Landis Goofrey A Fale na Morzu Diraca

background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

Geoffrey A. Landis

Fale

na Morzu

Diraca

background image

Śmierć majaczy przede mną niczym fala

przypływu, zbliżając się z nieubłaganym, powolnym dostojeństwem. A mimo to

uciekam, chociaż nie ma to pewnie żadnego sensu.

Odchodzę i fale rozbiegają się w nieskończoność, niczym

fale prawdziwego morza, zacierające ślady stóp dawno zapomnianych

wędrowców.

Tego dnia, kiedy po raz pierwszy
t

estowaliśmy moją maszynę, staraliśmy się za wszelką cenę uniknąć jakiegokolwiek

paradoksu. Na betonowej podłodze laboratorium pozbawionego okien nakleiliśmy z
taśmy izolacyjnej duże X, postawiliśmy na nim budzik i zamknęliśmy drzwi.
Wróciliśmy po godzinie, zabraliśmy budzik i zainstalowaliśmy eksperymentalną
maszynę wraz z umieszczoną we wnętrzu spirali kamerą Super 8. Skierowałem ją na
X, a jeden z moich studentów zaprogramował maszynę tak, żeby wysłała kamerę
godzinę w przeszłość i po pięciu minutach wróciła do naszego czasu. Tak też się
stało, bez najmniejszych nawet zakłóceń. Kiedy wywołaliśmy film, budzik
wskazywał czas o pół godziny wcześniejszy od tego, kiedy instalowaliśmy kamerę.
Udało nam się otworzyć drzwi do przeszłości. Uczciliśmy to kawą i szampanem.

Teraz kiedy o tyle więcej wiem o czasie; rozumiem, na czym
polegał nasz błąd: nie pomyśleliśmy o przygotowaniu drugiej kamery, która
filmowałaby przybywającą z przyszłości maszynę. To jednak, co teraz jest dla
mnie oczywiste, wtedy wcale takie nie było.
Przybywam i wszystkie fale z całego
ogromu nieskończonego morza zbiegają się w t e r a z.
W San Francisco, 8 czerwca 1965. Powiew ciepłego wiatru
czesze usianą dmuchawcami trawę i puchate, białe obłoczki tworzą ku naszej
uciesze zagadkowe, dziwaczne kształty. Mimo to tak mało ludzi zwraca na nie
uwagę. Pędzą przed siebie, przykładnie zaprzątnięci swymi sprawami,
przeświadczeni o tym, że wiecznie zajęci stają się tym samym znacznie ważniejsi.
- Tak się śpieszą - mówię. - Dlaczego nie zwolnią, nie
usiądą, żeby nacieszyć się dniem?
- Wpadli w pułapkę złudzenia czasu - odpowiada Tancerz.
Leży na plecach i wydmuchuje mydlaną bańkę, a jego kasztanowate, długie włosy
(są to czasy, kiedy "długie" oznacza poniżej ucha), kładą się za nim na trawie.
Podmuch wiatru niesie bańkę w dół zbocza i rzuca ją w tłum przechodniów, ale oni
nie zwracają na nią żadnej uwagi. - Są opanowani przez przeświadczenie, że to,
co robią teraz, ma wpływ na jakiś leżący w przyszłości cel. - Bańka rozbija się
o jakąś teczkę i Tancerz wydmuchuje następną. - Ty i ja wiemy, jak fałszywe jest
takie złudzenie. Nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko wieczna
teraźniejszość.
Miał więcej słuszności, niż mógł sobie wyobrażać. Kiedyś i
ja byłem wiecznie zajęty i przekonany o własnej ważności. Byłem błyskotliwy i
ambitny. Miałem dwadzieścia osiem lat i dokonałem największego w świecie
odkrycia.
Z mojego ukrycia obserwowałem, jak

background image

wjeżdża na górę windą dla personelu. Był szczupły, niemal wychudzony - nerwowy
mężczyzna o brudnych blond włosach i w białej koszulce bez rękawów. Rozejrzał
się po korytarzu, ale nie zauważył mnie, ukrytego w szafie. W każdej ręce miał
po dwa dwugalonowe kanistry z benzyną. Postawił na podłodze trzy, czwarty zaś
odwrócił do góry dnem i ruszył wzdłuż korytarza, rozlewając cuchnący strumień
paliwa. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Kiedy wziął drugi kanister,
uznałem, że chyba już wystarczy. W chwili gdy mijał. moją kryjówkę, uderzyłem go
w głowę ciężkim kluczem i wezwałem ochronę hotelu, po czym wróciłem do szafy i
pozwoliłem rozbiec się falom czasu.
Pojawiłem się w płonącym pokoju; płomienie skakały mi do
twarzy, a żar był niemal nie do wytrzymania. Złapałem konwulsyjnie oddech - był
to błąd - i nacisnąłem czym prędzej przełącznik.

UWAGI NA TEMAT TEORII I PRAKTYKI PODRÓŻY W CZASIE
1) Podróże w czasie są możliwe jedynie w przeszłość.
2) Przenoszony w czasie przedmiot powróci dokładnie w czas
i miejsce, z którego wyruszył.
3) Niemożliwe jest przeniesienie czegokolwiek z przeszłości
w teraźniejszość.
4) Działania w przeszłości nie mogą zmienić
teraźniejszości.
Pewnego dnia spróbowałem przenieść się wstecz o sto
milionów lat, do Kredy, żeby zobaczyć dinozaury. Na ilustracjach we wszystkich
podręcznikach aż roi się od dinozaurów, ale ja przez trzy dni łaziłem po bagnach
(w nowym tweedowym garniturze), zanim udało mi się zobaczyć cokolwiek większego
od basseta. Był to jakiś teropod, ale uciekł natychmiast, gdy tylko mnie
zwietrzył. Byłem bardzo rozczarowany.
Mój profesor od matematyki nieoznaczoności opowiadał często
o hotelu, w którym była nieskończona liczba pokoi. Pewnego dnia, kiedy już
wszystkie pokoje były zajęte, zjawia się jeszcze jeden gość. - Nie ma problemu -
mówi recepcjonista. Przenosi osobę mieszkający w pokoju numer jeden do pokoju
numer dwa, tę z pokoju numer dwa do pokoju numer trzy i tak dalej. Presto! Jest
wolny pokój.
Nieco później zjawia się jednak nieskończona liczba gości.
Nie ma problemu - i tym razem mówi nieustraszony recepcjonista. Przenosi osobę
mieszkającą w pokoju numer jeden do pokoju numer dwa, tę z pokoju numer dwa do
pokoju numer cztery, z numeru trzy do numeru sześć i tak dalej. Presto! Jest
nieskończona liczba wolnych pokoi.
Mój wehikuł czasu działa dokładnie na tej samej zasadzie.

Znowu wracam do roku 1965,
nieruchomego punktu, jedynej powtarzającej się stałej w mojej chaotycznej
trajektorii. Podczas trwającej lata wędrówki spotkałem niezliczonych ludzi, ale
Daniel Ranien - Tancerz - był jedynym, który naprawdę miał głowę na karku. Miał
łagodny, niewymuszony uśmiech, obdrapaną używaną gitarę i tyle mądrości, ile
mnie udało się zyskać żyjąc nie raz, ale sto razy. Znałem go w dobrych i złych
czasach, latem, kiedy niebo było zupełnie niebieskie, a my przysięgaliśmy, że
pozostanie takie przez najbliższych tysiąc lat, i zimą, kiedy szalejące zamiecie

background image

usypywały zaspy wyższe od każdego z nas. W dobrych czasach wkładaliśmy róże do
luf karabinów i kładliśmy nasze ciała na ulicy w samym sercu zamieszek, i nie
działo nam się nic złego. Byłem też przy nim, kiedy umarł - raz, dwa razy, sto
razy.
Zmarł ósmego lutego 1969, w pierwszym miesiącu panowania
króla Richarda Spryciuli i jego nadwornego błazną Spiro, rok przed tym, kiedy
Kent State, Altamont i potajemna wojna w Kambodży z wolna udusiły lato nadziei.
Umarł, a ja nic nie mogłem - nie mogę - zrobić. Kiedy umierał ostatnim razem,
zawlokłem go do szpitala, gdzie wrzeszczałem, błagałem, aż wreszcie udało mi się
ich przekonać, żeby przyjęli go na obserwację, chociaż wydawało się, że nic mu
nie jest. Po prześwietleniach, arteriogramach i zdjęciach kontrastowych odkryli
w jego mózgu rodzący się guz; dali mu narkozę, ogolili jego piękne, kasztanowate
włosy i przeprowadzili operację, przecinając sprawiające kłopoty naczynie i
elegancko je zawiązując. Kiedy obudził się z narkozy, siedziałem w . szpitalnym
pokoju koło jego łóżka i trzymałem go za rękę. Pod oczami miał wielkie fioletowe
plamy. Leżał ściskając moją dłoń i wpatrywał się bez słowa w przestrzeń. Nie
zważając na godziny odwiedzin, nie pozwoliłem się wyrzucić z jego pokoju. A on
tylko patrzył. Tuż przed świtem, kiedy zaczęło już szarzeć, westchnął cicho i
umarł. Nic nie mogłem zrobić.
Podróżowanie w czasie podlega dwóm
ograniczeniom: prawu zachowania energii i zasadzie przyczynowości. Energia,
która pojawia się w przeszłości, jest jedynie pożyczona z morza. Diraca, a
ponieważ jego fale rozchodzą się jedynie w kierunku t-ujemnym, podróż możliwa
jest tylko w przeszłość. Energia zostaje przechowana w teraźniejszości tak
długo, aż podróżujący obiekt powróci do niej dokładnie w tej samej chwili, w
której ją opuścił, a zasada przyczynowości troszczy się o to, żeby żadne
działania w przeszłości nie wpłynęły na teraźniejszość. Co by było, na przykład,
gdybyś cofnął się w czasie i zabił swojego ojca? Kto by w takim razie wynalazł
wehikuł czasu?
Kiedyś spróbowałem popełnić samobójstwo zabijając ojca,
jeszcze zanim poznał moją matkę, dwadzieścia trzy lata przed moim narodzeniem.
Nic to nie zmieniło, rzecz jasna, i nawet wtedy, kiedy to robiłem, wiedziałem,
że tak będzie. Ale musiałem spróbować. Musiałem mieć pewność.
Następnie spróbowaliśmy wysłać w
przeszłość szczura. Podróż w obie strony przez morze Diraca odbył cały i zdrowy.
Potem wzięliśmy tresowanego, którego pożyczyliśmy z instytutu psychologii po
drugiej stronie trawnika, nic im oczywiście nie mówiąc, do czego jest nam
potrzebny. Przed podróżą nauczyliśmy go odnajdywać w labiryncie drogę do kawałka
boczku. Po eksperymencie wykonywał zadanie równie sprawnie, jak przed nim.
Ciągle jednak brakowało nam doświadczenia z człowiekiem.
Zgłosiłem się na ochotnika i nie pozwoliłem się od tego odwieść. Dokonując
eksperymentu na sobie samym obchodziłem przepisy Uniwersytetu zakazujące
doświadczeń na ludziach.
W ogóle nie poczułem, kiedy zanurzyłem się w morzu ujemnej
energii. W jednej chwili stałem w środku spirali Renselza, obserwowany przez
dwoje studentów i technika, a już w następnej byłem zupełnie sam, wskazówki
zegara zaś przeskoczyły godzinę do tyłu. Sam w zamkniętym pokoju wraz z kamerą i
budzikiem - to był najwspanialszy moment całego mojego życia.

background image

Chwila, w której spotkałem Tancerza, była najgorsza. Byłem
w Berkeley, w barze pod nazwą "Trishia", i powoli zamieniałem się w szmatę.
Zdarzało mi się to coraz częściej, odkąd znalazłem się między wszechmocą i
rozpaczą. Był rok 1967. San Francisco w apogeum ery hippisów wydawało mi się
najbardziej odpowiednim miejscem.
Była tam też dziewczyna, siedząca przy stole z grupą
znajomych z uniwersytetu. Podszedłem do niej i zapytałem, czy mogę się
przysiąść. Powiedziałem jej, że ona nie istnieje, że nie istnieje jej cały
świat, powołany do życia jedynie przez fakt, że ja go obserwowałem, i gotów
zniknąć w morzu nierzeczywistości, w chwili kiedy przestanę na niego patrzeć.
Nazywała się Lisa; uważała inaczej i zaczęła ze mną na ten temat dyskutować. Po
pewnym czasie jej przyjaciele znudzili się i poszli sobie, a ona zorientowała
się wreszcie, jak bardzo jestem pijany. Położyła na stole banknot i wyszła w
mglistą noc.
Ruszyłem za nią. Kiedy mnie zobaczyła, ścisnęła mocniej
torebkę i zaczęła uciekać.
Ujrzałem go nagle przed sobą w świetle latarni. Przez
chwilę myślałem, że to dziewczyna. Miał jasnobłękitne oczy i proste,
kasztanowate włosy opadające aż na ramiona. Nosił haftowaną indiańską koszulę,
srebrny naszyjnik z turkusem i przewieszoną przez plecy gitarę. Był szczupły,
niemal żylasty i poruszał się jak tancerz albo mistrz karate, ale nawet nie
przeszło mi przez myśl, że mógłbym się go bać.
Przyjrzał mi , się uważnie.
- Wiesz, to nie rozwiąże twojego problemu - powiedział.
Nagle zrobiło mi się wstyd. Nie byłem już wcale pewien, co właściwie miałem
zamiar zrobić i dlaczego za nią szedłem. Minęły już lata od chwili, kiedy po raz
pierwszy uciekłem przed własną śmiercią, i przez ten czas przyzwyczaiłem się
myśleć o innych jak o zjawach, bo nic, co bym uczynił, nie mogło na dłuższą metę
wpłynąć na ich losy. Kręciło mi się w głowie. Osunąłem się wzdłuż ściany i
usiadłem twardo na chodniku. Czego chciałem?
Pomógł mi wrócić do baru, napoił sokiem pomarańczowym,
nakarmił herbatnikami i doprowadził do tego, że zacząłem mówić. Powiedziałem mu
wszystko. Dlaczego nie, skoro w każdej chwili mogłem wszystko odwołać, zmienić
każdy mój czyn? Ale na razie nie odczuwałem takiej potrzeby. Wysłuchał mnie bez
słowa. Nikt dotąd jeszcze nie słyszał całej mojej historii. Nawet nie potrafię
opisać efektu, jaki to na mnie wywarło. Przez niezliczone lata byłem zupełnie
sam, a teraz, choćby nawet na krótką chwilę... podziałało to na mnie niczym
dawka LSD. Choć przez chwilę nie byłem sam.
Wyszliśmy razem z baru. Pół bloku dalej Tancerz zatrzymał
się nagle u wylotu ciemnej uliczki.
- Coś tu nie jest w porządku - powiedział z niepokojem w
głosie.
Odciągnąłem go.
- Chodź. Chyba nie chcesz...
Wyszarpnął ramię i wszedł w zaułek. Po krótkim wahaniu
ruszyłem za nim.
W uliczce śmierdziało starym piwem, odpadkami i
wymiocinami. Po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Lisa kuliła się

background image

na ziemi za wywróconymi pojemnikami na śmieci. Pocięte nożem ubranie walało się
dookoła, a na jej udach i jednym ramieniu czerniły się strużki krwi. Nie
widziała nas. Tancerz przykucnął obok niej i powiedział coś łagodnie. Nie
zareagowała. Zdjął koszulę, nakrył ją i podniósł niczym małe dziecko.
- Pomóż mi zanieść ją do mego mieszkania.
- Do diabła z mieszkaniem. Trzeba wezwać policję. - Wezwać
psy? Oszalałeś? Żeby i oni ją zgwałcili? Zapomniałem: to były lata
sześćdziesiąte. We dwóch zanieśliśmy ją do "garbusa" Tancerza i zawieźliśmy do
jej mieszkania w Narkolandzie. Podczas drogi opowiedział mi o ciemnych stronach
lata miłości, których do tej pory nie dostrzegałem. To była sprawka Latynosów.
Ściągali do Berkeley, ponieważ słyszeli, że hippiski dają każdemu za darmo, i
robili się bardzo nieprzyjemni, kiedy trafiali na taką, która uważała inaczej.

Rany okazały się na szczęście powierzchowne. Tancerz umył
ją, położył do łóżka i czuwał przy niej całą noc, opowiadając coś swoim łagodnym
głosem, głaszcząc ją i uspokajając. Ja spałem na materacu w przedpokoju. Kiedy
obudziłem się rano, zastałem ich obydwoje w jego łóżku. Ona spała, a Tancerz
patrzył przed siebie, trzymając ją w objęciach. Zdawałem sobie sprawę, że to
było wszystko, ale mimo to poczułem nagłe ukłucie zazdrości i nie bardzo
wiedziałem, o które z nich byłem właściwie zazdrosny.

NOTATKI DO WYKŁADU O PODRÓŻACH W CZASIE.
Pierwsze lata dwudziestego wieku były
czasem intelektualnych gigantów, którym być może już nikt nigdy nie zdoła
dorównać. Einstein właśnie sformułował teorię względności, Heisenberg i
Schrodinger zasady mechaniki kwantowej, ale nikt na razie nie wiedział, w jaki
sposób połączyć ze sobą te dwa odkrycia. W roku 1930 zmierzył się z tym
problemem ktoś nowy; nazywał się Paul Dirac i miał dwadzieścia osiem lat.
Powiodło mu się tam, gdzie innych spotkała porażka.
Jego teoria odniosła wielki sukces, z wyjątkiem jednego
drobnego szczegółu: według niej każda cząsteczka mogła posiadać energię ujemną
lub dodatnią. Co to znaczy, "cząsteczka o energii ujemnej"? W jaki sposób
cokolwiek mogło mieć energię ujemną? I dlaczego zwyczajne - o energii dodatniej
- cząsteczki nie przechodziły w ten drugi stan, nie wyzwalały przy tym
olbrzymich ilości wolnej energii?
Ktoś z was lub ja moglibyśmy co najwyżej stwierdzić, że
taki proces jest po prostu niemożliwy. Ale Dirac nie był zwyczajnym człowiekiem.
Był geniuszem, największym z wielkich fizyków i znał odpowiedź na te pytania.
Jeżeli wszystkie stany, w których cząsteczka mogła przybrać ujemny ładunek
energetyczny, są już zajęte, to takie przejście jest istotnie niemożliwe. Aha!
Wobec tego Dirac wysunął teorię, że cały wszechświat jest całkowicie wypełniony
cząsteczkami o energii ujemnej. Cząsteczki te otaczają nas, wypełniają, znajdują
się w przestrzeni kosmicznej i jądrze ziemi, jednym słowem we wszystkich
miejscach, gdzie może znajdować się jakakolwiek cząsteczka. Nieskończenie gęste
"morze" cząsteczek o ujemnej energii. Morze Diraca.
Teoria ta miała pewne luki, ale o tym później.
Pewnego razu postanowiłem zobaczyć
ukrzyżowanie. Wsiadłem do samolotu lecącego z Santa Cruz do Tel Awiwu, a tam do

background image

autobusu jadącego do Jerozolimy. Na wzgórzu za miastem dałem nurka do morza
Diraca.
Przybyłem na miejsce w moim trzyczęściowym garniturze. Nic
nie mogłem na to poradzić, chyba że chciałbym podróżować nago. Kraj był
zadziwiająco żyzny i zielony, znacznie bardziej, niż się tego spodziewałem. Na
wzgórzu rosły krzewy winorośli i drzewa oliwne. Schowałem spirale za jakimiś
kamieniami i skierowałem się w stronę drogi. Po pięciu minutach spotkałem grupę
ludzi; mieli ciemną skórę, czarne włosy i wszyscy byli ubrani w czyste białe
tuniki. Rzymianie? Żydzi? Egipcjanie? Skąd miałem wiedzieć? Odezwali się do
mnie, ale nie mogłem zrozumieć ani słowa. Po chwili dwóch z nich przytrzymało
mnie, a trzeci dokładnie przeszukał. Czyżby byli rabusiami szukającymi
pieniędzy? A może Rzymianami żądającymi okazania dokumentów? Uświadomiłem sobie,
jak bardzo byłem naiwny licząc na to, że uda mi się zdobyć odpowiedni strój i
wmieszać w tłum. Nic nie znalazłszy ten, który mnie rewidował, zaczął mnie
starannie i metodycznie bić. Wreszcie pchnął mnie twarzą na ziemię, tamci dwaj
ponownie mnie przytrzymali, a on wyciągnął sztylet i przeciął mi ścięgna u nóg.
Był to chyba z ich strony dowód niezwykłej łaski - zostawili mnie przecież przy
życiu. Odeszli śmiejąc się głośno i rozmawiając w niezrozumiałym dla mnie
języku.
Moje nogi były zupełnie bezużyteczne i miałem złamaną rękę.
Doczołganie się do szczytu wzgórza zajęło mi ponad cztery godziny. Od czasu do
czasu drogą przechodzili ludzie, ale wszyscy starannie udawali, że mnie nie
dostrzegają. Dotarłem wreszcie do miejsca, w którym ukryłem spirale Renselza,
ale ułożenie ich dokoła mnie okupiłem już wręcz potwornym bólem i wysiłkiem.
Naciskając przełącznik byłem prawie nieprzytomny, ale jakoś udało mi się tego
dokonać i znowu fale rozbiegły się po morzu Diraca i znalazłem się w moim pokoju
hotelowym w Santa Cruz. Tam gdzie przepaliły się belki, sufit zaczął już się
walić. Przeraźliwie dzwoniły dzwonki i wyły syreny, ale nie było dokąd uciekać.
Pokój był wypełniony gęstym gryzącym dymem. Starając się nie oddychać,
wystukałem kod, jakikolwiek, żeby tylko znaleźć się kiedy indziej i byłem w tym
samym pokoju pięć dni wcześniej. Złapałem łapczywie pełen haust powietrza.
Leżąca w łóżku kobieta wrzasnęła przeraźliwie, próbując naciągnąć na siebie
prześcieradło, ale pieprzący ją facet był zbyt zajęty, żeby zwracać na cokolwiek
uwagę. Zresztą oni i tak nie byli prawdziwi. Przestałem zwracać na nich uwagę,
podobnie jak na czas i miejsce, do którego miałem się przenieść. Może do 1965.
Wystukałem kod i stałem w pustym pokoju na trzydziestym piętrze wznoszonego
hotelu. Milczące sylwety dźwigów oświetlone były blaskiem księżyca w pełni.
Poruszyłem ostrożnie nogami. Wspomnienie bólu zaczynało już powoli blednąć. I
słusznie, bo przecież to nigdy się nie zdarzyło. Podróż w czasie. Może to nie
jest nieśmiertelność, ale w każdym razie coś niewiele od niej gorszego.
Nie można zmienić przeszłości, choćby się nawet bardzo tego
chciało.
Z samego rana zwiedziłem lokal Tancerza. Było to małe,
zwariowane mieszkanko na trzecim piętrze, o jedną przecznicę od Haight Ashbury,
zmienione w coś jakby z innej planety. Cała podłoga została pokryta starymi
materacami, na których piętrzyły się stosy poduszek, kołder, indiańskich koców i
wypchanych zwierząt. Przed wejściem zdejmowało się buty - Tancerz nosił zawsze
skórzane sandały z Meksyku o podeszwie wyciętej ze starej opony. Grzejnik, który

background image

i tak już nie działał, pomalowany był odblaskowymi kolorami. Na ścianach wisiało
mnóstwo plakatów: Peter Max, kolorowy Eschers, wiersze Allena Ginsberga, okładki
płyt, transparenty z marszów pokoju, listy gończe FBI ze zdjęciami aktywistów
ruchu pacyfistycznego, obwiedzionymi fosforyzującym flamastrem, wielki,
przeraźliwie różowy znak pokoju. Niektóre plakaty były oświetlone czarnym
światłem i żarzyły się zupełnie nieprawdopodobnymi barwami. W powietrzu unosiła
się woń kadzidła i bananowy, słodkawy zapach środków odurzających. W kącie stał
gramofon i odtwarzał .bez końca "Orkiestrę Klubu Samotnych Serc Sierżanta
Pieprza". Kiedy płyta była już zupełnie zdarta, któryś z przyjaciół Tancerza
przynosił następną.
Nigdy nie zamykał drzwi. "Ktoś chce mnie obrobić? Znaczy,
że potrzebuje tego bardziej ode mnie, no nie?" Goście przychodzili o każdej
porze dnia i nocy.
Zapuściłem włosy. To lato spędziłem razem z Tancerzem i
Lisą, śmiejąc się, grając na gitarze, kochając się, pisząc głupie wiersze i
jeszcze głupsze piosenki, eksperymentując z prochami. Był to czas, kiedy LSD
kwitło niczym słoneczniki, a ludzie jeszcze nie bali się dziwnego i pięknego
zarazem świata, jaki zaczynał się po drugiej stronie rzeczywistości. Był to
czas, kiedy chciało się żyć. Wiedziałem, że Lisa kocha Tancerza, nie mnie, ale
wówczas wolna miłość unosiła się w powietrzu jak zapach maków i to nie miało
żadnego znaczenia. No, może prawie żadnego.

NOTATKI DO WYKŁADU O PODRÓŻACH W CZASIE (ciąg dalszy):

Postawiwszy hipotezę, że cały
wszechświat wypełniony jest nieskończenie gęstym morzem cząsteczek o energii
ujemnej, Dirac poszedł krok dalej i zapytał, czy my, żyjący w świecie o energii
dodatniej, możemy jakoś na to morze oddziaływać. Co by się na przykład stało,
gdyby dostarczyć elektronowi taką ilość energii, która pozwoliłaby na wydobycie
go z ujemnego oceanu? Stałyby się wówczas dwie rzeczy: pierwsza, że najwyraźniej
"znikąd" powstałby nowy elektron, i druga, że w morzu zostałaby "dziura". Dziura
ta zachowałaby się tak, jakby była cząsteczką, a dokładnie elektronem, z jedną
tylko różnicą: miałaby ładunek o odwrotnym znaku. Gdyby jednak ta dziura
napotkała kiedykolwiek na swojej drodze jakiś elektron, to elektron ten wpadłby
natychmiast do morza Diraca, unicestwiając w gwałtownym wybuchu zarówno siebie,
jak i ową dziurę. Po pewnym czasie ta "dziura" w morzu Diraca otrzymała swoją
własną nazwę: pozytron. Kiedy dwa lata później Anderson potwierdził istnienie
pozytronów, a tym samym słuszność teorii Diraca, wszystko wzięło w łeb.
Przez następnych pięćdziesiąt lat fizycy ignorowali fakt
istnienia morza Diraca. Ważna była antymateria i dziury, reszta zaś była tylko
matematyczną spekulacją.
Siedemdziesiąt lat później przypomniałem sobie dykteryjkę
wykładowcy matematyki i skojarzyłem ją z teorią Diraca. W podobny sposób, w jaki
recepcjonista znajdował wolne miejsce dla gościa w hotelu o nieskończonej ilości
pokoi, znalazłem sposób na pożyczenie energii z morza Diraca. Lub też, inaczej
mówiąc: nauczyłem się, jak robić na nim fale.
A wszystkie fale na morzu Diraca biegną w przeszłość.
Potem musieliśmy spróbować czegoś

background image

bardziej ambitnego: wysłać człowieka w przeszłość i uzyskać namacalny dowód
odbytej wyprawy. Ciągle jeszcze baliśmy się skutków ewentualnej ingerencji,
chociaż matematycy twierdzili, że nie można zmienić teraźniejszości.
Przygotowaliśmy kamerę i starannie wybraliśmy cel podróży.
We wrześniu 1853 roku pewien wędrowiec nazwiskiem William Hapland przekroczył
wraz ze swoją rodziną góry Sierra Nevada kierując się ku wybrzeżom Kalifornii.
Podczas podróży jego córka Sarah prowadziła dziennik, w którym opisała między
innymi swoje wrażenia, kiedy po przekroczeniu grani Parkera dostrzegła w oddali
po raz pierwszy olbrzymią taflę Pacyfiku; stało się to tuż przed zachodem
słońca, więc "wszystko spowite' było szkarłatną poświatą", jak napisała.
Dziennik ten zachował się do naszych czasów. Bez żadnych kłopotów udało nam się
skryć w skałach górujących nad przełęczą i sfilmować utrudzonych podróżników w
ich zaprzężonym w woły wozie.
Zaraz potem wybraliśmy się do San Francisco podczas
wielkiego trzęsienia ziemi w roku 1906. Ulokowaliśmy się w opuszczonym domu
towarowym, który miał przetrwać kataklizm (ale nie pożar, który zaraz po nim
wybuchł), obserwowaliśmy i filmowaliśmy walące się dokoła budynki i strażaków w
konnych wozach bojowych, walczących bezowocnie z rozprzestrzeniającym się
ogniem. Kilka chwil wcześniej, zanim płomienie ogarnęły naszą kryjówkę,
uciekliśmy do teraźniejszości.
Film był wręcz rewelacyjny.
Byliśmy już gotowi ogłosić o wszystkim światu.
Za miesiąc miał się odbyć w Santa Cruz Kongres
AAAS.(Amerykańskie Towarzystwo Na Rzecz Rozwoju Nauki)
Zadzwoniłem do sekretarza komitetu organizacyjnego i
zgłosiłem swoje wystąpienie jako gość obrad, nie ujawniając, o czym mam zamiar
mówić. Miałem zamiar zademonstrować w czasie referatu nakręcone w przeszłości
filmy. Dzięki nim mieliśmy momentalnie zdobyć rozgłos.
Tego dnia, kiedy Tancerz umarł,
urządziliśmy pożegnalne przyjęcie - tylko Lisa, on i ja. Wiedział, że umrze;
powiedziałem mu o tym, a on mi uwierzył. Zawsze mi wierzył. Nie kładliśmy się w
ogóle spać; graliśmy na używanej mandolinie Tancerza, malując sobie na ciałach
psychedeliczne wzory, rywalizując w nie kończącej się grze w Monopol i robiąc
setki innych głupich, zwyczajnych rzeczy, które nabierały znaczenia tylko
dlatego, że robiliśmy je po raz ostatni. Około czwartej rano, kiedy na niebie
pojawiły się już pierwsze zwiastuny nadchodzącego dnia, poszliśmy nad zatokę i
przytuleni ciasno do siebie, żeby się trochę ogrzać, wzięliśmy po działce.
Tancerz wziął największą, bo on już nie wracał. Ostatnie, co powiedział, to,
żebyśmy nie pozwolili umrzeć naszym marzeniom i żebyśmy zostali razem.
Pochowaliśmy go na koszt miasta w komunalnej części
cmentarza. Rozstaliśmy się trzy dni później.
Potem jeszcze się kontaktowaliśmy, ale raczej rzadko. Pod
koniec lat siedemdziesiątych wróciła na uczelnię, studiując najpierw
zarządzanie, a potem prawo. Zdaje się, że przez jakiś czas była zamężna. Przez
pewien czas pisywaliśmy do siebie kartki na Boże Narodzenie, a potem zniknęła.
Kilka lat później dostałem od niej list. Napisała, że wreszcie czuje się na
siłach, żeby wybaczyć mi śmierć Tancerza.
Był zimny i mglisty lutowy dzień, ale ja wiedziałem, że

background image

znajdę ciepło w 1965. Znowu rozbiegły się fale.
Spodziewane pytania z sali:
P (starszy, gruby profesor): Wydaje mi się, że ten pański
przeskok w czasie narusza prawo zachowania masy i energii. Jeżeli bowiem dany
obiekt ma zostać przeniesiony w przeszłość, to musi on zniknąć z
teraźniejszości, a z nim jego masa, co stanowi jaskrawe naruszenie tego prawa.

O (ja): Masa pozostaje cały czas nie zmieniona, ponieważ
powrót następuje w tej samej chwili, co zniknięcie.
P: No dobrze, ale co w takim razie z pojawieniem się w
przeszłości? Czy to nie stanowi naruszenia prawa zachowania masy? O: Nie.
Niezbędna energia zostaje pobrana z morza Diraca w sposób, który opisuję
szczegółowo w moim artykule w Physical Review. Kiedy przedmiot wraca w
"przyszłość", energia zostaje zwrócona morzu.
P: (podekscytowany młody fizyk): Czy w takim razie zasada
nieokreśloności Heisenberga nie ogranicza w jakiś sposób czasu, przez jaki można
pozostawać w przeszłości?
O: Dobre pytanie. Odpowiedź brzmi "tak", ale ponieważ
pożyczamy nieskończenie małą ilość energii od nieskończonej liczby cząstek, czas
spędzony w przeszłości może być dowolnie długi. Jedynym ograniczeniem jest to,
żeby opuścić przeszłość chwilę wcześniej, zanim wyruszyło się tam z
teraźniejszości.
Pół godziny dzieliło mnie od
wygłoszenia referatu, który uczyniłby moje nazwisko równie sławnym, jak Newtona,
Galileusza... i Diraca. Miałem dwadzieścia osiem lat; tyle samo, co Dirac, kiedy
ogłaszał swoją teorię. Miałem w ręku pochodnię i szykowałem się do podpalenia
świata. Denerwowałem się, przeglądając po raz kolejny w hotelowym pokoju tekst
mojego wystąpienia. Pociągnąłem łyk z dawno otwartej butelki coli, którą jeden z
moich studentów zostawił na telewizorze. Nadawano akurat wieczorne wiadomości,
ale ja nie słuchałem.
Nigdy nie wygłosiłem tego referatu. Hotel już płonął, moja
śmierć została już postanowiona. Poprawiłem krawat, przejrzałem się jeszcze raz
w lustrze i podszedłem do drzwi. Klamka była ciepła. Otworzyłem je i stanąłem
przed ścianą ognia. Płomienie niczym wygłodniały smok rzuciły się przez otwarte
drzwi. Zatoczyłem się do tyłu, wpatrując się w ogień z fascynacją i osłupieniem.

Gdzieś w hotelu rozległ się przeraźliwy wrzask, który
wyrwał mnie z odrętwienia. Znajdowałem się na trzydziestym piętrze i nie miałem
żadnej drogi ucieczki. Przede wszystkim pomyślałem o maszynie. Skoczyłem na
drugi koniec pokoju i otworzyłem walizkę. Szybkimi, pewnymi ruchami wyjąłem
spirale Renselza i okręciłem je dokoła mojego ciała. Dywan zajął się ogniem,
tworząc płomienistą kurtynę między mną a jakąkolwiek możliwą drogą ucieczki.
Wstrzymując oddech, żeby uniknąć uduszenia, wystukałem kod i skoczyłem w czas.

Ciągle wracam do tej chwili. Kiedy nacisnąłem przełącznik
przesycone dymem powietrze już prawie nie nadawało się do oddychania. Miałem
wówczas przed sobą jakieś trzydzieści sekund życia. Przez te wszystkie lata
zmniejszyłem ten czas do dziesięciu, a może nawet jeszcze bardziej.

background image

Żyję na kredyt. Być moce wszyscy tak żyjemy, ale ja wiem
dokładnie, kiedy i gdzie przyjdzie mi spłacić mój dług.
Tancerz umarł 9 lutego 1969 roku. Był
to ponury, mglisty dzień. Rano powiedział, że boli go głowa; było to jak na
niego dosyć niezwykłe. Nigdy nie miewał bólów głowy. Postanowiliśmy pójść na
spacer we mgle. Odnosiliśmy cudowne wrażenie, że jesteśmy zupełnie sami w
dziwnym, bezkształtnym świecie. Zapomniałem zupełnie o jego bólu głowy aż do
chwili, kiedy spoglądając na zasnute mgłą morze z parku nad zatoką osunął się
nagle na ziemię. Nie żył już, kiedy przyjechało pogotowie. Umarł z tajemniczym
uśmiechem na twarzy. Nigdy nie zrozumiałem tego uśmiechu. Być może uśmiechał się
dlatego, że już nic go nie bolało.
Dwa dni później Lisa popełniła samobójstwo. "
Wy, zwyczajni ludzie, macie wszelkie
szanse kształtować przyszłość. Możecie mieć dzieci, pisać książki, podpisywać
petycje, konstruować nowe maszyny, chodzić na przejęcia, ubiegać się o fotel
prezydenta. Wpływacie na przyszłość każdym swoim czynem. Ja, cokolwiek bym
zrobił, nie mam takiej możliwości. Dla mnie jest już za późno. Wszystkie moje
uczynki zostały zapisane w płynącej wodzie. Ponieważ moje działania nie
pociągają za sobą żadnych skutków, nie ciąży na mnie również żadna
odpowiedzialność. To co robię, nie ma znaczenia. Żadnego.
Kiedy po raz pierwszy uciekłem przed ogniem w przeszłość,
próbowałem wszelkich sposobów, żeby zmienić bieg wypadków. Zatrzymałem
podpalacza, kłóciłem się z urzędnikami, nawet poszedłem do mojego domu i
próbowałem sam siebie odwieść od zamiaru wzięcia udziału w zjeździe.
Ale czas nie działa w ten sposób. Bez względu na to, co
przedsięwziąłem, czy rozmawiałem z gubernatorem, czy wysadziłem hotel w
powietrze, kiedy wracam do krytycznej chwili - do czekającego na mnie w
teraźniejszości przeznaczenia - znikam z miejsca, w którym byłem i trafiam znowu
do objętego płomieniami hotelowego pokoju. Zostało mi jeszcze niespełna dziesięć
sekund. Za każdym razem, kiedy zanurzam się w morzu Diraca, wszystkie zmiany,
jakich dokonałem w przeszłości, znikają, nie pozostawiając najmniejszego śladu.
Czasem wyobrażam sobie, że zmiany te powodują powstanie nowych wersji
przyszłości, chociaż wiem, że tak nie jest. Podczas mego powrotu wszystko
zostaje zatarte przez fale czasu i znika jak starte gąbką znaki na tablicy.
Pewnego dnia wrócę i spotkam moje przeznaczenie. Na razie
jednak żyję w przeszłości. To chyba dobre życie. Po jakimś czasie można się
przyzwyczaić do świadomości, że nic z tego, co się robi, nie wpłynie w
najmniejszy nawet sposób na otaczający mnie świat. Daje to poczucie wolności.
Byłem w miejscach, do których nikt oprócz mnie nie dotarł, i widziałem rzeczy,
których nie widział żaden żyjący człowiek. Porzuciłem fizykę, rzecz jasna. Nic z
tego, co odkryję, nie przetrwa tej fatalnej nocy w Santa Cruz. Może ktoś inny
będzie kontynuował moje badania, ale to już nic mnie nie obchodzi.
Za wszystko trzeba jednak płacić. Za każdym razem, kiedy
wracam do hotelowego pokoju, wszystko jest takie same, z wyjątkiem moich
wspomnień. Znowu mam dwadzieścia osiem lat, jestem ubrany w trzyczęściowy
garnitur, w ustach czuję smak zwietrzałej coli. Za każdym razem, kiedy wracam,
zużywam trochę czasu. Pewnego dnia zużyję go do końca.
Tancerz także nigdy nie umrze. Nie pozwolę mu. Za każdym

background image

razem, kiedy dochodzę do tego ostatniego, lutowego poranka, gdy umarł, wracam do
roku 1965, do owego przepięknego czerwca. Jestem wtedy dla niego obcy, za każdym
razem. Spotykamy się na wzgórzu, jedyni, którzy postanowili rozkoszować się
dniem nic nie robiąc. Tancerz leży na wznak od niechcenia przebierając palcami
po strunach swej gitary, puszczając bańki mydlane i wpatrując się w obłoki na
błękitnym niebie. Nieco później przedstawię go .Lisie. Ona również jeszcze nas
nie zna, ale to nie szkodzi. Mamy masę czasu.
- Czas - mówię do Tancerza, kładąc się na parkowym wzgórzu.
- Mamy tak dużo czasu.
- Tyle czasu, ile tylko może go być - odpowiada.

przekład : Arkadiusz Nakoniecznik


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Landis Geoffrey A Fale na morzu Diraca
Geoffrey A Landis ?le na Morzu Diraca
F19 fale na granicy o rodk w
FW14 fale na granicy osrodkow 0 Nieznany
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu
200402 kajak na morzu
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu en
9 Regionalizm, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
7 Rodzaje podręczników, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
ZWALCZANIE ZAGROZEN ROZLEWOWYCH NA MORZU
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu, en
Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb na Morzu, Wędkarstwo
PRZETRWANIE NA MORZU
6 METODY KLASYCZNE, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
NA MORZU BURZA HULA, Teksty z akordami
2 LEKCJA HISTORII, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
Fizyka 1 24 fale na granicy ośrodków 2013 r

więcej podobnych podstron