background image

 

Blood Lust

 

Stephani Hecht

 

 

 

The Drone Vampire 01

 

 
 

 

 

 

 

background image

 

 

Rozdział 1 
 

- Dlaczego parkingi podziemne zawsze pachną jak szczyny i gówno? 

Kane ledwie powstrzymał jęk, słysząc pytanie wyszeptane przez jego brata 

Dantego.  Ten  idiota  mógł  równie  dobrze  po  prostu  wykrzyczeć  je  w  martwej 
ciszy  garaży.  Po  pierwsze  dlatego,  że  stworzenia,  na  które  polowali,  mogły 
usłyszeć  nawet  najdrobniejszy  hałas,  po  drugie  dlatego,  że  pytanie  było  tak 
denerwujące, że podrażniło nadwątlone nerwy Kane’a. 

To  nie  zapach  parkingu  czujesz.  To  twój  oddech  wraca  do  ciebie. 

Odpowiedział  poprzez  tę  samą  telepatyczną  nić,  którą  dzielił  z  braćmi  odkąd 
byli  małymi  dziećmi.  A  teraz  utrzymujmy  całą konwersację  w  naszym  ukrytym 
trybie,  zgoda?  Ostatnia  rzecz  jakiej  nam  trzeba,  to żeby  te  dranie  dowiedziały 
się o naszej obecności.
 

Dante  podniósł  rękę  i  chuchnął  na  dłoń,  sprawdzając  smród  swojego 

oddechu. Musiał widocznie nic nie odkryć, bo jego ciemne oczy zmrużyły się w 
grymasie gniewu. Ssij się, Kane, i to nawet nie w normalny wampirzy sposób. 

Kane, gdyby mógł, prychnąłby na zarozumialstwo swojego brata. Wysoki i 

smukły  Dante  miał  wiele  innych  osób  łaszących  się  do  jego  urody.  Z 
ciemnobrązowymi  oczami,  które  roztapiały  serca  obu  płci,  Dante  nigdy  nie 
musiał  się  martwić  o  znalezienie  kolejnego  partnera,  by  się  pożywić. 
Wykorzystywał  swoją  urodę,  zawsze  dobrze  się  ubierając  i  układając  ciemne 
włosy  wystarczająco  długie  z  przodu,  by  od  czasu  do  czasu  wpadały  mu  do 
oczu. W tej chwili Dante nie wyglądał tak czarująco. Twarz miał wykrzywioną 
w gniewnym grymasie i rzucał przekleństwa. 

Kane instynktownie odwrócił się, żeby zobaczyć, co jego najmłodszy brat, 

Rafe,  myśli  o  biadoleniu  Dantego.  Ale  wzrok  Rafe’a  był  utkwiony  w  jego 
stopach. Jego włosy były z przodu jeszcze dłuższe,  więc zawsze zakrywały  mu 
twarz  i  przysłaniały  jego  jasnozielone  oczy  przed  spojrzeniami  innych.  Był 
niższy niż Dante, ale miał więcej mięśni, wyrobionych podczas walk na pięści. 

Świetnie, uciął Dante.  
Kane posłał mu ostre spojrzenie. Dobry Boże, jakim cudem Dante potrafił 

stosować sarkazm, kiedy używali telepatii? 

Dante  kontynuował  biadolenie.  Na  co  dziś  polujemy?  Psychotyczne 

wilkołaki?  Wiedźmy  cierpiące  na  PMS?  A  może  na  mordercze  króliczki? 
Czekajcie, skoro zbliża się Halloween, może jest to grupa  wściekłych czarnych 
kotów poszukujące cukierków. 

background image

 

 

Kane  wziął  głęboki  oddech,  aby  jednocześnie  powstrzymać  się  od 

uduszenia  swojego  brata  i  przygotować  się  na  udzielenie  mu  odpowiedzi. 
Polujemy na kuboldy. 

Maska złości i niedowierzania prześliznęła się po twarzy Dantego. Proszę, 

powiedz  mi,  że  cię  źle  usłyszałem,  że  nie  wspomniałeś  właśnie,  że  polujemy  na 
jakieś pieprzone szczury.  

Techniczne  rzecz  ujmując  kuboldy  były  naprawdę  goblinami,  ale 

wyglądały  i  zachowywały  się  jak  zwykłe  szczury.  Nawet  pachniały  jak  one. 
Jedyne co je odróżniało, to wielkość i wredność buldoga. Och, i mogły również 
gadać  najpodlejsze  świństwa.  Kane  jeszcze  nie  spotkał  kubolda,  który  nie 
opowiadałby kupy bzdur. Były w końcu uważane za szczury i żaden szanujący 
się wampir nie zniżyłby się do takiego poziomu, by na nie polować. 

Ale bracia Torenowie nie byli szanującymi się wampirami. Już nie. 
- Pieprzyć to – powiedział głośno Dante. – Aż tak bardzo nie potrzebujemy 

tych pieniędzy. 

Kiedy  obrócił  się  i  zaczął  iść,  Rafe  położył  mu  rękę  na  piersi  i  go 

zatrzymał. Nic  nie powiedział, ale  jego  milczenie wystarczyło za zarzut.  Przez 
chwilę  Dante  wyglądał  jakby  zamierzał  przyłożyć  swojemu  młodszemu  bratu. 
Wtedy jego twarz złagodniała i odpuścił. 

- Cholera – mruknął cicho. 
Kane wiedział, że jemu Dante w każdej chwili mógłby powiedzieć żeby się 

odpieprzył, ale nigdy nie powiedziałby czegoś takiego Rafe’owi. Nie po tym co 
Rafe przeszedł. Nie po tym jak prawie stracili Rafe’a tamtej nocy, która była już 
tak  dawno.  Oczywiście,  Dante  nie  wahałby  się  wymienić  z  Rafe’em  kilka 
ciosów i ta dwójka prawdopodobnie zrealizuje ten plan zanim ta noc dobiegnie 
końca. Ale mimo wszystko Dante nigdy nie odwróciłby się plecami do swojego 
najmłodszego brata i nie zostawiłby go samego na placu boju. 

Zgoda. Dante wrócił do trybu mentalnego. Zapolujmy na kilka szczurów. 
- Możesz już mówić głośno – odgryzł się Kane wyjmując glocka.  
Dante  spojrzał  na  niego  zmieszany.  –  Dlaczego?  –  Odpowiedź  przyszła 

wraz z kuboldem, który pojawił się znikąd. Przygniótł pierś Dantego i pociągnął 
go w dół na zimny cement. Kane nawet nie interweniował, zupełnie się o niego 
nie martwiąc. Umiejętności jego brata w walce były tak samo skuteczne jak jego 
język. 

Nie  minęło  kilka  minut,  jak  szczur  wydał  głośny  jęk  bólu,  jego  spiczasta 

twarz  wykrzywiła  się  w  agonii,  a  na  wyszczerbionych  zębach  błysnęła  ślina. 
Upadł ciężko  na bok, kiedy Dante zrzucił  go z siebie  głośno stękając. Nóż był 

background image

 

 

wbity głęboko w klatkę piersiową kubolda, dokładnie pośrodku guzików górnej 
części  jego  ogrodniczek.  Nadnaturalny  szczur  był  martwy,  jeszcze  zanim 
uderzył o ziemię. Dante stanął na nogach i popatrzył na krew stworzenia, która 
wsiąkała w jego błękitne jeansy i czarny T-shirt. 

-  Możemy  mówić  głośno  –  wycedził  Kane  –  ponieważ,  dzięki  twojemu 

zbyt długiemu językowi, wiedzą już, że tu jesteśmy. 

- Ile ich jest? – Dante starł krzepnącą krew z twarzy i splunął.  
-  Urzędnik  miejski,  który  nas  zatrudnił,  nic  o  tym  nie  mówił.  Jedyne  co 

wiem, to że otworzyły tu interes i zabiły kilka osób. Muszą zostać wytępione. – 
Kane, nawet kiedy mówił te słowa, wciąż bardzo starał się nimi nie udławić. On 
i  jego  dwaj  bracia  byli  kiedyś  najbardziej  elitarnymi  żołnierzami  świata 
wampirów. Mówiło się, że jeśli chcesz, żeby robota została wykonana, wzywasz 
braci Torenów.  Teraz wzięli się za tę  gównianą robotę, bo  nikt  inny by  ich  nie 
zatrudnił.  

-  Jak,  do  cholery,  te  kuboldy  wylądowały  tu  w  Detroit?  –  spytał  Dante  i 

ponownie  splunął.  Krew  kuboldów  smakowała  obrzydliwie  nawet  dla 
wampirów. 

Kane  wzruszył  ramionami.  –  Myślę,  że  są  wszędzie,  gdzie  mogą  znaleźć 

coś do jedzenia. Pomyśl, parking podziemny to idealne miejsce, by tropić ludzi.  

Rafe wreszcie przemówił głosem szorstkim od zbyt rzadkiego używania. – 

Ciii… Słyszę, jak nadchodzi ich więcej. 

Pięć gigantycznych szczurów wytoczyło się z ciemności z różnych stron  i 

zaczęło iść w kierunku braci. Szpony bestii klekotały na cemencie. Dźwięk ten 
mieszał  się  z  regularnym  kapaniem  w  oddali.  Dlaczego  wszystkie  parkingi 
zawsze  zdawały  się  gdzieś  przeciekać?  Może  to  było  związane  z  tym  całym 
zapachem szczyn i gówna. Dante mógł mieć w końcu trochę racji. 

Jeden szczur odłączył się od stada, pokazując tym samym, że jest liderem. 

Jego pozbawione warg usta usiłowały wyrażać uśmiech, ale poległy z kretesem. 
Wszystkie  osobniki  miały  włochatą  sierść,  dłuższą  niż  normalne  gryzonie, 
różniły  się  kolorem,  od  gównianego  brązu  po  cholernie  szary.  Ich  świdrujące 
czarne oczy przyglądały się badawczo znad wydłużonych, spiczastych  nosów  i 
nawet z tej odległości Kane był w stanie poczuć zapach ich oddechu. Śmierdział 
zjełczałym mięsem i papierosami.  

Lider uśmiechnął się pokazując ostre jak brzytwa zęby. – Albo mnie oczy 

zawodzą,  albo  to  bracia  Toren.  Właśnie  tutaj,  w  Detroit,  z  jego  wszystkimi 
Trutniami  i  wilkołakami.  Wy,  Czyste  Wampirze  dupki,  musicie  cienko  prząść. 
Słyszałem,  że  Wampirze  Siły  Regulacyjne  mocno  ścisnęły  was  za  jaja.  Teraz 

background image

 

 

widzę,  że  to  prawda.  Co  by  powiedzieli  wasi  czystej  krwi  mamusia  i  tatuś, 
widząc was odwiedzających brudne slumsy? 

Słowa wypowiedziane przez kubolda były obślinione i niewyraźne, a ślina 

kapała mu na brodę po zbyt dużych kłach. Pozostałe kuboldy zaczęły się śmiać, 
wydając równie wilgotne dźwięki. Kane bardzo się starał nie wywrócić oczami, 
kiedy Dante dołączył do nich, a śmiech wampira ocierał się o szaleństwo. Nawet 
przed tamtą nocą wiele lat temu, Dante miał skłonność do napadów i wyglądało 
na to, że jest właśnie po uszy w jednym z nich, co dobrze wróżyło braciom, ale 
bardzo  źle  szczurom.  Kuboldy  jeden  po  drugim  przestawały  się  śmiać,  kiedy 
zdały  sobie  sprawę,  że  Dante  z  nich  drwi,  a  w  jego  oczach  pojawił  się 
morderczy chłód. 

Ramie  Dantego  podniosło się  w  niedostrzegalnym  dla  oka  ruchu  i,  zanim 

mógłbyś  powiedzieć  szczurza  dupa,  strzelił w  głowę  lidera  kuboli.  Stworzenie 
upadło na kupie śmieci, a jego krew rozlała się po brudnej, upstrzonej plamami 
oleju podłodze. Kane posłał swemu bratu znudzone spojrzenie. 

-  Skończyłeś  już  bawić  się  myszami?  –  spytał,  kiedy  Dante  wymierzył  w 

resztę koboldów. 

-  Nie  wiem  –  wycedził  Dante,  rzucając  zdegustowane  spojrzenie  na 

szczury.  –  Zaczynam  nieźle  się  bawić  z  tą  trzódką.  Przypomina  mi  się  lokalny 
jarmark. 

- Pierdole cię – syknął jeden ze szczurów. 
- Nigdy, nawet w moich najgorszych okresach – odpowiedział Dante. 
Kiedy  kuboldy  zaatakowały,  bracia  poruszali  się,  jak  jedna 

wyspecjalizowana  w  zabijaniu  maszyna.  Nie  krzyczeli,  ani  nie  ustalali  swoich 
ruchów, bo po prostu nie musieli. Każdy z nich instynktownie wiedział co robią 
pozostali i co będą robić za chwilę. Właśnie dlatego zawsze byli tak skutecznym 
zespołem i dlatego w całym dotychczasowym życiu przegrali tylko jedna bitwę. 
Nie minęło pięć minut i wszystkie szczury leżały na schludnej kupce otoczonej 
przez trzy wampiry. A żaden z nich nie był nawet draśnięty. 

Kiedy  Kane  złapał  oddech,  wyciągnął  telefon  komórkowy  i  zadzwonił  do 

klienta. – Zrobione  - zakomunikował krótko, kiedy człowiek odpowiedział. 

- Jesteś pewien – odparł cienki głosik. 
W  głowie  Kane’a  pojawił  się  obraz  kościstego  mężczyzny  w  okularach  i 

tanim garniturze. Kane wykrzywił usta. – Oczywiście, że jestem pewien. 

- Nie mogą pozostać żadne dowody. 
Kane popatrzył na cały ten bałagan, krew zaczęła właśnie kapać na  niższy 

poziom. – Więc lepiej przyślij pokojówkę. 

background image

 

 

-  Nie  zapłacimy  wam  dopóki  nie  sprzątniecie…  szczątków.  –  Człowiek 

przełknął nerwowo ślinę. 

Kane  ścisnął  telefon  tak  mocno,  że  prawie  go  zmiażdżył.  Ten  dupek 

oczekiwał, że pozbędą się też szczątków? To było  jak wisienka na gównianym 
torcie.  Nigdy  dotąd  nie  miał  ochoty  zaatakować  w  gniewie  człowieka,  ale  ten 
kutas  naprawdę  go  do  tego  zachęcał.  –  Zgoda  –  wycedził  przez  zęby  Kane.  – 
Ale jest mnóstwo krwi. Myślisz, że jak my się tego pozbędziemy? 

-  Cóż,  jesteście  wampirami.  Nie  możecie  tego  po  prostu  zlizać  czy  coś? 

Mam na myśli, że to byłby darmowy posiłek dla waszej trójki. 

Rafe  i  Dante  usłyszeli  ten  komentarz  dzięki  wyczulonemu  słuchowi 

wampirów. Rafe miał w oczach niebezpieczny błysk, a Dante zaklął bezgłośnie.    

-  Zajmiemy  się  ciałami  –  Kane  był  pewien,  że  złość,  którą  czuł,  była 

słyszalna w jego głosie. – Ty zajmiesz się krwią, człowieku. Chyba, że chcesz, 
by twoja własna zmieszała się z tą tutaj. 

 

*** 

Załadowanie padliny na tył pickupa i jazda nad brzeg rzeki Detroit, zajęły 

im  prawie  godzinę.  Na  miejscu  Kane  podjechał  do  najciemniejszej  okolicy  i 
wyłączył silnik. Przez kolejne pół godziny wyładowywali szczury i wrzucali je 
do wody. 

- Kto wzywa Przytulankę? – zapytał Dante, ocierając pot z czoła. 
- Ja to zrobię – zgłosił się na ochotnika Kane. 
Wyciągnął sztylet zza pasa i wykonał głębokie nacięcie na dłoni. Krzywiąc 

się  z  bólu  ścisnął  ranę,  trzymając  ją  nad  wodą.  Jego  krew  ściekała  z  pięści, 
wpadając  w  mroczne  odmęty.  Mimo  że  w  brudnej  i  cuchnącej wodzie  unosiło 
się  już  sporo  krwi  kuboli,  tylko  jedna  rzecz  mogła  zwabić  Przytulankę  ku 
brzegom – wampirza krew. Kane  nie  miał  pojęcia jaki pakt zawarły wampiry z 
wężem morskim wiele wieków temu, wiedział jedynie, że Przytulanka przyjdzie 
zawsze, gdy jeden nich złoży ofiarę krwi.  

 Po  chwili  duża  brązowa  głowa  wynurzyła  się  na  powierzchnię,  a  za  nią 

długa szyja. Wąż morski otworzył potężne usta, by zaprezentować długie, ostre 
jak brzytwa zęby. 

Kane  nie  był  pewien,  ale  mógłby  przysiąc,  że  Przytulanka  się  do  nich 

uśmiechała.  

-  Przynieśliśmy  ci  coś  na  ząb.  Dlatego,  że  cię  kochamy,  ślicznotko  – 

zanucił Dante. 

background image

 

 

Odrobina obłędu wciąż była słyszalna w jego głosie i Kane zastanawiał się, 

jak  wielkie  napięcie  spowodowała  w  nim  bijatyka.  Przytulanka  parsknęła 
potężnie,  opryskując  braci.  Kane  wzdrygnął  się,  gdy  smarki  węża  morskiego 
zmieszały się z zakrzepniętą krwią kuboli na ich ubraniach.  

- To nie było mile Przytulanko – wyjęczał Dante. 
Przytulanka  zanurzyła  głowę  pod  wodą  i  wyłowiła  kubola.  Wszyscy  trzej 

bracia  skulili  się  słysząc  trzask  kości.  Wąż  donośnie  mlasnął  zasysając  resztę 
ciała do gardła, głośno przełykając.  

-  Oj,  Przytulanko,  Przytulanko  –  zganił  ją  Dante.  –  Z  takimi  manierami 

nigdy  nie  pójdziesz  na  randkę.  Zastanawiam  się  tylko  czy  jesteś  wężem 
chłopcem, czy wężem dziewczynką? 

- Dlaczego nie zanurkujesz i nie sprawdzisz? – zasugerował Kane. 
Rafe wydał nietypowy zduszony śmiech. 
Dante udał obrażonego. – A co jeśli Przytulanka usiądzie na mnie i zostanę 

wbity w jakiś otwór? Beze mnie byście zginęli, chłopaki. 

Przytulanka wyszukała w wodzie kolejnego szczura i znowu zaczęła jeść.  
Rafe  wykrzywił  usta  w  niesmaku  i  rzucił  Przytulance  spojrzenie 

zarezerwowane  zwykle  dla  buta,  którym  wdepnęło  się  w  coś  brzydkiego.  – 
Grubiaństwo. 

Dante  potrząsnął  głową.  –  Patrz  co  zrobiłaś,  Przytulanko.  Sprawiłaś,  że 

Rafe przemówił. Wiesz jakie to bolesne, gdy to robi. 

Rafe  popatrzył  na  Dantego  spod  włosów,  a  jego  spojrzenie  przepełniała 

furia. – Fiut. 

Dante  położył  rękę  na  piersi,  udając  niepewność.  –  Dwa  słowa?  Kurde, 

zaraz zemdleję.  

- Czy ty nigdy się nie zamkniesz? 
Brązowe  oczy  Dantego  wyrażały  strapienie.  –  Muszę  po  prostu  nadrabiać 

za twój styl emo, z tym całym nie odzywam się i zamierzam się pociąć jeszcze 
trochę.  

- Nie tnę się – Rafe zacisnął dłonie w pięści, ale trzymał je opuszczone. 
-  Jesteś  o  krok  od  tego  –  Dante  zaśmiał  się  sarkastycznie.  –  Jedyne  co 

musisz  zrobić,  jak  wrócimy,  to  odciąć  się  od  wszystkiego.  Zachowujesz  się, 
jakbyśmy wciąż byli w więzieniu. 

- Dante! – krzyknął Kane. – Zamknij się, posuwasz się za daleko. 
-  Och,  a  twój  sposób  jest  niby  lepszy?  Chodzimy  wokół  niego  na 

paluszkach już od roku, z nadzieją, że teraz, gdy jesteśmy wolni, weźmie się w 

background image

 

 

garść, ale nic z tego. Spójrz na niego. Wygląda jak kupa gówna, a każdego dnia 
coraz gorzej. Kiedy ostatni raz się pożywiał? 

Kane nienawidził tego, ale musiał przyznać Dantemu rację. Rafe był blady 

i, na wampirzy sposób, wychudzony i żadna ilość ludzkiego jedzenia nie mogła 
tego  zmienić.  Mimo  że  był  bardziej  muskularny  niż  Dante,  to  też  wkrótce 
zacznie  zanikać  bez  budulca.  Tym  czego  Rafe  potrzebował  była  krew,  im 
świeższa,  tym  lepsza.  Obaj  z  Dantem  przynosili  do  domu  ten  pakowany  w 
torebki  syf  od  znajomych  lokalnych  wampirów,  ale  ostatnio  Rafe  odmawiał 
nawet tego. 

Rafe  uśmiechnął  się  szyderczo.  –  Przynajmniej  nie  biegam  dookoła 

pieprząc wszystko co ma dwie nogi, jak ty, Dante. 

-  Po  prostu  staram  się  nadrobić  stracony  czas,  braciszku.  Dziesięć  lat  to 

długi czas przeżyty bez miłości.  

- Nimfomanka. 
- Emo. 
Obaj  zaatakowali  w  tym  samym  momencie,  padając  na  ziemię  wśród 

pięści, stóp i kłów. Kane postanowił się odsunąć i pozwolić im dać upust swoim 
frustracjom. Po tym całym syfie tej nocy nie winił ich za to, że chcieli upuścić 
trochę pary. Przytulanka zdawała się posyłać mu spojrzenie pełne potępienia, w 
odpowiedzi  wzruszył  ramionami.  –  Obwiniam  za  to  naszego  tatusia,  nigdy  nie 
nauczył nas miłości. 

Po kilku sekundach Przytulanka zdawała się mieć dosyć tego, że zakłócają 

jej  kolację.  Wyrzuciła  z  siebie  kolejną  porcję  glutów,  tym  razem  całkowicie 
pokrywając  nimi  wszystkie  trzy  wampiry.  Dante  i  Rafe  zastygli  w  połowie 
walki, na ich twarzach malowała się całkowita dezaprobata. 

Kane  zaklął  głośno.  Właśnie  kiedy  myślał,  że  nie  może  być  bardziej  do 

dupy,  okazało  się,  że  to  możliwe.  Starał  się  wytrzeć  trochę  swoje  ubranie,  ale 
smarki  nie  chciały  zejść.  Powstrzymał  odruch  wymiotny,  który  zrodził  się  w 
jego  gardle  i  wymienił  spojrzenia  ze  swoimi  braćmi.  Kane  chwycił  ich  obu  za 
kark  i popchnął w kierunku ciężarówki.  –  Wam dwóm już wystarczy. Musimy 
się zbierać, słońce niedługo wzejdzie. 

 
*** 
 
Kane siedział w ciężarówce na tyłach ich domu i patrzył na tę kupę gówna, 

która  była  ich  pierwszym  prawdziwym  domem  odkąd  ich  wypuszczono.  Nie 
była  wprawdzie  tak  zła  jak  więzienie,  ale  była  też  niewiele  lepsza.  Była  to 

background image

 

 

rozpadająca się, stara siedziba, która znajdowała się jedynie dwa stopnie wyżej 
niż zwykła rudera. Ale to było wszystko na co mogli sobie pozwolić teraz, gdy 
już  nie  byli  na  liście  płac  agencji.  Pracując  jako  wolni  strzelcy  ledwo  wiązali 
koniec z końcem. Nie mogli się nawet zwrócić o pomoc do swojego ojca. Duma 
i fakt, że się ich wyrzekł, położyły na tym krzyżyk.  

Dante zdawał się czytać w jego myślach. – Nie jest tak źle. W końcu mamy 

kamerdynera. 

Kane  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu.  –  Ozzie  jest  marną  namiastką 

kamerdynera.  Jest  tylko  gościem,  który  trzyma  się  z  nami  dla  darmowego 
mieszkania i jedzenia. 

-  Ale  jest  wilkołakiem  –  zauważył  Dante.  –  Więc  jest  też  groźnym  psem 

łańcuchowym. Poza tym lubi spać w nocy, zatem w dzień może pilnować domu. 

Kane musiał przyznać bratu rację. Pomimo wszystkich wad, nie było szans, 

żeby  ktoś  dostał  się  do  domu  braci  w  ciągu  dnia,  kiedy  był  w  nim  Ozzie. 
Wilkołak dużo zawdzięczał wampirom i nie chodzi tu wcale o darmowe żarcie. 
Kilka  miesięcy  temu  ocalili  rodzinę  Ozziego  od  ataku  harpii.  Od  tamtej  pory 
wilkołak był jednocześnie ich dobrym przyjacielem i solą w oku. 

Jak  tylko  weszli  do  domu,  zaczął  narzekać.  –  Ledwo  się  załapaliście.  Już 

tylko pół godziny do wschodu słońca. 

Ozzie  siedział  przed  komputerem,  blask  monitora  podkreślał  twarde  rysy 

jego  twarzy.  Jego  długie  brązowe  włosy  zebrane  były  w  koński  ogon 
przewiązany skórzanym rzemykiem, sprawiając, że wyglądał bardziej jak hippis 
niż  istota  nadnaturalna.  Wilkołak  nosił  swój  zwykły  T-shirt  z  tandetnymi 
postaciami  kreskówek.  Tym  razem  był  to  kot  zaangażowany  w  jakiś  stosunek 
seksualny z psem. To był ich Ozzie, z klasą od początku do końca. 

-  Znasz  nas  –  Kane  uśmiechnął  się  szeroko.  –  Lubimy  życie  na  granicy 

ryzyka. 

Żółte  oczy  Ozziego  uniosły  się  nieznacznie,  ale  to  nie  było  nic  nowego. 

Wilk zdawał się żyć w wiecznym stanie półświadomości. Kane wiedział, że to 
tylko  gra. Widział Ozziego w walce  i był  on tak śmiercionośny jak żadne  inne 
stworzenie.  

-  Po  prostu  nie  chcę  być  zmuszony,  żeby  wyjść  i  zebrać  was,  kiedy 

zamienicie  się  w  maciupkie  kupki  mazi,  bo  wasza  trójka  postanowi  złapać 
trochę  opalenizny.  –  Wilkołak  oderwał  się  od  swego  pornosa  na  chwilę  i 
wskazał  kuchnię.  –  Zrobiłem  wam  wszystkim  obiad,  a  ponieważ  tak  cholernie 
mi  zależy,  udało  mi  się  nawet  załatwić,  żeby  był  jeszcze  ciepły.  Możecie  też 
wziąć prysznic. Pachniecie jak szczyny i gówno. 

background image

 

10 

 

Dante  obrócił  się  do  Kane’a  z  uradowanym  spojrzeniem.  –  Widzisz, 

mówiłem ci, że parking podziemny śmierdzi. 

Rafe  przeszedł  między  nimi  i  zaczął  wspinać  się  po  schodach  do  jedynej 

łazienki. Mimo że Kane nie mógł zobaczyć oczu Rafe’a z powodu jego włosów, 
wiedział,  że  brat  przewraca  oczami  na  nich  obu,  a  może  nawet  na  Ozziego. 
Kane’owi zaczęło być przykro z powodu Rafe’a. Musiało być ciężko żyć z nimi 
wszystkimi. Wtedy zdał sobie sprawę, że jego brat prześcignął ich w drodze do 
prysznica, zostawiając ich na dłużej z krwią kuboldów zmieszaną ze smarkami 
Przytulanki. 

Jego współczucie zmarło błyskawiczną śmiercią.