Harrison Harry Brion Brandd (tom 2) Planeta bez powrotu

background image
background image

H

ARRY

H

ARRISON

P

LANETA BEZ POWROTU

Tytuł oryginalny: Planet of no return

Copyright by Harry Harrison 1964

Copyright by Polish edition CIA-Books 1990

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

Zwiadowca

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

3

Zapach ´Smierci

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

Desperacki plan

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

13

Dzie´n przed akcj ˛

a

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

18

Z gołymi r˛ekami do piekła

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

25

Spotkanie z obcym

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

32

Pierwszy kontakt

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

36

´Smiertelna niespodzianka

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

41

Elektroniczne przesłuchanie

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

48

Poskromienie

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

55

Niebezpieczna wyprawa

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

60

Odkrycie

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

66

Poznanie wroga

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

72

Maszyny, które morduj ˛

a

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

78

Penetracja Kanionu

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

84

Tajemnica czarnej kolumny

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

89

Zabójcy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

92

Wojskowy punkt widzenia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

96

Koniec misji

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

102

background image

Zwiadowca

Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn ˛

ał w górne warstwy atmosfery, zacz ˛

płon ˛

a´c niczym meteor; jego blask wzmógł si˛e w ci ˛

agu kilku sekund od czerwieni

do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, cho´c nieprawdopodobnie
wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie a˙z tak wysokiej temperatury.
Odrywane i spalane cz ˛

asteczki metalu tworzyły wokół sto˙zkowego dzioba statku

ognist ˛

a otoczk˛e. Nagle, kiedy zdawało si˛e, ˙ze cały statek zostanie pochłoni˛ety

przez ogie´n i zniszczony, przez jaskraw ˛

a po´swiat˛e przedarły si˛e jeszcze ja´sniejsze

płomienie silników hamuj ˛

acych. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany,

z cał ˛

a pewno´sci ˛

a zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał

do ostatniej chwili z wł ˛

aczeniem hamownic.

Mkn ˛

ał w dół przez grub ˛

a powłok˛e chmur ku pokrytej traw ˛

a równinie, która

rosła przed nim z przera˙zaj ˛

ac ˛

a szybko´sci ˛

a. Kiedy wydawało si˛e ju˙z, ˙ze katastro-

fa jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrz ˛

asaj ˛

ac statkiem z sił ˛

a

odpowiadaj ˛

ac ˛

a kilku G. Mimo pracuj ˛

acych pełn ˛

a moc ˛

a silników, statek opadał

wci ˛

a˙z z du˙z ˛

a szybko´sci ˛

a i po chwili wyl ˛

adował z hukiem na ziemi, dociskaj ˛

ac do

oporu amortyzatory.

Kiedy kł˛eby dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył si˛e niewielki luk

i wynurzyła si˛e z niego kamera. Zacz˛eła powoli zatacza´c półkola, obserwuj ˛

ac

rozległe morze trawy, rosn ˛

ace w oddali drzewa. . . kompletne bezludzie. Gdzie´s

daleko przemykało w panice stado jakich´s zwierz ˛

at, szybko jednak znikło z pola

widzenia. Kamera poruszała si˛e nieprzerwanie, a˙z w ko´ncu zatrzymała obiektyw
na znajduj ˛

acych si˛e nie opodal szcz ˛

atkach zdemolowanego sprz˛etu wojennego —

rozległym rumowisku rozci ˛

agaj ˛

acym si˛e na porytej kraterami równinie.

Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, mo˙ze nawet tysi ˛

a-

cami, zdruzgotanych pot˛e˙znych maszyn wojennych. Wszystkie były podziurawio-
ne, pogi˛ete i porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko ci ˛

agn˛eło si˛e

a˙z po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy, kamera wsun˛eła si˛e z powro-
tem do luku, którego pokrywa zaraz si˛e zatrzasn˛eła. Min˛eło wiele minut, zanim
cisz˛e przerwał zgrzyt metalu tr ˛

acego o metal; to otwierała si˛e pokrywa ´sluzy po-

wietrznej.

3

background image

Min˛eło jeszcze kilka minut, nim ze ´srodka powoli wynurzył si˛e człowiek. Po-

ruszał si˛e ostro˙znie, trzymaj ˛

ac w r˛eku karabin jonowy; ko´ncówka lufy zataczała

półkola niczym w˛esz ˛

ace, wygłodniałe zwierz˛e. Miał na sobie ci˛e˙zki kombinezon

ochronny z hełmem wyposa˙zonym w TV. Bacznie lustruj ˛

ac otaczaj ˛

acy teren i nie

spuszczaj ˛

ac palca ze spustu, powoli si˛egn ˛

ał woln ˛

a r˛ek ˛

a w dół i wcisn ˛

ał guzik na

nadgarstku drugiej dłoni.

— Kontynuuj˛e raport. Jestem poza statkiem. B˛ed˛e szedł wolno, a˙z mój od-

dech wróci do normy. Mam obolałe ko´sci. L ˛

adowałem spadaj ˛

ac swobodnie do

ostatniej chwili. Było to naprawd˛e szybkie l ˛

adowanie i w ko´ncowym momencie

miałem pi˛etna´scie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został namierzony
podczas spadania. B˛ed˛e mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na
moim statku dalekiego zasi˛egu kr ˛

a˙z ˛

acym na orbicie. Tak wi˛ec bez wzgl˛edu na

to, co si˛e stanie ze mn ˛

a, ten raport przetrwa. Chc˛e unikn ˛

a´c takiej partaniny, jak ˛

a

odwalił Marcill.

Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co

my´slał o swoim martwym ju˙z poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi˛ewzi ˛

ał jakie-

kolwiek ´srodki ostro˙zno´sci, ˙zyłby pewnie nadal. Pomijaj ˛

ac zreszt ˛

a ´srodki ostro˙z-

no´sci, ten dure´n powinien był jednak pomy´sle´c o pozostawieniu jakiej´s wiado-
mo´sci. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si˛e z nim stało.
Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos, my´sl ˛

ac

o tym. L ˛

adowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez wzgl˛edu na

to, jak niewinnie by ona wygl ˛

adała. Równie˙z i ta, Selm-II, nie była z pewno´sci ˛

a

pod tym wzgl˛edem wyj ˛

atkiem, zwłaszcza ˙ze nie wygl ˛

adała wcale przyja´znie. To

była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relacj˛e z orbity podaj ˛

ac poło-

˙zenie miejsca, w którym zamierzał l ˛

adowa´c. I nic wi˛ecej. Dure´n! Od tego czasu

wszelki słuch o nim zagin ˛

ał. Wła´snie wtedy zdecydowano si˛e wezwa´c fachow-

ca. Dla Hartiga był to siedemnasty zwiad planetarny. Zamierzał wykorzysta´c całe
swoje do´swiadczenie, aby na siedemnastu si˛e nie sko´nczyło.

— Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał wła´snie to miejsce. Nie ma tu nicze-

go prócz trawy. To bezludna równina ci ˛

agn ˛

aca si˛e na wszystkie strony. tu˙z obok

miejsca l ˛

adowania rozegrała si˛e jaka´s bitwa. . . i to nie tak dawno. Pozostało´sci po

niej znajduj ˛

a si˛e na wprost mnie. Wygl ˛

ada to na ró˙znego rodzaju sprz˛et bojowy.

Kiedy´s te maszyny musiały wygl ˛

ada´c imponuj ˛

aco, teraz jednak s ˛

a porozrywane

i pordzewiałe. Spróbuj˛e przyjrze´c si˛e im z bliska.

Hartig zamkn ˛

ał wej´scie do ´sluzy i ostro˙znie, nie przerywaj ˛

ac relacji, ruszył

w stron˛e pobojowiska.

— Te maszyny s ˛

a naprawd˛e gigantyczne. Najbli˙zsza ma co najmniej pi˛e´c-

dziesi ˛

at jardów długo´sci: pojazd g ˛

asienicowy z pojedyncz ˛

a, ogromn ˛

a luf ˛

a. Jest

zniszczony. Nie wida´c na nim ˙zadnych oznacze´n. Spróbuj˛e przyjrze´c mu si˛e z bli-
ska: Przyznam si˛e jednak szczerze, ˙ze mi si˛e to nie podoba. Z orbity nie było tu
wida´c ˙zadnych miast, nie było słycha´c ˙zadnych audycji b ˛

ad´z sygnałów na jakim-

4

background image

kolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. To
przecie˙z nie s ˛

a zabawki. Ten sprz˛et jest wytworem bardzo zaawansowanej techni-

ki. Nie jest złudzeniem. To solidny metal, który został rozerwany przez co´s jeszcze
pot˛e˙zniejszego. Nadal nie widz˛e na korpusie ˙zadnych symboli ani znaków iden-
tyfikacyjnych. Spróbuj˛e wej´s´c do ´srodka. Z miejsca, w którym stoj˛e, nie dostrze-
gam wprawdzie ˙zadnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której zmie´sciłby
si˛e z powodzeniem łazik. Id˛e tam. W ´srodku mog ˛

a by´c jakie´s dokumenty, a na

urz ˛

adzeniach kontrolnych jakie´s napisy.

Nagle Hartig przystan ˛

ał. Zamarł w bezruchu i uchwycił r˛ek ˛

a poszarpany brzeg

wyrwy. Wydało mu si˛e, ˙ze co´s usłyszał. Ostro˙znym ruchem podniósł poziom sy-
gnału zewn˛etrznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko od-
głos wiatru wyj ˛

acego pomi˛edzy metalowymi szcz ˛

atkami. Nic wi˛ecej. Nadsłuchi-

wał przez chwil˛e, po czym wzruszył ramionami i odwrócił si˛e, aby wej´s´c przez
wyrw˛e do wn˛etrza maszyny.

Z przera˙zaj ˛

ac ˛

a gwałtowno´sci ˛

a spomi˛edzy metalowych szcz ˛

atków rozbrzmiał

echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił si˛e i przycupn ˛

ał wysuwaj ˛

ac do

przodu karabin gotowy do strzału.

— Co´s si˛e tam porusza. Jeszcze tego nie widz˛e. . . ale słysz˛e wyra´znie. Wł ˛

a-

czyłem zewn˛etrzny mikrofon w obwód, ˙zeby odbierany przez niego d´zwi˛ek na-
grywał si˛e takie. Staje si˛e coraz dono´sniejszy, to chyba koła, g ˛

asienice, . . . skrzy-

pi ˛

a, zgrzytaj ˛

a. Pojazd. . . Jest!

Ze zgrzytem metalu spomi˛edzy zniszczonych maszyn wyłonił si˛e nieznany

pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie wi˛ecej ni˙z pi˛e´c jardów długo´sci — su-
n ˛

ał do przodu z zapieraj ˛

ac ˛

a dech w piersiach szybko´sci ˛

a. Był czarny i wygl ˛

adał

złowrogo. Hartig podniósł wy˙zej karabin, ale kiedy zobaczył jak pojazd skr˛eca
przy´spieszaj ˛

ac, zdj ˛

ał palec ze spustu.

— Kieruje si˛e w stron˛e mojego l ˛

adownika! Pewnie namierzył go, kiedy l ˛

ado-

wałem. Za pomoc ˛

a promieniowania, radaru, nie wiem. Wł ˛

aczam urz ˛

adzenie do

zdalnego sterowania, aby przygotowa´c pokładowe urz ˛

adzenia obronne. Gdy tylko

ten pojazd znajdzie si˛e w ich zasi˛egu, zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. . .
Teraz!

Jedna po drugiej rozległy si˛e detonacje, kiedy szybkostrzelne działka pokłado-

we pluły ´smiertelnym ogniem. Ziemia zatrz˛esła si˛e, w powietrze wyleciały odłam-
ki skał i wzbiły si˛e kł˛eby dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd wyłonił
si˛e z kł˛ebów pyłu, na nowo rozpocz˛eły kanonad˛e. Pojazd był zupełnie nietkni˛ety.

— Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradz ˛

a sobie

z nim. . .

Nagle ziemi ˛

a wstrz ˛

asn˛eła pot˛e˙zniejsza od poprzednich eksplozja, która szcz˛e-

kiem odbiła si˛e od otaczaj ˛

acych Hartiga metalowych ´scian, wywołuj ˛

ac deszcz

rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewn ˛

atrz, zamarł w bezruchu i zacz ˛

ał mówi´c mato-

wym głosem:

5

background image

— Mój l ˛

adownik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cho-

lernego pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasn˛eły. Teraz skr˛eca w moim
kierunku. Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promie-
niowanie cieplne lub co´s jeszcze innego. Teraz ju˙z nie ma sensu wył ˛

aczanie ra-

diostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz˛e

˙zadnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzysta´c z przeka´zników tele-

wizyjnych. Próbuj˛e strzela´c do wyst˛epów znajduj ˛

acych si˛e z przodu pojazdu. To

mog ˛

a by´c detektory albo co. . . Nawet nie zwolnił. . .

Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny kr ˛

a˙z ˛

acego wokół planety

statku zacz˛eły automatycznie poszukiwa´c utraconego sygnału. Bez skutku. Wte-
dy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z typow ˛

a

dla automatów nieust˛epliwo´sci ˛

a zacz˛eło od pocz ˛

atku, lecz nie wykryło nic poza

promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i powta-
rzało to nast˛epnie co sze´s´cdziesi ˛

at minut przez cał ˛

a dob˛e. Kiedy ta cz˛e´s´c programu

została zako´nczona, zgodnie z instrukcj ˛

a wł ˛

aczyło radiostacj˛e nad´swietln ˛

a i wy-

słało cał ˛

a relacj˛e otrzyman ˛

a od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy

sw ˛

a powinno´s´c, wył ˛

aczyło wszystkie obwody prócz czuwaj ˛

acych i zamarło w nie-

sko´nczenie cierpliwym oczekiwaniu na nast˛epn ˛

a instrukcj˛e.

background image

Zapach ´Smierci

— Co to? Co´s złego? — zapytała Lea.
W miejscu, w którym jej ciało stykało si˛e z Brionem, poczuła jego nagłe napi˛e-

cie. Le˙zeli obok siebie w gł˛ebokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli przez
bulaj na usian ˛

a gwiazdami kosmiczn ˛

a przestrze´n. Czuła, ˙ze jego pot˛e˙zne rami˛e

obejmuj ˛

ace jej drobne ciało wyra´znie zesztywniało.

— Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory. . .
— Posłuchaj, kochana bryło mi˛e´sni, mo˙ze jeste´s najlepszym zapa´snikiem

w Galaktyce, ale jeste´s za to najgorszym kłamc ˛

a. Co´s si˛e stało. Co´s, o czym nie

wiem.

Brion wahał si˛e przez chwil˛e, po czym powiedział:
— Jest tu kto´s. Niedaleko. Kto´s, kogo przedtem nie było. Ten kto´s zwiastuje

kłopoty.

— Wierz˛e w twoje zdolno´sci empatyczne. Widziałam, jak si˛e sprawdzały

i wiem, ˙ze potrafisz wyczu´c stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste´s da-
leko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi˛edzy dwiema gwiazdami oddalony-
mi od siebie o całe lata ´swietlne, sk ˛

ad wi˛ec tu nowy człowiek na pokładzie. . . —

urwała i spojrzała nagle na zewn ˛

atrz, na gwiazdy. — Oczywi´scie, wahadłowiec.

To pewnie jakie´s spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy˙zby tam był jaki´s
inny statek nad´swietlny? Kto´s b˛edzie si˛e przesiadał. . .

— On nie leci. . . on ju˙z przyleciał. Jest ju˙z na pokładzie. Idzie prosto do nas.

Nie podoba mi si˛e to wszystko. Nie podoba mi si˛e ten facet. . . ani ta wiadomo´s´c,
z któr ˛

a przybywa.

Jednym płynnym ruchem Brion zerwał si˛e na nogi, odwrócił si˛e do tyłu i za-

cisn ˛

ał pi˛e´sci. Mimo i˙z miał ponad metr osiemdziesi ˛

at wzrostu i wa˙zył blisko sto

trzydzie´sci pi˛e´c kilogramów, poruszał si˛e zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wy-
prostowan ˛

a posta´c i prawie poczuła wypełniaj ˛

ace j ˛

a napi˛ecie.

— Nie mo˙zesz mie´c pewno´sci — powiedziała cicho. — Niew ˛

atpliwie masz

racj˛e, kto´s przybył na statek Ale nie musi to wcale oznacza´c, ˙ze ma jakikolwiek
zwi ˛

azek z nami. . .

— Jeden martwy człowiek, by´c mo˙ze nawet dwóch. Ten, który si˛e zbli˙za, sam

cuchnie ´smierci ˛

a. Ju˙z tu jest.

7

background image

Lea westchn˛eła gł˛eboko, kiedy usłyszała za sob ˛

a otwieraj ˛

ace si˛e drzwi do ka-

juty. Z l˛ekiem spojrzała przez rami˛e, nie wiedz ˛

ac, czego oczekiwa´c. Słycha´c było

odgłos delikatnego szurni˛ecia nog ˛

a, po którym nast ˛

apił głuchy stukot. I znowu:

szurni˛ecie, stukot. Coraz bli˙zej i gło´sniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał si˛e
m˛e˙zczyzna. Zawahał si˛e i rozejrzał na boki, mrugaj ˛

ac, jak gdyby miał kłopoty ze

wzrokiem.

Lea musiała zdoby´c si˛e na niemały wysiłek, aby ukry´c uczucie wstr˛etu, któ-

rego na jego widok doznała, a tak˙ze aby nie odwraca´c wzroku. Jedyne oko m˛e˙z-
czyzny spojrzało powoli za ni ˛

a, na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie ruszył do

przodu, powłócz ˛

ac wykr˛econ ˛

a dziwnie stop ˛

a i stawiaj ˛

ac ci˛e˙zko kul˛e przy ka˙zdym

kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała mu równie˙z
fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w tamtym miejscu,
była jasnoró˙zowa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał tak˙ze prawej r˛eki.
W jej miejscu znajdowała si˛e przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która
dopiero po roku osi ˛

agnie normaln ˛

a wielko´s´c. Teraz była jeszcze niedu˙za, przy-

pominała z wygl ˛

adu r˛ek˛e dziecka — miała około trzydziestu centymetrów dłu-

go´sci — i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bli˙zej do masywnej postaci
Briona.

— Nazywam si˛e Carver

1

— przedstawił si˛e. — Przybyłem tu, aby si˛e z tob ˛

a

zobaczy´c, Brandd.

— Wiem. — Napi˛ecie opu´sciło teraz ciało Briona równie szybko jak nim

owładn˛eło. — Usi ˛

ad´z i odpocznij.

Lea nie mogła powstrzyma´c si˛e od odsuni˛ecia na bok, kiedy Carver wes-

tchn ˛

awszy gł˛eboko opadł na koj˛e tu˙z przy niej. Słyszała jego ci˛e˙zki oddech i wi-

działa kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukaj ˛

ac kapsułki, któr ˛

a

nast˛epnie wło˙zył do ust. Spojrzał na dziewczyn˛e i skin ˛

ał głow ˛

a.

— Doktor Lea Morees — powiedział. — Pani tak˙ze potrzebuj˛e.
— Culrel? — zapytał Brion.
Carver przytakn ˛

ał.

— Cultural Relationships Foundation

2

. Rozumiem, ˙ze pracowali´scie ju˙z kie-

dy´s z nami?

— Owszem. To był nagły wypadek. . .
— Ka˙zdy wypadek jest nagły. Stało si˛e co´s bardzo wa˙znego i wysłano mnie,

abym spotkał si˛e wła´snie z wami.

— Dlaczego z nami? Dopiero co wrócili´smy z zadupia, jakim była planeta Dis.

Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, ˙ze b˛edziemy mieli troch˛e odpoczynku
przed nast˛epn ˛

a akcj ˛

a. Zgodzili´smy si˛e pracowa´c dalej dla waszych ludzi, ale nie

ju˙z teraz. . .

1

Carver (ang.) — rze´zbiarz (przyp. tłum.).

2

Fundacja Zwi ˛

azków Kulturowych (przyp. tłum.).

8

background image

— Powiedziałem wam. . . To nagła sprawa — głos Carvera był chrapliwy.

Wcisn ˛

ał zdrow ˛

a r˛ek˛e mi˛edzy kolana, aby powstrzyma´c dr˙zenie. Był to ból lub

przem˛eczenie albo obie te rzeczy na raz i starał si˛e im nie podda´c. — Wła´snie,
jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Je´sli to po-
lepszy wam samopoczucie, powiem, ˙ze wiem, co si˛e wam przytrafiło na Dis i ˙ze
w zwi ˛

azku z tym zaproponowałem nawet, ˙ze sam przeprowadz˛e t˛e robot˛e. Wy-

´smiali mnie. Dla mnie nie było to wcale takie ´smieszne. No jak, zgadzacie si˛e? —

Odwrócił si˛e, aby spojrze´c Brionowi w twarz.

— Nie mo˙zesz nalega´c na Le˛e, nie teraz. Zajm˛e si˛e tym sam.
Carver sprzeciwił si˛e ruchem głowy.
— Musicie działa´c razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie s ˛

a wyra´zne.

Jednakowe zdolno´sci, synergiczny zwi ˛

azek. . .

— Polec˛e z Brionem — powiedziała Lea. — Czuj˛e si˛e ju˙z znacznie lepiej.

Zanim dotrzemy na miejsce b˛ed˛e w pełni sił.

— Miło to słysze´c. Jak zapewne wiecie, jeste´smy organizacj ˛

a całkowicie do-

browoln ˛

a — Carver zignorował drwi ˛

ace prychni˛ecie Briona i wygrzebał z kie-

szeni płaskie plastikowe pudełko. — Nie s ˛

adz˛e, aby´scie nie wiedzieli, i˙z prawie

wszystkie nasze akcje dotycz ˛

a kultur, które prze˙zywaj ˛

a kłopoty, społecze´nstw za-

mieszkuj ˛

acych planety, które zostały odci˛ete od głównego nurtu ludzkich kontak-

tów przez tysi ˛

ace lat. Nie zajmujemy si˛e z zasady odkrywaniem planet na nowo,

to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec ˛

a zawsze pierwsi, potem przekazuj ˛

a nam

zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Słu˙zyłem tam cztery lata, dopiero
potem przeszedłem do Fundacji. — U´smiechn ˛

ał si˛e ironicznie. — My´slałem, ˙ze

ta nowa robota b˛edzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakie´s problemy
i zwrócił si˛e do nas o pomoc. Czy jeste´scie gotowi ju˙z teraz zapozna´c si˛e z tymi
nagraniami?

— Przynios˛e odtwarzacz z mojej kabiny — powiedział Brion.
Carver skin ˛

ał oci˛e˙zale głow ˛

a, zbyt zm˛eczony, aby mówi´c.

— Zamówi´c ci co´s? — zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.
— Tak, ch˛etnie jakiego´s drinka. Popij˛e nim pigułk˛e. . . za kilka minut poczuj˛e

si˛e lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog˛e.

Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasa˙zerskiej i prze-

kazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odło˙zyła słuchawk˛e, odwróciła si˛e
szybko w stron˛e go´scia.

— No i jak oceniasz to, co widzisz?
— Przepraszam. Nie chciałem si˛e gapi´c. Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy

jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.

— A czego si˛e spodziewałe´s? Dwóch głów?
— Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ru-

szeniem w Kosmos s ˛

adziłem, ˙ze cała ta opowie´s´c o Ziemi to jeden z mitów reli-

gijnych. . .

9

background image

— No i teraz widzisz, ˙ze jeste´smy z prawdziwego, niedo˙zywionego ciała

i krwi. Jeste´smy niedojadaj ˛

acymi mieszka´ncami przeludnionej i zu˙zytej planety.

Przypuszczam, ˙ze powiedziałby´s, ˙ze mamy to, na co zasłu˙zyli´smy.

— Nie. No, mo˙ze w jednej kwestii, nie wi˛ecej. Jestem przekonany, ˙ze Impe-

rium Ziemskie ponosi win˛e za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my´sli
to wszystko, o czym mo˙zna przeczyta´c w podr˛ecznikach szkolnych. Nikt w to nie
w ˛

atpi. Ale to ju˙z historia, staro˙zytno´s´c sprzed wielu tysi˛ecy lat. To, co ma teraz

dla mnie wi˛eksze znaczenie, to przyszło´s´c wszystkich tych planet, które znalazły
si˛e w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał nie-
które z nich, zdałem sobie spraw˛e z tego, jaki brutalny mógłby sta´c si˛e wszech

´swiat. Ludzko´s´c z zasady przynale˙zy do Ziemi. Osobi´scie mo˙zecie czu´c si˛e gor-

si, poniewa˙z przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne
zmniejszenie si˛e waszych ciał. Tak czy inaczej, nale˙zycie do Ziemi i jeste´scie
jej wytworem. Wielu w´sród nas jest wi˛ekszych i silniejszych od was, ale jest to
jedynie skutek konieczno´sci przystosowania si˛e do okrutnych i brutalnych ´swia-
tów. Przyzwyczaiłem si˛e ju˙z do tego i traktuj˛e nawet jako norm˛e. Kiedy ciebie
zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, ˙ze dom rodzinny ludzko´sci nadal ist-
nieje — u´smiechn ˛

ał si˛e. — Mo˙ze wyda ci si˛e to ´smieszne, ale na twój widok

doznałem uczucia zadowolenia i ulgi. Poczułem si˛e jak dziecko, które odnalazło
dawno utraconych rodziców. Obawiam si˛e, ˙ze te słowa nie oddaj ˛

a dobrze tego, co

czuj˛e. To tak jak powrót do domu z dalekiej podró˙zy. Widziałem, w jaki sposób
ludzko´s´c zaadaptowała si˛e do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym
sensie wchłoni˛ecie koj ˛

acej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz˛e si˛e,

˙ze ci˛e spotkałem.

— Wierz˛e ci, Carver — u´smiechn˛eła si˛e. — Musz˛e przyzna´c, ˙ze ja tak˙ze za-

czynam ci˛e lubi´c. Cho´c musz˛e równie˙z doda´c, ˙ze twój wygl ˛

ad nie nale˙zy do naj-

przyjemniejszych.

Za´smiał si˛e i odchylił do tyłu, popijaj ˛

ac małymi łykami zimnego drinka, który

został automatycznie dostarczony na stół.

— Daj mi rok, a nie poznasz mnie!
— Nie w ˛

atpi˛e, ˙ze tak b˛edzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi˛ec teore-

tycznie wiem, jakie efekty mo˙zna osi ˛

agn ˛

a´c na drodze odrostu. Jestem pewna, ˙ze

za jaki´s czas b˛edziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot ˛

ad nie wi-

działam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste´smy zamo˙zni, wi˛ec mało kogo
z nas sta´c na tak kompleksow ˛

a rekonstrukcj˛e jak twoja.

— To jedna z niewielu korzy´sci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj ˛

a człowieka bez

wzgl˛edu na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi˛ecy pod t ˛

a opask ˛

a

b˛ed˛e miał nowe oko.

— Miło to słysze´c. Ale szczerze mówi ˛

ac, wolałabym osobi´scie unikn ˛

a´c

wszystkich korzy´sci zwi ˛

azanych z tego typu rekonstrukcj ˛

a, je´sli nie masz nic prze-

ciwko temu.

10

background image

— Pozostaje mi zatem ˙zyczy´c ci szcz˛e´scia. Trudno zreszt ˛

a si˛e z tob ˛

a nie zgo-

dzi´c.

Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wzi ˛

ał kaset˛e

z nagraniem i wsun ˛

ał do pojemnika. Kiedy zaja´sniał ekran, razem z Le ˛

a pochylił

si˛e do przodu. Carver słuchał nagrania popijaj ˛

ac zimny płyn ze szklanki. Słyszał je

ju˙z wiele razy i przedrzemał pocz ˛

atek. Ockn ˛

ał si˛e dopiero pod koniec. Głos Har-

tiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, i˙z wiedział, ˙ze czeka go niechybna ´smier´c,
nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwi´c działanie swoim nast˛epcom. Lea by-
ła wyra´znie przera˙zona, kiedy nagranie dobiegło ko´nca i ekran zgasł, natomiast
beznami˛etna twarz Briona nie wyra˙zała ˙zadnych uczu´c.

— I chcecie, aby´smy udali si˛e na t˛e planet˛e, Selm-II? — zwrócił si˛e do Ca-

rvera. Ten przytakn ˛

ał. — Dlaczego? To wygl ˛

ada bardziej na robot˛e dla wojska.

Nie lepiej byłoby wysła´c tam co´s wi˛ekszego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby
zadba´c o swoje bezpiecze´nstwo?

— Nie. To jest wła´snie to, czego nie chcemy. Do´swiadczenie wykazało, ˙ze

zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna nisz-
czy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie´c si˛e,
co si˛e dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy.
Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czym´s, w co zostali´scie wci ˛

a-

gni˛eci mimo swej woli. Ale powiodło si˛e wam nadzwyczajnie i osi ˛

agn˛eli´scie to,

co według specjalistów było niemo˙zliwe. Chcemy, aby´scie wykorzystali swoje
zdolno´sci i w tej sprawie. Nie przecz˛e, ˙ze to mo˙ze by´c bardzo niebezpieczne, ale
ta robota musi zosta´c wykonana.

— Nie planowałam ˙zy´c wiecznie — powiedziała Lea i zamówiła kilka moc-

nych drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.

— Polec˛e tam sam — powiedział. — Lepiej sobie poradz˛e w pojedynk˛e.
— Och nie, nie mo˙zesz, ty wielka bezmózgowa bryło mi˛e´sni! Nie jeste´s do-

statecznie bystry, abym mogła pu´sci´c ci˛e samego. Polec˛e z tob ˛

a albo nie polecisz

w ogóle. Spróbuj lecie´c sam, a zastrzel˛e ci˛e. Po co maj ˛

a wie´z´c ci˛e taki szmat drogi,

je´sli i tak masz zgin ˛

a´c.

Brion u´smiechn ˛

ał si˛e, słysz ˛

ac te słowa.

— Twoje współczucie i wyrozumiało´s´c s ˛

a niezwykle wzruszaj ˛

ace. Zgadzam

si˛e. Twoje argumenty przekonały mnie, ˙ze najlepiej b˛edzie, je´sli polecimy tam
razem.

— ´Swietnie! — złapała szklank˛e, gdy tylko ta ukazała si˛e w wylocie podajnika

i poci ˛

agn˛eła du˙zy łyk. — Jaki ma by´c nasz nast˛epny krok, Carver?

— Trudny: Musicie przekona´c kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował

si˛e na Selm-II. Na orbicie b˛edzie czekał na nas statek operacyjny.

— Mo˙ze by´c z tym jaki´s problem? — zapytał Brion.
— Widz˛e, ˙ze nigdy nie miałe´s do czynienia z kapitanem liniowca dalekie-

go zasi˛egu. Wszyscy oni s ˛

a bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj ˛

a

11

background image

o wszystkim. Nie mo˙zemy zmusza´c go do zmiany kursu. Mo˙zemy go jedynie
przekonywa´c.

— Przekonam go — powiedział Brion. — Podj˛eli´smy si˛e tej roboty i ˙zaden

pilotczyna nie b˛edzie stał nam na drodze!

background image

Desperacki plan

Kapitan MLuta mógłby mie´c wiele przezwisk, ale nigdy, w naj´smielszych na-

wet wyobra˙zeniach, nie s ˛

adził, by nazwano go pilotczyn ˛

a. Stał twarz ˛

a w twarz

z Brionem Branddem. Spogl ˛

adali na siebie gro´znie. Obaj byli m˛e˙zczyznami ro-

słymi, krzepkimi i wysokimi. . . przy czym kapitan był nawet nieco wy˙zszy. Był
tak samo umi˛e´sniony jak Brion. . . i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do
siebie, z jednym wyj ˛

atkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana za´s

gł˛ebokiej czerni.

— Odpowied´z brzmi nie — powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie

jego wyczuwało si˛e rosn ˛

ac ˛

a zło´s´c. Prosz˛e opu´sci´c mój mostek!

— Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna

pro´sba.

— W porz ˛

adku. Pa´nska nieformalna pro´sba została odrzucona!

— Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego si˛e z ni ˛

a do pana zwróciłem. . .

— I nie b˛edzie pan miał okazji, dopóki b˛ed˛e miał tu co´s do powiedzenia.

A b˛ed˛e miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załog˛e, pasa˙zerów i ładunek,
za który odpowiadam. A tak˙ze rozkład lotu. To jest dla mnie najwa˙zniejsze. Ze
wszystkiego. Ju˙z i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umo˙zliwi´c panu spotkanie
z tym człowiekiem. Zgodziłem si˛e na to, poniewa˙z poinformowano mnie, ˙ze to
nagły wypadek. Teraz ju˙z po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzu-
ci´c?

— Prosz˛e spróbowa´c.
Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pi˛e´sci byty jednak zaci´sni˛ete,

a mi˛e´snie napi˛ete, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego
spojrzenie. Carver ruszył do przodu ku´stykaj ˛

ac i z trudem wcisn ˛

ał si˛e mi˛edzy

nich.

— To zaszło ju˙z za daleko — powiedział. — Zmuszony jestem interweniowa´c,

zanim b˛edzie za pó´zno. Brandd, prosz˛e i´s´c do doktor Morees. Natychmiast.

Brion wzi ˛

ał gł˛eboki oddech i rozlu´znił mi˛e´snie. Carver miał racj˛e, niemniej

Brion ˙załował, ˙ze kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygni˛ecia spra-
wy. Obrócił si˛e na pi˛ecie i podszedł do Lei, która siedziała w pobli˙zu na przymo-
cowanym do ´sciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni, Carver

13

background image

si˛egn ˛

ał zdrow ˛

a r˛ek ˛

a do bocznej kieszeni i wyj ˛

ał z niej kartk˛e papieru, rzucił na

ni ˛

a przelotne spojrzenie i schował j ˛

a z powrotem.

— Mieli´smy nadziej˛e, ˙ze zgodzi si˛e pan z własnej woli, kapitanie MLuta.

Teraz, dobrowolnie czy nie, pomo˙ze nam pan.

— Oficer wachtowy — powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. —

Natychmiast na mostek z trzema lud´zmi. Uzbrojonymi!

— Prosz˛e zaraz odwoła´c ten rozkaz — powiedział Carver zdenerwowany. —

Prosz˛e za pomoc ˛

a radiostacji nad´swietlnej skontaktowa´c si˛e ze swoj ˛

a baz ˛

a. Niech

pan poprosi o Kod Dp-L.

Kapitan odwrócił si˛e gwałtownie i pochylił nad kalek ˛

a.

— Sk ˛

ad pan ma ten kod? — rzucił ostro. — Kim pan jest?

— ˙

Zadnych dalszych pyta´n, je´sli łaska. Niech pan poł ˛

aczy si˛e z nimi i powie,

˙ze nazywam si˛e Carver. Prosz˛e im powiedzie´c, ˙ze jestem tu z panem.

Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie

o zbrojne wsparcie.

— Co to za czary? — zapytał Brion, kiedy Carver opadł ci˛e˙zko na fotel obok
— To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale˙zy do

tych, które wiele zawdzi˛eczaj ˛

a Fundacji. By´c mo˙ze jej mieszka´ncy nie wiedz ˛

a

o tym, ale rz ˛

ad wie. Płac ˛

a nam co roku całkowicie dobrowolnie du˙ze datki.

Brion pokiwał głow ˛

a.

— To znaczy, ˙ze Roodepoort jest jedn ˛

a z tych planet, którym pomogli´smy

w przeszło´sci wybrn ˛

a´c z kłopotów?

— Zgadza si˛e. Dlatego zawsze mo˙zemy prosi´c ich o pomoc, bez wzgl˛edu na

jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich
agencji kosmicznej został poinformowany o mojej obecno´sci tutaj i miał oczeki-
wa´c na wiadomo´sci ode mnie. Jest bardzo zaj˛ety i nie s ˛

adz˛e, aby był zadowolo-

ny z zawracania mu głowy t ˛

a spraw ˛

a. Kapitan b˛edzie z nami współpracował bez

wzgl˛edu na to, czy b˛edzie mu si˛e to podobało, czy nie.

Nie musieli długo czeka´c. Kapitan wrócił na mostek i stan ˛

ał przed Carverem.

Wida´c było, ˙ze gotuje si˛e wewn˛etrznie, ale Carvera nie wzruszało to w najmniej-
szym stopniu.

— Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, ˙ze mo˙ze pan wydawa´c takie

rozkazy?

— Skoro ma pan ju˙z rozkazy, nie wystarcza to panu?
— Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko ja mog˛e wydawa´c rozkazy na

tym statku. Teraz prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podwa˙zony. A je-

´sli nie zastosuj˛e si˛e do tych instrukcji?

— Mo˙ze pan to zrobi´c. Ale kiedy wróci pan do swojego portu, b˛edzie miał

pan niemało kłopotów.

— Kłopotów? — u´smiechn ˛

ał si˛e gorzko kapitan. — Pójd˛e na zielon ˛

a trawk˛e.

B˛ed˛e sko´nczony.

14

background image

— Zatem zna pan cen˛e za swoj ˛

a ciekawo´s´c. Prosz˛e mi wierzy´c, kapitanie,

nie chc˛e, aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw ˛

a

niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mog˛e. To akcja Fundacji. Kiedy wróci
pan do domu, mo˙ze pan zapyta´c swoich przeło˙zonych, ludzi, którzy wydali panu
ten rozkaz, o co chodzi. Do nich nale˙zy decyzja o tym, co powinien pan wiedzie´c.
Mog˛e jedynie doda´c, ˙ze ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Wła´snie zgin˛eli ludzie
i bez w ˛

atpienia w przyszło´sci zginie ich jeszcze wi˛ecej. Czy to wystarczy, aby

zaspokoi´c pa´nsk ˛

a ciekawo´s´c?

Kapitan uderzył zaci´sni˛et ˛

a pi˛e´sci ˛

a w otwart ˛

a dło´n drugiej r˛eki.

— Nie — powiedział. — Nie zaspokaja! Ale widz˛e, ˙ze na razie b˛edzie musiało

mi wystarczy´c. Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi˛ecej nie chc˛e was widzie´c na
pokładzie mojego statku. Nie chc˛e, aby przytrafiło mi si˛e to po raz drugi!

— Uszanujemy pa´nsk ˛

a wol˛e, kapitanie. Naprawd˛e bardzo mi przykro, ˙ze tym

razem musiało to przybra´c taki obrót.

— ˙

Zegnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.

— Nie zyskałe´s tu przyjaciela — powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasn˛eły si˛e

za nimi.

Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zm˛eczony, aby rozwodzi´c si˛e

nad tym.

— Wracam do mojej kajuty — powiedział. — Przył ˛

acz˛e si˛e do was, kiedy

nadejdzie pora przesiadki.

Cała przyjemno´s´c, jak ˛

a sprawiała Lei i Brionowi ta podró˙z, prysła bezpowrot-

nie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast˛epnie przesłuchali go jeszcze
kilka razy, a˙z w ko´ncu dokładnie go zapami˛etali. Brion ´cwiczył w sali gimnastycz-
nej statku nie´swiadomy tego, ˙ze jego zdolno´s´c podnoszenia ci˛e˙zarów i doskonała
kondycja wp˛edziły w kompleksy tamtejszego instruktora. Lea próbowała odpo-
cz ˛

a´c i odzyska´c siły. Nie miała poj˛ecia, co spotka ich na Selm-II, niemniej nie

w ˛

atpiła, ˙ze b˛edzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało si˛e niezno-

´sne i gdy w ko´ncu nadeszła pora przesiadki, przyj˛eli to z ulg ˛

a. Podczas samych

przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w pobli˙zu.

— I co dalej? — zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca we-

wn ˛

atrz ogromnej ´sluzy powietrznej statku flagowego Fundacji.

— To zale˙zy całkowicie od was — powiedział Carver. — To wasz przydział.

Teraz wy decydujecie.

— Gdzie jeste´smy?
— Na orbicie wokół Selm-II.
— Chc˛e j ˛

a zobaczy´c.

— Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. T˛edy, prosz˛e. Wezw˛e tam

dowódc˛e akcji.

Był to du˙zy i szybki statek Min˛eli automaty sklepowe i wn˛eki magazynowe

i zatrzymali si˛e na wprost przesuwaj ˛

acych si˛e automatycznie platform d´zwigo-

15

background image

wych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do której
wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stan˛eli na przezroczystej podłodze i spojrze-
li w dół. Pod nimi znajdowała si˛e bł˛ekitna kula planety, w połowie pogr ˛

a˙zona

w cieniu, w połowie o´swietlona jaskrawym ´swiatłem rodzimej gwiazdy Selm,
sło´nca tego samotnego ´swiata.

— St ˛

ad wygl ˛

ada jak ka˙zda inna planeta. Co było przyczyn ˛

a; ˙ze si˛e ni ˛

a zainte-

resowano? — spytał Brion.

— Wszystko zacz˛eło si˛e od rutynowego badania. Podczas normalnego kom-

puterowego przeszukiwania danych sprzed Upadku odkryto list˛e transportów wy-
syłanych na ró˙zne planety nale˙z ˛

ace do dawnego Imperium Ziemskiego. Wi˛ek-

szo´s´c z nich była nam znana, ale kilka było oczywi´scie nowych. Ich współrz˛edne
przekazano do Fundacji w celu nawi ˛

azania kontaktu i identyfikacji. Poniewa˙z ob-

serwacja z orbity nie wykazała istnienia tam miast ani osad, planeta miała by´c
zbadana na ko´ncu. Nie stwierdzono takie obecno´sci fał radiowych na ˙zadnym za-
kresie.

— Zatem nie ma tam ludzi ani ˙zadnych oznak cywilizacji. . . poza kilkoma

ogromnymi pobojowiskami?

— Tak. . . — powiedział Carver — i to nas wła´snie zaintrygowało. To mili-

tarne złomowisko, w pobli˙zu którego wyl ˛

adowali Marcill i Hartig, było najwi˛ek-

szym, jakie dot ˛

ad odkryto. A jest ich sporo.

— Sprz˛et wojenny. . . bez ˙zołnierzy. Gdzie s ˛

a ci wszyscy ludzie? Pod ziemi ˛

a?

— By´c mo˙ze. To wła´snie b˛edziesz musiał stwierdzi´c, kiedy tam bezpiecznie

wyl ˛

adujesz. Sama planeta wygl ˛

ada do´s´c atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam wi-

da´c, to lód i ´snieg. Jest tam oczywi´scie sporo wody. S ˛

a wyspy i archipelagi, a tak˙ze

jeden du˙zy kontynent. O, tam. Po cz˛e´sci panuje teraz na nim noc. Ma w przybli-

˙zeniu kształt du˙zej misy otoczonej ła´ncuchami gór. W jego ´srodku znajduj ˛

a si˛e

trawiaste równiny i poro´sni˛ete lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczaj ˛

ac w to

jedno du˙ze, prawie na ´srodku. Od niego odbijaj ˛

a si˛e te promienie słoneczne. To

prawdziwy ´sródl ˛

adowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat

— Jaki jest tam klimat?
— Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczaj ˛

acych to gigantyczne je-

zioro. W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko´sciach jest ciepło
i przyjemnie.

— W porz ˛

adku. Pierwsz ˛

a rzecz ˛

a, której potrzebujemy, to ´srodek transportu.

Co jest do dyspozycji?

— Tym zajmie si˛e dowódca akcji. Proponuj˛e, by´scie wci˛eli jeden z l ˛

adowni-

ków. To s ˛

a dobrze wyposa˙zone statki, o stosunkowo du˙zej mocy, w których jest

dosy´c miejsca na niezb˛edny sprz˛et dodatkowy. S ˛

a te˙z dobrze uzbrojone. Technicy

zadbaj ˛

a ju˙z o to, aby znalazł si˛e na nich najnowszy sprz˛et bojowy i urz ˛

adzenia

obronne.

Brion uniósł wysoko brwi słysz ˛

ac te słowa.

16

background image

— Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.
— To do´swiadczenie mo˙ze nam pomóc.
— Nie szafuj tak beztrosko słowem my — powiedziała Lea — o ile nie za-

mierzasz lecie´c z nami.

— Przepraszam. Mo˙zecie otrzyma´c wszelk ˛

a bro´n, jak ˛

a zechcecie. Zarówno

r˛eczn ˛

a, jak i pokładow ˛

a. Wybór sprz˛etu nale˙zy do was.

— Mog˛e dosta´c list˛e sprz˛etu, jakim dysponujecie? — zapytał Brion.
— Ja si˛e tym zajm˛e — powiedział czyj´s głos.
Odwrócili si˛e i zobaczyli szczupłego, siwowłosego m˛e˙zczyzn˛e, który wszedł

niezauwa˙zenie podczas ich rozmowy. Rzucił jakie´s polecenie do mikrofonu przy-
mocowanego do pasa przeka´znika, spojrzał na nich i dodał:

— Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie nale˙zy udzielanie rad, a takie

dopilnowanie, aby´scie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na
tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy.

Spis sprz˛etu był długi i szczegółowy. Brion przegl ˛

adał go razem z siedz ˛

ac ˛

a

obok Le ˛

a, dotykaj ˛

ac ekranu w miejscach, gdzie pojawiały si˛e te pozycje, które

ich interesowały. Z wolna zacz ˛

ał pi˛etrzy´c si˛e obok stos wydruków. Gdy sko´nczyli,

Brion zwa˙zył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planet˛e pod sob ˛

a.

— Podj ˛

ałem decyzj˛e — rzekł. — I mam nadziej˛e, ˙ze Lea zgodzi si˛e ze mn ˛

a.

L ˛

adownik zostanie wyposa˙zony we wszystkie najpot˛e˙zniejsze bronie, jakie tylko

s ˛

a tu dost˛epne. Zabierzemy tak˙ze wszelki mo˙zliwy sprz˛et, jaki mo˙ze przyda´c si˛e

nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl ˛

aduj˛e na

niej sam, bez ˙zadnych urz ˛

adze´n, bez niczego, co by posiadało cokolwiek metalo-

wego. Nawet z gołymi r˛ekami, je´sli zajdzie taka potrzeba. Nie uwa˙zasz, Lea, ˙ze
w tych warunkach b˛edzie to najrozs ˛

adniejsze?

Jej niema, wyra˙zaj ˛

aca przera˙zenie twarz była jedyn ˛

a odpowiedzi ˛

a.

background image

Dzie ´n przed akcj ˛

a

— Zaraz przygotuj˛e spis propozycji — powiedział Klart, wprowadzaj ˛

ac seri˛e

polece´n do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał ´swiadczył
wyra´znie, ˙ze ˙zadne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było
w stanie go zaskoczy´c.

Lea jednak nie podzielała tego spokoju.
— Brionie Brandd, ka˙zdy, kto mówi co´s takiego, musi by´c stukni˛ety. Carver,

dopilnuj, aby go natychmiast zamkni˛eto!

— Lea ma racj˛e — przytakn ˛

ał Carver. — Nie mo˙zesz porusza´c si˛e nieuzbro-

jony na tak ´smiertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo.

— Czy˙zby? Czy te wszystkie urz ˛

adzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym

dwóm ludziom przede mn ˛

a? Marcill znikn ˛

ał po prostu bez ´sladu. . . Mamy jednak

na szcz˛e´scie wyobra˙zenie, co si˛e z nim stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz
bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadziej˛e, ˙ze nie b˛edziecie mieli nic przeciwko
temu, ˙ze nie pójd˛e ich ´sladem. My´sl˛e o przetrwaniu, a nie o samobójstwie. Zanim
si˛e wypowiecie, chciałbym, aby´scie rozwa˙zyli dwa drobne fakty. Pami˛etacie, jak
zgin ˛

ał Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytuj ˛

ac i namie-

rzaj ˛

ac wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizuj ˛

ac jego bro´n. Wykrył

go i zniszczył. Nie myl˛e si˛e?

— Jak na razie, nie — powiedziała Lea. — Czy to pierwszy fakt?
— Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz˛eta. Przy-

pominacie sobie, ˙ze Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wyl ˛

adowaniu. Biegły

w oddali, skacz ˛

ac.

— No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.
— To oczywiste — powiedziała do niego Lea. — Zwierz˛eta były ˙zywe i mi-

mo to nie były atakowane przez sprz˛et bojowy. Hartig natomiast został zabity.

˙

Zeby wi˛ec tam przetrwa´c, trzeba zachowywa´c si˛e jak zwierz˛e i zbada´c sytuacj˛e
poruszaj ˛

ac si˛e na własnych nogach.

— To szale´nstwo — j˛ekn ˛

ał Carver. — Nie mog˛e na to pozwoli´c.

— Nie mo˙zesz mi zabroni´c. Twoja odpowiedzialno´s´c sko´nczyła si˛e w mo-

mencie dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj˛e t ˛

a akcj ˛

a. Lea pozostanie na orbicie.

Wyl ˛

aduj˛e sam.

18

background image

— Cofam, co powiedziałam — odezwała si˛e Lea. To rozs ˛

adny plan. W sam

raz dla Zwyci˛ezcy Twenties. — Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i za-

´smiała si˛e. — Wida´c, ˙ze niezbyt dokładnie ci˛e poinformowali, skoro nie wiesz, ˙ze

Brion jest ´swiatowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej
niesprzyjaj ˛

acych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno-umy-

słowe. Dwadzie´scia ró˙znych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie wierszy,
podnoszenie ci˛e˙zarów, po szachy. To z pewno´sci ˛

a najbardziej wycie´nczaj ˛

ace zma-

gania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj ˛

acy pokaz zdolno´sci zarówno

fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły, a dowiesz si˛e, ˙ze
jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym roku zmaga´n wy-
lania jednego jedynego Zwyci˛ezc˛e. Potrafisz wyobrazi´c sobie całoroczne zawody
sportowe, w których uczestnicz ˛

a wszyscy mieszka´ncy planety? Pomy´sl wi˛ec, kim

musi by´c ten Zwyci˛ezca! Je´sli nie starczy ci wyobra´zni, to popatrz na Briona. On
jest jednym z tych Zwyci˛ezców. Bez wzgl˛edu na to, co wywołuje trudno´sci na
Selm-II, jest bardzo prawdopodobne, ˙ze Brion potrafi je pokona´c. I zwyci˛e˙zy´c.

Carver podczłapał do fotela i opadł na´n ci˛e˙zko, upuszczaj ˛

ac kul˛e, która spadła

na podłog˛e.

— Wierz˛e ci — powiedział. — Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli´scie

jednak, od tej chwili odpowiedzialno´s´c za wszystko, co si˛e wydarzy, spada na was.
Masz racj˛e, ja jestem ju˙z poza t ˛

a spraw ˛

a. Jedyne, co mog˛e teraz zrobi´c, to ˙zyczy´c

wam szcz˛e´scia. Klart dopilnuje, ˙zeby´scie otrzymali wszystko, co mo˙ze wam by´c
potrzebne.

— Oto spis propozycji — powiedział Klart, odrywaj ˛

ac kartk˛e papieru z dru-

karki i wr˛eczaj ˛

ac im.

Lea chwyciła j ˛

a pierwsza, zanim Brion zd ˛

a˙zył wyci ˛

agn ˛

a´c r˛ek˛e.

— Poniewa˙z ja b˛ed˛e kr ˛

a˙zy´c na orbicie w l ˛

adowniku podczas twojego pobytu

na powierzchni planety, zaj˛ecie si˛e Wyposa˙zeniem nale˙zy do mnie. Id´z po´cwiczy´c
pompki lub we´z troch˛e anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed
walk ˛

a, a ja zajm˛e si˛e spraw ˛

a.

— Zazwyczaj odpoczywam — odparł Brion. — Przygotowuj˛e si˛e psychicznie

na to, co mnie czeka.

— No to id´z i odpocznij. Przed zło˙zeniem zamówienia dam ci ostateczn ˛

a list˛e

do akceptacji.

— Nie musisz tego robi´c. Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu

przypilnuj, ˙zeby wszystko było w komplecie. B˛ed˛e wprawdzie potrzebował troch˛e
specjalnego sprz˛etu, ale tym zajm˛e si˛e sam. Teraz potrzebuj˛e jedynie szczegóło-
wej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w którym mógłbym zapozna´c
si˛e z nim w spokoju.

— Macie przydzielone kajuty — powiedział do niego Klart. — W terminalu

znajdziesz potrzebne informacje.

— ´Swietnie. Jak szybko otrzymamy sprz˛et?

19

background image

— Za dwie, maksimum trzy godziny.
— My potrzebujemy dziesi˛eciu godzin. Chc˛e si˛e najpierw przespa´c — po-

nownie spojrzał na odległ ˛

a Planet˛e. — Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wy-

posa˙zeni, b˛ed˛e chciał wsi ˛

a´s´c do naszego l ˛

adownika i zej´s´c na ni˙zsz ˛

a orbit˛e, aby

przyjrze´c si˛e powierzchni planety z mniejszej odległo´sci. Chciałbym wiedzie´c do-
kładnie, jakiego rodzaju zwierz˛eta widział Hartig.

*

*

*

Brion spał gł˛ebokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast si˛e

obudził. Zawahała si˛e i zamrugała nieprzywykłymi do ciemno´sci oczami.

— Wejd´z — zawołał do niej. — Zaraz zapal˛e ´swiatło.
— Zawsze ´spisz w ubraniu? — zapytała. — I w butach?
— To nazywa si˛e wchodzeniem w rol˛e. — Wzi ˛

ał du˙z ˛

a szklank˛e wody z podaj-

nika i wypił. — B˛ed˛e ˙zył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks
b˛ed ˛

a moj ˛

a główn ˛

a broni ˛

a. Zabior˛e ze sob ˛

a tak˙ze nó˙z. Przemy´slałem to dokładnie

i uwa˙zam, ˙ze jego warto´s´c w obronie jest warta ryzyka, jakie si˛e z tym wi ˛

a˙ze.

— Jaki nó˙z. . . i jakie ryzyko? Nie rozumiem.
— Nó˙z wykonany z minerału. B˛edzie jedynym wyj ˛

atkiem, jedyn ˛

a rzecz ˛

a cz˛e-

´sciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych włó-

kien, a guziki z ko´sci. Buty zrobione s ˛

a ze zwierz˛ecej skóry i sklejone. Nie mam

na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien.

— Nawet plomb w z˛ebach? — zapytała, u´smiechaj ˛

ac si˛e.

— Nawet. — Brion był niezwykle powa˙zny. — Wszystkie metalowe wypeł-

nienia zostały usuni˛ete i zast ˛

apione ceramicznymi. Im bardziej b˛ed˛e przypominał

zwykłe zwierz˛e, tym bardziej b˛ed˛e bezpieczny. Z tego wła´snie powodu ten nó˙z
jest ´swiadomym ryzykiem, jakie podejmuj˛e. — Obrócił si˛e, aby mogła zobaczy´c
skórzan ˛

a pochw˛e zawieszon ˛

a z boku na pasie. Wyj ˛

ał z niej długi, przezroczysty

przedmiot i dał jej do obejrzenia.

— Wygl ˛

ada jak szkło. Czy to wła´snie to?

Zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie, to plastal. Specjalna posta´c krzemu, która przypomina pod pewnymi

wzgl˛edami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa˙z jej cz ˛

a-

steczki zostały tak uporz ˛

adkowane, aby powstał jeden du˙zy kryształ. Jest prak-

tycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy si˛e nie t˛epi. Poniewa˙z jest to krzem, powi-
nien by´c traktowany jako piasek przez ka˙zdy detektor. Dlatego wła´snie decyduj˛e
si˛e na ryzyko zabrania go ze sob ˛

a.

Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostro˙znie swój nó˙z, wygina palce

w łuk i przeci ˛

aga si˛e jak kot. Widziała mi˛e´snie poruszaj ˛

ace si˛e pod ubraniem —

była ´swiadoma drzemi ˛

acej w nim siły, która była czym´s wi˛ecej ni˙z tylko sił ˛

a

fizyczn ˛

a.

20

background image

— Czuj˛e, ˙ze mo˙ze ci si˛e uda´c — powiedziała. — W ˛

atpi˛e, aby ktokolwiek inny

mógł tego dokona´c, przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi´scie nadal uwa˙zam,

˙ze jest to szalone przedsi˛ewzi˛ecie, ale zgadzam si˛e, ˙ze daje ono najwi˛eksze szanse

ustalenia, co dzieje si˛e tam w dole.

Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ci ˛

agle jeszcze nie mogła si˛e do tego przy-

zwyczai´c. Obj ˛

ał j ˛

a, zanim zauwa˙zyła, ˙ze si˛e poruszył. Siła jego ramion wywoły-

wała wra˙zenie, ˙ze pod warstw ˛

a ciała znajduje si˛e stal. Pocałował j ˛

a szybko i cofn ˛

si˛e.

— Dzi˛ekuj˛e. Z twoim zrozumieniem i wiar ˛

a jestem teraz lepiej przygotowany

do Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem.

*

*

*

Ich odlotowi nie towarzyszyła ˙zadna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdza-

ła wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który
nast˛epnie obliczył dla nich i wprowadził do komputera pokładowego l ˛

adownika

parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegły ko´nca i wszystko
jeszcze raz sprawdzono, zamkn˛eli luk. Po otrzymaniu od nich sygnału gotowo´sci,
komputer uruchomił program, który odł ˛

aczył ich od statku-matki i zapocz ˛

atkował

swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły l ˛

adownik. Nast˛epnie wł ˛

aczyły

si˛e główne silniki, które miały dostarczy´c ich na planowan ˛

a orbit˛e. Selm-II rosła

z ka˙zd ˛

a chwil ˛

a na ekranie.

— Jeste´s przestraszona — powiedział Brion, przykrywaj ˛

ac swoj ˛

a mocn ˛

a r˛ek ˛

a

jej drobn ˛

a, zimn ˛

a dło´n.

— Nie trzeba zdolno´sci empatycznych, aby to stwierdzi´c — powiedziała dr˙z ˛

a-

cym głosem przysuwaj ˛

ac si˛e do niego. — To zadanie mo˙ze wygl ˛

ada prosto na

papierze, ale im bli˙zej jeste´smy tej planety bez powrotu, tym bardziej staj˛e si˛e
niespokojna. Dwóch ´swietnych facetów, fachowców od nawi ˛

azywania kontaktów,

zostało tam zabitych. To samo mo˙ze równie dobrze przytrafi´c si˛e nam.

— Nie s ˛

adz˛e. Jeste´smy znacznie lepiej od nich przygotowani. I to wła´snie

dzi˛eki ich po´swi˛eceniu, które dostarczyło nam informacji niezb˛ednych do prze-
trwania. Ale teraz nie pora na te rozwa˙zania. Musisz si˛e odpr˛e˙zy´c i oszcz˛edza´c
siły na pó´zniej, kiedy b˛ed ˛

a potrzebne. Teraz trzeba zej´s´c na odpowiednio nisk ˛

a

orbit˛e i obejrze´c szczegółowo powierzchni˛e, potem poszukamy miejsca do l ˛

ado-

wania. Do tego czasu nic nam nie grozi.

Nagle wł ˛

aczył si˛e komputer zadaj ˛

ac kłam jego słowom.

— Obserwuj˛e jaki´s pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod

nami. Pokaza´c na ekranie?

— Tak.
Na ekranie ukazała si˛e male´nka kropeczka, która poruszała si˛e powoli z lewej

strony na praw ˛

a.

21

background image

— Powi˛eksz obraz.
Ruchoma kropka zacz˛eła rosn ˛

a´c, przybieraj ˛

ac posta´c metalicznej strzały z od-

chylonymi do tyłu skrzydłami.

— Z jak ˛

a leci pr˛edko´sci ˛

a? — zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie uka-

zały si˛e dane, które gło´sno odczytał — 2,6 Macha. To samolot nadd´zwi˛ekowy,
produkt wysoko rozwini˛etej technologicznie kultury. Przy tej pr˛edko´sci ma. ogra-
niczony zapas paliwa. Je´sli uda nam si˛e ´sledzi´c jego lot do ko´nca, b˛edziemy mogli
zobaczy´c, gdzie wyl ˛

aduje. . .

— I przy okazji zyska´c szans˛e odkrycia, co si˛e dzieje na tej planecie — do-

ko´nczyła za niego Lea.

— Tak jest.
Obserwowany samolot przechylił si˛e na jeden bok i gwałtownie zanurkował.

W tej samej chwili odezwał si˛e komputer.

— Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam

go.

Obraz samolotu na ekranie znikn ˛

ał nagle w płomieniach wybuchu.

— Co wywołało t˛e eksplozj˛e? — zapytał Brion.
— Rakieta ziemia-powietrze. Namierzyłem j ˛

a tu˙z przed eksplozj ˛

a.

Brion pokiwał ponuro głow ˛

a.

— Samolot musiał wykry´c j ˛

a tak˙ze i dlatego wła´snie próbował wykona´c ten

manewr.

— A ten przekaz radiowy. . . czy jest mo˙zliwe, ˙ze wysłała go jego załoga?
— Oczywi´scie! Je´sli to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w ja-

kim´s celu. Kiedy odpalono do niego rakiet˛e, próbował wykona´c unik przekazuj ˛

ac

jednocze´snie informacje do swojej bazy. I je´sli si˛e nie myl˛e. . . wła´snie nadcho-
dzi odpowied´z. — Brion wskazał na niewielki obiekt, który ukazał si˛e nagle na
ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t˛e wyrzut-
ni˛e rakiet. — Ta wojna wci ˛

a˙z tam trwa. Tak wi˛ec znamy ju˙z dwa miejsca, których

lepiej unika´c.

— Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym wła´snie doszło do tej

efektownej eksplozji i miejsce, z którego j ˛

a wystrzelono?

— Zgadza si˛e. Dopóki nie wiemy co si˛e dzieje na tej planecie, lepiej trzy-

ma´c si˛e jak najdalej od miejsc, w których toczy si˛e wojna. Spróbujmy mo˙ze teraz
odszuka´c zwierz˛eta, które widział Hartig. My´sl˛e, ˙ze nie popełnimy bł˛edu, przy-
puszczaj ˛

ac, ˙ze unikaj ˛

a one miejsc walk i ruchomego sprz˛etu. Uciekły, kiedy wy-

l ˛

adował statek Hartiga, tote˙z prawdopodobnie trzymaj ˛

a si˛e z dala od wszelkich

urz ˛

adze´n.

Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem

Centralnym, znale´zli miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ci ˛

agn ˛

aca

si˛e od podnó˙za gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami. Usta-
wiony na maksymalne zbli˙zenie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzi´c, ˙ze by-

22

background image

ły to jakie´s trawo˙zerne zwierz˛eta. Poło˙zenie tego stada, jak równie˙z pozostałych
zwierz ˛

at pas ˛

acych si˛e wzdłu˙z brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam tak˙ze dra-

pie˙zniki. Domy´slili si˛e tego, kiedy zauwa˙zyli uciekaj ˛

ac ˛

a w panice grup˛e zwierz ˛

at

´sciganych przez wi˛ekszych i szybszych prze´sladowców. W czasie tej obserwacji

nie dostrzegli najmniejszego ´sladu jakiejkolwiek cywilizacji.

— To jest miejsce, w którym chciałbym spa´s´c — powiedział Brion. — Na tej

równinie, gdzie pas ˛

a si˛e te wszystkie stada.

— Co masz na my´sli mówi ˛

ac spa´s´c? Czy˙zby´s nie zamierzał l ˛

adowa´c w l ˛

adow-

niku?

— Nie. To ostatnia rzecz, jak ˛

a chciałbym zrobi´c. Widziała´s, co si˛e stało z sa-

molotem. Nie chc˛e, aby nas namierzono i pocz˛estowano rakiet ˛

a. Musimy obliczy´c

trajektori˛e balistyczn ˛

a, która zapewni nam wej´scie w atmosfer˛e we wła´sciwym

miejscu.

— Nie b˛edzie ci˛e bolało, kiedy b˛edziesz płon ˛

ał tr ˛

ac o powietrze podczas spa-

dania?

Brion u´smiechn ˛

ał si˛e.

— Doceniam twoj ˛

a trosk˛e. B˛ed˛e miał na sobie grawitator, który zmniejszy

pr˛edko´s´c spadania. Usun ˛

ałem ponadto wszystkie zb˛edne metalowe cz˛e´sci z kom-

binezonu ci´snieniowego. Nawet butl˛e z tlenem zamieniłem na plastikow ˛

a. Ist-

nieje niewielkie prawdopodobie´nstwo, ˙ze zostan˛e wykryty przez radar naziemny,
zwłaszcza ˙ze miejsce, które wybrali´smy, jest chyba wolne od tego typu urz ˛

adze´n.

Jak tylko wyl ˛

aduj˛e, pozb˛ed˛e si˛e grawitatora razem z całym wyposa˙zeniem ko-

smicznym.

— Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!
— Dlaczego? B˛ed˛e przecie˙z w kontakcie z tob ˛

a.

— Jak to? Czy˙zby´s wymy´slił, plastikowe radio? — zamierzony ˙zart nie wy-

szedł jej, gdy˙z w jej głosie wyczuwało si˛e zmartwienie.

— Mam zamiar u˙zywa´c tego — powiedział Brion wyci ˛

agaj ˛

ac z przytwier-

dzonej do boku torby wst˛eg˛e kolorowego materiału. — Wymy´sliłem prosty kod.
Kiedy rozło˙z˛e te wst˛egi na ziemi, b˛edziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity.
Zaraz po wyl ˛

adowaniu, jak tylko si˛e przeja´sni, przeka˙z˛e ci wiadomo´s´c. W czasie

przemieszczania si˛e b˛ed˛e ci je przekazywał regularnie, ˙zeby´s wiedziała na bie˙z ˛

a-

co, co si˛e dzieje.

— Ale to niebezpieczne. . .
— Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie

ma. — Odwrócił si˛e na powrót w stron˛e ekranu i przyjrzawszy mu si˛e dokład-
nie, stukn ˛

ał we´n palcem w pewnym miejscu. — Tu chc˛e wyl ˛

adowa´c. Niedaleko

miejsca, w którym równina styka si˛e ze wzgórzami. Pobliski las posłu˙zy mi za
kryjówk˛e. Je´sli wystartuj˛e we wła´sciwym momencie, zaczn˛e spada´c w nocy i na
ziemi znajd˛e si˛e o brzasku. Najpierw urz ˛

adz˛e sobie kryjówk˛e, a nast˛epnie przy-

st ˛

api˛e do obserwacji. Je´sli te zwierz˛eta oka˙z ˛

a si˛e tym, na co wygl ˛

adaj ˛

a, to znaczy

23

background image

dzikimi, prostymi formami ˙zycia, b˛ed˛e mógł przej´s´c do kolejnego etapu obserwa-
cji.

— Co ma nim by´c?
— Zbli˙zenie si˛e do jednego z rejonów walki. . .
— Nie mo˙zesz!
— Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz ˛

at niewiele mo˙zna

si˛e dowiedzie´c na temat sprz˛etu bojowego. Najbli˙zsze wraki znajduj ˛

a si˛e w od-

legło´sci około stu pi˛e´cdziesi˛eciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego
l ˛

adowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b˛ed˛e przekazywał pod-

czas marszu wiadomo´sci, zaczynaj ˛

ac ka˙zd ˛

a od znaku X ta regularna forma nie

wyst˛epuje normalnie w przyrodzie, dzi˛eki czemu skaner komputera b˛edzie mógł
j ˛

a łatwo zlokalizowa´c i ustawi´c si˛e na niej. Teraz zamierzam si˛e troch˛e przespa´c.

Obud´z mnie, prosz˛e, na godzin˛e przed odlotem.

*

*

*

Powierzchnia Selm-II gin˛eła w mroku, kiedy Brion wchodził do ´sluzy po-

wietrznej. Wszystko, czego b˛edzie potrzebował po wyl ˛

adowaniu, zostało szczel-

nie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, któr ˛

a przerzucił sobie przez

plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych barkach, so-
lidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz ostatni spraw-
dza uprz ˛

a˙z opinaj ˛

ac ˛

a jego kombinezon ci´snieniowy. Dłonie miała zaci´sni˛ete tak

mocno, ˙ze a˙z zbielały jej knykcie. Spojrzał na ni ˛

a i pomachał jej r˛ek ˛

a, ale kiedy

szykował si˛e do odej´scia, zbli˙zyła si˛e do niego i zapukała w przedni ˛

a szyb˛e hełmu.

Brion odemkn ˛

ał j ˛

a i uniósł do góry. Jego twarz wyra˙zała w takim stopniu spokój,

jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie.

— Słucham? — rzucił.
Przez chwil˛e milczała. Jedynym d´zwi˛ekiem, jaki si˛e rozlegał, był syk powie-

trza dobiegaj ˛

acy z otworu wlotowego hełmu. Potem wspi˛eła si˛e na palce i pochy-

liwszy si˛e do przodu, pocałowała go mocno w usta.

— Chciałam tylko ˙zyczy´c ci powodzenia. Zobaczymy si˛e wkrótce?
— Oczywi´scie — u´smiechał si˛e, kiedy zamykał przedni ˛

a szyb˛e hełmu.

Wszedł do ´sluzy i zamkn ˛

ał za sob ˛

a wewn˛etrzne wrota. Znajduj ˛

acy si˛e obok

nich wska´znik zapłon ˛

ał czerwonym ´swiatłem, kiedy otworzyły si˛e drzwi ze-

wn˛etrzne. Czekał długie minuty wpatruj ˛

ac si˛e w kosmiczn ˛

a pustk˛e do chwili,

kiedy komputer dał mu znak, ˙ze nadszedł wła´sciwy moment. Jak tylko na ta-
blicy kontrolnej zapaliło si˛e zielone ´swiatło, wypchn ˛

ał si˛e do przodu, na zewn ˛

atrz

statku.

Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadaj ˛

ace ciało wi-

doczne dzi˛eki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamuj ˛

ace a˙z do chwili, kiedy

oddaliło si˛e na tyle, ˙ze znikn˛eło jej z pola widzenia.

background image

Z gołymi r˛ekami do piekła

Brion mkn ˛

ał w dół, prosto w otchła´n nocy. Swobodnie spadaj ˛

ac nie czuł

w ogóle ruchu, mimo i˙z doskonale wiedział, ˙ze jego pr˛edko´s´c stale ro´snie. Co
wi˛ecej, wydawało mu si˛e, ˙ze tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczo-
ny gwiazdami, z ciemn ˛

a tarcz ˛

a pogr ˛

a˙zonej w nocy planety nad sob ˛

a. Sam glob

otoczony był koron ˛

a ´swiatła powstał ˛

a z załamanych przez atmosfer˛e promieni

słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzi´c sło´nce, była ona ja´sniejsza.
Mimo wyra´znego braku poczucia ruchu Brion wiedział, ˙ze spada w dół po staran-
nie wyznaczonym łuku w ´sci´sle okre´slone miejsce na powierzchni. Poruszał si˛e na
spotkanie wschodu sło´nca. Zainstalowany w spoczywaj ˛

acym na jego plecach gra-

witatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu l ˛

adowania. Od czasu

do czasu czuł lekkie szarpni˛ecia uprz˛e˙zy, w chwilach kiedy szybko´s´c jego spada-
nia była zmniejszana za pomoc ˛

a silników hamuj ˛

acych w celu dostosowywania jej

do zaplanowanej.

Tylko lata treningu pozwoliły mu zachowa´c spokój, powstrzyma´c napieraj ˛

a-

cy strach, który mógłby spowodowa´c niewła´sciw ˛

a reakcj˛e jego ciała i wydziele-

nie adrenaliny, kr ˛

a˙z ˛

acej bezcelowo po jego naczyniach krwiono´snych. Czas na

działanie b˛edzie po l ˛

adowaniu. Teraz była pora na rozmy´slanie. Pogr ˛

a˙zywszy si˛e

spokojnie w odpr˛e˙zaj ˛

acym stanie pół´swiadomo´sci, pozwolił swojemu ciału swo-

bodnie spada´c, nie zwa˙zaj ˛

ac na łagodne szarpni˛ecia uprz˛e˙zy, które przeszły nie-

bawem w stały naci ˛

ag. Pierwsze cz ˛

asteczki g˛estniej ˛

acej atmosfery zacz˛eły trze´c

o jego kombinezon. Opadanie trwało.

Nagle, kiedy nad horyzontem zacz˛eło wznosi´c si˛e sło´nce, w oczy za´swieciło

mu jasne ´swiatło. Poruszył si˛e i rozlu´znił mi˛e´snie. Zaraz b˛edzie po wszystkim.
Mimo i˙z na tej wysoko´sci był ju˙z wschód sło´nca, w dole na powierzchni planety
wci ˛

a˙z panowała noc. W pewnej chwili wszechobecna szaro´s´c pochłon˛eła ´swia-

tło słoneczne. Wleciał w grub ˛

a warstw˛e chmur. Gdy si˛e z niej wydostał, znalazł

si˛e nad pogr ˛

a˙zon ˛

a w półmroku równin ˛

a. Jak dot ˛

ad nic nie zakłócało opadania. Ni-

gdzie w pobli˙zu nie było ´sladu rakiet ani samolotów. Ani na chwil˛e nie opuszczała
go jednak my´sl, ˙ze w jego wyposa˙zeniu znajduj ˛

a si˛e łatwo wykrywalne metalo-

we elementy. Gdyby je tylko namierzono, ukazałby si˛e na ekranach radarów jako

´swietlna plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast rakiety. Nie mógł

25

background image

si˛e doczeka´c, kiedy wreszcie znajdzie si˛e na ziemi i b˛edzie mógł si˛e pozby´c tego
zdradzieckiego metalu. Wierc ˛

ac si˛e w uprz˛e˙zy, Brion spojrzał pomi˛edzy stopami

w dół, na mkn ˛

ac ˛

a ku niemu trawiast ˛

a równin˛e. Wiedział, ˙ze spada za szybko, ale

szybko´s´c była jego jedyn ˛

a obron ˛

a. Je´sli gdzie´s tam znajdowały si˛e radary, mu-

siał by´c widoczny na ich ekranach, co oznaczało, ˙ze powinien spada´c swobodnie
jak najdłu˙zej, czekaj ˛

ac do ostatniej chwili z wł ˛

aczeniem stopu. Wła´snie zbli˙zał

si˛e ten moment. Ziemia była ju˙z blisko, coraz bli˙zej. . . Teraz! Obrót przeł ˛

acznika

kontrolnego sprawił, ˙ze grawitator zahamował gwałtownie, wrzynaj ˛

ac si˛e uprz˛e-

˙z ˛

a gł˛eboko w jego uda. W dalszym ci ˛

agu spadał za szybko. . . musiał zwi˛ekszy´c

moc. Uprz ˛

a˙z zaskrzypiała z napr˛e˙zenia. Popu´sci´c. A teraz. . . pełna moc! Uderzył

stopami o ziemi˛e z tak ˛

a sił ˛

a, ˙ze upadł i przekoziołkował kilka razy w wysokiej

trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem jedynie le˙ze´c spokojnie przez kilka długich
sekund. Próbował poruszy´c nogami i r˛ekoma, ale odmówiły mu posłusze´nstwa.
Z wielkim trudem pod´zwign ˛

ał si˛e na kolana, po czym stan ˛

ał w pionowej pozycji

na mi˛ekkich jak z waty nogach. Nast˛epnie zrobił wszystko to, co nie mogło cze-
ka´c. Z wył ˛

aczonymi silnikami i zluzowan ˛

a uprz˛e˙z ˛

a grawitatora spadł ci˛e˙zko na

ziemi˛e. Brion rozpi ˛

ał kombinezon i zdj ˛

ał go z siebie, upewniaj ˛

ac si˛e, czy hełm

oraz butla z tlenem były na swoim miejscu. ´Swietnie, wszystko było w najlep-
szym porz ˛

adku. Teraz szybko, ale bez po´spiechu. Było wystarczaj ˛

aco jasno, aby

mógł widzie´c, co robi. Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej cz˛e´sci grawi-
tatora i wyjmij z niego nó˙z i torb˛e, któr ˛

a b˛edziesz nosił ze sob ˛

a. Doskonale, masz

ju˙z obie te rzeczy. Teraz pozb ˛

ad´z si˛e reszty sprz˛etu. Zwi ˛

a˙z go uprz˛e˙z ˛

a. Sprawd´z,

czy wszystko zostało nale˙zycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałe´s ni-
czego? Nie, wszystko jest w porz ˛

adku.

Brion ustawił przeł ˛

acznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek natych-

miast wyrwał mu si˛e z r˛eki, zwalaj ˛

ac go z nóg I pomkn ˛

ał w gór˛e. Szybko malał

w oczach wznosz ˛

ac si˛e, a po chwili całkowicie znikn ˛

ał z pola widzenia. Zaraz

potem ujrzał błysk ´swiatła odbitego od przedniej szyby hełmu, kiedy trafiły w ni ˛

a

promienie wschodz ˛

acego sło´nca. Wkrótce i to znikn˛eło.

Brion odetchn ˛

ał z ulg ˛

a. A wi˛ec dotarł na powierzchni˛e planety i był zdrów i ca-

ły. L ˛

adowanie zako´nczyło si˛e sukcesem, mógł wi˛ec wreszcie uwolni´c swój umysł

od my´sli z nim zwi ˛

azanych. Teraz nadeszła pora, aby przyst ˛

api´c do wła´sciwego

zadania.

Schylaj ˛

ac si˛e, aby wyj ˛

a´c nó˙z, Brion obrócił si˛e wolno dookoła. Nie patrz ˛

ac

przytwierdził pochw˛e do pasa, gdy˙z cała jego uwaga skupiona była na wyłaniaj ˛

a-

cym si˛e z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go wysoka trawa, która
zaczynała szele´sci´c i kołysa´c si˛e w podmuchach porannego wiatru, faluj ˛

ac wokół

niego. Nie opodal znajdował si˛e skalisty pagórek, a na zachodnim horyzoncie le-

´sny zagajnik, za którym ci ˛

agn˛eły si˛e poro´sni˛ete drzewami góry. Ich wierzchołki

sk ˛

apane były w ognistych promieniach wschodz ˛

acego sło´nca.

26

background image

Nagłe uwag˛e jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucn ˛

ał powoli,

z głow ˛

a wystaj ˛

ac ˛

a ponad traw ˛

a. Dostrzegł nadchodz ˛

ace od strony jeziora sta-

do zwierz ˛

at. Szły w jego kierunku skubi ˛

ac po drodze traw˛e. Tkwił nieruchomo

w miejscu niczym głaz, jedynie jego r˛ece osuwały si˛e powoli w dół, kiedy zapinał
przewieszon ˛

a przez rami˛e torb˛e.

Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głow˛e i ujrzał

chmar˛e ptaków zataczaj ˛

acych kr˛egi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były

ptaki, ale co´s w rodzaju lataj ˛

acych gadów. Zamiast piór miały rozci ˛

agni˛et ˛

a pomi˛e-

dzy cienkimi ko´s´cmi rozpostartych skrzydeł błon˛e. Ich czerwonopomara´nczowa
skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a rozdziawione paszcze błyszcza-
ły biel ˛

a ostrych jak igły z˛ebów. Skrzecz ˛

ac nieprzerwanie obni˙zały lot, a˙z w ko´ncu

sfrun˛eły na ziemi˛e, nikn ˛

ac z pola widzenia w morzu trawy.

Skubi ˛

ace traw˛e zwierz˛eta były ju˙z niedaleko, dzi˛eki czemu Brion mógł si˛e im

teraz przyjrze´c dokładniej. Miały jaszczurowaty wygl ˛

ad. Ich bezwłosa, ciemno-

br ˛

azowa skóra stanowiła doskonały kamufla˙z na spalonej sło´ncem ł ˛

ace. Poruszały

si˛e ostro˙znie na długich nogach, unosz ˛

ac co chwil˛e łby i rozchylaj ˛

ac chrapy, aby

w˛eszy´c zapachy niesione przez powietrze. W pobli˙zu musz ˛

a by´c drapie˙zniki. . .

Brion pomy´slał, ˙ze to te˙z s ˛

a gady.

Stado wyra´znie wyczuło czyj ˛

a´s obecno´s´c. Zwierz˛eta przestały skuba´c traw˛e

i zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbli˙zało si˛e jakie´s
inne zwierz˛e. Chocia˙z wyw˛eszyły jego zapach, nie było go wida´c w g˛estej trawie.
Za chwil˛e na oczach Briona miał si˛e rozegra´c dramat ˙zycia i ´smierci.

Z przera˙zeniem zdał sobie spraw˛e, ˙ze był jednym z wielu widzów, kiedy na-

gle uprzytomnił sobie, ˙ze wszystkie zwierz˛eta patrz ˛

a w jego stron˛e. Czy˙zby go

zauwa˙zyły? Kucn ˛

ał ni˙zej, aby znikn ˛

a´c im z oczu, czuj ˛

ac empatycznie emanuj ˛

acy

od nich strumie´n emocji. Strach. Strach, który stłumił wszelkie inne ich odczucia.
Jego zdolno´s´c empatii była uwra˙zliwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do
czasu odbierał tak˙ze impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierz˛eta. Czuł
wyra´znie strach tych zwierz ˛

at. . . i co´s jeszcze, co´s silniejszego. . .

Brion skoczył na równe nogi i wyci ˛

agaj ˛

ac nó˙z z pochwy obrócił si˛e wokół

własnej osi, w por˛e dostrzegaj ˛

ac ciemny kształt p˛edz ˛

acy w jego stron˛e. Piskliwy

skrzek wdarł si˛e do jego uszu. Co´s twardego spadło mu na barki, kiedy nurko-
wał w bok, obróciło go i obezwładniło jego rami˛e do tego stopnia, ˙ze omal nie
wypu´scił no˙za.

Spadło na niego całym ci˛e˙zarem swego ciała. Wtedy zatopił nó˙z w jego gar-

dzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ci˛e˙zko na ziemi˛e, przygniataj ˛

ac go sob ˛

a.

Zadr˙zało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłyn˛eła na rami˛e Brio-
na. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierz˛ecia. Zaparłszy si˛e stopa-
mi o ciało, Brion oswobodził si˛e i rozejrzał nerwowo wokoło, aby zobaczy´c, czy
w pobli˙zu nie ma kompanów tego czego´s.

27

background image

Było samo. Wyprostował si˛e, dysz ˛

ac z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch po-

chodził od stada trawo˙zerców, które oddalało si˛e w pospiesznych podskokach.
Spojrzawszy na swoje r˛ece zobaczył, ˙ze spływa po nich zielona ciecz — zatem
nie była to jego krew!

Obok na ziemi le˙zała rozci ˛

agni˛eta nieruchomo martwa bestia. Prawie metro-

wej długo´sci g˛esto uz˛ebiona paszcza była otwarta, jak w ziewni˛eciu, a nie widz ˛

ace

oczy wpatrywały si˛e matowo. Martwy drapie˙znik miał krótkie, zako´nczone szpo-
nami przednie łapy oraz du˙ze i masywne łapy tylne, które umo˙zliwiały mu szybki
bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była c˛etkowana i miała brzydki, br ˛

azo-

wy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomy´slał Brion. Maszyna do zabijania.
To na pewno jej obawiały si˛e inne zwierz˛eta.

Poczuł si˛e zm˛eczony. Opadł ci˛e˙zko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o je-

go skór˛e. Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej drewnianej butelki, po czym
zacz ˛

ał gł˛eboko oddycha´c, czekaj ˛

ac, a˙z odzyska siły. Niezbyt obiecuj ˛

acy pocz ˛

atek

zwiadu. Omal nie został u´smiercony przez pierwsze napotkane zwierz˛e! Na szcz˛e-

´scie omal. Nó˙z był ostry i dobrze wywa˙zony, a refleks Briona błyskawiczny jak

zawsze. Drugi raz nie da si˛e ju˙z zaskoczy´c.

Tak czy inaczej, był w ko´ncu na powierzchni planety i w obecnej chwili

wzgl˛ednie bezpieczny. Teraz była pora na nast˛epne posuni˛ecie. Dotychczas trosz-
czył si˛e jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał stara´c si˛e unikn ˛

a´c ataku rakieto-

wego, potem l ˛

adowego sprz˛etu bojowego, co mu si˛e ostatecznie udało. Udało mu

si˛e tak˙ze odeprze´c atak drapie˙znika. Tak wi˛ec pierwsza cz˛e´s´c zadania została wy-
konana. Nast˛epn ˛

a czynno´sci ˛

a, przed udaniem si˛e w dalsz ˛

a drog˛e było przekazanie

wiadomo´sci o bezpiecznym l ˛

adowaniu.

Miejsce, w którym si˛e znajdował, nadawało si˛e do tego celu tak samo jak ka˙z-

de inne na tej równinie — znajdowało si˛e dostatecznie daleko od drzew i było
dobrze widoczne z orbity. Cz˛e´s´c trawy była zdeptana przez zwierz˛eta, było tego
jednak za mało do rozło˙zenia znaków sygnalizacyjnych. Na szcz˛e´scie nie opo-
dal znajdował si˛e kamienisty pagórek, wolny od wysokiej trawy. Wszedł na niego
i otworzywszy torb˛e, wyci ˛

agn ˛

ał zwój kolorowych wst˛eg. Mimo, i˙z wiedział, ˙ze

nic nie zobaczy, nie mógł si˛e powstrzyma´c od spojrzenia na puste bł˛ekitne nie-
bo. L ˛

adownik kr ˛

a˙zył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł

by´c obserwowany przez Le˛e dzi˛eki elektronicznemu powi˛ekszeniu. U´smiechn ˛

si˛e do siebie, machaj ˛

ac szeroko r˛ekoma nad głow ˛

a. Był to gest zwyci˛estwa i to

wprawiło go w lepszy nastrój. Nast˛epnie pochylił si˛e i zacz ˛

ał rozkłada´c wst˛egi,

aby uformowa´c pierwszy znak. Był nim X, którego zadaniem było umo˙zliwienie
komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili ob-
serwowany. Potem rozło˙zył reszt˛e przekazu. Kod, który wymy´slił i zapami˛etał,
był prosty. I oznaczało, ˙ze wyl ˛

adował bezpiecznie (je´sli Lea obserwowała jego

spotkanie z drapie˙znym gadem, mogła mie´c w ˛

atpliwo´sci co do jego finału). Sta-

n ˛

ał z boku na chwil˛e, aby umo˙zliwi´c jego zarejestrowanie, po czym doło˙zył dru-

28

background image

g ˛

a wst˛eg˛e, zmieniaj ˛

ac I na T, aby poinformowa´c j ˛

a, ˙ze działa zgodnie z planem

i ˙ze wkrótce przeka˙ze kolejny meldunek. Musiał przydusi´c wst˛egi kamieniami,
aby le˙zały płasko, gdy˙z poranny wiatr wzmagał si˛e, w miar˛e jak sło´nce wznosiło
si˛e coraz wy˙zej i coraz bardziej ogrzewało ziemi˛e. Z wierzchołka pagórka wida´c
było wyra´znie cał ˛

a okolic˛e. Skubi ˛

ace traw˛e jaszczurki pasły si˛e teraz spokojnie

nad brzegiem jeziora. Droga, któr ˛

a musiał przej´s´c chc ˛

ac dotrze´c do najbli˙zsze-

go pobojowiska była prosta — wystarczyło i´s´c na zachód wzdłu˙z brzegu jeziora.
Prosty spacer, dzi˛eki któremu b˛edzie mógł zbada´c okolic˛e i przyjrze´c si˛e napo-
tkanym zwierz˛etom. Była ju˙z najwy˙zsza pora, aby rusza´c w drog˛e. Zwin ˛

ał wst˛egi

i schował je na powrót do torby, a potem, czuj ˛

ac ciepło promieni słonecznych na

plecach, ruszył na zachód.

W ´srodku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez

wymra˙zanie racje ˙zywno´sciowe miały dostarcza´c mu całej niezb˛ednej energii
przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je wod ˛

a, a nast˛epnie

potrz ˛

asn ˛

ał butelk ˛

a, aby zobaczy´c, ile mu jej zostało. Wystarczy na reszt˛e dnia,

ale przed zmrokiem b˛edzie musiał butelk˛e napełni´c. Postanowił zrobi´c to pó´zniej,
kiedy dzie´n b˛edzie si˛e zbli˙zał do ko´nca, a teraz oddali´c si˛e od jeziora i poszuka´c
kryjówki na noc mi˛edzy skałami lub drzewami. Ten samotny drapie˙znik sprawił,

˙ze poczuł respekt dla dzikich zwierz ˛

at zamieszkuj ˛

acych t˛e planet˛e. Schował opa-

kowanie po racjach ˙zywno´sciowych oraz butelk˛e z wod ˛

a do torby, wstał i przeci ˛

a-

gn ˛

ał si˛e.

D´zwi˛ek, który dobiegł nagle do jego uszu, był z pocz ˛

atku tak słaby i odległy,

˙ze wzi ˛

ał go za brz˛eczenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpo-

znał go, zanurkował w bok, kryj ˛

ac si˛e w g˛estej trawie. Był to odgłos silnika od-

rzutowego. Dławił si˛e, jak gdyby miał awari˛e. Nadleciał od strony sło´nca — biała
smuga skondensowanej pary z czarn ˛

a kropk ˛

a z przodu. Skr˛ecał raz po raz, jakby

pilot chciał czego´s unikn ˛

a´c. Po raz kolejny zmienił kierunek, zakr˛ecaj ˛

ac w stron˛e

Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głow ˛

a z ogłuszaj ˛

acym ry-

kiem silnika. Po chwili znikn ˛

ał w błysku płomieni, które szybko pochłon ˛

ał biały,

rozprzestrzeniaj ˛

acy si˛e obłok. Co´s czarnego wychyn˛eło jednak z dymu i spadło

łukiem na ziemi˛e w odległo´sci ponad kilometra od Briona, wzbijaj ˛

ac w powie-

trze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodz ˛

acego z powietrznej

eksplozji, który dotarł w ko´ncu do jego uszu.

Brion podniósł si˛e powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadaj ˛

ace-

go pyłu. To wszystko rozegrało si˛e nieco za blisko, pomy´slał. Był to przypadek,
czy te˙z pojawienie si˛e tego samolotu miało co´s z wspólnego z nim? Niemo˙zli-
we, chyba przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny pot na plecach na
my´sl o obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy nakazywał
mu trzyma´c si˛e od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrze´c tamto
miejsce. Mogło tam by´c ciało pilota lub jaka´s inna wskazówka. Nie miał wyboru.

29

background image

Pył opadł i równina wygl ˛

adała znowu spokojnie jak przedtem. Zapami˛etał jednak

kierunek. Nie zwlekaj ˛

ac dłu˙zej, ruszył w tamt ˛

a stron˛e.

Krater, który ujrzał, wygl ˛

adał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbli-

˙zył si˛e do niego powoli, pełzn ˛

ac na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy

zajrzał ostro˙znie przez jego kraw˛ed´z, dostrzegł w dole na dnie metalowe szcz ˛

at-

ki, z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na jego powierzchni nie za-
uwa˙zył ˙zadnego oznaczenia — nawet z bliska, kiedy zsun ˛

ał si˛e w dół i podszedł

do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostro˙znie. Do-
okoła rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno no˙zem
na drug ˛

a stron˛e. Jego cierpliwo´s´c została nagrodzona, gdy˙z w ko´ncu znalazł ta-

bliczk˛e znamionow ˛

a, na której widniały wci ˛

a˙z czytelne jeszcze napisy! Niestety,

mimo i˙z wszystkie litery były wyra´znie widoczne, składaj ˛

ace si˛e z nich wyrazy

umieszczone mi˛edzy cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym j˛ezyku.
Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupeł-
nie nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekcewa˙zy´c. Pomy´slał o oderwaniu jej,
ale szybko uprzytomnił sobie, ˙ze noszenie ze sob ˛

a metalu, bez wzgl˛edu na jego

wielko´s´c, byłoby nieroztropne. W ko´ncu czubkiem no˙za skopiował widniej ˛

ace na

niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabra´c ze sob ˛

a przynajmniej

jej tre´s´c. Ogl˛edziny te odci ˛

agn˛eły go od jeziora, tote˙z ruszaj ˛

ac w dalsz ˛

a drog˛e,

zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada tra-
wo˙zernych zwierz ˛

at i skierował si˛e w ich stron˛e. Nie miał ju˙z wody w butelce,

a robiło si˛e pó´zno. Zamierzał napełni´c j ˛

a w miejscu, w którym piły wod˛e zwie-

rz˛eta.

Z równiny wyłonił si˛e przed nim niewielki zagajnik. Musiał słu˙zy´c za kryjów-

k˛e dla drapie˙zników, poniewa˙z stado, którego ´sladem szedł, wpadło nagle w pani-
k˛e. Cz˛e´s´c zwierz ˛

at ruszyła na o´slep w jego stron˛e. Stał nieruchomo, kiedy kolejne

osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy umo˙zliwiały im osi ˛

aganie im-

ponuj ˛

acej szybko´sci. Po chwili były ju˙z za nim. Kolumn˛e zamykali najmłodsi

i najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny samiec z kr˛e-
tymi rogami. Potrz ˛

asał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale poniewa˙z ten nie

wykonał ˙zadnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w ko´ncu wszyst-
kie zwierz˛eta, z maruderami wł ˛

acznie, min˛eły go, poszedł wygniecionymi przez

nie ´scie˙zkami w trawie, omijaj ˛

ac smugi cuchn ˛

acego łajna. Poruszał si˛e bardzo

ostro˙znie, z no˙zem w r˛eku, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e na wszystkie strony i nadsłuchuj ˛

ac

uwa˙znie. Dostrzegłszy przed sob ˛

a ciemny kształt na wpół ukryty w trawie, sta-

n ˛

ał jak wryty. Było to martwe zwierz˛e ro´slino˙zerne. Miało schowany pod siebie

łeb, którego rozwarty pysk wyra˙zał paniczny strach. Jego zabójcy nie było wida´c
nigdzie w pobli˙zu. Brion szedł do przodu stawiaj ˛

ac ostro˙znie kroki, dopóki nie

przekonał si˛e, ˙ze nic nie czai si˛e w trawie obok zwłok. Drapie˙znik, który je za-
bił, musiał si˛e dawno st ˛

ad oddali´c. Brion obchodz ˛

ac zwłoki cały czas trzymał nó˙z

30

background image

w r˛eku. Gardziel zwierz˛ecia była rozci˛eta. . . Bardzo równo. Trudno byłoby mu to
zrobi´c swoim no˙zem lepiej.

Zamarł w bezruchu. To rozci˛ecie było zbyt równe. Z boku zwierz˛ecia znajdo-

wała si˛e jeszcze jedna rana. Wła´sciwie nie rana, ale naci˛ecie. Brakowało jednej
łapy. Była równo odci˛eta w stawie. ˙

Zadne zwierz˛e nie mogło tego zrobi´c z˛ebami

lub pazurami. To mogło by´c wykonane tylko przez takie stworzenie, które było
wyposa˙zone w bardzo ostry nó˙z. Brion spojrzał w kierunku pogr ˛

a˙zonego w mro-

ku zagajnika. Czy z tej kryjówki spogl ˛

adały na niego czyje´s oczy? Czy˙zby na tej

planecie była jaka´s inteligentna forma ˙zycia? Czy to mo˙zliwe, aby to były oczy
ludzkie?

background image

Spotkanie z obcym

Teraz nale˙zało si˛e zastanowi´c, a nie działa´c. Brion wiedział o tym od chwili,

w której zobaczył te równe naci˛ecia. Powoli wsun ˛

ał nó˙z do pochwy przytwierdzo-

nej do pasa i równie wolno usiadł na ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udaj ˛

ac,

˙ze nie patrzy na drzewa — widział je jednak wyra´znie k ˛

atem oka. Jedyny ruch,

jaki dostrzegł, pochodził od faluj ˛

acej na wietrze trawy.

To le˙z ˛

ace u jego boku zwierz˛e zabiły inteligentne stworzenia. Wyposa˙zeni

w no˙ze ludzie lub Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odci˛etym mi˛e-
sem. Kimkolwiek byli, musieli dostrzec go i uciec w po´spiechu mi˛edzy drzewa.
Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go. Rozlu´znił mi˛e´snie i skon-
centrował si˛e, aby nawi ˛

aza´c z nimi kontakt, ale jego zdolno´sci empatyczne były

niewiele warte na tak ˛

a odległo´s´c. Wyczuwał stany emocjonalne ludzi tylko wtedy,

kiedy znajdowali si˛e blisko niego. Gdy oddalali si˛e, szybko przestawał je odbie-
ra´c. Skoncentrował si˛e jeszcze raz, próbuj ˛

ac wyłapa´c jaki´s impuls. Jest — chy-

ba jakie´s stworzenie. Tyle tylko mógł o nim powiedzie´c. Impuls był tak słaby, ˙ze
mógł pochodzi´c od jakiejkolwiek ˙zywej istoty — człowieka, mo˙ze nawet Obcego,
mógł te˙z by´c prostym strumieniem ´swiadomo´sci takiego zwierz˛ecia jak to, które
le˙zało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu
łatwiej zidentyfikowa´c go, gdyby był wyra´zniejszy i silniejszy.

Brion zdecydował si˛e błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wyda-

j ˛

ac przy tym dziki okrzyk. Opadłszy na ziemi˛e, zacz ˛

ał okr ˛

a˙za´c ciało zwierz˛ecia,

nadal gło´sno pokrzykuj ˛

ac. Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem u´smiechaj ˛

ac si˛e

z zadowoleniem. A jak˙ze, był tam kto´s! I nie był to ˙zaden Obcy ani ˙zaden tutejszy
gad. Ta emocjonalna reakcja, któr ˛

a wyczuł, pochodziła od człowieka, który prze-

straszył si˛e nie na ˙zarty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem. Był
to m˛e˙zczyzna. Obserwował go, ukryty za zasłon ˛

a drzew. Opanowany był przez

strach. To był ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w odpowiedzi na
niespodziewany krzyk Briona. Bał si˛e go. Brion musiał si˛e z nim skontaktowa´c,
mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobi´c? Popatrzył jeszcze raz na le˙z ˛

ace

obok niego martwe zwierz˛e. Mimo nieapetycznego wygl ˛

adu ciała oraz zielonej

krwi, jego mi˛eso musiało by´c jadalne dla ludzi. Ukrywaj ˛

aca si˛e istota była bo-

wiem człowiekiem — ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje. Człowiek ten

32

background image

odci ˛

ał kawał mi˛esa, aby je zje´s´c, ale zobaczywszy Briona zd ˛

a˙zył zabra´c ze sob ˛

a

tylko jedn ˛

a łap˛e. Nale˙zało zatem wykona´c jaki´s przyjazny gest. Brion oddzielił

drug ˛

a tyln ˛

a łap˛e, odcinaj ˛

ac j ˛

a równo od reszty ciała. — Podniósł j ˛

a do góry i wy-

ci ˛

agn ˛

ał przed siebie, aby była wyra´znie widoczna, po czym ruszył w stron˛e drzew,

uwa˙zaj ˛

ac, aby nie i´s´c prosto w kierunku ukrytego obserwatora. Kiedy dotarł do

pierwszego drzewa, jednym ruchem ´sci ˛

ał grub ˛

a gał ˛

a´z i zrobiwszy naci˛ecie pod

´sci˛egnem łapy, nadział j ˛

a na gał ˛

a´z i zostawił.

Pierwszy krok. Je´sli obserwator we´zmie mi˛eso, b˛edzie to oznaczało, ˙ze kon-

takt został nawi ˛

azany. Teraz jest wła´sciwy moment, aby pój´s´c napełni´c butelk˛e

wod ˛

a. Wydeptan ˛

a przez zwierz˛eta ´scie˙zk ˛

a doszedł do jeziora, po czym przedzie-

raj ˛

ac si˛e przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i nie zamulona. Spró-

bowawszy, napełnił ni ˛

a butelk˛e. Kiedy ruszył w drog˛e powrotn ˛

a, sło´nce zbli˙zało

si˛e do horyzontu. Kilka padlino˙zernych lataj ˛

acych jaszczurek siedziało na zwło-

kach zabitego zwierz˛ecia i rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły z˛eba-
mi. Zatrzepotały leniwie skrzydłami, skrzecz ˛

ac piskliwie, kiedy przechodził obok.

Sło´nce dotykało ju˙z horyzontu. Patrz ˛

ac na nie musiał jednak przysłoni´c r˛ek ˛

a oczy.

Łapy nie było na gał˛ezi, lecz zorientował si˛e, ˙ze ukryty obserwator nadal czaił si˛e
w pobli˙zu. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobi´c, to czeka´c. Ale nie tak blisko tego
martwego zwierz˛ecia. To byłoby nierozs ˛

adne: ´scierwojady wci ˛

a˙z nad nim kr ˛

a˙zyły,

skrzecz ˛

ac bez przemy i mogły zwabi´c jeszcze innych, wi˛ekszych amatorów pa-

dliny. Bezpieczne schronienie mogły mu zapewni´c drzewa. Wykonuj ˛

ac łatwe do

rozszyfrowania, spokojne ruchy w zapadaj ˛

acym mroku, obszedł zabite zwierz˛e

i wszedł do zagajnika.

W miar˛e jak zapadała noc, nieznany m˛e˙zczyzna oddalał si˛e, wchodz ˛

ac coraz

gł˛ebiej mi˛edzy drzewa, a˙z w ko´ncu poczucie jego obecno´sci stało si˛e ledwie wy-
czuwalnym impulsem balansuj ˛

acym na skraju zdolno´sci empatycznych Briona.

Najwyra´zniej nie chciał by´c zaskoczony w nocy. Brion zreszt ˛

a równie˙z. Wymo-

´scił sobie posłanie z opadłych li´sci obok najwi˛ekszego drzewa i uło˙zył si˛e do snu

z no˙zem mocno zaci´sni˛etym w r˛eku. Spał czujnym snem, podczas którego nie
tracił ´swiadomo´sci tego, co si˛e działo wokół niego. Obudził si˛e tylko raz, kiedy
w pobli˙zu przepełzło jakie´s nocne stworzenie. Wyczuło jego obecno´s´c i nie zbli-

˙zało si˛e do niego. Nic wi˛ecej nie niepokoiło go tej nocy. Obudził si˛e wypocz˛ety

wraz z pierwszymi promieniami słonecznymi.

My´sliwy wci ˛

a˙z był w pobli˙zu. . . i wci ˛

a˙z go obserwował. Brion czuł napły-

waj ˛

acy od niego strumie´n energii, kiedy wyszedł spomi˛edzy drzew na równin˛e.

Byt w nim ju˙z nie tylko strach, ale równie˙z ciekawo´s´c. Brion wiedział, ˙ze mu-
si panowa´c nad swoj ˛

a niecierpliwo´sci ˛

a. Nast˛epny krok nale˙zał do niewidocznego

obserwatora.

Czekanie nie nale˙zało do łatwych zaj˛e´c. Po południu miał ju˙z dosy´c siedzenia

i oczekiwania, ˙ze co´s si˛e stanie. Stada ro´slino˙zernych zwierz ˛

at pasły si˛e w oddali

przechodz ˛

ac z miejsca na miejsce. Sło´nce wznosiło si˛e wysoko na bezchmurnym

33

background image

niebie i nic si˛e nie działo. Brion zjadł swoj ˛

a racj˛e ˙zywno´sciow ˛

a zwil˙zaj ˛

ac j ˛

a wo-

d ˛

a z jeziora. Aby poskromi´c niecierpliwo´s´c zacz ˛

ał układa´c wiersz o otaczaj ˛

acym

go krajobrazie, ale szybko stwierdził, ˙ze jest to zaj˛ecie jeszcze bardziej nu˙z ˛

ace

ni˙z samo czekanie. Potem spróbował zagra´c ze sob ˛

a w szachy w pami˛eci, ale po

dwudziestym ruchu czarnych pogubił si˛e i równie˙z z tego zrezygnował. W ´srod-
ku popołudnia miał ju˙z dosy´c. Tamtemu człowiekowi najwyra´zniej wystarczało
le˙zenie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziała´c. Wstał i przeci ˛

agn ˛

si˛e, po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego m˛e˙zczyzny. Odebrał tak silny
i wyra´zny impuls strachu, ˙ze mógł z łatwo´sci ˛

a ustali´c miejsce jego kryjówki. Znaj-

dowała si˛e za pniem du˙zego, powalonego drzewa. Przystan ˛

ał i uniósł nad głow ˛

a

otwarte dłonie. Uczucie paniki znikn˛eło, lecz strach pozostał, całkowicie tłumi ˛

ac

ciekawo´s´c, która trzymała my´sliwego w ukryciu przez cały dzie´n i skłaniała go do
prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał mieszanin˛e emocji, w której poja-
wiła si˛e ˙z ˛

adza, wci ˛

a˙z jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do przodu i wów-

czas strach całkowicie j ˛

a zagłuszył. Łowca rzucił si˛e do ucieczki. Kiedy Brion

podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, sk ˛

ad wzi˛eły si˛e w nim te dwa sprzeczne

stany emocjonalne. Le˙zały tam oba ud´zce. Porzucone w panice, za ci˛e˙zkie do nie-
sienia w biegu. Brion pochylił si˛e i podniósł je, po czym zarzucił je sobie bez
wysiłku na barki, po jednym z ka˙zdej strony, i ruszył ´sladem łowcy.

Szybko si˛e zorientował, ˙ze łowca kieruje si˛e w stron˛e wi˛ekszej g˛estwiny i ci ˛

a-

gn ˛

acych si˛e za ni ˛

a wzgórz. Kiedy Brion upewnił si˛e co do tego, wrócił na równi-

n˛e i ruszył co tchu skrajem zagajnika, aby go wyprzedzi´c. Poruszanie si˛e było tu
znacznie łatwiejsze i mimo i˙z był objuczony mi˛esem, bez trudu udało mu si˛e to
osi ˛

agn ˛

a´c. Wbiegł mi˛edzy drzewa i zatrzymał si˛e w miejscu, w którym przebiegała

przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbli˙za si˛e do niego. To
było dobre miejsce, aby na niego zaczeka´c. Dysz ˛

ac ci˛e˙zko poło˙zył na ziemi swój

baga˙z i uspokajaj ˛

ac lekko przyspieszony oddech zamarł w oczekiwaniu, patrz ˛

ac

w kierunku, z którego spodziewał si˛e nadej´scia łowcy. Wyczuwał coraz wyra´zniej
jego strach i rosn ˛

ace zm˛eczenie.

Dostrzegli si˛e w tym samym momencie i nowy strumie´n strachu wyrzucił

gwałtownie r˛ek˛e łowcy do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy
mkn ˛

acej prosto na niego. Odskoczył w bok, a dzida wbiła si˛e w pie´n drzewa.

Łowca kucn ˛

ał i wyci ˛

agn ˛

ał nó˙z. Brion powoli stawał na nogi. Nie spuszczaj ˛

ac go

z oczu, wyci ˛

agn ˛

ał dzid˛e z drzewa i rzucił j ˛

a na ziemi˛e. Potem równie wolno wy-

ci ˛

agn ˛

ał swój nó˙z i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wci ˛

a˙z emanowały od łowcy.

Brion czekał w milczeniu, a˙z ten strach osłabnie, po czym przemówił spokojnym
głosem.

— Nie mam zamiaru ci˛e skrzywdzi´c. Oto mój nó˙z, a tu jest mi˛eso. Zosta´nmy

przyjaciółmi.

Łowca nie rozumiał go, ale łagodno´s´c jego głosu najwyra´zniej wywarła na

nim pewne wra˙zenie. Brion wskazał na mi˛eso i bro´n mówi ˛

ac nieprzerwanie tym

34

background image

samym spokojnym tonem, po czym odszedł na bok, staraj ˛

ac si˛e by´c cały czas

w polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł si˛e w odległo´sci kilku metrów, zatrzymał
si˛e i usiadł na ziemi, opieraj ˛

ac si˛e plecami o drzewo. Czekał teraz na krok tamte-

go. Koncentruj ˛

ac si˛e na emanuj ˛

acych od niego emocjach, czuł wyra´znie stopnio-

we tłumienie strachu przez ciekawo´s´c. Łowca zrobił niepewny krok do przodu,
potem jeszcze jeden, a˙z w ko´ncu wyszedł na ´swiatło słoneczne. Spogl ˛

adali na sie-

bie ze wzajemn ˛

a ciekawo´sci ˛

a. Łowca był bez w ˛

atpienia człowiekiem, był ko´scisty

i niskiego wzrostu, si˛egał Brionowi zaledwie do ramion. Miał długie, zmierzwio-
ne włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz. Odziany był
w jaszczurcz ˛

a skór˛e, tak ˛

a sam ˛

a skór ˛

a owini˛ete miał niezdarnie stopy. Kiedy pod-

szedł bli˙zej, popatrzył ze strachem, szeroko rozdziawiaj ˛

ac przy tym usta, na ubra-

nie i buty Briona, który u´smiechn ˛

ał si˛e do niego, gdy ten pochylił si˛e nad broni ˛

a.

Starał si˛e zachowa´c spokój, widz ˛

ac swój nó˙z w jego r˛ekach. Łowca obracał go na

wszystkie strony przygl ˛

adaj ˛

ac mu si˛e z podziwem. Poczuł nagły strach, gdy roz-

ci ˛

ał sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Wło˙zył palec do ust i zacz ˛

ał go ssa´c

niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyci˛e˙zył ból i strach, pochylił si˛e i odkroił
no˙zem kawałek mi˛esa z jednego z ud´zców. Brion poczuł dreszcz zadowolenia, gdy
łowca wyci ˛

agn ˛

ał powoli w jego kierunku kawałek surowego mi˛esa. Skin ˛

ał głow ˛

a

i u´smiechn ˛

ał si˛e w odpowiedzi, po czym ruszył wolno do przodu z wyci ˛

agni˛etymi

r˛ekoma. Kiedy przeszedł kilka kroków, łowca znowu zareagował strachem i rzu-
ciwszy mi˛eso, cofn ˛

ał si˛e o par˛e metrów. Brion zatrzymał si˛e i poczekał cierpliwie,

a˙z tamten si˛e uspokoi, dopiero potem ostro˙znie ruszył dalej. Kiedy doszedł do po-
rzuconego kawałka mi˛esa, pochylił si˛e i podniósł go. Wło˙zył do ust i ˙zuł przez
chwil˛e. Mi˛eso było wstr˛etne, mimo to u´smiechn ˛

ał si˛e i potarł brzuch mlaskaj ˛

ac

z zadowoleniem. Strach łowcy zmalał wyra´znie. On równie˙z si˛e u´smiechn ˛

ał, naj-

pierw niepewnie, potem szeroko i potarł brzuch tak samo jak Brion, na´sladuj ˛

ac

przy tym wydawane przez niego d´zwi˛eki. Kontakt został nawi ˛

azany.

background image

Pierwszy kontakt

Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawi ˛

azany, łowca wygl ˛

adał, jakby

cały strach go opu´scił. Brion czuł to empatycznie, chocia˙z z pocz ˛

atku trudno

mu było to zrozumie´c. Był to dorosły m˛e˙zczyzna, który objawiał jednocze´snie
dziwnie infantylne reakcje. Pocz ˛

atkowy strach na widok obcego został stłumiony

przez pó´zniejsz ˛

a ciekawo´s´c i zamiast ucieka´c, pozostał, aby przyjrze´c si˛e Briono-

wi, a nawet zanocował w jego pobli˙zu. Najpierw ˙z ˛

adza, potem znowu strach —

wygl ˛

adało to, jak gdyby potrafił prze˙zywa´c tylko jeden stan emocjonalny naraz.

Jak dziecko. Teraz mówił co´s wesoło do siebie ogl ˛

adaj ˛

ac ubranie i buty Briona, pił

hała´sliwie wod˛e z jego butelki. W ko´ncu posmakował suchego prowiantu, wkrót-
ce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to robił nie zadaj ˛

ac ˙zadnych pyta´n,

z i´scie dziecinn ˛

a akceptacj ˛

a nowej sytuacji.

Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazuj ˛

ac mu zawarto´s´c swojej tor-

by, spokojnie podniósł swój nó˙z i schował go do pochwy. Co wi˛ecej, nawet tego
nie zauwa˙zył. Był zbyt pochłoni˛ety ogl ˛

adaniem posiadanych przez Briona przed-

miotów, aby zachowa´c minimalne chocia˙z ´srodki ostro˙zno´sci.

Brion nie potrzebował wiele czasu, aby doj´s´c do wniosku, ˙ze kultura tego

człowieka była tak prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja
nowej znajomo´sci. Posiadane przez niego przedmioty były wytworami typowymi
dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym odłamkiem szklistej skały wulka-
nicznej, niezdarnie przywi ˛

azanym do ko´nca drzewca. Nó˙z był równie˙z wyłupany

z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie wyprawione, na co
jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyn ˛

a ozdob ˛

a, czyli nieu˙zytkowym przed-

miotem, jaki posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten odra˙zaj ˛

acy przedmiot

z gnij ˛

ac ˛

a z wierzchu skór ˛

a jak hełm.

Kiedy łowca zaspokoił pierwsz ˛

a ciekawo´s´c, Brion spróbował porozumie´c si˛e

z nim. Zako´nczyło si˛e to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie ko´ncz ˛

acym si˛e

wskazywaniu na siebie i wymawianiu swojego imienia, a nast˛epnie wskazywaniu
na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało si˛e w ko´ncu ustali´c, ˙ze nazywał si˛e
Vjer lub Vjr — pojedynczy d´zwi˛ek, chyba jednak całkowicie pozbawiony samo-
głosek, Imi˛e Briona wypowiadał jako Bran lub, równie˙z całkowicie pozbawione
samogłosek, Brn. Na tym ko´nczyła si˛e ich rozmowa. Vjer szybko stracił zaintere-

36

background image

sowanie dla słów i nie chciał uczy´c si˛e ˙zadnych innych wyrazów wypowiadanych
przez Briona, nie miał te˙z ochoty nauczy´c Briona swoich. Zakres jego zaintere-
sowa´n był bardzo ograniczony. Kiedy poczuł pragnienie, opró˙znił cał ˛

a butelk˛e

wody, wi˛ecej jej przy tym wylewaj ˛

ac ni˙z wypijaj ˛

ac. Pó´zniej, kiedy poczuł głód,

odci ˛

ał kawałek zielonego, jaszczurczego mi˛esa, roj ˛

acego si˛e ju˙z od owadów, prze-

˙zuł je i zjadł na surowo z wyra´znym zadowoleniem. Brion z trudem akceptował

wszystko co było zwi ˛

azane z tym człowiekiem.

Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystaj ˛

ac ze swo-

ich zdolno´sci empatycznych, Brion mógł z cał ˛

a pewno´sci ˛

a stwierdzi´c, ˙ze Vjer

niczego nie udawał. Był dokładnie taki, na jakiego wygl ˛

adał. Był pozbawionym

wyobra´zni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. A jednocze´snie jego planeta
była zdominowana przez dwie siły tocz ˛

ace ze sob ˛

a nieustann ˛

a wojn˛e, u˙zywaj ˛

ace

najbardziej nowoczesnych broni. . . Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vje-
ra? Czy˙zby był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było
mo˙zliwo´sci rozstrzygni˛ecia tej kwestii bez znalezienia sposobu na porozumiewa-
nie si˛e. Był sam czy te˙z był członkiem jakiej´s wi˛ekszej grupy? Jaki nast˛epny krok
nale˙zało teraz zrobi´c? Rozmy´slania jego przerwał sam Vjer. Sko´nczywszy je´s´c
mi˛eso, nie zwa˙zaj ˛

ac na nic uci ˛

ał sobie drzemk˛e. Usiadł na skrzy˙zowanych nogach

i w jednej chwili zapadł w gł˛eboki sen — jego odruchy były bardziej zwierz˛ece
ni˙z ludzkie. Potem równie nagle obudził si˛e, wyskakuj ˛

ac w powietrze i mam-

rocz ˛

ac jakie´s niezrozumiałe słowa. Musiał co´s postanowi´c, gdy˙z odci ˛

ał długie,

grube pn ˛

acza od jednego z drzew swoim kamiennym no˙zem. Zwi ˛

azał nim oba

ud´zce i post˛ekuj ˛

ac zarzucił je sobie na plecy. Trzymaj ˛

ac nó˙z w jednej r˛ece, a dzi-

d˛e w drugiej ruszył ´scie˙zk ˛

a przed siebie, po chwili jednak przystan ˛

ał, jak gdyby

sobie co´s przypomniał.

— Brrn — powiedział, chichocz ˛

ac. — Brrn, Brrn! — Nast˛epnie odwrócił si˛e

i chciał odej´s´c.

— Zaczekaj — zawołał Brion. — Pójd˛e z tob ˛

a!

Zacz ˛

ał i´s´c za nim, ale szybko zatrzymał si˛e, kiedy poczuł nagły impuls strachu.

Vjer wpadł w taki popłoch, ˙ze cały si˛e trz ˛

asł i wymachiwał agresywnie dzid ˛

a.

Próbował wycofa´c si˛e tyłem, lecz zatrzymał si˛e, kiedy zobaczył, ˙ze Brion ruszył
za nim. Emanowało z niego uczucie nieszcz˛e´scia, z oczu kapały rz˛esiste łzy.

— Có˙z, widz˛e, ˙ze nie chcesz, abym szedł z tob ˛

a — powiedział Brion ła-

godnym, jak mu si˛e zdawało, tonem. — Spotkamy si˛e jeszcze. B˛edziesz pewnie
gdzie´s tam na tych wzgórzach i nie powinno by´c problemu z odszukaniem ciebie.

Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, ˙ze Brion nie ruszył za nim tym razem.

Wycofał si˛e mi˛edzy drzewa, po czym odwrócił si˛e do tyłu i co sił w nogach po-
biegł przed siebie, objuczony mi˛esem. Kiedy znikn ˛

ał z pola widzenia, Brion za-

wrócił i poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na równin˛e. Zboczył nieco
z trasy, aby napełni´c butelk˛e wod ˛

a, po czym zacz ˛

ał biec powoli t ˛

a sam ˛

a tras ˛

a, któ-

r ˛

a szedł poprzedniego dnia. Miał teraz wa˙zne zadanie do wykonania. Pole bitwy

37

background image

mogło poczeka´c. Im bardziej opó´zniał si˛e kontakt ze ´smiertelnym wrogiem, tym
lepiej. B˛edzie na to du˙zo czasu, kiedy uda mu si˛e porozumie´c z Vjerem. Praw-
dopodobnie b˛edzie to mo˙zliwe, niemniej z pewno´sci ˛

a upłynie sporo czasu, zanim

Vjer b˛edzie mógł opowiedzie´c mu o tej wojnie, dzi˛eki czemu da si˛e mo˙ze unikn ˛

a´c

konieczno´sci podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy.

Krater był wyra´znie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował si˛e w je-

go stron˛e, zatrzymuj ˛

ac si˛e w odległo´sci około stu metrów od niego. Nast˛epnie

wydeptał koło w trawie, ˙zeby zapewni´c lepsz ˛

a widoczno´s´c wst˛egom sygnalizacyj-

nym. Zaj˛eło mu to zaledwie kilka minut. Do przytrzymania wst˛eg u˙zył kawałków
gruntu wyrzuconych z krateru. Po uło˙zeniu znaku X policzył do stu. To powinno
wystarczy´c komputerowi pokładowemu l ˛

adownika znajduj ˛

acego si˛e wysoko na

orbicie do odszukania go i wycelowania skanera na to miejsce. Kiedy, jak s ˛

adził,

był ju˙z obserwowany, uło˙zył znak V, pó´zniej znowu X, po nim dwa I. Potem usiadł
z boku, wypił kilka łyków wody i czekał.

Wiadomo´s´c, któr ˛

a nadał, była prosta: L ˛

aduj. W tym miejscu. Jak najszyb-

ciej. Teraz komputer dokonuje pewnie niezb˛ednych oblicze´n. Bior ˛

ac pod uwa-

g˛e obecn ˛

a orbit˛e l ˛

adownika, powinien wyl ˛

adowa´c za godzin˛e, najpó´zniej dwie.

Brion odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał wszystkie wst˛egi, z wyj ˛

at-

kiem tych, które tworzyły znak X i schował je. Nast˛epnie oddalił si˛e na odległo´s´c
niespełna pół kilometra i usiadłszy na ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery
s ˛

a dosłowne i statek wyl ˛

aduje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie

miał zamiaru tkwi´c tam, kiedy to nast ˛

api. Im dłu˙zej jednak my´slał o zaistniałej

sytuacji, tym bardziej si˛e niepokoił. Cała akcja stawała si˛e nagle znowu bardzo
niebezpieczna. L ˛

adowanie zajmie troch˛e czasu i tego nie da si˛e unikn ˛

a´c w ˙zaden

sposób. Miejsce, które wybrał, sprawiało wra˙zenie najbezpieczniejszego — by-
ło poło˙zone z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie bezpieczne, gdy˙z
ewentualne detektory metalu mog ˛

a zosta´c wprowadzone w bł ˛

ad przez stercz ˛

ace

w ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Je´sli komputery rejestruj ˛

a takie rzeczy,

to miejsce to mo˙ze by´c oznaczone jako niegro´zne. Wszystko to było jednak czy-
st ˛

a spekulacj ˛

a. Musiał liczy´c tak˙ze na odrobin˛e szcz˛e´scia. Potrzebował pewnego

urz ˛

adzenia. Je´sli b˛edzie działał odpowiednio szybko, zd ˛

a˙zy wej´s´c na pokład, od-

szuka´c, co mu trzeba, wyj´s´c na zewn ˛

atrz i umo˙zliwi´c Lei start w ci ˛

agu dwóch

minut. Miał nadziej˛e, ˙ze to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie l ˛

adownika scho-

wa sprz˛et pod skrzydłem samolotu i szybko si˛e oddali. Je´sli do rana nic si˛e nie
stanie z ukrytym sprz˛etem, zabierze go ze sob ˛

a i pójdzie szuka´c Vjera.

Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sob ˛

a, sło´nce zni˙zy-

ło si˛e nad horyzont, sk ˛

ad ´swieciło czerwonawym blaskiem przenikaj ˛

acym przez

cienk ˛

a warstw˛e chmur. Podniósł głow˛e i dostrzegł male´nki punkt ´swiatła opada-

j ˛

acy w dół. Był znacznie ja´sniejszy od zachodz ˛

acego sło´nca i bardzo szybko rósł

w oczach, przechodz ˛

ac w słup ognia, który sprowadzał l ˛

adownik bezpiecznie na

ziemi˛e. Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozło˙zony znak

38

background image

z, obracaj ˛

ac go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego kie-

runku, nie czekaj ˛

ac, a˙z zgasn ˛

a silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła si˛e klapa

´sluzy powietrznej i w dół zsun˛eła si˛e ze szcz˛ekiem elastyczna drabina. Brion zła-

pał r˛ekoma za jej szczeble i zacz ˛

ał podci ˛

aga´c si˛e w gór˛e, r˛eka za r˛ek ˛

a, nie chc ˛

ac

traci´c czasu na szukanie ich stopami, gdy˙z kołysała si˛e na całej długo´sci. Jego dło-
nie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosz ˛

ac go wzdłu˙z kadłuba statku

do ´sluzy powietrznej. Lea odwracała si˛e wła´snie od pulpitu sterowniczego, kie-
dy pojawił si˛e za jej plecami. Obj ˛

ał j ˛

a mocno ramionami, przytulaj ˛

ac do siebie,

pocałował j ˛

a z gło´snym cmokni˛eciem i pu´scił.

— Wspaniale znowu ci˛e widzie´c — powiedział, odwracaj ˛

ac si˛e i przyst˛epuj ˛

ac

do grzebania w szafce. — Tu jest interesuj ˛

aco, ale samotnie. Potrzebuj˛e. . . o jest

Do zobaczenia! Startuj, jak tylko znajd˛e si˛e w bezpiecznej odległo´sci.

Przystan ˛

ał gwałtownie, poniewa˙z zablokowała swoim ciałem wej´scie do ´sluzy,

patrz ˛

ac na niego ze zło´sci ˛

a.

— Do´s´c tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwy˙zszy czas, aby´smy sobie

troch˛e pogadali. . .

— Nie teraz. Musisz si˛e st ˛

ad wynie´s´c, wróci´c na orbit˛e. Lada chwila mo˙zemy

zosta´c zaatakowani. . .

— Zamknij si˛e. Wł ˛

acz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.

Lea podniosła ci˛e˙zki plecak, odwróciła si˛e i zacz˛eła schodzi´c po drabinie, pod-

czas gdy zaskoczony Brion zastanawiał si˛e, co jej odpowiedzie´c. Miał jej kaza´c
wróci´c, wsadzi´c j ˛

a sił ˛

a do ´srodka, mimo i˙z tego nie chciała, próbowa´c j ˛

a przeko-

na´c, wytłumaczy´c, ˙ze to, co robi, jest niebezpieczne? Wszystkie te my´sli kł˛ebiły
mu si˛e w głowie, a˙z w ko´ncu stwierdził, ˙ze ˙zadne z tych wyj´s´c nie jest dobre.
Musz ˛

a ich chyba na Ziemi uczy´c jak by´c konsekwentnym, poniewa˙z kiedy po-

dejmowała jak ˛

a´s decyzj˛e, nie było sposobu, aby j ˛

a zmieni´c. Pogodził si˛e z jej po-

stanowieniem, przyznaj ˛

ac w duchu, ˙ze jej obecno´s´c przy nim była zdecydowanie

lepsza od dotychczasowej samotno´sci.

To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyci ˛

agn ˛

z gniazda przyrz ˛

ad do zdalnego sterowania. W tym samym momencie zapaliło si˛e

na nim ´swiatełko sygnalizacyjne oznajmiaj ˛

ace, ˙ze przyrz ˛

ad jest gotowy do działa-

nia. Przypi ˛

ał go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał do ´sluzy powietrznej. Nast˛epnie

spu´scił si˛e po drabinie. Znalazłszy si˛e na wysoko´sci kilku metrów nad ziemi ˛

a, ze-

skoczył z ostatnich szczebli i wcisn ˛

ał kilka przycisków na sterowniku. Biegn ˛

ac,

słyszał trzask zamykanych wewn˛etrznych drzwi ´sluzy oraz szcz˛ek wci ˛

aganej do

góry drabiny.

Lea nie czekała na niego, wiedz ˛

ac, ˙ze Brion biega dwa razy szybciej od niej.

Tote˙z, mimo i˙z biegła najszybciej jak mogła, momentalnie j ˛

a dogonił. Złapał j ˛

a

w biegu i nie zwalniaj ˛

ac ani na chwil˛e, pobiegł z ni ˛

a dalej. Kiedy usłyszał od-

głos zapłonu silników, poci ˛

agn ˛

ał j ˛

a na ziemi˛e i zasłonił swoim ciałem. Obj ˛

ał j ˛

a

39

background image

ramieniem, gdy zadr˙zała ziemia i omiótł ich gor ˛

acy obłok pyłu. Kiedy si˛e nieco

uspokoiło, usiadła krztusz ˛

ac si˛e i pocieraj ˛

ac oczy.

— Ty głupi umi˛e´sniony jaskiniowcu. . . Czy wiesz, ˙ze mało nas nie upiekłe´s

tym nagłym startem!

— Nie masz racji — powiedział u´smiechaj ˛

ac si˛e. Po czym przewrócił si˛e na

plecy i wsun ˛

awszy r˛ece pod głow˛e spojrzał do góry, na oddalaj ˛

acy si˛e płomie´n

l ˛

adownika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. — Wiedziałem, ˙ze wystar-

cz ˛

a mi trzy sekundy, aby znale´z´c si˛e w bezpiecznej odległo´sci. Przy zało˙zeniu, ˙ze

zamykanie zajmie siedem sekund. . . Czułem to!

— No, wspaniale! — powiedziała Lea, kopi ˛

ac go w bok z całej siły. Czubek

jej buta odbił si˛e od jego twardych jak skała mi˛e´sni nie wyrz ˛

adzaj ˛

ac mu krzywdy,

niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromn ˛

a satysfakcj˛e. Brion chrz ˛

akn ˛

ał zasko-

czony, po czym odwrócił si˛e i zerwał si˛e na równe nogi. Lea u´smiechn˛eła si˛e do
niego przymilnie: — A wi˛ec jeste´smy tu, sami na tej dziwnej planecie. Co teraz
zrobimy?

Brion zacz ˛

ał protestowa´c, ale po chwili wybuchn ˛

ał ´smiechem. Chyba nigdy

nie przestanie go zaskakiwa´c. Odczepił oba urz ˛

adzenia od pasa.

— Masz co´s metalowego na sobie. . . lub w tej torbie?
— Ani tu, ani tu. Zaplanowałam t˛e wypraw˛e starannie.
— ´Swietnie. Tam, gdzie ro´snie ta g˛esta trawa, jest rów. Pójd´z tam i zaczekaj

na mnie. Doł ˛

acz˛e do ciebie, gdy tylko pozb˛ed˛e si˛e tych rzeczy.

Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do ´srodka i pogwizduj ˛

ac wesoło, ukrył

starannie oba przedmioty pod wygi˛etym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie
sko´nczone. Wygl ˛

ada na to, ˙ze udało mi si˛e.

Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.
— Czy nie uwa˙zasz, ˙ze najwy˙zsza pora, aby´s powiedział mi, co si˛e tu dzie-

je? — zapytała.

— Nie powinna´s była tego robi´c. Powinna´s była zosta´c na statku, gdzie była-

by´s bezpieczna!

— Dlaczego? On mo˙ze lata´c sam, jak si˛e ju˙z przekonałe´s. Co dwie głowy,

to nie jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłe´s tubylców. To w tym celu chciałe´s
zaopatrzy´c si˛e w Heurystyczny Procesor J˛ezykowy, prawda? Tak czy inaczej, stało
si˛e. Jestem tutaj, a nasz ´srodek transportu jest na orbicie. Co robimy teraz?

Miała racj˛e. Co si˛e stało, ju˙z si˛e nie odstanie. Brion nauczył si˛e zawsze ak-

ceptowa´c realno´s´c sytuacji, której nie mo˙zna było zmieni´c. Wskazał na pokryte
drzewami wzgórza, ci ˛

agn ˛

ace si˛e skrajem równiny.

— Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy si˛e, ˙ze nic nam nie grozi.

Potem udamy si˛e na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego
człowieka, którego wtedy spotkałem. Je´sli b˛edziemy mieli szcz˛e´scie, mo˙ze uda
nam si˛e znale´z´c równie˙z jego przyjaciół. Kiedy ich znajdziemy, b˛edziemy mogli
porozmawia´c z nimi za pomoc ˛

a procesora i uzyska´c ewentualnie odpowied´z na

pytania dotycz ˛

ace tej planety.

background image

´Smiertelna niespodzianka

Wieczorn ˛

a cisz˛e przerywało jedynie brz˛eczenie owadów i rzadkie, odległe

skrzeki lataj ˛

acych gadów. Brion czuł, jak wraz z rosn ˛

acym prze´swiadczeniem,

˙ze nie byli obserwowani i ˙ze nie b˛edzie odwetu za l ˛

adowanie, opuszczało go na-

pi˛ecie. Zast ˛

apiło je nagłe uczucie głodu od ostatniego posiłku min˛eło sporo czasu.

Wyj ˛

ał z torby racj˛e ˙zywno´sciow ˛

a i z rosn ˛

acym niesmakiem zdj ˛

ał z niej opakowa-

nie.

— To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? — stwierdziła raczej ni˙z spytała

Lea, widz ˛

ac wyraz jego twarzy.

— Mo˙zna na tym ˙zy´c bez ko´nca, mimo i˙z nie ma w tym zbyt wiele ˙zycia.

I, prosz˛e, ani słowa wi˛ecej o stekach!

Lea obróciła swoj ˛

a torb˛e i otworzyła górn ˛

a klap˛e.

— Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie — u´smiechn˛eła si˛e

niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwion ˛

a min˛e. — Przygotowałam go według

przepisu, który znalazłam kiedy´s w pewnej historycznej ksi ˛

a˙zce kucharskiej. Nie

wyja´sniaj ˛

ac dlaczego, zalecano tam przyrz ˛

adzanie go w czasie zimy. — Zacz˛eła

´sci ˛

aga´c plastikow ˛

a foli˛e z du˙zego zawini ˛

atka. — Naprawd˛e bardzo prosty w przy-

rz ˛

adzaniu. Rozcina si˛e bochenek chleba przez cał ˛

a jego długo´s´c, kładzie si˛e na

doln ˛

a połówk˛e kawałek ´swie˙zo upieczonego steku i polewa go jego własnym so-

sem, po czym cało´s´c zamyka si˛e. Obie cz˛e´sci bochenka dociska si˛e do siebie, aby
chleb wchłon ˛

ał lepiej sos, i. . .

Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek. Bior ˛

ac go od niej, Brion przełkn ˛

gło´sno ´slin˛e. Odgryzł kawałek i przełkn ˛

ał go z błogim wyrazem twarzy.

— Jeste´s wspaniała, Lea! — powiedział, oblizuj ˛

ac wargi.

— Wiem o tym. . . Ciesz˛e si˛e, ˙ze i ty równie˙z tak uwa˙zasz. No, ale opowiedz

mi teraz o swoim cuchn ˛

acym tubylcu.

Brion nie odezwał si˛e ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej

ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, reszt˛e jadł ju˙z bez po´spiechu,
delektuj ˛

ac si˛e ka˙zdym k˛esem i opowiadał.

— Jest bardzo dziecinny. . . ale dzieckiem nie jest. Nazywa si˛e Vjer lub co´s

w tym rodzaju. Kiedy zetkn ˛

ałem si˛e z nim po raz pierwszy, był przera˙zony, ale

kiedy mnie zaakceptował, strach opu´scił go całkowicie. To było wr˛ecz niepraw-

41

background image

dopodobne. Jak pstrykni˛ecie przeł ˛

acznikiem. Gdy jednak pó´zniej chciałem i´s´c za

nim, tak si˛e tym zaniepokoił, ˙ze a˙z zacz ˛

ał płaka´c. Pozwoliłem mu wi˛ec odej´s´c

samemu, poniewa˙z stwierdziłem, ˙ze nie b˛ed˛e miał kłopotu z odnalezieniem go.

— Jest niedorozwini˛etym umysłowo. . . czy jakim´s wyrzutkiem?
— By´c mo˙ze, chocia˙z nie s ˛

adz˛e. Je´sli spojrzy si˛e na niego na tle jego ´sro-

dowiska, to oka˙ze si˛e, ˙ze jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropi´c
i zabi´c ro´slino˙zerne zwierz˛e, potem z wielkim apetytem zje´s´c jego surowe mi˛eso.
Odchodz ˛

ac, zabrał reszt˛e ze sob ˛

a do obozu czy osady, w której zapewne mieszka.

Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy dostatecznych
informacji, aby snu´c jakiekolwiek domysły. Musimy znale´z´c go i nauczy´c si˛e je-
go j˛ezyka, a potem zada´c mu par˛e pyta´n. — Brion spojrzał na sło´nce, które kryło
si˛e wła´snie za horyzontem. — Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest rów-
nie dobre na sp˛edzenie nocy, jak ka˙zde inne. Tamte przyrz ˛

ady zostawimy na noc

w kraterze, zabierzemy je o ´swicie.

— Nie mam nic przeciwko temu. Je´sli o mnie chodzi, było dosy´c wra˙ze´n jak

na jeden dzie´n. — Wyj˛eła z plecaka ´spiwór i rozło˙zyła go na ziemi. — By´c mo-

˙ze podró˙zowanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja jednak wol˛e

bardziej wyszukane przyjemno´sci, takie jak na przykład ciepłe łó˙zko. Zabrałam
tak˙ze ze sob ˛

a kilka kanapek dla siebie. I troch˛e wina w biorozkładalnym pojem-

niku. Mo˙zesz si˛e nim cz˛estowa´c tak długo, jak długo nie b˛edziesz uwa˙zał go za
zbytek.

— Z przyjemno´sci ˛

a. Zaczynam wierzy´c, ˙ze twoja rodzinna planeta Ziemia jest

naprawd˛e domem ludzko´sci!

*

*

*

Oboje spali dobrze. . . dopóki Brion nie obudził si˛e nagle w ´srodku nocy. Co´s

zm ˛

aciło jego spokój, cho´c nie potrafił okre´sli´c, co to było. Le˙zał spokojnie, wpa-

truj ˛

ac si˛e w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapami˛etał układ głównych gwiazdozbio-

rów, dzi˛eki czemu mógł teraz okre´sli´c orientacyjnie czas na podstawie ich ruchu.
Było dobrze po północy, kilka godzin przed ´switem. Na niebie nie było ksi˛e˙zy-
ca. Selm-II go nie posiadała, niemniej ziemia o´swietlona była nikłym ´swiatłem
gwiazd. Cały ten układ planetarny poło˙zony był blisko centrum Galaktyki, tote˙z
miriady gwiazd ´swieciły jasno z szerokiego pasa ci ˛

agn ˛

acego si˛e wzdłu˙z całego

nieboskłonu.

Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, ˙ze słyszał wyra´znie łagodny

i rytmiczny oddech ´spi ˛

acej Lei. Czy˙zby to był jaki´s impuls emocjonalny? Skon-

centrował si˛e i odczuł co´s nikłego. Na granicy wra˙zliwo´sci. To pochodziło od
człowieka. . . Był to impuls pojedynczego stanu emocjonalnego. Nienawi´sci. ´Sle-
pej nienawi´sci, w´sciekło´sci i ˙z ˛

adzy ´smierci. Nie pochodził od jednego osobnika,

lecz od wielu. Był skierowany w jego stron˛e.

42

background image

Brion obrócił si˛e powoli i obudził Le˛e, kład ˛

ac jej palec na ustach, kiedy zoba-

czył, jak mruga otwieraj ˛

ac oczy. Przyło˙zył usta do jej ucha i szepn ˛

ał.

— Zaraz b˛edziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, ˙zeby´s była

gotowa do drogi. — Poczuł nagle napi˛ecie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy
uniosła si˛e nieco i oparła na łokciach.

— Co si˛e dzieje?
— Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuj˛e ich tam, w ciemno´sci. Id ˛

a tutaj. Jeszcze

nie wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno, ˙ze id ˛

a po mnie. . . i nie pałaj ˛

a do

mnie miło´sci ˛

a. Chwileczk˛e. . .

Skoncentrował si˛e na jednym z impulsów, staraj ˛

ac si˛e Wydzieli´c go spo-

´sród pozostałych. U˙zył całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie

od chwili, kiedy odkrył, ˙ze jest empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głow ˛

a

w ciemno´sci.

— Jedn ˛

a zagadk˛e mamy rozwi ˛

azan ˛

a. Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy

ju˙z, ˙ze nie mieszka na wzgórzach sam. S ˛

adz˛e, ˙ze jego plemi˛e musi by´c liczne,

poniewa˙z poszukuje mnie ze spor ˛

a grup ˛

a.

— Zdaje mi si˛e, ˙ze mówiłe´s mi, i˙z jest twoim przyjacielem — szepn˛eła Lea.
— Tak mi si˛e zdawało. Wygl ˛

ada na to, ˙ze wszystko si˛e zmieniło. Chciałbym

wiedzie´c, dlaczego. . . i czuj˛e, ˙ze wkrótce si˛e dowiemy. — Wyprostował si˛e i po-
luzował nó˙z w pochwie. — Zosta´n tutaj w ukryciu, a ja zobacz˛e, co si˛e tam dzieje.

— Nie! — wpiła si˛e mocno palcami w jego rami˛e. — Nie mo˙zesz i´s´c tam sam,

w ciemno´s´c.

— Ale˙z mog˛e! Prosz˛e ci˛e, zaufaj mi, kiedy mówi˛e, ˙ze wiem co robi˛e — zdj ˛

delikatnie jej dło´n ze swojej r˛eki. — Musz˛e mie´c du˙zo miejsca wokół siebie,
kiedy spotkam si˛e z nimi. Chc˛e unikn ˛

a´c sytuacji, w której b˛ed˛e musiał si˛e martwi´c

dodatkowo o ciebie. Wszystko b˛edzie dobrze.

Oddalił si˛e bezszelestnie w panuj ˛

acy półmrok. Czołgał si˛e w kierunku noc-

nych go´sci. Kiedy znalazł si˛e w bezpiecznej odległo´sci od kryjówki Lei, zatrzymał
si˛e. Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyra´zniej-
sze. Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A mo˙ze było ich jeszcze wi˛ecej?
Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było ich około dwudziestu, nim
skoczył na równe nogi i krzykn ˛

ał.

— Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?
Poczuł fal˛e przera˙zenia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptow-

ny strach zast ˛

apił nienawi´s´c w chwili jego nagłego pojawienia si˛e. Zatrzymali si˛e

wszyscy z wyj ˛

atkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny napływ strachu,

pozwalaj ˛

ac dalej nie´s´c si˛e nienawi´sci, tłumi ˛

acej inne jego odczucia. Ten człowiek

szedł nieprzerwanie naprzód i co´s robił.

Z mroku wyleciała dzida i wbiła si˛e w ziemi˛e w odległo´sci metra od nóg

Briona Sytuacja stawała si˛e niebezpieczna. Brion poczuł, ˙ze pozostali ochłon˛eli
stopniowo z pierwszego szoku i ponownie zacz˛eli emanowa´c t ˛

a sam ˛

a nienawi´sci ˛

a

43

background image

Ruszyli kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofn ˛

ał si˛e, kieruj ˛

ac si˛e w stro-

n˛e jeziora, aby odci ˛

agn ˛

a´c ich od kryjówki Lei. W ten sposób b˛edzie bezpieczna.

O swoje bezpiecze´nstwo si˛e nie martwił. Był pewny, ˙ze potrafi si˛e obroni´c, je´sli
go zaatakuj ˛

a. . . zwłaszcza je´sli powstali s ˛

a tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie

udało mu si˛e ich pokona´c, b˛edzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu przy-
szli? Ponownie krzykn ˛

ał, aby przyci ˛

agn ˛

a´c ich uwag˛e. W tym samym momencie

krzykn˛eła Lea. . . i jednocze´snie poczuł gwałtowny impuls paniki. Ruszył p˛edem
w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim m˛e˙zczyzna. . . Dwóch. Wpadł na nich ca-
ł ˛

a swoj ˛

a mas ˛

a i odtr ˛

acił na boki jak natr˛etne owady, nie zwalniaj ˛

ac ani na chwil˛e.

Lea krzykn˛eła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi z uniesionymi dzidami,
którzy j ˛

a trzymali. Nawet nie pomy´slał o u˙zyciu no˙za, kiedy wpadł na nich —

jego r˛ece były wystarczaj ˛

ac ˛

a broni ˛

a.

Wywi ˛

azała si˛e zaciekła walka wr˛ecz w roz´swietlonym gwiazdami mroku. By-

li tak blisko siebie, ˙ze bro´n była bezu˙zyteczna, a nawet stała si˛e zagro˙zeniem dla
trzymaj ˛

acych j ˛

a. Rozległy si˛e chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jedne-

go z napastników i cisn ˛

ał nim w najwi˛eksz ˛

a grup˛e jego pobratymców. Niemal

dosłownie zmia˙zd˙zył trzech pozostałych, którzy trzymali Le˛e. Ustawił j ˛

a za so-

b ˛

a, aby chroni´c j ˛

a swoim ciałem i odtr ˛

acał r˛ekoma drzewce dzid. Kontratakował,

zadaj ˛

ac ciosy pi˛e´sciami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zacz˛eli

odpada´c od niego i wówczas pierwszy kamie´n trafił go w bok głowy. Brion za-
wył z bólu, kiedy trafiły go nast˛epne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecno´s´c
kobiet, pod ˛

a˙zaj ˛

acych za uzbrojonymi w dzidy m˛e˙zczyznami. Ich broni ˛

a były obłe

kamienie, które w ich r˛ekach były ´smiertelnie niebezpieczne. Brion chwycił jed-
nego z napastników, aby posłu˙zy´c si˛e nim jako tarcz ˛

a. . . ale było ju˙z za pó´zno.

Seria ostrych ciosów trafiła go w szyj˛e i głow˛e, ale nie poczuł ich nawet, gdy˙z
straciwszy przytomno´s´c zachwiał si˛e na nogach i upadł na ziemi˛e jak ´sci˛ete drze-
wo. Ostatni ˛

a rzecz ˛

a, któr ˛

a rejestrowała jego ´swiadomo´s´c były krzyki przera˙zenia

Lei i jego niemo˙zno´s´c udzielenia jej pomocy na skutek wszechogarniaj ˛

acego go

mroku.

Potem był ju˙z tylko chaos. Zm ˛

acona ´swiadomo´s´c. Mrok i ból. Kołysanie si˛e

tam i z powrotem, ból w nadgarstkach, w r˛ece i głowie. Ruch. Ponownie mrok.
Po jakim´s czasie zobaczył kołysz ˛

ace si˛e nad nim gwiazdy. Zawołał Le˛e. Czy od-

powiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnie´c. Ból i niepami˛e´c były jedyn ˛

a od-

powiedzi ˛

a.

*

*

*

Było ju˙z szaro, kiedy zacz ˛

ał odzyskiwa´c ´swiadomo´s´c. Stopniowo docierało do

niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzy´c zaskorupiałe oczy. W jaki´s sposób
miał unieruchomione r˛ece i nogi. Mrugał tak długo, dopóki majacz ˛

ace przed nimi

44

background image

plamy nie nabrały wyra´znych kształtów. Był przywi ˛

azany skórzanymi rzemienia-

mi do długiego pala. Jego prawa r˛eka była zakrwawiona i t˛etniła bólem. Spojrzał
na ni ˛

a i chrz ˛

akn ˛

ał z niepokojem. Wyszeptane przez Le˛e słowa były pełne troski.

— ˙

Zyjesz? Słyszysz mnie? Brion, prosz˛e, słyszysz mnie? Mo˙zesz si˛e rusza´c?

Kiedy starał si˛e poruszy´c głow ˛

a, j˛ek bólu wyrwał si˛e z jego ust. Była cała

pokaleczona, a jedno oko nie otwierało si˛e do ko´nca. Drugie było jednak dosta-
tecznie sprawne, ˙zeby mógł dostrzec Le˛e le˙z ˛

ac ˛

a w odległo´sci kilku metrów od

niego, przywi ˛

azan ˛

a do drugiego pala tak samo jak on. Z pocz ˛

atku zdołał jedynie

kaszln ˛

a´c, kiedy próbował jej odpowiedzie´c, ale w ko´ncu wykrztusił z siebie kilka

słów.

— Czuj˛e. . . si˛e. . . ´swietnie. . .
— ´Swietnie! — w jej głosie czu´c było łzy, pod którymi kryła si˛e w´scie-

kło´s´c. — Wygl ˛

adasz strasznie, jeste´s cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja

głowa nie była jak z kamienia, ju˙z by´s nie ˙zył. . . Och, Brionie. To było straszne!
Przywi ˛

azali nas do tych pali jak zwłoki. Nie´sli nas cał ˛

a noc. Byłam pewna, ˙ze ci˛e

zabili.

Próbował si˛e u´smiechn ˛

a´c, ale wykrzywił jedynie twarz.

— Te przypuszczenia na temat mojej ´smierci s ˛

a mocno przesadzone. — Po-

ruszył z całej siły r˛ekoma i nogami napinaj ˛

ac do oporu wi˛ezy. — Czuj˛e si˛e potłu-

czony. . . ale nie wydaje mi si˛e, abym miał co´s złamanego. A co z tob ˛

a?

— Nic szczególnego, tylko kilka zadra´sni˛e´c. Pastwili si˛e głównie nad tob ˛

a.

Zawzi˛ecie. Strasznie. . .

— Nie my´sl teraz o tym. ˙

Zyjemy i to jest w tej chwili najwa˙zniejsze. Opowiedz

mi teraz o wszystkim, co widziała´s po drodze.

— Niewiele widziałam. Jeste´smy gdzie´s w´sród wzgórz. Na polanie przed

czym´s, co wygl ˛

ada jak groty w ´scianie skalnej. Cał ˛

a polan˛e otaczaj ˛

a wysokie

drzewa. Kobiety weszły do ´srodka, kiedy tu dotarli´smy i przebywaj ˛

a tam do tej

pory. M˛e˙zczy´zni ´spi ˛

a wokół nas.

— Ilu ich jest? Czy który´s z nich czuwa?
— Naliczyłam osiemnastu. . . nie, dziewi˛etnastu. . . dwudziestu. S ˛

adz˛e, ˙ze to

wszyscy. Je˙zeli jest jeszcze kto´s na stra˙zy, to znajduje si˛e poza zasi˛egiem mojego
wzroku. Co jaki´s czas który´s z nich budzi si˛e i idzie w zaro´sla. Przypuszczam, ˙ze
za potrzeb ˛

a.

— Brzmi to do´s´c obiecuj ˛

aco. S ˛

a tak niezorganizowani, jak s ˛

adziłem. Teraz,

kiedy ´spi ˛

a, mamy najwi˛eksz ˛

a szans˛e ucieczki. Zanim dobior ˛

a si˛e nam bardziej do

skóry.

— Odwal si˛e! — potrz ˛

asn˛eła ciasno zwi ˛

azanymi nadgarstkami w jego kie-

runku. — Chyba o raz za du˙zo dostałe´s w głow˛e. Zabrali twój wielki nó˙z i nie
mo˙zemy nawet dosi˛egn ˛

a´c z˛ebami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobra˙zasz

sobie ucieczk˛e?

45

background image

— Chwileczk˛e — powiedział spokojnie. Zamkn ˛

ał oczy i zacz ˛

ał gł˛eboko i ryt-

micznie oddycha´c.

Musiał przede wszystkim uporz ˛

adkowa´c my´sli, aby móc skoncentrowa´c cał ˛

a

swoj ˛

a uwag˛e i energi˛e. Te same ´cwiczenia oddechowe wykonywał, kiedy pod-

nosił ci˛e˙zary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju. Rozlu´znił
ciało i wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one jednak bez znacze-
nia. Kiedy skoncentrował uwag˛e, przestał je w ogóle odczuwa´c. ´Swietnie. Teraz
czuł, jak jego siła ukierunkowuje si˛e. Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube
rzemienie owini˛ete wokół nadgarstków. Napi ˛

ał mi˛e´snie r ˛

ak. Lea patrzyła ze zdu-

mieniem. Widziała przed chwil ˛

a, jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. Kie-

dy otworzył oczy, spojrzał bł˛ednym wzrokiem na nadgarstki. Fala dr˙zenia prze-
mkn˛eła przez górn ˛

a cz˛e´s´c jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mi˛e´snie p˛eczniej ˛

a

wewn ˛

atrz postrz˛epionych r˛ekawów, poszerzaj ˛

ac dziury, a nast˛epnie rozrywaj ˛

ac

osłabiony materiał. Skórzane wi˛ezy napi˛eły si˛e i zaskrzypiały, rozci ˛

agane coraz

bardziej i bardziej. To było wr˛ecz nieludzkie. Jego twarz wyra˙zała spokój, kiedy
r˛ece rozdzielały si˛e powoli, z mechaniczn ˛

a precyzj ˛

a. Rozległ si˛e cichy trzask —

jeden z rzemieni pu´scił. . . A potem nast˛epny. R˛ece Briona były wolne.

Kiedy zdał sobie z tego spraw˛e, dreszcz zm˛eczenia przebiegł jego ciało. Opadł

na ziemi˛e, zamkn ˛

ał oczy i ci˛e˙zko oddychał, masuj ˛

ac palcami skór˛e wokół gł˛ebo-

kich ran na nadgarstkach i wyciskaj ˛

ac przy tym krew z miejsc, w których rzemie´n

rozci ˛

ał ciało a˙z do ko´sci. Trwało to tylko chwil˛e. Doszedłszy do siebie uniósł

powoli głow˛e i rozejrzał si˛e wokoło.

— Bardzo dobrze — powiedział cicho. — Miała´s racj˛e, wszyscy ´spi ˛

a.

Poruszaj ˛

ac si˛e niczym w ˛

a˙z, przesun ˛

ał si˛e w pobli˙ze Lei, wlok ˛

ac ze sob ˛

a wci ˛

a˙z

uwi ˛

azany do nóg pal i obejrzał jej wi˛ezy.

— Je´sli b˛edziesz próbował je rozerwa´c, oderwiesz razem z nimi moje dło-

nie — powiedziała, staraj ˛

ac si˛e nie patrze´c na powolne s ˛

aczenie si˛e krwi z jego

r ˛

ak.

— Nie martw si˛e, z twoimi pójdzie łatwiej ni˙z z moimi. — Pochylił si˛e do

przodu i zacisn ˛

ał z˛eby na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i ˙zuł go z całej

siły. Przerwanie wi˛ezów zaj˛eło mu mniej ni˙z minut˛e. — Smakuje obrzydliwie —
powiedział, wypluwaj ˛

ac kawałki skóry.

— Musisz mie´c dobrego dentyst˛e. — Pod wymuszon ˛

a lekko´sci ˛

a jej słów sły-

cha´c było dr˙zenie głosu.

Brion wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i odgarn ˛

ał sprzed jej oczu kosmyk spl ˛

atanych włosów.

— Zaraz nas tu nie b˛edzie. Daj˛e ci na to moje słowo. Musisz tylko pole˙ze´c

spokojnie przez chwil˛e.

Nie czuł si˛e jeszcze tak odpr˛e˙zony, jak tego pragn ˛

ał. Był ju˙z jasny dzie´n i ich

ruchy mogły by´c z łatwo´sci ˛

a zauwa˙zone przez ka˙zdego, kto si˛e obudził. Kilka

nast˛epnych minut miało zadecydowa´c o wszystkim. Wiedział, ˙ze je˙zeli uda im
si˛e dotrze´c do zaro´sli przed podniesieniem alarmu, b˛ed ˛

a mogli uciec. Mimo ob-

46

background image

ra˙ze´n był gotów ucieka´c. . . I nie dopu´sci´c do tego, aby złapano ich po raz drugi.
Rozlu´znił rzemienie opasuj ˛

ace nogi, po czym wsun ˛

ał wskazuj ˛

acy palec lewej r˛eki

pod najcie´nszy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno nast˛epne. Na ko-
niec zdj ˛

ał je i powoli si˛e wyprostował. Porywacze wci ˛

a˙z spali. W ten sam sposób

uwolnił nogi Lei.

— Idziemy — szepn ˛

ał, obejmuj ˛

ac j ˛

a i unosz ˛

ac do góry.

Ostro˙znie i cicho przechodzili pomi˛edzy ciałami ´spi ˛

acych, spodziewaj ˛

ac si˛e

w ka˙zdej chwili podniesienia alarmu. Sze´s´c, siedem, osiem kroków. . . Byli ju˙z
mi˛edzy drzewami i przedzierali si˛e przez zaro´sla.

— Wróc˛e za chwil˛e — szepn ˛

ał, stawiaj ˛

ac j ˛

a na ziemi. Przyło˙zył jej palec

do ust, aby zapobiec protestowi. W chwil˛e potem znikn ˛

ał, odchodz ˛

ac w stron˛e

polany.

Lea nie wiedziała, czy ma si˛e ´smia´c, czy płaka´c. To był ´smiech. Z trudem

powstrzymywała swoj ˛

a na wpół histeryczn ˛

a wesoło´s´c, widz ˛

ac, jak niesie jednego

z porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu. . . o, nie. Musiał wzi ˛

a´c ze

sob ˛

a je´nca! Jeniec opierał si˛e i wierzgał nogami, ale nadaremnie. Brion pojmał go

bezszelestnie, jedn ˛

a r˛ek ˛

a zasłaniaj ˛

ac mu usta, a drug ˛

a podnosz ˛

ac z ziemi. Jeniec

miał wytrzeszczone oczy i był ledwie ˙zywy. Kiedy Brion zwolnił u´scisk, wci ˛

agn ˛

łapczywie powietrze do płuc, dr˙z ˛

ac na całym ciele. Zanim je wypu´scił i mógł

krzykn ˛

a´c, twarda pi˛e´s´c Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osun ˛

ał si˛e na

ziemi˛e.

Brion zignorował go i pomógł Lei stan ˛

a´c na nogi.

— Mo˙zesz i´s´c? — zapytał.
— Odpowiedniejszym okre´sleniem byłoby wlec si˛e.
— Postaraj si˛e. Je´sli zajdzie potrzeba, pomog˛e ci.
Bez wysiłku przerzucił je´nca przez rami˛e, wzi ˛

ał Le˛e za r˛ek˛e i ruszyli w dół

zbocza, przedzieraj ˛

ac si˛e mi˛edzy drzewami. Z ka˙zd ˛

a chwil ˛

a oddalali si˛e coraz

bardziej od obozowiska. Nie było słycha´c ˙zadnego alarmu. Byli wolni — przy-
najmniej na razie.

background image

Elektroniczne przesłuchanie

Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał si˛e przy najwi˛ekszym drzewie. Po-

wiódł wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pust ˛

a równin˛e a˙z do bł˛e-

kitnych wód Jeziora Centralnego, które ci ˛

agn˛eło si˛e po horyzont. Było ju˙z ciepło

i sło´nce wznosiło si˛e wysoko na niebie. Słyszał za sob ˛

a Le˛e przedzieraj ˛

ac ˛

a si˛e

przez zaro´sla. Potykała si˛e co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakie´s
obelgi. Zdolno´sci ˛

a empatii wybiegł daleko poza ni ˛

a a˙z do kresu swoich mo˙zliwo-

´sci, lecz nie wyczuł ˙zadnego ´sladu po´scigu.

— Czy jest jaki´s powód. . . Nie mo˙zemy tu odpoczywa´c. . . ani przez chwil˛e —

sapn˛eła opieraj ˛

ac si˛e o drzewo obok niego.

— Nie zgadzam si˛e z tob ˛

a. To jest dobre miejsce na postój. — Osun˛eła si˛e

z ulg ˛

a na ziemi˛e. — Dopóki mog˛e stwierdzi´c, ˙ze nikt nas nie ´sciga, dopóty je-

ste´smy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równin˛e, b˛edzie nas łatwo zauwa˙zy´c.
Musimy teraz postanowi´c, co robimy dalej.

— Mo˙ze by´s tak zdj ˛

ał z siebie tego siwobrodego starca — powiedziała Lea,

wskazuj ˛

ac r˛ek ˛

a na wiotkie ciało zwisaj ˛

ace z jego ramienia. — A mo˙ze zapomnia-

łe´s, ˙ze go niesiesz?

Brion spu´scił powoli swój baga˙z na kupk˛e li´sci.
— Nie jest wcale taki ci˛e˙zki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.
— Lepszego nie było?
— Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, poniewa˙z jest jedyny,

który nosi nie maj ˛

ac ˛

a praktycznego zastosowania ozdob˛e. — Brion odchylił na

bok zmierzwion ˛

a, siw ˛

a brod˛e starca, aby pokaza´c Lei zawieszony na jego szyi

naszyjnik ze zbielałych ko´sci. — W przeciwie´nstwie do reszty, mo˙ze zna´c odpo-
wiedzi na interesuj ˛

ace nas pytania.

— Czy chcesz powiedzie´c, ˙ze kiedy poszedłe´s po je´nca, po´swi˛eciłe´s nieco

czasu, aby dokona´c jakiego´s wyboru?

— Oczywi´scie. To była wyj ˛

atkowa okazja.

— Mam nadziej˛e, ˙ze kiedy´s ci˛e zrozumiem. . . ale nie nast ˛

api to dzisiaj. Je-

stem spragniona, głodna, wyczerpana i czuj˛e si˛e, jakby przeszedł si˛e po mnie kto´s
w kolczastych butach. Zastanawiałe´s si˛e mo˙ze nad nasz ˛

a przyszło´sci ˛

a?

48

background image

— Owszem. Miałem na to troch˛e czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy

pogodzi´c si˛e z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Stracili´smy całe nasze wypo-
sa˙zenie, które mieli´smy przy sobie, to znaczy jedzenie, wod˛e, mój nó˙z. . .

— Je˙zeli jeszcze stracili´smy sterownik radiowy, który schowałe´s w kraterze,

to ju˙z teraz mo˙zemy pomy´sle´c o samobójstwie. Nie mam ochoty znale´z´c si˛e w r˛e-
kach tych typów po raz drugi. . . — Pochyliła si˛e nad je´ncem, aby przyjrze´c mu
si˛e z bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. — Okropny. A je´sli ju˙z mó-
wimy o r˛ekach. . . to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony
z ko´sci ludzkich palców?

Brion przytakn ˛

ał.

— To wła´snie wydało mi si˛e najbardziej interesuj ˛

ace. Wła´snie dlatego go poj-

małem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych wzgl˛edów.

W jego głosie pojawił si˛e cie´n gniewu, którego wcze´sniej w nim nie było.

Skłoniło j ˛

a to do ponownego przyjrzenia si˛e naszyjnikowi. W´sród zbielałych pal-

ców znajdował si˛e jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała
mu si˛e bli˙zej i zobaczyła, ˙ze był ´swie˙zo obci˛ety i pokryty jeszcze ciemnymi pla-
mami krwi. W nagłym ol´snieniu spojrzała z przera˙zeniem na Briona. Przytakn ˛

jej z ponurym wyrazem twarzy, unosz ˛

ac do góry praw ˛

a r˛ek˛e, aby zobaczyła wy-

ra´znie, ˙ze ma na niej ju˙z tylko cztery palce. Westchn˛eła gł˛eboko.

— Dlaczego ci to zrobili. . . s ˛

a wstr˛etni! Ukryłe´s to przede mn ˛

a. . .

— Nie było sensu o tym mówi´c, skoro nie mo˙zna ju˙z nic na to poradzi´c. To

nic powa˙znego. Obwi ˛

azali rzemieniem kikut, aby zatamowa´c krwawienie. Najbar-

dziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten człowiek
b˛edzie mógł nam to wyja´sni´c. — Okaleczon ˛

a r˛ek ˛

a wykonał gest oznaczaj ˛

acy, ˙ze

nie ma o czym mówi´c. — T ˛

a spraw ˛

a zajmiemy si˛e pó´zniej. Teraz, zanim przy-

st ˛

apimy do dalszych działa´n, musimy ´sci ˛

agn ˛

a´c l ˛

adownik. Mam nadziej˛e, ˙ze twoje

obawy zwi ˛

azane ze sterownikiem s ˛

a przedwczesne i ˙ze jest tam, gdzie go scho-

wałem. Prawd˛e powiedziawszy, nie dowiemy si˛e tego, dopóki tego osobi´scie nie
sprawdzimy. Musimy wi˛ec jak najszybciej dotrze´c do krateru i ´sci ˛

agn ˛

a´c l ˛

adownik.

Wsi ˛

adziesz do niego i odlecisz najszybciej, jak to tylko b˛edzie mo˙zliwe. . .

— Bez ciebie? A˙z tak bardzo polubiłe´s to nieprzyjemne miejsce?
— Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi by´c wykonana. Poza tym nie

chc˛e, aby ten typ znalazł si˛e na pokładzie statku.

— Dlaczego? Boisz si˛e, ˙ze zawładnie nim?
— Wr˛ecz przeciwnie. Opieraj ˛

ac si˛e na odczuciach Vjera, jestem gł˛eboko prze-

konany, ˙ze zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne ´srodowisko
mo˙ze by´c dla nich tragiczne w skutkach. B˛ed˛e całkowicie bezpieczny, czekaj ˛

ac

tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie l ˛

adownikowi jedno okr ˛

a˙zenie orbity wy-

starczy ci na skompletowanie sprz˛etu z listy, któr ˛

a zaraz sporz ˛

adzimy. Nast˛epnie

wyl ˛

adujesz z całym tym sprz˛etem.

49

background image

— Czy nie powinnam na pocz ˛

atku zarejestrowa´c tego wszystkiego, co ju˙z

odkryli´smy?

— Ta sprawa to pozycja numer jeden na li´scie. Kiedy to sko´nczysz, b˛edziesz

musiała szybko skompletowa´c sprz˛et, którego b˛edziemy potrzebowali. Niestety
nie da si˛e unikn ˛

a´c tego, ˙ze b˛edzie on zawierał du˙zo metalu. Nadal uwa˙zam, ˙ze

bardzo wa˙zne jest, ˙zeby nie posiada´c przy sobie ˙zadnego metalu. Je´sli oka˙ze si˛e,

˙ze tamto skrzydło samolotu jest nietkni˛ete, b˛edzie to oznaczało, ˙ze b˛edziemy mo-

gli ukry´c tam wszystkie zawieraj ˛

ace metal przedmioty do czasu, kiedy b˛ed ˛

a nam

potrzebne.

— Takie, jak na przykład granaty ogłuszaj ˛

ace, par˛e rozpylaczy?

— Mniej wi˛ecej to miałem na my´sli. Nie mam ochoty na powtórk˛e dzisiejszej

nocy.

— Ani ja. — Wyra´znie zm˛eczona podniosła si˛e. — Je´sli jeste´s gotowy, mo-

˙zemy rusza´c w dalsz ˛

a drog˛e. Czuj˛e ciarki na skórze, siedz ˛

ac tu zwrócona plecami

do tych drzew.

— Musisz przej´s´c prób˛e, aby´smy mogli stwierdzi´c, czy masz zdolno´sci empa-

tyczne — powiedział Brion, podnosz ˛

ac i kład ˛

ac sobie na rami˛e wci ˛

a˙z nieprzytom-

nego starca. — Szukaj ˛

a nas ju˙z, czuj˛e to od kilku minut. Wyczuwam jednak tylko

ich zaniepokojenie i dezorientacj˛e, z czego wnioskuj˛e, ˙ze nie natrafili jeszcze na
nasz ´slad.

— Teraz mi mówisz! Ruszajmy. — Wyprostowała si˛e i skierowała si˛e w dół

wzgórza.

Brion ruszył za ni ˛

a truchtem i po kilku krokach przegonił j ˛

a.

— Pobiegn˛e przodem — powiedział. — Kiedy znajdziemy si˛e na otwartej

przestrzeni, na pewno od razu nas zobacz ˛

a. Dlatego wła´snie chc˛e jak najszybciej

´sci ˛

agn ˛

a´c l ˛

adownik.

— Nie tra´c czasu na gadanie. . . biegnij! B˛ed˛e biec za tob ˛

a.

Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nad ˛

a˙zała za nim. Brion p˛edził du˙zymi

susami prosto w stron˛e krateru. Lea co chwil˛e ogl ˛

adała si˛e za siebie. Po pewnym

czasie musiała zwolni´c i przej´s´c pewien odcinek, aby odsapn ˛

a´c, po czym ponow-

nie zerwała si˛e do biegu. Z trudem wbiegła na niewielkie wzniesienie. Kiedy zna-
lazła si˛e na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sob ˛

a, jak Brion wychodzi

z krateru. . . i wymachuje czym´s połyskuj ˛

acym w sło´ncu. A wi˛ec sterownik był na

miejscu!

— L ˛

adownik jest ju˙z w drodze — powiedział Brion, kiedy dowlekła si˛e do

niego. — I jak na razie nie wida´c, aby kto´s nas ´scigał.

— Nigdy w ˙zyciu. . . tak si˛e nie zm˛eczyłam — wysapała, osuwaj ˛

ac si˛e na

ziemi˛e.

Brion poło˙zył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.
— Daj mi znak, kiedy stary si˛e poruszy — powiedział. — Chc˛e jeszcze raz

skopiowa´c tamt ˛

a tabliczk˛e znamionow ˛

a, któr ˛

a znalazłem obok skrzydła. Tamta

50

background image

kopia przepadła, poniewa˙z wyryłem j ˛

a na butelce od wody. Kiedy znajdziesz si˛e

w statku, zakoduj t˛e kopi˛e za pomoc ˛

a modemu — dodał i znikn ˛

ał za kraw˛edzi ˛

a.

Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapi ˛

acego starca i wzruszy-

ła ramionami. Có˙z za zezwierz˛eceni ludzie! Odci ˛

a´c tak po prostu człowiekowi

palec. W jakim celu? To musi oznacza´c dla nich co´s wa˙znego, co´s zwi ˛

azanego

z jakim´s rytuałem. Na pewno Briona boli ta r˛eka, a mimo to nie uskar˙za si˛e. Jest
niezwykły pod ka˙zdym wzgl˛edem. Ten kikut musi zosta´c zdezynfekowany, aby
nie wywi ˛

azało si˛e zaka˙zenie. Apteczka powinna by´c umieszczona na samej górze

listy. Mo˙zna b˛edzie spowodowa´c odro´sni˛ecie palca, ale nie da si˛e usun ˛

a´c teraz

bólu i niewygody.

— Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory — powiedział Brion, wyszedł-

szy z krateru. — Rozumiesz co´s z nich?

Obróciła kor˛e na wszystkie strony i pokr˛eciła głow ˛

a przecz ˛

aco.

— To ˙zaden ze znanych mi j˛ezyków, mimo i˙z te symbole wygl ˛

adaj ˛

a mi zna-

jomo. By´c mo˙ze banki pami˛eci zawieraj ˛

a co´s. . .

Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zacz ˛

ał trz ˛

a´s´c si˛e i ochryple krzycze´c. Peł-

zn ˛

ał, próbuj ˛

ac uciec od nich. Brion wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i złapał go, a nast˛epnie na-

cisn ˛

ał kciukiem szyj˛e pod uchem. Jeniec drgn ˛

ał konwulsyjnie dwa razy i zamarł

w bezruchu.

— Widziała´s? — zapytał.
— To, jak go obezwładniłe´s? No pewnie. Musisz nauczy´c mnie tej sztuczki.
— Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zacz ˛

ał wrzeszcze´c. Sterownik radiowy.

— Czy˙zby wiedział, co to?
— Raczej w to w ˛

atpi˛e. Ale to musi oznacza´c dla niego co´s przera˙zaj ˛

acego,

co´s, co musimy wyja´sni´c. — Brion odwrócił głow˛e na bok, nadsłuchuj ˛

ac. — L ˛

a-

downik si˛e zbli˙za. Musisz zapami˛eta´c teraz spis rzeczy, których b˛edziemy potrze-
bowali.

*

*

*

L ˛

adownik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła ka˙zda upły-

waj ˛

aca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Le ˛

a na pokładzie, niepokój go

nie opuszczał. Statek wyl ˛

adował bezpiecznie dwa razy, co mogło oznacza´c, ˙ze to

miejsce nie jest pod stał ˛

a obserwacj ˛

a. Ka˙zde kolejne l ˛

adowanie zwi˛ekszało jednak

niebezpiecze´nstwo wykrycia. Mimo to musieli pozosta´c w tym rejonie, poniewa˙z
łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwi ˛

azania ´smiertelnej zagadki tej

planety. Nie maj ˛

ac wyboru, postanowił odp˛edzi´c od siebie my´sl o gro˙z ˛

acym mu

niebezpiecze´nstwie, koncentruj ˛

ac uwag˛e na uruchomieniu przem ˛

adrzałej maszyn-

ki tłumacz ˛

acej.

Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwo-

dów i podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomoc ˛

a projektora

51

background image

holograficznego, który wy´swietlał w powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy,
jaki si˛e pojawił, przedstawiał nachylon ˛

a, biał ˛

a powierzchni˛e z widniej ˛

acymi na

niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomoc ˛

a odpowiednich przycisków za-

kodował w urz ˛

adzeniu te, które go interesowały. Instrukcje znikn˛eły i na ich miej-

scu ukazał si˛e obraz nauczyciela. Był to starszy m˛e˙zczyzna ubrany w prosty, szary
strój, siedz ˛

acy ze skrzy˙zowanymi nogami przed stoj ˛

acym na ziemi pudełkiem bez

wieka. Brion przeł ˛

aczał przyciski, a˙z przetworzył jego ubranie na szat˛e okrywaj ˛

a-

c ˛

a go od pasa do ud i wydłu˙zył mu włosy. Mimo i˙z jeniec był o wiele brudniejszy,

jego nauczyciel niewiele ró˙znił si˛e od niego.

Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem poki-

wał głow ˛

a. Był niezły. Dotkni˛ecie ostatniego przycisku sprawiło, ˙ze obraz znik-

n ˛

ał, cofaj ˛

ac si˛e w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło ko´nca, Briona

ponownie ogarn ˛

ał niepokój. Dr ˛

a˙zył go, mimo i˙z Lea kr ˛

a˙zyła ju˙z bezpiecznie po

orbicie. Jedyn ˛

a rzecz ˛

a, która naprawd˛e mogła go w tej chwili niepokoi´c, byli po-

zostali członkowie plemienia je´nca. Na razie nie widział jednak ˙zadnych oznak
ich zbli˙zania si˛e ani nie czuł ich obecno´sci. Sekundy mijały powoli.

*

*

*

Do powrotu l ˛

adownika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał si˛e na nogi

i pomachał r˛ek ˛

a.

— Rzucaj mi sprz˛et po jednej sztuce — zawołał do Lei, kiedy otworzyła si˛e

´sluza powietrzna. — A potem zejd´z jak najszybciej!

Było to niebezpieczne, ale jednocze´snie był to najszybszy sposób otrzymania

sprz˛etu luzem. Chwytał jeden po drugim ci˛e˙zkie pojemniki i ustawiał je obok sie-
bie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po usuni˛eciu
wszystkiego wysłali l ˛

adownik z powrotem na orbit˛e. Gdy znikn ˛

ał, a na niebie nie

było wida´c oznak odwetu, mogli odpocz ˛

a´c. Lea pogroziła pi˛e´sci ˛

a w kierunku od-

ległych wzgórz.

— Hej, wy tam, mo˙zecie teraz wróci´c tutaj i spróbowa´c sprawi´c nam kłopoty.

Ale tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemno´s´c b˛edzie po mojej
stronie. ˙

Zaden z was, ´smierdziele, nie jest wart palca z r˛eki Briona!

— Doceniam twoj ˛

a troskliwo´s´c — powiedział Brion, nakładaj ˛

ac banda˙z na

antyseptyczn ˛

a piank˛e, któr ˛

a spryskał kikut po odci˛etym palcu. Spojrzał na wi˛e´z-

nia. Widz˛e, ˙ze nasz go´s´c znowu si˛e budzi.

— Przygotuj˛e nam co´s do jedzenia, a ty wł ˛

acz to urz ˛

adzenie. Zobaczymy, czy

da si˛e nawi ˛

aza´c z nim jak ˛

a´s rozmow˛e.

Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna. Wa-

runkiem jej powodzenia była stała aktywno´s´c ucznia. Z pocz ˛

atku okazała si˛e mało

skuteczna, poniewa˙z jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego, ˙ze był temu prze-
ciwny, ale dlatego, ˙ze był ´smiertelnie przera˙zony.

52

background image

Zanim starzec odzyskał przytomno´s´c, Brion wyczuł to poprzez zmian˛e rytmu

jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu a˙z do chwili otwarcia
oczu. Potem pojawił si˛e paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy
po raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak gorszy, poniewa˙z nie słabł ani
na chwil˛e. Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, kwil ˛

ac z przera˙zenia.

Brion złapał go za nog˛e w kostce i w tym samym momencie strach starca wzrósł
jeszcze bardziej. Zacz ˛

ał lamentowa´c i dr˙ze´c konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak

˙ze było wida´c tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczk˛e.

— Zjesz co´s? — zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.
— Za chwil˛e. Ten tam niespecjalnie pali si˛e do współpracy i musz˛e mu zrobi´c

zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.

Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ci´snieniowej przywrócił je´ncowi

´swiadomo´s´c. Brion schował szybko strzykawk˛e, aby starzec nie zd ˛

a˙zył jej zoba-

czy´c. Tym razem odr˛etwienie przemogło strach. Poruszył si˛e niezdarnie, łypi ˛

ac

podejrzliwie na Briona z l˛ekiem w oczach. Brion nie reagował. Usiadł na ziemi
i czekał. Patrzył jak jeniec spogl ˛

ada na holograficzn ˛

a posta´c i w pewnym momen-

cie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana posta´c
jawiła mu si˛e jako jego rówie´snik. Jako człowiek, którego cechuje niezwykłe opa-
nowanie, gdy˙z siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie widocznie oddy-
chał. Bez tej komputerowej symulacji ˙zycia ów wizerunek wygl ˛

adałby jak pos ˛

ag.

Kiedy ciekawo´s´c starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion wypowiedział łagodnie
słowo uruchamiaj ˛

ace program.

— Zacznij.
Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na holo-

graficzn ˛

a posta´c, która po raz pierwszy si˛e poruszyła. Nauczyciel pokłonił si˛e

i u´smiechn ˛

ał, a nast˛epnie si˛egn ˛

ał do stoj ˛

acego przed nim otwartego pudełka. Wy-

j ˛

ał z niego co´s, co wygl ˛

adało jak zwykły odłamek skały.

— Skała — powiedział. — Skała. . . skała.
Za ka˙zdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał si˛e i u´smiechał. Na-

st˛epnie wyci ˛

agn ˛

ał j ˛

a przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił si˛e jedynie, maj ˛

ac

w głowie kompletny zam˛et.

Z niesko´nczon ˛

a, mechaniczn ˛

a cierpliwo´sci ˛

a nauczyciel powtórzył demonstra-

cj˛e i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej po-
wtórki nauczyciel nie u´smiechał si˛e ju˙z, a kiedy starzec i tym razem nie odpo-
wiedział na jego pytanie, skrzywił twarz, szczerz ˛

ac z˛eby i zmarszczył brwi, aby

okaza´c gniew, stan emocjonalny istniej ˛

acy w usankcjonowany sposób, jak stwier-

dzili antropolodzy, w ka˙zdej kulturze. W odpowiedzi starzec cofn ˛

ał si˛e, j˛ecz ˛

ac ze

strachu. Podczas nast˛epnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skał ˛

a w jego kie-

runku, wyj ˛

akał „Prtr”. Nauczyciel u´smiechn ˛

ał si˛e i ukłonił si˛e, po czym wykonał

kilka przyjaznych gestów. Proces nauczania zacz ˛

ał si˛e.

53

background image

Brion zszedł z linii wzroku starca, ˙zeby swoim widokiem nie zakłóca´c jego

uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wod˛e z jednego pojemnika do drugiego,
nie roni ˛

ac ani kropli.

— Działa? — zapytała Lea.
— Zawsze. To samoucz ˛

acy si˛e program. Jak tylko ucze´n zapami˛eta jakie´s

słowo, program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu
słów ucznia przy´spiesza proces uczenia. Ju˙z wkrótce b˛edziemy mogli zadawa´c
mu pytania. Z pocz ˛

atku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary

si˛e zm˛eczy, urz ˛

adzenie zrobi przerw˛e na odpoczynek. Nast˛epnie b˛edzie mogło

nauczy´c nas wszystkiego, czego samo si˛e nauczyło.

— ´

Cwicz ˛

ac nas i poprawiaj ˛

ac nasz akcent, gramatyk˛e i inne rzeczy, tak?

— Zgadza si˛e. No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiła´s? Nie musz˛e na

niego patrze´c, aby go upilnowa´c. Po jego emocjach b˛ed˛e w stanie powiedzie´c, czy
co´s zamierza.

Było pó´zne popołudnie, kiedy starzec zacz ˛

ał si˛e kiwa´c ze zm˛eczenia. Podan ˛

a

mu przez Briona wod˛e w drewnianej czarce wypił, gło´sno siorbi ˛

ac.

— Jak si˛e nazywa? — zwrócił si˛e Brion do HPJ.
— Ucze´n nazywa si˛e Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn. . .
— Wystarczy. — Brion obrócił si˛e i u´smiechn ˛

ał si˛e szeroko. — Ravn, witamy

w ludzkiej rodzinie!

background image

Poskromienie

— Rana goi si˛e zupełnie dobrze — oceniła Lea, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e kikutowi po

obci˛etym palcu. Nast˛epnie pokryła go antyseptycznym kremem.

— Arbt klrm — powiedział Brion.
— Je´sli chcesz powiedzie´c to boli, musisz si˛e lepiej nauczy´c połyka´c ko´ncowe

głoski, bo inaczej ci ´smierdz ˛

acy tubylcy nigdy ci˛e nie zrozumiej ˛

a.

— Wstr˛etny j˛ezyk!
— Widz˛e, ˙ze odzywa si˛e w tobie twój j˛ezykowy izolacjonizm. Mówi ˛

ac ogól-

nie, ˙zaden j˛ezyk nie mo˙ze by´c wstr˛etny. . . — Brion przerwał jej, unosz ˛

ac palec

i powiedział spokojnie:

— Nie ogl ˛

adaj si˛e. Ravn szykuje si˛e wła´snie do ucieczki. Czekałem na to.

Dam mu troch˛e forów, zanim go złapi˛e. Chc˛e, aby uciekł i poczuł, ˙ze wreszcie
uwolnił si˛e od nas. A kiedy go potem złapi˛e, ˙zeby stracił nadziej˛e. By´c mo˙ze
dzi˛eki temu jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda mi si˛e nawi ˛

aza´c z nim

kontakt i skłoni´c do rozmowy. Nie chciałem u˙zywa´c do tego celu siły. Ale skoro
ma dosy´c energii na ucieczk˛e, to mały wstrz ˛

as mu nie zaszkodzi.

— Dołó˙z mu troch˛e ode mnie. Ilekro´c spogl ˛

ada na mnie, zawsze ma na twa-

rzy taki sam wyraz obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałe´s mu do jedzenia gotowane
mi˛eso.

— Jak si˛e mogła´s sama przekona´c, jest przedstawicielem społecze´nstwa

o nadzwyczaj silnie zaznaczonych podziałach kastowych.

— Tak. Kobiety znajduj ˛

a si˛e w nim zapewne poni˙zej dna. Och, szykuje si˛e.

Podnosi si˛e i patrzy w t˛e stron˛e.

— Odwró´c si˛e, tak jakby´s go nie widziała. Chc˛e, aby miał nadziej˛e, ˙ze uda

mu si˛e uciec. . . zanim go jej pozbawi˛e. To powinna by´c stresowa sytuacja, która
odbierze mu ch˛e´c do obrony.

*

*

*

Ravn wiedział, ˙ze Starzec, Który Mówił nie b˛edzie go ´scigał. Zawsze siedział

w tym samym miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła si˛e zupełnie. Bał si˛e jedynie

55

background image

tego wielkiego łowcy, poniewa˙z posiadał sił˛e dwóch ludzi. Musiał jednak pod-
j ˛

a´c prób˛e, korzystaj ˛

ac z okazji, kiedy Łowca nie patrzył na niego. Był najedzony

i wypocz˛ety. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem, który od lat tropił
i zabijał Mi˛eso-twory. Zawsze prze´scigał je. . . A teraz prze´scignie Łowc˛e! Łowca
jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary te˙z jest głupi, bo siedzi i nie pod-
nosi alarmu. Ravn odpełzł powoli w traw˛e, a nast˛epnie zerwał si˛e na równe nogi
i rzucił si˛e do ucieczki. P˛edził niczym wiatr, niczym Mi˛eso-twory. . . Ju˙z go nie
złapi ˛

a.

Lea patrzyła, jak starzec biegnie chy˙zo równin ˛

a, oddalaj ˛

ac si˛e od nich coraz

bardziej.

— Nie za bardzo ryzykujesz? — zapytała. — Ten stary bałwan nawet szybko

biega. Nie zniosłabym, gdyby´smy go teraz stracili. Mogliby´smy mie´c kłopoty.
Musiałby´s walczy´c z jego kompanami. Mog ˛

a czeka´c tam na niego.

— Nie przejmuj si˛e a˙z tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego

pewien. — Brion spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeci ˛

agn ˛

ał si˛e. —

Sprint to dobre ´cwiczenie. Rzadko mam okazj˛e go trenowa´c.

Patrz ˛

ac na niego, Lea uznała, ˙ze jej obawy s ˛

a nieuzasadnione. Kiedy Brion

ruszył w po´scig, stwierdziła, ˙ze nigdy dot ˛

ad nie widziała go biegn ˛

acego z maksy-

maln ˛

a szybko´sci ˛

a. Zapomniała, ˙ze jest mistrzem ´swiata, zwyci˛ezc ˛

a w dwudziestu

dyscyplinach. . . i ta musiała by´c jedn ˛

a z nich.

Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwil ˛

a gotów był za-

´spiewa´c pie´s´n zwyci˛estwa, gdy oddaliwszy si˛e szybko na du˙z ˛

a odległo´s´c, uznał,

˙ze nie da si˛e ju˙z złapa´c. Kiedy obejrzał si˛e za siebie i zobaczył, ˙ze Łowca za-

cz ˛

ał go goni´c, za´smiał si˛e i przy´spieszył, aby powi˛ekszy´c dziel ˛

acy ich dystans. Po

chwili ponownie si˛e obejrzał i zobaczył, ˙ze Łowca zmniejszył t˛e odległo´s´c o po-
łow˛e. . . i wci ˛

a˙z si˛e zbli˙zał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił si˛e do dalszej ucieczki,

ale czuł ju˙z, ˙ze nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbli˙zał si˛e coraz bardziej,
a las był wci ˛

a˙z daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy

ci˛e˙zka dło´n spadła na jego rami˛e. Wrzasn ˛

ał na cały głos i upadł na ziemi˛e. Brion

nie odczuwał ˙zadnych wyrzutów sumienia, patrz ˛

ac na wij ˛

acego si˛e i lamentuj ˛

ace-

go w trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i pulsuj ˛

acy

w jego rytmie ból w kikucie — pozostało´sci po palcu, który przypuszczalnie ob-
ci˛eła mu wła´snie ta pełzaj ˛

aca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi,

ogarn˛eła go w´sciekło´s´c. Patrzył, jak starzec piszcz ˛

ac ˙zało´snie ´sciska kurczowo

obiema r˛ekoma naszyjnik. Trzymał go jak jaki´s amulet, maj ˛

acy dodawa´c mu sił.

Przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e temu, Brion zrozumiał nagle, co musi zrobi´c. Przypomniał sobie,

˙ze ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna bro´n były jedyny-

mi przedmiotami, które posiadali ci ludzie. Z wyj ˛

atkiem tego naszyjnika. Musiał

wi˛ec przedstawia´c du˙z ˛

a warto´s´c lub by´c jakim´s wa˙znym symbolem. ´Swietnie!

Je´sli tak, to nale˙zał si˛e on tylko jemu.

56

background image

Ravn zawył jeszcze gło´sniej, ´sciskaj ˛

ac naszyjnik rozpaczliwie, kiedy Brion

próbował mu go zabra´c. Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za nad-
garstki i ´scisn ˛

ał je. Palce starego straciły sił˛e i rozlu´zniły si˛e. ´Sci ˛

agn ˛

ał naszyj-

nik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej. Lament starca przeszedł
w gło´sne błaganie.

— Mój. . . daj mi! Jestem Ravn, ja nosi´c, mój. . .
Zacz ˛

ał mówi´c w swoim j˛ezyku i Brion stwierdził, ˙ze rozumie go zupełnie nie-

´zle. Heurystyczny Procesor J˛ezykowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofn ˛

si˛e i poło˙zył r˛ek˛e na naszyjniku mówi ˛

ac powoli w j˛ezyku Ravna:

— Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy nosz˛e go, jestem Ravnem.
Bez wzgl˛edu na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powi-

nien zrozumie´c, o co chodzi. I zrozumiał. Przestał krzycze´c i zmru˙zył gniewnie
oczy.

— Tylko jeden Ravn z lud´zmi. Ja. Mój. — Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e w ge´scie ˙z ˛

adania.

Brion zdj ˛

ał naszyjnik, ale nie podał go.

— Twój? — zapytał.
— Mój. Oddaj mi. Nale˙zy do Ravna.
— Co znaczy Ravn?
— To ja. Mówi˛e ci, oddaj mi to. Jeste´s zgniłym mi˛esem, jeste´s gównem, jeste´s

kobiet ˛

a!

Brion złapał starca r˛ek ˛

a za szyj˛e i zacisn ˛

ał, przyci ˛

agaj ˛

ac go jednocze´snie bli˙zej

do siebie, a˙z ich twarze prawie si˛e zetkn˛eły. Potem zawarczał:

— Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabi´c ci˛e w jednej

chwili, zaciskaj ˛

ac bardziej palce. . . o tak!

Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł złapa´c powietrza ani mówi´c, Był

bliski ´smierci.

Brion potrz ˛

asn ˛

ał nim jak szmat ˛

a, po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed

oczyma.

— Najpierw powiesz mi wszystko, co chc˛e wiedzie´c. Dopiero potem dosta-

niesz to z powrotem. Rozumiesz? Powiedz tak!

— Tak. . . — wykrztusił Ravn. — Tak.
Brion nie okazał zadowolenia z tego zwyci˛estwa. Wci ˛

a˙z jeszcze gniew był

w jego głosie, kiedy opu´scił Ravna na ziemi˛e i usiadł obok niego. Stawiał pytania
rozkazuj ˛

acym tonem, ˙z ˛

adaj ˛

ac odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak

umiał, nie staraj ˛

ac si˛e nic ukry´c. Po dłu˙zszym czasie jego głos ochrypł, a słowa

zacz˛eły si˛e miesza´c. Brion był zadowolony. Jak na pocz ˛

atek uzyskał wi˛ecej ni˙z

si˛e spodziewał. Zamierzał ju˙z odda´c Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój
własny palec, tkwi ˛

acy mi˛edzy innymi ko´s´cmi. To była cz˛e´s´c jego samego, która

musiała mie´c jakie´s wa˙zne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby
go w ten sposób. Nie, nie dostan ˛

a go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go

z naszyjnika.

57

background image

— Jest mój, na zawsze! Teraz mo˙zesz dosta´c reszt˛e. Rzucił naszyjnik na zie-

mi˛e. — Wrócimy teraz do mojego obozu. B˛edziesz rozmawiał ze mn ˛

a, kiedy tylko

zechc˛e.

Ravn wło˙zył naszyjnik dr˙z ˛

acymi r˛ekoma i podniósł si˛e. Ch˛e´c ucieczki opu-

´sciła go. Brion wiedział, ˙ze od tej chwili b˛edzie robił wszystko, czego od niego

za˙z ˛

ada. Kiedy starzec odwrócił si˛e do niego plecami, Brion upu´scił wysuszony

palec na ziemi˛e, zadowolony, ˙ze pozbywa si˛e go. Spełnił ju˙z swoje zadanie.

— Kobieto, chcemy je´s´c! — zawołał Brion w j˛ezyku Ravna, prowadz ˛

ac wy-

czerpanego je´nca z powrotem do obozu.

Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zo-

stały wypowiedziane.

— Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczaj ˛

a, ˙ze doszli´smy do porozu-

mienia z tym ´Smierdz ˛

acym Staruchem?

— Tak jest, mój skarbie! — Zamrugał do niej wykrzykuj ˛

ac te słowa. — Na-

karm go, Prosz˛e. Potem, jak u´snie, opowiem ci kilka interesuj ˛

acych rzeczy, któ-

rych si˛e dowiedziałem.

— Je´sli nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam

si˛e jeszcze do jego ulubionego dania składaj ˛

acego si˛e z gnij ˛

acego surowego mi˛esa.

— Ja równie˙z. Nakarmmy go i przywi ˛

a˙zmy do palika. Wydaje mi si˛e, ˙ze nie

sprawi nam wi˛ecej kłopotów.

Gło´sne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został uło˙zony

do snu z nog ˛

a przywi ˛

azan ˛

a plecionym rzemieniem do wbitego gł˛eboko w ziemi˛e

palika.

— S ˛

a prymitywni — powiedział Brion, ˙zuj ˛

ac swoj ˛

a such ˛

a racj˛e. — Niepraw-

dopodobnie prymitywni, pod ka˙zdym wzgl˛edem. Wszystkie ich czynno´sci s ˛

a ´sci-

´sle zrytualizowane. M˛e˙zczy´zni zajmuj ˛

a si˛e polowaniem i wszystko kontroluj ˛

a. . .

— Nie po raz pierwszy w historii ludzko´sci.
— Zgadza si˛e. To jest i nie jest społecze´nstwo. Sama biel i czer´n, bez ˙zad-

nych odcieni szaro´sci. M˛e˙zczy´zni poluj ˛

a, a potem wszyscy razem jedz ˛

a to, co

przynios ˛

a. Na surowo. Jedzenie innych rzeczy jest tabu. Jedzenie gotowanego po-

˙zywienia jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu. . . z wyj ˛

atkiem krótkich wypadów

łowieckich. Jedynie m˛e˙zczyznom wolno sporz ˛

adza´c i u˙zywa´c broni. . .

— Wiem. To tak˙ze tabu. Czy dowiedziałe´s si˛e, dlaczego napadli na nas wtedy

w nocy?

— To równie˙z jakie´s tabu. Widzieli nas w pobli˙zu l ˛

adownika. . . a maszyny s ˛

a

u nich najwi˛ekszym tabu.

— To mo˙ze mie´c co´s wspólnego ze sprz˛etem wojennym.
— Nie mam co do tego w ˛

atpliwo´sci. To ju˙z wszystko, czego udało mi si˛e

dowiedzie´c od niego tym razem.

— Czy ustaliłe´s w ko´ncu, co takiego wa˙znego jest w tym ko´scianym naszyj-

niku?

58

background image

— S ˛

adz˛e, ˙ze tak. To jest troch˛e skomplikowane i zdaje mi si˛e, ˙ze nie zrozumia-

łem kilku słów, niemniej chodzi tu o nast˛epuj ˛

ac ˛

a spraw˛e. M˛e˙zczyzna ma dusz˛e,

co´s w rodzaju podstawowego bytu. Jak si˛e zapewne domy´slasz, kobiety i dzieci
jej nie maj ˛

a. Po prostu umieraj ˛

a i pami˛e´c o nich ginie, jak o zwierz˛etach. Ale je´sli

kawałek m˛e˙zczyzny jest przechowywany przez Ravna, uwa˙za si˛e, ˙ze ˙zyje on na-
dal i pozostaje w dalszym ci ˛

agu członkiem plemienia. I podlega rozkazom Ravna.

Zamierzali zabi´c nas zgodnie z jakim´s wspaniałym rytuałem, poniewa˙z jeste´smy
tabu. Nosił mój palec, ˙zeby cały czas mie´c nade mn ˛

a kontrol˛e.

— Pi˛eknie. Czy to znaczy, ˙ze przechowuj ˛

a gdzie´s ko´sci palców wszystkich

swoich przodków?

— Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie ró˙zni si˛e zbytnio

od logiki innych kultur, które grzebi ˛

a swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej

praktyczne. Zachowanie ko´sci palca jest o wiele łatwiejsze ni˙z całego szkieletu.

Lea spojrzała na rozgwie˙zd˙zone niebo i zadr˙zała.
— I wszyscy ci ludzie s ˛

a potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludz-

kich. Jak mogło doj´s´c do tego?

— Nie mam poj˛ecia. Na razie.
— Co ł ˛

aczy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprz˛etem wojennym,

który tu widzieli´smy?

— Nie znam odpowiedzi równie˙z na to pytanie. Ale zamierzam j ˛

a znale´z´c.

Je˙zeli Ravn te˙z jej nie zna albo udaje, ˙ze nie zna, postaram si˛e, ˙zeby udzielili mi
jej inni. Mog ˛

a oni by´c ponadto w posiadaniu przedmiotów, które posłu˙z ˛

a nam

jako jaka´s wskazówka. . . Tak wi˛ec wygl ˛

ada na to, ˙ze b˛edziemy musieli uda´c si˛e

na wzgórza i spotka´c si˛e z nimi i ustali´c, co wiedz ˛

a. ˙

Zyj ˛

a na tej planecie od tysi˛ecy

lat, by´c mo˙ze nawet ˙zyli tu jeszcze przed Upadkiem. Musz ˛

a by´c w stanie udzieli´c

nam jakich´s informacji.

— Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzie´c, ˙ze zamierzasz ponownie

ryzykowa´c naszym ˙zyciem, wracaj ˛

ac do ich obozu?

— Tym razem ryzyko b˛edzie niewielkie — wskazał na skrzynk˛e z broni ˛

a. —

Pójdziemy tam uzbrojeni i z własnej woli.

background image

Niebezpieczna wyprawa

Id ˛

ac wolno g˛esiego, przedzierali si˛e równin ˛

a w kierunku poło˙zonych w oddali

zalesionych wzgórz. Ravn szedł przodem, a tu˙z za nim Brion. Lea wlokła si˛e
daleko z tyłu objuczona zawini˛etym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach.
Wytarła r˛ek ˛

a pot z twarzy i zawołała:

— Zatrzymajcie si˛e. Ju˙z dawno min˛eła pora na odpoczynek!
Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój baga˙z na ziemi˛e i usiadła na nim z wes-

tchnieniem ulgi.

— Napij si˛e wody — powiedział Brion. — I odsapnij.
— Co za wspaniała propozycja! — ˙zachn˛eła si˛e. I jaka wielkoduszna. Pozwa-

lasz mi napi´c si˛e wody, któr ˛

a targam na plecach cały dzie´n. . .

— A mamy jaki´s inny wybór? — zapytał spokojnie z nieubłagan ˛

a logik ˛

a, ale

ta odpowied´z nie spodobała si˛e jej.

— Co znaczy to my, przecie˙z to ja robi˛e za tragarza. Wiem, ˙ze ten argument

jest myl ˛

acy, ˙ze kobiety niczym zwierz˛eta poci ˛

agowe odwalaj ˛

a najci˛e˙zsz ˛

a robot˛e

w tym cofni˛etym w rozwoju społecze´nstwie, w którym straciłby´s cały swój pre-
sti˙z, gdyby´s przeniósł cokolwiek. Nara˙zam swój kr˛egosłup i bez w ˛

atpienia dosta-

n˛e w ko´ncu przepukliny. . . Przesta´n si˛e do mnie u´smiecha´c w ten protekcjonalny
sposób, ty wstr˛etny brutalu!

— Przepraszam. Bardzo mi przykro, ˙ze nie mog˛e ci pomóc. Niedługo powin-

ni´smy dotrze´c na miejsce.

— Nie tak szybko. . .
Rozwi ˛

azała tobołek z jaszczurczej skóry — pozostało´sci po zwierz˛eciu, które

dwa dni wcze´sniej posłu˙zyło Ravnowi za po˙zywienie — i grzebała w nim, a˙z
znalazła butelk˛e z wod ˛

a. Poci ˛

agn˛eła du˙zy łyk i podała j ˛

a Brionowi, który zwil˙zył

jedynie usta. Poniewa˙z kobieta piła t˛e wod˛e, stała si˛e owa woda dla niego, Łowcy,
tabu. Nawet nie próbowali proponowa´c jej Ravnowi.

— Jak schowasz wod˛e, odszukaj pudełko z granatami ogłuszaj ˛

acymi i daj mi

je — powiedział nieoczekiwanie Brion.

Lea spojrzała na niego z niepokojem.
— Czy˙zby zbli˙zały si˛e kłopoty? — zapytała.
Przytakn ˛

ał jej powoli.

60

background image

— S ˛

a ukryci w lesie. Czuj˛e ich nienawi´s´c, tak ˛

a sam ˛

a jak ostatnim razem.

— Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! — Wr˛eczyła mu

płaskie pudełko i u´smiechn˛eła si˛e do niego zach˛ecaj ˛

aco, kiedy wsuwał do kieszeni

gar´s´c metalowych kulek — Nawet nie wiesz, jak bardzo licz˛e na nie.

— Nie chc˛e zrani´c ˙zadnego z nich, ale najlepszy skutek mo˙ze da´c porz ˛

adne

ich przestraszenie. Je´sli uda nam si˛e zaj ˛

a´c miejsce na szczycie tej społeczno´sci,

wówczas b˛edziemy mogli z pewno´sci ˛

a uzyska´c odpowied´z na nasze pytania. Za

chwil˛e ruszamy. Trzymaj si˛e blisko mnie, poniewa˙z s ˛

a ju˙z niedaleko. To dobrzy

łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego te˙z nie powinni´smy ryzykowa´c.

Je´sli Ravn był ´swiadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po so-

bie pozna´c, po prostu przedzierał si˛e przed nimi w tym samym tempie. Kierowali
si˛e ku krzewom i dalej, ku drzewom. Po pewnym czasie ukazała si˛e przed nimi
polana. Trasa ich w˛edrówki prowadziła przez jej ´srodek.

— Zatrzymaj si˛e — zawołał Brion w j˛ezyku tubylców, kiedy znale´zli si˛e na jej

´srodku. — Daj mi wody — zwrócił si˛e do Lei, po czym dodał cicho: — Otaczaj ˛

a

nas teraz ze wszystkich stron i s ˛

a bardzo spi˛eci. Jestem pewien, ˙ze s ˛

a gotowi

zaatakowa´c nas w ka˙zdej chwili. Na wszelki wypadek trzymaj bro´n pod r˛ek ˛

a.

Le´sn ˛

a cisz˛e rozdarł piskliwy ´swiergot, który rozniósł si˛e echem po polanie.

Tu˙z po nim rozległy si˛e liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali si˛e ze
wszystkich stron z le´snej g˛estwiny. Ravn ruszył biegiem do przodu, aby przy-
ł ˛

aczy´c si˛e do nich, ale Brion dopadł go w tym samym momencie i powalił na

ziemi˛e jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nog˛e, aby
przytrzyma´c go przy ziemi i zacz ˛

ał rzuca´c granaty w kierunku zaciskaj ˛

acego si˛e

wokół nich pier´scienia. Wybuchy płomieni i ogłuszaj ˛

ace huki eksplozji rozlegały

si˛e ze wszystkich stron. Lea wiedziała co nast ˛

api i zakryta uszy, mimo to jednak

kl˛eczała nadal, wzdrygaj ˛

ac si˛e przy ka˙zdej kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki

przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali si˛e lub padali. Cisz˛e, jaka wkrótce na-
stała, rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinaj ˛

acy ich w ich własnym

j˛ezyku:

— Jeste´scie ´scierwem. Jeste´scie kobietami. Jeste´scie gównem! Podnosicie na

mnie dzidy, a ja zabijam was. Jeste´scie martwym mi˛esem pod moimi stopami. . .
jak ten Ravn, który jest martwym mi˛esem! — Mówi ˛

ac to, naciskał mocniej nog ˛

a

na Ravna, który zaj˛eczał imponuj ˛

aco. Brion czuł emanuj ˛

acy od Łowców paniczny

strach. Jeden z impulsów wydał mu si˛e znany. — Vjer, chod´z tutaj — rozkazał.

Vjer podniósł si˛e niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykaj ˛

ac si˛e co chwila.

Z nosa ciekła mu krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał
na niego gniewnie.

— Kim jestem? — zawołał.
— Jeste´scie Brrn. . .
— Gło´sniej! Nie słysz˛e.
— BRRN!

61

background image

— Czym jest to ´scierwo, na którym stoj˛e?
— To jest Ravn.
— Wobec tego kim jestem teraz?
— Musisz by´c. . . Ravnem Nad Ravnem!
Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach, grani-

cz ˛

acy niemal z uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nó˙z, który trzymał

Vjer.

— Co to jest, co trzymasz w r˛ece?
Vjer spojrzał na nó˙z i zacz ˛

ał si˛e trz ˛

a´s´c. Padł strwo˙zony na kolana i podczołgał

si˛e do Briona, aby poło˙zy´c go u jego stóp. Brion podniósł go i wsun ˛

ał do pustej

pochwy.

— Teraz pójdziemy — powiedział, zdejmuj ˛

ac nog˛e z grzbietu Ravna. Tytuł,

jaki otrzymał, był najwa˙zniejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczaj ˛

a-

cych go ludzi. Agresja i strach zacz˛eły opuszcza´c ich, kiedy zaakceptowali go
w nowej roli.

— Nadal maj ˛

a bro´n — powiedziała Lea, mierz ˛

ac Łowców podejrzliwym

wzrokiem.

— Nie ma potrzeby ich rozbraja´c, dopóki jestem w tej nowej roli cz˛e´sci ˛

a ich

kultury.

— A co ze mn ˛

a? Przecie˙z jako kobieta jestem dla nich mniej ni˙z niczym.

Nie´s swój tobołek i milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opu´scimy ten samczo-
-szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, zapłacisz mi za to. . .

Kiedy wspinali si˛e na wzgórze mi˛edzy drzewami, Brion ´sledził stany emo-

cjonalne otaczaj ˛

acych go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był bezpieczny.

Wszystko to jednak mogło zmieni´c si˛e w jednej chwili — z ró˙znych, nie daj ˛

acych

si˛e przewidzie´c powodów. Je´sli jego nowa pozycja zostanie zachowana, b˛edzie to
najszybszy i najskuteczniejszy sposób na poznanie tutejszej kultury i przeprowa-
dzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było ju˙z za pó´zno, ˙zeby si˛e wycofa´c.

Gdy agresja i nienawi´s´c opu´sciły Łowców, zacz˛eli si˛e kolejno oddala´c. Jedy-

nie niewielka grupa została przy nich, towarzysz ˛

ac im w drodze do obozowiska.

Wspinali si˛e dalej wzdłu˙z stromego wzgórza, a˙z znale´zli si˛e przed widocznym
mi˛edzy drzewami urwiskiem skalnym, tworz ˛

acym ci ˛

ag naturalnych jaski´n. Krz ˛

a-

tała si˛e tam niewielka grupa kobiet. Oddzielały mi˛eso od jaszczurczych skór ka-
wałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofn˛eły si˛e, ponaglane kop-
niakami i kuksa´ncami przez siwowłos ˛

a kobiet˛e.

— To pewnie ˙ze´nska odpowiedniczka Ravna — powiedziała Lea, przygl ˛

ada-

j ˛

ac si˛e scenie z zainteresowaniem. — Skoro ty stan ˛

ałe´s na czele Łowców, ja stan˛e

na czele kobiet. — Opu´sciła na ziemi˛e tobołek i ruszyła w ich kierunku, woła-
j ˛

ac, aby si˛e zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły kroku wszystkie z wyj ˛

atkiem

siwowłosej, która odwróciła si˛e nagle i ruszyła na Le˛e.

— Zabij˛e! Ty ´scierwo — zaskrzeczała.

62

background image

Lea stan˛eła w rozkroku i cofn˛eła swoj ˛

a mał ˛

a, tward ˛

a pi˛e´s´c. Kiedy jej prze-

ciwniczka podbiegła do niej, uderzyła j ˛

a z całej siły. Siwowłosa kobieta zgi˛eła

si˛e i j˛ecz ˛

ac z bólu złapała si˛e za brzuch. Lea chwyciła j ˛

a za włosy i poci ˛

agn˛eła,

odwracaj ˛

ac jej głow˛e.

— Zamknij si˛e i powiedz mi, jak si˛e nazywasz. . . albo dostaniesz jeszcze raz!
— Jestem. . . Pierwsz ˛

a Kobiet ˛

a.

— Ju˙z nie. Ja jestem Pierwsz ˛

a Kobiet ˛

a. A ty jeste´s teraz Star ˛

a Kobiet ˛

a!

Nowo nazwana Stara Kobieta zaj˛eczała, protestuj ˛

ac i jednocze´snie staraj ˛

ac si˛e

uwolni´c włosy z uchwytu Lei. Jej j˛ek przeszedł w krzyk bólu, kiedy przechodz ˛

acy

obok Ravn kopn ˛

ał j ˛

a od niechcenia w bok

— Jeste´s teraz Star ˛

a Kobiet ˛

a — powiedział zadowolony, ˙ze kto´s jeszcze

oprócz niego został upokorzony. Podszedł do skalnej ´sciany i usiadł w sło´ncu,
opieraj ˛

ac si˛e o ni ˛

a plecami, a nast˛epnie krzykn ˛

ał, ˙z ˛

adaj ˛

ac jedzenia.

— Czaruj ˛

acy ludzie — powiedziała Lea.

— Twory swojej własnej kultury — odrzekł Brion, owijaj ˛

ac kawałkiem jasz-

czurczej skóry nadajnik, zanim wyj ˛

ał go z tobołka. — Ten system pomaga im

przetrwa´c na tej planecie. Inaczej nie byłoby ich tutaj. Chc˛e przekaza´c do pami˛eci
komputera pokładowego l ˛

adownika raport z dzisiejszych wydarze´n. Musimy na

bie˙z ˛

aco uzupełnia´c relacj˛e, na wypadek gdyby nam si˛e co´s stało.

— Oszcz˛ed´z mi, je´sli łaska, tych dodatkowych zmartwie´n. Spodziewam si˛e,

˙ze zako´nczymy t˛e misj˛e ˙zywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy b˛edziesz prze-

kazywał raport, postaram si˛e porozmawia´c z kobietami. Spróbuj˛e zobaczy´c, jak
wygl ˛

ada ten odra˙zaj ˛

acy ´swiat z ich punktu widzenia.

— Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie b˛edziemy mogli zosta´c tu dłu˙zej

ni˙z b˛edzie to konieczne. Wi˛ekszo´s´c z nich ma insekty, zauwa˙zyła´s to?

— Trudno nie zauwa˙zy´c. Robi mi si˛e niedobrze, ilekro´c na nich patrz˛e. Nie

oddalaj si˛e zbytnio.

— B˛ed˛e tutaj. Sam chc˛e zada´c im par˛e pyta´n. Porozmawiam z Vjerem, ł ˛

aczy

mnie ju˙z z nim co nieco. Powodzenia!

*

*

*

Było ju˙z prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapi ˛

ac si˛e pod pach ˛

a.

Brion rozmawiał z dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił
im odej´s´c. Podał jej plastikowy pojemnik i powiedział:

— Znalazłem w apteczce ´srodek antyseptyczny, mo˙ze by´c dobry na insekty.

Tamta jaskinia to dosłownie siedlisko robactwa!

Szybko zdj˛eła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi pr˛ega-

mi. Kiedy smarowała skór˛e kremem goj ˛

acym, Brion spryskał jej ubranie. Ubiera-

j ˛

ac si˛e powiedziała do niego:

63

background image

— B ˛

ad´z tak dobry i nalej mi du˙z ˛

a wódk˛e. Butelka jest na dnie tobołka.

— Napij˛e si˛e z tob ˛

a. To był długi dzie´n dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa?

— Doskonale, je´sli pomin˛e k ˛

asanie przez robactwo. Do pełna, ´swietnie, dzi˛e-

ki. O, jak miło. . . Kobiety maj ˛

a swoj ˛

a własn ˛

a subkultur˛e ´sci´sle zhierarchizowa-

n ˛

a i wspaniał ˛

a skarbnic˛e opowie´sci. To jakby mityczny lub mnemoniczny ´spiew

o wszystkim, co tylko mo˙zna nazwa´c. To cała historia przekazywana z ust do ust.
Nast˛epnym razem wezm˛e ze sob ˛

a rejestrator. To b˛edzie bezcenny materiał dla

antropologów. A teraz powiedz, czego ty si˛e dowiedziałe´s.

— Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mn ˛

a dosy´c ch˛etnie, ale tylko o zabijaniu

tego czy innego zwierz˛ecia lub o swoich niezwykłych zdolno´sciach tropicielskich.
My´sl˛e, ˙ze nie musz˛e tego rozwija´c. Na inne tematy nie maj ˛

a własnego zdania. S ˛

a

po prostu chodz ˛

acymi skarbnicami ró˙znych tabu. Wszystko, co robi ˛

a lub my´sl ˛

a

jest okre´slane przez ten system.

— To samo dotyczy kobiet, przynajmniej je´sli chodzi o ich ˙zycie fizyczne.

Cz˛esto si˛egaj ˛

a do mitów, co wydaje si˛e nie podlega´c ˙zadnemu tabu. Odnosz˛e jed-

nak wra˙zenie, ˙ze te opowie´sci s ˛

a prawdopodobnie tabu dla m˛e˙zczyzn. Słyszałe´s

co´s o micie stworzenia?

Brion zaprzeczył, potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a.

— Nie, nic na ten temat nie słyszałem.
— Jest interesuj ˛

acy, poniewa˙z mo˙ze by´c uproszczon ˛

a wersj ˛

a prawdziwych

zdarze´n, czym´s, co ˙zyje w ich pami˛eci, ale w formie mitu. Mówi on o tym, ˙ze
ludzie ˙zyli kiedy´s jak bogowie, ˙ze poruszali si˛e nad ziemi ˛

a, nie chodz ˛

ac po niej,

a nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach ludzie byli ´zli, po-
niewa˙z cenili rzeczy wykonane z cklt. . . Spotkałe´s si˛e mo˙ze z tym słowem?

— Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domy´sliłem si˛e jego znaczenia ze spo-

sobu, w jaki zostało u˙zyte. Musiałem straci´c rozmówc˛e, aby upewni´c si˛e, ˙ze moje
przypuszczenie jest słuszne. Pokazałem mu przeka´znik, na którego widok ogarn ˛

go paniczny strach. Zwiał na o´slep mi˛edzy drzewa, aby znale´z´c si˛e jak najdalej od
niego. Mało sobie łba nie rozwalił.

— Coraz lepiej. To wi ˛

a˙ze si˛e z mitem opisuj ˛

acym dawne dzieje. Staro˙zytni

ludzie, którzy cenili metal, uwa˙zali si˛e za bogów i dlatego prawdziwi bogowie
zniszczyli ich, ich metal i metalowe miejsca, w których ˙zyli. Potem bogowie wy-
p˛edzili ich i zmusili do tego, ˙zeby ˙zyli jak zwierz˛eta, dopóki si˛e nie oczyszcz ˛

a.

Je˙zeli b˛ed ˛

a ˙zyli nadal w ten sposób, oczyszcz ˛

a si˛e i zostan ˛

a wpuszczeni do chlt.

Przetłumaczyłam to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawd ˛

a. Aby móc

tam trafi´c, musz ˛

a cierpie´c na tym ´swiecie, przestrzegaj ˛

ac wszystkich tabu, które

umo˙zliwiaj ˛

a im ˙zycie we wła´sciwy sposób.

— Niesamowite! — powiedział Brion zrywaj ˛

ac si˛e na równe nogi. Chodził

tam i z powrotem z podniecenia. — Jeste´s cudowna. Odwaliła´s wspaniał ˛

a robot˛e.

Wszystko, co mówisz, układa si˛e w cało´s´c. . . o ile ci ludzie s ˛

a tymi, na których

wygl ˛

adaj ˛

a. Uciekinierami przed globaln ˛

a zagład ˛

a. Zostali najechani albo poko-

64

background image

nani w wojnie i musieli ucieka´c z miast. Widzieli, jak ich bro´n i armie zostały
zniszczone i teraz obwiniaj ˛

a o to bogów. Jest to łatwiejsze ni˙z przyznanie si˛e do

pora˙zki.

— ´Swietna teoria, profesorze — powiedziała Lea, popijaj ˛

ac ze szklanki i obli-

zuj ˛

ac si˛e ze smakiem. Nalała sobie jeszcze jednego drinka. — Widz˛e w niej jedn ˛

a

drobn ˛

a sprzeczno´s´c. Gdzie teraz s ˛

a te zwyci˛eskie, zdobywcze armie? Z tego, co

widzieli´smy, wynika, ˙ze wojna toczy si˛e nadal.

— Tak — Brion usiadł na ziemi, zas˛epiony. — Nie pomy´slałem o tym. Wobec

tego w chwili obecnej wiemy niewiele wi˛ecej ni˙z na pocz ˛

atku.

— Nie łam si˛e. Wiemy ju˙z du˙zo. W pewnym momencie przedstawiłam im na-

sz ˛

a teori˛e podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o czym

mówi˛e. Je´sli na tej planecie ˙zyje pod ziemi ˛

a jaka´s cywilizacja, to ci ludzie nic

o niej nie wiedz ˛

a.

— Co sprowadza si˛e do tego, ˙ze my wiemy tyle samo. Zaczynam si˛e obawia´c,

˙ze znale´zli´smy si˛e w ´slepej uliczce.

— No, mo˙ze ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi Łowcami i wojownikami,

i t ˛

a cał ˛

a samcz ˛

a bufonad ˛

a. — Czkn˛eła łagodnie i zewn˛etrzn ˛

a stron ˛

a dłoni za-

słoniła usta, u´smiechaj ˛

ac si˛e. — My, dziewczyny, prowadziły´smy konkretniejsz ˛

a

rozmow˛e jak przystało na atrakcyjniejsz ˛

a i inteligentniejsz ˛

a płe´c. Jak ci ju˙z mówi-

łam, wszystko co metalowe jest tabu, a najwi˛ekszym z nich s ˛

a metalowe maszyny

i urz ˛

adzenia, o czym zreszt ˛

a mogli´smy si˛e przekona´c, po tym, jak zobaczono nas

w pobli˙zu metalowego l ˛

adownika. Z tego wszystkiego wynika, ˙ze miejscem obj˛e-

tym najwi˛ekszym tabu b˛edzie to, z którego pochodz ˛

a maszyny. Pójdziesz tam ze

mn ˛

a?

— Oczywi´scie. Dola´c ci jeszcze?
— Zamknij si˛e. Nie uwa˙zasz, ˙ze dobrze byłoby, gdyby´smy dowiedzieli si˛e,

sk ˛

ad pochodz ˛

a te maszyny?

— Oczywi´scie, ale. . .
— ˙

Zadnych ale. Przyjmij do wiadomo´sci, ˙ze tyle to ja ju˙z wiem. Powiedziały

mi, jak znale´z´c to miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pój´s´c tam. . . i cała
zagadka b˛edzie rozwi ˛

azana.

Z przyjemno´sci ˛

a patrzyła na wyraz jego twarzy: opadni˛et ˛

a szcz˛ek˛e i wytrzesz-

czone oczy. Potem spokojnie uło˙zyła si˛e do snu.

background image

Odkrycie

Brion miał przemo˙zne pragnienie, aby obudzi´c Le˛e i zmusi´c j ˛

a, ˙zeby wyja-

´sniła mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpuj ˛

acy dzie´n dla

niej. I na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wzi ˛

ał butelk˛e z wódk ˛

a, aby j ˛

a schowa´c,

zobaczył, ˙ze ubyło jej niewiele. To zm˛eczenie, a nie alkohol zwaliło j ˛

a z nóg. Cho-

cia˙z noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Le˛e ´spiworem, aby ochroni´c
przed chłodem.

Co mogła mie´c na my´sli, mówi ˛

ac miejsce, z którego pochodz ˛

a maszyny?

Z pewno´sci ˛

a chodziło o sprz˛et wojenny — od chwili przybycia na t˛e planet˛e nie

widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie. Ale jak
mogło istnie´c jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał? Jedno ´zródło
dla obu stron? Nie, to niemo˙zliwe. Je´sli miejsce, z którego pochodziły maszy-
ny naprawd˛e istniało, to musiało słu˙zy´c jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to
było nieprawdopodobne. Czyi mo˙zliwe, aby cały sprz˛et wojenny której´s ze stron
pochodził z jednego miejsca? Mogło tak by´c tylko wówczas, gdyby pochodził
z podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby teori˛e podziemnej cywilizacji.
Chyba ˙ze była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły — i obie ukrywaj ˛

ace si˛e bez-

piecznie pod ziemi ˛

a i wysyłaj ˛

ace swoje armie do boju na powierzchni˛e. Ale jak

wyja´sni´c takie działanie? Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. Był zm˛eczony i nie znajdował na to

w tej chwili ˙zadnego wyja´snienia. Niemniej jakie´s wytłumaczenie musiało istnie´c,
bo przecie˙z walka i sprz˛et wojenny istniały rzeczywi´scie!

Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem sło´nca za-

marło w nim ˙zycie. Kobiety przebywały wewn ˛

atrz jaskini, Łowcy za´s szykowali

si˛e do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział
z dala od innych i bez przemy obracał w r˛ekach swój naszyjnik. To mo˙ze by´c od-
powiedni moment, aby zada´c mu kilka pyta´n. Mógłby jednocze´snie obserwowa´c
Le˛e i pilnowa´c, aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien wiedzie´c co´s nieco´s
o tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.

W obozowisku panował spokój. Ka˙zdy, kto zagra˙załby Lei, emanowałby stra-

chem i nienawi´sci ˛

a, dzi˛eki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykry´c. Upew-

nił si˛e, ˙ze Lea ´spi spokojnie gł˛ebokim snem i podszedł do Ravna, przechodz ˛

ac

pomi˛edzy le˙z ˛

acymi Łowcami.

66

background image

— Porozmawiajmy — powiedział.
Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyci ˛

agaj ˛

ac naszyjnik bli˙zej siebie. Na-

gły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez siln ˛

a nienawi´s´c.

Ten typ musi by´c obserwowany. Stale. . .

— Ju˙z pó´zno. Ravn jest zm˛eczony. Rano. . .
— Teraz. — Głos Briona był stanowczy. Chwycił za naszyjnik, czuj ˛

ac w tej

samej chwili gwałtowny impuls strachu. — Zrobisz jak mówi˛e! Musisz mnie za-
wsze słucha´c.

Pu´scił naszyjnik i usiadł. Ravn nało˙zył go natychmiast trz˛es ˛

acymi si˛e r˛ekoma.

— Kim jestem? — zapytał Brion. Ravn odwrócił si˛e uciekaj ˛

ac wzrokiem. —

Spójrz na mnie, ´smieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.

— Jeste´s. . . Ravnem Nad Ravnem — wydusił z siebie z wielk ˛

a niech˛eci ˛

a

i zgry´zliwo´sci ˛

a Ravn.

— To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałe´s maszy-

ny? — Ravn niech˛etnie skin ˛

ał głow ˛

a. — W porz ˛

adku. Jakiego rodzaju maszyny

widziałe´s

— Rozmawianie o maszynach jest zakazane.
— Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałe´s

maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałe´s. Co one robiły?

— To, co zawsze robi ˛

a maszyny. Z gło´snym hukiem zabijały inne maszyny,

a potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To wła´snie one robi ˛

a.

— Czy widziałe´s kiedykolwiek maszyn˛e, która nie zabijała innych maszyn?
— Maszyny zabijaj ˛

a maszyny. To jest wła´snie to, co robi ˛

a.

Inna odpowied´z na to pytanie okazała si˛e niemo˙zliwa. Z wyrazu twarzy Ravna

było wida´c, ˙ze uwa˙za Briona za głupca, skoro o to pyta.

— Wszystkie maszyny zabijaj ˛

a maszyny — powtórzył Brion zmieniaj ˛

ac sło-

wa, a nast˛epnie tym samym spokojnym głosem zapytał: — Powiedz mi teraz. . .
sk ˛

ad pochodz ˛

a te maszyny?

D´zwi˛ek tych słów wywiał gwałtown ˛

a reakcj˛e Ravna. Ogarn˛eło go dr˙zenie

i strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.

— Powiedz mi — powtórzył Brion. Pochylił si˛e do przodu i klasn ˛

ał gło´sno

swoimi pot˛e˙znymi dło´nmi. — Mów!

Ravn nie miał wyj´scia. W tej chwili bał si˛e bardziej tych pi˛e´sci ni˙z tabu, zaka-

zuj ˛

acego mówienia o tym. Wskazał r˛ek ˛

a ponad ramieniem za siebie, ale ta odpo-

wied´z nie zadowoliła Briona. W ko´ncu wyj ˛

akał chrapliwym szeptem:

— To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.
— Byłe´s tam?
— Tylko Ravn mo˙ze tam i´s´c. Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.
— Teraz ty mi poka˙zesz, poniewa˙z jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy

tam o ´swicie.

— To jest zakazane. . .

67

background image

— Zakazane jest odmawianie mi. — Złapał r˛ek ˛

a skulonego Ravna za chud ˛

a

szyj˛e i ´scisn ˛

ał j ˛

a. — Chcesz teraz umrze´c? — zapytał, nadaj ˛

ac swojemu głosowi

odcie´n nienawi´sci.

Ta gro´zba powinna wygl ˛

ada´c prawdziwie, gdy˙z jedynie strach przed ´smierci ˛

a

mógł zapewni´c mu kontrol˛e nad Ravnem. Nie słysz ˛

ac odpowiedzi, zacz ˛

ał stop-

niowo zaciska´c dło´n.

— Pójdziemy. . . o wschodzie sło´nca — wykrztusił niech˛etnie Ravn.
Ta odpowied´z zadowoliła Briona. Pu´scił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Na-

dal spała gł˛ebokim snem, cicho pochrapuj ˛

ac. Próbował pój´s´c jej ´sladem, ale czuł

zbyt wyra´znie przepływ emocji ´spi ˛

acych wokół niego ludzi. Strach i nienawi´s´c

unosiły si˛e cały czas tu˙z pod powierzchni ˛

a. W ko´ncu stwierdził, ˙ze nie b˛edzie

w stanie zasn ˛

a´c. Poło˙zył si˛e na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, rozpraszaj ˛

ac

swoj ˛

a empatyczn ˛

a percepcj˛e na wszystkie strony.

*

*

*

Lea obudziła si˛e tu˙z po wschodzie sło´nca. Podał jej wod˛e i poinformował

o tym, czego si˛e dowiedział. Pokiwała głow ˛

a potakuj ˛

aco.

— Co´s w tym musi by´c. Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na

to, ˙ze to miejsce istnieje naprawd˛e, ˙ze nie jest jeszcze jednym mitem.

— B˛edziemy musieli pój´s´c i obejrze´c je. Tam co´s musi by´c. Ravn z wielk ˛

a

niech˛eci ˛

a zgodził si˛e mnie tam zaprowadzi´c. Musiałem go mocno przekonywa´c.

Bał si˛e tego miejsca tak samo jak mnie.

— Czy bał si˛e tak bardzo, ˙ze mógł uciec? Nie widz˛e go nigdzie.
Lea miała racj˛e, Ravn znikn ˛

ał w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało

si˛e, ˙ze byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zacz˛eli szuka´c go w popłochu. Kilku
z nich ruszyło wzdłu˙z ´scie˙zek prowadz ˛

acych do obozowiska, ale po niedługim

czasie wrócili z niczym. Ravn znikn ˛

ał bez ´sladu.

— Cholera! — zakl ˛

ał Brion. — Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego.

Powinienem był go zwi ˛

aza´c. . . teraz mo˙ze ju˙z by´c wiele kilometrów st ˛

ad.

— Nie s ˛

adz˛e — zaoponowała Lea. — Mam silne przeczucie, ˙ze jest znacznie

bli˙zej ni˙z s ˛

adzisz.

Wygl ˛

adała na zadowolon ˛

a z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w kub-

ku z wod ˛

a, a nast˛epnie piła j ˛

a małymi łykami.

— Czy byłaby´s tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?
— Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ci´snienie krwi! — Piła,

delektuj ˛

ac si˛e, podczas gdy on gotował si˛e w ´srodku. — Teraz lepiej. Kiedy wy,

m˛e˙zczy´zni, łazili´scie wsz˛edzie szukaj ˛

ac go, ja obserwowałam kobiety. S ˛

a bardzo

przestraszone i siedz ˛

a w jaskini.

— Czy˙zby si˛e tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i m˛e˙zczyzn

razem w jaskini nie jest tabu?

68

background image

— Dla m˛e˙zczyzn tak. Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoj ˛

a kryjówk˛e.

Chcesz, abym si˛e tam rozejrzała?

— Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien pozwoli´c mi równie˙z

na to.

Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wej´scia do

jaskini, kobiety za´s wycofały si˛e w popłochu.

— Jestem Ravnem Nad Ravnem! — krzykn ˛

ał pochylaj ˛

ac głow˛e, aby wej´s´c do

´srodka.

Znalazłszy si˛e w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwil˛e, a˙z oczy

przyzwyczaiły si˛e do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu
metrów długo´sci. Na jego widok rozległy si˛e przera˙zone okrzyki i szloch kobiet,
które stłoczyły si˛e razem z dzie´cmi w jednym ko´ncu. J˛eki przesuwały si˛e w bok,
kiedy zbli˙zał si˛e do nich. Wszystkie bez wyj ˛

atku przesun˛eły si˛e w lewo. Intere-

suj ˛

ace. Brion skierował si˛e w prawo w stron˛e wysokiego stosu nie wyprawionych

jaszczurczych skór uło˙zonego we wn˛ece. Same skóry. . . i nic wi˛ecej. Nagle wy-
dało mu si˛e, ˙ze dostrzegł nieznaczny ruch w ciemno´sci. Ukl ˛

akł i wsun ˛

ał r˛ek˛e pod

cuchn ˛

acy stos. Po chwili wydał okrzyk zadowolenia.

Kiedy Brion wyci ˛

agn ˛

ał Ravna, ten zacz ˛

ał j˛ecze´c i tarza´c si˛e po ziemi. Brion

spojrzał na niego z odrobin ˛

a współczucia. Szybko mu ono jednak min˛eło, kiedy

poczuł pulsuj ˛

acy ból w goj ˛

acym si˛e kikucie, którym uderzył o skaliste podło˙ze

jaskini. Bez cienia sympatii tr ˛

acił go stop ˛

a.

— Wstawaj, tchórzliwy ´smieciu! Zaraz ruszamy w drog˛e.
Min ˛

ał prawie cały ranek, zanim Ravn o´swiadczył, ˙ze jest gotowy. Musiał speł-

ni´c kilka obrz˛edów. Musiał przede wszystkim zabra´c z kryjówki w jaskini bran-
solet˛e z ko´sci i przygotowa´c po˙zywienie. Ponaglany przez Briona, przestał si˛e
w ko´ncu oci ˛

aga´c i niech˛etnie ruszył ´scie˙zk ˛

a, ale po chwili przystan ˛

ał, zobaczyw-

szy, ˙ze Lea idzie za nimi. Zacz ˛

ał nerwowo wymachiwa´c r˛ekoma.

— Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn mo˙ze. ˙

Zadni Łowcy, ˙zadne

wstr˛etne kobiety!

— Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez cz˛e´s´c drogi i poniesie dla nas po˙zy-

wienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do niego
dojdziemy. A teraz prowad´z.

Oci ˛

agaj ˛

ac si˛e z wyra´zn ˛

a niech˛eci ˛

a, Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza.

Brion i Lea szli tu˙z za nim ´scie˙zk ˛

a prowadz ˛

ac ˛

a mi˛edzy drzewami. Kiedy znale´zli

si˛e na tyle daleko od obozu, ˙ze nie było ich z niego wida´c, Brion wzi ˛

ał od Lei

tobołek i zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bol ˛

ace mi˛e´snie, mówi ˛

ac:

— Tylko plugawe kobiety nosz ˛

a ci˛e˙zary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił

baga˙z? To bardzo ´zle dla tabu.

— Chcesz go z powrotem?
— Przenigdy! Czy ten wstr˛etny, stary Ravn nie b˛edzie protestował i sprawiał

kłopotów?

69

background image

— Nie mo˙ze mnie ju˙z bardziej nienawidzi´c. A poza tym potrafi˛e sobie radzi´c

z takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazi´c. Za ka˙zdym
razem, ilekro´c zaczynam czu´c dla niego współczucie, odzywa si˛e mój kikut i od
razu je trac˛e. Powiedz jak si˛e zm˛eczysz, to zrobimy postój.

— Mog˛e i´s´c przez cały dzie´n, dopóki kto´s inny niesie ten tobołek.
Trasa prowadziła pocz ˛

atkowo na zachód skrajem równiny. Po południu podgó-

rze zacz˛eło skr˛eca´c na zachód, biegn ˛

ac wzdłu˙z brzegu Jeziora Centralnego i dalej

w gł ˛

ab lasu. O zmierzchu Brion zarz ˛

adził postój, zm˛eczony całodniowym mar-

szem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim razem, przywi ˛

azał Ravna do

wbitego w ziemi˛e palika, ˙zeby nie odszedł, kiedy nie b˛ed ˛

a czuwa´c. Dobrze zabez-

pieczywszy si˛e przed ucieczk ˛

a swojego wroga, Brion spał gł˛ebokim, spokojnym

snem. Kiedy obudził si˛e rano, był wypocz˛ety i gotów do dalszego marszu.

*

*

*

Szli tak skrajem lasu wzdłu˙z podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku wy-

chodzili na otwart ˛

a przestrze´n, aby napełni´c manierki wod ˛

a, o ile nie mijali po

drodze strumieni. Ravn odezwał si˛e tylko raz, kiedy krzykn ˛

ał ostrzegawczo, usły-

szawszy odległy odgłos silników. Le˙zeli ukryci pod le´snym podszyciem, obser-
wuj ˛

ac białe smugi niewidocznych samolotów ci ˛

agn ˛

ace si˛e nad nimi od horyzontu

na północy. Je´sli to mogła by´c wskazówka, to szli we wła´sciwym kierunku. Ravn
był przera˙zony widokiem samolotów i trz ˛

asł si˛e cały, le˙z ˛

ac na ziemi.

— Jeste´smy blisko. . . za blisko — nalegał. — Musimy wraca´c.
Brion musiał u˙zy´c siły, aby nakłoni´c go do dalszej drogi. Nie na długo to

jednak pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał si˛e i usiadł pod drzewem.

— No, co tym razem? — zapytał Brion.
— Musimy poczeka´c do zmierzchu i potem zej´s´c do jeziora, aby omin ˛

a´c to

miejsce — powiedział Ravn wskazuj ˛

ac na ci ˛

agn ˛

ace si˛e przed nimi wzgórza.

— Nie b˛edziemy czeka´c — rozkazał Brion. — Jeszcze daleko do wieczora.
— Nie mo˙zemy. Przed nami jest ´Swi˛ete Miejsce. Nie mo˙zemy tam i´s´c. Musi-

my je omin ˛

a´c. Tylko noc ˛

a mo˙zna i´s´c bezpiecznie wzdłu˙z jeziora.

— ´Swi˛ete Miejsce? Podoba mi si˛e ta nazwa. Musimy rzuci´c na nie okiem. . .
— Nie! To zakazane! Nie mo˙zesz!
Brion poczuł siln ˛

a fal˛e emocji, która ogarn˛eła Ravna strach, jakiego dotych-

czas nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił si˛e
na Briona z no˙zem. Ten zablokował jego cios r˛ek ˛

a i złapał go za przegub dłoni.

Drug ˛

a r˛ek ˛

a chwycił go za szyj˛e i ´scisn ˛

ał j ˛

a mocno. Trzymał go w u´scisku tak

długo, a˙z jego wij ˛

ace si˛e ciało zwiotczało.

— B˛edzie nieprzytomny przez dłu˙zszy czas, ale dla spokoju przywi ˛

a˙z˛e go do

palika. Gdyby´smy si˛e nieco spó´znili, to nie zniknie jak sen złoty.

70

background image

— Masz na my´sli nasz wypad do ´Swi˛etego Miejsca?
— Nie nasz, mój. Ty zostaniesz z nim. On boi si˛e naprawd˛e. Cokolwiek tam

jest, jest niebezpieczne.

Lea prychn˛eła z niezadowoleniem:
— A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?
Brion otworzył usta, aby sprzeciwi´c si˛e, ale szybko je zamkn ˛

ał i z niech˛eci ˛

a

przytakn ˛

ał.

— Trzymaj si˛e blisko mnie. Nie mamy poj˛ecia, co mo˙ze nas czeka´c po drugiej

stronie.

Szli powoli w gór˛e mi˛edzy drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza,

przystan˛eli. Biegło kilka metrów dalej a˙z do szczytu wzgórza. Brion nachylił si˛e
nad ni ˛

a i szepn ˛

ał:

— Zosta´n tutaj, a ja zobacz˛e, co jest po drugiej stronie. Obiecuj˛e, ˙ze dam ci

zna´c, aby´s doł ˛

aczyła do mnie, je´sli wszystko b˛edzie w porz ˛

adku, zgoda?

Skin˛eła głow ˛

a potakuj ˛

aco i usiadła pod du˙zym drzewem.

Brion przepełzł wolno ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy

si˛e na samym szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy chwil˛e, ostro˙znie uniósł
głow˛e. Popatrzył dookoła, po czym uniósł głow˛e jeszcze wy˙zej, aby spojrze´c
w dół na drug ˛

a stron˛e. Potem podniósł si˛e i pomachał na Le˛e:

— Chod´z, wszystko w porz ˛

adku. Chod´z i zobacz, co odkryli´smy!

background image

Poznanie wroga

Lea wdrapała si˛e na szczyt wzgórza, płon ˛

ac z ciekawo´sci. Co to mo˙ze by´c?

Ravn bał si˛e tego ´smiertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła
j ˛

a. Podał jej r˛ek˛e i pomógł wej´s´c na szczyt.

— Spójrz — powiedział.
Ruiny, staro˙zytne pozostało´sci budynków. Pokiwała głow ˛

a.

— To jest to ´Swi˛ete Miejsce? To˙z to rozpadaj ˛

ace si˛e ruiny. Przecie˙z tu nie ma

nic, czego mo˙zna by si˛e ba´c.

— Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z pewno´sci ˛

a czym´s wa˙znym.

Owszem, to ruiny, ale nie zapominaj, ˙ze to pierwsze stałe obiekty, jakie widzimy
na tej planecie. My´sl˛e, ˙ze jest tam dostatecznie bezpiecznie, ˙zeby si˛e mo˙zna było
nieco rozejrze´c.

Z pewno´sci ˛

a nie było w tych wal ˛

acych si˛e ruinach nic, co mogłoby stanowi´c

jakiekolwiek zagro˙zenie. Te budynki musiały liczy´c setki lat. Niektóre z nich mu-
siały by´c ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone ´slady w ziemi. Wi˛eksze
budowle — dwie prostok ˛

atne konstrukcje wykonane były z zag˛eszczonego gruntu

pokrytego z zewn ˛

atrz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie ceramika była pop˛e-

kana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w ´srodku, dzi˛eki
czemu w wielu miejscach zachowały si˛e fragmenty konstrukcji. Brion wspi ˛

ał si˛e

na gór˛e, aby przyjrze´c si˛e bli˙zej jednej z ocalałych ´scian i rozejrze´c si˛e za czym´s,
co mogłoby mu powiedzie´c o ich przeznaczeniu. Kopn ˛

ał nog ˛

a skruszał ˛

a ziemi˛e

i wskazał na ci ˛

ag dziur w zewn˛etrznej ´scianie.

— Czy nie uwa˙zasz, ˙ze nie b˛edzie przesad ˛

a, je´sli powiem, ˙ze te budowle mo-

gły zosta´c zniszczone równocze´snie w wyniku wybuchów? To mog ˛

a by´c pozosta-

ło´sci po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach.

Lea skin˛eła głow ˛

a.

— To bardziej ni˙z prawdopodobne, je´sli we´zmie si˛e pod uwag˛e to, co dzieje

si˛e na tej planecie. Co tu mogło by´c? To miejsce jest za małe na miasto, a jedno-
cze´snie te budowle s ˛

a za du˙ze.

— Tutejsze urz ˛

adzenia rozsypały si˛e w proch dawno temu, mam jednak prze-

czucie, ˙ze to była jaka´s kopalnia. Tamte wzgórza s ˛

a zbyt regularne, aby były czym

innym ni˙z kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły by´c obiektami naziemnymi

72

background image

i biurowcami, a najwi˛eksze z nich magazynami. Wszystkie zostały zniszczone
w wyniku bombardowania. A ludzie zabici. . .

— Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci si˛e, ˙ze istnieje du˙ze prawdopodobie´n-

stwo, ˙ze nasi tubylcy mog ˛

a by´c ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocale-

li. W przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywa´c zniszczon ˛

a kopalni˛e ´Swi˛etym

Miejscem?

— Bardzo mo˙zliwe, ale na razie nie mo˙zemy tego stwierdza´c. Mogli odkry´c te

ruiny, nic o nich nie wiedz ˛

ac i czci´c je ze wzgl˛edu na ich ogrom. My´sl˛e, ˙ze Ravn

nam to wyja´sni.

— W ˛

atpi˛e. Ale uwa˙zam, ˙ze ju˙z pora wraca´c i zobaczy´c, czy ju˙z doszedł do

siebie.

— Tak, zobaczyli´smy ju˙z, co mieli´smy zobaczy´c. Je´sli jest w dalszym ci ˛

agu

nieprzytomny, to nie widz˛e potrzeby, aby mu mówi´c, ˙ze tu byli´smy. Nadal potrze-
bujemy jego pomocy.

Ravn był przytomny i w´sciekły. Odmówił ruszenia w dalsz ˛

a drog˛e przed

zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanuj ˛

aca od niego niena-

wi´s´c, nie był jednak w stanie nic na to poradzi´c. Siedział bez ruchu do zmierzchu,
potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie. Pozostało im jedynie
i´s´c za nim. Min˛eło pół nocy, zanim obeszli ´Swi˛ete Miejsce i weszli z powrotem
mi˛edzy drzewa. Reszt˛e nocy po´swi˛ecili na sen i spali a˙z do ´switu. Rano ruszyli
w dalsz ˛

a drog˛e.

*

*

*

Po jakim´s czasie zatrzymali si˛e nad jednym z potoków, które spływały do je-

ziora, aby napełni´c manierki wod ˛

a. Brion zamarł nagle w bezruchu z naczyniem

wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała co´s powie-
dzie´c, ale on dał jej gestem r˛eki do zrozumienia, ˙zeby milczała.

— Chwileczk˛e. Nie ogl ˛

adaj si˛e i staraj si˛e nie zwróci´c na siebie uwagi. Nie

jeste´smy ju˙z sami. Przed nami s ˛

a jacy´s ludzie. Za tamtymi drzewami, tu˙z nad

trawiastym zboczem.

— S ˛

a przyjacielscy?

— Na tej planecie? Nie s ˛

adz˛e. Tylko jedno wyja´snienie przychodzi mi na

my´sl, dlaczego ukrywaj ˛

a si˛e na naszej trasie. Urz ˛

adzili zasadzk˛e i czekaj ˛

a na nas.

— Co zrobimy?
— Nic. Po prostu poczekamy, a˙z si˛e sami poka˙z ˛

a i zdradz ˛

a swoje plany. Je´sli

maj ˛

a złe zamiary, b˛edzie nam znacznie łatwiej broni´c si˛e tutaj, na otwartej prze-

strzeni.

Odepchn ˛

ał nagle Le˛e na bok, kiedy co´s ciemnego wyleciało spomi˛edzy drzew

i zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemi˛e z głuchym
odgłosem tu˙z przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.

73

background image

— No, to wiele mówi o ich zamiarach — powiedziała Lea, pokazuj ˛

ac na ludzi

wybiegaj ˛

acych spomi˛edzy drzew. — Wygl ˛

adaj ˛

a dokładnie tak samo jak współ-

plemie´ncy Ravna i wiemy ju˙z, do czego s ˛

a zdolni. Wiem, ˙ze nie powinnam ci

radzi´c, ale czy nie wydaje ci si˛e, ˙ze powiniene´s zrobi´c co´s odstraszaj ˛

acego, zanim

podejd ˛

a zbyt blisko?

Próbowała mówi´c spokojnie, ale nie udało si˛e jej opanowa´c dr˙zenia głosu.

Widok zbli˙zaj ˛

acych si˛e m˛e˙zczyzn uzbrojonych w dzidy przeraził j ˛

a. Od momentu

wyl ˛

adowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.

— Schowaj si˛e za to drzewo, tam ci˛e nie dosi˛egn ˛

a zawołał do niej Brion,

schylaj ˛

ac si˛e, aby wyj ˛

a´c z tobołka pojemnik z granatami ogłuszaj ˛

acymi.

Napastnicy zbli˙zali si˛e coraz bardziej, byli ju˙z na szczycie zbocza. Wymachi-

wali dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, a˙z podejd ˛

a bli-

˙zej. Nastała pełna napi˛ecia chwila wyczekiwania, któr ˛

a przerwał Ravn krzycz ˛

ac

na cały głos:

— Jestem Ravn! Przychodz˛e wam pomóc!
Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycz ˛

ac nieprzerwanie szedł w kie-

runku drugiego brzegu, chlapi ˛

ac wod ˛

a na wszystkie strony. Brion ruszył za nim,

szybko si˛e jednak wycofał. Było ju˙z za pó´zno, aby go zatrzyma´c. Ravn wchodził
na zbocze, wymachuj ˛

ac r˛ekoma i wołaj ˛

ac:

— Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomog˛e. Dotykali metalu,

maj ˛

a maszyny! Widziałem je. Musz ˛

a zosta´c zniszczeni!

Jego słowa sprawiły, ˙ze włócznicy podeszli bli˙zej, mówi ˛

ac co´s podniesionymi

głosami, które zlewały si˛e z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransolet˛e.
Wiedzieli, ˙ze jest Ravnem, ˙ze powinni go usłucha´c.

Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucaj ˛

ac metalowe odłamki mi˛edzy

drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ci´sni˛ety na bok. Kiedy odgłos eksplozji
ucichł, nastała cisza, któr ˛

a rozdarły j˛eki cofaj ˛

acych si˛e w popłochu pokaleczonych

Łowców. Brion odruchowo padł na ziemi˛e poci ˛

agaj ˛

ac za sob ˛

a Le˛e i w tej samej

chwili nast ˛

apił drugi wybuch, który wyrzucił w gór˛e połamane gał˛ezie i odłamki

pni. Tym razem Brion usłyszał wyra´znie echo wystrzału dobiegaj ˛

ace od strony

znajduj ˛

acej si˛e za nimi równiny. Odwrócił si˛e i zobaczył sun ˛

acy w kierunku stru-

mienia czołg. Długa lufa wycelowana w ich kierunku, znikn˛eła nagłe w obłoku
dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze dalej mi˛edzy drzewami — w miejscu,
gdzie znikn˛eli Łowcy.

Ostrzał ustał równie nagle jak si˛e zacz ˛

ał. Poryte zbocze było puste, z wyj ˛

at-

kiem ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec. Jeszcze przez chwil˛e pojazd wodził luf ˛

a

tam i z powrotem, w ko´ncu obrócił wie˙zyczk˛e i wycofał si˛e. Kł˛eby pyłu wzbiły
si˛e w powietrze spod g ˛

asienic, znacz ˛

ac jego drog˛e.

— Nie ruszaj si˛e, dopóki nie zniknie z pola widzenia — powiedział Brion. —

Nie wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to
jest, z cał ˛

a pewno´sci ˛

a nie lubi tubylców.

74

background image

— Czy to mog ˛

a by´c ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy znisz-

czyli tamt ˛

a kopalni˛e?

— Wszystko mo˙zliwe. . . Zaczekaj, spójrz!
Wysoko nad nimi błysn˛eło sło´nce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkuj ˛

a-

cych maszyn. Widoczne pocz ˛

atkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty bły-

skawicznie urosły przybieraj ˛

ac kształt ostrza, które mkn˛eło w dół z pr˛edko´sci ˛

a

wi˛eksz ˛

a od pr˛edko´sci d´zwi˛eku. Leciały jeden za drugim, prosto na samotny czołg.

Kierowca czołgu musiał je równie˙z zauwa˙zy´c. Pojazd obrócił si˛e, ale było ju˙z za
pó´zno. Czarne kropki oddzieliły si˛e od samolotów, które skr˛eciły w gór˛e ostrym
łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał si˛e
do uszu. Było ju˙z cicho, kiedy opadaj ˛

acy dym i pył odsłonił dymi ˛

ace szcz ˛

atki

czołgu.

Brion obj ˛

ał ramieniem Le˛e i pomógł jej wsta´c, czuj ˛

ac dr˙zenie jej ciała.

— Wszystko w porz ˛

adku, ju˙z po wszystkim. Nic si˛e nam nie stało.

— To niemo˙zliwe. Mam ju˙z dosy´c tego miejsca! Nic tylko przemoc, ´smier´c

i zabijanie. . . — jej głos załamał si˛e.

Brion nadal j ˛

a obejmował.

— Wiedzieli´smy, ˙ze tak b˛edzie, zanim tu przybyli´smy — powiedział łagod-

nie. — Sami podj˛eli´smy t˛e decyzj˛e. Jedyne, co teraz mo˙zemy zrobi´c, to doko´nczy´c
t˛e robot˛e. Zróbmy to, co musi by´c zrobione.

Odepchn˛eła jego rami˛e.
— Ty obłudniku! Nieczuły i oboj˛etny. . . Masz tyle ludzkich uczu´c, co kawałek

drewna. Nie dotykaj mnie!

Usłuchał jej, wiedz ˛

ac, ˙ze nic wi˛ecej nie mógł w tej chwili zrobi´c. Sam umiał

radzi´c sobie ze stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i brutalna, w odró˙znieniu
od jej — przeludnionej i przecywilizowanej. Lea została przy tym zmuszona do
zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz potrzebowała troch˛e czasu, ˙zeby doj´s´c
do siebie. Byli bezpieczni pod osłon ˛

a drzew i najlepsz ˛

a rzecz ˛

a, jak ˛

a mogli zrobi´c

w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu a˙z upewni ˛

a si˛e całkowicie, ˙ze to

nieoczekiwane ´smiertelne starcie ostatecznie si˛e zako´nczyło. Rozwi ˛

azał tobołek

i odszukał butelk˛e wódki. Nalał alkohol do kubka i podał Lei. Wzi˛eła go bez sło-
wa, blada na twarzy, i wypiła par˛e łyków. Brion podszedł do skraju lasu i spojrzał
na równin˛e. Była pusta i cicha, z wyj ˛

atkiem dymi ˛

acych szcz ˛

atków czołgu.

— Co zrobimy teraz? — zapytała zbli˙zywszy si˛e do niego.
— Sprowadz˛e l ˛

adownik i wsadz˛e ci˛e bezpiecznie na jego pokład.

— Czy to m ˛

adre ´sci ˛

aga´c go tutaj?

— Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mog˛e ci˛e dłu˙zej nara˙za´c na

niebezpiecze´nstwo.

Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebie´n z kieszeni i rozczesała spl ˛

ata-

ne włosy.

75

background image

— Troch˛e za pó´zno, aby si˛e wycofa´c. Nie podoba mi si˛e tu, ale o ile sobie

przypominam, sama si˛e na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama nawa-
rzyłam sobie tego piwa, wi˛ec musz˛e je teraz wypi´c.

— Wcale nie musisz.
— Ale˙z tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych m˛e˙z-

czyzn jestem gorsz ˛

a płci ˛

a, niemniej nadal mam swoj ˛

a dum˛e. Je´sli si˛e we´zmie pod

uwag˛e ostatni ˛

a planet˛e, na której byli´smy, ta wygl ˛

ada jak miejsce na piknik. Czy

nie czas rusza´c w drog˛e?

Brion stwierdził, ˙ze jedyn ˛

a rozs ˛

adn ˛

a odpowiedzi ˛

a b˛edzie cisza. Wiedziała, co

robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, ˙ze jej zdecydowanie
było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.

— Chc˛e przyjrze´c si˛e z bliska temu czołgowi — powiedział po jakim´s czasie,

kiedy opadł pył i przygasały płomienie.

Skin˛eła głow ˛

a.

— Oczywi´scie. Mog ˛

a tam by´c jakie´s zapisy, strz˛epy ubra´n, znaki czy doku-

menty identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwy˙zsza pora, aby´smy zrobili co´s kon-
kretnego, a nie zajmowali si˛e tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?

Zaprzeczył ruchem głowy.
— Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przeka˙ze

na statek raport. My´sl˛e, ˙ze najlepiej b˛edzie, je´sli ty zostaniesz tutaj. Wezm˛e ho-
lokamer˛e i postaram si˛e szybko uwin ˛

a´c. Ustawi˛e j ˛

a na automatyczn ˛

a rejestracj˛e,

dzi˛eki czemu b˛ed˛e mógł wykona´c ze sto klatek w niecałe pi˛etna´scie sekund.

— Nie b˛ed˛e si˛e spierała z tob ˛

a. Wiem, ˙ze potrafisz zrobi´c rekonesans szybciej

i lepiej ode mnie. Zaczekasz czy pójdziesz od razu?

Brion spojrzał na niebo i skin ˛

ał głow ˛

a.

— My´sl˛e, ˙ze teraz. Miejscowe plemi˛e zostało dostatecznie przestraszone, aby-

´smy nie musieli obawia´c si˛e na razie ˙zadnych działa´n z ich strony. B˛ed˛e potrze-

bował troch˛e ´swiatła, dlatego nie mog˛e czeka´c do zmroku. Jak na razie nie wida´c

˙zadnych innych czołgów. Niewiadom ˛

a s ˛

a jednak samoloty. Chc˛e i´s´c tam nie zwle-

kaj ˛

ac i jak najszybciej wróci´c. To nie powinno zaj ˛

a´c mi wiele czasu.

W chwil˛e potem ju˙z go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku.

Była najwy˙zsza pora, aby przekaza´c wst˛epny raport. Lea wzi˛eła nadajnik i opisała
prze˙zycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym wył ˛

aczyła go. Widziała,

jak Brion upadł na ziemi˛e obok czołgu i zamarł w bezruchu. Po chwili wstał
i przeszedł na drug ˛

a stron˛e czołgu, nikn ˛

ac jej z oczu.

Czekanie stawało si˛e niezno´sne. Mimo i˙z wiedziała, ˙ze miejscowe plemi˛e

dawno uciekło, wsłuchiwała si˛e w ka˙zdy szelest i trzask dochodz ˛

acy z gł˛ebi lasu,

spodziewaj ˛

ac si˛e usłysze´c odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.

I nagle pojawił si˛e. . . biegł z powrotem! Nigdy w swoim ˙zyciu nie widzia-

ła pi˛ekniejszego widoku od tej biegn ˛

acej chy˙zo masywnej postaci. Słycha´c było

76

background image

ciche dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał si˛e przez g˛est ˛

a traw˛e. Wbiegł mi˛e-

dzy drzewa i podbiegł do niej. Ci˛e˙zko oddychał i ociekał potem.

— Nie podejrzewałem tego. . . — sapn ˛

ał opieraj ˛

ac si˛e o s ˛

asiednie drzewo.

— Czego nie podejrzewałe´s? Kto kierował tym czołgiem?
— Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty. . . to znaczy nie ma w nim

i nie było ludzkich istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kie-
rowany przez roboty, zaprogramowane na tropienie i zabijanie ludzi. Oto, kto
prowadzi t˛e wojn˛e, przynajmniej po jednej stronie: zmechanizowana armia au-
tomatycznych morderców. . .

background image

Maszyny, które morduj ˛

a

Male´nkie, czerwone ´swiatełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło kolor

na zielony, wskazuj ˛

ac, ˙ze proces wywoływania dobiegł ko´nca. Brion wyj ˛

ał rolk˛e

z filmem i wsun ˛

ał j ˛

a do projektora. Kiedy go wł ˛

aczył, mi˛edzy drzewami ukazała

si˛e stalowa burta czołgu. Unosiła si˛e swobodnie w powietrzu, wprawiaj ˛

ac w za-

kłopotanie zmysły, gdy˙z wygl ˛

adała jak prawdziwa.

— To widok z zewn ˛

atrz — obja´snił Brion naciskaj ˛

ac przycisk przesuwu klatki.

Na ekranie pojawił si˛e obraz zniszczonego pojazdu. — A tu jest to, co zobaczy-
łem, kiedy zajrzałem po raz pierwszy do ´srodka.

Poprzedni obraz znikn ˛

ał i jego miejsce zaj ˛

ał nast˛epny. Przedstawiał wn˛etrze

czołgu. Bomba oderwała cz˛e´s´c urz ˛

adze´n, ale niektóre podzespoły były nadal całe.

Brion wskazał na pl ˛

atanin˛e przewodów i ł ˛

acz ˛

ace si˛e z nimi puszki.

— To jest widok przodu. Zauwa˙z, ˙ze nie ma tu siedze´n ani urz ˛

adze´n steruj ˛

a-

cych, przeznaczonych dla ludzi. Jedynie te urz ˛

adzenia wej´sciowe i mikroproce-

sory. Pozwala to przypuszcza´c, i˙z wn˛etrze zostało specjalnie zaprojektowane do
automatycznego sterowania. Widzisz t˛e metalow ˛

a rur˛e? To jest podajnik amunicji

bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wn˛etrze, przechodz ˛

ac przez miejsce,

w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest tam jesz-
cze du˙zo miejsca, wi˛ecej ni˙z potrzeba na urz ˛

adzenia do automatycznego sterowa-

nia.

— Nie rozumiem. Jak to mo˙zliwe? — zapytała Lea. — Zawsze my´slałam, ˙ze

roboty s ˛

a niezdolne do szkodzenia ludziom. Istniej ˛

a przecie˙z prawa robotyki.

— By´c mo˙ze na Ziemi, ale obawiam si˛e, ˙ze chyba nigdzie poza granicami

dawnego Imperium Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, ˙ze roboty s ˛

a

maszynami i niczym wi˛ecej. Nie s ˛

a ludzkimi istotami i dlatego nie nale˙zy ich

antropomorfizowa´c. Robi ˛

a to, co nakazuje im program. . . bez ˙zadnych emocji.

Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało si˛e to mo˙zliwe.
Słu˙zyły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbli˙zaj ˛

acymi si˛e samolota-

mi, naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych celów. Cokol-
wiek robi ˛

a, robi ˛

a to szybciej i dokładniej ni˙z ludzie. Dodaj jeszcze do tego, ˙ze

s ˛

a od nich o wiele bardziej bezwzgl˛edne, a zrozumiesz, dlaczego wojskowi bar-

dzo je lubi ˛

a. Zwró´c uwag˛e, ˙ze historia wojen toczonych podczas Upadku pełna

78

background image

jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane. By-
ły one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były ´smiertelne dla ludzi.
Ludzie cierpieli jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła kl˛esk˛e lub brakowało
jej surowców. Z reguły jednak, kiedy zmechanizowany system obrony zostawał
przełamany, broni ˛

aca si˛e strona szybko si˛e poddawała.

— Zatem roboty wojenne nie miały na my´sli zabijania ludzi. . .
— Nie mogły mie´c na my´sli, poniewa˙z s ˛

a niezdolne do my´slenia. Ten auto-

matyczny czołg był zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich. Mogli´smy
si˛e sami przekona´c, jak sprawnie wykonywał to zadanie.

— Ale zaprogramowa´c musieli go ludzie. S ˛

a wi˛ec normalnie odpowiedzialni

za zabijanie, nieprawda˙z?

— Zgadzam si˛e z tob ˛

a całkowicie. S ˛

a najzwyklejszymi kryminalistami, którzy

powinni stan ˛

a´c przed s ˛

adem.

Lea z rosn ˛

ac ˛

a niech˛eci ˛

a patrzyła na zmieniaj ˛

ace si˛e obrazy, przedstawiaj ˛

ace

zniszczon ˛

a maszyn˛e.

— Przynajmniej ten jeden robot-zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy

si˛e tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali si˛e powstrzyma´c te roboty.

— Starali si˛e. Sk ˛

ad wiesz, ˙ze w tych samolotach byli piloci? One tak˙ze mogły

by´c zrobotyzowane.

— Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona

przez roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelaj ˛

a tak˙ze do oca-

lałych ludzi. To nie trzyma si˛e kupy!

— By´c mo˙ze dla nas nie ma to sensu. . . Cokolwiek by´smy jednak o tym s ˛

a-

dzili, ta wojna toczy si˛e nadal i nie da si˛e temu zaprzeczy´c. Te maszyny wojenne
musz ˛

a pochodzi´c z jakiego´s miejsca na tej planecie.

— Z podziemnych fabryk?
— By´c mo˙ze. Zastanawiali´smy si˛e ju˙z przecie˙z nad tym. Musimy poszpera´c

jeszcze troch˛e w Miejscu Bez Nazwy.

— Nie chc˛e powiedzie´c, ˙ze mi brak Ravna, ale czy uda nam si˛e tam dotrze´c

bez niego?

— To b˛edzie trudne, ale nie niemo˙zliwe. B˛edziemy szli cały czas na północ,

pod osłon ˛

a lasu. Mieli´smy okazj˛e zobaczy´c, co mo˙ze si˛e z nami sta´c, je´sli zosta-

niemy dostrze˙zeni.

— To mo˙ze lepiej, ˙zeby´smy szli noc ˛

a?

— Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez wzgl˛edu na rodzaj u˙zywanych w tych

maszynach detektorów wykorzystuj ˛

acych fale radiowe, promieniowanie podczer-

wone, cieplne czy inne, mog ˛

a one skutecznie działa´c równie˙z w nocy, podczas

gdy my jeste´smy zale˙zni prawie całkowicie od zmysłu wzroku. Moje zdolno´sci
empatyczne s ˛

a dobre do unikania tubylców, ale s ˛

a całkowicie nieprzydatne do

wyczuwania obecno´sci maszyn. Dlatego musimy i´s´c w dzie´n i bacznie si˛e rozgl ˛

a-

da´c, wypatruj ˛

ac maszyn wojennych, aby si˛e przed nimi ustrzec.

79

background image

*

*

*

Mimo i˙z niebezpiecze´nstwo nie min˛eło i nie opuszczało ich ani na chwil˛e,

ich marsz okazał si˛e łatwiejszy bez kłopotliwej obecno´sci Ravna. Zgin ˛

ał, kiedy

próbował ich zdradzi´c. . . i nie ˙załowali go. Ich trasa prowadziła teraz prawie do-
kładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie wielkie Jezioro Cen-
tralne. Pozostaj ˛

ac mi˛edzy drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem dni

spotykali coraz mniej pas ˛

acych si˛e zwierz ˛

at — przypuszczalnie ze wzgl˛edu na co-

raz bli˙zsz ˛

a obecno´s´c sprz˛etu wojennego. Przynajmniej raz na dzie´n przelatywały

w powietrzu samoloty, zataczaj ˛

ac szerokie łuki, jak gdyby czego´s szukały. Której´s

nocy na horyzoncie toczyła si˛e jaka´s bitwa. Odległe eksplozje wstrz ˛

asały ziemi ˛

a

i co chwil˛e wida´c było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.

Nast˛epnego dnia przejechała w pobli˙zu cała kolumna sprz˛etu wojennego. Wi-

dzieli jak rozsnuwaj ˛

acy si˛e coraz wy˙zej obłok pyłu przepływa z północy. Z po-

cz ˛

atku przypominało to burz˛e piaskow ˛

a, ale była to przecie˙z trawiasta równina,

a nie pustynia i ta wła´snie nienaturalno´s´c zjawiska zwróciła ich uwag˛e.

— Mi˛edzy drzewa, szybko! — rzucił nagle Brion i ruszył do przodu du˙zymi

susami. — Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy si˛e tam ukry´c. . . wykorzysta´c skał˛e
do osłony przed czujnikami, je´sli to jest to, co podejrzewam.

Rzucił tobołek w dół mi˛edzy skały, a potem pomógł Lei wdrapa´c si˛e do gó-

ry. Po drugiej stronie znajdowało si˛e du˙zo otoczaków. W´slizgn˛eli si˛e pod jeden
z najwi˛ekszych, chowaj ˛

ac si˛e za nim całkowicie. Brion przesun ˛

ał tobołek z meta-

lowym urz ˛

adzeniem jeszcze ni˙zej, aby ograniczy´c do minimum mo˙zliwo´s´c jego

wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych uło˙zył murek, zostawiaj ˛

ac w nim

szczeliny, przez które mógłby wygl ˛

ada´c na zewn ˛

atrz.

— Słysz˛e je — powiedziała Lea. — Szcz˛ekaj ˛

a i skrzypi ˛

a. Zbli˙zaj ˛

a si˛e.

Sun ˛

ace przed kł˛ebami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały si˛e ich oczom.

Rosły z ka˙zd ˛

a chwil ˛

a. Był to masywny, pot˛e˙znie opancerzony i uzbrojony sprz˛et

bojowy. Wkrótce ukazały si˛e tak˙ze mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które
otaczały wi˛eksze ze wszystkich stron. Te siły osłonowe były wsz˛edzie, jedne to-
rowały drog˛e wzdłu˙z brzegu jeziora, a inne w gór˛e wzgórza. Lea skuliła si˛e w swo-
jej kryjówce, kiedy eskadra nadd´zwi˛ekowych odrzutowców przeleciała z hukiem
nad ich głowami. Pod ˛

a˙zaj ˛

aca za nimi fala d´zwi˛ekowa uderzyła w ich kamienny

murek i rozwaliła go. Armada przesuwała si˛e dalej i wkrótce cała równina, jak
okiem si˛egn ˛

a´c, pokryta była sprz˛etem wojskowym. Zgrzyt metalu był tak gło´sny

i przenikliwy, ˙ze a˙z uszy bolały.

Było pó´zne popołudnie, kiedy przejechała główna cz˛e´s´c kolumny. Mniejsze

i szybsze czołgi nadal jednak w˛eszyły wokoło.

— Niezłe widowisko — powiedziała Lea.

80

background image

— Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali

nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległo´sci. Ale niestety
nic nie czułem.

— A mo˙ze gdzie´s mi˛edzy tymi maszynami było paru ludzi kieruj ˛

acych nimi?

— Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecno´sci. Ale nawet je´sli by-

ła tam jaka´s grupka ludzi kieruj ˛

aca t ˛

a kolumn ˛

a, jestem pewien, ˙ze co najmniej

dziewi˛e´cdziesi ˛

at pi˛e´c, dziewi˛e´cdziesi ˛

at osiem procent obsługiwały automaty.

— To przera˙zaj ˛

ace. . .

— Wszystko w tej operacji jest przera˙zaj ˛

ace. I ´smiertelne — powiedział

Brion. — Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy a˙z te maszyny odjad ˛

a jak naj-

dalej, zanim ruszymy w dalsz ˛

a drog˛e. Jedyny nasz zysk polega na tym, ˙ze wiemy

w ko´ncu, w którym kierunku musimy teraz i´s´c.

— Co masz na my´sli?
Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowan ˛

a

armi˛e.

— Zostawiły ´slady, po których mo˙zna i´s´c z zamkni˛etymi oczyma. Pójdziemy

po tych ´sladach. . . i poszukamy miejsca, z którego pochodz ˛

a.

— Nie mo˙zemy! Stamt ˛

ad mog ˛

a nadjecha´c nast˛epne maszyny.

— B˛edziemy si˛e trzymali od nich z dala. Te ´slady wida´c z odległo´sci kilku ki-

lometrów. Nadal b˛edziemy zachowywali ostro˙zno´s´c, tak jak przedtem. Pójdziemy
wzdłu˙z ´sladów tak długo, a˙z znajdziemy to miejsce, z którego pochodz ˛

a maszyny.

*

*

*

Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Pó´zniej jednak droga stawała

si˛e coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie te-
renu zacz˛eło si˛e stopniowo zmienia´c. Znikn ˛

ał jednolity ci ˛

ag gór, le´snych wzgórz

i trawiastej równiny. Teren stawał si˛e coraz bardziej niejednorodny i górzysty,
z du˙z ˛

a ilo´sci ˛

a dolin i w ˛

awozów. Brion zatrzymał si˛e na stromym zboczu, spo-

gl ˛

adaj ˛

ac na wyorane na powierzchni równiny ´slady. Były nadal bardzo wyra´zne,

ale nikn˛eły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do otoczonego
stromymi ´scianami w ˛

awozu.

— Co teraz zrobimy? — zapytała Lea.
— Zjedzmy co´s najpierw, zanim to rozwa˙zymy. Przypuszczam, ˙ze mo˙zna b˛e-

dzie i´s´c wzgórzami nad tym ´sladem.

Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.
— Łatwiej to powiedzie´c, ni˙z zrobi´c. — Rozerwała opakowanie z racjami

˙zywno´sciowymi i wyj˛eła prawie pusty pojemnik. — I, jak widzisz, ko´nczy si˛e nam

jedzenie. Cokolwiek si˛e stanie, b˛edziemy musieli niedługo wraca´c albo ´sci ˛

agn ˛

a´c

l ˛

adownik, ˙zeby uzupełni´c zapasy.

81

background image

— ˙

Zadna z tych mo˙zliwo´sci mi si˛e nie podoba. Zaszli´smy ju˙z bardzo daleko

i ci ˛

agle jeste´smy na tropie. Musimy i´s´c dalej. Nie mo˙zemy uzupełni´c zapasów, po-

niewa˙z nie wolno nam ryzykowa´c l ˛

adowania statku w miejscu, w pobli˙zu którego

znajduje si˛e tak wiele broni. Pozostaje wi˛ec tylko jedno wyj´scie. . .

— Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włó˙z do niego ˙zarcie. A potem post ˛

apimy

zgodnie z moim planem. Wrócimy na równin˛e, ´sci ˛

agniemy l ˛

adownik i wrócimy

na orbit˛e, gdzie b˛edziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania.
Potem si ˛

adziemy sobie spokojnie i zaczekamy, a˙z przy´sl ˛

a wojsko. . .

Brion sprzeciwił si˛e ruchem głowy.
— My jeste´smy tym wojskiem! Nie odlecimy st ˛

ad, dopóki nie dowiemy si˛e,

co si˛e tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu. . .

— Chyba straciłe´s rozum. To pewne samobójstwo!
— Nie s ˛

adz˛e. Uwa˙zam, ˙ze szanse s ˛

a pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego

wej´s´c i wyj´s´c, zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.

— Ju˙z wiem, co b˛edzie dalej. Ma to by´c jednoosobowa druzgoc ˛

aca akcja,

prawda? Z tob ˛

a w tenisówkach i z du˙zym, przezroczystym no˙zem w r˛eku. I ze

mn ˛

a, siedz ˛

ac ˛

a tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekaj ˛

ac ˛

a cierpliwie na

twój powrót?

— Wła´snie to mniej wi˛ecej miałem na my´sli. Czy co´s ci si˛e w tym nie podoba?
— Tylko jedno. Zastanawiam si˛e, czy nie byłoby pro´sciej, ˙zeby´s po prostu

waln ˛

ał sobie w łeb i oszcz˛edził sobie tego całego kłopotu.

Wzi ˛

ał jej drobn ˛

a r˛ek˛e w swoje łapsko. Czuł wyra´znie strach i niepokój kryj ˛

ace

si˛e za jej gorzkimi słowami.

— Wiem, co my´slisz i czujesz i nie mam do ciebie o to ˙zalu. Ale w obecnej

sytuacji nie mamy wyboru. Mo˙zemy wróci´c i zacz ˛

a´c cał ˛

a t˛e akcj˛e od pocz ˛

atku

albo po prostu zako´nczy´c j ˛

a. My´sl˛e jednak, ˙ze zaszli´smy ju˙z za daleko, prze˙zyli-

´smy zbyt wiele przemocy i przelało si˛e ju˙z za du˙zo krwi, aby si˛e wycofa´c. Jestem

w stanie poradzi´c sobie. I musz˛e t˛e spraw˛e doprowadzi´c do ko´nca!

Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizowa´c z nim. Poczuła, jak ogar-

nia j ˛

a rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali si˛e na wzgórza z dala

od kanionu. Szli, a˙z znale´zli odpowiednie miejsce na urz ˛

adzenie obozu. Był tam

osłoni˛ety nawis skalny i nieco poni˙zej potok górski.

— B˛edziesz tu bezpieczna — powiedział Brion, wr˛eczaj ˛

ac jej szybkostrzelny

pistolet — Trzymaj go cały czas przy sobie. Je´sli zobaczysz co´s podejrzanego,
najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma ˙zadnych przyjaznych zwierz ˛

at,

maszyn ani ludzi. . . nic. Jak b˛ed˛e wracał, dam ci zna´c, ˙zeby´s przypadkiem mnie
nie zastrzeliła.

Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym ´spi-

worze, ˙zeby nie zmarzn ˛

a´c. Brion zasn ˛

ał od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea

natomiast, nie mog ˛

ac przed dłu˙zszy czas zasn ˛

a´c, obserwowała przez konary drzew

82

background image

usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo ró˙zne od ziemskiego. Była tak bardzo
daleko od domu!

*

*

*

Ockn˛eła si˛e, czuj ˛

ac czyj´s dotyk na ramieniu i stwierdziła, ˙ze jest ju˙z widno.

Brion stał nad ni ˛

a i wkładał nó˙z do pochwy.

— Jestem przekonany, ˙ze w ostatnim raporcie przekazali´smy wszystkie naj-

wa˙zniejsze wiadomo´sci, które zebrali´smy do tej pory, mo˙zesz wi˛ec zachowa´c ci-
sz˛e w eterze. Cały czas musisz przebywa´c w ukryciu. Dzisiaj jest dzie´n pierw-
szy. . . wróc˛e najpó´zniej wieczorem czwartego dnia. Obiecuj˛e wróci´c bez wzgl˛e-
du na to, co znajd˛e. Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na mnie.
Mam nadziej˛e, ˙ze zdajesz sobie spraw˛e z tego, jakim szale´nstwem byłoby pój-

´scie ze mn ˛

a. Bez wzgl˛edu na to, czy b˛ed˛e tu, czy nie, pi ˛

atego dnia musisz ruszy´c

w drog˛e powrotn ˛

a. Sprowad´z l ˛

adownik, jak tylko dotrzesz na równin˛e. . . i uciekaj

z tej planety. Jak najszybciej. S ˛

a inni agenci, którzy mog ˛

a zgry´z´c ten orzech. Na

razie jednak nie przejmuj si˛e tym gdybaniem. Zobaczymy si˛e czwartego dnia

Obrócił si˛e na pi˛ecie i oddalił si˛e. Stało si˛e to tak szybko, ˙ze nie zd ˛

a˙zyła nawet

powiedzie´c słowa. Było oczywiste, ˙ze wolał zrobi´c to w ten sposób. Patrzyła, jak
jego pot˛e˙zna sylwetka przesuwała si˛e susami w dół wzdłu˙z strumienia, malej ˛

ac

z ka˙zd ˛

a chwil ˛

a, a˙z w ko´ncu przeskoczyła przez wyst˛ep skalny i znikn˛eła z jej pola

widzenia.

background image

Penetracja Kanionu

Nie było ˙zadnego logicznego powodu, aby waha´c si˛e u wylotu kanionu, ale

logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i za-
trzymał si˛e. Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły
si˛e wysoko skaliste ´sciany, tworz ˛

ace naturalny korytarz wrzynaj ˛

acy si˛e gł˛eboko

w gł ˛

ab wzgórza. Widział przed sob ˛

a tylko niespełna półkilometrowy odcinek w ˛

a-

wozu, potem skr˛ecał on w bok, nikn ˛

ac z pola widzenia. Dno poro´sni˛ete było kie-

dy´s traw ˛

a i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami.

Jedyne ocalałe resztki ro´slinno´sci znajdowały si˛e tu˙z przy skalistych ´scianach.
Reszta była zmia˙zd˙zona i zniszczona przez g ˛

asienice przeje˙zd˙zaj ˛

acych t˛edy ar-

mii. Pojazd za pojazdem wrzynał si˛e w kamieniste podło˙ze, a˙z zamieniło si˛e ono
w g ˛

aszcz przenikaj ˛

acych si˛e nawzajem ´sladów. Spojrzawszy w dół Brion stwier-

dził, ˙ze stoi w jednym z takich ´sladów: we wgł˛ebieniu o powierzchni ponad metra
kwadratowego. Była to zaledwie cz˛e´s´c ´sladu pozostawionego przez gigantyczn ˛

a

maszyn˛e — jedn ˛

a z bardzo wielu. Przejechała t˛edy cała armia tych maszyn i jak

s ˛

adził, dalsze mogły w tej chwili zbli˙za´c si˛e do niego. Zamierzał stawi´c czoła tej

armii. W pojedynk˛e?

— Tak — krzykn ˛

ał gło´sno, u´smiechaj ˛

ac si˛e przy tym. Szanse nie były zbyt

du˙ze, ale na inne nie mógł liczy´c. Ka˙zda chwila zwłoki zmniejszała je, z ka˙z-
d ˛

a mijaj ˛

ac ˛

a sekund ˛

a bowiem rosło prawdopodobie´nstwo natkni˛ecia si˛e na wroga

w tym w ˛

askim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.

Skaliste ´sciany przesuwały si˛e obok. Pod stopami czuł poryt ˛

a bruzdami, nie-

równ ˛

a ziemi˛e. Po blisko godzinie równomiernego biegu zacz ˛

ał oddycha´c z coraz

wi˛ekszym trudem i musiał zwolni´c krok do szybkiego marszu. Szedł tak, a˙z od-
dech wrócił mu do normy, po czym ponownie przy´spieszył. Połykał kilometr za
kilometrem, ale wygl ˛

ad kanionu si˛e nie zmieniał. Po południu skaliste ´sciany za-

cz˛eły si˛e obni˙za´c i w ko´ncu wyszedł na skalist ˛

a nieck˛e, otoczon ˛

a górami.

Była to dobra okazja, ˙zeby zrobi´c postój na odpoczynek. Po raz pierwszy

zszedł z wyra´znego ci ˛

agu ´sladów i wdrapał si˛e na zbocze poro´sni˛ete traw ˛

a mi˛edzy

otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była wyra´znie widoczna. Przebiegała
przez nieck˛e i gin˛eła w nast˛epnym w ˛

awozie, po przeciwnej stronie. Po wypiciu

kilku łyków wody poło˙zył si˛e na wznak i zamkn ˛

ał oczy. Postanowił zdrzemn ˛

a´c si˛e

84

background image

z godzin˛e, a potem ruszy´c w dalsz ˛

a drog˛e. Na tej wysoko´sci o zmierzchu robiło si˛e

chłodno, pomy´slał wi˛ec, ˙ze wła´sciwsze byłoby spanie w dzie´n, a maszerowanie
w nocy. Wiedział, ˙ze jego metabolizm bez trudu zaadaptuje si˛e do takiej zmiany.
Na Havrk, gdzie mieszkał, ˙zywno´s´c musiała by´c gromadzona w czasie krótkiego
lata, aby mo˙zna było potem przetrwa´c bardzo dług ˛

a zim˛e. Wytrzymywał ju˙z kie-

dy´s cztery czy pi˛e´c dni bez snu i wiedział, ˙ze mo˙ze to bez trudu powtórzy´c. Trawa
była mi˛ekka, a wn˛eka osłoni˛eta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi.
Uło˙zył si˛e wygodnie i po chwili ju˙z spał.

*

*

*

O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Sło´nce

skryło si˛e za wzgórzami i w cieniu szybko robiło si˛e zimno. ´Slad w dole nadal był
pusty. Umie´scił wygodnie na biodrze nó˙z, wypił łyk wody i ruszył w drog˛e.

Kanion za nieck ˛

a był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał

skrócone pole widzenia. Zwalniał przed ka˙zdym zakr˛etem, zachowuj ˛

ac ostro˙z-

no´s´c, dopóki nie stwierdził, ˙ze traci w ten sposób za wiele czasu. Co si˛e ma sta´c,
stanie si˛e i tak. Wiedział, ˙ze nie b˛edzie mógł nic na to poradzi´c. Musiał si˛e po-

´spieszy´c. Pieprzony fatalizm. . .

Dno doliny przeszło w lit ˛

a skał˛e, porysowan ˛

a i po˙złobion ˛

a stalowymi g ˛

asieni-

cami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy przyzwyczaił
si˛e do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem, ˙ze przemieszcza
si˛e ze stał ˛

a szybko´sci ˛

a i ma regularny oddech. Był prawie zrelaksowany. Z głu-

chym odgłosem kroków szedł wzdłu˙z ostrego zakr˛etu, gdy nagle w odległo´sci kil-
ku metrów przed sob ˛

a zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe ´swiatło odbijało si˛e od

jego powierzchni. Czterolufowa wie˙zyczka skierowana była w niebo. W jednej
chwili obróciła si˛e i skierowała na niego. Skoczył za najbli˙zsz ˛

a skał˛e, ale cztery

czarne lufy mimo to w dalszym ci ˛

agu wycelowane były w jego stron˛e. Odłamki

trafi ˛

a go od tyłu, niemo˙zliwe, aby go min˛eły. . . Upadł na ziemi˛e, przetoczył si˛e

i odepchn ˛

ał od twardej skały, zaskoczony, ˙ze jeszcze ˙zyje. Nic si˛e nie stało. Działa

milczały.

Brion le˙zał ci˛e˙zko dysz ˛

ac i nadsłuchiwał szcz˛eku g ˛

asienic, kiedy pojazd ruszył

do przodu. Wiedział, ˙ze go nie przegoni. Czy mógłby si˛e wydosta´c z tej pułapki?
Nie, ´sciany doliny były gładkie i strome. Nie było st ˛

ad ucieczki.

Odgłos silnika był gło´sny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił si˛e echem od ´scian

w ˛

awozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i za-

padła niepokoj ˛

aca cisza. Maszyna nie jechała ju˙z po niego, ale nadal stała na jego

drodze. Dlaczego si˛e zatrzymała? Brion wykonał gł˛eboki oddech i powoli wstał.
Został oszcz˛edzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobi´c? Zaraz b˛edzie
zupełnie ciemno. Mo˙ze uda mu si˛e po ciemku przej´s´c niepostrze˙zenie obok tego

85

background image

czołgu. Nie, mrok nie stanowi ˙zadnej przeszkody dla tej maszyny. Jej czujniki
b˛ed ˛

a działały równie skutecznie. Wraca´c? Mógłby, ale to byłby koniec. Poddanie

si˛e. Zaszedł za daleko, aby si˛e teraz cofa´c. Ale dlaczego ten czołg nie strzelił do
niego? Ciekawo´s´c brała gór˛e nad ostro˙zno´sci ˛

a.

Posuwaj ˛

ac si˛e powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł

głow˛e. Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył, ˙ze zagl ˛

ada prosto do wn˛etrza luf. Czołg

nadal nie strzelał. Przecie˙z wiedział, ˙ze Brion jest tutaj, dlaczego wi˛ec si˛e wahał?
Zabawa w kotka i myszk˛e? Nie, nie mógł by´c zaprogramowany na nic innego
poza niszczeniem. Co wobec tego robi?

Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek

spadł na ziemi˛e z hukiem i Brion ponownie podniósł głow˛e. Wie˙zyczka skiero-
wała si˛e na skał˛e, a potem z j˛ekiem agregatów znów spojrzała na niego. Tym
razem nie ruszał si˛e. Czołg miał ju˙z dwa razy okazj˛e, ˙zeby go zabi´c i nie zrobił
tego. Je´sli teraz w ko´ncu wystrzeli, nigdy nie dowie si˛e, dlaczego nie zabił go
od razu. Min˛eła jedna sekunda. . . dwie. . . trzy. Działa nadal milczały. O´smielony
tym obrotem sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały si˛e za
nim, cały czas trzymaj ˛

ac go na muszce. Brion zatrzymał si˛e, kiedy silnik zaryczał

znowu i czołg zadr˙zawszy, posun ˛

ał si˛e kilka centymetrów do przodu, po czym

stan ˛

ał. W tym momencie dopiero Brion zauwa˙zył, ˙ze maszyna miała rozerwan ˛

a

g ˛

asienic˛e i nie mogła jecha´c. Gdyby udało mu si˛e przedosta´c za niego, czołg nie

mógłby go ´sciga´c! Ruszył biegiem wzdłu˙z w ˛

awozu, wiedz ˛

ac, ˙ze działa cały czas

pod ˛

a˙zaj ˛

a za celem. Kiedy zrównał si˛e z czołgiem, a potem go mijał, działa na-

gle dały mu spokój. Wie˙zyczka obróciła si˛e i lufy dział skierowały si˛e pionowo
do góry. Brion zatrzymał si˛e i patrzył. Czołg najwyra´zniej zacz ˛

ał go ignorowa´c.

Musiał znale´z´c si˛e poza zasi˛egiem czujników i jego obecno´s´c została wymazana
z pami˛eci urz ˛

adze´n sterowniczych. Zastanawiał si˛e, czy powinien podej´s´c bli˙zej

i obejrze´c go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawo´s´c. Odpr˛e-

˙zenie po silnym napi˛eciu i strachu przed pewn ˛

a ´smierci ˛

a, odczuwanych jeszcze

przed chwil ˛

a, sprawiło, ˙ze przez moment poczuł si˛e beztroski i bezpieczny. Mu-

siał podej´s´c do czołgu i obejrze´c go. Mógł co´s odkry´c lub nie — było to bez
znaczenia.

Ostro˙znie st ˛

apaj ˛

ac zbli˙zył si˛e do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był ju˙z

tak blisko, ˙ze widział wyra´znie spoiny na jego pancerzu. Postawił nog˛e na błysz-
cz ˛

acym metalowym kole i wspi ˛

ał si˛e na czołg. Na górze, tu˙z za wie˙zyczk ˛

a, był

właz z jednym uchwytem. Zawahał si˛e przez chwil˛e, po czym złapał za r ˛

acz-

k˛e i mocno poci ˛

agn ˛

ał. Właz otworzył si˛e bezgło´snie i bez oporu. Nic wi˛ecej si˛e

nie stało. Brion słyszał, jak serce wali mu gło´sno, kiedy pochylił si˛e i zajrzał do

´srodka. Wewn ˛

atrz nie było ˙zycia. Wska´zniki ´swieciły w półmroku, gdzie´s zabu-

czał i zaraz ucichł serwomechanizm. Ta´smy z amunicj ˛

a wznosiły si˛e a˙z do działek

znajduj ˛

acych si˛e obok niego. Były naładowane i gotowe do strzału. Dlaczego wi˛ec

nie strzeliły?

86

background image

Dosy´c tego! Poczuł nagle w´sciekło´s´c na siebie za własn ˛

a głupot˛e. Co robił

tutaj, ryzykuj ˛

ac ˙zyciem bez powodu? Min ˛

ał przecie˙z t˛e machin˛e wojenn ˛

a bez-

piecznie. Jedyne, co powinien w tej chwili robi´c, to i´s´c dalej, ˙zeby znale´z´c si˛e
jak najdalej od niej. Kopn ˛

ał j ˛

a w stalowy bok, zły na siebie, po czym zeskoczył

i pobiegł równomiernym truchtem wzdłu˙z w ˛

awozu ani razu si˛e nie obejrzawszy.

Była to jeszcze jedna zagadka, któr ˛

a musiał doł ˛

aczy´c do innych, składaj ˛

acych

si˛e na wizerunek tego ´smiertelnego ´swiata. ˙

Zadna z nich nie zostanie rozwi ˛

azana,

dopóki nie ustali, sk ˛

ad pochodzi armia, która przetoczyła si˛e przed nim. Biegł

nieprzerwanie dalej.

*

*

*

Ciemno´s´c ju˙z zapadła. Ziemia była wyra´znie widoczna w ´swietle gwiazd, a on

wci ˛

a˙z biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpuj ˛

acy wysiłek nawet dla niego,

tote˙z na długo przed ko´ncem nocy musiał zatrzyma´c si˛e na odpoczynek. Potem
jeszcze raz. Zm˛eczenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do w ˛

askiego

bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzi´c dokładnie ziemi˛e, ale nie stwier-
dził istnienia jakichkolwiek ´sladów prowadz ˛

acych w tamtym kierunku. Powinno

to by´c bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagł˛ebił si˛e w cie´n. Kiedy
poprzedni w ˛

awóz został daleko w dole i znikn ˛

ał mu z pola widzenia, znalazł so-

bie kryjówk˛e mi˛edzy dwoma du˙zymi otoczakami i uło˙zywszy si˛e do snu szybko
zasn ˛

ał.

Jaki´s czas pó´zniej co´s wyrwało go z gł˛ebokiego snu. Gwiazdy ´swieciły jasno.

Z w ˛

awozu nie dochodził ˙zaden d´zwi˛ek. . . za to z oddali dobiegał wyra´znie sły-

szalny, stopniowo cichn ˛

acy odgłos silników odrzutowych. Brion zamkn ˛

ał oczy,

a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.

Czuł si˛e zm˛eczony i zzi˛ebni˛ety, bolały go mi˛e´snie. Woda była lodowata, wypił

wi˛ec tylko troch˛e. Był głodny. Spodziewał si˛e takich objawów i zmusił si˛e do
niemy´slenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało by´c wykonane. Kiedy zacznie
si˛e porusza´c, rozgrzeje si˛e. Pragnienie i głód b˛edzie mógł przetrzyma´c. Musi i´s´c
dalej.

Gdy w ˛

awóz zacz ˛

ał si˛e rozszerza´c, Brion przeszedł pod wschodni ˛

a ´scian˛e, aby

znale´z´c si˛e w cieniu. Mogło to by´c dla niego pewn ˛

a ochron ˛

a, gdyby natkn ˛

ał si˛e na

dalsze maszyny. W ˛

awóz stawał si˛e coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze.

Tworz ˛

aca je ziemia przechodziła stopniowo w co´s twardszego i gładszego. Pochy-

lił si˛e, aby to sprawdzi´c. Była to zastygła, stopiona skała. Nie była zbryłowana jak
skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i odpowiednio wyrów-
nana. Zupełnie jakby kto´s u˙zył laserów. Powierzchnia w ˛

awozu była sztucznego

pochodzenia.

Sło´nce, widoczne zza grzbietu wschodniej ´sciany, było ju˙z wysoko na nie-

bie. O´swietlało całe dno doliny, ukazuj ˛

ac jego gładk ˛

a, płask ˛

a powierzchni˛e. Brion

87

background image

szedł ostro˙znie, bacznie si˛e rozgl ˛

adaj ˛

ac. Obie ´sciany były równie gładkie i twarde,

bez ˙zadnych odgał˛ezie´n, nawet na ko´ncu doliny. Skalne ´sciany były bardzo stare,
takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był ´slepy koniec. W ˛

awóz zaczy-

nał si˛e tutaj i wychodził na równin˛e. Był biegn ˛

ac ˛

a przez góry szczelin ˛

a z jednym

wylotem.

Brion wiedział, ˙ze pot˛e˙zna, mechaniczna armia wyjechała z tego w ˛

awozu. Wi-

dział j ˛

a na własne oczy i doszedł jej ´sladem do tego miejsca. Dlaczego wi˛ec nic

tutaj nie ma? To przecie˙z niemo˙zliwe! Podszedł wolno do skalnej ´sciany i dotkn ˛

jej, a potem uderzył w ni ˛

a r˛ekoje´sci ˛

a no˙za z bezsilnej w´sciekło´sci. Była twarda.

To nie mogło by´c mo˙zliwe. A jednak było.

Kiedy odwrócił si˛e, aby spojrze´c w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czar-

n ˛

a kolumn˛e. Miała około metra wysoko´sci i stała w odległo´sci około dziesi˛eciu

metrów od ´sciany. Podszedł do niej wolno, obszedł j ˛

a i dotkn ˛

ał. Była z meta-

lu, z jakiego´s stopu. Miała lekko zniszczon ˛

a, zmatowiał ˛

a powierzchni˛e. Nie było

na niej ˙zadnego oznakowania i Brion nie miał poj˛ecia, do czego mogła słu˙zy´c.
W miejscu, w którym poci ˛

agn ˛

ał czubkiem no˙za po jej okr ˛

agłym wierzchołku,

pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nó˙z z powrotem do
pochwy.

— Co to jest? — wrzasn ˛

ał na cały głos. — Co to wszystko znaczy?

Jego słowa odbiły si˛e echem od skalnych ´scian i po chwili ucichły, pogr ˛

a˙zaj ˛

ac

dolin˛e w ciszy.

background image

Tajemnica czarnej kolumny

W przypływie bezsilnej w´sciekło´sci Brion kopn ˛

ał ciemn ˛

a kolumn˛e. Jedynym

efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.

— Bardzo to imponuj ˛

ace, Brionie — powiedział gło´sno. — Doprawdy, reak-

cja godna inteligentnego człowieka. Ul˙zyło ci? Nie uwa˙zasz, ˙ze teraz, kiedy zło´s´c
ci ju˙z przeszła, najwy˙zsza pora ˙zeby zastanowi´c si˛e nad t ˛

a cał ˛

a spraw ˛

a? Zgadzasz

si˛e. A zatem: co wiesz? Po pierwsze — uniósł palec — zmechanizowana armia
wyjechała ˙z tego w ˛

awozu. Nie ma co do tego w ˛

atpliwo´sci. ´Slady, którymi sze-

dłem, prowadziły a˙z do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skr˛ecały ani si˛e nie
rozdzielały. To prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzi´c
st ˛

ad, z tego ko´nca w ˛

awozu, z miejsca, w którym stoj˛e. Zbocza i dno wygl ˛

adaj ˛

a

na wykonane z litego materiału. . . A mo˙ze to nie jest lity materiał? Trzeba spraw-
dzi´c. A mo˙ze najpierw nale˙załoby przyjrze´c si˛e bli˙zej tej kolumnie? Jest sztuczna,
wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, ˙ze ma co´s wspólnego z t ˛

a spraw ˛

a!

Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwsz ˛

a w kolejno´sci spraw ˛

a

na li´scie.

Co´s nieuchwytnego dr ˛

a˙zyło jego pami˛e´c. Co to mogło by´c? Zaraz. . . Kiedy

kopn ˛

ał kolumn˛e, oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały co´s jeszcze. Ale

co?. . . Ale˙z tak, oczywi´scie, zad´zwi˛eczała, jakby była pusta w ´srodku ten d´zwi˛ek
przypominał bardziej odgłos dzwonu ni˙z jednolitego kawałka metalu.

Brion wyj ˛

ał nó˙z z pochwy. Trzymaj ˛

ac go za ostrze postukał r˛ekoje´sci ˛

a

w wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchni˛e.
Rozległ si˛e odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak postukał ni˙zej, kolumna
zad´zwi˛eczała gło´sno. Była pusta! Natychmiast nasun˛eło si˛e nast˛epne pytanie: czy
było co´s w ´srodku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomy´sle´c, jak si˛e tam dosta´c.
Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukl ˛

akł,

chc ˛

ac obejrze´c jej doln ˛

a cz˛e´s´c, a potem poło˙zył si˛e na ziemi, ˙zeby sprawdzi´c sam

spód. Co oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegn ˛

aca wokół podstawy?

Wsun ˛

ał w ni ˛

a czubek ostrza. . . I ostrze weszło pod metal! Chocia˙z kolumna by-

ła wpuszczona w lit ˛

a skał˛e, na wierzchu miała osłon˛e, która spoczywała na jej

powierzchni. Kiedy podniósł si˛e z ziemi, co´s przyci ˛

agn˛eło jego wzrok. Był to nie-

znaczny błysk ´swiatła na wysoko´sci około trzydziestu centymetrów od dołu. Rysa

89

background image

na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał si˛e jej dokładnie, stwierdził, ˙ze w jej miej-
scu znajdował si˛e blisko trzycentymetrowej długo´sci rowek z ledwie widocznym
okr˛egiem wokoło!

— Główka wkr˛etu. To wygl ˛

ada jak du˙za główka wkr˛etu! A wkr˛ety s ˛

a po to,

aby je wkr˛eca´c lub wykr˛eca´c.

Jedynym narz˛edziem, jakie miał przy sobie, był nó˙z. Wsun ˛

ał jego ostrze do

rowka i próbował odkr˛eca´c główk˛e. Bez efektu. Nacisn ˛

ał mocniej r˛ekoje´s´c no˙za.

Czuł, jak mi˛e´snie napinaj ˛

a si˛e i widział jak ostrze si˛e wygina. Mogło w ka˙zdej

chwili p˛ekn ˛

a´c. Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze mocniej. . . Z metalicznym

zgrzytem okr ˛

agły łeb obrócił si˛e o kilka milimetrów. Kiedy Brion powiódł po nim

palcem, stwierdził, ˙ze wkr˛et nieznacznie si˛e wysun ˛

ał. Ruszony z miejsca, obracał

si˛e teraz l˙zej. Jego łeb wysuwał si˛e, obrót za obrotem, a˙z stal si˛e cały widoczny.
Po chwili wida´c ju˙z było błyszcz ˛

acy gwint. Wysuwał si˛e coraz bardziej i bardziej

tak lekko, ˙ze Brion mógł go obraca´c palcami. Wykr˛ecił go do ko´nca i poło˙zył na
ziemi, po czym zajrzał przez otwór do ´srodka. Ciemno´s´c, nic wi˛ecej. Ten wkr˛et
musiał przecie˙z spełnia´c jak ˛

a´s rol˛e. Utrzymywał co´s? Ale co? Chwycił nó˙z, aby

zbada´c nim wn˛etrze otworu, ale zmienił zamiar. Rozs ˛

adniej b˛edzie najpierw po-

my´sle´c, ni˙z zdawa´c si˛e całkowicie na przypadek. Jakie zadanie mógł spełnia´c ten
wkr˛et? Miał zatyka´c otwór i słu˙zy´c do jakiej´s regulacji wewn ˛

atrz? Mo˙zliwe, ale

mało prawdopodobne. A mo˙ze słu˙zył do mocowania osłony? To było bardziej
prawdopodobne.

Nachylił si˛e i wsun ˛

ał ostrze no˙za pod spód osłony. Poci ˛

agn ˛

ał r˛ekoje´s´c do góry.

Osłona drgn˛eła!

Manipuluj ˛

ac ostro˙znie no˙zem, Brion zdołał wepchn ˛

a´c jego ostrze na gł˛ebo-

ko´s´c ponad centymetra — do oporu. Teraz osłona powinna si˛e da´c zdj ˛

a´c. Zostawił

nó˙z w szczelinie i pochylił si˛e nad ni ˛

a, potem kucn ˛

ał i obj ˛

ał j ˛

a obur ˛

acz. Przyci-

skaj ˛

ac j ˛

a do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła si˛e troch˛e

do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, ˙ze znajdowała si˛e ponad centymetr nad po-
wierzchni ˛

a gładkiej skały. Nadal jednak co´s powstrzymywało j ˛

a od dołu. Z du˙z ˛

a

uwag ˛

a, bacz ˛

ac, aby jej nie upu´sci´c, przesun ˛

ał r˛ece w dół i podniósł j ˛

a jeszcze

bardziej. Wolno, wolniutko uniósł j ˛

a na wysoko´s´c ponad trzech centymetrów. Do-

strzegł wówczas wewn ˛

atrz błyszcz ˛

ac ˛

a metalow ˛

a powierzchni˛e. Podnosił j ˛

a coraz

wy˙zej i wy˙zej, a˙z w ko´ncu mógł wsun ˛

a´c palce pod spód. Chwyciwszy j ˛

a teraz

pewnie, kucn ˛

ał powoli, wzi ˛

ał gł˛eboki oddech i wyprostował si˛e. Osłona uniosła

si˛e wraz z nim i w tym momencie przechyliła si˛e w bok i wy´slizgn˛eła mu si˛e z r ˛

ak.

Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skaln ˛

a powierzchni˛e. Ci˛e˙zko oddychaj ˛

ac,

patrzył na to, co znajdowało si˛e pod ni ˛

a.

W metalowej obudowie tkwiło jakie´s elektroniczne urz ˛

adzenie. Były tam tak-

˙ze znajome ł ˛

acza z modułami pami˛eci, wzmacniacze i transformatory — wszyst-

kie poł ˛

aczone sieci ˛

a przewodów. Z puszki poł ˛

aczeniowej wychodził gruby prze-

wód, który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u postawy atomo-

90

background image

wej baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, ˙ze je˙zeli pobór pr ˛

adu

był niedu˙zy, całe urz ˛

adzenie mogło pracowa´c przez długie lata. Ale jakie było

jego przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre
przypominały bardzo te, z którymi sam miał do czynienia. Przygl ˛

adaj ˛

ac mu si˛e,

u´swiadomił sobie nagle, ˙ze słyszy ciche buczenie. Czy˙zby owo dziwne co´s pra-
cowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody elektroluminescencyjne
błyskaj ˛

ace szybko zmieniaj ˛

acymi si˛e cyframi. A wi˛ec pracowało. ´Swietnie. Ale

do czego słu˙zyło i jaki miało zwi ˛

azek z maszynami wojennymi?

Brion pochylił si˛e i podniósł nó˙z, nast˛epnie cofn ˛

ał si˛e i jeszcze raz spojrzał

na całe urz ˛

adzenie. Było niezrozumiał ˛

a zagadk ˛

a. Uniósł ostrze i skierował je na

nie, czuj ˛

ac nagły impuls, aby d´zgn ˛

a´c delikatne obwody. Powstrzymał si˛e jednak.

Przecie˙z to nic by nie przyniosło poza pora˙zeniem elektrycznym. Mo˙ze w tym
urz ˛

adzeniu s ˛

a jakie´s tabliczki znamionowe lub co´s w tym rodzaju. Kiedy pochylił

si˛e, aby przyjrze´c mu si˛e bli˙zej, tu˙z za nim rozległy si˛e jakie´s gło´sne eksplozje.
Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemi˛e przetoczył si˛e kilka razy, po czym
wstał trzymaj ˛

ac nó˙z przed sob ˛

a.

W oddali stało trzech ludzi, których przed chwil ˛

a jeszcze tam nie było. Ubra-

ni w całkowicie czarne kombinezony ci´snieniowe z ci˛e˙zkimi butami, z twarzami
zasłoni˛etymi przez odbijaj ˛

ace ´swiatło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w r˛ekach

jakie´s pudełka i nie wygl ˛

adali na uzbrojonych. Stali i patrzyli na niego. Musieli

by´c równie zaskoczeni jak on, poniewa˙z cofn˛eli si˛e na widok no˙za w jego r˛ece.
Brion wyprostował si˛e powoli i schował nó˙z do pochwy, po czym zrobił krok do
przodu w kierunku stoj ˛

acego najbli˙zej. Widz ˛

ac to, człowiek w kombinezonie cof-

n ˛

ał si˛e i wcisn ˛

ał jaki´s przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ si˛e odgłos eksplozji

i ów człowiek znikn ˛

ał równie nagle jak si˛e pojawił.

— Co si˛e tu dzieje? Kim jeste´scie? — zawołał Brion, ruszaj ˛

ac do przodu.

Dwaj pozostali cofn˛eli si˛e przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy

si˛e eksplozje. Nast˛epowały szybko po sobie i po chwili pojawiło si˛e kilkunastu
innych ludzi ubranych w takie same kombinezony.

Ci nowi byli ju˙z uzbrojeni. Trzymali w r˛ekach wycelowane w niego ci˛e˙zkie

karabiny. Brion nie ruszał si˛e, nie chc ˛

ac ich sprowokowa´c. Stoj ˛

acy z przodu czło-

wiek z jakimi´s paskami identyfikacyjnymi na r˛ekawach opu´scił bro´n i dotkn ˛

hełmu. Natychmiast uniosła si˛e jego przednia szyba.

— Kim jeste´s? - zapytał. - Co tu robisz?

background image

Zabójcy

Dwóch innych uzbrojonych ludzi równie˙z otworzyło przednie szyby swoich

hełmów.

— Rozumie pana, sier˙zancie? — zawołał jeden z nich.
— Có˙z za ´smieszny nó˙z.
— Powiedz mu, ˙zeby go rzucił.
Brion rozumiał te słowa wystarczaj ˛

aco dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym

Esperanto, mi˛edzyplanetarnym j˛ezyku, którym — oprócz swoich j˛ezyków — po-
sługiwali si˛e wszyscy mieszka´ncy planet. Wolno podniósł r˛ek˛e i ostro˙znie poło˙zył
j ˛

a na no˙zu.

— Poło˙z˛e go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.
Sier˙zant patrzył uwa˙znie jak Brion wyjmuje nó˙z z pochwy i rzuca go, trzyma-

j ˛

ac go cały czas na muszce. Kiedy nó˙z znalazł si˛e na ziemi, opu´scił luf˛e karabi-

nu i podszedł do Briona. Był to gro´znie wygl ˛

adaj ˛

acy m˛e˙zczyzna o szparowatych

oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szcz˛ece.

— Nie jeste´s gyongyoskim technikiem — powiedział. — Nie w tym stroju.

Co tu robisz?

— Wła´snie chciałem panu zada´c to samo pytanie, sier˙zancie — powiedział

Brion. — Prosz˛e o wyja´snienie. Mam wi˛ecej pyta´n do pana. . .

— Nie do mnie nale˙zy odpowiada´c na nie. Nie podoba mi si˛e to wszystko! —

Zawołał przez rami˛e: — Kapralu, skoczcie po kombinezon ci´snieniowy, tylko du-

˙zy. I powiedzcie kapitanowi, co tu znale´zli´smy. Niech skontaktuje si˛e natychmiast

z Ministerstwem Wojny.

Ponownie rozległ si˛e gło´sny trzask. Brion stwierdził, ˙ze towarzyszy on zawsze

ich pojawianiu si˛e i znikaniu, jak gdyby przemieszczali si˛e tak szybko, ˙ze wypy-
chali powietrze lub zostawiali po sobie pró˙zni˛e niczym piorun. Stopnie wojskowe,
kontaktowanie si˛e z Ministerstwem Wojny — musieli mie´c bez w ˛

atpienia jaki´s

zwi ˛

azek z t ˛

a zmechanizowan ˛

a armi ˛

a, która st ˛

ad wyjechała. Mo˙ze i te maszyny

materializowały si˛e w ten sam sposób?

— Jeste´scie odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, praw-

da? — zapytał.

Sier˙zant uniósł karabin.

92

background image

— Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyj ˛

atkiem wykonywania rozkazów.

A teraz si˛e zamknij, dopóki jeste´s w moich r˛ekach. Je´sli chcesz rozmawia´c, to
rozmawiaj z Wywiadem. Tak b˛edzie najlepiej dla nas wszystkich.

Mimo zagro˙zenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie zadowo-

lenia. Musiał istnie´c jaki´s zwi ˛

azek mi˛edzy tymi lud´zmi i t ˛

a pogr ˛

a˙zon ˛

a w wojnie

planet ˛

a. Wyja´snienie było ju˙z blisko — powinien tylko panowa´c nad swoj ˛

a nie-

cierpliwo´sci ˛

a. Patrzył z uwag ˛

a jak technicy — ci trzej, którzy pojawili si˛e pierw-

si — robili co´s z urz ˛

adzeniem, które znajdowało si˛e wewn ˛

atrz kolumny. Doł ˛

aczali

do niego sondy i przyrz ˛

ady pomiarowe, sprawdzaj ˛

ac działanie ró˙znych podzespo-

łów. Wszystko musiało by´c w porz ˛

adku, poniewa˙z szybko odł ˛

aczyli przyrz ˛

ady

i nało˙zyli z powrotem osłon˛e. Obrócili j ˛

a, aby spasowa´c otwór i wkr˛ecili ´srub˛e.

Briona a˙z korciło, ˙zeby zada´c im kilka pyta´n, ale zmusił si˛e do milczenia. Ju˙z
niedługo b˛edzie miał okazj˛e. Obrócił si˛e, kiedy usłyszał znany mu trzask. To był
kapral ze zwini˛etym kombinezonem pod pach ˛

a.

— Porucznik mówi, ˙zeby zabra´c go ze sob ˛

a. Czeka z powitaniem. Tu jest

kombinezon.

Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego

wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Wło˙zył kombinezon jak mu
kazano. Sier˙zant zamkn ˛

ał przedni ˛

a szyb˛e hełmu i dotkn ˛

ał jednego z przycisków

na pasie kombinezonu Briona. Ogarn˛eło go niemo˙zliwe do opisania uczucie wy-
kr˛ecania i w jednej chwili wszystko si˛e zmieniło. W ˛

awóz i ˙zołnierze znikn˛eli.

Stwierdził, ˙ze stoi na jakiej´s metalowej platformie. Z góry padało jasne ´swiatło,
w jego kierunku biegli umundurowani ˙zołnierze. Rozpi˛eli jego kombinezon i ´sci ˛

a-

gn˛eli go z niego pod nadzorem młodego oficera.

— Chod´z ze mn ˛

a — rozkazał tamten.

Brion udał si˛e za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez me-

talowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na pot˛e˙zne urz ˛

adzenia z grubymi

kablami zwisaj ˛

acymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym na neutral-

ny, szary kolor korytarzem, wzdłu˙z którego biegł ci ˛

ag drzwi. Zatrzymali si˛e przed

jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Id ˛

acy przodem oficer otworzył je i dał

Brionowi znak, aby wszedł do ´srodka. Kiedy przeszedł, drzwi zamkn˛eły si˛e za
nim bezszelestnie.

— Si ˛

ad´z na tym krze´sle, prosz˛e — odezwał si˛e spokojnym głosem m˛e˙zczyzna

siedz ˛

acy w odległo´sci około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał bla-

d ˛

a, ´sci ˛

agni˛et ˛

a skór˛e twarzy, wyra´znie zarysowane policzki z gł˛eboko osadzonymi

oczyma i uniform w szarym kolorze. U´smiechn ˛

ał si˛e do Briona, lecz był to tyl-

ko skurcz mi˛e´sni twarzy, za którym nie kryły si˛e ˙zadne uczucia. Brion słyszał go
Wyra´znie, mimo i˙z oddzieleni byli od siebie przezroczyst ˛

a ´sciank ˛

a, przegradzaj ˛

a-

c ˛

a pokój na dwie cz˛e´sci.

— Mam kilka pyta´n do pana — powiedział Brion.

93

background image

— Nie w ˛

atpi˛e. A ja do ciebie. My´sl˛e, ˙ze zdołamy si˛e dogada´c, tak ˙zeby ka˙zdy

z nas był zadowolony. Jestem pułkownik Hegedus. Z Opolea´nskiej Armii Ludo-
wej. A ty?

— Nazywam si˛e Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, ˙ze KORPUS 3 jest

wywiadem wojskowym?

— Zgadza si˛e. Jeste´s spostrzegawczy. Nie zamierzamy ci˛e skrzywdzi´c, Brion.

Jeste´smy tylko bardzo ciekawi, co chciałe´s zrobi´c z boj ˛

a Delta, któr ˛

a rozmonto-

wałe´s.

— To ona tak si˛e nazywa? Ogl ˛

adałem j ˛

a, poniewa˙z my´slałem, ˙ze mo˙ze mie´c

zwi ˛

azek z wojn ˛

a na Selm-II.

— Chcesz powiedzie´c, ˙ze jeste´s szpiegiem?
— Czy chce mi pan powiedzie´c, ˙ze na tej planecie jest co´s do szpiegowania?
— Prosz˛e ci˛e, Brion, nie bawmy si˛e w słówka. To miejsce, gdzie ci˛e znale´zli-

´smy, ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Je´sli jeste´s z gyongyoskiego

wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecie˙z, ˙ze bez trudu mo˙zemy dowie-
dzie´c si˛e prawdy.

— Obawiam si˛e, ˙ze nie mam najmniejszego poj˛ecia, o czym pan mówi. Praw-

da jest taka, ˙ze to, co si˛e stało, jest dla mnie całkowit ˛

a zagadk ˛

a. Przybyłem na t˛e

planet˛e w samym ´srodku wojny. . .

— Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma ˙zadnej wojny. . . — Po

tych słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował si˛e na
niej nagły szok: — Nie, ty nic nie wiesz, prawda. My´slisz, ˙ze nadal znajdujesz si˛e
na Selm-II. Nie jeste´s z Gyongyos. . .

Podj ˛

awszy nagł ˛

a decyzj˛e, Hegedus pochylił si˛e do przodu i nacisn ˛

ał przycisk

na pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na przed-
ramieniu i podskoczył do góry. Było ju˙z jednak za pó´zno. Błyszcz ˛

aca igła znikn˛eła

z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje zadanie. Spróbował wsta´c, ale
nie dał rady. Nie mógł tak˙ze utrzyma´c otwartych oczu. Pogr ˛

a˙zał si˛e w ciemno-

´sci. . .

*

*

*

Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czeka´c w lesie. Od-

poczynek po nie ko´ncz ˛

acej si˛e w˛edrówce był dla niej prawdziw ˛

a przyjemno´sci ˛

a.

Czuła gł˛ebokie odpr˛e˙zenie, siedz ˛

ac na brzegu strumienia i chłodz ˛

ac w nim zm˛e-

czone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała przesuwaj ˛

ace si˛e białe obłoki

i sporadycznie przelatuj ˛

ace stada lataj ˛

acych jaszczurek skrzecz ˛

acych w locie. Ra-

cje ˙zywno´sciowe były niezmiennie bez smaku, niemniej wypełniały jej ˙zoł ˛

adek

i zaspokajały głód. Kiedy zaszło sło´nce, powietrze si˛e ochłodziło. Wyj˛eła ´spi-
wór i w´slizgn˛eła si˛e do niego. Zgodnie z instrukcj ˛

a Briona, obok głowy poło˙zyła

94

background image

pistolet Korony drzew wygl ˛

adały jak czarne plamy na tle gwia´zdzistego nieba.

Zamkn˛eła oczy i od razu zasn˛eła.

W pewnym momencie obudził j ˛

a chrapliwy odgłos jakiego´s zwierz˛ecia. By-

ła noc. Przestraszona si˛egn˛eła po pistolet. Te same odgłosy słyszała dosy´c cz˛esto
przedtem po zapadni˛eciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej, poniewa˙z był
z ni ˛

a Brion. Jego obecno´s´c dawała jej poczucie bezpiecze´nstwa i pozwalała na

powrót zasypia´c, gdy˙z wiedziała, ˙ze przy nim jest całkowicie bezpieczna. Teraz
jednak nie było go z ni ˛

a. . . Miała kłopot z ponownym za´sni˛eciem, a potem bu-

dziła si˛e jeszcze kilka razy, nasłuchuj ˛

ac w ciemno´sci tych obcych d´zwi˛eków. Od

pierwszego przebudzenia dalsza cz˛e´s´c nocy min˛eła jej niespokojnie.

Przez cały prawie nast˛epny dzie´n Lea przegl ˛

adała i korygowała raport. Kom-

puter pokładowy l ˛

adownika odtwarzał go jej, ona za´s uzupełniała go naj´swie˙zszy-

mi informacjami. Starała si˛e nie my´sle´c o Brionie, który szedł samotnie wzdłu˙z
kanionu. Odtr ˛

acała wszelkie my´sli o tym, co mogłoby si˛e z nimi sta´c, gdyby spo-

tkał który´s z tych czołgów.

*

*

*

Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał j ˛

a mocno

znu˙zon ˛

a. Umyła si˛e w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały

tak samo podle jak przedtem. Wła´snie zwil˙zała je wod ˛

a, kiedy dostrzegła mi˛edzy

drzewami jaki´s błysk. Tam co´s było!

Zastosowała si˛e do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. ´Scisn˛eła w r˛ece pi-

stolet i oddała kilka strzałów mi˛edzy drzewa. Kiedy przerwała, jaki´s głos zawołał
do niej w j˛ezyku Esperanto.

— Jeste´smy przyjaciółmi. . .
Kolejne kule pomkn˛eły w gł ˛

ab lasu. Nie miała tu ˙zadnych przyjaciół! Padłszy

za skaln ˛

a osłon˛e, spojrzała mi˛edzy drzewa wypatruj ˛

ac jakiego´s ruchu. Co´s huk-

n˛eło gł˛eboko w lesie i tu˙z obok niej nast ˛

apił wybuch i po chwili jeszcze jeden.

Obłoki gryz ˛

acego dymu wzbiły si˛e w powietrze i otoczyły j ˛

a. Nabrała powietrza

w płuca, ale po chwili musiała je wypu´sci´c, aby móc oddycha´c. Kaszl ˛

ac, usia-

dła, a potem poło˙zyła si˛e na ziemi i wci ˛

a˙z kaszl ˛

ac, zamkn˛eła oczy. Le˙zała cicho

i nieruchomo, kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stan˛eli nad ni ˛

a

i popatrzyli na jej ciało.

background image

Wojskowy punkt widzenia

Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wygl ˛

a-

daj ˛

acy sufit. Jego my´sli były mgliste i przypomnienie sobie, co si˛e wydarzyło,

zaj˛eło mu nieco czasu. Dolina. . . nie. . . dotarł do jej ko´nca. . . Czarna metalowa
kolumna. Potem ˙zołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem nazywaj ˛

acym si˛e

Hegedus. Co´s si˛e stało. . . Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem
nico´s´c. Nie pami˛etał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył, ˙ze le˙zy na
jakiej´s koi przytwierdzonej do ´sciany du˙zego, pozbawionego okien pomieszcze-
nia. Jego wn˛etrze wyposa˙zone było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł
pokrytych takim samym materiałem jak koja. Przechylaj ˛

ac głow˛e na boki, stwier-

dził, ˙ze ´swiat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usi ˛

a´s´c, wszystko zacz˛eło mu

jeszcze szybciej miga´c przed oczyma. Musiał si˛e złapa´c mocno r˛ekoma za brze-
gi koi i odczeka´c, a˙z to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ
gniewu. Nie podobało mu si˛e, ˙ze został potraktowany w ten sposób! A na dodatek
nie przybli˙zył si˛e ani o krok do rozwi ˛

azania zagadki Selm-II. Wstał i nie zwra-

caj ˛

ac uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za klamk˛e. Zamkni˛ete.

Ju˙z chciał odej´s´c od nich, kiedy nagle zabrz˛eczał jaki´s mechanizm. Klamka ob-
róciła si˛e i drzwi otworzyły si˛e powoli. Brion przesun ˛

ał si˛e w bok i uniósł swoj ˛

a

masywn ˛

a pi˛e´s´c. Ju˙z raz go złapali i u´spili narkotykiem. Teraz przekonaj ˛

a si˛e, ˙ze

drugi raz nie pójdzie im tak łatwo. Był im co´s dłu˙zny i dobrze wiedział co. Napi ˛

mi˛e´snie, kiedy drzwi otworzyły si˛e na o´scie˙z. Gotów!

Pierwsz ˛

a osob ˛

a, która weszła, była Lea.

R˛eka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła si˛e w jego stron˛e.
— Nic ci nie jest? — zapytała. — Nie chcieli mi powiedzie´c.
— Jak si˛e tu dostała´s? Szła´s za mn ˛

a?

— Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałe´s. Dwa dni po twoim odej´sciu złapali

mnie jacy´s ˙zołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak
mi powiedziałe´s, mimo i˙z ich nie widziałam, zacz˛ełam od razu do nich strzela´c.
W odpowiedzi wokół mnie rozległy si˛e eksplozje, przypuszczam, ˙ze były to jakie´s
granaty i pojawiły si˛e kł˛eby dymu. Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał
by´c jaki´s gaz. Pami˛etam jeszcze, ˙ze upadłam, a przed chwil ˛

a ockn˛ełam si˛e tutaj.

96

background image

Weszła jaka´s kobieta i nic nie mówi ˛

ac przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, ˙ze

nie wiem, gdzie jest to tutaj i co si˛e dzieje?

W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, ˙ze zaciska nerwowo

dłonie. Podszedł do niej i uj ˛

ał je w swoje r˛ece.

— Ju˙z wszystko w porz ˛

adku. Wiem niewiele wi˛ecej od ciebie. Szedłem

wzdłu˙z w ˛

awozu, a˙z dotarłem do prostok ˛

atnej doliny, która stanowiła jego ´slepe

zako´nczenie. Wkrótce potem pojawili si˛e jacy´s ludzie i ˙zołnierze, pojmali mnie,
podobnie jak ciebie, a nast˛epnie obudziłem si˛e w tym pomieszczeniu. Nie s ˛

adz˛e,

aby mieli zamiar nas skrzywdzi´c. Gdyby tak było, ju˙z by to zrobili. Mieli na to
sporo czasu. Kim oni s ˛

a. . . I jak znale´zli ciebie? Chciałbym, ˙zeby kto´s nam to

wyja´snił. . .

— I wyja´sni — powiedział Hegedus, wchodz ˛

ac przez otwarte drzwi. — Prosz˛e

usi ˛

a´s´c, doktor Morees. Ty tak˙ze, Brion. . .

— Sk ˛

ad pan wie jak si˛e nazywam? — zapytała Lea.

— Od pani towarzysza. Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowied-

nie ´srodki i urz ˛

adzenia, które pozwalaj ˛

a wnikn ˛

a´c do ludzkiej pami˛eci. To jest

bezbolesne i nie wywołuje efektów ubocznych. Dowiedzieli´smy si˛e od Briona
o waszej akcji i o tym, gdzie pani na niego czeka. Dlatego postanowili´smy zabra´c
pani ˛

a stamt ˛

ad, zanim ten dziki ´swiat dałby si˛e pani we znaki. Przepraszam za ten

gaz, ale nie mieli´smy innego wyj´scia, gdy˙z wiedzieli´smy, ˙ze jest pani uzbrojona
i gotowa do obrony. Wiemy tak˙ze, ˙ze pracujecie dla Fundacji. Jest nam bardzo
przykro, ˙ze spotkało was tyle nieprzyjemno´sci, dlatego te˙z pragniemy wam to,
w miar˛e naszych mo˙zliwo´sci zrekompensowa´c.

— Mo˙zesz zacz ˛

a´c od razu, wyja´sniaj ˛

ac nam, co si˛e dzieje na Selm-II — po-

wiedział Brion.

— Z przyjemno´sci ˛

a. Po to wła´snie jestem tu teraz z wami. Usi ˛

ad´z, prosz˛e.

Zamówi´c co´s dla was? Co´s do jedzenia i picia. . .

— Nic. Chcemy tylko wyja´snie´n — wyrzucił z siebie Brion, którego cierpli-

wo´s´c była ju˙z na wyczerpaniu. Lea przytakn˛eła mu.

Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce r ˛

ak na skrzy˙zowanych kola-

nach.

— Obawiam si˛e, ˙ze aby wyja´sni´c wam dokładnie, co si˛e stało, b˛ed˛e musiał

opowiedzie´c wam w du˙zym skrócie dzieje tego ´swiata, to jest planety Arao. . .

— Czy to znaczy. . . ˙ze nie jeste´smy na Selm-II? — zapytała Lea lekko oszo-

łomiona.

Hegedus potwierdził ruchem głowy.
— Znajdujecie si˛e tysi ˛

ace lat ´swietlnych od Selm-II, na planecie okr ˛

a˙zaj ˛

acej

zupełnie inne sło´nce Arao. Nasze badania historyczne wykazały, ˙ze ta planeta zo-
stała zasiedlona jako jedna z ostatnich przed Upadkiem Ziemskiego Imperium.
W gruncie rzeczy osiedlili si˛e na niej ludzie uciekaj ˛

acy przed wojnami, które za-

cz˛eły wybucha´c w Galaktyce. Nasi przodkowie pragn˛eli ˙zy´c w pokoju i jedynym

97

background image

sposobem na osi ˛

agni˛ecie tego była heroiczna walka, ukrywanie si˛e, wyt˛e˙zona pra-

ca i ogromne po´swi˛ecenie. . .

— Czy mógłby pan przyspieszy´c t˛e opowie´s´c, aby przybli˙zy´c j ˛

a bardziej do

współczesno´sci — przerwała Hegedusowi Lea. — Widzieli´smy ju˙z troch˛e tej wal-
ki i po´swi˛ecenia.

— Oczywi´scie! Przepraszam. Poznanie przeszło´sci tej planety jest jednak ko-

nieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i wy-
ruszyli w gł ˛

ab kosmicznej pustki. Cel podró˙zy znany był tylko niewielu. Była to

wcze´sniej odkryta planeta, ˙zyzna i nie zamieszkana. I co najwa˙zniejsze, znajdo-
wała si˛e na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na Arao. Do
dzi´s dnia my, Opoleanie, ´swi˛etujemy t˛e rocznic˛e jako Dzie´n Osiedlenia. . . — Do-
strzegł błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: — W niecałe sto lat
po osiedleniu si˛e tutaj, na pokrytym ro´slinno´sci ˛

a jednym z dwóch wielkich konty-

nentów, które istniej ˛

a na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na nas flota wiel-

kich statków wojennych, niedobitki pot˛e˙znej, kosmicznej armady rozbitej pod-
czas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z pocz ˛

atku

doszło do konfliktu, zgin˛eło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne. Mimo i˙z dys-
ponowali pot˛e˙zniejsz ˛

a broni ˛

a, my przewy˙zszali´smy ich liczebno´sci ˛

a. W ko´ncu

zwyci˛e˙zył rozs ˛

adek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto pokój.

Naje´zd´zcy zgodzili si˛e zamieszka´c na Gyongyos, drugim kontynencie poło˙zonym
po przeciwnej stronie planety. Pozostaj ˛

a tam do dzi´s. I oto zbli˙zamy si˛e do czasów

współczesnych. Mimo i˙z ˙zyjemy razem na tej planecie we wzgl˛ednym spokoju,
to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napi˛ecie. B˛ed ˛

ac pierwszymi

osiedle´ncami, uwa˙zali´smy, ˙ze nasza planeta została najechana i obawiali´smy si˛e,

˙ze kiedy Gyongyosanie zaatakuj ˛

a nas znowu, zniszcz ˛

a nas na zawsze. Musz˛e po-

wiedzie´c, ˙ze chocia˙z nie darz˛e sympati ˛

a ich polityki, rozumiem jednak ich punkt

widzenia, który ka˙ze im zbroi´c si˛e przeciwko nam. Ostatecznie było ich mniej
i z pewno´sci ˛

a mieli poczucie winy z powodu tego, co zrobili. Tak czy inaczej, to

ju˙z historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.

— Najwy˙zsza pora — chrz ˛

akn ˛

ał Brion.

— Cierpliwo´sci. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, ˙zyzna i ˙zycz-

liwa. Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szcz˛e´sliwych potomków tych
dwóch grup osiedle´nców otoczone s ˛

a ciepłym oceanem. Planeta mogłaby by´c ra-

jem, gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w skrócie.
Wła´snie z ich powodu bud˙zety wojskowe obu narodów s ˛

a przeogromne. Wojna

i zagro˙zenie wojn ˛

a zawsze były obecne w naszych my´slach. Prawdopodobnie do-

szłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie Trans-
lokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynale´zli, byli oczywi´scie naukowcy
opolea´nscy, lecz niedługo potem Gyongyosanie skonstruowali własne urz ˛

adzenie

dzi˛eki swoim szpiegom. TMD okazał si˛e ratunkiem, gdy˙z uwolnił naszych ludzi
od grozy wojny i zniszczenia planety.

98

background image

— Poprzez jej eksport gdzie indziej! — powiedział Brion. — Zaczynam rozu-

mie´c, o co tu chodzi.

— Jeste´s inteligentny. . . chocia˙z to chyba zaczyna by´c oczywiste. TMD jest

pewnego rodzaju odmian ˛

a nap˛edu nad´swietlnego, który wykorzystuj ˛

a wszystkie

statki mi˛edzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonuj ˛

a skoków w przestrzeni za po-

moc ˛

a tego nap˛edu, my za´s za pomoc ˛

a TMD. . .

— Z t ˛

a ró˙znic ˛

a, ˙ze wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbior-

nika, na który si˛e namierzacie! Brion uderzył pi˛e´sci ˛

a w otwart ˛

a dło´n drugiej r˛eki.

Ta metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi.
Za pomoc ˛

a statków kosmicznych ustawiacie na odległych planetach jedn ˛

a z tych

rzeczy i potem do dostania si˛e tam statki s ˛

a wam ju˙z zbyteczne. . .

— Zgadza si˛e. Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie od-

powiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm-II, która nadawała si˛e ide-
alnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszka´ncami okazały si˛e
jaszczury, których unikaj ˛

a nasze komputery wojenne odpowiednio zaprogramo-

wane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi. . .

— Wasi ludzie byli w bł˛edzie — powiedziała Lea. Na tej planecie ˙zyj ˛

a ludzie!

Hegedus wzruszył ramionami.
— Drobna pomyłka. . .
— Mo˙ze dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pie´n

w samym ´srodku waszej bezu˙zytecznej wojny. — Brion spojrzał na Le˛e, zrozu-
miawszy co´s nagle: — Ta zniszczona kopalnia, któr ˛

a znale´zli´smy, tamto ´Swi˛ete

Miejsce tubylców. . . Teraz zaczynam rozumie´c. Kiedy ci wojskowi kretyni prze-
transportowali na Selm-II swój sprz˛et bojowy, istniała tam osada górnicza. W po-

´spiechu podyktowanym ch˛eci ˛

a jak najszybszego rozpocz˛ecia walki nawet jej nie

zauwa˙zyli ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły j ˛

a. Ci, którzy ocaleli, musie-

li nauczy´c si˛e ˙zy´c z t ˛

a importowan ˛

a wojn ˛

a, co im si˛e w ko´ncu udało. Musieli

przetrwa´c. Znale´zli si˛e w ´slepej uliczce. Stworzyli co´s w rodzaju kultury obozu
koncentracyjnego, która okazuje si˛e skuteczna. Nie u˙zywaj ˛

a ognia, gdy˙z mógłby

on przyci ˛

agn ˛

a´c uwag˛e robotów. Boj ˛

a si˛e metali, poniewa˙z mogłyby zosta´c wykry-

te. Nie maj ˛

a stałych obozowisk, które mogłyby by´c zauwa˙zone i zaatakowane. To

wszystko trzyma si˛e kupy. Teraz ju˙z wiemy, co si˛e tam naprawd˛e stało. — Obrócił
si˛e w stron˛e Hegedusa: — Macie za co odpowiada´c!

Hegedus przytakn ˛

ał skinieniem głowy.

— Zdajemy sobie z tego spraw˛e. Badaj ˛

ac twoj ˛

a pami˛e´c, poznali´smy prawdzi-

wy stan rzeczy na Selm-II. Jest nam oczywi´scie przykro z powodu tego, co uczyni-
li´smy jej mieszka´ncom. Mo˙zemy jednak zapewni´c im pokojow ˛

a przyszło´s´c. Zo-

stał ju˙z wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna si˛e sko´nczyła. Samoloty wy-
l ˛

adowały i zgasiły silniki. Nie b˛ed ˛

a ju˙z zrzucane bomby ani nie b˛edzie ˙zadnej

strzelaniny. . .

99

background image

— To miłe z waszej strony — powiedziała Lea. — A pomy´sleli´scie chocia˙z

o pozbawionych nadziei ocalałych mieszka´ncach tamtej planety? Czy te˙z mo˙ze
zamierzacie zostawi´c ich własnemu losowi w tej ´slepej uliczce rozwoju, w któr ˛

a

ich wp˛edzili´scie?

— Owszem. W zasadzie mogliby´smy im pomóc, gdyby nie obecno´s´c Funda-

cji. Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona
do tego rodzaju działa´n. Jestem pewny, ˙ze tubylcy skorzystaj ˛

a bardzo z waszej

obecno´sci.

— A czy wy równie˙z skorzystali´scie z niej? — zapytał Brion. — Czy zrozu-

mieli´scie, jak bezwarto´sciowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia
była ta wasza nie ko´ncz ˛

aca si˛e wojna?

— Uwa˙zaj, co mówisz! — powiedział ze zło´sci ˛

a Hegedus, trac ˛

ac po raz pierw-

szy zimn ˛

a krew. — Mówisz jak cholerny członek Partii ´Swiatowej. Produkcja dla

celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, wi˛ecej dóbr konsumpcyjnych, legalne
zwi ˛

azki. . . Słyszeli´smy to wszystko ju˙z wcze´sniej. Dekadenckie brednie! Ka˙zdy,

kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien by´c zniszczony. Partia ´Swiato-
wa jest nielegalna, a jej członkowie winni by´c osadzeni w obozach pracy. Wojsko
jest wolno´sci ˛

a, a słabo´s´c militarna zbrodni ˛

a. . . — urwał, zasapawszy si˛e. Krople

potu zrosiły mu czoło.

— Nie do wiary — Lea u´smiechn˛eła si˛e niewinnie. — Wygl ˛

ada na to, ˙ze

trafili´smy pana w czuły punkt. Wygl ˛

ada na to, ˙ze po wiekach panoszenia si˛e woj-

skowej głupoty ludzie maj ˛

a jej ju˙z do´s´c.

— Zamilcz! — rozkazał Hegedus, zrywaj ˛

ac si˛e na równe nogi. — Wasz los

jest teraz w r˛ekach wojska. Mimo i˙z jeste´scie spoza tej planety, mo˙zecie zosta´c
surowo ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co powiedzieli-

´scie do tej pory, zostanie puszczone w niepami˛e´c. Teraz zostali´scie ostrze˙zeni. Za

nast˛epne uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?

— Jasne — odparł Brion. — W przyszło´sci nasze uwagi zachowamy dla sie-

bie. Prosz˛e przyj ˛

a´c nasze przeprosiny. Zapewniam ci˛e, ˙ze była to z naszej strony

nie zło´sliwo´s´c, a ignorancja.

Lea zacz˛eła protestowa´c, ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła. Sło-

wa nie były w stanie powstrzyma´c tych wojowniczo usposobionych szale´nców.
Nadal ˙zyli w wojskowo-szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem,
krzycz, ˙ze twój kraj ma racj˛e, buduj przemysł wojskowy, zgadzaj si˛e na zniesienie
wszelkich praw jednostki. . . I id´z na nie ko´ncz ˛

ac ˛

a si˛e wojn˛e! Rz ˛

adz ˛

acy gene-

rałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie odda´c władzy. Zrozumiawszy to, Lea
doszła do wniosku, ˙ze s ˛

a tu wi˛e´zniami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji równałby

si˛e samobójstwu. Słowa Briona odbijały si˛e echem w jej my´slach.

— W zwi ˛

azku z przerwaniem wojny na Selm-II, planujecie zapewne przenie-

sienie jej gdzie´s indziej, tak? — zapytała.

Hegedus przytakn ˛

ał, wyci ˛

agn ˛

ał z kieszeni chusteczk˛e i otarł pot z czoła.

100

background image

— Z danych poprzedniego zwiadu wybrali´smy inn ˛

a planet˛e. W obu krajach

tocz ˛

a si˛e obecnie narady i czynione s ˛

a przygotowania do przeniesienia tam działa´n

wojennych.

— Zatem nie jeste´smy ju˙z tutaj potrzebni — stwierdził Brion, wstaj ˛

ac. —

Rozumiem, ˙ze mo˙zemy ju˙z wróci´c na Selm-II.

Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.
— Zostaniecie tu, gdzie jeste´scie. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana

przez najwy˙zsze władze wojskowe.

background image

Koniec misji

— Jakim prawem wasze dowództwo ma decydowa´c o naszym losie? — zapy-

tał Brion.

Hegedus zrobił powa˙zn ˛

a min˛e.

— Brion, wydaje mi si˛e, ˙ze wyja´sniłem to ju˙z szczegółowo kilka minut temu.

Ten kraj jest w stanie wojny. Obowi ˛

azuje prawo wojenne. Zostałe´s schwytany

w strefie wojennej podczas manipulowania przy kluczowym urz ˛

adzeniu wojsko-

wym. Ciesz si˛e, ˙ze jeste´smy cywilizowanymi lud´zmi i nie zastrzelili´smy ci˛e od
r˛eki.

— A z jakiego powodu trzymacie mnie? — zapytała Lea. — Wasze zbiry

obrzuciły mnie granatami, a potem porwały. Czy to wła´snie robi ˛

a cywilizowani

ludzie?

— Tak. Przynajmniej, kiedy kto´s szpieguje w strefie wojennej. Prosz˛e, nie

kłó´cmy si˛e. W tej chwili mo˙zecie uwa˙za´c si˛e za naszych go´sci. Uprzywilejowa-
nych go´sci, poniewa˙z jeste´scie pierwszymi lud´zmi spoza naszej planety, którzy
postawili na niej stop˛e. Mimo i˙z dziel ˛

a nas, Opolean i Gyongyosan, ró˙znice po-

lityczne, w jednej kwestii jeste´smy całkowicie zgodni. Stosujemy bezwzgl˛edny
zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znale´zli´smy tutaj przy-
sta´n po ucieczce od wojen, które trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki nie
ma nam nic do zaoferowania.

— Te wojny sko´nczyły si˛e tysi ˛

ace lat temu — powiedział Brion. — Czy wy

nie macie przypadkiem paranoi?

— Ani troch˛e. Jeste´smy całkowicie samowystarczalni. Nie potrzebujemy ni-

czego z zewn ˛

atrz. Wpływ z zewn ˛

atrz mógłby poci ˛

agn ˛

a´c za sob ˛

a naciski i zdra-

dzieckie ruchy polityczne, a te z kolei mogłyby zniszczy´c nasze szcz˛e´sliwe ˙zycie.
To gra, której nie mo˙zemy przegra´c. Dlatego prowadzimy polityk˛e ´scisłej izolacji.
Teraz prosz˛e mi wybaczy´c. Sier˙zancie!

W tej samej chwili, otworzyły si˛e drzwi i do ´srodka wszedł sier˙zant i trzaska-

j ˛

ac kopytami zamarł w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego surow ˛

a, woj-

skow ˛

a twarz. Człowiek ten dowodził oddziałem, który go schwytał. Hegedus pod-

szedł do drzwi.

102

background image

— Sier˙zant zostanie z wami a˙z do mojego powrotu. Mo˙zecie prosi´c go

o wszystko, czego potrzebujecie. Przypuszczam, ˙ze jeste´scie ju˙z nieco głodni.

Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, poniewa˙z napo-

mkni˛ecie o jedzeniu uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W ferworze
zdarze´n zapomniał o głodzie, lecz teraz dał mu zna´c o sobie. Czuł gło´sne burcze-
nie w ˙zoł ˛

adku.

— Sier˙zancie, mogliby´scie zamówi´c nam co´s do jedzenia?
— Tak, prosz˛e pana. Co zamówi´c?
— Macie steki na tej planecie?
— Nie jeste´smy niecywilizowani. Oczywi´scie, ˙ze mamy. Piwo tak˙ze. . .
— Dla dwóch osób, je´sli nie ma pan nic przeciwko temu — powiedziała

Lea. — Na wpół surowe! Mam ju˙z dosy´c suszonych racji ˙zywno´sciowych i chcia-
łabym zapomnie´c o nich na zawsze.

Sier˙zant skin ˛

ał głow ˛

a i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w heł-

mie mikrofonu. Brion czuł wydzielanie soków trawiennych w ˙zoł ˛

adku. Kilka

minut, które upłyn˛eło zanim dostarczono jedzenie, wlokło si˛e niczym godziny.
Wreszcie wszedł ˙zołnierz z du˙z ˛

a tac ˛

a, postawił j ˛

a na stole i wyszedł. Brion i Lea

natychmiast rzucili si˛e na jedzenie.

— Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem — mrukn ˛

ał Brion odgryzaj ˛

ac

du˙zy k˛es.

— ˙

Ze nie wspomn˛e o piwie — westchn˛eła Lea, odstawiaj ˛

ac zroszon ˛

a szklan-

k˛e. — Powinni´scie organizowa´c wycieczki z wegetaria´nskich planet do siebie.
Niech zobacz ˛

a, co to jest dobre jedzenie!

— Tak, prosz˛e pani — odrzekł sier˙zant patrz ˛

ac przed siebie z niezmiennie

srog ˛

a min ˛

a.

— Dlaczego nie napije si˛e pan z nami piwa? — zapytał Brion.
— Nie pij˛e podczas słu˙zby — odparł beznami˛etnym głosem, nie odwracaj ˛

ac

głowy.

— Czym si˛e pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? — zapytała Lea,

skubi ˛

ac delikatnie swoj ˛

a porcj˛e po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał

na ni ˛

a z ukosa i skin ˛

ał nieznacznie głow ˛

a.

— Od pocz ˛

atku jestem w wojsku.

— A reszta pana rodziny? Tak˙ze słu˙zy w wojsku czy pracuje w fabrykach?
Pytanie wydawało si˛e niewinne, ale sier˙zant nie dał si˛e podej´s´c. Posłał Lei

gro´zne, znacz ˛

ace spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległ ˛

a

´scian˛e.

— ˙

Zadnych rozmów podczas pełnienia słu˙zby.

Koniec rozmowy. Ale Lea nie dawała si˛e łatwo zniech˛eci´c.
— W porz ˛

adku. A czy mo˙ze pan powiedzie´c nam co´s na temat tej wojny?

Kierujecie ni ˛

a, czy mo˙ze tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygni˛ecie?

103

background image

— To tajemnica wojskowa. Mog˛e jedynie powiedzie´c, ˙ze wszyscy na Arao

obserwuj ˛

a j ˛

a. Przez cały dzie´n mo˙zna j ˛

a ogl ˛

ada´c w telewizji, cieszy si˛e ogromn ˛

a

popularno´sci ˛

a. Ludzie zakładaj ˛

a si˛e o wynik poszczególnych potyczek. To bardzo

podniecaj ˛

ace.

— Nie w ˛

atpi˛e, ˙ze tak jest — mrukn ˛

ał Brion. Zaraz, co to było takiego, co

czytał w jednej z historycznych ksi ˛

a˙zek o chlebie i igrzyskach? — Prosz˛e mi

powiedzie´c, je´sli to nie jest tajemnica wojskowa, czy oba kraje istniej ˛

ace na tej

planecie u˙zywaj ˛

a do przenoszenia si˛e na Selm-II tego samego odbiornika TMD?

Tego, przy którym mnie schwytano?

Sier˙zant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili za-

stanowienia powiedział:

— To nie jest tajemnica. Oba kraje u˙zywaj ˛

a tego samego odbiornika. Odpo-

wiednia kontrola umo˙zliwia jednakowe rozbrojenie obu stron za ka˙zdym razem.

— Co powstrzymuje jedn ˛

a stron˛e, to znaczy przeciwnika, od zaczajenia si˛e po

tamtej stronie?

— Prawo, prosz˛e pana. Ka˙zdy, kto ogl ˛

ada telewizj˛e, wie o tym. Specjalne, ko-

dowane sygnały radiowe zapobiegaj ˛

a u˙zywaniu broni w promieniu pi˛e´cdziesi˛eciu

kilometrów od boi Delta. Zneutralizowana strefa wojenna.

— Teraz rozumiem — powiedział Brion. — Id ˛

ac w ˛

awozem w kierunku boi,

natkn ˛

ałem si˛e na czołg z urwan ˛

a g ˛

asienic ˛

a. Poza tym był całkowicie sprawny. Ce-

lował do mnie ze swoich dział, ale ani razu nie strzelił. Czy to był efekt działania
tych urz ˛

adze´n?

— Prawdopodobnie, prosz˛e pana. Nic nie jest w stanie odda´c strzału w pro-

mieniu pi˛e´cdziesi˛eciu kilometrów.

— Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna si˛e sko´nczyła, dzi˛eki czemu. . .
— Dosy´c pyta´n! — warkn ˛

ał gło´sno i szorstko sier˙zant.

Oznaczało to oczywi´scie koniec rozmowy. W milczeniu ko´nczyli posiłek, kie-

dy wrócił Hegedus. Sier˙zant odmeldował si˛e, odwrócił i wyszedł.

— Mam nadziej˛e, ˙ze smakowało wam. . .
— Dosy´c tego! — głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sier˙zanta. —

Dosy´c tych miłych słówek. Mów pan, jak wygl ˛

ada sytuacja!

Hegedus wydłu˙zył krótk ˛

a chwil˛e niepewno´sci, przechodz ˛

ac w milczeniu na

drug ˛

a stron˛e pomieszczenia, aby usi ˛

a´s´c na krze´sle. Skrzy˙zowawszy nogi i wygła-

dziwszy fałdy spodni, powiedział:

— Przynosz˛e wam dobre wiadomo´sci, nie jeste´smy niesprawiedliwymi lud´z-

mi. Nie mamy zwyczaju zabijania posła´nców przynosz ˛

acych złe wiadomo´sci. Za-

decydowano, ˙ze zostaniecie niezwłocznie odesłani na Selm-II. Natychmiast po
powrocie otrzymacie całe swoje wyposa˙zenie. Pojazd sztabowy zawiezie was na
równin˛e, gdzie b˛edziecie mogli sprowadzi´c swój statek. To b˛edzie nasz jedyny
działaj ˛

acy pojazd, dlatego te˙z nie macie si˛e czego obawia´c. Po waszym odlocie

on równie˙z zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko

104

background image

przeniesiecie si˛e na Selm-II. W ten sposób wszelki kontakt z t ˛

a planet ˛

a zostanie

zerwany. Na zawsze.

— Pozwalacie nam odej´s´c. . . tak po prostu? — Lea wydawała si˛e zaskoczona

To była ostatnia rzecz, jakiej si˛e spodziewała.

— Dlaczego by nie? Powiedziałem przecie˙z, ˙ze jeste´smy humanitarni. Speł-

niali´scie tylko swoje obowi ˛

azki. . . tak jak my swoje. Nie zamierzali´scie nam szko-

dzi´c i nie b˛edziecie mogli tego zrobi´c w przyszło´sci.

— A co b˛edzie, je´sli spróbujemy? — zapytała. Je´sli powiemy innym w Galak-

tyce o was? Zaczn ˛

a tu przylatywa´c. . .

Hegedus u´smiechn ˛

ał si˛e chłodno. Brion pokr˛ecił przecz ˛

aco głow ˛

a i powie-

dział:

— Nie, to nie b˛edzie takie proste. . . ani mo˙zliwe. W tej Galaktyce s ˛

a miliony,

mo˙ze nawet miliardy gwiazd. Jak znale´z´c ten układ planetarny? Nie mamy ˙zadnej
wskazówki. Ani przez chwil˛e nie widzieli´smy tutejszego sło´nca, tote˙z nie mamy
nawet poj˛ecia, jakiego jest typu. Ani w którym kierunku le˙zy. Mamy pecha. Kie-
dy boja Delta b˛edzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie zerwany. Na
zawsze. Chyba, ˙ze oni sami zechc ˛

a go z nami nawi ˛

aza´c.

— Nawet o tym nie my´slcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chce-

my waszego wtr ˛

acania si˛e i nigdy si˛e na to nie zgodzimy. Oficjalnie pu´sciłem

w niepami˛e´c wasze wywrotowe gadanie, ale wiem, co czujecie. Wasza dobro-
czynna Fundacja nie b˛edzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby zmieni´c nasze
szcz˛e´sliwe ˙zycie. Podburza´c ludzi i sia´c zamieszanie! Lubimy nasz styl ˙zycia i nie
mamy zamiaru zmienia´c czegokolwiek. No, pora rusza´c w drog˛e. Im mniej o nas
b˛edziecie wiedzieli, tym b˛edziemy szcz˛e´sliwsi. Sier˙zancie!

— Tak jest! — odpowiedział sier˙zant, otwieraj ˛

ac drzwi w tej samej chwili.

— We´zcie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca

translokacji. Pilnujcie, aby z nikim nie rozmawiali.

— Rozkaz!
Oddział składał si˛e z o´smiu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposa˙zonych.

Weszli do pomieszczenia gło´sno tupi ˛

ac nogami i poszcz˛ekuj ˛

ac sprz˛etem. Na wy-

krzyczany rozkaz sier˙zanta stan˛eli w szyku z gotowymi do strzału karabinami. Lea
z trudem panowała nad sob ˛

a — to tupanie i wrzaski, cały ten wojskowy nonsens

był nie na jej nerwy.

— Mordercze szale´nstwo! Jeste´scie najgłupszymi. . .
— Milcze´c! — warkn ˛

ał sier˙zant wskazuj ˛

ac na drzwi. Na instynktowny ruch

Briona w jego kierunku wyci ˛

agn ˛

ał pistolet i skierował go na niego. — Słuchajcie

rozkazów, a nic wam si˛e nie stanie. Naprzód marsz!

Nie mieli wyboru. Brion trzymał Le˛e za r˛ek˛e. Czuł jej dr˙zenie i wiedział, ˙ze

to ze zło´sci, a nie ze strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochot˛e
spróbowa´c co´s zrobi´c. . . ale wiedział, ˙ze i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli

105

background image

wróci´c na Selm-II. ˙

Zywi lub martwi. To wojenne szale´nstwo b˛edzie trwało dopóty,

dopóki surowce tej planety nie zostan ˛

a wyczerpane.

Szli wzdłu˙z długiego korytarza. Słycha´c było dudnienie ich kroków. Przed

nimi szło czterech ˙zołnierzy i czterech za nimi, za´s strzeg ˛

acy wszystkiego sier˙zant

na ko´ncu w odległo´sci jednego kroku.

— Gdyby tylko było co´s, co mogliby´smy zrobi´c — powiedziała Lea.
— Nie mo˙zemy nic zrobi´c. Przesta´n o tym my´sle´c. Zrobili´smy, co mogli´smy.

Wojna na Selm-II zako´nczyła si˛e, jej mieszka´ncy zostan ˛

a obj˛eci opiek ˛

a.

— Ale co z lud´zmi na tej planecie? Czy ich ˙zycie ma by´c tłamszone przez t˛e

bezu˙zyteczn ˛

a wojn˛e. . .

— Dosy´c tego gadania — wrzasn ˛

ał sier˙zant tak gło´sno i z tak bliska, ˙ze a˙z

zabolały ich uszy. — Ja tu jestem od mówienia. Patrze´c przed siebie. Maszerowa´c!

Po chwili odezwał si˛e znowu. Szeptem, który był tak cichy, ˙ze ledwie był

słyszalny na tle odgłosu kroków.

— Domy´slacie si˛e chyba, ˙ze nie wszyscy jeste´smy tacy jak Hegedus. Jest ge-

nerałem. Nie powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sze´s´c tysi˛ecy ge-
nerałów. Dostaj ˛

a o wiele wi˛ecej forsy ni˙z sier˙zanci. Nie obracajcie si˛e, bo b˛edzie

po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu. Słyszałem wszystko, co w nim
mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele czasu. Ludzie
tacy jak ja maj ˛

a do wyboru tylko wojsko lub fabryk˛e. Nigdy nie widzimy mi˛esa.

Ten stek, który jedli´scie był z generalskiego przydziału. Zeszli´smy na dno. Mo˙ze
wy b˛edziecie mogli nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im,

˙ze potrzebujemy pomocy. Bardzo.

Na ko´ncu korytarza znajdowały si˛e du˙ze drzwi strze˙zone przez dwóch ˙zołnie-

rzy. Otworzyły si˛e, gdy si˛e do nich zbli˙zali.

— Jeste´smy — powiedział szepc ˛

acy głos. — Brionie Brandd, zanim przej-

dziemy przez drzwi, obró´c si˛e i powiedz co´s. Wówczas popchn˛e ci˛e. Połó˙z r˛ek˛e
na piersi. . . teraz!

Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czy˙zby ten człowiek co´s

planował? Czy te˙z była to jaka´s sadystyczna pułapka zastawiona przez Hegedusa?
Byli ju˙z krok od drzwi. To mógł by´c plan maj ˛

acy na celu ich zabicie. . .

— Zrób to, co mówi — sykn˛eła Lea. — Albo ci˛e nie znam!
— Nie mo˙zecie nas tak odesła´c — powiedział Brion obracaj ˛

ac si˛e na pi˛ecie.

— Stuli´c pysk! — krzykn ˛

ał gniewnie sier˙zant, uderzaj ˛

ac r˛ek ˛

a Briona w pier´s

tak mocno, ˙ze a˙z Brion upadł. — Podnie´s´c go! Wci ˛

agn ˛

a´c do ´srodka! T˛e kobiet˛e

tak˙ze!

Niezdarne dłonie chwyciły ich i wci ˛

agn˛eły przez próg do du˙zego pomieszcze-

nia, a nast˛epnie cisn˛eły na chropowat ˛

a metalow ˛

a podłog˛e. ˙

Zołnierze cofn˛eli si˛e

z wycelowanymi w nich karabinami.

— Nałó˙zcie je — rozkazał sier˙zant, kiedy podeszli technicy z dwoma masyw-

nymi, czarnymi kombinezonami.

106

background image

Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony zamkni˛eto i opuszczono

płyty czołowe hełmów. Kiedy ju˙z było po wszystkim, zostawiono ich samych
na metalowej podłodze. Brion podniósł r˛ek˛e na po˙zegnanie i w tej samej chwili
otoczyło ich pole translokatora. . .

*

*

*

Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion ob-

rócił si˛e, usłyszawszy odgłos eksplozji — to boja Delta zamieniła si˛e w kupk˛e
dymi ˛

acego dymu. ´Sci ˛

agn ˛

ał z siebie kombinezon, po czym pomógł w tym samym

Lei.

— Co si˛e stało? — zapytała, kiedy tylko uwolniła głow˛e z hełmu.
— Dał mi to — powiedział Brion otwieraj ˛

ac dło´n, w której trzymał zwini˛ety

kawałek papieru. Rozwin ˛

ał go powoli i u´smiechn ˛

ał si˛e, widz ˛

ac rz ˛

ad cyfr pisanych

w po´spiechu.

— Czy to to, co mam na my´sli? — zapytała Lea.
— Tak. Współrz˛edne galaktyczne. Poło˙zenie w odniesieniu do centrum nawi-

gacyjnego. Gwiazda, sło´nce. . .

— Z planet ˛

a Arao kr ˛

a˙z ˛

ac ˛

a wokół niego! Ludzie z Fundacji mog ˛

a mie´c niezł ˛

a

zabaw˛e, projektuj ˛

ac dla jej mieszka´nców struktur˛e społeczn ˛

a, która b˛edzie dla

nich troch˛e bardziej odpowiednia od obecnej.

— Cokolwiek to b˛edzie, b˛edzie to lepsze od tego, co jest. Zgłosz˛e si˛e na ochot-

nika na t˛e akcj˛e. Tej jednej podejm˛e si˛e z przyjemno´sci ˛

a!

— Mów podejmiemy si˛e. Mog ˛

a min ˛

a´c całe łata, zanim dobiegnie ko´nca, lecz

bez wzgl˛edu na to obiecuj˛e zachowa´c cierpliwo´s´c. Poniewa˙z po całym tym cze-
kaniu b˛ed˛e mogła zobaczy´c min˛e Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju. . .

*

*

*

Sło´nce wisiało nad dolin ˛

a odbijaj ˛

ac promienie od małego pojazdu stoj ˛

acego

nie opodal. Kiedy podeszli do niego, wł ˛

aczył si˛e silnik, który cicho pomrukiwał,

czekaj ˛

ac, a˙z wejd ˛

a do ´srodka.

— Ostatnia maszyna — powiedział Brion. Kiedy zamkn ˛

ał drzwi pojazd ru-

szył.

Na siedzeniu obok le˙zało pudło z całym ich sprz˛etem. Lea wyj˛eła z niego

przeka´znik radiowy i podała Brionowi.

— ´Sci ˛

agnij l ˛

adownik. Przeka˙z mu bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na

nas, kiedy wyjedziemy st ˛

ad. Mam dosy´c tej planety. . . tak jak tamtej!

Kiedy wyjechali z kanionu na trawiast ˛

a równin˛e, ujrzeli stoj ˛

ac ˛

a w oddali sre-

brzyst ˛

a igł˛e l ˛

adownika. Automatyczny pojazd zatrzymał si˛e, po czym jego silnik

zgasł.

Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła ko´nca.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrison Harry Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Brion Brand 02 Planeta bez powrotu
Harry Harrison Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Brion Brandd 01 Planeta Przekletych
Harrison Harry Brion Brandd 2 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Brion Brandd 1 Planeta Przeklętych
Harrison Harry Brion Brand 01 Planeta przekletych
Harry Harrison Brion Brandd 01 Planeta Przeklętych
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu
Harrison Harry 2 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta bez powrotu BLACK
Harrison Harry Bill, Bohater Galaktyki 1 Planeta Robotow
Harrison Harry Bill Bohater Galaktyki 2 Planeta Robotów
Harrison Harry Stalowy Szczur (tom 9) Złote lata Stalowego Szczura
Harrison Harry Stalowy Szczur (tom 3) Stalowy szczur
Harrison Harry Planeta œmierci 1

więcej podobnych podstron