Harrison Harry Planeta bez powrotu

background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

Harry Harrison

Planeta

bez powrotu

przekład : Ryszard Z. Fiejtek

background image

2

1 .

Zwiadowca

Kiedy niewielki statek kosmiczny wniknął w górne warstwy atmosfery,

zaczął płonąć niczym meteor; jego blask wzmógł się w ciągu kilku sekund od

czerwieni do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, choć

nieprawdopodobnie wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie aż tak

wysokiej temperatury. Odrywane i spalane cząsteczki metalu tworzyły wokół

stożkowego dzioba statku ognistą otoczkę. Nagle, kiedy zdawało się, że

cały statek zostanie pochłonięty przez ogień i zniszczony, przez jaskrawą

poświatę przedarły się jeszcze jaśniejsze płomienie silników hamujących.

Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany, z całą pewnością zostałby

zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał do ostatniej

chwili z włączeniem hamownic.

Mknął w dół przez grubą powlokę chmur ku pokrytej trawą równinie, która

rosła przed nim z przerażającą szybkością. Kiedy wydawało się już, że

katastrofa jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrząsając

statkiem z siłą odpowiadającą kilku G. Mimo pracujących pełną mocą

silników, statek opadał wciąż z dużą szybkością i po chwili wylądował z

hukiem na ziemi, dociskając do oporu amortyzatory.

Kiedy kłęby dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył się niewielki

luk i wynurzyła się z niego kamera. Zaczęła powoli zataczać półkola,

obserwując rozległe morze trawy, rosnące w oddali drzewa... kompletne

bezludzie. Gdzieś daleko przemykało w panice stado jakichś zwierząt,

szybko jednak znikło z pola widzenia. Kamera poruszała się nieprzerwanie,

aż w końcu zatrzymała obiektyw na znajdujących się nie opodal szczątkach

zdemolowanego sprzętu wojennego - rozległym rumowisku rozciągającym się na

porytej kraterami równinie.

Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, może nawet

tysiącami, zdruzgotanych potężnych maszyn wojennych. Wszystkie były

podziurawione, pogięte i porozrywane działaniem strasznych sił.

Cmentarzysko ciągnęło się aż po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy,

kamera wsunęła się z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz się

zatrzasnęła. Minęło wiele minut, zanim ciszę przerwał zgrzyt metalu

trącego o metal; to otwierała się pokrywa śluzy powietrznej.

background image

3

Minęło jeszcze kilka minut, nim ze środka powoli wynurzył się człowiek

Poruszał się ostrożnie, trzymając w ręku karabin jonowy; końcówka lufy

zataczała półkola niczym węszące, wygłodniałe zwierzę. Miał na sobie

ciężki kombinezon ochronny z hełmem wyposażonym w TV. Bacznie lustrując

otaczający teren i nie spuszczając palca ze spustu, powoli sięgnął wolną

ręką w dół i wcisnął guzik na nadgarstku drugiej dłoni.

- Kontynuuję raport. Jestem poza statkiem. Będę szedł wolno, aż mój

oddech wróci do normy. Mam obolałe kości. Lądowałem spadając swobodnie do

ostatniej chwili. Było to naprawdę szybkie lądowanie i w końcowym momencie

miałem piętnaście G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został

namierzony podczas spadania. Będę mówił przez cały czas. Ten przekaz jest

nagrywany na moim statku dalekiego zasięgu krążącym na orbicie. Tak więc

bez względu na to, co się stanie ze mną, ten raport przetrwa. Chcę uniknąć

takiej partaniny, jaką odwalił Marcill.

Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to,

co myślał o swoim martwym już poprzedniku. Gdyby Marcill przedsięwziął

jakiekolwiek środki ostrożności, żyłby pewnie nadal. Pomijając zresztą

środki ostrożności, ten dureń powinien był jednak pomyśleć o pozostawieniu

jakiejś wiadomości. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo,

co się z nim stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig

zmarszczył nos, myśląc o tym. Lądowanie na nowej planecie zawsze jest

niebezpieczne bez względu na to, jak niewinnie by ona wyglądała. Również i

ta, Selm - II, nie była z pewnością pod tym względem wyjątkiem, zwłaszcza

że nie wyglądała wcale przyjaźnie. To była pierwsza robota Marcilla. I

ostatnia. Przekazał relację z orbity podając położenie miejsca, w którym

zamierzał lądować. I nic więcej. Dureń! Od tego czasu wszelki słuch o nim

zaginął. Właśnie wtedy zdecydowano się wezwać fachowca. Dla Hartiga był to

siedemnasty zwiad planetarny. Zamierzał wykorzystać całe swoje

doświadczenie, aby na siedemnastu się nie skończyło.

- Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał właśnie to miejsce. Nie ma tu

niczego prócz trawy. To bezludna równina ciągnąca się na wszystkie strony.

tuż obok miejsca lądowania rozegrała się jakaś bitwa... i to nie tak

dawno. Pozostałości po niej znajdują się na wprost mnie. Wygląda to na

różnego rodzaju sprzęt bojowy. Kiedyś te maszyny musiały wyglądać

imponująco, teraz jednak są porozrywane i pordzewiałe. Spróbuję przyjrzeć

się im z bliska.

Hartig zamknął wejście do śluzy i ostrożnie, nie przerywając relacji,

background image

4

ruszył w stronę pobojowiska.

- Te maszyny są naprawdę gigantyczne. Najbliższa ma co najmniej

pięćdziesiąt jardów długości: pojazd gąsienicowy z pojedynczą, ogromną

lufą. Jest zniszczony. Nie widać na nim żadnych oznaczeń. Spróbuję

przyjrzeć mu się z bliska: Przyznam się jednak szczerze, że mi się to nie

podoba. Z orbity nie było tu widać żadnych miast, nie było słychać żadnych

audycji bądź sygnałów na jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to

jest tu pobojowisko i te wraki. To przecież nie są zabawki. Ten sprzęt

jest wytworem bardzo zaawansowanej techniki. Nie jest złudzeniem. To

solidny metal, który został rozerwany przez coś jeszcze potężniejszego.

Nadal nie widzę na korpusie żadnych symboli ani znaków identyfikacyjnych.

Spróbuję wejść do środka. Z miejsca, w którym stoję, nie dostrzegam

wprawdzie żadnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której zmieściłby

się z powodzeniem łazik. Idę tam. W środku mogą być jakieś dokumenty, a na

urządzeniach kontrolnych jakieś napisy.

Nagle Hartig przystanął. Zamarł w bezruchu i uchwycił ręką poszarpany

brzeg wyrwy. Wydało mu się, że coś usłyszał. Ostrożnym ruchem podniósł

poziom sygnału zewnętrznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak

tylko odgłos wiatru wyjącego pomiędzy metalowymi szczątkami. Nic więcej.

Nadsłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się, aby

wejść przez wyrwę do wnętrza maszyny.

Z przerażającą gwałtownością spomiędzy metalowych szczątków rozbrzmiał

echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił się i przycupnął

wysuwając do przodu karabin gotowy do strzału.

- Coś się tam porusza. Jeszcze tego nie widzę... ale słyszę wyraźnie.

Włączyłem zewnętrzny mikrofon w obwód, żeby odbierany przez niego dźwięk

nagrywał się takie. Staje się coraz donośniejszy, to chyba koła,

gąsienice, ... skrzypią, zgrzytają. Pojazd... Jest!

Ze zgrzytem metalu spomiędzy zniszczonych maszyn wyłonił się nieznany

pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie więcej niż pięć jardów długości -

sunął do przodu z zapierającą dech w piersiach szybkością. Był czarny i

wyglądał złowrogo. Hartig podniósł wyżej karabin, ale kiedy zobaczył jak

pojazd skręca przyśpieszając, zdjął palec ze spustu.

- Kieruje się w stronę mojego lądownika! Pewnie namierzył go, kiedy

lądowałem. Za pomocą promieniowania, radaru, nie wiem. Włączam urządzenie

do zdalnego sterowania, aby przygotować pokładowe urządzenia obronne. Gdy

tylko ten pojazd znajdzie się w ich zasięgu, zostanie zmieciony z

background image

5

powierzchni ziemi... Teraz!

Jedna po drugiej rozległy się detonacje, kiedy szybkostrzelne działka

pokładowe pluły śmiertelnym ogniem. Ziemia zatrzęsła się, w powietrze

wyleciały odłamki skał i wzbiły się kłęby dymu. Działka zamarły, lecz

kiedy tylko pojazd wyłonił się z kłębów pyłu, na nowo rozpoczęły kanonadę.

Pojazd był zupełnie nietknięty.

- Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradzą sobie

z nim...

Nagle ziemią wstrząsnęła potężniejsza od poprzednich eksplozja, która

szczękiem odbiła się od otaczających Hartiga metalowych ścian, wywołując

deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewnątrz, zamarł w bezruchu i zaczął

mówić matowym głosem:

- Mój lądownik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego

cholernego pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasnęły. Teraz skręca w

moim kierunku. Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe,

promieniowanie cieplne lub coś jeszcze innego. Teraz już nie ma sensu

wyłączanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez

skutku. Nie widzę żadnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzystać

z przekaźników telewizyjnych. Próbuję strzelać do występów znajdujących

się z przodu pojazdu. To mogą być detektory albo co... Nawet nie

zwolnił...

Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny krążącego wokół

planety statku zaczęły automatycznie poszukiwać utraconego sygnału. Bez

skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne

kanały. Nic. Z typową dla automatów nieustępliwością zaczęło od początku,

lecz nie wykryło nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie

spróbowało raz jeszcze i powtarzało to następnie co sześćdziesiąt minut

przez całą dobę. Kiedy ta część programu została zakończona, zgodnie z

instrukcją włączyło radiostację nadświetlną i wysłało całą relację

otrzymaną od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy swą powinność,

wyłączyło wszystkie obwody prócz czuwających i zamarło w nieskończenie

cierpliwym oczekiwaniu na następną instrukcję.

7

background image

6

. 2 .

Zapach Śmierci

- Co to? Coś złego? - zapytała Lea.

W miejscu, w którym jej ciało stykało się z Brionem, poczuła jego nagłe

napięcie. Leżeli obok siebie w głębokiej koi całkowicie zrelaksowani i

patrzyli przez bulaj na usianą gwiazdami kosmiczną przestrzeń. Czuła, że

jego potężne ramię obejmujące jej drobne ciało wyraźnie zesztywniało.

background image

7

- Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory...

- Posłuchaj, kochana bryło mięśni, może jesteś najlepszym zapaśnikiem

w Galaktyce, ale jesteś za to najgorszym kłamcą. Coś się stało. Coś, o

czym nie wiem.

Brion wahał się przez chwilę, po czym powiedział: - Jest tu ktoś.

Niedaleko. Ktoś, kogo przedtem nie było. Ten ktoś zwiastuje kłopoty.

- Wierzę w twoje zdolności empatyczne. Widziałam, jak się sprawdzały i

wiem, że potrafisz wyczuć stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jesteś

daleko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomiędzy dwiema gwiazdami

oddalonymi od siebie o całe lata świetlne, skąd więc tu nowy człowiek na

pokładzie... - urwała i spojrzała nagle na zewnątrz, na gwiazdy. -

Oczywiście, wahadłowiec. To pewnie jakieś spotkanie, a nie rutynowa

korekta kursu. Czyżby tam był jakiś inny statek nadświetlny? Ktoś będzie

się przesiadał...

- On nie leci... on już przyleciał. Jest już na pokładzie. Idzie

prosto do nas. Nie podoba mi się to wszystko. Nie podoba mi się ten

facet... ani ta wiadomość, z którą przybywa.

Jednym płynnym ruchem Brion zerwał się na nogi, odwrócił się do tyłu i

zacisnął pięści. Mimo iż miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył

blisko sto trzydzieści pięć kilogramów, poruszał się zwinnie jak kot. Lea

spojrzała na wyprostowaną postać i prawie poczuła wypełniające ją

napięcie.

- Nie możesz mieć pewności - powiedziała cicho. Niewątpliwie masz

rację, ktoś przybył na statek Ale nie musi to wcale oznaczać, że ma

jakikolwiek związek z nami...

- Jeden martwy człowiek, być może nawet dwóch. Ten, który się zbliża,

sam cuchnie śmiercią. Już tu jest. Lea westchnęła głęboko, kiedy usłyszała

za sobą otwierające się drzwi do kajuty. Z lękiem spojrzała przez ramię,

nie wiedząc, czego oczekiwać. Słychać było odgłos delikatnego szurnięcia

nogą, po którym nastąpił głuchy stukot. I znowu: szurnięcie, stukot. Coraz

bliżej i głośniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał się mężczyzna. Zawahał

się i rozejrzał na boki, mrugając, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.

Lea musiała zdobyć się na niemały wysiłek, aby ukryć uczucie wstrętu,

którego na jego widok doznała, a także aby nie odwracać wzroku. Jedyne oko

mężczyznny spojrzało powoli za nią, na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie

ruszył do przodu, powłócząc wykręconą dziwnie stopą i stawiając ciężko

kulę przy każdym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi,

background image

8

oderwała mu również fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która

wyrosła w tamtym miejscu, była jasnoróżowa. Pusty oczodół zakrywała

opaska. Nie miał także prawej ręki. W jej miejscu znajdowała się

przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osiągnie

normalną wielkość. Teraz była jeszcze nieduża, przypominała z wyglądu rękę

dziecka - miała około trzydziestu centymetrów długości - i zwisała

bezwładnie. Przybyły poczłapał bliżej do masywnej postaci Briona.

- Nazywam się Carver - przedstawił się. - Przybyłem tu, aby się z tobą

zobaczyć, Brandd.

- Wiem. - Napięcie opuściło teraz ciało Briona równie szybko jak nim

owładnęło. - Usiądź i odpocznij.

Lea nie mogła powstrzymać się od odsunięcia na bok, kiedy Carver

westchnąwszy głęboko opadł na koję tuż przy niej. Słyszała jego ciężki

oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni,

szukając kapsułki, którą następnie włożył do ust. Spojrzał na dziewczynę i

skinął głową.

- Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani także potrzebuję.

- Culrel? - zapytał Brion. Carver przytaknął.

- Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, że pracowaliście już

kiedyś z nami?

- Owszem. To był nagły wypadek...

- Każdy wypadek jest nagły. Stało się coś bardzo ważnego i wysłano

mnie, abym spotkał się właśnie z wami.

- Dlaczego z nami? Dopiero co wróciliśmy z zadupia, jakim była planeta

Dis. Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, że będziemy mieli trochę

odpoczynku przed następną akcją. Zgodziliśmy się pracować dalej dla

waszych ludzi, ale nie już teraz...

- Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy.

Wcisnął zdrową rękę między kolana, aby powstrzymać drżenie. Był to ból lub

przemęczenie albo obie te rzeczy na raz i starał się im nie poddać. -

Właśnie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej

akcji. Jeśli to polepszy wam samopoczucie, powiem, że wiem, co się wam

przytrafiło na Dis i że w związku z tym zaproponowałem nawet, że sam

przeprowadzę tę robotę. Wyśmiali mnie. Dla mnie nie było to wcale takie

śmieszne. No jak, zgadzacie się? - Odwrócił się, aby spojrzeć Brionowi w

twarz.

- Nie możesz nalegać na Leę, nie teraz. Zajmę się tym sam.

background image

9

Carver sprzeciwił się ruchem głowy.

- Musicie działać razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie są

wyraźne. Jednakowe zdolności, synergiczny związek...

- Polecę z Brionem - powiedziała Lea. - Czuję się już znacznie lepiej.

Zanim dotrzemy na miejsce będę w pełni sił.

- Miło to słyszeć. Jak zapewne wiecie, jesteśmy organizacją całkowicie

dobrowolną - Carver zignorował drwiące prychnięcie Briona i wygrzebał z

kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie sądzę, abyście nie wiedzieli,

iż prawie wszystkie nasze akcje dotyczą kultur, które przeżywają kłopoty,

społeczeństw zamieszkujących planety, które zostały odcięte od głównego

nurtu ludzkich kontaktów przez tysiące lat. Nie zajmujemy się z zasady

odkrywaniem planet na nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lecą

zawsze pierwsi, potem przekazują nam zgromadzone informacje. To twarda

jednostka. Służyłem tam cztery lata, dopiero potem przeszedłem do

Fundacji. - Uśmiechnął się ironicznie. - Myślałem, że ta nowa robota

będzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakieś problemy i zwrócił

się do nas o pomoc. Czy jesteście gotowi już teraz zapoznać się z tymi

nagraniami?

- Przyniosę odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion.

Carver skinął ociężale głową, zbyt zmęczony, aby mówić.

- Zamówić ci coś? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.

- Tak, chętnie jakiegoś drinka. Popiję nim pigułkę... za kilka minut

poczuję się lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mogę.

Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasażerskiej

i przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odłożyła słuchawkę, odwróciła

się szybko w stronę gościa.

- No i jak oceniasz to, co widzisz?

- Przepraszam. Nie chciałem się gapić. Czytałem o tobie w rejestrze.

Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.

- A czego się spodziewałeś? Dwóch głów?

- Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i

ruszeniem w Kosmos sądziłem, że cała ta opowieść o Ziemi to jeden z mitów

religijnych...

- No i teraz widzisz, że jesteśmy z prawdziwego, niedożywionego ciała

i krwi. Jesteśmy niedojadającymi mieszkańcami przeludnionej i zużytej

planety. Przypuszczam, że powiedziałbyś, że mamy to, na co zasłużyliśmy.

- Nie. No, może w jednej kwestii, nie więcej. Jestem przekonany, że

background image

10

Imperium Ziemskie ponosi winę za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na

myśli to wszystko, o czym można przeczytać w podręcznikach szkolnych. Nikt

w to nie wątpi. Ale to już historia, starożytność sprzed wielu tysięcy

lat. To, co ma teraz dla mnie większe znaczenie, to przyszłość wszystkich

tych planet, które znalazły się w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na

własne oczy, jaki los spotkał niektóre z nich, zdałem sobie sprawę z tego,

jaki brutalny mógłby stać się wszech świat. Ludzkość z zasady przynależy

do Ziemi. Osobiście możecie czuć się gorsi, ponieważ przeludnienie i

ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie się waszych

ciał. Tak czy inaczej, należycie do Ziemi i jesteście jej wytworem. Wielu

wśród nas jest większych i silniejszych od was, ale jest to jedynie skutek

konieczności przystosowania się do okrutnych i brutalnych światów.

Przyzwyczaiłem się już do tego i traktuję nawet jako normę. Kiedy ciebie

zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, że dom rodzinny ludzkości nadal

istnieje uśmiechnął się. - Może wyda ci się to śmieszne, ale na twój widok

doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem się jak dziecko, które

odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam się, że te słowa nie oddają

dobrze tego, co czuję. To tak jak powrót do domu z dalekiej podróży.

Widziałem, w jaki sposób ludzkość zaadaptowała się do wielu planet.

Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłonięcie kojącej szczypty

wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Cieszę się, że cię spotkałem.

- Wierzę ci, Carver - uśmiechnęła się. - Muszę przyznać, że ja także

zaczynam cię lubić. Choć muszę również dodać, że twój wygląd nie należy do

najprzyjemniejszych.

Zaśmiał się i odchylił do tyłu, popijając małymi łykami zimnego drinka,

który został automatycznie dostarczony na stół.

- Daj mi rok, a nie poznasz mnie!

- Nie wątpię, że tak będzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, więc

teoretycznie wiem, jakie efekty można osiągnąć na drodze odrostu. Jestem

pewna, że za jakiś czas będziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i

jak dotąd nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jesteśmy

zamożni, więc mało kogo z nas stać na tak kompleksową rekonstrukcję jak

twoja.

- To jedna z niewielu korzyści, jakie daje ta praca. Odtwarzają

człowieka bez względu na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka

miesięcy pod tą opaską będę miał nowe oko.

- Miło to słyszeć. Ale szczerze mówiąc, wolałabym osobiście uniknąć

background image

11

wszystkich korzyści związanych z tego typu rekonstrukcją, jeśli nie masz

nic przeciwko temu.

- Pozostaje mi zatem życzyć ci szczęścia. Trudno zresztą się z tobą

nie zgodzić.

Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wziął kasetę

z nagraniem i wsunął do pojemnika. Kiedy zajaśniał ekran, razem z Leą

pochylił się do przodu. Carver słuchał nagrania popijając zimny płyn ze

szklanki. Słyszał je już wiele razy i przedrzemał początek. Ocknął się

dopiero pod koniec. Głos Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, iż

wiedział, że czeka go niechybna śmierć, nie przerywał swojej relacji.

Chciał ułatwić działanie swoim następcom. Lea była wyraźnie przerażona,

kiedy nagranie dobiegło końca i ekran zgasł, natomiast beznamiętna twarz

Briona nie wyrażała żadnych uczuć.

- I chcecie, abyśmy udali się na tę planetę, Selm - II? - zwrócił się

do Carvera. Ten przytaknął. - Dlaczego? To wygląda bardziej na robotę dla

wojska. Nie lepiej byłoby wysłać tam coś większego, dobrze uzbrojonego, co

potrafiłoby zadbać o swoje bezpieczeństwo?

- Nie. To jest właśnie to, czego nie chcemy. Doświadczenie wykazało,

że zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna

niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy

dowiedzieć się, co się dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych

ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem,

czymś, w co zostaliście wciągnięci mimo swej woli. Ale powiodło się wam

nadzwyczajnie i osiągnęliście to, co według specjalistów było niemożliwe.

Chcemy, abyście wykorzystali swoje zdolności i w tej sprawie. Nie przeczę,

że to może być bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zostać wykonana.

- Nie planowałam żyć wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka

mocnych drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.

- Polecę tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradzę w pojedynkę. -

Och nie, nie możesz, ty wielka bezmózgowa bryło mięśni! Nie jesteś

dostatecznie bystry, abym mogła puścić cię samego. Polecę z tobą albo nie

polecisz w ogóle. Spróbuj lecieć sam, a zastrzelę cię. Po co mają wieźć

cię taki szmat drogi, jeśli i tak masz zginąć.

Brion uśmiechnął się, słysząc te słowa.

- Twoje współczucie i wyrozumiałość są niezwykle wzruszające. Zgadzam

się. Twoje argumenty przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli polecimy

tam razem.

background image

12

- Świetnie! - złapała szklankę, gdy tylko ta ukazała się w wylocie

podajnika i pociągnęła duży łyk. - Jaki ma być nasz następny krok, Carver?

- Trudny: Musicie przekonać kapitana statku, aby zmienił kurs i

skierował się na Selm - II. Na orbicie będzie czekał na nas statek

operacyjny.

- Może być z tym jakiś problem? - zapytał Brion. - Widzę, że nigdy nie

miałeś do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasięgu. Wszyscy oni są

bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decydują o wszystkim. Nie możemy

zmuszać go do zmiany kursu. Możemy go jedynie przekonywać.

- Przekonam go - powiedział Brion. - Podjęliśmy się tej roboty i żaden

pilotczyna nie będzie stał nam na drodze!

14

background image

13

. 3 .

Desperacki plan

Kapitan MLuta mógłby mieć wiele przezwisk, ale nigdy, w najśmielszych

nawet wyobrażeniach, nie sądził, by nazwano go pilotczyną. Stał twarzą w

twarz z Brionem Branddem. Spoglądali na siebie groźnie. Obaj byli

mężczyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był nawet

nieco wyższy. Był tak samo umięśniony jak Brion... i równie wojowniczy.

Byli bardzo podobni do siebie, z jednym wyjątkiem: skóra Briona miała

kolor opalenizny, kapitana zaś głębokiej czerni.

- Odpowiedź brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie

jego wyczuwało się rosnącą złość. Proszę opuścić mój mostek!

- Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja

nieformalna prośba.

- W porządku. Pańska nieformalna prośba została odrzucona!

- Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego się z nią do pana zwróciłem...

- I nie będzie pan miał okazji, dopóki będę miał tu coś do

powiedzenia. A będę miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załogę,

pasażerów i ładunek, za który odpowiadam. A także rozkład lotu. To jest

dla mnie najważniejsze. Ze wszystkiego. Już i tak wasi ludzie zakłócili

lot, aby umożliwić panu spotkanie z tym człowiekiem. Zgodziłem się na to,

ponieważ poinformowano mnie, że to nagły wypadek. Teraz już po wszystkim.

Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzucić?

- Proszę spróbować.

Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pięści byty jednak

zaciśnięte, a mięśnie napięte, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który

odwzajemniał jego spojrzenie. Carver ruszył do przodu kuśtykając i z

trudem wcisnął się między nich.

- To zaszło już za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem

background image

14

interweniować, zanim będzie za późno. Brandd, proszę iść do doktor Morees.

Natychmiast.

Brion wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie. Carver miał rację,

niemniej Brion żałował, że kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy

rozstrzygnięcia sprawy. Obrócił się na pięcie i podszedł do Lei, która

siedziała w pobliżu na przymocowanym do ściany fotelu. Gdy tylko Brion i

kapitan zostali rozdzieleni, Carver sięgnął zdrową ręką do bocznej

kieszeni i wyjął z niej kartkę papieru, rzucił na nią przelotne spojrzenie

i schował ją z powrotem.

- Mieliśmy nadzieję, że zgodzi się pan z własnej woli, kapitanie

MLuta. Teraz, dobrowolnie czy nie, pomoże nam pan.

- Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. -

Natychmiast na mostek z trzema ludźmi. Uzbrojonymi!

- Proszę zaraz odwołać ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. -

Proszę za pomocą radiostacji nadświetlnej skontaktować się ze swoją bazą.

Niech pan poprosi o Kod Dp - L.

Kapitan odwrócił się gwałtownie i pochylił nad kaleką.

- Skąd pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - Żadnych dalszych

pytań, jeśli łaska. Niech pan połączy się z nimi i powie, że nazywam się

Carver. Proszę im powiedzieć, że jestem tu z panem.

Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje

wezwanie o zbrojne wsparcie.

- Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ciężko na fotel

obok

- To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana,

należy do tych, które wiele zawdzięczają Fundacji. Być może jej mieszkańcy

nie wiedzą o tym, ale rząd wie. Płacą nam co roku całkowicie dobrowolnie

duże datki.

Brion pokiwał głową.

- To znaczy, że Roodepoort jest jedną z tych planet, którym pomogliśmy

w przeszłości wybrnąć z kłopotów? - Zgadza się. Dlatego zawsze możemy

prosić ich o pomoc, bez względu na jej rozmiary. Tego rodzaju długi

odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został

poinformowany o mojej obecności tutaj i miał oczekiwać na wiadomości ode

mnie. Jest bardzo zajęty i nie sądzę, aby był zadowolony z zawracania mu

głowy tą sprawą. Kapitan będzie z nami współpracował bez względu na to,

czy będzie mu się to podobało, czy nie.

background image

15

Nie musieli długo czekać. Kapitan wrócił na mostek i stanął przed

Carverem. Widać było, że gotuje się wewnętrznie, ale Carvera nie wzruszało

to w najmniejszym stopniu.

- Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, że może pan wydawać takie

rozkazy?

- Skoro ma pan już rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z

kosmicznym prawem tylko ja mogę wydawać rozkazy na tym statku. Teraz prawo

to zostało złamane. Mój autorytet został podważony. A jeśli nie zastosuję

się do tych instrukcji?

- Może pan to zrobić. Ale kiedy wróci pan do swojego portu, będzie

miał pan niemało kłopotów.

- Kłopotów? - uśmiechnął się gorzko kapitan. - Pójdę na zieloną

trawkę. Będę skończony.

- Zatem zna pan cenę za swoją ciekawość. Proszę mi wierzyć, kapitanie,

nie chcę, aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest

sprawą niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mogę. To akcja Fundacji.

Kiedy wróci pan do domu, może pan zapytać swoich przełożonych, ludzi,

którzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich należy decyzja o tym,

co powinien pan wiedzieć. Mogę jedynie dodać, że ta zmiana kursu nie jest

bezcelowa. Właśnie zginęli ludzie i bez wątpienia w przyszłości zginie ich

jeszcze więcej. Czy to wystarczy, aby zaspokoić pańską ciekawość?

Kapitan uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki.

- Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widzę, że na razie będzie

musiało mi wystarczyć. Zrobimy ten przystanek, ale nigdy więcej nie chcę

was widzieć na ; pokładzie mojego statku. Nie chcę, aby przytrafiło mi się

, to po raz drugi!

- Uszanujemy pańską wolę, kapitanie. Naprawdę bardzo mi przykro, że

tym razem musiało to przybrać taki obrót.

- Żegnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.

- Nie zyskałeś tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi

zatrzasnęły się za nimi.

Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zmęczony, aby rozwodzić się

nad tym.

- Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przyłączę się do was, kiedy

nadejdzie pora przesiadki. Cała przyjemność, jaką sprawiała Lei i Brionowi

ta podróż, prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga,

a następnie przesłuchali go jeszcze kilka razy, aż w końcu dokładnie go

background image

16

zapamiętali. Brion ćwiczył w sali gimnastycznej statku nieświadomy tego,

że jego zdolność podnoszenia ciężarów i doskonała kondycja wpędziły w

kompleksy tamtejszego instruktora. Lea próbowała odpocząć i odzyskać siły.

Nie miała pojęcia, co spotka ich na Selm - II, niemniej nie wątpiła, że

będzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało się nieznośne i gdy

w końcu nadeszła pora przesiadki, przyjęli to z ulgą. Podczas samych

przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w pobliżu.

- I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca

wewnątrz ogromnej śluzy powietrznej statku flagowego Fundacji.

- To zależy całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz

przydział. Teraz wy decydujecie.

- Gdzie jesteśmy?

- Na orbicie wokół Selm - II.

- Chcę ją zobaczyć.

- Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. Tędy, proszę. Wezwę

tam dowódcę akcji.

Był to duży i szybki statek Minęli automaty sklepowe i wnęki magazynowe

i zatrzymali się na. wprost przesuwających się automatycznie platform

dźwigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do

której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stanęli na przezroczystej

podłodze i spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała się błękitna kula planety,

w połowie pogrążona w cieniu, w połowie oświetlona jaskrawym światłem

rodzimej gwiazdy Selm, słońca tego samotnego świata.

- Stąd wygląda jak każda inna planeta. Co było przyczyną; że się nią

zainteresowano? - spytał Brion. - Wszystko zaczęło się od rutynowego

badania.

Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku

odkryto listę transportów wysyłanych na różne planety należące do dawnego

Imperium Ziemskiego. Większość z nich była nam znana, ale kilka było

oczywiście nowych. Ich współrzędne przekazano do Fundacji w celu

nawiązania kontaktu i identyfikacji. Ponieważ obserwacja z orbity nie

wykazała istnienia tam miast ani osad, planeta miała być zbadana na końcu.

Nie stwierdzono takie obecności fał radiowych na żadnym zakresie.

- Zatem nie ma tam ludzi ani żadnych oznak cywilizacji... poza kilkoma

ogromnymi pobojowiskami?

- Tak... - powiedział Carver - i to nas właśnie zaintrygowało. To

militarne złomowisko, w pobliżu którego wylądowali Marcill i Hartig, było

background image

17

największym, jakie dotąd odkryto. A jest ich sporo.

- Sprzęt wojenny... bez żołnierzy. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Pod

ziemią?

- Być może. To właśnie będziesz musiał stwierdzić, kiedy tam

bezpiecznie wylądujesz. Sama planeta wygląda dość atrakcyjnie. Te białe

czapy, które tam widać, to lód i śnieg. Jest tam oczywiście sporo wody. Są

wyspy i archipelagi, a także jeden duży kontynent. O, tam. Po części

panuje teraz na nim noc. Ma w przybliżeniu kształt dużej misy otoczonej

łańcuchami gór. W jego środku znajdują się trawiaste równiny i porośnięte

lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczając w to jedno duże, prawie na

środku. Od niego odbijają się te promienie słoneczne. To prawdziwy

śródlądowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat

- Jaki jest tam klimat?

- Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczających to gigantyczne

jezioro. W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysokościach jest

ciepło i przyjemnie.

- W porządku. Pierwszą rzeczą, której potrzebujemy, to środek

transportu. Co jest do dyspozycji?

- Tym zajmie się dowódca akcji. Proponuję, byście wcięli jeden z

lądowników. To są dobrze wyposażone statki, o stosunkowo dużej mocy, w

których jest dosyć miejsca na niezbędny sprzęt dodatkowy. Są też dobrze

uzbrojone. Technicy zadbają już o to, aby znalazł się na nich najnowszy

sprzęt bojowy i urządzenia obronne.

Brion uniósł wysoko brwi słysząc te słowa.

- Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.

- To doświadczenie może nam pomóc.

- Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie

zamierzasz lecieć z nami.

- Przepraszam. Możecie otrzymać wszelką broń, jaką zechcecie. Zarówno

ręczną, jak i pokładową. Wybór sprzętu należy do was.

- Mogę dostać listę sprzętu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion.

- Ja się tym zajmę - powiedział czyjś głos. Odwrócili się i zobaczyli

szczupłego, siwowłosego mężczyznę, który wszedł niezauważenie podczas ich

rozmowy. Rzucił jakieś polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa

przekaźnika, spojrzał na nich i dodał:

- Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie należy udzielanie rad, a

takie dopilnowanie, abyście dostali to, czego chcecie i czego

background image

18

potrzebujecie. Spójrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego,

czym dysponujemy.

Spis sprzętu był długi i szczegółowy. Brion przeglądał go razem z

siedzącą obok Leą, dotykając ekranu w miejscach, gdzie pojawiały się te

pozycje, które ich interesowały. Z wolna zaczął piętrzyć się obok stos

wydruków. Gdy skończyli, Brion zważył je w dłoni i rzucił przelotne

spojrzenie na planetę pod sobą.

- Podjąłem decyzję - rzekł. - I mam nadzieję, że Lea zgodzi się ze

mną. Lądownik zostanie wyposażony we wszystkie najpotężniejsze bronie,

jakie tylko są tu dostępne. Zabierzemy także wszelki możliwy sprzęt, jaki

może przydać się nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko

zaopatrzeni, wyląduję na niej sam, bez żadnych urządzeń, bez niczego, co

by posiadało cokolwiek metalowego. Nawet z gołymi rękami, jeśli zajdzie

taka potrzeba. Nie uważasz, Lea, że w tych warunkach będzie to

najrozsądniejsze?

Jej niema, wyrażająca przerażenie twarz była jedyną odpowiedzią.

21

background image

19

. 4 .

Dzień przed akcją

- Zaraz przygotuję spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzając

serię poleceń do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał

świadczył wyraźnie, że żadne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego

agenta nie było w stanie go zaskoczyć.

Lea jednak nie podzielała tego spokoju.

- Brionie Brandd, każdy, kto mówi coś takiego, musi być stuknięty.

Carver, dopilnuj, aby go natychmiast zamknięto!

- Lea ma rację - przytaknął Carver. - Nie możesz poruszać się

nieuzbrojony na tak śmiertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby

samobójstwo.

- Czyżby? Czy te wszystkie urządzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym

dwóm ludziom przede mną? Marcill zniknął po prostu bez śladu... Mamy

jednak na szczęście wyobrażenie, co się z nim stało. I wiemy dokładnie, co

tamten wóz bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli

nic przeciwko temu, że nie pójdę ich śladem. Myślę o przetrwaniu, a nie o

samobójstwie. Zanim się wypowiecie, chciałbym, abyście rozważyli dwa

drobne fakty. Pamiętacie, jak zginął Hartig? Tamten wóz bojowy jechał

prosto na niego przechwytując i namierzając wysyłane przez niego sygnały

radiowe lub lokalizując jego broń. Wykrył go i zniszczył. Nie mylę się?

- Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt?

- Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierzęta.

background image

20

Przypominacie sobie, że Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wylądowaniu.

Biegły w oddali, skacząc.

- No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.

- To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierzęta były żywe i mimo

to nie były atakowane przez sprzęt bojowy. Hartig natomiast został zabity.

Żeby więc tam przetrwać, trzeba zachowywać się jak zwierzę i zbadać

sytuację poruszając się na własnych nogach.

- To szaleństwo - jęknął Carver. - Nie mogę na to pozwolić.

- Nie możesz mi zabronić. Twoja odpowiedzialność skończyła się w

momencie dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruję tą akcją. Lea pozostanie

na orbicie. Wyląduję sam.

- Cofam, co powiedziałam - odezwała się Lea. To rozsądny plan. W sam

raz dla Zwycięzcy Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i

zaśmiała się. - Widać, że niezbyt dokładnie cię poinformowali, skoro nie

wiesz, że Brion jest światowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta,

jedna z najbardziej nie sprzyjających ludziom w Galaktyce, organizuje co

roku zawody fizyczno - umysłowe. Dwadzieścia różnych konkurencji, od

szermierki, poprzez pisanie wierszy, podnoszenie ciężarów, po szachy. To z

pewnością najbardziej wycieńczające zmagania, jakie kiedykolwiek

organizowano, wyczerpujący pokaz zdolności zarówno fizycznych, jak i

intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły, a dowiesz się, że jest to

nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym roku zmagań wylania

jednego jedynego Zwycięzcę. Potrafisz wyobrazić sobie całoroczne zawody

sportowe, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy planety? Pomyśl więc,

kim musi być ten Zwycięzca! Jeśli nie starczy ci wyobraźni, to popatrz na

Briona. On jest jednym z tych Zwycięzców. Bez względu na to, co wywołuje

trudności na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne, że Brion potrafi je

pokonać. I zwyciężyć.

Carver podczłapał do fotela i opadł nań ciężko, upuszczając kulę, która

spadła na podłogę.

- Wierzę ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak

powiedzieliście jednak, od tej chwili odpowiedzialność za wszystko, co się

wydarzy, spada na was. Masz rację, ja jestem już poza tą sprawą. Jedyne,

co mogę teraz zrobić, to życzyć wam szczęścia. Klart dopilnuje, żebyście

otrzymali wszystko, co może wam być potrzebne.

- Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywając kartkę papieru z

drukarki i wręczając im.

background image

21

Lea chwyciła ją pierwsza, zanim Brion zdążył wyciągnąć rękę.

- Ponieważ ja będę krążyć na orbicie w lądowniku podczas twojego

pobytu na powierzchni planety, zajęcie się Wyposażeniem należy do mnie.

Idź poćwiczyć pompki lub weź trochę anabolików. Zrób po prostu to, co

zawsze robisz przed walką, a ja zajmę się sprawą.

- Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuję się psychicznie

na to, co mnie czeka.

- No to idź i odpocznij. Przed złożeniem zamówienia dam ci ostateczną

listę do akceptacji.

- Nie musisz tego robić. Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po

prostu przypilnuj, żeby wszystko było w komplecie. Będę wprawdzie

potrzebował trochę specjalnego sprzętu, ale tym zajmę się sam. Teraz

potrzebuję jedynie szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I

miejsca, w którym mógłbym zapoznać się z nim w spokoju.

- Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu

znajdziesz potrzebne informacje.

- Świetnie. Jak szybko otrzymamy sprzęt?

- Za dwie, maksimum trzy godziny.

- My potrzebujemy dziesięciu godzin. Chcę się najpierw przespać -

ponownie spojrzał na odległą Planetę. Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy

wyposażeni, będę chciał wsiąść do naszego lądownika i zejść na niższą

orbitę, aby przyjrzeć się powierzchni planety z mniejszej odległości.

Chciałbym wiedzieć dokładnie, jakiego rodzaju zwierzęta widział Hartig.

Brion spał głębokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast

się obudził. Zawahała się i zamrugała nieprzywykłymi do ciemności oczami.

- Wejdź - zawołał do niej. - Zaraz zapalę światło.

- Zawsze śpisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach?

- To nazywa się wchodzeniem w rolę. - Wziął dużą szklankę wody z

podajnika i wypił. - Będę żył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i

mój refleks będą moją główną bronią. Zabiorę ze sobą także nóż.

Przemyślałem to dokładnie i uważam, że jego wartość w obronie jest warta

ryzyka, jakie się z tym wiąże.

- Jaki nóż... i jakie ryzyko? Nie rozumiem.

- Nóż wykonany z minerału. Będzie jedynym wyjątkiem, jedyną rzeczą

częściowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z

naturalnych włókien, a guziki z kości. Buty zrobione są ze zwierzęcej

skóry i sklejone. Nie mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien.

background image

22

- Nawet plomb w zębach? - zapytała, uśmiechając się.

- Nawet. - Brion był niezwykle poważny. - Wszystkie metalowe

wypełnienia zostały usunięte i zastąpione ceramicznymi. Im bardziej będę

przypominał zwykłe zwierzę, tym bardziej będę bezpieczny. Z tego właśnie

powodu ten nóż jest świadomym ryzykiem, jakie podejmuję. - Obrócił się,

aby mogła zobaczyć skórzaną pochwę zawieszoną z boku na pasie. Wyjął z

niej długi, przezroczysty przedmiot i dał jej do obejrzenia.

- Wygląda jak szkło. Czy to właśnie to? Zaprzeczył ruchem głowy.

- Nie, to plastal. Specjalna postać krzemu, która przypomina pod

pewnymi względami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza,

ponieważ jej cząsteczki zostały tak uporządkowane, aby powstał jeden duży

kryształ. Jest praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy się nie tępi.

Ponieważ jest to krzem, powinien być traktowany jako piasek przez każdy

detektor. Dlatego właśnie decyduję się na ryzyko zabrania go ze sobą.

Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostrożnie swój nóż, wygina

palce w łuk i przeciąga się jak kot. Widziała mięśnie poruszające się pod

ubraniem - była świadoma drzemiącej w nim siły, która była czymś więcej

niż tylko siłą fizyczną.

- Czuję, że może ci się udać - powiedziała. Wątpię, aby ktokolwiek

inny mógł tego dokonać, przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywiście nadal

uważam, że jest to szalone przedsięwzięcie, ale zgadzam się, że daje ono

największe szanse ustalenia, co dzieje się tam w dole.

Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ciągle jeszcze nie mogła się do tego

przyzwyczaić. Objął ją, zanim zauważyła, że się poruszył. Siła jego ramion

wywoływała wrażenie, że pod warstwą ciała znajduje się stal. Pocałował ją

szybko i cofnął się.

- Dziękuję. Z twoim zrozumieniem i wiarą jestem teraz lepiej

przygotowany do Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem:

Ich odlotowi nie towarzyszyła żadna ceremonia. Podczas gdy Lea

sprawdzała wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem

nawigacyjnym, który następnie obliczył dla nich i, wprowadził do komputera

pokładowego lądownika parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania

dobiegły końca i wszystko jeszcze raz sprawdzono, zamknęli luk. Po

otrzymaniu od nich sygnału gotowości, komputer uruchomił program, który

odłączył ich od statku - matki i zapoczątkował swobodne spadanie. Dysze

manewrowe obróciły lądownik. Następnie włączyły się główne silniki, które

miały dostarczyć ich na planowaną orbitę. Selm - II rosła z każdą chwilą

background image

23

na ekranie.

- Jesteś przestraszona - powiedział Brion, przykrywając swoją mocną

ręką jej drobną, zimną dłoń.

- Nie trzeba zdolności empatycznych, aby to stwierdzić - powiedziała

drżącym głosem przysuwając się do niego. - To zadanie może wygląda prosto

na papierze, ale im bliżej jesteśmy tej planety bez powrotu, tym bardziej

staję się niespokojna. Dwóch świetnych facetów, fachowców od nawiązywania

kontaktów, zostało tam zabitych. To samo może równie dobrze przytrafić się

nam. .

- Nie sądzę. Jesteśmy znacznie lepiej od nich przygotowani. I to

właśnie dzięki ich poświęceniu, które dostarczyło nam informacji

niezbędnych do przetrwania. Ale teraz nie pora na te rozważania. Musisz

się odprężyć i oszczędzać siły na później, kiedy będą potrzebne. Teraz

trzeba zejść na odpowiednio niską orbitę i obejrzeć szczegółowo

powierzchnię, potem poszukamy miejsca do lądowania. Do tego czasu nic nam

nie grozi.

Nagle włączył się komputer zadając kłam jego słowom.

- Obserwuję jakiś pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu

przebiega pod nami. Pokazać na ekranie?

- Tak.

Na ekranie ukazała się maleńka kropeczka, która poruszała się powoli z

lewej strony na prawą.

- Powiększ obraz.

Ruchoma kropka zaczęła rosnąć, przybierając postać metalicznej strzały

z odchylonymi do tyłu skrzydłami.

- Z jaką leci prędkością? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie

ukazały się dane, które głośno odczytał - 2,6 Macha. To samolot

naddźwiękowy, produkt wysoko rozwiniętej technologicznie kultury. Przy tej

prędkości ma. ograniczony zapas paliwa. Jeśli uda nam się śledzić jego lot

do końca, będziemy mogli zobaczyć, gdzie wyląduje...

- I przy okazji zyskać szansę odkrycia, co się dzieje na tej planecie

- dokończyła za niego Lea.

- Tak jest.

Obserwowany samolot przechylił się na jeden bok i gwałtownie

zanurkował. W tej samej chwili odezwał się komputer.

- Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam

go.

background image

24

Obraz samolotu na ekranie zniknął nagle w płomieniach wybuchu.

- Co wywołało tę eksplozję? - zapytał Brion.

- Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem ją tuż przed eksplozją.

Brion pokiwał ponuro głową.

- Samolot musiał wykryć ją takie i dlatego właśnie próbował wykonać

ten manewr.

- A ten przekaz radiowy... czy jest możliwe, że wysłała go jego

załoga?

- Oczywiście! Jeśli to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w

jakimś celu. Kiedy odpalono do niego rakietę, próbował wykonać unik

przekazując jednocześnie informacje do swojej bazy. I jeśli się nie

mylę... właśnie nadchodzi odpowiedź. - Brion wskazał na niewielki obiekt,

który ukazał się nagle na ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej

jest skierowana na tę wyrzutnię rakiet. Ta wojna wciąż tam trwa. Tak więc

znamy już dwa miejsca, których lepiej unikać.

- Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym właśnie doszło

do tej efektownej eksplozji i miejsce, z którego ją wystrzelono?

- Zgadza się. Dopóki nie wiemy co się dzieje na tej planecie, lepiej

trzymać się jak najdalej od miejsc, w których toczy się wojna. Spróbujmy

może teraz odszukać zwierzęta, które widział Hartig. Myślę, że nie

popełnimy błędu, przypuszczając, że unikają one miejsc walk i ruchomego

sprzętu. Uciekły, kiedy wylądował statek Hartiga, toteż prawdopodobnie

trzymają się z dala od wszelkich urządzeń.

Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich

Jeziorem Centralnym, znaleźli miejsce, którego szukali. Cała trawiasta

równina, ciągnąca się od podnóża gór do brzegu jeziora, upstrzona była

ruchomymi kropkami. Ustawiony na maksymalne zbliżenie teleskop elektronowy

pozwalał stwierdzić, że były to jakieś trawożeme zwierzęta. Położenie tego

stada, jak również pozostałych zwierząt pasących się wzdłuż brzegu,

zostało zarejestrowane. Były tam także drapieżniki. Domyślili się tego,

kiedy zauważyli uciekającą w panice grupę zwierząt ściganych przez

większych i szybszych prześladowców. W czasie tej obserwacji nie

dostrzegli najmniejszego śladu jakiejkolwiek cywilizacji.

- To jest miejsce, w którym chciałbym spaść - powiedział Brion. - Na

tej równinie, gdzie pasą się te wszystkie stada.

- Co masz na myśli mówiąc spaść? Czyżbyś nie zamierzał lądować w

lądowniku?

background image

25

- Nie. To ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić. Widziałaś, co się

stało z samolotem. Nie chcę, aby nas namierzono i poczęstowano rakietą.

Musimy obliczyć trajektorię balistyczną, która zapewni nam wejście w

atmosferę we właściwym miejscu.

- Nie będzie cię bolało, kiedy będziesz płonął trąc o powietrze

podczas spadania?

Brion uśmiechnął się.

- Doceniam twoją troskę. Będę miał na sobie grawitator, który

zmniejszy prędkość spadania. Usunąłem ponadto wszystkie zbędne metalowe

części z kombinezonu ciśnieniowego. Nawet butlę z tlenem zamieniłem na

plastikową. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że zostanę wykryty

przez radar naziemny, zwłaszcza że miejsce, które wybraliśmy, jest chyba

wolne od tego typu urządzeń. Jak tylko wyląduję, pozbędę się grawitatora

razem z całym wyposażeniem kosmicznym.

- Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!

- Dlaczego? Będę przecież w kontakcie z tobą.

- Jak to? Czyżbyś wymyślił, plastikowe radio? - zamierzony żart nie

wyszedł jej, gdyż w jej głosie wyczuwało się zmartwienie.

- Mam zamiar używać tego - powiedział Brion wyciągając z

przytwierdzonej do boku torby wstęgę kolorowego materiału. - Wymyśliłem

prosty kod. Kiedy rozłożę te wstęgi na ziemi, będziesz je mogła bez trudu

dostrzec z orbity. Zaraz po wylądowaniu, jak tylko się przejaśni, przekażę

ci wiadomość. W czasie przemieszczania się będę ci je przekazywał

regularnie, żebyś wiedziała na bieżąco, co się dzieje.

- Ale to niebezpieczne...

- Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu

nie ma. - Odwrócił się na powrót w stronę ekranu i przyjrzawszy mu się

dokładnie, stuknął weń palcem w pewnym miejscu. - Tu chcę wylądować.

Niedaleko miejsca, w którym równina styka się ze wzgórzami. Pobliski las

posłuży mi za kryjówkę. Jeśli wystartuję we właściwym momencie, zacznę

spadać w nocy i na ziemi znajdę się o brzasku. Najpierw urządzę sobie

kryjówkę, a następnie przystąpię do obserwacji. Jeśli te zwierzęta okażą

się tym, na co wyglądają, to znaczy dzikimi, prostymi formami życia, będę

mógł przejść do kolejnego etapu obserwacji.

- Co ma nim być?

- Zbliżenie się do jednego z rejonów walki...

- Nie możesz!

background image

26

- Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierząt niewiele

można się dowiedzieć na temat sprzętu bojowego. Najbliższe wraki znajdują

się w odległości około stu pięćdziesięciu kilometrów od zaplanowanego

miejsca mojego lądowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie

będę przekazywał podczas marszu wiadomości, zaczynając każdą od znaku X ta

regularna forma nie występuje normalnie w przyrodzie, dzięki czemu skaner

komputera będzie mógł ją łatwo zlokalizować i ustawić się na niej. Teraz

zamierzam się trochę przespać. Obudź mnie, proszę, na godzinę przed

odlotem.

Powierzchnia Selm - II ginęła w mroku, kiedy Brion wchodził do śluzy

powietrznej. Wszystko, czego będzie potrzebował po wylądowaniu, zostało

szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, którą

przerzucił sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na

jego masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea

patrzyła, jak po raz ostatni sprawdza uprząż opinającą jego kombinezon

ciśnieniowy. Dłonie miała zaciśnięte tak mocno, że aż zbielały jej

knykcie. Spojrzał na nią i pomachał jej ręką, ale kiedy szykował się do

odejścia, zbliżyła się do niego i zapukała w przednią szybę hełmu. Brion

odemknął ją i uniósł do góry. Jego twarz wyrażała w takim stopniu spokój,

jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham? - rzucił.

Przez chwilę milczała. Jedynym dźwiękiem, jaki się rozlegał, był syk

powietrza dobiegający z otworu wlotowego hełmu. Potem wspięła się na palce

i pochyliwszy się do przodu, pocałowała go mocno w usta.

- Chciałam tylko życzyć ci powodzenia. Zobaczymy się wkrótce?

- Oczywiście - uśmiechał się, kiedy zamykał przednią szybę hełmu.

Wszedł do śluzy i zamknął za sobą wewnętrzne wrota. Znajdujący się obok

nich wskaźnik zapłonął czerwonym światłem, kiedy otworzyły się drzwi

zewnętrzne. Czekał długie minuty wpatrując się w kosmiczną pustkę do

chwili, kiedy komputer dał mu znak, że nadszedł właściwy moment: Jak tylko

na tablicy kontrolnej zapaliło się zielone światło, wypchnął się do

przodu, na zewnątrz statku.

Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadające ciało

widoczne dzięki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamujące aż do chwili,

kiedy oddaliło się na tyle, że zniknęło jej z pola widzenia.

31

background image

27

. 5 .

Z gołymi rękami do piekła

Brion mknął w dół, prosto w otchłań nocy. Swobodnie spadając nie czuł w

ogóle ruchu, mimo iż doskonale wiedział, że jego prędkość stale rośnie. Co

więcej, wydawało mu się, że tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam,

background image

28

otoczony gwiazdami, z ciemną tarczą pogrążonej w nocy planety nad sobą.

Sam glob otoczony był koroną światła powstałą z załamanych przez atmosferę

promieni słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzić słońce, była ona

jaśniejsza. Mimo wyraźnego braku poczucia ruchu Brion wiedział, że spada w

dół po starannie wyznaczonym łuku w ściśle określone miejsce na

powierzchni. Poruszał się na spotkanie wschodu słońca. Zainstalowany w

spoczywającym na jego plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy

pozostałe do momentu lądowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpnięcia

uprzęży, w chwilach kiedy szybkość jego spadania była zmniejszana za

pomocą silników hamujących w celu dostosowywania jej do zaplanowanej.

Tylko lata treningu pozwoliły mu zachować spokój, powstrzymać

napierający strach, który mógłby spowodować niewłaściwą reakcję jego ciała

i wydzielenie adrenaliny, krążącej bezcelowo po jego naczyniach

krwionośnych. Czas na działanie będzie po lądowaniu. Teraz była pora na

rozmyślanie. Pogrążywszy się spokojnie w odprężającym stanie

półświadomości, pozwolił swojemu ciału swobodnie spadać, nie zważając na

łagodne szarpnięcia uprzęży, które przeszły niebawem w stały naciąg.

Pierwsze cząsteczki gęstniejącej atmosfery zaczęły trzeć o jego

kombinezon. Opadanie trwało.

Nagle, kiedy nad horyzontem zaczęło wznosić się słońce, w oczy

zaświeciło mu jasne światło. Poruszył się i rozluźnił mięśnie. Zaraz

będzie po wszystkim. Mimo iż na tej wysokości był już wschód słońca, w

dole na powierzchni planety wciąż panowała noc. W pewnej chwili

wszechobecna szarość pochłonęła światło słoneczne. Wleciał w grubą warstwę

chmur. Gdy się z niej wydostał, znalazł się nad pogrążoną w półmroku

równiną. Jak dotąd nic nie zakłócało opadania. Nigdzie w pobliżu nie było

śladu rakiet ani samolotów. Ani na chwilę nie opuszczała go jednak myśl,

że w jego wyposażeniu znajdują się łatwo wykrywalne metalowe elementy.

Gdyby je tylko namierzono, ukazałby się na ekranach radarów jako świetlna

plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast rakiety. Nie mógł się

doczekać, kiedy wreszcie znajdzie się na ziemi i będzie mógł się pozbyć

tego zdradzieckiego metalu. Wiercąc się w uprzęży, Brion spojrzał pomiędzy

stopami w dół, na mknącą ku niemu trawiastą równinę. Wiedział, że spada za

szybko, ale szybkość była jego jedyną obroną. Jeśli gdzieś tam znajdowały

się radary, musiał być widoczny na ich ekranach, co oznaczało, że powinien

spadać swobodnie jak najdłużej, czekając do ostatniej chwili z włączeniem

stopu. Właśnie zbliżał się ten moment. Ziemia była już blisko, coraz

background image

29

bliżej... Teraz! Obrót przełącznika kontrolnego sprawił, że grawitator

zahamował gwałtownie, wrzynając się uprzężą głęboko w jego uda. W dalszym

ciągu spadał za szybko... musiał zwiększyć moc. Uprząż zaskrzypiała z

naprężenia. Popuścić. A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemię z

taką siłą, że upadł i przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie.

Pozbawiony tchu, mógł potem jedynie leżeć spokojnie przez kilka długich

sekund. Próbował poruszyć nogami i rękoma, ale odmówiły mu posłuszeństwa.

Z wielkim trudem podźwignął się na kolana, po czym stanął w pionowej

pozycji na miękkich jak z waty nogach. Następnie zrobił wszystko to, co

nie mogło czekać. Z wyłączonymi silnikami i zluzowaną uprzężą grawitatora

spadł ciężko na ziemię. Brion : rozpiął kombinezon i zdjął go z siebie,

upewniając się, czy hełm oraz butla z tlenem były na swoim miejscu.

Świetnie, wszystko było w najlepszym porządku. Teraz szybko, ale bez

pośpiechu. Było wystarczająco jasno, aby mógł widzieć, co robi. Otwórz

pojemnik przytwierdzony do dolnej części grawitatora i wyjmij z niego nóż

i torbę, którą będziesz nosił ze sobą. Doskonale, masz już obie te rzeczy.

Teraz pozbądź się reszty sprzętu. Zwiąż go uprzężą. Sprawdź, czy wszystko

zostało należycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałeś niczego? Nie,

wszystko jest w porządku.

Brion ustawił przełącznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek

natychmiast wyrwał mu się z ręki, zwalając go z nóg I pomknął w górę.

Szybko malał w oczach wznosząc się, a po chwili całkowicie zniknął z pola

widzenia. Zaraz potem ujrzał błysk światła odbitego od przedniej szyby

hełmu, kiedy trafiły w nią promienie wschodzącego słońca. Wkrótce i to

zniknęło.

Brion odetchnął z ulgą. A więc dotarł na powierzchnię planety i był

zdrów i cały. Lądowanie zakończyło się sukcesem, mógł więc wreszcie

uwolnić swój umysł od myśli z nim związanych. Teraz nadeszła pora, aby

przystąpić do właściwego zadania.

Schylając się, aby wyjąć nóż, Brion obrócił się wolno dookoła. Nie

patrząc przytwierdził pochwę do pasa, gdyż cała jego uwaga skupiona była

na wyłaniającym się z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go

wysoka trawa, która zaczynała szeleścić i kołysać się w podmuchach

porannego wiatru, falując wokół niego. Nie opodal znajdował się skalisty

pagórek, a na zachodnim horyzoncie leśny zagajnik, za którym ciągnęły się

porośnięte drzewami góry. Ich wierzchołki skąpane były w ognistych

promieniach wschodzącego słońca.

background image

30

Nagłe uwagę jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucnął powoli,

z głową wystającą ponad trawą. Dostrzegł nadchodzące od strony jeziora

stado zwierząt. Szły w jego kierunku skubiąc po drodze trawę. Tkwił

nieruchomo w miejscu niczym głaz, jedynie jego ręce osuwały się powoli w

dół, kiedy zapinał przewieszoną przez ramię torbę.

Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głowę i

ujrzał chmarę ptaków zataczających kręgi w powietrzu niedaleko niego. Nie,

to nie były ptaki, ale coś w rodzaju latających gadów. Zamiast piór miały

rozciągniętą pomiędzy cienkimi kośćmi rozpostartych skrzydeł błonę. Ich

czerwonopomarańczowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a

rozdziawione paszcze błyszczały bielą ostrych jak igły zębów. Skrzecząc

nieprzerwanie obniżały lot, aż w końcu sfrunęły na ziemię, niknąc z pola

widzenia w morzu trawy.

Skubiące trawę zwierzęta były już niedaleko, dzięki czemu Brion mógł

się im teraz przyjrzeć dokładniej. Miały jaszczurowaty wygląd. Ich

bezwłosa, ciemnobrązowa skóra stanowiła doskonały kamuflaż na spalonej

słońcem łące. Poruszały się ostrożnie na długich nogach, unosząc co chwilę

łby i rozchylając chrapy, aby węszyć zapachy niesione przez powietrze. W

pobliżu muszą być drapieżniki... Brion pomyślał, że to też są gady.

Stado wyraźnie wyczuło czyjąś obecność. Zwierzęta przestały skubać

trawę i zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbliżało

się jakieś inne zwierzę. Chociaż wywęszyły jego zapach, nie było go widać

w gęstej trawie. Za chwilę na oczach Briona miał się rozegrać dramat życia

i śmierci.

Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że był jednym z wielu widzów, kiedy

nagle uprzytomnił sobie, że wszystkie zwierzęta patrzą w jego stronę.

Czyżby go zauważyły? Kucnął niżej, aby zniknąć im z oczu, czując

empatycznie emanujący od nich strumień emocji. Strach. Strach, który

stłumił wszelkie inne ich odczucia. Jego zdolność empatii była

uwrażliwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do czasu odbierał także

impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierzęta. Czuł wyraźnie strach

tych zwierząt... i coś jeszcze, coś silniejszego...

Brion skoczył na równe nogi i wyciągając nóż z pochwy obrócił się wokół

własnej osi, w porę dostrzegając ciemny kształt pędzący w jego stronę.

Piskliwy skrzek wdarł się do jego uszu. Coś twardego spadło mu na barki,

kiedy nurkował w bok, obróciło go i obezwładniło jego ramię do tego

stopnia, że omal nie wypuścił noża.

background image

31

Spadło na niego całym ciężarem swego ciała. Wtedy zatopił nóż w jego

gardzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ciężko na ziemię, przygniatając go

sobą. Zadrżało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłynęła na

ramię Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierzęcia.

Zaparłszy się stopami o ciało, Brion oswobodził się i rozejrzał nerwowo

wokoło, aby zobaczyć, czy w pobliżu nie ma kompanów tego czegoś.

Było samo. Wyprostował się, dysząc z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch

pochodził od stada trawożerców, które oddalało się w pospiesznych

podskokach. Spojrzawszy na swoje ręce zobaczył, że spływa po nich zielona

ciecz - zatem nie była to jego krew!

Obok na ziemi leżała rozciągnięta nieruchomo martwa bestia. Prawie

metrowej długości gęsto uzębiona paszcza była otwarta, jak w ziewnięciu, a

nie widzące oczy wpatrywały się matowo. Martwy drapieżnik miał krótkie,

zakończone szponami przednie łapy oraz duże i masywne łapy tylne, które

umożliwiały mu szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była

cętkowana i miała brzydki, brązowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła,

pomyślał Brion. Maszyna do zabijania. To na pewno jej obawiały się inne

zwierzęta.

Poczuł się zmęczony. Opadł ciężko na martwe ciało i wytarł dłonie z

krwi o jego skórę. Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej

butelki, po czym zaczął głęboko oddychać, czekając, aż odzyska siły.

Niezbyt obiecujący początek zwiadu. Omal nie został uśmiercony przez

pierwsze napotkane zwierzę! Na szczęście omal. Nóż był ostry i dobrze

wyważony, a refleks Briona błyskawiczny jak zawsze. Drugi raz nie da się

już zaskoczyć.

Tak czy inaczej, był w końcu na powierzchni planety i w obecnej chwili

względnie bezpieczny. Teraz była pora na następne posunięcie. Dotychczas

troszczył się jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał starać się uniknąć

ataku rakietowego, potem lądowego sprzętu bojowego, co mu się ostatecznie

udało. Udało mu się także odeprzeć atak drapieżnika. Tak więc pierwsza

część zadania została wykonana. Następną czynnością, przed udaniem się w

dalszą drogę było przekazanie wiadomości o bezpiecznym lądowaniu.

Miejsce, w którym się znajdował, nadawało się do tego celu tak samo jak

każde inne na tej równinie - znajdowało się dostatecznie daleko od drzew i

było dobrze widoczne z orbity. Część trawy była zdeptana przez zwierzęta,

było tego jednak za mało do rozłożenia znaków sygnalizacyjnych. Na

szczęście nie opodal znajdował się kamienisty pagórek, wolny od wysokiej

background image

32

trawy. Wszedł na niego i otworzywszy torbę, wyciągnął zwój kolorowych

wstęg. Mimo, iż wiedział, że nic nie zobaczy, nie mógł się powstrzymać od

spojrzenia na puste błękitne niebo. Lądownik krążył po orbicie niewidoczny

dla niego, podczas gdy on mógł być obserwowany przez Leę dzięki

elektronicznemu powiększeniu. Uśmiechnął się do siebie, machając szeroko

rękoma nad głową. Był to gest zwycięstwa i to wprawiło go w lepszy

nastrój. Następnie pochylił się i zaczął rozkładać wstęgi, aby uformować

pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umożliwienie komputerowi

ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili

obserwowany. Potem rozłożył resztę przekazu. Kod, który wymyślił i

zapamiętał, był prosty. I oznaczało, że wylądował bezpiecznie (jeśli Lea

obserwowała jego spotkanie z drapieżnym gadem, mogła mieć wątpliwości co

do jego finału). Stanął z boku na chwilę, aby umożliwić jego

zarejestrowanie, po czym dołożył drugą wstęgę, zmieniając I na T, aby

poinformować ją, że działa zgodnie z planem i że wkrótce przekaże kolejny

meldunek. Musiał przydusić wstęgi kamieniami, aby leżały płasko, gdyż

poranny wiatr wzmagał się, w miarę jak słońce wznosiło się coraz wyżej i

coraz bardziej ogrzewało ziemię. Z wierzchołka pagórka widać było wyraźnie

całą okolicę. Skubiące trawę jaszczurki pasły się teraz spokojnie nad

brzegiem jeziora. Droga, którą musiał przejść chcąc dotrzeć do

najbliższego pobojowiska była prosta - wystarczyło iść na zachód wzdłuż

brzegu jeziora. Prosty spacer, dzięki któremu będzie mógł zbadać okolicę i

przyjrzeć się napotkanym zwierzętom. Była już najwyższa pora, aby ruszać w

drogę. Zwinął wstęgi i schował je na powrót do torby, a potem, czując

ciepło promieni słonecznych na plecach, ruszył na zachód.

W środku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone

przez wymrażanie racje żywnościowe miały dostarczać mu całej niezbędnej

energii przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je

wodą, a następnie potrząsnął butelką, aby zobaczyć, ile mu jej zostało.

Wystarczy na resztę dnia, ale przed zmrokiem będzie musiał butelkę

napełnić. Postanowił zrobić to później, kiedy dzień będzie się zbliżał do

końca, a teraz oddalić się od jeziora i poszukać kryjówki na noc między

skałami lub drzewami. Ten samotny drapieżnik sprawił, że poczuł respekt

dla dzikich zwierząt zamieszkujących tę planetę. Schował opakowanie po

racjach żywnościowych oraz butelkę z wodą do torby, wstał i przeciągnął

się.

Dźwięk, który dobiegł nagle do jego uszu, był z początku tak słaby i

background image

33

odległy, że wziął go za brzęczenie owada. Szybko jednak przybierał na

sile. Kiedy rozpoznał go, zanurkował w bok, kryjąc się w gęstej trawie.

Był to odgłos silnika odrzutowego. Dławił się, jak gdyby miał awarię.

Nadleciał od strony słońca - biała smuga skondensowanej pary z czarną

kropką z przodu. Skręcał raz po raz, jakby pilot chciał czegoś uniknąć. Po

raz kolejny zmienił kierunek, zakręcając w stronę Briona, po czym

przeleciał niemal dokładnie nad jego głową z ogłuszającym rykiem silnika.

Po chwili zniknął w błysku płomieni, które szybko pochłonął biały,

rozprzestrzeniający się obłok Coś czarnego wychynęło jednak z dymu i

spadło łukiem na ziemię w odległości ponad kilometra od Briona, wzbijając

w powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodzącego z

powietrznej eksplozji, który dotarł w końcu do jego uszu.

Brion podniósł się powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku

opadającego pyłu. To wszystko rozegrało się nieco za blisko, pomyślał. Był

to przypadek, czy też pojawienie się tego samolotu miało coś z wspólnego z

nim? Niemożliwe, chyba przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny

pot na plecach na myśl o obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt

samozachowawczy nakazywał mu trzymać się od niego z dala. Dla dobra

zadania musiał jednak obejrzeć tamto miejsce. Mogło tam być ciało pilota

lub jakaś inna wskazówka. Nie miał wyboru. Pył opadł i równina wyglądała

znowu spokojnie jak przedtem. Zapamiętał jednak kierunek. Nie zwlekając

dłużej, ruszył w tamtą stronę.

Krater, który ujrzał, wyglądał jak czarna plama w morzu trawy. Brion

zbliżył się do niego powoli, pełznąc na brzuchu przez kilka ostatnich

metrów. Kiedy zajrzał ostrożnie przez jego krawędź, dostrzegł w dole na

dnie metalowe szczątki, z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na

jego powierzchni nie zauważył żadnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy

zsunął się w dół i podszedł do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze

ciepła. Obszedł go ostrożnie. Dookoła rozrzucone były niewielkie metalowe

odłamki. Odwracał je kolejno nożem na drugą stronę. Jego cierpliwość

została nagrodzona, gdyż w końcu znalazł tabliczkę znamionową, na której

widniały wciąż czytelne jeszcze napisy! Niestety, mimo iż wszystkie litery

były wyraźnie widoczne, składające się z nich wyrazy umieszczone między

cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym języku. Jako ewentualna

wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie nieprzydatna,

niemniej nie mógł jej zlekceważyć. Pomyślał o oderwaniu jej, ale szybko

uprzytomnił sobie, że noszenie ze sobą metalu, bez względu na jego

background image

34

wielkość, byłoby nieroztropne. W końcu czubkiem noża skopiował widniejące

na niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabrać ze sobą

przynajmniej jej treść. Oględziny te odciągnęły go od jeziora, toteż

ruszając w dalszą drogę, zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody

dostrzegł co najmniej trzy stada trawożernych zwierząt i skierował się w

ich stronę. Nie miał już wody w butelce, a robiło się późno. Zamierzał

napełnić ją w miejscu, w którym piły wodę zwierzęta.

Z równiny wyłonił się przed nim niewielki zagajnik. Musiał służyć za

kryjówkę dla drapieżników, ponieważ stado, którego śladem szedł, wpadło

nagle w panikę. Część zwierząt ruszyła na oślep w jego stronę. Stał

nieruchomo, kiedy kolejne osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy

umożliwiały im osiąganie imponującej szybkości. Po chwili były już za nim.

Kolumnę zamykali najmłodsi i najwolniejsi członkowie stada, a jednym z

ostatnich był masywny samiec z krętymi rogami. Potrząsał nimi złowrogo w

kierunku Briona, ale ponieważ ten nie wykonał żadnego prowokacyjnego

ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w końcu wszystkie zwierzęta, z maruderami

włącznie, minęły go, poszedł wygniecionymi przez nie ścieżkami w trawie,

omijając smugi cuchnącego łajna. Poruszał się bardzo ostrożnie, z nożem w

ręku, rozglądając się na wszystkie strony i nadsłuchując uważnie.

Dostrzegłszy przed sobą ciemny kształt na wpół ukryty w trawie, stanął jak

wryty. Było to martwe zwierzę roślinożerne. Miało schowany pod siebie łeb,

którego rozwarty pysk wyrażał paniczny strach. Jego zabójcy nie było widać

nigdzie w pobliżu. Brion szedł do przodu stawiając ostrożnie kroki, dopóki

nie przekonał się, że nic nie czai się w trawie obok zwłok. Drapieżnik,

który je zabił, musiał się dawno stąd oddalić. Brion obchodząc zwłoki cały

czas trzymał nóż w ręku. Gardziel zwierzęcia była rozcięta... Bardzo

równo. Trudno byłoby mu to zrobić swoim nożem lepiej.

Zamarł w bezruchu. To rozcięcie było zbyt równe. Z boku zwierzęcia

znajdowała się jeszcze jedna rana. Właściwie nie rana, ale nacięcie.

Brakowało jednej łapy. Była równo odcięta w stawie. Żadne zwierzę nie

mogło tego zrobić zębami lub pazurami. To mogło być wykonane tylko przez

takie stworzenie, które było wyposażone w bardzo ostry nóż. Brion spojrzał

w kierunku pogrążonego w mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spoglądały na

niego czyjeś oczy? Czyżby na tej planecie była jakaś inteligentna forma

życia? Czy to możliwe, aby to były oczy ludzkie?

40

background image

35

. 6 .

Spotkanie z obcym

Teraz należało się zastanowić, a nie działać. Brion wiedział o tym od

chwili, w której zobaczył te równe nacięcia. Powoli wsunął nóż do pochwy

background image

36

przytwierdzonej do pasa i równie wolno usiadł na ziemi. Spojrzał w

kierunku jeziora, udając, że nie patrzy na drzewa - widział je jednak

wyraźnie kątem oka. Jedyny ruch, jaki dostrzegł, pochodził od falującej na

wietrze trawy.

To leżące u jego boku zwierzę zabiły inteligentne stworzenia.

Wyposażeni w noże ludzie lub Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z

odciętym mięsem. Kimkolwiek byli, musieli dostrzec go i uciec w pośpiechu

między drzewa. Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go.

Rozluźnił mięśnie i skoncentrował się, aby nawiązać z nimi kontakt, ale

jego zdolności empatyczne były niewiele warte na taką odległość. Wyczuwał

stany emocjonalne ludzi tylko wtedy, kiedy znajdowali się blisko niego.

Gdy oddalali się, szybko przestawał je odbierać. Skoncentrował się jeszcze

raz, próbując wyłapać jakiś impuls. Jest - chyba jakieś stworzenie. Tyle

tylko mógł o nim powiedzieć. Impuls był tak słaby, że mógł pochodzić od

jakiejkolwiek żywej istoty - człowieka, może nawet Obcego, mógł też być

prostym strumieniem świadomości takiego zwierzęcia jak to, które leżało

martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu

łatwiej zidentyfikować go, gdyby był wyraźniejszy i silniejszy.

Brion zdecydował się błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze,

wydając przy tym dziki okrzyk. Opadłszy na ziemię, zaczął okrążać ciało

zwierzęcia, nadal głośno pokrzykując. Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem

uśmiechając się z zadowoleniem. A jakże, był tam ktoś! I nie był to żaden

Obcy ani żaden tutejszy gad. Ta emocjonalna reakcja, którą wyczuł,

pochodziła od człowieka, który przestraszył się nie na żarty, kiedy Brion

niespodziewanie podskoczył z krzykiem. Był to mężczyzna. Obserwował go,

ukryty za zasłoną drzew. Opanowany był przez strach. To był ten stan

emocjonalny, który wyemanował z siebie w odpowiedzi na niespodziewany

krzyk Briona. Bał się go. Brion musiał się z nim skontaktować, mimo jego

panicznego strachu. Ale jak to zrobić? Popatrzył jeszcze raz na leżące

obok niego martwe zwierzę. Mimo nieapetycznego wyglądu ciała oraz zielonej

krwi, jego mięso musiało być jadalne dla ludzi. Ukrywająca się istota była

bowiem człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje. Człowiek

ten odciął kawał mięsa, aby je zjeść, ale zobaczywszy Briona zdążył zabrać

ze sobą tylko jedną łapę. Należało zatem wykonać jakiś przyjazny gest.

Brion oddzielił drugą tylną łapę, odcinając ją równo od reszty ciała. -

Podniósł ją do góry i wyciągnął przed siebie, aby była wyraźnie widoczna,

po czym ruszył w stronę drzew, uważając, aby nie iść prosto w kierunku

background image

37

ukrytego obserwatora. Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, jednym ruchem

ściął grubą gałąź i zrobiwszy nacięcie pod ścięgnem łapy, nadział ją na

gałąź i zostawił.

Pierwszy krok. Jeśli obserwator weźmie mięso, będzie to oznaczało, że

kontakt został nawiązany. Teraz jest właściwy moment, aby pójść napełnić

butelkę wodą. Wydeptaną przez zwierzęta ścieżką doszedł do jeziora, po

czym przedzierając się przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i

nie zamulona. Spróbowawszy, napełnił nią butelkę. Kiedy ruszył w drogę

powrotną, słońce zbliżało się do horyzontu. Kilka padlinożernych

latających jaszczurek siedziało na zwłokach zabitego zwierzęcia i

rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły zębami. Zatrzepotały leniwie

skrzydłami, skrzecząc piskliwie, kiedy przechodził obok. Słońce dotykało

już horyzontu. Patrząc na nie musiał jednak przysłonić ręką oczy. Łapy nie

było na gałęzi, lecz zorientował się, że ukryty obserwator nadal czaił się

w pobliżu. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobić, to czekać. Ale nie tak

blisko tego martwego zwierzęcia. To byłoby nierozsądne: ścierwojady wciąż

nad nim krążyły, skrzecząc bez przemy i mogły zwabić jeszcze innych,

większych amatorów padliny. Bezpieczne schronienie mogły mu zapewnić

drzewa. Wykonując łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w zapadającym

mroku, obszedł zabite zwierzę i wszedł do zagajnika.

W miarę jak zapadała noc, nieznany mężczyzna oddalał się, wchodząc

coraz głębiej między drzewa, aż w końcu poczucie jego obecności stało się

ledwie wyczuwalnym impulsem balansującym na skraju zdolności empatycznych

Briona. Najwyraźniej nie chciał być zaskoczony w nocy. Brion zresztą

również. Wymościł sobie posłanie z opadłych liści obok największego drzewa

i ułożył się do snu z nożem mocno zaciśniętym w ręku. Spał czujnym snem,

podczas którego nie tracił świadomości tego, co się działo wokół niego.

Obudził się tylko raz, kiedy w pobliżu przepełzło jakieś nocne stworzenie.

Wyczuło jego obecność i nie zbliżało się do niego. Nic więcej nie

niepokoiło go tej nocy. Obudził się wypoczęty wraz z pierwszymi

promieniami słonecznymi.

Myśliwy wciąż był w pobliżu... i wciąż go obserwował. Brion czuł

napływający od niego strumień energii, kiedy wyszedł spomiędzy drzew na

równinę. Byt w nim już nie tylko strach, ale również ciekawość. Brion

wiedział, że musi panować nad swoją niecierpliwością. Następny krok

należał do niewidocznego obserwatora.

Czekanie nie należało do łatwych zajęć. Po południu miał już dosyć

background image

38

siedzenia i oczekiwania, że coś się stanie. Stada roślinożernych zwierząt

pasły się w oddali przechodząc z miejsca na miejsce. Słońce wznosiło się

wysoko na bezchmurnym niebie i nic się nie działo. Brion zjadł swoją rację

żywnościową zwilżając ją wodą z jeziora. Aby poskromić niecierpliwość

zaczął układać wiersz o otaczającym go krajobrazie, ale szybko stwierdził,

że jest to zajęcie jeszcze bardziej nużące niż samo czekanie. Potem

spróbował zagrać ze sobą w szachy w pamięci, ale po dwudziestym ruchu

czarnych pogubił się i również z tego zrezygnował. W środku popołudnia

miał już dosyć. Tamtemu człowiekowi najwyraźniej wystarczało leżenie w

ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziałać. Wstał i przeciągnął się,

po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego mężczyzny. Odebrał tak silny i

wyraźny impuls strachu, że mógł z łatwością ustalić miejsce jego kryjówki.

Znajdowała się za pniem dużego, powalonego drzewa. Przystanął i uniósł nad

głową otwarte dłonie. Uczucie paniki zniknęło, lecz strach pozostał,

całkowicie tłumiąc ciekawość, która trzymała myśliwego w ukryciu przez

cały dzień i skłaniała go do prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał

mieszaninę emocji, w której pojawiła się żądza, wciąż jednak tłumiona

przez strach. Zrobił krok do przodu i wówczas strach całkowicie ją

zagłuszył. Łowca rzucił się do ucieczki. Kiedy Brion podszedł do jego

kryjówki, zrozumiał, skąd wzięły się w nim te dwa sprzeczne stany

emocjonalne. Leżały tam oba udźce. Porzucone w panice, za ciężkie do

niesienia w biegu. Brion pochylił się i podniósł je, po czym zarzucił je

sobie bez wysiłku na barki, po jednym z każdej strony, i ruszył śladem

łowcy.

Szybko się zorientował, że łowca kieruje się w stronę większej gęstwiny

i ciągnących się za nią wzgórz. Kiedy Brion upewnił się co do tego, wrócił

na równinę i ruszył co tchu skrajem zagajnika, aby go wyprzedzić.

Poruszanie się było tu znacznie łatwiejsze i mimo iż był objuczony mięsem,

bez trudu udało mu się to osiągnąć. Wbiegł między drzewa i zatrzymał się w

miejscu, w którym przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion

czuł, jak tamten zbliża się do niego. To było dobre miejsce, aby na niego

zaczekać. Dysząc ciężko położył na ziemi swój bagaż i uspokajając lekko

przyspieszony oddech zamarł w oczekiwaniu, patrząc w kierunku, z którego

spodziewał się nadejścia łowcy. Wyczuwał coraz wyraźniej jego strach i

rosnące zmęczenie.

Dostrzegli się w tym samym momencie i nowy strumień strachu wyrzucił

gwałtownie rękę łowcy do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy

background image

39

mknącej prosto na niego. Odskoczył w bok, a dzida wbiła się w pień drzewa.

Łowca kucnął i wyciągnął nóż. Brion powoli stawał na nogi. Nie spuszczając

go z oczu, wyciągnął dzidę z drzewa i rzucił ją na ziemię. Potem równie

wolno wyciągnął swój nóż i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wciąż

emanowały od łowcy. Brion czekał w milczeniu, aż ten strach osłabnie, po

czym przemówił spokojnym głosem.

- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Oto mój nóż, a tu jest mięso.

Zostańmy przyjaciółmi.

Łowca nie rozumiał go, ale łagodność jego głosu najwyraźniej wywarła na

nim pewne wrażenie. Brion wskazał na mięso i broń mówiąc nieprzerwanie tym

samym spokojnym tonem, po czym odszedł na bok, starając się być cały czas

w polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł się w odległości kilku metrów,

zatrzymał się i usiadł na ziemi, opierając się plecami o drzewo. Czekał

teraz na krok tamtego. Koncentrując się na emanujących od niego emocjach,

czuł wyraźnie stopniowe tłumienie strachu przez ciekawość. Łowca zrobił

niepewny krok do przodu, potem jeszcze jeden, aż w końcu wyszedł na

światło słoneczne. Spoglądali na siebie ze wzajemną ciekawością. Łowca był

bez wątpienia człowiekiem, był kościsty i niskiego wzrostu, sięgał

Brionowi zaledwie do ramion. Miał długie, zmierzwione włosy. Zlepione

brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz. Odziany był w jaszczurczą

skórę, taką samą skórą owinięte miał niezdarnie stopy. Kiedy podszedł

bliżej, popatrzył ze strachem, szeroko rozdziawiając przy tym usta, na

ubranie i buty Briona, który uśmiechnął się do niego, gdy ten pochylił się

nad bronią. Starał się zachować spokój, widząc swój nóż w jego rękach.

Łowca obracał go na wszystkie strony przyglądając mu się z podziwem.

Poczuł nagły strach, gdy rozciął sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze.

Włożył palec do ust i zaczął go ssać niczym dziecko. Kiedy po chwili

przezwyciężył ból i strach, pochylił się i odkroił nożem kawałek mięsa z

jednego z udźców. Brion poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyciągnął

powoli w jego kierunku kawałek surowego mięsa. Skinął głową i uśmiechnął

się w odpowiedzi, po czym ruszył wolno do przodu z wyciągniętymi rękoma.

Kiedy przeszedł kilka kroków, łowca znowu zareagował strachem i rzuciwszy

mięso, cofnął się o parę metrów. Brion zatrzymał się i poczekał

cierpliwie, aż tamten się uspokoi, dopiero potem ostrożnie ruszył dalej.

Kiedy doszedł do porzuconego kawałka mięsa, pochylił się i podniósł go.

Włożył do ust i żuł przez chwilę. Mięso było wstrętne, mimo to uśmiechnął

się i potarł brzuch mlaskając z zadowoleniem. Strach łowcy zmalał

background image

40

wyraźnie. On również się uśmiechnął, najpierw niepewnie, potem szeroko i

potarł brzuch tak samo jak Brion, naśladując przy tym wydawane przez niego

dźwięki. Kontakt został nawiązany.

46

. 7 .

background image

41

Pierwszy kontakt

Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawiązany, łowca wyglądał, jakby

cały strach go opuścił. Brion czuł to empatycznie, chociaż z początku

trudno mu było to zrozumieć. Był to dorosły mężczyzna, który objawiał

jednocześnie dziwnie infantylne reakcje. Początkowy strach na widok obcego

został stłumiony przez późniejszą ciekawość i zamiast uciekać, pozostał,

aby przyjrzeć się Brionowi, a nawet zanocował w jego pobliżu. Najpierw

żądza, potem znowu strach - wyglądało to, jak gdyby potrafił przeżywać

tylko jeden stan emocjonalny naraz. Jak dziecko. Teraz mówił coś wesoło do

siebie oglądając ubranie i buty Briona, pił hałaśliwie wodę z jego

butelki. W końcu posmakował suchego prowiantu, wkrótce jednak odrzucił go

z niesmakiem. Wszystko to robił nie zadając żadnych pytań, z iście

dziecinną akceptacją nowej sytuacji.

Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazując mu zawartość swojej

torby, spokojnie podniósł swój nóż i schował go do pochwy. Co więcej,

nawet tego nie zauważył. Był zbyt pochłonięty oglądaniem posiadanych przez

Briona przedmiotów, aby zachować minimalne chociaż środki ostrożności.

Brion nie potrzebował wiele czasu, aby dojść do wniosku, że kultura

tego człowieka była tak prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była

akceptacja nowej znajomości. Posiadane przez niego przedmioty były

wytworami typowymi dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym odłamkiem

szklistej skały wulkanicznej, niezdarnie przywiązanym do końca drzewca.

Nóż był również wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były

zupełnie nie wyprawione, na co jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyną

ozdobą, czyli nieużytkowym przedmiotem, jaki posiadał, była jaszczurcza

czaszka. Nosił ten odrażający przedmiot z gnijącą z wierzchu skórą jak

hełm.

Kiedy łowca zaspokoił pierwszą ciekawość, Brion spróbował porozumieć

się z nim. Zakończyło się to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie kończącym

się wskazywaniu na siebie i wymawianiu swojego imienia, a następnie

wskazywaniu na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało się w końcu

ustalić, że nazywał się Vjer lub Vjr - pojedynczy dźwięk, chyba jednak

całkowicie pozbawiony samogłosek, Imię Briona wypowiadał jako Bran lub,

również całkowicie pozbawione samogłosek, Brn. Na tym kończyła się ich

rozmowa. Vjer szybko stracił zainteresowanie dla słów i nie chciał uczyć,

background image

42

się żadnych innych wyrazów wypowiadanych przez Briona, nie miał też ochoty

nauczyć Briona swoich. Zakres jego zainteresowań był bardzo ograniczony.

Kiedy poczuł pragnienie, opróżnił całą butelkę wody, więcej jej przy tym

wylewając niż wypijając. Później, kiedy poczuł głód, odciął kawałek

zielonego, jaszczurczego mięsa, rojącego się już od owadów, przeżuł je i

zjadł na surowo z wyraźnym zadowoleniem. Brion z trudem akceptował

wszystko co było związane z tym człowiekiem.

Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystając ze

swoich zdolności empatycznych, Brion mógł z całą pewnością stwierdzić, że

Vjer niczego nie udawał. Był dokładnie taki, na jakiego wyglądał. Był

pozbawionym wyobraźni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. A

jednocześnie jego planeta była zdominowana przez dwie siły toczące ze sobą

nieustanną wojnę, używające najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym

wszystkim było miejsce Vjera? Czyżby był swego rodzaju wyrzutkiem?

Uciekinierem z pola walki? Nie było możliwości rozstrzygnięcia tej kwestii

bez znalezienia sposobu na porozumiewanie się. Był sam czy też był

członkiem jakiejś większej grupy? Jaki następny krok należało teraz

zrobić? Rozmyślania jego przerwał sam Vjer. Skończywszy jeść mięso, nie

zważając na nic uciął sobie drzemkę. Usiadł na skrzyżowanych nogach i w

jednej chwili zapadł w głęboki sen - jego odruchy były bardziej zwierzęce

niż ludzkie. Potem równie nagle obudził się, wyskakując w powietrze i

mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa. Musiał coś postanowić, gdyż odciął

długie, grube pnącza od jednego z drzew swoim kamiennym nożem. Związał nim

oba udźce i postękując zarzucił je sobie na plecy. Trzymając nóż w jednej

ręce, a dzidę w drugiej ruszył ścieżką przed siebie, po chwili jednak

przystanął, jak gdyby sobie coś przypomniał.

- Brrn - powiedział, chichocząc. - Brrn, Brrn! Następnie odwrócił się

i chciał odejść.

- Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójdę z tobą! Zaczął iść za nim, ale

szybko zatrzymał się, kiedy poczuł nagły impuls strachu. Vjer wpadł w taki

popłoch, że cały się trząsł i wymachiwał agresywnie dzidą. Próbował

wycofać się tyłem, lecz zatrzymał się, kiedy zobaczył, że Brion ruszył za

nim. Emanowało z niego uczucie nieszczęścia, z oczu kapały rzęsiste łzy.

- Cóż, widzę, że nie chcesz, abym szedł z tobą powiedział Brion

łagodnym, jak mu się zdawało, tonem. Spotkamy się jeszcze. Będziesz pewnie

gdzieś tam na tych wzgórzach i nie powinno być problemu z odszukaniem

ciebie.

background image

43

Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, że Brion nie ruszył za nim tym

razem. Wycofał się między drzewa, po czym odwrócił się do tyłu i co sił w

nogach pobiegł przed siebie, objuczony mięsem. Kiedy zniknął z pola

widzenia, Brion zawrócił i poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na

równinę. Zboczył nieco z trasy, aby napełnić butelkę wodą, po czym zaczął

biec powoli tą samą trasą, którą szedł poprzedniego dnia. Miał teraz ważne

zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło poczekać. Im bardziej opóźniał się

kontakt ze śmiertelnym wrogiem, tym lepiej. Będzie na to dużo czasu, kiedy

uda mu się porozumieć z Vjerem. Prawdopodobnie będzie to możliwe, niemniej

z pewnością upłynie sporo czasu, zanim Vjer będzie mógł opowiedzieć mu o

tej wojnie, dzięki czemu da się może uniknąć konieczności podejmowania tej

niebezpiecznej wyprawy.

Krater był wyraźnie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował się

w jego stronę, zatrzymując się w odległości około stu metrów od niego.

Następnie wydeptał koło w trawie, żeby zapewnić lepszą widoczność wstęgom

sygnalizacyjnym. Zajęło mu to zaledwie kilka minut. Do przytrzymania wstęg

użył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po ułożeniu znaku z policzył

do stu. To powinno wystarczyć komputerowi pokładowemu lądownika

znajdującego się wysoko na orbicie do odszukania go i wycelowania skanera

na to miejsce. Kiedy, jak sądził, był już obserwowany, ułożył znak v,

później znowu z, po nim dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka łyków wody

i czekał.

Wiadomość, którą nadał, była prosta: Ląduj. W tym miejscu. Jak

najszybciej. Teraz komputer dokonuje pewnie niezbędnych obliczeń. Biorąc

pod uwagę obecną orbitę lądownika, powinien wylądować za godzinę,

najpóźniej dwie. Brion odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał

wszystkie wstęgi, z wyjątkiem tych, które tworzyły znak z i schował je.

Następnie oddalił się na odległość niespełna pół kilometra i usiadłszy na

ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery są dosłowne i statek wyląduje na

pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał zamiaru tkwić tam, kiedy to

nastąpi. Im dłużej jednak myślał o zaistniałej sytuacji, tym bardziej się

niepokoił. Cała akcja stawała się nagle znowu bardzo niebezpieczna.

Lądowanie zajmie trochę czasu i tego nie da się uniknąć w żaden sposób.

Miejsce, które wybrał, sprawiało wrażenie najbezpieczniejszego - było

położone z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie bezpieczne, gdyż

ewentualne detektory metalu mogą zostać wprowadzone w błąd przez sterczące

w ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Jeśli komputery rejestrują takie

background image

44

rzeczy, to miejsce to może być oznaczone jako niegroźne. Wszystko to było

jednak czystą spekulacją. Musiał liczyć także na odrobinę szczęścia.

Potrzebował pewnego urządzenia. Jeśli będzie działał odpowiednio szybko,

zdąży wejść na pokład, odszukać, co mu trzeba, wyjść na zewnątrz i

umożliwić Lei start w ciągu dwóch minut. Miał nadzieję, że to wystarczy.

Po bezpiecznym odlocie lądownika schowa sprzęt pod skrzydłem samolotu i

szybko się oddali. Jeśli do rana nic się nie stanie z ukrytym sprzętem,

zabierze go ze sobą i pójdzie szukać Vjera.

Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sobą, słońce

zniżyło się nad horyzont, skąd świeciło czerwonawym blaskiem przenikającym

przez cienką warstwę chmur. Podniósł głowę i dostrzegł maleńki punkt

światła opadający w dół. Był znacznie jaśniejszy od zachodzącego słońca i

bardzo szybko rósł w oczach, przechodząc w słup ognia, który sprowadzał

lądownik bezpiecznie na ziemię. Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w

miejscu, w którym był rozłożony znak z, obracając go natychmiast w popiół.

Brion ruszył co sił w nogach w jego kierunku, nie czekając, aż zgasną

silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła się klapa śluzy powietrznej i w

dół zsunęła się ze szczękiem elastyczna drabina. Brion złapał rękoma za

jej szczeble i zaczął podciągać się w górę, ręka za ręką, nie chcąc tracić

czasu na szukanie ich stopami, gdyż kołysała się na całej długości. Jego

dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosząc go wzdłuż kadłuba

statku do śluzy powietrznej. Lea odwracała się właśnie od pulpitu

sterowniczego, kiedy pojawił się za jej plecami. Objął ją mocno ramionami,

przytulając do siebie, pocałował ją z głośnym cmoknięciem i puścił.

- Wspaniale znowu cię widzieć - powiedział, odwracając się i

przystępując do grzebania w szafce. - Tu jest interesująco, ale samotnie.

Potrzebuję... o jest Do zobaczenia! Startuj, jak tylko znajdę się w

bezpiecznej odległości.

Przystanął gwałtownie, ponieważ zablokowała swoim ciałem wejście do

śluzy, patrząc na niego ze złością.

- Dość tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwyższy czas, abyśmy sobie

trochę pogadali...

- Nie teraz. Musisz się stąd wynieść, wrócić na orbitę. Lada chwila

możemy zostać zaatakowani...

- Zamknij się. Włącz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.

Lea podniosła ciężki plecak, odwróciła się i zaczęła schodzić po

drabinie, podczas gdy zaskoczony Brion zastanawiał się, co jej

background image

45

odpowiedzieć. Miał jej kazać wrócić, wsadzić ją siłą do środka, mimo iż

tego nie chciała, próbować ją przekonać, wytłumaczyć, że to, co robi, jest

niebezpieczne? Wszystkie te myśli kłębiły mu się w głowie, aż w końcu

stwierdził, że żadne z tych wyjść nie jest dobre. Muszą ich chyba na Ziemi

uczyć jak być konsekwentnym, ponieważ kiedy podejmowała jakąś decyzję, nie

było sposobu, aby ją zmienić. Pogodził się z jej postanowieniem,

przyznając w duchu, że jej obecność przy nim była zdecydowanie lepsza od

dotychczasowej samotności.

To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i

wyciągnął z gniazda przyrząd do zdalnego sterowania. W tym samym momencie

zapaliło się na nim światełko sygnalizacyjne oznajmiające, że przyrząd

jest gotowy do działania. Przypiął go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał do

śluzy powietrznej. Następnie spuścił się po drabinie. Znalazłszy się na

wysokości kilku metrów nad ziemią, zeskoczył z ostatnich szczebli i

wcisnął kilka przycisków na sterowniku. Biegnąc, słyszał trzask zamykanych

wewnętrznych drzwi śluzy oraz szczęk wciąganej do góry drabiny.

Lea nie czekała na niego, wiedząc, że Brion biega dwa razy szybciej od

niej. Toteż, mimo iż biegła najszybciej jak mogła, momentalnie ją dogonił.

Złapał ją w biegu i nie zwalniając ani na chwilę, pobiegł z nią dalej.

Kiedy usłyszał odgłos zapłonu silników, pociągnął ją na ziemię i zasłonił

swoim ciałem. Objął ją ramieniem, gdy zadrżała ziemia i omiótł ich gorący

obłok pyłu. Kiedy się nieco uspokoiło, usiadła krztusząc się i pocierając

oczy.

- Ty głupi umięśniony jaskiniowcu... Czy wiesz, że mało nas nie

upiekłeś tym nagłym startem!

- Nie masz racji - powiedział uśmiechając się. Po czym przewrócił się

na plecy i wsunąwszy ręce pod głowę spojrzał do góry, na oddalający się

płomień lądownika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. -

Wiedziałem, że wystarczą mi trzy sekundy, aby znaleźć się w bezpiecznej

odległości. Przy założeniu, że zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem

to!

- No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopiąc go w bok z całej siły.

Czubek jej buta odbił się od jego twardych jak skała mięśni nie

wyrządzając mu krzywdy, niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromną

satysfakcję.

Brion chrząknął zaskoczony, po czym odwrócił się i zerwał się na równe

nogi. Lea uśmiechnęła się do niego przymilnie: - A więc jesteśmy tu, sami

background image

46

na tej dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?

Brion zaczął protestować, ale po chwili wybuchnął śmiechem. Chyba nigdy

nie przestanie go zaskakiwać. Odczepił oba urządzenia od pasa.

- Masz coś metalowego na sobie... lub w tej torbie?

- Ani tu, ani tu. Zaplanowałam tę wyprawę starannie.

- Świetnie. Tam, gdzie rośnie ta gęsta trawa, jest rów. Pójdź tam i

zaczekaj na mnie. Dołączę do ciebie, gdy tylko pozbędę się tych rzeczy.

Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do środka i pogwizdując wesoło,

ukrył starannie oba przedmioty pod wygiętym metalowym skrzydłem samolotu.

Prawie skończone. Wygląda na to, że udało mi się.

Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.

- Czy nie uważasz, że najwyższa pora, abyś powiedział mi, co się tu

dzieje? - zapytała.

- Nie powinnaś była tego robić. Powinnaś była zostać na statku, gdzie

byłabyś bezpieczna!

- Dlaczego? On może latać sam, jak się już przekonałeś. Co dwie głowy,

to nie jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłeś tubylców. To w tym celu

chciałeś zaopatrzyć się w Heurystyczny Procesor Językowy, prawda? Tak czy

inaczej, stało się. Jestem tutaj, a nasz środek transportu jest na

orbicie. Co robimy teraz?

Miała rację. Co się stało, już się nie odstanie. Brion nauczyl się

zawsze akceptować realność sytuacji, której nie można było zmienić.

Wskazał na pokryte drzewami wzgórza, ciągnące się skrajem równiny.

- Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy się, że nic nam nie

grozi. Potem udamy się na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego,

prymitywnego człowieka, którego wtedy spotkałem. Jeśli będziemy mieli

szczęście, może uda nam się znaleźć również jego przyjaciół. Kiedy ich

znajdziemy, będziemy mogli porozmawiać z nimi za pomocą procesora i

uzyskać ewentualnie odpowiedź na pytania dotyczące tej planety.

54

background image

47

. 8 .

Śmiertelna niespodzianka

Wieczorną ciszę przerywało jedynie brzęczenie owadów i rzadkie, odległe

skrzeki latających gadów. Brion czuł, jak wraz z rosnącym

przeświadczeniem, że nie byli obserwowani i że nie będzie odwetu za

lądowanie, opuszczało go napięcie. Zastąpiło je nagłe uczucie głodu od

ostatniego posiłku minęło sporo czasu. Wyjął z torby rację żywnościową i z

rosnącym niesmakiem zdjął z niej opakowanie.

- To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej niż

spytała Lea, widząc wyraz jego twarzy. - Można na tym żyć bez końca, mimo

background image

48

iż nie ma w tym zbyt wiele życia. I, proszę, ani słowa więcej o stekach!

Lea obróciła swoją torbę i otworzyła górną klapę.

- Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - uśmiechnęła się

niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwioną minę. - Przygotowałam go według

przepisu, który znalazłam kiedyś w pewnej historycznej książce

kucharskiej. Nie wyjaśniając dlaczego, zalecano tam przyrządzanie go w

czasie zimy. - Zaczęła ściągać plastikową folię z dużego zawiniątka. -

Naprawdę bardzo prosty w przyrządzaniu. Rozcina się bochenek chleba przez

całą jego długość, kładzie się na dolną połówkę kawałek świeżo upieczonego

steku i polewa go jego własnym sosem, po czym całość zamyka się. Obie

części bochenka dociska się do siebie, aby chleb wchłonął lepiej sos, i...

Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Biorąc go od niej, Brion

przełknął głośno ślinę. Odgryzł kawałek i przełknął go z błogim wyrazem

twarzy.

- Jesteś wspaniała, Lea! - powiedział, oblizując wargi. - Wiem o

tym... Cieszę się, że i ty również tak uważasz. No, ale opowiedz mi teraz

o swoim cuchnącym tubylcu.

Brion nie odezwał się ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej

swojej ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, resztę jadł już bez

pośpiechu, delektując się każdym kęsem i opowiadał.

- Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa się Vjer lub

coś w tym rodzaju. Kiedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy, był

przerażony, ale kiedy mnie zaakceptował, strach opuścił go całkowicie. To

było wręcz nieprawdopodobne. Jak pstryknięcie przełącznikiem. Gdy jednak

później chciałem iść za nim, tak się tym zaniepokoił, że aż zaczął płakać.

Pozwoliłem mu więc odejść samemu, ponieważ stwierdziłem, że nie będę miał

kłopotu z odnalezieniem go.

- Jest niedorozwiniętym umysłowo... czy jakimś wyrzutkiem?

- Być może, chociaż nie sądzę. Jeśli spojrzy się na niego na tle jego

środowiska, to okaże się, że jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił

wytropić i zabić roślinożerne zwierzę, potem z wielkim apetytem zjeść jego

surowe mięso. Odchodząc, zabrał resztę ze sobą do obozu czy osady, w

której zapewne mieszka. Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten

temat. Nie mamy dostatecznych informacji, aby snuć jakiekolwiek domysły.

Musimy znaleźć go i nauczyć się jego języka, a potem zadać mu parę pytań.

- Brion spojrzał na słońce, które kryło się właśnie za horyzontem. - Na

razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre na spędzenie nocy,

background image

49

jak każde inne. Tamte przyrządy zostawimy na noc w kraterze, zabierzemy je

o świcie.

- Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli o mnie chodzi, było dosyć wrażeń

jak na jeden dzień. - Wyjęła z plecaka śpiwór i rozłożyła go na ziemi. -

Być może podróżowanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja

jednak wolę bardziej wyszukane przyjemności, takie jak na przykład ciepłe

łóżko. Zabrałam także ze sobą kilka kanapek dla siebie. I trochę wina w

biorozkładalnym pojemniku. Możesz się nim częstować tak długo, jak długo

nie będziesz uważał go za zbytek.

- Z przyjemnością. Zaczynam wierzyć, że twoja rodzinna planeta Ziemia

jest naprawdę domem ludzkości!

Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził się nagle w środku nocy.

Coś zmąciło jego spokój, choć nie potrafił określić, co to było. Leżał

spokojnie, wpatrując się w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapamiętał układ

głównych gwiazdozbiorów, dzięki czemu mógł teraz określić orientacyjnie

czas na podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed

świtem. Na niebie nie było księżyca. Selm - II go nie posiadała, niemniej

ziemia oświetlona była nikłym światłem gwiazd. Cały ten układ planetarny

położony był blisko centrum Galaktyki, toteż miriady gwiazd świeciły jasno

z szerokiego pasa ciągnącego się wzdłuż całego nieboskłonu.

Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, że słyszał wyraźnie

łagodny i rytmiczny oddech śpiącej Lei. Czyżby to był jakiś impuls

emocjonalny? Skoncentrował się i odczuł coś nikłego. Na granicy

wrażliwości. To pochodziło od człowieka... Był to impuls pojedyńczego

stanu emocjonalnego. Nienawiści. Ślepej nienawiści, wściekłości i żądzy

śmierci. Nie pochodził od jednego osobnika, lecz od wielu. Był skierowany

w jego stronę.

Brion obrócił się powoli i obudził Leę, kładąc jej palec na ustach,

kiedy zobaczył, jak mruga otwierając oczy. Przyłożył usta do jej ucha i

szepnął.

- Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, żebyś

była gotowa do drogi. - Poczuł nagle napięcie i strach, które przeszyły

jej ciało, kiedy uniosła się nieco i oparła na łokciach.

- Co się dzieje?

- Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuję ich tam, w ciemności. Idą tutaj.

Jeszcze nie wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno, że idą po mnie... i

nie pałają do mnie miłością. Chwileczkę...

background image

50

Skoncentrował się na jednym z impulsów, starając się Wydzielić go

spośród pozostałych. Użył całego swojego talentu, który doskonalił

nieprzerwanie od chwili, kiedy odkrył, że jest empatykiem. Tak, to on!

Brion pokiwał głową w ciemności.

- Jedną zagadkę mamy rozwiązaną. Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy

już, że nie mieszka na wzgórzach sam. Sądzę, że jego plemię musi być

liczne, ponieważ poszukuje mnie ze sporą grupą.

- Zdaje mi się, że mówiłeś mi, iż jest twoim przyjacielem - szepnęła

Lea.

- Tak mi się zdawało. Wygląda na to, że wszystko się zmieniło.

Chciałbym wiedzieć, dlaczego... i czuję, że wkrótce się dowiemy. -

Wyprostował się i poluzował nóż w pochwie. - Zostań tutaj w ukryciu, a ja

zobaczę, co się tam dzieje.

- Nie! - wpiła się mocno palcami w jego ramię. Nie możesz iść tam sam,

w ciemność.

- Ależ mogę! Proszę cię, zaufaj mi, kiedy mówię, że wiem co robię -

zdjął delikatnie jej dłoń ze swojej ręki. Muszę mieć dużo miejsca wokół

siebie, kiedy spotkam się z nimi. Chcę uniknąć sytuacji, w której będę

musiał się martwić dodatkowo o ciebie. Wszystko będzie dobrze.

Oddalił się bezszelestnie w panujący półmrok. Czołgał się w kierunku

nocnych gości. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości od kryjówki Lei,

zatrzymał się. Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o

wiele wyraźniejsze. Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A może było

ich jeszcze więcej? Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było

ich około dwudziestu, nim skoczył na równe nogi i krzyknął.

- Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?

Poczuł falę przerażenia, które szybko zdominowało ich inne uczucia.

Raptowny strach zastąpił nienawiść w chwili jego nagłego pojawienia się.

Zatrzymali się wszyscy z wyjątkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny

napływ strachu, pozwalając dalej nieść się nienawiści, tłumiącej inne jego

odczucia. Ten człowiek szedł nieprzerwanie naprzód i coś robił.

Z mroku wyleciała dzida i wbiła się w ziemię w odległości metra od nóg

Briona Sytuacja stawała się niebezpieczna. Brion poczuł, że pozostali

ochłonęli stopniowo z pierwszego szoku i ponownie zaczęli emanować tą samą

nienawiścią Ruszyli kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofnął się,

kierując się w stronę jeziora, aby odciągnąć ich od kryjówki Lei. W ten

sposób będzie bezpieczna. O swoje bezpieczeństwo się nie martwił. Był

background image

51

pewny, że potrafi się obronić, jeśli go zaatakują... zwłaszcza jeśli

powstali są tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie udało mu się ich pokonać,

będzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu przyszli? Ponownie

krzyknął, aby przyciągnąć ich uwagę. W tym samym momencie krzyknęła Lea...

i jednocześnie poczuł gwałtowny impuls paniki. Ruszył pędem w jej

kierunku. Nagle wyrósł przed nim mężczyzna... Dwóch. Wpadł na nich całą

swoją masą i odtrącił na boki jak natrętne owady, nie zwalniając ani na

chwilę. Lea krzyknęła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi z uniesionymi

dzidami, którzy ją trzymali: Nawet nie pomyślał o użyciu noża, kiedy wpadł

na nich - jego ręce były wystarczającą bronią.

Wywiązała się zaciekła walka wręcz w rozświetlonym gwiazdami mroku.

Byli tak blisko siebie, że broń była bezużyteczna, a nawet stała się

zagrożeniem dla trzymających ją. Rozległy się chrapliwe krzyki bólu, kiedy

Brion uniósł jednego z napastników i cisnął nim w największą grupę jego

pobratymców. Niemal dosłownie zmiażdżył trzech pozostałych, którzy

trzymali Leę. Ustawił ją za sobą, aby chronić ją swoim ciałem i odtrącał

rękoma drzewce dzid. Kontratakował, zadając ciosy pięściami. Były

niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zaczęli odpadać od niego i

wówczas pierwszy kamień trafił go w bok głowy. Brion zawył z bólu, kiedy

trafiły go następne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecność kobiet,

podążających za uzbrojonymi w dzidy mężczyznami. Ich bronią były obłe

kamienie, które w ich rękach były śmiertelnie niebezpieczne. Brion chwycił

jednego z napastników, aby posłużyć się nim jako tarczą... ale było już za

późno. Seria ostrych ciosów trafiła go w szyję i głowę, ale nie poczuł ich

nawet, gdyż straciwszy przytomność zachwiał się na nogach i upadł na

ziemię jak. ścięte drzewo. Ostatnią rzeczą, którą rejestrowała jego

świadomość były krzyki przerażenia Lei i jego niemożność udzielenia jej

pomocy na skutek wszechogarniającego go mroku.

Potem był już tylko chaos. Zmącona świadomość. Mrok i ból. Kołysanie

się tam i z powrotem, ból w nadgarstkach, w ręce i głowie. Ruch. Ponownie

mrok. Po jakimś czasie zobaczył kołyszące się nad nim gwiazdy. Zawołał

Leę. Czy odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnieć. Ból i niepamięć

były jedyną odpowiedzią.

Było już szaro, kiedy zaczął odzyskiwać świadomość. Stopniowo

docierało do niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzyć zaskorupiałe oczy.

W jakiś sposób miał unieruchomione ręce i nogi. Mrugał tak długo, dopóki

majaczące przed nimi plamy nie nabrały wyraźnych kształtów. Był

background image

52

przywiązany skórzanymi rzemieniami do długiego pala. Jego prawa ręka była

zakrwawiona i tętniła bólem. Spojrzał na nią i chrząknął z niepokojem.

Wyszeptane przez Leę słowa były pełne troski.

- Żyjesz? Słyszysz mnie? Brion, proszę, słyszysz mnie? Możesz się

ruszać?

Kiedy starał się poruszyć głową, jęk bólu wyrwał się z jego ust. Była

cała pokaleczona, a jedno oko nie otwierało się do końca. Drugie było

jednak dostatecznie sprawne, żeby mógł dostrzec Leę leżącą w odległości

kilku metrów od niego, przywiązaną do drugiego pala tak samo jak on. Z

początku zdołał jedynie kaszlnąć, kiedy próbował jej odpowiedzieć, ale w

końcu wykrztusił z siebie kilka słów.

- Czuję... się... świetnie...

- Świetnie! - w jej głosie czuć było łzy, pod którymi kryła się

wściekłość. - Wyglądasz strasznie, jesteś cały potłuczony i zakrwawiony.

Gdyby twoja głowa nie była jak z kamienia, już byś nie żył... Och,

Brionie. To było straszne! Przywiązali nas do tych pali jak zwłoki. Nieśli

nas całą noc. Byłam pewna, że cię zabili.

Próbował się uśmiechnąć, ale wykrzywił jedynie twarz. - Te

przypuszczenia na temat mojej śmierci są mocno przesadzone. - Poruszył z

całej siły rękoma i nogami napinając do oporu więzy. - Czuję się

potłuczony... ale nie wydaje mi się, abym miał coś złamanego. A co z tobą?

- Nic szczególnego, tylko kilka zadraśnięć. Pastwili się głównie nad

tobą. Zawzięcie. Strasznie...

- Nie myśl teraz o tym. Żyjemy i to jest w tej chwili najważniejsze.

Opowiedz mi teraz o wszystkim, co widziałaś po drodze.

- Niewiele widziałam. Jesteśmy gdzieś wśród wzgórz. Na polanie przed

czymś, co wygląda jak groty w ścianie skalnej. Całą polanę otaczają

wysokie drzewa. Kobiety weszły do środka, kiedy tu dotarliśmy i przebywają

tam do tej pory. Mężczyźni śpią wokół nas.

- Ilu ich jest? Czy któryś z nich czuwa?

- Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewiętnastu... dwudziestu. Sądzę, że

to wszyscy. Jeżeli jest jeszcze ktoś na straży, to znajduje się poza

zasięgiem mojego wzroku. Co jakiś czas któryś z nich budzi się i idzie w

zarośla. Przypuszczam, że za potrzebą. .

- Brzmi to dość obiecująco. Są tak niezorganizowani, jak sądziłem.

Teraz, kiedy śpią, mamy największą szansę ucieczki. Zanim dobiorą się nam

bardziej do skóry.

background image

53

- Odwal się! - potrząsnęła ciasno związanymi nadgarstkami w jego

kierunku. - Chyba o raz za dużo dostałeś w głowę. Zabrali twój wielki nóż

i nie możemy nawet dosięgnąć zębami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji

wyobrażasz sobie ucieczkę?

- Chwileczkę - powiedział spokojnie. Zamknął oczy i zaczął głęboko i

rytmicznie oddychać.

Musiał przede wszystkim uporządkować myśli, aby móc skoncentrować całą

swoją uwagę i energię. Te same ćwiczenia oddechowe wykonywał, kiedy

podnosił ciężary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju.

Rozluźnił ciało i wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one

jednak bez znaczenia. Kiedy skoncentrował uwagę, przestał je w ogóle

odczuwać. Świetnie. Teraz czuł, jak jego siła ukierunkowuje się. Otworzył

powoli oczy i spojrzał na grube rzemienie owinięte wokół nadgarstków.

Napiął mięśnie rąk. Lea patrzyła ze zdumieniem. Widziała przed chwilą, jak

opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. Kiedy otworzył oczy, spojrzał

błędnym wzrokiem na nadgarstki. Fala drżenia przemknęła przez górną część

jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mięśnie pęcznieją wewnątrz

postrzępionych rękawów, poszerzając dziury, a następnie rozrywając

osłabiony materiał. Skórzane więzy napięły się i zaskrzypiały, rozciągane

coraz bardziej i bardziej. To było wręcz nieludzkie. Jego twarz wyrażała

spokój, kiedy ręce rozdzielały się powoli, z mechaniczną precyzją. Rozległ

się cichy trzask - jeden z rzemieni puścił... A potem następny. Ręce

Briona były wolne.

Kiedy zdał sobie z tego sprawę, dreszcz zmęczenia przebiegł jego ciało.

Opadł na ziemię, zamknął oczy i ciężko oddychał, masując palcami skórę

wokół głębokich ran na nadgarstkach i wyciskając przy tym krew z miejsc, w

których rzemień rozciął ciało aż do kości. Trwało to tylko chwilę.

Doszedłszy do siebie uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokoło.

- Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miałaś rację, wszyscy śpią.

Poruszając się niczym wąż, przesunął się w pobliże Lei, wlokąc ze sobą

wciąż uwiązany do nóg pal i obejrzał jej więzy.

- Jeśli będziesz próbował je rozerwać, oderwiesz razem z nimi moje

dłonie - powiedziała, starając się nie patrzeć na powolne sączenie się

krwi z jego rąk.

- Nie martw się, z twoimi pójdzie łatwiej niż z moimi. - Pochylił się

do przodu i zacisnął zęby na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i żuł

go z całej siły. Przerwanie więzów zajęło mu mniej niż minutę. - Smakuje

background image

54

obrzydliwie - powiedział, wypluwając kawałki skóry.

- Musisz mieć dobrego dentystę. - Pod wymuszoną lekkością jej słów

słychać było drżenie głosu.

Brion wyciągnął rękę i odgarnął sprzed jej oczu kosmyk splątanych

włosów.

- Zaraz nas tu nie będzie. Daję ci na to moje słowo. Musisz tylko

poleżeć spokojnie przez chwilę.

Nie czuł się jeszcze tak odprężony, jak tego pragnął. Był już jasny

dzień i ich ruchy mogły być z łatwością zauważone przez każdego, kto się

obudził. Kilka następnych minut miało zadecydować o wszystkim. Wiedział,

że jeżeli uda im się dotrzeć do zarośli przed podniesieniem alarmu, będą

mogli uciec. Mimo obrażeń był gotów uciekać... I nie dopuścić do tego, aby

złapano ich po raz drugi. Rozluźnił rzemienie opasujące nogi, po czym

wsunął wskazujący palec lewej ręki pod najcieńszy z nich. Przerwał go bez

wysiłku. Potem kolejno następne. Na koniec zdjął je i powoli się

wyprostował. Porywacze wciąż spali. W ten sam sposób uwolnił nogi Lei.

- Idziemy - szepnął, obejmując ją i unosząc do góry.

Ostrożnie i cicho przechodzili pomiędzy ciałami śpiących, spodziewając

się w każdej chwili podniesienia alarmu. Sześć, siedem, osiem kroków...

Byli już między drzewami i przedzierali się przez zarośla.

- Wrócę za chwilę - szepnął, stawiając ją na ziemi. Przyłożył jej

palec do ust, aby zapobiec protestowi. W chwilę potem zniknął, odchodząc w

stronę polany.

Lea nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. To był śmiech. Z

trudem powstrzymywała swoją na wpół histeryczną wesołość, widząc, jak

niesie jednego z porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu... o, nie.

Musiał wziąć ze sobą jeńca! Jeniec opierał się i wierzgał nogami, ale

nadaremnie. Brion pojmał go bezszelestnie, jedną ręką zasłaniając mu usta,

a drugą podnosząc z ziemi. Jeniec miał wytrzeszczone oczy i był ledwie

żywy. Kiedy Brion zwolnił uścisk, wciągnął łapczywie powietrze do płuc,

drżąc na całym ciele. Zanim je wypuścił i mógł krzyknąć, twarda pięść

Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osunął się na ziemię.

Brion zignorował go i pomógł Lei stanąć na nogi. - Możesz iść? -

zapytał.

- Odpowiedniejszym określeniem byłoby wlec się. - Postaraj się. Jeśli

zajdzie potrzeba, pomogę ci. Bez wysiłku przerzucił jeńca przez ramię,

wziął Leę za rękę i ruszyli w dół zbocza, przedzierając się między

background image

55

drzewami. Z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej od obozowiska. Nie

było słychać żadnego alarmu. Byli wolni - przynajmniej na razie.

64

. 9 .

Elektroniczne przesłuchanie

background image

56

Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał się przy największym drzewie.

Powiódł wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pustą równinę aż do

błękitnych wód Jeziora Centralnego, które ciągnęło się po horyzont. Było

już ciepło i słońce wznosiło się wysoko na niebie. Słyszał za sobą Leę

przedzierającą się przez zarośla. Potykała się co chwila i wymrukiwała

dławionym głosem jakieś obelgi. Zdolnością empatii wybiegł daleko poza nią

aż do kresu swoich możliwości, lecz nie wyczuł żadnego śladu pościgu.

- Czy jest jakiś powód... Nie możemy tu odpoczywać... ani przez chwilę

- sapnęła opierając się o drzewo obok niego.

- Nie zgadzam się z tobą. To jest dobre miejsce na postój. - Osunęła

się z ulgą na ziemię. - Dopóki mogę stwierdzić, że nikt nas nie ściga,

dopóty jesteśmy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równinę, będzie nas

łatwo zauważyć. Musimy teraz postanowić, co robimy dalej.

- Może byś tak zdjął z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała

Lea, wskazując ręką na wiotkie ciało zwisające z jego ramienia. - A może

zapomniałeś, że go niesiesz?

Brion spuścił powoli swój bagaż na kupkę liści.

- Nie jest wcale taki ciężki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.

- Lepszego nie było?

- Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, ponieważ jest

jedyny, który nosi nie mającą praktycznego zastosowania ozdobę. - Brion

odchylił na bok zmierzwioną, siwą brodę starca, aby pokazać Lei zawieszony

na jego szyi naszyjnik ze zbielałych kości. W przeciwieństwie do reszty,

może znać odpowiedzi na interesujące nas pytania.

- Czy chcesz powiedzieć, że kiedy poszedłeś po jeńca, poświęciłeś

nieco czasu, aby dokonać jakiegoś wyboru?

- Oczywiście. To była wyjątkowa okazja.

- Mam nadzieję, że kiedyś cię zrozumiem... ale nie nastąpi to dzisiaj.

Jestem spragniona, głodna, wyczerpana i czuję się, jakby przeszedł się po

mnie ktoś w kolczastych butach. Zastanawiałeś się może nad naszą

przyszłością?

- Owszem. Miałem na to trochę czasu podczas marszu. Po pierwsze,

musimy pogodzić się z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Straciliśmy całe

nasze wyposażenie, które mieliśmy przy sobie, to znaczy jedzenie, wodę,

mój nóż...

background image

57

- Jeżeli jeszcze straciliśmy sterownik radiowy, który schowałeś w

kraterze, to już teraz możemy pomyśleć o samobójstwie. Nie mam ochoty

znaleźć się w rękach tych typów po raz drugi... - Pochyliła się nad

jeńcem, aby przyjrzeć mu się z bliska, po czym zmarszczyła nos z

niesmakiem. - Okropny. A jeśli już mówimy o rękach... to czy ten naszyjnik

na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony z kości ludzkich palców?

Brion przytaknął.

- To właśnie wydało mi się najbardziej interesujące. Właśnie dlatego

go pojmałem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych względów.

W jego głosie pojawił się cień gniewu, którego wcześniej w nim nie

było. Skłoniło ją to do ponownego przyjrzenia się naszyjnikowi. Wśród

zbielałych palców znajdował się jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy,

ale inny. Przyjrzała mu się bliżej i zobaczyła, że był świeżo obcięty i

pokryty jeszcze ciemnymi plamami krwi. W nagłym olśnieniu spojrzała z

przerażeniem na Briona. Przytaknął jej z ponurym wyrazem twarzy, unosząc

do góry prawą rękę, aby zobaczyła wyraźnie, że ma na niej już tylko cztery

palce. Westchnęła głęboko.

- Dlaczego ci to zrobili... są wstrętni! Ukryłeś to przede mną...

- Nie było sensu o tym mówić, skoro nie można już nic na to poradzić.

To nic poważnego. Obwiązali rzemieniem kikut, aby zatamować krwawienie.

Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu.

Ten człowiek będzie mógł nam to wyjaśnić. - Okaleczoną ręką wykonał gest

oznaczający, że nie ma o czym mówić. - Tą sprawą zajmiemy się później.

Teraz, zanim przystąpimy do dalszych działań, musimy ściągnąć lądownik.

Mam nadzieję, że twoje obawy związane ze sterownikiem są przedwczesne i że

jest tam, gdzie go schowałem. Prawdę powiedziawszy, nie dowiemy się tego,

dopóki tego osobiście nie sprawdzimy. Musimy więc jak najszybciej dotrzeć

do krateru i ściągnąć lądownik. Wsiądziesz do niego i odlecisz

najszybciej, jak to tylko będzie możliwe...

- Bez ciebie? Aż tak bardzo polubiłeś to nieprzyjemne miejsce?

- Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi być wykonana. Poza tym nie

chcę, aby ten typ znalazł się na pokładzie statku.

- Dlaczego? Boisz się, że zawładnie nim?

- Wręcz przeciwnie. Opierając się na odczuciach Vjera, jestem głęboko

przekonany, że zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne

środowisko może być dla nich tragiczne w skutkach. Będę całkowicie

bezpieczny, czekając tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie lądownikowi

background image

58

jedno okrążenie orbity wystarczy ci na skompletowanie sprzętu z listy,

którą zaraz sporządzimy. Następnie wylądujesz z całym tym sprzętem.

- Czy nie powinnam na początku zarejestrować tego wszystkiego, co już

odkryliśmy?

- Ta sprawa to pozycja numer jeden na liście. Kiedy to skończysz,

będziesz musiała szybko skompletować sprzęt, którego będziemy

potrzebowali. Niestety nie da się uniknąć tego, że będzie on zawierał dużo

metalu. Nadal uważam, że bardzo ważne jest, żeby nie posiadać przy sobie

żadnego metalu. Jeśli okaże się, że tamto skrzydło samolotu jest

nietknięte, będzie to oznaczało, że będziemy mogli ukryć tam wszystkie

zawierające metal przedmioty do czasu, kiedy będą nam potrzebne.

- Takie, jak na przykład granaty ogłuszające, parę rozpylaczy?

- Mniej więcej to miałem na myśli. Nie mam ochoty na powtórkę

dzisiejszej nocy.

- Ani ja. - Wyraźnie zmęczona podniosła się. - Jeśli jesteś gotowy,

możemy ruszać w dalszą drogę. Czuję ciarki na skórze, siedząc tu zwrócona

plecami do tych drzew.

- Musisz przejść próbę, abyśmy mogli stwierdzić, czy masz zdolności

empatyczne - powiedział Brion, podnosząc i kładąc sobie na ramię wciąż

nieprzytomnego starca. - Szukają nas już, czuję to od kilku minut.

Wyczuwam jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientację, z czego

wnioskuję, że nie natrafili jeszcze na nasz ślad.

- Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała się i skierowała się w dół

wzgórza.

Brion ruszył za nią truchtem i po kilku krokach przegonił ją.

- Pobiegnę przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy się na otwartej

przestrzeni, na pewno od razu nas zobaczą. Dlatego właśnie chcę jak

najszybciej ściągnąć lądownik.

- Nie trać czasu na gadanie... biegnij! Będę biec za tobą.

Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nadążała za nim. Brion pędził

dużymi susami prosto w stronę krateru. Lea co chwilę oglądała się za

siebie. Po pewnym czasie musiała zwolnić i przejść pewien odcinek, aby

odsapnąć, po czym - ponownie zerwała się do biegu. Z trudem wbiegła na

niewielkie wzniesienie. Kiedy znalazła się na jego wierzchołku, zobaczyła

daleko przed sobą, jak Brion wychodzi z krateru... i wymachuje czymś

połyskującym w słońcu. A więc sterownik był na miejscu!

- Lądownik jest już w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła się do

background image

59

niego. - I jak na razie nie widać, aby ktoś nas ścigał.

- Nigdy w życiu... tak się nie zmęczyłam - wysapała, osuwając się na

ziemię.

Brion położył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.

- Daj mi znak, kiedy stary się poruszy - powiedział. - Chcę jeszcze raz

skopiować tamtą tabliczkę znamionową, którą znalazłem obok skrzydła. Tamta

kopia przepadła, ponieważ wyryłem ją na butelce od wody. Kiedy znajdziesz

się w statku, zakoduj tę kopię za pomocą modemu - dodał i zniknął za

krawędzią.

Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapiącego starca i

wzruszyta ramionami. Cóż za zezwierzęceni ludzie! Odciąć tak po prostu

człowiekowi palec. W jakim celu? To musi oznaczać dla nich coś ważnego,

coś związanego z jakimś rytuałem. Na pewno Briona boli ta ręka, a mimo to

nie uskarża się. Jest niezwykły pod każdym względem. Ten kikut musi zostać

zdezynfekowany, aby nie wywiązało się zakażenie. Apteczka powinna być

umieszczona na samej górze listy. Można będzie spowodować odrośnięcie

palca, ale nie da się usunąć teraz bólu i niewygody.

- Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory - powiedział Brion,

wyszedłszy z krateru. - Rozumiesz coś z nich?

Obróciła korę na wszystkie strony i pokręciła głową przecząco.

- To żaden ze znanych mi języków, mimo iż te symbole wyglądają mi

znajomo. Być może banki pamięci zawierają coś...

Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zaczął trząść się i ochryple krzyczeć.

Pełznął, próbując uciec od nich. Brion wyciągnął rękę i złapał go, a

następnie nacisnął kciukiem szyję pod uchem. Jeniec drgnął konwulsyjnie

dwa razy i zamarł w bezruchu.

- Widziałaś? - zapytał.

- To, jak go obezwładniłeś? No pewnie. Musisz nauczyć mnie tej

sztuczki.

- Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zaczął wrzeszczeć. Sterownik

radiowy.

- Czyżby wiedział, co to?

- Raczej w to wątpię. Ale to musi oznaczać dla niego coś

przerażającego, coś, co musimy wyjaśnić. - Brion odwrócił głowę na bok,

nadsłuchując. - Lądownik się zbliża. Musisz zapamiętać teraz spis rzeczy,

których będziemy potrzebowali.

Lądownik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła każda

background image

60

upływająca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Leą na pokładzie,

niepokój go nie opuszczał. Statek wylądował bezpiecznie dwa razy, co mogło

oznaczać, że to miejsce nie jest pod stałą obserwacją. Każde kolejne

lądowanie zwiększało jednak niebezpieczeństwo wykrycia. Mimo to musieli

pozostać w tym rejonie, ponieważ łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do

rozwiązania śmiertelnej zagadki tej planety. Nie mając wyboru, postanowił

odpędzić od siebie myśl o grożącym mu niebezpieczeństwie, koncentrując

uwagę na uruchomieniu przemądrzałej maszynki tłumaczącej.

Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów

i podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomocą projektora

holograficznego, który wyświetlał w powietrzu trójwymiarowy obraz.

Pierwszy, jaki się pojawił, przedstawiał nachyloną, białą powierzchnię z

widniejącymi na niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomocą

odpowiednich przycisków zakodował w urządzeniu te, które go interesowały.

- Instrukcje zniknęły i na ich miejscu ukazał się obraz nauczyciela. Był

to starszy mężczyzna ubrany w prosty, szary strój, siedzący ze

skrzyżowanymi nogami przed stojącym na ziemi pudełkiem bez wieka. Brion

przełączał przyciski, aż przetworzył jego ubranie na szatę okrywającą go

od pasa do ud i wydłużył mu włosy. Mimo iż jeniec był o wiele brudniejszy,

jego nauczyciel niewiele różnił się od niego.

Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem

pokiwał głową. Był niezły. Dotknięcie ostatniego przycisku sprawiło, że

obraz zniknął, cofając się w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło

końca, Briona ponownie ogarnął niepokój. Drążył go, mimo iż Lea krążyła

już bezpiecznie po orbicie. Jedyną rzeczą, która naprawdę mogła go w tej

chwili niepokoić, byli pozostali członkowie plemienia jeńca. Na razie nie

widział jednak żadnych oznak ich zbliżania się ani nie czuł ich obecności.

Sekundy mijały powoli.

Do powrotu lądownika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał się na

nogi i pomachał ręką.

- Rzucaj mi sprzęt po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła

się śluza powietrzna. - A potem zejdź jak najszybciej!

Było to niebezpieczne, ale jednocześnie był to najszybszy sposób

otrzymania sprzętu luzem. Chwytał jeden po drugim ciężkie pojemniki i

ustawiał je obok siebie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je

kolejno do krateru. Po usunięciu wszystkiego wysłali lądownik z powrotem

na orbitę. Gdy zniknął, a na niebie nie było widać oznak odwetu, mogli

background image

61

odpocząć. Lea pogroziła pięścią w kierunku odległych wzgórz.

- Hej, wy tam, możecie teraz wrócić tutaj i spróbować sprawić nam

kłopoty. Ale tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemność

będzie po mojej stronie. Żaden z was, śmierdziele, nie jest wart palca z

ręki Briona!

- Doceniam twoją troskliwość - powiedział Brion, nakładając bandaż na

antyseptyczną piankę, którą spryskał kikut po odciętym palcu. Spojrzał na

więźnia. Widzę, że nasz gość znowu się budzi.

- Przygotuję nam coś do jedzenia, a ty włącz to urządzenie. Zobaczymy,

czy da się nawiązać z nim jakąś rozmowę.

Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna.

Warunkiem jej powodzenia była stała aktywność ucznia. Z początku okazała

się mało skuteczna, ponieważ jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego, że

był temu przeciwny, ale dlatego, że był śmiertelnie przerażony.

Zanim starzec odzyskał przytomność, Brion wyczuł to poprzez zmianę

rytmu jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu aż do

chwili otwarcia oczu. Potem pojawił się paniczny strach. Taki sam, jaki

opanował Vjera, kiedy po raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak

gorszy, ponieważ nie słabł ani na chwilę. Kiedy jeniec spojrzał na Briona,

próbował uciec, kwiląc z przerażenia. Brion złapał go za nogę w kostce i w

tym samym momencie strach starca wzrósł jeszcze bardziej. Zaczął

lamentować i drżeć konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak że było widać tylko

białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczkę.

- Zjesz coś? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.

- Za chwilę. Ten tam niespecjalnie pali się do współpracy i muszę mu

zrobić zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.

Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ciśnieniowej przywrócił

jeńcowi świadomość. Brion schował szybko strzykawkę, aby starzec nie

zdążył jej zobaczyć. Tym razem odrętwienie przemogło strach. Poruszył się

niezdarnie, łypiąc podejrzliwie na Briona z lękiem w oczach. Brion nie

reagował. Usiadł na ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogląda na

holograficzną postać i w pewnym momencie poczuł pierwszy impuls

zainteresowania z jego strony. Obserwowana postać jawiła mu się jako jego

rówieśnik. Jako człowiek, którego cechuje niezwykłe opanowanie, gdyż

siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie widocznie oddychał. Bez

tej komputerowej symulacji życia ów wizerunek wyglądałby jak posąg. Kiedy

ciekawość starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion wypowiedział łagodnie

background image

62

słowo uruchamiające program. - Zacznij.

Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na

holograficzną postać, która po raz pierwszy się poruszyła. Nauczyciel

pokłonił się i uśmiechnął, a następnie sięgnął do stojącego przed nim

otwartego pudełka. Wyjął z niego coś, co wyglądało jak zwykły odłamek

skały.

- Skała - powiedział. - Skała... skała.

Za każdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał się i uśmiechał.

Następnie wyciągnął ją przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił się

jedynie, mając w głowie kompletny zamęt.

Z nieskończoną, mechaniczną cierpliwością nauczyciel powtórzył

demonstrację i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował.

Podczas trzeciej powtórki nauczyciel nie uśmiechał się już, a kiedy

starzec i tym razem nie odpowiedział na jego pytanie, skrzywił twarz,

szczerząc zęby i zmarszczył brwi, aby okazać gniew, stan emocjonalny

istniejący w usankcjonowany sposób, jak stwierdzili antropolodzy, w każdej

kulturze. W odpowiedzi starzec cofnął się, jęcząc ze strachu. Podczas

następnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skałą w jego kierunku, wyjąkał

"Prtr". Nauczyciel uśmiechnął się i ukłonił się, po czym wykonał kilka

przyjaznych gestów. Proces nauczania zaczął się.

Brion zszedł z linii wzroku starca, żeby swoim widokiem nie zakłócać

jego uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wodę z jednego pojemnika do

drugiego, nie roniąc ani kropli.

- Działa? - zapytała Lea.

- Zawsze. To samouczący się program. Jak tylko uczeń zapamięta jakieś

słowo, program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu

słów ucznia przyśpiesza proces uczenia. Już wkrótce będziemy mogli zadawać

mu pytania. Z początku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne.

Kiedy stary się zmęczy, urządzenie zrobi przerwę na odpoczynek. Następnie

będzie mogło nauczyć nas wszystkiego, czego samo się nauczyło.

- Ćwicząc nas i poprawiając nasz akcent, gramatykę i inne rzeczy, tak?

- Zgadza się. No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiłaś? Nie muszę

na niego patrzeć, aby go upilnować. Po jego emocjach będę w stanie

powiedzieć, czy coś zamierza.

Było późne popołudnie, kiedy starzec zaczął się kiwać ze zmęczenia.

Podaną mu przez Briona wodę w drewnianej czarce wypił, głośno siorbiąc.

- Jak się nazywa? - zwrócił się Brion do HPJ.

background image

63

- Uczeń nazywa się Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn... - Wystarczy. - Brion

obrócił się i uśmiechnął się szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie!

73

. 10 .

Poskromienie

background image

64

- Rana goi się zupełnie dobrze - oceniła Lea, przyglądając się kikutowi

po obciętym palcu. Następnie pokryła go antyseptycznym kremem.

- Arbt klrm - powiedział Brion.

- Jeśli chcesz powiedzieć to boli, musisz się lepiej nauczyć połykać

końcowe głoski, bo inaczej ci śmierdzący tubylcy nigdy cię nie zrozumieją.

- Wstrętny język!

- Widzę, że odzywa się w tobie twój językowy izolacjonizm. Mówiąc

ogólnie, żaden język nie może być wstrętny... Brion przerwał jej, unosząc

palec i powiedział spokojnie:

- Nie oglądaj się. Ravn szykuje się właśnie do ucieczki. Czekałem na

to. Dam mu trochę forów, zanim go złapię. Chcę, aby uciekł i poczuł, że

wreszcie uwolnił się od nas. A kiedy go potem złapię, żeby stracił

nadzieję. Być może dzięki temu jego instynkt obronny zostanie osłabiony i

uda mi się nawiązać z nim kontakt i skłonić do rozmowy. Nie chciałem

używać do tego celu siły. Ale skoro ma dosyć energii na ucieczkę, to mały

wstrząs mu nie zaszkodzi.

- Dołóż mu trochę ode mnie. Ilekroć spogląda na mnie, zawsze ma na

twarzy taki sam wyraz obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałeś mu do jedzenia

gotowane mięso.

- Jak się mogłaś sama przekonać, jest przedstawicielem społeczeństwa o

nadzwyczaj silnie zaznaczonych podziałach kastowych.

- Tak. Kobiety znajdują się w nim zapewne poniżej dna. Och, szykuje

się. Podnosi się i patrzy w tę stronę. - Odwróć się, tak jakbyś go nie

widziała. Chcę, aby miał nadzieję, że uda mu się uciec... zanim go jej

pozbawię. To powinna być stresowa sytuacja, która odbierze mu chęć do

obrony.

Ravn wiedział, że Starzec, Który Mówił nie będzie go ścigał. Zawsze

siedział w tym samym miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła się zupełnie.

Bał się jedynie tego wielkiego łowcy, ponieważ posiadał siłę dwóch ludzi.

Musiał jednak podjąć próbę, korzystając z okazji, kiedy Łowca nie patrzył

na niego. Był najedzony i wypoczęty. Nadal był tym samym silnym w nogach

Ravnem, który od lat tropił i zabijał Mięso - twory. Zawsze prześcigał

je... A teraz prześcignie Łowcę! Łowca jest głupi, nawet nie patrzy na

niego. Ten Stary też jest głupi, bo siedzi i nie podnosi alarmu. Ravn

odpelzł powoli w trawę, a następnie zerwał się na równe nogi i rzucił się

background image

65

do ucieczki. Pędził niczym wiatr, niczym Mięso - twory... Już go nie

złapią.

Lea patrzyła, jak starzec biegnie chyżo równiną, oddalając się od nich

coraz bardziej.

- Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet

szybko biega. Nie zniosłabym, gdybyśmy go teraz stracili. Moglibyśmy mieć

kłopoty. Musiałbyś walczyć z jego kompanami. Mogą czekać tam na niego.

- Nie przejmuj się aż tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem

tego pewien. - Brion spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeciągnął

się. - Sprint to dobre ćwiczenie. Rzadko mam okazję go trenować.

Patrząc na niego, Lea uznała, że jej obawy są nieuzasadnione. Kiedy

Brion ruszył w pościg, stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała go

biegnącego z maksymalną szybkością. Zapomniała, że jest mistrzem świata,

zwycięzcą w dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała być jedną z nich.

Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwilą gotów był

zaśpiewać pieśń zwycięstwa, gdy oddaliwszy się szybko na dużą odległość,

uznał, że nie da się już złapać. Kiedy obejrzał się za siebie i zobaczył,

że Łowca zaczął go gonić, zaśmiał się i przyśpieszył, aby powiększyć

dzielący ich dystans. Po chwili ponownie się obejrzał i zobaczył, że Łowca

zmniejszył tę odległość o połowę... i wciąż się zbliżał. Ravn zawył z

rozpaczy i rzucił się do dalszej ucieczki, ale czuł już, że nie ucieknie.

Odgłos szybkich kroków zbliżał się coraz bardziej, a las był wciąż daleko.

Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ciężka dłoń spadła

na jego ramię. Wrzasnął na cały głos i upadł na ziemię. Brion nie odczuwał

żadnych wyrzutów sumienia, patrząc na wijącego się i lamentującego w

trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i pulsujący

w jego rytmie ból w kikucie - pozostałości po palcu, który przypuszczalnie

obcięła mu właśnie ta pełzająca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na

jego szyi, ogarnęła go wściekłość. Patrzył, jak starzec piszcząc żałośnie

ściska kurczowo obiema rękoma naszyjnik. Trzymał go jak jakiś amulet,

mający dodawać mu sił. Przyglądając się temu, Brion zrozumiał nagle, co

musi zrobić. Przypomniał sobie, że ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej

skóry i kamienna broń były jedynymi przedmiotami, które posiadali ci

ludzie. Z wyjątkiem tego naszyjnika. Musiał więc przedstawiać dużą wartość

lub być jakimś ważnym symbolem. Świetnie! Jeśli tak, to należał się on

tylko jemu.

Ravn zawył jeszcze głośniej, ściskając naszyjnik rozpaczliwie, kiedy

background image

66

Brion próbował mu go zabrać. Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił

go za nadgarstki i ścisnął je. Palce starego straciły siłę i rozluźniły

się. Ściągnął naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na

swojej. Lament starca przeszedł w głośne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem

Ravn, ja nosić, mój...

Zaczął mówić w swoim języku i Brion stwierdził, że rozumie go zupełnie

nieźle. Heurystyczny Procesor Językowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion

cofnął się i położył rękę na naszyjniku mówiąc powoli w języku Ravna:

- Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy noszę go, jestem Ravnem.

Bez względu na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek

powinien zrozumieć, o co chodzi. I zrozumiał. Przestał krzyczeć i zmrużył

gniewnie oczy.

- Tylko jeden Ravn z ludźmi. Ja. Mój. - Wyciągnął rękę w geście

żądania.

Brion zdjął naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał.

- Mój. Oddaj mi. Należy do Ravna.

- Co znaczy Ravn?

- To ja. Mówię ci, oddaj mi to. Jesteś zgniłym mięsem, jesteś gównem,

jesteś kobietą!

Brion złapał starca ręką za szyję i zacisnął, przyciągając go

jednocześnie bliżej do siebie, aż ich twarze prawie się zetknęły. Potem

zawarczał:

- Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabić cię w jednej

chwili, zaciskając bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w

agonii. Nie mógł złapać powietrza ani mówić, Był bliski śmierci.

Brion potrząsnął nim jak szmatą, po czym zakołysał mu naszyjnikiem

przed oczyma.

- Najpierw powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć. Dopiero potem

dostaniesz to z powrotem. Rozumiesz? Powiedz tak!

- Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak.

Brion nie okazał zadowolenia z tego zwycięstwa. Wciąż jeszcze gniew był

w jego głosie, kiedy opuścił Ravna na ziemię i usiadł obok niego. Stawiał

pytania rozkazującym tonem, żądając odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie

najlepiej jak umiał, nie starając się nic ukryć. Po dłuższym czasie lego

głos ochrypł, a słowa zaczęły się mieszać. Brion był zadowolony. Jak na

początek uzyskał więcej niż się spodziewał. Zamierzał już oddać Ravnowi

naszyjnik, kiedy spojrzał na swój własny palec, tkwiący między innymi

background image

67

kośćmi. To była część jego samego, która musiała mieć jakieś ważne

znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go w ten sposób. Nie,

nie dostaną go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z naszyjnika.

- Jest mój, na zawsze! Teraz możesz dostać resztę. Rzucił naszyjnik na

ziemię. - Wrócimy teraz do mojego obozu. Będziesz rozmawiał ze mną, kiedy

tylko zechcę.

Ravn włożył naszyjnik drżącymi rękoma i podniósł się. Chęć ucieczki

opuściła go. Brion wiedział, że od tej chwili będzie robił wszystko, czego

od niego zażąda. Kiedy starzec odwrócił się do niego plecami, Brion

upuścił wysuszony palec na ziemię, zadowolony, że pozbywa się go. Spełnił

już swoje zadanie.

- Kobieto, chcemy jeść! - zawołał Brion w języku Ravna, prowadząc

wyczerpanego jeńca z powrotem do obozu.

Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim

zostały wypowiedziane.

- Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczają, że doszliśmy do

porozumienia z tym Śmierdzącym Staruchem?

- Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykując te słowa. -

Nakarm go, Proszę. Potem, jak uśnie, opowiem ci kilka interesujących

rzeczy, których się dowiedziałem.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie

przyzwyczaiłam się jeszcze do jego ulubionego dania składającego się z

gnijącego surowego mięsa.

- Ja również. Nakarmmy go i przywiążmy do palika. Wydaje mi się, że nie

sprawi nam więcej kłopotów.

Głośne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został

ułożony do snu z nogą przywiązaną plecionym rzemieniem do wbitego głęboko

w ziemię palika.

- Są prymitywni - powiedział Brion, żując swoją suchą rację. -

Nieprawdopodobnie prymitywni, pod każdym względem. Wszystkie ich czynności

są ściśle zrytualizowane. Mężczyźni zajmują się polowaniem i wszystko

kontrolują...

- Nie po raz pierwszy w historii ludzkości.

- Zgadza się. To jest i nie jest społeczeństwo. Sama biel i czerń, bez

żadnych odcieni szarości. Mężczyźni polują, a potem wszyscy razem jedzą

to, co przyniosą. Na surowo. Jedzenie innych rzeczy jest tabu. Jedzenie

gotowanego pożywienia jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu... z wyjątkiem

background image

68

krótkich wypadów łowieckich. Jedynie mężczyznom wolno sporządzać i używać

broni...

- Wiem. To także tabu. Czy dowiedziałeś się, dlaczego napadli na nas

wtedy w nocy?

- To również jakieś tabu. Widzieli nas w pobliżu lądownika... a

maszyny są u nich największym tabu.

- To może mieć coś wspólnego ze sprzętem wojennym.

- Nie mam co do tego wątpliwości. To już wszystko, czego udało mi się

dowiedzieć od niego tym razem.

- Czy ustaliłeś w końcu, co takiego ważnego jest w tym kościanym

naszyjniku?

- Sądzę, że tak To jest trochę skomplikowane i zdaje mi się, że nie

zrozumiałem kilku słów, niemniej chodzi tu o następującą sprawę. Mężczyzna

ma duszę, coś w rodzaju podstawowego bytu. Jak się zapewne domyślasz,

kobiety i dzieci jej nie mają. Po prostu umierają i pamięć o nich ginie,

jak o zwierzętach. Ale jeśli kawałek mężczyzny jest przechowywany przez

Ravna, uważa się, że żyje on nadal i pozostaje w dalszym ciągu członkiem

plemienia. I podlega rozkazom Ravna. Zamierzali zabić nas zgodnie z jakimś

wspaniałym rytuałem, ponieważ jesteśmy tabu. Nosił mój palec, żeby cały

czas mieć nade mną kontrolę.

- Pięknie. Czy to znaczy, że przechowują gdzieś kości palców

wszystkich swoich przodków?

- Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie różni się

zbytnio od logiki innych kultur, które grzebią swoich zmarłych. Jest to

nawet bardziej praktyczne. Zachowanie kości palca jest o wiele łatwiejsze

niż całego szkieletu.

Lea spojrzała na rozgwieżdżone niebo i zadrżała.

- I wszyscy ci ludzie są potomkami kulturalnych i inteligentnych istot

ludzkich. Jak mogło dojść do tego?

- Nie mam pojęcia. Na razie.

- Co łączy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprzętem wojennym,

który tu widzieliśmy?

- Nie znam odpowiedzi również na to pytanie. Ale zamierzam ją znaleźć.

Jeżeli Ravn też jej nie zna albo udaje, że nie zna, postaram się, żeby

udzielili mi jej inni. Mogą oni być ponadto w posiadaniu przedmiotów,

które posłużą nam jako jakaś wskazówka... Tak więc wygląda na to, że

będziemy musieli udać się na wzgórza i spotkać się z nimi I ustalić, co

background image

69

wiedzą. Żyją na tej planecie od tysięcy lat, być może nawet żyli tu

jeszcze przed Upadkiem. Muszą być w stanie udzielić nam jakichś

informacji.

- Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierLasz ponownie

ryzykować naszym życiem, wracając do ich obozu?

- Tym razem ryzyko będzie niewielkie - wskazał na skrzynkę z bronią. -

Pójdziemy tam uzbrojeni i z własnej woli.

80

background image

70

. 11 .

Niebezpieczna wyprawa

Idąc wolno gęsiego, przedzierali się równiną w kierunku położonych w

oddali zalesionych wzgórz. Ravn szedł przodem, a tuż za nim Brion. Lea

wlokła się daleko z tyłu objuczona zawiniętym w skóry pakunkiem, który

niosła na plecach. Wytarła ręką pot z twarzy i zawołała:

- Zatrzymajcie się. Już dawno minęła pora na odpoczynek!

Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój bagaż na ziemię i usiadła na nim z

westchnieniem ulgi.

- Napij się wody - powiedział Brion. - I odsapnij.

- Co za wspaniała propozycja! - żachnęła się. I jaka wielkoduszna.

Pozwalasz mi napić się wody, którą targam na plecach cały dzień...

- A mamy jakiś inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłaganą logiką,

ale ta odpowiedź nie spodobała się jej.

- Co znaczy to my, przecież to ja robię za tragarza. Wiem, że ten

argument jest mylący, że kobiety niczym zwierzęta pociągowe odwalają

najcięższą robotę w tym cofniętym w rozwoju społeczeństwie, w którym

straciłbyś cały swój prestiż, gdybyś przeniósł cokolwiek. Narażam swój

kręgosłup i bez wątpienia dostanę w końcu przepukliny... Przestań się do

mnie uśmiechać w ten protekcjonalny sposób, ty wstrętny brutalu!

- Przepraszam. Bardzo mi przykro, że nie mogę ci pomóc. Niedługo

powinniśmy dotrzeć na miejsce.

- Nie tak szybko...

Rozwiązała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostałości po zwierzęciu,

które dwa dni wcześniej posłużyło Ravnowi za pożywienie - i grzebała w

nim, aż znalazła butelkę z wodą. Pociągnęła duży łyk i podała ją Brionowi,

który zwilżył jedynie usta. Ponieważ kobieta piła tę wodę, stała się owa

woda dla niego, Łowcy, tabu. Nawet nie próbowali proponować jej Ravnowi.

- Jak schowasz wodę, odszukaj pudełko z granatami ogłuszającymi i daj

mi je - powiedział nieoczekiwanie Brion.

Lea spojrzała na niego z niepokojem.

- Czyżby zbliżały się kłopoty? - zapytała.

background image

71

Przytaknął jej powoli.

- Są ukryci w lesie. Czuję ich nienawiść, taką samą jak ostatnim razem.

- Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wręczyła

mu płaskie pudełko i uśmiechnęła się do niego zachęcająco, kiedy wsuwał do

kieszeni garść metalowych kulek - Nawet nie wiesz, jak bardzo liczę na

nie.

- Nie chcę zranić żadnego z nich, ale najlepszy skutek może dać

porządne ich przestraszenie. Jeśli uda nam się zająć miejsce na szczycie

tej społeczności, wówczas będziemy mogli z pewnością uzyskać odpowiedź na

nasze pytania. Za chwilę ruszamy. Trzymaj się blisko mnie, ponieważ są już

niedaleko. To dobrzy łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego też nie powinniśmy

ryzykować.

Jeśli Ravn był świadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po

sobie poznać, po prostu przedzierał się przed nimi w tym samym tempie.

Kierowali się ku krzewom i dalej, ku drzewom. Po pewnym czasie ukazała się

przed nimi polana. Trasa ich wędrówki prowadziła przez jej środek.

- Zatrzymaj się - zawołał Brion w języku tubylców, kiedy znaleźli się

na jej środku. - Daj mi wody - zwrócił się do Lei, po czym dodał cicho: -

Otaczają nas teraz ze wszystkich stron i są bardzo spięci. Jestem pewien,

że są gotowi zaatakować nas w każdej chwili. Na wszelki wypadek trzymaj

broń pod ręką.

Leśną ciszę rozdarł piskliwy świergot, który rozniósł się echem po

polanie. Tuż po nim rozległy się liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy

wysypali się ze wszystkich stron z leśnej gęstwiny. Ravn ruszył biegiem do

przodu, aby przyłączyć się do nich, ale Brion dopadł go w tym samym

momencie i powalił na ziemię jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem

postawił na nim nogę, aby przytrzymać go przy ziemi i zaczął rzucać

granaty w kierunku zaciskającego się wokół nich pierścienia. Wybuchy

płomieni i ogłuszające huki eksplozji rozlegały się ze wszystkich stron.

Lea wiedziała co nastąpi i zakryta uszy, mimo to jednak klęczała nadal,

wzdrygając się przy każdej kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki przeszły w

ryk bólu, kiedy łowcy cofali się lub padali. Ciszę, jaka wkrótce nastała,

rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinający ich w ich własnym

języku:

- Jesteście ścierwem. Jesteście kobietami. Jesteście gównem! Podnosicie

na mnie dzidy, a ja zabijam was. Jesteście martwym mięsem pod moimi

stopami... jak ten Ravn, który jest martwym mięsem! - Mówiąc to, naciskał

background image

72

mocniej nogą na Ravna, który zajęczał imponująco. Brion czuł emanujący od

Łowców paniczny strach. Jeden z impulsów wydał mu się znany. - Vjer, chodź

tutaj - rozkazał.

Vjer podniósł się niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykając się co

chwila. Z nosa ciekła mu krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami.

Brion spojrzał na niego gniewnie.

- Kim jestem? - zawołał. - Jesteście Brrn...

- Głośniej! Nie słyszę. - BRRN!

- Czym jest to ścierwo, na którym stoję?

- To jest Ravn.

- Wobec tego kim jestem teraz?

- Musisz być... Ravnem Nad Ravnem!

Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach,

graniczący niemal z uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nóż,

który trzymał Vjer.

- Co to jest, co trzymasz w ręce?

Vjer spojrzał na nóż i zaczął się trząść. Padł strwożony na kolana i

podczołgał się do Briona, aby położyć go u jego stóp. Brion podniósł go i

wsunął do pustej pochwy.

- Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmując nogę z grzbietu Ravna.

Tytuł, jaki otrzymał, był najważniejszy ze wszystkiego. Czuł to po

reakcjach otaczających go ludzi. Agresja i strach zaczęły opuszczać ich,

kiedy zaakceptowali go w nowej roli.

- Nadal mają broń - powiedziała Lea, mierząc Łowców podejrzliwym

wzrokiem.

- Nie ma potrzeby ich rozbrajać, dopóki jestem w tej nowej roli

częścią ich kultury.

- A co ze mną? Przecież jako kobieta jestem dla nich mniej niż niczym.

Nieś swój tobołek i milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opuścimy ten

samczo - szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, zapłacisz mi za to...

Kiedy wspinali się na wzgórze między drzewami, Brion śledził stany

emocjonalne otaczających go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był

bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmienić się w jednej chwili - z

różnych, nie dających się przewidzieć powodów. Jeśli jego nowa pozycja

zostanie zachowana, będzie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na

poznanie tutejszej kultury i przeprowadzenie rozmów. Było to

niebezpieczne, ale było już za późno, żeby się wycofać.

background image

73

Gdy agresja i nienawiść opuściły Łowców, zaczęli się kolejno oddalać.

Jedynie niewielka grupa została przy nich, towarzysząc im w drodze do

obozowiska. Wspinali się dalej wzdłuż stromego wzgórza, aż znaleźli się

przed widocznym między drzewami urwiskiem skalnym, tworzącym ciąg

naturalnych jaskiń. Krzątała się tam niewielka grupa kobiet Oddzielały

mięso od jaszczurczych skór kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły

obcych, cofnęły się, ponaglane kopniakami i kuksańcami przez siwowłosą

kobietę.

- To pewnie żeńska odpowiedniczka Ravna - powiedziała Lea, przyglądając

się scenie z zainteresowaniem. - Skoro ty stanąłeś na czele Łowców, ja

stanę na czele kobiet. - Opuściła na ziemię tobołek i ruszyła w ich

kierunku, wołając, aby się zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły kroku

wszystkie z wyjątkiem siwowłosej, która odwróciła się nagle i ruszyła na

Leę.

- Zabiję! Ty ścierwo - zaskrzeczała.

Lea stanęła w rozkroku i cofnęła swoją małą, twardą pięść. Kiedy jej

przeciwniczka podbiegła do niej, uderzyła ją z całej siły. Siwowłosa

kobieta zgięła się i jęcząc z bólu złapała się za brzuch. Lea chwyciła ją

za włosy i pociągnęła, odwracając jej głowę.

- Zamknij się i powiedz mi, jak się nazywasz... albo dostaniesz jeszcze

raz!

- Jestem... Pierwszą Kobietą.

- Już nie. Ja jestem Pierwszą Kobietą. A ty jesteś teraz Starą Kobietą!

Nowo nazwana Stara Kobieta zajęczała, protestując i jednocześnie

starając się uwolnić włosy z uchwytu Lei. Jej jęk przeszedł w krzyk bólu,

kiedy przechodzący obok Ravn kopnął ją od niechcenia w bok

- Jesteś teraz Starą Kobietą - powiedział zadowolony, że ktoś jeszcze

oprócz niego został upokorzony. Podszedł do skalnej ściany i usiadł w

słońcu, opierając się o nią plecami, a następnie krzyknął, żądając

jedzenia.

- Czarujący ludzie - powiedziała Lea.

- Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijając kawałkiem

jaszczurczej skóry nadajnik, zanim wyjął go z tobołka. - Ten system pomaga

im przetrwać na tej planecie. Inaczej nie byłoby ich tutaj. Chcę przekazać

do pamięci komputera pokładowego lądownika raport z dzisiejszych wydarzeń.

Musimy na bieżąco uzupełniać relację, na wypadek gdyby nam się coś stało.

- Oszczędź mi, jeśli łaska, tych dodatkowych zmartwień. Spodziewam się,

background image

74

że zakończymy tę misję żywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy będziesz

przekazywał raport, postaram się porozmawiać z kobietami. Spróbuję

zobaczyć, jak wygląda ten odrażający świat z ich punktu widzenia.

- Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie będziemy mogli zostać tu

dłużej niż będzie to konieczne. Większość z nich ma insekty, zauważyłaś

to?

- Trudno nie zauważyć. Robi mi się niedobrze, ilekroć na nich patrzę.

Nie oddalaj się zbytnio.

- Będę tutaj. Sam chcę zadać im parę pytań. Porozmawiam z Vjerem,

łączy mnie już z nim co nieco. Powodzenia!

Było już prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapiąc się pod

pachą. Brion rozmawiał z dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej

twarzy, polecił im odejść. Podał jej plastikowy pojemnik i powiedział:

- Znalazłem w apteczce środek antyseptyczny, może być dobry na

insekty. Tamta jaskinia to dosłownie siedlisko robactwa!

Szybko zdjęła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi

pręgami. Kiedy smarowała skórę kremem gojącym, Brion spryskał jej ubranie.

Ubierając się powiedziała do niego:

- Bądź tak dobry i nalej mi dużą wódkę. Butelka jest na dnie tobołka.

- Napiję się z tobą. To był długi dzień dla nas obojga. Jak ci poszła

rozmowa?

- Doskonale, jeśli pominę kąsanie przez robactwo. Do pełna, świetnie,

dzięki. O, jak miło... Kobiety mają swoją własną subkulturę ściśle

zhierarchizowaną i wspaniałą skarbnicę opowieści. To jakby mityczny lub

mnemoniczny śpiew o wszystkim, co tylko można nazwać. To cała historia

przekazywana z ust do ust. Następnym razem wezmę ze sobą rejestrator. To

będzie bezcenny materiał dla antropologów. A teraz powiedz, czego ty się

dowiedziałeś.

- Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mną dosyć chętnie, ale tylko o

zabijaniu tego czy innego zwierzęcia lub o swoich niezwykłych zdolnościach

tropicielskich. Myślę, że nie muszę tego rozwijać. Na inne tematy nie mają

. własnego zdania. Są po prostu chodzącymi skarbnicami różnych tabu.

Wszystko, co robią lub myślą jest określane przez ten system.

- To samo dotyczy kobiet, przynajmniej jeśli chodzi o ich życie

fizyczne. Często sięgają do mitów, co wydaje się nie podlegać żadnemu

tabu. Odnoszę jednak wrażenie, że te opowieści są prawdopodobnie tabu dla

mężczyzn. Słyszałeś coś o micie stworzenia?

background image

75

Brion zaprzeczył, potrząsając głową.

- Nie, nic na ten temat nie słyszałem.

- Jest interesujący, ponieważ może być uproszczoną wersją prawdziwych

zdarzeń, czymś, co żyje w ich pamięci, ale w formie mitu. Mówi on o tym,

że ludzie żyli kiedyś jak bogowie, że poruszali się nad ziemią, nie

chodząc po niej, a nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych

czasach ludzie byli źli, ponieważ cenili rzeczy wykonane z cklt...

Spotkałeś się może z tym słowem?

- Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domyśliłem się jego znaczenia ze

sposobu, w jaki zostało użyte. Musiałem stracić rozmówcę, aby upewnić się,

że moje przypuszczenie jest słuszne. Pokazałem mu przekaźnik, na którego

widok ogarnął go paniczny strach. Zwiał na oślep między drzewa, aby

znaleźć się jak najdalej od niego. Mało sobie łba nie rozwalił.

- Coraz lepiej. To wiąże się z mitem opisującym dawne dzieje.

Starożytni ludzie, którzy cenili metal, uważali się za bogów i dlatego

prawdziwi bogowie zniszczyli ich, ich metal i metalowe miejsca, w których

żyli. Potem bogowie wypędzili ich i zmusili do tego, żeby żyli jak

zwierzęta, dopóki się nie oczyszczą. Jeżeli będą żyli nadal w ten sposób,

oczyszczą się i zostaną wpuszczeni do cklt Przetłumaczyłam to słowo jako

raj, co chyba jest zgodne z prawdą. Aby móc tam trafić, muszą cierpieć na

tym świecie, przestrzegając wszystkich tabu, które umożliwiają im życie we

właściwy sposób.

- Niesamowite! - powiedział Brion zrywając się na równe nogi. Chodził

tam i z powrotem z podniecenia. Jesteś cudowna. Odwaliłaś wspaniałą

robotę. Wszystko, co mówisz, układa się w całość... o ile ci ludzie są

tymi, na których wyglądają. Uciekinierami przed globalną zagładą. Zostali

najechani albo pokonani w wojnie i musieli uciekać z miast. Widzieli, jak

ich broń i armie zostały zniszczone i teraz obwiniają o to bogów. Jest to

łatwiejsze niż przyznanie się do porażki.

- Świetna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijając ze szklanki i

oblizując się ze smakiem. Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widzę w

niej jedną drobną sprzeczność. Gdzie teraz są te zwycięskie, zdobywcze

armie? Z tego, co widzieliśmy, wynika, że wojna toczy się nadal.

- Tak - Brion usiadł na ziemi, zasępiony. - Nie pomyślałem o tym. Wobec

tego w chwili obecnej wiemy niewiele więcej niż na początku.

- Nie łam się. Wiemy już dużo. W pewnym momencie przedstawiłam im naszą

teorię podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o

background image

76

czym mówię. Jeśli na tej planecie żyje pod ziemią jakaś cywilizacja, to ci

ludzie nic o niej nie wiedzą.

- Co sprowadza się do tego, że my wiemy tyle samo. Zaczynam się

obawiać, że znaleźliśmy się w ślepej uliczce. - No, może ty, Ravnie Nad

Ravnem, ze swoimi Łowcami i wojownikami, i tą całą samczą bufonadą.

Czknęła łagodnie i zewnętrzną stroną dłoni zasłoniła usta, uśmiechając

się. - My, dziewczyny, prowadziłyśmy konkretniejszą rozmowę jak przystało

na atrakcyjniejszą i inteligentniejszą płeć. Jak ci już mówiłam, wszystko

co metalowe jest tabu, a największym z nich są metalowe maszyny i

urządzenia, o czym zresztą mogliśmy się przekonać, po tym, jak zobaczono

nas w pobliżu metalowego lądownika. Z tego wszystkiego wynika, że miejscem

objętym największym tabu będzie to, z którego pochodzą maszyny. Pójdziesz

tam ze mną?

- Oczywiście. Dolać ci jeszcze?

- Zamknij się. Nie uważasz, że dobrze byłoby, gdybyśmy dowiedzieli się,

skąd pochodzą te maszyny?

- Oczywiście, ale...

- Żadnych ale. Przyjmij do wiadomości, że tyle to ja już wiem.

Powiedziały mi, jak znaleźć to miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko

pójść tam... i cała zagadka będzie rozwiązana.

Z przyjemnością patrzyła na wyraz jego twarzy: opadniętą szczękę i

wytrzeszczone oczy. Potem spokojnie ułożyła się do snu.

89

background image

77

. 12 .

Odkrycie

Brion miał przemożne pragnienie, aby obudzić Leę i zmusić ją, żeby

wyjaśniła mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpujący

dzień dla niej. I na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wziął butelkę z wódką,

aby ją schować, zobaczył, że ubyło jej niewiele. To zmęczenie, a nie

alkohol zwaliło ją z nóg. Chociaż noc była ciepła, podobnie jak

poprzednie, okrył Leę śpiworem, aby ochronić przed chłodem.

Co mogła mieć na myśli, mówiąc miejsce, z którego pochodzą maszyny? Z

pewnością chodziło o sprzęt wojenny - od chwili przybycia na tę planetę

nie widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie.

Ale jak mogło istnieć jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał?

Jedno źródło dla obu stron? Nie, to niemożliwe. Jeśli miejsce, z którego

pochodziły maszyny naprawdę istniało, to musiało służyć jednej lub drugiej

stronie. Ale nawet to było nieprawdopodobne. Czyi możliwe, aby cały sprzęt

wojenny którejś ze stron pochodził z jednego miejsca? Mogło tak być tylko

wówczas, gdyby pochodził z podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby

background image

78

teorię podziemnej cywilizacji.

Chyba że była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie

ukrywające się bezpiecznie pod ziemią i wysyłające swoje armie do boju na

powierzchnię. Ale jak wyjaśnić takie działanie? Potrząsnął głową. Był

zmęczony i nie znajdował na to w tej chwili żadnego wyjaśnienia. Niemniej

jakieś wytłumaczenie musiało istnieć, bo przecież walka i sprzęt wojenny

istniały rzeczywiście!

Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem słońca

zamarło w nim życie. Kobiety przebywały wewnątrz jaskini, Łowcy zaś

szykowali się do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem

Ravna. Siedział z dala od innych i bez przemy obracał w rękach swój

naszyjnik. To może być odpowiedni moment, aby zadać mu kilka pytań. Mógłby

jednocześnie obserwować Leę i pilnować, aby nikt jej nie przeszkadzał.

Ravn powinien wiedzieć coś niecoś o tym tajemniczym miejscu, z którego

pochodziły maszyny.

W obozowisku panował spokój. Każdy, kto zagrażałby Lei, emanowałby

strachem i nienawiścią, dzięki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykryć.

Upewnił się, że Lea śpi spokojnie głębokim snem i podszedł do Ravna,

przechodząc pomiędzy leżącymi Łowcami.

- Porozmawiajmy - powiedział.

Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyciągając naszyjnik bliżej

siebie. Nagły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez

silną nienawiść. Ten typ musi być obserwowany. Stale...

- Już późno. Ravn jest zmęczony. Rano...

- Teraz. - Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czując w

tej samej chwili gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówię! Musisz

mnie zawsze słuchać.

Puścił naszyjnik i usiadł. Ravn nałożył go natychmiast trzęsącymi się

rękoma.

- Kim jestem? - zapytał Brion. Ravn odwrócił się uciekając wzrokiem. -

Spójrz na mnie, śmieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.

- Jesteś... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielką niechęcią i

zgryźliwością Ravn.

- To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałeś

maszyny? - Ravn niechętnie skinął głową. - W porządku. Jakiego rodzaju

maszyny widziałeś

- Rozmawianie o maszynach jest zakazane.

background image

79

- Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałeś

maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałeś. Co one robiły?

- To, co zawsze robią maszyny. Z głośnym hukiem zabijały inne maszyny,

a potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To właśnie one robią.

- Czy widziałeś kiedykolwiek maszynę, która nie zabijała innych maszyn?

- Maszyny zabijają maszyny. To jest właśnie to, co robią.

Inna odpowiedź na to pytanie okazała się niemożliwa. Z wyrazu twarzy

Ravna było widać, że uważa Briona za głupca, skoro o to pyta.

- Wszystkie maszyny zabijają maszyny - powtórzył Brion zmieniając

słowa, a następnie tym samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi

teraz... skąd pochodzą te maszyny?

Dźwięk tych słów wywiał gwałtowną reakcję Ravna. Ogarnęło go drżenie i

strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe

odczucia.

- Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił się do przodu i klasnął

głośno swoimi potężnymi dłońmi. - Mów! Ravn nie miał wyjścia. W tej chwili

bał się bardziej tych pięści niż tabu, zakazującego mówienia o tym.

Wskazał ręką ponad ramieniem za siebie, ale ta odpowiedź nie zadowoliła

Briona. W końcu wyjąkał chrapliwym szeptem:

- To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.

- Byłeś tam?

- Tylko Ravn może tam iść. Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.

- Teraz ty mi pokażesz, ponieważ jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy

tam o świcie.

- To jest zakazane...

- Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał ręką , skulonego Ravna za chudą

szyję i ścisnął ją. - Chcesz teraz umrzeć? - zapytał, nadając swojemu

głosowi odcień nienawiści.

Ta groźba powinna wyglądać prawdziwie, gdyż jedynie strach przed

śmiercią mógł zapewnić mu kontrolę nad Ravnem. Nie słysząc odpowiedzi,

zaczął stopniowo zaciskać dłoń.

- Pójdziemy... o wschodzie słońca - wykrztusił niechętnie Ravn.

Ta odpowiedź zadowoliła Briona. Puścił Ravna i bez słowa wrócił do Lei.

Nadal spała głębokim snem, cicho pochrapując. Próbował pójść jej śladem,

ale czuł zbyt , wyraźnie przepływ emocji śpiących wokół niego ludzi.

Strach i nienawiść unosiły się cały czas tuż pod powierzchnią. W końcu

stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć. Położył się na plecach i wlepił

background image

80

wzrok w gwiazdy, rozpraszając swoją empatyczną percepcję na wszystkie

strony.

Lea obudziła się tuż po wschodzie słońca. Podał jej wodę i

poinformował o tym, czego się dowiedział. Pokiwała głową potakująco.

- Coś w tym musi być. Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na

to, że to miejsce istnieje naprawdę, że nie jest jeszcze jednym mitem.

- Będziemy musieli pójść i obejrzeć je. Tam coś musi być. Ravn z wielką

niechęcią zgodził się mnie tam zaprowadzić. Musiałem go mocno przekonywać.

Bał się tego miejsca tak samo jak mnie.

- Czy bał się tak bardzo, że mógł uciec? Nie widzę go nigdzie.

Lea miała rację, Ravn zniknął w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców,

okazało się, że byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zaczęli szukać go w

popłochu. Kilku z nich ruszyło wzdłuż ścieżek prowadzących do obozowiska,

ale po niedługim czasie wrócili z niczym. Ravn zniknął bez śladu.

- Cholera! - zaklął Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez

niego. Powinienem był go związać... teraz może już być wiele kilometrów

stąd.

- Nie sądzę - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie, że jest

znacznie bliżej niż sądzisz.

Wyglądała na zadowoloną z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w

kubku z wodą, a następnie piła ją małymi łykami.

- Czy byłabyś tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?

- Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ciśnienie krwi! -

Piła, delektując się, podczas gdy on : gotował się w środku. - Teraz

lepiej. Kiedy wy, mężczyźni, łaziliście wszędzie szukając go, ja

obserwowałam kobiety. Są bardzo przestraszone i siedzą w jaskini.

- Czyżby się tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i mężczyzn

razem w jaskini nie jest tabu?

- Dla mężczyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoją kryjówkę.

Chcesz, abym się tam rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy

tytuł powinien pozwolić mi również na to.

Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wejścia

do jaskini, kobiety zaś wycofały się w popłochu.

- Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzyknął pochylając głowę, aby wejść do

środka.

Znalazłszy się w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwilę, aż

oczy przyzwyczaiły się do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około

background image

81

dwudziestu metrów długości. Na jego widok rozległy się przerażone okrzyki

i szloch kobiet, które stłoczyły się razem z dziećmi w jednym końcu. Jęki

przesuwały się w bok, kiedy zbliżał się do nich. Wszystkie bez wyjątku

przesunęły się w lewo. Interesujące. Brion skierował się w prawo w stronę

wysokiego stosu nie wyprawionych jaszczurczych skór ułożonego we wnęce.

Same skóry... i nic więcej. Nagle wydało mu się, że dostrzegł nieznaczny

ruch w ciemności. Ukląkł i wsunął rękę pod cuchnący stos. Po chwili wydał

okrzyk zadowolenia.

Kiedy Brion wyciągnął Ravna, ten zaczął jęczeć i tarzać się po ziemi.

Brion spojrzał na niego z odrobiną współczucia. Szybko mu ono jednak

minęło, kiedy poczuł pulsujący ból w gojącym się kikucie, którym uderzył o

skaliste podłoże jaskini. Bez cienia sympatii trącił go stopą.

- Wstawaj, tchórzliwy śmieciu! Zaraz ruszamy w drogę. Minął prawie cały

ranek, zanim Ravn oświadczył, że jest gotowy. Musiał spełnić kilka

obrzędów. Musiał przede wszystkim zabrać z kryjówki w jaskini bransoletę z

kości i przygotować pożywienie. Ponaglany przez Briona, przestał się w

końcu ociągać i niechętnie ruszył ścieżką, ale po chwili przystanął,

zobaczywszy, że Lea idzie za nimi. Zaczął nerwowo wymachiwać rękoma.

- Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn może. Żadni Łowcy, żadne

wstrętne kobiety!

- Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez część drogi i poniesie dla nas

pożywienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do

niego dojdziemy. A teraz prowadź.

Ociągając się z wyraźną niechęcią, Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza.

Brion i Lea szli tuż za nim ścieżką prowadzącą między drzewami. Kiedy

znaleźli się na tyle daleko od obozu, że nie było ich z niego widać, Brion

wziął od Lei tobołek i zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bolące

mięśnie, mówiąc:

- Tylko plugawe kobiety noszą ciężary. Czy wypada, aby wielki Łowca

nosił bagaż? To bardzo źle dla tabu.

- Chcesz go z powrotem?

- Przenigdy! Czy ten wstrętny, stary Ravn nie będzie protestował i

sprawiał kłopotów?

- Nie może mnie już bardziej nienawidzić. A poza tym potrafię sobie

radzić z takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet

wyobrazić. Za każdym razem, ilekroć zaczynam czuć dla niego współczucie,

odzywa się mój kikut i od razu je tracę. Powiedz jak się zmęczysz, to

background image

82

zrobimy postój.

- Mogę iść przez cały dzień, dopóki ktoś inny niesie ten tobołek.

Trasa prowadziła początkowo na zachód skrajem równiny. Po południu

podgórze zaczęło skręcać na zachód, biegnąc wzdłuż brzegu Jeziora

Centralnego i dalej w głąb lasu. O zmierzchu Brion zarządził postój,

zmęczony całodniowym marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim

razem, przywiązał Ravna do wbitego w ziemię palika, żeby nie odszedł,

kiedy nie będą czuwać. Dobrze zabezpieczywszy się przed ucieczką swojego

wroga, Brion spał głębokim, spokojnym snem. Kiedy obudził się rano, był

wypoczęty i gotów do dalszego marszu.

Szli tak skrajem lasu wzdłuż podgórza przez trzy dni. Dopiero po

zmroku wychodzili na otwartą przestrzeń, aby napełnić manierki wodą, o ile

nie mijali po drodze strumieni. Ravn odezwał się tylko raz, kiedy krzyknął

ostrzegawczo, usłyszawszy odległy odgłos silników. Leżeli ukryci pod

leśnym podszyciem, obserwując białe smugi niewidocznych samolotów ciągnące

się nad nimi od horyzontu na północy. Jeśli to mogła być wskazówka, to

szli we właściwym kierunku. Ravn był przerażony widokiem samolotów i

trząsł się cały, leżąc na ziemi.

- Jesteśmy blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wracać.

Brion musiał użyć siły, aby nakłonić go do dalszej drogi. Nie na długo

to jednak pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał się i usiadł pod

drzewem.

- No, co tym razem? - zapytał Brion.

- Musimy poczekać do zmierzchu i potem zejść do jeziora, aby ominąć to

miejsce - powiedział Ravn wskazując na ciągnące się przed nimi wzgórza.

- Nie będziemy czekać - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora.

- Nie możemy. Przed nami jest Święte Miejsce. Nie możemy tam iść.

Musimy je ominąć. Tylko nocą można iść bezpiecznie wzdłuż jeziora.

- Święte Miejsce? Podoba mi się ta nazwa. Musimy rzucić na nie okiem...

- Nie! To zakazane! Nie możesz!

Brion poczuł silną falę emocji, która ogarnęła Ravna strach, jakiego

dotychczas nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn

zaskrzeczał i rzucił się na Briona z nożem. Ten zablokował jego cios ręką

i złapał go za przegub dłoni. Drugą ręką chwycił go za szyję i ścisnął ją

mocno. Trzymał go w uścisku tak długo, aż jego wijące się ciało

zwiotczało.

- Będzie nieprzytomny przez dłuższy czas, ale dla spokoju przywiążę go

background image

83

do palika. Gdybyśmy się nieco spóźnili, to nie zniknie jak sen złoty.

- Masz na myśli nasz wypad do Świętego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty

zostaniesz z nim. On boi się naprawdę. Cokolwiek tam jest, jest

niebezpieczne.

Lea prychnęła z niezadowoleniem:

- A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?

Brion otworzył usta, aby sprzeciwić się, ale szybko je zamknął i z

niechęcią przytaknął.

- Trzymaj się blisko mnie. Nie mamy pojęcia, co może nas czekać po

drugiej stronie.

Szli powoli w górę między drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego

zbocza, przystanęli. Biegło kilka metrów dalej aż do szczytu wzgórza.

Brion nachylił się nad nią i szepnął:

- Zostań tutaj, a ja zobaczę, co jest po drugiej stronie. Obiecuję, że

dam ci znać, abyś dołączyła do mnie, jeśli wszystko będzie w porządku,

zgoda?

Skinęła głową potakująco i usiadła pod dużym drzewem. Brion przepełzł

wolno ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy się na samym

szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy chwilę, ostrożnie uniósł głowę.

Popatrzył dookoła, po czym uniósł głowę jeszcze wyżej, aby spojrzeć w dół

na drugą stronę. Potem podniósł się i pomachał na Leę:

- Chodź, wszystko w porządku. Chodź i zobacz, co odkryliśmy!

97

background image

84

. 13 .

Poznanie wroga

Lea wdrapała się na szczyt wzgórza, płonąc z ciekawości. Co to może

być? Ravn bał się tego śmiertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy

nic i woła ją. Podał jej rękę i pomógł wejść na szczyt.

- Spójrz - powiedział.

Ruiny, starożytne pozostałości budynków. Pokiwała głową.

- To jest to Święte Miejsce? Toż to rozpadające się ruiny. Przecież tu

nie ma nic, czego można by się bać. - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to

miejsce jest z pewnością czymś ważnym. Owszem, to ruiny, ale nie

zapominaj, że to pierwsze stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie.

Myślę, że jest tam dostatecznie bezpiecznie, żeby się można było nieco

rozejrzeć.

Z pewnością nie było w tych walących się ruinach nic, co mogłoby

stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Te budynki musiały liczyć setki lat.

Niektóre z nich musiały być ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone

ślady w ziemi. Większe budowle - dwie prostokątne konstrukcje wykonane

background image

85

były z zagęszczonego gruntu pokrytego z zewnątrz elementami ceramicznymi.

Tam, gdzie ceramika była popękana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo

było go jeszcze w środku, dzięki czemu w wielu miejscach zachowały się

fragmenty konstrukcji. Brion wspiął się na górę, aby przyjrzeć się bliżej

jednej z ocalałych ścian i rozejrzeć się za czymś, co mogłoby mu

powiedzieć o ich przeznaczeniu. Kopnął nogą skruszałą ziemię i wskazał na

ciąg dziur w zewnętrznej ścianie.

- Czy nie uważasz, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że te budowle

mogły zostać zniszczone równocześnie w wyniku wybuchów? To mogą być

pozostałości po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach. Lea skinęła

głową.

- To bardziej niż prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę to, co

dzieje się na tej planecie. Co tu mogło być? To miejsce jest za małe na

miasto, a jednocześnie te budowle są za duże.

- Tutejsze urządzenia rozsypały się w proch dawno temu, mam jednak

przeczucie, że to była jakaś kopalnia. Tamte wzgórza są zbyt regularne,

aby były czym innym niż kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły być

obiektami naziemnymi i biurowcami, a największe z nich magazynami.

Wszystkie zostały zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici...

- Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci się, że istnieje duże

prawdopodobieństwo, że nasi tubylcy mogą być ich potomkami? Tych

nielicznych, którzy ocaleli. W przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywać

zniszczoną kopalnię Świętym Miejscem?

- Bardzo możliwe, ale na razie nie możemy tego stwierdzać. Mogli

odkryć te ruiny, nic o nich nie wiedząc i czcić je ze względu na ich

ogrom. Myślę, że Ravn nam to wyjaśni.

- Wątpię. Ale uważam, że już pora wracać i zobaczyć, czy już doszedł

do siebie.

- Tak, zobaczyliśmy już, co mieliśmy zobaczyć. Jeśli jest w dalszym

ciągu nieprzytomny, to nie widzę potrzeby, aby mu mówić, że tu byliśmy.

Nadal potrzebujemy jego pomocy.

Ravn był przytomny i wściekły. Odmówił ruszenia w dalszą drogę przed

zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanująca od niego

nienawiść, nie był jednak w stanie nic na to poradzić. Siedział bez ruchu

do zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie.

Pozostało im jedynie iść za nim. Minęło pół nocy, zanim obeszli Święte

Miejsce i weszli z powrotem między drzewa. Resztę nocy poświęcili na sen i

background image

86

spali aż do świtu. Rano ruszyli w dalszą drogę.

Po jakimś czasie zatrzymali się nad jednym z potoków, które spływały do

jeziora, aby napełnić manierki wodą. Brion zamarł nagle w bezruchu z

naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała

coś powiedzieć, ale on dał jej gestem ręki do zrozumienia, żeby milczała.

- Chwileczkę. Nie oglądaj się i staraj się nie zwrócić na siebie uwagi.

Nie jesteśmy już sami. Przed nami są jacyś ludzie. ,Za tamtymi drzewami,

tuż nad trawiastym zboczem.

- Są przyjacielscy?

- Na tej planecie? Nie sądzę. Tylko jedno wyjaśnienie przychodzi mi na

myśl, dlaczego ukrywają się na naszej trasie. Urządzili zasadzkę i czekają

na nas.

- Co zrobimy?

- Nic. Po prostu poczekamy, aż się sami pokażą i zdradzą swoje plany.

Jeśli mają złe zamiary, będzie nam znacznie łatwiej bronić się tutaj, na

otwartej przestrzeni.

Odepchnął nagle Leę na bok, kiedy coś ciemnego wyleciało spomiędzy

drzew i zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na

ziemię z głuchym odgłosem tuż przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze

strachu.

- No, to wiele mówi o ich zamiarach - powiedziała Lea, pokazując na

ludzi wybiegających spomiędzy drzew. - Wyglądają dokładnie tak samo jak

współplemieńcy Ravna i wiemy już, do czego są zdolni. Wiem, że nie

powinnam ci radzić, ale czy nie wydaje ci się, że powinieneś zrobić coś

odstraszającego, zanim podejdą zbyt blisko?

Próbowała mówić spokojnie, ale nie udało się jej opanować drżenia

głosu. Widok zbliżających się mężczyzn uzbrojonych w dzidy przeraził ją.

Od momentu wylądowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.

- Schowaj się za to drzewo, tam cię nie dosięgną zawołał do niej

Brion, schylając się, aby wyjąć z tobołka pojemnik z granatami

ogłuszającymi.

Napastnicy zbliżali się coraz bardziej, byli już na szczycie zbocza.

Wymachiwali dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał,

aż podejdą bliżej. Nastała pełna napięcia chwila wyczekiwania, którą

przerwał Ravn krzycząc na cały głos:

- Jestem Ravn! Przychodzę wam pomóc!

Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycząc nieprzerwanie szedł

background image

87

w kierunku drugiego brzegu, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Brion

ruszył za nim, szybko się jednak wycofał. Było już za późno, aby go

zatrzymać. Ravn wchodził na zbocze, wymachując rękoma i wołając:

- Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomogę. Dotykali

metalu, mają maszyny! Widziałem je. Muszą zostać zniszczeni!

Jego słowa sprawiły, że włócznicy podeszli bliżej, mówiąc coś

podniesionymi głosami, które zlewały się z jego wołaniem. Widzieli jego

naszyjnik i bransoletę. Wiedzieli, że jest Ravnem, że powinni go usłuchać.

Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucając metalowe odłamki między

drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ciśnięty na bok. Kiedy odgłos

eksplozji ucichł, nastała cisza, którą rozdarły jęki cofających się w

popłochu pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemię pociągając

za sobą Leę i w tej samej chwili nastąpił drugi wybuch, który wyrzucił w

górę połamane gałęzie i odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyraźnie

echo wystrzału dobiegające od strony znajdującej się za nimi równiny.

Odwrócił się i zobaczył sunący w kierunku strumienia czołg. Długa lufa

wycelowana w ich kierunku, zniknęła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci

pocisk spadł jeszcze dalej między drzewami - w miejscu, gdzie zniknęli

Łowcy.

Ostrzał ustał równie nagle jak się zaczął. Poryte zbocze było puste, z

wyjątkiem ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec.

Jeszcze przez chwilę pojazd wodził lufą tam i z powrotem, w końcu

obrócił wieżyczkę i wycofał się. Kłęby pyłu wzbiły się w powietrze spod

gąsienic, znacząc jego drogę.

- Nie ruszaj się, dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział

Brion. - Nie wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje,

ale ktokolwiek to jest, z całą pewnością nie lubi tubylców.

- Czy to mogą być ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy

zniszczyli tamtą kopalnię?

- Wszystko możliwe... Zaczekaj, spójrz!

Wysoko nad nimi błysnęło słońce, odbite od srebrzystych skrzydeł

nurkujących maszyn. Widoczne początkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty

błyskawicznie urosły przybierając kształt ostrza, które mknęło w dół z

prędkością większą od prędkości dźwięku. Leciały jeden za drugim, prosto

na samotny czołg. Kierowca czołgu musiał je również zauważyć. Pojazd

obrócił się, ale było już za późno. Czarne kropki oddzieliły się od

samolotów, które skręciły w górę ostrym łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg,

background image

88

kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał się do uszu. Było już cicho, kiedy

opadający dym i pył odsłonił dymiące szczątki czołgu.

Brion objął ramieniem Leę i pomógł jej wstać, czując drżenie jej ciała.

- Wszystko w porządku, już po wszystkim. Nic się nam nie stało.

- To niemożliwe. Mam już dosyć tego miejsca! Nic tylko przemoc, śmierć

i zabijanie... - jej głos załamał się. Brion nadal ją obejmował.

- Wiedzieliśmy, że tak będzie, zanim tu przybyliśmy - powiedział

łagodnie. - Sami podjęliśmy tę decyzję. Jedyne, co teraz możemy zrobić, to

dokończyć tę robotę. Zróbmy to, co musi być zrobione.

Odepchnęła jego ramię.

- Ty obłudniku! Nieczuły i obojętny... Masz tyle ludzkich uczuć, co

kawałek drewna. Nie dotykaj mnie! Usłuchał jej, wiedząc, że nic więcej nie

mógł w tej chwili zrobić. Sam umiał radzić sobie ze stresem. Jego planeta

była nieprzyjazna i brutalna, w odróżnieniu od jej - przeludnionej i

przecywilizowanej. Lea została przy tym zmuszona do zbyt długiego i

szybkiego marszu. Teraz potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie.

Byli bezpieczni pod osłoną drzew i najlepszą rzeczą, jaką mogli zrobić w

tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu aż upewnią się całkowicie,

że to nieoczekiwane śmiertelne starcie ostatecznie się zakończyło.

Rozwiązał tobołek i odszukał butelkę wódki. Nalał alkohol do kubka i podał

Lei. Wzięła go bez słowa, blada na twarzy, i wypiła parę łyków. Brion

podszedł do skraju lasu i spojrzał na równinę. Była pusta i cicha, z

wyjątkiem dymiących szczątków czołgu.

- Co zrobimy teraz? - zapytała zbliżywszy się do niego. - Sprowadzę

lądownik i wsadzę cię bezpiecznie na jego pokład.

- Czy to mądre ściągać go tutaj?

- Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mogę cię dłużej narażać na

niebezpieczeństwo.

Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebień z kieszeni i rozczesała

splątane włosy.

- Trochę za późno, aby się wycofać. Nie podoba mi się tu, ale o ile

sobie przypominam, sama się na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama

nawarzyłam sobie tego piwa, więc muszę je teraz wypić.

- Wcale nie musisz.

- Ależ tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych

mężczyzn jestem gorszą płcią, niemniej nadal mam swoją dumę. Jeśli się

weźmie pod uwagę ostatnią planetę, na której byliśmy, ta wygląda jak

background image

89

miejsce na piknik Czy nie czas ruszać w drogę?

Brion stwierdził, że jedyną rozsądną odpowiedzią będzie cisza.

Wiedziała, co robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie,

że jej zdecydowanie było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.

- Chcę przyjrzeć się z bliska temu czołgowi - powiedział po jakimś

czasie, kiedy opadł pył i przygasały płomienie.

Skinęła głową.

- Oczywiście. Mogą tam być jakieś zapisy, strzępy ubrań, znaki czy

dokumenty identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwyższa pora, abyśmy zrobili

coś konkretnego, a nie zajmowali się tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?

Zaprzeczył ruchem głowy.

- Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i

przekaże na statek raport Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ty zostaniesz

tutaj. Wezmę holokamerę i postaram się szybko uwinąć. Ustawię ją na

automatyczną rejestrację, dzięki czemu będę mógł wykonać ze sto klatek w

niecałe piętnaście sekund.

- Nie będę się spierała z tobą. Wiem, że potrafisz zrobić rekonesans

szybciej i lepiej ode mnie. Zarzekasz czy pójdziesz od razu?

Brion spojrzał na niebo i skinął głową.

- Myślę, że teraz. Miejscowe plemię zostało dostatecznie

przestraszone, abyśmy nie musieli obawiać się na razie żadnych działań z

ich strony. Będę potrzebował trochę światła, dlatego nie mogę czekać do

zmroku. Jak na razie nie widać żadnych innych czołgów. Niewiadomą są

jednak samoloty. Chcę iść tam nie zwlekając i jak najszybciej wrócić. To

nie powinno zająć mi wiele czasu.

W chwilę potem już go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku

wraku. Była najwyższa pora, aby przekazać wstępny raport. Lea wzięła

nadajnik i opisała przeżycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym

wyłączyła go. Widziała, jak Brion upadł na ziemię obok czołgu i zamarł w

bezruchu. Po chwili wstał i przeszedł na drugą stronę czołgu, niknąc jej z

oczu.

Czekanie stawało się nieznośne. Mimo iż wiedziała, że miejscowe plemię

dawno uciekło, wsłuchiwała się w każdy szelest i trzask dochodzący z głębi

lasu, spodziewając się usłyszeć odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.

I nagle pojawił się... biegł z powrotem! Nigdy w swoim życiu nie

widziała piękniejszego widoku od tej biegnącej chyżo masywnej postaci.

Słychać było ciche dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał się przez

background image

90

gęstą trawę. Wbiegł między drzewa i podbiegł do niej. Ciężko oddychał i

ociekał potem.

- Nie podejrzewałem tego... - sapnął opierając się o sąsiednie drzewo.

- Czego nie podejrzewałeś? Kto kierował tym czołgiem?

- Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w

nim i nie było ludzkich istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany.

Był kierowany przez roboty, zaprogramowane na tropienie i zabijanie ludzi.

Oto, kto prowadzi tę wojnę, przynajmniej po jednej stronie: zmechanizowana

armia automatycznych morderców...

105

background image

91

. 14 .

Maszyny które mordują

Maleńkie, czerwone światełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło

kolor na zielony, wskazując, że proces wywoływania dobiegł końca. Brion

wyjął rolkę z filmem i wsunął ją do projektora. Kiedy go włączył, między

drzewami ukazała się stalowa burta czołgu. Unosiła się swobodnie w

powietrzu, wprawiając w zakłopotanie zmysły, gdyż wyglądała jak prawdziwa.

- To widok z zewnątrz - objaśnił Brion naciskając przycisk przesuwu

klatki. Na ekranie pojawił się obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to,

co zobaczyłem, kiedy zajrzałem po raz pierwszy do środka.

Poprzedni obraz zniknął i jego miejsce zajął następny. Przedstawiał

wnętrze czołgu. Bomba oderwała część urządzeń, ale niektóre podzespoły

były nadal całe. Brion wskazał na plątaninę przewodów i łączące się z nimi

puszki.

- To jest widok przodu. Zauważ, że nie ma tu siedzeń ani urządzeń

sterujących, przeznaczonych dla ludzi. Jedynie te urządzenia wejściowe i

mikroprocesory. Pozwala to przypuszczać, iż wnętrze zostało specjalnie

zaprojektowane do automatycznego sterowania. Widzisz tę metalową rurę? To

jest podajnik amunicji bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wnętrze,

przechodząc przez miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub

kierowca. Mimo to jest tam jeszcze dużo miejsca, więcej niż potrzeba na

urządzenia do automatycznego sterowania.

- Nie rozumiem. Jak to możliwe? - zapytała Lea. Zawsze myślałam, że

roboty są niezdolne do szkodzenia ludziom. Istnieją przecież prawa

robotyki.

- Być może na Ziemi, ale obawiam się, że chyba nigdzie poza granicami

dawnego Imperium Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, że roboty są

maszynami i niczym więcej. Nie są ludzkimi istotami i dlatego nie należy

ich antropomorfizować. Robią to, co nakazuje im program... bez żadnych

emocji. Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało się

background image

92

to możliwe. Służyły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbliżającymi

się samolotami, naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu

innych celów. Cokolwiek robią, robią to szybciej i dokładniej niż ludzie.

Dodaj jeszcze do tego, że są od nich o wiele bardziej bezwzględne, a

zrozumiesz, dlaczego wojskowi bardzo je lubią. Zwróć uwagę, że historia

wojen toczonych podczas Upadku pełna jest wzmianek o bitwach, które były

prawie całkowicie zautomatyzowane. Były one niezwykle marnotrawne, ale

przynajmniej nie były śmiertelne dla ludzi. Ludzie cierpieli jedynie

wtedy, gdy jedna strona ponosiła klęskę lub brakowało jej surowców. Z

reguły jednak, kiedy zmechanizowany system obrony zostawał przełamany,

broniąca się strona szybko się poddawała.

- Zatem roboty wojenne nie miały na myśli zabijania ludzi...

- Nie mogły mieć na myśli, ponieważ są niezdolne do myślenia. Ten

automatyczny czołg był zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich.

Mogliśmy się sami przekonać, jak sprawnie wykonywał to zadanie.

- Ale zaprogramować musieli go ludzie. Są więc momlnie odpowiedzialni

za zabijanie, nieprawdaż?

- Zgadzam się z tobą całkowicie. Są najzwyklejszymi kryminalistami,

którzy powinni stanąć przed sądem. Lea z rosnącą niechęcią patrzyła na

zmieniające się obrazy, przedstawiające zniszczoną maszynę.

- Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o

to toczy się tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali się powstrzymać te

roboty.

- Starali się. Skąd wiesz, że w tych samolotach byli piloci? One także

mogły być zrobotyzowane.

- Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona

przez roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelają także do

ocalałych ludzi. To nie trzyma się kupy!

- Być może dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek byśmy jednak o tym

sądzili, ta wojna toczy się nadal i nie da się temu zaprzeczyć. Te maszyny

wojenne muszą pochodzić z jakiegoś miejsca na tej planecie.

- Z podziemnych fabryk?

- Być może. Zastanawialiśmy się już przecież nad tym. Musimy poszperać

jeszcze trochę w Miejscu Bez Nazwy. - Nie chcę powiedzieć, że mi brak

Ravna, ale czy uda nam się tam dotrzeć bez niego?

- To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Będziemy szli cały czas na

północ, pod osłoną lasu. Mieliśmy okazję zobaczyć, co może się z nami

background image

93

stać, jeśli zostaniemy dostrzeżeni.

- To może lepiej, żebyśmy szli nocą?

- Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez względu na rodzaj używanych w

tych maszynach detektorów wykorzystujących fale radiowe, promieniowanie

podczerwone, cieplne czy inne, mogą one skutecznie działać również ~ w

nocy, podczas gdy my jesteśmy zależni prawie całkowicie od zmysłu wzroku.

Moje zdolności empatyczne są dobre do unikania tubylców, ale są całkowicie

nieprzydatne do wyczuwania obecności maszyn. Dlatego musimy iść w dzień i

bacznie się rozglądać, wypatrując maszyn wojennych, aby się przed nimi

ustrzec.

Mimo iż niebezpieczeństwo nie minęło i nie opuszczało ich ani na

chwilę, ich marsz okazał się łatwiejszy bez kłopotliwej obecności Ravna.

Zginął, kiedy próbował ich zdradzić... i nie żałowali go. Ich trasa

prowadziła teraz prawie dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po

prawej stronie wielkie Jezioro Centralne: Pozostając między drzewami, szli

równoległe do równiny. Z upływem dni spotykali coraz mniej pasących się

zwierząt - przypuszczalnie ze względu na coraz bliższą obecność sprzętu

wojennego. Przynajmniej raz na dzień przelatywały w powietrzu samoloty,

zataczając szerokie łuki, jak gdyby czegoś szukały. Którejś nocy na

horyzoncie toczyła się jakaś bitwa. Odległe eksplozje wstrząsały ziemią i

co chwilę widać było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.

Następnego dnia przejechała w pobliżu cała kolumna sprzętu wojennego.

Widzieli jak rozsnuwający się coraz wyżej obłok pyłu przepływa z północy.

Z początku przypominało to burzę piaskową, ale była to przecież trawiasta

równina, a nie pustynia i ta właśnie nienaturalność zjawiska zwróciła ich

uwagę.

- Między drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu

dużymi susami. - Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy się tam ukryć...

wykorzystać skałę do osłony przed czujnikami, jeśli to jest to, co

podejrzewam.

Rzucił tobołek w dół między skały, a potem pomógł Lei wdrapać się do

góry. Po drugiej stronie znajdowało się dużo otoczaków. Wślizgnęli się pod

jeden z największych, chowając się za nim całkowicie. Brion przesunął

tobołek z metalowym urządzeniem jeszcze niżej, aby ograniczyć do minimum

możliwość jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych ułożył murek,

zostawiając w nim szczeliny, przez które mógłby wyglądać na zewnątrz.

- Słyszę je - powiedziała Lea. - Szczękają i skrzypią. Zbliżają się.

background image

94

Sunące przed kłębami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały się ich

oczom. Rosły z każdą chwilą. Był to masywny, potężnie opancerzony i

uzbrojony sprzęt bojowy. Wkrótce ukazały się także mniejsze i bardziej

ruchliwe pojazdy, które otaczały większe ze wszystkich stron. Te siły

osłonowe były wszędzie, jedne torowały drogę wzdłuż brzegu jeziora, a inne

w górę wzgórza. Lea skuliła się w swojej kryjówce, kiedy eskadra

naddźwiękowych odrzutowców przeleciała z hukiem nad ich głowami.

Podążająca za nimi fala dźwiękowa uderzyła w ich kamienny murek i

rozwaliła go. Armada przesuwała się dalej i wkrótce cała równina, jak

okiem sięgnąć, pokryta była sprzętem wojskowym. Zgrzyt metalu był tak

głośny i przenikliwy, że aż uszy bolały.

Było późne popołudnie, kiedy przejechała główna część kolumny. Mniejsze

i szybsze czołgi nadal jednak węszyły wokoło.

- Niezłe widowisko - powiedziała Lea.

- Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali

nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległości. Ale

niestety nic nie czułem.

- A może gdzieś między tymi maszynami było paru ludzi kierujących nimi?

- Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecności. Ale nawet jeśli była

tam jakaś grupka ludzi kierująca tą kolumną, jestem pewien, że co najmniej

dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt osiem procent obsługiwały

automaty.

- To przerażające...

- Wszystko w tej operacji jest przerażające. I śmiertelne - powiedział

Brion. - Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy aż te maszyny odjadą jak

najdalej, zanim ruszymy w dalszą drogę. Jedyny nasz zysk polega na tym, że

wiemy w końcu, w którym kierunku musimy teraz iść.

- Co masz na myśli?

Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez

zmechanizowaną armię.

- Zostawiły ślady, po których można iść z zamkniętymi oczyma.

Pójdziemy po tych śladach... i poszukamy miejsca, z którego pochodzą.

- Nie możemy! Stamtąd mogą nadjechać następne maszyny.

- Będziemy się trzymali od nich z dala. Te ślady widać z odległości

kilku kilometrów. Nadal będziemy zachowywali ostrożność, tak jak przedtem.

Pójdziemy wzdłuż śladów tak długo, aż znajdziemy to miejsce, z którego

pochodzą maszyny.

background image

95

Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Później jednak droga

stawała się coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi,

ukształtowanie terenu zaczęło się stopniowo zmieniać. Zniknął jednolity

ciąg gór, leśnych wzgórz i trawiastej równiny. Teren stawał się coraz

bardziej niejednorodny i górzysty, z dużą ilością dolin i wąwozów. Brion

zatrzymał się na stromym zboczu, spoglądając na wyorane na powierzchni

równiny ślady. Były nadal bardzo wyraźne, ale niknęły nagle z pola

widzenia w miejscu, w którym wchodziły do otoczonego stromymi ścianami

wąwozu.

- Co teraz zrobimy? - zapytała Lea.

- Zjedzmy coś najpierw, zanim to rozważymy. Przypuszczam, że można

będzie iść wzgórzami nad - tym śladem.

Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.

- Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. - Rozerwała opakowanie z racjami

żywnościowymi i wyjęła prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, kończy się

nam jedzenie. Cokolwiek się stanie, będziemy musieli niedługo wracać albo

ściągnąć lądownik, żeby uzupełnić zapasy.

- Żadna z tych możliwości mi się nie podoba. Zaszliśmy już bardzo

daleko i ciągle jesteśmy na tropie. Musimy iść dalej. Nie możemy uzupełnić

zapasów, ponieważ nie wolno nam ryzykować lądowania statku w miejscu, w

pobliżu którego znajduje się tak wiele broni. Pozostaje więc tylko jedno

wyjście...

- Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włóż do niego żarcie. A potem

postąpimy zgodnie z moim planem. Wrócimy na równinę, ściągniemy lądownik i

wrócimy na orbitę, gdzie będziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do

przekazania. Potem siądziemy sobie spokojnie i zaczekamy, aż przyślą

wojsko...

Brion sprzeciwił się ruchem głowy.

- My jesteśmy tym wojskiem! Nie odlecimy stąd, dopóki nie dowiemy się,

co się tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do

kanionu...

- Chyba straciłeś rozum. To pewne samobójstwo!

- Nie sądzę. Uważam, że szanse są pół na pół. Trzeba tylko szybko do

niego wejść i wyjść, zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.

- Już wiem, co będzie dalej. Ma to być jednoosobowa druzgocąca akcja,

prawda? Z tobą w tenisówkach i z dużym, przezroczystym nożem w ręku. I ze

mną, siedzącą tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekającą cierpliwie

background image

96

na twój powrót?

- Właśnie to mniej więcej miałem na myśli. Czy coś ci się w tym nie

podoba?

- Tylko jedno. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej, żebyś po

prostu walnął sobie w łeb i oszczędził sobie tego całego kłopotu.

Wziął jej drobną rękę w swoje łapsko. Czuł wyraźnie strach i niepokój

kryjące się za jej gorzkimi słowami.

- Wiem, co myślisz i czujesz i nie mam do ciebie o to żalu. Ale w

obecnej sytuacji nie mamy wyboru. Możemy wrócić i zacząć całą tę akcję od

początku albo po prostu zakończyć ją. Myślę jednak, że zaszliśmy już za

daleko, przeżyliśmy zbyt wiele przemocy i przelało się już za dużo krwi,

aby się wycofać. Jestem w stanie poradzić sobie. I muszę tę sprawę

doprowadzić do końca!

Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizować z nim. Poczuła, jak

ogarnia ją rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali się na

wzgórza z dala od kanionu. Szli, aż znaleźli odpowiednie miejsce na

urządzenie obozu. Był tam osłonięty nawis skalny i nieco poniżej potok

górski.

- Będziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wręczając jej

szybkostrzelny pistolet - Trzymaj go cały czas przy sobie. Jeśli zobaczysz

coś podejrzanego, najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma żadnych

przyjaznych zwierząt, maszyn ani ludzi... nic. Jak będę wracał, dam ci

znać, żebyś przypadkiem mnie nie zastrzeliła.

Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym

śpiworze, żeby nie zmarznąć. Brion zasnął od razu. Pomogły mu lata

treningu. Lea natomiast, nie mogąc przed dłuższy czas zasnąć, obserwowała

przez konary drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo różne od

ziemskiego. Była tak bardzo daleko od domu!

Ocknęła się, czując czyjś dotyk na ramieniu i stwierdziła, że jest już

widno. Brion stał nad nią i wkładał nóż do pochwy.

- Jestem przekonany, że w ostatnim raporcie przekazaliśmy wszystkie

najważniejsze wiadomości, które zebraliśmy do tej pory, możesz więc

zachować ciszę w eterze. Cały czas musisz przebywać w ukryciu. Dzisiaj

jest dzień pierwszy... wrócę najpóźniej wieczorem czwartego dnia. Obiecuję

wrócić bez względu na to, co znajdę. Gdybym jednak nie wrócił do tego

czasu, nie czekaj na mnie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego,

jakim szaleństwem byłoby pójście ze mną. Bez względu na to, czy będę tu,

background image

97

czy nie, piątego dnia musisz ruszyć w drogę powrotną. Sprowadź lądownik,

jak tylko dotrzesz na równinę... i uciekaj z tej planety. Jak najszybciej.

Są inni agenci, którzy mogą zgryźć ten orzech. Na razie jednak nie

przejmuj się tym gdybaniem. Zobaczymy się czwartego dnia

Obrócił się na pięcie i oddalił się. Stało się to tak szybko, że nie

zdążyła nawet powiedzieć słowa. Było oczywiste, że wolał zrobić to w ten

sposób. Patrzyła, jak jego potężna - sylwetka przesuwała się susami w dół

wzdłuż strumienia, malejąc z każdą chwilą, aż w końcu przeskoczyła przez

występ skalny i zniknęła z jej pola widzenia.

113

background image

98

. 15 .

Penetracja Kanionu

Nie było żadnego logicznego powodu, aby wahać się u wylotu kanionu, ale

logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i

zatrzymał się. Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach

wznosiły się wysoko skaliste ściany, tworzące naturalny korytarz

wrzynający się głęboko w głąb wzgórza. Widział przed sobą tylko niespełna

półkilometrowy odcinek wąwozu, potem skręcał on w bok, niknąc z pola

widzenia. Dno porośnięte było kiedyś trawą i krzakami. Teraz były one

starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami. Jedyne ocalałe resztki

roślinności znajdowały się tuż przy skalistych ścianach. Reszta była

zmiażdżona i zniszczona przez gąsienice przejeżdżających tędy armii.

Pojazd za pojazdem wrzynał się w kamieniste podłoże, aż zamieniło się ono

w gąszcz przenikających się nawzajem śladów. Spojrzawszy w dół Brion

stwierdził, że stoi w jednym z takich śladów: we wgłębieniu o powierzchni

ponad metra kwadratowego. Była to zaledwie część śladu pozostawionego

przez gigantyczną maszynę - jedną z bardzo wielu. Przejechała tędy cała

armia tych maszyn i jak sądził, dalsze mogły w tej chwili zbliżać się do

niego. Zamierzał stawić czoła tej armii.. W pojedynkę?

- Tak - krzyknął głośno, uśmiechając się przy tym. Szanse nie były zbyt

duże, ale na inne nie mógł liczyć. Każda chwila zwłoki zmniejszała je, z

każdą mijającą sekundą bowiem rosło prawdopodobieństwo natknięcia się na

wroga w tym wąskim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.

Skaliste ściany przesuwały się obok. Pod stopami czuł porytą bruzdami,

nierówną ziemię. Po blisko godzinie równomiernego biegu zaczął oddychać z

coraz większym trudem i musiał zwolnić krok do szybkiego marszu. Szedł

tak, aż oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie przyśpieszył. Połykał

kilometr za kilometrem, ale wygląd kanionu się nie zmieniał. Po południu

skaliste ściany zaczęły się obniżać i w końcu wyszedł na skalistą nieckę,

otoczoną górami.

background image

99

Była to dobra okazja, żeby zrobić postój na odpoczynek. Po raz pierwszy

zszedł z wyraźnego ciągu śladów i wdrapał się na zbocze porośnięte trawą

między otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była Wyraźnie widoczna.

Przebiegała przez nieckę i ginęła w następnym wąwozie, po przeciwnej

stronie. Po wypiciu kilku łyków wody położył się na wznak i zamknął oczy.

Postanowił zdrzemnąć się z godzinę, a potem ruszyć w dalszą drogę. Na tej

wysokości o zmierzchu robiło się chłodno, pomyślał więc, że właściwsze

byłoby spanie w dzień, a maszerowanie w nocy. Wiedział, że jego metabolizm

bez trudu zaadaptuje się do takiej zmiany. Na Havrk, gdzie mieszkał,

żywność musiała być gromadzona w czasie krótkiego lata, aby można było

potem przetrwać bardzo długą zimę. Wytrzymywał już kiedyś cztery czy pięć

dni bez snu i wiedział, że może to bez trudu powtórzyć. Trawa była miękka,

a wnęka osłonięta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi. Ułożył się

wygodnie i po chwili już spał.

O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo.

Słońce skryło się za wzgórzami i w cieniu szybko robiło się zimno. Ślad w

dole nadal był pusty. Umieścił wygodnie na biodrze nóż, wypił łyk wody i

ruszył w drogę.

Kanion za niecką był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co

Brion miał skrócone pole widzenia. Zwalniał przed każdym zakrętem,

zachowując ostrożność, dopóki nie stwierdził, że traci w ten sposób za

wiele czasu. Co się ma stać, stanie się i tak Wiedział, że nie będzie mógł

nic na to poradzić. Musiał się pośpieszyć. Pieprzony fatalizm...

Dno doliny przeszło w litą skałę, porysowaną i pożłobioną stalowymi

gąsienicami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy

przyzwyczaił się do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem,

że przemieszcza się ze stałą szybkością i ma regularny oddech. Był prawie

zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłuż ostrego zakrętu, gdy

nagle w odległości kilku metrów przed sobą zobaczył uzbrojony pojazd.

Nikłe światło odbijało się od jego powierzchni. Czterolufowa wieżyczka

skierowana była w niebo. W jednej chwili obróciła się i skierowała na

niego. Skoczył za najbliższą skałę, ale cztery czarne lufy mimo to w

dalszym ciągu wycelowane były w jego stronę. Odłamki trafią go od tyłu,

niemożliwe, aby go minęły... Upadł na ziemię, przetoczył się i odepchnął

od twardej skały, zaskoczony, że jeszcze żyje. Nic się nie stało. Działa

milczały.

Brion leżał ciężko dysząc i nadsłuchiwał szczęku gąsienic, kiedy pojazd

background image

100

ruszył do przodu. Wiedział, że go nie przegoni. Czy mógłby się wydostać z

tej pułapki? Nie, ściany doliny były gładkie i strome. Nie było stąd

ucieczki.

Odgłos silnika był głośny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił się echem od

ścian wąwozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili

zgasł i zapadła niepokojąca cisza. Maszyna nie jechała już po niego, ale

nadal stała na jego drodze. Dlaczego się zatrzymała? Brion wykonał głęboki

oddech i powoli wstał. Został oszczędzony, ale na jak długo? Co powinien

teraz zrobić? Zaraz będzie zupełnie ciemno. Może uda mu się po ciemku

przejść niepostrzeżenie obok tego czołgu. Nie, mrok nie stanowi żadnej

przeszkody dla tej maszyny. Jej czujniki będą działały równie skutecznie.

Wracać? Mógłby, ale to byłby koniec. Poddanie się. Zaszedł za daleko, aby

się teraz cofać. Ale dlaczego ten czołg nie strzelił do niego? Ciekawość

brała górę nad ostrożnością.

Posuwając się powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i

podniósł głowę. Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył, że zagląda prosto do

wnętrza luf. Czołg nadal nie strzelał. Przecież wiedział, że Brion jest

tutaj, dlaczego więc się wahał? Zabawa w kotka i myszkę? Nie, nie mógł być

zaprogramowany na nic innego poza niszczeniem. Co wobec tego robi?

Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze.

Odłamek spadł na ziemię z hukiem i Brion ponownie podniósł głowę.

Wieżyczka skierowała się na skałę, a potem z jękiem agregatów znów

spojrzała na niego. Tym razem nie ruszał się. Czołg miał już dwa razy

okazję, żeby go zabić i nie zrobił tego. Jeśli teraz w końcu wystrzeli,

nigdy nie dowie się, dlaczego nie zabił go od razu. Minęła jedna

sekunda... dwie... trzy. Działa nadal milczały. Ośmielony tym obrotem

sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały się za nim,

cały czas trzymając go na muszce. Brion zatrzymał się, kiedy silnik

zaryczał znowu i czołg zadrżawszy, posunął się kilka centymetrów do

przodu, po czym stanął. W tym momencie dopiero Brion zauważył, że maszyna

miała rozerwaną gąsienicę i nie mogła jechać. Gdyby udało mu się

przedostać za niego, czołg nie mógłby go ścigać! Ruszył biegiem wzdłuż

wąwozu, wiedząc, że działa cały czas podążają za celem. Kiedy zrównał się

z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle dały mu spokój. Wieżyczka

obróciła się i lufy dział skierowały się pionowo do góry. Brion zatrzymał

się i patrzył. Czołg najwyraźniej zaczął go ignorować. Musiał znaleźć się

poza zasięgiem czujników i jego obecność została wymazana z pamięci

background image

101

urządzeń sterowniczych. Zastanawiał się, czy powinien podejść bliżej i

obejrzeć go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawość.

Odprężenie po silnym napięciu i strachu przed pewną śmiercią, odczuwanych

jeszcze przed chwilą, sprawiło, że przez moment poczuł się beztroski i

bezpieczny. Musiał podejść do czołgu i obejrzeć go. Mógł coś odkryć lub

nie - było to bez znaczenia.

Ostrożnie stąpając zbliżył się do niego, ale czołg nadal nie reagował.

Był już tak blisko, że widział wyraźnie spoiny na jego pancerzu. Postawił

nogę na błyszczącym metalowym kole i wspiął się na czołg. Na górze, tuż za

wieżyczką, był właz z jednym uchwytem. Zawahał się przez chwilę, po czym

złapał za rączkę i mocno pociągnął. Właz otworzył się bezgłośnie i bez

oporu. Nic więcej się nie stało. Brion słyszał, jak serce wali mu głośno,

kiedy pochylił się i zajrzał do środka. Wewnątrz nie było życia. Wskaźniki

świeciły w półmroku, gdzieś zabuczał i zaraz ucichł serwomechanizm. Taśmy

z amunicją wznosiły się aż do działek znajdujących się obok niego. Były

naładowane i gotowe do strzału. Dlaczego więc nie strzeliły?

Dosyć tego! Poczuł nagle wściekłość na siebie za własną głupotę. Co

robił tutaj, ryzykując życiem bez powodu? Minął przecież tę machinę

wojenną bezpiecznie. Jedyne, co powinien w tej chwili robić, to iść dalej,

żeby znaleźć się jak najdalej od niej. Kopnął ją w stalowy bok, zły na

siebie, po czym zeskoczył i pobiegł równomiernym truchtem wzdłuż wąwozu

ani razu się nie obejrzawszy.

Była to jeszcze jedna zagadka, którą musiał dołączyć do innych,

składających się na wizerunek tego śmiertelnego świata. Żadna z nich nie

zostanie rozwiązana, dopóki nie ustali, skąd pochodzi armia, która

przetoczyła się przed nim. Biegł nieprzerwanie dalej.

Ciemność już zapadła. Ziemia była wyraźnie widoczna w świetle gwiazd,

a on wciąż biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpujący wysiłek nawet dla

niego, toteż na długo przed końcem nocy musiał zatrzymać się na

odpoczynek. Potem jeszcze raz. Zmęczenie zwolniło znacznie jego bieg,

kiedy dotarł do wąskiego bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzić

dokładnie ziemię, ale nie stwierdził istnienia jakichkolwiek śladów

prowadzących w tamtym kierunku. Powinno to być bezpieczne miejsce na

odpoczynek, wobec czego zagłębił się w cień. Kiedy poprzedni wąwóz został

daleko w dole i zniknął mu z pola widzenia, znalazł sobie kryjówkę między

dwoma dużymi otoczakami i ułożywszy się do snu szybko zasnął.

Jakiś czas później coś wyrwało go z głębokiego snu. Gwiazdy świeciły

background image

102

jasno. Z wąwozu nie dochodził żaden dźwięk... za to z oddali dobiegał

wyraźnie słyszalny, stopniowo cichnący odgłos silników odrzutowych. Brion

zamknął oczy, a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny

ranek.

Czuł się zmęczony i zziębnięty, bolały go mięśnie. Woda była lodowata,

wypił więc tylko trochę. Był głodny. Spodziewał się takich objawów i

zmusił się do niemyślenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało być

wykonane. Kiedy zacznie się poruszać, rozgrzeje się. Pragnienie i głód

będzie mógł przetrzymać. Musi iść dalej.

Gdy wąwóz zaczął się rozszerzać, Brion przeszedł pod wschodnią ścianę,

aby znaleźć się w cieniu. Mogło to być dla niego pewną ochroną, gdyby

natknął się na dalsze maszyny. Wąwóz stawał się coraz płytszy i szerszy, a

jego dno twardsze. Tworząca je ziemia przechodziła stopniowo w coś

twardszego i gładszego. Pochylił się, aby to sprawdzić. Była to zastygła,

stopiona skała. Nie była zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i

gładka. Była stopiona i odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby ktoś użył

laserów. Powierzchnia wąwozu była sztucznego pochodzenia.

Słońce, widoczne zza grzbietu wschodniej ściany, było już wysoko na

niebie. Oświetlało całe dno doliny, ukazując jego gładką, płaską

powierzchnię. Brion szedł ostrożnie, bacznie się rozglądając. Obie ściany

były równie gładkie i twarde, bez żadnych odgałęzień, nawet na końcu

doliny. Skalne ściany były bardzo stare, takie, jakie zostawiły je ruchy

górotwórcze. To był ślepy koniec. Wąwóz zaczynał się tutaj i wychodził na

równinę. Był biegnącą przez góry szczeliną z jednym wylotem.

Brion wiedział, że potężna, mechaniczna armia wyjechała z tego wąwozu.

Widział ją na własne oczy i doszedł jej śladem do tego miejsca. Dlaczego

więc nic tutaj nie ma? To przecież niemożliwe! Podszedł wolno do skalnej

ściany i dotknął jej, a potem uderzył w nią rękojeścią noża z bezsilnej

wściekłości. Była twarda. To nie mogło być możliwe. A jednak było.

Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w dół doliny, po raz pierwszy

dostrzegł czarną kolumnę. Miała około metra wysokości i stała w odległości

około dziesięciu metrów od ściany. Podszedł do niej wolno, obszedł ją i

dotknął. Była z metalu, z jakiegoś stopu. Miała lekko zniszczoną,

zmatowiałą powierzchnię. Nie było na niej żadnego oznakowania i Brion nie

miał pojęcia, do czego mogła służyć. W miejscu, w którym pociągnął

czubkiem noża po jej okrągłym wierzchołku, pozostała jasna linia. Był zły

i sfrustrowany, kiedy wkładał nóż z powrotem do pochwy.

background image

103

- Co to jest? - wrzasnął na cały głos. - Co to wszystko znaczy?

Jego słowa odbiły się echem od skalnych ścian i po chwili ucichły,

pogrążając dolinę w ciszy.

120

. 16 .

background image

104

Tajemnica czarnej kolumny

W przypływie bezsilnej wściekłości Brion kopnął ciemną kolumnę. Jedynym

efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.

- Bardzo to imponujące, Brionie - powiedział głośno. - Doprawdy,

reakcja godna inteligentnego człowieka. Ulżyło ci? Nie uważasz, że teraz,

kiedy złość ci już przeszła, najwyższa pora żeby zastanowić się nad tą

całą sprawą? Zgadzasz się. A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec -

zmechanizowana armia wyjechała ż tego wąwozu. Nie ma co do tego

wątpliwości. Ślady, którymi szedłem, prowadziły aż do tego miejsca.

Nigdzie po drodze nie skręcały ani się nie rozdzielały. To prowadzi do

wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzić stąd, z tego końca wąwozu,

z miejsca, w którym stoję. Zbocza i dno wyglądają na wykonane z litego

materiału... a może to nie jest lity materiał? Trzeba sprawdzić. A może

najpierw należałoby przyjrzeć się bliżej tej kolumnie? Jest sztuczna,

wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, że ma coś wspólnego z tą

sprawą! Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwszą w

kolejności sprawą na liście.

Coś nieuchwytnego drążyło jego pamięć. Co to mogło być? Zaraz... Kiedy

kopnął kolumnę, oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały coś jeszcze.

Ale co?... Ależ tak, oczywiście, zadźwięczała, jakby była pusta w środku

ten dźwięk przypominał bardziej odgłos dzwonu niż jednolitego kawałka

metalu.

Brion wyjął na? z pochwy. Trzymając go za ostrze postukał rękojeścią w

wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej

powierzchnię. Rozległ się odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak

postukał niżej, kolumna zadźwięczała głośno. Była pusta! Natychmiast

nasunęło się następne pytanie: czy było coś w środku? Wielce

prawdopodobne. Musiał pomyśleć, jak się tam dostać. Wolno powiódł po niej

palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukląkł, chcąc obejrzeć jej

dolną część, a potem położył się na ziemi, żeby sprawdzić sam spód. Co

oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegnąca wokół podstawy? Wsunął

w nią czubek ostrza... i ostrze weszło pod metal! Chociaż kolumna była

wpuszczona w litą skałę, na wierzchu miała osłonę, która spoczywała na jej

powierzchni. Kiedy podniósł się z ziemi, coś przyciągnęło jego wzrok. Był

to nieznaczny błysk światła na wysokości około trzydziestu centymetrów od

background image

105

dołu. Rysa na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał się jej dokładnie,

stwierdził, że w jej miejscu znajdował się blisko trzycentymetrowej

długości rowek z ledwie widocznym okręgiem wokoło!

- Główka wkrętu. To wygląda jak duża główka wkrętu! A wkręty są po to,

aby je wkręcać lub wykręcać. Jedynym narzędziem, jakie miał przy sobie,

był nóż.

Wsunął jego ostrze do rowka i próbował odkręcać główkę. Bez efektu.

Nacisnął mocniej rękojeść noża. Czuł, jak mięśnie napinają się i widział

jak ostrze się wygina. Mogło w każdej chwili pęknąć. Nie miało to jednak

znaczenia. Jeszcze mocniej... Z metalicznym zgrzytem okrągły łeb obrócił

się o kilka milimetrów. Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, że

wkręt nieznacznie się wysunął. Ruszony z miejsca, obracał się teraz lżej.

Jego łeb wysuwał się, obrót za obrotem, aż stal się cały widoczny. Po

chwili widać już było błyszczący gwint. Wysuwał się coraz bardziej i

bardziej tak lekko, że Brion mógł go obracać palcami. Wykręcił go do końca

i położył na ziemi, po czym zajrzał przez otwór do środka. Ciemność, . nic

więcej. Ten wkręt musiał przecież spełniać jakąś rolę. Utrzymywał coś? Ale

co? Chwycił nóż, aby zbadać nim wnętrze otworu, ale zmienił zamiar.

Rozsądniej będzie najpierw pomyśleć, niż zdawać się całkowicie na

przypadek. Jakie zadanie mógł spełniać ten wkręt? Miał zatykać otwór i

służyć do jakiejś regulacji wewnątrz? Możliwe, ale mało prawdopodobne. A

może służył do mocowania osłony? To było bardziej prawdopodobne.

Nachylił się i wsunął ostrze noża pod spód osłony. Pociągnął rękojeść

do góry. Osłona drgnęła! Manipulując ostrożnie nożem, Brion zdołał

wepchnąć jego ostrze na głębokość ponad centymetra - do oporu. Teraz

osłona powinna się dać zdjąć. Zostawił nóż w szczelinie i pochylił się nad

nią, potem kucnął i objął ją oburącz. Przyciskając ją do siebie z całej

siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła się trochę do góry. Spojrzał w

dół i zobaczył, że znajdowała się ponad centymetr nad powierzchnią

gładkiej skały. Nadal jednak coś powstrzymywało ją od dołu. Z dużą uwagą,

bacząc, aby jej nie upuścić, przesunął ręce w dół i podniósł ją jeszcze

bardziej. Wolno, wolniutko uniósł ją na wysokość ponad trzech centymetrów.

Dostrzegł wówczas wewnątrz błyszczącą metalową powierzchnię. Podnosił ją

coraz wyżej i wyżej, aż w końcu mógł wsunąć palce pod spód. Chwyciwszy ją

teraz pewnie, kucnął powoli, wziął głęboki oddech i wyprostował się.

Osłona uniosła się wraz z nim i w tym momencie przechyliła się w bok i

wyślizgnęła mu się z rąk. Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skalną

background image

106

powierzchnię. Ciężko oddychając, patrzył na to, co znajdowało się pod nią.

W metalowej obudowie tkwiło jakieś elektroniczne urządzenie. Były tam

także znajome łącza z modułami pamięci, wzmacniacze i transformatory -

wszystkie połączone siecią przewodów. Z puszki połączeniowej wychodził

gruby przewód, który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u

postawy atomowej baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, że

jeżeli pobór prądu był nieduży, całe urządzenie mogło pracować przez

długie lata. Ale jakie było jego przeznaczenie? Prawie wszystkie jego

elementy były mu znane. Niektóre przypominały bardzo te, z którymi sam

miał do czynienia. Przyglądając mu się, uświadomił sobie nagle, że słyszy

ciche buczenie. Czyżby owo dziwne coś pracowało? Obszedł je i po drugiej

stronie zobaczył diody elektroluminescencyjne błyskające szybko

zmieniającymi się cyframi. A więc pracowało. Świetnie. Ale do czego

służyło i jaki miało związek z maszynami wojennymi?

Brion pochylił się i podniósł nóż, następnie cofnął się i jeszcze raz

spojrzał na całe urządzenie. Było niezrozumiałą zagadką. Uniósł ostrze i

skierował je na nie, czując nagły impuls, aby dźgnąć delikatne obwody.

Powstrzymał się jednak. Przecież to nic by nie przyniosło poza porażeniem

elektrycznym. Może w tym urządzeniu są jakieś tabliczki znamionowe lub coś

w tym rodzaju. Kiedy pochylił się, aby przyjrzeć mu się bliżej, tuż za nim

rozległy się jakieś głośne eksplozje. Odruchowo skoczył w bok i upadłszy

na ziemię przetoczył się kilka razy, po czym wstał trzymając nóż przed

sobą.

W oddali stało trzech ludzi, których przed chwilą jeszcze tam nie było.

Ubrani w całkowicie czarne kombinezony ciśnieniowe z ciężkimi butami, z

twarzami zasłoniętymi przez odbijające światło szyby hełmów. Wszyscy

trzymali w rękach jakieś pudełka i nie wyglądali na uzbrojonych. Stali i

patrzyli na niego. Musieli być równie zaskoczeni jak on, ponieważ cofnęli

się na widok noża w jego ręce. Brion wyprostował się powoli i schował nóż

do pochwy, po czym zrobił krok do przodu w kierunku stojącego najbliżej.

Widząc to, człowiek w kombinezonie cofnął się i wcisnął jakiś przycisk na

pasie kombinezonu. Rozległ się odgłos eksplozji i ów człowiek zniknął

równie nagle jak się pojawił.

- Co się tu dzieje? Kim jesteście? - zawołał Brion, ruszając do

przodu.

Dwaj pozostali cofnęli się przed nim. W tym momencie po raz trzeci

rozległy się eksplozje. Następowały szybko po sobie i po chwili pojawiło

background image

107

się kilkunastu innych ludzi ubranych w takie same kombinezony.

Ci nowi byli już uzbrojeni. Trzymali w rękach wycelowane w niego

ciężkie karabiny. Brion nie ruszał się, nie chcąc ich sprowokować. Stojący

z przodu człowiek z jakimiś paskami identyfikacyjnymi na rękawach opuścił

broń i dotknął hełmu. Natychmiast uniosła się jego przednia szyba.

124

background image

108

. 17 .

Zabójcy

Dwóch innych uzbrojonych ludzi również otworzyło przednie szyby swoich

hełmów.

- Rozumie pana, sierżancie? - zawołał jeden z nich.

- Cóż za śmieszny nóż.

- Powiedz mu, żeby go rzucił.

Brion rozumiał te słowa wystarczająco dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym

Esperanto, międzyplanetarnym języku, którym - oprócz swoich języków -

posługiwali się wszyscy mieszkańcy planet. Wolno podniósł rękę i ostrożnie

położył ją na nożu.

- Położę go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.

Sierżant patrzył uważnie jak Brion wyjmuje nóż z pochwy i rzuca go,

tczymając go cały czas na muszce. Kiedy nóż znalazł się na ziemi, opuścił

lufę karabinu i podszedł do Briona. Był to groźnie wyglądający mężczyzna o

szparowatych oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szczęce.

- Nie jesteś gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju.

Co tu robisz?

- Właśnie chciałem panu zadać to samo pytanie, sierżancie - powiedział

Brion. - Proszę o wyjaśnienie. Mam więcej pytań do pana...

- Nie do mnie należy odpowiadać na nie. Nie podoba mi się to wszystko!

- Zawołał przez ramię: Kapralu, skoczcie po kombinezon ciśnieniowy, tylko

duży. I powiedzcie kapitanowi, co tu znaleźliśmy. Niech skontaktuje się

natychmiast z Ministerstwem Wojny.

Ponownie rozległ się głośny trzask. Brion stwierdził, że towarzyszy on

zawsze ich pojawianiu się i znikaniu, jak gdyby przemieszczali się tak

szybko, że wypychali powietrze lub zostawiali po sobie próżnię niczym

piorun. Stopnie wojskowe, kontaktowanie się z Ministerstwem Wojny -

musieli mieć bez wątpienia jakiś związek z tą zmechanizowaną armią, która

stąd wyjechała. Może i te maszyny materializowały się w ten sam sposób?

- Jesteście odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy,

prawda? - zapytał.

Sierżant uniósł karabin.

- Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyjątkiem wykonywania rozkazów. A

background image

109

teraz się zamknij, dopóki jesteś w moich rękach. Jeśli chcesz rozmawiać,

to rozmawiaj z Wywiadem. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.

Mimo zagrożenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie

zadowolenia. Musiał istnieć jakiś związek między tymi ludźmi i tą

pogrążoną w wojnie planetą. Wyjaśnienie było już blisko - powinien tylko

panować nad swoją niecierpliwością. Patrzył z uwagą jak technicy - ci

trzej, którzy pojawili się pierwsi - robili coś z urządzeniem, które

znajdowało się wewnątrz kolumny.

Dołączali do niego sondy i przyrządy pomiarowe, sprawdzając działanie

różnych podzespołów. Wszystko musiało być w porządku, ponieważ szybko

odłączyli przyrządy i nałożyli z powrotem osłonę. Obrócili ją, aby

spasować otwór i wkręcili śrubę. Briona aż korciło, żeby zadać im kilka

pytań, ale zmusił się do milczenia. Już niedługo będzie miał okazję.

Obrócił się, kiedy usłyszał znany mu trzask. To był kapral ze zwiniętym

kombinezonem pod pachą.

- Porucznik mówi, żeby zabrać go ze sobą. Czeka z powitaniem. Tu jest

kombinezon.

Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał

wielkiego wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Włożył kombinezon

jak mu kazano. Sierżant zamknął przednią szybę hełmu i dotknął jednego z

przycisków na pasie kombinezonu Briona. Ogarnęło go niemożliwe do opisania

uczucie wykręcania i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Wąwóz i

żołnierze zniknęli. Stwierdził, że stoi na jakiejś metalowej platformie. Z

góry padało jasne światło, w jego kierunku biegli umundurowani żołnierze.

Rozpięli jego kombinezon i ściągnęli go z niego pod nadzorem młodego

oficera. - Chodź ze mną - rozkazał tamten.

Brion udał się za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez

metalowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na potężne urządzenia

z grubymi kablami zwisającymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym

na neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłuż którego biegł ciąg drzwi.

Zatrzymali się przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Idący przodem

oficer otworzył je i dał Brionowi znak, aby wszedł do środka. Kiedy

przeszedł, drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.

- Siądź na tym krześle, proszę - odezwał się spokojnym głosem mężczyzna

siedzący w odległości około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał

bladą, ściągniętą skórę twarzy, wyraźnie zarysowane policzki z głęboko

osadzonymi oczyma i uniform w szarym kolorze. Uśmiechnął się do Briona,

background image

110

lecz był to tylko skurcz mięśni twarzy, za którym nie kryły się żadne

uczucia. Brion słyszał go Wyraźnie, mimo iż oddzieleni byli od siebie

przezroczystą ścianką, przegradzającą pokój na dwie części.

- Mam kilka pytań do pana - powiedział Brion. - Nie wątpię. A ja do

ciebie. Myślę, że zdołamy się dogadać, tak żeby każdy z nas był

zadowolony. Jestem pułkownik Hegedus. Z Opoleańskiej Armii Ludowej. A ty?

- Nazywam się Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, że KORPUS 3 jest

wywiadem wojskowym?

- Zgadza się. Jesteś spostrzegawczy. Nie zamierzamy cię skrzywdzić,

Brion. Jesteśmy tylko bardzo ciekawi, co chciałeś zrobić z boją Delta,

którą rozmontowałeś.

- To ona tak się nazywa? Oglądałem ją, ponieważ myślałem, że może mieć

związek z wojną na Selm - II. - Chcesz powiedzieć, że jesteś szpiegiem?

- Czy chce mi pan powiedzieć, że na tej planecie jest coś do

szpiegowania?

- Proszę cię, Brion, nie bawmy się w słówka. To miejsce, gdzie cię

znaleźliśmy, ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Jeśli jesteś z

gyongyoskiego wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecież, że bez

trudu możemy dowiedzieć się prawdy.

- Obawiam się, że nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi.

Prawda jest taka, że to, co się stało, jest dla mnie całkowitą zagadką.

Przybyłem na tę planetę w samym środku wojny...

- Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma żadnej wojny... - Po

tych słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował się

na niej nagły szok: - Nie, ty nic nie wiesz, prawda. Myślisz, że nadal

znajdujesz się na Selm - II. Nie jesteś z Gyongyos...

Podjąwszy nagłą decyzję, Hegedus pochylił się do przodu i nacisnął

przycisk na pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od

ukłucia na przedramieniu i podskoczył do góry. Było już jednak za późno.

Błyszcząca igła zniknęła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje

zadanie. Spróbował wstać, ale nie dał rady. Nie mógł także utrzymać

otwartych oczu.. Pogrążał się w ciemności...

Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czekać w lesie.

Odpoczynek po nie kończącej się wędrówce był dla niej prawdziwą

przyjemnością. Czuła głębokie odprężenie, siedząc na brzegu sruumienia i

chłodząc w nim zmęczone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała

przesuwające się białe obłoki i sporadycznie przelatujące stada latających

background image

111

jaszczurek skrzeczących w locie. Racje żywnościowe były niezmiennie bez

smaku, niemniej wypełniały jej żołądek i zaspokajały głód. Kiedy zaszło

słońce, powietrze się ochłodziło. Wyjęła śpiwór i wślizgnęła się do niego.

Zgodnie z instrukcją Briona, obok głowy położyła pistolet Korony drzew

wyglądały jak czarne plamy na tle gwiaździstego nieba. Zamknęła oczy i od

razu zasnęła.

W pewnym momencie obudził ją chrapliwy odgłos jakiegoś zwierzęcia. Była

noc. Przestraszona sięgnęła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosyć

często przedtem po zapadnięciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej,

ponieważ był z nią Brion. Jego obecność dawała jej poczucie bezpieczeństwa

i pozwalała na powrót zasypiać, gdyż wiedziała, że przy nim jest

całkowicie bezpieczna. Teraz jednak nie było go z nią... Miała kłopot z

ponownym zaśnięciem, a potem budziła się jeszcze kilka razy, nasłuchując w

ciemności tych obcych dźwięków. Od pierwszego przebudzenia dalsza część

nocy minęła jej niespokojnie.

Przez cały prawie następny dzień Lea przeglądała i korygowała raport.

Komputer pokładowy lądownika odtwarzał go jej, ona zaś uzupełniała go

najświeższymi informacjami. Starała się nie myśleć o Brionie, który szedł

samotnie wzdłuż kanionu. Odtrącała wszelkie myśli o tym, co mogłoby się z

nimi stać, gdyby spotkał któryś z tych czołgów.

Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał ją

mocno znużoną. Umyła się w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje

smakowały tak samo podle jak przedtem. Właśnie zwilżała je wodą, kiedy

dostrzegła między drzewami jakiś błysk. Tam coś było!

Zastosowała się do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. Ścisnęła w

ręce pistolet i oddała kilka strzałów między drzewa. Kiedy przerwała,

jakiś głos zawołał do niej w języku Esperanto.

- Jesteśmy przyjaciółmi...

Kolejne kule pomknęły w głąb lasu. Nie miała tu żadnych przyjaciół!

Padłszy za skalną osłonę, spojrzała między drzewa wypatrując jakiegoś

ruchu. Coś huknęło głęboko w lesie i tuż obok niej nastąpił wybuch i po

chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki gryzącego dymu wzbiły się w powietrze i

otoczyły ją. Nabrała powietrza w płuca, ale po chwili musiała je wypuścić,

aby móc oddychać. Kaszląc, usiadła, a potem położyła się na ziemi i wciąż

kaszląc, zamknęła oczy. Leżała cicho i nieruchomo, kiedy z lasu wyszli

ludzie w maskach na twarzach. Stanęli nad nią i popatrzyli na jej ciało.

background image

112

129

. 18 .

Wojskowy punkt widzenia

Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco

background image

113

wyglądający sufit. Jego myśli były mgliste i przypomnienie sobie, co się

wydarzyło, zajęło mu nieco czasu. Dolina... nie... dotarł do jej końca...

Czarna metalowa kolumna. Potem żołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem

nazywającym się Hegedus. Coś się stało... Nagle przypomniał sobie:

zastrzyk, narkotyk, potem nicość. Nie pamiętał jak długo to trwało.

Spojrzał w dół i zobaczył, że leży na jakiejś koi przytwierdzonej do

ściany dużego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego wnętrze wyposażone

było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych takim samym

materiałem jak koja. Przechylając głowę na boki, stwierdził, że świat

wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usiąść, wszystko zaczęło mu jeszcze

szybciej migać przed oczyma. Musiał się złapać mocno rękoma za brzegi koi

i odczekać, aż to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ

gniewu. Nie podobało mu się, że został potraktowany w ten sposób! A na

dodatek nie przybliżył się ani o krok do rozwiązania zagadki Selm - II.

Wstał i nie zwracając uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za

klamkę. Zamknięte. Już chciał odejść od nich, kiedy nagle zabrzęczał jakiś

mechanizm. Klamka obróciła się i drzwi otworzyły się powoli. Brion

przesunął się w bok i uniósł swoją masywną pięść. Już raz go złapali i

uśpili narkotykiem. Teraz przekonają się, że drugi raz nie pójdzie im tak

łatwo. Był im coś dłużny i dobrze wiedział co. Napiął mięśnie, kiedy drzwi

otworzyły się na oścież. Gotów!

Pierwszą osobą, która weszła, była Lea.

Ręka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła się w jego stronę.

- Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzieć.

- Jak się tu dostałaś? Szłaś za mną?

- Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałeś. Dwa dni po twoim odejściu

złapali mnie jacyś żołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali

mnie. Tak jak mi powiedziałeś, mimo iż ich nie widziałam, zaczęłam od razu

do nich strzelać. W odpowiedzi wokół mnie rozległy się eksplozje,

przypuszczam, że były to jakieś granaty i pojawiły się kłęby dymu.

Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał być jakiś gaz. Pamiętam jeszcze,

że upadłam, a przed chwilą ocknęłam się tutaj. Weszła jakaś kobieta i nic

nie mówiąc przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, że nie wiem, gdzie jest to

tutaj i co się dzieje?

W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, że zaciska

nerwowo dłonie. Podszedł do niej i ujął je w swoje ręce.

- Już wszystko w porządku. Wiem niewiele więcej od ciebie. Szedłem

background image

114

wzdłuż wąwozu, aż dotarłem do prostokątnej doliny, która stanowiła jego

ślepe zakończenie.

Wkrótce potem pojawili się jacyś ludzie i żołnierze, pojmali mnie,

podobnie jak ciebie, a następnie obudziłem się w tym pomieszczeniu. Nie

sądzę, aby mieli zamiar nas skrzywdzić. Gdyby tak było, już by to zrobili.

Mieli na to sporo czasu. Kim oni są... i jak znaleźli ciebie? Chciałbym,

żeby ktoś nam to wyjaśnił...

- I wyjaśni - powiedział Hegedus, wchodząc przez otwarte drzwi. -

Proszę usiąść, doktor Morees. Ty także, Brion...

- Skąd pan wie jak się nazywam? - zapytała Lea. - Od pani towarzysza.

Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowiednie środki i urządzenia,

które pozwalają wniknąć do ludzkiej pamięci. To jest bezbolesne i nie

wywołuje efektów ubocznych. Dowiedzieliśmy się od Briona o waszej akcji i

o tym, gdzie pani na niego czeka. Dlatego postanowiliśmy zabrać panią

stamtąd, zanim ten dziki świat dałby się pani we znaki. Przepraszam za ten

gaz, ale nie mieliśmy innego wyjścia, gdyż wiedzieliśmy, że jest pani

uzbrojona i gotowa do obrony. Wiemy także, że pracujecie dla Fundacji.

Jest nam bardzo przykro, że spotkało was tyle nieprzyjemności, dlatego też

pragniemy wam to, w miarę naszych możliwości zrekompensować.

- Możesz zacząć od razu, wyjaśniając nam, co się dzieje na Selm - II -

powiedział Brion.

- Z przyjemnością. Po to właśnie jestem tu teraz z wami. Usiądź,

proszę. Zamówić coś dla was? Coś do jedzenia i picia...

- Nic. Chcemy tylko wyjaśnień - wyrzucił z siebie Brion, którego

cierpliwość była już na wyczerpaniu. Lea przytaknęła mu.

Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce rąk na skrzyżowanych

kolanach.

- Obawiam się, że aby wyjaśnić wam dokładnie, co się stało, będę musiał

opowiedzieć wam w dużym skrócie dzieje tego świata, to jest planety

Arao...

- Czy to znaczy... że nie jesteśmy na Selm - II? - zapytała Lea lekko

oszołomiona.

Hegedus potwierdził ruchem głowy.

- Znajdujecie się tysiące lat świetlnych od Selm - II, na planecie

okrążającej zupełnie inne słońce. Arao. Nasze badania historyczne

wykazały, że ta planeta została zasiedlona jako jedna z ostatnich przed

Upadkiem Ziemskiego Imperium. W gruncie rzeczy osiedlili się na niej

background image

115

ludzie uciekający przed wojnami, które zaczęły wybuchać w Galaktyce. Nasi

przodkowie pragnęli żyć w pokoju i jedynym sposobem na osiągnięcie tego

była heroiczna walka, ukrywanie się, wytężona praca i ogromne

poświęcenie...

- Czy mógłby pan przyspieszyć tę opowieść, aby przybliżyć ją bardziej

do współczesności - przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieliśmy już trochę tej

walki i poświęcenia.

- Oczywiście! Przepraszam. Poznanie przeszłości tej planety jest jednak

konieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki

kosmiczne i wyruszyli w głąb kosmicznej pustki. Cel podróży znany był

tylko niewielu. Była to wcześniej odkryta planeta, żyzna i nie

zamieszkana. I co najważniejsze, znajdowała się na samym skraju strefy

kolonizacji. W ten sposób przybyli na Arao. Do dziś dnia my, Opoleanie,

świętujemy tę rocznicę jako Dzień Osiedlenia... - Dostrzegł błysk

zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat po

osiedleniu się tutaj, na pokrytym roślinnością jednym z dwóch wielkich

kontynentów, które istnieją na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na

nas flota wielkich statków wojennych, niedobitki potężnej, kosmicznej

armady rozbitej podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami

rozpadu Imperium. Z początku doszło do konfliktu, zginęło wielu ludzi,

zniszczenia były ogromne. Mimo iż dysponowali potężniejszą bronią, my

przewyższaliśmy ich liczebnością. W końcu zwyciężył rozsądek i zanim

doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto pokój. Najeźdźcy zgodzili się

zamieszkać na Gyongyos, drugim kontynencie położonym po przeciwnej stronie

planety. Pozostają tam do dziś. I oto zbliżamy się do czasów

współczesnych. Mimo iż żyjemy razem na tej planecie we względnym spokoju,

to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napięcie. Będąc

pierwszymi osiedleńcami, uważaliśmy, że nasza planeta została najechana i

obawialiśmy się, że kiedy Gyongyosanie zaatakują nas znowu, zniszczą nas

na zawsze. Muszę powiedzieć, że chociaż nie darzę sympatią ich polityki,

rozumiem jednak ich punkt widzenia, który każe im zbroić się przeciwko

nam. Ostatecznie było ich mniej i z pewnością mieli poczucie winy z powodu

tego, co zrobili. Tak czy inaczej, to już historia. Teraz dochodzimy do

obecnych czasów.

- Najwyższa pora - chrząknął Brion.

- Cierpliwości. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, żyzna i

życzliwa. Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szczęśliwych potomków

background image

116

tych dwóch grup osiedleńców otoczone są ciepłym oceanem. Planeta mogłaby

być rajem, gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w

skrócie. Właśnie z ich powodu budżety wojskowe obu narodów są przeogromne.

Wojna i zagrożenie wojną zawsze były obecne w naszych myślach.

Prawdopodobnie doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby

nie wynalezienie Translokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynaleźli,

byli oczywiście naukowcy opoleańscy, lecz niedługo potem Gyongyosanie

skonstruowali własne urządzenie dzięki swoim szpiegom. TMD okazał się

ratunkiem, gdyż uwolnił naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia

planety.

- Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam

rozumieć, o co tu chodzi.

- Jesteś inteligentny... chociaż to chyba zaczyna być oczywiste. TMD

jest pewnego rodzaju odmianą napędu nadświetlnego, który wykorzystują

wszystkie statki międzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonują skoków w

przestrzeni za pomocą tego napędu, my zaś za pomocą TMD...

- Z tą różnicą, że wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko

odbiornika, na który się namierzacie! Brion uderzył pięścią w otwartą dłoń

drugiej ręki. Ta metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam

przez waszych ludzi. Za pomocą statków kosmicznych ustawiacie na odległych

planetach jedną z tych rzeczy i potem do dostania się tam statki są wam

już zbyteczne...

- Zgadza się. Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie

odpowiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm - II, która nadawała

się idealnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszkańcami

okazały się jaszczury, których unikają nasze komputery wojenne odpowiednio

zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi...

- Wasi ludzie byli w błędzie - powiedziała Lea. Na tej planecie żyją

ludzie!

Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka...

- Może dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pień

w samym środku waszej bezużytecznej wojny. - Brion spojrzał na Leę,

zrozumiawszy coś nagle: - Ta zniszczona kopalnia, którą znaleźliśmy, tamto

Święte Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumieć. Kiedy ci wojskowi

kretyni przetransportowali na Selm - II swój sprzęt bojowy, istniała tam

osada górnicza. W pośpiechu podyktowanym chęcią jak najszybszego

rozpoczęcia walki nawet jej nie zauważyli ich bombowce zrobiły nalot i

background image

117

zniszczyły ją. Ci, którzy ocaleli, musieli nauczyć się żyć z tą

importowaną wojną, co im się w końcu udało. Musieli przetrwać. Znaleźli

się w ślepej uliczce. Stworzyli coś w rodzaju kultury obozu

koncentracyjnego, która okazuje się skuteczna. Nie używają ognia, gdyż

mógłby on przyciągnąć uwagę robotów. Boją się metali, ponieważ mogłyby

zostać wykryte. Nie mają stałych obozowisk, które mogłyby być zauważone i

zaatakowane. To wszystko trzyma się kupy. Teraz już wiemy, co się tam

naprawdę stało. - Obrócił się w stronę Hegedusa: - Macie za co odpowiadać!

Hegedus przytaknął skinieniem głowy.

- Zdajemy sobie z tego sprawę. Badając twoją pamięć, poznaliśmy

prawdziwy stan rzeczy na Selm - II. Jest nam oczywiście przykro z powodu

tego, co uczyniliśmy jej mieszkańcom. Możemy jednak zapewnić im pokojową

przyszłość. Został już wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna się

skończyła. Samoloty wylądowały i zgasiły silniki. Nie będą już zrzucane

bomby ani nie będzie żadnej strzelaniny...

- To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomyśleliście chociaż o

pozbawionych nadziei ocalałych mieszkańcach tamtej planety? Czy też może

zamierzacie zostawić ich własnemu losowi w tej ślepej uliczce rozwoju, w

którą ich wpędziliście?

- Owszem. W zasadzie moglibyśmy im pomóc, gdyby nie obecność Fundacji.

Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona

do tego rodzaju działań. Jestem~pewny, że tubylcy skorzystają bardzo z

waszej obecności.

- A czy wy również skorzystaliście z niej? - zapytał Brion. - Czy

zrozumieliście, jak bezwartościowa i zwariowana z ekonomicznego punktu

widzenia była ta wasza nie kończąca się wojna?

- Uważaj, co mówisz! - powiedział ze złością Hegedus, tracąc po raz

pierwszy zimną krew. - Mówisz jak cholerny członek Partii Światowej.

Produkcja dla celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, więcej dóbr

konsumpcyjnych, legalne związki... Słyszeliśmy to wszystko już wcześniej.

Dekadenckie brednie! Każdy, kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i

powinien być zniszczony. Partia Światowa jest nielegalna, a jej członkowie

winni być osadzeni w obozach pracy. Wojsko jest wolnością, a słabość

militarna zbrodnią... - urwał, zasapawszy się. Krople potu zrosiły mu

czoło.

- Nie do wiary - Lea uśmiechnęła się niewinnie. Wygląda na to, że

trafiliśmy pana w czuły punkt. Wygląda na to, że po wiekach panoszenia się

background image

118

wojskowej głupoty ludzie mają jej już dość.

- Zamilcz! - rozkazał Hegedus, zrywając się na równe nogi. - Wasz los

jest teraz w rękach wojska. Mimo iż jesteście spoza tej planety, możecie

zostać surowo ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co

powiedzieliście do tej pory, zostanie puszczone w niepamięć. Teraz

zostaliście ostrzeżeni. Za następne uwagi tego rodzaju zostaniecie

ukarani. Czy to jasne?

- Jasne - odparł Brion. - W przyszłości nasze uwagi zachowamy dla

siebie. Proszę przyjąć nasze przeprosiny. Zapewniam cię, że była to z

naszej strony nie złośliwość, a ignorancja.

Lea zaczęła protestować, ale szybko zrozumiała zamiar Briona i

zamilkła. Słowa nie były w stanie powstrzymać tych wojowniczo

usposobionych szaleńców. Nadal żyli w wojskowo - szowinistycznej koncepcji

nieba. Wymachuj sztandarem, krzycz, że twój kraj ma rację, buduj przemysł

wojskowy, zgadzaj się na zniesienie wszelkich praw jednostki... i idź na

nie kończącą się wojnę! Rządzący generałowie nigdy nie zamierzali

dobrowolnie oddać władzy. Zrozumiawszy to, Lea doszła do wniosku, że są tu

więźniami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji równałby się samobójstwu. Słowa

Briona odbijały się echem w jej myślach.

- W związku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne

przeniesienie jej gdzieś indziej, tak? - zapytała.

Hegedus przytaknął, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł pot z

czoła.

- Z danych poprzedniego zwiadu wybraliśmy inną planetę. W obu krajach

toczą się obecnie narady i czynione są przygotowania do przeniesienia tam

działań wojennych.

- Zatem nie jesteśmy już tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstając. -

Rozumiem, że możemy już wrócić na Selm - II.

Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.

- Zostaniecie tu, gdzie jesteście. Wasza sprawa jest w tej chwili

rozpatrywana przez najwyższe władze wojskowe.

137

background image

119

. 19 .

Koniec misji

- Jakim prawem wasze dowództwo ma decydować o naszym losie? - zapytał

Brion.

Hegedus zrobił poważną minę.

- Brion, wydaje mi się, że wyjaśniłem to już szczegółowo kilka minut

temu. Ten kraj jest w stanie wojny. Obowiązuje prawo wojenne. Zostałeś

schwytany w strefie wojennej podczas manipulowania przy kluczowym

background image

120

urządzeniu wojskowym. Ciesz się, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i nie

zastrzeliliśmy cię od ręki.

- A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry

obrzuciły mnie granatami, a potem porwały. Czy to właśnie robią

cywilizowani ludzie?

- Tak. Przynajmniej, kiedy ktoś szpieguje w strefie wojennej. Proszę,

nie kłóćmy się. W tej chwili możecie uważać się za naszych gości.

Uprzywilejowanych gości, ponieważ jesteście pierwszymi ludźmi spoza naszej

planety, którzy postawili na niej stopę. Mimo iż dzielą nas, Opolean i

Gyongyosan, różnice polityczne, w jednej kwestii jesteśmy całkowicie

zgodni. Stosujemy bezwzględny zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno

my, jak i oni znaleźliśmy tutaj przystań po ucieczce od wojen, które

trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki nie ma nam nic do zaoferowania.

- Te wojny skończyły się tysiące lat temu - powiedział Brion. - Czy wy

nie macie przypadkiem paranoi? - Ani trochę. Jesteśmy całkowicie

samowystarczalni. Nie potrzebujemy niczego z zewnątrz. Wpływ z zewnątrz

mógłby pociągnąć za sobą naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a te z

kolei mogłyby zniszczyć nasze szczęśliwe życie. To gra, której nie możemy

przegrać. Dlatego prowadzimy politykę ścisłej izolacji. Teraz proszę mi

wybaczyć. Sierżancie!

W tej samej chwili, otworzyły się drzwi i do środka wszedł sierżant i

trzaskając kopytami zamarł w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego

surową, wojskową twarz. Człowiek ten dowodził oddziałem, który go

schwytał. Hegedus podszedł do drzwi.

- Sierżant zostanie z wami aż do mojego powrotu. Możecie prosić go o

wszystko, czego potrzebujecie. Przypuszczam, że jesteście już nieco

głodni.

Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, ponieważ

napomknięcie o jedzeniu uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W

ferworze zdarzeń zapomniał o głodzie, lecz teraz dał mu znać o sobie. Czuł

głośne burczenie w żołądku.

- Sierżancie, moglibyście zamówić nam coś do jedzenia?

- Tak, proszę pana. Co zamówić?

- Macie steki na tej planecie?

- Nie jesteśmy niecywilizowani. Oczywiście, że mamy. Piwo także...

- Dla dwóch osób, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała

Lea. - Na wpół surowe! Mam już dosyć suszonych racji żywnościowych i

background image

121

chciałabym zapomnieć o nich na zawsze.

Sierżant skinął głową i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w

hełmie mikrofonu. Brion czuł wydzielanie soków trawiennych w żołądku.

Kilka minut, które upłynęło zanim dostarczono jedzenie, wlokło się niczym

godziny. Wreszcie wszedł żołnierz z dużą tacą, postawił ją na stole i

wyszedł. Brion i Lea natychmiast rzucili się na jedzenie.

- Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mruknął Brion odgryzając

duży kęs.

- Że nie wspomnę o piwie - westchnęła Lea, odstawiając zroszoną

szklankę. - Powinniście organizować wycieczki z wegetariańskich planet do

siebie. Niech zobaczą, co to jest dobre jedzenie!

- Tak, proszę pani - odrzekł sierżant patrząc przed siebie z

niezmiennie srogą miną.

- Dlaczego nie napije się pan z nami piwa? - zapytał Brion.

- Nie piję podczas służby - odparł beznamiętnym głosem, nie odwracając

głowy.

- Czym się pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea,

skubiąc delikatnie swoją porcję po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion

spojrzał na nią z ukosa i skinął nieznacznie głową.

- Od początku jestem w wojsku.

- A reszta pana rodziny? Także służy w wojsku czy pracuje w fabrykach?

Pytanie wydawało się niewinne, ale sierżant nie dał się podejść. Posłał

Lei groźne, znaczące spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na

przeciwległą ścianę.

- Żadnych rozmów podczas pełnienia służby. Koniec rozmowy. Ale Lea nie

dawała się łatwo zniechęcić.

- W porządku. A czy może pan powiedzieć nam coś na temat tej wojny?

Kierujecie nią, czy może tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygnięcie?

- To tajemnica wojskowa. Mogę jedynie powiedzieć, że wszyscy na Arao

obserwują ją. Przez cały dzień można ją oglądać w telewizji, cieszy się

ogromną popularnością. Ludzie zakładają się o wynik poszczególnych

potyczek. To bardzo podniecające.

- Nie wątpię, że tak jest - mruknął Brion. Zaraz, co to było takiego,

co czytał w jednej z historycznych książek o chlebie i igrzyskach? -

Proszę mi powiedzieć, jeśli to nie jest tajemnica wojskowa, czy oba kraje

istniejące na tej planecie używają do przenoszenia się na Selm - II tego

samego odbiornika TMD? Tego, przy którym mnie schwytano?

background image

122

Sierżant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili

zastanowienia powiedział:

- To nie jest tajemnica. Oba kraje używają tego samego odbiornika.

Odpowiednia kontrola umożliwia jednakowe rozbrojenie obu stron za każdym

razem.

- Co powstrzymuje jedną stronę, to znaczy przeciwnika, od zaczajenia

się po tamtej stronie?

- Prawo, proszę pana. Każdy, kto ogląda telewizję, wie o tym.

Specjalne, kodowane sygnały radiowe zapobiegają używaniu broni w promieniu

pięćdziesięciu kilometrów od boi Delta. Zneutralizowana strefa wojenna.

- Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Idąc wąwozem w kierunku boi,

natknąłem się na czołg z urwaną gąsienicą. Poza tym był całkowicie

sprawny. Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu nie strzelił. Czy

to był efekt działania tych urządzeń?

- Prawdopodobnie, proszę pana. Nic nie jest w stanie oddać strzału w

promieniu pięćdziesięciu kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta

wojna się skończyła, dzięki czemu...

- Dosyć pytań! - warknął głośno i szorstko sierżant. Oznaczało to

oczywiście koniec rozmowy. W milczeniu kończyli posiłek, kiedy wrócił

Hegedus. Sierżant odmeldował się, odwrócił i wyszedł.

- Mam nadzieję, że smakowało wam...

- Dosyć tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sierżanta.

- Dosyć tych miłych słówek. Mów pan, jak wygląda sytuacja!

Hegedus wydłużył krótką chwilę niepewności, przechodząc w milczeniu na

drugą stronę pomieszczenia, aby usiąść na krześle. Skrzyżowawszy nogi i

wygładziwszy fałdy spodni, powiedział:

- Przynoszę wam dobre wiadomości, nie jesteśmy niesprawiedliwymi

ludźmi. Nie mamy zwyczaju zabijania posłańców przynoszących złe

wiadomości. Zadecydowano, że zostaniecie niezwłocznie odesłani na Sełm -

II. Natychmiast po powrocie otrzymacie całe swoje wyposażenie. Pojazd

sztabowy zawiezie was na równinę, gdzie będziecie mogli sprowadzić swój

statek. To będzie nasz jedyny działający pojazd, dlatego też nie macie się

czego obawiać. Po waszym odlocie on również zostanie unieruchomiony. Boja

Delta zostanie zniszczona, jak tylko przeniesiecie się na Selm - II. W ten

sposób wszelki kontakt z tą planetą zostanie zerwany. Na zawsze.

- Pozwalacie nam odejść... tak po prostu? - Lea wydawała się

zaskoczona To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała.

background image

123

- Dlaczego by nie? Powiedziałem przecież, że jesteśmy humanitarni.

Spełnialiście tylko swoje obowiązki... tak jak my swoje. Nie

zamierzaliście nam szkodzić i nie będziecie mogli tego zrobić w

przyszłości.

- A co będzie, jeśli spróbujemy? - zapytała. Jeśli powiemy innym w

Galaktyce o was? Zaczną tu przylatywać...

Hegedus uśmiechnął się chłodno. Brion pokręcił przecząco głową i

powiedział:

- Nie, to nie będzie takie proste... ani możliwe. W tej Galaktyce są

miliony, może nawet miliardy gwiazd. Jak znaleźć ten układ planetarny? Nie

mamy żadnej wskazówki. Ani przez chwilę nie widzieliśmy tutejszego słońca,

toteż nie mamy nawet pojęcia, jakiego jest typu. Ani w którym kierunku

leży. Mamy pecha Kiedy boja Delta będzie zniszczona, wszelki kontakt z

Arao zostanie zerwany. Na zawsze. Chyba, że oni sami zechcą go z nami

nawiązać.

- Nawet o tym nie myślcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie

chcemy waszego wtrącania się i nigdy się na to nie zgodzimy. Oficjalnie

puściłem w niepamięć wasze wywrotowe gadanie, ale wiem, co czujecie. Wasza

dobroczynna Fundacja nie będzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby

zmienić nasze szczęśliwe życie. Podburzać ludzi i siać zamieszanie! Lubimy

nasz styl życia i nie mamy zamiaru zmieniać czegokolwiek. No, pora ruszać

w drogę. Im mniej o nas będziecie wiedzieli, tym będziemy szczęśliwsi.

Sierżancie!

- Tak jest! - odpowiedział sierżant, otwierając drzwi w tej samej

chwili.

- Weźcie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca

translokacji. Pilnujcie, aby z nikim nie rozmawiali.

- Rozkaz! .

Oddział składał się z ośmiu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposażonych.

Weszli do pomieszczenia głośno tupiąc nogami i poszczękując sprzętem. Na

wykrzyczany rozkaz sierżanta stanęli w szyku z gotowymi do strzału

karabinami. Lea z trudem panowała nad sobą - to tupanie i wrzaski, cały

ten wojskowy nonsens był nie na jej nerwy.

- Mordercze szaleństwo! Jesteście najgłupszymi...

- Milczeć! - warknął sierżant wskazując na drzwi. Na instynktowny ruch

Briona w jego kierunku wyciągnął pistolet i skierował go na niego. -

Słuchajcie rozkazów, a nic wam się nie stanie. Naprzód marsz!

background image

124

Nie mieli wyboru. Brion trzymał Leę za rękę. Czuł jej drżenie i

wiedział, że to ze złości, a nie ze strachu. Odczuwał to samo. Był

sfrustrowany. Miał ochotę spróbować coś zrobić... ale wiedział, że i tak

nic z tego nie wyjdzie. Musieli wrócić na Selm - II. Żywi lub martwi. To

wojenne szaleństwo będzie trwało dopóty, dopóki surowce tej planety nie

zostaną wyczerpane.

Szli wzdłuż długiego korytarza. Słychać było dudnienie ich kroków.

Przed nimi szło czterech żołnierzy i czterech za nimi, zaś strzegący

wszystkiego sierżant na końcu w odległości jednego kroku.

- Gdyby tylko było coś, co moglibyśmy zrobić - powiedziała Lea.

- Nie możemy nic zrobić. Przestań o tym myśleć. Zrobiliśmy, co

mogliśmy. Wojna na Selm - II zakończyła się, jej mieszkańcy zostaną objęci

opieką.

- Ale co z ludźmi na tej planecie? Czy ich życie ma być tłamszone przez

tę bezużyteczną wojnę...

- Dosyć tego gadania - wrzasnął sierżant tak głośno i z tak bliska, że

aż zabolały ich uszy. - Ja tu jestem od mówienia. Patrzeć przed siebie.

Maszerować!

Po chwili odezwał się znowu. Szeptem, który był tak cichy, że ledwie

był słyszalny na tle odgłosu kroków.

- Domyślacie się chyba, że nie wszyscy jesteśmy tacy jak Hegedus. Jest

generałem. Nie powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sześć

tysięcy generałów. Dostają o wiele więcej forsy nii sierżanci. Nie

obracajcie się, bo będzie po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu.

Słyszałem wszystko, co w nim mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu.

Zostało nam niewiele czasu. Ludzie tacy jak ja mają do wyboru tylko wojsko

lub fabrykę. Nigdy nie widzimy mięsa. Ten stek, który jedliście był z

generalskiego przydziału. Zeszliśmy na dno. Może wy będziecie mogli nam

pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im, że potrzebujemy pomocy.

Bardzo.

Na końcu korytarza znajdowały się duże drzwi strzeżone przez dwóch

żołnierzy. Otworzyły się, gdy się do nich zbliżali.

- Jesteśmy - powiedział szepcący głos. - Brionie Brandd, zanim

przejdziemy przez drzwi, obróć się i powiedz coś. Wówczas popchnę cię.

Połóż rękę na piersi... teraz!

Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czyżby ten człowiek

coś planował? Czy też była to jakaś sadystyczna pułapka zastawiona przez

background image

125

Hegedusa? Byli już krok od drzwi. To mógł być plan mający na celu ich

zabicie...

- Zrób to, co mówi - syknęła Lea. - Albo cię nie znam!

- Nie możecie nas tak odesłać - powiedział Brion obracając się na

pięcie.

- Stulić pysk! - krzyknął gniewnie sierżant, uderzając ręką Briona w

pierś tak mocno, że aż Brion upadł. - Podnieść go! Wciągnąć do środka! Tę

kobietę także!

Niezdarne dłonie chwyciły ich i wciągnęły przez próg do dużego

pomieszczenia, a następnie cisnęły na chropowatą metalową podłogę.

Żołnierze cofnęli się z wycelowanymi w nich karabinami.

- Nałóżcie je - rozkazał sierżant, kiedy podeszli technicy z dwoma

masywnymi, czarnymi kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec

kombinezony zamknięto i opuszczono płyty czołowe hełmów. Kiedy już było po

wszystkim, zostawiono ich samych na metalowej podłodze. Brion podniósł

rękę na pożegnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora...

Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion

obrócił się, usłyszawszy odgłos eksplozji - to boja Delta zamieniła się w

kupkę dymiącego dymu. Ściągnął z siebie kombinezon, po czym pomógł w tym

samym Lei.

- Co się stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głowę z hełmu.

- Dał mi to - powiedział Brion otwierając dłoń; w której trzymał

zwinięty kawałek papieru. Rozwinął go powoli i uśmiechnął się, widząc rząd

cyfr pisanych w pośpiechu.

- Czy to to, co mam na myśli? - zapytała Lea. - Tak. Współrzędne

galaktyczne. Położenie w odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda,

słońce...

- Z planetą Arao krążącą wokół niego! Ludzie z Fundacji mogą mieć

niezłą zabawę, projektując dla jej mieszkańców strukturę społeczną, która

będzie dla nich trochę bardziej odpowiednia od obecnej.

- Cokolwiek to będzie, będzie to lepsze od tego, co jest. Zgłoszę się

na ochotnika na tę akcję. Tej jednej podejmę się z przyjemnością!

- Mów podejmiemy się. Mogą minąć całe łata, zanim dobiegnie końca, lecz

bez względu na to obiecuję zachować cierpliwość. Ponieważ po całym tym

czekaniu będę mogła zobaczyć minę Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego

pokoju...

Słońce wisiało nad doliną odbijając promienie od małego pojazdu

background image

126

stojącego nie opodal. Kiedy podeszli do niego, włączył się silnik, który

cicho pomrukiwał, czekając, aż wejdą do środka.

- Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamknął drzwi pojazd

ruszył.

Na siedzeniu obok leżało pudło z całym ich sprzętem. Lea wyjęła z niego

przekaźnik radiowy i podała Brionowi. - Ściągnij lądownik. Przekaż mu

bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas, kiedy wyjedziemy stąd. Mam

dosyć tej planety... tak jak tamtej!

Kiedy wyjechali z kanionu na trawiastą równinę, ujrzeli stojącą w

oddali srebrzystą igłę lądownika. Automatyczny pojazd zatrzymał się, po

czym jego silnik zgasł.

Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła końca.

KONIEC KSIĄŻKI


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu BLACK
Harrison Harry Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harry Harrison Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Brion Brandd 2 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Brion Brand 02 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Brion Brandd (tom 2) Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta œmierci 1
Harrison Harry Planeta smierci 2
Harrison Harry Planeta smierci 4 (rtf)
Harrison, Harry Planet of the Damned
Harrison Harry Planeta Przeklętych
Harrison Harry Planeta śmierci 3
Harrison Harry Planeta Śmierci 2
Harrison Harry Planeta Smierci 1
Harrison Harry Planeta Śmierci 1

więcej podobnych podstron