Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Charlaine Harris
Martwy i nieobecny
Przełożyła Ewa Wojtczak
Wydawnictwo MAG
Warszawa 2012
Tytuł oryginału:
Dead and Gone
Copyright © 2009 by Charlaine Harris
Copyright for the Polish translation © 2012 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Joanna Figlewska
Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce:
Wojciech Zwoliński
Opracowanie graficzne okładki:
Piotr Chyliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-331-1
Wydanie II
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 22 813 47 43
e-mail:
kurz@mag.com.pl
www.mag.com.pl
Konwersja:
NetPress Digital Sp. z o.o.
PODZIĘKOWANIA
PODZIĘKOWANIA
Jest wiele osób, które pomogły mi po drodze i dzięki ich pomocy
dotarłam tu, gdzie jestem dziś. Chcę w tym miejscu podziękować
choćby kilkorgu z nich: obecnym moderatorkom mojej strony
internetowej (Katie, Mi chele, MariCarmen, Victorii i Kerri), które
bardzo ułatwiają mi życie; na wzmiankę i podziękowanie zasługują
jednak także byłe „opiekunki” strony (Beverly i Debi). A czytelnicy,
którzy
odwiedzają
http://www.charlaineharris.com
i wpisują
komentarze, uwagi, teorie i słowa wsparcia, zawsze będą stanowić
dla mnie źródło inspiracji.
Wspomagane przez kilka osób – a dokładniej przez czworo – Toni
Kelner i Dana Cameron wciąż stanowią dla mnie wsparcie, a także
zachęcają, współczują i zarażają entuzjazmem. Bez nich często nie
wiedziałabym, co zrobić.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Wampiry rasy białej nigdy nie powinny nosić ubrań w tym
kolorze – oznajmił prezenter telewizyjny. – Sfilmowaliśmy z ukrycia
Devon Dawn, która jest wampirem zaledwie od dziesięciu lat, gdy
ubierała się na nocne wyjście na miasto. Popatrzcie na ten strój!
Dziewczyna podjęła same niewłaściwe decyzje!
– Co ona sobie myślała?! – wtrąciła jadowitym głosem jego
koleżanka. – Wyraźnie utknęła w latach dziewięćdziesiątych!
Spójrzcie na tę bluzkę, jeśli można tak nazwać ten skrawek
materiału. Skóra Devon aż krzyczy o kolor, a jaki odcień dziewczyna
wybiera? Kości słoniowej! Przez to jej skóra wygląda na
przezroczystą.
Przerwałam wykonywaną w tym momencie czynność, czyli
wiązanie buta, chciałam bowiem zobaczyć, co się zdarzy, kiedy
dwoje przedstawicieli wampirzej policji modowej wtargnie do domu
nieszczęsnej ofiary – och, przepraszam, chciałam powiedzieć,
szczęściary – która otrzyma niezamawianą stylizację czy wręcz
metamorfozę. Na pewno nieszczęsna ucieszy się, gdy odkryje, którzy
przyjaciele nasłali na nią parę „funkcjonariuszy”.
– Nie sądzę, żeby to się dobrze skończyło – zauważyła Octavia
Fant.
Chociaż moja lokatorka Amelia Broadway w jakimś sensie
ściągnęła Octavię do mojego domu – opierając się na luźno rzuconym
przeze mnie zaproszeniu, które wypowiedziałam w chwili słabości –
całkiem dobrze się dogadywałyśmy, mieszkając we trzy.
– Devon Dawn, to jest Bev Leveto z programu „Najlepiej ubrany
wampir”, a ja jestem Todd Seabrook. Zadzwoniła do nas twoja
przyjaciółka Tessa i powiedziała nam, że potrzebujesz pomocy w
kwestiach mody! Potajemnie filmowaliśmy cię przez ostatnie dwie
noce i... aaach! – Blada ręka błysnęła przy szyi Todda, która
zniknęła, a po gardle pozostał jedynie ziejący na czerwono otwór.
Kamera, jakby zafascynowana, na chwilę zatrzymała się na tym
widoku, toteż widzieliśmy, jak Todd pada na podłogę, ale już chwilę
później mogliśmy zamiast tego śledzić walkę, która rozgrywała się
pomiędzy Devon Dawn i Bev.
– Cholera – mruknęła Amelia. – Wygląda na to, że Bev zwycięży.
– To lepiej w sensie strategicznym – odparłam. – Zauważyłaś, że
pozwoliła, aby Todd przeszedł pierwszy przez drzwi?
– Mam ją, trzymam! – obwieściła triumfalnie Bev. – Devon Dawn,
zanim Todd odzyska mowę, wspólnie przejrzymy twoją szafę.
Dziewczyna, która zamierza żyć wiecznie, nie może sobie pozwolić
na zły gust. Wampiry nie powinny tkwić w przeszłości. Wręcz
przeciwnie, musimy wyprzedzać modę!
– Ale ja lubię moje ubrania! – zapiszczała Devon Dawn. – Są
częścią mnie, tego, kim jestem! W dodatku złamałaś mi rękę.
– Przecież ci się zrośnie. Słuchaj, nie chcesz chyba być znana jako
mała wampirzyca, która ubiera się tandetnie, prawda? Nie chcesz
tkwić w przeszłości!
– Nie, cóż, chyba nie...
– To świetnie! Pozwolę ci teraz wstać. A sądząc po kaszlu Todda,
mój partner bez wątpienia czuje się lepiej.
Wyłączyłam telewizor i zawiązałam drugi but, ale jeszcze przez
chwilę kręciłam głową, myśląc o tym nowym nałogu Amerykanów,
czyli wampirzych reality show. Wyjęłam z szafy czerwony płaszcz.
Jego widok przypomniał mi, że ja również mam niejakie, absolutnie
rzeczywiste, problemy związane z pewnym wampirem; przez dwa i
pół miesiąca od przejęcia wampirzego królestwa Luizjana przez
nieumarłych z Nevady, Eric Northman na okrągło zajmował się
utrwalaniem swej pozycji w nowym reżimie i szacowaniem resztek,
które pozostały ze starego.
Z tego też względu wciąż odsuwała się w czasie pogawędka, którą
mieliśmy odbyć, a której tematem powinny być „nowe” wspomnienia
Erica dotyczące naszego niezwykłego i intensywnie spędzonego
razem okresu, kiedy Northman z powodu pewnego zaklęcia
tymczasowo stracił pamięć.
– Co zamierzacie robić dziś wieczorem, gdy będę w pracy? –
spytałam Amelię i Octavię, ponieważ znudziły mi się rozmowy o
bzdurach.
Włożyłam płaszcz. W północnej Luizjanie nie mamy mrozów
typowych dla „prawdziwej” Północy, teraz na dworze były zaledwie
cztery stopnie Celsjusza, a kiedy wyjdę z pracy, będzie jeszcze
zimniej.
– Mnie zabiera na kolację siostrzenica z dziećmi – odparła
Octavia.
Obie z Amelią posłałyśmy sobie zaskoczone spojrzenia, podczas
gdy starsza kobieta nadal pochylała głowę nad bluzką, którą
cerowała. Wiedziałam, że Octavia zobaczy się z siostrzenicą po raz
pierwszy, odkąd przeprowadziła się z jej domu do mojego.
– Sądzę, że wraz z Trayem wpadniemy dziś do baru – rzuciła
Amelia pośpiesznie, starając się przerwać krótką ciszę.
– Czyli zobaczymy się w „U Merlotte'a”.
Jestem tam barmanką od lat.
Octavia bąknęła: „Och, wzięłam nitkę niewłaściwego koloru” i
poszła korytarzem do swojego pokoju.
– Przypuszczam, że nie widujesz się już z Pam? – spytałam Amelię.
– Zauważyłam, że ty i Tray spotykacie się regularnie.
Głębiej wsunęłam biały podkoszulek z krótkim rękawem w czarne
spodnie i popatrzyłam w stare lustro wiszące nad gzymsem kominka.
Włosy już wcześniej ściągnęłam w zwykły koński ogon stanowiący
moją fryzurę do pracy. Dostrzegłam teraz zabłąkany długi jasny włos
na czerwonym płaszczu i zdjęłam go.
– Och, Pam była dla mnie jedynie przerywnikiem, krótką
rozrywką. Jestem pewna, że ona odczuwa to samo. I naprawdę lubię
Traya – wyjaśniała Amelia. – Wydaje mi się, że nie obchodzą go
pieniądze mojego ojca, nie martwi się, że jestem czarownicą, a w
sypialni sprawuje się tak, że ziemia drży. Więc dobrze nam razem.
Uśmiechnęła się lubieżnie. Może i wygląda jak wysportowana
mamuśka – krótkie lśniące włosy, białe zęby, jasne oczy – ale
wiedziałam, że bardzo lubi uprawiać seks, i to (według moich
standardów) dość różnorodny.
– Tray jest dobrym człowiekiem – podsumowałam krótko. –
Widziałaś go już we wcieleniu wilka?
– Nie, ale z góry się cieszę na to doświadczenie.
Bezwiednie odczytałam w tym momencie z głowy Amelii, która
była dla mnie pod tym względem niemal „przezroczysta”, pewną myśl
i szczerze mnie ona zaskoczyła.
– Tak szybko? Ujawnienie?
– Nie rób tego. – Amelii zazwyczaj nie przeszkadzały moje
zdolności telepatyczne, dziś jednak nie miała dla mnie zrozumienia. –
Sama widzisz, że muszę czasami dochowywać sekretów innych osób!
– Wybacz – jęknęłam.
I było mi przykro, jednocześnie jednak ogarnęło mnie lekkie
niezadowolenie. Szczerze mówiąc, wolałabym we własnym domu
odprężyć się i zapomnieć o blokowaniu myśli napływających od
innych osób. Musiałam to robić każdego dnia pracy w barze, starając
się zapanować nad swoimi zdolnościami.
– Ty mi także – powiedziała natychmiast Amelia. – Słuchaj, muszę
się przygotować do wyjścia. Zobaczymy się później.
Weszła lekko po schodach na piętro, z którego niemal w ogóle nie
korzystałam do czasu, gdy kilka miesięcy temu przywiozłam tutaj z
Nowego Orleanu Amelię. Dzięki temu moja lokatorka nie
doświadczyła w mieście ataku Katriny – w przeciwieństwie do
nieszczęsnej Octavii.
– Do widzenia, Octavio. Baw się dobrze! – zawołałam, po czym
wyszłam tylnymi drzwiami i skierowałam się do samochodu.
Zjeżdżając długim podjazdem, który prowadził przez las do
Hummingbird Road, zastanawiałam się, jakie szanse na powodzenie
ma związek Amelii i Traya Dawsona. Tray, wilkołak, posiadał
warsztat, w którym naprawiał motocykle, czasem wynajmował się
także jako ochroniarz. Amelia była dobrze zapowiadającą się
czarownicą, a jej ojciec, bogacz, pozostał niezwykle majętny nawet
po Katrinie. Nie dość bowiem, że z huraganu ocalała większość
znajdujących się w jego magazynach materiałów, teraz, po tragedii,
ojciec Amelii miał tyle zamówień, że pracy wystarczy mu na całe
dziesięciolecia.
Dzięki myśli, którą odczytałam z mózgu lokatorki, wiedziałam, że
dziś jest ta noc! Nie noc, w której Tray poprosi Amelię, żeby za niego
wyszła (czy coś w tym stylu), lecz moment, kiedy ujawni światu swą
prawdziwą naturę. Amelia bowiem, którą pociągała wszelka
egzotyka, uważała dwoistość natury Traya za dodatkową zaletę
ukochanego.
Weszłam drzwiami dla personelu i ruszyłam prosto do biura
Sama.
– Cześć, szefie – zagaiłam, widząc go za biurkiem.
Sam Merlotte nienawidzi pracować nad księgami, a jednak tym
się właśnie w tej chwili zajmował. Może musiał skupić umysł na
czymś konkretnym? Tak czy owak, wyglądał na zmartwionego. Włosy
miał jeszcze bardziej splątane niż zwykle; jasnorude fale sterczały
aureolą wokół jego wąskiej twarzy.
– Przygotuj się. To dziś w nocy – oświadczył.
Poczułam wielką dumę, że powiedział mi o planach
zmiennokształtnych, a ponieważ akurat o tym samym myślałam, nie
mogłam się powstrzymać przed uśmiechem.
– Jestem gotowa. Będę tu. – Schowałam torebkę w przepastnej
szufladzie w biurku Sama i poszłam po fartuszek. Przejmowałam
zmianę po Holly, gdy jednak dowiedziałam się od niej, co zamówili
klienci zajmujący stoliki w naszym rewirze, zasugerowałam: –
Powinnaś pokręcić się w pobliżu dziś wieczorem.
Popatrzyła na mnie ostro. Holly ostatnio zaczęła zapuszczać
włosy, więc farbowane czarne końce wyglądały jak zanurzone w
smole. Dwa, trzy centymetry od czaszki widać już było włosy w
naturalnym kolorze, którym okazał się przyjemny, jasny odcień
brązu. Holly farbowała włosy od tak dawna, że całkiem już
zapomniałam o tym naturalnym odcieniu.
– Myślisz, że nie dość długo Hoyt na mnie czeka? – spytała. – On i
mój mały doskonale się dogadują, ale to przecież ja jestem mamą
Cody'ego.
Hoyt, kiedyś najlepszy kumpel mojego brata Jasona, teraz
zajmował się wyłącznie Holly i jej synkiem. I świata poza nimi nie
widział.
– Powinnaś zostać chociaż na chwilę. – Uniosłam znacząco brwi.
– Wilkołaki? – spytała Holly, a gdy skinęłam głową, jej rysy
rozjaśnił uśmiech. – O rany! Arlene dostanie szału.
Arlene, nasza współpracowniczka i niegdysiejsza przyjaciółka,
zmieniła się niestety pod wpływem jednego ze swoich kochanków,
mężczyzny o bardzo radykalnych poglądach. Teraz była twarda jak
wódz Hunów Attyla, szczególnie w kwestiach antywampirzych.
Wcześniej przyłączyła się nawet do Bractwa Słońca, które Kościołem
było wyłącznie z nazwy. W chwili obecnej Arlene stała przy jednym z
obsługiwanych przez siebie stołów, odbywając poważną rozmowę
właśnie ze swoim aktualnym facetem, Whitem Spradlinem, oficjałem
Bractwa Słońca, który na co dzień pracował w shreveporckim
oddziale firmy Home Depots. Mężczyzna miał znaczną łysinę i dość
wydatny brzuch, ale nie to było dla mnie ważne. Większy problem
stanowiły jego durne poglądy polityczne. Whitowi towarzyszył
oczywiście inny osobnik. Ludzie z Bractwa Słońca wyraźnie
przemieszczali się stadami – dokładnie tak jak przedstawiciele innej
mniejszości, która właśnie dziś zostanie im zaprezentowana.
Inny ze stołów zajmował z kolei mój brat, Jason, który siedział z
Melem Hartem. Mel pracuje w salonie samochodowych części
zamiennych w Bon Temps i jest mniej więcej w wieku Jasona, liczy
więc sobie plus minus trzydzieści jeden lat. Szczupły, ale umięśniony,
ma dość długie jasnokasztanowe włosy, wąsik i brodę oraz
przyjemną aparycję. W ostatnich czasach często go widuję z
Jasonem. Cóż, przypuszczam, że brat musiał sobie kimś wypełnić
lukę, jaka pojawiła się w jego życiu po odejściu Hoyta. Bo Jason do
szczęścia potrzebuje stałej obecności bliskiego kolegi. Dziś umówili
się tutaj z dziewczynami na podwójną randkę. Mel jest wprawdzie
rozwiedziony, ale Jason wciąż nominalnie pozostaje mężczyzną
żonatym, więc nie powinien pokazywać się publicznie z inną kobietą.
Wiedziałam jednak, że nikt w miasteczku go za to nie potępi. Żonę
Jasona, Crystal, przyłapano przecież wcześniej na zdradzie z jednym
z miejscowych facetów.
Słyszałam, że Crystal wraz z nienarodzonym dzieckiem Jasona w
łonie wróciła do małej społeczności Hotshot i obecnie mieszka u
krewnych. (Obojętne, w którym domu w Hotshot wybierze pokój, i
tak będzie przebywała u krewnych. Tak, to tego typu miejsce!). Mel
Hart urodził się właśnie w Hotshot, należy jednak do tych rzadkich
członków stada, którzy postanowili zamieszkać poza pumołaczą
osadą.
Ku swemu zaskoczeniu zauważyłam również Billa Comptona,
mojego byłego chłopaka. Towarzyszył mu inny wampir, imieniem
Clancy. Wampir czy nie, nie zaliczyłabym Clancy'ego do swoich
ulubieńców. Na stoliku przed nimi stały butelki po Czystej Krwi. Nie
wydaje mi się, żeby Clancy kiedyś wcześniej wpadł się napić do
„Merlotte'a”, a już na pewno nie widziałam go tu nigdy z Billem.
– Witam, jeszcze Krwi? – spytałam, uśmiechając się najszerzej jak
potrafię.
To z nerwów, bo w pobliżu Billa zawsze robię się trochę
niespokojna.
– Poproszę – odparł Compton grzecznie, a Clancy bez słowa
pchnął w moją stronę pustą butelkę.
Weszłam za bar, wyjęłam z lodówki dwie butelki Czystej Krwi i po
zdjęciu kapsli włożyłam obie do kuchenki mikrofalowej. (Najlepiej
nastawiać czas na piętnaście sekund). Potrzasnęłam delikatnie
ciepłymi butelkami i postawiłam je na tacy obok kilku świeżych
serwetek. Kiedy stawiałam napój przed Billem, dotknął chłodną ręką
mojej dłoni.
– Jeśli będziesz potrzebowała jakieś pomocy w domu, proszę,
zadzwoń do mnie.
Wiedziałam, że mówi serio i z życzliwości, chociaż z drugiej
strony, ta propozycja w jakiś sposób podkreślała mój obecny status
kobiety samotnej, czyli nieposiadającej mężczyzny. Dom Comptona
stoi stosunkowo blisko mojego, to znaczy tuż po drugiej stronie
cmentarza, a Bill miał w zwyczaju włóczyć się po nocach, stąd – jak
podejrzewałam – doskonale wiedział, że nie mam obecnie życiowego
partnera.
– Dzięki, Billu – odparłam, zmuszając się do uśmiechu.
Clancy jedynie wyszczerzył szyderczo zęby.
Weszli Tray i Amelia. Gdy wilkołak posadził przy stole
towarzyszkę, poszedł do baru, witając po drodze wszystkich
znajomych. W tym momencie z biura wyszedł Sam i dołączył do
krzepkiego Traya, który był dobrze ponad dziesięć centymetrów od
niego
wyższy
i
niemal
dwukrotnie
potężniejszy.
Dwaj
zmiennokształtni uśmiechnęli się do siebie. Bill i Clancy wzmogli
czujność.
Na ekranach telewizorów zamontowanych wysoko w kilku
miejscach sali nastąpiła właśnie przerwa w nadawanych
wiadomościach sportowych i rozległa się seria dźwięków, które
powiadomiły gości naszego baru, że dzieje się coś niezwykłego. W
lokalu stopniowo zapadała cisza, jedynie tu i ówdzie było słychać
pojedyncze rozmowy. Przez ekran przesunął się napis: „Raport
specjalny”, po czym pojawił się prezenter o krótkich, postawionych
na żel włosach i stanowczej, a raczej wręcz srogiej minie.
– Jestem Matthew Harrow – przedstawił się ponurym tonem. –
Dzisiejszego wieczoru przekażemy państwu raport specjalny.
Podobnie jak wszystkie inne redakcje informacyjne w całym kraju,
tak i my, tutaj w studiu w Shreveport mamy gościa.
Kamera odjechała i na szerszym planie, który się pojawił,
zobaczyliśmy towarzyszącą Matthew Harrowowi ładną kobietę. Jej
twarz wydała mi się znajoma. Kobieta wprawnym ruchem pomachała
do kamery. Miała na sobie muumuu. Uznałam tę długą, luźną,
różnokolorową suknię noszoną przez Hawajki za dziwny strój na
wizytę w telewizji.
– Oto Patricia Crimmins, która sprowadziła się do Shreveport
zaledwie kilka tygodni temu. Patty... Mogę mówić do ciebie Patty?
– Wolałabym raczej „Patricio” – odparła brunetka.
Przypomniałam sobie, skąd ją znam. Należała do członków grupy,
którą wchłonęło stado Alcide'a. Kobieta była śliczna jak z obrazka, a
te części jej ciała, których nie skrywało muumuu, prezentowały się
szczupło i jędrnie. Patricia obdarzyła Matthew Harrowa uśmiechem.
– Przyszłam tu dziś jako przedstawicielka ludzi, którzy żyją wśród
was od wielu lat. Ponieważ przeprowadzony przez wampiry proces
publicznego ujawnienia się okazał się takim sukcesem, uznaliśmy, że
nadszedł czas, abyśmy i my opowiedzieli wam o sobie. Ostatecznie,
wampiry są martwe i nawet nie są istotami ludzkimi. A my? My
jesteśmy zwyczajnymi osobami, dokładnie takimi samymi jak wy
wszyscy... z jedną tylko różnicą.
Sam podkręcił głośność. Ludzie w barze zaczęli się obracać na
krzesłach, ponieważ chcieli zobaczyć, co się dzieje.
Uśmiech Newmana stał się tak twardy, jak twardy może być
uśmiech, i mężczyzna wyraźnie coraz bardziej się denerwował.
– Jakie to interesujące, Patricio! A czym jesteś... jesteście?
– Dzięki, że pytasz, Matthew! Osobiście jestem wilkołaczycą.
Mówiąc to, Patricia otoczyła rękoma kolano nogi, którą założyła
na drugą. Wyglądała na kobietę przedsiębiorczą, równie dobrze
mogłaby sprzedawać używane samochody. Tak, Alcide dokonał
dobrego wyboru. A poza tym, gdyby ktoś ją zabił na miejscu, w
programie... No cóż, była przecież nowa.
Do tej pory „U Merlotte'a” panowała cisza, teraz zagłuszana
jedynie szeptanymi informacjami przekazywanymi od stolika do
stolika. Bill i Clancy podeszli i stanęli przy barze. Zdałam sobie teraz
sprawę, że przybyli do baru, by w razie potrzeby zapewnić spokój;
prawdopodobnie Sam ich o to poprosił. W tym momencie Tray zaczął
rozpinać koszulę. Merlotte miał na sobie podkoszulek z długim
rękawem i szybko zdjął go przez głowę.
– Twierdzisz, że przemieniasz się w wilka, gdy księżyc jest w
pełni? – Matthew Harrow zadrżał, ale wciąż bardzo się starał
zachować szczery uśmiech i zainteresowaną minę. Nie wychodziło
mu to zbyt dobrze.
– I w innych chwilach – wyjaśniła Patricia. – Podczas pełni
księżyca większość z nas po prostu musi się przemieniać, jeśli jednak
jesteśmy czystej krwi łakami, potrafimy zmieniać się także o innej
porze. Istnieje wiele rodzajów łaków, czyli istot zmiennokształtnych,
a ja akurat przemieniam się w wilka. My, wilkołaki, stanowimy
najliczniejszą grupę ze wszystkich składających się na świat istot
natury dwoistej. Teraz zamierzam wszystkim państwu pokazać,
jakim zadziwiającym procesem jest przemiana. Proszę się nie
obawiać, nic mi się nie stanie.
Kobieta zzuła buty, ale nie zdjęła muumuu. Nagle zrozumiałam, że
właśnie dlatego włożyła taki strój – aby nie musieć rozbierać się
publicznie, przed kamerą. Uklękła na podłodze, po raz ostatni
uśmiechnęła się i rozpoczęły się u niej drgania poprzedzające
przemianę. Powietrze wokół Patricii zadrżało od magii, a wszyscy
siedzący w „Merlotcie” jednym głosem wydali z siebie dźwięk
„Ooooooo”.
Gdy Patricia zaczęła przemianę, w jej ślady natychmiast poszli
Sam i Tray. Mieli na sobie bieliznę, której nie żal im było podrzeć.
Ludzie w „Merlotcie” nie wiedzieli na co patrzeć – na ładną kobietę
przemieniającą się w stworzenie z długimi, białymi zębami, czy na
spektakl w wykonaniu dwóch znajomych mężczyzn, którzy robili to
samo. Ze wszystkich stron baru dobiegły mnie okrzyki, na większość
z nich składały się słowa nie do powtórzenia w kulturalnym
towarzystwie. Dziewczyna, z którą umówił się Jason, Michele
Schubert, nawet wstała, chcąc lepiej widzieć.
Byłam z Sama ogromnie dumna. Takie ujawnienie wymagało
mnóstwa odwagi, ponieważ Merlotte prowadził bar, którego dochody
w dużym stopniu zależały przecież od tego, czy klienci lubią jego
właściciela.
Po minucie sytuacja się uspokoiła, a przemiany skończyły. Sam,
należący do czystej krwi zmiennokształtnych, przybrał najbardziej
swojską ze swoich postaci, czyli stał się owczarkiem collie.
Przytruchtał od razu do mnie, usiadł, popatrzył mi w oczy i wesoło
zaszczekał. Pochyliłam się i pogłaskałam go po głowie. Pies wywiesił
język i się wyszczerzył. Tray jako zwierzę prezentował się
oczywiście znacznie bardziej imponująco. Potężnych wilków nie
widuje się często w naszej wiejskiej północnej Luizjanie. Spójrzmy
prawdzie w oczy, widok takiego zwierzęcia może przerazić każdego,
toteż wśród gości baru zapanowało niespokojne poruszenie.
Podejrzewam, że niektórzy może by się nawet zerwali z miejsc i
uciekli z „Merlotte'a”, gdyby Amelia nie kucnęła w pewnym
momencie obok Traya i nie objęła ramieniem jego szyi.
– On rozumie, co mówicie – oznajmiła ludziom przy najbliższym
stoliku. Amelia pięknie się uśmiecha, jej uśmiech jest wielki i szczery.
– Hej, Tray, podaj państwu podkładkę pod szklankę.
Wręczyła wilkowi jedną z podkładek z logo baru, a Tray Dawson,
jeden z najbardziej nieprzejednanych wojowników, zarówno w formie
ludzkiej, jak i wilczej, podbiegł do klientki i położył jej na kolanach
podkładkę. Kobieta gwałtownie zamrugała, zatrzęsła się lekko, ale w
końcu przemogła się i zachichotała.
Sam polizał mnie po ręce.
– Och, dobry Jezu! – krzyknęła Arlene.
Whit Spradlin i jego towarzysz zerwali się na równe nogi. Mimo
że kilkoro gości wyglądało na nieco poruszonych, nikt inny nie
zareagował w sposób tak gwałtowny.
Bill i Clancy obserwowali zachowanie członków Bractwa Słońca z
kamiennymi wyrazami twarzy. Oba wampiry były wyraźnie gotowe
poradzić sobie z potencjalnymi kłopotami, na szczęście wydawało się,
że Wielkie Objawienie przebiega całkiem spokojnie, stanowiąc
przeciwieństwo
znacznie
bardziej
problematycznej
nocy
Wampirzego Wielkiego Ujawnienia. Trudno się jednak dziwić, gdyż
wampirza rewelacja stanowiła pierwszy z serii wstrząsów, które
społeczność ludzi odczuła w kolejnych latach. Od tamtego czasu
nieumarli stopniowo stawali się nieodłączną częścią mieszkańców
Ameryki, chociaż ich status obywateli ciągle w pewnym stopniu był
ograniczony.
Sam i Tray chodzili teraz wśród ludzi, pozwalając się pieścić,
jakby byli zwykłymi, łagodnymi zwierzakami domowymi. Z kolei
prezenter wiadomości na ekranie telewizora wyraźnie nie potrafił
patrzeć bez lekkiego dygotu na piękną białą wilczycę, w którą
zmieniła się Patricia.
– Popatrzcie, jaki jest przerażony, po prostu się trzęsie! –
zauważył D'Eriq, który był kuchcikiem i pomocnikiem kelnera w
jednym, po czym głośno się roześmiał.
Słysząc te słowa, goście „Merlotte'a” odprężyli się i poczuli dumę.
Przecież w porównaniu ze spikerem całkiem dobrze znieśli to
niezwykłe wydarzenie. Dobrze, i z zimną krwią.
– Jak można bać się tak ładnej damy, nawet jeśli zrzuca łaszki? –
mruknął Mel, nowy przyjaciel Jasona.
W barze rozległy się rechoty i napięcie całkowicie opadło.
Poczułam ulgę, chociaż pomyślałam, że jest w tym lekka ironia, gdyż
ludziom pewnie nie byłoby do śmiechu, gdyby to Jason i Mel się
przemienili. Obaj byli pumołakami (mimo że Jason nie potrafi
dokonać kompletnej przemiany).
Tak czy owak, miałam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Bill i
Clancy rozejrzeli się z uwagą, po czym wrócili do swojego stolika.
Whit i Arlene, otoczeni przez obywateli, którzy właśnie bez
problemu przełknęli tak potężną rewelację na temat natury własnego
świata, wyglądali na zaszokowanych. Słyszałam myśli Arlene,
wiedziałam więc, że jest dodatkowo zdezorientowana, i nie wie, jak
zareagować. Ostatecznie, Sam był naszym szefem od wielu lat. Jeżeli
chciała zachować posadę, nie mogła jawnie go skrytykować. Z
drugiej strony, wyczuwałam w niej strach i coraz mocniej narastający
gniew. Whit natomiast, na wszystko, czego nie rozumiał, reagował
zawsze tak samo – nienawidził tego, a nienawiść jest zaraźliwa.
Popatrzył teraz na swego towarzysza od kielicha. Wymienili mroczne
spojrzenia.
W głowie Arlene myśli szalały niczym kulki w maszynie losującej.
Trudno było wskazać tę, która zwycięży.
– Boże, połóż ich trupem! – obwieściła moja była przyjaciółka,
kipiąc z wściekłości.
Czyli że wygrała kulka nienawiści.
– Och, Arlene...! – jęknęło kilka osób, ale wszyscy czekali na ciąg
dalszy.
– Coś takiego godzi w Pana i jest sprzeczne z naturą –
kontynuowała głośnym, gniewnym głosem. Jej farbowane na rudo
włosy trzęsły się, podkreślając gwałtowność wypowiedzi. – Wy
wszyscy chcecie, żeby wasze dzieci były świadkami czegoś takiego?
– Nasze dzieci zawsze były świadkami czegoś takiego –
odparowała Holly równie głośno. – Po prostu o tym nie wiedzieliśmy.
A jednak nasze dzieci nigdy nie doświadczyły ze strony tych ludzi
niczego złego.
– Bóg ukarze nas, jeśli się z nimi nie rozprawimy – podjęła Arlene i
dramatycznym gestem wskazała na Traya. W tej chwili jej twarz
miała niemal równie ognisty odcień jak włosy, a Whit patrzył na nią z
aprobatą. – Nie rozumiecie?! Wszyscy pójdziemy do piekła, jeżeli nie
uwolnimy świata od takich istot! Popatrzcie, kto tam stoi z zamiarem
utrzymania w ryzach nas, ludzi!
Wycelowała palcem w Billa i Clancy'ego, chociaż nie odniosła
spodziewanego efektu, gdyż oba wampiry siedziały teraz spokojnie
na krzesłach.
Postawiłam tacę na barze i zrobiłam krok ku Arlene, zaciskając
dłonie w pięści.
– Wszyscy tu, w Bon Temps, świetnie się dogadujemy –
oznajmiłam, starając się mówić spokojnym, opanowanym tonem. –
Chyba tylko ty jedna tak się pieklisz.
Arlene obrzuciła piorunującymi spojrzeniami ludzi w barze,
próbując przyciągnąć ich uwagę. Wszystkich znała. Przeżyła
autentyczny wstrząs, uświadomiwszy sobie, że jej reakcji nie
podziela więcej osób. Sam podszedł i usiadł przed nią. Uniósł głowę i
wpatrywał się w kobietę pięknymi psimi oczyma.
Zrobiłam krok w stronę Whita, ot tak, na wszelki wypadek.
Mężczyzna zastanawiał się, co robić. Brał pod uwagę skok na Sama.
Ale kto by się do niego przyłączył, żeby pobić owczarka collie? Whit
dostrzegł absurdalność tego pomysłu i z tego powodu jeszcze
bardziej znienawidził Merlotte'a.
– Jak mogłeś?! – krzyknęła Arlene do Sama. – Okłamywałeś mnie
przez te wszystkie lata! Sądziłam, że jesteś istotą ludzką, a nie
pieprzonym dziwakiem!
– Sam jest istotą ludzką – wtrąciłam się. – Przybiera tylko czasem
inną... twarz, to wszystko.
– A ty! – odparowała, wypluwając słowa. – Jesteś
najdziwaczniejsza, najbardziej nieludzka z nich wszystkich.
– Hej, no – warknął Jason.
Zerwał się teraz na równe nogi, a Mel po chwili wahania dołączył
do niego. Dziewczyna, z którą się umówił, wyglądała na spłoszoną,
chociaż przyjaciółka mojego brata wręcz się uśmiechała.
– Zostaw w spokoju moją siostrę. Wiele razy podczas tych lat
zajmowała się twoimi dziećmi, sprzątała twoją przyczepę i znosiła
twoje humory. Jaka z ciebie przyjaciółka?!
Jason nie patrzył na mnie. Zamurowało mnie ze zdziwienia. Ten
gest był bardzo niepodobny do mojego brata. Czyżby Jason trochę
ostatnio dojrzał?
– Taka, która nie chce mieć nic wspólnego z nienaturalnymi
stworzeniami, takimi jak twoja siostra – odcięła się Arlene.
Gwałtownym ruchem zerwała z siebie fartuszek i powiedziała do
owczarka: „Rzucam tę robotę!”, po czym, głośno tupiąc, ruszyła do
biura szefa po torebkę.
Może jedna czwarta gości baru wyglądała na zaniepokojoną czy
wytrąconą z równowagi. Połowa osób była raczej zafascynowana
rozgrywającym się dramatem. Pozostała jedna czwarta wyglądała na
niezdecydowaną. Sam zaskowyczał jak smutny pies i położył głowę
na łapach, przykrywając nimi nos. Rozśmieszyło to wielu ludzi i
chwila skrępowania minęła. Przyglądałam się Whitowi i jego
towarzyszowi, którzy podnieśli się i ruszyli do drzwi. Gdy wyszli,
odprężyłam się.
Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby Whitowi odbiło i postanowił
przynieść strzelbę z bagażnika, zerknęłam znacząco na Billa, który
natychmiast wyślizgnął się na dwór za dwoma członkami Bractwa
Słońca. Po chwili wrócił, dając mi znak, z którego wynikało, że
odjechali.
Od chwili, gdy tylne drzwi z hukiem zamknęły się za Arlene, reszta
wieczoru minęła dość spokojnie. Sam i Tray oddalili się do biura
Merlotte'a, gdzie ponownie przybrali ludzkie postaci i włożyli
ubrania, po czym szef wrócił na swoje miejsce za barem, jak gdyby
nic się nie wydarzyło, a Tray usiadł przy stoliku z Amelią, która go
pocałowała. Przez jakiś czas klienci baru trzymali się nieco z dala od
nich i wielu wymieniało ukradkowe spojrzenia, ale mniej więcej po
godzinie atmosfera w barze „U Merlotte'a” chyba znów stała się
raczej normalna. Zakasałam rękawy, ponieważ musiałam teraz
obsłużyć także gości przy stolikach w rewirze Arlene. Szczególnie
miła starałam się być dla osób, które nie potrafiły jeszcze
zdecydować, co myślą o zdarzeniach, do których doszło tego
wieczoru.
Tej nocy ludzie chyba naprawdę dużo pili. Może mieli obawy w
kwestii drugiej natury Sama, ale zwiększenie jego zysków nie było
dla nich problemem. W pewnym momencie Bill przyciągnął moją
uwagę i uniósł rękę na pożegnanie, po czym wraz z Clancym
wymknęli się z baru.
Również mój brat próbował parę razy przyciągnąć mój wzrok, a
jego towarzysz, Mel, posyłał wielkie uśmiechy w moją stronę. Mel
jest wyższy i szczuplejszy od Jasona, ale obu cechuje to
optymistyczne spojrzenie typowe dla bezmyślnych mężczyzn, którzy
działają odruchowo i instynktownie. Na rzecz Mela świadczy fakt, że
najwyraźniej nie zgadza się ze wszystkim, co powie Jason (czyli
przeciwnie, niż miał w zwyczaju Hoyt). Mel wygląda na
sympatycznego faceta, o ile mogę coś powiedzieć po naszej krótkiej
znajomości; to, że należy do nielicznych pumołaków, które nie
mieszkają w Hotshot, również przemawia na jego korzyść i może
nawet właśnie dlatego tak bardzo się zaprzyjaźnili z Jasonem.
Przypominali inne pumołaki, ale zarazem jakoś się wyróżniali.
Gdybym kiedyś znów zaczęła rozmawiać z Jasonem, miałabym do
niego pytanie: Jak to możliwe, że w tak ważny dla wszystkich
wilkołaków i zmiennokształtnych dzień, mój brat nie skorzystał z
okazji znalezienia się w centrum uwagi? Jason bardzo się szczyci
nowym statusem. Niestety, został ugryziony, czyli że nie urodził się
łakiem. W przeciwieństwie na przykład do Mela, nie posiada
wrodzonej zdolności do przemiany, ponieważ zaraził się wirusem
(czy czymś), gdy ugryzł go inny pumołak. Z tego też względu podczas
przemiany wygląda dziwnie – niby jak człowiek, tyle że bardzo
owłosiony na całym ciele. Poza tym ma pysk i pazury pumy. Podobno
straszny widok, jak sam mi powiedział. Ale nie jest pięknym
zwierzęciem, i to go trochę gryzie. Mel z kolei jest czystej krwi
zmiennokształtnym, więc po przemianie na pewno prezentuje się
wspaniale i przerażająco.
Może pumołaki poproszono, żeby się na razie przyczaiły, bo
wielkie koty są po prostu zbyt straszne. Gdyby w barze zjawiło się
nagle zwierzę tak duże i niebezpieczne jak puma, klienci prawie na
pewno zareagowaliby dość histerycznie. Chociaż niewiele potrafię
wyczytać z mózgów istot zmiennokształtnych, u obu pumołaków
wyczuwałam rozczarowanie. Jestem przekonana, że taką decyzję
podjął za nich Calvin Norris, jako przywódca pumołaczego stada.
Dobry ruch, Calvinie, pomyślałam.
Pomagałam trochę przy barze, a później poszłam do biura Sama
po torebkę. Uściskałam mojego szefa serdecznie. Wyglądał na
zmęczonego, ale szczęśliwego.
– Czujesz się tak dobrze, jak wyglądasz? – spytałam.
– Tak. Wreszcie mogłem ujawnić swoją prawdziwą naturę. To
daje poczucie swobody. Moja mama zarzekała się, że wyzna
wszystko jeszcze dziś wieczór mojemu ojczymowi. Właśnie czekam
na wieści od niej.
Jak na zawołanie, zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, Sam
wciąż się uśmiechał.
– Mamusia? – spytał. Potem wyraz jego twarzy zmienił się
całkowicie, jakby czyjaś ręka starła mu poprzednią minę. – Don? Co
zrobiłeś?!
Opadłam na krzesło przy biurku i czekałam. Był tam też Tray,
który przyszedł zamienić ostatnie kilka słów z Samem; towarzyszyła
mu Amelia. Oboje stali sztywno w progu, z obawą oczekując nowin.
– O mój Boże – jęknął Sam. – Przyjadę najszybciej, jak będę mógł.
Wyruszę jeszcze tej nocy. – Bardzo delikatnym ruchem odłożył
słuchawkę. – Don strzelił do mojej mamy – wyjaśnił. – Przemieniła
się, a wtedy wycelował do niej ze strzelby.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Sam wyglądał na tak
zdenerwowanego.
– Zabił ją? – szepnęłam, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
– Nie – odparł. – Żyje, ale trafiła do szpitala z pogruchotanym
obojczykiem i raną postrzałową przy lewym barku. O mało nie
umarła. Gdyby nie skoczyła...
– Tak mi przykro – bąknęła Amelia.
– Jak mogę pomóc? – spytałam.
– Prowadź bar podczas mojej nieobecności – odrzekł, otrząsając
się z szoku. – Zadzwoń do Terry'ego. On i Tray niech ustalą
harmonogram pracy za barem. Tray, kiedy wrócę, zapłacę ci za
wszystko. Sookie, plan pracy kelnerek jest na ścianie za barem.
Znajdź kogoś, kto przejmie obowiązki Arlene, bardzo cię o to proszę.
– Jasne, Sam – powiedziałam. – Potrzebujesz pomocy w
pakowaniu? Mogę zatankować dla ciebie pikapa albo zrobić coś
jeszcze?
– Nie, nie, dzięki, z tym sobie poradzę. Masz klucz do mojej
przyczepy, możesz więc czasem podlać moje kwiaty. Sądzę, że
wyjeżdżam tylko na parę dni, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Oczywiście, Sam. Nie martw się. Informuj nas o wszystkim na
bieżąco.
Rozeszliśmy się, żeby Sam mógł pójść do przyczepy i zacząć się
pakować. Mieszkalna przyczepa Merlotte'a stoi tuż za barem, więc
przynajmniej nie miał daleko.
Jadąc do domu, próbowałam sobie wyobrazić, z jakiego powodu
ojczym Sama tak zareagował. Tak bardzo przeraził się odkryciem
drugiej natury żony, że dostał szału? A może przemieniła się w innym
pomieszczeniu, podeszła do niego jako zwierzę i przestraszyła go?
Cóż, po prostu nie potrafiłam uwierzyć, że można świadomie strzelić
do kogoś, kogo się kocha, kogoś, z kim się mieszka od lat, tylko
dlatego, że ta osoba posiada cechy, których się wcześniej nie znało.
Może Don drugie „ja” żony uznał za swoistą zdradę? A może nie
spodobało mu się, że ukrywała swoją drugą naturę. Gdybym
spojrzała na jego czyn w ten sposób, w pewnym sensie potrafiłabym
go zrozumieć.
Wszyscy ludzie mają sekrety, a ja dziwnym zrządzeniem losu
znam większość z nich. Telepaci nie mają zabawnego życia. Często
słyszę o wielu nieprzyjemnych, smutnych, obrzydliwych lub błahych
sprawach, które ludzie pragną ukryć przed innymi, żeby się dobrze
prezentować w ich oczach.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.