Geoffrey A. Landis
Fale na Morzu Diraca
艢mier膰 majaczy przede mn膮 niczym fala
przyp艂ywu, zbli偶aj膮c si臋 z nieub艂aganym, powolnym dostoje艅stwem. A mimo to
uciekam, chocia偶 nie ma to pewnie 偶adnego sensu.
Odchodz臋 i fale rozbiegaj膮 si臋 w niesko艅czono艣膰, niczym
fale prawdziwego morza, zacieraj膮ce 艣lady st贸p dawno zapomnianych w臋drowc贸w.
Tego dnia, kiedy po raz pierwszy
testowali艣my moj膮 maszyn臋, starali艣my si臋 za wszelk膮 cen臋 unikn膮膰 jakiegokolwiek
paradoksu. Na betonowej pod艂odze laboratorium pozbawionego okien nakleili艣my z
ta艣my izolacyjnej du偶e X, postawili艣my na nim budzik i zamkn臋li艣my drzwi.
Wr贸cili艣my po godzinie, zabrali艣my budzik i zainstalowali艣my eksperymentaln膮
maszyn臋 wraz z umieszczon膮 we wn臋trzu spirali kamer膮 Super 8. Skierowa艂em j膮 na
X, a jeden z moich student贸w zaprogramowa艂 maszyn臋 tak, 偶eby wys艂a艂a kamer臋
godzin臋 w przesz艂o艣膰 i po pi臋ciu minutach wr贸ci艂a do naszego czasu. Tak te偶 si臋
sta艂o, bez najmniejszych nawet zak艂贸ce艅. Kiedy wywo艂ali艣my film, budzik
wskazywa艂 czas o p贸艂 godziny wcze艣niejszy od tego, kiedy instalowali艣my kamer臋.
Uda艂o nam si臋 otworzy膰 drzwi do przesz艂o艣ci. Uczcili艣my to kaw膮 i szampanem.
Teraz kiedy o tyle wi臋cej wiem o czasie; rozumiem, na czym
polega艂 nasz b艂膮d: nie pomy艣leli艣my o przygotowaniu drugiej kamery, kt贸ra
filmowa艂aby przybywaj膮c膮 z przysz艂o艣ci maszyn臋. To jednak, co teraz jest dla
mnie oczywiste, wtedy wcale takie nie by艂o.
Przybywam i wszystkie fale z ca艂ego
ogromu niesko艅czonego morza zbiegaj膮 si臋 w t e r a z.
W San Francisco, 8 czerwca 1965. Powiew ciep艂ego wiatru
czesze usian膮 dmuchawcami traw臋 i puchate, bia艂e ob艂oczki tworz膮 ku naszej
uciesze zagadkowe, dziwaczne kszta艂ty. Mimo to tak ma艂o ludzi zwraca na nie
uwag臋. P臋dz膮 przed siebie, przyk艂adnie zaprz膮tni臋ci swymi sprawami,
prze艣wiadczeni o tym, 偶e wiecznie zaj臋ci staj膮 si臋 tym samym znacznie wa偶niejsi.
- Tak si臋 艣piesz膮 - m贸wi臋. - Dlaczego nie zwolni膮, nie
usi膮d膮, 偶eby nacieszy膰 si臋 dniem?
- Wpadli w pu艂apk臋 z艂udzenia czasu - odpowiada Tancerz.
Le偶y na plecach i wydmuchuje mydlan膮 ba艅k臋, a jego kasztanowate, d艂ugie w艂osy
(s膮 to czasy, kiedy "d艂ugie" oznacza poni偶ej ucha), k艂ad膮 si臋 za nim na trawie.
Podmuch wiatru niesie ba艅k臋 w d贸艂 zbocza i rzuca j膮 w t艂um przechodni贸w, ale oni
nie zwracaj膮 na ni膮 偶adnej uwagi. - S膮 opanowani przez prze艣wiadczenie, 偶e to,
co robi膮 teraz, ma wp艂yw na jaki艣 le偶膮cy w przysz艂o艣ci cel. - Ba艅ka rozbija si臋
o jak膮艣 teczk臋 i Tancerz wydmuchuje nast臋pn膮. - Ty i ja wiemy, jak fa艂szywe jest
takie z艂udzenie. Nie ma przesz艂o艣ci ani przysz艂o艣ci, jest tylko wieczna
tera藕niejszo艣膰.
Mia艂 wi臋cej s艂uszno艣ci, ni偶 m贸g艂 sobie wyobra偶a膰. Kiedy艣 i
ja by艂em wiecznie zaj臋ty i przekonany o w艂asnej wa偶no艣ci. By艂em b艂yskotliwy i
ambitny. Mia艂em dwadzie艣cia osiem lat i dokona艂em najwi臋kszego w 艣wiecie
odkrycia.
Z mojego ukrycia obserwowa艂em, jak
wje偶d偶a na g贸r臋 wind膮 dla personelu. By艂 szczup艂y, niemal wychudzony - nerwowy
m臋偶czyzna o brudnych blond w艂osach i w bia艂ej koszulce bez r臋kaw贸w. Rozejrza艂
si臋 po korytarzu, ale nie zauwa偶y艂 mnie, ukrytego w szafie. W ka偶dej r臋ce mia艂
po dwa dwugalonowe kanistry z benzyn膮. Postawi艂 na pod艂odze trzy, czwarty za艣
odwr贸ci艂 do g贸ry dnem i ruszy艂 wzd艂u偶 korytarza, rozlewaj膮c cuchn膮cy strumie艅
paliwa. Jego twarz nie mia艂a 偶adnego wyrazu. Kiedy wzi膮艂 drugi kanister,
uzna艂em, 偶e chyba ju偶 wystarczy. W chwili gdy mija艂. moj膮 kryj贸wk臋, uderzy艂em go
w g艂ow臋 ci臋偶kim kluczem i wezwa艂em ochron臋 hotelu, po czym wr贸ci艂em do szafy i
pozwoli艂em rozbiec si臋 falom czasu.
Pojawi艂em si臋 w p艂on膮cym pokoju; p艂omienie skaka艂y mi do
twarzy, a 偶ar by艂 niemal nie do wytrzymania. Z艂apa艂em konwulsyjnie oddech - by艂
to b艂膮d - i nacisn膮艂em czym pr臋dzej prze艂膮cznik.
UWAGI NA TEMAT TEORII I PRAKTYKI PODR脫呕Y W CZASIE
1) Podr贸偶e w czasie s膮 mo偶liwe jedynie w przesz艂o艣膰.
2) Przenoszony w czasie przedmiot powr贸ci dok艂adnie w czas
i miejsce, z kt贸rego wyruszy艂.
3) Niemo偶liwe jest przeniesienie czegokolwiek z przesz艂o艣ci
w tera藕niejszo艣膰.
4) Dzia艂ania w przesz艂o艣ci nie mog膮 zmieni膰
tera藕niejszo艣ci.
Pewnego dnia spr贸bowa艂em przenie艣膰 si臋 wstecz o sto
milion贸w lat, do Kredy, 偶eby zobaczy膰 dinozaury. Na ilustracjach we wszystkich
podr臋cznikach a偶 roi si臋 od dinozaur贸w, ale ja przez trzy dni 艂azi艂em po bagnach
(w nowym tweedowym garniturze), zanim uda艂o mi si臋 zobaczy膰 cokolwiek wi臋kszego
od basseta. By艂 to jaki艣 teropod, ale uciek艂 natychmiast, gdy tylko mnie
zwietrzy艂. By艂em bardzo rozczarowany.
M贸j profesor od matematyki nieoznaczono艣ci opowiada艂 cz臋sto
o hotelu, w kt贸rym by艂a niesko艅czona liczba pokoi. Pewnego dnia, kiedy ju偶
wszystkie pokoje by艂y zaj臋te, zjawia si臋 jeszcze jeden go艣膰. - Nie ma problemu -
m贸wi recepcjonista. Przenosi osob臋 mieszkaj膮cy w pokoju numer jeden do pokoju
numer dwa, t臋 z pokoju numer dwa do pokoju numer trzy i tak dalej. Presto! Jest
wolny pok贸j.
Nieco p贸藕niej zjawia si臋 jednak niesko艅czona liczba go艣ci.
Nie ma problemu - i tym razem m贸wi nieustraszony recepcjonista. Przenosi osob臋
mieszkaj膮c膮 w pokoju numer jeden do pokoju numer dwa, t臋 z pokoju numer dwa do
pokoju numer cztery, z numeru trzy do numeru sze艣膰 i tak dalej. Presto! Jest
niesko艅czona liczba wolnych pokoi.
M贸j wehiku艂 czasu dzia艂a dok艂adnie na tej samej zasadzie.
Znowu wracam do roku 1965,
nieruchomego punktu, jedynej powtarzaj膮cej si臋 sta艂ej w mojej chaotycznej
trajektorii. Podczas trwaj膮cej lata w臋dr贸wki spotka艂em niezliczonych ludzi, ale
Daniel Ranien - Tancerz - by艂 jedynym, kt贸ry naprawd臋 mia艂 g艂ow臋 na karku. Mia艂
艂agodny, niewymuszony u艣miech, obdrapan膮 u偶ywan膮 gitar臋 i tyle m膮dro艣ci, ile
mnie uda艂o si臋 zyska膰 偶yj膮c nie raz, ale sto razy. Zna艂em go w dobrych i z艂ych
czasach, latem, kiedy niebo by艂o zupe艂nie niebieskie, a my przysi臋gali艣my, 偶e
pozostanie takie przez najbli偶szych tysi膮c lat, i zim膮, kiedy szalej膮ce zamiecie
usypywa艂y zaspy wy偶sze od ka偶dego z nas. W dobrych czasach wk艂adali艣my r贸偶e do
luf karabin贸w i k艂adli艣my nasze cia艂a na ulicy w samym sercu zamieszek, i nie
dzia艂o nam si臋 nic z艂ego. By艂em te偶 przy nim, kiedy umar艂 - raz, dwa razy, sto
razy.
Zmar艂 贸smego lutego 1969, w pierwszym miesi膮cu panowania
kr贸la Richarda Spryciuli i jego nadwornego b艂azn膮 Spiro, rok przed tym, kiedy
Kent State, Altamont i potajemna wojna w Kambod偶y z wolna udusi艂y lato nadziei.
Umar艂, a ja nic nie mog艂em - nie mog臋 - zrobi膰. Kiedy umiera艂 ostatnim razem,
zawlok艂em go do szpitala, gdzie wrzeszcza艂em, b艂aga艂em, a偶 wreszcie uda艂o mi si臋
ich przekona膰, 偶eby przyj臋li go na obserwacj臋, chocia偶 wydawa艂o si臋, 偶e nic mu
nie jest. Po prze艣wietleniach, arteriogramach i zdj臋ciach kontrastowych odkryli
w jego m贸zgu rodz膮cy si臋 guz; dali mu narkoz臋, ogolili jego pi臋kne, kasztanowate
w艂osy i przeprowadzili operacj臋, przecinaj膮c sprawiaj膮ce k艂opoty naczynie i
elegancko je zawi膮zuj膮c. Kiedy obudzi艂 si臋 z narkozy, siedzia艂em w . szpitalnym
pokoju ko艂o jego 艂贸偶ka i trzyma艂em go za r臋k臋. Pod oczami mia艂 wielkie fioletowe
plamy. Le偶a艂 艣ciskaj膮c moj膮 d艂o艅 i wpatrywa艂 si臋 bez s艂owa w przestrze艅. Nie
zwa偶aj膮c na godziny odwiedzin, nie pozwoli艂em si臋 wyrzuci膰 z jego pokoju. A on
tylko patrzy艂. Tu偶 przed 艣witem, kiedy zacz臋艂o ju偶 szarze膰, westchn膮艂 cicho i
umar艂. Nic nie mog艂em zrobi膰.
Podr贸偶owanie w czasie podlega dw贸m
ograniczeniom: prawu zachowania energii i zasadzie przyczynowo艣ci. Energia,
kt贸ra pojawia si臋 w przesz艂o艣ci, jest jedynie po偶yczona z morza. Diraca, a
poniewa偶 jego fale rozchodz膮 si臋 jedynie w kierunku t-ujemnym, podr贸偶 mo偶liwa
jest tylko w przesz艂o艣膰. Energia zostaje przechowana w tera藕niejszo艣ci tak
d艂ugo, a偶 podr贸偶uj膮cy obiekt powr贸ci do niej dok艂adnie w tej samej chwili, w
kt贸rej j膮 opu艣ci艂, a zasada przyczynowo艣ci troszczy si臋 o to, 偶eby 偶adne
dzia艂ania w przesz艂o艣ci nie wp艂yn臋艂y na tera藕niejszo艣膰. Co by by艂o, na przyk艂ad,
gdyby艣 cofn膮艂 si臋 w czasie i zabi艂 swojego ojca? Kto by w takim razie wynalaz艂
wehiku艂 czasu?
Kiedy艣 spr贸bowa艂em pope艂ni膰 samob贸jstwo zabijaj膮c ojca,
jeszcze zanim pozna艂 moj膮 matk臋, dwadzie艣cia trzy lata przed moim narodzeniem.
Nic to nie zmieni艂o, rzecz jasna, i nawet wtedy, kiedy to robi艂em, wiedzia艂em,
偶e tak b臋dzie. Ale musia艂em spr贸bowa膰. Musia艂em mie膰 pewno艣膰.
Nast臋pnie spr贸bowali艣my wys艂a膰 w
przesz艂o艣膰 szczura. Podr贸偶 w obie strony przez morze Diraca odby艂 ca艂y i zdrowy.
Potem wzi臋li艣my tresowanego, kt贸rego po偶yczyli艣my z instytutu psychologii po
drugiej stronie trawnika, nic im oczywi艣cie nie m贸wi膮c, do czego jest nam
potrzebny. Przed podr贸偶膮 nauczyli艣my go odnajdywa膰 w labiryncie drog臋 do kawa艂ka
boczku. Po eksperymencie wykonywa艂 zadanie r贸wnie sprawnie, jak przed nim.
Ci膮gle jednak brakowa艂o nam do艣wiadczenia z cz艂owiekiem.
Zg艂osi艂em si臋 na ochotnika i nie pozwoli艂em si臋 od tego odwie艣膰. Dokonuj膮c
eksperymentu na sobie samym obchodzi艂em przepisy Uniwersytetu zakazuj膮ce
do艣wiadcze艅 na ludziach.
W og贸le nie poczu艂em, kiedy zanurzy艂em si臋 w morzu ujemnej
energii. W jednej chwili sta艂em w 艣rodku spirali Renselza, obserwowany przez
dwoje student贸w i technika, a ju偶 w nast臋pnej by艂em zupe艂nie sam, wskaz贸wki
zegara za艣 przeskoczy艂y godzin臋 do ty艂u. Sam w zamkni臋tym pokoju wraz z kamer膮 i
budzikiem - to by艂 najwspanialszy moment ca艂ego mojego 偶ycia.
Chwila, w kt贸rej spotka艂em Tancerza, by艂a najgorsza. By艂em
w Berkeley, w barze pod nazw膮 "Trishia", i powoli zamienia艂em si臋 w szmat臋.
Zdarza艂o mi si臋 to coraz cz臋艣ciej, odk膮d znalaz艂em si臋 mi臋dzy wszechmoc膮 i
rozpacz膮. By艂 rok 1967. San Francisco w apogeum ery hippis贸w wydawa艂o mi si臋
najbardziej odpowiednim miejscem.
By艂a tam te偶 dziewczyna, siedz膮ca przy stole z grup膮
znajomych z uniwersytetu. Podszed艂em do niej i zapyta艂em, czy mog臋 si臋
przysi膮艣膰. Powiedzia艂em jej, 偶e ona nie istnieje, 偶e nie istnieje jej ca艂y
艣wiat, powo艂any do 偶ycia jedynie przez fakt, 偶e ja go obserwowa艂em, i got贸w
znikn膮膰 w morzu nierzeczywisto艣ci, w chwili kiedy przestan臋 na niego patrze膰.
Nazywa艂a si臋 Lisa; uwa偶a艂a inaczej i zacz臋艂a ze mn膮 na ten temat dyskutowa膰. Po
pewnym czasie jej przyjaciele znudzili si臋 i poszli sobie, a ona zorientowa艂a
si臋 wreszcie, jak bardzo jestem pijany. Po艂o偶y艂a na stole banknot i wysz艂a w
mglist膮 noc.
Ruszy艂em za ni膮. Kiedy mnie zobaczy艂a, 艣cisn臋艂a mocniej
torebk臋 i zacz臋艂a ucieka膰.
Ujrza艂em go nagle przed sob膮 w 艣wietle latarni. Przez
chwil臋 my艣la艂em, 偶e to dziewczyna. Mia艂 jasnob艂臋kitne oczy i proste,
kasztanowate w艂osy opadaj膮ce a偶 na ramiona. Nosi艂 haftowan膮 india艅sk膮 koszul臋,
srebrny naszyjnik z turkusem i przewieszon膮 przez plecy gitar臋. By艂 szczup艂y,
niemal 偶ylasty i porusza艂 si臋 jak tancerz albo mistrz karate, ale nawet nie
przesz艂o mi przez my艣l, 偶e m贸g艂bym si臋 go ba膰.
Przyjrza艂 mi , si臋 uwa偶nie.
- Wiesz, to nie rozwi膮偶e twojego problemu - powiedzia艂.
Nagle zrobi艂o mi si臋 wstyd. Nie by艂em ju偶 wcale pewien, co w艂a艣ciwie mia艂em
zamiar zrobi膰 i dlaczego za ni膮 szed艂em. Min臋艂y ju偶 lata od chwili, kiedy po raz
pierwszy uciek艂em przed w艂asn膮 艣mierci膮, i przez ten czas przyzwyczai艂em si臋
my艣le膰 o innych jak o zjawach, bo nic, co bym uczyni艂, nie mog艂o na d艂u偶sz膮 met臋
wp艂yn膮膰 na ich losy. Kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Osun膮艂em si臋 wzd艂u偶 艣ciany i
usiad艂em twardo na chodniku. Czego chcia艂em?
Pom贸g艂 mi wr贸ci膰 do baru, napoi艂 sokiem pomara艅czowym,
nakarmi艂 herbatnikami i doprowadzi艂 do tego, 偶e zacz膮艂em m贸wi膰. Powiedzia艂em mu
wszystko. Dlaczego nie, skoro w ka偶dej chwili mog艂em wszystko odwo艂a膰, zmieni膰
ka偶dy m贸j czyn? Ale na razie nie odczuwa艂em takiej potrzeby. Wys艂ucha艂 mnie bez
s艂owa. Nikt dot膮d jeszcze nie s艂ysza艂 ca艂ej mojej historii. Nawet nie potrafi臋
opisa膰 efektu, jaki to na mnie wywar艂o. Przez niezliczone lata by艂em zupe艂nie
sam, a teraz, cho膰by nawet na kr贸tk膮 chwil臋... podzia艂a艂o to na mnie niczym
dawka LSD. Cho膰 przez chwil臋 nie by艂em sam.
Wyszli艣my razem z baru. P贸艂 bloku dalej Tancerz zatrzyma艂
si臋 nagle u wylotu ciemnej uliczki.
- Co艣 tu nie jest w porz膮dku - powiedzia艂 z niepokojem w
g艂osie.
Odci膮gn膮艂em go.
- Chod藕. Chyba nie chcesz...
Wyszarpn膮艂 rami臋 i wszed艂 w zau艂ek. Po kr贸tkim wahaniu
ruszy艂em za nim.
W uliczce 艣mierdzia艂o starym piwem, odpadkami i
wymiocinami. Po chwili m贸j wzrok przyzwyczai艂 si臋 do ciemno艣ci. Lisa kuli艂a si臋
na ziemi za wywr贸conymi pojemnikami na 艣mieci. Poci臋te no偶em ubranie wala艂o si臋
dooko艂a, a na jej udach i jednym ramieniu czerni艂y si臋 stru偶ki krwi. Nie
widzia艂a nas. Tancerz przykucn膮艂 obok niej i powiedzia艂 co艣 艂agodnie. Nie
zareagowa艂a. Zdj膮艂 koszul臋, nakry艂 j膮 i podni贸s艂 niczym ma艂e dziecko.
- Pom贸偶 mi zanie艣膰 j膮 do mego mieszkania.
- Do diab艂a z mieszkaniem. Trzeba wezwa膰 policj臋. - Wezwa膰
psy? Oszala艂e艣? 呕eby i oni j膮 zgwa艂cili? Zapomnia艂em: to by艂y lata
sze艣膰dziesi膮te. We dw贸ch zanie艣li艣my j膮 do "garbusa" Tancerza i zawie藕li艣my do
jej mieszkania w Narkolandzie. Podczas drogi opowiedzia艂 mi o ciemnych stronach
lata mi艂o艣ci, kt贸rych do tej pory nie dostrzega艂em. To by艂a sprawka Latynos贸w.
艢ci膮gali do Berkeley, poniewa偶 s艂yszeli, 偶e hippiski daj膮 ka偶demu za darmo, i
robili si臋 bardzo nieprzyjemni, kiedy trafiali na tak膮, kt贸ra uwa偶a艂a inaczej.
Rany okaza艂y si臋 na szcz臋艣cie powierzchowne. Tancerz umy艂
j膮, po艂o偶y艂 do 艂贸偶ka i czuwa艂 przy niej ca艂膮 noc, opowiadaj膮c co艣 swoim 艂agodnym
g艂osem, g艂aszcz膮c j膮 i uspokajaj膮c. Ja spa艂em na materacu w przedpokoju. Kiedy
obudzi艂em si臋 rano, zasta艂em ich obydwoje w jego 艂贸偶ku. Ona spa艂a, a Tancerz
patrzy艂 przed siebie, trzymaj膮c j膮 w obj臋ciach. Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e to
by艂o wszystko, ale mimo to poczu艂em nag艂e uk艂ucie zazdro艣ci i nie bardzo
wiedzia艂em, o kt贸re z nich by艂em w艂a艣ciwie zazdrosny.
NOTATKI DO WYK艁ADU O PODR脫呕ACH W CZASIE.
Pierwsze lata dwudziestego wieku by艂y
czasem intelektualnych gigant贸w, kt贸rym by膰 mo偶e ju偶 nikt nigdy nie zdo艂a
dor贸wna膰. Einstein w艂a艣nie sformu艂owa艂 teori臋 wzgl臋dno艣ci, Heisenberg i
Schrodinger zasady mechaniki kwantowej, ale nikt na razie nie wiedzia艂, w jaki
spos贸b po艂膮czy膰 ze sob膮 te dwa odkrycia. W roku 1930 zmierzy艂 si臋 z tym
problemem kto艣 nowy; nazywa艂 si臋 Paul Dirac i mia艂 dwadzie艣cia osiem lat.
Powiod艂o mu si臋 tam, gdzie innych spotka艂a pora偶ka.
Jego teoria odnios艂a wielki sukces, z wyj膮tkiem jednego
drobnego szczeg贸艂u: wed艂ug niej ka偶da cz膮steczka mog艂a posiada膰 energi臋 ujemn膮
lub dodatni膮. Co to znaczy, "cz膮steczka o energii ujemnej"? W jaki spos贸b
cokolwiek mog艂o mie膰 energi臋 ujemn膮? I dlaczego zwyczajne - o energii dodatniej
- cz膮steczki nie przechodzi艂y w ten drugi stan, nie wyzwala艂y przy tym
olbrzymich ilo艣ci wolnej energii?
Kto艣 z was lub ja mogliby艣my co najwy偶ej stwierdzi膰, 偶e
taki proces jest po prostu niemo偶liwy. Ale Dirac nie by艂 zwyczajnym cz艂owiekiem.
By艂 geniuszem, najwi臋kszym z wielkich fizyk贸w i zna艂 odpowied藕 na te pytania.
Je偶eli wszystkie stany, w kt贸rych cz膮steczka mog艂a przybra膰 ujemny 艂adunek
energetyczny, s膮 ju偶 zaj臋te, to takie przej艣cie jest istotnie niemo偶liwe. Aha!
Wobec tego Dirac wysun膮艂 teori臋, 偶e ca艂y wszech艣wiat jest ca艂kowicie wype艂niony
cz膮steczkami o energii ujemnej. Cz膮steczki te otaczaj膮 nas, wype艂niaj膮, znajduj膮
si臋 w przestrzeni kosmicznej i j膮drze ziemi, jednym s艂owem we wszystkich
miejscach, gdzie mo偶e znajdowa膰 si臋 jakakolwiek cz膮steczka. Niesko艅czenie g臋ste
"morze" cz膮steczek o ujemnej energii. Morze Diraca.
Teoria ta mia艂a pewne luki, ale o tym p贸藕niej.
Pewnego razu postanowi艂em zobaczy膰
ukrzy偶owanie. Wsiad艂em do samolotu lec膮cego z Santa Cruz do Tel Awiwu, a tam do
autobusu jad膮cego do Jerozolimy. Na wzg贸rzu za miastem da艂em nurka do morza
Diraca.
Przyby艂em na miejsce w moim trzycz臋艣ciowym garniturze. Nic
nie mog艂em na to poradzi膰, chyba 偶e chcia艂bym podr贸偶owa膰 nago. Kraj by艂
zadziwiaj膮co 偶yzny i zielony, znacznie bardziej, ni偶 si臋 tego spodziewa艂em. Na
wzg贸rzu ros艂y krzewy winoro艣li i drzewa oliwne. Schowa艂em spirale za jakimi艣
kamieniami i skierowa艂em si臋 w stron臋 drogi. Po pi臋ciu minutach spotka艂em grup臋
ludzi; mieli ciemn膮 sk贸r臋, czarne w艂osy i wszyscy byli ubrani w czyste bia艂e
tuniki. Rzymianie? 呕ydzi? Egipcjanie? Sk膮d mia艂em wiedzie膰? Odezwali si臋 do
mnie, ale nie mog艂em zrozumie膰 ani s艂owa. Po chwili dw贸ch z nich przytrzyma艂o
mnie, a trzeci dok艂adnie przeszuka艂. Czy偶by byli rabusiami szukaj膮cymi
pieni臋dzy? A mo偶e Rzymianami 偶膮daj膮cymi okazania dokument贸w? U艣wiadomi艂em sobie,
jak bardzo by艂em naiwny licz膮c na to, 偶e uda mi si臋 zdoby膰 odpowiedni str贸j i
wmiesza膰 w t艂um. Nic nie znalaz艂szy ten, kt贸ry mnie rewidowa艂, zacz膮艂 mnie
starannie i metodycznie bi膰. Wreszcie pchn膮艂 mnie twarz膮 na ziemi臋, tamci dwaj
ponownie mnie przytrzymali, a on wyci膮gn膮艂 sztylet i przeci膮艂 mi 艣ci臋gna u n贸g.
By艂 to chyba z ich strony dow贸d niezwyk艂ej 艂aski - zostawili mnie przecie偶 przy
偶yciu. Odeszli 艣miej膮c si臋 g艂o艣no i rozmawiaj膮c w niezrozumia艂ym dla mnie
j臋zyku.
Moje nogi by艂y zupe艂nie bezu偶yteczne i mia艂em z艂aman膮 r臋k臋.
Doczo艂ganie si臋 do szczytu wzg贸rza zaj臋艂o mi ponad cztery godziny. Od czasu do
czasu drog膮 przechodzili ludzie, ale wszyscy starannie udawali, 偶e mnie nie
dostrzegaj膮. Dotar艂em wreszcie do miejsca, w kt贸rym ukry艂em spirale Renselza,
ale u艂o偶enie ich doko艂a mnie okupi艂em ju偶 wr臋cz potwornym b贸lem i wysi艂kiem.
Naciskaj膮c prze艂膮cznik by艂em prawie nieprzytomny, ale jako艣 uda艂o mi si臋 tego
dokona膰 i znowu fale rozbieg艂y si臋 po morzu Diraca i znalaz艂em si臋 w moim pokoju
hotelowym w Santa Cruz. Tam gdzie przepali艂y si臋 belki, sufit zacz膮艂 ju偶 si臋
wali膰. Przera藕liwie dzwoni艂y dzwonki i wy艂y syreny, ale nie by艂o dok膮d ucieka膰.
Pok贸j by艂 wype艂niony g臋stym gryz膮cym dymem. Staraj膮c si臋 nie oddycha膰,
wystuka艂em kod, jakikolwiek, 偶eby tylko znale藕膰 si臋 kiedy indziej i by艂em w tym
samym pokoju pi臋膰 dni wcze艣niej. Z艂apa艂em 艂apczywie pe艂en haust powietrza.
Le偶膮ca w 艂贸偶ku kobieta wrzasn臋艂a przera藕liwie, pr贸buj膮c naci膮gn膮膰 na siebie
prze艣cierad艂o, ale pieprz膮cy j膮 facet by艂 zbyt zaj臋ty, 偶eby zwraca膰 na cokolwiek
uwag臋. Zreszt膮 oni i tak nie byli prawdziwi. Przesta艂em zwraca膰 na nich uwag臋,
podobnie jak na czas i miejsce, do kt贸rego mia艂em si臋 przenie艣膰. Mo偶e do 1965.
Wystuka艂em kod i sta艂em w pustym pokoju na trzydziestym pi臋trze wznoszonego
hotelu. Milcz膮ce sylwety d藕wig贸w o艣wietlone by艂y blaskiem ksi臋偶yca w pe艂ni.
Poruszy艂em ostro偶nie nogami. Wspomnienie b贸lu zaczyna艂o ju偶 powoli bledn膮膰. I
s艂usznie, bo przecie偶 to nigdy si臋 nie zdarzy艂o. Podr贸偶 w czasie. Mo偶e to nie
jest nie艣miertelno艣膰, ale w ka偶dym razie co艣 niewiele od niej gorszego.
Nie mo偶na zmieni膰 przesz艂o艣ci, cho膰by si臋 nawet bardzo tego
chcia艂o.
Z samego rana zwiedzi艂em lokal Tancerza. By艂o to ma艂e,
zwariowane mieszkanko na trzecim pi臋trze, o jedn膮 przecznic臋 od Haight Ashbury,
zmienione w co艣 jakby z innej planety. Ca艂a pod艂oga zosta艂a pokryta starymi
materacami, na kt贸rych pi臋trzy艂y si臋 stosy poduszek, ko艂der, india艅skich koc贸w i
wypchanych zwierz膮t. Przed wej艣ciem zdejmowa艂o si臋 buty - Tancerz nosi艂 zawsze
sk贸rzane sanda艂y z Meksyku o podeszwie wyci臋tej ze starej opony. Grzejnik, kt贸ry
i tak ju偶 nie dzia艂a艂, pomalowany by艂 odblaskowymi kolorami. Na 艣cianach wisia艂o
mn贸stwo plakat贸w: Peter Max, kolorowy Eschers, wiersze Allena Ginsberga, ok艂adki
p艂yt, transparenty z marsz贸w pokoju, listy go艅cze FBI ze zdj臋ciami aktywist贸w
ruchu pacyfistycznego, obwiedzionymi fosforyzuj膮cym flamastrem, wielki,
przera藕liwie r贸偶owy znak pokoju. Niekt贸re plakaty by艂y o艣wietlone czarnym
艣wiat艂em i 偶arzy艂y si臋 zupe艂nie nieprawdopodobnymi barwami. W powietrzu unosi艂a
si臋 wo艅 kadzid艂a i bananowy, s艂odkawy zapach 艣rodk贸w odurzaj膮cych. W k膮cie sta艂
gramofon i odtwarza艂 .bez ko艅ca "Orkiestr臋 Klubu Samotnych Serc Sier偶anta
Pieprza". Kiedy p艂yta by艂a ju偶 zupe艂nie zdarta, kt贸ry艣 z przyjaci贸艂 Tancerza
przynosi艂 nast臋pn膮.
Nigdy nie zamyka艂 drzwi. "Kto艣 chce mnie obrobi膰? Znaczy,
偶e potrzebuje tego bardziej ode mnie, no nie?" Go艣cie przychodzili o ka偶dej
porze dnia i nocy.
Zapu艣ci艂em w艂osy. To lato sp臋dzi艂em razem z Tancerzem i
Lis膮, 艣miej膮c si臋, graj膮c na gitarze, kochaj膮c si臋, pisz膮c g艂upie wiersze i
jeszcze g艂upsze piosenki, eksperymentuj膮c z prochami. By艂 to czas, kiedy LSD
kwit艂o niczym s艂oneczniki, a ludzie jeszcze nie bali si臋 dziwnego i pi臋knego
zarazem 艣wiata, jaki zaczyna艂 si臋 po drugiej stronie rzeczywisto艣ci. By艂 to
czas, kiedy chcia艂o si臋 偶y膰. Wiedzia艂em, 偶e Lisa kocha Tancerza, nie mnie, ale
w贸wczas wolna mi艂o艣膰 unosi艂a si臋 w powietrzu jak zapach mak贸w i to nie mia艂o
偶adnego znaczenia. No, mo偶e prawie 偶adnego.
NOTATKI DO WYK艁ADU O PODR脫呕ACH W CZASIE (ci膮g dalszy):
Postawiwszy hipotez臋, 偶e ca艂y
wszech艣wiat wype艂niony jest niesko艅czenie g臋stym morzem cz膮steczek o energii
ujemnej, Dirac poszed艂 krok dalej i zapyta艂, czy my, 偶yj膮cy w 艣wiecie o energii
dodatniej, mo偶emy jako艣 na to morze oddzia艂ywa膰. Co by si臋 na przyk艂ad sta艂o,
gdyby dostarczy膰 elektronowi tak膮 ilo艣膰 energii, kt贸ra pozwoli艂aby na wydobycie
go z ujemnego oceanu? Sta艂yby si臋 w贸wczas dwie rzeczy: pierwsza, 偶e najwyra藕niej
"znik膮d" powsta艂by nowy elektron, i druga, 偶e w morzu zosta艂aby "dziura". Dziura
ta zachowa艂aby si臋 tak, jakby by艂a cz膮steczk膮, a dok艂adnie elektronem, z jedn膮
tylko r贸偶nic膮: mia艂aby 艂adunek o odwrotnym znaku. Gdyby jednak ta dziura
napotka艂a kiedykolwiek na swojej drodze jaki艣 elektron, to elektron ten wpad艂by
natychmiast do morza Diraca, unicestwiaj膮c w gwa艂townym wybuchu zar贸wno siebie,
jak i ow膮 dziur臋. Po pewnym czasie ta "dziura" w morzu Diraca otrzyma艂a swoj膮
w艂asn膮 nazw臋: pozytron. Kiedy dwa lata p贸藕niej Anderson potwierdzi艂 istnienie
pozytron贸w, a tym samym s艂uszno艣膰 teorii Diraca, wszystko wzi臋艂o w 艂eb.
Przez nast臋pnych pi臋膰dziesi膮t lat fizycy ignorowali fakt
istnienia morza Diraca. Wa偶na by艂a antymateria i dziury, reszta za艣 by艂a tylko
matematyczn膮 spekulacj膮.
Siedemdziesi膮t lat p贸藕niej przypomnia艂em sobie dykteryjk臋
wyk艂adowcy matematyki i skojarzy艂em j膮 z teori膮 Diraca. W podobny spos贸b, w jaki
recepcjonista znajdowa艂 wolne miejsce dla go艣cia w hotelu o niesko艅czonej ilo艣ci
pokoi, znalaz艂em spos贸b na po偶yczenie energii z morza Diraca. Lub te偶, inaczej
m贸wi膮c: nauczy艂em si臋, jak robi膰 na nim fale.
A wszystkie fale na morzu Diraca biegn膮 w przesz艂o艣膰.
Potem musieli艣my spr贸bowa膰 czego艣
bardziej ambitnego: wys艂a膰 cz艂owieka w przesz艂o艣膰 i uzyska膰 namacalny dow贸d
odbytej wyprawy. Ci膮gle jeszcze bali艣my si臋 skutk贸w ewentualnej ingerencji,
chocia偶 matematycy twierdzili, 偶e nie mo偶na zmieni膰 tera藕niejszo艣ci.
Przygotowali艣my kamer臋 i starannie wybrali艣my cel podr贸偶y.
We wrze艣niu 1853 roku pewien w臋drowiec nazwiskiem William Hapland przekroczy艂
wraz ze swoj膮 rodzin膮 g贸ry Sierra Nevada kieruj膮c si臋 ku wybrze偶om Kalifornii.
Podczas podr贸偶y jego c贸rka Sarah prowadzi艂a dziennik, w kt贸rym opisa艂a mi臋dzy
innymi swoje wra偶enia, kiedy po przekroczeniu grani Parkera dostrzeg艂a w oddali
po raz pierwszy olbrzymi膮 tafl臋 Pacyfiku; sta艂o si臋 to tu偶 przed zachodem
s艂o艅ca, wi臋c "wszystko spowite' by艂o szkar艂atn膮 po艣wiat膮", jak napisa艂a.
Dziennik ten zachowa艂 si臋 do naszych czas贸w. Bez 偶adnych k艂opot贸w uda艂o nam si臋
skry膰 w ska艂ach g贸ruj膮cych nad prze艂臋cz膮 i sfilmowa膰 utrudzonych podr贸偶nik贸w w
ich zaprz臋偶onym w wo艂y wozie.
Zaraz potem wybrali艣my si臋 do San Francisco podczas
wielkiego trz臋sienia ziemi w roku 1906. Ulokowali艣my si臋 w opuszczonym domu
towarowym, kt贸ry mia艂 przetrwa膰 kataklizm (ale nie po偶ar, kt贸ry zaraz po nim
wybuch艂), obserwowali艣my i filmowali艣my wal膮ce si臋 doko艂a budynki i stra偶ak贸w w
konnych wozach bojowych, walcz膮cych bezowocnie z rozprzestrzeniaj膮cym si臋
ogniem. Kilka chwil wcze艣niej, zanim p艂omienie ogarn臋艂y nasz膮 kryj贸wk臋,
uciekli艣my do tera藕niejszo艣ci.
Film by艂 wr臋cz rewelacyjny.
Byli艣my ju偶 gotowi og艂osi膰 o wszystkim 艣wiatu.
Za miesi膮c mia艂 si臋 odby膰 w Santa Cruz Kongres
AAAS.(Ameryka艅skie Towarzystwo Na Rzecz Rozwoju Nauki)
Zadzwoni艂em do sekretarza komitetu organizacyjnego i
zg艂osi艂em swoje wyst膮pienie jako go艣膰 obrad, nie ujawniaj膮c, o czym mam zamiar
m贸wi膰. Mia艂em zamiar zademonstrowa膰 w czasie referatu nakr臋cone w przesz艂o艣ci
filmy. Dzi臋ki nim mieli艣my momentalnie zdoby膰 rozg艂os.
Tego dnia, kiedy Tancerz umar艂,
urz膮dzili艣my po偶egnalne przyj臋cie - tylko Lisa, on i ja. Wiedzia艂, 偶e umrze;
powiedzia艂em mu o tym, a on mi uwierzy艂. Zawsze mi wierzy艂. Nie k艂adli艣my si臋 w
og贸le spa膰; grali艣my na u偶ywanej mandolinie Tancerza, maluj膮c sobie na cia艂ach
psychedeliczne wzory, rywalizuj膮c w nie ko艅cz膮cej si臋 grze w Monopol i robi膮c
setki innych g艂upich, zwyczajnych rzeczy, kt贸re nabiera艂y znaczenia tylko
dlatego, 偶e robili艣my je po raz ostatni. Oko艂o czwartej rano, kiedy na niebie
pojawi艂y si臋 ju偶 pierwsze zwiastuny nadchodz膮cego dnia, poszli艣my nad zatok臋 i
przytuleni ciasno do siebie, 偶eby si臋 troch臋 ogrza膰, wzi臋li艣my po dzia艂ce.
Tancerz wzi膮艂 najwi臋ksz膮, bo on ju偶 nie wraca艂. Ostatnie, co powiedzia艂, to,
偶eby艣my nie pozwolili umrze膰 naszym marzeniom i 偶eby艣my zostali razem.
Pochowali艣my go na koszt miasta w komunalnej cz臋艣ci
cmentarza. Rozstali艣my si臋 trzy dni p贸藕niej.
Potem jeszcze si臋 kontaktowali艣my, ale raczej rzadko. Pod
koniec lat siedemdziesi膮tych wr贸ci艂a na uczelni臋, studiuj膮c najpierw
zarz膮dzanie, a potem prawo. Zdaje si臋, 偶e przez jaki艣 czas by艂a zam臋偶na. Przez
pewien czas pisywali艣my do siebie kartki na Bo偶e Narodzenie, a potem znikn臋艂a.
Kilka lat p贸藕niej dosta艂em od niej list. Napisa艂a, 偶e wreszcie czuje si臋 na
si艂ach, 偶eby wybaczy膰 mi 艣mier膰 Tancerza.
By艂 zimny i mglisty lutowy dzie艅, ale ja wiedzia艂em, 偶e
znajd臋 ciep艂o w 1965. Znowu rozbieg艂y si臋 fale.
Spodziewane pytania z sali:
P (starszy, gruby profesor): Wydaje mi si臋, 偶e ten pa艅ski
przeskok w czasie narusza prawo zachowania masy i energii. Je偶eli bowiem dany
obiekt ma zosta膰 przeniesiony w przesz艂o艣膰, to musi on znikn膮膰 z
tera藕niejszo艣ci, a z nim jego masa, co stanowi jaskrawe naruszenie tego prawa.
O (ja): Masa pozostaje ca艂y czas nie zmieniona, poniewa偶
powr贸t nast臋puje w tej samej chwili, co znikni臋cie.
P: No dobrze, ale co w takim razie z pojawieniem si臋 w
przesz艂o艣ci? Czy to nie stanowi naruszenia prawa zachowania masy? O: Nie.
Niezb臋dna energia zostaje pobrana z morza Diraca w spos贸b, kt贸ry opisuj臋
szczeg贸艂owo w moim artykule w Physical Review. Kiedy przedmiot wraca w
"przysz艂o艣膰", energia zostaje zwr贸cona morzu.
P: (podekscytowany m艂ody fizyk): Czy w takim razie zasada
nieokre艣lono艣ci Heisenberga nie ogranicza w jaki艣 spos贸b czasu, przez jaki mo偶na
pozostawa膰 w przesz艂o艣ci?
O: Dobre pytanie. Odpowied藕 brzmi "tak", ale poniewa偶
po偶yczamy niesko艅czenie ma艂膮 ilo艣膰 energii od niesko艅czonej liczby cz膮stek, czas
sp臋dzony w przesz艂o艣ci mo偶e by膰 dowolnie d艂ugi. Jedynym ograniczeniem jest to,
偶eby opu艣ci膰 przesz艂o艣膰 chwil臋 wcze艣niej, zanim wyruszy艂o si臋 tam z
tera藕niejszo艣ci.
P贸艂 godziny dzieli艂o mnie od
wyg艂oszenia referatu, kt贸ry uczyni艂by moje nazwisko r贸wnie s艂awnym, jak Newtona,
Galileusza... i Diraca. Mia艂em dwadzie艣cia osiem lat; tyle samo, co Dirac, kiedy
og艂asza艂 swoj膮 teori臋. Mia艂em w r臋ku pochodni臋 i szykowa艂em si臋 do podpalenia
艣wiata. Denerwowa艂em si臋, przegl膮daj膮c po raz kolejny w hotelowym pokoju tekst
mojego wyst膮pienia. Poci膮gn膮艂em 艂yk z dawno otwartej butelki coli, kt贸r膮 jeden z
moich student贸w zostawi艂 na telewizorze. Nadawano akurat wieczorne wiadomo艣ci,
ale ja nie s艂ucha艂em.
Nigdy nie wyg艂osi艂em tego referatu. Hotel ju偶 p艂on膮艂, moja
艣mier膰 zosta艂a ju偶 postanowiona. Poprawi艂em krawat, przejrza艂em si臋 jeszcze raz
w lustrze i podszed艂em do drzwi. Klamka by艂a ciep艂a. Otworzy艂em je i stan膮艂em
przed 艣cian膮 ognia. P艂omienie niczym wyg艂odnia艂y smok rzuci艂y si臋 przez otwarte
drzwi. Zatoczy艂em si臋 do ty艂u, wpatruj膮c si臋 w ogie艅 z fascynacj膮 i os艂upieniem.
Gdzie艣 w hotelu rozleg艂 si臋 przera藕liwy wrzask, kt贸ry
wyrwa艂 mnie z odr臋twienia. Znajdowa艂em si臋 na trzydziestym pi臋trze i nie mia艂em
偶adnej drogi ucieczki. Przede wszystkim pomy艣la艂em o maszynie. Skoczy艂em na
drugi koniec pokoju i otworzy艂em walizk臋. Szybkimi, pewnymi ruchami wyj膮艂em
spirale Renselza i okr臋ci艂em je doko艂a mojego cia艂a. Dywan zaj膮艂 si臋 ogniem,
tworz膮c p艂omienist膮 kurtyn臋 mi臋dzy mn膮 a jak膮kolwiek mo偶liw膮 drog膮 ucieczki.
Wstrzymuj膮c oddech, 偶eby unikn膮膰 uduszenia, wystuka艂em kod i skoczy艂em w czas.
Ci膮gle wracam do tej chwili. Kiedy nacisn膮艂em prze艂膮cznik
przesycone dymem powietrze ju偶 prawie nie nadawa艂o si臋 do oddychania. Mia艂em
w贸wczas przed sob膮 jakie艣 trzydzie艣ci sekund 偶ycia. Przez te wszystkie lata
zmniejszy艂em ten czas do dziesi臋ciu, a mo偶e nawet jeszcze bardziej.
呕yj臋 na kredyt. By膰 moce wszyscy tak 偶yjemy, ale ja wiem
dok艂adnie, kiedy i gdzie przyjdzie mi sp艂aci膰 m贸j d艂ug.
Tancerz umar艂 9 lutego 1969 roku. By艂
to ponury, mglisty dzie艅. Rano powiedzia艂, 偶e boli go g艂owa; by艂o to jak na
niego dosy膰 niezwyk艂e. Nigdy nie miewa艂 b贸l贸w g艂owy. Postanowili艣my p贸j艣膰 na
spacer we mgle. Odnosili艣my cudowne wra偶enie, 偶e jeste艣my zupe艂nie sami w
dziwnym, bezkszta艂tnym 艣wiecie. Zapomnia艂em zupe艂nie o jego b贸lu g艂owy a偶 do
chwili, kiedy spogl膮daj膮c na zasnute mg艂膮 morze z parku nad zatok膮 osun膮艂 si臋
nagle na ziemi臋. Nie 偶y艂 ju偶, kiedy przyjecha艂o pogotowie. Umar艂 z tajemniczym
u艣miechem na twarzy. Nigdy nie zrozumia艂em tego u艣miechu. By膰 mo偶e u艣miecha艂 si臋
dlatego, 偶e ju偶 nic go nie bola艂o.
Dwa dni p贸藕niej Lisa pope艂ni艂a samob贸jstwo. "
Wy, zwyczajni ludzie, macie wszelkie
szanse kszta艂towa膰 przysz艂o艣膰. Mo偶ecie mie膰 dzieci, pisa膰 ksi膮偶ki, podpisywa膰
petycje, konstruowa膰 nowe maszyny, chodzi膰 na przej臋cia, ubiega膰 si臋 o fotel
prezydenta. Wp艂ywacie na przysz艂o艣膰 ka偶dym swoim czynem. Ja, cokolwiek bym
zrobi艂, nie mam takiej mo偶liwo艣ci. Dla mnie jest ju偶 za p贸藕no. Wszystkie moje
uczynki zosta艂y zapisane w p艂yn膮cej wodzie. Poniewa偶 moje dzia艂ania nie
poci膮gaj膮 za sob膮 偶adnych skutk贸w, nie ci膮偶y na mnie r贸wnie偶 偶adna
odpowiedzialno艣膰. To co robi臋, nie ma znaczenia. 呕adnego.
Kiedy po raz pierwszy uciek艂em przed ogniem w przesz艂o艣膰,
pr贸bowa艂em wszelkich sposob贸w, 偶eby zmieni膰 bieg wypadk贸w. Zatrzyma艂em
podpalacza, k艂贸ci艂em si臋 z urz臋dnikami, nawet poszed艂em do mojego domu i
pr贸bowa艂em sam siebie odwie艣膰 od zamiaru wzi臋cia udzia艂u w zje藕dzie.
Ale czas nie dzia艂a w ten spos贸b. Bez wzgl臋du na to, co
przedsi臋wzi膮艂em, czy rozmawia艂em z gubernatorem, czy wysadzi艂em hotel w
powietrze, kiedy wracam do krytycznej chwili - do czekaj膮cego na mnie w
tera藕niejszo艣ci przeznaczenia - znikam z miejsca, w kt贸rym by艂em i trafiam znowu
do obj臋tego p艂omieniami hotelowego pokoju. Zosta艂o mi jeszcze niespe艂na dziesi臋膰
sekund. Za ka偶dym razem, kiedy zanurzam si臋 w morzu Diraca, wszystkie zmiany,
jakich dokona艂em w przesz艂o艣ci, znikaj膮, nie pozostawiaj膮c najmniejszego 艣ladu.
Czasem wyobra偶am sobie, 偶e zmiany te powoduj膮 powstanie nowych wersji
przysz艂o艣ci, chocia偶 wiem, 偶e tak nie jest. Podczas mego powrotu wszystko
zostaje zatarte przez fale czasu i znika jak starte g膮bk膮 znaki na tablicy.
Pewnego dnia wr贸c臋 i spotkam moje przeznaczenie. Na razie
jednak 偶yj臋 w przesz艂o艣ci. To chyba dobre 偶ycie. Po jakim艣 czasie mo偶na si臋
przyzwyczai膰 do 艣wiadomo艣ci, 偶e nic z tego, co si臋 robi, nie wp艂ynie w
najmniejszy nawet spos贸b na otaczaj膮cy mnie 艣wiat. Daje to poczucie wolno艣ci.
By艂em w miejscach, do kt贸rych nikt opr贸cz mnie nie dotar艂, i widzia艂em rzeczy,
kt贸rych nie widzia艂 偶aden 偶yj膮cy cz艂owiek. Porzuci艂em fizyk臋, rzecz jasna. Nic z
tego, co odkryj臋, nie przetrwa tej fatalnej nocy w Santa Cruz. Mo偶e kto艣 inny
b臋dzie kontynuowa艂 moje badania, ale to ju偶 nic mnie nie obchodzi.
Za wszystko trzeba jednak p艂aci膰. Za ka偶dym razem, kiedy
wracam do hotelowego pokoju, wszystko jest takie same, z wyj膮tkiem moich
wspomnie艅. Znowu mam dwadzie艣cia osiem lat, jestem ubrany w trzycz臋艣ciowy
garnitur, w ustach czuj臋 smak zwietrza艂ej coli. Za ka偶dym razem, kiedy wracam,
zu偶ywam troch臋 czasu. Pewnego dnia zu偶yj臋 go do ko艅ca.
Tancerz tak偶e nigdy nie umrze. Nie pozwol臋 mu. Za ka偶dym
razem, kiedy dochodz臋 do tego ostatniego, lutowego poranka, gdy umar艂, wracam do
roku 1965, do owego przepi臋knego czerwca. Jestem wtedy dla niego obcy, za ka偶dym
razem. Spotykamy si臋 na wzg贸rzu, jedyni, kt贸rzy postanowili rozkoszowa膰 si臋
dniem nic nie robi膮c. Tancerz le偶y na wznak od niechcenia przebieraj膮c palcami
po strunach swej gitary, puszczaj膮c ba艅ki mydlane i wpatruj膮c si臋 w ob艂oki na
b艂臋kitnym niebie. Nieco p贸藕niej przedstawi臋 go .Lisie. Ona r贸wnie偶 jeszcze nas
nie zna, ale to nie szkodzi. Mamy mas臋 czasu.
- Czas - m贸wi臋 do Tancerza, k艂ad膮c si臋 na parkowym wzg贸rzu.
- Mamy tak du偶o czasu.
- Tyle czasu, ile tylko mo偶e go by膰 - odpowiada.
przek艂ad : Arkadiusz Nakoniecznik