Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Charlaine Harris
Martwy dla świata
Przełożyła Ewa Wojtczak
Wydawnictwo MAG
Warszawa 2012
Tytuł oryginału:
Dead to the World
Copyright © 2004 by Charlaine Harris
Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Joanna Figlewska
Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce:
Wojciech Zwoliński
Opracowanie graficzne okładki:
Piotr Chyliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-326-7
Wydanie II
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 22 813 47 43
e-mail:
kurz@mag.com.pl
www.mag.com.pl
Konwersja:
NetPress Digital Sp. z o.o.
Chociaż te osoby prawdopodobnie
nigdy nie przeczytają mojej powieści,
dedykuję ją wszystkim trenerom
– bejsbolu, futbolu, siatkówki i piłki nożnej –
którzy pracowali przez wiele lat,
często bez dodatkowego wynagrodzenia,
nakłaniając moje dzieci do uprawiania sportu
i wpajając im zasady gry.
Niech Bóg błogosławi Was wszystkich.
Przyjmijcie podziękowania od jednej z wielu matek
tłoczących się na trybunach mimo deszczu, chłodu,
upału
i natrętnych komarów.
Matka ta zastanawia się jednak,
kto jeszcze może oglądać nocne gry.
Dziękuję wiccanom, którzy odpowiedzieli na moje wezwanie i
podali mi nawet więcej informacji, niż mogłam wykorzystać: Marii
Limie, Sandilee Lloyd, Holly Nelson, Jean Hontz. I M.R. „Murv”
Sellars. Jestem dłużna również podziękowania innym specjalistom z
różnych dziedzin: Kevinowi Ryerowi, który wie więcej o dzikich
świniach niż większość osób o trzymanych w domu zwierzątkach, dr
D.P. Lyle'owi, który chętnie odpowiadał mi na pytania dotyczące
kwestii medycznych, oraz, oczywiście, Doris Ann Norris, chodzącej
encyklopedii gwiazd.
Jeśli popełniłam błędy, wykorzystując informacje, którymi ci
dobrzy ludzie podzielili się ze mną, ze wszystkich sił postaram się
udowodnić, że nie ma w tych omyłkach mojej winy.
Liścik znalazłam na drzwiach, gdy wróciłam do domu z pracy.
Miałam tego dnia w „Merlotcie” zmianę od lunchu do wczesnego
wieczoru, ale że był koniec grudnia, zmierzch zapadał wcześnie.
Widząc liścik, wiedziałam, że Bill, kiedyś mój chłopak – czyli Bill
Compton, zwany przez większość stałych klientów baru Wampirem
Billem – zostawił go nie dawniej niż godzinę temu. Bill nie wychodzi
przecież na dwór przed zmrokiem.
Nie widziałam go od ponad tygodnia, a nie rozstaliśmy się w
przyjaznej atmosferze. Gdy dotknęłam teraz koperty z moim
imieniem, poczułam się naprawdę kiepsko. Przyszłoby wam do głowy,
że chociaż skończyłam już dwadzieścia sześć lat, nigdy wcześniej nie
miałam „byłego chłopaka”?
Cóż, taka jednak była właśnie prawda.
Normalni faceci nie chcą się umawiać z takimi dziwnymi
dziewczynami jak ja. A przecież, odkąd zaczęłam chodzić do szkoły,
ludzie mawiają, że jestem stuknięta.
I mają, niestety, trochę racji.
Nie powiem, podczas mojej pracy w barze od czasu do czasu
któryś próbuje mnie obmacywać. Mężczyźni upijają się, a ponieważ
wyglądam nieźle, zapominają o swoich obawach związanych z moją
reputacją osoby dziwacznej i o moim osobliwym, stale obecnym
uśmiechu.
Ale tylko Billa dopuściłam naprawdę blisko do siebie. Dlatego
nasze zerwanie tak bardzo mnie zraniło.
Z otwarciem koperty czekałam, aż usiądę przy starym kuchennym
stole o porysowanym blacie. Wciąż miałam na sobie płaszcz, zdjęłam
jedynie rękawiczki.
Najdroższa Sookie,
chciałem przyjść pomówić z Tobą, kiedy nieco wydobrzejesz po
przykrych wydarzeniach z ostatniego miesiąca.
„Przykrych wydarzeniach”?! Też coś! Sińce w końcu wprawdzie
zbladły, lecz kolano nadal bolało mnie w chłodne dni i
podejrzewałam, że już zawsze będzie mi doskwierało. Dodam, że
wszystkie obrażenia odniosłam, ratując mojego niewiernego
chłopaka uwięzionego przez grupę wampirów, wśród których
znalazła się jego dawna flama, Lorena. Nie wiedziałam jeszcze,
dlaczego Bill tak bardzo durzył się w owej Lorenie, że natychmiast
odpowiedział na jej wezwanie i udał się do Missisipi.
Masz prawdopodobnie wiele pytań dotyczących tego, co się
zdarzyło.
Cholerna racja!
Jeśli pragniesz pomówić ze mną osobiście, podejdź do frontowych
drzwi i wpuść mnie.
O, rany! Tego nie przewidziałam. Rozmyślałam przez dobrą
minutę i ostatecznie uznałam, że chociaż nie ufam już Billowi, nie
wierzę również, by chciał mnie skrzywdzić. Wróciłam więc do
frontowych drzwi, otworzyłam je i zawołałam:
– W porządku, wejdź!
Wyłonił się z lasu otaczającego polanę, na której stoi mój stary
dom. Uprzytomniłam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam.
Bill jest barczysty, lecz szczupły, dzięki życiu spędzonemu na
uprawie ziemi położonej tuż obok mojej. Z kolei latom żołnierki w
służbie konfederacji, aż do śmierci w roku 1867, zawdzięcza
odporność i wytrzymałość. Nos Bill ma prosty jak młodzieńcy na
greckich wazach, włosy ciemnokasztanowe i przycięte tuż przy
czaszce, oczy równie ciemne. Wygląda dokładnie tak samo jak w
dniu, w którym się poznaliśmy. I zawsze będzie tak wyglądał.
Zanim przekroczył próg, zawahał się, lecz nie wycofałam
pozwolenia i usunęłam się, aby mógł przejść obok mnie. Wkroczył do
utrzymanego w idealnym porządku salonu zastawionego starymi,
wygodnymi meblami.
– Dziękuję – oznajmił typowym dla siebie chłodnym, opanowanym
głosem, na dźwięk którego jak zwykle zalała mnie fala dzikiego
pożądania. Ja i Bill mieliśmy różne problemy, ale w łóżku zawsze
było nam wspaniale. – Chciałem ci wszystko powiedzieć, zanim
wyjadę.
– A dokąd jedziesz?
Starałam się mówić tak spokojnie jak on.
– Do Peru. Z rozkazów królowej.
– Wciąż pracujesz nad swoją... hmm... bazą danych?
Niemal nic nie wiedziałam o komputerach, Bill jednak od
dłuższego czasu intensywnie się uczył, toteż radził sobie świetnie.
– Tak. Muszę przeprowadzić tam pewne badania. Jeden bardzo
stary wampir z Limy jest wręcz skarbnicą wiedzy o nieumarłych
zamieszkujących jego kontynent. Spotkam się z nim, a później trochę
pozwiedzam.
Walczyłam z impulsem zaproponowania mu butelki krwi
syntetycznej. Wiedziałam, że gościnność jest cnotą.
– Usiądź – poprosiłam i kiwnęłam głową ku sofie. Sama
przysiadłam naprzeciwko, na brzeżku starego fotela. Zapadło
milczenie, które jeszcze dotkliwiej uświadomiło mi, jak bardzo jestem
nieszczęśliwa. – Jak miewa się Bubba? – spytałam w końcu.
– Jest teraz w Nowym Orleanie – wyjaśnił Bill. – Królowa lubi mieć
go przy sobie od czasu do czasu, a ponieważ w ubiegłym miesiącu
kręcił się tutaj, uznaliśmy, że dobrze będzie wysłać go gdzie indziej.
Niedługo wróci.
Gdybyście zobaczyli Bubbę, na pewno byście go rozpoznali.
Każdy zna jego twarz. Niestety, gdy zmieniano go w wampira, nie
wszystko
poszło
jak
trzeba.
Prawdopodobnie
nieumarły
przypadkowo pracujący w kostnicy, kiedy przywieziono Bubbę,
powinien po prostu zignorować tlącą się w ciele maleńką iskrę życia.
Ponieważ jednak był wielkim fanem piosenkarza, nie potrafił oprzeć
się pokusie i teraz wampiry z Południa stale przekazują sobie Bubbę,
a równocześnie próbują ukrywać go przed ludźmi.
Znowu zapadła cisza. Wcześniej planowałam zdjąć buty i strój
kelnerki, włożyć mięciutki szlafrok i oglądać telewizję z kawałkiem
pizzy „Freschetta” w ręku. To był skromny plan, lecz mój własny.
Zamiast tego tkwiłam na krawędzi fotela i cierpiałam.
– Jeśli masz coś do powiedzenia, lepiej to powiedz – mruknęłam.
Skinął głową.
– Muszę ci wyjaśnić – zaczął. Blade ręce ułożył na kolanach. –
Lorena i ja...
Mimowolnie wzdrygnęłam się. Nigdy więcej nie chciałam słyszeć
tego imienia. Bill rzucił mnie przecież właśnie dla niej.
– Muszę ci to powiedzieć – upierał się prawie gniewnym tonem.
Widział, że się skrzywiłam. – Daj mi szansę.
Po sekundzie machnęłam ręką, pozwalając mu kontynuować.
– Pojechałem do Jackson, kiedy mnie wezwała – ciągnął –
ponieważ nie mogłem się powstrzymać.
Gwałtownie uniosłam brwi. Znałam podobne tłumaczenia. „Och,
nie mogłem nad sobą zapanować” albo: „Wówczas sądziłem, że
warto, i nie myślałem o niczym poza własnym rozporkiem”.
– Bardzo dawno temu byliśmy kochankami. Eric twierdzi, że
mówił ci, jak bardzo nietrwałe, choć intensywne są związki
uczuciowe między wampirami. Nie powiedział ci jednak, że właśnie
Lorena mnie stworzyła...
– Przeciągnęła cię na ciemną stronę? – spytałam, po czym
ugryzłam się w język.
To nie był temat do żartów.
– Tak – przyznał Bill poważnie. – A potem zostaliśmy kochankami,
co nieczęsto się zdarza.
– Ale zerwaliście...
– Tak, jakieś osiemdziesiąt lat temu nie mogliśmy już ze sobą
wytrzymać. Od tamtej pory nie widziałem jej, chociaż oczywiście
słyszałem o jej... uczynkach.
– No tak, jasne – odburknęłam.
– Nie mogłem jednak zignorować jej wezwania. Nie da się inaczej.
Gdy stwórca wzywa, trzeba okazać posłuszeństwo – upierał się.
Skinęłam głową, usiłując okazać zrozumienie. Obawiam się, że nie
byłam szczególnie przekonująca.
– Poleciła mi ciebie opuścić – wyjaśnił. Jego ciemne oczy
intensywnie wpatrywały się w moje. – Powiedziała, że cię zabije, jeśli
tego nie zrobię.
Powoli traciłam nad sobą panowanie. Usiłując się skupić,
przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, i to mocno.
– Zdecydowałeś więc sam, co jest najlepsze dla nas obojga.
– Musiałem – nalegał. – Musiałem wykonać jej rozkaz. I
wiedziałem, że potrafiłaby cię skrzywdzić.
– No cóż, miałeś więc rację.
Lorena rzeczywiście bardzo się starała mnie skrzywdzić, czy
raczej zabić. Na szczęście dopadłam ją pierwsza... Hmm, może
miałam szczęście, ale się udało.
– A teraz już mnie nie kochasz – podsumował jedynie z lekką nutą
zapytania w głosie.
Nie przyszła mi do głowy sensowna odpowiedź.
– Nie wiem – bąknęłam. – Nie sądziłam, że zechcesz do mnie
wrócić. Ostatecznie... zabiłam twoją... matkę!
W moim tonie również pobrzmiewała lekka nuta zapytania, więcej
jednak było w nim goryczy.
– Zatem musimy dać sobie trochę czasu – ocenił. – Kiedy wrócę,
porozmawiamy znowu... Jeśli się zgodzisz. Całus na pożegnanie?
Wstydzę się przyznać, ale bardzo pragnęłam pocałować Billa.
Wiem, że to był kiepski pomysł, i nawet samo pragnienie wydawało
mi się niewłaściwe. Staliśmy przez chwilę, a potem szybko musnęłam
ustami jego policzek. Blada skóra Billa lśniła lekką poświatą, która
odróżnia wampiry od ludzi. Zdumiało mnie niegdyś odkrycie, że nie
wszyscy ją widzą.
– Widujesz się z wilkołakiem? – spytał, odwracając się do mnie w
drzwiach.
Odniosłam wrażenie, że spytał odruchowo.
– Z którym? – odparowałam, opierając się pokusie zatrzepotania
rzęsami. Bill nie zasłużył na odpowiedź i wiedział o tym. – Kiedy
wracasz? – spytałam z większą werwą, on natomiast spojrzał na mnie
z niejaką zadumą.
– To nie jest pewne. Może za dwa tygodnie – odparł.
– Możemy wtedy porozmawiać – powiedziałam. Popatrzyłam w
bok. – Chcę ci oddać klucze od twojego domu.
Wyjęłam je z torebki.
– Nie, proszę cię, zatrzymaj je u siebie – powiedział. – Może
będziesz musiała wejść podczas mojej nieobecności. Wchodź, ilekroć
zechcesz. Korespondencję odbiorę na poczcie po powrocie,
wszystkie inne sprawy chyba już też załatwiłem.
Czyli że byłam ostatnią ze spraw do załatwienia. Przeklęłam się
za złość, którą poczułam.
– Mam nadzieję, że bezpiecznie spędzisz podróż – oznajmiłam
lodowato uprzejmym głosem i zamknęłam za nim drzwi.
Wróciłam do sypialni. Zamierzałam narzucić szlafrok i oglądać
telewizję. Natychmiast zaczęłam wdrażać w życie ten plan.
A jednak, kiedy wkładałam do piekarnika pizzę, kilka razy
musiałam zetrzeć z policzków łzy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przyjęcie noworoczne w barze „U Merlotte'a” wreszcie dobiegło
końca. Mimo że właściciel baru, Sam Merlotte, poprosił cały
personel o pomoc na tę noc, pracowałyśmy ostatecznie tylko we trzy
– Holly, Arlene i ja. Charlsie Tooten oświadczyła, że jest za stara, by
znosić sylwestrowy bałagan, Danielle już dawno temu postanowiła
spędzić ten wieczór z chłopakiem na eleganckim przyjęciu, a nowa
kelnerka miała zacząć pracę dopiero za dwa dni. Sądzę, że Arlene,
Holly i ja potrzebowałyśmy pieniędzy bardziej niż dobrej zabawy.
Zresztą, ja osobiście nie otrzymałam żadnych zaproszeń na
powitanie Nowego Roku. A podczas pracy w „Merlotcie” biorę
przynajmniej udział w świętowaniu. Jestem tam „na swoim miejscu” i
goście mnie akceptują.
Zamiatałam strzępki papieru i ponownie upomniałam siebie, że
nie będę powtarzać Samowi, jak kiepskim pomysłem było konfetti.
Już wcześniej wszystkie trzy dałyśmy naszemu szefowi to dość jasno
do zrozumienia, a nawet dobroduszny Sam potrafi się czasem
zdenerwować. Tak czy owak, nie byłoby w porządku zostawienie
tych śmieci Terry'emu Bellefleurowi, chociaż do niego należało
zamiatanie i mycie podłóg.
Merlotte liczył utarg i pakował pieniądze, które miał zawieźć do
nocnego depozytu. Wyglądał na zmęczonego, lecz zadowolonego.
Otworzył klapkę telefonu komórkowego.
– Kenya? Jesteś gotowa eskortować mnie do banku? W porządku,
widzimy się za minutę przy tylnych drzwiach.
Policjantka Kenya często jeździła z Samem w nocy, szczególnie z
tak dużym utargiem jak dzisiejszy.
Ja również cieszyłam się z zarobionych pieniędzy. Otrzymałam
dziś spore napiwki, może nawet ze trzysta dolarów albo i więcej. A
potrzebowałam każdego centa. Z przyjemnością myślałam o liczeniu
pieniędzy po powrocie do domu. O ile będę miała jeszcze dość sił.
Hałas i chaos imprezy, ciągła bieganina z zamówieniami do barku i
okienka kuchennego, straszliwy nieporządek, który musiałyśmy
posprzątać, stała kakofonia myśli zgromadzonych osób... Wszystkie
te elementy razem wzięte naprawdę mnie wyczerpały. Pod koniec
przyjęcia byłam zbyt zmęczona, by chronić się przed napływem
licznych myśli, więc wiele z nich do mnie dotarło.
Nie jest łatwo być telepatką. Najczęściej wcale nie jest zabawnie.
Tego wieczoru czułam się gorzej niż zazwyczaj. Nie tylko klienci,
niemal wszyscy znani mi od wielu lat, w ogóle się nie hamowali, w
dodatku mnóstwo facetów aż się paliło, by mi powiedzieć o nowinie,
która jakoś do nich dotarła.
– Słyszałem, że twój chłopak poleciał do Ameryki Południowej –
obwieścił sprzedawca samochodów, Chuck Beecham, ze złośliwym
błyskiem w oczach. – Będziesz w domu bez niego okropnie samotna.
– Chcesz zająć jego miejsce, Chuck? – spytał siedzący obok niego
przy barze mężczyzna, po czym obaj zarechotali.
Ach, ta męska solidarność.
– Nie, Terrell – odparował sprzedawca. – Nie mam ochoty na
wampirze resztki.
– Bądź uprzejmy albo wyjdziesz – powiedziałam spokojnie.
Poczułam na plecach ciepło czyjegoś oddechu i wiedziałam, że
ponad moim ramieniem patrzy na nich mój szef, Sam Merlotte.
– Kłopoty? – spytał.
– Właśnie zamierzali mnie przeprosić – wyjaśniłam, patrząc w
oczy Chuckowi i Terrellowi.
Obaj spuścili wzrok i zapatrzyli się w kufle z piwem.
– Wybacz, Sookie – wymamrotał Chuck, a Terrell pokiwał głową
na potwierdzenie.
Kiwnęłam im i odwróciłam się, by zrealizować inne zamówienie. A
jednak udało im się mnie zranić.
Co było ich celem.
Aż zabolało mnie serce.
Byłam pewna, że większość mieszkańców naszego luizjańskiego
Bon Temps nie ma pojęcia o mojej „separacji” z Billem. Wampir na
pewno nie miał zwyczaju rozpowiadać o swoich sprawach osobistych,
ja również nie. Arlene i Tara znały oczywiście trochę sytuację,
ponieważ gdy dziewczyna zrywa z chłopakiem, musi przecież
zwierzyć się najlepszym przyjaciółkom, nawet jeśli musi pominąć
wszystkie interesujące szczegóły. (Ja na przykład opuściłam fakt, że
zabiłam kobietę, dla której mój wampir mnie zostawił. O mało mi się
nie wyrwało! Naprawdę). Więc każdy, kto mnie powiadamiał, że Bill
wyjechał z kraju, zakładając, że jeszcze o tym nie wiem, był po
prostu złośliwy.
Przed ostatnią wizytą Billa w moim domu widziałam go tylko
przez chwilę, kiedy odwiozłam mu płyty i komputer, które u mnie
ukrył. Pojechałam o zmroku, żeby urządzenie nie stało zbyt długo na
frontowym ganku, wyładowałam cały sprzęt umieszczony w dużym
wodoodpornym pudle i zostawiłam przy drzwiach. Bill wyszedł z
domu akurat, gdy odjeżdżałam, lecz się nie zatrzymałam.
Zła kobieta oddałaby płyty szefowi Billa, Ericowi. A wiele
typowych kobiet zatrzymałoby je u siebie wraz z komputerem i
unieważniło zaproszenie dla Billa (i Erica) do wejścia. Powiedziałam
sobie z dumą, że nie jestem ani złą, ani przeciętną kobietą.
Myśląc praktycznie, Bill mógłby po prostu zlecić komuś włamanie
do mojego domu i wyniesienie sprzętu. Nie podejrzewałam go o coś
takiego, wiedziałam jednak, że bardzo potrzebuje tych płyt i bez nich
będzie miał kłopoty ze swoją szefową. Mam charakterek, gdy mnie
ktoś sprowokuje, może nawet paskudny charakterek, nie jestem
jednak mściwa.
Arlene często mi powtarza, że jestem zbyt miła, co nie może być
dla mnie dobre; a przecież zapewniam ją, że wcale nie jestem taka
sympatyczna. (Tara nigdy mi tego nie mówi. Może zna mnie lepiej?).
Uprzytomniłam sobie, że w którymś momencie tego szalonego
wieczoru Arlene mogła usłyszeć o wyjeździe Billa. I rzeczywiście,
jakieś dwadzieścia minut po kpinach Chucka i Terrella przeszła
przez tłumek i poklepała mnie po plecach.
– I tak nie potrzebowałaś tego zimnego drania – stwierdziła. – Co
kiedykolwiek dla ciebie zrobił?
Pokiwałam słabo głową, chcąc pokazać, jak bardzo doceniam jej
wsparcie. Ale wtedy goście z któregoś stolika zamówili dwa razy
whisky z sokiem, dwa piwa i gin z tonikiem, toteż musiałam się
pospieszyć, choć właściwie chętnie przerwałam rozmowę z
przyjaciółką. Kiedy wszakże postawiłam napoje przed klientami,
zadałam sobie to samo pytanie. Co Bill dla mnie zrobił?
Podałam dzbany z piwem gościom przy dwóch innych stolikach i
dopiero wtedy zabrałam się za podsumowanie.
Bill pomógł mi odkryć seks, który naprawdę uwielbiałam.
Zapoznał mnie również z wieloma innymi wampirami, co z kolei
wcale mi się nie podobało. Uratował mi życie, chociaż, jak się nad
tym
wszystkim
dobrze
zastanowić...
nie
groziłoby
mi
niebezpieczeństwo, gdybym nie spotykała się z Billem. Zresztą, ja
również ocaliłam mu tyłek, raz czy dwa, więc nie mam wobec niego
długów. Nazywał mnie wówczas ukochaną i w owym czasie mówił
poważnie.
– Nic – wymamrotałam, kiedy wycierałam rozlaną piña coladę i
wręczyłam jeden z naszych ostatnich czystych ręczników barowych
kobiecie, która ją wylała, ponieważ sporo płynu nadal znajdowało się
na jej spódnicy. – Kompletnie nic dla mnie nie zrobił.
Uśmiechnęła się i skinęła głową, wyraźnie myśląc, że jej
współczuję. Na szczęście dla mnie w lokalu i tak panował zbyt duży
hałas, aby kobieta cokolwiek usłyszała.
Pomyślałam, że ucieszę się, kiedy Bill wróci. Ostatecznie, jest
moim najbliższym sąsiadem. Nasze posiadłości rozdziela stary
cmentarz osady, który znajduje się przy gminnej drodze na południe
od Bon Temps. Bez Billa byłam tam całkiem sama.
– Peru, jak słyszałem – zagaił mój brat Jason.
Obejmował dziewczynę, z którą umówił się na ten wieczór, niską,
szczupłą, ciemnowłosą dwudziestojednolatkę z którejś z okolicznych
miejscowości. (Wiem, bo ją wylegitymowałam). Przyjrzałam jej się
dokładnie. Jason nie wiedział, że dziewczyna jest istotą
zmiennokształtną. Bez trudu ich dostrzegam. Dziewczyna była
atrakcyjna, a przecież, gdy księżyc jest w pełni, zmienia się w coś
pierzastego albo futrzastego. Zauważyłam, że kiedy Jason odwrócił
się do niej plecami, Sam rzucił jego towarzyszce ostre spojrzenie,
przypominając, że powinna dobrze się sprawować, ponieważ
przebywa na jego terytorium. Zmiennokształtna popatrzyła na niego
z zainteresowaniem, a potem odwzajemniła się podobnym
spojrzeniem. Odniosłam wrażenie, że raczej nie przemienia się w
kotka czy w wiewiórkę.
Chciałam poczytać jej w myślach, powstrzymałam się jednak,
ponieważ z mózgami zmiennokształtnych zazwyczaj nieszczególnie
się to udaje. Ich myśli są częściowo zablokowane i urywane, chociaż
czasem potrafię wychwycić obraz emocji. Podobnie jest w przypadku
wilkołaków.
Merlotte na przykład, gdy księżyc jest jasny i okrąglutki, zmienia
się w owczarka collie. Czasami przybiega aż do mojego domu, a ja
karmię go resztkami z miseczki i pozwalam drzemać na tylnym
ganku przy ładnej pogodzie lub – gdy jest brzydka – zapraszam go do
salonu. Nie wpuszczam go już do sypialni, ponieważ budzi się nagi.
Wygląda wówczas naprawdę apetycznie, ale po prostu nie mam
ochoty walczyć z pokusą uwiedzenia własnego szefa.
Dziś księżyc nie był w pełni, więc Jasonowi ze strony dziewczyny
nic nie groziło, postanowiłam więc, że nie zdradzę mu tajemnicy jego
wybranki. Wszyscy mamy sekrety, jej był po prostu nieco
barwniejszy.
Poza dziewczyną mojego brata i, oczywiście, Samem, w barze „U
Merlotte'a” w to noworoczne przyjęcie dostrzegłam jeszcze dwie
istoty nadnaturalne. Pierwszą była atrakcyjna kobieta mierząca na
pewno powyżej metra osiemdziesiąt, o długich falujących ciemnych
włosach. Wystrzałowo ubrana w obcisłą pomarańczową sukienkę z
długim rękawem, przyszła sama i rozmawiała z każdym facetem w
barze. Nie wiedziałam, jakim jest stworzeniem, lecz z cech jej
umysłu wywnioskowałam, że nie może być zwykłym człowiekiem.
Drugą istotą był nieznany mi wampir, który przyszedł z grupą
młodych ludzi, przeważnie dwudziestokilkulatków. Nigdy nie
spotkałam żadnego z nich. Tylko spojrzenia rzucane z ukosa przez
kilku innych hulaków wskazywały na obecność wampira. Tak, w
ciągu tych paru lat, które minęły od Wielkiego Ujawnienia, istoty
ludzkie zdecydowanie zmieniły swoje nastawienie do nieumarłych.
Prawie trzy lata temu, w noc Wielkiego Ujawnienia, wampiry
wystąpiły w telewizji we wszystkich krajach i oznajmiły, że od dawna
egzystują wśród nas. Tej nocy tysiące osób zdziwiły się, a wiele
istniejących wcześniej hipotez i teorii nieodwracalnie legło w
gruzach.
Do wyjścia wampirów z ukrycia przyczynił się japoński wynalazek
w postaci krwi syntetycznej, dzięki której wampiry nie musiały żywić
się wyłącznie naszą krwią. Od czasu Wielkiego Ujawnienia w
Stanach Zjednoczonych Wielkiego Ujawnienia Wielkiego Ujawnienia
doszło do licznych zmian politycznych i społecznych na wyboistej
drodze akceptacji naszych najnowszych obywateli, którzy tylko
przypadkowo są martwi. Oficjalnie wampiry tłumaczą swój stan
alergią na światło słoneczne i czosnek, która powoduje u nich
dotkliwe zmiany metaboliczne, ja jednak znam inną stronę świata
nieumarłych. Dostrzegam obecnie wiele rzeczy, których większość
osób nigdy nie zobaczy. Spytajcie, czy ta wiedza mnie uszczęśliwiła.
Nie, bynajmniej.
Muszę jednak przyznać, że świat wydaje mi się teraz bardziej
interesujący. Sama jestem osobą nieprzeciętną, więc lepiej się czuję
wśród istot „dziwniejszych”. Niestety, nieobce mi są obecnie również
strach i niebezpieczeństwo, z czego nie jestem zadowolona.
Widziałam „prywatne” oblicze wampirów, dowiedziałam się też o
istnieniu
wilkołaków,
zmiennokształtnych
i
innych
istot
nadnaturalnych. Wilkołaki i zmiennokształtni wolą bowiem
pozostawać w ukryciu – przynajmniej na razie – i biernie
obserwować poczynania wampirów.
O takich to sprawach rozmyślałam podczas zbierania na tacę
szklanek i kufli, rozładowywania i ładowania zmywarki. Pomagałam
naszemu nowemu kucharzowi, Tackowi (który naprawdę nazywa się
Alphonse Petacki. Dziwicie się, że woli przydomek „Tack”?). Kiedy
wykonałam wszystkie zadania, które do mnie należały, i ten długi
wieczór wreszcie się kończył, uściskałam Arlene i życzyłam jej
szczęśliwego Nowego Roku. Ona także mnie uściskała. Chłopak
Holly czekał na nią przy wejściu dla personelu na tyłach budynku,
więc pomachała nam, włożyła płaszcz i pospiesznie wyszła.
– Jakie są wasze nadzieje na nowy rok, moje panie? – spytał Sam.
Do tego czasu przyszła już Kenya. Oparta o bar czekała na
Merlotte'a. Była opanowana, lecz czujna. Kenya jada tutaj dość
regularnie wraz ze swoim partnerem, Kevinem, który jest tak blady i
szczupły, jak ona ciemna i zaokrąglona. Sam stawiał krzesła na
stolikach, żeby Terry Bellefleur, który przychodzi bardzo wcześnie
rano, mógł od razu zabrać się za mycie podłogi.
– Zdrowia i właściwego faceta – odparowała Arlene teatralnie i
położyła dłoń na sercu.
Roześmialiśmy się. Arlene znalazła już w życiu wielu mężczyzn, a
czterech z nich nawet poślubiła, wciąż jednak poszukiwała tego
właściwego. W tym momencie dotarła do mnie jej myśl, że
odpowiednim kandydatem mógłby być Tack. Zdumiałam się, gdyż
nawet nie zauważyłam, że zwróciła na niego uwagę.
Przyjaciółka natychmiast dostrzegła moje zaskoczenie.
– Sądzisz, że powinnam zrezygnować? – spytała niepewnie.
– Nie, do diabła – odburknęłam od razu, zła na siebie za to, że nie
zapanowałam nad miną. Mogłam się tłumaczyć jedynie straszliwym
zmęczeniem. – To będzie ten rok, z całą pewnością, Arlene. –
Uśmiechnęłam się z kolei do jedynej czarnoskórej policjantki w Bon
Temps. – Na pewno masz jakieś życzenie w związku z nowym
rokiem, Kenya. Albo jakieś postanowienie.
– Zawsze życzę sobie pokoju między mężczyznami i kobietami –
odparła Kenya. – Znacznie ułatwiliby mi w ten sposób pracę. A co do
postanowienia,
chcę
wyciskać
na
leżąco
co
najmniej
stuczterdziestokilową sztangę.
– No, no, no – mruknęła Arlene. Jej pofarbowane na rudo włosy
silnie kontrastowały z naturalnymi rudozłotymi lokami Sama, którego
właśnie na krótko objęła. Merlotte nie był dużo wyższy od niej, tyle
że Arlene mierzyła na oko o pięć centymetrów więcej niż ja, czyli
przynajmniej metr siedemdziesiąt trzy. – Zamierzam zrzucić ze
cztery, pięć kilo, oto moje postanowienie. – Wszyscy wybuchnęliśmy
śmiechem. Takie postanowienie Arlene wygłaszała w sylwestra od
dobrych czterech lat. – A ty, Sam? Życzenia? Postanowienia? –
spytała.
– Ja mam wszystko, czego potrzebuję – odrzekł i poczułam
emanującą od niego smutną falę szczerości. – Chcę, żeby wszystko
pozostało tak, jak jest. Bar przynosi dochody, lubię swoje podwójne
życie, a ludzie tutaj są tak samo dobrzy jak wszędzie.
Odwróciłam się, ukrywając uśmiech. Oświadczenie Sama było
dość dwuznaczne. Chociaż ludzie z Bon Temps chyba rzeczywiście
nie różnili się od mieszkańców innych miejscowości.
– A ty, Sookie? – spytał.
Arlene, Kenya i Sam patrzyli na mnie. Uściskałam znowu Arlene,
ponieważ ją lubię. Jestem dziesięć lat młodsza – może więcej, bo
chociaż Arlene twierdzi, że ma trzydzieści sześć, szczerze w to
wątpię – ale przyjaźnimy się, odkąd zaczęłyśmy razem pracować u
Merlotte'a, gdy kupił bar, a było to około pięciu lat temu.
– No, dalej – zachęciła mnie.
Sam objął mnie ramieniem. Kenya uśmiechnęła się, po czym
odeszła do kuchni zamienić kilka słów z Tackiem.
Działając pod wpływem impulsu, wyznałam im moje życzenie.
– Mam nadzieję, że nikt mnie w tym roku nie pobije – bąknęłam. Z
powodu zmęczenia i późnej godziny zupełnie nie w porę zebrało mi
się na wybuch szczerości. – Nie chcę iść do szpitala. Nie chcę żadnej
pomocy medycznej – kontynuowałam. Nie miałam również ochoty
znowu połykać wampirzej krwi, która szybko leczy rany, lecz
powoduje różne skutki uboczne. – Postanowiłam więc trzymać się z
dala od kłopotów – oznajmiłam stanowczo.
Arlene wyglądała na wstrząśniętą, a Sam... No cóż, nie potrafiłam
odczytać emocji Sama. Ponieważ jednak wcześniej uściskałam ją,
teraz objęłam i jego. Poczułam siłę i ciepło jego ciała. Ludzie
uważają, że mój szef jest drobny, dopóki nie zobaczą go bez koszuli
rozładowującego skrzynie z zapasami. To naprawdę silny i mocno
zbudowany facet, którego cechuje też wysoka naturalna temperatura
ciała. Cmoknął mnie we włosy, a potem życzyliśmy sobie wszyscy
„Dobrej nocy” i wyszliśmy tylnymi drzwiami. Pikap Sama stał
zaparkowany przed jego przyczepą, która znajduje się za barem „U
Merlotte'a”, prostopadle do niego, dziś jednak szef wsiadł do
patrolowego wozu Kenyi, gdyż mieli jechać do banku. Kenya
odwiezie go do domu i wtedy wreszcie będzie mógł odpocząć. Był na
nogach od wielu godzin, tak jak my wszyscy.
Kiedy Arlene i ja otworzyłyśmy drzwi naszych samochodów,
zauważyłam, że Tack czeka w starym pikapie. Mogłabym się założyć,
że pojedzie za Arlene do jej domu.
Zawołałyśmy po raz ostatni „Dobranoc!” i rozdzieliłyśmy się tej
zimnej luizjańskiej nocy.
I tak zaczął się dla mnie nowy rok.
Skręciłam w Hummingbird Road i ruszyłam do mojego domu,
który znajduje się pięć kilometrów na południowy wschód od baru.
Wreszcie byłam sama. Ogarnęła mnie ulga i powoli zaczęłam się
odprężać. Reflektory mojego auta oświetlały ściśle rosnące sosny,
które stanowiły podstawę przemysłu drzewnego w naszej okolicy.
Noc była niezwykle ciemna i chłodna. Na gminnych drogach nie
ma oczywiście latarni ulicznych. Nie widziałam również żadnych
stworzeń. Chociaż stale sobie powtarzałam, że powinnam uważać na
jelenie, które często przekraczają jezdnię, ledwie zerkałam na
drogę. Myślałam tylko o tym, żeby zmyć makijaż, włożyć
najcieplejszą koszulę nocną i wślizgnąć się do łóżka.
Nagle w światłach mojego starego samochodu dostrzegłam
poruszającą się postać.
Wstrzymałam oddech, wyrwana z sennej zadumy nad czekającym
mnie ciepłem i ciszą.
To był mężczyzna. Biegł. O trzeciej nad ranem pierwszego
stycznia mężczyzna biegł gminną drogą ile sił, jak gdyby przed kimś
uciekał.
Zwolniłam, próbując wymyślić, co należy zrobić. Byłam samotną
kobietą i nie miałam przy sobie żadnej broni. Jeśli tego człowieka
ścigało coś złego, może dopaść również mnie. Z drugiej strony, nie
powinnam zostawić kogoś w potrzebie, skoro mogłam mu pomóc.
Zanim zrównałam się z nieszczęśnikiem, miałam dość czasu, by mu
się przyjrzeć. Był wysokim blondynem, ubranym tylko w błękitne
dżinsy. Minęłam go, zatrzymałam samochód, przechyliłam się i
opuściłam szybę od strony pasażera.
– Mogę panu jakoś pomóc?! – zawołałam.
Nie przestając biec, posłał mi przerażone spojrzenie.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, kim jest. Wyskoczyłam z
auta i ruszyłam za nim.
– Eric! – krzyknęłam. – To ja!
Obrócił się wtedy i syknął na mnie, w pełni obnażając kły.
Stanęłam tak nagle, że aż się zachwiałam, po czym wyciągnęłam
przed siebie ręce w pokojowym geście. Oczywiście, gdyby Eric
postanowił mnie zaatakować, zginęłabym w minutę. Tak kończą
czasem dobre samarytanki...
Dlaczego mnie nie rozpoznał? Znaliśmy się już od wielu miesięcy.
Jest szefem Billa w skomplikowanej wampirzej hierarchii, którą
dopiero zaczynałam poznawać, ważnym wampirem, szeryfem Piątej
Strefy. Poza tym, przystojniak z niego i potrafi świetnie całować,
choć ta kwestia w tej sytuacji nie bardzo się wiąże z tematem.
Widziałam jednak wysunięte kły i silne dłonie wygięte w szpony, co
oznaczało, że Eric jest gotów do ataku, a jednocześnie obawia się
mnie tak samo mocno jak ja jego. Tak czy owak, na razie się na mnie
nie rzucił.
– Trzymaj się z dala, kobieto – ostrzegł.
Jego głos był zgrzytliwy i ostry, jak gdyby wampira bolało gardło.
– Co tu robisz?
– Ktoś ty?
– Cholernie dobrze wiesz! Co ci się stało? Dlaczego jesteś tu
pieszo, bez samochodu?
Eric jeździ elegancką corvette, która ogromnie do niego pasuje.
– Znasz mnie? Wiesz, kim jestem?
No cóż, tym pytaniem wytrącił mnie trochę z równowagi.
Wnosząc z jego tonu, na pewno nie żartował.
– Oczywiście, że wiem, Ericu – odparłam ostrożnie. – No, chyba że
masz brata bliźniaka. Nie masz, prawda?
– Nie wiem.
Opuścił gwałtownie ręce, cofnął nieco kły i wyprostował się,
porzucając przygarbioną pozycję. Odniosłam wrażenie, że zaczyna
mi ufać.
– Nie wiesz, czy masz brata?
Miałam w głowie prawdziwy mętlik.
– Nie, nie wiem. Mam na imię Eric?
W świetle reflektorów wyglądał faktycznie żałośnie.
– No, no, no. – Nie udało mi się wymyślić mądrzejszej riposty. –
Nazywasz się obecnie Eric Northman – wyjaśniłam cierpliwie. – Co
tutaj robisz?
– Tego też nie wiem.
Wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć.
– Naprawdę? Niczego nie pamiętasz?
Wydawało mi się, że lada chwila uśmiechnie się do mnie, wyjaśni
wszystko, a później roześmieje się, pakując mnie w kłopoty, które
skończą się dla mnie jak zwykle... czyli kolejnymi ranami i
obrażeniami.
– Naprawdę.
Podszedł krok bliżej, a ja na widok jego obnażonej bladej piersi
zadrżałam i poczułam na skórze gęsią skórkę. Teraz, gdy nie byłam
już taka przerażona, uświadomiłam sobie, jak rozpaczliwie Eric się
prezentuje. Miał minę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam na jego
zazwyczaj pewnej siebie twarzy i ten widok z niewiadomego powodu
przyprawił mnie o smutek.
– Wiesz, że jesteś wampirem, prawda? – upewniłam się.
– Tak. – Chyba zaskoczyło go moje stwierdzenie. – A ty nie.
– Nie, ja jestem istotą ludzką i dlatego muszę się upewnić, że mnie
nie skrzywdzisz, choć wiem, że gdybyś chciał, już byś to zrobił. Ale
wierz mi, mimo że tego nie pamiętasz, jesteśmy przyjaciółmi... W
pewnym sensie.
– Nie skrzywdzę cię.
Pomyślałam, że prawdopodobnie tysiące ludzi słyszały wcześniej
dokładnie takie samo zapewnienie z ust Erica, który następnie
wgryzał im się w gardła. Prawda jest taka, że gdy wampir przeżyje
pierwszy rok, nie musi już zabijać. Łyczek tutaj, łyk tam i wystarczy.
A Eric wyglądał na tak zagubionego, że niemal zapomniałam, jak
łatwo potrafiłby mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma.
Któregoś razu powiedziałam Billowi, że gdyby Obcy chcieli
zawładnąć Ziemią, bez trudu zwiedliby nas, przebierając się za
śliczne, bezbronne kłapouchy.
– Wsiądź do mojego auta, nim zamarzniesz – zaproponowałam.
Nie wyzbyłam się jeszcze podejrzeń, żadna inna reakcja nie
przyszła mi jednak do głowy.
– Znam ciebie? – spytał, jak gdyby się wahał, czy wsiąść do
samochodu z kimś tak groźnym jak kobieta niższa od niego o
dwadzieścia pięć centymetrów, wiele kilogramów lżejsza i o kilka
stuleci młodsza.
– Tak – zapewniłam go. Nie potrafiłam zapanować nad lekkim
zniecierpliwieniem. Nie czułam się dobrze, ponieważ ciągle się
obawiałam, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Eric po
prostu sobie ze mnie żartuje. – No, dalej, mój drogi. Jest mi zimno,
tobie także.
Wprawdzie wampiry są prawdopodobnie dość odporne na
temperaturę, tym niemniej skóra Erica naprawdę wyglądała na
wyziębioną. Nieumarły może oczywiście zamarznąć. Przeżyje to
(wampiry przeżyją niemal w każdej sytuacji), będzie to jednak
zapewne dość bolesne.
– O mój Boże, Ericu, jesteś boso. – Właśnie to zauważyłam.
Wzięłam go za rękę. Nie odsunął się. Pozwolił mi zaprowadzić się
do samochodu i posadzić na miejscu obok kierowcy. Kiedy obeszłam
auto, kazałam mojemu pasażerowi zamknąć okno, a on wypełnił moje
polecenie po kilkuminutowym studiowaniu mechanizmu.
Sięgnęłam na tylne siedzenie po stary koc, który woziłam w zimie
(na mecze futbolowe i podobne okazje), po czym owinęłam nim
Erica. Nie dygotał, ma się rozumieć, ponieważ był wampirem, ja
jednak po prostu nie mogłam dłużej znieść widoku nagiego ciała przy
takiej pogodzie. Włączyłam ogrzewanie na cały regulator, choć w
moim starym aucie nie daje to zbyt wiele.
Na widok obnażonej skóra Erica nigdy przedtem nie czułam
zimna – wręcz przeciwnie, chociaż nie powiem, żebym widziała zbyt
dużo. Do tej pory na tyle się już rozluźniłam, że roześmiałam się
głośno, myśląc o tym, że powinnam ocenzurować własne sprośne
myśli.
Popatrzył na mnie z ukosa. Przestraszyłam go.
– Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj spotkać –
wyjaśniłam. – Chciałeś może zobaczyć się z Billem? Bo Bill wyjechał.
– Bill?
– Wampir, który mieszka w okolicy. Mój były chłopak.
Pokręcił głową. Znowu wyglądał na kompletnie przerażonego.
– Nie wiesz, jak się tu znalazłeś?
Ponownie pokręcił głową.
Bardzo się zmuszałam do intensywnego myślenia. Nie szło mi zbyt
dobrze. Byłam naprawdę wyczerpana. Chociaż wcześniej, na widok
osobnika biegnącego nieoświetloną drogą poczułam napływ
adrenaliny, teraz napięcie znów opadło i ogarnęło mnie zmęczenie.
Dotarłam do zakrętu, za którym stoi mój dom, i skręciłam w lewo,
przemieszczając się wśród ciemnych drzew po moim ładnym,
równym podjeździe, za którego renowację zapłacił przecież właśnie
on, Eric.
Może też dlatego zabrałam go i siedział w tym momencie ze mną
w samochodzie, zamiast biec przez noc jak olbrzymi biały królik. Był
inteligentny – wiedział, czego naprawdę chcę. Z drugiej strony,
równocześnie, od miesięcy usiłował zaciągnąć mnie do łóżka. Ale
zapłacił za podjazd, ponieważ byłam w potrzebie.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiłam, objeżdżając stary dom i
parkując przy tylnym wejściu.
Wyłączyłam silnik. Przed wyjazdem do pracy dziś po południu
zostawiłam zapalone światła na zewnątrz, więc, dzięki Bogu, nie
tkwiliśmy tu teraz w całkowitych ciemnościach.
– Tutaj mieszkasz?
Rozglądał się po polanie, na której stał dom, z przerażeniem.
Jakby się bał pokonać drogę od auta do drzwi budynku.
– Tak – przyznałam rozdrażniona. – Popatrzył na mnie szeroko
otwartymi oczyma. Aż widziałam białka jego oczu wokół błękitnych
tęczówek. – No, chodź – mruknęłam niezbyt subtelnie. Wysiadłam z
samochodu i weszłam po schodach na tylny ganek, którego nie
zamykam, ponieważ... no cóż, po co zamykać siatkowe drzwi, skoro
zamyka się drzwi wewnętrzne? Przez chwilę szukałam klucza, w
końcu otworzyłam drzwi i znalazłam się w oświetlonej kuchni. –
Możesz wejść – powiedziałam Ericowi, dzięki czemu zyskał prawo
przekroczenia progu.
Wszedł szybko, nadal otulając się kocem.
W jasnej kuchni Eric prezentował się dość nędznie. Jego gołe
stopy krwawiły, czego nie dostrzegłam wcześniej.
– Och, Ericu – jęknęłam ze smutkiem.
Wyjęłam z szafki dużą miskę i nalałam nad zlewem gorącej wody.
Wiedziałam, że rany wampira zagoją się bardzo szybko, ale
pragnęłam zmyć krew. Nogawki niebieskich dżinsów były bardzo
brudne.
– Zdejmij spodnie – poleciłam, wiedząc, że i tak zamokną, gdy
będę myła jego stopy.
Eric nie łypnął na mnie pożądliwie ani w żaden inny sposób nie
zasugerował, że zamyśla jakiś podstęp. Po prostu zdjął dżinsy, a ja
rzuciłam je na tylny ganek, postanawiając, że wypiorę je rano.
Usiłowałam nie gapić się na mojego gościa, który miał teraz na sobie
jedwabne slipki, zdecydowanie do niego niepasujące. Dokładnie
mówiąc, były jasnoczerwone, mocno wycięte i bardzo obcisłe. No
cóż, kolejna duża niespodzianka. Wcześniej widziałam majtki Erica
tylko raz... czyli o jeden raz za dużo! I wtedy nosił jedwabne
bokserki. Czy mężczyzna może tak bardzo zmienić styl?
Bez komentarza czy śladu kokieterii ponownie okrył się kocem.
Hmm... Byłam teraz przekonana, że naprawdę nie jest sobą. Nie
potrzebowałam już więcej dowodów na potwierdzenie tej tezy. Eric
zawsze był dumny – wyglądał świetnie (przystojny, prawie dwa metry
wzrostu, wspaniały; nawet mimo skóry bladej jak marmur) i zawsze
doskonale o tym wiedział.
Wskazałam mu jedno ze stojących przy kuchennym stole krzeseł o
prostych oparciach. Posłusznie wysunął je i usiadł. Kucnęłam,
postawiłam miskę na podłodze i delikatnie pomogłam wampirowi
włożyć stopy do wody. Gdy ciepło dotknęło skóry Erica, jęknął.
Sądzę, że nawet nieumarli czują różnicę w temperaturze. Wzięłam
spod zlewu czysty ręczniczek i trochę mydła w płynie, po czym
umyłam Ericowi stopy. Nie spieszyłam się, ponieważ jednocześnie
próbowałam wymyślić, co robić dalej.
– Byłaś na dworze w nocy – zauważył dziwnie niepewnym tonem.
– Jechałam do domu z pracy, jak widać po moim stroju.
Miałam na sobie zimowy uniform kelnerek z „Merlotte'a” –
wsuniętą w czarne spodnie białą bluzkę z długim rękawem, dekoltem
w łódkę i logo baru wyszytym nad lewą piersią.
– Kobiety nie powinny przebywać na dworze same tak późno w
nocy – oznajmił z dezaprobatą.
– Co ty nie powiesz!
– No tak, kobiety są bardziej narażone na napaść niż mężczyźni,
więc należy je lepiej chronić...
– Nie prosiłam, żebyś wyjaśniał mi zasady, gdyż generalnie
zgadzam się z tobą. Ale to są próżne marzenia. Wolałabym nie
pracować po nocach.
– W takim razie dlaczego pracujesz?
– Potrzebuję pieniędzy – odparłam. W zadumie wytarłam rękę,
wyjęłam z kieszeni zwitek banknotów i rzuciłam go na stół. – Jestem
odpowiedzialna za ten dom, mój samochód jest stary, muszę płacić
podatki i ubezpieczenie. Jak wszyscy inni... – dodałam, żeby Eric nie
pomyślał, że przesadnie uskarżam się na swój los. Nie lubię się żalić,
ale przecież spytał.
– Nie ma w twojej rodzinie żadnego mężczyzny?
Tak, tak, od czasu do czasu wampiry myślą w kategoriach czasów,
w których żyły.
– Mam brata, Jasona. Nie pamiętam, czy go poznałeś.
Przecięcie na jego lewej stopie wyglądało szczególnie paskudnie.
Dolałam do miski gorącej wody, a potem starałam się oczyścić
okolice rany z brudu. Eric skrzywił się, kiedy łagodnie tarłam gąbką
miejsca przy samej ranie. Mniejsze obrażenia i siniaki znikały na
moich oczach. Za moimi plecami uspokajająco buczał grzejnik na
wodę.
– I twój brat pozwala ci wykonywać taką pracę?
Spróbowałam sobie wyobrazić minę Jasona, gdybym mu
powiedziała, że proszę, aby utrzymywał mnie do końca życia,
ponieważ jestem kobietą i nie powinnam pracować poza domem.
– Och, na litość boską, Ericu. – Z niezadowoleniem podniosłam na
niego wzrok. – Jason ma własne problemy.
Na przykład, chroniczny egoizm i latanie za spódniczkami.
Odstawiłam miskę z wodą na bok i oklepałam ręcznikiem czyste
teraz stopy Erica. Wstałam ciężko. Bolały mnie plecy.
– Słuchaj, myślę, że najlepiej będzie, jak zadzwonię do Pam.
Prawdopodobnie wie, co się z tobą dzieje.
– Pam?
Miałam wrażenie, że rozmawiam z irytującym dwulatkiem.
– Twoja zastępczyni. – Widziałam, że zamierza zadać kolejne
pytanie. Szybko uniosłam rękę. – Nic nie mów, poczekaj –
poprosiłam. – Zadzwonię do niej i dowiem się, o co chodzi.
– A jeśli zwróciła się przeciwko mnie?
– Tym bardziej musimy się tego dowiedzieć. Im szybciej, tym
lepiej.
Podniosłam słuchawkę starego telefonu, który wisiał na ścianie
kuchni przy końcu kontuaru. Pod telefonem stał wysoki taboret.
Babcia zawsze siadywała na nim i prowadziła długie pogawędki.
Stale miała pod ręką notes i ołówek. Nie było dnia, żebym za nią nie
tęskniła. W tym momencie jednak nie miałam czasu na żal czy
tęsknotę. Zajrzałam do notesu z adresami i poszukałam numeru do
„Fangtasii”, wampirzego baru w Shreveport, własności Erica, z
której czerpał główne dochody i która służyła mu jako baza do
prowadzenia również innych interesów, o których niewiele
wiedziałam. Nie miałam pojęcia, czym poza lokalem Eric się zajmuje,
i wcale mnie to nie interesowało.
W gazecie wydawanej w Shreveport widziałam ogłoszenie, z
którego wynikało, że w „Fangtasii” także zaplanowano na dzisiejszą
noc duże przyjęcie. Reklamowano je hasłem „Zacznijcie kolejny rok
wśród wampirów!”, więc byłam pewna, że ktoś w barze odbierze
telefon. Oczekując na połączenie, otworzyłam lodówkę i wyjęłam
butelkę krwi dla Erica. Włożyłam ją do kuchenki mikrofalowej i
nastawiłam minutnik. Wampir śledził wzrokiem każdy mój ruch, a w
jego oczach widziałam niepokój.
– „Fangtasia” – odezwał się męski głos z wyraźnym akcentem.
– Chow?
– Tak, czym mogę pani służyć?
W ułamku sekundy przeistoczył się w seksownego naganiacza o
uwodzicielskim głosie.
– Mówi Sookie.
– Ach tak – mruknął znacznie naturalniejszym tonem. – Słuchaj,
życzę ci szczęśliwego Nowego Roku, Sook, ale zrozum, jesteśmy tu
trochę zajęci.
– Nikogo wam nie brakuje?
Zapadło długie, ciężkie milczenie.
– Poczekaj chwilkę – powiedział, a potem w słuchawce zapadła
cisza.
– Pam – rzuciła do słuchawki wampirzyca.
Podniosła ją bezgłośnie, toteż aż podskoczyłam, gdy usłyszałam
imię.
– Nadal masz nad sobą szefa? – spytałam.
Nie wiedziałam, jak dużo faktów mogę zdradzić przez telefon.
Chciałam jednak wiedzieć, czy Pam ponosi odpowiedzialność za stan
Erica, czy też nadal pozostaje wobec niego lojalna.
– Tak, mam – odparła spokojnie, rozumiejąc, o co pytam. –
Jesteśmy... Mamy pewne problemy.
Zastanawiałam się przez chwilę, w końcu jednak byłam pewna, że
dobrze odczytałam zawartą między wierszami informację. Pam
sugerowała, że wciąż jest wierna Ericowi, którego stronnicy znaleźli
się najwyraźniej w niebezpieczeństwie lub sytuacji nadzwyczajnej.
– Jest tutaj – oświadczyłam.
Pam doceniała zwięzłość.
– Żyje?
– Tak.
– Ranny?
– Ma coś z pamięcią.
Długa pauza.
– Stanowi dla ciebie zagrożenie?
Nie sądzę, żeby obchodził ją mój los. Z jej perspektywy pewnie
Eric mógłby się na mnie rzucić i nawet wyssać ze mnie całą krew.
Raczej, jak mniemam, zastanawiała się, czy zdołam przetrzymać u
siebie jej szefa do momentu jej przyjazdu.
– W tej chwili raczej nie – odrzekłam. – Naprawdę niewiele
pamięta.
– Jak ja nienawidzę tych cholernych czarownic! – odparowała. –
Ludzie mieli rację, gdy chcieli je wszystkie spalić na stosach.
Ponieważ ci sami ludzie, którzy palili na stosach czarownice,
równie chętnie zatopiliby kołki w sercach wampirów, jej uwaga nieco
mnie rozbawiła – ale tylko trochę, zważywszy późną porę.
Natychmiast zresztą zapomniałam, że wspomniała o czarownicach.
Ziewnęłam.
– Przyjedziemy jutro w nocy – zapewniła mnie w końcu. – Możesz
go przenocować przez jeden dzień? Do świtu zostały zaledwie
niecałe cztery godziny. Masz u siebie bezpieczną kryjówkę?
– Tak. Ale przyjedźcie tutaj natychmiast po zmroku, słyszysz? Nie
mam ochoty znowu wplątywać się w jakieś wasze gówniane
problemy!
Zazwyczaj nie mówię tak otwarcie, ale, jak wspomniałam, miałam
za sobą naprawdę długą i ciężką noc.
– Zjawimy się.
Rozłączyłyśmy się jednocześnie. Eric utkwił we mnie spojrzenie
nieruchomych błękitnych oczu. Blond włosy miał splątane i w
nieładzie. Jego włosy są dokładnie w tym samym odcieniu co moje,
oboje mamy również niebieskie oczy, na tym jednak podobieństwa
się kończą.
Miałam ochotę go uczesać, lecz byłam na to po prostu zbyt
zmęczona.
– No dobra, zawrzyjmy umowę – oznajmiłam. – Zostaniesz tutaj
przez resztę nocy i cały jutrzejszy dzień, a jutro późnym wieczorem
Pam i inni przyjadą i cię stąd zabiorą. Wtedy dowiesz się, co ci się
przydarzyło.
– Nie pozwolisz nikomu tutaj wejść? – spytał.
Zauważyłam, że dopił krew i nie wygląda już na tak
wymizerowanego jak wcześniej. Ucieszyło mnie to.
– Ericu, zrobię co w mojej mocy, by zapewnić ci bezpieczeństwo –
zapewniłam go łagodnie. Przetarłam oczy. Obawiałam się, że za
chwilę zasnę na stojąco. – Chodź – poprosiłam i wzięłam go za rękę.
Drugą ręką mocno przytrzymywał koc. I tak ruszyliśmy
korytarzem, ja i śnieżnobiały olbrzym w tycich czerwonych
majteczkach.
Mój stary dom, choć rozbudowywany, pozostał skromną wiejską
siedzibą. Piętro dodano na przełomie wieków dziewiętnastego i
dwudziestego, toteż na górze mieszczą się dwie dodatkowe sypialnie
i poddasze z osobnym wejściem, rzadko tam jednak wchodzę,
szczególnie że odcięłam elektryczność, dzięki czemu oszczędzam na
opłatach za prąd. Na parterze znajdują się również dwie sypialnie,
mniejsza, w której sypiałam za życia babci, oraz, po drugiej stronie
korytarza, większa, do której wprowadziłam się tuż po pogrzebie. W
mniejszej sypialni Bill zbudował sobie kryjówkę. Wprowadziłam tam
Erica, włączyłam światło i upewniłam się, że zasłony są zasunięte, a
żaluzje zamknięte. Potem otworzyłam drzwi szafy, usunęłam
wszystko z podłogi i odgarnęłam dywanik, który przykrywał
utworzoną w niej klapę. Poniżej mieściła się niewielka przestrzeń,
którą Bill przygotował sobie kilka miesięcy temu, dzięki czemu mógł
zostawać u mnie na dzień lub chować się tutaj, gdy w jego własnym
domu mogło nie być bezpiecznie. Bill miał zapewne więcej kryjówek,
o których nie wiedziałam. Gdybym była wampirem (Boże broń!), bez
wątpienia postępowałabym podobnie.
Porzuciłam myśli o Billu i pokazałam niespodziewanemu gościowi,
jak należy zamykać klapę od dołu, tak by dywanik opadał od razu na
swoje miejsce.
– Kiedy wstanę rano, włożę te wszystkie rzeczy z powrotem, a
wtedy dno szafy będzie wyglądało naturalnie – wyjaśniłam i
uśmiechnęłam się do niego krzepiąco.
– Mam tam teraz wejść? – spytał.
Eric, który pyta mnie, co robić! Świat naprawdę stanął na głowie.
– Nie – odparłam, próbując zachować powagę. Zresztą, nie
potrafiłam w tym momencie myśleć o niczym innym niż moje łóżko. –
Nie musisz. Wejdź tam tylko przed wschodem słońca. Chyba nie
przegapisz świtu, prawda? To znaczy... nie zaśniesz i nie obudzisz
się w biały dzień?
Zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią, w końcu
potrząsnął głową.
– Nie – odparł. – Wiem, że do tego nie dojdzie. Mogę zostać w
pokoju z tobą?
O Boże, te oczy szczeniaczka w twarzy starożytnego wikinga
mierzącego metr dziewięćdziesiąt pięć. Po prostu miałam dość.
Brakowało mi energii, nawet żeby się roześmiać, więc tylko
zachichotałam niewesoło.
– No to chodźmy – szepnęłam głosem, który zawodził mnie tak
samo jak nogi.
Wyłączyłam światło w mniejszej sypialni, przeszłam przez
korytarz i pstryknęłam przycisk w moim pokoju, żółto-białym,
czystym i ciepłym. Odsunęłam narzutę, koc i kołdrę. Podczas gdy
Eric siedział bezradnie w fotelu po drugiej stronie łóżka, zdjęłam
buty i skarpetki, wyjęłam koszulę nocną z szuflady i oddaliłam się do
łazienki. Umyłam zęby i twarz, i wyszłam po dziesięciu minutach
ubrana w bardzo starą koszulę nocną z mięciutkiej kremowej flaneli
w niebieskie kwiatki. Tasiemki koszuli poplątały się, a marszczenie
na dole wyglądało marnie, ale po prostu ją uwielbiałam. Gdy zgasiłam
światło, przypomniałam sobie, że włosy wciąż mam związane w
koński ogon, więc zdjęłam gumkę, która trzymała kitkę, i
potrząsnęłam głową, żeby rozpuścić włosy. Pomasowałam skórę
głowy i błogo westchnęłam.
Kiedy wspięłam się na wysokie stare łóżko, mój wielki
prześladowca zrobił to samo. Czyżbym mu pozwoliła położyć się
obok siebie? No cóż, wsuwając się pod kołdrę i koc, zdecydowałam,
że jestem po prostu zmęczona i nie obchodzą mnie żadne potencjalne
plany Erica wobec mnie.
– Kobieto?
– Hmm...?
– Jak się zwiesz?
– Sookie. Sookie Stackhouse.
– Dziękuję ci, Sookie.
– Proszę bardzo, Ericu.
Ponieważ wydawał się taki zagubiony (przecież Eric, którego
znałam, zawsze uważał, że wszyscy powinni mu usługiwać),
poszukałam pod okryciem jego ręki i położyłam na niej dłoń. Wampir
odwrócił rękę i jego palce zacisnęły się na moich.
I chociaż nie sądziłam, że jest to możliwe, zasnęłam, trzymając się
za ręce z wampirem.
Przypisy niedostępne w wersji demonstracyjnej
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.