CARLA CASSIDY
Powrót
do Prosperino
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Do cholery z tobą, stary - rzekł z goryczą Chance
Reilly, patrząc na grób swojego ojca.
Tom pozbawił go szczęśliwego dzieciństwa i normal
nej młodości. Nikt tak jak on nie potrafił go sterroryzo
wać i stłamsić. Teraz okazało się, że potrafi uderzyć na
wet zza grobu. Chance stwierdził, że nigdy nie wybaczy
mu tego, iż pozbawił go jego prawowitego dziedzictwa.
Spojrzał za siebie, na stojący nieco dalej dom. Nawet
wieczorny mrok nie był w stanie ukryć wieloletnich za
niedbań. Trzeba by go koniecznie wyremontować i po
malować. A poza tym powyrywać chwasty, które miej
scami sięgały kolan. Ale to oczywiście nie wszystko. Po
zostawała obora, której drzwi wisiały smętnie na jednym
zawiasie, a także zagroda z brakującymi żerdziami i za
rastające zielskiem pastwisko.
Chance popatrzył dalej. Stojące na podjeździe samo
chody przypomniały mu, że w domu wciąż są goście,
którzy brali udział w pogrzebie, głównie znajomi i cie
kawscy sąsiedzi. Powinien wrócić do środka, by odgry
wać rolę pogrążonego w smutku syna. Ale w tej sytuacji
było to bardzo trudne.
Pokręcił głową i spojrzał jeszcze na płytę matki, znaj
dującą się tuż obok świeżo wykopanego grobu. Niewiele
mu pomogła, umierając, kiedy on miał zaledwie osiem
lat. Zostawiła go z „Bossem". Ojciec uwielbiał to prze-
6 CARLA CASSIDY
zwisko i rzeczywiście traktował rodzinę tak, jakby skła
dała się z samych podwładnych. Niejednokrotnie też uży
wał pięści lub, co gorsza, ostrych słów, by osiągnąć to,
o co mu chodziło.
Chance wciągnął głęboko powietrze, chcąc przezwy
ciężyć skurcz, jaki poczuł w piersi. Kiedy tylko dowie
dział się, że stan ojca się pogorszył, złapał pierwszy sa
molot z Wichity w stanie Kansas do Prosperino w stanie
Kalifornia.
Jednak ojciec okazał się nieprzejednany aż do końca.
Zmarł zaledwie parę godzin przed przyjazdem syna, grze
biąc na zawsze nadzieje na jakiekolwiek pojednanie.
A potem czekało go kolejne rozczarowanie. Prawnik
ojca, Walter Bishop, wyjaśnił mu, jaka jest ostatnia wola
zmarłego.
- Żebyś zgnił do reszty - mruknął Chance, patrząc
z niechęcią na świeżą ziemię. - Prześladowałeś mnie
przez całe życie.
- Chance?
Obrócił się na dźwięk niskiego, kobiecego głosu, roz
gniewany, że ktoś mu śmiał przeszkodzić.
Trochę się rozluźnił, widząc, że to tylko Lana Ramirez.
Kobieta zbliżyła się do niego, nie zwracając uwagi na
jesienny wiatr, który szarpał jej długą spódnicę.
- Nic ci nie jest? - spytała, stając obok niego.
Widzieli się już wcześniej, ale tylko przez chwilę. Le
dwie zdążyli się przywitać, a Chance już musiał zająć
się przygotowaniami do pochówku i późniejszej stypy.
- Nie, skądże - odparł, starając się poskromić nerwy.
Nie miał zamiaru dać po sobie poznać, co naprawdę czuje.
Lana przysunęła się bliżej. Na tyle blisko, że poczuł
jej kwiatowy zapach, który obudził dawne wspomnienia.
POWRÓT DO PROSPERINO
7
Używała tych perfum już wcześniej, kiedy po raz pierw
szy znalazł się na ranczu Coltonów. Miał wtedy szesna
ście łat, a ona trzynaście.
Musiał przyznać, że wyrosła na piękną kobietę.
Odziedziczyła ognistą urodę swoich meksykańskich
przodków: kruczoczarne włosy opadały jej na ramiona,
a ciemne oczy w ogóle nie wymagały makijażu.
Chance ponownie przeniósł wzrok na mogiłę.
- Jak ty z nim w ogóle zdołałaś wytrzymać? - spytał
i zerknął ciekawie na Lanę.
Na jej pełnych wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Przecież jestem pielęgniarką. Muszę sobie radzić
z trudnymi pacjentami.
- Jak znam ojca, to należał do najtrudniejszych.
Skinęła głową.
- Zdarzały mu się różne zagrania, ale był na tyle cho
ry, że nie mógł nikomu naprawdę dokuczać - wyznała,
kładąc dłoń na jego ramieniu. - Słyszałam już o testa
mencie. Bardzo mi przykro.
Chance spojrzał na nią ze zdziwieniem. On sam do
wiedział się wszystkiego niedawno. Właśnie dlatego
wciąż kipiał złością.
- Walter Bishop jest świetnym prawnikiem, tyle że
lubi dużo gadać - dodała Lana. - Ale nie przejmuj się.
Powiedział mi o tym tylko dlatego, że był pewny, że
wiem już o wszystkim od twojego ojca.
- I tak nie chciałbym tu wrócić. - Urwał na chwilę,
dziwiąc się, że coś nagle zakłuło go w piersi. - Tylko
rozejrzyj się dookoła. Wszystko trzeba remontować, na
prawiać...
Już wcześniej postanowił, że nie wróci na ranczo. Zbyt
wiele bolesnych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
Założył jednak, że trochę je odnowi, a potem sprzeda
i w ten sposób zdobędzie pieniądze, by otworzyć firmę.
Lana puściła jego ramię.
Ale przecież możesz odziedziczyć cały majątek...
- zaczęła.
- Pod warunkiem, że się ożenię - wpadł jej w słowo.
- Jeśli nie wiesz, to mogę ci powiedzieć, że nie mam
najmniejszego zamiaru popełnić tego głupstwa. Co zna
czy, że majątek przejdzie do fundacji dobroczynnej.
Chance przeciągnął dłonią po twarzy i głęboko ode
tchnął.
- A co z tobą? Jakie masz teraz plany?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Przeniosę się do mojego mieszkania w mieście i bę
dę czekała na kolejne wezwanie - odparła.
Lana mieszkała na ranczu Reillych od pół roku. Właś
nie wtedy Tom miał pierwszy poważny wylew, po którym
przyszły następne.
- Zgłoś się do mnie, gdybyś potrzebowała referencji.
Skinęła głową. Kosmyk ciemnych włosów przesu
nął się na jej smagły policzek. Wyglądał niczym pasem
ko jedwabiu, ale kobieta odsunęła go niecierpliwym
gestem.
- A ty, co teraz zrobisz?
Chance spojrzał w stronę ciemniejącego horyzontu.
- To, co do tej pory - odparł, po raz pierwszy myśląc
z niechęcią o swojej pracy.
Zajmował się sprzedażą sprzętu rolniczego. Jeździł od
farmy do farmy, zachwalając swój towar i rozdając ma
teriały reklamowe. Po latach nauczył się, jak znaleźć naj
lepsze jedzenie i spanie w mieście, a także parę chętnych
ramion, gotowych przygarnąć go na jedną noc.
POWRÓT DO PROSPERINO 9
Teraz jednak poczuł się zmęczony. Być może miał
już dosyć podróżowania i ciągłych zmian.
- A co słychać u was? - spytał, chcąc zmienić temat.
- To bardzo miło ze strony twoich rodziców, że przyje
chali na pogrzeb. Czy ciągle pracują u Coltonów?
Lana skinęła głową.
- Tak. Chyba nie potrafiliby robić niczego innego.
Uwielbiają Coltonów... - Na jej czole pojawiły się dwie
poprzeczne zmarszczki.
- Ale?
Potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć złych myśli.
- Poza tym Maya wyszła za mąż. Za Drake'a Coltona.
- Naprawdę? - zdziwił się Chance.
- Mhm. Mają już śliczną, sześciomiesięczną córeczkę.
- To znaczy, że jesteś ciotką. - Zaśmiał się, rozba
wiony tą myślą. Lana zupełnie nie odpowiadała jego wy
obrażeniom na temat ciotek. Ona zaś aż się rozpromieniła.
- Tak, jasne.
Wzmianka o małżeństwie jej siostry rozgniewała go
jeszcze bardziej. Chance zwrócił się w stronę domu.
- Powinienem już wracać do gości...
Chciał odejść, ale Lana raz jeszcze położyła dłoń na
jego ramieniu.
- Zaczekaj... - rzekła niepewnie, a on ze zdziwie
niem zauważył, że się zaczerwieniła. - Przecież... prze
cież ten testament nie mówi, że musisz trwać w związku
małżeńskim. Wystarczy, że się ożenisz.
- Tak, to znaczy, że potrzebuję żony na miesiąc albo
dwa. Znasz kobietę, która by się na to zdecydowała? -
spytał z sarkazmem.
Jej rumieniec jeszcze się pogłębił.
- Jestem do dyspozycji.
10 CARLA CASSIDY
Ta odpowiedź tak go zaskoczyła, że aż otworzył ze
zdziwienia usta. Po chwili jednak tylko machnął ręką.
- Nie wygłupiaj się.
Chciał ruszyć do domu, ale Lana pokręciła głową.
- Nie mów tak, Chance. To ranczo powinno być two
je. Wyjdę za ciebie, żebyś mógł je odziedziczyć.
Przyjrzał jej się uważnie.
- Ale dlaczego? Co będziesz z tego miała?
Być może zależy jej na tym, by dostać połowę ma
jątku. Przecież gdyby odziedziczył je po ślubie, stałaby
się jego współwłaścicielką. Dlaczego inaczej proponowa
łaby mu taki układ? Lana wciągnęła powietrze.
- Dziecko.
- Dziecko? - powtórzył z niesmakiem. - A więc jed
nak chcesz założyć rodzinę i mieć dzieci...
Kobieta pokręciła głową.
- Nie, Chance. Zależy mi tylko na dziecku - wyjaś
niła. - Mam już trzydzieści jeden lat i z nikim się nie
spotykam. Nie myślałam o małżeństwie, ale chcę mieć
dziecko.
Uniosła do góry głowę i zacisnęła usta. Nie użalała
się nad sobą. Emanowała od niej siła, którą zawsze po
dziwiał.
- Ależ...
- Zastanów się nad tym, Chance - ciągnęła z niezmą
conym spokojem. - To byłby doskonały układ. Ty miałbyś
swoje ranczo, a ja nie musiałabym szukać na oślep kan
dydata. Kiedy bym zaszła w ciążę, moglibyśmy się rozejść.
Bez łez, bez histerii. Ot, przyjacielskie rozstanie...
Chance potrząsnął głową, zastanawiając się, co się sta
ło z tą nieśmiałą, łagodną dziewczyną, która pomogła mu
w najtrudniejszych latach młodości.
POWRÓT DO PROSPERINO 11
- Cóż, ee, jestem ci wdzięczny, ale obawiam się, że
opieka nad moim ojcem mogła osłabić, ee... twoje wła
dze umysłowe - wyjąkał w końcu. - Musisz wrócić do
rzeczywistości i do normalnych ludzi.
Wcale nie miał zamiaru się żenić. Na takich czy in
nych warunkach... Aż zacisnął palce ze złości na myśl
o ojcu, który nawet zza grobu starał się zniszczyć jego
życie.
- Ale... - Lana próbowała protestować.
- Żadne ale! To wariacki pomysł i tyle! - Obrócił się
na pięcie i ruszył w stronę domu.
Chyba oszalała! Musi być szalona, skoro zapropono
wała mu coś takiego. Lana czuła, jak bardzo płoną jej
policzki. Była zdruzgotana i upokorzona. Po chwili wes
tchnęła i ruszyła za Chance'em w stronę domu.
Widziała jeszcze, jak wchodzi do środka, ale kiedy
sama dotarła do budynku, zatrzymała się na werandzie.
Nie miała ochoty na spotkanie z rodziną i znajomymi.
Bała się, że wszyscy od razu się domyślą, co się stało.
A w każdym razie dostrzegą jej zażenowanie.
Zmęczona opadła na jeden z bujanych foteli. Dosko
nale wiedziała, dlaczego złożyła Chance'owi taką pro
pozycję. Miała wtedy przed oczami swą siostrzenicę,
słodki uśmiech jej bezzębnych warg, a w nozdrzach nie
mowlęcy zapach. Już w momencie, gdy Marissa się uro
dziła, Lana poczuła, że musi mieć dziecko. Przekroczyła
przecież trzydziestkę. Poza tym nawet nie ma chłopaka,
a biologiczny zegar tyka bezlitośnie, odmierzając pozo
stały jej czas.
Zanim dowiedziała się o testamencie Toma Reilly'e
go, myślała o znalezieniu kogoś odpowiedniego, a potem
12
CARLA CASSIDY
o zapłodnieniu in vitro. Samotne macierzyństwo w ogóle
jej nie przerażało. Oczywiście chciałaby wyjść za mąż
i poczuć się kochaną, ale skoro to nie nastąpiło, pragnęła
i tak zakosztować miłości macierzyńskiej.
Gdy tylko Walter powiedział jej o dziwnym życzeniu
umierającego, powzięła przekonanie, że jest to jej życio
wa szansa. Po pierwsze, znała Chance'a i wiedziała, że
jest dobrym człowiekiem. Po drugie, przy jego pracy
i ciągłych wędrówkach niemal po całym kraju istnieje
małe prawdopodobieństwo, że sam zechciałby zająć się
potomkiem. A po trzecie...
Cóż, ten punkt wydawał się chyba najbardziej kon
trowersyjny. Lana usilnie starała się zapomnieć, ile nocy
marzyła o tym, że Chance się w końcu nią zainteresuje.
Jak bardzo chciała być blisko niego...
Oczywiście były to młodzieńcze fantazje, ale to chyba
przyjemniej mieć dziecko z kimś, kogo się kiedyś lubiło,
i to nawet bardzo, niż z zupełnym nieznajomym.
Pokiwała głową, jakby chciała samej sobie pokazać,
że nie zmieniła zdania. Wstała szybko i skierowała się
do wnętrza domu. Powinna wrócić do swoich obowiąz
ków, ponieważ pełniła tu rolę nieoficjalnej gospodyni.
Oczywiście jej matka, Inez Ramirez, zajęła się kuch
nią w czasie jej nieobecności, ale trzeba też zadbać
o gości.
Kiedy znalazła się w salonie, zauważyła, że Chance
stoi przy oknie i rozmawia z paroma okolicznymi far
merami. Musiała przyznać, że czas obszedł się z nim bar
dzo łagodnie. Chance stał się teraz jeszcze bardziej męski
i pociągający. Jego kasztanowe włosy nabrały słomiane
go odcienia od słońca, a zielone oczy stały się jeszcze
bardziej wyraziste. Jego twarz, którą może trudno by uz-
POWRÓT DO PROSPERINO
13
nać za piękną, stanowiła kwintesencję męskości, a sze
rokie ramiona jeszcze to podkreślały.
W końcu zdołała oderwać od niego oczy. Rozejrzała
się po pokoju, chcąc sprawdzić, czy gościom niczego nie
brakuje, a następnie pospieszyła do kuchni.
- Przecież nie musisz tego robić, mamo - rzuciła od
drzwi.
Inez uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Co za różnica, ty czy ja? Przecież Chance sobie
z tym nie poradzi.
Lana wzięła ścierkę i przejęła od matki mokry talerz.
Przez chwilę pracowały w ciszy. Córka zastanawiała się,
czy nie powiedzieć Inez o swej ofercie, ale wiedziała,
że starsza kobieta by jej nie zrozumiała. Sama wyszła
za mąż z miłości i wiele wskazywało na to, że to uczucie
wcale nie osłabło w ciągu lat. To dawało jej zupełnie
inną życiową perspektywę.
- No to jesteś już wolna - powiedziała matka, poda
jąc jej ostatnie naczynie.
Lana skinęła głową.
- Muszę się jeszcze spakować. Wieczorem przepro
wadzę się do swojego mieszkania.
Im szybciej, tym lepiej, pomyślała. Nie miała specjal
nej ochoty na kolejne spotkanie z Chance'em. Chociaż
z drugiej strony nie spieszyło jej się też do pustego mie
szkania w mieście...
Przyjęcie powoli dobiegało końca. Jej rodzice zdecy
dowali się wracać do domu po wyjściu pierwszych gości.
Lana pożegnała się z nimi i pospieszyła na górę, by spa
kować swoje rzeczy.
Przez ostatnich sześć miesięcy mieszkała w niewiel
kim pokoiku, przylegającym do sypialni Toma Reilly'e-
14
CARLA CASSIDY
go. Zatrudniono ją na wyraźne życzenie Jima Hastingsa,
który opiekował się chorym. Mimo rozległego wylewu,
Tom nie chciał pójść do szpitala. Odmawiał też wezwania
syna, który mógłby się nim zająć.
Pakując się, zupełnie straciła poczucie czasu. Nieza
leżnie od tego, z jak rozkapryszonym pacjentem miała
do czynienia, zawsze czuła smutek po jego śmierci. Jed
nocześnie wracały do niej pytania o sens jej pracy i życia
w ogóle.
Kiedy w końcu wszystkie jej ubrania znalazły się
w walizce, przypomniała sobie, że w pokoju zmarłego
zostawiła książkę. Nie wiedziała, czy będzie miała ochotę
ją skończyć, ale mimo to postanowiła ją zabrać. Wyszła
na korytarz i w tym momencie zdała sobie sprawę z tego,
że w budynku zapanowała kompletna cisza. Czyżby
wszyscy goście pojechali już do domu?
Przy łóżku zmarłego paliła się mała lampka. Poza tym
panował tu zupełny spokój - żaden duch nie nawiedzał
tego starego pomieszczenia. Na dzień przed śmiercią po
gotowie zabrało jej pacjenta do szpitala. Ona została, li
cząc na to, że jeszcze tu wróci.
Zanim wzięła książkę, odmówiła jeszcze krótką mod
litwę za duszę zmarłego. Czuła, że Tom Reilly może tego
potrzebować i że niewielu będzie się za niego modlić.
- Założę się, że nawet w piekle się go boją.
Lana aż podskoczyła, słysząc ten głos. Dopiero teraz
zauważyła Chance'a, który siedział w fotelu przy oknie.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziała, przyciskając
książkę do piersi.
- Przepraszam.
- Jestem już spakowana. Przyszłam tylko po książkę
- wyjaśniła. - No to na razie. A właściwie, żegnaj.
POWRÓT DO PROSPERINO 15
Była już w drzwiach, kiedy Chance ją zawołał.
- Lano, napij się jeszcze ze mną kawy - poprosił.
Wstał i podszedł do niej. W mroku widziała tylko
oświetloną od tyłu sylwetkę, ale czuła, że Chance jest
znużony i spięty.
- Wszyscy już poszli - dodał. - Ten dom jest taki...
pusty. I tak mało przyjazny.
- Chętnie zostanę na kawę - rzekła ciepło.
Wiedziała, że Chance nienawidził ojca, ale pamiętała
też czasy, kiedy bardzo pragnął jego wsparcia. Dałby
wszystko za słowa zachęty i mocny uścisk dłoni.
Być może było mu trochę żal tego, co się stało. Dla
tego, mimo zażenowania z powodu wcześniejszej rozmo
wy, postanowiła z nim jeszcze trochę zostać.
Wyszła na korytarz, a on podążył za nią. Zeszli po scho
dach do holu, a potem Lana skierowała się do kuchni.
Musiała przyznać Chance'owi rację. Od razu kiedy
się tu przeprowadziła, odniosła wrażenie, że dom nie na
leży do najmilszych. W pokojach znajdowały się tylko
niezbędne sprzęty. Ściany były gołe. Brakowało tu róż
nego rodzaju bibelotów i ozdób, które czyniłyby wnętrza
bardziej przyjaznymi. Czy choćby bukietów z polnych
kwiatów, o które wcale nie było trudno.
Usiadła przy stole kuchennym, a Chance zabrał się
do robienia kawy. Wcześniej zdjął marynarkę i zakasał
rękawy białej koszuli, ukazując opalone i muskularne ra
miona.
Przez chwilę myślała, jak zagaić rozmowę, ale znowu
opanowała ją zwykła nieśmiałość. Siedziała więc tylko
i patrzyła. W końcu Chance postawił przed nią filiżankę
smolistego płynu.
- Chcesz cukru albo śmietanki? - spytał.
16 CARLA CASSIDY
Potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję.
Chance nalał sobie kawy i usiadł przy stole.
- Nie miałem okazji podziękować ci za to wszystko,
co zrobiłaś dla ojca - bąknął.
Wzruszyła ramionami.
- Przecież to moja praca. - Urwała, a potem od
chrząknęła, myśląc o czymś, co mogłoby wypełnić ciszę.
- Zdaje się, że dużo podróżujesz z powodu swojej pracy,
prawda?
Skinął głową; światło lampy zalśniło na jego spalo
nych słońcem włosach.
- Zwykle jeżdżę przez sześć dni w tygodniu.
- Tak dużo?
Oparł się o tył krzesła. Po raz pierwszy od powrotu
do domu wyglądał na rozluźnionego.
- Bardzo to lubię. Nie mam żadnych zobowiązań. Je
stem wolny jak ptak. Przez dwadzieścia lat próbowałem
sprostać wymaganiom ojca, a teraz wreszcie mogę o nic
nie dbać...
Pomyślała, że tylko tak mówi, a w głębi duszy wciąż
jest zły na Toma.
- Więc pewnie nie zależy ci na ranczu?
Jego oczy aż zapłonęły z gniewu.
- A właśnie, że zależy!
Wstał i podszedł do okna. Przeciągnął dłonią po twa
rzy, jakby chciał się uspokoić.
- Chociaż z tym miejscem wiążą się dla mnie wy
łącznie złe wspomnienia i wydawało mi się, że nie mam
najmniejszej ochoty na farmerskie życie, to jednak chcia
łem odziedziczyć to ranczo - mówił cicho, pragnąc za
panować nad emocjami. - Miałem zamiar je sprzedać
POWRÓT DO PROSPERINO
17-
i założyć własną firmę. Przynajmniej to mi się należało.
To tak niewiele...
Jeśli nie mogłem dostać ojcowskiej miłości, dokoń
czyła za niego w duchu. Czuła ból i złość, które ema
nowały z tych słów.
- Więc weź to, co do ciebie należy - rzekła z nie
zwykłą dla siebie odwagą. - Ożeń się ze mną, a wtedy
ranczo będzie twoje. Mnie wystarczy tylko dziecko, a ty
będziesz mógł wyjechać, nie czekając nawet na jego uro
dzenie.
Chance usiadł i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Mówisz poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłam aż tak poważna - odparła
zgodnie z prawdą. Miała tę sprawę gruntownie przemy
ślaną. Odkąd dowiedziała się o testamencie, właściwie
nie zastanawiała się nad niczym innym.
Chance wypił trochę kawy.
- Ale, hm, wiesz, że jeśli chcesz mieć dzieci, to mu
sisz... musielibyśmy... - nie dokończył.
- Doskonale wiem, skąd biorą się dzieci - odparła,
czerwieniąc się jednocześnie.
- I nie przeszkadza ci to, że musiałabyś, hm, spać
ze mną?
- Jasne, że nie - odparła, nie patrząc mu w oczy.
- Lana, bardzo szanuję twoich rodziców. Nie mógł
bym im zrobić czegoś takiego!
Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech.
- Przecież nie będziesz sypiał z nimi, tylko ze mną.
- Spojrzała mu prosto w oczy. - Rodzice uszanują moją
decyzję.
Chance zmarszczył brwi i pochylił się nad swoją
kawą.
18
CARLA CASSIDY
- Mógłbym ci zapłacić. Gdybyś... gdybyś rzeczywi
ście zgodziła się na fikcyjne małżeństwo, mógłbym ci
zostawić jakąś część majątku.
Pokręciła głową.
- Nie chcę pieniędzy. - Zebrała się na odwagę i spoj
rzała mu w oczy. - Nie potrzebuję pieniędzy. Chodzi mi
tylko o dziecko. Rachunek jest prosty...
Chance westchnął głęboko.
- Jak dla kogo - mruknął i wypił jeszcze trochę ka
wy. - Chociaż... miałbym sporo czasu, zanim udałoby
mi się doprowadzić to miejsce do przyzwoitego stanu.
Chodzi o to, żeby dostać najlepszą cenę. - Znowu się
zamyślił. - Walt Bishop mówił, że zostało mi pięć dni,
żeby wypełnić warunki zawarte w testamencie. To mu
siałby być szybki ślub.
Lana poczuła mrowienie na plecach, kiedy w końcu
dotarło do niej, że Chance poważnie zastanawia się nad
jej propozycją.
- Potrzebujemy tylko urzędnika, który wypisze nam
akt małżeński.
- Dobrze - zgodził się po chwili namysłu. - Ty po
trzebujesz dziecka, a ja żony. Może pobierzemy się po
jutrze?
Dreszcz znowu przebiegł jej po plecach. Czy napra
wdę tego chce? Przypomniała sobie gaworzenie Marissy
i jej niewielkie rączki wyciągnięte w górę. Nie, nie może
już dłużej czekać. Jeszcze parę lat, a ryzyko związane
z urodzeniem dziecka będzie znacznie większe.
- Doskonały termin - powiedziała, odpychając od
siebie wszystkie wątpliwości.
Postanowili, że już następnego dnia wybiorą się do
magistratu, by załatwić formalności, a następnie Lana ru-
POWRÓT DO PROSPERINO 19
szyła w drogę powrotną. Na szczęście szosa była pusta,
bo chociaż nie wypiła ani kropli alkoholu, czuła się jak
po ładnych paru drinkach. Za dwa dni będę panią Reilly!
„I nie przeszkadza ci to, że będziesz musiała ze mną
spać?" - słowa Chance'a dudniły jej w głowie. Zacisnęła
dłonie na kierownicy i spojrzała w górę, na wrześniowe
niebo.
Gwiazdy, pomyślała.
Omal nie zjechała na pobocze. Czy jej to nie prze
szkadza? Owszem, i to bardzo. Na myśl o tym wprost
zapiera jej dech w piersiach, a serce zaczyna bić coraz
szybciej. Czy to możliwe, by miały spełnić się jej na
stoletnie marzenia?
Tylko czy rzeczywiście o to jej teraz chodzi? Przecież
myślała wtedy, że będą w sobie zakochani i że będzie
to początek czegoś wielkiego. Ale to, na co się zgodziła,
nie ma nic wspólnego z miłością. Jest to partnerski układ,
w którym brakuje choćby odrobiny romantyzmu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dzień ślubu.
Lana stała obok Chance'a, ściskając w dłoniach bu
kiecik, który o dziwo sprezentował jej sam „narzeczony".
Czuła, że jest jej jednocześnie gorąco i zimno. Wiedziała
oczywiście, że to tylko nerwy i że to z ich powodu czuje
się tak słabo.
Czy wybrała najlepsze wyjście? Sama jeszcze nie wie
działa, czy związek bez miłości wart jest tego, co zamierza
osiągnąć. Wystarczyło jednak, że pomyślała o dziecku sio
stry, a natychmiast robiło jej się raźniej na duchu.
Z trudem przełknęła ślinę, kiedy sędzia pokoju od
chrząknął, by zacząć ceremonię. Już za chwilę mieli stać
się mężem i żoną. Bez tradycyjnej sukni ślubnej i smo
kingu. Bez wesela. Lana miała na sobie jasnoróżową gar
sonkę, a Chance włożył brązowy garnitur, który dosko
nale współgrał z kolorem jego włosów i oczu.
Na uroczystość zaślubin nie zaprosili nikogo z rodzi
ny ani znajomych. Uważali ten ślub za rodzaj transakcji,
i tak też go chcieli potraktować.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytał ją szeptem
Chance, kiedy sędzia pokoju zaczął mówić o więzach mi
łości i oddania, które mają łączyć przyszłych małżonków.
Wahanie Lany trwało zaledwie parę sekund, ale
w końcu skinęła głową. Chance uśmiechnął się lekko,
a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
POWRÓT DO PROSPERINO 21
- I obiecujesz, że twój ojciec nie będzie ścigał mnie
ze strzelbą, kiedy to się skończy?
Lana miała ochotę parsknąć śmiechem. Jednocześnie
poczuła, że jest już trochę mniej spięta.
- Obiecuję - szepnęła.
Przeżyła wczoraj najgorsze chwile w swoim życiu,
wyjaśniając rodzicom, że wychodzi za Chance'a tylko
po to, żeby mógł odziedziczyć spadek. Nie powiedziała
im jednak, jak ma zamiar to wykorzystać. Teraz czuła
się trochę winna, ponieważ rodzice uważali, że chodzi
jej tylko o to, by pomóc dawnemu przyjacielowi. I cho
ciaż wiedziała, że ta uroczystość jest tylko na niby, nie
mogła powstrzymać wzruszenia, kiedy sędzia pokoju ob
wieścił, że są mężem i żoną. Choćby nawet miało to
trwać najwyżej parę tygodni...
Ceremonia zaślubin skończyła się bardzo szybko
i Chance otrzymał pozwolenie, by pocałować pannę mło
dą. Rozejrzał się najpierw dookoła, jakby szukając po
mocy, a potem pochylił się i dotknął lekko ustami jej
warg. Trwało to zaledwie moment, ale Lana poczuła cie
pło, przepływające całe jej ciało.
- Chodźmy już stąd - mruknął Chance.
Zdusiła w sobie ślady rozczarowania. A czego się
spodziewała? Gwałtownych wzruszeń? Wyznań miłości?
Doskonale wiedziała, co ją czeka, kiedy decydowała się
na to rozwiązanie.
- Co teraz? - spytała.
- Musimy pojechać do Waltera i przekazać mu kopię
aktu małżeństwa - odparł tylko.
Wsiedli do jego sportowego wozu i pomknęli w stro
nę biura prawniczego Bishopa. Lana chciała nawet zacząć
rozmowę, ale kamienny wyraz twarzy Chance'a bynaj-
22
CARLA CASSIDY
mniej jej do tego nie zachęcił. Nie pytała go, czy miał
przed nią jakieś kobiety. Nie wiedziała nawet, czy nie
ma jakiejś sympatii w Wichicie. Co prawda Chance
twierdził, że nie ma zamiaru się żenić, ale nie wykluczało
to przecież jakiegoś poważniejszego związku.
Nagle zdała sobie sprawę, jak mało wie o mężczyźnie,
który został przed chwilą jej mężem.
Pamiętała go jeszcze jako zbuntowanego i niezwykle
wrażliwego szesnastolatka, którego przysłano na rok do
Coltonów, by się nim zajęli jako rodzina zastępcza. Miało
to osłabić napięcie, które powstało między nim a ojcem.
Jednak nie miała pojęcia, jak się rozwijał i kim stał się
po tych wszystkich latach.
- To zajmie parę minut - powiedział, zatrzymując się
przed budynkiem, w którym mieściła się kancelaria Bi
shopa. - Pójdziesz ze mną czy zaczekasz?
- Zaczekam - odparła, a potem pospiesznie dodała:
- Chyba że wolisz, żebym poszła.
Chance zmarszczył brwi.
- Zaraz wracam - rzucił i zatrzasnął drzwi. Wszedł
do środka, nawet się za sobą nie oglądając.
Lana spojrzała na bukiecik, który trzymała na kola
nach. Próbowała się uspokoić. Wypełniła już swoje zo
bowiązania i spodziewała się, że dziś wieczorem Chance
zabierze się do wywiązywania ze swojego. To właśnie
dziś mają się kochać. Ona po raz pierwszy w życiu...
Znowu zrobiło jej się jednocześnie zimno i gorąco.
Nigdy wcześniej nie była aż tak zdenerwowana. Pomyśl
o dziecku, mówiła sobie w duchu. Nie emocjonuj się tak
bardzo. Już za dziewięć, dziesięć miesięcy będziesz mog
ła cieszyć się tym, co najważniejsze...
Serce jej rosło na tę myśl. Zawsze pragnęła mieć dzie-
POWRÓT DO PROSPERINO 23
ci, ale od czasu narodzin siostrzenicy stało się to wręcz
jej obsesją. Czuła, że będzie dobrą matką i że potrafi
zająć się niemowlakiem.
Aż podskoczyła, kiedy Chance otworzył drzwi i za
siadł za kierownicą.
- Wszystko w porządku? - spytała.
- Tak. Walter mówi, że dokumenty będą gotowe za
parę tygodni, ale już teraz mogę zabrać się do pracy na
ranczu.
Do domu dotarli dopiero około drugiej. Chance na
tychmiast zniknął w swoim pokoju na dole, a Lana sta
nęła w kuchni, nie bardzo wiedząc, co dalej.
Czy to możliwe, by „mąż" chciał się z nią kochać
właśnie teraz? W biały dzień? Spłonęła rumieńcem na
tę myśl. Wolałaby, żeby to się stało wieczorem, kiedy
z całą pewnością będzie miała więcej odwagi.
Po jakimś czasie Chance pojawił się w kuchni. Prze
brał się w wytarte dżinsy i czarny T-shirt.
- Idę trochę popracować do obory - powiedział, nie
patrząc jej w oczy. - Wrócę za jakiś czas.
Zniknął, zanim te słowa zdążyły wybrzmieć w powie
trzu. Lana aż zamrugała oczami, wciąż stojąc na środku
kuchni i nie bardzo wiedząc, co począć. Mówiła sobie, że
nie ma prawa czuć się niechciana i odrzucona. Przecież do
skonale wiedziała, że Chance jej nie kocha. Nie powinno
więc jej dziwić, że pobiegł do pracy w dniu ich ślubu.
Westchnęła ciężko i ruszyła na górę do dobrze znanej
sypialni, która miała się teraz stać ich małżeńskim po
kojem. Już wczoraj przywiozła tutaj część rzeczy, dziwiąc
się, że zabrała je ze sobą dzień wcześniej do miasta.
To właśnie tutaj mają spędzić noc poślubną.
Kiedy weszła do środka, zaskoczył ją widok koloro-
24
CARLA CASSIDY
wej narzuty na łóżko i świeżej pościeli. Znaczyło to, że
Chance postanowił się zadomowić w tym niezbyt przy
jemnym, szarym pokoju. Rozejrzała się uważnie wokół.
Na solidnej komodzie stały kosmetyki Chance'a, a także
leżało pudełko zapałek z Topeki w stanie Kansas, na któ
rym widniał zapisany ołówkiem numer telefonu.
Od razu rozpoznała kobiecy charakter pisma. Chance
ma zapewne kochanki w całym kraju. Czemuż by nie?
Jest na tyle seksowny i męski, że z pewnością przypra
wia o bicie serca niejedną przedstawicielkę płci pięknej.
Poza tym otacza go aura tajemniczości, związanej z jego
przeszłością.
Zdjęła garsonkę i włożyła dżinsy oraz czerwoną bluz
kę z długim rękawem. Jednocześnie zastanawiała się, jak
długo jej „mąż" będzie zajmował się oborą. Czy wróci
wieczorem, czy może po godzinie lub dwóch?
Zaniosła swój bukiecik do kuchni i wstawiła go do
wody. Co dalej? Skoro już wyszła za mąż, może przy
najmniej przygotować dobrą kolację. Chciała zająć się
czymś, by nie zastanawiać się nad swoją sytuacją. Nad
chodząca noc miała albo potwierdzić jej najśmielsze ma
rzenia, albo też pokazać, że popełniła niewybaczalny
błąd.
Chance wbił kolejny gwóźdź w drzwi obory. Ten nie
mal zatonął w lekko przegniłym drewnie. Raz jeszcze
powiedział sobie, że musi używać mniej siły, doskonale
zdając sobie sprawę z tego, że to bez sensu.
Musiał jakoś rozładować złość. Zawsze, kiedy czuł
gniew, zabierał się do pracy fizycznej. Trochę pomagało.
Walnął jeszcze raz i drzwi niemal się rozleciały.
- Cholera!
POWRÓT DO PROSPERINO 25
Przerwał pracę i usiadł na beli zleżałego siana. Obora
i szopa prawie nie nadawały się do użytku. Pełno tu było
przerdzewiałego sprzętu i niezdatnej do niczego paszy. Za
groda niemal się rozpada. Trzeba naprawić prawie całe ogro
dzenie i bramę. Ojciec nie zajmował się tym chyba od lat.
A teraz to wszystko należy do mnie, pomyślał i poczuł
gwałtowną dumę. Udało mu się pokonać Bossa. Mimo wy
siłków ojca odziedziczył farmę, której nienawidził. Pomy
ślał o kobiecie, która mu w tym pomogła. To niemożliwe,
by zgodziła się na takie szaleństwo! Wciąż jest piękna i za
sługuje na coś więcej niż męża na parę miesięcy.
Skubnął trochę siana i roztarł je w palcach, po czym
przypomniał sobie czasy, kiedy trzynastoletnia Lana przy
garnęła zbuntowanego i nieszczęśliwego szesnastolatka.
Już wtedy miała w sobie siłę i spokój, których mógł jej
tylko zazdrościć. Poza tym była miła i łagodna i mimo
młodego wieku doskonale wiedziała, jak sobie z nim po
radzić. W czasie, gdy się przyjaźnili, Chance stał się spo
kojniejszy. To, co przeżył, mniej go bolało.
Kiedy myślał o niej później, czuł głęboką wdzięcz
ność. Kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie
jej rady i wsparcie. A teraz czym jej odpłacił? Z chęci
zysku przystał na jej szaleńczy pomysł. Lana wywiązała
się już ze swojej części umowy. Teraz pora na niego...
Uderzył pięścią w belę, aż się zakurzyło, i znowu
wstał. Sięgnął po gwoździe i młotek i wrócił do prze
rwanej pracy. Jednak wciąż myślał o nadchodzącej nocy.
Wreszcie będzie mógł zapomnieć o bezpiecznym se
ksie. Przecież chodzi o to, by „żona" jak najszybciej za
szła w ciążę. Przez całe swoje dorosłe życie był bardzo
ostrożny. Zawsze dbał o to, żeby pozostawić po sobie
dobre wrażenie. I nic więcej.
26
CARLA CASSIDY
Za nic nie chciał zostać ojcem. Aż ściskał mu się żo
łądek, gdy myślał o tym, że tak właśnie mogło się stać.
Nie chciał przekazywać dalej tego, czego nauczył się
w swoim rodzinnym domu. Ale Lana nie chce, by jej
dziecko miało ojca. Mógł więc traktować siebie jako ano
nimowego dawcę. Kogoś na parę nocy. To dziwne, ale
przy całym swoim doświadczeniu był wyraźnie tą myślą
zdeprymowany.
A jeśli Lana jednak nie zajdzie w ciążę? Albo jeśli
on będzie miał problemy ze wzwodem? Nie zdarzyło mu
się to nigdy wcześniej, ale teraz sytuacja była zupełnie
wyjątkowa.
Chance wbił kolejny gwóźdź. Będzie co ma być. Nie
ma sensu w tej chwili się nad tym zastanawiać.
Skończył o zmierzchu, gdy już nie bardzo widział,
co robi. Obora miała elektryczne oświetlenie, ale bał się,
że jest zepsute i mogłoby wywołać pożar. Kiedy otworzył
drzwi do domu, poczuł wspaniały zapach pieczonej wo
łowiny.
Nawet nie przypuszczał, że Lana przygotuje posiłek!
Nagle przypomniał sobie matkę i jej posiłki. Kiedy
umarła, z domu zniknęła wszelka delikatność. Wciąż pa
miętał, jak robiła bukiety, które stawiała w kuchni i sa
lonie. A także jej śmiech, który wibrował w powietrzu
niczym dźwięk dzwonka.
Ten prosty gest jego „żony" obudził uśpione w nim
pragnienia. Kierując się węchem, ruszył do kuchni.
- O, już jesteś - ucieszyła się na jego widok.
Skinął głową i natychmiast poczuł się winny. Uciekł
od niej, gdy tylko dotarli do domu. Nie tego mogła się
spodziewać panna młoda...
Z przepraszającym uśmiechem wskazał stół.
POWRÓT DO PROSPERINO
27
- Wygląda na to, że nie zasypiałaś gruszek w popiele.
Zrobiła zafrasowaną minę.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu -
rzekła niepewnie. - Znalazłam ten obrus w komodzie
i pomyślałam, że świetnie tutaj pasuje.
- Jest bardzo ładny - zapewnił ją, a ona aż poczer
wieniała z dumy.
- Zrobiłam kolację. Podam ją, jak tylko będziesz gotów.
Widział, że jest zdenerwowana. Po pierwsze unikała
jego wzroku, poza tym drżał jej trochę głos.
- Chciałbym najpierw wziąć prysznic. - Uśmiechnął
się, chcąc ją trochę ośmielić. - To mi zajmie niecały kwa
drans.
Zostawił ją w kuchni i przeszedł do łazienki. Starał
się skoncentrować na samej kąpieli i nie myśleć o nad
chodzącej nocy, ale było to bardzo trudne. Zaczął więc
robić plany remontowe na najbliższe dni. Miał świado
mość, że to ciężkie zadanie, ale nagroda też nie była mała.
Wiedział, że zarówno ziemia, jak i dom, mają czystą hi
potekę. Może więc liczyć na spory zysk. Może sobie też
pozwolić na to, by wynająć paru ludzi do pomocy. Po
stanowił, że jutro rano pojedzie do miasta i rozejrzy się
za jakąś siłą roboczą. W ten sposób skróci okres czekania
na sprzedaż.
Zakręcił w końcu kurki i wytarł się do sucha. Włożył
czyste dżinsy i sportową koszulę. Kiedy ponownie zna
lazł się w kuchni, jeszcze bardziej zdziwiła go domowa
atmosfera, jaką tam zastał.
Lana nie zauważyła jego obecności. Stała przy kuchni
i sprawdzała pieczeń. Chance przez chwilę podziwiał jej
kształtną figurę. Nadal była bardzo szczupła, ale teraz
mocniej zaokrąglona i bardziej kobieca. Włosy upięła
28
CARLA CASSIDY
w kok i Chance pomyślał, że woli ją z rozpuszczonymi.
Zastanawiał się nawet, jakie są w dotyku. Zapewne mięk
kie i jedwabiste...
Lana wrzuciła ziemniaki do miski i obróciła się
w stronę stołu. Aż podskoczyła na jego widok. Na szczę
ście miała refleks i nie upuściła salaterki.
- Wystraszyłeś mnie - powiedziała, stawiając ją na
stole.
- Bardzo mi przykro, zwłaszcza że nie po raz pierw
szy - westchnął. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Tak, wyjmij sałatę z lodówki, a ja zajmę się sosem.
Po paru minutach zasiedli naprzeciwko siebie i roz
poczęli najlepszy posiłek, jaki Chance jadł w życiu. Mi
mo to atmosfera między nimi gęstniała, a ciemność za
oknem przypominała o zbliżającej się nocy.
Pomyślał, że mogli pójść do łóżka zaraz po ślubie.
Może gdyby mieli to już za sobą, nie byliby oboje tak
spięci. I czuliby się teraz swobodniej przy stole.
W czasie posiłku rozmawiali tylko o głupstwach.
Chance ucieszył się, kiedy to się wreszcie skończyło. La
na zabrała się do zmywania, on wytarł naczynia, a potem
wyszedł, by sprawdzić, czy wszystko jest pozamykane.
Kiedy wrócił, „żona" siedziała na brzeżku sofy w salonie
i wyglądała tak, jakby chciała stąd czmychnąć, gdzie
pieprz rośnie.
No, wystarczy już tego, pomyślał.
- Idę do łóżka - oświadczył, widząc, jak jej oczy na
gle zrobiły się większe. - Możesz do mnie dołączyć, kie
dy będziesz miała ochotę. - Zawahał się. - Chyba że
masz raczej ochotę się z tego wycofać.
Lana natychmiast podniosła się ze swego miejsca, a jej
oczy aż zaiskrzyły.
POWRÓT DO PROSPERINO
29
- Nic z tego - rzekła pewnie. - Ja zrobiłam swoje,
teraz kolej na ciebie.
Minęła go i poszła prosto do łazienki. Chance patrzył
za nią jeszcze przez chwilę, a potem westchnął i z re
zygnacją powlókł się do ich „małżeńskiej" sypialni. Jed
nak kiedy znalazł się już w środku i spojrzał na łóżko,
poczuł dreszczyk podniecenia. Cóż, przynajmniej czeka
go przygoda.
Zgasił górne światło, zostawiając jedynie lampkę na
szafce nocnej, i się rozebrał. Próbował nie myśleć o tym,
co kiedyś łączyło go z Laną. Teraz jest ona po prostu
atrakcyjną kobietą i tylko to powinno się dla niego liczyć.
Położył się nagi i zaczął nasłuchiwać. „Żona" wciąż się
zapewne kąpie. Poświęcił się więc rozmyślaniom o tym, co
zrobi z pieniędzmi ze sprzedaży rancza. Przede wszystkim
chciałby założyć własną firmę. Nie wiedział jeszcze jaką,
ale najważniejsze, że sam sobie będzie szefem.
Poza tym chciał kupić segment w szeregowcu. Coś nie
drogiego i o niskich kosztach utrzymania, a jednak miłego
i dosyć reprezentacyjnego. No i jeszcze harley. Od lat ma
rzył o takiej wielkiej, lśniącej chromem maszynie...
Kiedy jednak dobiegł do niego odgłos otwieranych
drzwi, zapomniał o mieszkaniach i motocyklach. Lana
stała w drzwiach. Miała na sobie jedynie białą koszulę
nocną, która przylegała do jej piersi i opadała kaskadą
w dół. Patrząc na nią, miał wrażenie, że śni, ale był to
bardzo przyjemny sen.
Wreszcie rozpuściła włosy i Chance poczuł, że chętnie
by je pogłaskał. Podeszła do niego w milczeniu i położyła
się na brzegu łóżka. Prawie nie zajmowała na nim miejsca.
„Mąż" uniósł się na łokciu i uśmiechnął do niej.
- To bardzo dziwne, prawda?
30 CARLA CASSIDY
Rozluźniła się trochę, słysząc jego słowa.
- Bardzo - zgodziła się.
- Wcale nie musimy się spieszyć - rzekł, dotykając
jej policzka. Był gładszy, niż się spodziewał. Natychmiast
poczuł gwałtowne pożądanie.
- Tak, wolałabym wolno - szepnęła.
Chance przesunął palce niżej, czując jej miękką, jędrną
skórę. Jeśli wcześniej bał się, że w tak niezwykłej sytuacji
nie sprosta wymaganiom Lany, to teraz odrzucił wszelkie
obawy. Już w tej chwili był gotowy się z nią kochać.
Westchnęła. Pochylił się, by ją pocałować i stwierdził,
że drży. Przywarła jednak do niego, gdy tylko poczuła
jego usta. Nie, wcale nie była nieśmiała, jak się tego spo
dziewał. Otworzyła usta, chcąc poczuć jego język, i za
rzuciła mu ramiona na szyję. Przysunął się do niej, odu
rzony zapachem jej perfum. Niby znał je dobrze, a prze
cież do tej pory nie kojarzyły mu się z seksem. Ciepło
emanujące z jej ciała było wprost zniewalające. Zaczął
całować szyję Lany, a potem przesunął wargi niżej, czu
jąc gwałtowne bicie jej serca.
Cofnął się jednak, kiedy poczuł troczki, którymi zwią
zała u góry koszulę. Wiedział, że jest jeszcze za wcześ
nie. Pocałował ją jeszcze raz, ciesząc się smakiem jej
ust i tym, że tak mocno przyciska go do siebie.
Nagle poczuł, że pocałunek to za mało. Przyciągnął
ją do siebie, a ona zaczęła oddychać jeszcze gwałtowniej.
Chciał mieć ją tuż obok. Nagą, dyszącą pożądaniem.
- Lana, muszę zdjąć twoją koszulę - szepnął, ciągnąc
delikatnie za tasiemkę.
- Zgaś światło - poprosiła.
Zawahał się. Wcale nie miał na to ochoty. Wolałby
widzieć jej piękne, smagłe ciało.
POWRÓT DO PROSPERINO
31
- Proszę, Chance - szepnęła. - Następnym razem bę
dzie ze światłem.
Uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika lampki. Po
chwili spowiły ich ciemności. Teraz szybko rozwiązał ta
siemki przy jej koszuli i ściągnął ją. Oboje byli nadzy
i rozpaleni pożądaniem. Gdy dotknął jej piersi, zapo
mniał o bożym świecie. Lana wygięła ciało w łuk, re
agując nawet na najmniejszą pieszczotę. Ich wargi znowu
się spotkały, a ręce wykonywały własny taniec, rozpo
znając nieznane terytorium. Lana jęczała, kiedy dotykał
jej czułych miejsc. Wszystko to jednak działo się zbyt
szybko. Chance czuł, że długo nie wytrzyma tej tęsknoty,
która ogarnęła całe jego ciało. Kiedy wsunął się między
jej uda, Lana była gotowa. Krzyknęła, kiedy poczuła jego
męskość, i przyciągnęła go do siebie.
Nagle natrafił na niespodziewany opór. Trochę go to
zdziwiło, ale był już zbyt rozpalony, by się wycofać. Do
piero gdy się połączyli, zrozumiał, co się stało.
- Lana - westchnął, czując potworne wyrzuty sumie
nia. Nie miał pojęcia, że do tej pory była dziewicą! Chciał
się wycofać, lecz ona go nie puszczała.
- Nie, Chance. Nie przerywaj. Wszystko w porządku.
Przyciągnęła go jeszcze mocniej nogami. Wcale nie
miał ochoty przerywać, a oddech, który czuł na szyi,
działał na niego pobudzająco. Znowu poruszył biodrami,
delikatnie, by nie spowodować bólu. Był jej wdzięczny
za ten dar, chociaż jednocześnie nieco zły, że mu o tym
nie powiedziała.
Gdyby wiedział o jej dziewictwie, na pewno nie przy
stałby na ten szaleńczy pomysł. Teraz jednak jest za
późno. Wszystko się zmieniło w ciągu jednej chwili
i wiedział, że Lana już nigdy nie będzie taka sama.
32
CARLA CASSIDY
A jeśli nawet by się zgodził z nią kochać, wszystko
przebiegałoby wolniej. Nie spieszyłby się, wprowadzając
ją w świat nowych doznań. Chciałby, żeby zapamiętała
tę noc do końca życia.
Ale nic z tego! Nie mógł powstrzymać pożądania,
które w nim narastało. Delikatne ruchy przybrały na sile,
a Lana jęczała z rozkoszy. Wiedział, że jest to rozkosz,
a nie ból. Nie mógł się mylić. Zgodnie dążyli do szczytu,
a kiedy go osiągnęli, ich krzyk wypełnił całą sypialnię.
Chance opadł na łóżko tuż obok niej, oddychając cięż
ko. Lana też dyszała, ściskając go mocno za rękę. Sam
nie wiedział, jak to się stało, że kobieta, która nigdy
przedtem się nie kochała, mogła doprowadzić go do stanu
takiego uniesienia. Dopiero chwilę potem, gdy puściła
jego rękę i zobaczył przed oczami białą plamę, zrozu
miał, że znowu się ubiera.
- Lano, dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał, pa
trząc na jej nocną koszulę. - Przecież nigdy bym się na
coś takiego nie zgodził.
- Właśnie dlatego - szepnęła, kładąc się obok. - Je
stem zmęczona, Chance. Porozmawiamy o tym jutro.
Obróciła się na bok, tyłem do niego. Miał ochotę do
tknąć jej, przytulić... Przesunął się nawet w jej stronę,
ale zaraz się cofnął. Nie chciał robić niczego wbrew jej
woli. Lana widocznie uważa, że to już koniec całej spra
wy, przynajmniej na razie, i że niczego więcej nie po
trzebuje.
Patrząc w sufit powtarzał sobie, że ta kobieta jest dla
niego jedynie środkiem do celu. Podobnie jak on dla
niej... To całkowicie mu odpowiada. Nie chce przecież
wiązać się z kimkolwiek. Za parę miesięcy będzie już
zupełnie wolny. Sprzeda ranczo i spali za sobą wszystkie
mosty. Nawet się nie obejrzy za siebie, kiedy będzie stąd
wyjeżdżał.
Jakiś dziwny sen obudził Emily Blair Colton. Usiadła
z bijącym sercem na łóżku i przez chwilę wsłuchiwała
się w swój niespokojny oddech. Nie, to nie był zwykły
sen, tylko koszmar.
Rozejrzała się dookoła, szukając czegoś znajomego,
co dałoby jej poczucie bezpieczeństwa. Jasny księżyc po
srebrzył wnętrze jej sypialni. W jego świetle nawet zwyk
łe przedmioty nabierały dziwnego wyglądu.
Jednak rzeczywistość wcale nie okazała się dla niej
najmilsza. Z głębokim smutkiem pomyślała, że to nie jest
jej dom. Była daleko od rancza Prosperino w stanie Ka
lifornia. Daleko od kochających rodziców, którzy ją
adoptowali - Meredith i Joego Coltonów.
Znajdowała się w niewielkim miasteczku Red River
w stanie Montana, gdzie ukryła się przed mordercą.
Wciąż rozpamiętując fragmenty koszmaru, wstała, narzu
ciła na siebie szlafrok i wyszła z sypialni.
Kiedy znalazła się w pokoju dziennym, zapaliła lampę
i opadła na kanapę. Różne myśli przebiegały jej przez
głowę. Minął już ponad rok, kiedy opuściła dom, starając
się ratować własne życie. Przesunęła drżącą dłonią po
włosach i jeszcze raz powróciła myślami do swego snu.
Te obrazy nawiedzały ją od jakiegoś czasu, ale ostatnio
jakby coraz częściej.
Koszmar zawsze zaczynał się w ten sam sposób. Je
chała ze swoją matką, Meredith, samochodem. Nie miała
jednak dwudziestu lat, tylko jedenaście i czuła się cał
kowicie bezpieczna. Czuła miłość i oddanie kobiety
obok.
34
CARLA CASSIDY
A potem wszystko się skończyło. Pisk hamulców. Po
tworny hałas. Pryskające szkło...
Ale to nie sam wypadek był najstraszniejszy, a raczej
to, co następowało po nim. Emily krwawiła. Bolała ją
zraniona głowa. A kiedy otwierała oczy, widziała dwie
identyczne matki. Obie miały takie same włosy i oczy,
ale jedna była jak zwykle miła i kochająca, a druga pa
trzyła na nią twardo i uśmiechała się złowrogo. Jednak
po chwili dobra matka niknęła i zostawała tylko ta zła...
Dopiero jakiś czas temu Emily zrozumiała, że ten sen
jest tak naprawdę projekcją jej wspomnień. Niewiele pa
miętała z wypadku, ale po latach poznała prawdę. Zła
matka była bliźniaczą siostrą Meredith imieniem Patsy
i próbowała przejąć nie tylko tożsamość siostry, ale też
jej dom i męża.
Myślała z żalem o całym złu, które zaczęło toczyć
rodzinę Coltonów. O tym, jaka degrengolada nastąpiła po
tajemniczych zmianach w „Meredith". Jednak teraz Emi
ly wiedziała już wszystko. Prawdziwa Meredith straciła
w wypadku pamięć i przebywała teraz w Jackson, w sta
nie Missisipi.
I próbowała odzyskać pamięć. Jeśli doktor Wilkes jej
pomoże, na pewno odzyska też swoje dawne życie.
Emily wstała i podeszła do okna. Spojrzała w ciem
ność i pomyślała, że nigdy nie czuła się tak samotna.
Patsy wiedziała, że „córka" poznała prawdę i dlatego
wynajęła płatnego mordercę. Już dwa razy niemal udało
mu się ją zabić, ale Emily zdołała się wyrwać z jego
uścisku.
Aż zadrżała, kiedy przyszło jej do głowy, że gdzieś
tam w ciemnościach może się czaić zabójca. Wiedziała,
że kuleje i ma wąsy oraz bródkę. I że jest bezwzględny.
POWRÓT DO PROSPERINO
35
Odsunęła się od okna i zgasiła światło. Następnie sku
liła się na kanapie, czując, że ma kompletny mętlik w gło
wie. Będzie musiała coś zrobić z Tobym... Poznała go,
gdy ukrywała się w Keyhole w stanie Wyoming. Toby
nie tylko się z nią zaprzyjaźnił, ale w końcu się w niej
zakochał. Bardzo pragnęła odwzajemnić to uczucie, ale...
nie mogła.
Niestety, musiała uciekać. Parę dni wcześniej rozma
wiała przez telefon ze znajomymi z Keyhole. Najpierw
dowiedziała się, co słychać u Annie, a potem Wyatt bez
żadnych wstępów powiedział jej, że Toby bardzo się o nią
martwi i że wciąż dopytuje się, gdzie jest. Oczywiście
uszanował jej wolę i nie powiedział mu tego, ale było
mu naprawdę przykro.
Wyjechała z miasteczka, z nikim się nie żegnając. Nie
wyjaśniła też Toby'emu, w jakiej jest sytuacji. Ale cóż
mogła na to poradzić? Musiała uciekać...
Przymknęła oczy i pomodliła się krótko. Miała tylko
nadzieję, że Meredith szybko odzyska pamięć, a Patsy
znajdzie się za kratkami. Szybko. Jak najszybciej. Zanim
płatny morderca odnajdzie w końcu swą ofiarę.
ROZDZIAŁ TRZECI
Lana zrozumiała, że jest sama w łóżku, zanim jeszcze
otworzyła oczy. Nieobecność Chance'a była wręcz wy
czuwalna. Tak jakby wychodząc, zabrał ze sobą część
swej energii.
Otworzyła oczy i położyła dłoń w miejscu, gdzie jesz
cze jakiś czas temu znajdowała się jego głowa. Wyczuła
wgłębienie, a nawet, jak jej się wydawało, ciepło jego ciała.
Chance.
Znowu zamknęła oczy, wspominając to, co się zda
rzyło minionej nocy. Kiedy Chance ją pieścił, a jej ciało
tak wspaniale odpowiadało na jego dotknięcia, odniosła
wrażenie, że znowu mogłaby się w nim zakochać. A na
wet, że może już jest w nim troszeczkę zakochana...
To była oczywiście tylko jej fantazja. Gra, którą roz
poczęła z własnym sumieniem, aby je uspokoić. Jednak
światło, które rozproszyło cienie nocy, kazało jej wrócić
do rzeczywistości. To oczywiste, że akt płciowy, który
ich połączył, nie miał nic wspólnego z miłością.
Nagle przyszło jej do głowy, że Chance może być na
nią zły. Czyżby dlatego wstał tak wcześnie? Lana ziew
nęła i zwlokła się z łóżka. Nie chciała tracić czasu na
jałowe dywagacje. Natychmiast też przeszła do łazienki.
Już pod prysznicem zaczęła zastanawiać się, co dalej.
Jasne, że Chance'a zaskoczyło to, że jest dziewicą. Miał
też do niej pretensje, że go o tym nie uprzedziła.
POWRÓT DO PROSPERINO
37
Zaskoczył ją ból, który później czuła. Nie w trakcie
samego aktu, ale potem, kiedy leżała odwrócona do niego
tyłem. Jeszcze teraz dawał o sobie znać, chociaż wie
działa, że następnym razem będzie lepiej. Następnym ra
zem...
Mimo gorącej wody poczuła mrowienie na karku.
Znowu pragnęła Chance'a... Skończyła prędko kąpiel
i wytarła się szorstkim, włochatym ręcznikiem.
Ubrała się i przeszła do kuchni. Czekała tu na nią
kawa w ekspresie, ale nigdzie nie dostrzegła ani śladu
„męża".
Chyba rzeczywiście jest na nią wściekły! Może wręcz
uznał cały ich układ za obrzydliwy... Chance jest pewnie
przyzwyczajony do tego, że kobiety, z którymi się kocha,
wiedzą, jak to się robi. Ona nie miała o tym zielonego
pojęcia. Wszystko robiła instynktownie, chociaż skądinąd
była świadoma, że sztuka erotyki nie polega wyłącznie
na akcie płciowym. Musi się wszystkiego nauczyć. Do
wiedzieć się, gdzie go dotykać i jak całować.
Lana westchnęła i nalała sobie trochę kawy. Z fili
żanką w ręku podeszła do okna. Natychmiast zauważyła
„męża" niedaleko obory. Zajmował się zepsutym płotem
zagrody. Mimo wczesnej pory i chłodu, który zapewne
panował na zewnątrz, miał na sobie tylko dżinsy.
Z przyjemnością patrzyła na jego szeroką Matkę pier
siową i ładne mięśnie. Skóra Chance'a lśniła potem
w blasku słońca. W tej chwili wyglądał bardziej na sur-
fera niż kogoś, kto zajmuje się pracą fizyczną. Miał przy
tym bardzo zadowoloną minę, o ile mogła to stwierdzić
z tej odległości. Pewnie lubi tego rodzaju zajęcia.
Kiedy po raz pierwszy pojawił się na farmie Coltonów,
co nastąpiło po jakiejś szczególnie gwałtownej utarczce
38 CARLA CASSIDY
z ojcem, matka ostrzegała ją, by trzymała się od niego
z daleka.
- Ten chłopiec to łobuz - tłumaczyła Inez swej trzy
nastoletniej córce. - Widać to po oczach. Do wszystkich
ma pretensje i zaatakuje każdego, kto się do niego zbliży. -
Niezależnie od intencji...
Początkowo słuchała matki i omijała Chance'a sze
rokim łukiem. Ale potem wszyscy zobaczyli, że sytuacja
zaczyna się zmieniać. Meredith i Joe mieli na niego dobry
wpływ. Ich nie narzucająca się troska i miłość, którą da
rzyli to zbuntowane dziecko, zrobiły swoje.
Właśnie wtedy Lana zdecydowała się na pierwszy
kontakt z Chance'em. Po paru spotkaniach stali się nie
rozłącznymi przyjaciółmi. Odkryła, że jest on wrażliwym
i delikatnym chłopcem, który postanowił chronić się
przed światem pod maską brutalności i chamstwa. To
dzięki Coltonom mógł znowu stać się sobą...
Ale kim jest teraz? Widziała tylko ciało, które w nocy
dało jej tyle rozkoszy. Gładką skórę i mięśnie. Jednak
kim tak naprawdę stał się Chance Reilly?
Odwróciła się od okna, starając się o tym nie myśleć.
Usiadła przy stole i zmarszczyła brwi. Raz jeszcze wró
ciły do niej wspomnienia z przeszłości.
W czasie tego roku, który spędził u Coltonów, bardzo
często rozmawiali. A właściwie to Chance gadał, o życiu,
ojcu, dziewczynach, a ona słuchała go uważnie. Już wte
dy się w nim zadurzyła, ale było to niemądre uczucie
nastoletniej dziewczynki. Jednak nie zniknęło ono wraz
z upływem lat, ale zamieniło się w coś innego. Tylko
w co?
Jako młoda dziewczyna uważała, że jest w nim nie
przytomnie zakochana. Później używała raczej słowa
POWRÓT DO PROSPERINO
39
„przyjaźń", chociaż coś jej mówiło, że to nie wszystko.
Często o nim myślała, ale spotykała się z nim bardzo
rzadko.
A teraz została jego „żoną".
I chociaż kochała się z nim tej nocy, w istocie nie
miała pojęcia, kim się stał. Mówiła sobie jednak, że nie
ma to żadnego znaczenia. Ich związek i tak miał się już
niedługo skończyć. W zasadzie mogłaby się stąd wypro
wadzić zaraz po zajściu w ciążę. Obiecała przecież, że
nie będzie starała się go zatrzymać i że w ogóle żadne
uczucia nie wchodzą w grę.
Chance pracował na dworze przez ładnych parę go
dzin. W końcu Lana zaniosła mu koło południa kilka
kanapek oraz szklankę mrożonej herbaty. Przyjął to
wszystko z wdzięcznością, a potem zjadł, niewiele się
odzywając.
Lana wróciła do domu i zajęła się sprzątaniem. Prze
niosła też resztę swoich rzeczy do wspólnej sypialni.
Lubiła porządki, a także gotowanie. Dzięki temu, że
była zajęta, czas szybciej mijał i nie zaprzątała sobie gło
wy błahymi myślami. Chance skończył pracę koło szó
stej. W kuchni czekała na niego wołowina, a także świe
żo upieczony chleb.
- Ależ, Lano, to zupełnie niepotrzebne - oznajmił,
myjąc ręce przy zlewie. - Nie ożeniłem się z tobą, żeby
mieć kucharkę i sprzątaczkę.
- Po prostu z przyjemnością się tym zajmuję - wyjaś
niła. - Zwłaszcza że nie muszę gotować tylko dla siebie.
Wskazała mu miejsce przy stole, a następnie zajęła
się krojeniem ciepłego chleba. Jednocześnie czuła na so
bie oczy Chance'a. Miała wrażenie, że widzi ją nagą mi
mo ubrania i nagle zrobiło jej się gorąco.
40
CARLA CASSIDY
Podała chleb do wołowiny i usiadła przy stole, spu
szczając wzrok. Wiedziała, że nadszedł czas, by poroz
mawiać o tym, co między nimi zaszło.
- Chance, jeśli chodzi o wczorajszą noc...
Odłożył kromkę, którą już trzymał w dłoni. Jego zie
lone oczy nagle pociemniały.
- Powinnaś mi była powiedzieć - rzekł z nutą pre
tensji. - Powinienem był znać prawdę. Nigdy bym się
nie zgodził na takie szaleństwo...
- Właśnie dlatego ci nie powiedziałem - przerwała
mu. - Gdyby nie ty, to byłby ktoś inny, przypadkowy.
- Wysunęła dumnie podbródek. - Byłam już na to zde
cydowana.
- Ale dlaczego dopiero teraz to się stało? - spytał
z taką miną, jakby ta kwestia bardzo go nurtowała.
- Chodzi ci o dziecko? - Nie bardzo zrozumiała.
Chance pokręcił głową.
- Nie, dlaczego nie miałaś nikogo wcześniej? - Od
chrząknął zakłopotany. - Jesteś przecież bardzo atrakcyj
na. Założę się, że miałaś mnóstwo adoratorów.
Lana zaczerwieniła się nieco i wzięła sobie kawałek
mięsa. Następnie sięgnęła po chleb.
- Jedz, bo ci wystygnie - zachęciła go. - Widzisz,
nie bardzo miałam czas na randki. Chciałam skończyć
szkołę, a rodzice nie mieli pieniędzy na jej opłacenie.
Dlatego zawsze dużo się uczyłam, żeby dostać stypen
dium.
- Nauka zamiast seksu - zaśmiał się. - A potem?
Lana wzruszyła ramionami.
- Skończyłam szkołę pielęgniarską z samymi piątka
mi. Miałam dużo propozycji pracy. Z kim miałam się
umawiać? Z pacjentami?
POWRÓT DO PROSPERINO 41
Nie chciała zdradzić, że w grę wchodziło coś jeszcze.
Zawsze była nieśmiała, zwłaszcza jeśli idzie o obcych.
Lubiła ludzi i chętnie im pomagała, ale z wielkim trudem
nawiązywała bliższe znajomości. Nie miała też pojęcia,
jak należy flirtować i zjednywać sobie sympatię chłop
ców. I chociaż w szkole miała parę przyjaciółek, to ani
jednego przyjaciela...
Łatwiej jej było zająć się wyłącznie pracą. To wypeł
niło jej życie. Do pewnego momentu czuła się nawet
szczęśliwa, ale narodziny Marissy wywróciły wszystko
do góry nogami.
- Ale co się stało, to się nie odstanie - dodała po
chwili. - Mamy za sobą pierwszą noc, a ja niczego nie
żałuję.
Chance skinął głową. Przez jakiś czas jedli w ciszy,
ale tym razem nie czuli już wczorajszego napięcia. Po
woli zaczynali się do siebie przyzwyczajać.
- Wiesz co, samotne rodzicielstwo nie jest najlep
szym wyjściem. Mój stary zupełnie nie sprawdził się w tej
roli - mruknął Chance.
- Ale ja sobie poradzę - rzekła z niezachwianą pew
nością. - Twój ojciec nie zmieniłby się, nawet gdyby żyła
twoja mama.
Przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem skinął
głową. Kiedy wspominał wczesne dzieciństwo, odnosił
wrażenie, że Boss lubił tłamsić wszystkich, w tym własną
żonę. Zwłaszcza później, gdy ludzie się od niego odsu
nęli, wyżywał się na niej.
- Masz rację, chociaż mama pewnie nie pozwoliłaby
mnie bić i traktować jak śmiecia. Miałem do niej pre
tensję za to, że umarła, ale teraz wiem, że była w bardzo
trudnej sytuacji.
42
CARLA CASSIDY
- Tak było łatwiej. - Lana uśmiechnęła się do niego
smutno. - Zresztą miałeś żal do całego świata. To natu
ralne, skoro wyniosłeś go z rodzinnego domu.
Chance pokręcił głową.
- Jesteś nie tylko świetną sprzątaczką i kucharką, ale
też psychologiem - zaśmiał się. - Ciekawe, jakie jeszcze
talenty skrywasz?
Spuściła wzrok, czując, że się zagalopowała.
- Przepraszam, nie mam prawa wtrącać się w twoje
sprawy.
Jednak on spojrzał jej prosto w oczy i zrozumiała, że
nie ma do niej pretensji.
- Jasne, że masz - rzekł z powagą. - Tyle nasłucha
łaś się głupot, które ci opowiadałem, kiedy byliśmy dzieć
mi, że masz do tego całkowite prawo.
Lana rozluźniła się. Do tej chwili nie zdawała sobie
sprawy, że znów jest spięta.
- Potrzebowałeś kogoś, kto by cię słuchał. Poza tym
to wcale nie były głupoty.
- Jesteś dla mnie bardzo wyrozumiała - zaśmiał się
ponownie. - Ale... przyjemnie się gadało.
Milczała, chociaż mogłaby mu powiedzieć prawdę.
Wierzyła w swoją miłość do niego tak bardzo, że chło
nęła każde jego słowo. Cieszyło ją każde jego wyznanie.
I właśnie dlatego była tak znakomitą towarzyszką roz
mów.
Ale Chance traktował ją wówczas jak dziecko. I pewnie
z tego powodu uznał, że może jej o wszystkim mówić.
Znowu się do niej uśmiechnął.
- Tak, mogłem ci wszystko powiedzieć i zawsze ci
ufałem - dodał w zamyśleniu. - Zwykle też stosowałem
się do twoich rad. Aż do Susan Cahill.
POWRÓT DO PROSPERINO
43
Lana zakryła usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmie
chem. Doskonale pamiętała Susan Cahill. Ta osiemna
stoletnia dziewczyna przyjechała do Coltonów zaledwie
na parę tygodni. Mieli w tym czasie sprawować nad nią
opiekę rodzicielską. Była śliczną, długonogą blondynką
i Chance natychmiast zadurzył się w „starszej" kobiecie.
- Dobrze ci radziłam - powiedziała, próbując zacho
wać powagę. - Skąd mogłam wiedzieć, że ona boi się
bakterii?
Nie mówiła prawdy. W czasie jedynej rozmowy, jaką
z nią odbyła, wyznała, że chce zostać pielęgniarką,
a wtedy Susan zatrzepotała rzęsami i oznajmiła, że „to
fatalne", ponieważ pielęgniarki są narażone na kontakt
z bakteriami.
- Susan w ogóle nie zwracała na mnie uwagi, a ty
powiedziałaś, żebym udawał chorego - żalił się. - Że
jak powiem, że źle się czuję, to ona położy mi dłoń na
czole i będzie bardzo opiekuńcza.
- Sama bym tak zrobiła - wtrąciła Lana.
Chance aż wzdrygnął się, a potem parsknął śmiechem.
- Szkoda, że nie widziałaś jej miny, jak jej to po
wiedziałem. Popatrzyła na mnie jak na najgorszego ro
baka. A potem odskoczyła na dobrych parę metrów
i krzyknęła, żebym się do niej nie zbliżał. Powinienem
był pomyśleć o tym, że to ty chciałaś zostać pielęgniarką,
a nie ona.
Lana pokręciła głową.
- I tak się dla ciebie nie nadawała.
Chance przestał się śmiać i popatrzył na nią poważnie,
niemal gniewnie.
- Nie ma takiej kobiety, która by się dla mnie nada
wała - rzekł dobitnie. - Musisz to sobie zapamiętać.
44
CARLA CASSIDY
Ożeniłem się tylko po to, żeby wygrać z ojcem, chociaż
zupełnie mi to nie odpowiada. Wolę być wolny i nie
skrępowany. Już niedługo sprzedam to ranczo i fruu, od
lecę stąd jak najszybciej!
Lana wbiła wzrok w talerz. Ukroiła kawałek woło
winy i zaczęła jeść. Jednocześnie zastanawiała się, co
spowodowało ten gwałtowny wybuch. Przecież w żaden
sposób nie zagrażała swobodzie Chance'a. Czyżby sądził,
że jednak zechce go zatrzymać? Niemożliwe, przecież
zna ją tak dobrze.
A jednak uznała jego słowa za swoiste ostrzeżenie.
Chance chciał jej wyraźnie przypomnieć, że nie powinna
traktować poważnie tego małżeństwa. Nie musi się jej
obawiać. Chociaż wciąż żywiła dla niego ciepłe uczucia,
to wiedziała, że nie może go zatrzymać na siłę. Nie miała
zamiaru nawet próbować. Skoro zawarła układ, postano
wiła dotrzymać słowa.
- Zrobisz co zechcesz, Chance. Mamy umowę...
Spojrzał jej w oczy, a następnie powrócił do posiłku.
Jedli w milczeniu, siedząc sztywno przy stole. Nagle mi
nął im cały dobry humor i zaczęli myśleć z niepokojem
o nadchodzących godzinach.
Chance skręcił na główną drogę i pomknął w kierun
ku Prosperino. Czuł się potwornie winny, a- była to jedna
z rzeczy, których organicznie nie znosił. Kojarzyło mu
się to z dzieciństwem i ciągłym poczuciem, że nie do
rasta do wymagań ojca. Tyle że teraz chodziło o jego
własne wymagania.
Odnosił wrażenie, że od momentu ślubu zachowuje
się gorzej, niż powinien. Przecież doskonale wiedział, że
Lana jest człowiekiem honoru i z pewnością dotrzyma
POWRÓT DO PROSPERINO
45
słowa. Nie ma potrzeby przypominać jej, dlaczego się
z nią ożenił.
Ale z drugiej strony, nie chodzi tu tylko o Lanę. On
sam odkrył nagle, że brakuje mu prawdziwego domu.
Zwłaszcza po tym, kiedy wchodził do kuchni, którą jego
„żona" urządziła we własnym stylu. Pragnienie ciepła
i rodzinnej atmosfery były tak silne, że musiał z nim
walczyć...
Kiedy zgodził się na szaleńczy pomysł Lany, nie prze
myślał dokładnie całej sprawy. Cieszyło go to, że „da
nauczkę" Bossowi i w końcu odziedziczy ranczo. Nie są
dził, że wspólne mieszkanie z kobietą, a konkretnie z tą
kobietą, może się okazać tak trudne.
Śliczna, smagła Lana, która z niezmąconym spokojem
przyjmowała zarówno dobro, jak i zło. Lana, która witała
go uśmiechem, niezależnie od tego, kiedy się pojawił...
Nie mógł się pozbyć wrażenia, że właśnie ona zasługuje
na coś lepszego.
Jako dziewczynka bardzo mu pomogła. Starała się go
słuchać i rozumieć. Nigdy go nie potępiała. Tak jak teraz.
Już wtedy była ładna, chociaż bardzo szczupła, żeby
nie powiedzieć chuda. Miała jednak wielkie, ciemne oczy
i wspaniałą grzywę włosów. Za każdym razem, kiedy
później ją widział, miał wrażenie, że robi się coraz pięk
niejsza.
Miło zaskoczyło go też to, że przyjęła go tak chętnie
i namiętnie. Zwłaszcza jeśli były to jej pierwsze erotyczne
przeżycia. Cóż, niepotrzebnie założył, że jest doświadczona,
ale i tak ta noc mogła mieć znacznie gorszy finał.
Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Przypomniał
sobie szok, jakiego doznał, kiedy okazało się, że jest dzie
wicą.
46 CARLA CASSIDY
Nie, nie będzie się z nią dzisiaj kochał. Mimo że się
nie skarżyła, doskonale zdawał sobie sprawę, że musi je
szcze czuć ból. Przecież nie obszedł się z nią wczoraj zbyt
delikatnie... Zmarszczył brwi i zaklął pod nosem. Nie bę
dzie się kochał. Czy może raczej nie odbędzie z nią sto
sunku, bo przecież nie chodzi im o miłość, tylko prokreację.
Najbardziej martwiło go to, że Lana zaczęła się czuć
na ranczu jak u siebie w domu. Że powoli, zapewne nie
zdając sobie z tego sprawy, tworzyła tam rodzinne gniaz
do. Być może jest to zupełnie naturalne, zważywszy, że
chciała mieć dziecko, ale on wolał nie mieć z tym nic
wspólnego.
On nigdy nie pragnął zostać ojcem. Chyba lepiej niż
ktokolwiek wiedział o potrzebach małego człowieka
i wątpił, by zdołał je kiedykolwiek zaspokoić. Między
innymi dlatego, że kiedy sam był dzieckiem, nikt nie
dbał o jego potrzeby.
Właśnie wjechał do miasteczka. Potrząsnął głową, chcąc
odpędzić od siebie myśli na temat ojcostwa i zatrzymał się
na parkingu przed Prosperino Cafe. Już dawno zorientował
się, że to w kawiarni można poznać najświeższe plotki i do
wiedzieć się, czy ktoś w okolicy nie potrzebuje jakichś rol
niczych sprzętów. A ta w Prosperino spełniała w jego życiu
szczególną rolę. To właśnie tutaj uciekał przed ojcem,
a właściciele nie mieli mu za złe, że siedzi godzinami nad
szklanką wody czy filiżanką czekolady.
Wchodząc pomyślał, że powinien był jednak przyje
chać rano, kiedy miejscowi robotnicy przychodzą tu na
śniadanie. Teraz trafił na mniejszy ruch przed wieczor
nym szczytem. W kawiarni znajdowało się tylko trzech
klientów, siedzących w tej samej loży. Chance klapnął
na wysoki stołek przy barze i spojrzał na ładną kelnerkę,
POWRÓT DO PROSPERINO
47
której jeszcze nie znał. W innych okolicznościach zapew
ne wszystkiego by się o niej dowiedział, ale teraz nie
miał na to ochoty.
- Czym mogę służyć? - spytała z uśmiechem.
- Poproszę tylko kawę - odparł. - Czy jest może An
gie?
- Tak, oczywiście. Na zapleczu.
- Mogłaby jej pani powiedzieć, że Chance chciałby
się z nią widzieć?
Kelnerka skinęła głową.
- Jasne, zaraz wrócę - odrzekła uprzejmie i zniknęła
za drzwiami, które prowadziły do kuchni.
Po chwili pojawiła się w nich pełna energii kobieta
z siwymi włosami. Wycierała ręce w fartuch i patrzyła
na Chance'a z szerokim uśmiechem.
- Chance Reilly! Co u ciebie słychać, stary diable?
- Podeszła do kontuaru i uścisnęła serdecznie jego dło
nie. - Niech ci się dobrze przyjrzę.
Chance pokiwał z uśmiechem głową.
- Miło cię znowu widzieć, Angie.
- Ciebie też. Zwłaszcza że dalej jesteś przystojny jak
jasna cholera. - Starsza pani słynęła z niewyparzonego
języka.
- Lepiej, żeby Harmon tego nie słyszał, bo zaraz załatwi
mnie swoim prawym sierpowym - zaczął się z nią drażnić.
- Ten stary zgred? Obawiam się, że najlepsze lata na
ringu ma już za sobą. - Kobieta spoważniała nagle i spoj
rzała mu w oczy. - Jak się miewasz? Przykro mi z po
wodu twojego ojca.
- Wobec tego jesteś chyba jedyną osobą w mia
steczku, której jest przykro - rzekł cierpko. - Mam wra
żenie, że wszyscy pozostali odetchnęli z ulgą.
48
CARLA CASSIDY
Angie i Harmon doskonale znali Bossa. I zawsze sta
rali się chronić Chance'a przed nim, jak tylko mogli.
Starsza kobieta machnęła ręką.
- To prawda, że był dosyć upierdliwy, ale było, mi
nęło... - Spojrzała na niego uważniej. - Mówią, że się
ożeniłeś z Laną Ramirez?
- Mhm - potwierdził niepewnie.
- To chyba najszybszy ślub, o jakim słyszałam.
Chance rozłożył ręce.
- Przecież mnie znasz, Angie, zawsze byłem szybki.
- Oboje z „żoną" ustalili, że nie będą rozgłaszać, o co
tak naprawdę chodzi. Wystarczyło wspomnieć o tym ko
mukolwiek, a plotka na pewno rozniosłaby się po całym
Prosperino. - Lana po prostu tak na mnie podziałała.
Angie z namysłem skinęła głową.
- Cieszę się, że się w końcu ustatkowałeś i w dodatku
wybrałeś właściwą kobietę. - Raz jeszcze spojrzała mu
w oczy. - Tylko nie złam tej małej serca. Wiesz, że za
sługuje na wszystko, co najlepsze.
Chance poprawił się na stołku, niezbyt niezadowolony
z obrotu, jaki przyjęła rozmowa. Zaraz też spróbował ją
zwekslować na inne tory.
- Angie, słyszałaś może o kimś, kto szukałby pracy
na ranczu?
Kelnerka przysunęła mu filiżankę kawy, a on podzię
kował jej skinieniem głowy.
- Może mleczka lub cukru? - zaproponowała.
- Nie, dziękuję.
Angie zamyśliła się na chwilę.
- Hm, Kirk Brighton rozglądał się ostatnio za jakąś
robotą - rzekła po namyśle. - Chcesz doprowadzić tę ku
pę desek i gruzu do przyzwoitego stanu?
POWRÓT DO PROSPERINO 49
- Właśnie.
Angie uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- To świetnie. Twój stary nigdy nie miał serca do tego
rancza. A jak zachorował, to już wszystko sobie odpuścił.
- To widać...
- Szkoda, że nie przyjechałeś wcześniej, bo rano było
tu paru ludzi, ale...
Zanim wyszedł z kawiarni, miał już całą listę przy
datnych nazwisk. Nie zdradził Angie, że chce sprzedać
posiadłość, ponieważ wyglądała na ucieszoną tym, że ma
zamiar tutaj zamieszkać. Obiecał też, że wpadną z Laną
któregoś dnia na kolację. Przecież Angie i Harmon byli
dla niego prawie jak rodzina. Starsza kobieta wcisnęła
mu jeszcze na drogę kawałek strucli owocowej, jak to
robiła kiedyś, gdy był chłopcem.
Postanowił zająć się sprawą robotników później i ru
szył w drogę powrotną do domu. Zapadający zmierzch
przypomniał mu o słodkim zapachu perfum Lany i jej
jedwabistej skórze. Wydawało mu się, że w mroku słyszy
jej namiętne westchnienia.
Nie, nie dziś, powtarzał w duchu.
Niestety, wraz z upływem czasu i kilometrów rozpalał
się coraz bardziej. Starał się nie myśleć o pożądaniu, a ra
czej o tym, że musi po prostu dotrzymać warunków umo
wy. Słowa „obowiązek małżeński" nabierały w tej sytu
acji zupełnie nowego sensu. Musiał jednak przyznać, że
zrobiło mu się przyjemnie, gdy zobaczył zapalone światło
na werandzie. Lana pomyślała nawet o tym. Jednocześnie
stało się jasne, że na niego czeka.
Siedziała na kanapie w salonie i oglądała telewizję.
Natychmiast zrobiło mu się przykro, że nie zabrał jej ze
sobą. Spędzała tu przecież całe dnie. Mógł przynajmniej
1
50 CARLA CASSIDY
raz zaprosić ją na kolację... Zapomniał już, dlaczego po
czuł, że musi przed nią uciec.
Obróciła się w jego stronę, kiedy do niej podszedł.
- Myślałam, że już w ogóle nie wrócisz na noc. Prze
praszam - zreflektowała się po sekundzie - zaczynam
mówić tak, jakbym rzeczywiście była twoją żoną.
Chance położył struclę na stoliku i wziął ją za ręce.
- Nie, to ja przepraszam. Zachowałem się jak idiota.
Puścił jej dłonie. Wydały mu się bowiem zbyt miękkie
i za bardzo kuszące.
- Wszystko w porządku. Doskonale cię rozumiem.
Przecież znalazłeś się w sytuacji, której wcale nie chciałeś.
- Nie, nie. Wiem, że zachowałem się jak... - Urwał,
zrozumiawszy, że właśnie tak zachowałby się jego ojciec.
Niszczył ją swoją wrogością. Nie okazywał jej sza
cunku. To wszystko było takie znajome...
- Jak kto? - Spojrzała na niego niepewnie.
- Nieważne. W każdym razie chcę, żebyś wiedziała,
że jest mi przykro z tego powodu. Przepraszam jeszcze
raz.
Promienny uśmiech rozjaśnił całą jej twarz.
- Nie ma sprawy.
Od razu wiedział, że nie ma do niego pretensji. Wciąż
mógł liczyć na jej dobroć i nieskomplikowany charakter.
- Dostałem spory kawałek strucli od Angie - oznaj
mił. - Może zjemy go na kolację?
- Świetnie. A ja zrobię kawę.
Wyłączyła telewizor i przeszli razem do kuchni. Kie
dy ona zajęła się ekspresem, Chance pokroił ciasto i po
stawił na stole dwa talerzyki.
- Będę musiał poszukać w książce telefonicznej nu
merów ludzi, którzy mogliby tu pracować - zauważył,
POWRÓT DO PROSPERINO
51
siadając przy stole. - Jest tyle roboty, że sam sobie z tym
nie poradzę.
- Ja też mogłabym ci pomóc - oświadczyła.
Niewielki okruszek strucli przylgnął do jej wargi,
a Chance poczuł, że chętnie zlizałby go językiem.
- Nie trzeba - rzucił bardziej szorstko, niż miał za
miar. Natychmiast się więc do niej uśmiechnął. - Wy
starczy już to, co robisz. Dzięki twoim staraniom ten dom
nabiera wreszcie normalnego, ludzkiego wyglądu. Ła
twiej będzie go sprzedać.
Na szczęście sama oblizała wargi i okruszek zniknął
w jej ustach.
- Nigdy nie myślałeś o tym, żeby tu zostać? To zna
czy, sam, bez żadnej żony - dodała szybko. - Pamiętam,
że kiedyś chciałeś zostać farmerem.
- To było dawno. - Spojrzał na leżący przed nim ka
wałek ciasta. - Jeszcze na ranczu Coltonów. Wszystko
szło mi wtedy tak dobrze, że wbiłem sobie do głowy,
że mógłbym robić to co oni. - Machnął ręką i sięgnął
po struclę. - Głupie dziecięce marzenia.
- Wcale nie głupie. - Wyciągnęła dłoń w jego stronę.
- To, że nienawidziłeś ojca, wcale nie znaczy, że musisz
przenosić to uczucie na ranczo. Ono będzie takie, jakim
go uczynisz.
Odsunął się trochę od stołu i pokręcił przecząco głową.
- Zbyt wiele złych wspomnień wiąże się z tym do
mem - mruknął. - Poza tym wolę wędrowne życie. -
Dojadł ciasto w milczeniu, wypił kawę i zaniósł naczynia
do zlewu. - Pójdę już spać.
Lana skinęła głową.
- Posprzątam tutaj i zaraz do ciebie przyjdę.
Wyszedł, dziwnie poruszony tą rozmową. Tak, rze-
52 CARLA CASSIDY
czywiście marzył kiedyś o farmerskim życiu. Nawet
później zdarzało mu się, że pragnął spać codziennie
w tym samym łóżku i mieć wokół te same cztery ściany.
Bywało, że czuł się zmęczony wciąż nowymi hotelami,
ale wtedy mówił sobie, że taki już jego los i że nigdy
nie znajdzie niczego lepszego.
Ale ten dom wiązał się z koszmarem jego dzieciństwa.
Nadal znajdowały się tu ślady furii ojca. Ścianka działowa
w jego pokoju była uszkodzona po tym, jak ojciec go
na nią rzucił. Zamek w drzwiach łazienki był wyłamany
po tym, jak ojciec dopadł go tam, żeby dać mu za coś
lanie.
Boss wierzył, że bijąc syna za każdy drobiazg, wy
chowa go na twardziela. Najgorsze jednak dla chłopca
było to, że robił to z takim zamiłowaniem, jakby znaj
dował w tym jakąś perwersyjną przyjemność...
Nie, nigdy nie mógłby tu naprawdę zamieszkać. Bę
dzie musiał sprzedać ten dom, jak tylko doprowadzi go
do porządku i nadarzy mu się pierwszy rozsądny kupiec.
A potem wróci do swego dawnego życia.
Otworzył drzwi do sypialni, a potem się zawahał. Miał
wrażenie, że Lana już tu jest. W powietrzu unosił się
zapach jej perfum, a na komodzie i szafce nocnej stały
jej rzeczy.
Uporządkowała również to miejsce i od razu stało
się ono jaśniejsze i bardziej przyjazne. Zmieniła za
słonki na kolorowe, na stoliku ustawiła bukiet polnych
kwiatów.
Po chwili zauważył grubą, pachnącą wanilią świecę,
która stała na szafce po jej stronie łóżka. Nagle wyobraził
sobie jej nagie ciało w przytłumionym świetle i znowu
poczuł przypływ pożądania. Lana wyglądałaby naprawdę
POWRÓT DO PROSPERINO
53
wspaniale. Światło świecy lśniłoby na jej ciemnych
włosach...
Wreszcie mruknął coś pod nosem i zaczął się rozbie
rać. Wziął chłodny prysznic, by ostudzić nieco rozpalone
zmysły, i wskoczył do łóżka. Nie miał pojęcia, jak wy
trzyma dzisiejszą noc, wiedząc, że nie powinien kochać
się z Laną i wciąż czując tuż obok jej zapach.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Chance?
- Tak?
Obróciła się i spojrzała na jego pogrążoną w mroku
twarz. Leżeli już obok siebie jakieś pół godziny, ale do
skonale wiedziała, że Chance nie śpi. Oddychał nieregu
larnie, a poza tym co rusz zmieniał pozycję. Zresztą ona
też nie mogła zasnąć. Czekała, aż jej dotknie lub ją po
całuje. Sama nie wiedziała, co się dzieje, i bardzo ją to
niepokoiło.
- Czy będziemy dzisiaj...? - Nie dokończyła, wie
dząc, że zrozumie, o co jej chodzi.
Milczał przez dłuższą chwilę, a potem zobaczyła, że
unosi się na ramieniu. Poczuła na sobie jego wzrok.
- Myślałem, że może nie masz dziś na to ochoty -
bąknął w końcu. - Wiesz, pewnie cię jeszcze boli.
Czuła, że jest zażenowany i z ulgą stwierdziła, że nie
może w ciemności zobaczyć jej rumieńca.
- No, rzeczywiście czasami mam takie wrażenie...
- A widzisz. Spróbuj zasnąć, Lano. Mamy dużo czasu.
Położył się na boku, tyłem do niej i po paru minutach
chyba zapadł w sen. Lana poczuła jednocześnie ulgę
i rozczarowanie. Bała się, że niewielki ból, który czasami
jej doskwierał, mógłby się stać mocniejszy, gdyby Chance
się z nią kochał, chociaż bardzo tego pragnęła. Żałowała
też tego, że jej nie pocałuje ani nie przytuli...
POWRÓT DO PROSPERINO
55
Kiedy zasnęła, natychmiast przed jej oczami pojawiło
się nagie ciało Chance'a. Czuła jego ciepło i mogła je
do woli pieścić. Spała płytko i niespokojnie, a gdy rano
się obudziła, ze zdziwieniem stwierdziła, że spoczywa
w objęciach „męża". Chance otoczył ją ramionami
i przygarnął do siebie jedną nogą. Znalazła się w pułap
ce, ale... wcale jej to nie przeszkadzało. Bała się tylko
poruszyć, by go nie zbudzić. Wiedziała, że kiedy się to
stanie, on natychmiast się od niej odsunie. Być może bę
dzie nawet niezadowolony, że tak spali...
Na szyi czuła jego ciepły oddech. Tak właśnie sypiają
małżeństwa, pomyślała. Nie tylko sam akt miłosny jest
ważny, ale także to, co dzieje się potem. Te miłe poranne
chwile wzajemnej bliskości. Zamknęła oczy z nadzieją,
że jeszcze przez jakiś czas będą tak trwali. Mogłaby tak
leżeć godzinami, czując tuż obok jego ciepłe ciało.
Musiała znowu zapaść w drzemkę, ponieważ kiedy
otworzyła oczy, była już sama. Nie chcąc zbyt długo roz
myślać o tym, co się stało, wstała szybko i narzuciła szla
frok. W łazience wzięła prysznic, rozczesała włosy
i upięła je w kok. Kiedy się ubrała, zeszła na dół.
Zastała go w kuchni. Chance siedział przy stole, pił
kawę i przeglądał gazetę. Podniósł głowę, kiedy weszła,
a na jego ustach pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
- Dzień dobry - przywitał ją.
Uśmiechnęła się i skinęła głową, zastanawiając się, czy
wie, jak wspaniale i męsko w tej chwili wygląda. Na nikim
zwykłe dżinsy i T-shirt nie leżały tak dobrze jak na nim.
- Cześć. Zrobić ci śniadanie?
„Mąż" pokręcił głową.
- Na razie wystarczy kawa. Nie jadam dużych śniadań.
Nalała sobie również smolistego płynu i usiadła przy
56
CARLA CASSIDY
stole. Chance miał nadal wilgotne włosy po porannej ką
pieli. Poczuła też przyjemny zapach jego wody po go
leniu. To był prawdziwie męski zapach, który spowodo
wał, że opanowała ją nagła tęsknota. Wypiła parę łyków
czarnej kawy.
- Dobrze spałaś? - Złożył gazetę i odsunął ją na bok.
- Tak, świetnie - skłamała i natychmiast się zaczer
wieniła.
Mogła mieć tylko nadzieję, że tego nie zauważył.
- Dlaczego to robisz? - spytał, wskazując jej włosy.
Dopiero po paru sekundach go zrozumiała.
- Dlaczego upinam włosy? - powtórzyła. - To za
wodowy nawyk. Pielęgniarki powinny chować włosy pod
czepkiem. Ze względów higienicznych - dodała, widząc
jego zdziwioną minę.
- Nigdy nie widziałem cię w czepku - zaśmiał się.
- Bo normalnie go nie noszę. Tylko w pracy.
Chance pokręcił głową.
- Wolę, jak je rozpuszczasz. - Dopił kawę i wstał od
stołu. - Powinienem wziąć się do pracy.
- To może przyniosę ci później coś do zjedzenia?
- Nie, dzięki. Przyjdę do domu koło południa. I tak
muszę podzwonić, żeby dowiedzieć się, kto mógłby mi
tu pomóc.
Chance wyszedł. Została sama. Przez moment zasta
nawiała się, co dalej. W końcu poszła na górę i usiadła
przed lustrem. Powoli wyjęła spinki z włosów. „Mąż"
woli rozpuszczone... To znaczy, że mu się podobają.
Kiedy wyszła z sypialni, włosy opadały jej na ramiona
i plecy. Chodziła tak bardzo rzadko. Ostatnio chyba na
pogrzebie ojca Chance'a, kiedy była tak poruszona, że
zupełnie się nimi nie przejmowała.
POWRÓT DO PROSPERINO
57
Rozejrzała się po holu, planując kolejne porządki. Ich
sypialnia i kuchnia wyglądały w tej chwili zupełnie ina
czej, mogła się więc zająć pozostałymi pomieszczeniami.
Teraz powinna zając się salonem, gdzie też spędzali tro
chę czasu, a potem pozostałymi pokojami.
Czas mijał jej szybko. Ani się obejrzała, a już była
jedenasta. Jeszcze godzina, a Chance przyjdzie do domu.
Jednak wcześniej, tak mniej więcej po kwadransie, usły
szała, że ktoś puka do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła z salonu i wyjrzała zacieka
wiona do holu. Aż pisnęła z radości na widok młodszej
siostry z Marissą. - Maya! Chodź szybko.
Wytarła ręce w fartuch i uściskała siostrę, a potem
rozpromieniona spojrzała na maleńką Marissę. Dziecko
aż zagulgotało z radości. Lana wzięła je na ręce i obró
ciła się dookoła.
- Chodźmy do kuchni - zwróciła się do Mai. - Na
pijesz się czegoś zimnego?
- Właściwie nie powinnam nawet z tobą rozmawiać.
- W oczach siostry pojawiły się przekorne błyski. Poszła
jednak za nią do kuchni.
- Co takiego zrobiłam? - Lana usiadła przy stole,
trzymając Marissę na kolanach.
- Raczej czego nie zrobiłaś! Nie pisnęłaś nikomu na
wet słówkiem o tym, że wychodzisz za mąż. - Maya wy
ciągnęła oskarżycielsko palec w jej stronę. - Dowiedzia
łam się o tym dopiero dziś od mamy! Po prostu nie mo
głam w to uwierzyć.
Lana skurczyła się, przygnieciona ciężarem winy. Sama
prosiła matkę, by nie mówiła o niczym Mai ani nikomu
z rodziny. Chciała utrzymać całą sprawę w sekrecie aż do
szybkiego rozwodu i... późniejszego rozwiązania.
58 CARLA CASSIDY
Maya, którą łączyły z Drakiem silne więzy miłości,
nigdy by nie zrozumiała jej motywów. Małżeństwo bez
uczucia musiałoby wydać jej się czymś okropnym.
- To wszystko zdarzyło się tak szybko - zaczęła
z wahaniem. Ucałowała główkę siostrzenicy, ciesząc się
niemowlęcym zapachem. - Poza tym ja też mogłabym
mieć do ciebie pretensje z tego samego powodu. Nie by
łam na twoim ślubie, i to wcale nie z własnej winy. Nie
powiadomiłaś mnie nawet o urodzeniu Marissy... Może
wypijemy po szklaneczce lemoniady na zgodę, co?
Maya przykucnęła obok i wzięła ją za rękę.
- Przecież wiesz, że nie mogłabym się na ciebie gnie
wać. Żałuję tylko, że mi o tym nie powiedziałaś. Z przy
jemnością pomogłabym ci wybrać suknię ślubną i kupi
łabym jakiś drogi i nieprzydatny prezent. - Puściła jej
dłoń i wstała. - Sama naleję lemoniady, a ty może zaj
miesz się Marissą. Jest w lodówce?
- Tak, na drzwiach - odparła Lana, gładząc główkę
siostrzenicy. - Bardzo ostatnio urosła.
- Dzieci szybko rosną - westchnęła Maya. - Dlatego
chcemy się postarać o braciszka lub siostrzyczkę dla Ma
rissy.
- A co byś powiedziała na brata ciotecznego? - spy
tała Lana, czując, że serce jej rośnie na samą myśl o tym.
Maya aż klasnęła w ręce.
- To by było wspaniale! Twój mąż też ma takie plany?
Akurat w drzwiach pojawił się Chance. Maya postawiła
butelkę z lemoniadą na stole i pocałowała go w policzek.
- O wilku mowa - zaśmiała się. - Witamy w rodzi
nie. Jesteś teraz moim tym, ee, szwagrem.
- Dzięki. - Chance przeniósł wzrok na Lanę. - A to
chyba maleńka Marissa, co?
POWRÓT DO PROSPERINO 59
- Właśnie - odparta Lana i uniosła dziecko do góry.
Roześmiała się, kiedy maleńka zaczęła wierzgać nóżkami
i wydawać nieartykułowane dźwięki. - Czyż to nie jest
najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałeś?
Chance mrugnął do Mai.
- Znam jedną co najmniej równie ładną...
Lana aż się zaczerwieniła. Bąknęła, że mu się wydaje
i przytuliła siostrzenicę. Oczywiście wiedziała, że Chance
tylko stara się być uprzejmy i robi to wyłącznie ze względu
na Mayę, ale mimo to zrobiło jej się przyjemnie. Pochyliła
się nad dzieckiem i zaczęła zabawę w „Sroczka kaszkę wa
rzyła...", którą mała uwielbiała.
- Właśnie miałam nalać lemoniady - rzuciła Maya
w stronę Chance'a. - Napijesz się z nami, szwagrze?
- Z przyjemnością, szwagierko.
Usiadł obok, a Marissa, która zaśmiewała się jeszcze
z „frr, poleciała", spoważniała nagle, jakby zastanawiała się,
czy do tego potężnego pana też można się uśmiechnąć.
W końcu zdecydowała, że tak, i pokazała mu swoje bez
zębne dziąsła. Zamrugała przy tym rozkosznie powiekami.
- Wie, jak postępować z mężczyznami - mruknął
Chance, a w jego głosie pojawiły się ciepłe, pełne tęsk
noty nuty.
Lana spojrzała na niego ze zdziwieniem. Maya rozlała
płyn do szklanek, które postawiła przed nimi i sobą.
- A dla małej? - zdziwił się Chance.
- Mam dla niej coś lepszego - zaśmiała się Maya.
Popatrzyła z przyjemnością na szwagra i siostrę. - Wca
le się nie dziwię, że w końcu zdecydowaliście się na mał
żeństwo. Lana zawsze za tobą szalała, Chance.
- Ależ... - Lana chciała zaprotestować, ale siostra
tylko machnęła ręką.
60 CARLA CASSIDY
- Nie wypieraj się! Nie wmówisz mi, że Chance nie
wiedział, że durzyłaś się w nim jako nastolatka.
- Prawdę mówiąc, nie miałem o tym zielonego po
jęcia - wtrącił Chance i spojrzał ze zdziwieniem na swo
ją „żonę".
- To byłeś chyba jedyny na ranczu - stwierdziła Ma
ya, starannie unikając wzroku siostry. - Przez cały ten
rok chodziła jak zaczarowana. Nawet Meredith zaczęła
tracić cierpliwość i pytała, czy można z nią rozmawiać
o czymś innym niż Chance.
- To nieprawda! Wcale tak nie mówiła! - broniła się
Lana. - Przyznaj, że to zmyśliłaś.
- Może i zmyśliłam - westchnęła Maya. - W każ
dym razie Meredith często traci teraz cierpliwość! Zna
cznie częściej niż kiedyś - dodała smutno.
- Co się z nią dzieje? - zainteresował się Chance.
Mimo że Lana była wdzięczna za zmianę tematu, myśl
o pani Colton ją również napełniła głębokim smutkiem.
- Bardzo się zmieniła, Chance! - westchnęła.
- W jaki sposób?
Wiedziała, że pamięta piękną i miłą kobietę z ujmu
jącym uśmiechem i wesołymi iskierkami w orzechowych
oczach. To ona sprawiła, że w końcu zadomowił się na
ranczu Coltonów.
- Stała się nieprzyjemna i zazdrosna. Wszystkim do
gaduje i bez przerwy się wtrąca - rzekła Maya. - Gdyby
rodzice tak bardzo nie lubili Joego, na pewno już dawno
poszukaliby sobie nowej pracy.
Chance oparł się o tył krzesła, wyraźnie poruszony
tymi informacjami.
- Co takiego się stało? Przecież wygląda na to, że
jest teraz kimś zupełnie innym.
POWRÓT DO PROSPERINO
61
- Największa zmiana nastąpiła zaraz po tym okrop
nym wypadku - zauważyła cicho Lana. - To zdarzyło
się jakieś dziesięć lat temu, niedługo po twoim wyjeździe.
Meredith wiozła gdzieś Emily. Na szczęście nic im się
nie stało, ale podobno Emily dręczą od tego czasu jakieś
koszmary, a Meredith zmieniła się nie do poznania.
- A co z Joem? Jak sobie z tym radzi? - spytał Chance.
Mina Lany jeszcze bardziej zrzedła.
- Mam mówiła, że zupełnie sobie z tym nie radzi.
Jest strasznie zagubiony.
Marissa znowu wydała jakiś dźwięk i zaczęła machać
rączkami, jakby chciała przerwać ten smutny nastrój.
Maya dopiła lemoniadę i spojrzała na zegarek.
- Muszę już jechać. Powinnam jeszcze zrobić zakupy,
a potem przygotować lunch mężowi...
- Może jeszcze chwilę zostaniesz - rzekła prosząco
Lana, nie chcąc rozstawać się z siostrzenicą.
- Następnym razem - zapewniła siostra. - Skoro już
obie jesteśmy mężatkami, będziemy musiały trochę po
plotkować i wymienić przepisy.
Lana pocałowała Marissę i przekazała ją Mai.
- Dobrze, następnym razem.
Kiedy się odwróciła, by ukryć niechcianą łzę, zauwa
żyła, że Chance patrzy na nią jakoś dziwnie. Jakby chciał
ją pocieszyć, a nie bardzo wiedział, jak to zrobić.
- Nie musicie mnie odprowadzać - rzuciła Maya od
drzwi i poprawiła sobie Marissę na biodrze. - No, trzy
majcie się.
Pomachała im jeszcze na pożegnanie i zaraz wyszła.
Po chwili usłyszeli trzaśnięcie drzwi frontowych.
Zostali sami.
- Zjesz lunch? - spytała Lana, spuszczając wzrok.
62
CARLA CASSIDY
- Nie, dzięki.
- Nie masz apetytu? - zdziwiła się.
- Prawdę mówiąc mam, ale... - zawiesił głos - na
coś zupełnie innego.
Na szczęście wciąż siedziała przy stole, bo poczuła,
że nagle zmiękły jej kolana. Zielony płomień, który po
jawił się w oczach Chance'a, wyraźnie wskazywał, na
co ma ochotę. Jeszcze nikt nigdy nie patrzył na nią w ten
sposób, a w każdym razie ona tego nie odnotowała.
- Więc... hm - odchrząknęła - czego chcesz?
Usta miała suche. Serce biło jej mocno.
Chance pochylił się w stronę „żony" i sięgnął do jej
włosów. Oplótł sobie kosmyk wokół palca i przyciągnął
ją delikatnie ku sobie.
- Chcę spróbować, jak smakują twoje usta i skóra -
szepnął.
Poczuła, jak opanowuje ją fala podniecenia. Począt
kowo usiłowała się jej przeciwstawiać, ale to uczucie było
zbyt silne. Jego oczy przypominały fale oceanu. Miała
ochotę rzucić się w ich toń.
- Czy czujesz się dziś lepiej? - spytał.
Zarumieniła się, kiedy dotarło do niej, o co mu chodzi.
- Znacznie lepiej - zapewniła go. - Ale... ale prze-
cież jest środek dnia.
- Zasłonimy okna - powiedział, wstając.
Pociągnął ją do góry i wziął w ramiona. Po chwili
poczuła jego wargi na ustach. Rozchyliła je, serce biło
jej coraz mocniej, niemal szaleńczo. Przestało się nawet
liczyć to, że stoją niedaleko okna, które wychodziło na
podwórko.
Chance w końcu oderwał się od jej ust. Przez jakiś
czas oboje próbowali złapać oddech, a potem pociągnął
POWRÓT DO PROSPERINO 63
ją do drzwi. Wbiegli na górę, jakby ich coś goniło. Kiedy
znaleźli się w sypialni, Chance zasłonił okna, a potem
zapalił stojącą na jej szafce świecę. Po pokoju rozszedł
się zapach wanilii.
Spojrzał na nią błyszczącymi oczami. Lana poczuła,
że znowu ma suche usta. Stała, pragnąc, by znowu ją
pocałował.
Chance stanął naprzeciwko i ściągnął przez głowę ko
szulkę. Płomień świecy zatańczył z powodu ruchu po
wietrza. Tajemnicze cienie słały się na jego szerokiej klat
ce piersiowej i na mięśniach. Lana patrzyła na niego zafa
scynowana.
Jednak on wciąż stał i patrzył na nią ponaglająco. Do
piero po jakimś czasie zrozumiała, o co mu chodzi. Tro
chę się zmieszała i drżącymi rękami zaczęła rozpinać gu
ziki bluzki. Nigdy wcześniej nie czuła tak wielkiego ero
tycznego napięcia. Doznanie było niezwykle silne i tro
chę porażające.Zeskanowała Anula, przerobiła pona.
Obnażała się coraz bardziej. Ale Chance patrzył na
nią tak, jakby chciał wciąż więcej i więcej. Wreszcie roz
pięła całą bluzkę. Zsunęła biały materiał z ramion,
a okrycie samo opadło na podłogę. Chance wyglądał tak,
jakby toczył z sobą wewnętrzną walkę. W końcu jednak
podszedł i przytulił Lanę mocno. Zanurzył dłonie w jej
jedwabistych włosach, a potem pieścił jej ramiona. Lana
nigdy nie czuła się tak cudownie. Nagle rozpiął jej ko
ronkowy biustonosz...
Wstrzymała oddech. Jej nagie piersi przywarły do jego
gorącej skóry. Omal nie krzyknęła, kiedy poczuła dłonie
na ich krągłościach. Sutki jej stwardniały.
- Jesteś taka piękna - szepnął, odsuwając się trochę.
Nie chciała, by się oddalał. Pragnęła trwać przy nim
64 CARLA CASSIDY
choćby i całą wieczność. Zamierzała powiedzieć, że to
nieprawda, że to on jest nieprawdopodobnie przystojny,
ale nie mogła z siebie wydusić ani słowa. Wciąż czuła
suchość w ustach. W głowie jej się kręciło, jakby wypiła
za dużo szampana.
Ale to nie alkohol tak na nią podziałał. To było cu
downe uczucie, którego wcześniej nie znała. Nie wsty
dziła się już swej nagości. Pragnęła stać się jeszcze bar
dziej naga.
Chance sięgnął do zamka jej dżinsów. Wystarczył je
den ruch, a suwak znalazł się na dole. Następnie rozpiął
guzik i zsunął spodnie. Lana kopnęła je w kąt sypialni.
Przez chwilę znowu stali, wpatrując się w siebie. Obo
je byli potwornie podnieceni. Lana wiedziała już teraz,
czego od niej chce, i zaczęła niezgrabnie rozpinać jego
dżinsy. Ręce jej drżały, ale w końcu sobie jakoś poradziła.
Chance zdjął je sam i rzucił obok łóżka. Patrząc sobie
w oczy, zdjęli resztę bielizny, po czym wręcz rzucili się
na siebie, nie mogąc dłużej znieść pożądania, które ich
rozpierało.
Lana poczuła na sobie jego ciało.
- Jeszcze nie - szepnął, zsuwając się z niej.
Zaczął ją delikatnie pieścić, a ona wygięła ciało w łuk
i jęczała cicho. Krzyknęła dopiero, kiedy dotknął jej na
brzmiałej piersi.
- Teraz! - jęknęła.
Kiedy zaczął całować jej pierś, jęczała z rozkoszy. On
też jej pragnął, doskonale to czuła.
- Chodź do mnie - szepnęła, kiedy przerwał na chwi
lę pieszczoty i mogła złapać oddech.
- Jeszcze nie, kochanie - odpowiedział.
Przesunął palce w dół, a ona, jakby pod wpływem ja-
POWRÓT DO PROSPERINO
65
kiejś magnetycznej siły, rozsunęła ściśnięte uda. Dotykał
jej bardzo delikatnie, a mimo to uczucie było niezwykle
intensywne. Zaczęła drżeć, poruszać ciałem, a potem wy
rzuciła do góry biodra, czując, że dłużej tego nie zniesie.
Zaczęła krzyczeć z rozkoszy, i właśnie wtedy Chance się
z nią połączył. Poczuła kolejną falę rozkoszy, która opa
nowała całe jej ciało. Krzyczała, tuliła go do siebie i po
ruszała się z nim równym rytmem. A potem wpadła
w trans i zupełnie zapomniała o bożym świecie.
Nie czuła najmniejszego bólu. To, co się stało, skła
dało się jedynie z następujących po sobie, coraz silniej
szych orgazmów. A kiedy w końcu oderwali się od sie
bie, leżała na łóżku, dysząc i nie bardzo wiedząc, co się
dokoła dzieje.
- Och, Chance - szepnęła.
Kiedy otworzyła oczy, dostrzegła nad sobą dwa zie
lone oceany. To były jego źrenice.
- Nic ci nie jest? - spytał, całując ją delikatnie.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Objął ją, a jej ser
ce zaczęło powoli wracać do normalnego rytmu.
Dopiero teraz zrozumiała, czym powinien być akt mi
łosny. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że
może to być tak cudowne. Wciąż czuła falę ciepła, która
obejmowała jej ciało. Uczucie rozkoszy docierało do jego
najdalszych krańców. Ciągle w niej było, chociaż stopnio
wo traciło na intensywności. Ale przede wszystkim cieszyło
ją to, że leży przytulona do Chance'a. Że są razem. Ich
związek nagle nabrał zupełnie nowego wymiaru, który nie
miał już wyłącznie fizycznego charakteru.
Ale czy na pewno zyskał wymiar duchowy?
Wolała o tym nie myśleć. Nie teraz, kiedy było jej
tak przyjemnie. Chance spojrzał na nią jeszcze raz. W je-
66
CARLA CASSIDY
go oczach nie było już pożądania, ale pozostała w nich
czułość.
- I jak teraz? - spytał.
- Cudownie - zapewniła go. - O Boże, nie sądziłam,
że to jest takie niesamowite!
Uśmiechnął się do niej łobuzersko.
- Nawet w młodości, kiedy tak się we mnie durzyłaś?
- spytał i zrobił do niej oko. - Nie powiesz, że nie ma
rzyłaś wtedy o wspólnej nocy.
Lana zaśmiała się.
- To były bardzo niewinne marzenia - westchnęła.
- Myślałam, że będziemy po prostu leżeć przytuleni.
- Nago?
- Nago - potwierdziła.
- Potworna perwersja - zażartował, a potem spojrzał
na nią poważniej. - Byłaś wspaniałą dziewczyną, ale wy-
rosłaś na jeszcze wspanialsza kobietę - stwierdził, kładąc
się na plecach. Przez moment patrzył w sufit. - Ten rok
u Coltonów to był najlepszy czas w moim życiu.
Z kolei ona oparta się na łokciu i spojrzała na niego.
Przy blasku świecy wydawał jej się tajemniczy, a jednak
bardzo bliski. Mogłaby tak patrzeć na niego godzinami.
- Dawno nie widziałeś Meredith i Joego, prawda?
- Tak - odparł. - Zwykle kiedy tu przyjeżdżałem,
uciekałem zaraz po spotkaniu z ojcem. Może bałem się
porównania, czy ja wiem - westchnął. - Wpadałem do
Prosperino tylko na jeden dzień.
- Więc może zajrzałbyś teraz do Coltonów?
Chance zmarszczył brwi.
- Byłoby mi przykro, gdyby okazało się, że Meredith
rzeczywiście tak bardzo się zmieniła. Wolę pamiętać ją
taką, jaką była kiedyś...
POWRÓT DO PROSPERINO
67
Skrzywił się gorzko i usiadł, opierając się o wezgło
wie.
- Widzisz, to tylko potwierdza moją teorię dotyczącą
małżeństwa - mruknął.
- To znaczy? - zaciekawiła się.
Zaśmiał się szorstko, a w oczach pojawiły się zimne
błyski.
- Ludzie pobierają się, wierząc w miłość, a potem
okazuje się, że niczego takiego nie ma - rzekł z goryczą.
- Najgorzej jest, kiedy stwierdzają, że bardzo się zmienili
i nie są już w stanie ze sobą wytrzymać. A mimo to trwa
ją w małżeństwie, bo boją się rodziny, sąsiadów, nowego
życia...
- Chyba sam w to nie wierzysz - zaprotestowała. -
Pamiętasz moich rodziców? Zawsze bardzo się kochali
i to się nie zmieniło z upływem lat.
- Wyjątki potwierdzają regułę.
- Niby dlaczego? Jeśli jest ich co najmniej kilka, mo
że się okazać, że nie ma żadnej reguły.
Chciał zaprotestować, ale w końcu tylko machnął ręką.
- Nawet jeśli masz rację, to i tak zawsze wiedziałem,
że małżeństwo nie jest dla mnie. To coś, w czym zupełnie
nie potrafiłbym się odnaleźć. Byłbym zagubiony jak Joe
Colton.
- Daj mu spokój. Pamiętasz, jak bardzo kochał Me
redith?
Chance zeskoczył z łóżka i wciągnął slipy, a potem
dżinsy.
- Muszę wracać do pracy - mruknął.
Lana naciągnęła na siebie kołdrę, gdyż poczuła się
naga i zmarznięta. Aż zadrżała, gdy chłodna pościel do
tknęła jej skóry.
68 CARLA CASSIDY
- Zaczekaj chwilę, zaraz przygotuję lunch.
- Nie jestem głodny. - Schylił się po swoją koszulkę
i podszedł do drzwi.
Lana owinęła się szczelniej kołdrą. Dziwiło ją, że ta
czułość, która zagnieździła się gdzieś między nimi, znik
nęła tak nagle. Nie przypuszczała, że jest to możliwe.
Chance zaczął się zachowywać jak jakiś obcy, niesym
patyczny mężczyzna. Chciał jej w ten sposób przypo
mnieć o ich układzie. I ostrzec, by nawet nie myślała
o jakichś głębszych uczuciach.
Oczywiście sama wiedziała, że nie powinna tego ro
bić, a jednak wciąż czuła w sobie odrobinę ciepła. I cią
gle, gdzieś w głębi serca, żywiła nadzieję, że może jest
przed nimi jakaś wspólna przyszłość. Jak kiedyś, jak
przed laty, nie śmiała się do tego przyznać. Ale nie mogła
też o tym nie myśleć.
Nie, nie może się zatracić w swoich uczuciach. Po
winna pomyśleć o dziecku i zapomnieć o Chansie. Tylko
w ten sposób zdoła zachować zdrowie psychiczne i jakoś
przetrwać krótki okres swojego „małżeństwa".
W miasteczku Jackson, w stanie Missisipi, Meredith
Colton patrzyła przez okno na znajome ulice i domy, sta
rając się przypomnieć sobie wszystkie te wydarzenia, któ
re spowodowały, że się tutaj znalazła. Jeszcze do tej pory
nie mogła w to uwierzyć.
Niektóre wspomnienia wciąż były zamazane na kli
szach jej pamięci. Inne zupełnie z nich zniknęły. Wie
działa jednak to, co najważniejsze - przez ostatnie lata
żyła cudzym, pożyczonym życiem, borykając się w do
datku z atakiem amnezji.
Odsunęła się od okna i zrobiła krok w stronę biurka.
POWRÓT DO PROSPERINO
69
Wzięła z niego tabliczkę z napisem DR MARTHA WIL
KES i przejechała palcem po złoconych literach.
Gdyby nie jej psycholog, Meredith wciąż nie miałaby
świadomości, kim jest. Być może w dalszym ciągu uwa
żałaby siebie za swoją siostrę bliźniaczkę, Patsy Portman.
Teraz już wiedziała, że to właśnie Patsy spowodowała
ten piekielny wypadek, a potem zabrała jej tożsamość,
jak kiedyś zabierała jej zabawki. Potrzebowała na to aż
dziesięciu lat. To był długi, bardzo długi okres.
- Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - powie
działa doktor Wilkes, wchodząc pospiesznie do gabinetu.
Uśmiechnęła się przy tym przepraszająco.
- Żaden problem. - Meredith odstawiła tabliczkę
i zajęła miejsce w fotelu naprzeciwko biurka.
Martha nie zasiadła za biurkiem, tylko usadowiła się
obok. Jakby obie przyszły tu z wizytą.
- Jak się teraz czujesz? - spytała, patrząc z niepoko
jem na swoją pacjentkę.
- Bardzo dziwnie - odparła Meredith. - Jestem jed
nocześnie podniecona i przerażona. Sama nie wiem, co
stało się z moim życiem, kiedy mnie w nim nie było.
Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi.
Doktor Wilkes skinęła głową.
- Bardzo dużo dowiedziałaś się o sobie w ciągu
ostatnich paru tygodni - rzekła z westchnieniem. -
Zwłaszcza wizyty Randa i Emily bardzo ci pomogły. To
było tak, jakby nagle otworzyła się jakaś śluza.
- Ja też odniosłam takie wrażenie. - Meredith u-
śmiechnęła się na myśl o swoim najstarszym synu
i adoptowanej Emily, która nigdy do końca nie uwierzyła
w jej transformację.
Na początku ich nie poznała, ale kiedy zaczęli opo-
70 CARLA CASSIDY
wiadać o domu i o przeszłości, skojarzyła nagłe miejsca
i zdarzenia ze swoich snów. Powoli poskładała fragmenty
pierwszej układanki, i w pewnym momencie wróciła jej
pamięć. To było zupełnie nieprawdopodobne zjawisko.
Jakby była ślepa i nagle zaczęła widzieć. Dopiero wtedy
dotarło do niej, że Patsy stała się nią, a ona Patsy.
Wspomnienia związane z siostrą miały charakter ko
szmarów. Ukrywały się też niczym dzikie zwierzęta w za
kamarkach jej podświadomości. Martha musiała je stam
tąd wyciągać wbrew ich woli. Ale... udało się.
Przypomniała sobie też rudowłosą dziewczynkę, która
krzyczała, płacząc: „Mamo, gdzie jesteś?! Mamo, proszę,
pomóż mi..." To wspomnienie nawiedzało ją w snach,
a wtedy budziła się z krzykiem, przekonana, że stało się
coś złego. Nie pamiętała jednak, kim jest to przerażone
dziecko. Żałowała go, nie wiedząc, jak mu pomóc.
Teraz wiedziała, że była to Emily. Bezbronna, mała
Emily, jej adoptowana córka.
- Jest mi też smutno - dodała po chwili, ze świado
mością, że to słowo jest zbyt słabe, by wyrazić to, co
czuje. - Straciłam tyle lat. Moja mała Emily stała się
już kobietą... Nawet włosy ma teraz ciemniejsze. I nieco
inne rysy, chociaż poznałabym ją teraz na końcu świata.
- To już dziesięć lat. - Martha pokiwała głową.
Dziesięć lat. Całe pokolenie, pomyślała Meredith.
- Ciekawa jestem, co Patsy zdołała zniszczyć w tym
czasie? - mruknęła, a oczy jej pociemniały.
- Chodzi ci o Joego? - spytała pani psycholog.
- O całą moją rodzinę - odpowiedziała. - Ale przede
wszystkim o męża.
Musiała oswoić się z myślą, że Joe Colton wciąż jest
jej mężem. Do wizyty Randa i Emily nawet nie znała
POWRÓT DO PROSPERINO 71
jego imienia, chociaż czasami widywała w snach jego
sylwetkę. Teraz przypomniała sobie przede wszystkim
uczucie, które ich łączyło. A także to, że zawsze był przy
niej, kiedy go potrzebowała. Joe nie miał jeszcze twarzy,
pamiętała jedynie zarys jego postaci, ale na dźwięk jego
imienia robiło jej się cieplej.
Doktor Wilkes pochyliła się w stronę swojej pacjentki
i ścisnęła jej dłoń.
- Wiesz, że sama musisz poradzić sobie ze strachem
- rzekła cicho. - Kiedy uznasz, że już czas wracać do
domu, musisz mi o tym powiedzieć. To może nastąpić
dopiero po okresie dostosowawczym zarówno dla ciebie,
jak i rodziny. W grę wchodzi olbrzymie wzruszenie
i szok. Musicie być na to przygotowani.
Martha ścisnęła mocniej jej dłoń.
- Tak, rozumiem. Ale jest coś jeszcze... - powiedzia
ła niepewnie Meredith.
- Co takiego?
- Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale ufam
swoim przeczuciom. A teraz odnoszę wrażenie, że coś
mi grozi. Że może stać się coś złego...
- Kiedy ostatnio czułaś coś takiego?
Meredith zaczerpnęła powietrza.
- W dniu wypadku - odparła. - Wiedziałam, że nie
powinnam była wsiadać wtedy do samochodu, ale uzna
łam to uczucie za wyjątkowo niemądre.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Chance stał przy zagrodzie i spoglądał na drewno,
które kierowca ciężarówki zrzucił nieopodal. W powie
trzu unosił się jeszcze tuman kurzu. Przewoźnik pomachał
mu na pożegnanie i pojechał w swoją drogę.
- Chyba czas wracać do roboty - stwierdził Kirk
Brighton, wstając z beli starego siana.
Pozostali trzej ludzie, których Chance wynajął przed
tygodniem, również wzięli się do swoich zajęć. Prace
w oborze i stajni zajęły im cały tydzień, ale udało im
się wymienić zniszczone elementy, a także pomalować
to, co wymagało ochrony. Wyrzucili też na zewnątrz
zwietrzałe siano i przeterminowane pasze.
Dzień wcześniej rozebrali płot zagrody i mieli zacząć
wznosić nowy. Okazało się, że stary do niczego się nie
nadawał. Wystarczyłoby silniejsze uderzenie i sam by się
rozwalił. Co prawda na ranczu nie było zwierząt, ale
Chance zdawał sobie sprawę, że przyszły właściciel bę
dzie potrzebował zagrody dla swoich krów lub koni.
Chance pracował z prawdziwą przyjemnością. Za
wsze lubił wysiłek fizyczny, ale teraz sprawiał mu on
szczególną satysfakcję. Zwłaszcza że jako akwizytor nie
miał zbyt wielu okazji do korzystania z mięśni. Czasami
tylko przepłynął tam i z powrotem motelowy basen albo
poszedł na siłownię.
POWRÓT DO PROSPERINO 73
Najprzyjemniejsze chwile przeżywał jednak po pożeg
naniu z robotnikami, a jeszcze przed kolacją. Mógł wte
dy przejść się w zachodzącym słońcu i zrobić gospodars
ki przegląd rancza. Praca była dosyć męcząca i brudna,
chociaż znacznie gorzej by się pracowało podczas lipco
wych czy sierpniowych upałów. Ochłodę przynosił do
piero wieczorny wietrzyk, którym mógł się do woli cie
szyć. Ale największą radość sprawiały mu postępy prac.
No, prawie największą... Przyjemniejsze od wieczo
rów były tylko noce, kiedy mógł trzymać Lanę w ramio
nach. W ciągu dnia starali się zachować dystans, ale ich
noce były wypełnione prawdziwą pasją. Czasami Chance
patrzył na nią rano, nie mogąc uwierzyć, że ma do czy
nienia z tą samą kobietą... Dawała mu radość i zaspo
kojenie, o jakim wcześniej nawet nie marzył. Czuł, że
trudno mu będzie się z nią rozstać.
- Hej, Chance!
Obejrzał się za siebie i dostrzegł Charliego Trainora,
który zmierzał w jego stronę. Był on najstarszy i jedno
cześnie najbardziej doświadczony z całej czwórki. Prze
pracował na faunach praktycznie całe swoje życie.
- Tak?
- Daj mi znać, jak będziesz chciał kupić stado bydła
- rzekł starszy mężczyzna, odgarniając siwe włosy z czo
ła. - Zdaje się, że właśnie nadarza się świetna okazja.
Chance postanowił nikomu nie mówić, że ma zamiar
sprzedać ranczo. Wolał, by pozostało to tajemnicą. Ina
czej wszyscy zaczęliby go wypytywać, gdzie mają się
zamiar przeprowadzić z Laną i co będą robić. A on je
szcze tego nie wiedział. Chciał najpierw skończyć z prze
szłością, a dopiero potem pomyśleć o przyszłości. Jedno
było pewne: on pójdzie swoją drogą, a Lana swoją. Miał
74 CARLA CASSIDY
nadzieję, że dziecko, które urodzi, zdoła jej wynagrodzić
to rozstanie.
- Dzięki, Charlie. Będę o tym pamiętał, ale to jeszcze
za jakiś czas...
- Jasne. Nie ma pośpiechu.
- Mówiłeś Chance'owi o stadzie Stantona? - wtrącił
się Kirk Brighton.
- Tak - odparł Charlie. - Ma świetne byki, więc ca
łość wygląda naprawdę wspaniale. To najzdrowsze kro
wy, jakie widziałem.
Kirk skinął głową.
- Prawda, ale byki Rosewellów też nie są najgorsze...
- Ba! - Charlie cmoknął ustami. - Podejrzewam, że
najlepsze w całym stanie. A słyszałeś, żeby chcieli je
sprzedać?
Mężczyźni wrócili do pracy przy zagrodzie, a jedno
cześnie cały czas rozmawiali o gospodarzeniu na ranczu.
Chance przysłuchiwał się temu, mimowolnie zapamiętu
jąc, kto ma najlepsze konie i gdzie można kupić najbar
dziej pożywne pasze. Jednak wkrótce rozmowa zeszła
na inne tematy. Robotnicy zaczęli się umawiać na wie
czór, dyskutując zajadle, w którym barze podają najlep
sze drinki, potem rozważali kwestię, czy miejscowa dru
żyna bejsbolowa wygra jakieś lokalne zawody, a na ko
niec gadali o Dirku, który podobno ma złote ręce i potrafi
nawet przerobić starego Chevroleta na sportowe auto.
Chance ze zdziwieniem stwierdził, że bardzo go to
wszystko interesuje. Ponieważ wciąż był w drodze, nigdy
nie miał przyjaciół, więc nie mógł też się cieszyć pra
wdziwie męską rozmową. A w młodości raczej unikał ró
wieśników. Jeśli się miało kolegów, trzeba ich było za
praszać do siebie, a on nie miał na to najmniejszej ochoty.
POWRÓT DO PROSPERINO
75
Aura męskiej przyjaźni, która go teraz otaczała, przy
pomniała mu dni spędzone u Coltonów. Po raz pierwszy
poczuł wówczas, że należy do jakiejś większej grupy i że
ma rodzinę. Trwało to tylko rok, ale to doświadczenie
odcisnęło piętno na całym jego życiu.
Chance zmarszczył brwi, przypomniawszy sobie, co
Maya i Lana mówiły o Meredith Colton. To wcale nie
powinno go dziwić. Zgodnie z jego teorią, wszelkie do
bro było nietrwałe, a po przyjemności zawsze przycho
dziła zgryzota.
Szczęście jest ulotne, powtarzał sobie, jeżdżąc z miej
sca na miejsce. Życie człowieka jest ucieczką przed nie
szczęściem. A jednak potrafił był szczęśliwy w różnych
okresach swojego życia. Najpierw kiedy żyła jeszcze jego
matka. Miała ona w sobie coś, co hamowało gniew ojca.
Pamiętał te lata jako nie najgorsze.
Potem okres pobytu na ranczu. Otaczała go tam at
mosfera akceptacji, a poza tym cieszył się przyjaźnią La
ny. Kto by pomyślał, że wtedy się w nim kochała...
I teraz, te dni po ślubie też wydawały mu się prze
sycone szczęściem. Nareszcie nie musiał nigdzie jeździć
i miał kogoś, kto o niego dbał i o nim myślał.
Meredith Colton stała się złą kobietą, przypomniał so
bie. Lana też nie będzie zawsze tak miła i słodka.
Szczęście przemija...
Z nową pasją zabrał się do pracy. Nie chciał już myśleć
o tym wszystkim. Jego ludzie kończyli właśnie sortowa
nie drewna. Dwóch zajęło się kopaniem dołków na pale,
a pozostała dwójka nosiła tyczki, które miały stać się czę
ścią nowego ogrodzenia. Chance sięgnął po młot do wbi
jania pali w ziemię, a jego ludzie spojrzeli na niego z uz
naniem.
76
CARLA CASSIDY
- Ciężka robota - mruknął Charlie.
Ale Chance miał na nią ochotę.
Po dwóch godzinach odstawił wielki młot i otarł pot
z czoła. Właśnie wtedy dostrzegł Lanę. Miała na sobie
różową sukienkę, ciemne włosy spływały na jej plecy
i ramiona. W jednej ręce trzymała duży dzban, a w dru
giej kilka plastikowych kubków.
Chance nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na to, jak
zmysłowo porusza biodrami i jak taneczne są jej ruchy.
Ale patrząc na nią wraz z innymi mężczyznami, zobaczył
ją jakby na nowo. Dostrzegł kuszącą wypukłość piersi
i pomyślał, że najchętniej wziąłby ją teraz na ręce i za
niósł do sypialni.
Wiedział, że obudził w niej namiętność, którą mógł
cieszyć się każdej nocy. Dziwiła go ta mieszanina odwagi
i nieśmiałości. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie
spotkał, ale było to bardzo podniecające.
Kątem oka zauważył, że jego robotnicy patrzą na Lanę
z wyraźnym podziwem. Ten i ów pewnie by nawet za
gwizdał, gdyby nie wiedzieli, że jest jego żoną. Chance
poczuł się dumny. Nareszcie ma coś, czym może się po
chwalić.
- Pomyślałam, że może napijecie się czegoś zimnego
- powiedziała swoim niskim głosem i uśmiechnęła się
nieśmiało.
Po czym spojrzała „mężowi" w oczy, szukając w nich
aprobaty. On skinął głową.
- Bardzo chętnie, psze pani - odezwał się Clayton
Croft, najmłodszy z całej grupy, i szybko zdjął kapelusz.
Chance odniósł wrażenie, że nawet gdyby podała im
ocet, byliby zadowoleni.
- Och, mówcie do mnie po prostu Lana - rzekła, roz-
POWRÓT DO PROSPERINO 77
dając mężczyznom kubki. Następnie nalała do nich zi
mnej lemoniady.
- Dziękuje, psze... znaczy Lano - wyjąkał młody
Clayton, wodząc za nią oczami.
Patrzył na nią jak sroka w gnat i Chance poczuł, że
chce mu się śmiać. Jednocześnie obudziła się w nim za
zdrość, chociaż nie było przecież ku temu żadnych po
wodów.
Lana rozlała całą lemoniadę i odwróciła się w stronę
domu. Chance podążył za nią.
- Dzięki. To był naprawdę miły gest. I bardzo po
trzebny.
Wzruszyła ramionami.
- Jasne. Przecież jest gorąco.
Zatrzymali się przy werandzie.
- Zdaje się, że spodobałaś się temu chłopakowi. -
Spojrzał w stronę Claytona.
- Nie wygłupiaj się. Po prostu ucieszył się z picia.
Chance zerknął na nią, zastanawiając się, czy jest
szczera. Nic nie wskazywało na to, by zauważyła, jak
patrzył na nią ten młody mężczyzna. Jednocześnie stwier
dził, że jest w niej coś, czego nie dostrzegł przed ślubem.
Tak jakby nagle obudziła się w niej kobiecość.
Czy to możliwe, by chciała darować ją tylko jemu?
- Miałabyś dziś ochotę na kolację w mieście? - spy
tał, czując, że chętnie pokaże swoją żonę całemu Pro
sperino.
- Naprawdę chcesz mnie zabrać? - ucieszyła się. -
Ale już zrobiłam na dzisiaj pieczeń i ciasto.
Chance uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie zmarnują się. To co, jedziemy?
Złote iskierki zalśniły jej w oczach.
78 CARLA CASSIDY
- Och, Chance. Dziękuję.
- Dochodzi czwarta. Powiedzmy, że skończymy dzi
siaj wcześniej, o piątej - powiedział, patrząc na zegarek.
- To by znaczyło, że będziemy mogli wyjechać o szóstej.
- Będę gotowa! - Pocałowała go szybko w policzek
i wbiegła po schodach na werandę. Po chwili zniknęła
w domu, Chance natomiast wrócił do swoich ludzi.
- Szczęściarz z ciebie - mruknął Charlie. - Masz
piękną i gospodarną żonę. W okolicy nie znajdziesz lep
szych ludzi od Ramirezów.
Chance skinął głową i wszyscy zabrali się do roboty.
Jednak słowa Charliego wciąż rozbrzmiewały mu
w uszach. Czy naprawdę ma szczęście? Pospiesznie za
brał się do wbijania gwoździ w ogrodzenie, ale nawet
hałas nie zdołał zagłuszyć tego pytania.
Tak, miał trochę szczęścia. Bez najmniejszego wysiłku
zdobył żonę, która mu sprzątała i gotowała, a także stano
wiła prawdziwy klejnot ich sypialni. A w dodatku nie mu
siał udawać przed nią uczucia i zapewniać, że będzie ją
zawsze kochał. Był pewny, że Lana w odpowiednim mo
mencie sama dostrzeże tabliczkę z napisem WYJŚCIE.
Jednak na razie chciał utrzymać ten związek. Czuł
się w nim dobrze. Lana w niczym mu nie przeszkadzała.
Nie była zaborcza, czego się bardzo bał. Ale wciąż po
wracało do niego pytanie: „jak długo?". Nie miał pojęcia,
ile to potrwa.
Czy jest szczęściarzem? Chance skurczył się i nagle
poczuł, że zrobiło mu się potwornie głupio.
„Miałabyś dziś ochotę na kolację w mieście?"
Lana wciąż przypominała sobie słowa Chance'a. To
prawda, że mogły się wydawać dosyć suche, lecz w isto-
POWRÓT DO PROSPERINO
79
cie skrywały całe morze znaczeń. „Mąż" nigdy dotąd nie
proponował jej wspólnego wyjazdu. W ogóle nie poka
zywał się z nią publicznie. To tłumaczyło nerwowość,
z jaką szykowała garderobę na dzisiejszy wieczór.
Jednocześnie starała się pamiętać, że nie powinna przy
wiązywać do tego wielkiej wagi. Ich małżeństwo wydawało
jej się teraz bardziej rzeczywiste, ale przecież wiedziała, że
Chance nie traktuje go w ten sposób. Dla niego w dalszym
ciągu było ono rodzajem interesu, który tylko starał się sobie
jakoś umilać. Lana wiedziała, że lubi się z nią kochać, ale
nie znaczyło to wcale, że ją kocha. To prawda, że nie miała
doświadczeń erotycznych, ale jej przyjaciółki często mówi
ły, że mężczyźni potrafią oddzielić seks od miłości. Teraz
sama ma okazję się o tym przekonać.
Kiedy była już gotowa, usiadła raz jeszcze przed lu
strem. Czy jej makijaż nie wygląda zbyt wyzywająco?
W ogóle rzadko się malowała, ale właśnie dzisiaj chciała
wyglądać ładniej.
- Ale nie aż tak - westchnęła.
Wyjęła chusteczkę z pudełka i zaczęła szybko wycie
rać róż z policzków. Spojrzała jeszcze raz krytycznie do
lustra, ale na zmycie tuszu nie miała już czasu. Mogła
tylko poprawić swą najlepszą sukienkę. Była ona czer
wona i opinała ciasno górę ciała, a następnie opadała
luźno z bioder. Kończyła się przed kolanami, tak że je
szcze mogła pokazać swoje zgrabne nogi.
Lana podkręciła też końce swych gęstych włosów i uz
nała, że był to udany eksperyment. Kupiła lokówkę już daw
no, ale jakoś nie miała okazji dotąd jej użyć. Teraz wyglą
dała bardziej tajemniczo i dystyngowanie. Na koniec spry
skała się jeszcze perfumami i wyszła na korytarz.
Przez drzwi usłyszała podśpiewywanie Chance'a
80 CARLA CASSIDY
w łazience. Zapewne się przebiera. To zabawne, kochali
się przecież każdej nocy, i to przy świetle świecy, więc
mogli obejrzeć swoje ciała. Jednak by się przebrać, cho
dzili do łazienki. Lana nie zmieniała przy nim nawet bluz
ki, nie chcąc, by zobaczył jej biustonosz.
Zeszła do salonu i usiadła na kanapie. Pragnęła się
trochę uspokoić przed wyjazdem. To przecież śmieszne,
że tak się denerwuje z powodu zwykłej wizyty w restau
racji. Po prostu zjedzą posiłek, być może spotkają kogoś*
znajomego i będą udawać, że są szczęśliwym małżeń
stwem. A potem wrócą do domu i do dawnego życia...
Potarła swój brzuch. Nie po raz pierwszy zaczęła się
zastanawiać, czy TO już się stało. Czy może udało jej
się zajść w ciążę? Serce jej zabiło na myśl, że może nosić
w sobie nowe życie. Jednocześnie miała nadzieję, że nie
nastąpi to zbyt szybko. Wiedziała, że oznaczałoby to ko
niec ich układu. Mogłaby nawet przeprowadzić się do
innego pokoju albo w ogóle wyjechać z rancza. Myślała
nawet o kupnie testów ciążowych, ale uznała, że na razie
ich nie potrzebuje. I tak dowie się o wszystkim w od
powiednim czasie.
- Ojej!
Kiedy uniosła głowę, dostrzegła Chance'a, który in
tensywnie się w nią wpatrywał. Sam włożył szare, luźne
spodnie i prążkowaną koszulę bez krawata. Lana prze
straszyła się, że za bardzo się wystroiła. Być może cho
dziło mu tylko o posiłek w jakimś barze, a nie eleganc
kim lokalu. Zaprosił ją wprawdzie na kolację, ale nie
powiedział przecież, gdzie pojadą. Wstała i obciągnęła
sukienkę.
- Jeśli chcesz, mogę się przebrać - zadeklarowała.
- Nie, nie - zaprotestował. - Tak jest doskonale.
POWRÓT DO PROSPERINO
81
Zbliżył się i przyjrzał się jej uważnie. Lana poczuła,
że nogi zrobiły się pod nią miękkie.
- Wyglądasz... naprawdę pięknie - dodał ze szcze
rym podziwem.
Zaczerwieniła się, zadowolona, że puder przynajmniej
częściowo zdoła to ukryć. Było jej naprawdę przyjemnie.
- Jesteś już gotowy? - spytała.
Chance dotknął jej policzka, a potem przesunął palce
niżej, w kierunku rowka między piersiami.
- leszcze jak!
Odsunęła się od niego trochę. Jej policzki płonęły.
- Chodziło mi o kolację.
- Dobrze, ale zaraz potem zapraszam cię do sypialni.
- A mogę nie przyjąć zaproszenia? - zażartowała,
próbując ukryć to, jak bardzo go w tej chwili pragnie.
Wyszli z domu i wsiedli do jego samochodu. Lana
zastanawiała się, jak to się dzieje, że wystarczy sam jego
dotyk albo delikatna aluzja, a już ma głowę lekką jak
po szampanie, a z jej ciałem dzieją się tak niezwykłe
rzeczy.
Czy reagowałaby tak również na innych mężczyzn?
Miała spore wątpliwości. Na przykład dzisiaj, przy za
grodzie, w ogóle nie zwróciła uwagi na tego młodzieńca.
Dopiero gdy Chance jej o tym powiedział, przypomniała
sobie, że rzeczywiście patrzył na nią tak jakoś dziwnie.
To, co czuła do Chance'a, było zupełnie wyjątkowe,
ale miało wyłącznie fizyczny charakter. Nie może mylić
tego z miłością, która jest czymś więcej. Tak jej się przy
najmniej wydawało. Jednak w drodze do miasteczka cie
szyła się po prostu obecnością Chance'a. Jednocześnie
czuła, że jest dzisiaj jakiś inny. Widziała, jak ciężko pra
cuje, ale przecież nie wyglądał na wyczerpanego pracą.
82 CARLA CASSIDY
Teraz włączył radio i bębnił palcami po kierownicy
w rytm melodii.
Być może cieszył się z tego, że roboty na ranczu do
biegają końca i że wreszcie będzie mógł je sprzedać.
A może tak działały na niego kontakty z innymi ludźmi?
Już wcześniej zauważyła, że wyraża się z uznaniem
o swoich pracownikach, a parę dni temu zaczął jej nawet
o nich opowiadać.
- Sporo udało wam się zrobić w ciągu tak krótkiego
czasu - rzuciła, żeby przerwać milczenie.
Przyciszył nieco radio.
- Mam świetnych ludzi. Angie wiedziała, co robi.
W tym tygodniu skończymy zagrodę i może jeszcze uda
nam się wziąć do ogrodzenia na pastwisku.
- Zrobiłam listę rzeczy, które trzeba by naprawić
w domu - poinformowała. Chance spojrzał na nią ze
zdziwieniem. - Pamiętaj, że będziesz sprzedawał ranczo
nie tylko jakiemuś farmerowi, ale również jego żonie.
Jakoś wcześniej nie przyszło mu to do głowy.
- Myślisz, że remont w domu może pomóc?
- Jasne. Specjalnie wyobraziłam sobie, że jestem
przyszłym kupcem i usiłowałam sprawdzić, co chciała
bym zmienić. Tak, żebym mogła mieszkać w tym domu
przez, powiedzmy, pięćdziesiąt lat.
Nie chciała mu tylko zdradzić, że było to zdecydo
wanie zbyt łatwe. Przechodząc przez kolejne pokoje, po
czuła się jak właścicielka całej posiadłości, a przecież
wiedziała, że nie ma do niej żadnego prawa.
- No i co masz na tej liście?
- Przede wszystkim trzeba wymienić cieknący kran
w kuchni - zaczęła wyliczać. - Ktoś też wyłamał zamek
w drzwiach do łazienki. Jeden palnik w kuchence nie
POWRÓT DO PROSPERINO 83
działa, ale trzeba go pewnie tylko oczyścić. No i jeszcze
ta dziura w ściance działowej w wolnym pokoju...
Nagle poczuła w nim jakieś dziwne napięcie. Chance
zacisnął mocno pałce na kierownicy samochodu.
- Czy... czy powiedziałam coś złego? - spytała za
niepokojona.
Zerknął na nią, jakby nie bardzo wiedząc, jak zare
agować. Starał się zrobić obojętną minę, ale zupełnie mu
to nie wychodziło.
- Skąd takie przypuszczenie?
Wzruszyła ramionami.
- Przecież to czuję. Poza tym widzę, że za chwilę
wyrwiesz kierownicę z deski rozdzielczej.
Chance odetchnął głęboko parę razy.
- Dobrze, naprawię ten kran i sprawdzę palnik. Ale
nawet nie wejdę do tamtego pokoju.
Teraz ona zareagowała zdziwieniem.
- Ale dlaczego?
Zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Jego rysy stały się
nagle ostrzejsze, co dostrzegła mimo półmroku panują
cego w samochodzie.
- Nie będę naprawiał tego, co zniszczył mój ojciec
- odparł po dłuższym milczeniu. - Rozwalił tę ściankę,
kiedy mną o nią rzucił, a zamek wyłamał dlatego, że się
schowałem w łazience.
W jego głosie był nie tylko gniew, ale też ból. Lana
wyciągnęła rękę i dotknęła jego uda.
- Tak mi przykro - szepnęła. - Nie pomyślałam
o tym. Mój ojciec nigdy mnie nie bił. Nie pamiętam na
wet, żeby kiedyś podniósł głos.
Chance przykrył jej dłoń swoją.
- Zawsze zazdrościłem ci rodziców - mruknął. -
84 CARLA CASSIDY
W ciągu tego roku, który spędziłem u was, starałem się
udawać, że wcale nie nazywam się Reilly, tylko Colton.
- Po prostu miałam szczęście - westchnęła. - Zresztą
dopiero po latach zrozumiałam, jak wielkie. Rodzice za
wsze bardzo mi pomagali w życiu. A ty musisz sam do
konywać wyboru i podejmować decyzje. To bardzo cięż
kie zadanie.
- Nawet nie wiesz, ile masz racji.
Lana obróciła dłoń, by mogli spleść palce.
- Ale może, kiedy naprawisz tę ścianę, zagoi się jakaś
stara rana - podsunęła mu. - Wiesz, że twój ojciec już
tego nie zrobi...
Wyrwał jej dłoń i poprawił się na swoim miejscu.
- Wszystkie już się zagoiły! Została tylko złość, która
zniknie, kiedy pozbędę się całej posiadłości.
Lana uśmiechnęła się smutno. Mógł sobie mówić, co
chciał, ale ona wiedziała swoje. Jeszcze z dzieciństwa
pamiętała, jak bardzo zależało mu na miłości i akceptacji
ojca i to pragnienie wcale nie minęło. Chance powinien
raczej pogodzić się z przeszłością, niż walczyć z cieniem
ojca.
- Dobrze, nie mówmy już o tym - powiedziała, sta
rając się go udobruchać. - Przecież to nasz pierwszy
wspólny wyjazd do restauracji.
- Racja - odrzekł Chance i uśmiechnął się. - Ale
mam prośbę.
- Tak?
- Jeśli nie zdejmiesz ręki z mojego uda, możemy tam
nigdy nie dojechać. Po prostu zatrzymam się przy naj
bliższej stodole i zrobię coś, na co od dawna mam ochotę.
Cofnęła dłoń, nagle zawstydzona. Ale to uczucie je
szcze się pogłębiło, kiedy usłyszała własne słowa:
POWRÓT DO PROSPERINO
85
- To wcale nie byłoby najgorsze rozwiązanie.
Chance zerknął na nią, a potem znowu skierował
wzrok na drogę.
- Pomyśl o swojej kreacji.
Lana tak się zmieszała, że chciała otworzyć drzwi
i wyskoczyć z samochodu w biegu.
- Przepraszam, wcale nie chciałam tego powiedzieć
- bąknęła. - Przy tobie robię się taka... bezwstydna.
- Wcale mi to nie przeszkadza.
- Ale czy nie sądzisz, że jest to jednak... nienormalne?
- spytała z lękiem. - Przecież wcześniej wcale nie myśla
łam o seksie, a teraz wszystko mi się z nim kojarzy!
Roześmiał się serdecznie, czując, jak ulatują z niego
resztki napięcia. Nawet nie przypuszczał, że ktoś może
myśleć w ten sposób.
- Zapewniam cię, że to zupełnie normalne. Po prostu
jest nam wspaniale w łóżku. Poza tym możesz być jak
najbardziej bezwstydna, pod warunkiem, że zawsze bę
dzie ci chodziło o mnie.
Aż się zdziwił, z jaką łatwością słowo „zawsze" prze
szło mu przez usta. Zwykle starał się go unikać. Wyda
wało mu się ono pompatyczne i nieprawdziwe. Oczywi
ście tylko żartował, ale były to bardzo niebezpieczne
żarty.
Zatrzymali się przed włoską restauracją o nazwie Me-
dicino. Chance dawno tu nie był, gdyż pamiętał, że by
wają tutaj głownie zakochane pary.
- Lubisz włoską kuchnię?
- Mhm. To będzie miła odmiana.
Weszli do przestronnego wnętrza. Przy większości sto
lików stały tylko dwa krzesła. Poza tym ustawiono je na
tyle daleko od siebie, że można tu było swobodnie roz-
86
CARLA CASSIDY
mawiać. Na ich blatach stały świece i maleńkie bukieciki
kwiatów. .
- Ja tu miło - ucieszyła się Lana.
Kelner poprowadził ich do wolnego stolika i podał
karty. Złożyli zamówienie. Najpierw dostali butelkę wina
i Chance napełnił kieliszki.
- Czy mówiłem ci, że pięknie wyglądasz?
- Wspominałeś już coś wcześniej.
- Wobec tego pozwól, że to powtórzę. Wyglądasz na
prawdę cudownie.
Wyraz jego twarzy wskazywał, że rzeczywiście tak
myśli. Było to dla niej miłe i nowe doświadczenie. Do
tej pory nie wiedziała nawet, czy w ogóle się podoba
Chance'owi.
- Dziękuję. Ale założę się, że nie jestem pierwszą,
której to mówisz. Pewnie żadna nie może ci się oprzeć
- dodała pół żartem, pół serio.
O dziwo, zaczęło jej to nagle przeszkadzać. Może
sprawiła to atmosfera wieczoru, a może wynikało to z te
go, że Chance zaczął ją traktować jak... prawdziwą żonę.
Przypomniała sobie uczucie zazdrości z dzieciństwa.
Czyżby teraz powróciło?
Chance chciał jej coś odpowiedzieć, ale w tym mo
mencie zauważyli, że ktoś podszedł do ich stolika.
- No, nareszcie mamy okazję zobaczyć nowożeńców
- dobiegł do nich tubalny głos.
To byli Angie i Harmon Gravesowie. Oczywiście głos
należał do drugiego z nich.
- Tak się cieszę, kochanie - dodała Angie, całując
Lanę w policzek. - To dobrze, że udało ci się usidlić tego
hultaja. Myślę, że jemu też to dobrze zrobi. Przyjmij naj
szczersze gratulacje.
POWRÓT DO PROSPERINO
87
- Dziękuję - odparła Lana, czując się jak oszustka.
- Możemy się dosiąść? - Harmon już trzymał dwa
dodatkowe krzesła w swoich potężnych łapskach.
- Co tutaj robicie? - spytał Chance.
Harmon wskazał żonę.
- Angie twierdzi, że ma dość gotowania. Więc kiedy
ma wolny wieczór, zwykle wychodzimy gdzieś na kolację.
- Nie wyłażę z tych pieprzonych garów przez wię
kszą część tygodnia, więc czasami lubię wybrać się do
jakiejś cholernej knajpy.
Harmon spojrzał z wyrzutem na Angie.
- Mówiłem ci już, kochanie, żebyś się nie wyrażała
- rzekł z wyrzutem. - W każdym razie, nie przy mło
dzieży. - Wskazał oczami Lanę i Chance'a.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Nie uwierzycie, ale jesteśmy już oboje po trzydzie
stce - stwierdził Chance.
- Niemożliwe! - wykrzyknęła Angie. - Przecież pa
miętam, że zupełnie niedawno byliście dziećmi. Jak ten
czas leci.
Cała czwórka spoważniała.
- Angie, chciałam ci podziękować za wspaniałą struc
lę - odezwała się Lana. - Przepraszam, że nie zrobiłam
tego wcześniej. Moim zdaniem pieczesz najlepsze ciasta
w całej Kalifornii.
- Moim też - wtrącił Chance. - Napijecie się wina?
Poproszę kelnera, żeby przyniósł dodatkowe kieliszki.
- Nie, nie, przecież macie jeszcze miesiąc miodowy!
- zaprotestowała Angie. - Harmon, odstaw te cholerne
krzesła. Zresztą piliśmy już wino do kolacji. Idziemy.
Zniknęli tak nagle, jak się pojawili. Lana jeszcze przez
moment patrzyła w stronę drzwi.
88
CARLA CASSIDY
- Angle jest bardzo miła. Jak byłam mała, powiedziała
mi przy jakiejś okazji, żebym przestała beczeć, bo się zes-
markam. - Lana parsknęła śmiechem. - I miała rację!
- Tak, jest na pozór szorstka, ale ma wielkie, kocha
jące serce - stwierdził Chance. - Oboje z Harmonem
bardzo mi pomagali w dzieciństwie.
- W jaki sposób?
- Kiedy sytuacja w domu stawała się nie do zniesie
nia, to właśnie do nich uciekałem - wyznał Chance po
namyśle. - Przesiadywałem w kawiarni godzinami. Har
mon to taki wielki misio, ale czułem się przy nim bez
piecznie. A Angie dużo ze mną rozmawiała.
Lana wypiła trochę wina i skinęła głową.
- Rozumiem. Opowiedz mi trochę o swojej pracy
i podróżach po kraju.
To była dziwna prośba. Przecież spali ze sobą od pół
tora tygodnia, a ona wciąż niewiele o nim wiedziała. Jej
wyobrażenia dotyczące pracy akwizytora sprzętu rolni
czego były dosyć mgliste. Tacy ludzie pojawiali się co
prawda u Coltonów, ale zaraz znikali.
- Prawdę mówiąc, niewiele mam do opowiadania -
zaczął. - Zajmowałem się terenem obejmującym pięć sta
nów i miałem stałych klientów, chociaż szukałem też
wciąż nowych. Było to przyjemniejsze niż bezpośrednia
sprzedaż. Nie woziłem ze sobą tych wszystkich agrega
tów i kombajnów, jak się zapewne domyślasz. Większość
czasu spędzałem w samochodzie. Nie zrezygnowałem je
szcze z pracy, ale wziąłem urlop.
Chance wypił parę łyków wina.
- Lubisz prowadzić?
Zastanawiał się przez moment, a potem skrzywił się
zabawnie.
POWRÓT DO PROSPERINO 89
- Nie za bardzo. Wolę pracę fizyczną - dodał, przy
pomniawszy sobie robotę przy zagrodzie.
- Ale lubisz zmieniać miejsca?
- Jasne. - Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. -
Lubię spotykać nowych ludzi i poznawać nowe miejsca.
Odpowiada mi też to, że mogę pracować własnym ryt
mem. Jem, kiedy jestem głodny, śpię, kiedy robię się sen
ny. Nikomu nie muszę się tłumaczyć, dlaczego robię to
czy coś innego. Mojemu szefowi zależy tylko na tym,
żebym wrócił do firmy z jak największą liczbą zamó
wień. A ponieważ sprzedaję rzeczy, które są naprawdę
przydatne, nie mam wyrzutów sumienia, że naciągam lu
dzi na niepotrzebne wydatki...
- A nie czujesz się czasami samotny? - Wyobraziła
sobie takie życie i stwierdziła, że wcale by jej nie od
powiadało. Lubiła podróże, ale chciała też mieć miejsce,
które uważała za swój dom. - Przecież w takiej sytuacji
trudno się z kimś naprawdę zaprzyjaźnić.
Chance spojrzał na nią twardo.
- Utrzymuję takie... znajomości, na jakich mi zależy.
Podobne do naszej. Intensywne i krótkie.
To było kolejne ostrzeżenie. Tyle że teraz towarzy
szyła mu niezbyt przyjemna informacja. Lana zrozumiała,
że znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie. Wiele
lat temu udało jej się odkochać, ale teraz znowu zakochała
się w Chansie...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ta rozmowa na temat jego życia bardzo go zaniepo
koiła. Do tej pory uważał, że lubi swą pracę i związane
z nią podróże. Jednak Lana skłoniła go, by przemyślał
to sobie ponownie.
Wnioski nie były zachęcające. Spędzał wiele czasu
w samochodzie, przemieszczając się z miejsca na miej
sce, a za tym szczególnie nie przepadał. W obcych mia
stach czekały nań często niezbyt przyjemne motele i ho
tele. Wszystko to tworzyło atmosferę samotności i wy
obcowania.
Nagła świadomość tego stanu sprawiła, że odezwał
się niezbyt miło do swojej towarzyszki, chcąc przypo
mnieć jej, że ma zamiar wrócić do dawnego życia. Ale
teraz, prawdę mówiąc, sam nie miał na to szczególnej
ochoty.
Co gorsza, od tego momentu Lana zamilkła i odpo
wiadała tylko krótko na jego pytania. Pamiętając, jak za
chowywała się wcześniej, zapragnął, by znowu zaczęła
się śmiać i żeby w jej oczach pojawiły się wesołe iskier
ki. Na próżno.
- Czy opowiadałem ci o tym, jak kiedyś próbowałem
pracy w cyrku? - spytał. - To było dawno temu, w cza
sie wakacji.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie.
POWRÓT DO PROSPERINO
91
- Miałem wtedy dwanaście lat, a ten cyrk przyjechał
właśnie do Prosperino. - Chance dopił resztkę wina i do
dał: - Już wtedy wiedziałem, że nie będzie mi lekko z oj
cem, więc pomyślałem, że to by było coś dla mnie. Byłem
jednak świadomy, że muszę się jakoś wykazać, jeśli chcę,
żeby mnie przyjęli.
- I co? - zaciekawiła się Lana, chyba po raz pierwszy
od jego niezbyt fortunnej uwagi.
- Jeszcze zanim cyrk przyjechał, zacząłem ćwiczenia.
Prędko przekonałem się, że brakuje mi refleksu, żeby
żonglować albo robić inne tego rodzaju sztuczki, więc
w końcu zdecydowałem się na akrobacje na trapezie.
Lana przymknęła na chwilę oczy i zasłoniła usta, jak
by się chciała roześmiać. W jej oczach pojawiły się we
sołe błyski. Chance szybko podjął opowieść, chcąc je tam
zatrzymać:
- Zacząłem od tego, że zamocowałem liny z desecz
kami na tym wielkim drzewie niedaleko pastwiska.
Skinęła głową. Wiedziała, o które drzewo mu chodzi.
- Ale chyba też ci nie wyszło najlepiej, skoro nie
zostałeś cyrkowcem - zauważyła. Jej brązowe oczy po
ciemniały nieco i wyglądały teraz jak dwie okrągłe cze
koladki.
Chance pokiwał smutno głową.
- Już za pierwszym razem urwała się lina. Wylądo
wałem kilkanaście metrów od drzewa. Leżałem na ple
cach i przez moment, który wydawał mi się potwornie
długi, nie mogłem oddychać. Myślałem, że umarłem. Na
szczęście po chwili złapałem oddech, ale później nie pró
bowałem już cyrkowych sztuczek.
Przy stoliku pojawiła się kelnerka i zaczęła zbierać
talerze. Oboje zamówili jeszcze kawę i zamilkli na jakiś
92
CARLA CASSIDY
czas. Jednak kiedy na stoliku pojawiły się dwie filiżanki,
znowu pogrążyli się w miłej rozmowie. Wspominali stare
czasy i wszystkie zabawne zdarzenia z farmy Coltonów.
Dopiero po jakimś czasie zaczęli rozważania o tym, co
się stało z Meredith, która dawniej była pełna miłości
dla wszystkich swoich dzieci, zarówno tych naturalnych,
jak i adoptowanych.
Lana poinformowała go, co się zmieniło w okolicy.
Dowiedział się, kto zmarł, a kto wyszedł za mąż albo
się ożenił. Okazało się też, że rozwody, tak niegdyś rzad
kie, stały się również codziennością Prosperino.
Chance patrzył na nią z przyjemnością, kiedy mówiła.
Wyraz twarzy jego towarzyszki zdradzał zawsze, co myśli
o jakiejś sprawie, nawet jeśli nie chciała wygłosić swej
opinii.
Paru znajomych pozdrowiło Lanę z wyraźnym sza
cunkiem. Ktoś nawet podszedł do ich stolika, by podzię
kować jej za opiekę nad matką. Chance z przyjemnością
zauważył, że cieszy się tu sympatią i poważaniem. Szko
da, że nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Ci, któ
rzy go nawet kojarzyli, reagowali na niego raczej obo
jętnie. Ot, syn starego Reilly'ego. Jeden z tych, którzy
wyjechali z miasteczka...
Patrząc na Lanę, myślał o dzisiejszym wieczorze
i o chwili, kiedy wreszcie będzie ją mógł wziąć w ra
miona. Wprost nie mógł się tego doczekać. Wydawało
mu się to trochę dziwne, ponieważ dotąd uważał, że naj
bardziej podniecający jest seks z kimś, kogo się jeszcze
nie zna. Spali ze sobą już od jakiegoś czasu, a jednak
wcale mu się to nie nudziło, tak jak z innymi kobietami.
Wciąż potrafił odnaleźć w Lanie wiele ciepła i świeżości.
Płomień świecy igrał na jej twarzy. Wyglądała napra-
POWRÓT DO PROSPERINO
93
wdę pięknie i tajemniczo. Jak jakieś nieziemskie zjawi
sko, które ma zniknąć z jego życia.
Zerknął w dół, na złocistą skórę jej ramion. Gdy tylko
zobaczył ją w tej czerwonej sukni, wiedział, że nie może
czuć się bezpiecznie. Wyglądała w niej wyjątkowo ku
sząco. Zwłaszcza teraz, kiedy widział cienkie ramiączka,
które tak łatwo mógł z niej zsunąć...
W czasie jedzenia zauważył, że inni mężczyźni zer
kają ciekawie na jego partnerkę. Wielu z nich pewnie
by się z nią chciało umówić, gdyby nie on. Mogą sobie
patrzeć! I tak Lana należy do niego!
Chance wciągnął głęboko powietrze, dziwiąc się gwał
towności swych uczuć. Odkąd to zaczął uważać ją za
swoją własność? O ile dobrze pamiętał, umawiali się, że
nie będą siebie traktować w ten sposób...
Mimowolnym ruchem ręki przywołał kelnera i popro
sił o rachunek. Kiedy zapłacił, spojrzał na swą towarzy
szkę.
- Możemy już iść? - spytał.
Otarła usta serwetką i skinęła głową.
- Naturalnie.
Kiedy znaleźli się na ulicy, spojrzał na zegarek. Do
chodziło wpół do dziewiątej.
- Chcesz się trochę przejść? - zapytał. - Zdaje się,
że za dużo zjadłem, jak na tak późną porę.
Rzeczywiście czuł się trochę ociężale. I chociaż wie
dział, że przesuwa w ten sposób porę powrotu do domu
i pójścia do łóżka, to wydawało mu się, że powinni się
trochę przewietrzyć.
- Świetny pomysł - odparła. - Ja też nie czuję
się zbyt lekko. Kuchnia włoska jest zapewne dosyć treś
ciwa.
94 CARLA CASSIDY
- Ale za to smaczna. - Chance aż się uśmiechnął,
wspomniawszy spożyte dania.
Ruszyli wolno przed siebie. To, że wziął ją za rękę,
wydawało się całkowicie naturalne, chociaż nigdy wcześ
niej tego nie. robił. Musiał przyznać, że dłonie Lany są
bardzo delikatne i niezwykle kobiece. Miała długie palce
i obcięte na okrągło paznokcie. Wyglądały bardzo nie
winnie, ale Chance wiedział, że jej dłonie mogą go roz
palić do czerwoności.
- To moja ulubiona pora dnia - dodał, patrząc na
słońce, które dotknęło już horyzontu. Wszystko dookoła
zrobiło się złote i czerwone w jego świetle.
- Dlaczego? - spytała.
- Sam nie wiem. Właśnie o tej porze kończę pracę
i robię obchód rancza - odparł. - To przyjemnie widzieć
wciąż nowe postępy, może dlatego. Chociaż tak naprawdę
zawsze lubiłem zmierzch. Mogę wtedy nareszcie spokoj
nie pomyśleć.
- Ja zawsze zastanawiałam się nad tym, co wydarzyło
się w ciągu dnia na chwilę przed zaśnięciem - powie
działa. - To dla mnie taki magiczny moment.
Chance uśmiechnął się krzywo.
- Ale zdaje się, że ostatnio nie zostawiam ci zbyt
dużo czasu na refleksję... Nie czujesz się wyczerpana
po całym dniu pracy? Przecież albo gotujesz, albo zaj
mujesz się praniem i prasowaniem czy sprzątaniem.
- Nie na tyle, żeby nie mieć ochoty na coś innego...
- zauważyła nieśmiało.
Chance uwielbiał takie chwile, kiedy była zarazem od
ważna i nieśmiała.
- Stworzyłem erotyczne monstrum - zażartował. -
Nie przypuszczałem, że to tak będzie wyglądało.
POWRÓT DO PROSPERINO
95
Zaśmiała się i spuściła wzrok.
- Prawdę mówiąc, ja też nie... - Urwała, szukając
słów. - To znaczy nie... nie wiedziałam, że będzie mi
tak miło. Że... że tak mi się to spodoba.
- To tylko dlatego, że jestem tak wspaniałym kochan
kiem - zaczął się z nią drażnić. - W przypadku innych
to zaczyna się nudzić po paru pierwszych razach.
- Możliwe, że masz rację - bąknęła.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nagle zrobiło
mu się bardzo przyjemnie, a jednocześnie poczuł się stra
sznie podniecony. Najchętniej wskoczyłby do auta i po
mknął na ranczo. Oczywiście nie sam, tylko z Laną. Jed
nak sam zaproponował ten spacer i byłoby mu głupio
tak nagle go przerywać. Weszli na główną ulicę Pros
perino.
- Co dalej? - spytał.
Lana wyciągnęła przed siebie rękę.
- O popatrz, otworzyli w końcu ten sklep! - rzekła
z radością. - Myślałam, że nigdy tego nie zrobią...
- No to może tam pójdziemy - zaproponował.
Lana aż podskoczyła z radości. Wcale nie przypomi
nała w tej chwili statecznej mężatki.
- Naprawdę możemy to zrobić?! Wiesz, mogę tu jutro
przyjechać sama. Wcale nie musisz...
- Nie, nie - przerwał jej. - Przecież i tak jesteśmy
na spacerze. Prowadź.
Pociągnęła go za rękę do najbliższego przejścia dla
pieszych. Spieszyła się, tak jakby bała się, że nagle zmie
ni zdanie. Sklep, do którego się skierowali, wyglądał na
modny butik z drogimi ciuchami albo coś w tym rodzaju.
W każdym razie na wystawie wisiały jakieś fatałaszki...
Dopiero gdy przekroczyli próg, Chance zrozumiał, jak
96 CARLA CASSIDY
bardzo się pomylił. To był sklep z rzeczami dla dzieci
i niemowląt! To prawda, że na wystawie znajdowało się
trochę „ciuchów", czyli niemowlęcych śpiochów, różo
wych i niebieskich ubranek i fartuszków, ale w środku
można też było kupić wózki, nocniki, pampersy, a także
różnego rodzaju środki pielęgnacyjne. Wisiały tu również
sukienki ciążowe, które wzbudziły entuzjazm Lany.
Chance miał ochotę wiać stąd gdzie pieprz rośnie. Ner
wowo oglądał się w stronę wyjścia, bojąc się, że ktoś je
podstępnie zaniknie i nie będą mogli się stąd wydostać.
Wnętrze było dosyć miłe i bardzo kolorowe, wypełniała je
cicha muzyka. Ale wszystko tutaj było nastawione na dzieci.
- Och! - Lana jęknęła z zachwytem na widok dębo
wej kołyski. - Jaka śliczna! Podoba ci się, Chance?
Popatrzyła na niego lśniącymi oczami, a on niechętnie
skinął głową.
- Masz świetny gust - mruknął.
- Całkowicie się z panem zgadzam - rzekła sprze
dawczyni, zbliżając się do nich posuwistym krokiem. -
Takie kołyski są bardzo mocne. I proszę zwrócić uwagę
na specjalne zabezpieczenia, które uniemożliwiają malu
chowi wypadnięcie. A potem, kiedy dziecko podrośnie,
można ją przerobić na zwykłe łóżeczko. Taki wydatek
naprawdę się opłaca.
Lana uśmiechnęła się smutno.
- Też tak uważam, ale... na razie nie potrzebujemy
kołyski - wyjaśniła.
- Mimo to proszę się rozejrzeć. I polecamy się na
przyszłość... Ib jedyny tego typu sklep w Prosperino.
Lana skinęła głową.
- Tak, wiem. Bardzo długo czekałam na jego otwarcie.
Chance myślał, że spali się ze wstydu. Nigdy w życiu
POWRÓT DO PROSPERINO
97
nie był w sklepie z tego rodzaju artykułami i miał wra
żenie, że wszyscy go tu traktują jak przyszłego ojca.
- Wobec tego proszę wypełnić nasz kwestionariusz
- zachęcała sprzedawczyni. - Dostaniecie państwo nie
wielki prezent i będziecie otrzymywać pocztą informacje
na temat promocji. Kto wie, może trafi się obniżka na
te kołyski...
- Dziękuję, na pewno to zrobimy - zapewniła Lana.
Chance nie miał zamiaru niczego wypełniać. Pragnął
jak najszybciej uciec z tego miejsca.
Kobieta skinęła im przyjaźnie głową i odpłynęła
w kierunku następnej pary, która weszła do sklepu. Tym
razem powinna mieć więcej szczęścia, ponieważ psze
niczna blondynka była chyba w zaawansowanej ciąży.
Lana spojrzała na nią z zazdrością, a potem podążyła
w głąb sklepu. Chance powlókł się niechętnie za nią.
Przeszli tak przez dział pościeli dziecięcej, dział z wóz
kami i ubrankami. Chance uśmiechnął się nawet na wi
dok najmniejszych kowbojskich butów, jakie w życiu wi
dział, ale zaraz odstawił je na miejsce. Nie, zupełnie nie
wyobrażał sobie, że mógłby mieć dziecko. Co innego
Lana. Wystarczyło spojrzeć, z jaką czułością dotykała ko
cyków i poszewek, by uzmysłowić sobie, że jest wprost
stworzona do wychowywania dzieci.
Z całą pewnością będzie wspaniałą matką. Cierpliwą
i pełną miłości. Jej dziecko będzie najszczęśliwszym ma
luchem na świecie. Na pewno niczego mu nie zabraknie.
A w każdym razie nie czułości i zrozumienia... I to nie
zależnie od tego, czy Lana urodzi chłopca, czy dziew
czynkę.
Jej dziecko...
Dopiero po chwili dotarło do niego, że będzie to rów-
98 CARLA CASSIDY
nież jego syn lub córka. Na pewno będzie w jakimś sto
pniu do niego podobne. Kto wie, może nawet w dużym...
Dlaczego by nie?
Poczuł nagle gwałtowne ukłucie w sercu. Jeśli nawet
tak się stanie, to on w ogóle tego nie zobaczy. Już dawno
obiecał sobie, że wyjedzie zaraz po tym, jak Lana zajdzie
w ciążę. A później nie będzie starał się z nią skontakto
wać. Zresztą ona też się na to zgodziła.
Ale nic nie zmieni faktu, że będzie to jego dziecko.
Prawdę mówiąc, wcale się nad tym wcześniej nie zasta
nawiał. Nie myślał też o tym, co Lana powie dziecku
na temat jego ojca. Że zależało mu tylko na tym, by
dostać swoje ranczo? Że nie chciał mieć z nim nic wspól
nego? Nagle stwierdził, że chce wiedzieć, jak Lana ma
zamiar poradzić sobie z tym problemem.
- Lano?
- Co? A, słucham? - spytała roztargnionym głosem,
wciąż przyglądając się nocnej lampce z pozytywką.
- Co masz zamiar powiedzieć o mnie dziecku?
Dopiero teraz spojrzała na niego poważnie.
- Sama nie wiem - przyznała. - Jeszcze się nad tym
nie zastanawiałam.
- Przecież wiesz, że dzieci szybko dorastają, a wtedy
zaczynają zadawać kłopotliwe pytania - westchnął, po
cierając brodę. - Czy chcesz mu powiedzieć o naszym
układzie?
Lana skrzywiła się, jakby ta myśl sprawiła jej przy
krość.
- Nie, na pewno nie - odparła szybko. - Powiem po
prostu, że się pobraliśmy, ale nam nie wyszło. Takie rze
czy się zdarzają. Ostatnio nawet często.
- A co będzie, jeśli zechce mnie poznać?
POWRÓT DO PROSPERINO
99
Popatrzyła na niego z głębokim namysłem.
- Nie mam pojęcia, Chance. Trudno mi w tej chwili
nawet wyobrazić sobie swoją odpowiedź. Wiem tylko,
że będzie mi chodziło przede wszystkim o dobro dziecka,
więc pewnie wiele też będzie zależało od jego wrażli
wości, czy ja wiem, może też wieku, w którym zacznie
zadawać te trudne pytania.
Skinął głową na znak, że rozumie. Taka odpowiedź
na razie zupełnie mu wystarczyła. Z ulgą stwierdził, że
Lana straciła ochotę na dalsze oglądanie. Zatrzymała się
tylko przy ladzie, by wypełnić kartę, o której mówiła
sprzedawczyni. Zerknął jej przez ramię i z przykrością
stwierdził, że wpisała adres swojego mieszkania w mie
ście, a nie rancza.
- Mogłaś wpisać mój adres - zauważył, kiedy
znaleźli się na ulicy.
Wzruszyła ramionami.
- I co? Odbierałbyś informacje na temat dziecięcej
bielizny? Czy może chciałbyś zostawić to przyszłemu
właścicielowi? - zakpiła. - I tak muszę co jakiś czas
sprawdzać swoją korespondencję.
Stracili już ochotę na spacer i skierowali się do sa
mochodu. Chance wiedział, że Lana ma rację. Sam jej
przecież co jakiś czas przypomina, że tak naprawdę nie
są małżeństwem. A mimo to poczuł się dotknięty...
- No i jak się czujesz w miesiąc po ślubie? - Maya
spytała siostrę, przyglądając się jej uważnie. - Czy pla
nujecie dziś może coś szczególnego?
- Nie, nic. - Lana nabiła kawałek pomidora na wi
delec, ale nawet go nie tknęła. W ogóle straciła apetyt.
- Wiesz, chyba powinnam ci coś wyznać...
100 CARLA CASSIDY
Siedziały obie w kuchni i wyglądały na dwór, gdzie
szalała burza. To właśnie z jej powodu Chance odwołał
dzisiejsze prace i pojechał do miasteczka, by kupić trochę
rzeczy i zjeść lunch ze starą znajomą ze szkoły. Powie
dział, że przyjedzie dopiero na kolację.
Lana nie miała zbyt dużo pracy, skorzystała więc
z okazji, by zaprosić siostrę. Już wcześniej chciała jej
wyjaśnić, dlaczego wyszła za mąż, a teraz nadarzyła się
ku temu doskonała sposobność.
- Wyznać? - powtórzyła Maya i spojrzała na śpiącą
w leżaczku córkę. - To ciekawe. Co takiego chciałaś mi
wyznać?
Lana wciągnęła głęboko powietrze. Bała się powie
dzieć siostrze prawdę, ale dlatego chciała to mieć jak
najszybciej za sobą.
- Moje małżeństwo to fikcja - wypaliła.
Maya spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że nie było żadnej
ceremonii? - Uśmiechnęła się łobuzersko i mrugnęła do
niej porozumiewawczo. - Czyżby moja pobożna siostra
zdecydowała się żyć z facetem na kocią łapę?
Lana pokręciła głową.
- Nie, nie o to mi chodzi. To prawda, pobraliśmy się,
ale tylko po to, żeby za jakiś czas się rozwieść.
Oczy Mai stały się nagle wielkie, a uśmiech zupełnie
zniknął z jej ust.
- Co takiego?!
Lana patrzyła na swoją sałatkę, wiedząc, że siostra
nie przyjmie dobrze tego, co jej miała do powiedzenia.
- Zawarliśmy układ - zaczęła. - Chance musiał być
żonaty, żeby odziedziczyć ranczo. To był warunek jego
ojca.
POWRÓT DO PROSPERINO 101
Uniosła nieco głowę i dostrzegła szok w oczach sio
stry.
- No dobrze - podjęła po chwili milczenia Maya. -
A co ty z tego będziesz miała?
-' Dziecko.
Siostra aż jęknęła.
- Och, Lano! Co ty najlepszego zrobiłaś?! - Sięgnęła
przez stół, żeby chwycić jej rękę.
Lana uniosła dumnie brodę.
- Zrobiłam to, co chciałam. Doskonale wiesz, że bar
dzo pragnęłam mieć dziecko, a nikt się mną jakoś nie
interesował. W każdym razie nikt ciekawy... A okazja
sama pchała się w ręce. Chance praktycznie nie miał wyj
ścia... Kiedy już zajdę w ciążę, sprzeda tę posiadłość
i wyjedzie stąd, a ja wrócę do swojego mieszkania
w Prosperino.
Maya puściła jej dłoń, ale wyraz niepokoju nie zniknął
z jej ciemnych oczu.
- Trudno mi w to uwierzyć - westchnęła. - Przecież
widziałam, jak na niego patrzyłaś. Obawiam się, że to
rozstanie złamie ci serce.
- Nie wygłupiaj się. Nie jestem taka sentymentalna
- rzuciła Lana, siląc się na lekki ton.
- Ale kochałaś się w nim, kiedy był u Coltonów!
- Posłuchaj, przecież miałam wtedy kilkanaście lat.
Tego nawet nie można nazwać miłością, tylko zwykłym
zadurzeniem - tłumaczyła. - Zawarłam ten układ z pełną
świadomością jego konsekwencji. Chance nic mi nie obie
cywał, a ja niczego od niego nie chcę, oprócz dziecka.
Lana wzięła widelec i zjadła kawałek pomidora, wie
dząc, że Maya bacznie się jej przygląda. Wcale nie miała
zamiaru wyznać siostrze, że znowu beznadziejnie zako-
102 CARLA CASSIDY
chała się w Chansie. Przez jakiś czas starała się nawet
ukryć to przed samą sobą...
Duma nie pozwalała jej przyznać się do tego, że sio
stra ma rację. Niestety, było już zbyt późno. Poza tym
Lana liczyła na to, że ciąża obudzi w niej też inne uczu
cia, które pozwolą jej jakoś przeżyć spodziewane rozsta
nie. Nareszcie będzie miała dla kogo żyć. Uniosła oczy
i zauważyła, że Maya wciąż na nią patrzy, a na jej czole
pojawiły się zmarszczki.
- Tylko proszę, bez żadnych kazań. Rodzice już mi
powiedzieli, co o tym myślą. - Urwała na chwilę. - Ale
wiedzą tylko o ranczu. Nie mówiłam nic o dziecku...
Maya skinęła głową na znak, że jej nie zdradzi. Je
szcze przez chwilę wpatrywała się w nią intensywnie,
a potem na jej wargach znowu pojawił się lekki uśmiech.
- Będziesz wspaniałą matką.
Lana spojrzała na nią z wdzięcznością. Z większym
apetytem zabrała się do jedzenia. Reszta posiłku minęła
w miłej atmosferze i kiedy burza trochę zelżała, siostra
przeniosła małą do samochodu. Dochodziła druga, gdy
Lana została sama.
Nie czuła się jednak źle. W ciągu miesiąca bardzo
się tu zadomowiła. Nawet bardziej niż w swoim miesz
kaniu, które służyło jej głównie jako baza wypadowa do
kolejnych pacjentów. Jednak wiedziała, że nie powinna
się zanadto przyzwyczajać do posiadłości Chance'a. Pew
nie za jakiś miesiąc lub dwa oboje się stąd wyprowadzą,
a dom zajmą jacyś obcy ludzie. A wtedy zostaną jej tylko
wspomnienia...
No i dziecko! Na myśl o tej kruszynie na jej ustach
pojawił się radosny uśmiech. Tak, jakby już się go spo
dziewała. A może tak jest w istocie? Przecież mogła
POWRÓT DO PROSPERINO
103
zajść w ciążę, nawet o tym nie wiedząc. Zwłaszcza że
Chance bardzo sumiennie wypełniał swoją część zobo
wiązań...
Pozmywała naczynia, a potem zapaliła światło, ponie
waż w kuchni zrobiło się szaro. Wiatr przestał szaleć,
ale deszcz wciąż zacinał w okna. Spojrzała na zegarek
i wstawiła pieczeń do kuchenki. Następnie usiadła w sa
lonie z książką.
Czekała zaledwie godzinę. Najpierw usłyszała warkot
silnika, a następnie do domu wpadł Chance, trzymając
nad głową płaszcz przeciwdeszczowy.
- Uff! Leje jak z cebra - rzucił, strząsając krople,
które przywarły do płaszcza. - Istny potop.
Lana odłożyła książkę na stolik z telefonem.
- Lubię deszcz - powiedziała. - W domu od razu ro
bi się przytulniej.
- I brudniej - dodał, wskazując swoje mokre ślady.
- Nie przejmuj się. Zaraz to wytrę.
Pokręcił głową, wieszając płaszcz tak, żeby obsechł.
- Nie, ja to zrobię. I tak nie mam dzisiaj żadnej ro
boty - westchnął. - Na szczęście jutro ma się już roz
pogodzić.
- Więc może sobie ze mną poczytasz? - zachęcała
go. - Deszczowe dni doskonale się do tego nadają.
- Nie mam na to ochoty.
Mokre włosy przylgnęły mu do czaszki, co jeszcze
bardziej podkreślało kształt jego głowy. Również jego
T-shirt był wilgotny i przezierały przezeń mięśnie klatki
piersiowej.
- Więc może znajdziesz coś ciekawego w telewizji
- zaproponowała, widząc złote iskierki w jego oczach.
- Nie lubię telewizji. - Przysunął się bliżej. - Prze-
104
CARLA CASSIDY
cież doskonale wiesz, na co mam ochotę. - Pogładził
delikatnie rozpuszczone włosy Lany.
Jego dotyk sprawił, że przez jej ciało przebiegł
dreszcz. Poczuła, że bardzo pragnie Chance'a.
- Mogę poczytać później - szepnęła.
Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę schodów.
- To dobrze, bo dłużej nie mógłbym czekać.
- Może napiję się jeszcze trochę kawy, a potem pójdę
do domu - rzekł Samuel Wallson, jeden z najstarszych
mieszkańców Red River.
- Proszę bardzo. Zaraz ci naleję - powiedziała
Emily.
Bardzo lubiła staruszka, który już w czasie pierwsze
go spotkania przeszedł z nią na ty. Znał różne ciekawe
historie z życia nie tylko miasta, ale i kraju, i potrafił je
świetnie opowiadać.
Zanim sięgnęła po dzbanek, spojrzała jeszcze na ze
garek. Mimo że dopiero dochodziła trzecia, czuła się zmę
czona. Poprzedniej nocy śniły jej się jakieś koszmary
i niewiele spała. Wstała bardzo wcześnie, by jak najszyb
ciej o wszystkim zapomnieć. Częściowo jej się to udało,
ale z tego powodu czuła się teraz wyczerpana. Miała
ochotę zdrzemnąć się choćby pół godziny. Koszmary
zwykle nie powracały w czasie krótkiego snu.
- Emmo?
To imię zabrzmiało obco. Emily dopiero po chwili
przypomniała sobie, że chodzi właśnie o nią.
Nazywała się teraz Emma Logan. Ukrywając się przed .
zabójcą, musiała korzystać z przybranych nazwisk.
- Tak, słucham? - Odwróciła się, by zobaczyć, kto
ją woła.
POWRÓT DO PROSPERINO 105
- Telefon do ciebie - rzekł jeden z chłopców do po
mocy.
Podeszła w stronę kuchni, gdzie znajdował się aparat.
Telefon? Kto, do licha, mógł do niej dzwonić?
Zmarszczyła brwi i wzięła słuchawkę do ręki.
- Tak, słucham?
Cisza. Ale nie ta, która następuje po przerwaniu roz
mowy. Ktoś tam był i wsłuchiwał się w jej głos.
- Halo, kto mówi? - spytała zdenerwowana.
Znowu milczenie.
- Proszę się odezwać - niemal błagała.
Nieznajomy milczał. Z jakichś powodów uważała, że
jest to mężczyzna, a nie kobieta.
- Toby, to ty?
Usłyszała lekki trzask odłożonej słuchawki. A potem
sygnał zajętości. Czyżby Toby dowiedział się w końcu
od Wyatta, gdzie jej szukać? Czyżby nie dał za wygraną
i postanowił ją odnaleźć?
- Och, Toby - westchnęła, wiedząc, że musi wrócić
do Keyhole i przekonać go, by pozwolił jej odejść.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zastanawiał się, kiedy nareszcie poczuje się zaspoko
jony. Do tej pory, im więcej się kochali, tym większą
miał na Lanę ochotę. To niepokoiło go coraz bardziej...
Nie rozważał jednak, czy to się w ogóle stanie, ale
myślał jedynie o tym, kiedy to nastąpi. Jednego był bo
wiem pewny - to, co dobre, nie trwa wiecznie. Tyle że
w tej chwili wcale się tym nie przejmował. Myślał je
dynie o swej żonie.
Lana oddała mu pocałunek z co najmniej równym ża
rem, a potem spojrzała na niego lekko zażenowana. Je
szcze do tej pory wstydziła się swego pożądania i uwa
żała je za coś dziwnego, czy może nawet nienaturalnego.
Usta miała słodkie i nabrzmiałe od pocałunków. Chance
wprost nie mógł się nimi nacieszyć. Całowali się jeszcze
przez jakiś czas, a potem znowu wziął ją za rękę i po
ciągnął w stronę sypialni.
- Zaczekaj - szepnął, gdy znaleźli się przed drzwiami.
Jeden ruch i już miał ją na rękach. Symboliczny gest,
którego nie wykonał zaraz po ślubie. Nie zastanawiał się
jednak, co to może znaczyć, tylko wniósł ją do ich sypialni.
- Puszczaj - śmiała się.
- Jeszcze nie - wymamrotał, odgarniając wolną ręką
narzutę. Dopiero po chwili ułożył ją delikatnie na łóżku.
Ciemne włosy Lany dotknęły białej pościeli. Miał ochotę
ją pogłaskać, jak grzeczną dziewczynkę.
POWRÓT DO PROSPERINO
107
Jednak Lana z całą pewnością nie była dziewczynką,
chociaż miała w sobie wiele młodzieńczej świeżości.
Rozchyliła lekko usta, jakby oczekując kolejnego poca
łunku, i patrzyła na niego lśniącymi oczami. Krew ude
rzyła mu do głowy. Nie mógł już dłużej czekać. Drżącymi
palcami zaczął rozpinać jej bluzkę. Westchnął lekko, kie
dy dotarł do ostatniego guzika.
Tuż za nią pojawił się czarny biustonosz. Chance po
trzebował chwili, by go rozpiąć i następnej, by się go
pozbyć. Teraz miał przed sobą delikatne, ale i pełne piersi
Lany. Pochylił się, żeby je pocałować.
Aż westchnęła, czując jego bliskość. Wtedy poczuł,
że jego ubranie robi się za ciasne. A przynajmniej jego
część. Wstał, by móc je szybciej zdjąć. Lana patrzyła na
niego w tym czasie spod półprzymkniętych powiek. Pew
nie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak seksownie
wygląda, półnaga i dysząca pożądaniem.
Kiedy przyklęknął i zaczął ją pieścić, przeciągnęła się
niczym kotka.
- Och, Chance - westchnęła.
Dotknął jej piersi, a ona krzyknęła i wyciągnęła do
niego ręce. On jednak przedłużał pieszczoty. Zdjął jej
bluzkę, a następnie powoli rozpinał boczne guziczki jej
spódnicy.
- Szybciej, szybciej - popędzała go.
Kiedy jej pożądanie stało się oczywiste, poczuł się rze
czywiście podniecony. Ale wtedy zaczęły drżeć mu ręce
i z trudem rozpiął ostatnie dwa guziczki i niezdarnie ściąg
nął jej spódnicę. Lana leżała już przed nim niemal całkiem
naga. Zdjęcie majteczek było już tylko kwestią chwili.
Chance chciał przedłużyć moment wspólnego oczekiwania,
ale mu się to nie udało. Oboje za bardzo siebie pragnęli.
108 CARLA CASSIDY
Zwykle odsuwali się od siebie po akcie miłosnym,
co miało służyć podkreśleniu ich niezależności. Chance
bardzo o to dbał, ale tym razem nie chciał wypuścić Lany
z objęć. Przytulił ją do siebie i skłonił, by położyła mu
głowę na ramieniu. Oboje leżeli w ciszy, wsłuchując się
w swoje krótkie, gwałtowne oddechy. Czuli leniwą roz
kosz, która wypełniała ich ciała. Chance gładził Lanę de
likatnie po ramieniu, a ona tuliła się do niego, myśląc
o tym, że nigdy w życiu nie było jej tak dobrze.
Cieszył się, że nic nie mówi. Był jej za to wdzięczny.
Chciał po prostu leżeć w milczeniu, by móc na zawsze
zapamiętać te cudowne chwile. O ile zawsze potrafili się
wspaniale kochać, to jednak dopiero teraz czuł bliskość
żony. I chyba po raz pierwszy był całkowicie usatysfak
cjonowany.
Po jakimś czasie ich serca uspokoiły się, a oddechy
wyrównały. Leżeli razem, wciąż przytuleni. Chance ze
zdziwieniem stwierdził, że w przypadku Lany nie chodzi
mu wyłącznie o seks. Dawniej bałby się do tego przy
znać. Choćby dlatego, że było to dla niego czymś zu
pełnie nowym. Oczywiście wcześniej uprawiał seks
z różnymi kobietami, ale z Laną to doświadczenie na
bierało innego wymiaru.
Stawało się czymś wyjątkowym...
Tylko dlaczego? Przecież wcale tego nie chciał. Za
leżało mu na tym, by zapomnieć o tym związku, gdy
tylko się skończy. Muszę uważać, pomyślał i przytulił ją
mocniej do siebie. Lana zaczęła mruczeć niczym kotka,
a on pocałował ją w czoło. Dopiero wtedy zauważył, że
zasnęła. Zaczął gładzić lekko jej włosy, ale po chwili
ręka opadła mu na poduszkę.
On też potrzebował odrobiny snu.
POWRÓT DO PROSPERINO 109
Jednak wraz z nim pojawił się dziwny obraz. Chance
nagle spostrzegł ojca, siedzącego w swoim ulubionym fo
telu na werandzie. Było to dziwne uczucie, ponieważ do
skonale wiedział, że Boss nie żyje już od ponad miesiąca.
Ale w tym śnie wyglądał całkiem czerstwo i dosyć młodo.
- Co robisz, chłopcze? Bawisz się w dom? - zaśmiał
się Tom Reilly, chociaż jego zielone oczy lśniły złośliwie.
Chance poczuł dziwny ucisk w żołądku. Zaraz też po
prawił sobie szelki od spodni, dziwiąc się jednocześnie,
skąd je ma. Nienawidził szelek. Ojciec zawsze go zmu
szał, by je wkładał, a inni chłopcy śmiali się z niego
w szkole.
- Nie, tato.
- Chcesz udowodnić, że masz odwagę założyć rodzi
nę i zostać farmerem? - dopytywał się złośliwie stary
Reilly.
- Wcale nie chcę zostać farmerem, tato - odparł
Chance, rozglądając się nerwowo. - Nie chcę mieć nic
wspólnego z tym domem. Poza tym nie muszę cię już
słuchać. Ty umarłeś, słyszysz, umarłeś! Sam byłem na
twoim pogrzebie.
Boss wybuchnął śmiechem.
- Patrz na mnie, jak do mnie mówisz - upomniał syna.
- To, że umarłem, wcale nie znaczy, że nie żyję. Przecież
ciągle o mnie myślisz. Ciągle mnie przywołujesz, tak że
trudno mi się wyspać... - Tom poprawił się w fotelu. -
Wcale mnie nie dziwi, że nie chcesz zostać farmerem.
- Dlaczego, tato? - Chance znowu poprawił szelki.
Boss przeciągnął palcami przez włosy.
- Praca na ranczu wymaga ciężkiej pracy, ot co! -
wypalił. - A ty wolisz unikać pracy i odpowiedzialności.
Jeździsz sobie tam i siam. Nie dbasz o to, co się dzieje...
110
CARLA CASSIDY
- Ależ ja też pracuję!
- Niby jak? Jeżdżąc w kółko i sprzedając coś, co każdy
może kupić w okolicznych sklepach? - kpił ojciec. - Byle
baba może to robić!
- Nie jestem babą, tato.
- Ale nie jesteś też na tyle silny, żeby zająć się ran
czem - mruknął stary Reilly. - Gdybym mógł, to dałbym
ci dobry wycisk, ale popatrz. - Chciał uderzyć dłonią
w belkę, ale jego ciało przeszło przez nią jak przez masło.
- Dobrze, że mój stary fotel mnie trzyma. To pewnie
z przyzwyczajenia.
Chance nie słuchał tego i wcale go nie dziwiło, że
ciało ojca przechodzi przez przedmioty. Przecież dosko
nale zdawał sobie sprawę z tego, że jest duchem, było
więc logiczne, że nie miał normalnej konsystencji.
- Nie boję się ciężkiej pracy.
Boss zaśmiał się sarkastycznie. Chance doskonale pa
miętał ten śmiech ze swojego dzieciństwa.
- To pewnie dlatego, że zdołałeś jej uniknąć - kpił
ojciec. - Na to, żeby coś mieć, trzeba zapracować.
A ty nigdy nic nie będziesz miał, bo jesteś nicpoń i la
daco.
Te słowa bolały bardziej niż uderzenie. Chance wo
lałby, by ojciec dał mu lanie, a nie szydził z niego w ten
sposób.
- To nieprawda! - protestował. Jednocześnie przypo
mniał sobie, że powtarzał te słowa aż nazbyt często.
Stary Reilly znowu się zaśmiał.
- Jasne, że prawda. Przecież nawet ożeniłeś się z ko
bietą, która wcale ciebie nie chce. Zależy jej jedynie na
twoim nasieniu, to wszystko! Jak tylko wywiążesz się
z tego zadania, natychmiast od ciebie ucieknie. To dla-
POWRÓT DO PROSPERINO
111
lego, chłopcze, że wie, co o tobie myśleć. No, stój prosto,
nie garb się.
- To nieprawda, tato! Nieprawda! Nieprawda! -
Chance jeszcze raz nerwowo poprawił szelki. Ojciec
aż zanosił się diabelskim śmiechem. Nawet kiedy za
kał uszy, ten dźwięk wciąż do niego dobiegał. - Nie!
Nie!
- Chance! Chance!
Otworzył oczy i rozejrzał się wokół zdezorientowany.
Dopiero po chwili zrozumiał, że to Lana obudziła go,
przerywając koszmarny sen. Mógł jej być za to tylko
wdzięczny. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i wy
puścił je ze świstem. Czuł ból w piersiach, który minął
dopiero po paru następnych oddechach.
- Nic ci nie jest? - spytała z niepokojem.
- Nie, wszystko w porządku - odparł, chociaż wcale
nie miał takiego wrażenia.
Pochyliła się nad nim i odgarnęła kosmyk włosów
z jego pokrytego potem czoła.
- To dobrze. Krzyczałeś przez sen. To pewnie był ja
kiś koszmar?
Miał ochotę przytulić się do niej i opowiedzieć
o wszystkim, ale wiedział, że nie może tego zrobić.
- Tak... koszmar. - Jak inaczej mógł nazwać ponow
ne spotkanie z ojcem?
Lana zapaliła lampkę i cieple światło rozświetliło pa
nujący w sypialni mrok. Na dworze wciąż padał deszcz,
a jego szum wpływał na niego kojąco. Jednak sen wciąż
dawał o sobie znać. Chance zrozumiał, że nie otrząśnie
się z tego zbyt szybko. Nawet ze świadomością, że roz
mowa z Bossem była całkowicie nierzeczywista. Znaczy
ło to tyle, że ojciec zupełnie opanował jego myśli. Że
112
CARLA CASSIDY
nawet po śmierci nie mógł go usunąć ze swego życia.
A dałby wiele, by to zrobić.
Lana wciąż patrzyła na niego wielkimi, ciemnymi
oczami. Dostrzegł, że jest zaniepokojona.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała.
Czy miał na to ochotę? Nie, raczej nie... Bał się, że
w wyniku tej rozmowy ojciec stałby się bardziej rzeczy
wisty.
- Nie, to po prostu głupi sen.
Usiadł i przeciągnął ręką po włosach. Pragnął jak naj
szybciej zapomnieć bolesne słowa i śmiech, który wżynał
się w jego pamięć niczym nóż mordercy. Niestety, było
to bardzo trudne. Sam nie wiedział, dlaczego to wszystko
tak bolało. Przecież znał ojca i wiedział, czego może się
po nim spodziewać. Czyżby przeraziło go to, że spotkanie
nastąpiło tak niespodziewanie, jeśli ten sen w ogóle moż
na nazwać spotkaniem? A może przestraszył się trafności
zarzutów?
Chance przetarł oczy.
- Która godzina? - spytał.
Lana odrzuciła kołdrę, zupełnie nie przejmując się na
gością, i sięgnęła po stojący na szafce zegarek.
- Dopiero po szóstej. Jeszcze wcześnie.
- O tej porze zwykle pracowałem - szepnął, wyglą
dając za okno.
Na dworze było ciemno, ale to z powodu chmur i de
szczu. W okolicach szóstej można było jeszcze coś robić
na dworze.
- Jesteś pewnie głodny? - bardziej stwierdziła niż za
pytała.
Natychmiast poczuł skurcz żołądka.
- Coś by się zjadło - przyznał.
POWRÓT DO PROSPERINO
113
- Dobrze, zaraz przygotuję. Możesz zejść na dół za
jakieś piętnaście minut?
Chance skinął głową, patrząc, jak Lana wstaje i pod
chodzi do swoich ubrań. Niedawno przestała się go wsty
dzić i zaczęła się przy nim ubierać. Teraz obserwował
z przyjemnością ten proces, myśląc o tym, jak bardzo
się do siebie przyzwyczaili. Chyba należy uznać, że prze
kroczyli jakąś barierę.
Kiedy Lana wyszła, leżał sam, starając się wyobrazić
sobie, jak będzie wyglądała w ciąży. Jej piersi z pewno
ścią staną się większe, a brodawki ciemniejsze. Po jakimś
czasie przestanie już być tak szczupła w talii. Jednak wie
dział, że nie przestanie być piękna. I nagle zapragnął to
zobaczyć.
Słowa ojca powróciły do niego z nową siłą. „Nicpoń!
Ladaco!" Nawet gdyby Lana chciała, by z nią został, to
i tak byłoby jej lepiej bez niego. Zresztą nie wspomniała
ani słowem o tym, że pragnęłaby wycofać się z układu,
jaki zawarli. To prawda, że kochała się w nim, kiedy mie
szkał u Coltonów, ale przecież nie mógł traktować po
ważnie takiej młodzieńczej miłości. Już pewnie dziesięć
razy zdążyła się odkochać.
Pokręcił głową i stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli
weźmie prysznic. Może to spowoduje, że zapomni o mę
czącym koszmarze. Wstał więc szybko i pozbierał swe
ubrania. Następnie przeszedł do łazienki i z przyjemno
ścią wskoczył pod strumień ciepłej wody. Kiedy się ubrał,
odświeżony zbiegł na dół, czując, że jest coraz bardziej
głodny.
Lana kończyła właśnie nakrywanie do stołu.
- Przyszedłeś w najlepszym możliwym momencie -
zaśmiała się.
114
CARLA CASSIDY
Chance zajął miejsce za stołem.
- Jak zwykle wszystko świetnie wygląda - powiedział,
z przyjemnością przebiegając wzrokiem po potrawach. -
Wystarczy spojrzeć i już człowiekowi ślinka cieknie.
Nie przesadzał. Lana zawsze bardzo dbała o estety
czną stronę posiłku. Tym razem udekorowała tłuczone
ziemniaki odrobiną pietruszki, a w sałacie pojawiły się
kawałki ananasa i papryki, dodając jej nie tylko smaku,
ale też sprawiając, że wyglądała naprawdę apetycznie.
Lana usiadła po drugiej stronie stołu.
- Mam to po mamie. Zawsze mi powtarzała, że to,
co ładne, bardziej smakuje.
- Nie wiem, czy to zawsze jest prawdą, ale w tym
przypadku na pewno - orzekł, przypominając sobie po
siłki, które jadał w różnych barach i restauracjach. Cza
sami wyglądały naprawdę świetnie, ale nie dało się ich
jeść.
Lana troszczyła się nie tylko o wygląd jedzenia. Rów
nież stary dom, który pamiętał jako zimny i nieprzyjazny,
zmienił się dzięki różnym drobiazgom, które w nim
umieściła. Nagle okazało się, że kilka bukiecików, nowe
zasłony i kolorowe obrusy mogą całkowicie zmienić cha
rakter miejsca. Nigdy nie przyszłoby mu to do głowy.
Musiał przyznać, że dzięki temu ranczo bardzo zyskało
na wyglądzie, a jednocześnie zaczęło w nim budzić ciep
lejsze uczucia.
Lana podsunęła mu ziemniaki. Nałożył sobie sporą
porcję i sięgnął po mięso. Po chwili już mógł się rozko
szować prawdziwie domowym posiłkiem. Zupełnie za
pomniał o tym, jak jadał w drodze, ale kiedy się nad tym
zastanowił, musiał przyznać, że byłoby mu trudno wrócić
do dawnych przyzwyczajeń.
POWRÓT DO PROSPERINO
115
Kiedy zjedli, Chance pomógł jej pozmywać. Następ
nie Lana wyjrzała na dwór i wróciła z radosną wieścią,
że wreszcie przestało padać, chociaż po niebie wciąż
przesuwały się ciemne chmury.
- Może wypijemy kawę na werandzie? - zapropono
wała.
Wzdrygnął się, przypomniawszy sobie swój sen, ale
szybko się z tego otrząsnął.
- Dobrze - zgodził się.
Gdy usiedli przy stoliku, Lana odetchnęła.
- Uwielbiam zapach powietrza zaraz po deszczu -
powiedziała.
Chance skinął głową. On też lubił tę mieszaninę woni
wilgotnej ziemi, kwitnących kwiatów i przejrzałych owo
ców. Teraz dołączył do tego jeszcze delikatny zapach per
fum Lany. ,
- Tak, ja też. I tę atmosferę spokoju po burzy - dodał.
- Wszystko się wtedy uspokaja. Wokół jest jakiś bezruch.
Skinęła głową i wypiła parę łyków kawy. Chance po
szedł w jej ślady i stwierdził, że nawet ten płyn jest teraz
smaczniejszy. Czy to dlatego, że Lana znalazła gdzieś
serwis w różyczki, który należał do jego matki, i kon
sekwentnie z niego korzystała? Pamiętał, że razem z oj
cem zawsze pili wszystko z prostych, jednokolorowych
kubków, czy to było mleko, woda, czy później kawa.
Spojrzał na Lanę. Wyglądała naprawdę ślicznie z wło
sami odgarniętymi do tyłu. Sprawiała wrażenie całko
wicie spokojnej, jakby zajmowała się w tej chwili kon
templacją wieczności. A może jej nastrój szedł w parze
z tą wieczorną ciszą, która otoczyła ich swoim miękkim
płaszczem?
Pomyślał, że wygląda tak, jakby siadywała w tym
116
CARLA CASSIDY
miejscu od wielu, wielu lat. Jakby właśnie tutaj powinna
zostać...
Odwróciła głowę, jakby wyczula na sobie jego spoj
rzenie. Chance po raz pierwszy poczuł, że bardzo ob
chodzi go jej przyszłość. Przedtem wcale nie przejmował
się tym, jak sobie poradzi z małym dzieckiem, ale teraz
poczuł wyrzuty sumienia na myśl o tym, że ją w końcu
opuści.
- Czy chcesz pracować po tym, jak zajdziesz w cią
żę? - spytał z niepokojem.
- Tak, do siódmego albo ósmego miesiąca - odparła.
- Ale potem chciałabym zostać z dzieckiem przez jakiś
rok.
- I jak masz zamiar to zrobić? Przecież wiem, że nie
masz dużego majątku.
- Nawet małego - zaśmiała się. - Ale trochę udało
mi się odłożyć. A poza tym potrafię żyć oszczędnie. - Jej
oczy zalśniły ciepło. - To dla mnie bardzo ważne, żeby
mieć od początku kontakt z dzieckiem.
Chance przypomniał sobie wyraz jej twarzy po tym,
jak go obudziła, i zrozumiał, że wiele jest w niej czu
łości. A potem, nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie
kołyskę ze sklepu dziecięcego, którą razem oglądali. Lana
na pewno może sobie na nią teraz pozwolić, ale myślała
zapewne o przyszłości. Tak, z całą pewnością wzięła
wszystko pod uwagę.
- Będziesz świetną matką - stwierdził.
Aż pokraśniała z dumy. Rozumiała, że nie jest to tylko
tani komplement i że Chance rzeczywiście tak myśli.
- Dzięki - powiedziała. - Sama mam taką nadzieję.
Chciałabym przynajmniej w części być taka, jak moja
mama dla nas wszystkich. - Wypiła znowu parę łyków
POWRÓT DO PROSPERINO
117
kawy i spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Opo
wiedz mi o swojej matce. Tak rzadko ją wspominasz...
Chance chciał odruchowo odmówić. Niewiele pamię
tał ze swego dzieciństwa i rzeczywiście rzadko o tym
mówił. Nawet u Coltonów nie opowiadał o matce nasto
letniej Lanie, która była wówczas jego najlepszą przyja
ciółką.
Jednak patrząc na podwórko i pole przed sobą, przy
pomniał sobie więcej. Nagle powróciły do niego wspo
mnienia tego, jak przybiegał z pola, a mama wołała go
do kuchni na szklankę kakao. Właśnie szklankę, a nie
kubek...
- Pamiętam, że bardzo lubiła śpiewać. Kiedy budzi
łem się rano, najpierw słyszałem jej głos, a potem czułem
zapach smażonego boczku.
- Miała ładny głos?
Chance uśmiechnął się do siebie.
- Nie, tak naprawdę trochę fałszowała. Ale bardzo lu
biłem jej słuchać. Czułem się wtedy bezpieczny. -
Uśmiech zamarł nagle na jego wargach. - Ale przede
wszystkim pamiętam to, że zawsze broniła mnie przed
ojcem.
- To znaczy? - Lana pochyliła się w jego stronę.
Właśnie to w niej lubił najbardziej. Jeśli słuchała, to
bardzo uważnie. Nie starała się skierować rozmowy na
inne tory. A przecież większość ludzi jest zainteresowana
głównie autoprezentacją. Ci, których spotykał, woleli mó
wić o sobie, niż go słuchać. Czasami wydawało mu się,
że jest to choroba obecnych czasów. Westchnął głęboko.
- Dam ci przykład. Miałem wtedy niecałe siedem lat
i ojciec uznał, że zabierze mnie na polowanie. Wcale nie
chciałem iść, ale ojciec się uparł. Ciągle mi powtarzał,
118
CARLA CASSIDY
żebym wziął się w garść. A wtedy przyszła mama i po
wiedziała, żeby dał mi spokój. Początkowo nie chciał się
zgodzić, ale szepnęła mu coś na ucho i się odczepił. Prze
stał nawet nazywać mnie beksą.
- Wiesz, co mu powiedziała? - zaciekawiła się.
- Po łatach doszedłem do tego, że pewnie kazała mu
zabić kurę - zaśmiał się ponuro Chance. - Ojciec tego
nie znosił. Bał się, a może brzydził... Mama doskonale
znała jego słabości i podejrzewam, że w ten sposób dała
mu do zrozumienia, co znaczy dla małego chłopca za
bijanie. Prawdę mówiąc, do tej pory nie znoszę polować.
Lana aż się otrząsnęła.
- Ja też.
Chance uśmiechnął się do wspomnień i poczuł ciepło
gdzieś w okolicach serca.
- Widzisz, taka była moja mama. - Zagryzł wargi.
- Nigdy jej nie mogłem darować tego, że umarła tak
wcześnie.
Lana pochyliła się w jego stronę i ujęła jego rękę.
Kiedy na nią spojrzał, dostrzegł łzy w jej oczach.
- Bardzo mi przykro, Chance. Wiem, że było ci bez
niej ciężko.
Skinął głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Tak,
do tej pory tęsknił za matką. Brakowało mu jej fałszo
wania i ciepłego uśmiechu. Brakowało spokoju, z jakim
traktowała wszystkie wybryki ojca. Tylko ona umiała so
bie z nim radzić. Gdyby żyła dłużej, Chance wyrósłby
pewnie na zupełnie innego człowieka. Być może mógłby
przejąć ranczo i założyć rodzinę. Byłby dobrym farme
rem i mężem. A potem ojcem...
Nagle poczuł gwałtowną pustkę, która zaczęła go
ogarniać. Takie było całe jego życie - puste. A zaczęło
POWRÓT DO PROSPERINO
119
się to właśnie od śmierci matki. Od czasu, kiedy ojciec
postanowił, że wychowa go na prawdziwego mężczyznę.
Obejrzał się jeszcze i spojrzał na dom, a potem prze
niósł wzrok na ciemniejącą przed nim oborę i stodołę.
Dalej rozciągały się pola. Na niebie pokazały się pierwsze
gwiazdy.
- Rozjaśnia się - zauważył, myśląc o tym, że będzie
mu bardzo brakować rancza, tej werandy i wieczorów
z Laną.
Już teraz za nią tęsknił, chociaż jeszcze wcale się nie
rozstali. Tęsknił za Laną i za życiem, które mógłby pro
wadzić, gdyby nie ciągły imperatyw, by jechać dalej i da
lej. Żeby uciekać od ojca i tego, co sobą reprezentował.
Nie, nie może o tym myśleć. Musi skoncentrować się
na pracach, które go czekają. Tyle udało mu się przecież
osiągnąć. Ranczo piękniało z dnia na dzień, z tygodnia
na tydzień. Powinien dostać za nie dobrą cenę...
O dziwo, ta myśl wcale go nie ucieszyła. Wręcz jakby
się jej przestraszył i odruchowo ścisnął dłoń Lany.
Leżała w łóżku, czekając, aż miną poranne mdłości.
W ciągu ostatnich trzech dni budziła się ze świadomością,
że coś złego dzieje się z jej żołądkiem i że jeśli zacznie
się ruszać zbyt szybko, to na pewno skończy nad sedesem
w łazience. Po prostu nie czuła się zbyt dobrze.
Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, stwierdziła, że
musiała złapać jakieś wstrętne choróbsko. Zresztą w mia
steczku słyszało się o coraz większej liczbie zachoro
wań na grypę. Było to co prawda dosyć dziwne, ponie
waż wcześniej w ogóle nie chorowała, ale jednak zro
zumiałe. Dlatego zaaplikowała sobie herbatę z cytryną
i zmierzyła temperaturę. Miała trzydzieści sześć stopni
120 CARLA CASSIDY
i sześć kresek, co wskazywało, że choroba nie jest zbyt
poważna.
Następnego dnia zaczęła wręcz od termometru, a kie
dy rezultat okazał się taki sam, jak poprzedniego ranka,
uznała, że musi jej szkodzić coś z jedzenia. To prawda,
że ze względu na pracę Chance'a, starała się, by posiłki
były jeszcze bardziej treściwe niż kiedyś. Powiedziała
więc sobie w duchu, że musi zrezygnować z zawiesis
tych sosów.
Ale to również nie przyniosło spodziewanych rezul
tatów. Czy to znaczy...? Serce zaczęło jej bić jak szalone.
Prawdę mówiąc, od ceremonii ślubnej nie zaprzątała
sobie zbytnio głowy kwestią ciąży. Wiedziała, że to kie
dyś musi nastąpić, ale objawy ciąży zaskoczyły ją na ty
le, że myślała o czymś zupełnie innym. Grypa, sosy...
Chciało jej się śmiać.
Dotknęła brzucha, chcąc sprawdzić, czy się choć tro
chę powiększył. Kiedy stwierdziła, że tak, natychmiast
odczuła gwałtowne podniecenie. Dopiero po chwili sko
jarzyła, że to nie ma sensu i że na tym etapie jej sylwetka
z całą pewnością nie mogła się zmienić. Nagle poczuła
bolesne ukłucie w sercu. To prawda, że myśl o tym, iż
zostanie matką, wydała się jej radosna. Ale oznaczało to
jednocześnie rozstanie z Chance'em. Koniec ich „mał
żeństwa"...
Pomyślała z bólem o spędzonych razem chwilach.
Została „żoną" Chance'a dwa miesiące temu. Minął już
wrzesień i nastąpił październik. Chance przychodził teraz
wcześniej do domu. Mieli więcej czasu na wspólne po
siłki i rozmowy, co tylko pogłębiło jej uczucia.
Z chwilą, gdy powie mu, że jest w ciąży, przestaną
spać razem. Ba, będzie się stąd mogła nawet wyprowa-
POWRÓT DO PROSPERINO
121
dzić. Przecież wcale nie musi czekać, aż Chance sprzeda
ranczo. Zresztą prace na zewnątrz powoli dobiegają koń
ca. Jeszcze trzeba zrobić parę drobiazgów na polach, a po
tem kilka rzeczy w domu, i koniec. To nie powinno zająć
więcej niż tydzień.
Jeszcze tydzień... To tak niewiele, ale przecież zawsze
coś. Zresztą Lana nie miała przecież pewności, że jest
w ciąży. Musi poczekać aż do wykonania testów, ale na
wet one nie dawały pełnej gwarancji, że stało się to, czego
pragnęła.
Przede wszystkim powinna odbyć pierwszą wizytę
u ginekologa. Dopiero potem poinformuje o wszystkim
Chance'a i... będą się mogli rozstać.
Wstała i wykąpała się, a potem ruszyła powoli do ku
chni. Cały czas towarzyszyło jej poczucie końca. Zastana
wiała się, ile jeszcze razy będzie spać w tej sypialni i scho
dzić po tych schodach. A przede wszystkim, jak długo je
szcze będzie mogła cieszyć się obecnością „męża".
Nie, nie była jeszcze gotowa, by zakończyć to „mał
żeństwo". W końcu trwało ono tak krótko, że nie zdążyła
się do niego przyzwyczaić. Miała okazję doświadczyć
wszystkiego, co dobre... W duchu modliła się o cud, lecz
wiedziała, że ten nie nastąpi. Od samego początku była
świadoma, na co się decyduje i... to się właśnie miało
zdarzyć.
Znowu poczuła mdłości i zatrzymała się na półpiętrze.
Prawą ręką dotknęła brzucha. To tylko chwila, pomyślała.
Nudności zwykle nie trwały długo i mijały, kiedy coś
zjadła. Problem polegał na tym, że jednocześnie towa
rzyszyła jej nadwrażliwość na różnego rodzaju zapachy.
Zwłaszcza te kuchenne. Pomyślała jednak, że było warto.
Jeszcze niecały rok i będzie mogła urodzić dziecko. Cie-
122 CARLA CASSIDY
kawe, czy będzie miało jej oczy, czy też Chance'a? I czy
zachowa rysy Ramirezów czy Reillych? Możliwe, że bę
dzie bardzo podobne do Chance'a. Jaka szkoda, że ten
nie chce mieć z nim nic wspólnego.
W końcu dotarła do kuchni. Ku swemu zaskoczeniu
dostrzegła tam Chance'a, a właściwe tylko jego tylną
część, gdyż przednia zniknęła w szafce pod zlewem.
- Cześć - powiedziała do obu części.
Poruszył się gwałtownie i wyrżnął głową w metalową
rurę.
- Au! - jęknął. - Cześć - dodał, rozcierając guza.
Lana zachichotała i przykucnęła tuż przy nim.
- Przepraszam, że cię przestraszyłam.
Oparł się na łokciu i uśmiechnął.
- Nic się nie stało - rzekł. - Tylko co tutaj robią te
gwiazdy? Myślałem, że noc już się skończyła.
Lana pokręciła głową na te żarty.
- A właściwie, co robisz? - spytała.
- Zacząłem od kranu, ale potem okazało się, że syfon
też przecieka, więc stwierdziłem, że go naprawię. Nie
sądziłem jednak, że ciągle jest tam ta żeliwna konstrukcja.
Wszyscy mają teraz plastikowe.
- Będziesz ją wymieniał? - spytała, zastanawiając
się, jak długo mogłaby funkcjonować w kuchni bez zle
wu.
- Coś ty, wszystko jest w porządku, trzeba tylko po-
dokręcać rury. Muszę wziąć trochę pakuł i smaru. -
Uśmiechnął się. - W życiu nie widziałem solidniejszej
konstrukcji.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Gdybyś mogła mnie stąd wyciągnąć, to napiłbym
się kawy i zabrałbym się znowu do roboty.
POWRÓT DO PROSPERINO
123
Lana złapała go za rękę i zaśmiała się, kiedy jeszcze
raz rąbnął głową w spód zlewozmywaka. Po chwili wy
gramolił się jednak z szafki. Włosy miał zmierzwione
i Lana nie mogła się powstrzymać, by go nie pogłaskać.
- Wygląda pan, jakby pan ciężko pracował, panie
Reilly.
- Za to pani, jakby przed chwilą pani wstała, pani
Reilly - drażnił się z nią.
Lana uniosła ręce do góry.
- Dobrze, przyznaję się do winy. - Jej serce zabiło
mocniej, kiedy zobaczyła błyski w jego oczach. - Jakiej
mogę spodziewać się kary?
- O karze pomówimy wieczorem - mruknął i spoj
rzał na nią wymownie. - Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję. - Na samą myśl o kawie znowu zro
biło jej się niedobrze. - Ale usiądę z tobą przy stole.
Odsunęła się jednak na tyle daleko, by nie docierał
do niej zapach smolistego płynu. Chance spojrzał na nią
ze zdziwieniem, ale bez słowa napełnił filiżankę. Wy
glądał jak zwykle świetnie, chociaż miał na sobie tylko
T-shirt i dopasowane dżinsy. Ale to w zupełności wystar
czyło. Lana zauważyła, że kiedy bywali z tych czy in
nych powodów w Prosperino, kobiety rzucały w jego
stronę tęskne spojrzenia. Niektóre nawet się oglądały...
Na szczęście Chance nie zwracał na nie uwagi. Musiała
przyznać, że dobrze grał rolę męża.
Nie po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy ma
może gdzieś jakąś sympatię. Być może nawet kilka kobiet
czeka niecierpliwie na jego powrót „na trasę". Nic dziw
nego, że chce jak najszybciej zakończyć sprawę swojego
małżeństwa i sprzedaży domu. Pragnie zapewne znowu
stać się wolny.
124
CARLA CASSIDY
Ciekawość doskwierała jej coraz bardziej. W końcu
stwierdziła, że nie ma innego sposobu, by ją zaspokoić,
jak tylko zapytać o to samego zainteresowanego. Znali
się na tyle dobrze, że nie powinien mieć o to do niej
pretensji.
- Czy... czy masz może gdzieś sympatię? Chociażby
w Kansas, gdzie pracowałeś, albo jeszcze gdzie indziej...?
- Sympatię? - powtórzył tak, jakby to słowo było dla
niego czymś zupełnie nowym. - Nie, nie mam. Dlaczego
pytasz?
Chciała odpowiedzieć, że to z powodu miłości. Tego
uczucia, które już od jakiegoś czasu nie dawało jej spo
koju. A także dlatego, że przeczuwała rychły koniec ich
związku i pragnęła wiedzieć, czy porzuci ją dla innej ko
biety. Jeśli nie, gotowa była jeździć razem z nim, gdzieś
tam, po środkowym zachodzie.
- Tak sobie - bąknęła.
Przynajmniej teraz wie, że nikt na niego nie czeka.
Że jest wolny i... chce taki pozostać. Ta informacja nie
ucieszyła jej, jak mogłaby się tego spodziewać, ale też
nie zmartwiła. Pomyślała, że może go nadal kochać bez
większych przeszkód.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Emily otworzyła drzwi do małego domku i wymacała
kontakt na ścianie. Odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu za
paliła światło. Czuła się nieswojo, idąc przez zalesiony
teren od motelowego parkingu do swego lokum.
Motel „Hollow Tree" znajdował się na obrzeżach Key
hole i składał z niewielkich, turystycznych domków, roz
rzuconych po lesie. Łączyły je wąskie ścieżki, ale z jed
nego trudno było dostrzec drugi. Reklama, którą zoba
czyła przy drodze, mówiła o czystym, miłym i niedrogim
miejscu.
Jeszcze przed skrętem zadzwoniła z automatu do To-
by'ego i poprosiła, by następnego ranka przyjechał do
niej do „Hollow Tree". Nie znała numeru domku, więc
powiedziała, że zostawi mu wiadomość w recepcji. Tak
też zrobiła.
Wiedziała, że musi z nim porozmawiać i wytłuma
czyć mu swą sytuację. Bardzo ceniła sobie jego przyjaźń
i pomoc, ale o jakimś głębszym uczuciu nie mogło być
w tej chwili mowy. Przecież musi uciekać...
Tylko tyle mogła zrobić dla człowieka, który okazał
jej tak wiele życzliwości i serca. Nie było to zbyt wiele,
ale i tak ryzykowała, przyjeżdżając w te okolice.
Postawiła torbę podróżną na podłodze i rozejrzała się
dokoła, chcąc się przyzwyczaić do wnętrza domku. Urzą
dzony był skromnie, ale schludnie. Duży pokój był po-
126 CARLA CASSIDY
łączony z kuchnią, a obok znajdowała się łazienka z to
aletą i prysznicem oraz miniaturowa sypialnia. Coś ta
kiego wystarczy na jedną noc, a Emily nie miała zamiaru
zatrzymywać się tu na dłużej.
Uspokojona, ściągnęła buty i opadła na miękką ka
napę. Była wyczerpana. Wzięła dwa dyżury pod rząd,
a potem od razu wskoczyła do samochodu, by dojechać
do Keyhole o jakiejś sensownej porze. Podróż i tak zajęła
jej więcej czasu, niż myślała. Ale to z powodu burzy,
która rozpętała się po drodze. Inaczej byłaby tu dobrą
godzinę wcześniej.
W myślach zaczęła planować jutrzejszą rozmowę, co
wcale nie poprawiło jej nastroju. Wiedziała, co musi po
wiedzieć, chodziło tylko o to, by zrobić to jak najdeli
katniej. Nigdy by sobie nie darowała, gdyby Toby przez
nią cierpiał. Całym sercem pragnęła go pokochać, ale
wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Może kie
dyś, w przyszłości, kiedy uwolni się już od tego potwor
nego zagrożenia...
Skuliła się. Jej myśli zwróciły się ku matce, Meredith.
To straszne, że Patsy udało się zaplanować wypadek,
a potem wśliznąć się na miejsce Meredith! Życie wszyst
kich na ranczu stało się przez to koszmarem. I kto by
przypuszczał, że może to aż tak długo trwać... Patsy do
kładnie sobie wszystko zaplanowała i zapewne przygo
towała się do roli żony Joego.
- Żmija - westchnęła Emily.
Pomyślała, że Meredith musiało być bardzo trudno.
Znalazła się nagle w nieznanym miejscu, wśród zupełnie
obcych ludzi, nie wiedząc, kim jest ani skąd pochodzi.
Musiała zaczynać życie od początku, nieświadoma tego,
że ktoś ukradł jej tożsamość. A jednak nie załamała się.
POWRÓT DO PROSPERINO
127
Była na tyle silna, że zdołała przekuć tę tragedię na suk
ces. Emily wiedziała, że pracuje jako urzędniczka na Uni
versity of Missisipi i ma ogród, a w nim najpiękniejsze
kwiaty w mieście.
Tak, Meredith znajdowała się niewątpliwie w gorszej
sytuacji. Emily pomyślała, że co prawda ona też straciła
dom, ale mogła mieć nadzieję, że tylko na jakiś czas.
A poza tym pozostały jej wszystkie wspomnienia. Całe
dobro, które wiązało się z jej rodziną. Pomijając Patsy,
ale ją trudno było nawet uznać za bliską osobę...
Emily zagryzła wargi, ale trwało to tylko chwilę. Po
tem na jej ustach pojawił się uśmiech. Przypomniała sobie
bowiem duży ogród matki na ranczu. Meredith wprost
go uwielbiała. Poświęcała każdą wolną chwilę, by w nim
pracować. Okazuje się więc, że nie wszystko można za
pomnieć. Że gdzieś tam w podświadomości tkwią nasze
najważniejsze przyzwyczajenia, a także to, jakimi jeste
śmy ludźmi. Nasza osobowość.
Emily nagłe zobaczyła matkę w jej ogrodzie. Tuż
obok stał Marco Ramirez, rodzinny ogrodnik. Meredith
miała na sobie stare dżinsy i flanelową koszulę męża.
Na głowę włożyła słomkowy kapelusz, by ochronić się
przed prażącym słońcem.
Oboje z ogrodnikiem przeszli do dużej fontanny przed
domem. Meredith coś pokazywała smagłemu mężczyź
nie, a ten kiwał ze zrozumieniem głową. Nagle Emily
poczuła, że głowa jej leci w dół i wyprostowała się gwał
townie. Rozejrzała się niepewnie po wnętrzu i dopiero
po chwili zrozumiała, gdzie jest.
Dom, najpiękniejsze miejsce na ziemi. Tak dawno
w nim nie była. Ale Meredith nawet na niego nie spoj
rzała od dziesięciu lat. Kto wie, może wszystko by sobie
128 CARLA CASSIDY
przypomniała, gdyby go zobaczyła. Już niedługo mama
wróci na swoje miejsce, pomyślała Emily. Już niedługo
skończy się ten koszmar.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Serce zabiło jej
gwałtownie. Spojrzała na zegarek. Dochodzi jedenasta.
Na pewno nie może to być nikt z obsługi motelu.
A więc... Toby!
Pewnie już nie mógł się doczekać i przyjechał tu do
niej, a pani z recepcji podała mu numer jej domku. Miała
to zrobić, gdyby pytał o nią jakiś mężczyzna.
Wyjrzała przez okno znajdujące się tuż obok drzwi.
Mimo mroku rozpoznała jego sylwetkę i szybko otwo
rzyła drzwi.
- Och, Emmo. Tak dawno cię nie widziałem - po
wiedział wchodząc. Zdjął kapelusz i położył go na stoliku
obok drzwi. - Przepraszam, że nie czekałem do rana. Wy
jechałem zaraz po twoim telefonie.
- Toby... - szepnęła. Miała ochotę rzucić się mu
w ramiona, ale tego nie zrobiła. Patrzyła tylko z czuło
ścią na jego po chłopięcemu przystojną twarz.
- Bardzo się o ciebie niepokoiłem - ciągnął Toby. -
Chciałem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ja...
ja mogę już sobie pójść i wrócić rano, tak jak chciałaś.
- Jak widzisz, nic mi nie jest - rzekła z bladym
uśmiechem.
- Wyjechałaś tak nagle...
Zrozumiała, że najlepsze, co może zrobić, to poroz
mawiać z nim od razu. Bez żadnych przygotowań i dłu
gich przemów. Zaoszczędzi w ten sposób jemu i sobie
masę nerwów. Musi jak najszybciej wytłumaczyć mu, że
nie może dzielić z nim życia i że w ogóle będzie lepiej,
jeśli przestaną się kontaktować.
POWRÓT DO PROSPERINO
129
Nie wiedziała tylko, czy te słowa przejdą jej przez
gardło. Nie czuła się do tego w tej chwili zdolna. Wie
działa, że zrani w ten sposób Toby'ego i... siebie. Nagle
zrozumiała, że brakuje jej sił.
- Posłuchaj, czuję się zbyt zmęczona, żeby z tobą roz
mawiać - rzekła po chwili namysłu, wciąż zastanawiając
się, co jest lepsze. - Spotkajmy się jutro o dziesiątej, tak
jak się umawialiśmy.
Mina mu zrzedła, ale natychmiast skinął głową.
- Tak, oczywiście. Może przywiozę coś do jedzenia?
Bez wahania skinęła głową.
- To bardzo miło z twojej strony. Na razie.
- Śpij dobrze, Emmo - powiedział na koniec, uśmie
chając się ciepło. - Bardzo się cieszę, że do mnie za
dzwoniłaś.
- Po prostu czułam, że nie mogę tego tak zostawić.
- Dobranoc.
- Dobranoc, Toby.
Zamknęła za nim drzwi i z ciężkim sercem osunęła
się na sofę. Więc jednak jutro... Tak bardzo jej na nim
zależało, że nie była w stanie pożegnać się z nim na za
wsze.
Myślami powróciła do chwil spędzonych w Keyhole.
Jej związek z Tobym od początku oparty był na niepo
rozumieniach. Początkowo myślał, że Emily należy do
siatki złodziei samochodów. Kiedy jednak uwierzył, że
tak nie jest, powiedziała mu, że nazywa się Emma Logan
i że przyjechała do Keyhole po tragicznej śmierci narze
czonego. Chciała tu ochłonąć po tym, co się stało, i za
pomnieć o rodzinie i znajomych.
Oczywiście były to kłamstwa. Najbardziej na świecie
pragnęła wrócić do rodziny.
130 CARLA CASSIDY
Po jakimś czasie zrozumiała, że zaczęła darzyć To-
by'ego większym uczuciem. Był on najsympatyczniej
szym mężczyzną, jakiego znała. W dodatku dobrze się
z nim rozmawiało. Opowiedział jej o swej pracy, a także
o starszym bracie, Joshu, który brał udział w rodeach.
Podobały jej się zwłaszcza historie z czasów, kiedy obaj
chodzili do szkoły.
Westchnęła ciężko i wstała, Zajrzała jeszcze do sy
pialni i stwierdziła, że świeża pościel wygląda zachęca
jąco. Powinna jak najszybciej się położyć i odpocząć
przed jutrzejszą rozmową. Jednak w tym momencie zno
wu usłyszała pukanie do drzwi. Zajrzała do dużego po
koju i zauważyła kapelusz Toby'ego na stoliku.
No tak, zapewne sobie o nim przypomniał.
Podeszła z westchnieniem do drzwi i otworzyła za
suwę. W tym momencie ktoś nacisnął klamkę i pchnął
mocno drzwi. Emily krzyknęła z przerażenia i z trudem
zachowała równowagę. Gdyby nie zachowała resztek re
fleksu, leżałaby już pewnie nieprzytomna.
Aż otworzyła usta, patrząc na stojącego w progu czło
wieka. Chciała wrzeszczeć, wzywać pomocy, ale nie
mogła z siebie wydusić słowa. Długie, jasne włosy zwią
zane w kucyk. Na środku głowy łysina. Mężczyzna miał
szczupłą budowę, ale lekko wystawał mu brzuch. Jego
zwisające wąsy i kozia bródka podkreślały cienkość
warg, które teraz wykrzywiły się w obleśnym uśmiechu.
W ręce trzymał pistolet.
Emily nie znała jego nazwiska, ale doskonale wie
działa, kim jest. Widziała go do tej pory dwukrotnie i za
każdym razem otarta się o śmierć. To był płatny zabójca
wynajęty przez Patsy.
- Proszę, proszę, oto Emily Blair we własnej osobie
POWRÓT DO PROSPERINO 131
- zarechotał. - A może wolisz, żebym cię nazywał Emma
Logan?
Jego oczy zalśniły. Zabójca zrobił dwa kroki w jej
stronę i zamknął drzwi. Bardzo wyraźnie utykał i Emily
pomyślała, że gdyby udało jej się wydostać z domku, na
pewno by uciekła.
To pierwsze nastręczało jednak sporo trudności. Męż
czyzna wpatrywał się w nią i wszystko wskazywało na
to, że jest gotów w każdej chwili strzelić.
- Kim jesteś? Czego chcesz? - spytała w końcu, czu
jąc nieprzyjemną suchość w ustach.
Chciała przedłużyć ten moment. W duchu modliła się
o cud, choć wiedziała, że praktycznie nie ma szans, by
przeżyć.
- Nazywam się Silas Pike, ale przyjaciele mówią na
mnie Grzechotnik. - Znowu się uśmiechnął, chcąc po
kazać, jak bardzo lubi tę ksywkę.
Grzechotnik. Emily doskonale rozumiała, dlaczego go
tak nazywano. Ten człowiek miał w sobie coś z węża,
a jego oczy dosłownie hipnotyzowały ofiarę. Były małe
i paciorkowate, a także całkowicie pozbawione wyrazu,
jakby nie należały do człowieka. Emily nie chciała w nie
patrzeć. Zaczęła rozglądać się dookoła, szukając czegoś,
czym mogłaby się bronić. W pokoju nie było jednak nic
takiego. Zresztą cóż mogła przeciwstawić sile szybko
strzelnej broni?
- Czego chcesz? - spytała nieco drżącym głosem. -
Mogę ci dać pieniądze, ale nie mam ich za dużo. To
wszystko. Możesz je wziąć. Jeśli mnie zostawisz, nie po
wiem o tym policji.
Zaśmiał się nieprzyjemnie, a Emily poczuła dreszcz,
który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Poczuła, że robi
132
CARLA CASSIDY
jej się słabo, ale wiedziała, że nie może tego po sobie
pokazać.
- Jasne, że wezmę twoje pieniądze. Ale najpierw mu
szę wykonać swoją robotę. Po to mnie wynajęto.
Nie wyglądało na to, żeby mu się spieszyło. Wręcz
przeciwnie, zaczął wędrować po pokoju, rozglądając się
dookoła. Tak jak drapieżnik, który rozpoznaje teren ło
wów.
- To Patsy cię wynajęła, prawda? Patsy Portman?
- Nie znam żadnej Patsy - mruknął. - Ta, która na
dała mi tę robotę, nazywa się Meredith. Nazwiska ci nie
podam. Mnie też nie chciała go zdradzić, ale sam się
dowiedziałem. - Znowu zarechotał radośnie. - Chciała
to przede mną ukryć! Przede mną!
Nie wiedziała, co począć. Była zupełnie bezradna.
Oczywiście podejrzewała Patsy już wcześniej, ale świa
domość, że ciotka zrobiła coś takiego, wydała jej się po
tworna.
- Długo cię szukałem - ciągnął Grzechotnik. - Gdy
byś była brzydka, może nigdy bym cię nie znalazł. Ale
ludzie długo pamiętają młode i ładne dziewczyny.
- Więc... więc ktoś mnie zdradził?
Mężczyzna pokręcił głową.
- Sama się zdradziłaś. Od razu dowiedziałem się, że
spodobał ci się ten chłopaczek. Ten zastępca szeryfa. Je
szcze jeden romantyczny związek z tragicznym fina
łem. ..
Podszedł do niej. Stał tak blisko, że czuła odór jego
potu i kwaśny oddech. Nigdy nie spotkała kogoś aż tak
obrzydliwego. Kogoś, od kogo aż w takim stopniu ema
nowałoby zło. Nawet Patsy potrafiła to lepiej ukryć.
- Byłaś bardzo niegrzeczna - powiedział, wbijając
POWRÓT DO PROSPERINO 133
w nią wzrok. - Straciłem przez ciebie mnóstwo czasu.
Już dawno powinienem był cię zabić.
- Proszę... Niezależnie od tego, ile panu zapłaciła,
ja dam więcej... Dwa razy więcej.
Wiedziała, że nie ma sensu krzyczeć. Zauważyła już
wcześniej, że pozostałe domki są puste. A nawet gdyby
ktoś w nich mieszkał, i tak mógłby jej nie usłyszeć. Nikt
nawet nie usłyszy strzału i ten Pike będzie mógł stąd
odjechać jak gdyby nigdy nic.
- To ciekawa oferta - rzekł, udając namysł. -. Ale
obawiam się, że sprawy zaszły już za daleko. To bardziej
kwestia honoru niż forsy. Wynajęto mnie, więc muszę
zrobić to, co do mnie należy, rozumiesz?
Chciało jej się śmiać. Kryminalista z zasadami. Nie
sądziła, by Grzechotnik za bardzo przejmował się jaki
mikolwiek regułami. Raczej wątpił, czy zdoła uzyskać
od niej pieniądze.
A więc musi umrzeć. Tu, w tym przypadkowym mo
telu. Ale przynajmniej prawdziwa Meredith zajmie na
leżne jej miejsce.
- Łzy też mnie nie wzruszą - powiedział szorstko.
- Załatwmy to już, żebym mógł wyjechać z tej cholernej
dziury - dodał zmęczonym tonem.
- N i e !
- Odwróć się - polecił jej.
Emily wciągnęła głęboko powietrze.
- Nie - powtórzyła.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie możesz się ruszyć? - spytał szyderczo.
- Nie, po prostu nie chcę się odwrócić. Musisz patrzeć
mi w oczy. Chcę, żebyś zobaczył w nich własną śmierć.
- Modliła się w duchu o jakiś cud, ale ten nie następował.
134
CARLA CASSIDY
Pike skrzywił się. Wyraźnie nie spodobały mu się te
słowa i nie tego od niej oczekiwał. A potem wzruszył
ramionami.
- Dla mnie to wszystko jedno - powiedział, znowu
unosząc broń.
Nie chciała ginąć tak głupio. Wiedziała, że ma nikłe
szanse, ale mimo to skoczyła za kanapę. Mężczyzna tylko
się zaśmiał i ruszył tam, skąd mógłby do niej strzelić.
- Wszystko na nic, Emily Colton - mruknął. - No,
zmów jeszcze ostatni paciorek. A teraz uważaj, raz,
dwa...
Wstrzymała oddech, czekając na ostateczny wyrok.
Ale zanim Pike zdążył powiedzieć „trzy", drzwi otwo
rzyły się z trzaskiem.
- Emily! - dobiegł do niej głos Toby'ego.
Wrzasnęła z całej siły. A potem nastąpiły dwa strzały.
jeden i drugi. Ona jednak wciąż żyła, skulona za kanapą
niczym mysz. Przez moment nic nie widziała i nic nie
słyszała. Dopiero po jakimś czasie udało jej się oprzy
tomnieć. Zrozumiała, co się stało i jęknęła z przerażenia.
Właśnie wtedy dobiegł do niej cichy, mokry dźwięk.
Jakby ktoś chciał coś powiedzieć, chociaż dławił się
wodą.
Wychyliła się zza kanapy i zamarła z przerażenia. To
by spoczywał na podłodze przy drzwiach. Grzechotnika
nie było widać. Emily na czworakach dotarła do chło
paka. Dopiero teraz zauważyła, jak mocno krwawi. Jego
koszula dosłownie zabarwiła się na purpurowo.
- Toby! - Z bijącym sercem usiadła tuż obok niego.
Chciała coś zrobić, ale nie wiedziała, co. W myślach
powtarzała tylko: „O Boże, Boże, Boże...".
- Boże, Toby, co on ci zrobił?
POWRÓT DO PROSPERINO
135
,. Chłopak uśmiechnął się do niej blado.
- Za...apomniałem. - Jego wzrok powędrował w stro
nę kapelusza.
Skinęła głową i wytarła łzy, które płynęły jej po po
liczkach. Toby wciąż wpatrywał się w nią swoimi błę
kitnymi oczami, chociaż widziała, czuła, że gaśnie w nich
ten radosny płomień, który zawsze ją tak cieszył.
- Ni...nic ci nie jest? - wyszeptał.
- Nie, nic mi nie zrobił. - Usiadła, prostując się. -
Muszę iść, sprowadzić pomoc...
- Za póź...no. - Jego oczy stały się jeszcze bardziej
blade. Toby z trudem wydobywał z siebie głos. -
U...uciekaj. Nie... nie wiem, czy go tra...afiłem.
Pochyliła się nad nim.
- Nie chcę nigdzie uciekać.
Toby dotknął delikatnie jej policzka, a potem jego
dłoń opadła.
- O Boże! - krzyknęła.
Znowu otworzył oczy, ale płomyk życia ledwie się
w nich tlił. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Emily
z płaczem chwyciła go za nadgarstek. Jego puls był bar
dzo nikły i po chwili odniosła wrażenie, że zupełnie ustał.
Z otwartych oczu zniknęły wszelkie ślady życia. Chło
pak patrzył w sufit i nie poruszał głową. Emily jęknęła
przeraźliwie. Wzięła jego rękę i zaczęła ją całować. Boże,
Boże, nie pozwól mu umrzeć, modliła się w duchu. Daj
mu żyć. Przecież nie zrobił nic złego. Nikogo nie skrzyw
dził. Niech żyje jak najdłużej, żeby pomagać innym lu
dziom...
Spojrzała na niego. Nawet nie drgnął.
To koniec, pomyślała.
Grzechotnik zabił go z jej powodu.
136
CARLA CASSIDY
Sama nie wiedziała, jak długo tak siedziała płacząc.
W końcu jednak dotarło do niej, że nie jest bezpieczna
w tym miejscu i że musi uciekać. Toby miał rację. Grze
chotnik może wrócić, jeśli tylko otrząśnie się z pierwsze
go szoku.
Teraz wiedziała już, jak się nazywa. Potrafiła go do
kładnie opisać.
Wstała i zachwiała się. Nie mogła już pomóc To
by'emu. Chwyciła więc swą torbę i skierowała się do
drzwi.
- Tak mi przykro, Toby. - Spojrzała na chłopaka. -
Zawsze będziesz dla mnie bohaterem.
Wyszła, uginając się pod ciężarem winy. Zatrzymała
się w najbliższych krzakach i opadła na ziemię. Siedziała
tak chwilę, próbując się uspokoić. A potem przypomniała
sobie skierowaną w swoją stronę lufę i stwierdziła, że
musi być silna. Ten Pike myśli pewnie, że jest kompletnie
załamana. Że nie może sobie poradzić. Kto wie, może
już czai się gdzieś w pobliżu.
Zadrżała i przyklękła, by się rozejrzeć. Wszystko wo
kół wydawało się ciche i spokojne. Domyślała się, że To
by zdołała postrzelić zabójcę, ale nie wiedziała, na ile
poważnie. Być może Grzechotnik leży gdzieś niedaleko
bez życia. Jednak jakoś nie chciało jej się w to wierzyć.
Poza tym nie wiedziała, czy nie miał wspólnika. Kogoś,
kto wolał się nie ujawniać. Patsy mogła przecież wynająć
paru ludzi. Nie, nie, poznała ją dobrze i wiedziała, że
jest chciwa. Na pewno nie płaciłaby dwóm ludziom za
to, co mógł zrobić jeden wprawny zabójca.
Musi myśleć logicznie. Pike nie wie, że Toby nie żyje.
To daje jej pewną przewagę. Musi teraz jak najszybciej
opuścić to miejsce. Zaczęła się ostrożnie posuwać w stro-
POWRÓT DO PROSPERINO
137
nę parkingu, uważając na suche gałązki. Skoncentrowała
się na tej czynności, starając się zapomnieć o Tobym. Nie
było to łatwe, ale przecież walczyła o życie.
Co jakiś czas przystawała i nasłuchiwała. Nic nie mą
ciło nocnej ciszy. Nawet światełko w domku recepcji
zgasło, wskazując na to, że nikt nie spodziewa się tu ko
lejnych gości.
W końcu w światłach parkingu zamajaczyła sylwetka
jej samochodu. Przystanęła. Nie, to nie ma sensu. Na
miejscu Grzechotnika właśnie tutaj urządziłaby zasadzkę.
Być może morderca czai się gdzieś w pobliżu. Tym razem
nie musiałby jej się nawet pokazywać. Po prostu strzeliłby
z ukrycia i załatwił sprawę. Nie wątpiła, że zechce to
zrobić jak najszybciej.
Wolno skierowała się w stronę drogi. Autostop nocą
jest niebezpieczny, ale nie tak jak spotkanie z mordercą.
Musi dotrzeć do drogi i złapać jakiś samochód jadący
w stronę miasteczka.
Sama nie wiedziała, jak długo przedzierała się przez las.
Serce jej biło jak szalone, twarz i ręce miała podrapane
przez gałęzie. W końcu odetchnęła z ulgą na widok asfaltu.
Już chciała wyjść z krzaków, gdy uderzyła ją kolejna myśl.
Grzechotnik mógł równie dobrze czaić się gdzieś w pobliżu.
Być może jeździ tą drogą tam i z powrotem, czekając na
łatwy łup. Doskonale wiedziała, że przede wszystkim chciał
dotrzeć do swego samochodu. Ta myśl napełniła ją grozą
i Emily cofnęła się w głąb lasu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Postanowiłem ci zrobić małą niespodziankę i przy
gotowałem śniadanie - poinformował ją Chance, kiedy
weszła do kuchni.
Lana zrobiła wielkie oczy, a on z dumą wskazał dwa
talerze, na których znajdowała się jajecznica na kiełbasie
oraz grzanki. Wziął jedną i podsunął jej aż pod sam nos.
Zapach smażeniny i tłuszczu uderzył ją w nozdrza.
Lana cofnęła się, zakryła usta, a następnie wielkimi su
sami pobiegła do toalety. Zanim pochyliła się nad sede
sem, upewniła się jeszcze, czy starannie zamknęła za sobą
drzwi.
Do tej pory udawało jej się ukrywać przed Chance'em
poranne mdłości, ponieważ bardzo pilnowała tego, by
wstawać, kiedy jego już nie było w domu. Potem czuła
się trochę lepiej i około dwunastej bez przeszkód mogła
przygotować dla niego lunch. Nie przeszkadzały jej nawet
zapachy pieczystego, chociaż jadła je bez przyjemności.
Znacznie chętniej spożywała kiszone ogórki, kwaśną ka
pustę i inne tego rodzaju smakołyki.
W końcu wstała i wypłukała usta. Następnie prze
mknęła się do górnej łazienki, by umyć zęby. Patrząc
w lustro myślała, że w końcu się zdradziła. Już dłużej
nie może ukrywać prawdy.
- Szkoda - bąknęła pod nosem, schodząc do kuchni.
Chance powitał ją w holu.
POWRÓT DO PROSPERINO
139
- Bardzo różnie reagowano na moje gotowanie, ale
chyba nigdy w ten sposób - przyznał, przyglądając się
jej uważnie.
- Och, przepraszam, Chance.
Z uśmiechem pokręcił głową.
- Nie ma sprawy. Ale czy nic ci nie jest? Może cię
bierze grypa - dodał po namyśle. - Chłopcy mówili mi
wczoraj, że wszyscy na nią ostatnio chorują.
Spojrzała z niepokojem w stronę kuchni. Jeszcze te
raz na myśl o jajkach na bekonie robiło jej się niedobrze.
- Nie, Chance, to nie grypa.
Zdziwił się jeszcze bardziej.
- No to co?
- Nie domyślasz się? - Spojrzała mu prosto w oczy.
Dopiero teraz zrozumiał. Zauważyła emocje, które za
częły nim targać. Były to jednocześnie radość i strach.
I coś jeszcze... Przyjrzała mu się lepiej. Czyżby duma?
- A możesz mi to powiedzieć?
Lana skinęła głową.
- Zwykłe poranne mdłości.
Teraz wszystko było już jasne. Stała, czekając na wy
rok. Jednocześnie poczuła, że budzi się w niej zupełnie
nowe doznanie. W tym momencie chyba po raz pierwszy
poczuła się matką. Zrobiło jej się jednak przykro, że
Chance nie będzie się z nią już więcej kochał.
- Poranne mdłości? - powtórzył. - Może kupimy test
ciążowy. Powinniśmy to sprawdzić, zanim umówimy cię
na wizytę u ginekologa...
Zerknęła na niego, wyraźnie zaskoczona liczbą mno
gą. My kupimy. My musimy sprawdzić. Nie tego się spo
dziewała. Chance wcale nie chce wycofać się z tego
związku! Przynajmniej na razie...
140
CARLA CASSIDY
- Dobrze - zgodziła się.
Być może chodzi mu tylko o to, by sprawdzić, czy
dobrze wywiązał się ze swego zadania.
- Chodźmy do kuchni - zaproponował.
- Wolałabym...
- Nie przejmuj się - przerwał jej. - Zaraz wyrzucę
jajecznicę. Może zjesz grzankę z dżemem albo coś ta
kiego.
Skinęła głową na znak zgody. Chance wszedł do ku
chni, a potem zawołał ją do środka. Jajecznica zniknęła.
Talerze stały w zlewie, a na stole znajdowały się jedynie
grzanki.
- Dziękuję za dżem - powiedziała.
- Kawy?
- Wolałabym wodę mineralną.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Słyszałem o mdłościach porannych, ale nie sądzi
łem, że właśnie tak wyglądają - mruknął. - To chyba
bardzo męczące.
Lana machnęła ręką.
- Później ustępują. Jak zresztą sama nazwa wskazuje...
Zaśmiali się oboje i usiedli do stołu. Chance odsunął
się od niej z kawą, a ona skubała swoją grzankę.
- Po południu wszystko już będzie w porządku - do
dała. - Wtedy będę mogła coś zjeść.
Chance wypił trochę kawy i spojrzał na nią z niepo
kojem.
- A czy poza tym nic się nie dzieje? - spytał, mar
szcząc brwi. - Nic cię nie boli? Nie czujesz się gorzej?
- Nie, naprawdę nic mi nie jest - zapewniła.
Zainteresowanie Chance'a było czymś bardzo miłym.
Zwłaszcza że zupełnie się go nie spodziewała.
POWRÓT DO PROSPERINO 141
- Wiesz co, może od razu pojedziemy do miasta i ku
pimy te testy - zaproponował. - Żeby już wiedzieć na
pewno.
Lana pokręciła głową.
- Nie chciałabym ci przeszkadzać w pracy...
- I tak pewnie nie mógłbym pracować. Chcę najpierw
wiedzieć, czy naprawdę jesteś w ciąży.
Po chwili namysłu skinęła głową.
- No dobrze. - Bez entuzjazmu przystała na tę pro
pozycję. Wiedziała przecież, że będzie to ostatni gwóźdź
do trumny, w której spocznie jej małżeństwo. - Tylko
może za jakiś czas, aż się lepiej poczuję.
- Tak, tak. Oczywiście - zgodził się bez wahania.
Jednak prawdę mówiąc, już w tej chwili czuła się nie
co lepiej. Mdłości powoli mijały, zostawiając uczucie
czczości w żołądku. Dojadła więc grzankę, a potem ru
szyła na górę, by przygotować się do drogi. Wzięła to
rebkę i spojrzała na łóżko, na którym spędzili z Chan
ce'em tyle wspaniałych chwil. Ich małżeńskie łoże...
Cóż, najwyższy czas pożegnać się z tym wszystkim.
Wiedziała, że będzie jej brakować Chance'a. Nie cho
dziło tylko o seks, ale o wszystko, co się wiązało z ich
krótkim pożyciem. O uśmiech. Spokojną obecność.
O chwile spędzone razem na werandzie...
Zrobiło jej się strasznie żal tego wszystkiego i przy
stanęła w drzwiach. Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem sy
pialnię. Od jakiegoś czasu zdawała sobie sprawę z tego,
że rozstanie będzie trudne, ale nie przypuszczała, że tak
bardzo...
Klamka już zapadła. Chance musi tylko zdecydować,
czy chce, żeby wyprowadziła się jak najszybciej, czy też
pozwoli jej jeszcze trochę tu zostać. No i kiedy rozwód.
142 CARLA CASSIDY
A potem będzie budziła się sama i myślała o tym, co
straciła.
Dotknęła ręką brzucha. Ale coś też zyskała. Samotne
życie nie potrwa długo. Już wkrótce będzie cieszyć się
nowym życiem. Jednak Chance...
Westchnęła ciężko i zamknęła za sobą drzwi. Nie po
winna teraz myśleć o przyszłości. Musi skoncentrować się
na teraźniejszości, by jak najlepiej przejść przez okres ciąży.
Chance czekał na nią przy drzwiach wyjściowych, po
brzękując kluczykami od samochodu. Czyżby tak bardzo
spieszyło mu się, by kupić te testy, a potem usunąć ją ze
swego życia? Na tę myśl poczuła ponowne ukłucie w piersi.
- Jesteś gotowa? - spytał.
- Tak - odparła.
- A... mdłości?
- Prawie już ich nie czuję. - Uśmiechnęła się do nie
go blado. - Możemy jechać.
Skinął głową i otworzył jej drzwi. Wyszła z budynku,
który do niedawna uważała za swój dom. Zrobiło jej się
bardzo smutno. Wiedziała, że tu wróci, ale możliwe, że
tylko po to, by spakować rzeczy.
Wsiedli do samochodu.
- Wiesz o tym, że jak tylko kupię test ciążowy,
wszyscy w Prosperino będą wiedzieć, co się stało - po
wiedziała.
Chance uruchomił silnik.
- Tak, trudno zachować coś w sekrecie w naszym
miasteczku - mruknął. - Ale pewnie to samo byłoby,
gdybyś poszła do ginekologa, prawda?
- Oczywiście.
Doskonale wiedziała, jak funkcjonują plotki w Pro
sperino. Niemal widziała, jak przebiegają przez miasto,
POWRÓT DO PROSPERINO
143
zataczając coraz szersze kręgi. Ponieważ miasteczko było
małe, wszyscy interesowali się wszystkim. Jeszcze do nie
dawna ze szczegółami omawiano tu dramatyczne zmiany,
jakie zaszły w Meredith Colton, a potem zajmowano się
próbą zabójstwa Joego Coltona i aresztowaniem jego
przyjaciela Emmetta Fallona.
Sama była ciekawa, co mówiono o niej i tak szybkim
ślubie z „chłopakiem Bossa", jak nazywano Chance'a
w miasteczku. Czy ktoś może dowiedział się o testamen
cie starego Reilly'ego? Czy domyślano się powodów jej
decyzji? Jeśli nawet nie, to wiedziała, że inwencja miej
scowych plotkarzy nie zna granic... Zwłaszcza że Chance
nigdy nie cieszył się szczególnym szacunkiem w tych
stronach. Częściowo za sprawą ojca, a częściowo dlate
go, że sam zapracował sobie na opinię zbuntowanego na
stolatka. Poza tym mieszkańcy Prosperino nie lubili tych,
którzy stąd wyjeżdżali. Zwłaszcza jeśli wydawali im się
aroganccy i nieprzyjemni.
Tylko Lana znała prawdę. Tylko ona wiedziała, że
Chance jest w istocie miłym i wrażliwym człowiekiem,
który kryje się przed światem za maską. Zmusiło go do
tego okrucieństwo ojca. Teraz Chance musi zrozumieć,
że może zrzucić tę maskę i nic się mu nie stanie albo...
uciekać do końca życia przed cieniami przeszłości.
Chance spojrzał na nią z niepokojem i uchylił szybę.
- Tak lepiej? - spytał.
- W ogóle czuję się lepiej - zapewniła go z uśmie
chem. - Nie przejmuj się. Mogę ci obiecać, że nie zwy
miotuję w samochodzie.
Machnął ręką, słysząc te słowa.
- Wcale o tym nie myślałem. Po prostu chciałem, że
byś się już lepiej poczuła - rzekł z westchnieniem.
144
CARLA CASSIDY
O, do licha! Nie powinien mówić jej miłych rzeczy.
Nie teraz, kiedy czuła, że już niedługo będą się musieli
rozstać. To tylko powiększa ból i czyni całą sprawę je
szcze bardziej smutną. Lana nie miała pojęcia, czy gdyby
wiedziała o tym wszystkim, to ponownie zdecydowałaby
się na taki związek. Być może jej życie nie obfitowało
w wielkie uniesienia, ale też nie było w nim bólu czy
nawet większego smutku. A tu nagle poczuła się potwor
nie przybita i sponiewierana. Sama tego chciałam, po
wtarzała w duchu. Ale to nie pomagało.
Zerknęła w bok i zobaczyła jego profil na tle prze
suwającego się krajobrazu. Chance wyglądał naprawdę
wspaniale. Wcale nie chciała się z nim rozstawać.
Świadoma tego, że czas upływa, starała się zapamiętać
wszystkie szczegóły. Krótkie, zaczesane do góry włosy, zie
lone oczy, mocny podbródek... Tak, Chance jest najprzy
stojniejszym mężczyzną, jakiego zna. I najsilniejszym, do
dała w myślach, spoglądając na jego szerokie ramiona.
Wciąż wydawało jej się, że czuje na sobie jego ciało.
Pamiętała wszystkie intymne szczegóły z tym związane,
jak również to, że Chance ma niewielką myszkę tuż koło
pępka, a jego pierś i nogi pokryte są złotymi włoskami,
bardzo miłymi w dotyku. Myśl o tym spowodowała, że
zrobiło jej się gorąco. Och, te wspaniałe pieszczoty, bę
dące wstępem do czegoś większego albo celem samym
w sobie. Te przedłużające się chwile, kiedy mogła czuć
go w sobie i późniejsze minuty, kiedy leżeli obok siebie,
starając się złapać oddech.
- Znowu źle się czujesz? - zaniepokoił się Chance.
- Nie, nie. To nie to - odrzekła z roztargnieniem.
Wiedziała, że będzie jej brakować Chance'a i chwil,
które mogli spędzić na pieszczotach. Mogła się domyślać,
POWRÓT DO PROSPERINO 145
że ból zostanie w niej na długo, może na zawsze. Ale
postara się jak najlepiej wychować jego syna lub córkę.
Ciekawiło ją, czy dziecko będzie podobne do ojca i...
czy będzie mogła patrzeć na nie bez bólu?
Znowu zaczęła odpychać od siebie te niepokojące my
śli. Nie chciała zamartwiać się na zapas. Postanowiła po
prostu czekać, co jej przyniesie los, chociaż było to bar
dzo trudne. Zawsze jednak miała w sobie sporo cierpli
wości i liczyła, że tym razem będzie mogła się na tym
oprzeć.
Teraz musi zaczekać, aż kupią test i przekonają się,
czy rzeczywiście zaszła w ciążę.
Kiedy dojechali do miasteczka, oboje ruszyli w stronę
apteki. Po drodze Chance przypomniał sobie o różnych
sprawunkach, z którymi zwlekał, ale zdecydował, że zaj
mie się nimi przy najbliższej okazji. Teraz ma ważniejsze
sprawy na głowie.
Kiedy powiedział o tym Lanie, nalegała, by jednak
załatwili najważniejsze sprawy.
- Przecież nic się nie dzieje - przekonywała go. -
Prawdę mówiąc, krótki spacer dobrze mi zrobi.
Po chwili namysłu skinął głową.
- Dobrze, wobec tego chodźmy do sklepu żelaznego.
Nawet ucieszył się z takiego rozwiązania, ponieważ
mógł poprosić Lanę o pomoc. Chciał kupić nowe uchwy
ty do szafek, a także nowe zawiasy, ponieważ część sta
rych była już mocno zabrudzona lub przeżarta rdzą. Lana
pomogła mu też wybrać najlepsze środki czyszczące do
podłogi i mebli.
Ale cały czas myślał o stanie, w jakim znajduje się
jego żona. Bardzo źle odebrał to, co wydarzyło się w ku-
146 CARLA CASSIDY
chni. Już wcześniej słyszał o porannych mdłościach, ale
nie miał pojęcia, że właśnie tak to wygląda. Było mu
przykro, kiedy Lana, blada i wymęczona, pojawiła się
znów na dole. Widział, jak wielkim łukiem omijała dzba
nek z kawą. Jak starała się nie wdychać kuchennych za
pachów...
Dlaczego, na miłość boską, kobiety chcą zachodzić
w ciążę? Przecież to zupełnie nie ma sensu!
Co prawda Lana zachowywała się zupełnie normalnie,
ale wiedział, że po jakimś czasie zaczną ją trapić inne przy
padłości. Przede wszystkim stanie się ociężała. Być może
nawet sporo przytyje, a potem będzie miała problemy z od
zyskaniem dawnej figury. Poza tym mogą ją nękać na przy
kład żylaki, a już z całą pewnością opuchlizna nóg. Zwła
szcza jeśli rozwiązanie nastąpi pod koniec czerwca, a więc
w czasie pierwszej fali upałów. Tak, to szaleństwo, powta
rzał w duchu. Prawdziwe szaleństwo. Dlaczego w ogóle
zgodził się na ten bezsensowny układ?
Kiedy wyszli z drugiego z kolei sklepu, spojrzał na
zegarek. Dochodziła dwunasta.
- Może coś zjesz? - zaproponował Lanie. - Przecież
rano prawie nie tknęłaś jedzenia.
Z uśmiechem skinęła głową.
- Teraz zjem z przyjemnością - odparła.
Poszli do kawiarni, gdzie można było też dostać ze
stawy śniadaniowe, i zajęli lożę w kącie sali. Po chwili
pojawiła się przy nich sama Angie.
- Cześć, jak się macie - przywitała się. - Już dawno
chciałam do was wpaść, ale ciągle coś mi przeszkadzało.
Proszę, to dla ciebie. - Angie wyjęła kilka kartek z kie
szeni fartucha i podała je Lanie.
- Co to takiego?
POWRÓT DO PROSPERINO
147
Starsza kobieta puściła do niej oko.
- Przepisy na ulubione potrawy Chance'a - wyjaśniła
i zaraz dodała: - Nie zrozum mnie źle. Pewnie doskonale
gotujesz, ale zawsze przyda się jakaś pomóc, nie?
Lana potwierdziła, czując, że znowu robi jej się nie
dobrze. Po co jej teraz te przepisy? Przecież i tak nie
długo się rozwiodą! Schowała jednak kartki do torebki.
- Dziękuję.
- Nie ma za co - zapewniła ją Angie. - Doskonale
pamiętam, że Chance uwielbiał ciasto z truskawkami
i kurczaka z posmarowaną miodem skórką i ziemniaka
mi polanymi tłuszczem... Zjecie coś?
Lana zerwała się gwałtownie od stolika i pobiegła
w stronę łazienki. Starsza kobieta popatrzyła za nią z nie
pokojem.
- Mój Boże, czy to przeze mnie? Coś powiedziałam?
- Nie, nic takiego - zapewnił ją Chance. - Lana od
jakiegoś czasu walczy z grypą.
Skłamał bez większych wyrzutów sumienia. Nie miał
zamiaru rozgłaszać, że jest w ciąży, zanim sami nie zy
skają pewności.
- Mam nadzieję, że była u lekarza. Ostatnio kiepsko
to wygląda. Podobno Wilmę Nitters musieli zabrać do
szpitala po tym, jak się odwodniła w czasie grypy... -
Angie kręciła z dezaprobatą głową, a potem jakby sobie
o czymś przypomniała i klepnęła go po ramieniu. -
Wiesz co, dwa dni temu przejeżdżaliśmy z Harmonem
koło waszego rancza i muszę powiedzieć, że dawno nie
wyglądało tak dobrze. Twoja matka byłaby z ciebie na
prawdę dumna - dodała Angie. - Uwielbiała to ranczo.
Chance spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Jesteś pewna?
148
CARLA CASSIDY
Starsza kobieta zerknęła na opuszczone przez Lanę
miejsce, a potem zajęła je, wypełniając całą przestrzeń
między stolikiem a ścianką loży.
- Oczywiście. Kochała je prawie tak jak ciebie.
I bardzo lubiła tam pracować... Wieczorami siadywała
sobie na werandzie i słuchała śpiewu ptaków i grania
świerszczy. Daleko widać było pasące się bydło. Mó
wiła mi, że nigdzie nie czuje się tak dobrze i bezpie
cznie. Bardzo się cieszę, że tak jak ona pokochałeś wre
szcie tę ziemię...
Chance z niedowierzaniem kiwał głową.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
Starsza kobieta wzruszyła pulchnymi ramionami.
- Kiedy byłeś młodszy, koniecznie chciałeś stąd
uciec. Rozumiałam cię i nie chciałam przeszkadzać. -
Uśmiechnęła się do niego promiennie. - Ale teraz jednak
wszystko się zmieniło.
Tak, rzeczywiście, pomyślał z dużą dozą goryczy, ale
też ironii. Angie spojrzała na niego ostro, jakby chciała
zobaczyć jego ukryte myśli.
- Widzę, że bardzo się zmieniłeś. Dojrzałeś. To oczy
wiście wpływ Lany. - Westchnęła ciężko. - Szkoda, że
twoja matka tego nie doczekała.
Zmarszczył brwi. To, co mówiła Angie, pozbawione
było sensu, ale nie miał odwagi się do tego przyznać.
- Nigdy nie przypuszczałem, że mama lubiła ranczo
- powtórzył tylko.
- Twój ojciec kupił je tylko ze względu na nią -
stwierdziła Angie, nawet nie przypuszczając, że jest to
dla niego kolejna rewelacja.
- Naprawdę?
- Tom chyba wolałby zostać w wojsku. Miał tam
POWRÓT DO PROSPERINO
149
swoich ludzi i dryl, który tak lubił. Ale w końcu zgodził
się tutaj przenieść...
Oboje spojrzeli w stronę toalety, z której właśnie wy
szła Lana. Znowu była blada i wyglądała na wymizero
waną, zapewne dlatego, że nic do tej pory nie zjadła.
Angie wysunęła się z jej miejsca.
- Już lepiej? - spytała, poklepawszy Lanę po ramie
niu. - Chance mówił mi, że walczysz z grypą.
- Tak, znacznie lepiej - odparła Lana i usiadła.
Chance przyjrzał się jej uważnie. Odniósł wrażenie,
że ma lekko Zapuchnięte oczy, tak jakby płakała.
- No, muszę już wracać do kuchni - westchnęła star
sza kobieta i zerknęła z niepokojem w stronę zaplecza.
- Jeszcze mi tam pomylą zamówienia. Dajcie znać, jak
byście czegoś chcieli.
Lana uśmiechnęła się do niej blado.
- Dzięki, Angie. Będę pamiętała o tych przepisach,
które mi dałaś.
Kobieta machnęła ręką.
- Och, to nic wielkiego... - Po chwili zniknęła w kuchni.
-- Widzisz, działasz na nią tonizująco. Przy tobie na- .
wet nie przeklinała - zauważył Chance. - Powiedz, jak
się teraz czujesz. Nie sądziłem, że to może wrócić.
- Ja też nie. To pewnie podróż samochodem tak na
mnie wpłynęła...
- Jeśli nie chcesz, nie musimy nic jeść - dodał. -
Możemy zaczekać jeszcze godzinkę.
Lana pokręciła głową.
- Ale właśnie zgłodniałam. Myślę, że niewielkie śnia
danie dobrze mi zrobi. Zresztą wcale nie zwymiotowa
łam, tylko trochę popłakałam - wyznała. - Sama nie
wiem, co we mnie wstąpiło. To pewnie hormony...
150 CARLA CASSIDY
Chance słyszał także o tym.
- A więc może jednak nie jesteś w ciąży, tylko masz
jakieś zaburzenia hormonalne... - rzekł z namysłem.
- Naprawdę nie wiem, Chance.
- Tak czy inaczej powinnaś z tym pójść do lekarza.
Ale najpierw kupimy te... - Urwał, ponieważ do stolika
podeszła kelnerka. Złożyli zamówienie, a następnie w ci
szy czekali na śniadanie. Chance co jakiś czas popatrywał
w stronę Lany, starając się ocenić uczucia, jakie wzbu
dzała w nim myśl o jej ciąży.
Z jednej strony powinien się cieszyć, że wywiązał się ze
zobowiązań. Im szybciej, tym lepiej. Oboje kierowali się taką
zasadą. Ale z drugiej było mu żal wspólnych nocy. Doskonale
wiedział, że Lana nie będzie chciała się z nim teraz kochać.
W zasadzie nie powinno go to niepokoić. Przecież chodziło
mu właśnie o to, by dała mu spokój. Przynajmniej kiedyś...
Teraz nie miał już takiej pewności. Czuł, że będzie mu bra
kować spokoju i radości, jakimi wypełniła jego dom.
W końcu dostali swoje jedzenie. Zauważył, że Lana
przeżuwa bardzo wolno każdy kawałek i że z jakiegoś
powodu jest smutna. Może wydaje jej się, że jednak nie
będzie miała tego dziecka. Nie powinna się tym przej
mować. Chance był gotów dać jej wszystko. Mógł pró
bować aż do skutku. Nie wiedział tylko, czy Lana się
ucieszy, kiedy jej to powie.
- Angie powiedziała mi coś ciekawego, kiedy byłaś
w toalecie - rzucił, odkładając chleb i sięgając po kawę.
- Naprawdę? Co?
- Dowiedziałem się, że to moja mama chciała pra
cować na ranczu. Ojciec tylko z jej powodu zrezygnował
z pracy w wojsku i kupił jej tę ziemię... Nigdy bym nie
przypuszczał, że tak właśnie było.
POWRÓT DO PROSPERINO 151
Nawet teraz nie do końca w to wierzył.
Lana popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- A ty sam tego nie pamiętałeś?
Zmarszczył brwi. Prawdę mówiąc, zapomniał wiele
rzeczy, które dotyczyły matki. Pewnie dlatego, że był na
nią zły. Miał pretensję, że opuściła go, gdy był jeszcze
dzieckiem i zostawiła na pastwę Bossa. Przymknął oczy,
starając się otworzyć szkatułkę pamięci. Zobaczył kobietę
o miłej powierzchowności, a potem usłyszał jej głos.
- Mówiłem ci już, że dużo śpiewała - przypomniał
jej. - To chyba znaczy, że była szczęśliwa w tym domu.
W ogóle pamiętam, że zawsze była uśmiechnięta i że po
trafiła jakoś ugłaskać ojca. - Otworzył oczy. - Ależ tak!
Pamiętam też, że miała swój ogródek warzywny za do
mem, a od frontu wypielęgnowany klomb z kwiatami.
- To pewnie tam, gdzie jest ta piaszczysta łacha -
zauważyła. - Zawsze mi się wydawało, że tam właśnie
mogły rosnąć kwiaty. To doskonałe miejsce.
Chance uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Nawet mój ojciec lubił te kwiaty, ale po jej śmierci
przestał o nie dbać. Kiedy klomb zarósł zielskiem, kazał
go skosić, a potem parkował tam samochód.
- Może nie był naprawdę taki zły - podsunęła mu
Lana. - Może to śmierć żony spowodowała, że zrobił
się zgorzkniały. Może miał nawet dobre chęci i... starał
się cię wychować, jak swoich ludzi w oddziale.
Chance pokręcił głową.
- To go nie usprawiedliwia. Musiał przecież widzieć,
że nie jestem twardym żołnierzem, tylko dzieckiem.
- Tak, masz rację - zgodziła się szybko. - To go nie
usprawiedliwia. Ale może warto zrozumieć jego motywy...
Chance milczał dosyć długo.
152 CARLA CASSIDY
- Może - mruknął w końcu bez przekonania.
Skończyli posiłek i po wyjściu z kafejki ruszyli prosto
do apteki. Najpierw zdziwiła ich mnogość przeróżnych
testów ciążowych. Chance brał je do ręki i ważył pudeł
ka, chcąc wybrać jak najlepszy.
- Czy wiesz coś na temat tych testów? - spytał Lanę.
Uśmiechnęła się do niego ironicznie.
- Wiesz, jakoś nie miałam wcześniej potrzeby, żeby
to sprawdzać. Z przyczyn, że tak powiem, technicz
nych...
- Ee?
- No, nigdy wcześniej się nie kochałam - szepnęła,
spoglądając w stronę farmaceuty.
- Aa!
Nagle poczuł, że ma na nią straszną ochotę. Ta nie
winna uwaga obudziła w nim prawdziwą burzę zmysłów.
Po raz pierwszy tego dnia zauważył, że Lanie doskonale
jest w żółtym i że cienka bluzeczka przywarła mocno
do jej piersi. Sięgnął po pierwsze z brzegu pudełko.
- Weźmiemy ten - zwrócił się do aptekarza.
Zapłacił szybko i wyciągnął ją na zewnątrz. Chłodne
powietrze trochę ostudziło jego zapał. Uśmiechnął się do
Lany, chcąc jej pokazać, że wszystko będzie w porządku.
Dopiero teraz wyczuła jego napięcie, ale chyba nie do
myśliła się, skąd pochodzi. Jechali w milczeniu. Chance
co jakiś czas spoglądał na leżący na półeczce pakunek.
Test ciążowy.
Kiedy zaczęły się jego ziemie, nie mógł powstrzymać
uśmiechu. Patrzył na nie nowymi oczami. Oczami swojej
matki.
Specjalnie zatrzymał auto, by nacieszyć się tym wido
kiem. Dom jak zwykle wyglądał solidnie, ale i obora wraz
POWRÓT DO PROSPERINO 153
ze stodołą prezentowały się zupełnie nieźle. A zagroda
jakby czekała na bydło, które mógłby do niej zagnać...
Trawy na polach zazieleniły się po deszczu. Zrobiło mu
się szkoda, że nikt nie korzysta z tak dobrej paszy.
- Czy wiesz, jak się robi dżemy?
- Nie, ale mogłabym zapytać mamę. Dlaczego pytasz?
- Pamiętam, że w tamtych krzakach zbieraliśmy
z mamą jeżyny. - Wskazał zarośla rosnące przy ogro
dzeniu. - Robiła z nich świetny dżem.
Chance uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Ja też zbierałam jeżyny, ale nie lubiłam kolców -
powiedziała.
On jednak pokręcił głową.
- Mama nauczyła mnie, że trzeba się bardzo wolno
poruszać i unikać kłujących gałęzi - oznajmił. - Zbie
raliśmy najpierw jeżyny do kubełka, a potem zjadaliśmy
je prosto z krzaka. Żartowała wtedy, że po co nam pie
niądze, skoro mamy tyle jeżyn. I że moglibyśmy zbić
majątek na naszych konfiturach.
Lana dotknęła jego ramienia.
- Cieszę się, że wracają do ciebie dobre wspomnienia
- szepnęła. - Musisz tylko o nie bardzo dbać.
Skinął głową i chyba po raz pierwszy przyszło mu do
głowy, że zrobi błąd, jeśli sprzeda farmę. Nagle zrozumiał,
że nie nadaje się już do wędrownego życia. Nie po tym,
co przeżył z Laną w czasie ostatnich dwóch miesięcy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jak to się mogło zdarzyć? I dlaczego to, co powinno
wzbudzić w niej radość, stało się nagle powodem do
smutku?
Lana wpatrywała się uważnie w test i z bijącym ser
cem czekała, czy pokaże się na nim plus czy minus. Plus
oznaczałby, że traci ukochanego. Minus, że dziecko, któ
rego tak bardzo pragnęła.
Nagle przyszło jej do głowy, że nie jest to wcale takie
proste. Nie mogła stracić Chance'a, ponieważ tak napra
wdę nigdy nie zdobyła jego serca. Ich związek był jedynie
wynikiem chłodnej kalkulacji, a nie miłości. Oczywiście
w czasie ostatnich tygodni mogła udawać, że jest inaczej,
ale było to tylko oszukiwanie siebie.
Niestety, zakochała się w nim fatalnie. Co więcej, po
zwoliła wykiełkować nadziei, że Chance być może od
wzajemni jej uczucie.
Na próżno. Wszystko na próżno, myślała, starając się
powstrzymać łzy. Byłam strasznie głupia i teraz muszę
ponosić tego konsekwencje. Maya uprzedzała, że nie bę
dzie to łatwe.
Z trudem przełknęła ślinę i znowu spojrzała na test.
Odniosła wrażenie, że coś pojawiło się na celuloidzie.
Ależ tak, ma przed sobą błękitny znak plus.
Serce podskoczyło jej z radości.
POWRÓT DO PROSPERINO 155
- Moje dziecko - szepnęła. - Moje śliczne maleń
stwo.
Za niecałe dziewięć miesięcy zostanie matką. Z bożą
pomocą urodzi zdrowe, radosne niemowlę. Będzie mu
mogła poświęcić całe swoje życie. W jej oczach pojawiły
się łzy. Otarła je wierzchem dłoni, nie bardzo wie
dząc, czy wynikają z radości, czy też ze smutku. Musiała
się jak najszybciej pozbierać. Doskonale wiedziała, że
Chance czeka w napięciu, aż wyjdzie z łazienki i zdradzi
mu wynik testu. Wcześniej myślał nawet o tym, by pójść
do pracy, ale w końcu tego nie zrobił. Czekał, podobnie
jak ona, na rezultat.
Wrzuciła pasek do kosza i obmyła twarz zimną wodą.
Nie może mu pokazać, co naprawdę czuje. Musi się do
niego uśmiechać i oznajmić, że znowu jest wolny. Szcze
góły rozwodu mogą omówić później. Teraz nie czuła się
na siłach, by podjąć ten temat. Jeszcze raz pociągnęła
nosem i wyszła z łazienki. Myślała, że jest w kuchni, ale
Chance czekał na nią na korytarzu. Wyciągnęła kciuk
w górę.
- Misja zakończona - powiedziała.
Zeszli na dół. Chance nie wyglądał na zachwyconego.
- To świetnie - bąknął, gdy usiedli przy stole. - Gra
tulacje.
Uścisnął niezgrabnie jej rękę, ale zaraz ją puścił. Na
gle oboje poczuli się obco w swoim towarzystwie. Jakby
to, co ich łączyło do tej pory, gdzieś zniknęło. No tak,
przecież nie mają już wspólnego celu.
- Chyba zdążę się spakować, żeby przeprowadzić się
przed zmrokiem - westchnęła.
- Nie musisz się spieszyć, Lano - zapewnił ją gorąco.
- Właściwie powinnaś tu zostać do wizyty u ginekologa.
156
CARLA CASSIDY
Wtedy porozmawiamy o tym, co dalej. Zdaje się, że te
testy dają tylko jakiś procent pewności, prawda?
- Dziewięćdziesiąt.
Aż się skurczył pod ciężarem tego słowa. Wstał i za
czął przechadzać się po kuchni.
Kolejna zwłoka, pomyślała Lana. Miała na nią wielką
ochotę, chociaż tak naprawdę wiedziała, że to nie ma
sensu. I tak musi się rozstać z Chance'em, a im później
to nastąpi, tym bardziej będzie bolesne.
- Dobrze, jutro rano pojadę do lekarza - powiedziała.
Skinął głową i wbił dłonie w kieszenie dżinsów. Zno
wu milczeli, minuty ciągnęły się w nieskończoność.
W końcu Chance spojrzał w stronę pakunków, które
przyniósł do kuchni.
- Hm, może wezmę się do tych szafek - mruknął.
- Jeśli pozwolisz, ja pojadę do mamy - odezwała się
Lana. - Chciałabym z nią porozmawiać.
Lana nie widziała się z rodziną od pewnego czasu
i nagle zapragnęła pogadać z matką. Nie wiedziała jesz
cze, czy wyzna jej wszystko. Czuła po prostu chęć spot
kania się z bliskimi.
- Jasne. I wcale nie musisz się spieszyć - dodał. -
Odgrzejemy sobie coś na kolację.
Parę chwil później Lana wsiadła do swojego auta i ru
szyła w stronę posiadłości Coltonów. Nie musi się spie
szyć! Słowa Chance'a jeszcze dzwoniły jej w uszach.
Jasne, że nie musi się spieszyć. Najlepiej by było, gdyby
w ogóle tam została. Okres separacji już się praktycznie
rozpoczął...
Trudno, musi się z tym pogodzić. Jeśli jej się uda
umówić z lekarzem jutro rano, już po południu będzie
mogła opuścić ranczo. Przecież nie muszą już teraz oma-
POWRÓT DO PROSPERINO
157
wiać wszystkich szczegółów związanych z rozwodem.
Mogą się przecież spotkać na neutralnym gruncie.
Po jakimś czasie zobaczyła pierwsze zabudowania Ha-
ciendy de Alegria. Olbrzymi dom wznosił się nad Pacy
fikiem. Im była bliżej, tym lepiej widziała jego czerwony
dach i wznoszące się od frontu kolumny. Wszystko to
świadczyło o bogactwie i władzy, którą miała ta rodzina.
Minęła zabudowania gospodarskie i wjechała na pod
jazd. Przejechała kawałek i zaparkowała nieco dalej od
wejścia, a następnie wysiadła z auta. Jakiś czas temu
wszyscy korzystali z drzwi frontowych, witani ciepłym
uśmiechem Meredith, jednak należało to już do przeszło
ści. Lana znała swoje miejsce i podeszła do bocznych
drzwi, z których korzystała większość dostawców, i na
cisnęła przycisk dzwonka.
Otworzyła jej sama matka. Jej ciemne oczy zalśniły
radością na widok córki.
- Och, Lano! - wykrzyknęła i natychmiast wzięła ją
w ramiona. - Chodź szybko do środka. Zrobię sobie przerwę.
Kuchnia Coltonów była duża, ale Lana czuła się tutaj
jak w domu. Lubiła siadać przy długim stole, przy któ
rym jadali posiłki wszyscy pracownicy. Czasami dołą
czały do nich też dzieci, chociaż to też było dawno temu.
- Napijesz się kawy? - spytała Inez, kiedy córka usa
dowiła się już wygodnie.
- Nie, dziękuję, mamo. Niczego nie chcę - powie
działa i ku swojemu przerażeniu wybuchnęła płaczem.
Inez pochyliła się w jej stronę i przyciągnęła ją do
piersi. Lana zaczęła płakać jeszcze rzewniej.
- Co się stało, dziecko? - spytała matka z niepoko
jem w głosie. - Zachorowałaś czy wydarzyło się jakieś
nieszczęście?
158
CARLA CASSIDY
. Lana próbowała się pozbierać, nie chcąc wystraszyć
matki. Odsunęła się od niej i zaczęła rękami wycierać
łzy. Z wdzięcznością przyjęła chusteczkę, która mama
podsunęła jej pod nos.
- Nie, nie, nic się nie stało - zapewniła ją. - Po pro
stu zaszłam w ciążę.
Te słowa wywołały nowe potoki łez i chusteczka była
po chwili zupełnie mokra. Inez oparła się o tył krzesła
i założyła ręce na piersi. Patrzyła na córkę ze smutnym
namysłem.
- Ale przecież mówiłaś, że to małżeństwo jest na ni
by. Że wyszłaś za Chance'a, żeby mógł odziedziczyć
ranczo...
Lana stwierdziła, że nadszedł czas, by wyjawić matce
prawdę. Trochę się tego bała. A to dlatego, że nie wie
działa, jak to zostanie przyjęte.
- Nie tylko. - Pokręciła głową. - Chciałam z nim
mieć dziee...cko... - Znowu zaczęła płakać.
Łamiącym się głosem wyjaśniła Inez, na czym polegał
ich układ. Słuchając tego, matka coraz bardziej marsz
czyła brwi.
- Och, Lano! Jak to się stało, że wpadłaś na tak nie
szczęsny pomysł? - spytała tylko.
- Chciałam być maa...tką - jęknęła. - Naprawdę ca
łym sercem pragnęłam tego dziee...cka.
- Więc dlaczego jesteś teraz smutna? Przecież speł
niło się twoje marzenie. - Matka spojrzała jej głęboko
w oczy, a potem markotnie pokiwała głową. - No tak.
Och, Lano, zaczęłaś niebezpieczną grę z samą sobą. A te
raz przegrałaś.
Lana potwierdziła. Jej też przyszło to do głowy. Zro
zumiała, że byłoby jej zdecydowanie łatwiej, gdyby jed-
POWRÓT DO PROSPERINO 159
nak zdecydowała się na sztuczne zapłodnienie. Nie mo
głaby się przecież zakochać w sterylnej igle.
- Dobrze, więc masz już dziecko, a Chance ranczo.
I co dalej?
Sama chciałaby to wiedzieć.
- Chance powiedział, że mogę jeszcze jakiś czas zo
stać. Ale po wizycie u lekarza chcę się przeprowadzić
do miasta.
Znowu zaczęła płakać. Teraz jednak cicho i żałośnie.
Inez pokręciła z dezaprobatą głową.
- Powinnaś była od razu powiedzieć prawdę. Być mo
że udałoby mi się wybić ci to z głowy.
- Myślałam, że sobie poradzę - szepnęła Lana.
- Kochanie, pamiętam, jak patrzyłaś na Chance'a,
kiedy byłaś jeszcze dzieckiem. Świata za nim nie wi
działaś. Takie uczucia nie mijają... Oboje z ojcem bardzo
się o ciebie martwiliśmy. Potem było nieco lepiej, ale
przecież widziałam, co się dzieje. Odrzucałaś jednego po
drugim chłopców, którzy się do ciebie zalecali.
- Nikt się do mnie nie zalecał.
Matka uśmiechnęła się lekko.
- Naprawdę tak uważasz? Stałaś się potwornie nie
przystępna, ponieważ ciągle myślałaś o Chansie. Udawa
łaś, że interesuje cię tylko nauka, a tak naprawdę...
- Tak naprawdę wciąż bardzo go kocham - westchnę
ła Lana. - Jego i nikogo więcej. Ale on mnie nie chcee...
- Znowu zaniosła się płaczem.
- A co na to wszystko Chance?
Lana wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem - wyznała przez łzy. - Tak trudno
mi go zrozumieć. Czasami mi się wydaje, że mnie lubi,
ale zaraz potem gdzieś przede mną ucieka.
160 CARLA CASSIDY
Matka skinęła głową.
- Ten chłopiec zawsze uciekał - westchnęła. - Starał
się nie pokazywać, co czuje. To wina jego ojca. Znałam
go i wiem, że nie był złym człowiekiem. Nie potrafił
tylko zrozumieć innych ludzi. Powinien był wrócić do
wojska i zostawić syna u Coltonów...
- Myślę, że w głębi duszy liczyłam na to, że Chance
się przede mną otworzy. Tak jak kiedyś, w dzieciństwie...
- Nie, kochanie, nawet wtedy nie udało ci się mu
pomóc. Chance musi sam pogodzić się z przeszłością.
Lana wiedziała, że matka ma rację. Miała nadzieję,
że jej miłość mu w tym pomoże, ale to zadanie okazało
się ponad jej siły. Znaczyło to, że jeszcze raz straci Chan
ce'a, tym razem już na zawsze. Przecież w czasie ostat
nich tygodni nawet nie wspomniał o tym, że chciałby
jakoś zmienić ich układ.
Lana wciągnęła powietrze do płuc i uśmiechnęła się.
- Tak, wiem. Jakoś sobie poradzę.
- Jasne, że tak. Ramirezowie zawsze byli silni. - Inez
ścisnęła jej ramię.
- Dziecko mi w tym pomoże.
- Pamiętaj tylko, że masz rodzinę, która też to może
zrobić. - Matka pogładziła ją po policzku. - Wezmę ur
lop, kiedy będziesz spodziewała się rozwiązania.
Słowa Inez nie ukoiły bólu, ale dały siłę, by stawić
czoło kolejnym przeciwnościom. Lana wiedziała, że ro
dzice nie zostawią jej samej. A poza tym jej dziecko bę
dzie miało prawdziwą rodzinę. Nie pomyślała o tym
wcześniej, ale teraz wydało jej się to bardzo ważne.
Nagle usłyszały jakiś hałas na zewnątrz. Obie spoj
rzały w stronę drzwi, w których po chwili pojawiła się
Meredith Colton. Miała sobie zimnobłękitne spodnium
POWRÓT DO PROSPERINO
161
od Versacego i tak wyniosłą minę, że matka i córka aż
się skurczyły.
Jednak Lana musiała przyznać, że Meredith wygląda
naprawdę świetnie. Jej figurze nie można było niczego
zarzucić, a twarz uchodziłaby nawet za ładną, gdyby nie
zaciśnięte ze złością wargi i zimne błyski w oczach.
- Inez, muszę ci powiedzieć, że wczorajsza kolacja
była zupełnie nie do przyjęcia.
Nawet nie raczyła przywitać się z Laną. Po prostu pa
trzyła z naganą na swoją gospodynię.
Inez wstała i spojrzała na nią z godnością.
- Czy mogłaby pani powiedzieć, o co konkretnie
chodzi, pani Colton?
Meredith zmrużyła oczy, a jej nozdrza nagle się roz
szerzyły, jakby starała się opanować gniew.
- Kurczak był za bardzo spieczony, a ziemniaki nie
dogotowane. Sałata chrzęściła w zębach. Pewnie jej nie
domyłaś. A poza tym na obrusie była plama. Czy to wy
starczy?
- Tak, proszę pani. - Inez skinęła głową. - Zadbam
o to, żeby to się nie powtórzyło.
Lana czuła gniew matki.
- To dobrze. Nie mam zamiaru tolerować takich nie
dociągnięć. - Meredith obróciła się na pięcie i wyszła z ku
chni. Jeszcze przez chwilę słyszały stukot jej obcasów.
- Mogłaby zamknąć drzwi - powiedziała Inez, prze
chodząc przez pomieszczenie.
- Co za wiedźma! -jęknęła Lana. - Mamo, dlaczego
jeszcze tu jesteś? Dlaczego z nią wytrzymujesz?
Inez zamknęła drzwi i odwróciła się do córki.
- Tylko dlatego, że pamiętam, jak bardzo była dla
nas dobra. Poza tym żal mi Joego i reszty rodziny.
162 CARLA CASSIDY
Lana kręciła z niedowierzaniem głową.
- Ale dlaczego tak się zmieniła? Przecież pamiętam
ją jako wspaniałą osobę. Naprawdę miłą i uprzejmą. Na
wet gdyby miała zastrzeżenia do twojej pracy, powie
działaby to w inny sposób.
Inez machnęła ręką.
- Kolacja oczywiście była w porządku - stwierdziła
pogodnie. - Po prostu coś ją musiało rozzłościć. Ostatnio
wpada w gniew, kiedy przynoszą jej pocztę...
Lana nie słuchała matki. Powróciła myślami do lat
dzieciństwa i tego, jak im wszystkim było tutaj dobrze.
W drodze do domu odsunęła od siebie swoje problemy
i zastanawiała się nad przypadkiem Meredith Colton. Na
studiach mówiono jej, że ludzie nie mogą się gwałtownie
zmienić. Że najwyżej ujawniają się głęboko ukryte cechy.
Czyżby Meredith zawsze była taką jędzą? Jakoś trud
no było jej w to uwierzyć.
Myśl o zmianach przypomniała jej Chance'a, który
stanowił całkowite zaprzeczenie pani Colton. Nie, on się
w ogóle nie zmienił, chociaż Lana bardzo pragnęła, by
się tak stało.
Chodziło jej przecież o jedną niewielką zmianę. O to,
by ją w końcu pokochał. Wiedziała, że nie może go jed
nak zatrzymywać na siłę. Wolała, by wyjechał, niż stał
się kimś takim jak Meredith.
Czy to właśnie stało się z jego ojcem? Nawet jej mat
ka uważała, że stary Reilly powinien był wrócić do woj
ska. Wbił sobie jednak do głowy, że musi wychować sy
na, a znał tylko jeden sposób... Obaj byli nieszczęśliwi.
Obaj zamknięci w swoich światach, bez możliwości po
rozumienia.
I tak zostało. Chance stworzył sobie samotny świat,
POWRÓT DO PROSPERINO 163
którego nie chciał opuścić. Gdyby pragnął z nią zostać,
na pewno by jej to jakoś zakomunikował. On jednak trwał
przy dawnych ustaleniach, więc nie zostawało jej nic in
nego, jak tylko podporządkować się jego woli.
Na widok domu obudziły się w niej cieplejsze uczu
cia. Przeżyła tu zaledwie dwa miesiące, a już czuła się
wrośnięta w to miejsce. Będzie jej bardzo trudno wrócić
do swojego ciasnego mieszkania.
- Tak, szkoda - westchnęła, wjeżdżając na podjazd.
Zatrzymała się i zacisnęła usta. Wiedziała, że musi
przełamać falę żalu, jaka w niej wezbrała. Powinna jak
najszybciej pożegnać się z Chance'em i wrócić tam,
gdzie jest jej miejsce.
Patsy Portman przechadzała się po sypialni, czując
pod stopami miękkość dywanu. Nie zwracała na to jednak
uwagi. W ręce trzymała telefon komórkowy i zastana
wiała się, co dalej.
Jej numer znał tylko jeden człowiek, a ona czekała
na telefon od niego przez cały tydzień. Aparat jednak
milczał, co znaczyło, że Silas nie zabił jeszcze Emily.
Patsy denerwowała się coraz bardziej. Grzechotnik
dzwonił ostatnio przed tygodniem. Poinformował ją, że od
nalazł ślad Emily i że jedzie właśnie do niewielkiego mia
steczka w Montanie. Powiedziała mu wtedy, by zadzwonił,
kiedy już wykona swoje zadanie. A potem nic. Cisza.
Dlaczego zajmuje mu to tyle czasu? Zawsze wydawało
jej się, że płatni mordercy działają szybko. Od tego przecież
zależą ich zarobki. Jednak Silas wyraźnie się ociągał.
A przecież nie miał trudnego zadania. Zabicie dziew
czyny, która nie umie obchodzić się z broną, powinno
być dla niego kaszką z mlekiem.
164
CARLA CASSIDY
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Patsy Portman zrobiła
wszystko, co możliwe, by zatrzeć ślady swojej przeszło
ści. Nikt w żaden sposób nie mógł jej dowieść, że nie
jest Meredith. Pozostała tylko Emily. Ta wścibska Emily,
która wreszcie powinna zniknąć z jej życia. Którą nie
chciała się dalej przejmować.
Na początku, zaraz po wypadku, który tak zręcznie
udało jej się zaaranżować, Emily miała senne koszmary
i mówiła o dwóch „mamusiach". Jednak była na tyle ma
ła, że nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy dorośli trak
towali ją pobłażliwie, nie wyłączając Joego.
Lecz z upływem czasu te koszmary nie ustąpiły. Co
więcej, dziewczynka zaczęła sobie przypominać różne
rzeczy. Stała się podejrzliwa i Patsy nie mogła dłużej tego
tolerować.
Emily mogła zniszczyć całe jej życie. To wszystko, co
z takim wysiłkiem sobie zbudowała. Mogła jej zabrać bo
gactwo i wystawność, do których się przyzwyczaiła...
I właśnie wtedy przyszedł czas na działanie. Patsy za bardzo
polubiła rolę Meredith, by tak łatwo z niej rezygnować.
Wcale jej nie obchodziło to, że jej „kochający" mąż,
Joe, coraz częściej jej unikał. Że w ogóle nie mógł na
nią patrzeć. Nie potrzebowała go. Zależało jej tylko na
jego pieniądzach i nazwisku.
W ciągu tych dziesięciu lat wypracowali sobie model
pokojowego współistnienia. Joe dał jej spokój i zajmował
się głównie dziećmi, a ona mogła prowadzić własne ży
cie. To jej nawet odpowiadało, chociaż czasami miała
ochotę rzygać, kiedy patrzyła na tę rodzinną sielankę.
Dlatego starała się wszystkim po trochu uprzykrzać życie.
Ale nie za bardzo, żeby nie zaczęli przeciwko niej knuć.
Jeśli nawet kiedyś nie słuchali historii Emily, to teraz
POWRÓT DO PROSPERINO
165
z pewnością bardzo by się nią zainteresowali. Dlatego
musiała zadbać o to, żeby nigdy nie dotarła do ich uszu.
Poza tym miała jeszcze trochę własnych spraw. Na przy
kład musi odnaleźć swą córkę, Jewel, którą zabrano jej
zaraz po urodzeniu.
Podeszła do okna i spojrzała na poszarpane skały, za
którymi znajdował się ocean. Jej ręce same zacisnęły się
w pięści. Wywalczyła sobie to miejsce. Poświeciła wiele
czasu, by zaplanować tę akcję i teraz nie ma zamiaru się
poddać. Zawsze ceniła w sobie przede wszystkim energię
i bezwzględność w dążeniu do celu.
Już dawno temu powinna była zepchnąć Emily na ska
ły wprost z balkonu. Wszyscy uznaliby to za nieszczę
śliwy wypadek. Niestety, zagapiła się. Zbyt wcześnie uz
nała, że jest bezpieczna, i z uśmiechem słuchała opowie
ści tej małej. Nie doceniła potęgi pamięci. Teraz postą
piłaby inaczej.
Pomyślała jeszcze o Grzechotniku. Spotkała go w ja
kimś barze w Los Angeles, gdzie zatrzymała się w drodze
do uzdrowiska w południowej Kalifornii. Wcześniej
sprawdzała, kto mógłby się nadawać do tej roboty i wska
zano jej ten bar.
Postanowiła wynająć Silasa, bo miał w sobie wiele
zaciętości. Od razu opowiedział jej też o swoim ojcu,
który bił jego indiańską matkę i o tym, jak oddano go
do rodziny zastępczej. Już wtedy nauczył się kraść.
Wkrótce też zrozumiał, że musi zabijać, by przeżyć.
Silas opowiadał jej też o więzieniu, do którego trafił
za napad z bronią w ręku. Chwalił się również, że zabijał
ludzi i jest mu wszystko jedno, kogo trzyma na muszce.
Patsy uwierzyła mu z nadzieją, że nie ulegnie urokowi
ładnej dziewczyny. Teraz zaczęła jednak wątpić, czy rze-
166
CARLA CASSIDY
czywiście nadaje się do tej roboty. Wciąż czekała na te
lefon, zastanawiając się, co też się mogło stać.
Niepotrzebnie dała mu wtedy w barze połowę umó
wionej sumy. Powinien dostać mniej, wtedy bardziej by
się starał. A tak może po prostu zabawia się za jej pie
niądze, zapomniawszy o zleceniu. Dzwoni tylko co jakiś
czas dla świętego spokoju.
Uderzyła pięścią w stojący obok stolik. Dobrze, da
mu jeszcze tydzień, a potem sama pojedzie do Montany,
by załatwić sprawę. I pewnie zrobi to lepiej niż jakiś tam
płatny morderca.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Pani Reilly? Proszę do gabinetu.
Chance wstał, kiedy tylko pielęgniarka pojawiła się
w drzwiach. Nie miał pojęcia, co ma mówić i robić. Czy
powinien wejść z Laną do środka, czy raczej zostać na
korytarzu?
Lana sama podjęła decyzję. Podeszła do drzwi i oglą
dając się przez ramię, powiedziała, że wróci za parę mi
nut. Chance usiadł na swoim miejscu, starając się uspo
koić skołatane nerwy. Sam nie wiedział, dlaczego czuje
się tak dziwnie.
W zasadzie nie miał wątpliwości, że Lana jest w cią
ży. Wystąpiły u niej wszystkie znane mu symptomy,
a test potwierdził te domysły. Ale to wszystko wydawało
się tak mało realne... Teraz czekali na werdykt lekarza.
Chance zdołał przekonać Lanę, by się nie spieszyła. Na
szczęście nie zdołała się umówić z ginekologiem następne
go dnia po teście i musieli czekać aż trzy dni. Trzy dni
i noce, w czasie których dzielili małżeńskie łoże, ale unikali
najmniejszego dotknięcia. Chance miał wrażenie, że spłonie
z tęsknoty i pożądania. Wiedział jednak, że zrobił, co do
niego należało i nie może się już z nią kochać.
Ich stosunki stały się bardzo napięte, chociaż starali
się być dla siebie bardzo uprzejmi. Tak uprzejmi jak nie
znajomi, których los zetknął tylko na jakiś czas... Bali
się wzajemnych kontaktów. Chance zaczął nawet żało-
168 CARLA CASSIDY
wać, że kupili ten piekielny test, ale nie mógł już cofnąć
czasu. Wolałby jednak, by wszystko było po staremu.
Wstał i zaczął się przechadzać po korytarzu, wciąż
myśląc o Lanie. Nie chciał małżeństwa z nią, ale w koń
cu bardzo mu się ono spodobało. Pragnął sprzedać ranczo,
choć jednocześnie najchętniej by je zatrzymał, by móc
na nim pracować. Dawno już nie czuł się tak dobrze fi
zycznie, a do niedawna również psychicznie... Myślał
nawet o tym, by skontaktować się z agencją nierucho
mości, ale ciągle odwlekał tę chwilę.
Co się z nim dzieje? Dlaczego ma wrażenie, że stał
się kłębkiem sprzeczności? Do tej pory wcale siebie tak
nie postrzegał. Jego życie było jasne i proste, a cele same
się praktycznie narzucały. Do niedawna...
- Przepraszam, czy mogę pana prosić do środka, pa
nie Reilly? - usłyszał głos pielęgniarki.
Nawet nie zauważył, kiedy wyszła z gabinetu.
- Tak, już, oczywiście - odparł drżącym głosem.
Nagle zaczął się bać. Czyżby z Laną działo się coś
złego? Dlaczego pielęgniarka go prosi?
Wszedł pośpiesznie do środka. Lana siedziała na stole
do badań i miała na sobie biały szpitalny kitel, ale mimo
to wyglądała naprawdę ślicznie.
- Czy coś się stało? - spytał, rozglądając się dookoła.
Lekarza nie było w pomieszczeniu. Znajdował się za
pewne w pokoju obok, do którego teraz weszła pielęg
niarka.
- Nie sądzę - odparła Lana. - Doktor Hastings zba
dał mnie i powiedział, że wszystko jest w porządku.
- A więc potwierdził, że jesteś w ciąży.
Skinęła głową.
- Mogę się spodziewać rozwiązania na początku
POWRÓT DO PROSPERINO 169
czerwca - rzekła rozmarzonym głosem. - To doskonały
moment na urodzenie dziecka.
Na początku czerwca? Znaczyło to tyle, że Lana za
szła w ciążę w czasie jednej z pierwszych małżeńskich
nocy. Wszystko, co nastąpiło później, wcale nie było po
trzebne. Mogli się rozstać niemal natychmiast po ślubie.
Chance zamarł, porażony świadomością takiego stanu
rzeczy.
Lana chyba w ogóle o tym nie myślała. Dotykała
swojego brzucha, uśmiechając się w rozmarzeniu.
W drzwiach gabinetu pojawił się stary lekarz.
- Chance, witaj, chłopcze. - Wyciągnął dłoń w jego
stronę. - Przyjmij gratulacje. Wygląda na to, że niedługo
zostaniesz ojcem.
Chance pozwolił potrząsnąć swoją ręką, ale jego oczy
skierowane były na twarz lekarza.
- A więc wszystko w porządku, panie doktorze?
- Ho, ho, jeszcze jak! - zaśmiał się lekarz. - Nie mo
że być bardziej w porządku.
Chance odetchnął z ulgą. Przynajmniej Lanie nic nie
grozi.
- Bardzo się cieszę...
Doktor Hastings sięgnął po instrument, a następnie
polecił Lanie, żeby się położyła.
- Pomyślałem, że zechcesz posłuchać bicia serca dzie
cka - rzekł do Chance'a. - Zaraz, zaraz... O, to tutaj...
Pokój wypełnił się rytmicznym odgłosem pracy serca.
Lana zamknęła oczy, a na jej ustach pojawił się błogi
uśmiech. Chance poczuł, jak unoszą mu się włosy na
szyi. Nie przypuszczał, że tak mały płód ma serce.
W ogóle nie zastanawiał się nad tym, że dziecko żyje
przecież w brzuchu matki. To był prawdziwy cud.
170 CARLA CASSIDY
Doktor Hastings przesunął czujnik KTG i ze zdziwie
niem pokręcił głową.
- Hm, hm, to coś dziwnego...
Chance zamarł. Lana spojrzała na niego z niepokojem.
- Tak?
Lekarz uspokoił ją gestem lewej ręki, a prawą prze
sunął dalej.
- Nie ma się czym niepokoić. Ale posłuchajcie. -
Znowu usłyszeli wyraźne bicie serca. - Słyszę trzy od
dzielne rytmy.
- Trzy? - zdziwiła się Lana.
- Trzy? - powtórzył zmieszany Chance.
Doktor Hastings odłożył instrument i uśmiechnął się.
- Oczywiście ten najsłabszy pochodzi z serca Lany.
Nawet tam go słychać. Dwa pozostałe to bicie serc dzieci.
- Dwa! - Lana nie posiadała się ze szczęścia.
- Dwa? - Chance opadł na pobliskie krzesło. Powoli
zaczęło do niego docierać, co to znaczy. - Czy to
bliźnięta?
- Tak, oczywiście. Należą ci się chyba podwójne gra
tulacje, chłopcze.
Chance po prostu zaniemówił. Po głowie krążyły mu
różne myśli. Starał się skupić na słowach lekarza, który
zabrał się do wypisywania witamin dla Lany i chciał
z nim omówić kwestie związane z odżywianiem i pracą,
ale nie doszedł jeszcze do siebie po tym, co usłyszał.
- Współżycie jest dozwolone pod warunkiem, że nie
potraktujecie tego wyczynowo. Odradzam wszystkie sza
lone pomysły typu wieszanie się na żyrandolu - zakoń
czył lekarz.
- Nawet by mi to nie przyszło do głowy - powie
działa Lana, czerwieniąc się i spuszczając oczy.
POWRÓT DO PROSPERINO
171
- Nie, oczywiście, że nie - zaśmiał się doktor, a na
stępnie zwrócił się do Chance'a: - No, chłopcze, możesz
ją zabrać do domu. Tylko staraj się nią teraz opiekować,
bo bardzo tego potrzebuje. Przed wstaniem możesz po
dawać jej parę krakersów albo coś w tym rodzaju. To
powinno pomóc na mdłości. No i cieszcie się tym, co
macie. Ciąża to naprawdę niezwykły okres.
Po chwili doktor Hastings wyszedł z gabinetu. Lana
wstała ze stołu i spojrzała na Chance'a.
- Masz jakieś bliźnięta w rodzinie? - spytała.
- O ile wiem, to nie. A ty?
- Nie, chyba nie. - Sięgnęła po ubrania, a Chance
powiedział, że zaczeka na nią na zewnątrz. Od kiedy test
wykazał, że jest w ciąży, znowu ubierali się osobno.
Gdy znalazł się na korytarzu, parę osób złożyło mu
gratulacje. A więc wieści rozchodzą się szybko. Za parę
godzin już wszyscy w Prosperino będą wiedzieć, że się
spodziewa bliźniąt.
Nie miał pojęcia, dlaczego ludzie uważają, że dwoje
dzieci to lepiej niż jedno. Jemu wydawało się, że jest to
prawdziwa katastrofa. Jak Lana ma zamiar poradzić sobie
z dwójką szkrabów? To przecież ponad jej siły. Słyszał,
że nawet jedno dziecko może być absorbujące. Że nie
mowlęta lubią płakać po nocach i nie dają rodzicom się
wyspać. Poza tym to chyba oczywiste, że dwoje dzieci
to dwa razy tyle pracy: więcej wysiłku przy karmieniu,
więcej prania i zmieniania pieluch...
Zacisnął pięści. To nie tak przecież miało być. Uma
wiali się na jedno dziecko, a nie dwoje, powtarzał sobie
w duchu. Chociaż oczywiście wiedział, że jest to myśle
nie całkowicie bezsensowne. Jak mógł zagwarantować
Lanie, że poczną tylko jedno dziecko, a nie, dajmy na
172 CARLA CASSIDY
to, pięcioraczki? I tak nie jest jeszcze najgorzej. Dwoje
dzieci to tylko o jedno więcej niż jedno. A gdyby tak
spodziewała się trojga? Albo czworga? Czytał takie hi
storie w gazetach i zawsze zastanawiał się, jak też ro
dzice wytrzymują z taką ilością drobiazgu.
Mimo to nie przestawał martwić się o Lanę. Jedno
cześnie nie mógł się pozbyć ciężaru winy. Jak może teraz
się z nią rozwieść? Oczywiście tak się właśnie umawiali,
ale wtedy w grę wchodziło tylko jedno dziecko.
Lana wyszła na korytarz i nie patrząc na niego, skie
rowała się do rejestracji, by umówić się na następną wi
zytę. Wyszli razem, ale tak, by nawet ich ręce się przy
padkowo nie zetknęły.
- Czyż to nie cudowne? - westchnęła Lana, kiedy
ruszyli w stronę jego samochodu.
- Ja bym tak nie powiedział - mruknął.
Zatrzymała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
Szczęście rozświetlało jej twarz. Wyglądała piękniej niż
kiedykolwiek i Chance zaczął znowu marzyć o wspól
nych chwilach.
- To jest jak cud - stwierdziła. - Bałam się, że w ogóle
nie będę miała dzieci, a teraz okazuje się, że aż dwoje. To
niesamowite. - Dotknęła delikatnie swego brzucha.
Chance odchrząknął.
- Obawiam się, że nie myślisz racjonalnie - zaczął.
Nie chciał jej martwić, ale uważał, że musi jednak zro
zumieć, co się stało. - Przecież dwoje dzieci to znacznie
więcej pracy. Jak, na miłość boską, chcesz sobie z nimi
poradzić?
Patrzyła na niego bez strachu. Wyczuwał w niej
pewność i siłę, które uzupełniały jej delikatną, kobiecą
naturę.
POWRÓT DO PROSPERINO
173
- Nie przejmuj się. Na pewno sobie poradzę - po
wiedziała tylko i ruszyła w dalszą drogę.
Pospieszył za nią. To dobrze, że jest tak pewna siebie,
ale chyba doznała szoku i nie jest w stanie myśleć ra
cjonalnie. Będzie musiał z nią jeszcze o tym pogadać.
- Masz te recepty na witaminy? - Przypomniał sobie
o nich, kiedy znaleźli się już w samochodzie.
- Tak, ale mogę je wykupić innego dnia - rzuciła lek
ko. - Możemy teraz wracać na ranczo.
- Nie wygłupiaj się. To zajmie najwyżej parę minut.
Wyjechał z parkingu przed ośrodkiem zdrowia i ru
szył na główną ulicę Prosperino. Po chwili stanęli przed
apteką.
- Jesteś pewna, że nie miałaś w rodzime żadnych
bliźniąt? - spytał po raz drugi. Wcale tego nie chciał,
ale jego słowa zabrzmiały jak oskarżenie.
Lana zastygła na swoim miejscu.
- Mam wrażenie, że chcesz się ze mną pokłócić...
- Skąd takie przypuszczenia? - Zrobił obrażoną
minę.
- Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby to zauważyć -
rzekła, patrząc mu w oczy. - Przyznaj się, jesteś zły z po
wodu tych bliźniąt, co?
- To nie byłoby zbyt racjonalne z mojej strony - od
parł wykrętnie.
Owszem, nie było to racjonalne, ale tak właśnie się
czuł. Ma pretensję do Lany o to, że spodziewa się dwojga
dzieci!
- Przecież wiesz, że tego nie zaplanowałam - powie
działa tak, jakby doskonale wiedziała, o czym myśli. -
Mimo to uważam bliźnięta za prawdziwe szczęście. Dar
od Boga. - Spojrzała na niego, chcąc sprawdzić, czy nie
174 CARLA CASSIDY
zaprotestuje. - Nie przejmuj się, Chance. Nic się nie
zmieniło. Nasz układ wciąż obowiązuje.
Chociaż te słowa nie zabrzmiały miło, to jednak cieszył
się, że Lana nie traci pewności siebie. Byłoby mu głupio,
gdyby musiał ją zostawić słabą i załamaną. Problem polegał
na tym, że wcale nie chciał jej zostawić. W każdym razie
nie teraz, kiedy wiedział, ile wyrzeczeń ją czeka.
Poczuł, że złość mu nagle przechodzi. Wcale nie
chciał się kłócić. Bał się tylko o Lanę i pragnął ją uspo
koić. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i gładził delikat
nie po twarzy. A potem mogliby się kochać. Po paru no
cach celibatu czuł dziwne napięcie w całym ciele. Tak
jakby działo się z nim coś niedobrego. A przecież wcześ
niej zdarzały mu się znacznie dłuższe okresy seksualnej
wstrzemięźliwości i jakoś nie odbierał tego negatywnie.
Czyżby Lana rzuciła na niego jakiś czar?
Poprosił ją o recepty, a ona zaczęła ich szukać w to
rebce. Była naprawdę piękna w świetle słońca wpadają
cego przez przednią szybę. Za parę miesięcy zrobi się
bardziej okrągła, ale to nie zniszczy jej urody. Być może
będzie wtedy nawet bardziej pociągająca. Tylko on już
tego nie zobaczy.
Zapragnął być przy niej przez cały okres ciąży. Wcześ
niej wydawało mu się, że wcale nie będzie miał na to ochoty,
ale teraz uznał to za całkowicie naturalne. Przecież mężowie
zwykle towarzyszą żonom w tym okresie. Sęk w tym, że
on nigdy nie był takim zwyczajnym mężem...
- Proszę.
- Co? - Spojrzał na świstki, które wyciągnęła w jego
stronę. - A tak, dzięki.
Wziął je do ręki, ale nie wysiadł. Jeszcze przez chwilę
myślał o tym, że mogliby siadywać na werandzie i za-
POWRÓT DO PROSPERINO 175
stanawiać się nad imionami dla dzieci. Albo pić kawę
i myśleć o ich przyszłości.
Lana odpięła swój pas.
- Wiesz co, lepiej sama pójdę.
Chciała mu zabrać recepty, ale ich nie puścił.
- Nie, nie, już biegnę - rzucił z roztargnieniem. -
Zaraz wracam.
Wyskoczył, jakby coś go goniło. Wiedział, że zacho
wuje się dziwnie, ale nie mógł się jeszcze otrząsnąć z szo
ku, jakim była dla niego wiadomość o bliźniętach. Wy
kupił szybko receptę i wrócił do samochodu. Lana wy
ciągnęła rękę w jego stronę, ale włożył lekarstwa do
schowka w samochodzie.
- Posłuchaj, Lano. Przecież wcale nie musisz wyjeż
dżać z rancza - rzekł po namyśle. - Możemy zaczekać,
aż je sprzedamy.
- Ale też nie ma powodu, żebym tam zostawała -
powiedziała wypranym z emocji głosem.
- Nie chcę, żebyś mieszkała sama, kiedy się źle czu
jesz - argumentował. - Przynajmniej przez jakiś czas bę
dziesz miała opiekę.
- Naprawdę tak uważasz? - spytała zdziwiona.
- Oczywiście. - Skinął głową.
Przez chwilę milczała, ważąc w myślach decyzję.
- Dobrze, zostanę - powiedziała w końcu.
Chance zapalił silnik i wyjechał z parkingu. W dro
dze powrotnej milczeli. Cieszył się, że zgodziła się zostać,
ale w uszach wciąż dzwoniły mu jej słowa: „Nic się nie
zmieniło. Nasz układ wciąż obowiązuje".
Czy to możliwe, by tak bardzo cieszyła się z tych
bliźniąt? Najwyraźniej nie wątpiła, że sobie z nimi po
radzi. Ale czy na pewno? Czy wzięła pod uwagę wszy-
176 CARLA CASSIDY
stkie możliwości? I jak ma zamiar pracować, opiekując
się dwójką dzieci? Nawet wynajęcie niani będzie pewnie
dwa razy droższe...
Jednocześnie po raz pierwszy przyszło mu do głowy,
że żaden mężczyzna nie zainteresuje się rozwódką
z dwojgiem dzieci. Zrozumiał, że skazał Lanę w ten spo
sób na samotność przez resztę życia i zrobiło mu się z te
go powodu głupio.
To prawda, że on zupełnie nie nadaje się na męża,
ale ona jest wprost stworzona na żonę. Widział, że z przy
jemnością zajmuje się domem, że nie narzeka, że dba
o wszystkie jego potrzeby... Tę litanię można by ciągnąć
w nieskończoność. Bez głębszego namysłu zrujnował ży
cie tej wspaniałej kobiecie, a teraz chciał się z tego
wszystkiego wycofać.
Wagabunda. Łazik. Taki, co to nigdzie dłużej nie za
grzeje miejsca. Włóczęga. Człowiek bez stałego kąta... Te
wszystkie określenia doskonale do niego pasowały. Ale
Chance po raz pierwszy w życiu nie był z tego dumny.
Musi biec. Biec wciąż przed siebie. Uciekać jak naj
prędzej, a wtedy Grzechotnik jej nie dogoni. Wciąż jed
nak czuła na sobie jego paciorkowate oczy. Miała wra
żenie, że dociera do niej jego nieświeży oddech. Morderca
jest tuż-tuż!
Ale przecież on kuleje. Jak może ją dogonić? Próbo
wała myśleć logicznie, co było jednak bardzo trudne w jej
sytuacji. Krzaki i gałęzie drzew smagały jej ciało. Czuła,
że jest cała podrapana, ale nie mogła się zatrzymać.
Będzie bezpieczna, kiedy dobiegnie do małej szopy.
Tam czeka na nią Toby. Poczuła na twarzy zimny wiatr.
Zadrżała, chociaż jednocześnie czuła się rozgrzana. Od-
POWRÓT DO PROSPERINO
177
dychała coraz szybciej, uciekając przed niebezpieczeń
stwem. W końcu dotarła na skraj polanki i puściła się
przez nią pędem, wiedząc, że jest na odsłoniętym terenie.
Aż krzyknęła z radości, kiedy w końcu dotarła do
szopy. Szarpnęła za drzwi i otworzyła je na oścież.
- Toby!
Tylko on może ją obronić. Wiedziała, że jest silny
i umie strzelać. I że bardzo mu na niej zależy.
A potem go zobaczyła. Toby leżał bez życia na pod
łodze. Dookoła zaschła już kałuża krwi, a on patrzył na
nią pytająco. Aż się skurczyła z poczucia winy.
- To wszystko moja wina - powiedziała.
Obudziła się w tym samym momencie i usiadła ze
strachu na łóżku. Przez chwilę rozglądała się dookoła,
chcąc sprawdzić, czy nigdzie w pobliżu nie dostrzeże Si
lasa Pike'a, a potem zrozumiała, że był to tylko sen. Ko
lejny koszmar po tym wszystkim, co przeszła w ciągu
ostatnich lat...
Nie była już w lesie. Nawet nie w stanie Wyoming.
Ale wiedziała, że Toby naprawdę nie żyje i nic już tego
nie zmieni. Zaczęła cicho płakać i wycierać łzy wierz
chem dłoni. Czuła się winna i miała już tego wszystkiego
dość.
Kto wie, czy gdyby zebrała się na odwagę i poinfor
mowała Toby'ego o wszystkim, ten młody człowiek je
szcze by żył. Być może przygotowałby się jakoś na spot
kanie z płatnym mordercą... Emily miała już dosyć ucie
kania i ciągłego strachu. Znowu zaczęła płakać, aż
w końcu poczuła, że zabrakło jej łez.
A potem zaczęła przypominać sobie to, co zdarzyło
się w ciągu ostatnich trzech dni. Po śmierci Toby'ego
uciekła z domku i skierowała się do szosy, ale w obawie
178 CARLA CASSIDY
przed Grzechotnikiem przesiedziała tam aż do rana. Może
i lepiej się stało, bo rano zauważyła, że ma krew na rę
kach. Obmyła ją więc w pobliskim strumieniu i dopiero
wtedy zdecydowała się podjechać autostopem. I to nie
zwykłym samochodem, którym mógł podróżować Silas,
ale wielką ciężarówką. Już wiedziała, że nie może tu zo
stać czy też wracać do Montany. Kierowca, wyraźnie za
niepokojony jej wyglądem, podwiózł ją do najbliższego
lotniska. Pierwszy samolot odlatywał do Waszyngtonu.
Był to bardzo pomyślny zbieg okoliczności.
Emily przespała cały lot. A kiedy znalazła się na lot
nisku w Waszyngtonie, zadzwoniła do Randa i wypła
kała się w słuchawkę. Brat powiedział, że zaraz po nią
przyjedzie.
Zjawił się po niecałej godzinie i bez słowa wziął w ra
miona. Potem zaprowadził do swego auta i zawiózł do
domu. Poznała jego nową żonę, Lucy, i pięcioletniego
pasierba Maksa. Dopiero wieczorem mieli okazję poroz
mawiać. Lucy położyła syna spać, a wtedy Emily opo
wiedziała im o wszystkim, co się wydarzyło. Oczywiście
rozpłakała się raz jeszcze, mówiąc o Tobym. Usiłowali
ją pocieszać, ale bezskutecznie. Emily czuła się winna.
Po tej historii w pokoju zapanowała cisza. Rand
w końcu westchnął i powiedział, że zrobi najlepiej, jak
się teraz prześpi. Będą mieli jeszcze dużo czasu, by za
stanowić się, co dalej. Jednak kolejny dzień nie przyniósł
rozwiązania. Po prostu ukrywała się u brata, bawiąc się
z Maksem i opowiadając mu różne historie. Tak mijał
jej czas. Spała dobrze i dopiero tej nocy nawiedził ją
pierwszy koszmar.
Wyjrzała za okno. Jeszcze nie zaczęło świtać. Czuła
się psychicznie wyczerpana, a mimo to wiedziała, że nie
POWRÓT DO PROSPERINO 179
będzie mogła zasnąć. Cichutko, by nie zbudzić rodziny
Randa, przeszła do łazienki. Zapaliła światło i spojrzała
do lustra.
Jak to możliwe, że wygląda tak jak przed tragedią?
W istocie czuła się znacznie starzej niż patrząca na nią
dziewczyna z grzywą kasztanowych włosów. Spodziewa
ła się przynajmniej, że posiwiała w ciągu feralnej nocy,
ale włosy miała tak samo lśniące jak dawniej.
Zniknęły jej nawet cienie, które miała pod oczami,
kiedy tu dotarła. Tak niewiele potrzebowała, by odpocząć.
Żyła w biegu. Powoli przyzwyczajała się do tego, że jest
ścigana.
Poczuła, że ma ochotę płakać.
- Tylko nie to - jęknęła i przemyła twarz zimną
wodą.
Jednak łzy same polały jej się z oczu. Czuła, że znaj
duje się w beznadziejnej sytuacji. Co prawda brat obiecał,
że zajmie się tą sprawą, ale trwa to tak długo...
Kiedy się umyła i wróciła do swego pokoju, by się
ubrać, stwierdziła, że jest już siódma. Szybko narzuciła
na siebie dżinsy i sweter i pospieszyła do kuchni. Bardzo
lubiła przygotowywać śniadania dla całej rodziny. Miała
wtedy wrażenie, że znowu jest częścią czegoś większego,
tak jak dawniej w Prosperino.
Dzień mijał wolno, ponieważ Rand zabronił jej wy
chodzić. Trochę czytała, a trochę wyglądała na dwór. Po
nieważ mało spała, zdrzemnęła się trochę i na szczęście
tym razem nie męczyły jej koszmarne sny. Gdy się ock
nęła, przetarła oczy i nadstawiła uszu. Wydało jej się,
że słyszy odgłosy rozmowy dobiegającej z kuchni. Czyż
by wrócili? Spojrzała na zegarek. No tak, już po szóstej.
Szybko przeszła do kuchni, by się z nimi przywitać.
180 CARLA CASSIDY
- Och, Emily! - ucieszyła się Lucy. - Chodź, zjesz
z nami kolację. Nie wiedzieliśmy, czy cię budzić.
Emily uśmiechnęła się do bratowej. Znała ją krótko,
ale już zdążyła polubić.
- Dzięki, chętnie coś zjem.
- Usiądź, usiądź. - Rand wskazał krzesło koło Maksa.
- Byłem cicho, jak spałaś - zauważył chłopczyk.
Emily uśmiechnęła się do niego. Wyglądał bardzo za
bawnie z grzywą włosów i niebieskimi oczkami za szkła
mi okularów. Był jeszcze dzieckiem, ale czasami usiłował
się zachowywać jak dorosły.
- Dziękuję - rzekła z namaszczeniem. - Doceniam to.
Chłopczyk skinął poważnie głową. Naprawdę sprawiał
wrażenie znacznie starszego dziecka. I bardzo lubił, gdy
czytała mu poważniejsze książki, a nie tylko te dla ma
luchów.
- Jak się miewasz? - spytał ją z niepokojem brat.
- W porządku - powiedziała i odwróciła wzrok.
Nie chciała, by przyłapał ją na kłamstwie. Rand wziął
jej dłoń i ścisnął ją mocno.
- Nie przejmuj się - rzekł uspokajająco. - Wszystko
jest na najlepszej drodze...
- Jakiej drodze? - spytał Maks. - Tej do przedszkola?
Wszyscy się roześmiali.
W czasie kolacji Emily próbowała nie myśleć o To
bym. Starała się skoncentrować na jedzeniu, chociaż przy
chodziło jej to z niemałym trudem. Nagle przypomniała
sobie wszystkie opowieści Toby'ego o jego bracie, Joshu.
To, co się wydarzyło, musiało być prawdziwym ciosem.
Powinna spotkać się z nim i powiedzieć, jak jest jej
przykro.
Wiedziała, że ich matka zmarła, kiedy obaj byli bardzo
POWRÓT DO PROSPERINO 181
mali. Ojciec przeżywał kolejne nawroty choroby alkoholo
wej, z którą od lat walczył. Nie mógł zająć się chłopcami.
To starszy Josh tak naprawdę wychował Toby'ego. Dlatego
Toby tak uwielbiał brata. Szkoda, wielka szkoda...
Rand chyba zauważył minę Emily i domyślił się, co
jej chodzi po głowie.
- Mam już pierwsze informacje z policji w Keyhole
- rzekł cicho. - Nie musisz już przejmować się Silasem
Pikiem. Trafił do więziennego szpitala z raną postrzałową
nogi.
Lucy odchrząknęła, chcąc im przypomnieć o towa
rzystwie Maksa. Emily wiedziała, że brat chciał ją po
cieszyć i pokazać, że zajmuje się sprawą, ale ona pomy
ślała, że to bardzo niesprawiedliwe, iż potworny Grze
chotnik będzie żyć, a Toby nie.
- Przyznał się do czegoś? - Chodziło jej głównie o to,
czy wydał Patsy. Przecież nie mógł zaprzeczyć temu, że
zabił Toby'ego.
Rand pokręcił głową.
- Na razie milczy jak zaklęty. Ale kiedy przedstawią
mu zarzut zamordowania przedstawiciela prawa, myślę,
że zacznie śpiewać.
Emily odsunęła od siebie talerz. Straciła apetyt.
- Kiedy się tego wszystkiego dowiedziałeś? - spytała.
- Dopiero dzisiaj rano dotarły do mnie pierwsze in
formacje - wyjaśnił. - Starałem się działać ostrożnie na
wypadek, gdyby Pike był na wolności i domyślił się,
gdzie pojechałaś.
Skinęła głową. Więc wreszcie może czuć się bezpie
cznie... Jakie to smutne, że nie potrafi się z tego cieszyć.
Po kolacji powkładała naczynia do zmywarki i rozej
rzała dokoła, zastanawiając się, czym jeszcze mogłaby
182 CARLA CASSIDY
się zająć. W tym momencie zadzwonił telefon. Wyjrzała
do przedpokoju, chociaż wiedziała, że to nie do niej.
Brat podniósł słuchawkę.
- Tak, słucham. Rand Colton.
Przez chwilę wsłuchiwał się w głos po drugiej stronie.
Jego uśmiech stawał się coraz szerszy.
- Tak, mamo. Tak, oczywiście. Bardzo się cieszę, że
wszystko sobie przypomniałaś. Jest tutaj Emily... - Zno
wu przerwa, po której brat przekazał jej słuchawkę. -
Chce z tobą rozmawiać - powiedział.
Emily przycisnęła słuchawkę do ucha.
- Mama?
- To ty, kochanie? - dobiegł do niej ciepły, znajomy
głos.
- Och, mamo! - westchnęła, pragnąc, by Meredith
mogła ją teraz przytulić do piersi.
- Rand mówił mi o tym o... o tym okropnym zda
rzeniu. Tak się cieszę, że wyszłaś z tego cało.
- Ale Toby... -jęknęła Emily.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - pocieszała ją
Meredith. - Jutro przylecę do was do Waszyngtonu, a po
tem wrócimy wszyscy do domu. Tam, gdzie nasze miejsce.
Emily ścisnęła jeszcze mocniej słuchawkę. Bardzo
chciała wrócić do Prosperino, ale nie wiedziała, czy uda
jej się zapomnieć o tym, co się stało. Czy kiedykolwiek
będzie mogła żyć normalnie?
- Trzymaj się, kochanie. - Matka odłożyła słuchawkę.
Emily stała jeszcze przez chwile przy aparacie, a łzy
płynęły jej po policzkach i skapywały na podłogę.
Meredith westchnęła jeszcze, patrząc na telefon, a po
tem obróciła się w stronę doktor Wilkes. Ta uśmiechnęła
POWRÓT DO PROSPERINO
183
się, chcąc dodać jej odwagi. Białe zęby kontrastowały
z ciemną skórą.
- Słyszałaś? Postanowione. Jutro rano zacznie się
wielki powrót.
Martha pokiwała głową.
- Myślisz, że jesteś już gotowa? - spytała.
Jej pacjentka wzruszyła ramionami.
- Prawdę mówiąc, strasznie się boję, ale nie mogę
tego odwlekać w nieskończoność - odparła. - To mo
głoby równie dobrze trwać następne pół roku.
Meredith bała się nie tylko konfrontacji z podłą sio
strą, ale również tego, jak przyjmie ją reszta rodziny,
a zwłaszcza Joe.
- Poza tym jest jeszcze jedna sprawa... - dodała.
- Tak, wiem. - Doktor Wilkes skinęła głową. - Cho
dzi co o to, co stało się z Emily. Z tego wynika, że Patsy
posunęła się już za daleko...
- Poza tym Emily mnie potrzebuje. Straciłam ją, kie
dy była taka malutka, ale teraz też jestem jej potrzebna.
Mogę przynajmniej spróbować naprawić to, co zniszczyła
Patsy. Nie mogę dłużej czekać.
Czarnoskóra przyjaciółka doskonale ją rozumiała.
Podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze, Meredith. -
Martha Wilkes posłużyła się tymi samymi słowami, co
ona w rozmowie z Emily. - Muszę ci powiedzieć, że pra
ca z tobą była prawdziwą przyjemnością. Jesteś jedną
z najsilniejszych kobiet, jakie znam. Należy ci się uzna
nie za to, co zrobiłaś.
Meredith uścisnęła dłoń Marthy, czując, że ma łzy
w oczach.
- Dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
184
CARLA CASSIDY
Martha uśmiechnęła się do niej.
- Na pewno byś sobie poradziła. Mogło to tylko zająć
trochę więcej czasu. Wracaj do rodziny, którą cały czas
nosisz w sercu. Będę niecierpliwie czekała na wieści od
ciebie.
- Zadzwonię, jak tylko wszystko się wyjaśni - obie
cała Meredith i wypuściła dłoń doktor Wilkes. Chciała
już odejść, ale na koniec wzięła przyjaciółkę w ramiona.
- Dziękuję, Martho. Dziękuję za wszystko.
Zaraz też wyszła, starannie skrywając łzy. Próbowała
nie oglądać się za siebie i skoncentrować na zadaniu, któ
re musiała wykonać.
Skłamała, mówiąc Randowi, że pamięta już wszystko.
Ta uwaga dotyczyła wydarzeń, a jest też coś poza nimi.
Powoli zaczęła też przypominać sobie uczucia, jakie łą
czyły ją z całą rodziną. Tutaj pamięć była bardziej za
wodna, ponieważ część z nich nigdy nie została nazwana,
chociaż były one nie mniej ważne niż fakty.
Na początku wróciły do niej emocje najsilniejsze. Na
przykład radość, jaką czuła przy narodzinach kolejnych
swych dzieci, a zwłaszcza Randa. To był ten pierwszy
raz i najbardziej intensywne emocje.
Przypominała sobie też rzeczy straszne. Na przykład
śmierć Michaela, którego zabił pijany kierowca. Jeszcze
raz przeżyła śmierć ośmioletniego chłopca i płakała tak,
jak w czasie jego pogrzebu.
Jednak o dziwo nie pamiętała dokładnie tego, co łą
czyło ją z mężem. A w każdym razie nie wszystko...
Czuła ogrom łączącej ich miłości, ale kiedy chciała sobie
przypomnieć jego oczy albo wyraz twarzy, w pamięci
miała czarną dziurę.
Nie wiedziała dokładnie, co to może znaczyć. Być
POWRÓT DO PROSPERINO
185
może wynikało to z obawy przed kolejnym spotkaniem.
Zdecydowała, że nie chce tego wiedzieć, zanim nie zo
baczy Joego. Dzieci nie przestaną przecież być jej dzieć
mi, ale mąż...
Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że przeżył dzie
sięć lat z Patsy. To jej wcale nie zachwycało. Ciekawe,
czy jest przywiązany do jej siostry? Czy w tej sprawie
nie stanie po stronie Patsy?
Żałowała, że nigdy wcześniej nie poinformowała męża
o siostrze bliźniaczce. Ale Patsy zawsze stanowiła zmorę
rodziny. Meredith musiała nawet obiecać matce, że ni
komu nie powie o Patsy i jej wyroku...
Parę razy miała nawet ochotę złamać dane słowo. Prze-
cież Joe był jej mężem. Dzielili ze sobą wszystkie sekrety.
Dlaczego miała to jedno utrzymywać w tajemnicy?
Cóż, nie powinna przejmować się tym, co już się stało.
Powinna teraz skupić się na przyszłości.
Zatrzymała samochód przed budynkiem, który przez
ostatnie lata uważała za swój dom. Dzisiaj ma tu spać
po raz ostatni. Jutro spotka się z Randem w Waszyng
tonie, a potem z resztą rodziny.
Nareszcie znajdzie się w swoim prawdziwym domu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Lana obserwowała z okna Chance'a, który oprowa
dzał po ranczu Lestera Pierce'a, przedstawiciela agencji
nieruchomości w Prosperino. Zauważyła, że Lester co ja
kiś czas kręcił z niedowierzaniem głową. Zapewne pod
wrażeniem zmian, jakie zaszły tu w ostatnim czasie. Bo
też było co podziwiać. Wszystko nie tylko było odno
wione, ale Chance zadbał o to, by wymienić słabe ele
menty i wzmocnić te, które tego wymagały. Reakcja
agenta oznaczała zapewne, że ranczo będzie można sprze
dać łatwo i szybko.
Odwróciła się od okna. Czuła żal, jakby Chance sprze
dawał coś, co właśnie ona powinna dostać. Jakby ozna
czało to ostateczne zerwanie...
Usiadła przy stole, próbując się skupić na swoich obo
wiązkach. Starała się nie myśleć o tym, jak bardzo
Chance denerwował się przed tą wizytą. Pewnie chodziło
mu o to, żeby dostać jak najlepszą cenę.
Jednak dziś rano był dla niej bardzo miły. Przyniósł jej
do łóżka krakersy i pouczył, że ma zjeść kilka, zanim spró
buje wstać. Posłuchała go, pamiętając, że właśnie to zalecał
lekarz, i ku jej zdziwieniu poranne mdłości minęły szybciej
i były znacznie mniej dokuczliwe niż poprzednio.
Gdy tylko wstała, Chance nalegał, by odpoczęła - przed
telewizorem albo z książką. A kiedy odmówiła, odczekał
godzinę i powiedział jej, że może się zdrzemnąć. Jak ona
POWRÓT DO PROSPERINO 187
może spać, kiedy on w tym czasie sprzedaje ranczo?!
Ich ranczo! To, które już dawno sobie wymarzyła.
W końcu, by zrobić mu przyjemność, położyła się na
jakiś kwadrans. Potem wstała i zaczęła zbierać rzeczy do
prania. Jednak Chance wyrwał jej kosz z rąk i popatrzył
jak na zbrodniarkę.
- Masz się nie wysilać.
- I się nie wysilam - zapewniła go. - To bielizna,
a nie cegły.
- Powinnaś się oszczędzać...
- Chance, ja tylko jestem w ciąży, a nie obłożnie
chora - tłumaczyła mu.
- Tak, ale spodziewasz się bliźniaków. To podwójny
wysiłek dla organizmu...
Wzruszyła ramionami.
- Wcale mi się tak nie wydaje.
- Daj spokój. Masz odpoczywać i się nie stresować.
Ale jak mogła się nie stresować, kiedy on chce sprze
dać ranczo! Ze ściśniętym sercem czekała na kogoś
z agencji, licząc na to, że nie przyjedzie. A kiedy się
w końcu pojawił, miała nadzieję, że nie będzie chciał
zająć się posiadłością Chance'a.
Miała też dość traktowania jej tak, jakby była niepeł
nosprawna. Doskonale wiedziała, na co może sobie po
zwolić, a na co nie. Pamiętała jeszcze okres ciąży swojej
siostry. Maya nie przesadzała z nadmiarem pracy, ale też
nawet w ósmym i dziewiątym miesiącu zachowywała się
w miarę normalnie.
Cóż, kobiety z rodziny Ramirezów są naprawdę silne.
Tak silne, że doskonale radzą sobie w trudnych sytua
cjach.
Na myśl o tym Lana pociągnęła nosem. Było jej stra-
188 CARLA CASSIDY
sznie przykro. Czuła się ostatnio bardzo osamotniona.
Chciała, by Chance ją przytulił, by mogli się znowu ko
chać, ale nie śmiała o tym mówić. Bała się odmowy. Bała
się, że jej serce eksploduje z bólu.
Nalała sobie trochę soku pomarańczowego i znowu
wyjrzała przez okno. Chance prowadził Lestera dalej, na
pole, Wiedziała, że popełniła błąd, godząc się tutaj zostać
aż do sprzedaży rancza. W ten sposób jej ból stawał się
jeszcze większy. Wiedziała, że równie dobrze może to
nastąpić w przyszłym tygodniu, jak i za parę miesięcy.
A ona nie lubiła niepewności. Wolała mieć jasną i czystą
informację.
Nie miała jednak dosyć siły, by opuścić Chance'a.
Wciąż palił się w niej maleńki płomień. Wciąż miała
nadzieję, że może jednak Chance zmieni zdanie i pozwoli
jej ze sobą zostać. Mogłaby z nim jeździć z jednego sta
nu do drugiego, musiałaby tylko zrobić przerwę na uro
dzenie dzieci...
Chance i Lester weszli do domu tylnymi drzwiami, od
strony pola. Po chwili usłyszała, że kierują się do kuchni.
- Mówiłem ci, żebyś nie zmywała. Sam bym się tym
zajął.
- Ależ Chance, to tylko szklanka po soku, - Próbo
wała uśmiechnąć się do Lestera. Kiedyś nawet go lubiła,
ale teraz trudno jej było darzyć przyjaźnią kogoś, kto
brał udział w sprzedaży rancza. - Cześć, Les. Dawno cię
nie widziałam. Co słychać?
- Nic nowego - odparł. - Ale podobno u was szy
kują się wielkie zmiany. Słyszałem, że powiększy się wam
rodzina. Gratulacje.
Trochę powiększy, a trochę zmniejszy, pomyślała.
- Dzięki. Napijesz się czegoś?
POWRÓT DO PROSPERINO 189
- Nie, nie. Chciałem tylko zobaczyć dom.
- Pozwól, że cię oprowadzę. - Chance niemal siłą
wyciągnął go z kuchni. Lester zdążył tylko skinąć jej gło
wą na pożegnanie.
Już na korytarzu zaczął mu wyjaśniać, że w domu
trzeba naprawić parę rzeczy, ale on nie ma zamiaru tego
robić. Wiedziała, że chodzi mu o ściankę działową i wy
łamany zamek w łazience, z której starał się nie korzy
stać. Lana wiedziała, że te miejsca wiążą się z bolesnymi
dla niego wspomnieniami i nawet o nich nie napomyka
ła. Czasami miała wrażenie, że Chance nie może jej po
kochać właśnie z tego powodu. Za bardzo jest zajęty
swoją złością, by myśleć o miłości...
A może ona po prostu nie jest odpowiednią kobietą?
Pomyślała z żalem, że będzie jej brakować wspólnych
poranków i zielonych oczu Chance'a. I jego pocałunków.
Żałowała też, że nie będą siadywać na werandzie, by so
bie porozmawiać albo wspólnie pomilczeć. Często od
nosiła wrażenie, że Chance ją lubi. Ze stała się dla niego
ważna...
Nie, z pewnością tylko się oszukuje. To prawda, że
dobrze ją traktował, ale nie ma to nic wspólnego z uczu
ciami. Jak ma odnosić się do kobiety, z którą sypiał?
A poza tym łączy ich stara przyjaźń. Tyle że w żaden
sposób nie może zamienić się w miłość. Przynajmniej
z jego strony...
Usiadła przy stole, ale wstała ponownie, kiedy Chance
zszedł z Lesterem na dół.
- Wspaniały dom - zachwycał się Lester. - Już jutro
umieszczę go w naszej ofercie. Poza tym mam przy sobie
tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ. Możesz ją umieścić
w widocznym miejscu?
190
CARLA CASSIDY
Chance skinął głową. Minę miał nieprzeniknioną.
- Dobrze.
- Ale już jutro rano mogę przyjechać z pierwszymi
klientami - ciągnął Lester. - Niektórzy czekają na takie
okazje.
- Może raczej po południu - wtrącił Chance.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. To pewnie ze
względu na nią. Wiedział, że rano trudno jej się szybko
zebrać.
- Jasne. Jak sobie życzysz.
Chance odprowadził agenta do samochodu. Lana
wstawiła kawę, wiedząc, że Chance lubi wypić sobie fi
liżankę, siedząc na werandzie. To oznaczało prawdziwe
zakończenie pracy.
Kawa po chwili była już gotowa, Lana włożyła więc
sweter i wyniosła ją na zewnątrz. Od razu zauważyła du
żą tablicę, odwróconą do niej tyłem. Poczuła się tak, jak
by ktoś ją uderzył w policzek.
Chance podszedł do niej i sięgnął po filiżankę, jakby
chciał ją odebrać.
- Siadaj - zakomenderowała. - Jestem w stanie je
szcze podać filiżankę kawy... - Chciała powiedzieć:
„swojemu mężowi", ale te słowa uwięzły jej w krtani.
Chance przestał już praktycznie być jej mężem. Nie
długo się rozstaną. I to na zawsze.
- Jesteś niczym, chłopcze. Zerem. Zawsze taki byłeś.
- Tom Reilly spojrzał z pogardą na syna.
Chance jak zwykle wiedział, że jest to tylko sen, ale
jednocześnie nie mógł się obudzić. A te słowa bolały,
tak jakby ojciec żył naprawdę. To było gorsze niż lanie.
Po laniu mógł zagryzać wargi, sprawdzając swoją wy-
POWRÓT DO PROSPERINO
191
trzymałość na ból. Czuł jednak, że nawet gdyby zatkał
sobie uszy, te słowa i tak by do niego dotarły. To dlatego,
że pochodzą z wnętrza mojej głowy, pomyślał.
- Dobrze, uciekaj - ciągnął ojciec. - Sprzedaj ranczo
i wiej, gdzie pieprz rośnie. Tej kobiecie będzie lepiej bez
ciebie. Co mógłbyś jej dać? Nic, zupełnie nic...
Chance zasłonił się rękami. Rzeczywiście chciał ucie
kać, ale kiedy się odwrócił, zobaczył przed sobą Lanę.
Otworzyła ramiona, a on poczuł, że tylko ona może
wybawić go od tego koszmaru. Chciał do niej podbiec,
ale ojciec złapał go za szelki. Z jakiegoś powodu w ogóle
się nie rozciągały i nie mógł się do niej zbliżyć.
- Lana!
- Chance? Chance, co ci jest?
Dopiero teraz się obudził. Przetarł oczy i zobaczył
światło księżyca, sączące się do ich małżeńskiej sypialni.
Lana siedziała na łóżku, patrząc na niego z niepokojem.
- Co się stało? - spytała.
Nagle poczuł, jak bardzo jej potrzebuje. Coś w rodzaju
prądu przebiegło po całym jego ciele. Nawet jej nie dotknął
od czasu, kiedy test potwierdził ich przypuszczenia, ale teraz
nie mógł się oprzeć pożądaniu. Bez słowa objął ją i wpił
się w jej usta. Spodziewał się, że będzie protestować, ale
ona tylko przycisnęła go do siebie.
Upadli na łóżko, całując się niczym dwójka szaleńców.
Czuł jej drżące ciało. Niemal słyszał szybkie bicie jej
serca. Wiedział, że ona też chce się z nim kochać, a prze
cież nie ma już żadnego układu. Nie muszą tego robić.
Wynika to jedynie z pragnienia wzajemnej bliskości.
- Lano - szepnął, oderwawszy się od jej ust.
Gdyby teraz się wycofała, spróbowałby powściągnąć
pożądanie. Ale ona przywarła do niego jeszcze mocniej.
192 CARLA CASSIDY
Chance czuł, że nie chodzi tu tylko o zaspokojenie fi
zycznych potrzeb, bo oboje pragną swojej bliskości. Ta
potrzeba wcale nie znikła po tym, jak Lana zaszła w cią
żę. Wręcz przeciwnie, stała się jeszcze większa.
Nie chciał się w tej chwili zastanawiać, jak to możli
we. Ściągnął z niej szybko koszulę nocną, czując ciepłe,
nagie ciało. Nagłe zrozumiał, że nie muszą się spieszyć.
Że mają przed sobą całą noc. A może... wiele nocy.
Położył dłoń na jej brzuchu i poczuł, że jest jakby
pełniejszy. Już się rozpychają, pomyślał. Dzieci.
Jego dzieci.
Poczuł nagły dreszcz. Jednocześnie przypomniał sobie
bicie ich serc, które słyszał w gabinecie lekarskim. Żyją.
Są coraz większe. Jego dzieci.
Przesunął rękę niżej. Lana rozsunęła zapraszająco uda.
Poczuł jej wilgoć i znowu stwierdził, że jest podniecony
jak nigdy dotąd. Znowu zaczął ją całować, a potem wsu
nął się w nią delikatnie. Kochali się powoli, smakując
rozkosz, która przepływała przez ich ciała. Znowu poczuł
się wspaniale. Znowu miał Lanę. A potem leżeli obok
siebie ze splecionymi dłońmi i wsłuchiwali się w bicie
swoich serc. Nie wiedział, ile to trwało, ale ich oddechy
się wyrównały i w końcu stwierdził, że Lana zasnęła. Jed
nak wciąż trzymała go za rękę.
Spojrzał na nią. Księżyc osrebrzył jej sylwetkę. Po
myślał, że może jej być zimno i przykrył ją delikatnie
kołdrą. Niech śpi. Już niedługo będzie jej tego brakować.
Będzie musiała budzić się w nocy, żeby karmić dwoje
niemowląt.
Po raz pierwszy pomyślał o tym bez przerażenia,
wręcz z czułością. Kiedy stwierdził, że sam zaczyna
przysypiać, uwolnił rękę i chwycił dżinsy. Włożył koszul-
POWRÓT DO PROSPERINO 193
kę i sweter i zszedł na dół. Wyszedł na werandę. Księżyc
oświetlał jasno tabliczkę z napisem NA SPRZEDAŻ.
Chance opadł na swój fotel. Starł się nie patrzeć na
znak z agencji. Sam nie wiedział, czego chce w życiu.
Przypomniał sobie ojca ze snu. Boss miał rację. Lana
nie potrzebuje takiego zera jak on. Przez całe życie starał
się udowodnić, że ojciec nie ma racji, a teraz, na koniec,
okazało się, że doskonale znał swego syna.
Jego decyzja, by sprzedać ranczo i opuścić rodzinę,
jest tego najlepszym dowodem.
Chance pomyślał ze smutkiem, że przez całe życie ucie
kał przed tym, co stałe i określone. Znalazł taką pracę, która
mu to umożliwiała, i takie kobiety, które były zadowolone,
że mógł dać im jedynie ochłap życia. Nawet zdołał siebie
przekonać, że to lubi, chociaż prawda była zupełnie inna.
Znowu przypomniał sobie pierwsze dni na ranczu
z Laną. To ona zamieniła ten smutny budynek w pra
wdziwy dom. Powinien okazać jej za to wdzięczność,
a on tylko odwrócił się do niej plecami. Chciał sprzedać
to, w co włożyła tyle serca.
I nawet nie zapytał jej o zdanie.
Zrobiło mu się głupio. Nagle dostrzegł cały wysiłek
Lany nakierowany na to, by zapewnić mu szczęśliwe ży
cie. To ona śmiała się z jego głupich dowcipów i zawsze
czekała, gdy jej potrzebował. To ona dała mu ciepło i siłę.
Ona budziła się w nocy, kiedy dręczyły go koszmary. Do
skonale wyczuwała, w jakim jest nastroju. A on?
Zaśmiał się gorzko. On postanowił ją odtrącić w chwi
li, gdy najbardziej go potrzebowała. Wiedział, że nie mia
ła się na kim oprzeć. Ale wkrótce urodzą się dzieci i bę
dzie musiała samotnie stawić czoło przeróżnym pro
blemom.
194
CARLA CASSIDY
Powinien stworzyć prawdziwy dom. Dla niej i dla
dzieci. Jeżeli się teraz wycofa, będzie winny tego wszyst
kiego, o co zawsze oskarżał go ojciec. Nie będzie mógł
sobie spojrzeć w oczy przy goleniu.
Kiedy godził się na układ, który mu proponowała,
sprawa wydawała się prosta. On potrzebował jej pomocy,
a ona jego... Ale z czasem wszystko bardzo się skom
plikowało. Tak bardzo, że poczuł się zagubiony i... za
pragnął uciec.Zeskanowała Anula, przerobiła pona.
Siedział tak przez chwilę, wpatrując się w zabudowa
nia, które miał przed sobą. To jest jego posiadłość, jego
ziemia.
W końcu podjął decyzję. Wstał i zbiegł po schodkach.
Przez chwilę mocował się z tablicą, którą wbił w ziemię
styliskiem siekiery, ale wreszcie wyrwał ją z gruntu.
Chciał ją rzucić na ziemię, ale tylko zaniósł ją do szopy.
Dopiero wtedy wrócił na werandę. Rozejrzał się je
szcze raz dokoła i stwierdził, że wszystko wygląda teraz
znacznie lepiej. Poczuł, jak spływa na niego spokój. To
ranczo było świadkiem jego klęsk i upokorzeń. Musi
więc zrobić wszystko, żeby stało się rajem na ziemi dla
jego dzieci i żony.
Jutro pojedzie do miasta, by odwołać sprzedaż. I za
mówi nie jedną, ale dwie kołyski z tych, które widzieli
w sklepie. Potem zabierze się do naprawiania ścianki
działowej w swym dawnym pokoju. Przecież nie może
pozwolić, by jego dzieci patrzyły na ślady dawnej prze
mocy.
Wrócił cicho na górę, rozebrał się i położył koło Lany.
Wciąż spała. Zamknął bez strachu oczy, wiedząc, że już
więcej nie zobaczy ojca. Będzie musiał jeszcze zanieść
kwiaty na jego grób na znak ostatecznego pożegnania.
POWRÓT DO PROSPERINO
195
Czuł, że podjął właściwą decyzję. Zakończył jeden
etap swojego życia i był gotów zacząć drugi.
- Późno - westchnął jeszcze.
Jednak coś mu mówiło, że nigdy nie jest za późno,
by naprawić wszystkie błędy.
Meredith stała przy oknie gościnnego pokoju Randa
i patrzyła na światła miasta. Jutro, pomyślała. Ten dzień
mógł jej przynieść zarówno prawdziwą radość, jak i smu
tek. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że musi jak
najszybciej wrócić do Prosperino.
Patsy nieźle zamieszała w życiu jej rodziny. Z opo
wieści Randa i Emily wynikało, że zraziła do siebie
wszystkich, łącznie z Joem, ale Meredith nie wiedziała,
czy może liczyć na obiektywizm swoich dzieci. Miała
jednak nadzieję, że siostra nie zniszczyła tego, co było
w rodzinie najcenniejsze. Wzajemnej miłości, która za
wsze ich łączyła.
Od strony łóżka dobiegł do niej cichy jęk i Meredith
spojrzała w tamtą stronę. Biedna Emily, trudno się dziwić,
że dręczą ją nocne koszmary. Mogły co prawda zająć dwa
oddzielne pokoje, ale Meredith wolała spędzić tę noc z cór
ką. Po latach rozłąki chciała być przy niej blisko.
Popatrzyła ze smutkiem na leżącą na łóżku piękną
kobietę. Nie mogła uwierzyć, że tyle straciła. Pamiętała
Emily jako małą dziewczynkę, a teraz miała przed sobą
dojrzałą osobę. To dziwne, że w ciągu krótkiej wieczor
nej rozmowy udało im się odbudować więź, która je łą
czyła. Takie przynajmniej miała wrażenie...
- Mój Boże, ile to dziecko musiało przejść - wes
tchnęła, przypominając sobie historię Toby'ego i Silasa
Pike'a.
196 CARLA CASSIDY
Aż trudno jej było uwierzyć, że Patsy zdolna była do
takiej podłości. I to w stosunku do Emily, którą przecież
znała od lat. Którą powinna się była opiekować po tym,
jak zajęła jej miejsce.
Meredith zacisnęła dłonie. Tak, najwyższy czas z tym
skończyć, pomyślała. Nie wątpiła, że podjęła właściwą
decyzję, co nie zmieniało faktu, że wciąż się bała ju
trzejszej konfrontacji.
Oparła czoło o chłodną szybę. Październik powoli się
kończył, ale wiedziała, że w Kalifornii wciąż jest ciepło.
Czy przypomni sobie jutro wszystko, co wiązało się
z Prosperino i... Joem? Nie chciała mieć żadnych luk
w pamięci. Wolała wiedzieć wszystko, nawet te nie naj
lepsze rzeczy...
Przypomniała sobie swoje dawne sny. Joe pojawiał się
w nich jeszcze wtedy, kiedy prawie nic nie pamiętała. Za
wsze wiązały się z nim jakieś pozytywne uczucia. Być może
to jego obraz pomógł jej przetrwać najgorsze chwile.
Miała nadzieję, że tak też stanie się jutro. To było
ważne nie tylko dla niej, ale i dla niego. I w ogóle dla
całej rodziny.
Od tego zależy ich przyszłość.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Musimy porozmawiać - rzekł Chance, gdy następ
nego dnia Lana pojawiła się w kuchni.
Usiadła przy stole, a jej policzki zaróżowiły się na
wspomnienie nocnych wydarzeń. Czy chciał nawiązać do
tego, co się stało? Czyżby pragnął ją przeprosić? A może
wyjaśnić, że to zbliżenie nie miało nic wspólnego z mi
łością czy innym, głębszym uczuciem. Lana pomyślała,
że jeśli zacznie mówić coś w tym rodzaju, to ona chyba
tego nie wytrzyma.
- O czym konkretnie? - spytała, siląc się na spokój.
Miała nadzieję, że Chance nie zauważy jej wewnętrznego
rozedrgania.
- Wczoraj w nocy usunąłem tabliczkę z napisem NA
SPRZEDAŻ - odparł, trąc w zamyśleniu brodę. - Leży
teraz w szopie.
Zerknęła na niego ze zdziwieniem.
- N...nie rozumiem.
- Nie mam zamiaru sprzedawać rancza.
Serce zabiło jej mocniej. Czyżby nie wszystko było
stracone? Poczuła, że znowu odżyła w niej nadzieja na
jakiś cud. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać,
bo bała się kolejnego rozczarowania.
- Więc co chcesz zrobić? - szepnęła.
Chance westchnął i usiadł po drugiej strome stołu.
Spojrzał na nią łagodnie swoimi zielonymi oczami.
198
CARLA CASSIDY
- Chciałabym renegocjować warunki naszej umowy.
Zabrzmiało to bardzo oficjalnie.
- Renegocjować? - powtórzyła, nie bardzo wiedząc,
co o tym sądzić. Czy ta rozmowa zakończy się wielkim
szczęściem, czy kolejnym rozczarowaniem?
- Ponieważ nie chcę sprzedać posiadłości, nie mogę
opuścić ciebie i dzieci.
Nadzieja zatrzepotała w niej wątłymi skrzydłami, jak
ptak, który musiał za długo siedzieć w klatce.
- A co z twoją pracą? Przecież to było całe twoje
życie!
Chance pokręcił głową. A potem wstał i podszedł do
okna, za którym roztaczał się widok na dużą część po
siadłości.
- Wolę żyć tutaj. Czeka mnie dużo pracy. - Obejrzał
się przez ramię. - Musimy zbudować jak najlepszy dom
dla naszych dzieci.
Znowu podszedł do stołu, usiadł i wziął do ręki jej
dłoń. Lana wiedziała, że jest szczery.
- Kiedy zawarliśmy nasz układ, nie wiedzieliśmy, że
to będą bliźnięta - zaczął. - Ale skoro tak się stało, to
nie mogę cię zostawić. Więc może zaczniemy wspólne
życie? Wiem, Lano, że mnie potrzebujesz, a to samo bę
dzie dotyczyć naszych dzieci...
Powinna się cieszyć z tych słów. To jest bardzo ko
rzystna zmiana warunków umowy, na której traci tylko
jedna strona. Właśnie na to liczyła, decydując się na ten
układ. Tyle że nie sądziła, że ta zmiana zostanie wyrażona
w takich słowach.
Nagle poczuła się bardzo rozczarowana. Opuściła
wzrok i wpatrywała się w stół, próbując się uspokoić.
- Sama nie wiem, Chance. Muszę to przemyśleć.
POWRÓT DO PROSPERINO
199
Twoja oferta ma oczywiście wiele pozytywnych aspektów
- dodała z sarkazmem.
- Ale... - rzucił.
- Słucham?
- Po takich słowach zwykle następuje jakieś „ale".
- A, tak. Ale trochę potrzebuję czasu, żeby ją
przemyśleć.
Skinął głową i puścił jej rękę. Nie takiej reakcji się
spodziewał.
- Wiem, że cię zaskoczyłem. Sam jestem trochę za
skoczony... - Przeciągnął dłonią przez włosy. - Ale wy
daje mi się, że doskonale do siebie pasujemy. Byłoby
nam razem dobrze.
- Tak, pasujemy - przyznała z bólem.
Chance wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Nie
sądził, że ta rozmowa przyjmie taki obrót. Spodziewał
się raczej, że Lana wycałuje go z radości.
- Muszę pojechać do agencji i zrobić zakupy w mie
ście - oznajmił. - Może porozmawiamy o tym, kiedy
wrócę. Będziesz miała trochę czasu do namysłu.
Skinęła głową i wstała, by odprowadzić go do drzwi.
- Mógłbyś kupić trochę cukierków dla dzieci na Hal
loween? - poprosiła.
- Ach, czyżby to już jutro?
Lana przytaknęła.
- Nie wiem, ile dzieciaków jest w sąsiedztwie, ale
lepiej być przygotowanym - dodała jeszcze.
- Dobrze, kupię - obiecał, a następnie dotknął lekko
palcem jej policzka. - Naprawdę mnie potrzebujesz. Po
zwól sobie pomóc. - Z tymi słowami obrócił się i wy
szedł do holu.
Została w kuchni. Czekała jeszcze, aż jego sportowy
200 CARLA CASSIDY
samochód wyjedzie z obejścia, a następnie znowu opadła
na krzesło.
Chance chce zostać. Zaproponował nawet, że zajmie się
nią i dziećmi. To bardzo miłe z jego strony. Bardzo rycer
skie... No i w końcu tego właśnie chciała. W głębi duszy
wiedziała jednak, że chodzi jej o coś innego. Chance mówił
tak, jakby załatwiał interesy. Proponował jej nowy układ,
co natychmiast podchwyciła. Być może miała nadzieję, że
to zauważy i zmieni słownictwo, ale on na końcu i tak nie
omieszkał jej przypomnieć, że go potrzebuje. Poza tym pod
kreślił jeszcze, że zdecydował się na to, ponieważ spodziewa
się dwójki dzieci, a nie jednego.
I ani słowem nie wspomniał o miłości.
W jej piersi narastał ból. Wiedziała, że poczucie obo
wiązku i troska o dzieci to za mało, by oprzeć na tym mał
żeństwo. Poza tym zawsze czułaby się jak oszustka. Kto
wie, może Chance zacząłby w końcu jej wypominać, że
się z nią ożenił, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru.
Nie, nie może przyjąć tej jakże korzystnej oferty...
Nagle opanowała ją gwałtowna chęć ucieczki. Jeśli
nie opuści tego domu przed powrotem Chance'a, zostanie
tu już na zawsze. I być może unieszczęśliwi w ten sposób
ukochanego mężczyznę.
Wstała od stołu i rozejrzała się dookoła. Niepotrzeb
nie została tu tak długo. Łudziła się tylko, że Chance
zdoła ją pokochać. Z bijącym sercem pobiegła na górę,
do ich wspólnej sypialni. Przez dłuższą chwilę patrzyła
na wszystko w milczeniu, a potem zabrała się do pako
wania swoich rzeczy. Działała mechanicznie, wiedząc, że
jeśli to przerwie, to na pewno się rozpłacze.
Okazało się, że w czasie tego krótkiego pobytu na
ranczu, zgromadziła tu sporo rzeczy. Pakowała je teraz
POWRÓT DO PROSPERINO
201
wszystkie, nie zastanawiając się nad kolejnością. W koń
cu torba była już pełna. Chętnie by teraz chwilę odpo
częła, ale nie miała pojęcia, jak długo Chance będzie
w mieście. Musi wyjechać przed jego powrotem.
Wzięła torbę do ręki i stwierdziła, że jest dosyć cięż
ka. Dlatego niosła ją powoli, co jakiś czas robiąc odpo
czynek. W sypialni i w całym domu zostało jeszcze spo
ro jej rzeczy, ale zdecydowała, że przyśle po nie kogoś
z rodziny, jeszcze zanim Chance sprzeda posiadłość. Była
pewna, że ją sprzeda, kiedy odkryje, co się stało. Przecież
chciał zostać tutaj jedynie z jej powodu. Jej i dzieci.
Łzy nabiegły jej do oczu. Być może na początku bę
dzie na nią zły z powodu tego, co zrobiła, ale w końcu
na pewno ucieszy się, że jest wolny. Chance jest w grun
cie rzeczy dobrym człowiekiem. Lana rozumiała, że
wszystko sobie przemyślał, zanim zwrócił się do niej
z nową propozycją. Rzeczywiście chciał być dobrym mę
żem i ojcem. Bała się tylko, że mu to nie wyjdzie. Że
w końcu poczuje się wykorzystany i oszukany.
- O nie, tylko nie to - jęknęła pod nosem i pociąg
nęła torbę do samochodu. Za bardzo go kochała, by móc
na to pozwolić.
Kiedy wwindowała torbę na tylne siedzenie auta, przy
szło jej do głowy, że nie może wyjeżdżać bez pożegnania.
Chance zacznie się niepokoić, dzwonić na policję i do
szpitala. Dlatego wróciła do kuchni i napisała krótki list
z wyjaśnieniem.
Kiedy położyła go na stole, zrobiło jej się strasznie
smutno. Tak, najwyższy czas się pożegnać. Powinna to
była zrobić już dawno temu. Może wtedy Chance nie
poczułby się zmuszony do takich poświęceń.
. Znalazłszy się na podjeździe, coś sobie przypomniała.
202
CARLA CASSIDY
Bała się, że zostało jej mało czasu, ale mimo wszystko
postanowiła to zrobić. Pobiegła do szopy i wyciągnęła
z niej tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ. Płacząc, za
niosła ją na dawne miejsce. Wiedziała, że nie zdoła jej
wbić w ziemię, ale na szczęście znalazła poprzedni
otwór, w który mogła ją włożyć.
Patrzyła na nią przez jakiś czas, ocierając policzki
wierzchem dłoni. A potem wsiadła do samochodu i uru
chomiła silnik. Przed wyjazdem wytarła jeszcze nos,
a potem nacisnęła pedał gazu.
To koniec, pomyślała. Nie będzie: „I żyli długo i szczę
śliwie". Przynajmniej nie w tej historii. Paradoksalnie jej
modlitwy zostały wysłuchane. Chance chciał się z nią oże
nić. Gdyby znała siebie lepiej wiedziałaby, że powinna mod
lić się o jego miłość, a nie jakieś głupie małżeństwo.
Jechała płacząc. Nie oglądała się za siebie. Nie za
trzymywała się, by popatrzeć na dobrze znany krajobraz.
Te miejsca nierozerwalnie wiązały jej się z Chance'em,
a ona nie chciała o nim myśleć. Ta rana była jeszcze
zbyt świeża.
Liczyła na to, że z czasem się zabliźni. Że znajdzie
spokój, którym będzie mogła obdarować swoje dzieci.
Pomyślała raz jeszcze o układzie i stwierdziła, że teraz
z pewnością nie zaproponowałaby nikomu czegoś równie
nonsensownego. To było też coś warte. Czegoś się na
uczyła... Szkoda tylko, że było to aż tak bolesne.
Raz jeszcze wytarła łzy, ciesząc się, że Chance nie
może widzieć jej w tej chwili. Obiecała mu, że w grę
nie będą wchodzić żadne uczucia i zamierzała dotrzymać
słowa. Nigdy nie pozna głębi jej rozpaczy i miłości. Nig
dy nie dowie się, na co tak naprawdę liczyła. Teraz musi
wrócić do siebie i trochę się uspokoić. To będzie począ-
POWRÓT DO PROSPERINO 203
tek. A potem zacznie powoli budować dom dla siebie
i dzieci. Wiedziała, że do tego nie trzeba wielkiego bu
dynku. Jej małe mieszkanko zupełnie wystarczy...
A swoją przeszłość musi okryć całunem zapomnienia.
Niech nic nie przypomina jej o mężczyźnie, który ukradł
jej serce.
Chance nigdy nie śpiewał, kiedy czuł się lekki i we
soły. W przeciwieństwie do matki znał swoje wokalne
możliwości i nie chciał ranić uszu bliźnich. Zamiast tego
po prostu gwizdał.
Wygwizdywana przez niego melodia wypełniła cały
samochód, kiedy wracał na ranczo. W ciągu dwóch go
dzin spędzonych w Prosperino udało mu się załatwić
mnóstwo spraw. Przede wszystkim spotkał się z Lesterem
Pierce'em i wycofał swą ofertę, nie zwracając uwagi na
markotną minę agenta. Następnie zajrzał do sklepu z rze
czami dla dzieci i zamówił dwie kołyski, z tych, które
tak bardzo spodobały się Lanie.
W końcu wybrał się do supermarketu, gdzie kupił trzy
wielkie torby z cukierkami. Jednocześnie obserwował
dzieci, które wybierały stroje na Halloween. Dziewczynki
wyciągały ze sterty wściekłorude peruki i kapelusze cza
rownic, a chłopcy wampirze zęby i płaszcze Drakuli.
Nagle przyszło mu do głowy, że za parę lat Lana bę
dzie wybierać kostiumy dla ich dzieci. Ciekawe, czy będą
mieli dwie dziewczynki, czy może dwóch chłopców.
A może parę mieszaną, co też byłoby wspaniałe. Obie
cywał sobie, że nie będzie takim ojcem jak Boss. Zresztą
nic takiego nie mogłoby się zdarzyć, wziąwszy pod uwa
gę, co czuł, kiedy o nich myślał. Serce przepełniała mu
miłość do tych niewinnych istotek.
204
CARLA CASSIDY
Latami zamartwiał się, że będzie podobny do ojca.
Wydawało mu się, że zupełnie nie nadaje się na czułego
rodzica. Ale rzeczywistość okazała się dużo bardziej
skomplikowana.
To prawda, że miał w sobie wiele z ojca. Choćby jego
upór i potrzebę ciężkiej pracy. Jednak nosił w sobie też
wiele cech matki. A cale zło, które nagromadziło się
w nim z powodu Bossa, znikło nagle za sprawą jednej
trafnej decyzji.
Nareszcie jest wolnym człowiekiem. Wiedział, że oj
ciec nie przyjdzie do niego we śnie. Teraz wiedział, że
będzie świetnym mężem i ojcem i ta świadomość prze
pełniała go radością. Zagwizdał raz jeszcze popularny
przebój i z przyjemnością popatrzył na widniejące w od
dali zarysy zabudowań. To śmieszne, że wmówił sobie,
iż nienawidzi tego rancza. To miejsce zawsze było jego
domem. Lubił tu wracać. Tyle że wolał nie spotykać się
z ojcem.
Być może tak jak matka uwielbiał pracę na roli. I tak
jak ona lubił siadywać na werandzie. Zwłaszcza kiedy
Lana była obok i mogli w milczeniu pić kawę albo roz
mawiać o mniej lub bardziej istotnych sprawach. Uwiel
biał też widok zachodzącego słońca, które wyznaczało
rytm życia. Był on nie tylko zgodny z naturą, ale i jego
własnymi potrzebami. Tak, to wspaniałe miejsce, by
osiedlić się tu z rodziną. Chance dopiero teraz zrozumiał,
że zawsze tego pragnął, ale jednocześnie się tego bał.
Zaraz po powrocie naprawi ściankę działową, a potem
zajmie się zamkiem w łazience. W ten sposób pozbędzie
się na zawsze demonów przeszłości. Już najwyższy czas,
by to zrobić. Uważał, że w ten sposób do końca pogodzi
się ze swoim życiem, zarówno obecnym, jak i przeszłym.
POWRÓT DO PROSPERINO 205
Wjechał na podwórko i zmarszczył brwi, widząc tab
licę z napisem NA SPRZEDAŻ na swoim dawnym miej
scu. Co, do licha, to ma znaczyć? Może był tu ktoś
z agencji nieruchomości i znowu ją ustawił? Ktoś, kto
nie wiedział jeszcze o jego decyzji...
Nieważne, później się tym zajmie. Zatrzymał się, zła
pał plastikową torbę i pospieszył do domu.
- Lana! - zawołał, kiedy otworzył drzwi.
Odpowiedziała mu cisza. Najpierw zdziwił się, a po
tem zaniepokoił. Może zemdlała...
- Lana, nic ci nie jest? - Rzucił torby na podłogę
i pospieszył na górę. W drodze przypomniał sobie, że
na podwórku nie widział jej samochodu. Wyglądała zu
pełnie nieźle, gdy wyjeżdżał. Może coś ją zaczęło boleć?
Albo nudności się nasiliły i postanowiła pojechać do le
karza...?
Kiedy otworzył drzwi do sypialni, zauważył, że bra
kuje jej rzeczy. Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła,
a potem pognał do kuchni. Kiedy jej szukał, zwykle mógł
ją tam znaleźć.
- Lana!
Ale tutaj też jej nie było. Zauważył za to leżącą na
stole kartkę i podniósł ją z wahaniem. Zaczął czytać:
Chance!
Nie mogę zostać. Myślę, że powinniśmy trzymać się
warunków naszej umowy. Przecież, nigdy nie chciałeś być
ojcem i uważam, że masz prawo wrócić do swojego daw
nego życia.
Dzięki za najlepsze miesiące mojego życia,
Lana
206
CARLA CASSIDY
Przeczytał ten list dwa razy, licząc na to, że coś się
w nim zmieni. Ale słowa pozostały takie same. Odłożył
więc kartkę na stół i znowu poszedł na górę.Tym razem
oględziny zajęły mu więcej czasu. Zniknęły zarówno kos
metyki, jak i ubrania Lany. Ale zauważył jej książkę na
podłodze koło szafki. Zostawiła też świecę o waniliowym
zapachu, która przypominała mu ich wspólne noce. Przy
siadł na łóżku, czując, że świat wokół niego wiruje. Lana
zwraca mu wolność. Chce, by powrócił do swego daw
nego życia. Tyle że on nie ma na to najmniejszej ochoty.
Nie wyobrażał sobie już samotnego życia, w którym
co jakiś czas pojawiały się nieznajome kobiety, poznane
gdzieś w barach lub sklepach. Obrzydzeniem napawała
go myśl, że mógłby mieszkać w surowo urządzonych,
hotelowych pokojach.
Kiedy podjął swą decyzję, nawet do głowy mu nie
przyszło, że Lana może chcieć czegoś innego. Wydawało
mu się, że nie powinna go odrzucić. Było to bardzo aro
ganckie i egoistyczne myślenie. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że uznał za oczywiste coś, co wcale nie było
takie pewne. Przecież nie jest kimś, z kim chciałoby się
założyć rodzinę. Nie jest prawdziwym mężczyzną...
Nagle poczuł, że powraca do niego miniony koszmar.
Że odzywają się dawne obawy, chociaż wydawało mu
się, że pozbył się ich raz na zawsze.
- Przestań - powiedział sam do siebie, chcąc po
wstrzymać strumień natrętnych myśli.
Nie chciał wierzyć w to, co mówił o nim ojciec. I je
szcze nie przegrał, ale w tej chwili czuł się zupełnie za
gubiony. Nie miał pojęcia, co dalej. Jak Lana poradzi
sobie z dwójką dzieci? Dlaczego nie chce pozwolić, by
jej pomógł?
POWRÓT DO PROSPERINO 207
Wyszedł z sypialni, nie mogąc dłużej patrzeć na świe
cę i łóżko, które kiedyś dzielił z Laną. Wrócił do kuchni
i jeszcze raz przeczytał list pożegnalny.
Dziękuje mu za czas, który z nim spędziła. To są ciepłe
i miłe słowa. Nie miał powodów wątpić w ich szczerość...
Jeśli spędziła z nim najlepsze dwa miesiące życia, dla
czego teraz wyjechała? To jakoś nie chciało mu się po
mieścić w głowie. Westchnął i odłożył kartkę na stół.
Czuł, że musi porozmawiać z Laną. To wszystko wymaga
wyjaśnień.
Musi coś zrobić! I to natychmiast! Wstał i podszedł
do drzwi, gotowy do działania. Na szczęście w dniu ich
ślubu odbierał Lanę z jej mieszkania, więc wiedział,
gdzie jej szukać. Po chwili pędził z rykiem silnika
w stronę Prosperino. Czuł się tak, jakby miał walczyć
o swoje życie. To było coś nowego. Nigdy wcześniej nie
doświadczał podobnie gwałtownych uczuć.
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył samochód Lany, sto
jący przy jej bloku. Zaparkował obok i szybko pobiegł
na piętro. Dopiero tam zatrzymał się na chwilę, by się
trochę uspokoić. Spojrzał na swoje ręce, które nagle za
częły mu drżeć. Dopiero kiedy drżenie stało się ledwo
widoczne, zdecydował się zapukać do drzwi.
Był pewny, że Lana zaraz mu otworzy, ale w środku
panowała cisza.
- Lano! - zawołał i zapukał raz jeszcze. - Proszę,
otwórz. Musimy porozmawiać.
Żadnej odpowiedzi. Nacisnął klamkę, ale drzwi nie
ustąpiły.
- Lano, proszę. Nie możemy tak tego zostawić. Nasze
dzieci mnie potrzebują - użył, jak mu się zdawało, osta
tecznego argumentu.
208
CARLA CASSIDY
Drzwi do sąsiedniego mieszkania uchyliły się i na ko
rytarz wyjrzała staruszka w papilotach. Chance omal nie
jęknął.
- Przepraszam panią, to sprawy prywatne.
Kobieta wzniosła oczy ku niebu.
- Ale odniosłam wrażenie, że chciał pan je upublicz
nić. Mógłby pan krzyczeć trochę ciszej? - Posłała mu
pełne nagany spojrzenie i zatrzasnęła drzwi.
Ciekawe, jak wyobraża sobie taki „cichy krzyk".
Chance musiał wołać nieco głośniej, bo bał się, że Lana
go nie usłyszy.
- Lano! - zawołał i zerknął w stronę sąsiednich
drzwi.
A może jednak nie ma jej w domu. Mogła na przykład
wpaść do niej siostra i pojechały gdzieś samochodem
Mai. Jeśli tak, to nie ma pojęcia, gdzie jej szukać. W koń
cu, po paru minutach wsłuchiwania się w każdy odgłos
dobiegający ze środka, Chance niechętnie wyszedł na par
king przed blokiem.
Wsiadł do auta, zastanawiając się, co dalej. Gdzie mó
głby ją znaleźć? Przebiegał myślami przez wszystkie zna
ne mu miejsca. Wiedział tylko jedno: nie wróci na ranczo
bez Lany.
Meredith usiadła na tylnym siedzeniu policyjnego wo
zu i wzięła Emily za rękę. Rand siedział z przodu, wraz
ze śledczym Thadem Law. Za nimi jechał jeszcze jeden
policyjny samochód.
Wszyscy milczeli, a Meredith wpatrywała się inten
sywnie w krajobraz za oknem. To był jej dom. Nareszcie
tu wróciła.
Rand odwrócił się i posłał jej krzepiący uśmiech. Po-
POWRÓT DO PROSPERINO
209
myślała, że to między innymi dzięki niemu zdołała tu
wrócić. Czuła głęboką wdzięczność dla swego syna. Mia
ła nadzieję, że odzyska w ten sposób całą swoją rodzinę.
Meredith wiedziała, że kiedy skontaktował się z po
licją w Prosperino i opowiedział historię o bliźniacz
kach, które zamieniły się miejscami, nikt początkowo nie
chciał wierzyć. Takie historie zdarzały się tylko w książ
kach albo serialach telewizyjnych...
Na szczęście wszyscy w Prosperino znali i cenili Ran
da. Poza tym był on człowiekiem spokojnym i upartym.
Tak długo powtarzał swą historię, aż ktoś się nią w końcu
zainteresował. A kiedy dziś rano pojawili się razem na
posterunku, wszyscy, którzy znali Patsy w jej nowej roli,
dosłownie osłupieli.
Meredith starała się skupić uwagę na mijanych miej
scach. Niektóre z nich budziły w niej pozytywne emocje.
Inne rozpoznawała, przypominając sobie związane z nimi
wydarzenia. Przejażdżki z mężem. Rodzinne pikniki.
Wyprawy do Fort Bragg... Po następnych paru minutach
zobaczyła lśniący w słońcu dach i serce skoczyło jej do
gardła.
Dom! Meredith wprost nie mogła oderwać od niego
oczu. Natychmiast przypomniała sobie wspaniałe kolum
ny i białe ściany, a także budynki obok. To wszystko by
ło takie swojskie. Chciało jej się płakać, ale starała się
powstrzymać łzy. Wiedziała, że nie jest to największe ze
wzruszeń, jakie ją dziś czekają.
Emily chciała cofnąć rękę i Meredith zrozumiała, że
za mocno ją ściska.
- Przepraszam - szepnęła i rozluźniła uścisk.
Dziewczyna skinęła głową. Wciąż była bardzo poważ
na. Również dla niej powrót do domu był ważnym wy-
210 CARLA CASSIDY
darzeniem, chociaż opuściła go przecież tak niedawno.
Jednak przeżyła w tym czasie tyle, co inni w ciągu ca
łego życia. Ktoś ją pokochał, a ona też obdarzyła go
uczuciem. A potem przyszła śmierć. Zupełnie wystarczy
jak na życie jednej kobiety.
Och, gdyby po prostu się skaleczyła, Meredith opa
trzyłaby rankę. Gdyby się oparzyła, mogłaby to posma
rować wyciągiem z aloesu. Jednak lata rozłąki sprawiły,
że nie wiedziała, jak pocieszyć córkę. Potrzebowała cza
su, by się ponownie z nią zżyć i służyć radą.
Zerknęła raz jeszcze z niepokojem w stronę domu.
Niedługo staną przed głównym wejściem, które tak do
brze znała, i przeszłość spotka swoją teraźniejszość. Je
żeli Joe kiedykolwiek ją kochał, to uczucie zapewne
w nim nie wygasło. Liczyła na to, że ją pozna i przy
garnie do serca. Sama nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby
stanął po stronie Patsy.
Samochody wjechały na podjazd, a Meredith poczuła,
że jest potwornie spięta. Emily syknęła i znowu chciała
cofnąć dłoń. Meredith puściła ją, ledwie świadoma tego,
co się dzieje.
Nagle powrócił do niej obraz silnego mężczyzny, któ
rego widywała w snach. Wiedziała, że Joe Colton jest
dobrym człowiekiem, inaczej by za niego nie wyszła, ale
czy jego uczucia wytrzymały próbę czasu? I czy w ogóle
ją pozna? Czy potrafi odróżnić od Patsy?
Wóz zatrzymał się i Rand obrócił się w jej stronę.
- Wszystko będzie dobrze. Zaczekaj na nas. Pójdę
z policjantami i porozmawiam z Patsy.
Meredith skinęła głową. Patrzyła potem, jak Rand oraz
Thad Law w towarzystwie dwóch innych oficerów po
licji, znikają w domu. Jej domu.
POWRÓT DO PROSPERINO
211
- Słyszałaś, co mówił Rand. Wszystko będzie dobrze
- zwróciła się do Emily. - Już nikt nie będzie nastawał
na twoje życie.
Dziewczyna skinęła głową, w jej oczach pojawiły się
łzy. Wcale nie wyglądała na szczęśliwą i Meredith do
skonale wiedziała dlaczego. Część Emily obumarła wraz
ze śmiercią tego chłopca. Niestety, jej córka nigdy już
nie będzie taka sama...
Meredith objęła ją i pocałowała w czoło.
- Postaraj się o wszystkim zapomnieć - szepnęła.
Emily tylko pokręciła głową.
- To nie takie łatwe. Trzy razy stałam twarzą w twarz
z mordercą. A ten w końcu i tak zabił Toby'ego. - Wes
tchnęła ciężko. - Wolałabym, żeby to mnie dopadł.
Meredith zrobiło się potwornie ciężko na duszy. Pogła
skała córkę po głowie, a potem spojrzała w stronę domu.
Rand i detektyw Law znowu pojawili się na zewnątrz.
Tuż za nimi zobaczyła Patsy! I chociaż wiedziała, że
ją tutaj zastanie, odebrała to jak policzek.
Siostra miała na sobie beżowy kostium od Chanel
i kolorową apaszkę na szyi. Wyglądała w tej chwili tak,
jakby całe swoje życie spędziła właśnie w tym domu.
Mimo że na pierwszy rzut oka były identyczne, to
jednak można było znaleźć między nimi różnice. Włosy
Patsy były dłuższe i jaśniejsze i ogólnie rzecz biorąc,
bardziej zadbane. Ale to nie wszystko. Patsy miała długie,
pomalowane na czerwono paznokcie, a Meredith przy
cinała swoje krótko i pociągała jedynie bezbarwnym la
kierem. Poza tym różniło je coś jeszcze, coś z jednej stro
ny nieuchwytnego, a z drugiej tak oczywistego, że nikt
z patrzących nie wątpiłby w istnienie tej różnicy. Każdy
jednak nazwałby to inaczej. Policjanci uznaliby, że Me-
212 CARLA CASSIDY
redith jest po prostu ładniejsza. Rand, że ma w sobie wię
cej ciepła. A Emily w ogóle nie próbowałaby tego na
zywać, ale wiedziałaby, do kogo się przytulić.
Tysiące myśli pojawiło się w głowie Meredith. Naj
pierw była zła, wręcz wściekła na siostrę, która ukradła
jej życie, ale potem zrobiło jej się żal, że Patsy nie po
trafiła sobie zbudować własnego.
Siostra zrobiła wielkie oczy na jej widok. Z jej ust
wyrwał się pisk. Meredith zauważyła, że jest przerażona.
- Och, rozumiem! Znaleźliście ją! Znaleźliście moją
siostrę Patsy! - wykrzyknęła.
Meredith otworzyła drzwi i stanęła przed siostrą.
- Daj spokój, Patsy - rzekła łagodnie. - Wszystko
sobie przypomniałam. Również wypadek, który spowo
dowałaś, żeby przejąć moją rolę. Jak mogłaś coś takiego
zrobić? Jak mogłaś?
Patsy roześmiała się nerwowo, a potem spojrzała na
Thada i pozostałych policjantów.
- Och, moje biedactwo. Zawsze miała problemy psy
chiczne. Czy wiecie, panowie, że nawet siedziała w wię
zieniu? - zakończyła drżącym głosem.
Żaden z oficerów nawet się nie ruszył. Wszyscy pa
trzyli w oczekiwaniu na Patsy. Meredith usłyszała za so
bą trzask drzwi i zrozumiała, że to Emily wysiadła z sa
mochodu.
- Och, moja droga Emily - szczebiotała Patsy. - Tak
się o ciebie niepokoiłam.
- Do tego stopnia, że nasłałaś na mnie płatnego mor
dercę - rzekła z goryczą Emily i stanęła obok matki. -
Nie udało mu się ze mną, ale zabił mojego przyjaciela.
- Emily, jesteś zmęczona i mówisz od rzeczy. Dla
czego miałabym cię chcieć zabić? Skąd te niedorzeczne
POWRÓT DO PROSPERINO 213
pomysły? - Patsy próbowała mówić to łagodnie, ale w jej
głosie co chwila pojawiały się twardsze nuty.
- Dlatego, że znam prawdę! - zawołała Emily i wy
tarła łzy. - Dlatego, że wiem, że nie jesteś moją matką.
- Chwyciła Meredith za ramię. - To jest moja matka!
To jest Meredith!
Patsy spojrzała na Thada i jego ludzi, jakby na nich prze
de wszystkim jej zależało. Jej twarz zaczęła zdradzać ślady
zdenerwowania, ale mimo to świetnie nad sobą panowała.
- Ależ panowie - rzekła do policjantów - naprawdę
nie wiem, co tu się dzieje. To jakaś ponura farsa. Ta ko
bieta to moja siostra, Patsy Portman. Sama cierpi na cho
robę psychiczną i widocznie zdołała jakoś wciągnąć Emi
ly w swoją grę.
- Daj spokój tym bzdurom - warknął Rand i spojrzał
na Thada. - Aresztujcie tę kobietę.
W tym momencie przed drzwiami pojawił się Joe
i spojrzał ze zdumieniem na policjantów.
- Co tu się dzieje? - spytał.
Nagle jego wzrok padł na Meredith i Joe zaniemówił.
W tym momencie przypomniała sobie wszystko, co ich
łączyło. Każde, nawet najdrobniejsze uczucie, znalazło
swoje miejsce.
- Joe, mój Joe - szepnęła Meredith.
Patsy złapała go za rękę.
- Joe, powiedz im, że to ja jestem Meredith. Powiedz,
że jestem twoją żoną! - wykrzykiwała coraz cieńszym
głosem. - Chcę, żeby sobie poszli. Każ im wszystkim
iść do diabła.
Ale wyglądało na to, że Joe zupełnie jej nie słyszy.
Wciąż wpatrywał się w swą prawdziwą żonę. W pewnym
momencie wyrwał się Patsy i zbiegł ze schodów.
214
CARLA CASSIDY
- Meredith?
Na dźwięk jego głosu cała zadrżała, a on sprawiał ta-.
kie wrażenie, jakby zapomniał o bożym świecie.
- Tak, to ja, Joe.
Zanim się zdołała obejrzeć, już ją trzymał w ramio
nach. Objął ją mocno i przytulił do siebie.
- Macie stąd zabrać tę kobietę! - wrzasnęła Patsy.
- To ja jestem Meredith Colton! Macie ją natychmiast
aresztować!
Rand znowu spojrzał na policjantów.
- Bierzcie ją - powiedział.
Patsy krzyknęła, kiedy się do niej zbliżyli.
- Robicie błąd! - krzyczała. - Ta pomyłka może was
drogo kosztować. Porozmawiam z waszym szefem. Zo
baczycie, że polecą głowy. Przecież to ja nazywam się
Colton! Rozumiecie, ja!
Mimo protestów oficerowie zakuli ją w kajdanki. Na
stępnie poprowadzili ją do samochodu. I taka właśnie po
została w pamięci zebranych: przerażona i rozhisteryzo
wana.
Ale nie wszystkich, gdyż Joe i Meredith zupełnie nie
zwracali na nią uwagi. Stali przytuleni i patrzyli sobie
w oczy. Joe trzymał ją mocno, jakby się bał, że znowu
ją straci. Czuł znajomy zapach i ciepło.
- Chodźmy, Emily. - Rand objął siostrę i ruszyli
w stronę wejścia.
Joe dotknął lekko twarzy Meredith.
- To prawda? Czuję, że jesteś moją prawdziwą żoną...
- Och, Joe, tak bardzo mi cię brakowało - szepnęła,
nawet nie próbując walczyć ze łzami. Czuła, że odzyskała
mężczyznę, którego naprawdę kochała. Że nareszcie wró
ciła do domu.
POWRÓT DO PROSPERINO
215
- Myślałem, że straciłem cię na zawsze. - Joe skrzy
wił się, a jego błękitne oczy zasnuła mgła. - Nie mogłem
zrozumieć, dlaczego stałaś się taka okropna. Dlaczego się
tak zmieniłaś... Powinienem był się domyślić, że to nie
byłaś ty.
- Cii. - Położyła palec na jego ustach. - Skąd mogłeś
wiedzieć? Nigdy nie mówiłam ci o Patsy. Nie mogłeś
przecież zgadnąć, że mam siostrę bliźniaczkę. To był błąd.
Poważny błąd z mojej strony...
Tym razem to on musiał powstrzymać potok jej wy
mowy.
- Moja kochana - powiedział tylko.
- Mój kochany.
Ich usta połączyły się w pełnym miłości pocałunku.
A kiedy oderwali się od siebie, Joe wziął ją delikatnie
pod ramię.
- Chodźmy do środka. Musimy porozmawiać. Powin
naś mi wszystko opowiedzieć.
- Och, to dość długa opowieść - westchnęła. - Ale
chodźmy, chodźmy. Chcę zobaczyć, czy coś się zmieniło
w domu. Nareszcie czuję, że znalazłam się u siebie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Lana obudziła się następnego ranka wyczerpana. Czu
ła mdłości. Czekała w łóżku, aż się lepiej poczuje. Pró
bowała nie myśleć o Chansie. Ale było to bardzo trudne
zadanie.
Przez cały dzień kręcił się koło jej mieszkania, a kiedy
wyjrzała na dwór, zobaczyła przed blokiem jego samo
chód. Słyszała też, jak się do niej dobijał, a potem jego
rozmowę z sąsiadką. Później przez jakiś czas go nie było,
ale wieczorem wrócił i wszystko zaczęło się od początku.
Co jakiś czas pukał i wołał ją, starając się nie zachowy
wać zbyt głośno. Ona jednak nie odpowiadała. Starała
się też zachowywać jak najciszej, by myślał, że nie ma
jej w domu.
Poddał się mniej więcej koło północy. Patrzyła ze swe
go okna, jak idzie do samochodu, a potem odjeżdża, i na
gle zrobiło jej się strasznie żal. Chciała wybiec, by mu
powiedzieć, że jest gotowa spędzić z nim resztę życia.
Być może jej miłość wystarczyłaby dla nich dwojga...
Wiedziała jednak, że oboje żałowaliby tej decyzji. Po
jakimś czasie Chance zacząłby odbierać swoją sytuację
jako przytłaczającą. Wiedziała, że trzeba dużo miłości,
by móc znieść rodzinę. I że wspólne życie wcale nie jest
usłane różami. Byłoby jej przykro patrzeć, jak Chance
staje się coraz bardziej nieszczęśliwy.
Przewróciła się na bok w swoim małym łóżku i po-
POWRÓT DO PROSPERINO 217
myślała, jak przyjemnie byłoby czuć obok ciepłe, męskie
ciało. Dopiero wczoraj wyjechała, a już tęskniła za Chan
ce'em. Przed sobą miała długi, samotny dzień.
Leżała w łóżku do południa, a potem, kiedy mdłości
zaczęły ustępować, wstała i wzięła prysznic. Przy
drzwiach leżała torba, której nie zdążyła rozpakować.
Ominęła ją starannie i poszła do kuchni, by zrobić sobie
kawy. Następnie wróciła do pokoju i spojrzała ze stra
chem na torbę. Czuła, że jeśli ją rozpakuje, to defini
tywnie zakończy „małżeński" etap swojego życia.
Nie, wcale nie jest na to gotowa.
Zwinęła się więc w kłębek na kanapie i zaczęła my
śleć, co też może dziać się w tej chwili na ranczu. Wy
najęci ludzie zakończyli już pracę. Być może przyjeż
dżają kupcy, a Chance oprowadza ich po gospodarstwie.
Nie wątpiła, że znajdzie kogoś, komu ranczo naprawdę
się spodoba. A wtedy Chance również zakończy ten etap
swojego życia.
Znowu będą wolni. Taki zawarli układ i Lana chciała
dotrzymać jego warunków. Nie, nie chciała. Musiała to
zrobić. Nie mogła pozwolić, by Chance ugiął się pod
ciężarem odpowiedzialności i zdecydował na to niechcia
ne małżeństwo.
Wypiła trochę kawy. Wydała jej się wstrętna. Zupełnie
zapomniała, że w ciąży prawie jej nie pije.
Zaczęła myśleć o własnym losie. Cóż, zostanie
w Prosperino i właśnie tu urodzi dzieci. Rozejrzała się
po mieszkanku. W końcu będzie musiała się przeprowa
dzić do czegoś większego. Najpierw jednak powinna wró
cić do pracy...
Łzy znowu napłynęły jej do oczu. Wytarła je chus
teczką, zastanawiając się, jak poradzi sobie z uczuciem
218
CARLA CASSIDY
do Chance'a. Te dwa miesiące były wypełnione szczę
ściem, chociaż wiedziała, że ten okres musi się skończyć.
Teraz nie miała pojęcia, jak sobie bez niego poradzi.
Dopiła kawę i nagle przypomniała sobie o Halloween.
Nie ma w mieszkaniu żadnych słodyczy, a wiedziała, że
dzieci bardzo lubią ją odwiedzać. Natychmiast więc ubra
ła się i pojechała do sklepu. Pełno w nim było matek,
które w ostatniej chwili przypomniały sobie o kostiu
mach na Halloween.
- Ale ja chciałem być szkieletem - jęczał mały gru
basek, w wieku mniej więcej siedmiu lat.
- Popatrz, nie ma już takich kostiumów - przekony
wała go matka. - Możesz za to zostać Drakulą.
- Nie chcę być Drakulą - protestował chłopczyk. -
Chcę być szkieletem, tak jak Mark.
Kobieta spojrzała na Lanę i przewróciła oczami. Na
stępnie zwróciła się do syna:
- Popatrz, w prezencie dostaniesz sztuczną krew. Bę
dziesz mógł nią sobie posmarować twarz...
- Sztuczną krew! - zachwycił się grubasek. - No
dobra.
Lana ruszyła w stronę stoiska ze słodyczami. Cieka
we, czy ona też tak będzie się sprzeczać ze swoimi dzieć
mi? Jednak zanim do tego dojdzie, będzie musiała karmić
je w nocy, zmieniać im pieluszki i w ogóle się nimi opie
kować. Zdawała sobie sprawę z tego, że może to być
wyczerpujące. Na szczęście może polegać na matce i sio
strze. I chociaż czuła się samotna bez Chance'a, to prze
cież dobrze wiedziała, że nie jest sama.
Zapłaciła szybko za trzy torby cukierków i wróciła
szybko do siebie. Odetchnęła z ulgą, nie widząc na par
kingu sportowego auta Chance'a. Droga wolna, pomy-
POWRÓT DO PROSPERINO
219
ślała. W domu sprawdziła jeszcze automatyczną sekre
tarkę, ale nie było na niej żadnych informacji. Chance
dał za wygraną.
Wiedziała, że to kiedyś nastąpi. W zasadzie powinna
czuć ulgę, ale jakoś tak nie było. Spojrzała na stojącą
w pobliżu torbę i odłożywszy cukierki, zabrała się do
rozpakowywania.
Chance siedział w kuchni, wsłuchując się w panującą
wokół ciszę. Lana już wcześniej wyjeżdżała z domu, ale
nigdy tego nie zauważał. Cisza, która teraz nastąpiła, aż
dźwięczała mu w uszach. Czuł się ogłuszony i zdruzgo
tany.
Nie miał pojęcia, co ma robić dalej.
Kiedy obudził się dziś rano, sięgnął, by ją przytulić,
ale okazało się, że jej miejsce jest puste. Chciało mu się
płakać, a samotne śniadanie jeszcze pogłębiło ten nastrój.
W ogóle nie miał ochoty na jedzenie.
Praca, pomyślał. Praca powinna mi pomóc zapomnieć.
Dlatego zaraz po śniadaniu zabrał się do naprawiania
ściany. Załatał dziurę, a potem wytapetował całe pomie
szczenie, żeby wyglądało jak nowe.
Sklep z rzeczami dziecięcymi miał dostarczyć zamó
wione kołyski koło południa. I rzeczywiście, kolorowy
samochód z charakterystycznym logo zatrzymał się na je
go podwórku za kwadrans dwunasta. To był doskonały
pretekst do kolejnych prac. Chance usunął część mebli
ze swego starego pokoju i wstawił na ich miejsce nowe.
Gdy skończył, stanął w progu i przyjrzał się wszystkiemu
z zadowoleniem.
Pokój doskonale nadawał się teraz dla niemowląt. Ok
no od wschodu zapewniało im dostateczną ilość słońca,
220
CARLA CASSIDY
a poza tym, po wyniesieniu mebli, zrobiło się tu dosyć
przestronnie.
Wystarczyło, że zamknął oczy, a natychmiast słyszał
śpiew Lany przy kołyskach. Ich bieguny skrzypiały lek
ko, a poza tym panował tu całkowity spokój.
Chance znowu otworzył oczy. Nie, nie zostanie tu,
jeśli Lana nie wróci. Nigdy tego nie mówiła, ale miał
wrażenie, że bardzo zależało jej na tym domu. Widział,
ile serca włożyła w to, by stał się milszy i bardziej przy
jazny. A teraz to wszystko, kolorowe zasłonki, bukiety
suszonych kwiatów, małe dywaniki na podłodze, przy
pominało mu o niej.
Nie, musi sprawić, żeby tutaj wróciła. Żeby ich dzieci
wychowały się właśnie w tym domu. Ale przecież Lana
nie chce dzielić z nim życia. Powiedziała to zaraz po
tym, jak się spotkali. Potem być może sprawiała inne
wrażenie, ale to się skończyło. Jednak nie mógł pozwolić,
by ich dzieci wychowywały się w małym mieszkanku,
gdzie nie miałyby nawet pokoju do zabaw. Tak, musi
szybko porozmawiać z Laną. To wszystko koniecznie
trzeba wyjaśnić.
Z tą myślą wziął prysznic i po pracy pojechał do Col
tonów. Przypomniał sobie, że tam właśnie pracuje jej mat
ka. To było jedyne miejsce, gdzie Lana mogła pojechać.
Być może specjalnie zostawiła swój samochód przed blo
kiem, żeby odwrócić jego uwagę od reszty rodziny. Zre
sztą nawet jeśli nie zastanie tam Lany, to Inez na pewno
będzie wiedziała, co dzieje się z jej córką.
- Och, Chance! Więc już wiesz - zawołała Inez, gdy
zapukał do bocznych drzwi.
Jej ciemne oczy aż lśniły. Nigdy nie widział jej tak
przejętej. Złapała go za ramię i wciągnęła do kuchni.
Ill
POWRÓT DO PROSPERINO 221
- O czym? - spytał trochę zdezorientowany.
- To prawdziwy cud! - wykrzyknęła.
Przez moment myślał, że chodzi jej o bliźnięta, ale
matka Lany nie zaczęła mu gratulować, tylko od razu
powiedziała:
- Kto by pomyślał, że Meredith ma siostrę bliźniaczkę.
I że to właśnie ona podstępem zajęła jej miejsce.
Chance potrząsnął głową. To, co usłyszał, brzmiało
jak streszczenie kiepskiego filmu.
- Nie rozumiem.
Inez spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie wiedziałeś, że to siostra Meredith, Patsy, do
prowadziła do tego wypadku dziesięć lat temu tylko po
to, żeby zająć jej miejsce? Nasza Meredith cierpiała na
amnezję i prowadziła samodzielne życie w Missisipi.
Chance kręcił z niedowierzaniem głową, słuchając
szczegółów tej historii. Wprost trudno było mu w to
wszystko uwierzyć. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie, jak
rodzina mogła przez tyle lat znosić okrutną uzurpatorkę.
- Joe dawno nie był tak szczęśliwy - szczebiotała
Inez. - Po prostu nie opuszcza żony ani na krok, jakby
się bał, że mu się znowu zgubi - zaśmiała się. - Nare
szcie cała rodzina jest razem.
Cała rodzina jest razem, powtórzył w myśli. Te słowa
przypomniały mu, po co tutaj przyjechał. On też właśnie
tego pragnął - żeby cała jego rodzina była razem. Dla
tego wyjaśnił pokrótce, co go tu sprowadziło.
- Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest Lana? - za
kończył.
Kobieta westchnęła ciężko.
- Chance, nie chcę mieszać się w wasze sprawy. Od
początku nie pochwalałam tego, co się stało.
222
CARLA CASSIDY
- Wcale nie musisz się mieszać. Chcę tylko wiedzieć,
gdzie mogę znaleźć Lanę.
Inez wzruszyła ramionami.
- Dzwoniła do mnie wczoraj ze swojego mieszkania.
Chance zaczął kręcić głową.
- Nie, nie. Spędziłem tam wczoraj cały dzień i nikt
mi nie otwierał. Z mieszkania nie dobiegały żadne od
głosy.
Nagle Inez zrobiło jej się go żal.
- To znaczy, że nie chce z tobą rozmawiać, Chance.
Za bardzo cię kocha i nie chce przedłużać rozstania. Jeśli
ty jej nie kochasz, to daj jej spokój.
Chance aż otworzył ze zdziwienia usta, słysząc te sło
wa. Pożegnał się z Inez niezbyt składnie i wrócił do sa
mochodu. W duchu powtarzał sobie, że matka Lany na
pewno się myli. To prawda, że Lana go kiedyś kochała.
Ale gdyby to uczucie powróciło, na pewno nie zdecydo
wałaby się odejść.
Pojechał w stronę Prosperino.
Kocha go tak bardzo, że nie chce przedłużać rozstania?
Kocha go do tego stopnia, by powiedzieć mu, że jest wolny?
Jakoś nie chciało mu się to pomieścić w głowie. A jednak
powoli zaczynał rozumieć, o co chodziło Inez.
Do licha, przecież przez cały czas sprawiał takie wra
żenie, jakby zdecydował się zostać wyłącznie ze względu
na dzieci. Wstydził się swoich uczuć, więc specjalnie
ograniczył się do suchych propozycji. Teraz musi prze
konać Lanę, że ją naprawdę kocha. I że chce z nią być.
Miał zamiar zrobić to jak najszybciej, o ile wcześniej
policja nie aresztuje go za łamanie wszelkich możliwych
przepisów.
POWRÓT DO PROSPERINO
223
Meredith siedziała obok Joego na ławeczce od frontu
posiadłości. Przegadali wczoraj cały wieczór, a także
część nocy, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o tyra,
co wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. A po
tem kochali się, przypominając sobie to wszystko, co ich
łączyło.
Meredith rozglądała się dookoła, pogodzona ze swoim
losem. Brakowała jej tylko kwiatów, które kiedyś tu za
sadziła.
- To miejsce pojawiło się jako pierwsze w moich
wspomnieniach - zauważyła, przerywając ciszę, która za
gościła między nimi. - Wciąż mi się śniło. Nie wiedzia
łam, gdzie jest i jak można do niego dotrzeć.
Joe objął ją i przytulił do siebie.
- A czy ja też ci się śniłem? - spytał nieśmiało.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Śnił mi się mężczyzna. Nie wiedziałam, kim jest,
ale czułam, że mogę od niego oczekiwać tylko dobra.
To się działo zawsze tutaj, koło fontanny. Bardzo źle prze
żywałam te sny.
- Źle? - zdziwił się.
- Tak, bo nie mogłam dostrzec twarzy tego mężczy
zny - wyjaśniła. - Po prostu nie wiedziałam, kim jest,
a to wywoływało potworną frustrację. Bardzo się stara
łam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądasz.
Dostrzegła ból w oczach męża i ścisnęła jego dłoń.
Pamiętała, że w dniu wypadku nie miał śladu siwizny,
która teraz przyprószyła mu skronie.
- Już wiem, dlaczego tak było - dodała po chwili.
- Dlaczego nie mogłam sobie przypomnieć, jak wy
glądasz.
- Tak? - zaciekawił się.
224 CARLA CASSIDY
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Ponieważ byłoby to zbyt bolesne. I nie wiem, czy
bym sobie z tym poradziła. Potrzebowałam dużo czasu,
żeby dojść do siebie.
Joe pochylił się i pocałował ją mocno. Czuła, że chce
wyrazić w ten sposób swoją miłość i oddanie. Przytulili
się do siebie jeszcze mocniej, o ile w ogóle było to mo
żliwe.
Meredith rozejrzała się dookoła.
- Czeka mnie dużo pracy - zauważyła, przypomnia
wszy sobie dawny wygląd tego miejsca. - Trzeba będzie
powyrywać te zielska i zasadzić nowe kwiaty.
Joe uśmiechnął się lekko.
- Mamy na to dużo czasu. Dzieci już dorosły, zoba
czysz, jak ci będą pomagać...
Meredith pomyślała o rodzinie i nagle posmutniała.
- Tak żałuję, że nie byłam z nimi w czasie tych lat
- westchnęła. - Wiem, że potrzebowały pomocy. Zwła
szcza Emily... Jest strasznie przybita, ale mam nadzieję,
że z czasem odzyska równowagę.
Joe bezwiednie zacisnął pięści.
- To ta twoja siostra.
Jego żona pokiwała ze smutkiem głową.
- Tak, Patsy... Co się z nią teraz stanie?
Joe tylko machnął ręką.
- Niech idzie do diabła. Zdaje się, że chcą jej posta
wić szereg zarzutów. Z jej powodu zginął niewinny czło
wiek.
- Tak, rozumiem, ale to mimo wszystko moja siostra.
I wiem, że potrzebuje pomocy.
- Jak możesz się o nią martwić po tym wszystkim,
co ci zrobiła?
POWRÓT DO PROSPERINO 225
- To oczywiście straszne, ale z nią też los nie obszedł
się najlepiej, - Zamilkła na chwilę, przypominając sobie,
co mówiła jej matka. - To chora, nieszczęśliwa kobieta...
- Wcale na taką nie wyglądała, kiedy tu była. No
dobrze - dodał, widząc jej minę - dowiem się, co jej
grozi. Bardzo cię kocham, Meredith.
- Ja ciebie też.
- I będziemy już razem...
- Aż do końca - zapewniła go. A potem rozejrzała
się wokół, zanim znowu zaczęli się całować.
Pomyślała jeszcze, że stanowią nie najlepszy przykład
dla dzieci, których przecież nie brakowało w tym domu.
A potem jej serce wezbrało miłością do Joego i całego
świata i o niczym już nie myślała.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
To był najdłuższy dzień w życiu Lany.
Mijające godziny utwierdzały ją tylko w przekonaniu,
że Chance jej nie kocha. W ogóle nie próbował się z nią
skontaktować. Jej telefon milczał jak zaklęty.
Ponieważ skończyła już wszystkie możliwe prace, któ
rymi mogła się zająć w domu, postanowiła uciąć sobie
krótką drzemkę. Kiedy się obudziła, poczuła, że jest spo
kojniejsza.
Wzięła gorący prysznic, a następnie upięła włosy
w ciasny kok. Chance bardzo lubił, kiedy miała rozpu
szczone włosy, dlatego postanowiła znowu je upinać.
Zaczęło się ściemniać. Lana zjadła lekką kolację
i przesypała kupione cukierki do wielkiej misy, którą po
stawiła przy drzwiach. Spodziewała się, że już niedłu
go dzieci zaczną krążyć po domach i mieszkaniach.
Dzięki gromadce przebierańców przynajmniej szybciej
minie jej czas. Może dzięki nim będzie mogła zapomnieć
o Chansie.
Podczas posiłku myślała o rozmowie, którą odbyła
wczoraj z matką. Inez zadzwoniła z wieściami na temat
Meredith Colton. Wyjaśniła pokrótce całą sytuację, a po
tem powiedziała, że małżonkowie zachowują się jak no
wożeńcy.
Lana bardzo się ucieszyła z powrotu Meredith. Joe
musiał strasznie tęsknić za kobietą, którą znał, a która,
POWRÓT DO PROSPERINO 227
jak mu się wydawało, tak bardzo się zmieniła. Oboje ko
chali się tak mocno, że zazdrościła im tego połowa mia
steczka.
Nie wyłączając jej samej...
Lana odczuwała teraz bardziej niż kiedykolwiek brak
męża. I żałowała, że nie może dzielić swoich radości
i smutków, z przewagą tych pierwszych, z najbliższą
osobą. Chciałaby stać się dla Chance'a kimś takim, jak
Meredith dla Joego.
Nie zdążyła nawet pozmywać, a już zaczął się koro
wód księżniczek, kowbojów, drapieżnych kocurów, dia
bełków i duchów. Lana zawsze lubiła Halloween, ale te
święta wydały jej się szczególne, bo myślała o dzieciach,
które miała urodzić.
Tak, właśnie na nich powinna się skupić. To prawda,
że straciła Chance'a, ale przecież będzie miała się kim
zajmować.
- Podarek albo psota - dobiegł z korytarza dziecięcy
głos.
Otworzyła drzwi, w których stanął młodociany pirat
z opaską na oku i hakiem zamiast ręki.
- A tak naprawdę to tylko psota - dodał chłopiec
i przesunął się na bok.
Tuż za nim ukrywał się przykucnięty Chance, który
teraz się wyprostował. Lana aż cofnęła się na jego widok.
Wyglądał świetnie w szarej bluzie i szarych spodniach.
Ten strój miał mu pewnie ułatwić ukrycie się za chłop
cem, ale jednocześnie sprawiał, że wyglądał bardzo
męsko.
- Idź sobie - powiedziała.
Chance wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Najpierw musimy porozmawiać.
228 CARLA CASSIDY
- Nie mamy o czym. Oboje wypełniliśmy warunki
naszego układu. - Spojrzała w bok, bojąc się, że zajrzy
jej w oczy i dostrzeże w nich smutek oraz tęsknotę.
- Ależ Lano... - zaczął, ale przerwało mu głośne pu
kanie do drzwi.
- Podarek albo psota! Podarek albo psota! - odezwał
się zgodny chór.
Chance odsunął się od drzwi, a Lana chwyciła miskę
i poczęstowała gromadkę przebierańców cukierkami.
Po chwili znowu zostali sami.
- Proszę, Chance. Przecież możesz sprzedać ranczo.
- Mogę, ale nie chcę... - Znowu przerwało mu pu
kanie do drzwi. Było subtelniejsze, ale trudno je było
zignorować.
Tym razem za drzwiami czekały dwie wystraszone
dziewczynki przebrane za czarownice. Lana uśmiechnęła
się, chcąc dodać im odwagi i powiedziała, żeby wzięły
sobie po kilka cukierków.
Przez jej ciało przeszedł gwałtowny dreszcz, kiedy po
czuła na ramieniu dłoń Chance'a.
- Pojedźmy do mnie, Lano - poprosił. - Tam nikt
nam nie będzie przeszkadzał.
Cofnęła się, nie chcąc, by jej dotykał.
- Mówiłam ci już, że nie mamy o czym mówić.
Przeciągnął dłonią po włosach. W jego oczach poja
wiły się gniewne błyski.
- Pół godziny, Lano. Możesz mi chyba tyle poświę
cić? Ale chciałbym, żebyśmy pojechali na ranczo - za
kończył niemal szeptem.
- Dobrze - zgodziła się, nie bardzo wiedząc, co robi.
Po chwili znaleźli się w jego aucie. Oboje milczeli
i starali się na siebie nie patrzeć. Sytuacja wydała jej się
POWRÓT DO PROSPERINO 229
dziwna i Lana złościła się na siebie, że przystała na to
szaleństwo. Czuła, że teraz będzie jej trudniej opuścić
Chance'a.
- Nigdy nie otworzyłabym drzwi, gdybym wiedziała
- odezwała się w pewnym momencie.
- Wiem, dlatego musiałem poprosić tego chłopca
o pomoc. - Zaśmiał się. - Mały spryciarz. Kosztowało
mnie to aż dziesięć dolców. Musiał wyczuć, że bardzo
mi na tym zależy.
Lana zamilkła poruszona. Dlaczego Chance'owi tak
bardzo zależy na tej rozmowie? Co też planuje?
W końcu zatrzymali się przed jego domem.
- Przyjechaliśmy, więc możesz w końcu powiedzieć,
o co ci chodzi - powiedziała z mocnym postanowie
niem, że nie zajrzy do środka. Chybaby się rozpłakała
na widok kuchni.
- Nie wygłupiaj się - mruknął. - Chodź do środka.
Zrobię kawę i pogadamy.
Nie, nie chciała wracać do miejsca, gdzie była tak
szczęśliwa. Wolałaby zostać w samochodzie, choć wie
działa, że może się to wydawać nieco dziwne. W końcu
otworzyła drzwi.
- Ale pamiętasz, pół godziny - przypomniała mu. -
A potem mnie odwieziesz.
- Oczywiście - odparł. - Gdzie tylko zechcesz...
Podążyła za nim, myśląc z niepokojem o kuchni. Jed
nak Chance poszedł dalej, w stronę schodów. Jeśli chce
zabrać ją do ich dawnej sypialni, to się przeliczył! Nie
mogła się na coś takiego zgodzić! Już otworzyła usta,
by zaprotestować, ale Chance obrócił się w jej stronę.
- Chcę ci pokazać coś w moim dawnym pokoju.
W końcu zwyciężyła w niej ciekawość i ruszyła za
230 CARLA CASSIDY
nim. Przypomniała sobie ten pokój z uszkodzoną ścianką
i pomyślała, że Chance pewnie ją zreperował. Jednak kie
dy otworzył przed nią drzwi, aż oniemiała z wrażenia.
Pokój był świeżo wytapetowany, w oknach wisiały ko
lorowe zasłonki, a w kącie stały dwie śliczne kołyski.
Takie jak ta, którą oglądali razem w sklepie.
- Doskonale tu pasują - usłyszała za sobą jego głos.
- Tak jak ty, Lano.
Odwróciła się do niego ze łzami w oczach.
- Dlaczego mnie tak męczysz? Czemu nie dasz mi
spokoju?
Uderzyła go pięścią w pierś, a następnie uciekła na
dół, nie chcąc patrzeć na kołyski. Chance dogonił ją
w holu.
- Nie pozwolę ci odejść.
- Musisz! Pamiętasz naszą umowę?
- Więc podaj mnie do sądu za niedotrzymanie jej wa
runków! - wykrzyknął nabrzmiałym z emocji głosem. -
Posłuchaj, Lano. Dopiero teraz zrozumiałem, jak puste
i jałowe jest moje życie. Ja naprawdę chcę być ojcem
dla moich dzieci. Chcę mieć was wszystkich obok... Zu
pełnie nie rozumiem, o co ci chodzi.
Lana pokręciła głową. Ona doskonale zdawała sobie
z tego sprawę. Nie chciała dzielić życia z kimś, kto nie
potrafił jej pokochać. Wolała już spędzić życie samotnie,
niż narażać się na tego rodzaju sytuację.
- Chodźmy do salonu - westchnęła.
Kiedy się tam znaleźli, opadła ciężko na kanapę. Czu
ła, że nogi w każdej chwili mogą jej odmówić posłu
szeństwa.
- I co dalej? - westchnął Chance.
- Sama nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Kiedy
POWRÓT DO PROSPERINO 231
przyszłam do ciebie z tą propozycją, sprawa wydawała
się prosta. Oboje mieliśmy dostać to, na czym nam za
leżało, a potem się rozejść...
Chance usiadł obok i westchnął głęboko.
- Chcę, żebyś tu została, Lano. Chcę, żeby moje dzie
ci mogły się wychowywać na ranczu. Będą tu miały dużo
miejsca do zabawy. Ja mogę wyjechać...
Spojrzała na niego zaszokowana.
- Nie możesz tego zrobić! - zaprotestowała. - Prze
cież chodziło właśnie o to, żebyś dostał to ranczo. Teraz
powinieneś je sprzedać i założyć firmę. Inaczej wszystko
na nic.
- Dlaczego? Przecież mogę dalej sprzedawać maszy
ny rolnicze.
- Ale przecież nie o to ci chodziło!
- Lano, zależy mi przede wszystkim na tym, żebyś
mogła tu zamieszkać. - Spojrzał na stolik. - Trudno, sko
ro mnie nie chcesz, przynajmniej zamieszkaj tu z dzieć
mi. Bardzo cię potrzebuję, ale przecież nie mogę cię zmu
sić do wspólnego życia...
Spojrzała na niego, jakby stroił sobie z niej żarty. Ona
go nie chce? Lana czuła, jak serce wali jej w piersi.
- Co... co takiego? - wyjąkała.
Spojrzał na nią, a jego oczy stały się w tym momencie
jeszcze bardziej zielone.
- Przecież wiesz, że cię kocham - zaczął. - Inaczej
nigdy nie zaproponowałbym ci wspólnego życia. To dzię
ki tobie uświadomiłem sobie, że moja codzienność jest
jedną wielką czarną dziurą... Dzięki tobie mogłem po
godzić się z przeszłością.
Lana wytarła łzy i pokręciła głową.
- Pewnie chcesz powiedzieć, że zależy ci na dzie-
232 CARLA CASSIDY
ciach - westchnęła. - Nigdy nie zachowywałeś się tak,
jakby zależało ci właśnie na mnie.
Chance wziął ją za rękę. Chciała ją wyszarpnąć, ale
czuła, że jest na to zbyt słaba.
- Być może to wpływ mojego ojca - rzekł ze smutkiem.
- To przy nim nauczyłem się ukrywać uczucia. Ale prawda
jest taka, że byłem potwornie rozczarowany, kiedy okazało
się, że jesteś w ciąży. Nie chciałem się z tobą rozstać. Nie
chciałem i nadal nie chcę... - Urwał na chwilę. - To niby
takie proste, ale tak trudno to powiedzieć.
Lana postanowiła się jeszcze bronić. Pragnęła podzie
lić się z nim wszystkimi swoimi przemyśleniami z ostat
nich tygodni.
- Wiesz, nie chcę, żebyś kiedyś żałował swojej de
cyzji. Nie chcę ci zrujnować życia.
Chance ścisnął mocniej jej dłoń.
- A jednak zrobisz to, jeśli mnie zostawisz. Nie po
trafię już bez ciebie żyć. Wystarczyło parę godzin rozłąki,
żebym uświadomił to sobie w całej pełni. Zrozumiałem,
że chcę cię mieć zawsze przy sobie. Że pragnę patrzeć,
jak dorastają moje dzieci. A potem dzieci moich dzieci.
Lana poczuła, że nie może już dłużej się bronić.
- Pocałuj mnie - szepnęła. - Pocałuj, żebym zrozu
miała, że to wszystko prawda.
Chance nie dał się dwa razy prosić. Przytulili się
w najbardziej zmysłowym pocałunku, jaki można sobie
wyobrazić. Było w nim zarówno pożądanie, jak i całe
morze miłości.
- Kocham cię, Lano - rzekł, łapiąc oddech, kiedy
w końcu się od siebie oderwali. - Nie potrafię już żyć
bez ciebie.
- Och, Chance, nawet nie wiesz, jak ja ciebie kocham.
POWRÓT DO PROSPERINO
233
- Pociągnęła nosem. - I to od zawsze. Od chwili, kiedy
cię ujrzałam. Wiadomo, stara miłość nie rdzewieje...
Przyciągnął ją do siebie i zaczął powoli wyjmować
spinki z jej włosów. Po chwili poczuła, że znowu spły
nęły jej na ramiona.
- Trochę się bałem tej miłości - westchnął. - I tego,
że nie zdołam sprostać wymaganiom małżeńskiego życia.
Mój ojciec...
Lana położyła palec na jego wargach.
- Myślę, że najwyższy czas dać mu spokój - powie
działa, marszcząc czoło. - To prawda, że miał fatalny
wpływ na twoje życie, ale w końcu się od tego uwolniłeś.
Sądzę, że powinieneś darować mu winy. Pewnie chciał
dobrze...
Chance mimowolnie zacisnął dłonie.
- Ale...
- Wszyscy popełniamy błędy, Chance.
Ucałował ją w skroń.
- Jesteś aniołem - szepnął. - I chyba masz rację. Co
się stało, to się nie odstanie. Myślę, że teraz trzeba po
myśleć o przyszłości. Naszej przyszłości.
Lana przytuliła się do niego. Zaczęli się znowu cało
wać, aż w końcu zabrakło im tchu. Kiedy znowu spoj
rzała na Chance'a, zauważyła, że jego oczy lśnią prze
kornie.
- Pamiętasz, mamy dziś Halloween - zaczął. - Jeśli
teraz zgodzisz się pójść ze mną do sypialni, to chyba
będę miał dla ciebie podarek.
- Jesteś pewny, że to nie będzie psota? - spytała
z uśmiechem.
- Obawiam się, że jedno i drugie - powiedział, pa
trząc jej w oczy. - I co ty na to?
234 CARLA CASSIDY
- Nie wiem, czy chcę z tobą pójść - zaczęła się prze
komarzać.
On jednak wziął ją na ręce. Aż westchnęła, czując
jego mocne ramiona.
- Jak widzisz, wcale mi to nie przeszkadza - mruk
nął, kierując się do drzwi.
Kiedy tak ją niósł, pomyślała o Meredith i Joem. Zde
cydowała, że zrobi wszystko, by jej miłość była równie
trwała. Możliwe, że kiedyś była tylko zadurzeniem nie
zbyt mądrej nastolatki, ale z upływem lat przekształciła
się w coś mocnego i pewnego. Dzięki temu ich uczucie
powinno kwitnąć przez wiele szczęśliwych lat.