NORA ROBERTS
KOLEJNA WYGRANA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przyglądał się, jak podjeżdża. Choć ubrana była w kurtkę i dżinsy, a na głowie miała
maskujący kask, Katcha uderzyła jej kobiecość. Przyjechała na małym motocyklu marki
Honda. Zaciągając się cygaretką, podziwiał, z jaką zręcznością zaparkowała.
Powoli zsiadła z motocykla. Była bardzo wysoka i smukła. Katch oparł się o automat z
napojami i z bezmyślną ciekawością dalej obserwował nieznajomą. Gdy zdjęła kask, jego
zainteresowanie wzrosło.
Rozpuszczone proste włosy sięgały jej do ramion, a na czoło opadała grzywka. Była
ciemną brunetką, choć w jej włosach lśniły czerwone i złote refleksy od słońca. Twarz miała
szczupłą o ostrych, wyrazistych rysach, a jednocześnie pełnych, wydatnych ustach. Znał
modelki, które głodziły się, by uzyskać taki wygląd.
Katch, znając się trochę na kosmetykach, wiedział, że żadnego nie użyła dla
podkreślenia swej urody. Nie potrzebowała ich. Miała duże oczy, nawet z daleka zauważył, że
były ciemnobrązowe. Przypominały oczy źrebaka - były szeroko rozstawione, rozwarte i
czujne. Poruszała się z naturalnym wdziękiem. Musiała być bardzo młoda. Wyglądała
najwyżej na dwadzieścia lat.
Zaciągnął się znów cygarem. Tak, naprawdę była piękna.
- Cześć, Megan!
Dziewczyna odwróciła się, odgarniając włosy z czoła i uśmiechnęła do sióstr Bailey,
bliźniaczek, które zatrzymały swojego dżipa przy krawężniku.
- Cześć. - Megan podeszła do samochodu. Bardzo lubiła siostry Bailey.
Tak jak ona miały dwadzieścia trzy lata. Były drobnymi blondynkami o niebieskich
oczach i długich, delikatnych włosach, potarganych teraz przez wiatr. Obie pary niebieskich
oczu przesunęły się po Megan i skupiły na mężczyźnie, który stał oparty o automat. Jak na
komendę dziewczyny wyprostowały się i założyły włosy za uszy, świadome, że ich prawy
profil jest bardziej atrakcyjny.
- Dawno cię nie widziałam! - Teri Bailey, zwracając się do Megan, zerkała z ukosa na
Katcha.
- Miałam sporo spraw do załatwienia przed rozpoczęciem nowego sezonu. - Megan
miała niski głos i mówiła z lekkim południowym akcentem. - Co u was słychać?
- Świetnie! - odpowiedziała Jeri, poruszając się na siedzeniu kierowcy. - Mamy wolne
popołudnie. Może pojedziesz z nami na zakupy? - Również ona zerkała na Katcha.
- Chciałabym... - Megan pokręciła głową - ale muszę tu coś załatwić.
- Może z tym facetem o wspaniałych, szarych oczach? - wtrąciła Jeri.
Megan wybuchnęła śmiechem.
- I szerokich ramionach - dodała Teri.
- On nie spuszcza z niej wzroku, prawda, Teri? - dodała Jeri.
- O czym wy mówicie? - Megan była całkowicie zdezorientowana.
- Spójrz za siebie. - Teri delikatnie poruszyła głową. - Na tego przystojniaka przy
automacie. Olśniewający, prawda? - Ale gdy Megan zaczęła odwracać głowę, Teri dodała
dramatycznym szeptem: - Nie obracaj się tak ostentacyjnie, na litość boską!
- Przecież nic nie zobaczę, jeśli nie spojrzę - zauważyła rozsądnie Megan, odwracając
jednak głowę.
Mężczyzna miał gęste blond włosy, choć nie tak jasne jak bliźniaczki Teri i Jeri, lekko
przydymione, z pasemkami rozjaśnionymi przez słońce. Był smukły, wysoki i miał na sobie
sprane dżinsy. Stał oparty o automat do napojów, w niedbałej pozie, potargany, i pił z puszki.
Ale wyraz jego twarzy jest skupiony, a nawet czujny, pomyślała Megan, gdy bez mrugnięcia
okiem wytrzymał jej spojrzenie. Miał regularne rysy twarzy, rzec można - doskonałe, choć
jego policzki wymagały ogolenia. Mały dołek w podbródku dodawał mu uroku.
W zwykłych okolicznościach Megan uznałaby tę przystojną twarz za fascynującą.
Jednak spojrzenie szarych, nieprzeniknionych oczu było impertynenckie. Megan dobrze znała
takie typy - tajemniczy samotnik, który nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca, szukający
przelotnych znajomości z kobietami. Ściągnęła brwi. Bezceremonialnie jej się przyglądał. A
nawet, o zgrozo, dotykając ustami puszki, mrugnął wesoło.
Słysząc chichot jednej z bliźniaczek, Megan odwróciła głowę.
- Fantastyczny facet - zdecydowała Jeri.
- Nie bądź idiotką! - Megan energicznym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu. -
Pospolity typ. Nawet prymitywny.
Bliźniaczki wymieniły spojrzenia, po czym Jeri odpaliła dżipa.
- Jesteś zbyt wybredna - oświadczyła. Uśmiechnęły się jednocześnie do Megan, a
potem ruszyły.
- Na razie!
Megan pomachała im na pożegnanie, a potem, świadomie ignorując mężczyznę, który
spacerował po parkingu, weszła do sklepu.
Skinieniem głowy odpowiedziała na powitanie kasjera. Dorastała w Myrtle Beach i
znała wszystkich kupców w promieniu pięciu mil od wesołego miasteczka, które było
własnością jej dziadka.
Wzięła wózek i zaczęła prowadzić go wzdłuż pierwszej alejki. Potrzebowała tylko
kilku rzeczy. Zresztą na motocyklu miała niewielką torbę na zakupy. Jeśli nie naprawią
pikapa... Oderwała myśli od tego problemu. W tej chwili go nie rozwiąże.
Wzięła już karton mleka, a potem zatrzymała się przy półce ze słodyczami. Nie jadła
dziś lunchu, a kolorowe opakowania ciasteczek wyglądały niezwykle kusząco. Może
owsiane...
- Te są lepsze.
Megan przestraszyła się, widząc czyjąś rękę chwytającą torbę z czekoladowymi
chipsami. Odwróciła głowę, a wtedy spojrzała prosto w impertynenckie, szare oczy.
- Weź te! - Mężczyzna uśmiechnął się bezceremonialnie.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała, znacząco spoglądając na jego rękę w swoim koszyku.
Wzruszył ramionami i cofnął ją. Ale ku irytacji Megan nadal szedł obok niej.
- Co masz jeszcze na liście zakupów, Meg? - spytał życzliwym tonem, otwierając
torbę z ciasteczkami.
- Sama dam sobie radę, dziękuję. - Skręciła w następną alejkę, po drodze biorąc
puszkę tuńczyka. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna szedł, niczym uzbrojony bandyta,
długimi, posuwistymi krokami, jednocześnie lekko się kołysząc.
- Masz ładny motocykl. - Ugryzł kawałek ciasteczka. - Mieszkasz w pobliżu?
Megan wybrała pudełko herbaty w torebkach. Oceniła je wzrokiem, po czym wrzuciła
do koszyka.
- Jestem zajęta - powiedziała i ruszyła energicznie do przodu.
- Nie szkodzi - stwierdził wesoło i zaproponował jej ciasteczko.
Zignorowała propozycję i poszła dalej. Gdy sięgnęła po chleb, mężczyzna położył
rękę na jej dłoni.
- Najlepszy będzie dla ciebie pełnoziarnisty.
Jego dłoń wydawała się twarda i stanowcza. Megan, spojrzawszy na niego z
oburzeniem, usiłowała wyrwać rękę.
- Posłuchaj... - zaczęła.
- Brak obrączki - skonstatował, podnosząc jej dłoń, by się lepiej przyjrzeć. - Żadnych
zobowiązań. Może zjemy razem kolację?
- Wykluczone. - Potrząsnęła ręką, ale mężczyzna nadal ją trzymał.
- Nie bądź taka niemiła, Meg. Masz piękne oczy. - Uśmiechnął się. Patrzył na nią w
takim skupieniu, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie. Jakiś klient, mrucząc coś pod nosem
z irytacją, sięgnął ponad jej głową, by wziąć bochenek żytniego chleba.
- Odejdź! - zażądała przyciszonym głosem. Dziwiło ją, że pozostawała pod jego
urokiem, mimo że wiedziała, co kryje się pod tym uśmiechem. - Bo zrobię scenę! - zagroziła.
- Nie mam nic przeciwko scenom - rzekł spokojnie i uśmiechnął się.
To prawda, pomyślała, przyglądając mu się uważnie. Doskonale by się bawił.
- Nie wiem, kim jesteś - zaczęła ze złością - ale...
- David Katcherton - przedstawił się z sympatycznym uśmiechem. - O której po ciebie
przyjechać?
- Nie będziesz po mnie przyjeżdżać - powiedziała z naciskiem. - Ani dzisiaj, ani nigdy.
- Rozejrzała się po sklepie. Wokół było pusto. Nawet gdyby urządziła tu scenę, na nikim nie
zrobiłaby wrażenia. - Puść moją rękę - nakazała stanowczo.
- Izba Handlowa uznała Myrtle Beach za przyjazne miasto, Meg. - Katch puścił jej
rękę. - Zadajesz kłam tej opinii.
- I przestań nazywać mnie Meg! - powiedziała z furią. - Nie znam cię!
Ruszyła wściekle do przodu, popychając przed sobą wózek.
- Ale poznasz - oświadczył cicho.
Znów skrzyżowali spojrzenia. Jej oczy pałały złością, jego - niezmąconą pewnością
siebie. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem podążyła do kasy.
- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło w sklepie. Megan z łoskotem postawiła torbę z
zakupami na kuchennym stole.
Jej dziadek siedział za stołem na jednym z czterech klonowych krzeseł, zajęty
przypinaniem do haczyka wędki sztucznej przynęty. Mruknął coś pod nosem. Przed nim
piętrzyła się kupka drucików, piórek i ciężarków.
- Ten mężczyzna - zaczęła, wyjmując z torby chleb - ten niewiarygodnie
impertynencki mężczyzna próbował się ze mną umówić. Stałam wtedy przy półce z cia-
steczkami. - Megan zmarszczyła brwi, chowając torebki herbaty do puszki. - Zaprosił mnie na
kolację.
Aha. - Jej dziadek z wielką precyzją przywiązywał żółte piórko do muchy. - Miłego
wieczoru.
- Pop! - Megan pokręciła głową, a uśmiech wykrzywił jej usta.
Timothy Miller był niskim, szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce. Jego okrągłą,
pomarszczoną twarz otaczała gęsta, siwa czupryna i starannie utrzymana broda. Niebieskie
oczy, które mimo upływu lat nie straciły blasku, były głęboko osadzone i okolone
zmarszczkami. Niewiele uchodziło ich uwadze. Megan wiedziała, że teraz był bardzo
skupiony na osadzaniu przynęty. To, że w ogóle ją usłyszał, wynikało jedynie z głębokiego
przywiązania do wnuczki.
Megan pochyliła się i pocałowała dziadka w czoło.
- Idziesz jutro na ryby?
- Tak, wczesnym rankiem. - Pop policzył przynęty i jeszcze raz powtórzył w myślach
strategię. Wędkowanie to poważna sprawa. - Muszę dziś wieczorem spakować wóz. Wrócę na
kolację.
Megan skinęła głową i raz jeszcze go pocałowała. Dziadek potrzebował odpoczynku.
A łapanie ryb to była jego pasja. Wesołe miasteczko, które wspólnie prowadzili, jesienią i
wiosną było otwarte tylko w weekendy. Ale podczas trzech letnich miesięcy pracowali przez
siedem dni w tygodniu. Przyjeżdżało wtedy mnóstwo turystów. Na te trzy miesiące lata liczba
ludności nadmorskiego, trzynastotysięcznego Myrtle Beach wzrastała w porywach do trzystu
tysięcy. Przyjeżdżały tu tłumy w poszukiwaniu rozrywki.
Dziadek ciężko pracował, by dostarczyć im tej rozrywki oraz zarobić na życie. Zawsze
ciężko pracował, zamyśliła się Megan. Byłoby to naprawdę uciążliwe, gdyby tak bardzo nie
kochał swojego lunaparku. Odkąd pamiętała, to miejsce było również częścią jej życia.
Megan straciła rodziców w wieku pięciu lat. Od tamtej pory Pop był dla niej matką,
ojcem i przyjacielem. Dawno temu połączył ich wspólny ból. Dziś ich miłość była twarda jak
skała. Megan cechowała ostrożność w sprawach uczuciowych, ponieważ gdy już się anga-
żowała, to na całego. Gdy kochała, to na zabój.
- Z przyjemnością zjem pstrąga - powiedziała, mocno ściskając dziadka. - A dziś
wieczorem zjemy tuńczyka.
- Myślałem, że wychodzisz?
- Pop! - Megan oparła się o kuchenkę i obiema rękami odgarnęła włosy z twarzy. -
Czy sądzisz, że spędzę wieczór z mężczyzną, który próbował mnie poderwać na paczkę
czekoladowych ciasteczek?
- To zależy, co to za mężczyzna. - Gdy na nią spojrzał, dostrzegła filuterny błysk w
jego oczach. - Jak wyglądał?
- Jak plażowy playboy - odparła, choć wiedziała, że nie była to prawda. - Z niewielką
domieszką kowboja.
- Odpowiedziała szerokim uśmiechem na uśmiech Popa. - Tak naprawdę ma
wspaniałą twarz. Szczupłą, silną i bardzo atrakcyjną. Można ją wyrzeźbić.
- Brzmi interesująco. Gdzie go spotkałaś?
- W dziale ze słodyczami.
- I zamierzasz robić zapiekankę z tuńczyka zamiast zjeść kolację w restauracji? - Pop
westchnął ciężko i pokręcił głową. - Nie wiem, co się z tobą dzieje, dziewczyno - dodał,
przyglądając się swojej ulubionej przynęcie.
- On był zbyt pewny siebie - oświadczyła Megan, krzyżując ramiona. - I patrzył na
mnie tak jakoś... pożądliwie. Czy w takich przypadkach porządni dziadkowie nie wyciągają
rewolweru, by wypłoszyć zalotnika?
- Chcesz wziąć rewolwer na wszelki wypadek? Przenikliwy gwizd czajnika zagłuszył
odpowiedź Megan. Pop patrzył, jak wstała i zaczęła przygotowywać herbatę.
Była dobrą dziewczyną... Może czasami zbyt poważnie podchodziła do pewnych
spraw, ale była dobrą dziewczyną. A na dodatek piękną. Wcale go nie dziwiło, że jakiś
mężczyzna chciał się z nią umówić. Zdziwiony był raczej, że nie zdarzało się to częściej. Ale
Megan samym spojrzeniem potrafiła zmrozić mężczyznę. Wystarczyło, że spojrzała w taki
sposób, jakby mówiła „chyba się przesłyszałam" i większość jej adoratorów rej terowała.
Wyglądało na to, że jeszcze żaden jej się nie spodobał.
Zajęta pracą w wesołym miasteczku, a w wolnych chwilach swoją sztuką, nie miała
czasu na życie towarzyskie. Albo nie chciała go mieć, poprawił się Pop w myślach.
Teraz jednak nie był pewny, czy w jej stosunku do nieznajomego nie kryło się coś
więcej poza rozdrażnieniem. Chyba była rozbawiona i on jej się trochę podobał. A ponieważ
Pop dobrze znał wnuczkę, postanowił zostawić sprawę biegowi czasu.
- Pogoda ma być ładna przez cały weekend - zauważył, starannie umieszczając
przynęty w pudełku. - W miasteczku powinno być sporo ludzi. Będziesz pracować w salonach
gier?
- Oczywiście. - Megan postawiła na stole filiżanki z herbatą i usiadła. - Czy siedzenia
na karuzeli zostały już naprawione?
- Dopilnowałem tego dziś rano. - Pop dmuchając, studził herbatę, a potem popijał ją
małymi łykami.
Megan zauważyła, że był dziś wypoczęty i w dobrym humorze. Pop był prostym
człowiekiem. Zawsze podziwiała jego skromny sposób bycia i subtelne poczucie humoru.
Uwielbiał patrzeć, jak ludzie się bawią. Lubił to nawet bardziej, pomyślała z westchnieniem,
niż pobieranie za to opłaty. Joyland przynosił zaledwie skromne zyski. Megan już dawno
doszła do wniosku, że Pop był o wiele lepszym dziadkiem niż biznesmenem.
To ona zajmowała się finansami firmy. I choć ten obowiązek pochłaniał mnóstwo
czasu, który mogłaby poświęcić na rzeźbienie, zdawała sobie doskonale sprawę, że wesołe
miasteczko stanowi ich podstawowe źródło utrzymania. A - co ważniejsze, Pop je kochał.
Ostatnio ich dochody spadły gwałtownie. To ją zaniepokoiło, ale z dziadkiem nie
rozmawiała na ten temat. Zaledwie wspomniała o konieczności wprowadzenia pewnych
zmian w nowym sezonie, zwłaszcza o zainwestowaniu w reklamę.
Megan, popijając herbatę, z roztargnieniem słuchała, jak Pop rozwodził się na temat
konieczności zatrudnienia kogoś do pomocy na lato. Zajmie się tym sama, gdy przyjdzie pora.
Pop miał tendencję do płacenia zbyt wysokich wynagrodzeń pracownikom, którzy na to nie
zasługiwali. Megan była bardziej praktyczna. Z konieczności.
Doszła do wniosku, że tego lata będzie musiała pracować w pełnym wymiarze godzin.
Przelotnie pomyślała o nie dokończonej rzeźbie stojącej w pracowni nad garażem. Trzeba
będzie poczekać z tym do grudnia, pomyślała, tłumiąc westchnienie. Nie było innego sposobu
na poprawę ich sytuacji finansowej. Może w przyszłym roku... Zawsze wszystko odkładała do
przyszłego roku. Zawsze było coś do zrobienia, do załatwienia. Wzruszyła ramionami i
skupiła uwagę na monologu Popa.
- Przypuszczam, że jak zwykle zatrudnimy kilku studentów oraz sezonowych
pracowników do obsługi urządzeń.
- Nie będzie z tym żadnego problemu - mruknęła Megan. Gdy Pop wspominał o
sezonowych pracownikach, przyszedł jej na myśl David Katcherton.
Katch... Przywołała w myślach jego twarz. Mogłaby wziąć go za plażowego playboya,
ale musiała przyznać, że było w nim coś więcej. Była dumna ze swego zmysłu obserwacji i
umiejętności charakteryzowania ludzi. Toteż złościło ją, że tym razem nie potrafi wydać osta-
tecznej opinii. A jeszcze bardziej złościło ją, że ciągle wraca myślami do tego idiotycznego
spotkania w sklepie.
- Chcesz jeszcze herbaty? - Pop podszedł do kuchenki, ale Megan pokręciła głową.
- Nie, dziękuję. - Zgromiła się w duchu, że myśli o nieistotnych sprawach, podczas
gdy tyle jest do zrobienia. - Zabieram się za kolację. Powinieneś iść wcześniej spać, skoro
jutro wybierasz się na ryby.
- Mam wspaniałą wnuczkę! - Pop zgasił płomień pod czajnikiem i wyjrzał przez okno,
a potem obrzucił Megan przelotnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że i tuńczyka wystarczy
dla trzech osób - rzekł obojętnie.
- Wygląda na to, że twój kowboj z plaży odnalazł drogę na ranczo.
- Co? - Megan gwałtownie wstała, ściągając brwi.
- Jak zwykle doskonałe go opisałaś - pochwalił ją Pop, obserwując zbliżającego się
zawadiackim krokiem mężczyznę o wyrazistej, przystojnej twarzy. Popowi spodobał się z
wyglądu. Odwrócił się do Megan rozpromieniony.
Megan podeszła do okna i wyjrzała. Na widok wyrazu jej twarzy Pop stłumił chichot.
- To on! - szepnęła, ledwo wierząc własnym oczom, podczas gdy Katch podchodził do
kuchennych drzwi.
- Domyśliłem się, że to on - rzekł Pop.
- Co za tupet! - wymamrotała. - Co za niewiarygodny tupet!
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim dziadek zdążył skomentować jej słowa, Megan podeszła do kuchennych drzwi i
otworzyła je z rozmachem akurat w momencie, gdy Katch stanął w progu. Dostrzegła
przebłysk, zaledwie przebłysk zaskoczenia w jego szarych oczach.
- Ale masz tupet! - powitała go zimno.
- Już mi to mówiono - zgodził się swobodnym tonem. - Jesteś jeszcze ładniejsza niż
godzinę temu. - Przesunął palcem po jej policzku. - Zaróżowiona. Bardzo twarzowo. -
Dotknął jej podbródka, potem opuścił rękę. - Tutaj mieszkasz?
- Doskonale wiesz, że tak - odparowała. - Śledziłeś mnie!
Katch uśmiechnął się szeroko.
- Przykro mi, ale muszę cię rozczarować, Meg. Odnalezienie cię tutaj to dodatkowa
premia. Szukam Timothy'ego Millera. Czy to twój przyjaciel?
- To mój dziadek. - Przesunęła się prawie niedostrzegalnie i stanęła pośrodku drzwi. -
Czego od niego chcesz?
Katch zauważył tę obronną postawę, ale zanim zdążył skomentować, dobiegł ich z
tyłu głos Popa.
- Dlaczego nie wpuścisz gościa do środka, Megan? Sam mi wszystko wyjaśni.
Megan zerknęła przez ramię, potem odwróciła się z powrotem do Katcha. Rzuciła mu
ostrzegawcze spojrzenie.
- Tylko go nie zdenerwuj - syknęła.
O dziwo, w jego oczach zauważyła łagodność. Tego się naprawdę nie spodziewała. I
to ją zaniepokoiło. O wiele bardziej niż wcześniejsza arogancja.
W końcu wycofała się do kuchni, pozostawiając otwarte drzwi.
Katch znów się uśmiechnął, a przechodząc obok niej, pozwolił sobie na intymny gest.
Odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Megan na moment zastygła, zastanawiając się,
dlaczego dotyk nieznajomego zrobił na niej aż takie wrażenie.
- Pan Miller? - Usłyszała naturalną życzliwość w głosie Katcha, gdy wyciągnął rękę
do jej dziadka.
- Nazywam się David Katcherton.
Pop skinął głową.
- To pan dzwonił do mnie dwie godziny temu, prawda? - Ponad ramieniem Katcha
zerknął na Megan.
- Widzę, że poznał już pan moją wnuczkę. W oczach Katcha pojawił się uśmiech.
- Tak, jest urocza.
Pop zachichotał i podszedł do kuchenki.
- Właśnie parzymy herbatę. Napije się pan? Megan zauważyła, że nieznajomy lekko
uniósł brew.
Domyśliła się, że wolałby pewnie co innego.
- Chętnie, dziękuję. - Podszedł do stołu i usiadł ze swobodą człowieka
zadomowionego.
Megan, pohamowując niechęć, usiadła obok, zerkając na niego pytająco.
- Powiedziałem ci już, że masz cudowne oczy? - spytał półgłosem. Nie czekając na
odpowiedź, skierował uwagę na pudełko ze sprzętem wędkarskim Popa. - Ma pan wspaniałe
przynęty - zauważył, biorąc, do ręki kalmara wykonanego z kości, a potem drewnianą żabkę.
- Sam je pan robi?
- To połowa zabawy - powiedział Pop, przynosząc filiżankę herbaty. - Dużo pan
wędkował?
- Trochę. Przypuszczam, że zna pan najlepsze miejsca na Grand Strand.
- Kilka znam - rzekł Pop skromnie.
Megan ze złością wpatrywała się w swoją herbatę. Nieznajomy podjął temat
wędkowania, domyślając się, że Pop potrafi rozwodzić się nad nim godzinami.
- Pomyślałem, że podczas pobytu w tych stronach powędkuję trochę na plaży - rzucił
Katch chytrze.
- Mogę pokazać panu kilka dobrych miejsc - ożywił się Pop. - Ma pan sprzęt?
- Nie, nie mam.
Pop nie zwrócił uwagi na tę niekonsekwencję.
- Skąd pan pochodzi, panie Katcherton?
- Katch, po prostu Katch - poprawił nieznajomy, odchylając się na krześle. - Z
Kalifornii.
Ach, to wiele wyjaśniało, pomyślała Megan. Przede wszystkim ten wygląd plażowego
podrywacza. Popijała stygnącą herbatę, obserwując go ukradkiem.
- Wypuściłeś się daleko od domu - zauważył Pop. Sięgnął po fajkę, którą zapalał tylko
podczas szczególnie interesujących rozmów. - Jak długo zamierzasz zabawić w Myrtle
Beach?
- To zależy. Chcę pogadać o twoim wesołym miasteczku.
Pop, który właśnie zapalał fajkę, raptownie wciągnął powietrze. Tytoń zajął się,
roztaczając aromatyczny, wiśniowy dym.
- Wspomniałeś o tym przez telefon. Widzisz, właśnie rozmawialiśmy z Megan o
zatrudnieniu kogoś do pomocy na lato. Zostało zaledwie sześć tygodni do otwarcia sezonu. -
Pyknął fajkę i dym leniwie poszybował w powietrze. - A tylko trzy tygodnie do Wielkanocy.
Czy obsługiwałeś kiedyś urządzenia w lunaparku?
- Nie. - Katch upił łyk herbaty.
- Łatwo się tego nauczyć. - Pop nie przejął się jego brakiem doświadczenia. -
Wyglądasz na inteligentnego.
Megan zauważyła zapowiedź uśmiechu w kącikach ust Katcha. Odstawiła filiżankę.
- Osobie niedoświadczonej nie możemy zapłacić zbyt dużo - wtrąciła z udawanym
żalem.
Katch działał jej na nerwy. Miała nadzieję, że go zniechęci. Niech poszuka sobie
szczęścia gdzie indziej.
Ale coś ją niepokoiło. Katch nie wyglądał na człowieka, który przyjąłby pracę przy
obsłudze kolejki górskiej lub sprzedaży pamiątek. Jego twarz naznaczona była autorytetem, a
cała postawa świadczyła o dużej pewności siebie. Tylko w jego naturalnym, trochę non-
szalanckim wdzięku kryło się coś podejrzanego...
Odpowiedział na jej spojrzenie z zupełnym brakiem skrępowania.
- To oczywiste - rzekł. - Pracujesz w wesołym miasteczku, Meg?
Miała ochotę odparować mu ostro, by tak śmiało sobie nie poczynał, ale powstrzymała
się od komentarza.
- Często - powiedziała.
- Megan ma głowę do interesów - wtrącił Pop. - Dba o moje sprawy.
- Naprawdę? - rzekł Katch, jakby wyrwany z zadumy. - A ja zastanawiałem się, czy
nie jesteś modelką. Masz bardzo oryginalny typ urody. - Tym razem ton jego głosu był
poważny.
- Megan jest artystką - powiedział Pop z zadowoleniem, pykając fajką.
- Naprawdę?
Obserwowała, jak Katch mruży oczy i przypatruje jej się z uwagą. Zakłopotana
poruszyła się na krześle.
- Chyba odbiegliśmy od tematu - powiedziała szorstko. - Jeśli przyjechałeś tu w
sprawie pracy...
- Nie - padła krótka odpowiedź.
- Ale... chyba powiedziałeś...
- Nie sądzę - znów jej przerwał i uśmiechnął się lekko. Potem zwrócił się do Popa: -
Nie chcę pracować w waszym wesołym miasteczku. Chcę je kupić. Czy możemy o tym
porozmawiać?
Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem. Pop był niewątpliwie zaskoczony, ale w jego
oczach pojawił się namysł. Żaden z nich nie zauważał teraz Megan. Wpatrywała się niemo w
Katcha, a na jej otwartej twarzy malował się przestrach. Miała ochotę roześmiać się i po-
wiedzieć mu, by przestał żartować, ale instynktownie wiedziała, że Katch mówi poważnie.
Dostrzegła moc i siłę pod maską chłopięcej nonszalancji. Chodziło mu o interes.
Czysty, uczciwy biznes. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Spojrzała na dziadka w
przypływie paniki.
- Pop? - Głos miała cichy, a Pop w żaden sposób nie zdradził się, że ją usłyszał.
- A to dopiero niespodzianka! - powiedział. Potem znów pyknął z fajki. - Ale dlaczego
właśnie moje wesołe miasteczko?
- Rozejrzałem się już po tutejszych obiektach rozrywkowych. - Nie zamierzał wdawać
się w szczegóły. - Podoba mi się właśnie ten.
Pop westchnął i wypuścił dym prosto w sufit.
- Nie mogę powiedzieć, bym był zainteresowany sprzedażą, synu - rzekł wolno. -
Człowiek przywiązuje się do określonego stylu życia.
- Gdy usłyszy pan moją propozycję, może pan zmieni zdanie.
- Ile masz lat, Katch? - odpowiedział z uśmiechem Pop.
- Trzydzieści jeden.
- Właśnie od tylu lat prowadzę ten interes. A co ty właściwie wiesz o prowadzeniu
wesołego miasteczka?
- Oczywiście, nie tak dużo jak pan. - Katch uśmiechnął się szeroko i znów odchylił na
oparcie krzesła. - Ale od dobrego nauczyciela mógłbym się wiele nauczyć.
Megan spostrzegła, że dziadek uważnie przygląda się Katchowi. Czuła się wyłączona
z rozmowy i bardzo jej się to nie podobało. Dziadek potrafił to robić bardzo subtelnie. David
Katcherton, jak widać, miał taki sam talent.
- Dlaczego chcesz zostać właścicielem parku rozrywki? - spytał nagle Pop.
Megan nabrała przekonania, że David Katcherton wzbudził jego zainteresowanie. W
jej głowie zabrzęczał ostrzegawczy dzwonek. Naprawdę nie chciała, by jej dziadka połączyły
z Katchem jakieś interesy. Przeczuwała zbliżające się kłopoty.
- To dobry interes - odpowiedział Katch na pytanie Popa. - I zabawny. - Uśmiechnął
się. - Lubię rzeczy, które sprawiają radość.
Potrafił przemówić do Popa, pomyślała Megan z zazdrością, obserwując wyraz twarzy
swego dziadka.
- Byłbym zobowiązany, gdyby pan to sobie przemyślał, panie Miller - ciągnął Katch. -
Możemy wrócić do tej rozmowy za kilka dni.
I wiedział, kiedy dyplomatycznie się wycofać, pomyślała.
- Mogę pomyśleć - zgodził się Pop, choć jednocześnie kręcił głową. - Ale lepiej
rozejrzyj się gdzie indziej. Prowadzimy Joyland od wielu lat. Ja i Megan. To nasz dom. -
Popatrzył przekornie na wnuczkę. - Czy przypadkiem nie wybieracie się na kolację?
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, rzucając mu rozzłoszczone spojrzenie.
- Właśnie pomyślałem o tym samym - wtrącił gładko Katch. - Chodźmy, Meg. Kupię
ci hamburgera.
- Ogromnie mi przykro, że muszę odmówić tak uroczemu zaproszeniu - powiedziała
kwaśno.
- A więc nie odmawiaj - powiedział Katch, a potem zwrócił się do Popa: - Pójdzie pan
z nami?
Pop zaśmiał się cicho i zbył ich machnięciem ręki.
- Zmykajcie już. Muszę przygotować sprzęt na jutro.
- Mogę wybrać się z panem? - spytał znienacka Katch. Pop przyjrzał mu się uważnie.
- Wychodzę o piątej trzydzieści rano - powiedział po chwili. - Mam zapasowy sprzęt.
- Przyjdę.
Megan była tak zaskoczona, że bez słowa protestu pozwoliła wyprowadzić się na
zewnątrz. Pop nigdy nikogo nie zapraszał na wspólne wędkowanie. Lubił łowić ryby w
samotności. W ten sposób się odprężał.
- On nigdy nikogo ze sobą nie zabiera - powiedziała, głośno myśląc.
- Bardzo mi to pochlebia.
Megan dopiero teraz zauważyła, że Katch nadal trzymają za rękę, splatając jej palce ze
swoimi.
- Nigdzie z tobą nie pójdę - oświadczyła stanowczo, przystając. - Mogłeś zauroczyć
Popa, ale...
- Naprawdę uważasz, że jestem uroczy? - Z zuchwałym uśmiechem wziął jej drugą
rękę.
- Wcale nie - odparła twardo, ale musiała powstrzymywać uśmiech.
- Dlaczego nie chcesz zjeść ze mną kolacji?
- Ponieważ cię nie lubię - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Daj mi szansę, bym zdołał cię przekonać do zmiany zdania.
- To niemożliwie. - Megan usiłowała wyrwać dłonie, ale Katch zacisnął na nich palce.
- Chcesz się założyć? Ale jeśli uda mi się skłonić cię do zmiany zdania, obiecaj, że
pobawimy się razem w lunaparku w piątkowy wieczór.
Znów musiała tłumić uśmiech.
- A jeśli nie zmienię zdania? Co wtedy?
- Wtedy nie będę ci się więcej narzucać. - Uśmiechnął się tak wymownie, jakby już
był pewien swego.
Uniosła pytająco brew. Nieoczekiwanie przyszło jej do głowy, że może warto z nim
wyjść.
- Musisz tylko zjeść ze mną dziś wieczorem kolację - przekonywał, wpatrując się w jej
twarz. - Zajmie ci to najwyżej dwie godziny.
- W porządku - zgodziła się impulsywnie. - Umowa stoi. - Wykręciła palce, ale on ich
nie puszczał.
- Moglibyśmy podać sobie ręce - powiedziała - ale ty nadal mi nie pozwalasz.
- To prawda. A więc przypieczętujmy to inaczej. Tak szybko przyciągnął ją do siebie,
że uderzyła o jego klatkę piersiową. Wyczuła w nim ogromną siłę, choć ciało miał szczupłe i
z pozoru kościste. Nim zdążyła zaprotestować, poczuła jego władcze usta na swoich.
Był zręczny i nieustępliwy. Nie pamiętała potem, czy instynktownie rozchyliła usta,
czy delikatnie dotykając jej języka, skłonił ją, by to zrobiła.
Gdy znalazła się w jego objęciach, nagle poczuła pustkę w głowie. Nie potrafiła
zebrać myśli, ulegając nieoczekiwanym potrzebom swego ciała. Stopiła się z nim, świadoma
jego twardej klatki piersiowej, o którą się oparła, świadoma jego ust atakujących jej usta. Wo-
kół panowała pustka. Odkryła, że nie było niczego, na czym mogłaby się wesprzeć. Żadnej
kotwicy, która powstrzymałaby ją przed wypłynięciem na wzburzone wody.
Nagle wydała cichy jęk protestu i odsunęła się od niego.
Oczy miał pociemniałe i zbyt zamglone, by mogła cokolwiek z nich wyczytać. Nazbyt
pochopnie myślała, że łatwo je rozszyfrować. Jak mogła naiwnie sądzić, że łatwo nim
sterować! Wszystko wyglądało teraz inaczej niż kilka minut temu. Cała drżała, bezskutecznie
usiłując zapanować nad sobą.
- Jesteś podniecona - stwierdził łagodnie Katch. - Szkoda, że tak usilnie walczysz, by
zachować chłód.
- Ja nie... - Megan rozpaczliwie kręciła głową, pragnąc, by jej serce zwolniło.
- Ależ tak. Nadal to robisz. - Katch po przyjacielsku uścisnął jej dłonie, a w końcu
puścił jedną z nich. Drugą nadal mocno trzymał w swojej dłoni, gdy odwrócił się do
samochodu.
Megan poczuła przypływ paniki. Usiłowała nad sobą zapanować. Już przecież
całowała się z chłopakami... Katch po prostu ją zaskoczył.
Ale wiedziała, że to nie było wytłumaczenie. Nigdy przedtem tak jej nie całowano.
- Myślę jednak, że z tobą nie pojadę - powiedziała trochę spokojniejszym tonem.
Ale Katch już otworzył drzwi samochodu.
- Umowa stoi, Meg.
ROZDZIAŁ TRZECI
Katch jeździł czarnym porsche. Megan to nie zdziwiło. Łatwo było się domyślić, że
David Katcherton może pozwolić sobie na wszystko co najlepsze.
Opierając się o srebrnoszare poduszki siedzenia, doszła do wniosku, że swój majątek
zapewne odziedziczył. Prawdopodobnie nie przepracował w życiu ani jednego dnia.
Przypominając sobie twardą skórę jego dłoni, pomyślała, że pewnie uprawia jakiś sport. Gra
w tenisa, squasha albo żegluje. Nigdy nie robi niczego użytecznego. Szuka wyłącznie
przyjemności. I łatwo je znajduje.
Megan odrzuciła włosy na ramiona i odwróciła się do niego. Miał bardzo atrakcyjny
profil. Ciemnoblond włosy niesfornie wiły się za uchem.
- Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało? Przyłapana na podglądaniu, zarumieniła się ze
złości.
- Powinieneś się ogolić - powiedziała chłodno. Katch zerknął w lusterko.
- Chyba masz rację. - Uśmiechnął się, gdy włączali się do ruchu. - Następnym razem,
gdy po ciebie przyjadę, będę o tym pamiętał. - Tylko nic już nie mów - dodał szybko, czując,
że zesztywniała. - Czy twoja matka nigdy ci nie mówiła, że lepiej się w ogóle nie odzywać,
jeśli nie można powiedzieć czegoś naprawdę przyjemnego?
Megan przełknęła ostre słowa, jakie przyszły jej do głowy.
- Jak długo tu mieszkasz? - zagadnął po chwili jak gdyby nigdy nic.
- Od niepamiętnych czasów. - Przez otwarte okno dobiegała muzyka płynąca z
samochodowych odbiorników. Megan podobała się ta kakofonia dźwięków. Odprężyła się,
wyprostowała ramiona i znów odwróciła w stronę Katcha.
- Czym się zajmujesz? - spytała.
Zauważył cień lekceważenia w jej głosie, ale skwitował to uniesieniem brwi.
- Posiadam pewne rzeczy.
- Jakie rzeczy?
Katch zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią badawczo.
- Wszystkie, które zechcę. - Gdy światło zmieniło się, zręcznie wjechał na parking i
zatrzymał samochód.
- Nie możemy tam pójść - powiedziała Megan, zerkając na elegancką restaurację.
- Dlaczego nie? - Katch wyłączył silnik. - Można tu nieźle zjeść.
- Wiem, ale nie jestem odpowiednio ubrana i...
- Czy zawsze robisz odpowiednie rzeczy, Meg? To pytanie zbiło ją z tropu.
Przyglądała się przez chwilę jego twarzy, zastanawiając się, czy z niej kpił.
- Pomyśl o tym przez chwilę. - Wysiadł z samochodu, a potem wystawił głowę przez
okno. - Zaraz wracam.
Megan obserwowała, jak niespiesznym krokiem wchodzi przez eleganckie drzwi do
restauracji. Pokręciła głową. Zaraz go wyproszą, pomyślała. Podziwiała jego pewność siebie.
Skrzyżowała ramiona. Mimo wszystko nie lubię go, zapewniła się w duchu.
Po piętnastu minutach doszła do wniosku, że lubi go jeszcze mniej. Co za
nieuprzejmość! Nadąsana wysiadła z samochodu. Tyle czasu kazać jej czekać!
Rozejrzała się za najbliższą budką telefoniczną. Zadzwoni do dziadka, by po nią
przyjechał. Sięgnęła do kieszeni kurtki, a potem do dżinsów. Nie miała przy sobie nawet
dziesięciu centów. Wzięła głęboki oddech i wpatrywała się w drzwi restauracji. Za chwilę
będzie musiała pożyczyć jakieś drobne, albo prosić, by pozwolono jej skorzystać z telefonu.
Upokarzające! Ale wszystko było lepsze, niż czekać tu na niego.
W chwili, gdy otworzyła drzwi do restauracji, pojawił się w nich Katch.
- Dzięki - powiedział uprzejmie, przechodząc ostrożnie obok niej.
Patrzyła za nim w zdumieniu. Niósł największy kosz piknikowy, jaki w życiu
widziała. Otworzył bagażnik i wstawił kosz do środka.
- Chodźmy - powiedział, zatrzaskując klapę bagażnika. - Umieram z głodu.
- Co tam masz? - spytała podejrzliwie.
- Kolację. - Ponaglił ją gestem ręki.
Megan nadal stała przy zamkniętych drzwiach od strony pasażera.
- W jaki sposób to załatwiłeś?
- Poprosiłem. Nie jesteś głodna?
- Owszem, jestem... Ale...
- A więc jedźmy. - Katch usiadł za kierownicą i włączył silnik. Ledwie Megan zdążyła
zająć miejsce, ruszył z parkingu. - Masz jakieś ulubione miejsce? - spytał po chwili.
- Ulubione miejsce? - powtórzyła jak echo.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mieszkając tu całe życie, nie masz tu swojego
ulubionego miejsca? - Katch skręcił w stronę oceanu. - A więc dokąd jechać?
- Na północny kraniec plaży - odpowiedziała. - Niewielu ludzi tam dociera, chyba że
jest pełnia sezonu.
- To świetnie. Wolę być z tobą sam na sam. Ta szczerość ją poruszyła. Powoli
odwróciła się i spojrzała na niego z uwagą.
- Czy jest w tym coś złego? - Uśmiechnął się tak zuchwale, że Megan aż dech zaparło.
- Prawdopodobnie - mruknęła pod nosem.
Plaża była zupełnie pusta, nie licząc krążących nad nią krzykliwych mew. Megan stała
przez chwilę z twarzą zwróconą ku zachodowi, napawając się urodą zachodzącego słońca.
- Uwielbiam tę porę dnia - powiedziała cicho. - Wszystko jest teraz takie spokojne.
Jakby dzień wstrzymał oddech. - Katch położył ręce na jej ramionach. Megan drgnęła.
- Spokojnie - powiedział. Stojąc za nią i obserwując ponad jej głową zachodzące
słońce, niespodziewanie zaczął masować jej napięte mięśnie. - Ja najbardziej lubię tę chwilę
przed świtem, gdy ptaki zaczynają śpiewać, a światło jest nadal rozproszone. - Przesuwał
palcami w górę i dół jej szyi. - Powinnaś częściej się odprężać.
- Gdy chciała się odsunąć, odwrócił jej twarz do siebie.
- Nie! - zaprotestowała, opierając się rękami o jego klatkę piersiową. - Nie!
- W porządku. - Zwolnił uścisk, ale jeszcze przez chwilę jej nie puszczał. Potem
pochylił się nad koszykiem piknikowym, wyjął z niego biały obrus i energicznie stwierdził: -
Pora coś zjeść. Proszę.
Megan wzięła serwetkę z jego rąk, nie wychodząc z podziwu, że dano mu
adamaszkowy obrus.
Kryształowe, pomyślała oszołomiona, gdy wręczył jej kieliszki.
- Dlaczego dali ci to wszystko? - Patrzyła na porcelanową zastawę i srebra.
- Zabrakło im papierowych talerzy. Szampan?
- Chyba oszalałeś!
- Co się stało? Nie lubisz szampana?
- Lubię, ale do tej pory piłam tylko amerykański - powiedziała niepewnie.
- Ten jest francuski - odpowiedział swobodnie, nalewając trunek.
Megan wypiła mały łyk.
- Cudowny - oceniła, zanim pociągnęła następny.
- Ale nie musiałeś... - Bezradnie rozłożyła ręce.
- Doszedłem do wniosku, że nie mam ochoty na hamburgera. - Katch wbił butelkę w
piasek. Postawił mały pojemnik na obrusie, potem znów zaczął grzebać w koszyku.
- Co to jest? - spytała Megan, otwierając pojemnik. Zmarszczyła brwi na widok
lśniącej, czarnej masy. - Czy to...? - Urwała z niedowierzaniem, zerkając na Katcha, który
układał grzanki na talerzu. - Czy to naprawdę kawior?
Tak Pozwól, że coś zjem, dobrze? Umieram z głodu. - Wyjął jej z rąk pudełko i
posmarował grzankę grubo kawiorem. - Nie masz ochoty? - spytał, gdy ugryzł kęs.
- Nie wiem... - Megan przyglądała się grzance krytycznym wzrokiem. - Nigdy
przedtem nie jadłam kawioru.
- Naprawdę? - Oddał jej swoją grzankę. - A więc spróbuj. - A gdy się zawahała,
uśmiechnął się szerzej i przysunął grzankę do jej ust. - Odwagi, Meg, ugryź kawałek.
- Słony - mruknęła zaskoczona. Wyjęła mu grzankę z ręki i ugryzła następny kęs. -
Ale bardzo dobry - oceniła, przełykając.
- Mogłaś mi trochę zostawić - pożalił się, gdy Megan skończyła grzankę. Roześmiała
się, po czym nałożyła obficie kawioru na następną grzankę i podała ją Davidowi. -
Zastanawiałem się, jaki on będzie. - Katch przyjął grzankę, ale jego uwaga skupiona była na
Megan.
- Co takiego? - Uśmiechając się, oblizała kciuk.
- Twój śmiech. Zastanawiałem się, czy będzie równie pociągający jak twoja twarz... -
Nie spuszczając z niej wzroku, ugryzł kawałek grzanki. - I jest.
Megan usiłowała zapanować nad swoim przyspieszonym pulsem.
- Nie musiałeś karmić mnie kawiorem i szampanem, żeby usłyszeć mój śmiech. - Z
obojętnym wzruszeniem ramion odsunęła się od niego. - Śmieję się całkiem często.
- Nie dość często.
- Dlaczego tak mówisz? - Była zaskoczona.
- Twoje oczy są takie poważne. Twoje usta też. - Przesunął wzrokiem po jej twarzy. -
Być może dlatego poczułem wewnętrzny przymus, by skłonić cię do uśmiechu.
- To niebywałe. - Megan przykucnęła i wpatrywała się w niego. - Ledwie mnie znasz.
- Czy to ma znaczenie?
- Zawsze myślałam, że powinno - wyszeptała, podczas gdy Katch znów sięgnął do
koszyka. Już bez zdziwienia patrzyła, jak wyciąga sałatkę z homara i truskawki. Roześmiała
się, odrzuciła włosy do tyłu i przysunęła bliżej do niego.
- Dasz mi spróbować? - powiedziała.
Zanim skończyli tę ucztę, słońce już zaszło i księżyc rzucał drżącą, białą poświatę na
morze. Megan pomyślała, że wszystko działo się jak we śnie. Porcelana, srebra lśniące w
świetle księżyca, wykwintne jedzenie, znajomy szum fal i ten nieznajomy obok niej, który z
każdą minutę stawał się coraz mniej obcy.
Megan wyczuwała już, kiedy Katch się uśmiecha, poznała modulację jego głosu,
wyraz oczu, gdy się cieszy i gdy ironizuje. Zapamiętała również charakterystyczny sposób, w
jaki włosy układały mu się za uchem. Więcej niż raz, oczarowana szampanem i poświatą
księżyca, musiała się powstrzymywać, by nie przygładzić ich palcami.
- Nie masz ochoty na kawałek sernika? - Katch machnął widelcem, a potem wsunął go
jej do ust.
- Już nie mogę. - Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i oparła na nich podbródek.
Patrzyła, jak Katch delektuje się deserem. - Jak ty to robisz?
- Poświęcam się - zażartował, zjadając ostatni kęs. - Zawsze staram się doprowadzić
sprawy do końca.
- Nigdy nie byłam na takim pikniku - powiedziała, wzdychając z zadowolenia. Oparła
się na łokciach, wyciągnęła nogi i zapatrzyła się w gwiazdy. - Nigdy nie jadłam takich delicji.
- Przekażę Ricardo twoje wyrazy uznania. - Katch zmienił pozycję i usiadł obok niej.
- Kto to jest Ricardo? - spytała machinalnie, a potem bez sprzeciwu pozwoliła, by
Katch odgarnął jej włosy za ucho.
- Szef kuchni. Uwielbia komplementy.
Megan uśmiechnęła się, zachwycona tym, jak dźwięk jego głosu mieszał się z szumem
fal.
- Skąd wiesz?
- W ten sposób ściągnąłem go z Chicago.
- Ściągnąłeś go z Chicago? Co masz na myśli? - Po chwili się zreflektowała: - Jesteś
właścicielem tej restauracji?
- Tak. - Z uśmiechem przyjął niedowierzanie malujące się na jej twarzy. - Kupiłem ją
dwa lata temu.
Megan zerknęła na delikatną porcelanę i ciężkie srebra rozrzucone na białym obrusie.
Przypomniała sobie, że ponad dwa lata temu ta restauracja była bliska bankructwa. Jedzenie
było za drogie, a obsługa beznadziejna. Potem lokal został zmodernizowany. Słyszała, że
zmieniono wystrój wnętrza, a na suficie zamontowano lustra. Od czasu ponownego otwarcia
restauracja zapracowała na miano najlepszej w mieście.
- Kupiłeś ją? - powtórzyła.
- To prawda. - Katch usiadł na piętach obok Megan, która leżała oparta na łokciach. -
Czy to cię dziwi?
Megan dokładnie mu się przyjrzała. Potargane nonszalancko włosy, wytarte na
kolanach dżinsy, podniszczone sportowe buty. Nie przypominał prosperującego biznesmena.
A jednak... Jednak musiała przyznać, że w jego twarzy było coś takiego...
- Nie - powiedziała w końcu. - Raczej nie. - Zmarszczyła brwi, gdy zmienił pozycję.
W jednej chwili znalazł się obok niej i patrzył na morze tak jak ona. - Kupiłeś ją w taki sam
sposób, jak chcesz kupić Joyland - zawyrokowała.
- Mówiłem ci, że właśnie tym się zajmuję.
- Ale to coś więcej niż samo posiadanie, prawda?
- nalegała. - Ty jeszcze doprowadzasz swoje nabytki do stanu świetności.
- Na tym to polega - zgodził się. - Sukces przysparza mnóstwo satysfakcji, nie
uważasz?
Megan usiadła i odwróciła się do niego.
- Ale nie możesz mieć Joylandu. Jest całym życiem Popa. Nie rozumiesz...
- Wyjaśnisz mi to później, zgoda? - rzekł swobodnie. - Nie dziś wieczorem. - Nakrył
jej dłoń swoją. - To nie jest biznesowa kolacja.
- Katch, musisz...
- Spójrz na gwiazdy, Meg - poprosił. - Czy kiedykolwiek próbowałaś je policzyć?
- Gdy byłam mała - zaczęła. - Ale...
- Nie tylko dzieci liczą gwiazdy - powiedział ciepłym tonem. - Przychodzisz tu
czasami wieczorami?
Gwiazdy nisko zawieszone nad morzem jasno lśniły.
- Czasami - powiedziała cicho. - Gdy praca nie idzie mi dobrze, albo gdy chcę coś
przemyśleć, albo po prostu gdy chcę być sama.
- Malujesz morskie pejzaże? Portrety? Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Rzeźbię.
- Ach! - Uniósł jej rękę, a potem przyjrzał jej się uważnie z jednej i z drugiej strony. -
Tak, teraz widzę. Twoje ręce są silne i zręczne. - Gdy przywarł ustami do jej dłoni, poczuła
prąd elektryczny przeszywający całe jej ciało.
Ostrożnie cofnęła rękę. Potem przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami.
Nie patrząc na Katcha, wiedziała, że się uśmiechał.
- W jakim materiale rzeźbisz? W glinie, drewnie, kamieniu?
- We wszystkich trzech. - Odwróciła głowę i znów się uśmiechnęła.
- Gdzie studiowałaś?
- Skończyłam kursy w college'u. - Wzruszyła ramionami. - Nie miałam na studiowanie
zbyt dużo czasu. - Znów spojrzała w niebo. - Księżyc tak jasno dziś świeci. Lubię tu
przychodzić, gdy jest pełnia. Wtedy wszystko tonie w srebrzystym blasku.
Gdy musnął wargami jej ucho, chciała raptownie się odsunąć, ale on jej nie pozwolił.
Objął ją za ramiona.
- Odpręż się, Meg - szepnął prosto w jej policzek. - Jest tylko księżyc i ocean. Tylko to
jest prócz nas.
Prawie mu uwierzyła, zwłaszcza że jego wargi przyjemnie drażniły jej skórę, a w
całym ciele czuła słodką ociężałość po winie. Ale gdy Katch przesunął wargi w dół jej szyi,
nagle puls jej podskoczył i jęknęła.
- Katch, lepiej już pójdę... Proszę...
- Później - wymamrotał, pokrywając lekkimi pocałunkami jej szyję, potem znów
podbródek i wracając do ucha. - Później, znacznie później.
Odwróciła głowę, chciała coś powiedzieć, ale głos zamarł jej w gardle. Jego usta były
tak blisko. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, czujnymi oczami, on zaś pochylał się
coraz bliżej i bliżej. Nadal jednak nie dotknął ustami jej ust. Krążyły one nad nią, wabiąc i
obiecując. Gdy wreszcie dotknął kącików jej ust, jęknęła znów i przymknęła oczy. Tym
razem w ogóle nie dotykał jej rękami. Łączyły ich usta, języki i wymieszane oddechy.
Megan czuła, że jej opór słabnie, warstwa po warstwie, aż pozostało nagie pożądanie.
Zapomniała o niebezpieczeństwie, o konsekwencjach. Zawładnęły nią zmysły. Jej usta
szukały jego ust, odpowiadały na pocałunki. Porzuciła wahanie, nieśmiałość, dotknięta
szaleństwem pożądania i pragnieniem, by doznać znów tego, co czuła już przedtem -
rozkosznego zawrotu głowy.
Ponieważ nadal jej nie obejmował, sama oplotła go pożądliwie ramionami i mocno do
siebie przyciągnęła. Pozwolił jej przejąć inicjatywę, jedynie gładząc palcami jej włosy.
Megan ledwie słyszała szum fal poprzez głuche dudnienie swego serca.
Wreszcie oderwała się do niego z głębokim westchnieniem. Ale on nie chciał
pozwolić jej odejść.
- Powtórzymy? - Mimo że pytanie padło cichym głosem, w nocnej ciszy zabrzmiało
jak krzyk.
Miała na końcu języka odmowę. Wiedziała, że traci grunt pod nogami. Katch,
trzymając rękę na jej karku, przyciągnął ją bliżej.
Tym razem był natarczywy. Pokazał jej wiele odmian pocałunku. Zarówno język, jak i
wargi mogły dostarczyć przyjemności.
Megan wsunęła palce we włosy Katcha, gdy całował ją coraz gwałtowniej i mocniej.
Była gotowa, odpowiadała na jego pocałunki. Pragnęła go.
Gdy objął dłonią jej nagą pierś, ledwie wyszeptała słowa sprzeciwu. Nie czuła, gdy
rozpiął suwak jej kurtki, a potem guziki bluzki. Pieszczota jego ręki była delikatna, a
jednocześnie zuchwała. Opór jej powoli topniał, by wreszcie przeistoczyć się w dzikie
pożądanie, które tliło się pod jej skórą, w każdej chwili grożąc wybuchem.
- Pragnę cię - szepnął Katch prosto w jej usta. - Pragnę się z tobą kochać.
Megan czuła, jak pożądanie ją obezwładnia, jak ogarniają nieposkromiony apetyt na
miłość. Toczyła walkę, by wrócić do rzeczywistości, przypomnieć sobie okoliczności,
nazwiska, miejsca, obowiązki. Było przecież coś więcej niż tylko księżyc i morze. A Katch
był obcy, był mężczyzną, którego ledwie znała.
- Nie! - Udało jej się wreszcie wyzwolić usta ze słodkiej niewoli jego ust. Z trudem
podniosła się z piasku. - Nie - powtórzyła, zapinając guziki.
Katch również wstał i chwycił ją za połę koszuli. Megan popatrzyła ze zdziwieniem w
jego oczy jaśniejące dziwnym blaskiem.
- Dlaczego nie?
Megan przełknęła ślinę. W jego głosie nie było teraz leniwej nonszalancji lecz jakaś
oschła, bezwzględna nuta.
- Nie chcę - powiedziała.
- Kłamiesz! - rzucił jej w twarz.
- Zgoda - przyznała. - Nie znam cię.
- Ale poznasz - zapewnił. Potem pocałował ją mocno, jakby chciał sprawić jej ból. -
Ale zaczekamy, aż to nastąpi.
- Zawsze osiągasz to, co chcesz? - spytała w przypływie zuchwałości.
- Tak - odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, że tak.
- Będziesz więc rozczarowany. - Wyrwała mu z rąk koszulę i zaczęła znów zapinać
guziki. - Nie możesz mieć Joylandu i nie możesz mieć mnie.
Katch przyglądał jej się przez chwilę, gdy stała odwrócona plecami do morza. Na jego
twarzy znów zagościł arogancki uśmiech.
- Będę miał i Joyland, i ciebie, Meg - obiecał cicho. - Zanim nadejdzie sezon.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Popołudniowe słońce zalewało pracownię, ale Megan nie zwracała na nie uwagi, tak
samo jak na śpiew ptaków za oknem. Była skupiona na glinie, nad którą pracowała, a raczej
nad tym, co w tej chwili było częściowo uformowaną głową.
Zrobiła coś, co zdarzało jej się niezmiernie rzadko - odsunęła na bok aktualną pracę,
żeby rozpocząć następną. Nowy temat ścigał ją przez całą noc i w końcu doszła do wniosku,
że uwolni się od myśli o Davidzie Katchertonie, wykonując jego popiersie. To wydawało się
najlepszym sposobem.
Megan miała bardzo wyraźną wizję, dokładnie wiedziała, co pragnie uchwycić: siłę i
determinację tkwiącą pod powierzchnią uprzejmości i pewnej nonszalancji.
Musiała jednak przyznać, że wczoraj wieczorem Katch ją nieco przestraszył. Nie
fizycznie, oczywiście - wiedziała, że był mężczyzną zbyt inteligentnym, by zachować się
wobec niej brutalnie - ale siłą swej osobowości.
Ze złością uderzyła w glinę. Wyglądał na człowieka, który osiąga to, co chce. Ale nie
tym razem. Była zdecydowana zrobić wszystko, by tym razem mu się nie powiodło. Katch
wkrótce zrozumie, że nie można nią dyrygować. Nawet Popowi to się nie udawało.
Wolno, precyzyjnie modelowała rysy jego twarzy. To dawało jej uczucie pewnej
przewagi.
Instynktownie, jakby w natchnieniu, nadała kształt niesfornemu kosmykowi włosów
tuż nad uchem. Cofnęła się o krok, by lepiej przyjrzeć się swemu dziełu. Udało jej się
uchwycić pewien rys jego osobowości. Doszła do wniosku, że był typem słodkiego drania. To
staroświeckie określenie bardzo do niego pasowało. Mogła wyobrazić go sobie w
kowbojskich butach i z rewolwerem za pasem, grającego w pokera w jakiejś szulerni w
Tuscon; albo z szablą, gdy zdobywa statek.
Bezwiednie zaczęła pieścić palcami uformowane w glinie loki. Taki mężczyzna,
prawdziwy pirat, nie lękał się sztormu, zdobywał skarby i kobiety wszędzie, gdzie tylko
chciał. Kobiety... Myśli Megan wróciły do poprzedniego wieczoru. Do jego ust na jej ustach,
do pieszczoty jego dłoni. Zapamiętała nawet strukturę piasku, na którym razem leżeli, zapach
i odgłos oceanu za plecami. Pamiętała, jak światło księżyca oświetlało jego włosy, które
przeczesywała spragnionymi palcami, podczas gdy Katch wędrował ustami po jej ciele.
Wydały jej się miękkie, a zarazem szorstkie... Jak...
Przerażona odegnała zdrożne myśli. Zerknęła w dół na własne palce błądzące po
glinianych włosach Katcha. Zaklęła pod nosem, o mały włos nie niszcząc rodzącego się
dzieła. Wstała i odeszła od stołu. Nie powinna dopuścić, by jakieś drobne zawirowania
odrywały ją od pracy. Wczorajszy wieczór spędzony w towarzystwie Katcha należał do tej
kategorii. Tylko drobne zawirowanie. Nic ważnego.
A jednak intuicja podpowiadała jej, że Katch był ważny, o wiele ważniejszy, niżby
sobie tego życzyła.
Gdzie podział się jej zdrowy rozsądek? Zaczerpnąwszy powietrza, podeszła do
umywalki, by umyć ręce. Musi być rozsądna. Pop potrzebował kogoś, kto przypominałby mu
o konieczności płacenia rachunków. Uśmiechnęła się, wycierając ręce. Przyszło jej do głowy,
zresztą nie po raz pierwszy, że jest w takim samym stopniu potrzebna swemu dziadkowi, jak
on jej.
Dawno temu, gdy była jeszcze dzieckiem, a potem młodą dziewczyną, była od niego
całkowicie zależna. I on jej nie zawiódł. W miarę jak dorastała, stopniowo przejmowała od
niego obowiązki, które sprawiały mu trudność, a więc księgowość czy pertraktacje z bankiem.
Zdarzało się, że rezygnowała z własnych pragnień, by zrobić to, co uważała za swój
obowiązek. Zajmowała się nudnymi, mało romantycznymi rachunkami, choć wolała
przebywać w zaczarowanym świecie sztuki. Bywały momenty, gdy pochłonięta swoją twór-
czością, zapominała o codzienności. Często czuła się rozdarta pomiędzy tymi dwoma
światami.
Miała naprawdę dość życiowych rozterek nawet bez Davida Katchertona.
Nie rozumiała, jak to się stało, że nieznajomy mężczyzna tak szybko i tak skutecznie
naruszył delikatną równowagę jej świata. Pokręciła głową. Zamiast się nad tym zastanawiać,
postanowiła wyładować złość, kończąc popiersie.
Następna godzina szybko minęła. W ferworze pracy zapomniała o irytacji, z jaką
przyjęła wiadomość, że Katch wybiera się z jej dziadkiem na ryby. Rozzłościło ją, gdy o wpół
do szóstej rano, wyglądając zza firanki, zobaczyła go wypoczętego i pełnego zapału do
wędkowania. Rzuciła się z powrotem na łóżko i przez następną godzinę martwo wpatrywała
się w sufit. Jakże pociągająco zabrzmiał o świcie jego śmiech... Wolałaby o tym zapomnieć.
Rzeźbiona twarz zaczęła nabierać kształtu pod jej palcami. Po chwili Meg usłyszała
nadjeżdżający samochód. Śmiechowi Katcha towarzyszył szorstki, rubaszny głos jej dziadka.
Z pracowni znajdującej się nad garażem Megan miała doskonały widok na dom i
podjazd. Patrzyła, jak Katch wyciąga sprzęt i połów z pikapa, a potem z szerokim uśmiechem
mówi coś do jej dziadka. Pop odrzucił do tyłu grzywę białych włosów i roześmiał się głośno,
jakby zachwycony jakimś pomysłem. Po przyjacielsku poklepał Katcha po plecach. Dziwne,
ale Megan poczuła się urażona. Czy dlatego, że, jak widać, panowie doskonale czuli się w
swoim towarzystwie?
Przyglądała się Katchowi, gdy wyciągał z bagażnika pudełka z przynętami. Ubrany
był, tak samo jak wczoraj, w jasnoniebieską, spłowiała koszulkę, ozdobioną jakimś
nadrukiem na przodzie. Na głowę włożył czapkę z daszkiem, własność Popa, co dodatkowo
zdenerwowało Megan. Musiała jednak przyznać, że obydwaj dobrze się prezentowali. Mimo
różnicy wieku i budowy ciała obaj robili bardzo męskie wrażenie. Różnice i podobieństwa
pomiędzy nimi zaabsorbowały ją na chwilę tak bardzo, że nawet gdy Katch spojrzał do góry i
zauważył ją w oknie, nie zwróciła na to uwagi i nadal im się przyglądała.
Katch uśmiechnął się, przesuwając do tyłu daszek czapki, by miała lepszy widok.
Okno było długie i wąskie, a parapet sięgał jej do kolan. Wyglądała jak na oprawionym w
ramy obrazie. Z włosami związanymi do tyłu wstążką wydawała się jeszcze młodsza i
bardziej niewinna, a jej oczy pełne melancholii przypominały czarne jeziora. Stara koszula
Popa, którą założyła zamiast fartucha, szczelnie spowijała jej kruchą postać.
Na chwilę skrzyżowali wzrok i Megan dojrzała w oczach Katcha ten sam wewnętrzny
blask, jaki zauważyła wczoraj przez moment w świetle księżyca. Zadrżała. Po chwili jego
usta znów wykrzywił arogancki uśmiech, a z oczu wyjrzało rozbawienie.
- Zejdź na dół, Meg! - Machnął do niej ręką. - Przywieźliśmy ci prezent. - Odwrócił
się, by podnieść lodówkę z połowem.
- Wolałabym szmaragdy! - zawołała w odpowiedzi.
- Następnym razem - obiecał, znikając z lodówką na tyłach domu.
Znalazła Katcha w kuchni, skrobiącego ryby. Uśmiechnął się na jej widok, odłożył
nóż, a potem wziął ją w ramiona i ku jej ogromnemu zdziwieniu pocałował. Mimo że
pocałunek był bardziej przyjacielski niż namiętny, wywołał w niej reakcję, której siła ją
zdumiała. Zszokowana oderwała się od niego.
- Nie możesz...
- Już to zrobiłem - podkreślił, a potem dodał obojętnym tonem, jakby pocałunek w
ogóle nie miał miejsca: - Chciałbym zobaczyć twoją pracownię.
W gruncie rzeczy była oczywiście zadowolona ze zmiany tematu.
- Gdzie jest mój dziadek? - spytała, podchodząc do torby - lodówki i unosząc wieko.
- Pop odkłada sprzęt.
Wszyscy, którzy znali Timothy'ego Millera, zwracali się do niego Pop. Ale Megan
zmarszczyła brwi.
- Szybko się zaprzyjaźniasz, prawda?
- To fakt. Polubiłem twojego dziadka, Meg. Ty najlepiej powinnaś wiedzieć dlaczego.
Postąpiła krok w jego stronę.
- Nie wiem, czy powinnam ci ufać - powiedziała.
- Nie powinnaś. - Katch uśmiechnął się szeroko i przesunął palcem po jej nosie. - Ani
przez sekundę. - Otworzył pokrywę lodówki, żeby pokazać złowione ryby. - Jesteś głodna?
Megan uśmiechnęła się, ulegając jego urokowi, mimo ostrzeżeń płynących z bardziej
rozsądnej strony swej natury.
- Nie byłam. Ale mogę być. Zwłaszcza, jeśli nie muszę ich czyścić.
- Pop powiedział mi, że masz delikatny żołądek.
- Doprawdy? I co jeszcze ci powiedział?
- Powiedział, że lubisz narcyzy i miałaś pluszowego słonia o imieniu Henry.
- Powiedział ci to? - Megan nie była zadowolona.
- I jeszcze, że lubisz oglądać horrory, a potem wchodzisz z głową pod kołdrę.
Megan zmrużyła oczy, widząc coraz szerszy uśmiech Katcha.
- Przepraszam - rzuciła ze złością, a potem odepchnęła Katcha na bok i pobiegła do
kuchennych drzwi. Za plecami słyszała jego gromki śmiech.
- Pop! - Znalazła dziadka w małym pokoju przylegającym do kuchni, gdzie trzymał
swoje wędkarskie akcesoria.
- Cześć, kochanie. - Na widok Megan stojącej w drzwiach z rękami na biodrach Pop
uśmiechnął się czule. - Muszę ci powiedzieć, że ten chłopak zna się na łowieniu ryb.
Naprawdę wie, jak to się robi!
Jego zachwyt nad Katchem był tak oczywisty, że Megan tylko zacisnęła zęby.
- To najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam dzisiejszego dnia - zadrwiła, wchodząc do
pokoju. - Ale dlaczego uznałeś za konieczne informowanie tego chłopaka, że miałam
pluszowego słonia i śpię z głową pod kołdrą?
Pop uniósł rękę, by podrapać się w głowę. Nie zrobił tego jednak na tyle szybko, by
ukryć uśmiech.
- Pop, naprawdę... - Megan ściągnęła brwi. - Czy musisz pleść o mnie takie rzeczy,
jakbym była małą dziewczynką?
- Zawsze będziesz moją małą dziewczynką - powiedział Pop i pocałował ją w
policzek. - Widziałaś nasze pstrągi? Dziś wieczór usmażymy mnóstwo ryb.
- Przypuszczam - Megan skrzyżowała ramiona - że on zje z nami kolację?
- Oczywiście. - Pop zamrugał oczami. - W końcu to on złowił połowę ryb.
- To wspaniale.
- Pomyślałem, że mogłabyś upiec swoje ciasteczka, z jagodami... - Pop uśmiechnął się
prostodusznie.
Megan westchnęła, uznając swoją klęskę.
Po kilku minutach Pop usłyszał łoskot wyjmowanych foremek. Uśmiechnął się pod
nosem, a potem cicho prześlizgnął się przez dom i wyszedł frontowymi drzwiami.
- Upiecz swoje ciasteczka! - przedrzeźniała Megan, siekając masło z mąką - Ci
mężczyźni!
Gdy pochylała się, by wsunąć foremki do piekarnika, usłyszała za sobą dźwięk
zamykanych szklanych drzwi.
- Słyszałem już o ciasteczkach - powiedział Katch, kładąc na blacie oczyszczone ryby.
- Pop jest zajęty w garażu. Prosił, by go zawołać, gdy kolacja będzie gotowa.
Megan ze złością spojrzała przez szklane drzwi na sąsiedni budynek.
- Naprawdę? - Znów odwróciła się do Katcha. - Jeśli myślisz, że będziesz siedział i
czekał, to się grubo mylisz.
- Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym ci smażyć moje ryby!
Wpatrywała się w jego kamienną twarz.
- Zawsze sam je smażę - dodał tonem wyjaśnienia. - Gdzie jest patelnia?
Megan, obserwując go uważnie, w milczeniu pokazała właściwą szafkę. Patrzyła, jak
przykucnął, by poszukać patelni.
- To oczywiście nie znaczy, że uważam cię za kiepską kucharkę. - Wyjął ciężką
patelnię z nierdzewnej stali. - Po prostu lubię i umiem gotować.
- Czyżbyś jednak sugerował, że ja nie potrafię usmażyć tych żałosnych, małych
sardynek?
- Powiedzmy, że w sprawie posiłków nie lubię zdawać się na przypadek. - Zaczął
przeszukiwać szufladę. - Lepiej przygotuj sałatę - podpowiedział - a mnie zostaw ryby.
Megan patrzyła, jak bez skrępowania buszuje w kuchennych szufladach.
- Dlaczego nie zabierzesz swoich pstrągów i... Przenikliwy dzwonek minutnika
przerwał jej gniewną wypowiedź.
- Twoje ciastka. - Katch podszedł do lodówki po jajka i mleko.
Megan najwyższym wysiłkiem opanowała się i zajęła wypiekiem. Odstawiając
ciasteczka, żeby wystygły, postanowiła zrobić swoją specjalną sałatkę. Miała nadzieję, że
zakasuje nią smażonego pstrąga.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Rozgrzana oliwa syczała, gdy Katch kładł na nią
przyprawione ryby. Megan darła sałatę, potem kroiła warzywa. Zapach unoszący się z patelni
był niezwykle kuszący. Megan obrała marchewkę i westchnęła. Katch uniósł pytająco brew.
- Jesteś dobrym kucharzem, prawda? - Megan uśmiechnęła się niechętnie.
Wzruszył ramionami, a potem wyrwał jej z ręki obraną marchewkę i schrupał.
- Wolałabyś, aby było inaczej, prawda?
- Byłbyś bardziej uroczy, gdybyś kręcił się nieporadnie po kuchni i robił bałagan -
stwierdziła.
Katch sprawdził szpikulcem, czy ryba na patelni jest już gotowa.
- Czy to komplement?
Marszcząc brwi, w skupieniu nadal pedantycznie kroiła marchewkę.
- Nie wiem... Może byłoby łatwiej się z tobą porozumieć, gdybyś był mniej
kompetentny.
Ku jej zaskoczeniu chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.
- Naprawdę chciałabyś tego? - Delikatnie masował palcami jej ciało. - Porozumieć się
ze mną? - Gdy przyciągnął ją bliżej, położyła ręce na jego klatce piersiowej w obronnym
geście. - Czy ja cię denerwuję?
- Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Oczywiście, że nie. - Ale gdy Katch, unosząc
brew, przyciągnął ją jeszcze bliżej, przyznała pospiesznie: - Tak, jak diabli!
- Odsunęła się od niego. Podeszła do lodówki, by wyjąć stamtąd jagodowe nadzienie
do ciasteczek. - Nie musisz okazywać z tego powodu takiego zadowolenia. - Pożałowała, że
nie potrafi okazać zniecierpliwienia, które powinna odczuwać. - Kilka rzeczy doprowadza
mnie do złości - ciągnęła, napełniając babeczki nadzieniem. - Węże, próchnica zębów i małe
ujadające pieski.
- Gdy usłyszała, że zachichotał, odwróciła głowę i sama się roześmiała. - Trudno cię
nie lubić, ponieważ mnie rozśmieszasz.
- Naprawdę nie możesz mnie polubić? - Katch zręcznie wrzucił następną rybę na
skwierczący tłuszcz.
- Taki miałam plan - przyznała Megan. - To wydawało się dobrym pomysłem.
- Opracuj więc inny plan - poradził, wyjmując z szafki półmisek. - Co jeszcze lubisz
oprócz narcyzów? - spytał niespodziewanie.
- Roztopione lody - odparła spontanicznie. - Oskara Wilde'a i chodzenie na bosaka.
- A baseball?
Na chwilę przerwała napełnianie babeczek.
- O co ci chodzi?
- Czy lubisz baseball?
- Tak - rzekła po namyśle, uśmiechając się. - Właściwie to lubię.
- Wiedziałem, że coś nas łączy. - Katch z promiennym uśmiechem zgasił ogień pod
patelnią. - Zawołamy Popa? Ryby gotowe.
Megan doszła do wniosku, że było coś zbyt słodkiego w tym, że siedzieli we trójkę
przy posiłku, który wspólnie przygotowali. Wyczuwała coraz większą sympatię pomiędzy
dwoma mężczyznami i to ją najbardziej niepokoiło. Była pewna, że Katch nadal jest zdecydo-
wany kupić Joyland. A Pop najwyraźniej dobrze czuł się w jego towarzystwie. Instynktownie
nie ufała Katchowi. Musiała jednak przyznać, że ona również go polubiła.
- Coś wam powiem... - Pop westchnął nad pustym talerzem i odchylił się na krześle. -
Skoro we dwoje przygotowaliście ucztę, ja przynajmniej pozmywam. - Popatrzył na Megan,
potem na Katcha. - Dlaczego nie pójdziecie sobie na spacer? Megan bardzo lubi spacery po
plaży.
- Pop!
- Wiem, że młodzi ludzie wolą być sami - ciągnął Pop bezlitośnie.
Megan otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Katch przemówił pierwszy.
- Chętnie pójdę na spacer z piękną kobietą, zwłaszcza jeśli to oznacza uniknięcie prac
domowych.
- Bardzo wdzięcznie to ująłeś - skwitowała Megan.
- Ale najpierw chciałbym zobaczyć twoją pracownię, dobrze?
- Zabierz Katcha na górę, Megan - nalegał Pop. - Tak pięknie rzeźbisz. Pozwól
Katchowi zobaczyć twoje prace.
Po chwili wahania Megan wyraziła zgodę. W gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko
pokazaniu Katchowi swoich prac. Zresztą na pewno bezpieczniej było przebywać z nim w
pracowni, niż iść z nim na plażę.
Ledwie opuścili kuchnię, Katch objął ją ramieniem.
- To bardzo miły dom - zauważył, rozglądając się po zadbanym trawniku okolonym
krzewami azalii. - Spokojny i przytulny.
Ciężar jego ramienia był przyjemny. Gdy szli w stronę garażu, Megan nie uwolniła się
z ramion Davida.
- Nie sądziłam, że coś cichego i spokojnego będzie dla ciebie pociągające.
- Jest czas na huśtanie się na werandzie i czas na kolejki górskie - odpowiedział,
zerkając na nią, gdy zatrzymała się przy schodach. - Myślę, że o tym wiesz.
- Wiem - powiedziała, zdając sobie sprawę, że uczucia do niego wymykają jej się spod
kontroli. - Ale dziwię się, że ty wiesz. - W zamyśleniu wchodziła po schodach. - To mała
pracownia - uprzedziła. - Nie robi dużego wrażenia. Właściwe to tylko kąt do pracy, gdzie nie
przeszkadzam Popowi, a on nie przeszkadza mnie.
Otworzyła drzwi i zapaliła światło, ponieważ zaczynało się ściemniać.
Panował tu artystyczny nieład. Na taki nieporządek nie pozwalała sobie w innych
dziedzinach życia. To pomieszczenie należało tylko do niej, bardziej nawet niż sypialnia
znajdująca się w sąsiednim domu. Tu i ówdzie leżały rozmaite narzędzia - imadła, dłuta, noże
i pilniki. Z krzesła zwisał rzucony tam naprędce fartuch. Pod ścianami stały szkice przyszłych
prac, nietknięte jeszcze kawałki piaskowca i drewna. Był też cenny kawałek marmuru, który
chroniła jak największy skarb. Wszędzie - na półkach, stołach oraz na podłodze, stały jej
rzeźby.
Katch ominął ją w drzwiach i wszedł do środka. Poczuła zdenerwowanie.
Zastanawiała się, jak zareaguje, jeśli Katch wypowie się krytycznie lub, co gorsze, wystąpi z
jakimiś banalnymi komplementami. Jej twórczość była dla niej sprawą bardzo ważną i bardzo
osobistą. Ku swemu niemałemu zdziwieniu doszła do wniosku, że zależy jej na jego opinii.
Cicho zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami.
Katch podszedł do małego studium dziewczynki budującej zamek z piasku. Tę rzeźbę
wykonała w drzewie orzechowym i była z niej bardzo dumna, ponieważ osiągnęła nastrój,
jaki chciała. Na twarzy dziecka malowało się coś więcej niż tylko młodość i niewinność.
Dziewczynka uważała się za księżniczkę zamkniętą w zamkowej wieży. Półuśmiech
błąkający się na jej ustach świadczył, że wierzyła w szczęśliwe zakończenie.
Rzeźba była misternie wykończona, począwszy od zwieńczonego blankami dachu i
wieżyczek zamkowych, aż po drobne palce dziewczynki. Dziewczynka miała długie włosy
opadające na ramiona; kilka kosmyków wiatr rozwiewał na jej twarzy. Po skończeniu tej
pracy Megan była ogromnie z siebie zadowolona; czuła, że odniosła sukces, ale teraz, widząc,
jak Katch w skupieniu, z dziwnie ponurym wyrazem twarzy obraca rzeźbę w rękach, dopadły
ją wątpliwości.
- To twoja praca?
Ponieważ cisza się przeciągała, Megan aż podskoczyła, słysząc pytanie.
- Tak... - Gdy szukała w myślach czegoś stosownego, co mogłaby powiedzieć, Katch
odwrócił się i zaczął chodzić po pracowni. Słyszała każde skrzypnięcie podłogi pod jego
sportowymi butami.
W milczeniu oglądał kolejne rzeźby. W miarę jak cisza się przedłużała, Megan robiła
się coraz bardziej spięta. Powinna wreszcie coś powiedzieć... Podniosła niedbale rzucony
fartuch i złożyła go nerwowym ruchem, wygładzając fałdy.
- Co ty tu jeszcze robisz?
Szeroko otworzyła oczy. Spodziewała się po nim każdej reakcji, ale nie gniewu. Na
jego zaś twarzy malowała się złość. Mocnej zacisnęła palce na starym, znoszonym fartuchu.
- Co masz na myśli? - Głos miała spokojny, ale jej serce biło coraz szybciej.
- Dlaczego się tu ukrywasz? - spytał. - Czego się boisz?
Zdumiona pokręciła głową.
- Wcale się nie ukrywam, Katch. Mówisz bez sensu.
- Ja mówię bez sensu? - Zrobił krok w jej stronę, potem zatrzymał się, odwrócił i
zaczął znów maszerować po pracowni. Obserwowała go zafascynowana. - Uważasz, że
tworzenie takich rzeczy, żeby je trzymać w zamknięciu, ma sens? - Podniósł wypolerowany
piaskowiec, przedstawiający mężczyznę i kobietę w objęciach. - Gdy ma się taki talent, ma
się również pewne zobowiązania. Zamierzasz upychać tu swoje prace, aż nie starczy ci
miejsca?
Jego reakcja wytrąciła ją z równowagi. Rozejrzała się bezradnie po pracowni.
- Od czasu do czasu zanoszę niektóre prace do galerii w centrum miasta - powiedziała.
- Sprzedają się nieźle, zwłaszcza w sezonie i...
Ostre przekleństwo Katcha przerwało jej wypowiedź. Spojrzała na niego z uwagą.
Czyżby ten wściekły, naburmuszony człowiek był tym samym sympatycznym facetem, który
niedawno smażył pstrągi w jej kuchni?
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki zły - powiedziała.
- Straty! - rzucił ostro, odstawiając rzeźbę z piaskowca na półkę. - Straty zawsze
doprowadzają mnie do furii. - Podszedł do niej i gwałtownie chwycił ją za ramiona. -
Dlaczego nic nie zrobiłaś ze swoim talentem, Megan? - Patrzył jej prosto w oczy, domagając
się odpowiedzi.
- To nie jest takie proste - zaczęła. - Mam pewne zobowiązania.
- Masz zobowiązania wobec siebie i swego talentu.
- Mówisz tak, jakbyś uważał, że dopuściłam się występku. - Zmieszana, zaczęła
uważnie przyglądać się jego twarzy. - Robię to, co uważam za właściwe. Nie rozumiem,
dlaczego jesteś taki zły. W grę wchodzą jeszcze inne sprawy - czas, pieniądze i interes, który
trzeba prowadzić. I rzeczywistość, której trzeba stawić czoła. - Pokręciła głową. - Chyba nie
wyobrażasz sobie, że zawiozę swoje rzeźby do galerii w Charlestonie i zażądam wystawy?
- To byłoby na pewno bardziej sensowne, niż trzymać je tu pod kluczem. - Puścił ją
nagle i znów zaczął przechadzać się po pracowni.
Był bardziej impulsywny, niż osądziła na podstawie pierwszego wrażenia. Zerknęła na
glinę owiniętą mokrym ręcznikiem. Zapragnęła poczuć ją pod swoimi palcami.
- Kiedy ostatnio byłaś w Nowym Jorku? - spytał, zatrzymując się naprzeciwko niej. -
Albo w Chicago czy Los Angeles?
- Nie wszyscy możemy być obieżyświatami - powiedziała. - Niektórzy są stworzeni do
czego innego.
Podniósł znów dziewczynkę z zamkiem z piasku, a potem musnął palcem parę
zakochanych z piaskowca.
- Chcę te dwie - oświadczył. - Sprzedasz mi?
To były jej ulubione prace, choć tak odmienne w nastroju.
- Dobrze... - zgodziła się z wahaniem. - Jeśli chcesz.
- Dam pięćset dolarów. Za każdą.
Oczy Megan rozszerzyły się ze zdumienia.
- Och, nie są tyle warte...
- Są warte o wiele więcej, jak sadzę. Masz jakieś pudełko, w które mógłbym je
zapakować?
- Tak, ale... - Megan przecierała oczy. - Tysiąc dolarów?
Odstawił rzeźby na stół i podszedł do niej. Nadal był nachmurzony.
- Uważasz, że bezpieczniej jest siebie nie doceniać, niż stanąć oko w oko z własnym
talentem?
Wytrącona z równowagi, zrobiła bezradny gest rękami. Katch odwrócił się i zaczął
szukać pudełka. Potem przyglądała się, jak zawijał rzeźby w stare gazety. Czoło miał nadal
zmarszczone, a w oczach złość.
- Przyniosę ci czek - oświadczył, po czym bez słowa wyszedł.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rozległ się długi, przeraźliwy krzyk. Kolejka górska z turkotem pięła się w górę,
potem wzięła ostry zakręt, niebezpiecznie przechylając się na bok. Wzdłuż toru kolejki
migotały światełka i było głośno. Bardzo głośno. Słychać było łoskot i jęki maszynerii,
gwizdy i brzęczenie maszyn elektronicznych z grami wideo, trzaski korkowców i
nawoływania sprzedawców.
Z głośników dobiegała jazgotliwa muzyka, zagłuszana przez ludzkie głosy. Ludzie
śmiali się, nawoływali, krzyczeli. W powietrzu unosiły się zapachy popcornu, orzeszków
ziemnych, hot dogów i smażonego oleju.
Megan naładowała magazynek i podała pistolet przyszłemu Wyattowi Earpowi.
- Króliki po pięć punktów, kaczki po dziesięć, jelenie dwadzieścia pięć, a
niedźwiedzie pięćdziesiąt.
Szesnastoletni strzelec wyborowy wycelował i udało mu się ustrzelić kaczkę i królika.
W nagrodę wybrał gumowego węża, mimo okrzyków przerażenia towarzyszącej mu
dziewczyny.
Megan, kręcąc głową, obserwowała ich, jak odchodzili. Chłopak objął dziewczynę
ramieniem, a potem objawiał swe uczucia, machając wężem przy jej twarzy. Zarobił mocnego
kuksańca w żebra.
Dziś wieczorem nie było tłumu, jak zwykle przed sezonem. Poza tym, o czym Megan
wiedziała, w okolicy było kilka parków rozrywki, oferujących więcej atrakcji. Megan nie
przeszkadzał ten luz. Od tamtego wieczoru, gdy Katch odwiedził jej pracownię, pochłonięta
była własnymi myślami.
Od trzech dni nie odezwał się ani słowem. Z początku bardzo chciała się z nim
zobaczyć, porozmawiać o tym, co jej powiedział. Było niewątpliwie zasługą Katcha, że
zaczęła myśleć o tej stronie swej natury, którą przez większą część życia ignorowała lub
tłumiła.
Ale w miarę upływu czasu to pragnienie słabło. Ostatecznie, czy Katch miał prawo
krytykować jej sposób życia, traktować ją tak, jakby popełniła przestępstwo? W ciągu paru
minut oskarżył ją, osądził i skazał. A potem zniknął.
Trzy dni, rozmyślała, podając kolejnemu strzelcowi pistolet. Trzy dni i ani jednego
słowa. Czekała na niego, mimo że czuła do siebie z tego powodu wewnętrzną niechęć. Po
trzech dniach, tęsknota przerodziła się w gniew. Przypominała sobie, że nie tylko ją skrytyko-
wał i obraził, ale w dodatku wyszedł z jej dwiema ulubionym rzeźbami. Tysiąc dolarów,
dobre sobie! Marszcząc brwi, wsunęła nowy magazynek do pistoletu. Gadanina, czcza
gadanina, to wszystko! Przyznać trzeba, że robił to bardzo dobrze. Gadanie o prowadzeniu re-
stauracji pewnie też było kłamstwem.
Ale dlaczego? Po co? Doszła do wniosku, że mężczyźni tacy jak on nie muszą
kierować się logicznymi powodami. To wszystko przez rozbuchane ego, uznała na koniec.
- Ach, mężczyźni... - mruknęła, podając pistolet nowemu klientowi.
- Wiem, co masz na myśli, moja droga. - Pulchna blondynka wzięła karabin z rąk
Megan i puściła do niej oko.
Megan mocniej zmarszczyła czoło.
- Komu oni są potrzebni? - spytała.
- Nam, kochanie. - Kobieta przyłożyła karabin do ramienia. - Na tym polega problem.
Megan westchnęła, gdy kobieta zdobyła sto dwadzieścia punktów.
- Niezły wynik - pogratulowała. - Może pani sobie wybrać nagrodę z drugiego rzędu.
- Poproszę hipopotama. Odrobinę przypomina mojego drugiego męża.
Megan ze śmiechem zdjęła hipopotama z półki.
- Bardzo proszę.
Kobieta mrugnęła porozumiewawczo, wsadziła hipopotama pod ramię i odeszła
kołyszącym się krokiem.
Megan cofnęła się, gdy znów dwóch nastolatków próbowało szczęścia. Uśmiechnęła
się, przypominając sobie słowa tamtej kobiety. W jakiś sposób ją rozbawiły i udobruchały.
Chociaż, pomyślała, znów podając karabin i inkasując ćwierć dolara, ona przecież nie zna
Katcha.
I ja też go nie znam, przypomniała sobie.
Automatycznie rozmieniła banknot jednodolarowy, który pojawił się na ladzie.
- Dziesięć strzałów za ćwierć dolara - zaczęła jak zwykle. - Króliki za pięć, kaczki za
dziesięć... - Popchnęła trzy ćwierćdolarówki po ladzie i sięgnęła po karabin. Nagle rozpoznała
palce, które odsunęły resztę w jej stronę.
- Postrzelam za dolara - powiedział Katch, gdy zaskoczona podniosła wzrok.
Uśmiechnął się, a potem pochylił i przelotnie pocałował ją w usta. - To na szczęście -
oświadczył, gdy odskoczyła.
Zanim Megan zdążyła zebrać ćwierćdolarówki, ustrzelił wszystkie niedźwiedzie.
- Hej, proszę pana, może pan powtórzyć? - Dwóch chłopców stojących w pobliżu było
pod wrażeniem.
- Naładujesz? - Katch spojrzał na Megan. Megan w milczeniu podała mu karabin.
- Ładnie pachniesz - zauważył. - Co to jest?
- Olej do karabinu.
Wybuchnął śmiechem, a potem kolejno zestrzelił nieszczęsne niedźwiedzie. Dwaj
chłopcy jednocześnie zagwizdali z podziwem. Wokół Katcha zebrał się tłum.
- Hej, Megan!
- Zerknęła do góry i zobaczyła bliźniaczki Bailey oparte o kontuar. Obie pary ich oczu
patrzyły znacząco na Katcha. - Czy to nie jest... ?
- Tak - ucięła Megan, nie wdając się w dalsze wyjaśnienia.
- Boski! - westchnęła Teri i uśmiechnęła się zalotnie do Katcha, gdy ten się
wyprostował.
Katch odwzajemnił uśmiech i znów sięgnął po karabin, który podała mu Megan.
- Masz zamiar życzyć mi szczęścia? - spytał.
Megan wytrzymała jego długie spojrzenie.
- Dlaczego nie?
- Meg, szaleję na twoim punkcie!
Podczas gdy zestrzelił czwarty zestaw niedźwiedzi, Megan starała się opanować falę
nagłego uczucia, którą wywołały jego beztrosko rzucone słowa. Zebrani wokół gapie
zareagowali burzliwym aplauzem. Katch odłożył strzelbę na ladę, po czym znów zwrócił się
do Meg:
- Co wygrałem?
- Wszystko, co zechcesz.
Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy, błysnął zębami w uśmiechu.
Zarumieniła się, karcąc się za to w duchu. Wolno przeszedł na bok i pokazał nagrodę.
- Wezmę Henry'ego - powiedział, a gdy zaintrygowana podniosła wzrok, wyjaśnił: -
Słonia. - A gdy Megan postawiła prawie metrowej wysokości słonia w kolorze lawendowym
na ladzie, Katch ujął jej dłonie. - I ciebie - dodał cicho.
- Możesz wybierać tylko spośród wystawionych nagród - powiedziała sztywno.
- Uwielbiam, gdy tak mówisz - skomentował.
- Przestań! - syknęła, słysząc chichot bliźniaczek.
- Założyliśmy się, pamiętasz? - Katch uśmiechnął się znacząco. - Jest piątek wieczór.
Megan próbowała wyrwać dłonie, ale jego palce splotły się z jej palcami.
- A kto mówi, że przegrałam zakład? - spytała. Starała się mówić cicho, ponieważ
obok stoiska nadal kłębił się tłum. Katchowi najwyraźniej to nie przeszkadzało.
- Daj spokój, Megan. Wygrałem bezdyskusyjnie. Chyba nie zamierzasz wystrychnąć
mnie na dudka?
- Nigdy nikogo nie wykiwałam - szepnęła, zerkając na zaciekawiony tłum. - Ale nawet
jeśli przegrałam, czego nie powiedziałam, nie mogę teraz zostawić strzelnicy. Na pewno
znajdziesz kogoś, kto dotrzyma ci towarzystwa.
- Chcę ciebie.
Walczyła, by patrzeć mu prosto w oczy.
- Naprawdę nie mogę stąd wyjść. Ktoś musi obsługiwać...
- Megan... - Jeden z zatrudnionych na godziny pracowników stanął za ladą. - Pop mnie
przysłał, bym cię zastąpił.
- Doskonała koordynacja czasowa - skomentowała, patrząc na niego z niechęcią. -
Wielkie dzięki.
- Ależ nie ma za co, Megan.
- Przechowaj go dla mnie, dobrze? - Katch wcisnął słonia w ręce pracownika, a gdy
Megan schyliła się nad ladą, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Pocałunek był długi i namiętny. Gdy odsunął ją od siebie, rękami oplatała jego szyję i
wpatrywała się w jego twarz oczami pociemniałymi z pożądania.
- Tęskniłem za tym od trzech dni - wyszeptał i lekko potarł jej nos swoim.
- To dlaczego tego nie zrobiłeś?
Katch uniósł brwi, a potem uśmiechnął się szeroko. Megan zawstydzona swą
impulsywnością zarumieniła się.
- Och, nie miałam tego na myśli - dodała szybko, próbując wyswobodzić się z jego
ramion.
- Ależ tak - odparował Katch. Puścił ją, ale zaraz po przyjacielsku objął ramieniem. -
To było naprawdę miłe. Nie psuj efektu. - Powiódł wzrokiem po lunaparku. - Może się
przejdziemy?
- Nie wiem po co. My nie sprzedamy Joylandu.
- To się jeszcze okaże - powiedział, jak zawsze z nieznośną pewnością siebie. - W
każdym razie ja nadal jestem zainteresowany. Wiesz, dlaczego ludzie tu przychodzą? -
Gestem ręki omiótł cały park.
- Żeby się zabawić - odpowiedziała Megan, podążając wzrokiem za jego ręką.
- Zapominasz o dwóch najważniejszych powodach. Aby pomarzyć i aby się
sprawdzić.
Zatrzymali się i przyglądali mężczyźnie w średnim wieku, który zdjął marynarkę i
próbował zadzwonić dzwonkiem. Młot opadł na dół z głośnym łoskotem, ale kula podniosła
się zaledwie do połowy masztu. Mężczyzna potarł dłonie z zamiarem ponowienia próby.
- Masz rację. - Megan odrzuciła włosy do tyłu, a potem uśmiechnęła się do Katcha. -
Ty powinieneś to wiedzieć.
Odchylił głowę i posłał jej szeroki uśmiech.
- Chcesz, żebym zadzwonił?
- Siła mięśni nie robi na mnie wrażenia - rzekła stanowczo.
- Naprawdę? - Nadal ją obejmując, poprowadził ją dalej. - A co robi na tobie
wrażenie?
- Poezja - powiedziała bez namysłu.
- Aha. - Katch, pocierając podbródek, zręcznie wyminął trójkę nastolatków. - A może
limeryki? Znam kilka wspaniałych limeryków.
- Nie wątpię. - Megan pokręciła głową. - Chyba zrezygnuję.
- Tchórz!
- Przejedźmy się kolejką górską, a wtedy zobaczysz, kto tu jest tchórzem -
zaproponowała.
- Chętnie. - Wziął ją za rękę i zaczął biec.
Dopiero przy budce z biletami zdołała złapać oddech. Przypatrując się jego twarzy,
doszła do wniosku, że go naprawdę lubi. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, pomyślała.
- O czym myślisz? - spytał, gdy zapłacił za ich przejażdżkę.
- O tym, że mogłabym cię polubić za jakieś trzy czy cztery lata. A może w trochę
krótszym czasie - dodała z uśmiechem.
Katch ujął jej dłonie i pocałował je, a Megan przeszył silny dreszcz.
- Schlebiasz mi - mruknął pod nosem, a jego oczy rozjaśnił wesoły błysk.
Megan próbowała wyrwać ręce, zaskoczona siłą swojej reakcji. Instynktownie czuła,
że ich znajomość nie powinna wykroczyć poza pewne ramy.
- Będziesz musiała trzymać mnie za rękę. - Katch ruchem głowy pokazał kolejkę
górską. - Mam lęk wysokości.
Wybuchnęła śmiechem. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Nie wycofała ręki.
Katchowi nie wystarczyła przejażdżka górską kolejką. Potem zgubili się w labiryncie,
przestraszyli w zamku duchów i pokręcili leniwie na diabelskim młynie.
Z góry mogli podziwiać kolorowe światła lunaparku oraz ocean ciągnący się z prawej
strony. Wiatr rozwiewał włosy Megan. Katch zebrał je, gdy pięli się znów w górę, i
przytrzymał w dłoni. Gdy ją pocałował, przyjęła to niezwykle naturalnie, jakby ta chwila
należała tylko do nich. Hałas i ludzie tam na dole - to był inny świat. W ich świecie był tylko
kręcący się młyn oraz lekki wietrzyk wiejący od oceanu. I dotyk ust. I przyjemność...
Megan oparła się o Katcha; odkryła, że jej głowa doskonale pasuje do jego ramienia.
Wtulona w nie, obserwowała, jak kręci się świat. Na niebie pulsowały niezliczone gwiazdy.
Sierp księżyca pojawiał się i znikał za chmurami. W powietrzu czuło się morską wilgoć i
lekki chłód. Westchnęła z rozkoszą.
- Kiedy po raz ostatni to robiłaś?
- Co takiego? - Pochyliła głowę, by na niego spojrzeć. Mimo że byli tak blisko siebie,
nie czuła niebezpieczeństwa.
- Kiedy po raz ostatni bawiłaś się w wesołym miasteczku? - Katch zauważył wyraz
zmieszania na jej twarzy. - Kiedy tak po prostu się tu bawiłaś?
Diabelski młyn zwolnił, potem zatrzymał się. Wagoniki kołysały się lekko, gdy jedni
pasażerowie wysiadali, inni wsiadali. Nagle wróciła myślami do dzieciństwa. Kiedy to było?
- Nie wiem - powiedziała niepewnie, podnosząc się z ławki.
Idąc u boku Katcha, rozglądała się wokół siebie. Zauważyła kilka znajomych osób, ale
w większości byli to turyści, którzy wzięli urlop przed sezonem.
- Powinnaś robić to częściej - zauważył Katch, kierując się w stronę wschodniej
bramy. - Śmiać się - ciągnął, gdy odwróciła do niego głowę - odprężyć, zapomnieć o
ograniczeniach, które na siebie nałożyłaś.
Megan zesztywniała.
- Jak na kogoś, kto ledwie mnie zna, zbyt dobrze się orientujesz, co dla mnie dobre.
- To nic trudnego. - Zatrzymał się przy budce z lodami i zamówił dla Megan lody w
waflu. - Nie masz żadnych tajemnic, Megan.
- Dziękuję bardzo.
Katch, śmiejąc się, podał jej lody.
- Nie dąsaj się, to miał być komplement.
- Przypuszczam, że znasz wiele bywałych w świecie kobiet.
Gdy zaczęli iść, Katch znów objął ją ramieniem.
- Owszem, znam taką - powiedział. - Nazywa się Jessica. To jedna z najpiękniejszych
kobiet, jakie spotkałem.
- Naprawdę? - Megan w roztargnieniu lizała lody.
- To blondynka o klasycznych rysach. Jasna skóra, delikatnie rzeźbione rysy,
niebieskie oczy. Cudowne niebieskie oczy.
- To interesujące - wtrąciła Megan.
- I jeszcze coś - ciągnął Katch. - Jest bardzo inteligentna i ma poczucie humoru.
- Wygląda na to, że ją lubisz.
- Nawet więcej. Przez wiele lat razem mieszkaliśmy. - Nagle dodał obojętnym tonem:
- Teraz jest już mężatką i ma dwoje dzieci, ale nadal często się spotykamy.
Może uda jej się przyjechać tu na parę dni, wtedy ją poznasz.
- Och, naprawdę? - Megan była nie na żarty zła. Przystanęła. - Jeśli myślisz, że marzę
o tym, by poznać twoją...
- Siostrę - dokończył Katch, chrupiąc wafel. - Polubiłabyś ją. Lód ci kapie, Meg!
Podeszli do bramy wyjściowej.
- To bardzo ładny lunapark - pochwalił Katch. - Mały, ale dobrze zorganizowany. -
Jakby od niechcenia sięgnął do kieszeni i wyciągnął kartkę papieru. - Och, zapomniałem dać
ci czek.
Megan, nie patrząc, wsunęła czek do kieszeni. Oczy miała utkwione w twarzy Katcha.
Doskonale zdawała sobie sprawę, w którą stronę biegły jego myśli.
- Mój dziadek poświęcił temu miasteczku całe swoje życie - przypomniała.
- Ty również - powiedział Katch.
- Dlaczego chcesz je kupić? Żeby na nim zarobić? Katch milczał przez długą chwilę.
Jakby za obopólną zgodą zaczęli schodzić w dół po piasku ku oceanowi.
- Czy to taki zdrożny powód, Megan? - odpowiedział. - Masz coś przeciwko
zarabianiu pieniędzy?
- Nie, oczywiście, że nie. To byłoby śmieszne.
- Zastanawiałem się, czy dlatego nic nie zrobiłaś ze swoimi rzeźbami.
- Robię to, co mogę i na co mam czas. Istnieją w życiu pewne priorytety.
- Być może źle je ustaliłaś. - Nim zdążyła odpowiedzieć, znów się odezwał: - Jaki
wpływ na zyski z lunaparku miałoby zainstalowanie nowoczesnych karuzeli i powiększenie
pasażu handlowego?
- Nie możemy sobie pozwolić...
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - Wziął ją za ramiona i poważnym wzrokiem
spojrzał prosto w jej oczy.
- Naturalnie zyski byłyby większe - odpowiedziała. - Ludzie przychodzą tu, by się
rozerwać. Im więcej atrakcji, tym bardziej są zadowoleni i wydają więcej pieniędzy.
Katch skinął głową ze zrozumieniem.
- Czytasz w moich myślach - skwitował.
- Ale, jak wiesz, nie mamy pieniędzy na modernizację. - Nadal na nią patrzył, ale
Megan zauważyła, że myślami błądził daleko stąd. - O czym myślisz? - spytała.
Zwolnił uścisk na jej ramieniu i teraz delikatnie je gładził.
- Jesteś niezwykle piękna - powiedział.
- Nie, nie o tym myślałeś. - Odsunęła się od niego.
- Ale teraz myślę. - Oczy mu zabłysły, gdy obejmował ją w talii. - To właśnie
pomyślałem, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
- Jesteś zabawny! - Próbowała się wyrwać, ale zdołał przyciągnąć ją bliżej.
- Temu nie przeczę. Ale nie możesz mówić, że jestem zabawny, ponieważ twierdzę, że
jesteś piękna. - Niespodziewanie pocałował ją w czoło. Megan poczuła, jak kolana się pod nią
uginają. Oparła ręce na jego klatce piersiowej, częściowo by się na nim wesprzeć, a
częściowo by zaprotestować. - Jesteś artystką - ciągnął zniżonym głosem. - Potrafisz
rozpoznać piękno.
- Przestań! - zaprotestowała bez przekonania.
- Przestać cię całować? - Wolno, z namaszczeniem, jego usta zaczęły wędrować po jej
skórze. - Ale ja muszę, Meg.
Gdy jego usta czule dotknęły jej ust, a potem wycofały się, Meg wydawało się, że
serce jej stanęło. Jęknęła z rozkoszy, a potem przyciągnęła go do siebie. Miała wrażenie, że
coś w niej eksploduje. Oszołomiona, przerażona siłą swej reakcji, przywarła do niego.
Pożądanie, nowe, nieznane wrażenia i emocje kłębiły się w niej zbyt szybko, by mogła je
analizować. Nagle ogarnięta paniką zaczęła się wyrywać. Najchętniej uciekłaby na oślep
przed siebie, ale Katch nadal trzymał ją mocno w ramionach.
- Co się stało? Cała drżysz. - Uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. - Nie
chciałem cię przestraszyć, przepraszam.
Jego delikatność ją obezwładniła. Miłość, nowo odkryta, gwałtownie szukała ujścia.
Megan nie mogła się odezwać, ponieważ głos miała nabrzmiały od łez. Zdołała jedynie
pokręcić głową. Potem przełknęła ślinę i modliła się, by się uspokoić.
- Nie... - zająknęła się. - Muszę już wracać. Za chwilę zamykamy. - Widziała, jak za
jego plecami gasną światła w miasteczku.
- Meg... - Ton jego głosu zatrzymał ją w miejscu. Nie było to żądanie, lecz prośba. -
Zjedz ze mną kolację.
- Nie mogę...
- Może w poniedziałek?
- Nie. - Twardo obstawała przy swoim.
- Proszę.
Jej stanowczość złagodziło lekkie westchnienie.
- Nie grasz fair - wyszeptała.
- Nigdy. O siódmej?
- Ale żadnych pikników na plaży - zdecydowała się na kompromis.
- Zjemy w środku, obiecuję.
- Zgoda, ale tylko kolacja. - Odsunęła się od niego. - Teraz muszę już iść.
- Odprowadzę cię. - Katch wziął jej rękę i, nim zdołała go powstrzymać, pocałował ją.
- Muszę zabrać słonia.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Megan trzymała w dłoniach głowę Katcha. W skupieniu modelowała jego kości
policzkowe. Gdy zaczynała pracę nad tym popiersiem, myślała, że będzie to dobra terapia. Do
pewnego stopnia miała rację. Czas mijał spokojnie, bez niepokoju, który dręczył ją przez
ostatnie dwie noce. Umysł miała skoncentrowany na pracy, nie było w nim miejsca na
niepokojące myśli, które męczyły ją przez cały weekend.
Wolno otwierała i zamykała dłonie, ćwicząc mięśnie, aż zaczęły ją boleć. Zerknęła na
zegarek. Pracowała dłużej, niż zamierzała. Przez okna wlewało się popołudniowe słońce.
Masując palce, krytycznym wzrokiem przyglądała się swemu dziełu.
Doszła do wniosku, że ma powody do radości. Udało jej się uchwycić
charakterystyczne cechy osobowości Katcha: pewną twardość oraz inteligencję. Usta miał
mocno zarysowane i zmysłowe, oczy myślące, przenikliwe. Była to twarz wzbudzająca
zaufanie.
Mrużąc oczy, przyglądała się glinianej replice Katcha. Pomyślała, że są mężczyźni,
którzy robią karierę dzięki kobietom, inni zdobywają je, kochają i porzucają. Wreszcie są też
tacy, którzy się ustatkowują, żenią się, zakładają rodzinę. Nie miała wątpliwości, do której
kategorii należał Katch.
Wstała, by umyć ręce. Zauroczenie, pomyślała. Po prostu zauroczenie. On jest inny i
naprawdę ekscytujący... Nie byłaby kobietą, gdyby nie schlebiało jej jego zainteresowanie.
Och, zbyt silnie zareagowała, to wszystko. Wytarła ręce. Człowiek nie zakochuje się tak szyb-
ko. A jeśli nawet, to nie może być nic trwałego.
Gliniany model znów przykuł jej wzrok. Uśmiech Katcha zdawał się drwić z jej jakże
rozsądnych argumentów. Cisnęła ręcznik na podłogę.
- To nie mogło stać się tak szybko! - rzuciła mu w twarz z wściekłością. - Nie w ten
sposób. Nie mogło przytrafić się właśnie mnie. - Odsunęła się, by nie widzieć jego pewnego
siebie wyrazu twarzy. - Nie pozwolę na to!
On tylko chce kupić wesołe miasteczko, przypomniała sobie. Gdy w końcu przekona
się, że nie może go mieć, odejdzie. Ból, jaki ją przeszył, był niespodziewanie silny. Tego
właśnie pragnę, pomyślała stanowczo. Chcę, by wyjechał i zostawił nas w spokoju. Starała się
nie pamiętać wzruszeń, jakich doświadczała, gdy była w jego ramionach.
Potrząsając głową, zerwała z włosów wstążkę. Włosy rozsypały jej się na ramiona.
Jutro zacznę pracować w drewnie, postanowiła, zakrywając gliniany model. A dziś będzie się
dobrze bawić na kolacji z atrakcyjnym mężczyzną. To takie proste.
Z udawanym spokojem Megan zdjęła roboczy fartuch i wyszła z pracowni.
- Cześć, kochanie! - Pop podjechał furgonetką, akurat gdy Megan zeszła na dół.
Gdy wysiadł z samochodu, Megan zauważyła, że jest zmęczony. Podeszła do niego
szybko i objęła go wpół ramieniem.
- Cześć. Długo cię nie było.
- Miałem kilka spraw w miasteczku - powiedział, gdy szli w stronę domu.
To wyjaśniało, dlaczego jest zmęczony, pomyślała Megan, otwierając drzwi.
- Jakieś problemy? - Poczekała, aż usiadł przy stole, a następnie podeszła do kuchenki,
by zaparzyć herbatę.
- Naprawy, Megan. - Westchnął. - Naprawy. Kolejka górska i ośmiornica oraz kilka
mniejszych urządzeń. - Oparł się o krzesło, gdy Megan odwróciła się i spojrzała na niego.
- Bardzo źle?
Pop westchnął. Wiedział, że najlepiej od razu powiedzieć prawdę.
- Dziesięć tysięcy, może piętnaście.
- Dziesięć tysięcy dolarów... - Megan wzięła długi oddech. Potarła dłonią czoło. Nie
było sensu dopytywać się. Gdyby miał jakieś wątpliwości, zatrzymałby tę wiadomość dla
siebie. - Możemy wyłożyć pięć tysięcy - zaczęła, dokładając w myślach do oszczędności
sumę, którą dostała właśnie od Katcha. - Musimy znać dokładną kwotę, by wiedzieć, jaką
pożyczkę zaciągnąć w banku.
- Banki niechętnie pożyczają duże sumy ludziom w moim wieku - mruknął Pop.
- Nie bądź niemądry - starała się go pocieszyć. - I tak pożyczą pieniądze pod zastaw
parku, prawda? - Starała się nie myśleć o wysokich odsetkach od kredytu.
- Jutro spróbuję porozmawiać z kilkoma osobami - obiecał, wyciągając rękę po fajkę i
tym gestem kończąc rozmowę o interesach. - Wychodzisz dziś na kolację z Katchem,
prawda?
- Tak. - Megan wyjęła filiżanki i spodki.
- Sympatyczny młody człowiek. - Pop pykał fajkę.
- Lubię go. Ma klasę.
- To prawda - bąknęła, gdy czajnik zaczął gwizdać. Ostrożnie nalała wrzątek do
filiżanek.
- I potrafi łowić ryby - podkreślił Pop.
- Co, oczywiście, czyni go wcieleniem wszelkich cnót.
- Nie mam mu tego za złe, to fakt. - Mówił miłym tonem, uśmiechając się do Megan
szeroko. - Zauważyłem was wczoraj na diabelskim młynie. Ładnie razem wyglądaliście.
- Pop, naprawdę... - Czując, że się rumieni, Megan podeszła do zlewu i zaczęła
przestawiać naczynia.
- Wydaje się, że trochę go lubisz - powiedział. - Nie zauważyłem, żebyś się
wzbraniała, gdy cię całował.
- Pop rozradowany popijał herbatę. - Nawet wydawało mi się, że bardzo ci się to
spodobało.
- Pop! - jęknęła zaskoczona.
- Och, Megan wcale cię nie szpiegowałem - wyjaśnił uspokajająco. I zakaszlał, by
zamaskować chichot.
- To się działo w miejscu publicznym, wiesz o tym. Założę się, że wielu ludzi was
widziało. Wyglądaliście razem naprawdę ładnie.
Megan nie wiedziała, co powiedzieć. Podeszła i usiadła przy stole.
- To był tylko pocałunek - wykrztusiła. - To jeszcze nic nie znaczy.
Pop dwukrotnie skinął głową, drobnymi łykami popijając herbatę.
- Zupełnie nic - powtórzyła Megan.
Pop uśmiechnął się do niej jednym ze swoich pobłażliwych uśmiechów.
- Ale ty go lubisz, prawda? Megan spuściła wzrok.
- Czasami - powiedziała cicho. - Czasami tak. Pop przykrył jej dłoń swoją i poczekał,
aż wnuczka podniesie wzrok.
- To najbardziej naturalna rzecz na świecie - powiedział. - Trzeba zostawić sprawy
własnemu biegowi.
- Ledwie go znam - odparła pospiesznie.
- Mam do niego zaufanie - wyznał szczerze Pop. Megan przyjrzała mu się uważnie.
- Dlaczego?
Pop wzruszył ramionami i znów pociągnął fajkę.
- Mam takie przeczucie, a poza tym dobrze mu z oczu patrzy. Gdy się prowadzi
interesy z ludźmi, trzeba umieć właściwie oceniać charaktery. To uczciwy człowiek. Chce
postawić na swoim, to fakt, ale nie jest oszustem. To ważne.
Megan przez chwilę siedziała w milczeniu, nawet nie upiła swej stygnącej herbaty.
- On chce mieć nasze wesołe miasteczko. Pop patrzył na nią poprzez obłok dymu.
- Wiem. Powiedział mi to wprost. Nie działa podstępnie. - Wyraz jego twarzy
złagodniał, gdy patrzył w oczy Megan. - W życiu zachodzą zmiany. Musisz to zaakceptować,
Meg.
- Nie rozumiem, co masz na myśli? Czy... czyżbyś myślał jednak o sprzedaży?
Pop dosłyszał w jej głosie panikę i znów poklepał ją po dłoni.
- Nie martwmy się tym teraz. Przede wszystkim trzeba nareperować sprzęt przed
feriami wielkanocnymi. Może dziś wieczorem założysz tę żółtą sukienkę, którą tak lubię,
Meg? Tę z małym żakiecikiem. Gdy cię w niej widzę, od razu myślę o wiośnie.
Megan zrezygnowała z dalszej indagacji. Dziadek to był twardy orzech do zgryzienia.
Gdy postanowił zamknąć temat, nic go od tego nie odwiedzie.
- Zgoda - powiedziała. - Pójdę teraz na górę i wezmę kąpiel.
- Megan! - Odwróciła się od drzwi i popatrzyła na niego. - Baw się dobrze. Czasami
lepiej jest popłynąć z prądem - dodał sentencjonalnie.
Gdy wyszła, patrzył za nią w zamyśleniu gładząc się po brodzie.
Godzinę później Megan przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Żółta sukienka, o
prostym kroju pasującym do jej smukłej figury, miała ciepły, morelowy odcień, który
podkreślał jej karnację.
Megan długimi pociągnięciami szczotki rozczesała włosy. W uszy wpięła maleńkie
złote kółka. Stanowiły jej jedyną biżuterię.
- Cześć, Megan!
Szczotka znieruchomiała w powietrzu. Oczy, które Megan widziała w lustrze, zrobiły
się okrągłe ze zdumienia. To niemożliwe, żeby to Katch stał pod jej oknem!
- Meg!
Kręcąc z niedowierzaniem głową, podeszła do okna. Katch istotnie stał pod jej oknem
i machał do niej na powitanie.
- Co tutaj robisz?
- Otwórz! - poprosił.
- Jeśli spodziewasz się, że wyskoczę przez okno, to się rozczarujesz.
- Łap!
Refleks zadziałał, nim zdążyła pomyśleć. W porę wyciągnęła rękę i złapała bukiecik
narcyzów.
- Jakie piękne! - Jej oczy śmiały się do niego z góry. - Dziękuję.
- Schodzisz już?
- Tak. - Odrzuciła włosy do tyłu. - Za chwilę.
Katch prowadził szybko i z wprawą. Nie pojechał jednak do swojej restauracji, czego
się spodziewała, tylko skręcił w stronę oceanu i dalej jechał na północ. Megan odprężyła się,
delektując się cichym zmierzchem i płynną, swobodną jazdą.
Rozpoznała okolicę. Domy za wysokimi żywopłotami były tu większe i bardziej
eleganckie niż te na obrzeżach miasta. Katch zatrzymał się przed jednym z nich i zaparkował
pod kwitnącym na czerwono krzewem.
W porównaniu z sąsiednimi domami ten był mniejszy, jednopiętrowy, zbudowany z
omszałych desek, ale Megan od razu przypadł do gustu.
- Co tu się mieści? - spytała.
- Tutaj mieszkam. - Katch otworzył furtkę i przepuścił Megan przed sobą.
- Mieszkasz tutaj?
Słysząc zaskoczenie w jej głosie, uśmiechnął się lekko.
- Muszę gdzieś mieszkać, Megan.
Szła kamienną ścieżką prowadzącą do domu.
- Nie sądziłam, że kupisz tu dom - powiedziała. To by świadczyło, że zapuszczasz
korzenie.
- Przenoszę je z łatwością - oświadczył. Spojrzała na dom i rozległy ogród.
- Znalazłeś doskonałe miejsce.
Katch wziął ją za rękę i oplótł jej palce swoimi.
- Wejdź do środka - zaprosił.
- Kiedy go kupiłeś? - dopytywała się, wchodząc po schodkach.
- Kilka miesięcy temu, gdy tu przyjechałem. Przeprowadziłem się w zeszłym tygodniu
i jeszcze nie miałem zbyt wiele czasu na poszukanie odpowiednich mebli. - Włożył klucz do
zamka - Znalazłem kilka rzeczy, a resztę wkrótce sprowadzę z mojego mieszkania w Nowym
Jorku.
Umeblowanie rzeczywiście było skąpe, ale stylowe. W salonie stała niska, kremowa
sofa, na której leżały barwne poduszki, oraz duży wiklinowy fotel, obok zaś stała ceramiczna
donica z okazałym, wijącym się bluszczem. W etażerkach wykonanych z mosiądzu i szkła
znajdowała się kolekcja muszli, a na dębowej podłodze leżał sizalowy dywan.
Pokój był przestronny, na prawo znajdowały się schody wiodące na piętro, na lewo
zaś kamienny kominek. Megan szybko omiotła wzrokiem pokój w poszukiwaniu swoich
rzeźb. Ale ich nie znalazła. Zastanawiała się, co z nimi zrobił.
- Jest tu bardzo pięknie, Katch - pochwaliła. - Podeszła do okna. Trawnik schodził w
dół, a na jego końcu stał wysoki żywopłot, zapewniając ogrodowi intymność. - Czy z góry
widać ocean? - spytała.
Nie odpowiedział. Odwróciła się do niego i uśmiech jej zamarł na widok
intensywności jego spojrzenia. Serce zabiło jej szybciej. Bała się, ale mimo lęku odrzuciła
głowę do tyłu i patrzyła mu w oczy. Katch ujął jej twarz w dłonie, odgarnął włosy z jej twarzy
i przyciągnął ją do siebie. Pochylił głowę, ale zanim ją pocałował, wstrzymał się na chwilę,
by zobaczyć w jej oczach pożądanie. Pocałunek był od razu gorący i namiętny.
Była głupia, jakże naiwna, myśląc, że uda jej się w nim nie zakochać!
Gdy Katch odsunął ją od siebie, Megan przytuliła policzek do jego piersi, pozwalając
mocno objąć się w talii. Z wahaniem, nie dłuższym jednak niż ułamek sekundy, przyciągnął
ją znów do siebie. Gdy poczuła jego usta na swoich, westchnęła z rozkoszy. Słyszała szybkie,
równomierne bicie jego serca.
- Mówiłaś coś?
- Kiedy?
- Przedtem. - Pomasował palcami jej kark. Megan zadrżała z przyjemności,
jednocześnie usiłując sobie przypomnieć, co było przedtem, nim znalazła się w ramionach
Katcha...
- Chyba spytałam cię, czy z góry widać ocean - powiedziała.
- Tak. - Objął rękami jej twarz i całował ją znów długo i namiętnie. - Widać.
- Pokażesz mi?
Zacisnął mocniej palce na jej skórze, aż przymknęła oczy, czekając na następny
pocałunek. Ale tym razem uwolnił ją z objęć.
- Po kolacji - obiecał.
- Będziemy jeść tutaj? Uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie lubię restauracji - powiedział i poprowadził ją do kuchni.
- To dziwne, jak na właściciela jednej z nich.
- Powiedzmy, że w pewnych okolicznościach wolę bardziej kameralny nastrój.
- Rozumiem. - Popchnął drzwi i Megan zobaczyła nowoczesną kuchnię z drewna i
nierdzewnej stali. - A kto dziś gotuje?
- My - rzekł swobodnie. - Co powiesz na steki?
Zjedli wspaniały posiłek przy stole z blatem z przydymionego szkła, popijając
smakowite mięso wybornym czerwonym winem. Na bufecie w tle migotały płomienie tuzina
świec oprawionych w małe mosiężne świeczniki. Megan poddała się intymnemu nastrojowi,
czując w głowie szum wina. Mężczyzna, który siedział naprzeciwko niej, miał ją w garści.
Gdy podniosła się, by posprzątać ze stołu, chwycił ją za rękę.
- Nie teraz. Chodźmy. Dzisiaj widać księżyc. Bez wahania poszła za nim.
Weszli po szerokich, drewnianych schodach, które na podeście rozchodziły się w dwie
strony. Katch poprowadził Megan przez sypialnię zdominowaną przez ogromne łóżko z
mosiężnym wezgłowiem. Wysokie, szklane drzwi wiodły na korytarz, skąd po schodach w
górę wchodziło się na taras widokowy na dachu.
Megan usłyszała szum fal uderzających o brzeg, jeszcze zanim podeszła do barierki.
Poniżej żywopłotu przewalały się niespokojne fale. Białe grzywy lśniły w ciemnościach.
Księżyc świecił słabo, ale pomagały mu niezliczone gwiazdy.
Z głębokim westchnieniem szczęścia oparła się o barierkę.
- Jak tu pięknie. Uwielbiam patrzeć na ocean. - Usłyszała trzask zapalniczki, a potem
zapach tytoniu zmieszał się przyjemnie z zapachem morza.
- Myślałaś kiedyś o podróżach?
- Oczywiście, czasami. - Megan wzruszyła ramionami. - Ale teraz to nie jest możliwe.
Katch zaciągnął się cienkim cygarem.
- Dokąd chciałabyś pojechać?
- Dokąd bym pojechała? - powtórzyła.
- Tak, dokąd byś pojechała, gdybyś mogła? - Dym z cygara szybował do góry i
rozpływał się w powietrzu.
- Pofolguj wyobraźni, Megan. Przecież lubić marzyć, prawda?
Przymknęła oczy, pozwalając, by fantazja pokierowała jej myślami.
- Do Nowego Orleanu - powiedziała półgłosem. - Zawsze chciałam zobaczyć Nowy
Orlean. I Paryż. Gdy byłam młodsza, marzyłam o studiach w Paryżu, śladami wielkich
artystów. - Otworzyła oczy. - Przypuszczam, że ty tam już byłeś? W Nowym Orleanie i
Paryżu?
- Tak, byłem.
- I jak tam jest?
Zanim odpowiedział, pogładził jej podbródek.
- Latem Nowy Orlean pachnie rybami i potem. Przez całą dobę rozbrzmiewa muzyka
grana w nocnych klubach i przez ulicznych grajków. Podobnie jak Nowy Jork, miasto
nieustannie tętni życiem.
- A Paryż? - dopytywała się, chcąc zobaczyć swoje marzenie jego oczami. - Opowiedz
mi o Paryżu.
- Jest staroświecki i dostojny, jak dama w podeszłym wieku. Nie jest zbyt czysty, ale
to nie ma znaczenia. Najpiękniej wygląda wiosną; nic tak nie pachnie jak Paryż wiosną.
Chciałbym cię tam zabrać. - Niespodziewanie ujął pukiel jej włosów. Oczy wpatrzone w nią
przybrały intensywny wyraz. - Chciałbym zobaczyć, jak ulegasz emocjom, które tutaj tak
skutecznie kontrolujesz. W Paryżu nie da się trzymać uczuć na wodzy.
- Wcale tego nie robię! - zaprzeczyła natychmiast z ożywieniem.
Wyrzucił cygaro przez barierkę, a potem wolno objął ją wpół i przyciągnął do siebie.
- Naprawdę? - Ściągając żakiet z jej ramion, dodał z lekkim zniecierpliwieniem: -
Masz w sobie życiową pasję, którą stale tłumisz. Znajdujesz dla niej ujście w pracy, ale nawet
swoje rzeźby trzymasz zamknięte w pracowni. Gdy cię całuję, czuję, jak walczysz z na-
miętnością, by nie wydostała się na zewnątrz.
Uwolnił ją od żakietu i powiesił go na barierce tarasu. Wolno, zmysłowo przesuwał
palcami po jej nagiej skórze, czując, jak powoli rozbudza jej zmysły.
- Pewnego dnia ona wybuchnie - dokończył. - Zamierzam to zobaczyć.
Zsunął ramiączka, potem sukienkę z jej ramion i zaczął całować jej szyję. Megan nie
protestowała, gdy poczuła jego dłoń na swojej piersi. A gdy jego usta znalazły się na jej
ustach, odpowiedziała mu z równą namiętnością.
Katch mamrotał z zadowoleniem, czując, jak jej piersi twardnieją z pożądania. Megan
pozwalała mu na wszystko, ponieważ wezbraną falą ogarniało ją podniecenie. Nie miała
wiedzy, która służyłaby jej za przewodnika, nie miała żadnego doświadczenia. Rządziło nią
pożądanie i instynkt.
Przesuwała palcami po jego karku, uciskając ciepłą skórę i rozkoszując się jego
reakcją na swój dotyk. Tej swojej siły jeszcze nie znała. Wsunęła ręce pod sweter Katcha.
Wolno, z namysłem odnajdywała zakamarki jego ciała. Czuła pod palcami, jak tężeją mu
mięśnie.
Całował ją coraz głębiej, coraz bardziej gorączkowo, jego namiętność ją pochłaniała,
mieszała się z jej namiętnością. Ból przyszedł nagle, znikąd. Rozprzestrzenił się po jej ciele z
nienasyconą gwałtownością. Pożądanie było tak ostre, że nie mogła mu się oprzeć. Poddała
się z nieznośnym wyczekiwaniem, przywierając do Katcha całym ciałem.
- Katch... - Miała zduszony głos. - Chcę zostać u ciebie na noc...
Na moment gwałtownie ją do siebie przycisnął i trzymał w objęciach mocno, niemal
nie pozwalając jej na oddech.
Potem poczuła, że zwalania uścisk. Wziął ją za ramiona i popatrzył na nią z góry
przenikliwymi oczami. Rwał jej się oddech, dreszcze przeszywały ciało. Wolno, prawie jej
nie dotykając, założył jej z powrotem sukienkę.
- Odwiozę cię do domu.
Szok z powodu odrzucenia był bolesny jak cios. Z drżeniem otworzyła usta, ale zaraz
jej zamknęła. Szybko, walcząc z napływającymi do oczu łzami, niezdarnymi ruchami
zakładała żakiet.
- Meg! - Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia, ale ona cofnęła się gwałtownie.
- Nie, nie dotykaj mnie... - Głos miała nabrzmiały łzami. Przełknęła ślinę. - Nie musisz
głaskać mnie po głowie. Chyba się źle zrozumieliśmy.
- Nieprawda - odrzekł. - I nie płacz, do diabła!
- Nie zamierzam płakać - powiedziała. - Chcę już wrócić do domu. W jej oczach czaił
się ból, do którego nie chciała się przyznać.
- Porozmawiajmy spokojnie. - Wziął ją za rękę, ale mu się wyrwała.
- Nie będziemy rozmawiać. - Wyprostowała ramiona i popatrzyła mu prosto w oczy. -
Zjedliśmy kolację, potem sprawy zaszły trochę za daleko. To proste. I już minęło.
- To nie jest proste i wcale nie minęło, Meg - zaoponował. Popatrzył jej głęboko w
oczy. - Ale na razie to zostawmy.
Megan odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W świetle dnia lunaparki tracą wiele ze swego uroku. Bród, rdza i odrapana farba
wychodzą na wierzch. To, co w sztucznym świetle lśni i mieni się kolorami, w naturalnym
wygląda bardzo pospolicie. Tylko bardzo młodzi ludzie, a przynajmniej młodzi duchem,
mogą wierzyć w magię, gdy zderzają się z rzeczywistością.
Pop należał do tych wiecznie młodych. Megan kochała go za to. Ze wzruszeniem
obserwowała, jak nadzoruje naprawy w zamku duchów. Weszła do środka, odganiając własne
upiory. Minęło dziesięć dni od czasu spotkania z Katchem. Odsunęła myśl o nim, skupiając
uwagę na rzeczywistości. Myślała o dziadku i ich wesołym miasteczku. Była wystarczająco
dorosła, by odróżniać realne życie od fantazji.
- Jak leci? - zawołała za plecami Popa.
Pop odwrócił się i uśmiechnął od ucha do ucha.
- Doskonale, Megan. - Jego słowom towarzyszyły odgłosy prac remontowych. - Lepiej
niż myślałem. Ruszymy jeszcze przed wielkanocną gorączką. - Objął ją ramieniem i uścisnął.
- Wszystkie mniejsze urządzenia są w porządku. A co u ciebie?
Nie wzbraniała się, gdy wyprowadził ją na zewnątrz. Hałas był taki, że trudno było
rozmawiać.
- U mnie? - powtórzyła. W ostrym świetle słonecznym zamrugała oczami. Wiosenny
dzień był równie gorący jak w środku lata.
- Masz takie smutny wyraz oczu. Już od tygodnia.
- Pop poklepał ją po ramieniu, jakby mimo gorącego dnia chciał ją rozgrzać. - Wiesz,
że przede mną nic nie ukryjesz. Znam cię zbyt dobrze.
Milczała przez chwilę, szukając odpowiednich słów.
- Niczego nie próbuję ukryć, Pop. - Wzruszyła ramionami, potem odwróciła się i
obserwowała ludzi pracujących przy górskiej kolejce. - Po prostu sprawa nie jest aż tak
ważna, by się nad nią rozwodzić. To wszystko. Kiedy kolejka ruszy?
- To musi być ważna sprawa, ponieważ jesteś nieszczęśliwa - odpowiedział, ignorując
próbę zmiany tematu. - Czyżbyś już była za dorosła, by rozmawiać ze mną o swoich
problemach?
Rzuciła mu przepraszające spojrzenie.
- Ależ nie, Pop! Zawsze będę ci się zwierzać.
- A więc słucham - rzekł po prostu.
- Popełniłam błąd. To wszystko.
- Megan. - Pop położył ręce na jej ramionach. Ich oczy, ponieważ byli tego samego
wzrostu, znajdowały się na tym samym poziomie. - Zapytam cię wprost. Jesteś w nim
zakochana?
- Nie - zaprzeczyła pospiesznie.
- Jak widzę, nie musiałem wymieniać jego imienia.
- Pop uniósł brew.
Jakże sprytny potrafił być jej dziadek! Nie powinna o tym zapominać.
- Myślałam, że je wymieniłeś - powiedziała ostrożnie. - Ale się pomyliłam.
- A więc dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - kontynuował przesłuchanie.
- Proszę... - Chciała się cofnąć, ale duże ręce Popa znów ją powstrzymały.
- Zawsze mówiłaś mi prawdę, Meg. Westchnęła, wiedząc, że wszelkie uniki i
półprawdy na nic się nie zdadzą, jeśli dziadek postanowił się czegoś dowiedzieć.
- W porządku. Tak, jestem w nim zakochana, ale to już nie ma znaczenia.
- Niezbyt to inteligentne stwierdzenie, jak na tak mądrą dziewczynę - rzekł z pewną
dezaprobatą w głosie. - Może wyjaśnisz, dlaczego to nie ma znaczenia?
- Nie ma znaczenia - powtórzyła, wzruszając ramionami - ponieważ jest to
nieodwzajemnione uczucie.
- A kto to powiedział? - dopytywał się Pop. W jego głosie słychać było lekkie
oburzenie.
- Pop... - Wyraz jej twarzy złagodniał. - To, że ty mnie kochasz, nie oznacza, że
wszyscy inni też muszą.
- Dlaczego jesteś taka pewna, że on cię nie kocha? r upierał się dziadek. - Pytałaś go o
to?
- Nie! - Megan ze zdumienia niemal się roześmiała.
- Dlaczego nie? Wszystko byłoby wtedy prostsze. Megan wzięła głęboki oddech.
Miała nadzieję, że jednak go przekona.
- David Katcherton nie należy do mężczyzn, którzy się zakochują. W każdym razie nie
na poważnie. A jeśli nawet, to z pewnością nie w kimś takim jak ja. - Podkreśliła słowa
energicznym machnięciem ręki. - On był w Paryżu, mieszka w Nowym Jorku... Ma siostrę o
imieniu Jessica...
- To rzeczywiście wszystko wyjaśnia - zgodził się Pop ironicznie.
- Ja nigdy nigdzie nie byłam. - Megan westchnęła, przeciągając dłonią po włosach. -
Latem widuję tu tysiące ludzi, naprawdę tysiące, ale to tylko turyści. Najdalej byłam w
Charlestonie.
Pop pocieszająco pogłaskał ją po głowie.
- Zawsze trzymałem cię zbyt blisko siebie - wymamrotał. - Mówiłem sobie, że jeszcze
będziesz mieć wiele okazji.
- Och, nie, Pop, nie to miałam na myśli! - Objęła go i zatopiła twarz w jego ramieniu. -
Nie chciałam, by to tak zabrzmiało. Kocham cię! I kocham to miejsce. Niczego nie chcę
zmieniać. To było okropne z mojej strony.
Pop roześmiał się i poklepał ją po plecach. Delikatny zapach jej perfum przypomniał
mu, że Megan nie jest już małą dziewczynką. Jak szybko minęły te lata!
- Nigdy w życiu nie zrobiłaś niczego okropnego. Obydwoje wiemy, że chciałabyś
zobaczyć kawałek świata, a ja wiem, że tkwisz tu ze mną, by się mną opiekować. - Ależ tak -
powiedział szybko, przewidując jej protesty. - To ja byłem samolubny, że ci na to
pozwoliłem.
- Nigdy nie byłeś egoistą - odrzekła i odsunęła się od niego. - Chciałam tylko
powiedzieć, że ja i Katch mamy ze sobą tak niewiele wspólnego. On patrzy na świat inaczej
niż ja. Przy nim tracę grunt pod nogami.
- Przypominam sobie, że jesteś niezłą pływaczką. - Pop pokręcił głową, widząc wyraz
jej twarzy i westchnął. - W porządku. Zostawmy to. Jesteś również uparta.
- Stanowcza - poprawiła go z uśmiechem. - To ładniejsze określenie.
- Jedynie bardziej elegancki sposób stwierdzenia, że ktoś jest uparty jak osioł - rzekł
szczerze, ale nie mógł ukryć uśmiechu w oczach. - Dlaczego nie popracujesz nad swoimi
rzeźbami, zamiast kręcić się tutaj w środku dnia?
- Praca nie szła mi zbyt dobrze - wyznała, myśląc o niedokończonej twarzy Katcha,
która ją prześladowała. - A zresztą lubię tu przychodzić. - Wzięła go pod ramię i zaczęli iść
razem.
- W przyszłym tygodniu już wszystko będzie gotowe - powiedział Pop, rozglądając się
dookoła z zadowoleniem. - Przy odrobinie szczęścia, jak będzie dobry sezon, spłacimy
znaczną część z tych dziesięciu tysięcy.
- Może bank pójdzie nam na rękę i dogodnie rozłoży spłaty - zasugerowała Megan,
wsłuchując się w stukot młotków, gdy zbliżali się do kolejki górskiej.
- Nie pożyczyłem pieniędzy od banku... - Pop urwał w pół zdania. Potem chrząknął i
pochylił się, by zawiązać but.
- Nie pożyczyłeś pieniędzy od banku? - Megan zmarszczyła brwi i ze zdziwioną miną
wpatrywała się w posiwiałą głowę dziadka. - Skąd więc, na Boga, je wziąłeś?
Pop w odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale.
- Nie znam nikogo z takimi pieniędzmi - podjęła z zastanowieniem i nagle zamilkła. -
Nie! Nie zrobiłeś tego, prawda? Chyba nie wziąłeś od niego pieniędzy?
- Och, Megan miałaś o tym nie wiedzieć! - W jego głosie pobrzmiewała niepewność, a
w oczach pojawił się niepokój. - On bardzo prosił, by ci o tym nie mówić... Jak mogłem...
- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego to zrobiłeś, Pop?
- Och, to był zwykły przypadek, Megan. - Pop wyciągnął rękę i w stary, wypróbowany
sposób poklepał ją pocieszająco po dłoniach. - Akurat tu był. Gdy wspomniałem o naprawach
i konieczności zaciągnięcia kredytu, od razu zaproponował mi pożyczkę. Wydało mi się to
doskonałym rozwiązaniem. - Bawił się sznurówkami. - Banki tracą mnóstwo czasu na
papierkową robotę, a on bierze zdecydowanie mniejsze odsetki. Myślałem, że się z tego
powodu ucieszysz...
- Czy spisaliście umowę? - spytała ze śmiertelnym spokojem.
- Oczywiście. Katch, co prawda, nie nalegał, ale ponieważ wiem, jaka jesteś
pedantyczna, jeśli chodzi o finanse, spisałem prawną umowę.
- A co dałeś w zastaw? - spytała półgłosem.
- Oczywiście, wesołe miasteczko.
- Oczywiście! - powtórzyła, a słowo to pulsowało furią. - Założę się, że zrobił to z
wielkim zapałem.
- Meg, nie martw się. Wszystko dobrze się układa, Naprawy idą sprawnie i otworzymy
zgodnie z planem. A prócz tego - dodał z westchnieniem - wcale nie miałaś się o tym
dowiedzieć. Katch tak chciał.
- Och, tego jestem pewna - skomentowała z goryczą. - Absolutnie pewna. - Odwróciła
się i uciekła.
Pop obserwował, jak znika mu z pola widzenia. Potem wstał. Co za temperament ma
ta dziewczyna! Z szerokim uśmiechem otrzepał dłonie. Był zadowolony ze swoich działań.
Naprawdę zadowolony.
Megan zatrzymała motor przed domem Katcha i zgasiła silnik. Zdjęła kask i
przyczepiła go do siedzenia.
Z mocnym postanowieniem, że nie ujdzie mu to na sucho, przeszła przez trawnik do
frontowych drzwi. Zastukała, potem załomotała w drzwi, ale nikt nie otwierał.
Ze złością wsadziła ręce do kieszeni. Jej motocykl stał zaparkowany za jego czarnym
porsche. Porzucając zasady dobrego wychowania, usiłowała przekręcić gałkę. Gdy ustąpiła,
Megan bez wahania otworzyła drzwi i weszła do środka.
W domu panowała cisza. Instynktownie czuła, że nikogo nie ma. Weszła do salonu,
mimo wszystko rozglądając się za gospodarzem.
Złoty, cienki jak opłatek zegarek leżał na jednej ze szklanych półek etażerki. Na
stoliku do kawy zobaczyła aparat fotograficzny, otwarty i bez filmu. Spod kanapy wystawała
para używanych adidasów. Obok leżała otwarta książka Johna Cheevera.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Wdarła się do cudzego domu! Czuła
zażenowanie, a zarazem podniecenie. Niedopałek cygara leżał w popielniczce...
Po krótkiej walce z sumieniem weszła do kuchni.
Powtarzała sobie w duchu, że wcale nie myszkuje, a jedynie upewnia się, czy Katcha
nie ma w domu. W końcu jego samochód stał przed domem, a drzwi były otwarte.
W zlewie stała filiżanka, na kuchence dzbanek z zimną kawą. Rozlał trochę kawy na
blat i jej nie wytarł. Megan powstrzymała się przed instynktownym sięgnięciem po gąbkę.
Gdy już się odwracała, by wyjść, jednostajny, mechaniczny dźwięk przykuł jej uwagę. Pode-
szła do okna i wtedy go zobaczyła.
Nadchodził z południowego krańca ogrodu, pchając przed sobą elektryczną kosiarkę.
Był nagi do pasa, dżinsy opadały mu nisko na biodra. Opalone na złoto ciało lśniło z powodu
fizycznego wysiłku. Patrzyła z podziwem na grę mięśni na jego klatce piersiowej.
Raptownie odskoczyła od okna, wypadła przez kuchenne drzwi i pobiegła przez
trawnik.
Nagły ruch i błysk czerwieni przykuł uwagę Katcha. Podniósł głowę i zobaczył
zmierzającą ku niemu Megan, ubraną w czerwoną, dopasowaną koszulę i białe dżinsy.
Mrużąc oczy w słońcu, wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Następnie pochylił się i wyłączył
kosiarkę.
- Witaj, Meg - powiedział swobodnie, ale w jego oczach zabłysł niepokój.
- Jesteś bezczelny, Katcherton! - rzuciła. - Ale mimo wszystko nie sądziłam, że
wykorzystasz łatwowierność starego człowieka!
Katch uniósł brew i oparł się o kosiarkę.
- Jeszcze raz - poprosił. - Powiedz to trochę jaśniej.
- Należysz do ludzi, którzy lubią mieszać się w cudze interesy - ciągnęła. - Po prostu
musiałeś przyjść do naszego lunaparku i wysunąć swoją wspaniałomyślną propozycję,
posługując się starannie przygotowaną bajeczkę dla naiwnych!
- Och, wreszcie snop światła. - Wyprostował plecy.
- Podejrzewałem, że nie będziesz zachwycona, iż pieniądze pochodzą ode mnie. I, jak
widać, miałem rację.
- Wiedziałeś, że nigdy bym na to nie pozwoliła!
- Nie zastanawiałem się nad tym. - Znów oparł się o kosiarkę, ale nie wyglądał na
odprężonego. - Nie rządzisz życiem Popa, Meg, a już na pewno nie rządzisz mną. Mam rację?
Rozpaczliwie starała się, by głos jej brzmiał spokojnie i zimno.
- Bardzo interesuję się lunaparkiem i wszystkim, co go dotyczy.
- Doskonale, a więc powinnaś być zadowolona, że szybko otrzymałaś pieniądze na
remont, w dodatku płacąc bardzo niskie odsetki. - Ton jego głosu był oschły, niemal
urzędowy.
- Dlaczego? - spytała. - Dlaczego pożyczyłeś nam pieniądze?
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - rzekł Katch po dłuższym milczeniu.
- A więc ja zrobię to za ciebie - odparowała, gotując się ze złości. - Dostrzegłeś okazję
i ją wykorzystałeś. Przypuszczam, że tak postępują ludzie w twoim świecie. Biorą, co chcą,
nie myśląc o innych.
- Może się mylę - powiedział bezosobowym głosem - ale miałem wrażenie, że ja coś
dałem.
- Pożyczyłeś - poprawiła go. - Pod zastaw...
- Jeśli w tym leży problem, porozmawiaj ze swoim dziadkiem. - Pochylił się i sięgnął
po sznur, by uruchomić kosiarkę.
- Nie miałeś prawa go wykorzystywać! On ufa każdemu.
Katch gwałtownie upuścił sznur.
- Szkoda, że nie jest to u was cecha dziedziczna.
- Nie mam powodu ci ufać.
- Wygląda na to, że nie ufasz mi od pierwszej chwili. - Zmrużył oczy, jakby się nad
czymś zastanawiał. - Czy chodzi tu tylko o mnie, czy żywisz urazę do wszystkich mężczyzn?
Nie zamierzała odpowiadać na tę prowokację.
- Chcesz mieć nasze miasteczko - powtórzyła.
- Tak, i postawiłem tę sprawę jasno od samego początku. - Katch odstawił na bok
kosiarkę. Nie było teraz pomiędzy nimi przeszkody. - Nadal też mam zamiar zdobyć ciebie. -
Cofnęła się o krok, ale Katch był szybszy. Lekko chwycił ją za ramię. - Może popełniłem
błąd, pozwalając ci tamtej nocy odejść.
- Wcale mnie nie pragnąłeś. To tylko gra.
- Nie pragnąłem cię? - Zrobiła kolejną próbę, by się odsunąć, ale jej się nie udało. -
Tak, to prawda, nie chciałem cię. - Przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach namiętny,
nieco brutalny pocałunek. W głowie jej się zakręciło. - I teraz też cię nie chcę. - Nim zdążyła
odpowiedzieć, znów zaatakował jej usta. - Tak samo nie chciałem cię od kilku dni. -
Pociągnął ją na ziemię.
- Nie! - powiedziała wystraszona. - Nie... - Ale jego usta ją uciszyły.
Nie było teraz w jego zachowaniu tej łagodnej, zniewalającej siły przekonywania,
którą demonstrował do tej pory, ani też śladu arogancji. Powodowało nim prymitywne
pragnienie, na które odpowiadała tym samym. Jego usta zostawiły na chwilę jej usta i
powędrowały na szyję, a potem niżej. Megan czuła, jak traci oddech, jak niemal dusi się z
gorąca. Powietrze zatrzymało się w jej płucach, wydostając się z nich krótkimi, urywanymi
spazmami. Tak długo przesuwał kciukiem po jej piersi, aż znalazła się poza strachem. Potem
wrócił gorącymi ustami do jej ust. Mamrotała coś bez sensu, jęczała, przywierając do niego
ciałem, którym wstrząsały dreszcze.
Katch uniósł głowę, ciepłym, urywanym oddechem omiatając jej twarz. Megan
zamrugała powiekami, otwierając oczy, zamglone namiętnością, ciężkie z pożądania. Gdyby
była w stanie cokolwiek powiedzieć, powiedziałaby, że go kocha. Nie czuła w tej chwili ani
upokorzenia, ani wstydu, tylko rosnącą namiętność i miłość, które były tak silne, że aż
bolesne.
- To nie jest odpowiednie miejsce. - Głos miał chrapliwy, gdy przewracał się na plecy.
Przez chwilę leżeli obok siebie, nawet się nie dotykając. - I nie jest to odpowiedni sposób.
Umysł miała zamglony, krew szumiała jej w żyłach.
- Katch - powiedziała z wysiłkiem i z trudem usiadła.
Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, aż zatrzymał się na jej twarzy. Chciała go
dotknąć, ale się bała. Na chwilę ich oczy się spotkały.
- Czy... sprawiłem ci ból? - zapytał. Pokręciła głową. Owszem, bolało ją ciało, ale z
powodu niezaspokojonych pragnień.
- A więc wracaj do domu. - Wstał i raz jeszcze spojrzał na nią przelotnie. - Ja już idę. -
Odwrócił się i zostawił ją pośrodku ogrodu.
Po chwili usłyszała trzask zamykanych kuchennych drzwi.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przez najbliższe dwa tygodnie Megan z trudem radziła sobie z napływem turystów.
Zawsze przyjeżdżali tłumnie na każdą Wielkanoc. To był przedsmak tego, co działo się w
lecie. Przybywali, by smażyć się na plaży, a potem imponować wiosenną opalenizną tym,
którzy pozostali w domach. Przyjeżdżali, by zażywać morskich kąpieli i surfować na falach.
Przyjeżdżali wreszcie, by się zabawić. Jakie lepsze miejsce mogli znaleźć niż plażę z białym
piaskiem i ocean ze spokojnymi prądami? Przyjeżdżali, by się pośmiać i szukali rozrywki na
wodnych zjeżdżalniach, w hałaśliwych centrach handlowych lub zatłoczonych lunaparkach.
Megan po raz pierwszy w życiu miała ich dosyć. Traktowała ich jak intruzów.
Pragnęła ciszy, tęskniła za spokojem, który panował tu przed sezonem. Chciała być sama,
chciała pracować, by ukoić ból. Tylko sztuka mogła ją pocieszyć. Nie potrafiła rozmawiać z
dziadkiem o swoich uczuciach. Zbyt wiele spraw musiała jeszcze sobie ułożyć w myślach.
Pop przez delikatność o nic nie pytał.
Godziny w lunaparku mijały jedna po drugiej. Przewijały się przed jej oczami obce
ludzkie twarze. Megan czuła do nich niechęć. Denerwowało ją, że inni się bawili, gdy jej
życie stanęło w miejscu. Pociechę znajdowała tylko w swojej pracowni. Światło paliło się tam
długo po północy. Tutaj nie zauważała upływu czasu. Kipiała wprost energią, nerwową,
gorączkową energią, która pozwalała jej żyć.
Było już dobrze po południu. Megan sprawdzała bilety przy wejściu na karuzelę dla
dzieci. A potem, gdy wozy strażackie, ambulanse, samochody wyścigowe i policyjne zostały
załadowane, naciskała dźwignię, wprawiając maszynerię w ruch. Dzieci chwytały się kie-
rownicy, piszczały i śmiały się głośno.
Chłopiec siedzący za kierownicą wozu strażackiego miał szeroko otwarte oczy.
Malował się w nich taki zachwyt, że Megan mimo zmęczenia uśmiechnęła się do siebie.
- Przepraszam. - Megan podniosła głowę, by odpowiedzieć na pytanie jakiejś matki.
Kobieta była elegancką blondynką o gładko zaczesanych do tyłu włosach. - Pani ma na imię
Megan? - spytała. - Megan Miller?
- W czym mogę pani pomóc?
- Jestem Jessica Delaney.
- Siostra Katcha - powiedział Megan szybciej, niż zdążyła pomyśleć.
- Tak. - Jessica uśmiechnęła się. - Katch wspominał, że jest pani bardzo inteligenta i
spostrzegawcza. Oczywiście, jest pomiędzy nami pewne rodzinne podobieństwo, ale niewielu
ludzi je zauważa, chyba że stoimy obok siebie.
Megan patrzyła na ludzkie twarze okiem artystki. Zwracała uwagę na strukturę kości.
Poza tym Jessica miała niebieskie oczy i delikatniej zarysowane brwi, ale takie same jak
Katch gęste rzęsy i ciężkie powieki.
- Cieszę się, że panią poznałam - powiedziała Megan, szukając w myślach dalszych
słów. - Przyjechała pani odwiedzić Katcha? - Jessica nie wyglądała na stałą bywalczynię
lunaparków.
- Na dzień lub dwa - odpowiedziała. Gestem wskazała karuzelę, na której kręciły się
dzieci. - Jestem tu z rodziną. To Rob, mój mąż.
Megan uśmiechnęła się do wysokiego mężczyzny z ciemnymi, prostymi włosami i
przystojną, kościstą twarzą.
- A to moje dziewczynki - ciągnęła Jessica. - Erin i Laura. - Skinęła głową w stronę
dwóch kilkuletnich dziewczynek o brązowych włosach, które razem szybowały w samolocie.
- Katch nie wiedział, gdzie mogę panią dziś znaleźć, ale opisał panią bardzo dokładnie -
dodała.
- On tu jest? - Megan postarała się, by głos jej zabrzmiał obojętnie, ale wzrokiem
zaczęła przeszukiwać tłum.
- Nie, miał spotkanie w interesach. Zadźwięczał dzwonek, sygnalizując, że
przejażdżka skończona.
- Przepraszam na chwilę - bąknęła Megan. Zadowolona z tej przerwy, doglądała
wysiadania i Wsiadania malców na następną karuzelę. Miała czas na uspokojenie. Dwie
ostatnie dziewczynki to były siostrzenice Katcha. Erin uśmiechnęła się do niej oczami, które
były identyczne jak oczy jej wuja.
- Ja prowadzę - rzekła Erin stanowczo, gdy jej siostra siadała obok niej.
- Nieprawda! - Laura z energią chwyciła swoją kierownicę.
- To cecha rodzinna - oświadczyła stojąca za nimi Jessica. - Upór. Pewnie zdążyła
pani zauważyć?
Megan zapięła ostatni z pasów bezpieczeństwa i podeszła do tablicy z dźwignią.
- Tak, raz czy dwa - przyznała z uśmiechem.
- Wiem, że jest pani zajęta. - Jessica spojrzała na wypełnioną po brzegi karuzelę.
- Muszę dopilnować przede wszystkim, by dzieci były zapięte pasami - powiedziała.
- Czy możemy porozmawiać, gdy skończy pani pracę?
- Tak, oczywiście. - Megan zmarszczyła brwi. - Powinnam być wolna za godzinę.
- Świetnie. - Jessica uśmiechnęła się tak samo uroczo, jak jej brat. - Chciałabym
przyjechać do pani pracowni. Oczywiście, jeśli się pani zgodzi. Mogłybyśmy się spotkać za
półtorej godziny.
- W mojej pracowni?
- Świetnie! - powiedziała od razu Jessica i poklepała Megan po dłoni. - Katch objaśnił
mi, jak dojechać.
Znów rozległ się dzwonek, wzywając Megan do jej obowiązków. Uruchamiając
karuzelę, zastanawiała się, dlaczego Jessica chciała się z nią spotkać w pracowni.
Megan ściągnęła brwi i przyglądała się swemu odbiciu w lustrze. Czy mężczyźnie,
który zachwycał się delikatną, eteryczną Jessica, mogła się spodobać kobieta o tak
wyrazistych, ostrych rysach? Megan wzruszyła ramionami. To nie miało znaczenia.
Bezwiednie zaczęła obracać szczotkę w ręce. Zapewne Katch, jak większość ludzi, którzy tu
przyjeżdżali, po prostu szukał przelotnej rozrywki.
- Jesteś głupia - powiedziała cicho do kobiety w lustrze. Przymknęła powieki, by nie
widzieć potwierdzenia we własnych oczach. - Dobrze wiesz, że w gruncie rzeczy nie ma
znaczenia, dlaczego cię pragnął. Ważne, że w ogóle cię pragnął. Bo ty nadal go pragniesz,
pragniesz całym sercem.
Potrząsnęła głową, niszcząc fryzurę, którą przed chwilą ułożyła. Musiała wreszcie z
tym skończyć. Przestać o tym myśleć. Za chwilę zjawi się tu Jessica Delaney.
Po co ona tu przyjeżdża? Megan odłożyła szczotkę i zmarszczyła brwi. Czego może
chcieć? Megan nie mogła znaleźć sensownego wytłumaczenia. Katch nie dawał znaku życia
od dwóch tygodni. Dlaczego jego siostra nagle zapragnęła się z nią widzieć?
Tok jej myśli przerwał szum samochodowego silnika. Megan podeszła do okna. Z
samochodu Katcha wysiadła Jessica.
Megan wyszła jej naprzeciw na tylną werandę.
- Witam. - Megan czuła się trochę niezręcznie.
- Jakie urocze miejsce! - Jessica uśmiechnęła się, upodabniając się jeszcze bardziej do
swego brata. - Jakże zazdroszczę wam tych azalii.
- To Pop... mój dziadek je hoduje - wyjaśniła Megan.
- Tak. - Niebieskie oczy były ciepłe i pogodne. - Słyszałam wspaniałe rzeczy o pani
dziadku. Bardzo chciałabym go poznać.
- Pracuje jeszcze w lunaparku. - Megan czuła, jak jej początkowe skrępowanie mija.
Urok osobisty był jak widać cechą dziedziczna u Katchertonów. - Napije się pani kawy?
Herbaty?
- Może później. Chodźmy do pracowni, dobrze?
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, pani Delaney...
- Och, mówmy sobie wreszcie po imieniu. Jestem Jessica - dodała radośnie i zaczęła
piąć się w górę po schodach.
- Jessico - poprawiła się szybko Megan - skąd wiesz, że moja pracownia jest nad
garażem?
- Katch mi powiedział - odparła Jessica beztrosko. - On dużo mi opowiada. -
Zatrzymała się przed drzwiami, czekając, aż Megan je otworzy. - Nie mogę się doczekać, by
zobaczyć twoje prace. Ja również maluję po amatorsku.
- Naprawdę? - Teraz zainteresowanie Jessiki wydało jej się bardziej zrozumiałe.
- Niestety, obawiam się, że moje prace nie są zbyt udane. Stale przyprawiają mnie o
frustrację. - Znów uśmiech Katchertonów rozświetlił jej twarz.
Megan, sięgając do klamki, podjęła temat:
- Nigdy nie wychodziło mi malowanie na płótnie... - Potrzebowała słów, wielu słów,
by pokryć to, co jak się obawiała, łatwo było zauważyć. - Zresztą nic mi nie wychodzi tak, jak
zamierzałam - ciągnęła, gdy weszły do pracowni. - To naprawdę frustrujące, gdy nie można
wyrazić tego, co się chce. Latem, podczas sezonu, wykonuję trochę kompozycji techniką
aerografii, ale...
Jessica jej nie słuchała. Poruszała się po pracowni w bardzo podobny sposób jak jej
brat - wdzięcznie, w skupionym milczeniu. Jednych rzeźb dotykała palcami, inne unosiła do
góry. Tak długo przyglądała się małemu jednorożcowi z kości słoniowej, że Megan zaczęła
się kręcić nerwowo.
Co ona robi? - rozmyślała. Dlaczego? Promienie zachodzącego słońca wpadały do
pokoju, rysując desenie na podłodze. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Zbyt późno
Megan przypomniała sobie o popiersiu Katcha. Ukośny promień padł na nie, wydobywając
płaszczyzny już zaznaczone dłutem. Chociaż popiersie było jeszcze surowe i dalekie od
ukończenia, łatwo można było rozpoznać, że przedstawia Katcha. Megan, czując
zażenowanie, podeszła i stanęła przed nim w nadziei, że ukryje je przed Jessiką.
- Katch miał rację - powiedziała Jessica w skupieniu. Nadal trzymała w ręce
jednorożca i pieściła go palcami. - Bez wątpienia. Zwykle mnie to denerwuje, ale nie tym
razem. - Jej podobieństwo do Katcha było uderzające. Nawet teraz, gdy Megan starała się
nadążyć za jej rozumowaniem, aż swędziały ją palce, by szybko ją naszkicować.
- W jakiej sprawie?
- Masz niezwykły talent.
- Co? - Megan szeroko otworzyła oczy.
- Katch powiedział mi, że twoje prace są genialne - ciągnęła. Po raz ostatni obrzuciła
zachwyconym spojrzeniem jednorożca, po czym go odstawiła. - Na podstawie tych dwóch
rzeźb, które mi przysłał, zgodziłam się z nim. Ale to były zaledwie dwie prace. - Podniosła
dłuto i zaczęła nim bezwiednie uderzać o dłoń, podczas gdy jej oczy nadal wędrowały po
pracowni. - To zdumiewające!
- Wysłał ci moje rzeźby?
- Tak, kilka tygodni temu. Zrobiły na mnie duże wrażenie. - Jessica odłożyła dłuto i
podeszła do niedokończonego studium kobiety wyłaniającej się z morza. Megan pracowała
nad nim, zanim zajęła się popiersiem Katcha.
- To jest wspaniałe! - powiedziała z zachwytem. - Wezmę je, jak również jednorożca.
Dwie rzeźby, które przysłał mi Katch, zostały entuzjastycznie przyjęte.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Przez moich klientów - wyjaśniła Jessica. - W mojej galerii w Nowym Jorku. -
Uśmiechnęła się do Megan.
- Czy nie wspomniałam ci, że prowadzę galerię?
- Nie. Nie wspomniałaś.
- Och, pewnie myślałam, że zrobił to już Katch. Zacznę więc od początku.
- Będę naprawdę zobowiązana - powiedziała Megan i poczekała, aż Jessica usiądzie na
małym drewnianym krześle.
- Dwa tygodnie temu Katch przysłał mi dwie twoje prace - rozpoczęła Jessica. - Chciał
usłyszeć moją opinię. Mimo że sama słabo maluję, znam się na sztuce. - Mówiła z dużą
pewnością siebie. - Gdy zorientowałam się, że nigdy nie będę wielką artystką, poświęciłam
się studiowaniu sztuki. Potem otworzyłam galerię na Manhattanie. Przez ostatnie sześć lat
wyrobiłam sobie dobrą markę i pozyskałam klientelę. - Uśmiechnęła się z dumą. - A więc
naturalnie, gdy mój wiecznie podróżujący brat zobaczył twoje prace, przysłał mi je do oceny.
On zawsze poddaje swoje instynktowne działania weryfikacji eksperta, a potem i tak robi to,
co sam uważa za stosowne. - Westchnęła pobłażliwie. - W zeszłym roku na przykład eksperci
odradzali mu budowę szpitala w Afryce, ale on i tak go wybudował.
- Szpital? - Megan uchwyciła się nowego tematu.
- Tak, szpital dziecięcy. Katch ma miękkie serce dla dzieci. - Jessica starała się mówić
z nonszalancją, ale w jej głosie czuło się wzruszenie. - Katch zrobił zadziwiające rzeczy dla
osieroconych dzieci z Wietnamu - ciągnęła. - I wreszcie ten fantastyczny park rozrywki, który
zbudował w Nowej Południowej Walii.
Megan siedziała jak zamurowana. Czy naprawdę rozmawiały o tym samym Davidzie
Katchertonie? Czy to ten sam człowiek, który tak bezczelnie zaczepił ją w sklepie
spożywczym?
Przypomniała sobie, jak oskarżyła go, że usiłował oszukać i wykorzystać jej dziadka.
Zarumieniła się ze wstydu. Wmówiła sobie, że był oportunistą, pyszałkiem zepsutym przez
bogactwo, zakochanym w sobie narcyzem. Próbowała przekonać samą siebie, że był nieod-
powiedzialny, że nie można było na nim polegać oraz że w życiu szukał wyłącznie
przyjemności.
- Nie wiedziałam - wymamrotała. - Nic o tym nie wiedziałam.
- Och, Katch jest bardzo skromny i trzyma się w cieniu - powiedziała Jessica. - Nie
szuka rozgłosu. Jest niewiarygodnie energiczny i pewny siebie, ale jednocześnie to bardzo
ciepły i wrażliwy człowiek. - Spojrzała gdzieś poza ramię Megan. - No, ale ty chyba dobrze
go znasz.
Przez moment Megan wpatrywała się w Jessicę nieobecnymi oczami. Gdy odwróciła
głowę, wzrok jej padł na popiersie Katcha. Na chwilę zapomniała, że chce je zasłonić. Powoli
odwróciła głowę i powiedziała ze spokojem, starając się zachować obojętny wyraz twarzy:
- Nie. Myślę, że tak naprawdę w ogóle go nie znam. Wiem tylko, że ma fascynującą
twarz. Nie mogłam się oprzeć pokusie, by go wyrzeźbić.
Dostrzegła błysk zrozumienia w oczach Jessiki.
- To w ogóle fascynujący człowiek - dodała Jessica. Megan odwróciła wzrok.
- Przepraszam - zreflektowała się Jessica. - Wtrąciłam się w nie swoje sprawy. Nie
będziemy rozmawiać o Katchu. Porozmawiajmy o twojej wystawie.
- O czym? - Megan znów podniosła wzrok.
- O twojej wystawie - powtórzyła Jessica, rzucając się pospiesznie na nowy temat. -
Jak myślisz, czy masz już dość gotowych prac? Katch wspomniał mi coś o jakiejś galerii w
mieście, gdzie wstawiałaś swoje rzeźby. Myślę, że można by urządzić ci wystawę na jesieni...
Co o tym sądzisz?
- Jessico, naprawdę nie wiem, o czym mówisz. - W głosie Megan pojawiła się nuta
paniki. Jessica ją zauważyła. Wyciągnęła dłoń i ujęła ręce Megan. Ten uścisk był
niespodziewanie stanowczy.
- Megan, posiadasz coś specjalnego, coś potężnego. Czas, byś się tym podzieliła z
innymi. - Wstała, pociągając Megan za sobą. - Może napijemy się teraz kawy?
Godzinę później Megan siedziała samotnie w kuchni. Zapadała ciemność, ale Megan
nie wstała, by zapalić światło. Na stole nadal stały dwie filiżanki. Megan starała się
uporządkować w myślach to wszystko, co usłyszała w ciągu ostatniej godziny.
Wystawa w galerii Jessiki na Manhattanie w Nowym Jorku. Publiczna wystawa.
Wystawa jej prac!
To się nie mogło zdarzyć, myślała. To tylko wytwór mojej wyobraźni. Zerknęła znów
na pustą filiżankę. W powietrzu nadal unosił się lekki, wytworny zapach perfum Jessiki.
W końcu, nadal oszołomiona, zaniosła filiżanki do zlewu i automatycznie zaczęła je
myć.
Jak dała się namówić? Uzgadniała daty i szczegóły, zanim jeszcze zgodziła się na
wystawę... Ale czy ktoś potrafił kiedyś odmówić czegoś Katchertonom? Westchnęła,
spoglądając na swoje mokre ręce. Musi do niego zadzwonić. Gdy sobie to uzmysłowiła,
ogarnęła ją jeszcze większa panika. Musi...
Postawiła filiżanki i spodki na suszarce. Musi mu podziękować. Ze zdenerwowania i
tremy dławiło ją w gardle, ale aby zachować pozory przed samą sobą, metodycznie wytarła
ręce. Potem podeszła do telefonu wiszącego na ścianie obok kuchenki.
- To przecież proste - szepnęła do siebie, a potem zagryzła wargę. Odchrząknęła. -
Muszę mu tylko podziękować. To zabierze minutę. - Sięgnęła po słuchawkę, ale zaraz cofnęła
rękę. Myśli tłukły jej się po głowie w szalonej gonitwie. Tak samo biło jej serce.
Wreszcie podniosła słuchawkę. Znała numer. Czyż przez ostatnie dwa tygodnie nie
zaczynała wykręcać tego numeru co najmniej dziesięć razy dziennie? Głęboko wciągnęła
powietrze, zanim wybrała pierwszą cyfrę. To zajmie pięć minut, a potem nie będzie już
żadnego powodu, by się z nim kontaktować. Byłoby lepiej, gdyby ich znajomość skończyła
się w jakiś przyjemniejszy sposób. Nacisnęła ostatni klawisz i czekała.
Zabrzmiały cztery dzwonki, cztery długie dzwonki, zanim Katch podniósł słuchawkę.
- Katch? - Ledwie usłyszała własny głos.
- Meg?
- Tak, to ja... - Szukała odpowiednich słów. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam...
- Jakie to wyświechtane. .. jakie banalne...
- Wszystko w porządku? - W jego głosie zabrzmiał niepokój.
- Tak, oczywiście. - Gorączkowo szukała prostych, zwyczajnych słów. - Katch,
chciałabym z tobą porozmawiać. Była tu twoja siostra i...
- Wiem, wróciła kilka minut temu - powiedział z lekkim zniecierpliwieniem. - Czy coś
się stało?
- Nie, nic się nie stało. - Nadal nie mogła uspokoić głosu.
- Jesteś sama?
- Tak...
- Przyjadę za dziesięć minut.
- Nie! - Megan nerwowo przeczesała włosy palcami. - Proszę, nie przyjeżdżaj.
- Za dziesięć minut - powtórzył i przerwał połączenie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez dłuższą chwilę Megan wpatrywała się w głuchą słuchawkę telefonu. Ale
narobiła zamieszania! Wcale nie chciała, by przyjeżdżał. W ogóle nie chciała go widzieć.
Och, to kłamstwo...
Powoli odłożyła słuchawkę. Chciała go zobaczyć. Chciała go zobaczyć od wielu dni.
Odwróciła się i pustym wzrokiem rozejrzała po kuchni. W pomieszczeniu panowała prawie
całkowita ciemność. Stół i krzesła wyglądały jak ponure cienie. Podeszła do kontaktu i włą-
czyła światło.
Tak lepiej, pomyślała. Bezpieczniej. Kawa. Zaparzy kawę. Musiała czymś zająć ręce.
Zaczęła się krzątać przy ekspresie. Czuła ogromne zdenerwowanie. Miała nadzieję, że
za kilka minut zdoła się uspokoić. Gdy Katch przyjedzie, powie mu, co ma do powiedzenia, a
potem się rozstaną.
Zadzwonił telefon. Podskoczyła nerwowo. Usiadła i podniosła słuchawkę.
- Cześć, Megan - zatrzeszczał w słuchawce jowialny głos Popa.
- Pop, nadal pracujesz w lunaparku? Która to już godzina? - zastanawiała się
nieprzytomnie, zerkając na zegarek.
- Właśnie dlatego dzwonię. Wpadł do mnie George. Zjemy kolację w mieście. Nie
chciałem, byś się martwiła.
- Nie będę. - Uśmiechnęła się. Napięcie powoli mijało. - Przypuszczam, że macie
sobie dużo do opowiedzenia o ostatnich wędkarskich przygodach.
- A może wpadniesz do miasta, kochanie? Postawimy ci drinka.
- Och, chcecie mieć po prostu wdzięcznego słuchacza. - Uśmiechnęła się szerzej, a
Pop zachichotał. - Ale dziś wieczorem dziękuję. Mam w lodówce resztkę spaghetti, poradzę
sobie.
- Przywiozę ci coś dobrego na deser. - To był stary zwyczaj. Od niepamiętnych
czasów, gdy Pop jadł kolację bez niej, zawsze przywoził jej coś słodkiego. - Na co masz
ochotę?
- Na tęczowy sorbet - zdecydowała natychmiast. - Baw się dobrze.
- A ty nie pracuj za długo, kochanie.
Gdy odłożyła słuchawkę, zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie powiedziała
dziadkowi, że Katch złoży jej wizytę. Nie wspomniała ani o Jessice, ani o planowanej
wystawie.
To musi poczekać. Aż będą mogli spokojnie porozmawiać.
Tylko w ten sposób dowie się, co dziadek naprawdę czuje i myśli o jej planach.
To nie był najlepszy pomysł. Megan zaczynała mieć wątpliwości. W zdenerwowaniu
przeczesywała włosy palcami. Szalony pomysł. Przecież nie może wyjechać do Nowego
Jorku i...
Jej myśli przerwał widoczny w oknie blask świateł nadjeżdżającego samochodu.
Powoli, starając się po drodze odzyskać równowagę, skierowała się do szklanych,
przesuwanych drzwi.
Katch wszedł na werandę i położył dłoń na klamce. Przez chwilę w milczeniu
przyglądali się sobie przez szybę. Megan słyszała delikatny trzepot skrzydeł owadów
wpadających na lampę na zewnątrz.
W końcu Katch otworzył drzwi. Gdy zamknął je cicho za sobą, wyciągnął rękę i
dotknął policzka Megan. Nie odrywając dłoni, oczami badał jej twarz.
- Wydaje mi się, że jesteś zdenerwowana - powiedział cicho.
Megan zwilżyła usta.
- Wszystko w porządku. - Cofnęła się o krok. Katch wolno opuścił rękę. -
Przepraszam, że cię niepokoję...
- Megan, przestań. - Głos miał cichy i opanowany. Znów spojrzała na niego, trochę
zaintrygowana. - Przestań przede mną uciekać. I przestań mnie przepraszać!
- Robię kawę - powiedziała sucho. - Za chwilę powinna być gotowa. - Już miała się
odwrócić, by przygotować filiżanki, gdy Katch złapał ją za ramię.
- Nie przyjechałem na kawę. - Opuścił rękę i objął ją wpół.
- Katch, proszę, nie utrudniaj mi tego. - Pod jego dotykiem puls zaczął jej
przyspieszać. Zauważyła, jak coś zabłysło w jego oczach, a potem znikło.
- Przepraszam - powiedział. - Przez ostatnie dwa tygodnie miałem pewne trudności z
poradzeniem sobie z tym, co zaszło podczas naszego ostatniego spotkania. - Zauważył, że
gwałtownie się zarumieniła, ale nie odwracała wzroku. Wsunął ręce do kieszeni. - Chciałbym
to naprawić, Megan.
Poruszona niezwykłą delikatnością w jego głosie, pokręciła głową i odwróciła się do
ekspresu z kawą.
- Nie wybaczysz mi?
Gdy znów na niego spojrzała, oczy miała pociemniałe ze zmieszania.
- Nie... - zająknęła się. - To znaczy, tak, oczywiście, ja...
- Oczywiście nie chcesz mi wybaczyć? - dopytywał się. W jego oczach i wokół ust
pojawił się cień uśmiechu. A wtedy poczuła, że tonie.
- Oczywiście, że ci przebaczam - poprawiła się i znów odwróciła głowę, by nalać
kawę. - Już o wszystkim zapomniałam, - Aż podskoczyła, gdy położył ręce na jej ramionach.
- Naprawdę? - Obrócił ją do siebie. Uśmiech zniknął z jego oczu. - Mam wrażenie, że
nie znosisz mojego dotyku. Myślę, że się mnie boisz.
Uczyniła wysiłek, by odprężyć się pod jego delikatnym dotykiem.
- Nie boję się ciebie, Katch - powiedziała półgłosem. - Wprawiasz mnie tylko w
zakłopotanie. Przez cały czas.
Obserwowała, jak z namysłem unosi brwi.
- Nie zamierzałem wprawiać cię w zakłopotanie. Przepraszam cię, Megan.
- Wiem, że mówisz szczerze. - Uśmiechnęła się.
Przyciągnął ją do siebie.
- A więc możemy się pocałować na przeprosiny? Megan zaczęła protestować, ale jego
usta, mimo że czułe i delikatne, były nieubłagane. Serce zaczęło jej walić. Katch nie próbował
pogłębić pocałunku. Ręce nadal trzymał swobodnie na jej ramionach. Wbrew ostrzeżeniom
zdrowego rozsądku przytuliła się do niego, przyzwalając na więcej. Ale on nie wziął więcej.
Odsunął ją od siebie i poczekał, aż otworzy oczy. Następnie bez słowa odwrócił się i
podszedł do okna.
- Chciałam porozmawiać z tobą o twojej siostrze.
- Za wszelką cenę starała się wypełnić ciszę. - A mówiąc dokładniej, o jej wizycie w
mojej pracowni.
Katch odwrócił głowę i obserwował, jak rozlewa kawę do filiżanek. Podszedł do
lodówki i wyjął mleko.
- Zgoda. - Stojąc przy niej, nalał mleko do filiżanek.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wysłałeś swojej siostrze moje rzeźby?
- Wolałem poczekać, aż wypowie swoją opinię. - Katch usiadł obok Megan i podniósł
filiżankę do ust.
- Mam do niej zaufanie. Pomyślałem, że ty również bardziej zaufasz jej opinii niż
mojej. Zamierzasz urządzić wystawę? Jessica nie zdążyła mi wszystkiego powiedzieć, gdy
zadzwoniłaś.
Wpatrując się w kawę, lekko poruszyła się na krześle. Potem uniosła głowę i spojrzała
mu prosto w oczy.
- Ona ma ogromną siłę perswazji. Zgodziłam się, zanim jeszcze zdałam sobie z tego
sprawę.
- To świetnie - powiedział po prostu, popijając kawę.
- Chcę ci podziękować - dodała pewniejszym głosem - za załatwienie tej sprawy.
- Niczego nie załatwiałem - odparł. - Jessica sama podejmuje decyzje,
odpowiedzialnie i profesjonalnie. Ja tylko wysłałem jej twoje rzeźby z prośbą o opinię.
- A więc dziękuję ci za wykonanie tego pierwszego ruchu, którego ja pewnie nigdy
bym nie zrobiła z tysiąca powodów, które przyszły mi do głowy już pięć minut po wyjściu
Jessiki.
Katch wzruszył ramionami.
- W porządku, skoro tak bardzo chcesz być mi wdzięczna.
- Jestem ci wdzięczna - przyznała. - Ale boję się, naprawdę jestem przerażona, że moje
prace zostaną wystawione na widok publiczny. - Oddychała z drżeniem. - A ponieważ po
otwarciu wystawy krytycy sztuki mogą mnie całkowicie zmiażdżyć, wtedy będę na ciebie
wściekła. Dlatego lepiej teraz przyjmij moją wdzięczność, zgoda?
Gdy Katch podszedł do niej, poczuła zawrót głowy, ponieważ była absolutnie pewna,
że weźmie ją zaraz w ramiona. Ale on tylko wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.
- Gdy odniesiesz olśniewający sukces, będziesz znów mogła mi ją okazać. -
Uśmiechnął się, a wtedy cały świat nabrał barw i ostrości. Aż do tej chwili nie zdawała sobie
sprawy, jak nudne i szare było jej życie bez niego.
- Cieszę się, że przyjechałeś - wyszeptała i, nie mogąc się powstrzymać, objęła go i
wtuliła twarz w jego ramię. Po chwili Katch delikatnie objął ją w talii. - Przepraszam za to, co
powiedziałam... na temat pożyczki. Wcale nie miałam tego na myśli. Mówię okropne rzeczy,
gdy jestem wściekła.
- Czy teraz przyszła kolej na okazanie skruchy? Potrafił ją rozśmieszyć.
- Tak. - Odchyliła głowę i uśmiechnęła się. Nadal go obejmowała. Pocałował ją lekko
i wypuścił z objęć. Z niechęcią mu na to pozwoliła. Stał przez chwilę w milczeniu i patrzył na
nią z góry.
- Co robisz? - spytała trochę zażenowana.
- Zapamiętuję twoją twarz. Jadłaś już kolację? Pokręciła głową, zastanawiając się, jak
to się działo, że ciągle wprawiał ją w zakłopotanie.
- Jeszcze nie. Miałam zamiar podgrzać sobie makaron.
- To nie do przyjęcia. Co powiesz na pizzę?
- Wspaniale, ale ty masz przecież gości.
- Jessica i Rob zabrali dzieci na minigolfa. Nie będą za mną tęsknić. - Wyciągnął rękę.
- Chodźmy!
- Och, poczekaj - powiedziała, zanim podała mu dłoń.
Na tablicy obok szklanych drzwi napisała: „Wyszłam z Katchem". To wystarczyło.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Katch pojechał nadmorskim bulwarem. Poruszali się wolno w tłumie turystów. Radia
w samochodach grały na cały regulator. Zewsząd dobiegały śmiechy i muzyka. Ludzie
siedzieli na hotelowych balkonach i obserwowali wolno płynący potok samochodów i
pieszych. Z lewej strony pomiędzy budynkami raz po raz połyskiwało morze.
Zadowolona i nieco senna po zjedzeniu olbrzymiej pizzy i wypiciu chianti Megan
zapadła się głęboko w miękki, skórzany fotel.
- Po weekendzie wróci tu spokój - zauważyła.
- Czy czasami nie macie wrażenia, że jesteście obiektem inwazji? - spytał Katch,
gestem pokazując tłum.
- Lubię tłok i gwar - odparła natychmiast, a po chwili wybuchnęła śmiechem. - Ale
lubię też zimę, gdy plaże są puste. Przypuszczam, że jest coś takiego w tym zgiełku, co do
mnie przemawia, zwłaszcza gdy sobie przypominam senne zimowe miesiące.
- To przecież twój czas - powiedział Katch, zerkając na nią. - Czas, który poświęcasz
swoim rzeźbom.
Wzruszyła ramionami, czując się trochę niezręcznie pod jego intensywnym
spojrzeniem.
- Rzeźbię również latem - powiedziała. - Gdy mam wolną chwilę... Właściwie
zapomniałam o wolnym czasie, gdy Jessica mówiła o wystawie i robiłyśmy plany... - Urwała,
marszcząc brwi. - Nie wiem, jak zdołam to wszystko przygotować.
- Chyba się nie wycofasz?
- Nie, ale... - Znów zawstydziło ją jego spojrzenie. - Nie - dodała bardziej stanowczo.
Nie wycofam się.
- Nad czym teraz pracujesz?
Megan przeniosła wzrok za okno, myśląc o na wpół ukończonym popiersiu Katcha.
- Nic wielkiego... - Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się gałkami radioodbiornika.
- Mała rzeźba w drewnie.
- Co przedstawia?
Megan mruknęła coś niewyraźnie. Katch odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
- Pirata - powiedziała szybko, gdy światło latarni padło na twarz Katcha, uwydatniając
jej płaszczyzny i cienie. - Głowę pirata.
- Chciałbym ją zobaczyć - rzekł w skupieniu.
- Nie jest jeszcze skończona - odparła pospiesznie. To zaledwie gliniany model.
Możliwe, że odłożę ją na bok, jeśli mam przygotować resztę moich prac na wystawę.
- Meg, dlaczego nie przestaniesz się martwić i nie zaczniesz wreszcie się cieszyć?
- Cieszyć się? - Nieco zdezorientowana wpatrywała się w niego.
- Z wystawy.
- Och! - Walczyła, by uporządkować myśli. - Będę się cieszyć... gdy już wszystko się
skończy - dodała z uśmiechem. - Będziesz wtedy w Nowym Jorku?
- Zastanawiam się.
- Chciałabym, byś tam był. - Gdy się roześmiał, potrząsając głową, dodała tonem
wyjaśnienia: - Chodzi mi o to, że potrzebuję mieć obok siebie jakieś przyjazne twarze.
- Zobaczysz, że nie będziesz potrzebować niczego prócz swoich rzeźb - zapewnił ją
Katch nadal z rozbawieniem w oczach. - Nie sądzisz, że zechcę być obok ciebie na wernisażu,
bym mógł się przechwalać, że cię odkryłem?
- Miejmy nadzieję, że obydwoje nie będziemy tego żałować - bąknęła Megan, a on
znów się roześmiał. - Nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogłeś się pomylić - oskarżyła go
cierpko.
- A ty nie dopuszczasz myśli, że możesz odnieść sukces - odparował.
Megan otworzyła usta, a potem znów je zamknęła.
- Tak - odezwała się po namyśle - obydwoje mamy rację. - Gdy zatrzymali się w
korku, dotknęła jego ramienia. - Katch?
- Tak?
- Dlaczego zbudowałeś szpital w Środkowej Afryce?
Odwrócił się do niej, lekko marszcząc brwi.
- Ponieważ był tam potrzebny.
- Tylko tyle? - naciskała, choć czuła, że nie był zadowolony z tej indagacji. - Jessica
wspomniała, że ci odradzano, ale ty...
- Szczęśliwym trafem posiadam dość pieniędzy. - Niecierpliwie wzruszył ramionami. -
I mogę robić z nimi, co zechcę. Och, są pewne rzeczy, które lubię robić. To wszystko. -
Widząc wyraz jej twarzy, pokręcił głową. - Nie rób ze mnie świętego, Meg.
Odprężona, bezwiednie pogłaskała go po włosach nad uchem.
- Ani mi się śni. - Wolałby uchodzić za ekscentryka niż za dobroczyńcę, pomyślała z
nagłą czułością. Jeszcze łatwiej było go kochać, znając ten sekret. - O wiele łatwiej cię
polubić, niż myślałam wtedy w sklepie, gdy mi się naprzykrzałeś - powiedziała głośno.
- Próbowałem ci tylko coś uświadomić - podkreślił. - Ale ty udawałaś, że nie jesteś
zainteresowana.
- Nie byłam zainteresowana. W najmniejszym stopniu. - Jego uśmiech był zaraźliwy i
stwierdziła, że sama się śmieje. - W każdym razie nie bardzo - dodała. Gdy raptownie skręcił
w boczną uliczkę, spojrzała na niego pytająco: - Co robisz?
- Pospacerujemy po promenadzie. - Zaparkował samochód i energicznie wysiadł. -
Może kupię ci jakąś pamiątkę - obiecał.
- Trzymam cię za słowo! - zawołała radośnie Megan, dołączając do niego.
- Powiedziałem „może".
- Umówmy się, że tego nie dosłyszałam. - I dodała, splatając palce z jego palcami: -
Liczę na coś ekstrawaganckiego.
- Na przykład? - Przecinali nieprawidłowo jezdnię, lawirując między samochodami.
- Gdy zobaczę, dam ci znad.
Promenada była zatłoczona, pełna ludzi, świateł i hałasu. Wiatr od morza przynosił
orzeźwiający zapach soli, który mieszał się z zapachem smażonego mięsa dochodzącego z
barów.
Zamiast wejść do jednego ze sklepików z pamiątkami, Katch pociągnął Megan do
salonu gier.
- Wielkie słowa o prezencie, a potem coś takiego... - skomentowała, gdy wymieniał
banknoty na żetony.
- Jeszcze za wcześnie na taką opinię - powiedział, wysypując jej kilka żetonów na
rękę. - Może spróbujesz szczęścia i ocalisz naszą galaktykę przed najeźdźcami?
Megan ze znaczącym uśmiechem wybrała maszynę i wsunęła do niej dwa żetony.
- Gram pierwsza. - Nacisnęła guzik startowy, a potem posługując się dźwignią, zaczęła
unieszkodliwiać wroga. Mocno ściągając brwi, skręciła swym pojazdem w prawo, a wtedy
maszyna eksplodowała kolorami i hałasem.
Katch rozbawiony włożył ręce do kieszeni i obserwował ożywioną mimikę jej twarzy.
Podczas manewrów Megan marszczyła brwi, zagryzała wargi, a gdy na ekranie pojawiał się
laserowy wybuch, mrużyła oczy. Walczyła bardzo dzielnie, by uniknąć krzyżowego ognia, ale
w końcu jej pojazd został unicestwiony.
- Całkiem nieźle! - Katch pochwalił osiągnięty przez nią wynik.
- Trzeba być dzielną, gdy jest się ostatnią nadzieją planety - odrzekła skromnie.
Katch zaśmiał się, odsunął ją na bok i sam zmierzył się z maszyną.
Megan doceniła jego zręczność, gdy jeszcze szybciej niż ona niszczył przeciwników.
Lubi ryzykować, pomyślała, gdy o mały włos nie został zestrzelony przez ogień laserowy w
trakcie wysadzania trzech statków. Podeszła bliżej, by lepiej obserwować jego technikę.
Przypadkowo musnęła ramieniem jego ramię, a wtedy zauważyła, że na krótką, ledwie
dostrzegalną chwilę stracił rytm. Prowokacyjnie przysunęła się jeszcze bliżej. Nastąpiło
kolejne krótkie zakłócenie jego rytmu. Delikatnie dotknęła wargami jego ramienia, a potem
uśmiechnęła się mu prosto w twarz. Wtedy usłyszała eksplozję. Jego statek wystrzelił w
powietrze.
Katch nie patrzył na ekran, tylko na nią. Zauważyła przelotny błysk w jego oczach,
zanim zmierzwił ręką jej włosy.
- Oszustka - wymamrotał.
Na chwilę Megan zapomniała o panującym na sali zgiełku, zapomniała o tłumie ludzi,
którzy kręcili się wokół nich. Zatraciła się w tych zamglonych, szarych oczach oraz swym
własnym, przyprawiającym o zawrót głowy poczuciu siły.
- Oszustka? - powtórzyła, zostawiając lekko rozchylone usta. - Nie wiem, co masz na
myśli.
Zacisnął palce na jej włosach.
- Myślę, że dobrze wiesz - wykrztusił z wysiłkiem, jakby zmagając się z własnymi
uczuciami. - I myślę, że muszę teraz być bardzo ostrożny, ponieważ zdałaś sobie sprawę, jaką
masz nade mną władzę.
- Katch... - Wzruszona przywarła wzrokiem do jego ust. - Może ja nie chcę, żebyś był
dłużej ostrożny?
Puścił jej włosy i pogłaskał ją po policzku.
- Mam ku temu swoje powody - powiedział stłumionym głosem. - Chodźmy. - Wziął
ją pod ramię i odciągnął od maszyny. - Zagramy w coś innego.
Megan nie sprzeciwiała się, zadowolona, że spędza z nim czas. Wrzucali żetony do
następnych automatów i rywalizowali zaciekle - zarówno ze sobą, jak i z maszynami. Megan
czuła ten sam radosny nastrój, jak pamiętnego wieczoru w wesołym miasteczku. Przebywanie
z Katchem przypominało jazdę na górskiej kolejce. Błyskawiczne zakręty, szybkie podjazdy i
zjazdy na łeb na szyję, niespodziewane przeszkody i hamowanie.
Z rękami na biodrach stała za nim, gdy wygrywał z kolejną maszyną.
- Czy ty kiedykolwiek przegrywasz? - spytała wyzywająco.
Katch rzucił kolejną piłkę za czterdzieści punktów.
- Staram się, by nie weszło mi to w nawyk. Chcesz rzucić?
- Nie. Wspaniale się popisujesz.
Śmiejąc się, Katch rzucił dwie ostatnie piłki za dziewięćdziesiąt punktów, a potem
pochylił się, by oderwać kolejny wygrany kupon.
- Uważaj, bo nie zamienię tego na prezent dla ciebie - ostrzegł.
- Obiecałeś - powiedziała Megan z wyrzutem, patrząc na wygrany plik kuponów.
- To prawda. - Z uśmiechem zwinął kupony, potem objął ją ramieniem i podszedł do
stoiska z nagrodami.
- Zaraz zobaczymy, co tu jest... Mam dwa tuziny. Co powiesz na przykład na jeden z
tych wielofunkcyjnych scyzoryków?
- Jeśli to ma być dla mnie - powiedziała Megan, przyglądając się asortymentowi na
półkach - to podoba mi się ta mała, jedwabna różyczka. - Postukała palcem w szklaną ladę,
wskazując szpilkę do wpinania w klapę. - Mam wszystkie narzędzia - dodała z figlarnym
uśmiechem.
- W porządku. - Katch skinął na kobietę stojącą za ladą, a potem oderwał kupony. -
Zostały jeszcze cztery - policzył, potem rozejrzał się po pólkach. - Poproszę jeszcze to.
Megan z ciekawością przyglądała się maleńkiej figurce, którą podała sprzedawczyni.
Przedstawiała coś pośredniego między kaczką a pingwinem.
- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała.
- Podarować tobie. - Katch podał kobiecie resztę kuponów. - Mam szczodre serce.
- Jestem do głębi poruszona - powiedziała Megan, obracając figurkę w dłoni, podczas
gdy Katch przypinał jej do kołnierzyka koszuli spinkę z różyczką. - Co to właściwie jest?
- Chyba jakiś mutant. - Objął ją ramieniem i wyprowadził z salonu gier. - Sądziłem, że
jako artystka docenisz jego walory estetyczne.
Megan uważnie przyjrzała się figurce, potem wsunęła ją do kieszeni.
- Dostrzegam jej urok. I - dodała, stając na palce, by pocałować go w policzek - to
było naprawdę miłe z twojej strony, że całą wygraną przeznaczyłeś dla mnie.
Katch z uśmiechem przesunął palcem po jej nosie.
- Czy pocałunek w policzek to jedyne twoje podziękowanie?
Śmiejąc się, Megan obejmowała go w pasie, gdy przechodzili przez promenadę, a
potem schodzili w dół na plażę.
Księżyc w nowiu wyglądał jak cienki rogalik, ale gwiazdy błyszczały jasno i odbijały
się w wodzie. Fale rozbijały się z szumem o brzeg. Zakochani spacerowali tam i z powrotem,
ramię przy ramieniu, cicho rozmawiając albo milcząc. Dzieci biegały z latarkami po piasku,
poszukując skarbów.
Megan zdjęła buty i podwinęła nogawki dżinsów. W milczącym porozumieniu Katch
zrobił to samo. Chłodna woda lizała im stopy, a oni szli i szli coraz dalej, aż śmiech i muzyka
dobiegająca z promenady stała się tylko odległym echem.
- Twoja siostra jest urocza - odezwała się w końcu Megan. - I bardzo ładna. Tak jak
mówiłeś.
- Jessica zawsze była piękna - zgodził się w zamyśleniu. - Realistka, ale zawsze
piękna.
- Widziałam w parku twoje siostrzenice. - Megan uniosła głowę; wiatr od morza targał
jej włosami. - Buzie miały wysmarowane czekoladą.
- Typowe. - Śmiejąc się, gładził ją po ramieniu. Megan czuła, jak krew zaczyna
pulsować w jej żyłach. - Dziś wieczorem poszły kopać robaki. Jutro mam zabrać je na ryby.
- Lubisz dzieci - stwierdziła.
Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć, ale Megan wpatrywała się w ocean.
- Tak, dzieci to nieustanna przygoda, prawda?
- Co roku w lunaparku widzę ich mnóstwo, ale nigdy nie przestają mnie zadziwiać. -
Odwróciła się; słodki, kobiecy uśmiech rozjaśniał jej twarz. - Widuję z nimi również
udręczonych rodziców.
- Kiedy straciłaś swoich rodziców?
Zauważył zaskoczenie w jej oczach, nim znów zapatrzyła się w przestrzeń.
- Miałam pięć lat - powiedziała.
- Pewnie słabo ich pamiętasz?
- Mam tylko niejasne wspomnienia, właściwie impresje. Pop oczywiście ma
fotografie. Gdy je oglądam, zawsze dziwię się, jak bardzo byli młodzi.
- To musiało być dla ciebie niezwykle trudne - powiedział Katch. - Dorastać bez nich.
Współczucie w jego głosie ją ujęło. Odwróciła do niego głowę. Przeszli plażą już tak
daleko, że teraz oświetlały im drogę tylko gwiazdy. Katch zauważył ich odbicie w oczach
Megan.
- Byłoby nie do zniesienia, gdyby nie Pop - powiedziała. - Zrobił więcej, niż powinien.
- Zatrzymała się i weszła głębiej do morza. Woda pieniła się i pluskała wokół jej stóp. - Nigdy
nie zapomnę, jak Pop starał się uprasować moją odświętną, organdynową sukienkę. Miałam
wtedy jakieś osiem lat... - Kręcąc głową, roześmiała się, rozpryskując stopą wodę. - Nadal
mam ten obrazek przed oczami. Stał nad deską do prasowania i walczył z falbankami i
zakładkami, a klął jak szewc. Oczywiście, nie wiedział, że tam byłam. Nadal kocham go za to
- dodała. - Choćby tylko za to.
Katch objął ją w pasie i przyciągnął plecami do siebie. Musnął ustami czubek jej
głowy.
- Wyobrażam sobie, że niedługo potem powiedziałaś mu, że nie lubisz odświętnych
sukienek.
- Skąd wiesz? - Spojrzała na niego kompletnie zaskoczona.
- Bo znam cię. - Pieszczotliwie powiódł palcem po jej twarzy.
Megan ze zmarszczonymi brwiami patrzyła gdzieś ponad jego ramieniem.
- Jestem aż tak nieskomplikowana?
- Ależ nie. - Dotykając nadal palcem jej policzka, odwrócił ku sobie jej twarz. - Muszę
przyznać, że dużo o tobie rozmyślałem.
- Dlaczego? - Poczuła, że krew niemal zastyga jej w żyłach.
Katch pokręcił głową i zatopił znów palce w jej puszystych włosach.
- Dziś wieczorem żadnych pytań - rzekł cicho. - Nie znam jeszcze odpowiedzi.
- Żadnych pytań - zgodziła się, a potem wspięła na palce i dotknęła ustami jego ust.
Był to czuły, ale zarazem zmysłowy pocałunek. Katch obejmował ją tak lekko i
delikatnie, jakby była porcelanową lalką, która może się stłuc. Rozchyliła usta i to ona
pierwsza zawładnęła jego ustami, zaczęła drażnić jego język swoim. Chłodna, aksamitna
woda obmywała jej łydki.
Przesuwała dłońmi po jego plecach, a następnie jej silne palce artystki wsunęły się w
jego włosy i pieściły jego kark. Wyczuwała, że jest spięty, szeptała więc coś prosto w jego
usta, jakby chciała go tym szeptem ukoić. Wyczuwała jego opór, ale jednocześnie coraz
mocniej zaciskał palce na jej skórze. Jej zaś ciało coraz bardziej natarczywie naciskało na
jego.
Namiętność narastała z każdą chwilą. Megan czuła, że wzbudza w Katchu
podniecenie, które wymyka mu się spod kontroli. Zdumienie z powodu własnej siły uderzyło
ją jak błyskawica. Powstrzymywał się, hamował, pozwalał jej narzucać tempo, ale czuła, że
jest bliski wybuchu. Kusiło ją, jakże kusiło ją, by wytrącić go z równowagi, podkopać jego
samokontrolę. Nie mogła zmusić go do miłości, ale mogła sprawić, by jej pragnął do
szaleństwa. To powinno jej wystarczyć.
Toczył walkę z ogarniającym go pożądaniem. Obejmował ją coraz mocniej, przytulał
coraz gwałtowniej, aż stali się jedną sylwetką. W pewnej chwili złapał ją za włosy i odchylił
jej głowę do tyłu, jakby zdecydował się przejąć przywództwo. Płonął teraz jasnym, gorącym
ogniem. W niej też narastał żar, pulsowała krew. Złapała zębami jego wargę. Wtedy usłyszała
jego cichy jęk i raptownie wypuścił ją z objęć.
- Meg...
Z głową odrzuconą do tyłu, z włosami, którymi szarpał wiatr, czekała na dalsze słowa.
Właściwie, co chciała usłyszeć? Czuła się niewiarygodnie silna. Wpatrzone w nią badawczo
oczy Katcha była prawie czarne. Na wargach czuła jego oddech - gorący, ciężki, nierówny.
- Meg - powtórzył jej imię, kładąc dłonie na jej ramionach. - Muszę iść.
Ośmielając się na rzecz niemożliwą, Megan znów przycisnęła usta do jego ust.
- Czy naprawdę tego chcesz? - wymamrotała. - Chcesz teraz mnie zostawić?
Konwulsyjnie zacisnął palce na jej ramionach, by zaraz znów oderwać ją od siebie.
- Znasz odpowiedź - rzekł szorstko. - Co chcesz zrobić? Doprowadzić mnie do
szaleństwa?
- Może... - Nadal czuła podniecenie rozchodzące się po ciele ciepłą falą. Odbijało się
w jej oczach, gdy w nie spojrzał. - Może tak.
Przycisnął ją do siebie, mocno i stanowczo. Czuła szaleńcze tempo, w jakim biło mu
serce. Ich wargi znajdowały się znów tak blisko siebie...
- Przyjdzie taka chwila - powiedział czule. - Przysięgam, że nadejdzie czas, gdy
będziemy tylko ty i ja. Niedługo, Meg. Pamiętaj o tym.
Patrzyła mu prosto w oczy. Poczucie siły nadal ją uskrzydlało.
- To ma być obietnica?
- Tak - powiedział. - Dokładnie tak.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nad popiersiem Katcha pracowała jeszcze dwa dni. Gdy skończyła, próbowała
zdystansować się do swego dzieła i ocenić je obiektywnie.
Miała rację, że wybrała drewno. Materiał był o wiele cieplejszy niż kamień. Zagryzła
wargi i długo szukała niedociągnięć. W końcu jednak całkiem obiektywnie stwierdziła, że to
jedna z jej lepszych prac. Może nawet najlepsza.
Ta twarz nie była nienagannie piękna, ale miała w sobie siłę i przykuwała uwagę.
Poczucie humoru widoczne było w wygięciu brwi i ust. Przesunęła palcem po tych ustach.
Były niewiarygodnie zmysłowe. Przypomniała sobie ich smak, ich dotyk. Widziała, jak
wyglądają, gdy jest rozbawiony, zły lub podniecony. A jego oczy... Te oczy zmieniały barwę
i wyraz w zależności od jego nastroju. Bywały jasne, gdy się cieszył, zamglone złością, gdy
wpadał w szał, pociemniałe z namiętności, gdy ją całował.
Znała tę twarz tak dobrze jak swoją własną. Ale nadal nie przeniknęła jego duszy.
Nadal jego umysł był dla niej ziemią nieznaną. Z westchnieniem oparła łokcie na stole i
położyła podbródek na dłoniach.
Czy Katch kiedykolwiek pozwoli jej wniknąć do swego serca? Czule pogłaskała jego
rozwichrzone loki. Jessica zna go zapewne lepiej niż ktokolwiek. Jeśli był w kimś
zakochany...
Jak by zareagował, gdyby wyznała mu miłość? Co by się stało, gdyby po prostu
powiedziała mu „kocham cię"? Niczego od niego nie żądając, niczego nie oczekując. Może
powinna to zrobić? Czyż miłość nie była uczuciem zbyt rzadkim, zbyt specjalnym, by ją
ukrywać?
Ale Meg wyobraziła sobie wyraz współczucia w jego oczach.
- Nie zniosłabym tego - szepnęła, pochylając się i dc tykając czołem drewnianego
czoła Katcha. - Po prostu bym nie zniosła. - Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
Megan przybrała obojętny wyraz twarzy i przekręciła się na obrotowym krześle. - Proszę!
W drzwiach stanął Pop. Wędkarską czapkę z daszkiem miał zawadiacko nasadzoną na
czubek siwej głowy.
- Co powiesz o świeżej rybie na kolację? - Szeroki uśmiech świadczył, że jego
poranna wyprawa zakończyła się sukcesem.
- Chyba dam radę przełknąć kilka kęsów. - Megan przekornie przechyliła głowę.
Uśmiechnęła się zadowolona, widząc błysk w oczach dziadka i rumieniec na jego policzkach.
Wstała i, tak samo jak robiła to w dzieciństwie, objęła go za szyję. - Och, kocham cię, Pop!
- Je też cię kocham, Megan. - Zaskoczony, ale zadowolony pogładził ją po głowie. -
Wygląda na to, że powinienem częściej przynosić pstrąga na kolację.
Oderwała głowę od jego ramienia i uśmiechnęła się ciepło.
- Nie trzeba wiele, by mnie uszczęśliwić.
Pop przybrał poważny wyraz twarzy. Z czułością założył jej włosy za ucho.
- To prawda. Zawsze tak było. - Szorstką dłonią dotknął jej policzka. - Przez te
wszystkie lata to ty dałaś mi wiele szczęścia, Megan. Wiele radości. Będę za tobą tęsknił, gdy
wyjedziesz do Nowego Jorku.
- Och, Pop! - Znów ukryła twarz w jego ramieniu. - To tylko miesiąc lub dwa. Potem
wrócę. - Czuła zapach tytoniu, który zawsze nosił w kieszonce na piersi. - Może zresztą
wybierzesz się ze mną? Sezon już się skończy...
- Meg - przerwał jej, unosząc głowę, tak by ich oczy się spotkały. - To dla ciebie
początek nowego etapu w życiu. Nie narzucaj sobie ograniczeń.
Kręcąc głową, Megan zaczęła nerwowo przechadzać się po pracowni.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Musisz zrobić coś dla siebie, coś bardzo ważnego. Masz talent, Meg. - Pop rozejrzał
się po pomieszczeniu, aż jego wzrok spoczął na popiersiu Katcha. - Masz przed sobą całe
życie. Chcę, byś od razu ruszyła pełną parą.
- Mówisz to tak, jakbym miała tu nie wrócić. - Gdy się odwróciła, zobaczyła, co
przykuło uwagę Popa. - Właśnie ją skończyłam - objaśniła, walcząc, by je głos brzmiał
normalnie. - Dość dobra, nie sądzisz?
- Myślę, że bardzo dobra. - Spojrzał na nią uważnie. - Usiądź, Megan, muszę z tobą
porozmawiać.
Wiedziała, że mówił poważnie. To ją nieco speszyło. Bez słowa podeszła do krzesła.
Pop poczekał, aż usiadła i znów wbił uważny wzrok w jej twarz.
- Jakiś czas temu - podjął - powiedziałem ci, że wszystko się zmienia. Przez większość
twego życia byliśmy tylko we dwoje. Byliśmy sobie potrzebni, polegaliśmy na sobie. Dzięki
wesołemu miasteczku mieliśmy dach nad głową i pracę. - Jego głos złagodniał.
- Przez te osiemnaście lat ani przez chwilę nie byłaś dla mnie ciężarem. Dzięki tobie
czułem się młody. Obserwowałem, jak dorastasz i byłem z ciebie ogromnie dumny. Teraz
nadszedł czas na zmianę.
Megan z trudem przełknęła ślinę.
- Nie rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć.
- Nadszedł czas, byś wyruszyła w świat, Megan. Czas, bym wypuścił cię spod swoich
skrzydeł. - Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął starannie złożone papiery. Rozłożył jej i podał
Megan.
Patrząc mu prosto w oczy, wzięła je dopiero po chwili wahania. Od razu domyśliła się,
co ma przed sobą. Mimo to przeczytała wszystko bardzo starannie, zdanie po zdaniu.
- A więc sprzedałeś mu nasze wesołe miasteczko - skwitowała oschłym tonem.
- Musimy jeszcze podpisać dokumenty - odpowiedział. - A ty będziesz świadkiem. -
Klęska odmalowała się w jej oczach. - Megan, posłuchaj, wiele o tym myślałem. - Pop wyjął
jej z dłoni papiery, odłożył je na stół i chwycił jej dłonie. - Katch nie był pierwszy, który
zwrócił się do mnie z taką propozycją. I nie po raz pierwszy się nad tym zastanawiałem.
Tylko przedtem nie wszystko pasowało do siebie tak, jak chciałem.
- A teraz co pasuje? - spytała, czując, jak jej oczy wypełniają się łzami.
- To jest właściwy człowiek, Megan. I odpowiedni moment. - Gładził ją po dłoniach, z
bólem patrząc na malujące się w jej oczach cierpienie. - Wiedziałem to od chwili, gdy spadły
na mnie te wszystkie naprawy. Jestem gotów oddać nasz lunapark komuś młodszemu, kto .go
sprawnie poprowadzi, abym sam mógł iść na ryby. Teraz potrzebuję tylko łódki i wędki. A on
jest takim człowiekiem, którego chętnie zobaczę na moim miejscu. - Przerwał i zaczął szukać
w kieszeni chusteczki, by wytrzeć jej oczy. - Powiedziałem ci, że mu ufam i nie zmieniłem
zdania. - A ty - ciągnął, wycierając jej łzy z policzków - musisz pójść wreszcie swoją drogą.
Nie możesz robić tego, co chcesz, ślęcząc nad księgowością czy listą płac.
- Jeśli ty tego naprawdę chcesz... - zaczęła, ale Pop jej przerwał.
- Nie, to ty musisz chcieć. Dlatego ostatnie linijki kontraktu są ciągle puste. -
Popatrzył na nią swymi poważnymi, głęboko osadzonymi oczami. - Nie podpiszę tego,
Megan, jeśli ty się nie zgodzisz. To musi być najlepsze dla nas obojga.
Megan wstała, a Pop uwolnił jej ręce. Podeszła do okna. Nie rozumiała teraz swoich
uczuć. Wiedziała tylko, że zgadzając się na wystawę w Nowym Jorku, zrobiła milowy krok,
oddalający ją od dotychczasowego życia. A lunapark był tego życia istotnym elementem.
Wiedziała, że jeśli chce poświęcić się karierze artystycznej, nie może przywiązywać się do
Joylandu.
Lunapark dawał jej poczucie bezpieczeństwa, był jej drugim domem, tak samo jak
stojący za nią mężczyzna był dla niej i matką, i ojcem. Pamiętała to znużenie i zatroskanie na
jego twarzy, gdy przyszedł do domu i powiedział, że park potrzebuje pieniędzy. Megan
wiedziała, ile niekończących się problemów przyniesie najbliższe lato.
Pop miał prawo przeżyć starość w spokoju, poświęcając się swojemu hobby. Miał już
w życiu wystarczająco dużo zmartwień i dużo odpowiedzialności. Miał prawo do chodzenia
na ryby, wysypiania się, do hodowania azalii. Czyż mogła mu tego odmawiać jedynie z lęku
przed przecięciem ostatniej nici, jaka łączyła ją z dzieciństwem? Pop miał rację. Nadszedł
czas na zmiany.
Wolno podeszła do biurka i poszukała długopisu.
- Podpisz to - zwróciła się do Popa. - Wypijemy szampana na kolację.
Pop wziął długopis, ale nie spuszczał z niej wzroku.
- Jesteś pewna, Meg?
Skinęła głową bez najmniejszego wahania.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się na widok błysku w jego oczach, gdy pochylał się, by
podpisać akt sprzedaży.
Napisał swoje nazwisko zamaszyście, potem podał Megan długopis, by mogła
poświadczyć podpis. Megan podpisała się wyraźnymi, dużymi literami, nie pozwalając, by jej
zadrżała ręka.
- Powinienem zadzwonić teraz do Katcha - powiedział Pop z westchnieniem ulgi,
zupełnie jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. - Albo odwieźć mu te dokumenty.
- Ja je zawiozę. - Megan starannie złożyła papiery. - Chciałabym z nim porozmawiać.
- Doskonały pomysł. Weź pikapa - zasugerował, gdy odwracała się w stronę drzwi. -
Zanosi się na deszcz.
Gdy dojeżdżała do domu Katcha, odzyskała już całkowity spokój. Dokumenty
wsunęła bezpiecznie do tylnej kieszeni spodni. Zaparkowała pikapa za samochodem Katcha i
wysiadła.
Powietrze było śmiertelnie ciche i ciężkie, niemal drżało od zbierającego się deszczu.
Na niebie kłębiły się czarne chmury. Tak jak poprzednim razem, podeszła do frontowych
drzwi i zapukała. I tak samo jak przedtem nie było odpowiedzi. Odwróciła się i obeszła dom
dookoła.
Ale nie znalazła Katcha w ogrodzie. Nie słyszała żadnego dźwięku prócz szumu
morza stłumionego przez wysoki żywopłot. Zauważyła, że Katch posadził młodą wierzbę na
zboczu, które schodziło do plaży. Ziemia pod drzewem była jeszcze ciemna, świeżo po-
ruszona. Nie mogąc się pohamować, Megan podeszła do drzewka, by dotknąć jego
delikatnych, młodych liści. Dziś nie było wyższe od niej, ale wyobraziła je sobie w
przyszłości - potężne, rozłożyste, latem stanowiące oazę cienia. Instynkt nakazał jej pójść
zboczem dalej ku morzu.
Katch stał z rękami w kieszeniach, obserwując nadchodzący przypływ. Nagle
odwrócił się, jakby wyczuł jej obecność.
- Stałem tu i myślałem o tobie - powiedział. - Czyżbym cię tu ściągnął?
Wyjęła dokumenty i podała mu zamaszystym gestem.
- Lunapark jest twój - powiedziała. - Tak jak chciałeś. Nawet nie spojrzał na
dokumenty, ale dostrzegła przelotny błysk w jego oczach.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, Meg. Wejdźmy do domu.
- Nie. - Cofnęła się o krok. - Naprawdę nie ma już nic do powiedzenia.
- To twoja opinia. Ja mam ci wiele od powiedzenia. A ty mnie wysłuchasz. - Jego
głos, w którym pojawiło się zniecierpliwienie, dotarł do Megan wraz z silnym podmuchem
wiatru.
- Nie chcę cię słuchać, Katch! - Przy świetle pierwszej błyskawicy na niebie wcisnęła
mu do ręki dokumenty. - Weź je!
- Megan, poczekaj... - Gdy się odwróciła, chwycił ją za ramię. Grzmot zagłuszył jego
dalsze słowa.
- Nie będę czekać! - odparowała, wyrywając mu się. - Przestań mnie szarpać. Masz to,
czego chciałeś. Nie jestem już ci potrzebna.
Katch zaklął, wcisnął dokumenty do kieszeni i, zanim uszła dwa kroki, znów chwycił
ją za ramię i obrócił w kółko.
- Nie jesteś chyba taką idiotką. Musimy porozmawiać. Mam ci coś do powiedzenia.
Coś ważnego. - Podmuchy wiatr smagały twarz Megan, targały jej włosami.
- Czy ty nie rozumiesz prostego słowa „nie"? - krzyknęła, a jej głos walczył z
narastającym hukiem fal i świstem wiatru. - Nie chcę słuchać, co masz mi do powiedzenia!
Nic mnie to nie obchodzi!
Z nieba lunął deszcz, tak silny, że zmoczył ich w okamgnieniu.
- A szkoda - odpowiedział równie zły jak ona. - Ponieważ i tak mnie wysłuchasz.
Chodźmy do środka!
Zaczął ją ciągnąć przez plażę, ale udało jej się wyrwać i skręcić gwałtownie. Deszcz
lał strugami, tworząc wokół nich ściany wody.
- Nie! - krzyknęła. - Nie wejdę z tobą do środka!
- Ależ wejdziesz - upierał się.
- A co zrobisz? Zaciągniesz mnie za włosy?
- Nie podpuszczaj mnie. - Znów wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - W porządku -
powiedział wreszcie i jednym sprawnym ruchem, którym całkowicie ją zaskoczył, wziął ją na
ręce.
- Zostaw! - Oślepiona złością, kopała i rzucała się w powietrzu. Ale Katch, ignorując
całkowicie jej opór, bez widocznego wysiłku wspinał się po zboczu. - Nienawidzę cię! -
krzyczała niemal histerycznie, gdy szybkim krokiem maszerował po trawniku.
- Nie szkodzi. To dopiero początek. - Otworzył biodrem drzwi, a potem przez kuchnię
wniósł ją do salonu. Pozostawili za sobą na podłodze smugę wody. Bez dalszych ceremonii
rzucił ją na sofę. - Siedź spokojnie - rozkazał, nim zdążyła odzyskać oddech. - Choć przez
chwilę bądź cicho! - Podszedł do kominka i długą zapałką podpalił papier wsadzony
pomiędzy gałęzie i polana. Suche drewno zajęło się ogniem niemal natychmiast.
Megan, która zdążyła już złapać oddech, wstała i skierowała się do drzwi. Katch
powstrzymał ją, zanim palcami dotknęła klamki. Chwycił ją za ramiona i obrócił plecami do
drzwi.
- Ostrzegam cię, Megan, moja cierpliwość wisi na cienkim włosku. Nie prowokuj
mnie!
- Nie przestraszysz mnie - powiedziała niecierpliwie, potrząśnięciem głowy
odrzucając mokre włosy z czoła.
- Wcale nie próbuję cię przestraszyć. Próbuję rozsądnie z tobą porozmawiać. Ale ty
jesteś zbyt uparta, by zamilknąć na chwilę i posłuchać.
Oczy jej się rozszerzyły w przypływie nowej fali gniewu.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Wcale nie muszę cię słuchać.
- Owszem, musisz. - Zręcznie sięgnął do jej prawej kieszeni i wyciągnął stamtąd
kluczyki od pikapa. Przynajmniej tak długo, jak mam to!
- Mogę iść piechotą - odparowała, patrząc, jak jej kluczyki lądują w jego kieszeni.
- W taką ulewę?
- Oddaj mi kluczyki. - Potarła ramiona, ponieważ zaczynała trząść się z zimna.
Zamiast odpowiedzi pociągnął ją bliżej kominka.
- Musisz zdjąć te mokre ciuchy - poradził.
- Jesteś szalony, jeśli myślisz, że się tutaj rozbiorę.
- Jak chcesz. - Ostentacyjnie ściągnął z siebie przemoczony podkoszulek i odrzucił ją
na bok. - Jesteś uparta jak osioł.
- Dzięki. - Ledwie opanowała kichnięcie. - To wszystko, co miałeś mi do
powiedzenia?
- Nie. - Podszedł do ognia. - To dopiero początek. Usiądź.
- A więc może ja najpierw powiem, co mam do powiedzenia. - Ciało przeszywały
dreszcze; musiała walczyć, by opanować drżenie. - Myliłam się co do ciebie. Nie jesteś ani
leniwy, ani niefrasobliwy, ani też nie szukasz poklasku. I na pewno postępowałeś ze mną
uczciwie. - Wytarła oczy mokre od deszczu i łez. - Powiedziałeś mi otwarcie, że zamierzasz
kupić nasz park. Dochodzę do wniosku, że być może to najlepsze wyjście. To, co zdarzyło się
między nami, to była moja wina, ponieważ pozwoliłam ci się do siebie zbliżyć.
- Przełknęła ślinę; chciałaby ocalić trochę dumy, ale musiała to powiedzieć. - Ale ty
jesteś mężczyzną, którego trudno ignorować. Teraz, gdy osiągnąłeś swój cel, wszystko
dobiegło końca.
- Mam dopiero część tego, czego chciałem. - Podszedł do niej i wziął do ręki jej
ociekające wodą włosy.
- Tylko mizerną część, Meg.
Spojrzała na niego z rezygnacją. Była zbyt zmęczona, by się dalej z nim kłócić.
- Czy nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? - spytała trochę bezradnie.
- Zostawić cię w spokoju? Wiesz, ile razy spacerowałem po tej plaży o trzeciej nad
ranem, ponieważ pragnienie posiadania ciebie nie dawało mi spać? Czy wiesz, jak trudno mi
było oderwać się od ciebie, gdy trzymałem cię w ramionach? - Zacisnął mocniej palce na jej
włosach, przyciągając ją bliżej.
Oczy miała teraz ogromne, a dreszcze nadal przeszywały jej skórę. Co on wygaduje?
Nie mogła zaryzykować pytania, nie mogła zacząć się zastanawiać. Nagle zaklął i chwycił ją
w ramiona.
Cienkie, mokre ubranie nie stanowiło wystarczającej osłony przed jego rękami. Nie
zaprotestowała, gdy pociągnął ją na podłogę, gdy jego palce pospiesznie rozpinały guziki jej
bluzki, a usta, chłodne i zarazem gorące, wędrowały od jej szyi w dół i w dół. Jej wychło-
dzona, mokra skóra zapłonęła ogniem pod pieszczotą tych palców, pod dotykiem ust.
Ich przyspieszonym oddechom towarzyszyło dzwonienie deszczu o szyby i trzaski
polan w kominku.
Megan usłyszała, jak Katch bierze długi, głęboki oddech, by się uspokoić.
- Przepraszam... Chciałem porozmawiać. Jest tyle spraw, o których muszę ci
powiedzieć. Ale tak cię pragnę... Zbyt długo to w sobie tłumiłem.
Pragnę... ? „Pragnę" brzmiało trochę lepiej niż zwykłe „chcę" - mocniej i bardziej
osobiście i, choć nadali nie wyrażało miłości, Megan uchwyciła się tego słowa z nadzieją.
- W porządku. - Chciała usiąść, ale Katch, pochylając się nad nią, znów przygwoździł
ją do podłogi.
- Proszę cię, Meg, wysłuchaj mnie. Przyglądała się bacznie jego twarzy i zauważyła,
że jego oczy i wyraz ust były poważne. Naprawdę to, co chciał jej powiedzieć, musiało być
dla niego bardzo istotne.
- Zgoda - powiedziała już spokojnie. - Słucham.
- Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłem, Meg. Od pierwszej minuty.
Wiesz o tym. - Głos miał niski, wyraźnie podenerwowany. - Podczas pierwszego wieczoru,
który razem spędziliśmy, zaintrygowałaś mnie w równym stopniu, jak mi się spodobałaś. Z
początku myślałem, że zdobycie ciebie będzie proste... Zwykły, przyjemny romans na parę
tygodni.
- Wiem - wtrąciła półgłosem, starając się nie okazać bólu.
- Nie mów tak. - Przytknął palce do jej ust. - Nic nie wiesz. To bardzo szybko
przestało być proste. Gdy przywiozłem cię tutaj na kolację, a ty powiedziałaś, że chcesz
zostać... - Zamilkł na chwilę i odsunął kosmyki mokrych włosów z jej policzków. - Nie
mogłem ci na to pozwolić. Choć nie byłem do końca pewien dlaczego. Pragnąłem cię,
pragnąłem bardziej niż jakiejkolwiek kobiety w moim życiu. Ale nie mogłem cię wziąć...
- Katch... - Megan pokręciła głową. Nie była pewna, czy potrafi udźwignąć prawdę.
Przymknęła oczy. Katch poczekał, aż je otworzy, zanim znów się odezwał.
- Próbowałem trzymać się z dala od ciebie, Meg. Próbowałem wmawiać sobie, że
tylko wyobrażam sobie swoje uczucia do ciebie. Ale potem, gdy wściekła pędziłaś przez
trawnik, wyglądałaś tak pięknie, że już nie mogłem myśleć o niczym innym. Sam twój widok
odebrał mi oddech. - Uniósł jej dłoń i przycisnął do ust. Ten gest niezwykle ją poruszył.
- Przestań - wyszeptała. - Przestań, proszę... Katch przez długą chwilę wpatrywał się w
jej oczy, potem puścił jej rękę.
- Pragnąłem cię - powtórzył spokojniejszym głosem.
- Pragnąłem i byłem na ciebie z tego powodu wściekły.
- Przyłożył czoło do jej czoła i zamknął oczy. - Nigdy nie chciałem cię zranić, Meg.
Ani cię przestraszyć.
Leżała spokojnie, jakby bez czucia. Powoli, bardzo wolno docierały do niej jego
słowa. Zdawała sobie sprawę, że był podekscytowany i mówił szczerze. Płomyki ognia
połyskiwały na skórze jego ramion i pleców.
- Nie mogłem uwierzyć, że się tak zaangażowałem - ciągnął. - Ale nie potrafiłem się
wycofać. Byłaś stale obecna w moich myślach, w moich snach. Nie miałem odwrotu. I tamtej
nocy, gdy odwiozłem cię do domu, przyznałem sam przed sobą, że wcale nie chcę uciekać.
Nie tym razem. Nie od ciebie. - Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. - Najpierw musisz
wiedzieć, że zrezygnowałem z kupna waszego lunaparku. Ale wczoraj z tą propozycją
wystąpił twój dziadek. Nie chciałem, by ta sprawa stanęła między nami, ale Pop nalegał.
Uważał, że to i dla ciebie, i dla niego najlepsze rozwiązanie. Ale jeśli nie chcesz się z tym
pogodzić, podrę te przeklęte dokumenty...
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Wiem, że to najlepsze wyjście. Po prostu czuję
pustkę, jakbym straciła coś bardzo drogiego. To boli, nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że to
najdogodniejsze rozwiązanie. Ale, proszę, nie chcę, byś mnie przepraszał. Nie powinnam tu
wpadać z krzykiem i mieć do ciebie pretensji. - Czuła, że uwalnia się od wielkiego ciężaru.
Ból ustąpił, a wszystkie lęki zaczęły z niej opadać. - Pop dobrze robi, sprzedając park, a ty
masz wszelkie prawo go kupić.
- Westchnęła, chcąc już zakończyć te wyjaśnienia. - Przypuszczam, że w pewnym
sensie poczułam się zdradzona. I nie umiałam spokojnie tego przemyśleć.
- A teraz?
- A teraz wstydzę się, że zachowałam się jak idiotka. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. -
Chciałabym już jechać do domu. Pop będzie się martwić.
- Jeszcze nie - poprosił.
Gdy odchylił się, by wyjąć coś z kieszeni, Megan zdołała wreszcie usiąść. Zebrała do
tyłu mokre, splątane włosy. Wtedy zauważyła, że Katch trzyma w dłoni małe pudełko. Na
moment zawahał się, zanim je jej ofiarował. Zaintrygowana zarówno prezentem, jak i bijącym
od Katcha napięciem, uchyliła wieczko. I zaniemówiła.
Był tam pierścionek z kwadratowym, zielonym szmaragdem, wytworny w swej
prostocie. Megan oszołomiona wpatrywała się w niego, a potem w Katcha. W milczeniu
kręciła głową.
- Katch... - wyjąkała. - Nie rozumiem... Nie mogę tego przyjąć.
- Nie odmawiaj, Meg. - Katch przykrył jej dłoń swoją. - Niezbyt dobrze znoszę
odmowę.
Mimo że ton jego głosu był swobodny, zauważyła napięcie w jego twarzy. Przelotna
myśl zadrżała w jej umyśle, a serce zatrzepotało.
Próbowała zachować spokój i patrzeć mu prosto w oczy.
- Nie wiem... nie rozumiem, o co mnie prosisz.
- Wyjdź za mnie. - Uścisnął jej palce. - Kocham cię, Megan.
Zawładnęły nią gwałtowne emocje. Pomimo że jego głos brzmiał śmiertelnie
poważnie, przeleciało jej przez myśl, że Katch żartuje. Ale nie, on nie żartował. Miał
ściągniętą twarz, był poruszony. Megan wstała, mocno ściskając w dłoni pudełko. Musiała to
przemyśleć. Musiała zyskać na czasie.
Małżeństwo... W najśmielszych snach nie oczekiwała, że poprosi ją o rękę. Że zechce
spędzić z nią życie. Jakie byłoby to życie? Czy rozpędzone, pełne nieoczekiwanych zakrętów
i nadspodziewanych wrażeń, podobne do jazdy na kolejce górskiej? Tego się spodziewała, ale
pomyślała również o cichych, kameralnych momentach, ciepłych chwilach we dwoje, które
na pewno ich czekały. O takich chwilach, po których każdy nowy zwrot czy zakręt byłby
jeszcze bardziej podniecający.
Być może oświadczył jej się tak otwarcie i prosto, bez ogródek i wybiegów, ponieważ
był szczerze zdesperowany. Tak samo jak ona. Cóż za pomysł! Przycisnęła palce do skroni. A
jednak... Megan przypomniała sobie ten błagalny wyraz jego oczu, gdy prosił ją o rękę.
Kocham cię. Te dwa słowa, słowa wypowiadane przez ludzi na całym świecie, na
zawsze odmieniły jej życie. Megan odwróciła się, potem podeszła do Katcha i uklękła. Jej
oczy prześwietlał wewnętrzny blask. Trzymając pudełko w wyciągniętej dłoni, oświadczyła
pospiesznie, widząc rozpacz na jego twarzy:
- Będę go nosić na serdecznym palcu lewej dłoni. Wtedy chwycił ją w ramiona i
zamknął jej usta gwałtownym pocałunkiem.
- Och, Meg! - Obsypał pocałunkami jej twarz. - Tak się bałem, że mi odmówisz.
- Jak bym mogła! - Zarzuciła mu ramiona na szyję i oddawała mu pocałunki. -
Kocham cię, Katch - wypowiedziała prosto w jego usta. - Rozpaczliwie, bez reszty.
Przygotowywałam się na powolną śmierć, gdy już odejdziesz.
- Nie miałem zamiaru odchodzić. - Leżeli znów na podłodze, a Katch zanurzył twarz
w pachnących deszczem włosach Megan. - Pojedziemy do Nowego Orleanu w krótką podróż
poślubną, żebyś zdążyła przygotować swoją wystawę. A na wiosnę polecimy do Paryża.
- Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. - Wyobrażam już sobie, jak kochamy się w
Paryżu. Chcę zobaczyć twoją twarz w miękkim świetle poranka.
Dotknęła czule jego policzka.
- Już wkrótce, kochany - powiedziała półgłosem.
- Pobierzmy się jak najszybciej. Pragnę być z tobą.
Podniósł pudełko, które leżało na podłodze obok nich, wyjął pierścionek i wsunął jej
na palec.
- Jesteśmy zaręczeni, Meg - powiedział stłumionym głosem. - Nie możesz teraz
odejść.
- Nigdzie się nie wybieram - odparła, podając mu usta.
EPILOG
Megan nerwowym ruchem przekręciła szmaragd na palcu. Spróbowała szampana,
którego Jessica wcisnęła jej do ręki. Uśmiechała się niepewnie. Nigdy nie spodziewała się
tylu ludzi. Takie tłumy! Co ona tutaj robi? W sławnej galerii na Manhattanie stała oto pośród
podnieconych gości, udając artystkę! Najchętniej schowałaby się w jakimś zacisznym kąciku.
- Chodź do bufetu, Meg! - Pop wyglądał nadzwyczaj dystyngowanie w swym
najlepszym - i jedynym - czarnym garniturze. - Powinnaś skosztować tych smakołyków. -
Podsunął jej mikroskopijną kanapkę.
- Dziękuję. - Megan, zżerana przez tremę, nie miała wcale apetytu. - Cieszę się, że
przyleciałeś na weekend.
- Jakże mógłbym przegapić wielki wieczór mojej wnuczki! - obruszył się Pop. Połknął
kanapkę i uśmiechnął się jowialnie. - Co powiesz na ten tłum?
- Czuję się jak oszustka - wymamrotała Megan, uśmiechając się bohatersko, gdy jakiś
mężczyzna w kapeluszu na bakier przystanął nieopodal, by podziwiać jedną z jej
marmurowych rzeźb.
- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek ładniej wyglądała. - Pop dotknął rękawa jej
pastelowej jedwabnej sukni. - No, może z wyjątkiem dnia ślubu.
- Och, dziś jestem o wiele bardziej stremowana. - Omiotła wzrokiem tłum gości. -
Gdzie się znowu podział Katch?
- Ostatnio widziałem go w towarzystwie bardzo eleganckiej pary. Ale słyszałem, jak
Jessica mówiła, że ty masz teraz wmieszać się w tłum i rozmawiać z gośćmi.
- Nie mogę się ruszyć. - Megan westchnęła zrozpaczona.
- Nie sądziłem, że jesteś taka tchórzliwa, Meg - rzucił Pop prowokacyjnie.
Z ustami na wpół otwartymi w proteście, Megan obserwowała, jak dziadek odchodzi.
Tchórzliwa! - obruszyła się w duchu. Wyprostowała ramiona i upiła łyk szampana. Raz kozie
śmierć. Nie będzie ukrywać się w kącie. Z dumnie podniesioną głową, wolno zaczęła iść do
bufetu.
- To pani wystawa?
Odwróciła głowę i zobaczyła dostojną starszą kobietę w czarnej jedwabnej sukni
ozdobionej brylantami.
- Tak - przyznała Megan, nieznacznie unosząc podbródek. - To ja.
Elegancka dama omiotła Megan długim, taksującym spojrzeniem.
- Zauważyłam, że studium dziewczynki budującej zamek z piasku nie jest na sprzedaż.
- Rzeźba należy do mojego męża. - Nawet po dwóch miesiącach, gdy wymawiała to
słowo, robiło jej się cieplej na sercu, a krew zaczynała szybciej krążyć w jej żyłach. Katch...
Jej mąż... Rozejrzała się wokół z lekkim roztargnieniem.
- Szkoda - zauważyła kobieta w czerni.
- Słucham panią?
- Powiedziałam, szkoda. Chciałabym ją mieć.
- Pani... - Megan, oszołomiona, wbiła wzrok w swą rozmówczynię - pani naprawdę
chciałaby ją mieć?
- Kupiłam już „Kochanków" - ciągnęła kobieta. - To znakomita rzeźba. Chciałabym
zamówić kolejny zamek z piasku. Skontaktuję się z panią przez Jessicę.
- Tak, oczywiście - bąknęła Megan, automatycznie podając nieznajomej dłoń.
Zamówienie? - Dziękuję - dodała, gdy kobieta już odchodziła.
- Miriam Tailor Marcus - odezwał się obok znajomy głos. - Ciężki orzech do
zgryzienia.
Megan odwróciła się i chwyciła Katcha za ramię.
- Katch, ta kobieta... Ona...
- Miriam Tailor Marcus - powtórzył i pochylił się, by ją pocałować w usta. - Wszystko
słyszałem. Przed chwilą ze skromną miną zbierałem komplementy za mój wkład do świata
sztuki. - Stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. - Moje gratulacje, kochanie!
- Podobają im się moje prace?
- Gdybyś nie była tak zajęta udawaniem, że cię nie ma, wiedziałabyś, że odniosłaś
ogromny sukces. Chodź ze mną. - Wziął ją za rękę. - I obejrzyj te wszystkie maleńkie
niebieskie znaczki przy twoich rzeźbach. One oznaczają „sprzedane".
- Kupują je? - Megan roześmiała się z niedowierzaniem. - Naprawdę je kupują?
- Jessica gorączkowo usiłuje zapanować nad sytuacją. Już trzy osoby próbowały kupić
tę alabastrową rzeźbę, którą sama od ciebie kupiła, i to za podwójną cenę. A jeśli za chwilę
nie porozmawiasz z krytykami sztuki, Jessica naprawdę oszaleje.
- Nie wierzę...
- Uwierz. - Podniósł rękę Megan do ust. - Jestem z ciebie bardzo dumny, Meg.
Oczy Megan wypełniły łzy.
- Proszę... - zdołała wyszeptać.
Bez słowa pociągnął ją przez tłum i wyprowadził do magazynu położonego na
zapleczu.
- Jaka jestem głupia - powiedziała, gdy zamknął za nimi drzwi. Łzy popłynęły
strumieniami po jej policzkach. - Jestem idiotką... Mam wszystko, o czym w życiu marzyłam,
a zamiast cieszyć się, płaczę na zapleczu. O wiele lepiej znosiłam porażki.
- Kocham cię, Megan. - Śmiejąc się z cicha, przycisnął ją do piersi.
- To wszystko jest takie nierealne - wyjąkała drżącym głosem. - Nie tylko wystawa...
ale wszystko. Gdy patrzę na ten pierścionek na palcu, zastanawiam się, kiedy się w końcu
obudzę. Nie mogę w to uwierzyć...
Zamknął jej usta pocałunkiem. Bezradnie westchnąwszy, wtuliła się w jego
marynarkę. Nadal, po tych wszystkich razem spędzonych dniach i szalonych nocach,
wystarczyło, że jej dotknął, że ją pocałował, a stawała się miękka jak wosk, bezbronna jak
lalka. Przełknęła łzy, czując znów w żyłach pulsującą krew. Przytuliła się do niego mocniej,
przesuwając dłońmi po jego twarzy, a potem po włosach.
- To rzeczywistość - szeptał prosto do jej ucha. - Uwierz w nią wreszcie. Naprawdę
każdej nocy jesteś w moich ramionach i naprawdę każdego ranka budzisz się przy mnie. -
Wolno odsunął ją od siebie, a potem całował jej wilgotne policzki, aż zamrugała oczami. - A
dziś wieczorem - dodał z łagodnym uśmiechem - zamierzam kochać się z najnowszą gwiazdą
nowojorskiego świata artystycznego. A jutro rano, gdy będzie uszczęśliwiona po przeczytaniu
recenzji w porannej prasie, zamierzam kochać się z nią znów.
- O której możemy stąd wyjść? - spytała z nadzieją. Rozpromieniony szczęściem znów
mocno i namiętnie ją pocałował.
- Nie kuś mnie. Jessica obedrze nas ze skóry, jeśli nie zostaniemy tu do ostatniego
gościa. A teraz, popraw makijaż i idź na salę upajać się powszechnym podziwem. To
wzmacnia ego.
- Katch! - Megan powstrzymała go, zanim otworzył drzwi. - Mam jedną rzeźbę, której
dziś wieczorem nie wystawiłam.
- Tak? - Zaciekawiony uniósł brew.
- Tak... - Zarumieniła się lekko. - Bałam się, że wystawa skończy się fiaskiem, ale od
początku uważałam, że jakoś zniosę krytykę. Ale ta praca... Nie zniosłabym, gdyby ktoś
powiedział, że jest słaba lub amatorska.
- Widziałem ją?
- Nie. - Ruchem głowy odrzuciła z czoła grzywkę.
- Chciałam dać ci ją w prezencie ślubnym, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, że
nie zdążyłam. Ostatecznie - dodała z promiennym uśmiechem - byliśmy zaręczeni zaledwie
trzy dni.
- I tak byłem bardzo cierpliwy - podkreślił.
- A potem - ciągnęła - byłam zajęta wystawą i zbyt zdenerwowana, by ci ją
podarować. - Zaczerpnęła powietrza. - Chcę dać ci ją teraz, gdy czuję się, naprawdę czuję się
artystką.
- Ona jest tutaj? - spytał coraz bardziej zaciekawiony.
Megan bez słowa sięgnęła na półkę, gdzie stało starannie przykryte płótnem popiersie.
W milczeniu podała je Katchowi.
Katch zdjął zasłonę, a potem długo wpatrywał się we własną twarz.
Megan niezbyt dokładnie wypolerowała drewno, ponieważ chciała zachować tę nieco
buntowniczą aurę, która otaczała Davida. Rzeźba oddawała jego tupet, pewność siebie, ale i
wewnętrzne ciepło, które prędzej spostrzegła okiem artystki niż kobiety. Katch przyglądał się
swemu popiersiu tak długo, że Megan zaczęła się niepokoić. Wreszcie podniósł wzrok i długą
chwilę przeszywał ją pociemniałymi oczami.
- Meg... - Jedynie tyle był w stanie powiedzieć.
- Nie chcę jej wystawiać - rzekła pospiesznie. - Jest dla mnie zbyt osobista. Były takie
chwile podczas pracy nad gipsowym modelem - wyznała, biorąc od niego popiersie i
przesuwając palcem po wyrzeźbionych kościach policzkowych - gdy chciałam go roztrzaskać
na kawałki. - Odstawiła rzeźbę na mały stolik. - Ale nie mogłam. Z początku wmawiałam
sobie, że stale myślę o tobie tylko dlatego, że masz niezwykle plastyczną twarz. Twarz, którą
chciałabym rzeźbić. - Podniosła głowę i napotkała oczy Katcha. - Zakochałam się w tobie,
siedząc w pracowni i modelując twoją głową. Myślałam, że nie mogę kochać cię bardziej niż
wtedy. Ale się myliłam.
- Meg... - Katch znów wziął ją za ręce i uścisnął. - Słów mi brakuje...
- Po prostu mnie kochaj.
- Zawsze będę cię kochać.
Megan z westchnieniem położyła głowę na jego ramieniu.
- Świadomość tego pozwoli mi lepiej znieść sukces. Katch objął ją i otworzył drzwi.
- Chodźmy napić się szampana. To wyjątkowy wieczór. Trzeba go uczcić.