Harry Harrison
Planeta bez powrotu
przekład : Ryszard Z. Fiejtek
2
Rozdział 1
Zwiadowca
Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn ł w górne warstwy atmosfery, zacz ł
płon niczym meteor; jego blask wzmógł si w ci gu kilku sekund od czerwieni
do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, cho nieprawdopodobnie
wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie a tak wysokiej temperatury.
Odrywane i spalane cz steczki metalu tworzyły wokół sto kowego dzioba statku
ognist otoczk . Nagle, kiedy zdawało si , e cały statek zostanie pochłoni ty
przez ogie i zniszczony, przez jaskraw po wiat przedarły si jeszcze ja niejsze
płomienie silników hamuj cych. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany,
z cał pewno ci zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał
do ostatniej chwili z wł czeniem hamownic.
Mkn ł w dół przez grub powlok chmur ku pokrytej traw równinie, która
rosła przed nim z przera aj c szybko ci . Kiedy wydawało si ju , e katastrofa
jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrz saj c statkiem z sił
odpowiadaj c kilku G. Mimo pracuj cych pełn moc silników, statek opadał
wci z du szybko ci i po chwili wyl dował z hukiem na ziemi, dociskaj c do
oporu amortyzatory.
Kiedy kł by dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył si niewielki luk i
wynurzyła si z niego kamera. Zacz ła powoli zatacza półkola, obserwuj c
rozległe morze trawy, rosn ce w oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzie
daleko przemykało w panice stado jakich zwierz t, szybko jednak znikło z pola
widzenia. Kamera poruszała si nieprzerwanie, a w ko cu zatrzymała obiektyw
na znajduj cych si nie opodal szcz tkach zdemolowanego sprz tu wojennego -
rozległym rumowisku rozci gaj cym si na porytej kraterami równinie.
Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, mo e nawet
tysi cami, zdruzgotanych pot nych maszyn wojennych. Wszystkie były
podziurawione, pogi te i porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko
ci gn ło si a po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy, kamera wsun ła
si z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz si zatrzasn ła. Min ło wiele
minut, zanim cisz przerwał zgrzyt metalu tr cego o metal; to otwierała si
pokrywa luzy powietrznej.
Min ło jeszcze kilka minut, nim ze rodka powoli wynurzył si człowiek
Poruszał si ostro nie, trzymaj c w r ku karabin jonowy; ko cówka lufy
zataczała półkola niczym w sz ce, wygłodniałe zwierz . Miał na sobie ci ki
kombinezon ochronny z hełmem wyposa onym w TV. Bacznie lustruj c
otaczaj cy teren i nie spuszczaj c palca ze spustu, powoli si gn ł woln r k w
dół i wcisn ł guzik na nadgarstku drugiej dłoni.
- Kontynuuj raport. Jestem poza statkiem. B d szedł wolno, a mój oddech
wróci do normy. Mam obolałe ko ci. L dowałem spadaj c swobodnie do ostatniej
chwili. Było to naprawd szybkie l dowanie i w ko cowym momencie miałem
pi tna cie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został namierzony podczas
spadania. B d mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na moim
statku dalekiego zasi gu kr
cym na orbicie. Tak wi c bez wzgl du na to, co si
3
stanie ze mn , ten raport przetrwa. Chc unikn takiej partaniny, jak odwalił
Marcill.
Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co
my lał o swoim martwym ju poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi wzi ł
jakiekolwiek rodki ostro no ci, yłby pewnie nadal. Pomijaj c zreszt rodki
ostro no ci, ten dure powinien był jednak pomy le o pozostawieniu jakiej
wiadomo ci. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si z nim
stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos,
my l c o tym. L dowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez
wzgl du na to, jak niewinnie by ona wygl dała. Równie i ta, Selm - II, nie była z
pewno ci pod tym wzgl dem wyj tkiem, zwłaszcza e nie wygl dała wcale
przyja nie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relacj z
orbity podaj c poło enie miejsca, w którym zamierzał l dowa . I nic wi cej.
Dure ! Od tego czasu wszelki słuch o nim zagin ł. Wła nie wtedy zdecydowano
si wezwa fachowca. Dla Hartiga był to siedemnasty zwiad planetarny.
Zamierzał wykorzysta całe swoje do wiadczenie, aby na siedemnastu si nie
sko czyło.
- Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał wła nie to miejsce. Nie ma tu niczego
prócz trawy. To bezludna równina ci gn ca si na wszystkie strony. tu obok
miejsca l dowania rozegrała si jaka bitwa... i to nie tak dawno. Pozostało ci po
niej znajduj si na wprost mnie. Wygl da to na ró nego rodzaju sprz t bojowy.
Kiedy te maszyny musiały wygl da imponuj co, teraz jednak s porozrywane i
pordzewiałe. Spróbuj przyjrze si im z bliska.
Hartig zamkn ł wej cie do luzy i ostro nie, nie przerywaj c relacji, ruszył w
stron pobojowiska.
- Te maszyny s naprawd gigantyczne. Najbli sza ma co najmniej pi dziesi t
jardów długo ci: pojazd g sienicowy z pojedyncz , ogromn luf . Jest
zniszczony. Nie wida na nim adnych oznacze . Spróbuj przyjrze mu si z
bliska: Przyznam si jednak szczerze, e mi si to nie podoba. Z orbity nie było tu
wida adnych miast, nie było słycha adnych audycji b d sygnałów na
jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki.
To przecie nie s zabawki. Ten sprz t jest wytworem bardzo zaawansowanej
techniki. Nie jest złudzeniem. To solidny metal, który został rozerwany przez co
jeszcze pot niejszego. Nadal nie widz na korpusie adnych symboli ani znaków
identyfikacyjnych. Spróbuj wej do rodka. Z miejsca, w którym stoj , nie
dostrzegam wprawdzie adnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której
zmie ciłby si z powodzeniem łazik. Id tam. W rodku mog by jakie
dokumenty, a na urz dzeniach kontrolnych jakie napisy.
Nagle Hartig przystan ł. Zamarł w bezruchu i uchwycił r k poszarpany brzeg
wyrwy. Wydało mu si , e co usłyszał. Ostro nym ruchem podniósł poziom
sygnału zewn trznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko
odgłos wiatru wyj cego pomi dzy metalowymi szcz tkami. Nic wi cej.
Nadsłuchiwał przez chwil , po czym wzruszył ramionami i odwrócił si , aby wej
przez wyrw do wn trza maszyny.
4
Z przera aj c gwałtowno ci spomi dzy metalowych szcz tków rozbrzmiał
echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił si i przycupn ł wysuwaj c do
przodu karabin gotowy do strzału.
- Co si tam porusza. Jeszcze tego nie widz ... ale słysz wyra nie. Wł czyłem
zewn trzny mikrofon w obwód, eby odbierany przez niego d wi k nagrywał si
takie. Staje si coraz dono niejszy, to chyba koła, g sienice, ... skrzypi ,
zgrzytaj . Pojazd... Jest!
Ze zgrzytem metalu spomi dzy zniszczonych maszyn wyłonił si nieznany
pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie wi cej ni pi jardów długo ci - sun ł
do przodu z zapieraj c dech w piersiach szybko ci . Był czarny i wygl dał
złowrogo. Hartig podniósł wy ej karabin, ale kiedy zobaczył jak pojazd skr ca
przy pieszaj c, zdj ł palec ze spustu.
- Kieruje si w stron mojego l downika! Pewnie namierzył go, kiedy
l dowałem. Za pomoc promieniowania, radaru, nie wiem. Wł czam urz dzenie
do zdalnego sterowania, aby przygotowa pokładowe urz dzenia obronne. Gdy
tylko ten pojazd znajdzie si w ich zasi gu, zostanie zmieciony z powierzchni
ziemi... Teraz!
Jedna po drugiej rozległy si detonacje, kiedy szybkostrzelne działka
pokładowe pluły miertelnym ogniem. Ziemia zatrz sła si , w powietrze wyleciały
odłamki skał i wzbiły si kł by dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd
wyłonił si z kł bów pyłu, na nowo rozpocz ły kanonad . Pojazd był zupełnie
nietkni ty.
- Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradz sobie z nim...
Nagle ziemi wstrz sn ła pot niejsza od poprzednich eksplozja, która
szcz kiem odbiła si od otaczaj cych Hartiga metalowych cian, wywołuj c
deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewn trz, zamarł w bezruchu i zacz ł mówi
matowym głosem:
- Mój l downik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego
pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasn ły. Teraz skr ca w moim kierunku.
Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie
cieplne lub co jeszcze innego. Teraz ju nie ma sensu wył czanie radiostacji.
Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz adnych okien
ani wzierników. Jego załoga musi korzysta z przeka ników telewizyjnych.
Próbuj strzela do wyst pów znajduj cych si z przodu pojazdu. To mog by
detektory albo co... Nawet nie zwolnił...
Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny kr
cego wokół planety
statku zacz ły automatycznie poszukiwa utraconego sygnału. Bez skutku.
Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z
typow dla automatów nieust pliwo ci zacz ło od pocz tku, lecz nie wykryło nic
poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i
powtarzało to nast pnie co sze dziesi t minut przez cał dob . Kiedy ta cz
programu została zako czona, zgodnie z instrukcj wł czyło radiostacj
nad wietln i wysłało cał relacj otrzyman od zwiadowcy z powierzchni
planety. Wypełniwszy sw powinno , wył czyło wszystkie obwody prócz
czuwaj cych i zamarło w niesko czenie cierpliwym oczekiwaniu na nast pn
instrukcj .
5
Rozdział 2
Zapach mierci
- Co to? Co złego? - zapytała Lea.
W miejscu, w którym jej ciało stykało si z Brionem, poczuła jego nagłe
napi cie. Le eli obok siebie w gł bokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli
przez bulaj na usian gwiazdami kosmiczn przestrze . Czuła, e jego pot ne
rami obejmuj ce jej drobne ciało wyra nie zesztywniało.
- Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory...
- Posłuchaj, kochana bryło mi ni, mo e jeste najlepszym zapa nikiem w
Galaktyce, ale jeste za to najgorszym kłamc . Co si stało. Co , o czym nie
wiem.
Brion wahał si przez chwil , po czym powiedział: - Jest tu kto . Niedaleko.
Kto , kogo przedtem nie było. Ten kto zwiastuje kłopoty.
- Wierz w twoje zdolno ci empatyczne. Widziałam, jak si sprawdzały i wiem,
e potrafisz wyczu stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste daleko w
przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi dzy dwiema gwiazdami oddalonymi od
siebie o całe lata wietlne, sk d wi c tu nowy człowiek na pokładzie... - urwała i
spojrzała nagle na zewn trz, na gwiazdy. - Oczywi cie, wahadłowiec. To pewnie
jakie spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy by tam był jaki inny statek
nad wietlny? Kto b dzie si przesiadał...
- On nie leci... on ju przyleciał. Jest ju na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie
podoba mi si to wszystko. Nie podoba mi si ten facet... ani ta wiadomo , z
któr przybywa.
Jednym płynnym ruchem Brion zerwał si na nogi, odwrócił si do tyłu i
zacisn ł pi ci. Mimo i miał ponad metr osiemdziesi t wzrostu i wa ył blisko sto
trzydzie ci pi kilogramów, poruszał si zwinnie jak kot. Lea spojrzała na
wyprostowan posta i prawie poczuła wypełniaj ce j napi cie.
- Nie mo esz mie pewno ci - powiedziała cicho. Niew tpliwie masz racj , kto
przybył na statek Ale nie musi to wcale oznacza , e ma jakikolwiek zwi zek z
nami...
- Jeden martwy człowiek, by mo e nawet dwóch. Ten, który si zbli a, sam
cuchnie mierci . Ju tu jest. Lea westchn ła gł boko, kiedy usłyszała za sob
otwieraj ce si drzwi do kajuty. Z l kiem spojrzała przez rami , nie wiedz c,
czego oczekiwa . Słycha było odgłos delikatnego szurni cia nog , po którym
nast pił głuchy stukot. I znowu: szurni cie, stukot. Coraz bli ej i gło niej. Zaraz
potem w drzwiach ukazał si m czyzna. Zawahał si i rozejrzał na boki,
mrugaj c, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.
Lea musiała zdoby si na niemały wysiłek, aby ukry uczucie wstr tu, którego
na jego widok doznała, a tak e aby nie odwraca wzroku. Jedyne oko
m czyznny spojrzało powoli za ni , na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie
ruszył do przodu, powłócz c wykr con dziwnie stop i stawiaj c ci ko kul
przy ka dym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała
mu równie fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w
tamtym miejscu, była jasnoró owa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał
6
tak e prawej r ki. W jej miejscu znajdowała si przeszczepiona do obojczyka jej
miniatura, która dopiero po roku osi gnie normaln wielko . Teraz była jeszcze
niedu a, przypominała z wygl du r k dziecka - miała około trzydziestu
centymetrów długo ci - i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bli ej do
masywnej postaci Briona.
- Nazywam si Carver - przedstawił si . - Przybyłem tu, aby si z tob
zobaczy , Brandd.
- Wiem. - Napi cie opu ciło teraz ciało Briona równie szybko jak nim
owładn ło. - Usi d i odpocznij.
Lea nie mogła powstrzyma si od odsuni cia na bok, kiedy Carver
westchn wszy gł boko opadł na koj tu przy niej. Słyszała jego ci ki oddech i
widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukaj c kapsułki,
któr nast pnie wło ył do ust. Spojrzał na dziewczyn i skin ł głow .
- Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani tak e potrzebuj .
- Culrel? - zapytał Brion. Carver przytakn ł.
- Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, e pracowali cie ju kiedy z
nami?
- Owszem. To był nagły wypadek...
- Ka dy wypadek jest nagły. Stało si co bardzo wa nego i wysłano mnie,
abym spotkał si wła nie z wami.
- Dlaczego z nami? Dopiero co wrócili my z zadupia, jakim była planeta Dis.
Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, e b dziemy mieli troch odpoczynku
przed nast pn akcj . Zgodzili my si pracowa dalej dla waszych ludzi, ale nie
ju teraz...
- Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisn ł
zdrow r k mi dzy kolana, aby powstrzyma dr enie. Był to ból lub
przem czenie albo obie te rzeczy na raz i starał si im nie podda . - Wła nie, jak
zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Je li to polepszy
wam samopoczucie, powiem, e wiem, co si wam przytrafiło na Dis i e w
zwi zku z tym zaproponowałem nawet, e sam przeprowadz t robot . Wy miali
mnie. Dla mnie nie było to wcale takie mieszne. No jak, zgadzacie si ? - Odwrócił
si , aby spojrze Brionowi w twarz.
- Nie mo esz nalega na Le , nie teraz. Zajm si tym sam.
Carver sprzeciwił si ruchem głowy.
- Musicie działa razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie s wyra ne.
Jednakowe zdolno ci, synergiczny zwi zek...
- Polec z Brionem - powiedziała Lea. - Czuj si ju znacznie lepiej. Zanim
dotrzemy na miejsce b d w pełni sił.
- Miło to słysze . Jak zapewne wiecie, jeste my organizacj całkowicie
dobrowoln - Carver zignorował drwi ce prychni cie Briona i wygrzebał z
kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie s dz , aby cie nie wiedzieli, i prawie
wszystkie nasze akcje dotycz kultur, które prze ywaj kłopoty, społecze stw
zamieszkuj cych planety, które zostały odci te od głównego nurtu ludzkich
kontaktów przez tysi ce lat. Nie zajmujemy si z zasady odkrywaniem planet na
nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec zawsze pierwsi, potem
przekazuj nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Słu yłem tam
7
cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. - U miechn ł si ironicznie. -
My lałem, e ta nowa robota b dzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak
jakie problemy i zwrócił si do nas o pomoc. Czy jeste cie gotowi ju teraz
zapozna si z tymi nagraniami?
- Przynios odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion.
Carver skin ł oci ale głow , zbyt zm czony, aby mówi .
- Zamówi ci co ? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.
- Tak, ch tnie jakiego drinka. Popij nim pigułk ... za kilka minut poczuj si
lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog .
Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasa erskiej i
przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odło yła słuchawk , odwróciła si
szybko w stron go cia.
- No i jak oceniasz to, co widzisz?
- Przepraszam. Nie chciałem si gapi . Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy
jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.
- A czego si spodziewałe ? Dwóch głów?
- Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i
ruszeniem w Kosmos s dziłem, e cała ta opowie o Ziemi to jeden z mitów
religijnych...
- No i teraz widzisz, e jeste my z prawdziwego, niedo ywionego ciała i krwi.
Jeste my niedojadaj cymi mieszka cami przeludnionej i zu ytej planety.
Przypuszczam, e powiedziałby , e mamy to, na co zasłu yli my.
- Nie. No, mo e w jednej kwestii, nie wi cej. Jestem przekonany, e Imperium
Ziemskie ponosi win za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my li to
wszystko, o czym mo na przeczyta w podr cznikach szkolnych. Nikt w to nie
w tpi. Ale to ju historia, staro ytno sprzed wielu tysi cy lat. To, co ma teraz
dla mnie wi ksze znaczenie, to przyszło wszystkich tych planet, które znalazły
si w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał
niektóre z nich, zdałem sobie spraw z tego, jaki brutalny mógłby sta si wszech
wiat. Ludzko z zasady przynale y do Ziemi. Osobi cie mo ecie czu si gorsi,
poniewa przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne
zmniejszenie si waszych ciał. Tak czy inaczej, nale ycie do Ziemi i jeste cie jej
wytworem. Wielu w ród nas jest wi kszych i silniejszych od was, ale jest to
jedynie skutek konieczno ci przystosowania si do okrutnych i brutalnych
wiatów. Przyzwyczaiłem si ju do tego i traktuj nawet jako norm . Kiedy
ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, e dom rodzinny ludzko ci nadal
istnieje u miechn ł si . - Mo e wyda ci si to mieszne, ale na twój widok
doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem si jak dziecko, które odnalazło
dawno utraconych rodziców. Obawiam si , e te słowa nie oddaj dobrze tego, co
czuj . To tak jak powrót do domu z dalekiej podró y. Widziałem, w jaki sposób
ludzko zaadaptowała si do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym
sensie wchłoni cie koj cej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz si , e
ci spotkałem.
- Wierz ci, Carver - u miechn ła si . - Musz przyzna , e ja tak e zaczynam
ci lubi . Cho musz równie doda , e twój wygl d nie nale y do
najprzyjemniejszych.
8
Za miał si i odchylił do tyłu, popijaj c małymi łykami zimnego drinka, który
został automatycznie dostarczony na stół.
- Daj mi rok, a nie poznasz mnie!
- Nie w tpi , e tak b dzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi c teoretycznie
wiem, jakie efekty mo na osi gn na drodze odrostu. Jestem pewna, e za jaki
czas b dziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot d nie widziałam
tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste my zamo ni, wi c mało kogo z nas sta
na tak kompleksow rekonstrukcj jak twoja.
- To jedna z niewielu korzy ci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj człowieka bez
wzgl du na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi cy pod t opask
b d miał nowe oko.
- Miło to słysze . Ale szczerze mówi c, wolałabym osobi cie unikn wszystkich
korzy ci zwi zanych z tego typu rekonstrukcj , je li nie masz nic przeciwko
temu.
- Pozostaje mi zatem yczy ci szcz cia. Trudno zreszt si z tob nie zgodzi .
Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wzi ł kaset z
nagraniem i wsun ł do pojemnika. Kiedy zaja niał ekran, razem z Le pochylił
si do przodu. Carver słuchał nagrania popijaj c zimny płyn ze szklanki. Słyszał
je ju wiele razy i przedrzemał pocz tek. Ockn ł si dopiero pod koniec. Głos
Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, i wiedział, e czeka go niechybna
mier , nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwi działanie swoim nast pcom.
Lea była wyra nie przera ona, kiedy nagranie dobiegło ko ca i ekran zgasł,
natomiast beznami tna twarz Briona nie wyra ała adnych uczu .
- I chcecie, aby my udali si na t planet , Selm - II? - zwrócił si do Carvera.
Ten przytakn ł. - Dlaczego? To wygl da bardziej na robot dla wojska. Nie lepiej
byłoby wysła tam co wi kszego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadba o
swoje bezpiecze stwo?
- Nie. To jest wła nie to, czego nie chcemy. Do wiadczenie wykazało, e zbrojna
interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam
potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie si , co si
dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis
była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czym , w co zostali cie wci gni ci
mimo swej woli. Ale powiodło si wam nadzwyczajnie i osi gn li cie to, co według
specjalistów było niemo liwe. Chcemy, aby cie wykorzystali swoje zdolno ci i w
tej sprawie. Nie przecz , e to mo e by bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi
zosta wykonana.
- Nie planowałam y wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych
drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.
- Polec tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradz w pojedynk . - Och nie,
nie mo esz, ty wielka bezmózgowa bryło mi ni! Nie jeste dostatecznie bystry,
abym mogła pu ci ci samego. Polec z tob albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj
lecie sam, a zastrzel ci . Po co maj wie ci taki szmat drogi, je li i tak masz
zgin .
Brion u miechn ł si , słysz c te słowa.
- Twoje współczucie i wyrozumiało s niezwykle wzruszaj ce. Zgadzam si .
Twoje argumenty przekonały mnie, e najlepiej b dzie, je li polecimy tam razem.
9
- wietnie! - złapała szklank , gdy tylko ta ukazała si w wylocie podajnika i
poci gn ła du y łyk. - Jaki ma by nasz nast pny krok, Carver?
- Trudny: Musicie przekona kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował si
na Selm - II. Na orbicie b dzie czekał na nas statek operacyjny.
- Mo e by z tym jaki problem? - zapytał Brion. - Widz , e nigdy nie miałe
do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasi gu. Wszyscy oni s bardzo
apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj o wszystkim. Nie mo emy zmusza go
do zmiany kursu. Mo emy go jedynie przekonywa .
- Przekonam go - powiedział Brion. - Podj li my si tej roboty i aden
pilotczyna nie b dzie stał nam na drodze!
10
Rozdział 3
Desperacki plan
Kapitan MLuta mógłby mie wiele przezwisk, ale nigdy, w naj mielszych nawet
wyobra eniach, nie s dził, by nazwano go pilotczyn . Stał twarz w twarz z
Brionem Branddem. Spogl dali na siebie gro nie. Obaj byli m czyznami
rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był nawet nieco wy szy. Był
tak samo umi niony jak Brion... i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do
siebie, z jednym wyj tkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana za
gł bokiej czerni.
- Odpowied brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego
wyczuwało si rosn c zło . Prosz opu ci mój mostek!
- Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna
pro ba.
- W porz dku. Pa ska nieformalna pro ba została odrzucona!
- Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego si z ni do pana zwróciłem...
- I nie b dzie pan miał okazji, dopóki b d miał tu co do powiedzenia. A b d
miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załog , pasa erów i ładunek, za który
odpowiadam. A tak e rozkład lotu. To jest dla mnie najwa niejsze. Ze
wszystkiego. Ju i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umo liwi panu spotkanie z
tym człowiekiem. Zgodziłem si na to, poniewa poinformowano mnie, e to nagły
wypadek. Teraz ju po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzuci ?
- Prosz spróbowa .
Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pi ci byty jednak zaci ni te, a
mi nie napi te, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego
spojrzenie. Carver ruszył do przodu ku tykaj c i z trudem wcisn ł si mi dzy
nich.
- To zaszło ju za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniowa ,
zanim b dzie za pó no. Brandd, prosz i do doktor Morees. Natychmiast.
Brion wzi ł gł boki oddech i rozlu nił mi nie. Carver miał racj , niemniej
Brion ałował, e kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygni cia
sprawy. Obrócił si na pi cie i podszedł do Lei, która siedziała w pobli u na
przymocowanym do ciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni,
Carver si gn ł zdrow r k do bocznej kieszeni i wyj ł z niej kartk papieru,
rzucił na ni przelotne spojrzenie i schował j z powrotem.
- Mieli my nadziej , e zgodzi si pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz,
dobrowolnie czy nie, pomo e nam pan.
- Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. -
Natychmiast na mostek z trzema lud mi. Uzbrojonymi!
- Prosz zaraz odwoła ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Prosz
za pomoc radiostacji nad wietlnej skontaktowa si ze swoj baz . Niech pan
poprosi o Kod Dp - L.
Kapitan odwrócił si gwałtownie i pochylił nad kalek .
11
- Sk d pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - adnych dalszych pyta ,
je li łaska. Niech pan poł czy si z nimi i powie, e nazywam si Carver. Prosz
im powiedzie , e jestem tu z panem.
Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o
zbrojne wsparcie.
- Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ci ko na fotel obok
- To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale y do
tych, które wiele zawdzi czaj Fundacji. By mo e jej mieszka cy nie wiedz o
tym, ale rz d wie. Płac nam co roku całkowicie dobrowolnie du e datki.
Brion pokiwał głow .
- To znaczy, e Roodepoort jest jedn z tych planet, którym pomogli my w
przeszło ci wybrn z kłopotów? - Zgadza si . Dlatego zawsze mo emy prosi ich
o pomoc, bez wzgl du na jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w
nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został poinformowany o mojej
obecno ci tutaj i miał oczekiwa na wiadomo ci ode mnie. Jest bardzo zaj ty i nie
s dz , aby był zadowolony z zawracania mu głowy t spraw . Kapitan b dzie z
nami współpracował bez wzgl du na to, czy b dzie mu si to podobało, czy nie.
Nie musieli długo czeka . Kapitan wrócił na mostek i stan ł przed Carverem.
Wida było, e gotuje si wewn trznie, ale Carvera nie wzruszało to w
najmniejszym stopniu.
- Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, e mo e pan wydawa takie
rozkazy?
- Skoro ma pan ju rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z
kosmicznym prawem tylko ja mog wydawa rozkazy na tym statku. Teraz
prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podwa ony. A je li nie zastosuj
si do tych instrukcji?
- Mo e pan to zrobi . Ale kiedy wróci pan do swojego portu, b dzie miał pan
niemało kłopotów.
- Kłopotów? - u miechn ł si gorzko kapitan. - Pójd na zielon trawk . B d
sko czony.
- Zatem zna pan cen za swoj ciekawo . Prosz mi wierzy , kapitanie, nie
chc , aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw
niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mog . To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan
do domu, mo e pan zapyta swoich przeło onych, ludzi, którzy wydali panu ten
rozkaz, o co chodzi. Do nich nale y decyzja o tym, co powinien pan wiedzie .
Mog jedynie doda , e ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Wła nie zgin li ludzie
i bez w tpienia w przyszło ci zginie ich jeszcze wi cej. Czy to wystarczy, aby
zaspokoi pa sk ciekawo ?
Kapitan uderzył zaci ni t pi ci w otwart dło drugiej r ki.
- Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widz , e na razie b dzie musiało mi
wystarczy . Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi cej nie chc was widzie na ;
pokładzie mojego statku. Nie chc , aby przytrafiło mi si , to po raz drugi!
- Uszanujemy pa sk wol , kapitanie. Naprawd bardzo mi przykro, e tym
razem musiało to przybra taki obrót.
- egnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.
12
- Nie zyskałe tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasn ły si za
nimi.
Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zm czony, aby rozwodzi si nad
tym.
- Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przył cz si do was, kiedy nadejdzie
pora przesiadki. Cała przyjemno , jak sprawiała Lei i Brionowi ta podró ,
prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast pnie
przesłuchali go jeszcze kilka razy, a w ko cu dokładnie go zapami tali. Brion
wiczył w sali gimnastycznej statku nie wiadomy tego, e jego zdolno
podnoszenia ci arów i doskonała kondycja wp dziły w kompleksy tamtejszego
instruktora. Lea próbowała odpocz i odzyska siły. Nie miała poj cia, co spotka
ich na Selm - II, niemniej nie w tpiła, e b dzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie.
Czekanie stawało si niezno ne i gdy w ko cu nadeszła pora przesiadki, przyj li
to z ulg . Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w
pobli u.
- I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewn trz
ogromnej luzy powietrznej statku flagowego Fundacji.
- To zale y całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz
wy decydujecie.
- Gdzie jeste my?
- Na orbicie wokół Selm - II.
- Chc j zobaczy .
- Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. T dy, prosz . Wezw tam
dowódc akcji.
Był to du y i szybki statek Min li automaty sklepowe i wn ki magazynowe i
zatrzymali si na. wprost przesuwaj cych si automatycznie platform
d wigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do
której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stan li na przezroczystej podłodze i
spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała si bł kitna kula planety, w połowie
pogr ona w cieniu, w połowie o wietlona jaskrawym wiatłem rodzimej gwiazdy
Selm, sło ca tego samotnego wiata.
- St d wygl da jak ka da inna planeta. Co było przyczyn ; e si ni
zainteresowano? - spytał Brion. - Wszystko zacz ło si od rutynowego badania.
Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku
odkryto list transportów wysyłanych na ró ne planety nale ce do dawnego
Imperium Ziemskiego. Wi kszo z nich była nam znana, ale kilka było
oczywi cie nowych. Ich współrz dne przekazano do Fundacji w celu nawi zania
kontaktu i identyfikacji. Poniewa obserwacja z orbity nie wykazała istnienia tam
miast ani osad, planeta miała by zbadana na ko cu. Nie stwierdzono takie
obecno ci fał radiowych na adnym zakresie.
- Zatem nie ma tam ludzi ani adnych oznak cywilizacji... poza kilkoma
ogromnymi pobojowiskami?
- Tak... - powiedział Carver - i to nas wła nie zaintrygowało. To militarne
złomowisko, w pobli u którego wyl dowali Marcill i Hartig, było najwi kszym,
jakie dot d odkryto. A jest ich sporo.
- Sprz t wojenny... bez ołnierzy. Gdzie s ci wszyscy ludzie? Pod ziemi ?
13
- By mo e. To wła nie b dziesz musiał stwierdzi , kiedy tam bezpiecznie
wyl dujesz. Sama planeta wygl da do atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam
wida , to lód i nieg. Jest tam oczywi cie sporo wody. S wyspy i archipelagi, a
tak e jeden du y kontynent. O, tam. Po cz ci panuje teraz na nim noc. Ma w
przybli eniu kształt du ej misy otoczonej ła cuchami gór. W jego rodku
znajduj si trawiaste równiny i poro ni te lasami wzgórza. Mnóstwo jezior,
wliczaj c w to jedno du e, prawie na rodku. Od niego odbijaj si te promienie
słoneczne. To prawdziwy ródl dowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten
temat
- Jaki jest tam klimat?
- Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczaj cych to gigantyczne jezioro.
W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko ciach jest ciepło i
przyjemnie.
- W porz dku. Pierwsz rzecz , której potrzebujemy, to rodek transportu. Co
jest do dyspozycji?
- Tym zajmie si dowódca akcji. Proponuj , by cie wci li jeden z l downików.
To s dobrze wyposa one statki, o stosunkowo du ej mocy, w których jest dosy
miejsca na niezb dny sprz t dodatkowy. S te dobrze uzbrojone. Technicy
zadbaj ju o to, aby znalazł si na nich najnowszy sprz t bojowy i urz dzenia
obronne.
Brion uniósł wysoko brwi słysz c te słowa.
- Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.
- To do wiadczenie mo e nam pomóc.
- Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz
lecie z nami.
- Przepraszam. Mo ecie otrzyma wszelk bro , jak zechcecie. Zarówno
r czn , jak i pokładow . Wybór sprz tu nale y do was.
- Mog dosta list sprz tu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion.
- Ja si tym zajm - powiedział czyj głos. Odwrócili si i zobaczyli szczupłego,
siwowłosego m czyzn , który wszedł niezauwa enie podczas ich rozmowy.
Rzucił jakie polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przeka nika,
spojrzał na nich i dodał:
- Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie nale y udzielanie rad, a takie
dopilnowanie, aby cie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na
tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy.
Spis sprz tu był długi i szczegółowy. Brion przegl dał go razem z siedz c obok
Le , dotykaj c ekranu w miejscach, gdzie pojawiały si te pozycje, które ich
interesowały. Z wolna zacz ł pi trzy si obok stos wydruków. Gdy sko czyli,
Brion zwa ył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planet pod sob .
- Podj łem decyzj - rzekł. - I mam nadziej , e Lea zgodzi si ze mn .
L downik zostanie wyposa ony we wszystkie najpot niejsze bronie, jakie tylko
s tu dost pne. Zabierzemy tak e wszelki mo liwy sprz t, jaki mo e przyda si
nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl duj na
niej sam, bez adnych urz dze , bez niczego, co by posiadało cokolwiek
metalowego. Nawet z gołymi r kami, je li zajdzie taka potrzeba. Nie uwa asz,
Lea, e w tych warunkach b dzie to najrozs dniejsze?
14
Jej niema, wyra aj ca przera enie twarz była jedyn odpowiedzi .
15
Rozdział 4
Dzie przed akcj
- Zaraz przygotuj spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzaj c seri
polece do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał wiadczył
wyra nie, e adne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w
stanie go zaskoczy .
Lea jednak nie podzielała tego spokoju.
- Brionie Brandd, ka dy, kto mówi co takiego, musi by stukni ty. Carver,
dopilnuj, aby go natychmiast zamkni to!
- Lea ma racj - przytakn ł Carver. - Nie mo esz porusza si nieuzbrojony na
tak miertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo.
- Czy by? Czy te wszystkie urz dzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm
ludziom przede mn ? Marcill znikn ł po prostu bez ladu... Mamy jednak na
szcz cie wyobra enie, co si z nim stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz
bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadziej , e nie b dziecie mieli nic przeciwko
temu, e nie pójd ich ladem. My l o przetrwaniu, a nie o samobójstwie. Zanim
si wypowiecie, chciałbym, aby cie rozwa yli dwa drobne fakty. Pami tacie, jak
zgin ł Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytuj c i
namierzaj c wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizuj c jego bro .
Wykrył go i zniszczył. Nie myl si ?
- Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt?
- Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz ta.
Przypominacie sobie, e Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wyl dowaniu. Biegły
w oddali, skacz c.
- No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.
- To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierz ta były ywe i mimo to nie
były atakowane przez sprz t bojowy. Hartig natomiast został zabity. eby wi c
tam przetrwa , trzeba zachowywa si jak zwierz i zbada sytuacj poruszaj c
si na własnych nogach.
- To szale stwo - j kn ł Carver. - Nie mog na to pozwoli .
- Nie mo esz mi zabroni . Twoja odpowiedzialno sko czyła si w momencie
dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj t akcj . Lea pozostanie na orbicie.
Wyl duj sam.
- Cofam, co powiedziałam - odezwała si Lea. To rozs dny plan. W sam raz dla
Zwyci zcy Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i za miała si . -
Wida , e niezbyt dokładnie ci poinformowali, skoro nie wiesz, e Brion jest
wiatowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie
sprzyjaj cych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno -
umysłowe. Dwadzie cia ró nych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie
wierszy, podnoszenie ci arów, po szachy. To z pewno ci najbardziej
wycie czaj ce zmagania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj cy pokaz
zdolno ci zarówno fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły,
a dowiesz si , e jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym
roku zmaga wylania jednego jedynego Zwyci zc . Potrafisz wyobrazi sobie
16
całoroczne zawody sportowe, w których uczestnicz wszyscy mieszka cy planety?
Pomy l wi c, kim musi by ten Zwyci zca! Je li nie starczy ci wyobra ni, to
popatrz na Briona. On jest jednym z tych Zwyci zców. Bez wzgl du na to, co
wywołuje trudno ci na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne, e Brion potrafi je
pokona . I zwyci y .
Carver podczłapał do fotela i opadł na ci ko, upuszczaj c kul , która spadła
na podłog .
- Wierz ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli cie
jednak, od tej chwili odpowiedzialno za wszystko, co si wydarzy, spada na was.
Masz racj , ja jestem ju poza t spraw . Jedyne, co mog teraz zrobi , to yczy
wam szcz cia. Klart dopilnuje, eby cie otrzymali wszystko, co mo e wam by
potrzebne.
- Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywaj c kartk papieru z drukarki i
wr czaj c im.
Lea chwyciła j pierwsza, zanim Brion zd ył wyci gn r k .
- Poniewa ja b d kr y na orbicie w l downiku podczas twojego pobytu na
powierzchni planety, zaj cie si Wyposa eniem nale y do mnie. Id po wiczy
pompki lub we troch anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed
walk , a ja zajm si spraw .
- Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuj si psychicznie na to,
co mnie czeka.
- No to id i odpocznij. Przed zło eniem zamówienia dam ci ostateczn list do
akceptacji.
- Nie musisz tego robi . Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu
przypilnuj, eby wszystko było w komplecie. B d wprawdzie potrzebował troch
specjalnego sprz tu, ale tym zajm si sam. Teraz potrzebuj jedynie
szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w którym mógłbym
zapozna si z nim w spokoju.
- Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu
znajdziesz potrzebne informacje.
- wietnie. Jak szybko otrzymamy sprz t?
- Za dwie, maksimum trzy godziny.
- My potrzebujemy dziesi ciu godzin. Chc si najpierw przespa - ponownie
spojrzał na odległ Planet . Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposa eni,
b d chciał wsi
do naszego l downika i zej na ni sz orbit , aby przyjrze si
powierzchni planety z mniejszej odległo ci. Chciałbym wiedzie dokładnie,
jakiego rodzaju zwierz ta widział Hartig.
Brion spał gł bokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast si
obudził. Zawahała si i zamrugała nieprzywykłymi do ciemno ci oczami.
- Wejd - zawołał do niej. - Zaraz zapal wiatło.
- Zawsze pisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach?
- To nazywa si wchodzeniem w rol . - Wzi ł du szklank wody z podajnika i
wypił. - B d ył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks b d
moj główn broni . Zabior ze sob tak e nó . Przemy lałem to dokładnie i
uwa am, e jego warto w obronie jest warta ryzyka, jakie si z tym wi e.
17
- Jaki nó ... i jakie ryzyko? Nie rozumiem.
- Nó wykonany z minerału. B dzie jedynym wyj tkiem, jedyn rzecz
cz ciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych
włókien, a guziki z ko ci. Buty zrobione s ze zwierz cej skóry i sklejone. Nie
mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien.
- Nawet plomb w z bach? - zapytała, u miechaj c si .
- Nawet. - Brion był niezwykle powa ny. - Wszystkie metalowe wypełnienia
zostały usuni te i zast pione ceramicznymi. Im bardziej b d przypominał
zwykłe zwierz , tym bardziej b d bezpieczny. Z tego wła nie powodu ten nó jest
wiadomym ryzykiem, jakie podejmuj . - Obrócił si , aby mogła zobaczy
skórzan pochw zawieszon z boku na pasie. Wyj ł z niej długi, przezroczysty
przedmiot i dał jej do obejrzenia.
- Wygl da jak szkło. Czy to wła nie to? Zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie, to plastal. Specjalna posta krzemu, która przypomina pod pewnymi
wzgl dami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa jej
cz steczki zostały tak uporz dkowane, aby powstał jeden du y kryształ. Jest
praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy si nie t pi. Poniewa jest to krzem,
powinien by traktowany jako piasek przez ka dy detektor. Dlatego wła nie
decyduj si na ryzyko zabrania go ze sob .
Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostro nie swój nó , wygina palce w
łuk i przeci ga si jak kot. Widziała mi nie poruszaj ce si pod ubraniem - była
wiadoma drzemi cej w nim siły, która była czym wi cej ni tylko sił fizyczn .
- Czuj , e mo e ci si uda - powiedziała. W tpi , aby ktokolwiek inny mógł
tego dokona , przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi cie nadal uwa am, e
jest to szalone przedsi wzi cie, ale zgadzam si , e daje ono najwi ksze szanse
ustalenia, co dzieje si tam w dole.
Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ci gle jeszcze nie mogła si do tego
przyzwyczai . Obj ł j , zanim zauwa yła, e si poruszył. Siła jego ramion
wywoływała wra enie, e pod warstw ciała znajduje si stal. Pocałował j szybko
i cofn ł si .
- Dzi kuj . Z twoim zrozumieniem i wiar jestem teraz lepiej przygotowany do
Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem:
Ich odlotowi nie towarzyszyła adna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała
wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który
nast pnie obliczył dla nich i, wprowadził do komputera pokładowego l downika
parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegły ko ca i wszystko
jeszcze raz sprawdzono, zamkn li luk. Po otrzymaniu od nich sygnału gotowo ci,
komputer uruchomił program, który odł czył ich od statku - matki i
zapocz tkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły l downik.
Nast pnie wł czyły si główne silniki, które miały dostarczy ich na planowan
orbit . Selm - II rosła z ka d chwil na ekranie.
- Jeste przestraszona - powiedział Brion, przykrywaj c swoj mocn r k jej
drobn , zimn dło .
- Nie trzeba zdolno ci empatycznych, aby to stwierdzi - powiedziała dr cym
głosem przysuwaj c si do niego. - To zadanie mo e wygl da prosto na papierze,
18
ale im bli ej jeste my tej planety bez powrotu, tym bardziej staj si niespokojna.
Dwóch wietnych facetów, fachowców od nawi zywania kontaktów, zostało tam
zabitych. To samo mo e równie dobrze przytrafi si nam. .
- Nie s dz . Jeste my znacznie lepiej od nich przygotowani. I to wła nie dzi ki
ich po wi ceniu, które dostarczyło nam informacji niezb dnych do przetrwania.
Ale teraz nie pora na te rozwa ania. Musisz si odpr y i oszcz dza siły na
pó niej, kiedy b d potrzebne. Teraz trzeba zej na odpowiednio nisk orbit i
obejrze szczegółowo powierzchni , potem poszukamy miejsca do l dowania. Do
tego czasu nic nam nie grozi.
Nagle wł czył si komputer zadaj c kłam jego słowom.
- Obserwuj jaki pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod
nami. Pokaza na ekranie?
- Tak.
Na ekranie ukazała si male ka kropeczka, która poruszała si powoli z lewej
strony na praw .
- Powi ksz obraz.
Ruchoma kropka zacz ła rosn , przybieraj c posta metalicznej strzały z
odchylonymi do tyłu skrzydłami.
- Z jak leci pr dko ci ? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały si
dane, które gło no odczytał - 2,6 Macha. To samolot nadd wi kowy, produkt
wysoko rozwini tej technologicznie kultury. Przy tej pr dko ci ma. ograniczony
zapas paliwa. Je li uda nam si ledzi jego lot do ko ca, b dziemy mogli
zobaczy , gdzie wyl duje...
- I przy okazji zyska szans odkrycia, co si dzieje na tej planecie - doko czyła
za niego Lea.
- Tak jest.
Obserwowany samolot przechylił si na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W
tej samej chwili odezwał si komputer.
- Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go.
Obraz samolotu na ekranie znikn ł nagle w płomieniach wybuchu.
- Co wywołało t eksplozj ? - zapytał Brion.
- Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem j tu przed eksplozj .
Brion pokiwał ponuro głow .
- Samolot musiał wykry j takie i dlatego wła nie próbował wykona ten
manewr.
- A ten przekaz radiowy... czy jest mo liwe, e wysłała go jego załoga?
- Oczywi cie! Je li to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w jakim
celu. Kiedy odpalono do niego rakiet , próbował wykona unik przekazuj c
jednocze nie informacje do swojej bazy. I je li si nie myl ... wła nie nadchodzi
odpowied . - Brion wskazał na niewielki obiekt, który ukazał si nagle na ekranie.
Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t wyrzutni rakiet.
Ta wojna wci tam trwa. Tak wi c znamy ju dwa miejsca, których lepiej
unika .
- Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym wła nie doszło do tej
efektownej eksplozji i miejsce, z którego j wystrzelono?
19
- Zgadza si . Dopóki nie wiemy co si dzieje na tej planecie, lepiej trzyma si
jak najdalej od miejsc, w których toczy si wojna. Spróbujmy mo e teraz
odszuka zwierz ta, które widział Hartig. My l , e nie popełnimy bł du,
przypuszczaj c, e unikaj one miejsc walk i ruchomego sprz tu. Uciekły, kiedy
wyl dował statek Hartiga, tote prawdopodobnie trzymaj si z dala od
wszelkich urz dze .
Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem
Centralnym, znale li miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ci gn ca
si od podnó a gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami.
Ustawiony na maksymalne zbli enie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzi , e
były to jakie trawo eme zwierz ta. Poło enie tego stada, jak równie pozostałych
zwierz t pas cych si wzdłu brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam tak e
drapie niki. Domy lili si tego, kiedy zauwa yli uciekaj c w panice grup
zwierz t ciganych przez wi kszych i szybszych prze ladowców. W czasie tej
obserwacji nie dostrzegli najmniejszego ladu jakiejkolwiek cywilizacji.
- To jest miejsce, w którym chciałbym spa - powiedział Brion. - Na tej
równinie, gdzie pas si te wszystkie stada.
- Co masz na my li mówi c spa ? Czy by nie zamierzał l dowa w
l downiku?
- Nie. To ostatnia rzecz, jak chciałbym zrobi . Widziała , co si stało z
samolotem. Nie chc , aby nas namierzono i pocz stowano rakiet . Musimy
obliczy trajektori balistyczn , która zapewni nam wej cie w atmosfer we
wła ciwym miejscu.
- Nie b dzie ci bolało, kiedy b dziesz płon ł tr c o powietrze podczas
spadania?
Brion u miechn ł si .
- Doceniam twoj trosk . B d miał na sobie grawitator, który zmniejszy
pr dko spadania. Usun łem ponadto wszystkie zb dne metalowe cz ci z
kombinezonu ci nieniowego. Nawet butl z tlenem zamieniłem na plastikow .
Istnieje niewielkie prawdopodobie stwo, e zostan wykryty przez radar
naziemny, zwłaszcza e miejsce, które wybrali my, jest chyba wolne od tego typu
urz dze . Jak tylko wyl duj , pozb d si grawitatora razem z całym
wyposa eniem kosmicznym.
- Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!
- Dlaczego? B d przecie w kontakcie z tob .
- Jak to? Czy by wymy lił, plastikowe radio? - zamierzony art nie wyszedł
jej, gdy w jej głosie wyczuwało si zmartwienie.
- Mam zamiar u ywa tego - powiedział Brion wyci gaj c z przytwierdzonej do
boku torby wst g kolorowego materiału. - Wymy liłem prosty kod. Kiedy
rozło te wst gi na ziemi, b dziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po
wyl dowaniu, jak tylko si przeja ni, przeka ci wiadomo . W czasie
przemieszczania si b d ci je przekazywał regularnie, eby wiedziała na
bie co, co si dzieje.
- Ale to niebezpieczne...
- Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. -
Odwrócił si na powrót w stron ekranu i przyjrzawszy mu si dokładnie, stukn ł
20
we palcem w pewnym miejscu. - Tu chc wyl dowa . Niedaleko miejsca, w
którym równina styka si ze wzgórzami. Pobliski las posłu y mi za kryjówk .
Je li wystartuj we wła ciwym momencie, zaczn spada w nocy i na ziemi znajd
si o brzasku. Najpierw urz dz sobie kryjówk , a nast pnie przyst pi do
obserwacji. Je li te zwierz ta oka si tym, na co wygl daj , to znaczy dzikimi,
prostymi formami ycia, b d mógł przej do kolejnego etapu obserwacji.
- Co ma nim by ?
- Zbli enie si do jednego z rejonów walki...
- Nie mo esz!
- Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz t niewiele mo na si
dowiedzie na temat sprz tu bojowego. Najbli sze wraki znajduj si w odległo ci
około stu pi dziesi ciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego
l dowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b d przekazywał
podczas marszu wiadomo ci, zaczynaj c ka d od znaku X ta regularna forma
nie wyst puje normalnie w przyrodzie, dzi ki czemu skaner komputera b dzie
mógł j łatwo zlokalizowa i ustawi si na niej. Teraz zamierzam si troch
przespa . Obud mnie, prosz , na godzin przed odlotem.
Powierzchnia Selm - II gin ła w mroku, kiedy Brion wchodził do luzy
powietrznej. Wszystko, czego b dzie potrzebował po wyl dowaniu, zostało
szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, któr przerzucił
sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych
barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz
ostatni sprawdza uprz opinaj c jego kombinezon ci nieniowy. Dłonie miała
zaci ni te tak mocno, e a zbielały jej knykcie. Spojrzał na ni i pomachał jej
r k , ale kiedy szykował si do odej cia, zbli yła si do niego i zapukała w
przedni szyb hełmu. Brion odemkn ł j i uniósł do góry. Jego twarz wyra ała w
takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham?
- rzucił.
Przez chwil milczała. Jedynym d wi kiem, jaki si rozlegał, był syk powietrza
dobiegaj cy z otworu wlotowego hełmu. Potem wspi ła si na palce i pochyliwszy
si do przodu, pocałowała go mocno w usta.
- Chciałam tylko yczy ci powodzenia. Zobaczymy si wkrótce?
- Oczywi cie - u miechał si , kiedy zamykał przedni szyb hełmu.
Wszedł do luzy i zamkn ł za sob wewn trzne wrota. Znajduj cy si obok nich
wska nik zapłon ł czerwonym wiatłem, kiedy otworzyły si drzwi zewn trzne.
Czekał długie minuty wpatruj c si w kosmiczn pustk do chwili, kiedy
komputer dał mu znak, e nadszedł wła ciwy moment: Jak tylko na tablicy
kontrolnej zapaliło si zielone wiatło, wypchn ł si do przodu, na zewn trz
statku.
Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadaj ce ciało
widoczne dzi ki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamuj ce a do chwili,
kiedy oddaliło si na tyle, e znikn ło jej z pola widzenia.
21
Rozdział 5
Z gołymi r kami do piekła
Brion mkn ł w dół, prosto w otchła nocy. Swobodnie spadaj c nie czuł w ogóle
ruchu, mimo i doskonale wiedział, e jego pr dko stale ro nie. Co wi cej,
wydawało mu si , e tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony
gwiazdami, z ciemn tarcz pogr onej w nocy planety nad sob . Sam glob
otoczony był koron wiatła powstał z załamanych przez atmosfer promieni
słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzi sło ce, była ona ja niejsza.
Mimo wyra nego braku poczucia ruchu Brion wiedział, e spada w dół po
starannie wyznaczonym łuku w ci le okre lone miejsce na powierzchni. Poruszał
si na spotkanie wschodu sło ca. Zainstalowany w spoczywaj cym na jego
plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu
l dowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpni cia uprz y, w chwilach kiedy
szybko jego spadania była zmniejszana za pomoc silników hamuj cych w celu
dostosowywania jej do zaplanowanej.
Tylko lata treningu pozwoliły mu zachowa spokój, powstrzyma napieraj cy
strach, który mógłby spowodowa niewła ciw reakcj jego ciała i wydzielenie
adrenaliny, kr
cej bezcelowo po jego naczyniach krwiono nych. Czas na
działanie b dzie po l dowaniu. Teraz była pora na rozmy lanie. Pogr ywszy si
spokojnie w odpr aj cym stanie pół wiadomo ci, pozwolił swojemu ciału
swobodnie spada , nie zwa aj c na łagodne szarpni cia uprz y, które przeszły
niebawem w stały naci g. Pierwsze cz steczki g stniej cej atmosfery zacz ły trze
o jego kombinezon. Opadanie trwało.
Nagle, kiedy nad horyzontem zacz ło wznosi si sło ce, w oczy za wieciło mu
jasne wiatło. Poruszył si i rozlu nił mi nie. Zaraz b dzie po wszystkim. Mimo
i na tej wysoko ci był ju wschód sło ca, w dole na powierzchni planety wci
panowała noc. W pewnej chwili wszechobecna szaro pochłon ła wiatło
słoneczne. Wleciał w grub warstw chmur. Gdy si z niej wydostał, znalazł si
nad pogr on w półmroku równin . Jak dot d nic nie zakłócało opadania.
Nigdzie w pobli u nie było ladu rakiet ani samolotów. Ani na chwil nie
opuszczała go jednak my l, e w jego wyposa eniu znajduj si łatwo wykrywalne
metalowe elementy. Gdyby je tylko namierzono, ukazałby si na ekranach
radarów jako wietlna plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast
rakiety. Nie mógł si doczeka , kiedy wreszcie znajdzie si na ziemi i b dzie mógł
si pozby tego zdradzieckiego metalu. Wierc c si w uprz y, Brion spojrzał
pomi dzy stopami w dół, na mkn c ku niemu trawiast równin . Wiedział, e
spada za szybko, ale szybko była jego jedyn obron . Je li gdzie tam
znajdowały si radary, musiał by widoczny na ich ekranach, co oznaczało, e
powinien spada swobodnie jak najdłu ej, czekaj c do ostatniej chwili z
wł czeniem stopu. Wła nie zbli ał si ten moment. Ziemia była ju blisko, coraz
bli ej... Teraz! Obrót przeł cznika kontrolnego sprawił, e grawitator zahamował
gwałtownie, wrzynaj c si uprz
gł boko w jego uda. W dalszym ci gu spadał
za szybko... musiał zwi kszy moc. Uprz zaskrzypiała z napr enia. Popu ci .
A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemi z tak sił , e upadł i
22
przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem
jedynie le e spokojnie przez kilka długich sekund. Próbował poruszy nogami i
r koma, ale odmówiły mu posłusze stwa. Z wielkim trudem pod wign ł si na
kolana, po czym stan ł w pionowej pozycji na mi kkich jak z waty nogach.
Nast pnie zrobił wszystko to, co nie mogło czeka . Z wył czonymi silnikami i
zluzowan uprz
grawitatora spadł ci ko na ziemi . Brion : rozpi ł
kombinezon i zdj ł go z siebie, upewniaj c si , czy hełm oraz butla z tlenem były
na swoim miejscu. wietnie, wszystko było w najlepszym porz dku. Teraz
szybko, ale bez po piechu. Było wystarczaj co jasno, aby mógł widzie , co robi.
Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej cz ci grawitatora i wyjmij z niego
nó i torb , któr b dziesz nosił ze sob . Doskonale, masz ju obie te rzeczy.
Teraz pozb d si reszty sprz tu. Zwi go uprz
. Sprawd , czy wszystko
zostało nale ycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałe niczego? Nie,
wszystko jest w porz dku.
Brion ustawił przeł cznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek
natychmiast wyrwał mu si z r ki, zwalaj c go z nóg I pomkn ł w gór . Szybko
malał w oczach wznosz c si , a po chwili całkowicie znikn ł z pola widzenia.
Zaraz potem ujrzał błysk wiatła odbitego od przedniej szyby hełmu, kiedy
trafiły w ni promienie wschodz cego sło ca. Wkrótce i to znikn ło.
Brion odetchn ł z ulg . A wi c dotarł na powierzchni planety i był zdrów i
cały. L dowanie zako czyło si sukcesem, mógł wi c wreszcie uwolni swój umysł
od my li z nim zwi zanych. Teraz nadeszła pora, aby przyst pi do wła ciwego
zadania.
Schylaj c si , aby wyj nó , Brion obrócił si wolno dookoła. Nie patrz c
przytwierdził pochw do pasa, gdy cała jego uwaga skupiona była na
wyłaniaj cym si z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go wysoka
trawa, która zaczynała szele ci i kołysa si w podmuchach porannego wiatru,
faluj c wokół niego. Nie opodal znajdował si skalisty pagórek, a na zachodnim
horyzoncie le ny zagajnik, za którym ci gn ły si poro ni te drzewami góry. Ich
wierzchołki sk pane były w ognistych promieniach wschodz cego sło ca.
Nagłe uwag jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucn ł powoli, z
głow wystaj c ponad traw . Dostrzegł nadchodz ce od strony jeziora stado
zwierz t. Szły w jego kierunku skubi c po drodze traw . Tkwił nieruchomo w
miejscu niczym głaz, jedynie jego r ce osuwały si powoli w dół, kiedy zapinał
przewieszon przez rami torb .
Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głow i ujrzał
chmar ptaków zataczaj cych kr gi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były
ptaki, ale co w rodzaju lataj cych gadów. Zamiast piór miały rozci gni t
pomi dzy cienkimi ko mi rozpostartych skrzydeł błon . Ich
czerwonopomara czowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a
rozdziawione paszcze błyszczały biel ostrych jak igły z bów. Skrzecz c
nieprzerwanie obni ały lot, a w ko cu sfrun ły na ziemi , nikn c z pola widzenia
w morzu trawy.
Skubi ce traw zwierz ta były ju niedaleko, dzi ki czemu Brion mógł si im
teraz przyjrze dokładniej. Miały jaszczurowaty wygl d. Ich bezwłosa,
ciemnobr zowa skóra stanowiła doskonały kamufla na spalonej sło cem ł ce.
23
Poruszały si ostro nie na długich nogach, unosz c co chwil łby i rozchylaj c
chrapy, aby w szy zapachy niesione przez powietrze. W pobli u musz by
drapie niki... Brion pomy lał, e to te s gady.
Stado wyra nie wyczuło czyj obecno . Zwierz ta przestały skuba traw i
zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbli ało si jakie
inne zwierz . Chocia wyw szyły jego zapach, nie było go wida w g stej trawie.
Za chwil na oczach Briona miał si rozegra dramat ycia i mierci.
Z przera eniem zdał sobie spraw , e był jednym z wielu widzów, kiedy nagle
uprzytomnił sobie, e wszystkie zwierz ta patrz w jego stron . Czy by go
zauwa yły? Kucn ł ni ej, aby znikn im z oczu, czuj c empatycznie emanuj cy
od nich strumie emocji. Strach. Strach, który stłumił wszelkie inne ich odczucia.
Jego zdolno empatii była uwra liwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do
czasu odbierał tak e impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierz ta. Czuł
wyra nie strach tych zwierz t... i co jeszcze, co silniejszego...
Brion skoczył na równe nogi i wyci gaj c nó z pochwy obrócił si wokół
własnej osi, w por dostrzegaj c ciemny kształt p dz cy w jego stron . Piskliwy
skrzek wdarł si do jego uszu. Co twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował
w bok, obróciło go i obezwładniło jego rami do tego stopnia, e omal nie
wypu cił no a.
Spadło na niego całym ci arem swego ciała. Wtedy zatopił nó w jego
gardzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ci ko na ziemi , przygniataj c go
sob . Zadr ało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłyn ła na rami
Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierz cia. Zaparłszy si
stopami o ciało, Brion oswobodził si i rozejrzał nerwowo wokoło, aby zobaczy ,
czy w pobli u nie ma kompanów tego czego .
Było samo. Wyprostował si , dysz c z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch
pochodził od stada trawo erców, które oddalało si w pospiesznych podskokach.
Spojrzawszy na swoje r ce zobaczył, e spływa po nich zielona ciecz - zatem nie
była to jego krew!
Obok na ziemi le ała rozci gni ta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej
długo ci g sto uz biona paszcza była otwarta, jak w ziewni ciu, a nie widz ce
oczy wpatrywały si matowo. Martwy drapie nik miał krótkie, zako czone
szponami przednie łapy oraz du e i masywne łapy tylne, które umo liwiały mu
szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była c tkowana i miała brzydki,
br zowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomy lał Brion. Maszyna do
zabijania. To na pewno jej obawiały si inne zwierz ta.
Poczuł si zm czony. Opadł ci ko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego
skór . Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej butelki, po czym
zacz ł gł boko oddycha , czekaj c, a odzyska siły. Niezbyt obiecuj cy pocz tek
zwiadu. Omal nie został u miercony przez pierwsze napotkane zwierz ! Na
szcz cie omal. Nó był ostry i dobrze wywa ony, a refleks Briona błyskawiczny
jak zawsze. Drugi raz nie da si ju zaskoczy .
Tak czy inaczej, był w ko cu na powierzchni planety i w obecnej chwili
wzgl dnie bezpieczny. Teraz była pora na nast pne posuni cie. Dotychczas
troszczył si jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał stara si unikn ataku
rakietowego, potem l dowego sprz tu bojowego, co mu si ostatecznie udało.
24
Udało mu si tak e odeprze atak drapie nika. Tak wi c pierwsza cz zadania
została wykonana. Nast pn czynno ci , przed udaniem si w dalsz drog było
przekazanie wiadomo ci o bezpiecznym l dowaniu.
Miejsce, w którym si znajdował, nadawało si do tego celu tak samo jak ka de
inne na tej równinie - znajdowało si dostatecznie daleko od drzew i było dobrze
widoczne z orbity. Cz trawy była zdeptana przez zwierz ta, było tego jednak
za mało do rozło enia znaków sygnalizacyjnych. Na szcz cie nie opodal
znajdował si kamienisty pagórek, wolny od wysokiej trawy. Wszedł na niego i
otworzywszy torb , wyci gn ł zwój kolorowych wst g. Mimo, i wiedział, e nic
nie zobaczy, nie mógł si powstrzyma od spojrzenia na puste bł kitne niebo.
L downik kr ył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł by
obserwowany przez Le dzi ki elektronicznemu powi kszeniu. U miechn ł si do
siebie, machaj c szeroko r koma nad głow . Był to gest zwyci stwa i to wprawiło
go w lepszy nastrój. Nast pnie pochylił si i zacz ł rozkłada wst gi, aby
uformowa pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umo liwienie
komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili
obserwowany. Potem rozło ył reszt przekazu. Kod, który wymy lił i zapami tał,
był prosty. I oznaczało, e wyl dował bezpiecznie (je li Lea obserwowała jego
spotkanie z drapie nym gadem, mogła mie w tpliwo ci co do jego finału). Stan ł
z boku na chwil , aby umo liwi jego zarejestrowanie, po czym doło ył drug
wst g , zmieniaj c I na T, aby poinformowa j , e działa zgodnie z planem i e
wkrótce przeka e kolejny meldunek. Musiał przydusi wst gi kamieniami, aby
le ały płasko, gdy poranny wiatr wzmagał si , w miar jak sło ce wznosiło si
coraz wy ej i coraz bardziej ogrzewało ziemi . Z wierzchołka pagórka wida było
wyra nie cał okolic . Skubi ce traw jaszczurki pasły si teraz spokojnie nad
brzegiem jeziora. Droga, któr musiał przej chc c dotrze do najbli szego
pobojowiska była prosta - wystarczyło i na zachód wzdłu brzegu jeziora.
Prosty spacer, dzi ki któremu b dzie mógł zbada okolic i przyjrze si
napotkanym zwierz tom. Była ju najwy sza pora, aby rusza w drog . Zwin ł
wst gi i schował je na powrót do torby, a potem, czuj c ciepło promieni
słonecznych na plecach, ruszył na zachód.
W rodku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez
wymra anie racje ywno ciowe miały dostarcza mu całej niezb dnej energii
przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je wod , a
nast pnie potrz sn ł butelk , aby zobaczy , ile mu jej zostało. Wystarczy na
reszt dnia, ale przed zmrokiem b dzie musiał butelk napełni . Postanowił
zrobi to pó niej, kiedy dzie b dzie si zbli ał do ko ca, a teraz oddali si od
jeziora i poszuka kryjówki na noc mi dzy skałami lub drzewami. Ten samotny
drapie nik sprawił, e poczuł respekt dla dzikich zwierz t zamieszkuj cych t
planet . Schował opakowanie po racjach ywno ciowych oraz butelk z wod do
torby, wstał i przeci gn ł si .
D wi k, który dobiegł nagle do jego uszu, był z pocz tku tak słaby i odległy, e
wzi ł go za brz czenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał
go, zanurkował w bok, kryj c si w g stej trawie. Był to odgłos silnika
odrzutowego. Dławił si , jak gdyby miał awari . Nadleciał od strony sło ca - biała
smuga skondensowanej pary z czarn kropk z przodu. Skr cał raz po raz, jakby
25
pilot chciał czego unikn . Po raz kolejny zmienił kierunek, zakr caj c w stron
Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głow z ogłuszaj cym
rykiem silnika. Po chwili znikn ł w błysku płomieni, które szybko pochłon ł
biały, rozprzestrzeniaj cy si obłok Co czarnego wychyn ło jednak z dymu i
spadło łukiem na ziemi w odległo ci ponad kilometra od Briona, wzbijaj c w
powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodz cego z
powietrznej eksplozji, który dotarł w ko cu do jego uszu.
Brion podniósł si powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadaj cego
pyłu. To wszystko rozegrało si nieco za blisko, pomy lał. Był to przypadek, czy
te pojawienie si tego samolotu miało co z wspólnego z nim? Niemo liwe, chyba
przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny pot na plecach na my l o
obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy nakazywał mu
trzyma si od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrze tamto
miejsce. Mogło tam by ciało pilota lub jaka inna wskazówka. Nie miał wyboru.
Pył opadł i równina wygl dała znowu spokojnie jak przedtem. Zapami tał jednak
kierunek. Nie zwlekaj c dłu ej, ruszył w tamt stron .
Krater, który ujrzał, wygl dał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbli ył
si do niego powoli, pełzn c na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy
zajrzał ostro nie przez jego kraw d , dostrzegł w dole na dnie metalowe szcz tki,
z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na jego powierzchni nie
zauwa ył adnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsun ł si w dół i podszedł
do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostro nie. Dookoła
rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno no em na
drug stron . Jego cierpliwo została nagrodzona, gdy w ko cu znalazł
tabliczk znamionow , na której widniały wci czytelne jeszcze napisy! Niestety,
mimo i wszystkie litery były wyra nie widoczne, składaj ce si z nich wyrazy
umieszczone mi dzy cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym j zyku.
Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie
nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekcewa y . Pomy lał o oderwaniu jej, ale
szybko uprzytomnił sobie, e noszenie ze sob metalu, bez wzgl du na jego
wielko , byłoby nieroztropne. W ko cu czubkiem no a skopiował widniej ce na
niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabra ze sob przynajmniej
jej tre . Ogl dziny te odci gn ły go od jeziora, tote ruszaj c w dalsz drog ,
zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada
trawo ernych zwierz t i skierował si w ich stron . Nie miał ju wody w butelce, a
robiło si pó no. Zamierzał napełni j w miejscu, w którym piły wod zwierz ta.
Z równiny wyłonił si przed nim niewielki zagajnik. Musiał słu y za kryjówk
dla drapie ników, poniewa stado, którego ladem szedł, wpadło nagle w panik .
Cz zwierz t ruszyła na o lep w jego stron . Stał nieruchomo, kiedy kolejne
osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy umo liwiały im osi ganie
imponuj cej szybko ci. Po chwili były ju za nim. Kolumn zamykali najmłodsi i
najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny samiec z
kr tymi rogami. Potrz sał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale poniewa ten
nie wykonał adnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w ko cu
wszystkie zwierz ta, z maruderami wł cznie, min ły go, poszedł wygniecionymi
przez nie cie kami w trawie, omijaj c smugi cuchn cego łajna. Poruszał si
26
bardzo ostro nie, z no em w r ku, rozgl daj c si na wszystkie strony i
nadsłuchuj c uwa nie. Dostrzegłszy przed sob ciemny kształt na wpół ukryty w
trawie, stan ł jak wryty. Było to martwe zwierz ro lino erne. Miało schowany
pod siebie łeb, którego rozwarty pysk wyra ał paniczny strach. Jego zabójcy nie
było wida nigdzie w pobli u. Brion szedł do przodu stawiaj c ostro nie kroki,
dopóki nie przekonał si , e nic nie czai si w trawie obok zwłok. Drapie nik,
który je zabił, musiał si dawno st d oddali . Brion obchodz c zwłoki cały czas
trzymał nó w r ku. Gardziel zwierz cia była rozci ta... Bardzo równo. Trudno
byłoby mu to zrobi swoim no em lepiej.
Zamarł w bezruchu. To rozci cie było zbyt równe. Z boku zwierz cia
znajdowała si jeszcze jedna rana. Wła ciwie nie rana, ale naci cie. Brakowało
jednej łapy. Była równo odci ta w stawie. adne zwierz nie mogło tego zrobi
z bami lub pazurami. To mogło by wykonane tylko przez takie stworzenie, które
było wyposa one w bardzo ostry nó . Brion spojrzał w kierunku pogr onego w
mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spogl dały na niego czyje oczy? Czy by na
tej planecie była jaka inteligentna forma ycia? Czy to mo liwe, aby to były oczy
ludzkie?
27
Rozdział 6
Spotkanie z obcym
Teraz nale ało si zastanowi , a nie działa . Brion wiedział o tym od chwili, w
której zobaczył te równe naci cia. Powoli wsun ł nó do pochwy przytwierdzonej
do pasa i równie wolno usiadł na ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udaj c, e
nie patrzy na drzewa - widział je jednak wyra nie k tem oka. Jedyny ruch, jaki
dostrzegł, pochodził od faluj cej na wietrze trawy.
To le ce u jego boku zwierz zabiły inteligentne stworzenia. Wyposa eni w
no e ludzie lub Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odci tym mi sem.
Kimkolwiek byli, musieli dostrzec go i uciec w po piechu mi dzy drzewa.
Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go. Rozlu nił mi nie i
skoncentrował si , aby nawi za z nimi kontakt, ale jego zdolno ci empatyczne
były niewiele warte na tak odległo . Wyczuwał stany emocjonalne ludzi tylko
wtedy, kiedy znajdowali si blisko niego. Gdy oddalali si , szybko przestawał je
odbiera . Skoncentrował si jeszcze raz, próbuj c wyłapa jaki impuls. Jest -
chyba jakie stworzenie. Tyle tylko mógł o nim powiedzie . Impuls był tak słaby,
e mógł pochodzi od jakiejkolwiek ywej istoty - człowieka, mo e nawet Obcego,
mógł te by prostym strumieniem wiadomo ci takiego zwierz cia jak to, które
le ało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu
łatwiej zidentyfikowa go, gdyby był wyra niejszy i silniejszy.
Brion zdecydował si błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wydaj c
przy tym dziki okrzyk. Opadłszy na ziemi , zacz ł okr a ciało zwierz cia, nadal
gło no pokrzykuj c. Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem u miechaj c si z
zadowoleniem. A jak e, był tam kto ! I nie był to aden Obcy ani aden tutejszy
gad. Ta emocjonalna reakcja, któr wyczuł, pochodziła od człowieka, który
przestraszył si nie na arty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem.
Był to m czyzna. Obserwował go, ukryty za zasłon drzew. Opanowany był
przez strach. To był ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w
odpowiedzi na niespodziewany krzyk Briona. Bał si go. Brion musiał si z nim
skontaktowa , mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobi ? Popatrzył
jeszcze raz na le ce obok niego martwe zwierz . Mimo nieapetycznego wygl du
ciała oraz zielonej krwi, jego mi so musiało by jadalne dla ludzi. Ukrywaj ca si
istota była bowiem człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje.
Człowiek ten odci ł kawał mi sa, aby je zje , ale zobaczywszy Briona zd ył
zabra ze sob tylko jedn łap . Nale ało zatem wykona jaki przyjazny gest.
Brion oddzielił drug tyln łap , odcinaj c j równo od reszty ciała. - Podniósł j
do góry i wyci gn ł przed siebie, aby była wyra nie widoczna, po czym ruszył w
stron drzew, uwa aj c, aby nie i prosto w kierunku ukrytego obserwatora.
Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, jednym ruchem ci ł grub gał i zrobiwszy
naci cie pod ci gnem łapy, nadział j na gał i zostawił.
Pierwszy krok. Je li obserwator we mie mi so, b dzie to oznaczało, e kontakt
został nawi zany. Teraz jest wła ciwy moment, aby pój napełni butelk wod .
Wydeptan przez zwierz ta cie k doszedł do jeziora, po czym przedzieraj c si
przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i nie zamulona. Spróbowawszy,
28
napełnił ni butelk . Kiedy ruszył w drog powrotn , sło ce zbli ało si do
horyzontu. Kilka padlino ernych lataj cych jaszczurek siedziało na zwłokach
zabitego zwierz cia i rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły z bami.
Zatrzepotały leniwie skrzydłami, skrzecz c piskliwie, kiedy przechodził obok.
Sło ce dotykało ju horyzontu. Patrz c na nie musiał jednak przysłoni r k
oczy. Łapy nie było na gał zi, lecz zorientował si , e ukryty obserwator nadal
czaił si w pobli u. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobi , to czeka . Ale nie tak
blisko tego martwego zwierz cia. To byłoby nierozs dne: cierwojady wci nad
nim kr yły, skrzecz c bez przemy i mogły zwabi jeszcze innych, wi kszych
amatorów padliny. Bezpieczne schronienie mogły mu zapewni drzewa.
Wykonuj c łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w zapadaj cym mroku,
obszedł zabite zwierz i wszedł do zagajnika.
W miar jak zapadała noc, nieznany m czyzna oddalał si , wchodz c coraz
gł biej mi dzy drzewa, a w ko cu poczucie jego obecno ci stało si ledwie
wyczuwalnym impulsem balansuj cym na skraju zdolno ci empatycznych
Briona. Najwyra niej nie chciał by zaskoczony w nocy. Brion zreszt równie .
Wymo cił sobie posłanie z opadłych li ci obok najwi kszego drzewa i uło ył si do
snu z no em mocno zaci ni tym w r ku. Spał czujnym snem, podczas którego nie
tracił wiadomo ci tego, co si działo wokół niego. Obudził si tylko raz, kiedy w
pobli u przepełzło jakie nocne stworzenie. Wyczuło jego obecno i nie zbli ało
si do niego. Nic wi cej nie niepokoiło go tej nocy. Obudził si wypocz ty wraz z
pierwszymi promieniami słonecznymi.
My liwy wci był w pobli u... i wci go obserwował. Brion czuł napływaj cy
od niego strumie energii, kiedy wyszedł spomi dzy drzew na równin . Byt w nim
ju nie tylko strach, ale równie ciekawo . Brion wiedział, e musi panowa nad
swoj niecierpliwo ci . Nast pny krok nale ał do niewidocznego obserwatora.
Czekanie nie nale ało do łatwych zaj . Po południu miał ju dosy siedzenia i
oczekiwania, e co si stanie. Stada ro lino ernych zwierz t pasły si w oddali
przechodz c z miejsca na miejsce. Sło ce wznosiło si wysoko na bezchmurnym
niebie i nic si nie działo. Brion zjadł swoj racj ywno ciow zwil aj c j wod
z jeziora. Aby poskromi niecierpliwo zacz ł układa wiersz o otaczaj cym go
krajobrazie, ale szybko stwierdził, e jest to zaj cie jeszcze bardziej nu ce ni
samo czekanie. Potem spróbował zagra ze sob w szachy w pami ci, ale po
dwudziestym ruchu czarnych pogubił si i równie z tego zrezygnował. W rodku
popołudnia miał ju dosy . Tamtemu człowiekowi najwyra niej wystarczało
le enie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziała . Wstał i przeci gn ł
si , po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego m czyzny. Odebrał tak silny i
wyra ny impuls strachu, e mógł z łatwo ci ustali miejsce jego kryjówki.
Znajdowała si za pniem du ego, powalonego drzewa. Przystan ł i uniósł nad
głow otwarte dłonie. Uczucie paniki znikn ło, lecz strach pozostał, całkowicie
tłumi c ciekawo , która trzymała my liwego w ukryciu przez cały dzie i
skłaniała go do prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał mieszanin emocji,
w której pojawiła si dza, wci jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do
przodu i wówczas strach całkowicie j zagłuszył. Łowca rzucił si do ucieczki.
Kiedy Brion podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, sk d wzi ły si w nim te dwa
sprzeczne stany emocjonalne. Le ały tam oba ud ce. Porzucone w panice, za
29
ci kie do niesienia w biegu. Brion pochylił si i podniósł je, po czym zarzucił je
sobie bez wysiłku na barki, po jednym z ka dej strony, i ruszył ladem łowcy.
Szybko si zorientował, e łowca kieruje si w stron wi kszej g stwiny i
ci gn cych si za ni wzgórz. Kiedy Brion upewnił si co do tego, wrócił na
równin i ruszył co tchu skrajem zagajnika, aby go wyprzedzi . Poruszanie si
było tu znacznie łatwiejsze i mimo i był objuczony mi sem, bez trudu udało mu
si to osi gn . Wbiegł mi dzy drzewa i zatrzymał si w miejscu, w którym
przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbli a si
do niego. To było dobre miejsce, aby na niego zaczeka . Dysz c ci ko poło ył na
ziemi swój baga i uspokajaj c lekko przyspieszony oddech zamarł w
oczekiwaniu, patrz c w kierunku, z którego spodziewał si nadej cia łowcy.
Wyczuwał coraz wyra niej jego strach i rosn ce zm czenie.
Dostrzegli si w tym samym momencie i nowy strumie strachu wyrzucił
gwałtownie r k łowcy do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy
mkn cej prosto na niego. Odskoczył w bok, a dzida wbiła si w pie drzewa.
Łowca kucn ł i wyci gn ł nó . Brion powoli stawał na nogi. Nie spuszczaj c go z
oczu, wyci gn ł dzid z drzewa i rzucił j na ziemi . Potem równie wolno
wyci gn ł swój nó i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wci emanowały od
łowcy. Brion czekał w milczeniu, a ten strach osłabnie, po czym przemówił
spokojnym głosem.
- Nie mam zamiaru ci skrzywdzi . Oto mój nó , a tu jest mi so. Zosta my
przyjaciółmi.
Łowca nie rozumiał go, ale łagodno jego głosu najwyra niej wywarła na nim
pewne wra enie. Brion wskazał na mi so i bro mówi c nieprzerwanie tym
samym spokojnym tonem, po czym odszedł na bok, staraj c si by cały czas w
polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł si w odległo ci kilku metrów, zatrzymał si i
usiadł na ziemi, opieraj c si plecami o drzewo. Czekał teraz na krok tamtego.
Koncentruj c si na emanuj cych od niego emocjach, czuł wyra nie stopniowe
tłumienie strachu przez ciekawo . Łowca zrobił niepewny krok do przodu,
potem jeszcze jeden, a w ko cu wyszedł na wiatło słoneczne. Spogl dali na
siebie ze wzajemn ciekawo ci . Łowca był bez w tpienia człowiekiem, był
ko cisty i niskiego wzrostu, si gał Brionowi zaledwie do ramion. Miał długie,
zmierzwione włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz.
Odziany był w jaszczurcz skór , tak sam skór owini te miał niezdarnie
stopy. Kiedy podszedł bli ej, popatrzył ze strachem, szeroko rozdziawiaj c przy
tym usta, na ubranie i buty Briona, który u miechn ł si do niego, gdy ten
pochylił si nad broni . Starał si zachowa spokój, widz c swój nó w jego
r kach. Łowca obracał go na wszystkie strony przygl daj c mu si z podziwem.
Poczuł nagły strach, gdy rozci ł sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Wło ył
palec do ust i zacz ł go ssa niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyci ył ból i
strach, pochylił si i odkroił no em kawałek mi sa z jednego z ud ców. Brion
poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyci gn ł powoli w jego kierunku
kawałek surowego mi sa. Skin ł głow i u miechn ł si w odpowiedzi, po czym
ruszył wolno do przodu z wyci gni tymi r koma. Kiedy przeszedł kilka kroków,
łowca znowu zareagował strachem i rzuciwszy mi so, cofn ł si o par metrów.
Brion zatrzymał si i poczekał cierpliwie, a tamten si uspokoi, dopiero potem
30
ostro nie ruszył dalej. Kiedy doszedł do porzuconego kawałka mi sa, pochylił si
i podniósł go. Wło ył do ust i uł przez chwil . Mi so było wstr tne, mimo to
u miechn ł si i potarł brzuch mlaskaj c z zadowoleniem. Strach łowcy zmalał
wyra nie. On równie si u miechn ł, najpierw niepewnie, potem szeroko i potarł
brzuch tak samo jak Brion, na laduj c przy tym wydawane przez niego d wi ki.
Kontakt został nawi zany.
31
Rozdział 7
Pierwszy kontakt
Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawi zany, łowca wygl dał, jakby cały
strach go opu cił. Brion czuł to empatycznie, chocia z pocz tku trudno mu było
to zrozumie . Był to dorosły m czyzna, który objawiał jednocze nie dziwnie
infantylne reakcje. Pocz tkowy strach na widok obcego został stłumiony przez
pó niejsz ciekawo i zamiast ucieka , pozostał, aby przyjrze si Brionowi, a
nawet zanocował w jego pobli u. Najpierw dza, potem znowu strach -
wygl dało to, jak gdyby potrafił prze ywa tylko jeden stan emocjonalny naraz.
Jak dziecko. Teraz mówił co wesoło do siebie ogl daj c ubranie i buty Briona,
pił hała liwie wod z jego butelki. W ko cu posmakował suchego prowiantu,
wkrótce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to robił nie zadaj c adnych
pyta , z i cie dziecinn akceptacj nowej sytuacji.
Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazuj c mu zawarto swojej torby,
spokojnie podniósł swój nó i schował go do pochwy. Co wi cej, nawet tego nie
zauwa ył. Był zbyt pochłoni ty ogl daniem posiadanych przez Briona
przedmiotów, aby zachowa minimalne chocia rodki ostro no ci.
Brion nie potrzebował wiele czasu, aby doj do wniosku, e kultura tego
człowieka była tak prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja
nowej znajomo ci. Posiadane przez niego przedmioty były wytworami typowymi
dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym odłamkiem szklistej skały
wulkanicznej, niezdarnie przywi zanym do ko ca drzewca. Nó był równie
wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie
wyprawione, na co jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyn ozdob , czyli
nieu ytkowym przedmiotem, jaki posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten
odra aj cy przedmiot z gnij c z wierzchu skór jak hełm.
Kiedy łowca zaspokoił pierwsz ciekawo , Brion spróbował porozumie si z
nim. Zako czyło si to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie ko cz cym si
wskazywaniu na siebie i wymawianiu swojego imienia, a nast pnie wskazywaniu
na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało si w ko cu ustali , e nazywał si
Vjer lub Vjr - pojedynczy d wi k, chyba jednak całkowicie pozbawiony
samogłosek, Imi Briona wypowiadał jako Bran lub, równie całkowicie
pozbawione samogłosek, Brn. Na tym ko czyła si ich rozmowa. Vjer szybko
stracił zainteresowanie dla słów i nie chciał uczy , si adnych innych wyrazów
wypowiadanych przez Briona, nie miał te ochoty nauczy Briona swoich. Zakres
jego zainteresowa był bardzo ograniczony. Kiedy poczuł pragnienie, opró nił
cał butelk wody, wi cej jej przy tym wylewaj c ni wypijaj c. Pó niej, kiedy
poczuł głód, odci ł kawałek zielonego, jaszczurczego mi sa, roj cego si ju od
owadów, prze uł je i zjadł na surowo z wyra nym zadowoleniem. Brion z trudem
akceptował wszystko co było zwi zane z tym człowiekiem.
Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystaj c ze swoich
zdolno ci empatycznych, Brion mógł z cał pewno ci stwierdzi , e Vjer niczego
nie udawał. Był dokładnie taki, na jakiego wygl dał. Był pozbawionym
wyobra ni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. A jednocze nie jego planeta
32
była zdominowana przez dwie siły tocz ce ze sob nieustann wojn , u ywaj ce
najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vjera?
Czy by był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było
mo liwo ci rozstrzygni cia tej kwestii bez znalezienia sposobu na
porozumiewanie si . Był sam czy te był członkiem jakiej wi kszej grupy? Jaki
nast pny krok nale ało teraz zrobi ? Rozmy lania jego przerwał sam Vjer.
Sko czywszy je mi so, nie zwa aj c na nic uci ł sobie drzemk . Usiadł na
skrzy owanych nogach i w jednej chwili zapadł w gł boki sen - jego odruchy były
bardziej zwierz ce ni ludzkie. Potem równie nagle obudził si , wyskakuj c w
powietrze i mamrocz c jakie niezrozumiałe słowa. Musiał co postanowi , gdy
odci ł długie, grube pn cza od jednego z drzew swoim kamiennym no em.
Zwi zał nim oba ud ce i post kuj c zarzucił je sobie na plecy. Trzymaj c nó w
jednej r ce, a dzid w drugiej ruszył cie k przed siebie, po chwili jednak
przystan ł, jak gdyby sobie co przypomniał.
- Brrn - powiedział, chichocz c. - Brrn, Brrn! Nast pnie odwrócił si i chciał
odej .
- Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójd z tob ! Zacz ł i za nim, ale szybko
zatrzymał si , kiedy poczuł nagły impuls strachu. Vjer wpadł w taki popłoch, e
cały si trz sł i wymachiwał agresywnie dzid . Próbował wycofa si tyłem, lecz
zatrzymał si , kiedy zobaczył, e Brion ruszył za nim. Emanowało z niego uczucie
nieszcz cia, z oczu kapały rz siste łzy.
- Có , widz , e nie chcesz, abym szedł z tob powiedział Brion łagodnym, jak
mu si zdawało, tonem. Spotkamy si jeszcze. B dziesz pewnie gdzie tam na tych
wzgórzach i nie powinno by problemu z odszukaniem ciebie.
Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, e Brion nie ruszył za nim tym razem.
Wycofał si mi dzy drzewa, po czym odwrócił si do tyłu i co sił w nogach pobiegł
przed siebie, objuczony mi sem. Kiedy znikn ł z pola widzenia, Brion zawrócił i
poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na równin . Zboczył nieco z trasy,
aby napełni butelk wod , po czym zacz ł biec powoli t sam tras , któr szedł
poprzedniego dnia. Miał teraz wa ne zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło
poczeka . Im bardziej opó niał si kontakt ze miertelnym wrogiem, tym lepiej.
B dzie na to du o czasu, kiedy uda mu si porozumie z Vjerem.
Prawdopodobnie b dzie to mo liwe, niemniej z pewno ci upłynie sporo czasu,
zanim Vjer b dzie mógł opowiedzie mu o tej wojnie, dzi ki czemu da si mo e
unikn konieczno ci podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy.
Krater był wyra nie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował si w jego
stron , zatrzymuj c si w odległo ci około stu metrów od niego. Nast pnie
wydeptał koło w trawie, eby zapewni lepsz widoczno wst gom
sygnalizacyjnym. Zaj ło mu to zaledwie kilka minut. Do przytrzymania wst g
u ył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po uło eniu znaku z policzył do
stu. To powinno wystarczy komputerowi pokładowemu l downika znajduj cego
si wysoko na orbicie do odszukania go i wycelowania skanera na to miejsce.
Kiedy, jak s dził, był ju obserwowany, uło ył znak v, pó niej znowu z, po nim
dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka łyków wody i czekał.
Wiadomo , któr nadał, była prosta: L duj. W tym miejscu. Jak najszybciej.
Teraz komputer dokonuje pewnie niezb dnych oblicze . Bior c pod uwag
33
obecn orbit l downika, powinien wyl dowa za godzin , najpó niej dwie. Brion
odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał wszystkie wst gi, z wyj tkiem tych,
które tworzyły znak z i schował je. Nast pnie oddalił si na odległo niespełna
pół kilometra i usiadłszy na ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery s
dosłowne i statek wyl duje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał
zamiaru tkwi tam, kiedy to nast pi. Im dłu ej jednak my lał o zaistniałej
sytuacji, tym bardziej si niepokoił. Cała akcja stawała si nagle znowu bardzo
niebezpieczna. L dowanie zajmie troch czasu i tego nie da si unikn w aden
sposób. Miejsce, które wybrał, sprawiało wra enie najbezpieczniejszego - było
poło one z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie bezpieczne, gdy
ewentualne detektory metalu mog zosta wprowadzone w bł d przez stercz ce w
ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Je li komputery rejestruj takie rzeczy, to
miejsce to mo e by oznaczone jako niegro ne. Wszystko to było jednak czyst
spekulacj . Musiał liczy tak e na odrobin szcz cia. Potrzebował pewnego
urz dzenia. Je li b dzie działał odpowiednio szybko, zd y wej na pokład,
odszuka , co mu trzeba, wyj na zewn trz i umo liwi Lei start w ci gu dwóch
minut. Miał nadziej , e to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie l downika schowa
sprz t pod skrzydłem samolotu i szybko si oddali. Je li do rana nic si nie stanie
z ukrytym sprz tem, zabierze go ze sob i pójdzie szuka Vjera.
Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sob , sło ce zni yło
si nad horyzont, sk d wieciło czerwonawym blaskiem przenikaj cym przez
cienk warstw chmur. Podniósł głow i dostrzegł male ki punkt wiatła
opadaj cy w dół. Był znacznie ja niejszy od zachodz cego sło ca i bardzo szybko
rósł w oczach, przechodz c w słup ognia, który sprowadzał l downik bezpiecznie
na ziemi . Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozło ony
znak z, obracaj c go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego
kierunku, nie czekaj c, a zgasn silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła si
klapa luzy powietrznej i w dół zsun ła si ze szcz kiem elastyczna drabina. Brion
złapał r koma za jej szczeble i zacz ł podci ga si w gór , r ka za r k , nie
chc c traci czasu na szukanie ich stopami, gdy kołysała si na całej długo ci.
Jego dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosz c go wzdłu
kadłuba statku do luzy powietrznej. Lea odwracała si wła nie od pulpitu
sterowniczego, kiedy pojawił si za jej plecami. Obj ł j mocno ramionami,
przytulaj c do siebie, pocałował j z gło nym cmokni ciem i pu cił.
- Wspaniale znowu ci widzie - powiedział, odwracaj c si i przyst puj c do
grzebania w szafce. - Tu jest interesuj co, ale samotnie. Potrzebuj ... o jest Do
zobaczenia! Startuj, jak tylko znajd si w bezpiecznej odległo ci.
Przystan ł gwałtownie, poniewa zablokowała swoim ciałem wej cie do luzy,
patrz c na niego ze zło ci .
- Do tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwy szy czas, aby my sobie troch
pogadali...
- Nie teraz. Musisz si st d wynie , wróci na orbit . Lada chwila mo emy
zosta zaatakowani...
- Zamknij si . Wł cz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.
Lea podniosła ci ki plecak, odwróciła si i zacz ła schodzi po drabinie,
podczas gdy zaskoczony Brion zastanawiał si , co jej odpowiedzie . Miał jej
34
kaza wróci , wsadzi j sił do rodka, mimo i tego nie chciała, próbowa j
przekona , wytłumaczy , e to, co robi, jest niebezpieczne? Wszystkie te my li
kł biły mu si w głowie, a w ko cu stwierdził, e adne z tych wyj nie jest
dobre. Musz ich chyba na Ziemi uczy jak by konsekwentnym, poniewa kiedy
podejmowała jak decyzj , nie było sposobu, aby j zmieni . Pogodził si z jej
postanowieniem, przyznaj c w duchu, e jej obecno przy nim była
zdecydowanie lepsza od dotychczasowej samotno ci.
To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyci gn ł z
gniazda przyrz d do zdalnego sterowania. W tym samym momencie zapaliło si
na nim wiatełko sygnalizacyjne oznajmiaj ce, e przyrz d jest gotowy do
działania. Przypi ł go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał do luzy powietrznej.
Nast pnie spu cił si po drabinie. Znalazłszy si na wysoko ci kilku metrów nad
ziemi , zeskoczył z ostatnich szczebli i wcisn ł kilka przycisków na sterowniku.
Biegn c, słyszał trzask zamykanych wewn trznych drzwi luzy oraz szcz k
wci ganej do góry drabiny.
Lea nie czekała na niego, wiedz c, e Brion biega dwa razy szybciej od niej.
Tote , mimo i biegła najszybciej jak mogła, momentalnie j dogonił. Złapał j w
biegu i nie zwalniaj c ani na chwil , pobiegł z ni dalej. Kiedy usłyszał odgłos
zapłonu silników, poci gn ł j na ziemi i zasłonił swoim ciałem. Obj ł j
ramieniem, gdy zadr ała ziemia i omiótł ich gor cy obłok pyłu. Kiedy si nieco
uspokoiło, usiadła krztusz c si i pocieraj c oczy.
- Ty głupi umi niony jaskiniowcu... Czy wiesz, e mało nas nie upiekłe tym
nagłym startem!
- Nie masz racji - powiedział u miechaj c si . Po czym przewrócił si na plecy i
wsun wszy r ce pod głow spojrzał do góry, na oddalaj cy si płomie
l downika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. - Wiedziałem, e wystarcz
mi trzy sekundy, aby znale si w bezpiecznej odległo ci. Przy zało eniu, e
zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem to!
- No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopi c go w bok z całej siły. Czubek jej
buta odbił si od jego twardych jak skała mi ni nie wyrz dzaj c mu krzywdy,
niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromn satysfakcj .
Brion chrz kn ł zaskoczony, po czym odwrócił si i zerwał si na równe nogi.
Lea u miechn ła si do niego przymilnie: - A wi c jeste my tu, sami na tej
dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?
Brion zacz ł protestowa , ale po chwili wybuchn ł miechem. Chyba nigdy nie
przestanie go zaskakiwa . Odczepił oba urz dzenia od pasa.
- Masz co metalowego na sobie... lub w tej torbie?
- Ani tu, ani tu. Zaplanowałam t wypraw starannie.
- wietnie. Tam, gdzie ro nie ta g sta trawa, jest rów. Pójd tam i zaczekaj na
mnie. Doł cz do ciebie, gdy tylko pozb d si tych rzeczy.
Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do rodka i pogwizduj c wesoło, ukrył
starannie oba przedmioty pod wygi tym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie
sko czone. Wygl da na to, e udało mi si .
Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.
- Czy nie uwa asz, e najwy sza pora, aby powiedział mi, co si tu dzieje? -
zapytała.
35
- Nie powinna była tego robi . Powinna była zosta na statku, gdzie byłaby
bezpieczna!
- Dlaczego? On mo e lata sam, jak si ju przekonałe . Co dwie głowy, to nie
jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłe tubylców. To w tym celu chciałe
zaopatrzy si w Heurystyczny Procesor J zykowy, prawda? Tak czy inaczej,
stało si . Jestem tutaj, a nasz rodek transportu jest na orbicie. Co robimy teraz?
Miała racj . Co si stało, ju si nie odstanie. Brion nauczyl si zawsze
akceptowa realno sytuacji, której nie mo na było zmieni . Wskazał na pokryte
drzewami wzgórza, ci gn ce si skrajem równiny.
- Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy si , e nic nam nie grozi.
Potem udamy si na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego
człowieka, którego wtedy spotkałem. Je li b dziemy mieli szcz cie, mo e uda
nam si znale równie jego przyjaciół. Kiedy ich znajdziemy, b dziemy mogli
porozmawia z nimi za pomoc procesora i uzyska ewentualnie odpowied na
pytania dotycz ce tej planety.
36
Rozdział 8
miertelna niespodzianka
Wieczorn cisz przerywało jedynie brz czenie owadów i rzadkie, odległe
skrzeki lataj cych gadów. Brion czuł, jak wraz z rosn cym prze wiadczeniem, e
nie byli obserwowani i e nie b dzie odwetu za l dowanie, opuszczało go napi cie.
Zast piło je nagłe uczucie głodu od ostatniego posiłku min ło sporo czasu. Wyj ł
z torby racj ywno ciow i z rosn cym niesmakiem zdj ł z niej opakowanie.
- To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej ni spytała Lea,
widz c wyraz jego twarzy. - Mo na na tym y bez ko ca, mimo i nie ma w tym
zbyt wiele ycia. I, prosz , ani słowa wi cej o stekach!
Lea obróciła swoj torb i otworzyła górn klap .
- Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - u miechn ła si
niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwion min . - Przygotowałam go według
przepisu, który znalazłam kiedy w pewnej historycznej ksi ce kucharskiej. Nie
wyja niaj c dlaczego, zalecano tam przyrz dzanie go w czasie zimy. - Zacz ła
ci ga plastikow foli z du ego zawini tka. - Naprawd bardzo prosty w
przyrz dzaniu. Rozcina si bochenek chleba przez cał jego długo , kładzie si
na doln połówk kawałek wie o upieczonego steku i polewa go jego własnym
sosem, po czym cało zamyka si . Obie cz ci bochenka dociska si do siebie, aby
chleb wchłon ł lepiej sos, i...
Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Bior c go od niej, Brion przełkn ł
gło no lin . Odgryzł kawałek i przełkn ł go z błogim wyrazem twarzy.
- Jeste wspaniała, Lea! - powiedział, oblizuj c wargi. - Wiem o tym... Ciesz
si , e i ty równie tak uwa asz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchn cym
tubylcu.
Brion nie odezwał si ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej
ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, reszt jadł ju bez po piechu,
delektuj c si ka dym k sem i opowiadał.
- Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa si Vjer lub co w tym
rodzaju. Kiedy zetkn łem si z nim po raz pierwszy, był przera ony, ale kiedy
mnie zaakceptował, strach opu cił go całkowicie. To było wr cz
nieprawdopodobne. Jak pstrykni cie przeł cznikiem. Gdy jednak pó niej
chciałem i za nim, tak si tym zaniepokoił, e a zacz ł płaka . Pozwoliłem mu
wi c odej samemu, poniewa stwierdziłem, e nie b d miał kłopotu z
odnalezieniem go.
- Jest niedorozwini tym umysłowo... czy jakim wyrzutkiem?
- By mo e, chocia nie s dz . Je li spojrzy si na niego na tle jego rodowiska,
to oka e si , e jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropi i zabi
ro lino erne zwierz , potem z wielkim apetytem zje jego surowe mi so.
Odchodz c, zabrał reszt ze sob do obozu czy osady, w której zapewne mieszka.
Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy dostatecznych
informacji, aby snu jakiekolwiek domysły. Musimy znale go i nauczy si jego
j zyka, a potem zada mu par pyta . - Brion spojrzał na sło ce, które kryło si
wła nie za horyzontem. - Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre
37
na sp dzenie nocy, jak ka de inne. Tamte przyrz dy zostawimy na noc w
kraterze, zabierzemy je o wicie.
- Nie mam nic przeciwko temu. Je li o mnie chodzi, było dosy wra e jak na
jeden dzie . - Wyj ła z plecaka piwór i rozło yła go na ziemi. - By mo e
podró owanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja jednak wol
bardziej wyszukane przyjemno ci, takie jak na przykład ciepłe łó ko. Zabrałam
tak e ze sob kilka kanapek dla siebie. I troch wina w biorozkładalnym
pojemniku. Mo esz si nim cz stowa tak długo, jak długo nie b dziesz uwa ał go
za zbytek.
- Z przyjemno ci . Zaczynam wierzy , e twoja rodzinna planeta Ziemia jest
naprawd domem ludzko ci!
Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził si nagle w rodku nocy. Co
zm ciło jego spokój, cho nie potrafił okre li , co to było. Le ał spokojnie,
wpatruj c si w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapami tał układ głównych
gwiazdozbiorów, dzi ki czemu mógł teraz okre li orientacyjnie czas na
podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed witem. Na
niebie nie było ksi yca. Selm - II go nie posiadała, niemniej ziemia o wietlona
była nikłym wiatłem gwiazd. Cały ten układ planetarny poło ony był blisko
centrum Galaktyki, tote miriady gwiazd wieciły jasno z szerokiego pasa
ci gn cego si wzdłu całego nieboskłonu.
Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, e słyszał wyra nie łagodny i
rytmiczny oddech pi cej Lei. Czy by to był jaki impuls emocjonalny?
Skoncentrował si i odczuł co nikłego. Na granicy wra liwo ci. To pochodziło od
człowieka... Był to impuls pojedy czego stanu emocjonalnego. Nienawi ci. lepej
nienawi ci, w ciekło ci i dzy mierci. Nie pochodził od jednego osobnika, lecz
od wielu. Był skierowany w jego stron .
Brion obrócił si powoli i obudził Le , kład c jej palec na ustach, kiedy
zobaczył, jak mruga otwieraj c oczy. Przyło ył usta do jej ucha i szepn ł.
- Zaraz b dziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, eby była
gotowa do drogi. - Poczuł nagle napi cie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy
uniosła si nieco i oparła na łokciach.
- Co si dzieje?
- Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuj ich tam, w ciemno ci. Id tutaj. Jeszcze nie
wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno, e id po mnie... i nie pałaj do mnie
miło ci . Chwileczk ...
Skoncentrował si na jednym z impulsów, staraj c si Wydzieli go spo ród
pozostałych. U ył całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie od
chwili, kiedy odkrył, e jest empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głow w
ciemno ci.
- Jedn zagadk mamy rozwi zan . Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy ju ,
e nie mieszka na wzgórzach sam. S dz , e jego plemi musi by liczne,
poniewa poszukuje mnie ze spor grup .
- Zdaje mi si , e mówiłe mi, i jest twoim przyjacielem - szepn ła Lea.
- Tak mi si zdawało. Wygl da na to, e wszystko si zmieniło. Chciałbym
wiedzie , dlaczego... i czuj , e wkrótce si dowiemy. - Wyprostował si i
38
poluzował nó w pochwie. - Zosta tutaj w ukryciu, a ja zobacz , co si tam
dzieje.
- Nie! - wpiła si mocno palcami w jego rami . Nie mo esz i tam sam, w
ciemno .
- Ale mog ! Prosz ci , zaufaj mi, kiedy mówi , e wiem co robi - zdj ł
delikatnie jej dło ze swojej r ki. Musz mie du o miejsca wokół siebie, kiedy
spotkam si z nimi. Chc unikn sytuacji, w której b d musiał si martwi
dodatkowo o ciebie. Wszystko b dzie dobrze.
Oddalił si bezszelestnie w panuj cy półmrok. Czołgał si w kierunku nocnych
go ci. Kiedy znalazł si w bezpiecznej odległo ci od kryjówki Lei, zatrzymał si .
Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyra niejsze.
Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A mo e było ich jeszcze wi cej?
Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było ich około dwudziestu, nim
skoczył na równe nogi i krzykn ł.
- Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?
Poczuł fal przera enia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny
strach zast pił nienawi w chwili jego nagłego pojawienia si . Zatrzymali si
wszyscy z wyj tkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny napływ strachu,
pozwalaj c dalej nie si nienawi ci, tłumi cej inne jego odczucia. Ten człowiek
szedł nieprzerwanie naprzód i co robił.
Z mroku wyleciała dzida i wbiła si w ziemi w odległo ci metra od nóg Briona
Sytuacja stawała si niebezpieczna. Brion poczuł, e pozostali ochłon li stopniowo
z pierwszego szoku i ponownie zacz li emanowa t sam nienawi ci Ruszyli
kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofn ł si , kieruj c si w stron
jeziora, aby odci gn ich od kryjówki Lei. W ten sposób b dzie bezpieczna. O
swoje bezpiecze stwo si nie martwił. Był pewny, e potrafi si obroni , je li go
zaatakuj ... zwłaszcza je li powstali s tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie
udało mu si ich pokona , b dzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu
przyszli? Ponownie krzykn ł, aby przyci gn ich uwag . W tym samym
momencie krzykn ła Lea... i jednocze nie poczuł gwałtowny impuls paniki.
Ruszył p dem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim m czyzna... Dwóch.
Wpadł na nich cał swoj mas i odtr cił na boki jak natr tne owady, nie
zwalniaj c ani na chwil . Lea krzykn ła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi
z uniesionymi dzidami, którzy j trzymali: Nawet nie pomy lał o u yciu no a,
kiedy wpadł na nich - jego r ce były wystarczaj c broni .
Wywi zała si zaciekła walka wr cz w roz wietlonym gwiazdami mroku. Byli
tak blisko siebie, e bro była bezu yteczna, a nawet stała si zagro eniem dla
trzymaj cych j . Rozległy si chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z
napastników i cisn ł nim w najwi ksz grup jego pobratymców. Niemal
dosłownie zmia d ył trzech pozostałych, którzy trzymali Le . Ustawił j za sob ,
aby chroni j swoim ciałem i odtr cał r koma drzewce dzid. Kontratakował,
zadaj c ciosy pi ciami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zacz li
odpada od niego i wówczas pierwszy kamie trafił go w bok głowy. Brion zawył
z bólu, kiedy trafiły go nast pne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecno kobiet,
pod aj cych za uzbrojonymi w dzidy m czyznami. Ich broni były obłe
kamienie, które w ich r kach były miertelnie niebezpieczne. Brion chwycił
39
jednego z napastników, aby posłu y si nim jako tarcz ... ale było ju za pó no.
Seria ostrych ciosów trafiła go w szyj i głow , ale nie poczuł ich nawet, gdy
straciwszy przytomno zachwiał si na nogach i upadł na ziemi jak. ci te
drzewo. Ostatni rzecz , któr rejestrowała jego wiadomo były krzyki
przera enia Lei i jego niemo no udzielenia jej pomocy na skutek
wszechogarniaj cego go mroku.
Potem był ju tylko chaos. Zm cona wiadomo . Mrok i ból. Kołysanie si tam
i z powrotem, ból w nadgarstkach, w r ce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po
jakim czasie zobaczył kołysz ce si nad nim gwiazdy. Zawołał Le . Czy
odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnie . Ból i niepami były jedyn
odpowiedzi .
Było ju szaro, kiedy zacz ł odzyskiwa wiadomo . Stopniowo docierało do
niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzy zaskorupiałe oczy. W jaki sposób
miał unieruchomione r ce i nogi. Mrugał tak długo, dopóki majacz ce przed nimi
plamy nie nabrały wyra nych kształtów. Był przywi zany skórzanymi
rzemieniami do długiego pala. Jego prawa r ka była zakrwawiona i t tniła bólem.
Spojrzał na ni i chrz kn ł z niepokojem. Wyszeptane przez Le słowa były pełne
troski.
- yjesz? Słyszysz mnie? Brion, prosz , słyszysz mnie? Mo esz si rusza ?
Kiedy starał si poruszy głow , j k bólu wyrwał si z jego ust. Była cała
pokaleczona, a jedno oko nie otwierało si do ko ca. Drugie było jednak
dostatecznie sprawne, eby mógł dostrzec Le le c w odległo ci kilku metrów
od niego, przywi zan do drugiego pala tak samo jak on. Z pocz tku zdołał
jedynie kaszln , kiedy próbował jej odpowiedzie , ale w ko cu wykrztusił z
siebie kilka słów.
- Czuj ... si ... wietnie...
- wietnie! - w jej głosie czu było łzy, pod którymi kryła si w ciekło . -
Wygl dasz strasznie, jeste cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa
nie była jak z kamienia, ju by nie ył... Och, Brionie. To było straszne!
Przywi zali nas do tych pali jak zwłoki. Nie li nas cał noc. Byłam pewna, e ci
zabili.
Próbował si u miechn , ale wykrzywił jedynie twarz. - Te przypuszczenia na
temat mojej mierci s mocno przesadzone. - Poruszył z całej siły r koma i
nogami napinaj c do oporu wi zy. - Czuj si potłuczony... ale nie wydaje mi si ,
abym miał co złamanego. A co z tob ?
- Nic szczególnego, tylko kilka zadra ni . Pastwili si głównie nad tob .
Zawzi cie. Strasznie...
- Nie my l teraz o tym. yjemy i to jest w tej chwili najwa niejsze. Opowiedz
mi teraz o wszystkim, co widziała po drodze.
- Niewiele widziałam. Jeste my gdzie w ród wzgórz. Na polanie przed czym ,
co wygl da jak groty w cianie skalnej. Cał polan otaczaj wysokie drzewa.
Kobiety weszły do rodka, kiedy tu dotarli my i przebywaj tam do tej pory.
M czy ni pi wokół nas.
- Ilu ich jest? Czy który z nich czuwa?
40
- Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewi tnastu... dwudziestu. S dz , e to
wszyscy. Je eli jest jeszcze kto na stra y, to znajduje si poza zasi giem mojego
wzroku. Co jaki czas który z nich budzi si i idzie w zaro la. Przypuszczam, e
za potrzeb . .
- Brzmi to do obiecuj co. S tak niezorganizowani, jak s dziłem. Teraz,
kiedy pi , mamy najwi ksz szans ucieczki. Zanim dobior si nam bardziej do
skóry.
- Odwal si ! - potrz sn ła ciasno zwi zanymi nadgarstkami w jego kierunku. -
Chyba o raz za du o dostałe w głow . Zabrali twój wielki nó i nie mo emy
nawet dosi gn z bami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobra asz sobie
ucieczk ?
- Chwileczk - powiedział spokojnie. Zamkn ł oczy i zacz ł gł boko i
rytmicznie oddycha .
Musiał przede wszystkim uporz dkowa my li, aby móc skoncentrowa cał
swoj uwag i energi . Te same wiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił
ci ary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju. Rozlu nił ciało i
wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one jednak bez znaczenia.
Kiedy skoncentrował uwag , przestał je w ogóle odczuwa . wietnie. Teraz czuł,
jak jego siła ukierunkowuje si . Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube
rzemienie owini te wokół nadgarstków. Napi ł mi nie r k. Lea patrzyła ze
zdumieniem. Widziała przed chwil , jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz.
Kiedy otworzył oczy, spojrzał bł dnym wzrokiem na nadgarstki. Fala dr enia
przemkn ła przez górn cz jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mi nie
p czniej wewn trz postrz pionych r kawów, poszerzaj c dziury, a nast pnie
rozrywaj c osłabiony materiał. Skórzane wi zy napi ły si i zaskrzypiały,
rozci gane coraz bardziej i bardziej. To było wr cz nieludzkie. Jego twarz
wyra ała spokój, kiedy r ce rozdzielały si powoli, z mechaniczn precyzj .
Rozległ si cichy trzask - jeden z rzemieni pu cił... A potem nast pny. R ce
Briona były wolne.
Kiedy zdał sobie z tego spraw , dreszcz zm czenia przebiegł jego ciało. Opadł
na ziemi , zamkn ł oczy i ci ko oddychał, masuj c palcami skór wokół
gł bokich ran na nadgarstkach i wyciskaj c przy tym krew z miejsc, w których
rzemie rozci ł ciało a do ko ci. Trwało to tylko chwil . Doszedłszy do siebie
uniósł powoli głow i rozejrzał si wokoło.
- Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miała racj , wszyscy pi .
Poruszaj c si niczym w , przesun ł si w pobli e Lei, wlok c ze sob wci
uwi zany do nóg pal i obejrzał jej wi zy.
- Je li b dziesz próbował je rozerwa , oderwiesz razem z nimi moje dłonie -
powiedziała, staraj c si nie patrze na powolne s czenie si krwi z jego r k.
- Nie martw si , z twoimi pójdzie łatwiej ni z moimi. - Pochylił si do przodu i
zacisn ł z by na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i uł go z całej siły.
Przerwanie wi zów zaj ło mu mniej ni minut . - Smakuje obrzydliwie -
powiedział, wypluwaj c kawałki skóry.
- Musisz mie dobrego dentyst . - Pod wymuszon lekko ci jej słów słycha
było dr enie głosu.
Brion wyci gn ł r k i odgarn ł sprzed jej oczu kosmyk spl tanych włosów.
41
- Zaraz nas tu nie b dzie. Daj ci na to moje słowo. Musisz tylko pole e
spokojnie przez chwil .
Nie czuł si jeszcze tak odpr ony, jak tego pragn ł. Był ju jasny dzie i ich
ruchy mogły by z łatwo ci zauwa one przez ka dego, kto si obudził. Kilka
nast pnych minut miało zadecydowa o wszystkim. Wiedział, e je eli uda im si
dotrze do zaro li przed podniesieniem alarmu, b d mogli uciec. Mimo obra e
był gotów ucieka ... I nie dopu ci do tego, aby złapano ich po raz drugi.
Rozlu nił rzemienie opasuj ce nogi, po czym wsun ł wskazuj cy palec lewej r ki
pod najcie szy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno nast pne. Na
koniec zdj ł je i powoli si wyprostował. Porywacze wci spali. W ten sam
sposób uwolnił nogi Lei.
- Idziemy - szepn ł, obejmuj c j i unosz c do góry.
Ostro nie i cicho przechodzili pomi dzy ciałami pi cych, spodziewaj c si w
ka dej chwili podniesienia alarmu. Sze , siedem, osiem kroków... Byli ju
mi dzy drzewami i przedzierali si przez zaro la.
- Wróc za chwil - szepn ł, stawiaj c j na ziemi. Przyło ył jej palec do ust,
aby zapobiec protestowi. W chwil potem znikn ł, odchodz c w stron polany.
Lea nie wiedziała, czy ma si mia , czy płaka . To był miech. Z trudem
powstrzymywała swoj na wpół histeryczn wesoło , widz c, jak niesie jednego z
porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu... o, nie. Musiał wzi ze sob
je ca! Jeniec opierał si i wierzgał nogami, ale nadaremnie. Brion pojmał go
bezszelestnie, jedn r k zasłaniaj c mu usta, a drug podnosz c z ziemi. Jeniec
miał wytrzeszczone oczy i był ledwie ywy. Kiedy Brion zwolnił u cisk, wci gn ł
łapczywie powietrze do płuc, dr c na całym ciele. Zanim je wypu cił i mógł
krzykn , twarda pi Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osun ł si na
ziemi .
Brion zignorował go i pomógł Lei stan na nogi. - Mo esz i ? - zapytał.
- Odpowiedniejszym okre leniem byłoby wlec si . - Postaraj si . Je li zajdzie
potrzeba, pomog ci. Bez wysiłku przerzucił je ca przez rami , wzi ł Le za r k
i ruszyli w dół zbocza, przedzieraj c si mi dzy drzewami. Z ka d chwil
oddalali si coraz bardziej od obozowiska. Nie było słycha adnego alarmu. Byli
wolni - przynajmniej na razie.
42
Rozdział 9
Elektroniczne przesłuchanie
Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał si przy najwi kszym drzewie. Powiódł
wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pust równin a do bł kitnych
wód Jeziora Centralnego, które ci gn ło si po horyzont. Było ju ciepło i sło ce
wznosiło si wysoko na niebie. Słyszał za sob Le przedzieraj c si przez
zaro la. Potykała si co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakie obelgi.
Zdolno ci empatii wybiegł daleko poza ni a do kresu swoich mo liwo ci, lecz
nie wyczuł adnego ladu po cigu.
- Czy jest jaki powód... Nie mo emy tu odpoczywa ... ani przez chwil -
sapn ła opieraj c si o drzewo obok niego.
- Nie zgadzam si z tob . To jest dobre miejsce na postój. - Osun ła si z ulg
na ziemi . - Dopóki mog stwierdzi , e nikt nas nie ciga, dopóty jeste my tu
bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równin , b dzie nas łatwo zauwa y . Musimy
teraz postanowi , co robimy dalej.
- Mo e by tak zdj ł z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała Lea,
wskazuj c r k na wiotkie ciało zwisaj ce z jego ramienia. - A mo e zapomniałe ,
e go niesiesz?
Brion spu cił powoli swój baga na kupk li ci.
- Nie jest wcale taki ci ki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.
- Lepszego nie było?
- Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, poniewa jest jedyny,
który nosi nie maj c praktycznego zastosowania ozdob . - Brion odchylił na bok
zmierzwion , siw brod starca, aby pokaza Lei zawieszony na jego szyi
naszyjnik ze zbielałych ko ci. W przeciwie stwie do reszty, mo e zna odpowiedzi
na interesuj ce nas pytania.
- Czy chcesz powiedzie , e kiedy poszedłe po je ca, po wi ciłe nieco czasu,
aby dokona jakiego wyboru?
- Oczywi cie. To była wyj tkowa okazja.
- Mam nadziej , e kiedy ci zrozumiem... ale nie nast pi to dzisiaj. Jestem
spragniona, głodna, wyczerpana i czuj si , jakby przeszedł si po mnie kto w
kolczastych butach. Zastanawiałe si mo e nad nasz przyszło ci ?
- Owszem. Miałem na to troch czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy
pogodzi si z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Stracili my całe nasze
wyposa enie, które mieli my przy sobie, to znaczy jedzenie, wod , mój nó ...
- Je eli jeszcze stracili my sterownik radiowy, który schowałe w kraterze, to
ju teraz mo emy pomy le o samobójstwie. Nie mam ochoty znale si w r kach
tych typów po raz drugi... - Pochyliła si nad je cem, aby przyjrze mu si z
bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. - Okropny. A je li ju mówimy o
r kach... to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony z ko ci
ludzkich palców?
Brion przytakn ł.
- To wła nie wydało mi si najbardziej interesuj ce. Wła nie dlatego go
pojmałem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych wzgl dów.
43
W jego głosie pojawił si cie gniewu, którego wcze niej w nim nie było.
Skłoniło j to do ponownego przyjrzenia si naszyjnikowi. W ród zbielałych
palców znajdował si jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała
mu si bli ej i zobaczyła, e był wie o obci ty i pokryty jeszcze ciemnymi
plamami krwi. W nagłym ol nieniu spojrzała z przera eniem na Briona.
Przytakn ł jej z ponurym wyrazem twarzy, unosz c do góry praw r k , aby
zobaczyła wyra nie, e ma na niej ju tylko cztery palce. Westchn ła gł boko.
- Dlaczego ci to zrobili... s wstr tni! Ukryłe to przede mn ...
- Nie było sensu o tym mówi , skoro nie mo na ju nic na to poradzi . To nic
powa nego. Obwi zali rzemieniem kikut, aby zatamowa krwawienie.
Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten
człowiek b dzie mógł nam to wyja ni . - Okaleczon r k wykonał gest
oznaczaj cy, e nie ma o czym mówi . - T spraw zajmiemy si pó niej. Teraz,
zanim przyst pimy do dalszych działa , musimy ci gn l downik. Mam
nadziej , e twoje obawy zwi zane ze sterownikiem s przedwczesne i e jest tam,
gdzie go schowałem. Prawd powiedziawszy, nie dowiemy si tego, dopóki tego
osobi cie nie sprawdzimy. Musimy wi c jak najszybciej dotrze do krateru i
ci gn l downik. Wsi dziesz do niego i odlecisz najszybciej, jak to tylko b dzie
mo liwe...
- Bez ciebie? A tak bardzo polubiłe to nieprzyjemne miejsce?
- Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi by wykonana. Poza tym nie chc ,
aby ten typ znalazł si na pokładzie statku.
- Dlaczego? Boisz si , e zawładnie nim?
- Wr cz przeciwnie. Opieraj c si na odczuciach Vjera, jestem gł boko
przekonany, e zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne
rodowisko mo e by dla nich tragiczne w skutkach. B d całkowicie bezpieczny,
czekaj c tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie l downikowi jedno okr enie
orbity wystarczy ci na skompletowanie sprz tu z listy, któr zaraz sporz dzimy.
Nast pnie wyl dujesz z całym tym sprz tem.
- Czy nie powinnam na pocz tku zarejestrowa tego wszystkiego, co ju
odkryli my?
- Ta sprawa to pozycja numer jeden na li cie. Kiedy to sko czysz, b dziesz
musiała szybko skompletowa sprz t, którego b dziemy potrzebowali. Niestety
nie da si unikn tego, e b dzie on zawierał du o metalu. Nadal uwa am, e
bardzo wa ne jest, eby nie posiada przy sobie adnego metalu. Je li oka e si ,
e tamto skrzydło samolotu jest nietkni te, b dzie to oznaczało, e b dziemy
mogli ukry tam wszystkie zawieraj ce metal przedmioty do czasu, kiedy b d
nam potrzebne.
- Takie, jak na przykład granaty ogłuszaj ce, par rozpylaczy?
- Mniej wi cej to miałem na my li. Nie mam ochoty na powtórk dzisiejszej
nocy.
- Ani ja. - Wyra nie zm czona podniosła si . - Je li jeste gotowy, mo emy
rusza w dalsz drog . Czuj ciarki na skórze, siedz c tu zwrócona plecami do
tych drzew.
- Musisz przej prób , aby my mogli stwierdzi , czy masz zdolno ci
empatyczne - powiedział Brion, podnosz c i kład c sobie na rami wci
44
nieprzytomnego starca. - Szukaj nas ju , czuj to od kilku minut. Wyczuwam
jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientacj , z czego wnioskuj , e nie natrafili
jeszcze na nasz lad.
- Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała si i skierowała si w dół
wzgórza.
Brion ruszył za ni truchtem i po kilku krokach przegonił j .
- Pobiegn przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy si na otwartej
przestrzeni, na pewno od razu nas zobacz . Dlatego wła nie chc jak najszybciej
ci gn l downik.
- Nie tra czasu na gadanie... biegnij! B d biec za tob .
Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nad ała za nim. Brion p dził du ymi
susami prosto w stron krateru. Lea co chwil ogl dała si za siebie. Po pewnym
czasie musiała zwolni i przej pewien odcinek, aby odsapn , po czym -
ponownie zerwała si do biegu. Z trudem wbiegła na niewielkie wzniesienie.
Kiedy znalazła si na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sob , jak Brion
wychodzi z krateru... i wymachuje czym połyskuj cym w sło cu. A wi c
sterownik był na miejscu!
- L downik jest ju w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła si do niego. -
I jak na razie nie wida , aby kto nas cigał.
- Nigdy w yciu... tak si nie zm czyłam - wysapała, osuwaj c si na ziemi .
Brion poło ył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.
- Daj mi znak, kiedy stary si poruszy - powiedział. - Chc jeszcze raz
skopiowa tamt tabliczk znamionow , któr znalazłem obok skrzydła. Tamta
kopia przepadła, poniewa wyryłem j na butelce od wody. Kiedy znajdziesz si
w statku, zakoduj t kopi za pomoc modemu - dodał i znikn ł za kraw dzi .
Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapi cego starca i wzruszyta
ramionami. Có za zezwierz ceni ludzie! Odci tak po prostu człowiekowi palec.
W jakim celu? To musi oznacza dla nich co wa nego, co zwi zanego z jakim
rytuałem. Na pewno Briona boli ta r ka, a mimo to nie uskar a si . Jest
niezwykły pod ka dym wzgl dem. Ten kikut musi zosta zdezynfekowany, aby
nie wywi zało si zaka enie. Apteczka powinna by umieszczona na samej górze
listy. Mo na b dzie spowodowa odro ni cie palca, ale nie da si usun teraz
bólu i niewygody.
- Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory - powiedział Brion, wyszedłszy z
krateru. - Rozumiesz co z nich?
Obróciła kor na wszystkie strony i pokr ciła głow przecz co.
- To aden ze znanych mi j zyków, mimo i te symbole wygl daj mi znajomo.
By mo e banki pami ci zawieraj co ...
Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zacz ł trz
si i ochryple krzycze . Pełzn ł,
próbuj c uciec od nich. Brion wyci gn ł r k i złapał go, a nast pnie nacisn ł
kciukiem szyj pod uchem. Jeniec drgn ł konwulsyjnie dwa razy i zamarł w
bezruchu.
- Widziała ? - zapytał.
- To, jak go obezwładniłe ? No pewnie. Musisz nauczy mnie tej sztuczki.
- Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zacz ł wrzeszcze . Sterownik radiowy.
- Czy by wiedział, co to?
45
- Raczej w to w tpi . Ale to musi oznacza dla niego co przera aj cego, co , co
musimy wyja ni . - Brion odwrócił głow na bok, nadsłuchuj c. - L downik si
zbli a. Musisz zapami ta teraz spis rzeczy, których b dziemy potrzebowali.
L downik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła ka da
upływaj ca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Le na pokładzie, niepokój
go nie opuszczał. Statek wyl dował bezpiecznie dwa razy, co mogło oznacza , e
to miejsce nie jest pod stał obserwacj . Ka de kolejne l dowanie zwi kszało
jednak niebezpiecze stwo wykrycia. Mimo to musieli pozosta w tym rejonie,
poniewa łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwi zania miertelnej
zagadki tej planety. Nie maj c wyboru, postanowił odp dzi od siebie my l o
gro cym mu niebezpiecze stwie, koncentruj c uwag na uruchomieniu
przem drzałej maszynki tłumacz cej.
Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i
podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomoc projektora
holograficznego, który wy wietlał w powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy,
jaki si pojawił, przedstawiał nachylon , biał powierzchni z widniej cymi na
niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomoc odpowiednich przycisków
zakodował w urz dzeniu te, które go interesowały. - Instrukcje znikn ły i na ich
miejscu ukazał si obraz nauczyciela. Był to starszy m czyzna ubrany w prosty,
szary strój, siedz cy ze skrzy owanymi nogami przed stoj cym na ziemi
pudełkiem bez wieka. Brion przeł czał przyciski, a przetworzył jego ubranie na
szat okrywaj c go od pasa do ud i wydłu ył mu włosy. Mimo i jeniec był o
wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele ró nił si od niego.
Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem pokiwał
głow . Był niezły. Dotkni cie ostatniego przycisku sprawiło, e obraz znikn ł,
cofaj c si w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło ko ca, Briona
ponownie ogarn ł niepokój. Dr ył go, mimo i Lea kr yła ju bezpiecznie po
orbicie. Jedyn rzecz , która naprawd mogła go w tej chwili niepokoi , byli
pozostali członkowie plemienia je ca. Na razie nie widział jednak adnych oznak
ich zbli ania si ani nie czuł ich obecno ci. Sekundy mijały powoli.
Do powrotu l downika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał si na nogi
i pomachał r k .
- Rzucaj mi sprz t po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła si luza
powietrzna. - A potem zejd jak najszybciej!
Było to niebezpieczne, ale jednocze nie był to najszybszy sposób otrzymania
sprz tu luzem. Chwytał jeden po drugim ci kie pojemniki i ustawiał je obok
siebie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po
usuni ciu wszystkiego wysłali l downik z powrotem na orbit . Gdy znikn ł, a na
niebie nie było wida oznak odwetu, mogli odpocz . Lea pogroziła pi ci w
kierunku odległych wzgórz.
- Hej, wy tam, mo ecie teraz wróci tutaj i spróbowa sprawi nam kłopoty. Ale
tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemno b dzie po mojej
stronie. aden z was, mierdziele, nie jest wart palca z r ki Briona!
46
- Doceniam twoj troskliwo - powiedział Brion, nakładaj c banda na
antyseptyczn piank , któr spryskał kikut po odci tym palcu. Spojrzał na
wi nia. Widz , e nasz go znowu si budzi.
- Przygotuj nam co do jedzenia, a ty wł cz to urz dzenie. Zobaczymy, czy da
si nawi za z nim jak rozmow .
Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna.
Warunkiem jej powodzenia była stała aktywno ucznia. Z pocz tku okazała si
mało skuteczna, poniewa jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego, e był temu
przeciwny, ale dlatego, e był miertelnie przera ony.
Zanim starzec odzyskał przytomno , Brion wyczuł to poprzez zmian rytmu
jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu a do chwili otwarcia
oczu. Potem pojawił si paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po
raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak gorszy, poniewa nie słabł ani na
chwil . Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, kwil c z przera enia.
Brion złapał go za nog w kostce i w tym samym momencie strach starca wzrósł
jeszcze bardziej. Zacz ł lamentowa i dr e konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak e
było wida tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczk .
- Zjesz co ? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.
- Za chwil . Ten tam niespecjalnie pali si do współpracy i musz mu zrobi
zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.
Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ci nieniowej przywrócił je cowi
wiadomo . Brion schował szybko strzykawk , aby starzec nie zd ył jej
zobaczy . Tym razem odr twienie przemogło strach. Poruszył si niezdarnie,
łypi c podejrzliwie na Briona z l kiem w oczach. Brion nie reagował. Usiadł na
ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogl da na holograficzn posta i w pewnym
momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana
posta jawiła mu si jako jego rówie nik. Jako człowiek, którego cechuje
niezwykłe opanowanie, gdy siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie
widocznie oddychał. Bez tej komputerowej symulacji ycia ów wizerunek
wygl dałby jak pos g. Kiedy ciekawo starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion
wypowiedział łagodnie słowo uruchamiaj ce program. - Zacznij.
Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na
holograficzn posta , która po raz pierwszy si poruszyła. Nauczyciel pokłonił si
i u miechn ł, a nast pnie si gn ł do stoj cego przed nim otwartego pudełka.
Wyj ł z niego co , co wygl dało jak zwykły odłamek skały.
- Skała - powiedział. - Skała... skała.
Za ka dym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał si i u miechał.
Nast pnie wyci gn ł j przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił si jedynie,
maj c w głowie kompletny zam t.
Z niesko czon , mechaniczn cierpliwo ci nauczyciel powtórzył demonstracj
i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki
nauczyciel nie u miechał si ju , a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na
jego pytanie, skrzywił twarz, szczerz c z by i zmarszczył brwi, aby okaza gniew,
stan emocjonalny istniej cy w usankcjonowany sposób, jak stwierdzili
antropolodzy, w ka dej kulturze. W odpowiedzi starzec cofn ł si , j cz c ze
strachu. Podczas nast pnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skał w jego
47
kierunku, wyj kał "Prtr". Nauczyciel u miechn ł si i ukłonił si , po czym
wykonał kilka przyjaznych gestów. Proces nauczania zacz ł si .
Brion zszedł z linii wzroku starca, eby swoim widokiem nie zakłóca jego
uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wod z jednego pojemnika do drugiego,
nie roni c ani kropli.
- Działa? - zapytała Lea.
- Zawsze. To samoucz cy si program. Jak tylko ucze zapami ta jakie słowo,
program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu słów
ucznia przy piesza proces uczenia. Ju wkrótce b dziemy mogli zadawa mu
pytania. Z pocz tku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary
si zm czy, urz dzenie zrobi przerw na odpoczynek. Nast pnie b dzie mogło
nauczy nas wszystkiego, czego samo si nauczyło.
- wicz c nas i poprawiaj c nasz akcent, gramatyk i inne rzeczy, tak?
- Zgadza si . No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiła ? Nie musz na niego
patrze , aby go upilnowa . Po jego emocjach b d w stanie powiedzie , czy co
zamierza.
Było pó ne popołudnie, kiedy starzec zacz ł si kiwa ze zm czenia. Podan mu
przez Briona wod w drewnianej czarce wypił, gło no siorbi c.
- Jak si nazywa? - zwrócił si Brion do HPJ.
- Ucze nazywa si Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn... - Wystarczy. - Brion
obrócił si i u miechn ł si szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie!
48
Rozdział 10
Poskromienie
- Rana goi si zupełnie dobrze - oceniła Lea, przygl daj c si kikutowi po
obci tym palcu. Nast pnie pokryła go antyseptycznym kremem.
- Arbt klrm - powiedział Brion.
- Je li chcesz powiedzie to boli, musisz si lepiej nauczy połyka ko cowe
głoski, bo inaczej ci mierdz cy tubylcy nigdy ci nie zrozumiej .
- Wstr tny j zyk!
- Widz , e odzywa si w tobie twój j zykowy izolacjonizm. Mówi c ogólnie,
aden j zyk nie mo e by wstr tny... Brion przerwał jej, unosz c palec i
powiedział spokojnie:
- Nie ogl daj si . Ravn szykuje si wła nie do ucieczki. Czekałem na to. Dam
mu troch forów, zanim go złapi . Chc , aby uciekł i poczuł, e wreszcie uwolnił
si od nas. A kiedy go potem złapi , eby stracił nadziej . By mo e dzi ki temu
jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda mi si nawi za z nim kontakt i
skłoni do rozmowy. Nie chciałem u ywa do tego celu siły. Ale skoro ma dosy
energii na ucieczk , to mały wstrz s mu nie zaszkodzi.
- Dołó mu troch ode mnie. Ilekro spogl da na mnie, zawsze ma na twarzy
taki sam wyraz obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałe mu do jedzenia gotowane
mi so.
- Jak si mogła sama przekona , jest przedstawicielem społecze stwa o
nadzwyczaj silnie zaznaczonych podziałach kastowych.
- Tak. Kobiety znajduj si w nim zapewne poni ej dna. Och, szykuje si .
Podnosi si i patrzy w t stron . - Odwró si , tak jakby go nie widziała. Chc ,
aby miał nadziej , e uda mu si uciec... zanim go jej pozbawi . To powinna by
stresowa sytuacja, która odbierze mu ch do obrony.
Ravn wiedział, e Starzec, Który Mówił nie b dzie go cigał. Zawsze siedział w
tym samym miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła si zupełnie. Bał si jedynie tego
wielkiego łowcy, poniewa posiadał sił dwóch ludzi. Musiał jednak podj prób ,
korzystaj c z okazji, kiedy Łowca nie patrzył na niego. Był najedzony i
wypocz ty. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem, który od lat tropił i
zabijał Mi so - twory. Zawsze prze cigał je... A teraz prze cignie Łowc ! Łowca
jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary te jest głupi, bo siedzi i nie
podnosi alarmu. Ravn odpelzł powoli w traw , a nast pnie zerwał si na równe
nogi i rzucił si do ucieczki. P dził niczym wiatr, niczym Mi so - twory... Ju go
nie złapi .
Lea patrzyła, jak starzec biegnie chy o równin , oddalaj c si od nich coraz
bardziej.
- Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet szybko biega.
Nie zniosłabym, gdyby my go teraz stracili. Mogliby my mie kłopoty. Musiałby
walczy z jego kompanami. Mog czeka tam na niego.
49
- Nie przejmuj si a tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego
pewien. - Brion spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeci gn ł si . - Sprint
to dobre wiczenie. Rzadko mam okazj go trenowa .
Patrz c na niego, Lea uznała, e jej obawy s nieuzasadnione. Kiedy Brion
ruszył w po cig, stwierdziła, e nigdy dot d nie widziała go biegn cego z
maksymaln szybko ci . Zapomniała, e jest mistrzem wiata, zwyci zc w
dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała by jedn z nich.
Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwil gotów był za piewa
pie zwyci stwa, gdy oddaliwszy si szybko na du odległo , uznał, e nie da
si ju złapa . Kiedy obejrzał si za siebie i zobaczył, e Łowca zacz ł go goni ,
za miał si i przy pieszył, aby powi kszy dziel cy ich dystans. Po chwili
ponownie si obejrzał i zobaczył, e Łowca zmniejszył t odległo o połow ... i
wci si zbli ał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił si do dalszej ucieczki, ale czuł
ju , e nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbli ał si coraz bardziej, a las był
wci daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ci ka
dło spadła na jego rami . Wrzasn ł na cały głos i upadł na ziemi . Brion nie
odczuwał adnych wyrzutów sumienia, patrz c na wij cego si i lamentuj cego w
trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i pulsuj cy w jego
rytmie ból w kikucie - pozostało ci po palcu, który przypuszczalnie obci ła mu
wła nie ta pełzaj ca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi, ogarn ła
go w ciekło . Patrzył, jak starzec piszcz c ało nie ciska kurczowo obiema
r koma naszyjnik. Trzymał go jak jaki amulet, maj cy dodawa mu sił.
Przygl daj c si temu, Brion zrozumiał nagle, co musi zrobi . Przypomniał sobie,
e ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna bro były jedynymi
przedmiotami, które posiadali ci ludzie. Z wyj tkiem tego naszyjnika. Musiał
wi c przedstawia du warto lub by jakim wa nym symbolem. wietnie!
Je li tak, to nale ał si on tylko jemu.
Ravn zawył jeszcze gło niej, ciskaj c naszyjnik rozpaczliwie, kiedy Brion
próbował mu go zabra . Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za
nadgarstki i cisn ł je. Palce starego straciły sił i rozlu niły si . ci gn ł
naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej. Lament starca
przeszedł w gło ne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem Ravn, ja nosi , mój...
Zacz ł mówi w swoim j zyku i Brion stwierdził, e rozumie go zupełnie nie le.
Heurystyczny Procesor J zykowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofn ł si i
poło ył r k na naszyjniku mówi c powoli w j zyku Ravna:
- Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy nosz go, jestem Ravnem.
Bez wzgl du na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powinien
zrozumie , o co chodzi. I zrozumiał. Przestał krzycze i zmru ył gniewnie oczy.
- Tylko jeden Ravn z lud mi. Ja. Mój. - Wyci gn ł r k w ge cie dania.
Brion zdj ł naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał.
- Mój. Oddaj mi. Nale y do Ravna.
- Co znaczy Ravn?
- To ja. Mówi ci, oddaj mi to. Jeste zgniłym mi sem, jeste gównem, jeste
kobiet !
Brion złapał starca r k za szyj i zacisn ł, przyci gaj c go jednocze nie bli ej
do siebie, a ich twarze prawie si zetkn ły. Potem zawarczał:
50
- Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabi ci w jednej chwili,
zaciskaj c bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł
złapa powietrza ani mówi , Był bliski mierci.
Brion potrz sn ł nim jak szmat , po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed
oczyma.
- Najpierw powiesz mi wszystko, co chc wiedzie . Dopiero potem dostaniesz to
z powrotem. Rozumiesz? Powiedz tak!
- Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak.
Brion nie okazał zadowolenia z tego zwyci stwa. Wci jeszcze gniew był w jego
głosie, kiedy opu cił Ravna na ziemi i usiadł obok niego. Stawiał pytania
rozkazuj cym tonem, daj c odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak
umiał, nie staraj c si nic ukry . Po dłu szym czasie lego głos ochrypł, a słowa
zacz ły si miesza . Brion był zadowolony. Jak na pocz tek uzyskał wi cej ni si
spodziewał. Zamierzał ju odda Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój
własny palec, tkwi cy mi dzy innymi ko mi. To była cz jego samego, która
musiała mie jakie wa ne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go
w ten sposób. Nie, nie dostan go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z
naszyjnika.
- Jest mój, na zawsze! Teraz mo esz dosta reszt . Rzucił naszyjnik na ziemi . -
Wrócimy teraz do mojego obozu. B dziesz rozmawiał ze mn , kiedy tylko zechc .
Ravn wło ył naszyjnik dr cymi r koma i podniósł si . Ch ucieczki opu ciła
go. Brion wiedział, e od tej chwili b dzie robił wszystko, czego od niego za da.
Kiedy starzec odwrócił si do niego plecami, Brion upu cił wysuszony palec na
ziemi , zadowolony, e pozbywa si go. Spełnił ju swoje zadanie.
- Kobieto, chcemy je ! - zawołał Brion w j zyku Ravna, prowadz c
wyczerpanego je ca z powrotem do obozu.
Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zostały
wypowiedziane.
- Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczaj , e doszli my do porozumienia
z tym mierdz cym Staruchem?
- Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykuj c te słowa. - Nakarm go,
Prosz . Potem, jak u nie, opowiem ci kilka interesuj cych rzeczy, których si
dowiedziałem.
- Je li nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam si
jeszcze do jego ulubionego dania składaj cego si z gnij cego surowego mi sa.
- Ja równie . Nakarmmy go i przywi my do palika. Wydaje mi si , e nie
sprawi nam wi cej kłopotów.
Gło ne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został uło ony do
snu z nog przywi zan plecionym rzemieniem do wbitego gł boko w ziemi
palika.
- S prymitywni - powiedział Brion, uj c swoj such racj . -
Nieprawdopodobnie prymitywni, pod ka dym wzgl dem. Wszystkie ich czynno ci
s ci le zrytualizowane. M czy ni zajmuj si polowaniem i wszystko
kontroluj ...
- Nie po raz pierwszy w historii ludzko ci.
51
- Zgadza si . To jest i nie jest społecze stwo. Sama biel i czer , bez adnych
odcieni szaro ci. M czy ni poluj , a potem wszyscy razem jedz to, co przynios .
Na surowo. Jedzenie innych rzeczy jest tabu. Jedzenie gotowanego po ywienia
jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu... z wyj tkiem krótkich wypadów
łowieckich. Jedynie m czyznom wolno sporz dza i u ywa broni...
- Wiem. To tak e tabu. Czy dowiedziałe si , dlaczego napadli na nas wtedy w
nocy?
- To równie jakie tabu. Widzieli nas w pobli u l downika... a maszyny s u
nich najwi kszym tabu.
- To mo e mie co wspólnego ze sprz tem wojennym.
- Nie mam co do tego w tpliwo ci. To ju wszystko, czego udało mi si
dowiedzie od niego tym razem.
- Czy ustaliłe w ko cu, co takiego wa nego jest w tym ko cianym naszyjniku?
- S dz , e tak To jest troch skomplikowane i zdaje mi si , e nie zrozumiałem
kilku słów, niemniej chodzi tu o nast puj c spraw . M czyzna ma dusz , co w
rodzaju podstawowego bytu. Jak si zapewne domy lasz, kobiety i dzieci jej nie
maj . Po prostu umieraj i pami o nich ginie, jak o zwierz tach. Ale je li
kawałek m czyzny jest przechowywany przez Ravna, uwa a si , e yje on nadal
i pozostaje w dalszym ci gu członkiem plemienia. I podlega rozkazom Ravna.
Zamierzali zabi nas zgodnie z jakim wspaniałym rytuałem, poniewa jeste my
tabu. Nosił mój palec, eby cały czas mie nade mn kontrol .
- Pi knie. Czy to znaczy, e przechowuj gdzie ko ci palców wszystkich swoich
przodków?
- Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie ró ni si zbytnio od
logiki innych kultur, które grzebi swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej
praktyczne. Zachowanie ko ci palca jest o wiele łatwiejsze ni całego szkieletu.
Lea spojrzała na rozgwie d one niebo i zadr ała.
- I wszyscy ci ludzie s potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludzkich.
Jak mogło doj do tego?
- Nie mam poj cia. Na razie.
- Co ł czy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprz tem wojennym, który
tu widzieli my?
- Nie znam odpowiedzi równie na to pytanie. Ale zamierzam j znale . Je eli
Ravn te jej nie zna albo udaje, e nie zna, postaram si , eby udzielili mi jej inni.
Mog oni by ponadto w posiadaniu przedmiotów, które posłu nam jako jaka
wskazówka... Tak wi c wygl da na to, e b dziemy musieli uda si na wzgórza i
spotka si z nimi I ustali , co wiedz . yj na tej planecie od tysi cy lat, by
mo e nawet yli tu jeszcze przed Upadkiem. Musz by w stanie udzieli nam
jakich informacji.
- Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzie , e zamierLasz ponownie
ryzykowa naszym yciem, wracaj c do ich obozu?
- Tym razem ryzyko b dzie niewielkie - wskazał na skrzynk z broni . -
Pójdziemy tam uzbrojeni i z własnej woli.
52
Rozdział 11
Niebezpieczna wyprawa
Id c wolno g siego, przedzierali si równin w kierunku poło onych w oddali
zalesionych wzgórz. Ravn szedł przodem, a tu za nim Brion. Lea wlokła si
daleko z tyłu objuczona zawini tym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach.
Wytarła r k pot z twarzy i zawołała:
- Zatrzymajcie si . Ju dawno min ła pora na odpoczynek!
Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój baga na ziemi i usiadła na nim z
westchnieniem ulgi.
- Napij si wody - powiedział Brion. - I odsapnij.
- Co za wspaniała propozycja! - achn ła si . I jaka wielkoduszna. Pozwalasz mi
napi si wody, któr targam na plecach cały dzie ...
- A mamy jaki inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłagan logik , ale ta
odpowied nie spodobała si jej.
- Co znaczy to my, przecie to ja robi za tragarza. Wiem, e ten argument jest
myl cy, e kobiety niczym zwierz ta poci gowe odwalaj najci sz robot w tym
cofni tym w rozwoju społecze stwie, w którym straciłby cały swój presti ,
gdyby przeniósł cokolwiek. Nara am swój kr gosłup i bez w tpienia dostan w
ko cu przepukliny... Przesta si do mnie u miecha w ten protekcjonalny
sposób, ty wstr tny brutalu!
- Przepraszam. Bardzo mi przykro, e nie mog ci pomóc. Niedługo
powinni my dotrze na miejsce.
- Nie tak szybko...
Rozwi zała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostało ci po zwierz ciu, które dwa
dni wcze niej posłu yło Ravnowi za po ywienie - i grzebała w nim, a znalazła
butelk z wod . Poci gn ła du y łyk i podała j Brionowi, który zwil ył jedynie
usta. Poniewa kobieta piła t wod , stała si owa woda dla niego, Łowcy, tabu.
Nawet nie próbowali proponowa jej Ravnowi.
- Jak schowasz wod , odszukaj pudełko z granatami ogłuszaj cymi i daj mi je -
powiedział nieoczekiwanie Brion.
Lea spojrzała na niego z niepokojem.
- Czy by zbli ały si kłopoty? - zapytała.
Przytakn ł jej powoli.
- S ukryci w lesie. Czuj ich nienawi , tak sam jak ostatnim razem.
- Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wr czyła mu
płaskie pudełko i u miechn ła si do niego zach caj co, kiedy wsuwał do kieszeni
gar metalowych kulek - Nawet nie wiesz, jak bardzo licz na nie.
- Nie chc zrani adnego z nich, ale najlepszy skutek mo e da porz dne ich
przestraszenie. Je li uda nam si zaj miejsce na szczycie tej społeczno ci,
wówczas b dziemy mogli z pewno ci uzyska odpowied na nasze pytania. Za
chwil ruszamy. Trzymaj si blisko mnie, poniewa s ju niedaleko. To dobrzy
łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego te nie powinni my ryzykowa .
Je li Ravn był wiadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po sobie
pozna , po prostu przedzierał si przed nimi w tym samym tempie. Kierowali si
53
ku krzewom i dalej, ku drzewom. Po pewnym czasie ukazała si przed nimi
polana. Trasa ich w drówki prowadziła przez jej rodek.
- Zatrzymaj si - zawołał Brion w j zyku tubylców, kiedy znale li si na jej
rodku. - Daj mi wody - zwrócił si do Lei, po czym dodał cicho: - Otaczaj nas
teraz ze wszystkich stron i s bardzo spi ci. Jestem pewien, e s gotowi
zaatakowa nas w ka dej chwili. Na wszelki wypadek trzymaj bro pod r k .
Le n cisz rozdarł piskliwy wiergot, który rozniósł si echem po polanie. Tu
po nim rozległy si liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali si ze
wszystkich stron z le nej g stwiny. Ravn ruszył biegiem do przodu, aby
przył czy si do nich, ale Brion dopadł go w tym samym momencie i powalił na
ziemi jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nog , aby
przytrzyma go przy ziemi i zacz ł rzuca granaty w kierunku zaciskaj cego si
wokół nich pier cienia. Wybuchy płomieni i ogłuszaj ce huki eksplozji rozlegały
si ze wszystkich stron. Lea wiedziała co nast pi i zakryta uszy, mimo to jednak
kl czała nadal, wzdrygaj c si przy ka dej kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki
przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali si lub padali. Cisz , jaka wkrótce nastała,
rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinaj cy ich w ich własnym j zyku:
- Jeste cie cierwem. Jeste cie kobietami. Jeste cie gównem! Podnosicie na mnie
dzidy, a ja zabijam was. Jeste cie martwym mi sem pod moimi stopami... jak ten
Ravn, który jest martwym mi sem! - Mówi c to, naciskał mocniej nog na
Ravna, który zaj czał imponuj co. Brion czuł emanuj cy od Łowców paniczny
strach. Jeden z impulsów wydał mu si znany. - Vjer, chod tutaj - rozkazał.
Vjer podniósł si niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykaj c si co chwila. Z
nosa ciekła mu krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał na
niego gniewnie.
- Kim jestem? - zawołał. - Jeste cie Brrn...
- Gło niej! Nie słysz . - BRRN!
- Czym jest to cierwo, na którym stoj ?
- To jest Ravn.
- Wobec tego kim jestem teraz?
- Musisz by ... Ravnem Nad Ravnem!
Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach, granicz cy
niemal z uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nó , który trzymał Vjer.
- Co to jest, co trzymasz w r ce?
Vjer spojrzał na nó i zacz ł si trz
. Padł strwo ony na kolana i podczołgał
si do Briona, aby poło y go u jego stóp. Brion podniósł go i wsun ł do pustej
pochwy.
- Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmuj c nog z grzbietu Ravna. Tytuł, jaki
otrzymał, był najwa niejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczaj cych go
ludzi. Agresja i strach zacz ły opuszcza ich, kiedy zaakceptowali go w nowej
roli.
- Nadal maj bro - powiedziała Lea, mierz c Łowców podejrzliwym
wzrokiem.
- Nie ma potrzeby ich rozbraja , dopóki jestem w tej nowej roli cz ci ich
kultury.
54
- A co ze mn ? Przecie jako kobieta jestem dla nich mniej ni niczym. Nie
swój tobołek i milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opu cimy ten samczo -
szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, zapłacisz mi za to...
Kiedy wspinali si na wzgórze mi dzy drzewami, Brion ledził stany
emocjonalne otaczaj cych go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był
bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmieni si w jednej chwili - z ró nych, nie
daj cych si przewidzie powodów. Je li jego nowa pozycja zostanie zachowana,
b dzie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na poznanie tutejszej kultury i
przeprowadzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było ju za pó no, eby si
wycofa .
Gdy agresja i nienawi opu ciły Łowców, zacz li si kolejno oddala . Jedynie
niewielka grupa została przy nich, towarzysz c im w drodze do obozowiska.
Wspinali si dalej wzdłu stromego wzgórza, a znale li si przed widocznym
mi dzy drzewami urwiskiem skalnym, tworz cym ci g naturalnych jaski .
Krz tała si tam niewielka grupa kobiet Oddzielały mi so od jaszczurczych skór
kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofn ły si , ponaglane
kopniakami i kuksa cami przez siwowłos kobiet .
- To pewnie e ska odpowiedniczka Ravna - powiedziała Lea, przygl daj c si
scenie z zainteresowaniem. - Skoro ty stan łe na czele Łowców, ja stan na czele
kobiet. - Opu ciła na ziemi tobołek i ruszyła w ich kierunku, wołaj c, aby si
zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły kroku wszystkie z wyj tkiem siwowłosej,
która odwróciła si nagle i ruszyła na Le .
- Zabij ! Ty cierwo - zaskrzeczała.
Lea stan ła w rozkroku i cofn ła swoj mał , tward pi . Kiedy jej
przeciwniczka podbiegła do niej, uderzyła j z całej siły. Siwowłosa kobieta zgi ła
si i j cz c z bólu złapała si za brzuch. Lea chwyciła j za włosy i poci gn ła,
odwracaj c jej głow .
- Zamknij si i powiedz mi, jak si nazywasz... albo dostaniesz jeszcze raz!
- Jestem... Pierwsz Kobiet .
- Ju nie. Ja jestem Pierwsz Kobiet . A ty jeste teraz Star Kobiet !
Nowo nazwana Stara Kobieta zaj czała, protestuj c i jednocze nie staraj c si
uwolni włosy z uchwytu Lei. Jej j k przeszedł w krzyk bólu, kiedy przechodz cy
obok Ravn kopn ł j od niechcenia w bok
- Jeste teraz Star Kobiet - powiedział zadowolony, e kto jeszcze oprócz
niego został upokorzony. Podszedł do skalnej ciany i usiadł w sło cu, opieraj c
si o ni plecami, a nast pnie krzykn ł, daj c jedzenia.
- Czaruj cy ludzie - powiedziała Lea.
- Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijaj c kawałkiem
jaszczurczej skóry nadajnik, zanim wyj ł go z tobołka. - Ten system pomaga im
przetrwa na tej planecie. Inaczej nie byłoby ich tutaj. Chc przekaza do
pami ci komputera pokładowego l downika raport z dzisiejszych wydarze .
Musimy na bie co uzupełnia relacj , na wypadek gdyby nam si co stało.
- Oszcz d mi, je li łaska, tych dodatkowych zmartwie . Spodziewam si , e
zako czymy t misj ywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy b dziesz
przekazywał raport, postaram si porozmawia z kobietami. Spróbuj zobaczy ,
jak wygl da ten odra aj cy wiat z ich punktu widzenia.
55
- Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie b dziemy mogli zosta tu dłu ej ni
b dzie to konieczne. Wi kszo z nich ma insekty, zauwa yła to?
- Trudno nie zauwa y . Robi mi si niedobrze, ilekro na nich patrz . Nie
oddalaj si zbytnio.
- B d tutaj. Sam chc zada im par pyta . Porozmawiam z Vjerem, ł czy
mnie ju z nim co nieco. Powodzenia!
Było ju prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapi c si pod pach .
Brion rozmawiał z dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił
im odej . Podał jej plastikowy pojemnik i powiedział:
- Znalazłem w apteczce rodek antyseptyczny, mo e by dobry na insekty.
Tamta jaskinia to dosłownie siedlisko robactwa!
Szybko zdj ła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi
pr gami. Kiedy smarowała skór kremem goj cym, Brion spryskał jej ubranie.
Ubieraj c si powiedziała do niego:
- B d tak dobry i nalej mi du wódk . Butelka jest na dnie tobołka.
- Napij si z tob . To był długi dzie dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa?
- Doskonale, je li pomin k sanie przez robactwo. Do pełna, wietnie, dzi ki. O,
jak miło... Kobiety maj swoj własn subkultur ci le zhierarchizowan i
wspaniał skarbnic opowie ci. To jakby mityczny lub mnemoniczny piew o
wszystkim, co tylko mo na nazwa . To cała historia przekazywana z ust do ust.
Nast pnym razem wezm ze sob rejestrator. To b dzie bezcenny materiał dla
antropologów. A teraz powiedz, czego ty si dowiedziałe .
- Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mn dosy ch tnie, ale tylko o zabijaniu tego
czy innego zwierz cia lub o swoich niezwykłych zdolno ciach tropicielskich.
My l , e nie musz tego rozwija . Na inne tematy nie maj . własnego zdania. S
po prostu chodz cymi skarbnicami ró nych tabu. Wszystko, co robi lub my l
jest okre lane przez ten system.
- To samo dotyczy kobiet, przynajmniej je li chodzi o ich ycie fizyczne. Cz sto
si gaj do mitów, co wydaje si nie podlega adnemu tabu. Odnosz jednak
wra enie, e te opowie ci s prawdopodobnie tabu dla m czyzn. Słyszałe co o
micie stworzenia?
Brion zaprzeczył, potrz saj c głow .
- Nie, nic na ten temat nie słyszałem.
- Jest interesuj cy, poniewa mo e by uproszczon wersj prawdziwych
zdarze , czym , co yje w ich pami ci, ale w formie mitu. Mówi on o tym, e
ludzie yli kiedy jak bogowie, e poruszali si nad ziemi , nie chodz c po niej, a
nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach ludzie byli li,
poniewa cenili rzeczy wykonane z cklt... Spotkałe si mo e z tym słowem?
- Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domy liłem si jego znaczenia ze sposobu,
w jaki zostało u yte. Musiałem straci rozmówc , aby upewni si , e moje
przypuszczenie jest słuszne. Pokazałem mu przeka nik, na którego widok ogarn ł
go paniczny strach. Zwiał na o lep mi dzy drzewa, aby znale si jak najdalej od
niego. Mało sobie łba nie rozwalił.
- Coraz lepiej. To wi e si z mitem opisuj cym dawne dzieje. Staro ytni ludzie,
którzy cenili metal, uwa ali si za bogów i dlatego prawdziwi bogowie zniszczyli
56
ich, ich metal i metalowe miejsca, w których yli. Potem bogowie wyp dzili ich i
zmusili do tego, eby yli jak zwierz ta, dopóki si nie oczyszcz . Je eli b d yli
nadal w ten sposób, oczyszcz si i zostan wpuszczeni do cklt Przetłumaczyłam
to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawd . Aby móc tam trafi , musz
cierpie na tym wiecie, przestrzegaj c wszystkich tabu, które umo liwiaj im
ycie we wła ciwy sposób.
- Niesamowite! - powiedział Brion zrywaj c si na równe nogi. Chodził tam i z
powrotem z podniecenia. Jeste cudowna. Odwaliła wspaniał robot . Wszystko,
co mówisz, układa si w cało ... o ile ci ludzie s tymi, na których wygl daj .
Uciekinierami przed globaln zagład . Zostali najechani albo pokonani w wojnie
i musieli ucieka z miast. Widzieli, jak ich bro i armie zostały zniszczone i teraz
obwiniaj o to bogów. Jest to łatwiejsze ni przyznanie si do pora ki.
- wietna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijaj c ze szklanki i oblizuj c
si ze smakiem. Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widz w niej jedn drobn
sprzeczno . Gdzie teraz s te zwyci skie, zdobywcze armie? Z tego, co
widzieli my, wynika, e wojna toczy si nadal.
- Tak - Brion usiadł na ziemi, zas piony. - Nie pomy lałem o tym. Wobec tego w
chwili obecnej wiemy niewiele wi cej ni na pocz tku.
- Nie łam si . Wiemy ju du o. W pewnym momencie przedstawiłam im nasz
teori podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o czym
mówi . Je li na tej planecie yje pod ziemi jaka cywilizacja, to ci ludzie nic o
niej nie wiedz .
- Co sprowadza si do tego, e my wiemy tyle samo. Zaczynam si obawia , e
znale li my si w lepej uliczce. - No, mo e ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi
Łowcami i wojownikami, i t cał samcz bufonad . Czkn ła łagodnie i
zewn trzn stron dłoni zasłoniła usta, u miechaj c si . - My, dziewczyny,
prowadziły my konkretniejsz rozmow jak przystało na atrakcyjniejsz i
inteligentniejsz płe . Jak ci ju mówiłam, wszystko co metalowe jest tabu, a
najwi kszym z nich s metalowe maszyny i urz dzenia, o czym zreszt mogli my
si przekona , po tym, jak zobaczono nas w pobli u metalowego l downika. Z
tego wszystkiego wynika, e miejscem obj tym najwi kszym tabu b dzie to, z
którego pochodz maszyny. Pójdziesz tam ze mn ?
- Oczywi cie. Dola ci jeszcze?
- Zamknij si . Nie uwa asz, e dobrze byłoby, gdyby my dowiedzieli si , sk d
pochodz te maszyny?
- Oczywi cie, ale...
- adnych ale. Przyjmij do wiadomo ci, e tyle to ja ju wiem. Powiedziały mi,
jak znale to miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pój tam... i cała
zagadka b dzie rozwi zana.
Z przyjemno ci patrzyła na wyraz jego twarzy: opadni t szcz k i
wytrzeszczone oczy. Potem spokojnie uło yła si do snu.
57
Rozdział 12
Odkrycie
Brion miał przemo ne pragnienie, aby obudzi Le i zmusi j , eby wyja niła
mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpuj cy dzie dla niej. I
na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wzi ł butelk z wódk , aby j schowa ,
zobaczył, e ubyło jej niewiele. To zm czenie, a nie alkohol zwaliło j z nóg.
Chocia noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Le piworem, aby
ochroni przed chłodem.
Co mogła mie na my li, mówi c miejsce, z którego pochodz maszyny? Z
pewno ci chodziło o sprz t wojenny - od chwili przybycia na t planet nie
widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie. Ale jak
mogło istnie jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał? Jedno ródło
dla obu stron? Nie, to niemo liwe. Je li miejsce, z którego pochodziły maszyny
naprawd istniało, to musiało słu y jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to było
nieprawdopodobne. Czyi mo liwe, aby cały sprz t wojenny której ze stron
pochodził z jednego miejsca? Mogło tak by tylko wówczas, gdyby pochodził z
podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby teori podziemnej cywilizacji.
Chyba e była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie ukrywaj ce si
bezpiecznie pod ziemi i wysyłaj ce swoje armie do boju na powierzchni . Ale jak
wyja ni takie działanie? Potrz sn ł głow . Był zm czony i nie znajdował na to w
tej chwili adnego wyja nienia. Niemniej jakie wytłumaczenie musiało istnie , bo
przecie walka i sprz t wojenny istniały rzeczywi cie!
Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem sło ca
zamarło w nim ycie. Kobiety przebywały wewn trz jaskini, Łowcy za szykowali
si do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział
z dala od innych i bez przemy obracał w r kach swój naszyjnik. To mo e by
odpowiedni moment, aby zada mu kilka pyta . Mógłby jednocze nie
obserwowa Le i pilnowa , aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien
wiedzie co nieco o tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.
W obozowisku panował spokój. Ka dy, kto zagra ałby Lei, emanowałby
strachem i nienawi ci , dzi ki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykry .
Upewnił si , e Lea pi spokojnie gł bokim snem i podszedł do Ravna,
przechodz c pomi dzy le cymi Łowcami.
- Porozmawiajmy - powiedział.
Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyci gaj c naszyjnik bli ej siebie.
Nagły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez siln nienawi .
Ten typ musi by obserwowany. Stale...
- Ju pó no. Ravn jest zm czony. Rano...
- Teraz. - Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czuj c w tej
samej chwili gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówi ! Musisz mnie
zawsze słucha .
Pu cił naszyjnik i usiadł. Ravn nało ył go natychmiast trz s cymi si r koma.
- Kim jestem? - zapytał Brion. Ravn odwrócił si uciekaj c wzrokiem. - Spójrz
na mnie, mieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.
58
- Jeste ... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielk niech ci i
zgry liwo ci Ravn.
- To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałe maszyny?
- Ravn niech tnie skin ł głow . - W porz dku. Jakiego rodzaju maszyny
widziałe
- Rozmawianie o maszynach jest zakazane.
- Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałe
maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałe . Co one robiły?
- To, co zawsze robi maszyny. Z gło nym hukiem zabijały inne maszyny, a
potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To wła nie one robi .
- Czy widziałe kiedykolwiek maszyn , która nie zabijała innych maszyn?
- Maszyny zabijaj maszyny. To jest wła nie to, co robi .
Inna odpowied na to pytanie okazała si niemo liwa. Z wyrazu twarzy Ravna
było wida , e uwa a Briona za głupca, skoro o to pyta.
- Wszystkie maszyny zabijaj maszyny - powtórzył Brion zmieniaj c słowa, a
nast pnie tym samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi teraz... sk d
pochodz te maszyny?
D wi k tych słów wywiał gwałtown reakcj Ravna. Ogarn ło go dr enie i
strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.
- Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił si do przodu i klasn ł gło no swoimi
pot nymi dło mi. - Mów! Ravn nie miał wyj cia. W tej chwili bał si bardziej
tych pi ci ni tabu, zakazuj cego mówienia o tym. Wskazał r k ponad
ramieniem za siebie, ale ta odpowied nie zadowoliła Briona. W ko cu wyj kał
chrapliwym szeptem:
- To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.
- Byłe tam?
- Tylko Ravn mo e tam i . Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.
- Teraz ty mi poka esz, poniewa jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam
o wicie.
- To jest zakazane...
- Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał r k , skulonego Ravna za chud szyj
i cisn ł j . - Chcesz teraz umrze ? - zapytał, nadaj c swojemu głosowi odcie
nienawi ci.
Ta gro ba powinna wygl da prawdziwie, gdy jedynie strach przed mierci
mógł zapewni mu kontrol nad Ravnem. Nie słysz c odpowiedzi, zacz ł
stopniowo zaciska dło .
- Pójdziemy... o wschodzie sło ca - wykrztusił niech tnie Ravn.
Ta odpowied zadowoliła Briona. Pu cił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal
spała gł bokim snem, cicho pochrapuj c. Próbował pój jej ladem, ale czuł zbyt
, wyra nie przepływ emocji pi cych wokół niego ludzi. Strach i nienawi unosiły
si cały czas tu pod powierzchni . W ko cu stwierdził, e nie b dzie w stanie
zasn . Poło ył si na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, rozpraszaj c swoj
empatyczn percepcj na wszystkie strony.
Lea obudziła si tu po wschodzie sło ca. Podał jej wod i poinformował o tym,
czego si dowiedział. Pokiwała głow potakuj co.
59
- Co w tym musi by . Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to, e
to miejsce istnieje naprawd , e nie jest jeszcze jednym mitem.
- B dziemy musieli pój i obejrze je. Tam co musi by . Ravn z wielk
niech ci zgodził si mnie tam zaprowadzi . Musiałem go mocno przekonywa .
Bał si tego miejsca tak samo jak mnie.
- Czy bał si tak bardzo, e mógł uciec? Nie widz go nigdzie.
Lea miała racj , Ravn znikn ł w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało
si , e byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zacz li szuka go w popłochu. Kilku
z nich ruszyło wzdłu cie ek prowadz cych do obozowiska, ale po niedługim
czasie wrócili z niczym. Ravn znikn ł bez ladu.
- Cholera! - zakl ł Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego.
Powinienem był go zwi za ... teraz mo e ju by wiele kilometrów st d.
- Nie s dz - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie, e jest znacznie bli ej
ni s dzisz.
Wygl dała na zadowolon z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w
kubku z wod , a nast pnie piła j małymi łykami.
- Czy byłaby tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?
- Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ci nienie krwi! - Piła,
delektuj c si , podczas gdy on : gotował si w rodku. - Teraz lepiej. Kiedy wy,
m czy ni, łazili cie wsz dzie szukaj c go, ja obserwowałam kobiety. S bardzo
przestraszone i siedz w jaskini.
- Czy by si tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i m czyzn
razem w jaskini nie jest tabu?
- Dla m czyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoj kryjówk . Chcesz,
abym si tam rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien
pozwoli mi równie na to.
Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wej cia do
jaskini, kobiety za wycofały si w popłochu.
- Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzykn ł pochylaj c głow , aby wej do
rodka.
Znalazłszy si w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwil , a oczy
przyzwyczaiły si do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu
metrów długo ci. Na jego widok rozległy si przera one okrzyki i szloch kobiet,
które stłoczyły si razem z dzie mi w jednym ko cu. J ki przesuwały si w bok,
kiedy zbli ał si do nich. Wszystkie bez wyj tku przesun ły si w lewo.
Interesuj ce. Brion skierował si w prawo w stron wysokiego stosu nie
wyprawionych jaszczurczych skór uło onego we wn ce. Same skóry... i nic wi cej.
Nagle wydało mu si , e dostrzegł nieznaczny ruch w ciemno ci. Ukl kł i wsun ł
r k pod cuchn cy stos. Po chwili wydał okrzyk zadowolenia.
Kiedy Brion wyci gn ł Ravna, ten zacz ł j cze i tarza si po ziemi. Brion
spojrzał na niego z odrobin współczucia. Szybko mu ono jednak min ło, kiedy
poczuł pulsuj cy ból w goj cym si kikucie, którym uderzył o skaliste podło e
jaskini. Bez cienia sympatii tr cił go stop .
- Wstawaj, tchórzliwy mieciu! Zaraz ruszamy w drog . Min ł prawie cały
ranek, zanim Ravn o wiadczył, e jest gotowy. Musiał spełni kilka obrz dów.
Musiał przede wszystkim zabra z kryjówki w jaskini bransolet z ko ci i
60
przygotowa po ywienie. Ponaglany przez Briona, przestał si w ko cu oci ga i
niech tnie ruszył cie k , ale po chwili przystan ł, zobaczywszy, e Lea idzie za
nimi. Zacz ł nerwowo wymachiwa r koma.
- Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn mo e. adni Łowcy, adne
wstr tne kobiety!
- Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez cz drogi i poniesie dla nas
po ywienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do
niego dojdziemy. A teraz prowad .
Oci gaj c si z wyra n niech ci , Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion
i Lea szli tu za nim cie k prowadz c mi dzy drzewami. Kiedy znale li si na
tyle daleko od obozu, e nie było ich z niego wida , Brion wzi ł od Lei tobołek i
zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bol ce mi nie, mówi c:
- Tylko plugawe kobiety nosz ci ary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił
baga ? To bardzo le dla tabu.
- Chcesz go z powrotem?
- Przenigdy! Czy ten wstr tny, stary Ravn nie b dzie protestował i sprawiał
kłopotów?
- Nie mo e mnie ju bardziej nienawidzi . A poza tym potrafi sobie radzi z
takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazi . Za ka dym
razem, ilekro zaczynam czu dla niego współczucie, odzywa si mój kikut i od
razu je trac . Powiedz jak si zm czysz, to zrobimy postój.
- Mog i przez cały dzie , dopóki kto inny niesie ten tobołek.
Trasa prowadziła pocz tkowo na zachód skrajem równiny. Po południu
podgórze zacz ło skr ca na zachód, biegn c wzdłu brzegu Jeziora Centralnego
i dalej w gł b lasu. O zmierzchu Brion zarz dził postój, zm czony całodniowym
marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim razem, przywi zał Ravna
do wbitego w ziemi palika, eby nie odszedł, kiedy nie b d czuwa . Dobrze
zabezpieczywszy si przed ucieczk swojego wroga, Brion spał gł bokim,
spokojnym snem. Kiedy obudził si rano, był wypocz ty i gotów do dalszego
marszu.
Szli tak skrajem lasu wzdłu podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku
wychodzili na otwart przestrze , aby napełni manierki wod , o ile nie mijali po
drodze strumieni. Ravn odezwał si tylko raz, kiedy krzykn ł ostrzegawczo,
usłyszawszy odległy odgłos silników. Le eli ukryci pod le nym podszyciem,
obserwuj c białe smugi niewidocznych samolotów ci gn ce si nad nimi od
horyzontu na północy. Je li to mogła by wskazówka, to szli we wła ciwym
kierunku. Ravn był przera ony widokiem samolotów i trz sł si cały, le c na
ziemi.
- Jeste my blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wraca .
Brion musiał u y siły, aby nakłoni go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak
pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał si i usiadł pod drzewem.
- No, co tym razem? - zapytał Brion.
- Musimy poczeka do zmierzchu i potem zej do jeziora, aby omin to
miejsce - powiedział Ravn wskazuj c na ci gn ce si przed nimi wzgórza.
- Nie b dziemy czeka - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora.
61
- Nie mo emy. Przed nami jest wi te Miejsce. Nie mo emy tam i . Musimy je
omin . Tylko noc mo na i bezpiecznie wzdłu jeziora.
- wi te Miejsce? Podoba mi si ta nazwa. Musimy rzuci na nie okiem...
- Nie! To zakazane! Nie mo esz!
Brion poczuł siln fal emocji, która ogarn ła Ravna strach, jakiego dotychczas
nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił si na
Briona z no em. Ten zablokował jego cios r k i złapał go za przegub dłoni.
Drug r k chwycił go za szyj i cisn ł j mocno. Trzymał go w u cisku tak
długo, a jego wij ce si ciało zwiotczało.
- B dzie nieprzytomny przez dłu szy czas, ale dla spokoju przywi
go do
palika. Gdyby my si nieco spó nili, to nie zniknie jak sen złoty.
- Masz na my li nasz wypad do wi tego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty zostaniesz
z nim. On boi si naprawd . Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.
Lea prychn ła z niezadowoleniem:
- A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?
Brion otworzył usta, aby sprzeciwi si , ale szybko je zamkn ł i z niech ci
przytakn ł.
- Trzymaj si blisko mnie. Nie mamy poj cia, co mo e nas czeka po drugiej
stronie.
Szli powoli w gór mi dzy drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza,
przystan li. Biegło kilka metrów dalej a do szczytu wzgórza. Brion nachylił si
nad ni i szepn ł:
- Zosta tutaj, a ja zobacz , co jest po drugiej stronie. Obiecuj , e dam ci zna ,
aby doł czyła do mnie, je li wszystko b dzie w porz dku, zgoda?
Skin ła głow potakuj co i usiadła pod du ym drzewem. Brion przepełzł wolno
ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy si na samym szczycie,
zamarł w bezruchu i odczekawszy chwil , ostro nie uniósł głow . Popatrzył
dookoła, po czym uniósł głow jeszcze wy ej, aby spojrze w dół na drug stron .
Potem podniósł si i pomachał na Le :
- Chod , wszystko w porz dku. Chod i zobacz, co odkryli my!
62
Rozdział 13
Poznanie wroga
Lea wdrapała si na szczyt wzgórza, płon c z ciekawo ci. Co to mo e by ? Ravn
bał si tego miertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła j .
Podał jej r k i pomógł wej na szczyt.
- Spójrz - powiedział.
Ruiny, staro ytne pozostało ci budynków. Pokiwała głow .
- To jest to wi te Miejsce? To to rozpadaj ce si ruiny. Przecie tu nie ma
nic, czego mo na by si ba . - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z
pewno ci czym wa nym. Owszem, to ruiny, ale nie zapominaj, e to pierwsze
stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. My l , e jest tam dostatecznie
bezpiecznie, eby si mo na było nieco rozejrze .
Z pewno ci nie było w tych wal cych si ruinach nic, co mogłoby stanowi
jakiekolwiek zagro enie. Te budynki musiały liczy setki lat. Niektóre z nich
musiały by ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone lady w ziemi. Wi ksze
budowle - dwie prostok tne konstrukcje wykonane były z zag szczonego gruntu
pokrytego z zewn trz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie ceramika była
pop kana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w rodku,
dzi ki czemu w wielu miejscach zachowały si fragmenty konstrukcji. Brion
wspi ł si na gór , aby przyjrze si bli ej jednej z ocalałych cian i rozejrze si
za czym , co mogłoby mu powiedzie o ich przeznaczeniu. Kopn ł nog skruszał
ziemi i wskazał na ci g dziur w zewn trznej cianie.
- Czy nie uwa asz, e nie b dzie przesad , je li powiem, e te budowle mogły
zosta zniszczone równocze nie w wyniku wybuchów? To mog by pozostało ci
po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach. Lea skin ła głow .
- To bardziej ni prawdopodobne, je li we mie si pod uwag to, co dzieje si na
tej planecie. Co tu mogło by ? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocze nie
te budowle s za du e.
- Tutejsze urz dzenia rozsypały si w proch dawno temu, mam jednak
przeczucie, e to była jaka kopalnia. Tamte wzgórza s zbyt regularne, aby były
czym innym ni kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły by obiektami
naziemnymi i biurowcami, a najwi ksze z nich magazynami. Wszystkie zostały
zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici...
- Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci si , e istnieje du e prawdopodobie stwo, e
nasi tubylcy mog by ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W
przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywa zniszczon kopalni wi tym
Miejscem?
- Bardzo mo liwe, ale na razie nie mo emy tego stwierdza . Mogli odkry te
ruiny, nic o nich nie wiedz c i czci je ze wzgl du na ich ogrom. My l , e Ravn
nam to wyja ni.
- W tpi . Ale uwa am, e ju pora wraca i zobaczy , czy ju doszedł do siebie.
- Tak, zobaczyli my ju , co mieli my zobaczy . Je li jest w dalszym ci gu
nieprzytomny, to nie widz potrzeby, aby mu mówi , e tu byli my. Nadal
potrzebujemy jego pomocy.
63
Ravn był przytomny i w ciekły. Odmówił ruszenia w dalsz drog przed
zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanuj ca od niego
nienawi , nie był jednak w stanie nic na to poradzi . Siedział bez ruchu do
zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie. Pozostało
im jedynie i za nim. Min ło pół nocy, zanim obeszli wi te Miejsce i weszli z
powrotem mi dzy drzewa. Reszt nocy po wi cili na sen i spali a do witu. Rano
ruszyli w dalsz drog .
Po jakim czasie zatrzymali si nad jednym z potoków, które spływały do
jeziora, aby napełni manierki wod . Brion zamarł nagle w bezruchu z
naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała co
powiedzie , ale on dał jej gestem r ki do zrozumienia, eby milczała.
- Chwileczk . Nie ogl daj si i staraj si nie zwróci na siebie uwagi. Nie
jeste my ju sami. Przed nami s jacy ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tu nad
trawiastym zboczem.
- S przyjacielscy?
- Na tej planecie? Nie s dz . Tylko jedno wyja nienie przychodzi mi na my l,
dlaczego ukrywaj si na naszej trasie. Urz dzili zasadzk i czekaj na nas.
- Co zrobimy?
- Nic. Po prostu poczekamy, a si sami poka i zdradz swoje plany. Je li
maj złe zamiary, b dzie nam znacznie łatwiej broni si tutaj, na otwartej
przestrzeni.
Odepchn ł nagle Le na bok, kiedy co ciemnego wyleciało spomi dzy drzew i
zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemi z głuchym
odgłosem tu przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.
- No, to wiele mówi o ich zamiarach - powiedziała Lea, pokazuj c na ludzi
wybiegaj cych spomi dzy drzew. - Wygl daj dokładnie tak samo jak
współplemie cy Ravna i wiemy ju , do czego s zdolni. Wiem, e nie powinnam ci
radzi , ale czy nie wydaje ci si , e powiniene zrobi co odstraszaj cego, zanim
podejd zbyt blisko?
Próbowała mówi spokojnie, ale nie udało si jej opanowa dr enia głosu.
Widok zbli aj cych si m czyzn uzbrojonych w dzidy przeraził j . Od momentu
wyl dowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.
- Schowaj si za to drzewo, tam ci nie dosi gn zawołał do niej Brion,
schylaj c si , aby wyj z tobołka pojemnik z granatami ogłuszaj cymi.
Napastnicy zbli ali si coraz bardziej, byli ju na szczycie zbocza. Wymachiwali
dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, a podejd bli ej.
Nastała pełna napi cia chwila wyczekiwania, któr przerwał Ravn krzycz c na
cały głos:
- Jestem Ravn! Przychodz wam pomóc!
Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycz c nieprzerwanie szedł w
kierunku drugiego brzegu, chlapi c wod na wszystkie strony. Brion ruszył za
nim, szybko si jednak wycofał. Było ju za pó no, aby go zatrzyma . Ravn
wchodził na zbocze, wymachuj c r koma i wołaj c:
- Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomog . Dotykali metalu, maj
maszyny! Widziałem je. Musz zosta zniszczeni!
64
Jego słowa sprawiły, e włócznicy podeszli bli ej, mówi c co podniesionymi
głosami, które zlewały si z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransolet .
Wiedzieli, e jest Ravnem, e powinni go usłucha .
Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucaj c metalowe odłamki mi dzy
drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ci ni ty na bok. Kiedy odgłos eksplozji
ucichł, nastała cisza, któr rozdarły j ki cofaj cych si w popłochu
pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemi poci gaj c za sob Le
i w tej samej chwili nast pił drugi wybuch, który wyrzucił w gór połamane
gał zie i odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyra nie echo wystrzału
dobiegaj ce od strony znajduj cej si za nimi równiny. Odwrócił si i zobaczył
sun cy w kierunku strumienia czołg. Długa lufa wycelowana w ich kierunku,
znikn ła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze dalej mi dzy
drzewami - w miejscu, gdzie znikn li Łowcy.
Ostrzał ustał równie nagle jak si zacz ł. Poryte zbocze było puste, z wyj tkiem
ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec.
Jeszcze przez chwil pojazd wodził luf tam i z powrotem, w ko cu obrócił
wie yczk i wycofał si . Kł by pyłu wzbiły si w powietrze spod g sienic, znacz c
jego drog .
- Nie ruszaj si , dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział Brion. - Nie
wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest,
z cał pewno ci nie lubi tubylców.
- Czy to mog by ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli
tamt kopalni ?
- Wszystko mo liwe... Zaczekaj, spójrz!
Wysoko nad nimi błysn ło sło ce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkuj cych
maszyn. Widoczne pocz tkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty
błyskawicznie urosły przybieraj c kształt ostrza, które mkn ło w dół z pr dko ci
wi ksz od pr dko ci d wi ku. Leciały jeden za drugim, prosto na samotny czołg.
Kierowca czołgu musiał je równie zauwa y . Pojazd obrócił si , ale było ju za
pó no. Czarne kropki oddzieliły si od samolotów, które skr ciły w gór ostrym
łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał si
do uszu. Było ju cicho, kiedy opadaj cy dym i pył odsłonił dymi ce szcz tki
czołgu.
Brion obj ł ramieniem Le i pomógł jej wsta , czuj c dr enie jej ciała.
- Wszystko w porz dku, ju po wszystkim. Nic si nam nie stało.
- To niemo liwe. Mam ju dosy tego miejsca! Nic tylko przemoc, mier i
zabijanie... - jej głos załamał si . Brion nadal j obejmował.
- Wiedzieli my, e tak b dzie, zanim tu przybyli my - powiedział łagodnie. -
Sami podj li my t decyzj . Jedyne, co teraz mo emy zrobi , to doko czy t
robot . Zróbmy to, co musi by zrobione.
Odepchn ła jego rami .
- Ty obłudniku! Nieczuły i oboj tny... Masz tyle ludzkich uczu , co kawałek
drewna. Nie dotykaj mnie! Usłuchał jej, wiedz c, e nic wi cej nie mógł w tej
chwili zrobi . Sam umiał radzi sobie ze stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i
brutalna, w odró nieniu od jej - przeludnionej i przecywilizowanej. Lea została
przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz potrzebowała
65
troch czasu, eby doj do siebie. Byli bezpieczni pod osłon drzew i najlepsz
rzecz , jak mogli zrobi w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu a
upewni si całkowicie, e to nieoczekiwane miertelne starcie ostatecznie si
zako czyło. Rozwi zał tobołek i odszukał butelk wódki. Nalał alkohol do kubka i
podał Lei. Wzi ła go bez słowa, blada na twarzy, i wypiła par łyków. Brion
podszedł do skraju lasu i spojrzał na równin . Była pusta i cicha, z wyj tkiem
dymi cych szcz tków czołgu.
- Co zrobimy teraz? - zapytała zbli ywszy si do niego. - Sprowadz l downik i
wsadz ci bezpiecznie na jego pokład.
- Czy to m dre ci ga go tutaj?
- Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mog ci dłu ej nara a na
niebezpiecze stwo.
Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebie z kieszeni i rozczesała spl tane
włosy.
- Troch za pó no, aby si wycofa . Nie podoba mi si tu, ale o ile sobie
przypominam, sama si na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama
nawarzyłam sobie tego piwa, wi c musz je teraz wypi .
- Wcale nie musisz.
- Ale tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych m czyzn
jestem gorsz płci , niemniej nadal mam swoj dum . Je li si we mie pod uwag
ostatni planet , na której byli my, ta wygl da jak miejsce na piknik Czy nie czas
rusza w drog ?
Brion stwierdził, e jedyn rozs dn odpowiedzi b dzie cisza. Wiedziała, co
robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, e jej zdecydowanie
było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.
- Chc przyjrze si z bliska temu czołgowi - powiedział po jakim czasie, kiedy
opadł pył i przygasały płomienie.
Skin ła głow .
- Oczywi cie. Mog tam by jakie zapisy, strz py ubra , znaki czy dokumenty
identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwy sza pora, aby my zrobili co
konkretnego, a nie zajmowali si tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przeka e na
statek raport My l , e najlepiej b dzie, je li ty zostaniesz tutaj. Wezm
holokamer i postaram si szybko uwin . Ustawi j na automatyczn
rejestracj , dzi ki czemu b d mógł wykona ze sto klatek w niecałe pi tna cie
sekund.
- Nie b d si spierała z tob . Wiem, e potrafisz zrobi rekonesans szybciej i
lepiej ode mnie. Zarzekasz czy pójdziesz od razu?
Brion spojrzał na niebo i skin ł głow .
- My l , e teraz. Miejscowe plemi zostało dostatecznie przestraszone, aby my
nie musieli obawia si na razie adnych działa z ich strony. B d potrzebował
troch wiatła, dlatego nie mog czeka do zmroku. Jak na razie nie wida
adnych innych czołgów. Niewiadom s jednak samoloty. Chc i tam nie
zwlekaj c i jak najszybciej wróci . To nie powinno zaj mi wiele czasu.
66
W chwil potem ju go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była
najwy sza pora, aby przekaza wst pny raport. Lea wzi ła nadajnik i opisała
prze ycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym wył czyła go. Widziała,
jak Brion upadł na ziemi obok czołgu i zamarł w bezruchu. Po chwili wstał i
przeszedł na drug stron czołgu, nikn c jej z oczu.
Czekanie stawało si niezno ne. Mimo i wiedziała, e miejscowe plemi dawno
uciekło, wsłuchiwała si w ka dy szelest i trzask dochodz cy z gł bi lasu,
spodziewaj c si usłysze odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.
I nagle pojawił si ... biegł z powrotem! Nigdy w swoim yciu nie widziała
pi kniejszego widoku od tej biegn cej chy o masywnej postaci. Słycha było ciche
dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał si przez g st traw . Wbiegł mi dzy
drzewa i podbiegł do niej. Ci ko oddychał i ociekał potem.
- Nie podejrzewałem tego... - sapn ł opieraj c si o s siednie drzewo.
- Czego nie podejrzewałe ? Kto kierował tym czołgiem?
- Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w nim i nie
było ludzkich istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kierowany
przez roboty, zaprogramowane na tropienie i zabijanie ludzi. Oto, kto prowadzi
t wojn , przynajmniej po jednej stronie: zmechanizowana armia
automatycznych morderców...
67
Rozdział 14
Maszyny które morduj
Male kie, czerwone wiatełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło kolor na
zielony, wskazuj c, e proces wywoływania dobiegł ko ca. Brion wyj ł rolk z
filmem i wsun ł j do projektora. Kiedy go wł czył, mi dzy drzewami ukazała si
stalowa burta czołgu. Unosiła si swobodnie w powietrzu, wprawiaj c w
zakłopotanie zmysły, gdy wygl dała jak prawdziwa.
- To widok z zewn trz - obja nił Brion naciskaj c przycisk przesuwu klatki. Na
ekranie pojawił si obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to, co zobaczyłem,
kiedy zajrzałem po raz pierwszy do rodka.
Poprzedni obraz znikn ł i jego miejsce zaj ł nast pny. Przedstawiał wn trze
czołgu. Bomba oderwała cz urz dze , ale niektóre podzespoły były nadal całe.
Brion wskazał na pl tanin przewodów i ł cz ce si z nimi puszki.
- To jest widok przodu. Zauwa , e nie ma tu siedze ani urz dze steruj cych,
przeznaczonych dla ludzi. Jedynie te urz dzenia wej ciowe i mikroprocesory.
Pozwala to przypuszcza , i wn trze zostało specjalnie zaprojektowane do
automatycznego sterowania. Widzisz t metalow rur ? To jest podajnik
amunicji bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wn trze, przechodz c przez
miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest
tam jeszcze du o miejsca, wi cej ni potrzeba na urz dzenia do automatycznego
sterowania.
- Nie rozumiem. Jak to mo liwe? - zapytała Lea. Zawsze my lałam, e roboty s
niezdolne do szkodzenia ludziom. Istniej przecie prawa robotyki.
- By mo e na Ziemi, ale obawiam si , e chyba nigdzie poza granicami
dawnego Imperium Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, e roboty s
maszynami i niczym wi cej. Nie s ludzkimi istotami i dlatego nie nale y ich
antropomorfizowa . Robi to, co nakazuje im program... bez adnych emocji.
Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało si to mo liwe.
Słu yły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbli aj cymi si
samolotami, naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych
celów. Cokolwiek robi , robi to szybciej i dokładniej ni ludzie. Dodaj jeszcze do
tego, e s od nich o wiele bardziej bezwzgl dne, a zrozumiesz, dlaczego wojskowi
bardzo je lubi . Zwró uwag , e historia wojen toczonych podczas Upadku pełna
jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane. Były
one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były miertelne dla ludzi.
Ludzie cierpieli jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła kl sk lub brakowało
jej surowców. Z reguły jednak, kiedy zmechanizowany system obrony zostawał
przełamany, broni ca si strona szybko si poddawała.
- Zatem roboty wojenne nie miały na my li zabijania ludzi...
- Nie mogły mie na my li, poniewa s niezdolne do my lenia. Ten
automatyczny czołg był zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich.
Mogli my si sami przekona , jak sprawnie wykonywał to zadanie.
- Ale zaprogramowa musieli go ludzie. S wi c momlnie odpowiedzialni za
zabijanie, nieprawda ?
68
- Zgadzam si z tob całkowicie. S najzwyklejszymi kryminalistami, którzy
powinni stan przed s dem. Lea z rosn c niech ci patrzyła na zmieniaj ce si
obrazy, przedstawiaj ce zniszczon maszyn .
- Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy
si tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali si powstrzyma te roboty.
- Starali si . Sk d wiesz, e w tych samolotach byli piloci? One tak e mogły by
zrobotyzowane.
- Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona przez
roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelaj tak e do ocalałych
ludzi. To nie trzyma si kupy!
- By mo e dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek by my jednak o tym s dzili, ta
wojna toczy si nadal i nie da si temu zaprzeczy . Te maszyny wojenne musz
pochodzi z jakiego miejsca na tej planecie.
- Z podziemnych fabryk?
- By mo e. Zastanawiali my si ju przecie nad tym. Musimy poszpera
jeszcze troch w Miejscu Bez Nazwy. - Nie chc powiedzie , e mi brak Ravna, ale
czy uda nam si tam dotrze bez niego?
- To b dzie trudne, ale nie niemo liwe. B dziemy szli cały czas na północ, pod
osłon lasu. Mieli my okazj zobaczy , co mo e si z nami sta , je li zostaniemy
dostrze eni.
- To mo e lepiej, eby my szli noc ?
- Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez wzgl du na rodzaj u ywanych w tych
maszynach detektorów wykorzystuj cych fale radiowe, promieniowanie
podczerwone, cieplne czy inne, mog one skutecznie działa równie ~ w nocy,
podczas gdy my jeste my zale ni prawie całkowicie od zmysłu wzroku. Moje
zdolno ci empatyczne s dobre do unikania tubylców, ale s całkowicie
nieprzydatne do wyczuwania obecno ci maszyn. Dlatego musimy i w dzie i
bacznie si rozgl da , wypatruj c maszyn wojennych, aby si przed nimi ustrzec.
Mimo i niebezpiecze stwo nie min ło i nie opuszczało ich ani na chwil , ich
marsz okazał si łatwiejszy bez kłopotliwej obecno ci Ravna. Zgin ł, kiedy
próbował ich zdradzi ... i nie ałowali go. Ich trasa prowadziła teraz prawie
dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie wielkie Jezioro
Centralne: Pozostaj c mi dzy drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem
dni spotykali coraz mniej pas cych si zwierz t - przypuszczalnie ze wzgl du na
coraz bli sz obecno sprz tu wojennego. Przynajmniej raz na dzie
przelatywały w powietrzu samoloty, zataczaj c szerokie łuki, jak gdyby czego
szukały. Której nocy na horyzoncie toczyła si jaka bitwa. Odległe eksplozje
wstrz sały ziemi i co chwil wida było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.
Nast pnego dnia przejechała w pobli u cała kolumna sprz tu wojennego.
Widzieli jak rozsnuwaj cy si coraz wy ej obłok pyłu przepływa z północy. Z
pocz tku przypominało to burz piaskow , ale była to przecie trawiasta
równina, a nie pustynia i ta wła nie nienaturalno zjawiska zwróciła ich uwag .
- Mi dzy drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu du ymi
susami. - Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy si tam ukry ... wykorzysta skał
do osłony przed czujnikami, je li to jest to, co podejrzewam.
69
Rzucił tobołek w dół mi dzy skały, a potem pomógł Lei wdrapa si do góry. Po
drugiej stronie znajdowało si du o otoczaków. W lizgn li si pod jeden z
najwi kszych, chowaj c si za nim całkowicie. Brion przesun ł tobołek z
metalowym urz dzeniem jeszcze ni ej, aby ograniczy do minimum mo liwo
jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych uło ył murek, zostawiaj c w
nim szczeliny, przez które mógłby wygl da na zewn trz.
- Słysz je - powiedziała Lea. - Szcz kaj i skrzypi . Zbli aj si .
Sun ce przed kł bami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały si ich oczom.
Rosły z ka d chwil . Był to masywny, pot nie opancerzony i uzbrojony sprz t
bojowy. Wkrótce ukazały si tak e mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które
otaczały wi ksze ze wszystkich stron. Te siły osłonowe były wsz dzie, jedne
torowały drog wzdłu brzegu jeziora, a inne w gór wzgórza. Lea skuliła si w
swojej kryjówce, kiedy eskadra nadd wi kowych odrzutowców przeleciała z
hukiem nad ich głowami. Pod aj ca za nimi fala d wi kowa uderzyła w ich
kamienny murek i rozwaliła go. Armada przesuwała si dalej i wkrótce cała
równina, jak okiem si gn , pokryta była sprz tem wojskowym. Zgrzyt metalu
był tak gło ny i przenikliwy, e a uszy bolały.
Było pó ne popołudnie, kiedy przejechała główna cz kolumny. Mniejsze i
szybsze czołgi nadal jednak w szyły wokoło.
- Niezłe widowisko - powiedziała Lea.
- Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali
nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległo ci. Ale niestety
nic nie czułem.
- A mo e gdzie mi dzy tymi maszynami było paru ludzi kieruj cych nimi?
- Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecno ci. Ale nawet je li była tam
jaka grupka ludzi kieruj ca t kolumn , jestem pewien, e co najmniej
dziewi dziesi t pi , dziewi dziesi t osiem procent obsługiwały automaty.
- To przera aj ce...
- Wszystko w tej operacji jest przera aj ce. I miertelne - powiedział Brion. -
Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy a te maszyny odjad jak najdalej, zanim
ruszymy w dalsz drog . Jedyny nasz zysk polega na tym, e wiemy w ko cu, w
którym kierunku musimy teraz i .
- Co masz na my li?
Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowan
armi .
- Zostawiły lady, po których mo na i z zamkni tymi oczyma. Pójdziemy po
tych ladach... i poszukamy miejsca, z którego pochodz .
- Nie mo emy! Stamt d mog nadjecha nast pne maszyny.
- B dziemy si trzymali od nich z dala. Te lady wida z odległo ci kilku
kilometrów. Nadal b dziemy zachowywali ostro no , tak jak przedtem.
Pójdziemy wzdłu ladów tak długo, a znajdziemy to miejsce, z którego
pochodz maszyny.
Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Pó niej jednak droga stawała si
coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu
zacz ło si stopniowo zmienia . Znikn ł jednolity ci g gór, le nych wzgórz i
70
trawiastej równiny. Teren stawał si coraz bardziej niejednorodny i górzysty, z
du ilo ci dolin i w wozów. Brion zatrzymał si na stromym zboczu,
spogl daj c na wyorane na powierzchni równiny lady. Były nadal bardzo
wyra ne, ale nikn ły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do
otoczonego stromymi cianami w wozu.
- Co teraz zrobimy? - zapytała Lea.
- Zjedzmy co najpierw, zanim to rozwa ymy. Przypuszczam, e mo na b dzie
i wzgórzami nad - tym ladem.
Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.
- Łatwiej to powiedzie , ni zrobi . - Rozerwała opakowanie z racjami
ywno ciowymi i wyj ła prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, ko czy si nam
jedzenie. Cokolwiek si stanie, b dziemy musieli niedługo wraca albo ci gn
l downik, eby uzupełni zapasy.
- adna z tych mo liwo ci mi si nie podoba. Zaszli my ju bardzo daleko i
ci gle jeste my na tropie. Musimy i dalej. Nie mo emy uzupełni zapasów,
poniewa nie wolno nam ryzykowa l dowania statku w miejscu, w pobli u
którego znajduje si tak wiele broni. Pozostaje wi c tylko jedno wyj cie...
- Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włó do niego arcie. A potem post pimy
zgodnie z moim planem. Wrócimy na równin , ci gniemy l downik i wrócimy na
orbit , gdzie b dziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania.
Potem si dziemy sobie spokojnie i zaczekamy, a przy l wojsko...
Brion sprzeciwił si ruchem głowy.
- My jeste my tym wojskiem! Nie odlecimy st d, dopóki nie dowiemy si , co si
tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu...
- Chyba straciłe rozum. To pewne samobójstwo!
- Nie s dz . Uwa am, e szanse s pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego
wej i wyj , zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.
- Ju wiem, co b dzie dalej. Ma to by jednoosobowa druzgoc ca akcja,
prawda? Z tob w tenisówkach i z du ym, przezroczystym no em w r ku. I ze
mn , siedz c tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekaj c cierpliwie na
twój powrót?
- Wła nie to mniej wi cej miałem na my li. Czy co ci si w tym nie podoba?
- Tylko jedno. Zastanawiam si , czy nie byłoby pro ciej, eby po prostu waln ł
sobie w łeb i oszcz dził sobie tego całego kłopotu.
Wzi ł jej drobn r k w swoje łapsko. Czuł wyra nie strach i niepokój kryj ce
si za jej gorzkimi słowami.
- Wiem, co my lisz i czujesz i nie mam do ciebie o to alu. Ale w obecnej sytuacji
nie mamy wyboru. Mo emy wróci i zacz cał t akcj od pocz tku albo po
prostu zako czy j . My l jednak, e zaszli my ju za daleko, prze yli my zbyt
wiele przemocy i przelało si ju za du o krwi, aby si wycofa . Jestem w stanie
poradzi sobie. I musz t spraw doprowadzi do ko ca!
Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizowa z nim. Poczuła, jak ogarnia
j rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali si na wzgórza z dala od
kanionu. Szli, a znale li odpowiednie miejsce na urz dzenie obozu. Był tam
osłoni ty nawis skalny i nieco poni ej potok górski.
71
- B dziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wr czaj c jej szybkostrzelny
pistolet - Trzymaj go cały czas przy sobie. Je li zobaczysz co podejrzanego,
najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma adnych przyjaznych zwierz t,
maszyn ani ludzi... nic. Jak b d wracał, dam ci zna , eby przypadkiem mnie
nie zastrzeliła.
Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym piworze,
eby nie zmarzn . Brion zasn ł od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea
natomiast, nie mog c przed dłu szy czas zasn , obserwowała przez konary
drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo ró ne od ziemskiego. Była tak
bardzo daleko od domu!
Ockn ła si , czuj c czyj dotyk na ramieniu i stwierdziła, e jest ju widno.
Brion stał nad ni i wkładał nó do pochwy.
- Jestem przekonany, e w ostatnim raporcie przekazali my wszystkie
najwa niejsze wiadomo ci, które zebrali my do tej pory, mo esz wi c zachowa
cisz w eterze. Cały czas musisz przebywa w ukryciu. Dzisiaj jest dzie
pierwszy... wróc najpó niej wieczorem czwartego dnia. Obiecuj wróci bez
wzgl du na to, co znajd . Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na
mnie. Mam nadziej , e zdajesz sobie spraw z tego, jakim szale stwem byłoby
pój cie ze mn . Bez wzgl du na to, czy b d tu, czy nie, pi tego dnia musisz
ruszy w drog powrotn . Sprowad l downik, jak tylko dotrzesz na równin ... i
uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. S inni agenci, którzy mog zgry ten
orzech. Na razie jednak nie przejmuj si tym gdybaniem. Zobaczymy si
czwartego dnia
Obrócił si na pi cie i oddalił si . Stało si to tak szybko, e nie zd yła nawet
powiedzie słowa. Było oczywiste, e wolał zrobi to w ten sposób. Patrzyła, jak
jego pot na - sylwetka przesuwała si susami w dół wzdłu strumienia, malej c z
ka d chwil , a w ko cu przeskoczyła przez wyst p skalny i znikn ła z jej pola
widzenia.
72
Rozdział 15
Penetracja Kanionu
Nie było adnego logicznego powodu, aby waha si u wylotu kanionu, ale
logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i
zatrzymał si . Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły
si wysoko skaliste ciany, tworz ce naturalny korytarz wrzynaj cy si gł boko w
gł b wzgórza. Widział przed sob tylko niespełna półkilometrowy odcinek
w wozu, potem skr cał on w bok, nikn c z pola widzenia. Dno poro ni te było
kiedy traw i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta
bruzdami. Jedyne ocalałe resztki ro linno ci znajdowały si tu przy skalistych
cianach. Reszta była zmia d ona i zniszczona przez g sienice przeje d aj cych
t dy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał si w kamieniste podło e, a zamieniło
si ono w g szcz przenikaj cych si nawzajem ladów. Spojrzawszy w dół Brion
stwierdził, e stoi w jednym z takich ladów: we wgł bieniu o powierzchni ponad
metra kwadratowego. Była to zaledwie cz ladu pozostawionego przez
gigantyczn maszyn - jedn z bardzo wielu. Przejechała t dy cała armia tych
maszyn i jak s dził, dalsze mogły w tej chwili zbli a si do niego. Zamierzał
stawi czoła tej armii.. W pojedynk ?
- Tak - krzykn ł gło no, u miechaj c si przy tym. Szanse nie były zbyt du e,
ale na inne nie mógł liczy . Ka da chwila zwłoki zmniejszała je, z ka d mijaj c
sekund bowiem rosło prawdopodobie stwo natkni cia si na wroga w tym
w skim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.
Skaliste ciany przesuwały si obok. Pod stopami czuł poryt bruzdami,
nierówn ziemi . Po blisko godzinie równomiernego biegu zacz ł oddycha z
coraz wi kszym trudem i musiał zwolni krok do szybkiego marszu. Szedł tak, a
oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie przy pieszył. Połykał kilometr za
kilometrem, ale wygl d kanionu si nie zmieniał. Po południu skaliste ciany
zacz ły si obni a i w ko cu wyszedł na skalist nieck , otoczon górami.
Była to dobra okazja, eby zrobi postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł
z wyra nego ci gu ladów i wdrapał si na zbocze poro ni te traw mi dzy
otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była Wyra nie widoczna. Przebiegała
przez nieck i gin ła w nast pnym w wozie, po przeciwnej stronie. Po wypiciu
kilku łyków wody poło ył si na wznak i zamkn ł oczy. Postanowił zdrzemn si
z godzin , a potem ruszy w dalsz drog . Na tej wysoko ci o zmierzchu robiło si
chłodno, pomy lał wi c, e wła ciwsze byłoby spanie w dzie , a maszerowanie w
nocy. Wiedział, e jego metabolizm bez trudu zaadaptuje si do takiej zmiany. Na
Havrk, gdzie mieszkał, ywno musiała by gromadzona w czasie krótkiego lata,
aby mo na było potem przetrwa bardzo dług zim . Wytrzymywał ju kiedy
cztery czy pi dni bez snu i wiedział, e mo e to bez trudu powtórzy . Trawa
była mi kka, a wn ka osłoni ta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi.
Uło ył si wygodnie i po chwili ju spał.
73
O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Sło ce
skryło si za wzgórzami i w cieniu szybko robiło si zimno. lad w dole nadal był
pusty. Umie cił wygodnie na biodrze nó , wypił łyk wody i ruszył w drog .
Kanion za nieck był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał
skrócone pole widzenia. Zwalniał przed ka dym zakr tem, zachowuj c
ostro no , dopóki nie stwierdził, e traci w ten sposób za wiele czasu. Co si ma
sta , stanie si i tak Wiedział, e nie b dzie mógł nic na to poradzi . Musiał si
po pieszy . Pieprzony fatalizm...
Dno doliny przeszło w lit skał , porysowan i po łobion stalowymi
g sienicami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy
przyzwyczaił si do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem, e
przemieszcza si ze stał szybko ci i ma regularny oddech. Był prawie
zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłu ostrego zakr tu, gdy
nagle w odległo ci kilku metrów przed sob zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe
wiatło odbijało si od jego powierzchni. Czterolufowa wie yczka skierowana
była w niebo. W jednej chwili obróciła si i skierowała na niego. Skoczył za
najbli sz skał , ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ci gu wycelowane były
w jego stron . Odłamki trafi go od tyłu, niemo liwe, aby go min ły... Upadł na
ziemi , przetoczył si i odepchn ł od twardej skały, zaskoczony, e jeszcze yje.
Nic si nie stało. Działa milczały.
Brion le ał ci ko dysz c i nadsłuchiwał szcz ku g sienic, kiedy pojazd ruszył
do przodu. Wiedział, e go nie przegoni. Czy mógłby si wydosta z tej pułapki?
Nie, ciany doliny były gładkie i strome. Nie było st d ucieczki.
Odgłos silnika był gło ny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił si echem od cian
w wozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i
zapadła niepokoj ca cisza. Maszyna nie jechała ju po niego, ale nadal stała na
jego drodze. Dlaczego si zatrzymała? Brion wykonał gł boki oddech i powoli
wstał. Został oszcz dzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobi ? Zaraz
b dzie zupełnie ciemno. Mo e uda mu si po ciemku przej niepostrze enie obok
tego czołgu. Nie, mrok nie stanowi adnej przeszkody dla tej maszyny. Jej
czujniki b d działały równie skutecznie. Wraca ? Mógłby, ale to byłby koniec.
Poddanie si . Zaszedł za daleko, aby si teraz cofa . Ale dlaczego ten czołg nie
strzelił do niego? Ciekawo brała gór nad ostro no ci .
Posuwaj c si powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł
głow . Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył, e zagl da prosto do wn trza luf. Czołg
nadal nie strzelał. Przecie wiedział, e Brion jest tutaj, dlaczego wi c si wahał?
Zabawa w kotka i myszk ? Nie, nie mógł by zaprogramowany na nic innego
poza niszczeniem. Co wobec tego robi?
Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek
spadł na ziemi z hukiem i Brion ponownie podniósł głow . Wie yczka skierowała
si na skał , a potem z j kiem agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie
ruszał si . Czołg miał ju dwa razy okazj , eby go zabi i nie zrobił tego. Je li
teraz w ko cu wystrzeli, nigdy nie dowie si , dlaczego nie zabił go od razu. Min ła
jedna sekunda... dwie... trzy. Działa nadal milczały. O mielony tym obrotem
sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały si za nim, cały
czas trzymaj c go na muszce. Brion zatrzymał si , kiedy silnik zaryczał znowu i
74
czołg zadr awszy, posun ł si kilka centymetrów do przodu, po czym stan ł. W
tym momencie dopiero Brion zauwa ył, e maszyna miała rozerwan g sienic i
nie mogła jecha . Gdyby udało mu si przedosta za niego, czołg nie mógłby go
ciga ! Ruszył biegiem wzdłu w wozu, wiedz c, e działa cały czas pod aj za
celem. Kiedy zrównał si z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle dały mu
spokój. Wie yczka obróciła si i lufy dział skierowały si pionowo do góry. Brion
zatrzymał si i patrzył. Czołg najwyra niej zacz ł go ignorowa . Musiał znale
si poza zasi giem czujników i jego obecno została wymazana z pami ci
urz dze sterowniczych. Zastanawiał si , czy powinien podej bli ej i obejrze
go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawo . Odpr enie po
silnym napi ciu i strachu przed pewn mierci , odczuwanych jeszcze przed
chwil , sprawiło, e przez moment poczuł si beztroski i bezpieczny. Musiał
podej do czołgu i obejrze go. Mógł co odkry lub nie - było to bez znaczenia.
Ostro nie st paj c zbli ył si do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był ju tak
blisko, e widział wyra nie spoiny na jego pancerzu. Postawił nog na
błyszcz cym metalowym kole i wspi ł si na czołg. Na górze, tu za wie yczk , był
właz z jednym uchwytem. Zawahał si przez chwil , po czym złapał za r czk i
mocno poci gn ł. Właz otworzył si bezgło nie i bez oporu. Nic wi cej si nie
stało. Brion słyszał, jak serce wali mu gło no, kiedy pochylił si i zajrzał do
rodka. Wewn trz nie było ycia. Wska niki wieciły w półmroku, gdzie
zabuczał i zaraz ucichł serwomechanizm. Ta my z amunicj wznosiły si a do
działek znajduj cych si obok niego. Były naładowane i gotowe do strzału.
Dlaczego wi c nie strzeliły?
Dosy tego! Poczuł nagle w ciekło na siebie za własn głupot . Co robił tutaj,
ryzykuj c yciem bez powodu? Min ł przecie t machin wojenn bezpiecznie.
Jedyne, co powinien w tej chwili robi , to i dalej, eby znale si jak najdalej
od niej. Kopn ł j w stalowy bok, zły na siebie, po czym zeskoczył i pobiegł
równomiernym truchtem wzdłu w wozu ani razu si nie obejrzawszy.
Była to jeszcze jedna zagadka, któr musiał doł czy do innych, składaj cych
si na wizerunek tego miertelnego wiata. adna z nich nie zostanie rozwi zana,
dopóki nie ustali, sk d pochodzi armia, która przetoczyła si przed nim. Biegł
nieprzerwanie dalej.
Ciemno ju zapadła. Ziemia była wyra nie widoczna w wietle gwiazd, a on
wci biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpuj cy wysiłek nawet dla niego,
tote na długo przed ko cem nocy musiał zatrzyma si na odpoczynek. Potem
jeszcze raz. Zm czenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do w skiego
bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzi dokładnie ziemi , ale nie
stwierdził istnienia jakichkolwiek ladów prowadz cych w tamtym kierunku.
Powinno to by bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagł bił si w
cie . Kiedy poprzedni w wóz został daleko w dole i znikn ł mu z pola widzenia,
znalazł sobie kryjówk mi dzy dwoma du ymi otoczakami i uło ywszy si do snu
szybko zasn ł.
Jaki czas pó niej co wyrwało go z gł bokiego snu. Gwiazdy wieciły jasno. Z
w wozu nie dochodził aden d wi k... za to z oddali dobiegał wyra nie słyszalny,
75
stopniowo cichn cy odgłos silników odrzutowych. Brion zamkn ł oczy, a kiedy
otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.
Czuł si zm czony i zzi bni ty, bolały go mi nie. Woda była lodowata, wypił
wi c tylko troch . Był głodny. Spodziewał si takich objawów i zmusił si do
niemy lenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało by wykonane. Kiedy zacznie
si porusza , rozgrzeje si . Pragnienie i głód b dzie mógł przetrzyma . Musi i
dalej.
Gdy w wóz zacz ł si rozszerza , Brion przeszedł pod wschodni cian , aby
znale si w cieniu. Mogło to by dla niego pewn ochron , gdyby natkn ł si na
dalsze maszyny. W wóz stawał si coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze.
Tworz ca je ziemia przechodziła stopniowo w co twardszego i gładszego.
Pochylił si , aby to sprawdzi . Była to zastygła, stopiona skała. Nie była
zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i
odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby kto u ył laserów. Powierzchnia
w wozu była sztucznego pochodzenia.
Sło ce, widoczne zza grzbietu wschodniej ciany, było ju wysoko na niebie.
O wietlało całe dno doliny, ukazuj c jego gładk , płask powierzchni . Brion
szedł ostro nie, bacznie si rozgl daj c. Obie ciany były równie gładkie i twarde,
bez adnych odgał zie , nawet na ko cu doliny. Skalne ciany były bardzo stare,
takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był lepy koniec. W wóz zaczynał
si tutaj i wychodził na równin . Był biegn c przez góry szczelin z jednym
wylotem.
Brion wiedział, e pot na, mechaniczna armia wyjechała z tego w wozu.
Widział j na własne oczy i doszedł jej ladem do tego miejsca. Dlaczego wi c nic
tutaj nie ma? To przecie niemo liwe! Podszedł wolno do skalnej ciany i dotkn ł
jej, a potem uderzył w ni r koje ci no a z bezsilnej w ciekło ci. Była twarda.
To nie mogło by mo liwe. A jednak było.
Kiedy odwrócił si , aby spojrze w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarn
kolumn . Miała około metra wysoko ci i stała w odległo ci około dziesi ciu
metrów od ciany. Podszedł do niej wolno, obszedł j i dotkn ł. Była z metalu, z
jakiego stopu. Miała lekko zniszczon , zmatowiał powierzchni . Nie było na
niej adnego oznakowania i Brion nie miał poj cia, do czego mogła słu y . W
miejscu, w którym poci gn ł czubkiem no a po jej okr głym wierzchołku,
pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nó z powrotem do
pochwy.
- Co to jest? - wrzasn ł na cały głos. - Co to wszystko znaczy?
Jego słowa odbiły si echem od skalnych cian i po chwili ucichły, pogr aj c
dolin w ciszy.
76
Rozdział 16
Tajemnica czarnej kolumny
W przypływie bezsilnej w ciekło ci Brion kopn ł ciemn kolumn . Jedynym
efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.
- Bardzo to imponuj ce, Brionie - powiedział gło no. - Doprawdy, reakcja
godna inteligentnego człowieka. Ul yło ci? Nie uwa asz, e teraz, kiedy zło ci
ju przeszła, najwy sza pora eby zastanowi si nad t cał spraw ? Zgadzasz
si . A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec - zmechanizowana armia
wyjechała tego w wozu. Nie ma co do tego w tpliwo ci. lady, którymi szedłem,
prowadziły a do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skr cały ani si nie
rozdzielały. To prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzi
st d, z tego ko ca w wozu, z miejsca, w którym stoj . Zbocza i dno wygl daj na
wykonane z litego materiału... a mo e to nie jest lity materiał? Trzeba sprawdzi .
A mo e najpierw nale ałoby przyjrze si bli ej tej kolumnie? Jest sztuczna,
wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, e ma co wspólnego z t spraw !
Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwsz w kolejno ci spraw
na li cie.
Co nieuchwytnego dr yło jego pami . Co to mogło by ? Zaraz... Kiedy
kopn ł kolumn , oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały co jeszcze. Ale
co?... Ale tak, oczywi cie, zad wi czała, jakby była pusta w rodku ten d wi k
przypominał bardziej odgłos dzwonu ni jednolitego kawałka metalu.
Brion wyj ł na? z pochwy. Trzymaj c go za ostrze postukał r koje ci w
wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchni .
Rozległ si odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak postukał ni ej, kolumna
zad wi czała gło no. Była pusta! Natychmiast nasun ło si nast pne pytanie: czy
było co w rodku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomy le , jak si tam dosta .
Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukl kł,
chc c obejrze jej doln cz , a potem poło ył si na ziemi, eby sprawdzi sam
spód. Co oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegn ca wokół podstawy?
Wsun ł w ni czubek ostrza... i ostrze weszło pod metal! Chocia kolumna była
wpuszczona w lit skał , na wierzchu miała osłon , która spoczywała na jej
powierzchni. Kiedy podniósł si z ziemi, co przyci gn ło jego wzrok. Był to
nieznaczny błysk wiatła na wysoko ci około trzydziestu centymetrów od dołu.
Rysa na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał si jej dokładnie, stwierdził, e w
jej miejscu znajdował si blisko trzycentymetrowej długo ci rowek z ledwie
widocznym okr giem wokoło!
- Główka wkr tu. To wygl da jak du a główka wkr tu! A wkr ty s po to, aby
je wkr ca lub wykr ca . Jedynym narz dziem, jakie miał przy sobie, był nó .
Wsun ł jego ostrze do rowka i próbował odkr ca główk . Bez efektu. Nacisn ł
mocniej r koje no a. Czuł, jak mi nie napinaj si i widział jak ostrze si
wygina. Mogło w ka dej chwili p kn . Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze
mocniej... Z metalicznym zgrzytem okr gły łeb obrócił si o kilka milimetrów.
Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, e wkr t nieznacznie si wysun ł.
Ruszony z miejsca, obracał si teraz l ej. Jego łeb wysuwał si , obrót za obrotem,
77
a stal si cały widoczny. Po chwili wida ju było błyszcz cy gwint. Wysuwał si
coraz bardziej i bardziej tak lekko, e Brion mógł go obraca palcami. Wykr cił
go do ko ca i poło ył na ziemi, po czym zajrzał przez otwór do rodka. Ciemno ,
. nic wi cej. Ten wkr t musiał przecie spełnia jak rol . Utrzymywał co ? Ale
co? Chwycił nó , aby zbada nim wn trze otworu, ale zmienił zamiar. Rozs dniej
b dzie najpierw pomy le , ni zdawa si całkowicie na przypadek. Jakie zadanie
mógł spełnia ten wkr t? Miał zatyka otwór i słu y do jakiej regulacji
wewn trz? Mo liwe, ale mało prawdopodobne. A mo e słu ył do mocowania
osłony? To było bardziej prawdopodobne.
Nachylił si i wsun ł ostrze no a pod spód osłony. Poci gn ł r koje do góry.
Osłona drgn ła! Manipuluj c ostro nie no em, Brion zdołał wepchn jego ostrze
na gł boko ponad centymetra - do oporu. Teraz osłona powinna si da zdj .
Zostawił nó w szczelinie i pochylił si nad ni , potem kucn ł i obj ł j obur cz.
Przyciskaj c j do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła si
troch do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, e znajdowała si ponad centymetr nad
powierzchni gładkiej skały. Nadal jednak co powstrzymywało j od dołu. Z
du uwag , bacz c, aby jej nie upu ci , przesun ł r ce w dół i podniósł j jeszcze
bardziej. Wolno, wolniutko uniósł j na wysoko ponad trzech centymetrów.
Dostrzegł wówczas wewn trz błyszcz c metalow powierzchni . Podnosił j
coraz wy ej i wy ej, a w ko cu mógł wsun palce pod spód. Chwyciwszy j
teraz pewnie, kucn ł powoli, wzi ł gł boki oddech i wyprostował si . Osłona
uniosła si wraz z nim i w tym momencie przechyliła si w bok i wy lizgn ła mu
si z r k. Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skaln powierzchni . Ci ko
oddychaj c, patrzył na to, co znajdowało si pod ni .
W metalowej obudowie tkwiło jakie elektroniczne urz dzenie. Były tam tak e
znajome ł cza z modułami pami ci, wzmacniacze i transformatory - wszystkie
poł czone sieci przewodów. Z puszki poł czeniowej wychodził gruby przewód,
który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u postawy atomowej
baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, e je eli pobór pr du był
niedu y, całe urz dzenie mogło pracowa przez długie lata. Ale jakie było jego
przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre
przypominały bardzo te, z którymi sam miał do czynienia. Przygl daj c mu si ,
u wiadomił sobie nagle, e słyszy ciche buczenie. Czy by owo dziwne co
pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody
elektroluminescencyjne błyskaj ce szybko zmieniaj cymi si cyframi. A wi c
pracowało. wietnie. Ale do czego słu yło i jaki miało zwi zek z maszynami
wojennymi?
Brion pochylił si i podniósł nó , nast pnie cofn ł si i jeszcze raz spojrzał na
całe urz dzenie. Było niezrozumiał zagadk . Uniósł ostrze i skierował je na nie,
czuj c nagły impuls, aby d gn delikatne obwody. Powstrzymał si jednak.
Przecie to nic by nie przyniosło poza pora eniem elektrycznym. Mo e w tym
urz dzeniu s jakie tabliczki znamionowe lub co w tym rodzaju. Kiedy pochylił
si , aby przyjrze mu si bli ej, tu za nim rozległy si jakie gło ne eksplozje.
Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemi przetoczył si kilka razy, po czym
wstał trzymaj c nó przed sob .
78
W oddali stało trzech ludzi, których przed chwil jeszcze tam nie było. Ubrani
w całkowicie czarne kombinezony ci nieniowe z ci kimi butami, z twarzami
zasłoni tymi przez odbijaj ce wiatło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w r kach
jakie pudełka i nie wygl dali na uzbrojonych. Stali i patrzyli na niego. Musieli
by równie zaskoczeni jak on, poniewa cofn li si na widok no a w jego r ce.
Brion wyprostował si powoli i schował nó do pochwy, po czym zrobił krok do
przodu w kierunku stoj cego najbli ej. Widz c to, człowiek w kombinezonie
cofn ł si i wcisn ł jaki przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ si odgłos
eksplozji i ów człowiek znikn ł równie nagle jak si pojawił.
- Co si tu dzieje? Kim jeste cie? - zawołał Brion, ruszaj c do przodu.
Dwaj pozostali cofn li si przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy si
eksplozje. Nast powały szybko po sobie i po chwili pojawiło si kilkunastu innych
ludzi ubranych w takie same kombinezony.
Ci nowi byli ju uzbrojeni. Trzymali w r kach wycelowane w niego ci kie
karabiny. Brion nie ruszał si , nie chc c ich sprowokowa . Stoj cy z przodu
człowiek z jakimi paskami identyfikacyjnymi na r kawach opu cił bro i
dotkn ł hełmu. Natychmiast uniosła si jego przednia szyba.
79
Rozdział 17
Zabójcy
Dwóch innych uzbrojonych ludzi równie otworzyło przednie szyby swoich
hełmów.
- Rozumie pana, sier ancie? - zawołał jeden z nich.
- Có za mieszny nó .
- Powiedz mu, eby go rzucił.
Brion rozumiał te słowa wystarczaj co dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym
Esperanto, mi dzyplanetarnym j zyku, którym - oprócz swoich j zyków -
posługiwali si wszyscy mieszka cy planet. Wolno podniósł r k i ostro nie
poło ył j na no u.
- Poło go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.
Sier ant patrzył uwa nie jak Brion wyjmuje nó z pochwy i rzuca go, tczymaj c
go cały czas na muszce. Kiedy nó znalazł si na ziemi, opu cił luf karabinu i
podszedł do Briona. Był to gro nie wygl daj cy m czyzna o szparowatych
oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szcz ce.
- Nie jeste gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju. Co tu
robisz?
- Wła nie chciałem panu zada to samo pytanie, sier ancie - powiedział Brion. -
Prosz o wyja nienie. Mam wi cej pyta do pana...
- Nie do mnie nale y odpowiada na nie. Nie podoba mi si to wszystko! -
Zawołał przez rami : Kapralu, skoczcie po kombinezon ci nieniowy, tylko du y. I
powiedzcie kapitanowi, co tu znale li my. Niech skontaktuje si natychmiast z
Ministerstwem Wojny.
Ponownie rozległ si gło ny trzask. Brion stwierdził, e towarzyszy on zawsze
ich pojawianiu si i znikaniu, jak gdyby przemieszczali si tak szybko, e
wypychali powietrze lub zostawiali po sobie pró ni niczym piorun. Stopnie
wojskowe, kontaktowanie si z Ministerstwem Wojny - musieli mie bez
w tpienia jaki zwi zek z t zmechanizowan armi , która st d wyjechała. Mo e
i te maszyny materializowały si w ten sam sposób?
- Jeste cie odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? -
zapytał.
Sier ant uniósł karabin.
- Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyj tkiem wykonywania rozkazów. A
teraz si zamknij, dopóki jeste w moich r kach. Je li chcesz rozmawia , to
rozmawiaj z Wywiadem. Tak b dzie najlepiej dla nas wszystkich.
Mimo zagro enia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie
zadowolenia. Musiał istnie jaki zwi zek mi dzy tymi lud mi i t pogr on w
wojnie planet . Wyja nienie było ju blisko - powinien tylko panowa nad swoj
niecierpliwo ci . Patrzył z uwag jak technicy - ci trzej, którzy pojawili si
pierwsi - robili co z urz dzeniem, które znajdowało si wewn trz kolumny.
Doł czali do niego sondy i przyrz dy pomiarowe, sprawdzaj c działanie
ró nych podzespołów. Wszystko musiało by w porz dku, poniewa szybko
odł czyli przyrz dy i nało yli z powrotem osłon . Obrócili j , aby spasowa
80
otwór i wkr cili rub . Briona a korciło, eby zada im kilka pyta , ale zmusił
si do milczenia. Ju niedługo b dzie miał okazj . Obrócił si , kiedy usłyszał
znany mu trzask. To był kapral ze zwini tym kombinezonem pod pach .
- Porucznik mówi, eby zabra go ze sob . Czeka z powitaniem. Tu jest
kombinezon.
Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego
wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Wło ył kombinezon jak mu
kazano. Sier ant zamkn ł przedni szyb hełmu i dotkn ł jednego z przycisków
na pasie kombinezonu Briona. Ogarn ło go niemo liwe do opisania uczucie
wykr cania i w jednej chwili wszystko si zmieniło. W wóz i ołnierze znikn li.
Stwierdził, e stoi na jakiej metalowej platformie. Z góry padało jasne wiatło, w
jego kierunku biegli umundurowani ołnierze. Rozpi li jego kombinezon i
ci gn li go z niego pod nadzorem młodego oficera. - Chod ze mn - rozkazał
tamten.
Brion udał si za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez
metalowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na pot ne urz dzenia z
grubymi kablami zwisaj cymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym na
neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłu którego biegł ci g drzwi. Zatrzymali
si przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Id cy przodem oficer otworzył je
i dał Brionowi znak, aby wszedł do rodka. Kiedy przeszedł, drzwi zamkn ły si
za nim bezszelestnie.
- Si d na tym krze le, prosz - odezwał si spokojnym głosem m czyzna
siedz cy w odległo ci około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał blad ,
ci gni t skór twarzy, wyra nie zarysowane policzki z gł boko osadzonymi
oczyma i uniform w szarym kolorze. U miechn ł si do Briona, lecz był to tylko
skurcz mi ni twarzy, za którym nie kryły si adne uczucia. Brion słyszał go
Wyra nie, mimo i oddzieleni byli od siebie przezroczyst ciank ,
przegradzaj c pokój na dwie cz ci.
- Mam kilka pyta do pana - powiedział Brion. - Nie w tpi . A ja do ciebie.
My l , e zdołamy si dogada , tak eby ka dy z nas był zadowolony. Jestem
pułkownik Hegedus. Z Opolea skiej Armii Ludowej. A ty?
- Nazywam si Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, e KORPUS 3 jest
wywiadem wojskowym?
- Zgadza si . Jeste spostrzegawczy. Nie zamierzamy ci skrzywdzi , Brion.
Jeste my tylko bardzo ciekawi, co chciałe zrobi z boj Delta, któr
rozmontowałe .
- To ona tak si nazywa? Ogl dałem j , poniewa my lałem, e mo e mie
zwi zek z wojn na Selm - II. - Chcesz powiedzie , e jeste szpiegiem?
- Czy chce mi pan powiedzie , e na tej planecie jest co do szpiegowania?
- Prosz ci , Brion, nie bawmy si w słówka. To miejsce, gdzie ci znale li my,
ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Je li jeste z gyongyoskiego
wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecie , e bez trudu mo emy
dowiedzie si prawdy.
- Obawiam si , e nie mam najmniejszego poj cia, o czym pan mówi. Prawda
jest taka, e to, co si stało, jest dla mnie całkowit zagadk . Przybyłem na t
planet w samym rodku wojny...
81
- Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma adnej wojny... - Po tych
słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował si na niej
nagły szok: - Nie, ty nic nie wiesz, prawda. My lisz, e nadal znajdujesz si na
Selm - II. Nie jeste z Gyongyos...
Podj wszy nagł decyzj , Hegedus pochylił si do przodu i nacisn ł przycisk na
pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na
przedramieniu i podskoczył do góry. Było ju jednak za pó no. Błyszcz ca igła
znikn ła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje zadanie. Spróbował
wsta , ale nie dał rady. Nie mógł tak e utrzyma otwartych oczu.. Pogr ał si w
ciemno ci...
Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czeka w lesie.
Odpoczynek po nie ko cz cej si w drówce był dla niej prawdziw
przyjemno ci . Czuła gł bokie odpr enie, siedz c na brzegu sruumienia i
chłodz c w nim zm czone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała
przesuwaj ce si białe obłoki i sporadycznie przelatuj ce stada lataj cych
jaszczurek skrzecz cych w locie. Racje ywno ciowe były niezmiennie bez smaku,
niemniej wypełniały jej oł dek i zaspokajały głód. Kiedy zaszło sło ce, powietrze
si ochłodziło. Wyj ła piwór i w lizgn ła si do niego. Zgodnie z instrukcj
Briona, obok głowy poło yła pistolet Korony drzew wygl dały jak czarne plamy
na tle gwia dzistego nieba. Zamkn ła oczy i od razu zasn ła.
W pewnym momencie obudził j chrapliwy odgłos jakiego zwierz cia. Była
noc. Przestraszona si gn ła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosy cz sto
przedtem po zapadni ciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej, poniewa był z
ni Brion. Jego obecno dawała jej poczucie bezpiecze stwa i pozwalała na
powrót zasypia , gdy wiedziała, e przy nim jest całkowicie bezpieczna. Teraz
jednak nie było go z ni ... Miała kłopot z ponownym za ni ciem, a potem budziła
si jeszcze kilka razy, nasłuchuj c w ciemno ci tych obcych d wi ków. Od
pierwszego przebudzenia dalsza cz nocy min ła jej niespokojnie.
Przez cały prawie nast pny dzie Lea przegl dała i korygowała raport.
Komputer pokładowy l downika odtwarzał go jej, ona za uzupełniała go
naj wie szymi informacjami. Starała si nie my le o Brionie, który szedł
samotnie wzdłu kanionu. Odtr cała wszelkie my li o tym, co mogłoby si z nimi
sta , gdyby spotkał który z tych czołgów.
Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał j mocno
znu on . Umyła si w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały
tak samo podle jak przedtem. Wła nie zwil ała je wod , kiedy dostrzegła mi dzy
drzewami jaki błysk. Tam co było!
Zastosowała si do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. cisn ła w r ce
pistolet i oddała kilka strzałów mi dzy drzewa. Kiedy przerwała, jaki głos
zawołał do niej w j zyku Esperanto.
- Jeste my przyjaciółmi...
Kolejne kule pomkn ły w gł b lasu. Nie miała tu adnych przyjaciół! Padłszy za
skaln osłon , spojrzała mi dzy drzewa wypatruj c jakiego ruchu. Co hukn ło
gł boko w lesie i tu obok niej nast pił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki
82
gryz cego dymu wzbiły si w powietrze i otoczyły j . Nabrała powietrza w płuca,
ale po chwili musiała je wypu ci , aby móc oddycha . Kaszl c, usiadła, a potem
poło yła si na ziemi i wci kaszl c, zamkn ła oczy. Le ała cicho i nieruchomo,
kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stan li nad ni i popatrzyli na
jej ciało.
83
Rozdział 18
Wojskowy punkt widzenia
Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wygl daj cy
sufit. Jego my li były mgliste i przypomnienie sobie, co si wydarzyło, zaj ło mu
nieco czasu. Dolina... nie... dotarł do jej ko ca... Czarna metalowa kolumna.
Potem ołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem nazywaj cym si Hegedus.
Co si stało... Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem nico . Nie
pami tał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył, e le y na jakiej koi
przytwierdzonej do ciany du ego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego
wn trze wyposa one było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych
takim samym materiałem jak koja. Przechylaj c głow na boki, stwierdził, e
wiat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usi
, wszystko zacz ło mu jeszcze
szybciej miga przed oczyma. Musiał si złapa mocno r koma za brzegi koi i
odczeka , a to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu.
Nie podobało mu si , e został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie
przybli ył si ani o krok do rozwi zania zagadki Selm - II. Wstał i nie zwracaj c
uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za klamk . Zamkni te. Ju
chciał odej od nich, kiedy nagle zabrz czał jaki mechanizm. Klamka obróciła
si i drzwi otworzyły si powoli. Brion przesun ł si w bok i uniósł swoj
masywn pi . Ju raz go złapali i u pili narkotykiem. Teraz przekonaj si , e
drugi raz nie pójdzie im tak łatwo. Był im co dłu ny i dobrze wiedział co. Napi ł
mi nie, kiedy drzwi otworzyły si na o cie . Gotów!
Pierwsz osob , która weszła, była Lea.
R ka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła si w jego stron .
- Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzie .
- Jak si tu dostała ? Szła za mn ?
- Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałe . Dwa dni po twoim odej ciu złapali mnie
jacy ołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak mi
powiedziałe , mimo i ich nie widziałam, zacz łam od razu do nich strzela . W
odpowiedzi wokół mnie rozległy si eksplozje, przypuszczam, e były to jakie
granaty i pojawiły si kł by dymu. Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał by
jaki gaz. Pami tam jeszcze, e upadłam, a przed chwil ockn łam si tutaj.
Weszła jaka kobieta i nic nie mówi c przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, e
nie wiem, gdzie jest to tutaj i co si dzieje?
W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, e zaciska nerwowo
dłonie. Podszedł do niej i uj ł je w swoje r ce.
- Ju wszystko w porz dku. Wiem niewiele wi cej od ciebie. Szedłem wzdłu
w wozu, a dotarłem do prostok tnej doliny, która stanowiła jego lepe
zako czenie.
Wkrótce potem pojawili si jacy ludzie i ołnierze, pojmali mnie, podobnie jak
ciebie, a nast pnie obudziłem si w tym pomieszczeniu. Nie s dz , aby mieli
zamiar nas skrzywdzi . Gdyby tak było, ju by to zrobili. Mieli na to sporo czasu.
Kim oni s ... i jak znale li ciebie? Chciałbym, eby kto nam to wyja nił...
84
- I wyja ni - powiedział Hegedus, wchodz c przez otwarte drzwi. - Prosz
usi
, doktor Morees. Ty tak e, Brion...
- Sk d pan wie jak si nazywam? - zapytała Lea. - Od pani towarzysza.
Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowiednie rodki i urz dzenia,
które pozwalaj wnikn do ludzkiej pami ci. To jest bezbolesne i nie wywołuje
efektów ubocznych. Dowiedzieli my si od Briona o waszej akcji i o tym, gdzie
pani na niego czeka. Dlatego postanowili my zabra pani stamt d, zanim ten
dziki wiat dałby si pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieli my
innego wyj cia, gdy wiedzieli my, e jest pani uzbrojona i gotowa do obrony.
Wiemy tak e, e pracujecie dla Fundacji. Jest nam bardzo przykro, e spotkało
was tyle nieprzyjemno ci, dlatego te pragniemy wam to, w miar naszych
mo liwo ci zrekompensowa .
- Mo esz zacz od razu, wyja niaj c nam, co si dzieje na Selm - II -
powiedział Brion.
- Z przyjemno ci . Po to wła nie jestem tu teraz z wami. Usi d , prosz .
Zamówi co dla was? Co do jedzenia i picia...
- Nic. Chcemy tylko wyja nie - wyrzucił z siebie Brion, którego cierpliwo
była ju na wyczerpaniu. Lea przytakn ła mu.
Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce r k na skrzy owanych
kolanach.
- Obawiam si , e aby wyja ni wam dokładnie, co si stało, b d musiał
opowiedzie wam w du ym skrócie dzieje tego wiata, to jest planety Arao...
- Czy to znaczy... e nie jeste my na Selm - II? - zapytała Lea lekko
oszołomiona.
Hegedus potwierdził ruchem głowy.
- Znajdujecie si tysi ce lat wietlnych od Selm - II, na planecie okr aj cej
zupełnie inne sło ce. Arao. Nasze badania historyczne wykazały, e ta planeta
została zasiedlona jako jedna z ostatnich przed Upadkiem Ziemskiego Imperium.
W gruncie rzeczy osiedlili si na niej ludzie uciekaj cy przed wojnami, które
zacz ły wybucha w Galaktyce. Nasi przodkowie pragn li y w pokoju i
jedynym sposobem na osi gni cie tego była heroiczna walka, ukrywanie si ,
wyt ona praca i ogromne po wi cenie...
- Czy mógłby pan przyspieszy t opowie , aby przybli y j bardziej do
współczesno ci - przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieli my ju troch tej walki i
po wi cenia.
- Oczywi cie! Przepraszam. Poznanie przeszło ci tej planety jest jednak
konieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i
wyruszyli w gł b kosmicznej pustki. Cel podró y znany był tylko niewielu. Była
to wcze niej odkryta planeta, yzna i nie zamieszkana. I co najwa niejsze,
znajdowała si na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na
Arao. Do dzi dnia my, Opoleanie, wi tujemy t rocznic jako Dzie Osiedlenia...
- Dostrzegł błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat
po osiedleniu si tutaj, na pokrytym ro linno ci jednym z dwóch wielkich
kontynentów, które istniej na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na nas flota
wielkich statków wojennych, niedobitki pot nej, kosmicznej armady rozbitej
podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z
85
pocz tku doszło do konfliktu, zgin ło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne.
Mimo i dysponowali pot niejsz broni , my przewy szali my ich liczebno ci .
W ko cu zwyci ył rozs dek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto
pokój. Naje d cy zgodzili si zamieszka na Gyongyos, drugim kontynencie
poło onym po przeciwnej stronie planety. Pozostaj tam do dzi . I oto zbli amy
si do czasów współczesnych. Mimo i yjemy razem na tej planecie we
wzgl dnym spokoju, to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napi cie.
B d c pierwszymi osiedle cami, uwa ali my, e nasza planeta została najechana i
obawiali my si , e kiedy Gyongyosanie zaatakuj nas znowu, zniszcz nas na
zawsze. Musz powiedzie , e chocia nie darz sympati ich polityki, rozumiem
jednak ich punkt widzenia, który ka e im zbroi si przeciwko nam. Ostatecznie
było ich mniej i z pewno ci mieli poczucie winy z powodu tego, co zrobili. Tak
czy inaczej, to ju historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.
- Najwy sza pora - chrz kn ł Brion.
- Cierpliwo ci. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, yzna i yczliwa.
Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szcz liwych potomków tych dwóch
grup osiedle ców otoczone s ciepłym oceanem. Planeta mogłaby by rajem,
gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w skrócie. Wła nie
z ich powodu bud ety wojskowe obu narodów s przeogromne. Wojna i
zagro enie wojn zawsze były obecne w naszych my lach. Prawdopodobnie
doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie
Translokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynale li, byli oczywi cie
naukowcy opolea scy, lecz niedługo potem Gyongyosanie skonstruowali własne
urz dzenie dzi ki swoim szpiegom. TMD okazał si ratunkiem, gdy uwolnił
naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety.
- Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam rozumie , o
co tu chodzi.
- Jeste inteligentny... chocia to chyba zaczyna by oczywiste. TMD jest
pewnego rodzaju odmian nap du nad wietlnego, który wykorzystuj wszystkie
statki mi dzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonuj skoków w przestrzeni za
pomoc tego nap du, my za za pomoc TMD...
- Z t ró nic , e wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika,
na który si namierzacie! Brion uderzył pi ci w otwart dło drugiej r ki. Ta
metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi. Za
pomoc statków kosmicznych ustawiacie na odległych planetach jedn z tych
rzeczy i potem do dostania si tam statki s wam ju zbyteczne...
- Zgadza si . Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie
odpowiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm - II, która nadawała si
idealnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszka cami okazały
si jaszczury, których unikaj nasze komputery wojenne odpowiednio
zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi...
- Wasi ludzie byli w bł dzie - powiedziała Lea. Na tej planecie yj ludzie!
Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka...
- Mo e dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pie w
samym rodku waszej bezu ytecznej wojny. - Brion spojrzał na Le ,
zrozumiawszy co nagle: - Ta zniszczona kopalnia, któr znale li my, tamto
86
wi te Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumie . Kiedy ci wojskowi kretyni
przetransportowali na Selm - II swój sprz t bojowy, istniała tam osada górnicza.
W po piechu podyktowanym ch ci jak najszybszego rozpocz cia walki nawet jej
nie zauwa yli ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły j . Ci, którzy ocaleli,
musieli nauczy si y z t importowan wojn , co im si w ko cu udało. Musieli
przetrwa . Znale li si w lepej uliczce. Stworzyli co w rodzaju kultury obozu
koncentracyjnego, która okazuje si skuteczna. Nie u ywaj ognia, gdy mógłby
on przyci gn uwag robotów. Boj si metali, poniewa mogłyby zosta
wykryte. Nie maj stałych obozowisk, które mogłyby by zauwa one i
zaatakowane. To wszystko trzyma si kupy. Teraz ju wiemy, co si tam
naprawd stało. - Obrócił si w stron Hegedusa: - Macie za co odpowiada !
Hegedus przytakn ł skinieniem głowy.
- Zdajemy sobie z tego spraw . Badaj c twoj pami , poznali my prawdziwy
stan rzeczy na Selm - II. Jest nam oczywi cie przykro z powodu tego, co
uczynili my jej mieszka com. Mo emy jednak zapewni im pokojow przyszło .
Został ju wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna si sko czyła. Samoloty
wyl dowały i zgasiły silniki. Nie b d ju zrzucane bomby ani nie b dzie adnej
strzelaniny...
- To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomy leli cie chocia o
pozbawionych nadziei ocalałych mieszka cach tamtej planety? Czy te mo e
zamierzacie zostawi ich własnemu losowi w tej lepej uliczce rozwoju, w któr
ich wp dzili cie?
- Owszem. W zasadzie mogliby my im pomóc, gdyby nie obecno Fundacji.
Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do
tego rodzaju działa . Jestem~pewny, e tubylcy skorzystaj bardzo z waszej
obecno ci.
- A czy wy równie skorzystali cie z niej? - zapytał Brion. - Czy zrozumieli cie,
jak bezwarto ciowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta
wasza nie ko cz ca si wojna?
- Uwa aj, co mówisz! - powiedział ze zło ci Hegedus, trac c po raz pierwszy
zimn krew. - Mówisz jak cholerny członek Partii wiatowej. Produkcja dla
celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, wi cej dóbr konsumpcyjnych, legalne
zwi zki... Słyszeli my to wszystko ju wcze niej. Dekadenckie brednie! Ka dy,
kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien by zniszczony. Partia
wiatowa jest nielegalna, a jej członkowie winni by osadzeni w obozach pracy.
Wojsko jest wolno ci , a słabo militarna zbrodni ... - urwał, zasapawszy si .
Krople potu zrosiły mu czoło.
- Nie do wiary - Lea u miechn ła si niewinnie. Wygl da na to, e trafili my
pana w czuły punkt. Wygl da na to, e po wiekach panoszenia si wojskowej
głupoty ludzie maj jej ju do .
- Zamilcz! - rozkazał Hegedus, zrywaj c si na równe nogi. - Wasz los jest teraz
w r kach wojska. Mimo i jeste cie spoza tej planety, mo ecie zosta surowo
ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co powiedzieli cie do tej
pory, zostanie puszczone w niepami . Teraz zostali cie ostrze eni. Za nast pne
uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?
87
- Jasne - odparł Brion. - W przyszło ci nasze uwagi zachowamy dla siebie.
Prosz przyj nasze przeprosiny. Zapewniam ci , e była to z naszej strony nie
zło liwo , a ignorancja.
Lea zacz ła protestowa , ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła.
Słowa nie były w stanie powstrzyma tych wojowniczo usposobionych szale ców.
Nadal yli w wojskowo - szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem,
krzycz, e twój kraj ma racj , buduj przemysł wojskowy, zgadzaj si na
zniesienie wszelkich praw jednostki... i id na nie ko cz c si wojn ! Rz dz cy
generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie odda władzy. Zrozumiawszy to,
Lea doszła do wniosku, e s tu wi niami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji
równałby si samobójstwu. Słowa Briona odbijały si echem w jej my lach.
- W zwi zku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne
przeniesienie jej gdzie indziej, tak? - zapytała.
Hegedus przytakn ł, wyci gn ł z kieszeni chusteczk i otarł pot z czoła.
- Z danych poprzedniego zwiadu wybrali my inn planet . W obu krajach tocz
si obecnie narady i czynione s przygotowania do przeniesienia tam działa
wojennych.
- Zatem nie jeste my ju tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstaj c. -
Rozumiem, e mo emy ju wróci na Selm - II.
Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.
- Zostaniecie tu, gdzie jeste cie. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana
przez najwy sze władze wojskowe.
88
Rozdział 19
Koniec misji
- Jakim prawem wasze dowództwo ma decydowa o naszym losie? - zapytał
Brion.
Hegedus zrobił powa n min .
- Brion, wydaje mi si , e wyja niłem to ju szczegółowo kilka minut temu. Ten
kraj jest w stanie wojny. Obowi zuje prawo wojenne. Zostałe schwytany w
strefie wojennej podczas manipulowania przy kluczowym urz dzeniu
wojskowym. Ciesz si , e jeste my cywilizowanymi lud mi i nie zastrzelili my ci
od r ki.
- A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry obrzuciły
mnie granatami, a potem porwały. Czy to wła nie robi cywilizowani ludzie?
- Tak. Przynajmniej, kiedy kto szpieguje w strefie wojennej. Prosz , nie
kłó my si . W tej chwili mo ecie uwa a si za naszych go ci. Uprzywilejowanych
go ci, poniewa jeste cie pierwszymi lud mi spoza naszej planety, którzy
postawili na niej stop . Mimo i dziel nas, Opolean i Gyongyosan, ró nice
polityczne, w jednej kwestii jeste my całkowicie zgodni. Stosujemy bezwzgl dny
zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znale li my tutaj
przysta po ucieczce od wojen, które trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki
nie ma nam nic do zaoferowania.
- Te wojny sko czyły si tysi ce lat temu - powiedział Brion. - Czy wy nie macie
przypadkiem paranoi? - Ani troch . Jeste my całkowicie samowystarczalni. Nie
potrzebujemy niczego z zewn trz. Wpływ z zewn trz mógłby poci gn za sob
naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a te z kolei mogłyby zniszczy nasze
szcz liwe ycie. To gra, której nie mo emy przegra . Dlatego prowadzimy
polityk cisłej izolacji. Teraz prosz mi wybaczy . Sier ancie!
W tej samej chwili, otworzyły si drzwi i do rodka wszedł sier ant i trzaskaj c
kopytami zamarł w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego surow , wojskow
twarz. Człowiek ten dowodził oddziałem, który go schwytał. Hegedus podszedł do
drzwi.
- Sier ant zostanie z wami a do mojego powrotu. Mo ecie prosi go o wszystko,
czego potrzebujecie. Przypuszczam, e jeste cie ju nieco głodni.
Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, poniewa
napomkni cie o jedzeniu uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W
ferworze zdarze zapomniał o głodzie, lecz teraz dał mu zna o sobie. Czuł gło ne
burczenie w oł dku.
- Sier ancie, mogliby cie zamówi nam co do jedzenia?
- Tak, prosz pana. Co zamówi ?
- Macie steki na tej planecie?
- Nie jeste my niecywilizowani. Oczywi cie, e mamy. Piwo tak e...
- Dla dwóch osób, je li nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała Lea. - Na
wpół surowe! Mam ju dosy suszonych racji ywno ciowych i chciałabym
zapomnie o nich na zawsze.
89
Sier ant skin ł głow i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w hełmie
mikrofonu. Brion czuł wydzielanie soków trawiennych w oł dku. Kilka minut,
które upłyn ło zanim dostarczono jedzenie, wlokło si niczym godziny. Wreszcie
wszedł ołnierz z du tac , postawił j na stole i wyszedł. Brion i Lea
natychmiast rzucili si na jedzenie.
- Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mrukn ł Brion odgryzaj c du y
k s.
- e nie wspomn o piwie - westchn ła Lea, odstawiaj c zroszon szklank . -
Powinni cie organizowa wycieczki z wegetaria skich planet do siebie. Niech
zobacz , co to jest dobre jedzenie!
- Tak, prosz pani - odrzekł sier ant patrz c przed siebie z niezmiennie srog
min .
- Dlaczego nie napije si pan z nami piwa? - zapytał Brion.
- Nie pij podczas słu by - odparł beznami tnym głosem, nie odwracaj c głowy.
- Czym si pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea,
skubi c delikatnie swoj porcj po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał
na ni z ukosa i skin ł nieznacznie głow .
- Od pocz tku jestem w wojsku.
- A reszta pana rodziny? Tak e słu y w wojsku czy pracuje w fabrykach?
Pytanie wydawało si niewinne, ale sier ant nie dał si podej . Posłał Lei
gro ne, znacz ce spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległ
cian .
- adnych rozmów podczas pełnienia słu by. Koniec rozmowy. Ale Lea nie
dawała si łatwo zniech ci .
- W porz dku. A czy mo e pan powiedzie nam co na temat tej wojny?
Kierujecie ni , czy mo e tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygni cie?
- To tajemnica wojskowa. Mog jedynie powiedzie , e wszyscy na Arao
obserwuj j . Przez cały dzie mo na j ogl da w telewizji, cieszy si ogromn
popularno ci . Ludzie zakładaj si o wynik poszczególnych potyczek. To bardzo
podniecaj ce.
- Nie w tpi , e tak jest - mrukn ł Brion. Zaraz, co to było takiego, co czytał w
jednej z historycznych ksi ek o chlebie i igrzyskach? - Prosz mi powiedzie ,
je li to nie jest tajemnica wojskowa, czy oba kraje istniej ce na tej planecie
u ywaj do przenoszenia si na Selm - II tego samego odbiornika TMD? Tego,
przy którym mnie schwytano?
Sier ant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili
zastanowienia powiedział:
- To nie jest tajemnica. Oba kraje u ywaj tego samego odbiornika.
Odpowiednia kontrola umo liwia jednakowe rozbrojenie obu stron za ka dym
razem.
- Co powstrzymuje jedn stron , to znaczy przeciwnika, od zaczajenia si po
tamtej stronie?
- Prawo, prosz pana. Ka dy, kto ogl da telewizj , wie o tym. Specjalne,
kodowane sygnały radiowe zapobiegaj u ywaniu broni w promieniu
pi dziesi ciu kilometrów od boi Delta. Zneutralizowana strefa wojenna.
90
- Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Id c w wozem w kierunku boi,
natkn łem si na czołg z urwan g sienic . Poza tym był całkowicie sprawny.
Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu nie strzelił. Czy to był efekt
działania tych urz dze ?
- Prawdopodobnie, prosz pana. Nic nie jest w stanie odda strzału w promieniu
pi dziesi ciu kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna si
sko czyła, dzi ki czemu...
- Dosy pyta ! - warkn ł gło no i szorstko sier ant. Oznaczało to oczywi cie
koniec rozmowy. W milczeniu ko czyli posiłek, kiedy wrócił Hegedus. Sier ant
odmeldował si , odwrócił i wyszedł.
- Mam nadziej , e smakowało wam...
- Dosy tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sier anta. - Dosy
tych miłych słówek. Mów pan, jak wygl da sytuacja!
Hegedus wydłu ył krótk chwil niepewno ci, przechodz c w milczeniu na
drug stron pomieszczenia, aby usi
na krze le. Skrzy owawszy nogi i
wygładziwszy fałdy spodni, powiedział:
- Przynosz wam dobre wiadomo ci, nie jeste my niesprawiedliwymi lud mi.
Nie mamy zwyczaju zabijania posła ców przynosz cych złe wiadomo ci.
Zadecydowano, e zostaniecie niezwłocznie odesłani na Sełm - II. Natychmiast po
powrocie otrzymacie całe swoje wyposa enie. Pojazd sztabowy zawiezie was na
równin , gdzie b dziecie mogli sprowadzi swój statek. To b dzie nasz jedyny
działaj cy pojazd, dlatego te nie macie si czego obawia . Po waszym odlocie on
równie zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko
przeniesiecie si na Selm - II. W ten sposób wszelki kontakt z t planet zostanie
zerwany. Na zawsze.
- Pozwalacie nam odej ... tak po prostu? - Lea wydawała si zaskoczona To
była ostatnia rzecz, jakiej si spodziewała.
- Dlaczego by nie? Powiedziałem przecie , e jeste my humanitarni.
Spełniali cie tylko swoje obowi zki... tak jak my swoje. Nie zamierzali cie nam
szkodzi i nie b dziecie mogli tego zrobi w przyszło ci.
- A co b dzie, je li spróbujemy? - zapytała. Je li powiemy innym w Galaktyce o
was? Zaczn tu przylatywa ...
Hegedus u miechn ł si chłodno. Brion pokr cił przecz co głow i powiedział:
- Nie, to nie b dzie takie proste... ani mo liwe. W tej Galaktyce s miliony, mo e
nawet miliardy gwiazd. Jak znale ten układ planetarny? Nie mamy adnej
wskazówki. Ani przez chwil nie widzieli my tutejszego sło ca, tote nie mamy
nawet poj cia, jakiego jest typu. Ani w którym kierunku le y. Mamy pecha Kiedy
boja Delta b dzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie zerwany. Na
zawsze. Chyba, e oni sami zechc go z nami nawi za .
- Nawet o tym nie my lcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chcemy
waszego wtr cania si i nigdy si na to nie zgodzimy. Oficjalnie pu ciłem w
niepami wasze wywrotowe gadanie, ale wiem, co czujecie. Wasza dobroczynna
Fundacja nie b dzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby zmieni nasze
szcz liwe ycie. Podburza ludzi i sia zamieszanie! Lubimy nasz styl ycia i nie
mamy zamiaru zmienia czegokolwiek. No, pora rusza w drog . Im mniej o nas
b dziecie wiedzieli, tym b dziemy szcz liwsi. Sier ancie!
91
- Tak jest! - odpowiedział sier ant, otwieraj c drzwi w tej samej chwili.
- We cie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca
translokacji. Pilnujcie, aby z nikim nie rozmawiali.
- Rozkaz! .
Oddział składał si z o miu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposa onych.
Weszli do pomieszczenia gło no tupi c nogami i poszcz kuj c sprz tem. Na
wykrzyczany rozkaz sier anta stan li w szyku z gotowymi do strzału karabinami.
Lea z trudem panowała nad sob - to tupanie i wrzaski, cały ten wojskowy
nonsens był nie na jej nerwy.
- Mordercze szale stwo! Jeste cie najgłupszymi...
- Milcze ! - warkn ł sier ant wskazuj c na drzwi. Na instynktowny ruch Briona
w jego kierunku wyci gn ł pistolet i skierował go na niego. - Słuchajcie
rozkazów, a nic wam si nie stanie. Naprzód marsz!
Nie mieli wyboru. Brion trzymał Le za r k . Czuł jej dr enie i wiedział, e to
ze zło ci, a nie ze strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochot
spróbowa co zrobi ... ale wiedział, e i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli wróci
na Selm - II. ywi lub martwi. To wojenne szale stwo b dzie trwało dopóty,
dopóki surowce tej planety nie zostan wyczerpane.
Szli wzdłu długiego korytarza. Słycha było dudnienie ich kroków. Przed nimi
szło czterech ołnierzy i czterech za nimi, za strzeg cy wszystkiego sier ant na
ko cu w odległo ci jednego kroku.
- Gdyby tylko było co , co mogliby my zrobi - powiedziała Lea.
- Nie mo emy nic zrobi . Przesta o tym my le . Zrobili my, co mogli my.
Wojna na Selm - II zako czyła si , jej mieszka cy zostan obj ci opiek .
- Ale co z lud mi na tej planecie? Czy ich ycie ma by tłamszone przez t
bezu yteczn wojn ...
- Dosy tego gadania - wrzasn ł sier ant tak gło no i z tak bliska, e a zabolały
ich uszy. - Ja tu jestem od mówienia. Patrze przed siebie. Maszerowa !
Po chwili odezwał si znowu. Szeptem, który był tak cichy, e ledwie był
słyszalny na tle odgłosu kroków.
- Domy lacie si chyba, e nie wszyscy jeste my tacy jak Hegedus. Jest
generałem. Nie powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sze tysi cy
generałów. Dostaj o wiele wi cej forsy nii sier anci. Nie obracajcie si , bo b dzie
po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu. Słyszałem wszystko, co w nim
mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele czasu. Ludzie
tacy jak ja maj do wyboru tylko wojsko lub fabryk . Nigdy nie widzimy mi sa.
Ten stek, który jedli cie był z generalskiego przydziału. Zeszli my na dno. Mo e
wy b dziecie mogli nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im, e
potrzebujemy pomocy. Bardzo.
Na ko cu korytarza znajdowały si du e drzwi strze one przez dwóch
ołnierzy. Otworzyły si , gdy si do nich zbli ali.
- Jeste my - powiedział szepc cy głos. - Brionie Brandd, zanim przejdziemy
przez drzwi, obró si i powiedz co . Wówczas popchn ci . Połó r k na piersi...
teraz!
92
Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czy by ten człowiek co
planował? Czy te była to jaka sadystyczna pułapka zastawiona przez
Hegedusa? Byli ju krok od drzwi. To mógł by plan maj cy na celu ich zabicie...
- Zrób to, co mówi - sykn ła Lea. - Albo ci nie znam!
- Nie mo ecie nas tak odesła - powiedział Brion obracaj c si na pi cie.
- Stuli pysk! - krzykn ł gniewnie sier ant, uderzaj c r k Briona w pier tak
mocno, e a Brion upadł. - Podnie go! Wci gn do rodka! T kobiet tak e!
Niezdarne dłonie chwyciły ich i wci gn ły przez próg do du ego pomieszczenia,
a nast pnie cisn ły na chropowat metalow podłog . ołnierze cofn li si z
wycelowanymi w nich karabinami.
- Nałó cie je - rozkazał sier ant, kiedy podeszli technicy z dwoma masywnymi,
czarnymi kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony
zamkni to i opuszczono płyty czołowe hełmów. Kiedy ju było po wszystkim,
zostawiono ich samych na metalowej podłodze. Brion podniósł r k na
po egnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora...
Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion obrócił
si , usłyszawszy odgłos eksplozji - to boja Delta zamieniła si w kupk dymi cego
dymu. ci gn ł z siebie kombinezon, po czym pomógł w tym samym Lei.
- Co si stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głow z hełmu.
- Dał mi to - powiedział Brion otwieraj c dło ; w której trzymał zwini ty
kawałek papieru. Rozwin ł go powoli i u miechn ł si , widz c rz d cyfr pisanych
w po piechu.
- Czy to to, co mam na my li? - zapytała Lea. - Tak. Współrz dne galaktyczne.
Poło enie w odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda, sło ce...
- Z planet Arao kr
c wokół niego! Ludzie z Fundacji mog mie niezł
zabaw , projektuj c dla jej mieszka ców struktur społeczn , która b dzie dla
nich troch bardziej odpowiednia od obecnej.
- Cokolwiek to b dzie, b dzie to lepsze od tego, co jest. Zgłosz si na ochotnika
na t akcj . Tej jednej podejm si z przyjemno ci !
- Mów podejmiemy si . Mog min całe łata, zanim dobiegnie ko ca, lecz bez
wzgl du na to obiecuj zachowa cierpliwo . Poniewa po całym tym czekaniu
b d mogła zobaczy min Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju...
Sło ce wisiało nad dolin odbijaj c promienie od małego pojazdu stoj cego nie
opodal. Kiedy podeszli do niego, wł czył si silnik, który cicho pomrukiwał,
czekaj c, a wejd do rodka.
- Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamkn ł drzwi pojazd ruszył.
Na siedzeniu obok le ało pudło z całym ich sprz tem. Lea wyj ła z niego
przeka nik radiowy i podała Brionowi. - ci gnij l downik. Przeka mu
bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas, kiedy wyjedziemy st d. Mam dosy
tej planety... tak jak tamtej!
Kiedy wyjechali z kanionu na trawiast równin , ujrzeli stoj c w oddali
srebrzyst igł l downika. Automatyczny pojazd zatrzymał si , po czym jego
silnik zgasł.
Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła ko ca.