Koziol ofiarny JAMES HADLEY CHASE

background image

James Hadley Chase

Kozioł ofiarny

Tłumaczyła

Zofia Kania

background image

- Ujdzie - odparłem starając się oswobodzić dłoń. - Chyba

nie będziesz próbował mi wmówić, że pod eskortą policyjną mam

wrócić do domu!

Uśmiechnął się nieznacznie. Jego bystre, szare oczy badały

moją twarz.

— Nie spodziewałeś się, że przyjadę, mimo wszystko?

Liczyłem dni, wiesz przecież.

— Niczego się nie spodziewałem. - Przyglądałem się

skomplikowanej tablicy rozdzielczej buicka. - To twój wóz?

— Zgadza się. Kupiłem go przed dwoma miesiącami.

Cudo, prawda?

— Reasumując, gliny z Palm City mają dalej pełne

kieszenie forsy. Gratuluję.

Twarz Johna zasępiła się. Nagły błysk gniewu zapalił się

w jego oczach.

- Słuchaj, Harry, gdyby ktoś inny miał czelność odezwać

się do mnie w ten sposób, rozkwasiłbym mu gębę!

Wzruszyłem ramionami.

— Proszę bardzo, jeśli ci to odpowiada. Przyzwyczaiłem

się do tego, że mnie gliny biją.

— Podaję do twojej wiadomości, że pracuję teraz w okręgu

i że to przyniosło mi znaczną podwyżkę. Od przeszło dwu lat nie

należę już do policji miejskiej.

Z wielką przykrością poczułem, że krew napływa mi do

twarzy.

— Widzę... wybacz... Nie wiedziałem.

— Skąd mógłbyś wiedzieć? - Uśmiechnął się i uruchomił

silnik. Buick odsunął się od chodnika. - Dużo zmieniło się, Harry,

podczas twojego pobytu w mamrze! Stara klika zniknęła. Mamy

nowego szeryfa dystryktu, równy gość.

Nie powiedziałem ani słowa, wtedy on zapytał nagle:

— Masz jakieś plany?

— Nie, żadnych. Rozejrzę się na prawo i lewo. Wiesz

przecież, że wylano mnie z „Heralda”.

— Tak wygląda. - Milczał przez chwilę. - Myślę, że z

background image

początku nie będzie ci łatwo. Spodziewasz się chyba tego?

— Tak, oczywiście. Kiedy facet zabije glinę, nawet

przypadkowo, nie zapomina się o tym. Starają się nawet usilnie

przypomnieć mu to. Nie wątpię, że nie będzie mi lekko.

— Z policją nie będziesz miał żadnych kłopotów. Nie to

miałem na myśli. Musisz niewątpliwie rozejrzeć się za nową

robotą. Cubitt ma długie ręce. Chce cię zniszczyć. Jeśliby to

zależało tylko od niego, nigdy nie przekroczysz progu redakcji

dziennika.

— Nie martw się. Dam sobie radę.

— Mógłbym ci może pomóc.

— Nie. Mowy nie ma.

— Oczywiście, ale jest przecież Nina...

— Biorę to na siebie. Poradzę sobie.

Milczał przez chwilę, wpatrzony w szybę ociekającą

deszczem.

— Słuchaj, Harry, jesteśmy starymi kumplami - zaczął po

chwili.- Znamy się kawał czasu. Wiem, że masz niejedno na

wątrobie, ale nie traktuj mnie tak, jakbym był twoim wrogiem.

Rozmawiałem o tobie z Meadowsem. To ten nowy szeryf

dystryktu. Niczego jeszcze nie postanowiono, nie jest jednak

wykluczone, że zechcą cię zatrudnić w biurze.

— Za nic na świecie nie zgodzę się być funkcjonariuszem

w Palm City!

— Nina dość się już wycierpiała - powiedział niezręcznie.

— Ja także dość się już wycierpiałem, więc skwitowaliśmy

się. Nie potrzebuję nikogo. Kropka. Basta.

— Dobrze, zgoda - rzekł Renick z gestem bezradności. -

Nie sądź, że cię nie rozumiem, Harry. Myślę, że także byłbym

rozgoryczony, gdyby mi się przytrafiło to, co tobie, ale co się

stało, to się stało. Trzeba pomyśleć o twojej przyszłości teraz... i o

przyszłości Niny.

- Jak ci się zdaje, o czym rozmyślałem przez cały czas,

który spędziłem w celi, jeśli nie o tym? - Patrzyłem przez okno na

szare morze, które uderzało o nabrzeże w strumieniach deszczu. –

background image

To prawda, jestem rozgoryczony. Miałem dość czasu, żeby zdać

sobie sprawę, że byłem skończonym głupcem. Powinienem był

wziąć te dziesięć tysięcy dolarów, które ofiarował mi dyrektor

policji, żebym cicho siedział. W każdym razie jednego się

nauczyłem

w

mamrze:

nigdy

więcej nie dam się wrobić w ten sposób!

— Mówisz głupstwa! - zaprotestował Renick gwałtownie.

- Wiesz dobrze, że postąpiłeś tak, jak ci nakazywało sumienie.

Wszystko sprzysięgło się przeciwko tobie. Gdybyś pozwolił dać

sobie w łapę temu obrzydliwcowi, nigdy nie miałbyś odwagi

spojrzeć w lustro! Sam świetnie o tym wiesz!

— Tak myślisz? Nie miej złudzeń! Nie chcę stawiać się w

lepszym świetle, tym bardziej teraz. Kiedy przez trzy i pół roku

dzieli się celę ze zboczeńcem, który zgorszyłby nawet wieprza,

człowiek musi się zmienić. Gdybym przyjął wtedy łapówkę, nie

byłbym teraz więźniem wypuszczonym z mamra, pozbawionym

pracy i miałbym z pewnością taką limuzynę jak ty!

Renick, zmieszany, wiercił się na siedzeniu.

— Takie gadanie nie ma sensu, Harry. Niepokoisz mnie,

wiesz? Proszę cię, staraj się opanować, zanim spotkasz się z Niną.

— Może byś się zajął swoimi sprawami, nie uważasz? -

palnąłem bez żenady. - Nina jest moją żoną, wyobraź sobie. Jest

ze mną związana na dobre i złe. Tak. To ja mam troszczyć się o

nią, nie ty.

— Myślę, że nie miałeś racji, Harry, kiedy zabroniłeś jej

przyjść na rozprawę, a nawet odwiedzać cię w więzieniu i pisać

do ciebie. Chciała dzielić z tobą tę ciężką próbę, wiesz o tym

równie dobrze jak ja, ale ty potraktowałeś ją jak intruza, jak obcą

osobę!

Zacisnąłem pięści, wzrok wbiłem w plażę zalaną

deszczem.

— Wiedziałem dobrze, co robię. Myślisz, że chciałem,

żeby mnie widziała w więziennym ubraniu, w mównicy za kratą i

za szybą? Czy sądziłeś, że chciałbym, żeby ten obrzydliwiec

dyrektor czytał jej listy, zanim mi je wręczy? Pozwoliłem się

background image

wrobić, zgoda, ale to jeszcze nie powód, żeby także i ją wciągać w

to błoto!

— Nie miałeś racji, Harry. Czy nigdy nie przyszło ci na

myśl, że chciała dzielić z tobą twe zmartwienia? Zapewniam cię,

że dużo kosztowało mnie trudu, żeby przeszkodzić jej w przyjściu

ze mną dziś rano do więzienia.

Zbliżaliśmy się do Palm Bay, dzielnicy zamieszkanej

przez szykownych ludzi z Palm City. Długi szereg luksusowych

kabin na plaży pod strugami deszczu sprawiał smutne wrażenie.

Plaża była pusta, cadillaki, rollsy i bentleye stały w garażach w

pobliżu pałaców.

Ongiś byłem filarem Palm Bay. Jak odległe wydawały mi

się czasy, kiedy prowadziłem rubrykę wydarzeń z wielkiego

świata w „Heraldzie”, dzienniku o największym nakładzie w

Kalifornii Moje artykuły były później drukowane również w

gazetach o mniejszym znaczeniu. Zarabiałem w ten sposób

mnóstwo pieniędzy. Żyło mi się dobrze. Lubiłem moją pracę.

Wtedy właśnie ożeniłem się z Niną i na krańcach Palm Bay

kupiłem bungalow, gdzie zamieszkaliśmy. Powodziło mi się

dobrze. Wydawało się, że jestem na drodze do zrobienia pięknej

kariery, kiedy pewnego wieczoru usłyszałem przypadkiem urywki

rozmowy dwóch nieznajomych, którzy popili sobie i pod

wpływem alkoholu zgrzeszyli brakiem dyskrecji.

Tych kilka słów wystarczyło, by naprowadzić mnie na ślad

afery tak groźnej jak wybuch wulkanu. Potrzeba mi było dwóch

miesięcy wytrwałych i dyskretnych poszukiwań, żeby odtworzyć

cały mechanizm tych machinacji. Afera ta przez wiele tygodni

mogła zajmować pierwsze szpalty w dziennikach.

Banda gangsterów z Chicago przygotowywała się do

opanowania Palm

City. Zamierzali zainstalować aparaty do gier, otworzyć

burdel i wprowadzić tam wszystko, co sprzyjałoby pogłębieniu

rozwiązłości. Spodziewali się osiągnąć dochody w wysokości dwu

i pół miliona dolarów miesięcznie.

Kiedy zdobyłem pewność, że chodzi o poważne projekty,

background image

uważałem, że owi gangsterzy upadli na głowę. Nie byłem w stanie

uwierzyć, że wystarczy, żeby zainstalowali się w Palm City, by

zacząć rządzić miastem według swych upodobań. Wtedy

przekazano mi ultra poufne wiadomości: urzędnik, któremu

podlegała policja w Palm City oraz pół tuzina innych

wpływowych radnych miejskich zostali przekupieni, w zamian za

to przyrzekli gangsterom całkowite poparcie.

Popełniłem wówczas największy błąd: próbowałem

prowadzić śledztwo dalej własnymi siłami. Zależało mi

oczywiście na pierwszeństwie w ujawnieniu tej rewelacji, by

osiągnąć z tego korzyści w mojej pracy zawodowej. Dopiero

kiedy zebrałem wszystkie dowody i naszkicowałem dokładny plan

artykułów, które zamierzałem napisć, zdecydowałem się iść do J.

Mateusza Cubitta, dyrektora i właściciela „Heralda”.

Opowiedziałem o niebezpiecznych przygotowaniach.

Słuchał, a jego blada i szczupła twarz nie zdradzała żadnych

uczuć.

Kiedy skończyłem, oświadczył, że chciałby sprawdzić te

fakty. Jego oschłość i dziwny brak entuzjazmu powinny były

obudzić moją czujność. Posunąłem swoje śledztwo dość daleko i

nagromadziłem niemało dowodów. Wszystko to jednak nie

wystarczało, wymknął mi się bowiem jeden szczegół: gang kupił

„Heralda”! Nigdy bym nie uwierzył, że jest to możliwe.

Dowiedziałem się, że bandyci przyrzekli Cubittowi miejsce w

senacie, jeśli weźmie udział w ich grze. Właściciel dziennika,

ambitny i żądny zysku, nie mógł oprzeć się tej kuszącej ofercie.

Zażądał, żebym mu przekazał wszystkie informacje, gdyż

chciałby je sprawdzić. Zbliżałem się do mego bungalowu, skąd

chciałem zabrać potrzebne materiały, kiedy nagle zatrzymał mnie

policjant, który śledził mnie przez całą drogę. Oświadczył, że

dyrektor policji miejskiej wzywa mnie do siebie. Zaprowadzono

mnie do dyrekcji policji, gdzie przeprowadziłem rozmowę z

głównym patronem.

Był to typ brutalny, działał prosto z mostu, nie próbując

niczego owijać w bawełnę. Położył na biurku dziesięć tysięcy

background image

dolarów w nowych, szeleszczących banknotach. Gotów był te

pieniądze zamienić na moją teczkę z dokumentami. I żeby więcej

nie było o tym mowy.

Nigdy jeszcze nie przyjąłem żadnej łapówki i nie miałem

zamiaru zaczynać, zwłaszcza w moim wieku. Wiedziałem

również, że artykuły, które zamierzałam napisać sprawią, że moje

nazwisko przez wiele tygodni będzie widniało w prasie na

czołowym miejscu, i zapewnią mi świetną opinię w środowisku

dziennikarskim. Wstałem i wyszedłem. To był początek moich

kłopotów.

Odniosłem teczkę Cubittowi i opowiedziałem mu o

propozycji dyrektora policji. Potakiwał mi, utkwiwszy we mnie

oczy osłonięte ciężkimi powiekami i polecił, żebym wstąpił do

niego o dziesiątej trzydzieści tego samego wieczoru. Do tego

czasu będzie miał możność sprawdzenia materiałów i znalezienia

najlepszego

sposobu

wykorzystania

mego

rewelacyjnego

odkrycia.

Przypuszczam, że spalił teczkę. W każdym razie nigdy jej

już nie zobaczyłem.

Nina od początku interesowała się moim śledztwem.

Umierała z niepokoju. Ona także zdawała sobie sprawę, że igram

z ogniem. Ale była to moja życiowa szansa. Wiedziała o tym

równie dobrze jak ja i nie próbowała odwieść mnie od tego.

Wyruszyłem więc z domu nieco przed dziesiątą na

spotkanie z Cubittem. Nina odprowadziła mnie do samochodu.

Wiedziałem, że dręczy ją strach. Ja również byłem niespokojny,

ale miałem zaufanie do Cubitta.

Mieszkałem w Palm Bay. Żeby udać się do niego,

musiałem przebyć odcinek drogi mało uczęszczanej. Tam właśnie

to się zdarzyło.

Wóz policyjny, pędzący z dużą szybkością, wyminął mnie

i zatarasował drogę. Może chcieli mnie zmusić, żebym zjechał

gwałtownie z szosy i runął do morza, ale stało się inaczej.

Nastąpiło dość gwałtowne zderzenie i glina, który prowadził wóz,

wbił się na kierownicę. Jego kolega, poza szokiem, nie odniósł

background image

żadnych obrażeń. Aresztował mnie za przekroczenie przepisów

drogowych.

Wiedziałem, że wszystko to było ukartowane, ale nic nie

mogłem zrobić. W dwie minuty później nadjechał inny wóz

policyjny z sierżantem Baylissem z działu kryminalistyki za

kierownicą. Co robił na tej nieuczęszczanej drodze? Nigdy nikt

nie zadał sobie trudu, żeby go o to zapytać. Natychmiast zajął się

wszystkim - ranny policjant został odwieziony do szpitala, a ja na

główny komisariat.

Podczas jazdy Bayliss rozkazał nagle kierowcy, żeby się

zatrzymał. Znajdowaliśmy się na ulicy ciemnej i pustej. Kazał mi

wyjść z samochodu. Kierowca wysiadł również i wykręcił mi ręce

do tyłu, żeby je unieruchomić. Bayliss wyjął wówczas ze schowka

w tablicy rozdzielczej butelkę szkockiej, napełnił usta whisky i

zaczął spryskiwać moją twarz i przód koszuli. Potem wyciągnął

pałkę i zdzielił mnie po głowie.

Ocknąłem się dopiero w celi. Od tej chwili byłem

zgubiony. Ranny glina umarł. Oskarżono mnie o nieumyślne

zamordowanie człowieka i skazano na cztery lata. Adwokat, który

mnie bronił, na próżno walczył jak lew, niczego nie osiągnął.

Usiłował wykazać, że wszystko zostało ukartowane, ale jego

zarzuty obalono natychmiast. Cubitt stwierdził pod przysięgą, że

nigdy nie miał w ręku mojej teczki z materiałami, że i tak chciał

się mnie pozbyć, ponieważ byłem nie tylko niesumiennym

dziennikarzem, lecz ponadto pijakiem.

Przez cały czas, kiedy odsiadywałem wyrok, powtarzałem

sobie, że jestem największym głupcem na świecie. Trzeba być

wariatem, żeby walczyć samotnie przeciwko nieczystym

sprawkom zarządu miejskiego.

Nie posunąłem się naprzód, choć dowiedziałem się

później, że dyrektor policji musiał podać się do dymisji, a zarząd

miejski przepadł w komplecie w najbliższych wyborach. Sugestie

mojego adwokata spowodowały śledztwo, w wyniku którego

chuligani z Chicago woleli próbować szczęścia gdzie indziej. Ja

jednak mimo to pozostałem w więzieniu z czteroletnim wyrokiem

background image

za zabicie policjanta podczas prowadzenia wozu w stanie

nietrzeźwym. Nikt nie był w stanie tego zmienić.

Teraz, po trzech latach i sześciu miesiącach spędzonych w

celi, byłem znowu na wolności. Byłem dziennikarzem, to był mój

jedyny zawód. Cubitt umieścił mnie na czarnej liście. Mowy nie

było, żebym mógł znaleźć pracę w jakimś piśmie. Będę zmuszony

przerzucić się do innej branży. Pojęcia nie miałem co będę robił.

Przedtem dobrze zarabiałem, ale zawsze dużo wydawałem. Kiedy

mnie aresztowano, zostawiłem Ninie niewiele na życie. Chyba

mało z tego zostało, o ile coś zostało. Często martwiłem się z jej

powodu, zastanawiając się, co się z nią dzieje. Przez swoją

głupotę zakazałem jej, za pośrednictwem adwokata, pisać do mnie

do więzienia. Myśl, że ten brutalny sadysta, dyrektor, będzie

czytać jej listy, zanim mi je odda, była dla mnie nie do zniesienia.

— Jak sobie dawała radę? - spytałem Renicka. - Jak jej się

wiedzie?

— Bardzo dobrze, chyba spodziewałeś się tego? Okazało

się, że ma zdolności artystyczne. Wyobraź sobie, maluje wzory na

wyrobach garncarskich i w ten sposób zarabia wcale nieźle.

Skręcił w ulicę, przy której mieszkałem. Czułem, jak

gardło mi się ściska na widok bungalowu. Ulica tak dobrze mi

znana była pusta. Deszcz, tworzący szarą zasłonę, odbijał się od

szosy i chodnika.

Renick zatrzymał wóz przed bramą.

- Do rychłego zobaczenia! - powiedział ściskając mi ramię.

- Jesteś szczęściarzem, Harry. Chciałbym, żeby taka kobieta jak

Nina czekała na mnie w domu.

Wysiadłem z samochodu nie spojrzawszy na Renicka i

skręciłem w aleję, którą szedłem tyle razy.

Drzwi wejściowe otworzyły się i na progu ukazała się

Nina.

II

Około szóstej trzydzieści, siódmego ranka po moim

background image

wyjściu z więzienia, zbudziłem się nagle. Śniło mi się, że jestem

znów w celi i upłynęła chwila, zanim zdałem sobie sprawę, że

znajduję się w pokoju, a obok śpi Nina.

Leżąc na plecach, z oczami utkwionymi w suficie,

zacząłem się zastanawiać, tak jak to czyniłem od tygodnia, czym

się zajmę, żeby zarobić na życie. Wysondowałem już

dziennikarski światek. Jak się spodziewałem, nie było miejsca dla

mnie. Wpływ Cubitta rozciągał się jak macki ośmiornicy. Nawet

podrzędne lokalne gazety bały się mnie zatrudnić.

Poza

dziennikarstwem

nie

mogłem

robić

nic

poważniejszego. Mój zawód polegał na pisaniu, ale nie byłem

autorem czerpiącym temat z fantazji. Jako reporter musiałem

opierać się na faktach autentycznych, by stworzyć coś na

odpowiednim poziomie. Bez dziennika, w którym mógłbym

pracować, nie byłem nic wart.

Przyglądałem się Ninie śpiącej przy mnie. Byliśmy

małżeństwem od dwóch lat i trzech miesięcy, kiedy wpakowano

mnie do więzienia. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata, a ja

dwadzieścia siedem. Jej czarne włosy układały się w loki, skóra

miała kolor kości słoniowej. Nie była piękna w sensie

klasycznym, zgadzaliśmy się z tym oboje, ale twierdziłem i od

tego czasu nie zmieniłem zdania, że była najbardziej uroczą

kobietą, jaką spotkałem.

Kiedy tak spoglądałem na nią pogrążoną we śnie, zdałem

sobie sprawę, jak wiele musiała wycierpieć. Skóra wokół jej oczu

była zmarszczona. Kąciki ust opadały w dół, nadając jej smutny

wygląd. Nigdy przedtem nie zauważyłem u niej tego wyrazu

twarzy. Wiele wycierpiała. Zostawiłem jej trzy tysiące dolarów na

naszym rachunku w banku, ale stopniały szybko. Honorarium

adwokata i ostatnia rata za bungalow pochłonęły niemal wszystkie

oszczędności. Zmuszona więc była szukać pracy.

Miała różne propozycje. Wreszcie, jak mi już opowiadał

Renick - odkryła w sobie talent artystyczny i otrzymała zajęcia u

pewnego jegomościa, który sprzedawał ceramikę turystom.

Wyrabiał rozmaite przedmioty z gliny, a ona je zdobiła. Od roku

background image

zarabiała sześćdziesiąt dolarów tygodniowo; była to suma

wystarczająca, jak mnie zapewniała, żeby pozwolić nam

przetrwać, aż zdobędę pracę.

Pozostało mi na koncie jeszcze dwieście dolarów. Jeśli nie

znajdę zajęcia, zanim pieniądze się rozpłyną, będę zmuszony

prosić ją o kieszonkowe, na bilety autobusowe, papierosy itp.

Taka perspektywa odbierała mi odwagę.

Działo się to dwa lata temu. Kiedy myślę o tym teraz,

zdaję sobie sprawę, że zachowałem się jak szmata. Spostrzegłem,

że zadany mi cios i pobyt w więzieniu całkowicie mnie

zdemoralizowały. Nie tylko żarła mnie gorycz, przede wszystkim

nękała mnie litość nad sobą samym, nad mym smutnym losem.

Gdybym miał coś na sumieniu, pozbyłbym się bungalowu

i razem z Niną wędrowałbym w inne strony, gdzie by mnie nikt

nie znał, i rozpocząłbym nowe życie. A tak zadowalałem się

szukaniem pracy niemożliwej do znalezienia i uważałem się za

męczennika.

Podczas dziesięciu ostatnich dni udawałem, że szukam

pracy, której przecież dla mnie nie było. Wmawiałem Ninie, że

przez cały dzień za tym chodzę, ale to było kłamstwo. Po jednym

czy dwóch nieudanych telefonach uciekałem regularnie do

najbliższego baru. Z wyjątkiem początkowego okresu, kiedy jako

praktykant goniłem za sensacjami dnia, nigdy właściwie nie

piłem. Teraz jednak zalewałem się regularnie. Troski topiłem w

whisky. Pięć lub sześć szklaneczek - i nic już nie miało znaczenia.

Gwizdałem na to, że nie mogę znaleźć pracy. Równie dobrze

mogłem wrócić do domu i patrzeć, jak Nina zamęcza się przy

malowaniu ceramiki, bez wyrzutów sumienia, że postępuję jak

alfons.

Kiedy byłem pod gazem, okłamywałem ją bez żadnych

skrupułów, żeby wyciągnąć od niej jeszcze kilka dolarów.

Potem, pewnego popołudnia, kiedy siedziałem w barze

naprzeciw plaży, rozpoczęła się się seria wypadków, o których

chcę wam opowiedzieć.

Dochodziła szósta. Byłem nieźle wstawiony. Łyknąłem już

background image

osiem whisky i czekałem na dziewiątą.

Bar był nieduży, spokojny i mało uczęszczany. Mogłem

siedzieć w kącie - nikt mi nie przeszkadzał - i przyglądać się

ludziom zabawiającym się na plaży. Przychodziłem tu regularnie

od pięciu dni. Wysoki, otyły barman już mnie chyba znał.

Kabina telefoniczna, niewidoczna od strony lady,

znajdowała się tuż obok mojego stolika. Ludzie wchodzili,

rozmawiali przez chwilę, potem wychodzili: mężczyźni, młodzi

chłopcy, dziewczęta. Kabina była miejscem najbardziej

ożywionym w barze.

Pijąc obserwowałem, jak ludzie przychodzą i wychodzą.

To mi ułatwiało spędzanie czasu. Umysł miałem zamroczony

alkoholem, ale zastanawiałem się, kim mogą być ci ludzie

zamknięci za oszklonymi drzwiami; z kim rozmawiali? Śledziłem

ich mimikę. Niektórzy śmiali się rozmawiając; inni denerwowali

się, jeszcze inni wyglądali, jakby kłamali w sposób tak mało

przekonywający, jak to ja sam robiłem. Miałem wrażenie, że

przyglądam się sztuce teatralnej.

Barman przyniósł mi dziewiątą whisky i postawił na stole.

Tym razem stanął nieruchomo przy stoliku. Zrozumiałem, że czas

uregulować rachunek. Dałem mu ostatni banknot pięciodolarowy.

Podziękował z porozumiewawczym uśmiechem, wydając mi

resztę.

Tymczasem jakaś kobieta weszła do baru. Zbliżyła się do

kabiny telefonicznej i zamknęła za sobą drzwi.

Nosiła żółty kanarkowy sweter i białe spodnie; okulary

przeciwsłoneczne koloru butelkowego i torebka z żółtego i

białego plastyku uzupełniały jej strój.

Zwróciła natomiast moją uwagę swym okazałym tyłkiem,

który uwydatniały obcisłe spodnie. Kołysała biodrami w sposób

tak sugestywny, że nawet najbardziej szanujący się panowie byli

nią zafascynowani.

Jako pijak, nie zasługujący na szacunek, mogłem pozwolić

sobie na to, żeby obserwować ją w sposób bezwstydny. Dopiero

kiedy straciłem z oczu tę część anatomiczną jej ciała w chwili,

background image

kiedy zamykała za sobą drzwi kabiny, podniosłem oczy, żeby

zobaczyć jej twarz.

Nie miała więcej jak około trzydziestu trzech lat. Była

blondynką o rysach regularnych, nieco surowych, ale całość

wydawała się niesłychanie podniecająca dla mężczyzn wszelkich

kategorii.

Wypiłem połowę dziewiątej whisky i patrzyłem, jak

telefonowała. Nie mógłbym powiedzieć, czy ta rozmowa była

wesoła, czy nie. Ciemne okulary przeszkadzały mi w

zorientowaniu się. W każdym razie wydawała się bardzo szybka i

dowcipna. Zaledwie minutę przebywała w kabinie. Później wyszła

i minęła mój stolik nie patrząc na mnie. W przeciągu kilku sekund

miałem przyjemność podziwiania jej wysmukłej figury i zarysu

krągłego tyłu; potem zniknęła i drzwi zatrzasnęły się za nią.

W pijackim oszołomieniu myślałem sobie, że gdybym był

kawalerem, zalecałbym się do tej dziewczyny. Z tym podwoziem,

postawą i pięknością dziewczyna musiała być wspaniała przy

bliższym poznaniu. Jeżeli nie, życie byłoby jeszcze większym

oszustwem, niż sądziłem.

Zastanawiałem się, kim ona może być. Miała na sobie

kosztowną toaletę. Jej białożółta torebka na pewno nie była

kupiona na bazarze.

Rzeczywiście - białożółta torebka?

Weszła do kabiny telefonicznej z torebką w ręku. Nie

byłem pewien, czy ją widziałem, kiedy wychodziła.

Byłem teraz tak zalany, że najmniejsza refleksja wymagała

ode mnie ogromnego wysiłku. Natężałem mózg próbując sobie

przypomnieć. Weszła do kabiny z torebką w prawej ręce.

Mógłbym przysiąc, że opuściła ją z pustymi rękami.

Wypiłem whisky do końca, potem drżącą ręką zapaliłem

papierosa. A więc? - zastanawiałem, się. Prawdopodobnie nie

zauważyłem torebki, kiedy wychodziła.

Szczegół ten nabrał dla mnie ogromnej wagi.

Prawdopodobnie chodziło mi o to, żeby udowodnić sobie

samemu, że nie jestem tak pijany, jak myślałem.

background image

Podniosłem się z trudem i udałem do telefonu.

Otworzyłem drzwi i natychmiast spostrzegłem torebkę

nieznajomej.

„Widzisz, stary durniu - mówiłem sobie - nie jesteś wcale

zalany. Zaraz zauważyłeś, że zapomniała torebkę. Ty masz oprzeć

się temu... jak... no co, masz oprzeć się temu...”.

„Przede wszystkim - myślałem dalej - trzeba zajrzeć do

torebki, żeby dowiedzieć się kim jest ta babka. Potem zabierzesz

torebkę i powiesz barmanowi, że zostawiła ją w kabinie - trzeba

mu powiedzieć, bo kiedy cię zobaczą na ulicy z damską torebką w

ręku, ryzykujesz, że złapie cię glina - ale kiedy uprzedzisz

barmana, odniesiesz torebkę dziewczynie, wtedy kto wie? Ona ci

podziękuje. Może będzie to coś więcej niż zwykły pocałunek...

Kto wie?”.

Widzicie, jaki byłem pijany?

Wszedłem więc do kabiny i zamknąłem drzwi. Potem

wziąłem torebkę i otworzyłem ją. W trakcie tej czynności

obejrzałem się, żeby się upewnić, że nikt mnie nie śledzi.

Nie było nikogo.

Odwróciłem się plecami. Moje ramiona były dość

szerokie, by zasłonić kabinę niemal całkowicie; potem wziąłem

słuchawkę. Chytry pomysł. Ze słuchawką przyłożoną do ucha

sprawdziłem zawartość torebki.

Znalazłem złotą papierośnicę, zapalniczkę również ze

złota, broszkę z diamentem, która warta była co najmniej tysiąc

pięćset dolarów. Odkryłem również prawo jazdy, wreszcie gruby

plik banknotów, z których pierwszy opiewał na 50 dolarów. Jeśli

reszta była taka sama, ten ponętny rulon musiał przedstawiać

wartość około dwóch tysięcy dolarów.

Na widok takiej masy pieniędzy oblałem się potem. Złota

papierośnica, zapalniczka i broszka z diamentem nie interesowały

mnie wcale. Zbyt łatwo można było odkryć pochodzenie tych

przedmiotów, ale zafascynował mnie pakiet pieniędzy.

Z tym zwitkiem w kieszeni nie musiałbym prosić jutro

Ninę o pięć dolarów. Nie musiłbym jej naciągać ani jutro, ani

background image

później. Znalazłbym pracę, zanim zdążyłbym wydać tę małą

fortunę, nawet gdybym dalej pił od rana do nocy. Jeżeli ta dama

wypchana forsą była na tyle lakkomyślna, żeby zapomnieć taki

majątek w kabinie telefonicznej, zasługiwała na to, żeby go

stracić.

Jakiś daleki, zdławiony głos, który był moim własnym

głosem, oświadczył wówczas:

„Oszalałeś? To przecież kradzież! Jeżeli cię złapią,

dostaniesz dziesięć lat. Z twoją przeszłością. Odłóż tę torbę, na

miłość boską! I zmykaj stąd! Co ci się stało? Masz ochotę złapać

jeszcze dziesięć lat mamra?”

Ale ten głos był zbyt słaby, żeby zrobić na mnie wrażenie.

Pragnąłem tej forsy. To było zbyt łatwe. Wystarczyło wyjąć

pieniądze z torebki, włożyć do kieszeni, odłożyć torbę na półkę i

zniknąć.

Barman nie mógł mnie widzieć. Bez przerwy ludzie

wchodzili i wychodzili z kabiny telefonicznej. Każdy mógł wziąć

tę forsę, każdy.

Tam były te pieniądze, może nie dwa tysiące dolarów, ale

dużo nie brakowało.

Pragnąłem ich. Były mi potrzebne.

I wziąłem je.

Wsunąłem zwitek do kieszeni i zamknąłem torebkę. Serce

waliło mi jak młot. Zdawałem sobie sprawę z tego, czym byłem:

zwykłym złodziejem. Małe lusterko było przymocowane nad

telefonem. Widziałem przesuwający się w nim cień. Wciąż

trzymałem torebkę w ręce. Spojrzałem w lustro.

Stała tuż za mną i patrzyła na mnie. Jej okulary

przeciwsłoneczne odbijały światło i tworzyły dwie małe zielone

plamy w lustrze.

Ale ona tam była.

Od jak dawna, nie wiedziałem. W każdym razie ona tam

stała w całej swej krasie.

background image

Rozdział 2

Taka emocja ściska człowiekowi serce, paraliżuje mózg,

przejmuje lodowatym chłodem od stóp do głowy. Ma się uczucie,

jakby się umierało.

Osłupiały, z oczami utkwionymi w lusterku przybitym do

ścianki kabiny, podczas gdy palce ściskały kurczowo torebkę,

wpatrywałem się w dwa zielone krążki okularów i naprawdę

czułem się niemal martwy.

Nagle wytrzeźwiałem zupełnie. Opary alkoholowe, które

zaciemniały mi umysł, rozpierzchły się całkowicie.

Zaraz zawoła barmana. On znajdzie pieniądze w mojej

kieszeni i wezwie policjanta. Kiedy pojawi się glina, nie będę

niczym innym jak kupą mięsa, którą zaprowadzą spokojnie z całą

pewnością do celi, lecz nie na cztery lata; tym razem kara będzie

znacznie surowsza.

Zastukała palcem w oszklone drzwi kabiny. Położyłem

torbę na półce, odwróciłem się i otworzyłem drzwi.

Młoda kobieta odsunęła się nieco, żeby mi zrobić

przejście.

— Zdaje mi się, że zostawiłam torebkę... - zaczęła.

— Istotnie - odparłem. - Właśnie miałem zamiar odnieść ją

barmanowi.

Może będzie najlepiej szybko ją wyminąć i wybiec na

ulicę, zanim zdąży otworzyć torebkę i skonstatować, że pieniądze

zniknęły. Kiedy będę już na ulicy, mogę wyrzucić banknoty.

Potem będę twierdzić uparcie, że nie tknąłem torebki.

Już zamierzałem zrobić odpowiedni ruch, lecz nagle

znieruchomiałem. Barman wyszedł zza bufetu i zatarasował

wyjście. Z zaintrygowaną miną szedł w naszą stronę, czuwając

bacznie, by swym potężnym cielskiem odgrodzić mnie od drzwi.

- Ten młodzieniec niepokoi panią, madame?

Odwróciła powoli głowę. Miałem wrażenie, że nawet w

krytycznych sytuacjach potrafi zachować spokój i zimną krew.

- Ależ... nie. Byłam tak głupia, że zostawiłam torebkę w

kabinie. Ten pan chciał właśnie oddać ją panu na przechowanie.

background image

Barman spojrzał na mnie podejrzliwie.

background image

- Ach, tak - odparł. - Jeśli tak twierdzi...

Stałem przygwożdżony do miejsca jak dureń. Usta miałem

tak suche, że nie potrafiłbym wykrztusić słowa, nawet gdybym

miał coś do powiedzenia.

— Czy ma pani wartościowe przedmioty w tej torbie? -

spytał barman.

— Ach, tak! To idiotyczne, że mogłam ją zapomnieć!

Miała głos jasny, beznamiętny. Zastanawiałem się, czy jej

oczy ukryte za okularami były równie twarde.

— Warto by sprawdzić, czy nic nie brakuje - radził

barman.

— Tak, możliwe.

Zastanawiałem się, czy cios pięścią dobrze ulokowany, nie

byłby najlepszym wyjściem z sytuacji. Zrezygnowałem jednak z

tego. Barman sprawiał wrażenie, że w swoim życiu zainkasował

niejedno uderzenie i potrafi je odparować.

Weszła do kabiny i wzięła torebkę do ręki.

Wpatrywałem się w nią; serce przestało mi bić. Wyszła z

kabiny, otworzyła torebkę i zajrzała do środka. Szczupłe palce, o

paznokciach pokrytych lakierem, przerzucały zawartość torebki. Z

wyrazu jej twarzy niczego nie można było odgadnąć.

Barman głośno sapał. Jego wzrok wędrował od niej do

mnie.

Wtedy podniosła oczy.

„Stało się! - myślałem. - Za pół godziny wrócę z powrotem

do celi!”.

- Nie, nic nie brakuje - powiedziała. Odwróciła lekko

głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. - Dziękuję, że pan się tym zajął.

Jestem

naprawdę

zbyt roztargniona!

Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Twarz barmana

jaśniała z zadowolenia.

— Więc wszystko w porządku, madame?

— Tak, dziękuję. Sądzę, że powinniśmy to uczcić. -

Patrzyła na mnie, ale zielona, lśniąca powierzchnia okularów nie

background image

pozwalała odczytać jej uczuć. - Czy mogę panu ofiarować

szklaneczkę, panie Barber?

A więc wiedziała, kim jestem. Nie było to niczym

nadzwyczajnym. W dniu, w którym zwolniono mnie, „Herald”

umieścił moje zdjęcie z notatką, że wyszedłem z więzienia po

odsiedzeniu czteroletniego wyroku za zabójstwo człowieka. Nie

omieszkali podkreślić, że w chwili wypadku byłem pijany.

Zdjęcie było dobre, a ponieważ znajdowało się na pierwszej

stronie, nie mogło ujść uwagi żadnego czytelnika. To „subtelne”

zainteresowanie mogłem zawdzięczać jedynie Cubittowi.

Mówiła do mnie tonem, w którym brzmiała groźba i za

rzecz najrozsądniejszą uważałem przyjęcie jej zaproszenia.

- Naprawdę, to nie jest wcale potrzebne, ale z chęcią

przyjmuję

- odparłem.

Wówczas zwróciła się do barmana:

- Dwie whisky z wodą i dużo lodu.

Usiadła przy stoliku, który przedtem zajmowałem.

Ulokowałem się naprzeciw niej. Otworzyła wówczas torebkę,

wyjęła złotą papierośnicę, otworzyła ją i poczęstowała mnie

papierosem.

Wziąłem jednego, potem z kolei ona sięgnęła po

papierosa. Swoją złotą zapalniczką zapaliła najpierw mego, potem

swego papierosa. Tymczasem barman przyniósł obydwa trunki,

postawił na stole i oddalił się.

- Jakie ma się uczucie, panie Barber, kiedy wychodzi się z

więzienia?

- spytała owiana chmurą dymu.

— Zupełnie przyjemne.

— Zauważyłam, że nie jest pan już dziennikarzem.

— Zgadza się.

Dzwoniła kostkami lodu w szklance i obserwowała je z

taką uwagą, jakby interesowały ją bardziej niż ja.

- Często tu pana widywałam. - Wyciągnęła w kierunku

okna rękę ze srebrzystymi paznokciami. - Mam domek na plaży,

background image

dokładnie naprzeciw.

- To zapewne wielka przyjemność.

Podniosła szklankę i wypiła kilka łyków.

— Czy z pańskich częstych wizyt tutaj należy wyciągnąć

wniosek, że nie ma pan jeszcze pracy?

— Zgadza się.

— Czy spodziewa się pan wkrótce znaleźć jakieś zajęcie?

— Ależ oczywiście.

— Z całą pewnością nie jest to łatwe.

— Istotnie.

— Gdyby ktoś panu ofiarował pracę, czy interesowałoby

to pana? Zmarszczyłem brwi.

— Nie rozumiem. Czy pani mi ją ofiaruje?

— Możliwe. Czy interesowałoby to pana?

Chciałem

sięgnąć

po

moją

szklaneczkę,

ale

zrezygnowałem. Już dość piłem dzisiaj.

- O co chodzi?

— Praca jest bardzo dobrze płatna, ale wymaga absolutnej

dyskrecji. Poza tym istnieje pewne ryzyko. Czy odstraszyłoby to

pana?

— Jeśli dobrze rozumiem, byłoby to coś niedozwolonego?

— Ach, nie... absolutnie nie.

— To wszystko nic mi nie mówi. Na czym polego ryzyko?

Jestem gotów przyjąć każdą pracę pod warunkiem, że będę

wiedział, co mam robić!

— Rozumiem. - Wypiła jeszcze jeden łyk. - Pan wcale nie

pije, panie Barber?

— Nie, przynajmniej w tej chwili. Ale jaką pracę chce mi

pani zlecić?

— Spieszę się teraz, zresztą miejsce jest nie najlepiej

wybrane do omówienia poufnej propozycji. Czy mogę później do

pana zadzwonić? Moglibyśmy ustalić bardziej dogodne miejsce

spotkania.

— Mój numer jest w książce telefonicznej.

— Dobrze, a więc zatelefonuję do pana. Może jutro,

background image

będzie pan w domu?

— Będę to uważał za swój obowiązek.

— Chciałabym uregulować... - Och, zapomniałam...

— Aleja nie...

Wyciągnąłem z kieszeni zwitek banknotów i położyłem jej

na kolanach.

- Dziękuję.

Odsunęła banknot pięćdziesięciodolarowy, wyjęła spod

spodu pięć, położyła na stole, potem resztę schowała do torebki,

zamknęła ją i podniosła się.

Wstałem również.

- A więc do jutra, panie Barber.

Odwróciła się i wyszła z baru. Podziwiałem, kiedy

przechodziła przez jezdnię, zmysłowe kołysanie się jej wydatnych

bioder. Podszedłem do drzwi i patrzyłem, jak bez pośpiechu idzie

w kierunku parkingu. Wsiadła do szaroczarnego rollsa i ruszyła z

miejsca. Śledziłem ją wzrokiem, oszołomiony, ale nie na tyle, by

nie zapisać numeru wozu.

Wróciłem potem i usiadłem przy stoliku. Moje kolana były

jak z wosku. Wypiłem kilka łyków, po czym zapaliłem papierosa.

Zbliżył się barman, żeby zabrać pięć dolarów.

- Bomba, co? Wygląda na nadzianą forsą. Co to właściwie

z nią było? Czy odpaliła coś panu?

Przyglądałem mu się przez chwilę, potem wstałem i

odszedłem. Nawiasem mówiąc, nigdy więcej nie przekroczyłem

progu tego baru. W przyszłości, kiedy musiałem tamtędy

przechodzić, ciarki przebiegały mi po plecach.

Po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się filia

automobilklubu. Znałem dobrze młodego człowieka, który nią

kierował, jeszcze z czasów, kiedy pracowałem w „Heraldzie”.

Nazywał się Ed Marshall. Przeszedłem przez ulicę i zajrzałem do

biura.

Marshall siedział przy biurku i czytał magazyn.

- Ach! Co za niespodzianka! - wykrzyknął radośnie

wstając z krzesła... - Jak się masz, Harry?

background image

Odpowiedziałem, że mam się dobrze i uścisnąłem mu

rękę. Sposób, w jaki mnie przyjął, sprawił mi radość. Większość

tak zwanych przyjaciół witała mnie ozięble, kiedy przychodziłem

ich odwiedzić, ale Marshall był fajnym chłopcem: zawsze nam

było dobrze z sobą.

Przechyliłem się przez biurko i poczęstowałem go

papierosem.

— Przestałem palić - oświadczył potrząsając głową. - Te

historie z rakiem płuc nie dają mi spokoju. Jak się człowiek czuje,

kiedy wyjdzie stamtąd?

— Jakoś leci - odparłem. - Można przyzwyczaić się do

wszystkiego, nawet do życia poza więzieniem.

Mówiliśmy o tym i o owym jakieś dziesięć minut, potem

przeszedłem do sprawy, która mnie sprowadziła do niego.

— Słuchaj, Ed, czy potrafiłbyś mi powiedzieć, kto jest

właścicielem czarnego rolls royce’a? Znak S.A.X.I.

— Czy mówisz o samochodzie pana Malroux?

— Tak sądzisz? Czy to jego numer?

— Tak, tak. Wspaniały wóz, prawda?

W tym momencie rozjaśniło mi się w głowie.

— Chyba nie masz na myśli Feliksa Malroux? -

powiedziałem ze zdumieniem.

— Tak, oczywiście.

— On mieszka w Palm Bay? Myślałem, że przebywa w

Paryżu.

— Kupił tu posiadłość, jakieś dwa lata temu, i osiedlił się u

nas ze względu na zdrowie.

Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Z trudem

panowałem nad sobą.

- Czy mówimy o tym samym człowieku? Malroux to ten

milioner, król cynku i miedzi? Podobno jest to jeden z

najbogatszych

ludzi

na

świecie.

Marshall kiwał potakująco głową.

- Tak jest istotnie. Zdaje się, że jest ciężko chory. Mimo

background image

całego bogactwa faceta, nie chciałbym być na jego miejscu.

— Co mu jest? Marshall skrzywił się.

— Rak płuc. Nikt mu nie może pomóc.

Spojrzałem na mojego papierosa i zdusiłem go w

popielniczce.

— Paskudna sprawa. A więc zamieszkał tutaj?

— Tak. Kupił „East Shore”, willę Iry Cranleigha.

Przebudował ją niemal całkowicie. To wspaniała posiadłość, z

prywatnym portem, prywatną plażą, prywatnym basenem,

wszystko prywatne.

Pamiętam świetnie dom Iry Cranleigha. Był on

właścicielem potężnych szybów naftowych i kazał sobie

zbudować dom na samym końcu zatoki. Potem miał jakieś

niepowodzenia finansowe i musiał dom sprzedać. Działo się to

podczas mego procesu. Nie wiedziałem, kto go kupił.

Umysł mój pracował gorączkowo. Znów zapaliłem

papierosa.

— A więc ten rolls należy do niego?

— To tylko jeden z dziesięciu jego samochodów.

— Jest bombowy. Chciałbym mieć coś takiego. Marshall

skinął swoją łysą głową.

— Ja także.

— Zastanawiałem się, kim jest kobieta, która prowadziła to

cudo... Nie mogłem jej się dobrze przyjrzeć. Blondynka, nosiła

duże okulary przeciwsłoneczne.

— Pewnie madame Malroux.

— Jego żona? Nie wyglądała na taką starą. Dałbym jej

najwyżej trzydzieści dwa lub trzydzieści trzy lata. Jeszcze jako

dzieciak słyszałem chyba o Malroux. Musi mieć teraz

siedemdziesiąt lat lub więcej.

— W przybliżeniu tyle. Ożenił się powtórnie. Z babką,

która wpadła mu w oko w Paryżu. Nie pamiętam dokładnie, kim

była, aktorką filmową czy kimś w tym rodzaju. Wydrukowano

całą serię artykułów na jej temat w „Heraldzie”.

— A co się stało z jego pierwszą żoną?

background image

— Zginęła w wypadku samochodowym przed trzema laty.

— A Malroux osiedlił się tutaj ze względu na zdrowie?

— Tak. Zresztą żona i córka lubią Kalifornię, a tutejszy

klimat jest podobno dobry dla niego. Ale to wszystko nie ma

znaczenia. O ile dobrze zrozumiałem, nic już nie może być dobre

dla niego.

— On ma córkę?

Marshall wyciągnął rękę zaciśniętą w pięść, wysunął do

góry duży palec.

— Taka babka! Z pierwszego małżeństwa, oczywiście.

Młodziutka, osiemnaście lat zaledwie, śliczne dziecko. - Mrugnął

do mnie porozumiewawczo. - Wolałbym ją niż rolls royce’a, na

pewno!

— Popatrz! Popatrz! A ja uważałem cię za człowieka

żonatego, zakochanego tylko w samochodach.

- To prawda! Ale gdybyś zobaczył Odette Malroux!

Umarłego postawiłaby na nogi!

— Takie marzenia są nieszkodliwe. No, ale muszę iść. I tak

jestem już spóźniony.

— Dlaczego interesujesz się Malroux, Harry?

— Znasz mnie przecież, zobaczyłem wóz, piękną kobietę.

Zwykła ciekawość.

Wiedziałem, że go nie przekonałem, ale dał za wygraną.

- Jeżeli szukasz przypadkiem tymczasowej pracy, Harry -

zaproponował nieco zażenowany - szukają ludzi dla dokonania

obliczeń statystycznych dotyczących ruchu. Czy to by cię

interesowało?

Nie wahałem się ani przez sekundę.

- To bardzo ładnie z twojej strony, Ed, ale mam już coś na

widoku. - Uśmiechnąłem się. - W każdym razie bardzo dziękuję.

W drodze powrotnej rozważałem w autobusie wszelkie

informacje, które mi przekazał Marshall. Byłem ogromnie

podniecony.

Żona jednego z najbogatszych ludzi na świecie miała dla

mnie pracę. Nie żywiłem najmniejszych obaw. Byłem

background image

przekonany, że zatelefonuje. „Pewne ryzyko” - powiedziała. A

więc zgoda, gotów jestem podjąć ryzyko, byle tylko zarobić dużo

forsy, a na to się zanosiło.

Autobus wiózł mnie wzdłuż plaży, a ja pogwizdywałem

sobie. Po raz pierwszy od chwili wyjścia z więzienia miałem

ochotę gwizdać.

Wreszcie poczułem, że znowu zaczynam żyć.

Następnego dnia po dziewiątej udałem się do „Heralda”.

II

Nina zapowiedziała, że musi dostarczyć kilka malowanych

skorup i że wróci dopiero w południe. Było mi to na rękę. Jeśli

żona Malroux zdecyduje się zatelefonować, będę sam w domu.

Nie miałem najmniejszej ochoty powiedzieć Ninie o tym, co się

stało, zanim nie będę wiedział, o jaką pracę chodzi.

Udałem się do archiwum „Heralda”. Oprowadzały mnie

dwie młode dziewczyny, których nigdy nie widziałem na oczy, nie

znały mnie więc. Poprosiłem jedną z nich o numery styczniowe

„Heralda” sprzed dwóch lat.

Nie zajęło mi dużo czasu znalezienie informacji, których

szukałem. Dowiedziałem się, że Feliks Malroux poślubił Rheę

Passary w pięć miesięcy po śmierci swej pierwszej żony. Rhea

Passary była girlsą w „Lido” w Paryżu. Po szaleńczych zalotach,

które trwały zaledwie tydzień, Malroux poprosił ją o rękę, a ona

zgodziła się. Jasne było, że interesuje się nie nim, lecz jego

fortuną.

Powróciłem do domu i czekałem. Punktualnie o jedenastej

zadzwonił telefon. Wiedziałem, że to ona, zanim zdjąłem

słuchawkę. Serce biło mi przyśpieszonym rytmem, ręka drżała,

kiedy podnosiłem słuchawkę.

- Pan Barber?

Nie można było pomylić się. To był jasny i czysty głos

tamtej młodej kobiety.

background image

— Tak - odparłem.

— Zawarliśmy wczoraj znajomość.

Uważałem, że nadszedł moment, by wprawić ją w

zdumienie.

- Słusznie, madame Malroux, w barze Joe’ego.

Mój chwyt został uwieńczony sukcesem. Nastąpiła chwila

ciszy. Nie byłem pewien, lecz zdawało mi się, że słyszę stłumiony

krzyk. Może zresztą byłem ofiarą mojej wybujałej wyobraźni.

— Czy zna pan Plażę Zachodnią, na której znajdują się

pawilony kąpielowe? - spytała.

— Tak.

— Chciałabym, żeby pan wynajął taki domek. Ostatni na

lewo. Spotkam się tam z panem dzisiaj o dziewiątej wieczorem.

- Zaraz się tym zajmę i będę tam na pewno - odparłem.

Znów zapadło milczenie. Słyszałem jej oddech, potem

powiedziała: - A więc dzisiaj wieczorem, o dziewiątej.

Rozmowa była skończona. Odłożyłem słuchawkę i

zapaliłem papierosa. Byłem zaintrygowany. „Istnieje pewne

ryzyko” - tak się wyraziła. Pragnąłem jak najszybciej dowiedzieć

się, czego chciała. Może wplątała się w jakąś brudną sprawę, na

przykład szantaż? Pewnie pragnie, żebym jej pomógł pozbyć się

niewygodnego amanta. Wzruszyłem ramionami. W końcu po co

mam sobie łamać głowę?

Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta dziesięć. Miałem

jeszcze czas, żeby pojechać na Plażę Zachodnią, wynająć pawilon

i wrócić do domu przed powrotem Niny.

A więc poszedłem tam. Facet zarządzający pawilonami

nazywał się Bill Holden. Był to muskularny atleta, pełniący

równocześnie funkcję nauczyciela pływania.

Domki na Plaży Zachodniej odznaczały się luksusem i

były dość duże, tak że można tam było nawet spać. Stały w

długim szeregu, zwrócone do morza. Zauważyłem, że o tej porze

w większości były zajęte.

Holden znał mnie i na mój widok uśmiechnął się szeroko.

— Cześć, panie Barber. Cieszę się, że pana widzę.

background image

— Dziękuję. - Uścisnąłem mu rękę. - Chciałbym wynająć

pawilon. Ostatni na lewo. Potrzebny mi jest na dziś o dziewiątej.

Może pan to załatwić?

— Zamykamy o dziewiątej, panie Barber - odparł. -

Nikogo tu już nie będzie, ale mimo to może pan otrzymać domek.

Na tę noc nie mam klientów, a więc nie zostanę. Odpowiada to

panu?

- Świetnie. Proszę zostawić klucz pod słomianką. Jutro

panu zapłacę.

- Jak pan chce, panie Barber.

Spojrzałem na plażę. Była tak zatłoczona amatorami

kąpieli, niemal nagimi, że prawie nie było widać piasku.

— Wygląda na to, że jest ruch w interesie - zauważyłem.

— Jakoś daję sobie radę, ale sezon nie był nadzwyczajny.

Trzymać plażę otwartą przez całą noc nie opłaca się. Jeśli nic się

nie zmieni, rzucę to. Nie ma sensu włóczyć się przez całą noc,

jeśli nie ma klientów. A jak z panem, panie Barber?

— Nie narzekam. Więc dobrze, przyjdę wieczorem. Do

jutra rano.

Wracając do domu, łamałem sobie głowę, żeby znaleźć

jakąś wymówkę dla Niny. Musiałem podać jakiś rozsądny powód,

żeby usprawiedliwić moje wieczorne wyjście. Zdecydowałem się

wreszcie, żeby jej powiedzieć, że pracuję dla Eda Marshalla w

nocnej ekipie; mam liczyć wozy dla celów statystycznych jego

biura.

Gdy jej to zakomunikowałem, poczułem się łajdakiem, tak

bardzo się ucieszyła.

- Wolę zarabiać 50 dolarów tygodniowo, niż siedzieć tu i

nic nie robić - oświadczyłem.

Tego wieczoru o pół do dziewiątej wyszedłem z

bungalowu i udałem się do garażu. Mieliśmy starego packarda,

który ledwo trzymał się w kupie. Podczas gdy z trudem

uruchamiałem silnik, mówiłem sobie, że jeśli ta praca przyniesie

mi forsę, kupię sobie przede wszystkim nowy wóz.

Trzy minuty przed dziewiątą przyszedłem na Plażę

background image

Zachodnią. Było całkiem pusto. Znalazłem klucz pod słomianką i

otworzyłem drzwi. Pawilon składał się z salonu, sypialni i

pomieszczenia z prysznicem. Wszędzie była klimatyzacja. Na

stoliku stał telewizor, radio, telefon, w barku odkryłem nawet

butelkę whisky i syfon. Nie brakowało niczego.

Uruchomiłem klimatyzację, otworzyłem okna i drzwi, a

potem usiadłem na werandzie na bujaku. Spokój i ciszę zakłócał

tylko szmer fal. Ogarnął mnie lekki niepokój. Zastanawiałem się,

jaką pracę mam wykonać dla tej kobiety, a przede wszystkim, ile

ma zamiar mi zapłacić. Czekałem około dwudziestu minut. W

momencie, kiedy zaczęła mnie ogarniać rozpacz, niespodziewanie

wyłoniła się z ciemności. Nie zauważyłem nawet, kiedy nadeszła.

Siedziałem wciąż w fotelu. Miałem właśnie zapalić trzeciego

papierosa, gdy nagle spostrzegłem, że coś się porusza. Podniosłem

oczy, to była ona. Stała tuż przy mnie.

- Dobry wieczór, panie Barber - powiedziała, zanim

zdążyłem się podnieść. Usiadła w fotelu obok mnie.

Widziałem ją niezbyt dokładnie. Jedwabny szal zawiązany

na głowie osłaniał częściowo jej rysy. Miała na sobie

ciemnoczerwoną suknię. Ciężka złota bransoleta otaczała jej

prawą dłoń.

- Wiem dość dużo o panu. Człowiek, który odrzuca

dziesięć tysięcy dolarów i nie chce współpracować z gangsterami,

musi mieć tupet. A ja szukam właśnie kogoś z tupetem.

Nie odpowiedziałem.

Zapaliła papierosa. Zdawałem sobie sprawę, że mnie

obserwuje. Wolałbym widzieć wyraz jej oczu.

— Pan nie boi się narażać na ryzyko, prawda, panie

Barber?

— Tak pani sądzi?

— Kiedy zabrał pan pieniądze z mojej torebki, ryzykował

pan sześć lat więzienia.

— Byłem pijany.

— Czy gotów jest pan podjąć dość poważne ryzyko?

— To kwestia pieniędzy - odparłem. - Chcę pieniędzy,

background image

wcale tego nie ukrywam. Są mi potrzebne i zdecydowany jestem

je zarobić, ale potrzebna mi jest duża suma, a nie jakaś bagatelka.

— Jeśli zrobi pan to, czego od pana zażądam, przyniesie to

panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

Miałem uczucie, jakbym otrzymał cios w samo serce.

— Pięćdziesiąt tysięcy? Pani powiedziała: pięćdziesiąt

tysięcy dolarów?

— Tak, to dużo pieniędzy, prawda? Tyle panu dam, jeśli

pan zrobi to, co chcę.

Odetchnąłem głęboko, powoli.

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Perspektywa zainkasowania

podobnej sumy przyprawiała mnie o palpitację serca.

— O co chodzi?

— Zdaje się, że zainteresował się pan, panie Barber.

Gotów jest pan podjąć jakieś ryzyko za tę sumę?

- Dalibóg, skłonny jestem podjąć mnóstwo ryzyka za tę

sumę!

Wyobrażałem sobie, co mógłbym zrobić z tymi

pieniędzmi. Nina i ja moglibyśmy opuścić Palm City i gdzie

indziej urządzić sobie życie.

— Zanim otrzyma pan dalsze wyjaśnienia - mówiła dalej -

muszę oświadczyć panu wyraźnie, pragnę być uczciwa, że nie

dysponuję żadnymi pieniędzmi poza miesięczną pensją, którą

otrzymuję od męża. Mój mąż jest przekonany, że jego córka i ja

powinnyśmy sobie dać radę z pomocą tych sum, które nam

przydziela. Przyznaję, że dla ludzi rozsądnych są niewątpliwie

dość znaczne, ale tak się składa, że ani moja pasierbica, ani ja nie

należymy do osób rozsądnych.

— Jeśli pani nie ma pieniędzy - odparłem z goryczą - to po

co mi pani proponuje pięćdziesiąt tysięcy dolarów?

— Postaram się panu wytłumaczyć, w jaki sposób może je

pan zarobić.

Spojrzeliśmy na siebie.

— A więc niech pani powie. Jak mogę je zarobić?

— Moja pasierbica i ja potrzebujemy 400 tysięcy dolarów.

background image

Potrzebne nam są za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że pan nam

pomoże je zdobyć. Wtedy otrzyma pan pięćdziesiąt tysięcy

dolarów.

Przyglądałem się jej uważnie i doszedłem do przekonania,

że nie jest obłąkana. Przeciwnie, nigdy w życiu nie spotkałem

kobiety o tak jasnym umyśle.

— A więc jak mam się do tego zabrać? - nalegałem.

— Mój mąż, oczywiście, mógłby nam dać tę sumę bez

najmniejszych trudności - ciągnęła dalej z największym spokojem.

- Chciałby jednak wiedzieć niewątpliwie, na co nam potrzeba tyle

pieniędzy i właśnie tego nie możemy mu powiedzieć. - W tym

miejscu zrobiła krótką przerwę i potrząsnęła papierosem, żeby

strącić popiół. - Ale przy pańskiej pomocy mogłybyśmy otrzymać

tę sumę bez potrzeby udzielenia odpowiedzi na kłopotliwe

pytania.

Mój początkowy entuzjazm osłabł. Podejrzewałem jakiś

podstęp i starałem się mieć na baczności.

- Na co pani te pieniądze? - spytałem.

Nie odpowiedziała na moje pytanie, zadowoliła się tylko

następującą uwagą:

— Potrafił pan świetnie odkryć, kim jestem. Sam pan sobie

poradzi.

— Nawet mały chłopiec by to potrafił. Jeśli chce pani

zachować incognito, nie może się pani rozbijać tym rollsem. Czy

jest pani ofiarą szntażu?

— To pana nie obchodzi. Mam pomysł, w jaki sposób

zdobyć te pieniądze, ale potrzebna mi jest pańska pomoc, dlatego

gotowa jestem dać panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

— Których pani nie ma.

— Ale które będę miała dzięki panu! Wszystko to

podobało mi się coraz mniej.

— Sprecyzujmy teraz, na czym polega pani plan.

— Kidnaperstwo. Trzeba porwać moją pasierbicę -

powiedziała zimno. - Okup będzie ustalony na pięćset tysięcy

dolarów. Otrzyma pan z tego dziesięć procent. Resztą podzielimy

background image

się z pasierbicą.

— Kto dokona porwania?

— Oczywiście nikt. Odette ukryje się gdzieś, a pan zażąda

okupu. Właśnie do tego jest mi pan potrzebny. Będzie pan tym

groźnym głosem, który odezwie się w telefonie. To jest dość

proste, ale trzeba żeby było dobrze zrobione. Za telefon i podjęcie

okupu ofiaruję panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

Ujawniła teraz swój plan. Zrobiło mi się sucho w ustach.

Porwanie to zbrodnia szczególnie poważna. Jeśli

kiedykolwiek dam się wciągnąć w tę historię, muszę być

szczególnie rozważny. Kidnaperstwo kwalifikuje się do komory

gazowej, jeśli sprawca da się złapać.

Jej wspaniały pomysł zawierał tyle ryzyka co morderstwo,

ponieważ narażał mnie na karę śmierci.

Rozdział 3

Mała czarna chmurka zasłoniła księżyc. Przez dwie lub

trzy minuty morze wyglądało jakby pokryte lodem. Niegościnna

plaża pogrążyła się w ciemnościach. Potem chmura oddaliła się i

woda znowu mieniąc się srebrem, zwilżała lśniący piasek.

Rhea Malroux patrzyła na mnie.

— Nie ma innego sposobu, żeby zdobyć te pieniądze. Nie

obejdzie się bez kidnaperstwa. To jedyny sposób, żeby zmusić

mego męża do wypłaty tych tysięcy. Sprawa jest dosyć poważna,

trzeba tylko opracować szczegóły.

— Za kidnaperstwo grozi kara śmierci. Czy pani

zastanowiła się nad tym?

— Ależ nikt nie będzie porwany! - odparła wyciągając swe

piękne kształtne nogi. - Jeśli przypadkiem sprawa przyjmie zły

obrót, powiem mężowi prawdę i wszystko na tym się skończy.

Jej rozumowanie było tak mało przekonywające, jak

namowy handlarza próbującego mi sprzedać fałszywy dywan z

Buchary.

Jednak perspektywa zainkasowania pięćdziesięciu tysięcy

background image

dolarów drążyła mi mózg. Jeśli sam opracuję wszystkie szczegóły,

będę mógł zdobyć tę forsę - tłumaczyłem sobie.

- Według pani, mąż uśmiechnie się i potraktuje was jak

dwie niegrzeczne dziewczynki, to wszystko? Nieważne, że

zawiadomię go telefonicznie o porwaniu córki i zażądam okupu.

Uzna to za znakomity żart... Sądzi pani, że oświadczy policji, iż

chodzi jedynie o zabawną mistyfikację, ukartowaną przez jego

żonę i córkę, żeby wydusić z niego pół miliona dolarów?

Przez dłuższą chwilę milczeliśmy oboje.

— Pański ton wcale mi się nie podoba. Pan jest bezczelny -

oświadczyła.

— Proszę mi wybaczyć, ale swego czasu byłem

dziennikarzem. Wiem może lepiej niż pani, że wiadomość o

porwaniu córki Feliksa Malroux znajdzie się na stronie tytułowej

wszystkich dzienników świata. Może nawet zaistnieć jakby nowa

afera Lindbergha.

Poruszyła się w fotelu. Widziałem, jak zaciska pięści.

- Pan przesadza. Nie pozwolę mężowi wezwać policji -

protestowała zmienionym głosem. - Sytuacja będzie inaczej

wyglądała: Odette zniknie. Pan zadzwoni do mego męża i

zawiadomi go, że została porwana. Otrzyma córkę z powrotem po

wypłaceniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Mąż

zapłaci. Pan podejmie pieniądze i Odette wróci do domu. Sprawa

dalej się nie posunie.

- Tak przynajmniej pani to sobie wyobraża. Uczyniła gest

zniecierpliwienia.

- Wiem dobrze, że cała sprawa ograniczy się do tego,

panie Barber. Mówił pan, że gotów jest narazić się na to ryzyko,

jeśli dobrze panu zapłacę. Proponuję pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

Jeśli uważa pan, że to za mało, niech pan powie, zwrócę się do

kogoś innego?

— Tak pani myśli? - odparłem. - Niech się pani nie łudzi.

Niełatwo będzie znaleźć kogoś, kto zgodzi się na podobną

propozycję. Cała ta historia wcale mi się nie podoba. Jest za dużo

możliwości komplikacji. Przypuśćmy, że pani mąż wezwie

background image

policję, wbrew temu, co pani mówi. Skoro raz wezwmę sprawę w

swoje łapy, nie puszczą, aż kogoś zamkną, a tym kimś mogę być

ja.

— Policja nie będzie interweniować. Już panu to

mówiłam: moim mężem ja się zajmę.

Wyobraziłem sobie tego milionera, starca umierającego na

raka. Zapewne stracił już wszelką bojowość. Może ona ma

słuszność. Może jest w stanie skłonić go do zapłacenia tych

pięciuset tysięcy dolarów bez stawiania oporu. Może...

Ale ten nagły odruch litości natychmiast zniknął.

Tłumaczyłem sobie, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę miał w

kieszeni pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

- Czy pasierbica zgadza się na pani plan?

- Oczywiście! Tak samo jak mnie potrzebne są jej

pieniądze.

Pstryknięciem wyekspediowałem niedopałek w otaczające

nas ciemności.

— Uprzedzam panią, że jeśli wmiesza się w to policja,

wszyscy będziemy mieli kłopoty!

— Dochodzę w końcu do przekonania, że nie jest pan

człowiekiem, którego szukałam. Mam wrażenie, że oboje tracimy

niepotrzebnie czas.

Powinienem zgodzić się z jej oceną i pozwolić jej zniknąć

w ciemnościach tak niepostrzeżenie, jak się zjawiła, ale

pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które mi przyrzekła, nie dawały mi

spokoju. Byłem zafascynowany możliwością zdobycia takiej

fortuny. Na tej werandzie, w blasku księżyca, uświadomiłem

sobie, że gdyby dyrektor policji położył wtedy na biurku

pięćdziesiąt tysięcy dolarów, w nowych szeleszczących

banknotach, nie oparłbym się pokusie. W tym momencie

zrozumiałem, że moja uczciwość nie pozwoliła mi przyjąć

łapówki w wysokości dziesięciu tysięcy, ale nie dotyczyło to

pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

- Chciałem panią tylko ostrzec - odparłem. - Będzie

wspaniale, jeśli pani, pasierbica i ja spotkamy się w kiciu!

background image

Niespodziewanie wy buchnęła gniewem.

- Ile razy mam panu tłumaczyć? - krzyknęła. - A więc czy

mogę liczyć na pana, tak czy nie?

- Pani przedstawiła mi swój plan w ogólnych zarysach.

Jeśli dowiem się dokładnie, czego się pani po mnie spodziewa,

będę mógł podjąć decyzję.

Zdusiła papierosa na balustradzie otaczającej werandę

ruchem, który zdradzał jej wściekłość.

— Odette zniknie, pan zatelefonuje do mojego męża.

Oznajmi, że jego córka została porwana i że odzyska wolność po

złożeniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Musi pan dać

do zrozumienia memu mężowi, że jeśli nie wypłaci tych

pieniędzy, Odette nigdy nie wróci do domu. Trzeba to

przeprowadzić w sposób przekonywający, ale jeśli o to chodzi,

mam do pana zaufanie.

— Czy mąż łatwo wpada w panikę? - spytałem.

— Uwielbia swoją córkę - odparła z całym spokojem. -

Biorąc pod uwagę okoliczności, na pewno wytrąci go to z

równowagi.

— Co mam dalej robić?

— Powiadomi go pan, w jaki sposób ma złożyć okup.

Podejmie pan pieniądze, odbierze swoją część, a resztę mi zwróci.

— I oczywiście pani pasierbicy. Milczała przez chwilę.

— Tak, oczywiście - powiedziała.

— Istotnie, sprawa wydaje się całkiem prosta. Sęk w tym,

czy pani zna naprawdę tak dobrze swego męża, jak to sobie

wyobraża. Może nie wpaść w panikę. Może zawiadomić policję.

Człowiek, który potrafił zgromadzić tak ogromną fortunę, musi

mieć coś w sobie. Czy pomyślała pani o tym?

— Powiedziałam panu, biorę to na siebie. - Zaciągnęła się

papierosem, którego rozżarzony koniec rozjaśniał jej usta,

czerwone i błyszczące. - Jest chory. Przed dwoma laty, trzema laty

byłoby to niemożliwe. Ale ktoś ciężko chory, panie Barber, nie

posiada dość odporności, kiedy osobie, którą kocha, grozi

niebezpieczeństwo.

background image

Ogarnął mnie niesmak, przecież moja żona mogłaby być

też taka.

- Pani na pewno ma w tej sprawie lepsze rozeznanie niż ja

- powiedziałem.

Znów zapadło milczenie. Czułem, jak w ciemnościach

wpatruje się we mnie uporczywie, z rosnącą antypatią.

- Więc? Zgadza się pan czy nie?

Znów zamajaczyły przede mną dolary, pięćdziesiąt

tysięcy! Nie wolno rzucać się na ślepo w tę aferę, lecz przy

odrobinie rozsądku i odpowiedniej metodzie, może się to udać.

— Chcę się zastanowić. Jutro dam odpowiedź. Czy zechce

pani zatelefonować tutaj do mnie o godzinie jedenastej?

— Nie może pan zaraz powiedzieć: tak czy nie?

— Muszę się namyślić. Jutro zakomunikuję pani moją

definitywną decyzję.

Wstała, otworzyła torebkę, wyjęła zwitek banknotów i

położyła na stole.

- Powinno wystarczyć na zapłacenie pawilonu i pokrycie

innych kosztów. Zadzwonię jutro.

Oddaliła się bezszelestnie, tak jak się pojawiła, i zniknęła

jak zjawa w ciemnościach.

Wziąłem pieniądze leżące na stole. Dziesięć banknotów po

dziesięć dolarów. Gładziłem je i pieściłem próbując sobie

wyobrazić, że pomnożyły się razy pięćset.

Była dziesiąta dziesięć. Miałem przed sobą dwie godziny,

dopiero wtedy mogłem wrócić do domu. Siedziałem na werandzie

w świetle księżyca, wpatrzony w morze. Zastanawiałem się nad

jej propozycją. Analizowałem ją dokładnie z różnych punktów

widzenia, przede wszystkim brałem pod uwagę moment

niebezpieczeństwa.

Krótko po północy podjąłem decyzję. Nie było to łatwe,

lecz dałem się zasugerować sumą, którą mi ofiarowała.

Dzięki tej forsie będę mógł zacząć z Niną nowe życie.

Pod pewnymi warunkami postanowiłem spełnić życzenie

pani Mal-roux.

background image

Nazajutrz rano, skoro świt, udałem się do pawilonu.

Oświadczyłem Billowi Holdenowi, że pragnę zatrzymać domek

jeszcze co najmniej jeden dzień, może więcej, i zapłaciłem za dwa

dni.

Położyłem się na słońcu, po czym kilka minut przed

jedenastą wróciłem i usiadłem przy telefonie. Z wybiciem

jedenastej zadźwięczał dzwonek.

- Bar ber przy aparacie.

— Tak czy nie?

— Tak - odparłem - ale pod pewnymi warunkami. Chcę

porozmawiać z panią i z drugą zainteresowaną osobą. Proszę

przyjść wraz z nią tutaj dzisiaj wieczorem o dziewiątej.

Nie pozostawiłem jej czasu na dyskusję i odłożyłem

słuchawkę. Zależało mi, żeby dać jej do zrozumienia, że teraz ja

wziąłem sprawę w swoje ręce. Odtąd do mnie należała inicjatywa.

Telefon znów zadzwonił, ale nie odpowiedziałem.

Wyszedłem z pawilonu i zamknąłem drzwi na klucz.

Telefon wciąż dzwonił. Skierowałem się w stronę miejsca,

gdzie zaparkowałem mojego packarda.

II

Wróciłem do pawilonu o szóstej. Wstąpiłem przedtem do

domu i zabrałem stamtąd różne rzeczy. Niny na szczęście nie

było, w przeciwnym razie dopytywałaby się zapewne, do czego są

mi potrzebne: duży zwój przewodu elektrycznego, kaseta z

narzędziami i magnetofon, który kupiłem za czasów mojej pracy

w „Heraldzie”. Nina potrafiła go zachować przez cały czas mojej

nieobecności.

Dwie

godziny

spędzone

poprzedniej

nocy

na

przestudiowaniu projektu Rhei Marloux nie były stracone. Szybko

zrozumiałem, że rzeczą zasadniczą dla zapewnienia sobie

bezpieczeństwa było zdobycie absolutnej pewności, że ani Rhea,

ani jej pasierbica w razie wsypy nie zostawią mnie na lodzie.

Postanowiłem zarejestrować naszą dyskusję bez wiedzy moich

background image

partnerek. Gdyby Malroux wniósł skargę, taka ewentualność

zawsze była możliwa, obie damy mogłyby twierdzić, że nic nie

wiedziały i zrzucić na mnie całą odpowiedzialność.

Kiedy przybyłem na plażę, zaniosłem magnetofon do

sypialni i schowałem go w szafie. Aparat pracował dość cicho, ale

nie chciałem narażać się na ryzyko - jedna czy druga mogłaby coś

usłyszeć, gdybym zainstalował magnetofon w salonie.

Wywierciłem dziurkę w głębi szafy i przesunąłem przez nią

główny przewód. Rozwinąłem w salonie i połączyłem dyskretnie

z kontaktem w ten sposób, że kiedy wejdę do pawilonu i zapalę

światło, magnetofon zacznie działać.

Wahałem się przez chwilę, gdzie umieścić mikrofon,

wreszcie zdecydowałem się przymocować go pod stolikiem

stojącym z boku w kącie, tak że przejęcie dźwięku nie mogło

napotkać na żadne trudności.

Przygotowania zabrały mi nieco czasu. O siódmej

przystąpiłem do przeprowadzania decydujących prób. Magnetofon

funkcjonował bez zarzutu i ze wszystkich punktów w salonie

rejestrował głos.

W moim pojęciu istniały tylko dwie możliwe przeszkody:

panie nie zechcą wejść do pawilonu i będą wolały pozostać w

ciemności na werandzie. Miałem nadzieję, że potrafię je nakłonić,

żeby weszły. Powiem na przykład, że jakiś nocny spacerowicz

może nas zauważyć, jeśli zostaniemy na dworze.

Na plaży było jeszcze sporo ludzi, ale tłum rozchodził się.

Za godzinę plaża opustoszeje.

Porządkowałem właśnie kasetę z narzędziami, kiedy ktoś

zapukał do drzwi. Byłem tak zaabsorbowany, że ten suchy dźwięk

wstrząsnął mną. Znieruchomiałem na chwilę, stałem ze wzrokiem

wbitym w drzwi. Szybko wsunąłem narzędzia pod poduszkę i

otworzyłem.

Na progu stał Bill Holden.

— Proszę wybaczyć, że przeszkadzam - powiedział. -

Chciałbym tylko wiedzieć, czy zatrzymuje pan pawilon przez

jutrzejszy dzień. Mam propozycję wynajęcia.

background image

— Chciałbym go zatrzymać na cały tydzień, Bill. Muszę

napisać kilka artykułów, świetnie mi się tu pracuje. Rachunek

ureguluję z końcem tygodnia, jeśli to panu odpowiada.

— Ależ oczywiście, panie Barber, umowa stoi. Proszę

zostać do końca tygodnia.

Po jego odejściu wyjąłem skrzynkę z narzędziami,

zamknąłem drzwi i udałem się do packarda. Nie miałem ochoty

wracać do domu. Poszedłem do restauracji ze świeżymi rybami,

znajdującej się w odległości około kilometra od plaży. Kiedy

skończyłem posiłek, była za dwadzieścia dziewiąta.

Zapadał zmierzch.

Wróciłem do pawilonu. Plaża opustoszała. Przypomniałem

sobie, że nie powinienem zapalać światła. Po omacku

uruchomiłem klimatyzator. Chciałem, żeby przyjemny chłód

powitał moje damy, kiedy przyjdą. Na werandzie panował

duszący upał, rozwiązałem krawat i usiadłem w fotelu.

Ogarnął mnie niepokój. Zastanawiałem się, czy Rhea znów

się spóźni i jak wygląda jej pasierbica, Odette.

Zadawałem sobie pytanie, czy po usłyszeniu tego, co mam

im zamiar powiedzieć, będą miały odwagę zrealizować swój

zamiar.

Kilka minut po dziewiątej usłyszałem jakiś szelest, szybko

odwróciłem głowę. Ujrzałem Rheę Malroux wstępującą na

schodki wiodące na werandę. Była sama.

Podniosłem się.

— Dobry wieczór - powiedziała idąc w kierunku jednego z

foteli.

— Wejdźmy - rzekłem. - Zauważyłem, że ktoś tędy

przechodził. Nie trzeba, żeby nas widziano razem. - Otworzyłem

drzwi i przekręciłem kontakt. - Gdzie jest pani pasierbica?

Weszła za mną do środka, zamknąłem drzwi.

- Pewnie wkrótce nadejdzie - odparła, jakby jej to było

kompletnie obojętne.

Usiadła w fotelu. Nosiła bladoniebieską suknię bez

rękawów. Na szczupłych stopach płaskie sandałki. Zdjęła czarny

background image

szal okrywający jej głowę i szybkim ruchem wstrząsnęła włosami

brązowymi, o złotawym odcieniu. Także tym razem jej twarz

osłaniały zielone okulary.

- Nie będę się wtrącał do tej sprawy, zanim z nią nie

pogadam

- oświadczyłem. - Chcę mieć pewność, madame Malroux,

że Odette jest wtajemniczona w projekt porwania i że zgadza się

na to. Rhea rzuciła mi druzgocące spojrzenie.

— Naturalnie, że się zgadza - powiedziała ostrym tonem. -

Co pan przez to rozumie?

— Pragnę usłyszeć jej osobiste zapewnienie - odparłem

siadając. Mówiłem dalej głównie do magnetofonu. - Moja prośba

nie jest wcale nierozsądna. Oświadcza mi pani, że wspólnie z

pasierbicą ukartowałyście plan fikcyjnego kidnaperstwa. Są wam

potrzebne pieniądze, 400 tysięcy dolarów. Jedynym sposobem

uzyskania od pani męża tej sumy jest upozorowane porwanie.

Jeśli udzielę wam pomocy, zapłaci mi pani 50 tysięcy dolarów. -

W tym miejscu przerwałem na chwilę. - Kidnaperstwo jest

poważnym przestępstwem. Chcę mieć pewność, że pani pasierbica

zdaje sobie sprawę, na co się naraża...

— Ona wie oczywiście na co się naraża! - odparła Rhea

podniesionym tonem. - Nie jest już dzieckiem.

— A pani jest całkiem pewna, że mąż w żadnym wypadku

nie wniesie skargi? - spytałem.

Zaczęła nerwowo wybijać takt na poręczy fotela.

- Ma pan wyjątkowy talent do marnowania czasu -

powiedziała.

- Mówiliśmy już chyba o tym wszystkim?

Uznałem, że to wystarczy. Ta krótka rozmowa została

zarejestrowana. Rhea nie będzie mogła wyprzeć się roli, jaką

odegrała w tej aferze, na wypadek gdybyśmy mieli kłopoty.

Spojrzałem na zegarek, było pół do dziesiątej.

- Nie chcę dyskutować nad pani propozycją ani jej przyjąć,

zanim nie pomówię z pani pasierbicą.

Rhea zapaliła papierosa.

background image

- Powiedziałam jej, żeby przyszła - odrzekła - ale ona

rzadko robito, co się jej mówi. Nie myślał pan chyba, że siłą

zaciągnę ją aż tutaj.

W tym momencie usłyszałem jakiś szmer na dworze.

- To może być ona - powiedziałem. - Pójdę zobaczyć.

Otworzyłem drzwi. Młoda kobieta stała przed schodkami i

patrzyła na mnie. Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie.

Potem uśmiechnęła się i powiedziała:

- Dobry wieczór!

Odette Malroux była mała, dobrze zbudowana. Miała na

sobie sweterek z białego kaszmiru i spodnie z materiału

imitującego lamparcią skórę. Strój specjalnie uwydatniał jej

piękne kształty. Włosy dziewczyny, podobnie jak Niny, czarne

jak kruk, z przedziałkiem na środku głowy, spadały falami na

ramiona z wystudiowaną nie dbałością. Owal twarzy kształtem

przypominał serce, cerę miała jasną, oczy szare, krótki wąski

nosek. Usta lśniły jaskrawą czerwienią. Była to typowa

przedstawicielka zepsutej młodzieży. Dziewczęta tego pokroju

spotyka się wszędzie: agresywne, zbuntowane, rozczarowane

życiem, zblazowane na punkcie seksualnym, wałęsające się bez

celu; krótko mówiąc, jedna z tych nielicznych istot żyjących na

uboczu społeczeństwa.

- Panna Malroux?

Wybuchnęła śmiechem, po czym weszła wolno na schody.

— A pan to pewnie Ali Baba. Co porabia pańskich

czterdziestu rozbójników?

— Och, wejdź wreszcie, Odette! - zawołała Rhea ze

złością. - Zostaw te mądrości dla twoich kretyńskich kumpli.

Dziewczyna zmarszczyła nosek, potem mrugnęła do mnie

porozumiewawczo. Wyminęła mnie, żeby wejść do pawilonu. Jej

płynny chód był umiejętnie podkreślony. Małe, krągłe pośladki

poruszały się jak na rolkach.

Zamknąłem drzwi.

Myślałem o magnetofonie. Taśma była obliczona na

czterdzieści minut. Muszę nieco przyspieszyć akcję, jeśli chcę

background image

mieć zanotowaną całą rozmowę.

— Witaj Rheo, skarbie! - powiedziała Odette padając na

fotel w pobliżu mnie. - On jest bombowy, prawda?

— Och! Bądź cicho! - przerwała jej Rhea oschłym tonem.

- Siedź spokojnie i słuchaj. Pan Barber chce z tobą porozmawiać.

Dziewczyna zwróciła oczy na mnie, zatrzepotała

powiekami. Wsunęła nogi pod siebie, jedną rękę położyła na

biodrze, o drugą oparła podbródek, przybierając minę

niesłychanie poważną.

background image

- A więc proszę, niech pan mówi.

Zanurzyłem spojrzenie w szarych oczach Odette. Jej

chłopięcy sposób bycia nie wprowadził mnie w błąd ani na

chwilę. Na próżno się wysilała, oczy ją zdradzały. Miała

niespokojne spojrzenie młodej dziewczyny zbitej z tropu,

niezdecydowanej, zdającej sobie sprawę, że wciągnięto ją w

niebezpieczną grę. Nie miała jednak dość energii, żeby się

przeciwstawić.

- Chcę usłyszeć z pani ust - powiedziałem - czy pani bierze

udział w projektowanym kidnaperstwie?

Wzrok jej musnął Rheę, po czym skierował się na mnie.

- Czy biorę udział? - roześmiała się cicho. - On jest

cudowny, Rhea! Ależ tak, oczywiście, biorę udział. Rhea, mój

skarb, i ja ukartowałyśmy to razem. Prawda, że to wspaniały

pomysł?

- Doprawdy? - patrzyłem na nią uparcie. - Istnieje

prawdopodobieństwo, że pani ojciec nie będzie podzielał tej

opinii.

— To pana nie obchodzi! - krzyknęła Rhea. - A teraz,

skoro osiągnął już pan swoje, moglibyśmy może porozmawiać o

sprawie zasadniczej.

— Istotnie, możemy porozmawiać - rzekłem. - A więc

kiedy?

— Możliwie najszybciej, pojutrze? - zaproponowała Rhea.

— Panna Malroux zniknie... A dokąd zniknie?

- Niech mnie pan nazywa Odette... jak wszyscy kumple -

zaproponowała dziewczyna wysuwając biust w moim kierunku.

Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Rhea mówiła

dalej:

— Jest taki mały hotelik w Carmel. Może się tam

zatrzymać. Wszystko nie potrwa dłużej jak trzy, cztery dni.

— Jak się tam dostanie?

Rhea uczyniła gest zniecierpliwienia.

— Ma samochód.

— Cudo - tłumaczyła Odette. - Triumph 3, mknie jak

background image

wiatr.

— Nie może pani jechać takim wozem, zwracającym

uwagę - powiedziałem. - Musi pani siedzieć jak mysz pod miotłą!

Była zaskoczona, ale przytaknęła:

- Tak, możliwe. Zwróciłem się do Rhei.

- Oczywiście jedynie pani mąż, pani i pasierbica będziecie

wtajemniczeni w to porwanie?

Zmarszczyła brwi.

— Oczywiście.

— Pani może łatwo zniknąć? - spytałem Odette. - Nie ma

pani przyjaciół? A służba?

background image

Wzruszyła ramionami.

- Spędzam czas przeważnie poza domem.

Spojrzałem na Rheę.

— Na miejscu pani męża, gdyby ktoś zatelefonował, że

moja córka została porwana i mam zapłacić 500 tysięcy dolarów,

wcale bym się nie spieszył z buleniem forsy. Pani inscenizacji

brak nastroju. Gdybym był pani mężem, pomyślałbym, że ktoś

sobie zażartował. - Zgasiłem papierosa. - I wezwałbym policję -

dodałem.

— Wszystko będzie zależało od pańskich umiejętności

perswazji, kiedy pan do niego zadzwoni - rzekła Rhea. - Za to

panu płacę.

— Rozwinę całą moją zdolność perswazji - zapewniałem -

ale załóżmy, że mimo wszystko wezwie gliny? Co pani zrobi?

Powie pani, że to kawał? Przyznacie się obydwie” że chciałyście

tylko zażartować, albo nic nie powiecie, spodziewając się, że

może jednak otrzymam forsę i policja nie odkryje prawdy?

— Przecież wychodzę z siebie, żeby panu powiedzieć... -

zaczęła wściekłym tonem.

— Rozumiem, co pani do mnie mówi - przerwałem - ale

nie jestem obowiązany pani wierzyć. Jeżeli policja się wtrąci, czy

pani zawiesi działanie, czy też będzie kontynuować tę komedię?

- Będziemy kontynuowały - oświadczyła Odette. - Są nam

potrzebne pieniądze.

Zdecydowanie, które zadźwięczało nagle w głosie

dziewczyny, kazało mi zwrócić na nią oczy. Z ponurą miną

patrzyła nie na mnie, lecz na Rheę.

— Tak - rzekła Rhea - potrzebujemy tych pieniędzy, lecz

powtarzam panu po raz setny, że policja nie będzie

interweniowała.

— Rozsądek nakazuje, żeby rozważyć taką ewentualność -

rzekłem. - Dobrze, możliwe, że pani mąż zapłaci okup, lecz jest

niemal pewne, iż po odzyskaniu córki zwróci się do policji, która

przeprowadzi śledztwo. Człowiek, który potrafił zdobyć tyle

pieniędzy co pani mąż, nie może być głupcem. Skąd może pani

background image

wiedzieć, że nie każe zanotować numerów banknotów? Co pani

będzie miała z tej kupy pieniędzy, jeśli nie odważy się pani ich

wydać?

— Dopilnuję, żeby tego nie zrobił - oświadczyła Rhea. -

Nie ma powodu do niepokoju.

— Doprawdy? Chciałbym podzielać pani optymizm.

— Mój mąż jest bardzo chory - tłumaczyła Rhea głosem

zimnym, ostrym. - Robi, co mu każę.

Czułem, jak mnie przebiega dreszcz na widok tych kobiet.

Przyglądały mi się bacznie. Odette zrezygnowała ze swoich

gierek. Zdawało się nagle, że jest tak samo twarda i bezlitosna jak

tamta, starsza.

- Przypuśćmy jednak, że mąż zawiadomi policję. Jeśli

panie nie zgodzą się na moją koncepcję, proszę powiedzieć,

zrezygnuję

ze

wszystkiego.

Rhea obejmowała kurczowo rękami kolana. Odette,

patrząc uważnie, gryzła paznokieć.

Zwróciłem się wprost do niej.

- Mamy dzisiaj wtorek. Do soboty możemy być gotowi.

Chcę, żeby się pani umówiła z przyjaciółką na sobotni wieczór do

kina.

Może

pani

to zaaranżować?

Ujrzałem blask zdziwienia w jej oczach. Skinęła głową

potakująco.

- Chcę, żeby pani jadła obiad w domu i powiedziała ojcu,

dokąd idzie. Proszę ubrać się ekstrawagancko, tak żeby się na

panią ludzie gapili. Umówi się pani z przyjaciółką na ósmą, ale

nie pójdzie na spotkanie. Pojedzie pani swoim wozem do

„Piratów”. To taki mały bar-restauracja, trzy kilometry stąd.

Może zna go pani?

Znów skinęła głową.

— Zatrzyma się pani na parkingu i wejdzie do baru na

drinka. O tej porze będzie tam tłum ludzi. Chyba nie spotka pani

nikogo ze swych przyjaciół. Co pani o tym sądzi?

background image

— Nie ma obawy - odpowiedziała. - Moi przyjaciele nie

uczęszczają do takich knajp!

- Tak właśnie myślałem. Zależy mi na tym, żeby panią

tam widziano. Niech pani wywróci kieliszek albo zrobi byle co,

żeby zwrócić na siebie uwagę. Po pięciu minutach opuści pani

lokal. Przede wszystkim nie nawiązywać z nikim rozmowy. Na

parkingu będzie stał mój wóz. Proszę się upewnić, że nikt pani nie

śledzi i wskoczyć do mego packarda. Znajdzie tam pani rzeczy i

rudą perukę. Zmieni pani suknię i włoży perukę.

Potem odstawię triumpha na parking w Lone Bay. Pani

pojedzie ze mną. Zostawię pani samochód na parkingu. Nie

odkryją go, zanim nie będzie nam znów potrzebny.

Kiedy się spotkamy, udamy się razem na lotnisko. Kupię

pani bilet do Los Angeles. Pojedzie pani do hotelu, gdzie będzie

zarezerwowany pokój. Oświadczy pani w recepcji, że się źle

czuje. Zostanie w pokoju i każe sobie tam przynosić jedzenie. To

potrwa tak długo, aż dam pani sygnał do powrotu. Uprzedzę panią

telefonicznie. Czy słuchała mnie pani uważnie?

Skinęła głową. Nie gryzła już paznokci, zdawała się być

zaintrygowana.

- Cała ta komedia nie jest wcale potrzebna - wtrąciła Rhea.

- Wystarczy, żeby zatrzymała się w hotelu w Carmel...

Przerwałem jej.

— Chce pani zdobyć skarb, tak czy nie?

— Czy mam to powtórzyć jeszcze raz? - odparła z

wściekłością.

- Mówiłam panu, że chcę.

— Więc niech mi się pani podporządkuje. Inaczej nie

będzie go pani miała.

— Uważam, że plan jest wspaniały - oświadczyła Odette. -

Zrobię wszystko, co pan zechce, Harry... Mogę mówić panu

„Harry”?

— Może mnie pani nazywać, jak się pani podoba, pod

warunkiem, że wykona pani, co każę. - Zwróciłem się do Rhei. -

Kiedy Odette będzie już w samolocie, zadzwonię do pani męża.

background image

On jest milionerem. Czy to możliwe, że będzie ze mną

rozmawiał?

— Telefon odbierze sekretarz - wyjaśniła. - Jeśli pan

oświadczy, że dzwoni w sprawie córki, sekretarz spyta go, czy

zgadza się na rozmowę. Będę tam. Postaram się, żeby mąż z

panem mówił.

— Będzie już późna pora. Mam nadzieję, że koleżanka

Odette zadzwoni, żeby się dowiedzieć, co się z nią stało. -

Spojrzałem na dziewczynę. - Sądzi pani, że zatelefonuje?

— Oczywiście.

— To jest konieczne dla stworzenia odpowiedniej

atmosfery. Pani zniknięcie powinno być stwierdzone przed moim

telefonem.

— Zadzwoni na pewno - zapewniała Odette.

- Dobrze, powiem ojcu, że daję mu dwa dni na

dostarczenie pieniędzy i żeby czekał na dalsze instrukcje. -

Zwróciłem się do Rhei.

- Pani musi go nakłonić do zachowania spokoju. Przede

wszystkim musi się pani postarać, żeby nie polecił zanotować

numerów bank notów. Nie wiem, jak się to pani uda zrobić. W

razie niepowodzenia nie będzie pani mogła wydać nawet jednego

dolara. Zresztą ja również.

— Załatwię to - zapewniła Rhea sucho.

— Spodziewam się. Po dwóch dniach zatelefonuję

powtórnie. Czy pani mąż ma dość siły, żeby mógł sam przywieźć

okup?

Skinęła głową.

— Nie zechce tego przekazać nikomu, przyrzekam...

Uniosłem do góry brwi.

— Nawet pani?

Odette zaczęła chichotać, zasłoniwszy usta ręką. Rhea

zmarszczyła brwi, jej rysy stwardniały.

- Ma oczywiście do mnie pełne zaufanie - powiedziała z

wściekłością - ale będzie uważał, że ta misja jest dla mnie zbyt

niebezpieczna. Nie pozwoli mi nawet towarzyszyć sobie.

background image

— Dobrze - zapaliłem nowego papierosa. - Powiem mu,

żeby wyruszył o drugiej nad ranem i wjechał na szosę prowadzącą

do wschodniej plaży. Niech weźmie rollsa. O tej porze nie będzie

żadnego ruchu. Pieniądze umieści w skórzanej walizeczce. W

pewnym miejscu zauważy sygnały świetlne. Tam właśnie wyrzuci

przez okno walizeczkę i pojedzie dalej. Nie wolno mu się

zatrzymywać. Tymczasem Odette wróci. Będzie na mnie czekała

w pawilonie. Wezmę moją część i resztę jej oddam. Co zrobicie z

tymi pieniędzmi, nie obchodzi mnie, powinnyście jednak

postępować rozsądnie.

— Ach, nie! - zaprotestowała Rhea gwałtownie. - Nie

zgadzam się. Pieniądze powinien pan oddać mnie, nie jej.

Odette poprawiła się w fotelu i wyprostowała nogi. Jej

bladą twarz wykrzywił grymas niesmaku.

— A dlaczego nie ma mi ich dać? - krzyknęła

przenikliwym głosem.

— Nie powierzyłabym ci nawet pół dolara! - krzyknęła

Rhea. Jej oczy błyszczały. - On mnie je odda!

— Myślisz, że mam zaufanie do ciebie? - odparła Odette

złośliwie. - Skoro raz pieniądze wpadną w twoje szpony...

— Dosyć, dosyć, wystarczy! - przerwałem. - Szkoda

czasu. Mam lepszy sposób. Zredaguję list. Odette go przepisze i

wyśle do ojca. Będzie to bardziej przekonujące i zaoszczędzi mi

trzeciego telefonu. Wytłumaczę mu, w jaki sposób ma dostarczyć

okup. Napiszę, żeby po zapłaceniu jechał dalej, aż na parking w

Lone Bay, gdzie córka będzie na niego czekała. Jazda potrwa z

pół godziny. Będziecie więc obie miały dość czasu, żeby przyjść

tu po pieniądze. Co wy na to?

- A jeśli papa nie znajdzie mnie na parkingu, ryzykujemy,

że zaalarmuje policję - zauważyła Odette.

Była to pierwsza rozsądna uwaga, jaką od chwili

przybycia wypowiedziały jej usta.

- To prawda. A więc proszę zaznaczyć w liście, że czeka

go wiadomość w Lone Bay. Tam się dowie, gdzie może panią

odnaleźć. Umieszczę wiadomość w pani samochodzie. Kiedy

background image

przeczyta, zorientuje się, że pani wróciła do domu. Czy to

logiczne?

Rhea nie spuszczała ze mnie wzroku.

- A więc musimy panu powierzyć całą forsę, panie

Barber?

Uśmiechnąłem się do niej.

- Jeśli nie miała pani zaufania, nie trzeba się było do mnie

zwracać. Ma pani może jakieś lepsze propozycje? Nadszedł

właściwy

moment,

żeby je ujawnić.

Obie kobiety porozumiały się wzrokiem, Rhea wahała się

przez chwilę, po raz ostatni, po czym oświadczyła:

- Teraz, kiedy postanowiliśmy, że będę obecna przy

wręczaniu pieniędzy, nie potrafię przedstawić lepszej propozycji.

— Tym sposobem daje do zrozumienia, że ma do pana

zaufanie, ale nie do mnie - dodała Odette. - To czarujące ze strony

mojej macochy!

— Do mnie musi mieć zaufanie - rzekłem. - Teraz proszę

mi powiedzieć: co się z panią stało? Dlaczego nie przyszła pani

na spotkanie z przyjaciółką? Dlaczego poszła pani do „Piratów”?

Kto panią porwał?

Patrzyła na mnie z przerażoną miną.

— Nie mam pojęcie. Jak mogę o tym wiedzieć? To pańska

sprawa!

— Nie sądzi pani, że lepiej będzie to wiedzieć? Ojciec

będzie panią wypytywał. Może pani być pewna, że wezwie

policję, skoro tylko panią odzyska. Gliny również będą panią

pytać. To ich zawód. Jeśli zwietrzą najmniejsze kłamstwo, będą

panią tak dług dręczyć, aż wyrwą z pani prawdę.

Straciła nagle tupet i zakłopotana spojrzała na Rheę.

— Ależ policja nie będzie mnie wypytywała. Rhea

zapewniała mnie o tym!

— To jasne, oczywiście! - wtrąciła Rhea.

— Wydaje mi się, że obydwie jesteście o tym głęboko

przekonane. Ale nie ja!

background image

— Mąż nie znosi, kiedy piszą o nim w prasie. Będzie

wolał stracić te pieniądze, niż narazić się na natrętne pytania

dziennikarzy.

— Przykro mi, ale ciągle nie jestem przekonany. Nie

zasłużyłbym na honorarium, które mi pani oferuje, gdybym nie

brał pod uwagę interwencji glin. Odette musi mieć przygotowaną

wiarygodną historyjkę, na wypadek gdyby wmieszała się policja.

Zaraz jej przygotuję coś odpowiedniego - mówiłem zwracając się

do Odette. - Czy może pani przyjść jutro wieczorem, żebym mógł

powtórzyć z panią lekcję? Musi pani serio poćwiczyć, jeśli chce

zatrzymać tę forsę.

— To zupełnie niepotrzebne - zapewniała Rhea. - Ile razy

mam powtarzać: mój mąż nie zwróci się do policji.

— Uprzedziłem, że postawię warunki, zanim podejmę się

tej roboty. Jeśli nie uczynicie panie tego, co mówię, zrezygnuję.

— Będę jutro o dziewiątej - przyrzekła Odette obdarzając

mnie uśmiechem.

— A więc załatwione. - Wstałem. - Ostatni szczegół –

zwróciłem się do Rhei. - Musi pani postarać się jej o suknię.

Proszę kupić w skromnym magazynie sukienkę, którą mogłaby

nosić studentka. Proszę również załatwić perukę, ale uwaga! W

żadnym z tutejszych sklepów. Może będzie dobrze, jeśli pojedzie

pani po to do Dayton. Nie można dopuścić, żeby z powodu tych

zakupów ewentualne śledztwo dotarło do pani. Odette musi

zniknąć bez śladu od chwili jej zjawienia się u „Piratów”.

Wywoła tam sensację. Zobaczą, jak będzie wychodziła, a potem

wszelki ślad po niej zaginie, aż do chwili jej powrotu do domu.

Rhea wzruszyła ramionami.

— Dobrze. Skoro pan uważa za konieczne, zajmę się tym.

— Proszę przynieść suknię i perukę jutro wieczorem -

poleciłem Odette. - Do tego czasu wymyślę dla pani jakąś

historyjkę i zredaguję list.

Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i wyjrzałem na

zewnątrz.

- A więc do jutrzejszego wieczoru!

background image

Rhea wyszła pierwsza, nie racząc mi ofiarować

najmniejszego spojrzenia. Odette szła za nią. Uśmiechnęła się

leciutko. Jej powieki zatrzepotały delikatnie, kiedy mnie mijała.

Patrzyłem za nimi, kiedy oddalały się w mrok nocy.

Potem wróciłem do sypialni i wyłączyłem magnetofon.

background image

Rozdział 4

Następnego wieczoru, kilka minut po dziewiątej, Odette

wynurzyła się z ciemności, stanęła przed schodkami i podniosła

głowę.

Była pełnia, widziałem ją dokładnie.

Miała na sobie prostą białą suknię z szeroką spódnicą, w

ręku trzymała walizkę. Uważałem, że jest czarująca.

- Dobry wieczór, Harry, a więc jestem.

Zszedłem ze stopni, żeby wziąć z jej rąk walizkę. Zbiło

mnie nieco z tropu, że przyszła sama.

— Wejdźmy - rzekłem. - Pani Malroux nie przyjdzie?

— Czy była zaproszona? W każdym razie nie przyjdzie.

Weszliśmy do pawilonu. Zamknąłem drzwi i zapaliłem światło.

Włożyłem już przedtem nową szpulę taśmy do

magnetofonu.

Przez cały dzień byłem bardzo zajęty. Opracowywałem

szczegóły planu, który miała sobie przyswoić Odette.

Przygotowałem jej także tekst listu. Wysłuchałem również taśmy

magnetofonowej. Uważałem, że jakość zapisu była znakbmita.

Zapakowałem szpulę i złożyłem ją w depozycie w banku.

Ogarnął mnie optymistyczny nastrój, zżerało mnie

pragnienie zdobycia tych pięćdziesięciu tysięcy.

Byłem pewien, że w razie wsypy nie będę ścigany,

dziewczyna i Rhea będą bowiem w tym samym położeniu co ja.

Otóż nie mogłem sobie wyobrazić Malroux wnoszącego skargę

przeciwko żonie i córce. W razie niepowodzenia nie ryzykowałem

zbyt wiele.

- Zaczynajmy - rzekłem siadając. - Mamy dużo pracy i

niezbyt wiele czasu.

Patrzyłem, jak kieruje się w stronę tapczanu i siada.

Prowokowała mnie każdym ruchem. Złapałem się na tym, że

patrzę na nią pożądliwie. Wsunęła nogi pod siebie, obciągnęła

spódniczkę i obdarzyła mnie łaskawie pytającym spojrzeniem. Jej

background image

wzrok wprawił mnie w zakłopotanie. Ta mała była zbyt

doświadczona jak na swój wiek. Zdawała sobie zresztą doskonale

sprawę z uczuć, jakie wzbudzała.

background image

- Uważam, że Rhea opanowała pana bardzo zręcznie, żeby

zmusić do udzielenia nam pomocy. Ale pan może okazać się

jeszcze zręczniej szy niż ona.

Zesztywniałem.

— Ona wcale mnie nie zmusiła... Co pani plecie?

— Och, tak. Obserwowała pan całymi dniami, kiedy

wypijał pan morze whisky w barze. Jej wybór padł na pana w

dniu, kiedy przeczytała w gazecie, że wyszedł pan z więzienia.

Celowo zostawiła torebkę w budce telefonicznej. Była pewna, że

pan jej zwędzi pieniądze. Ja twierdziłam wręcz coś przeciwnego.

Założyłyśmy się. Przegrałam dziesięć dolarów.

Osłupiałem, patrzyłem na nią i czułem, że policzki płoną

mi jak ogień.

- Byłem zalany.

Wzruszyła ramionami.

— Jestem tego pewna. Ostrzegam tylko, żeby pan miał się

na baczności. Rhea to prawdziwa żmija. Proszę jej nigdy nie ufać,

nawet przez chwilę.

— A propos, na co pani potrzeba tyle pieniędzy?

— To pana nie obchodzi. A teraz proszę mi powiedzieć, co

mam robić. Czy przygotował pan dla mnie dobrą bajeczkę?

Spoglądałem na nią przez chwilę, próbując zebrać myśli.

Byłem zdruzgotany wiadomością, że Rhea zostawiła umyślnie

torebkę w kabinie telefonicznej. Postanowiłem bardziej pilnować

tej kobiety.

— Czy umówiła się pani na sobotę?

— Tak. Z moją przyjaciółką Mauvis Sheen, idziemy na

film do „Capitolu”. Mam się z nią spotkać przed kinem o

dziewiątej.

— Czy ma pani chłopca, z którym wychodzi pani od czasu

do czasu? Nie mam na myśli stałej sympatii, tylko kogoś z kim się

pani niekiedy spotyka.

Wydawała się zmieszana.

— Ależ... tak. Nawet kilku.

— Jeden wystarczy. Proszę mi podać jego nazwisko.

background image

— Zgoda. Jerry Williams, na przykład.

— Czy zdarza się, że do pani telefonuje?

— Tak.

— Kto odbiera telefon?

— Sabin. Kamerdyner.

— Czy poznałby głos Williamsa?

— Nie sądzę. Jerry nie dzwonił do mnie co najmniej dwa

miesiące.

background image

- Oto do czego zmierzam: powie pani ojcu, że idzie z

przyjaciółką do kina. Po kolacji zadzwonię i poproszę panią do

telefonu. Oświadczę, że mówi Jerry Williams. Zabezpieczam się

jedynie na wypadek, gdyby wmieszała się w to policja. Udając

Wiliamsa zawiadomię panią, że spotkałem się z pani koleżanką i

całą bandą wybieramy się do „Piratów” na nocną zabawę. Proszę,

żeby pani tam przyszła. Będzie pani zdziwiona, ale zgodzi się, nie

powie jednak nikomu dokąd idzie, gdyż ojciec pani nie lubi, żeby

jego córka chodziła do takich nędznych knajp. Pani tam przyjdzie,

nie zastanie oczywiście nikogo z przyjaciół i odejdzie. Kiedy

będzie pani przechodziła przez park, ktoś zarzuci pani płachtę na

głowę i wciągnie do samochodu. Zrozumiała pani?

Skinęła głową.

- Boże mój! Pan naprawdę podchodzi do tego tak

poważnie!

- zawołała.

- Podchodzę do tego poważnie, bo to jest poważna sprawa

- odparłem. - Jeśli wmiesza się policja, przesłuchają

WiUiamsa, który przysięgnie, że do pani nie telefonował. Jasne

więc będzie, że to kidnaperzy zastawili pułapkę, żeby panią

zwabić do „Piratów. Policja będzie się zastanawiała, dlaczego nie

zorientowała się pani po głosie, że to nie Williams. Wtedy

oświadczy pani, że połączenie było niedobre, że słychać było

jakiś hałas i muzykę i nawet na myśl pani nie wpadło, że to może

nie być Williams. Pojechała więc pani do „Piratów”. Zgoda?

- Czy pan naprawdę sądzi, że policja tym się zajmie?

Gryzła paznokieć dużego palca i wpatrywała się we mnie.

- Nie wiem. Pani macocha twierdzi, że nie, wolę jednak

być na to przygotowany. A teraz proszę pilnie uważać. A więc

znalazła się pani w samochodzie, głowę pani owinięto płachtą,

ktoś brutalnie trzyma pani ręce. Mężczyzna mówiący z włoskim

akcentem ostrzega, że w razie najmniejszego hałasu, zabije panią.

Przypuszcza pani, że w samo chodzie było trzech napastników.

Napisałem rozmowę, która się tam odbyła. Trzeba się będzie

nauczyć tego na pamięć.

background image

Wóz bierze mnóstwo zakrętów, z czego pani wnioskuje,

że zjechaliście z głównych szos. Wreszcie po dwóch godzinach

zatrzymaliście się. Usłyszała pani szczekanie psa i szczęk

otwieranej bramy. Wóz znów rusza i znów się zatrzymuje. Musi

pani pamiętać te wszystkie szczegóły. Niekiedy udawało się

policji przyskrzynić kidnaperów, ponieważ ofiara słyszała

szczekanie psa lub dźwięk wiadra spuszczanego do studni. Gliny

będą się domagać, żeby pani wytężyła pamięć, musi więc mieć

pani przygotowaną odpowiedź.

Znów skinęła głową. Patrzyła uważnie.

background image

- Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, po co mnie pan

tu sprowadził. Nawet jeśli mnie nie wezwie policja, papa na

pewno będzie mnie wypytywał. Jest bardzo sprytny. Właśnie takie

pytania będzie mi zadawał.

- Tak. Była pani zmuszona przebywać tam w zamknięciu

przez trzy dni. Jeżeli policja tym się zajmie, zażądają planu

pomieszczenia, w którym pani przebywała. Musi pani na to

odpowiedzieć bez zająknięcia. Przez cały czas pobytu słyszała

pani szczekanie psa, gdakanie kur i ryk krów. Przypuszcza więc

pani, że znajdowała się na starej farmie. Widziała pani tylko

jednego porywacza i jedną kobietę, która zajmowała się panią.

Nakreśliłem

rysopis

tych

ludzi,

trzeba

się

będzie tego nauczyć na pamięć. Gdyby panią przesłuchiwała

policja, musi pani za każdym razem mówić to samo... Niech pani

nie wpadnie w pułapkę, którą mogą na panią zastawić...

Była teraz poważna i jak się zdaje, mocno zainteresowana.

— Rozumiem.

— Tuż obok pani więzienia znajdują się toalety. Nawet na

takie pytania powinna być pani przygotowana. Może pani tam

chodzić, kiedy chce. Towarzyszy pani kobieta. Nakreśliłem plan

tej części domu, którą pani widzi idąc do toalety. Zresztą nic

wielkiego - mały korytarz z trojgiem zamkniętych drzwi.

Umywalnia w toalecie jest pęknięta, przy pływaku wisi sznurek

zamiast łańcuszka. Proszę zapamiętać te szczegóły. Są potrzebne,

żeby uwiarygodnić pani relację. Wypisałem również potrawy,

jakie pani spożywała przez te trzy dni. Tego również nauczy się

pani na pamięć. Proszę stale sobie powtarzać, że gliny wezmą

panią na spytki i że musi pani być gotowa stawić im czoło.

Przesunęła końcem palca po wargach.

— Kiedy się panu przysłuchuję, mam wrażenie, że

naprawdę porwą mnie kidnaperzy.

— Bardzo dobrze, niech pani zachowa to wrażenie.

Spłodziłem list, który pani przepisze, a ja wyślę go do pani ojca.

Trzeba to zaraz zrobić.

Wstałem i podszedłem do mojej skórzanej teczki. Zanim

background image

wziąłem do ręki taniutki papier listowy, który specjalnie kupiłem,

włożyłem rękawiczki.

Zbliżyła się do stołu i usiadła. Pochylony nad nią

patrzyłem jak pisze list i kaligrafuje adres na kopercie. Potem,

zgodnie z moją instrukcją, złożyła kartkę, wsunęła do koperty,

którą włożyła do mojej teczki.

Wyjąłem wówczas z teczki notatki, zawierające wszystkie

szczegóły, które dla niej przygotowałem.

- Proszę to zabrać i niech się pani nauczy na pamięć.

Proszę tu

przyjść pojutrze wieczorem o dziewiątej, przepytam panią

z zadanej lekcji. Wtedy dopiero będziemy gotowi. Włożyła

papiery do torebki.

- Zanim pani odejdzie, obejrzymy suknię, którą pani

przyniosła. Chciałbym także zobaczyć perukę.

Otworzyła walizkę i wyjęła skromną sukienkę w niebieski

i biały wzór, białe pantofelki i rudą perukę. Wskazałem jej drzwi

do sypialni.

— Niech się pani tam przebierze. Chcę zobaczyć, jak to

będzie wyglądało.

— Jak na kogoś, kto jest zaangażowany przez moją

macochę

- powiedziała zabierając suknię - potrafi pan zbyt

energicznie wydawać rozkazy.

— Jeśli pani to nie odpowiada...

— Ależ tak! To bardzo miła odmiana. - Zatrzepotała

powiekami.

- Lubię mężczyzn starszych ode mnie.

- Ma pani możliwość dużego wyboru - odparłem. - Proszę

się pośpieszyć. Chciałbym zaraz wrócić do domu.

Zrobiła kapryśną minę, weszła do pokoju i zamknęła

drzwi.

Dopiero w tym momencie naprawdę zdałem sobie sprawę,

że jestem sam na sam z młodziutką dziewczyną. Miała w sobie

coś, co budziło we mnie najgorsze instynkty. Sądzę, że

background image

wywołałaby takie wrażenie u każdego mężczyzny. Od chwili

mego małżeństwa nie miałem okazji do flirtu z innymi kobietami i

nie zamierzałem zaczynać właśnie teraz. Zdawałem sobie jednak

sprawę, że z Odette byłaby to łatwa sprawa. Przy najmniejszej

zachęcie z mojej strony dałaby mi do zrozumienia, że mogę sobie

śmiało poczynać.

Minęła chwila, zacząłem spacerować tam i z powrotem po

pokoju; raptem drzwi się otworzyły i ukazała się Odette. Ruda

peruka zmieniła ją w zdumiewający sposób. Z trudem ją

poznałem. Obydwiema rękami przytrzymywała przód sukni.

- Ten przeklęty strój ma zamek błyskawiczny. - Odwróciła

się ukazując mi plecy obnażone do pasa. - Proszę mi pomóc, chce

pan? Nie mogę zapiąć.

Ująłem zamek. Moja ręka nie była całkiem pewna, palce

musnęły skórę delikatną i świeżą. Odwróciła głowę, w głębi jej

oczu wciąż migotała iskierka ciekawości.

Przesunąłem zamek. Serce waliło mi jak młot.

Odwróciłem się, przytuliła się do mnie i zarzuciła mi ręce na

szyję.

Przez krótką chwilę stałem bez ruchu pod wrażeniem

dotknięcia jej ciała, potem użyłem całej siły woli i odepchnąłem ją

od siebie.

background image

- To jest zakazane - powiedziałem. - Mamy coś innego do

roboty. Ograniczmy się do spraw, które załatwiamy.

Przechyliła głowę, żeby na mnie spojrzeć.

- Nie podobam się panu?

— Uważam, że jest pani milutka. Ale ograniczmy się do

tego. Zmarszczyła nosek, potem ustawiła się pod lampą.

— A więc? Dobrze mi w tym?

- Świetnie. Jeśli włoży pani okulary przeciwsłoneczne, nikt

pani nie pozna. - Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i wytarłem

zwilgotniałe ręce. - Dobrze, proszę iść się przebrać. Niech pani tu

zostawi suknię i perukę. Spotkamy się pojutrze jak zwykle o

dziewiątej wieczorem.

Skinęła głową i wróciła do sypialni, której drzwi zostawiła

otwarte. Zapaliłem papierosa i usiadłem na brzegu stołu. Byłem

jeszcze mocno podniecony.

- Harry! Teraz nie mogę znów otworzyć! - zawołała. – Ten

diabelski zamek błyskawiczny!

Zawahałem się na ułamek sekundy, potem zgasiłam

papierosa. Nie ruszyłem się z miejsca, lecz czułem jak mi bije

serce.

- Harry...

Wstałem, podszedłem cicho do drzwi wejściowych i

zamknąłem je na klucz. Zgasiłem światło i udałem się do sypialni.

II

Buick Johna Renicka stał przed moim bungalowem.

Wjechałem przez otwartą bramę i wprowadziłem packarda do

garażu.

Widok buicka poruszył mnie mocno.

Nie widziałem Renicka od tamtego dnia, kiedy po mnie

przyjechał po wyjściu z więzienia, wiele tygodni temu, i całkiem o

nim zapomniałem.

Co tutaj robi?

Nagle ogarnęła mnie wściekłość. Nina powiedziała mu

background image

zapewne, że pracuję przy nocnej kontroli ruchu. Gdyby miał

ochotę, mógłby łatwo sprawdzić, że kłamałem. Teraz, kiedy

wplątałem się w tę historię z porwaniem, zależało mi, żeby

trzymać się z daleka od policjantów, obojętnie jakich.

Prócz tego miałem wyrzuty sumienia. Żałowałem już

mojej przygody z Odette. Byłem teraz przekonany, że zbliżyła się

do mnie jedynie dlatego, żeby pokazać swą władzę nad

mężczyznami i pogardę, jaką

background image

w niej budzę. Nasze uściski miłosne - jeżeli można tak się

wyrazie - były zwierzęco nieokiełznane i pozostawiły we mnie

uczucie brudu i wstydu. Zachowała się jak dzika bestia.

Natychmiast po zakończeniu seansu odsunęła się ode mnie,

ubierała się szybko w ciemnościach, nucąc piosenkę jazzową, nie

troszcząc się więcej o mnie. Prostytutka nie mogłaby okazać

więcej cynizmu.

- A więc pojutrze wieczór - mruknęła w mroku. - Cześć!

Odeszła, a ja leżałem jeszcze w łóżku; wstydziłem się

samego siebie, byłem wściekły i nienawidziłem jej.

Kiedy usłyszałem trzaśniecie drzwiami, wstałem i

odstawiłem magnetofon. Wyjąłem taśmę i włożyłem ją do

opakowania. Następnie wykąpałem się, poszedłem do salonu i

wypiłem dwie szklaneczki whisky. Ale ani prysznic, ani alkohol

nie potrafiły zmazać brudu i usunąć poczucia winy na myśl o

Ninie, którą oszukałem, podczas gdy ona całymi dniami

zapracowywała się, żeby nam obojgu zapewnić egzystencję.

Szedłem powoli aleją prowadzącą z garażu do drzwi

wejściowych, wyjąłem klucz i otworzyłem. Zegar w hallu

wskazywał jedenastą dziesięć. Wchodząc usłyszałem głos

Renicka i głośny wybuch śmiechu Niny.

Znieruchomiałem na chwilę, zawahałem się.

Renick i ja byliśmy przyjaciółmi od dwudziestu lat.

Chodziliśmy razem do szkoły. Zawsze w sposób prawy i uczciwy

wykonywał swój zawód policjanta, a teraz był głównym

pomocnikiem szeryfa dystryktu, co mu dawało poważną pozycję

w mieście i przynosiło znaczny dochód. Jeśli afera z porwaniem

przyjmie zły obrót, on pierwszy zajmie się tą sprawą, a nie jest

wcale w ciemię bity. Był niesłychanie biegły w prowadzeniu

śledztwa i najsprytniejszy z całej ekipy. Znałem ich z czasów,

kiedy pracowałem jako dziennikarz. Renick górował nad nimi

wszystkimi. Gdyby jemu powierzono śledztwo, miałbym cholerne

kłopoty.

Uzbroiłem się w całą odwagę i otworzyłem drzwi salonu.

Nina zdobiła właśnie ogromny wazon do kwiatów, który stał na

background image

jej stole roboczym. Renick, rozwalony w fotelu, patrzył na nią,

trzymając palącego się papierosa w ręku.

Na mój widok Nina rzuciła pędzel i podbiegła. Zarzuciła

mi ramiona na szyję i pocałowała. Kiedy ustami dotknęła moich

ust, ogarnęło mnie uczucie przykrości. Pamiętałem jeszcze palące,

zwierzęce pieszczoty Odette. Odepchnąłem Ninę delikatnie,

objąłem ją i nie bez wysiłku uśmiechnąłem się do Renicka, który

podniósł się z fotela.

background image

- Cześć, John - rzekłem ściskając mu rękę. - Nie

pokazujesz się. Glina jest zawsze gliną. Sądząc po jego uważnym,

zaintrygowanym spojrzeniu domyślał się, że coś nie gra.

Potrząsnął moją ręką; jego uśmiech był tak samo nienaturalny jak

mój.

- To nie moja wina, Harry - odparł. - Byłem w

Waszyngtonie. Właśnie wróciłem. Jak leci? Zdaje się, że masz

pracę.

- Tak, jeśli można to tak nazwać. W końcu lepsze to niż

nic. Rzuciłem się na fotel. Nina usiadła obok mnie na oparciu,

położyła rękę na mojej dłoni, Renick wrócił na swój fotel. Miał

ciągle to samo spojrzenie, przenikliwe, badawcze.

— Słuchaj, Harry - rzekł - nie możesz tak dalej żyć.

Trzeba znaleźć jakieś poważne zajęcie. Myślę, że mogę cię

polecić Meadowsowi, jeśli zechcesz.

— Meadowsowi? Polecić mnie, dlaczego?

— Meadows jest moim szefem - odparł Renick. - Już

mówiłem ci o tym. Rozmawiałem z nim o tobie. Musimy mieć

kogoś kompetentnego, kto zająłby się u nas kontaktami z prasą.

Masz wszelkie dane, żeby zainteresować się tą robotą.

— Ach, tak? A ja jestem innego zdania - odparłem. - Po

tym wszystkim, co mi zrobiły te świntuchy, za żadną cenę nie

będę dla nich pracował!

Ręka Niny zacisnęła się wokół mojej.

- Bądź rozsądny, Harry, spokojnie! - nalegał Renick. –

Dawny zespół został wyrzucony. Trafia ci się nadzwyczajna

okazja. Nie wiem dokładnie, ile zarobisz, ale będzie to kwota na

pewno interesująca. Meadows jest doskonale zorientowany w

twojej sprawie i zna opinie o lobie jako o dziennikarzu. Jeśli

otrzymamy kredyty na to stanowisko, co jest niemal pewne,

będzie ono przeznaczone dla ciebie.

Przyszło mi na myśl, że oto nadarza się okazja

zrezygnowania z kidnaperstwa i zaangażowania się do pracy

poważnej i stałej. Zawahałem się pomyślałem o pięćdziesięciu

tysiącach dolarów. Mając do dyspozycji taką sumę, będę mógł

background image

być panem samego siebie.

— Zastanowię się - odparłem. - Dawną ekipę może

przepędzono, ale mimo wszystko nie palę się do tej pracy. W

każdym razie rozważę to.

— Czy nie uważasz, że powinieneś ją przyjąć? - spytała

Nina niespokojnie. - Ta praca będzie ci się podobała i ty...

Przerwałem jej.

- Powiedziałem, że się zastanowię - rzekłem sucho.

Renick miał rozczarowaną minę.

- Dobrze, zgoda. Nie jest oczywiście pewne, czy

otrzymamy kredyty, ale jeśli to nastąpi, konieczna będzie szybka

decyzja. Są już dwaj inni kandydaci na to stanowisko.

- Zwykle tak bywa - odparłem. - Dziękuję ci za tę

propozycję, John. W najbliższym czasie dam ci odpowiedź.

Wzruszył lekko ramionami, potem wstał nieco zmieszany.

- Dobrze, muszę już iść. Wstąpiłem, żeby ci to

powiedzieć. Zadzwoń do mnie.

Po jego odejściu Nina zawołała:

- Chyba nie odrzucisz tej propozycji, Harry, mimo

wszystko! Musisz sobie zdać sprawę...

Położyła mi rękę na ramieniu.

— Jeśli otrzymają kredyty - oświadczyła - powinieneś

stanowczo przyjąć tę posadę. Nie możemy zbyt długo ciągnąć tak

jak teraz. Musisz mieć stałe zajęcie.

— Pozwól mi urządzić sobie życie, tak jak ja to rozumiem

- odrzekłem suchym tonem. - Powiedziałem ci, że się zastanowię,

kropka.

Poszedłem do sypialni, schowałem taśmę magnetofonową

do szuflady i rozebrałem się.

Słyszałem jak Nina krzątała się w kuchni, musiała umyć

naczynia. Położyłem się do łóżka.

Próbowałem ponownie porównać korzyści płynące z

propozycji Renicka z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów Rhei.

Kredyty pewnie nie zostaną przyznane. Także niespodziewany

kaprys losu może nam przeszkodzić w porwaniu. Trzeba trochę

background image

poczekać. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się przyjąć

propozycję Renicka.

Nina weszła tymczasem do pokoju. Udawałem, że śpię,

lecz przez zmrużone powieki patrzyłem, jak się rozbiera. Wsunęła

się do łóżka obok mnie, zgasiła światło. Czułem jej bliskość i

odsunąłem się delikatnie. Uważałem się za nędznika, nie mogłem

znieść jej dotyku.

Następnego dnia był czwartek. Ninie potrzebny był

samochód, żeby odwieźć pomalowane skorupy do sklepu. Nie

miałem nic do roboty i włócząc się po domu, myślałem bez

przerwy o Odette.

Nękające mnie wyrzuty sumienia zaczęły się rozwiewać.

Poprzedniego dnia wracając z pawilonu przysiągłem sobie, że to

co się stało, więcej się nie powtórzy. To był mój pierwszy błąd.

Byłem zdecydowany skończyć z tym oszustwem. Tego poranka

jednak, kiedy wędrowałem z jednego pokoju do drugiego,

spostrzegłem, że zaczynam zastanawiać się nad moją decyzją.

Mówiłem sobie, że Nina nie będzie cierpiała, jeśli będę

kontynuował romans z Odette. Powinienem był opanować się za

pierwszym razem, zapewne. Ale drugi raz nie ma już znaczenia.

Co się stało, to się stało. Zacząłem nawet wmawiać sobie, że

podobały mi się dzikie i prymitywne uściski Odette. W miarę

upływu czasu rosło we mnie pragnienie ujrzenia jej jutro.

W ciągu dnia poszedłem do banku, żeby złożyć do

depozytu drugą taśmę magnetofonową. Następnie udałem się do

pawilonu i resztę popołudnia spędziłem na prażeniu się na słońcu

i pływaniu, coraz bardziej zafascynowany Odette.

Nazajutrz rano, pod koniec śniadania, Nina spytała mnie:

— Czy zastanowiłeś się już nad propozycją Johna?

Zdecydowałeś się?

— Jeszcze nie - odparłem - ale myślę o tym.

Popatrzyła na mnie uważnie, tak, że musiałem odwrócić

wzrok.

- Więc dobrze, zanim podejmiesz decyzję - rzekła – trzeba

uregulować rachunki. A ja nie mam pieniędzy. - Położyła kwity

background image

na stole. - Nie dostaniemy już benzyny na kredyt, jeśli nie

wyrównamy naszego długu. Trzeba zapłacić za prąd, w

przeciwnym razie odetną nam elektryczność. Trzeba również

zapłacić w sklepie spożywczym. Nie chcą nam już sprzedawać na

kredyt.

Miałem jeszcze sześćdziesiąt dolarów z setki, którą mi

dała

Rhea. Mogłem wyrównać przynajmniej dług za

elektryczność i u sklepikarza.

— Zajmę się tymi dwoma rachunkami - powiedziałem. -

Właściciel garażu może poczekać. Nie mamy już benzyny?

— Mniej więcej pół kanistra.

— Jeśli tylko można, powinniśmy jeździć raczej

autobusem.

— Muszę jutro dostarczyć cztery wazony. Nie mogę

jechać autobusem.

Jej suchy ton zdradzał rozpacz, jakiej nigdy jeszcze nie

zauważyłem w jej głosie. Wytrzymała moje spojrzenie, w

czarnych oczach widać było smutek i zarazem gniew. Miałem

wyrzuty sumienia, więc z kolei wpadłem w złość.

— Nie powiedziałem przecież, że nie możesz jeździć

samochodem - odparłem. - Stwierdziłem jedynie, że w razie

możliwości powinniśmy raczej korzystać z autobusu.

— Słyszałam.

— Dobrze. A więc świetnie.

Zawahała się. Czułem, że chce jeszcze coś powiedzieć,

lecz odwróciła się i wyszła pozostawiając mnie w bardzo

niewyraźnym nastroju. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko

awantury. Wyszedłem z domu i powlokłem się pieszo do

przystanku. Poszedłem załatwić obydwa rachunki, zostało mi w

kieszeni tylko piętnaście dolarów. Z końcem tygodnia Bill Holden

zażąda zapłaty za wynajęcie pawilonu, ale do tego czasu, przy

odrobinie szczęścia, będę posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy.

Resztę dnia spędziłem na plaży, pływałem, wygrzewałem

się na słońcu i spoglądałem na zegarek. Liczyłem minuty dzielące

mnie od chwili, w której Odette ukaże się na stopniach pawilonu.

background image

O ósmej trzydzieści plaża znów opustoszała. Siedziałem

teraz na werandzie, w takim napięciu i tak niespokojny, jak

uczniak na swej pierwszej randce.

Krótko po dziewiątej wyłoniła się z ciemności. Na jej

widok zerwałem się z fotela, śmiesznie wzburzony, serce omal

nie wyskoczyło mi z piersi. Kiedy stanęła na najwyższym stopniu,

chwyciłem ją za ręce i przytuliłem do siebie.

Ale o dziwo! - oparła się ramionami o moją pierś i pchnęła

tak mocno, że omal nie upadłem.

- Precz z łapami! - rzekła lodowatym głosem. - Kiedy

zechcę się migdalić, powiem panu. - I weszła do pawilonu.

Miałem wrażenie, jakby mnie ktoś oblał zimną wodą.

Poczułem się zbity z tropu i niesłychanie poniżony. Po chwili

wahania poszedłem za nią do domku i zamknąłem drzwi.

Była w szaroniebieskich spodniach i białej bluzce. Czarne

włosy przytrzymywała biała opaska. Zwinęła się w kłębek na

tapczanie, wydawała się godna pożądania.

- Trzeba się strzec, żeby zbyt pochopnie nie wyciągać

wniosków, mój poczciwcze - zauważyła śmiejąc się. - Nie trzeba

nigdy wierzyć, że udało się z kobietą. Tamtego wieczoru bawił

mnie pan. Dzisiaj już mnie pan nie bawi.

Była to dla mnie ciężka próba. Mógłbym ją zabić.

Mógłbym ją wziąć siłą, ale to, co powiedziała, było tak

prawdziwe, że zbiło mnie z tropu. Siedziałem speszony,

pożałowania godny.

Usiadłem i drżącą ręką zapaliłem papierosa.

- Cieszę się, że nie jestem pani ojcem - rzekłem. -

Przynajmniej to może mi sprawić radość.

Roześmiała się, zaciągnęła się głęboko dymem z papierosa

i wypuściła go przez wąskie nozdrza.

- Co mój ojciec ma z tym wspólnego? Pan jest po prostu

wściekły na mnie, ponieważ nie jestem łatwą zabawką, tak jak

pan sądził. Wszyscy mężczyźni są takimi samymi idiotami, jeśli

nic mogą zaspokoić swoich pragnień. - Patrzyła na mnie drwiąco,

gładząc swe czarne włosy. - No dobrze, teraz kiedy mamy już tę

background image

sprawę z głowy, może byśmy porozmawiali o interesach.

background image

Nienawidziłem jej w tej chwili tak mocno, mocniej niż mi

się to kiedykolwiek wydawało możliwe.

Z trudem otworzyłem teczkę i wyjąłem papiery, na

których nakreśliłem mój scenariusz. Palce drżały mi tak bardzo,

że kartki szeleściły, uderzając jedna o drugą.

— Będę pani zadawał pytania, a pani niech odpowiada -

zacząłem głosem, któremu usiłowałem nadać naturalne brzmienie.

— No proszę, mój poczciwcze, nie trzeba się tak bardzo

denerwować

- mówiła. - Zresztą otrzyma pan świetną zapłatę.

- Zamknij się! - krzyknąłem. - Niech mi pani oszczędzi

tych dowcipów w złym guście. - Zacząłem bombardować ją

pytaniami.

— Dlaczego poszła pani do „Piratów”? Jak wyglądał

pokój, w którym była pani więziona? Jak wyglądała kobieta, która

przynosiła pani posiłki? Czy przez cały czas nie widziała pani

nikogo poza tą kobietą? i tak dalej.

Odpowiedzi płynęły jak woda. Nie zawahała się ani razu,

ani nie popełniła żadnego błędu.

Posiedzenie trwało dwie godziny. Podczas tych dwóch

godzin męczącego wypytywania ani razu nie złapałem jej na

nieścisłości.

- Ujdzie - rzekłem w końcu. - Jeśli potrafi pani trzymać się

stale tej samej wersji i uniknąć pułapek, wykręci się pani z lego.

Odwdzięczyła mi się drwiącym uśmieszkiem.

- Niech się pan nie obawia. Potrafię uniknąć pułapek...

Harry.

Wstałem.

- Dobrze, a więc jesteśmy gotowi na sobotę. Będę u

„Piratów” o dziewiątej piętnaście. Wie pani, co trzeba zrobić?

Wyprostowała się ruchem pełnym gracji i podniosła z

tapczanu.

- Tak, wiem, co mam zrobić.

Spojrzeliśmy na siebie, jej rysy złagodniały. Uśmiechając

się zbliżyła się do mnie z charakterystycznym błyskiem w oczach.

background image

- Biedny poczciwiec! - westchnęła. - Chodźmy, pomigdal

się ze mną, jeśli masz ochotę. Mnie jest to całkiem obojętne,

zapewniam pana.

Poczekałem, aż zbliżyła się do mnie, potem wymierzyłem

jej policzek. Głowa dziewczyny odskoczyła w bok.

Spoliczkowałem ją z drugiej strony.

Cofnęła się, podniosła ręce do płonących policzków i

utkwiła we mnie swe gorejące oczy.

- Nędznik! - krzyknęła ostrym głosem. - Zapłaci mi pan za

to! Świntuch!

background image

- Wyjdź! - powiedziałem. - W przeciwnym razie zacznę

na nowo.

Skierowała się w stronę drzwi, kręcąc tyłkiem. Przed

wyjściem odwróciła się i spojrzała na mnie.

- Cieszę się, że nie jestem pańską żoną - rzuciła drwiącym

tonem. - Przynajmniej to sprawia mi radość!

Potem nagle wybuchnęła śmiechem, odwróciła się i

pobiegła w blasku księżyca. Widziałem jak biegnie długimi

krokami po mokrym i twardym piasku.

Byłem tak przygnębiony moim zachowaniem, że niewiele

brakowało, a podciąłbym sobie gardło.

background image

Rozdział 5

Kiedy wstałem w sobotę rano, zbierało się na deszcz.

Byłem zdenerwowany, czułem się nieswojo. Wszystkie

wątpliwości w związku z zamierzonym porwaniem wypłynęły z

mojej podświadomości, nawiedziły mnie z taką samą siłą jak

nigdy. Tylko nadzieja na zdobycie skarbu pozwoliła mi opanować

nerwowe podniecenie.

- Wrócę dzisiaj późno - oświadczyłem Ninie, która

krzątała się przy śniadaniu. - Po raz ostatni będę zajmował się

statystyką pojazdów.

Spojrzała na mnie z niepokojem.

— Zobaczysz się dzisiaj z Johnem?

— Jutro spotkam się z nim. Gdyby miał dla mnie jakąś

wiadomość, dałby mi znać telefonicznie.

— Weźmiesz tę pracę, Harry? - zapytała po chwili

wahania.

— Myślę, że tak. Uzależniam to głównie od

wynagrodzenia, jakie mi zaproponują.

— John twierdzi, że dobrze zapłacą. - Uśmiechnęła się do

mnie.- Tak się cieszę. Byłam o ciebie niespokojna, wiesz o tym?

— Ja sam się niepokoiłem - odparłem lekkim tonem. -

Wieczorem wezmę samochód. Będzie padał deszcz.

— Jest bardzo mało benzyny, Harry.

— Nie szkodzi. Dam sobie radę.

Udałem się nieco później niż zwykle do pawilonu na

plaży. Włożyłem właśnie kostium kąpielowy, kiedy Bill Holden

stanął na progu.

- Dzień dobry - powiedział. - Czy zatrzyma pan jeszcze

pawilon na przyszły tydzień?

— Myślę, że tak - odparłem. - Może nie przez cały

tydzień, w każdym razie do czwartku.

— Czy chce pan uregulować rachunek za ten tydzień?

— Jutro panu zapłacę. Zostawiłem portfel w domu.

background image

— Nie szkodzi, proszę pana, w porządku, jutro.

Podniosłem głowę, obserwowałem niebo okryte ciężkimi

chmurami.

- Wygląda, że będzie padało. Chcę jeszcze przedtem

popływać. Holden zapewniał, że na razie nie ma obawy, ale mylił

się. Kiedy wyszedłem z wody, zaczęło lać strumieniami.

Usiadłem w pawilonie i zabrałem się do czytania. Plaża

była teraz pusta, co mi było na rękę. Miałem nadzieję, że deszcz

będzie padał cały dzień.

Około pierwszej udałem się do restauracji, w której nie

było nikogo, zjadłem hamburgera i wypiłem piwo, potem

wróciłem do pawilonu. Właśnie wchodziłem, kiedy zadzwonił

telefon.

Była to Rhea.

- Wszystko gotowe? - spytała z niepokojem.

— Z mojej strony tak - odparłem. - Jestem gotów do

wyjazdu. Wszystko zależy teraz od Odette.

— Może pan mieć do niej zaufanie.

— Zgoda, tym lepiej. A więc o ósmej czterdzieści pięć

zabieram się do dzieła.

— Zadzwonię jutro o jedenastej.

— Potrzebuję pieniędzy - powiedziałem. - Muszę zapłacić

za wynajęcie pawilonu. Lepiej, jeśli pani przyjedzie tutaj jutro

rano. Będę czekał.

— Zgoda - powiedziała i odłożyła słuchawkę. Deszcz

bębnił o dach. Morze było kamiennie szare. Usiłowałem zagłębić

się w lekturze, ale bez powodzenia.

Wstałem wreszcie i zacząłem przechadzać się po

pawilonie, paląc papierosa za papierosem. Co chwila spoglądałem

na zegarek. Oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność.

Kiedy wreszcie zegar wskazywał ósmą trzydzieści,

opuściłem pawilon i ruszyłem po mokrym piasku do packarda.

Deszcz wciąż padał, ale już słabszy. Podjechałem do drugstore

przy głównej ulicy w Palm City. Zaparkowałem wóz i udałem się

pieszo do sklepu w mżawce, była ósma czterdzieści pięć.

background image

Nakręciłem numer pana Malroux.

Niemal natychmiast podjęto słuchawkę.

— Tu

rezydencja

mister

Malroux

-

oznajmił

wystudiowany głos. - Kto przy aparacie?

— Chciałbym mówić z panną Malroux - powiedziałem. -

Tu Jerry Williams.

— Zechce pan poczekać, panie Williams? Dowiem się,

czy panna Malroux jest w domu.

Czekałem ze słuchawką przyklejoną do ucha, zdając sobie

sprawę, że mój oddech jest przyspieszony.

background image

Po krótkiej chwili zadźwięczał wesoły głos Odette.

— Hallo!

— Czy nikt nie słyszy naszej rozmowy?

— Nie. Dobry wieczór, Harry - mówiła pieszczotliwym

głosem. - Pan jest pierwszym człowiekiem, który odważył się

mnie uderzyć. Ale pan odstawił numer!

— Wiem. Proszę uważać, żebym pani znów nie uderzył.

Wie pani, co ma teraz robić? Za dwadzieścia minut będę u

„Piratów”. Packarda znajdzie pani w głębi parkingu, z prawej

strony. Suknia będzie na tylnym siedzeniu. Nie zapomniała pani o

żadnym szczególe?

— Nie zapomniałam.

— A więc do dzieła. Będę czekał na panią - powiedziałem

i odłożyłem słuchawkę.

Trzeba było kwadransa szybkiej jazdy, by dojechać do

„Piratów”. Parking był dość zapchany, ale udało mi się postawić

wóz w umówionym miejscu.

Nie było zarządzającego parkingiem, co mi odpowiadało.

Ktoś śpiewał akompaniując sobie na akordeonie. Zajrzałem przez

drzwi i stwierdziłem, że w barze jest mnóstwo ludzi.

Siedziałem w samochodzie i czekałem. Byłem dość

niespokojny. Za każdym razem, kiedy podjeżdżał jakiś wóz,

podskakiwałem do góry. O dziewiątej dwadzieścia ujrzałem T.R.

3 wjeżdżającego przez bramę. Wóz zatrzymał się w odległości

dwudziestu metrów ode mnie.

Z samochodu wysiadła Odette. Nosiła płaszcz

nieprzemakalny z białego plastyku na jaskrawej, czerwonej sukni.

Stanęła obok swego triumpha i patrzyła w moim kierunku.

Wychyliłem się przez drzwi i dałem jej znak ręką.

Mżawka przekształciła się znowu w rzęsisty deszcz. Odette

pozdrowiła mnie, potem szybkim krokiem przeszła przez parking

i weszła do baru.

Wyszedłem z packarda i zbliżyłem się do wozu Odette.

Na prawym siedzeniu stała walizka. Spojrzałem na prawo, potem

na lewo, przekonałem się, że nikt mnie nie obserwuje. Wyjąłem

background image

walizkę i zaniosłem do packarda.

Ujrzałem Odette przez okno baru. Rozmawiała właśnie z

barmanem. Podniósł głowę, a Odette oddaliła się od lady.

Straciłem ją z oczu.

Spojrzałem na zegarek. Samolot do Los Angeles

odlatywał o dziewiątej trzydzieści. Mieliśmy dość czasu.

Zarezerwowałem telefonicznie miejsce na nazwisko Anny

Harcourt. Oświadczyłem urzędnikowi, że panna Harcourt

odbierze bilet i zapłaci na lotnisku. Zadzwoniłem również do

hotelu w Los Angeles, gdzie zatrzymałem się raz przejazdem, i

zamówiłem dla niej pokój. Ten spokojny hotel znajdował się

daleko od centrum miasta. Byłem pewien, że będzie tam

bezpieczna. Nagle zobaczyłem Odette wychodzącą z baru. Serce

mi zabiło, kiedy stwierdziłem, że nie jest sama. Towarzyszył jej

jakiś mężczyzna. Usiłowała zbliżyć się do packarda. Towarzysz

Odette chwycił ją za ramię i próbował zatrzymać. Nie widziałem

go dobrze. Był mały, otyły, w jasnym garniturze.

— Chodź, laleczko - mówił z zapałem - zabawimy się. Ja

jestem sam, ty także, będziemy się razem pocieszać.

— Proszę mnie zostawić! - krzyknęła Odette. - Niech mnie

pan nie dotyka!

Była chyba przerażona.

- Och laleczko, moglibyśmy razem dobrze się zabawić.

Jeśli nie uda jej się go pozbyć, będziemy mieć trudności.

Nie miałem odwagi się pokazać. Może nie był tak pijany, jak

wyglądał. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót, później może sobie

mnie przypomnieć.

- Proszę mnie puścić! - powtarzała Odette.

Próbowała znowu dostać się do mego wozu. Pijak

zawahał się, potem poszedł za nią.

Przeszedłem na drugą stronę samochodu. Ten typ może

zapamiętać markę wozu. Ale Odette wciąż posuwała się naprzód.

Pijaczyna zataczał się usiłując ją dogonić, znów chwycił

dziewczynę za ramię i okręcił ją w kółko.

— Słuchaj, nie rób ze mnie durnia, laleczko. Chodź,

background image

postawię ci drinka. Uderzyła go w twarz. Rozległo się głośne

klaśnięcie.

— Ach, ty krówsko! - mruczał pijak. - Zobaczysz.

Chwycił ją obydwiema rękami i próbował pocałować.

Teraz byłem zmuszony do interwencji. Broniła się, ale

była zbyt słaba, żeby bić się z nim. Zachowała jednak tyle zimnej

krwi, że nie wołała o pomoc.

Mam zawsze latarkę elektryczną w skrytce packarda.

Wyjąłem ją. Miała trzydzieści centymetrów długości i świetnie

mogła zastąpić pałkę.

Było ciemno, znajdowaliśmy się dość daleko od jedynej

lampy oświetlającej wejście do lokalu. Poszedłem naokoło, żeby

zaatakować go od tyłu. Byłem tak zdenerwowany, że przez moje

zaciśnięte zęby wydobywał się świszczący oddech.

W chwili, kiedy do niego podchodziłem, Odette udało się

uwolnić. Pijak nagle wyczuł moją obecność i odwrócił się.

Uderzyłem go latarką w czaszkę, tak że osunął się na

kolana. Usłyszałem stłumiony krzyk Odette.

background image

Pijak klnąc próbował mnie złapać, lecz uderzyłem go

jeszcze raz, ale znacznie silniej. Runął jak długi u mych stóp.

— Niech pani weźmie mój wóz! - rzekłem do Odette. -

Niech pani idzie! Pojadę triumphem za panią.

— Czy zranił go pan?

Z twarzą ukrytą w dłoniach, patrzyła z przerażeniem na

pijaka.

- Szybko, niech się pani pośpieszy!

Podbiegłem do triumpha, wskoczyłem do środka i

uruchomiłem silnik. Gdyby ktoś wychodząc z restauracji natknął

się na ogłuszonego na środku parkingu pijaka, mielibyśmy

niemało kłopotów.

Włączając wsteczny bieg, usłyszałem ruszającego

packarda. Czekałem, aż Odette wyjedzie z parkingu, po czym

pojechałem za nią jej małym sportowym wozem.

Wpadła na dobry pomysł, żeby jechać wzdłuż wybrzeża.

Po dwóch lub trzech kilometrach wyprzedziłem ją i dałem znak,

żeby się zatrzymała.

Szosa była pusta. Lało się strumieniami. Wysiadłem z

wozu i pobiegłem do packarda.

— Niech się pani przebierze! Potem proszę jechać za mną

aż do parkingu w Lone Bay. Szybko!

— Czy pan go zabił naprawdę? - spytała sięgając ręką w

głąb wozu po suknię.

— Niech się pani o niego nie martwi! Proszę się przebrać!

Nie mamy dużo czasu.

Wróciłem pośpiesznie do T.R. 3. Siedziałem przy

kierownicy. Pot ściekał ze mnie grubymi kroplami, kiedy

obserwowałem jezdnię błagając Boga, żeby jakiś wóz skręcający

na wybrzeże nas nie zauważył.

Minęło zaledwie pięć minut, które wydawały mi się

wiecznością, usłyszałem dźwięk klaksonu i odwróciłem się.

Odette dała mi znak ręką. Ruszyłem z miejsca, jechałem szybko

w stronę Lone Bay. Odette jechała za mną.

Patrzyłem bez przerwy na zegarek. Najwyższy czas, żeby

background image

pojechać na lotnisko. Z Lone Bay pozostawały jeszcze trzy

kilometry. Bez przerwy myślałem o pijaku, zastanawiałem się,

czy nie uderzyłem go zbyt mocno. Ale incydent ten był już

zakończony. Zresztą w przyszłości może się okazać przydatny. W

razie przesłuchania Odette przez policję, przyczyni się do

uwiarygodnienia jej zeznań. Oczywiście pod warunkiem, że nie

uderzyłem za mocno lub że facet nie ma głowy jak skorupa jajka,

która rozwala się przy najsłabszym dotknięciu.

Parking na Lone Bay obsługiwał mnóstwo bungalowów i

był zawsze przepełniony. Byłem niemal pewien, że bez zwracania

uwagi mogę tam zostawić triumpha. W pobliżu placu dałem

Odette znak, żeby się zatrzymała, potem wprowadziłem jej wóz

na parking.

Wąska ale ja centralna rozdzielała rzędy samochodów.

Jechałem nią powoli, z zapalonymi światłami, w poszukiwaniu

wolnego miejsca.

Nagle bez najmniejszego ostrzeżenia ukazał się wóz

wjeżdżający tyłem w aleję. Światła pozycyjne były zgaszone.

Jechał szybko, nie miałem czasu cofnąć się. Jego tylny błotnik

uderzył mój wóz od przodu z głośnym chrzęstem wgniecionej

blachy.

Przez chwilę siedziałem jak sparaliżowany. Wszystko

przewidziałem z wyjątkiem wypadku. Ten głupiec zapyta mnie

zaraz o nazwisko, adres. Zanotuje numer wozu, którego

właścicielkę z łatwością odnajdzie. Zechcą się dowiedzieć,

dlaczego prowadziłem wóz, który do mnie nie należy.

Siedziałem przerażony, tamten wyszedł z samochodu. Na

szczęście było ciemno. Widząc, że zmierza w moim kierunku,

zgasiłem światła. Miałem przed sobą małego, łysego człowieczka.

Nie rozróżniałem rysów jego twarzy, więc on także nie mógł

mnie dokładnie widzieć.

- Jestem zrozpaczony, proszę pana - mówił drżącym

głosem. - Nie widziałem jak pan nadjeżdża. To moja wina. Cała

odpowiedzialność spada na mnie.

W tym momencie wygramoliła się z wozu kobieta o

background image

imponującej tuszy. Otworzyła parasol i podeszła do małego

człowieczka.

— Ależ to nie była twoja wina, Herbercie! - krzyknęła z

wściekłością. - Nie powinien był tak cicho jechać. Nie

przyznawaj się do niczego. To był przypadek!

— Niech pan usunie się z drogi - powiedziałem. -

Zablokował pan mój wóz.

— Nie! Nie ruszaj się, Herbercie! - krzyczała kobieta. -

Trzeba poszukać policjanta!

Zimny pot spłynął mi po plecach.

— Słyszał pan, co powiedziałem, do diabła! - wrzasnąłem

na człowieczka. - Niech pan usunie swój samochód!

— Proszę nie mówić do mego męża takim tonem! -

wrzeszczała baba, uważnie mi się przyglądając. - To pan jest

odpowiedzialny, młody człowieku. Nie zastraszy mnie pan!

Czas naglił. Zdecydowałem się na jedyne możliwe

rozwiązanie. Włączyłem pierwszy bieg, zakręciłem kierownicą i z

całej siły dodałem gazu. Mały wózek Odette podskoczył do

przodu i z wielkim trzaskiem rozdzieranego metalu wyrwał

błotnik tamtego, sam doznając uszkodzenia maski z boku.

background image

- Zanotuj jego numer, Herbercie!

Pędziłem możliwie najszybciej na drugi koniec parkingu,

odkryłem kawałek wolnego miejsca, zaparkowałem wóz i

wyskoczyłem jednym susem. Nosiłem rękawiczki, nie musiałem

więc wycierać kierownicy dla zatarcia odcisków palców.

Odwróciłem się, żeby spojrzeć na koniec alejki. Kobieta nie

spuszczała ze mnie wzroku. Mały poczciwiec usiłował podnieść

swój błotnik.

Tuż przede mną znajdowało się wyjście z parkingu.

Rzuciłem się biegiem w tamtym kierunku. Czy pójdą na policję?

To on spowodował wypadek. Może będzie wolał cicho siedzieć?

Jeśli nie, gliny zwąchają natychmiast, że Odette jest właścicielką

triumpha. Będą się zastanawiali, kim był gagatek, który siedział

za kierownicą.

Biegnąc do packarda stwierdziłem z przerażeniem, że

wypadki toczą się inaczej niż przewidywał mój tak starannie

przygotowany plan.

Najpierw ta historia z pijakiem, a teraz kraksa. Jaka nowa

komplikacja może spowodować zawalenie się mętnej afery, którą

ukartowałem?

II

Nazajutrz rano dzwonek telefonu wyrwał mnie z

głębokiego snu.

Wyprostowałem się gwałtownie w łóżku, na pół

rozbudzony, spojrzałem na budzik. Za dwadzieścia ósma.

Słyszałem, jak Nina z kimś rozmawia. Zmusiłem się, żeby

położyć się z powrotem na poduszkę usiłując wrócić do

równowagi. Sięgnąłem po papierosy leżące na nocnym stoliku.

Zapaliłem. Nagle odżyły w mojej pamięci wypadki z

poprzedniej nocy. Widziałem odlot samolotu Odette. Nie

powiedziałem jej o przygodzie na parkingu. Po co ją niepokoić?

Wystarczy, że ja się zagryzam. Odleciała w dość dobrym

nastroju, uspokojona po awanturze z pijakiem. Młodość jest

background image

niespożyta. W drodze na lotnisko starałem się jej wytłumaczyć,

że nie uderzyłem zbyt mocno tamtego faceta. Uwierzyła mi i

natychmiast przestała o nim myśleć. Ale ja nie. Nie byłem w

stanie zapomnieć o tym biedaku i o wypadku z samochodem.

Wracając do domu usiłowałem wzbudzić w sobie

przekonanie, że wszystko ułoży się pomyślnie. Amator alkoholu,

którego unieszkodliwiłem, wie, że napastował Odette,

prawdopodobnie będzie więc wolał milczeć. Właściciel

samochodu, który uszkodził triumpha, nie zawiadomi chyba

policji. Zdaje sobie przecież sprawę, że to on spowodował

wypadek.

Po powrocie do Palm City wstąpiłem do baru położonego

na zacisznej ulicy. Wypiłem jeden lub dwa kieliszki. Bar był

pełen ludzi, którzy schronili się tu przed deszczem. Nikt nie

zwracał na mnie uwagi.

Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i nakręciłem

numer Malroux.

Czekając na podjęcie słuchawki, słyszałem przyspieszone

bicie mego serca. Zastanawiałem się, czy Odette dotarła bez

przeszkód do hotelu. Po chwili usłyszałem głos kamerdynera.

— Chcę mówić z mister Malroux - powiedziałem oschłym

tonem. - Mam mu przekazać wiadomość od córki.

— Kto mówi, jeśli łaska?

— Niech pan robi, co każę! - wrzasnąłem. - Niech pan

zawoła Malroux!

— Za chwilę, bardzo proszę.

Kamerdyner był chyba przerażony. Słyszałem, jak

odkłada słuchawkę. Czekałem z twarzą zlaną potem. Przez

oszklone drzwi obserwowałem bar napchany gośćmi. Nikt nie

patrzył w moją stronę. Usłyszałem spokojny głos:

- Tu Malroux. Kto przy aparacie? A więc Rhea nie

blefowała.

- Niech pan słucha uważnie - mówiłem wolno. –

Kidnaperzy porwali pana córkę. Żądają pięćset tysięcy dolarów.

Czy pan dobrze słyszy? Pięćset tysięcy, w banknotach o małych

background image

nominałach. Jeśli pan nawali, nigdy już pan jej nie zobaczy. Nie

zawiadamiać glin i bulić forsę, zrozumiano? Trzymamy ją w

naszych łapach. Chce ją pan mieć z powrotem, niech pan robi, co

mówię!

Nastąpiła chwila ciszy, potem spokojny głos oświadczył:

- Rozumiem. Zapłacę, oczywiście. Jak mam przekazać

pieniądze i w jaki sposób wróci moja córka?

Wydawał się tak opanowany i spokojny, jakby

przewodniczył jury na konkursie rolniczym.

— Zadzwonię w poniedziałek - powiedziałem. - Kiedy

będzie forsa? Im szybciej, tym lepiej dla pana córki.

— Przygotuję na jutro.

— Jutro jest niedziela.

— Przygotuję na jutro.

— Dobrze. Zatelefonuję w niedzielę rano. Powiem, jak

przelać forsę. I niech pan pamięta, bez żadnych wygłupów.

Inaczej nigdy nie zobaczy pan córki. Znajdzie ją pan w rowie,

przedtem pobawimy się z nią trochę!

Odwiesiłem słuchawkę i wróciłem do packarda. Nie

byłem dumny z siebie, ale w końcu trzeba odwalić swą robotę.

Kwota wchodząca w grę była zbyt wysoka, żebym miał się

troszczyć o sprawy natury moralnej. Dobrze, że kiedy wróciłem

do domu, Nina już spała. Nie mogłem zmrużyć oka przez cała

noc. Zdawało mi się, że dopiero co zacząłem drzemać, kiedy

zbudził mnie dzwonek telefonu.

Słuchałem teraz z napięciem głosu Niny, która odebrała

telefon. Kiedy usłyszałem szybkie kroki w korytarzu, uzbroiłem

się w całą moją odwagę.

Drzwi do pokoju otworzyły się.

- Harry... to John. Chce z tobą mówić. Zapewnia, że to

bardzo pilne.

Odrzuciłem kołdrę i włożyłem szlafrok, który Nina mi

podała.

— Takie pilne? - spytałem. - Mówił ci, o co chodzi?

— Nie. Chce rozmawiać z tobą.

background image

— Dobrze. Zobaczymy.

Poszedłem do drzwi i podniosłem słuchawkę.

— John! Tu Harry.

— Cześć, stary. - Zdawało mi się, że John był bardzo

poruszony. - Słuchaj uważnie: załatwiłem ci pracę i to chyba w

bardzo interesującym momencie. Kroi się sensacyjna afera.

Przyjeżdżaj jak najprędzej. Dzwonię z biura szeryfa dystryktu.

Żebyś nie narzekał, daję ci sto pięćdziesiąt dolarów tygodniowo,

plus zwrot kosztów. Ale to nie ma takiego znaczenia. Ważne, że

jesteś potrzebny, Harry, i to szybko! Możliwe, że odkryto sprawę,

która narobi dużo hałasu. Czy słyszałeś o Feliksie Malroux,

miliarderze francuskim? Zdaje się, że jego córka została porwana.

Jeśli to prawda, stary, będzie bombowa sprawa! To woda na twój

młyn. Przyjeżdżaj. Szef chce z tobą mówić.

Czułem, jakby lodowata dłoń ściskała moje serce.

— Halo! Sekunda! - zaprotestowałem niepewnie. -

Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam z wami pracować!

— Ależ na litość boską! Harry! - krzyknął Renick. - Jeśli

okaże się, że to prawda, będziemy mieli najbardziej sensacyjną

sprawę, jaką kiedykolwiek zanotowano w kronikach Palm City.

Nie chcesz brać w tym udziału?

Zdawałem sobie sprawę, że Nina stojąca w progu patrzy

na mnie. Moja dłoń była tak mokra, że z trudem trzymałem

słuchawkę. A więc bomba pękła! Zdaje się, że córka Malroux

znajduje się w rękach kidnaperów... Pracując w biurze szeryfa

dystryktu będę przynajmniej wiedział, jakie podejmują kroki.

Wahałem się chwileczkę, po czym oświadczyłem:

— Przyjeżdżam, John.

— Świetnie... świetnie. Pośpiesz się. Czekam. Odłożyłem

słuchawkę.

— Co się dzieje, Harry? - spytała Nina.

— Nie wiem. Jest ogromnie wzburzony, ale nie

powiedział dlaczego. Potrzebują mnie u niego w biurze. Dają sto

pięćdziesiąt. Nie chcę tego odrzucić!

— Och! Harry! - zarzuciła mi ręce na szyję. - Tak się

background image

cieszę! Sto pięćdziesiąt! - Pocałowała mnie. - Wiedziałam, że

wszystko się jakoś ułoży. Wiedziałam!

Nie miałem nastroju do czulenia się. Poklepałem ją po

plecach i odsunąłem od siebie.

- Muszę tam lecieć!

Wróciłem do pokoju i szybko się ubrałem. Serce waliło

mi tak mocno, że z trudem oddychałem. A więc okazało się, że

Rhea była zbyt wielką optymistką. Malroux zawiadomił policję.

Przegrałem. Nie zainkasuję pięćdziesięciu tysięcy, ale

przynajmniej mam pracę, która mi przyniesie 150 dolarów

tygodniowo.

Nagle wiążąc krawat stanąłem jak wryty. Ale czy dostanę

tę pracę?

Jeśli policja odkryje, że jestem wmieszany w to fikcyjne

porwanie, nie zagrzeję tam miejsca ani przez pięć minut.

Obydwie taśmy magnetofonowe chronią mnie może przed

odpowiedzialnością karną, ale nie zatrzymają na mojej nowej

posadzie.

Przybyłem do biura dystryktu po dziewiątej. Sekretarz

zaprowadził mnie do Renicka.

- Wejdź, Harry - powiedział wychodząc zza masywnego

biurka. Uścisnął mi rękę. - Jestem bardzo zadowolony, że

zdecydowałeś się przyjść do nas. Nie będziesz tego żałował. Szef

zjawi się lada chwila.

Usiadłem na poręczy fotela i wziąłem papierosa, którym

mnie poczęstował.

- Co to za historia, John? - zapytałem starając się mówić

obojętnym tonem. - Co się stało z córką Malroux?

Zapukano do drzwi i młoda dziewczyna wsunęła głowę do

pokoju.

— Mister Meadows jest u siebie, panie Renick. Renick

wstał.

— A więc chodźmy do Meadowsa - powiedział.

Kiedyśmy szli korytarzem, Renick mówił:

- Uważaj z nim. To bardzo porządny człowiek, ale trochę

background image

podejrzliwy. Wie, co ci się przytrafiło. Podziwia sposób, w jaki

pokrzyżował los plany dawnego zarządu. Wykonuj dobrze swoją

robotę, a nic będziesz miał z nim żadnych trudności.

Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, zapukał i uszedł.

Krępy jegomość, o włosach białych jak śnieg, stał przy oknie i

zapalał cygaro. Podniósł głowę. Jego niebieskie oczy małe i

podejrzliwe, spoczęły na chwilę na mnie. Miał około

pięćdziesiątki. Czerwona twarz, dość tęga, jego energiczny

podbródek, usta delikatne i śmiałe sprawiły na mnie od razu

wrażenie, że to człowiek kompetentny i nieugięty.

- Przedstawiam panu Harry’ego Barbera - powiedział

Renick. - Od dzisiejszego dnia należy do naszej ekipy.

Meadows podał mi rękę twardą i zimną.

- Jestem zachwycony - odparł. - Słyszałem o panu same

dobre rzeczy.

Ścisnąłem mu dłoń.

Meadows wypuścił chmurę dymu przez swe cienkie wargi

i usiadł za biurkiem. Ruchem ręki wskazał nam krzesła.

- Zepsuł mi pan weekend - rzeki. - Chciałem jechać na

zieloną trawkę z żoną i chłopakami. A więc o co chodzi?

Renick usiadł na krześle i skrzyżował swoje długie nogi.

- Mamy chyba do czynienia z porwaniem - zaczął. -

Pomyślałem, że pan zechce być o tym natychmiast

powiadomiony. Z samego rana otrzymałem telefon od Mastersa,

dyrektora Banku Kalifornijskiego w Los Angeles. - Zwrócił się

do mnie. - Mamy umowę z bankami, że sygnalizują nam zawsze,

kiedy właściciele kont podejmują pośpiesz nie w niezwykłych

okolicznościach duże sumy. Doświadczenie nas nauczyło, że w

większości przypadków pieniądze te są przeznaczone na okup.

Wyjąłem chusteczkę i wytarłem wilgotne czoło. Oto

szczegół, którego nie znałem i który nie przyszedł mi nawet do

głowy.

- Masters powiadomił nas właśnie, że Malroux polecił mu

telefonicznie, żeby otworzył bank i przygotował dla niego pięćset

tysięcy dolarów. Dziś jest niedziela. Masters usiłował

background image

wytłumaczyć Malroux. żeby poczekał do jutra, ale Malroux, który

jest najlepszym klientem banku, nalegał na natychmiastowe

dostarczenie mu tej sumy. W myśl naszego układu Masters zaraz

nas o tym powiadomił.

Meadows drapał się w brodę.

— Malroux potrzebna jest może gotówka do zawarcia

jakiegoś interesu? - zauważył.

— Ja też tak myślałem. Z miejsca przeprowadziłem

wywiad. - Renick znów zwrócił się do mnie. - Jak zapewne

wiesz, Harry, rodzice porwanego dziecka są zwykle tak

przerażeni, że ze względu na jego

bezpieczeństwo wolą zaraz zapłacić, bez porozumienia się

z nami. Tylko czasami pozwalają nam naznaczyć pieniądze lub

zastawić pułapkę na porywaczy. Potem, kiedy dziecko nie

zostanie im zwrócone, pędzą na policję i spodziewają się, że je

odszukamy. Rozumiem doskonale, że mają wątpliwości, czy nas

zawiadomić. Kidnaper jest najohydniejszym przestępcą. Grozi

zawsze rodzicom, że zabije dziecko w razie zawiadomienia

policji. Utrudnia nam to oczywiście pracę. Stąd pomysł

dyskretnego współdziałania z kierownictwem banków. Rozumie

się, że nie interweniujemy natychmiast po otrzymaniu

zawiadomienia, nie wolno nam, ale przynajmniej jesteśmy gotowi

do wkroczenia, skoro tylko rodzice zażądają naszej pomocy.

— Na jakiej podstawie przypuszczasz, że jego córka

została porwana? - spytałem, żeby powiedzieć cokolwiek.

— Dziewczyna zniknęła - odparł Renick. - Szofer

Malroux to dawny policjant. Kiedy Malroux sprowadził się tutaj,

chciał mieć ochronę. Człowiek posiadający taką fortunę jest stale

niepokojony przez naciągaczy i spryciarzy. Prosił, żebyśmy mu

polecili policjanta, który mógłby być u niego szoferem i zarazem

chronić go przed przykrymi przygodami. O’Reilly chciał zmienić

pracę. Był uczciwym człowiekiem i przejmował się metodami,

jakie wówczas stosowano w policji. Przyjął tę pracę. Widziałem

go. Opowiadał mi, że Odette Malroux, córka miliardera, była na

wczorajszy wieczór umówiona do kina z przyjaciółką. Odette nie

background image

zjawiła się w umówionym miejscu i nie wróciła do domu

ostatniej nocy.

— Skąd wiesz, że nie poszła do kina? - spytał Meadows.

— Przyjaciółka telefonowała. O’Reilly odebrał telefon.

— Malroux nie zwrócił się do nas?

— Nie. - Renick wstał i zaczął spacerować po pokoju.:-

Poleciłem jednemu z chłopców, żeby pilnowali banku.

Powiadomią mnie, kiedy Malroux pójdzie podjąć pieniądze.

- Czy Masters zanotuje numery banknotów?

Renick skrzywił się.

— Nie sądzę. Trzeba by niesłychanie dużo czasu, żeby

odnotować wszystkie banknoty. W grę wchodzi przecież pięćset

tysięcy!

— Jak właściwie wygląda ta dziewczyna. Czy wie pan coś

o niej? Może uciekła, żeby wziąć z kimś ślub?

— A więc po co Malroux potrzebne by były pieniądze?

— Szantaż?

Renick wzruszył ramionami.

- Dziwiłoby mnie to, raczej porwanie. Dziewczyna ma

dwadzieścia lat i jest urocza. Bez przesądów i bardziej swobodna,

niżby należało. Zainkasowała już mnóstwo protokołów za

przekroczenie szybkości. Mamy jej odciski palców i z prasy

możemy otrzymać wszystkie zdjęcia, jakie nam tylko będą

potrzebne.

Meadows siedział przez dłuższą chwilę pogrążony w

myślach.

— Jeśli mamy rzeczywiście do czynienia z porwaniem -

oświadczył wreszcie - będzie dużo hałasu. Istotnie znajdziemy się

na pierwszym planie. - Zwrócił oczy na mnie. - Tu właśnie będzie

poJe do popisu dla pana, panie Barber. Pana obowiązkiem będzie

zajęcie się prasą i niech mi pan wierzy, dziennikarze z całego

kraju rzucą się tutaj. - Wymierzył we mnie swój duży palec. -

Lubię jak piszą o mnie w gazetach, Barber, ale pod warunkiem,

że przedstawiają mnie w korzystnym świetle. Pan rozumie? Pana

rzeczą będzie postarać się o to. Pana rzeczą będzie czuwać, żeby

background image

nas nie dręczyli. Za to właśnie będziemy panu płacić. Pana troską

będzie również załatwienie sprawy w ten sposób, żeby mówiono

o Palm City. Nie ma nic lepszego niż porwanie, żeby zrobić

reklamę miastu. Spoczywa na panu wielka odpowiedzialność;

właśnie dlatego wybraliśmy pana.

— Rozumiem - odparłem.

Wówczas Meadows zwrócił się do Renicka, który przez

cały czas spacerował tam i z powrotem.

— Jej samochód zniknął także?

— Tak. Biały triumph. O’Reilly podał mi numer.

— Nic nie ryzykujemy, jeśli spróbujemy go odnaleźć. Każ

chłopcom rozejrzeć się. Właściwie nic innego nie możemy

zrobić, zanim Malroux do nas się nie zwróci. Powiem również

słówko dyrektorowi policji municypalnej. Trzeba także dać znać

policji federalnej. Będą interweniowali automatycznie.

— Zajmę się tym, proszę pana.

— Dobrze, a więc do roboty! Barber, chwilowo nie jest

nam pan potrzebny. Niech pan wykorzysta spokojnie niedzielę,

ale proszę co dwie godziny telefonować do Renicka, czy nie

zdarzyło się coś nowego. Zgoda?

Wstałem.

- Zgoda. - Wahałem się przez chwilę. - Mam pomysł -

powiedziałem. - Czy nie można śledzić Malroux, kiedy pójdzie

po pieniądze i potem gdzieś je zaniesie?

Meadows zaprzeczył głową.

- Mowy nie ma - powiedział. - Palcem nie kiwniemy,

zanim się do nas nie zwrócą. Przypuśćmy, że będziemy ich

śledzić. Porywacze mogą to zauważyć, stracą głowę i zabiją

dziewczynę. Jak będę wtedy wyglądał? Nie, nie chcę brać na

siebie takiego ryzyka! Nie ruszymy się tak długo, aż nas Malroux

nie zaalarmuje.

„Więc nie jest jeszcze wszystko stracone” - pomyślałem.

- Tak, świetnie rozumiem - odparłem. - Dobrze,

zadzwonię o jedenastej trzydzieści, John.

Kiedy szedłem w kierunku wyjścia, Meadows zdejmował

background image

słuchawkę z telefonu. Renick rozmawiał już z drugiego aparatu.

Zamknąłem drzwi i kroczyłem dalej korytarzem. O

jedenastej miałem spotkanie z Rheą.

background image

Rozdział 6

Jechałem na plażę, kiedy deszcz zaczął padać. Chłodny

wiatr pędził fale na szarym, wzburzonym morzu. Nie był to dzień

odpowiedni do plażowania, toteż parking Billa Holdena świecił

pustką.

Wszedłem do pawilonu, zamknąłem się i zadzwoniłem do

hotelu Regent, do Los Angeles.

Po kilku minutach odezwała się Odette.

- Tu Harry - powiedziałem. - Niech pani słucha uważnie.

Możemy mieć przykrości. Nie mogę mówić o tym przez telefon,

w każdym razie proszę nie wychodzić ze swego pokoju.

Zadzwonię znowu. Może będzie musiała pani jutro wrócić.

Usłyszałem jej stłumiony krzyk.

— To ten człowiek? Ten pijak?

— Nie. Gorzej. Ludzie, których interwencji obawialiśmy

się w przyszłości, już wmieszali się w naszą grę. Rozumie pani?

— Co zrobimy?

— Jeszcze nic straconego. Jeśli zmienię zdanie,

zatelefonuję wieczorem. Na razie niech się pani nie pokazuje i

siedzi w pokoju.

— Ale co się dzieje? - w jej głosie przebijało rodzące się

przerażenie. - Nie może mi pan powiedzieć?

- Nie telefonicznie. Niech pani zostanie, tam gdzie jest i

nie wychodzi. Zadzwonię wieczorem.

Odłożyłem słuchawkę.

Martwiłem się o nią, ale nie odważyłem się nic więcej

powiedzieć. Telefonistka mogła podsłuchać naszą rozmowę.

Podszedłem do okna, żeby spojrzeć przez szybę. Padał

silny deszcz rysujący na piasku przeróżne wzory. Plaża sprawiała

wrażenie smutnej i opuszczonej. Zapaliłem papierosa i

pogrążyłem się w rozmyślaniach.

Malroux nie zawiadomił jeszcze policji, to było

pocieszające. Jeśli gliny znajdą samochód Odette z uszkodzoną

karoserią, będą mieli świetny pretekst do złożenia wizyty

Malroux, a wtedy może on przyznać się do zniknięcia córki.

background image

Zobaczyłem Rheę idącą przez plażę w czarnym

nieprzemakalnym płaszczu, ukrytą pod parasolem. Gdyby ją

Holden zobaczył, nie mógłby jej poznać, jej twarz była zasłonięta.

Otworzyłem drzwi w chwili, kiedy stanęła na najwyższym

stopniu.

- Pojechał do banku po pieniądze - oświadczyła. Zamknęła

parasol i strzepnęła go przed wyjściem. - Powiedziałam mu, że idę

do kościoła, żeby pomodlić się za Odette.

Z natury nie jestem religijny, ale jej cynizm przejął mnie

niesmakiem, poczułem do niej wyraźną antypatię. Pomogłem jej

zdjąć płaszcz, usiadła w fotelu.

— Jak pan przypuszcza, kiedy odbierze pan pieniądze? -

spytała.

— Nie jestem taki pewny, że zdobędziemy tę forsę -

odparłem. Drgnęła, rzuciła na mnie ostre spojrzenie.

— Jak to?

- Ta wiadomość może panią zaskoczyć - rzekłem kładąc

płaszcz na krześle. Usiadłem. - Dyrektor banku pani męża i

kierowca złożyli zeznania. Policja już wie, że Odette porwali

kidnaperzy.

Gdybym ją uderzył w twarz, nie zareagowałaby bardziej

gwałtownie.

— Kłamie pan! - Zerwała się jednym susem, z pobladłą

twarzą i błyszczącymi oczami. - Chce pan po prostu stchórzyć!

Boi się pan iść po pieniądze!

— Tak pani sądzi? - Jej wściekłość i strach uśmierzyły

mój własny niepokój. - Dzisiaj rano pan Masters, dyrektor banku

Malroux, telefonował do szefa policji, że pani mąż potrzebuje 500

tysięcy dolarów, i to jak najszybciej. Dyrektorzy banków mają

obowiązek, jak się zdaje, zawiadamiania natychmiast policji w

wypadku, kiedy ich klienci żądają nagle dużych sum w jak

najszybszym terminie i do tego w banknotach o małych

nominałach. Policja automatycznie wyciąga z tego wniosek -

dopóki nie zdobędzie dowodów, że jest inaczej - że pieniądze te

są przeznaczone na zapłacenie okupu.

background image

- Skąd pan to wie? - spytała krzykliwym głosem.

Opowiedziałem jej o mojej nowej pracy i o rozmowie z

szeryfem dystryktu.

- Renick rozmawiał już z pani szoferem, O’Reilly’m -

ciągnąłem. - Chyba nie wie pani, że to dawny policjant.

Powiadomił Renicka, że Odette nie przyszła na umówione z

koleżanką spotkanie i nie wróciła do domu. Szef jest przekonany,

że Odette została porwana. Spodziewa się, że wybuchnie sprawa

nie mniej sensacyjna niż porwanie dziecka Lindbergha.

Rhea chwyciła się za gardło i upadła na fotel. Nagle

straciła całą swą urodę. Jej twarz zniekształcona strachem i

rozczarowaniem, budziła wstręt.

— Co robić? - zapytała w końcu, uderzając pięścią w

poręcz fotela. - Muszę mieć koniecznie pieniądze.

— Uprzedzałem panią! Mówiłem, że policja może się do

tego wtrącić.

— Nie ma znaczenia, co pan mówił. Co teraz zrobimy?

— Radzę pani wysłuchać najpierw tego, co mam pani do

powiedzenia. Potem będzie pani mogła podjąć decyzję.

Opowiedziałem jej wszystko szczegółowo: o pijaku, o

wypadku samochodowym, o tym, że policja szuka triumpha i że

kiedy go znajdą, nie omieszkają przesłuchać jej męża.

Słuchała bez ruchu, ściskając ręce kolanami.

— Tak więc przedstawia się sprawa - oświadczyłem na

zakończenie. - W naszym pechu mamy szczęście, że szeryf

dystryktu nie zrobi nic bez polecenia mister Malroux. Nie będą

śledzili pani męża, kiedy pojedzie złożyć okup. Wszystko zależy

teraz od niego. Czy powie policji, że Odette porwano, kiedy

zażądają wyjaśnień w związku z triumphem?

— On nic nie powie. Po pana telefonie zapewniał mnie bez

interwencji z mojej strony, że nie zwróci się do policji. Gotów jest

zapłacić, byle tylko odzyskać Odette.

— A więc, jeśli jest pani pewna, że będzie trzymał język

za zębami, możemy działać dalej.

— Jestem tego absolutnie pewna.

background image

Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta trzydzieści.

— Spróbuję sprawdzić co się dzieje - rzekłem podnosząc

słuchawkę. Poprosiłem Renicka. Kiedy się zjawił, spytałem:

— Czy jest coś nowego? Potrzebujesz mnie?

— Jeszcze nie. - Zdawało mi się, że jest w złym humorze.

- Nie znaleźliśmy jeszcze samochodu. Malroux poszedł po

pieniądze do banku przed dziesięcioma minutami. Policja

federalna jest gotowa do interwencji. Zadzwoń około piętnastej.

Może do tego czasu odszukamy wóz.

— Zgoda - odparłem i odłożyłem słuchawkę.

Rhea patrzyła na mnie, przerażona w najwyższym stopniu.

— Jeszcze nie znaleźli wozu Odette. Jeśli będziemy mieli

trochę szczęścia, nie znajdą go - powiedziałem. - Trzeba przesłać

teraz pismo Odette do pani męża. - Wyjąłem list z książki.

Włożyłem go do plastykowego opakowania, żeby nie zostawić

odcisków palców. - W jaki sposób odbiera pani pocztę?

— Przy wejściu jest skrzynka na listy.

- Kiedy będzie pani wracała do domu, proszę wrzucić ten

list do skrzynki. Musi pani uważać, żeby nikt pani nie zobaczył.

Znajdują się tam instrukcje na jutro. Niech pani uważa, żeby nie

zostawić odcisków. Proszę włożyć rękawiczki, kiedy będzie go

pani wyjmowała z plastykowej oprawki.

Wsunęła list do torebki.

— A więc jest pan zdecydowany ciągnąć sprawę dalej? -

zapytała.

— Przecież pani płaci mi za to. Sądzę, że może się nam to

udać. Świetnie, że mam kontakt z obozem wroga; to mi pozwoli

zorientować się, jaka jest sytuacja. Jeśli będę widział, że sprawa

bierze zły obrót, uprzedzę panią. Proszę posłuchać, jaki mam

plan: zadzwonię do Odette, żeby wróciła samolotem jutro o

dwudziestej trzeciej. Przyleci około pierwszej w nocy i będzie

tutaj czekała. Pani mąż pojedzie szosą na East Beach, aż do

miejsca, w którym ujrzy sygnały świetlne dawane latarką.

Około drugiej trzydzieści powinienem mieć już pieniądze.

Malroux będzie jechał dalej aż do Lone Bay sądząc, że znajdzie

background image

tam Odette. Ja przyjadę tutaj, gdzie spotkam się z wami

obydwiema za piętnaście trzecia w nocy. Podzielimy pieniądze.

Pani mąż, nie znalazłszy Odette, wróci do domu. Pani wraz z

Odette będzie już tam na niego czekała. Powie pani, że Odette

zjawiła się tuż po jego odjeździe. Przygotowałem jej bajeczkę,

którą go uraczy. Na pewno uda się jej przekonać ojca. Tak

wygląda mój scenariusz.

Zastanawiała się dłuższą chwilę, a potem aprobująco

skinęła głową.

- Dobrze... A więc spotkamy się tutaj jutro w nocy, za

piętnaście trzecia.

- Proszę mieć się na baczności przed O’Reillym -

odparłem.

- Musi się pani tak urządzić, żeby nie widział, jak pani

odjeżdża. To konfident. Będzie teraz czatował na nasze

najdrobniejsze

potknięcie,

by

natychmiast poinformować o tym policję. Niech pani będzie

rozsądna.

Podniósł się.

— Rozumiem.

— Doskonale. A teraz potrzebne mi są pieniądze -

rzekłem.

- Muszę zapłacić za wynajęcie pawilonu. Pięćdziesiąt

wystarczy.

Wręczyła mi pieniądze.

— A więc do jutra...

— Tak jest. - Coś mnie zaniepokoiło w jej zachowaniu.

Nie zdawałem sobie sprawy dlaczego, ale nieprzyjemne uczucie

pozostało.

- I proszę uważać na O’Reilly’ego!

Przyglądała mi się długo.

- Jest pan pewien, że potrafi pan wybrnąć z tego?

background image

— Jeśli nie potrafię, wycofam się natychmiast,

przyrzekam.

— Potrzebne mi są te pieniądze - powiedziała. - Liczę na

nie. Dość drogo panu za to płacę!

Wyszła, otworzyła parasol, schodziła schodkami w

deszczu. Widziałem, jak szła po mokrym piasku w stronę

parkingu. Kiedy odjechała, poszedłem krytą galerią, łączącą

wszystkie pawilony, do biura Billa Holdena. Zapłaciłem mu za

wynajęcie domku.

- Z pracą w porządku, panie Barber? - spytał wręczając mi

pokwitowanie.

Przez sekundę lub dwie patrzyłem na niego, nie bardzo

rozumiejąc o co chodzi. Później przypomniałem sobie i

podziękowałem mu uśmiechem pełnym zadowolenia.

— Świetnie - odparłem. - Pawilon jest mi potrzebny

Jeszcze na jedną noc. Dobrze?

— Jak długo pan zechce. - Skierował ponure spojrzenie na

okno. - Nigdy nie widziałem takiej cholernej pogody! Dla mnie to

ruina! Niech pan tylko spojrzy!

— Jutro się przejaśni! - rzekłem. - Głowa do góry! A więc

nic nie jestem panu winien.

Wróciłem do domku. Po drugiej pobiegłem do baru

naprzeciw,

zjadłem

kilka

kanapek.

Kiedy

wróciłem,

zatelefonowałem do Niny, aby ją zawiadomić, że nie wiem, kiedy

wrócę.

— Harry, z tą pracą wszystko już załatwione?

— Załatwione - odparłem. - Mam posadę. Odtąd nie

będziemy już mieli powodu do zmartwień. - Chętnie bym w to

uwierzył. Nigdy jeszcze nie byłem w takich tarapatach.

— Cudownie! - powiedziała z takim zachwytem, że

poczułem się jeszcze większym nędznikiem. - Dlaczego Johnowi

tak zależało na pośpiechu?

— Opowiem ci wszystko, jak wrócę. Nie mogę o tym

mówić przez telefon.

— Czekam na ciebie, Harry.

background image

— Wrócę możliwie najszybciej.

Za pięć trzecia zadzwoniłem do Renicka.

Czekałem dłuższą chwilę, zanim podszedł do telefonu.

- Harry? Spadasz mi z nieba! - krzyczał, wydawał się

bardzo podniecony. - Znaleźliśmy samochód! Znasz parking w

Lone Bay? Jeśli możesz, przyjedź. Lecę tam właśnie.

Z nagle wyschniętym gardłem i bijącym sercem

zapewniłem go, że zaraz jadę.

background image

II

Dobrze zbudowany policjant, czerwony na twarzy,

owinięty w płaszcz z ceraty, stał obok białego triumpha. Renick,

w towarzystwie dwóch inspektorów, których nie znałem, oglądał

wóz. Na mój widok zawołał:

- Przyjrzyj się tylko, Harry. Wgnieciona karoseria!

Obydwaj inspektorzy spojrzeli na mnie. Podszedłem do

Renicka.

— Jesteś pewien, że to jej samochód? - zapytałem, żeby

powiedzieć cokolwiek.

— Numery wozu i karty zgadzają się. Nie ma wątpliwości.

Proszę zdjąć odciski palców - zwrócił się do inspektorów. - Kiedy

skończycie, zostawcie wóz i przyjdźcie złożyć mi raport. Idę do

mister Malroux, Harry. Chodź ze mną. To uszkodzenie daje mi

pretekst do rozmowy z nim. Weźmiemy twój wóz. Odwieziesz

mnie potem do komisariatu.

Chciałem zawiadomić Rheę o naszej wizycie, ale nie było

możliwości. Po dziesięciu minutach staliśmy już pod rezydencją

Malroux.

Dom był osłonięty wysokim murem. Kiedy zatrzymaliśmy

się przed masywną, drewnianą bramą, mężczyzna szeroki w

barach, w szarym uniformie, wyszedł z sąsiedniego domku i

skierował na nas pytające spojrzenie.

— Chcieliśmy zobaczyć się z panną Malroux - odezwał się

Renick. Mężczyzna potrząsnął głową.

— Nie ma jej w domu.

— Czy wie pan, gdzie mógłbym ją zobaczyć?

— Nie.

— A więc zwrócę się do mister Malroux.

— Musi się pan przedtem umówić.

— Porucznik policji Renick. Jestem tu służbowo.

— To co innego. Proszę chwilę poczekać, poruczniku.

Wszedł do swojej loży. Widziałem przez okno, jak

background image

podnosi słuchawkę telefonu. Po chwili wyszedł i otworzył bramę.

- Proszę, poruczniku.

Weszliśmy w aleję posypaną piaskiem. Z jednej i drugiej

strony ciągnęły się trawniki i ogromne gazony kwiatowe.

Zachwycająca feeria barw. Teraz ujrzeliśmy dom. Była to willa

długa i niska, w stylu hiszpańskim, z tarasami. Fontanna zdobiła

podwórze.

Przy wejściu czekał na nas kamerdyner - starszy pan z

brzuszkiem - o wyniosłym spojrzeniu.

background image

— Porucznik policji Renick - zameldował się John. -

Chciałbym mówić z panem Malroux.

— Tędy proszę.

Przez patio, gdzie szemrała druga fontanna, weszliśmy na

obszerny taras z widokiem na morze.

Rhea w kostiumie kąpielowym siedziała w fotelu i

przeglądała pismo ilustrowane. Słysząc nasze kroki, podniosła

wzrok.

Mężczyzna - wysoki, szczupły, mocno opalony, w białych

spodniach, w niebieskoróżowym polo - siedział w drugim fotelu.

„To z pewnością Malroux” - pomyślałem. Był to piękny

człowiek, z gęstą czupryną siwych włosów o stalowym odcieniu i

z niebieskimi, żywymi oczami. Wydawało się niemożliwe, żeby

ten człowiek był dotknięty nieuleczalną chorobą.

— Mister Malroux? - spytał Renick.

— Tak, poruczniku. Proszę usiąść. Czym mogę służyć?

Głos Malroux był spokojny, bezosobowy. Niebieskie oczy

o poważnym spojrzeniu nie zachęcały do długiej rozmowy.

— Harry Barber - rzekł Renick wskazując na mnie. -

Pracuje ze mną. - Nie usiadł. Malroux zarówno swą miną jak i

intonacją głosu dawał do zrozumienia, że nie jesteśmy

pożądanymi gośćmi. - Spodziewałem się zastać pannę Malroux.

Dowiedziałem się, że jest nieobecna.

— Zgadza się. O co chodzi?

- Proszę mi wybaczyć, że zabieram panu czas - odparł

Renick swym najbardziej kurtuazyjnym tonem - ale prowadzę

dochodzenie w związku z pewnym wypadkiem. Ostatniej nocy

samochód potrącił kobietę i zranił ją poważnie, kierowca nie

zatrzymał się. Przez cały dzień sprawdzaliśmy samochody i przy

okazji odkryliśmy wóz pana córki na parkingu w Lone Bay.

Maska jest kompletnie zgnieciona. Chcielibyśmy wiedzieć, w jaki

sposób zdarzyła się ta kraksa?

Patrzyłem na Malroux i z trwogą czekałem na jego

odpowiedź. Czy powie Renickowi, że jego córkę porwali

kidnaperzy? Twarz miliardera nie zdradzała śladu emocji.

background image

Obserwował Renicka zamyślonym wzrokiem, z kompletną

obojętnością.

- Gdyby moja córko kogoś potrąciła, nie uciekłaby. W tej

chwili przebywa u swych przyjaciół, jak sądzę, ale nie wiem u

kogo. Młodzi nie opowiadają zbyt wiele swoim rodzicom.

Spojrzałem na Rheę. Wróciła do lektury magazynu,

sprawiała wrażenie, że wcale nie interesuje się naszą rozmową.

- Kiedy wraca? - spytał Renick.

background image

— Za kilka dni. Natychmiast po powrocie powiem jej o

pańskiej wizycie. Jestem pewien, że córka nie ma nic wspólnego z

tą sprawą.

— Czy orientuje się pan, z jakiego powodu zostawiła wóz

na parkingu w Lone Bay?

Malroux odpowiedział z gestem zniecierpliwienia:

- Nie. Nie obchodzi mnie, co robi moja córka ze swym

wozem. - Wziął książkę leżącą na stole. - Po powrocie spotka się

z panem, jeśli to będzie jeszcze potrzebne! Do tego czasu znajdzie

pan zapewne osobę odpowiedzialną za ten wypadek. Jestem

przekonany, że córka nie ma z tym nic wspólnego. Do widzenia,

panie poruczniku!

- Niewypał! - mruknął Renick, kiedy znaleźliśmy się znów

w packardzie. - Nieużyty jest ten stary, prawda?

Opadłem kompletnie z sił.

- Nie wiemy nawet, na pewno, czy została porwana -

powiedziałem. - Może potrzebne mu były te pieniądze dla

przeprowadzenia jakiejś transakcji?

Renick potrząsnął głową.

- Nie sądzę. Nawet jak się jest miliarderem, nie każe się

otwierać banku w niedzielę, chyba że chodzi o śmierć łub życie.

Gotów jestem założyć się, że została porwana. Chodźmy złożyć

raport Meadowsowi.

Kiedy przybyliśmy do biura, szef chodził tam i z

powrotem w swoim gabinecie, żując cygaro.

Renick zameldował mu o znalezieniu wozu z uszkodzoną

maską i powtórzył rozmowę z Malroux.

- Nie puścił pary z gęby - zakończył. - Zresztą bardzo

dobrze go rozumiem. Nie uważa pan, że powinniśmy wszcząć

poszukiwania jego córki?

Meadows rzucił cygaro do kosza na papiery.

- Nie. Zaczekamy. Nie mam ochoty ryzykować. Małroux

ma długie ręce. Jeśli będziemy teraz interweniowali i jego córka

ucierpi z tego powodu, ja wypiję całe piwo. Czekajmy.

Renick wzruszył ramionami.

background image

- Dobrze, szefie. - Potem zwrócił się do mnie: - Bądź pod

telefonem. Harry. Może wkrótce będę cię potrzebował. Wracasz

do domu?

- Tak. Gdybym wyszedł, zostawię Ninie numer telefonu,

pod którym mnie znajdziesz.

- Zgoda.

Wróciłem do domu.

Nina była zajęta malowaniem wazy ogrodowej. Na mój

widok odłożyła pędzel.

background image

- Kochany... umieram z niecierpliwości. - Oplotła moją

szyję ramionami. - Wszystko dobrze?

Uścisnąłem ją i usiadłem na krześle z Niną na kolanach.

- Wszystko świetnie się składa. Znów pracuję, ta robota

będzie mi się podobała.

Chciała wiedzieć, dlaczego John mnie tak pilnie

potrzebował, i do tego w niedzielę. Opowiedziałem jej o Malroux.

- John przypuszcza, że córkę miliardera porwali

kidnaperzy. Nie mam zamiaru łamać sobie głowy, dopóki nie

jesteśmy tego pewni. Jeśli chodzi o mnie, uważam, że Malroux

potrzebne były pieniądze dla załatwienia jakiegoś grubego

interesu.

Zmieniłem temat, spytałem czy ma zamiar dalej malować,

teraz kiedy mam stałą posadę.

- Jeśli chcesz, możesz z tym skończyć, stać mnie teraz na

to - rzekłem.

- Myślę, że będę dalej pracowała. W każdym razie do

końca sezonu.

Po obiedzie oświadczyłem, że zajrzę do dyrektora policji,

żeby sprawdzić, czy jest coś nowego.

- Zaraz wracam. Nie zaszkodzi się tam pokazać.

Udałem się do najbliższego drugstore i zadzwoniłem do

Odette.

— Załatwione na jutrzejszy wieczór. Wszystko będzie

dobrze. Przyleci pani samolotem - odlot godzina jedenasta. Po

przybyciu wsiądzie pani do autokaru i dojedzie do końcowej

stacji. Około godziny pierwszej będzie pani na miejscu. Będę tam

czekał i zawiozę panią do pawilonu.

— Jest pan pewien, że wszystko się uda? - spytała

zaniepokojona.

— Ależ tak... proszę się nie martwić. Umawiamy się na

końcowej stacji, o godzinie pierwszej.

Odłożyłem słuchawkę i zatelefonowałem do biura.

Dyżurny zawiadomił mnie, że Renick pojechał do siebie.

Wywnioskowałem z tego, że nic się nie zdarzyło i wróciłem do

background image

domu.

Nazajutrz rano o dziewiątej udałem się do gabinetu szefa.

Miałem dziwne uczucie: oto zaczynałem na nowo regularne życie.

Jeszcze dziwniejszy był fakt, że pracowałem w biurze.

Sekretarka Renicka wręczyła mi stos akt, zapewniając, że

kiedy to przeczytam, będę miał pojęcie o tym, co się dzieje w

naszym urzędzie. Renick dzwonił, że się spóźni.

Zabrałem się do teczek. Renick zjawił się po jedenastej.

Usiadł na biurku i spytał mnie, czy cieszę się, że znów pracuję.

- Oczywiście! - odparłem wskazując ręką stos teczek. –

Bardzo mnie interesuje. Nie ma wiadomości o małej Malroux?

background image

— Ciągle nic. Postawiłem mego człowieka na parkingu w

Lone Bay. Jeśli miss Malroux przyjdzie po samochód,

natychmiast powiadomią mnie o tym telefonicznie. Nic więcej nie

mogę zrobić, jak długo Malroux do nas się nie zwraca. Policja

stanowa gotowa jest również do interwencji.

— Jeśli Malroux zapłaci okup i odzyska córkę, to na tym

się chyba wszystko skończy.

— W naszych czasach porywacze rzadko oddają swe

ofiary. Martwe są mniej niebezpieczne - oświadczył Renick

ponurym tonem. - Jeśli została porwana, ręczę ci, że Malroux

zwróci się do nas.- Wstał z biurka. - No dobrze, idę do roboty.

Gdybyś czegoś potrzebował, jestem tuż obok.

Kiedy odszedł, odsunąłem teczkę leżącą przede mną i

zapaliłem papierosa. Jutro rano, przy odrobinie szczęścia, będę

miał pięćdziesiąt tysięcy dolarów w kieszeni. Z trudem mogłem w

to uwierzyć. Pieniądze będą w banknotach o małych nominałach.

Postanowiłem wynająć sejf w banku, złożyć tam całą sumę i

czerpać z niej od czasu do czasu tylko w razie absolutnej

konieczności. Muszę być rozsądny. Nie wolno nagle zmieniać

trybu życia. Później będę mógł dać do zrozumienia, że

poszczęściło mi się na giełdzie, lecz trzeba przynajmniej z rok

poczekać, jeśli nie dłużej. Zamierzałem właśnie udać się na

śniadanie, kiedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi i ukazał się

Renick. Po jego minie poznałem, że coś się stało. Serce

podskoczyło mi do gardła.

— Myślę, że wpadliśmy na ślad! - powiedział. - Chodź ze

mną do głównego komisariatu. Opowiem ci po drodze. - Idąc do

windy ciągnął dalej:

— Można mówić o szczęściu! Kiedy przeglądałem raporty

policji z sobotniej nocy, znalazłem bardzo interesującą

wiadomość. Na parkingu obok „Piratów” znaleziono zemdlonego

mężczyznę. Znasz ten lokal?

Nagle tak mi wyschło w gardle, że nie mogłem wydobyć

głosu. Mruknąłem coś pod nosem i skinąłem głową.

— Facet miał brzydką ranę na głowie. Barman wezwał

background image

natychmiast policję. Poszkodowany poszedł za jakąś dziewczyną

na parking. Barman ma wrażenie, że to była Odette Malroux.

— Na jakiej podstawie tak przypuszcza? - spytałem

ochrypłym głosem.

— Panna Malroux była dość znana w Palm City. Dzienniki

często umieszczały jej zdjęcia. Barman nie ma wątpliwości, że to

była ona. Posłaliśmy po niego, jest teraz w komisariacie. Mam

kilka fotosów dziewczyny. Jestem pewien, że będzie mógł ją

poznać.

background image

— A ten typ, czy jest poważnie ranny?

— Otrzymał paskudne uderzenie w głowę, ale poza tym

czuje się całkiem dobrze. Ale kto go uderzył? Jeśli to była

rzeczywiście Odette Malroux, zastanawiam się, czego mogła

szukać w takiej knajpie jak „Piraci”.

— Może to nie była ona.

— Już za chwilę będziemy wiedzieli.

W dziesięć minut później znaleźliśmy się w biurze

sierżanta Hammonda. Barman z „Piratów” był już na miejscu. To

z nim rozmawiała Odette tamtego wieczoru.

Renick pokazał mu liczne zdjęcia dziewczyny.

— To ona - oświadczył barman. - Na pewno ona nie mylę

się.

— O której godzinie przyszła? - spytał Renick rzucając mi

porozumiewawcze spojrzenie.

— Kilka minut po dziewiątej. Przebiegła przez salę

rozglądając się dokoła, jakby kogoś szukała. Potem spytała mnie,

czy jest jeszcze drugi bar. Zaprzeczyłem i pokazałem jej drogę do

restauracji. Rozejrzała się także i tam, potem poszła w kierunku

drzwi. W barze znajdował się facet trochę pod gazem. Nie był

zalany, ale nieźle sobie dogodził. Chwycił ją za ramię, kiedy

przechodziła obok niego. Wyrwała się i wyszła. Mężczyzna

poszedł za nią.

— A potem?

— Dziesięć minut później przyszedł klient i zawiadomił

mnie, że jakiś mężczyzna leży na ziemi na parkingu. Poszedłem

zobaczyć i ujrzałem owego pijaka. Krew lała się z niego jak z

wieprza, wtedy wezwałem policję.

— Czy jakieś wozy wyjeżdżały z parkingu, zanim go

znaleziono?

— Słyszałem, że w dwóch samochodach uruchomiono

silniki i że odjeżdżają w kilka minut po wyjściu dziewczyny.

Jeden z nich musiał być mocną sportową maszyną, sądząc po

hałasie silnika.

— A drugi?

background image

— To był jakiś zwyczajny wóz.

— A więc dziewczyna weszła do baru, jakby miała się z

kimś spotkać, a potem odeszła?

— Tak było.

— Jak była ubrana?

Barman podał dość dokładny opis toalety, jaką miała na

sobie Odette tamtego wieczoru. Sierżant Hammond protokołował.

Po odejściu barmana Renick oświadczył:

- Pójdziemy obejrzeć tego faceta w szpitalu. Jak on się

nazywa, sierżancie?

- Walter Kerby.

Zastaliśmy Waltera Kerby leżącego w łóżku z

obandażowaną głową. Przyznał się bez żadnych oporów, że w

sobotę wieczorem był pijany.

— Zobaczyłem ładną dziewczynę - opowiadał - i

uważałem, że sprawa jest prosta. Porządne dziewczyny nie

przychodzą do baru „Piratów”. Wyglądała jak dama, ale

myślałem, że umyślnie tak się ubrała, żeby poderwać chłopaków,

i poszedłem za nią na parking. Chyba się pomyliłem co do niej.

Próbowałem ją zaczepić, ale jej się to wcale nie podobało. Nagle

jakiś typ wyłonił się z ciemności i uderzył mnie pałką w czaszkę.

To wszystko.

— Jak wyglądał?

Stałem z drugiej strony łóżka. Bałem się, żeby Renick nie

słyszał bicia mego serca.

- Dobrze zbudowany facet. Nie potrafiłbym go poznać.

Nawet nie widziałem jego twarzy. Było ciemno, a on uwinął się

szybko.

W drodze powrotnej Renick zapytał:

— Co, u licha miała do roboty u „Piratów”? Była przecież

umówiona z przyjaciółką w kinie. Miały się spotkać o dziewiątej,

tymczasem o dziewiątej z minutami przyszła do tej knajpy.

Dlaczego zmieniła zamiar?

— Może ktoś do niej telefonował?

— Tak. Można to tak wytłumaczyć. Czyżby ją ktoś tam

background image

zwabił? Każę przeprowadzić śledztwo. Może Kerby wmieszany

jest w porwanie, ale zdziwiłoby mnie to bardzo. Spróbuję

dowiedzieć się przez O’Reilly’go, czy przed wyjściem nie

otrzymała jakiegoś telefonu?

Dopiero o piątej dotarły do Renicka żądane informacje.

Wszedł do pokoju, w którym pracowałem i usiadł na biurku.

- Za piętnaście dziewiąta, tuż przed wyjściem do kina,

telefonował do niej jej przyjaciel Jerry Williams. Dowiedziałem

się, że Williams jest studentem medycyny. Od czasu do czasu

wychodzą wieczorami z mała Malroux. Należą do tej samej

paczki. Nie znaleźliśmy niczego, co świadczyłoby przeciwko

niemu. Zapytałem Meadowsa o zdanie. Nie chce, żeby

przesłuchać Williamsa. Nie zostaje nam nic innego jak czekać, aż

coś się stanie.

— Chcesz, żebym został? Renick zaprzeczył ruchem

głowy.

— Gdybym cię potrzebował, mogę przecież wstąpić po

ciebie.

— Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór. Możliwe, że

wrócę późno.

- Nic nie szkodzi, Harry. Idź na swoją randkę. W razie

potrzeby każę cię odszukać. Gdzie będziesz?

Spodziewałem się tego pytania i miałem gotową

odpowiedź.

- W restauracji w kasynie. Wyjdę stamtąd około pierwszej.

Możesz się ze mną spotkać po drugiej.

Natychmiast po jego odejściu zatelefonowałem do Niny.

- Wrócę późno - powiedziałem. - Sprawa, o której ci

mówiłem, komplikuje się. Będę musiał nieźle się nalatać.

Powiedziałem Johnowi, że o drugiej będę w domu, gdyby mnie

potrzebował.

Potem wyszedłem z biura i udałem się do pawilonu na

plaży, żeby tam poczekać do godziny umówionej z Odette.

background image

Rozdział 7

Trzydzieści minut po północy opuściłem pawilon i udałem

się na dworzec autobusowy. Odstawiłem packarda i w informacji

zapytałem czy samolot odlatujący z Los Angeles o jedenastej w

nocy przyleci w przewidzianym czasie. Urzędnik odpowiedział

twierdząco i dodał, że autokar z lotniska przyjedzie o pierwszej

pięć.

Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i zadzwoniłem na

policję. Sierżant Hammond powiadomił mnie, że Renick poszedł

właśnie do domu. W sprawie Malroux nie było nic nowego.

Nadszedł moment, żeby zatelefonować do niego.

W liście, który zredagowałem dla Odette, otrzymał on

polecenie czekania przy telefonie, począwszy od północy, na

ostatnie instrukcje w sprawie dostarczenia okupu.

Zgodnie z poleceniem Malroux osobiście podniósł

słuchawkę.

— Pan wie, kto mówi! - powiedziałem groźnym głosem. -

Ma pan forsę?

— Tak.

— Dobrze. Niech pan słucha, co ma teraz zrobić;

wyruszyć w drogę, wziąć rollsa i jechać szosą na East Beach. W

drodze ujrzy pan sygnały dawane latarką. Nie zatrzymywać się.

Jechać do miejsca, skąd będzie padało światło, wyrzucić

walizeczkę przez okno, nie przerywać jazdy. Potem jechać na

parking w Lone Bay. Tam będzie stał samochód córki. Jeśli

otrzymamy okup i nie zrobi pan żadnego głupstwa, córka spotka

się tam z panem. Stanie się to mniej więcej godzinę po pana

przyjeździe. Niech pan czeka do trzeciej. Jeśli do tego czasu nie

zjawi się na parkingu, proszę wrócić do domu. Ona już tam

będzie. Zrozumiał pan?

— Zrozumiałem.

— Dobrze. Bez żadnych pułapek! Niech pan przyjedzie

sam. Od chwili wyjazdu będziemy mieli pana na oku. Nie trzeba

background image

się martwić o małą. Czuje się bardzo dobrze, ale to się zmieni,

jeśli spróbuje nam pan zrobić brzydki kawał.

background image

Ten człowiek był naprawdę niezwykły. Sprawiał wrażenie

całkiem spokojnego i opanowanego. Odłożyłem słuchawkę,

wyszedłem z dworca i wróciłem do mego samochodu. Zapaliłem

papierosa.

Jeśli chodzi o mnie, to nie byłem ani opanowany, ani

spokojny. Gdybym nie powtarzał sobie co chwilę, że taśmy

magnetofonowe

w

banku

zabezpieczą

mnie

przed

odpowiedzialnością karną w razie wsypy, zrezygnowałbym z

doprowadzenia do końca całej sprawy. Lecz kiedy pomyślałem o

pięćdziesięciu tysiącach, które niebawem za-inkasuję, udało mi

się opanować na tyle, by działać dalej.

Usiłowałem przekonać siebie, że wszystko pójdzie gładko.

Jak dotąd Rhea nie pomyliła się w przewidywaniu reakcji swego

męża. Wytłumaczyłem sobie, że skoro Odette będzie już w domu,

istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby Malroux zawiadomił

policję.

Gliny będą oczywiście przesłuchiwały Odette w związku z

uszkodzeniem wozu. Liczą się jednak z potężnym Malroux i nie

okażą się zbyt ciekawi i natrętni.

Patrzyłem w stronę dworca. Kilka osób czekało na

autokar. Na parkingu poza moim packardem było jeszcze pięć

wozów. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Byłem

anonimowym osobnikiem, czekającym na czyjś przyjazd.

Po pierwszej ujrzałem światła autokaru zbliżającego się do

dworca. Zatrzymał się przed stacją. Około dwunastu pasażerów

siedziało w środku. Wychyliłem się i z trwogą obserwowałem

wóz.

Po

chwili

ujrzałem

Odette.

Nosiła

okulary

przeciwsłoneczne, rudą perukę i tanią białoniebieską sukienkę.

Oddaliła się od autokaru i niespokojnie rozglądała się dokoła.

Wydawała się zdenerwowana.

Wysiadłem z samochodu i poszedłem jej na spotkanie.

Naokoło panowało pewne ożywienie. Ludzie szukali taksówek.

Inni witali się z przyjaciółmi.

Odette spostrzegła mnie i skierowała się w moją stronę.

background image

Spotkaliśmy się przy autokarze.

- Dobry wieczór - rzekłem. - Samochód...

W tej chwili ciężka dłoń spoczęła na mym ramieniu, ręka

ta mogła należeć do policjanta. Przez moment czułem się jak

sparaliżowany. Potem odwróciłem się, serce omal nie wyskoczyło

mi z piersi.

Jakiś mężczyzna około pięćdziesiątki, szeroki w barach,

opalony na brąz, uśmiechał się do mnie, szczerząc zęby.

- Harry! Chłopie! Jak ci się powodzi, stary draniu?

Poznałem go natychmiast. Nazywał się Tom Cowley i

pracował jako reporter w „Pacific Herald”. Był on świetnym

dziennikarzem i dość regularnie przyjeżdżał do Palm City. Często

pomagał mi, a nawet graliśmy razem w golfa.

Jego niespodziewany widok wprawił mnie w taką panikę,

że nie mogłem wydobyć z siebie słowa.

Chwyciłem rękę, którą mi podał na powitanie,

potrząsnąłem nią i wymierzyłem mu mocnego klapsa w plecy,

czyniąc rozpaczliwe wysiłki, żeby się opanować.

Odette stała obok nas. Miałem ochotę krzyknąć, żeby

zniknęła jak najszybciej.

Nie wiem, w jaki sposób udało mi się odzyskać mowę.

— To ty, Tim! - mruknąłem.

— Przyjechałem przed chwilą. Jak ci się wiedzie, chłopie?

— Bardzo dobrze. Cieszę się, że cię widzę.

Jego złośliwe oczy, z których przebijała ciekawość,

spoczęły na Odette.

— Gadaj... nie bądź egoistą, nie chowaj dla siebie tej

uroczej damy. Przedstaw mi ją, ofermo!

— Panna Harcourt - powiedziałem. - Anno, przedstawiam

pani Tima Cowleya, znakomitego dziennikarza!

Odette za późno zaczęła sobie zdawać sprawę z

niebezpieczeństwa. Cofnęła się, patrzyła kolejno to na Cowleya,

to na mnie, gotowa do ucieczki.

Chwyciłem ją za rękę.

— Anna jest przyjaciółką Niny - tłumaczyłem Cowleyowi.

background image

- Jedzie do Los Angeles i dzisiaj będzie u nas nocować. - Moje

palce zacisnęły się wokół ręki Odette. - A co ty tutaj robisz, Tim?

— Och, to co zawsze. Czy masz tu twój wóz, Harry?

Mógłbyś mnie podrzucić na Plazza?

- Wybacz, ale jadę w przeciwnym kierunku. Nina czeka na

nas. - Zwróciłem się do Odette. - Samochód jest na parkingu.

Zechce pani tam na mnie zaczekać?

Lekkim pchnięciem wyekspediowałem ją na parking po

drugiej stronie szosy.

— Ta mała jest taka nieśmiała - rzekłem - że widok

mężczyzny przejmuje ją lękiem.

— Pleciesz. Wygląda, jakby umierała ze strachu. Co jej

jest?

— Prawdopodobnie seks. Ona i Nina sympatyzują ze sobą,

ale mnie wprawia ona w furię.

Moje wytłumaczenie podobało mu się widocznie, gdyż

nagle roześmiał się.

background image

- Wiem. Te kozy wszystkie są jednakowe. Co teraz robisz,

Harry?

Oświadczyłem mu, że pracuję dla szefa policji.

- Musimy się zobaczyć, żeby trochę pogadać - dodałem. –

Nie chcę, żeby ta mała na mnie czekała. Jeszcze dostanie ataku.

— Zgoda, jestem na Plazza. Do zobaczenia w najbliższych

dniach, Harry. Pożegnałem się i wróciłem do wozu.

— Co pani wpadło na myśl? Dlaczego stała pani jak

idiotka? Patrzyła na mnie chmurnie.

— On widział, jak pan ze mną rozmawiał. Myślałam, że

będzie lepiej, jak zostanę.

— W każdym razie nie mógł chyba pani rozpoznać, to już

wiele. Prawdziwy pech...

- Co to za historia z policją? Myślałam, że zwariuję po

pana telefonie. Dlaczego policja wmieszała się do tego? Czy

ojciec...

- Nie. Nie sądzę, że zaalarmował policję. Ale i tutaj nie

mieliśmy szczęścia.

Opowiedziałem jej całą historię, a potem dodałem:

-

Trzeba

znaleźć wymówkę dla wytłumaczenia

uszkodzenia maski. Może pani powiedzieć, że zdarzyło się to przy

wyprowadzaniu wozu z garażu. Nie wiem do jakiego stopnia

Renick będzie panią maglował. Ta historia z potrąconą kobietą to

czysty wymysł. Nie sądzę, żeby był zbyt natarczywy, ale trzeba

mieć przygotowaną odpowiedź.

- Zdaje mi się, że nie wiodło się panu dotąd – zauważyła. -

Dlaczego mi pan nie powiedział o wypadku na parkingu?

— Och! Niech się pani nie martwi! - zacząłem już mieć

dość tego krytykowania. - A pani wszystko gładko poszło?

Siedziała pani przez cały czas w hotelu? Nie wałęsała się pani po

ulicach?

— Nie...

— Nie zapomniała pani pouczeń, które przekazałem na

wypadek, gdyby ojciec zawiadomił policję?

— Nie, nie zapomniałam.

background image

Było za piętnaście druga, kiedy przyjechaliśmy na plażę.

Zatrzymałem się przed pawilonem i wręczyłem jej klucze.

- Niech pani wejdzie, przebierze się i czeka na mnie.

Około pół do trzeciej powinienem być z powrotem.

Wzięła klucz i wysiadła z wozu. Podałem jej walizeczkę.

- Będę na pana czekała - powiedziała i nagle uśmiechnęła

się do mnie. - Niech pan dobrze pilnuje skarbu, Harry!

- Może pani na mnie liczyć. Pochyliła się w głąb wozu.

background image

- Proszę mnie pocałować!

Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Musnąłem lekko jej

usta. Cofnęła się i końcem palców posłała mi pocałunek.

— Szkoda, że pan jest żonaty, Harry.

— Tak, ale nic się na to nie poradzi - rzekłem przyglądając

się jej uważnie. - I proszę nie mieć złudzeń... nie chciałbym tego

zmieniać.

— To dobrze, chciałam powiedzieć... szkoda!

— Do widzenia!

Odsunęła się, a ja skręciłem na szosę do East Beach. W

lusterku widziałem, jak Odette wchodzi powoli do pawilonu.

Wybrałem już miejsce, skąd zamierzałem posłać sygnały

świetlne. Przy drodze rosły gęste krzaki, za którymi mogłem

schować samochód. Sam również mogłem się tam ukryć i

obserwować długi odcinek drogi.

Postawiłem wóz, zgasiłem światła i poszedłem na pobocze

szosy, żeby upewnić się, czy samochód nie jest widoczny.

Potem przykucnąłem za krzakiem, z latarką w ręku i

czekałem.

Jeśli Malroux wyjechał z domu punktualnie o drugiej, za

dziesięć minut powinien znaleźć się w tym miejscu. Miałem

akurat tyle czasu, żeby zapalić papierosa.

Skulony w ciemnościach paliłem, nerwy miałem napięte

do ostatnich granic. A jeśli Malroux zastawił na mnie pułapkę?

Przypuśćmy, że zabrał ze sobą szofera O’Reilly’ego. Przypuśćmy,

że ten eks-glina, prawdziwy brutal, na widok moich sygnałów

wyskoczy z limuzyny i rzuci się na mnie.

Próbowałem przekonać samego siebie, że Malroux nie

zechce narażać córki. Co będzie, jeśli domyślił się, że ma do

czynienia z fikcyjnym porwaniem? Jeśli...

W tym momencie spostrzegłem reflektory samochodu.

Szybko zgasiłem papierosa.

Tym razem stało się - myślałem. - Za kilka sekund będę

wiedział, czy dobrowolnie rzuciłem się w paszczę lwa.

W blasku księżyca spostrzegłem samochód. Był to rolls

background image

royce. Pozwoliłem, żeby wóz się zbliżył, po czym wysunąwszy

latarkę przez gałęzie zapaliłem ją, rzucają światło na drogę.

Rolls jechał z szybkością mniej więcej trzydziestu

kilometrów na godzinę. Wyglądało na to, że poza prowadzącym

wóz nie było nikogo, ale to nie świadczyło o niczym. Jeśli

O’Reilly towarzyszył Malroux, mógł siedzieć skurczony w głębi

samochodu.

Rolls znalazł się teraz naprzeciw mnie i zwolnił

nieznacznie. Ujrzałem, że Malroux wykonuje jakiś ruch ręką, po

czym z wysiłkiem wyrzucił przez okno pękatą walizkę. W

odległości niespełna trzech metrów ode mnie z głuchym

stuknięciem upadła na ziemię.

Rolls nabrał szybkości i pomknął w kierunku Lone Bay.

Siedziałem dalej skulony za krzakiem, ze wzrokiem

wbitym w walizkę. Nie mogłem uwierzyć, że pieniądze leżały tuż

obok, w zasięgu mojej ręki. Podniosłem głowę, tylne światła

rollsa zniknęły szybko w dali. Zawahałem się, podniosłem

walizkę i pobiegłem do packarda. Rzuciłem ją na tylne siedzenie,

wśliznąłem się za kierownicę i na pełnym gazie pognałem na

plażę.

Szalałem z radości. W końcowej fazie sprawa okazała się

dziecinnie prosta. Byłem teraz posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy

dolarów!

Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał drugą trzydzieści.

Postawiłem samochód, wysiadłem i zabrałem walizkę z tylnego

siedzenia. Rozejrzałem się. Uderzyło mnie, że na parkingu nie

było żadnego samochodu.

Rhea powinna już tu być. Przecież nie mogła przyjść

pieszo! Gdzie więc podział się jej wóz? Może nie mogła wyjechać

z domu? Może O’Reilly ją szpiegował, dlatego spóźni się?

Zresztą mało mnie to obchodziło. Nie miałem zamiaru czekać.

Wezmę moją część, resztę zostawię Odette i wrócę do domu.

Pobiegłem do pawilonu pogrążonego w ciemnościach. Nie

zdziwiło mnie to. Odette czekała pewnie na werandzie. Stanąłem,

nagle ogarnął mnie niepokój.

background image

- Odette?

Głucha cisza, słychać było tylko szmer klimatyzacji. Z

pawilonu płynęło chłodne powietrze i suszyło pot na mojej

twarzy.

Wszedłem, zamknąłem drzwi i po omacku szukałem

kontaktu.

Pokój wyglądał tak, jak go zostawiłem kilka godzin temu.

Natężyłem słuch, byłem zaintrygowany i coraz bardziej

niespokojny.

- Odette! - Podniosłem głos. - Hej! Gdzie pani jest? Cisza

panująca w pawilonie przejęła mnie teraz grozą.

Czy przestraszyła się nagle i uciekła? A może zasnęła

czekając na mnie?

Pobiegłem do sypialni i otworzyłem drzwi. Przesuwałem

ręką po ścianie, znalazłem kontakt. Zabłysło światło.

Odetchnąłem z ulgą. Leżała na łóżku z odwróconą twarzą,

włosy były rozrzucone po poduszce. Ruda peruka leżała obok na

podłodze.

- Hej! Niech się pani obudzi! Przyniosłem pieniądze!

Czułem jak przerażenie mrozi mi krew w żyłach.

Nylonowa pończocha zaciskała jej szyję z taką siłą, że tkanina

wżynała się głęboko w ciało.

Trwożnie posunąłem się naprzód. Ujrzałem sinawą skórę,

wywalony język, biała pianę okalającą jej usta. Cofnąłem się cały

drżąc.

Skamieniały z przerażenia, z zamarłym sercem, patrzyłem

i nie mogłem uwierzyć, że z okrutną brutalnością została

uduszona.

II

A więc została zamordowana! Na widok tej przerażającej

niespodzianki, na chwiejnych nogach wróciłem do salonu i

poszedłem do baru. Nalałem szklaneczkę whisky. Alkohol

pobudził moją energię.

background image

Gdzie Rhea? Co się z nią dzieje? Spojrzałem na zegarek.

Dochodziła trzecia. Dlaczego nie przyszła? Muszę wiedzieć, czy

przyjdzie.

Po długim wahaniu podniosłem słuchawkę.

- Tu rezydencja mister Malroux. Kto przy aparacie? –

poznałem głos kamerdynera.

Chyba się jeszcze nie położył. Czekał pewnie na powrót

Malroux.

- Proszę panią Malroux - powiedziałem. - Dzwonię z

polecenia mister Hammonda. Ona czeka na mój telefon.

- Bardzo mi przykro, ale pani Malroux śpi. Nie mogę jej

przeszkadzać. - Wydawało mi się, że mówi prawdę. – Pani

Malroux źle się czuje. Lekarz dał jej środek uspokajający. Nie

mogę jej budzić.

- Nie wiedziałem. Dziękuję panu.

Odłożyłem słuchawkę.

Co to wszystko znaczy? Czy niedyspozycja jest

pretekstem, żeby dyskretnie trzymać się z daleka, czy też

naprawdę Rhea jest chora?

Wytarłem zwilgotniałe ręce.

Malroux czeka teraz na parkingu w Lone Bay. Odette nie

przyjdzie, a więc wróci do domu. Po jakim czasie wezwie policję?

Nagle nawiedziła mnie przerażająca myśl, serce omal nie

wyskoczyło mi z piersi. Taśmy magnetofonowe, tak starannie

przechowywane w banku, nie będą w stanie mnie uratować.

Istnieje przepaść między upozorowanym porwaniem a

morderstwem. Mogą wpakować mnie w tę zbrodnię. Policja

oświadczy, że przy podziale łupu wybuchła kłótnia, podczas

której zabiłem Odette.

Nie mogłem zostawić jej zwłok. Muszę się ich pozbyć.

Jeśli zostaną w pawilonie, Bill Holden znajdzie je i zawiadomi

policję. Zapytają o lokatora, a on poda moje nazwisko. Gliny

zechcą wiedzieć, dlaczego wynajmowałem luksusowy pawilon

przez piętnaście dni, nie mając pracy ani pieniędzy, i co robiłem

tej nocy. Tim Cowley widział mnie w towarzystwie dziewczyny.

background image

Przedstawiłem mu ją jako Annę Harcourt. Policja zarządzi

śledztwo. Stwierdzi, że Anna Harcourt nie istnieje - szybko

wyciągnie wniosek, że chodzi o Odette Malroux.

Jak zareaguje Rhea na wiadomość, że Odette została

zamordowana? Czy przyzna się, że upozorowane porwanie było

jej pomysłem? Czy oskarży mnie o zabójstwo? Muszę się z nią

rozmówić!

Lecz najpierw musiałem pozbyć się zwłok.

Na myśl o dotknięciu trupa zrobiło mi się niedobrze, ale

nie było wyjścia. Muszę go ukryć. Nie mogę ryzykować, że ktoś

znajdzie Odette, zanim skontaktuję się z Rheą.

Postanowiłem przewieźć ciało do opuszczonej starej

kopalni srebra, znajdującej się w odległości 1500 metrów od

autostrady. Miejsce to, mało uczęszczane, leżało na drodze

prowadzącej do mego bungalowu. Może się zdarzyć, że upłyną

miesiące, zanim trup zostanie odkryty. Myśl o profanacji zwłok

młodej dziewczyny przejmowała mnie odrazą, ale musiałem jakoś

się ratować. Wzmocniłem się jeszcze jedną whisky, żeby dodać

sobie odwagi, wyjść, podprowadzić samochód pod schodki

pawilonu. Zdobyłem się na to, potem otworzyłem bagażnik,

wróciłem do domku i wszedłem do sypialni.

Nie patrząc na Odette owinąłem ją kapą z łóżka i wziąłem

na ręce. Była zdumiewająco ciężka. Zaniosłem ciało do

samochodu i wsunąłem do bagażnika, po czym możliwie

najdelikatniej wyciągnąłem kapę i zamknąłem bagażnik.

Znajdowałem się w pożałowania godnym stanie.

Musiałem raz jeszcze wejść do pawilonu. Łyknąłem trzecią

whisky i wszedłem do sypialni, zasłałem łóżko i nakryłem kapą.

Rudą perukę włożyłem do walizki. Upewniłem się, że nie

zostawiłem żadnego przedmiotu należącego do Odette.

Przeszedłem do salonu. Byłem już niemal przy drzwiach, kiedy

spostrzegłem na stole skórzaną walizkę. Zupełnie zapomniałem o

skarbie! Przestał mnie interesować. Nie miałem odwagi dotknąć

tych pieniędzy - były splamione krwią. Musiałem się ich pozbyć

razem z ciałem.

background image

Wziąłem walizkę, zgasiłem światło, zamknąłem domek na

klucz i wsiadłem do samochodu.

Miałem do przejechania pięć kilometrów. Żeby dotrzeć do

kopalni, musiałem jechać przez Palm Bay. Kopalnia znajdowała

się między

Palm Bay i Palm City. Było dziesięć po trzeciej. O tej

porze nie będzie już żadnego ruchu, lecz mogę natknąć się na

policję drogową. Trzeba być rozsądnym - precz z nadmierną

szybkością, nie robić nic takiego, co by mogło ściągnąć na mnie

uwagę.

Wyjechałem na autostradę. Znajdowałem się właśnie na

głównej ulicy w Palm Bay, kiedy mój projekt pozbycia się ciała

Odette zawalił się w sposób żałosny.

Na skrzyżowaniu spostrzegłem policjanta stojącego obok

sygnalizacji świetlnej. Zapaliło się czerwone światło, w chwili

kiedy miałem do przebycia jakieś czterdzieści metrów. Jechałem

teraz wolniej i zatrzymałem wóz.

Stałem z cierpliwie głupią nadzieją, że uda mi się

przejechać bezpiecznie pod obojętnym wzrokiem gliny, który

patrzył na mnie, gdyż nie miał nic lepszego do roboty.

Zdawało mi się, że on i ja jesteśmy ostatnimi żywymi

istotami na ziemi. Różnokolorowe reklamy z Palm Bay świeciły

tylko dla nas dwóch. Księżyc, okrągły i żółty, płynął po

bezchmurnym niebie i oblewał nas swym światłem. Na szerokim

bulwarze, który wydawał mi się nieskończenie duży, nie było

żywej duszy.

Wpatrywałem się w czerwone światło czekając z

niecierpliwością, kiedy zapali się zielone. Było ono dla mnie

symbolem niebezpieczeństwa, ściskałem kierownicę aż do bólu.

Glina chrząknął i splunął na ulicę. Na ten odgłos

podskoczyłem do góry, odwróciłem wzrok od sygnalizacji.

Policjant machinalnie obracał w ręku pałkę i patrzył teraz prosto

na mnie. Był to korpulentny mężczyzna, solidnie zbudowany.

Zdawało się, że jego głowa, okrągła jak kula, spoczywa wprost na

ramionach, jakby nie miał wcale szyi.

background image

Czy światło nigdy się nie zmieni?

Czułem, że drżę ze strachu. Znów podniosłem wzrok na

czerwone światło świecące przede mną.

W tym właśnie momencie zmieniło się na zielone.

Podniosłem nogę, żeby zwolnić hamulec, i z niesłychaną

starannością oparłem ją na pedale gazu. Starałem się cicho ruszyć

z miejsca, żeby niczym nie narazić się policjantowi.

Ruszyłem z miejsca. Nagle rozległ się przeraźliwy zgrzyt.

Wóz zatrząsł się, potem znieruchomiał. Zamarłem. Wrzuciłem

pierwszy bieg. Nacisnąłem pedał gazu. Silnik zawył, ale packard

nie ruszył z miejsca.

Z przerażeniem zrozumiałem, że po tylu latach dobrej i

lojalnej służby skrzynia biegów wyzionęła ducha.

Jeden z trybów musiał stracić ostatni ząb - byłem teraz

zablokowany, mając przed sobą w odległości trzech metrów glinę

i trupa Odette w bagażniku.

Nie mogłem poruszyć się ani myśleć. Siedziałem

trzymając się kurczowo kierownicy. Nie wiedziałem, co robić.

Światło zmieniło się na czerwone.

Glina podniósł czapkę i podrapał się w ogoloną czaszkę.

W świetle księżyca widoczna była czerwona, brutalna twarz. Był

to policjant starej daty, około pięćdziesiątki. Widział już w życiu

wszystkie świństwa i znał wszystkie ciemne strony ludzkiej

egzystencji. Typ, który chętnie narazi drugiego na przykrości, ale

nie poda bliźniemu pomocnej ręki.

Włączyłem wsteczny bieg w nadziei, że potrafię cofnąć

wóz do krawężnika. Chciałem zwolnić środek ulicy, ale wsteczny

bieg nie działał.

Światło znów zmieniło się na zielone.

Policjant podszedł do mnie.

— Czy pan ma zamiar nocować tutaj, mój chłopcze? -

spytał szorstkim głosem, odpowiadającym całkowicie jego

brutalnemu wyglądowi.

— Zdaje się, że nawaliła mi skrzynia biegów - odparłem.

— Ach tak? No i co ma pan zamiar zrobić?

background image

— Czy w pobliżu jest jakiś warsztat czynny o tej porze?

— Ja jestem od zadawania pytań, chłopcze. Pytam, co ma

pan zamiar zrobić?

— Kazać wziąć wóz na hol - odparłem siląc się na

uprzejmy ton.

— Bez bujania! A co się stanie z tym zawalidrogą przez

ten czas, kiedy będzie pan szukał pomocnika?

- Może zechciałby mi pan pomóc zepchnąć wóz z jezdni?

Podrapał się pałką w ucho, czerwone i mięsiste, i zmrużył

oczy.

- Popatrz, popatrz, widzieliście coś takiego! - Splunął na

drogę. - Czy mam napisane na gębie, że pcham samochody

niedowarzonych głupków? Powiem panu jedno: nie znoszę

pchania samochodów i nie mogę znieść głupców, którzy mają

samochody. A teraz niech pan zabiera to świństwo ze środka drogi

albo zamknę pana za świadome tamowanie ruchu!

Wysiadłem i próbowałem sam pchać wóz, ale jezdnia

wznosiła się lekko w górę i cały mój wysiłek szedł na marne.

Pchałem, omal nie łamiąc sobie stosu pacierzowego, a policjant, z

głową jak kula bilardowa, przechyloną na bok, przyglądał mi się.

- Pana bicepsy są trochę sflaczałe, mój chłopcze –

powiedział wreszcie. - Dobrze, niech pan odpocznie. Może się

pan uważać za aresztowanego. Niech mi pan pokaże swoje prawo

jazdy.

Nie mogłem złapać tchu. Podałem mu dokumenty. Nagle

przyszła mi do głowy genialna myśl, żeby mu pokazać również

moją nową legitymację dziennikarską. Przyjrzał się legitymacji,

popatrzył na mnie i zerknął znów na kartę.

— Co to jest? - spytał.

— Pracuję w biurze szeryfa dystryktu Meadowsa -

odrzekłem.

- Jestem asystentem porucznika Renicka.

- Renicka? - policjant zsunął czapkę na tył głowy. –

Dlaczego pan wcześniej tego nie powiedział? Renick i ja byliśmy

kumplami przed jego promocją - obracał z wahaniem w palcach

background image

legitymację, potem oddał mi ją. - W końcu nie umrę od tego...

Pomogę panu.

Razem zepchnęliśmy samochód. Policjant przyglądał mu

się z obrzydzeniem.

— Skrzynia biegów wysiadła? Będzie to pana nieźle

kosztowało.

— Z pewnością.

Umysł mój pracował na najwyższych obrotach. Co robić?

Nie odważę się zostawić samochodu w warsztacie. Istniało jedyne

wyjście

- wprowadzić wóz do mego garażu. Ale co zrobię ze

zwłokami Odette?

- Faceci z samochodami muszą być przygotowani na

płacenie forsy. Nawet gdyby mi ktoś chciał dać wóz za darmo, nie

przyjąłbym go - mówił policjant.

— Czy jest tu jakiś warsztat? - zapytałem wycierając twarz

zlaną potem.

— Jest półtora kilometra stąd, ale pewnie już zamknięty.

Jak policja drogowa zobaczy ten wrak, każą go zaciągnąć do

komisariatu. Wtedy dopiero będzie draka.

Po drugiej stronie ulicy spostrzegłem jeszcze otwarty

drugstore.

— Spróbuję zatelefonować - rzekłem.

— Tak będzie najmądrzej. Ja tu zostanę. Niech pan powie,

że życzę sobie, żeby wziął wóz na hol. Nazywam się O’Flaherty.

On mnie zna.

Wyciągnął notes i podał mi numer telefonu.

Wszedłem do drugstore i wykręciłem numer warsztatu. Po

długiej chwili usłyszałem zaspany głos.

Powiedziałem, o co chodzi i że policjant O’Flaherty dał mi

numer jego telefonu.

Facet zaczął kląć, ale w końcu przyrzekł, że przyjedzie.

Wróciłem na skrzyżowanie.

background image

— Przyjedzie - powiedziałem.

— Założę się, że sklął pana bardzo brzydko!

— Zgadza się.

— Jak pan spotka porucznika, proszę mu powiedzieć, że

mile go wspominam. To chłopak na poziomie. Najlepszy, jaki

kiedykolwiek pracował w policji.

— Powiem mu.

— No dobrze, wracam do roboty. Do widzenia!

— Dziękuję!

Szeroki uśmiech rozjaśnił jego czerwoną twarz, o

twardych rysach.

- Musimy pomagać sobie w naszym zawodzie, jeden

drugiemu! - oświadczył kiwając z przekonaniem głową.

Oddalił się wymachując pałką i gwiżdżąc przez zęby.

Drżącą ręką zapaliłem papierosa. Byłem tak przerażony, że

oddychałem z trudem. Nawet jeśli samochód będzie w garażu, co

zrobię? Muszę liczyć się z obecnością Niny. W jaki sposób będę

mógł wyjąć zwłoki nie mając pewności, że Nina nie wejdzie do

garaże i nie złapie mnie na gorącym uczynku? Nigdy nie

wychodzi wieczorami. Byłem w takiej biedzie, że nie mogłem

nawet myśleć. Strach paraliżował mi umysł.

Po

dziesięciu

minutach

przyjechała

ciężarówka.

Mechanik, małego wzrostu, cienki jak zapałka, był typowym

Irlandczykiem. Był tak wściekły, że nie powiedział do mnie ani

słowa. Wsiadł do packarda, coś w nim majstrował, potem wyszedł

i splunął na ziemię.

- Skrzynię biegów diabli wzięli - rzekł. - Jest roboty na

czternaście dni i będzie to pana drogo kosztowało.

— Chciałbym, żeby pan odprowadził wóz do mego

garażu. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.

— Pan nie chce, żebym naprawił to pudło?

— Nie. Chcę, żeby pan odprowadził wóz do mego garażu.

Konwulsyjny grymas zdeformował jego rysy.

- Wyrywa mnie pan z łóżka o takiej porze i nie chce mi

pan powierzyć naprawy?

background image

Tej nocy miałem już Irlandczyków po dziurki w nosie.

- Pracuję w dyrekcji policji - powiedziałem. - Dość tego

gadania. Proszę zawieźć mnie do domu.

Myślałem, że dostanie ataku apopleksji, ale potrafił się

opanować. Mrucząc coś przez zęby, przymocował linkę

holowniczą do packarda. Podałem mój adres i usiadłem obok

niego w ciężarówce.

Ani on, ani ja nie otworzyliśmy ust przez całe pięć

kilometrów. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bungalowem,

spojrzałem ze strachem w okna, ale wszędzie było ciemno. Nina

położyła się i pewnie już spała. Odwiązał linkę.

- Wepchniemy wóz do garażu - powiedziałem.

Po lekkiej pochyłości, bez zbytniego wysiłku,

wtoczyliśmy packarda.

— Ile? - spytałem.

— Piętnaście dolarów - powiedział marszcząc brwi.

Nie miałem piętnastu dolarów. Wyjąłem portfel, udało mi

się wygrzebać jedenaście.

- Wystarczy za taką robotę - rzekłem wręczając mu

pieniądze.

Wziął banknoty, podziękował mi jadowitym spojrzeniem,

wsiadł do ciężarówki i odjechał.

Zamknąłem garaż na klucz.

Zaczęło świtać. Za godzinę wzejdzie słońce.

Wciąż nie wiedziałem, co zrobię...

Tymczasem zwłoki będą musiały pozostać w bagażniku

przez cały dzień. Na samą myśl o tym ogarnęły mnie mdłości.

Aleją udałem się do domu, otworzyłem drzwi i wszedłem.

Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze wiszącym w hallu. Mój

wygląd budził przerażenie.

Na stole leżała torebka Niny. Otworzyłem ją, wyjąłem

drugą parę kluczy do samochodu i wsunąłem je do kieszeni.

Obawiałem się, że podczas mojej nieobecności może

przypadkiem otworzyć bagażnik.

Zgasiłem światło, wszedłem cichutko do łazienki i

background image

wziąłem prysznic. Mój umysł był wciąż jeszcze sparaliżowany ze

strachu. Nie mogłem nawet zastanowić się, jak mam postąpić.

Sięgnąłem po piżamę, kiedy rozległ się dzwonek telefonu.

Czułem, że serce mi zamiera. Włożyłem spodnie od piżamy i

podbiegłem do aparatu.

- To ty, Harry? - poznałem głos Renicka. - Przed chwilą

telefonował Malroux. Porwali ją kidnaperzy. Przyjeżdżaj jak

najszybciej!

Stałem jak wryty, drżąc od stóp do głowy. Ściskając

kurczowo słuchawkę czułem, że ogarnia mnie panika.

- Słyszysz mnie, Harry?

Udało mi się trochę opanować.

- Tak, słyszę. Mój cholerny samochód nie jest na chodzie.

Skrzynia biegów wysiadła.

— Dobrze. Poślę ci wóz dyżurny. Będzie za dziesięć

minut. Odłożyłem słuchawkę.

— Harry... co się dzieje?

Nina, na wpół rozbudzona, stała w progu.

background image

— Nagląca sprawa. Córkę Malroux porwali kidnaperzy -

odparłem przechodząc obok niej. - Wracaj do łóżka. Zaraz po

mnie przyjadą - mówiłem ubierając się szybko.

— Chcesz, żebym zrobiła ci kawy?

— Nie, nic. Wracaj do łóżka.

— Już są!

Objąłem ją, pocałowałem i wybiegłem z domu, żeby

wsiąść do policyjnego samochodu.

background image

Rozdział 8

Renick czekał na mnie w wartowni dyrekcji generalnej

policji, w towarzystwie Barty’ego, komisarza federalnego, i

kapitana Reigera. Kiedy wszedłem, studiowali mapę regionu.

Renick podszedł, żeby się ze mną przywitać.

— A więc stało się. Malroux zapłacił okup, ale jak to było

do przewidzenia, jego córka nie wróciła. Idziemy teraz do niego.

Pójdziesz z nami, Harry.

— Co się stało?

— Porywacze oświadczyli mu, że odnajdzie córkę w parku

samochodowym w Lone Bay. Nie było jej tam. Wtedy

zdecydował się zadzwonić do nas. - Zwrócił się do Reigera. -

Może pan odszukać jej wóz i kazać go sfotografować? Po

powrocie potrzebne mi będą odciski palców. A ty, Harry, we

wszystkich dziennikach, bez wyjątku, każesz umieścić zdjęcia

wozu Odette Malroux.

— Zajmę się tym - odparł Reiger. - Chcę zorganizować

blokadę dróg. Za godzinę sieć będzie tak napięta, że nawet mucha

się nie przemknie.

— Chodźmy, Fred - powiedział Renick do Barty’ego i

wziąwszy mnie za rękę pociągnął na ulicę, gdzie czekał samochód

policyjny.

Jechaliśmy na pełnym gazie do rezydencji Malroux.

- Ona nie żyje, nie ma co do tego żadnych wątpliwości -

oświadczył Barty, mniej więcej czterdziestoletni, przysadzisty

mężczyzna. - Gdyby ten stary głupiec wcześniej nas zawiadomił,

moglibyśmy zanotować numery banknotów.

— A ja go rozumiem - odparł Renick. - Na jego miejscu

postąpiłbym tak samo. Pieniądze nie mają dla niego żadnego

znaczenia. Chciał odzyskać córkę.

— Mógł się spodziewać, że mu jej nie oddadzą, John. Im

więcej zastanawiam się nad tą historią, tym bardziej jestem

przekonany, że to zrobił ktoś tutejszy.

background image

— Takie jest także moje zdanie.

background image

Wzdrygnąłem się i natężyłem uwagę.

— Co przez to rozumiecie? - spytałem.

— Przed pójściem do kina - mówił Renick - telefonował

do niej Jerry Williams. Natychmiast po zaalarmowaniu nas przez

Malroux zatelefonowałem do Williamsa, ale nie zastałem go w

domu. Leży w szpitalu ze złamaną nogą od czwartku, nie mógł

więc telefonować do dziewczyny.

Inaczej mówiąc, porywacz podszył się pod Williamsa.

Skąd wiedział o jego istnieniu? Ojciec chłopca mówił mi, że jego

syn nie widział się z Odette od dwóch miesięcy. Zastanówcie się

nad tym. Druga sprawa: dlaczego wybrał „Piratów”? Zgoda, że

lokal ten leży na uboczu, lecz istnieje mnóstwo innych knajp,

bardziej znanych. Jest mało prawdopodobne, że ktoś obcy mógł

wiedzieć o istnieniu „Piratów”.

Wóz zatrzymał się przed posiadłością Malroux. We

wszystkich oknach na parterze paliło się światło, a drzwi

wejściowe były szeroko otwarte. Kamerdyner czekał na podeście i

natychmiast wprowadził nas do Malroux. Miliarder siedział w

olbrzymim pokoju, wypełnionym masywnymi meblami. Ściany

zasłaniały półki z książkami.

Malroux nie mógł opanować wzburzenia.

— Wejdźcie, panowie, siadajcie. Przypuszczam, że

przyszliście zawiadomić mnie, że moja córka nie żyje.

— Nie możemy tego potwierdzić na pewno - mówił

niezręcznie Renick. - Istnieje jeszcze nadzieja, że wróci. Pan

wiedział, że ją porwano, kiedy byłem u pana dzisiaj rano?

— Tak. Ten człowiek groził mi, że ją zabije, jeśli was

zawiadomię. Decyzja nie była łatwa, ale postanowiłem w końcu

nic wam nie mówić.

— Bardzo dobrze to rozumiem. Kiedy widział pan córkę

po raz ostatni?

— W sobotę wieczorem. Miała iść do kina z koleżanką.

Wyszła około dziewiątej. Za dwadzieścia dziesiątą zatelefonowała

tamta dziewczyna, że Odette nie przyszła. Nie zaniepokoiło mnie

to. Odette często zmienia swe plany. Tuż przed jej wyjściem

background image

telefonował do niej młody Jerry Williams. Myślałem, że poszła

razem z nim. Po wpół do dwunastej zadzwonił porywacz. Zażądał

500 tysięcy dolarów. Zobowiązał mnie, że nie zawiadomię policji.

Kazał mi przygotować okup na dzisiaj i czekać na dalsze

instrukcje. Rano otrzymałem list od Odette. Proszę, oto on.

Wyjął zredagowany przeze mnie list i dał go Renickowi do

przeczytania.

— Czy to pismo pańskiej córki?

— Tak.

background image

Następnie Malroux zaznajomił Renicka z instrukcjami

otrzymanymi ode mnie. Opowiadał, że jechał szosą do East

Beach, zauważył sygnały świetlne, wyrzucił pieniądze przez okno

samochodu i pojechał na parking w Lone Bay.

— Znalazłem tam samochód córki. W jednym miejscu

karoseria była mocno wgnieciona, jakby po jakimś wypadku.

Czekałem prawie do czwartej, zrozumiałem, że nie przyjedzie.

Zwróciłem się do policjanta, żeby was zawiadomił.

— Ten policjant jest w tej chwili na parkingu - rzucił

Renick.

- Jeśli pana córka przyjedzie, będziemy o tym wiedzieli

natychmiast. Nie widział pan człowieka, który dawał panu

sygnały świetlne?

— Nie. Siedział ukryty za krzakiem. Widziałem tylko

światło latarki.

— Chcielibyśmy obejrzeć te krzaki. Mógłby pan udać się z

nami i wskazać dokładnie miejsce?

Malroux wzruszył ramionami ze znużeniem.

- Jestem ciężko chory, poruczniku. Chłód poranku szkodzi

mi. Ale przewidziałem, że zechce pan zaznajomić się z tym

miejscem i narysowałem panu maleńki plan.

Podał kartkę papieru Renickowi, który dokładnie jej się

przyjrzał, zanim pokazał plan komisarzowi Barty.

- Musi pan tam zaraz pojechać, Fred - powiedział Renick.

– Jak tylko wieść się rozniesie, tłum rozdepcze to miejsce. Harry,

pojedziesz z nim i odeślesz mi samochód.

Barty skinął głową, a ja poszedłem za nim do wozu

policyjnego.

- Twardy jest ten stary - mówił, podczas gdy wóz z

hałasem ruszał z miejsca. - Nie zniósłbym tak łatwo utraty jedynej

córki.

Ogarnęło mnie dziwne uczucie, kiedy zatrzymaliśmy się

obok krzaków, za którymi siedziałem zaledwie przed trzema

godzinami.

Miałem teraz okazję zobaczyć komisarza Barty przy pracy,

background image

byłem pod wrażeniem jego umiejętności. Słońce już wzeszło.

Komisarz rozkazał dwom policjantom, którzy nam towarzyszyli,

aby wyszukali miejsce, gdzie ukryty był samochód. Później sam

przystąpił do zbadania zarośli, a mnie kazał trzymać się na

uboczu.

Po dwudziestu minutach denerwującego oczekiwania

zawołał mnie.

- Sądzę, że odkryłem wszystko, co można było odkryć -

rzekł.

- Widać dokładnie, gdzie ten człowiek schował się. Oto

odcisk obcasa w miękkiej ziemi, z którego można zrobić piękny

odlew.

Ale

to

teraz

nie

interesujące, chyba że schwytano by go w tym samym obuwiu na

nogach. Tu znowu niedopałek papierosa marki lucky, ale trzeba

by jeszcze udowodnić, że nie pali innych papierosów. Gdyby tak

się stało, stanowiłoby to materiał do interesującej dyskusji przed

sądem.

background image

Jeden z policjantów zbliżył się do nas i zameldował, że

odkryli miejsce, w którym był ukryty samochód.

Poszliśmy w stronę policjanta, tam gdzie zostawiłem w

nocy mojego packarda.

- Widać tu piękne ślady opon - zwrócił uwagę komisarz. –

Także sporo oleju. Możliwe, że samochód był uszkodzony.

Wyciekał z niego olej.

Barty badał ziemię, mrucząc pod nosem.

- Mam tu dużo roboty, Barber. Proszę wziąć samochód i

pojechać do Johna. Niech mu pan powie, że muszę tu zostać

jakieś dwie godziny i proszę, żeby mi przysłał wóz.

- Dobrze - odpowiedziałem, zostawiłem tych trzech

gliniarzy i udałem się do samochodu policyjnego.

Powróciłem do rezydencji Malroux. Nie mogłem

uwierzyć, że podobna historia mogła mi się zdarzyć. Miałem

wrażenie, że to jakiś koszmarny sen, że lada chwila obudzę się i

okaże się, że nic się nie stało. Od czasu do czasu myślałem o

moim samochodzie stojącym w garażu i oblewał mnie zimny pot.

Kiedy zatrzymałem się przed portalem domu Malroux,

Renick czekał na mnie na chodniku. Trzymał w ręku walizkę,

dokładnie taką samą jak ta, którą Malroux wyrzucił ze swego

wozu. Nie można się było pomylić. Na jej widok omal nie

rzuciłem się do ucieczki.

Renick położył walizkę na tylnym siedzeniu i usiadł obok

mnie.

- Czy Barty znalazł coś? - spytał.

Obojętnym głosem wyliczyłem mu wszystkie ślady

odkryte przez komisarza. Wiedziałem doskonale, że zostawiłem

walizkę w moim samochodzie, w bagażniku, a przecież leżała

teraz z tyłu za moimi plecami!

— Co tam masz? - zapytałem.

— Walizkę, taką samą jak ta, do której Malroux włożył

okup. Miał dwie identyczne. To dobrze dla nas. Każę je

sfotografować. Nigdy nie można wiedzieć. Porywacz musiał się

pozbyć tamtej walizki. Jest całkiem możliwe, że ją znajdziemy. W

background image

tym wypadku byłoby łatwo zdobyć jego odciski palców. Na razie

jedziemy do Meadowsa. Jeśli jest gotów, powiadomimy prasę.

Mamy nadzieję, że zgłosi się świadek, który widział dziewczynę

po jej wyjściu z „Piratów”.

„Niczego nie osiągniesz tą drogą” - pomyślałem w duchu.

Byłem zadowolony z siebie, że kazałem Odette zmienić suknię i

włożyć rudą perukę.

Meadows czekał na nas w swoim gabinecie. Kiedy Renick

skończył

background image

sprawozdanie z wyników dotychczasowego śledztwa, szef

wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju, żując cygaro.

— Dobrze, przejdźmy do ataku! - oświadczył wreszcie. -

Mamy trochę czasu do ukazania się popołudniowej prasy. - Stanął

i wskazał na mnie palcem. - To należy do pana, Barber. Musimy

współpracować z dziennikarzami. Nie trzeba pana uczyć, co ma

pan robić. Chcę, żeby dobrze mówili o naszej robocie. Jak

najlepiej. Jasne? Uwaga, John! Bez gaf! Będziemy teraz na

cenzurowanym. Musimy koniecznie schwytać porywaczy!

— Tak - odparł Renick. - Porozumiem się z Reigerem, a

potem zajmiemy się prasą.

Towarzyszyłem mu do biura Reigera. Dał mi serię zdjęć

przedstawiających samochód Odette.

- Do roboty, Harry! - rzekł Renick. - Muszę teraz zobaczyć

się z kapitanem.

Zadałem mu wówczas pytanie, które cisnęło mi się na usta

od godziny.

— Czy podczas rozmowy z Malroux nie widziałeś jego

żony? Zaskoczony, Renick potrząsnął głową.

— Nie. Malroux oświadczył, że jest załamana i że musi

leżeć w łóżku. Reiger podniósł nagle głowę.

- Załamana? Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że należy

do kobiet, które się załamują.

Renick żachnął się niecierpliwie.

- No to co? Wczoraj miała atak nerwowy, kiedy czekali na

telefon porywacza. Trzeba było wezwać lekarza. Dał jej dużą

dawkę środka nasennego i dotąd jeszcze się nie obudziła.

- Sprawdziłeś to u lekarza, John? - spytałem z

wyschniętym gardłem.

Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.

— Harry, co ci chodzi po głowie?

— Nic. Ale jak stwierdził kapitan przed chwilą, nigdy bym

nie uwierzył, sądząc na podstawie jej zdjęć, że jest w stanie tak się

załamać.

— Słuchaj, nie traćmy czasu na rozmowę o tej damie -

background image

rzekł Renick.

— Czy to jest w jej stylu, czy nie, Malroux zapewniał, że

jego żona jest w stanie całkowitej depresji. Zajmij się zdjęciami. -

Podał mi walizkę.

— Każ ją sfotografować i rozdaj odbitki dziennikarzom.

- Idę.

Przez

kolejne

trzy

godziny

byłem

całkowicie

zaabsorbowany telefonem. Ledwo odłożyłem słuchawkę,

zaczynał dzwonić na nowo. O godżinie dziesiątej dziennikarze

zebrali się tłumnie w poczekalni, domagając się w sposób

gwałtowny wyjaśnień.

O dziesiątej trzydzieści zaprowadziłem całą bandę do

Meadowsa. Umiał postępować z reporterami, bez wątpienia.

Kapitan Reiger i komisarz Barty byli również obecni, ale nie

zabierali głosu. Mówił tylko Meadows.

Szczęśliwy, że mam chwilę wytchnienia, zostawiłem

dziennikarzy na pastwę szefa i wróciłem do mego biura. Ledwo

usiadłem, zadzwonił telefon. Była to Nina.

- Harry, zgubiłam klucze, potrzebny mi jest samochód.

Czy zabrałeś swoje?

Samochód!

W tym rozgardiaszu zapomniałem o wozie i o zawartości

bagażnika.

— Nie miałem czasu ci powiedzieć, że nie możesz

korzystać z wozu. Skrzynia biegów wysiadła. Wczorajszej nocy

musiano mnie przyholować.

— Co ja teraz zrobię? Muszę dostarczyć całą serię naczyń.

Nie można by go dać do naprawy? Może chcesz, żebym

zadzwoniła do warsztatu?

— Nie. Trzeba wymienić skrzynię biegów. Nie możemy

sobie teraz na to pozwolić. Weź taksówkę. Słuchaj, nie wiem, do

czego mam się najpierw zabrać. Nie myśl już o samochodzie.

Wrócę wieczorem.

Odłożyłem słuchawkę.

Jeszcze nie ochłonąłem z wrażenia, kiedy ktoś zapukał do

background image

drzwi. Na progu ukazał się Tim Cowley.

Na jego widok omal nie zemdlałem.

— Cześć, najmilszy! - rzekł. - A więc tkwisz po uszy w

robocie!

— Tracisz świetną okazję - powiedziałem. - Szeryf zwołał

właśnie konferencję prasową. Wszyscy chłopcy tam są.

Skrzywił usta w pogardliwym grymasie.

- Ach! Ten stary kabotyn! Chodzi mu tylko o jedno, żeby

wydrukowali w gazetach jego paskudną gębę. - Usiadł w fotelu. -

Mój artykuł o tym uprowadzeniu napiszę całkiem inaczej niż ci

głupcy, którzy słuchają w tej chwili twojego patrona. Harry, to

może być sensacyjna sprawa, jeśli się ją przedstawi w sposób

właściwy. Liczę na to, że potrafię ją gruntownie zgłębić. Renick

to sprytny chłopiec. Pogadam z nim, a nie z jego szefem, który nie

jest

mi

do

niczego

potrzebny. - Zapalił papierosa nie przestając patrzeć na mnie

badawczo swymi myszkującymi oczkami. - Uważają, że

dziewczyna nie żyje?

— Tak przypuszczają, to prawda, ale nie są pewni.

— Jak Malroux podchodzi do tego? Wpadłem tam, ale

dom jest otoczony policją. Nie mogłem się z nim zobaczyć.

— Zniósł to chyba dość dobrze. Nie zapominaj, że jest

stracony. Może jeszcze żyć miesiąc lub dwa.

— A jak zareagowała jego czarująca małżonka?

— Jest w stanie całkowitej depresji. Cowley spojrzał na

mnie uważnie.

— Co mówisz?

- Przebywa pod opieką lekarza. To nieszczęście całkiem ją

załamało! Rozumiesz?

Odrzucił głowę w tył i wybuchnął szatańskim śmiechem.

— To już szczyt wszystkiego! Uwierzyłbym raczej, że

odtańczyła kankana na dachu!

— Jak to?

— Posłuchaj, ci Malroux są Francuzami. Czy znasz trochę

francuskie prawo spadkowe?

background image

— Nie, naprawdę nie. Ale co to ma z nią wspólnego?

— Według tamtejszego prawa dziecko dziedziczy połowę

majątku

rodziców.

Inaczej

mówiąc,

ta

dziewczyna

odziedziczyłaby połowę milionów swego ojca. Nawet gdyby

chciał całą swą fortunę zapisać żonie, nie mógłby tego zrobić. Po

jego śmierci połowa majątku przechodzi automatycznie i legalnie

na córkę. Otóż połowa tego, co posiada, to ogromna fura

pieniędzy.

Nagle ogarnęło mnie przykre uczucie.

- Jeśli porywacze zabili dziewczynę - mówił dalej - co jest

możliwe, i Malroux wkrótce umrze, co jest również możliwe,

Rhea Malroux zagarnie cały majątek. Dlatego dziwi mnie, że jest

chora. Prawdopodobnie z radości!

Może to było motywem zbrodni, przyczyną zamordowania

Odette. Może upozorowane porwanie miało jedynie na celu

ułatwienie dokonania tego czynu? Czyżby Rhea zrobiła ze mnie

kozła ofiarnego?

- Co ci się stało, Harry? - spytał Cowley. - Wyglądasz,

jakbyś połknął osę.

W tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon.

— Potrzebuję pana! - ryczał Meadows. - Niech pan zaraz

tu przyjdzie!

— „Głos jego pana!” - zauważył Cowley śmiejąc się od

ucha do ucha.

Wstałem.

- Do widzenia Tim. Gdybym był ci potrzebny, daj znać.

Szybko wybiegłem z pokoju, szczęśliwy, że wyrwałem się

spod jego badawczych oczu.

background image

II

Do południa poszukiwania Odette przybrały taki rozmach,

że ogarnęło mnie przerażenie. Postawiono posterunki na

wszystkich drogach wylotowych. Wezwano na pomoc wojsko.

Przeszło tysiąc mężczyzn, żołnierzy, policjantów, przeczesywało

okolicę szukając zaginionej. Nad Palm Bay i Palm City warczały

trzy helikoptery mające bezpośrednią łączność z biurem

Meadowsa.

Na

konferencji

prasowej

Meadows

oświadczył

dziennikarzom:

- Wychodzimy z założenia, że dziewczyna znajduje się na

naszym terenie. Przypuszczamy, że nie żyje, ale możemy się

mylić. Jeśli nie żyje, musiano ukryć dziewczynę w pobliżu i także

ją znajdziemy. Wszystkie mieszkania, wszystkie domy, farmy,

zostaną przeszukane. Dysponuje my ogromnymi środkami.

Zabierze to trochę czasu, jeśli jednak znajduje się w promieniu 75

kilometrów od tego gabinetu, odnajdziemy ją wcześniej czy

później.

Renick zjawił się po odejściu dziennikarzy. Wracał ze

szpitala, gdzie udał się raz jeszcze w celu powtórnego

przesłuchania Waltera Kerby.

Spodziewał się, że pijak przypomni sobie może jakiś

szczegół, który naprowadzi na ślad porywaczy.

Meadows rzucił mu pytając spojrzenie.

— No i co?

— Nic. Jedno wiem na pewno, że ten typ był wysoki,

szeroki w barach. Nie posuwa to naszej sprawy naprzód, ale to już

jest coś. Wiemy, że szukamy wysokiego mężczyzny, szerokiego

w barach, który pali lucky, ma dość sfatygowany samochód i

waży około osiemdziesięciu kilogramów.

— Skąd pan wie, ile waży? - spytał Meadows.

— Dzięki odciskowi jego obcasa. Barty zwrócił się do

rzeczoznawców. Jeden z tych ludzi, ważący 82 kg, zostawił taki

background image

sam ślad w ziemi.

Meadows miał zachwyconą minę.

- Jeszcze kilka szczegółów i będziemy mogli opublikować

jego domniemaną podobiznę.

Przysłuchiwałem się tej rozmowie i byłem tak zdrętwiały,

że czułem niemal ból mięśni.

Nagle ktoś otworzył drzwi na oścież i do pokoju wkroczył

kapitan Reiger. Jego duża, mięsista twarz była czerwona z emocji.

- Mamy ślad! - zawołał. - Jegomość zamieszkały w West

Beach doniósł o wypadku. Nazywa się Herbert Carey. Jest

właścicielem drugstore w Lone Beach. Ostatniej nocy odwiedzili

z żoną rodziców mieszkających w Lone Bay. Postawili swój

samochód na tamtejszym parkingu. W chwili kiedy opuszczali

parking nadjechał nagle T.R. 3, Carey potrącił ten wóz.

Podczas jego opowiadania zbliżyłem się do okna i

zapaliłem papierosa, odwróciwszy się tyłem do pokoju. Czułem,

że jestem biały jak płótno. Byłem pewien, że gdyby ujrzeli moją

twarz, nabraliby natychmiast podejrzeń.

— Był to samochód małej Malroux. Carey zapisał numer.

Przyznaje, że to on spowodował wypadek. A teraz słuchajcie

uważnie: wóz prowadził mężczyzna! - Słowa wypowiedziane

przez Reigera szorstkim głosem policjanta uderzyły we mnie jak

ciosy zadane sztyletem. - Był to zapewne jeden z porywaczy -

ciągnął dalej. - Nie chciał się zatrzymać, choć Carey był winien.

Dojechał do końca parkingu, zaparkował wóz i zniknął.

— Na miłość boską! - zawołał Meadows. - Dlaczego

Carey nie zawiadomił natychmiast o wypadku?

— Robi to, co każe żona. Był winien, ale żona nie chciała,

żeby się do tego przyznał. Dopiero dzisiaj rano zdecydował się

pójść na policję.

— Chcę z nim pomówić - powiedział Renick.

— Zaraz przyjdzie. Posłałem po niego samochód. Będzie

tu lada chwila.

— Widział tego człowieka?

— Myślę, że tak. Parking nie jest dobrze oświetlony, ale w

background image

każdym razie Carey rozmawiał z facetem.

Udało mi się trochę opanować. Przede wszystkim nie

chciałem, żeby Carey mnie widział. Odszedłem od okna.

- Wrócę do siebie - oświadczyłem. - Mam mnóstwo pracy.

Skierowałem się w stronę drzwi.

- Hej! Zostań tu - zawołał Renick. - Chcę, żebyś słyszał

zeznania świadka.

Czy Carey mnie pozna? Czy wejdzie do pokoju, spojrzy

na mnie i powie: „To on!”.

Usiadłem przy wolnym biurku. Najbliższe dwadzieścia

minut były najcięższe z całego mego dotychczasowego życia.

- Czy znacie starą kopalnię srebra obok autostrady? -

spytał nagle Reiger, który studiował mapę wiszącą na ścianie. -

Świetne miejsce do ukrycia zwłok. Każę je przeszukać.

Zdjął słuchawkę i zaczął wydawać rozkazy.

„Ci tutaj znają swój zawód” - myślałem. Gdzie ukryję

ciało Odette? Wszystkie drogi zablokowane, więcej niż tysiąc

osób postawili już na nogi, szukają, przetrząsają wszystkie domy,

wszystkie mieszkania. Jakim sposobem uda mi się pozbyć zwłok?

Przez cały czas telefon nie przestawał dzwonić. Co pięć

minut informowano nas o wynikach poszukiwań. Oni istotnie

zadawali sobie mnóstwo trudu! Czwarta część terytorium

zaznaczonego na mapie została już przeszukana. Widziałem, że

akcja zbliża się do mojej ulicy. Czy wpadnie im na myśl zajrzeć

do garażu? Czy otworzą bagażnik?

Nagle zapukano do drzwi i Herbert Carey wszedł do

pokoju wraz ze swoją małżonką.

Tworzyli dziwaczną parę. Była od niego wyższa o głowę.

Łysa czaszka Carey a lśniła od potu, miął nerwowo swój

kapelusz, kierując się za żoną w głąb sali. W ciemnościach

panujących na parkingu nie widziałem jego twarzy, toteż teraz

patrzyłem na niego z ciekawością. Był on jednym z tych

słabeuszów, którzy zawsze pozwalają się tyranizować i żyją w

wiecznym strachu, nigdy nie wiedząc, czy mają rację, czy nie.

Kobieta była duża i wulgarna, z małymi oczkami o

background image

twardym spojrzeniu i z agresywną brodą. Widać było, że

dominuje w tym małżeństwie. Wtargnęła do biura, jakby je

chciała zagarnąć na własność, wybrała sobie Meadowsa jako cel i

natychmiast przystąpiła do ataku.

Jej mąż nie jest odpowiedzialny za ten wypadek.

Najlepszy dowód, że tamten uciekł. Co to ma za sens, że ich tu

wezwano? Oni muszą zajmować się sklepem. Czy Meadows

wyobraża sobie, że osiemnastoletnia smarkula może rządzić się w

drugstorze, podczas gdy oni tracą czas na policji itp. Meadows na

próżno usiłował zatamować ten potok wymowy.

Nie ruszałem się z miejsca, sparaliżowany ze strachu. Nie

mogłem oderwać oczu od Careya.

To był oczywiście błąd. Moje natarczywe spojrzenia

przyciągnęły w końcu jego uwagę. Nagle zwrócił się w moją

stronę. Zadrżał. Czułem, że serce mi zamiera, zamienia się w

sopel lodu. Przyglądał mi się z uwagą. Nasze spojrzenia

skrzyżowały się. Miałem okropne uczucie, że mnie poznaje. Przez

dłuższą chwilę obserwowaliśmy się, potem Carey skulony

odwrócił się, powracając do swej roli zahukanego męża.

Meadows tłumaczył właśnie żonie Careya, że wezwano

ich w innej sprawie, zaczął opowiadać jej o kidnaperstwie.

Kobieta powoli uspokajała się.

- Wypadek samochodowy wcale mnie nie interesuje -

zakończył. - Chciałbym, żebyście mi dali rysopis tego człowieka.

- Zbliżył się do Careya. - Pan z nim rozmawiał?

— Tak, proszę pana - potwierdził Carey nerwowo.

— Niech mi go pan opisze.

Carey popatrzył na żonę, potem znów na Meadowsa.

Kapelusz wypadł mu z ręki, zaczerwienił się i podniósł go z

podłogi.

— Okazały mężczyzna. Nie widziałem dokładnie, było

ciemno.

— Barczysty i postawny?

— Tak.

— Nie powiedziałabym - wtrąciła pani Carey. - Był

background image

szeroki w barach, ale nie wysoki. Raczej taki jak pan - dodała

wskazując na Meadowsa.

Zmarszczył brwi.

— Rozmawiam z pani mężem - rzekł. - Później zwrócę się

do pani.

— Mój mąż nigdy nic nie widzi. Nie ma sensu go pytać.

Jego brat jest taki sam. Nie można przywiązywać większej wagi

do tego, co mówi mój mąż, tak samo jak do tego, co mówi jego

brat. Wiem, co o nich myśleć. Od 26 lat jesteśmy małżeństwem.

Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Meadows

ciągnął dalej:

- Panie Carey, czy miał pan wrażenie, że ten człowiek jest

wysoki? Jakiego był mniej więcej wzrostu?

Carey zawahał się, spojrzał na żonę, jakby ją chciał

przeprosić.

- To trudno powiedzieć, proszę pana. Było ciemno. Ale

odniosłem wrażenie, że jest wysoki.

Meadwos uczynił gest rozpaczy. Wskazał palcem na

Renicka.

- Jak ten?

Carey przyglądał się Renickowi, znów upuścił kapelusz i

podniósł go niezręcznie.

- W przybliżeniu, tak. Może trochę wyższy.

Kobieta wy buchnęła śmiechem.

- Zastanawiam się doprawdy, o czym ty myślisz - rzekła. –

Ten mężczyzna nie był wyższy od tego pana.

I znów wskazała ręką na Meadowsa.

- Jeśli chodzi o mnie, to... to on wydawał się wysoki, moja

droga - zaczął Carey wycierając łysą czaszkę chusteczką.

Wtedy Meadows odwrócił się do mnie.

- Proszę, niech pan wstanie - rozkazał zniżonym głosem.

Byłem najwyższy z obecnych. Wstałem powoli. Serce waliło mi

w piersiach.

- To prawdziwy olbrzym! - pisnęła kobieta. – Powtarzam

stanowczo, że tamten nie był wcale wysoki.

background image

Carey patrzył na mnie badawczo.

background image

- Zdaje mi się - rzekł z wahaniem - że ten pan jest mniej

więcej tego samego wzrostu i tak samo barczysty jak tamten w

samochodzie.

Usiadłem. Carey wciąż mi się przyglądał.

- Dobrze, proszę mi teraz opowiedzieć, co się stało? Pan

najechał na jego wóz? - spytał Meadows.

Carey z żalem oderwał ode mnie wzrok.

- Siedziałem w samochodzie i włączyłem wsteczny bieg.

Zapomniałem zapalić światła. Wjechałem na jego wóz. Nie

zauważyłem go wcale.

Wówczas przerwała mu żona.

— Ależ nie, wcale tak nie było. Ty już cofnąłeś się, wtedy

zjawił się ten człowiek i wjechał na ciebie. Wina była całkowicie

po jego stronie. Potem zaczął nam ubliżać i odjechał. Kiedy

zaparkował wóz, wybiegł z parkingu. Gdyby słuszność była po

jego stronie, dlaczego by uciekał?

— Gwiżdżę na to, kto ponosi winę - warknął Meadows. -

Chcę tylko odszukać tego człowieka. Niech mi pan powie -

zwrócił się do Careya - czy zauważył pan coś charakterystycznego

u tego faceta. W jakim mógł być wieku?

— Sądząc po głosie i sposobie poruszania się,

powiedziałbym, że miał jakieś trzydzieści lat. - Rzucił błagalne

spojrzenie na żonę. - Czy ty także tak uważasz, kochana?

— Jak można oceniać czyjś wiek według głosu? - odparła

oschłym tonem. - Mój mąż uwielbia powieści kryminalne - dodała

adresując te słowa do Meadowsa. - Cały czas siedzi z nosem w

książce. Ludzie nie powinni czytać kryminałów. To

niebezpieczne.

— Czy mogłaby pani określić jego wiek? - spytał

Meadows.

— Może bym mogła, ale nie zrobię tego. Nie widzę

powodu, żeby wprowadzać policję w błąd - zakończyła

przeszywając męża piorunującym wzrokiem.

- Panie Carey, czy przypomina pan sobie, jak był ubrany?

Niepokaźny człowieczek zawahał się.

background image

- Nie mogę powiedzieć na pewno, ale wydaje mi się, że

nosił sportowe ubranie. Może brązowe. Kiedy wysiadł z wozu,

zauważyłem, że miał na marynarce naszywane kieszenie.

— Zastanawiam się, jak możesz tu przed panami pleść

takie brednie - oświadczyła żona. - Była noc, nie mogłeś

zauważyć koloru ubrania. A do tego jesteś przecież

krótkowidzem! Mężczyźni są tak próżni! - rzekła zwracając się do

Meadowsa. - Powinien stale nosić okulary. Całe życie mu to

mówię. Nie powinien prowadzić samochodu bez szkieł.

— Mój wzrok wcale nie jest taki zły, Harriet -

zaprotestował Carey, buntując się przynajmniej raz. - Szkła

potrzebne mi są tylko przy jakiejś bardzo precyzyjnej pracy.

Meadows wskazał mu gazetę rozłożoną na biurku w

odległości przeszło półtora metra.

- Czy potrafi pan przeczytać tytuły?

Carey czytał bez zająknienia.

Meadows spojrzał na Renicka, wzruszył ramionami,

potem spytał:

— Czy nosił kapelusz?

— Nie, proszę pana.

— Czy zgadza się pani co do tego? - spytał Meadows

ironicznie.

— Nie nosił kapelusza, ale to nie znaczy, że nie mógł go

mieć - odparła kobieta z wściekłością.

— Czy trzymał go w ręku?

Zawahała się, potem przyznała niechętnie.

- Nie zauważyłam.

Tymczasem Carey przyglądał mi się ze zdumioną miną.

— Panie Carey - pytał dalej Meadows - czy to był brunet,

czy blondyn?

— Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć, było ciemno.

— Czy rozmawiał z panem?

— Naubliżał nam - wtrąciła kobieta. - Wiedział, że nie ma

racji. On...

— Czy poznałby pan jego głos? - spytał Meadows nie

background image

zwracając uwagi na kobietę.

Carey potrząsnął głową.

— Nie przypuszczam. Nie mówił wiele.

— O której godzinie zdarzył się ten wypadek?

— O dziesiątej dziesięć. Patrzyłem na zegarek.

— A potem uciekł? W którą stronę?

— Mam wrażenie, że wsiadł do innego samochodu, który

czekał za parkingiem. W każdym razie po jego odejściu

usłyszałem szum odjeżdżającego samochodu.

— Pan nie widział tego wozu?

— Nie, ale widziałem światła reflektorów.

— W którą stronę pojechał?

— W stronę lotniska.

Meadows przez cały czas chodził po pokoju. Nagle

zatrzymał się, spojrzał na Careya, potem na Renicka, który robił

notatki.

— W stronę lotniska?

— Może jechał do West Beach, za lotnisko. Nie chcę

powiedzieć...

background image

- Lotnisko! - krzyknął Meadows. - To jest myśl. - Nagle

jakby wstąpił w niego nowy duch. - Ależ to świetny pomysł! Do

diabła! Czy sprawdziliśmy lotnisko, John?

Renick potrząsnął głową.

— Nie. Przypuszczaliśmy, że nie odważy się wywieźć

dziewczynę

samolotem.

Zaraz

sprawdzimy,

jeśli

pan

przypuszcza...

— Trzeba wszystko sprawdzić - rzekł Meadows. -

Dostarczcie mi listę wszystkich pasażerów, którzy odlatywali z

tego lotniska między dziesiątą trzydzieści i północą. Niech się pan

tym zajmie, John.

Ogarnęło mnie takie przerażenie, że z największym

wysiłkiem mogłem usiedzieć na miejscu.

- To na razie wszystko - rzekł Meadows. - Panie Carey,

dziękuję za współpracę. Jeśli będą nam jeszcze potrzebne jakieś

informacje, zwrócimy się do pana.

Żona Careya skierowała się ku drzwiom.

- Chodź, Herbert. Już dość straciliśmy czasu.

Carey szedł za nią, potem zatrzymał się i zaczął mi się

przypatrywać. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy.

Otworzyłem szufladę i wyjąłem z biurka jakiś papier, jakbym

zapomniał o istnieniu Careya.

Nagle usłyszałem, jak zwraca się do Meadowsa:

- Proszę mi wybaczyć, ale kim jest ten pan?

„Tym razem stało się” - pomyślałem w panice. Serce moje

zamieniło się w bryłkę lodu. Podniosłem głowę. Carey wskazał na

mnie palcem. Meadows, wyraźnie zaskoczony, odparł:

- To Harry Barber, mój attache prasowy.

Ale żona chwyciła Careya za ramię i pociągnęła go do

drzwi.

- Chodź już, na litość boską! Może ty nie masz nic

lepszego do roboty, jak zabierać tym panom czas, ale ja mam!

Niechętnie, z oczami wciąż wlepionymi we mnie, Carey

pozwolił się wyprowadzić z pokoju.

Drzwi zamknęły się za nimi.

background image

Rozdział 9

- Co za babsztyl! - westchnął Meadows siadając za

biurkiem.

- Co pan o tym myśli, John? Ja wierzę raczej Careyowi.

— Oczywiście - przytaknął Renick. - W każdym razie

mamy drugiego świadka. Kerby także twierdzi, że napastnik był

wysoki i barczysty. Teraz dysponujemy już kilkoma pewnymi

informacjami. Wiemy, że człowiek, którego szukamy, ma mniej

więcej metr osiemdziesiąt wzrostu, waży około 80 kilogramów,

nosił ciemne, sportowe ubranie z naszywanymi kieszeniami. Ile ty

ważysz, Harry? - spytał nagle, zwracając się do mnie.

— Około 84 kilogramy - odparłem ochrypłym głosem. -

Co to ma wspólnego z tym wszystkim?

— Mam pomysł. Carey powiedział, że ty jesteś mniej

więcej tego samego wzrostu i tuszy co tamten facet. Weźmiemy

twoje zdjęcie, zamażemy twarz i umieścimy w prasie.

Zaapelujemy, żeby zgłosił się do nas każdy, kto na parkingu w

Lone Bay lub w barze „Piraci” widział kogoś podobnego do

mężczyzny na fotografii. Co pan o tym sądzi, szefie?

— Doskonała myśl! - zawołał Meadows z entuzjazmem. -

Zrobimy nawet coś więcej. - Wezwał sekretarkę. - Miss Lehman,

chciałbym, żeby pani kupiła natychmiast ubranie sportowe dla

pana Barbera. Musi być ciemnobrązowe, z naszywanymi

kieszeniami; coś dyskretnego. Możliwie najszybciej.

Panna Lehman przyjrzała mi się, skinęła głową i wyszła.

- John, niech się pan postara tymczasem o listę pasażerów.

Chcę otrzymać nazwiska wszystkich ludzi, którzy między

dziesiątą trzydzieści a północą odlecieli z tego lotniska. - Potem

zwrócił się do mnie.

- Może by pan napisał mały artykulik o mnie, o moim

życiu prywatnym, o moich hobby, o chłopakach i o żonie? Zresztą

sam pan wie, co robić. Wszystkie szczegóły znajdzie pan w

aktach. Niech pan spróbuje umieścić artykuł w magazynach

background image

„Time” i „Newsweek”.

Kiedy wróciłem do mego pokoju i zamknąłem drzwi,

usiadłem załamany. Czułem się jak schwytany w pułapkę. Pomysł

z fotografią, podsunięty przez Renicka, może się okazać bardzo

niebezpieczny. Byłem niemal pewien, że nikt mnie nie widział u

„Piratów”, ale miałem dość doświadczenia dziennikarskiego, by

zdawać sobie sprawę, że ktoś mógł mnie zauważyć u „Piratów”

lub na parkingu w Lone Bay. Na lotnisku popełniłem błąd -

zaniosłem walizkę Odette aż do hallu, gdzie było mnóstwo ludzi.

Byle jaki gap, obejrzawszy fotografię w gazecie, może sobie mnie

przypomnieć.

Ale najbardziej dręczyła mnie myśl, w jaki sposób pozbyć

się trupa Odette? Muszę to załatwić koniecznie jeszcze dzisiejszej

nocy. Nie mogę jej dłużej trzymać w bagażniku. Będę zmuszony

wynająć samochód. Moje przerażenie spotęgowało się jeszcze,

kiedy sobie przypomniałem, że nie mam pieniędzy. Spróbuję

pójść do tego warsztatu co zawsze i wynająć samochód bez

złożenia kaucji. Miałem zaledwie dwa dolary w kieszeni, a nie

wiedziałem, jak wygląda kasa Niny. Nie mogłem podjąć ani centa

z mojej pensji przed końcem tygodnia.

Kiedy już będę miał wóz, muszę przenieść do niego

zwłoki Odette. Jak to zrobić i nie dać się zaskoczyć przez Ninę?

Muszę czekać, aż się położy.

Nie miałem czasu zastanawiać się dłużej - telefon dzwonił

bez przerwy. Musiałem napisać artykuł o Meadowsie. Właśnie go

skończyłem, kiedy miss Lehman weszła z garniturem do pokoju, a

za nią Renick.

Serce mi zabiło na ten widok. Była to kopia mego ubrania.

Kupiłem je tuż po wyjściu z więzienia.

- Przebierz się, Harry - rzekł Renick po wyjściu miss

Leham. - Fotograf czeka. Chcemy umieścić zdjęcie w

wieczornych dziennikach.

Włożyłem garnitur i poszedłem z Renickiem do

policyjnego studio fotograficznego. Po pół godzinie mieliśmy

tuzin klisz przeznaczonych dla prasy.

background image

Redagowałem mój własny rysopis i przyklejałem go na

odwrocie fotografii. Miałem okropne uczucie, że popełniam

samobójstwo. Potem udałem się do Meadowsa, żeby mu pokazać

odbitki. Na kliszach twarz była zamazana, ale mimo to można

mnie było z łatwością poznać.

Meadows obejrzał zdjęcia i z uznaniem skinął głową.

Potem wezwał miss Lehman i polecił jej zanieść fotografie do

redakcji dzienników.

Renick zetknął się z nią w drzwiach.

- Mam listę pasażerów - zawiadomił. - Nie bardzo nam się

przyda. Między dziesiątą trzydzieści a północą startowały tylko

dwa samoloty. Jeden do Japonii, drugi do Los Angeles. W tym

drugim było piętnastu pasażerów na pokładzie. Czternastu

stanowili przedsiębiorcy handlowi wraz z żonami. Odbywają tę

podróż regularnie i stewardesa zna ich osobiście. Piętnastą była

młoda samotna dziewczyna.

Meadows skrzywił się.

— To nie posuwa śledztwa wcale naprzód. Szukamy

dziewczyny podróżującej z mężczyzną. Nie jest wykluczone, że

porywacz tak sterroryzował swą ofiarę, że zmusił ją do

towarzyszenia w podróży. Jak się nazywa ta samotna pasażerka?

— Jechała pod nazwiskiem Anny Harcourt - odparł

Renick. - Stewardesa zwróciła na nią uwagę. Była ruda, to na

pewno nie była Odette Malroux.

Twarda, lodowata pięść, która cisnęła mój żołądek,

rozluźniła się nieco. Nagle nogi ugięły się pode mną, tak że

musiałem usiąść. Meadows wrzucił listę do kosza na papiery.

- No cóż, musieliśmy spróbować. Może będziemy mieli

więcej szczęścia z fotografią.

Było już po siódmej. Wałęsałem się jeszcze do ósmej,

słuchałem raportów nadawanych telefonicznie.

— Czy mógłbym iść do domu? - spytałem Renicka. - Jeśli

będzie coś nowego, przedzwonisz do mnie.

— Oczywiście, Harry. Zmykaj!

Wróciłem do biura i zatelefonowałem do Niny.

background image

— Możliwe, że wrócę późno - rzekłem. - Co robisz

wieczorem?

— Ależ... nic. Będę czekała.

— Może byś poszła do kina? Nie ma sensu, żebyś cały

wieczór siedziała w domu. Jest bardzo dobry film w „Capitolu”.

Może pójdziesz go obejrzeć?

— Nie mam ochoty iść sama, Harry. Zaczekam.

Gdyby mi się udało namówić ją, żeby wyszła z domu na

kilka godzin!

— Będę się cieszył, jeśli pójdziesz, Nino. Za mało

wychodzisz.

— Ależ kochany, nie mam ochoty sama wychodzić, nawet

jeśli nas stać na to. Kiedy wrócisz? Chcesz, żebym ci zostawiła

obiad?

Przestałem nalegać, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń.

- Posiedzę jeszcze z godzinkę. Tak, zostaw mi coś do

jedzenia.

- Och, Harry, wciąż jeszcze nie znalazłam kluczy od

samochodu.

Nagle ogarnęła mnie złość.

- Co to ma za znaczenie, jeśli wóz nie nadaje się do jazdy!

Cześć, wkrótce przyjadę!

background image

Odłożyłem słuchawkę.

Przez dłuższą chwilę siedziałem nieruchomo, patrząc

bezmyślnie na zegar ścienny.

Nina kładła się zwykle około jedenastej. Będę musiał

czekać co najmniej do pierwszej, zanim odważę się wyjąć trupa

Odette. Teraz, kiedy zbliżał się moment działania, strach przed

czynnościami, które będę musiał wykonać, przyprawiał mnie o

mdłości. Ale nie mogłem inaczej. Gdzie złożę ciało? W starej

kopalni? Wiem, że już tam szukali. Mało prawdopodobne, żeby

zrobili to po raz drugi. Jeśli potrafię załatwić to niepostrzeżenie,

zwłoki Odette może nigdy nie będą odnalezione. Ale czy uda mi

się tego dokonać? Przed opuszczeniem wartowni przestudiowałem

tablicę, na której Renick zaznaczył stan poszukiwań. Oddalały się

teraz od kopalni srebra, biegły wzdłuż autostrady w kierunku

mego mieszkania. Około pierwszej w nocy droga będzie pusta, z

wyjątkiem, oczywiście, samochodów kontrolnych. Jako oficjalny

attache prasowy dyrektora policji mogę ewentualnie zdobyć się na

odwagę i puścić się w drogę, o ile moje nerwy wytrzymają tę

próbę, ale sprawa była nad wyraz niepewna.

Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę wynająć

samochód.

Wyszedłem z biura i udałem się autokarem do warsztatu.

Było za dwadzieścia dziewiąta, kiedy tam przyjechałem.

Ted Brown, osiemnastoletni chłopiec, którego dobrze

znałem, siedział w biurze i czytał pismo poświęcone wyścigom

konnym. Ucieszyłem się widząc, że Hammond, właściciel

warsztatu, jest nieobecny.

- Cześć, Ted. Wygląda na to, że jesteś bardzo zajęty.

Chłopiec uśmiechnął się z zażenowaniem. Odłożył gazetę i

wstał.

— Dobry wieczór, panie Barber. Próbowałem wytypować

zwycięzcę. Przydałoby się, żeby się szczęście odmieniło. W tym

tygodniu była bryndza.

— Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie potrafiłem wygrać -

odparłem.

background image

- Słuchaj, Ted, ja także miałem pecha. Packard nawalił,

skrzynia biegów.

— Do diabła! To głupia historia. Wymiana kosztuje bardzo

dużo.

— Chciałbym pożyczyć wóz na dzisiejszy wieczór. Masz

coś dla mnie?

— Oczywiście. Może pan wziąć tego chevroleta. Tylko na

dzisiejszy wieczór?

— Tak. Przyprowadzę go jutro rano. - Podszedłem do

chevroleta.

- Mam pilne spotkanie w Palm Bay.

background image

-Dam panu formularz do wypełnienia. Trzydzieści

dolarów kaucji i za ubezpieczenie.

Znieruchomiałem.

- Spieszę się, Ted, nie mam przy sobie pieniędzy. Jutro ci

zapłacę.

Chłopiec zaskoczony drapał się w głowę.

- Myślę, że pan Hammond byłby niezadowolony. Nie

mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności.

Zmusiłem się do śmiechu.

- Co ci przychodzi na myśl, Ted? Od lat jestem waszym

klientem. Pan Hammond byłby zadowolony, że może mi

wyświadczyć przysługę.

Twarz Teda rozjaśniła się.

— To prawda, panie Barber. Może wystarczy, że pan tylko

podpisze formularz? A jutro, kiedy pan przyprowadzi wóz...

— Zgoda.

Poszedłem za nim do biura i czekałem z niecierpliwością;

znalazł w końcu druk i położył go przede mną na stole.

Wyjmowałem właśnie długopis z kieszeni, kiedy jakiś

samochód wjechał do garażu. Był to Hammond.

Gdybym przyszedł pięć minut wcześniej, już by mnie nie

zastał. Teraz wszystko przepadło. Odgadłem to natychmiast,

widząc minę, jaką przybrał na mój widok.

Mimo to zdobyłem się na szeroki uśmiech powitalny.

— Dobry wieczór, panie Hammond - powiedziałem. - Tak

już późno, a pan jeszcze pracuje.

— Dobry wieczór - odparł ozięble. Spojrzał ostro na Teda.

- Co tu się dzieje?

— Wynajmuję chevroleta - rzekłem. - W moim wozie

wysiadła skrzynia biegów. W przyszłym tygodniu będzie go pan

musiał zabrać do naprawy. Mam pilne spotkanie w Palm Bay i

potrzebny mi jest samochód.

Hammond lekko odprężył się.

- Świetnie, proszę tylko wypełnić formularz, panie Barber.

Trzydzieści dolarów za benzynę, ubezpieczenie i kaucję.

background image

Zacząłem wypełniać formularz. Ręka tak mi drżała, że nie

poznawałem własnego pisma.

- Zapłacę panu jutro, po odstawieniu wozu –

oświadczyłem najnaturalniejszym głosem. - To spotkanie

zaskoczyło mnie. Nie miałem czasu pójść po pieniądze przed

zamknięciem banku. Zapłacę panu na pewno.

Podpisałem formularz i podsunąłem go Hammondowi.

Nawet nie spojrzał na papier.

background image

- Podaj mi konto pana Barbera - zwrócił się do Teda.

Ted wyjął moją kartkę i zniknął w głębi warsztatu z

zakłopotaną miną.

Hammond rzucił okiem na cyfry i spojrzał na mnie zimno.

— Panie Barber, jest mi pan winien sto pięćdziesiąt

dolarów za reperacje, benzynę i olej - oświadczył.

— Tak, wiem. Wszystko wyrównam jutro - zapewniłem. -

Bardzo mi przykro, że tak długo zwlekałem.

— Będę panu bardzo zobowiązany. - Przerwał na chwilę. -

Żałuję, panie Barber, lecz nie mogę udzielić panu dalszego

kredytu, dopóki nie wyrówna pan długu.

Wpadłem we wściekłość.

- Jeśli pan tak stawia sprawę, to mam pana w nosie! -

krzyknąłem.

Wyszedłem z warsztatu. W odległości półtora kilometra

od mego bungalowu znajdowała się stacja obsługi samochodów,

czynna przez całą noc. Kiedy Nina zaśnie, pójdę tam i wynajmę

wóz. Za wypożyczenie zapłacę pieniędzmi wziętymi z okupu.

Wyjmę tylko kilka banknotów.

Znajdowałem się już na długiej ulicy prowadzącej do

mego domu. W połowie drogi spostrzegłem na trotuarze po

przeciwnej stronie dwóch policjantów idących w moim kierunku.

Zatrzymali się przy posesji któregoś z moich sąsiadów, potem

jeden z policjantów otworzył furtkę i wszedł do ogrodu. Drugi

poszedł do domu stojącego obok.

A więc poszukiwania „dom po domu” dotarły do mojej

ulicy.

Z sercem ściśniętym z trwogi, przyspieszyłem kroku. Z

daleka zobaczyłem mój bungalow i stanąłem jak wryty.

Drzwi garażu, które zamknąłem w nocy na klucz, były

teraz otwarte na oścież!

Jeden z policjantów wyszedł z domu naprzeciwko i

przyglądał mi się z zainteresowaniem.

Opanowałem się i ruszyłem naprzód.

background image

II

Wszedłem do ogrodu, ujrzałem Ninę stojącą z żołnierzami

obok packarda. Na odgłos moich kroków odwrócili się wszyscy

troje.

— To właśnie jest mój mąż - rzekła Nina.

— Dobry wieczór. Co się stało? - zapytałem.

Obydwaj żołnierze byli bardzo młodzi. Jeden z nich, krępy

blondyn, o różowej pulchnej twarzy, nudził się najwidoczniej na

potęgę i ginął z gorąca. Drugi, mały brunet, sprawiał wrażenie

człowieka upartego i nieżyczliwego. Zorientowałem się od razu,

że będzie to twardy orzech do zgryzienia.

- To pana wóz? - spytał brunet.

Nie odpowiedziałem mu i zwróciłem się do Niny:

— Ależ o co chodzi?

— Szukają porwanej dziewczyny - odparła Nina.

Sprawiała wrażenie mocno zdenerwowanej. - Kazali otworzyć

bagażnik.

Zdążyłem zaczerpnąć tchu. Czułem się tak zaszczuty, że

zapomniałem o strachu.

- Chyba nie sądzicie, że jest tam w środku? - zwróciłem

się do tego pyzatego i nawet udało mi się wybuchnąć śmiechem.

. Uśmiechnął się z zażenowaniem.-

— Nie, oczywiście, proszę pana - rzekł. - Powtarzam

Joe’mu...

— Czy zechce pan otworzyć bagażnik? - zapytał brunet. -

Dostałem rozkaz, żeby przeszukać wszystkie domy i wszystkie

samochody na tej ulicy i mam zamiar go wykonać.

— Powiedziałam mu już, że zgubiłam klucze - przerwała

Nina. - Prosiłam, żeby poczekał, Harry. Czeka już dłuższą chwilę.

— Bardzo żałuję - zwróciłem się do bruneta - ale ja też nie

mam kluczy. Zostawiłem je u ślusarza, żeby dorobić je dla mojej

żony.

Przyglądał mi się żywymi, podejrzliwymi oczami.

— Szkoda! - powiedział. - Mam rozkaz rewizji. Jeśli pan

background image

nie ma klucza, wyważę zamek.

— Jutro rano będę miał klucze - usiłowałem rozpaczliwie

zachować normalny, swobodny ton. - Proszę przyjść jutro, z

chęcią otworzę panu bagażnik.

- Chodźmy, Joe! - odezwał się pyzaty. - Mamy jeszcze do

obejrzenia całą tę przeklętą ulicę, a robi się już późno.

Joe nie zwracał najmniejszej uwagi na jego słowa. Był

najwyraźniej zdecydowany odegrać swój numer.

— Zaraz wyważę zamek - powiedział. Poszedł w głąb

garażu i zaczął rozglądać się dokoła. Nagle podniósł dłuto.

— Hej! Powoli! - zasłoniłem sobą bagażnik. - Chyba nie

ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu?

Pokazałem mu moją legitymację prasową. Tamten spojrzał

na nią z daleka.

- No więc? - podniósł dłuto wściekłym gestem. - Gwiżdżę

na to kim pan jest. Dostałem rozkaz, żeby skontrolować wszystkie

wozy na tej ulicy. Wykonuję rozkaz.

Zwróciłem się do Niny.

- Tam naprzeciw jest policjant. Przyprowadź go.

Nina wybiegła z garażu.

- Gwiżdżę na gliny! - krzyczał Joe z wściekłością. – Zaraz

otworzę bagażnik! Niech się pan odsunie!

Nie cofnąłem się ani o milimetr.

- Chyba nie ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu! -

powtarzałem. - Otworzę bagażnik jutro, jak będę miał klucz, nie

wcześniej.

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy jeden na drugiego. W

końcu odłożył dłuto.

— Dobrze, jeśli pan tak do tego podchodzi. Chodź tu,

Hank! Nie będziemy zwracać uwagi na tego głupca! Otworzymy

bagażnik!

— Ależ, Joe - rzekł pyzaty, zmieszany. - Nie rób awantur.

Poczekajmy na glinę.

— Wykonuję rozkaz - odparł Joe. - Usunie się pan, czy też

woli, abym mu pomógł? - zapytał z groźną miną.

background image

- Niech no spróbuje mnie pan dotknąć! Pożałuje pan tego!

Joe zwrócił się do Hanka:

- Chodź, zabierzmy go stamtąd. Jeśli uszkodzimy faceta,

tym gorzej dla niego.

Zbliżał się do mnie, gdy Nina z policjantem pojawiła się

na ścieżce. Joe znieruchomiał widząc wysokiego, masywnego

policjanta wchodzącego do garażu.

— Co się tu dzieje? - spytał policjant.

— Chcę zobaczyć, co jest w tym bagażniku - tłumaczył

Joe. - Ten typ nie ma klucza. Otrzymałem rozkaz. Chcę wyważyć

zamek, ale on nie pozwala.

— Gdzie jest klucz? - zapytał policjant.

— U ślusarza - wyjaśniłem. - Kazałem dorobić klucze dla

mojej żony.

Patrzył na mnie, drapiąc grubym paluchem swą okrągłą

czaszkę.

- U jakiego ślusarza?

Przewidziałem to pytanie.

- Nie wiem. Dałem klucze sekretarce, żeby się tym zajęła.

- Pokazałem mu legitymację prasową. - Pracuję w dyrekcji policji.

Jutro rano będę miał klucz, wówczas chętnie otworzę bagażnik.

Nie ma tam nic w środku, ale jeśli to może uspokoić naszego

przyjaciela, jutro otworzę. Nie pozwolę wyważać zamka.

Policjant obejrzał legitymację, zmarszczył brwi i zwrócił

się do małego bruneta:

- Panie żołnierzu, nie warto robić tyle szumu. Znamy tego

pana. Dlaczego pan się tak tym przejmuje?

Joe wzruszył ramionami z miną bardziej agresywną niż

dotąd.

— Gwiżdżę na to, kim on jest! Otrzymałem rozkaz i chcę

go wykonać!

— Jeśli zniszczy pan zamek, trzeba będzie zapłacić.

- To dobrze, zapłacę. Ale go wyważę!

Policjant wzruszył ramionami i zwrócił się do mnie:

- Czy to panu odpowiada, panie Barber? Niech mu pan

background image

pozwoli. Będzie musiał zapłacić za reperację.

Zabrakło mi tchu.

— Nie, wcale mi to nie odpowiada - rzekłem. - To stary

samochód. Może nie znajdę takiego zamka. W każdym razie

skrzynia biegów jest uszkodzona i wóz już od dwóch dni stoi w

garażu. Jeśli mi pan nie wierzy, niech go pan spróbuje ruszyć.

— Bez blagi! - krzyknął Joe. - Jak pan chce, żebym

uruchomił wóz bez klucza! Do diabła, niech się pan zabiera!Chcę

otworzyć bagażnik!

Chwycił dłuto.

Stałem dalej w tym samym miejscu.

- Załatwimy to - powiedziałem. - Zadzwonię do

porucznika Renicka. Jeśli każe, zgoda, pozwolę temu dzieciakowi

otworzyć.

Twarz policjanta rozjaśniła się.

- Dobra myśl, ale ja sam będę mówił z porucznikiem. Joe

z obrzydzeniem rzucił dłuto na ziemię.

- Ach, te gliny! - krzyknął głosem pełnym pogardy. -

Dobrze, trzymajcie się razem! Ale uprzedzam was, że zamelduję

o tym dowódcy mojej jednostki. Przysięgam, że to zrobię. Chodź,

Hank, zabierajmy się stąd!

Policjant, zmieszany, patrzył jak obaj żołnierze odchodzą

aleją.

— Ach, ci młodzi - rzekł zdenerwowany - kiedy wbiją

sobie coś do głowy, nie ma siły, żeby ich przekonać!

— Dziękuję panu - powiedziałem. - Serce by mnie bolało,

gdyby mi uszkodzili wóz.

- Świetnie to rozumiem. Do widzenia, panie Barber.

Ukłonił się Ninie i poszedł.

- Ach, nareszcie! - zawołała Nina. - On był wstrętny. Jak

go tylko zobaczyłam, czułam, że będziemy mieli przykrości.

Zasuwałem drzwi garażu.

- Lepiej zamknąć je na klucz - oświadczyłem. - On jest w

stanie wrócić tu po kryjomu.

Podała mi klucz, zamknąłem drzwi i poszliśmy razem do

background image

domu.

— Co się dzieje, Harry? Oni myślą, że ta dziewczyna nie

żyje? Mówią tylko o niej - opowiadała Nina.

— Nie wiem. Daj mi whisky, dobrze? Ten cyrk trwa od

samego rana. Padam z nóg.

Zdjąłem marynarkę i rzuciłem na tapczan. Potem usiadłem

w fotelu i rozluźniłem krawat.

Nina przygotowała whisky z wodą.

— Co zrobimy z samochodem? - spytała.

— Trzeba poczekać. Nie możemy pozwolić sobie teraz na

naprawę skrzyni biegów.

Podała mi whisky.

— Chcesz papierosa?

— Tak. Zapalniczka jest w mojej marynarce.

Podeszła do tapczanu, włożyła rękę do kieszeni marynarki.

Jak mogłem być tak nieostrożny?! Miałem chyba zamroczenie

umysłu.

- Harry!

Ton jej głosu kazał mi nadstawić uszu.

Trzymała w ręku moje i swoje klucze do samochodu i

przyglądała mi się uważnie. Cała ślina wyschła mi w ustach. Jej

oczy spoczęły na mnie.

- Harry!

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa, po

czym szklanka whisky wypadła mi z ręki i rozbiła się na

parkiecie.

background image

Rozdział 10

Zegar na ścianie przy wejściu zaczął wybijać godzinę

dziewiątą. Jasny dźwięk zdawał się wypełniać cały pokój.

Wstałem, wpatrując się w resztki szkła i plamę whisky

rozlanej na podłodze.

— Posprzątam to - powiedziałem idąc w stronę drzwi.

— Harry...

Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiedziałem, że

jestem biały jak papier. Całą mą istotą owładnęło nieludzkie

oszołomienie. Na próżno starałem się rozpaczliwie znaleźć jakieś

wiarygodne kłamstwo.

Wziąłem z kuchni kawał grubego płótna i wszedłem do

przedpokoju wiodącego do salonu. Widziałem jak Nina naciska

klamkę drzwi wejściowych, próbując je otworzyć.

- Dokąd idziesz? - ryknąłem rzucając płótno.

Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była blada,

wykrzywiona. Oczy wydawały się ogromne.

- Do garażu.

Udało jej się otworzyć zatrzask, w chwili kiedy

przyskoczyłem, żeby ją zatrzymać.

— Nie pójdziesz! Oddaj mi klucze!

— Puść mnie.

Wyrwała mi się i oparła o mur, chowając ręce za siebie.

Pod białą bluzką jej piersi unosiła się w przyspieszonym

oddechu.

— Daj mi klucze!

— Nie!

Klucze były mi koniecznie potrzebne. Chwyciłem ją, ale

wyrwała mi się znowu i pobiegła do salonu. Szedłem za nią,

złapałem ją za przegub i okręciłem dokoła siebie.

- Harry! To boli!

Otworzyłem przemocą jej palce i zabrałem klucze.

Podczas tej szarpaniny potknęła się i upadła na kolana.

Puściłem ją i wyprostowałem się bez tchu. Wstydziłem się

bezgranicznie. Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach, zaczęła

background image

płakać. Wsunąłem klucze do kieszeni.

- Nino, jestem zrozpaczony - z trudem wydobyłem z siebie

te słowa. - Nie chciałem cię skrzywdzić. Błagam, nie płacz.

Chciałem ją podnieść, ale dręczyły mnie takie wyrzuty

sumienia, że nie śmiałem jej dotknąć.

Przez dłuższą chwilę klęczała. Obserwowałem ją bez

ruchu. Potem powoli wstała trzymając się za przegub. Nasze oczy

spotkały się.

— Będzie najlepiej, jak powiesz mi całą prawdę. Co

zrobiłeś? - spytała.

— Nic nie zrobiłem. Nie myśl o tym. Wybacz, że

sprawiłem ci ból.

— Czy byłbyś łaskaw oddać mi klucze od samochodu?

Chcę otworzyć bagażnik.

— Nie, na miłość boską! Nino, zaczekaj! Mówię ci, nie

myśl już o tym. Nie rozumiesz? Nie trzeba o tym myśleć.

Wyciągnęła rękę.

— Daj mi klucze!

— Idiotko! - krzyknąłem zrozpaczony. - Nie wtrącaj się do

tego. Nie dam ci kluczy!

Nagłe usiadła nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Harry, co tam jest w bagażniku, że tak bardzo boisz się

mi go pokazać i nie pozwoliłeś żołnierzom zajrzeć do środka.

Chyba

nie

chcesz, abym myślała, że leży tam ta dziewczyna.

Twarz oblewał mi pot, drżałem jak liść.

— Słuchaj - rzekłem. - Spakujesz walizkę i pójdziesz do

hotelu. Tej nocy muszę być sam! Proszę cię, błagam, zrób to, o co

cię proszę, i nie stawiaj mi żadnych pytań!

— Och, Harry! - patrzyła teraz na mnie z przerażeniem. -

Powiedz, że to nieprawda! Nie mogę w to uwierzyć, Harry! Jej nie

ma tam w bagażniku?

— Dosyć tych pytań! - Zwinąłem dłonie w pięści i

uderzyłem jedną o drugą. - Spakuj walizkę! Idź stąd! Czy nie

widzisz, że i tak mam dość zmartwień? Nie chcę jeszcze do tego

background image

wszystkiego niepokoić się o ciebie!

— Ona nie żyje? Musi już nie żyć. Ty ją zabiłeś?

Podszedłem do niej, chwyciłem ją za ramiona i zacząłem

nią potrząsać.

- Nie pytaj! Ty nic nie wiesz! Rozumiesz? Nic! A teraz idź

i wracaj dopiero jutro!

Uwolniła się i odsunęła ode mnie, trzymając ręce na

policzkach. Potem nagle jakby się odprężyła, ramiona jej opadły.

- Nie pójdę - powiedziała spokojnie. - Nie krzycz tak,

Harry, usiądź! Będziemy razem dźwigać to nieszczęście. A teraz,

błagam cię, opowiedz mi, co się stało.

- Chcesz, żebym cię wciągnął w to wszystko? -

krzyknąłem ze złością. - Czy nie możesz zrozumieć, że narażasz

się na wiele lat więzienia, jeśli będziesz cokolwiek wiedziała?

Naprawdę nie rozumiesz tego? Próbuję cię ocalić. Musisz stąd

odejść zaraz!

Patrzyła na mnie przez chwilę, później potrząsnęła głową.

— Ostatnim razem, kiedy miałeś kłopoty, trzymałeś mnie

z dala od tego, potraktowałeś mnie jak obcą. Tym razem to się nie

powtórzy. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.

— Nie chcę twojej pomocy! - odparłem kipiąc ze złości. -

A teraz idź!

— Nie pójdę, Harry!

Podniosłem rękę, aby ją uderzyć w twarz, ale nie mogłem

się na to zdobyć. Ramię mi opadło. Zmieszany patrzyłem na nią.

Czułem się pokonany.

— Ty ją zabiłeś, Harry?

— Nie.

— Ale ona jest w bagażniku?

— Tak.

— Martwa?

— Tak.

Zadrżała, przez dłuższą chwilę słychać było tylko

rytmiczne tykanie zegara.

— Co chcesz zrobić? - spytała wreszcie.

background image

— Chcę wynająć samochód i wywieźć ją do kopalni -

padłem znużony na fotel. - Mam pieniądze z okupu.

Nina wstała i przygotowała dwie szklanki. Podała mi i

sama wypiła. Potem usiadła na oparciu mojego fotela i położyła

dłoń na mojej ręce.

— Proszę cię, powiedz mi, jak to się stało, wszystko, od

samego początku.

— Jeśli policja mnie zamknie, Nino, i zorientuje się, że ty

wiesz o wszystkim, spędzisz dziesięć lat w więzieniu, może

więcej.

- No dobrze, nie myślmy o tym. - Dotknięcie jej palców,

muskających moją dłoń, uspokoiło mnie nieco. - Proszę cię,

zacznij od samego początku. Chcę wiedzieć, co się stało. Powiedz

mi wszystko.

Opowiedziałem jej wszystko, niczego nie opuszczając.

Wyznałem jej nawet, że spałem z Odette.

- Nie mogłem jej ciała zostawić w pawilonie... Wiozłem je

do kopalni i wtedy wysiadła skrzynia biegów.

Ręka Niny zamknęła się na mojej dłoni i ścisnęła ją

gorąco.

- Mój kochany biedaku! Musiałeś przeżyć potworne

chwile. Miałam wrażenie, że coś nie gra, ale nigdy nie

wyobrażałam sobie, że to może być coś tak strasznego...

Dziwna rzecz - uspokoiłem się, gdy podzieliłem się z nią

moją tajemnicą. Już się tak nie bałem. Mój umysł, sparaliżowany

dotąd strachem, stał się znów zdolny do analizowania sytuacji i

podjęcia jakichś decyzji.

- Teraz wiesz już wszystko - powiedziałem. - Nie mam

żadnego usprawiedliwienia. Zrobiłem to dla pieniędzy. Nie

miałem racji, ale na nic się nie zda, że zrozumiałem to teraz.

Gdybym poczekał trochę, otrzymałbym pracę i moglibyśmy być

szczęśliwi. Nie miałem cierpliwości i wpakowałem się w taką

paskudną historię. Musisz mnie opuścić, Nino. Mówię poważnie.

Jakoś sam wybrnę z tego. Nie chcę, żebyś była zamieszana w tę

aferę. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót i zaaresztują mnie, nie

background image

zniosę myśli, że ty także jesteś skompromitowana. To by była

naprawdę ostatnia kropla, która przelałaby dzban goryczy. Nie

wolno ci się do tego mieszać. Nie rozumiesz tego?

Poklepała mnie po ramieniu, wstała i podeszła do okna.

Pozostała tam przez kilka sekund, obserwując ulicę pogrążoną w

ciemnościach, potem energicznie odwróciła się.

— Razem się tym zajmiemy. Szkoda dyskutować na ten

temat, Harry. Jak sądzisz - kiedy trzebają wywieźć, żeby było

najmniej niebezpiecznie?

— Między drugą a trzecią nad ranem... ale nie wtrącaj się

do tego.

- Chcę ci pomóc. Czy nie pomógłbyś mi, gdyby role były

od wrócone? Czy nie miałabym prawa sądzić, że nie kochasz

mnie, gdybyś mnie w takiej sytuacji zostawił?

Miała

rację,

oczywiście.

Wzruszyłem

bezradnie

ramionami.

- Dobrze. Zgoda, Nino, jestem w skrajnej rozpaczy. Byłem

szalony, że to zrobiłem. Z wdzięcznością przyjmę twoją pomoc.

Rzuciła mi się w ramiona. Staliśmy kilka chwil przytuleni

do siebie, potem odsunęła się.

- Czy to nie będzie zbyt ryzykowne, jeśli skorzystamy z

tych pieniędzy dla opłacenia samochodu?

— W walizce są banknoty o małych nominałach. Malroux

nie miał czasu zanotować numerów. Tak, możemy użyć te

pieniądze.

— Przede wszystkim musisz się chyba zająć wynajęciem

samochodu. Możesz go zostawić na ulicy. Kiedy będziesz już

gotów do działania, przyprowadzisz wóz do garażu.

— Tak.

background image

Nie ruszyłem się z miejsca. Zagłębiony w fotelu

siedziałem wpatrzony w dywan. Muszę otworzyć bagażnik i

wyjąć walizkę. Na sama myśl, że zobaczę trupa Odette, zrobiło mi

się słabo.

— Powinieneś napić się jeszcze trochę whisky - radziła

Nina. Wyczuwała, co się ze mną dzieje.

— Nie. Jakoś to pójdzie. Gdzie jest latarka? - spytałem

wstając. Otworzyła szufladę i wyjęła małą latarkę.

— Pójdę z tobą.

— Nie. Muszę to zrobić sam.

Wziąłem latarkę i nie patrząc na Ninę podszedłem do

drzwi, otworzyłem je i wyszedłem w ciemność.

Dokoła panowała cisza. Naprzeciw mnie okna jakiegoś

bungalowu były oświetlone, ale dom mego najbliższego sąsiada

pogrążony był w ciemności. Zbliżyłem się do bramy i

popatrzyłem na szosę. Nigdzie żywej duszy. Serce omal nie

wyskoczyło mi z piersi, w ustach miałem przykry smak.

Podszedłem do garażu. Z trudem włożyłem klucz do

zamka. Kiedy otworzyłem drzwi, uderzył mnie, jeszcze słaby

wprawdzie, ale charakterystyczny zapach gnijącego ciała.

Znieruchomiałem, nękany mdłościami i panicznym lękiem.

Zamknąłem drzwi i zapaliłem latarkę. Po dłuższej chwili

zdobyłem się na odwagę i zbliżyłem się do bagażnika. Upłynęła

minuta, nim włożyłem klucz do zamka.

Wyprostowałem się. Twarz miałem zlaną potem, oddech

krótki, nieregularny, serce waliło mi jak młot. Nie mogłem zdobyć

się na podniesienie pokrywy bagażnika.

Wreszcie zdecydowałem się.

Drżącą ręką trzymałem latarkę. Światło padało na

skromną, biało-niebieską sukienkę, na długie kształtne nogi i małe

stopy w pantofelkach, oparte o koło zapasowe.

Walizka leżała obok zwłok. Chwyciłem ją i zatrzasnąłem

bagażnik.

Żółć napłynęła mi do ust, z trudem walczyłem z

gwałtownymi mdłościami. Drżałem od stóp do głów. Udało mi się

background image

w końcu opanować, zmusiłem się do zamknięcia bagażnika na

klucz. Następnie zabezpieczyłem drzwi od garażu i pobiegłem do

domu.

Nina czekała na mnie. Strach widniał na jej twarzy. Nagle

wydała mi się stara i drobniejsza niż zwykle.

Położyłem walizkę na stole.

- Napiję się teraz - powiedziałem ochrypłym głosem.

Szklaneczka whisky stała już przygotowana. Alkohol

pokrzepił mnie. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem twarz.

- Spokojnie, kochany - rzekła Nina łagodnym głosem.

- Jakoś to przejdzie.

Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się głęboko.

— Ja otworzę - powiedziała Nina zbliżając się do walizki.

— Nie! Nie dotykaj jej. Nie wolno zostawić odcisków!

Wziąłem walizkę. Miała proste zamknięcie. Trzeba było tylko

nacisnąć zamek, żeby otworzyć go. Podniosłem wieczko i

wysypałem zawartość na stół.

Spodziewałem się, że strumień banknotów wypadnie na

stół, że będę upajał się widokiem stosu pieniędzy. Zamiast nich

stół zasłała kupa gazet. Starych gazet, niektóre z nich były nawet

brudne. Pieniędzy ani śladu!

II

Ninie wyrwał się stłumiony okrzyk rozczarowania.

Byłem zbyt oszołomiony, żeby wykonać najmniejszy ruch.

Wpatrywałem się w gazety, nie wierząc własnym oczom.

Nagle doznałem uczucia, jakby mnie ktoś zdzielił pałką po

głowie. Ujrzałem całą prawdę: Nie ma pieniędzy... nie będę mógł

wynająć samochodu.

- Jesteśmy skończeni - rzekłem patrząc na Ninę z

rozpaczą. - Jesteśmy naprawdę skończeni.

Nina przerzucała gazety, jakby spodziewała się, że odkryje

jakieś pieniądze pomiędzy papierami, potem spojrzała na mnie

bezradnie.

background image

— Co się stało? Czy ktoś je ukradł?

— Nie. Nie spuszczałem walizki z oczu, aż do chwili kiedy

wrzuciłem ją do bagażnika.

— Ale gdzie mogą być te pieniądze? Sądzisz, że Malroux

nie miał zamiaru zapłacić?

— Jestem pewien, że tak nie było. Pieniądze nie mają dla

niego żadnego znaczenia. Wiedział, że pozwalając sobie na taki

kawał, naraża życie córki na niebezpieczeństwo.

Przypomniałem sobie nagle walizkę, którą Renick kazał

mi sfotografować.

— Malroux miał dwie identyczne walizki. Zapewne w

jednej był okup, w drugiej stare gazety. Ktoś musiał zamienić

walizki w chwili, kiedy Malroux wyjeżdżał z domu.

— Ale kto mógł to zrobić?

— Oczywiście Rhea! To jasne jak słońce. Byłem

zdziwiony, że okazuje mi tyle zaufania i powierza mi wszystkie

pieniądze. W mojej głupocie myślałem, że nie ma innego wyjścia.

Co za błąd! Przygotowała walizkę z gazetami i czekała, aż zdarzy

się okazja do zamienienia walizek. Nigdy nie miała zamiaru

dzielić się ze mną czy z Odette. Dlatego nie przyszła do pawilonu.

Nie było już po co. Zagarnęła skarb, zanim Malroux opuścił dom!

Ryzykowałem moją skórę dla paczki papierzysków! Założę się, że

nigdy nie miała zamiaru dać mi obiecanych pięćdziesięciu tysięcy.

Postanowiła wystrychnąć mnie na dudka, i to jej się udało.

— Co teraz zrobimy, Harry? - spytała Nina spokojnie. Na

to pytanie zerwałem się jednym susem.

— Co robić? Bez samochodu jesteśmy zgubieni!

— Są dziesiątki wozów, które przez całą noc stoją na ulicy

lub na bulwarze. Nic prostszego jak wziąć jeden z nich!

— Ukraść?

— Nie, pożyczyć - poprawiła mnie Nina stanowczym

głosem.

- Przyprowadzimy wóz tutaj, włożymy do środka

dziewczynę, potem pojedziemy trochę dalej i zostawimy go na

drodze. Właściciel zgłosi kradzież wozu, policja odnajdzie

background image

samochód i dziewczynę. – Chwyciła mnie za rękę. - Nie mogę się

pogodzić z myślą, że porzucisz ją w kopalni, Harry. Trzeba, żeby

ją znaleźli, i to szybko.

Zawahałem się, ale zdawałem sobie sprawę ze słuszności

jej rozumowania.

- To ryzykowne, ale masz słuszność. Nie ma innego

wyjścia.

- Popatrzyłem na zegarek, jedenasta minęła. - Pójdę

zobaczyć, czy uda mi się znaleźć nie zamknięty samochód.

— Pójdę z tobą.

— Zgoda.

Włożyłem gazety do walizki, walizkę do szafy, po czym

wyszliśmy z domu. Trzymając się pod ramię, szliśmy spokojnie

ulicą jak zwyczajna para korzystająca ze spaceru przed udaniem

się na spoczynek.

Przyszliśmy na bulwar równoległy do naszej ulicy.

Wzdłuż chodnika stały liczne samochody, po jednej i po drugiej

stronie szosy. Kiedy przechodziliśmy obok starego forda,

zatrzymaliśmy się oboje rówocześnie.

- Ten by się nadawał - powiedziałem.

Nina skinęła głową. Rozejrzawszy się na wszystkie strony,

otworzyła torebkę i wyjęła rękawiczki.

- Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała. Oparła się o wóz,

włożyła rękawiczki. - Obejmij mnie, Harry. Udawajmy parę

zakochanych. Zobaczę, czy drzwi są zamknięte.

Objąłem ją.

Gdyby przypadkiem ktoś patrzył przez okno z okolicznych

domów, ujrzałby mężczyznę i kobietę objętych czule - codzienny

widok na każdej ulicy.

- Drzwi są otwarte - oświadczyła Nina.

Odsunąłem się od niej i obejrzałem dokładnie dom,

naprzeciw którego stał ford. Mieszkania na górze były oświetlone,

ale okna na pierwszym piętrze były ciemne.

Nina otworzyła drzwi, wślizgnęła się za kierownicę i

zatrzasnęła drzwi. Zapaliłem papierosa, rozglądając się uważnie.

background image

Stałem na czatach.

Niemal natychmiast wysiadła.

— Jest na chodzie - powiedziała biorąc mnie pod ramię i

oddalając się stamtąd. - Wóz nie jest zablokowany.

— Nic nie można zrobić przed pierwszą - odparłem. -

Wróćmy lepiej do domu.

— Przejdźmy się. Nie mam ochoty czekać w domu.

Świetnie ją rozumiałem. Wolnym krokiem poszliśmy w

stronę morza. Plaża była pusta. Siedząc na nabrzeżu

wpatrywaliśmy się w dalekie światła Palm City na przeciwległym

brzegu.

- Harry, jesteś pewien, że ta dziewczyna została

zamordowana?

- spytała Nina po chwili. - Może popełniła samobójstwo?

— Niemożliwe. Została uduszona. Nie, to było na pewno

morderstwo.

— Kto mógł to zrobić?

— Nad tym właśnie zastanawiałem się bez przerwy. Jeśli

tego nie zrobił jakiś sadysta, który widział, że wchodzi sama do

pawilonu

- mogę się założyć, że inspiratorką tej zbrodni była Rhea -

ona jedna była zainteresowana.

I powtórzyłem Ninie wszystko, czego dowiedziałem się od

Tima Cowleya o prawie spadkowym we Francji.

- Gdyby Odette żyła, otrzymałaby automatycznie połowę

ogromnego majątku swego ojca. Malroux według opinii lekarzy

skazany jest na śmierć. Odette zmarła w momencie bardzo

dogodnym dla Rhei, ale trudno mi wyobrazić sobie; że zrobiła to

własnymi rękami. Jestem pewien, że jej alibi - była chora i zażyła

środek uspokajający-jest nie do podważenia. Posiada zbyt dużo

sprytu, żeby potknąć się z powodu fałszywego alibi. Wcześniej

czy później Renick dowie się, że Odette miała odziedziczyć

połowę majątku. Jeśli wpadnie na to, że porwanie było jedynie

inscenizacją, poszukiwania motywu zbrodni doprowadzą go do

Rhei. Jest dość cwana, aby domyślać się tego.

background image

- Harry, ona musi mieć kochanka. Nie chcesz mi chyba

wmówić, że kobieta taka jak ona zdecydowałaby się żyć z chorym

starcem. Widziałam jej zdjęcia. Jestem pewna, że ma kochanka.

Miała rację, oczywiście. Dziwiło mnie, że nie pomyślałem

wcześniej o tej ewentualności.

- Pozwól, że się przez moment zastanowię. Podsunęłaś mi

pewną myśl - zapaliłem papierosa, wzburzony. - Przypuśćmy, że

ma kochanka - podjąłem po chwili. - Rhea wtajemnicza go, że po

śmierci Malroux Odette odziedziczy połowę fortuny. Kochanek

uważa, że byłoby lepiej, gdyby oni obydwoje zagarnęli wszystko.

Ani jedno, ani drugie nie chce wziąć na siebie ryzyka

zamordowania Odette. Szukają więc kozła ofiarnego i wybór pada

na mnie. Porwanie było po prostu pretekstem. Wpadłem w

pułapkę i Odette również. Dlaczego Odette? Zastanawiam się nad

tym, w każdym razie dała się nabrać. Rhea i jej amant idą na

pewniaka. Jeśli się nie uda, ja wypiję całe piwo. Im dłużej się

zastanawiam, tym bardziej dochodzę do przekonania, że masz

rację.

Za

tym

kryje

się

mężczyzna

- i to on zamordował Odette.

Rozmawialiśmy jeszcze z godzinę, snując najrozmaitsze

przypuszczenia. Usiłowaliśmy stworzyć sobie jakiś plan działania,

ale bez najmniejszego rezultatu. Przez cały czas myśleliśmy o

tym, że zbliża się moment, gdy będziemy musieli ukraść

samochód i przenieść zwłoki Odette. Ta perspektywa

przejmowała grozą nas oboje.

W dali jakiś zegar wybił godzinę pierwszą. Nina spojrzała

na mnie.

- Może już trzeba zabrać się do tego, nie sądzisz?

W drodze powrotnej oboje nie powiedzieliśmy ani słowa.

Szliśmy, trzymając się za ręce. Nie mieliśmy nic do powiedzenia.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak przerażające czeka nas

zadanie.

Ulica, przy której mieszkamy, była już całkiem pusta.

Zgaszono telewizory, sąsiednie domy pogrążone były w mroku.

Byliśmy sami w małym światku dzielnicy podmiejskiej.

background image

Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu Pacific Avenue i

Pacific Boule-vard.

- Poszukajmy wozu - powiedziałem.

Ciągnąłem Ninę wzdłuż bulwaru, aż do starego forda. W

żadnym domu nie paliło się światło. Nie wahając się ani przez

chwilę, Nina wśliznęła się za kierownicę i uruchomiła silnik.

Usiadłem obok niej, uważając bacznie, żeby niczego nie dotknąć.

Pojechała na naszą ulicę i zatrzymała się przed bungalowem.

Wysiadłem, by otworzyć bramę i drzwi garażu. Nina włączyła

wsteczny bieg i wjechała w aleję. Kiedy zderzak forda dotknął

packarda, wyłączyła silnik i podeszła do mnie. Obydwoje

wbiliśmy wzrok w bagażnik. Nadeszła chwila działania.

— Idź, poczekaj na mnie w domu - powiedziałem.

— Chcę ci pomóc, Harry - wyjąkała.

Objąłem ją i przycisnąłem do piersi. Zdawałem sobie

sprawę, jak wielki strach musiała przezwyciężyć, żeby mi to

zaproponować.

— Sam się tym zajmę. Zostaw mnie.

— Będę czuwała przy bramie, na wszelki wypadek...

Podeszła do ogrodzenia i rozejrzała się na wszystkie strony.

Wszedłem do garażu, wziąłem dłuto i podważyłem klapę

bagażnika forda. Po chwili uniosłem ją.

Następnie otworzyłem bagażnik packarda.

Zegar w oddali wybił kwadrans po pierwszej.

Udało mi się nie bez trudu wydobyć zwłoki i przenieść je

do skradzionego wozu. Ta makabryczna czynność przejęła mnie

grozą i pozostanie mi w pamięci na całe życie.

Nina stała na czatach, a ja wszedłem do domu, zabrałem

walizkę, położyłem ją przy zwłokach i zamknąłem bagażnik.

- Jedźmy! - powiedziałem do Niny.

Wsiedliśmy do wozu. Opierała się o mnie. Czułem, że cała

drży. Zatrzymałem się na skraju bulwaru. Tam zostawiliśmy

forda. Bez słowa wróciliśmy pieszo do domu. Nie spotkaliśmy

nikogo.-

Zamykałem drzwi wejściowe, kiedy Nina ze zdławionym

background image

krzykiem padła zemdlona na podłogę.

background image

Rozdział 11

Zwłoki Odette znaleziono nazajutrz rano około dziesiątej.

Siedziałem w biurze i czekałem z trwogą na dzwonek

telefonu.

Ostatnia noc była makabryczna. Kiedy Nina wróciła do

przytomności, zdradzała objawy załamania psychicznego.

Sprawiło mi to mnóstwo kłopotów. W końcu dałem jej dwie

pastylki nasenne. Widząc, że leży pogrążona w głębokim śnie,

udałem się do garażu, żeby wyjąć z bagażnika walizkę z rzeczami

Odette. Obejrzałem wszystkie zakamarki bardzo dokładnie, czy

nie został jakiś ślad po Odette, na wypadek, gdyby żołnierze

wrócili i chcieli sprawdzić zawartość bagażnika. Wyczyściłem

nawet wnętrze odkurzaczem.

Zaniosłem walizkę do piwnicy i rozpaliłem piec

centralnego ogrzewania. W walizce leżała czerwona suknia, którą

Odette miała na sobie u „Piratów”, ruda peruka, biały płaszcz

plastykowy i neseserek z drobiazgami toaletowymi. Spaliłem

wszystko wraz z walizką.

Nie spałem niemal przez całą noc i nazajutrz rano, kiedy

szedłem do pracy, byłem w opłakanym stanie. Nina sprawiała

wrażenie chorej. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dręczył nas

strach. Wiedzieliśmy przecież, że lada chwila odnajdą ciało.

Nie mogłem pracować. Siedziałem przy biurku przed

otwartą teczką, paliłem papierosa za papierosem, czekając na

dzwonek telefonu.

Kiedy odezwał się wreszcie, moja ręka tak drżała, że

słuchawka omal nie wypadła mi z dłoni.

-

Znaleziono

ją! - krzyczał Renick ogromnie

podekscytowany.

- Jest w dyrekcji policji. Przychodź natychmiast. Ja zaraz

także tam przyjadę.

Spotkałem go w towarzystwie komisarza Barty’ego. Stali

w hallu przed windą. Barty z niecierpliwością wciskał guzik.

background image

- Nie żyje - powiedział Renick, kiedy podszedłem do nich.

- Została zamordowana. Zaleziono ją w bagażniku

skradzionego samochodu, zaparkowanego przy Pacific Boulevard.

Z hallu przeszliśmy wprost na dziedziniec dyrekcji policji.

Stał tam ford otoczony czterema lub pięcioma inspektorami w

cywilu, którzy obserwowali pracę fotografa. Odwróciłem wzrok,

kiedy Renick oglądał wnętrze bagażnika.

- Niech lekarz sądowy zbada ciało, jak tylko fotograf

skończy swoją robotę - powiedział do jednego z inspektorów. -

Reszta niech obejrzy wóz, każdy kącik, centymetr po centymetrze.

- Nagle pochylił się nad bagażnikiem. - Hej! A to co? Wygląda jak

walizka z okupem.

Sięgnął po chustkę do nosa, chwycił przez nią rączkę

walizki i podniósł ją do góry.

- Chyba nie przypuszczacie, że są tam pieniądze? Jaka

ciężka!

- Położył walizkę, otworzył ją. Reszta policjantów

stłoczyła się wokół niego. - Wypchana gazetami!

Podniósł oczy i spojrzał na Barty’ego.

— Na miłość boską, co to znaczy?

— Niech pan zwróci uwagę na suknię - powiedział Barty. -

Barman w „Piratach” twierdzi, że była w czerwonej i w białym

plastykowym płaszczu. Przebrała się!

Miałem przeczucie, że narażam się na ryzyko, zostawiając

ją w sukni białoniebieskiej, lecz za nic na świecie nie odważyłbym

się rozebrać trupa i zmienić suknię. To było ponad moje siły.

- Skąd się wzięła ta suknia? - spytał Renick zaintrygowany.

- Słuchaj, Harry, weź samochód i jedź do Malroux. Spytaj

jego żonę, czy Odette miała taką suknię jak ta i przyprowadź

kogoś dla zidentyfikowania zwłok.

Spojrzałem na niego uważnie.

— Chcesz, żebym się zobaczył z panią Malroux?

— Tak, oczywiście - odparł Renick z niecierpliwością - i

przekaż staremu nowinę. Przyślij O’Reilly’ego dla rozpoznania

denatki. Nie chcemy, żeby ją widział Malroux. Gdyby nalegał,

background image

uprzedź go, że widok jest bardzo smutny. W każdym razie

dowiedz się o suknię, to bardzo ważne.

— Dobrze - odparłem.

Odprężyłem się nieco na myśl, że oddalę się od forda z

jego makabryczną zawartością. Wsiadłem do samochodu

policyjnego i wyjechałem z dziedzińca. Teraz będę miał

przynajmniej okazję do porozmawiania z Rheą. Renick dowie się

z łatwością, skąd się wzięła białoniebieska suknia. Rhea sama ją

kupiła. Będzie to dla niego największą niespodzianką.

W dziesięć minut później zatrzymałem wóz przed

rezydencją Mal-roux. Pobiegłem schodami do góry i

zadzwoniłem.

background image

Drzwi otworzył kamerdyner.

- Jestem z dyrekcji policji - oświadczyłem. - Czy mogę

zobaczyć się z panem Malroux?

Kamerdyner cofnął się, żeby mnie przepuścić.

— Pan Malroux dzisiaj czuje się bardzo źle. Leży jeszcze

w łóżku. Wolałbym mu nie przeszkadzać.

— A więc proszę zawiadomić panią Malroux... To bardzo

ważne.

— Zechce pan łaskawie poczekać...

Wyszedł na korytarz. Odczekałem chwilę, potem cicho, na

palcach, poszedłem za nim. Pchnął szklane drzwi i wyszedł na

patio, gdzie na kanapce plażowej leżała Rhea. Miała na sobie

białoniebieską bluzkę sportową i białe spodnie. Wydawała mi się

zdumiewająco piękna i spokojna, ozłocona promieniami słońca.

Czytała gazetę, na dźwięk kroków kamerdynera podniosła oczy.

Nie zostawiłem mu czasu i zanim zdołał mnie zameldować,

wszedłem na patio.

Rhea ujrzawszy mnie drgnęła, zaskoczona. Zmarszczyła

brwi, zasłoniła oczy powiekami i przybrała obojętny wyraz

twarzy.

- Co się stało? - spytała kamerdynera. Kiedy się odwrócił,

zbliżyłem się do niej.

- Przychodzę z polecenie dyrektora policji. Żałuję, że

przeszkadzam, ale sprawa jest ważna.

Rhea ruchem ręki odprawiła kamerdynera. Czekaliśmy w

milczeniu, aż zamknie za sobą drzwi. Chwyciłem krzesło i

usiadłem.

- Dzień dobry - powiedziałem. - Czy pani sobie mnie

przypomina? Przechyliła się w tył, sięgając po papierosa. Jej

ruchy były całkowicie opanowane.

— Czy to konieczne, żebym sobie pana przypomniała? -

odparła unosząc brwi do góry. - Czego pan sobie życzy?

— Odnaleziono Odette - powiedziałem - ale nie w

pawilonie, który pani przeznaczyła na ten cel. Leżała w bagażniku

skradzionego wozu.

background image

Strzepnęła do popielniczki popiół z papierosa.

— Och! Ona nie żyje?

— Pani doskonale wie, że nie żyje!

— Pokłóciliście przy podziale łupu? Ależ panie Barber, nie

musiał jej pan zabijać?

Jej bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi.

— Nie wykręci się pani tak łatwo. Pani jest

odpowiedzialna za jej śmierć i dobrze o tym wie!

— Doprawdy? - znów uniosła brwi do góry. - Tylko pan

mógł to zrobić.

background image

— Niech się pani nie łudzi. Tylko pani miała motyw. Po

śmierci męża połowę majątku otrzymałaby jego córka. O wiele

lepiej jest zagarnąć wszystko, prawda?

— Oczywiście - uśmiechnęła się. - Ale tak się złożyło, że

to pan organizował porwanie. Tak się złożyło, że to pan miał się z

nią spotkać w pawilonie. Leżałam w łóżku, kiedy umarła, i mogę

to udowodnić.

— Jeśli mnie zamkną, panią spotka to samo.

— Doprawdy?

— Przypuszczam, że łatwiej mnie uwierzą niż panu. Nie

sądzę, żeby policja dała wiarę zeznaniom byłego więźnia!

- Słusznie, ale proszę sobie wyobrazić, że zrozumiałem to

od samego początku. Zastosowałem środki ostrożności. Ukryłem

magnetofon w pawilonie. Wszystkie nasze rozmowy na temat

porwania są utrwalone na taśmie. I jeśli pani sobie wyobraża, że

potrafi uniknąć odpowiedzialności, popełnia pani poważny błąd.

Zamarła, oczy wlepiła we mnie.

— Magnetofon?

— Jak

najbardziej.

Cała

nasza

rozmowa

jest

zarejestrowana. Pani miała motyw. Może mnie poślą do komory

gazowej, ale pani zarobi co najmniej dwadzieścia lat.

Tym razem zadałem jej mocny cios. Maska obojętności

opadła nagle z jej twarzy. Zbladła, zacisnęła zęby. Wyglądała,

jakby przybyło jej dziesięć lat.

— Pan kłamie! - krzyknęła z wściekłością.

— Tak pani myśli? Jeśli wpadnę, pani wpadnie także. Nie

była pani tak przebiegła, jak się pani zdawało. Teraz powinna pani

marzyć tylko o jednym, żeby mnie nie aresztowali.

— A więc nie jest pan takim idiotą, jak myślałam.

Zobaczymy, jak się to ułoży.

— Istotnie, zobaczymy.

Nagle szklane drzwi zakołysały się. Spojrzałem za siebie.

Wysoki mężczyzna, świetnie zbudowany, w eleganckim

mundurze szofera, stanął na progu - prawdopodobnie O’Reilly,

eks-policjant. Przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zaskoczyło

background image

mnie, że był mniej więcej w tym samym wieku co ja. Włosy

blond, o rudawym odcieniu, nosił ścięte na jeża. Mocno mięsista

twarz była piękna, ale pospolita. Myszkujące szare oczy miały

przenikliwe spojrzenie, charakterystyczne dla pracowników

policji.

- Samochód czeka na panią - zaanonsował.

- Nie wychodzę dziś - oświadczyła Rhea wstając. – Mister

Malroux bardzo źle się czuje.

background image

Podeszła do szklanych drzwi.

- Pani Malroux... - powiedziałem.

Zatrzymała się i spojrzała na mnie.

- Kiedy znaleziono zwłoki miss Malroux, miała na sobie

białoniebieską sukienkę z taniutkiej tkaniny. Przypomina pani

sobie zapewne, że wyszła z domu w czerwonej sukni. Porucznik

Renick prosił mnie, abym się dowiedział, czy pani wie, skąd

miała tę sukienkę.

Myślałem, że tym pytaniem wprawię ją w zakłopotanie,

ale pozostała nie przenikniona.

- Oczywiście - odparła. - Osobiście kupiłam jej tę suknię.

Zostawiała ją w samochodzie i wkładała przed pójściem na plażę.

Może pan to przekazać porucznikowi.

Odwróciła się i wyszła, a O’Reilly przytrzymał jej drzwi.

Nagle zrobiło mi się przykro, ogarnął mnie niepokój. Jeśli

mogła odpowiedzieć tak spokojnie na tego rodzaju pytanie, czy

nie zachodzi obawa, że potrafi wyjść z tej afery obronną ręką,

mimo taśm magnetofonowych? Może przyznać się, że była

wmieszana w porwanie, ale nie znaczy to jeszcze, że ma coś

wspólnego z morderstwem.

- Pan Barber, prawda? - spytał O’Reilly. Jego głos przejął

mnie drżeniem. - Porucznik opowiadał mi o panu. A więc

znaleziono ją?

„Uważaj - mówiłem sobie. - To eks-glina. Potrafi

wywęszyć najmniejszy podejrzany szczegół i oczywiście

wszystko przekaże Renickowi”.

- Tak, znaleziono ją. Renick chciałby, żeby pan przyszedł

zidentyfikować zwłoki.

O’Reilly skrzywił się.

— Stary może iść.

— Dziewczyna nie żyje od dwóch dni, była zamknięta w

bagażniku. Renick uważa, że lepiej, aby jej Malroux nie widział.

— Dobrze, zgoda. - Jego szare oczy spoczęły na mnie. -

Czy znaleziono okup?

— Nie, jeszcze nie.

background image

— Mówiłem porucznikowi: „Jeśli znajdziecie okup,

znajdziecie mordercę”. O to tylko chodzi.

— Czekają na nas, chodźmy.

— Muszę powiedzieć staremu, dokąd idę. To nie potrwa

długo - Oddalił się, ale nagle stanął.

— Czy podejrzewają kogoś? Nie domyślają się, kto ją

udusił? Czy zdjęcie umieszczone we wczorajszych gazetach dało

jakieś rezultaty?

Wymierzył mi cios w samo serce. Zapomniałem zupełnie

o zdjęciu.

background image

— Nie.

— Porucznik to sprytna sztuka. Na pewno potrafi wyjaśnić

tę sprawę. Pracowaliśmy kiedyś razem. On zna swój zawód.

Patrzyłem jak się oddala, wyjąłem papierosa. Zapalałem

go właśnie, gdy nagle wstrząsnął mną dreszcz. „Czy podejrzewają

kogoś? Nie domyślają się, kto ją udusił?”

Nie powiedziałem nikomu, ani Rhei, ani jemu, w jaki

sposób zginęła Odette. Dopiero niedawno odkryto ciało. Nawet

prasa nie została jeszcze poinformowana. Skąd O’Reilly wiedział,

że została uduszona?

Papieros wypadł mi z ręki.

A więc to on! Kochanek! Eks-glina, zaufany Renicka,

mający możliwość dowiedzenia się o wszystkim, co się dzieje.

Żył w tym samym domu, w odległości kilku metrów od sypialni

Rhei.

A więc to był O’Reilly! Jakże inaczej mógł wiedzieć, że

Odette została uduszona. Jasne - to on jest mordercą!

II

W pięć czy sześć minut później O’Reilly przyszedł do

mnie na patio.

Przez ten czas otrząsnąłem się z szoku, jakim dla mnie

było to odkrycie i zastanowiłem się uważniej nad moją hipotezą.

O’Reilly wydawał mi się zdolny do dokonania tego czynu.

Postanowiłem być rozsądny, nie zdradzać się niczym, że jego błąd

nie uszedł mojej uwagi i wzbudził moje podejrzenia. Rhea

ostrzegła go już pewnie, że nasze rozmowy są zarejestrowane na

taśmie magnetofonowej. Na pewno było to dla niego mocnym

wstrząsem, tak jak dla Rhei, ale nie będzie czuł się zbytnio

skompromitowany. Muszę wyplątać się z tego i oskarżyć go o

zamordowanie Odette, zanim policja obarczy mnie tą zbrodnią.

Zbliżał się do mnie krokiem miękkim, bezszelestnym, jak

bokser. Z trudem tylko udało mi się zachować spokojny wyraz

twarzy.

background image

— W porządku?

— Tak.

Jeśli znał tajemnicę taśm magnetofonowych, nic w jego

zachowaniu na to nie wskazywało. Był tylko nieco zamyślony.

Wyszliśmy razem z willi i wsiedliśmy do wozu

policyjnego.

- Czy mister Malroux został powiadomiony? - spytałem

siadając za kierownicą.

— Tak. - Zajął miejsce obok mnie. - To ciężki cios dla

niego... Jedyna córka!

— Pani Malroux całkiem dobrze zniosła to nieszczęście -

mówiłem zjeżdżając aleją. - Czy lubiły się z tą młodą

dziewczyną?

— Żyły bardzo dobrze ze sobą - odparł O’Reilly, może

nieco zbyt oschłym głosem. - Ale ona nie jest wylewna.

Demonstracja uczuć to nie w jej stylu.

Postanowiłem obrócić nóż w ranie.

- Porucznik opowiadał, że pani Malroux odziedziczy cały

majątek swego męża. Z jej punktu widzenia, śmierć dziewczyny

nastąpiła w odpowiednim momencie.

Poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Widziałem jak

drży jego potężne, muskularne ciało. Nie miałem odwagi spojrzeć

mu w oczy.

- Myślę, że chyba było dosyć dla nich dwóch - mruknął.

Może był to efekt mojej fantazji, lecz zdawało mi się, że w jego

głosie wyczułem niepokój.

- Istnieją kobiety, które nigdy nie zadowalają się połową.

Pani Malroux wygląda na taką, która nie chciałaby się z nikim

dzielić.

Czułem, że bada mnie wzrokiem. Patrzyłem prosto przed

siebie.

— Czy tak samo myśli porucznik?

— Nie pytałem go o to.

Milczeliśmy przez chwilę, po czym mówił dalej:

- Opublikowanie tego zdjęcia było naprawdę genialnym

background image

pomysłem. Typ z fotografii podobny jest do pana jak dwie krople

wody.

Ten kontratak nie zdenerwował mnie.

- To jestem ja - odparłem. - Zdobyliśmy rysopis

człowieka, którego widziano w towarzystwie małej Malroux u

„Piratów”. Był mniej więcej tego wzrostu i tuszy co ja.

Zaofiarowałem się, żeby pozować do zdjęcia.

Nie nalegał więcej.

- Prawdę mówiąc, pan również ma podobną sylwetkę.

Na tę uwagę także nie zareagował.

Jechaliśmy chwilę w milczeniu.

- Znaleziono walizkę - powiedziałem. - Była zamknięta

wraz z ciałem w bagażniku.

Potężne, kwadratowe dłonie O’Reilly’ego spoczywały na

jego kolanach. Zauważyłem, że lekko drgnęły.

— Odzyskano okup?

— Tego nie powiedziałem. Znaleziono walizkę wypchaną

starymi gazetami. Czy wiedział pan, że istniały dwie identyczne

walizki?

background image

Znów poczułem jego wzrok na sobie.

— Tak.

— Wie pan, co myślę? Ktoś musiał zamienić walizki,

zanim Malroux opuścił willę, żeby zawieźć okup. To nie było

zbyt wielką sztuką.

Tym razem trafiłem w dziesiątkę. Papieros wypadł mu z

ręki.

- Do czego pan zmierza? Kto mógł dokonać zamiany?

W jego głosie nagle zabrzmiał gniew. Schylił się, żeby

podnieść papierosa i wyrzucił go przez okno.

- Och! To moja czysto osobista hipoteza! Według mnie,

oto jak wyglądał przebieg wydarzeń: dziewczyna została

porwana. Stary przygotował pieniądze na okup. Jego żona nagle

doznała olśnienia. Jeśli wyprowadzi w pole porywaczy, zabiją

dziewczynę. Po śmierci córki pani Malroux będzie jedyną

spadkobierczynią. Wypycha więc gazetami drugą walizkę i

zamienia je tuż przed wyjazdem Malroux w celu złożenia okupu.

W ten sposób zagarnia pięćset tysięcy dolarów kieszonkowego, a

po śmierci męża zainkasuje jego wszystkie miliony.

Siedział bez ruchu przez chwilę, po czym zapytał

szorstkim, zdławionym głosem:

— Czy porucznik tak właśnie myśli?

— Jeszcze z nim nie rozmawiałem. To jest moja hipoteza.

— Bez blagi? - odwrócił się i zaszczycił mnie wściekłym

spojrzeniem. - Dam panu radę: niech się pan nie daje ponosić

swojej fantazji. Ci ludzie mają długie ręce. Jeśli będzie pan

rozsiewał takie plotki bez najmniejszego uzasadnienia, może pan

spodziewać się najgorszych konsekwencji.

— Wiem o tym - odparłem. - To są po prostu

przypuszczenia. Ale co pan o tym myśli?

— To głupota! - krzyknął z wściekłą miną. - Pani Malroux

nigdy nie zrobiłaby nic podobnego!

- Ach tak? Doprawdy, wierzę panu na słowo. Pan ją zna

lepiej niż ja.

Kiedy wjeżdżałem na dziedziniec dyrekcji policji, nie

background image

potrafił wciąż znaleźć odpowiedzi, żeby mi zatkać gębę.

Zatrzymałem wóz i wysiadłem.

Udaliśmy się razem do kostnicy. Puściłem O’Reilly’ego

przodem.

Renick i Barty siedzieli na jednym ze stołów, dyskutując z

ożywieniem. W kącie na innym stole leżało ciało nakryte płótnem.

O’Reilly uścisnął

rękę Renicka i skinął głową

komisarzowi Barty’emu.

- A więc znaleźliście ją? - spytał.

Obserwowałem zachowanie O’Reilly’ego. Był tak

niewzruszony i opanowany jak inni policjanci.

Patrzyłem jak przechodził przez pokój z Renickiem, ale

kiedy porucznik odsłonił płótno, odwróciłem się. Znów oblał

mnie zimny pot. Usłyszałem pytanie Renicka:

— Czy to ona?

— Tak... biedna dziewczyna! A więc została uduszona?

Nie ma żadnych śladów, poruczniku?

— Jeszcze nie. A ojciec? Jak przyjął tę wiadomość?

— Nie jest z nim dobrze - O’Reilly potrząsnął głową. - W

tej chwili siedzi przy nim lekarz.

— Biedny stary!

Podeszli do Barty’ego i do mnie.

- Dobrze, O’Reilly - rzekł Renick. - Dziękuję, że pan

przyszedł. Nie zatrzymuję pana. Mam dużo pracy.

Uścisnął mu rękę, skłonił się Barty’emu, mnie obdarzył

groźnym spojrzeniem i wyszedł.

Renick zwrócił się wówczas do jednego z inspektorów,

siedzących pod ścianą.

- Niech pan powie lekarzowi, że teraz może się nią zająć.

Po czym dał mi znak głową, opuścił kostnicę i wyszedł na

podwórze. Obaj z Bartym szliśmy za nim.

— Co pani Malroux powiedziała o sukni, Harry? - spytał

Renick w korytarzu prowadzącym do biura oddanego mu do

dyspozycji.

— Ona zna tę suknię, sama ją kupiła. To sukienka

background image

plażowa, którą dziewczyna trzymała w samochodzie. Wkładała ją

przed wyjściem na plażę, żeby nie zniszczyć rzeczy, które nosiła

w mieście.

Renick otworzył drzwi do swego gabinetu, a my

weszliśmy za nim.

- Zastanawiam się, dlaczego się przebrała. Coś tu nie gra -

powiedział zamyślony.

Usiadł za biurkiem i nogi położył na blacie. Barty i ja

usiedliśmy na krzesłach.

— Dlaczego ta walizka wypchana była gazetami? To mnie

intryguje.

— Gdzie jest okup? - Renick wziął z biurka nóż do

rozcinania papieru i krótkimi ruchami rozcinał bibułę. - Wracam

ciągle do tego: porwał ją ktoś, kogo znała. Fakt, że porywacz

posłużył się nazwiskiem Jerry Williamsa świadczy o tym. Trzeba

przesłuchać wszystkich kolegów małej, żeby dowiedzieć się, co

robili w tym czasie, kiedy ona była u „Piratów”. Chce się pan tym

zająć?

Barty wstał.

- Natychmiast.

Po jego odejściu Renick zwrócił się do mnie:

background image

- Jak tylko lekarz skończy swoją robotę, każ

sfotografować suknię. Może ktoś ją zauważył, kiedy Odette miała

ją na sobie.

Zapukano do drzwi. Jakiś policjant wsunął głowę do

środka.

— Pewien facet chce z panem mówić. Nazywa się Chris

Keller. W sprawie zdjęcia, które ukazało się dzisiaj w prasie.

— Przyprowadź go tutaj - powiedział Renick zdejmując

nogi z biurka.

Zmobilizowałem się natychmiast, mocno zaniepokojony.

Do pokoju wszedł mężczyzna z wyglądu podobny do mnie.

Zatrzymał się, jego wzrok wędrował od Renicka do mnie.

Obserwowałem jego reakcję, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały

się, ale zdawał się nie poznawać mnie. Ja na pewno nigdy go nie

widziałem. Uspokoiłem się trochę.

— Pan Keller? - spytał Renick wstając i podając mu rękę.

— Tak, to ja, poruczniku, widziałem tę fotografię. -

Wyciągnął gazetę, w której znajdowała się moja fotografia z

zamazaną twarzą. - Zdaje mi się, że go widziałem.

— Niech pan siada, proszę podać swój adres.

Keller usiadł. Wyjął chustkę i otarł z potu opaloną twarz o

sympatycznej brzydocie. Oświadczył, że mieszka przy Western

Avenue i podał numer swego domu.

— Gdzie pan widział tego człowieka?

— Na lotnisku.

Serce zaczęło walić mi w piersi. Wyjąłem ołówek i

zacząłem kreślić esy floresy na bibule leżącej na biurku.

— Kiedy to było?

— W sobotę wieczorem.

Renick zaczął okazywać zainteresowanie.

— O której godzinie?

— Około jedenastej.

— Jak pan może być tak pewny, że chodzi o mężczyznę,

którego szukamy?

Keller, zmieszany, zaczął wiercić się na krześle.

background image

— Wcale nie jestem tego pewien, panie poruczniku. Moją

uwagę zwrócił jego garnitur. Miałem zamiar kupić sobie coś w

tym rodzaju. Byłem w hallu na lotnisku. Czekałem na przyjaciela,

który miał przylecieć z Los Angeles, kiedy wszedł ten facet. Jego

ubranie przyciągnęło mój wzrok. Bardzo mi się podobało. Dzisiaj,

kiedy spostrzegłem to zdjęcie w gazecie, przyszło mi na myśl, że

powinienem może pana o tym powiadomić.

— Miał pan słuszność! Czy poznałby pan tego człowieka?

Keller potrząsnął przecząco głową.

- Prawdę powiedziawszy, nawet nie spojrzałem na jego

twarz. Interesował mnie tylko jego garnitur.

Renick westchnął, zrozpaczony. Wreszcie zadał pytanie,

którego się obawiałem.

— Czy był sam?

— Nie, był z dziewczyną.

Renick podniósł się powoli. Z trudem opanowywał

wzburzenie.

— A tej dziewczynie przyjrzał się pan, panie Keller?

Uśmiechnął się szeroko.

— Oczywiście. Rzadko nie przyglądam się ładnym

dziewczynom.

— Jak była ubrana?

— Miała białoniebieską sukienkę. Nosiła duże okulary

przeciwsłoneczne. Włosy miała rude, właśnie takie najbardziej mi

się podobają.

— Ruda? - Renick, który spacerował po pokoju, nagle

stanął. - Czy jest pan pewien?

— Jak najbardziej.

Wyjąłem chustkę i dyskretnie wytarłem twarz.

- Taylor? Przynieś natychmiast suknię dziewczyny.

Odłożył słuchawkę. Keller, zbity z tropu, wyjaśniał:

— Myślałem, że pana interesuje mężczyzna, a nie

dziewczyna, poruczniku.

— Co robiło tych dwoje? - pytał Renick, nie odpowiadając

na uwagę Kellera.

background image

Keller, na widok poważnej i skupionej miny swego

rozmówcy, zesztywniał.

- Weszli do hallu. Mężczyzna niósł walizkę. Dziewczyna

podała bilet do kontroli, mężczyzna wręczył jej walizkę. Potem

odszedł, a dziewczyna zniknęła za drzwiami.

- Czy widział pan, że rozmawiali ze sobą?

Keller zaprzeczył ruchem głowy.

- Teraz kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że

nie zamienili ani słowa. Facet podał tylko walizkę i zniknął.

Wszedł policjant, niosąc białoniebieską, płócienną

sukienkę. Renick rozłożył ją na biurku.

— To ta - rzekł Keller stanowczo. - Bardzo milutko w niej

wyglądała.

— Jest pan pewien?

— To na pewno ta suknia, poruczniku.

— Świetnie, panie Keller. Będę pana jeszcze potrzebował.

Dziękuję za pomoc.

Dał znak policjantowi, żeby wyprowadził Kellera. Potem

podniósł słuchawkę i wezwał komisarza Barty’ego.

Miałem uczucie, że pętla coraz mocniej zaciska się wokół

mojej szyi. Siedziałem dalej w kącie i bazgrałem na bibule,

umierając ze strachu.

— Jest coś dziwnego w tej całej historii - powiedział

Renick siadając z powrotem za biurkiem. - Od początku wydaje

mi się, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłym kidnaperstwem.

— Co przez to rozumiesz? - spytałem, choć zdawałem

sobie sprawę, że mój głos jest okropnie zachrypnięty.

— Nic jeszcze nie wiem, ale spróbuję dojść do sedna

rzeczy! Wszedł Barty.

— Co się stało?

Renick przekazał mu informacje dostarczone przez

Kellera. Barty zmarszczył brwi i usiadł na skraju biurka.

- Pojechała sama, ale to była ruda dziewczyna. A mała

Malroux jest brunetką. Obydwoje, Keller i stewardesa,

przysięgają, że ta dziewczyna była ruda. Pod jakim nazwiskiem

background image

figuruje w spisie pasażerów?

Renick wyjął teczkę i zaczął ją przerzucać.

- Anna Harcourt, leciała do Los Angeles. Kto to może być

ta Anna Harcourt?

— Słuchaj, Barty, odłóż na bok wszystko i zajmij się tylko

tą dziewczyną. Potrzebny mi jest jej rysopis. Weźcie chłopców do

roboty. Niech w Los Angeles przeprowadzą śledztwo. Chcę, żeby

sprawdzono wszystkie hotele. Może zatrzymała się w którymś?

— Do czego zmierzasz, John?

— Coś mnie intryguje w tej sprawie. Porywacz

oświadczył Odette Malroux, że mówi Jerry Williams, którego nie

widziała od dwóch miesięcy. Namawia ją, żeby poszła do tak

nędznego lokalu jak bar „Piraci”, gdzie nikt z tych młodych ludzi

nigdy nie chodził. Tam dziewczyna nagle znika. Świadkowie

stwierdzają, że o dziesiątej trzydzieści widzieli w jej samochodzie

barczystego mężczyznę w ciemnym garniturze. Słyszeli, ale nie

widzieli, jak odjeżdżał innym wozem. Ponadto widziano dobrze

zbudowanego mężczyznę w brązowym garniturze sportowym, o

godzinie jedenastej z dziewczyną ubraną w taką samą suknię, jaką

nosiła denatka. Z punktu widzenia chronologii wszystko się

zgadza. Od „Piratów” na lotnisko przejazd nie trwa dłużej niż pół

godziny.

Do tego momentu wszystko gra. Mogła być porwana.

Mogła być do tego stopnia sterroryzowana, że zgodziła się

zmienić suknię, włożyć rudą perukę, okulary przeciwsłoneczne, a

nawet odjechać z tym mężczyzną. Ale co się dzieje? - Uderzył

pięścią w biurko. - Ona odjeżdża sama! Było jeszcze czternastu

pasażerów w samolocie, same pary małżeńskie. Nie mogli mieć

nic wspólnego z dziewczyną. Stewardesa zna ich wszystkich!

Mężczyzna, który prowadził jej samochód, wyszedł z lotniska i

zniknął. Następnie zostaje równocześnie znaleziony trup

dziewczyny i walizka z okupem. Jest ona wypchana starymi

gazetami i do tego wszystkiego, żeby było trudniej zgadnąć,

dowiadujemy się, że istnieją dwie identyczne walizki. Jakie

wnioski pan z tego wyciąga? - zwrócił się do komisarza Barty’ego

background image

i uważnie mu się przyglądał.

- Może to było fikcyjne porwanie - odparł Barty. – Pod

warunkiem, że Anna Harcourt i Odette Malroux to jedna i ta sama

osoba. Trzeba to sprawdzić.

- Tak - potwierdził Renick. - Dobrze, niech pan idzie.

Trzeba dowiedzieć się wszystkiego o tej dziewczynie,

przeprowadzić poważne śledztwo.

Potem zbliżył się do mnie.

- Każ sfotografować suknię. Niech ją włoży któraś z

maszynistek i zamażcie twarz. Może jeszcze ktoś pozna tę

sukienkę. Każ opublikować to zdjęcie w całej tutejszej prasie i w

Los Angeles.

Zabrałem suknię i poszedłem do mojego pokoju. Miałem

wrażenie, że moje ciało jest kompletnie zwiotczałe. Pułapka

zamykała się zbyt szybko. Za dwadzieścia cztery godziny, albo i

wcześniej, Renick zacznie mnie podejrzewać. Muszę znaleźć jakiś

sposób, żeby udowodnić, że O’Reilly jest mordercą... ale jak?

Byłem zbyt zajęty przez kolejną godzinę, żeby móc

zastanowić się nad tym problemem. Kazałem sfotografować

suknię, zwołałem konferencję prasową i wydałem dyspozycje, by

przesłano klisze do Los Angeles.

Zbliżała się pora lunchu. Miałem zamiar coś przekąsić w

towarzystwie Renicka i Barty’ego, gdy zadzwonił telefon.

Byliśmy wszyscy trzej w gabinecie Renicka. Podniósł słuchawkę,

a potem przesunął aparat w moim kierunku.

— To Nina - powiedział. - Chce z tobą mówić. Wziąłem

słuchawkę.

— Tak - rzekłem. - Idę na obiad.

- Harry, czy nie zechciałbyś wrócić do domu? - Jej głos

miał dziwne brzmienie, jakiego nigdy jeszcze u niej nie

słyszałem. Dreszcze przebiegły mi po plecach. - Muszę z tobą

pomówić.

Za tym spokojnym głosem czaił się strach, który

sparaliżował mi ręce i nogi.

background image

— Przyjeżdżam - powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. -

Nina chce, żebyśmy zjedli razem lunch. Coś się tam stało. Na

pewno jakieś domowe kłopoty. Będę z powrotem za dwie

godziny.

— Zgoda, idź - mruknął Renick. Oglądał jakąś teczkę i

nawet nie podniósł głowy. - Weź jakiś wóz i staraj się nie wracać

później jak za dwie godziny, dobrze?

Natychmiast po wyjściu z gabinetu przebiegłem pędem

korytarz i skacząc po kilka stopni zbiegłem schodami.

Wskoczyłem do samochodu policyjnego i jak burza pognałem do

domu. Wiedziałem, że coś się stało. Nie domyślałem się, co to

mogło być, lecz po intonacji głosu Niny zorientowałem się, że

musiało zdarzyć się coś groźnego.

Zatrzymałem wóz przed bungalowem, pobiegłem aleją i

swoim kluczem otworzyłem drzwi.

- Nina?

- Jestem tutaj, Harry - odpowiedziała z salonu.

Przeszedłem przez przedpokój, otworzyłem drzwi i

stanąłem jak wryty.

Nina siedziała w fotelu, twarzą zwrócona do drzwi.

Wydawała się maleńka, przerażona. Była blada jak ściana.

Obok niej, ze skrzyżowanymi nogami, siedział O’Reilly.

Zamiast munduru szofera nosił dzisiaj sportową koszulę i zielone

spodnie. Dłubał zapałką w zębach. Uśmiechnął się, kiedy nasze

spojrzenia spotkały się.

W prawej ręce trzymał automatyczny rewolwer policyjny,

którego lufa była skierowana we mnie.

background image

Rozdział 12

- Wejdź, kochasiu, zabawimy się trochę - krzyknął

O’Reilly.

- Twoja żona, jak się zdaje, nie znajduje zbyt wiele

upodobania w rozmowie ze mną.

Podszedłem bliżej i stanąłem obok Niny. Szybko

ochłonąłem z zaskoczenia, spowodowanego obecnością tego

człowieka w moim domu. Moje przerażenie zamieniło się

stopniowo w zimną wściekłość.

- Niech się pan stąd wynosi, zanim wyrzucę pana za drzwi

- powiedziałem.

Roześmiał się pokazując sznur białych i równych zębów.

- Słuchaj, ojczulku, ty jesteś może cwaniak, ale nie

dorosłeś do mnie. Jednym palcem mógłbym powalić takich dwóch

jak ty!

Nina położyła rękę na moim ramieniu. Uściskiem palców

dała mi do zrozumienia, że muszę być rozsądny.

— Czego pan chce? - spytałem.

— Jak myślisz? Taśmy magnetofonowe! I zdobędę je, nie

łudź się!

— A więc to pan ją zabił?

Podrapał się w brodę, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Doprawdy? Wszystko wskazuje jednak na to, że ty to

zrobiłeś. Nie udawaj głupiego. Za dużo gadasz. Gdybyś nie

powiedział o tych taśmach, Rhea i ja mielibyśmy zmartwienie, ale

los chciał, że się wygadałeś. Te taśmy cholernie wkurzają Rheę.

Mnie one nie przeszkadzają, ale ponieważ pracujemy razem,

obiecałem, że je dla niej zdobędę.

— Wielka szkoda - odparłem - ale ich nie dostaniesz. Jeśli

ktoś je będzie miał, to Renick.

Zerknął na broń, którą trzymał w ręku, potem przeniósł

wzrok na mnie.

- Przypuśćmy, że skieruję moją pukawkę na lewą nogę

background image

twojej żony

- powiedział - Przypuśćmy, że nacisnę spust. Mogę to

zrobić, jeśli mi nie dasz tych taśm.

- Nie słuchaj go, Harry - rzekła Nina opanowanym głosem.

– Ja się go nie boję.

background image

- Pociągnij za cyngiel - powiedziałem. - Natychmiast

zjawi się co najmniej dziesięć osób, zanim będziesz mógł uciec.

Takim

bluffem

mnie

nie nabierzesz. A teraz wynoś się stąd!

Przechylił się w tył w fotelu i wybuchnął śmiechem.

— W końcu można było spróbować - rzekł. - Masz

słuszność. Nie będę strzelał ani do niej, ani do ciebie. - Wsunął

rewolwer do kieszeni. - Chcę dostać taśmy i ty mi je dasz. Gdzie

one są?

— W banku. Tam nie możesz ich odebrać.

— Słuchaj, kochasiu, pójdziemy po nie razem. Zbieraj się.

- Nie dostaniecie ich i basta. A teraz zmykaj!

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.

- Dobrze, jeśli tak do tego podchodzisz... - powiedział nie

ruszając się z miejsca. - Teraz przekonam cię, że mi je dasz. W tej

sprawie gra idzie o miliony dolarów. Te taśmy mogą zburzyć cały

plan, nad którym cholernie się nagłowiłem. Gwiżdżę na to, co się

stanie, byleby mi się ten skok udał. Mam dosyć pieniędzy, żeby

zastosować odpowiednie środki dla odzyskania taśm. A teraz coś

ci pokażę.

Wyjął z kieszeni mały flakonik z zielonego szkła,

wyciągnął korek i wylał ostrożnie jego zawartość na stolik, który

stał obok niego. Płyn był jak żywy. Syczał i gwizdał

rozprzestrzeniając się na środku stołu, żrąc politurę.

- To kwas solny - ciągnął dalej. - Tym się oblewa twarze

ludzi, którzy nie są domyślni. - Nagle jego oblicze przybrało

diabelski wyraz. - Znam bandę łajdaków, którzy za mniej niż sto

dolarów chlusną zawartość takiego flakonika w twarz twojej

żony, Barber. To ludzie brutalni. Nie wyobrażaj sobie, że

potrafisz ją obronić. Wślizną się tutaj, kiedy będziesz się najmniej

ich spodziewał, obleją kwasem twarz twojej żony, a potem zajmą

się tobą. Jeśli nie dasz mi taśm natychmiast albo najpóźniej za

dwanaście godzin, twoja żona oślepnie i będzie zeszpecona.

Czułem, jak palce Niny wbijają mi się w ramię. Oboje

wpatrywaliśmy się w płyn, który wrzał i syczał na stole.

background image

Obserwowałem O’Reilly’ego. Wyraz jego małych, szarych oczu

przekonał mnie, że tym razem nie bluffuje. Był zdolny do

wszystkiego. Nie byłem w stanie zapewnić Ninie bezpieczeństwa.

Przegrałem i wiedziałem o tym.

- Dobrze, chodźmy.

Nina uwiesiła się na moim ramieniu.

- Nie! Nie pójdziesz! On nie odważy się tego zrobić?

Harry... błagam cię!

background image

- To ja się wpakowałem w to draństwo, nie ty!

Skierowałem się ku drzwiom. Bez ruchu wpatrywała się

we mnie oczami rozszerzonymi ze strachu. Z kolei O’Reilly wstał

z fotela.

- On ma rację, ślicznotko. Niech pani siedzi cicho. I proszę

uważać, jak będzie pani sprzątać to świństwo. Nie trzeba poparzyć

tych pięknych paluszków!

- Harry! - krzyknęła Nina zrywając się z miejsca. - Nie rób

tego!

Wyszedłem z bungalowu i wsiadłem do samochodu.

O’Reilly szedł za mną. Usiadł obok mnie.

— Nie masz wyjścia, kochasiu! Lepiej było zamknąć gębę

na kłódkę. Teraz jesteś sam na placu boju. Jak daleko zaszedł

Renick? Nie wpadł jeszcze na twój ślad?

— Jeszcze nie.

Oddaliłem się od chodnika. Dławiła mnie wściekła

nienawiść do tego człowieka. Zrozumiałem, niestety za późno, że

w idiotyczny sposób ostrzegam Rheę mówiąc jej o taśmach

magnetofonowych. Jeśli ich się pozbędę, pozostanę „sam na placu

boju”, jak słusznie powiedział O’Reilly. Teraz moje zeznanie

będzie się ścierało z zeznaniem Rhei. Będzie mogła opłacić

najlepszych adwokatów, aby obalić moją wersję.

— Kiedy będą cię brali, durniu - oświadczył O’Reilly - nie

próbuj wrobić w to Rhei i mnie. Obydwoje mamy murowane alibi.

— Tym lepiej dla was - odparłem.

Zmierzyliśmy się wzrokiem. Zauważyłem w jego oczach

zakłopotanie.

— Nie masz wcale tragicznej miny faceta, który wpakował

się w taką kabałę - powiedział. - Nigdy bym nie przypuszczał, że

jesteś taki twardy!

— Ja sam wpakowałem się w to gówno i gotów jestem

ponieść konsekwencje. Na razie wszystko gra, jeśli chodzi o

ciebie, ale czekają cię jeszcze różne niespodzianki, gdyż nie znasz

się na kobietach.

Połknął przynętę. Odwrócił się i wbił we mnie wzrok.

background image

— Co chcesz przez to powiedzieć, do diabła?

— Zobaczysz. Od lat jestem dziennikarzem. Miałem

niejedną przygodę z tancerkami kabaretowymi. Znam ich

mentalność. W każdym razie jedno jest pewne: Rhea Malroux nie

ma zamiaru spędzić reszty swych dni z irlandzkim żłobem. Po

śmierci Malroux, kiedy zabierze całą forsę, nagle przestanie się

tobą interesować. Stopniowo będzie się odsuwała. Ona wie, jak

się do tego zabrać. Ani się obejrzysz, jak znów będziesz gliną

szukającym pracy.

— Co? Tak myślisz? - Jego cienkie wargi rozszerzyły się

w uśmiechu, ale oczy nie straciły okrutnego wyrazu. - Szkoda

fatygi, nie próbuj opowiadać mi historyjek, idioto. Dawno już nie

będzie ciebie na świecie, a my z Rheą będziemy parą małżeńską.

Udało mi się roześmiać.

- Nigdy nie słyszałem czegoś tak zabawnego! –

Zatrzymałem samochód przy chodniku przed wejściem do banku.

Była za trzy minuty druga i bank był jeszcze zamknięty. - Czy ty

naprawdę wyobrażasz sobie, że taka kobieta jak Rhea poślubi

kogoś takiego jak ty? Możliwe, że jestem głupcem, ale w takim

razie nie tylko ja nim jestem!

— Stul pysk, jeśli nie chcesz, żebym ci go przefasonował!

- mruczał purpurowy ze złości.

— Dobrze, dobrze. Nie powiem już ani słowa. Nie

wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy. - Po chwili odważyłem się

odezwać: - Ale ja wiem, co bym zrobił na twoim miejscu.

Popatrzył na mnie ponuro.

- Tak? A co byś zrobił?

Nagle ogarnęła mnie radość. Udało się, ryba chwyciła

przynętę. Czułem to.

- Zabezpieczyłbym się, żeby Rhea nie wyrzuciła mnie za

drzwi. Tak bym się urządził, żebym odtąd ja był górą...

Siedział nieruchomo. Wydawało mi się niemal, że słyszę,

z jakim wysiłkiem jego pracują szare komórki. Nagle uśmiechnął

się.

- Żal mi cię, biedny idioto. Jesteś naprawdę niezwykłym

background image

durniem.

W tej chwili otwarto drzwi banku.

- Ale powiem ci coś - ciągnąłem dalej. - Nie wyobrażaj

sobie, że wszystko jest załatwione. Jeszcze ci odpłacę, jak tylko

będę mógł. I Rhea odpłaci się na pewno. Będziesz wtedy w

jeszcze bardziej opłakanej sytuacji niż ja, ale na pewno nie będę ci

współczuł.

Wysiadł z samochodu.

- Idź, głupku. Szkoda śliny. Dawaj taśmy.

Weszliśmy do banku. Przyniosłem taśmy i wręczyłem mu

je. Nie mogłem nic innego zrobić.

— Tylko niech ich pan nie zgubi - powiedziałem kiedy

zabrał obydwa pudełka. - Mają one teraz dla pana taką wartość,

jaką miały dla mnie.

— Nie potrzebuję twoich rad.

Ale kiedy odchodził z banku na jego tęgiej twarzy o

regularnych rysach widniał niepokój.

background image

II

Wróciłem do biura o drugiej dziesięć. Z notatki czekającej

na mnie dowiedziałem się, że Renick zaraz po moim powrocie

chce się ze mną zobaczyć.

Mogło to znaczyć, że Renick już wie, że to ja byłem

mężczyzną w brązowym ubraniu sportowym. Ale doszedłem do

tego, że nic mnie to już nie obchodziło. Po tym, co przeszedłem,

byłem zmęczony. Jeśli Renick mnie zdemaskuje, będę zgubiony.

Nie miałem żadnego dowodu na to, co się stało naprawdę. Bez

najmniejszych trudności można mnie było oskarżyć o

zamordowanie Odette.

Jeśli chciałem ratować swoją skórę, musiałem dowieść, że

O’Reilly ją zadusił. Czułem, że wzbudziłem w nim podejrzenie i

że stracił zaufanie do Rhei. Jest mało prawdopodobne, żeby

zniszczył taśmy. Były jego jedynym atutem przeciwko niej. Jak

długo istniały, miałem jeszcze szansę na wybrnięcie z tego.

Nina z trwogą zapewne czeka na wiadomość,

zatelefonowałem więc do niej. Starałem się mówić bardzo

ostrożnie, gdyż rozmawiałem przez centralę.

— Już mu je dałem - mówiłem. - Nie było innego sposobu.

Nie mów nic. Pozwól, żebym ja mówił. To nie jest tak poważne,

jakby mogło się wydawać. Pogadamy o tym po moim powrocie.

Przyjdę zaraz, jak się tylko stąd urwę.

— Bardzo dobrze, Harry.

Jej poważny głos ścisnął mi serce.

- Nie bądź niespokojna, najdroższa. Wszystko się ułoży –

odłożyłem słuchawkę.

Była druga dwadzieścia, kiedy otworzyłem drzwi do

gabinetu Renicka.

Czytał właśnie jakiś raport. Jego szczupła twarz zdradzała

napiętą uwagę.

- Jeszcze dwie minuty - powiedział.

Moja wyobraźnia spłatała mi może figla, ale natychmiast

background image

odniosłem wrażenie z jego tonu, że nie jesteśmy na tej samej

przyjacielskiej stopie co półtorej godziny temu.

Usiadłem i zapaliłem papierosa. Stadium strachu już

minęło, stałem się fatalistą. Byłem zdecydowany bluffować do

końca, a jeśli mój bluff zakończy się niepowodzeniem, poddam

się losowi, jaki mnie czeka.

Odłożył w końcu raport na biurko, przechylił się w tył i

zaczął mi się uważnie przyglądać.

background image

Jego twarz nie zdradzała żadnego uczucia, ale wzrok

Renicka starał się przeniknąć w głąb mojej duszy. Badał mnie

teraz, jak detektyw analizujący podejrzanego, przynajmniej ja

miałem takie uczucie.

- Harry, czy nigdy nie widziałeś Odette Malroux? Nigdy z

nią nie rozmawiałeś? - spytał.

Serce zaczęło mi mocniej bić.

— Nie. Ta rodzina osiedliła się tutaj w czasie, kiedy byłem

w więzieniu. Nie miałem nigdy okazji przeprowadzić tam

wywiadu. - „Pierwsze kłamstwo” - pomyślałem. Odtąd będę

musiał stale kłamać, aż Renick złapie mnie na gorącym uczynku.

— Nic więcej o niej nie wiesz?

— Nic. - Strzepnąłem popiół do popielniczki. - Dlaczego

pytasz mnie o to, John?

— Och, tak sobie. Ważna jest dla mnie najmniejsza

wskazówka.

— Może ta okoliczność okaże się pomocna. Malroux jest

narodowości francuskiej. Według tamtejszego ustawodawstwa

dziecko nie może być wydziedziczone. Odette otrzymałaby

połowę ojcowskiego majątku, gdyby żyła. Teraz po śmierci

Malroux jego żona zagarnie miliardowy majątek.

— To interesujące.

Miałem wrażenie, że nie powiedziałem mu nic nowego.

Wiedział już o tym. Zapadło milczenie. Po chwili zapytał.

- Nie wiesz przypadkiem, czy miała kochanka? Nie była

dziewicą.

- Nic o tym nie wiem, absolutnie, John - twierdziłem z

uporem.

Drzwi się otworzyły i ukazał się inspektor Barty.

- Mam coś dla pana, John - powiedział, jakby mnie w

ogóle nie zauważył. - Policja w Los Angeles znakomicie się

spisała. Jeden z pierwszych hoteli, do którego dzwoniliśmy,

okazał się właściwym. Dziewczyna występująca jako Anna

Harcourt zatrzymała się w hotelu Regent. Hotel jest przyzwoity,

spokojny, nigdy nie działo się tam nic podejrzanego.

background image

Recepcjonista opisał dziewczynę. Nosiła białoniebieską

suknię. Przyjechała do hotelu taksówką o dwunastej trzydzieści.

Odnaleziono taksówkarza. Przypomniał sobie, że zabrał ją z

lotniska. O tej godzinie w Los Angeles lądował jedynie samolot z

Palm City. Dziewczyna całą niedzielę spędziła w pokoju i kazała

sobie tam przynosić posiłki. Oświadczyła, że się źle czuje. W

niedzielę rano przez międzymiastową otrzymała telefon z Palm

City i powtórnie, również z Palm City, tego samego dnia około

dziewiątej wieczorem. W poniedziałek również nie wychodziła z

pokoju. Dopiero o godzinie dziesiątej wyprowadziła się z hotelu i

wsiadła do taksówki. Taksówkarz oświadczył, że zawiózł ją na

lotnisko.

— Czy w pokoju hotelowym znaleziono odciski jej

palców?

— Jeszcze lepiej. Zostawiła szczotkę do włosów,

plastykową. Pokojówka zauważyła, że ją używała. Na tej szczotce

znajdują się wspaniałe odciski, które wysłali nam pocztą. Lada

chwila powinniśmy je otrzymać.

— Założę się, że Anna Harcourt to Odette Malroux -

stwierdził Renick. Wziął do ręki kartkę, którą czytał, gdy

wchodziłem do pokoju.

- Mam raport z sekcji zwłok. Uderzono ją, a potem została

uduszona. Żadnych śladów walki. Ktoś ją zaskoczył. A teraz

interesujący szczegół, Barty. Między palcami jej stóp i w obuwiu

znaleziono piasek, piasek z plaży. Wygląda na to, że pojechała na

plażę, bo miała tam jakieś spotkanie. Chłopcy z laboratorium

uważają, że będą mogli stwierdzić, z jakiej plaży pochodzi ten

piasek.

- Zawsze im się wydaje, że mogą wyczyniać cuda! –

mruknął Barty.

Miałem przykre uczucie, siedząc i słuchając ich rozmowy.

Doskonale zdawałem sobie sprawę, że obaj celowo tak się

zachowują, jakby zapomnieli o mojej obecności.

- Jeśli nie jestem ci potrzebny, John - powiedziałem

wstając - wrócę do mego biura. Czeka mnie mnóstwo pracy.

background image

Obydwaj odwrócili się i zaczęli mnie bacznie obserwować.

- Zgoda - odparł Renick - ale nie wychodź z biura.

Wkrótce będę cię na pewno potrzebował.

- Będę w moim pokoju.

Wyszedłem na korytarz.

Na schodach, które prowadziły do jedynego wyjścia na

ulicę, stało dwóch inspektorów zajętych rozmową. Spojrzeli na

mnie obojętnym wzrokiem.

Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi.

Czy ci dwaj pilnowali schodów? Chcieli się zabezpieczyć,

żebym nie uciekł?

Siadłem za biurkiem i czułem, że ogarnia mnie panika.

Czy byłem już zatrzymany? Czy Renick odgadł, że jestem

wmieszany w tę aferę?

Próbowałem pracować, ale nie byłem w stanie skupić

uwagi. Zacząłem chodzić tam i z powrotem po pokoju, paląc

papierosa za papierosem. Usiłowałem coś wymyślić, aby oskarżyć

O’Reilly’ego, ale nie widziałem sposobu.

Po godzinie poszedłem do toalety. Obaj inspektorzy wciąż

jeszcze gawędzili na schodach. W chwili, kiedy wracałem,

zadzwonił telefon.

- Czy nie zechciałbyś przyjść?

Teraz naprawdę nerwy odmówiły mi posłuszeństwa.

Gdyby nie obecność policjantów na schodach, może

próbowałbym uciec.

Wziąłem się w garść i poszedłem do gabinetu Renicka.

Zetknąłem się z nim w drzwiach.

- Meadows czeka na nas - powiedział wymijając mnie i

wszedł do gabinetu szefa.

Meadows podniósł głowę na nasz widok, przerywając

pracę.

- Co się dzieje? - spytał sięgając po cygaro. - O co chodzi,

John?

Renick usiadł. Podszedłem do pustego biurka, które stało

nieco z boku, i również usiadłem.

background image

- Szefie - odezwał się Renick - jestem teraz pewien, że ta

dziewczyna nigdy nie została porwana.

Meadows miał właśnie zamiar odgryźć koniuszek cygara,

ale znieruchomiał.

— Nigdy nie została porwana?

— To było fikcyjne porwanie, ukartowane przez nią i

mężczyznę w sportowym garniturze. Przypuszczam, że chodziło o

okup. Namówił dziewczynę, żeby mu pomogła. Jedynym

sposobem otrzymania pieniędzy od ojca było sfingowanie

porwania.

Na twarzy Meadowsa widoczne było zdumienie.

— Mam nadzieję, że pan jest pewien tego, co pan twierdzi,

John!

— Niemal pewien - odpowiedział Renick. Przekazał

Meadowsowi ostatnie informacje o Annie Harcourt nadesłane z

Los Angeles.

- Przed dziesięcioma minutami przesłali nam odciski

palców. To była Odette Malroux, co do tego nie ma najmniejszych

wątpliowści. Wiemy, że poleciała sama do Los Angeles i sama

wróciła. Inaczej mówiąc, udała się w tę podróż całkowicie

dobrowolnie. Na pewno nikt jej nie porwał.

- No tak, ale coś tu nie gra! - mruknął Meadows. - Więc

dlaczego została zamordowana?

- Jej wspólnik podjął okup i umówił się na spotkanie.

Prawdopodobnie chciał zagarnąć całą forsę i dlatego ją

zamordował.

Przez cały czas z taką siłą zaciskałem pięści, że paznokcie

wbijały mi się w ciało.

— Kim on jest? Czy wpadł już pan na jakiś ślad? - spytał

Meadows.

— Mam już sporo wskazówek, ale nie dość, aby móc go

aresztować - odparł Renick spokojnie. - Lekarz powiadomił mnie,

że w pantoflach denatki znajdował się piasek z plaży. W

laboratorium starają się ustalić, skąd pochodzi ten piasek. Mam

nadzieję, że im się to uda. Moim zdaniem, Odette umówiła się z

background image

mordercą na jednej z plaż ciągnących się wzdłuż wybrzeża.

Meadows wstał i zaczął chodzić po pokoju.

— Niech pan tego nie podaje do prasy, Barber. Taka

wiadomość mogłaby wywołać ogromny skandal.

— Tak - odparłem.

— Renick, czy pan naprawdę myśli, że ta mała chciała

wyciągnąć od ojca pół miliona dolarów?

— Sądzę, że morderca namówił ją do tego - odparł Renick.

- Był prawdopodobnie jej kochankiem. Dała się nabrać, wpadła w

pułapkę i została zamordowana.

Musiałem koniecznie coś powiedzieć. Nie mogłem

siedzieć jak posąg.

- Jeśli podjął okup - zauważyłem głosem nie tak

spokojnym, jakbym tego pragnął - dlaczego nie uciekł z całym

skarbem? Nie musiał przecież spotkać się z nią i ją zabić.

Renick rzucił na mnie szybkie spojrzenie, po czym

odwrócił wzrok. Zapalił papierosa.

- Załóżmy, że uciekł z pieniędzmi. Córka mogła

powiadomić ojca. Uważał widocznie, że naraża się na

niebezpieczeństwo, jeśli ją oszuka. Uciszenie jej na wieki

wydawało mu się pewniejsze.

Nagle zadzwonił telefon i Renick podniósł słuchawkę.

Słuchał przez chwilę, potem zawołał:

- Ach tak? Świetnie. Jest pan pewny? Dobrze. - Odłożył

słuchawkę i zwrócił się do Meadowsa. - Chłopcy z laboratorium

stwierdzili, że piasek znaleziony w jej obuwiu pochodzi z Plaży

Zachodniej. To jest sztuczna plaża. Są absolutnie pewni, że piasek

pochodzi z tej, a nie z innej plaży. Znajduje się tam

przedsiębiorstwo kąpielowe, które wynajmuje pawilony. To

pewnie na tej plaży mieli się spotkać. Zaraz tam jadę. Harry,

dobrze będzie, jak ze mną pojedziesz.

Tego właśnie pragnąłem uniknąć. Bill Holden zobaczy

mnie. Nagle przypomniałem sobie z przerażeniem, że nie

zapłaciłem mu za ostatnią noc.

— Lepiej, żebym zajął się swoją pracą, John. Mam

background image

zaległości - odparłem zdławionym głosem.

— Zostawmy te papierki! - powiedział Renick oschle. -

Tamto może poczekać. Pojedziesz ze mną.

— A teraz, Barber, proszę posłuchać: nie dawać

najmniejszej wzmianki do prasy - wtrącił Meadows. - Niech pan

powie dziennikarzom, że wciąż zajęci jesteśmy tą sprawą,

oczywiście, ale że to może jeszcze długo potrwać. Proszę raczej

nałożyć tłumik. Gdyby wyszło na jaw, że Odette Malroux

zorganizowała swe rzekome porwanie, aby wycyganić od ojca

pieniądze i oddać je potem kochankowi, wybuchłby niesłychany

skandal!

Tymczasem Renick wydał telefonicznie dyspozycje i

zaalarmował swą ekipę.

- Chodźmy - rzekł odkładając słuchawkę. Potem zwrócił

się do Meadowsa. - Po powrocie złożę panu raport.

Kiedy zbliżyliśmy się do schodów, zauważyłem, że

Renick skinął nieznacznie głową stojącym tam inspektorom.

Zeszli za nami. Czekały na nas dwa samochody. Wsiedliśmy.

Renick i ja zajęliśmy miejsca z tyłu, a inspektorzy przed nami,

obok kierowcy. Ruszyliśmy szybko. Za nami jechał drugi wóz z

pracownikami policji.

Około szóstej przybyliśmy na zachodnią plażę.

Znajdowało się tam mnóstwo plażowiczów.

Renick polecił swoim ludziom, aby zostali w

samochodach. Na jego znak poszedłem za nim na plażę. Nogi

ciążyły mi jak ołów. Czułem się jak zwierzę prowadzone na rzeź.

Billa Holdena zastaliśmy w biurze. Na nasz widok

podniósł głowę.

— Pan Barber! - rzekł wstając. Spojrzał pytająco na

Renicka.

— Porucznik Renick z policji miejskiej, Bill -

powiedziałem. - Chce panu zadać kilka pytań.

Holden zrobił zdumioną minę.

- Ależ oczywiście, panie poruczniku. Proszę bliżej.

„Tym razem stało się - mówiłem sobie w duchu. - Jeśli nie

background image

uda mi się wykręcić jakąś blagą, jestem zgubiony”.

- Próbujemy odnaleźć dziewczynę - zaczął Renick. –

Około dwudziestu lat, ładna, ruda, w białoniebieskiej, płóciennej

sukni. Nosiła duże przeciwsłoneczne okulary i pantofelki. Czy

panu to coś mówi?

Bez wahania Holden potrząsnął przecząco głową.

— Bardzo żałuję, panie poruczniku, ale na nic się nie zda

stawianie mi takich pytań. Tysiące dziewcząt kręci się tu w czasie

sezonu. Dla mnie są jak piasek na plaży. Nawet ich nie zauważam.

— Mamy podstawy do przypuszczenia, że ta dziewczyna

była tutaj około północy w sobotę. Czy był pan tutaj w sobotę w

nocy?

— Nie. Wyszedłem z pracy o ósmej. Ale pan, panie

Barber, był tutaj chyba wtedy, czy tak?

Udało mi się, nie wiem jakim cudem, zachować spokój.

- Nie, w sobotę nie, Bill. Byłem w domu.

Renick bacznie mnie obserwował.

background image

- W takim razie nie mogę być panu w niczym pomocny,

poruczniku.

— Dlaczego przypuszcza pan, że pan Barber był tutaj w

sobotę wieczorem? - spytał Renick podstępnie.

— Tak tylko myślałem. Ja...

Zdecydowałem się wówczas na udzielenie mu wyjaśnień.

— Wynajmowałem tutaj pawilon, John. Chciałem napisać

książkę, a niestety, nie potrafiłem pracować w domu.

— Ach, doprawdy? - W jego głosie przebijało takie

niedowierzanie, że przykro było słuchać. - Nic mi o tym nie

mówiłeś.

Zmusiłem się do śmiechu.

- Nie udało mi się spłodzić tego arcydzieła.

Renick obserwował mnie przez dłuższą chwilę, wreszcie

zwrócił się do Holdena.

— Czy wszystkie pawilony były zamknięte na klucz w

sobotę w nocy?

— Oczywiście - odparł Holden. - Sam je zamknąłem, z

wyjątkiem domu pana Barbera. On miał klucz.

— Wyłamano jakiś zamek?

— Nie.

— Czy zamknąłeś twój pawilon, Harry?

— Myślę, że tak. Nie jestem pewien. Może nie.

— Który to był?

— Ostatni na lewo, poruczniku - odpowiedział Holden.

Był zmieszany i jego wzrok wędrował nieustannie z twarzy

Renicka na mnie.

- Czy jest tam ktoś teraz?

Holden spojrzał na plan przybity do ściany.

— Nie, jest wolny.

— Czy widział pan Odette Malroux? - spytał Renick.

— Dziewczynę, którą porwali kidnaperzy? - Holden

potrząsnął głową. - Nigdy tu nie przychodziła, poruczniku.

Poznałbym ją. Widziałem wiele jej zdjęć. Nie, jej tu nie było.

— Chcę rzucić okiem na pawilon. Czy ma pan klucz?

background image

- Tkwi pewnie w drzwiach, panie poruczniku.

Renick skierował się do wyjścia, poszedłem w jego ślady.

John wyszedł na palące słońce. Posuwaliśmy się bez słowa

po drewnianych pryczach, leżących ma piasku, starając się

wyminąć na pół nagie ciała plażowiczów, którzy pewnie

zastanawiali się, dlaczego jesteśmy ubrani. Wreszcie przybyliśmy

do pawilonu, gdzie umarła Odette.

background image

Klucz był w zamku. Renick otworzył drzwi i wszedł.

Rozejrzał się dokoła, potem odwrócił się i patrzył na mnie oczami

zimnymi jak lód.

- Nie mówiłeś mi, że wynajmowałeś ten pawilon, Harry.

Stałem na progu.

— Po co miałem ci opowiadać? Ani przez sekundę nie

sądziłem, że może cię to interesować.

— Może tutaj została zamordowana?

— Tak myślisz? Może zabili ją na plaży?

— Chciałbym, żebyś się dobrze zastanowił. Zamknąłeś

drzwi na klucz czy nie?

— Nie mam się co zastanawiać - odpowiedziałem. - Wiem,

że nie zamknąłem. Nie powiedziałem tego Holdenowi. Byłby

wściekły. Zostawiłem klucz w zamku. Znalazłem go w

poniedziałek, kiedy wróciłem po maszynę do pisania.

— Mogła więc tutaj zginąć.

- Zamki w tych drzwiach nie są zbyt mocne. Mogła zostać

zamordowana w każdym innym pawilonie albo na plaży.

Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, a ja nie ruszałem się

z miejsca, nasłuchując bicia mego serca. Po jakimś czasie spojrzał

na zegarek.

- Dobrze, Harry, wracaj do domu. Nie jesteś mi już dzisiaj

potrzebny. Powiedz, żeby cię odwiózł któryś z chłopców. Reszta

niech przyjdzie tutaj.

— Jeśli mogę się na coś przydać, chętnie zostanę -

powiedziałem.

— Nie, nie, Jedź do domu.

Nie zwracał na mnie uwagi, zajął się oglądaniem pokoju.

Wiedziałem, co się stanie po moim odejściu. Przetrząsną

dokładnie cały pawilon. Specjaliści od odcisków palców zbadają

wszystkie ściany i meble, centymetr po centymetrze i prędzej czy

później znajdą odciski Odette, a także Rhei i O’Reilly’ego. Natkną

się również na moje odciski, ale to nie wzbudzało we mnie

niepokoju. Dręczyła mnie myśl, że Renick wróci do Billa Holdena

i zapyta go, czy widział wysokiego, barczystego mężczyznę w

background image

brązowym, sportowym ubraniu. Bill go uświadomi, że to ja

właśnie miałem na sobie brązowy, sportowy garnitur.

Ale czy będzie to dowodem, że zabiłem Odette? Nie

sądziłem. Miałem wrażenie, że pozostało mi jeszcze trochę czasu,

choć bardzo niewiele.

— A więc do jutra, John!

— Zgoda.

Starał się na mnie nie patrzeć. Wyszedłem z pawilonu i

udałem się do biura Holdena.

background image

Holden stał w drzwiach.

— Proszę mi wybaczyć, że nie uregulowałem jeszcze

rachunku, Bill - rzekłem. - Wyleciało mi całkiem z głowy.

Pieniądze poślę panu jutro, zgoda?

— Wolałbym, żeby mi pan zaraz zapłacił - odparł Holden

zmieszany. - Mój szef nie udziela mi kredytu.

— Zostawiłem portfel w biurze. Poślę panu jutro.

Zanim mógł odpowiedzieć, oddaliłem się szybko i

poszedłem do samochodów policyjnych.

- Porucznik wzywa was do pawilonu, tam w głębi -

zwróciłem się do jednego z techników. - Wracam do domu.

Pojadę autobusem.

Jeden z inspektorów, którzy pilnowali schodów,

oświadczył:

- Barber, chodź pan. Odwieziemy pana. Przejedziemy się

trochę.

Nadszedł moment, w którym mogłem sprawdzić moje

podejrzenia.

- Proszę się nie fatygować. Pojadę autobusem. Do

widzenia, chłopcy.

I poszedłem na przystanek, gdzie czekał autobus. Kiedy

ruszył z miejsca, obejrzałem się: wóz policyjny z inspektorami

jechał za nami!

Miałem teraz pewność - odtąd podejrzanym numer jeden

w tej sprawie, gdzie chodziło o morderstwo, byłem ja!

background image

Rozdział 13

Przyjechałem do domu. Ledwo zamknąłem drzwi

wejściowe i ruszyłem przez hall, kiedy Nina wyszła z salonu.

Była blada, niespokojna. Rzuciła mi się w ramiona. Objąłem ją

mocno i czule pocałowałem w usta.

- Harry! - szeptała. - Oni tu byli po południu, gdy wyszłam

z domu. Przetrząsnęli całe mieszkanie.

Zadrżałem.

- Skąd to wiesz?

- Mów cicho. Nie sądzisz, że mogli gdzieś założyć

podsłuch? Nie pomyślałem o tym, lecz od razu zdałem sobie

sprawę z niebezpieczeństwa.

— Jeśli gdzieś jest, to chyba w salonie.

— Szukałam, ale nie udało mi się nic znaleźć.

— Poczekaj tutaj.

Wszedłem do salonu i włączyłem radio na cały regulator.

Pokój wypełniły przenikliwe dźwięki orkiestry jazzowej.

Wyjrzałem przez okno. Ani śladu samochodu policyjnego,

ale byłem pewien, że stoi ukryty gdzieś w pobliżu, skąd można

było obserwować bramę mego bungalowu. Podszedłem potem do

okna kuchennego. Wzdłuż ogrodu biegła uliczka. Dwóch

elektryków pracowało nieopodal drzwi kuchennych, pilnowali ich

pewnie przez cały dzień. Jeden siedział na szczycie słupa

telegraficznego, drugi wałęsał się na dole. Ani jeden, ani drugi nie

sprawiali wrażenia ludzi zbyt zajętych.

Obserwowany przez Ninę, która stała na progu, zabrałem

się do poszukiwania mikrofonu w salonie. Znalazłem go w końcu

w grzejniku. Gdybym nie znał metod policji, nigdy bym go nie

odkrył. Przysunąłem do grzejnika radio, z którego dalej płynęło

szaleństwo jazzowe.

— Teraz już nie mogą nas usłyszeć! - powiedziałem. -

Skąd domyśliłaś, że tu byli?

— Nie wiem, jakieś niesprecyzowane uczucie... -

gwałtownie usiadła na krześle i spojrzała na mnie strwożonym

wzrokiem. – Ledwo otworzyłam drzwi, odniosłam wrażenie, że

background image

ktoś tu był. Zajrzałam do szafy. Moje rzeczy nie leżały na swoim

miejscu. - Zadrżała. - Co to znaczy, Harry?

- To znaczy, że odkryli mnie. W tej chwili czatują na mnie

za domem.

Nagle wpadło mi coś na myśl. Pobiegłem do sypialni i

otworzyłem szafę, żeby sprawdzić moją garderobę.

Brązowy garnitur sportowy zniknął!

Przez dłuższą chwilę przyglądałem się pustemu

wieszakowi, na którym wisiał. Potem wróciłem do salonu.

- Szukali mego brązowego ubrania. Zabrali je -

powiedziałem.

Nina walczyła ze łzami. Serce mi się ścisnęło na ten

widok.

- Co teraz zrobimy? Och, Harry! Nie mogę znieść tej

myśli, że stracę cię po raz drugi. Co z tobą zrobią?

Wiedziałem dobrze, co ze mną zrobią. Wrzucą mnie do

komory gazowej. Ale nie chciałem jej tego powiedzieć. Zaczęła

na nowo.

— Dlaczego oddałeś mu taśmy magnetofonowe?

Wolałabym...

— Milcz! To obchodzi tylko mnie. On nie bluffował,

wiesz dobrze. Byłem zmuszony mu je dać.

Zaciśniętymi piąstkami uderzyła się w kolana.

— Ale co my teraz zrobimy?

— Nie wiem. Musi istnieć jakiś sposób, żeby wydostać się

z tej matni. Spróbuję zastanowić się...

- Powinieneś powiedzieć wszystko Johnowi. On nam

pomoże. Jestem pewna, że nam pomoże.

- On nie może nic dla nas zrobić. Nie ma żadnego dowodu.

Zmusić O’Reilly’ego do mówienia - to moja cała nadzieja. Nie

wiem

tylko,

jak

to zrobić.

- A pieniądze z okupu, Harry? Co się z nimi stało?

Wpatrywałem się w nią z natężeniem. Nagle przebiegł

mnie dreszcz radości. Przypomniałem sobie, co powiedział

background image

O’Reilly: Znajdziecie okup, znajdziecie zbrodniarza!

- Co się stało, Harry? Czy wpadłeś na coś?

— Pieniądze! Gdzie są pieniądze? - Wstałem i biegałem

nerwowo po pokoju. - Pół miliona dolarów nie da się tak łatwo

ukryć, i do tego w banknotach o małych nominałach! Gdzie mogą

być schowane? Na pewno w żadnym banku. W domu? Czy

naraziliby się na takie ryzyko? Dobrze wiedzą, że skoro mnie

aresztują, będę próbował ich oskarżyć. Renick przeszuka na

pewno dom. Nie mogę uwierzyć, żeby tam schowali pieniądze...

ale w takim razie gdzie?

— W banku, w sejfie?

background image

— To by było zbyt ryzykowne. Najdogodniejszą kryjówką

byłaby raczej przechowalnia ręcznego bagażu, albo na lotnisku,

albo na dworcu autobusowym bądź kolejowym. CReilly bez

żadnej obawy mógł tam zdeponować walizkę. Nikt o nim nie

będzie pamiętał, a w razie potrzeby może szybko odebrać

pieniądze bez konieczności legitymowania się.

— Trzeba to powiedzieć Johnowi.

— To na nic się nie zda. Trzeba zaskoczyć O’Reilly’ego w

chwili, gdy przyjdzie po walizkę z okupem. Trzeba go chwycić za

rękę.

Twarz Niny wyrażała bezsilność.

— Ależ on nigdy nie da się złapać na gorącym uczynku!

— Oczywiście! Chyba... - umilkłem na chwilę - chyba, że

znajdę jakiś sposób, żeby wpadł w panikę.

— Ale jak? Taki człowiek jak on...

— Pozwól mi zastanowić się. Zjemy kolację. Ty zajmiesz

się kuchnią, a ja będę się starał rozgryźć ten problem. Muszę

wyłączyć radio, bo ten jazz doprowadza mnie od szału.

— Tak bardzo się boję, żę cię zabiorą...

— Na razie jeszcze się to nie stało. Uspokój się, kochanie,

ufam ci.

- Tak, dobrze Harry, wybacz - powiedziała wstając z

krzesła.

Przeszedłem przez pokój, żeby wyłączyć radio. Kiedy

Nina zniknęła, usiadłem i puściłem w ruch moje komórki

mózgowe, ale dopiero po kolacji, ponurej i milczącej, wpadł mi do

głowy pewien pomysł.

Nina bez przerwy rzucała w moją stronę pytające

spojrzenia. Widząc zmianę na mojej twarzy zrozumiała, że

znalazłem jakieś wyjście. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć,

ale nagle przypomniała sobie o podsłuchu.

Wstałem, żeby włączyć radio.

— Zdaje mi się, że wpadłem na dobry pomysł -

tłumaczyłem jej. - Istnieje tylko jeden sposób na O’Reilly’ego.

Trzeba wyprowadzić go w pole. Zdaje mi się, że wiem, jak się do

background image

tego zabrać, ale uda się, jeśli okup znajduje się w przechowalni

bagażu albo w sejfie. Jeśli mają go w domu, nie uda się, ale nie

chce mi się wierzyć, by mieli go u siebie.

— Co masz zamiar zrobić, Harry?

— Zaczekaj chwilę.

Usiadłem przy biurku; wziąłem kartkę papieru i zacząłem

pisać.

„Wiadomość z ostatniej chwili. Przerywamy nasz

program, żeby podać ostatnie szczegóły, dotyczące porwania

Odette Malroux. Policja w Palm City ma podstawy do

przypuszczenia, że pieniądze z okupu zostały zdeponowane w

sejfie bankowym lub w przechowalni bagażu na którymś z

dworców.

background image

Gubernator stanu wydał nakaz rewizji specjalnej

upoważniający od jutra, od dziewiątej rano, ekipę inspektorów do

skontrolowania wszystkich paczek i waliz pozostawionych w

przechowalniach oraz wszystkich sejfów wydzierżawionych w

ostatnim okresie.

Osoby, które posiadają sejf od początku bieżącego

miesiąca, proszone są o zgłoszenie się do najbliższego

komisariatu, wraz z kluczem.

Poszukiwania obejmą całą okolicę w promieniu 150

kilometrów od Palm City. Szeryf dystryktu jest przekonany, że ta

operacja umożliwi odnalezienie okupu złożonego przez pana

Malroux”.

Podałem kartkę Ninie, by przeczytała tekst. Spojrzała na

mnie ze zdumieniem.

— Nie rozumiem, Harry.

— Do moich obowiązków należy przekazywanie do

lokalnych stacji telewizyjnych i radiowych wiadomości

dotyczących sprawy Malroux. Radio i telewizja podadzą ten

suchy komunikat. Mam nadzieję, że O’Reilly słysząc to wpadnie

w panikę. W ten sposób może mnie zaprowadzić do miejsca,

gdzie ukrył skarb.

— Przecież nawet nie wiesz, czy będzie słuchał

komunikatu.

— Będzie, wierz mi. Uprzedzę go. - Zbliżyłem się do

telefonu, ale nagle stanąłem. Nasza linia jest pewnie na

podsłuchu. Zatelefonuję skądinąd. Jeśli Meadows dowiedziałby

się o tym, nie dopuściłby do mistyfikacji. Skierowałem się ku

drzwiom. - Idę do najbliższego drugstoru. Zaraz wracam.

— Pójdę z tobą, Harry.

— Lepiej nie. Czekaj tu na mnie.

Zapadła już noc. Szedłem z bungalowu alejką do bramy.

Otworzyłem ją i rozejrzałem się na prawo i lewo. Wóz policyjny

stał na ulicy w odległości pięćdziesięciu metrów. Do drugstoru

szło się w innym kierunku. Nie musiałem więc przechodzić obok

policji.

background image

Udałem się w drogę, nie okazując żadnego pośpiechu.

Słyszałem, jak wóz rusza z miejsca. Wiedziałem, że jedzie tuż za

mną, ale nie odwracałem się. Bałem się już tylko jednego - żeby

mnie nie aresztowano, zanim zrealizuję mój plan. Gdyby się tak

stało, już nie byłoby dla mnie ratunku.

Wszedłem do drugstoru i zamknąłem się w kabinie

telefonicznej. Połączyłem się z lokalną telewizją. Poprosiłem do

telefonu Freda Hicksona, szefa informacji.

- Fred, mam dla ciebie ważny komunikat - mówiłem. –

Szeryf dystryktu żąda, aby wiadomość ta została przekazana przez

radio i telewizję dzisiaj o jedenastej w nocy. Możesz to zrobić?

- Oczywiście, słucham.

Przeczytałem mu tekst, a on notował.

- Zrobi się - odparł. - O jedenastej przerwiemy obydwa

programy. Szeryf stosuje mocne chwyty, prawda?

- Jak widzisz. Dziękuję, Fred. Do zobaczenia.

Odłożyłem słuchawkę.

Spojrzałem na zegarek. Była dziewiąta trzydzieści.

Zadzwoniłem do rezydencji Malroux. Po chwili zgłosił się

kamerdyner.

— Tu dyrekcja policji - oświadczyłem. - Chcielibyśmy

mówić z O’Reillym. Czy jest w domu?

— Myślę, że jest w swoim pokoju - odparł kamerdyner. -

Proszę nie odchodzić, zaraz przełączę.

Usłyszałem jakiś dźwięk, potem zgłosił się O’Reilly.

- Halo? Kto przy aparacie?

Głosem powolnym, skandując każde słowo, mówiłem:

- Cześć, durniu! Co porabia dzisiaj wieczorem twoje

sumienie?

Cisza. Oczyma wyobraźni widziałem O’Reilly’ego z

pociemniałą twarzą, rękami kurczowo zaciśniętymi na słuchawce.

— Kto przy aparacie? - powtórzył tym razem gniewnym

tonem.

— Inny dureń - odparłem.

— To ty, Barber?

background image

- Tak. Chcę ci przekazać poufną wiadomość. Szeryf

dystryktu wpadł wreszcie na genialny pomysł. Jeśli cię to

interesuje, w twoim własnym interesie słuchaj programu

telewizyjnego o jedenastej, kanał lokalny, dziś w nocy. Podadzą

informacje z ostatniej chwili. Zrozumiałeś? Kanał lokalny,

godzina jedenasta! Randka w komorze gazowej!

Przerwałem, zanim zdążył mi odpowiedzieć.

Kiedy wychodziłem z kabiny, zobaczyłem, że do sklepu

wkracza wysoki, rumiany chłopiec, w którym z odległości

dwudziestu kroków można było poznać policjanta. Wiedziałem,

że prędzej czy później trzeba będzie przez to przejść, lecz na jego

widok krew zamarła mi w żyłach.

Natychmiast podszedł do mnie.

— Pan Barber?

— Zgadza się.

— Żądają, żeby pan się zgłosił. Mam wóz.

- Idę - powiedziałem wychodząc ze sklepu. Myślałem o

Ninie.

Wsiadłem z inspektorem na tylne siedzenie. Drugi

policjant, który czekał na dworze, siadł za kierownicą.

— O co chodzi? - spytałem, gdy wóz ruszył. - Czy jest coś

nowego?

— Nie wiem - odpowiedział glina zawiedzionym głosem. -

Kazano mi tylko pojechać po pana, więc pojechałem.

Nic już nie mogłem zrobić. Zagrałem mego króla. Teraz

chodziło o to, czy O’Reilly ma asa w ręku. Jeśli tak, byłem

zgubiony.

II

Renick pracował w swoim gabinecie. Jedynym źródłem

światła w pokoju była lampa z zielonym abażurem rozsiewająca

żółtawy blask ma bibułę, przykrywającą jego biurko.

Obydwaj inspektorzy wprowadzili mnie do gabinetu,

jakby wnosili jakiś kruchy przedmiot, a po dostarczeniu go wyszli

background image

na korytarz i zamknęli drzwi.

Usiadłem na krześle, szczęśliwy, że w pokoju panował

półmrok. Renick palił papierosa. Rzucił mi na kolana paczkę

papierosów i zapalniczkę. Przez chwilę panowało milczenie.

Skorzystałem z tego, aby zapalić.

— Co się dzieje? - zapytałem kładąc papierosy i

zapalniczkę na biurko.

— Koniec z bluffem, Harry! - powiedział nie podnosząc

głosu. - Jesteś w złej sytuacji. Wiesz o tym dobrze.

— Czy jestem aresztowany?

— Jeszcze nie. Najpierw chciałem z tobą pogadać. Robię

to nieoficjalnie. Mogę przez to stracić pracę, ale od dwudziestu lat

jestem twoim kumplem zarówno w dobrych, jak i złych dniach.

Mam dużo sympatii do was obojga, Niny i ciebie, chcę ci iść na

rękę. Musisz mi powiedzieć prawdę. Jeśli tkwisz w takim bagnie,

jak sądzę, oddam cię w ręce Reigera. Nie mam zamiaru obracać

cię na rożnie. Powiedz mi prawdę, to zostanie między nami: czy

zabiłeś Odette Malroux?

Patrzyłem mu prosto w oczy.

— Nie, nie zabiłem jej, ale sądzę, że mi nie uwierzysz.

— W tym pokoju nie ma mikrofonów ani żadnych

świadków. Pytam cię nie jako detektyw, ale jako twój przyjaciel.

— Odpowiedź jest ta sama: ja jej nie zabiłem.

Pochylił się do przodu, żeby zgasić papierosa w

popielniczce. Blade światło lampy rozjaśniało mu twarz.

Wyglądał, jakby od dwóch dni nie zmrużył oka.

- No dobrze, to już jest coś - rzekł. - Ale ty jesteś wplątany

w tę aferę, czy tak?

background image

- Jeszcze jak! Jestem w takie sytuacji, że nawet twoja

przyjaźń nie może mi pomóc.

Zapalił nowego papierosa.

— Może byś mi opowiedział tę całą historię?

— Zgoda. Jak wpadłeś na mój ślad, John?

— Tim Cowley powiedział mi, że widział cię na dworcu

autobusowym w nocy, kiedy popełniono morderstwo, z rudą

dziewczyną w białoniebieskiej sukni. Wszystkie ślady prowadziły

do ciebie.

— Domyślałem się, że Tim Cowley mnie wyda -

powiedziałem znużony. - Byłem takim idiotą, że dałem się

wciągnąć tym dwom kobietom, ale chciałem zdobyć pieniądze!

Przyrzekły mi pięćdziesiąt tysięcy dolarów za coś, co wydawało

mi się dosyć proste. Te pieniądze były mmi potrzebne, żeby

opuścić miasto i zacząć wszystko od początku.

— Mów dalej.

I tak opowiedziałem mu swoją przygodę. Powiedziałem

mu wszystko, z wyjątkiem tego, że Nina pomagała mi w pozbyciu

się zwłok Odette. Zależało mi, żeby ona nie była zamieszana w tę

aferę.

- Myślałem, że nic nie ryzykuję, ponieważ miałem

zarejestrowane na dwóch taśmach magnetofonowych nasze

rozmowy – zakończyłem - ale O’Reilly odebrał mi je. Teraz nie

mam nic, najmniejszego dowodu dla uwiarygodnienia mego

zeznania.

Podczas mego opowiadania Renick siedział nieruchomo,

ze wzrokiem utkwionym we mnie. Potem odetchnął głęboko.

- Cholera! Co za historia! - wykrzyknął. - Ale jeden

szczegół wydaje mi się dziwny. Dlaczego Odette zgodziła się na

to porwanie?

- Tak, to mnie również intrygowało. Dużo o tym myślałem

i wytłumaczenie wydaje mi się dość proste. Według mnie,

zakochała się w O’Reillym. Pewnie zalecał się do niej na potęgę.

Wiedziała, że ojciec nie zgodzi się nigdy na to małżeństwo.

Potrzebne jej były pieniądze, żeby zatrzymać O’Reilly’ego. Z

background image

jednego nie zdawała sobie sprawy – że on kocha się w Rhei, która

wraz z nim ułożyła zbrodniczy plan. Jedno z nich wpadło na

pomysł porwania. Tylko w ten sposób Odette mogła zdobyć dużo

pieniędzy. Zwabiono ją w pułapkę. Tamtych dwoje skorzystało z

fikcyjnego porwania, żeby zabić Odette i mnie uczynić

winnym zbrodni. Tak mogła właśnie wyglądać cała sprawa.

- Tak - Renick zastanawiał się przez chwilę. - Ale to nie

przynosi ci żadnej korzyści, Harry. Nie mamy żadnych dowodów,

że mówisz prawdę. Meadows nie będzie się wahał ani przez

sekundę.

- Wiem. - Popatrzyłem na zegarek. Była dziesiąta

piętnaście.

background image

- Tylko ty możesz mi pomóc, John. Zastawiłem pułapkę

na O’Reilly’ego. Istnieje szansa, że on sam zaprowadzi mnie do

miejsca, gdzie ukrył okup. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. To

jedyna moja nadzieja, jedyny sposób, żebym mógł się uratować.

Muszę mieć świadka z policji. Renick wahał się.

— Nie wyobrażam sobie, żeby O’Reilly zaprowadził cię

do swej kryjówki. Na jakiej podstawie tak myślisz?

— Oczywiście, że podejmuję ryzyko, lecz nie ma innego

sposobu, żebym mógł się z tego wykręcić. Nie będę próbował

uciec, John. Proszę tylko, żebyś mi pomógł. Jeśli mój plan spali

na panewce, jestem zgubiony.

— Dobrze, zgoda, ale uprzedzam cię, Harry. Będę

zmuszony zdać raport szeryfowi i jestem niemal pewien, że

Meadows każe cię aresztować. Nic mu dotąd nie powiedziałem,

ale muszę cię o tym powiadomić.

— Daj mi tylko godzinę zwłoki. Jeśli w tym czasie nie

powiedzie mi się, jestem zdecydowany odcierpieć to, co mnie

czeka.

— Dobrze, zgoda.

- Czy mogę zatelefonować do Niny? Na pewno niepokoi

się o mnie.

Wskazał ręką telefon.

Powiedziałem Ninie, że jestem u Renicka i że

przygotowuję się do zdemaskowania O’Reilly’ego.

— Trzymaj kciuki i bądź spokojna - powiedziałem i

odłożyłem słuchawkę. - Chodźmy! - zwróciłem się do Renicka.

— Dokąd?

— Do rezydencji Malroux.

Renick podszedł do drzwi, a ja udałem się za nim. Dwaj

inspektorzy, którzy czekali na korytarzu, rzucili mu pytające

spojrzenia.

- Chciałbym, żeby oni poszli z nami.

Zeszliśmy wszyscy czterej i usadowiliśmy się w

samochodzie policyjnym. Podczas jazdy nikt nie powiedział ani

słowa.

background image

- Dalej pójdziemy pieszo - rzekłem, kiedy zatrzymaliśmy

się przed bramą rezydencji. - Nie wolno, żeby zorientował się, że

tu jedziemy.

Kiedy zbliżyliśmy się do willi, brakowało jeszcze tylko

dziesięciu minut do jedenastej. Światło paliło się tylko w

pokojach na parterze. Noc była parna, wszystkie drzwi balkonowe

były otwarte na oścież.

- Ja pójdę pierwszy - powiedziałem do Renicka - a ty idź

za mną.

Posuwałem się bezszelestnie wzdłuż domu, wszedłem na

schody, które prowadziły na taras. Potem kryjąc się pod murem

zbliżyłem się do szeroko otwartych drzwi balkonowych i

zajrzałem do środka.

background image

Byli tam obydwoje. O’Reilly w koszuli sportowej i letnich

spodniach siedział rozwalony na fotelu, z kieliszkiem w ręku.

Rhea leżała na tapczanie. Paliła papierosa, wydawała się lekko

zakłopotana.

Renick w milczeniu podszedł do mnie. Inspektorzy ukryli

się w cieniu za nami.

- On bluffuje - mówił właśnie O’Reilly. - Zobaczysz.

Założę się, że to bzdura.

- Jest prawie jedenasta. Nastaw telewizor. Słyszeliśmy

wyraźnie ich głosy.

O’Reilly wstał i włączył telewizor o dużym ekranie, który

stał w kącie pokoju. Usiadł z powrotem w fotelu i jednym

haustem opróżnił kieliszek. Wyświetlano jakiś film gangsterski.

Dwóch facetów z rewolwerami w ręku polowało na siebie w

półmroku.

Rhea przerzuciła swoje długie smukłe nogi, usiadła na

skraju tapczanu i zaczęła wpatrywać się w telewizor. Czekali.

O jedenastej obraz zniknął i na ekranie ukazał się Fred

Hickson.

- Przerywamy program, żeby państwu zakomunikować

ostatnie szczegóły, dotyczące porwania córki pana Malroux... –

powiedział i odczytał komunikat, który mu podyktowałem.

Kiedy skończył, na ekranie pojawili się znowu gangsterzy.

Stałem bez ruchu. Patrzyłem i czekałem z takim napięciem, że z

trudem oddychałem. Nie czekałem długo.

Jednym skokiem O’Reilly zerwał się z miejsca,

przewracając kieliszek.

- Mój Boże!

Podbiegł do telewizora i wyłączył go.

Był blady jak ściana, w oczach widniało szaleństwo.

- O dziewiątej jutro rano! Inaczej mówiąc, nie mają

jeszcze nakazu rewizji, w przeciwnym razie zaczęliby od razu.

Najlepiej będzie, jak pojadę na lotnisko!

Westchnąłem z ulgą. Wygrałem.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Rhea.

background image

Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.

- No a jak myślisz? Jeśli znajdą okup, będziemy mieli

kłopoty. Chcę odebrać tę forsę, zanim ją znajdą. Byłem idiotą, że

ją tam zostawiłem. Mogłem przewidzieć, że mi zrobią taki kawał!

Rhea wstała. Zrobiła się zielona, oczy jej błyszczały.

- Głupcze, to podstęp! Czy wyobrażasz sobie, że Barber

ostrzegłby cię, gdyby nie miał nadziei, że go zaprowadzisz w

miejsce, gdzie ukryłeś pieniądze? Musiał uprzedzić porucznika.

Na pewno postawili agentów, którzy na ciebie czekają.

background image

O’Reilly przeczesał włosy palcami.

- Masz rację, mój skarbie, ale musimy wykorzystać tę

szansę. Dobrze będzie, jeśli ty pójdziesz po walizkę. Ja się do tego

nie będę wtrącał.

— Nie, nie pójdę! Niech znajdą tę forsę! Nie ma żadnych

możliwości, żeby dotarli aż do nas.

— Trzeba, żebyś poszła - nalegał O’Reilly. Jego twarz

lśniła od potu. - Czego się boisz? Nic do ciebie nie mają. Nie

mogą się przecież domyślić, że idziesz po okup. Pomyślą na

pewno, że przyszłaś po walizkę.

— Nie pójdę! - krzyczała Rhea ostrym głosem. - Nie

jestem idiotką, żeby wpaść w pułapkę. Niech sobie zabiorą te

pieniądze, w każdym razie będzie ich dosyć!

— Słuchaj, mała! Jeśli chcesz wyjść z tego cało lepiej

zrobisz, jak pójdziesz. Razem z okupem leżą tam taśmy

magnetofonowe.

Rhea zesztywniała.

— Taśmy magnetofonowe? Jakim cudem?

— Słyszałaś, co powiedziałem... Obydwie taśmy, które

odebrałem Barberowi, są schowane razem z pieniędzmi.

— Mówiłeś, że je zniszczyłeś!

— Nie wrzeszcz tak! Nie zniszczyłem.

Przez dłuższą chwilę milczeli, potem Rhea krzyknęła

przeraźliwym głosem:

— Kłamiesz! Chcesz zagarnąć wszystko! Próbujesz mnie

zmusić, żebym poszła!

— Słuchaj, mała - odezwał się O’Reilly. W jego głosie

widoczne było nagłe znużenie. - Chodzi o twoja skórę, nie o moją.

Oświadczam ci, że taśmy są tam razem z okupem. To ten łajdak

Barber tak mnie wrobił. Wmawiał we mnie, że jeśli nie będę miał

w ręku taśm, poślesz mnie na zieloną trawkę. Więc poszedłem na

lotnisko i schowałem je razem z pieniędzmi. Chciałem ci je

ofiarować jako prezent ślubny. Teraz masz kłopot. Ja nic nie

ryzykuję, ale ciebie te taśmy mogą zgubić. Najlepiej zrobisz, jak

biegiem pognasz na lotnisko, żeby je stamtąd zabrać.

background image

— Kretyn godny pożałowania! - mruknęła Rhea z

nienawiścią. - Biedny niedorozwojek!

— Nie trać czasu, mała. Jeśli nie chcesz reszty swoich dni

spędzić w mamrze, dobrze zrobisz, jak się pospieszysz!

- Nie pójdę! Idź ty albo dam znać na policję, że to ty ją

zamordowałeś! Dostanę może parę lat więzienia, ale ty pójdziesz

do komory gazowej. Powiem im! Powiem im wszystko! Słyszysz

mnie? Mam twoje listy miłosne. Mogę cię zniszczyć, jak tylko

zechcę, tępaku! A teraz idź po tę walizę!

- Ach, tak? - nagle twarz O’Reilly’ego stała się kamienna.

- Właściwie ten łajdak miał słuszność. Nigdy byś za mnie nie

wyszła, ty nędzna dziwko! Założę się, że nawet mnie nie

kochałaś! Czytam to z twojej twarzy!

- Wyjść za mąż za ciebie? - odparła. - Przyrzekłam ci pół

miliona dolarów. Wyobrażałeś sobie, durniu, że wezmę sobie za

męża takiego chama jak ty? A teraz ruszaj po pieniądze i po

taśmy!

Nagle w ręku O’Reilly’ego ukazał się rewolwer kaliber 25,

wycelowany prosto w Rheę.

— Mam lepszy pomysł, maleńka. A co by było, gdybyś

zdecydowała się wlepić sobie kulę w głowę? Gliny łatwo uwierzą

w samobójstwo. Znajdą taśmy. Pomyślą, że po komunikacie

telewizyjnym wpadłaś w panikę i wybrałaś najłatwiejsze

rozwiązanie. A ja nie będę miał najmniejszych kłopotów. Co o

tym myślisz?

— Odłóż ten rewolwer! - powiedziała Rhea cofając się. -

Barber wie, że ją zabiłeś. Oświadczy to policji, nawet jeśli ja nic

nie powiem.

O’Reilly uśmiechnął się nieprzyjemnie.

- On nigdy się nie odważy. Nie ma żadnych dowodów.

Wolę mój pomysł.

Renick odsunął mnie, włożył rękę do marynarki i wszedł

do pokoju ze swoją pukawką kaliber 38.

- Rzuć to! - ryknął.

O’Reilly okręcił się dookoła swej osi. Wystrzelił, ale

background image

krótkie szczeknięcie jego rewolweru zagłuszył huk broni

większego kalibru.

O’Reilly’emu broń wypadła z ręki. Zamrugał oczami,

spojrzał na Renicka, po czym kolana się pod ugięły i upadł na

ziemię wśród wycia Rhei.

III

O’Reilly żył dość długo, by podpisać zeznanie. Nie

pomyliłem się w moim rozumowaniu. Odette zakochała się w eks-

glinie i wpadła na pomysł fikcyjnego porwania. O’Reilly zgodził

się na plan Rhei zamordowania Odette pod warunkiem, że

otrzyma cały okup i Rhea znajdzie jakiegoś kozła ofiarnego. Ich

wybór padł właśnie na mnie.

Kiedy wszystko uspokoiło się trochę, wylądowałem w celi.

Nie miałem pojęcia, co się ze mną stanie, ale przynajmniej nie

mogłem być oskarżony o morderstwo.

Po dwóch dniach przyszedł do mnie z wizytą Renick.

— Masz szczęście, Harry - rzekł. - Meadows widzi tylko

jedną możliwość uwięzienia tej kobiety: jeśli ty wystąpisz jako

świadek oskarżenia. Jeśli się na to zgodzisz, gotów jest załatwić u

sędziego twoje zwolnienie. Ona ma cały sztab adwokatów, którzy

ją z tego wyciągną, jeśli ty nam nie pomożesz. Zgadzasz się?

— Oczywiście.

— Byłem tego pewien. Widziałem Ninę. Wystawiła na

sprzedaż bungalow. Kiedy znajdzie kupca, będzie najlepiej, jak

opuścicie te strony i spróbujecie zacząć od nowa gdzieś indziej!

— Nie potrzebujesz mi tego mówić. Wyjadę, jak tylko

będę mógł. Czy mogę zobaczyć się z Niną?

- Przyjdzie do ciebie dziś po południu. Czy trzeba

kontynuować to opowiadanie?

Po sensacyjnej batalii prawników Rhea została skazana na

piętnaście lat więzienia. Bez moich zeznań wykręciłaby się z tej

afery. Następnie ja stanąłem przed sędzią. Powiedział mi, co o

mnie myśli. Sprowadzało się to do niewielu spraw, ale właściwie

background image

szkoda było jego czasu: ja również nie miałem o sobie zbyt

wysokiego mniemania. Oświadczył mi, że skazuje mnie na pięć

lat z zawieszeniem. Jeśli kiedykolwiek popełnię jakieś

przestępstwo, dodadzą te lata o nowego wymiaru kary. Ale w tym

wypadku tracił również niepotrzebnie czas - nie miałem zamiaru

wchodzić w konflikt z prawem. Pragnąłem tylko jednego: Niny i

możliwości urządzenia sobie na nowo życia razem z nią.

Czekała na mnie przed sądem. Wsunęła rękę do mojej

dłoni i uśmiechnęła się. W tej chwili zrozumiałem, że będzie

dziecinną igraszką stworzenie sobie nowego życia z Niną.

„KB”


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
To tylko kwestia czasu JAMES HADLEY CHASE
James Hadley Chase Figure it out for Yourself[1] decryped
Hadley Chase James Zaplata za zycie
Chase James Hadley Zaplata za zycie
Chase James Hadley Trumna z Hongkongu
Chase James Hadley Tajemnicę weź do grobu
Chase James Hadley Ostatni cel Bensona
49 Ofiara kozioł ofiarny
kozioł ofiarny
Girard R Sacrum i przemoc, rozdz Edyp a kozioł ofiarny
Kozioł ofiarny
KOZIOŁ OFIARNY(1)
www girard c0 pl cyfrowaetnografia pl Kolczyński Jarosław „ Kozioł ofiarny a etnologia O teorii Ren
Girard Kozioł ofiarny (Stereotypy prześladowań, co to jest mit opracowanie)
Kozioł ofiarny, stereotyp prześladowań teoria kultury
KOZIOŁ OFIARNY

więcej podobnych podstron