Leigh Michaels Idealne rozwiązanie (Harlequin Romance (tom 264)

background image

LEIGH MICHAELS

Idealne rozwiązanie

(The Only Solution)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na pierwszy delikatny jęk dziecka, Wendy zerwała się z łóżka i

sięgnęła po szlafrok. Nie spała. Po tak wyczerpującym dniu było to

niemożliwe. Czuła ogromny ciężar w nogach, a słabe światło lampki

nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać.

Ciche pojękiwania Rory szybko przerodziły się w głośny płacz,

lecz na widok Wendy dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć.

– Myślałam, że będziesz już przesypiała całe noce – powiedziała,

biorąc małą na ręce. Delikatnie pogładziła ją po policzku. – Czy nie

mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie?

Rory uśmiechnęła się i włożyła piąstkę do buzi. Wendy

roześmiała się i przytuliwszy dziecko, zaniosła je do kuchni, by

przygotować butelkę. Umieszczona w leżaczku Rory rozglądała się z

zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki nie zadowoliło jej na długo i

po chwili zaczęła znów płakać.

– Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod

nosem Wendy.

Wsunęła dziecku smoczek do ust i usiadła na bujanym fotelu.

Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła się wygodnie i wpatrywała w

stojącą w rogu niewielką choinkę. Mimo że nie zapaliła lampek,

bombki poruszały się lekko i migotały w słabym świetle

dochodzącym z kuchni.

Ile to już nocy spędziła, darząc to dziecko ciepłem, troską i

nadzieją? Rory miała już prawie pięć miesięcy. Kiedy Marissa

background image

powierzyła jej opiekę nad córką, niemowlę miało niespełna sześć

tygodni.

– Wydaje się, że jesteśmy razem od zawsze – powiedziała do

siebie Wendy.

Usłyszawszy nutę skargi we własnym głosie, nagle zapragnęła

wytłumaczyć małej, że mówiąc „zawsze” nie miała nic złego na

myśli. Po prostu Rory stała się częścią jej życia i myśl o rozstaniu

rozdzierała jej serce.

Wendy już prawie nie pamiętała, jak wyglądało jej życie przed

pojawieniem się Rory. Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę,

miała wielu przyjaciół i dużo zainteresowań – ale nie zdawała sobie

sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko.

Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała

się bardziej znacząca. Oddać to dziecko, to utracić sens życia.

Ale czy miała jakiś inny wybór? Przeanalizowała wszystkie

możliwości; przez ostatnie dwa dni o niczym innym nie myślała.

Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – coś, co złamie

jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze.

Na stoliczku obok leżał list, który otrzymała dwa dni temu w

pracy. Zawierał lakoniczną informację, że za dwa tygodnie jej usługi

nie będą już firmie potrzebne. Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia

ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a szef nie miał cywilnej

odwagi, by poinformować ją osobiście...

Rory przerwała jedzenie i zaczęła się wiercić, najwyraźniej

niezadowolona z opasującego ją silnego uścisku. Wendy westchnęła

background image

głęboko i starała się odprężyć. Nie powinna mieć żalu. W tym, co

zrobił, nie było nic osobistego, niemal wszyscy pracownicy zostali

potraktowani w ten sam sposób.

Nie było żadnych znaków ostrzegawczych, jedynie ciche głosy, że

ostatnie parę miesięcy nie były dla firmy najkorzystniejsze. Aż

do dzisiaj, gdy poinformowano personel o oficjalnym ogłoszeniu

upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników.

Na dwa tygodnie przed gwiazdką. Cudowny prezent, pomyślała

gorzko Wendy. Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to

znaczy udana gwiazdka. Jednak dla wielu innych mieszkańców

Phoenix, którzy także zostali zwolnieni, będą to bardzo smutne święta.

Świadomość, że inni są w jeszcze gorszej sytuacji jakoś nie

przynosiła jej ulgi. Miała trochę oszczędności na koncie, ale znacznie

je nadwerężyła, gdy Rory wyrosła z kołyski i potrzebne było nowe

łóżeczko oraz mnóstwo innych akcesoriów.

Nigdy nie podejrzewała, że utrzymanie dziecka jest tak drogie.

Samo mleko i pieluszki kosztowały krocie, nie mówiąc już o

opiekunce, którą musiała wynająć, by móc poświęcić czas na szukanie

nowej pracy. Tak więc na koncie pozostało jej niewiele, a

proponowana przez firmę odprawa była po prostu żałosna.

Rory ssała spokojnie, zacisnąwszy ufnie rączkę na palcu Wendy.

Miała niebieskie przejrzyste oczy Marissy, z tęczówkami otoczonymi

czarną obwódką. Marissa zawsze uważała, że to oznaka ogromnej

intuicji. A jednak zabrakło jej tej intuicji w chwili, gdy zrezygnowała

background image

z ucieczki przed nadjeżdżającym samochodem. W przeciwnym

wypadku sporządziłaby przecież testament.

Rory opróżniła butelkę. Wendy podniosła ją, aby małej odbiło się,

zmieniła pieluszkę i ułożyła w łóżeczku. Pochyliła się nad dzieckiem

i przyglądając się śpiącej twarzyczce, przypomniała sobie dzień, w

którym stała przy innym łóżku...

Piękna twarz Marissy wyszła z wypadku bez szwanku, łatwiej

więc było łudzić się nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Jednak

ogromne poruszenie personelu i liczba otaczających ranną urządzeń

podtrzymujących życie, przywoływały do tragicznej rzeczywistości.

Właściwie nie oczekiwali, że Marissa w ogóle odzyska

przytomność. Tymczasem w pewnym momencie ocknęła się i

chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do niej słabym

szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację.

– Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją

moi rodzice. Zniszczą ją tak jak mnie. Obiecaj mi!

Wendy zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego

uścisku umierającej.

– Obiecuję – powiedziała.

Usłyszawszy odpowiedź, Marissa puściła jej dłoń. Po chwili już

nie żyła.

Drżącymi rękoma Wendy poprawiła kołderkę w łóżeczku i

próbowała wziąć się w garść przed tym, co czekało ją jutro. Nie mogła

dłużej opiekować się Rory w sposób, jakiego życzyłaby sobie

Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce.

background image

Jednak nie ma innego wyboru.

Wendy nie przyznała się jeszcze opiekunce dziecka, że straciła

pracę. Rana była zbyt świeża i głęboka, by o niej mówić. Jednak, gdy

przyszła do niej następnego ranka, stało się jasne, że Carrie słyszała

już o wszystkim.

– Mąż kazał mi powiedzieć, że nie mogę pracować na kredyt –

powiedziała miękko, unikając wzroku Wendy. – Czy nadal będzie ją

pani przynosiła?

– Jeszcze nie wiem. Wkrótce dam pani odpowiedź.

Pocałowała małą i szybko wyszła, by uniknąć dalszych pytań.

Siedząc w samochodzie, oparła głowę o kierownicę. Czemu nie

powiedziała prawdy? Nie będzie już przynosiła Rory, bo wkrótce

mała będzie setki kilometrów stąd. Łudziła się, że to, co nie

wypowiedziane, nie jest faktem. Odruchowo odwlekała czekającą ją

rozmowę telefoniczną i rozstanie z Rory.

Pocieszała się, że Marissa na pewno by ją zrozumiała. Co więcej,

na pewno sama by ją do tego namawiała. Wendy nie mogła zajmować

się Rory, gdyż nie było jej na to stać. Żadna matka nie chciałaby, aby

jej dziecko żyło w ubóstwie, zwłaszcza wtedy, gdy dostępne są inne

możliwości.

Jeśli zaś chodzi o tę drugą stronę, o to, że rodzice Marissy mieliby

zniszczyć Rory...

Wendy z trudem przełknęła ślinę. Nigdy nie miała okazji poznać

Burgessów. Nie pojawili się nawet po rzeczy Marissy, zlecili to

adwokatowi. Wszystko, co wiedziała o rodzinie przyjaciółki,

background image

wiedziała od samej Marissy, która zawsze mówiła o tym w złości i,

już na samym końcu, w cierpieniu. Marissa była młoda i trochę

egocentryczna. Być może nieco przesadzała. Tak czy inaczej, Wendy

musi zaryzykować.

Spóźniła się do pracy o parę minut. Nie sądziła, by miało to

jakiekolwiek znaczenie. Prace, które do niedawna wydawały się takie

ważne, w obliczu najnowszych wydarzeń zupełnie straciły sens.

Ostatnio pracowała nad katalogiem na następny sezon, ale czy jest

sens reklamować zawory i liczniki, których się nigdy nie

wyprodukuje?

Sądziła, że zastanie kolegów skupionych wokół stolika z

kawą, deliberujących nad zaistniałą sytuacją. Tymczasem wszyscy

siedzieli na swoich miejscach i zdawali się pracować intensywniej niż

zwykle. Prawdopodobnie cyzelowali swe nowe podania o pracę.

Zjawił się szef i zwrócił jej uwagę na spóźnienie. Złość, stres i

przemęczenie sprawiły, że bez namysłu odparła:

– Więc zwolnij mnie.

– Po co ten sarkazm?

Ugryzła się w język. W zaistniałej sytuacji potrzebowała od

Jeda Landersa jak najlepszych referencji.

– Przepraszam cię, Jed. Po prostu jestem w szoku. Co się dzieje?

– Musimy zaplanować kampanię sprzedaży wszystkiego, co nam

pozostało.

Wieszając płaszcz, doszła do wniosku, że lepsze takie zadanie niż

bezczynność. Spytała Jeda:

background image

– Czy możemy liczyć na jakąś pomoc firmy w szukaniu pracy,

nawiązaniu nowych kontaktów?

– Nic o tym nie słyszałem. W razie czego dam ci znać.

Zabrała się do pracy. Okazało się tego więcej, niż myślała, i lunch

zjadła dopiero wczesnym popołudniem. Nie miała apetytu.

Całe szczęście, że nikt nie dostrzega, jak okropnie wyglądam,

pomyślała. Mają na to gotowe wyjaśnienie albo są zbyt pochłonięci

swoimi sprawami, by cokolwiek zauważyć.

Gdy skończyła pracę i oddała ją Jedowi, wiedziała, że teraz

już nic nie stoi na przeszkodzie, by odbyć czekającą ją rozmowę.

Wcześniej znalazła w książce telefonicznej numer biura Burgessów.

Pomyślała, że może być za późno. W Chicago jest przecież o godzinę

później niż w Phoenix. Jeśli Samuel Burgess przestrzega bankierskich

godzin pracy, może już być poza biurem.

Zdaje się, że nie był tak po prostu bankierem. Wendy nie była

pewna, kim jest naprawdę. Zdała sobie sprawę, że choć mieszkała z

Marissą przez parę miesięcy, to o jej rodzinie nie wie prawie nic. Do

tej pory nie miało to żadnego znaczenia. W kręgach, w których się

obracały, nikt nie pytał o pochodzenie ani koneksje.

Raz w miesiącu Marissa otrzymywała korespondencję, której

nadawcą była, jak wynikało z błyszczącej inskrypcji, firma Burgess

Group. Zawartość tych listów często doprowadzała Marissę do szału.

Kiedyś Wendy nie wytrzymała i spytała, czy to jakaś rodzina.

– To mój cholerny ojciec – odparta Marissa. – Lubi się zabawiać

życiem ludzi, tak jak zabawia się ich pieniędzmi.

background image

Nie dodała nic więcej.

W okresie ich znajomości, Marissa nie opowiadała o swojej

rodzinie. Jednak po wypadku, kiedy szpital zaczął wypytywać o

dane, mogła przynajmniej wskazać właściwy kierunek poszukiwań.

Dzięki temu czuła się nieco mniej bezradna. Teraz zaś przynajmniej

wie, gdzie szukać dziadka Rory.

Stwierdziła, że lepiej będzie skontaktować się z ojcem niż z matką

Marissy. Wiadomość, że ich zmarła kilka miesięcy temu córka miała

dziecko, będzie dla nich strasznym szokiem. Samuel Burgess był

biznesmenem i Wendy zakładała, że przyjmie tę wiadomość

spokojniej niż matka.

Nawet sygnał telefonu w Burgess Group wydawał się bardzo

ekskluzywny, a głos recepcjonistki nasuwał podejrzenie specjalnego

treningu wokalnego.

– Z kim mogłabym panią połączyć?

– Chciałabym rozmawiać z Samuelem Burgessem – powiedziała

Wendy, zaczerpnąwszy głębokiego oddechu.

Po chwili w słuchawce odezwał się męski głos. Wendy ledwo

usłyszała, co mówił, zaskoczona jego brzmieniem. Było głębokie, a

przy tym ciepłe.

– Burgess – powtórzył z nutą zniecierpliwienia w głosie.

Musiała przełożyć słuchawkę do drugiej ręki, tak bardzo spociły

się jej dłonie.

– Dzień dobry, panie Burgess, nazywam się Wendy Miller.

Dzwonię w sprawie...

background image

– Czy może pani mówić głośniej?

– Dzwonię w sprawie... – Zwilżyła usta. – Muszę porozmawiać z

panem o pańskiej wnuczce.

Spodziewała się długiej przejmującej ciszy, a tymczasem

zaskoczył ją głęboki i dobroduszny śmiech.

– Moja wnuczka? Tak się składa, że nie mam wnuczki.

Wendy przełknęła ślinę.

– Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć. Chodzi o córeczkę

Marissy.

– Sądzę, że źle panią poinformowano. – Całe ciepło i wdzięk jego

głosu ulotniły się w ułamku sekundy. Stał się lodowaty.

– Wiem, że Marissa nie żyje – powiedziała – ale....

– A pani stara się na tym zarobić, tak?

– Oczywiście, że nie. Ja... – Przerwała.

Zrozumiała, że nie ma żadnych szans na porozumienie.

Przypomniała sobie błagalny szept Marissy. „Nie pozwól, aby moi

rodzice zagarnęli małą. Zniszczą ją, tak jak mnie”.

Wendy uważała zawsze, że Marissa przesadza. Teraz zaczynała

rozumieć jej niepokój. Mała Rory była taka rozkoszna i szczęśliwa.

Jak długo pozostanie taka pod opieką tego szorstkiego mężczyzny?

Przecież w ogóle go nie znam, próbowała się uspokoić. Przeżył

właśnie duży szok. Jeszcze minutę temu był czarujący. Pewnie

dlatego, że oczekiwał telefonu klienta, nie zaś nieznanej osoby,

mieszającej się do jego rodzinnych spraw.

background image

Ogarnęła ją panika. Co ja robię? Uświadomiła sobie, że chce

oddać coś najcenniejszego. Dziecko Marissy znaczyło dla niej więcej

niż życie. Uświadomiła sobie także, że łamie własne zasady moralne.

Przysięga pozostaje przysięgą. Nie należało działać aż tak pochopnie.

Zakładała, iż Marissa nie miała racji i że dziadkowie byliby dla

słodkiej Rory kochającymi opiekunami. Teraz rozumiała ostatni szept

Marissy.

– Proszę pani? – Głos w słuchawce stał się znowu szorstki. –

Proszę powtórzyć swoje nazwisko.

Istniały na świecie gorsze rzeczy niż brak pieniędzy. Ponadto ma

jeszcze trochę czasu, nim sytuacja stanie się naprawdę krytyczna.

Znajdzie się inny sposób, znajdzie się inna praca. Jakoś sobie poradzą.

– Skąd pani dzwoni?

Wendy udała, że nie słyszy tego pytania.

– Już nic – powiedziała zdecydowanie. – Musiałam się pomylić.

Przepraszam, że zawracałam panu głowę.

Kiedy odkładała słuchawkę, wciąż słyszała jego głos. Nie

obchodziło ją już, co miał do powiedzenia.

W następnym tygodniu wysłała całe mnóstwo podań o pracę i

wzięła dzień wolny, by osobiście objechać wszystkie znajdujące się w

Phoenix firmy, które mogłyby potrzebować kierownika działu

marketingu. Na razie jednak nic z tego nie wynikało.

Jej konkurentami byli przecież nie tylko przypadkowi ludzie,

ale także koledzy z jej działu. Nikt nie chciał zatrudnić pracownika,

zanim nie pozna wszystkich kandydatów. Usiłowała przekonać samą

background image

siebie, że wszystko się uda. Była starannie wykształconą, sumienną

pracownicą. Gdyby tylko miała nieco większe oszczędności... Łatwiej

byłoby jej znieść ten trudny przejściowy okres.

Jej nastrój poprawiał się codziennie wieczorem, gdy odbierała

Rory od opiekunki. Na jej widok dziecko stawało się energiczne i

radosne. Śmiało się w głos i wyciągało rączki, nie mogąc się doczekać

czułego uścisku Wendy. Rory zapowiadała się na cudowną

dziewczynkę.

Jednak podczas długich nocy, kiedy mała spała, a Wendy nie

potrafiła się odprężyć nawet na chwilę, sprawy nie wydawały się takie

proste i łatwe. Czekało ją zaledwie parę dni pracy, a jej ostatnia

wypłata miała być skromniejsza niż zwykle, gdyż zleciła

odprowadzenie z niej kwoty ubezpieczenia zdrowotnego.

Oszczędności powinny starczyć im na miesiąc, najwyżej dwa.

Gdyby do tego czasu nie znalazła satysfakcjonującej pracy, będzie

musiała podjąć się jakiejkolwiek.

I jeśli nieraz, podczas tych bezsennych nocy, zdarzało jej się

wracać pamięcią do urzekającego głosu Samuela Burgessa, nie

pozwalała sobie na to zbyt długo. O mały włos nie popełniła jednego

błędu, i na pewno nie zamierzała popełnić kolejnego.

W czwartek po południu miała wyznaczoną rozmowę w jednej z

firm i Jed Landers pozwolił jej wcześniej wyjść z biura. Teraz, kiedy

praca została już wykonana i czekała ich ostateczna likwidacja,

obecność w firmie nie miała większego znaczenia.

background image

Z myślą o czekającej ją rozmowie, włożyła swój najlepszy

kostium. Jego miedziany kolor doskonale harmonizował z

mahoniowymi pasemkami jej włosów. Wyglądała ładnie i

profesjonalnie, ale nie nazbyt wystrzałowo. Robienie z siebie modelki

nie było dobrze widziane przez pracodawców.

Kiedy sprawdzała teczkę z korespondencją, dostrzegła, że obok

biurka sekretarki stoi nieznany mężczyzna. Wyglądał na jakieś

trzydzieści pięć lat, był całkiem przystojny, choć raczej z gatunku tych

aroganckich. Takie wrażenie robiły przynajmniej jego ciemne i gęste,

lekko zmarszczone brwi.

Przy tak ciemnej oprawie oczu jego włosy były nadspodziewanie

jasne. Połyskiwały w nich słoneczne pasma, prawdopodobnie efekt

długich godzin spędzanych na plaży. Dobrze zbudowany, szczupły i

wysoki, ubrany był w ciemnoszary garnitur, który z pewnością nie

pochodził ze zwykłego sklepu z odzieżą.

Miał nieskazitelnie białą koszulę i Wendy była gotowa się

założyć, że jego krawat jest z prawdziwego jedwabiu, a trzymana

przezeń walizka – z najdelikatniejszej skóry.

Nie

rozpoznała

w

nim

przedstawiciela

żadnej

ze

współpracujących fum. Uznała, że jak na przedstawiciela agencji

rządowej jest zbyt dobrze ubrany. Pomyślała więc, że to pewnie jeden

z adwokatów zaangażowanych w proces likwidacji firmy. W każdym

razie na pewno nie przyszedł do niej.

Zdziwiła się więc, gdy sekretarka ruchem dłoni wskazała mu jej

biurko. Poczuła gorąco. Pospiesznie wytłumaczyła to sobie lękiem

background image

przed spóźnieniem na umówione spotkanie. Mężczyzna niespiesznym

krokiem przemierzył salę i podszedł do jej biurka. Wendy spakowała

swoje papiery i nie patrząc na niego, powiedziała:

– Przepraszam, ale właśnie wychodziłam. Z pewnością ktoś inny

będzie mógł się panem zająć...

– Obawiam się, że nie, panno Miller.

Zamarła. Nie. To niemożliwe. Powoli uniosła głowę, upewniając

się, że to przecież nie może być Samuel Burgess. Musiało jej się tylko

zdawać. Była zdumiona, jak inaczej brzmiał jego głos teraz, bez

dzielących ich kilometrów kabla telefonicznego.

Położył dłoń na oparciu jej krzesła i powiedział:

– Nasza rozmowa została przerwana. Przebyłem długą drogę, aby

ją dokończyć.

– Pan nie jest ojcem Marissy – powiedziała zdecydowanie,

zauważając jednocześnie, że kolor jego oczu jest tylko trochę

ciemniejszy od koloru oczu przyjaciółki.

– Nie, jestem jej bratem.

– Ale ja rozmawiałam...

– Poprosiła pani Samuela Burgessa – wyjaśnił. – Od czasu

przejścia ojca na emeryturę, tylko ja w firmie tak samo się nazywam,

więc automatycznie przełączyli do mnie. O co chodzi, panno Miller?

Wolałaby pani mieć do czynienia ze staruszkiem? Najlepiej takim,

który już ciężko myśli i na którego łatwiej można wpływać?

– Nie zamierzałam...

background image

– A tak przy okazji, to czego pani od niego chciała, co? Wtedy nie

dałem pani możliwości przedstawienia swoich żądań, ale teraz cały

zamieniam się w słuch.

Wendy znów pochyliła się nad biurkiem. Jej ręce drżały.

Pomyślała, ze woli umrzeć z głodu, niż oddać słodką niewinną Rory

w ręce tego brutalnego, sarkastycznego mężczyzny.

– Niczego. Nie mam żadnych żądań. Żadnych próśb ani pytań.

Powiedziałam już panu, zaszła pomyłka.

Przez chwilę milczał. Siląc się na obojętność, spytał:

– A więc nie ma żadnego dziecka?

– Nie ma.

Wzięła teczkę do ręki i wyszła zza biurka. Nie mogła go jednak

ominąć.

– To dziwne, bo pani sąsiedzi powiedzieli mi, że dziecko istnieje.

Nie przeszło jej przez myśl, że, zanim tu przyszedł, zebrał na jej

temat tyle informacji. Po chwili namysłu odparła:

– To nie jest dziecko Marissy. Jest moje.

Zapadło milczenie. Po chwili odezwał się:

– A więc Burgessów cała ta sprawa nie dotyczy.

Wendy spojrzała mu prosto w oczy.

– Nic a nic.

Miała wrażenie, że stwierdzenie to nieco go uspokoiło.

Nie dziwiła się. Musiał poczuć ulgę, że siostra nie zostawiła po

sobie nie załatwionych spraw. Nic dziwnego, że Marissa nie chciała,

by wychowywali jej dziecko! Wendy ucieszyła się, że nareszcie da jej

background image

spokój. Jednocześnie jednak łatwość, z jaką przyjął jej słowa, trochę

bolała. Nieco zduszonym głosem powiedziała:

– A teraz, jeśli mi pan wybaczy...

Nie ruszył się z miejsca.

– A tak z ciekawości, panno Miller. Zamierzała pani sprzedać

dziecko mojemu ojcu, czy też po prostu chciała go pani szantażować?

– Ani jedno, ani drugie – odrzekła ze złością. – Już panu

powiedziałam. Dziecko jest moje. I doskonale daję sobie radę. Nie

potrzebuję od nikogo pieniędzy.

Uśmiechnął się lekko. W wyrazie jego ust nie było jednak

łagodności, lecz raczej rodzaj groźby.

– Dlaczego więc pani zadzwoniła?

Miała uczucie, że na jej szyi zaciska się pętla. Odwróciła się od

niego i przymknęła oczy. Musi znaleźć jakieś wyjaśnienie, by

wreszcie się od niej odczepił.

– Skoro to naprawdę pani dziecko...

– To co? – spytała zduszonym głosem.

– To nie miałaby pani nic przeciwko temu, abym je zobaczył.

Uwielbiam dzieci. Uważam się za ich znawcę.

Wendy nie mogła do tego dopuścić. Miała świadomość, że z

uwagi na zupełny brak podobieństwa trudno byłoby ją uznać za matkę

Rory. Sama różnica w kolorze oczu – błękitnych dziecka i jej ciemno-

piwnych – nasuwała wątpliwości.

Ciągnął dalej:

– O ósmej w pani domu, dobrze?

background image

Przełknęła ślinę.

– Mała będzie już w łóżku.

– Ale chyba może ją pani obudzić, prawda? I proszę nie próbować

uciec.

Podniosła głowę.

– Nawet mi się nie śni. Nie mam nic do ukrycia.

W kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek.

– Po pierwsze, dowodziłoby to pani winy. A po drugie, skoro już

raz panią odnalazłem, bez problemu zrobię to po raz drugi.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dopóki nie znikł jej z oczu, stała przy swoim biurku jak

sparaliżowana. Następnie opadła na krzesło.

Jak ją odnalazł? Przez telefon podała mu swoje nazwisko, ale

zdawał się go nie słyszeć. Poza tym nie mógł wiedzieć, skąd dzwoni,

choć rozpoczęcie poszukiwań w Phoenix było z pewnością krokiem

logicznym. Zresztą jakie miało to teraz znaczenie. Pozostaje faktem,

że ją odnalazł, a ona musi sobie z tym jakoś poradzić.

Przez chwilę pomyślała o tym, by odwołać planowane spotkanie;

czuła, iż nie jest w odpowiednim nastroju. Jej sytuacja finansowa była

jednak tak dramatyczna, że nie należało lekceważyć najmniejszej

nawet szansy na uzyskanie pracy.

Poza tym nie miała nic lepszego do roboty przed godziną ósmą.

Na pewno nie uda się jej upodobnić Rory do siebie. Siedzenie i

zastanawianie się, co pomyśli lub zrobi brat Marissy, nie miało

background image

najmniejszego sensu i doprowadziłoby ją tylko do szaleństwa. Lepiej

więc zrobić przez ten czas coś pożytecznego i iść na rozmowę w

sprawie pracy.

Brat Marissy. Ciekawe, czemu przyjaciółka nigdy o nim nawet

nie wspomniała? Mogłaby przynajmniej uprzedzić o jego niezwykłej

pewności siebie i upartym dążeniu do celu. Gdyby Wendy wiedziała

wcześniej, z kim będzie miała do czynienia...

No cóż, Marissa nie mogła niczego przewidzieć. Nie spodziewała

się przecież śmierci. Zresztą nic chyba nie było w stanie przygotować

Wendy na przemożną siłę oddziaływania tego mężczyzny. Kiedy

znajdował się w pokoju, zdawał się wypełniać swoją osobą całą jego

przestrzeń i podnosić temperaturę o dobrych kilka stopni. Wendy

nigdy nie przeżyła czegoś podobnego.

Wciąż o tym myślała, czekając, aż zostanie wywołana na

rozmowę. Kiedy nagle usłyszała swoje nazwisko, zerwała się na

równe nogi i wchodząc do gabinetu, potknęła się.

Z miejsca przekreśliło to jej szanse, i gdy rozmowa dobiegła

końca, czuła jedynie wdzięczność, że nareszcie może pójść po Rory i

dać jej codzienną dawkę ciepła i miłości.

Mała była jednak wyraźnie rozdrażniona i nie miała najmniejszej

ochoty się uśmiechnąć.

– O co chodzi, kochanie? – spytała Wendy, przytulając ją.

– Cały dzień była dziś nieswoja – odparła Carrie. – Wydaje mi

się, że zaczyna ząbkować.

– Tak wcześnie?

background image

– Owszem, jest jeszcze mała, ale jej dziąsła wydają się

obrzęknięte.

Wendy wsunęła palec do ust dziecka. Natychmiast zapłakało.

– Powinna pani kupić gryzaczek – poradziła opiekunka.

W drodze powrotnej Wendy wstąpiła do apteki i gdy tylko

znalazły się w domu, włożyła gryzaczek do lodówki.

Gdy się przebierała, mała zaczęła płakać, wyraźnie zaniepokojona

spóźniającą się kolacją. Jeszcze na bosaka Wendy zaniosła ją do

pokoju dziecięcego z postanowieniem, że przed karmieniem

przebierze małą w czyste ubranko, a brudne wrzuci do pralki, by

jeszcze przed północą je rozwiesić.

Jedno spojrzenie na twarzyczkę dziecka wystarczyło jej jednak,

by zrezygnować z prania przed karmieniem. Szybko przygotowała

butelkę i usiadła z Rory na bujanym fotelu. Po zaspokojeniu

pierwszego głodu mała poczuła się wyraźnie zadowolona i gotowa do

zabawy.

Wendy też odzyskała dobry humor. Nie będzie martwiła się na

zapas. Może ten Burgess wcale się nie pojawi? Usadowiła Rory w

leżaczku i próbowała nakarmić ją łyżką. Dziecko zrobiło sobie jednak

z jedzenia zabawę – pluło papką – i już po chwili było tak umazane,

że koniecznością stała się natychmiastowa kąpiel.

Właśnie suszyła małej włosy, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

Wzięła ją na ręce i poszła otworzyć. Stojący w progu gość obrzucił

spojrzeniem jej sylwetkę, od rozsypującego się końskiego ogona po

bose nogi. Uniósł brew.

background image

Wendy miała ochotę go uderzyć. To co, że wyglądała tak

okropnie? Dziecko było czyste, suche i szczęśliwe, opiekowała się

nim bez zarzutu!

Kiedy w końcu spuścił z niej wzrok, zaczął przyglądać się Rory.

Odwzajemniła mu spojrzenie szeroko otwartych, zaciekawionych

oczu, po czym ukryła twarz w ramionach Wendy.

– Trochę nieśmiała, co? – spytał.

– Och, lubi ludzi, których ja lubię. – Natychmiast pożałowała tych

słów. Przygryzła wargi i dodała: – Chyba wyrzyna jej się ząb, więc

nie jest dziś w najlepszej formie.

Bezpieczna w swym schronieniu, Rory przypatrywała mu się

nadal. Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął pęk plastikowych,

jaskrawych kluczy. Pomachał nimi przed oczyma małej i powiedział:

– Cześć, berbeciu. Coś mi się zdaje, że jestem twoim wujkiem

Mackiem.

Choć Wendy i tak podejrzewała, że dziś w biurze nie uwierzył w

jej słowa, to jednak teraz była całkiem pewna.

– Mack? – zdziwiła się. – Zdawało mi się, że przedstawił się pan

inaczej?

– Samuel Mackenzie Burgess – powiedział spokojnie. – Tradycja

rodzinna nakazuje nazwać najstarszego syna imieniem ojca.

– No pewnie – mruknęła pod nosem Wendy.

Uśmiechnął się lekko.

Rory próbowała uchwycić klucze, lecz nie trafiła. Mack Burgess

przysunął je bliżej, ale cały czas przyglądał się Wendy.

background image

– Jednak dwóch Samuelów w jednym domu musiałoby

wywoływać spore zamieszanie. Dlatego matka postanowiła dać mi na

drugie imię swe panieńskie nazwisko i nazywać mnie jego skrótem.

Rory odepchnęła się od ramion Wendy i sięgnęła po klucze. Gdy

wreszcie zacisnęła na nich piąstkę, Mack wypuścił zabawkę i wsunął

ręce pod ramiona małej.

Wendy pozwoliła mu ją wziąć. Nie będzie się przecież z nim

szarpać. Nagie jednak poczuła niezwykłą pustkę, samotność i chłód.

Pomyślała z goryczą, że miał rację, nazywając siebie znawcą

dzieci. Manewr, który przed chwilą wykonał, był jednym ze

zręczniejszych, jakie widziała. Zaabsorbowana swą zdobyczą Rory

nawet nie zauważyła, że przeniesiono ją z rąk do rąk. Równie

skutecznie odwrócił uwagę Wendy, zagadując ją na temat imion.

Po chwili dodał:

– Teraz, kiedy już wiesz o mnie tyle, czy ja mógłbym spytać o

dziecko? Jak ma na imię?

– Rory.

Skrzywił się.

– No cóż, lepsze to niż na przykład Płatek Śniegu lub coś w tym

rodzaju.

– Tak naprawdę jej pełne imię brzmi Aurora Dawn.

– To w stylu Marissy. Przegadane, ale właściwie śliczne.

Usiądziemy i porozmawiamy o całej sprawie?

Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że nadal stoją w progu.

– Może pan wejdzie? – zaproponowała niewinnie.

background image

Usłyszawszy to, przygryzł wargi, by się nie roześmiać. Poszedł za

nią do małego pokoju dziennego. Wendy widziała pełen aprobaty

wzrok, którym wodził po mieszkaniu, na dłużej zatrzymując go na

małej choince.

Usiadł na brzegu sofy. Jednak Rory nie chciała siedzieć. Opierała

stopki o jego biodra i usiłowała wstawać.

– Zdaje się, że jej rozwój fizyczny nie budzi najmniejszych

zastrzeżeń, prawda?

– A sądził pan, że jest inaczej?

– Sarkazm donikąd nas nie zaprowadzi, Wendy. Mów mi Mack.

Miał rację, była małostkowa. Spuściła głowę i przyglądała się

swoim palcom. Ciągnął dalej:

– Jest oczywiste, że to dziecko Marissy. Nie miałbym

najmniejszych wątpliwości, nawet gdybym nie spędził dziś godziny w

urzędzie i nie wydostał stamtąd jej aktu urodzenia. Teraz musimy

zdecydować, co należałoby zrobić.

– Nie ma nic do zrobienia. Marissa powierzyła dziecko mojej

opiece.

Była to szczera prawda, ale Wendy miała świadomość, że bez

pisemnego oświadczenia woli Marissy nie będzie w stanie niczego

udowodnić. Nie sądziła, by Mack Burgess zechciał uwierzyć w jej

słowa.

– A co z ojcem? Nazwisko widniejące w akcie urodzenia nic mi

nie mówi.

Wendy potrząsnęła głową.

background image

– Wiem, kto to jest, ale nic poza tym. Spotykali się z Marissą

przez jakiś czas. Rozstali się jeszcze przed narodzinami Rory. Nigdy

nie zainteresował się dzieckiem. Kiedy Marissa była...

Musiała przełknąć ślinę. Do tej pory nie oswoiła się z myślą o

tragicznie przerwanym młodym życiu.

– Kiedy umarła, zadzwoniłam do mego, a on podziękował

mi tylko za wiadomość i odłożył słuchawkę.

– Więc zatrzymałaś dziecko.

– Mówiłam już, Marissa powierzyła ją mojej opiece.

– Ale nie masz oczywiście żadnych prawnych dokumentów

potwierdzających jej wolę. Nie zostawiła przecież testamentu.

– Nie, ale powiedziała mi, czego chce.

Jego głos stał się nagle szorstki.

– Masz na to jakichś świadków?

Powoli potrząsnęła głową.

– Byłyśmy same na oddziale intensywnej terapii... Nie wierzysz

mi, prawda?

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym ci wierzyć. W

ciągu dzisiejszego przedpołudnia przyłapałem cię na czterech

kłamstwach.

Wendy poczuła, że się czerwieni.

– Kobieta uczyni wszystko, aby ochronić swe potomstwo.

– Tak, kiedy istnieje prawdziwe zagrożenie. Ale w tym

przypadku, kiedy nie masz nawet prawa do tego dziecka...

background image

Rory zaczynała się niepokoić. Upuściła klucze i wyraźnie

przestała się nimi interesować. Zaczynała popłakiwać.

Wendy powiedziała:

– Już czas na ostatnią butelkę i sen.

Zdziwiła się nieco, gdy Mack bez słowa komentarza podał jej

dziecko. Być może należał do tych, którzy lubią dzieci tylko wtedy,

gdy są czyste, uśmiechnięte i grzeczne. Przygasiła lampy, owinęła

Rory w kocyk i usiadła z nią na bujanym fotelu. Mała, ssąc,

obserwowała kolorowe ozdoby na choince.

– Dlaczego zadzwoniłaś, Wendy?

Westchnęła i postarała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale

przekonywająco:

– Pomyślałam sobie, że to nie w porządku, iż rodzina Marissy

nawet nie wie o Rory. Ale nie zamierzałam o nic prosić.

– A więc już pięć – odparł, krzyżując nogi. – Kłamstw – dodał,

jakby Wendy nie wiedziała, o co mu chodzi.

Nie prowadziła własnych obliczeń, ale liczba ta wydała się jej

mocno zaniżona. Dla Rory była w stanie zrobić znacznie więcej, niż

tylko kłamać, zwłaszcza że to jej własna głupota i panika

doprowadziły do tej sytuacji. Mała nie powinna przez to cierpieć.

– Niezależnie od tego, co sobie myślisz – powiedziała stanowczo

– Marissa naprawdę żądała, by Rory znalazła się pod moją opieką.

Zapadło długie milczenie. Wreszcie powiedział:

– Tak w ogóle, znając Marissę, jestem w stanie to przyjąć.

Nie była pewna, czy się nie przesłyszała.

background image

– A więc wierzysz mi?

– Powiedzmy, że mogę sobie to wyobrazić. Po pierwsze, bardzo

pasuje do Marissy, że żądała, a nie prosiła. Zaś zważywszy na

sytuację... Wzięłaś dziecko w nagłych i tragicznych okolicznościach,

czując, że Marissa nie pozostawiła ci wyboru, a potem...

– Nie rozkazywała mi – sprzeciwiła się Wendy.

Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

– Potem, kiedy zaczęłaś się nad tym zastanawiać, doszłaś do

całkiem słusznego wniosku, że spadła na ciebie zbyt wielka

odpowiedzialność. Zadzwoniłaś więc po pomoc, ale rozmawiając

ze mną, stchórzyłaś i postanowiłaś ją zatrzymać.

Wendy zdobyła się na odwagę:

– Doszłam do wniosku, że nie jesteś typem osoby, której

chciałabym powierzyć dziecko!

– A może uznałaś, iż haczyk został połknięty i lepiej będzie teraz

udawać, że nie chcesz się z nią rozstać?

– Że co proszę... ?

– Tak więc dochodzimy do decydującego momentu. Czego

chcesz, Wendy?

– Chcę opiekować się Rory. Zapomnijmy, że do ciebie

dzwoniłam, dobrze?

– Właśnie tego nie możesz chcieć.

– Tego chciała Marissa Błagała mnie, bym zatrzymała małą.

– Ale na to mamy tylko twoje słowo, tak?

background image

Mierzyli się wzrokiem. Powiedział, że jej wierzy, a teraz odbierał

jej nawet tę odrobinę nadziei.

– Do cholery, mówię prawdę!

– Być może, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Jak sądzisz,

jaki byłby wyrok sądu w tej sprawie?

Wendy nie musiała się nawet specjalnie zastanawiać. Gdyby

Marissa zostawiła testament, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.

Nawet gdyby wynajęła adwokata, nie miała szans wobec tego, czym

dysponowali Burgessowie. Żaden prawnik nie zmieni faktu, że była

tylko przyjaciółką Marissy; oni zaś są jej rodziną.

Najwyraźniej czytał w jej myślach. Odezwał się, nadając

swemu głosowi łagodne brzmienie:

– Chyba nie sądzisz, że zostawię tę sprawę, prawda? Czuję się

odpowiedzialny za tę małą. W końcu to córeczka mojej siostry.

– Nie możesz ode mnie oczekiwać, że tak od razu i po prostu ci ją

oddam!

– A czemu by nie? Powinnaś to była uczynić już przed paroma

miesiącami, kiedy umarła matka Rory.

– Twoja rodzina tak mało dbała o Marissę, że nikt nawet nie

przyjechał po jej śmierci do Phoenix!

W jego spojrzeniu coś się zmieniło.

– Oczywiście powinniśmy byli przyjechać. Ale wówczas

decyzja wydawała się oczywista. Jej nie było, a drobiazgi nie miały

żadnego znaczenia.

background image

Wendy przygryzła wargę. Nie zgadzała się z tym, co mówił,

ale była w stanie to zrozumieć.

– Jednak nie możesz jej tak po prostu zabrać. Co zrobisz?

Wprowadzisz się do hotelu i zażądasz kołyski, niańki i całego

wyposażenia?

– Sądzisz, że hotel „Kendrick” nie sprosta tym wymaganiom?

Nie odpowiedziała. Spojrzała na uśmiechnięte przez sen dziecko i

wyciągnęła rękę, by dotknąć jej policzka.

– Jestem dla niej dobra – powiedziała drżącym głosem.

– Widzę to i wcale nie umniejszam twych zasług. Ale ona ma

rodzinę. Sama przyznałaś, że nie powinna być od niej odcięta.

Wendy nie śmiała na niego spojrzeć.

– Czy mogę dostać szklankę wody? – poprosił.

– Jest w kuchni. Jeśli wolisz mineralną, jest w lodówce.

– Wystarczy zwykła.

Usłyszała, jak otwiera drzwiczki szafki i odkręca kran. Po chwili

zdała sobie sprawę, że przedłuża swój pobyt w kuchni, by mogła się

pozbierać. Jeśli naprawdę tak było, musiała przyznać, że dobrze to o

nim świadczyło. Właściwie nie miało to już żadnego znaczenia. Te

parę minut nie robiło żadnej różnicy.

Wszystko skończone. Nie miała siły walczyć dalej. Jedyne, co

mogła uczynić, to jeszcze przez chwilę potrzymać dziecko.

Wrócił do pokoju i powiedział:

– Na blacie leży kawałek wyschniętej grzanki z masłem

orzechowym.

background image

– Nie martw się. Nie karmiłam Rory masłem orzechowym.

– Nawet przez chwilę tak nie sądziłem. Czy to była twoja kolacja?

– Na nic innego nie miałam czasu – przyznała Wendy.

Bez słowa sięgnął po książkę telefoniczną i znalazł wykaz

restauracji z dostawą do domu.

– Wolisz chińszczyznę czy pizzę?

Wendy wolałaby grzankę z masłem orzechowym, gdyby tylko

zechciał ją zostawić i pozwolił zjeść w spokoju. Ale przecież

oznaczałoby to, że Rory zniknie także.

– Chińszczyznę – odparła.

Gdy złożył zamówienie, odłożyła butelkę i oświadczyła:

– Położę ją do łóżka.

Powiedziane to było tonem tak kategorycznym, jakby właśnie

zapowiadała mu, że nie zabierze dzisiaj dziecka, przynajmniej nie bez

walki.

– Czemu nie miałoby jej być wygodnie, gdy będziemy jedli –

przyznał Mack. Nie dodał, co nastąpi po kolacji, ale dla Wendy stało

się oczywiste, co miał na myśli.

Pomrukując przez sen, Rory zwinęła się w swój ulubiony kłębek.

Wendy postała przy niej chwilę, bojąc się, że zaraz wybuchnie

płaczem. Następnie wzięła do ręki koszyk pełen śpioszków, koszulek i

skarpeteczek.

Zajmie czymś ręce, a przy okazji spakuje już wszystko i skróci

ból rozstania. Niech sam zajmie się praniem, pomyślała, zdając sobie

background image

jednocześnie sprawę, że z pewnością przekazałby ten obowiązek

hotelowej służbie.

A może nie. Może miał doświadczenie z dziećmi. Mówił, że jest

ich znawcą, a sposób, w jaki zaprzyjaźnił się z Rory, nie sprawiał

wrażenia amatorszczyzny. Kto wie, może ma tuzin własnych dzieci.

Rory byłaby cudownym uzupełnieniem – chyba że zginęłaby w ich

tłumie...

Przecież nie nosił obrączki...

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zwróciła na to uwagę.

Siedział na krześle z łokciami opartymi na kolanach i palcami dłoni

podtrzymywał sobie skronie, jak przy bólu głowy.

Wendy podeszła do niego z koszem brudnych śpioszków opartym

na biodrach i przyjrzała się mu. Wyglądał na zmęczonego. Do

cholery! Wcale nie miała zamiaru czuć sympatii do mężczyzny, który

właśnie zamierzał zniszczyć jej życie!

– Schodzę do pralni – powiedziała. – Jeśli się obudzi...

Skinął tylko.

Zanim wywabiła wszystkie plamy i włączyła pralkę, dostawca z

restauracji był już na górze. W czasie gdy Mack regulował należność,

wypakowała jedzenie i nakryła do stołu.

Mack ugryzł pierwszy kęs kaczki po pekińsku.

– Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem.

Spojrzała na niego.

– To znaczy...

background image

– Sądziłem, że przyjaciółki Marissy są takie same jak ona...

lekkomyślne, krótkowzroczne i pozbawione środków do życia.

Cyniczny ton tej wypowiedzi zmartwił ją. Jeśli naprawdę miał

takie zdanie o Marissie... Już poprzednio mówił o niej niezbyt dobrze.

Z drugiej zaś strony, Wendy wcale nie była pewna, czy tak

naprawdę odbiega od tego opisu. Już sam telefon do Burgessów był

przecież dowodem jej lekkomyślności i krótkowzroczności.

– Marissa nie sprawiała wrażenia osoby, która nie może związać

końca z końcem. W każdym razie ode mnie nigdy nie pożyczała

pieniędzy.

– A czy pracowała?

– No, nie.

– Otóż to. Z całą pewnością skarżyła się na mamę i ojca, że są

pasożytami społecznymi, a jednocześnie beztrosko przepuszczała

pieniądze z założonego przez nich konta bankowego. Kiedy adwokat

je zamykał, było niemal puste.

Wendy poruszyła się niespokojnie na krześle.

– Musiała przecież wydawać na dziecko – zaczęła, ale po chwili

stwierdziła, że sposób dysponowania pieniędzmi przez Marissę nie

miał już teraz najmniejszego znaczenia.

Mack także nie miał ochoty kontynuować tego tematu, zapadło

więc milczenie. Jedzenie było dobre; już od tak dawna Wendy nie

jadła gorącej kolacji. Jednocześnie każdy kęs zdawał się jednak

przyprawiony goryczą, gdyż nieuchronnie zbliżał ją do chwili, w

której siedzący naprzeciwko niej mężczyzna zabierze Rory.

background image

Nałożył sobie ostatnią porcję kaczki i odłożył pojemnik.

– Jutro wracam do Chicago.

Choćby nie wiadomo jak długo Wendy przygotowywała się na tę

wiadomość, nie osłabiłoby to uczucia rozpaczy, jakiego doznała.

Patrzył prosto w jej oczy. W jego spojrzeniu było współczucie, za

które niemal go nienawidziła. Jeśli było mu przykro, dlaczego jej to

robił?

– Innym razem nie chcę zabierać ze sobą dziecka.

Musiałam się przesłyszeć, pomyślała Wendy.

– Masz rację, że dla moich rodziców będzie to duży szok –

ciągnął Mack. – Nie są już młodzi i nawet dobre wiadomości mogą

być dla nich zbyt silnym przeżyciem. Zamiast pojawić się od razu z

dzieckiem, lepiej będzie, kiedy najpierw im to powiem.

Wendy przełknęła ślinę.

– To znaczy, że ufasz mi na tyle, by jeszcze na jakiś czas ją tu

zostawić?

Skinął głową.

Wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale nie mogła się

powstrzymać.

– Dlaczego? Po tym, jak ci skłamałam i...

– Chyba dlatego, że odnalazłem cię bez najmniejszego problemu.

– Nie rozumiem.

– Przyjechałem tu przygotowany na to, że będę musiał cię długo

szukać. A tymczasem wystarczyło odnaleźć stary adres Melissy w

książce telefonicznej, i okazało się, że tu jesteś.

background image

Z uśmiechem dodał:

– Gdybyś chciała ukryć Rory, na pewno zmieniłabyś miejsce

zamieszkania.

Potrząsnęła głową, nadal nie do końca go rozumiejąc.

– Ale przecież nie znałeś nawet mojego nazwiska. Skąd

wiedziałeś, kogo szukać?

– Rzeczywiście, gdy zadzwoniłaś, nie dosłyszałem go. Ale

adwokat, który zajął się sprawami Marissy, powiedział nam, że

mieszkała z dziewczyną o nazwisku Miller.

– Dziwię się, że to zapamiętał. Wydawało mi się, że interesuje się

wyłącznie wykreśleniem zmarłej z umowy najmu. Nie zatroszczył się

nawet o jej rzeczy... oddałam je na cele dobroczynne.

– Nawet tu nie przyszedł?

– Oczywiście, że nie. Nigdy go nie widziałam.

– Nic dziwnego, że nie wiedział o dziecku. No, to już ja z nim

porozmawiam. – Wstał. – Jeszcze jedno, Wendy. Nie rób więcej

błędów. Radzę ci, żeby mała wciąż tu była, gdy wrócę.

Wendy zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu łudzić się nadzieją,

ale nie mogła się przed tym powstrzymać. Przez weekend, kiedy

wychodziła z Rory na spacery i bawiła się z nią, narastał w niej

nieuzasadniony optymizm.

Z każdą kolejną godziną, podczas której nikt nie dzwonił ani nie

pukał do drzwi, była coraz lepszej myśli. Może w ogóle się nie

pojawi, ponieważ rodzina nie okazała zainteresowania dzieckiem

Marissy? A może chcieli zatuszować całą sprawę?

background image

Mack powiedział, że rodzice są starzy i wszystko to będzie dla

nich szokiem. Może odbyli właśnie rodzinną naradę i zdecydowali

zostawić jej dziecko, gdyż Mack powiedział im, jak bardzo mała jest

tu szczęśliwa?

Wiedziała, że to głupie, ale kiedy również w poniedziałek nikt się

do niej nie odezwał, jej nadzieje wzrosły. Po co zamartwiać się na

zapas? Być może wszystko się jeszcze ułoży.

Wyszła z biura nieco wcześniej, odebrała Rory i wzięła ją do

centrum handlowego, aby pokazać jej Świętego Mikołaja. Być może

nie był to najmądrzejszy pomysł, mała była bardziej zaciekawiona niż

zachwycona i przecież nie będzie pamiętała tej wyprawy. Ale

przynajmniej obrazek zdziwionej Rory, dotykającej brody Mikołaja,

pozostanie wspomnieniem dla Wendy.

Wieczorem w domu, kiedy już nakarmiła i uśpiła małą, u drzwi

odezwał się dzwonek. Serce w niej zamarło. Niecierpliwy dźwięk

gongu nie pozostawiał wątpliwości, kto stoi za drzwiami.

Powiedziała sama do siebie:

– Przecież wiedziałaś, że wróci. To, co sobie wmawiałaś, było

tylko głupim marzeniem.

Chwilę odczekała, próbując wziąć się w garść i ćwicząc powitalny

uśmiech. Postara się być miła i może uda jej się nie płakać, gdy

nadejdzie moment ostatecznego rozstania. Jedyne, co jej zostało, to

godność i powinna próbować ją ocalić.

Otworzyła drzwi. Zdążyła już zapomnieć smukłą sylwetkę Macka

i przedziwne prądy, które zdawały się przeszywać powietrze w jego

background image

obecności. Dopiero po chwili dostrzegła jego rozgniewany wzrok.

Wymuszony uśmiech znikł z jej twarzy.

– Gdzie ty się do diabła podziewałaś?

Wendy cofnęła się, a on przekroczył próg.

– O co ci chodzi? Byłam tutaj.

– Sąsiedzi mówili, że nie widzieli cię od wczoraj.

– Widocznie mnie nie szukali!

– Do cholery, mówiłem ci, żebyś się nigdzie nie ruszała!

Przez chwilę stała zaskoczona, lecz tuż potem wybuchła

histerycznym niemal śmiechem.

– Na miłość boską, chyba nie rozumiałeś tego dosłownie!

Naprawdę sądziłeś, że ja i Rory będziemy czekały tu na ciebie

zamknięte w czterech ścianach? Musiałam chodzić do pracy, mogłeś

mnie tam znaleźć przez cały dzień.

Zmarszczył brwi i milczał. Wendy ciągnęła dalej.

– Miałam siedzieć tu i czekać cały czas na ciebie, tak? Ale ty

masz o sobie mniemanie! A może dręczyło cię co innego? Myślałeś,

że ucieknę, tak? – Oparła ręce na biodrach i brnęła dalej: – Podobno

miałeś do mnie zaufanie. Co się z nim stało?

– Tak było, zanim się przekonałem, że wciąż kłamiesz!

– Co takiego?

Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni płaszcza gazetę.

– Przeczytaj to – rozkazał. – Zobacz, w jakim świetle stawia to

twoją prawdomówność!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wendy nie widziała jeszcze tego dnia gazet. Zwykle udawało

jej się przynajmniej prześlizgnąć po nagłówkach, ale nie pamiętała,

kiedy ostatnio przeczytała całe wydanie. Na pewno nie w ciągu

ostatnich paru miesięcy.

Wzięła od niego gazetę i zamarła, ujrzawszy dół pierwszej strony

– w całości poświęcony dogłębnej analizie przyczyn i konsekwencji

bankructwa fumy, w której pracowała.

– Och – jęknęła.

– Mówiłaś, iż świetnie sobie radzisz i że nie potrzebujesz od

nikogo pieniędzy.

– I to prawda. Nigdy nie zamierzałam brać od nikogo pieniędzy.

Jak straciłam pracę, zadzwoniłam do ciebie, bo chciałam wam oddać

Rory, bez żadnych zobowiązań. Sądziłam, że tak będzie dla niej

najlepiej. A kiedy ty od razu zacząłeś mnie podejrzewać o jakieś podłe

zamiary, zmieniłam zdanie. Pomyślałam sobie, że choćbyśmy

miały być bardzo biedne, najbardziej potrzeba jej miłości.

Mack mruknął pod nosem coś, czego Wendy nie usłyszała.

Ciągnęła dalej:

– Kiedy się pojawiłeś i postanowiłeś ją zabrać bez względu na

okoliczności, moja sytuacja materialna przestała mieć jakiekolwiek

znaczenie. Dlatego nic ci nie powiedziałam.

Spojrzała na ubranka Rory i głos jej zadrżał:

– To, czy mam pracę, czy też nie, nie jest twoim zmartwieniem.

background image

Zapadło długie milczenie. Mack zdjął płaszcz i rzucił go na

krzesło.

– Przepraszam – powiedział. – Spanikowałem. Myślałem, że coś

się wam przytrafiło.

– To znaczy sądziłeś, że ją porwałam.

Potrząsnął głową.

– Nie.

Patrzyła na niego, nie dowierzając.

– Mogę do niej zajrzeć?

– Nie martw się, nie podrzuciłam zamiast niej szmacianej lalki.

– Powiedziałem już, że przepraszam, Wendy.

Wyszedł do przedpokoju i skierował się do pokoju dziecięcego.

Kiedy wrócił, Wendy była już nieco spokojniejsza, ale nadal unikała

jego wzroku.

– Poszłam z nią do sklepu, chciałam, żeby zobaczyła Świętego

Mikołaja. Gdybym mogła przypuszczać, że to spowoduje tyle

zamieszania... – Zawahała się, po czym dodała stanowczo: – I tak

bym to zrobiła, bo nie było w tym nic złego.

Usiadła na brzegu krzesła.

– W porządku, powinienem do ciebie zadzwonić, jak tylko

znalazłem się w mieście, ale byłem na spotkaniu w interesach. Czy

możemy już to zostawić?

Była zła, choć nie dziwiło ją specjalnie, że sprawy Burgess Group

okazały się ważniejsze niż Rory. Czego innego mogła oczekiwać?

Zimnym tonem powiedziała:

background image

– Dobrze wiedzieć, że jesteś tak świetnie zorganizowany i

potrafisz połączyć interesy z.. chciałam powiedzieć: przyjemnościami,

ale przecież Rory to bardziej ciężar niż przyjemność, prawda? Do

cholery, czemu nie posłuchałam Marissy i wplątałam cię w całą tę

historię?

W bezsilnym geście zacisnęła pięść i uderzyła nią w poskładane

ubranka małej.

Poczekał, aż się uspokoi i powiedział:

– W czasie weekendu rozmawiałem z rodzicami. Chcą

wychowywać Rory.

Wendy przygryzła wargi. To dziwne, ale teraz, kiedy jej najgorsze

obawy zyskały potwierdzenie, nie czuła aż takiego bólu, jakiego się

spodziewała. Albo była już na tyle dobrze przygotowana, albo był to

szok, po którym dopiero nadejdzie cierpienie.

– Sami? – spytała.

– Masz jakąś lepszą propozycję?

– Myślałam, że może ty... Że może ty masz rodzinę?

Potrząsnął głową.

– Ciekawe, dlaczego tak sądziłaś?

– Jakie to ma znaczenie? Kiedy chcesz ją zabrać?

Wydawał się teraz mniej spięty, jej spokojna reakcja wyraźnie

sprawiła mu ulgę.

– Interesy zatrzymają mnie tu do środy. Chciałbym lecieć

popołudniowym samolotem.

background image

– To na dzień przed Wigilią... – Powinno być dla niej oczywiste,

że Burgessowie będą chcieli spędzić święta z małą. Jednak nie

pomyślała o tym wcześniej i teraz poczuła silne ukłucie w sercu. – Ale

to już tak niedługo – szepnęła. – I to jej pierwsza gwiazdka!

Skinął głową.

– To samo powiedzieli rodzice.

Nie mogła winić Burgessów. Pierwsze święta po śmierci córki

będą dla nich bardzo trudne. Nagła wiadomość, że Marissa miała

dziecko, musi być dla nich najpiękniejszym prezentem. To oczywiste,

że chcą je zabrać natychmiast. Ale przecież będą mieli Rory przez

wszystkie inne święta Bożego Narodzenia. Czy prosząc o te jedne,

żądałaby zbyt wiele?

Wiedziała, że to nierealne. Zresztą kalendarz nie miał tu żadnego

znaczenia. Rory nie odróżniała jednego dnia od drugiego, wystarczy

więc, że Wendy urządzi jej gwiazdkę nazajutrz. Oczywiście, jeśli

Mack pozwoli zatrzymać ją przez kolejne czterdzieści osiem godzin.

Przełknęła ślinę:

– Czy dopóki nie wyjedziesz, mała mogłaby zostać u mnie?

Przez chwilę przyglądał się, jakby starając się odgadnąć jej

intencje, po czym skinął głową.

– Dziękuję ci. Pozbieranie wszystkich jej rzeczy zajmie trochę

czasu.

– Nie zajmuj się rzeczami, których nie można przenieść. Łatwiej

jest kupić nowe na miejscu.

background image

Widocznie takie było podejście Burgessów do wielu spraw,

pomyślała Wendy, pamiętając, jak niefrasobliwie adwokat pozbywał

się rzeczy Marissy. Nie mogła jednak odmówić Mackowi racji,

zwłaszcza jeśli chodziło o meble. Koszt wysyłki łóżeczka Rory

przewyższałby z pewnością jego wartość.

– Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby się okazało, że w domu nadal

jest kołyska Marissy. Ciekawe, czy matka o tym pomyślała.

– Jest na pewno ładniejsza niż ta.

Wendy starała się ukryć nutę goryczy w głosie, ale wiedziała, że

chyba jej się to nie udało.

Mack wyciągnął do niej rękę w geście sympatii, ale po chwili ją

cofnął.

– To będzie bardzo trudne dla Rory. Tak nagle zostawić wszystko

co znajome.

Łzy napłynęły do oczy Wendy.

– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Mała jest bardzo do

mnie przywiązana. Od kiedy skończyła sześć tygodni, stanowiłam

centrum jej świata... Nie mogła mówić dalej.

– Moi rodzice zapraszają cię na święta, żebyś pomogła jej się

dostosować.

– Jak to szlachetnie z ich strony. To jakby wziąć ze sobą jej

ulubiony kocyk.

Zacisnął usta.

background image

– Szczerze mówiąc uważam, że to jest szlachetne. Przez kilka

miesięcy ukrywałaś przed nimi ich własną wnuczkę. Nie mają

szczególnego powodu, by za tobą przepadać.

Wendy poczuła się jak spoliczkowana.

– Nie, dziękuję – odrzekła krótko. Szybko wstała.

Natychmiast zrobił to samo.

– Wendy, przepraszam. Nie chciałem być nieprzyjemny. Wiem,

jak bardzo przeżywasz rozstanie z małą.

– Nie masz pojęcia o moich przeżyciach! Wątpię, czy w ogóle

potrafisz zrozumieć, że można kochać kogoś tak bardzo, by być

gotowym za niego umrzeć!

Zacisnęła pięści.

– No więc tym bardziej powinnaś pojechać, dla dobra dziecka.

Czy była aż taką egoistką, że więcej myślała o skróceniu

własnego cierpienia, niż o ułatwieniu Rory nowego życia? Nie miała

złudzeń co do czekającego ją przyjęcia. Burgessowie będą pewnie

udawali, że traktują ją jak oczekiwanego gościa, a tak naprawdę

atmosfera będzie sztywna i nieprzyjemna.

Ale jakie to miało znaczenie? Nawet jeśli będzie musiała

przecierpieć parę dni pełnych goryczy, kilka zawoalowanych

upokorzeń, wytrzyma to ze względu na małą.

Czy było jakieś inne wyjście? A może kilkudniowy pobyt Wendy

w Chicago tylko zwiększy napięcie dziecka i uczyni je później jeszcze

bardziej nieszczęśliwym? Usiadła i bezradnie potrząsnęła głową.

Mack odebrał to jako odmowę.

background image

– Czy masz jakieś inne zobowiązania w święta? Czy chciałaś je

spędzić z rodziną?

– Nie.

Nie miała już nikogo z rodziny, ale to Macka nie powinno

obchodzić.

– Może chodzi o chłopaka?

Jego głos stał się nagle twardy, jakby oskarżał ją o niemoralne

prowadzenie się w obecności dziecka.

Wendy zdobyła się na mały uśmieszek. Sama myśl o jakimś

romansie była śmieszna. Od kiedy Rory pojawiła się w jej życiu,

zapomniała, co to znaczy randka. Nawet nie zauważała mężczyzn, co

dopiero mówić o zainteresowaniu którymś z nich.

Mack był jedynym mężczyzną, z którym w ciągu ostatnich

miesięcy spędzała czas poza pracą. Może to dlatego miała takie

dziwne, obezwładniające uczucie, gdy tak niedawno otworzyła mu

drzwi.

– Oczywiście nie rozumiesz, że gdy dziecko jest na pierwszym

miejscu, kobieta zapomina o mężczyznach. Nie, miałyśmy być tylko

we dwie, Rory i ja.

– Więc dlaczego miałabyś nie pojechać? Dla jej dobra. – Ukląkł

przy krześle Wendy. – Spędzisz z nią jeszcze parę dni. Może przy

okazji przekonasz się, że moi rodzice nie są tak straszni, jak opisywała

to Marissa.

Uniosła brwi w wyrazie powątpiewania.

background image

– A może właśnie tego się obawiasz? Wolałabyś pielęgnować swe

uprzedzenia, zamiast je przełamać? – Ton jego głosu stał się chłodny.

– Może bardziej przypominasz Marissę, niż sądziłem.

Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Jeśli to ma być wyzwanie, to podejmuję je.

– Dobrze – powiedział, wstając. – Jutro wstąpię zobaczyć małą i

powiem ci, o której lecimy.

Jak wszystkie dzieci, Rory wyczuwała napięcie, które Wendy

rozpaczliwie próbowała przed nią ukryć. W środowe popołudnie,

kiedy krzątała się wokół pakowania, mała zaczęła płakać. Ani butelka,

ani smoczek, ani kołysanki nie były w stanie jej uspokoić – krzyczała

tak głośno, że zrobiła się czerwona i zaczęła drżeć.

Kiedy pojawił się Mack, Wendy szczerze się ucieszyła.

Zaskoczyło ją to – nie powinna być szczęśliwa na widok mężczyzny,

który właśnie rujnuje jej życie. Nie zastanawiając się nad tym głębiej,

wręczyła mu dziecko.

– Proszę bardzo. Zajmij się nią, bo ja mam teraz co innego do

roboty.

Zmiana opiekuna nie uszczęśliwiła Rory. Mack poszedł za Wendy

do przedpokoju, pytając:

– Co się z nią dzieje?

– Jest chyba wyposażona w specjalny czujnik stresu.

– Aha. Za chwilę odetchniemy wszyscy. Taksówka czeka na dole.

– Mów za siebie – burknęła Wendy.

background image

Przeniosła wzrok z Macka na stertę ubrań leżących koło walizki.

Nie miała nawet czasu pomyśleć, co będzie jej potrzebne w Chicago.

Przygotowała swetry, spodnie oraz swój nowy miedziany kostium, ale

na tym jej inwencja się wyczerpała.

Zerknęła na Macka. Był teraz ubrany mniej formalnie niż

przedtem, w luźne spodnie i sweter na rozchylonej koszuli. Ramię

swetra było już mokre od łez Rory, ale nie zwrócił na to najmniejszej

uwagi.

Wendy zatrzasnęła walizkę. To, co spakowała, będzie musiało jej

wystarczyć. Nie oczekiwała składania wizyt w wielkim towarzystwie.

Burgessowie na pewno nie zechcą przedstawiać jej swoim

przyjaciołom.

Wyjęła z szafy trencz.

– Powinnaś wziąć coś cieplejszego – ostrzegł ją Mack. – Na

Środkowym Zachodzie jest teraz zima.

– Całe życie spędziłam w Arizonie, Mack. Nie mam nic

cieplejszego.

– Rory pewnie też nie?

– Szukałam wczoraj – powiedziała pospiesznie. – Nic nie

znalazłam. Sklepy w Phoenix nie oferują zimowych kombinezonów.

– To po prostu owiniemy ją w kocyk. Masz jakiś w bagażu

podręcznym?

Wendy potwierdziła skinieniem głowy. W ramionach Macka Rory

nieco się uspokoiła, ale od czasu do czasu pociągała noskiem,

background image

przypominając światu o swoim nieszczęściu. Kiedy Wendy zaczęła

ubierać ją do wyjścia, znów rozpłakała się na dobre.

Mack pochylił się i pogładził jej policzek.

– Jeśli tak bardzo nie lubisz swetrów, brzdącu, poczekaj tylko, aż

znajdziesz się w Chicago. Zobaczysz, co to znaczy dobrze się

opatulić.

Wendy westchnęła.

– Zwykle się tak nie zachowuje. To naprawdę bardzo dobre

dziecko. Lubi spacery i przygody...

– Zaskakujesz mnie, Wendy.

– Czemu?

– Sądziłem, ze będziesz mi ją przedstawiała jako nieznośnego

bachora, z nadzieją, że zacznę się poważnie zastanawiać nad całą tą

podróżą.

– Czy to by cokolwiek zmieniło?

– Oczywiście, że nie.

– Więc po co miałam sobie zdzierać gardło.

Umieściwszy dziecko w nosidełku, raz jeszcze spojrzała na pokój.

Mimo nadal stojącego tu łóżeczka, nie przypominał już pokoju

dziecięcego. Bez rzeczy Rory wydawał się pusty i bez charakteru. Nie

posłuchała rad Macka, by zostawić część rzeczy małej.

Znajome zabawki pomogą jej zaakceptować nowy dom. Nie

zachowała sobie na pamiątkę nawet jednego pluszowego zwierzaka.

Wszystko, co było pełne wspomnień dla Wendy, było równie ważne

dla Rory. Czułaby się winna, że zabiera coś dziecku.

background image

Westchnęła głęboko i skierowała się w stronę drzwi. Były już

spakowane. Mała walizka z jej rzeczami, dwie duże oraz bagaż

podręczny Rory. Całe życie dziecka spakowane w trzech kufrach.

Wendy spodziewała się niezadowolenia ze strony Macka, ale on

tylko spokojnie przyglądał się kierowcy, cierpliwie pakującemu

wszystko do bagażnika.

– Jak to dobrze, że ja mam tylko torbę z garniturem i walizkę. Czy

to jakaś ogólnie przyjęta zasada, że im mniejszy człowiek, tym więcej

ma bagażu?

Wendy nie patrzyła mu prosto w oczy:

– Pomyślałam sobie, że jeśli będzie miała własne zabawki...

Przez chwilę zdawało się jej, że w kącikach jego ust pojawił się

delikatny uśmieszek, ale nie upewniając się, wzięła walizkę do ręki.

Na lotnisku panował ogromny tłok. Trudno było się spodziewać

pustego samolotu tuż przed świętami. Jeśli Rory postanowi przez całą

drogę płakać, pasażerowie będą naprawdę biedni. Nie panikuj,

skarciła się w myślach. Na razie zachowywała się grzecznie, choć

oczywiście wyczuwała ogólne zamieszanie.

Mack zarezerwował miejsca w pierwszej klasie, i kiedy

pasażerowie zostali rozlokowani, Rory wydawała się już całkiem

spokojna. Jednak, mimo iż po starcie zaczęła ssać butelkę, zmiany w

ciśnieniu powietrza zdawały się jej przeszkadzać. Zasłaniała uszy i

popłakiwała.

Mack zdołał ją uspokoić dopiero w połowie drogi do Chicago.

Maksymalnie odchylił siedzenie i położył sobie dziecko na piersi.

background image

Widocznie ciepło jego ciała i spokojny rytm serca działały na nią

kojąco, bo zasnęła.

Po chwili Mack także zasnął i Wendy została sam na sam ze

swoimi myślami. Obserwując zachmurzone niebo, zastanawiała się,

jakie przyjęcie spotka ją w Chicago. Dla Rory będą pewnie pocałunki,

łzy wzruszenia i uściski. A dla niej...

Nie oczekiwała ciepłego powitania. Burgessowie nie mieli

żadnego powodu, by okazywać jej coś więcej niż zwykłą uprzejmość.

Mack w gruncie rzeczy też się do tego ograniczył. Wendy rozumiała

to. Gdyby była siostrą Marissy i ktoś przez tyle miesięcy ukrywałby

przed nią istnienie siostrzenicy, z pewnością potraktowałaby tę osobę

z chłodną grzecznością.

A jednak, choćby czekały ją trudne chwile, nie żałowała, że

podjęła wyzwanie Macka. W ten sposób zobaczy na własne oczy, jak

będzie wyglądało teraz życie Rory. A jeśli w nowym domu małej

zobaczy coś niepokojącego? No cóż, spróbuje coś z tym zrobić. Nie

wiedziała jeszcze co, ale na pewno przynajmniej spróbuje.

Przechodząca stewardesa zatrzymała się przy nich.

– Jakie piękne macie państwo dziecko! I jakie podobne do tatusia!

– powiedziała, zniżając głos, by nie obudzić Macka i Rory.

Wendy uśmiechnęła się lekko. Stewardesa, widząc mężczyznę,

kobietę i dziecko, wyciągnęła oczywiste wnioski, nie było sensu

niczego prostować.

background image

Znaleźli się teraz w tak gęstej chmurze, że nic nie było widać.

Wendy pomyślała, że zaczynają podchodzić do lądowania. Nie

poczuła jednak zmiany wysokości, a Rory nadal grzecznie spała.

Kapitan zakomunikował, że w Chicago pada śnieg i wieje silny

wiatr, więc przez jakiś czas będą musieli pokołować. Mack otworzył

oczy.

– No, to pięknie. A już miałem nadzieję, że nie wpadniemy w

śnieżycę.

– Nawet nie wiedziałam, że ma być śnieżyca. Czy myślisz, że

będą jakieś problemy?

– Trudno powiedzieć. Śnieżyce w Chicago są legendarne. Kiedyś

wracałem z Detroit i po trzech godzinach kołowania znaleźliśmy się w

punkcie wyjścia. Równie dobrze możemy spóźnić się o pół godziny

lub wylądować gdzie indziej. Na pewno jednak nie wrócimy do

Phoenix, bo nie mamy tyle paliwa.

– To fatalnie dla kogoś, kto ma nas odebrać.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– A co, nikt po nas nie wyjdzie?

– Jestem już duży, Wendy. Sam umiem dojechać z lotniska do

domu.

No pewnie, pomyślała z ironią, czemu dziadkowie Rory mieliby

śpieszyć się, by ją zobaczyć? A może postanowili przywitać małą w

spokojniejszej atmosferze? Skarciła samą siebie za zbyt pochopną

wrogość.

background image

Po godzinie kołowania kapitan oznajmił, iż widoczność spadła

poniżej wymaganego minimum i że wylądują na lotnisku oddalonym

od Chicago o dwieście kilometrów. W tym momencie Rory zbudziła

się z płaczem, jakby oświadczenie kapitana było dla niej osobistym

afrontem.

– Daj mi ją – poprosiła Wendy, a Mack posłusznie wręczył jej

dziecko.

– Co się z nią dzieje? – spytał poirytowany.

Jego irytacja, nie wiedzieć czemu, przyniosła Wendy pewną ulgę.

Już myślała, że ma przed sobą kandydata na świętego.

– Pewnie bolą ją uszy – wyjaśniła. – Nie poczułeś zmiany

ciśnienia?

– Jestem już tak przyzwyczajony, że nie zwracam na to

najmniejszej uwagi.

– A dla Rory to przecież pierwszy lot. Poproś stewardesę, żeby

podgrzała butelkę, dobrze?

Dopiero czując w ustach smoczek, Rory uspokoiła się.

– Słodka cisza – powiedział Mack, biorąc małą za rączkę.

Zacisnęła piąstkę na jego palcu i wpatrywała się w niego.

Mack położył ramię na oparciu i choć nie dotykał Wendy, czuła

ciepło jego ciała. Zerknęła na niego kątem oka. Sprawiał wrażenie

bardzo zmęczonego. Być może był rozczarowany, że Rory nie jest

idealnym bobasem, jakie widuje się na reklamówkach.

Mimo że deklarował się jako znawca dzieci, Wendy miała

wrażenie, że należy raczej do mało odpornych na ich kaprysy. Jednak

background image

przecież to on tak skutecznie wcześniej ją uspokoił, a teraz wcale nie

musiał trzymać jej za rączkę.

A może wcale nie rozmyślał teraz o dziecku, lecz o swych

sprawach zawodowych? Już kiedy po nie przyjechał, był wyraźnie

zmęczony. W kącikach jego oczu dostrzegła zmarszczki, których

dotąd nie zauważała. Miała nieprzepartą ochotę dodać mu otuchy,

wygładzić jego zmęczone rysy, sprawić, by znów się uśmiechał.

Ależ byłoby to głupie! To normalne, iż przebiegają jej po głowie

takie myśli. Przez ostatnie miesiące była bardzo samotna, nic więc

dziwnego, że bliskość tego mężczyzny rodziła w niej mieszane

uczucia.

Czując na sobie wzrok dziewczyny, Mack odwrócił się i spojrzał

jej prosto w oczy. Był bardzo atrakcyjny. Kto wie, w innych

okolicznościach, być może... Nie bądź idiotką, skarciła samą siebie.

Nigdy nie należała do kobiet zakochujących się w mężczyznach z

powodu przystojnej twarzy, bez wnikania w ich charakter.

– Jakie interesy prowadzisz w Phoenix? – spytała, natychmiast

zdając sobie sprawę z niestosowności pytania. – Przepraszam. To nie

moja sprawa.

Uniósł brwi.

– Dlaczego miałabyś nie pytać? Inna sprawa, czy naprawdę cię to

interesuje. Burgess Group zainwestowała w rozwój jednej z

tamtejszych firm. Wiąże się to z wprowadzeniem nowego produktu i

dlatego jest bardziej ryzykowne niż inne nasze przedsięwzięcia. Co

background image

pewien czas sprawdzam, jak się sprawy mają. Tym razem nie było

najlepiej.

Ustawiła Rory w pionie. W tym czasie Mack, wycofując swój

palec z rączki małej, niechcący musnął policzek Wendy. Sam chyba

tego nie zauważył, ale dla Wendy było to jak oparzenie. Przechylił się

ponad nią, by wyjrzeć przez okno.

Odgłos silników zmienił się teraz, podchodzili do lądowania. Na

szyby samolotu zaczął padać śnieg. Wendy z trudem dostrzegała

widniejące w dole światła. Jeśli to miały być dopuszczalne warunki

lądowania, z przerażeniem myślała, co musiało się dziać na lotnisku

O’Hare w Chicago. Rory zapłakała, pogłaskała ją więc po plecach,

mrucząc:

– Jeszcze tylko kilka minut, kochanie, i będziemy na ziemi.

– Przez chwilę – mruknął Mack.

Zafascynowana patrzyła, jak samolot zbliża się do terminalu.

Oczywiście widywała już śnieg, ale nigdy aż tak wielki. Zdawało się,

że miliony malutkich białych płatków usiłują wedrzeć się do

samolotu.

Stewardesa obwieściła, że w budynku lotniska otwarto właśnie

punkt informacyjny dla wszystkich zainteresowanych noclegiem lub

ewentualną dalszą podróżą.

– Cholera – powiedział Mack. – Tego się obawiałem.

Wendy zdziwiła się.

– A co w tym złego? Chyba lepsze to, niż gdyby mieli nas

zostawić na pastwę losu.

background image

Samolot kołował w stronę terminalu. Mack zdjął z półki bagaż

podręczny i zaczęli ubierać Rory. Kiedy silniki przestały pracować,

umieścili małą w nosidełku.

– Włóż płaszcz – rozkazał Mack.

– Przecież mamy tylko przejść rękawem do budynku.

– Tam będzie zimno.

Wendy wręczyła mu dziecko i posłusznie włożyła płaszcz. Mack,

mimo protestów Rory, opatulił ją dodatkowym kocem.

Nie przesadzał. Lodowate powietrze, które przedostawało się do

rękawa, zapierało dech w piersiach Wendy.

– Miałeś rację – przyznała, wbiegając do budynku.

Nigdy przedtem nie była na tak starym i malutkim lotnisku. Mack

rozejrzał się dokoła i zdecydował:

– Tam. Na prawo.

Znacznie od niego niższa Wendy nie dostrzegała, o czym mówił.

– Masz na myśli punkt informacyjny?

– Nie, bar. – Wziął ją pod rękę i poprowadził przez salę. Musiała

wydłużyć krok, by za nim nadążyć.

– Rozumiem, że masz ochotę się napić, ale...

– Nie mam ochoty na drinka, tylko szukam telewizora z prognozą

pogody.

– Po co? – zdziwiła się.

– Zwykle, kiedy O’Hare jest zamknięte, tankują samolot i w

stanie gotowości czekają na zmianę pogody i otwarcie lotniska.

background image

To, że zaczynają już myśleć o organizacji noclegów, znaczy

najprawdopodobniej, że dziś już lotniska nie otworzą.

– A kiedy, jak myślisz?

Mack podsunął jej krzesło przy małym stoliczku ustawionym w

ciepłym, oddalonym od szerokich okien miejscu, i dopiero

odpowiedział:

– Jeśli śnieżyca jest aż tak wielka, jak na to wygląda, możemy

utknąć tu na dłużej.

– Na całe święta?

– Widziałem śnieżyce, które kończyły się po paru godzinach, ale

widziałem też takie, które trwały tydzień. Problem polega na tym, że

zanim poznamy dalszą prognozę, drogi staną się nieprzejezdne. Jeśli

jednak wyruszymy natychmiast, nim zdążą zamknąć autostrady...

– A jak mielibyśmy to zrobić?

– Nigdy nie słyszałaś o samochodach do wynajęcia?

– Mack, jeśli niebezpieczny jest lot, jak możesz w ogóle myśleć o

podróży samochodem? – Pomachała ręką w kierunku okna. Śnieg

stawał się coraz gęstszy i coraz szybciej szalał na wietrze.

– Skarbie, to jeszcze nic. Zaufaj mi, jeździłem już w znacznie

gorszych warunkach. Ale gdybyśmy mieli poczekać do jutra...

Podeszła kelnerka i Mack zamówił kawę. Wendy poprosiła o sok

marchewkowy z myślą o Rory, ale mała nie była nim zainteresowana.

O tej porze dziecko oczekiwało solidniejszego posiłku.

background image

– Poza tym – ciągnął Mack – czy naprawdę masz ochotę na

kolejny start i lądowanie z tym małym ludzkim ciśnieniomierzem

wrzeszczącym nad uchem?

Wendy westchnęła.

– Nie, ale...

– Tak właśnie myślałem. Ja też nie mam na to ochoty.

Uznawszy sprawę za uzgodnioną, wziął kubek z kawą i oddalił

się, by zobaczyć najnowszą prognozę pogody.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Z punktu widzenia Macka decyzja została podjęta, pomyślała z

goryczą Wendy. Wyjęła z torby opakowanie odżywki i poprosiła

kelnerkę o mały talerz. Zanim Mack wrócił do stolika, karmiła już

Rory.

– Widzę, że nie jesteście jeszcze gotowe.

– Jak tam pogoda?

– Na razie niezła, ale śnieżyca nadciąga od północy, a więc im

szybciej wyruszymy, tym lepiej. W czasie, kiedy karmisz Rory, pójdę

po samochód.

Dziecko zasnęło, już najedzone, a Macka wciąż nie było. Gdy

minęła godzina, Wendy zaczęła wpadać w panikę. Kiedy pojawił się

wreszcie, nie wiedziała, czy robić mu awanturę, czy rzucić mu się na

szyję z radości.

Rzucić mu się na szyję? Co za pomysł. Musi być bardziej

zmęczona, niż jej się wydaje.

background image

– Gotowe? – spytał. – Samochód jest już ogrzany, ale dla

pewności owiń ją jeszcze.

Zaspana Rory próbowała zaprotestować przeciwko ponownemu

umieszczeniu w nosidełku. Mack wziął bagaż podręczny i skierował

się do głównego wyjścia. Lodowate powietrze bez trudu przenikało

przez płaszcz Wendy.

– Czy tu jest zawsze tak zimno? – spytała.

– Tak naprawdę ziębi cię ten wiatr. Temperatura nie jest aż tak

niska, bo wtedy by nie padało. Chodzi o tak zwaną wilgotność

względną. Nie pamiętam szczegółów, ale nieraz bywa za zimno na

opady śniegu.

– Och, marzę, by się o tym przekonać.

Mack uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się wesołe

błyszczące ogniki.

– Poczułeś się wyraźnie lepiej – mruknęła.

– Oczywiście, że tak. Odzyskałem kontrolę nad własnym życiem.

Średniej wielkości ciemny samochód czekał na nich tuż przy

wejściu, dokładnie pod znakiem zakazu parkowania. Miał włączony

silnik i zapalone światła. Mack otworzył tylne drzwi i zabezpieczył

nosidełko małej. Wendy osłoniła je jeszcze jednym kocem, a sama

usiadła z przodu.

Kiedy Mack próbował włączyć się do ruchu, samochodem

wyraźnie zarzuciło. Wendy zauważyła z ironią:

– Mówiłeś coś o kontroli nad własnym życiem?

background image

– Tutaj jest bardziej ślisko z powodu tłoku, na autostradzie będzie

lepiej.

Przełknęła ślinę. Jesteśmy w rękach szaleńca, pomyślała.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Bo byłem już tam.

Z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że sprawdził warunki.

Może nie był aż tak bardzo nieodpowiedzialny, jak sądziła. Z drugiej

jednak strony, mógł przecież mieć wypadek, a ona, siedząc z

dzieckiem na lotnisku, nawet by się o tym nie dowiedziała. Nic się

jednak na szczęście nie stało i nie było sensu do tego wracać.

Postanowiła powiedzieć coś miłego.

– Całkiem fajny samochód, jak na pożyczony.

Wóz miał sportowy wygląd, skórzane siedzenia i akcesoria, jakich

dotąd nie widziała.

– Nie jest pożyczony. Kupiłem go.

– Co takiego? – spytała słabym głosem.

– Są święta i wypożyczalnie były zamknięte. Przejechałem się do

miasta i kupiłem samochód.

– Tak po prostu... No tak...

Gdyby potrzebowała dowodu dzielącej ich różnicy, przykładu

perspektyw, jakie teraz będzie miała przed sobą Rory, nie mógłby

wymyślić nic lepszego. Na pewno chciał jej pokazać coś więcej niż

tylko silne pragnienie powrotu do domu.

– Oczywiście nie jest nowy – dodał, jakby to mogło zmienić jej

odczucia.

background image

– Jak daleko do Chicago?

– W normalnych warunkach dwie godziny, przy tej pogodzie

pewnie około czterech.

Ruch był niewielki i spokojny. Kiedy Wendy po raz pierwszy

ujrzała porzucony w rowie samochód, spojrzała pytająco na Macka.

– Ktoś wpadł po prostu w panikę. Zaczął się ślizgać, nacisnął

hamulec i wylądował na poboczu. Łatwo o taką przygodę. Ale

wierzysz chyba, że ja, wioząc taki cenny bagaż, nie będę ryzykował?

Odwróciła głowę i popatrzyła na śpiące dziecko.

– No, nie, ale...

– Dokumenty w mojej walizeczce warte są jakieś pół miliona

dolarów.

Zanim zdążyła poczuć irytację, dostrzegła ironiczny uśmieszek

błąkający się w kącikach jego ust.

Posuwali się z mozołem. Nie chciała pytać Macka o odległość,

zamiast tego starała się śledzić tablice informujące o dystansie

dzielącym ich od Chicago.

– Jesteś straszliwie milcząca – powiedział w końcu.

– Nie chciałam cię dekoncentrować.

– Wolałbym jakieś urozmaicenie.

Wendy zaczęła mówić, co tylko przychodziło jej do głowy.

Opowiadała o filmach, które chciała zobaczyć i o przeczytanych

książkach, pytała o jego ulubione lektury. Tak minęły dwie, potem

trzy godziny. Zmrok już dawno zmienił się w wieczór, ale nie było tak

background image

ciemno, jak się spodziewała. Śnieg odbijał światła i chwilami

wydawało się, że to wcale nie noc.

Kiedy wyczerpali już tematy rozmów, jedynym odgłosem stał się

ciągły, hipnotyczny szum wycieraczek, pracowicie odśnieżających

szybę. Ze względu na Rory włączyli pełne ogrzewanie i po chwili

Wendy poczuła się senna.

Wiedziała, że to niebezpieczne. Sama mogłaby się zdrzemnąć, ale

gdyby przytrafiło się to Mackowi... Zaczęła więc znowu mówić i,

uspokojona jego wyraźną życzliwością, spytała, czy jest coś, co

powinna wiedzieć przed przyjazdem do domu jego rodziców.

Wzruszył ramionami.

– Chcesz wiedzieć, czego oczekiwać? Zwykle w święta mamy

tłumy gości, ale tym razem ograniczymy się do samej rodziny.

– Tylko ty i rodzice, tak?

– I moi bracia, Mitch i John, oraz żona Johna, Tessa. Myślę, że

będzie mniej formalnie niż zwykle.

Nie było to wielkie pocieszenie, bo nie wiedziała, co to znaczy

mniej formalnie? Nie spytała jednak. Cokolwiek by odpowiedział, nie

zmieni to zawartości jej walizki. Będzie musiała zrobić jak najlepszy

użytek z tego co ma. Może wystarczy jej nowy kostium. Spytała:

– Odebrałeś nasze bagaże, prawda?

– Nie. Nie rozładowywali samolotu.

Przymknęła oczy w niedowierzaniu. Do bagażu podręcznego

zmieściły się jedynie niezbędne rzeczy Rory, więc nie miała przy

background image

sobie nawet bielizny na zmianę. Jej spodnie były wygniecione, a

sweter poplamiony jedzeniem małej.

– O, to cudownie – powiedziała z ironią. – Całe szczęście, że nie

wieziesz mnie jako swojej dziewczyny na pierwsze spotkanie z

rodzicami. To byłoby jeszcze gorsze.

Mack spojrzał na nią spod oka.

– A skąd taki pomysł?

Zakłopotana, poczuła, jak płoną jej policzki. Czemu powiedziała

coś tak idiotycznego? Gdyby tylko zastanowiła się choć przez chwilę!

– Nie mam pojęcia... – wypaliła. – Pewnie wrodzony optymizm.

W trudnych sytuacjach zawsze pocieszam się, że mogłoby być jeszcze

gorzej.

Mack zastanowił się.

– Rozumiem.

Wendy z ulgą zmieniła temat.

– Opowiedz mi o Marissie.

– Po co? Znałaś ją przecież. Nie widziałem jej od paru lat. Mój

kontakt z nią ograniczał się do wysyłania czeków raz w miesiącu.

Gorzki ton Macka sprawił, że miała ochotę się wycofać. Ciągnęła

jednak dalej:

– Powiedziałeś kiedyś o niej bardzo nieprzyjemne rzeczy. Sądzę,

że powinieneś to wyjaśnić.

– Bo ona sama nie może się już obronić? Jeśli podejrzewasz, że

nienawidziłem siostry, to się mylisz. Po prostu znałem ją lepiej niż

inni.

background image

– Powiedz coś więcej. – Widząc, że się waha, dodała miękko: –

Proszę.

– Marissa była piękna, zepsuta i myślała głównie o sobie. Nie

była z gruntu zła, ale bywała zimna, wyrachowana i manipulatorska.

Wendy skrzywiła się, usiłując dopasować to, co usłyszała, do

własnego obrazu Marissy. Mack miał rację – była piękna. Zepsuta i

myśląca tylko o sobie – być może, ale czy nie dotyczy to większości

młodych ludzi?

Jeśli zaś chodzi o chłód i wyrachowanie, nie miała zdania. Albo

Marissa tak bardzo się zmieniła, albo udało jej się ukryć te cechy

przed Wendy. Z drugiej zaś strony – dlaczego zakładała, że Mack ma

rację?

– Może to nie była tak do końca jej wina – ciągnął zamyślony. –

Kiedy po trzech chłopcach pojawia się długo oczekiwana

dziewczynka... Od dnia swych narodzin była traktowana jak

księżniczka.

– Czy tego właśnie chciała?

– Nie wiem, co mówiła tobie, więc nie mam pojęcia, czego

pragnęła.

Nie zamierzała mu tego mówić, ale uznała, że nadszedł właściwy

moment.

– Nie chciała, by Rory trafiła do twoich rodziców. Twierdziła, że

zniszczą jej córkę, tak jak zniszczyli ją samą. – Naśladując Marissę,

wyraźniej zaakcentowała ostatnie słowa.

background image

Przez chwilę wydało się jej, że spostrzega na twarzy Macka

wyraz bólu. Nic nie odpowiedział. Byli już w Chicago i przemierzali

kolejną willową dzielnicę. Boczne ulice były ruchliwsze i bardziej

śliskie niż autostrada. Padał coraz gęstszy śnieg i Mack nie spuszczał

oczu z przedniej szyby. To nie był moment na dalsze dyskusje o

Marissie.

Pewna, że teraz, w mieście, Mackowi nie grozi już zaśnięcie,

Wendy zamilkła. Przyglądała się śladom opon na jezdni i płatkom

śniegu iskrzącym się w świetle latarń. Rory mruknęła coś przez sen,

chwilę się powierciła, po czym znów ucichła.

Milczenie przerwał ciepły głos Macka, tak cichy, że w pierwszej

chwili go nie usłyszała.

– Dziękuję, że ze mną pojechałaś. Sam nie poradziłbym sobie w

tej podróży.

Powoli odwróciła głowę, by na niego spojrzeć. Patrzył prosto

przed siebie. Z niedowierzaniem zauważyła, że w jego twarzy nie ma

nawet cienia delikatności, którą przed chwilą usłyszała w jego głosie.

Zanim zdołała pomyśleć nad odpowiedzią lub choćby zastanowić

się, dlaczego jego słowa mają dla niej takie znaczenie, Mack oznajmił,

że są na miejscu.

Samochód skręcił na podjazd i zatrzymał się przed bramą. Było

to właściwie kilka mosiężnych bram, największych, jakie Wendy

kiedykolwiek widziała. Za nimi, na końcu długiej alei, widniał dom –

elegancka rezydencja w stylu jakobińskim, z kamiennymi stiukami

okalającymi drzwi i okna.

background image

– Mój Boże! – szepnęła mimo woli.

Dopiero kiedy odpowiedział, zorientowała się, że ją usłyszał.

– Owszem, robi to na ludziach wrażenie.

Wyjął z portfela kartę magnetyczną, wsunął ją do małej czarnej

skrzyneczki na końcu podjazdu. Brama otworzyła się bezszelestnie.

– To o wiele rozsądniejsze, niż trzymanie stróża na tym mrozie –

powiedziała Wendy.

Paplała bzdury, bo była rozdrażniona. Mógł ją przygotować!

Nie, pomyślała po chwili. Nic nie mogło przygotować jej na to, co

zastała. Owszem, spodziewała się ekskluzywnej dzielnicy, cichej

uliczki, dużego domu, ale nawet gdyby Mack opisał jej swoją

siedzibę, nie potrafiłaby wyobrazić sobie wiejskiej rezydencji

wkomponowanej w środek miasta, położonej w ogromnym parku, z

olbrzymią fontanną przed drzwiami wejściowymi. Pomiędzy dwiema

kolumnami portalu stała jaskrawo oświetlona choinka.

Odwróciła się i sięgnęła, by okryć Rory. Dziewczynka miała

szeroko otwarte oczy, które w słabym świetle lampy nad portalem

wydawały się jeszcze większe.

– Witaj – powiedziała pieszczotliwie. – Od jak dawna nie śpisz?

Rory uśmiechnęła się i wyciągnęła rączki. Zaprotestowała przed

ponownym opatulaniem i nim dotarli do rzeźbionych drzwi, głośno

płakała. Drzwi otwarły się, a Wendy starała się zmobilizować przed

spotkaniem z rodzicami Macka. Kto wie, czy nie wyjmą jej po prostu

dziecka z rąk i...

background image

Mężczyzna przytrzymujący drzwi był bardzo wysoki i ubrany w

strój wieczorowy. W zestawieniu z jego nienagannym wyglądem

Wendy poczuła się jeszcze bardziej niechlujna i odruchowo mocniej

przytrzymała Rory. Dziecko wymagało przewinięcia i nie chciała

dopuścić do zetknięcia jej mokrej pieluszki z wytwornym ubiorem

mężczyzny.

– Dobry wieczór panu – skłonił się Maćkowi. – Dobry wieczór

pani. Pan Burgess jest w bibliotece, panie Macku. Niestety, pani

Burgess nie doczekała się państwa i udała się już do swoich pokoi.

Poszła spać? – pomyślała Wendy z niedowierzaniem, ale zaraz

skarciła samą siebie za dokonywanie pochopnych ocen. Nie wiedziała,

czy Mack zawiadomił rodziców o spóźnieniu. Jeśli nie, matka miała

pełne podstawy przypuszczać, że zjawią się dopiero nazajutrz.

Mack skinął głową bez zdziwienia.

– Czy mógłbyś powiedzieć jej pielęgniarce, że już jesteśmy?

Może jeszcze nie zasnęła.

Pielęgniarce? Wendy poczuła się zawstydzona. Jeśli pani Burgess

była chora, wyjaśniało to wiele.

– Oczywiście, proszę pana. Czy zaanonsować państwa w

bibliotece?

– Nie, dziękuje ci, Parker. Weź tylko nasze płaszcze, a z resztą

sami sobie poradzimy.

Zrzucił płaszcz, wziął od Wendy nosidełko i postawił je na

stoliku, by rozwinąć małą. Dziewczyna wzdrygnęła się na myśl o

zadrapaniu błyszczącej drewnianej powierzchni stolika.

background image

Raz jeszcze spojrzała na stojącą w holu choinkę. Była olbrzymia i

musiało na niej wisieć chyba z tysiąc światełek i bombek. Na dole

leżały paczki z prezentami. To nazywał Mack skromnymi świętami?

Kamerdyner pomógł jej zdjąć płaszcz, ale nie spuszczał oczu z

Rory. Kiedy Mack uniósł małą z nosidełka, zamrugała oczami, po

czym dostrzegłszy Wendy, uśmiechnęła się promiennie.

– A więc to jest maleństwo panny Marissy, tak? – spytał cicho

Parker. –Tak się cieszymy, że sprowadził ją pan do domu.

Wendy wyjęła z torby pieluszkę i czyste śpioszki, a Parker

zaprowadził ją do wyłożonej różowymi kafelkami garderoby, która

była znacznie większa niż łazienka w jej mieszkaniu.

Przebranie i toaleta małej, nie zajęło dużo czasu. Śpioszki nie były

nowe ani szczególnie ładne, ale przynajmniej dziecko było teraz

czyste.

Sama także zdążyła się odświeżyć. W pracy nauczyła się

podstawowej zasady marketingu, że najważniejsze jest opakowanie

produktu. W równym stopniu dotyczyło to Rory, jak i jej samej.

Nie chciała, by Burgessowie odnieśli wrażenie, że ich wnuczka

znajdowała się pod opieką abnegatki. Niewiele mogła zrobić, upięła

tylko kok i umalowała usta. Uznała, że i tak nie będą jej się specjalnie

przyglądać.

Kiedy wróciła, Mack stał oparty o ścianę. Nad jego głową wisiało

przepięknie zdobione lustro. Wyprostował się, a jego wzrok spoczął

przez chwilę na jej wargach. Wendy poczuła przypływ gorąca,

najwyraźniej dostrzegł jej wysiłki.

background image

– Gotowa? – spytał delikatnie.

Miała ochotę zaprzeczyć, ale skinęła tylko głową.

W bibliotece było ciepło. W kominku płonął ogień, i w połączeniu

ze słabym światłem bocznych lamp, nadawał wnętrzu szczególny

nastrój. Ze skórzanego fotela stojącego przy kominku wstał im na

przywitanie mężczyzna. Był nieco niższy od Macka, ale rysy jego

twarzy i osadzenie brwi wyraźnie wskazywały na pokrewieństwo.

– O, nareszcie jesteś, Mack. I panna...

– Miller – podpowiedział Mack. – Wendy, to mój ojciec.

Wendy przełożyła dziecko na lewe ramię, by uwolnić prawą rękę

do powitania. Samuel Burgess nie uczynił żadnego gestu. Jego wzrok

utkwiony był w Rory. Nie poruszył się jednak, by ją dotknąć, z

rękoma splecionymi z tyłu kołysał się nieznacznie, jakby niepewny,

co ma uczynić i wyraźnie tym faktem zirytowany.

Rory przyglądała mu się z uwagą, po czym uśmiechnęła się

szeroko i przyjaźnie. Samuel Burgess uśmiechnął się w odpowiedzi.

Wendy poczuła nagle ogromną radość, że jest świadkiem tej chwili.

– Może zechciałby ją pan potrzymać? – zaproponowała

uprzejmie.

Mack spojrzał na nią zaskoczony, co rozzłościło Wendy. Czyżby

przypuszczał, że nie wypuści dziecka z rąk? Przecież im szybciej mała

przyzwyczai się do nowego otoczenia, tym lepiej.

– No cóż – powiedział Samuel Burgess schrypniętym głosem –

tak, chyba tak.

background image

Niezgrabnym ruchem wziął wnuczkę z rąk Wendy, wyraźnie nie

wiedząc, jak się trzyma niemowlęta. Wendy wstrzymała oddech, ale

Rory najwyraźniej wyczuła jego dobre intencje i wykazała

cierpliwość.

Po chwili starszy pan głaskał małą po policzku, aż zaczęła

rechotać. Rory to urodzona dyplomatka, pomyślała Wendy. Po

nieznośnym zachowaniu w podróży, jakby zrozumiała, że nadszedł

teraz moment prawdziwej próby.

Wendy uśmiechnęła się do Macka. On także, pamiętając

niedawne wrzaski, powinien dostrzec komizm tej sytuacji. Ale Mack

przyglądał jej się dziwnym wzrokiem. Jego spojrzenie było poważne

i przenikliwe. Uśmiech zamarł na ustach Wendy i poczuła dziwny

niepokój w żołądku. Czemu tak na nią patrzy?

Zmieszana, zwróciła się w stronę Samuela i Rory. Rozległo się

pukanie do drzwi. Usłyszawszy pozwolenie Samuela, do pokoju

weszła młoda kobieta.

Pielęgniarka, domyśliła się Wendy, choć kobieta nie była ubrana

w fartuch, lecz w spodnie i kolorową bluzkę. Jedynie buty, typowe dla

osób wykonujących stojącą pracę, zdradzały jej funkcję.

Przybyła zwróciła się cicho do Macka:

– Pani Burgess zaprasza państwa na górę.

Odpowiedział Samuel:

– Chłopcze, weź Aurorę na górę i pokaż ją babci.

U podnóża masywnych schodów Wendy zatrzymała się i

odchyliła głowę do tyłu. Mack spojrzał na nią wyczekująco.

background image

– No, co?

– Nie będę ci chyba potrzebna – powiedziała, podając mu Rory.

Mack zwrócił się do przechodzącego właśnie Parkera.

– Mam prośbę, Parker. Widzisz, nie zatrzymywaliśmy się na

kolację, więc może zechciałbyś uprzedzić panią Cardozę, że

chcielibyśmy wkrótce pobuszować w kuchni.

– Zobaczę, co się da zrobić, proszę pana.

– Dobry z ciebie człowiek, Parker – powiedział z uśmiechem

Mack i zwrócił się do Wendy: – Chodź. Tracisz odwagę, bo jesteś

głodna.

Była to prawda, być może niedawny niepokój żołądka był

wynikiem głodu i narastającego poczucia samotności. Nie była jednak

tego całkiem pewna. Nadal nie ruszała się z miejsca.

– Matka na pewno wolałaby widzieć tylko ciebie i Kory. Skoro

nie czuje się najlepiej...

– Być może. Ale niezależnie od tego, co by wolała, zobaczy nas

wszystkich. Podał jej rękę. – Czy nie lepiej poznać ją dzisiaj, kiedy

będzie skupiona na Rory? Do jutra będziecie już dobrymi znajomymi.

Wendy musiała przyznać mu rację. Nieważne, kiedy pozna matkę

Macka. Wendy Miller nie jest w życiu Burgessów osobą na tyle

ważną, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Lepiej mieć to już za

sobą. Teraz przynajmniej jest przy niej Mack.

Co się z nią dzieje? Nigdy przedtem nie potrzebowała wsparcia ze

strony mężczyzny!

background image

Mack poprowadził ją przez szerokie schody i hol przedzielający

główne skrzydło budynku. Następnie skręcili w wąski korytarz i

zatrzymali się przed potężnymi, łukowatymi drzwiami.

Zapukał i uchylił je nieco.

– Mamo?

– Wejdź, Mack.

Usłyszawszy te słowa, Wendy zrozumiała, po kim Mack

odziedziczył swój głęboki wibrujący głos. Zapewne także od matki

nauczył się tak wspaniale nim posługiwać.

Była pewna, że pani Burgess okaże się wysoką, szczupłą i

elegancką kobietą. Mimo choroby będzie zapewne odziana w

powłóczystą jedwabną szatę i poruszała się z niewymuszoną gracją.

Mack otworzył drzwi na oścież.

– Przyprowadziłem kogoś.

Wendy otworzyła oczy ze zdumienia. Ujrzała drobną, starannie

uczesaną kobietę. Ubrana w niebieską piżamę, siedziała na wózku

inwalidzkim. Jej ciało było wykrzywione, jedno ramię znajdowało się

znacznie wyżej niż drugie. Długie, strasznie zdeformowane palce jej

dłoni spoczywały na kolanach.

– Mamo, to jest Wendy.

Oczy starszej pani były identyczne jak Marissy – i jak Rory. Nic

dziwnego, że ujrzawszy małą po raz pierwszy, Mack nie miał

najmniejszych wątpliwości. Jednak spojrzenie pani Burgess było

pełne dystansu, jak gdyby unikała wszystkiego, co mogłoby ją zranić.

Przez dłuższą chwilę przyglądała się Wendy.

background image

– Jestem Elinor – powiedziała łagodnie. – Podałabym ci rękę, ale

obawiam się, że nie dam rady.

– Rozumiem – odparła szybko Wendy. Leciutko dotknęła dłoni

kobiety. Jej skóra była sucha i pomarszczona.

Wzrok Elinor spoczął teraz na dziecku.

– A więc przywiozłaś nam Aurorę.

– Możesz ją potrzymać, mamo?

Bardzo ostrożnie Wendy ułożyła dziecko na kolanach Elinor,

przytrzymując je lekko przed ześlizgnięciem. Niestety, okazało się to

konieczne i w oczach pani Burgess pojawił się na chwilę wyraz nie

skrywanego bólu.

Kobieta nie rezygnowała jednak łatwo. Przez kilka chwil po

prostu przyglądała się dziecku, które odpowiadało jej uważnym

spojrzeniem. Nie spuszczając wzroku z Rory, spytała:

– Jedliście kolację?

– Nie – odparł Mack. – Nie chcieliśmy się zatrzymywać i

ryzykować jazdy w narastającej śnieżycy.

– Zadzwoń po Parkera, by się tym zajął.

– Nie martw się, mamo, już to zrobiłem. – Pochylił się i ucałował

matkę w policzek. – Do zobaczenia rano.

Wendy wyciągnęła ręce po dziecko.

– Nie – sprzeciwiła się Elinor.

Dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Najwyraźniej w ciągu tych

paru minut cała władza przeszła w inne ręce. Nadszedł moment, w

którym nie ma już nic do powiedzenia w sprawach Rory.

background image

– Przepraszam – powiedziała szybko starsza pani. – Nie chciałam

zrobić ci przykrości. Pomyślałam sobie tylko, że moja pielęgniarka

zajmie się położeniem jej do łóżka, a wy będziecie mogli spokojnie

zjeść i odpocząć. Musicie być wyczerpani podróżą.

Wendy przełknęła ślinę i zdobyła się na uprzejmą odpowiedź.

– Oczywiście. To bardzo miło z pani strony.

I w gruncie rzeczy tak było. Zmęczona i głodna, rzeczywiście nie

bardzo miała silę zajmować się teraz Rory. Powinna być wdzięczna,

że Elinor Burgess to dostrzegła. Nie powinna czuć się dotknięta ani

zlekceważona. A jednak, kiedy podeszła, by pogłaskać małą na

dobranoc, miała nieodparte wrażenie, że rozstaje się z nią ostatecznie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wbrew zapowiedzi Macka, nie udali się do kuchni. Poprowadził

ją do przestronnego pokoju śniadaniowego na tyłach domu. Parker

nakrywał właśnie do stołu. Mack podsunął Wendy krzesło, po czym

usiadł koło niej.

Parker zapalił stojące na środku stołu świece, napełnił winem

dwie szklaneczki, po czym nalał zupę ze stojącej na pomocniku wazy.

– Pani Cardoza przeprasza za tak skromny posiłek – powiedział,

stawiając przed Wendy ozdobny talerz z chińskiej porcelany.

Delikatny zapach przyjemnie podrażnił jej nozdrza – była to

zaprawiana śmietanką zupa z krabów. Przypomniała się jej kanapka z

masłem orzechowym, którą Mack znalazł w jej kuchni. Zdaje się, że

pani Cardoza nie miała pojęcia, co to znaczy skromny posiłek.

background image

Kamerdyner podał zupę Maćkowi.

– Przy okazji, proszę pana, poleciłem jednemu z chłopców

odstawić samochód do garażu.

– Dzięki. Zupełnie o tym zapomniałem. Może mogliby go jutro

umyć. – Mack rozłożył serwetkę i wziął do ręki łyżkę. – Dopiero, jak

zobaczę go w świetle dziennym, zdecyduję, czy go zatrzymać.

Cicha krzątanina obsługującego ich Parkera nie zakłócała

spokojnej atmosfery pokoju. Wendy była zbyt głodna, by rozmawiać,

więc obecność kamerdynera zupełnie jej nie przeszkadzała.

Po zupie podano zieloną sałatę z sosem winegret i ciepłą bułeczkę

grahamową. Parker zabrał jej pusty talerz. Już miała podziękować,

gdy pojawił się z przykrytą tacą i spytał:

– Może plasterek fileta?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, ze znawstwem ukroił kilka

plasterków polędwicy i ułożył je na talerzu Wendy. Dodał łyżkę

gotowanych warzyw i postawił przed nią.

– Kiedy mówiłeś, że pobuszujemy w kuchni, sądziłam, że masz

na myśli małą kanapkę – powiedziała Wendy.

Mack uśmiechnął się.

– Pani Cardoza rozpieszcza mnie. Sama widzisz, że jestem

wdzięcznym łakomczuchem.

Parker upewnił się spojrzeniem, że wszystko zostało podane, po

czym wyszedł z pokoju. Mack dolał Wendy wina. Spróbowała fileta.

Był dokładnie taki, jak lubiła – zrumieniony na brzegach, a w środku

różowy i soczysty. Najlepszy, jaki kiedykolwiek jadła.

background image

Panujące między nimi milczenie nie było wrogie ani kłopotliwe,

ale nie czuli się w nim komfortowo. Od kiedy wyszedł kamerdyner,

zdawało się, że przez pokój przechodzą jakieś dziwne prądy.

Powietrze wypełnione jest ładunkami elektrycznymi.

Po dłuższym milczeniu Wendy spytała:

– Co dolega twojej matce?

– Reumatyczne zwyrodnienie stawów.

– Oj, to paskudna sprawa.

– Owszem. Ma lepsze lub gorsze okresy. Teraz nadeszło kolejne

zaognienie. Stres bardzo niekorzystnie wpływa na artretyzm i od

czasu śmierci Marissy czuje się fatalnie.

– To dlatego wolałeś uprzedzić ją przed przywiezieniem Rory?

Mack przytaknął.

– Sądzisz, że nastąpi poprawa?

– Mam nadzieję. Dotąd tak zwykle bywało.

– Czy będzie w stanie zająć się niemowlęciem?

– Rozpoznano to u niej tuż po narodzinach Marissy i jakoś sobie

poradziła. Miała oczywiście pielęgniarki, które bardzo jej pomagały.

– A może to miała Marissa na myśli, mówiąc o zniszczonym

życiu? Pielęgniarki zamiast matki? – mruknęła Wendy pod nosem.

Głos Macka przybrał szorstkie brzmienie.

– Mogło to być gadanie egzaltowanej idiotki.

– Ale była wychowywana przez pielęgniarki, tak?

– Owszem.

Wendy odłożyła widelec i dodała uprzejmym tonem:

background image

– A teraz twoja matka ma się jeszcze gorzej, tak? Wiesz, że tak

naprawdę nie jest w stanie zająć się dzieckiem, prawda, Mack? Skoro

samo położenie dziecka na jej kolanach wywołuje ból...

– Coś wymyśli.

– Pielęgniarki? Opiekunki? Tego chcesz dla Rory? Matka nie

może nawet jej przewinąć, ojciec wykazuje umiarkowane

zainteresowanie, zresztą żaden ojciec nie...

W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie a

rozmowę przerwał im radosny okrzyk:

– A więc udało ci się!

Młody człowiek szybkim krokiem zbliżył się do Macka i poklepał

go po ramieniu. Wendy domyśliła się, że to jeden z braci. Nie tak

wysoki jak Mack był chyba jakieś dziesięć lat młodszy. A może tylko

się taki wydawał przez swą spontaniczność i otwartość.

W niczym nie przypominał dojrzałego, poważnego Macka. Nie

znaczyło to bynajmniej, że Mack jest nudny, ciężki i pozbawiony

polotu. Po prostu można było na nim polegać. To co wcześniej, na

schodach, przemknęło jej przez myśl, wcale nie było takie głupie.

Kobieta naprawdę mogła znaleźć w Macku oparcie.

Na szczęście ona zupełnie tego nie potrzebowała.

– Wyobrażam sobie, jaką miałeś drogę, nie ma co! – Wyciągnął

rękę w stronę Wendy. – Cześć, jestem Mitchell.

Podszedł do pomocnika i obejrzał pozostałości kolacji.

background image

Wyjął z serwantki talerz i ukroił sobie porządny kawał polędwicy.

Usiadł naprzeciwko Wendy i przyglądając się jej z zainteresowaniem,

zaczął jeść.

Mack spojrzał na jego talerz i spytał:

– Nie jadłeś kolacji?

– Jadłem, ale nie była tak dobra jak to. Dlaczego pani Cardoza

zawsze tak bardzo cię wyróżnia?

– Bo jestem wyrafinowanym smakoszem i doceniam jej wysiłki.

Ciebie zadowoli byle co.

Mitch puścił uwagę mimo uszu. Zwrócił się do Wendy:

– Jak tam pierwsze wrażenia z Chicago?

Wybrała odpowiedź dyplomatyczną:

– Właściwie nie widziałam jeszcze nic oprócz śniegu.

– Paskudnie, co? To najgorsza pora roku na składanie wizyt w

tym mieście. Jak skończę college, przenoszę się na Hawaje. Byłbym

tam już dawno, gdyby nie obawy Macka, że będę żeglował, zamiast

się uczyć. A propos, Mack, muszę z tobą porozmawiać o statystyce.

– Nie teraz, Mitch. Co byś powiedziała na deser, Wendy?

Jak spod ziemi wyłonił się Parker, ale Wendy odmówiła.

– Nie mogłabym przełknąć nic więcej. Jeśli nie macie nic

przeciwko temu, zostawię was i położę się spać.

Mitch podskoczył, by odsunąć jej krzesło.

– Właściwie to nie chciałem cię wyganiać, ale szczerze mówiąc

mam bardzo ważną sprawę. Dzięki za zrozumienie. Wiesz, Mack,

background image

naprawdę trudno o kobiety, które chwytają w lot wszelkie aluzje.

Może powinieneś się zastanowić...

– Co właściwie chciałeś mi powiedzieć, Mitch?

Parker zwrócił się do Wendy:

– Proszę za mną. Pani Parker zaprowadzi panią do jej pokoju.

Wendy zerknęła jeszcze za siebie. Bracia rozmawiali już z

ożywieniem. Mitch ilustrował swój wywód, przestawiając nakrycia na

stole.

Pani Parker była niska, pulchna i ubrana na czarno. Gdy weszły

na górę, Wendy zatrzymała się i spytała:

– A gdzie jest pokój dziecięcy?

Kobieta wskazała drogę.

– W tamtym skrzydle, gdzie pokoje pielęgniarek.

Wendy przygryzła wargę.

– Nie powinna się pani martwić o maleństwo – uspokoiła ją pani

Parker. – Z tego, co wiem, śpi już. I będzie miała doskonałą opiekę.

– Ma pani rację – odparła, a w myślach dodała: powinnam

przyzwyczajać się do myśli o rozstaniu, inaczej tylko obu nam je

utrudnię.

– Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie – powiedziała pani

Parker, otwierając przed Wendy łukowate drzwi i zapalając światła w

przestronnym pokoju.

Na starym orientalnym dywanie przed kominkiem stały wygodne

fotele i kanapka. Przez szerokość trzech okien ciągnęła się wygodna

background image

ława zapraszająca, by na niej usiąść i delektować się widokiem

stojącej przed domem fontanny.

– Sypialnia i łazienka są tam – służąca wskazała na drzwi

przecinające jedną ze ścian pokoju. – Pan Mack powiedział mi, że

zostaliście państwo pozbawieni bagażu?

Pytanie to przypomniało Wendy bolesną prawdę. Znajduje się w

tak eleganckim otoczeniu i nie ma co na siebie włożyć.

– Niestety, to prawda.

– Pozwoliłam sobie przygotować dla pani rzeczy na noc. Mam

nadzieję, że się pani spodobają. Kiedy skończy się pani rozbierać,

proszę zadzwonić. Przyślę służącą po pani ubranie, tak by na jutro

rano wszystko było wyprane i świeże.

Wendy odparła odruchowo:

– To za wielki kłopot... – Przerwała. Nie znosiła robić wokół

siebie szumu, ale nie mogła przecież odmówić.

Pani Parker uśmiechała się przyjaźnie.

– Proszę zadzwonić, gdy będzie pani gotowa.

– To cudownie z pani strony. Ratuje mi pani życie.

Pani Parker zatrzymała się w progu.

– Zapewniam panią, że cała służba postara się zrobić wszystko co

w naszej mocy, by przyjaciółka pana Macka czuła się u nas dobrze –

dodała cicho.

Czy Wendy tylko tak się zdawało, czy też przed słowem

przyjaciółka pani Parker na chwileczkę zawiesiła głos? To oczywiste,

background image

odpowiedziała sama sobie. Służba nie wiedziała przecież, jaka była jej

pozycja ani dlaczego tu się znalazła.

Ziewnęła, po czym przeszła się po swoim apartamencie. Pani

Parker miała rację; wszystko, czego tylko Wendy mogła potrzebować,

czekało na nią. Na posłanym łóżku leżała jasna bawełniana koszula

nocna, pod łóżkiem – miękkie kapcie, a na wieszaku w łazience –

szlafrok.

Kiedy była pod prysznicem, rozkoszując się silnym, gorącym

strumieniem wody, przeznaczone do prania rzeczy znikły jak za

dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Położyła się w ogromnym łożu i

przytuliła do poduszki, marząc, by Rory, zamiast piętro niżej, spała

obok w kołysce.

Śniło jej się, że słyszy płacz małej i nie może jej znaleźć w

plątaninie pokoi, korytarzy i schodów. Dopiero po jakimś czasie udało

się jej zapaść w spokojny, głęboki sen.

Obudziła się, gdy jaskrawe światło dnia wpadło przez szerokie

okna do pokoju. Pomyślała, że Rory już pewnie nie śpi i przeraziła

się. Dlaczego dziecko nie płakało rano?

Musiało się stać coś strasznego. Usiadła wyprostowana i dopiero

teraz zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje.

Z pokoju obok dobiegł ją jakiś szmer i po chwili ujrzała służącą w

ciemnozielonym kostiumie i białym fartuszku, trzymającą w rękach

tacę. Ujrzawszy siedzącą na łóżku Wendy, zatrzymała się w progu.

– Przepraszam, nie chciałam pani przeszkadzać. Pani Parker

pomyślała, że może miałaby pani ochotę na poranną kawę lub herbatę.

background image

Postawiła tacę na stoliczku przy łóżku. Oprócz dzbanków leżała

na niej mała kwadratowa koperta. Wendy poprosiła o kawę i sięgnęła

po list. Znajdujący się w środku papier miał elegancki monogram, ale

wiadomość napisana była na maszynie.

„Proszę wybaczyć, że to maszynopis, ale pisanie odręczne bywa

dla mnie zbyt trudne. Czy nie zechciałabyś, w dogodnej dla siebie

chwili, zajrzeć przed południem do mego pokoju?”

Poniżej widniał niezbyt wyraźny podpis Elinor Burgess.

Wendy łyknęła kawy i przeczytała liścik ponownie. Był prosty,

rzeczowy i trudny do rozszyfrowania. Równie dobrze mogłoby to być

zaproszenie na przyjacielską pogawędkę, jak i na rozmowę

pożegnalną, w której zasugeruje się Wendy natychmiastowy wyjazd.

Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić: należało stawić się na

zaproszenie. I, zamiast zadręczać się domysłami, lepiej będzie zrobić

to od razu.

Służąca cały czas stała przy łóżku, najwyraźniej oczekując

dalszych instrukcji.

– Czy mam przygotować pani kąpiel?

– Na Boga, nie. Jeszcze potrafię sama odkręcić kurki –

powiedziała Wendy, odsuwając kołdrę. Zrobiła to tak energicznie, że

zrzuciła satynową kapę leżącą w nogach łóżka. – Ojej, przepraszam.

– Nic nie szkodzi, to zdarza się bez przerwy. Trzeba było widzieć,

jak pogniotła to ostatnim razem jedna z przyjaciółek pana Macka...

Służąca ugryzła się w język i zacisnęła usta.

background image

– Przepraszam, nie powinnam poruszać tego tematu w pani

obecności.

Wendy zrozumiała, że pewne rzeczy należy szybko wyjaśnić.

Najwyraźniej służąca uważała, że łączy ją z Mackiem romantyczny

związek.

– Rzeczywiście – zgodziła się uprzejmie. – Ponieważ jednak

nie jestem jedną z przyjaciółek pana Macka, mało mnie obchodzi,

co któraś z nich uczyniła.

Wstała z łóżka.

– Tak, proszę pani. – Głos służącej był pełen niedowierzania. –

Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić?

– Nie, dziękuję.

Po kąpieli Wendy znalazła swe ubrania w nienagannym porządku.

Upięła włosy w kok i mając do dyspozycji tylko kosmetyki z bagażu

podręcznego, spróbowała zrobić makijaż.

Efekt był całkiem zadowalający. Zaledwie w piętnaście minut od

momentu otrzymania liściku, pukała do drzwi Elinor Burgess.

Wózek znajdował się teraz przy biurku w rogu pokoju. Elinor

była sama. Zaskoczona widokiem Wendy zwróciła się w stronę drzwi.

– Moja droga, wcale nie zamierzałam cię popędzać. Powinnaś

była spokojnie sobie wypocząć. Mam nadzieję, że służąca nie

zrozumiała mnie źle i nie obudziła cię?

No, przynajmniej nie wygląda to na rozmowę pożegnalną,

pomyślała Wendy.

– Nie, obudziłam się już wcześniej. Wyspałam się wspaniale.

background image

Elinor położyła ręce na kolanach.

– Mack twierdzi, że uraziłam cię wczoraj wieczorem.

Wendy spojrzała z niedowierzaniem. Czy Mack nie mógłby się

zająć własnymi sprawami? Do czego zmierzał?

– Uświadomił mi, że zachowywałam się tak, jakbym nie życzyła

sobie twoich kontaktów z Rory ani twojej pomocy w jej

wychowywaniu.

– Doskonale to rozumiem, to trudne...

– Tymczasem miałam jedynie na myśli, byś nie czuła się

zobligowana do zajmowania się nią. Chciałam, żebyś w czasie swego

pobytu odpoczęła, a moje pielęgniarki mają aż za dużo wolnego

czasu. Doktor mówi, że muszę je mieć w pobliżu, a tymczasem ja

sądzę, że samodzielność pomoże mi opóźnić rozwój choroby. Z

przyjemnością więc zajmę się dzieckiem przez te kilka dni. Po

świętach zatrudnimy opiekunkę na stałe.

– Zajmowanie się Rory nie jest obowiązkiem, pani Burgess –

odparła Wendy cicho. – To największa radość.

– Aurora miała ogromne szczęście, że trafiła na ciebie. Jednak...

Zapukano do drzwi i weszła pielęgniarka z Rory na ręku. Mała

miała na sobie nowe niebieskie wdzianko. Na widok Wendy zaczęła

gaworzyć i wyrywać się, jakby chciała przefrunąć dzielącą je

odległość.

Wendy marzyła, by móc rozumieć, co mała chce jej przekazać.

Nie panowała dłużej nad ogarniającą ją falą najczulszej miłości.

background image

Przestało ją obchodzić, co sobie pomyśli Elinor Burgess. Nie mogła

odwrócić się od dziecka, które pragnęło znaleźć się w jej ramionach.

Małe ciałko Rory pasowało do jej własnego tak idealnie, jakby

nigdy się nie rozstawały. Wendy wtuliła głowę pod policzek małej, z

rozkoszą wdychając zapach szamponu i pudru.

Przymknęła oczy.

– Jest słodziutka – powiedziała pielęgniarka. – Trochę marudziła

przed zaśnięciem, ale w końcu przespała całą noc.

Rory odsunęła na chwilę główkę i cicho zakasłała. Po czym z

wyczekującym uśmiechem patrzyła na Wendy.

– Co to było? – zdenerwowała się Elinor.

Wendy zaczęła naśladować ten kaszel, a Rory roześmiała się i

kaszlnęła ponownie.

– Kiedy wydaję z siebie śmieszne dźwięki, mała śmieje się.

Ostatnio odkryła, że kiedy ona robi to samo, ja też się śmieję. Od

czasu do czasu bawimy się w udawanie kaszlu.

Pani Burgess zmarszczyła się.

– Czy wezwałaś pediatrę, by wykluczył coś poważniejszego?

– Oczywiście, że nie. To tak zwany kaszel towarzyski.

Elinor powinna o tym doskonale wiedzieć. Z początku Wendy też

była przerażona, ale na szczęście szybko znalazła wyjaśnienie w

poradniku dla matek. Zważywszy na jej brak doświadczenia nie było

w tym nic dziwnego, ale Elinor jako matka czwórki dzieci, z

pewnością znała to zjawisko. Dlaczego więc była taka zdziwiona?

Czyżby Mack i Mitch też byli wychowywani przez pielęgniarki?

background image

Położywszy Rory na kocu, uklękła przy niej i zaczęła zabawę w

koci łapki. Było to pierwsze ćwiczenie z serii, którą starała się

codziennie wykonywać, by pobudzić mięśnie małej do rozwoju.

Elinor nie wyglądała na przekonaną, ale nie kontynuowała tematu.

Przez chwilę przypatrywała im się w milczeniu.

– Mam do ciebie prośbę, Wendy.

Wendy znów poczuła niepokój. Nie przestając patrzeć na dziecko,

odparła tak, jak wymagała tego kurtuazja:

– Z przyjemnością spełnię każdą.

– Ponieważ nie mogę chodzić po sklepach, chciałabym, byś zajęła

się skompletowaniem zimowej garderoby Rory. Tobie samej też by

się coś przydało.

– Och, nie zostanę tu na tyle długo, by potrzebować nowych

ubrań – zapewniła ją Wendy.

Nie chciała się przyznawać do braku pieniędzy, a nie zamierzała

popadać w długi z powodu zakupów potrzebnych na parę dni.

Uświadomiła sobie nagle, że nie spytała Macka o datę powrotu.

Zaproszenie dotyczyło wspólnego spędzenia świąt i nie zawierało

bliższych szczegółów. Czy oczekiwano, że wyjedzie tuż po Bożym

Narodzeniu, czy że zostanie jeszcze dzień lub dwa?

Nawet nie widziała swojego biletu, Mack trzymał oba razem.

Jakie to głupie, skarciła samą siebie. Miała nadzieję, że Mack

przedstawi matce swoją koncepcję. Tymczasem nie umiałaby nawet

odpowiedzieć na ewentualne pytanie Elinor o planowaną długość

wizyty.

background image

Miała jednak nadzieję, a właściwie pewność, że Elinor nie zada

tak niegrzecznego pytania. Przeszła do następnego ćwiczenia –

zabawy w rowerek.

– Ależ oczywiście, że potrzebujesz czegoś ciepłego. Zimą w

Chicago należy być odpowiednio ubranym. Mack prosił mnie o

przekazanie, żebyś zarezerwowała dzisiejsze popołudnie dla niego.

Czy Elinor zdawała sobie sprawę, że sposób przekazania tej

prośby przypomina zaproszenie na randkę? Oczywiście, że nie,

zapewniała samą siebie. Nawet nie przemknęłoby jej to przez głowę!

Dlaczego więc sama Wendy odniosła takie wrażenie? Przestała o tym

myśleć i przeszła do kolejnego ćwiczenia.

– Czy on jest teraz gdzieś tutaj? Jeśli chciałby ze mną

porozmawiać...

– Nie, musiał wyjść na parę godzin do pracy. Dlatego tak bardzo

chciał się upewnić, że nie zaplanujesz sobie nic innego i że będziecie

mogli wybrać się po zakupy.

Ach tak. Teraz nareszcie rozumiała. Elinor zaplanowała całą tę

eskapadę. Starsza pani ciągnęła dalej:

– Zrobiłam listę sklepów, które powinny okazać się przydatne,

oraz rzeczy, których mała potrzebować będzie na zimę.

Rzuciła okiem na treść karteczki. Przypominało to raczej

inwentarz wielkiego magazynu z odzieżą dziecięcą niż plan zakupów

dla jednej małej dziewczynki. Nie mogła jednak skomentować czegoś,

co przestało już być jej sprawą. Wsunęła listę do kieszeni spodni.

background image

Nagle spostrzegła wyraz zadumy, jaki pojawił się na twarzy

starszej pani, jej rysy wydały się nagle wyostrzone, a bruzdy głębsze.

– Podobno mówiłaś Maćkowi, że Marissa nie chciała, by dziecko

znalazło się w naszym domu.

Wendy postanowiła być szczera.

– Przykro mi, ale to prawda.

Elinor westchnęła i jej twarz wydała się nagle jeszcze bardziej

zmęczona.

– Chciałabym to zrozumieć. – W jej głosie było tyle bólu, że

Wendy poczuła przypływ współczucia. – Była taką piękną

dziewczynką. Upartą i na pewno bardziej zepsutą niż chłopcy.

Wszyscy litowali się nad nią i starali się wynagrodzić to, że ja... nie

czułam się dobrze.

Wendy pomyślała, że to zbyt łagodne określenie. Wystarczyło

spojrzeć na powykręcane ręce Elinor, by wyobrazić sobie, jak bardzo

musiała cierpieć.

Ciągnęła dalej:

– Potem, właściwie z dnia na dzień, odwróciła się od nas.

Odrzucała wszystko, co mówiliśmy i w co wierzyliśmy. W pierwszym

dogodnym momencie opuściła dom.

Elinor przymknęła oczy.

– Mogłoby się zdawać, iż nie dbaliśmy o nią, że nie staraliśmy się

nawet utrzymywać z nią kontaktu. Ale widzisz, Wendy, myśleliśmy,

że jeśli spełnimy jej żądanie i damy czas na opamiętanie się i nabranie

dystansu, sama do nas wróci. Tylko że tego czasu okazało się zbyt

background image

mało. – Przygryzła wargi i powtórzyła raz jeszcze: – Tak bardzo

chciałabym to zrozumieć.

A ja chciałabym móc wyjaśnić lub w jakiś sposób pocieszyć,

dodała w myślach Wendy.

Ale nie było słów, które mogłyby przynieść ukojenie.

Gdy jej uwaga skupiona była na pani Burgess, dziecku udało się

przeczołgać z koca na podłogę. Dotknąwszy rączkami zimnego

drewna, mała wydała zirytowany okrzyk.

Elinor spojrzała na nią, próbując jednocześnie dyskretnie wytrzeć

łzę spływającą po jej policzku.

– Myślę, że niedługo zacznie raczkować – skomentowała,

kończąc tym samym chwilę zwierzeń.

Resztę

przedpołudnia

spędziły

na

niemal

koleżeńskich

pogawędkach i wspólnej zabawie z Rory. Kiedy nadeszła pora lunchu,

Wendy nie mogła uwierzyć, że czas minął tak szybko. Nie mając

żadnego pretekstu, by dłużej zatrzymać dziecko, oddała je jednej z

pielęgniarek i udała się za Elinor do windy.

Serwowany w dużej jadalni lunch miał charakter dosyć formalny,

obecni byli oboje państwo Burgess. Nie było Macka ani Mitchella, a

rozmowa toczyła się wokół spraw obojętnych. Wendy zdawało się, że

pani Burgess specjalnie unika powrotu do tematu Marissy.

Po lunchu Elinor udała się do swego pokoju, a Samuel do

biblioteki. Wendy zaś usiadła przy kominku w salonie, przeglądając

magazyny ilustrowane. Przy okazji miała świetny widok na drzwi

wejściowe i rozkoszowała się ostrym, cudownym zapachem choinki.

background image

Nie była jednak przyzwyczajona do bezczynnego siedzenia. Na

widok Macka, przemarzniętego i objuczonego jakąś dużą paczką,

zerwała się z krzesła i wykrzyknęła:

– Jak to dobrze, że już jesteś!

Zmarszczył brwi:

– Taki entuzjazm może przyprawić o przyspieszone bicie serca,

Wendy.

W jego głosie wyczuła nutę szczerego rozbawienia i też zachciało

jej się śmiać. Musiała się wysilić, by zwrócić w jego stronę pełne

powagi spojrzenie.

– Nie podniecaj się zanadto. To nic osobistego.

Mack uśmiechnął się i delikatnie powiódł palcem po jej policzku.

W pierwszej chwili chciała się odsunąć, ale nie wiedzieć czemu nie

poruszyła się. Miejsca, których dotykał, zdawały się płonąć.

– Dzięki za sprostowanie. Naprawdę ulżyło mi. Przyszedłem tak

późno, bo odbierałem nasze bagaże z lotniska.

– A więc samolot jednak wystartował? Mogliśmy zaczekać i

przylecieć dziś rano.

– Pomyśl jednak, co byśmy stracili.

Przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia i nie przyszło

jej do głowy nic, czego należałoby żałować. Musiała przyznać, że nie

było tak najgorzej.

– W każdym razie ty straciłeś lunch – powiedziała rzeczowo. – A

może dziś znów spodziewasz się specjalnych względów pani

Cardozy?

background image

– Przed wyjściem z biura zamówiłem sobie hamburgera.

Nawet trudno byłoby to porównać z wytwornym lunchem, który

serwowano, jak zwykle na chińskiej porcelanie. A jednak

uświadomiła sobie, że bez wahania zamieniłaby go na hamburgera z

Mackiem.

Nie była zaskoczona tym odkryciem. W towarzystwie Macka

czuła się swobodnie. Nie starała się wywierać na nim jak najlepszego

wrażenia, mogła być sobą. Nie wiedziała tylko, dlaczego każde jego

spojrzenie wywoływało w niej uczucie gorąca?

– Gotowa na wyprawę do sklepów?

Zerknęła na przyniesioną przez niego paczkę i odparta:

– Wygląda na to, że już tam byłeś.

– Kupiłem tylko coś na prośbę matki. Postawił pudełko na stole i

uchylił wieko. Wendy zaprotestowała:

– Nie chciałam być wścibska, Mack.

Uśmiechnął się.

– To przedgwiazdkowy prezent dla ciebie.

Wyjął piękny ciemnozielony wełniany płaszcz z dopasowanym

kolorystycznie szalem. Był to ulubiony kolor Wendy – mimochodem

zaczęła sobie wyobrażać doskonałe zestawienie ciemnej zieleni z

miedzianymi pasemkami w swych włosach.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała.

– Bez tego zamarzniesz. Na prośbę matki będziesz teraz chodziła

po mrozie. Chciała ci to uprzyjemnić. Pośpieszmy się lepiej, bo nie

background image

zdążymy przed zamknięciem sklepów. Nie uwierzysz, jaki wciąż

panuje w nich tłok.

Przytrzymał jej płaszcz i, po króciutkiej zaledwie chwili wahania,

wsunęła go na ramiona. Nie było sensu robić z siebie bohaterki, wciąż

jeszcze pamiętała przenikliwe uczucie zimna, jakiego doświadczyła w

starym płaszczyku.

Tym razem czekał na nich inny samochód. Był to bardzo niski

samochód sportowy, jeden z tych, jakich Wendy zawsze się bała.

Usiadłszy za kierownicą, Mack spytał:

– Gdzie najpierw?

Wendy zajrzała do listy Elinor i wymieniła nazwę sklepu. Z

podziwem patrzyła jak sprawnie Mack się porusza po zatłoczonych

ulicach. Cieszyła się, że nie musi sama prowadzić. A kiedy po każdej

kolejnej wizycie w sklepie przybywało na tylnym siedzeniu pudełek i

paczuszek, jej radość z męskiej asysty była coraz większa.

Pod koniec eskapady Wendy powiedziała:

– Rachunki za tę wyprawę przyprawią twoją matkę o ból głowy.

– Przecież kupujemy tylko to, co znajduje się na jej liście.

Była to prawda, ale nagle Wendy zamyśliła się. Odłożyła

przetykaną wstążkami sukieneczkę i odwróciła się gwałtownie.

– O co chodzi? Chyba nie sądzisz, że matka będzie robiła wyrzuty

o taki drobiazg?

Przygryzła wargi i potrząsnęła głową.

background image

– Oczywiście, że nie. O to właśnie chodzi. Ta hojność jest

cudowna... płaszcz dla mnie i tyle rzeczy dla Rory. Ale to nie

wystarczy, Mack.

– Wendy, proszę cię.

– Znów robi to samo. Rzeczami materialnymi zastępuje to, czego

nie potrafi dać.

Marissa to właśnie musiała mieć na myśli.

– Marissa była...

– Niedojrzała, egoistyczna i zepsuta. Przyjmuję to na wiarę. I

bardzo lubię twoją matkę, ale pewnych rzeczy nie da się ukryć. Elinor

jest zbyt mało sprawna, by móc zająć się dzieckiem. Nie może

poświęcić Rory wystarczająco dużo uwagi. Po pierwsze, nie bardzo

nawet wie, czego jej trzeba.

– Co ty opowiadasz, po czwórce własnych?

– Może zapomniała, ale... na przykład, kiedy mała rano zakasłała,

twoja matka chciała od razu wzywać lekarza.

– A co to znowu? Chyba się wczoraj nie przeziębiła?

– Oczywiście, że nie. Bawiła się ze mną. To taka nasza gra, ale

twoja matka nie dostrzegła różnicy. Nie zna się na dzieciach.

– Tak jak ty, to masz na myśli?

Wendy przytaknęła z żalem.

– Pielęgniarki zapewnią jej właściwą opiekę, ale czystość i dobre

odżywianie nie są najważniejsze. To nie to samo co wychowywanie

przez osobę, która kocha i rozumie psychiczne, a nie tylko fizyczne

background image

potrzeby dziecka. Jeśli jesteś uczciwy, Mack, sam to przyznasz.

Wiesz, że twoi rodzice nie dadzą jej tego.

– A co ty proponujesz?

Odpowiedziała cicho:

– Chcę ją zabrać z powrotem do Arizony.

– Wiesz, że to niemożliwe.

– Żałuję, że do ciebie wtedy zadzwoniłam.

Kiedy się w końcu odezwał, jego głos pozbawiony był swej

zwykłej głębi:

– Rozumiem, Wendy. Uwierz mi, naprawdę to rozumiem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wendy raz jeszcze sięgnęła po sukienkę, nie dlatego, że

zamierzała ją kupić, po prostu chciała uniknąć wzroku Macka. Mocno

zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy. Jakie to było głupie, skarciła

samą siebie. Jedyne, co osiągnęła, to zniszczenie cudownej,

kumplowskiej atmosfery, w jakiej spędzili całe popołudnie.

Mack wydawał się zniechęcony, rozczarowany i niemal

sfrustrowany. Żałował pewnie, że nie zostawił jej w Arizonie. No bo

chyba niemożliwe, by przyznawał jej rację!

Wendy wiedziała, że nie ma sensu robić sobie niepotrzebnych

nadziei. Nawet gdyby ogarnęły go teraz jakieś wątpliwości, nie

zmieniało to faktu, że jej pragnienia były nierealne. Od kiedy

Burgessowie dowiedzieli się o dziecku, nie można było cofnąć czasu.

Nigdy nie pozwolą jej zabrać małej tak daleko. Chyba że...

background image

– Twoja matka ma reumatyczne zwyrodnienie stawów –

przypomniała nagle.

Mack wyjął z jej rąk sukienkę i dołożył do reszty zakupów.

– No to co?

– A więc cieplejszy klimat z pewnością byłby dla niej wskazany,

prawda? Czy kiedykolwiek o tym pomyślała?

– Co masz na myśli? Phoenix? – Zaczął się śmiać. – Rozumiem.

Wszyscy moglibyście żyć długo i szczęśliwie w małym bungalowie

na pustyni. Och, Wendy.

– Słyszałam głupsze pomysły. – Ponownie odwiesiła sukienkę na

wieszak.

– A ja nie. Tak bardzo chciałaś wyjść dziś z naszego domu, że w

pełni gotowa stałaś w holu i przestępowałaś z nogi na nogę.

– Nieprawda! Siedziałam w salonie, bo twoja matka odpoczywała,

a Rory odbywała swą popołudniową drzemkę i...

Mack potrząsnął głową.

– A więc jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to

takie, że nie mogłaś się mnie doczekać.

Znów ogarnęło ją to dziwne uczucie duszności. Starała się nie

zwracać na nie uwagi.

– Tak, w pewnym sensie tak. Chciałam cię zapytać...

– Wiedziałem. To entuzjastyczne powitanie było jednak

adresowane do mnie.

background image

Serce gwałtownie zabiło jej w piersiach. Nagle zauważyła, że w

jego oczach znów pojawiły się łobuzerskie ogniki. A więc droczył się

z nią tylko. Nie zauważył jej dziwnej reakcji.

– Nawet nie próbuj tak myśleć, Mack. Jeśli zaś chciałbyś, abym

wyznała, że nie mogę żyć bez twoich rodziców, nie kłopocz się. Nie

to miałam na myśli. Ale gdyby zamieszkali w tym samym mieście,

chyba pozwoliliby mi zatrzymać Rory, prawda?

– A co takiego jest w tym Phoenix? Do czego musisz wracać?

Dobre pytanie. W całym tym zamieszaniu Wendy zapomniała, że

przecież nie ma już pracy. Nie ma środków na utrzymanie samej

siebie, a co dopiero Rory. Gdyby naprawdę złożyła Burgessom taką

propozycję, musiałaby prosić ich o wsparcie finansowe, przynajmniej

na najbliższą przyszłość.

W sumie więc nie był to najmądrzejszy pomysł. Nie mogła sobie

wyobrazić siebie, nakłaniającej Burgessów, by porzucili swój dom

oraz środowisko i przenieśli się na drugi koniec Stanów. I wszystko to

z powodu maleńkiego dziecka, któremu jest dokładnie wszystko

jedno, gdzie mieszka...

– Masz rację. Proponując im przeprowadzkę, zrobiłabym z siebie

idiotkę.

– Dobrze, że sama zdajesz sobie z tego sprawę. – Mack wręczył

jej torbę, sam sięgnął po kolejne dwie i spojrzawszy na zegarek,

powiedział:

– To już cała lista, prawda?

background image

– Powiedziałabym, że nawet z nawiązką – odparła Wendy

cierpko.

Przypomniała sobie, jak trudno było powstrzymać go w sklepach

z zabawkami. Musiała zresztą przyznać, że sama nie mogła się oprzeć

pokusom – podniecenie towarzyszące przedświątecznym zakupom

było zaraźliwe.

– Czy nie masz nic przeciwko temu, że zatrzymamy się na chwilę

w moim mieszkaniu i wezmę prezenty dla reszty rodziny?

Wendy zdziwiła się.

– Oczywiście, że nie. Ale sądziłam, że mieszkasz z rodzicami.

– Od kiedy poszedłem do college’u, już nie. Widzisz, dokładnie

rozumiem, co to znaczy chcieć za wszelką cenę opuścić ten dom.

– To bzdura! Twoi rodzice są...

Mack zatrzymał się na środku sklepu i nie zwracając najmniejszej

uwagi na mijających ich ludzi, spojrzał jej prosto w oczy.

– Tak, słucham, Wendy?

Zmarszczyła nos i postanowiła odpowiedzieć szczerze:

– Trudno byłoby z nimi zamieszkać.

– Brawo.

Zaoferował jej ramię i Wendy odruchowo wsunęła rękę pod jego

łokieć.

– Ale teraz, kiedy w każdej chwili mogę wycofać się do swojego

mieszkania, spędzam z nimi wakacje i święta w całkiem przyjemnej

atmosferze. Właściwie widujemy się częściej niż w czasach, gdy

background image

mieszkałem z nimi i rozpaczliwie kombinowałem, jak się stamtąd

wyrwać.

Mieszkanie znajdowało się w jednym z wieżowców położonych

nad jeziorem Michigan. W szybko zapadającym zmroku, metalowo

szklana konstrukcja budynku malowniczo odbijała światła uliczne.

Gdy zatrzymali się przed wejściem, Wendy zaproponowała, że

zaczeka w wozie.

– Chcesz zmarznąć? Nie wygłupiaj się. Wstąp na drinka.

Winda zawiozła ich na górę w zawrotnym tempie i zatrzymała się

w obszernym i wytwornym holu. Mack otworzył drzwi i zebrał

nagromadzoną przez kilka dni pocztę. Zaprosił Wendy do małego,

lecz schludnego saloniku z widokiem na jezioro.

– Trochę sherry? A może lampkę wina? – Wzdrygnęła się lekko.

Mack uśmiechnął się. – Rozumiem. Cappuccino.

– Jeśli to nie zajmie zbyt wiele czasu.

– To sekunda.

Weszła za nim do małej kuchenki i patrzyła, jak sypie kawę do

dwóch filiżanek i zalewa ją gorącą wodą ze specjalnego kraniku na

końcu zlewu.

– Matka wspomniała coś o wyprawie na Pasterkę.

Wręczył jej filiżankę i zerknął na zegarek.

– Powinniśmy się pospieszyć, bo pójdą bez nas. To tradycja

rodzinna. Pasterka, a potem późna kolacja.

Dostrzegłszy pulsujące światełko automatycznej sekretarki,

spytał:

background image

– Czy mógłbym jeszcze posłuchać zostawionych dla mnie

informacji?

– Oczywiście. Zaczekam w salonie.

– Nie trzeba. Nie spodziewam się niczego, co mogłoby wprawić

cię w zakłopotanie.

Wendy rzuciła mu ironiczne spojrzenie i zamknęła za sobą drzwi.

Stanęła przy oknie wychodzącym na jezioro. W falującej tafli wody

odbijały się kolorowe światełka choinek otaczających jego brzegi.

Mimowolnie dosłyszała nagrany na sekretarkę uwodzicielski

kobiecy głos.

– Cześć, kochanie. Wesołych Świąt! Zobaczymy się, prawda?

Mam dla ciebie najwspanialszy prezent.

Mack roześmiał się.

Trudno wyobrazić sobie bardziej przesłodzony ton, pomyślała

Wendy. No cóż, to, w jakich kobietach gustował Mack, absolutnie nie

powinno jej obchodzić.

Zanim wysłuchał wszystkich wiadomości, Wendy prawie

skończyła swoje cappuccino. Chcąc nie chcąc, zastanawiała się, na

które telefony zamierza odpowiedzieć. Mogłaby się założyć, że na

pierwszym miejscu znajdzie się przesłodzona panienka.

– Przepraszam – powiedział. – Trwało to dłużej, niż

przypuszczałem.

Gdy wkładał pięknie opakowane prezenty do torby, Wendy umyła

i wytarła filiżanki. Nim skończył, zapinała płaszcz. Postanowiła go o

coś spytać.

background image

– Mack, czy nie sądzisz, że twój brat John i jego żona mogliby

wziąć Rory?

Zastanowił się przez chwilę.

– Dlaczego o to pytasz?

– Dziś rano twoja matka wspomniała, że Tessa nie może się

doczekać, by poznać małą. Sama nie wiem, ale brzmiało to jakby...

Mack podniósł szal i owinął go dokładnie wokół szyi Wendy.

– Wszystko jest możliwe. Nie umiem przewidzieć, jakie są plany

Johna i Tessy. Być może, jeśli Tessa zapragnie nagle dziecka, takie

trochę odchowane może wydać się jej atrakcyjne.

Nie wyglądał na zaskoczonego. Widocznie myślał już o takim

wariancie i uważał go za całkiem prawdopodobny.

Przygryzła wargę. Z opisu Macka nie wynikało, by John i Tessa

mogli okazać się ciepłymi i kochającymi rodzicami, na jakich

zasłużyła sobie Rory. Nie w porządku byłoby jednak wyciągać

wnioski na temat ludzi, których się jeszcze nie poznało. Może zresztą

nie mieli wcale zamiaru jej wychowywać.

Tak czy inaczej, decyzja co do przyszłości Rory nie będzie

przecież należała do niej. Ani do Macka. Jednak ufała, że on nie

pozwoli przekazać dziecka w nieodpowiednie ręce.

Dopiero kiedy dojeżdżali do domu, przypomniała sobie

niepewność co do długości swej wizyty w Chicago.

– Mack, jeśli chodzi o mój bilet powrotny...

Zmarszczył się.

– No, o co znowu chodzi?

background image

Zezłościło ją to. Czyżby nie rozumiał, skąd to pytanie?

– Chciałabym wiedzieć, na jak długo zostałam zaproszona, zanim

ktoś zada to pytanie mnie. Nie chciałabym dowiedzieć się jako

ostatnia, że na mnie już czas!

Samochód zatrzymał się na podjeździe. Mack obszedł go dookoła

i otworzył jej drzwiczki.

– Mack? – pytała dalej. – Potrzebuję jedynie daty biletu.

Szczegóły możemy omówić później.

Pomagając jej wysiąść, rzucił od niechcenia:

– Nie kupiłem biletu powrotnego.

– Słucham? – wyrwało się jej odruchowo, choć przecież

doskonale zrozumiała słowa Macka. – Mack...

Jeden ze służących zbiegł po schodach i zaczął pomagać we

wnoszeniu paczek. Wendy bezradnie opuściła ręce i weszła do domu.

Nie było sensu dyskutować na mrozie.

Ale jak tylko dopadnie go sam na sam!

Dlaczego nie kupił jej tego biletu? Czy uważał, że sama powinna

zapłacić za powrót? To nie miało sensu; doskonale wiedział, że nie

stać jej na to. I na pewno nie chciał zatrzymywać jej w Chicago do

czasu aż sama zarobi sobie na podróż.

W holu paliły się chyba wszystkie światła, słychać było kolędy, a

w powietrzu unosił się zapach świerku i wanilii. Z drzwi salonu

wyłoniła się młoda, ubrana na niebiesko kobieta. Jasne włosy upięte

miała w nieco staromodny kok, pasujący stylem do romantycznej

sukni. W ręku trzymała kieliszek z szampanem.

background image

– To ty jesteś Wendy, prawda? – spytała. – Wejdź, kochanie,

musisz być kompletnie przemarznięta. Ja mam na imię Tessa.

Kobieta nie przypominała wyrafinowanej, kapryśnej osoby, jak

określał ją Mack. Miała ciepły i przyjemny głos zaradnej domatorki.

Taka kobieta z pewnością natychmiast zakocha się w Rory.

Problem polegał na tym, że Wendy jakoś nie chciała jej polubić. I nie

chciała, by okazała się idealną matką dla małej. Czyżby była aż tak

egoistyczna?

Służący wziął od niej płaszcz, a Tessa zaprosiła ją do salonu,

gdzie byli już wszyscy.

– Powinnam się przebrać – zaoponowała Wendy.

– Bzdura, kochanie. – To Elinor włączyła się do rozmowy,

siedząc na swym wózku koło kominka. – Wyglądasz dokładnie tak jak

trzeba.

Pochyliła się i skinęła palcem w stronę Wendy.

– Oczywiście znasz już Mitcha. A oto nasz syn, John.

Wendy zbliżyła się do mężczyzny, którego przynależność do

rodziny Burgessów nie mogła budzić najmniejszych wątpliwości. Był

jednak niższy od Macka i miał lekką nadwagę.

Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę. Miał mocny uścisk

i przyjemny uśmiech. Na pierwszy rzut oka nie było w nim, podobnie

jak w Tessie, nic, czego nie można by polubić. A jednak Wendy

poczuła, że coś staje jej w gardle.

Do salonu wszedł Mack. Ucałował matkę i dopiero wtedy

przywitał się z bratem. Wendy nie usłyszała krótkiej wymiany zdań

background image

pomiędzy nimi. W tym bowiem momencie otworzyły się drzwi i

weszła pielęgniarka z Rory na ręku.

– Oto i osoba, na którą czekaliśmy – powiedziała Elinor z

zadowoleniem. – Grzeczna dziewczynka, która nie zamierzała skracać

swej drzemki, tak?

Tym razem ubrali ją w różowy komplecik, w którym wyglądała

niezwykle dorośle. Trudno było uwierzyć, że w tak krótkim czasie

dziecko może się tak bardzo zmienić.

Pomogło to tylko Wendy zdać sobie sprawę, iż w przyszłości

czekają ją jeszcze większe niespodzianki. Kiedy znowu ujrzy Rory,

jeśli w ogóle będzie jej to dane...

Musi spytać o to Macka. Pewnie nikt nie będzie się sprzeciwiał,

by od czasu do czasu spotkała się z małą, ale lepiej się upewnić. A

może będzie potrzebowała zgody Johna i Tessy?

Pielęgniarka zatrzymała się przed choinką, od której Rory

najwyraźniej nie mogła oderwać oczu. Wendy zerknęła na Tessę.

Wpatrywała się w dziecko z uwagą, ale nie wykonała najmniejszego

ruchu, by się do niego zbliżyć.

Ciszę przerwała Elinor.

– Wendy, czy mogłabyś wziąć dziecko?

W mgnieniu oka Wendy znalazła się przy małej, rzucając Elinor

pełne niedowierzania spojrzenie. Rory wybuchnęła radosnym

śmiechem, po czym właściwie wyrwała się z ramion pielęgniarki i

przytuliła do Wendy. Elinor szeptała coś do Macka, ale gaworzenie

dziecka zagłuszyło jej głos. Usłyszała jedynie jego odpowiedź:

background image

– Wiem, mamo. Pracuję nad tym.

Wendy poczuła, jak robi jej się zimno. Roześmiawszy się, Tessa

powiedziała:

– Jaka ona cudowna!

Wendy zaczerpnęła powietrza i możliwie najspokojniejszym

głosem spytała:

– Czy chciałabyś ją potrzymać?

Tessa zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie teraz, kiedy jest taka szczęśliwa w twoich objęciach. Nie

śmiałabym w tym przeszkodzić.

Usiadła na krześle i przyglądała się Rory w zamyśleniu.

– Wiesz, kilku moich klientów pytało, czy projektuję także dla

dzieci. Zawsze odmawiałam, bo nie czułam inspiracji. Ale muszę

przyznać, że teraz ten pomysł mi się spodobał.

– Ubrania?

– Elinor nie mówiła ci, czym się zajmuję? Bluzka, którą ma dziś

na sobie to moje dzieło. Ta sukienka także pochodzi z mojej kolekcji.

Prawie zawsze noszę własne projekty. To dobra reklama.

Głos Tessy był bardzo rzeczowy. Przyglądała się Rory, jakby

dokonywała w myśli wstępnych pomiarów.

– Wendy, jak długo tu będziesz? – spytała zaciekawiona. Nie

wiedzieć jednak czemu, zadając to pytanie, zwróciła się w stronę

Macka.

background image

Wendy nie śmiała na niego spojrzeć. Odczekała chwilę, mając

nadzieję, że odpowie Tessie. Jednak nie odezwał się słowem. Mogła

liczyć jedynie na siebie.

– Tylko parę dni. W Phoenix czekają na mnie sprawy do

załatwienia.

Musiała jednak przyznać, że nie określając daty powrotu, Mack

okazał hojność, jakiej nie oczekiwała. Być może większą, niż skłonni

byli okazać Samuel i Elinor Burgessowie.

Z drugiej strony, hojność bywa nieraz narzędziem szantażu. Może

tu zostać pod warunkiem, że nie będzie sprawiała kłopotu i mąciła.

Wystarczy jednak najmniejsze nieporozumienie, a w ciągu kilku

godzin znajdzie się w samolocie.

To głupota, skarciła samą siebie. Przecież mógłby to zrobić od

razu. Dlaczego więc nie kupił jej biletu?

Rory wychyliła się z jej ramion i sięgnęła po długopis wystający z

kieszeni Macka.

– Oho, zachciewa ci się drogich zabawek, brzdącu – zażartował,

a kiedy mała uśmiechnęła się do niego, wziął ją od Wendy i oparł

wygodnie na swej piersi.

– Czyż to nie jest wspaniały widok?! – mruknęła Tessa.

Podskoczyła i chwyciła Wendy za rękę. – Chodź na górę. Chcę ci

pokazać jedną sukienkę. To próbka, nie mogę na razie zdecydować

się, czy uruchomić produkcję, ale myślę...

Przypomniały się jej słowa Macka o tym, że Tessa jest osobą

nieprzewidywalną. Najwyraźniej w centrum jej uwagi znajdowały się

background image

stroje – i oczywiście miała do tego prawo, ale żeby nie chcieć

potrzymać dziecka nawet przez chwilę?

Zaczęła mieć do siebie pretensje za brak zdecydowania. Jeszcze

parę minut temu miała nadzieję, że Tessa nie zechce Rory, a teraz,

kiedy kobieta nie wykazała zainteresowania dzieckiem, czuła się

osobiście dotknięta.

Kiedy parę minut później zeszła ponownie na dół, miała na sobie

kreację z kolekcji Tessy. Była to piękna, lejąca się suknia w kolorze

szmaragdu, którą Tessa postanowiła ofiarować Wendy w prezencie.

Rodzina zebrała się już w holu, a samochody czekały na podjeździe.

Mack wkładał Rory różowy kombinezon, który kupili tego

popołudnia. Ujrzawszy to, Tessa roześmiała się.

– Chyba nie zamierzasz brać jej do kościoła, Mack.

– Czemu nie? To tradycja rodzinna, a ona jest członkiem naszej

rodziny. Poza tym dzieci są także zaproszone na mszę.

– Ale chyba nie niemowlęta. Dlaczego nie zwrócisz się do

pielęgniarek, by się nią zajęły? Po to są.

Mack spojrzał na Wendy spod lekko zmarszczonych brwi.

– Sądzę, że odpowiedź na postawione dziś przez ciebie pytanie

brzmi: nie – mruknął pod nosem.

Wendy wzruszyła tylko ramionami. Sama nie wiedziała już, co

ma myśleć.

Kościół był ogromny, ale msza miała bardzo ciepły i intymny

charakter. Rory zniecierpliwiła się dopiero w czasie ostatniej godziny

i jak zwykle postanowiła nie ukrywać swej irytacji. Mack i Wendy

background image

przekazywali ją sobie nawzajem, ale bez większego rezultatu. Po paru

takich próbach Mack szepnął do Wendy:

– Opatulmy ją ciepło i wróćmy do domu na piechotę.

Długi spacer był teraz ostatnią rzeczą, na którą Wendy miała

ochotę, ale mogła to być jedyna okazja, by być z Mackiem sam na

sam. Kiedy byli w kościele, znów zaczęło padać i wielkie płatki

śniegu snuły się leniwie w bezwietrznym powietrzu.

– Prawdziwy gwiazdkowy śnieg – powiedział Mack, układając

Rory na jednym ramieniu, a drugie proponując Wendy. Mała oparła

główkę na jego piersi i leżała spokojnie.

Wendy kilka razy przymierzała się do rozpoczęcia rozmowy, ale

za każdym razem kończyło się na przełykaniu śliny. Pierwszy

odezwał się Mack:

– Chcesz wiedzieć, czemu nie kupiłem ci biletu powrotnego.

– Nie. To znaczy tak, ale chcę przede wszystkim wiedzieć, co

stanie się z Rory? Słyszałam, jak mówiłeś matce, że pracujesz nad

tym, to znaczy nad jej przyszłością. Tak przypuszczam. Ale jeśli

Tessa nie będzie zainteresowana...

– Nie zrozum mnie źle, bardzo lubię Tessę, ale nie jest to

urodzona mamusia.

Spojrzała na niego z wyrazem bólu w oczach. Spory płatek śniegu

zatrzymał się na jego rzęsach i zapragnęła nagle go strząsnąć.

Zacisnęła dłonie i przygryzła wargi. Nie miała prawa kwestionować

jego pomysłów. W przeciwnym razie może znaleźć się w najbliższym

samolocie do Phoenix.

background image

Jednak postanowiła zaryzykować. Chodziło o przyszłość Rory.

– Nie widzisz tego, Mack? Jeśli Tessa i John nie wezmą jej,

wrócimy do punktu wyjścia. Co będzie z Rory?

Zapadło długie milczenie i Wendy straciła już nadzieję, że Mack

odpowie na jej pytanie. W końcu jednak odezwał się zduszonym

głosem:

– Ja ją wezmę. Adoptuję ją i wychowam jak własną.

W pierwszej chwili poczuła ogromne zaskoczenie i szeroko

otworzyła oczy ze zdumienia. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że

słowa Macka nie są pozbawione sensu. Był zbyt przywiązany do

małej, by nie rozważyć takiej możliwości. Nie mógł tak po prostu się

od niej odwrócić, obojętność wobec znajdującego się w potrzebie

dziecka byłaby wbrew jego naturze. Jednak to też nie było najlepsze

rozwiązanie.

– To wzruszające – powiedziała Wendy. – Czy przemyślałeś

sobie, co to znaczy być samotnym ojcem? Wierz mi, wiem, co mówię.

Co zrobisz, gdy będziesz musiał wyjechać? Zapakujesz małą do

walizki i weźmiesz ze sobą? A może po prostu wynajmiesz

opiekunkę?

– Nie muszę tak wiele podróżować. A poza tym wcale nie

zamierzam być samotnym ojcem.

No oczywiście. Teraz wszystko się zgadzało. Gdyby się ożenił,

Rory znalazłaby się w najlepszej sytuacji, miałaby zapewniony

dobrobyt, harmonię uczuciową i dwoje kochających, troskliwych

background image

rodziców. Mack znalazł idealne, wręcz jedyne rozwiązanie i Wendy

czuła, że powinna przyjąć je z uczuciem prawdziwej ulgi.

Tymczasem po usłyszeniu jego słów poczuła silny niepokój. Kto

będzie tym drugim rodzicem? Może ta przesłodzona kobieta, która

zostawiła wiadomość na automatycznej sekretarce Macka? Czy będzie

w stanie zaakceptować Rory jak swoje własne dziecko?

Choćby nie wiadomo jak zależało jej na Macku, będzie dla niej

szokiem, że poślubia nie tylko jego, ale od razu całą rodzinę. A jeśli

nie uda się jej pokochać małej?

Wendy postanowiła nie martwić się na zapas. Równie dobrze

może to być bardzo miła kobieta. To, że nie spodobał się jej głos, nie

ma tu nic do rzeczy. Nadal zszokowana, zdobyła się na odpowiedź:

– Rory zasługuje na to, by stać się częścią prawdziwej rodziny.

Rozstanie z dzieckiem, które tak szczerze pokochała, złamie jej

serce, czuła to już teraz. A przecież to właśnie robiła. W tej sytuacji

nawet nie poprosi o możliwość widywania małej.

Gdyby zostawała u Burgessów, w życiu Rory byłoby miejsce dla

kogoś w rodzaju matki zastępczej. Skoro jednak będzie miała pełną

rodzinę, nie należało wprowadzać w jej życie niepotrzebnego

zamieszania.

Mack przełożył Rory na drugie ramię, by otworzyć bramę.

Mruknęła przez sen, po czym spokojnie przytuliła się do niego.

Było jej z nim bardzo dobrze. I to właściwie od początku. Jakby

instynktownie czuła, że jest to mężczyzna, który nie pozwoli jej

background image

skrzywdzić. Niedługo pewnie zapomni Wendy, tę zabawną panią,

która od czasu do czasu śmiesznie kasłała.

– Sama powinnam była o tym pomyśleć – powiedziała Wendy

słabym głosem. – To znaczy o twoim... małżeństwie.

Dlaczego z takim trudem przychodzi jej wypowiedzenie tego

słowa? Czemu jest to tak bardzo bolesne? Pewnie dlatego, że oznacza

początek rozstania z małą.

– Okoliczności są rzeczywiście niezwykłe – powiedział z goryczą.

– Nie sądzę, abyś w normalnej sytuacji choćby przez chwilę

rozważała możliwość poślubienia mnie. Ale skoro jest tak, jak jest,

cieszę się, że wszystko zostało ustalone.

Chodnik, po którym szli, wydał się nagle Wendy ruchomym

piaskiem, usuwającym się spod jej nóg. Nie dostrzegła zbliżającej się

do nich długiej czarnej limuzyny. Nawet nie usłyszała szmeru

jadącego obok wozu. Z odrętwienia wyrwał ją dopiero głos Elinor,

która zawołała przez otwartą szybę.

– Niechcący was podsłuchałam. A więc ustalone, tak?

Wendy otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa.

Mack milczał. Elinor popatrzyła na nich oboje i wydawała się

wyraźnie zadowolona wyrazem, jaki dostrzegła w ich twarzach. Nie

bacząc na ból w swych chorych rękach, wyciągnęła ramiona w stronę

Wendy i wykrzyknęła:

– Och, moja droga! Jak cudownie będzie mieć taką córkę jak ty!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wendy nie pamiętała, w jaki sposób udało się jej pokonać schody

wiodące do wejścia. Miała tak silny zawrót głowy, że właściwie nie

wiedziała, dokąd ma iść. Całe szczęście, że nie niosła Rory, bo pewnie

by ją upuściła.

Zapomniała również kompletnie o jednej z zasad nowo poznanej

etykiety, że o istotnych sprawach nie mówi się w obecności służby.

Mimo że kamerdyner przytrzymywał im drzwi, zwróciła się do Macka

i spytała zdziwiona:

– Ja? Powiedziałeś, że chcesz się ze mną ożenić?

– Nie wiem, czemu jesteś taka zaskoczona. Sama powiedziałaś, że

małżeństwo to idealne wyjście.

– Bo nie wiedziałam jeszcze, że masz na myśli mnie!

– To jedyne rozsądne rozwiązanie. Moja matka najchętniej nie

rozstawałaby się z Rory, ale nawet ona przyznaje, że zajmujesz

specjalne miejsce w sercu małej. Cały poprzedni tydzień szukałaś

sposobów, by dalej istnieć w jej życiu. Więc...

– To dlatego nie kupiłeś mi biletu?

– Niezupełnie. Uważałem, że nie należy podejmować żadnych

decyzji, dopóki nie przekonamy się, jak Rory zareaguje na wszystkie

te zmiany. Musisz jednak przyznać, że moja propozycja jest lepsza

niż twoja, łatwiej jest przeprowadzić ciebie do Chicago niż całe

gospodarstwo Burgessów do Phoenix.

Wendy nie mogła zaprzeczyć, ale poczuła nagle niesmaki że cała

ta propozycja jest tak wyłącznie pragmatyczna i rzeczowa.

background image

– Nie jestem służącą – powiedziała w końcu. – Nie możesz mnie

wynająć, by zapełnić lukę w swoim personelu!

Mack odparł spokojnym tonem:

– Nikt nie proponuje ci posady służącej, Wendy!

Poczuła wstyd. W końcu Elinor powitała tę nowinę w sposób,

którego mogłaby pozazdrościć niejedna prawdziwa narzeczona.

Westchnęła. Poczuła się straszliwie zagubiona i nie wiedziała, co

odpowiedzieć.

Był to najbardziej zwariowany pomysł, jaki kiedykolwiek

słyszała. Całe szczęście, że reszta rodziny jeszcze o niczym nie wie, w

pierwszym samochodzie jechali jedynie Elinor i Samuel. Drugi już się

jednak zbliżał i Wendy uznała, że im szybciej przerwie cały ten

absurd, tym lepiej.

– Będziesz musiał powiedzieć rodzicom, że jeszcze się

zastanawiam. I poproś Elinor, by na razie nic nikomu nie mówiła.

– Wiesz przecież, że nie chciałem, by nas podsłuchała.

Wendy przytaknęła.

– Wiem. Jeszcze by tego brakowało.

Zauważyła, że Rory zaczęła się niepokoić.

– Jest jej za gorąco i zrobiło się późno. Zaniosę ją do pokoju.

– Ucieczka? – Głos Macka był delikatny.

– Być może. Ale nie zapominaj, że ty miałeś czas, by to wszystko

przemyśleć. Ja nie.

– A o czym tu myśleć? To tylko partnerstwo dla dobra Rory. Nic

poza tym.

background image

Przeszła już połowę schodów, gdy Mack zawołał za nią:

– Fajny z ciebie kumpel.

Spojrzała w dół i przez dłuższą chwilę mierzyła go wzrokiem.

Gdy wchodziła na piętro, czuła, jak drżą jej kolana. Wiedziała, że

Mack stoi na dole i obserwuje ją.

Miała świadomość, że udawanie romantycznej fascynacji byłoby

niezręczne, a poetyckie słowa brzmiałyby fałszywie. Czy jednak

zupełną głupotą byłoby nieśmiałe życzenie, by Mack widział w niej

coś więcej niż tylko fajnego kumpla? Nie bądź idiotką, pomyślała.

Przynajmniej ten komplement był szczery.

Przytulny i ciepły pokój dziecięcy wydał się jej oazą

bezpieczeństwa. Wendy zmieniła małej pieluszkę i kołysząc ją do snu,

rozmyślała. Gdyby przystała na propozycję Macka, mogłaby spędzić z

Rory resztę swego życia.

Nie pozbawiając małej niczego, co jej się należy, mogłaby być jej

matką, a tak bardzo przecież tego pragnęła. Rory miałaby dziadków,

nazwisko, dziedzictwo i dwoje kochających ją rodziców. Mack miał

rację, to było najlepsze rozwiązanie.

A z drugiej strony... zobowiązać się na całe życie wobec

mężczyzny, którego ledwo znała... Nazwał to partnerstwem. A więc

nie prawdziwe małżeństwo tylko zwykła formalność. Nie była pewna,

czy będzie w stanie zaakceptować to z taką łatwością jak Mack.

Nie chodziło o to, że była w kimś zakochana. W czasach, kiedy

nie miała Rory i była wolna, nigdy nie spotkała mężczyzny, bez

background image

którego nie mogłaby żyć. I gdyby taki istniał, pewnie do tej pory by

się już pojawił. W końcu miała dwadzieścia osiem lat.

Poślubienie Macka nie oznaczałoby zatem poświęcenia jakiejś

istotnej wartości. Wręcz przeciwnie. Będzie miała wszystkie swobody

i przyjemności, do jakich przywykła, a w dodatku będzie zupełnie

wolna od trosk finansowych i kłopotów samotnej matki. A jednak...

Usłyszawszy dzwonek gongu wzywającego na kolację, z

ociąganiem położyła Rory do kołyski.

W holu minęła się z pielęgniarką. Przez całą drogę zastanawiała

się, czy Mack zdążył porozmawiać z matką i ostrzec ją przed

pochopnym zawiadamianiem rodziny. Wchodząc do salonu, czuła się

jak pod ostrzałem. Czekali już tylko na nią. Jednak zamiast

wścibskich spojrzeń, dostrzegała na ich twarzach wyraz sympatii.

Przez większą część wieczoru Mack trzymał się jakby z daleka.

Nie sądziła, by specjalnie jej unikał. Po prostu posadzono ich z dala

od siebie. A jednak, nawet na niego nie patrząc, przez cały czas czuła

jego obecność.

Miała świadomość, że w rozmowach uczestniczy mało

przytomnie, a jej odpowiedzi na pytania siedzącej obok Tessy nie

zawsze mają sens. Przy pierwszej sposobności przeprosiła zebranych i

udała się do swego pokoju.

Około północy, po dokładnym przemyśleniu sprawy, doszła do

wniosku, że dla dobra Rory powinna przyjąć propozycję Macka.

Podjąwszy taką decyzję, zapadła w tak twardy i głęboki sen, jakiego

nie pamiętała od miesięcy.

background image

Nie spała jednak długo. Kiedy się obudziła, było jeszcze ciemno.

Ogarnęły ją poważne wątpliwości. Z punktu widzenia logiki wszystko

się zgadzało, ale przecież mieli tu do czynienia z ludzkim życiem, a w

takich wypadkach logika nie zawsze wystarcza.

Jeśli chodzi o nią, potrafiła zrezygnować ze swego dawnego

marzenia o prawdziwej romantycznej miłości zakończonej ślubem i

szczęśliwym życiem aż po grób. Nie istniał zresztą obiekt takiej

miłości, więc nie było czego żałować.

Ale Mack? W jego życiu z pewnością nie brakowało kobiet i, jak

się wydawało, żadna z nich nie zajmowała jakiegoś szczególnego

miejsca. Ale jeśli było inaczej? Jeśli jedna z tych kobiet znaczyła dla

niego więcej, może nawet więcej, niż sam dotąd przypuszczał?

W gruncie rzeczy wiedziała o nim bardzo mało, a tam, gdzie w

grę wchodzą decyzje na całe życie, nie można kierować się

domysłami i intuicją.

Rankiem, w Boże Narodzenie, Wendy wślizgnęła się do pokoju

dziecięcego i pochyliła nad śpiącą Rory. Nie mogła przyjąć propozycji

Macka. Ale jeśli ją odrzuci, co ma uczynić? Nie ma innego wyjścia.

Wróci do Phoenix, znajdzie pracę i od czasu do czasu będzie

odwiedzała Rory, jeśli pozwoli na to Mack i jej własne ograniczone

fundusze.

Ale co to da? Parodniowe wizyty wprowadzą w życie dziecka

jedynie zamęt Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby Mack się temu

sprzeciwił, zwłaszcza jeśli się ożeni. Tak więc powrót do Phoenix

oznacza rezygnację z jakiejkolwiek więzi z Rory.

background image

Mogłaby, odrzuciwszy ofertę Macka, pozostać w Chicago. W

Arizonie istotnie nic na nią nie czekało, a tu być może miałaby

większe szanse na zdobycie pracy. Nawet gdyby Mack się ożenił,

mogłaby widywać małą regularnie, być może raz w tygodniu.

Czy to by jednak wystarczyło? Rory potrzebowała silnego punktu

oparcia, kogoś, kto byłby przy niej zawsze.

Zawsze.

Mała przeciągnęła się i otworzyła oczy. Ujrzawszy Wendy,

wydała cichy okrzyk radości.

– Wesołych Świąt, kochanie – szepnęła Wendy. – Mama jest przy

tobie.

Świąteczny poranek w domu Burgessów przebiegał w

zadziwiająco swobodnej atmosferze. Mitch, ubrany w niemożliwie

jaskrawą zieloną piżamę, leżał na dywaniku przed choinką. Tessa

pojawiła się w jedwabnej podomce i nawet Elinor wystąpiła w stroju

bardzo nieformalnym.

Wendy rozłożyła kocyk Rory w pobliżu choinki i podała dziecku

butelkę. W parę minut później pojawił się Mack, ubrany w dżinsy i

sweter narciarski, który podkreślał szerokość jego ramion.

Świadomość, że już wkrótce będzie musiała dać mu odpowiedź,

sprawiła, że poczuła przyspieszone bicie serca.

Wyglądał na wypoczętego i rozluźnionego. Nie miał powodu, by

czuć się inaczej. Podjął już decyzję i prawdopodobnie nic nie

zakłócało jego snu. Wendy spojrzała na trzymany przez niego kubek

kawy z nie skrywaną zazdrością.

background image

– Jest czarna.

Gdy się skrzywiła, zaproponował, że zastąpi ją przy karmieniu

Rory, a ona w tym czasie przyniesie sobie kawę z mlekiem. Kiedy

brał od niej butelkę, niespodziewanie intymnym gestem zamknął jej

dłoń w swojej.

Całe ciało Wendy przeszył prąd i jedynie siłą woli powstrzymała

się, by nie wyszarpnąć ręki. Wysuwając ją powoli, zerknęła na niego.

Z ulgą zauważyła, że wpatrzony w Rory, nie zwraca na nią uwagi. To

dobrze, że nie zauważył jej reakcji.

Wstała, nieświadoma spojrzenia, jakim ją odprowadził. Zerknęła

na Elinor, która siedząc sztywno na swym wózku, bacznie

obserwowała całą ich trójkę.

– Jest coś szczególnego w obecności dzieci podczas świąt –

powiedziała starsza pani.

Nagle na jej twarzy pojawił się cień smutku. Pomyślała pewnie o

osobie, której zabrakło. Zwróciwszy się do Samuela, wyciągnęła do

niego rękę. Ujął ją delikatnie i powiedział:

– Jesteśmy winni Wendy ogromną wdzięczność za obdarowanie

nas najcenniejszym prezentem gwiazdkowym.

Elinor przytaknęła, odzyskując swą żelazną samokontrolę. Wendy

zdążyła jednak dostrzec migoczące w jej oczach łzy. Umiała także

odczytać dręczące starszą panią pytanie.

Miała ochotę natychmiast na nie odpowiedzieć, ale postanowiła

najpierw porozmawiać z Mackiem.

background image

W najbliższym czasie wydawało się to jednak niemożliwe.

Przystąpiono bowiem właśnie do otwierania prezentów. Większość

była dla Rory, której kocyk w okamgnieniu usłany został ubrankami i

zabawkami.

Zaskakująco dużo prezentów otrzymała Wendy. Mitch dał jej

ogromny przewodnik po Chicago i jego okolicach. Od Elinor i

Samuela dostała naszyjnik z opalem oprawnym w delikatne złoto.

Była to z pewnością najdroższa ozdoba, jaką kiedykolwiek posiadała,

choć ofiarodawcy uważali ją pewnie za skromny niekrępujący prezent.

Ostatnia paczka była od Macka. Specjalnie zostawiła ją na koniec

i z ulgą ujrzała brązową skórzaną torebkę. Uznała to za wspaniały

prezent. Gustowny, przemyślany i, podobnie jak naszyjnik, niezbyt

osobisty ani wyrafinowany.

Kiedy podniosła wzrok, by podziękować Maćkowi, wydało się

jej, że przez ułamek sekundy ujrzała wyraz rozczarowania w oczach

Tessy.

– Lepiej sprawdź wszystkie kieszonki – roześmiała się Tessa. –

Kto wie, czy Mack czegoś do nich nie schował.

W tym czasie Rory zajęła się pluszowym misiem od Johna i

Tessy. Nieopatrznie nacisnęła go i miś zaczął mówić. Przestraszona,

rozpłakała się.

Przynajmniej odwróci to uwagę Tessy od torebki.

Śniadanie było podane w formie zimnego bufetu. Każdy brał

sobie w dowolnym momencie to, na co właśnie miał ochotę.

background image

Towarzystwo przemieszczało się swobodnie z talerzami i prezentami

w dłoniach.

Wendy rozgniotła dla Rory banana, którego mała zjadła z

apetytem, ale tak się przy tym wybrudziła, że trzeba ją było umyć i

przebrać. Kiedy po jakimś czasie zeszły znów na dół, w salonie był

już tylko Mitch, który zajmował się układaniem puzzli.

– Gdzie wszyscy? – spytała Wendy.

Mitch uśmiechnął się.

– Masz na myśli Macka?

Walcząc z uczuciem gorąca na policzkach, Wendy odparła

swobodnie:

– Możesz zacząć od niego, jeśli chcesz.

– Zszedł na dół do siłowni.

Wendy odnalazła go tam, gdy ćwiczył na przyrządach. Ubrany

był tylko w czerwone spodenki treningowe i Wendy mogła podziwiać

rytmiczną pracę jego doskonale wyrzeźbionych mięśni.

Kiedy ją zobaczył, odłożył przyrządy i wstał, sięgając po ręcznik.

– Macie obie takie zdziwione oczy, że muszę chyba bardzo

śmiesznie wyglądać.

Słowo śmieszny nie wydało się Wendy najwłaściwsze. Nie było

bowiem nic śmiesznego w jego wąskiej talii, szczupłych udach i

potężnej klatce piersiowej. Czując nagły przypływ gorąca, zaczęła się

zastanawiać, czy siłownia jest lepiej ogrzewana niż reszta domu, czy

też tylko tak jej się zdaje.

– Zniknąłeś mi z oczu.

background image

– Przepraszam, że musiałaś mnie szukać. Myślałem, że skończę,

nim przebierzesz Rory. Może pójdziemy w jakieś bardziej dogodne

miejsce.

– Myślę, że musimy na serio porozmawiać.

Uniósł brwi.

– W takim razie proponuję zostać tutaj, gdzie nikt nie powinien

nam przeszkodzić.

Rory zaczęła gaworzyć i wyciągnęła rączki w kierunku Macka.

– Ile ona waży?

– Jakieś osiem kilo.

– Świetnie. To dużo zabawniejsze, niż podnoszenie ciężarków.

Położył się na ławce i delikatnie zaczął unosić Rory do góry, aż

rozpostarła rączki, po czym opuścił ją z powrotem na piersi.

Zadowolona z nowej zabawy zapiszczała radośnie, a Wendy usiadła

na ławeczce obok.

Nie patrząc na Wendy, Mack zaczął mówić:

– Wiem, że to wszystko bardzo cię zaskoczyło. Nie zamierzałem

występować z tym tak wcześnie i nie popędzam cię. Wiem jednak, jak

bardzo martwi cię nieokreślona przyszłość Rory. Ja też się tym

zadręczam i uważam, że musimy podjąć decyzję.

Wendy przełknęła ślinę.

– I to bardzo poważną.

– To prawda. Nie proszę o deklarację na parę miesięcy czy nawet

lat.

– Tylko na zawsze – powiedziała Wendy drżącym głosem.

background image

– No, może nie aż tak – próbował rozładować napięcie.

Wcześniej nie przyszło jej to do głowy, ale teraz uświadomiła

sobie, że przecież kiedyś Rory dorośnie. Nadejdzie taki moment,

kiedy nie będzie już dla niej ważne, czy ludzie, którzy ją wychowali,

są nadal razem.

– No tak, oczywiście – zgodziła się.

– Masz jednak rację, że to bardzo poważna decyzja. Gdyby za

kilka lat któreś z nas uznało, że nie wychodzi nam, byłby to dla Rory

cios. Jeśli więc masz jakieś wątpliwości, Wendy, teraz jest najlepszy

moment, żeby je ujawnić.

– Wątpliwości? – Chwyciła głęboki oddech. – Dobrze. Co z moją

pracą?

– Nie potrzebujesz pracować.

– Ale jeśli będę chciała? Oczywiście nie w tej chwili, ale później.

To cudowne, że na razie nie musiałabym łączyć obu obowiązków, ale

jak Rory pójdzie do szkoły, będę miała dużo wolnego czasu.

Spojrzenie, którym ją obdarzył, nie było całkiem czytelne, ale

zdawało się jej, że dostrzega tam coś pomiędzy żalem a irytacją.

– Lubię moją pracę, Mack. Zawsze chciałam łączyć ją z innymi

obowiązkami życiowymi.

– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wróciła do pracy. Ufam ci,

że niezależnie od tego, jak postanowisz spędzać czas, Rory na tym nie

ucierpi. Jeśli obawiasz się o pieniądze...

– Właściwie nie.

background image

– W tym zakresie także proponuję pełne partnerstwo. To co moje,

jest również twoje i tak dalej.

– To... bardzo szczodre.

– Czy coś jeszcze?

Wendy zastanowiła się, po czym zaprzeczyła ruchem głowy.

– Rozumiesz oczywiście, że częścią naszej umowy będzie

całkowita lojalność?

Popatrzyła na niego przez dłuższą chwilę.

– Masz na myśli innych mężczyzn? Wierność?

– Jeśli tak chcesz to nazwać.

Zaczerwieniła się. Pojęcie wierności zakładało intymną relację

miedzy nimi. Rozumiała, że prosił o to ze względu na Rory. Gdyby

pozwoliła sobie na burzliwy romans, dziecko mogłoby na tym

ucierpieć.

Postanowiła zatem nie ujawniać złości, jaką wywołało w niej to

pytanie. W końcu sama zastanawiała się nad kobietami w jego życiu.

Jednak kiedy się odezwała, w jej głosie było sporo jadu.

– Czemu nie powiesz wprost, Mack? Zastanawiasz się, czy

pewnego dnia nie ucieknę do Rio z jakimś panem spotkanym w

supermarkecie przy stoisku z mrożonkami, tak?

Uśmiechnął się.

– No, szczerze mówiąc, nie myślałem akurat o stoisku z

mrożonkami.

Wendy nie była rozbawiona.

background image

– Jeśli zgodzę się na to małżeństwo, możesz być pewien, że nie

będę szukała innych rozrywek. Rory jest dla mnie zbyt ważna. Nie

zamierzam jej narażać dla przelotnych flirtów.

– Jesteś taka niewinna, Wendy. A co będzie, jeśli się zakochasz?

– Będę zbyt zajęta – odparła, nie patrząc mu w oczy. Po chwili

dodała: – Mogłabym ciebie zapytać o to samo, Mack.

Milczał tak długo, że nie spodziewała się już odpowiedzi.

– Byłem już zakochany – odparł powoli. – I wcale za tym nie

tęsknię. Myślę, że o to możesz być spokojna.

– A... lojalność?

Jego głos stał się nagle głębszy niż zwykle, nie było w nim już ani

odrobiny żartu.

– To obiecuję ci na pierwszym miejscu, i to na zawsze.

Brzmiało to jak przysięga – znacznie donioślejsza niż zwyczajowa

formuła, której wygłoszenie miało ich ewentualnie czekać. Wiedziała

jednak, że, podobnie jak ona sama, Mack składa tę przysięgę Rory.

– No więc – spytał – wyjdziesz za mnie?

Skinęła głową.

– Kiedy? – chciała wiedzieć.

– Jak najszybciej. Jutro wszystko ustalę, ale sądzę, że będzie to

możliwe już w połowie przyszłego tygodnia.

– Tak, im szybciej stworzymy jej normalną rodzinę...

Dokończył jej myśl.

– Tym mniej będzie zepsuta. Jeśli pozwolisz, poinformuję o tym

rodzinę przy kolacji.

background image

Przytaknęła. Mimo panującego w siłowni ciepła, teraz gdy

zrozumiała, że nie ma już odwrotu, zaczęła drżeć.

Mack pochylił się i położył dłoń na jej policzku. Miała ochotę

oprzeć głowę na jego silnej ręce. Czuła zapach jego rozgrzanej skóry,

zmieszany z wodą kolońską i dziecięcą oliwką.

Przez chwilę sądziła, że Mack zamierza ją pocałować. Ale on

musnął tylko kciukiem jej usta i szepnął:

– Wszystko będzie dobrze, Wendy. Zobaczysz.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Elinor przyjęła wiadomość z zachwytem i natychmiast zaczęła

snuć wizje uroczystego ślubu kościelnego, przyjęcia w klubie pod

miastem, z wynajętą orkiestrą i od razu zaczęła układać wstępną listę

gości.

Mack, widząc, że Wendy coraz bardziej blednie, wziął ją za rękę i

zaproponował skromny ślub w gronie rodzinnym w domu Burgessów.

Wendy z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń i poparła go.

Tessa wyraziła ubolewanie, że w jej bieżącej kolekcji nie ma nic,

co byłoby odpowiednie na cichy elegancki ślub i udała się wraz z

Wendy na objazd najelegantszych butików w Chicago.

Kiedy, spragnione odpoczynku, usiadły w barze, by napić się

gorącej czekolady, Tessa powiedziała:

– Tak się cieszę, że wszystko się dobrze skończyło. Uważam, że

Rory to prawdziwe cudo i sądząc z tego, jaka była Marissa, to chyba

przede wszystkim twoja zasługa. Ja jeszcze zupełnie nie dojrzałam do

background image

dzieci. I nie wiem, czy kiedykolwiek dojrzeję. Mówiąc szczerze, o

mało nie osiwiałam ze strachu, że Elinor może oczekiwać ode mnie

zaopiekowania się Rory. Doszedł do tego lęk, że na każdym kroku

porównywano by mnie z tobą...

– Na pewno nikt by cię nie krytykował.

– Otwarcie na pewno nie. Ale Mack to mężczyzna, który nie musi

nic mówić. Wystarczy na niego spojrzeć, by wiedzieć, kiedy coś mu

się nie podoba. Ty oczywiście tego nie zauważyłaś, bo wszystko, co ty

robisz, zachwyca go w najwyższym stopniu.

Wendy musiała przyznać, że ostatnio Mack był rzeczywiście

bardzo miły. Oczywiście wszyscy w rodzinie wiedzieli, jakie są

naprawdę motywy ślubu, ale osoba obca mogłaby mieć poważne

problemy z odróżnieniem ich od prawdziwej pary.

To, że nie zachowywali się szczególnie romantycznie, mogłoby

być uznane za dowód ich powściągliwości. Mack zachowywał się

nienagannie. Zdała sobie nagle sprawę, że to określenie nie jest

właściwe, gdyż Mack wcale nie był chłodny.

Był delikatny i doskonale rozumiał jej uczucia i życzenia. Nie

wpatrywał się w nią jak nieopierzony nastolatek, ale wydawało się, że

uważa ją za osobę interesującą, a nawet atrakcyjną.

I chociaż miał pełne prawo robić z siebie bohatera, nigdy nie dał

Wendy odczuć, że powinna być mu wdzięczna za to, że umożliwił jej

życie razem z Rory. Nie było najmniejszych wątpliwości, że Mack to

człowiek wyjątkowy.

Tessa mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź:

background image

– Kiedy ty wchodzisz do pokoju, dziecko całe się rozpromienia.

Nic dziwnego, że Mack jest taki zachwycony. Ja nigdy nie

dorastałabym ci do pięt. – Zerknęła na zegarek. – No, już ostatni butik

i musimy się decydować, żeby zdążyć jeszcze dobrać buty. Aha, i

żebyśmy nie zapomniały odebrać twojego pierścionka. Myślę, że

jubiler zdążył już go zmniejszyć i oczyścić.

Pierścionek należał tak naprawdę do Elinor. Po kolacji w

pierwszy dzień świąt wezwała Macka i Wendy do salonu i wyjęła

swoją zaręczynową i ślubną biżuterię. Sama z powodu artretyzmu nie

mogła już jej nosić, chciała więc, by Mack ofiarował ją narzeczonej.

Kiedy Wendy ujrzała połyskujące w dłoniach pani Burgess złoto i

brylanty, próbowała nieśmiało odmówić. Elinor naciskała jednak:

– Wiem, że nie są w twoim guście, Wendy, ale możesz przecież

zmienić ich fason. Myślę jednak, że kamienie są ładne i sprawiłoby mi

ogromną przyjemność widzieć, że je nosisz.

Co mogła na to powiedzieć? Tylko prawdę. Pierścionki bardzo się

jej podobały i nie miała najmniejszego zamiaru niczego w nich

zmieniać.

Najpierw wstąpiły do jubilera. Kiedy czekały na odbiór biżuterii,

Wendy nie mogła się powstrzymać, by nie spytać Tessy:

– Nie masz żalu? Mam na myśli te pierścionki. W końcu to ty

byłaś pierwszą panną młodą i powinny należeć do ciebie.

– Żal? Ależ skąd. Nie chciałabym ich. Takie wielkie kamienie na

moich dłoniach wyglądałyby fatalnie i zupełnie nie podoba mi się ich

background image

oprawa. Poza tym rodowa biżuteria powinna należeć do żony

najstarszego syna.

Wendy nie pomyślała o tym. Oczywiście w przyszłości będą

należały do Rory, uspokoiła się.

Oczyszczony i wypolerowany pierścień wyglądał przepięknie.

Dopiero zachęcona przez Tessę ośmieliła się go przymierzyć. Pasował

idealnie. Obrączka miała być gotowa na następny dzień, ale nie

stanowiło to problemu, gdyż ślub miał się odbyć pojutrze.

Gdy wychodziły od jubilera na dalsze poszukiwania kostiumu,

Tessa spytała:

– Czemu tak się wzdragasz przed kupnem białego lub

kremowego?

– Już ci mówiłam, w bladych kolorach wyglądam koszmarnie.

Tessa przyjrzała jej się uważnie.

– Wiesz, że wszystko zależy od odcienia. Ale skoro tak się

upierasz, kupimy coś krwistego i jadowitego.

Wendy nie spierała się. Była zadowolona, że Tessa tak łatwo

przyjęła jej wyjaśnienie. Prawdziwą przyczyną nie była bowiem

niechęć do pasteli, ale nie miała ochoty nikomu się z tego zwierzać.

Panna młoda w bieli kojarzyła się jej z romantycznymi nadziejami

i marzeniami o przepełnionej miłością przyszłości. Białe suknie,

welony i woalki były dla prawdziwych kochanków nie zaś dla

partnerów zawierających układ.

Gdyby jednak próbowała wyjaśniać to Tessie, zabrzmiałoby jak

skarga. Odpowiedziała więc:

background image

– Świetny pomysł. Poza tym pomyśl, na co by mi był po ślubie

beżowy kostium? Nie włożyłabym go nigdy, idąc gdzieś z Rory, bo

zaraz by mi go ubrudziła.

Tessa zamrugała powiekami.

– No wiesz, jeśli będziesz się dobrze sprawowała, być może raz

do roku Mack weźmie cię na kolację bez Rory. Daj spokój, Wendy,

czy naprawdę ani przez chwilę nie przyszło ci do głowy, że gdyby

Mack chciał tylko opiekunki do dziecka, po prostu by ją sobie

wynajął?

Nagle przerwała i stanęła jak wryta, wskazując na pobliską

wystawę.

– Popatrz, moja droga, oto twój ślubny kostium.

Tessa miał rację. Kostium był idealny. Bladoniebieski materiał

doskonale harmonizował z pasemkami we włosach Wendy i z jej

kremową karnacją. Marynarka była nieco bardziej obcisła, a spódnica

nieco krótsza niż to, co zwykle nosiła. Jednak kiedy w dniu ślubu

przyglądała się sobie w lustrze, musiała przyznać, że wygląda po

prostu świetnie. W tym stroju zupełnie nie odstawała od klanu

Burgessów.

Gdy zapadł zmierzch, Tessa zapukała do jej pokoju.

– Jest już Mack. Przyniósł ci orchidee. – Mówiąc to, postawiła na

parapecie okiennym dwa spore pudełka.

Patrząc na nie ze zdziwieniem, Wendy spytała:

– Ile orchidei?

background image

– Trzy. Ach, myślisz o tych pudełkach. Nie panikuj. To ode mnie.

Wiem, co sądzisz o welonach, ale ten jest taki malutki, że być może

się zgodzisz. – Wyjęła z pudelka przepiękny welonik w odcieniu

idealnie dopasowanym do kostiumu.

– Jest cudowny – powiedziała Wendy.

Do pokoju weszła teraz służąca.

– Wszystko już spakowane, proszę pani.

– Spakowane? – zdziwiła się Tessa. – To jedziecie w końcu w

podróż poślubną?

– Nie – odparła Wendy krótko, świadoma, że służąca nie oddaliła

się jeszcze wystarczająco.

– Czy to znaczy, że Mack zabiera cię do tego swojego małego

mieszkanka? Chociaż właściwie może być tam całkiem przytulnie.

Czy nie cudowne te orchidee? No, musimy schodzić na dół. Mack

chodzi już pewnie w kółko ze zniecierpliwienia.

Wendy nie sądziła, by była to prawda i nie pomyliła się. Mack

stał przy poręczy, trzymając na rękach Rory i rozmawiał z pastorem.

Gdy Wendy zeszła, popatrzył na nią z uśmiechem i otoczył

ramieniem, by dołączyła do rozmowy. Tak bardzo przywykła ostatnio

widywać go w codziennych ubraniach, że elegancki czarny garnitur

zaskoczył ją.

Wskazując na bukiet orchidei, szepnęła:

– Dziękuję, Mack.

Uśmiechnął się tylko.

background image

Mała wyciągnęła ręce w kierunku Wendy, ale ku swemu

wielkiemu niezadowoleniu została przechwycona przez Tessę.

Przez cały czas trwania ceremonii Mack otaczał Wendy

ramieniem. W jego dotyku nie było nic władczego, raczej

podtrzymującego i była mu za to wdzięczna. Drżały jej kolana, a

kiedy przyszedł czas na przysięgi, poczuła takie dławienie w gardle,

że nie była pewna, czy zdoła wypowiedzieć choćby słowo.

Głos Macka powtarzającego prastarą formułę był jak zwykle

głęboki i piękny. Kiedy przyszła kolej Wendy, Rory zaczęła głośno

płakać. Tessa starała się jak mogła, ale stało się oczywiste, że nie da

sobie rady.

– Widzicie? – mruknęła Tessa. – Mówiłam wam, że jestem w tym

beznadziejna.

Wendy spojrzała przez ramię.

– Może czuje, że dzieje się coś ważnego.

– Wybieraj, albo weźmiesz ją na ręce, albo będziecie się

przekrzykiwać – powiedział Mack.

– Może odesłać ją na górę?

– Przecież nie chcesz tego, prawda?

– Nie.

Wzięła Rory, która przywarła do niej na chwilę, po czym,

zupełnie już spokojna, rozejrzała się dokoła triumfującym

spojrzeniem. Kiedy powtarzała przysięgę, w jej głosie nie było już

właściwie drżenia, a w sercu wątpliwości.

background image

Gdy Mack wkładał jej na palec pierścionek i obrączkę, Rory

ochoczo wyciągnęła dłonie w stronę błyszczących kamieni. W czasie

końcowego błogosławieństwa odkryła, jak śmiesznie można

podrzucać do góry welon Wendy. Pastor z trudem zachowywał

powagę.

– Oby ta nowa rodzina zawsze była sobie tak bliska jak dzisiaj.

Ogłaszam was mężem i żoną.

Rory wyraziła swoje niezadowolenie krzykiem.

– I córką, oczywiście – dodał z uśmiechem. – Będzie to mój

pierwszy raz, ale z chęcią potrzymam dziecko, abyś mógł pocałować

żonę.

– Świetny pomysł – odparł Mack, wyplątując rączki małej z

welonu i wręczając dziecko pastorowi.

Wendy podniosła głowę, śmiejąc się na widok wyrazu niemego

oburzenia w oczach Rory. Jednak ujrzawszy nad sobą pociemniały

nagle wzrok Macka, spoważniała. Jedną ręką otoczył jej ramiona, a

drugą uniósł jej brodę. Spodziewała się symbolicznego muśnięcia

wargami, a tymczasem jego pocałunek, choć delikatny, okazał się

jednak prawdziwy i zdecydowany.

Trwał krótko, ale ta ulotna chwilka zdawała się rozciągać w

nieskończoność, wypełniając całe ciało Wendy rozkosznym ciepłem.

Mack podniósł głowę i jeszcze przez chwilę trzymał ją w objęciach,

drżącą i zaskoczoną. Ktoś zaczął bić brawo, co chętnie podchwyciła

Rory, przerywając napięcie.

background image

Kiedy pojawił się Parker ze szklaneczkami szampana, wszyscy się

śmiali.

Tessa przytuliła się do Wendy.

– No, pani Burgess, witamy w bardzo ekskluzywnym klubie!

Kolacja minęła szybko i przyszedł czas ich odjazdu. Jedna z

pielęgniarek zniosła Rory na dół.

Kiedy tylko znalazła się w samochodzie, mała zrobiła się senna.

Wendy uświadomiła sobie, że jeśli nie znajdą jakiegoś tematu do

rozmowy, będzie to jej najdłuższa jazda ulicami Chicago.

– Ceremonia była bardzo piękna – powiedziała w końcu. – Mimo

interwencji Rory.

– Sadzę, że wiele osób mogłoby uznać, iż mamy bardzo zepsutą

córeczkę.

– Nie można zepsuć dziecka w tym wieku. Jest świadome jedynie

własnych potrzeb.

– Wierzę ci na słowo.

Starała się obserwować ulice. Jeśli ma się tu zadomowić, musi

nauczyć się poruszać po Chicago sama, bez eskorty Macka.

Zamiast wjechać na autostradę zbliżającą ich do samego centrum i

mieszkania Macka, mijali kolejną willową ulicę, po czym zatrzymali

się przed sporym domem w stylu angielskim.

– Witaj w domu – powiedział Mack.

W domu? Zaskoczona, poczuła, że drży. A więc tak ma wyglądać

to partnerstwo? Nawet nie spytał, czy jej się podoba.

– Co o tym myślisz?

background image

Wydawał się bardzo z siebie zadowolony, co dodatkowo

pogłębiło irytację Wendy.

– Jest... bardzo ładny – odparła sztywno i otworzyła drzwiczki

wozu.

– O co chodzi?

– O nic. Mówię, że jest bardzo ładny.

Zaczęła wyjmować Rory z tylnego siedzenia.

– To nie jest dobry początek, Wendy.

Zimny podmuch wiatru wycisnął z jej oczu łzy.

– W porządku – powiedziała zapalczywie. – Zapowiadałeś

partnerstwo. A może ja nie chcę takiego wielkiego snobistycznego

domu.

– Wcale go nie masz.

– Aha, więc jest na twoje nazwisko. Nie zdziwiłeś mnie.

– Należy do mojego przyjaciela, który musiał wyjechać do

Bostonu. Wynająłem go na sześć miesięcy, żebyśmy mogli spokojnie

się rozejrzeć. Chciałem uchronić cię przed dodatkowym stresem

poszukiwania na gwałt odpowiedniej siedziby.

Wendy przygryzła wargę i poczuła spływającą po policzku łzę.

Ton jego głosu złagodniał.

– Nie spytałem ciebie o zdanie, gdyż wydało mi się to idealnym

rozwiązaniem na nasze pierwsze trudne miesiące. Zostawił nam nawet

meble.

– Przepraszam, Mack – wydusiła z siebie.

background image

Z pęku kluczy wysupłał właściwy, ale zanim pchnął otwarte

drzwi, zwrócił się do niej:

– To co, Wendy, zaczynamy jeszcze raz?

Skinęła głową.

– A więc... witaj w domu.

Spróbowała się uśmiechnąć.

– Jest bardzo piękny.

Mack przyglądał się jej dłuższą chwilę. Po czym, zanim zdołała

się domyślić, co zamierza, porwał ją i Rory w ramiona i przeniósł

przez próg. Krzyknęła cicho i przywarła do niego. Roześmiał się i

postawił ją na wypolerowanej marmurowej posadzce przedpokoju.

Wendy obróciła się na pięcie i rozejrzała dookoła. W przedpokoju

było dwoje podwójnych drzwi – jedne wiodły do dużego salonu, a

drugie do długiego holu. Masywne schody prowadziły na piętro, a

ogromny kandelabr dawał pomieszczeniu ciepłe przytulne światło.

– Wspaniałe – powiedziała właściwie sama do siebie. – Jak duży

jest ten dom?

– Sześć sypialni, osiem łazienek i...

– O Boże.

– W jednej z sypialni Tom zostawił swoje rzeczy, więc jej możesz

nie liczyć.

– Co za ulga – mruknęła Wendy.

Mack uśmiechnął się.

– Zajmijmy się tym co najważniejsze. Ulokujmy Rory.

Przerzucił płaszcz przez balustradę i poprowadził Wendy na górę.

background image

– Tom nie ma dzieci, więc podczas kolacji Parker przewiózł

mebelki małej na miejsce. Musimy tylko teraz je znaleźć. O, są tutaj.

Pomógł jej zdjąć płaszcz i zgasiwszy światło, zaczął zdejmować

ze śpiącego dziecka kombinezon.

Rory otworzyła oczy i, zaintrygowana nowym miejscem,

próbowała się rozejrzeć. Walka ze snem zmęczyła ją jednak i jak tylko

Wendy ułożyła ją w łóżeczku, zasnęła ponownie.

Mack okrył ją kocykiem i wyszli z pokoju. Przed kolejnymi

drzwiami zatrzymał się.

– Pomyślałem sobie, że tu będzie ci najlepiej.

Zajrzała do środka. Pokój wydawał się bardzo duży, stało w nim

ogromne łóżko i eleganckie biureczko. Gdy znaleźli się na dole, Mack

powiesił jej płaszcz w szafie i powiedział:

– Parker zaopatrzył nam lodówkę. Masz ochotę na małą

przekąskę?

– Czyżby pani Cardoza przysłała ci ulubione dania?

– Mam taką nadzieję.

Kiedy szli długim korytarzem, stwierdził:

– Dziwnie znaleźć się w domu Toma, kiedy jego samego tu nie

ma.

– Wyobrażam sobie. Ja czuję się tu jak w eleganckim hotelu, ale

ty musiałeś być starym gościem.

– Myślę, że się przyzwyczaimy. Parker polecił mi małżeństwo,

które mogłoby ci pomóc w prowadzeniu domu.

background image

Wendy nie potrafiła ukryć zdziwienia. Owszem, do służby

Burgessów zdołała się już przyzwyczaić, ale na myśl, że miałaby

posiadać własnych pracowników...

Mack musiał chyba czytać w jej myślach.

– Dwoje ludzi, Wendy, a nie tabuny służby, jak nalega matka.

Nad garażem znajduje się osobne mieszkanko, do którego udawaliby

się wieczorem, jeśli nie byliby nam potrzebni. Nazywają się Morgan i

przyjdą tu jutro. Jeśli ci się spodobają, mogliby zacząć od zaraz.

Przytaknęła z ociąganiem. Było oczywiste, że sama nie da sobie

rady z tym ogromnym domem i z dzieckiem.

Kiedy weszli do kuchni, Wendy poczuła nagle, że wcale nie jest

głodna. Zachciało jej się płakać.

– Mack, nie mam ochoty na jedzenie, chcę tylko spać. – Nie

mogła opanować ziewnięcia. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu...

– Oczywiście, że nie. Muszę jeszcze wstawić samochód, więc nie

przestrasz się, jeśli usłyszysz, że odjeżdżam. Przy okazji, ten nasz

drugi samochód jest już w garażu. Może chciałabyś zamienić go na

inny?

Wendy potrząsnęła głową.

– Nie, to ładny wóz.

Resztkami sił wspięła się na schody i z uczuciem ogromnej ulgi

zamknęła za sobą drzwi sypialni. Rozejrzała się dokoła. Jej ubrania

były już poukładane w szafach i szufladach. Widocznie Parker wysłał

tu całkiem sporą ekipę.

background image

Zdjęła swój nowy niebieski kostium i sięgnęła po szlafrok, który

pani Parker dała jej pierwszej nocy w domu Burgessów. Nie wiedzieć

czemu, poczuła się w nim mniej obco. Oto jej noc poślubna. Łzy

stanęły jej w gardle. Na miłość boską, skarciła siebie, nie ma powodu

ulegać emocjom. Była po prostu zmęczona, zarówno fizycznie, jak i

psychicznie. I trochę przestraszona swoją nową rolą.

Szczotkowała włosy, gdy usłyszała warkot silnika. Odsłoniła

okno i ujrzała Macka wychodzącego z garażu. Spojrzał w górę i

Wendy natychmiast opuściła zasłonę. Ułożyła się na satynowych

poduszkach, żałując, że nie ma nic do czytania przed snem, gdy

nagle usłyszała ciche pukanie.

Drzwi uchyliły się i wszedł Mack.

– Już się rozlokowałaś?

Czuła, jak zasycha jej w ustach. Po raz pierwszy zaczęła

zastanawiać się, czego tak naprawdę Mack oczekuje po tym

małżeństwie. Fakt, że nie pomyślała o tym wcześniej, sprawił, iż

poczuła się jak idiotka. Mówiąc o partnerstwie i lojalności, nigdy nie

zasugerował nawet możliwości prawdziwej intymnej więzi.

A może nie zrozumiała go? Tessa wspomniała kiedyś, że gdyby

potrzebował niani do dziecka, wynająłby jakąś. Tymczasem ożenił

się z Wendy. Ale czego od niej oczekiwał?

Usiadł na brzegu łóżka. Był bez marynarki i krawata, a długie

rękawy jego koszuli były podwinięte niemal do łokci.

Dopiero dziś pocałował ją po raz pierwszy. Chyba nie zamierza

się z nią teraz kochać?

background image

Ale co to był za pocałunek! Jeszcze teraz zadrżała na jego

wspomnienie. Odsunęła się lekko, a on pochylił się do przodu, kładąc

rękę na jej poduszce i zbliżając do niej swoją twarz.

– Mack! – zaprotestowała, a on natychmiast się odsunął.

Dopiero teraz zauważyła, że w jego dłoni leży końcówka

interkomu Rory. Położyła ją sobie na poduszce, by słyszeć choćby

najcichszy szmer.

– Przypomniałem sobie o tym, kiedy już poszłaś na górę –

wyjaśnił. – Dziś ja będę czuwał, a ty sobie wypocznij.

Wendy o mało nie zapadła się pod ziemię ze wstydu.

– O, dzięki – zdołała wymamrotać, modląc się w duchu, by

wyszedł, nim zrobi się jeszcze bardziej czerwona.

Wsunął palce w jej włosy i odgarnął je do tyłu. Musnął ustami jej

szyję i szepnął:

– Dobranoc, Wendy.

Kiedy wyszedł, zacisnęła powieki. Oczywiście nie zamierzał

zostać. To nie było częścią ich umowy, więc nawet gdyby chciał, a

zresztą na pewno nie chciał... Ależ się wygłupiła!

Nieco później, już w półśnie, próbowała pytać samą siebie, co by

mu powiedziała, gdyby jednak zapragnął spędzić z nią tę noc? I co by

zrobiła?

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Po tygodniu fatalnej pogody nastąpiła, wedle słów meteorologów,

poprawa. Wendy była innego zdania, według niej koszmarny mróz

background image

ustąpił po prostu nieprzyjemnemu zimnu. Dobre i to, pomyślała i

zaraz po lunchu wybrała się z Rory na spacer.

Początkowo miała obawy przed wychodzeniem z małą w taką

pogodę, ale pewnego dnia Mack stwierdził:

– Nie hodujemy tutaj rośliny cieplarnianej. Im szybciej

przyzwyczai się do chłodnego powietrza, tym bardziej odporna będzie

w przyszłości.

Chłód wyraźnie Rory służył. W czasie weekendu Mack wyciągnął

je na długi spacer, po którym, rumiana i szczęśliwa, spała jak nigdy

dotąd.

Wendy zazdrościła małej tego świetnego przystosowania. Ona

sama nie mogła znieść chicagowskiego wiatru, który zdawał się

przenikać całe jej ciało, niezależnie od tego, ile warstw ubrania miała

na sobie. Jednak tego dnia było bezwietrznie i wyjrzało słońce.

Wracały już do domu, gdy Wendy przystanęła, by poprawić małej

kocyk.

Wysiadająca właśnie z samochodu kobieta zaczepiła ją, pytając:

– Czy to pani wprowadziła się właśnie do domu Toma Exetera?

Wendy przytaknęła.

– Jestem Wendy Burgess – przedstawiła się, choć wciąż niełatwo

jej było łączyć swoje imię z nazwiskiem Macka.

– Ja nazywam się DeCarlo – powiedziała kobieta. – Czy

mogłabym zobaczyć maleństwo?

Wendy odsłoniła kocyk. Rory zmrużyła oczy w jaskrawym

słońcu, po czym znowu przysnęła.

background image

– Niepodobna do pani – zauważyła kobieta. – Pewnie wygląda jak

tatuś.

W pierwszej chwili Wendy zamierzała powiedzieć, że mała jest

podobna do matki. Jednak perypetie rodzinne dziecka nie powinny

obchodzić sąsiadów. Poza tym nie dalej jak wczoraj Mack powiedział

jej, że biologiczny ojciec Rory zgodził się zrzec praw rodzicielskich.

Oznaczało to, że procedura adopcyjna powinna przebiegać bez

zakłóceń i już za parę tygodni Rory stanie się ich legalną córką.

Skinęła więc tylko głową i uśmiechnęła się. Poza tym właściwie

nie kłamała. Rory naprawdę wyglądała jak Mack. Najwyraźniej

wszyscy Burgessowie dziedziczyli karnację Samuela i niesamowite

oczy Elinor.

Kiedy dotarła do domu, ze zdziwieniem ujrzała w drzwiach

Macka.

– Nareszcie jesteście, zaczynałem się już niepokoić.

– Co robisz w domu w środowe popołudnie? – spytała, a jej głos

zabrzmiał tak, jakby miała lekką zadyszkę. Wytłumaczyła sobie, że

widocznie szła szybciej, niż sądziła.

Z uśmiechem zaczaj rozpinać jej płaszcz, jakby była dzieckiem w

wieku Rory.

– Zmęczyłem się papierami. Oczywiście wziąłem sobie pracę

do domu, ale tu przynajmniej sceneria jest inna. Pani Morgan też

chyba gdzieś wyszła.

background image

– Tak, do supermarketu. Pan Morgan podrzucił ją, a potem wziął

mój samochód do warsztatu na zmianę oleju. Czy chciałbyś wiedzieć

coś jeszcze?

– Nie, i nie prosiłem o raport. Po prostu dom wydał mi się

opustoszały i smutny – powiedział rzeczowo.

W jego słowach, a już zwłaszcza w sposobie ich wypowiedzenia,

nie było nic, co powinno przyprawiać o drżenie, uspokajała samą

siebie Wendy. Po prostu wrócił popracować do domu, gdzie nikt nie

będzie mu przerywał.

Do diabła, powinna się już do tego przyzwyczaić. Nie mówił

ani nie robił nic, co wykraczałoby poza ich umowę. Nawet nie co

dzień całował ją, wychodząc do pracy, a jeśli już, to były to zaledwie

delikatne muśnięcia w policzek.

I mimo że niemal każdego dnia przychodził wieczorem do jej

pokoju, to zawsze miał ku temu jakiś powód i nigdy nie zostawał

długo. Ostatnio postanowiła nawet nie kłaść się do łóżka przed tymi

wizytami.

Na całe szczęście chyba nie zdawał sobie sprawy, że nawet

najlżejszy jego dotyk działa na nią, jak porażenie prądem. Nie chciała,

żeby o tym wiedział. Po prostu potrzebowała trochę więcej czasu, by

przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji. Tymczasem powinna udawać

swobodną i wesołą.

– Powiem pani Morgan, że tęskniłeś za nią.

– Oczywiście, że tak. Nie jadłem lunchu.

– Ja też nie, ale sądzę, że uda mi się coś wykombinować.

background image

Mack wyjął Rory z wózka. Dziewczynka przytuliła się do jego

ramienia i ziewnęła szeroko. Spojrzał na nią i powiedział:

– To miało chyba znaczyć, że czas na drzemkę, tak, brzdącu?

Wendy przytaknęła i dotknęła policzka małej.

– Odpocznij sobie, kochanie. I nie zapomnij powiedzieć tatusiowi

o swoim nowym ząbku.

Mack wsunął palec do buzi małej.

– Mamy nowy ząbek? Ałć!

Wendy stłumiła śmiech.

Zanim wrócił na dół, nakryła do kuchennego stołu i zagrzała

przygotowaną przez panią Morgan zupę jarzynową. Postawiła także

tacę z chrupiącym ciemnym chlebem i serami.

– Dosyć skromnie – powiedziała przepraszająco.

Mack podał jej krzesło.

– Ale dużo lepiej niż przeciętnie.

Wendy przekroiła chleb i podała mu pierwszą kromkę. Smarując

ją masłem, powiedział:

– W przyszłym tygodniu muszę wyjechać z miasta.

Ręka Wendy zatrzymała się w pół ruchu.

– Och – wyrwało się jej spontanicznie.

Zanim przypomniała sobie o samokontroli, patrzył już na nią z

wyraźnym zainteresowaniem.

– Będziemy za tobą tęsknić – powiedziała lekko i dokończyła

krojenie chleba.

Była to prawda – obu będzie im go brakowało.

background image

Rory nie reagowała na Macka tak silnie jak na Wendy, ale miała

pewien specjalny uśmiech zarezerwowany wyłącznie dla niego.

Angażował się w codzienną opiekę nad dzieckiem w dużo większym

stopniu, niż mogłaby tego oczekiwać. Co najmniej w połowie

przypadków to Mack wstawał do niej, gdy wesoła i rześka witała o

świcie nowy dzień.

Wendy zdawała sobie sprawę, że to nie jego pomocy będzie jej

brakowało, ale właśnie takich chwil jak ta. Czegoś tu nie rozumiała,

ale postanowiła na razie o tym nie myśleć i zamiast tego spytała

szybko:

– Jak długo cię nie będzie?

– Tylko parę dni. A może pojedziesz ze mną? To znowu Phoenix.

Myśl o wizycie w domu napełniła ją uczuciem prawdziwego

szczęścia. Niemal poczuła już na sobie ciepłe promienie

południowego słońca, z radością pomyślała o widoku palm i

kaktusów.

Mack odkroił kromkę chleba i dodał:

– Na pewno chciałabyś osobiście zlikwidować swoje mieszkanie.

Dotąd nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić. Mieszkanie stało

puste od kilku tygodni, gdy zostawiła je w przekonaniu, że za parę dni

wróci. Trzeba spakować resztę ubrań, posegregować rzeczy, pozbyć

się mebli i zorganizować transport.

Propozycja Macka była rozsądna. Nie było sensu utrzymywać

mieszkania, więc równie dobrze mogłaby z nim pojechać i zamknąć

background image

miniony rozdział swego życia. Rozmiar czekających ją prac był

przygnębiający, ale musiała je wykonać.

Nie, to nieprawda. To nie z powodu czekającej ją pracy stała się

nagle smutna i poirytowana. Chodziło jej o to, że Mack zaproponował

wspólny wyjazd tylko dlatego, że należało zlikwidować mieszkanie.

Przez chwilę myślała, że chciał ją zabrać jedynie z powodu niej

samej...

To nie pomysł powrotu do domu tak ją ucieszył, ale perspektywa

wspólnej z nim podróży. Albowiem odnalazła już swój dom. I tak

długo, jak długo Mack będzie przy niej, nie musi szukać innego.

Świadomość tego odkrycia spadła na nią jak potężny cios.

Przekonywała samą siebie, że chodzi wyłącznie o dobro dziecka, a

tymczasem Rory była tylko wygodnym pretekstem dla realizacji

własnego, skrywanego przed sobą, pragnienia. Marzyła o małżeństwie

z Maćkiem.

Poślubiła go dla dobra Rory, ale kochała dla niego samego.

Doznania, które towarzyszyły każdemu jego dotykowi, nie miały

nic wspólnego z poczuciem obcości czy zmieszaniem, oznaczały one

fascynację i pożądanie. I nie zanosiło się na poprawę, bo za każdym

razem pragnęła go coraz bardziej.

Kiedy to się stało? Oczywiście pierwotna niechęć nie trwała

długo. Dosyć szybko zastąpił ją podziw dla sposobu, w jaki udało mu

się zdobyć uczucie Rory. Kiedy jednak szacunek przekształcił się w

zachwyt, a potem miłość? I w jaki sposób udawało jej się tak długo

oszukiwać samą siebie?

background image

Mack przerwał te rozmyślania.

– Obawiam się, że niektóre wieczory mogę mieć zajęte

służbowymi kolacjami.

Z trudem przeniosła na niego swą uwagę.

– Oczywiście.

– Jeśli nie będziesz chciała w nich uczestniczyć, doskonale to

zrozumiem. Mówiąc prawdę, gdybym tylko mógł, sam chętnie bym

ich unikał.

Wendy chciała uczestniczyć we wszystkim, w czym uczestniczy

Mack. Nie mogła jednak tego powiedzieć. A on podsuwał jej gotowy

pretekst, jakby chciał, by z niego skorzystała. Bezbarwnym głosem

odpowiedziała:

– Będę miała dostatecznie dużo zajęć.

– Na pewno. Rozmawiałem już z pielęgniarkami matki i z

zachwytem przyjęły propozycję zajęcia się przez ten czas Rory.

Chyba że wolisz zostawić ją tutaj, a wtedy wystarczy tylko wynająć

kogoś do pomocy pani Morgan.

– To znaczy, że nie bierzemy jej ze sobą?

– Mówiąc szczerze, myśl o lataniu z nią, nim ukończy lat

osiemnaście, nie napawa mnie zachwytem. Poza tym nie dasz rady

pozałatwiać swoich spraw, jednocześnie się nią zajmując.

Miał rację.

– Porozmawiam z panią Morgan.

– Spytaj ją, czy mogłaby również zostać na sobotni wieczór. Jest

otwarcie galerii, na którym powinniśmy się pokazać. Opuściliśmy

background image

parę imprez noworocznych i zewsząd dokuczają mi, że ukrywam moją

żonę przed światem. – W jego oczach pojawiły się wesołe ogniki,

zapraszające do wspólnego śmiechu. – Tłumaczę im, że jestem zbyt

zazdrosny.

Udało jej się roześmiać, ale był to gorzki śmiech. Skończyła zupę

i szybko wstała, odwracając się od niego.

– Kawy? – spytała.

– Świetny pomysł.

Kiedy napełniała dzbanek wodą, Mack bezszelestnie podszedł do

niej i stanął z tyłu. Odwróciwszy się, wpadła na niego i trochę wody

wylało się na podłogę.

– Przepraszam – powiedział swobodnie – nie chciałem robić

zamieszania.

Jego głos zdawał się wibrować w całym ciele Wendy. Niezdolna

do wykonania najmniejszego ruchu, patrzyła tylko na niego, jakby

zaczarowana ciepłem jego rąk i oddechu, muskającego włosy na jej

skroniach.

– Wykorzystamy tę okazję najlepiej jak się da – ciągnął miękko. –

Może znajdziesz trochę czasu, by oprowadzić mnie po mieście.

Może naprawdę zależało mu na jej obecności. Jeśli tak...

Zauważyła, że przygląda się jej ustom i gwałtownie uciekła

wzrokiem, próbując wyjść z dziwnego odrętwienia. Ale po chwili

zrozumiała, że nie potrafi uciec, i ich spojrzenia znów się spotkały.

– Bardzo bym chciała.

– Naprawdę, Wendy?

background image

Dotyk jego ust był tak delikatny jak pieszczota wiosennego

wietrzyku. Przez chwilę zawahała się. Powinna się odsunąć, ale nie

chciała. Czy pozwolić mu na pocałunek, jakiego sama pragnęła? A

jeśli Mack zorientuje się w jej uczuciach? Jeśli odkryje sekret, który

do niedawna skrywała nawet przed sobą? Nie, to zbyt niebezpieczne.

Zanim jednak zdołała rozważyć wszystkie możliwe implikacje,

jej ciało, zniecierpliwione, samo odpowiedziało na te pytania.

Rozchyliła usta. Mack przysunął się nieco bliżej i otoczył ramieniem

jej talię.

Świat zdawał się wirować i Wendy poczuła, że traci nad sobą

kontrolę. Zamknęła oczy. Cudownie było być tak blisko niego i

marzyć, że on czuje to samo. Podniosła rękę, by objąć go za szyję i

przyciągnąć jeszcze bliżej.

Zapomniała jednak o dzbanku. Zimna woda chlusnęła na piersi

Macka, zmoczyła jego jedwabny krawat, koszulę i sweter.

Wendy otworzyła szeroko oczy z przerażenia. Mack jęknął cicho i

odsunął się od niej. Sięgnęła po ręcznik i zarzuciła mu go na ramię.

W tej samej chwili od strony drzwi kuchennych dobiegł głos

gospodyni:

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mam zaczekać z

zakupami na zewnątrz?

Mack potrząsnął głową i zaśmiał się gorzko.

– Nie, kuchnia należy do pani, pani Morgan. Po czym wyszedł.

background image

W pierwszym odruchu Wendy chciała go dogonić, ale

usłyszawszy, jak wbiega po schodach, zrozumiała, że poszedł się

przebrać. Przeprosi go innym razem.

Odwróciła się do pani Morgan i poprosiła ją o opiekę nad

dzieckiem w sobotni wieczór. Miała wrażenie, że pani Morgan

dziwnie się jej przygląda. Niezrażona, ciągnęła dalej:

– A w przyszłym tygodniu ja i pan Burgess wyjedziemy na kilka

dni. Nie weźmiemy małej, ale jeśli nie czuje się pani na siłach, by się

nią zająć, możemy zostawić ją z... Czy coś jest nie tak, pani Morgan?

– Ależ skąd. Zajmę się nią.

– Dziękuję.

Dziwny wyraz nie opuszczał twarzy gospodyni. Wendy uznała, że

to następstwo szoku. Pani Morgan z pewnością nie była

przyzwyczajona do widoku całujących się w kuchni pracodawców.

Wendy zadrżała, czując, jak mokry sweter nieprzyjemnie przylega do

jej ciała.

Wychodząc, powiedziała:

– Będę u siebie w pokoju.

– Pani Burgess – odezwała się gospodyni niepewnie.

Wendy odwróciła się.

– Tak?

– Czy pani zamierza zrobić kawę, czy też jest pani po prostu

przywiązana do tego dzbanka?

Dopiero teraz spostrzegła, że cały czas ściska w ręku pusty

dzbanek. Z dumnie podniesioną głową przeszła przez kuchnię i

background image

postawiła go na miejscu. Jej godność zostałaby z pewnością ocalona,

gdyby mijając się z panią Morgan, nie spojrzała prosto w jej

roześmiane oczy. Wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Jak to dobrze, że gospodyni przerwała całą tę scenę, zanim nie

wygłupiła się jeszcze bardziej. Nie dość, że rzuciła się Maćkowi na

szyję, to jeszcze tak zupełnie straciła kontrolę, iż zapomniała o

wodzie! Nic dziwnego, że uciekł przy pierwszej nadarzającej się

okazji.

Jej śmiech coraz wyraźniej przeradzał się w rozpacz i kiedy tylko

znalazła się w swoim pokoju, rzuciła się na łóżko i rozpłakała.

Czyżby była aż tak głupia, że dotąd nie rozumiała, co się w niej

dzieje? Zaczęła wątpić, czy naprawdę była tą niewinną dziewczyną,

tak bardzo skupioną na dziecku, że inne sprawy nie miały dla niej

znaczenia.

A może przez cały czas podświadomie dążyła do małżeństwa z

Mackiem? Kiedy tamtego wieczora oświadczył, że nie zamierza

wychowywać Rory sam, postanowiła nie proponować swoich wizyt.

Wtedy sądziła, że robi tak dla dobra dziecka, ale czy prawdziwa

przyczyna nie leżała gdzie indziej? Może czuła, że przyjeżdżając do

Chicago w odwiedziny, nie zniesie widoku Macka na łonie nowej

rodziny?

Teraz rozumiała już także swoje rozżalenie w noc poślubną, gdy

Mack przyszedł do jej sypialni. To prawda, była zaskoczona jego

wizytą, ale była także zadowolona. I chciała, by został, by pragnął jej

background image

tak, jak ona podświadomie pragnęła jego. Kiedy wyszedł, poczuła się

dotknięta.

Poprosił ją o lojalność. Sam przysiągł, że jego zobowiązanie

wobec Rory ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi, a Wendy

zapewniła go, że myśli tak samo. Ale to nie była prawda. Uwielbiana

Rory nie była już najważniejszym celem życia.

Jej miejsce zajął Mack. Niepostrzeżenie wślizgnął się do jej serca,

a teraz nie było już odwrotu. Podświadomie użyła zatem dziecka, by

dostać to, czego pragnęła – Macka. Mimo że jej działania w żaden

sposób nie szkodziły małej, poczuła się winna.

Teraz miała wszystko, na czym jej zależało. Miała Rory. Choćby

tylko na papierze, to jednak była żoną Macka i miała jego gwarancję,

że w dającej się przewidzieć przyszłości będzie nią nadal. Na razie

będzie musiała się tym zadowolić.

A w przyszłości jeszcze wszystko może się zdarzyć. Mack, nim

został oblany, wyraźnie delektował się tym pocałunkiem. Nie był

oziębły i chyba nie uważał jej za mało atrakcyjną. Z czasem, gdy

lepiej się poznają, przyjdzie czas na przyjaźń i przywiązanie.

Wiedziała, że na więcej nie może chyba liczyć, ale nie zapominała

też, jak zdradliwie miłość zakradła się do jej własnego serca. Może to

samo stanie się z Maćkiem? Jeśli będzie się bardzo starała...

Było to najtrudniejsze zadanie w dotychczasowym życiu Wendy.

Najprościej byłoby zdobyć Macka czułymi gestami – była to jej

naturalna reakcja na ludzi, o których dbała. Cały czas musiała jednak

background image

przypominać sobie, że przecież on wcale nie musi być tym

zachwycony. Dlatego tak starannie obmyślała każdy krok.

W piątek nieoczekiwaną wizytę złożyła jej Tessa.

– Nigdy, ale to nigdy nie zdarza mi się do nikogo przychodzić bez

zapowiedzi – zaczęła.

– Oczywiście – zgodziła się Wendy.

Tessa wybuchnęła śmiechem.

– No dobrze, tym razem tak zrobiłam. Mam jednak pewne

pomysły na ciuszki dla dzieci i mam nadzieję, że zechcesz na nie

popatrzeć. A gdyby pani Morgan poczęstowała mnie filiżanką

herbaty, byłabym jej dozgonnie wdzięczna.

– Sprząta teraz na górze i nie ośmielę się jej przerywać.

Poprowadziła gościa do kuchni i położyła Rory na kocyku. Tessa

położyła na blacie swoje projekty.

– To tylko takie wstępne przymiarki, sama rozumiesz.

Wendy wstawiła wodę i popatrzyła Tessie przez ramię. Rysunki

były na pewno robione w pośpiechu, ale oddawały styl Tessy.

Potrząsnęła głową.

– Jak na sukienkę wyjściową jest to zbyt banalne, a na codzienną

musiałoby być zbyt drogie. – Widząc wyraz twarzy Tessy,

pożałowała, że nie była bardziej dyplomatyczna. – To znaczy...

– Nie, zależy mi na twojej pierwszej reakcji.

Wendy przygotowywała herbatę w milczeniu. Zastanawiała się,

jak załagodzić sytuację. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był

rodzinny konflikt, zwłaszcza z Tessą, która była dla niej taka miła.

background image

– Przepraszam, ale to zboczenie zawodowe. Jak pokazujesz nam,

ludziom z marketingu, nowy produkt, natychmiast zaczynamy

odgrywać rolę adwokatów diabła i wytykać niedociągnięcia.

Tessa popatrzyła na nią znad filiżanki i odparła:

– Masz szczęście, że cię lubię, Wendy.

– Przepraszam, że byłam taka nietaktowna.

– Ach, to nie o to chodzi. Jestem profesjonalistką. Gdybym nie

umiała przyjąć uczciwej krytyki swoich projektów, odeszłabym z

branży. Tak naprawdę chodzi o Elinor.

– Jak to? – spytała zaskoczona Wendy.

– Dostała bzika na twoim punkcie, chyba zdajesz sobie z tego

sprawę. Nie dalej jak wczoraj mówiła mi, jaka jesteś cudowna i jak

szczęśliwy jest Mack, i że od początku wiedziała, iż wszystko się

dobrze ułoży. Mogłoby to załamać niejedną synową, ale na szczęście

moja samoocena jest wystarczająco wysoka. – Przerwała, wskazując

na Rory. – Mała zaczyna raczkować do tyłu.

Wendy przesunęła Rory z podłogi z powrotem na kocyk.

– To jeszcze nie jest tak naprawdę raczkowanie, tylko takie

wstępne przymiarki. – Raz jeszcze rzuciła okiem na projekty Tessy. –

Wiesz, jak ja bym je sprzedawała?

– Sądziłam, że ci się nie podobają.

– Tego nie powiedziałam. No więc ja reklamowałabym to jako

wykroje. Klientka wysyła pieniądze i dostaje paczkę z gotowymi

wykrojami, które następnie tylko zszywa. Gdybyś produkowała je,

background image

musiałabyś narzucić zbyt wysoką cenę. Na wieszaku nie wyglądałyby

wystarczająco odświętnie. Ale jeśli matka uszyje je sama...

Będzie

zadowolona,

że

poradziła

sobie

z

takim

skomplikowanym projektem – dokończyła za nią Tessa. – Coś w tym

jest. Kto wie, czy nie zaproszę cię do współpracy.

Rozbawiona, opowiadała o tym Mackowi przy kolacji, ale on

najwyraźniej nie widział w tym nic śmiesznego. Kiedy Wendy

przedstawiała mu swoje pomysły dotyczące kampanii reklamowej

kolekcji Tessy, zmarszczył brwi, jakby się czymś martwił.

– Tęsknisz za tym, prawda?

– Za marketingiem? – Spojrzała na resztki jedzenia na talerzu.

Problem Tessy tak bardzo ją wciągnął, że nawet nie zauważyła,

kiedy zjadła kolację. – No cóż, to fascynujące. Oczywiście ubrania nie

są moją specjalnością.

– A co nią jest?

– Nieważne. W każdym razie, żeby pomóc Tessie, musiałabym

jeszcze sporo się poduczyć.

Tak naprawdę, w innych okolicznościach, chętnie włączyłaby się

w kampanię reklamową Tessy. Ale teraz miała ważniejsze sprawy na

głowie. Kiedy Rory podrośnie, nadarzą się pewnie inne okazje.

Tessa wyskoczy z niejednym jeszcze pomysłem, a być może

również realizacja jej obecnych planów potrwa tak długo, że Wendy

zdąży się w nie włączyć. Spróbowała więc nadać swemu głosowi

beztroski ton:

background image

– Gdybym nie była teraz tak zajęta przy dziecku, przyznaję, że

chętnie bym się zajęła kolekcjami Tessy. Aha, wygląda na to, że mała

zacznie wkrótce raczkować, więc uważaj, gdzie ją kładziesz.

Mack skinął głową.

– Wezmę to pod uwagę.

– A poza tym, kiedy gaworzyła sobie po południu, zdawało mi

się, że usłyszałam tam coś w rodzaju słowa tata. Czyż nie jest to

najlepszy dowód wdzięczności? – Wendy pozbierała talerze ze stołu.

– Gdzie chcesz deser i kawę? Tutaj czy w bibliotece?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Otwarcie galerii w sobotni wieczór było imprezą pełną przepychu,

biżuteria połyskiwała na tle drogich futer, a szampan lał się

strumieniami. Dzięki Bogu, że Tessa zawczasu spytała ją, co zamierza

na siebie włożyć, po czym zmusiła do kolejnej wyprawy po sklepach.

Przynajmniej była odpowiednio ubrana i wyglądała, jakby

należała do tego towarzystwa. Nie była obwieszona biżuterią, ale

brylantowy pierścionek Elinor mógłby śmiało konkurować z każdą z

błyszczących dokoła ozdób. A jednak nie czuła się najlepiej.

Otaczające ją artystyczne towarzystwo było jej zupełnie obce.

Niechcący podsłuchała uwagi stojącej obok pary i nie mogła

uwierzyć, że mówią o tych samych bohomazach, które ona także

ogląda.

– Ujarzmiona namiętność...niewiarygodna kontrola... mistrzowska

wizja... – Słowa te wypowiadane były z najwyższym szacunkiem.

background image

Dla Wendy była to farba powyciskana z tubek wprost na płótno,

bez najmniejszej myśli ani planu. Westchnąwszy, stwierdziła, że

będzie chyba musiała zapisać się na kurs dla koneserów sztuki.

W dodatku nikogo tu nie znała oprócz męża. Nie wszystko naraz,

uspokoiła samą siebie. Lada chwila dołączy do niej Mack,

unieruchomiony teraz w ogromnej kolejce do szatni. Wtedy poczuje

się dużo lepiej.

Nagle dostrzegła jedną znajomą twarz. O parę kroków dalej stała

kobieta, która zatrzymała ją w zeszłym tygodniu na ulicy i podziwiała

małą. Przedstawiła się jako pani DeCarlo. Stała z inną, młodszą

kobietą i popijając szampana, przyglądały się Wendy.

Uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc, czy zostanie rozpoznana.

W nowej sukni mało przypominała ubraną w dżinsy dziewczynę z

dzieckiem. Kobieta powiedziała coś do swej towarzyszki i przecisnęła

się w stronę Wendy.

– Dobry wieczór, pani Burgess. Pozwoli pani, że przedstawię

panią mojej przyjaciółce, Yvette Abbott.

– A więc pamięta mnie pani – powiedziała Wendy.

– Oczywiście. Trudno panią zapomnieć.

Uśmiech Wendy stał się jakby sztywniejszy. W przyjaznych

skądinąd słowach czaiła się jakaś zimna nuta. Było to dla niej zupełnie

niezrozumiałe, ale wzmogła czujność.

Druga kobieta zaśmiała się lekko.

– Słyszałam, że ma pani cudowne dziecko, pani Burgess.

background image

W jednej chwili Wendy zrozumiała, dlaczego jest atakowana. Już

raz słyszała ten głos – nagrany na automatyczną sekretarkę Macka.

Pretensjonalny i przesłodzony ton nie budził najmniejszych

wątpliwości.

– Dziwię się, że zostawiła je pani dla kiepskiego przyjęcia. Z

pewnością czułaby się pani lepiej w domu niż tutaj.

Nie było sensu stać tak dalej i wysłuchiwać złośliwości.

– Jeśli mi panie wybaczą...

– Och, doprawdy... Nie może pani odseparować Macka od

przyjaciół, tylko dlatego, że nie do końca wierzą w pani zgrabną

historyjkę. Niedługo nie mielibyście do kogo otworzyć ust. – Pani

DeCarlo wpatrywała się w tańczące w kieliszku bąbelki. – Wie pani,

ludzie nie mogą się nadziwić, jak to się wygodnie złożyło, że Marissa

nie może już stanąć w obronie swej reputacji.

– Nie wiem, o czym pani mówi – powiedziała Wendy, czując, że

robi się jej niedobrze.

Pani DeCarlo parsknęła śmiechem.

– Oświadczenie, że to dziecko Marissy było bardzo wielkoduszne

ze strony Elinor... to znakomite wytłumaczenie podobieństwa małej

do Macka. Powiedzmy sobie szczerze: nikomu już nie zależy na

reputacji Marissy.

Młodsza kobieta dodała:

– Gdybym wiedziała, że aby złapać Macka wystarczy urodzić mu

bobasa i poinformować o tym jego matkę... – Przerwała. – Chociaż

uważam, że wrabianie mężczyzny w nie chciane dziecko to tani chwyt

background image

W tym momencie u boku Wendy pojawił się Mack.

– Znalezienie cię zabrało mi trochę czasu. Oto twój szampan,

kochanie.

Wcisnął jej do ręki wąską szklaneczkę i musnął wargami jej

policzek. Wendy z zainteresowaniem obserwowała, jak Yvette Abbott

robi się kompletnie czerwona.

– Cześć, Yvette – powiedział swobodnie Mack. – Witam panią,

pani DeCarlo. Jak to miło, że zajmujecie się Wendy.

Yvette rozluźniła się nieco.

– Jak to miło poznać twoją żonę, Mack. Powiedz, Wendy, kiedy

zamierzasz zacząć przyjmować przyjaciół i klientów Macka? Wiesz,

że na jego stanowisku nie wypada już dłużej ich zaniedbywać.

Wendy z podziwem pomyślała o zimnej krwi Yvette.

– Będzie ich przyjmowała, kiedy będzie gotowa – odpowiedział

Mack. – Na razie jest bardzo zajęta przy dziecku. I skoro już jesteśmy

przy tym temacie, Yvette, chciałbym coś zaznaczyć. Otóż wrabianie

mnie w niechciane dziecko trudno nazwać tanim chwytem.

Zważywszy na to, ile zainwestujemy w Rory do czasu ukończenia

przez nią studiów, nazwałbym to raczej bardzo drogim zabiegiem. Ale

ponieważ to nie był żaden chwyt i w dodatku nie jest to dziecko

niechciane, przyznasz, że nie ma to żadnego znaczenia, prawda?

Z rozbrajającym uśmiechem wsunął rękę pod ramię Wendy.

– Chciałbym poznać twoje zdanie o jednym z obrazów. Jeśli nam

panie wybaczą...

background image

– Dzięki za ratunek – powiedziała Wendy cicho i Mack, z trudem

słysząc ją w hałaśliwej sali, pochylił się tak blisko, że czuła na sobie

jego oddech. – Wiesz, co one mówiły?

– Oczywiście. Żałuję, że musiałaś tego wysłuchać.

– Nie przejmujesz się tym?

Mack westchnął.

– Staram się nadać temu odpowiednie proporcje. Ludzie, którzy

naprawdę coś dla mnie znaczą, znają prawdę. Kiedyś pozna ją

również Rory. A reszta, cokolwiek by im nie powiedzieć, i tak będzie

snuła najdziwniejsze domysły. Tak czy inaczej, zamierzamy

wychować Rory jak naszą córkę. Co nam w końcu przeszkadza, że

parę małodusznych osób uważa ją za nasze prawdziwe dziecko?

Wiedziała, że miał rację, ale nadal czuła się niedobrze. Nigdy

dotąd nie przejmowała się plotkami, ale te wyraźnie ją zabolały.

Długo zastanawiała się, dlaczego. W końcu przyznała sama przed

sobą, że wszystko byłoby w porządku, gdyby byli kochającym się

małżeństwem.

Gdyby Mackowi naprawdę na niej zależało, wszelkie pomówienia

traktowałaby jako nic nie znaczącą błahostkę. Miłość Macka

wynagrodziłaby jej spekulacje sąsiadów i znajomych. Ale być żoną

tylko na papierze, a do tego jeszcze mieć opinię niemoralnej oszustki,

było zbyt wielkim ciężarem.

– Co o tym sądzisz? – spytał Mack, wskazując na obraz.

Tym razem było to rozłożone wprost na podłodze płótno, w

całości pokryte czarną farbą. Nie było nawet oprawione w ramę.

background image

– No, jest raczej niezwykłe.

– Chcę znać twoją szczerą opinię.

– W porządku. Możesz uznać mnie za kretynkę, ale dla mnie

wygląda to jak wstępny etap prac nad przyklejaniem wykładziny

podłogowej.

Mack zakrztusił się. Wendy poczuła się jak głupiec, ale już po

chwili zrozumiała, że śmiech Macka jest szczery i zaraźliwy. Nie

śmiał się z niej, ale z jej dowcipu. Przypomniała sobie wcześniej

zasłyszane uwagi znawców.

– To znaczy, że ty też nie widzisz w tym niewiarygodnej

samokontroli? Mistrzowskiej wizji? Ani ujarzmionej namiętności?

– Jedyne uczucie, jakie budzi we mnie ten obraz, to litość wobec

ewentualnego nabywcy. Nie świadczy to o mnie najlepiej, prawda? –

Rozejrzał się dookoła. – Myślę, że zostaliśmy już zauważeni przez

wystarczającą liczbę ludzi. Chodźmy do domu.

Tej nocy Wendy wyjątkowo długo rozczesywała włosy, z

nadzieją oczekując wizyty Macka. Nie przyszedł jednak. Nie pojawiał

się w jej sypialni od czasu, gdy pani Morgan zastała ich w kuchni i

kiedy powiedział, że postarają się jak najpełniej wykorzystać

nadarzającą się okazję.

Mówił to w kontekście podróży do Phoenix, ale Wendy wiedziała,

że chciał powiedzieć o wiele więcej. Myślał o całym ich małżeństwie,

ale to zrozumiała dopiero dzisiaj. Po spotkaniu z panią DeCarlo i

Yvette, słowa te nabrały nagle całkiem innego znaczenia.

background image

Wedle słów pani DeCarlo, architektem całego tego pomysłu była

Elinor Burgess, która wpadła na przebiegły pomysł ogłoszenia Rory

dzieckiem Marissy. Kobieta myliła się oczywiście, ale czy nie było

możliwe, że u podstaw tego oskarżenia kryje się ziarnko prawdy?

Może Elinor nie tylko zaakceptowała małżeńskie plany Macka,

ale wręcz była ich autorką? Przecież wtedy w Wigilię, usłyszawszy

tak niewiele, od razu domyśliła się, o co chodzi i pospieszyła z

błogosławieństwem.

To niemożliwe, uspokajała Wendy samą siebie. Nikt nie jest w

stanie zmusić Macka do niczego.

Może jednak nie było to zmuszanie wprost. Sama najlepiej

wiedziała, jak trudno jest odmówić prośbom Elinor. Pamiętała, jak

próbowała nie przyjąć pierścionka, ale spokojne argumenty Elinor

czyniły dyskusję bezprzedmiotową.

Być może tak samo argumentowała wobec Macka. Ich

małżeństwo było naprawdę najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Mitchell był zbyt młody i narwany, John i Tessa zbyt zajęci swoimi

sprawami. Poza tym Wendy była najważniejszą osobą w życiu Rory i

nierozsądne byłoby niszczenie tego związku. A tak mogli mieć

jednocześnie zapewnione szczęście dziecka i kontynuację rodu.

Jeśli takimi argumentami posługiwała się Elinor w rozmowie

z Mackiem, co mógł odpowiedzieć? W końcu była to taka racjonalna

prośba.

Wszystko to nieważne, pomyślała Wendy. Niezależnie od tego,

czyj to był pomysł, Mack podjął decyzję z własnej nieprzymuszonej

background image

woli. Tak samo jak ona. I oboje postarają się, aby wszystko ułożyło

się jak najlepiej – dla dobra Rory.

Wendy zaś pozostaje tylko jedno – nie dać po sobie poznać, że

pragnęłaby czegoś więcej. Gdyby kiedykolwiek odkrył, że się w nim

zakochała, byłoby to trudne do zniesienia upokorzenie.

Gdy Wendy wyłoniła się ze swojej części apartamentu w hotelu

„Kendrick” w Phoenix, Mack pił już kawę i przeglądał poranne

gazety. Ujrzawszy jej dżinsy i luźną bluzę, powiedział:

– Wygląda na to, że jesteś gotowa do pracy. Ja też muszę już iść.

Zobaczymy się wieczorem w hotelu.

– Masz kolację z klientem?

Przytaknął.

– Czy masz coś przeciwko temu?

– Oczywiście, że nie – odparła pogodnie. – Ja chyba po prostu

przygotuję sobie kanapki i popracuję, jak długo się da. Jest tyle do

zrobienia.

– Może zwróć się do firmy organizującej przeprowadzki.

– Wiesz, że nie zrobią wszystkiego. Przed naszym wyjazdem nie

rozebrałam nawet choinki. Poza tym większość moich rzeczy nie

zasługuje na to, by przewozić je na drugi koniec kraju. Muszę więc

najpierw dokonać selekcji.

Nie patrzyła na niego. Nie zauważyła więc, że do niej podchodzi i

kładzie ręce na jej ramionach.

– Jeśli coś przedstawia jakąś wartość dla ciebie, zasługuje na

przewiezienie.

background image

Spojrzała na niego, zdziwiona powagą i głębią jego spojrzenia.

Nie bardzo umiała je odczytać. Czy były to wątpliwości? Troska? A

może nagły wgląd we własne uczucia?

Powoli pochylił się, wyjął z jej rąk filiżankę i postawił ją na

stoliku. Zwróciła się ku niemu, a ich usta zetknęły się.

Zamykając oczy, prosiła samą siebie o rozwagę. Od tamtego

momentu w kuchni nie pocałował jej. Tym razem musi być bardziej

powściągliwa. Nie może dać Maćkowi do zrozumienia, jak głębokie

są jej uczucia. Jeśli nawet miała rację, żywiąc nadzieję, że mąż powoli

zaczyna coś do niej czuć, nie należało go płoszyć.

Ujawnienie własnych pragnień i oczekiwań mogłoby jedynie,

zamiast podsycić jego zainteresowanie, osłabić je. A jednak, choćby

nie wiadomo jak chciała, nie potrafiła stłumić dręczącej ją tęsknoty.

Zwykły pocałunek...

Nie, tego nie można było nazwać zwykłym pocałunkiem! W

pieszczocie, która elektryzowała całe jej ciało, a krew doprowadzała

do wrzenia, nie było nic prostego.

Każde jego dotknięcie zdawało się pozbawiać ją wszelkich sił, ale

jednocześnie, w jakiś niewytłumaczalny sposób, koiło ją i dawało

nadzieję, że kiedyś wszystko się zmieni.

– Muszę iść – powiedział Mack zduszonym głosem. Przez chwilę

ścisnął jej ramiona, po czym wziął teczkę i wyszedł.

Przez następny kwadrans siedziała, dotykając palcem ust, jakby

chciała zatrzymać na nich niedawny pocałunek.

background image

Wendy postawiła duży krok ponad stertą poczty, która

nagromadziła się przed drzwiami mieszkania. Pozbierała ją i włożyła

do dużej torby, planując przejrzeć, gdy zrobi sobie przerwę na lunch.

Postanowiła zacząć od sypialni, najwięcej czasu zajmie jej

posegregowanie rzeczy. Kuchnia będzie mniej pracochłonna. Weźmie

zaledwie parę rzeczy, a po resztę wezwie organizację charytatywną.

Przy okazji uświadomiła sobie, że będzie musiała poprosić o

odłączenie telefonu oraz wody. No i jeszcze samochód. Co ma zrobić

z samochodem?

– Wszystko po kolei – rozkazała sobie. – Nie pozwól, by cię to

wszystko przerosło.

Około południa, kiedy posegregowała już garderobę, wyszła

kupić jakieś drobiazgi i coś do jedzenia. Gdy tylko weszła do domu,

usłyszała telefon.

– Już zaczynałem się martwić – usłyszała w słuchawce głos

Macka.

Nie potrafiła ukryć radości.

– O, cześć! Wyszłam na chwilę po papier toaletowy, by pozawijać

w niego ozdoby choinkowe.

– Mówisz jak prawdziwa domatorka.

– No cóż, ze wszystkiego, co posiadam, są to chyba rzeczy

najcenniejsze. Niektóre z nich należały jeszcze do mojej babci.

– W takim razie zabierzemy je do domu.

Wendy roześmiała się.

background image

– Czy to nie ty radziłeś mi oddać wszystko w ręce firmy

przewozowej?

– Niemożliwe.

– Nie przejmuj się, nie wzięłam tego na serio. Zdziwiłbyś się,

ujrzawszy, jak wiele rzeczy wyrzucam. – Zerknęła na zegarek. –

Czyżbyś skończył już swoje spotkania, że dzwonisz?

Byłoby cudownie, gdyby okazało się, że jest wolny. W ciągu

piętnastu minut oczyściłaby się z kurzu i mieliby dla siebie całe

popołudnie. Na pewno spodobałby mu się ogród botaniczny...

– Nie, nie skończyłem. I co gorsza, ciebie muszę w to wciągnąć.

Prezes firmy przychodzi dziś na kolację z żoną.

– I ja też jestem zaproszona, tak?

Miała mieszane uczucia. Chciałaby spędzić z Mackiem wieczór,

poznać jego współpracowników, ale tylko pod warunkiem, że on sam

tego chce. W tym wypadku najwyraźniej nie był to jego wybór.

W każdym razie, jeśli nawet miała jakiekolwiek opory, do

wieczora nie został po nich nawet ślad. Kiedy przyszedł po nią do

hotelu, była już gotowa.

Wydawał się zadowolony z jej stroju – łososiowej sukni z małym

żakiecikiem, który można było zdjąć i odsłonić niemal nagie ramiona,

gdyby kolacja okazała się bardziej uroczysta. Powiódł spojrzeniem po

jej sylwetce, po czym skinął głową z aprobatą i uśmiechnął się.

Dla Wendy było to niemal jak otrzymanie nagrody. Kiedy Mack

poszedł wykąpać się i przebrać, usiadła przy stoliczku i zaczęła

przeglądać przyniesioną z domu pocztę. Większość wyrzucała.

background image

Przeważnie były to negatywne odpowiedzi na składane przez Wendy

przed wyjazdem podania o pracę.

O mało nie wyrzuciła kolejnej koperty, nie przeczytawszy nawet

znajdującego się w niej listu. Wymieniona w nagłówku nazwa firmy

nic jej nie mówiła. Kiedy jednak zobaczyła, że list nadany był

ekspresem, zajrzała do środka.

Tym razem, o dziwo, było to zaproszenie do biura spraw

personalnych w celu wypełnienia pisemnego zgłoszenia do pracy.

Zdziwiona, dostrzegła dopisaną ręcznie notkę: „Proponuję ci objęcie

funkcji szefa marketingu w moim nowym zespole. Razem możemy tu

czegoś dokonać. Jed Landers”.

Spojrzała na datę i westchnęła. Dzwoniąc do Jeda po dwóch

tygodniach od otrzymania listu, zachowałaby się jak niepoważny i

nieodpowiedzialny pracownik. Ale przecież teraz, kiedy opuściła już

tutejszy rynek pracy, nie miało to żadnego znaczenia. Odłożyła list na

bok. Zadzwoni do niego z samego rana i poinformuje o zmianie

planów.

Przyjemnie było wiedzieć, że jej dawny szef nie zapomniał o

niej. Swoją drogą powinna była mieć więcej wiary w siebie; gdyby nie

wpadła wówczas w panikę i nie wykonała tego telefonu...

Nie poznałaby Macka. A to byłoby znacznie gorsze, niż

najbardziej dotkliwa utrata pracy.

Siedziała zatopiona w lekturze długiego listu od szkolnej

koleżanki, gdy pojawił się Mack. Z ociąganiem odłożyła list na stolik,

ale gdy tylko przyjrzała się Mackowi, zwariowane przygody

background image

przyjaciółki zupełnie przestały ją interesować. W czarnym smokingu

wyglądał tak rewelacyjnie, że wstrzymała oddech.

Okazał się także cudownym towarzyszem wieczoru. Pomógł jej

wysiąść z hotelowej limuzyny, a kiedy wchodzili do ekskluzywnego

klubu, ujął ją delikatnie pod rękę. Kiedy gospodarze wieczoru wstali,

by się z nimi przywitać, mrugnął do niej porozumiewawczo, dodając

otuchy.

Kolacja była tylko dla nich czworga i Wendy została natychmiast

wciągnięta do rozmowy przez żonę prezesa firmy. Po wysłuchaniu

półgodzinnego monologu na temat wszystkich szczegółów życia jej

dzieci, poczuła się nieco zdezorientowana i znużona.

Uwagę jej przykuła druga tocząca się przy stole rozmowa.

Znacznie ciekawsze były plany ekspansji kapitału firmy prowadzonej

przez gospodarza wieczoru i jego problemy z utrzymaniem ceny

nowego produktu na rozsądnym poziomie.

Przy deserze Wendy nie wytrzymała i włączyła się do rozmowy:

– Jeśli produkt jest naprawdę dobry, nie powinien pan tak bardzo

przejmować się jego ceną.

Przy stole zapadło milczenie. Prezes zmarszczył brwi, a Mack

odłożył widelec i przyglądał się jej w zamyśleniu.

Milczenie przerwała żona gospodarza.

– Nasza córka jest taka sama. Zawsze ma jakiś pomysł. To

dlatego tak dobrze radzi sobie w swoim nowym...

Gospodarz gestem dłoni uciszył żonę.

– Proszę, Wendy, mów dalej.

background image

– No, jeśli produkt jest lepszy niż u konkurencji...

– Oczywiście, że jest lepszy – powiedział niemal oburzony. –

Zupełnie nowy, naturalny substytut oleju i innych tłuszczów, który nie

rozpada się w wysokich temperaturach i nie zwiększa liczby kalorii w

pożywieniu, bije na głowę wszystko co było dotąd.

Wendy wzruszyła ramionami.

– Więc reklamujcie to jako towar luksusowy, wart choćby

najwyższej ceny.

Prezes uśmiechnął się.

– Łatwo to powiedzieć, ale jeśli chodzi o ludzi z marketingu. ..

– Wystarczy ich przekonać, że klienci zapłacą tę cenę.

– A jak mielibyśmy to zrobić?

– Oczywiście myślę teraz na głos, ale najlepsze byłyby chyba

metody pośrednie. Nie radziłabym dyskutować z odbiorcami.

Należałoby ich ominąć i zwrócić się od razu do klientów. Firma

mogłaby otworzyć własne ośrodki degustacji i prowadzić zakrojone

na szeroką skalę testy jakości i smaku.

Jeśli to jest naprawdę takie dobre, nie będzie trudno przekonać

ludzi, że mogą, jedząc ciastko, frytki lub smażoną kurę, pozbyć się

niepotrzebnych kalorii. Kiedy już uda się wam zachęcić klientów,

zaczną oni żądać używania tego produktu w cukierniach, restauracjach

i fabrykach żywności.

– To oczywiste – powiedział Mack.

Jego oschły ton zirytował ją i odparła cierpko:

– Jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego sam na to nie wpadłeś.

background image

– Marketing to nie moja dziedzina – odparł rozsądnie.

– To prawda. To moja dziedzina. – Zobaczyła, że mięśnie jego

twarzy tężeją, ale nie mogła się powstrzymać. – Więc może nie

powinieneś mi mówić, co jest oczywiste.

– Jest pani specjalistką od marketingu? – spytał prezes.

– Specjalistka to za duże słowo, ale pracowałam w tym.

– Czy miałaby pani ochotę... – Zerknął na Macka i westchnął. –

Aha, raczej nie. Ale jeśli kiedyś byłaby pani zainteresowana

konsultacjami...

– Będę o tym pamiętała – mruknęła, zwracając się do żony

gospodarza: – Rozmawiałyśmy o pani córce.

Prezes nalegał na odwiezienie ich do hotelu i dopiero tam mieli

okazję do prywatnej rozmowy. Mack nie odzywał się jednak, a

Wendy tylko przyglądała mu się z uwagą. Czy naprawdę był na nią

zły? To prawda, wtrąciła się do rozmowy, do której nikt jej nie

zapraszał. Ale taka reakcja nie była w Macka stylu.

Tylko że teraz nie miała do czynienia z Maćkiem, jakiego znała

od paru tygodni. Była na kolacji z Samuelem Mackenzie Burgessem,

człowiekiem biznesu, jakiego zapamiętała z pierwszej rozmowy

telefonicznej. Człowiekiem, który wtargnął do jej biura i w jednej

chwili zmienił całe jej życie.

– Przepraszam, że się wyrwałam przy kolacji – powiedziała

niepewnie.

Mack zamknął drzwi.

background image

– Dlaczego? Nasz gospodarz był tym zachwycony. Masz ochotę

na brandy?

Potrząsnęła głową. Mack nalał sobie kieliszek i spytał:

– Czyżbyś była specjalistką od żywności?

– Słucham?

– Powiedziałaś kiedyś, że nie interesowałaś się marketingiem

odzieży, ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie, w czym się

specjalizowałaś.

Wendy powoli skinęła głową.

– Większość moich badań w college’u dotyczyło marketingu

żywności.

– Aha. – Zamyślony, wypił swoją brandy.

Wendy odparła z wahaniem:

– Chyba pójdę spać. To był męczący dzień.

Przez chwilę sądziła, że jej nie dosłyszał. Dopiero po jakimś

czasie odpowiedział:

– Oczywiście. Dziękuję, że ze mną poszłaś, Wendy.

W jego słowach nie było nic ponad zwykłą uprzejmość. Jego głos

był grzeczny, ale chłodny.

Tak, jakby pocałunek, który połączył ich rano w tym samym

pokoju, w ogóle się nie zdarzył. Tak, jakby powiększająca się z

każdym dniem wzajemna bliskość istniała tylko w jej wyobraźni. Tak,

jakby byli sobie obcy.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zaczęła płakać. Dlaczego

nie okazała się na tyle mądra, by zachować swoje doskonałe pomysły

dla siebie?

To proste; tak długo musiała walczyć o swoją pozycję zawodową,

że demonstrowanie pewności siebie weszło jej w krew. Jeśli Mack

oczekiwał milczącej, niemo adorującej męża żony, musi być teraz

bardzo rozczarowany.

Czy jednak naprawdę tego chciał? Przecież przez cały czas

zachęcał ją do mówienia. Dlaczego nagle zamilkł obrażony? Czyżby

jej uwagi nie były dostatecznie błyskotliwe?

Faktem jest, że niewiele wiedząc o sprawie, zaczęła się na jej

temat wypowiadać. Ale przecież prezes firmy wydawał się szczerze

zachwycony jej pomysłem. Dlaczego więc Mack tak się od niej

odsunął?

Łzy przynosiły jej wyraźnie ukojenie, postanowiła więc się

wypłakać. Zgasiła światło, wskoczyła do łóżka i ukryła twarz w

poduszce. Nie zauważyła, że do pokoju wszedł Mack. Usiadł na

brzegu łóżka i położył dłoń w zagłębieniu jej szyi.

– Nie płacz, skarbie – szepnął – proszę cię, nie płacz.

Mówił do niej jak do dziecka, co tylko wzmagało jej smutek.

Pozbierała się jednak i wymamrotała:

– Jaka ze mnie idiotka.

– Nieprawda. – Scałował łzę spływającą po jej policzku. –

Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.

background image

Jego delikatne pieszczoty budziły w jej ciele długo skrywane

tęsknoty. Nadal nie rozumiała, co się z nim działo, ale założyła, że

skoro do niej przyszedł, nie był już widocznie zły.

– Obejmij mnie – szepnęła.

Otoczył ją ramionami, a kiedy musnął wargami jej skroń,

zwróciła się w jego stronę i podała mu usta. Był to długi i namiętny

pocałunek. Wendy poczuła falę ciepła ogarniającą całe jej ciało. Po

chwili odsunął się i oparł policzek na jej czole.

– To niezbyt rozsądne. Chcę czegoś więcej, niż tylko cię

obejmować.

– Wiem – szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.

Mack zdawał się wahać, jakby nie do końca przekonany, czy

Wendy wie, co robi.

Pocałowała go z całą, ukrywaną dotąd namiętnością i powtórzyła

to, co sama od niego usłyszała parę minut temu:

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Mack.

Mruknął cicho i przyciągnął ją do siebie. Każdy pocałunek, każdy

szept i pieszczota wydawały się tak naturalne, jakby – przynajmniej

w marzeniach – byli razem już od dawna. Rozkoszne oczekiwanie

podsycało kolejne doznania.

Wendy poddała się fali radości i pożądania, które narastało w niej

z siłą morskiej fali nieuchronnie zbliżającej się do brzegu.

Jej ciało ogarnęło teraz cudowne wyczerpanie. Z trudem znalazła

w sobie siłę, by unieść rękę i przesunąć palcami po ukochanej twarzy.

background image

Mack złożył na jej ustach długi leniwy pocałunek i okrył ją

kocem. Wendy przytuliła się do niego, z radością wsłuchując się w

bicie jego serca. W rytmicznym oddechu było coś niezwykle

kojącego. Rozczuliła się i znów zachciało jej się płakać, tym razem ze

szczęścia.

Usłyszała, że Mack krząta się już po pokoju, ale czuła się wciąż

tak cudownie rozleniwiona, że nie mogła zmusić się do żadnego

ruchu. Która to może być godzina? Odgłos zamykanych drzwi

gwałtownie i ostatecznie ją obudził.

– Mack? – zawołała, ale nie było odpowiedzi.

Zerwała się z łóżka, sięgając po szlafrok i zanim dotarła do

salonu, jedynym śladem obecności Macka był tylko delikatny zapach

wody kolońskiej. Nie zostawił nawet liściku.

Widocznie był spóźniony, uspokajała samą siebie. Śpieszył się i

nie zamówił nawet śniadania. Tym bardziej nie miał czasu zostawić

jej wiadomości.

Albo nie chciał. Skreślenie paru słów zajmuje chwilkę. A

spóźnienia bali się zwykle rozmówcy Macka, nie zaś on.

Ogarnęły ją bolesne wątpliwości i upokarzająca świadomość, że

właściwie nie ma podstaw, by czegokolwiek od niego oczekiwać. Jeśli

na razie może liczyć jedynie na przelotne chwile namiętności, niech i

tak będzie.

Pomyślała sobie, że dalsza praca w mieszkaniu przyniesie jej

ukojenie. Do południa pozbyła się już darów na rzecz organizacji

dobroczynnej i czekała na ludzi, którzy mieli zabrać mebelki i rzeczy

background image

Rory. Miała do nich taki sentyment, że specjalnie prosiła pastora, by

przekazał te rzeczy w dobre ręce.

Rzeczywiście, pojawiła się urocza młoda para, która nie posiadała

się ze szczęścia, gdy Wendy oświadczyła, że jako zapłaty oczekuje od

nich jedynie zdjęcia dzidziusia. Teraz poczuła się już naprawdę wolna

od przeszłości i gotowa do rozpoczęcia nowego życia z Maćkiem.

Pielęgnując w sobie wspomnienia minionej nocy, pocieszała się,

że jak tylko wrócą do domu, wszystko się ułoży. Gdy pakowała

ostatnie ozdoby choinkowe, pojawił się Mack. Było zaledwie wczesne

popołudnie i ujrzawszy go, poczuła jednocześnie szczęście i

niedowierzanie.

Mack wyglądał na równie zaskoczonego.

– Co się stało z meblami?

– Nie było sensu wlec ze sobą kanapki i dwóch rozpadających się

krzeseł, więc oddałam je. I zrobiłam dzisiaj znacznie więcej, jestem z

siebie naprawdę zadowolona. – Nawet się nie uśmiechnął. – Czy coś

poszło nie tak na twoich spotkaniach? – spytała cicho.

– Nie. Zrobiliśmy wszystko, co jest na razie do zrobienia.

– W takim razie dobrze się składa, że ja dziś też jestem taka

produktywna. Myślę, że do wieczora wszystko skończę, więc jeśli

chcesz zarezerwować na jutro bilety...

– Właśnie przyszedłem, żeby o tym porozmawiać.

Jego ton przestraszył ją. Starając się ukryć drżenie w głosie,

odparła:

– Dobrze. Zaproponowałabym ci, żebyś usiadł, ale...

background image

Mack machnął ręką, wskazując na niemal pusty pokój.

– Powinienem powiedzieć ci coś, zanim to wszystko zrobiłaś.

Przepraszam, Wendy.

– Za co?

– Jeśli nie chcesz wracać ze mną do Chicago, w porządku.

Zrozumiem to.

Resztki lęku przerodziły się w niej w nieopanowaną złość.

– Co oczywiście znaczy, że to ty nie chcesz, żebym z tobą jechała.

Do diabła, Mack, właśnie pozbyłam się wszystkiego, co posiadałam, a

ty... ty mi robisz coś takiego?

Z trudem łapała oddech i jej głos był wysoki i napięty. Nie

chodziło jej o rzeczy materialne, ale o to, że ją odrzucił...

– Oczywiście, że chcę, abyś jechała – powiedział bezbarwnym

głosem.

A wczorajsza noc? – miała ochotę krzyczeć.

Nagle zrozumiała odpowiedź. Wczorajszej nocy wahał się,

rozdarty pomiędzy fizycznym pożądaniem a niechęcią do

komplikowania sobie życia. To Wendy popchnęła go do działania

wbrew rozsądkowi. W dodatku musiał zrozumieć, że ona go kocha – i

przestraszył się. Potrząsnęła głową. Miała tylko nadzieję, że Mack

zaoszczędzi jej niepotrzebnych wyjaśnień.

– Do czasu wczorajszej kolacji nie rozumiałem, że prowadziłaś tu

w Phoenix normalne, atrakcyjne życie, którego wcale nie zamierzałaś

porzucać. To ja tobą manipulowałem, zmusiłem do poświęceń...

background image

Zaskoczył ją. Czyżby był aż takim dżentelmenem, by teraz brać

na siebie winę? A może naprawdę tak sądził?

– Straciłam pracę, Mack. A życie, które tu wiodłam, wcale nie

było takie wspaniałe.

– Ale to był przecież tylko stan przejściowy, prawda? – spytał

cicho. – Wczoraj dostałaś propozycję pracy.

Zdziwiona, zmarszczyła brwi i dopiero po chwili przypomniała

sobie list Jeda. Leżał na stoliczku i Mack najwyraźniej zobaczył go.

Ale robić z tego problem...

– I to bardzo dobrą propozycję – kontynuował. – Ale w

międzyczasie zobowiązałaś się wobec mnie i kiedy tu wróciłaś, było

już za późno. – Jego glos był ciepły i delikatny. – Marketing to dla

ciebie nie tylko praca. To twój prawdziwy talent, którego nie

powinnaś, ot tak sobie, odrzucać.

Coś tu się nie zgadzało, ale nie mogła myśleć na tyle spokojnie,

by zrozumieć, co.

– Ten mój talent, czy jak chcesz to nazwać, jeszcze parę tygodni

temu nie stanowił dla ciebie problemu.

– Wtedy nie rozumiałem, jak bardzo jest to dla ciebie ważne.

Powinienem był, ale sądziłem, że wystarczy ci Rory.

– Nie uważasz, że powinnam sama za siebie decydować? –

Chwyciła głęboki oddech. – Bądź uczciwy, Mack. O co tak naprawdę

chodzi?

Milczał tak długo, że przestała oczekiwać odpowiedzi. Wreszcie

powiedział:

background image

– Przekonałem się o jednym, Wendy. Poświęcamy całej tej

sprawie wszystko, co mamy, ale okazuje się, że to za mało. Nie

jesteśmy oboje zadowoleni.

Cóż za dyplomatyczny sposób informowania, że nie czuje się

szczęśliwy, pomyślała. I jak bardzo to do niego podobne – do końca

zachowywać się po dżentelmeńsku.

– Dziękuję za uczciwość.

Skinął tylko głową.

– A co z Rory?

– Jeszcze o tym nie myślałem. Ale chyba lepiej zerwać teraz niż

za parę lat, nie uważasz?

– Chyba tak. Ale czy to nie skomplikuje sprawy adopcji?

Jak bardzo musiał się czuć zdeterminowany, by do złożonej

sytuacji dziecka dodawać jeszcze rozwód.

– Nie wiem – odparł zduszonym głosem. – Sądzę, że będziemy

mogli sprawować nad nią wspólną opiekę.

Wendy pomyślała, że odwiedzanie Rory i Macka ze

świadomością, iż została przez niego odrzucona, będzie dla niej

katorgą. Nie mogła jednak odwrócić się od dziecka.

– A może pozwoliłbyś mi ją tu sprowadzić i zapomnielibyśmy o

tym wszystkim?

– Wendy...

– Przecież jesteśmy w punkcie wyjścia, czyż nie, Mack? Tyle że

teraz, w przypadku sprawy sądowej, będę dla ciebie znacznie

trudniejszym przeciwnikiem. To nie najlepszy pomysł z twojej strony.

background image

– Sądzę, że to pomysł zupełnie fatalny.

W jego głosie nie było zaczepki, tylko głęboki smutek. Czując, że

ból i cierpienie zaczynają ją przerastać, odwróciła się od niego.

– Muszę się zastanowić, jak będzie najlepiej dla Rory.

– Przykro mi, Wendy.

Usłyszała, że zmierza w stronę drzwi.

– Poczekaj, Mack!

Zdjęła z ręki pierścionki Elinor i wręczyła mu je.

– Przeproś matkę za to, że nam nie wyszło.

Mack wziął pierścionki i delikatnie podrzucał je na dłoni.

– Dlaczego akurat ją?

Wendy odwróciła się raz jeszcze, by nie widział napływających

do jej oczu łez.

– No cóż, przecież to wszystko był jej pomysł, prawda? Mała

idealna rodzinka dla Rory?

– Dlaczego tak sądzisz?

– Zdziwiło mnie, że tak doskonale wiedziała, co planujesz.

– To jasne. Powiedziałem jej to tego wieczora, kiedy

przyjechaliśmy do Chicago.

– A ona wciąż na to naciskała, prawda? Raz słyszałam cię

mówiącego ze złością, że nad tym pracujesz. Co ty jej właściwie

powiedziałeś?

– Że chcę się z tobą ożenić.

Nadal nie zmieniało to faktu, że pomysł małżeństwa był jedynie

wyrazem zdrowego rozsądku.

background image

– Wydawało się to takie sensowne, prawda? – powiedziała z

goryczą.

– Tak sądziłem. Ale ty potrafisz wszystko wywrócić do góry

dnem. Od chwili, kiedy cię poznałem, zrozumiałem, że jesteś osobą,

która raz na coś zdecydowana woli umrzeć, niż pokazać słabość i

zwrócić się o pomoc.

Nawet jeśli musiałabyś okłamywać innych i siebie. Podziwiałem

ten twój upór. Nie wiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy będę go

przeklinał. Tylko ten upór pozwalał ci przetrwać nasze małżeństwo,

prawda? – dodał cicho.

– Sam mówiłeś, że powinniśmy starać się czerpać z niego tyle, ile

się da.

– Okazało się, że to nie wystarcza.

– Szkoda, że nie pomyślałeś o tym trochę wcześniej.

– Wendy, przysięgam ci, że nie planowałem tego, co stało się

ostatniej nocy. Kiedy usłyszałem twój płacz, chciałem ci po prostu

powiedzieć, że cię rozumiem i że masz prawo odzyskać swoją

wolność. Wiem, iż prosiłem o zbyt wiele, i zrozumiałem, że już nigdy

mnie nie pokochasz.

Wendy próbowała spokojnie oddychać, ale każdy mięsień jej ciała

zdawał się sparaliżowany.

– Łzy tańczyły w twych oczach jak małe klejnociki – ciągnął

zduszonym głosem. – Potem objęłaś mnie i choć widziałem, że

próbujesz tylko przekonać samą siebie, nie mogłem się zatrzymać.

Zacząłem wierzyć, że może wystarczy nam to co jest... w Chicago też

background image

są oferty pracy, a poza tym tak bardzo kochasz małą. Ale kiedy znowu

zaczęłaś płakać, po tym, jak się kochaliśmy, zrozumiałem, że nigdy

cię nie uszczęśliwię.

– Nie płakałam – odparła.

– Owszem. Szlochałaś przez sen. Ujrzawszy dziś rano list,

zrozumiałem dlaczego.

– Ty głupcze – mruknęła, ale chyba jej nie usłyszał.

– I wtedy musiałem przyznać sam przed sobą, że opieranie

naszego małżeństwa na dobrej woli przestało mi wystarczać. Nie

mogę już dłużej znosić tego, że okłamujesz mnie i siebie.

– Przestań, Mack.

Sprawiał teraz wrażenie zmęczonego i jakby starszego.

– Właściwie powinnaś usłyszeć całą prawdę. Pozycja drugiego po

Rory w twoim życiu satysfakcjonowała mnie. Wczorajszego wieczora

uznałem, że mogę być nawet na trzecim miejscu, po twojej pracy. Ale

nie mogę znieść, że jestem kompletnie nikim. Zniszczyłoby to mnie i

ciebie. – Musnął ręką jej policzek. – Skarbie, przepraszam cię za

wszystko. Pójdę już.

Musiała go zatrzymać.

– Może powinieneś od samego początku powiedzieć mi, co

czułeś.

Odwrócił się i zmarszczył brwi.

– Nie sądzę, aby wyznanie miłości zrobiło na tobie jakiekolwiek

wrażenie.

Nieśmiało postąpiła parę kroków w jego stronę.

background image

– Oszczędziłoby to nam sporo kłopotów.

– Bo uciekłabyś natychmiast.

– Być może. – Wyciągnęła rękę i zacisnęła ją na przegubie jego

dłoni. – Bo jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że cię kocham.

Stał jak sparaliżowany. Jedynie wpatrujące się w nią oczy

zdawały się mieć w sobie odrobinę życia.

– Ale przecież płakałaś – powiedział niepewnie.

– Bo mnie nie potrzebowałeś. Nie chciałeś nawet, żebym poszła z

tobą na kolację i...

– Oczywiście, że chciałem. Postanowiłem tylko nie wywierać na

ciebie żadnej presji, dopóki nie będziesz gotowa. Te spotkania są tak

nudne.

– A kiedy odezwałam się, zamilkłeś.

– Byłem zaskoczony. Bez chwili namysłu rzuciłaś najlepszy

pomysł.

– A kiedy właściwie błagałam cię, byś zechciał się ze mną

kochać, musiałeś się zatrzymać i pomyśleć, czy warto!

– No cóż, jeszcze w zeszłym tygodniu zostałem oblany zimną

wodą z powodu jednego pocałunku.

– Sądziłeś, że zrobiłam to naumyślnie?

– A nie?

– Oczywiście, że nie! To ty próbowałeś mnie zmrozić! Wpadałeś

do mojej sypialni i nigdy nic z tego nie wynikało.

– Sądziłem, że powinienem stopniowo przyzwyczajać cię do

swojej obecności, dotyku, pocałunków. Gra szła o wysoką stawkę,

background image

Wendy. I gotów byłem czekać tak długo, jak będzie trzeba. Nie

wiedziałem tylko, że okaże się to takie trudne. Nie zauważałaś mnie

jako mężczyzny i nie mogłem tego dłużej znieść. Więc postanowiłem

przestać torturować samego siebie... aż do wczorajszej nocy.

Objął ją ostrożnie. Jego pocałunek był delikatny, ale tak namiętny,

że zanim podniósł głowę, cała drżała.

– Ale jednak płakałaś przez sen.

– Skoro tak twierdzisz. Pewnie nie mogłam się pogodzić z faktem,

że nigdy nie pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie.

Uśmiechnął się.

– Jeśli tak, to nie masz już powodów do płaczu. Kocham cię. I to

bardzo. Wiedziałem to już chyba wtedy, gdy przyjechałem po was do

Phoenix i nie zastałem cię.

– Nie zastałeś Rory.

– To też. Ale nie przez Rory spanikowałem.

– Chwileczkę. Kiedy się oświadczyłeś...

– Oczywiście, że miałem na myśli dobro dziecka. Ale

rozpoczynałem również iście pokerową zagrywkę.

Wendy potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

– Chyba zbyt dobrze blefujesz. Następnym razem, gdy będziesz

chciał mnie uwieść, może mógłbyś robić to w sposób nieco bardziej

jawny?

Uśmiechnął się.

– Dobrze. Jeśli tego chcesz....

background image

Gwałtownym ruchem zdjął marynarkę i rzucił na ziemię. Porwał

Wendy w ramiona i usiadł z nią na bujanym fotelu – jedynym meblu

znajdującym się w opustoszałym salonie.

– Co powiesz na to?

Nie czekał na odpowiedź. Zaczął ją całować tak mocno, że

zabrakło jej powietrza. Wtulając się w niego, nareszcie bezpieczna,

składała delikatne pocałunki na jego policzkach i czole.

Mack zaś mówił jej rzeczy, o których usłyszeniu marzyła. On też,

jak się okazało, już od paru tygodni pragnął się nimi podzielić, chciał

napisać je wszystkie rano, przed wyjściem.

– Nie znalazłam żadnego listu.

– Bo zanim skończyłem go pisać, zobaczyłem ofertę nowej pracy

dla ciebie. Wiedziałem, że nie mogę wprawiać cię tym listem w

dodatkowe zakłopotanie. Nie było to zresztą nic szczególnie pięknego.

Czy wiesz, jak trudno znaleźć właściwe słowa, kiedy się chce

powiedzieć po prostu: kocham cię?

– Wyobraź sobie, że tak.

– To dobrze. Od kiedy wiem, że cierpieliśmy razem, jest mi

trochę lżej. A przy okazji, czy naprawdę sądzisz, że nie umiałbym

przekonać rodziców, by wyznaczyli ciebie jako opiekunkę Rory? Jak

sądzisz, co mówiła moja matka wtedy, kiedy ty myślałaś, że wydaje

mi rozkazy?

– Nigdy nie wątpiłam, że sam o sobie decydujesz, tylko...

– Nieważne. Mówiła mi: Rory ma już matkę, Mack.

– I wtedy ty powiedziałeś, że nad tym pracujesz?

background image

– Tak. I nie byłem wcale zły. Byłem po prostu sfrustrowany, bo

nic mi nie wychodziło. Przez chwilę myślałem nawet, że chcesz jak

najszybciej pozbyć się Rory.

– Co takiego?

– No, pierwszego wieczora, nie znoszącym sprzeciwu gestem

wręczyłaś ją mojemu ojcu.

– Starałam się ułatwić wszystkim tę sytuację.

– To zrozumiałem dość szybko, ale zostało mi przekonanie, że nie

znosisz mnie. Przecież, gdybyś uważała mnie za choć trochę

atrakcyjnego, ty też wpadłabyś na pomysł jedynego idealnego

rozwiązania. Wszystkim się to udało... matce, Tessie, Mitchowi...

– Zaraz, zaraz. Jedyne rozwiązanie? Sam powiedziałeś, że

mogliście uczynić mnie opiekunką Rory.

Mack uśmiechnął się.

– Mówię o jedynym idealnym rozwiązaniu. Chyba lepiej, kiedy

mała ma dwoje rodziców, nie uważasz? Swoją drogą, zobacz, jak

wiele zawdzięczamy dziecku, które nie umie jeszcze nawet mówić...

Wendy przytaknęła.

– Wracajmy do naszej małej córeczki, Mack.

– Natychmiast? Czy może nieco później? – spytał leniwie, całując

ją coraz mocniej.

– O wiele później – odparła Wendy, kiedy udało jej się znów

chwycić oddech. – A tymczasem, jeśli chciałbyś popracować nad

technikami uwodzenia, miałabym dla ciebie pewne wskazówki...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Waverley Shannon Oni i dziecko Kolejny mezalians (Harlequin Romance (tom 246)
Day Samantha Oni i dziecko Nasza trójka (Harlequin Romance (tom 235)
Duquette Anne Marie Oni i dziecko Dinozella (Harlequin Romance (tom 249)
264 Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiazanie
Michaels Leigh Idealne rozwiązanie
Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiązanie
Michaels Leigh Idealne rozwiązanie
Michaels Leigh Idealne rozwiazanie
Leigh Michaels ?by, You're Mine! [HR 3463, ME 75,?by Boom] (v0 9) (docx)
Leigh Michaels - Spróbujmy jeszcze raz, ciąża i dzieci
Leigh Michaels Strictly Business [HR 2951, MB 2855] (v0 9) (docx)
Leigh Michaels Invitation to Love [HR 3352, MB 4233, Seal with a Kiss] (v0 9) (docx)
Murray Annabel Harlequin Romance 40 Zmęczony pocał‚unkami
Denton Kate Harlequin Romance 251 Sprzeczne zamiary
Leigh Michaels Tajemniczy sąsiad
275 Harlequin Romance Neels Betty Szczescie bywa tak blisko
Rutland Eva Harlequin Romance 145 Boze Narodzenie jest codziennie

więcej podobnych podstron