Harrison Harry Planeta bez powrotu

background image

Harry Harrison

Planeta bez powrotu

przekład : Ryszard Z. Fiejtek

background image

2

Rozdział 1

Zwiadowca

Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn ł w górne warstwy atmosfery, zacz ł

płon niczym meteor; jego blask wzmógł si w ci gu kilku sekund od czerwieni

do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, cho nieprawdopodobnie

wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie a tak wysokiej temperatury.

Odrywane i spalane cz steczki metalu tworzyły wokół sto kowego dzioba statku

ognist otoczk . Nagle, kiedy zdawało si , e cały statek zostanie pochłoni ty

przez ogie i zniszczony, przez jaskraw po wiat przedarły si jeszcze ja niejsze

płomienie silników hamuj cych. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany,

z cał pewno ci zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał

do ostatniej chwili z wł czeniem hamownic.

Mkn ł w dół przez grub powlok chmur ku pokrytej traw równinie, która

rosła przed nim z przera aj c szybko ci . Kiedy wydawało si ju , e katastrofa

jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrz saj c statkiem z sił

odpowiadaj c kilku G. Mimo pracuj cych pełn moc silników, statek opadał

wci z du szybko ci i po chwili wyl dował z hukiem na ziemi, dociskaj c do

oporu amortyzatory.

Kiedy kł by dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył si niewielki luk i

wynurzyła si z niego kamera. Zacz ła powoli zatacza półkola, obserwuj c

rozległe morze trawy, rosn ce w oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzie

daleko przemykało w panice stado jakich zwierz t, szybko jednak znikło z pola

widzenia. Kamera poruszała si nieprzerwanie, a w ko cu zatrzymała obiektyw

na znajduj cych si nie opodal szcz tkach zdemolowanego sprz tu wojennego -

rozległym rumowisku rozci gaj cym si na porytej kraterami równinie.

Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, mo e nawet

tysi cami, zdruzgotanych pot nych maszyn wojennych. Wszystkie były

podziurawione, pogi te i porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko

ci gn ło si a po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy, kamera wsun ła

si z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz si zatrzasn ła. Min ło wiele

minut, zanim cisz przerwał zgrzyt metalu tr cego o metal; to otwierała si

pokrywa luzy powietrznej.

Min ło jeszcze kilka minut, nim ze rodka powoli wynurzył si człowiek

Poruszał si ostro nie, trzymaj c w r ku karabin jonowy; ko cówka lufy

zataczała półkola niczym w sz ce, wygłodniałe zwierz . Miał na sobie ci ki

kombinezon ochronny z hełmem wyposa onym w TV. Bacznie lustruj c

otaczaj cy teren i nie spuszczaj c palca ze spustu, powoli si gn ł woln r k w

dół i wcisn ł guzik na nadgarstku drugiej dłoni.

- Kontynuuj raport. Jestem poza statkiem. B d szedł wolno, a mój oddech

wróci do normy. Mam obolałe ko ci. L dowałem spadaj c swobodnie do ostatniej

chwili. Było to naprawd szybkie l dowanie i w ko cowym momencie miałem

pi tna cie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został namierzony podczas

spadania. B d mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na moim

statku dalekiego zasi gu kr

cym na orbicie. Tak wi c bez wzgl du na to, co si

background image

3

stanie ze mn , ten raport przetrwa. Chc unikn takiej partaniny, jak odwalił

Marcill.

Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co

my lał o swoim martwym ju poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi wzi ł

jakiekolwiek rodki ostro no ci, yłby pewnie nadal. Pomijaj c zreszt rodki

ostro no ci, ten dure powinien był jednak pomy le o pozostawieniu jakiej

wiadomo ci. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si z nim

stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos,

my l c o tym. L dowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez

wzgl du na to, jak niewinnie by ona wygl dała. Równie i ta, Selm - II, nie była z

pewno ci pod tym wzgl dem wyj tkiem, zwłaszcza e nie wygl dała wcale

przyja nie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relacj z

orbity podaj c poło enie miejsca, w którym zamierzał l dowa . I nic wi cej.

Dure ! Od tego czasu wszelki słuch o nim zagin ł. Wła nie wtedy zdecydowano

si wezwa fachowca. Dla Hartiga był to siedemnasty zwiad planetarny.

Zamierzał wykorzysta całe swoje do wiadczenie, aby na siedemnastu si nie

sko czyło.

- Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał wła nie to miejsce. Nie ma tu niczego

prócz trawy. To bezludna równina ci gn ca si na wszystkie strony. tu obok

miejsca l dowania rozegrała si jaka bitwa... i to nie tak dawno. Pozostało ci po

niej znajduj si na wprost mnie. Wygl da to na ró nego rodzaju sprz t bojowy.

Kiedy te maszyny musiały wygl da imponuj co, teraz jednak s porozrywane i

pordzewiałe. Spróbuj przyjrze si im z bliska.

Hartig zamkn ł wej cie do luzy i ostro nie, nie przerywaj c relacji, ruszył w

stron pobojowiska.

- Te maszyny s naprawd gigantyczne. Najbli sza ma co najmniej pi dziesi t

jardów długo ci: pojazd g sienicowy z pojedyncz , ogromn luf . Jest

zniszczony. Nie wida na nim adnych oznacze . Spróbuj przyjrze mu si z

bliska: Przyznam si jednak szczerze, e mi si to nie podoba. Z orbity nie było tu

wida adnych miast, nie było słycha adnych audycji b d sygnałów na

jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki.

To przecie nie s zabawki. Ten sprz t jest wytworem bardzo zaawansowanej

techniki. Nie jest złudzeniem. To solidny metal, który został rozerwany przez co

jeszcze pot niejszego. Nadal nie widz na korpusie adnych symboli ani znaków

identyfikacyjnych. Spróbuj wej do rodka. Z miejsca, w którym stoj , nie

dostrzegam wprawdzie adnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której

zmie ciłby si z powodzeniem łazik. Id tam. W rodku mog by jakie

dokumenty, a na urz dzeniach kontrolnych jakie napisy.

Nagle Hartig przystan ł. Zamarł w bezruchu i uchwycił r k poszarpany brzeg

wyrwy. Wydało mu si , e co usłyszał. Ostro nym ruchem podniósł poziom

sygnału zewn trznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko

odgłos wiatru wyj cego pomi dzy metalowymi szcz tkami. Nic wi cej.

Nadsłuchiwał przez chwil , po czym wzruszył ramionami i odwrócił si , aby wej

przez wyrw do wn trza maszyny.

background image

4

Z przera aj c gwałtowno ci spomi dzy metalowych szcz tków rozbrzmiał

echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił si i przycupn ł wysuwaj c do

przodu karabin gotowy do strzału.

- Co si tam porusza. Jeszcze tego nie widz ... ale słysz wyra nie. Wł czyłem

zewn trzny mikrofon w obwód, eby odbierany przez niego d wi k nagrywał si

takie. Staje si coraz dono niejszy, to chyba koła, g sienice, ... skrzypi ,

zgrzytaj . Pojazd... Jest!

Ze zgrzytem metalu spomi dzy zniszczonych maszyn wyłonił si nieznany

pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie wi cej ni pi jardów długo ci - sun ł

do przodu z zapieraj c dech w piersiach szybko ci . Był czarny i wygl dał

złowrogo. Hartig podniósł wy ej karabin, ale kiedy zobaczył jak pojazd skr ca

przy pieszaj c, zdj ł palec ze spustu.

- Kieruje si w stron mojego l downika! Pewnie namierzył go, kiedy

l dowałem. Za pomoc promieniowania, radaru, nie wiem. Wł czam urz dzenie

do zdalnego sterowania, aby przygotowa pokładowe urz dzenia obronne. Gdy

tylko ten pojazd znajdzie si w ich zasi gu, zostanie zmieciony z powierzchni

ziemi... Teraz!

Jedna po drugiej rozległy si detonacje, kiedy szybkostrzelne działka

pokładowe pluły miertelnym ogniem. Ziemia zatrz sła si , w powietrze wyleciały

odłamki skał i wzbiły si kł by dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd

wyłonił si z kł bów pyłu, na nowo rozpocz ły kanonad . Pojazd był zupełnie

nietkni ty.

- Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradz sobie z nim...

Nagle ziemi wstrz sn ła pot niejsza od poprzednich eksplozja, która

szcz kiem odbiła si od otaczaj cych Hartiga metalowych cian, wywołuj c

deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewn trz, zamarł w bezruchu i zacz ł mówi

matowym głosem:

- Mój l downik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego

pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasn ły. Teraz skr ca w moim kierunku.

Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie

cieplne lub co jeszcze innego. Teraz ju nie ma sensu wył czanie radiostacji.

Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz adnych okien

ani wzierników. Jego załoga musi korzysta z przeka ników telewizyjnych.

Próbuj strzela do wyst pów znajduj cych si z przodu pojazdu. To mog by

detektory albo co... Nawet nie zwolnił...

Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny kr

cego wokół planety

statku zacz ły automatycznie poszukiwa utraconego sygnału. Bez skutku.

Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z

typow dla automatów nieust pliwo ci zacz ło od pocz tku, lecz nie wykryło nic

poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i

powtarzało to nast pnie co sze dziesi t minut przez cał dob . Kiedy ta cz

programu została zako czona, zgodnie z instrukcj wł czyło radiostacj

nad wietln i wysłało cał relacj otrzyman od zwiadowcy z powierzchni

planety. Wypełniwszy sw powinno , wył czyło wszystkie obwody prócz

czuwaj cych i zamarło w niesko czenie cierpliwym oczekiwaniu na nast pn

instrukcj .

background image

5

Rozdział 2

Zapach mierci

- Co to? Co złego? - zapytała Lea.

W miejscu, w którym jej ciało stykało si z Brionem, poczuła jego nagłe

napi cie. Le eli obok siebie w gł bokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli

przez bulaj na usian gwiazdami kosmiczn przestrze . Czuła, e jego pot ne

rami obejmuj ce jej drobne ciało wyra nie zesztywniało.

- Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory...

- Posłuchaj, kochana bryło mi ni, mo e jeste najlepszym zapa nikiem w

Galaktyce, ale jeste za to najgorszym kłamc . Co si stało. Co , o czym nie

wiem.

Brion wahał si przez chwil , po czym powiedział: - Jest tu kto . Niedaleko.

Kto , kogo przedtem nie było. Ten kto zwiastuje kłopoty.

- Wierz w twoje zdolno ci empatyczne. Widziałam, jak si sprawdzały i wiem,

e potrafisz wyczu stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste daleko w

przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi dzy dwiema gwiazdami oddalonymi od

siebie o całe lata wietlne, sk d wi c tu nowy człowiek na pokładzie... - urwała i

spojrzała nagle na zewn trz, na gwiazdy. - Oczywi cie, wahadłowiec. To pewnie

jakie spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy by tam był jaki inny statek

nad wietlny? Kto b dzie si przesiadał...

- On nie leci... on ju przyleciał. Jest ju na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie

podoba mi si to wszystko. Nie podoba mi si ten facet... ani ta wiadomo , z

któr przybywa.

Jednym płynnym ruchem Brion zerwał si na nogi, odwrócił si do tyłu i

zacisn ł pi ci. Mimo i miał ponad metr osiemdziesi t wzrostu i wa ył blisko sto

trzydzie ci pi kilogramów, poruszał si zwinnie jak kot. Lea spojrzała na

wyprostowan posta i prawie poczuła wypełniaj ce j napi cie.

- Nie mo esz mie pewno ci - powiedziała cicho. Niew tpliwie masz racj , kto

przybył na statek Ale nie musi to wcale oznacza , e ma jakikolwiek zwi zek z

nami...

- Jeden martwy człowiek, by mo e nawet dwóch. Ten, który si zbli a, sam

cuchnie mierci . Ju tu jest. Lea westchn ła gł boko, kiedy usłyszała za sob

otwieraj ce si drzwi do kajuty. Z l kiem spojrzała przez rami , nie wiedz c,

czego oczekiwa . Słycha było odgłos delikatnego szurni cia nog , po którym

nast pił głuchy stukot. I znowu: szurni cie, stukot. Coraz bli ej i gło niej. Zaraz

potem w drzwiach ukazał si m czyzna. Zawahał si i rozejrzał na boki,

mrugaj c, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.

Lea musiała zdoby si na niemały wysiłek, aby ukry uczucie wstr tu, którego

na jego widok doznała, a tak e aby nie odwraca wzroku. Jedyne oko

m czyznny spojrzało powoli za ni , na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie

ruszył do przodu, powłócz c wykr con dziwnie stop i stawiaj c ci ko kul

przy ka dym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała

mu równie fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w

tamtym miejscu, była jasnoró owa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał

background image

6

tak e prawej r ki. W jej miejscu znajdowała si przeszczepiona do obojczyka jej

miniatura, która dopiero po roku osi gnie normaln wielko . Teraz była jeszcze

niedu a, przypominała z wygl du r k dziecka - miała około trzydziestu

centymetrów długo ci - i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bli ej do

masywnej postaci Briona.

- Nazywam si Carver - przedstawił si . - Przybyłem tu, aby si z tob

zobaczy , Brandd.

- Wiem. - Napi cie opu ciło teraz ciało Briona równie szybko jak nim

owładn ło. - Usi d i odpocznij.

Lea nie mogła powstrzyma si od odsuni cia na bok, kiedy Carver

westchn wszy gł boko opadł na koj tu przy niej. Słyszała jego ci ki oddech i

widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukaj c kapsułki,

któr nast pnie wło ył do ust. Spojrzał na dziewczyn i skin ł głow .

- Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani tak e potrzebuj .

- Culrel? - zapytał Brion. Carver przytakn ł.

- Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, e pracowali cie ju kiedy z

nami?

- Owszem. To był nagły wypadek...

- Ka dy wypadek jest nagły. Stało si co bardzo wa nego i wysłano mnie,

abym spotkał si wła nie z wami.

- Dlaczego z nami? Dopiero co wrócili my z zadupia, jakim była planeta Dis.

Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, e b dziemy mieli troch odpoczynku

przed nast pn akcj . Zgodzili my si pracowa dalej dla waszych ludzi, ale nie

ju teraz...

- Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisn ł

zdrow r k mi dzy kolana, aby powstrzyma dr enie. Był to ból lub

przem czenie albo obie te rzeczy na raz i starał si im nie podda . - Wła nie, jak

zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Je li to polepszy

wam samopoczucie, powiem, e wiem, co si wam przytrafiło na Dis i e w

zwi zku z tym zaproponowałem nawet, e sam przeprowadz t robot . Wy miali

mnie. Dla mnie nie było to wcale takie mieszne. No jak, zgadzacie si ? - Odwrócił

si , aby spojrze Brionowi w twarz.

- Nie mo esz nalega na Le , nie teraz. Zajm si tym sam.

Carver sprzeciwił si ruchem głowy.

- Musicie działa razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie s wyra ne.

Jednakowe zdolno ci, synergiczny zwi zek...

- Polec z Brionem - powiedziała Lea. - Czuj si ju znacznie lepiej. Zanim

dotrzemy na miejsce b d w pełni sił.

- Miło to słysze . Jak zapewne wiecie, jeste my organizacj całkowicie

dobrowoln - Carver zignorował drwi ce prychni cie Briona i wygrzebał z

kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie s dz , aby cie nie wiedzieli, i prawie

wszystkie nasze akcje dotycz kultur, które prze ywaj kłopoty, społecze stw

zamieszkuj cych planety, które zostały odci te od głównego nurtu ludzkich

kontaktów przez tysi ce lat. Nie zajmujemy si z zasady odkrywaniem planet na

nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec zawsze pierwsi, potem

przekazuj nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Słu yłem tam

background image

7

cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. - U miechn ł si ironicznie. -

My lałem, e ta nowa robota b dzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak

jakie problemy i zwrócił si do nas o pomoc. Czy jeste cie gotowi ju teraz

zapozna si z tymi nagraniami?

- Przynios odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion.

Carver skin ł oci ale głow , zbyt zm czony, aby mówi .

- Zamówi ci co ? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.

- Tak, ch tnie jakiego drinka. Popij nim pigułk ... za kilka minut poczuj si

lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog .

Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasa erskiej i

przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odło yła słuchawk , odwróciła si

szybko w stron go cia.

- No i jak oceniasz to, co widzisz?

- Przepraszam. Nie chciałem si gapi . Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy

jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.

- A czego si spodziewałe ? Dwóch głów?

- Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i

ruszeniem w Kosmos s dziłem, e cała ta opowie o Ziemi to jeden z mitów

religijnych...

- No i teraz widzisz, e jeste my z prawdziwego, niedo ywionego ciała i krwi.

Jeste my niedojadaj cymi mieszka cami przeludnionej i zu ytej planety.

Przypuszczam, e powiedziałby , e mamy to, na co zasłu yli my.

- Nie. No, mo e w jednej kwestii, nie wi cej. Jestem przekonany, e Imperium

Ziemskie ponosi win za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my li to

wszystko, o czym mo na przeczyta w podr cznikach szkolnych. Nikt w to nie

w tpi. Ale to ju historia, staro ytno sprzed wielu tysi cy lat. To, co ma teraz

dla mnie wi ksze znaczenie, to przyszło wszystkich tych planet, które znalazły

si w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał

niektóre z nich, zdałem sobie spraw z tego, jaki brutalny mógłby sta si wszech

wiat. Ludzko z zasady przynale y do Ziemi. Osobi cie mo ecie czu si gorsi,

poniewa przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne

zmniejszenie si waszych ciał. Tak czy inaczej, nale ycie do Ziemi i jeste cie jej

wytworem. Wielu w ród nas jest wi kszych i silniejszych od was, ale jest to

jedynie skutek konieczno ci przystosowania si do okrutnych i brutalnych

wiatów. Przyzwyczaiłem si ju do tego i traktuj nawet jako norm . Kiedy

ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, e dom rodzinny ludzko ci nadal

istnieje u miechn ł si . - Mo e wyda ci si to mieszne, ale na twój widok

doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem si jak dziecko, które odnalazło

dawno utraconych rodziców. Obawiam si , e te słowa nie oddaj dobrze tego, co

czuj . To tak jak powrót do domu z dalekiej podró y. Widziałem, w jaki sposób

ludzko zaadaptowała si do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym

sensie wchłoni cie koj cej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz si , e

ci spotkałem.

- Wierz ci, Carver - u miechn ła si . - Musz przyzna , e ja tak e zaczynam

ci lubi . Cho musz równie doda , e twój wygl d nie nale y do

najprzyjemniejszych.

background image

8

Za miał si i odchylił do tyłu, popijaj c małymi łykami zimnego drinka, który

został automatycznie dostarczony na stół.

- Daj mi rok, a nie poznasz mnie!

- Nie w tpi , e tak b dzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi c teoretycznie

wiem, jakie efekty mo na osi gn na drodze odrostu. Jestem pewna, e za jaki

czas b dziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot d nie widziałam

tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste my zamo ni, wi c mało kogo z nas sta

na tak kompleksow rekonstrukcj jak twoja.

- To jedna z niewielu korzy ci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj człowieka bez

wzgl du na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi cy pod t opask

b d miał nowe oko.

- Miło to słysze . Ale szczerze mówi c, wolałabym osobi cie unikn wszystkich

korzy ci zwi zanych z tego typu rekonstrukcj , je li nie masz nic przeciwko

temu.

- Pozostaje mi zatem yczy ci szcz cia. Trudno zreszt si z tob nie zgodzi .

Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wzi ł kaset z

nagraniem i wsun ł do pojemnika. Kiedy zaja niał ekran, razem z Le pochylił

si do przodu. Carver słuchał nagrania popijaj c zimny płyn ze szklanki. Słyszał

je ju wiele razy i przedrzemał pocz tek. Ockn ł si dopiero pod koniec. Głos

Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, i wiedział, e czeka go niechybna

mier , nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwi działanie swoim nast pcom.

Lea była wyra nie przera ona, kiedy nagranie dobiegło ko ca i ekran zgasł,

natomiast beznami tna twarz Briona nie wyra ała adnych uczu .

- I chcecie, aby my udali si na t planet , Selm - II? - zwrócił si do Carvera.

Ten przytakn ł. - Dlaczego? To wygl da bardziej na robot dla wojska. Nie lepiej

byłoby wysła tam co wi kszego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadba o

swoje bezpiecze stwo?

- Nie. To jest wła nie to, czego nie chcemy. Do wiadczenie wykazało, e zbrojna

interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam

potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie si , co si

dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis

była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czym , w co zostali cie wci gni ci

mimo swej woli. Ale powiodło si wam nadzwyczajnie i osi gn li cie to, co według

specjalistów było niemo liwe. Chcemy, aby cie wykorzystali swoje zdolno ci i w

tej sprawie. Nie przecz , e to mo e by bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi

zosta wykonana.

- Nie planowałam y wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych

drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.

- Polec tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradz w pojedynk . - Och nie,

nie mo esz, ty wielka bezmózgowa bryło mi ni! Nie jeste dostatecznie bystry,

abym mogła pu ci ci samego. Polec z tob albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj

lecie sam, a zastrzel ci . Po co maj wie ci taki szmat drogi, je li i tak masz

zgin .

Brion u miechn ł si , słysz c te słowa.

- Twoje współczucie i wyrozumiało s niezwykle wzruszaj ce. Zgadzam si .

Twoje argumenty przekonały mnie, e najlepiej b dzie, je li polecimy tam razem.

background image

9

- wietnie! - złapała szklank , gdy tylko ta ukazała si w wylocie podajnika i

poci gn ła du y łyk. - Jaki ma by nasz nast pny krok, Carver?

- Trudny: Musicie przekona kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował si

na Selm - II. Na orbicie b dzie czekał na nas statek operacyjny.

- Mo e by z tym jaki problem? - zapytał Brion. - Widz , e nigdy nie miałe

do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasi gu. Wszyscy oni s bardzo

apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj o wszystkim. Nie mo emy zmusza go

do zmiany kursu. Mo emy go jedynie przekonywa .

- Przekonam go - powiedział Brion. - Podj li my si tej roboty i aden

pilotczyna nie b dzie stał nam na drodze!

background image

10

Rozdział 3

Desperacki plan

Kapitan MLuta mógłby mie wiele przezwisk, ale nigdy, w naj mielszych nawet

wyobra eniach, nie s dził, by nazwano go pilotczyn . Stał twarz w twarz z

Brionem Branddem. Spogl dali na siebie gro nie. Obaj byli m czyznami

rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był nawet nieco wy szy. Był

tak samo umi niony jak Brion... i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do

siebie, z jednym wyj tkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana za

gł bokiej czerni.

- Odpowied brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego

wyczuwało si rosn c zło . Prosz opu ci mój mostek!

- Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna

pro ba.

- W porz dku. Pa ska nieformalna pro ba została odrzucona!

- Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego si z ni do pana zwróciłem...

- I nie b dzie pan miał okazji, dopóki b d miał tu co do powiedzenia. A b d

miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załog , pasa erów i ładunek, za który

odpowiadam. A tak e rozkład lotu. To jest dla mnie najwa niejsze. Ze

wszystkiego. Ju i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umo liwi panu spotkanie z

tym człowiekiem. Zgodziłem si na to, poniewa poinformowano mnie, e to nagły

wypadek. Teraz ju po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzuci ?

- Prosz spróbowa .

Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pi ci byty jednak zaci ni te, a

mi nie napi te, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego

spojrzenie. Carver ruszył do przodu ku tykaj c i z trudem wcisn ł si mi dzy

nich.

- To zaszło ju za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniowa ,

zanim b dzie za pó no. Brandd, prosz i do doktor Morees. Natychmiast.

Brion wzi ł gł boki oddech i rozlu nił mi nie. Carver miał racj , niemniej

Brion ałował, e kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygni cia

sprawy. Obrócił si na pi cie i podszedł do Lei, która siedziała w pobli u na

przymocowanym do ciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni,

Carver si gn ł zdrow r k do bocznej kieszeni i wyj ł z niej kartk papieru,

rzucił na ni przelotne spojrzenie i schował j z powrotem.

- Mieli my nadziej , e zgodzi si pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz,

dobrowolnie czy nie, pomo e nam pan.

- Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. -

Natychmiast na mostek z trzema lud mi. Uzbrojonymi!

- Prosz zaraz odwoła ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Prosz

za pomoc radiostacji nad wietlnej skontaktowa si ze swoj baz . Niech pan

poprosi o Kod Dp - L.

Kapitan odwrócił si gwałtownie i pochylił nad kalek .

background image

11

- Sk d pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - adnych dalszych pyta ,

je li łaska. Niech pan poł czy si z nimi i powie, e nazywam si Carver. Prosz

im powiedzie , e jestem tu z panem.

Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o

zbrojne wsparcie.

- Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ci ko na fotel obok

- To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale y do

tych, które wiele zawdzi czaj Fundacji. By mo e jej mieszka cy nie wiedz o

tym, ale rz d wie. Płac nam co roku całkowicie dobrowolnie du e datki.

Brion pokiwał głow .

- To znaczy, e Roodepoort jest jedn z tych planet, którym pomogli my w

przeszło ci wybrn z kłopotów? - Zgadza si . Dlatego zawsze mo emy prosi ich

o pomoc, bez wzgl du na jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w

nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został poinformowany o mojej

obecno ci tutaj i miał oczekiwa na wiadomo ci ode mnie. Jest bardzo zaj ty i nie

s dz , aby był zadowolony z zawracania mu głowy t spraw . Kapitan b dzie z

nami współpracował bez wzgl du na to, czy b dzie mu si to podobało, czy nie.

Nie musieli długo czeka . Kapitan wrócił na mostek i stan ł przed Carverem.

Wida było, e gotuje si wewn trznie, ale Carvera nie wzruszało to w

najmniejszym stopniu.

- Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, e mo e pan wydawa takie

rozkazy?

- Skoro ma pan ju rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z

kosmicznym prawem tylko ja mog wydawa rozkazy na tym statku. Teraz

prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podwa ony. A je li nie zastosuj

si do tych instrukcji?

- Mo e pan to zrobi . Ale kiedy wróci pan do swojego portu, b dzie miał pan

niemało kłopotów.

- Kłopotów? - u miechn ł si gorzko kapitan. - Pójd na zielon trawk . B d

sko czony.

- Zatem zna pan cen za swoj ciekawo . Prosz mi wierzy , kapitanie, nie

chc , aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw

niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mog . To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan

do domu, mo e pan zapyta swoich przeło onych, ludzi, którzy wydali panu ten

rozkaz, o co chodzi. Do nich nale y decyzja o tym, co powinien pan wiedzie .

Mog jedynie doda , e ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Wła nie zgin li ludzie

i bez w tpienia w przyszło ci zginie ich jeszcze wi cej. Czy to wystarczy, aby

zaspokoi pa sk ciekawo ?

Kapitan uderzył zaci ni t pi ci w otwart dło drugiej r ki.

- Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widz , e na razie b dzie musiało mi

wystarczy . Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi cej nie chc was widzie na ;

pokładzie mojego statku. Nie chc , aby przytrafiło mi si , to po raz drugi!

- Uszanujemy pa sk wol , kapitanie. Naprawd bardzo mi przykro, e tym

razem musiało to przybra taki obrót.

- egnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.

background image

12

- Nie zyskałe tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasn ły si za

nimi.

Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zm czony, aby rozwodzi si nad

tym.

- Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przył cz si do was, kiedy nadejdzie

pora przesiadki. Cała przyjemno , jak sprawiała Lei i Brionowi ta podró ,

prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast pnie

przesłuchali go jeszcze kilka razy, a w ko cu dokładnie go zapami tali. Brion

wiczył w sali gimnastycznej statku nie wiadomy tego, e jego zdolno

podnoszenia ci arów i doskonała kondycja wp dziły w kompleksy tamtejszego

instruktora. Lea próbowała odpocz i odzyska siły. Nie miała poj cia, co spotka

ich na Selm - II, niemniej nie w tpiła, e b dzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie.

Czekanie stawało si niezno ne i gdy w ko cu nadeszła pora przesiadki, przyj li

to z ulg . Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w

pobli u.

- I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewn trz

ogromnej luzy powietrznej statku flagowego Fundacji.

- To zale y całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz

wy decydujecie.

- Gdzie jeste my?

- Na orbicie wokół Selm - II.

- Chc j zobaczy .

- Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. T dy, prosz . Wezw tam

dowódc akcji.

Był to du y i szybki statek Min li automaty sklepowe i wn ki magazynowe i

zatrzymali si na. wprost przesuwaj cych si automatycznie platform

d wigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do

której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stan li na przezroczystej podłodze i

spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała si bł kitna kula planety, w połowie

pogr ona w cieniu, w połowie o wietlona jaskrawym wiatłem rodzimej gwiazdy

Selm, sło ca tego samotnego wiata.

- St d wygl da jak ka da inna planeta. Co było przyczyn ; e si ni

zainteresowano? - spytał Brion. - Wszystko zacz ło si od rutynowego badania.

Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku

odkryto list transportów wysyłanych na ró ne planety nale ce do dawnego

Imperium Ziemskiego. Wi kszo z nich była nam znana, ale kilka było

oczywi cie nowych. Ich współrz dne przekazano do Fundacji w celu nawi zania

kontaktu i identyfikacji. Poniewa obserwacja z orbity nie wykazała istnienia tam

miast ani osad, planeta miała by zbadana na ko cu. Nie stwierdzono takie

obecno ci fał radiowych na adnym zakresie.

- Zatem nie ma tam ludzi ani adnych oznak cywilizacji... poza kilkoma

ogromnymi pobojowiskami?

- Tak... - powiedział Carver - i to nas wła nie zaintrygowało. To militarne

złomowisko, w pobli u którego wyl dowali Marcill i Hartig, było najwi kszym,

jakie dot d odkryto. A jest ich sporo.

- Sprz t wojenny... bez ołnierzy. Gdzie s ci wszyscy ludzie? Pod ziemi ?

background image

13

- By mo e. To wła nie b dziesz musiał stwierdzi , kiedy tam bezpiecznie

wyl dujesz. Sama planeta wygl da do atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam

wida , to lód i nieg. Jest tam oczywi cie sporo wody. S wyspy i archipelagi, a

tak e jeden du y kontynent. O, tam. Po cz ci panuje teraz na nim noc. Ma w

przybli eniu kształt du ej misy otoczonej ła cuchami gór. W jego rodku

znajduj si trawiaste równiny i poro ni te lasami wzgórza. Mnóstwo jezior,

wliczaj c w to jedno du e, prawie na rodku. Od niego odbijaj si te promienie

słoneczne. To prawdziwy ródl dowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten

temat

- Jaki jest tam klimat?

- Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczaj cych to gigantyczne jezioro.

W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko ciach jest ciepło i

przyjemnie.

- W porz dku. Pierwsz rzecz , której potrzebujemy, to rodek transportu. Co

jest do dyspozycji?

- Tym zajmie si dowódca akcji. Proponuj , by cie wci li jeden z l downików.

To s dobrze wyposa one statki, o stosunkowo du ej mocy, w których jest dosy

miejsca na niezb dny sprz t dodatkowy. S te dobrze uzbrojone. Technicy

zadbaj ju o to, aby znalazł si na nich najnowszy sprz t bojowy i urz dzenia

obronne.

Brion uniósł wysoko brwi słysz c te słowa.

- Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.

- To do wiadczenie mo e nam pomóc.

- Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz

lecie z nami.

- Przepraszam. Mo ecie otrzyma wszelk bro , jak zechcecie. Zarówno

r czn , jak i pokładow . Wybór sprz tu nale y do was.

- Mog dosta list sprz tu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion.

- Ja si tym zajm - powiedział czyj głos. Odwrócili si i zobaczyli szczupłego,

siwowłosego m czyzn , który wszedł niezauwa enie podczas ich rozmowy.

Rzucił jakie polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przeka nika,

spojrzał na nich i dodał:

- Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie nale y udzielanie rad, a takie

dopilnowanie, aby cie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na

tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy.

Spis sprz tu był długi i szczegółowy. Brion przegl dał go razem z siedz c obok

Le , dotykaj c ekranu w miejscach, gdzie pojawiały si te pozycje, które ich

interesowały. Z wolna zacz ł pi trzy si obok stos wydruków. Gdy sko czyli,

Brion zwa ył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planet pod sob .

- Podj łem decyzj - rzekł. - I mam nadziej , e Lea zgodzi si ze mn .

L downik zostanie wyposa ony we wszystkie najpot niejsze bronie, jakie tylko

s tu dost pne. Zabierzemy tak e wszelki mo liwy sprz t, jaki mo e przyda si

nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl duj na

niej sam, bez adnych urz dze , bez niczego, co by posiadało cokolwiek

metalowego. Nawet z gołymi r kami, je li zajdzie taka potrzeba. Nie uwa asz,

Lea, e w tych warunkach b dzie to najrozs dniejsze?

background image

14

Jej niema, wyra aj ca przera enie twarz była jedyn odpowiedzi .

background image

15

Rozdział 4

Dzie przed akcj

- Zaraz przygotuj spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzaj c seri

polece do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał wiadczył

wyra nie, e adne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w

stanie go zaskoczy .

Lea jednak nie podzielała tego spokoju.

- Brionie Brandd, ka dy, kto mówi co takiego, musi by stukni ty. Carver,

dopilnuj, aby go natychmiast zamkni to!

- Lea ma racj - przytakn ł Carver. - Nie mo esz porusza si nieuzbrojony na

tak miertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo.

- Czy by? Czy te wszystkie urz dzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm

ludziom przede mn ? Marcill znikn ł po prostu bez ladu... Mamy jednak na

szcz cie wyobra enie, co si z nim stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz

bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadziej , e nie b dziecie mieli nic przeciwko

temu, e nie pójd ich ladem. My l o przetrwaniu, a nie o samobójstwie. Zanim

si wypowiecie, chciałbym, aby cie rozwa yli dwa drobne fakty. Pami tacie, jak

zgin ł Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytuj c i

namierzaj c wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizuj c jego bro .

Wykrył go i zniszczył. Nie myl si ?

- Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt?

- Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz ta.

Przypominacie sobie, e Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wyl dowaniu. Biegły

w oddali, skacz c.

- No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.

- To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierz ta były ywe i mimo to nie

były atakowane przez sprz t bojowy. Hartig natomiast został zabity. eby wi c

tam przetrwa , trzeba zachowywa si jak zwierz i zbada sytuacj poruszaj c

si na własnych nogach.

- To szale stwo - j kn ł Carver. - Nie mog na to pozwoli .

- Nie mo esz mi zabroni . Twoja odpowiedzialno sko czyła si w momencie

dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj t akcj . Lea pozostanie na orbicie.

Wyl duj sam.

- Cofam, co powiedziałam - odezwała si Lea. To rozs dny plan. W sam raz dla

Zwyci zcy Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i za miała si . -

Wida , e niezbyt dokładnie ci poinformowali, skoro nie wiesz, e Brion jest

wiatowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie

sprzyjaj cych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno -

umysłowe. Dwadzie cia ró nych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie

wierszy, podnoszenie ci arów, po szachy. To z pewno ci najbardziej

wycie czaj ce zmagania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj cy pokaz

zdolno ci zarówno fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły,

a dowiesz si , e jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym

roku zmaga wylania jednego jedynego Zwyci zc . Potrafisz wyobrazi sobie

background image

16

całoroczne zawody sportowe, w których uczestnicz wszyscy mieszka cy planety?

Pomy l wi c, kim musi by ten Zwyci zca! Je li nie starczy ci wyobra ni, to

popatrz na Briona. On jest jednym z tych Zwyci zców. Bez wzgl du na to, co

wywołuje trudno ci na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne, e Brion potrafi je

pokona . I zwyci y .

Carver podczłapał do fotela i opadł na ci ko, upuszczaj c kul , która spadła

na podłog .

- Wierz ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli cie

jednak, od tej chwili odpowiedzialno za wszystko, co si wydarzy, spada na was.

Masz racj , ja jestem ju poza t spraw . Jedyne, co mog teraz zrobi , to yczy

wam szcz cia. Klart dopilnuje, eby cie otrzymali wszystko, co mo e wam by

potrzebne.

- Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywaj c kartk papieru z drukarki i

wr czaj c im.

Lea chwyciła j pierwsza, zanim Brion zd ył wyci gn r k .

- Poniewa ja b d kr y na orbicie w l downiku podczas twojego pobytu na

powierzchni planety, zaj cie si Wyposa eniem nale y do mnie. Id po wiczy

pompki lub we troch anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed

walk , a ja zajm si spraw .

- Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuj si psychicznie na to,

co mnie czeka.

- No to id i odpocznij. Przed zło eniem zamówienia dam ci ostateczn list do

akceptacji.

- Nie musisz tego robi . Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu

przypilnuj, eby wszystko było w komplecie. B d wprawdzie potrzebował troch

specjalnego sprz tu, ale tym zajm si sam. Teraz potrzebuj jedynie

szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w którym mógłbym

zapozna si z nim w spokoju.

- Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu

znajdziesz potrzebne informacje.

- wietnie. Jak szybko otrzymamy sprz t?

- Za dwie, maksimum trzy godziny.

- My potrzebujemy dziesi ciu godzin. Chc si najpierw przespa - ponownie

spojrzał na odległ Planet . Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposa eni,

b d chciał wsi

do naszego l downika i zej na ni sz orbit , aby przyjrze si

powierzchni planety z mniejszej odległo ci. Chciałbym wiedzie dokładnie,

jakiego rodzaju zwierz ta widział Hartig.

Brion spał gł bokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast si

obudził. Zawahała si i zamrugała nieprzywykłymi do ciemno ci oczami.

- Wejd - zawołał do niej. - Zaraz zapal wiatło.

- Zawsze pisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach?

- To nazywa si wchodzeniem w rol . - Wzi ł du szklank wody z podajnika i

wypił. - B d ył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks b d

moj główn broni . Zabior ze sob tak e nó . Przemy lałem to dokładnie i

uwa am, e jego warto w obronie jest warta ryzyka, jakie si z tym wi e.

background image

17

- Jaki nó ... i jakie ryzyko? Nie rozumiem.

- Nó wykonany z minerału. B dzie jedynym wyj tkiem, jedyn rzecz

cz ciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych

włókien, a guziki z ko ci. Buty zrobione s ze zwierz cej skóry i sklejone. Nie

mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien.

- Nawet plomb w z bach? - zapytała, u miechaj c si .

- Nawet. - Brion był niezwykle powa ny. - Wszystkie metalowe wypełnienia

zostały usuni te i zast pione ceramicznymi. Im bardziej b d przypominał

zwykłe zwierz , tym bardziej b d bezpieczny. Z tego wła nie powodu ten nó jest

wiadomym ryzykiem, jakie podejmuj . - Obrócił si , aby mogła zobaczy

skórzan pochw zawieszon z boku na pasie. Wyj ł z niej długi, przezroczysty

przedmiot i dał jej do obejrzenia.

- Wygl da jak szkło. Czy to wła nie to? Zaprzeczył ruchem głowy.

- Nie, to plastal. Specjalna posta krzemu, która przypomina pod pewnymi

wzgl dami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa jej

cz steczki zostały tak uporz dkowane, aby powstał jeden du y kryształ. Jest

praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy si nie t pi. Poniewa jest to krzem,

powinien by traktowany jako piasek przez ka dy detektor. Dlatego wła nie

decyduj si na ryzyko zabrania go ze sob .

Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostro nie swój nó , wygina palce w

łuk i przeci ga si jak kot. Widziała mi nie poruszaj ce si pod ubraniem - była

wiadoma drzemi cej w nim siły, która była czym wi cej ni tylko sił fizyczn .

- Czuj , e mo e ci si uda - powiedziała. W tpi , aby ktokolwiek inny mógł

tego dokona , przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi cie nadal uwa am, e

jest to szalone przedsi wzi cie, ale zgadzam si , e daje ono najwi ksze szanse

ustalenia, co dzieje si tam w dole.

Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ci gle jeszcze nie mogła si do tego

przyzwyczai . Obj ł j , zanim zauwa yła, e si poruszył. Siła jego ramion

wywoływała wra enie, e pod warstw ciała znajduje si stal. Pocałował j szybko

i cofn ł si .

- Dzi kuj . Z twoim zrozumieniem i wiar jestem teraz lepiej przygotowany do

Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem:

Ich odlotowi nie towarzyszyła adna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała

wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który

nast pnie obliczył dla nich i, wprowadził do komputera pokładowego l downika

parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegły ko ca i wszystko

jeszcze raz sprawdzono, zamkn li luk. Po otrzymaniu od nich sygnału gotowo ci,

komputer uruchomił program, który odł czył ich od statku - matki i

zapocz tkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły l downik.

Nast pnie wł czyły si główne silniki, które miały dostarczy ich na planowan

orbit . Selm - II rosła z ka d chwil na ekranie.

- Jeste przestraszona - powiedział Brion, przykrywaj c swoj mocn r k jej

drobn , zimn dło .

- Nie trzeba zdolno ci empatycznych, aby to stwierdzi - powiedziała dr cym

głosem przysuwaj c si do niego. - To zadanie mo e wygl da prosto na papierze,

background image

18

ale im bli ej jeste my tej planety bez powrotu, tym bardziej staj si niespokojna.

Dwóch wietnych facetów, fachowców od nawi zywania kontaktów, zostało tam

zabitych. To samo mo e równie dobrze przytrafi si nam. .

- Nie s dz . Jeste my znacznie lepiej od nich przygotowani. I to wła nie dzi ki

ich po wi ceniu, które dostarczyło nam informacji niezb dnych do przetrwania.

Ale teraz nie pora na te rozwa ania. Musisz si odpr y i oszcz dza siły na

pó niej, kiedy b d potrzebne. Teraz trzeba zej na odpowiednio nisk orbit i

obejrze szczegółowo powierzchni , potem poszukamy miejsca do l dowania. Do

tego czasu nic nam nie grozi.

Nagle wł czył si komputer zadaj c kłam jego słowom.

- Obserwuj jaki pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod

nami. Pokaza na ekranie?

- Tak.

Na ekranie ukazała si male ka kropeczka, która poruszała si powoli z lewej

strony na praw .

- Powi ksz obraz.

Ruchoma kropka zacz ła rosn , przybieraj c posta metalicznej strzały z

odchylonymi do tyłu skrzydłami.

- Z jak leci pr dko ci ? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały si

dane, które gło no odczytał - 2,6 Macha. To samolot nadd wi kowy, produkt

wysoko rozwini tej technologicznie kultury. Przy tej pr dko ci ma. ograniczony

zapas paliwa. Je li uda nam si ledzi jego lot do ko ca, b dziemy mogli

zobaczy , gdzie wyl duje...

- I przy okazji zyska szans odkrycia, co si dzieje na tej planecie - doko czyła

za niego Lea.

- Tak jest.

Obserwowany samolot przechylił si na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W

tej samej chwili odezwał si komputer.

- Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go.

Obraz samolotu na ekranie znikn ł nagle w płomieniach wybuchu.

- Co wywołało t eksplozj ? - zapytał Brion.

- Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem j tu przed eksplozj .

Brion pokiwał ponuro głow .

- Samolot musiał wykry j takie i dlatego wła nie próbował wykona ten

manewr.

- A ten przekaz radiowy... czy jest mo liwe, e wysłała go jego załoga?

- Oczywi cie! Je li to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w jakim

celu. Kiedy odpalono do niego rakiet , próbował wykona unik przekazuj c

jednocze nie informacje do swojej bazy. I je li si nie myl ... wła nie nadchodzi

odpowied . - Brion wskazał na niewielki obiekt, który ukazał si nagle na ekranie.

Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t wyrzutni rakiet.

Ta wojna wci tam trwa. Tak wi c znamy ju dwa miejsca, których lepiej

unika .

- Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym wła nie doszło do tej

efektownej eksplozji i miejsce, z którego j wystrzelono?

background image

19

- Zgadza si . Dopóki nie wiemy co si dzieje na tej planecie, lepiej trzyma si

jak najdalej od miejsc, w których toczy si wojna. Spróbujmy mo e teraz

odszuka zwierz ta, które widział Hartig. My l , e nie popełnimy bł du,

przypuszczaj c, e unikaj one miejsc walk i ruchomego sprz tu. Uciekły, kiedy

wyl dował statek Hartiga, tote prawdopodobnie trzymaj si z dala od

wszelkich urz dze .

Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem

Centralnym, znale li miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ci gn ca

si od podnó a gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami.

Ustawiony na maksymalne zbli enie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzi , e

były to jakie trawo eme zwierz ta. Poło enie tego stada, jak równie pozostałych

zwierz t pas cych si wzdłu brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam tak e

drapie niki. Domy lili si tego, kiedy zauwa yli uciekaj c w panice grup

zwierz t ciganych przez wi kszych i szybszych prze ladowców. W czasie tej

obserwacji nie dostrzegli najmniejszego ladu jakiejkolwiek cywilizacji.

- To jest miejsce, w którym chciałbym spa - powiedział Brion. - Na tej

równinie, gdzie pas si te wszystkie stada.

- Co masz na my li mówi c spa ? Czy by nie zamierzał l dowa w

l downiku?

- Nie. To ostatnia rzecz, jak chciałbym zrobi . Widziała , co si stało z

samolotem. Nie chc , aby nas namierzono i pocz stowano rakiet . Musimy

obliczy trajektori balistyczn , która zapewni nam wej cie w atmosfer we

wła ciwym miejscu.

- Nie b dzie ci bolało, kiedy b dziesz płon ł tr c o powietrze podczas

spadania?

Brion u miechn ł si .

- Doceniam twoj trosk . B d miał na sobie grawitator, który zmniejszy

pr dko spadania. Usun łem ponadto wszystkie zb dne metalowe cz ci z

kombinezonu ci nieniowego. Nawet butl z tlenem zamieniłem na plastikow .

Istnieje niewielkie prawdopodobie stwo, e zostan wykryty przez radar

naziemny, zwłaszcza e miejsce, które wybrali my, jest chyba wolne od tego typu

urz dze . Jak tylko wyl duj , pozb d si grawitatora razem z całym

wyposa eniem kosmicznym.

- Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!

- Dlaczego? B d przecie w kontakcie z tob .

- Jak to? Czy by wymy lił, plastikowe radio? - zamierzony art nie wyszedł

jej, gdy w jej głosie wyczuwało si zmartwienie.

- Mam zamiar u ywa tego - powiedział Brion wyci gaj c z przytwierdzonej do

boku torby wst g kolorowego materiału. - Wymy liłem prosty kod. Kiedy

rozło te wst gi na ziemi, b dziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po

wyl dowaniu, jak tylko si przeja ni, przeka ci wiadomo . W czasie

przemieszczania si b d ci je przekazywał regularnie, eby wiedziała na

bie co, co si dzieje.

- Ale to niebezpieczne...

- Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. -

Odwrócił si na powrót w stron ekranu i przyjrzawszy mu si dokładnie, stukn ł

background image

20

we palcem w pewnym miejscu. - Tu chc wyl dowa . Niedaleko miejsca, w

którym równina styka si ze wzgórzami. Pobliski las posłu y mi za kryjówk .

Je li wystartuj we wła ciwym momencie, zaczn spada w nocy i na ziemi znajd

si o brzasku. Najpierw urz dz sobie kryjówk , a nast pnie przyst pi do

obserwacji. Je li te zwierz ta oka si tym, na co wygl daj , to znaczy dzikimi,

prostymi formami ycia, b d mógł przej do kolejnego etapu obserwacji.

- Co ma nim by ?

- Zbli enie si do jednego z rejonów walki...

- Nie mo esz!

- Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz t niewiele mo na si

dowiedzie na temat sprz tu bojowego. Najbli sze wraki znajduj si w odległo ci

około stu pi dziesi ciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego

l dowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b d przekazywał

podczas marszu wiadomo ci, zaczynaj c ka d od znaku X ta regularna forma

nie wyst puje normalnie w przyrodzie, dzi ki czemu skaner komputera b dzie

mógł j łatwo zlokalizowa i ustawi si na niej. Teraz zamierzam si troch

przespa . Obud mnie, prosz , na godzin przed odlotem.

Powierzchnia Selm - II gin ła w mroku, kiedy Brion wchodził do luzy

powietrznej. Wszystko, czego b dzie potrzebował po wyl dowaniu, zostało

szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, któr przerzucił

sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych

barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz

ostatni sprawdza uprz opinaj c jego kombinezon ci nieniowy. Dłonie miała

zaci ni te tak mocno, e a zbielały jej knykcie. Spojrzał na ni i pomachał jej

r k , ale kiedy szykował si do odej cia, zbli yła si do niego i zapukała w

przedni szyb hełmu. Brion odemkn ł j i uniósł do góry. Jego twarz wyra ała w

takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham?

- rzucił.

Przez chwil milczała. Jedynym d wi kiem, jaki si rozlegał, był syk powietrza

dobiegaj cy z otworu wlotowego hełmu. Potem wspi ła si na palce i pochyliwszy

si do przodu, pocałowała go mocno w usta.

- Chciałam tylko yczy ci powodzenia. Zobaczymy si wkrótce?

- Oczywi cie - u miechał si , kiedy zamykał przedni szyb hełmu.

Wszedł do luzy i zamkn ł za sob wewn trzne wrota. Znajduj cy si obok nich

wska nik zapłon ł czerwonym wiatłem, kiedy otworzyły si drzwi zewn trzne.

Czekał długie minuty wpatruj c si w kosmiczn pustk do chwili, kiedy

komputer dał mu znak, e nadszedł wła ciwy moment: Jak tylko na tablicy

kontrolnej zapaliło si zielone wiatło, wypchn ł si do przodu, na zewn trz

statku.

Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadaj ce ciało

widoczne dzi ki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamuj ce a do chwili,

kiedy oddaliło si na tyle, e znikn ło jej z pola widzenia.

background image

21

Rozdział 5

Z gołymi r kami do piekła

Brion mkn ł w dół, prosto w otchła nocy. Swobodnie spadaj c nie czuł w ogóle

ruchu, mimo i doskonale wiedział, e jego pr dko stale ro nie. Co wi cej,

wydawało mu si , e tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony

gwiazdami, z ciemn tarcz pogr onej w nocy planety nad sob . Sam glob

otoczony był koron wiatła powstał z załamanych przez atmosfer promieni

słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzi sło ce, była ona ja niejsza.

Mimo wyra nego braku poczucia ruchu Brion wiedział, e spada w dół po

starannie wyznaczonym łuku w ci le okre lone miejsce na powierzchni. Poruszał

si na spotkanie wschodu sło ca. Zainstalowany w spoczywaj cym na jego

plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu

l dowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpni cia uprz y, w chwilach kiedy

szybko jego spadania była zmniejszana za pomoc silników hamuj cych w celu

dostosowywania jej do zaplanowanej.

Tylko lata treningu pozwoliły mu zachowa spokój, powstrzyma napieraj cy

strach, który mógłby spowodowa niewła ciw reakcj jego ciała i wydzielenie

adrenaliny, kr

cej bezcelowo po jego naczyniach krwiono nych. Czas na

działanie b dzie po l dowaniu. Teraz była pora na rozmy lanie. Pogr ywszy si

spokojnie w odpr aj cym stanie pół wiadomo ci, pozwolił swojemu ciału

swobodnie spada , nie zwa aj c na łagodne szarpni cia uprz y, które przeszły

niebawem w stały naci g. Pierwsze cz steczki g stniej cej atmosfery zacz ły trze

o jego kombinezon. Opadanie trwało.

Nagle, kiedy nad horyzontem zacz ło wznosi si sło ce, w oczy za wieciło mu

jasne wiatło. Poruszył si i rozlu nił mi nie. Zaraz b dzie po wszystkim. Mimo

i na tej wysoko ci był ju wschód sło ca, w dole na powierzchni planety wci

panowała noc. W pewnej chwili wszechobecna szaro pochłon ła wiatło

słoneczne. Wleciał w grub warstw chmur. Gdy si z niej wydostał, znalazł si

nad pogr on w półmroku równin . Jak dot d nic nie zakłócało opadania.

Nigdzie w pobli u nie było ladu rakiet ani samolotów. Ani na chwil nie

opuszczała go jednak my l, e w jego wyposa eniu znajduj si łatwo wykrywalne

metalowe elementy. Gdyby je tylko namierzono, ukazałby si na ekranach

radarów jako wietlna plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast

rakiety. Nie mógł si doczeka , kiedy wreszcie znajdzie si na ziemi i b dzie mógł

si pozby tego zdradzieckiego metalu. Wierc c si w uprz y, Brion spojrzał

pomi dzy stopami w dół, na mkn c ku niemu trawiast równin . Wiedział, e

spada za szybko, ale szybko była jego jedyn obron . Je li gdzie tam

znajdowały si radary, musiał by widoczny na ich ekranach, co oznaczało, e

powinien spada swobodnie jak najdłu ej, czekaj c do ostatniej chwili z

wł czeniem stopu. Wła nie zbli ał si ten moment. Ziemia była ju blisko, coraz

bli ej... Teraz! Obrót przeł cznika kontrolnego sprawił, e grawitator zahamował

gwałtownie, wrzynaj c si uprz

gł boko w jego uda. W dalszym ci gu spadał

za szybko... musiał zwi kszy moc. Uprz zaskrzypiała z napr enia. Popu ci .

A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemi z tak sił , e upadł i

background image

22

przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem

jedynie le e spokojnie przez kilka długich sekund. Próbował poruszy nogami i

r koma, ale odmówiły mu posłusze stwa. Z wielkim trudem pod wign ł si na

kolana, po czym stan ł w pionowej pozycji na mi kkich jak z waty nogach.

Nast pnie zrobił wszystko to, co nie mogło czeka . Z wył czonymi silnikami i

zluzowan uprz

grawitatora spadł ci ko na ziemi . Brion : rozpi ł

kombinezon i zdj ł go z siebie, upewniaj c si , czy hełm oraz butla z tlenem były

na swoim miejscu. wietnie, wszystko było w najlepszym porz dku. Teraz

szybko, ale bez po piechu. Było wystarczaj co jasno, aby mógł widzie , co robi.

Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej cz ci grawitatora i wyjmij z niego

nó i torb , któr b dziesz nosił ze sob . Doskonale, masz ju obie te rzeczy.

Teraz pozb d si reszty sprz tu. Zwi go uprz

. Sprawd , czy wszystko

zostało nale ycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałe niczego? Nie,

wszystko jest w porz dku.

Brion ustawił przeł cznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek

natychmiast wyrwał mu si z r ki, zwalaj c go z nóg I pomkn ł w gór . Szybko

malał w oczach wznosz c si , a po chwili całkowicie znikn ł z pola widzenia.

Zaraz potem ujrzał błysk wiatła odbitego od przedniej szyby hełmu, kiedy

trafiły w ni promienie wschodz cego sło ca. Wkrótce i to znikn ło.

Brion odetchn ł z ulg . A wi c dotarł na powierzchni planety i był zdrów i

cały. L dowanie zako czyło si sukcesem, mógł wi c wreszcie uwolni swój umysł

od my li z nim zwi zanych. Teraz nadeszła pora, aby przyst pi do wła ciwego

zadania.

Schylaj c si , aby wyj nó , Brion obrócił si wolno dookoła. Nie patrz c

przytwierdził pochw do pasa, gdy cała jego uwaga skupiona była na

wyłaniaj cym si z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go wysoka

trawa, która zaczynała szele ci i kołysa si w podmuchach porannego wiatru,

faluj c wokół niego. Nie opodal znajdował si skalisty pagórek, a na zachodnim

horyzoncie le ny zagajnik, za którym ci gn ły si poro ni te drzewami góry. Ich

wierzchołki sk pane były w ognistych promieniach wschodz cego sło ca.

Nagłe uwag jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucn ł powoli, z

głow wystaj c ponad traw . Dostrzegł nadchodz ce od strony jeziora stado

zwierz t. Szły w jego kierunku skubi c po drodze traw . Tkwił nieruchomo w

miejscu niczym głaz, jedynie jego r ce osuwały si powoli w dół, kiedy zapinał

przewieszon przez rami torb .

Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głow i ujrzał

chmar ptaków zataczaj cych kr gi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były

ptaki, ale co w rodzaju lataj cych gadów. Zamiast piór miały rozci gni t

pomi dzy cienkimi ko mi rozpostartych skrzydeł błon . Ich

czerwonopomara czowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a

rozdziawione paszcze błyszczały biel ostrych jak igły z bów. Skrzecz c

nieprzerwanie obni ały lot, a w ko cu sfrun ły na ziemi , nikn c z pola widzenia

w morzu trawy.

Skubi ce traw zwierz ta były ju niedaleko, dzi ki czemu Brion mógł si im

teraz przyjrze dokładniej. Miały jaszczurowaty wygl d. Ich bezwłosa,

ciemnobr zowa skóra stanowiła doskonały kamufla na spalonej sło cem ł ce.

background image

23

Poruszały si ostro nie na długich nogach, unosz c co chwil łby i rozchylaj c

chrapy, aby w szy zapachy niesione przez powietrze. W pobli u musz by

drapie niki... Brion pomy lał, e to te s gady.

Stado wyra nie wyczuło czyj obecno . Zwierz ta przestały skuba traw i

zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbli ało si jakie

inne zwierz . Chocia wyw szyły jego zapach, nie było go wida w g stej trawie.

Za chwil na oczach Briona miał si rozegra dramat ycia i mierci.

Z przera eniem zdał sobie spraw , e był jednym z wielu widzów, kiedy nagle

uprzytomnił sobie, e wszystkie zwierz ta patrz w jego stron . Czy by go

zauwa yły? Kucn ł ni ej, aby znikn im z oczu, czuj c empatycznie emanuj cy

od nich strumie emocji. Strach. Strach, który stłumił wszelkie inne ich odczucia.

Jego zdolno empatii była uwra liwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do

czasu odbierał tak e impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierz ta. Czuł

wyra nie strach tych zwierz t... i co jeszcze, co silniejszego...

Brion skoczył na równe nogi i wyci gaj c nó z pochwy obrócił si wokół

własnej osi, w por dostrzegaj c ciemny kształt p dz cy w jego stron . Piskliwy

skrzek wdarł si do jego uszu. Co twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował

w bok, obróciło go i obezwładniło jego rami do tego stopnia, e omal nie

wypu cił no a.

Spadło na niego całym ci arem swego ciała. Wtedy zatopił nó w jego

gardzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ci ko na ziemi , przygniataj c go

sob . Zadr ało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłyn ła na rami

Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierz cia. Zaparłszy si

stopami o ciało, Brion oswobodził si i rozejrzał nerwowo wokoło, aby zobaczy ,

czy w pobli u nie ma kompanów tego czego .

Było samo. Wyprostował si , dysz c z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch

pochodził od stada trawo erców, które oddalało si w pospiesznych podskokach.

Spojrzawszy na swoje r ce zobaczył, e spływa po nich zielona ciecz - zatem nie

była to jego krew!

Obok na ziemi le ała rozci gni ta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej

długo ci g sto uz biona paszcza była otwarta, jak w ziewni ciu, a nie widz ce

oczy wpatrywały si matowo. Martwy drapie nik miał krótkie, zako czone

szponami przednie łapy oraz du e i masywne łapy tylne, które umo liwiały mu

szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była c tkowana i miała brzydki,

br zowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomy lał Brion. Maszyna do

zabijania. To na pewno jej obawiały si inne zwierz ta.

Poczuł si zm czony. Opadł ci ko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego

skór . Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej butelki, po czym

zacz ł gł boko oddycha , czekaj c, a odzyska siły. Niezbyt obiecuj cy pocz tek

zwiadu. Omal nie został u miercony przez pierwsze napotkane zwierz ! Na

szcz cie omal. Nó był ostry i dobrze wywa ony, a refleks Briona błyskawiczny

jak zawsze. Drugi raz nie da si ju zaskoczy .

Tak czy inaczej, był w ko cu na powierzchni planety i w obecnej chwili

wzgl dnie bezpieczny. Teraz była pora na nast pne posuni cie. Dotychczas

troszczył si jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał stara si unikn ataku

rakietowego, potem l dowego sprz tu bojowego, co mu si ostatecznie udało.

background image

24

Udało mu si tak e odeprze atak drapie nika. Tak wi c pierwsza cz zadania

została wykonana. Nast pn czynno ci , przed udaniem si w dalsz drog było

przekazanie wiadomo ci o bezpiecznym l dowaniu.

Miejsce, w którym si znajdował, nadawało si do tego celu tak samo jak ka de

inne na tej równinie - znajdowało si dostatecznie daleko od drzew i było dobrze

widoczne z orbity. Cz trawy była zdeptana przez zwierz ta, było tego jednak

za mało do rozło enia znaków sygnalizacyjnych. Na szcz cie nie opodal

znajdował si kamienisty pagórek, wolny od wysokiej trawy. Wszedł na niego i

otworzywszy torb , wyci gn ł zwój kolorowych wst g. Mimo, i wiedział, e nic

nie zobaczy, nie mógł si powstrzyma od spojrzenia na puste bł kitne niebo.

L downik kr ył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł by

obserwowany przez Le dzi ki elektronicznemu powi kszeniu. U miechn ł si do

siebie, machaj c szeroko r koma nad głow . Był to gest zwyci stwa i to wprawiło

go w lepszy nastrój. Nast pnie pochylił si i zacz ł rozkłada wst gi, aby

uformowa pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umo liwienie

komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili

obserwowany. Potem rozło ył reszt przekazu. Kod, który wymy lił i zapami tał,

był prosty. I oznaczało, e wyl dował bezpiecznie (je li Lea obserwowała jego

spotkanie z drapie nym gadem, mogła mie w tpliwo ci co do jego finału). Stan ł

z boku na chwil , aby umo liwi jego zarejestrowanie, po czym doło ył drug

wst g , zmieniaj c I na T, aby poinformowa j , e działa zgodnie z planem i e

wkrótce przeka e kolejny meldunek. Musiał przydusi wst gi kamieniami, aby

le ały płasko, gdy poranny wiatr wzmagał si , w miar jak sło ce wznosiło si

coraz wy ej i coraz bardziej ogrzewało ziemi . Z wierzchołka pagórka wida było

wyra nie cał okolic . Skubi ce traw jaszczurki pasły si teraz spokojnie nad

brzegiem jeziora. Droga, któr musiał przej chc c dotrze do najbli szego

pobojowiska była prosta - wystarczyło i na zachód wzdłu brzegu jeziora.

Prosty spacer, dzi ki któremu b dzie mógł zbada okolic i przyjrze si

napotkanym zwierz tom. Była ju najwy sza pora, aby rusza w drog . Zwin ł

wst gi i schował je na powrót do torby, a potem, czuj c ciepło promieni

słonecznych na plecach, ruszył na zachód.

W rodku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez

wymra anie racje ywno ciowe miały dostarcza mu całej niezb dnej energii

przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je wod , a

nast pnie potrz sn ł butelk , aby zobaczy , ile mu jej zostało. Wystarczy na

reszt dnia, ale przed zmrokiem b dzie musiał butelk napełni . Postanowił

zrobi to pó niej, kiedy dzie b dzie si zbli ał do ko ca, a teraz oddali si od

jeziora i poszuka kryjówki na noc mi dzy skałami lub drzewami. Ten samotny

drapie nik sprawił, e poczuł respekt dla dzikich zwierz t zamieszkuj cych t

planet . Schował opakowanie po racjach ywno ciowych oraz butelk z wod do

torby, wstał i przeci gn ł si .

D wi k, który dobiegł nagle do jego uszu, był z pocz tku tak słaby i odległy, e

wzi ł go za brz czenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał

go, zanurkował w bok, kryj c si w g stej trawie. Był to odgłos silnika

odrzutowego. Dławił si , jak gdyby miał awari . Nadleciał od strony sło ca - biała

smuga skondensowanej pary z czarn kropk z przodu. Skr cał raz po raz, jakby

background image

25

pilot chciał czego unikn . Po raz kolejny zmienił kierunek, zakr caj c w stron

Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głow z ogłuszaj cym

rykiem silnika. Po chwili znikn ł w błysku płomieni, które szybko pochłon ł

biały, rozprzestrzeniaj cy si obłok Co czarnego wychyn ło jednak z dymu i

spadło łukiem na ziemi w odległo ci ponad kilometra od Briona, wzbijaj c w

powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodz cego z

powietrznej eksplozji, który dotarł w ko cu do jego uszu.

Brion podniósł si powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadaj cego

pyłu. To wszystko rozegrało si nieco za blisko, pomy lał. Był to przypadek, czy

te pojawienie si tego samolotu miało co z wspólnego z nim? Niemo liwe, chyba

przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny pot na plecach na my l o

obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy nakazywał mu

trzyma si od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrze tamto

miejsce. Mogło tam by ciało pilota lub jaka inna wskazówka. Nie miał wyboru.

Pył opadł i równina wygl dała znowu spokojnie jak przedtem. Zapami tał jednak

kierunek. Nie zwlekaj c dłu ej, ruszył w tamt stron .

Krater, który ujrzał, wygl dał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbli ył

si do niego powoli, pełzn c na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy

zajrzał ostro nie przez jego kraw d , dostrzegł w dole na dnie metalowe szcz tki,

z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na jego powierzchni nie

zauwa ył adnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsun ł si w dół i podszedł

do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostro nie. Dookoła

rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno no em na

drug stron . Jego cierpliwo została nagrodzona, gdy w ko cu znalazł

tabliczk znamionow , na której widniały wci czytelne jeszcze napisy! Niestety,

mimo i wszystkie litery były wyra nie widoczne, składaj ce si z nich wyrazy

umieszczone mi dzy cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym j zyku.

Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie

nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekcewa y . Pomy lał o oderwaniu jej, ale

szybko uprzytomnił sobie, e noszenie ze sob metalu, bez wzgl du na jego

wielko , byłoby nieroztropne. W ko cu czubkiem no a skopiował widniej ce na

niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabra ze sob przynajmniej

jej tre . Ogl dziny te odci gn ły go od jeziora, tote ruszaj c w dalsz drog ,

zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada

trawo ernych zwierz t i skierował si w ich stron . Nie miał ju wody w butelce, a

robiło si pó no. Zamierzał napełni j w miejscu, w którym piły wod zwierz ta.

Z równiny wyłonił si przed nim niewielki zagajnik. Musiał słu y za kryjówk

dla drapie ników, poniewa stado, którego ladem szedł, wpadło nagle w panik .

Cz zwierz t ruszyła na o lep w jego stron . Stał nieruchomo, kiedy kolejne

osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy umo liwiały im osi ganie

imponuj cej szybko ci. Po chwili były ju za nim. Kolumn zamykali najmłodsi i

najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny samiec z

kr tymi rogami. Potrz sał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale poniewa ten

nie wykonał adnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w ko cu

wszystkie zwierz ta, z maruderami wł cznie, min ły go, poszedł wygniecionymi

przez nie cie kami w trawie, omijaj c smugi cuchn cego łajna. Poruszał si

background image

26

bardzo ostro nie, z no em w r ku, rozgl daj c si na wszystkie strony i

nadsłuchuj c uwa nie. Dostrzegłszy przed sob ciemny kształt na wpół ukryty w

trawie, stan ł jak wryty. Było to martwe zwierz ro lino erne. Miało schowany

pod siebie łeb, którego rozwarty pysk wyra ał paniczny strach. Jego zabójcy nie

było wida nigdzie w pobli u. Brion szedł do przodu stawiaj c ostro nie kroki,

dopóki nie przekonał si , e nic nie czai si w trawie obok zwłok. Drapie nik,

który je zabił, musiał si dawno st d oddali . Brion obchodz c zwłoki cały czas

trzymał nó w r ku. Gardziel zwierz cia była rozci ta... Bardzo równo. Trudno

byłoby mu to zrobi swoim no em lepiej.

Zamarł w bezruchu. To rozci cie było zbyt równe. Z boku zwierz cia

znajdowała si jeszcze jedna rana. Wła ciwie nie rana, ale naci cie. Brakowało

jednej łapy. Była równo odci ta w stawie. adne zwierz nie mogło tego zrobi

z bami lub pazurami. To mogło by wykonane tylko przez takie stworzenie, które

było wyposa one w bardzo ostry nó . Brion spojrzał w kierunku pogr onego w

mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spogl dały na niego czyje oczy? Czy by na

tej planecie była jaka inteligentna forma ycia? Czy to mo liwe, aby to były oczy

ludzkie?

background image

27

Rozdział 6

Spotkanie z obcym

Teraz nale ało si zastanowi , a nie działa . Brion wiedział o tym od chwili, w

której zobaczył te równe naci cia. Powoli wsun ł nó do pochwy przytwierdzonej

do pasa i równie wolno usiadł na ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udaj c, e

nie patrzy na drzewa - widział je jednak wyra nie k tem oka. Jedyny ruch, jaki

dostrzegł, pochodził od faluj cej na wietrze trawy.

To le ce u jego boku zwierz zabiły inteligentne stworzenia. Wyposa eni w

no e ludzie lub Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odci tym mi sem.

Kimkolwiek byli, musieli dostrzec go i uciec w po piechu mi dzy drzewa.

Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go. Rozlu nił mi nie i

skoncentrował si , aby nawi za z nimi kontakt, ale jego zdolno ci empatyczne

były niewiele warte na tak odległo . Wyczuwał stany emocjonalne ludzi tylko

wtedy, kiedy znajdowali si blisko niego. Gdy oddalali si , szybko przestawał je

odbiera . Skoncentrował si jeszcze raz, próbuj c wyłapa jaki impuls. Jest -

chyba jakie stworzenie. Tyle tylko mógł o nim powiedzie . Impuls był tak słaby,

e mógł pochodzi od jakiejkolwiek ywej istoty - człowieka, mo e nawet Obcego,

mógł te by prostym strumieniem wiadomo ci takiego zwierz cia jak to, które

le ało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu

łatwiej zidentyfikowa go, gdyby był wyra niejszy i silniejszy.

Brion zdecydował si błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wydaj c

przy tym dziki okrzyk. Opadłszy na ziemi , zacz ł okr a ciało zwierz cia, nadal

gło no pokrzykuj c. Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem u miechaj c si z

zadowoleniem. A jak e, był tam kto ! I nie był to aden Obcy ani aden tutejszy

gad. Ta emocjonalna reakcja, któr wyczuł, pochodziła od człowieka, który

przestraszył si nie na arty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem.

Był to m czyzna. Obserwował go, ukryty za zasłon drzew. Opanowany był

przez strach. To był ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w

odpowiedzi na niespodziewany krzyk Briona. Bał si go. Brion musiał si z nim

skontaktowa , mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobi ? Popatrzył

jeszcze raz na le ce obok niego martwe zwierz . Mimo nieapetycznego wygl du

ciała oraz zielonej krwi, jego mi so musiało by jadalne dla ludzi. Ukrywaj ca si

istota była bowiem człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje.

Człowiek ten odci ł kawał mi sa, aby je zje , ale zobaczywszy Briona zd ył

zabra ze sob tylko jedn łap . Nale ało zatem wykona jaki przyjazny gest.

Brion oddzielił drug tyln łap , odcinaj c j równo od reszty ciała. - Podniósł j

do góry i wyci gn ł przed siebie, aby była wyra nie widoczna, po czym ruszył w

stron drzew, uwa aj c, aby nie i prosto w kierunku ukrytego obserwatora.

Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, jednym ruchem ci ł grub gał i zrobiwszy

naci cie pod ci gnem łapy, nadział j na gał i zostawił.

Pierwszy krok. Je li obserwator we mie mi so, b dzie to oznaczało, e kontakt

został nawi zany. Teraz jest wła ciwy moment, aby pój napełni butelk wod .

Wydeptan przez zwierz ta cie k doszedł do jeziora, po czym przedzieraj c si

przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i nie zamulona. Spróbowawszy,

background image

28

napełnił ni butelk . Kiedy ruszył w drog powrotn , sło ce zbli ało si do

horyzontu. Kilka padlino ernych lataj cych jaszczurek siedziało na zwłokach

zabitego zwierz cia i rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły z bami.

Zatrzepotały leniwie skrzydłami, skrzecz c piskliwie, kiedy przechodził obok.

Sło ce dotykało ju horyzontu. Patrz c na nie musiał jednak przysłoni r k

oczy. Łapy nie było na gał zi, lecz zorientował si , e ukryty obserwator nadal

czaił si w pobli u. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobi , to czeka . Ale nie tak

blisko tego martwego zwierz cia. To byłoby nierozs dne: cierwojady wci nad

nim kr yły, skrzecz c bez przemy i mogły zwabi jeszcze innych, wi kszych

amatorów padliny. Bezpieczne schronienie mogły mu zapewni drzewa.

Wykonuj c łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w zapadaj cym mroku,

obszedł zabite zwierz i wszedł do zagajnika.

W miar jak zapadała noc, nieznany m czyzna oddalał si , wchodz c coraz

gł biej mi dzy drzewa, a w ko cu poczucie jego obecno ci stało si ledwie

wyczuwalnym impulsem balansuj cym na skraju zdolno ci empatycznych

Briona. Najwyra niej nie chciał by zaskoczony w nocy. Brion zreszt równie .

Wymo cił sobie posłanie z opadłych li ci obok najwi kszego drzewa i uło ył si do

snu z no em mocno zaci ni tym w r ku. Spał czujnym snem, podczas którego nie

tracił wiadomo ci tego, co si działo wokół niego. Obudził si tylko raz, kiedy w

pobli u przepełzło jakie nocne stworzenie. Wyczuło jego obecno i nie zbli ało

si do niego. Nic wi cej nie niepokoiło go tej nocy. Obudził si wypocz ty wraz z

pierwszymi promieniami słonecznymi.

My liwy wci był w pobli u... i wci go obserwował. Brion czuł napływaj cy

od niego strumie energii, kiedy wyszedł spomi dzy drzew na równin . Byt w nim

ju nie tylko strach, ale równie ciekawo . Brion wiedział, e musi panowa nad

swoj niecierpliwo ci . Nast pny krok nale ał do niewidocznego obserwatora.

Czekanie nie nale ało do łatwych zaj . Po południu miał ju dosy siedzenia i

oczekiwania, e co si stanie. Stada ro lino ernych zwierz t pasły si w oddali

przechodz c z miejsca na miejsce. Sło ce wznosiło si wysoko na bezchmurnym

niebie i nic si nie działo. Brion zjadł swoj racj ywno ciow zwil aj c j wod

z jeziora. Aby poskromi niecierpliwo zacz ł układa wiersz o otaczaj cym go

krajobrazie, ale szybko stwierdził, e jest to zaj cie jeszcze bardziej nu ce ni

samo czekanie. Potem spróbował zagra ze sob w szachy w pami ci, ale po

dwudziestym ruchu czarnych pogubił si i równie z tego zrezygnował. W rodku

popołudnia miał ju dosy . Tamtemu człowiekowi najwyra niej wystarczało

le enie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziała . Wstał i przeci gn ł

si , po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego m czyzny. Odebrał tak silny i

wyra ny impuls strachu, e mógł z łatwo ci ustali miejsce jego kryjówki.

Znajdowała si za pniem du ego, powalonego drzewa. Przystan ł i uniósł nad

głow otwarte dłonie. Uczucie paniki znikn ło, lecz strach pozostał, całkowicie

tłumi c ciekawo , która trzymała my liwego w ukryciu przez cały dzie i

skłaniała go do prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał mieszanin emocji,

w której pojawiła si dza, wci jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do

przodu i wówczas strach całkowicie j zagłuszył. Łowca rzucił si do ucieczki.

Kiedy Brion podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, sk d wzi ły si w nim te dwa

sprzeczne stany emocjonalne. Le ały tam oba ud ce. Porzucone w panice, za

background image

29

ci kie do niesienia w biegu. Brion pochylił si i podniósł je, po czym zarzucił je

sobie bez wysiłku na barki, po jednym z ka dej strony, i ruszył ladem łowcy.

Szybko si zorientował, e łowca kieruje si w stron wi kszej g stwiny i

ci gn cych si za ni wzgórz. Kiedy Brion upewnił si co do tego, wrócił na

równin i ruszył co tchu skrajem zagajnika, aby go wyprzedzi . Poruszanie si

było tu znacznie łatwiejsze i mimo i był objuczony mi sem, bez trudu udało mu

si to osi gn . Wbiegł mi dzy drzewa i zatrzymał si w miejscu, w którym

przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbli a si

do niego. To było dobre miejsce, aby na niego zaczeka . Dysz c ci ko poło ył na

ziemi swój baga i uspokajaj c lekko przyspieszony oddech zamarł w

oczekiwaniu, patrz c w kierunku, z którego spodziewał si nadej cia łowcy.

Wyczuwał coraz wyra niej jego strach i rosn ce zm czenie.

Dostrzegli si w tym samym momencie i nowy strumie strachu wyrzucił

gwałtownie r k łowcy do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy

mkn cej prosto na niego. Odskoczył w bok, a dzida wbiła si w pie drzewa.

Łowca kucn ł i wyci gn ł nó . Brion powoli stawał na nogi. Nie spuszczaj c go z

oczu, wyci gn ł dzid z drzewa i rzucił j na ziemi . Potem równie wolno

wyci gn ł swój nó i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wci emanowały od

łowcy. Brion czekał w milczeniu, a ten strach osłabnie, po czym przemówił

spokojnym głosem.

- Nie mam zamiaru ci skrzywdzi . Oto mój nó , a tu jest mi so. Zosta my

przyjaciółmi.

Łowca nie rozumiał go, ale łagodno jego głosu najwyra niej wywarła na nim

pewne wra enie. Brion wskazał na mi so i bro mówi c nieprzerwanie tym

samym spokojnym tonem, po czym odszedł na bok, staraj c si by cały czas w

polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł si w odległo ci kilku metrów, zatrzymał si i

usiadł na ziemi, opieraj c si plecami o drzewo. Czekał teraz na krok tamtego.

Koncentruj c si na emanuj cych od niego emocjach, czuł wyra nie stopniowe

tłumienie strachu przez ciekawo . Łowca zrobił niepewny krok do przodu,

potem jeszcze jeden, a w ko cu wyszedł na wiatło słoneczne. Spogl dali na

siebie ze wzajemn ciekawo ci . Łowca był bez w tpienia człowiekiem, był

ko cisty i niskiego wzrostu, si gał Brionowi zaledwie do ramion. Miał długie,

zmierzwione włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz.

Odziany był w jaszczurcz skór , tak sam skór owini te miał niezdarnie

stopy. Kiedy podszedł bli ej, popatrzył ze strachem, szeroko rozdziawiaj c przy

tym usta, na ubranie i buty Briona, który u miechn ł si do niego, gdy ten

pochylił si nad broni . Starał si zachowa spokój, widz c swój nó w jego

r kach. Łowca obracał go na wszystkie strony przygl daj c mu si z podziwem.

Poczuł nagły strach, gdy rozci ł sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Wło ył

palec do ust i zacz ł go ssa niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyci ył ból i

strach, pochylił si i odkroił no em kawałek mi sa z jednego z ud ców. Brion

poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyci gn ł powoli w jego kierunku

kawałek surowego mi sa. Skin ł głow i u miechn ł si w odpowiedzi, po czym

ruszył wolno do przodu z wyci gni tymi r koma. Kiedy przeszedł kilka kroków,

łowca znowu zareagował strachem i rzuciwszy mi so, cofn ł si o par metrów.

Brion zatrzymał si i poczekał cierpliwie, a tamten si uspokoi, dopiero potem

background image

30

ostro nie ruszył dalej. Kiedy doszedł do porzuconego kawałka mi sa, pochylił si

i podniósł go. Wło ył do ust i uł przez chwil . Mi so było wstr tne, mimo to

u miechn ł si i potarł brzuch mlaskaj c z zadowoleniem. Strach łowcy zmalał

wyra nie. On równie si u miechn ł, najpierw niepewnie, potem szeroko i potarł

brzuch tak samo jak Brion, na laduj c przy tym wydawane przez niego d wi ki.

Kontakt został nawi zany.

background image

31

Rozdział 7

Pierwszy kontakt

Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawi zany, łowca wygl dał, jakby cały

strach go opu cił. Brion czuł to empatycznie, chocia z pocz tku trudno mu było

to zrozumie . Był to dorosły m czyzna, który objawiał jednocze nie dziwnie

infantylne reakcje. Pocz tkowy strach na widok obcego został stłumiony przez

pó niejsz ciekawo i zamiast ucieka , pozostał, aby przyjrze si Brionowi, a

nawet zanocował w jego pobli u. Najpierw dza, potem znowu strach -

wygl dało to, jak gdyby potrafił prze ywa tylko jeden stan emocjonalny naraz.

Jak dziecko. Teraz mówił co wesoło do siebie ogl daj c ubranie i buty Briona,

pił hała liwie wod z jego butelki. W ko cu posmakował suchego prowiantu,

wkrótce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to robił nie zadaj c adnych

pyta , z i cie dziecinn akceptacj nowej sytuacji.

Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazuj c mu zawarto swojej torby,

spokojnie podniósł swój nó i schował go do pochwy. Co wi cej, nawet tego nie

zauwa ył. Był zbyt pochłoni ty ogl daniem posiadanych przez Briona

przedmiotów, aby zachowa minimalne chocia rodki ostro no ci.

Brion nie potrzebował wiele czasu, aby doj do wniosku, e kultura tego

człowieka była tak prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja

nowej znajomo ci. Posiadane przez niego przedmioty były wytworami typowymi

dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym odłamkiem szklistej skały

wulkanicznej, niezdarnie przywi zanym do ko ca drzewca. Nó był równie

wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie

wyprawione, na co jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyn ozdob , czyli

nieu ytkowym przedmiotem, jaki posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten

odra aj cy przedmiot z gnij c z wierzchu skór jak hełm.

Kiedy łowca zaspokoił pierwsz ciekawo , Brion spróbował porozumie si z

nim. Zako czyło si to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie ko cz cym si

wskazywaniu na siebie i wymawianiu swojego imienia, a nast pnie wskazywaniu

na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało si w ko cu ustali , e nazywał si

Vjer lub Vjr - pojedynczy d wi k, chyba jednak całkowicie pozbawiony

samogłosek, Imi Briona wypowiadał jako Bran lub, równie całkowicie

pozbawione samogłosek, Brn. Na tym ko czyła si ich rozmowa. Vjer szybko

stracił zainteresowanie dla słów i nie chciał uczy , si adnych innych wyrazów

wypowiadanych przez Briona, nie miał te ochoty nauczy Briona swoich. Zakres

jego zainteresowa był bardzo ograniczony. Kiedy poczuł pragnienie, opró nił

cał butelk wody, wi cej jej przy tym wylewaj c ni wypijaj c. Pó niej, kiedy

poczuł głód, odci ł kawałek zielonego, jaszczurczego mi sa, roj cego si ju od

owadów, prze uł je i zjadł na surowo z wyra nym zadowoleniem. Brion z trudem

akceptował wszystko co było zwi zane z tym człowiekiem.

Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystaj c ze swoich

zdolno ci empatycznych, Brion mógł z cał pewno ci stwierdzi , e Vjer niczego

nie udawał. Był dokładnie taki, na jakiego wygl dał. Był pozbawionym

wyobra ni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. A jednocze nie jego planeta

background image

32

była zdominowana przez dwie siły tocz ce ze sob nieustann wojn , u ywaj ce

najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vjera?

Czy by był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było

mo liwo ci rozstrzygni cia tej kwestii bez znalezienia sposobu na

porozumiewanie si . Był sam czy te był członkiem jakiej wi kszej grupy? Jaki

nast pny krok nale ało teraz zrobi ? Rozmy lania jego przerwał sam Vjer.

Sko czywszy je mi so, nie zwa aj c na nic uci ł sobie drzemk . Usiadł na

skrzy owanych nogach i w jednej chwili zapadł w gł boki sen - jego odruchy były

bardziej zwierz ce ni ludzkie. Potem równie nagle obudził si , wyskakuj c w

powietrze i mamrocz c jakie niezrozumiałe słowa. Musiał co postanowi , gdy

odci ł długie, grube pn cza od jednego z drzew swoim kamiennym no em.

Zwi zał nim oba ud ce i post kuj c zarzucił je sobie na plecy. Trzymaj c nó w

jednej r ce, a dzid w drugiej ruszył cie k przed siebie, po chwili jednak

przystan ł, jak gdyby sobie co przypomniał.

- Brrn - powiedział, chichocz c. - Brrn, Brrn! Nast pnie odwrócił si i chciał

odej .

- Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójd z tob ! Zacz ł i za nim, ale szybko

zatrzymał si , kiedy poczuł nagły impuls strachu. Vjer wpadł w taki popłoch, e

cały si trz sł i wymachiwał agresywnie dzid . Próbował wycofa si tyłem, lecz

zatrzymał si , kiedy zobaczył, e Brion ruszył za nim. Emanowało z niego uczucie

nieszcz cia, z oczu kapały rz siste łzy.

- Có , widz , e nie chcesz, abym szedł z tob powiedział Brion łagodnym, jak

mu si zdawało, tonem. Spotkamy si jeszcze. B dziesz pewnie gdzie tam na tych

wzgórzach i nie powinno by problemu z odszukaniem ciebie.

Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, e Brion nie ruszył za nim tym razem.

Wycofał si mi dzy drzewa, po czym odwrócił si do tyłu i co sił w nogach pobiegł

przed siebie, objuczony mi sem. Kiedy znikn ł z pola widzenia, Brion zawrócił i

poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na równin . Zboczył nieco z trasy,

aby napełni butelk wod , po czym zacz ł biec powoli t sam tras , któr szedł

poprzedniego dnia. Miał teraz wa ne zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło

poczeka . Im bardziej opó niał si kontakt ze miertelnym wrogiem, tym lepiej.

B dzie na to du o czasu, kiedy uda mu si porozumie z Vjerem.

Prawdopodobnie b dzie to mo liwe, niemniej z pewno ci upłynie sporo czasu,

zanim Vjer b dzie mógł opowiedzie mu o tej wojnie, dzi ki czemu da si mo e

unikn konieczno ci podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy.

Krater był wyra nie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował si w jego

stron , zatrzymuj c si w odległo ci około stu metrów od niego. Nast pnie

wydeptał koło w trawie, eby zapewni lepsz widoczno wst gom

sygnalizacyjnym. Zaj ło mu to zaledwie kilka minut. Do przytrzymania wst g

u ył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po uło eniu znaku z policzył do

stu. To powinno wystarczy komputerowi pokładowemu l downika znajduj cego

si wysoko na orbicie do odszukania go i wycelowania skanera na to miejsce.

Kiedy, jak s dził, był ju obserwowany, uło ył znak v, pó niej znowu z, po nim

dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka łyków wody i czekał.

Wiadomo , któr nadał, była prosta: L duj. W tym miejscu. Jak najszybciej.

Teraz komputer dokonuje pewnie niezb dnych oblicze . Bior c pod uwag

background image

33

obecn orbit l downika, powinien wyl dowa za godzin , najpó niej dwie. Brion

odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał wszystkie wst gi, z wyj tkiem tych,

które tworzyły znak z i schował je. Nast pnie oddalił si na odległo niespełna

pół kilometra i usiadłszy na ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery s

dosłowne i statek wyl duje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał

zamiaru tkwi tam, kiedy to nast pi. Im dłu ej jednak my lał o zaistniałej

sytuacji, tym bardziej si niepokoił. Cała akcja stawała si nagle znowu bardzo

niebezpieczna. L dowanie zajmie troch czasu i tego nie da si unikn w aden

sposób. Miejsce, które wybrał, sprawiało wra enie najbezpieczniejszego - było

poło one z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie bezpieczne, gdy

ewentualne detektory metalu mog zosta wprowadzone w bł d przez stercz ce w

ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Je li komputery rejestruj takie rzeczy, to

miejsce to mo e by oznaczone jako niegro ne. Wszystko to było jednak czyst

spekulacj . Musiał liczy tak e na odrobin szcz cia. Potrzebował pewnego

urz dzenia. Je li b dzie działał odpowiednio szybko, zd y wej na pokład,

odszuka , co mu trzeba, wyj na zewn trz i umo liwi Lei start w ci gu dwóch

minut. Miał nadziej , e to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie l downika schowa

sprz t pod skrzydłem samolotu i szybko si oddali. Je li do rana nic si nie stanie

z ukrytym sprz tem, zabierze go ze sob i pójdzie szuka Vjera.

Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sob , sło ce zni yło

si nad horyzont, sk d wieciło czerwonawym blaskiem przenikaj cym przez

cienk warstw chmur. Podniósł głow i dostrzegł male ki punkt wiatła

opadaj cy w dół. Był znacznie ja niejszy od zachodz cego sło ca i bardzo szybko

rósł w oczach, przechodz c w słup ognia, który sprowadzał l downik bezpiecznie

na ziemi . Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozło ony

znak z, obracaj c go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego

kierunku, nie czekaj c, a zgasn silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła si

klapa luzy powietrznej i w dół zsun ła si ze szcz kiem elastyczna drabina. Brion

złapał r koma za jej szczeble i zacz ł podci ga si w gór , r ka za r k , nie

chc c traci czasu na szukanie ich stopami, gdy kołysała si na całej długo ci.

Jego dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosz c go wzdłu

kadłuba statku do luzy powietrznej. Lea odwracała si wła nie od pulpitu

sterowniczego, kiedy pojawił si za jej plecami. Obj ł j mocno ramionami,

przytulaj c do siebie, pocałował j z gło nym cmokni ciem i pu cił.

- Wspaniale znowu ci widzie - powiedział, odwracaj c si i przyst puj c do

grzebania w szafce. - Tu jest interesuj co, ale samotnie. Potrzebuj ... o jest Do

zobaczenia! Startuj, jak tylko znajd si w bezpiecznej odległo ci.

Przystan ł gwałtownie, poniewa zablokowała swoim ciałem wej cie do luzy,

patrz c na niego ze zło ci .

- Do tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwy szy czas, aby my sobie troch

pogadali...

- Nie teraz. Musisz si st d wynie , wróci na orbit . Lada chwila mo emy

zosta zaatakowani...

- Zamknij si . Wł cz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.

Lea podniosła ci ki plecak, odwróciła si i zacz ła schodzi po drabinie,

podczas gdy zaskoczony Brion zastanawiał si , co jej odpowiedzie . Miał jej

background image

34

kaza wróci , wsadzi j sił do rodka, mimo i tego nie chciała, próbowa j

przekona , wytłumaczy , e to, co robi, jest niebezpieczne? Wszystkie te my li

kł biły mu si w głowie, a w ko cu stwierdził, e adne z tych wyj nie jest

dobre. Musz ich chyba na Ziemi uczy jak by konsekwentnym, poniewa kiedy

podejmowała jak decyzj , nie było sposobu, aby j zmieni . Pogodził si z jej

postanowieniem, przyznaj c w duchu, e jej obecno przy nim była

zdecydowanie lepsza od dotychczasowej samotno ci.

To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyci gn ł z

gniazda przyrz d do zdalnego sterowania. W tym samym momencie zapaliło si

na nim wiatełko sygnalizacyjne oznajmiaj ce, e przyrz d jest gotowy do

działania. Przypi ł go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał do luzy powietrznej.

Nast pnie spu cił si po drabinie. Znalazłszy si na wysoko ci kilku metrów nad

ziemi , zeskoczył z ostatnich szczebli i wcisn ł kilka przycisków na sterowniku.

Biegn c, słyszał trzask zamykanych wewn trznych drzwi luzy oraz szcz k

wci ganej do góry drabiny.

Lea nie czekała na niego, wiedz c, e Brion biega dwa razy szybciej od niej.

Tote , mimo i biegła najszybciej jak mogła, momentalnie j dogonił. Złapał j w

biegu i nie zwalniaj c ani na chwil , pobiegł z ni dalej. Kiedy usłyszał odgłos

zapłonu silników, poci gn ł j na ziemi i zasłonił swoim ciałem. Obj ł j

ramieniem, gdy zadr ała ziemia i omiótł ich gor cy obłok pyłu. Kiedy si nieco

uspokoiło, usiadła krztusz c si i pocieraj c oczy.

- Ty głupi umi niony jaskiniowcu... Czy wiesz, e mało nas nie upiekłe tym

nagłym startem!

- Nie masz racji - powiedział u miechaj c si . Po czym przewrócił si na plecy i

wsun wszy r ce pod głow spojrzał do góry, na oddalaj cy si płomie

l downika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. - Wiedziałem, e wystarcz

mi trzy sekundy, aby znale si w bezpiecznej odległo ci. Przy zało eniu, e

zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem to!

- No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopi c go w bok z całej siły. Czubek jej

buta odbił si od jego twardych jak skała mi ni nie wyrz dzaj c mu krzywdy,

niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromn satysfakcj .

Brion chrz kn ł zaskoczony, po czym odwrócił si i zerwał si na równe nogi.

Lea u miechn ła si do niego przymilnie: - A wi c jeste my tu, sami na tej

dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?

Brion zacz ł protestowa , ale po chwili wybuchn ł miechem. Chyba nigdy nie

przestanie go zaskakiwa . Odczepił oba urz dzenia od pasa.

- Masz co metalowego na sobie... lub w tej torbie?

- Ani tu, ani tu. Zaplanowałam t wypraw starannie.

- wietnie. Tam, gdzie ro nie ta g sta trawa, jest rów. Pójd tam i zaczekaj na

mnie. Doł cz do ciebie, gdy tylko pozb d si tych rzeczy.

Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do rodka i pogwizduj c wesoło, ukrył

starannie oba przedmioty pod wygi tym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie

sko czone. Wygl da na to, e udało mi si .

Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.

- Czy nie uwa asz, e najwy sza pora, aby powiedział mi, co si tu dzieje? -

zapytała.

background image

35

- Nie powinna była tego robi . Powinna była zosta na statku, gdzie byłaby

bezpieczna!

- Dlaczego? On mo e lata sam, jak si ju przekonałe . Co dwie głowy, to nie

jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłe tubylców. To w tym celu chciałe

zaopatrzy si w Heurystyczny Procesor J zykowy, prawda? Tak czy inaczej,

stało si . Jestem tutaj, a nasz rodek transportu jest na orbicie. Co robimy teraz?

Miała racj . Co si stało, ju si nie odstanie. Brion nauczyl si zawsze

akceptowa realno sytuacji, której nie mo na było zmieni . Wskazał na pokryte

drzewami wzgórza, ci gn ce si skrajem równiny.

- Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy si , e nic nam nie grozi.

Potem udamy si na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego

człowieka, którego wtedy spotkałem. Je li b dziemy mieli szcz cie, mo e uda

nam si znale równie jego przyjaciół. Kiedy ich znajdziemy, b dziemy mogli

porozmawia z nimi za pomoc procesora i uzyska ewentualnie odpowied na

pytania dotycz ce tej planety.

background image

36

Rozdział 8

miertelna niespodzianka

Wieczorn cisz przerywało jedynie brz czenie owadów i rzadkie, odległe

skrzeki lataj cych gadów. Brion czuł, jak wraz z rosn cym prze wiadczeniem, e

nie byli obserwowani i e nie b dzie odwetu za l dowanie, opuszczało go napi cie.

Zast piło je nagłe uczucie głodu od ostatniego posiłku min ło sporo czasu. Wyj ł

z torby racj ywno ciow i z rosn cym niesmakiem zdj ł z niej opakowanie.

- To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej ni spytała Lea,

widz c wyraz jego twarzy. - Mo na na tym y bez ko ca, mimo i nie ma w tym

zbyt wiele ycia. I, prosz , ani słowa wi cej o stekach!

Lea obróciła swoj torb i otworzyła górn klap .

- Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - u miechn ła si

niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwion min . - Przygotowałam go według

przepisu, który znalazłam kiedy w pewnej historycznej ksi ce kucharskiej. Nie

wyja niaj c dlaczego, zalecano tam przyrz dzanie go w czasie zimy. - Zacz ła

ci ga plastikow foli z du ego zawini tka. - Naprawd bardzo prosty w

przyrz dzaniu. Rozcina si bochenek chleba przez cał jego długo , kładzie si

na doln połówk kawałek wie o upieczonego steku i polewa go jego własnym

sosem, po czym cało zamyka si . Obie cz ci bochenka dociska si do siebie, aby

chleb wchłon ł lepiej sos, i...

Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Bior c go od niej, Brion przełkn ł

gło no lin . Odgryzł kawałek i przełkn ł go z błogim wyrazem twarzy.

- Jeste wspaniała, Lea! - powiedział, oblizuj c wargi. - Wiem o tym... Ciesz

si , e i ty równie tak uwa asz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchn cym

tubylcu.

Brion nie odezwał si ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej

ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, reszt jadł ju bez po piechu,

delektuj c si ka dym k sem i opowiadał.

- Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa si Vjer lub co w tym

rodzaju. Kiedy zetkn łem si z nim po raz pierwszy, był przera ony, ale kiedy

mnie zaakceptował, strach opu cił go całkowicie. To było wr cz

nieprawdopodobne. Jak pstrykni cie przeł cznikiem. Gdy jednak pó niej

chciałem i za nim, tak si tym zaniepokoił, e a zacz ł płaka . Pozwoliłem mu

wi c odej samemu, poniewa stwierdziłem, e nie b d miał kłopotu z

odnalezieniem go.

- Jest niedorozwini tym umysłowo... czy jakim wyrzutkiem?

- By mo e, chocia nie s dz . Je li spojrzy si na niego na tle jego rodowiska,

to oka e si , e jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropi i zabi

ro lino erne zwierz , potem z wielkim apetytem zje jego surowe mi so.

Odchodz c, zabrał reszt ze sob do obozu czy osady, w której zapewne mieszka.

Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy dostatecznych

informacji, aby snu jakiekolwiek domysły. Musimy znale go i nauczy si jego

j zyka, a potem zada mu par pyta . - Brion spojrzał na sło ce, które kryło si

wła nie za horyzontem. - Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre

background image

37

na sp dzenie nocy, jak ka de inne. Tamte przyrz dy zostawimy na noc w

kraterze, zabierzemy je o wicie.

- Nie mam nic przeciwko temu. Je li o mnie chodzi, było dosy wra e jak na

jeden dzie . - Wyj ła z plecaka piwór i rozło yła go na ziemi. - By mo e

podró owanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja jednak wol

bardziej wyszukane przyjemno ci, takie jak na przykład ciepłe łó ko. Zabrałam

tak e ze sob kilka kanapek dla siebie. I troch wina w biorozkładalnym

pojemniku. Mo esz si nim cz stowa tak długo, jak długo nie b dziesz uwa ał go

za zbytek.

- Z przyjemno ci . Zaczynam wierzy , e twoja rodzinna planeta Ziemia jest

naprawd domem ludzko ci!

Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził si nagle w rodku nocy. Co

zm ciło jego spokój, cho nie potrafił okre li , co to było. Le ał spokojnie,

wpatruj c si w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapami tał układ głównych

gwiazdozbiorów, dzi ki czemu mógł teraz okre li orientacyjnie czas na

podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed witem. Na

niebie nie było ksi yca. Selm - II go nie posiadała, niemniej ziemia o wietlona

była nikłym wiatłem gwiazd. Cały ten układ planetarny poło ony był blisko

centrum Galaktyki, tote miriady gwiazd wieciły jasno z szerokiego pasa

ci gn cego si wzdłu całego nieboskłonu.

Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, e słyszał wyra nie łagodny i

rytmiczny oddech pi cej Lei. Czy by to był jaki impuls emocjonalny?

Skoncentrował si i odczuł co nikłego. Na granicy wra liwo ci. To pochodziło od

człowieka... Był to impuls pojedy czego stanu emocjonalnego. Nienawi ci. lepej

nienawi ci, w ciekło ci i dzy mierci. Nie pochodził od jednego osobnika, lecz

od wielu. Był skierowany w jego stron .

Brion obrócił si powoli i obudził Le , kład c jej palec na ustach, kiedy

zobaczył, jak mruga otwieraj c oczy. Przyło ył usta do jej ucha i szepn ł.

- Zaraz b dziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, eby była

gotowa do drogi. - Poczuł nagle napi cie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy

uniosła si nieco i oparła na łokciach.

- Co si dzieje?

- Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuj ich tam, w ciemno ci. Id tutaj. Jeszcze nie

wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno, e id po mnie... i nie pałaj do mnie

miło ci . Chwileczk ...

Skoncentrował si na jednym z impulsów, staraj c si Wydzieli go spo ród

pozostałych. U ył całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie od

chwili, kiedy odkrył, e jest empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głow w

ciemno ci.

- Jedn zagadk mamy rozwi zan . Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy ju ,

e nie mieszka na wzgórzach sam. S dz , e jego plemi musi by liczne,

poniewa poszukuje mnie ze spor grup .

- Zdaje mi si , e mówiłe mi, i jest twoim przyjacielem - szepn ła Lea.

- Tak mi si zdawało. Wygl da na to, e wszystko si zmieniło. Chciałbym

wiedzie , dlaczego... i czuj , e wkrótce si dowiemy. - Wyprostował si i

background image

38

poluzował nó w pochwie. - Zosta tutaj w ukryciu, a ja zobacz , co si tam

dzieje.

- Nie! - wpiła si mocno palcami w jego rami . Nie mo esz i tam sam, w

ciemno .

- Ale mog ! Prosz ci , zaufaj mi, kiedy mówi , e wiem co robi - zdj ł

delikatnie jej dło ze swojej r ki. Musz mie du o miejsca wokół siebie, kiedy

spotkam si z nimi. Chc unikn sytuacji, w której b d musiał si martwi

dodatkowo o ciebie. Wszystko b dzie dobrze.

Oddalił si bezszelestnie w panuj cy półmrok. Czołgał si w kierunku nocnych

go ci. Kiedy znalazł si w bezpiecznej odległo ci od kryjówki Lei, zatrzymał si .

Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyra niejsze.

Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A mo e było ich jeszcze wi cej?

Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było ich około dwudziestu, nim

skoczył na równe nogi i krzykn ł.

- Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?

Poczuł fal przera enia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny

strach zast pił nienawi w chwili jego nagłego pojawienia si . Zatrzymali si

wszyscy z wyj tkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny napływ strachu,

pozwalaj c dalej nie si nienawi ci, tłumi cej inne jego odczucia. Ten człowiek

szedł nieprzerwanie naprzód i co robił.

Z mroku wyleciała dzida i wbiła si w ziemi w odległo ci metra od nóg Briona

Sytuacja stawała si niebezpieczna. Brion poczuł, e pozostali ochłon li stopniowo

z pierwszego szoku i ponownie zacz li emanowa t sam nienawi ci Ruszyli

kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofn ł si , kieruj c si w stron

jeziora, aby odci gn ich od kryjówki Lei. W ten sposób b dzie bezpieczna. O

swoje bezpiecze stwo si nie martwił. Był pewny, e potrafi si obroni , je li go

zaatakuj ... zwłaszcza je li powstali s tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie

udało mu si ich pokona , b dzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu

przyszli? Ponownie krzykn ł, aby przyci gn ich uwag . W tym samym

momencie krzykn ła Lea... i jednocze nie poczuł gwałtowny impuls paniki.

Ruszył p dem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim m czyzna... Dwóch.

Wpadł na nich cał swoj mas i odtr cił na boki jak natr tne owady, nie

zwalniaj c ani na chwil . Lea krzykn ła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi

z uniesionymi dzidami, którzy j trzymali: Nawet nie pomy lał o u yciu no a,

kiedy wpadł na nich - jego r ce były wystarczaj c broni .

Wywi zała si zaciekła walka wr cz w roz wietlonym gwiazdami mroku. Byli

tak blisko siebie, e bro była bezu yteczna, a nawet stała si zagro eniem dla

trzymaj cych j . Rozległy si chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z

napastników i cisn ł nim w najwi ksz grup jego pobratymców. Niemal

dosłownie zmia d ył trzech pozostałych, którzy trzymali Le . Ustawił j za sob ,

aby chroni j swoim ciałem i odtr cał r koma drzewce dzid. Kontratakował,

zadaj c ciosy pi ciami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zacz li

odpada od niego i wówczas pierwszy kamie trafił go w bok głowy. Brion zawył

z bólu, kiedy trafiły go nast pne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecno kobiet,

pod aj cych za uzbrojonymi w dzidy m czyznami. Ich broni były obłe

kamienie, które w ich r kach były miertelnie niebezpieczne. Brion chwycił

background image

39

jednego z napastników, aby posłu y si nim jako tarcz ... ale było ju za pó no.

Seria ostrych ciosów trafiła go w szyj i głow , ale nie poczuł ich nawet, gdy

straciwszy przytomno zachwiał si na nogach i upadł na ziemi jak. ci te

drzewo. Ostatni rzecz , któr rejestrowała jego wiadomo były krzyki

przera enia Lei i jego niemo no udzielenia jej pomocy na skutek

wszechogarniaj cego go mroku.

Potem był ju tylko chaos. Zm cona wiadomo . Mrok i ból. Kołysanie si tam

i z powrotem, ból w nadgarstkach, w r ce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po

jakim czasie zobaczył kołysz ce si nad nim gwiazdy. Zawołał Le . Czy

odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnie . Ból i niepami były jedyn

odpowiedzi .

Było ju szaro, kiedy zacz ł odzyskiwa wiadomo . Stopniowo docierało do

niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzy zaskorupiałe oczy. W jaki sposób

miał unieruchomione r ce i nogi. Mrugał tak długo, dopóki majacz ce przed nimi

plamy nie nabrały wyra nych kształtów. Był przywi zany skórzanymi

rzemieniami do długiego pala. Jego prawa r ka była zakrwawiona i t tniła bólem.

Spojrzał na ni i chrz kn ł z niepokojem. Wyszeptane przez Le słowa były pełne

troski.

- yjesz? Słyszysz mnie? Brion, prosz , słyszysz mnie? Mo esz si rusza ?

Kiedy starał si poruszy głow , j k bólu wyrwał si z jego ust. Była cała

pokaleczona, a jedno oko nie otwierało si do ko ca. Drugie było jednak

dostatecznie sprawne, eby mógł dostrzec Le le c w odległo ci kilku metrów

od niego, przywi zan do drugiego pala tak samo jak on. Z pocz tku zdołał

jedynie kaszln , kiedy próbował jej odpowiedzie , ale w ko cu wykrztusił z

siebie kilka słów.

- Czuj ... si ... wietnie...

- wietnie! - w jej głosie czu było łzy, pod którymi kryła si w ciekło . -

Wygl dasz strasznie, jeste cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa

nie była jak z kamienia, ju by nie ył... Och, Brionie. To było straszne!

Przywi zali nas do tych pali jak zwłoki. Nie li nas cał noc. Byłam pewna, e ci

zabili.

Próbował si u miechn , ale wykrzywił jedynie twarz. - Te przypuszczenia na

temat mojej mierci s mocno przesadzone. - Poruszył z całej siły r koma i

nogami napinaj c do oporu wi zy. - Czuj si potłuczony... ale nie wydaje mi si ,

abym miał co złamanego. A co z tob ?

- Nic szczególnego, tylko kilka zadra ni . Pastwili si głównie nad tob .

Zawzi cie. Strasznie...

- Nie my l teraz o tym. yjemy i to jest w tej chwili najwa niejsze. Opowiedz

mi teraz o wszystkim, co widziała po drodze.

- Niewiele widziałam. Jeste my gdzie w ród wzgórz. Na polanie przed czym ,

co wygl da jak groty w cianie skalnej. Cał polan otaczaj wysokie drzewa.

Kobiety weszły do rodka, kiedy tu dotarli my i przebywaj tam do tej pory.

M czy ni pi wokół nas.

- Ilu ich jest? Czy który z nich czuwa?

background image

40

- Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewi tnastu... dwudziestu. S dz , e to

wszyscy. Je eli jest jeszcze kto na stra y, to znajduje si poza zasi giem mojego

wzroku. Co jaki czas który z nich budzi si i idzie w zaro la. Przypuszczam, e

za potrzeb . .

- Brzmi to do obiecuj co. S tak niezorganizowani, jak s dziłem. Teraz,

kiedy pi , mamy najwi ksz szans ucieczki. Zanim dobior si nam bardziej do

skóry.

- Odwal si ! - potrz sn ła ciasno zwi zanymi nadgarstkami w jego kierunku. -

Chyba o raz za du o dostałe w głow . Zabrali twój wielki nó i nie mo emy

nawet dosi gn z bami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobra asz sobie

ucieczk ?

- Chwileczk - powiedział spokojnie. Zamkn ł oczy i zacz ł gł boko i

rytmicznie oddycha .

Musiał przede wszystkim uporz dkowa my li, aby móc skoncentrowa cał

swoj uwag i energi . Te same wiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił

ci ary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju. Rozlu nił ciało i

wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one jednak bez znaczenia.

Kiedy skoncentrował uwag , przestał je w ogóle odczuwa . wietnie. Teraz czuł,

jak jego siła ukierunkowuje si . Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube

rzemienie owini te wokół nadgarstków. Napi ł mi nie r k. Lea patrzyła ze

zdumieniem. Widziała przed chwil , jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz.

Kiedy otworzył oczy, spojrzał bł dnym wzrokiem na nadgarstki. Fala dr enia

przemkn ła przez górn cz jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mi nie

p czniej wewn trz postrz pionych r kawów, poszerzaj c dziury, a nast pnie

rozrywaj c osłabiony materiał. Skórzane wi zy napi ły si i zaskrzypiały,

rozci gane coraz bardziej i bardziej. To było wr cz nieludzkie. Jego twarz

wyra ała spokój, kiedy r ce rozdzielały si powoli, z mechaniczn precyzj .

Rozległ si cichy trzask - jeden z rzemieni pu cił... A potem nast pny. R ce

Briona były wolne.

Kiedy zdał sobie z tego spraw , dreszcz zm czenia przebiegł jego ciało. Opadł

na ziemi , zamkn ł oczy i ci ko oddychał, masuj c palcami skór wokół

gł bokich ran na nadgarstkach i wyciskaj c przy tym krew z miejsc, w których

rzemie rozci ł ciało a do ko ci. Trwało to tylko chwil . Doszedłszy do siebie

uniósł powoli głow i rozejrzał si wokoło.

- Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miała racj , wszyscy pi .

Poruszaj c si niczym w , przesun ł si w pobli e Lei, wlok c ze sob wci

uwi zany do nóg pal i obejrzał jej wi zy.

- Je li b dziesz próbował je rozerwa , oderwiesz razem z nimi moje dłonie -

powiedziała, staraj c si nie patrze na powolne s czenie si krwi z jego r k.

- Nie martw si , z twoimi pójdzie łatwiej ni z moimi. - Pochylił si do przodu i

zacisn ł z by na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i uł go z całej siły.

Przerwanie wi zów zaj ło mu mniej ni minut . - Smakuje obrzydliwie -

powiedział, wypluwaj c kawałki skóry.

- Musisz mie dobrego dentyst . - Pod wymuszon lekko ci jej słów słycha

było dr enie głosu.

Brion wyci gn ł r k i odgarn ł sprzed jej oczu kosmyk spl tanych włosów.

background image

41

- Zaraz nas tu nie b dzie. Daj ci na to moje słowo. Musisz tylko pole e

spokojnie przez chwil .

Nie czuł si jeszcze tak odpr ony, jak tego pragn ł. Był ju jasny dzie i ich

ruchy mogły by z łatwo ci zauwa one przez ka dego, kto si obudził. Kilka

nast pnych minut miało zadecydowa o wszystkim. Wiedział, e je eli uda im si

dotrze do zaro li przed podniesieniem alarmu, b d mogli uciec. Mimo obra e

był gotów ucieka ... I nie dopu ci do tego, aby złapano ich po raz drugi.

Rozlu nił rzemienie opasuj ce nogi, po czym wsun ł wskazuj cy palec lewej r ki

pod najcie szy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno nast pne. Na

koniec zdj ł je i powoli si wyprostował. Porywacze wci spali. W ten sam

sposób uwolnił nogi Lei.

- Idziemy - szepn ł, obejmuj c j i unosz c do góry.

Ostro nie i cicho przechodzili pomi dzy ciałami pi cych, spodziewaj c si w

ka dej chwili podniesienia alarmu. Sze , siedem, osiem kroków... Byli ju

mi dzy drzewami i przedzierali si przez zaro la.

- Wróc za chwil - szepn ł, stawiaj c j na ziemi. Przyło ył jej palec do ust,

aby zapobiec protestowi. W chwil potem znikn ł, odchodz c w stron polany.

Lea nie wiedziała, czy ma si mia , czy płaka . To był miech. Z trudem

powstrzymywała swoj na wpół histeryczn wesoło , widz c, jak niesie jednego z

porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu... o, nie. Musiał wzi ze sob

je ca! Jeniec opierał si i wierzgał nogami, ale nadaremnie. Brion pojmał go

bezszelestnie, jedn r k zasłaniaj c mu usta, a drug podnosz c z ziemi. Jeniec

miał wytrzeszczone oczy i był ledwie ywy. Kiedy Brion zwolnił u cisk, wci gn ł

łapczywie powietrze do płuc, dr c na całym ciele. Zanim je wypu cił i mógł

krzykn , twarda pi Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osun ł si na

ziemi .

Brion zignorował go i pomógł Lei stan na nogi. - Mo esz i ? - zapytał.

- Odpowiedniejszym okre leniem byłoby wlec si . - Postaraj si . Je li zajdzie

potrzeba, pomog ci. Bez wysiłku przerzucił je ca przez rami , wzi ł Le za r k

i ruszyli w dół zbocza, przedzieraj c si mi dzy drzewami. Z ka d chwil

oddalali si coraz bardziej od obozowiska. Nie było słycha adnego alarmu. Byli

wolni - przynajmniej na razie.

background image

42

Rozdział 9

Elektroniczne przesłuchanie

Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał si przy najwi kszym drzewie. Powiódł

wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pust równin a do bł kitnych

wód Jeziora Centralnego, które ci gn ło si po horyzont. Było ju ciepło i sło ce

wznosiło si wysoko na niebie. Słyszał za sob Le przedzieraj c si przez

zaro la. Potykała si co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakie obelgi.

Zdolno ci empatii wybiegł daleko poza ni a do kresu swoich mo liwo ci, lecz

nie wyczuł adnego ladu po cigu.

- Czy jest jaki powód... Nie mo emy tu odpoczywa ... ani przez chwil -

sapn ła opieraj c si o drzewo obok niego.

- Nie zgadzam si z tob . To jest dobre miejsce na postój. - Osun ła si z ulg

na ziemi . - Dopóki mog stwierdzi , e nikt nas nie ciga, dopóty jeste my tu

bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równin , b dzie nas łatwo zauwa y . Musimy

teraz postanowi , co robimy dalej.

- Mo e by tak zdj ł z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała Lea,

wskazuj c r k na wiotkie ciało zwisaj ce z jego ramienia. - A mo e zapomniałe ,

e go niesiesz?

Brion spu cił powoli swój baga na kupk li ci.

- Nie jest wcale taki ci ki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.

- Lepszego nie było?

- Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, poniewa jest jedyny,

który nosi nie maj c praktycznego zastosowania ozdob . - Brion odchylił na bok

zmierzwion , siw brod starca, aby pokaza Lei zawieszony na jego szyi

naszyjnik ze zbielałych ko ci. W przeciwie stwie do reszty, mo e zna odpowiedzi

na interesuj ce nas pytania.

- Czy chcesz powiedzie , e kiedy poszedłe po je ca, po wi ciłe nieco czasu,

aby dokona jakiego wyboru?

- Oczywi cie. To była wyj tkowa okazja.

- Mam nadziej , e kiedy ci zrozumiem... ale nie nast pi to dzisiaj. Jestem

spragniona, głodna, wyczerpana i czuj si , jakby przeszedł si po mnie kto w

kolczastych butach. Zastanawiałe si mo e nad nasz przyszło ci ?

- Owszem. Miałem na to troch czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy

pogodzi si z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Stracili my całe nasze

wyposa enie, które mieli my przy sobie, to znaczy jedzenie, wod , mój nó ...

- Je eli jeszcze stracili my sterownik radiowy, który schowałe w kraterze, to

ju teraz mo emy pomy le o samobójstwie. Nie mam ochoty znale si w r kach

tych typów po raz drugi... - Pochyliła si nad je cem, aby przyjrze mu si z

bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. - Okropny. A je li ju mówimy o

r kach... to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony z ko ci

ludzkich palców?

Brion przytakn ł.

- To wła nie wydało mi si najbardziej interesuj ce. Wła nie dlatego go

pojmałem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych wzgl dów.

background image

43

W jego głosie pojawił si cie gniewu, którego wcze niej w nim nie było.

Skłoniło j to do ponownego przyjrzenia si naszyjnikowi. W ród zbielałych

palców znajdował si jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała

mu si bli ej i zobaczyła, e był wie o obci ty i pokryty jeszcze ciemnymi

plamami krwi. W nagłym ol nieniu spojrzała z przera eniem na Briona.

Przytakn ł jej z ponurym wyrazem twarzy, unosz c do góry praw r k , aby

zobaczyła wyra nie, e ma na niej ju tylko cztery palce. Westchn ła gł boko.

- Dlaczego ci to zrobili... s wstr tni! Ukryłe to przede mn ...

- Nie było sensu o tym mówi , skoro nie mo na ju nic na to poradzi . To nic

powa nego. Obwi zali rzemieniem kikut, aby zatamowa krwawienie.

Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten

człowiek b dzie mógł nam to wyja ni . - Okaleczon r k wykonał gest

oznaczaj cy, e nie ma o czym mówi . - T spraw zajmiemy si pó niej. Teraz,

zanim przyst pimy do dalszych działa , musimy ci gn l downik. Mam

nadziej , e twoje obawy zwi zane ze sterownikiem s przedwczesne i e jest tam,

gdzie go schowałem. Prawd powiedziawszy, nie dowiemy si tego, dopóki tego

osobi cie nie sprawdzimy. Musimy wi c jak najszybciej dotrze do krateru i

ci gn l downik. Wsi dziesz do niego i odlecisz najszybciej, jak to tylko b dzie

mo liwe...

- Bez ciebie? A tak bardzo polubiłe to nieprzyjemne miejsce?

- Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi by wykonana. Poza tym nie chc ,

aby ten typ znalazł si na pokładzie statku.

- Dlaczego? Boisz si , e zawładnie nim?

- Wr cz przeciwnie. Opieraj c si na odczuciach Vjera, jestem gł boko

przekonany, e zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne

rodowisko mo e by dla nich tragiczne w skutkach. B d całkowicie bezpieczny,

czekaj c tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie l downikowi jedno okr enie

orbity wystarczy ci na skompletowanie sprz tu z listy, któr zaraz sporz dzimy.

Nast pnie wyl dujesz z całym tym sprz tem.

- Czy nie powinnam na pocz tku zarejestrowa tego wszystkiego, co ju

odkryli my?

- Ta sprawa to pozycja numer jeden na li cie. Kiedy to sko czysz, b dziesz

musiała szybko skompletowa sprz t, którego b dziemy potrzebowali. Niestety

nie da si unikn tego, e b dzie on zawierał du o metalu. Nadal uwa am, e

bardzo wa ne jest, eby nie posiada przy sobie adnego metalu. Je li oka e si ,

e tamto skrzydło samolotu jest nietkni te, b dzie to oznaczało, e b dziemy

mogli ukry tam wszystkie zawieraj ce metal przedmioty do czasu, kiedy b d

nam potrzebne.

- Takie, jak na przykład granaty ogłuszaj ce, par rozpylaczy?

- Mniej wi cej to miałem na my li. Nie mam ochoty na powtórk dzisiejszej

nocy.

- Ani ja. - Wyra nie zm czona podniosła si . - Je li jeste gotowy, mo emy

rusza w dalsz drog . Czuj ciarki na skórze, siedz c tu zwrócona plecami do

tych drzew.

- Musisz przej prób , aby my mogli stwierdzi , czy masz zdolno ci

empatyczne - powiedział Brion, podnosz c i kład c sobie na rami wci

background image

44

nieprzytomnego starca. - Szukaj nas ju , czuj to od kilku minut. Wyczuwam

jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientacj , z czego wnioskuj , e nie natrafili

jeszcze na nasz lad.

- Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała si i skierowała si w dół

wzgórza.

Brion ruszył za ni truchtem i po kilku krokach przegonił j .

- Pobiegn przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy si na otwartej

przestrzeni, na pewno od razu nas zobacz . Dlatego wła nie chc jak najszybciej

ci gn l downik.

- Nie tra czasu na gadanie... biegnij! B d biec za tob .

Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nad ała za nim. Brion p dził du ymi

susami prosto w stron krateru. Lea co chwil ogl dała si za siebie. Po pewnym

czasie musiała zwolni i przej pewien odcinek, aby odsapn , po czym -

ponownie zerwała si do biegu. Z trudem wbiegła na niewielkie wzniesienie.

Kiedy znalazła si na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sob , jak Brion

wychodzi z krateru... i wymachuje czym połyskuj cym w sło cu. A wi c

sterownik był na miejscu!

- L downik jest ju w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła si do niego. -

I jak na razie nie wida , aby kto nas cigał.

- Nigdy w yciu... tak si nie zm czyłam - wysapała, osuwaj c si na ziemi .

Brion poło ył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.

- Daj mi znak, kiedy stary si poruszy - powiedział. - Chc jeszcze raz

skopiowa tamt tabliczk znamionow , któr znalazłem obok skrzydła. Tamta

kopia przepadła, poniewa wyryłem j na butelce od wody. Kiedy znajdziesz si

w statku, zakoduj t kopi za pomoc modemu - dodał i znikn ł za kraw dzi .

Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapi cego starca i wzruszyta

ramionami. Có za zezwierz ceni ludzie! Odci tak po prostu człowiekowi palec.

W jakim celu? To musi oznacza dla nich co wa nego, co zwi zanego z jakim

rytuałem. Na pewno Briona boli ta r ka, a mimo to nie uskar a si . Jest

niezwykły pod ka dym wzgl dem. Ten kikut musi zosta zdezynfekowany, aby

nie wywi zało si zaka enie. Apteczka powinna by umieszczona na samej górze

listy. Mo na b dzie spowodowa odro ni cie palca, ale nie da si usun teraz

bólu i niewygody.

- Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory - powiedział Brion, wyszedłszy z

krateru. - Rozumiesz co z nich?

Obróciła kor na wszystkie strony i pokr ciła głow przecz co.

- To aden ze znanych mi j zyków, mimo i te symbole wygl daj mi znajomo.

By mo e banki pami ci zawieraj co ...

Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zacz ł trz

si i ochryple krzycze . Pełzn ł,

próbuj c uciec od nich. Brion wyci gn ł r k i złapał go, a nast pnie nacisn ł

kciukiem szyj pod uchem. Jeniec drgn ł konwulsyjnie dwa razy i zamarł w

bezruchu.

- Widziała ? - zapytał.

- To, jak go obezwładniłe ? No pewnie. Musisz nauczy mnie tej sztuczki.

- Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zacz ł wrzeszcze . Sterownik radiowy.

- Czy by wiedział, co to?

background image

45

- Raczej w to w tpi . Ale to musi oznacza dla niego co przera aj cego, co , co

musimy wyja ni . - Brion odwrócił głow na bok, nadsłuchuj c. - L downik si

zbli a. Musisz zapami ta teraz spis rzeczy, których b dziemy potrzebowali.

L downik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła ka da

upływaj ca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Le na pokładzie, niepokój

go nie opuszczał. Statek wyl dował bezpiecznie dwa razy, co mogło oznacza , e

to miejsce nie jest pod stał obserwacj . Ka de kolejne l dowanie zwi kszało

jednak niebezpiecze stwo wykrycia. Mimo to musieli pozosta w tym rejonie,

poniewa łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwi zania miertelnej

zagadki tej planety. Nie maj c wyboru, postanowił odp dzi od siebie my l o

gro cym mu niebezpiecze stwie, koncentruj c uwag na uruchomieniu

przem drzałej maszynki tłumacz cej.

Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i

podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomoc projektora

holograficznego, który wy wietlał w powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy,

jaki si pojawił, przedstawiał nachylon , biał powierzchni z widniej cymi na

niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomoc odpowiednich przycisków

zakodował w urz dzeniu te, które go interesowały. - Instrukcje znikn ły i na ich

miejscu ukazał si obraz nauczyciela. Był to starszy m czyzna ubrany w prosty,

szary strój, siedz cy ze skrzy owanymi nogami przed stoj cym na ziemi

pudełkiem bez wieka. Brion przeł czał przyciski, a przetworzył jego ubranie na

szat okrywaj c go od pasa do ud i wydłu ył mu włosy. Mimo i jeniec był o

wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele ró nił si od niego.

Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem pokiwał

głow . Był niezły. Dotkni cie ostatniego przycisku sprawiło, e obraz znikn ł,

cofaj c si w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło ko ca, Briona

ponownie ogarn ł niepokój. Dr ył go, mimo i Lea kr yła ju bezpiecznie po

orbicie. Jedyn rzecz , która naprawd mogła go w tej chwili niepokoi , byli

pozostali członkowie plemienia je ca. Na razie nie widział jednak adnych oznak

ich zbli ania si ani nie czuł ich obecno ci. Sekundy mijały powoli.

Do powrotu l downika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał si na nogi

i pomachał r k .

- Rzucaj mi sprz t po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła si luza

powietrzna. - A potem zejd jak najszybciej!

Było to niebezpieczne, ale jednocze nie był to najszybszy sposób otrzymania

sprz tu luzem. Chwytał jeden po drugim ci kie pojemniki i ustawiał je obok

siebie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po

usuni ciu wszystkiego wysłali l downik z powrotem na orbit . Gdy znikn ł, a na

niebie nie było wida oznak odwetu, mogli odpocz . Lea pogroziła pi ci w

kierunku odległych wzgórz.

- Hej, wy tam, mo ecie teraz wróci tutaj i spróbowa sprawi nam kłopoty. Ale

tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemno b dzie po mojej

stronie. aden z was, mierdziele, nie jest wart palca z r ki Briona!

background image

46

- Doceniam twoj troskliwo - powiedział Brion, nakładaj c banda na

antyseptyczn piank , któr spryskał kikut po odci tym palcu. Spojrzał na

wi nia. Widz , e nasz go znowu si budzi.

- Przygotuj nam co do jedzenia, a ty wł cz to urz dzenie. Zobaczymy, czy da

si nawi za z nim jak rozmow .

Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna.

Warunkiem jej powodzenia była stała aktywno ucznia. Z pocz tku okazała si

mało skuteczna, poniewa jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego, e był temu

przeciwny, ale dlatego, e był miertelnie przera ony.

Zanim starzec odzyskał przytomno , Brion wyczuł to poprzez zmian rytmu

jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu a do chwili otwarcia

oczu. Potem pojawił si paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po

raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak gorszy, poniewa nie słabł ani na

chwil . Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, kwil c z przera enia.

Brion złapał go za nog w kostce i w tym samym momencie strach starca wzrósł

jeszcze bardziej. Zacz ł lamentowa i dr e konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak e

było wida tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczk .

- Zjesz co ? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.

- Za chwil . Ten tam niespecjalnie pali si do współpracy i musz mu zrobi

zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.

Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ci nieniowej przywrócił je cowi

wiadomo . Brion schował szybko strzykawk , aby starzec nie zd ył jej

zobaczy . Tym razem odr twienie przemogło strach. Poruszył si niezdarnie,

łypi c podejrzliwie na Briona z l kiem w oczach. Brion nie reagował. Usiadł na

ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogl da na holograficzn posta i w pewnym

momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana

posta jawiła mu si jako jego rówie nik. Jako człowiek, którego cechuje

niezwykłe opanowanie, gdy siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie

widocznie oddychał. Bez tej komputerowej symulacji ycia ów wizerunek

wygl dałby jak pos g. Kiedy ciekawo starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion

wypowiedział łagodnie słowo uruchamiaj ce program. - Zacznij.

Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na

holograficzn posta , która po raz pierwszy si poruszyła. Nauczyciel pokłonił si

i u miechn ł, a nast pnie si gn ł do stoj cego przed nim otwartego pudełka.

Wyj ł z niego co , co wygl dało jak zwykły odłamek skały.

- Skała - powiedział. - Skała... skała.

Za ka dym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał si i u miechał.

Nast pnie wyci gn ł j przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił si jedynie,

maj c w głowie kompletny zam t.

Z niesko czon , mechaniczn cierpliwo ci nauczyciel powtórzył demonstracj

i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki

nauczyciel nie u miechał si ju , a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na

jego pytanie, skrzywił twarz, szczerz c z by i zmarszczył brwi, aby okaza gniew,

stan emocjonalny istniej cy w usankcjonowany sposób, jak stwierdzili

antropolodzy, w ka dej kulturze. W odpowiedzi starzec cofn ł si , j cz c ze

strachu. Podczas nast pnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skał w jego

background image

47

kierunku, wyj kał "Prtr". Nauczyciel u miechn ł si i ukłonił si , po czym

wykonał kilka przyjaznych gestów. Proces nauczania zacz ł si .

Brion zszedł z linii wzroku starca, eby swoim widokiem nie zakłóca jego

uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wod z jednego pojemnika do drugiego,

nie roni c ani kropli.

- Działa? - zapytała Lea.

- Zawsze. To samoucz cy si program. Jak tylko ucze zapami ta jakie słowo,

program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu słów

ucznia przy piesza proces uczenia. Ju wkrótce b dziemy mogli zadawa mu

pytania. Z pocz tku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary

si zm czy, urz dzenie zrobi przerw na odpoczynek. Nast pnie b dzie mogło

nauczy nas wszystkiego, czego samo si nauczyło.

- wicz c nas i poprawiaj c nasz akcent, gramatyk i inne rzeczy, tak?

- Zgadza si . No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiła ? Nie musz na niego

patrze , aby go upilnowa . Po jego emocjach b d w stanie powiedzie , czy co

zamierza.

Było pó ne popołudnie, kiedy starzec zacz ł si kiwa ze zm czenia. Podan mu

przez Briona wod w drewnianej czarce wypił, gło no siorbi c.

- Jak si nazywa? - zwrócił si Brion do HPJ.

- Ucze nazywa si Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn... - Wystarczy. - Brion

obrócił si i u miechn ł si szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie!

background image

48

Rozdział 10

Poskromienie

- Rana goi si zupełnie dobrze - oceniła Lea, przygl daj c si kikutowi po

obci tym palcu. Nast pnie pokryła go antyseptycznym kremem.

- Arbt klrm - powiedział Brion.

- Je li chcesz powiedzie to boli, musisz si lepiej nauczy połyka ko cowe

głoski, bo inaczej ci mierdz cy tubylcy nigdy ci nie zrozumiej .

- Wstr tny j zyk!

- Widz , e odzywa si w tobie twój j zykowy izolacjonizm. Mówi c ogólnie,

aden j zyk nie mo e by wstr tny... Brion przerwał jej, unosz c palec i

powiedział spokojnie:

- Nie ogl daj si . Ravn szykuje si wła nie do ucieczki. Czekałem na to. Dam

mu troch forów, zanim go złapi . Chc , aby uciekł i poczuł, e wreszcie uwolnił

si od nas. A kiedy go potem złapi , eby stracił nadziej . By mo e dzi ki temu

jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda mi si nawi za z nim kontakt i

skłoni do rozmowy. Nie chciałem u ywa do tego celu siły. Ale skoro ma dosy

energii na ucieczk , to mały wstrz s mu nie zaszkodzi.

- Dołó mu troch ode mnie. Ilekro spogl da na mnie, zawsze ma na twarzy

taki sam wyraz obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałe mu do jedzenia gotowane

mi so.

- Jak si mogła sama przekona , jest przedstawicielem społecze stwa o

nadzwyczaj silnie zaznaczonych podziałach kastowych.

- Tak. Kobiety znajduj si w nim zapewne poni ej dna. Och, szykuje si .

Podnosi si i patrzy w t stron . - Odwró si , tak jakby go nie widziała. Chc ,

aby miał nadziej , e uda mu si uciec... zanim go jej pozbawi . To powinna by

stresowa sytuacja, która odbierze mu ch do obrony.

Ravn wiedział, e Starzec, Który Mówił nie b dzie go cigał. Zawsze siedział w

tym samym miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła si zupełnie. Bał si jedynie tego

wielkiego łowcy, poniewa posiadał sił dwóch ludzi. Musiał jednak podj prób ,

korzystaj c z okazji, kiedy Łowca nie patrzył na niego. Był najedzony i

wypocz ty. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem, który od lat tropił i

zabijał Mi so - twory. Zawsze prze cigał je... A teraz prze cignie Łowc ! Łowca

jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary te jest głupi, bo siedzi i nie

podnosi alarmu. Ravn odpelzł powoli w traw , a nast pnie zerwał si na równe

nogi i rzucił si do ucieczki. P dził niczym wiatr, niczym Mi so - twory... Ju go

nie złapi .

Lea patrzyła, jak starzec biegnie chy o równin , oddalaj c si od nich coraz

bardziej.

- Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet szybko biega.

Nie zniosłabym, gdyby my go teraz stracili. Mogliby my mie kłopoty. Musiałby

walczy z jego kompanami. Mog czeka tam na niego.

background image

49

- Nie przejmuj si a tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego

pewien. - Brion spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeci gn ł si . - Sprint

to dobre wiczenie. Rzadko mam okazj go trenowa .

Patrz c na niego, Lea uznała, e jej obawy s nieuzasadnione. Kiedy Brion

ruszył w po cig, stwierdziła, e nigdy dot d nie widziała go biegn cego z

maksymaln szybko ci . Zapomniała, e jest mistrzem wiata, zwyci zc w

dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała by jedn z nich.

Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwil gotów był za piewa

pie zwyci stwa, gdy oddaliwszy si szybko na du odległo , uznał, e nie da

si ju złapa . Kiedy obejrzał si za siebie i zobaczył, e Łowca zacz ł go goni ,

za miał si i przy pieszył, aby powi kszy dziel cy ich dystans. Po chwili

ponownie si obejrzał i zobaczył, e Łowca zmniejszył t odległo o połow ... i

wci si zbli ał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił si do dalszej ucieczki, ale czuł

ju , e nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbli ał si coraz bardziej, a las był

wci daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ci ka

dło spadła na jego rami . Wrzasn ł na cały głos i upadł na ziemi . Brion nie

odczuwał adnych wyrzutów sumienia, patrz c na wij cego si i lamentuj cego w

trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i pulsuj cy w jego

rytmie ból w kikucie - pozostało ci po palcu, który przypuszczalnie obci ła mu

wła nie ta pełzaj ca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi, ogarn ła

go w ciekło . Patrzył, jak starzec piszcz c ało nie ciska kurczowo obiema

r koma naszyjnik. Trzymał go jak jaki amulet, maj cy dodawa mu sił.

Przygl daj c si temu, Brion zrozumiał nagle, co musi zrobi . Przypomniał sobie,

e ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna bro były jedynymi

przedmiotami, które posiadali ci ludzie. Z wyj tkiem tego naszyjnika. Musiał

wi c przedstawia du warto lub by jakim wa nym symbolem. wietnie!

Je li tak, to nale ał si on tylko jemu.

Ravn zawył jeszcze gło niej, ciskaj c naszyjnik rozpaczliwie, kiedy Brion

próbował mu go zabra . Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za

nadgarstki i cisn ł je. Palce starego straciły sił i rozlu niły si . ci gn ł

naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej. Lament starca

przeszedł w gło ne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem Ravn, ja nosi , mój...

Zacz ł mówi w swoim j zyku i Brion stwierdził, e rozumie go zupełnie nie le.

Heurystyczny Procesor J zykowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofn ł si i

poło ył r k na naszyjniku mówi c powoli w j zyku Ravna:

- Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy nosz go, jestem Ravnem.

Bez wzgl du na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powinien

zrozumie , o co chodzi. I zrozumiał. Przestał krzycze i zmru ył gniewnie oczy.

- Tylko jeden Ravn z lud mi. Ja. Mój. - Wyci gn ł r k w ge cie dania.

Brion zdj ł naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał.

- Mój. Oddaj mi. Nale y do Ravna.

- Co znaczy Ravn?

- To ja. Mówi ci, oddaj mi to. Jeste zgniłym mi sem, jeste gównem, jeste

kobiet !

Brion złapał starca r k za szyj i zacisn ł, przyci gaj c go jednocze nie bli ej

do siebie, a ich twarze prawie si zetkn ły. Potem zawarczał:

background image

50

- Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabi ci w jednej chwili,

zaciskaj c bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł

złapa powietrza ani mówi , Był bliski mierci.

Brion potrz sn ł nim jak szmat , po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed

oczyma.

- Najpierw powiesz mi wszystko, co chc wiedzie . Dopiero potem dostaniesz to

z powrotem. Rozumiesz? Powiedz tak!

- Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak.

Brion nie okazał zadowolenia z tego zwyci stwa. Wci jeszcze gniew był w jego

głosie, kiedy opu cił Ravna na ziemi i usiadł obok niego. Stawiał pytania

rozkazuj cym tonem, daj c odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak

umiał, nie staraj c si nic ukry . Po dłu szym czasie lego głos ochrypł, a słowa

zacz ły si miesza . Brion był zadowolony. Jak na pocz tek uzyskał wi cej ni si

spodziewał. Zamierzał ju odda Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój

własny palec, tkwi cy mi dzy innymi ko mi. To była cz jego samego, która

musiała mie jakie wa ne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go

w ten sposób. Nie, nie dostan go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z

naszyjnika.

- Jest mój, na zawsze! Teraz mo esz dosta reszt . Rzucił naszyjnik na ziemi . -

Wrócimy teraz do mojego obozu. B dziesz rozmawiał ze mn , kiedy tylko zechc .

Ravn wło ył naszyjnik dr cymi r koma i podniósł si . Ch ucieczki opu ciła

go. Brion wiedział, e od tej chwili b dzie robił wszystko, czego od niego za da.

Kiedy starzec odwrócił si do niego plecami, Brion upu cił wysuszony palec na

ziemi , zadowolony, e pozbywa si go. Spełnił ju swoje zadanie.

- Kobieto, chcemy je ! - zawołał Brion w j zyku Ravna, prowadz c

wyczerpanego je ca z powrotem do obozu.

Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zostały

wypowiedziane.

- Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczaj , e doszli my do porozumienia

z tym mierdz cym Staruchem?

- Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykuj c te słowa. - Nakarm go,

Prosz . Potem, jak u nie, opowiem ci kilka interesuj cych rzeczy, których si

dowiedziałem.

- Je li nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam si

jeszcze do jego ulubionego dania składaj cego si z gnij cego surowego mi sa.

- Ja równie . Nakarmmy go i przywi my do palika. Wydaje mi si , e nie

sprawi nam wi cej kłopotów.

Gło ne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został uło ony do

snu z nog przywi zan plecionym rzemieniem do wbitego gł boko w ziemi

palika.

- S prymitywni - powiedział Brion, uj c swoj such racj . -

Nieprawdopodobnie prymitywni, pod ka dym wzgl dem. Wszystkie ich czynno ci

s ci le zrytualizowane. M czy ni zajmuj si polowaniem i wszystko

kontroluj ...

- Nie po raz pierwszy w historii ludzko ci.

background image

51

- Zgadza si . To jest i nie jest społecze stwo. Sama biel i czer , bez adnych

odcieni szaro ci. M czy ni poluj , a potem wszyscy razem jedz to, co przynios .

Na surowo. Jedzenie innych rzeczy jest tabu. Jedzenie gotowanego po ywienia

jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu... z wyj tkiem krótkich wypadów

łowieckich. Jedynie m czyznom wolno sporz dza i u ywa broni...

- Wiem. To tak e tabu. Czy dowiedziałe si , dlaczego napadli na nas wtedy w

nocy?

- To równie jakie tabu. Widzieli nas w pobli u l downika... a maszyny s u

nich najwi kszym tabu.

- To mo e mie co wspólnego ze sprz tem wojennym.

- Nie mam co do tego w tpliwo ci. To ju wszystko, czego udało mi si

dowiedzie od niego tym razem.

- Czy ustaliłe w ko cu, co takiego wa nego jest w tym ko cianym naszyjniku?

- S dz , e tak To jest troch skomplikowane i zdaje mi si , e nie zrozumiałem

kilku słów, niemniej chodzi tu o nast puj c spraw . M czyzna ma dusz , co w

rodzaju podstawowego bytu. Jak si zapewne domy lasz, kobiety i dzieci jej nie

maj . Po prostu umieraj i pami o nich ginie, jak o zwierz tach. Ale je li

kawałek m czyzny jest przechowywany przez Ravna, uwa a si , e yje on nadal

i pozostaje w dalszym ci gu członkiem plemienia. I podlega rozkazom Ravna.

Zamierzali zabi nas zgodnie z jakim wspaniałym rytuałem, poniewa jeste my

tabu. Nosił mój palec, eby cały czas mie nade mn kontrol .

- Pi knie. Czy to znaczy, e przechowuj gdzie ko ci palców wszystkich swoich

przodków?

- Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie ró ni si zbytnio od

logiki innych kultur, które grzebi swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej

praktyczne. Zachowanie ko ci palca jest o wiele łatwiejsze ni całego szkieletu.

Lea spojrzała na rozgwie d one niebo i zadr ała.

- I wszyscy ci ludzie s potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludzkich.

Jak mogło doj do tego?

- Nie mam poj cia. Na razie.

- Co ł czy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprz tem wojennym, który

tu widzieli my?

- Nie znam odpowiedzi równie na to pytanie. Ale zamierzam j znale . Je eli

Ravn te jej nie zna albo udaje, e nie zna, postaram si , eby udzielili mi jej inni.

Mog oni by ponadto w posiadaniu przedmiotów, które posłu nam jako jaka

wskazówka... Tak wi c wygl da na to, e b dziemy musieli uda si na wzgórza i

spotka si z nimi I ustali , co wiedz . yj na tej planecie od tysi cy lat, by

mo e nawet yli tu jeszcze przed Upadkiem. Musz by w stanie udzieli nam

jakich informacji.

- Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzie , e zamierLasz ponownie

ryzykowa naszym yciem, wracaj c do ich obozu?

- Tym razem ryzyko b dzie niewielkie - wskazał na skrzynk z broni . -

Pójdziemy tam uzbrojeni i z własnej woli.

background image

52

Rozdział 11

Niebezpieczna wyprawa

Id c wolno g siego, przedzierali si równin w kierunku poło onych w oddali

zalesionych wzgórz. Ravn szedł przodem, a tu za nim Brion. Lea wlokła si

daleko z tyłu objuczona zawini tym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach.

Wytarła r k pot z twarzy i zawołała:

- Zatrzymajcie si . Ju dawno min ła pora na odpoczynek!

Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój baga na ziemi i usiadła na nim z

westchnieniem ulgi.

- Napij si wody - powiedział Brion. - I odsapnij.

- Co za wspaniała propozycja! - achn ła si . I jaka wielkoduszna. Pozwalasz mi

napi si wody, któr targam na plecach cały dzie ...

- A mamy jaki inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłagan logik , ale ta

odpowied nie spodobała si jej.

- Co znaczy to my, przecie to ja robi za tragarza. Wiem, e ten argument jest

myl cy, e kobiety niczym zwierz ta poci gowe odwalaj najci sz robot w tym

cofni tym w rozwoju społecze stwie, w którym straciłby cały swój presti ,

gdyby przeniósł cokolwiek. Nara am swój kr gosłup i bez w tpienia dostan w

ko cu przepukliny... Przesta si do mnie u miecha w ten protekcjonalny

sposób, ty wstr tny brutalu!

- Przepraszam. Bardzo mi przykro, e nie mog ci pomóc. Niedługo

powinni my dotrze na miejsce.

- Nie tak szybko...

Rozwi zała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostało ci po zwierz ciu, które dwa

dni wcze niej posłu yło Ravnowi za po ywienie - i grzebała w nim, a znalazła

butelk z wod . Poci gn ła du y łyk i podała j Brionowi, który zwil ył jedynie

usta. Poniewa kobieta piła t wod , stała si owa woda dla niego, Łowcy, tabu.

Nawet nie próbowali proponowa jej Ravnowi.

- Jak schowasz wod , odszukaj pudełko z granatami ogłuszaj cymi i daj mi je -

powiedział nieoczekiwanie Brion.

Lea spojrzała na niego z niepokojem.

- Czy by zbli ały si kłopoty? - zapytała.

Przytakn ł jej powoli.

- S ukryci w lesie. Czuj ich nienawi , tak sam jak ostatnim razem.

- Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wr czyła mu

płaskie pudełko i u miechn ła si do niego zach caj co, kiedy wsuwał do kieszeni

gar metalowych kulek - Nawet nie wiesz, jak bardzo licz na nie.

- Nie chc zrani adnego z nich, ale najlepszy skutek mo e da porz dne ich

przestraszenie. Je li uda nam si zaj miejsce na szczycie tej społeczno ci,

wówczas b dziemy mogli z pewno ci uzyska odpowied na nasze pytania. Za

chwil ruszamy. Trzymaj si blisko mnie, poniewa s ju niedaleko. To dobrzy

łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego te nie powinni my ryzykowa .

Je li Ravn był wiadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po sobie

pozna , po prostu przedzierał si przed nimi w tym samym tempie. Kierowali si

background image

53

ku krzewom i dalej, ku drzewom. Po pewnym czasie ukazała si przed nimi

polana. Trasa ich w drówki prowadziła przez jej rodek.

- Zatrzymaj si - zawołał Brion w j zyku tubylców, kiedy znale li si na jej

rodku. - Daj mi wody - zwrócił si do Lei, po czym dodał cicho: - Otaczaj nas

teraz ze wszystkich stron i s bardzo spi ci. Jestem pewien, e s gotowi

zaatakowa nas w ka dej chwili. Na wszelki wypadek trzymaj bro pod r k .

Le n cisz rozdarł piskliwy wiergot, który rozniósł si echem po polanie. Tu

po nim rozległy si liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali si ze

wszystkich stron z le nej g stwiny. Ravn ruszył biegiem do przodu, aby

przył czy si do nich, ale Brion dopadł go w tym samym momencie i powalił na

ziemi jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nog , aby

przytrzyma go przy ziemi i zacz ł rzuca granaty w kierunku zaciskaj cego si

wokół nich pier cienia. Wybuchy płomieni i ogłuszaj ce huki eksplozji rozlegały

si ze wszystkich stron. Lea wiedziała co nast pi i zakryta uszy, mimo to jednak

kl czała nadal, wzdrygaj c si przy ka dej kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki

przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali si lub padali. Cisz , jaka wkrótce nastała,

rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinaj cy ich w ich własnym j zyku:

- Jeste cie cierwem. Jeste cie kobietami. Jeste cie gównem! Podnosicie na mnie

dzidy, a ja zabijam was. Jeste cie martwym mi sem pod moimi stopami... jak ten

Ravn, który jest martwym mi sem! - Mówi c to, naciskał mocniej nog na

Ravna, który zaj czał imponuj co. Brion czuł emanuj cy od Łowców paniczny

strach. Jeden z impulsów wydał mu si znany. - Vjer, chod tutaj - rozkazał.

Vjer podniósł si niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykaj c si co chwila. Z

nosa ciekła mu krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał na

niego gniewnie.

- Kim jestem? - zawołał. - Jeste cie Brrn...

- Gło niej! Nie słysz . - BRRN!

- Czym jest to cierwo, na którym stoj ?

- To jest Ravn.

- Wobec tego kim jestem teraz?

- Musisz by ... Ravnem Nad Ravnem!

Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach, granicz cy

niemal z uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nó , który trzymał Vjer.

- Co to jest, co trzymasz w r ce?

Vjer spojrzał na nó i zacz ł si trz

. Padł strwo ony na kolana i podczołgał

si do Briona, aby poło y go u jego stóp. Brion podniósł go i wsun ł do pustej

pochwy.

- Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmuj c nog z grzbietu Ravna. Tytuł, jaki

otrzymał, był najwa niejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczaj cych go

ludzi. Agresja i strach zacz ły opuszcza ich, kiedy zaakceptowali go w nowej

roli.

- Nadal maj bro - powiedziała Lea, mierz c Łowców podejrzliwym

wzrokiem.

- Nie ma potrzeby ich rozbraja , dopóki jestem w tej nowej roli cz ci ich

kultury.

background image

54

- A co ze mn ? Przecie jako kobieta jestem dla nich mniej ni niczym. Nie

swój tobołek i milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opu cimy ten samczo -

szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, zapłacisz mi za to...

Kiedy wspinali si na wzgórze mi dzy drzewami, Brion ledził stany

emocjonalne otaczaj cych go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był

bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmieni si w jednej chwili - z ró nych, nie

daj cych si przewidzie powodów. Je li jego nowa pozycja zostanie zachowana,

b dzie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na poznanie tutejszej kultury i

przeprowadzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było ju za pó no, eby si

wycofa .

Gdy agresja i nienawi opu ciły Łowców, zacz li si kolejno oddala . Jedynie

niewielka grupa została przy nich, towarzysz c im w drodze do obozowiska.

Wspinali si dalej wzdłu stromego wzgórza, a znale li si przed widocznym

mi dzy drzewami urwiskiem skalnym, tworz cym ci g naturalnych jaski .

Krz tała si tam niewielka grupa kobiet Oddzielały mi so od jaszczurczych skór

kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofn ły si , ponaglane

kopniakami i kuksa cami przez siwowłos kobiet .

- To pewnie e ska odpowiedniczka Ravna - powiedziała Lea, przygl daj c si

scenie z zainteresowaniem. - Skoro ty stan łe na czele Łowców, ja stan na czele

kobiet. - Opu ciła na ziemi tobołek i ruszyła w ich kierunku, wołaj c, aby si

zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły kroku wszystkie z wyj tkiem siwowłosej,

która odwróciła si nagle i ruszyła na Le .

- Zabij ! Ty cierwo - zaskrzeczała.

Lea stan ła w rozkroku i cofn ła swoj mał , tward pi . Kiedy jej

przeciwniczka podbiegła do niej, uderzyła j z całej siły. Siwowłosa kobieta zgi ła

si i j cz c z bólu złapała si za brzuch. Lea chwyciła j za włosy i poci gn ła,

odwracaj c jej głow .

- Zamknij si i powiedz mi, jak si nazywasz... albo dostaniesz jeszcze raz!

- Jestem... Pierwsz Kobiet .

- Ju nie. Ja jestem Pierwsz Kobiet . A ty jeste teraz Star Kobiet !

Nowo nazwana Stara Kobieta zaj czała, protestuj c i jednocze nie staraj c si

uwolni włosy z uchwytu Lei. Jej j k przeszedł w krzyk bólu, kiedy przechodz cy

obok Ravn kopn ł j od niechcenia w bok

- Jeste teraz Star Kobiet - powiedział zadowolony, e kto jeszcze oprócz

niego został upokorzony. Podszedł do skalnej ciany i usiadł w sło cu, opieraj c

si o ni plecami, a nast pnie krzykn ł, daj c jedzenia.

- Czaruj cy ludzie - powiedziała Lea.

- Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijaj c kawałkiem

jaszczurczej skóry nadajnik, zanim wyj ł go z tobołka. - Ten system pomaga im

przetrwa na tej planecie. Inaczej nie byłoby ich tutaj. Chc przekaza do

pami ci komputera pokładowego l downika raport z dzisiejszych wydarze .

Musimy na bie co uzupełnia relacj , na wypadek gdyby nam si co stało.

- Oszcz d mi, je li łaska, tych dodatkowych zmartwie . Spodziewam si , e

zako czymy t misj ywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy b dziesz

przekazywał raport, postaram si porozmawia z kobietami. Spróbuj zobaczy ,

jak wygl da ten odra aj cy wiat z ich punktu widzenia.

background image

55

- Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie b dziemy mogli zosta tu dłu ej ni

b dzie to konieczne. Wi kszo z nich ma insekty, zauwa yła to?

- Trudno nie zauwa y . Robi mi si niedobrze, ilekro na nich patrz . Nie

oddalaj si zbytnio.

- B d tutaj. Sam chc zada im par pyta . Porozmawiam z Vjerem, ł czy

mnie ju z nim co nieco. Powodzenia!

Było ju prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapi c si pod pach .

Brion rozmawiał z dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił

im odej . Podał jej plastikowy pojemnik i powiedział:

- Znalazłem w apteczce rodek antyseptyczny, mo e by dobry na insekty.

Tamta jaskinia to dosłownie siedlisko robactwa!

Szybko zdj ła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi

pr gami. Kiedy smarowała skór kremem goj cym, Brion spryskał jej ubranie.

Ubieraj c si powiedziała do niego:

- B d tak dobry i nalej mi du wódk . Butelka jest na dnie tobołka.

- Napij si z tob . To był długi dzie dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa?

- Doskonale, je li pomin k sanie przez robactwo. Do pełna, wietnie, dzi ki. O,

jak miło... Kobiety maj swoj własn subkultur ci le zhierarchizowan i

wspaniał skarbnic opowie ci. To jakby mityczny lub mnemoniczny piew o

wszystkim, co tylko mo na nazwa . To cała historia przekazywana z ust do ust.

Nast pnym razem wezm ze sob rejestrator. To b dzie bezcenny materiał dla

antropologów. A teraz powiedz, czego ty si dowiedziałe .

- Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mn dosy ch tnie, ale tylko o zabijaniu tego

czy innego zwierz cia lub o swoich niezwykłych zdolno ciach tropicielskich.

My l , e nie musz tego rozwija . Na inne tematy nie maj . własnego zdania. S

po prostu chodz cymi skarbnicami ró nych tabu. Wszystko, co robi lub my l

jest okre lane przez ten system.

- To samo dotyczy kobiet, przynajmniej je li chodzi o ich ycie fizyczne. Cz sto

si gaj do mitów, co wydaje si nie podlega adnemu tabu. Odnosz jednak

wra enie, e te opowie ci s prawdopodobnie tabu dla m czyzn. Słyszałe co o

micie stworzenia?

Brion zaprzeczył, potrz saj c głow .

- Nie, nic na ten temat nie słyszałem.

- Jest interesuj cy, poniewa mo e by uproszczon wersj prawdziwych

zdarze , czym , co yje w ich pami ci, ale w formie mitu. Mówi on o tym, e

ludzie yli kiedy jak bogowie, e poruszali si nad ziemi , nie chodz c po niej, a

nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach ludzie byli li,

poniewa cenili rzeczy wykonane z cklt... Spotkałe si mo e z tym słowem?

- Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domy liłem si jego znaczenia ze sposobu,

w jaki zostało u yte. Musiałem straci rozmówc , aby upewni si , e moje

przypuszczenie jest słuszne. Pokazałem mu przeka nik, na którego widok ogarn ł

go paniczny strach. Zwiał na o lep mi dzy drzewa, aby znale si jak najdalej od

niego. Mało sobie łba nie rozwalił.

- Coraz lepiej. To wi e si z mitem opisuj cym dawne dzieje. Staro ytni ludzie,

którzy cenili metal, uwa ali si za bogów i dlatego prawdziwi bogowie zniszczyli

background image

56

ich, ich metal i metalowe miejsca, w których yli. Potem bogowie wyp dzili ich i

zmusili do tego, eby yli jak zwierz ta, dopóki si nie oczyszcz . Je eli b d yli

nadal w ten sposób, oczyszcz si i zostan wpuszczeni do cklt Przetłumaczyłam

to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawd . Aby móc tam trafi , musz

cierpie na tym wiecie, przestrzegaj c wszystkich tabu, które umo liwiaj im

ycie we wła ciwy sposób.

- Niesamowite! - powiedział Brion zrywaj c si na równe nogi. Chodził tam i z

powrotem z podniecenia. Jeste cudowna. Odwaliła wspaniał robot . Wszystko,

co mówisz, układa si w cało ... o ile ci ludzie s tymi, na których wygl daj .

Uciekinierami przed globaln zagład . Zostali najechani albo pokonani w wojnie

i musieli ucieka z miast. Widzieli, jak ich bro i armie zostały zniszczone i teraz

obwiniaj o to bogów. Jest to łatwiejsze ni przyznanie si do pora ki.

- wietna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijaj c ze szklanki i oblizuj c

si ze smakiem. Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widz w niej jedn drobn

sprzeczno . Gdzie teraz s te zwyci skie, zdobywcze armie? Z tego, co

widzieli my, wynika, e wojna toczy si nadal.

- Tak - Brion usiadł na ziemi, zas piony. - Nie pomy lałem o tym. Wobec tego w

chwili obecnej wiemy niewiele wi cej ni na pocz tku.

- Nie łam si . Wiemy ju du o. W pewnym momencie przedstawiłam im nasz

teori podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o czym

mówi . Je li na tej planecie yje pod ziemi jaka cywilizacja, to ci ludzie nic o

niej nie wiedz .

- Co sprowadza si do tego, e my wiemy tyle samo. Zaczynam si obawia , e

znale li my si w lepej uliczce. - No, mo e ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi

Łowcami i wojownikami, i t cał samcz bufonad . Czkn ła łagodnie i

zewn trzn stron dłoni zasłoniła usta, u miechaj c si . - My, dziewczyny,

prowadziły my konkretniejsz rozmow jak przystało na atrakcyjniejsz i

inteligentniejsz płe . Jak ci ju mówiłam, wszystko co metalowe jest tabu, a

najwi kszym z nich s metalowe maszyny i urz dzenia, o czym zreszt mogli my

si przekona , po tym, jak zobaczono nas w pobli u metalowego l downika. Z

tego wszystkiego wynika, e miejscem obj tym najwi kszym tabu b dzie to, z

którego pochodz maszyny. Pójdziesz tam ze mn ?

- Oczywi cie. Dola ci jeszcze?

- Zamknij si . Nie uwa asz, e dobrze byłoby, gdyby my dowiedzieli si , sk d

pochodz te maszyny?

- Oczywi cie, ale...

- adnych ale. Przyjmij do wiadomo ci, e tyle to ja ju wiem. Powiedziały mi,

jak znale to miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pój tam... i cała

zagadka b dzie rozwi zana.

Z przyjemno ci patrzyła na wyraz jego twarzy: opadni t szcz k i

wytrzeszczone oczy. Potem spokojnie uło yła si do snu.

background image

57

Rozdział 12

Odkrycie

Brion miał przemo ne pragnienie, aby obudzi Le i zmusi j , eby wyja niła

mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpuj cy dzie dla niej. I

na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wzi ł butelk z wódk , aby j schowa ,

zobaczył, e ubyło jej niewiele. To zm czenie, a nie alkohol zwaliło j z nóg.

Chocia noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Le piworem, aby

ochroni przed chłodem.

Co mogła mie na my li, mówi c miejsce, z którego pochodz maszyny? Z

pewno ci chodziło o sprz t wojenny - od chwili przybycia na t planet nie

widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie. Ale jak

mogło istnie jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał? Jedno ródło

dla obu stron? Nie, to niemo liwe. Je li miejsce, z którego pochodziły maszyny

naprawd istniało, to musiało słu y jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to było

nieprawdopodobne. Czyi mo liwe, aby cały sprz t wojenny której ze stron

pochodził z jednego miejsca? Mogło tak by tylko wówczas, gdyby pochodził z

podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby teori podziemnej cywilizacji.

Chyba e była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie ukrywaj ce si

bezpiecznie pod ziemi i wysyłaj ce swoje armie do boju na powierzchni . Ale jak

wyja ni takie działanie? Potrz sn ł głow . Był zm czony i nie znajdował na to w

tej chwili adnego wyja nienia. Niemniej jakie wytłumaczenie musiało istnie , bo

przecie walka i sprz t wojenny istniały rzeczywi cie!

Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem sło ca

zamarło w nim ycie. Kobiety przebywały wewn trz jaskini, Łowcy za szykowali

si do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział

z dala od innych i bez przemy obracał w r kach swój naszyjnik. To mo e by

odpowiedni moment, aby zada mu kilka pyta . Mógłby jednocze nie

obserwowa Le i pilnowa , aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien

wiedzie co nieco o tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.

W obozowisku panował spokój. Ka dy, kto zagra ałby Lei, emanowałby

strachem i nienawi ci , dzi ki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykry .

Upewnił si , e Lea pi spokojnie gł bokim snem i podszedł do Ravna,

przechodz c pomi dzy le cymi Łowcami.

- Porozmawiajmy - powiedział.

Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyci gaj c naszyjnik bli ej siebie.

Nagły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez siln nienawi .

Ten typ musi by obserwowany. Stale...

- Ju pó no. Ravn jest zm czony. Rano...

- Teraz. - Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czuj c w tej

samej chwili gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówi ! Musisz mnie

zawsze słucha .

Pu cił naszyjnik i usiadł. Ravn nało ył go natychmiast trz s cymi si r koma.

- Kim jestem? - zapytał Brion. Ravn odwrócił si uciekaj c wzrokiem. - Spójrz

na mnie, mieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.

background image

58

- Jeste ... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielk niech ci i

zgry liwo ci Ravn.

- To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałe maszyny?

- Ravn niech tnie skin ł głow . - W porz dku. Jakiego rodzaju maszyny

widziałe

- Rozmawianie o maszynach jest zakazane.

- Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałe

maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałe . Co one robiły?

- To, co zawsze robi maszyny. Z gło nym hukiem zabijały inne maszyny, a

potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To wła nie one robi .

- Czy widziałe kiedykolwiek maszyn , która nie zabijała innych maszyn?

- Maszyny zabijaj maszyny. To jest wła nie to, co robi .

Inna odpowied na to pytanie okazała si niemo liwa. Z wyrazu twarzy Ravna

było wida , e uwa a Briona za głupca, skoro o to pyta.

- Wszystkie maszyny zabijaj maszyny - powtórzył Brion zmieniaj c słowa, a

nast pnie tym samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi teraz... sk d

pochodz te maszyny?

D wi k tych słów wywiał gwałtown reakcj Ravna. Ogarn ło go dr enie i

strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.

- Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił si do przodu i klasn ł gło no swoimi

pot nymi dło mi. - Mów! Ravn nie miał wyj cia. W tej chwili bał si bardziej

tych pi ci ni tabu, zakazuj cego mówienia o tym. Wskazał r k ponad

ramieniem za siebie, ale ta odpowied nie zadowoliła Briona. W ko cu wyj kał

chrapliwym szeptem:

- To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.

- Byłe tam?

- Tylko Ravn mo e tam i . Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.

- Teraz ty mi poka esz, poniewa jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam

o wicie.

- To jest zakazane...

- Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał r k , skulonego Ravna za chud szyj

i cisn ł j . - Chcesz teraz umrze ? - zapytał, nadaj c swojemu głosowi odcie

nienawi ci.

Ta gro ba powinna wygl da prawdziwie, gdy jedynie strach przed mierci

mógł zapewni mu kontrol nad Ravnem. Nie słysz c odpowiedzi, zacz ł

stopniowo zaciska dło .

- Pójdziemy... o wschodzie sło ca - wykrztusił niech tnie Ravn.

Ta odpowied zadowoliła Briona. Pu cił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal

spała gł bokim snem, cicho pochrapuj c. Próbował pój jej ladem, ale czuł zbyt

, wyra nie przepływ emocji pi cych wokół niego ludzi. Strach i nienawi unosiły

si cały czas tu pod powierzchni . W ko cu stwierdził, e nie b dzie w stanie

zasn . Poło ył si na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, rozpraszaj c swoj

empatyczn percepcj na wszystkie strony.

Lea obudziła si tu po wschodzie sło ca. Podał jej wod i poinformował o tym,

czego si dowiedział. Pokiwała głow potakuj co.

background image

59

- Co w tym musi by . Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to, e

to miejsce istnieje naprawd , e nie jest jeszcze jednym mitem.

- B dziemy musieli pój i obejrze je. Tam co musi by . Ravn z wielk

niech ci zgodził si mnie tam zaprowadzi . Musiałem go mocno przekonywa .

Bał si tego miejsca tak samo jak mnie.

- Czy bał si tak bardzo, e mógł uciec? Nie widz go nigdzie.

Lea miała racj , Ravn znikn ł w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało

si , e byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zacz li szuka go w popłochu. Kilku

z nich ruszyło wzdłu cie ek prowadz cych do obozowiska, ale po niedługim

czasie wrócili z niczym. Ravn znikn ł bez ladu.

- Cholera! - zakl ł Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego.

Powinienem był go zwi za ... teraz mo e ju by wiele kilometrów st d.

- Nie s dz - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie, e jest znacznie bli ej

ni s dzisz.

Wygl dała na zadowolon z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w

kubku z wod , a nast pnie piła j małymi łykami.

- Czy byłaby tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?

- Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ci nienie krwi! - Piła,

delektuj c si , podczas gdy on : gotował si w rodku. - Teraz lepiej. Kiedy wy,

m czy ni, łazili cie wsz dzie szukaj c go, ja obserwowałam kobiety. S bardzo

przestraszone i siedz w jaskini.

- Czy by si tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i m czyzn

razem w jaskini nie jest tabu?

- Dla m czyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoj kryjówk . Chcesz,

abym si tam rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien

pozwoli mi równie na to.

Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wej cia do

jaskini, kobiety za wycofały si w popłochu.

- Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzykn ł pochylaj c głow , aby wej do

rodka.

Znalazłszy si w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwil , a oczy

przyzwyczaiły si do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu

metrów długo ci. Na jego widok rozległy si przera one okrzyki i szloch kobiet,

które stłoczyły si razem z dzie mi w jednym ko cu. J ki przesuwały si w bok,

kiedy zbli ał si do nich. Wszystkie bez wyj tku przesun ły si w lewo.

Interesuj ce. Brion skierował si w prawo w stron wysokiego stosu nie

wyprawionych jaszczurczych skór uło onego we wn ce. Same skóry... i nic wi cej.

Nagle wydało mu si , e dostrzegł nieznaczny ruch w ciemno ci. Ukl kł i wsun ł

r k pod cuchn cy stos. Po chwili wydał okrzyk zadowolenia.

Kiedy Brion wyci gn ł Ravna, ten zacz ł j cze i tarza si po ziemi. Brion

spojrzał na niego z odrobin współczucia. Szybko mu ono jednak min ło, kiedy

poczuł pulsuj cy ból w goj cym si kikucie, którym uderzył o skaliste podło e

jaskini. Bez cienia sympatii tr cił go stop .

- Wstawaj, tchórzliwy mieciu! Zaraz ruszamy w drog . Min ł prawie cały

ranek, zanim Ravn o wiadczył, e jest gotowy. Musiał spełni kilka obrz dów.

Musiał przede wszystkim zabra z kryjówki w jaskini bransolet z ko ci i

background image

60

przygotowa po ywienie. Ponaglany przez Briona, przestał si w ko cu oci ga i

niech tnie ruszył cie k , ale po chwili przystan ł, zobaczywszy, e Lea idzie za

nimi. Zacz ł nerwowo wymachiwa r koma.

- Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn mo e. adni Łowcy, adne

wstr tne kobiety!

- Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez cz drogi i poniesie dla nas

po ywienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do

niego dojdziemy. A teraz prowad .

Oci gaj c si z wyra n niech ci , Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion

i Lea szli tu za nim cie k prowadz c mi dzy drzewami. Kiedy znale li si na

tyle daleko od obozu, e nie było ich z niego wida , Brion wzi ł od Lei tobołek i

zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bol ce mi nie, mówi c:

- Tylko plugawe kobiety nosz ci ary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił

baga ? To bardzo le dla tabu.

- Chcesz go z powrotem?

- Przenigdy! Czy ten wstr tny, stary Ravn nie b dzie protestował i sprawiał

kłopotów?

- Nie mo e mnie ju bardziej nienawidzi . A poza tym potrafi sobie radzi z

takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazi . Za ka dym

razem, ilekro zaczynam czu dla niego współczucie, odzywa si mój kikut i od

razu je trac . Powiedz jak si zm czysz, to zrobimy postój.

- Mog i przez cały dzie , dopóki kto inny niesie ten tobołek.

Trasa prowadziła pocz tkowo na zachód skrajem równiny. Po południu

podgórze zacz ło skr ca na zachód, biegn c wzdłu brzegu Jeziora Centralnego

i dalej w gł b lasu. O zmierzchu Brion zarz dził postój, zm czony całodniowym

marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim razem, przywi zał Ravna

do wbitego w ziemi palika, eby nie odszedł, kiedy nie b d czuwa . Dobrze

zabezpieczywszy si przed ucieczk swojego wroga, Brion spał gł bokim,

spokojnym snem. Kiedy obudził si rano, był wypocz ty i gotów do dalszego

marszu.

Szli tak skrajem lasu wzdłu podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku

wychodzili na otwart przestrze , aby napełni manierki wod , o ile nie mijali po

drodze strumieni. Ravn odezwał si tylko raz, kiedy krzykn ł ostrzegawczo,

usłyszawszy odległy odgłos silników. Le eli ukryci pod le nym podszyciem,

obserwuj c białe smugi niewidocznych samolotów ci gn ce si nad nimi od

horyzontu na północy. Je li to mogła by wskazówka, to szli we wła ciwym

kierunku. Ravn był przera ony widokiem samolotów i trz sł si cały, le c na

ziemi.

- Jeste my blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wraca .

Brion musiał u y siły, aby nakłoni go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak

pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał si i usiadł pod drzewem.

- No, co tym razem? - zapytał Brion.

- Musimy poczeka do zmierzchu i potem zej do jeziora, aby omin to

miejsce - powiedział Ravn wskazuj c na ci gn ce si przed nimi wzgórza.

- Nie b dziemy czeka - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora.

background image

61

- Nie mo emy. Przed nami jest wi te Miejsce. Nie mo emy tam i . Musimy je

omin . Tylko noc mo na i bezpiecznie wzdłu jeziora.

- wi te Miejsce? Podoba mi si ta nazwa. Musimy rzuci na nie okiem...

- Nie! To zakazane! Nie mo esz!

Brion poczuł siln fal emocji, która ogarn ła Ravna strach, jakiego dotychczas

nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił si na

Briona z no em. Ten zablokował jego cios r k i złapał go za przegub dłoni.

Drug r k chwycił go za szyj i cisn ł j mocno. Trzymał go w u cisku tak

długo, a jego wij ce si ciało zwiotczało.

- B dzie nieprzytomny przez dłu szy czas, ale dla spokoju przywi

go do

palika. Gdyby my si nieco spó nili, to nie zniknie jak sen złoty.

- Masz na my li nasz wypad do wi tego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty zostaniesz

z nim. On boi si naprawd . Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.

Lea prychn ła z niezadowoleniem:

- A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?

Brion otworzył usta, aby sprzeciwi si , ale szybko je zamkn ł i z niech ci

przytakn ł.

- Trzymaj si blisko mnie. Nie mamy poj cia, co mo e nas czeka po drugiej

stronie.

Szli powoli w gór mi dzy drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza,

przystan li. Biegło kilka metrów dalej a do szczytu wzgórza. Brion nachylił si

nad ni i szepn ł:

- Zosta tutaj, a ja zobacz , co jest po drugiej stronie. Obiecuj , e dam ci zna ,

aby doł czyła do mnie, je li wszystko b dzie w porz dku, zgoda?

Skin ła głow potakuj co i usiadła pod du ym drzewem. Brion przepełzł wolno

ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy si na samym szczycie,

zamarł w bezruchu i odczekawszy chwil , ostro nie uniósł głow . Popatrzył

dookoła, po czym uniósł głow jeszcze wy ej, aby spojrze w dół na drug stron .

Potem podniósł si i pomachał na Le :

- Chod , wszystko w porz dku. Chod i zobacz, co odkryli my!

background image

62

Rozdział 13

Poznanie wroga

Lea wdrapała si na szczyt wzgórza, płon c z ciekawo ci. Co to mo e by ? Ravn

bał si tego miertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła j .

Podał jej r k i pomógł wej na szczyt.

- Spójrz - powiedział.

Ruiny, staro ytne pozostało ci budynków. Pokiwała głow .

- To jest to wi te Miejsce? To to rozpadaj ce si ruiny. Przecie tu nie ma

nic, czego mo na by si ba . - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z

pewno ci czym wa nym. Owszem, to ruiny, ale nie zapominaj, e to pierwsze

stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. My l , e jest tam dostatecznie

bezpiecznie, eby si mo na było nieco rozejrze .

Z pewno ci nie było w tych wal cych si ruinach nic, co mogłoby stanowi

jakiekolwiek zagro enie. Te budynki musiały liczy setki lat. Niektóre z nich

musiały by ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone lady w ziemi. Wi ksze

budowle - dwie prostok tne konstrukcje wykonane były z zag szczonego gruntu

pokrytego z zewn trz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie ceramika była

pop kana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w rodku,

dzi ki czemu w wielu miejscach zachowały si fragmenty konstrukcji. Brion

wspi ł si na gór , aby przyjrze si bli ej jednej z ocalałych cian i rozejrze si

za czym , co mogłoby mu powiedzie o ich przeznaczeniu. Kopn ł nog skruszał

ziemi i wskazał na ci g dziur w zewn trznej cianie.

- Czy nie uwa asz, e nie b dzie przesad , je li powiem, e te budowle mogły

zosta zniszczone równocze nie w wyniku wybuchów? To mog by pozostało ci

po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach. Lea skin ła głow .

- To bardziej ni prawdopodobne, je li we mie si pod uwag to, co dzieje si na

tej planecie. Co tu mogło by ? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocze nie

te budowle s za du e.

- Tutejsze urz dzenia rozsypały si w proch dawno temu, mam jednak

przeczucie, e to była jaka kopalnia. Tamte wzgórza s zbyt regularne, aby były

czym innym ni kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły by obiektami

naziemnymi i biurowcami, a najwi ksze z nich magazynami. Wszystkie zostały

zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici...

- Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci si , e istnieje du e prawdopodobie stwo, e

nasi tubylcy mog by ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W

przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywa zniszczon kopalni wi tym

Miejscem?

- Bardzo mo liwe, ale na razie nie mo emy tego stwierdza . Mogli odkry te

ruiny, nic o nich nie wiedz c i czci je ze wzgl du na ich ogrom. My l , e Ravn

nam to wyja ni.

- W tpi . Ale uwa am, e ju pora wraca i zobaczy , czy ju doszedł do siebie.

- Tak, zobaczyli my ju , co mieli my zobaczy . Je li jest w dalszym ci gu

nieprzytomny, to nie widz potrzeby, aby mu mówi , e tu byli my. Nadal

potrzebujemy jego pomocy.

background image

63

Ravn był przytomny i w ciekły. Odmówił ruszenia w dalsz drog przed

zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanuj ca od niego

nienawi , nie był jednak w stanie nic na to poradzi . Siedział bez ruchu do

zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie. Pozostało

im jedynie i za nim. Min ło pół nocy, zanim obeszli wi te Miejsce i weszli z

powrotem mi dzy drzewa. Reszt nocy po wi cili na sen i spali a do witu. Rano

ruszyli w dalsz drog .

Po jakim czasie zatrzymali si nad jednym z potoków, które spływały do

jeziora, aby napełni manierki wod . Brion zamarł nagle w bezruchu z

naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała co

powiedzie , ale on dał jej gestem r ki do zrozumienia, eby milczała.

- Chwileczk . Nie ogl daj si i staraj si nie zwróci na siebie uwagi. Nie

jeste my ju sami. Przed nami s jacy ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tu nad

trawiastym zboczem.

- S przyjacielscy?

- Na tej planecie? Nie s dz . Tylko jedno wyja nienie przychodzi mi na my l,

dlaczego ukrywaj si na naszej trasie. Urz dzili zasadzk i czekaj na nas.

- Co zrobimy?

- Nic. Po prostu poczekamy, a si sami poka i zdradz swoje plany. Je li

maj złe zamiary, b dzie nam znacznie łatwiej broni si tutaj, na otwartej

przestrzeni.

Odepchn ł nagle Le na bok, kiedy co ciemnego wyleciało spomi dzy drzew i

zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemi z głuchym

odgłosem tu przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.

- No, to wiele mówi o ich zamiarach - powiedziała Lea, pokazuj c na ludzi

wybiegaj cych spomi dzy drzew. - Wygl daj dokładnie tak samo jak

współplemie cy Ravna i wiemy ju , do czego s zdolni. Wiem, e nie powinnam ci

radzi , ale czy nie wydaje ci si , e powiniene zrobi co odstraszaj cego, zanim

podejd zbyt blisko?

Próbowała mówi spokojnie, ale nie udało si jej opanowa dr enia głosu.

Widok zbli aj cych si m czyzn uzbrojonych w dzidy przeraził j . Od momentu

wyl dowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.

- Schowaj si za to drzewo, tam ci nie dosi gn zawołał do niej Brion,

schylaj c si , aby wyj z tobołka pojemnik z granatami ogłuszaj cymi.

Napastnicy zbli ali si coraz bardziej, byli ju na szczycie zbocza. Wymachiwali

dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, a podejd bli ej.

Nastała pełna napi cia chwila wyczekiwania, któr przerwał Ravn krzycz c na

cały głos:

- Jestem Ravn! Przychodz wam pomóc!

Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycz c nieprzerwanie szedł w

kierunku drugiego brzegu, chlapi c wod na wszystkie strony. Brion ruszył za

nim, szybko si jednak wycofał. Było ju za pó no, aby go zatrzyma . Ravn

wchodził na zbocze, wymachuj c r koma i wołaj c:

- Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomog . Dotykali metalu, maj

maszyny! Widziałem je. Musz zosta zniszczeni!

background image

64

Jego słowa sprawiły, e włócznicy podeszli bli ej, mówi c co podniesionymi

głosami, które zlewały si z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransolet .

Wiedzieli, e jest Ravnem, e powinni go usłucha .

Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucaj c metalowe odłamki mi dzy

drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ci ni ty na bok. Kiedy odgłos eksplozji

ucichł, nastała cisza, któr rozdarły j ki cofaj cych si w popłochu

pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemi poci gaj c za sob Le

i w tej samej chwili nast pił drugi wybuch, który wyrzucił w gór połamane

gał zie i odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyra nie echo wystrzału

dobiegaj ce od strony znajduj cej si za nimi równiny. Odwrócił si i zobaczył

sun cy w kierunku strumienia czołg. Długa lufa wycelowana w ich kierunku,

znikn ła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze dalej mi dzy

drzewami - w miejscu, gdzie znikn li Łowcy.

Ostrzał ustał równie nagle jak si zacz ł. Poryte zbocze było puste, z wyj tkiem

ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec.

Jeszcze przez chwil pojazd wodził luf tam i z powrotem, w ko cu obrócił

wie yczk i wycofał si . Kł by pyłu wzbiły si w powietrze spod g sienic, znacz c

jego drog .

- Nie ruszaj si , dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział Brion. - Nie

wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest,

z cał pewno ci nie lubi tubylców.

- Czy to mog by ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli

tamt kopalni ?

- Wszystko mo liwe... Zaczekaj, spójrz!

Wysoko nad nimi błysn ło sło ce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkuj cych

maszyn. Widoczne pocz tkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty

błyskawicznie urosły przybieraj c kształt ostrza, które mkn ło w dół z pr dko ci

wi ksz od pr dko ci d wi ku. Leciały jeden za drugim, prosto na samotny czołg.

Kierowca czołgu musiał je równie zauwa y . Pojazd obrócił si , ale było ju za

pó no. Czarne kropki oddzieliły si od samolotów, które skr ciły w gór ostrym

łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał si

do uszu. Było ju cicho, kiedy opadaj cy dym i pył odsłonił dymi ce szcz tki

czołgu.

Brion obj ł ramieniem Le i pomógł jej wsta , czuj c dr enie jej ciała.

- Wszystko w porz dku, ju po wszystkim. Nic si nam nie stało.

- To niemo liwe. Mam ju dosy tego miejsca! Nic tylko przemoc, mier i

zabijanie... - jej głos załamał si . Brion nadal j obejmował.

- Wiedzieli my, e tak b dzie, zanim tu przybyli my - powiedział łagodnie. -

Sami podj li my t decyzj . Jedyne, co teraz mo emy zrobi , to doko czy t

robot . Zróbmy to, co musi by zrobione.

Odepchn ła jego rami .

- Ty obłudniku! Nieczuły i oboj tny... Masz tyle ludzkich uczu , co kawałek

drewna. Nie dotykaj mnie! Usłuchał jej, wiedz c, e nic wi cej nie mógł w tej

chwili zrobi . Sam umiał radzi sobie ze stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i

brutalna, w odró nieniu od jej - przeludnionej i przecywilizowanej. Lea została

przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz potrzebowała

background image

65

troch czasu, eby doj do siebie. Byli bezpieczni pod osłon drzew i najlepsz

rzecz , jak mogli zrobi w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu a

upewni si całkowicie, e to nieoczekiwane miertelne starcie ostatecznie si

zako czyło. Rozwi zał tobołek i odszukał butelk wódki. Nalał alkohol do kubka i

podał Lei. Wzi ła go bez słowa, blada na twarzy, i wypiła par łyków. Brion

podszedł do skraju lasu i spojrzał na równin . Była pusta i cicha, z wyj tkiem

dymi cych szcz tków czołgu.

- Co zrobimy teraz? - zapytała zbli ywszy si do niego. - Sprowadz l downik i

wsadz ci bezpiecznie na jego pokład.

- Czy to m dre ci ga go tutaj?

- Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mog ci dłu ej nara a na

niebezpiecze stwo.

Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebie z kieszeni i rozczesała spl tane

włosy.

- Troch za pó no, aby si wycofa . Nie podoba mi si tu, ale o ile sobie

przypominam, sama si na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama

nawarzyłam sobie tego piwa, wi c musz je teraz wypi .

- Wcale nie musisz.

- Ale tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych m czyzn

jestem gorsz płci , niemniej nadal mam swoj dum . Je li si we mie pod uwag

ostatni planet , na której byli my, ta wygl da jak miejsce na piknik Czy nie czas

rusza w drog ?

Brion stwierdził, e jedyn rozs dn odpowiedzi b dzie cisza. Wiedziała, co

robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, e jej zdecydowanie

było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.

- Chc przyjrze si z bliska temu czołgowi - powiedział po jakim czasie, kiedy

opadł pył i przygasały płomienie.

Skin ła głow .

- Oczywi cie. Mog tam by jakie zapisy, strz py ubra , znaki czy dokumenty

identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwy sza pora, aby my zrobili co

konkretnego, a nie zajmowali si tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?

Zaprzeczył ruchem głowy.

- Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przeka e na

statek raport My l , e najlepiej b dzie, je li ty zostaniesz tutaj. Wezm

holokamer i postaram si szybko uwin . Ustawi j na automatyczn

rejestracj , dzi ki czemu b d mógł wykona ze sto klatek w niecałe pi tna cie

sekund.

- Nie b d si spierała z tob . Wiem, e potrafisz zrobi rekonesans szybciej i

lepiej ode mnie. Zarzekasz czy pójdziesz od razu?

Brion spojrzał na niebo i skin ł głow .

- My l , e teraz. Miejscowe plemi zostało dostatecznie przestraszone, aby my

nie musieli obawia si na razie adnych działa z ich strony. B d potrzebował

troch wiatła, dlatego nie mog czeka do zmroku. Jak na razie nie wida

adnych innych czołgów. Niewiadom s jednak samoloty. Chc i tam nie

zwlekaj c i jak najszybciej wróci . To nie powinno zaj mi wiele czasu.

background image

66

W chwil potem ju go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była

najwy sza pora, aby przekaza wst pny raport. Lea wzi ła nadajnik i opisała

prze ycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym wył czyła go. Widziała,

jak Brion upadł na ziemi obok czołgu i zamarł w bezruchu. Po chwili wstał i

przeszedł na drug stron czołgu, nikn c jej z oczu.

Czekanie stawało si niezno ne. Mimo i wiedziała, e miejscowe plemi dawno

uciekło, wsłuchiwała si w ka dy szelest i trzask dochodz cy z gł bi lasu,

spodziewaj c si usłysze odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.

I nagle pojawił si ... biegł z powrotem! Nigdy w swoim yciu nie widziała

pi kniejszego widoku od tej biegn cej chy o masywnej postaci. Słycha było ciche

dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał si przez g st traw . Wbiegł mi dzy

drzewa i podbiegł do niej. Ci ko oddychał i ociekał potem.

- Nie podejrzewałem tego... - sapn ł opieraj c si o s siednie drzewo.

- Czego nie podejrzewałe ? Kto kierował tym czołgiem?

- Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w nim i nie

było ludzkich istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kierowany

przez roboty, zaprogramowane na tropienie i zabijanie ludzi. Oto, kto prowadzi

t wojn , przynajmniej po jednej stronie: zmechanizowana armia

automatycznych morderców...

background image

67

Rozdział 14

Maszyny które morduj

Male kie, czerwone wiatełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło kolor na

zielony, wskazuj c, e proces wywoływania dobiegł ko ca. Brion wyj ł rolk z

filmem i wsun ł j do projektora. Kiedy go wł czył, mi dzy drzewami ukazała si

stalowa burta czołgu. Unosiła si swobodnie w powietrzu, wprawiaj c w

zakłopotanie zmysły, gdy wygl dała jak prawdziwa.

- To widok z zewn trz - obja nił Brion naciskaj c przycisk przesuwu klatki. Na

ekranie pojawił si obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to, co zobaczyłem,

kiedy zajrzałem po raz pierwszy do rodka.

Poprzedni obraz znikn ł i jego miejsce zaj ł nast pny. Przedstawiał wn trze

czołgu. Bomba oderwała cz urz dze , ale niektóre podzespoły były nadal całe.

Brion wskazał na pl tanin przewodów i ł cz ce si z nimi puszki.

- To jest widok przodu. Zauwa , e nie ma tu siedze ani urz dze steruj cych,

przeznaczonych dla ludzi. Jedynie te urz dzenia wej ciowe i mikroprocesory.

Pozwala to przypuszcza , i wn trze zostało specjalnie zaprojektowane do

automatycznego sterowania. Widzisz t metalow rur ? To jest podajnik

amunicji bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wn trze, przechodz c przez

miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest

tam jeszcze du o miejsca, wi cej ni potrzeba na urz dzenia do automatycznego

sterowania.

- Nie rozumiem. Jak to mo liwe? - zapytała Lea. Zawsze my lałam, e roboty s

niezdolne do szkodzenia ludziom. Istniej przecie prawa robotyki.

- By mo e na Ziemi, ale obawiam si , e chyba nigdzie poza granicami

dawnego Imperium Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, e roboty s

maszynami i niczym wi cej. Nie s ludzkimi istotami i dlatego nie nale y ich

antropomorfizowa . Robi to, co nakazuje im program... bez adnych emocji.

Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało si to mo liwe.

Słu yły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbli aj cymi si

samolotami, naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych

celów. Cokolwiek robi , robi to szybciej i dokładniej ni ludzie. Dodaj jeszcze do

tego, e s od nich o wiele bardziej bezwzgl dne, a zrozumiesz, dlaczego wojskowi

bardzo je lubi . Zwró uwag , e historia wojen toczonych podczas Upadku pełna

jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane. Były

one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były miertelne dla ludzi.

Ludzie cierpieli jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła kl sk lub brakowało

jej surowców. Z reguły jednak, kiedy zmechanizowany system obrony zostawał

przełamany, broni ca si strona szybko si poddawała.

- Zatem roboty wojenne nie miały na my li zabijania ludzi...

- Nie mogły mie na my li, poniewa s niezdolne do my lenia. Ten

automatyczny czołg był zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich.

Mogli my si sami przekona , jak sprawnie wykonywał to zadanie.

- Ale zaprogramowa musieli go ludzie. S wi c momlnie odpowiedzialni za

zabijanie, nieprawda ?

background image

68

- Zgadzam si z tob całkowicie. S najzwyklejszymi kryminalistami, którzy

powinni stan przed s dem. Lea z rosn c niech ci patrzyła na zmieniaj ce si

obrazy, przedstawiaj ce zniszczon maszyn .

- Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy

si tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali si powstrzyma te roboty.

- Starali si . Sk d wiesz, e w tych samolotach byli piloci? One tak e mogły by

zrobotyzowane.

- Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona przez

roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelaj tak e do ocalałych

ludzi. To nie trzyma si kupy!

- By mo e dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek by my jednak o tym s dzili, ta

wojna toczy si nadal i nie da si temu zaprzeczy . Te maszyny wojenne musz

pochodzi z jakiego miejsca na tej planecie.

- Z podziemnych fabryk?

- By mo e. Zastanawiali my si ju przecie nad tym. Musimy poszpera

jeszcze troch w Miejscu Bez Nazwy. - Nie chc powiedzie , e mi brak Ravna, ale

czy uda nam si tam dotrze bez niego?

- To b dzie trudne, ale nie niemo liwe. B dziemy szli cały czas na północ, pod

osłon lasu. Mieli my okazj zobaczy , co mo e si z nami sta , je li zostaniemy

dostrze eni.

- To mo e lepiej, eby my szli noc ?

- Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez wzgl du na rodzaj u ywanych w tych

maszynach detektorów wykorzystuj cych fale radiowe, promieniowanie

podczerwone, cieplne czy inne, mog one skutecznie działa równie ~ w nocy,

podczas gdy my jeste my zale ni prawie całkowicie od zmysłu wzroku. Moje

zdolno ci empatyczne s dobre do unikania tubylców, ale s całkowicie

nieprzydatne do wyczuwania obecno ci maszyn. Dlatego musimy i w dzie i

bacznie si rozgl da , wypatruj c maszyn wojennych, aby si przed nimi ustrzec.

Mimo i niebezpiecze stwo nie min ło i nie opuszczało ich ani na chwil , ich

marsz okazał si łatwiejszy bez kłopotliwej obecno ci Ravna. Zgin ł, kiedy

próbował ich zdradzi ... i nie ałowali go. Ich trasa prowadziła teraz prawie

dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie wielkie Jezioro

Centralne: Pozostaj c mi dzy drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem

dni spotykali coraz mniej pas cych si zwierz t - przypuszczalnie ze wzgl du na

coraz bli sz obecno sprz tu wojennego. Przynajmniej raz na dzie

przelatywały w powietrzu samoloty, zataczaj c szerokie łuki, jak gdyby czego

szukały. Której nocy na horyzoncie toczyła si jaka bitwa. Odległe eksplozje

wstrz sały ziemi i co chwil wida było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.

Nast pnego dnia przejechała w pobli u cała kolumna sprz tu wojennego.

Widzieli jak rozsnuwaj cy si coraz wy ej obłok pyłu przepływa z północy. Z

pocz tku przypominało to burz piaskow , ale była to przecie trawiasta

równina, a nie pustynia i ta wła nie nienaturalno zjawiska zwróciła ich uwag .

- Mi dzy drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu du ymi

susami. - Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy si tam ukry ... wykorzysta skał

do osłony przed czujnikami, je li to jest to, co podejrzewam.

background image

69

Rzucił tobołek w dół mi dzy skały, a potem pomógł Lei wdrapa si do góry. Po

drugiej stronie znajdowało si du o otoczaków. W lizgn li si pod jeden z

najwi kszych, chowaj c si za nim całkowicie. Brion przesun ł tobołek z

metalowym urz dzeniem jeszcze ni ej, aby ograniczy do minimum mo liwo

jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych uło ył murek, zostawiaj c w

nim szczeliny, przez które mógłby wygl da na zewn trz.

- Słysz je - powiedziała Lea. - Szcz kaj i skrzypi . Zbli aj si .

Sun ce przed kł bami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały si ich oczom.

Rosły z ka d chwil . Był to masywny, pot nie opancerzony i uzbrojony sprz t

bojowy. Wkrótce ukazały si tak e mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które

otaczały wi ksze ze wszystkich stron. Te siły osłonowe były wsz dzie, jedne

torowały drog wzdłu brzegu jeziora, a inne w gór wzgórza. Lea skuliła si w

swojej kryjówce, kiedy eskadra nadd wi kowych odrzutowców przeleciała z

hukiem nad ich głowami. Pod aj ca za nimi fala d wi kowa uderzyła w ich

kamienny murek i rozwaliła go. Armada przesuwała si dalej i wkrótce cała

równina, jak okiem si gn , pokryta była sprz tem wojskowym. Zgrzyt metalu

był tak gło ny i przenikliwy, e a uszy bolały.

Było pó ne popołudnie, kiedy przejechała główna cz kolumny. Mniejsze i

szybsze czołgi nadal jednak w szyły wokoło.

- Niezłe widowisko - powiedziała Lea.

- Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali

nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległo ci. Ale niestety

nic nie czułem.

- A mo e gdzie mi dzy tymi maszynami było paru ludzi kieruj cych nimi?

- Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecno ci. Ale nawet je li była tam

jaka grupka ludzi kieruj ca t kolumn , jestem pewien, e co najmniej

dziewi dziesi t pi , dziewi dziesi t osiem procent obsługiwały automaty.

- To przera aj ce...

- Wszystko w tej operacji jest przera aj ce. I miertelne - powiedział Brion. -

Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy a te maszyny odjad jak najdalej, zanim

ruszymy w dalsz drog . Jedyny nasz zysk polega na tym, e wiemy w ko cu, w

którym kierunku musimy teraz i .

- Co masz na my li?

Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowan

armi .

- Zostawiły lady, po których mo na i z zamkni tymi oczyma. Pójdziemy po

tych ladach... i poszukamy miejsca, z którego pochodz .

- Nie mo emy! Stamt d mog nadjecha nast pne maszyny.

- B dziemy si trzymali od nich z dala. Te lady wida z odległo ci kilku

kilometrów. Nadal b dziemy zachowywali ostro no , tak jak przedtem.

Pójdziemy wzdłu ladów tak długo, a znajdziemy to miejsce, z którego

pochodz maszyny.

Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Pó niej jednak droga stawała si

coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu

zacz ło si stopniowo zmienia . Znikn ł jednolity ci g gór, le nych wzgórz i

background image

70

trawiastej równiny. Teren stawał si coraz bardziej niejednorodny i górzysty, z

du ilo ci dolin i w wozów. Brion zatrzymał si na stromym zboczu,

spogl daj c na wyorane na powierzchni równiny lady. Były nadal bardzo

wyra ne, ale nikn ły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do

otoczonego stromymi cianami w wozu.

- Co teraz zrobimy? - zapytała Lea.

- Zjedzmy co najpierw, zanim to rozwa ymy. Przypuszczam, e mo na b dzie

i wzgórzami nad - tym ladem.

Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.

- Łatwiej to powiedzie , ni zrobi . - Rozerwała opakowanie z racjami

ywno ciowymi i wyj ła prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, ko czy si nam

jedzenie. Cokolwiek si stanie, b dziemy musieli niedługo wraca albo ci gn

l downik, eby uzupełni zapasy.

- adna z tych mo liwo ci mi si nie podoba. Zaszli my ju bardzo daleko i

ci gle jeste my na tropie. Musimy i dalej. Nie mo emy uzupełni zapasów,

poniewa nie wolno nam ryzykowa l dowania statku w miejscu, w pobli u

którego znajduje si tak wiele broni. Pozostaje wi c tylko jedno wyj cie...

- Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włó do niego arcie. A potem post pimy

zgodnie z moim planem. Wrócimy na równin , ci gniemy l downik i wrócimy na

orbit , gdzie b dziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania.

Potem si dziemy sobie spokojnie i zaczekamy, a przy l wojsko...

Brion sprzeciwił si ruchem głowy.

- My jeste my tym wojskiem! Nie odlecimy st d, dopóki nie dowiemy si , co si

tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu...

- Chyba straciłe rozum. To pewne samobójstwo!

- Nie s dz . Uwa am, e szanse s pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego

wej i wyj , zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.

- Ju wiem, co b dzie dalej. Ma to by jednoosobowa druzgoc ca akcja,

prawda? Z tob w tenisówkach i z du ym, przezroczystym no em w r ku. I ze

mn , siedz c tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekaj c cierpliwie na

twój powrót?

- Wła nie to mniej wi cej miałem na my li. Czy co ci si w tym nie podoba?

- Tylko jedno. Zastanawiam si , czy nie byłoby pro ciej, eby po prostu waln ł

sobie w łeb i oszcz dził sobie tego całego kłopotu.

Wzi ł jej drobn r k w swoje łapsko. Czuł wyra nie strach i niepokój kryj ce

si za jej gorzkimi słowami.

- Wiem, co my lisz i czujesz i nie mam do ciebie o to alu. Ale w obecnej sytuacji

nie mamy wyboru. Mo emy wróci i zacz cał t akcj od pocz tku albo po

prostu zako czy j . My l jednak, e zaszli my ju za daleko, prze yli my zbyt

wiele przemocy i przelało si ju za du o krwi, aby si wycofa . Jestem w stanie

poradzi sobie. I musz t spraw doprowadzi do ko ca!

Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizowa z nim. Poczuła, jak ogarnia

j rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali si na wzgórza z dala od

kanionu. Szli, a znale li odpowiednie miejsce na urz dzenie obozu. Był tam

osłoni ty nawis skalny i nieco poni ej potok górski.

background image

71

- B dziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wr czaj c jej szybkostrzelny

pistolet - Trzymaj go cały czas przy sobie. Je li zobaczysz co podejrzanego,

najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma adnych przyjaznych zwierz t,

maszyn ani ludzi... nic. Jak b d wracał, dam ci zna , eby przypadkiem mnie

nie zastrzeliła.

Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym piworze,

eby nie zmarzn . Brion zasn ł od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea

natomiast, nie mog c przed dłu szy czas zasn , obserwowała przez konary

drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo ró ne od ziemskiego. Była tak

bardzo daleko od domu!

Ockn ła si , czuj c czyj dotyk na ramieniu i stwierdziła, e jest ju widno.

Brion stał nad ni i wkładał nó do pochwy.

- Jestem przekonany, e w ostatnim raporcie przekazali my wszystkie

najwa niejsze wiadomo ci, które zebrali my do tej pory, mo esz wi c zachowa

cisz w eterze. Cały czas musisz przebywa w ukryciu. Dzisiaj jest dzie

pierwszy... wróc najpó niej wieczorem czwartego dnia. Obiecuj wróci bez

wzgl du na to, co znajd . Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na

mnie. Mam nadziej , e zdajesz sobie spraw z tego, jakim szale stwem byłoby

pój cie ze mn . Bez wzgl du na to, czy b d tu, czy nie, pi tego dnia musisz

ruszy w drog powrotn . Sprowad l downik, jak tylko dotrzesz na równin ... i

uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. S inni agenci, którzy mog zgry ten

orzech. Na razie jednak nie przejmuj si tym gdybaniem. Zobaczymy si

czwartego dnia

Obrócił si na pi cie i oddalił si . Stało si to tak szybko, e nie zd yła nawet

powiedzie słowa. Było oczywiste, e wolał zrobi to w ten sposób. Patrzyła, jak

jego pot na - sylwetka przesuwała si susami w dół wzdłu strumienia, malej c z

ka d chwil , a w ko cu przeskoczyła przez wyst p skalny i znikn ła z jej pola

widzenia.

background image

72

Rozdział 15

Penetracja Kanionu

Nie było adnego logicznego powodu, aby waha si u wylotu kanionu, ale

logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i

zatrzymał si . Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły

si wysoko skaliste ciany, tworz ce naturalny korytarz wrzynaj cy si gł boko w

gł b wzgórza. Widział przed sob tylko niespełna półkilometrowy odcinek

w wozu, potem skr cał on w bok, nikn c z pola widzenia. Dno poro ni te było

kiedy traw i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta

bruzdami. Jedyne ocalałe resztki ro linno ci znajdowały si tu przy skalistych

cianach. Reszta była zmia d ona i zniszczona przez g sienice przeje d aj cych

t dy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał si w kamieniste podło e, a zamieniło

si ono w g szcz przenikaj cych si nawzajem ladów. Spojrzawszy w dół Brion

stwierdził, e stoi w jednym z takich ladów: we wgł bieniu o powierzchni ponad

metra kwadratowego. Była to zaledwie cz ladu pozostawionego przez

gigantyczn maszyn - jedn z bardzo wielu. Przejechała t dy cała armia tych

maszyn i jak s dził, dalsze mogły w tej chwili zbli a si do niego. Zamierzał

stawi czoła tej armii.. W pojedynk ?

- Tak - krzykn ł gło no, u miechaj c si przy tym. Szanse nie były zbyt du e,

ale na inne nie mógł liczy . Ka da chwila zwłoki zmniejszała je, z ka d mijaj c

sekund bowiem rosło prawdopodobie stwo natkni cia si na wroga w tym

w skim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.

Skaliste ciany przesuwały si obok. Pod stopami czuł poryt bruzdami,

nierówn ziemi . Po blisko godzinie równomiernego biegu zacz ł oddycha z

coraz wi kszym trudem i musiał zwolni krok do szybkiego marszu. Szedł tak, a

oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie przy pieszył. Połykał kilometr za

kilometrem, ale wygl d kanionu si nie zmieniał. Po południu skaliste ciany

zacz ły si obni a i w ko cu wyszedł na skalist nieck , otoczon górami.

Była to dobra okazja, eby zrobi postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł

z wyra nego ci gu ladów i wdrapał si na zbocze poro ni te traw mi dzy

otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była Wyra nie widoczna. Przebiegała

przez nieck i gin ła w nast pnym w wozie, po przeciwnej stronie. Po wypiciu

kilku łyków wody poło ył si na wznak i zamkn ł oczy. Postanowił zdrzemn si

z godzin , a potem ruszy w dalsz drog . Na tej wysoko ci o zmierzchu robiło si

chłodno, pomy lał wi c, e wła ciwsze byłoby spanie w dzie , a maszerowanie w

nocy. Wiedział, e jego metabolizm bez trudu zaadaptuje si do takiej zmiany. Na

Havrk, gdzie mieszkał, ywno musiała by gromadzona w czasie krótkiego lata,

aby mo na było potem przetrwa bardzo dług zim . Wytrzymywał ju kiedy

cztery czy pi dni bez snu i wiedział, e mo e to bez trudu powtórzy . Trawa

była mi kka, a wn ka osłoni ta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi.

Uło ył si wygodnie i po chwili ju spał.

background image

73

O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Sło ce

skryło si za wzgórzami i w cieniu szybko robiło si zimno. lad w dole nadal był

pusty. Umie cił wygodnie na biodrze nó , wypił łyk wody i ruszył w drog .

Kanion za nieck był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał

skrócone pole widzenia. Zwalniał przed ka dym zakr tem, zachowuj c

ostro no , dopóki nie stwierdził, e traci w ten sposób za wiele czasu. Co si ma

sta , stanie si i tak Wiedział, e nie b dzie mógł nic na to poradzi . Musiał si

po pieszy . Pieprzony fatalizm...

Dno doliny przeszło w lit skał , porysowan i po łobion stalowymi

g sienicami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy

przyzwyczaił si do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem, e

przemieszcza si ze stał szybko ci i ma regularny oddech. Był prawie

zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłu ostrego zakr tu, gdy

nagle w odległo ci kilku metrów przed sob zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe

wiatło odbijało si od jego powierzchni. Czterolufowa wie yczka skierowana

była w niebo. W jednej chwili obróciła si i skierowała na niego. Skoczył za

najbli sz skał , ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ci gu wycelowane były

w jego stron . Odłamki trafi go od tyłu, niemo liwe, aby go min ły... Upadł na

ziemi , przetoczył si i odepchn ł od twardej skały, zaskoczony, e jeszcze yje.

Nic si nie stało. Działa milczały.

Brion le ał ci ko dysz c i nadsłuchiwał szcz ku g sienic, kiedy pojazd ruszył

do przodu. Wiedział, e go nie przegoni. Czy mógłby si wydosta z tej pułapki?

Nie, ciany doliny były gładkie i strome. Nie było st d ucieczki.

Odgłos silnika był gło ny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił si echem od cian

w wozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i

zapadła niepokoj ca cisza. Maszyna nie jechała ju po niego, ale nadal stała na

jego drodze. Dlaczego si zatrzymała? Brion wykonał gł boki oddech i powoli

wstał. Został oszcz dzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobi ? Zaraz

b dzie zupełnie ciemno. Mo e uda mu si po ciemku przej niepostrze enie obok

tego czołgu. Nie, mrok nie stanowi adnej przeszkody dla tej maszyny. Jej

czujniki b d działały równie skutecznie. Wraca ? Mógłby, ale to byłby koniec.

Poddanie si . Zaszedł za daleko, aby si teraz cofa . Ale dlaczego ten czołg nie

strzelił do niego? Ciekawo brała gór nad ostro no ci .

Posuwaj c si powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł

głow . Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył, e zagl da prosto do wn trza luf. Czołg

nadal nie strzelał. Przecie wiedział, e Brion jest tutaj, dlaczego wi c si wahał?

Zabawa w kotka i myszk ? Nie, nie mógł by zaprogramowany na nic innego

poza niszczeniem. Co wobec tego robi?

Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek

spadł na ziemi z hukiem i Brion ponownie podniósł głow . Wie yczka skierowała

si na skał , a potem z j kiem agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie

ruszał si . Czołg miał ju dwa razy okazj , eby go zabi i nie zrobił tego. Je li

teraz w ko cu wystrzeli, nigdy nie dowie si , dlaczego nie zabił go od razu. Min ła

jedna sekunda... dwie... trzy. Działa nadal milczały. O mielony tym obrotem

sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały si za nim, cały

czas trzymaj c go na muszce. Brion zatrzymał si , kiedy silnik zaryczał znowu i

background image

74

czołg zadr awszy, posun ł si kilka centymetrów do przodu, po czym stan ł. W

tym momencie dopiero Brion zauwa ył, e maszyna miała rozerwan g sienic i

nie mogła jecha . Gdyby udało mu si przedosta za niego, czołg nie mógłby go

ciga ! Ruszył biegiem wzdłu w wozu, wiedz c, e działa cały czas pod aj za

celem. Kiedy zrównał si z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle dały mu

spokój. Wie yczka obróciła si i lufy dział skierowały si pionowo do góry. Brion

zatrzymał si i patrzył. Czołg najwyra niej zacz ł go ignorowa . Musiał znale

si poza zasi giem czujników i jego obecno została wymazana z pami ci

urz dze sterowniczych. Zastanawiał si , czy powinien podej bli ej i obejrze

go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawo . Odpr enie po

silnym napi ciu i strachu przed pewn mierci , odczuwanych jeszcze przed

chwil , sprawiło, e przez moment poczuł si beztroski i bezpieczny. Musiał

podej do czołgu i obejrze go. Mógł co odkry lub nie - było to bez znaczenia.

Ostro nie st paj c zbli ył si do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był ju tak

blisko, e widział wyra nie spoiny na jego pancerzu. Postawił nog na

błyszcz cym metalowym kole i wspi ł si na czołg. Na górze, tu za wie yczk , był

właz z jednym uchwytem. Zawahał si przez chwil , po czym złapał za r czk i

mocno poci gn ł. Właz otworzył si bezgło nie i bez oporu. Nic wi cej si nie

stało. Brion słyszał, jak serce wali mu gło no, kiedy pochylił si i zajrzał do

rodka. Wewn trz nie było ycia. Wska niki wieciły w półmroku, gdzie

zabuczał i zaraz ucichł serwomechanizm. Ta my z amunicj wznosiły si a do

działek znajduj cych si obok niego. Były naładowane i gotowe do strzału.

Dlaczego wi c nie strzeliły?

Dosy tego! Poczuł nagle w ciekło na siebie za własn głupot . Co robił tutaj,

ryzykuj c yciem bez powodu? Min ł przecie t machin wojenn bezpiecznie.

Jedyne, co powinien w tej chwili robi , to i dalej, eby znale si jak najdalej

od niej. Kopn ł j w stalowy bok, zły na siebie, po czym zeskoczył i pobiegł

równomiernym truchtem wzdłu w wozu ani razu si nie obejrzawszy.

Była to jeszcze jedna zagadka, któr musiał doł czy do innych, składaj cych

si na wizerunek tego miertelnego wiata. adna z nich nie zostanie rozwi zana,

dopóki nie ustali, sk d pochodzi armia, która przetoczyła si przed nim. Biegł

nieprzerwanie dalej.

Ciemno ju zapadła. Ziemia była wyra nie widoczna w wietle gwiazd, a on

wci biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpuj cy wysiłek nawet dla niego,

tote na długo przed ko cem nocy musiał zatrzyma si na odpoczynek. Potem

jeszcze raz. Zm czenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do w skiego

bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzi dokładnie ziemi , ale nie

stwierdził istnienia jakichkolwiek ladów prowadz cych w tamtym kierunku.

Powinno to by bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagł bił si w

cie . Kiedy poprzedni w wóz został daleko w dole i znikn ł mu z pola widzenia,

znalazł sobie kryjówk mi dzy dwoma du ymi otoczakami i uło ywszy si do snu

szybko zasn ł.

Jaki czas pó niej co wyrwało go z gł bokiego snu. Gwiazdy wieciły jasno. Z

w wozu nie dochodził aden d wi k... za to z oddali dobiegał wyra nie słyszalny,

background image

75

stopniowo cichn cy odgłos silników odrzutowych. Brion zamkn ł oczy, a kiedy

otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.

Czuł si zm czony i zzi bni ty, bolały go mi nie. Woda była lodowata, wypił

wi c tylko troch . Był głodny. Spodziewał si takich objawów i zmusił si do

niemy lenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało by wykonane. Kiedy zacznie

si porusza , rozgrzeje si . Pragnienie i głód b dzie mógł przetrzyma . Musi i

dalej.

Gdy w wóz zacz ł si rozszerza , Brion przeszedł pod wschodni cian , aby

znale si w cieniu. Mogło to by dla niego pewn ochron , gdyby natkn ł si na

dalsze maszyny. W wóz stawał si coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze.

Tworz ca je ziemia przechodziła stopniowo w co twardszego i gładszego.

Pochylił si , aby to sprawdzi . Była to zastygła, stopiona skała. Nie była

zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i

odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby kto u ył laserów. Powierzchnia

w wozu była sztucznego pochodzenia.

Sło ce, widoczne zza grzbietu wschodniej ciany, było ju wysoko na niebie.

O wietlało całe dno doliny, ukazuj c jego gładk , płask powierzchni . Brion

szedł ostro nie, bacznie si rozgl daj c. Obie ciany były równie gładkie i twarde,

bez adnych odgał zie , nawet na ko cu doliny. Skalne ciany były bardzo stare,

takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był lepy koniec. W wóz zaczynał

si tutaj i wychodził na równin . Był biegn c przez góry szczelin z jednym

wylotem.

Brion wiedział, e pot na, mechaniczna armia wyjechała z tego w wozu.

Widział j na własne oczy i doszedł jej ladem do tego miejsca. Dlaczego wi c nic

tutaj nie ma? To przecie niemo liwe! Podszedł wolno do skalnej ciany i dotkn ł

jej, a potem uderzył w ni r koje ci no a z bezsilnej w ciekło ci. Była twarda.

To nie mogło by mo liwe. A jednak było.

Kiedy odwrócił si , aby spojrze w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarn

kolumn . Miała około metra wysoko ci i stała w odległo ci około dziesi ciu

metrów od ciany. Podszedł do niej wolno, obszedł j i dotkn ł. Była z metalu, z

jakiego stopu. Miała lekko zniszczon , zmatowiał powierzchni . Nie było na

niej adnego oznakowania i Brion nie miał poj cia, do czego mogła słu y . W

miejscu, w którym poci gn ł czubkiem no a po jej okr głym wierzchołku,

pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nó z powrotem do

pochwy.

- Co to jest? - wrzasn ł na cały głos. - Co to wszystko znaczy?

Jego słowa odbiły si echem od skalnych cian i po chwili ucichły, pogr aj c

dolin w ciszy.

background image

76

Rozdział 16

Tajemnica czarnej kolumny

W przypływie bezsilnej w ciekło ci Brion kopn ł ciemn kolumn . Jedynym

efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.

- Bardzo to imponuj ce, Brionie - powiedział gło no. - Doprawdy, reakcja

godna inteligentnego człowieka. Ul yło ci? Nie uwa asz, e teraz, kiedy zło ci

ju przeszła, najwy sza pora eby zastanowi si nad t cał spraw ? Zgadzasz

si . A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec - zmechanizowana armia

wyjechała tego w wozu. Nie ma co do tego w tpliwo ci. lady, którymi szedłem,

prowadziły a do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skr cały ani si nie

rozdzielały. To prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzi

st d, z tego ko ca w wozu, z miejsca, w którym stoj . Zbocza i dno wygl daj na

wykonane z litego materiału... a mo e to nie jest lity materiał? Trzeba sprawdzi .

A mo e najpierw nale ałoby przyjrze si bli ej tej kolumnie? Jest sztuczna,

wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, e ma co wspólnego z t spraw !

Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwsz w kolejno ci spraw

na li cie.

Co nieuchwytnego dr yło jego pami . Co to mogło by ? Zaraz... Kiedy

kopn ł kolumn , oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały co jeszcze. Ale

co?... Ale tak, oczywi cie, zad wi czała, jakby była pusta w rodku ten d wi k

przypominał bardziej odgłos dzwonu ni jednolitego kawałka metalu.

Brion wyj ł na? z pochwy. Trzymaj c go za ostrze postukał r koje ci w

wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchni .

Rozległ si odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak postukał ni ej, kolumna

zad wi czała gło no. Była pusta! Natychmiast nasun ło si nast pne pytanie: czy

było co w rodku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomy le , jak si tam dosta .

Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukl kł,

chc c obejrze jej doln cz , a potem poło ył si na ziemi, eby sprawdzi sam

spód. Co oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegn ca wokół podstawy?

Wsun ł w ni czubek ostrza... i ostrze weszło pod metal! Chocia kolumna była

wpuszczona w lit skał , na wierzchu miała osłon , która spoczywała na jej

powierzchni. Kiedy podniósł si z ziemi, co przyci gn ło jego wzrok. Był to

nieznaczny błysk wiatła na wysoko ci około trzydziestu centymetrów od dołu.

Rysa na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał si jej dokładnie, stwierdził, e w

jej miejscu znajdował si blisko trzycentymetrowej długo ci rowek z ledwie

widocznym okr giem wokoło!

- Główka wkr tu. To wygl da jak du a główka wkr tu! A wkr ty s po to, aby

je wkr ca lub wykr ca . Jedynym narz dziem, jakie miał przy sobie, był nó .

Wsun ł jego ostrze do rowka i próbował odkr ca główk . Bez efektu. Nacisn ł

mocniej r koje no a. Czuł, jak mi nie napinaj si i widział jak ostrze si

wygina. Mogło w ka dej chwili p kn . Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze

mocniej... Z metalicznym zgrzytem okr gły łeb obrócił si o kilka milimetrów.

Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, e wkr t nieznacznie si wysun ł.

Ruszony z miejsca, obracał si teraz l ej. Jego łeb wysuwał si , obrót za obrotem,

background image

77

a stal si cały widoczny. Po chwili wida ju było błyszcz cy gwint. Wysuwał si

coraz bardziej i bardziej tak lekko, e Brion mógł go obraca palcami. Wykr cił

go do ko ca i poło ył na ziemi, po czym zajrzał przez otwór do rodka. Ciemno ,

. nic wi cej. Ten wkr t musiał przecie spełnia jak rol . Utrzymywał co ? Ale

co? Chwycił nó , aby zbada nim wn trze otworu, ale zmienił zamiar. Rozs dniej

b dzie najpierw pomy le , ni zdawa si całkowicie na przypadek. Jakie zadanie

mógł spełnia ten wkr t? Miał zatyka otwór i słu y do jakiej regulacji

wewn trz? Mo liwe, ale mało prawdopodobne. A mo e słu ył do mocowania

osłony? To było bardziej prawdopodobne.

Nachylił si i wsun ł ostrze no a pod spód osłony. Poci gn ł r koje do góry.

Osłona drgn ła! Manipuluj c ostro nie no em, Brion zdołał wepchn jego ostrze

na gł boko ponad centymetra - do oporu. Teraz osłona powinna si da zdj .

Zostawił nó w szczelinie i pochylił si nad ni , potem kucn ł i obj ł j obur cz.

Przyciskaj c j do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła si

troch do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, e znajdowała si ponad centymetr nad

powierzchni gładkiej skały. Nadal jednak co powstrzymywało j od dołu. Z

du uwag , bacz c, aby jej nie upu ci , przesun ł r ce w dół i podniósł j jeszcze

bardziej. Wolno, wolniutko uniósł j na wysoko ponad trzech centymetrów.

Dostrzegł wówczas wewn trz błyszcz c metalow powierzchni . Podnosił j

coraz wy ej i wy ej, a w ko cu mógł wsun palce pod spód. Chwyciwszy j

teraz pewnie, kucn ł powoli, wzi ł gł boki oddech i wyprostował si . Osłona

uniosła si wraz z nim i w tym momencie przechyliła si w bok i wy lizgn ła mu

si z r k. Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skaln powierzchni . Ci ko

oddychaj c, patrzył na to, co znajdowało si pod ni .

W metalowej obudowie tkwiło jakie elektroniczne urz dzenie. Były tam tak e

znajome ł cza z modułami pami ci, wzmacniacze i transformatory - wszystkie

poł czone sieci przewodów. Z puszki poł czeniowej wychodził gruby przewód,

który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u postawy atomowej

baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, e je eli pobór pr du był

niedu y, całe urz dzenie mogło pracowa przez długie lata. Ale jakie było jego

przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre

przypominały bardzo te, z którymi sam miał do czynienia. Przygl daj c mu si ,

u wiadomił sobie nagle, e słyszy ciche buczenie. Czy by owo dziwne co

pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody

elektroluminescencyjne błyskaj ce szybko zmieniaj cymi si cyframi. A wi c

pracowało. wietnie. Ale do czego słu yło i jaki miało zwi zek z maszynami

wojennymi?

Brion pochylił si i podniósł nó , nast pnie cofn ł si i jeszcze raz spojrzał na

całe urz dzenie. Było niezrozumiał zagadk . Uniósł ostrze i skierował je na nie,

czuj c nagły impuls, aby d gn delikatne obwody. Powstrzymał si jednak.

Przecie to nic by nie przyniosło poza pora eniem elektrycznym. Mo e w tym

urz dzeniu s jakie tabliczki znamionowe lub co w tym rodzaju. Kiedy pochylił

si , aby przyjrze mu si bli ej, tu za nim rozległy si jakie gło ne eksplozje.

Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemi przetoczył si kilka razy, po czym

wstał trzymaj c nó przed sob .

background image

78

W oddali stało trzech ludzi, których przed chwil jeszcze tam nie było. Ubrani

w całkowicie czarne kombinezony ci nieniowe z ci kimi butami, z twarzami

zasłoni tymi przez odbijaj ce wiatło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w r kach

jakie pudełka i nie wygl dali na uzbrojonych. Stali i patrzyli na niego. Musieli

by równie zaskoczeni jak on, poniewa cofn li si na widok no a w jego r ce.

Brion wyprostował si powoli i schował nó do pochwy, po czym zrobił krok do

przodu w kierunku stoj cego najbli ej. Widz c to, człowiek w kombinezonie

cofn ł si i wcisn ł jaki przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ si odgłos

eksplozji i ów człowiek znikn ł równie nagle jak si pojawił.

- Co si tu dzieje? Kim jeste cie? - zawołał Brion, ruszaj c do przodu.

Dwaj pozostali cofn li si przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy si

eksplozje. Nast powały szybko po sobie i po chwili pojawiło si kilkunastu innych

ludzi ubranych w takie same kombinezony.

Ci nowi byli ju uzbrojeni. Trzymali w r kach wycelowane w niego ci kie

karabiny. Brion nie ruszał si , nie chc c ich sprowokowa . Stoj cy z przodu

człowiek z jakimi paskami identyfikacyjnymi na r kawach opu cił bro i

dotkn ł hełmu. Natychmiast uniosła si jego przednia szyba.

background image

79

Rozdział 17

Zabójcy

Dwóch innych uzbrojonych ludzi równie otworzyło przednie szyby swoich

hełmów.

- Rozumie pana, sier ancie? - zawołał jeden z nich.

- Có za mieszny nó .

- Powiedz mu, eby go rzucił.

Brion rozumiał te słowa wystarczaj co dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym

Esperanto, mi dzyplanetarnym j zyku, którym - oprócz swoich j zyków -

posługiwali si wszyscy mieszka cy planet. Wolno podniósł r k i ostro nie

poło ył j na no u.

- Poło go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.

Sier ant patrzył uwa nie jak Brion wyjmuje nó z pochwy i rzuca go, tczymaj c

go cały czas na muszce. Kiedy nó znalazł si na ziemi, opu cił luf karabinu i

podszedł do Briona. Był to gro nie wygl daj cy m czyzna o szparowatych

oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szcz ce.

- Nie jeste gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju. Co tu

robisz?

- Wła nie chciałem panu zada to samo pytanie, sier ancie - powiedział Brion. -

Prosz o wyja nienie. Mam wi cej pyta do pana...

- Nie do mnie nale y odpowiada na nie. Nie podoba mi si to wszystko! -

Zawołał przez rami : Kapralu, skoczcie po kombinezon ci nieniowy, tylko du y. I

powiedzcie kapitanowi, co tu znale li my. Niech skontaktuje si natychmiast z

Ministerstwem Wojny.

Ponownie rozległ si gło ny trzask. Brion stwierdził, e towarzyszy on zawsze

ich pojawianiu si i znikaniu, jak gdyby przemieszczali si tak szybko, e

wypychali powietrze lub zostawiali po sobie pró ni niczym piorun. Stopnie

wojskowe, kontaktowanie si z Ministerstwem Wojny - musieli mie bez

w tpienia jaki zwi zek z t zmechanizowan armi , która st d wyjechała. Mo e

i te maszyny materializowały si w ten sam sposób?

- Jeste cie odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? -

zapytał.

Sier ant uniósł karabin.

- Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyj tkiem wykonywania rozkazów. A

teraz si zamknij, dopóki jeste w moich r kach. Je li chcesz rozmawia , to

rozmawiaj z Wywiadem. Tak b dzie najlepiej dla nas wszystkich.

Mimo zagro enia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie

zadowolenia. Musiał istnie jaki zwi zek mi dzy tymi lud mi i t pogr on w

wojnie planet . Wyja nienie było ju blisko - powinien tylko panowa nad swoj

niecierpliwo ci . Patrzył z uwag jak technicy - ci trzej, którzy pojawili si

pierwsi - robili co z urz dzeniem, które znajdowało si wewn trz kolumny.

Doł czali do niego sondy i przyrz dy pomiarowe, sprawdzaj c działanie

ró nych podzespołów. Wszystko musiało by w porz dku, poniewa szybko

odł czyli przyrz dy i nało yli z powrotem osłon . Obrócili j , aby spasowa

background image

80

otwór i wkr cili rub . Briona a korciło, eby zada im kilka pyta , ale zmusił

si do milczenia. Ju niedługo b dzie miał okazj . Obrócił si , kiedy usłyszał

znany mu trzask. To był kapral ze zwini tym kombinezonem pod pach .

- Porucznik mówi, eby zabra go ze sob . Czeka z powitaniem. Tu jest

kombinezon.

Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego

wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Wło ył kombinezon jak mu

kazano. Sier ant zamkn ł przedni szyb hełmu i dotkn ł jednego z przycisków

na pasie kombinezonu Briona. Ogarn ło go niemo liwe do opisania uczucie

wykr cania i w jednej chwili wszystko si zmieniło. W wóz i ołnierze znikn li.

Stwierdził, e stoi na jakiej metalowej platformie. Z góry padało jasne wiatło, w

jego kierunku biegli umundurowani ołnierze. Rozpi li jego kombinezon i

ci gn li go z niego pod nadzorem młodego oficera. - Chod ze mn - rozkazał

tamten.

Brion udał si za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez

metalowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na pot ne urz dzenia z

grubymi kablami zwisaj cymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym na

neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłu którego biegł ci g drzwi. Zatrzymali

si przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Id cy przodem oficer otworzył je

i dał Brionowi znak, aby wszedł do rodka. Kiedy przeszedł, drzwi zamkn ły si

za nim bezszelestnie.

- Si d na tym krze le, prosz - odezwał si spokojnym głosem m czyzna

siedz cy w odległo ci około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał blad ,

ci gni t skór twarzy, wyra nie zarysowane policzki z gł boko osadzonymi

oczyma i uniform w szarym kolorze. U miechn ł si do Briona, lecz był to tylko

skurcz mi ni twarzy, za którym nie kryły si adne uczucia. Brion słyszał go

Wyra nie, mimo i oddzieleni byli od siebie przezroczyst ciank ,

przegradzaj c pokój na dwie cz ci.

- Mam kilka pyta do pana - powiedział Brion. - Nie w tpi . A ja do ciebie.

My l , e zdołamy si dogada , tak eby ka dy z nas był zadowolony. Jestem

pułkownik Hegedus. Z Opolea skiej Armii Ludowej. A ty?

- Nazywam si Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, e KORPUS 3 jest

wywiadem wojskowym?

- Zgadza si . Jeste spostrzegawczy. Nie zamierzamy ci skrzywdzi , Brion.

Jeste my tylko bardzo ciekawi, co chciałe zrobi z boj Delta, któr

rozmontowałe .

- To ona tak si nazywa? Ogl dałem j , poniewa my lałem, e mo e mie

zwi zek z wojn na Selm - II. - Chcesz powiedzie , e jeste szpiegiem?

- Czy chce mi pan powiedzie , e na tej planecie jest co do szpiegowania?

- Prosz ci , Brion, nie bawmy si w słówka. To miejsce, gdzie ci znale li my,

ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Je li jeste z gyongyoskiego

wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecie , e bez trudu mo emy

dowiedzie si prawdy.

- Obawiam si , e nie mam najmniejszego poj cia, o czym pan mówi. Prawda

jest taka, e to, co si stało, jest dla mnie całkowit zagadk . Przybyłem na t

planet w samym rodku wojny...

background image

81

- Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma adnej wojny... - Po tych

słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował si na niej

nagły szok: - Nie, ty nic nie wiesz, prawda. My lisz, e nadal znajdujesz si na

Selm - II. Nie jeste z Gyongyos...

Podj wszy nagł decyzj , Hegedus pochylił si do przodu i nacisn ł przycisk na

pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na

przedramieniu i podskoczył do góry. Było ju jednak za pó no. Błyszcz ca igła

znikn ła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje zadanie. Spróbował

wsta , ale nie dał rady. Nie mógł tak e utrzyma otwartych oczu.. Pogr ał si w

ciemno ci...

Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czeka w lesie.

Odpoczynek po nie ko cz cej si w drówce był dla niej prawdziw

przyjemno ci . Czuła gł bokie odpr enie, siedz c na brzegu sruumienia i

chłodz c w nim zm czone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała

przesuwaj ce si białe obłoki i sporadycznie przelatuj ce stada lataj cych

jaszczurek skrzecz cych w locie. Racje ywno ciowe były niezmiennie bez smaku,

niemniej wypełniały jej oł dek i zaspokajały głód. Kiedy zaszło sło ce, powietrze

si ochłodziło. Wyj ła piwór i w lizgn ła si do niego. Zgodnie z instrukcj

Briona, obok głowy poło yła pistolet Korony drzew wygl dały jak czarne plamy

na tle gwia dzistego nieba. Zamkn ła oczy i od razu zasn ła.

W pewnym momencie obudził j chrapliwy odgłos jakiego zwierz cia. Była

noc. Przestraszona si gn ła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosy cz sto

przedtem po zapadni ciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej, poniewa był z

ni Brion. Jego obecno dawała jej poczucie bezpiecze stwa i pozwalała na

powrót zasypia , gdy wiedziała, e przy nim jest całkowicie bezpieczna. Teraz

jednak nie było go z ni ... Miała kłopot z ponownym za ni ciem, a potem budziła

si jeszcze kilka razy, nasłuchuj c w ciemno ci tych obcych d wi ków. Od

pierwszego przebudzenia dalsza cz nocy min ła jej niespokojnie.

Przez cały prawie nast pny dzie Lea przegl dała i korygowała raport.

Komputer pokładowy l downika odtwarzał go jej, ona za uzupełniała go

naj wie szymi informacjami. Starała si nie my le o Brionie, który szedł

samotnie wzdłu kanionu. Odtr cała wszelkie my li o tym, co mogłoby si z nimi

sta , gdyby spotkał który z tych czołgów.

Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał j mocno

znu on . Umyła si w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały

tak samo podle jak przedtem. Wła nie zwil ała je wod , kiedy dostrzegła mi dzy

drzewami jaki błysk. Tam co było!

Zastosowała si do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. cisn ła w r ce

pistolet i oddała kilka strzałów mi dzy drzewa. Kiedy przerwała, jaki głos

zawołał do niej w j zyku Esperanto.

- Jeste my przyjaciółmi...

Kolejne kule pomkn ły w gł b lasu. Nie miała tu adnych przyjaciół! Padłszy za

skaln osłon , spojrzała mi dzy drzewa wypatruj c jakiego ruchu. Co hukn ło

gł boko w lesie i tu obok niej nast pił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki

background image

82

gryz cego dymu wzbiły si w powietrze i otoczyły j . Nabrała powietrza w płuca,

ale po chwili musiała je wypu ci , aby móc oddycha . Kaszl c, usiadła, a potem

poło yła si na ziemi i wci kaszl c, zamkn ła oczy. Le ała cicho i nieruchomo,

kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stan li nad ni i popatrzyli na

jej ciało.

background image

83

Rozdział 18

Wojskowy punkt widzenia

Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wygl daj cy

sufit. Jego my li były mgliste i przypomnienie sobie, co si wydarzyło, zaj ło mu

nieco czasu. Dolina... nie... dotarł do jej ko ca... Czarna metalowa kolumna.

Potem ołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem nazywaj cym si Hegedus.

Co si stało... Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem nico . Nie

pami tał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył, e le y na jakiej koi

przytwierdzonej do ciany du ego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego

wn trze wyposa one było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych

takim samym materiałem jak koja. Przechylaj c głow na boki, stwierdził, e

wiat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usi

, wszystko zacz ło mu jeszcze

szybciej miga przed oczyma. Musiał si złapa mocno r koma za brzegi koi i

odczeka , a to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu.

Nie podobało mu si , e został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie

przybli ył si ani o krok do rozwi zania zagadki Selm - II. Wstał i nie zwracaj c

uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za klamk . Zamkni te. Ju

chciał odej od nich, kiedy nagle zabrz czał jaki mechanizm. Klamka obróciła

si i drzwi otworzyły si powoli. Brion przesun ł si w bok i uniósł swoj

masywn pi . Ju raz go złapali i u pili narkotykiem. Teraz przekonaj si , e

drugi raz nie pójdzie im tak łatwo. Był im co dłu ny i dobrze wiedział co. Napi ł

mi nie, kiedy drzwi otworzyły si na o cie . Gotów!

Pierwsz osob , która weszła, była Lea.

R ka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła si w jego stron .

- Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzie .

- Jak si tu dostała ? Szła za mn ?

- Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałe . Dwa dni po twoim odej ciu złapali mnie

jacy ołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak mi

powiedziałe , mimo i ich nie widziałam, zacz łam od razu do nich strzela . W

odpowiedzi wokół mnie rozległy si eksplozje, przypuszczam, e były to jakie

granaty i pojawiły si kł by dymu. Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał by

jaki gaz. Pami tam jeszcze, e upadłam, a przed chwil ockn łam si tutaj.

Weszła jaka kobieta i nic nie mówi c przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, e

nie wiem, gdzie jest to tutaj i co si dzieje?

W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, e zaciska nerwowo

dłonie. Podszedł do niej i uj ł je w swoje r ce.

- Ju wszystko w porz dku. Wiem niewiele wi cej od ciebie. Szedłem wzdłu

w wozu, a dotarłem do prostok tnej doliny, która stanowiła jego lepe

zako czenie.

Wkrótce potem pojawili si jacy ludzie i ołnierze, pojmali mnie, podobnie jak

ciebie, a nast pnie obudziłem si w tym pomieszczeniu. Nie s dz , aby mieli

zamiar nas skrzywdzi . Gdyby tak było, ju by to zrobili. Mieli na to sporo czasu.

Kim oni s ... i jak znale li ciebie? Chciałbym, eby kto nam to wyja nił...

background image

84

- I wyja ni - powiedział Hegedus, wchodz c przez otwarte drzwi. - Prosz

usi

, doktor Morees. Ty tak e, Brion...

- Sk d pan wie jak si nazywam? - zapytała Lea. - Od pani towarzysza.

Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowiednie rodki i urz dzenia,

które pozwalaj wnikn do ludzkiej pami ci. To jest bezbolesne i nie wywołuje

efektów ubocznych. Dowiedzieli my si od Briona o waszej akcji i o tym, gdzie

pani na niego czeka. Dlatego postanowili my zabra pani stamt d, zanim ten

dziki wiat dałby si pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieli my

innego wyj cia, gdy wiedzieli my, e jest pani uzbrojona i gotowa do obrony.

Wiemy tak e, e pracujecie dla Fundacji. Jest nam bardzo przykro, e spotkało

was tyle nieprzyjemno ci, dlatego te pragniemy wam to, w miar naszych

mo liwo ci zrekompensowa .

- Mo esz zacz od razu, wyja niaj c nam, co si dzieje na Selm - II -

powiedział Brion.

- Z przyjemno ci . Po to wła nie jestem tu teraz z wami. Usi d , prosz .

Zamówi co dla was? Co do jedzenia i picia...

- Nic. Chcemy tylko wyja nie - wyrzucił z siebie Brion, którego cierpliwo

była ju na wyczerpaniu. Lea przytakn ła mu.

Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce r k na skrzy owanych

kolanach.

- Obawiam si , e aby wyja ni wam dokładnie, co si stało, b d musiał

opowiedzie wam w du ym skrócie dzieje tego wiata, to jest planety Arao...

- Czy to znaczy... e nie jeste my na Selm - II? - zapytała Lea lekko

oszołomiona.

Hegedus potwierdził ruchem głowy.

- Znajdujecie si tysi ce lat wietlnych od Selm - II, na planecie okr aj cej

zupełnie inne sło ce. Arao. Nasze badania historyczne wykazały, e ta planeta

została zasiedlona jako jedna z ostatnich przed Upadkiem Ziemskiego Imperium.

W gruncie rzeczy osiedlili si na niej ludzie uciekaj cy przed wojnami, które

zacz ły wybucha w Galaktyce. Nasi przodkowie pragn li y w pokoju i

jedynym sposobem na osi gni cie tego była heroiczna walka, ukrywanie si ,

wyt ona praca i ogromne po wi cenie...

- Czy mógłby pan przyspieszy t opowie , aby przybli y j bardziej do

współczesno ci - przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieli my ju troch tej walki i

po wi cenia.

- Oczywi cie! Przepraszam. Poznanie przeszło ci tej planety jest jednak

konieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i

wyruszyli w gł b kosmicznej pustki. Cel podró y znany był tylko niewielu. Była

to wcze niej odkryta planeta, yzna i nie zamieszkana. I co najwa niejsze,

znajdowała si na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na

Arao. Do dzi dnia my, Opoleanie, wi tujemy t rocznic jako Dzie Osiedlenia...

- Dostrzegł błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat

po osiedleniu si tutaj, na pokrytym ro linno ci jednym z dwóch wielkich

kontynentów, które istniej na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na nas flota

wielkich statków wojennych, niedobitki pot nej, kosmicznej armady rozbitej

podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z

background image

85

pocz tku doszło do konfliktu, zgin ło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne.

Mimo i dysponowali pot niejsz broni , my przewy szali my ich liczebno ci .

W ko cu zwyci ył rozs dek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto

pokój. Naje d cy zgodzili si zamieszka na Gyongyos, drugim kontynencie

poło onym po przeciwnej stronie planety. Pozostaj tam do dzi . I oto zbli amy

si do czasów współczesnych. Mimo i yjemy razem na tej planecie we

wzgl dnym spokoju, to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napi cie.

B d c pierwszymi osiedle cami, uwa ali my, e nasza planeta została najechana i

obawiali my si , e kiedy Gyongyosanie zaatakuj nas znowu, zniszcz nas na

zawsze. Musz powiedzie , e chocia nie darz sympati ich polityki, rozumiem

jednak ich punkt widzenia, który ka e im zbroi si przeciwko nam. Ostatecznie

było ich mniej i z pewno ci mieli poczucie winy z powodu tego, co zrobili. Tak

czy inaczej, to ju historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.

- Najwy sza pora - chrz kn ł Brion.

- Cierpliwo ci. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, yzna i yczliwa.

Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szcz liwych potomków tych dwóch

grup osiedle ców otoczone s ciepłym oceanem. Planeta mogłaby by rajem,

gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w skrócie. Wła nie

z ich powodu bud ety wojskowe obu narodów s przeogromne. Wojna i

zagro enie wojn zawsze były obecne w naszych my lach. Prawdopodobnie

doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie

Translokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynale li, byli oczywi cie

naukowcy opolea scy, lecz niedługo potem Gyongyosanie skonstruowali własne

urz dzenie dzi ki swoim szpiegom. TMD okazał si ratunkiem, gdy uwolnił

naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety.

- Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam rozumie , o

co tu chodzi.

- Jeste inteligentny... chocia to chyba zaczyna by oczywiste. TMD jest

pewnego rodzaju odmian nap du nad wietlnego, który wykorzystuj wszystkie

statki mi dzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonuj skoków w przestrzeni za

pomoc tego nap du, my za za pomoc TMD...

- Z t ró nic , e wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika,

na który si namierzacie! Brion uderzył pi ci w otwart dło drugiej r ki. Ta

metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi. Za

pomoc statków kosmicznych ustawiacie na odległych planetach jedn z tych

rzeczy i potem do dostania si tam statki s wam ju zbyteczne...

- Zgadza si . Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie

odpowiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm - II, która nadawała si

idealnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszka cami okazały

si jaszczury, których unikaj nasze komputery wojenne odpowiednio

zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi...

- Wasi ludzie byli w bł dzie - powiedziała Lea. Na tej planecie yj ludzie!

Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka...

- Mo e dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pie w

samym rodku waszej bezu ytecznej wojny. - Brion spojrzał na Le ,

zrozumiawszy co nagle: - Ta zniszczona kopalnia, któr znale li my, tamto

background image

86

wi te Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumie . Kiedy ci wojskowi kretyni

przetransportowali na Selm - II swój sprz t bojowy, istniała tam osada górnicza.

W po piechu podyktowanym ch ci jak najszybszego rozpocz cia walki nawet jej

nie zauwa yli ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły j . Ci, którzy ocaleli,

musieli nauczy si y z t importowan wojn , co im si w ko cu udało. Musieli

przetrwa . Znale li si w lepej uliczce. Stworzyli co w rodzaju kultury obozu

koncentracyjnego, która okazuje si skuteczna. Nie u ywaj ognia, gdy mógłby

on przyci gn uwag robotów. Boj si metali, poniewa mogłyby zosta

wykryte. Nie maj stałych obozowisk, które mogłyby by zauwa one i

zaatakowane. To wszystko trzyma si kupy. Teraz ju wiemy, co si tam

naprawd stało. - Obrócił si w stron Hegedusa: - Macie za co odpowiada !

Hegedus przytakn ł skinieniem głowy.

- Zdajemy sobie z tego spraw . Badaj c twoj pami , poznali my prawdziwy

stan rzeczy na Selm - II. Jest nam oczywi cie przykro z powodu tego, co

uczynili my jej mieszka com. Mo emy jednak zapewni im pokojow przyszło .

Został ju wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna si sko czyła. Samoloty

wyl dowały i zgasiły silniki. Nie b d ju zrzucane bomby ani nie b dzie adnej

strzelaniny...

- To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomy leli cie chocia o

pozbawionych nadziei ocalałych mieszka cach tamtej planety? Czy te mo e

zamierzacie zostawi ich własnemu losowi w tej lepej uliczce rozwoju, w któr

ich wp dzili cie?

- Owszem. W zasadzie mogliby my im pomóc, gdyby nie obecno Fundacji.

Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do

tego rodzaju działa . Jestem~pewny, e tubylcy skorzystaj bardzo z waszej

obecno ci.

- A czy wy równie skorzystali cie z niej? - zapytał Brion. - Czy zrozumieli cie,

jak bezwarto ciowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta

wasza nie ko cz ca si wojna?

- Uwa aj, co mówisz! - powiedział ze zło ci Hegedus, trac c po raz pierwszy

zimn krew. - Mówisz jak cholerny członek Partii wiatowej. Produkcja dla

celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, wi cej dóbr konsumpcyjnych, legalne

zwi zki... Słyszeli my to wszystko ju wcze niej. Dekadenckie brednie! Ka dy,

kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien by zniszczony. Partia

wiatowa jest nielegalna, a jej członkowie winni by osadzeni w obozach pracy.

Wojsko jest wolno ci , a słabo militarna zbrodni ... - urwał, zasapawszy si .

Krople potu zrosiły mu czoło.

- Nie do wiary - Lea u miechn ła si niewinnie. Wygl da na to, e trafili my

pana w czuły punkt. Wygl da na to, e po wiekach panoszenia si wojskowej

głupoty ludzie maj jej ju do .

- Zamilcz! - rozkazał Hegedus, zrywaj c si na równe nogi. - Wasz los jest teraz

w r kach wojska. Mimo i jeste cie spoza tej planety, mo ecie zosta surowo

ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co powiedzieli cie do tej

pory, zostanie puszczone w niepami . Teraz zostali cie ostrze eni. Za nast pne

uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?

background image

87

- Jasne - odparł Brion. - W przyszło ci nasze uwagi zachowamy dla siebie.

Prosz przyj nasze przeprosiny. Zapewniam ci , e była to z naszej strony nie

zło liwo , a ignorancja.

Lea zacz ła protestowa , ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła.

Słowa nie były w stanie powstrzyma tych wojowniczo usposobionych szale ców.

Nadal yli w wojskowo - szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem,

krzycz, e twój kraj ma racj , buduj przemysł wojskowy, zgadzaj si na

zniesienie wszelkich praw jednostki... i id na nie ko cz c si wojn ! Rz dz cy

generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie odda władzy. Zrozumiawszy to,

Lea doszła do wniosku, e s tu wi niami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji

równałby si samobójstwu. Słowa Briona odbijały si echem w jej my lach.

- W zwi zku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne

przeniesienie jej gdzie indziej, tak? - zapytała.

Hegedus przytakn ł, wyci gn ł z kieszeni chusteczk i otarł pot z czoła.

- Z danych poprzedniego zwiadu wybrali my inn planet . W obu krajach tocz

si obecnie narady i czynione s przygotowania do przeniesienia tam działa

wojennych.

- Zatem nie jeste my ju tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstaj c. -

Rozumiem, e mo emy ju wróci na Selm - II.

Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.

- Zostaniecie tu, gdzie jeste cie. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana

przez najwy sze władze wojskowe.

background image

88

Rozdział 19

Koniec misji

- Jakim prawem wasze dowództwo ma decydowa o naszym losie? - zapytał

Brion.

Hegedus zrobił powa n min .

- Brion, wydaje mi si , e wyja niłem to ju szczegółowo kilka minut temu. Ten

kraj jest w stanie wojny. Obowi zuje prawo wojenne. Zostałe schwytany w

strefie wojennej podczas manipulowania przy kluczowym urz dzeniu

wojskowym. Ciesz si , e jeste my cywilizowanymi lud mi i nie zastrzelili my ci

od r ki.

- A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry obrzuciły

mnie granatami, a potem porwały. Czy to wła nie robi cywilizowani ludzie?

- Tak. Przynajmniej, kiedy kto szpieguje w strefie wojennej. Prosz , nie

kłó my si . W tej chwili mo ecie uwa a si za naszych go ci. Uprzywilejowanych

go ci, poniewa jeste cie pierwszymi lud mi spoza naszej planety, którzy

postawili na niej stop . Mimo i dziel nas, Opolean i Gyongyosan, ró nice

polityczne, w jednej kwestii jeste my całkowicie zgodni. Stosujemy bezwzgl dny

zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znale li my tutaj

przysta po ucieczce od wojen, które trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki

nie ma nam nic do zaoferowania.

- Te wojny sko czyły si tysi ce lat temu - powiedział Brion. - Czy wy nie macie

przypadkiem paranoi? - Ani troch . Jeste my całkowicie samowystarczalni. Nie

potrzebujemy niczego z zewn trz. Wpływ z zewn trz mógłby poci gn za sob

naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a te z kolei mogłyby zniszczy nasze

szcz liwe ycie. To gra, której nie mo emy przegra . Dlatego prowadzimy

polityk cisłej izolacji. Teraz prosz mi wybaczy . Sier ancie!

W tej samej chwili, otworzyły si drzwi i do rodka wszedł sier ant i trzaskaj c

kopytami zamarł w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego surow , wojskow

twarz. Człowiek ten dowodził oddziałem, który go schwytał. Hegedus podszedł do

drzwi.

- Sier ant zostanie z wami a do mojego powrotu. Mo ecie prosi go o wszystko,

czego potrzebujecie. Przypuszczam, e jeste cie ju nieco głodni.

Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, poniewa

napomkni cie o jedzeniu uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W

ferworze zdarze zapomniał o głodzie, lecz teraz dał mu zna o sobie. Czuł gło ne

burczenie w oł dku.

- Sier ancie, mogliby cie zamówi nam co do jedzenia?

- Tak, prosz pana. Co zamówi ?

- Macie steki na tej planecie?

- Nie jeste my niecywilizowani. Oczywi cie, e mamy. Piwo tak e...

- Dla dwóch osób, je li nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała Lea. - Na

wpół surowe! Mam ju dosy suszonych racji ywno ciowych i chciałabym

zapomnie o nich na zawsze.

background image

89

Sier ant skin ł głow i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w hełmie

mikrofonu. Brion czuł wydzielanie soków trawiennych w oł dku. Kilka minut,

które upłyn ło zanim dostarczono jedzenie, wlokło si niczym godziny. Wreszcie

wszedł ołnierz z du tac , postawił j na stole i wyszedł. Brion i Lea

natychmiast rzucili si na jedzenie.

- Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mrukn ł Brion odgryzaj c du y

k s.

- e nie wspomn o piwie - westchn ła Lea, odstawiaj c zroszon szklank . -

Powinni cie organizowa wycieczki z wegetaria skich planet do siebie. Niech

zobacz , co to jest dobre jedzenie!

- Tak, prosz pani - odrzekł sier ant patrz c przed siebie z niezmiennie srog

min .

- Dlaczego nie napije si pan z nami piwa? - zapytał Brion.

- Nie pij podczas słu by - odparł beznami tnym głosem, nie odwracaj c głowy.

- Czym si pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea,

skubi c delikatnie swoj porcj po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał

na ni z ukosa i skin ł nieznacznie głow .

- Od pocz tku jestem w wojsku.

- A reszta pana rodziny? Tak e słu y w wojsku czy pracuje w fabrykach?

Pytanie wydawało si niewinne, ale sier ant nie dał si podej . Posłał Lei

gro ne, znacz ce spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległ

cian .

- adnych rozmów podczas pełnienia słu by. Koniec rozmowy. Ale Lea nie

dawała si łatwo zniech ci .

- W porz dku. A czy mo e pan powiedzie nam co na temat tej wojny?

Kierujecie ni , czy mo e tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygni cie?

- To tajemnica wojskowa. Mog jedynie powiedzie , e wszyscy na Arao

obserwuj j . Przez cały dzie mo na j ogl da w telewizji, cieszy si ogromn

popularno ci . Ludzie zakładaj si o wynik poszczególnych potyczek. To bardzo

podniecaj ce.

- Nie w tpi , e tak jest - mrukn ł Brion. Zaraz, co to było takiego, co czytał w

jednej z historycznych ksi ek o chlebie i igrzyskach? - Prosz mi powiedzie ,

je li to nie jest tajemnica wojskowa, czy oba kraje istniej ce na tej planecie

u ywaj do przenoszenia si na Selm - II tego samego odbiornika TMD? Tego,

przy którym mnie schwytano?

Sier ant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili

zastanowienia powiedział:

- To nie jest tajemnica. Oba kraje u ywaj tego samego odbiornika.

Odpowiednia kontrola umo liwia jednakowe rozbrojenie obu stron za ka dym

razem.

- Co powstrzymuje jedn stron , to znaczy przeciwnika, od zaczajenia si po

tamtej stronie?

- Prawo, prosz pana. Ka dy, kto ogl da telewizj , wie o tym. Specjalne,

kodowane sygnały radiowe zapobiegaj u ywaniu broni w promieniu

pi dziesi ciu kilometrów od boi Delta. Zneutralizowana strefa wojenna.

background image

90

- Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Id c w wozem w kierunku boi,

natkn łem si na czołg z urwan g sienic . Poza tym był całkowicie sprawny.

Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu nie strzelił. Czy to był efekt

działania tych urz dze ?

- Prawdopodobnie, prosz pana. Nic nie jest w stanie odda strzału w promieniu

pi dziesi ciu kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna si

sko czyła, dzi ki czemu...

- Dosy pyta ! - warkn ł gło no i szorstko sier ant. Oznaczało to oczywi cie

koniec rozmowy. W milczeniu ko czyli posiłek, kiedy wrócił Hegedus. Sier ant

odmeldował si , odwrócił i wyszedł.

- Mam nadziej , e smakowało wam...

- Dosy tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sier anta. - Dosy

tych miłych słówek. Mów pan, jak wygl da sytuacja!

Hegedus wydłu ył krótk chwil niepewno ci, przechodz c w milczeniu na

drug stron pomieszczenia, aby usi

na krze le. Skrzy owawszy nogi i

wygładziwszy fałdy spodni, powiedział:

- Przynosz wam dobre wiadomo ci, nie jeste my niesprawiedliwymi lud mi.

Nie mamy zwyczaju zabijania posła ców przynosz cych złe wiadomo ci.

Zadecydowano, e zostaniecie niezwłocznie odesłani na Sełm - II. Natychmiast po

powrocie otrzymacie całe swoje wyposa enie. Pojazd sztabowy zawiezie was na

równin , gdzie b dziecie mogli sprowadzi swój statek. To b dzie nasz jedyny

działaj cy pojazd, dlatego te nie macie si czego obawia . Po waszym odlocie on

równie zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko

przeniesiecie si na Selm - II. W ten sposób wszelki kontakt z t planet zostanie

zerwany. Na zawsze.

- Pozwalacie nam odej ... tak po prostu? - Lea wydawała si zaskoczona To

była ostatnia rzecz, jakiej si spodziewała.

- Dlaczego by nie? Powiedziałem przecie , e jeste my humanitarni.

Spełniali cie tylko swoje obowi zki... tak jak my swoje. Nie zamierzali cie nam

szkodzi i nie b dziecie mogli tego zrobi w przyszło ci.

- A co b dzie, je li spróbujemy? - zapytała. Je li powiemy innym w Galaktyce o

was? Zaczn tu przylatywa ...

Hegedus u miechn ł si chłodno. Brion pokr cił przecz co głow i powiedział:

- Nie, to nie b dzie takie proste... ani mo liwe. W tej Galaktyce s miliony, mo e

nawet miliardy gwiazd. Jak znale ten układ planetarny? Nie mamy adnej

wskazówki. Ani przez chwil nie widzieli my tutejszego sło ca, tote nie mamy

nawet poj cia, jakiego jest typu. Ani w którym kierunku le y. Mamy pecha Kiedy

boja Delta b dzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie zerwany. Na

zawsze. Chyba, e oni sami zechc go z nami nawi za .

- Nawet o tym nie my lcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chcemy

waszego wtr cania si i nigdy si na to nie zgodzimy. Oficjalnie pu ciłem w

niepami wasze wywrotowe gadanie, ale wiem, co czujecie. Wasza dobroczynna

Fundacja nie b dzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby zmieni nasze

szcz liwe ycie. Podburza ludzi i sia zamieszanie! Lubimy nasz styl ycia i nie

mamy zamiaru zmienia czegokolwiek. No, pora rusza w drog . Im mniej o nas

b dziecie wiedzieli, tym b dziemy szcz liwsi. Sier ancie!

background image

91

- Tak jest! - odpowiedział sier ant, otwieraj c drzwi w tej samej chwili.

- We cie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca

translokacji. Pilnujcie, aby z nikim nie rozmawiali.

- Rozkaz! .

Oddział składał si z o miu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposa onych.

Weszli do pomieszczenia gło no tupi c nogami i poszcz kuj c sprz tem. Na

wykrzyczany rozkaz sier anta stan li w szyku z gotowymi do strzału karabinami.

Lea z trudem panowała nad sob - to tupanie i wrzaski, cały ten wojskowy

nonsens był nie na jej nerwy.

- Mordercze szale stwo! Jeste cie najgłupszymi...

- Milcze ! - warkn ł sier ant wskazuj c na drzwi. Na instynktowny ruch Briona

w jego kierunku wyci gn ł pistolet i skierował go na niego. - Słuchajcie

rozkazów, a nic wam si nie stanie. Naprzód marsz!

Nie mieli wyboru. Brion trzymał Le za r k . Czuł jej dr enie i wiedział, e to

ze zło ci, a nie ze strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochot

spróbowa co zrobi ... ale wiedział, e i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli wróci

na Selm - II. ywi lub martwi. To wojenne szale stwo b dzie trwało dopóty,

dopóki surowce tej planety nie zostan wyczerpane.

Szli wzdłu długiego korytarza. Słycha było dudnienie ich kroków. Przed nimi

szło czterech ołnierzy i czterech za nimi, za strzeg cy wszystkiego sier ant na

ko cu w odległo ci jednego kroku.

- Gdyby tylko było co , co mogliby my zrobi - powiedziała Lea.

- Nie mo emy nic zrobi . Przesta o tym my le . Zrobili my, co mogli my.

Wojna na Selm - II zako czyła si , jej mieszka cy zostan obj ci opiek .

- Ale co z lud mi na tej planecie? Czy ich ycie ma by tłamszone przez t

bezu yteczn wojn ...

- Dosy tego gadania - wrzasn ł sier ant tak gło no i z tak bliska, e a zabolały

ich uszy. - Ja tu jestem od mówienia. Patrze przed siebie. Maszerowa !

Po chwili odezwał si znowu. Szeptem, który był tak cichy, e ledwie był

słyszalny na tle odgłosu kroków.

- Domy lacie si chyba, e nie wszyscy jeste my tacy jak Hegedus. Jest

generałem. Nie powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sze tysi cy

generałów. Dostaj o wiele wi cej forsy nii sier anci. Nie obracajcie si , bo b dzie

po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu. Słyszałem wszystko, co w nim

mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele czasu. Ludzie

tacy jak ja maj do wyboru tylko wojsko lub fabryk . Nigdy nie widzimy mi sa.

Ten stek, który jedli cie był z generalskiego przydziału. Zeszli my na dno. Mo e

wy b dziecie mogli nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im, e

potrzebujemy pomocy. Bardzo.

Na ko cu korytarza znajdowały si du e drzwi strze one przez dwóch

ołnierzy. Otworzyły si , gdy si do nich zbli ali.

- Jeste my - powiedział szepc cy głos. - Brionie Brandd, zanim przejdziemy

przez drzwi, obró si i powiedz co . Wówczas popchn ci . Połó r k na piersi...

teraz!

background image

92

Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czy by ten człowiek co

planował? Czy te była to jaka sadystyczna pułapka zastawiona przez

Hegedusa? Byli ju krok od drzwi. To mógł by plan maj cy na celu ich zabicie...

- Zrób to, co mówi - sykn ła Lea. - Albo ci nie znam!

- Nie mo ecie nas tak odesła - powiedział Brion obracaj c si na pi cie.

- Stuli pysk! - krzykn ł gniewnie sier ant, uderzaj c r k Briona w pier tak

mocno, e a Brion upadł. - Podnie go! Wci gn do rodka! T kobiet tak e!

Niezdarne dłonie chwyciły ich i wci gn ły przez próg do du ego pomieszczenia,

a nast pnie cisn ły na chropowat metalow podłog . ołnierze cofn li si z

wycelowanymi w nich karabinami.

- Nałó cie je - rozkazał sier ant, kiedy podeszli technicy z dwoma masywnymi,

czarnymi kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony

zamkni to i opuszczono płyty czołowe hełmów. Kiedy ju było po wszystkim,

zostawiono ich samych na metalowej podłodze. Brion podniósł r k na

po egnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora...

Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion obrócił

si , usłyszawszy odgłos eksplozji - to boja Delta zamieniła si w kupk dymi cego

dymu. ci gn ł z siebie kombinezon, po czym pomógł w tym samym Lei.

- Co si stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głow z hełmu.

- Dał mi to - powiedział Brion otwieraj c dło ; w której trzymał zwini ty

kawałek papieru. Rozwin ł go powoli i u miechn ł si , widz c rz d cyfr pisanych

w po piechu.

- Czy to to, co mam na my li? - zapytała Lea. - Tak. Współrz dne galaktyczne.

Poło enie w odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda, sło ce...

- Z planet Arao kr

c wokół niego! Ludzie z Fundacji mog mie niezł

zabaw , projektuj c dla jej mieszka ców struktur społeczn , która b dzie dla

nich troch bardziej odpowiednia od obecnej.

- Cokolwiek to b dzie, b dzie to lepsze od tego, co jest. Zgłosz si na ochotnika

na t akcj . Tej jednej podejm si z przyjemno ci !

- Mów podejmiemy si . Mog min całe łata, zanim dobiegnie ko ca, lecz bez

wzgl du na to obiecuj zachowa cierpliwo . Poniewa po całym tym czekaniu

b d mogła zobaczy min Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju...

Sło ce wisiało nad dolin odbijaj c promienie od małego pojazdu stoj cego nie

opodal. Kiedy podeszli do niego, wł czył si silnik, który cicho pomrukiwał,

czekaj c, a wejd do rodka.

- Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamkn ł drzwi pojazd ruszył.

Na siedzeniu obok le ało pudło z całym ich sprz tem. Lea wyj ła z niego

przeka nik radiowy i podała Brionowi. - ci gnij l downik. Przeka mu

bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas, kiedy wyjedziemy st d. Mam dosy

tej planety... tak jak tamtej!

Kiedy wyjechali z kanionu na trawiast równin , ujrzeli stoj c w oddali

srebrzyst igł l downika. Automatyczny pojazd zatrzymał si , po czym jego

silnik zgasł.

Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła ko ca.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu BLACK
Harrison Harry Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harry Harrison Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Brion Brandd 2 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Brion Brand 02 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Brion Brandd (tom 2) Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta œmierci 1
Harrison Harry Planeta smierci 2
Harrison Harry Planeta smierci 4 (rtf)
Harrison, Harry Planet of the Damned
Harrison Harry Planeta Przeklętych
Harrison Harry Planeta śmierci 3
Harrison Harry Planeta Śmierci 2
Harrison Harry Planeta Smierci 1
Harrison Harry Planeta Śmierci

więcej podobnych podstron