wskazując na zrolowany koc, który umieściła dokładnie na środku łóżka. - Zastanawiam się, czy nie ufasz mnie, czy sobie.

Nie czekając na odpowiedź, zajął swoją połowę.

- Co robisz, piszesz listy?

- Przygotowuję listę rzeczy, które muszę zrobić jutro.

- Eve, jeszcze masz na to czas.

Ziewnął, poprawił poduszkę, odwrócił się tyłem i zamknął oczy. Pomyślał, że po nocy spędzonej na kanapie natychmiast zaśnie.

Jednak sen nie nadchodził. W apartamencie było tak cicho, że David słyszał oddech Eve. Wreszcie skończyła listę, odłożyła notatnik i sięgnęła, żeby wyłączyć boczną lampę. Położyła się ostrożnie, najwidoczniej starała się go nie obudzić. Śmieszne. Nie rozumiała, że sama jej obecność nie pozwalała mu zmrużyć oka.

David leżał nieruchomo i zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby przenieść się na kanapę. Przynajmniej nie czułby każdego ruchu Eve, nie słyszał jej oddechu. Zdecydował jednak, że ma swoją dumę i nie podda się tak łatwo. Nie jest już młokosem, dlatego powinien zachować zimną krew. Nie pozwoli, by sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Jednak udawanie obojętności wobec Eve przychodziło mu z coraz większym trudem.

Nie rozumiał, co się z nim działo. Zgodził się na małżeństwo i warunki, które mu narzuciła. Nie sądził wtedy, że te ograniczenia będą mu w czymś przeszkadzać. Eve nie zrobiła na nim olśniewającego wrażenia, a poza tym przecież zawarli układ. Złamanie warunków umowy wywołałoby niepotrzebne komplikacje. Eve była piękna, to prawda, ale jednocześnie zimna i nieprzystępna. Oczywiście, kiedy obiecywał związek bez seksu, nie mógł przewidzieć, że wylądują w jednym łóżku. Nie uwzględniał w kalkulacjach zmysłowego pocałunku na lotnisku. Gdyby wtedy nie rzuciła mu się w ramiona, nigdy by się nie domyślił, że sopel, z którym się ożenił, potrafi zmienić się w wulkan. Teraz, myśląc o tym pocałunku, musiał się powstrzymywać, żeby jej znów nie objąć.

Ze złością poprawił poduszkę. Zauważył, że w pomieszczeniu zapanowała zupełna cisza. Eve starała się oddychać bezgłośnie. Po chwili poszedł w jej ślady.




David spał w najlepsze, wdychając zapach bzu, gdy nagle obudził go głos wypowiadający jego imię. Otworzył oczy. Leżał nos w nos z Eve. Przez chwilę nie ruszał się. Próbował ocenić sytuację. Barykada z koca została zepchnięta gdzieś w nogi. Włosy Eve pachniały bzem. Miał je pod policzkiem. Niechcący przycisnął ją do łóżka. Nie mogła nawet ruszyć głową. Nic dziwnego, że mówiła przez zaciśnięte zęby.

Zaraz będę martwy, pomyślał w przebłysku wisielczego humoru.

- Pozwolisz? - spytała, uwalniając włosy.

Spojrzała na budzik przy łóżku i krzyknęła.

- Zawsze budzisz się w takim humorze? - spytał ziryto­wany nie na żarty.

- Tylko gdy zaśpię, mówiłam ci przecież. Zupełnie nie rozumiem, jak to się stało... Nastawiłam budzik na siódmą.

- Boże, jak późno!

Zerknął na tarczę budzika. Było kilka minut po dziewiątej.

- Może się spieszy? - zasugerował. Wreszcie sięgnął po swój zegarek. Budzik nie kłamał.

- Nie dzwoni! - Eve sprawdziła jeszcze raz. - Nie do wiary. Podobno w tym hotelu naprawiają wszystko, nim zdąży się zepsuć. To ich slogan reklamowy.

- Może nikt ich nie poinformował. Kto korzysta z budzika w apartamencie nowożeńców?

- Tylko mi nie tłumacz, co się robi w noc poślubną - powiedziała rozzłoszczona. - Ale ludzie muszą czasem zdążyć na samolot.

- Jeśli potrafią przewidywać, rezerwują popołudniowy lot - stwierdził, wstając. - Przecież nie chciałaś wyglądać na zmęczoną, więc pospałaś dwie godziny dłużej.

- Ale czuję się zmęczona. - Otworzyła szafę i wyjęła nową sukienkę. - Musimy się pospieszyć.

- Po co? I tak jesteśmy spóźnieni, więc co za różnica? - zauważył, ale ona już zniknęła w łazience.

Poprzedniego wieczoru jakoś nie pomyśleli o tym, żeby się spakować. Teraz David wykorzystał wolną chwilę i wyjął walizki z szafy. Zaczął opróżniać szuflady. Eve wychynęła z łazienki z tuszem do rzęs w jednej ręce i piżamą Davida w drugiej.

- Proszę - powiedziała. - Dziękuję za wypożyczenie. Nie patrz tak na mnie. Wiem, że powinnam ją oddać wypraną i pachnącą, ale nie mam już miejsca w torbie.

David wrzucił piżamę do walizki i uśmiechnął się.

- Nie zapomnij koronkowego body. Co z nim zrobiłaś? Nie widziałem go od sobotniego wieczoru.

- Nic dziwnego, nie zamierzałam tego zabierać. - Otworzyła szufladę i rzuciła mu body. - Proszę. Jeśli ci na tym zależy, to zapakuj.

Odrzucił z powrotem.

- Lepiej to zabrać. Jeśli pokojówka znajdzie cokolwiek, zaniesie szefowej hotelu, a ta każe odesłać do firmy. Paniom, które złożyły się na prezent, będzie bardzo przykro.

- Masz rację. Na ile ją znam, tak by właśnie zrobiła - przyznała Eve z westchnieniem, wkładając pudełko z prezentem do bocznej kieszeni torby.

- Co zrobimy z bagażem? - spytał. - Nie chcę zjawić się w sklepie z walizkami w ręku.

- Możemy zostawić je w hotelowej przechowalni i odebrać po pracy. Chociaż nie. Po drodze wpadniemy do mojego mieszkania i tam je zostawimy. Kiedy będziesz gotowy? Nie chcę się spóźnić bardziej, niż to konieczne.

- Domyślam się, że ze śniadania nici - mruknął. - Ale przynajmniej nie musimy tracić cennego czasu na rozkopywanie pościeli.

Gdy wreszcie dotarli do pracy, sklep był otwarty już od godziny. Eve spojrzała na zegarek, potem na dwie kobiety, które właśnie wyszły ze sklepu z małymi reklamówkami w ciepłym odcieniu brzoskwini. Westchnęła.

- Naprawdę musimy wymyślić lepszy sposób na wczesne wstawanie. Nie może być tak, że klienci zjawiają się w sklepie przed właścicielami.

- Jeśli zamierzasz powiesić na lodówce rozkład dnia, to ja się nie zgadzam - oświadczył, wyciągając rękę, by pomóc Eve wysiąść. - Na pewno żaden z twoich budzików nie ośmieli się zadzwonić za późno, więc od jutra nie powinno być problemu.

- Słuchaj, David. Lubię być punktualna, ale to jeszcze nie oznacza...

Otworzył szerzej drzwi i pochylił się.

- Kochanie, uśmiechnij się. Jesteśmy obserwowani - szepnął.

Eve już zauważyła, że wszyscy w sklepie im się przyglądają. Kilka osób zerknęło na zegarki. Eve miała ochotę przypomnieć im, że setki razy właśnie ona przychodziła pierwsza. Jednak takie zachowanie potraktowano by jako obronę. Śmieszne. Nie obowiązywały jej sztywne godziny pracy, bo i tak musiała tkwić w firmie, dopóki nie załatwiła wszystkich bieżących spraw.

- Dzień dobry - powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to radośnie. - Miło mi, że wszyscy przyszli nas powitać.

Ruszyła przez salę w kierunku biura na zapleczu. David dogonił ją i objął za ramiona. Odwróciła się, a on delikatnie pocałował jej usta.

- Kochanie, będę w pracowni. Zajmę się naszyjnikiem pani Morgan.

Eve uśmiechnęła się promiennie, lecz pod nosem powiedziała ze złością:

- Będę o tym pamiętać, na wypadek gdyby jakimś cudem okazało się, że bardzo za tobą tęsknię.

Kątem oka dostrzegła, że jeden ze sprzedawców wyjął banknot i podał koleżance stojącej obok. Dziwne, pomyślała Eve. Pewnie to składka na te zmarnowane koronki. Właśnie.

- Chciałabym podziękować wszystkim za prezent. Jest wspaniały - powiedziała donośnym głosem.

- Tak - potwierdził David. - Każdy dostanie ode mnie list z podziękowaniem za to, że pamiętaliście o Eve. To był świetny wybór.

Poczuła, że się rumieni. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała cicho przez zaciśnięte zęby:

- Przestaniesz wreszcie?

Pochylił się do niej.

- Gdybym powiedział, że rzuciłaś prezent gdzieś na podłogę, wyszedłbym na prostaka - szepnął jej do ucha.

Eve, mimo irytacji i zażenowania, udało się przybrać miły wyraz twarzy. Ruszyła w stronę swojego gabinetu. Po kilku krokach zatrzymała się nagle. Tuż przy drzwiach jej pokoju, obserwując salę wystawową, stał Travis Tate. Na chwilę wstrzymała oddech.

- Jeszcze jesteś w Chicago? - spytała, starając się mówić lekkim tonem. - Wydawało mi się, że powinieneś już być w następnym miejscu.

- Nadal śledzisz mój rozkład jazdy - ucieszył się. - Pewnie tak by było, ale Henry nie miał dla mnie czasu w ubiegłym tygodniu.

- Może powinieneś spotkać się z nim teraz?

Przeszła obok niego i pochyliła się nad biurkiem, żeby przejrzeć pocztę. Wszedł za nią i badawczo jej się przyjrzał.

- Już z nim rozmawiałem. Natomiast bardzo się zdziwiłem, że ciebie nie ma rano w pracy. Postanowiłem dziś zaczekać na dalszy ciąg. W ogóle muszę przyznać, Eve, że przedstawienie było interesujące.

Spuściła wzrok.

- Masz na myśli moje spotkanie z Davidem na lotnisku?

- Nie, już wcześniej doszły mnie plotki, że Henry myśli o emeryturze. Twój mąż dostał wszystko za jednym zamachem. Eve, kochanie, jestem zaskoczony. Jak na kobietę, która tyle rozprawia o moralności, sprzedałaś się bardzo tanio.

- Czy ten człowiek ci się naprzykrza? - spytał David, który nagle pojawił się w drzwiach.

- Nie, właśnie wychodzi.

Travis uśmiechnął się zimno.

- Władczy typ ten twój mąż. Nie ma się co dziwić. Wystartował od zera, więc musi teraz dbać o żonę, bo równie szybko może wszystko stracić - powiedział i odwrócił się na pięcie.

Eve próbowała opanować drżenie rąk.

- Nie musiałeś tu wpadać jak burza. Nie trzeba mnie przed nim ratować - powiedziała do Davida, gdy za Travisem zamknęły się drzwi.

- Tak to wyglądało? Jakbym chciał ratować ci życie? - upewnił się David. - Szkoda, że nikt nie zdążył mi go przedstawić. Jest taki sympatyczny... Henry chce z nami porozmawiać przy śniadaniu.

- Ciekawe, czyj to pomysł?

- Co do śniadania, to mój. Henry bardzo się przejął, że mieliśmy dziś rano ważniejsze sprawy na głowie niż jedzenie.

Eve zamarła z otwartymi ustami.

- Chyba mu tego nie powiedziałeś?

- Że się spóźniliśmy z powodu seksu? Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka oburzona. Przecież chcesz, by tak myślał.

- Nie mam zamiaru okłamywać go w tej sprawie!

- Aha, wolisz, żeby sam wyciągnął wnioski, niekoniecznie słuszne. Właśnie dlatego nic mu nie powiedziałem. Interesujące, że każda moja wypowiedź natychmiast kojarzy ci się z jednym... No dobrze, odłóżmy tę dyskusję na później. Henry czeka na nas przy wyjściu.

Na o wiele później, a najlepiej... już nigdy do tego nie wracać, pomyślała. Co mi przyszło do głowy, żeby w ogóle poruszać ten temat. No i znowu wyszłam na idiotkę.

- Powiedz mi coś więcej na temat tego człowieka, który stąd wyszedł - powiedział David.

- Nie mam o czym. Jest jak jedna z twoich licznych kochanek. Nie stanowi problemu.

- Czyżby? - mruknął David.


Henry stał obok gabloty umieszczonej najbliżej wejścia. Rozmawiał ze sprzedawcą. Eve zauważyła, że właśnie chował portfel, a sprzedawca wkładał banknot do koperty.

- Śniadanie - powiedział Henry, uśmiechając się do nich i zacierając ręce. Wziął laskę opartą o gablotę. - Wspaniały pomysł. Nie zdążyłem nic zjeść dziś rano.

Kiedy szli ulicą w stronę jego ulubionej tawerny, Eve spytała:

- Henry, o co chodziło? Zwykle nie rozdajesz gotówki pracownikom.

Zamrugał z niewinną miną.

- O czym mówisz, kochanie?

David ujął ją pod rękę.

- Myślę, że to takie biurowe zakłady. Każdy daje kilka dolarów i obstawia jakiś wynik. Zwycięzca bierze wszystko.

- Wiem, na czym polegają zakłady - stwierdziła rozgniewana - ale jest po mistrzostwach, a rozgrywki koszykówki jeszcze nie wystartowały.

- Można obstawiać w innych dziedzinach - wyjaśnił spokojnie David. - Domyślam się, że ma to coś wspólnego z nami. Gdy się zjawiliśmy, wszyscy zerknęli na zegar.

Eve odwróciła się, żeby spojrzeć na dziadka.

- Zakładaliście się dziś, o której zjawimy się w pracy? - spytała zdumiona.

- Niezupełnie - odpowiedział z pogodną miną. - Czas mijał, was nie było, więc zaczęliśmy się zastanawiać, ile dni po ślubie pojawisz się w pracy punktualnie. Skoro już o tym wiesz, chyba powinniśmy odwołać zakłady.

- Słusznie - stwierdziła Eve - bo wygra ten, kto obstawił jutrzejszy poranek.

Henry uprzejmie skinął głową, ale nic nie powiedział. W tawernie skierował się do ulubionego kąta i wygodnie rozsiadł na środku ławki. Eve niechętnie usiadła na drugiej. Przesunęła się do końca, żeby David też mógł się wcisnąć.

- Jeśli wolicie, możemy się przesiąść do normalnego stolika - zaproponował Henry, widząc, że z trudem się zmieścili. David spojrzał na Eve, jakby był ciekaw, czy skorzysta z okazji, by od niego uciec. Natomiast ona za żadne skarby nie przyznałaby, że ta bliskość bardzo ją krępuje.

- Ależ nie. Ubóstwiam tak siedzieć w ciasnym kąciku. Czuję się wtedy bezpiecznie. Henry, o czym chciałeś z nami rozmawiać?

Henry pomachał na kelnerkę.

- Głównie o kampanii reklamowej. Dużo o tym myślałem w czasie weekendu. Nim podpiszemy umowę, powinniśmy się spotkać z tymi ludźmi, którzy wystąpili z nowym pomysłem.

- Ale ja już się wstępnie zgodziłam - zaprotestowała Eve.

- To było, zanim poznałaś wszystkie fakty - stwierdził David. - Jeszcze nie dostałaś kompletu materiałów.

Spojrzała na niego niezbyt przyjaźnie.

- Powinnam się była domyślić, że to twoja sprawka.

- Eve, nie snuj teorii spiskowych. Uważam, że takie sprawy trzeba załatwiać oficjalną drogą.

- Oficjalną, czyli za twoją zgodą?

- Powinniśmy ustalić - wtrącił się Henry - dlaczego uważają, że ich pomysły są takie genialne i skąd to niezachwiane przeświadczenie o skuteczności proponowanej kampanii. Jeśli przekonają nas, może uda im się też przekonać naszych klientów.

- Nie wiem, czy to ma sens - broniła się Eve. - Prowadziliśmy już kampanie reklamowe, które niezbyt mi się podobały i...

- I może byłyby znacznie lepsze, gdybyś poszukała innych rozwiązań - powiedział David. - Myślę, Henry, że tak będzie najlepiej. Jedno spotkanie. Jeśli mnie przekonają, wycofuję wszelkie zastrzeżenia.

- Świetnie - podsumowała Eve. - Zorganizuję spotkanie. Jeśli wyczerpaliśmy temat, wracam do pracy.

Spodziewała się protestów, ale David wstał i zrobił dla niej przejście.

- Bywa trochę naburmuszona, jeśli nie zje śniadania - powiedział poważnie do Henry'ego.

Usłyszała te słowa, ale nawet się nie odwróciła.




Rano, gdy wpadli do mieszkania Eve, żeby zostawić bagaże, natknęli się w holu na administratora budynku. Zostawili wszystko pod jego opieką i nie musieli wjeżdżać na górę. Kiedy wieczorem Eve otwierała drzwi, zauważyła, że ręce jej się trzęsą z przejęcia. Czym ona się tak przejmuje? Skoro wytrzymała z Davidem w niezbyt obszernym apartamencie hotelowym, poradzi sobie też we własnym domu. Wreszcie jest u siebie, powinna się odprężyć. Nie byli skazani na jeden pokój, portierów, wszędobylskie pokojówki, ani na wścibską obsługę. Jednak sprawa nie przedstawiała się tak prosto. Pokój w hotelu był czymś tymczasowym, natomiast do jej mieszkania David wprowadzał się na stałe.

Ominęła walizki, które dozorca postawił tuż przy drzwiach.

- Weź zapasowy klucz. Jest w szufladzie w przedpokoju. Nie zawsze będziemy razem wchodzić i wychodzić.

David nie odpowiedział. Spojrzała w jego stronę. Rozglądał się wokół. Odruchowo zrobiła to samo. Mieszkała tu od dwóch lat i już się przyzwyczaiła, lecz teraz obrzuciła je krytycznym spojrzeniem.

Szeroki przedpokój, zaraz za rogiem wejście do sypialni. Wzdłuż jednej ściany stały regały z książkami. Na drugiej wisiały oprawione fotografie. Po lewej stronie mieściła się kuchnia. Nie była oddzielona drzwiami od przedpokoju. Nieco dalej po prawej stronie wysokie wejście zakończone łukiem prowadziło do obszernego salonu. W ciągu dnia wydawał się przestronny i słoneczny, ale wieczorem, gdy ściemniało się za oknami, robił mniej przytulne wrażenie. Eve wcisnęła guzik, zapalając gaz w kominku. Usiadła na skórzanej kanapie na wprost tańczących płomieni.

- To byłoby niegłupie - zaczął David - żeby wstawać o tej samej porze i wspólnie jeździć taksówką. Po co brać dwie? Chyba że zwykle jeździsz samochodem.

- Spróbuj znaleźć w centrum wolne miejsce do parkowania. To nie jest miasto dla kierowców.

Skinął głową.

- Dlatego sprzedałem samochód, zamiast nim tu przyjechać. Pomyślałem, że jeśli zajdzie taka potrzeba, po prostu kupię nowy.

- Słusznie. Nie tylko w śródmieściu brakuje miejsc do parkowania - powiedziała, spoglądając na niego. Nadal stał w przejściu do salonu.

Mieszkanie było o wiele większe niż hotelowy apartament, a jednak tego nie czuła. Tak jakby nagle David zajął większość wolnego miejsca. Któregoś dnia mówił o kupnie domku. Eve przeczuwała, że wkrótce trzeba będzie wrócić do tej rozmowy.

- Później się rozpakuję - powiedziała. - Teraz chcę spokojnie posiedzieć i pozbierać się po tym wszystkim. Pokój gościnny jest na końcu przedpokoju, po prawej stronie.

David nie ruszył się z miejsca.

- Dobrze. Tymczasem może mi powiesz, kto to jest ten Travis Tate? Jeden ze sprzedawców podał mi jego nazwisko.

Zastygła w bezruchu. Dzień był pełen wydarzeń i niemal zapomniała o porannym incydencie.

- Domyślam się, że należy do spraw, po których musisz się pozbierać.

Eve gwałtownie wstała. Ruszyła energicznie w jego kierunku.

- Chcesz mnie przewrócić? - spytał.

- Nie pozwolę się przesłuchiwać. Nie pytałam cię o szczegóły dotyczące twoich byłych partnerek.

Spojrzał na nią zwężonymi oczami. Eve zdała sobie sprawę, że źle to rozegrała. David powinien zrozumieć, na czym polega ich układ. Nie miał prawa zadawać jej takich pytań.

- A więc jest dla ciebie kimś ważnym - powiedział cicho.

Wróciła na kanapę i usiadła w najdalszym końcu. David spojrzał na nią spokojnie. Nie zamierzał ustąpić.

- Kiedyś był ważny - przyznała. Pomyślała, że prawdziwemu dżentelmenowi wystarczyłoby takie wyjaśnienie. Jednak dzisiaj David najwidoczniej nie potrafił zdobyć się na rycerskość.

- Już nie jest ważny? - spytał.

Pokręciła głową.

- Nie, od kilku miesięcy.

- Co się stało?

- Czy to ma znaczenie? Powiedziałam, że to się skończyło, i to powinno ci wystarczyć. Koniec tej dyskusji.

- Chyba ma znaczenie, bo ten pan najwyraźniej nie uznał, że wszystko skończone - powiedział, siadając na krześle.

Przygryzła wargę

- Kim on jest? Czym się zajmuje? - spytał,

Eve westchnęła z rezygnacją.

- Jest przedstawicielem handlowym firmy pośredniczącej w handlu kamieniami szlachetnymi. Spotyka się z Henrym mniej więcej raz w miesiącu.

- Dlatego był w firmie. Rozumiem. A na lotnisku?

- Dużo podróżuje, bo taką ma pracę - wyjaśniła.

- Domyślam się, że biedak czuje się samotny.

Nie zareagowała na ironiczny ton.

- Spędzanie życia w hotelach może być nużące. Szukał towarzystwa i... Zaczęliśmy się spotykać za każdym razem, gdy tu przylatywał. To nie były randki. Po prostu przyjaźń. Ale w końcu...

- Zakochałaś się.

- Tak - przyznała. Nie miała powodu wstydzić się ani usprawiedliwiać. - Jeśli cię to interesuje, on też się we mnie zakochał.

David przesunął się na krześle.

- Rozumiem. Wszystko układało się idealnie, jak w bajce. Co takiego się stało, że skończyłaś marnie jako moja żona? Pewnie Henry się nie zgodził, bo Travis nie pasował do jego planów wobec firmy.

- Henry o tym nie wiedział.

David uniósł wysoko brwi, jakby miał co do tego wątpliwości.

- Jeśli zerwania nie spowodował Henry, co zniszczyło ten romans?

- To nie miał być romans - podkreśliła.

- Jednak twoje uczucia okazały się silniejsze niż zamiary.

- To się często zdarza.

- Tak? - spytała bezbarwnym głosem. - Jakimś cudem o tym nie wiedziałam.

- Myślałem, że wszystkie nastolatki muszą wysłuchiwać mądrych pouczeń, żeby nie chodzić na randki z kimś, kto nie nadaje się na męża, bo emocje często wymykają się spod kontroli. A właściwie, nie sposób ich kontrolować. Mnie uświadomił to ojciec, a twoja mama na pewno...

Pokręciła przecząco głową.

- Matka nigdy nie rozmawiała ze mną na takie tematy. Zostawiła ojca, gdy miałam pięć lat. Później rzadko ją widywałam.

- Przepraszam, Eve. Nie wiedziałem.

- Nie mogłeś wiedzieć. Co prawda ich rozwód nie był żadną tajemnicą, ale niewiele osób wiedziało, dlaczego odeszła od ojca.

- Dlaczego? - spytał cicho.

Odwróciła wzrok.

- Małżeństwo się rozpadło, bo mama przestała kochać mojego ojca. Zakochała się w kimś innym i poszła za głosem serca.

- Zostawiła cię. Teraz rozumiem, dlaczego nikt ci nie nabijał głowy dobrymi radami. Nawet nie sprzeciwiłaś się narzuconemu małżeństwu.

Wzruszyła ramionami.

- Gdy moi rodzice brali ślub, byli zakochani. Potem okazało się to bez znaczenia.

- Wróćmy do Travisa. Dlaczego za niego nie wyszłaś?

Pomyślała, że David jest zawzięty jak buldog. Jeśli się czegoś uczepi, już nie popuści.

- Nie mogłam.

- Niech zgadnę. - David zaczął chodzić po pokoju. - Przychodzą mi do głowy trzy powody - powiedział, marszcząc czoło. - On w ogóle nie ma zamiaru się żenić, jest homoseksualistą, albo już ma żonę. No tak, ukrył przed tobą, że jest żonaty, mam rację?

- Nie ukrył.

Po raz pierwszy udało jej się go zaskoczyć.

- Wiedziałaś, że jest żonaty? Kochanie, jeśli spotykasz się z facetem, który ma żonę, nie powinnaś się dziwić, gdy do niej wróci.

- Nie wrócił. Chodzi mi... Musisz mówić o tym jako praniu brudów?

- Jeśli nie chcesz słuchać moich domysłów, przestań się obrażać i powiedz, jak było naprawdę.

- W porządku. - Wzięła głęboki oddech. - Nie wiedziałam, że jest żonaty. Początkowo, kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi, nie rozmawialiśmy na takie tematy, bo i po co? Zresztą i tak byli z żoną w separacji.

- Oczywiście.

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki podejrzliwy. W dzisiejszych czasach to się często zdarza...

- Właśnie. Dlaczego więc nie rozwiódł się i nie ożenił z tobą?

- Miał zamiar, ale nie pozwoliłam mu na to, bo... - załamał jej się głos - ...bo ma dwie córeczki. Sześcio- i trzyletnią.

David zagwizdał.

- Przypomniałaś sobie własne dzieciństwo. Nie mogłaś im zrobić tego, czego sama doświadczyłaś.

Skinęła głową.

- Powiedziałam mu, że musi wrócić i ratować małżeństwo ze względu na dzieci.

- I tu moim zdaniem pan Tate się przeliczył.

- O co ci chodzi?

- Musiał być jednym z tych nielicznych, którzy szczegółowo znali historię twojej matki. Albo był na tyle sprytny, żeby nie wspomnieć o dzieciach, dopóki nie był pewny, że cię omotał.

Eve niemal się zachłysnęła ze złości.

- Przestań!

- Eve, przed chwilą oświadczyłaś, że to już skończone.

- To nie znaczy, że wolno ci wieszać psy na Travisie. Co ty możesz wiedzieć? Nie chciał nikogo skrzywdzić. Znalazł się w sytuacji, na którą nie miał wpływu. Podobnie jak ja.Nie mam zamiaru dłużej rozmawiać na ten temat. Sprawa zamknięta, jasne?

Ominęła go i poszła do sypialni w głębi przedpokoju. Miała ochotę uciec jak najdalej. Nigdy się nie dogadamy, pomyślała. Żaden dom, nawet największy, nie będzie dość duży dla nas obojga. Powinniśmy zamieszkać osobno.













ROZDZIAŁ SZÓSTY




Pokój gościnny okazał się dość mały. Co prawda Eve dołożyła starań, by Davidowi było tu wygodnie, jednak on nie czuł się w tym wnętrzu dobrze. Bardziej przypominało biuro niż przytulną sypialnię. Biurko zostało pospiesznie przesunięte na bok, żeby zrobić więcej miejsca. Przedtem stało na środku pokoju, widać było jeszcze ślady na dywanie. Połowę szafy zajmowały dokładnie oznaczone pudełka i segregatory. Na wąskim łóżku leżał stos poduszek. Niska szafka była częściowo zajęta przez drukarkę.

Dla Davida stało się jasne, że u Eve niezbyt często nocowali goście. Jeśli nawet jacyś zostawali na noc, nie korzystali z tego pokoju, pomyślał. Na przykład taki Travis Tate.

David próbował odegnać te myśli, jednak bez większego powodzenia. Na próżno tłumaczył sobie, że to nie jego sprawa. Eve uznała znajomość z Travisem za przeszłość i nie miał powodów, by wątpić w jej szczerość. Mówiła o tym z trudem, czyli podjęcie takiej decyzji musiało ją wiele kosztować. Jednak miał wrażenie, że w jej opowieści pobrzmie­wały fałszywe nuty.

Zdjął stos poduszek, wyłączył światła i spróbował ułożyć się wygodnie na wąskim łóżku. Oparł głowę na rękach i myślał o tym, co mu opowiedziała. Typowa historia. Żonaty mężczyzna i zakochana nieprzytomnie, bezbronna kobieta. Na szczęście nie była na tyle naiwna, by myśleć, że rozwód jest dla dzieci mniejszym złem niż wiecznie kłócący się rodzice. Wiedziała z własnego doświadczenia, jak jest naprawdę. Bolesne wspomnienia z dzieciństwa nie pozwoliły jej skrzywdzić córeczek Travisa.

Twierdziła z przekonaniem, że znalazła jedyne możliwe wyjście z sytuacji. Jednak właśnie to najbardziej zaniepokoiło Davida. Były inne wyjścia. Nie musiała rozbijać rodziny ani tracić ukochanego mężczyzny. Dlaczego na przykład nie zdecydowała się poczekać, aż córeczki Travisa podrosną? Jeśli była tak nieprzytomnie zakochana, powinna rozważyć taką ewentualność. Może nie chciała czekać tak długo? Miłość do Travisa nie miała przyszłości, jednak Eve nie próbowała ułożyć sobie życia na nowo. Uważała, że z nikim innym nie będzie szczęśliwa, a jednak przystała na niezwykłą propozycję Henry'ego i poślubiła zupełnie obcego człowieka.

Czy mówiła całą prawdę? Może podświadomie traktowała małżeństwo z Davidem jako tymczasowy związek? Henry będzie zadowolony, a ona spokojnie dotrwa do chwili, gdy Travis uwolni się od rodzinnych zobowiązań. David kręcił się na łóżku, nie mogąc uwolnić się od natrętnych myśli. Rozbolały go plecy od zbyt miękkiego materaca. Zaczął się obawiać, że zbyt pochopnie zaufał Eve. Kto wie, czy nie zostanie okrzyknięty jednym z największych głupców w Chicago.

Tykanie ściennego zegara, tak samo jak kapanie wody z nieszczelnego kranu, działało Davidowi na nerwy. Przynajmniej nie musiał się martwić, że zaśpi. Taka tortura nie pozwoli mu zmrużyć oka. Zdjął zegar ze ściany i wyjął baterie. Nastała martwa cisza, tak całkowita, że nadal nie mógł zasnąć. Koszmar...

W tej sytuacji właściwie lepiej było czymś się zająć. Kilka projektów czekało na dokończenie. Wśród nich naszyjnik pani Morgan. David nie wpadł jeszcze na dobry pomysł. Może powinien zrobić kilka szkiców. Przy okazji przestałby myśleć o Eve.

Sięgnął, żeby otworzyć szufladę biurka, ale cofnął rękę. Nie chciał grzebać w rzeczach osobistych Eve. Chociaż był przekonany, że usunęła wszystko, wolał jednak nie ryzykować. Postanowił pójść po swoją teczkę, którą zostawił w przedpokoju. Poruszał się cicho, na palcach. Za rogiem przedpokoju zauważył światło padające z kuchni. Eve też nie mogła spać.

Siedziała przy kuchennym blacie, z kawałkiem zimnej pizzy w ręku. Przed nią stał talerz. Zawsze doskonałe maniery, pomyślał. Nawet resztki pizzy wykłada na porcelanę.

- Mam nadzieję, że lubisz pepperoni - powiedział. - Powinienem zapytać, nim zamówiłem, ale byłaś nadąsana i nie chciałem cię drażnić.

Odwróciła się. Serwetka zsunęła jej się z kolan i wylądowała na podłodze.

- Nie byłam nadąsana.

Miała na sobie obszerną koszulę nocną w stylu prababci, z olbrzymią ilością falbanek i marszczeń, które skutecznie maskowały figurę. Pomyślał, że pewnie kupiła ją ze względu na niego. Majstersztyk sztuki krawieckiej był jednak niezwykle seksowny, gdyż pozostawiał wiele miejsca dla wyobraźni.

- Czy to koniec pizzy? - spytał.

Eve pokręciła głową.

- Jeszcze trochę zostało. Miałam ochotę tylko na kawałek. Jest już późno.

Niechcący dotknął jej ramienia, gdy otwierał lodówkę. Poczuł, że przeszedł ją dreszcz. W pierwszej chwili nawet go to zirytowało. Czyżby naprawdę uważała, że coś jej grozi z jego strony? Skąd u niej ta obsesja na temat seksu? Dlaczago wszystko kojarzyło jej się tylko z tym jednym?

- Dziękuję, że zamówiłeś pizzę - powiedziała, nie patrząc na niego.

- Rozejrzałem się po kuchni. Wybór był niewielki.

- Wiem. Jutro przychodzą sprzątać i przyniosą zakupy. Jeśli chcesz, żeby coś kupili, wpisz na listę. - Wskazała na zapisaną kartkę, przyczepioną magnesem do lodówki. - Wracam do łóżka, a ty? To znaczy... - przerwała i zarumieniła się.

- Chyba trochę popracuję.

Ześliznęła się z kuchennego taboretu.

- W takim razie do zobaczenia rano.

Szybko wyszła z kuchni, zapominając o nie dokończonym kawałku pizzy. David usiadł i nadgryzł swoją porcję. Sięgnął po ołówek i notes. Zaczął szkicować naszyjnik.

Nagle dotarło do niego, że nie odsunęła się od niego z dreszczem obrzydzenia, ani się go nie obawiała. Nie zagrażał jej, tylko temu, w co wierzyła. Najwyraźniej była przekonana, że nadal kocha Travisa. Może do pewnego stopnia nawet tak było. Jednak udało jej się wyrwać spod jego wpływu. Przestała się z nim spotykać. Dzięki temu otworzyły się przed nią nowe możliwości, choć pewnie jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. David powiedział sobie, że jak na początek nie jest źle, bo chociaż dostrzegała jego obecność. Nie potrafiła być obojętna. Intrygowała go i pociągała. Zainteresować sobą taki sopel lodu - to było wyzwanie, które miał ochotę podjąć.

Spojrzał na kartkę. Dopiero teraz spostrzegł, że w końcu nie narysował naszyjnika. W zamyśleniu naszkicował skomplikowany wzór, jaki tworzyła wstążka przy dekolcie nocnej koszuli Eve.




Budzik hałasował od dłuższej chwili, nim Eve wreszcie się obudziła. Śniło jej się, że zawinięta jak mumia spoczywa w dusznej piramidzie. Gdy otworzyła oczy, stwierdziła, że nic w tym dziwnego, bo obszerna koszula nocna krępowała jej ruchy. Z trudem uwolniła się od niej. Uśmiechnęła się na myśl, że w razie potrzeby może zawołać Davida na pomoc. Ostatecznie, to z jego powodu włożyła na siebie strój wielkości cyrkowego namiotu.

Zerknęła w lustro. Z niesmakiem przyjrzała się marszczonej koszuli. Jak się spodziewała, David był wyraźnie rozczarowany jej wyglądem, jednak nadal nie czuła się bezpiecznie. Sięgnęła po sukienkę i poszła do kuchni. Nie zastała tam Davida, lecz dzbanek był pełen gorącej kawy. Nalała sobie filiżankę i włączyła żelazko. David wkroczył, poprawiając krawat.

- Możesz spokojnie zjeść śniadanie, nim zdążę się ubrać - powiedziała.

- Pod warunkiem, że jakoś strawię resztki zimnej pizzy.

- I kto tu ma od rana zły humor? - spytała, dokładnie prasując kołnierzyk sukienki. - Wyglądasz, jakbyś wcale nie spał. Tak było?

- Niewiele spałem. Myślałem.

- Nie chcę wiedzieć o czym - powiedziała, nie odrywając wzroku od sukienki.

- Nie szkodzi. I tak ci powiem. O tobie i Travisie.

Energicznie i głośno odstawiła żelazko.

- Jeśli zamierzasz pytać o szczegóły, to nie doczekasz się odpowiedzi. Nie twoja sprawa. Nie mam zamiaru zaspokajać twojej niezdrowej ciekawości.

- W porządku. Nic więcej nie chcę wiedzieć. I tak już mi powiedziałaś, że miałaś z nim romans.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie przypominam sobie.

- Przyznałaś, że są szczegóły, które wolisz przemilczeć. Na pewno pikantne, jeśli nie chcesz o nich mówić.

- Nie zniżę się do odpowiedzi.

- W rezultacie tego romansu zdecydowałaś, że resztę życia spędzisz bez jakichkolwiek intymnych kontaktów. Nie możesz mieć Travisa, więc nie chcesz nikogo.

- I co z tego? - spytała, znów sięgając po żelazko.

- To ci się nie uda - oświadczył spokojnie.

- Jeśli myślisz, że możesz mi wydawać polecenia...

Eve przypomniała sobie o żelazku i cofnęła je w ostatniej chwili, nim zdążyło spalić koronkowy kołnierzyk.

- Nie mam takiego zamiaru. Po prostu stwierdzam fakt. To się nie może udać. Poważnie myślisz, że nie będę w stanie żyć bez seksu?

- Właśnie tak.

Spojrzała na niego szczerze zdziwiona.

- Dlaczego? Jesteś nadal roztrzęsiona po rozstaniu z Travisem. Jednak wcześniej czy później wrócą pragnienia. Tylko ktoś, kto nie wie, co traci, może zrezygnować z fizycznych przyjemności. Uwierz mi.

- Najwyraźniej nie rozumiesz kobiet. - Potrząsnęła sukienką i poprawiła mankiety. - Na tym polega problem z mężczyznami. Wydaje im się, że kobiety pragną tego samego, co oni. Nic bardziej błędnego.

- Jeszcze nie teraz, ale w pewnej chwili przyznasz mi rację.

- Powiadomię cię, gdy to się stanie - powiedziała oschłym tonem. - Uważasz, że któregoś dnia ogarnie mnie takie pożądanie, że rzucę się na pierwszego przechodnia na ulicy? A może nawet na ciebie, bo jesteś pod ręką? Chyba nie mówisz poważnie. Jestem odporna na takie pokusy.

- Na pewno?

Odwróciła się, żeby wyłączyć żelazko i nie zauważyła, kiedy podszedł bliżej. Wyjął jej żelazko z ręki i odstawił, a potem przycisnął ją do siebie. Powinnam dać mu w twarz, pomyślała, ale nic takiego oczywiście nie zrobiła.

Gdy całował ją po raz pierwszy, na lotnisku, stało się tak na jej życzenie. Po raz drugi, na ślubie, był bardziej opanowany. Pewnie dlatego, że obserwował ich tłum gości. Tym razem całował ją powoli, uwodzicielsko i delikatnie. Najpierw usta, potem zagłębienia za uszami, szyję i wreszcie dekolt. Westchnęła. Zdała sobie sprawę, że do niczego jej nie zmuszał. Nawet przestał przyciskać ją do siebie. Nie musiał, bo przywarła do niego całym ciałem.

- Nadal twierdzisz, że jesteś odporna na wszelkie pokusy? - spytał zdyszanym, chrapliwym głosem.

- Czuję tylko ochotę, żeby wbić w ciebie ostre narzędzie.

Roześmiał się.

- Szkoda byłoby zginąć z powodu jednego pocałunku - szepnął. - Ale z powodu dwóch... - Wyciągnął rękę, jakby miał zamiar znów ją objąć.

- Nawet nie próbuj! - Eve odsunęła się.

David skrzyżował ręce na piersiach.

- Już się przekonałaś. Nie jesteś odporna. Wcześniej czy później zacznie ci tego brakować.

- Pewnie dlatego powinnam mieć romans z tobą?

Pokręcił głową.

- Małżonkowie nie mogą mieć romansu.

Co za ulga, pomyślała.

- Ale powinniśmy ze sobą sypiać. Wszyscy byliby szczęśliwi: ty, ja, a nawet Henry.

- Wystarczyłyby dwie trzecie tej wyliczanki. Jednak zapomniałeś o czymś - powiedziała chłodno. - Zgodziłeś się na pewne warunki i teraz nie wolno ci zmieniać zasad.

- Słusznie. Wszystko zależy od ciebie - powiedział pogodnym tonem. - Jeśli się zdecydujesz, będę w pobliżu.

- Życzę miłego oczekiwania, panie Elliot. Mamy umowę i to nie moja wina, że ogarnia cię żądza.

- Pięknie powiedziane.

- Nie próbuj mi wmawiać, że to coś więcej. Och, nie! - zawołała, patrząc na zegar na kuchence mikrofalowej.

- Co się stało? - David rozejrzał się wokół.

Wskazała na wyświetlacz.

- Znów się spóźnimy.



Eve doszła do wniosku, że poślubiła oszusta. Jak inaczej można nazwać człowieka, który zgadza się na rozsądny, czysty układ, a potem próbuje cofnąć dane słowo? Na dodatek odrzucenie jego zalotów nie sprawiło jej żadnej przyjemności. Nie był obrażony ani rozczarowany. W ogóle nie przejął się, że odrzuciła jego propozycję. W taksówce wesoło gawędził przez całą drogę. Kiedy wysiedli, próbowała się od niego uwolnić, ale wziął ją pod rękę i poprowadził do głównego wejścia.

- Eve, ostrożnie, bo odniosę wrażenie, że przeszkadza ci każdy mój dotyk - powiedział cicho, otwierając przed nią drzwi. Uśmiechnęła się z przymusem.

Grupa pracowników wewnątrz sklepu była niewiele mniejsza niż poprzedniego dnia. Nie brakowało nawet Henry'ego. Układał nowy naszyjnik w jednej z gablot. Ostentacyjnie spojrzał na zegarek.

- Och, dzieci, dziś już tylko trzydzieści minut spóźnienia.

- Przykro mi, Henry, jeśli jesteś rozczarowany - zaczął David. - Powiedziałem Eve, że i tak nie spodziewacie się nas przez co najmniej godzinę, więc równie dobrze możemy... - W tym momencie mocno przydeptała mu palce. David drgnął, ale nie przerwał - ...dokończyć głęboko filozoficzną dyskusję, którą wcześniej zaczęliśmy.

Kilka osób roześmiało się jak z dobrego żartu. Eve pomyślała, że cios ostrym narzędziem byłby zbyt łagodną karą dla Davida.

Nie patrząc na niego, uniosła wysoko głowę i rzuciła okiem na tłum. Zauważyła uważne spojrzenie Henry'ego. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Pomyślała, że miał swoje powody. David powoli zaczynał spełniać jego oczekiwania. Szkoda, ale będzie musiała go rozczarować. Henry nie krył nadziei, że z tego małżeństwa urodzi się następca, który zajmie się firmą. Poczuła się winna, ale pewnych faktów nie sposób zmienić.

Poczucie winy szybko zamieniło się w oburzenie. Początkowo David sam przyznał, że pomysł Henry'ego kojarzy mu się ze średniowieczem. Dziwił się, że Eve na to przystała. Teraz nagle zaczęło mu się to podobać. No cóż, była pod ręką, a on postanowił wykorzystać sytuację.

- Henry, dziś ja stawiam śniadanie - powiedział David radosnym tonem. - Mam kilka pomysłów, które chcę ci przedstawić.

Henry skinął głową i zamknął gablotę. Kiedy obaj podeszli do wyjścia, Eve zastąpiła im drogę.

- Przepraszam, ale...

- Kochanie, nie czuj się porzucona. Przecież nie jadasz śniadań.

- Chciałam wam tylko przypomnieć, że później mamy spotkanie z agencją reklamową.

- Umówiłaś ich u nas, czy w ich biurze? - spytał Henry.

- U nich. Nie miało sensu, żeby przynosili wszystko do sklepu.

Henry skinął głową.

- Wrócimy na czas - obiecał. Odwrócił się do Davida.

- Jak naszyjnik pani Morgan?

- Nieźle. Wszystko dzięki Eve. Zainspirowała mnie wczoraj.

Powiedz jeszcze słowo, a już ja cię zainspiruję, pomyślała Eve z irytacją. Zastanawiała się, co David ma zamiar naopowiadać Henry'emu.

Wróciła do gabinetu, żeby zająć się listą płac. Nie mogła się skupić i gdy naliczyła sobie podatek większy niż wysokość pensji, odłożyła obliczenia na później. Zeszła do sali wystawowej, żeby pomóc obsługiwać klientów. Natychmiast tego pożałowała. Estella Morgan stała obok jednej z gablot, stukając w szkło wypielęgnowanymi paznokciami. Rzucała mordercze spojrzenia pracownikom, którzy zajęci byli innymi klientami.

Eve zmusiła się do uśmiechu.

- Dzień dobry, pani Morgan. Czym mogę służyć?

- Przyszłam zobaczyć mój naszyjnik.

Eve przypomniała sobie, co mówił David. Jeśli dopiero teraz wpadł na jakiś pomysł... Wzięła się w garść.

- Obawiam się, że jeszcze nie jest skończony.

Estella Morgan nie była w pokojowym nastroju.

- W takim razie chcę zobaczyć to, co już zostało zrobione albo przynajmniej projekt. Muszę się przekonać, czy będzie odpowiedni dla mojej córki.

Eve ponownie pomyślała, że pani Morgan jest dziś wyjątkowo niesympatyczna. W takim stanie ducha chyba nie powinna podejmować decyzji za córkę.

- Obawiam się, że nie pokazujemy nie wykończonej biżuterii.

- Chyba już zajęliście się moim zamówieniem?

- Nie wiem, jak bardzo zaawansowana jest praca. Powinna pani porozmawiać z Davidem, ale chwilowo go nie ma.

Estella Morgan fuknęła z niesmakiem.

- To pewnie oznacza brak projektu. Nie lubię, gdy się mnie zbywa byle czym. No cóż, zapowiada się kolejne opóźnienie. Proszę powiedzieć Henry'emu, że chcę mieć naszyjnik na koniec tygodnia. Córka obchodzi urodziny, nie zamierzam teraz szukać innego prezentu. Lepiej, żeby była zadowolona z tego naszyjnika.

- Oczywiście, pani Morgan. Przekażę mu tę wiadomość.

Kobieta energicznie ruszyła do wyjścia akurat w chwili, gdy David i Henry zjawili się w drzwiach. Pani Morgan zatrzymała ich w przejściu i jeszcze raz dała wyraz niezadowoleniu i oburzeniu.

Kiedy wreszcie uwolnili się od niej, Eve przybrała słodki ton.

- Domyślam się, że nie muszę powtarzać, co mi powiedziała, prawda?

- Nie. Wyraziła jasno swoją opinię - przyznał Henry.

Spojrzał na Eve zamyślonym wzrokiem.

- Wiesz, kochanie, bardzo podobają mi się stroje, które ostatnio nosisz. Wyglądasz w nich jakoś delikatniej niż w tych, które nosiłaś dawniej. Ciekawe...

Ruszyli w stronę schodów wiodących do pracowni na górze.

- David, mogę cię prosić na chwilkę? - spytała.

Szepnął coś do Henry'ego i zawrócił.

- Słucham?

- Przepraszam, że cię zatrzymuję. Pewnie chcesz wreszcie zabrać się za naszyjnik pani Morgan, ale to opóźnienie powstało wyłącznie z twojej winy. Mogłeś zająć się tym wcześniej.

- I tak też zrobiłem - odpowiedział z uśmiechem.

- Jeśli będziesz tak długo jadał śniadania, to możesz od razu zostawać na lunch.

David sięgnął do kieszeni. Wyciągnął jakąś wizytówkę.

- Masz długopis?

- Do czego ci potrzebny?

- Chcę zapisać, co kupić ci na jutrzejsze śniadanie. Może rano będziesz w lepszym humorze.

Bez słowa ruszyła do gabinetu. David poszedł za nią i zasiadł w fotelu obok jej biurka.

- Spójrz, co zrobiłaś z moim butem - zaczął. - Prawie mi zmiażdżyłaś palce, podczas gdy ja tylko...

- Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie przestaniesz oszukiwać Henry'ego.

Uniósł brwi.

- Ja go oszukuję?

- Tak. Chcesz, żeby uwierzył, że my... że...

Uniósł rękę.

- Chwileczkę. Sama tego chciałaś. Mówiłaś, że jeśli o czymś nie wie, to go to nie boli.

- Zależało mi, by sam się domyślił prawdy, a nie byśmy odgrywali role romantycznych kochanków. Poczuje się oszukany, gdy pozna prawdę.

- Jest na to prosta rada - mruknął David, wstając. - Po prostu przestań udawać.

Wyszedł, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.





ROZDZIAŁ SIÓDMY




Gdy we trójkę weszli do sali konferencyjnej, Eve zorientowała się, że szefowie agencji reklamowej obawiają się utraty kontraktu z firmą Birmingham. Przy długim stole zasiadło więcej osób, niż dotychczas zajmowało się całą kampanią. Wolne były tylko trzy sąsiadujące ze sobą miejsca. Wzdłuż ściany stały restauracyjne wózki, a na nich tace z szynką, schabem, indykiem, warzywami, serami i owocami. Wszystko pięknie ułożone i kolorowo przybrane.

- Miło z ich strony, że zaprosili nas na lunch - szepnął David.

- Genialnie prosty sposób. Teraz nie możemy nagle wyjść, bo to byłby przejaw złego wychowania - stwierdziła Eve złośliwie.

- Kto chciałby wychodzić z takiego przyjęcia?

- Najwyraźniej ktoś już podpatrzył twoje słabostki - zauważyła zgryźliwie.

Usiadła na jednym z wolnych krzeseł, zostawiając środkowe dla Henry'ego. Jednak on również usiadł z boku. David znalazł się w środku. W ten sposób Henry chciał dać do zrozumienia, jak zmieniły się układy wewnątrz firmy.

- Prosiliśmy o to spotkanie - zaczęła Eve - żeby omówić nie tylko aktualną kampanię, ale całą strategię marketingową, jaką opracowaliście dla naszej firmy na następne kilka lat.

Ciemnowłosa kobieta po drugiej stronie stołu pochyliła się w ich kierunku.

- To trudne zadanie - powiedziała z uśmiechem. - Może najpierw zacznijmy od lunchu. Jestem Jayne Reznor - przedstawiła się. Nie dodała, że jest współwłaścicielką agencji. Eve zdążyła już poznać ją wcześniej.

Wytoczyli najcięższe działa, pomyślała z rozbawieniem. Właśnie nakładała sobie odrobinę musztardy na kanapkę, gdy usłyszała za sobą niski głos Jayne Reznor.

- To ty jesteś tym młodym człowiekiem z nowymi pomysłami, którego mamy zadowolić - mówiła do Davida.

- Chciałbym zadać wam też kilka trudnych pytań - przyznał. - Czy podać pani półmisek z wędlinami?

W czasie prezentacji Eve nie odzywała się. Kiedy prowadzący wreszcie usiadł, była gotowa zgodzić się z Davidem. Propozycje nie różniły się niczym od tych sprzed roku czy dwóch. Trudno byłoby znaleźć rażące błędy, lecz nikt nie doszukałby się też nowych pomysłów.

- Kawał fachowej roboty - David przerwał ciszę. - Jednak tym razem chcielibyśmy zagospodarować inny sektor rynku. Nasi obecni klienci należą do starszej generacji, pora dotrzeć do młodych. Eve nie wiedziała, czy sam na to wpadł, czy po prostu prezentuje poglądy Henry'ego.

Jayne Reznor wyprostowała się na krześle.

- Słuchaj, David, jeśli mogę się do ciebie tak zwracać.

- Tak mam na imię - zgodził się.

- Możemy oczywiście skierować reklamę do młodszego pokolenia. Przyznasz jednak, że młodzi szukają innego produktu niż wasi dotychczasowi klienci. - Rzuciła przelotne spojrzenie na platynową obrączkę Eve. - Powiedzmy, że większość wolałaby nosić coś innego niż ich babcie.

Eve nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby ta kobieta rzeczywiście zamierzała kogoś obrazić? Gdy tamta spojrzała lekceważąco na pojedynczy sznur pereł na jej szyi, Eve nie miała już wątpliwości.

- Możemy przygotować kampanię skierowaną do młodych, ale jeśli produkt nie jest atrakcyjny dla odbiorcy, i tak go nie kupi.

- Przygotujemy nowe wzory - obiecał David.

- To zmienia postać rzeczy. - Spojrzała na niego. - Przypomniała mi się bardzo udana kampania sprzed kilku lat. Fotografowaliśmy właściciela firmy z kobietami noszącymi jego wyroby. Co miesiąc inna modelka.

Henry roześmiał się.

- O ile pamiętam, chodziło o bieliznę. Podobał mi się ten pomysł, choć nie wiem, jak to zostało zrobione. Na przykład modelka w koronkach na stoku narciarskim nie trzęsła się z zimna. Nie miała nawet gęsiej skórki.

- Dlatego wynajmujemy najlepszych fotografów - wyjaśniła Jayne. Spojrzała z uśmiechem na Davida. - Podobnie możemy potraktować biżuterię. Jesteś przystojny i fotogeniczny. Pokazalibyśmy cię na zdjęciach w towarzystwie modelek. Co ty na to?

Eve zupełnie nie podobał się ten pomysł. Jedynie ze względu na Henry'ego powstrzymała się od komentarza.

- Może powinniśmy się porozumieć z jakąś siecią sklepów odzieżowych - zaproponowała. - Oni ubiorą modelki, zareklamujemy się wspólnie i w ten sposób zmniejszymy koszty.

- Myślę, że ubrania nie będą potrzebne - stwierdziła Jayne.

- Słucham? - spytała Eve lodowatym tonem.

- Ludzie mają zwrócić uwagę na biżuterię, nie na stroje.

- Jeśli modelki nie będą miały nic na sobie...

- Nagie modelki? - upewniła się Eve.

- Zrobimy to ze smakiem - zapewniła Jayne. - Nie chodzi nam o rozkładówki do czasopism dla panów.

- Słusznie - wtrącił Henry z uśmiechem. - W przeciwnym razie nikt nie spojrzy na naszą biżuterię, choćby była najpiękniejsza.

Jayne przyglądała się Davidowi, jakby to on był towarem na sprzedaż.

- Niedobrze, że jesteś żonaty, ale jakoś to ukryjemy. Na pewno coś wymyślimy - zapewniła.

- Mamy zamiar zorganizować oficjalne spotkanie, żeby przedstawić Davida naszym klientom - wyjaśnił Henry.

- To będzie świetny początek nowej kampanii - oznajmiła Jayne. - Wśród tłumu będą krążyć modelki z najnowszymi wzorami biżuterii.

- Ciekawe, w co ubierze te dziewczyny? W stringi? - zastanawiała się Eve. - Jayne, nie chciałabym cię zniechęcać, ale firma, w której jesteśmy ubezpieczeni, nie zgodzi się na to. Zażądają, żeby za każdą modelką chodził ochroniarz. To chyba nie zrobi dobrego wrażenia, jak sądzisz?

Jayne wzruszyła ramionami.

- Jestem pewna, że coś wymyślimy - odpowiedziała, nawet na nią nie spoglądając. - David, zadzwonię do ciebie z propozycją haseł reklamowych.

Dosyć tego, pomyślała Eve, coraz bardziej zdenerwowana.

- Na nas już czas - powiedziała. - Jeśli mamy coś reklamować, to musimy zrobić nowe projekty.

Kiedy wyszli z budynku, Eve nadal kipiała ze złości.

- Bezczelna baba - mruknęła.

- Pomysł jest niezły - powiedział Henry. - Poczekajmy na ostateczną propozycję. Mamy piękny dzień, więc wrócę do firmy na piechotę. Spacer dobrze mi zrobi.

Ruszył, pogwizdując i machając laseczką. David zatrzymał taksówkę.

- Możemy teraz przez chwilę porozmawiać.

- O czym?

- Chciałbym, żebyś wszystko przemyślała na spokojnie.

- Rozumiem cię. Na pewno ci pochlebia, że kampania reklamowa będzie kręcić się wokół twojej osoby. Przejrzyj na oczy, David, ta kobieta tobą manipuluje. Ktoś powinien sprowadzić cię na ziemię.

- Na razie twoje argumenty przeciw tej kampanii nie były zbyt rozsądne. Zupełnie jakbyś chciała pokazać Henry'emu, że jesteś o mnie zazdrosna.

Eve zaniemówiła z wrażenia. Zazdrosna? Właśnie taki wniosek wyciągnął z ich dyskusji? Ma tupet...

- Kochanie - mówił dalej David. - Jeśli mnie nie chcesz, to przynajmniej nie zachowuj się jak pies ogrodnika.

- Słuchaj - powiedziała z furią. - Tak sobie myślę, że Jayne Reznor flirtowałaby z samym diabłem, gdyby jej to pomogło zdobyć kontrakt. Nie obchodzi mnie, jak się na to zapatrujesz. Nie moja sprawa, z kim się zadajesz. Przestań się łudzić, że zależy mi na czymś więcej niż na firmie.

- Prawda jest zupełnie inna. Zachowujesz się jak zazdrosny potwór i dziwisz się, że Henry wyciąga fałszywe wnioski na temat naszych układów - przerwał jej David.



Sklep był już zamknięty. Pracownicy wyszli, lecz Eve nie zwracała na to uwagi. Przez całe popołudnie poprawiała błędy, które zrobiła w księgach rachunkowych. Potem wzięła się za planowanie zadań na najbliższe dwa tygodnie. Kiedy skończyła, w sali wystawowej było ciemno. Blask światła dochodził tylko z pracowni na górze. Zamknęła biurko i ruszyła po schodach.

Stół Henry'ego zarzucony był narzędziami. Jednak nikt przy nim nie siedział. Henry stał w przeciwnym kącie, spo­glądając ponad ramieniem Davida. Usłyszał Eve i kiwnął do niej ręką.

- Chodź, zobacz, co robi twój mąż.

Podeszła z ociąganiem. Henry odsunął się, robiąc jej miejsce. Spojrzał na nią uważnie.

- Kochanie, czy coś się stało?

Teraz nie mogę ci tego powiedzieć, pomyślała ponuro. Miała ochotę wyjaśnić mu bez owijania w bawełnę, jak wygląda sytuacja między nią a Davidem. Postanowiła jednak zaczekać.

- Miałam ciężki dzień - odpowiedziała.

- Trudni klienci?

- Raczej dziwacy. Pamiętasz ten wielki rubin, którym ozdobiłeś jeden z naszyjników? Sprzedaliśmy go tuż przed walentynkami.

Henry skinął głową.

- Coś się z nim stało?

- Trafił do pewnej pani, która twierdzi, że ciąży na nim jakaś klątwa. Siedziała tu dziś w nieskończoność, opowiadając mi o wszystkich nieszczęściach, które się wydarzyły od czasu, gdy dostała go od narzeczonego.

- Zaczarowany rubin? - wtrącił David. - Może powinniśmy go odkupić i pokazywać jako atrakcję turystyczną?

- Zdążyłam się zorientować - powiedziała Eve - że jedynym przekleństwem związanym z tym rubinem jest facet, od którego go dostała.

Spojrzała na stół.

- To ze starych pierścionków pani Morgan? - spytała zaskoczona.

Na stole leżała misterna pajęczyna z cienkiego, skręconego złotego drutu i łańcuszka o drobnych ogniwach. Połączenia były wzmocnione niewielkimi kawałkami złota w nieregularnym kształcie. Na tej delikatnej koronce błyszczały niesymetrycznie rozmieszczone kamienie, które kiedyś tkwiły w pierścionkach.

- Nie trzeba zaklętego rubinu, żeby przyciągnąć turystów - stwierdziła Eve. - Jeśli pani Morgan nie zachwyci się tym naszyjnikiem, zrobię z niego pierwszy eksponat do naszego muzeum.

- Dziękuję - szepnął David.

Spojrzał na nią. Poczuła ucisk w gardle. Zdziwiła ją własna reakcja. Powiedziała mu zasłużony komplement, a on tylko okazał wdzięczność.

- Wracam już do domu, Eve - powiedział Henry. - Możemy wyjść razem.

Podszedł do swojego stołu i zamknął szuflady. Eve nadal podziwiała naszyjnik.

- David, też już wychodzisz?

Pokręcił głową.

- Zostanę, żeby to dokończyć.

Poczuła się trochę rozczarowana, że nie wrócą razem. Dziwne, bo poprzedniego wieczoru oddałaby wszystko, byle tylko nie dzielić z nim mieszkania. Wmówiła sobie, że prawdziwy powód jej kiepskiego nastroju jest zupełnie inny. Nie musiała odkładać rozmowy z Henrym do następnego dnia, a nie miała na nią wielkiej ochoty.

Chwilę później zjawił się Henry z kapeluszem i laseczką.

- W takim razie zobaczymy się później - powiedziała.

David wstał, a ona odruchowo nadstawiła policzek. Musnął ją chłodnymi wargami, zatrzymując się dłużej w kąciku jej ust. Spojrzała przez ramię. Henry spoglądał na nich zadowolony z siebie. Czuła się winna. Na pewno znów odniósł fałszywe wrażenie. Niedobrze...

- Henry - zaczęła, gdy tylko zamknął drzwi. - Dziękuję, że nie pytasz, jak się układa między mną a Davidem, ale...

- Nie muszę pytać - powiedział łagodnie i podszedł do krawężnika. - Ciekawe, czy o tej porze uda nam się złapać dwie taksówki.

Eve nie słuchała.

- Na tym polega problem. Z zewnątrz wygląda to tak, jakbyśmy... - Wzięła głęboki oddech. - Henry, domyślam się, że marzysz o prawnuku, który będzie dziedzicem firmy. Muszę ci jednak powiedzieć, że...

Lekko wzruszył ramionami.

- Dziedzic? Brzmi to bardzo staroświecko. Na pewno nic takiego nie powiedziałem.

Pomyślała, że jedno z nich musiało zwariować.

- Nie dosłownie, ale dawałeś do zrozumienia.

Machnął na przejeżdżającą taksówkę.

- Moja droga, jestem zbyt rozsądny, żeby żądać czegoś takiego. Byłaby to głupota z mojej strony. Nie zawsze dzieci dziedziczą po rodzicach zainteresowania i talenty. Na przykład twój ojciec. Był doskonałym jubilerem, natomiast o interesach nie miał bladego pojęcia. A ty...

- Henry - zaprotestowała. - Wiesz, że firma jest dla mnie wszystkim.

- Oczywiście, kochanie, ale cieszę się, że nie przejmiesz jej sama - uśmiechnął się. - Kocham cię, ale gdy sobie wyobrażę, jak siedzisz przy moim stole, próbując zrobić naszyjnik, to oblewa mnie zimny pot. W każdym razie byłbym durniem, robiąc plany dla przyszłych pokoleń. Jak mógłbym wiązać nadzieje z dzieckiem, które nawet nie jest jeszcze w planach?

Otworzył tylne drzwi taksówki. Eve zajęła miejsce.

- To nie znaczy, że nie chciałbym doczekać się prawnuka - dodał z uśmiechem. - O, nadjeżdża następna taksówka. Do zobaczenia jutro, kochanie.

Jadąc do domu, zastanawiała się, czy rzeczywiście zupełnie nie zrozumiała intencji Henry'ego. Była przekonana, że musiał kiedyś zwierzyć się jej ze swoich marzeń na temat przyszłości rodziny. Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. Eve zapłaciła i wysiadła. Dozorca właśnie zbierał się do wyjścia, kiedy weszła.

- Panno Birmingham, to znaczy pani Elliot. Nie wiedziałem, co mieli zrobić z tymi wszystkimi pudłami, więc kazałem postawić je na pani piętrze obok windy.

- Z pudłami? - upewniła się.

- Tak. Nie chciałem, żeby ci ludzie od przeprowadzek wchodzili do mieszkania w czasie państwa nieobecności - dodał, wychodząc.

Przypomniała sobie, że David wysłał swoje rzeczy z Atlanty. Wyjęła listy ze skrzynki i ziewając, wsiadła do windy. Zajmę się tym jutro, pomyślała. Drzwi windy otworzyły się na dziewiątym piętrze. Wysiadła i zatrzymała się w pół kroku. Korytarz był zastawiony kartonowymi pudłami, plastikowymi i drewnianymi pojemnikami. W niektórych bez trudu zmieściłby się telewizor. Znalazł się tu nawet fotel obity czerwoną skórą. Mnóstwo pudełek miało nalepki z napisem: "Ostrożnie - szkło". Pozostawiono jedynie wąskie przejście pomiędzy pakunkami. Powiedział, że wysłał tu tylko trochę rzeczy, pomyślała przerażona.

Za jej plecami znów otworzyły się drzwi windy. Wysiadła sąsiadka, ciemna blondynka, starsza od Eve o kilka lat.

- Przepraszam za bałagan - powiedziała Eve odruchowo.

- Mówiłam im, żeby nie zastawiali korytarza, ale mnie zignorowali - poskarżyła się sąsiadka.

- Gdy tylko wróci mój mąż...

- To wszystko jego? - zdziwiła się tamta już łagodniejszym tonem.

Eve zdjęła najwyżej stojące pudełko, które niebezpiecznie się chybotało i weszła do mieszkania. Natychmiast sięgnęła po telefon. Długo trwało, nim wreszcie usłyszała trochę zaaferowany głos Davida.

- Słucham?

- Jesteś tu potrzebny, natychmiast.

Na chwilę zaległa cisza.

- Miałem nadzieję, że za mną zatęsknisz - powiedział - ale nie przypuszczałem, że stanie się to tak szybko.

- David, daj spokój. Między nami nic się nie zmieniło. Przywieźli twoje rzeczy. Przyjedź w ciągu pół godziny, bo pudła ze szkłem mogą nie przetrwać.

- To pewnie porcelana mojej babci.

Spojrzała z niedowierzaniem na pudełko. Było zbyt lekkie jak na porcelanę.

- Możesz je otworzyć - dodał, jakby czytał w jej myślach, co ją zdenerwowało.

- Gdy tylko chwyci mnie nieprzeparta chęć rozpakowywania, zacznę od tego pudełka. Na razie mam co robić.

Szybko przebrała się w dżinsy i sweter. Kiedy David przekręcał klucz w zamku, była już zajęta gotowaniem. Wszedł, niosąc dwa pudełka.

- Zrozumiałem, o co ci chodzi, dopiero gdy to zobaczyłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że mam tyle rzeczy - wyjaśnił. - Nie wiedziałem, że lubisz gotować - dodał, wdychając aromaty dochodzące z kuchni.

- Zwykle unikam takich zajęć, ale dziś będziesz potrzebował dużo energii, by rozpakować te pudła. A jeśli zajmę się kuchnią, nie będę musiała pomagać.

- Wiedziałem, że coś się za tym kryje.

- Zajrzałam do środka - powiedziała, wskazując pudełko. - To nie porcelana.

- Jednak nie wytrzymałaś - roześmiał się i delikatnie wyjął ze środka plastikowy model zabytkowego samochodu.

Była to bardzo dokładna replika, odtworzono najdrobniejsze szczegóły. David rozwinął miękki papier.

- Zapomniałem, że go mam. To pierwszy model, jaki skleiłem. Byłem jeszcze dzieckiem. Tylko ten zatrzymałem.

- To pocieszające. Już się bałam, że w innych pudełkach jest ich więcej.

Samochodów nie znajdziesz, bo po jakimś czasie przerzuciłem się na samoloty i helikoptery. Później zainteresowały mnie modele w butelkach, ale szybko odkryłem, że praca ze złotem i brylantami daje więcej przyjemności i satysfakcji.

Rozwinął papierowe zawiniątko, które znalazł na dnie pudełka. Była to tubka zaschniętego kleju.

- Nie sądziłem, że to też przywiozą.

- Zostawiłeś im całe pakowanie? - Pokręciła głową. - Takie firmy pakują każdy śmieć, który znajdą. Szczególnie jeśli opłata uzależniona jest od wagi i rozmiarów paczki.

- Moja znajoma przeprowadzała się w zeszłym roku do innej dzielnicy. Ekipa zawinęła w miękką gąbkę każdą złamaną kredkę jej dziecka. Jeśli nie wyrzucisz śmieci z kosza, na pewno wsypią jego zawartość do kartonu i zakleją.

- Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych pudeł.

- Nigdy się nie przeprowadzałeś?

- Zwykle niedaleko. Umawiałem się z kumplami i w jedno popołudnie sprawa była załatwiona.

- Myślę, że tymczasem możesz ustawić wszystkie pudła w salonie przed regałami.

- Nie będą przeszkadzać?

- Będą, ale tylko tam się zmieszczą - powiedziała, przykrywając garnek pokrywką. - Ja w tym czasie przejrzę ogłoszenia. Od jutra zaczniemy szukać jakiegoś domku. Przy odrobinie szczęścia przeprowadzimy się na Boże Narodzenie. Włączyć muzykę, żeby dodała ci energii? Może ragtime albo jakieś brazylijskie rytmy?




















ROZDZIAŁ ÓSMY




David czuł się przytłoczony ilością pudeł czekających w korytarzu. Nie zdawał sobie sprawy, że zgromadził tyle rzeczy. Jednak prawdziwym zaskoczeniem był widok Eve. Nigdy przedtem nie widział jej w dżinsach. Były bardzo obcisłe i podkreślały jej zgrabną figurę. Za każdym razem, gdy mijał kuchnię, niosąc kolejne pakunki, ciekawie zerkał na Eve. To było głupie, ale nie mógł się oprzeć.

Nadal nie mieściło mu się w głowie, że zgromadził tyle rupieci. Sprzedał część mebli, resztę przekazał dla schroniska dla bezdomnych. Zostawił tylko ukochany skórzany fotel i niewielki stolik. Spodziewał się, że reszta rzeczy zmieści się w kilkunastu pudłach.

Dopiero po godzinie na korytarzu widać było wyraźną różnicę. Eve przyniosła wysoką szklankę mrożonej herbaty. David jednym haustem wypił połowę.

- Ostatnio nie chciało mi się chodzić na siłownię. Jak przerzucę tę stertę, wystarczy mi treningu na rok. Nasz salon zaczyna wyglądać jak chiński mur.

- Wiem. Dokończę wnoszenie i biorę się za rozpakowywanie. A jeśli pudła są do połowy puste?

- Obawiam się, że możesz nie mieć tyle szczęścia - powiedziała i delikatnie przejechała dłonią po blacie stolika, który właśnie zamierzał wnieść. - Bardzo ładny.

- Cieszę się, że mamy podobny gust.

- Nie zawsze. Po co ci ten fotel? Miejscami ma zupełnie przetartą skórę.

- To ulubiony fotel mojego ojca.

- Domyślałam się, że masz do niego sentyment, bo uroda tego mebla jest dość wątpliwą sprawą. Musimy kupić dom z obszerną piwnicą. - Schowasz tam, co będziesz chciał. Żeby ci nie było przykro, że twoje skarby tam wylądują, pomogę ci coś przenieść - powiedziała, sięgając po pudełko na szczycie sterty.

David nie zdążył jej ostrzec, że jest dużo cięższe, niż na to wygląda. Przechyliło się niebezpiecznie i runęło w jej kierunku. Straciła równowagę. David błyskawicznie wyobraził sobie, że Eve uderza plecami o twarde płytki podłogi. Rzucił się do przodu. Wiedział, że nie uda mu się w pełni zapobiec katastrofie i Eve upadnie. Usiłował przynajmniej odepchnąć spadające pudło, żeby nie wylądowało na jej żebrach.

Dosięgnął pudła, lecz pośliznął się przy tym na rozlanej herbacie i upadł prosto na Eve. Pudło z hukiem uderzyło o podłogę.

- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co miałeś zamiar zrobić? - spytała spokojnie, leżąc na podłodze.

Uniósł głowę.

- Robiłem, co mogłem, żeby nie spadła na ciebie piła.

- Co? - Spojrzała w stronę pudła.

- Piła tarczowa. Przejąłem po ojcu trochę narzędzi.

- Skąd wiesz, że jest właśnie w tym pudle?

- Sam ją pakowałem jeszcze w jego domu. Ojciec robił meble. Nauczył mnie dbać o narzędzia. Zachowałem je, żeby urządzić własny warsztat.

- W takim razie musimy poszukać domu z naprawdę dużą piwnicą. Może tymczasem wstaniemy z podłogi? Jest mi tu dość niewygodnie.

Powoli zaczął się podnosić. Zupełnie nie miał na to ochoty. Wolałby raczej objąć Eve i mocno ją pocałować. Wstał, ociągając się, i podał rękę Eve.

- Nic ci się nie stało? - spytał.

- Chyba miałeś szczęście. Musiałbyś tłumaczyć się przed Henrym, gdybym połamała kości.

Otrzepała dżinsy i weszła do środka. Zdał sobie sprawę, że gdyby stało jej się coś poważnego, rozmowa z Henrym nie byłaby największym problemem. Prawdziwym koszmarem byłyby dręczące go wyrzuty sumienia.





Następnego ranka byli gotowi do wyjścia punktualnie co do minuty.

- Mam nadzieję, że po drodze nic nas nie zatrzyma. Taksówka nie złapie gumy, żadnych stłuczek ani walących się budynków - powiedziała Eve, dopijając kawę.

- I nie zepsuje się zamek u drzwi - dodał David, poruszając klamką. - Mówię poważnie. Chyba odpadła sprężyna. Możemy wyjść, ale drzwi nie da się zamknąć.

- Po prostu cudownie. Zadzwonię do konserwatora budynku. Jeśli odbierze jego żona i powie, że właśnie wyjechał, to nie ręczę za siebie.

- Rozejrzyj się, może masz śrubokręt? - odezwał się David.

- Nigdy nie miałam.

- W moich rzeczach jest gdzieś pudełko z podręcznymi narzędziami.

- Gdzieś? To cenna wskazówka. Mam szukać na chybił trafił? - spytała zaczepnie.

- Już ci mówiłem, że gdybyś jadała śniadania, miałabyś rano lepszy humor - powiedział i ruszył na poszukiwanie narzędzi.

Kiedy David znalazł wreszcie szary, plastikowy pojemnik, potrzebował tylko kilku minut, żeby uporać się z zamkiem. Jednak i tak spóźnili się do pracy po raz trzeci z rzędu.

- Żałuję, że odwołałem zakłady - stwierdził Henry, gdy wreszcie dotarli.

Eve opowiedziała o historii z zamkiem. Henry tylko przewrócił oczami.

- Może lepszy byłby nowy konkurs - stwierdził. - Trzeba będzie obstawiać, jaką podacie przyczynę spóźnienia.

Spojrzał uważnie na Davida.

- Sprzątałem dziś na moim stole i znalazłem kamień, o którym już dawno zapomniałem. Przepiękny szafir, pięć czy sześć karatów. Kupiłem go jakieś dwa lata temu. Może chcesz obejrzeć?

Eve nie zdziwiła się, że Henry mógł zapomnieć o takim kamieniu, ale nerwowo rozejrzała się wokół. Lepiej, żeby tego nie usłyszał żaden klient.

- David, zanim pójdziecie do swoich zabawek, chciałabym wiedzieć, czy skończyłeś naszyjnik dla pani Morgan.

Skinął głową.

- Muszę jeszcze tylko sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyłem.

- Zadzwonię do niej i powiem, że może go dziś odebrać - powiedziała i poszła do swojego gabinetu.

Ktoś położył na jej biurku gazetę otwartą na rubryce towarzyskiej. Zajrzała do niej, wybierając numer telefonu. Gazeta poświęciła pół strony reportażowi ze ślubu Eve i Davida. Eve zostawiła Estelli Morgan wiadomość na automatycznej sekretarce i czytała dalej. Reporter przedstawił uroczystość i wesele, jakby to była najbardziej romantyczna historia stulecia. Zamyśliła się. Dla niej wyglądało to zupełnie inaczej.

Schowała gazetę do szuflady i zeszła do sali wystawowej. Poranek był wyjątkowo spokojny. Nie pojawił się jeszcze żaden klient. Jedna z ekspedientek czyściła wszechobecne odciski palców na szklanej gablocie, druga układała pierścionki, żeby lepiej prezentowały się w świetle punktowego reflektora. Plotkowały, nie przerywając pracy. Eve przeszła już przez pół sali, gdy usłyszała znajome imię.

- Nigdy nie sądziłam, że Travis Tate będzie takim wspaniałym ojcem - powiedziała jedna z nich.

- Ja też nie, ale teraz...

- Coś się stało z Travisem? - Eve wtrąciła się do rozmowy. - Przecież był u nas w poniedziałek.

- Tak, to ja rozmawiałam wtedy z jego sekretarką. Pilnie go szukała. Dlatego był w twoim gabinecie. Powiedział, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli skorzysta z telefonu.

- Dlaczego nie zadzwoniła do niego na komórkę?

Ekspedientka wzruszyła ramionami.

- Podobno nie działała. W każdym razie wtedy nie wiedziałyśmy, o co chodzi.

Pewnie szukał go jakiś klient? - upewniła się Eve już spokojniejszym tonem.

- Też tak myślałam, ale jego sekretarka dziś zadzwoniła i wyjaśniła sprawę. Szukała wtedy Travisa, bo jego żona zaczęła rodzić.

- Tym razem bliźniaki - dodała druga pracownica.

Eve poczuła, że grunt usuwa jej się spod nóg. Powiedziałam mu, żeby wrócił do domu i ratował małżeństwo. Energicznie się do tego zabrał, pomyślała.

- To były wcześniaki. Spodziewali się ich za niecałe dwa miesiące. Pewnie dlatego Travis był tutaj, a nie w domu przy żonie. W każdym razie ma dwóch chłopców. Pewnie wpadnie do nas pokazać zdjęcia.

Szczerze wątpię, skomentowała w duchu Eve i zawróciła do gabinetu. Chciała być sama. Czuła się tak słabo, jakby za chwilę miała zemdleć. Słyszała za plecami dalszy ciąg rozmowy.

- Może nie powinnam nic mówić? Myślisz, że była nim zainteresowana?

- Chyba żartujesz. Kobieta, która jest z Davidem Elliotem, nie spojrzy nawet na takiego głupka jak Travis.

Pomyślała, że łatwo się pomylić, jeśli nie zna się całej prawdy. Te plotkujące kobiety niewiele rozumiały ze sprawy, o której tak zawzięcie dyskutowały. Jednak nie czuła się oburzona. Przypomniała sobie, że nie tylko one wyrażają się lekceważąco ojej byłym ukochanym. Według Davida Travis wszystko zaplanował. Nie był w niej zakochany, kłamał na temat separacji z żoną. Dopiero teraz dotarło do niej, że kiedy

Travis mówił o rozpadającym się małżeństwie, jego żona musiała już być w ciąży. Nie trzeba było nawet zaglądać do kalendarza, by to ustalić.

Poczuła narastającą wściekłość. Kiedy ona nie spała po nocach, zmagając się z decyzją co do ich przyszłości, Travis cieszył się życiem w domowych pieleszach. Gdy zdecydowała się poświęcić własne szczęście dla dobra jego dzieci, pewnie już wiedział, że żona jest w ciąży. No i oczywiście wiedział o tym, gdy spotkał Eve na lotnisku. Mówił wtedy, jak bardzo stara się uratować małżeństwo, lecz niestety, bez skutku.

Była zła na niego, a jeszcze bardziej na siebie. Ależ z niej naiwna idiotka! Uwierzyła we wszystkie kłamstwa Travisa. Nabrała się na najstarszą na świecie historyjkę o mężu, którego nie rozumie żona. Idiotko, powtarzała sobie, nie kochał cię. Chciał tylko skorzystać z okazji, a przy tym zadbać o własne interesy. Znów przypomniała sobie, co mówił David. Travis pewnie porzuciłby żonę. Ostatecznie związek z Eve dawał mu dostęp do majątku Henry'ego. Teraz zrozumiała zachowanie Travisa na widok Davida. Nie mógł go znieść, bo David pokrzyżował mu plany.

Rozległ się cichy dzwonek u drzwi. Wszedł jakiś klient. Eve nie zwróciła na to uwagi. Jednak po chwili usłyszała obrażony głos Estelli Morgan.

- Zupełnie nieodpowiednia chwila, żeby ściągać mnie do śródmieścia - przemawiała do ekspedientki. - Przecież byłam tu już wczoraj. Oczywiście, gdybym się nie upomniała, nie wiadomo, jak długo by to jeszcze trwało.

- Mamo - zaprotestował cienki głosik. - To nie wina ekspedientki.

Eve wzięła głęboki wdech, zapomniała na moment o Travisie, przyoblekła twarz w grzeczny uśmiech i ruszyła przez salę. Podeszła do Estelli Morgan i jej czarnowłosej, niewysokiej córki. Stojąca przed nimi ekspedientka wyglądała na przerażoną.

- Ja obsłużę panią Morgan - powiedziała cicho. - Poproś tu pana Elliota.

Pracownica z wyraźną ulgą popędziła w stronę schodów. Estella obdarzyła Eve niechętnym spojrzeniem.

- Podobno naszyjnik już gotowy. - Rozejrzała się. - Nigdzie go nie widzę.

- Nie wystawiamy zamówionej biżuterii bez zgody jej właściciela - odparła Eve miłym tonem. - Proszę za mną.

Poprowadziła panie do małego pokoju na parterze.

- Myślę, że ci się spodoba - powiedziała z uśmiechem do młodszej z kobiet.

Dziewczyna nie była co do tego przekonana.

- Czego byście nie zrobili z tymi pierścionkami, zawsze będą to stare rupiecie - powiedziała cicho. - To nie był mój pomysł. Gdyby to ode mnie zależało, pozbyłabym się ich i kupiła coś naprawdę ładnego.

- Jess, kochanie - odezwała się Estella słodkim głosem. - Eve zapewnia, że te stare rupiecie w rękach mistrza zamieniły się w prawdziwy skarb.

Jeśli jej się nie spodoba, pomyślała Eve, naprawdę to odkupię. Wszedł David, trzymając zawiniątko z czarnego aksamitu. Za nim wkroczył uśmiechnięty Henry.

- Nie chcę przeszkadzać - powiedział, witając się z Estellą. - Jestem tylko ciekaw, czy się spodoba.

David jednym ruchem rozwinął aksamit. Przed chwilą nie było na co patrzeć. Teraz nagle przed oczami zgromadzonych ukazała się błyszcząca w świetle złota pajęczyna. Eve pomyślała, że David zachował się jak wytrawny aktor.

Zapadła długa cisza. Zwykle był to dobry znak, gdy klient milczał zaskoczony urodą przedmiotu. Jednak z Estellą Morgan nigdy nic nie było wiadomo. Wreszcie Jess wyciągnęła palec i dotknęła naszyjnika tak delikatnie, jakby mógł się rozpłynąć. Spojrzała na Davida.

- Nie do wiary, co pan potrafi zrobić. Jak zobaczą to moje przyjaciółki, wszystkie przybiegną, żeby coś u pana zamówić. Jednak to ja mam pierwszą rzecz, którą pan zrobił w Chicago.

Nieprawda, pomyślała z dumą Eve. Moja obrączka była pierwsza.

- Mam nadzieję, że ten naszyjnik nigdy ci się nie znudzi.

Estella Morgan głośno chrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Niezupełnie tak to sobie wyobrażałam - stwierdziła. Po raz drugi w pokoju zaległa cisza.

- O to właśnie chodzi - zaczęła Eve. - Specjalizujemy się w rzeczach niezwykłych i niepowtarzalnych. Gdyby chciała pani coś przeciętnego, nie przyniosłaby pani pierścionków do Birminghama, tylko do innego jubilera, których w tym mieście są setki, prawda?

- Mamo, nie wygłupiaj się - nie wytrzymała Jess. - Nie widzisz, że jest cudowny? Pomoże pan mi to założyć? - Jess zwróciła się do Davida, patrząc mu zalotnie prosto w oczy.

David zerknął na Eve.

- Chyba ty masz większe doświadczenie.

Eve zapięła naszyjnik. Pani Morgan zdążyła już sięgnąć po torebkę. Wstała.

- Wygląda jak obroża - oświadczyła. - Ale jeśli ci się podoba, kochanie, to i ja jestem zadowolona.

Henry odprowadził obie panie do drzwi. Gdy wreszcie zniknęły, Eve z ulgą opadła na krzesło.

- Ciekawe, co ona sobie wyobrażała. Że połączymy stare pierścionki w jeden łańcuch?

David spojrzał na nią badawczo. Czuła, że wreszcie opuszcza ją napięcie, którego od dawna nie mogła się pozbyć. Była wściekła, kiedy ekspedientka powiedziała jej o żonie Travisa, lecz dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie cierpiała z tego powodu. Czuła ból po rozstaniu z Travisem, to prawda. Teraz jednak nie był już w stanie jej zranić. Nie rozumiała, jak to się stało, lecz właściwie przestało ją to obchodzić. Wreszcie czuła się wolna. Musiałam przeczuwać, że coś między nami było nie tak, pomyślała. Spojrzała na Davida zupełnie inaczej niż dotychczas. Jakby nagle ujrzała go przez mikroskop. Nie była wolna, lecz nie z powodu Travisa. Była przekonana, że go kocha, ale wtedy jeszcze nie miała pojęcia, co to jest miłość. Teraz dotarło do niej, że w ciągu ostatnich dni stało się coś niewyobrażalnego. Zakochała się we własnym mężu.



















ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY




Wmówiła sobie, że z powodu Travisa już nigdy nie będzie w stanie kochać. Tamten związek oparty był wyłącznie na jednostronnym zauroczeniu, teraz stało się to dla niej jasne. Jak i to, że zakochała się do szaleństwa w Davidzie. Zastanawiała się, jak do tego doszło. Ustalili warunki, wytyczyli granice, oboje to zaakceptowali.

Od początku miała do niego zaufanie. Mogła na nim polegać i nie musiała mieć się na baczności. Polubiła go, a potem sprawy nabrały tempa i zaczęło się dziać coś dziwnego.

- Eve? Wszystko w porządku? - spytał David.

Zesztywniała, jakby obawiała się, że może odczytać jej myśli.

- Świetnie - powiedziała. - Tylko trochę boli mnie ramię. Chyba wczoraj przy upadku naciągnęłam sobie jakiś mięsień.

Stanął za jej krzesłem.

- Pokaż, gdzie boli.

- To naprawdę nic takiego. - Pokręciła głową.

Położył dłonie na jej ramionach i delikatnie próbował znaleźć bolące miejsce. Chciała wstać, strącić jego dłoń, a jednocześnie pragnęła jak najdłużej napawać się jego delikatnym dotykiem.

- Może powinnaś wrócić do domu, poleżeć, zrobić sobie okład?

- Nie - odpowiedziała pospiesznie. - Mam za dużo do zrobienia, żeby wziąć wolny dzień.

- Dzwoni pani Reznor z agencji - poinformowała ekspedientka, stając w drzwiach.

Eve wstała.

- Odbiorę u siebie.

Ekspedientka spojrzała z wahaniem.

- Prosiła Davida.

- Oczywiście, powinnam się domyślić - stwierdziła Eve.

- Masz głośno mówiący aparat. Możemy oboje z nią rozmawiać.

- Jestem pewna, że nie będzie z tego zadowolona. - Spojrzała na Davida. - Boże, zachowuję się jak potwór. Ta Jayne wyzwala we mnie najgorsze instynkty.

Mówiła prawdę, choć podobnie poczuła się, widząc, jak Jess Morgan patrzy w oczy Davidowi. Poczuła zazdrość. Teraz zrozumiała, dlaczego tak dziwnie zareagowała, gdy David zaproponował, żeby zmienili łączącą ich umowę i zaczęli żyć jak prawdziwe małżeństwo. Była zaintrygowana taką możliwością, choć nie chciała się do tego przyznać. David nie ukrywał swego zainteresowania jej osobą, a jej to pochlebiało. Po prostu.

David proponował jej taki związek, jaki łączył Henry'ego i Sarah. Zaaranżowane małżeństwo, bez wielkich uczuć, ale stabilne i trwałe. Jednak Eve marzyła o prawdziwym związku pełnym namiętności. Trudno, pomyślała. Marzenia są ważne, ale nie wolno zapominać o rzeczywistości. Mogła wybierać: albo związek bez zaangażowania obu stron, albo nic. Nie, to zbyt okrutne...




David przekręcił klucz w zamku.

- Prawdziwa przyjemność. Nadal działa.

Eve zdążyła już zapomnieć, że rano mieli kłopoty z zamknięciem mieszkania.

- Jak mogłeś wątpić? Przecież to ty naprawiałeś. A przy okazji, teraz twoja kolej na gotowanie.

Spojrzał na nią spod oka.

- Naprawdę chcesz zaryzykować? Jeśli chodzi o moje umiejętności kulinarne, potrafię zrobić kanapki z serem i zamówić przez telefon pizzę.

- Sera chyba nie mamy - powiedziała. - Musi być pizza.

- Może nawet udałoby mi się przygotować coś innego - stwierdził, sprawdzając zawartość lodówki. - Najpierw powinniśmy napić się wina. Jeśli będziesz wstawiona, nie zauważysz, gdy coś przypalę.

- Świetny pomysł. Zapomniałam cię zapytać, co miała do powiedzenia Jayne Reznor.

- Ciągle ten sam temat - powiedział, podając jej kieliszek z winem.

- Mówiła, że będziesz świetnie wyglądał na jachcie obok modelki ubranej wyłącznie w szafiry w kolorze morskiej wody? Tak?

- Mniej więcej. Powiedziałem jej, że chcę, żebyś to ty wystąpiła jako modelka. Musi więc wytężyć umysł, bo wspomniałem o twoim uczuleniu na słońce.

- Co?

- Żartuję. Powiedziałem, że jednak powinni wymyślić coś zupełnie nowego.

- Masz więcej rozsądku, niż myślałam - stwierdziła z zadowoleniem. Wzięła kieliszek i poszła się przebrać.

Gdy wróciła, dobiegł ją hałas przestawianej patelni i ciche przekleństwo. Zniechęciło ją to do zaglądania do kuchni. Salon też nie wyglądał przytulnie ze stertą pudeł i rozsypanymi narzędziami. Chcąc nie chcąc, wzięła się za porządki. Stwierdziła, że podział pracy zupełnie jej nie odpowiada. Zaczęła żałować, że nie zgłosiła się na ochotniczkę do gotowania. Zdjęła kilka pudełek. Tym razem najpierw sprawdzała, czy je udźwignie. Zajrzała do jednego z napisem: "Szafki kuchenne". Jak przypuszczała, w środku nie było szafek, tylko ich zawartość, wrzucona byle jak do kartonu przez prężną ekipę. Nie brakowało nawet zeschniętego pieczywa. Miała nadzieję, że nie natknie się na rozmrożone resztki z lodówki. Wyrzuciła śmieci do plastikowego worka i poszła do kuchni.

Mimo obaw, nie otoczył jej swąd spalonych potraw. Poczuła zapach przypraw i smażonego łososia. David uniósł wzrok. Nie miał na sobie marynarki ani krawata.

- Widzę, że wzięłaś się za porządki. Może znalazłaś mój ulubiony nóż?

- Ulubiony, bo jedyny? Był wśród rupieci. Wygląda, jakbyś ścinał nim gałęzie.

- To prawda, sporo przeszedł. Uważaj, jest ostry - powiedział, wyciągając rękę. Eve próbowała mu go podać. Zderzyli się dłońmi. Eve wypuściła trzonek. Nóż wyleciał w górę. Spadając, skaleczył jej przegub.

David miał rację. Nóż był ostry. W pierwszej chwili nawet nie poczuła, że ma przeciętą skórę. Zorientowała się, dopiero gdy zobaczyła pierwsze krople krwi. David natychmiast sięgnął po papierowy ręcznik.

- To tylko draśnięcie - uspokoiła go.

- Ale i tak trzeba zdezynfekować - powiedział, otwierając apteczkę.

Eve obrzuciła kuchnię roztargnionym spojrzeniem. Na blacie leżała papierowa serwetka z jakimiś szkicami. David zauważył jej spojrzenie.

- Próbowałem narysować to, co wymyśliłaś.

- Ja?

- Powiedziałaś dzisiaj, że pani Morgan pewnie chciała, żebyśmy połączyli jej pierścionki w jeden łańcuch. To według mnie świetny pomysł na oryginalną bransoletę.

- Tylko żartowałam.

- Wiem, ale zainspirowałaś mnie. Nie myślałaś nigdy o projektowaniu?

Jeszcze raz spojrzała na szkic. Bransoletka była w zupełnie innym stylu niż naszyjnik Jess Morgan. Jednak na odpowiednią okazję i do odpowiedniego stroju:..

- Trochę dziwna. Sama nie wiem.

- Ma własny, niepowtarzalny styl - upierał się. - Może nie na każdy gust, ale coś w niej jest.

- Próbujesz wymyślić wzory, które przyciągną młodszą klientelę?

Skinął głową.

- Nowy rodzaj biżuterii. Może niezbyt misternej, lecz oryginalnej. Rozumiesz, o czym mówię, prawda?

- Naszkicuj coś, a jeśli znów zjawi się klient z garścią starych pierścionków...

- Myślałem raczej o starych zapasach. Każdy jubiler przechowuje jakieś niezbyt udane egzemplarze.

- Znajdzie się coś na dnie głównego sejfu. Jeśli chcesz, mogę tam jutro zajrzeć.

David zabandażował jej przegub.

- Tworzymy zgrany zespół - stwierdził.

Pomyślała, że wolałaby, żeby łączyło ich coś więcej. Jednak dlaczego niby David miałby ją nagle obdarzyć gorącym uczuciem? Na początek dobry i “zgrany zespół". Jeśli nie można mieć całego bochenka, lepiej zadowolić się jedną kromką, niż obejść się smakiem. Zgodziła się na małżeństwo oparte na szacunku i zaufaniu. Uważała, że o miłości nawet nie ma co marzyć. Jednak teraz radykalnie zmieniła poglądy na tę sprawę.

David powiedział kiedyś, że będzie potrzebowała bliskości drugiej osoby i zatęskni za uczuciem. Tak, miał rację, a ona boleśnie się pomyliła. David spojrzał przez ramię.

- Jeśli nie jesteś poważnie ranna, może podasz tale...

Przerwał w pół słowa, widząc jej spojrzenie. Powoli podeszła do niego. Czubkami palców dotknęła jego koszuli. W tych dziesięciu małych punktach przywarła do niego jak przyklejona. Uniosła wzrok.

- Pocałuj mnie.

- Znów ktoś nas obserwuje?

Pokręciła przecząco głową.

- Po prostu mnie pocałuj.

Wyciągnęła ręce i objęła go za szyję.

- Eve, co ci się nagle stało? - spytał niepewnym głosem.

- Powiedziałeś, że jeśli będę chciała zmienić nasz układ, powinnam cię o tym uprzedzić. Chcę go zmienić - szepnęła.

Dotychczas zawsze całowali się przy świadkach. Teraz wreszcie byli sami. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Liczył się tylko David. Po raz pierwszy w życiu Eve była tak bezgranicznie szczęśliwa.

David uniósł głowę.

- Do diabła, Eve. Czuję się jak w raju. Właśnie dostałem jabłko, ale wydaje mi się, że gdzieś tu czai się wąż - powiedział zdyszany.

- Rozumiem. Jesteś zaskoczony, że próbuję cię kusić. Świetnie. Właśnie o to mi chodzi. Nie zapomnij wyłączyć piekarnika. Kolacja musi poczekać.

David już dawno zorientował się, że Eve jest najbardziej niebezpieczna, gdy się uśmiecha. Teraz też nie mógł się oprzeć, widząc zaproszenie, o którym mógł tylko marzyć. Jednak coś go niepokoiło. Zbyt szybko zmieniła zdanie. Wczoraj oskarżyła go, że nakłania ją do seksu, a dziś sama próbowała go uwieść. Jeśli Eve uważała, że Travis Tatę jest jedynym mężczyzną, którego może kochać, to jaką rolę przewidziała dla niego? Miał zastąpić byłego ukochanego, bo akurat był pod ręką? Spojrzał na jej dłoń. Na palcu błyszczała obrączka, którą dla niej zrobił. Nie miał zamiaru dłużej roztrząsać wszystkich za i przeciw. Wyciągnął rękę i wyłączył piekarnik.

Eve zaskoczyło jego wahanie. Przecież wyraźnie dał do zrozumienia, że chciałby się z nią kochać. Czyżby od wczoraj zmienił zdanie? Jednak nim zdążyła się nad tym dłużej zastanowić, nagle najwyraźniej podjął decyzję, bo całkowicie przejął inicjatywę. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę sypialni.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby kochać się w kuchni - powiedział, popychając drzwi ramieniem - ale aż tak nie musimy się spieszyć.

Nie miała czasu, żeby sobie wyobrażać, co będzie dalej. Pocałował ją i przycisnął do siebie.



Gdy dużo później senna i uśmiechnięta z zadowolenia leżała przytulona do niego, przyszedł czas na zastanowienie. Jak mogła wątpić w swoje uczucia? Przecież to było oczywiste, jasne jak słońce.

- Henry będzie uszczęśliwiony - szepnęła.

David uniósł głowę zaledwie o kilka centymetrów, jakby nie miał siły.

- Myślisz teraz o Henrym?

- Przede wszystkim o tobie - powiedziała, powstrzymując ziewanie. - Teraz masz już wszystko, co chciałeś zdobyć - szepnęła, zasypiając.




Eve obudziła się o świcie. Leżała nieruchomo, patrząc na śpiącego Davida. Miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Za pierwszym razem, gdy obudziła się obok niego, myślała tylko o tym, by jak najszybciej wyrwać się z niezręcznej sytuacji. Tym razem miała ochotę obudzić Davida, wśliznąć się w jego ramiona i kochać się z nim przez cały dzień.

Jednak postanowiła być rozsądna. Pomyślała, że ostatnia noc był cudowna, lecz rankiem trzeba pozwolić odpocząć zmysłom i wrócić do rzeczywistości. Teraz na przykład oboje z Davidem powinni pójść do pracy. Przypomniała sobie o łączącej ich umowie. Mieli zbudować związek bez uczuciowego zaangażowania. Nagle zaczęło jej to przeszkadzać. Ostatnia noc zmieniła wszystko. Eve poczuła się bardziej związana z Davidem niż po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Natomiast on chyba...

Nie miała wątpliwości, że tej nocy dała mu szczęście. Warto jednak pamiętać, jak sprawy się mają. To ona była ślepo zakochana, a nie David. Trzeba postępować wyjątkowo ostrożnie, bo David nie uwierzy w nagłą zmianę uczuć.

Cicho wyśliznęła się z łóżka i podreptała do kuchni. Łosoś nie nadawał się już do zjedzenia. Z przykrością wyrzuciła go do śmieci. Włączyła ekspres do kawy i zaczęła przeglądać zawartość lodówki. Postanowiła zaskoczyć Davida. Dziś zje śniadanie, a nawet osobiście je przygotuje. Gdy omlet na patelni zaczął przyjemnie pachnieć, zajrzała do pudła z rupieciami Davida, zdecydowana, żeby wyrzucić, co się tylko da. Jedyną przydatną rzeczą był otwieracz do konserw. Reszta wylądowała w koszu na śmieci. Potem przyszła kolej na dokumenty. Eve włożyła je do znalezionego obok kalendarza. Odwróciła się, żeby spojrzeć na omlet. Gwałtowny ruch spowodował, że kalendarz wysunął jej się z ręki. Papiery rozsypały się na wszystkie strony. Zdjęła patelnię z ognia i zaczęła je układać.

Już kończyła, gdy zobaczyła wycinek z gazety. Było tam zdjęcie uśmiechniętej pary. Nie włożyła wycinka do kalendarza. Mężczyzną na zdjęciu był David. Z tekstu wynikało, że zaręczył się z Laurą Benedict. Ślub planowano na listopad. Czyli... na teraz, uświadomiła sobie struchlała Eve.






ROZDZIAŁ DZIESIĄTY




Eve jak skamieniała patrzyła na skrawek gazety. Nic dziwnego, że zna się na welonach i sukniach ślubnych, pomyślała wzburzona. Jednak po chwili znów była w stanie logicznie myśleć. Ślub miał być w listopadzie, ale nie wiadomo którego roku. Może to jakaś stara historia, którą nie warto się przejmować? Nie była naiwna. Nie uważała, że jest pierwszą kobietą w życiu Davida. Wiedziała o tym od pierwszego pocałunku na lotnisku. Od tamtej chwili była o niego zazdrosna, choć sobie tego nie uświadamiała. Żartowali oboje z jego tuzina kochanek. Może specjalnie rozmawiał w ten sposób, by ukryć ten jeden, naprawdę ważny dla niego związek? Daj sobie z tym spokój. Z jakiegoś powodu ożenił się nie z Laurą, tylko z tobą, przemawiała do siebie w duchu. Laura Benedict i Travis Tatę należeli już do przeszłości. Gdyby David uważał inaczej, nie przechowywałby wycinka wśród pomiętych kartek i nieaktualnych numerów telefonicznych.

Mimo wszystko musiała wiedzieć, musiała mieć pewność. Obejrzała jeszcze raz wycinek. Na odwrocie znalazła krótką notatkę, sporządzoną kobiecym charakterem pisma. Ślub miał się odbyć w nadchodzącym tygodniu. Oczywiście, teraz już nic z tego. Wtrącił się Henry i przewrócił życie Davida do góry nogami. Sama przekonywała Davida, że zostać następcą Birminghama to szansa, która zdarza się tylko raz. Tylko głupiec mógłby z niej nie skorzystać, a David do głupich nie należał. Odszedł więc od Laury. A jeśli nie? Może opowiedział jej takie same bajeczki jak Travis?

David wszedł do kuchni na palcach. Podszedł od tyłu do Eve i objął ją obiema rękami. Zesztywniała na chwilę. Pocałował ją w szyję.

- Przestraszyłem cię? Przepraszam. Zobaczyłem, że robisz śniadanie. Musiałem cię dotknąć, żeby się przekonać, że to nie złudzenie.

Wyśliznęła się z jego objęć i przełożyła omlet na talerz.

- Za chwilę podam tosty.

- Nie jesz? Pewnie umierasz z głodu po dzisiejszej nocy - stwierdził David.

Zarumieniła się.

- Już zjadłam. Teraz wezmę prysznic. To dość długo potrwa. Pojedź dziś do sklepu beze mnie.

Jej zachowanie zaniepokoiło go.

- Co mam powiedzieć Henry'emu?

- Na pewno coś wymyślisz - powiedziała, wychodząc z kuchni.

David cicho zagwizdał. Nie wiedział, o co chodzi. W nocy w jego ramionach leżała zupełnie inna kobieta. Nawet nie przejęła się, że nie zdąży na czas do pracy. Czyżby rozczarował ją jako kochanek? Nie, mało prawdopodobne. Wcale nie dlatego, że uważał się za mistrza erotycznych podbojów. Po prostu przekonał się, jak zmysłową i pełną temperamentu kobietą jest jego żona. Pewnie Eve czuje się dzisiaj nieco zawstydzona. Jednak zupełnie nie przewidział, że znów zamieni się w sopel lodu.

Czy uznała, że postąpiła nielojalnie wobec Travisa? W nocy wspomniała o uszczęśliwieniu Henry'ego, ale to bez znaczenia. Jednak powiedziała coś jeszcze. "Masz już wszystko, co chciałeś zdobyć".

- Dlatego to zrobiłaś? - szepnął do siebie. - Pomyślałaś, że to twój obowiązek?




Co jest ze mną nie tak? Dlaczego trafiam na mężczyzn, którzy już są związani z innymi kobietami? - zastanawiała się Eve, biorąc prysznic. Najpierw Travis, teraz David. Chociaż, były to dwa zupełnie różne przypadki. Tym razem było o wiele gorzej, bo wiadomość, że David chciał się ożenić z inną, nie wpłynęła na ochłodzenie jej uczuć. Nadal chciała budzić się w objęciach Davida i witać go pocałunkiem. Wybrał ją, a nie Laurę. Chociaż, może wybierał między Laurą a firmą Henry'ego. Cóż, w takiej sytuacji ta pani nie miała żadnych szans.

Eve pomyślała, że Travis przypadkowo trafił w sedno. David miał zbyt dużo do stracenia, nie zaryzykuje rozstania z żoną. Na pewno pozostanie jej wierny. Nie złamie zasad, przynajmniej dopóki Henry ma go na oku. To ona zachowała się jak rozpieszczone dziecko. Sama ustaliła zasady, a teraz reguły tej gry przestały jej się podobać. Musiała dokonać wyboru. Jeśli chciała zachować szacunek do siebie, powinna

dotrzymać umowy. W przeciwnym wypadku złamałaby serce Henry'emu i przekreśliła przyszłość Davida. Nie będzie więcej takich szaleństw, jak ostatniej nocy. Pora wrócić do ustalonych wcześniej zasad.




Davidowi zależało, żeby jak najszybciej porozmawiać z Henrym. Oczywiście, jak na złość starszy pan pojawił się w sklepie ze znacznym opóźnieniem. Najpierw poszedł na śniadanie, potem do parku na spacer. David siedział przy swoim stole, próbując trzęsącymi się rękami naprawić zapięcie broszki ozdobionej granatami. Kiedy usłyszał stukanie laski, odłożył narzędzia i odwrócił się.

- Henry - powiedział z ulgą. - Chciałbym przez chwilę z tobą pogadać.

Henry zatrzymał się obok stołu. Spojrzał na broszkę i pokręcił głową.

- Jeśli chcesz mojej rady, powiem ci, że chyba pijesz ostatnio za dużo kawy. Trzęsą ci się ręce.

- To nie z powodu kawy. - David wziął głęboki oddech.

Był zbyt niecierpliwy, żeby taktownie nawiązać do interesującego go tematu.

- Chcę zmienić nasze ustalenia w sprawie firmy.

Henry zmarszczył czoło.

- Zdaje się, że już trochę na to za późno.

O wiele za późno, ale nie mam innego wyjścia, pomyślał David.

- Szczerze mówiąc, chciałbym zerwać naszą umowę.

Za jego plecami coś z hałasem upadło na podłogę. David odwrócił się na krześle. Na podłodze leżała tacka wyłożona aksamitem. Wokół rozsypało się kilkanaście pierścionków. Eve stała z opuszczonymi rękami. Patrzyła na niego z taką miną, jakby ją uderzył. David szybko wstał

- Eve.

Henry przytrzymał go za ramię. David zdawał sobie sprawę, że jednym ruchem może zrzucić jego dłoń. Jednak nie miało to sensu. Słyszał, jak Eve zbiega po schodach. Już nie mógł jej dogonić. Przed nim leżały porzucone pierścionki. Przyniosła je, żeby spróbował zrobić bransoletkę według jej pomysłu.

- Nigdzie nie pójdziesz, mój chłopcze - ponuro stwierdził Henry. - Wytłumacz mi, o co tu chodzi.




Eve pomyślała, że właściwie powinna czuć ulgę. David podjął decyzję za nich oboje. Nie będzie musiała tłumaczyć nic Henry'emu. To nie ona go rozczaruje. Po tym, co powiedział, czuła się jak odrętwiała. Czy naprawdę nie mógł znieść dłużej jej towarzystwa? Nawet firma przestała się dla niego liczyć. Zrezygnował ze wszystkiego, byle tylko odzyskać wolność.

Eve wyszła z budynku. Nie mogła znieść ciekawskich spojrzeń współpracowników. Nie chciała patrzeć na cierpienie Henry'ego. Nie miała też ochoty siedzieć samotnie w pustym mieszkaniu. Nieświadomie skierowała się do muzeum historii naturalnej. Chodziła zamyślona wśród gablot pełnych minerałów. Zobaczyła swoje odbicie w jednej z szyb. Była blada, miała podkrążone oczy, jej ręce drżały chorobliwie.

Spojrzała na dłoń. Platynowa obrączka błyszczała na paku. Do dziś Eve nie zdjęła jej nawet na chwilę. Teraz powoli ją zsunęła. Jeszcze wczoraj żałowała, że nie ma zaręczynowego pierścionka w tym samym stylu. Czy tę obrączkę David zrobił dla niej, czy dla Laury? Przestań się zadręczać. Teraz nie ma to już żadnego znaczenia, powtarzała sobie z uporem. Schowała obrączkę do kieszeni, czując, że oto zamyka ważny rozdział swego życia.

Gdy tylko weszła do mieszkania, zorientowała się, że nie jest sama. No tak, pewnie David już zaczął się pakować. Powiesiła płaszcz i weszła do kuchni. Woda w czajniku właśnie się zagotowała.

- Dzięki Bogu, że już jesteś - powiedział David, wchodząc. - Już zaczynałem się martwić. Gdzie byłaś?

Nie powiedziała mu, że teraz to już nie jego sprawa. Nie widziała powodu, by rozstawać się w gniewie.

- Nie chcę ci przeszkadzać, gdy będziesz się pakował.

Nie ruszył się z miejsca.

- Eve.

- Zbudowaliśmy domek z kart. Można było się spodziewać, że tak krucha konstrukcja kiedyś się rozpadnie. To tylko kwestia czasu - stwierdziła oschle.

Włożyła do kubka torebkę z herbatą i zalała wrzątkiem. David stał bez ruchu.

- Dlaczego uważasz, że powinienem się spakować?

Kubek o mało nie wypadł jej z ręki.

- Po tym, co powiedziałeś dziś rano Henry'emu, myślałam, że kazał ci się wynosić, gdzie pieprz rośnie.

- Nie. Powtórzył mi tylko, że całą naszą trójkę łączy umowa.

Spojrzała mu w oczy.

- To śmieszne. Nie ma prawa cię do niczego zmuszać, jeśli chcesz odejść. Nic dobrego nie mogłoby z tego wyniknąć dla niego, firmy i... dla mnie.

- Ostatniej nocy byłaś innego zdania.

- Co masz na myśli?

- Powiedziałaś, że teraz mam już wszystko, co chciałem zdobyć.

Wzruszyła ramionami.

- Przecież to prawda. Mogłeś projektować, co tylko chciałeś. Jako protegowany Henry'ego miałeś ułatwiony start. W przyszłości przejąłbyś kwitnący interes.

- A ostatniej nocy zyskałem premię w postaci ciebie.

- Ale mnie nie chcesz, prawda? - spytała, wyjmując obrączkę z kieszeni. - Proszę.

Nie wyciągnął ręki.

- Dlaczego tak myślisz? - spytał.

Położyła obrączkę na blacie.

- To już chyba nie ma znaczenia - stwierdziła z goryczą.

Musiała wiedzieć jeszcze jedno.

- Czy tę obrączkę zrobiłeś dla mnie, czy dla niej?

Zamarł bez ruchu.

- Dla kogo?

- Laura Benedict miała zostać twoją żoną w najbliższą sobotę. Zapomniałeś?

- Ach, więc stąd całe zamieszanie?

- Nie - powiedziała ze złością. - To nie ja powiedziałam Henry'emu, że chcę się wycofać.

- Nie powiedziałaś, bo byłem szybszy. Jednak dziś rano stało się jasne, że to właśnie tobie na tym zależy. Chciałbym tylko wiedzieć, czy to z powodu Laury.

- Nie - zaczęła zaczepnym tonem - ale mogłeś mi o niej powiedzieć. Zwłaszcza jeśli ta sprawa rzeczywiście należy do przeszłości.

- Tak właśnie jest.

- Czyżby?

- Do diabła, Eve. Dlaczego robisz taką aferę ze sprawy, która cię nie dotyczy? Nie miałem powodu, żeby ci o niej mówić. Znajomość się skończyła, i tyle.

- Skończyła się z mojego powodu. Może raczej z powodu firmy Birmingham.

- Nieprawda.

Zapadła cisza. Eve w napięciu czekała, żeby powiedział coś więcej.

- To wszystko? - odezwała się wreszcie.

Spojrzał na nią z zastanowieniem.

- Zmieniłaś się, Eve. Gdybyś nadal była takim soplem lodu, z jakim się ożeniłem, Laura w ogóle by cię nie obchodziła.

Poczuła, że drżą jej ręce.

- Ja tylko...

Przerwała. Nie wiedziała, co zamierzała powiedzieć. Czy to, że nie mogłaby znieść myśli, że coś go łączy z inną kobietą?

- Właściwie, nie ma to już znaczenia. Powiedziałeś Henry'emu, że się wycofujesz.

- Dzięki temu ty nie musiałaś nic wyjaśniać.

- Nie bądź taki rycerski. Nie uda ci się zrzucić winy na mnie. Dajesz do zrozumienia, że chcesz mnie ochronić przed złością Henry'ego. Jakoś nie wierzę, byś kierował się takimi szlachetnymi pobudkami

- Tak - powiedział z namysłem. - Są inne powody. Myślałem o tym już od jakiegoś czasu, chociaż Laura nie ma z tym nic wspólnego. Znam ją od dawna i...

- Nie chcę tego słuchać - przerwała Eve.

- Za późno. Zapytałaś, to teraz muszę ci odpowiedzieć. Jej matka prowadziła rubrykę towarzyską w lokalnej gazecie. Śluby były jej ulubionym tematem. Spotykałem się z Laurą od pewnego czasu i jej matka zaczęła wypytywać o datę ślubu. Początkowo nas to złościło. Potem pomyśleliśmy, że właściwie dlaczego nie? Dobrze się rozumieliśmy, a jej rodzina była mi przychylna. Matka Laury ustaliła datę z dużym wyprzedzeniem i natychmiast opisała to w gazecie. Pewnie stąd się dowiedziałaś?

Skinęła głową.

- Kawałek gazety wypadł z kalendarza.

- Jednak, kiedy już zostało to ogłoszone, wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Laura jest wspaniałą kobietą, kocham ją jak siostrę. No i w tym właśnie tkwił problem. Było mi głupio. Powiedziałem jej, że zasługuje na kogoś lepszego, na kogoś, kto ją uszczęśliwi. Rozpłakała się.

Eve przygryzła wargę. Chyba mogłabym ją polubić. Ma podobne problemy jak ja, pomyślała.

- Odpowiedziała - mówił dalej David - że zastanawiała się, jak się taktownie wycofać. Ona też kochała mnie jak brata, rozumiesz? Pośmialiśmy się i wszystko zostało po staremu. Tylko jej matka mnie znienawidziła.

- Wtedy nagle zjawił się Henry i przedstawił ci ofertę nie do odrzucenia - szepnęła Eve.

- Zaproponował dużo więcej, niż kiedykolwiek mógłbym się spodziewać.

Zauważyła, że nadal nie wyjaśnił najważniejszej kwestii. Westchnęła.

- Jeśli nie zależy ci na powrocie do Laury, dlaczego zrywasz umowę?

Wydawało się przez chwilę, że nie usłyszy odpowiedzi.

- Czułem się, jakbym cię wykorzystywał. Ożeniłem się z tobą z powodu firmy Birmingham. Jak długo bylibyśmy związani umową, nie uwierzyłabyś, że chcę być z tobą z innego powodu.

Eve przyłożyła dłoń do serca. Bała się odezwać, bała się poruszyć.

- Ojciec dawał mi dobre rady, ale o czymś zapomniał. Mówił, że nie powinienem się spotykać z dziewczynami, z którymi nie chciałbym się ożenić. Nie dodał, że nie powinienem się żenić z kimś, kogo nie chcę pokochać.

- Powiedziałeś Henry'emu...

- Musiałem mu powiedzieć, że nie chcę zapłaty za małżeństwo z tobą. Birmingham to wyłącznie twoja firma. Zrobię, co w mojej mocy, by cię do siebie przekonać, byś spojrzała na mnie łaskawszym okiem - przerwał na chwilę. - Kiedy wieczorem podeszłaś do mnie, czułem się, jakbym wygrał na loterii. Natomiast rano...

- Znalazłam ten wycinek o Laurze - wyjaśniła cicho. - Pogodziłabym się z faktem, że mnie nie kochasz, ale nie mogłam znieść myśli, że kochasz inną.

Objął ją, przycisnął do siebie i pocałował. Przez długą chwilę stała przytulona do niego, szczęśliwa i bezpieczna.

- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteś atrakcyjna - odezwał się David. - Wtedy na lotnisku byłem piekielnie zazdrosny o Travisa. Wiedziałem, że pocałowałaś mnie tylko dlatego, by zagrać mu na nosie.

Pokręciła głową.

- Podświadomie od początku zdawałam sobie sprawę, że mój związek z Travisem nie ma przyszłości. Dlatego przystałam bez większych oporów na plan Henry'ego. W ten sposób próbowałam wyrugować z serca Travisa.

- Słyszałaś o bliźniakach?

Uśmiechnęła się.

- Chyba teraz, gdy ma czworo dzieci na utrzymaniu, trudniej mu będzie wmawiać kobietom, że jest w separacji.

- Zamyśliła się na moment. - Co naprawdę powiedziałeś dziś Henry'emu?

- Wszystko, choć nie miałem takiego zamiaru. Umiejętnie wyciągnął ode mnie najdrobniejsze szczegóły. To szczwany lis, od początku dobrze wiedział, jak to się skończy. Jeśli kobietę i mężczyznę zamkniesz na ograniczonej przestrzeni, wystarczy tylko czekać na nieuniknione.

Mieliśmy dużo szczęścia.

- Jednak to Henry pomógł naszemu szczęściu. Przyznał mi się, że nie miał innych kandydatów oprócz mnie. Uznał, że doskonale do siebie pasujemy. Jesteśmy lojalni do bólu. Chociaż akurat to nie zabrzmiało w jego ustach jak komplement.

Roześmiała się. David spojrzał jej w oczy.

- Eve, naprawdę myślałaś, że dałem ci obrączkę przeznaczoną dla kogoś innego?

Nie odpowiedziała wprost.

- Kiedy w restauracji podeszła do nas pani Morgan, powiedziałeś, że twoją pierwszą pracą w firmie będzie obrączka ślubna. Nie widziałam, byś nad nią pracował.

- Za nic nie pozwoliłbym ci na nią choćby spojrzeć. To miała być niespodzianka - odpowiedział.

Sięgnął po obrączkę leżącą na blacie. Wsunął ją Eve na palec.

- Kiedy dowiedziałam się o Laurze, byłam przekonana, że zrobiłeś ją dla niej. Było mi przykro, ale nie miałam pretensji. Przecież narzuciłam ci takie ograniczenia, byś nie mógł błysnąć talentem.

- Naprawdę się starałem spełnić twoje życzenia. Prosiłaś o coś prostego...

- Odmówiłam też przyjęcia pierścionka zaręczynowego - dodała cicho.

- Żałujesz?

Pokręciła przecząco głową i uniosła dłoń.

- Obrączka jest dla mnie najważniejsza.

- Nie wierzę.

- Masz rację - przyznała. - Żałuję. Zrobisz mi zaręczynowy pierścionek z brylantem?

Delikatnie ją pocałował.

- Nie.

Uniosła brwi.

- Dlaczego? Bo już jesteśmy po ślubie?

David sięgnął do kieszeni.

- Nie, bo mówiłaś, że nie chcesz żadnych brylantów.

Wyciągnął dłoń z pierścionkiem niemal identycznym jak obrączka. Był nieco szerszy, a w wyszukanej oprawie tkwił niebieskozielony kamień. Najpiękniejszy szmaragd, jaki Eve kiedykolwiek widziała.

- Zrobiłeś go, nim jeszcze... - zaczęła, czując, że łzy napływają jej do oczu.

- Tak. Jeszcze nim zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz.

- Podoba ci się?

- Jest piękny - szepnęła.

- Nim go założysz, powinnaś o czymś wiedzieć - ostrzegł. - Obawiam się, że ma coś wspólnego z tym naszyjnikiem z rubinem, o którym mówiła jedna z klientek.

Zmarszczyła brwi.

- Chodzi ci o ten, na którym ciąży klątwa?

- Tak. Razem z tym pierścionkiem dostajesz zakochanego, niezbyt rozsądnego męża. Naprawdę chcesz być moją żoną?

- Nie wiem - odparła, udając, że się namyśla. - Czy nie lepszy byłby gorący romans? Mówiłeś, że ludzie po ślubie nie romansują ze sobą.

- Nie miałem racji - powiedział, dotykając ustami jej policzka. - Mogę ci to udowodnić, jeśli chcesz.

Uśmiechnęła się. Uniosła dłoń, żeby mógł wsunąć jej pierścionek na palec.

- Chcę - powiedziała cicho. Nie musiała mówić nic więcej, bo wszystko już było jasne.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
R687 Michaels Leigh Slub na zyczenie
Michaels Leigh Ślub na życzenie
Michaels Leigh Slub na zyczenie
0687 Michaels Leigh Ślub na życzenie
062 Michaels Leigh Zareczyny na niby
Michaels Leigh Zaręczyny na niby
Michaels Leigh Zareczyny na niby
62 Michaels Leigh Zaręczyny na niby
348 Michaels Leigh Kłamstwo z miłości Romans na koniec lata
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
Michaels Leigh Siła perswazji
PAMIĘĆ NA ŻYCZENIE, NAUKA, WIEDZA
Michaels Leigh Tajemniczy sąsiad
Michaels Tanya Kochanek na pocieszenie
Michaels Leigh Jeszcze jedna szansa