Credo Mutwa
Poniższy wywiad z Credo Mutwą przeprowadzony został przez Ricka Martina z magazynu „Spectrum” w 1999
roku.
Wysoki afrykakański szaman Credo Mutwa twierdzi, iż uprowadzony został przez istoty, które jego lud zwie
Mantindane. Co ciekawe przypominają one wyglądem i zachowaniem znanych mieszkańcom Zachodu Szaraków.
Twierdzi, iż istoty te nękają Afrykanów, służąc Chitauli - ludziom-jaszczurom, których ludzie czcili jako bogów.
Według niego zbliża się moment konfrontacji z nimi. Mutwa mówi też o wielu innych sprawach - nieznanej
historii, tajemniczych kompleksach, hybrydach i abdukcjach…
KIM JEST CREDO MUTWA?
Wśród różnic dzielących ludzi mentalność i postrzeganie świata wydaje się być jedną z największych barier. To
nie tylko bariera mentalności pokoleń, znana wszystkim, ale także próg, przez jaki musimy przejść starając się
zrozumieć przedstawicieli innych, często skrajnie odmiennych i znacznie starszych kultur. Bariera ta powoduje,
iż w Zachód z pewnym uprzedzeniem postrzega kulturę i dorobek wielu ludów, w tym Afryki.
Wiele jest historycznych przyczyn, z których tak się stało. Jedną z nich było zapewne szerzenie się
chrześcijaństwa, które wykreowało wizerunek Afryki jako lądu koczowniczych wymagających nawrócenia siłą
analfabetów. Tymczasem wszyscy, którym obcy jest ten tok myślenia wiedzą doskonale, że jest zupełnie
inaczej, zaś ludom niesłusznie postrzeganym jako „dzikie”, w przeszłości udało się zbudować trwałe cywilizacje
o bogatym dorobku kulturalnym oraz wiedzy o naturze, która dla wielu Afrykanów jest czymś zgoła innym, niż
dla przedstawiciela kultury zachodniej.
Drugą kwestią jest tu wiedza, nie tylko ta odnosząca się do sztuki przetrwania i przyrody, ale także wiedza
zapomniana – przekazywana z pokolenia na pokolenie, której głównymi szafarzami jest plemienna starszyzna i
szamani. Białemu człowiekowi wyda się to zapewne obce i prymitywne, jednak niektóre ludy wciąż posiadają
coś, co określić możemy jako „zapomniana wiedza” (zapomniana przez białego człowieka), często przez
zachodnich badaczy szufladkowana w ramach folkloru.
Pochodzący z Republiki Południowej Afryki sangoma (szaman lub uzdrowiciel) i wysoki sanusi (jasnowidz i
znawca tradycji) Vusamazulu Credo Mutwa jest tego typowym przykładem człowieka, który posiadł taką wiedzę
i jako jeden z niewielu, podzielił się ją z innymi. Credo uważany jest przez wielu za najbardziej znanego
afrykańskiego uzdrowiciela XX wieku. Jest on także liderem duchowym sanusich i sangomów w Południowej
Afryce, jak również pisarzem i artystą.
Mutwa przyszedł na świat w roku 1921 roku w południowoafrykańskim Natalu. Jego przydomek Vasamazulu
nadany mu został w czasie inicjacji na sangomę i oznacza „ten, który budzi Zulusów”. Imię Credo nadane
zostało mu przez ojca – chrześcijanina, który odwrócił się jednak od syna, kiedy ten postanowił zostać
szamanem. Dlaczego jednak jego twierdzenia czynią go innym od reszty sangomów?
Pierwszym i najważniejszym powodem jest to, że Mutwa otwarcie przyznał się do uprowadzenia przez istoty,
które w folklorze Zulusów nazywają się Mantindane. Jednak co więcej, przypominają zdumiewająco swym
wyglądem wielkogłowych Szaraków – którzy zadomowili się na dobre w umysłach mieszkańców Zachodu. Istoty
te według słów Mutwy oskarża się o częste uprowadzenia ludzi i poddawanie ich pewnym zabiegom, często
traumatycznym i bolesnym, czego on sam doświadczył w 1959 roku w górach Zimbabwe.
Wśród pierwszych zachodnich badaczy zjawiska UFO, którzy dotarli do Credo Mutwy, znajdował się John E.
Mack.
- Credo zdawał się być dostojną, wręcz majestatyczną postacią wraz ze swymi kolorowymi szatami i ciężkimi
ozdobami sangomy, które jak się wydawało ściągały go na ziemię – wyjaśnia Mack w książce pt. „Passport to
Kosmos”.
Po nim rozmawiali z nim australijski ufolog Bill Chalker, kontrowersyjny zwolennik teorii spiskowych David Icke
(który nazwał Mutwę „geniuszem”) a także znany pisarz poruszający tematy nieznanej historii Ziemi, Zecharia
Sitchin. Wszystkich z nich zainteresowały nie tylko wspomnienia Credo odnoszące się do abdukcji przez
Mantindane, ale i jego twierdzenia mówiące o tym, co najprościej określić można jako „obca ingerencja”.
Dla Credo Mutwy, który w swym życiu zwiedził nie tylko całą Afrykę, ale i wiele państw świata i który zapoznał
się z wiedzą i tradycją innych szamanów, zdumiewające wydały się analogie między znanymi mu z Afryki
opowieściami i tym, co opowiedzieli mu azjatyccy lub aborygeńscy szamani. Mutwa, rozdarty jak sam mówi
między dwa światy - „uwięziony z jednej strony przez myśl zachodnią, w tym religię chrześcijańską oraz myśl
afrykańską” dziś łatwo akceptuje te zjawiska i rzeczy, które dla innych wydadzą się tylko rzeczą z pogranicza
przesądu, wierzeń i zacofania. Dla niego Ziemia to nie planeta ludzi – przynajmniej nie w całości. Dzielimy ją
bowiem z istotami (zupełnie materialnymi) które wpływając w znaczny sposób na bieg ludzkiej historii, zdają się
być owym ukrytym czynnikiem stojącym za wieloma wydarzeniami. Nie chodzi tu tylko o wymienionych już
Mantindane, które są częścią tej wielkiej całości, lecz ich zwierzchników – istoty znane przez wiele afrykańskich
plemion, zaś przez Zulusów określane jako Chitauli.
Mutwa twierdzi, iż starożytne afrykańskie legendy, znane na całym kontynencie, opowiadają o ich przybyciu z
gwiazd na spokojną Ziemię, na której żyjącym w harmonii ludziom zaszczepione i przekazane zostało to,
wskutek czego dziś cierpią jej mieszkańcy. Przypominający gady Chitauli, którzy przedstawili się jako bogowie
obiecali, iż w pewnym momencie w przyszłości powrócą na Ziemię, która stanie się ich domem. Chitauli, którzy
w przeszłości niszczyli niepokorne ziemskie cywilizacje to niewidoczny czynnik kierujący historią i rozwojem
ludzkości, swe cele osiągający przy pomocy Mantindane, które są „częścią Ziemi” i nie powinno się ich uważać
za obcych.
- My i mantindane jesteśmy jedną i tą samą głupią rasą – stwierdził raz Mutwa. Nie są nam obcy. Pewien
jestem, że to nasi przyszli potomkowie.
Przyglądając się różnym typom tych istot stwierdzić można, że Mantindane są najważniejszą dla Afrykanów
rasą, która jednocześnie budzi u nich wielki strach. Samo słowo „mantindane” tłumaczy się jako „krzywdzący”.
Credo opisał je Mackowi jako szkodliwe i „pasożytnicze” istoty, obok których istnieje jeszcze kilkanaście innych
typów. Mutwa twierdzi, iż ludzkość nigdy nie osiągnie prawdziwego postępu, dopóki istoty te – „pasożyty
potrzebujące bardziej nas, niż my ich”, postrzegane będą jako nadludzie – niepokonani bogowie.
ABDUKCJA CREDO MUTWY
Świat przedstawiany przez Mutwę to miejsce, gdzie przenika się to, co niewidzialne, z tym co materialne. Takie
widzenie świata obce jest już białemu człowiekowi, który swe niegdysiejsze wierzenia zastąpił
zinstytucjonalizowaną religią, która w znacznie większym stopniu pozwala na manipulowanie masami i
utrzymanie porządku. Jednak dla wielu Afrykanów (i nie tylko), świat ukryty i ten, jaki my nazywamy
materialnym, stanowią swego rodzaju jedność.
Postrzeganie świata to jedna sprawa. Przyznać trzeba, że twierdzenia Mutwy nie dla wszystkich okażą się łatwe
to zaakceptowania a nawał przekazanych przez niego informacji dotyczących sfer takich jak nieznana historia
ludzkości, obce istoty, podziemne bazy, hybrydy, abdukcje i implanty daje wrażenie opowieści (zbyt)
fantastycznej. Mimo to, jednoznaczne zaklasyfikowanie jego poglądów jako prawdy lub fałszu, jest z jednej
strony zbyt ryzykowne, a z drugiej niesprawiedliwe.
Jest tak, bowiem z punktu widzenia ufologicznego, opowieść Mutwy dotycząca jego uprowadzenia przez obce
istoty (przypominająca nieco przypadek Villas-Boasa, który miał miejsce 2 lata wcześniej), zawiera wiele
interesujących szczegółów znanych nam z przypadków europejskich i amerykańskich. Jeśli to prawda, iż Mutwa
nie miał żadnej styczności z literaturą ufologiczną i fantastyczną i swe teorie bazuje jedynie na szamańskiej i
tradycyjnej wiedzy, jego spojrzenie na zjawisko UFO i uprowadzeń przez istoty pozaziemskie wydaje się
niezwykle ciekawe, oryginalne, trafne i pokrywające się z wieloma relacjami osób uprowadzonych. Wiele z
rzeczy, o których wspomina zuluski szaman, dotyczących m.in. sposobów przeprowadzania, celu i skutków
abdukcji, wydają się pasować do szczegółów opowieści innych osób, które tego doświadczyły.
Mówienie o istotach pozaziemskich, według Mutwy, to również pewna nieścisłość, bowiem uważa on, że są one
takimi samymi mieszkańcami Ziemi, jak i my, będąc ponadto istotami w pełni materialnymi.
LOS AFRYKI
Credo Mutwa daje także wyraźnie znać o wielkich problemach Afryki i obawach związanych z przetrwaniem jej
najstarszych ludów i zachowaniem wiedzy, której jest strażnikiem, a także wielu innych zjawiskach, często
luźno związanych z jego opowieściami o Chitauli. Każdy czytelnik gotowy zapoznać się z tym, o czym mówi i co
zawarte zostało w poniższym wywiadzie, po przeanalizowaniu zawartych tam twierdzeń, powinien zadać sobie
wiele pytań, a wśród nich: „Czy naprawdę dobrze odczytujemy sens tego, co mówi?” Zdaje się, że Mutwa, ze
swą wiedzą i twierdzeniami, doskonale (choć nie wiadomo czy celowo) wpasował się w sensacyjny nurt
lansowany przez Davida Icke – postaci (dyplomatycznie rzecz ujmując) wielce „kontrowersyjnej”. Sam Mutwa
wyraźnie prosi wszystkich powątpiewających, w tym naukowców, aby sami próbowali przyjrzeć się bliżej i
zbadać to, o czym mówi.
Gdyby powiązać ze sobą niektóre z tych faktów, jawi nam się przed oczyma wielka teoria konspiracyjna
mówiąca o rasie ludzkiej przygotowującej Ziemię do zasiedlenia przez inne istoty (przypominające wyglądem
te, które spotkał Jim Sparks) - doglądaną przez nie i kontrolowaną kolonię, w pewnym sensie będącą nawet ich
tworem. Historie i legendy, a także mitologie wielu ludów świata rzeczywiście wydają się zawierać wiele
podobieństw i zdumiewających analogii. Czy istnieją jednak podstawy, aby tak twierdzić?
Twierdzeniom Mutwy trudno odmówić oryginalności a czasem i racji. Mimo wszystko, sam czytelnik musi
odpowiedzieć sobie na wiele piętrzących się pytań, jakie powstaną w czasie lektury tego materiału.
RICK MARTIN: Na samym początku pozwolę sobie powiedzieć, iż rozmowa z panem to zaszczyt i przywilej.
Chciałbym podziękować Davidowi Ickle i dr Joubertowi, bez których ta rozmowa nie doszłaby do skutku.
Niektórzy z naszych czytelników zdają sobie sprawę z istnienia zmiennokształtnych gadopodobnych stworzeń, o
których chciałbym z panem porozmawiać.
Zatem pierwsze pytanie: Co może pan powiedzieć o zmiennokształtnych istotach i ich pobycie na naszej
planecie? Czy ma pan o nich więcej informacji? Skąd pochodzą?
CREDO MUTWA: Czy pana gazeta może wysłać ludzi do Afryki?
- Przepraszam, nie zrozumiałem. Może pan powtórzyć?
- Czy pańska gazeta może wysłać kogoś do Afryki w najbliższej przyszłości?
- Na razie leży to poza naszymi możliwościami, ale może zmieni się w przyszłości.
- Są bowiem pewne rzeczy, które pańska gazeta mogłaby sprawdzić, niezależnie ode mnie. Czy słyszał pan o
kraju o nazwie Rwanda w Środkowej Afryce?
- Tak.
- Ludy Rwandy jak Hutu, a także Watusi mówią (ale nie jako jedyni w Afryce), że ich najdalsi przodkowie
wywodzili się z rasy istot, które oni nazywają Imanujela, co oznacza dosłownie „Panowie, którzy przybyli”.
Pewne zachodnioafrykańskie plemiona jak Bambara mówią o tym samym. Twierdzą, że przybyli z nieba przed
wieloma pokoleniami jako rasa wysoce rozwiniętych istot o przerażającym wyglądzie, które przypominały
wyglądem ludzi. Nazywają je Zishwezi. Słowo to oznacza istoty, które mogą szybować po niebie albo sunąć po
wodzie.
Ludy Hutu oraz Tutsi (inaczej Watusi) – według uczonych nie różniące się od siebie, znane są głównie wskutek
masakry, jakiej ekstremiści z Hutu dopuścili się na Watusi, w ciągu ok. 3 miesięcy w 1994 zabijając od 800.000
do 1.000.000 ludzi.
Wszyscy, drogi panie, słyszeli o ludzie Dogonów z Zachodniej Afryki, który mówi o pozaziemianach. Nie tylko
jednak Dogoni, ale wiele ludów Afryki twierdzi, iż ich królów namaściła rasa istot nadnaturalnych, która przybyła
z niebios.
Dogonowie to lud zamieszkujący Mali w Zachodniej Afryce. Stali się oni celem wielu badań i kontrowersji
wskutek twierdzeń niektórych naukowców, iż Dogoni posiadają rozległą wiedzę na temat budowy naszego
Układu Słonecznego oraz w szczególności Syriusza. Wiedzieli oni np. rzekomo o istnieniu Syriusza-B, co
niemożliwe jest do stwierdzenia bez użycia nowoczesnych teleskopów.
Wiedza kosmologiczna Dogonów ma odzwierciedlać się także w ich mitologii. Dogonowie, kiedyś uważani za
najlepszy dowód potwierdzający tezę o odwiedzinach cywilizacji pozaziemskiej (lub nawet osiedleniu się jej
członków na Ziemi), dziś stają się obiektem krytyki. Ich wiedza na temat Wszechświata miała zostać im
przekazana przez zachodnich badaczy, zaś cała sprawa według niektórych wydawała się wielką mistyfikacją. –
kliknij, aby dowiedzieć się więcej -
Czy słucha mnie pan?
- O tak, proszę kontynuować.
- Mogę tak mówić i mówić, ale proszę pozwolić mi zwrócić uwagę na mój lud – Zulusów z Południa Afryki.
- Proszę.
IMBULU
- Zulusi ą sławnymi wojownikami i do których należał król Czaka. Jeśli zapytać antropologa z RPA o znaczenie
nazwy Zulusi, powie on, że „Zulu” oznacza „niebo”, oni sami zaś nazywają się „ludźmi z nieba”. Ale to
nieprawda proszę pana. W języku Zulu, słowem oznaczającym niebo, niebieskie niebo, jest „sibakabaka”. Z
kolei przestrzeń międzyplanetarną określamy „izulu” lub „weduzulu”, co oznacza „ciemne niebo z gwiazdami,
jakie widać nocą”. Ma ono także związek z podróżowaniem. Zuluskim słowem na określającym życie w podróży
jest „izula”.
Rozumie pan, że Zulusi zdawali sobie sprawę z tego, ze można przemierzać przestrzeń kosmiczną, ale
przestrzeń – nie powietrze, jak ptak. Zulusi twierdzą, że wiele, wiele tysięcy lat temu z niebios przybyła na
Ziemię rasa ludzi przypominających jaszczury, które mogły na swe życzenie zmieniać kształty. Ludzie zaś
wydawali swe córki za owe istoty, wskutek czego powstała potężna rasa królów i plemiennych wodzów. Istnieją
setki opowieści, w których kobieta-jaszczur przybiera postać ludzkiej księżniczki i udaje ją, aby wyjść za mąż za
zuluskiego księcia.
[Księga Rodzaju mówi: „A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły im się córki. Synowie Boga widząc,
że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały. […] A w owych
czasach byli na ziemi olbrzymi; a także póżniej, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im
rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach.”]
Każde dziecko w RPA zna historię księżniczki o imieniu Khombecansini, która poślubiła księcia Kakakę – którego
imię oznacza „oświecony”. Pewnego dnia, kiedy Khombecansini zbierała w lesie drewno, spotkała się z istotą
zwaną Imbulu. Imbulu był jaszczurką o ciele i kończynach człowieka, ale z długim ogonem. Rzekła on do
Khombecansini: „O, jakaż jesteś piękna. Żałuję, że nie jestem taki jak ty. Chciałbym tak wyglądać. Czy mogę
do ciebie podejść?” – zapytała kobieta Imbulu księżniczkę.
Księżniczka odrzekła: „Tak, możesz.”
Wtedy to jaszczurka, która była wyższa od niej, podeszła bliżej, plunęła w oczy Khombecansini i zaczęła się
zmieniać w człowieka i wyglądać coraz bardziej i bardziej jak dziewczyna, za wyjątkiem swego długiego ogona.
Potem w sposób agresywny kobieta jaszczur unieruchomiła księżniczkę, zabrała jej bransolety i korale a także
suknię i założyła je na siebie. Tak stała się księżniczką.
W buszu pojawiły się zatem dwie identyczne kobiety – zmieniająca kształty kobieta-jaszczur i Khombecansini.
Jaszczurzyca powiedziała jej: „Teraz jesteś moją niewolnicą. Będziesz moją druhną w czasie ślubu. Ja będę
tobą, a ty będziesz moją niewolnicą – chodź!” Następnie wzięła kij i zaczęła nim okładać biedną księżniczkę.
Potem zaś udała się obok innych dziewcząt – druhen panny młodej, jak to jest w zuluskim zwyczaju, do wioski
księcia Kakaki. Jednak przed przybyciem do wioski musiała zrobić coś ze swym ogonem i jakoś go ukryć.
Zmusiła więc księżniczkę do utkania sitaki, w którą schowała ogon i przywiązała ściśle do ciała. Wyglądała teraz
niczym bardzo atrakcyjna zuluska kobieta.
Potem, kiedy stała się już żoną księcia, w wiosce zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zaczęło (za sprawą fałszywej
księżniczki) znikać mleko, które nocą wysysała poprzez niewielki otwór na końcu ogona. Jej teściowa rzekła:
„Co to? Dlaczego mleko znika?” W końcu stwierdziła: „Widzę, że wśród nas jest Imbulu.”
Jej teściowa, bardzo mądra starsza kobieta powiedziała: „Należy od frontowej części wioski wykopać dziurę i
wypełnić ją mlekiem.” Tak też zrobiono. Potem wszystkim miejscowym dziewczętom nakazano, aby przeskoczyć
przez nią, co robiły jedna za drugą. Kiedy zmuszono do tego „zmiennokształtną” grożąc włócznią, skoczyła, ale
jej długi ogon wysunął się z siatki. Wojownicy zabili ją a prawdziwa Khombecansini stała się żoną Kakaki.
Ta historia ma wiele wersji. Wśród plemion w RPA znaleźć można podobne historie o niezwykłych stworzeniach
zdolnych do zmiany z jaszczura w człowieka, lub z gada w inną formę życia. Te stworzenia, proszę pana,
naprawdę istnieją. Nie ważne gdzie się udać – do Południowej, Wschodniej, Zachodniej czy Środkowej Afryki –
wszędzie będą one opisywane tak samo, nawet wśród plemion, które nigdy w czasie swej długiej historii nie
miały ze sobą kontaktu.
Takie stworzenia więc istnieją. Ale skąd pochodzą, tego nie wiem. Coś jednak łączy je z pewnymi gwiazdami na
niebie a jedne z dużą grupą gwiazd, które stanowią część Drogi Mlecznej i którą moi ludzie nazywają Ingiyab –
„Wielkim Wężem”. Istnieje tam czerwona, czerwonawa gwiazda w pobliżu wierzchołka tej wielkiej obręczy
gwiazd, który ludzie zwą IsoneNkanyamba.
[Wąż zdaje się być wspólnym symbolem w wielu światowych kulturach i religiach. Wąż to zarówno kusiciel z
edeńskiego drzewa, jak i aztecki Quetzalcoatl. Istnieje wiele innych podobnych przykładów.]
Gwiazda nazywa się IsoneNkanyamba, ale udało mi się znaleźć zachodnią nazwę. To Alfa Centauri. Widzi pan,
że istnieje coś wartego dalszego badania. Bowiem dlaczego ponad 500 plemion w różnych częściach Afryki,
które odwiedziłem w ciągu ostatnich 40 czy 50 lat mówią o podobnych stworzeniach?
Mówi się, że żywią się one ludźmi i pewnego razu zawezwały na wojnę samego Boga, ponieważ chciały
kontrolować nasz Wszechświat. Bóg stoczył z nimi wielką bitwę, pokonał je i zranił, zmuszając, aby skryły się w
podziemnych miastach.
Ukryły się one w podziemnych pieczarach, ponieważ zawsze odczuwają chłód. W nich, jak nam mówiono, palą
się ogromne ognie, podtrzymywane przez niewolników. Mówi się także, że ci Zuswazi, Imbulu, czy jakkolwiek
się je nazywa, nie są w stanie spożywać stałych pokarmów. Żywią się albo krwią człowieka, albo tą energią,
którą ludzie wyzwalają, kiedy na powierzchni walczą ze sobą i zabijają się na wielką skalę.
Opis walki z Bogiem i siedziby Chitauli przypomina niezwykle znane chrześcijanom wyobrażenie piekła, jako
miejsca zamieszkania Szatana – upadłego anioła. Częstokroć przedstawiane jest jako podziemna kraina z
wiecznie płonącym ogniem. Nie wiadomo jednak, czy na legendę, o której mówi Mutwa nie miało wpływu
chrześcijaństwo. W każdy razie, podobieństwo wydaje się uderzające. Warto zwrócić uwagę na kuszenie do
złego, jakiego zarówno Szatan jak i Chitauli się dopuszczają.
Spotkałem ludzi, którzy uszli początkowej masakrze w Rwandzie i którzy przerażeni byli tym, co dzieje się w ich
kraju. Mówili, że rzezie dokonywane przez Watusi i Hutu to w rzeczywistości karmienie Imanujela. Ponieważ
lubią one pobierać energię generowaną przez zastraszanych lub zabijanych ludzi.
Przejdźmy zatem do interesującej sprawy. Jeśli przyjrzeć się językom wielu afrykańskich ludów odkryć można,
że zawierają one słowa podobne do słów z języków orientalnych, bliskowschodnich czy indiańskich. Samo słowo
Imanujela oznacza „Pan, który przychodzi”. Słowo, które napotkać można w Rwandzie, wśród tamtejszych Hutu
i Watusi jest niezwykle podobne do imienia „Immanuel”, co oznacza „Pan jest z nami”. Imanujela może
oznaczać „tych, którzy przybyli, Panów, którzy są z nami.”
PRZYBYCIE CHITAULI
Nasz lud uważa, proszę pana, że my na Ziemi nie jesteśmy panami swego losu, choć w rzeczywistości próbuje
się nas przekonać, że tak właśnie jest. Nasi ludzie mówią, że Czarni ludzie wszystkich plemion, wszyscy
afrykańscy szamani, jeśli już zdecydują się powierzyć komuś swe sekrety to powiedzą, że obok Imanujela są
Imbulu. Jest też kolejna nazwa, którą określa się te istoty – to Chitauli. Ono oznacza „dyktatorów, tych, którzy
przekazali nam prawo” – innymi słowy „tych, którzy w sekrecie powiedzieli nam, co robić.” Mówi się, że Chitauli
dokonali dla nas wielu rzeczy, kiedy przybyli na tą planetę.
Wybaczy pan, ale muszę się podzielić z panem tą historią. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych, na jakie
można natrafić w Afryce wśród sekretnych szamańskich stowarzyszeń i innych miejsc, gdzie przechowuje się
starożytną wiedzę i mądrość. Mówi się, że początkowo Ziemia pokryta była bardzo grubą warstwą mgły, tak że
ludzie nie mogli widzieć na niebie Słońca, a jedynie mdłe światło. Nocą Księżyc widzieli jako delikatny pazur z
racji mgieł. Nieprzerwanie padał też deszcz, choć nie było grzmotów ani burz.
[Wizje utraconego raju często przejawiają się w mitologiach i religiach. Najlepszym przykładem jest Ogród
Edenu ukazany w Biblii. Podobne krainy szczęśliwości pojawiały się także później, np. pod postacią Hiperborei.]
Świat gęsto porastały wielkie lasy i dżungle, zaś ludzie żyli w pokoju. Byli wówczas szczęśliwi, choć jak mówi
się, nie posiadali zdolności mowy. Wydawali jedynie śmieszne dźwięki, jak radosne małpy czy pawiany, ale nie
mówili, jak my dziś. W tych wiekach ludzie porozumiewali się z innymi za pomocą swego umysłu.
Mężczyzna mógł zawołać żonę myśląc o niej, o jej kształtach, twarzy, zapachu, dotyku włosów. Myśliwy szedł
do lasu i wzywał zwierzynę, zaś spośród niej delegowano osobniki stare i zmęczone, oferując swe mięso za
szybkie pozbawienie życia.
Nie stosowano przemocy wobec zwierząt. Wówczas nie szkodzono ani naturze, ani ludziom. Człowiek prosił
przyrodę o pożywienie, podchodził do drzew i myślał o owocach, zaś to pozwalało mu wziąć kilka z tych, które
spadły na ziemię.
Mówi się jednak, że potem, kiedy Chitauli przybyli na Ziemię w swych przerażających maszynach, które
poruszały się w powietrzu, maszynach w kształcie wielkich mis, które wydawały z siebie przeraźliwy hałas i
ogień w niebiosach. Chitauli powiedzieli ludziom, których siłą zgromadzili przy pomocy ognistych biczów, że są
wielkimi bogami z nieba, zaś oni otrzymają od nich wiele darów. Tak zwani bogowie, wyglądali jak ludzie, choć
byli od nich znacznie wyżsi, mieli długie ogony i przeraźliwe ogniste oczy. Niektórzy z nich mieli dwoje żółtych
jasnych oczu, inni zaś ich troje, z czerwonym i okrągłym okiem pośrodku czoła. Istoty te odebrały ludziom
moce, jakie ci posiadali: możliwość mówienia przy pomocy umysłu, moc przesuwania obiektów myślą,
możliwość widzenia przyszłości i wglądu w przeszłość i możliwość duchowych podróży do innych światów.
Wszystkie te niezwykłe moce Chitauli zabrali ludziom, zostawiając im nową – dar mowy. Ci odkryli jednak ku
swemu przerażeniu, że dar mowy podzielił ludzkie istoty, zamiast je łączyć, ponieważ Chitauli w zdradziecki
sposób stworzyli różne języki, powodując między ludźmi wielką kłótnię. Chitauli zrobili też coś, czego przedtem
nie zrobił nikt – wyznaczyli nad ludźmi osoby, które miały nimi rządzić i powiedzieli: „To wasi królowie, wasi
wodzowie. Płynie w nich nasza krew. To nasze dzieci a wy musicie ich słuchać, ponieważ mówią oni w naszym
imieniu. Jeśli nie, zemścimy się na was okrutnie.”
[Zadziwiająca analogia do biblijnej opowieści o Wieży Babel. Księga Rodzaju mówi: „Pan pomieszał mowę
mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi”.]
Przed przybyciem Chitauli, przed przybyciem Imbulu, ludzie duchowo stanowili jedność. Ale kiedy pojawili się
Chitauli, ludzie podzielili się, tak duchowo, jak językowo.
Potem Chitauli nadali ludziom nowe nieznane im odczucia. Ci zaczęli czuć się niebezpiecznie i zaczęli budować
wioski z silnymi otoczone wokół ogrodzeniem z drewna. Ludzie zaczęli zakładać kraje. Innymi słowy, zaczęli
tworzyć plemiona i ich ziemie, które miały granice i których bronili przed wrogiem. Ludzie stali się ambitni i
chciwi i chcieli zdobywać bogactwo w formie bydła i muszli.
Kolejną rzeczą, do której Chitauli zmusili ludzi było górnictwo. Przygotowali oni ludzkie kobiety i pozwolili im
odkryć różne typy minerałów i metali. Kobiety odkryły miedź, złoto i srebro… W końcu Chitauli pokierowały je
ku stopieniu tych metali i stworzeniu nowych, jakie nie istniały przedtem w naturze, jak brąz, mosiądz i inne.
Następnie Chitauli usunęli z nieba świętą i przynoszącą deszcz mgłę i po raz pierwszy od czasu swego
stworzenia, człowiek spojrzał w górę i ujrzał gwiazdy. Chitauli powiedzieli ludziom, że mylili się upartując
siedziby Boga pod Ziemią. „Od teraz” – powiedzieli ludziom – „ludzie na Ziemi muszą wierzyć, że Bóg mieszka
w niebie i muszą robić na Ziemi takie rzeczy, które zadowolą Boga w Niebie”.
Widzicie zatem, że ludzie pierwotnie wierzyli, że Bóg mieszka pod Ziemią, że to wszechmocna matka, ponieważ
widzieli, że wszystko wyrasta spod ziemi – trawa, drzewa. Sami ludzie uważali też, że ich zmarli schodzą pod
ziemię. Kiedy jednak Chitauli zwrócili ich oczy ku niebu ludzie zaczęli wierzyć, że mieszka tam Bóg, zaś ci,
którzy umrą nie udadzą się pod ziemię, ale w górę, do nieba.
Do dziś dnia w całej Afryce, gdziekolwiek by się nie udać, natrafić można na tą niezwykłą rzecz – niezwykle
idee, które nawzajem się wykluczają.
Wiele afrykańskich plemion wierzy w coś, co nazywa Midzimu albo Badimo. Słowo „Midzimu” lub „Badimo”
oznacza „tych, którzy są w niebie”. Jednak na ziemi Zulusów, wśród mojego ludu, natrafić można na niezwykły
podział tych idei, idących ręka w rękę. Istnieją Zulusi, którzy wierzą, iż zmarli to „Abapansi” – co oznacza „tych,
którzy mieszkają pod ziemią”. Istnieje druga idea zakładająca istnienie „Abapezulu”. Słowo „Abapezulu”
oznacza „tych, którzy są ponad”, zaś Abapansi, które jest najstarszym z terminów, którym określa się duchy
zmarłych oznacza „tych, którzy są pod ziemią”.
Dlatego też, proszę pana, nawet dziś, w całej Afryce, pośród setek plemion, odnaleźć można owe dziwne
podwójne wierzenia zakładające, że zmarli idą do nieba lub udają się do poziemnego świata. Wiara w to, że
zmarły udaje się do podziemnych krain wywodzi się jak mówi się z czasów, gdy ludzie wierzyli w Boga –
kobietę, we wszechmocną Kosmiczną Matkę. Kontrastuje to z ideą Abapezulu, w której Bóg – mężczyzna
mieszka w niebie.
Kolejną z rzeczy, o których powiedzieli naszym ludziom Chitauli było to, że ludzie istnieją na Ziemi po to, aby
uczynić ją odpowiednim miejscem dla „Bogów”, którzy pewnego dnia będą na niej mieszkać. Powiedziano, że ci,
którzy pracują by zmienić Ziemię i uczynić ją bezpieczną dla wężowych bogów, Chitauli, którzy przybędą, aby
na niej zamieszkać, nagrodzeni zostaną wielką władzą i bogactwem.
Przez wiele lat nauki, inicjacji ku tajemnicom afrykańskiego szamanizmu, wiedzy i mądrości, zastanawiałem się
dlaczego my – ludzie, w rzeczywistości niszczymy Ziemię, na której żyjemy. Robimy coś, co czynią tylko inne
gatunki zwierząt, a dokładnie słoń, który dosłownie niszczy każde drzewo na obszarze, który zamieszkuje.
My, ludzka cywilizacja, robimy dokładnie coś takiego. Czy jest się w Afryce, czy w jakimkolwiek innym miejscu,
gdzie istniała przed wiekami starożytna cywilizacja, odkryjemy jedynie pustynie. Dla przykładu, w Południowej
Afryce rozciąga się pustynia Kalahari a pod jej piaskami znaleźć można ruiny starożytnych miast, co oznacza, że
ludzkie istoty przemieniły tą krainę, niegdyś żyzną i zieloną, w pustynię. Tego dnia, kiedy wraz z innymi ludźmi
odwiedzałem Saharę, natknąłem się na niezwykłe ślady starożytnego ludzkiego osadnictwa w miejscach, gdzie
nie ma obecnie nic prócz piachu i posępnych skał.
Innymi słowy, Sahara była niegdyś żyzną krainą i to ludzie przemienili ją w pustynię. Dlaczego? Muszę pytać się
o to raz za razem, dlaczego ludzie wiedzieni brakiem pewności, chciwością i żądzą władzy zamieniają Ziemię w
pustynię, gdzie nie będzie w stanie przeżyć żadna istota ludzka? Dlaczego?
Choć wszyscy jesteśmy świadomi przeraźliwych zagrożeń, jakie może to za sobą nieść, dlaczego wycinamy
ogromne obszar dżungli w Afryce? Dlaczego na Ziemi wykonujemy niszczycielskie rozkazy, jakie zaszczepli nam
Chitauli?
Wśród wielu mądrych osób, które darzą mnie przyjaźnią jest człowiek o wielkiej wierzy, który mieszka w Izraelu
– dr Sitchin. Zgodnie ze starożytnymi przekazami spisanymi przez lud Sumerów na glinianych tabliczkach,
bogowie przybyli z nieba i zmusili ludzi, aby pracowali wspólnie z nimi i wydobywali dla nich złoto. Historia ta
znajduje odzwierciedlenie w licznych afrykańskich legendach mówiących, że bogowie przybyli i uczynili z nas
niewolników czyniąc to w taki sposób, że sami nie zdamy sobie nigdy sprawy z tego, że nimi jesteśmy.
Zecharia Sitchin
Z drugiej strony nasi ludzie mówią, iż Chitauli żywią się nami jak sępy. Wywyższają niektórych z nas,
napełniając ich wielką złością i ambicją, czyniąc z tych ludzi wielkich wojowników wszczynających okrutne
wojny. Kierujący nimi zwykli czynić tak wiele zniszczeń, jak to tylko możliwe, zabić jak najwięcej ludzi – tych,
których nazywa wrogami, a na koniec zginąć okropną śmiercią z rąk innych.
Zjawisko to powtarzało się wielokrotnie w historii mego ludu. Nasz wielki król, Zulu Czaka, w czasie swego 30-
letniego panowania walczył w ponad 200 wojnach, potem zaś zginął brutalną śmiercią.
Poprzednik Czaki uczył go, jak zostać wielkim władcą. Jego imię brzmiało Dingiswayo. Walczył on, aby
zjednoczyć Zulusów w jedno plemię. Kiedy ujrzał białych ludzi pomyślał, że będzie w stanie odpędzić
niebezpieczeństwo, jakie ze sobą niosą, jednocząc swych ludzi w jeden wielki naród. Ale po wielu wygranych
wojnach i zjednoczeniu plemion, Dingiswayo zapadł na chorobę, która niemal spowodowała u niego ślepotę.
Skrywał tajemnicę, że nie widzi, ale odkryła ją królowa innego plemiona, Ntombazi. Zwabiając go do swej chaty
zabiła go jednym uderzeniem topora.
Tak samo rzecz ma się z wielkimi przywódcami Białych: Napoleon – który zmarł w upokorzeniu na niewielkiej
wyspie ; Hitler – który zmarł śmiercią samobójczą ; Atylla Hun, który zginął z ręki kobiety i wielu innych,
których czekał marny koniec po okresie zabijania i niesienia nieszczęścia innym.
Król Czaka został zabity przez swego przyrodniego brata takim samym typem włóczni, jaki ten wynalazł, aby
była jak najbardziej śmiercionośna. Juliusza Cezara spotkał podobny los, jak Czakę.
Wojenni bohaterowie giną zawsze w sposób, jaki nie powinni. Angielskiego króla Artura po długim okresie
rządów zabił jego syn, Mordred. Można wymieniać tak bez końca.
Kiedy zebrać to wszystko razem okazuje się, bez względu, czy ludzie śmieją się i szydzą z tego, iż istnieje
pewna siła, która prowadzi ludzi ku mrocznej rzece samounicestwienia. Im prędzej większa grupa uświadomi
sobie to, tym lepiej, bo być może będziemy sobie w stanie z tym radzić.
ŚLADY NA ŚWIECIE
RICK MARTIN: Czy uważa pan, że istoty te działają na całym świecie w równym stopniu, czy może w jakiś
szczególny sposób skupiają się na Afryce?
CREDO MUTWA: Uważam proszę pana, że stworzenia te znajdują się w każdym miejscu na Ziemi i choć
nienawidzę mówić o sobie tak dużo, jestem człowiekiem, który wiele podróżował. Byłem m.in. w USA, Australii,
Japonii i niezależnie od miejsca spotykałem ludzi, którzy mówili o tych istotach. W 1997, dla przykładu,
odwiedziłem Australię i długo podróżowałem, aby spotkać się z Czarnymi mieszkańcami, Aborygenami. Kiedy
ich spotkałem, opowiedzieli mi o wielu rzeczach, które mnie zdumiały. Z tym samym zetknąłem się w Japonii,
na Tajwanie. Wszędzie, gdzie istnieją szamani i tradycyjni uzdrowiciele, można odnaleźć podobne historie.
Pozwolę sobie opowiedzieć, co odkryłem w samej Australii. Lud Aborygenów, określa samych siebie jako
„Coorie”, co oznacza „nasi ludzie”. Wierzą oni w wielkiego stwórcę, boga Byamie. Ich szaman, a właściwie kilku
z nich, narysowało mi wizerunki Byamie, zaś inny pokazał mi skalne malowidło przedstawiające dziwnego
stwórcę, który przybył z gwiazd. Kiedy pokazali mi je, okazało się, że to Chitauli. Poznałem ich. Mieli duże głowy
oraz oczy, które wyszczególnił artysta. Nie posiadali ust i mieli długie ręce i niezwykle długie nogi. Proszę pana,
był to typowy rysunek Chitauli, jaki znam z Afryki.
Australijski ufolog Bill Chalker zwraca uwagę na związki między aborygeńskimi szamanami, tzw. ludźmi
wyższego stopnia a zjawiskiem, które dziś znamy pod nazwą „abdukcji”. Odkrył on wiele zależności, które
wskazywać mogą na istnienie podobnego zjawiska wśród pierwotnej ludności Australii.
Zadałem sobie wtedy pytanie: „Jak to?” Jestem w kraju odległym o dziesiątki tysięcy mil od Afryki i spotykam
się z istotą Biamai lub Bimi, które przypominają stworzenia znane mi z Afryki.
Z kolei wśród pewnych plemion Północnoamerykańskich Indian, jak np. Hopi i tych, którzy określają swe domu
jako „pueblo”, natrafiłem na opisy stworzeń zwanych Katchina, które noszą maski i przybierają postaci pewnych
stworzeń. Niektóre z Katchina są bardzo wysokie i mają duże okrągłe głowy.
W Afryce podobnie opisuje się stworzenia, na które natrafiłem w Ameryce. Tutaj nazywamy je Egwugwu lub też
Chinyawu. Indiańskie Katchina i nasze Chinyawu to identyczne stworzenia. Ale jak to możliwe? Czy Afrykanie i
Indianie mieli ze sobą jakikolwiek kontakt? Kiedy? To jedna z największych tajemnic wszechczasów, ale tylko
jedna z wielu rzeczy, na jakie natknąłem się i która zdumiała mnie w czasie podróży po świecie.
Podobne stworzenia istnieją i im wcześniej sceptycy staną twarzą w twarz z tym faktem, tym lepiej. Dlaczego
ludzkość nie rozwija się? Dlaczego uwięzieni jesteśmy w matni – wielkim kole samounicestwienia lub
wyniszczania się?
Ludzie z natury są dobrzy – wierzę w to. Ludzie nie chcą wojen, nie chcą też niszczyć świata, w którym żyją, ale
istnieją byty lub siły, które prowadzą ludzi w kierunku samozniszczenia. Im prędzej sobie to uświadomimy, tym
lepiej.
Obecnie żyję w Afryce, tutaj są moi ludzie, mój dom. Ale widzę, jak Afryka ginie w wojnach, które dla mnie jako
Afrykanina nie mają sensu. Widzę Indie, które jak Afryka cierpiały z powodu jarzma kolonializmu Francuzów,
Anglików i innych europejskich nacji, ale które poprzez niepodległość osiągnęły to, co nie udało się Afryce.
Czemu?
Indie stworzyły bombę atomową, wystrzeliły satelity na orbitę Ziemi. Choć mają te same problemy, co Afryka –
z rosnącą populacją, starciami na tle religijnym i plemiennym i choć istnieje tam duży odsetek ludzi biednych,
który kontrastuje z niezwykle bogatą częścią populacji, Indie osiągają to, czego Afryka nie może?
Pytam sam siebie: „Jak to? Dlaczego?” Indie zostały założone przez lud z Afryki, ale nie mam tu na myśli
czarnej rasy. Działo się to tysiące lat temu, kiedy to lud z Afryki kład podstawy pod wielkie indyjskie cywilizacje,
a także inne rozwijające się w Południowo-Wschodniej Azji. Czemu jednak Afrykę wyniszczają choroby i głód?
Wielokrotnie, proszę pana, siedziałem w swej chacie i płakałem widząc, jak dziesiątkuje nas AIDS czy
bezsensowne wojny toczone w istniejący z dawien dawna afrykańskich krajach.
Etiopia była krajem wolnym od tysięcy lat – niegdyś przykładem dla całej Afryki. Nigeria była niegdyś wielkim
krajem z długą tradycją istniejącej tam władzy, zanim do Afryki przybyli Biali. Dziś jednak wszystkie te kraje, a
także wiele innych, są niszczone.
Dziś wiele części Afryki jest wyludnionych wskutek wojny i chorób, jak AIDS – choroby, która wykazuje wszelkie
znaki stworzenia przez człowieka. Zadaje sobie pytanie: „Kto albo co niszczy Afrykę i dlaczego?”
W wioskach, których mieszkałem istniały plemiona, które wspomagały mnie wiedzą – działo się to jeszcze przed
II Wojną Światową i po niej. Dziś żadne z nich nie istnieje. Zniknęły, rozproszyły się, lub zostały doszczętnie
eksterminowane w wojnach, jakie Czarnemu człowiekowi nie przynoszą nic.
Mieszkam teraz w RPA. Tu się urodziłem i tutaj umrę. Widzę jednak, jak mój kraj rozpada się niczym gnijące
mango. Niegdyś był on potężną polonią z wielką armią i przemysłem produkującym wszystko – od wielkich
lokomotyw, po maleńkie odbiorniki radiowe. Ale dziś kraj ten jest przesiąkniętym używkami i zżeranym przez
przestępczość śmieciem. Dlaczego? Kraj przecież nie może zniknąć w czasie jednej nocy, choć istnieją siły,
których celem jest tego osiągnięcie.
Widziałem ostatnio, proszę pana, zniszczenie kolejnego kraju na południu. Chodzi o Lesoto. Zamieszkują je
jedne z najstarszych i najmądrzejszych plemion tej części Afryki. Wśród nich jest Bakwama. Jest to lud tak
stary, że może przekazać panu opowieści o tajemniczym lądzie z ogromnymi szpiczastymi wierzchołkami gór,
nad którym władzę sprawuje wielki bóg o głowie człowieka, lecz ciele lwa.
Na myśl natychmiast przychodzi Sfinks, którego statua znajduje się w odległej o tysiące kilometrów na północ
Gizie. Szpiczaste góry oznaczać mogą piramidy. Natomiast Horus czczony jako sokół lub człowiek z głową
sokoła, uosabiał cały Egipt. Podobne wędrówki nie są niczym nieznanym współczesnej nauce. Przykładem może
być południowoafrykańsku lud Lemba, mający najprawdopodobniej żydowskie korzenie.
Bakwama nazywali ten kraj Ntswama-tfatfi, co oznacza „krainę słonecznego sokoła”. Jastrząb to drapieżny ptak.
Dziś lud Bakwama z Południa Afryki pamięta kraj egipski, z którego jak twierdzą, pochodzili ich przodkowie.
Odnoszą się oni do tej tajemniczej krainy, jako do „ziemi słonecznego sokoła” lub „słonecznego orła”. Tak
właśnie starożytni Egipcjanie przedstawiali swój kraj – „ziemię Hora”, po grecku Horusa.
W Południowej Afryce dzieje się i działo wiele dziwnych rzeczy, które dla mnie, jako Afrykanina, nie miały
żadnego sensu. Po odzyskaniu niepodległości z rąk kolonialnych w krajach wybuchały wojny, kiedy to grupy
rebeliantów powstawały przeciw rządom, ale zamiast walczyć z nimi, za każdym razem dochodziło do podziałów
między rebeliantami, którzy walczyli już nie tylko przeciwko rządowi, ale i samym sobą. Wiele krajów jest już
tak zniszczonych, iż niezależnie od wyniku wyborów, przegra lud. Innymi słowy, Afrykanie toczą boje w
wojnach, w których nie ma zwycięzcy, ale szerzy się samounicestwienie, tak samo ich, jak i ich ludów.
Chcę zwrócić pana uwagę na bezsensowną falę przemocy, która przelewa się przez Sudan i inne kraje Afryki.
Chcę zwrócić uwagę pana i czytelników na najdłuższą i najkrwawszą wojnę domową, jaka toczy się na południu
Sudanu [Darfur], a także wojnę pogrążającą w upadku Angolę. W wyniku wojny pewna część świata, na wschód
od RPA została tak bardzo wyniszczona, iż są miejsca, w których próżno nasłuchiwać śpiewu ptaków. Wszystkie
form życia zniknęły stamtąd. Ale dlaczego?
Odkryłem wówczas, że kraje te trapione są przez bezsensowne wojny, które nie leżą w charakterze nas,
Afrykanów to te kraje (które, gdyby pozostawić w spokoju), byłyby w stanie dostarczyć całemu kontynentowi
pożywienia, wody i cennych minerałów. Powiedziano mi, proszę pana, że pod powierzchnią Angoli, pod jej
równinami, znajdują się pokłady węgla – największe na świecie. Powiedziano mi też potem, że znajdują się tam
pokłady ropy naftowej ustępujące swym bogactwem tylko tym na Bliskim Wschodzie.
Sudan odwiedziłem kilkakrotnie w czasie oraz po zakończeniu II Wojny. W Sudanie było tyle jedzenia, że
podróżując przez ten kraj dostawało się je za darmo od mieszkańców wsi. Dziś kraj ten jest nękanym przez
głód polem piekielnej bitwy, gdzie dzieci w buszu umierają na biegunkę, zaś sępy i myszołowy czekają na
gałęziach, aby się nimi pożywić. Afryka jest systematycznie i umyślnie wyniszczana przez siłę tak brutalną, że
ta nie ustaje w swych wysiłkach.
Siła ta pogrąża się jednak w desperacji.
- Przepraszam, mówił pan o węglu czy złocie w Angoli?
- Tak, węglu. W Angoli są diamenty, proszę pana. Dowiedziałem się od wiarygodnych osób, że w pewnych
miejsach w tym kraju jest tyle ropy, co na Bliskim Wschodzie.
Może dlatego właśnie niszczy się Afrykę? Może z tej przyczyny zabija się całe narody, poszukując węgla czy
diamentów? Jeśli tak, to kto za tym stoi? Czy ludzie są zatem mniej cenni niż surowce, niż ropa?
Ponieważ, drogi panie, w Afryce ma miejsce zbrodnia gorsza od tej, jakiej Hitler dopuścił się na Żydach i której
Ameryka zdaje się nie potępiać. Dlaczego? Jesteśmy przecież najlepszymi przyjaciółmi, jakich może mieć
Ameryka, bo przecież kupujemy ich produkty, a nasze dzieci chcą wyglądać, jak Amerykańskie dzieci nosząc
dżinsy i nawet mówiąc z amerykańskim akcentem, bowiem Amerykanie są modelem naszej roli. Jeśli tak, to
dlaczego pomagają nam być mordowanymi?
Nie zabijają nas tylko wojny, ale i narkotyki. W czasie apartheidu w RPA nie było narkomanii. Teraz, w czasie
rządów demokratycznych kraj stał się upojoną narkotykami dziurą. Dlaczego?
Dziś, mówiąc jaki tradycyjny uzdrowiciel, jednym z moich celów jest próba pomocy ludziom z problemem
narkotykowym. Mogę pomóc młodym Afrykanom nadużywającym marihuany czy haszyszu. Jestem jednak
bezsilny a moje umiejętności wydają się być bezskuteczne wobec nowego typu narkotyków, jak np. „cracku” –
tak uzależniającego, że żaden szaman nie jest w stanie pomóc ofiarom tego narkotyku.
Pytam zatem ludzi z USA, moich czarnych braci i czarne siostry stamtąd, dlaczego pozwalacie, aby wasz kraj,
który jest jak wasza matka, ginął?
Nie dbam o to, co powiedzą sceptycy. Proszę wybaczyć mi moją złość. Nie dbam o to, co powiedzą inni, ale
istnieje siła niszcząca Afrykę i nie dopuszczam do siebie bezsensownych idei mówiących o bankierach z MFW
czy wielkich banków. Nie zabija się gęsi znoszącej złote jaja, dlaczego więc to banki miałyby szkodzić Afryce?
Za tymi ludźmi stoi inna siła, przerażająca obca siła, która pozostaje w ukryciu i którą im prędzej zauważymy,
tym lepiej. Często ludzie, którzy są w tarapatach zganiają winę na siły inne niż oni sami.
Przyglądam się jednak sytuacji w Afryce od końca II Wojny Światowej i posiadam dowód wskazujący na to, że
na kontynencie działa obca siła.
Kto stara się wyniszczyć najstarsze plemiona Afryki?
ZAPOMNIANA WIEDZA
CREDO MUTWA: Proszę pozwolić mi opowiedzieć o tym, co rani moją duszę…
RICK MARTIN: Proszę bardzo.
- Przepraszam, że mówię tak dużo. Wybaczcie mi. Jestem Zulusem – pochodzę z narodu wojowniczego, narodu
mędrców. Biali antropolodzy nie zbadali tego ludu do końca, ale Zulusi wiedzą o rzeczach, które jeśli zostaną
ujawnione, mogą zdziwić.
Proszę pozwolić mi to zademonstrować. Zulusi wiedzieli (wśród wielu innych rzeczy), że Ziemia porusza się
wokół Słońca, nie zaś odwrotnie. Mówili, wyjaśniając to biorącym udział w inicjacji, iż Ziemia to kobieta, zaś
Słońce mężczyzna i dlatego Ziemia porusza się, tańcząc wokół Słońca. Jest jak księżniczka, która tańczy wokół
ognistego króla. Nasz lud wiedział, że Ziemia jest okrągła, wiedział o drobnoustrojach i ich funkcji. Jakim cudem
ta wiedza istniała przed pojawieniem się Białych? Nie wiem.
Ludzie z Ameryki i Europy twierdzą, że to Einstein był pierwszym człowiekiem, który stwierdził, że czas i
przestrzeń to jedno i to samo. Ja twierdzę inaczej.
Mój lud wiedział wcześniej, iż czas i przestrzeń stanowią jedno. W języku Zulusów, jednym ze słów
określającym przestrzeń jest „umkati”. Słowem oznaczającym czas jest „isikati”. Zulusi wiedzieli, że czas i
przestrzeń stanowią jedność setki lat wcześniej niż pojawił się Einstein.
Co więcej, nasz lud wierzy, podobnie jak Dogoni, że w naszej części wszechświata istnieją 24 planety
zamieszkałe przez stworzenia inteligentne. Wiedza ta nigdy nie znalazła ujścia w żadnej książce – jej jedyną
szafarką jest moja ciotka – wysoka sanusi [szamanka]. Wciąż żyje, ma około 90 lat. Ja sam jestem bliski
śmierci, cierpiąc na cukrzycę – współczesnego zabójcę Afrykanów.
Chcę powiedzieć wam, iż choć mój lud posiada ogromną wiedzę, nigdy nie zawarł jej w książce. Dziś wielu
Zulusów jest zakażonych HIV i umiera na AIDS. Szacunki mówią, iż w ciągu najbliższych 50 lat w Natalu
wymrze trzy-czwarte zuluskiej populacji. Jestem w posiadaniu świętych obiektów, które przekazał mi dziadek.
Od strony matki, jestem ostatnim żyjącym potomkiem ostatniego zuluskiego króla, Dingame. Moim zadaniem
zatem powinno być chronienie moich ludzi od wszystkiego, co zagraża ich życiu.
Proszę spojrzeć – każdy kto bada ludzkość z miłością, zrozumieniem i troską, odkrywa fakt, iż w każdym z nas
zawiera się cząstka boga, który stara się w nas znaleźć swoje odzwierciedlenie. Staramy się temu zapobiec, a
wielu z nas nie jest tego w ogóle świadomych. Rozwijamy w sobie chęć do ochrony planety, nie ważne kim lub
czym jesteśmy.
W Afryce napotkać można wodzów, którzy ukarać mogą ciężko za nieuzasadnione niszczenie drzewa. Była to
rzecz powszechna w przeszłości, ale zaginęła z pojawieniem się Białych. Dziś powraca.
Człowiek dokłada starań, aby stać się bardziej zaawansowanym, troskliwym, ale obce istoty nie chcą tego
zaakceptować. Chcą znowu sprawić, abyśmy się zabijali. Boje się o to, co ma się stać.
Mogę panu pokazać wiele dziwnych rzeczy, które ludzie w Afryce robią, aby ustrzec się przed Szarymi obcymi.
Te zabiegi nie wynikają z przesądów, ale przerażających osobistych doświadczeń.
Pewnego dnia, mam nadzieję, podzielę się z panem historią tego, jak zostałem zabrany. Wierzymy bowiem, że
Mantindane („Dręczący”), Szarzy, to słudzy Chitauli. Oni, w przeciwieństwie do wierzeń białych ludzi (Biali źle
sądzą) zakładających, iż Mantindane dopuszczają się eksperymentów wcale tego nie czynią. Powtarzam jeszcze
raz: „nie”.
Każdy kto przechodził przez męki związane z tymi istotami powie, że nie ma to związku z żadnymi
eksperymentami. Jest do zimna, zimne i wyrachowane rozwiązanie – nie robią tego jednak dla samych siebie,
ale dla wyższych niż oni sami istot. Czy pozwoli mi pan wyjaśnić pokrótce, co mi się przydarzyło?
- O tak, oczywiście. Mamy tyle czasu, ile pan zechce.
UPROWADZENIE PRZEZ MANTINDANE (OK. 1959)
- Był to dzień, jak każdy inny – piękny dzień w górach w górach na wschodzie Zimbabwe zwanych Inyangani.
Moja nauczycielka nakazała mi udać się tam po zioło, którego mieliśmy użyć do wyleczenia ciężko chorego
ucznia. Pani Moyo, moja nauczycielka, pochodziła z ludu Ndebele z Zimbabwe, byłej Rodezji.
Szukałem tego ziela, nie myśląc o niczym innym i jednocześnie nie wierząc wcale w te istoty. Nie spotkałem ich
nigdy w przeszłości i choć ludzie w Afryce wierzą w wiele rzeczy, byłem wielce sceptyczny nawet wobec istnienia
wszystkich istot, ponieważ nigdy żadnej nie spotkałem osobiście.
Niespodziewanie, proszę pana, temperatura wokół mnie spadła, choć był to upalny afrykański dzień.
Zauważyłem, że robi się zimno a wokół mnie pojawia się niebieskawa i wirująca mgiełka, odcinając mnie od
wschodniej strony. Zastanawiałem się głupio, co to znaczy, ponieważ zacząłem już wykopywać znalezione ziele.
Niespodziewanie znalazłem się w bardzo dziwnym miejscu, które wyglądało jak wyłożony metalem korytarz.
Wcześniej pracowałem w kopalniach a miejsce, w którym się właśnie znalazłem przypominało chodnik wyłożony
srebrzystoszarym metalem.
Leżałem na czymś, co przypominało ciężką i dużą ladę, albo warsztatowy stół. Nie byłem jeszcze do niego
przykuty. Nie miałem na sobie spodni, ani ciężkich butów, bez jakich nie wybierałem się w busz.
Niespodziewanie w tym dziwnym korytarzu pojawiły się pozbawione wyrazu, szare stworzenia, które poruszały
się ku mnie.
W pomieszczeniu tym znajdowały się światła, ale nie takie, jakie znamy. Były to plamy ze świetlistej substancji,
zaś ponad odległym wejściem znajdowało się coś, co wyglądało na napis umieszczony na srebrzystoszarej
powierzchni. Istoty te szły ku mnie a ja byłem jak zahipnotyzowany – jakby ktoś rzucił na mnie czar.
Widziałem, jak ku mnie zmierzają, ale nie wiedziałem kim są. Byłem przerażony, ale nie mogłem ruszyć ręką
ani nogą. Leżałem tam jak koza na ofiarnym ołtarzu. Kiedy istoty zbliżyły się, poczułem wewnętrzny strach.
Były niskie – wzrostem odpowiadały afrykańskim Pigmejom. Miały też bardzo duże głowy oraz chude ręce i
nogi.
Zauważyłem wówczas, jako malarz, że istoty te są z punktu widzenia malarza zupełnie źle zbudowane. Ich
kończyny były zbyt długie w porównaniu z korpusem, zaś karki bardzo krótkie. Ich głowy były tak wielkie, jak
dojrzałe arbuzy. Mieli także dziwaczne oczy przypominające swego rodzaju gogle. Nie mieli nosów, jak my, a
jedynie niewielkie dziurki w uniesionej części twarzy miedzy oczyma. Nie posiadali także ust, a jedynie cienkie
otwory, jakby wycięte żyletką.
Opis Mutwy zawiera charakterystyczne szczegóły podawane przez wiele innych osób, a wśród nich szczegół
dotyczący wyglądu oczu tych istot, które wydają się być pokryte swego rodzaju osłoną. Charakterystyczne jest
także uczucie paraliżu i wiele innych szczegółów czytelnych dla wszystkich osób zaznajomionych z głównymi
charakterystykami abdukcji, m.in. silnego i nieprzyjemnego zapachu siarki.
Kiedy patrzałem na te istoty w zdumieniu i fascynacji, poczułem coś w pobliżu głowy. Kiedy spojrzałem w górę
dostrzegłem kolejną istotę, tylko wyższą niż pozostałe, która stała ponad moją głową i wpatrywała się we mnie.
Spojrzałem w jej oczy i stałem się jak zahipnotyzowany, zauroczony. Spoglądając tak zrozumiałem, że istota
chce, abym patrzył w jej oczy. Dostrzegłem, że za osłonami znajdują się jej prawdziwe oczy, skryte za
przypominającą okulary osłoną. Były one okrągłe, z pionowymi źrenicami, niczym u kota. Istota nie poruszała
głową, ale oddychała – widziałem to. Widziałem jak jej małe nozdrza poruszają się, zamykając się i otwierając…
Lecz jeśli ktokolwiek powiedziałby mi kiedyś, że pachnę, jak to stworzenie, z pewnością dałbym mu w twarz.
Od stworzenia dochodził silny zapach, był dziwny i ściskał gardło. Była to chemiczna woń, niczym zgniłe jaja lub
siarka, bardzo silna.
Istota zauważyła, że wpatruje się w nią i spojrzała na mnie. Nagle poczułem się potwornie. Wydawało mi się, że
mój lewy bok został jakby przebodzony mieczem. Krzyknąłem z bólu, wzywając swą matkę, ale istota umieściła
rękę na moich ustach. Było to tak, jakby położyć sobie na ustach pazury żywego kurczęcia – takie miałem
wówczas odczucie.
Miała cienkie i długie palce, które posiadały więcej stawów, niż u człowieka. Kciuk znajdował się w innym
miejscu. Na każdym z palców znajdował się czarny szpon, niczym u niektórych afrykańskich ptaków. Istota
mówiła, abym był cicho. Nie wiem, jak długo utrzymywał się ten ból. Przez cały czas krzyczałem.
Wówczas, zupełnie niezapowiedzianie, coś zostało wyciągnięte z mojego ciała. Spojrzałem na udo pokryte krwią
i zauważyłem tam stojącą istotę (jedną z czterech), inną od tej, która stała nade mną. One wszystkie ubrane
były w srebrzyste kombinezony, zaś ich ciało przypominało mięso niektórych ryb znanych mi z Afryki. Istota
stojąca nade mną wydawała się być kobietą i byłą trochę inna od reszty – wyższa, tęższa i mimo, iż nie
posiadała widocznych piersi, wyglądała na kobietę. Pozostali czuli przed nią respekt, bali się jej – nie wiem
dlaczego i nie potrafię tego wyrazić.
Potem zaś, kiedy działa się ta straszliwa rzecz, kolejna z istot, chwiejnym krokiem, zbliżyła się do mnie. (Szła
jakby podrygując i wyglądała na pijaną.) Podeszła z prawej strony i zatrzymała się przy tej stojącej nad mą
głową. Nim się zorientowałem, istota bez zastanowienia wsadziła w mój prawy otwór nosowy coś, co
przypominało niewielki srebrny długopis z umieszczonym na końcu kablem.
Ból, jaki wówczas poczułem wydał się nieziemski. Wszędzie były ślady krwi. Dławiłem się i chciałem krzyknąć,
ale krew zalała mi gardło. Był to koszmar. Po jakiś czasie stworzenie wyciągnęło ten przedmiot, ja zaś starałem
się otrząsnąć i wstać.
Ból był nie do zniesienia, ale istota stojąca nade mną umieściła na mym czole swą rękę i przycisnęła ją lekko.
Dusiłem się, starając się wypluć krew, po czym przekręciłem na prawo głowę, wypluwając ją. Co jednak działo
się ze mną potem – nie wiem.
Wiem tyle, że ból zniknął, zaś w miejsce niego pojawiły się dziwne wizje – wizje miast, które jakby znałem ze
swych podróży, choć były to miasta na wpół zniszczone. Wierzchy budynków były w nich postrącane, zaś okna
zionęły pustką niczym puste oczodoły w ludzkiej czaszce. Miałem te wizje raz za razem. Widziałem te budynki
zatopione do połowy w rudawej mętnej wodzie.
Wyglądało to na powódź, z wód której sterczały te budowle, częściowo zniszczone wskutek jakiejś katastrofy.
Był to przerażający widok.
Potem zaś, nim się zorientowałem, istota stojąca u mych stóp umieściła coś w moim przyrodzeniu, ale nie
spowodowało to bólu, tylko gwałtowne podrażnienie.
Kiedy istota wyciągnęła ten przedmiot przypominający małą czarną tubkę, doszło do dziwnej, niekontrolowanej
relacji pęcherza moczowego. Oddałem mocz wprost na stojącą obok istotę, która zajęta była wyciąganiem
przedmiotu. Ta odskoczyła, niemalże upadając, po czym wkrótce doszła do siebie i oddaliła się niczym pijany
owad, opuszczając pokój.
Po chwili inne istoty wyszły, zostawiając mnie leżącego na pokrytym krwią i uryną stole. Mimo to, istota stojąca
u wezgłowia pozostała, dotykając dziwnie czarującym i kobiecym gestem mojego lewego ramienia. Stała
wpatrując się we mnie, bez jakiekolwiek wyrazu na twarzy. Nie słyszałem, aby istoty te wydawały jakieś
dźwięki, dla mnie wydawały się jakby nieme.
Potem zaś jakby znikąd pojawiły się dwie inne postaci, w tym jedna w całości zbudowana z metalu. W swych
koszmarach wciąż widzę to stworzenie. Było wysokie, wielkie, bo miejsce, gdzie się znajdowaliśmy było dla niej
zbyt małe. Szedł lekko zgarbiony idąc prosto, ale na pewno nie było to żywe stworzenie. Była to metalowa
istota, jakby swego rodzaju robot. Podszedł i stanął u mych stóp i niezgrabnie nachylony spoglądał na mnie z
góry. Nie miał ust, ani nosa a jedynie parę jasnych oczu, które wydawały się zmieniać kolory i w jakiś sposób
poruszać się.
Potem zza wysokiej zgarbionej istoty wyłoniła się postać, która zupełnie mnie zadziwiła. Wyglądała proszę pana
na bardzo, bardzo, bardzo opuchniętą. Miała różową skórę, blond włosy i ludzkie ciało oraz jasne niebieskie
skośne oczy. Jej włosy przypominały swego rodzaju nylonowe włókno. Postać ta miała umieszczone wysoko
kości policzkowe i niemal ludzkie usta (z wargami) oraz wystający podbródek. Z pewnością była to kobieta, lecz
jako malarz i rzeźbiarz zauważyłem, że zbudowana była nieproporcjonalnie.
Po pierwsze – jej piersi wydawały się być cienkie i zaostrzone, osadzone zbyt wysoko na klatce piersiowej. Jej
ciało było potężne, niemal otyłe, jednak jej nogi były zbyt krótkie (podobnie zresztą, jak ramiona), w
porównaniu do reszty ciała. Podeszła do mnie i spojrzała się i nim się zorientowałem, zaczęła ze mną
kopulować. Było to wstrząsające przeżycie, gorsze nawet od tego, co przeszedłem wcześniej. Trauma tego, co
się stało wpływa na moje życie do dziś dnia, dokładnie 40 lat od tych wydarzeń.
Ten etap przypomina historię Brazylijczyka Antonio Villas-Boasa, który doświadczył abdukcji w 1957 roku.
Charakterystyczne są także wizje, których doświadczył Mutwa. Podobne szczegóły pojawiają się niekiedy w
relacjach o uprowadzeniach.
Potem, kiedy istoty odeszły i zostałem tylko z tą, która stała nad mą głową, ta uchwyciła mnie za włosy i głowę,
zmuszając do wstania i zejścia ze stołu. Zrobiłem to będąc w takim stanie, iż upadłem na podłogę, wspierając
się na nadgarstkach i kolanach.
Zauważyłem, że podłoga była dziwna – widniały na niej ruchome nieustannie zmieniające się purpurowe,
czerwone i zielonkawe wzory, widoczne na stalowym podłożu. Istota pochwyciła mnie za włosy, zmuszając do
wstania, po czym popchnęła mnie rozkazując by iść za nią.
Mój drogi, opisanie tego, co widziałem w tym przedziwnym miejscu zabrałoby mi zbyt wiele czasu. Nawet dziś
mój umysł nie potrafi pojąć tego, co widziałem podążając za istotą, która przepychała mnie z jednego
pomieszczenia do drugiego. Wśród wielu rzeczy zauważyłem tam m.in. ogromne cylindryczne obiekty wykonane
z tworzywa przypominającego szkło. W obiektach tych, które rozciągały się od podłogi po strop, znajdował się
szaro-różowy płyn, w którym pływały miniaturowe wersje obcych istot przypominających wyglądem odrażające
małe żabki.
Ten zatrważający incydent znany jest także wśród innych przypadków, gdzie świadkowie nie tylko widzieli, ale
również obcowali z hybrydami – istotami powstałymi rzekomo ze skrzyżowania człowieka z obcymi. Często
świadkowie opisują bardzo traumatyczne obrazy. W kilku przypadkach matki mówią o dziwnym związku z
pokazanymi im istotami, które, jak się przypuszcza, mogą być ich dziećmi.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to pokazano. Potem jednak, kiedy byłem w ostatnim pomieszczeniu,
ujrzałem leżących na stołach ludzi i inne dziwne stworzenia, czego sensu do dziś nie mogę zrozumieć.
Minąłem białego człowieka, prawdziwego białego człowieka, od którego czuć było zapach potu, uryny,
ekskrementów i strachu. Leżał on na stole, jak ja. Kiedy przechodziłem spojrzałem w jego oczy, zaś on w moje.
Potem znalazłem się znowu w buszu. Nie miałem spodni i czułem potworny ból w udzie i przyrodzeniu, który
nasilał się. Zdjąłem koszulę, której użyłem jako przepaski i poszedłem w busz.
Spotkałem grupę młodych Rodezyjczyków, którzy zaprowadzili mnie do wioski nauczycielki. Kiedy zjawiłem się
tam, cuchnąłem tak bardzo, iż każdy pies z wioski chciał porwać mnie na strzępy. Tylko moja nauczycielka, jej
uczniowie i mieszkańcy wsi ocalili mnie tego dnia, choć nikt nie był zaskoczony tym, co im opowiedziałem.
Zaakceptowali to mówiąc, że to, co przeżyłem stało się udziałem wielu innych ludzi przede mną i co więcej,
miałem na tyle szczęścia, że przeżyłem, ponieważ w tych obszarach ludzie często ginęli bez wieści – zarówno
Biali, jak i Czarni.
Lekko skrócę tą historię. W następnym roku, tj. 1960, dostarczałem paczki w Johannesburgu, pracując w
sklepie z pamiątkami. Pewnego razu biały człowiek krzyknął i kazał mi się zatrzymać. Uznałem, że to
funkcjonariusz policji, więc chciałem okazać mu dokumenty. Ten jednak ze złością powiedział mi, że wcale nie
chce ich widzieć. Zapytał mnie wtedy: „Słuchaj, gdzie do cholery ja wcześniej cię widziałem? Kim ty jesteś?”
„Nikim” – odrzekłem. „Zwyczajnym pracującym człowiekiem”. „Przestań pieprzyć” – odparł. „Kim u diabła jesteś
I gdzie cię widziałem?”
Spojrzałem na niego i poznałem go po jego długich rozczochranych brązowawych włosach i śmiesznym
zaroście. Pamiętałem go – jego niebieskie nabiegłe krwią oczy i przebijające przez nie przerażenie oraz skórę
bladą niczym u kozy.
Odpowiedziałem mu: „Człowieku, widziałem cię w pewnym podziemnym miejscu w Rodezji”. Gdybym w tamtym
momencie uderzył go, z pewnością nie zareagowałby w podobny sposób, bowiem odwrócił się i odszedł z
przerażającym wyrazem twarzy, znikając po drugiej stronie ulicy.
Właśnie to z grubsza mi się przytrafiło, choć musi pan wiedzieć, że to wcale nie unikalne przeżycie.
Od tego czasu spotkałem wiele, wiele osób, które przeżyły coś identycznego a większość z nich to zwyczajni
mieszkańcy Afryki, którzy nie potrafią ani pisać, ani czytać. Przybywali do mnie jako szamana, aby znaleźć
ratunek, jednak ja sam poszukiwałem kogoś mądrzejszego, aby wyjaśnił mi, co tak właściwie wtedy się
wydarzyło. Dzieje się tak dlatego, że jeśli ktoś został schwytany przez Mantindane, w jego życiu zachodzą
wielkie zmiany, zaś osoba staje się tak zszokowana, iż wstydzi się samej siebie – wykształca wobec siebie
nienawiść, której nie rozumie a także delikatne zmiany w życiu, których sensu nie pojmuje.
Rzeczy, o których mówi Mutwa, to z jednej strony problemy emocjonalne, jakie spotykają ludzi, którzy
doświadczyli abdukcji, a z drugiej pojawiające się u niektórych zmiany osobowości, czasem mające skutek w
pojawieniu się uzdolnień w kierunku artystycznym. Porównaj ze stanem „wyostrzenia zmysłów” u Mutwy.
Jedna z nich jest następująca: Wykształca się niespotykane umiłowanie rodzaju ludzkiego. Chce się objąć
każdego i powiedzieć: „Hej ludzie! Obudźcie się! Nie jesteśmy sami, ja to wiem!”
Doświadcza się także uczucia, iż twoje życie, nie należy już do ciebie i co więcej, czuje się dziwną potrzebę
przenoszenia się z miejsca na miejsce, potrzebę bycia w podróży. Człowiek boi się wtedy o przyszłość, napełnia
się obawami o ludzi.
Kolejna rzecz to rozwijanie wiedzy, nie należącej do samego człowieka. Rozwija się zrozumienie kosmosu,
czasu, stworzenia – pojęć, które nie mają sensu dla zwykłych ludzi. To stan, gdzie po strasznych torturach,
usunięciu z ciała substancji, dochodzi do pewnego rodzaju wymiany i kiedy wie się rzeczy, o których wiedzą
Mantindane, ale nie zwyczajni ludzie.
Ale proszę pana, taki stan boskiego oświecenia może zdarzyć się też pod innymi warunkami… Dla przykładu
pewnego razu w 1966 roku zostałem aresztowany i dosyć brutalnie przesłuchiwany przez służbę
bezpieczeństwa. Był to okres, w którym Czarni intelektualiści, bez względu na to kim się było, doświadczali
wizyt ze strony tych ludzi, którzy poddawali ich torturom, czasem podłączając do prądu i zadając pytania itd.
Czasem, kiedy ci „ludzie” poddają innych torturom, ich ofiary wyczuwają, co myślą ich oprawcy. Czasem także
w przypadku oddziaływań z ludźmi ma miejsce wymiana myśli. […]
To właśnie dlatego mówię o tych dziwnych rzeczach, które przepływają przez moją głowę. Tamtego dnia moje
myśli zalały wizje z mózgów Mantindane.
Od tego czasu (a jestem człowiekiem niewykształconym), trudno mi o tym mówić, a co dopiero pisać.
Wyrażenie tego, co ludzie lepiej znający angielski powiedzą w kilku słowach, zajęłoby bardzo dużo czasu.
Jednak moje dłonie są w stanie wykonywać rzeczy, których nikt mnie nie nauczył.
Wykonuje działające silniki, pistolety każdego typu, co potwierdzą znający mnie ludzie. Pan Icke może pokazać
panu, co zrobiłem wokół mojego nowego domu. Konstruuje maszyny z kawałków żelaza. Nie wiem, skąd
nabyłem tej wiedzy. I od owego przerażającego dnia, wizje (w tym te, które widuje od dziecka) oraz normalne
odczucia szamana zyskały na intensywności.
Nie wiem dlaczego tak jest i chcę poznać tego powód. Muszę powiedzieć jednak panu, że istoty, które ludzie
błędnie nazywają obcymi, nie są wcale tak obcy.
OBCY ZIEMIANIE
CREDO MUTWA: Przyglądając się przez wiele lat różnym rzeczom i starając się je zrozumieć, mogę powiedzieć
panu ostatecznie, że Mantindane – rodzaj istot, które zna nasz lud, są kompatybilne płciowo z ludźmi, to
oznacza, że są w stanie mieć dzieci z kobietami.
Spotkałem wiele podobnych przypadków w ciągu ostatnich 30 lat. Nasza kultura, dla przykładu, uważa aborcję
za coś gorszego od morderstwa. Jeśli kobieta z wiejskich okolic w RPA zajdzie w ciążę z nieznanym mężczyzną,
potem zaś ciąża znika, wtedy jej krewni oskarżają ją o poddanie się aborcji, mimo, iż ta zaprzecza.
W wyniku kłótni, jaka się wywiązuje wówczas między kobietą i jej krewnymi a rodziną jej męża, oskarżona
kobieta zabrana zostaje do sangomy – kogoś takiego, jak ja. Sangoma czasem bada ją i jeśli odkryje, że
kobieta rzeczywiście była w ciąży, lecz płód w jakiś sposób został usunięty (gdy robią to Mantindane świadczą o
tym specyficzne rany, które rozpoznać może doświadczona osoba), sangoma wie, że kobieta mówi prawdę.
Zapach, jaki przylega do ludzi, którzy znaleźli się w rękach Mantindane, zawsze pozostaje z kobietami, które
mają z nimi dzieci, niezależnie od ilości perfum czy kosmetyków, jakie używają.
Dlatego też tak wiele podobnych przypadków trafia do mnie. Sangoma odsyłają mi dotkniętych tym zjawiskiem
ludzi w dużych ilościach, bowiem myślą, że jestem jedyną osobą, która może pomów w takich sytuacjach.
Tak więc w ciągu ostatnich 40 lat (lub coś koło tego), spotkałem się z wieloma kobietami, które miały dzieci z
Mantindane, zaś ich ciąże w tajemniczych okolicznościach „zniknęły”, pozostawiając kobiety w upokorzeniu, z
poczuciem winy i odrzucone przez rodzinę. Moim zadaniem jest przekonać rodziny o ich niewinności, uleczenie
jej duchowej, myślowej a także fizycznej traumy, jaką przeżyła oraz udzielenie jej i jej rodzinie odpowiedniej
pomocy, by mogli zapomnieć o tym, co się wydarzyło.
Jeśli istoty te pochodzą z odległych planet, to dlaczego mogą zapładniać kobiety? Dlaczego kobieta, którą
owego przerażającego dnia spotkałem na stole w metalicznym korytarzu, mimo iż wyglądem różniła się od
kobiet posiadała nadal rozpoznawalne żeńskie organy (choć umieszczone nieco wyżej)?
Dlatego też uważam, że tzw. obcy nie pochodzą wcale z innych odległych planet. Wierzę, że są tu z nami i
potrzebują od nas pewnych substancji, tak samo jak ludzie potrzebują pewnych rzeczy od zwierząt, np. małpich
gruczołów, aby zaspokoić swe własne pragnienia.
Uważam, że powinniśmy badać to niebezpieczne zjawisko z otwartymi umysłami i obiektywnym podejściem.
Zbyt wiele osób ulega pokusie i traktuje te „obce” istoty jako stworzenia nadnaturalne. Jednak proszę pana, to
istoty zupełnie cielesne. Są jak my i… powiem coś, co z pewnością wszystkich zadziwi: Szaracy są, proszę pana,
jadalni. Zaskoczony?
RICK MARTIN: Proszę kontynuować.
- Powiedziałem, że są jadalni…
- Tak zrozumiałem i jestem ciekaw dalszych informacji…
- Ich mięso zawiera proteiny, jak każde zwierzęce mięso na Ziemi, ale każdy, kto spożyje podobne mięso może
blisko otrzeć się o śmierć. Mnie też to się przydarzyło.
Widzi pan, w Lesoto znajduje się góra Laribe – zwana Płaczącym Kamieniem. Przy kilku okazach w ciągu
ostatniego półwiecza, statki tych istot rozbijały się o nią. Miejscowi, którzy uważają te istoty za bogów,
znajdując ich ciała wkładają je do worków i zabierają ze sobą, po czym rytualnie spożywają. Niektórzy umierają
wskutek spożycia ich mięsa.
Jakiś rok przed incydentem z gór Inyangani mój przyjaciel z Lesoto poczęstował mnie mięsem czegoś, co
nazwał „niebiańskim bogiem”. Byłem oczywiście sceptyczny. On przekazał mi kawałek szarej, raczej suchej
substancji, która jak mówił była mięsem. Jednej nocy ja, on i jego żona rytualnie spożyliśmy je. Po zjedzeniu
go, następnego dnia, nasze ciała pokryły się wysypką, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Całe nasze ciała pokryte były wysypką, jak przy wietrznej ospie. Świąd był nie do zniesienia a nasze języki
zaczęły puchnąć. Nie mogliśmy oddychać. Przez kilka dni ja, mój przyjaciel i jego żona byliśmy zupełnie
pozbawieni pomocy i odwiedzali nas potajemnie jedynie uczniowie mojego przyjaciela, który był szamanem.
Byłem bliski śmierci. Krwawiłem niemal z każdego otworu w ciele. Ledwie chodziliśmy i z trudnością oddychali.
Po 4 lub 5 dniach ustępować a skóra schodziła płatami, jak u liniejącego węża.
Było to jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu. Kiedy poczułem się lepiej zacząłem podejrzewać, że
uprowadzenie przez Mantindane było bezpośrednim wynikiem spożycia mięsa jednego z nich. Nie wierzyłem, że
przyjaciel daje mi mięso jednej z tych istot i uważałem, że to jakiś korzeń, ziele lub roślina. Przypomniałem
sobie potem jego smak… był on metaliczny. Pachniało także podobnie, jak istoty spotkane w 1959.
Kiedy wysypka ustąpiła a skóra wciąż łuszczyła się, uczniowie smarowali nasze ciała olejem kokosowym, lecz
działa się z nami dziwna rzecz (proszę o jej wyjaśnienie wszystkie mądre osoby z waszego kraju). Oszaleliśmy…
i to dosłownie.
Zaczęliśmy się śmiać jak pomyleni. Co dzień śmialiśmy się do rozpuku z najdrobniejszych rzeczy, przez
godziny, aż poczuliśmy się wycieńczeni. Kiedy zaś minął śmiech, zdarzyła się dziwna rzecz, którą mój przyjaciel
określił jako cel, w który spożywa się mięso Mantindane.
Było to jak przyjęcie dziwnej substancji, narkotyku, ale nieznanego na Ziemi. Nagle nasze uczucia zostały
wyczulone. Kiedy piło się wodę wydawało się, że pije się jakieś wino. Woda stawała się wspaniałym napojem,
jedzenie również smakowało niezwykle. Każde doznanie było spotęgowane – nie można tego opisać. To tak, jak
gdyby znaleźć się w centrum wszechświata. Nie potrafię tego inaczej opisać.
Ten okres niezwykłej intensywności utrzymywał się przez dwa miesiące. Kiedy słuchałem muzyki wydawało się,
jakby za muzyką ukryta była inna muzyka. Kiedy malowałem obrazy, z czego się utrzymuje i kiedy patrzyłem
na farbę na koniuszku pędzla wydawało się, że w kolorze kryje się inny kolor. Była to rzecz nie do opowiedzenia
i nawet dziś nie potrafię jej opisać. Przejdźmy jednak to innej sprawy.
WAZUNGU
Mantindane nie są jedynymi istotami, o którymi wiedzą Afrykanie i o których snują opowieści.
Na wiele stuleci przed przybyciem do Afryki Białego człowieka, Afrykanie spotkali się z rasą istot, które
wyglądem przypominały Europejczyków, jacy mieli podbić ten kontynent w przyszłości.
Te istoty są wysokie. Niektóre z nich są mocno zbudowane, niczym atleci i mają oni lekko skośne niebieskie
oczy i wystające kości policzkowe. Mają złote włosy i wyglądem przypominają dzisiejszych Europejczyków z
jednym wyjątkiem – ich dłonie są pięknie zbudowane, długie i przypominają dłonie muzyków i artystów.
Istoty te przybyły do Afryki z nieba w pojeździe, który przypominał bumerang używany przez Aborygenów.
Kiedy taki statek podchodzi do lądowania, wzbija w powietrze tuman kurzu, który czyni niemały hałas – niczym
tornado. W języku niektórych plemion nazywa się taki wir powietrzny „zungar-uzungo”.
Nasi ludzie nadali tym istotom białoskórym istotom różne imiona. Nazywa się je „Wazungu”, jak czasem określa
się „boga”, ale co dosłownie znaczy „ludzie z diabelskiego pyłu” lub „trąby powietrznej”.
Nasi ludzie od początku oswojeni byli z Wazungu. Widywali niektórych, a właściwie wielu z nich z czymś, co
przypominało kulę wykonaną z kryształu lub szkła, którą zawsze, niczym piłkę, trzymali w rękach. Kiedy
wojownicy próbowali schwytać Wazungu, ci rzucali kulę w powietrze, łapali ją a potem znikali.
Niektórych z nich udało się jednak w przeszłości schwytać i przetrzymywać w chatach wodzów lub szamanów.
Osoba, która złapała Muzungu (co jest liczbą pojedynczą od Wazungu) musiała upewnić się, czy jej szklana kula
jest dobrze przed nim ukryta. Dopóki tak było, Muzungu nie uciekł.
Kiedy Afrykanie ujrzeli Europejczyków, również ich określili jako Wazungu. Nim jednak ich spotkali, widywali
białoskóre istoty Wazungu, od których wzięło się słowo określające Europejczyków.
Dziś w języku Zulusów Białego człowieka określa się jako „Umlungu”, które oznacza to samo, co Wazungu, czyli
„boga lub stworzenie tworzącego pod sobą wielki powietrzny wir”.
W Zairze, dziś zwanym Demokratyczną Republiką Konga, Białych nazywa się „Watende” lub „Walende”.
Oznacza to znowu „boga lub białą postać”. Słowo Watende używane jest w odniesieniu nie tylko do istot o
różowym kolorze skóry, ale i Chitauli. Kiedy w Zairze szamani ze strachem odnoszą się do panów
kontrolujących Ziemię nie mówią o Chitaulu, ale określają je eufemistycznie jako Watende-wa-muinda, co
oznacza „białe istoty niosące światło”, ponieważ oczy umieszczone na czołach Chitauli lśnią w głębokim buszu
niczym czerwone światła – niczym tylnie światła w samochodzie. Zatem Watende-wa-muinda to nazwa Chitauli
na obszarze Zairu.
W Afryce wyróżniamy ponad 24 obce istoty, ale powiem panu w skrócie o dwóch z nich.
W kraju o nazwie Zimbabwe, gdzie miałem spotkanie w 1959, występuje jeszcze jedno stworzenie. To jedno z
najbardziej zdumiewających i sam raz również je widziałem wraz z grupą Czarnych i Białych osób, które się
wówczas ze mną znajdowały. To ogromna istota przypominająca budową goryla, choć nie będąca nim.
Stworzenie, o którym mowa mierzy od 2.4 do 2.75 m. wzrostu i budową przypomina goryla, choć ma silne
ciało. Jego ramiona są bardzo szerokie, zaś kark gruby. Pokryte jest gęstym szorstkim futrem, odmiennym od
futra innych zwierząt afrykańskich.
To przypominające człowieka z udami, nogami, stopami a także ramionami i dłońmi wyglądającymi, jak u ludzi,
pokryte jednakże gęstym zmierzwionym ciemnobrązowym futrem. Istotę taką nazywa się w Zimbabwe „Ogo”.
Stworzenie to widziały setki ludzi na przestrzeni wielu pokoleń. Niektóre z nich widywano w RPA, w odludnych
partiach buszu lub górach. Ogo, szczegół po szczególe, wyglądają dokładnie tak, jak te stworzenia, które
Indianie z Ameryki Północnej nazywają Sasquatchem lub Wielką Stopą.
W rzeczywistości to jedne i te same stworzenia, które występują i tu, w Południowej Afryce. Jest to także ten
sam tym stworzeń, choć o innym kolorze skóry, co istota zwana Yeti – widywana przez mieszkańców Nepalu na
stokach himalajskich gór.
[Inna niezwykła historia wiąże się z jednookim demonem o imieniu Popobawa, który atakuje mężczyzn na
należącej do Tanzanii wyspie Zanzibar. Jego ataki to sprawa wyjątkowo poważna sprawa, gdyż sprawiają
miejscowym wiele kłopotu. Co jakiś czas usłyszeć można informacje o kolejnych atakach Popobawy, które mają
charakter cykliczny.]
Ostatnia z istot, dobrze znana w RPA i wywołująca uśmiech wszystkich, to Tokoloshe. Każdy wie, kim jest
Tokoloshe. Inni mówią o nim Tikoloshe.
Wyglądem przypomina misia-maskotkę o niezbyt przyjemnym wyglądzie, choć na czubku głowy posiada grupy i
ostry kościsty grzebień. Biegnie on znad ich czoła do tyłu głowy, zaś przy jego pomocy Tokoloshe jest w stanie
powalić na ziemię byka.
Stworzenia te zmuszają czasem mieszkańców Afryki, aby ustawiali swe łóżka na cegłach na wysokości ok. 1 m.
od ziemi. Spotkać można je w całej Afryce. Tokoloshe lubi bawić się z dziećmi i wielokrotnie widywali go
uczniowie. Miało to miejsce w różnych częściach Afryki, nawet w czasach współczesnych.
Czasem jednak nękają dzieci w czasie snu, zostawiając na ich plecach i udach ślady zadrapań, które swędzą i
szybko mogą zostać zainfekowane. Jakieś dwa lata temu podobna istota terroryzowała całą szkołę w Soweto w
pobliżu Johannesburga. Dzieci nazywały ją pinky-pinky. Ale jest ona znana nie tylko wśród Afrykanów, lecz i
Polinezyjczyków z Hawajów i innych wysp Pacyfiku. Ludzie ci wznoszą swe chaty, swe domy z trawy na palach
na wysokości, na jakiej w Afryce ludzie umieszczają swe łóżka. Kiedy pyta się ich o powód, mówią: „Chcemy
ochronić się przed Tiki.”
Jest niezwykle interesujące, że istota przypominająca dokładnie stworzenie widziane w RPA spotykana jest
również na wyspach Pacyfiku, gdzie znana jest pod nazwą Tiki – przypominającą jej afrykański odpowiednik –
Tikiloshe lub Tokoloshe.
Może pewnego dnia podzielę się jeszcze wieloma innymi informacjami z czytelnikami, lecz apeluję: Badajmy to!
Pozwólcie nam to badać! Nie bądźmy dalej sceptyczni, bo zbyt wielki sceptycyzm jest tak groźny jak i
ignorancja.
Nikt nie powie mi, że obcy nie istnieją. Może ktoś wyjaśni mi znaczenie tego otworu w mym boku? Może ktoś
wyjaśni mi znaczenie spotkania z tymi dziwnymi istotami w tym niezwykłym pomieszczeniu? Czy była to tylko
iluzja? Jeśli tak, to czy omamy pozostawiają po sobie widoczne do dziś blizny? Niech ludzie ci odpowiedzą na
me pytanie.
Musimy to badać, ponieważ istnieją ślady na to, że istoty, które dzielą z nami tą planetę są zaniepokojone.
Dlaczego? Ponieważ, widzi pan, wszystko powiem zmierza wielkiemu starciu, zaś ci, którzy myślą głęboko o
tych rzeczach dostrzegą to.
ZBRODNIA I KARA
O czym mówię? Od 30 lub 40 lat zaledwie garstka osób dba o środowisko, niewielu przejmowało się wycinaniem
lasów deszczowych w Afryce i innych miejscach świata. Niewielu było świadomych szkodliwości Białych
myśliwych, którzy uważani za bohaterów wybijali tysiące sztuk zwierząt. Tak samo niewielu martwiło się o losy
wielkich państw tego świata, jak USA, Rosja, Wielka Brytania i Francja, testujących swą broń jądrową w innych
częściach świata.
Dziś istnieją ludzie, którzy splunęliby na widok wielkiego myśliwego, jeśli pokazałby się w hotelu i oznajmił kim
jest. Dziś takich łowców nie uważa się już za bohaterów, ale morderców. Istnieją dziś mężczyźni i kobiety,
spośród Czarnych i Białych, którzy ryzykują swe życie, aby ratować drzewa, zwierzęta i zapobiec szaleństwu,
jakim są testy broni jądrowej.
Co to panu mówi? Mówi to, że po wielu tysiącach lat dominacji obcych istot, człowiek wykazuje opór, zaczyna
dbać o świat, w którym żyje i na którym się znajduje. Jednak oni, Chitauli, Mantindane – nie ważne, jak je
nazwiemy, nie chcą, aby tak było. Chcą ukarać nas, tak jak przed wiekami.
Obcy zniszczyli niegdyś nację, która przybyła do nas jako Amariri – których sławetny kraj rozciągał się za
zachodzącym słońcem i którzy nie chcieli słuchać rozkazów Chitauli.
Istnieje wiele relacji o zaginionych kontynentach i istniejących na niej zaawansowanych cywilizacjach – od
Hiperborei, po Mu i Atlantydę. Wszystkie w przeszłości miały zostać zniszczone wskutek kataklizmu. Historia
Amariri zdaje się być kolejnym tego typu przypadkiem. Starożytne teksty opisują wiele kataklizmów, wśród
których najbardziej znany jest potop.
Ich królowie nie chcieli składać im w ofierze swych dzieci, ani toczyć wojen z innymi ludami, aby utrzymać
Chitauli i ich boski wymiar.
Mówi się, że ci sprowadzili na ziemię z nieba ogień, który w celu spalenia ich wielkiej cywilizacji zabrali z
samego Słońca. Spowodowali trzęsienia ziemi i fale, które zniszczyły wielką cywilizację Czerwonych ludzi o
zielonych włosach, którzy jak mówiono byli pierwszymi mieszkańcami Ziemi. Mówi się, że Chitauli pozwolili
przeżyć jedynie garstce uciekinierów z Amariri i przygotowują się do powtórzenia tego w niedalekiej przyszłości.
Martwię się tym, co ma zdarzyć się w innych krajach świata. Wszystkie wstrząsy sejsmiczne, które powodują
ofiary w ludziach na Bliskim Wschodzie, a także w Afryce i Indiach powodują, że moje serce przepełnia strach.
Zdarzają się one obecnie z nienaturalną regularnością w Egipcie, Armenii. Jedno z nich było tak silne, że
spowodowało, iż święta skała w Namibii znana jako Palec Boży, znajdująca się tam od tysięcy lat, zmieniła się w
kupę gruzu. Kiedy to się stało otrzymałem od sangomów wiele listów wyrażających obawy, ponieważ oznaczać
to może, że koniec świata jest naprawdę bardzo, bardzo blisko.
Czy ma pan jakieś pytania?
- Czytałem pański wiesz – deklarację. Wspomina tam pan imię Jabulon. Czy może pan nam wyjaśnić, kim on
jest?
- Jabulon to bardzo dziwny bóg. Uważa się go za lidera Chitauli. To bóg, którego (ku mojemu wielkiemu
zdumieniu) czczą także inne grupy Białych ludzi. O Jabulonie wiemu już od wielu wielków, ale dziwi mnie to, że
są i wyznający go Biali. Wśród nich znajdują się ci, którzy za wszystkie rzeczy na Ziemi obwiniają
Wolnomularzy. Uważamy Jabulona za wodza Chitauli. Jest on Starszym wśród nich. Jednym z jego imion w
językach Afryki jest „Umbaba-Samahongo” – „wielki król, wielki ojciec straszliwych oczu”. Wierzymy bowiem, że
Jabulon posiada oko, które powoduje śmierć osoby, na którą nim spojrzy.
UFO sfotografowane w 1956 w Natalu w RPA przez żonę funkcjonariusza południoafrykańskiego lotnictwa.
Kobieta przez cały okres swego życia nie zmieniła historii dotyczącej jego wykonania zdjęcia, zaś świadkami
obserwacji były jeszcze dwie inne osoby.
Mówi się, że Umbaba uciekł ze wschodu podczas starcia z jednym ze swych synów i szukał schronienia w
Środkowej Afryce, gdzie schronił się w jaskini głęboko pod powierzchnią ziemi. Niezwykłe jest też to, że pod
Górami Księżycowymi w Zairze znajduje się wspaniałe miedziane miasto z tysiącami lśniących budynków.
Mieszka w nim Umbaba lub Jabulon, który czeka na dzień, w którym po powierzchni ziemi nie będzie chodził już
żaden człowiek. Wtedy on i jego potomstwo, Chitauli, wyjdą, aby cieszyć się ciepłem Słońca.
GOŚCIE Z TYBETU
CREDO MUTWA: Pewnego dnia, kiedy mieszkałem w Soweto niedaleko Johannesburga niespodziewaną wizytę
złożyli mi kapłani z Tybetu.
Jeden z nim, o którym jak zakładam słyszeliście, jest Akong Rinpocze – główny tybetański kapłan w Anglii,
który emigrował wspólnie z Dalajlamą i odwiedził mnie pewnego dnia w Soweto. Wśród wielu innych zadał mi
następujące pytanie: „Czy wiesz coś o sekretnym mieście leżacym gdzieś w Afryce, które wykonane jest z
miedzi?”
Odpowiedziałem: „Akong, opisujesz miasto Umbaba – miasto niewidocznego boga, który skrywa się pod ziemią.
Skąd o tym wiesz?” Akong Rinpocze, który jest znanym badaczem dziwnych zjawisk powiedział mi, że pewnego
razu wysoki lama wraz z grupą towarzyszy udał się do Afryki w poszukiwaniu tego miasta. Nie powrócili już do
Tybetu i nigdy ich potem nie widziano.
W Południowej Afryce spotkać można podania o niskich Żółtych ludziach, którzy przybyli do Afryki w
poszukiwaniu Umbaby – miasta, z którego nie wraca się żywym. Nie wiem, drogi panie, czy to co powiem
wpada w ramy pańskiej gazety, ale w RPA spotkałem się z wieloma niepokojącymi wydarzeniami, które nie
wydają się mi bez sensu.
BAZY
RICK MARTIN: Mogę powiedzieć, że bardzo doceniam to, że poświęca pan czas na rozmowę ze mną i zdaję
sobie sprawę, że to niełatwe.
- Ja również czuje się zaszczycony. Wiem też, że Biali ludzie często traktują ludzi, którzy mówią o podobnych
rzeczach jak dziwaków. Nie powinienem się przecież wystawiać na publiczne pośmiewisko, ale mój lud ginie.
Problemy te to nie tylko przestępczość w RPA, (która stała się tysiąckrotnie okrutniejsza niż przedtem), nie
tylko AIDS, ale też przedziwne problemy, jakie często stają na naszej drodze. Czy mogę o nich opowiedzieć?
- Tak, proszę.
- Zgodnie z wierzeniami mego ludu, niegrzecznością jest mówić d drugiego człowieka nim nie da się szansy
wypowiedzieć jemu. Szanując zatem pana, jak i czytelników chcę zapytać, czy w waszym kraju, Stanach
Zjednoczonych, posiadacie historie o podziemnych kompleksach, ponieważ tutaj, w Republice Południowej
Afryki, mamy takowe. Czasem wiążą się z nimi dziwne sprawy.
- Tak, istnieję podobne opowieści. Nazywamy te obiekty „podziemnymi bazami”. Moja gazeta zaprezentowała
cykl materiałów poświęconych celom i lokalizacji takich baz.
- Te same znajdują się tutaj, w RPA. Istnieją tu od wielu lat. Jestem w stanie potwierdzić istnienie jednej z nich,
jednak tylko jednej. Widzi pan, człowiek taki jak ja – który bytuje w dwóch światach naraz – afrykańskim
mistycznym świecie i współczesności, która bardziej ciąży ku ziemi, musi być ostrożny mówiąc o czymś takim.
Ale jakieś 5 lat temu [ok. 1994], przebywałem w małym mieście Mafikeng [dawniej Mafeking] – znanym dobrze
z historii dzięki sławnemu oblężeniu go przez Burów w wojnie z lat 1899 – 1902.
To właśnie w tym mieście kpt. Powell założył ruch skautowski. Jestem pewien, że słyszał pan o tym. Kiedy
mieszkałem w Mafikeng przychodziło do mnie wiele osób, zwyczajnych kobiet i mężćzyzn, analfabetów. Skarżyli
się mi na tajemnicze zaginięcia ich krewnych. Chcieli, abym powiedział im, gdzie znikają ich bliscy. Zapytałem
ich więc (wszyscy niemal znali się nawzajem), gdzie do tego dochodzi.
Ludzie ci opowiedzieli mi o czymś niezwykłym. Brzmiało to następująco: niedaleko Mafikeng znajduje się sławne
miejsce, o którym wielu słyszało – mówią o nim Południowoafrykańskie Las Vegas – to sławny kompleks z
hotelami i kasynami o nazwie Sun City [„Miasto Słońca”].
- Tak.
- Powiedziano mi, że pod Sun City prowadzi się dziwne operacje górnicze, głęboko pod ziemią, zaś wielu
Afrykanów, którzy tam pracują znikają bez echa, choć ich rodzinom przysyłane są ich wypłaty. Mężczyźni ci
nigdy nie wracają, jak zwykli górnicy, do swych domów.
Przyjrzałem się temu zjawisku i (niczym głupiec), nie mogłem w to uwierzyć. Potem pojawiło się wiele innych
historii, ponieważ jeśli Afrykańczyk ma problem, zawsze szuka pomocy sangomy.
Inna historia mówiła (odkryłem, że to szokująca prawda), iż podobna konstrukcja znajduje się za granicą, w
Botswanie. Amerykanie pracują tam z afrykańskimi robotnikami, których obowiązuje przysięga milczenia.
Zbudowano tam tajne lotnisko, z którego startować mogą nowoczesne myśliwce. Znowu nie mogłem uwierzyć!
Okazało się bowiem, że po raz kolejny spotykam się z tajemniczymi zniknięciami zwykłych ludzi,
niewykształconych, zwykłych pracowników. Ich rodziny również starały się dowiedzieć, gdzie ci przepadli,
napotykali się jednak na grobową ciszę.
Tym razem postanowiłem się temu dokładniej przyjrzeć, a to wskutek dziwnej historii, jaka przetoczyła się po
całym Południu. Mówiono, że samolot armii RPA zestrzelił latający spodek. Był to myśliwiec właśnie z tego
lotniska.
Musiałem się tym zająć także z tego powodu, że narażona tu była moja wiarygodność jako szamana i sangomy.
Udałem się do Botswany. To bardzo proste – czasem wystarczy jedynie przejść przez druty, bowiem granice
tutaj nie są strzeżone tak dokładnie, jak gdzie indziej.
Udałem się tam z grupą przyjaciół i odkryłem, że taka baza istnieje – nie pod ziemią, ale na powierzchni. To
baza lotnicza. Mimo to miejscowi bali się pokazywać w jej sąsiedztwie, bowiem znikali, jeśli tylko zapuścili się
zbyt blisko. Obserwowałem ją z daleka, zaś nasz przewodnik powiedział, że z pewnością znikniemy, jeśli
podejdziemy za blisko. Na terenie całej Południowej Afryki znajduje się wiele baz wojskowych, także w
Botswanie, ale co dziwne, ta jedna napawa ludzi wielkim przerażeniem. Do dziś zastanawiam się, dlaczego tak
jest. Nawet teraz myślę o tym, ponieważ w moim kraju dzieje się wiele dziwnych rzeczy, które wpływają na
życie ludzi, czasem w bardzo zły sposób.
CHOROBA CHITAULI I GINĄCY LUDZIE
Kolejna sprawa dotyczy tego, co Chitauli robią w swych podziemnych jaskiniach, w których pali się zawsze wiele
ognisk. Powiedziano nam, że Chitauli chorują i tracą znaczną część skóry – ta choroba, na którą cierpią,
powoduje, że z ich ciała odpada skóra, pozostawiając jedynie żywe ciało.
[Opis tajemniczej choroby przypomina wylinkę, której okresowo poddają się gady.]
Kiedy Chitauli choruje, jego sługa porywa młodą dziewczynę i sprowadza w podziemia. Wiąże się jej następnie
ręce i nogi i owija złotym pledem, zmuszając do położenia się obok chorującego Chitauli. Tak tydzień po
tygodniu. Jest ona dobrze karmiona i doglądana, lecz cały czas związana (z wyjątkiem wyjścia za potrzebą).
Kiedy stan zdrowia Chitauli polepsza się, dziewczyną manipuluje się, starając zmusić do ustawionej ucieczki.
Daje się jej złudną nadzieję. Kiedy ta przemierza długą podziemną drogę, gonią ją metalowe stworzenia.
Chwyta się ją, kiedy jej strach i wyczerpanie osiąga apogeum.
Dziewczyna umieszczana jest następnie na prostym skalnym ołtarzu, płaskim u góry i potem w brutalny sposób
składana w ofierze, zaś jej krew wypija Chitauli, który potem zdrowieje. Jednak przed złożeniem ofiary
dziewczyna musi być śmiertelnie przerażona, gdyż jeśli tak nie jest, krew nie uleczy Chitauli. Musi ona, w rzeczy
samej, pochodzić od przerażonej istoty ludzkiej.
Ten zwyczaj pogoni za ofiarą praktykowali również afrykańscy kanibale. W kraju Zulusów żyli w ubiegłym wieku
kanibale, zaś ich dzisiejsi przodkowie powiedzą każdemu, komu zaufają, iż mięso przerażonej ludzkiej istoty,
która przemierzy długi dystans smakuje znacznie lepiej niż kogoś zabitego w zwykły sposób.
Jim Sparks z USA spotkał się oko w oko z przypominającymi jak żywo Chitauli istotami .
Jakiś czas temu w RPA (co zresztą wciąż się dzieje), ginęły białe dziewczęta – uczennice. Były to zwykle
jednostki zdolne lub wykazujące oznaki pojawiających się duchowych zdolności, albo też prymusi klasowi,
wykazujący zainteresowanie nauką. Zniknęło ich 5. Wówczas szeroko rozpisywały się o tym gazety, zaś do mnie
przyszli Biali z prośbą o ich odnalezienie.
Pewnego dnia Biały człowiek przyniósł mi gumową zabawkę należącą do jego zaginionej córki, prosząc, abym
dzięki mym zdolnością jasnowidzenia, odnalazł ją. Wziąłem tą zabawkę – gumową figurkę dinozaura i miałem
wizję, jakby jej oczy poruszyły się, miały wybuchnąć płaczem. Poczułem się źle, chciałem wyjść. Powiedziałem
temu człowiekowi: „Niech pan mnie posłucha… Dziecko, które bawiło się tą zabawką nie żyje. Jest martwe.
Czuję to.”
Człowiek ten, producent telewizyjny, zabrał zabawkę, książki należące do córki oraz sweter i wyszedł. Dziecko
znaleziono potem martwe, pochowane w płytkim grobie obok drogi.
Inni ludzie również zwracali się do mnie o pomoc w odnalezieniu dzieci. Czy żyją? Czy może nie? Zanim
cokolwiek zrobiłem, zadzwonił telefon i zdenerwowani rozmówcy. Ludzie ci krzyczeli, abym nie pomagał. Grozili,
że jeśli nie posłucham, skrzywdzą moją żonę i zabiją dzieci – jedno za drugim.
Tak też było. Pewnego dnia mój najmłodzszy syn został pchnięty nożem, niemal śmiertelnie. Jego przyjaciel
powiedział mi, że zrobił to biały człowiek. Wtedy przestałem.
Ktoś wiarygodny powiedział mi kiedyś, że w Południowej Afryce niemal co miesiąc przepada około 1000 dzieci.
Wiele osób, w tym dziennikarze uważa, że to wynik działania porywaczy, które zmuszają je potem do nierządu.
Ale niezupełnie. Jeśli przyjrzeć się historiom porwanych, to nie są to dzieci z ulicy. To wyróżniające się na tle
swych klas dzieci, uzdolnione w określonym kierunku.
Ale to nie wszystko, bo w ten sposób znikały kobiety i dzieci. W Mafikeng w mniej więcej tym samym czasie
zaginęło 5 białych dzieci. Zniknęło tam również troje nauczycieli (dwóch Czarnych i biała nauczycielka). Ale nie
chcę obciążać pana tą historią…
Powiem tylko jeszcze tyle, że po zniknięciu pięciorga dzieci, policja aresztowała przełożonego Kościoła
Reformowanego, wielebnego Van Rooyena. Mówiono, że to on odpowiada za zniknięcie dzieci, w tym pomagać
mu miała jego towarzyszka. Nim jednak ten pojawił się w sądzie, stała się dziwna rzecz – zarówno on, jak i ona
zostali zastrzeleni w swym samochodzie. Następnie pewna kobieta, która znała ich powiedziała w wywiadzie dla
gazety, iż to nie oni popełnili do morderstwo.
Dlaczego zatem zginęli? Van Rooyen został znaleziony z raną postrzałową głowy, która znajdowała się po
prawej stronie. Wszyscy wiedzieli, że jest leworęczny – kto zatem go zastrzelił? To jedna z największych i
najbardziej drastycznych tajemnic RPA.
Dochodzi do tego coś jeszcze, ale nie chcę marnować pana czasu.
DOKŁADNY RYSOPIS
RICK MARTIN: Kiedy mówiliśmy o Szarakach, niewiele mówił pan o Chitauli. Mówił pan o nich jako o istotach-
jaszczurach (proszę mnie poprawić, gdybym się mylił), opisując je jako wysokie i szczupłe istoty o wielkich
głowach i oczach?
CREDO MUTWA: Tak, tak wyglądają. Kiedy Szaracy chodzą, robią to jakby podskakując, jak gdyby mieli coś z
nogami. Chitauli poruszają się jednak z wielką gracją, niczym drzewa delikatnie uginające się na wietrze.
Są wysocy i mają duże głowy. Niektórzy z nich mają rogi. Chciałbym wyrazić teraz moje zdziwienie, gdyż
zauważyłem, że postać w jednym z filmów z serii „Gwiezdnych Wojen”, jaki pokazał się w RPA, wygląda niemal
jak Chitauli. Jest rogata – to wojownicy Chitauli.
Królewscy Chitauli nie mają rogów, ale posiadają ciemnego koloru grzebień sięgający od czoła po plecy. Są to
bardzo eleganckie istoty. Mówi się, że zamiast małych palców posiadają bardzo ostre szpony, które wsadzają w
nosy swych ofiar, aby wypić ich mózgi w czasie niektórych rytuałów.
- Czy mają gładką skórę?
- Nie mają różowej skóry, a białą – niemal jak papier, pewne rodzaje tektury. Ich skóra jest… jest pokryta
łuskami, jak u gadów. Ich czoła są wysokie, wystające. Wyglądają na bardzo inteligentne.
- Mawia się… słyszałem, iż istoty te mają dużą zdolność do kontrolowania i posługują się zasadą „dziel i rządź”.
- Tak. Nastawiają ludzi przeciwko sobie. Mogę dać panu wiele przykładów, posługując się afrykańskim językiem,
jak Chitauli dzielili ludzi. Wie pan kogo oni najbardziej lubią? Religijnych fanatyków…
- [Śmiech]
- Ci, którzy przytłoczeni są brzemieniem religii są wśród Chitauli bardzo popularni.
- Nie mogę oprzeć się myśli, iż Chitauli obecni są w USA, a to z powodu dużej liczby podziemnych baz. W USA
liczba zaginionych dzieci jest tak astronomiczna, że sam handel żywym towarem nie zawsze starcza jako
wyjaśnienie.
GROŹBY
- Tak, zgadza się. Ale uważam, że w Ameryce może zdarzyć się coś zabawnego. Proszę pozwolić powiedzieć, co
mi się niedawno przydarzyło. Nie zajmie to zbyt dużo czasu – minutę lub mniej.
- Tak, nie ma problemu.
- Kiedy zacząłem rozmawiać z Davidem Icke, pewnego dnia odwiedziło mnie troje Białych, którzy twierdzili, że
pochodzą z Ameryki Południowej. Powiedzieli mi, że 9 dnia tego miesiąca [tj. 9 września 1999] coś się wydarzy
a miało to mieć związek z jeziorem Titicaca, które odwiedziłem 2 lata temu.
- To niezwykłe miejsce.
- Tak. Potem ludzie ci powiedzieli mi (kiedy rozmawialiśmy poprzez tłumacza), że wkrótce w Afryce dojdzie do
czegoś, co będzie miało wielkie znaczenie dla ludzkości.
Potem rozstaliśmy się, wymieniając miłe słowa a ludzie ci zostawili mi list, którego nie otwarłem od razu, a
dopiero po kilku dniach. W liście tym było napisane, że nie powinienem rozmawiać z Icke’m i że dziwna osoba o
imieniu Alia Czar obserwuje mnie. Nie wiem, kto to.
Ludzie ci, w czasie spotkania, powiedzieli mi, że służą panu o imieniu Melchizedek. Po przeczytaniu listu
dowiedziałem się, że jeśli będę mówić, moja żona (chorująca na raka i leżąca w szpitalu), umrze. Kim byli?
Potem, ponieważ byłem przedtem w Ameryce Południowej zauważyłem, że język, którym się porozumiewali jest
zupełnie inny od tego używanego w Ameryce Południowej. Mówili, jak mieszkańcy Hiszpanii.
Wciąż wiszą nade mną groźby. Wiąże się także z tym inna dziwna sprawa, którą może sprawdzić każdy, jeśli
zechce. Moja żona cierpi na raka i znajduje się w jednym z największych w RPA szpitali. Podczas jednego z
prześwietleń w macicy mojej żony znalezione zostało metalowe urządzenie nieznanego pochodzenia, którego
obecność zdziwiła lekarzy. Rozmawiając z żoną zapytałem ją, skąd się u niej wziął.
Moja żona twierdzi, że nie wie i nie pamięta, aby ktokolwiek kiedykolwiek wszczepiał jej coś. Ten przedmiot
widoczny na pierwszym zdjęciu, wyraźnie zaznaczony strzałką, niewidoczny jest na dwóch następnych i pojawia
się dopiero na czwartym z kolei zdjęciu. Długo się zastanawiałem czym to może być.
Bez względu na to, co możemy sądzić, na świecie dzieją się dziwne rzeczy wymagające zbadania i wyjaśnienia.
Czym jest dziwne urządzenie w ciele 65-letniej kobiety, którego nie mogą zidentyfikować lekarze? Moja żona
cierpi i mogę stracić ją w każdej chwili. Kto umieścił to coś i dlaczego? Nie dowiem się tego nigdy.
- Przykro jest mi słyszeć o chorobie pańskiej żony. W ubiegłym roku na raka zmarła moja matka, wiem dlatego
jak ciężka i bolesna jest to walka.
- Tak, to prawda.
- Dlatego jest mi naprawdę przykro, że pan przez to przechodzi.
- W czasie szkolenia na zuluskiego wojownika, przechodzimy przez coś podobnego, co japońscy samurajowie.
Nazywamy ich Kawav – tzn. Wojownik Słońca. Kiedy wojownik doświadcza bolesnego doświadczenia, musi
odrzucić od siebie ból i zmienić go w zwyczajną wojenną złość, aby przezwyciężyć uczucie żalu.
W tej chwili boleje z powodu tego, co dzieje się w mym kraju, co dzieje się z mymi ludźmi i moją żoną. Widzi
pan, w naszej tradycji święte małżeństwo to związek między mężczyzną – sanusim (szamanem) a jego
przyrodnią siostrą. Tak się składa, że moja żona jest także moją przyrodnią siostrą – mamy jednego ojca, ale
różne matki.
Czuję gniew z powodu tego, że Afryka jest niszczona. Jestem wściekły, iż istnieją niszczycielskie siły, które, gdy
przyjrzeć się ich pochodzeniu, okazują się zupełnie obce. Proszę o pozwolenie na podzielenie się z pańskimi
czytelnikami słowami, które pozwolą im zrozumieć, dlaczego tyle o tym mówię.
Jak pan wie, AIDS przetacza się przez kontynent niczym cichy pożar. W ubiegłym roku dowiedziałem się, iż
jedno z sześciorga moich dzieci, 21-letnia córka, zarażona jest wirusem HIV. Poczułem gniew, gdyż pozwalamy
obcej chorobie, chorobie o zupełnie nieznanym pochodzeniu, która jak każdy może zauważyć została stworzona
by zabijać, pochłaniać coraz to większą ilość istnień ludzkich.
Choć w Europie coraz mniej słyszy się o AIDS, jest ona poważnym problemem. Dane z końca 2005 ukazują, że
wśród krajów świata, najbardziej zagrożone są państwa Afryki, przy czym największy odsetek zakażonych do
państwa południa tego kontynentu.
Kiedy spojrzałem w jej oczy, poczułem dreszcz. Mam dwie córki, dorosłe kobiety. Ta jest druga. Pierwsza to
niska krępa afrykańska kobieta, ale ta, która umiera jest szczupła, podobna do mojej matki. Jest piękna, nawet
na europejskie standardy. Nie potrafię spojrzeć w jej oczy i powiedzieć, co tam wyczytałem: rezygnację… I
pytanie: „Dlaczego?”
Jeśli AIDS byłoby naturalną chorobą, zaakceptowałbym to, ponieważ z chorobami człowiek dzieli ten świat. Ale
gdy dziecko, które się wychowywało i posyłało do szkół, niespodziewanie zostanie dotknięte chorobą stworzoną
przez złych ludzi, ma się chęć wydrapać im oczy… Przepraszam pana.
- Rozumiem.
- Musimy się temu przyjrzeć. Czy jest jakieś pytanie, które chciałby pan zadać?
- Tak, na chwilę chcę powrócić do miedzianego miasta. Zdaje się, że Jabulon (sądząc po opisie), to odpowiednik
tego, co Zachód zna pod nazwą Szatana. Co pan na to?
- Tak też myślę. Jest on wodzem Chitauli i podobnie jak Szatan mieszka głęboko pod ziemią, gdzie palą się
ogniska, by go ogrzać. Ponieważ po wielkiej bitwie z Bogiem stali się oni zimnokrwiści i nie znoszą chłodnej
pogody, potrzebują ludzkiej krwi i wietrznie utrzymywanego ognia.
- Na jednym z nagrań, jakie się ostatnio ukazały David Icke mówi, iż mogące zmieniać kształty reptoidy
potrzebują krwi, aby utrzymać swój wizerunek. Jest tam mowa o czymś jak blond gen.
- Icke co nieco mi o tym mówił. Powiedział, że ludzie o złotych włosach byli przez Chitauli składani w ofierze, po
czym ja powiedziałem mu o tym, co wiem, ze źródeł afrykańskich.
Nie wszyscy mieszkańcy Afryki mają czarne włosy. Są też osoby uważane za święte, bardzo. Czasem rodzą się
osoby o rudych włosach, uważane za obdarzone duchową mocą. W Afryce to oni najczęściej składani są w
ofierze, szczególnie w okresie dojrzewania, niezależnie od płci.
NADZIEJA
- Czy kiedy wpatrywał się pan w oczy Szaraka, widział pan pod osłonami jaszczury?
- Tak i powiem panu dlaczego. W Ameryce Południowej żyje wąż mamba.
- Tak, śmiertelnie niebezpieczny.
- To jeden z najbardziej jadowitych węży. Ma oczy dokładnie jak Chitauli i Mantindane. Tak samo pyton. Oczy
krokodyla również przypominają oczy istot, choć nie są aż tak hipnotyzujące jak oczy mamby czy pytona.
- Mówi się, że to prawda. Z braku lepszego określenia powiedzieć można, że na tej planecie toczy się wojna
światła z ciemnością i dobrego ze złem…
- Tak prosze pana, dokładnie.
- We Wszechświecie jest pewnie gdzieś Bóg – światłość i sprawiedliwość.
- Tak.
- Proszę powiedzieć, jak pańska kultura interpretuje interwencję Boga poprzez jego wysłanników. We wszystkim
musi istnieć równowaga i obejmuje to także planetę Ziemia. Jak pan to widzi? Proszę wyjaśnić naszym
czytelnikom, których ta lektura może przerazić, czy istnieje jakaś nadzieja? Chciałbym bowiem w takim tonie
zakończyć nasz wywiad.
- Tak. Istnieje nadzieje. Po pierwsza dlatego, że czuwa nad nami Bóg, który jest znacznie bardziej rzeczywisty
niż nam się zdaje. To nie czyjś wymysł, ani coś wyśnionego przez starców w czasach prehistorycznych. Bóg
jest. Ale między nami i nim stoją istoty, które każą się nim nazywać. Musimy się ich pozbyć, by móc się do
niego zbliżyć.
Miałem długie i momentami dziwaczne życie, ale mogę powiedzieć, że Bóg istnieje i działa, choć nam wydaje się
to powolne. Ale warto czekać. Kto jeszcze 30 lat temu pomyślałby o ochronie przyrody? Kto spowodował w nas
taką zmianę?
Dziś ludzie na całym świecie powstają, aby walczyć o prawa kobiet i dzieci. Kto zasiał w nas te idee? Nie
Chitauli ani nie demoniczne istoty, tylko Bóg działający w ukryciu i wspierający nas w zmaganiach z tymi
istotami.
W naszych oczach, jak mówi przysłowie, Bóg wydaje się być „nierychliwy”, ponieważ egzystuje on w zupełnie
innym czasowym wymiarze. On tu jest i działa i to on pierwszy raz w historii naszej egzystencji, uczula nas na
pewne sprawy, w tym także i to, że nie jesteśmy na tym świecie sami i musimy w pełni odpowiadać za swe
czyny oraz zneutralizować te istoty, które od wieków wodzą nas za nos.
Ludzie nigdy nie zaznają prawdziwego postępu, ponieważ istnieją siły, które odciągają nas od tego celu i
osiągnięcia należytej pozycji w kosmosie – chodzi mi o Chitauli, Mandindane, Midzimu. Musimy przestać
postrzegać je jako nadludzi, bowiem to pasożyty potrzebujące bardziej nas, niż my ich. Tylko głupiec upierać
może się przy stwierdzeniu, że jesteśmy jedyną inteligentną rasą, jaka kiedykolwiek istniała na tej planecie.
W całej Afryce odnaleźć można dowody na to, że w epoce dinozaurów po Ziemi stąpały gigantyczne istoty. W
granicie zachowały się odciski stóp dorosłego człowieka o długości 1.8 i szerokości 0.9 m. liczące sobie tysiące
lub miliony lat. Gdzie podziały się te wielkoludy? Nikt nie wie. Może z dinozaurów wyewoluowała inteligentna
rasa, która oszukiwała nas mówiąc, iż pochodzi z gwiazd, a tak naprawdę jest częścią tej planety, na której
żyjemy.
Istnieje nadzieja, duża nadzieja. W każdym z nas odradza się Chrystus, ale jak w przypadku wszystkich innych
zgonów, śmierci Świetlnego dziecka (śmierć starej świadomości przechodzącej transformację do bycia nim)
towarzyszy wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ wróg aktywuje się. W to wierzę i będę wierzył do końca moich
dni.
- W ten sposób, tą myślą i uwagą, dotarliśmy do końca. Dodam jeszcze od siebie, że od 1974 widziałem wiele
obiektów typu NOL, w górach w południowym Oregonie widziałem ślady Bigfoota…
- Hmm.
- Przy rzecze, przy której obozowałem słyszałem dźwięki Bigfoota, ich krzyki…
- Zatem widzi pan…
- … z jednej góry na drugą. Takich rzeczy doświadczyłem i wiem, że są prawdziwe.
- Zatem, mówiąc jak do innego wojownika: „Zwyciężymy” – jak śpiewali amerykańscy żołnierze w czasie II
Wojny.
- Tak, w czasie wojny w Wietnamie.
- Tak, wygramy, ale sceptycy muszą przestać się naśmiewać i nazywać te istoty bogiem. Bóg jest tylko jeden i
to niezależnie od tego jak go określimy, jest to ten, który nas stworzył, nie zaś swego rodzaju kłamca, który
przybywa z innego miejsca, aby skryć się za nami i pić krew naszych dzieci. Amen.
- Tak, ma pan zupełną rację. Musi pan także wiedzieć, że głęboko doceniam to, co pan zrobił i to, że mówi
szczerze. Nadszedł czas, aby mówić prawdę o takich rzeczach. Jeśli chodzi o tych, którzy nie wierzą, lub nie
rozważają nawet takich możliwości, cóż – ich problem.
- Tak. Należy udowodnić również ludziom, iż nie ma jakichkolwiek powodów do obaw. Jeśli spojrzymy na to z
perspektywy ujawniania informacji, które powinny być znane każdemu człowiekowi na tej rozwijającej się
planecie, to dlaczego u diabła ktoś stara się zamknąć nam usta? Jeśli to takie śmieszne, to niech takim będzie.
Czas położyć kres mordowaniu, wyszydzaniu i niszczeniu ludzi przez ich zastraszanie. Jest to moje zdanie i
jestem pewien, że i wielu z was. Ja się już nie boję.
Nadszedł czas, abyśmy otwarcie wystąpili, przyciągając uwagę – uwagę świata, któremu zaprezentować
moglibyśmy nasze słowa. Dziękuje bardzo.
- Czysta prawda. Dziękuję również.
KONIEC