 
Blood Lust
Stephani Hecht
The Drone Vampire 01
 
 
 
2
Rozdział 1 
 
- Dlaczego parkingi podziemne zawsze pachną jak szczyny i gówno?
Kane ledwie powstrzymał jęk, słysząc pytanie wyszeptane przez jego brata
Dantego.  Ten  idiota  mógł  równie  dobrze  po  prostu  wykrzyczeć  je  w  martwej 
ciszy  garaży.  Po  pierwsze  dlatego,  że  stworzenia,  na  które  polowali,  mogły 
usłyszeć  nawet  najdrobniejszy  hałas,  po  drugie  dlatego,  że  pytanie  było  tak 
denerwujące, że podrażniło nadwątlone nerwy Kane’a. 
To nie zapach parkingu czujesz. To twój oddech wraca do ciebie.
Odpowiedział  poprzez  tę  samą  telepatyczną  nić,  którą  dzielił  z  braćmi  odkąd 
byli  małymi  dziećmi.  A  teraz  utrzymujmy  całą konwersację  w  naszym  ukrytym 
trybie,  zgoda?  Ostatnia  rzecz  jakiej  nam  trzeba,  to żeby  te  dranie  dowiedziały 
się o naszej obecności. 
Dante podniósł rękę i chuchnął na dłoń, sprawdzając smród swojego
oddechu. Musiał widocznie nic nie odkryć, bo jego ciemne oczy zmrużyły się w 
grymasie gniewu. Ssij się, Kane, i to nawet nie w normalny wampirzy sposób. 
Kane, gdyby mógł, prychnąłby na zarozumialstwo swojego brata. Wysoki i
smukły  Dante  miał  wiele  innych  osób  łaszących  się  do  jego  urody.  Z 
ciemnobrązowymi  oczami,  które  roztapiały  serca  obu  płci,  Dante  nigdy  nie 
musiał  się  martwić  o  znalezienie  kolejnego  partnera,  by  się  pożywić. 
Wykorzystywał  swoją  urodę,  zawsze  dobrze  się  ubierając  i  układając  ciemne 
włosy  wystarczająco  długie  z  przodu,  by  od  czasu  do  czasu  wpadały  mu  do 
oczu. W tej chwili Dante nie wyglądał tak czarująco. Twarz miał wykrzywioną 
w gniewnym grymasie i rzucał przekleństwa. 
Kane instynktownie odwrócił się, żeby zobaczyć, co jego najmłodszy brat,
Rafe,  myśli  o  biadoleniu  Dantego.  Ale  wzrok  Rafe’a  był  utkwiony  w  jego 
stopach. Jego włosy były z przodu jeszcze dłuższe,  więc zawsze zakrywały  mu 
twarz  i  przysłaniały  jego  jasnozielone  oczy  przed  spojrzeniami  innych.  Był 
niższy niż Dante, ale miał więcej mięśni, wyrobionych podczas walk na pięści. 
Świetnie, uciął Dante.  
Kane posłał mu ostre spojrzenie. Dobry Boże, jakim cudem Dante potrafił 
stosować sarkazm, kiedy używali telepatii?
Dante kontynuował biadolenie. Na co dziś polujemy? Psychotyczne
wilkołaki?  Wiedźmy  cierpiące  na  PMS?  A  może  na  mordercze  króliczki? 
Czekajcie, skoro zbliża się Halloween, może jest to grupa  wściekłych czarnych 
kotów poszukujące cukierków. 
 
3
Kane wziął głęboki oddech, aby jednocześnie powstrzymać się od
uduszenia  swojego  brata  i  przygotować  się  na  udzielenie  mu  odpowiedzi. 
Polujemy na kuboldy. 
Maska złości i niedowierzania prześliznęła się po twarzy Dantego. Proszę,
powiedz  mi,  że  cię  źle  usłyszałem,  że  nie  wspomniałeś  właśnie,  że  polujemy  na 
jakieś pieprzone szczury.  
Techniczne rzecz ujmując kuboldy były naprawdę goblinami, ale
wyglądały  i  zachowywały  się  jak  zwykłe  szczury.  Nawet  pachniały  jak  one. 
Jedyne co je odróżniało, to wielkość i wredność buldoga. Och, i mogły również 
gadać  najpodlejsze  świństwa.  Kane  jeszcze  nie  spotkał  kubolda,  który  nie 
opowiadałby kupy bzdur. Były w końcu uważane za szczury i żaden szanujący 
się wampir nie zniżyłby się do takiego poziomu, by na nie polować. 
Ale bracia Torenowie nie byli szanującymi się wampirami. Już nie. 
- Pieprzyć to – powiedział głośno Dante. – Aż tak bardzo nie potrzebujemy 
tych pieniędzy.
Kiedy obrócił się i zaczął iść, Rafe położył mu rękę na piersi i go
zatrzymał. Nic  nie powiedział, ale  jego  milczenie wystarczyło za zarzut.  Przez 
chwilę  Dante  wyglądał  jakby  zamierzał  przyłożyć  swojemu  młodszemu  bratu. 
Wtedy jego twarz złagodniała i odpuścił. 
- Cholera – mruknął cicho. 
Kane wiedział, że jemu Dante w każdej chwili mógłby powiedzieć żeby się 
odpieprzył, ale nigdy nie powiedziałby czegoś takiego Rafe’owi. Nie po tym co 
Rafe przeszedł. Nie po tym jak prawie stracili Rafe’a tamtej nocy, która była już 
tak  dawno.  Oczywiście,  Dante  nie  wahałby  się  wymienić  z  Rafe’em  kilka 
ciosów i ta dwójka prawdopodobnie zrealizuje ten plan zanim ta noc dobiegnie 
końca. Ale mimo wszystko Dante nigdy nie odwróciłby się plecami do swojego 
najmłodszego brata i nie zostawiłby go samego na placu boju. 
Zgoda. Dante wrócił do trybu mentalnego. Zapolujmy na kilka szczurów. 
- Możesz już mówić głośno – odgryzł się Kane wyjmując glocka.  
Dante  spojrzał  na  niego  zmieszany.  –  Dlaczego?  –  Odpowiedź  przyszła 
wraz z kuboldem, który pojawił się znikąd. Przygniótł pierś Dantego i pociągnął 
go w dół na zimny cement. Kane nawet nie interweniował, zupełnie się o niego 
nie martwiąc. Umiejętności jego brata w walce były tak samo skuteczne jak jego 
język. 
Nie minęło kilka minut, jak szczur wydał głośny jęk bólu, jego spiczasta
twarz  wykrzywiła  się  w  agonii,  a  na  wyszczerbionych  zębach  błysnęła  ślina. 
Upadł ciężko  na bok, kiedy Dante zrzucił  go z siebie  głośno stękając. Nóż był 
 
4
wbity głęboko w klatkę piersiową kubolda, dokładnie pośrodku guzików górnej 
części  jego  ogrodniczek.  Nadnaturalny  szczur  był  martwy,  jeszcze  zanim 
uderzył o ziemię. Dante stanął na nogach i popatrzył na krew stworzenia, która 
wsiąkała w jego błękitne jeansy i czarny T-shirt. 
- Możemy mówić głośno – wycedził Kane – ponieważ, dzięki twojemu
zbyt długiemu językowi, wiedzą już, że tu jesteśmy.
- Ile ich jest? – Dante starł krzepnącą krew z twarzy i splunął.  
-  Urzędnik  miejski,  który  nas  zatrudnił,  nic  o  tym  nie  mówił.  Jedyne  co 
wiem, to że otworzyły tu interes i zabiły kilka osób. Muszą zostać wytępione. – 
Kane, nawet kiedy mówił te słowa, wciąż bardzo starał się nimi nie udławić. On 
i  jego  dwaj  bracia  byli  kiedyś  najbardziej  elitarnymi  żołnierzami  świata 
wampirów. Mówiło się, że jeśli chcesz, żeby robota została wykonana, wzywasz 
braci Torenów.  Teraz wzięli się za tę  gównianą robotę, bo  nikt  inny by  ich  nie 
zatrudnił.  
- Jak, do cholery, te kuboldy wylądowały tu w Detroit? – spytał Dante i
ponownie  splunął.  Krew  kuboldów  smakowała  obrzydliwie  nawet  dla 
wampirów. 
Kane wzruszył ramionami. – Myślę, że są wszędzie, gdzie mogą znaleźć
coś do jedzenia. Pomyśl, parking podziemny to idealne miejsce, by tropić ludzi.
Rafe wreszcie przemówił głosem szorstkim od zbyt rzadkiego używania. –
Ciii… Słyszę, jak nadchodzi ich więcej.
Pięć gigantycznych szczurów wytoczyło się z ciemności z różnych stron i
zaczęło iść w kierunku braci. Szpony bestii klekotały na cemencie. Dźwięk ten 
mieszał  się  z  regularnym  kapaniem  w  oddali.  Dlaczego  wszystkie  parkingi 
zawsze  zdawały  się  gdzieś  przeciekać?  Może  to  było  związane  z  tym  całym 
zapachem szczyn i gówna. Dante mógł mieć w końcu trochę racji. 
Jeden szczur odłączył się od stada, pokazując tym samym, że jest liderem.
Jego pozbawione warg usta usiłowały wyrażać uśmiech, ale poległy z kretesem. 
Wszystkie  osobniki  miały  włochatą  sierść,  dłuższą  niż  normalne  gryzonie, 
różniły  się  kolorem,  od  gównianego  brązu  po  cholernie  szary.  Ich  świdrujące 
czarne oczy przyglądały się badawczo znad wydłużonych, spiczastych  nosów  i 
nawet z tej odległości Kane był w stanie poczuć zapach ich oddechu. Śmierdział 
zjełczałym mięsem i papierosami.  
Lider uśmiechnął się pokazując ostre jak brzytwa zęby. – Albo mnie oczy
zawodzą,  albo  to  bracia  Toren.  Właśnie  tutaj,  w  Detroit,  z  jego  wszystkimi 
Trutniami  i  wilkołakami.  Wy,  Czyste  Wampirze  dupki,  musicie  cienko  prząść. 
Słyszałem,  że  Wampirze  Siły  Regulacyjne  mocno  ścisnęły  was  za  jaja.  Teraz 
 
5
widzę,  że  to  prawda.  Co  by  powiedzieli  wasi  czystej  krwi  mamusia  i  tatuś, 
widząc was odwiedzających brudne slumsy? 
Słowa wypowiedziane przez kubolda były obślinione i niewyraźne, a ślina
kapała mu na brodę po zbyt dużych kłach. Pozostałe kuboldy zaczęły się śmiać, 
wydając równie wilgotne dźwięki. Kane bardzo się starał nie wywrócić oczami, 
kiedy Dante dołączył do nich, a śmiech wampira ocierał się o szaleństwo. Nawet 
przed tamtą nocą wiele lat temu, Dante miał skłonność do napadów i wyglądało 
na to, że jest właśnie po uszy w jednym z nich, co dobrze wróżyło braciom, ale 
bardzo  źle  szczurom.  Kuboldy  jeden  po  drugim  przestawały  się  śmiać,  kiedy 
zdały  sobie  sprawę,  że  Dante  z  nich  drwi,  a  w  jego  oczach  pojawił  się 
morderczy chłód. 
Ramie Dantego podniosło się w niedostrzegalnym dla oka ruchu i, zanim
mógłbyś  powiedzieć  szczurza  dupa,  strzelił w  głowę  lidera  kuboli.  Stworzenie 
upadło na kupie śmieci, a jego krew rozlała się po brudnej, upstrzonej plamami 
oleju podłodze. Kane posłał swemu bratu znudzone spojrzenie. 
- Skończyłeś już bawić się myszami? – spytał, kiedy Dante wymierzył w
resztę koboldów.
- Nie wiem – wycedził Dante, rzucając zdegustowane spojrzenie na
szczury.  –  Zaczynam  nieźle  się  bawić  z  tą  trzódką.  Przypomina  mi  się  lokalny 
jarmark. 
- Pierdole cię – syknął jeden ze szczurów. 
- Nigdy, nawet w moich najgorszych okresach – odpowiedział Dante. 
Kiedy  kuboldy  zaatakowały,  bracia  poruszali  się,  jak  jedna 
wyspecjalizowana  w  zabijaniu  maszyna.  Nie  krzyczeli,  ani  nie  ustalali  swoich 
ruchów, bo po prostu nie musieli. Każdy z nich instynktownie wiedział co robią 
pozostali i co będą robić za chwilę. Właśnie dlatego zawsze byli tak skutecznym 
zespołem i dlatego w całym dotychczasowym życiu przegrali tylko jedna bitwę. 
Nie minęło pięć minut i wszystkie szczury leżały na schludnej kupce otoczonej 
przez trzy wampiry. A żaden z nich nie był nawet draśnięty. 
Kiedy Kane złapał oddech, wyciągnął telefon komórkowy i zadzwonił do
klienta. – Zrobione - zakomunikował krótko, kiedy człowiek odpowiedział.
- Jesteś pewien – odparł cienki głosik. 
W  głowie  Kane’a  pojawił  się  obraz  kościstego  mężczyzny  w  okularach  i 
tanim garniturze. Kane wykrzywił usta. – Oczywiście, że jestem pewien.
- Nie mogą pozostać żadne dowody. 
Kane popatrzył na cały ten bałagan, krew zaczęła właśnie kapać na  niższy 
poziom. – Więc lepiej przyślij pokojówkę.
 
6
- Nie zapłacimy wam dopóki nie sprzątniecie… szczątków. – Człowiek
przełknął nerwowo ślinę.
Kane ścisnął telefon tak mocno, że prawie go zmiażdżył. Ten dupek
oczekiwał, że pozbędą się też szczątków? To było  jak wisienka na gównianym 
torcie.  Nigdy  dotąd  nie  miał  ochoty  zaatakować  w  gniewie  człowieka,  ale  ten 
kutas  naprawdę  go  do  tego  zachęcał.  –  Zgoda  –  wycedził  przez  zęby  Kane.  – 
Ale jest mnóstwo krwi. Myślisz, że jak my się tego pozbędziemy? 
- Cóż, jesteście wampirami. Nie możecie tego po prostu zlizać czy coś?
Mam na myśli, że to byłby darmowy posiłek dla waszej trójki.
Rafe i Dante usłyszeli ten komentarz dzięki wyczulonemu słuchowi
wampirów. Rafe miał w oczach niebezpieczny błysk, a Dante zaklął bezgłośnie.
- Zajmiemy się ciałami – Kane był pewien, że złość, którą czuł, była
słyszalna w jego głosie. – Ty zajmiesz się krwią, człowieku. Chyba, że chcesz, 
by twoja własna zmieszała się z tą tutaj. 
***
Załadowanie padliny na tył pickupa i jazda nad brzeg rzeki Detroit, zajęły
im  prawie  godzinę.  Na  miejscu  Kane  podjechał  do  najciemniejszej  okolicy  i 
wyłączył silnik. Przez kolejne pół godziny wyładowywali szczury i wrzucali je 
do wody. 
- Kto wzywa Przytulankę? – zapytał Dante, ocierając pot z czoła. 
- Ja to zrobię – zgłosił się na ochotnika Kane. 
Wyciągnął sztylet zza pasa i wykonał głębokie nacięcie na dłoni. Krzywiąc 
się  z  bólu  ścisnął  ranę,  trzymając  ją  nad  wodą.  Jego  krew  ściekała  z  pięści, 
wpadając  w  mroczne  odmęty.  Mimo  że  w  brudnej  i  cuchnącej wodzie  unosiło 
się  już  sporo  krwi  kuboli,  tylko  jedna  rzecz  mogła  zwabić  Przytulankę  ku 
brzegom – wampirza krew. Kane  nie  miał  pojęcia jaki pakt zawarły wampiry z 
wężem morskim wiele wieków temu, wiedział jedynie, że Przytulanka przyjdzie 
zawsze, gdy jeden nich złoży ofiarę krwi.  
Po chwili duża brązowa głowa wynurzyła się na powierzchnię, a za nią
długa szyja. Wąż morski otworzył potężne usta, by zaprezentować długie, ostre 
jak brzytwa zęby. 
Kane nie był pewien, ale mógłby przysiąc, że Przytulanka się do nich
uśmiechała.
- Przynieśliśmy ci coś na ząb. Dlatego, że cię kochamy, ślicznotko –
zanucił Dante.
 
7
Odrobina obłędu wciąż była słyszalna w jego głosie i Kane zastanawiał się,
jak  wielkie  napięcie  spowodowała  w  nim  bijatyka.  Przytulanka  parsknęła 
potężnie,  opryskując  braci.  Kane  wzdrygnął  się,  gdy  smarki  węża  morskiego 
zmieszały się z zakrzepniętą krwią kuboli na ich ubraniach.  
- To nie było mile Przytulanko – wyjęczał Dante. 
Przytulanka  zanurzyła  głowę  pod  wodą  i  wyłowiła  kubola.  Wszyscy  trzej 
bracia  skulili  się  słysząc  trzask  kości.  Wąż  donośnie  mlasnął  zasysając  resztę 
ciała do gardła, głośno przełykając.  
- Oj, Przytulanko, Przytulanko – zganił ją Dante. – Z takimi manierami
nigdy  nie  pójdziesz  na  randkę.  Zastanawiam  się  tylko  czy  jesteś  wężem 
chłopcem, czy wężem dziewczynką? 
- Dlaczego nie zanurkujesz i nie sprawdzisz? – zasugerował Kane. 
Rafe wydał nietypowy zduszony śmiech. 
Dante udał obrażonego. – A co jeśli Przytulanka usiądzie na mnie i zostanę 
wbity w jakiś otwór? Beze mnie byście zginęli, chłopaki.
Przytulanka wyszukała w wodzie kolejnego szczura i znowu zaczęła jeść.  
Rafe  wykrzywił  usta  w  niesmaku  i  rzucił  Przytulance  spojrzenie 
zarezerwowane  zwykle  dla  buta,  którym  wdepnęło  się  w  coś  brzydkiego.  – 
Grubiaństwo. 
Dante potrząsnął głową. – Patrz co zrobiłaś, Przytulanko. Sprawiłaś, że
Rafe przemówił. Wiesz jakie to bolesne, gdy to robi.
Rafe popatrzył na Dantego spod włosów, a jego spojrzenie przepełniała
furia. – Fiut.
Dante położył rękę na piersi, udając niepewność. – Dwa słowa? Kurde,
zaraz zemdleję.
- Czy ty nigdy się nie zamkniesz? 
Brązowe  oczy  Dantego  wyrażały  strapienie.  –  Muszę  po  prostu  nadrabiać 
za twój styl emo, z tym całym nie odzywam się i zamierzam się pociąć jeszcze 
trochę.  
- Nie tnę się – Rafe zacisnął dłonie w pięści, ale trzymał je opuszczone. 
-  Jesteś  o  krok  od  tego  –  Dante  zaśmiał  się  sarkastycznie.  –  Jedyne  co 
musisz  zrobić,  jak  wrócimy,  to  odciąć  się  od  wszystkiego.  Zachowujesz  się, 
jakbyśmy wciąż byli w więzieniu. 
- Dante! – krzyknął Kane. – Zamknij się, posuwasz się za daleko. 
-  Och,  a  twój  sposób  jest  niby  lepszy?  Chodzimy  wokół  niego  na 
paluszkach już od roku, z nadzieją, że teraz, gdy jesteśmy wolni, weźmie się w
 
8
garść, ale nic z tego. Spójrz na niego. Wygląda jak kupa gówna, a każdego dnia 
coraz gorzej. Kiedy ostatni raz się pożywiał? 
Kane nienawidził tego, ale musiał przyznać Dantemu rację. Rafe był blady
i, na wampirzy sposób, wychudzony i żadna ilość ludzkiego jedzenia nie mogła 
tego  zmienić.  Mimo  że  był  bardziej  muskularny  niż  Dante,  to  też  wkrótce 
zacznie  zanikać  bez  budulca.  Tym  czego  Rafe  potrzebował  była  krew,  im 
świeższa,  tym  lepsza.  Obaj  z  Dantem  przynosili  do  domu  ten  pakowany  w 
torebki  syf  od  znajomych  lokalnych  wampirów,  ale  ostatnio  Rafe  odmawiał 
nawet tego. 
Rafe uśmiechnął się szyderczo. – Przynajmniej nie biegam dookoła
pieprząc wszystko co ma dwie nogi, jak ty, Dante.
- Po prostu staram się nadrobić stracony czas, braciszku. Dziesięć lat to
długi czas przeżyty bez miłości.
- Nimfomanka. 
- Emo. 
Obaj  zaatakowali  w  tym  samym  momencie,  padając  na  ziemię  wśród 
pięści, stóp i kłów. Kane postanowił się odsunąć i pozwolić im dać upust swoim 
frustracjom. Po tym całym syfie tej nocy nie winił ich za to, że chcieli upuścić 
trochę pary. Przytulanka zdawała się posyłać mu spojrzenie pełne potępienia, w 
odpowiedzi  wzruszył  ramionami.  –  Obwiniam  za  to  naszego  tatusia,  nigdy  nie 
nauczył nas miłości. 
Po kilku sekundach Przytulanka zdawała się mieć dosyć tego, że zakłócają
jej  kolację.  Wyrzuciła  z  siebie  kolejną  porcję  glutów,  tym  razem  całkowicie 
pokrywając  nimi  wszystkie  trzy  wampiry.  Dante  i  Rafe  zastygli  w  połowie 
walki, na ich twarzach malowała się całkowita dezaprobata. 
Kane zaklął głośno. Właśnie kiedy myślał, że nie może być bardziej do
dupy,  okazało  się,  że  to  możliwe.  Starał  się  wytrzeć  trochę  swoje  ubranie,  ale 
smarki  nie  chciały  zejść.  Powstrzymał  odruch  wymiotny,  który  zrodził  się  w 
jego  gardle  i  wymienił  spojrzenia  ze  swoimi  braćmi.  Kane  chwycił  ich  obu  za 
kark  i popchnął w kierunku ciężarówki.  –  Wam dwóm już wystarczy. Musimy 
się zbierać, słońce niedługo wzejdzie. 
 
*** 
 
Kane siedział w ciężarówce na tyłach ich domu i patrzył na tę kupę gówna, 
która  była  ich  pierwszym  prawdziwym  domem  odkąd  ich  wypuszczono.  Nie 
była  wprawdzie  tak  zła  jak  więzienie,  ale  była  też  niewiele  lepsza.  Była  to 
 
9
rozpadająca się, stara siedziba, która znajdowała się jedynie dwa stopnie wyżej 
niż zwykła rudera. Ale to było wszystko na co mogli sobie pozwolić teraz, gdy 
już  nie  byli  na  liście  płac  agencji.  Pracując  jako  wolni  strzelcy  ledwo  wiązali 
koniec z końcem. Nie mogli się nawet zwrócić o pomoc do swojego ojca. Duma 
i fakt, że się ich wyrzekł, położyły na tym krzyżyk.  
Dante zdawał się czytać w jego myślach. – Nie jest tak źle. W końcu mamy
kamerdynera.
Kane nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Ozzie jest marną namiastką
kamerdynera.  Jest  tylko  gościem,  który  trzyma  się  z  nami  dla  darmowego 
mieszkania i jedzenia. 
- Ale jest wilkołakiem – zauważył Dante. – Więc jest też groźnym psem
łańcuchowym. Poza tym lubi spać w nocy, zatem w dzień może pilnować domu.
Kane musiał przyznać bratu rację. Pomimo wszystkich wad, nie było szans,
żeby  ktoś  dostał  się  do  domu  braci  w  ciągu  dnia,  kiedy  był  w  nim  Ozzie. 
Wilkołak dużo zawdzięczał wampirom i nie chodzi tu wcale o darmowe żarcie. 
Kilka  miesięcy  temu  ocalili  rodzinę  Ozziego  od  ataku  harpii.  Od  tamtej  pory 
wilkołak był jednocześnie ich dobrym przyjacielem i solą w oku. 
Jak tylko weszli do domu, zaczął narzekać. – Ledwo się załapaliście. Już
tylko pół godziny do wschodu słońca.
Ozzie siedział przed komputerem, blask monitora podkreślał twarde rysy
jego  twarzy.  Jego  długie  brązowe  włosy  zebrane  były  w  koński  ogon 
przewiązany skórzanym rzemykiem, sprawiając, że wyglądał bardziej jak hippis 
niż  istota  nadnaturalna.  Wilkołak  nosił  swój  zwykły  T-shirt  z  tandetnymi 
postaciami  kreskówek.  Tym  razem  był  to  kot  zaangażowany  w  jakiś  stosunek 
seksualny z psem. To był ich Ozzie, z klasą od początku do końca. 
- Znasz nas – Kane uśmiechnął się szeroko. – Lubimy życie na granicy
ryzyka.
Żółte oczy Ozziego uniosły się nieznacznie, ale to nie było nic nowego.
Wilk zdawał się żyć w wiecznym stanie półświadomości. Kane wiedział, że to 
tylko  gra. Widział Ozziego w walce  i był  on tak śmiercionośny jak żadne  inne 
stworzenie.  
- Po prostu nie chcę być zmuszony, żeby wyjść i zebrać was, kiedy
zamienicie  się  w  maciupkie  kupki  mazi,  bo  wasza  trójka  postanowi  złapać 
trochę  opalenizny.  –  Wilkołak  oderwał  się  od  swego  pornosa  na  chwilę  i 
wskazał  kuchnię.  –  Zrobiłem  wam  wszystkim  obiad,  a  ponieważ  tak  cholernie 
mi  zależy,  udało  mi  się  nawet  załatwić,  żeby  był  jeszcze  ciepły.  Możecie  też 
wziąć prysznic. Pachniecie jak szczyny i gówno. 
 
10
Dante obrócił się do Kane’a z uradowanym spojrzeniem. – Widzisz,
mówiłem ci, że parking podziemny śmierdzi.
Rafe przeszedł między nimi i zaczął wspinać się po schodach do jedynej
łazienki. Mimo że Kane nie mógł zobaczyć oczu Rafe’a z powodu jego włosów, 
wiedział,  że  brat  przewraca  oczami  na  nich  obu,  a  może  nawet  na  Ozziego. 
Kane’owi zaczęło być przykro z powodu Rafe’a. Musiało być ciężko żyć z nimi 
wszystkimi. Wtedy zdał sobie sprawę, że jego brat prześcignął ich w drodze do 
prysznica, zostawiając ich na dłużej z krwią kuboldów zmieszaną ze smarkami 
Przytulanki. 
Jego współczucie zmarło błyskawiczną śmiercią.