James Hadley Chase
Kozioł ofiarny
Tłumaczyła
Zofia Kania
- Ujdzie - odparłem starając się oswobodzić dłoń. - Chyba
nie będziesz próbował mi wmówić, że pod eskortą policyjną mam
wrócić do domu!
Uśmiechnął się nieznacznie. Jego bystre, szare oczy badały
moją twarz.
— Nie spodziewałeś się, że przyjadę, mimo wszystko?
Liczyłem dni, wiesz przecież.
— Niczego się nie spodziewałem. - Przyglądałem się
skomplikowanej tablicy rozdzielczej buicka. - To twój wóz?
— Zgadza się. Kupiłem go przed dwoma miesiącami.
Cudo, prawda?
— Reasumując, gliny z Palm City mają dalej pełne
kieszenie forsy. Gratuluję.
Twarz Johna zasępiła się. Nagły błysk gniewu zapalił się
w jego oczach.
- Słuchaj, Harry, gdyby ktoś inny miał czelność odezwać
się do mnie w ten sposób, rozkwasiłbym mu gębę!
Wzruszyłem ramionami.
— Proszę bardzo, jeśli ci to odpowiada. Przyzwyczaiłem
się do tego, że mnie gliny biją.
— Podaję do twojej wiadomości, że pracuję teraz w okręgu
i że to przyniosło mi znaczną podwyżkę. Od przeszło dwu lat nie
należę już do policji miejskiej.
Z wielką przykrością poczułem, że krew napływa mi do
twarzy.
— Widzę... wybacz... Nie wiedziałem.
— Skąd mógłbyś wiedzieć? - Uśmiechnął się i uruchomił
silnik. Buick odsunął się od chodnika. - Dużo zmieniło się, Harry,
podczas twojego pobytu w mamrze! Stara klika zniknęła. Mamy
nowego szeryfa dystryktu, równy gość.
Nie powiedziałem ani słowa, wtedy on zapytał nagle:
— Masz jakieś plany?
— Nie, żadnych. Rozejrzę się na prawo i lewo. Wiesz
przecież, że wylano mnie z „Heralda”.
— Tak wygląda. - Milczał przez chwilę. - Myślę, że z
początku nie będzie ci łatwo. Spodziewasz się chyba tego?
— Tak, oczywiście. Kiedy facet zabije glinę, nawet
przypadkowo, nie zapomina się o tym. Starają się nawet usilnie
przypomnieć mu to. Nie wątpię, że nie będzie mi lekko.
— Z policją nie będziesz miał żadnych kłopotów. Nie to
miałem na myśli. Musisz niewątpliwie rozejrzeć się za nową
robotą. Cubitt ma długie ręce. Chce cię zniszczyć. Jeśliby to
zależało tylko od niego, nigdy nie przekroczysz progu redakcji
dziennika.
— Nie martw się. Dam sobie radę.
— Mógłbym ci może pomóc.
— Nie. Mowy nie ma.
— Oczywiście, ale jest przecież Nina...
— Biorę to na siebie. Poradzę sobie.
Milczał przez chwilę, wpatrzony w szybę ociekającą
deszczem.
— Słuchaj, Harry, jesteśmy starymi kumplami - zaczął po
chwili.- Znamy się kawał czasu. Wiem, że masz niejedno na
wątrobie, ale nie traktuj mnie tak, jakbym był twoim wrogiem.
Rozmawiałem o tobie z Meadowsem. To ten nowy szeryf
dystryktu. Niczego jeszcze nie postanowiono, nie jest jednak
wykluczone, że zechcą cię zatrudnić w biurze.
— Za nic na świecie nie zgodzę się być funkcjonariuszem
w Palm City!
— Nina dość się już wycierpiała - powiedział niezręcznie.
— Ja także dość się już wycierpiałem, więc skwitowaliśmy
się. Nie potrzebuję nikogo. Kropka. Basta.
— Dobrze, zgoda - rzekł Renick z gestem bezradności. -
Nie sądź, że cię nie rozumiem, Harry. Myślę, że także byłbym
rozgoryczony, gdyby mi się przytrafiło to, co tobie, ale co się
stało, to się stało. Trzeba pomyśleć o twojej przyszłości teraz... i o
przyszłości Niny.
- Jak ci się zdaje, o czym rozmyślałem przez cały czas,
który spędziłem w celi, jeśli nie o tym? - Patrzyłem przez okno na
szare morze, które uderzało o nabrzeże w strumieniach deszczu. –
To prawda, jestem rozgoryczony. Miałem dość czasu, żeby zdać
sobie sprawę, że byłem skończonym głupcem. Powinienem był
wziąć te dziesięć tysięcy dolarów, które ofiarował mi dyrektor
policji, żebym cicho siedział. W każdym razie jednego się
nauczyłem
w
mamrze:
nigdy
więcej nie dam się wrobić w ten sposób!
— Mówisz głupstwa! - zaprotestował Renick gwałtownie.
- Wiesz dobrze, że postąpiłeś tak, jak ci nakazywało sumienie.
Wszystko sprzysięgło się przeciwko tobie. Gdybyś pozwolił dać
sobie w łapę temu obrzydliwcowi, nigdy nie miałbyś odwagi
spojrzeć w lustro! Sam świetnie o tym wiesz!
— Tak myślisz? Nie miej złudzeń! Nie chcę stawiać się w
lepszym świetle, tym bardziej teraz. Kiedy przez trzy i pół roku
dzieli się celę ze zboczeńcem, który zgorszyłby nawet wieprza,
człowiek musi się zmienić. Gdybym przyjął wtedy łapówkę, nie
byłbym teraz więźniem wypuszczonym z mamra, pozbawionym
pracy i miałbym z pewnością taką limuzynę jak ty!
Renick, zmieszany, wiercił się na siedzeniu.
— Takie gadanie nie ma sensu, Harry. Niepokoisz mnie,
wiesz? Proszę cię, staraj się opanować, zanim spotkasz się z Niną.
— Może byś się zajął swoimi sprawami, nie uważasz? -
palnąłem bez żenady. - Nina jest moją żoną, wyobraź sobie. Jest
ze mną związana na dobre i złe. Tak. To ja mam troszczyć się o
nią, nie ty.
— Myślę, że nie miałeś racji, Harry, kiedy zabroniłeś jej
przyjść na rozprawę, a nawet odwiedzać cię w więzieniu i pisać
do ciebie. Chciała dzielić z tobą tę ciężką próbę, wiesz o tym
równie dobrze jak ja, ale ty potraktowałeś ją jak intruza, jak obcą
osobę!
Zacisnąłem pięści, wzrok wbiłem w plażę zalaną
deszczem.
— Wiedziałem dobrze, co robię. Myślisz, że chciałem,
żeby mnie widziała w więziennym ubraniu, w mównicy za kratą i
za szybą? Czy sądziłeś, że chciałbym, żeby ten obrzydliwiec
dyrektor czytał jej listy, zanim mi je wręczy? Pozwoliłem się
wrobić, zgoda, ale to jeszcze nie powód, żeby także i ją wciągać w
to błoto!
— Nie miałeś racji, Harry. Czy nigdy nie przyszło ci na
myśl, że chciała dzielić z tobą twe zmartwienia? Zapewniam cię,
że dużo kosztowało mnie trudu, żeby przeszkodzić jej w przyjściu
ze mną dziś rano do więzienia.
Zbliżaliśmy się do Palm Bay, dzielnicy zamieszkanej
przez szykownych ludzi z Palm City. Długi szereg luksusowych
kabin na plaży pod strugami deszczu sprawiał smutne wrażenie.
Plaża była pusta, cadillaki, rollsy i bentleye stały w garażach w
pobliżu pałaców.
Ongiś byłem filarem Palm Bay. Jak odległe wydawały mi
się czasy, kiedy prowadziłem rubrykę wydarzeń z wielkiego
świata w „Heraldzie”, dzienniku o największym nakładzie w
Kalifornii Moje artykuły były później drukowane również w
gazetach o mniejszym znaczeniu. Zarabiałem w ten sposób
mnóstwo pieniędzy. Żyło mi się dobrze. Lubiłem moją pracę.
Wtedy właśnie ożeniłem się z Niną i na krańcach Palm Bay
kupiłem bungalow, gdzie zamieszkaliśmy. Powodziło mi się
dobrze. Wydawało się, że jestem na drodze do zrobienia pięknej
kariery, kiedy pewnego wieczoru usłyszałem przypadkiem urywki
rozmowy dwóch nieznajomych, którzy popili sobie i pod
wpływem alkoholu zgrzeszyli brakiem dyskrecji.
Tych kilka słów wystarczyło, by naprowadzić mnie na ślad
afery tak groźnej jak wybuch wulkanu. Potrzeba mi było dwóch
miesięcy wytrwałych i dyskretnych poszukiwań, żeby odtworzyć
cały mechanizm tych machinacji. Afera ta przez wiele tygodni
mogła zajmować pierwsze szpalty w dziennikach.
Banda gangsterów z Chicago przygotowywała się do
opanowania Palm
City. Zamierzali zainstalować aparaty do gier, otworzyć
burdel i wprowadzić tam wszystko, co sprzyjałoby pogłębieniu
rozwiązłości. Spodziewali się osiągnąć dochody w wysokości dwu
i pół miliona dolarów miesięcznie.
Kiedy zdobyłem pewność, że chodzi o poważne projekty,
uważałem, że owi gangsterzy upadli na głowę. Nie byłem w stanie
uwierzyć, że wystarczy, żeby zainstalowali się w Palm City, by
zacząć rządzić miastem według swych upodobań. Wtedy
przekazano mi ultra poufne wiadomości: urzędnik, któremu
podlegała policja w Palm City oraz pół tuzina innych
wpływowych radnych miejskich zostali przekupieni, w zamian za
to przyrzekli gangsterom całkowite poparcie.
Popełniłem wówczas największy błąd: próbowałem
prowadzić śledztwo dalej własnymi siłami. Zależało mi
oczywiście na pierwszeństwie w ujawnieniu tej rewelacji, by
osiągnąć z tego korzyści w mojej pracy zawodowej. Dopiero
kiedy zebrałem wszystkie dowody i naszkicowałem dokładny plan
artykułów, które zamierzałem napisć, zdecydowałem się iść do J.
Mateusza Cubitta, dyrektora i właściciela „Heralda”.
Opowiedziałem o niebezpiecznych przygotowaniach.
Słuchał, a jego blada i szczupła twarz nie zdradzała żadnych
uczuć.
Kiedy skończyłem, oświadczył, że chciałby sprawdzić te
fakty. Jego oschłość i dziwny brak entuzjazmu powinny były
obudzić moją czujność. Posunąłem swoje śledztwo dość daleko i
nagromadziłem niemało dowodów. Wszystko to jednak nie
wystarczało, wymknął mi się bowiem jeden szczegół: gang kupił
„Heralda”! Nigdy bym nie uwierzył, że jest to możliwe.
Dowiedziałem się, że bandyci przyrzekli Cubittowi miejsce w
senacie, jeśli weźmie udział w ich grze. Właściciel dziennika,
ambitny i żądny zysku, nie mógł oprzeć się tej kuszącej ofercie.
Zażądał, żebym mu przekazał wszystkie informacje, gdyż
chciałby je sprawdzić. Zbliżałem się do mego bungalowu, skąd
chciałem zabrać potrzebne materiały, kiedy nagle zatrzymał mnie
policjant, który śledził mnie przez całą drogę. Oświadczył, że
dyrektor policji miejskiej wzywa mnie do siebie. Zaprowadzono
mnie do dyrekcji policji, gdzie przeprowadziłem rozmowę z
głównym patronem.
Był to typ brutalny, działał prosto z mostu, nie próbując
niczego owijać w bawełnę. Położył na biurku dziesięć tysięcy
dolarów w nowych, szeleszczących banknotach. Gotów był te
pieniądze zamienić na moją teczkę z dokumentami. I żeby więcej
nie było o tym mowy.
Nigdy jeszcze nie przyjąłem żadnej łapówki i nie miałem
zamiaru zaczynać, zwłaszcza w moim wieku. Wiedziałem
również, że artykuły, które zamierzałam napisać sprawią, że moje
nazwisko przez wiele tygodni będzie widniało w prasie na
czołowym miejscu, i zapewnią mi świetną opinię w środowisku
dziennikarskim. Wstałem i wyszedłem. To był początek moich
kłopotów.
Odniosłem teczkę Cubittowi i opowiedziałem mu o
propozycji dyrektora policji. Potakiwał mi, utkwiwszy we mnie
oczy osłonięte ciężkimi powiekami i polecił, żebym wstąpił do
niego o dziesiątej trzydzieści tego samego wieczoru. Do tego
czasu będzie miał możność sprawdzenia materiałów i znalezienia
najlepszego
sposobu
wykorzystania
mego
rewelacyjnego
odkrycia.
Przypuszczam, że spalił teczkę. W każdym razie nigdy jej
już nie zobaczyłem.
Nina od początku interesowała się moim śledztwem.
Umierała z niepokoju. Ona także zdawała sobie sprawę, że igram
z ogniem. Ale była to moja życiowa szansa. Wiedziała o tym
równie dobrze jak ja i nie próbowała odwieść mnie od tego.
Wyruszyłem więc z domu nieco przed dziesiątą na
spotkanie z Cubittem. Nina odprowadziła mnie do samochodu.
Wiedziałem, że dręczy ją strach. Ja również byłem niespokojny,
ale miałem zaufanie do Cubitta.
Mieszkałem w Palm Bay. Żeby udać się do niego,
musiałem przebyć odcinek drogi mało uczęszczanej. Tam właśnie
to się zdarzyło.
Wóz policyjny, pędzący z dużą szybkością, wyminął mnie
i zatarasował drogę. Może chcieli mnie zmusić, żebym zjechał
gwałtownie z szosy i runął do morza, ale stało się inaczej.
Nastąpiło dość gwałtowne zderzenie i glina, który prowadził wóz,
wbił się na kierownicę. Jego kolega, poza szokiem, nie odniósł
żadnych obrażeń. Aresztował mnie za przekroczenie przepisów
drogowych.
Wiedziałem, że wszystko to było ukartowane, ale nic nie
mogłem zrobić. W dwie minuty później nadjechał inny wóz
policyjny z sierżantem Baylissem z działu kryminalistyki za
kierownicą. Co robił na tej nieuczęszczanej drodze? Nigdy nikt
nie zadał sobie trudu, żeby go o to zapytać. Natychmiast zajął się
wszystkim - ranny policjant został odwieziony do szpitala, a ja na
główny komisariat.
Podczas jazdy Bayliss rozkazał nagle kierowcy, żeby się
zatrzymał. Znajdowaliśmy się na ulicy ciemnej i pustej. Kazał mi
wyjść z samochodu. Kierowca wysiadł również i wykręcił mi ręce
do tyłu, żeby je unieruchomić. Bayliss wyjął wówczas ze schowka
w tablicy rozdzielczej butelkę szkockiej, napełnił usta whisky i
zaczął spryskiwać moją twarz i przód koszuli. Potem wyciągnął
pałkę i zdzielił mnie po głowie.
Ocknąłem się dopiero w celi. Od tej chwili byłem
zgubiony. Ranny glina umarł. Oskarżono mnie o nieumyślne
zamordowanie człowieka i skazano na cztery lata. Adwokat, który
mnie bronił, na próżno walczył jak lew, niczego nie osiągnął.
Usiłował wykazać, że wszystko zostało ukartowane, ale jego
zarzuty obalono natychmiast. Cubitt stwierdził pod przysięgą, że
nigdy nie miał w ręku mojej teczki z materiałami, że i tak chciał
się mnie pozbyć, ponieważ byłem nie tylko niesumiennym
dziennikarzem, lecz ponadto pijakiem.
Przez cały czas, kiedy odsiadywałem wyrok, powtarzałem
sobie, że jestem największym głupcem na świecie. Trzeba być
wariatem, żeby walczyć samotnie przeciwko nieczystym
sprawkom zarządu miejskiego.
Nie posunąłem się naprzód, choć dowiedziałem się
później, że dyrektor policji musiał podać się do dymisji, a zarząd
miejski przepadł w komplecie w najbliższych wyborach. Sugestie
mojego adwokata spowodowały śledztwo, w wyniku którego
chuligani z Chicago woleli próbować szczęścia gdzie indziej. Ja
jednak mimo to pozostałem w więzieniu z czteroletnim wyrokiem
za zabicie policjanta podczas prowadzenia wozu w stanie
nietrzeźwym. Nikt nie był w stanie tego zmienić.
Teraz, po trzech latach i sześciu miesiącach spędzonych w
celi, byłem znowu na wolności. Byłem dziennikarzem, to był mój
jedyny zawód. Cubitt umieścił mnie na czarnej liście. Mowy nie
było, żebym mógł znaleźć pracę w jakimś piśmie. Będę zmuszony
przerzucić się do innej branży. Pojęcia nie miałem co będę robił.
Przedtem dobrze zarabiałem, ale zawsze dużo wydawałem. Kiedy
mnie aresztowano, zostawiłem Ninie niewiele na życie. Chyba
mało z tego zostało, o ile coś zostało. Często martwiłem się z jej
powodu, zastanawiając się, co się z nią dzieje. Przez swoją
głupotę zakazałem jej, za pośrednictwem adwokata, pisać do mnie
do więzienia. Myśl, że ten brutalny sadysta, dyrektor, będzie
czytać jej listy, zanim mi je odda, była dla mnie nie do zniesienia.
— Jak sobie dawała radę? - spytałem Renicka. - Jak jej się
wiedzie?
— Bardzo dobrze, chyba spodziewałeś się tego? Okazało
się, że ma zdolności artystyczne. Wyobraź sobie, maluje wzory na
wyrobach garncarskich i w ten sposób zarabia wcale nieźle.
Skręcił w ulicę, przy której mieszkałem. Czułem, jak
gardło mi się ściska na widok bungalowu. Ulica tak dobrze mi
znana była pusta. Deszcz, tworzący szarą zasłonę, odbijał się od
szosy i chodnika.
Renick zatrzymał wóz przed bramą.
- Do rychłego zobaczenia! - powiedział ściskając mi ramię.
- Jesteś szczęściarzem, Harry. Chciałbym, żeby taka kobieta jak
Nina czekała na mnie w domu.
Wysiadłem z samochodu nie spojrzawszy na Renicka i
skręciłem w aleję, którą szedłem tyle razy.
Drzwi wejściowe otworzyły się i na progu ukazała się
Nina.
II
Około szóstej trzydzieści, siódmego ranka po moim
wyjściu z więzienia, zbudziłem się nagle. Śniło mi się, że jestem
znów w celi i upłynęła chwila, zanim zdałem sobie sprawę, że
znajduję się w pokoju, a obok śpi Nina.
Leżąc na plecach, z oczami utkwionymi w suficie,
zacząłem się zastanawiać, tak jak to czyniłem od tygodnia, czym
się zajmę, żeby zarobić na życie. Wysondowałem już
dziennikarski światek. Jak się spodziewałem, nie było miejsca dla
mnie. Wpływ Cubitta rozciągał się jak macki ośmiornicy. Nawet
podrzędne lokalne gazety bały się mnie zatrudnić.
Poza
dziennikarstwem
nie
mogłem
robić
nic
poważniejszego. Mój zawód polegał na pisaniu, ale nie byłem
autorem czerpiącym temat z fantazji. Jako reporter musiałem
opierać się na faktach autentycznych, by stworzyć coś na
odpowiednim poziomie. Bez dziennika, w którym mógłbym
pracować, nie byłem nic wart.
Przyglądałem się Ninie śpiącej przy mnie. Byliśmy
małżeństwem od dwóch lat i trzech miesięcy, kiedy wpakowano
mnie do więzienia. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata, a ja
dwadzieścia siedem. Jej czarne włosy układały się w loki, skóra
miała kolor kości słoniowej. Nie była piękna w sensie
klasycznym, zgadzaliśmy się z tym oboje, ale twierdziłem i od
tego czasu nie zmieniłem zdania, że była najbardziej uroczą
kobietą, jaką spotkałem.
Kiedy tak spoglądałem na nią pogrążoną we śnie, zdałem
sobie sprawę, jak wiele musiała wycierpieć. Skóra wokół jej oczu
była zmarszczona. Kąciki ust opadały w dół, nadając jej smutny
wygląd. Nigdy przedtem nie zauważyłem u niej tego wyrazu
twarzy. Wiele wycierpiała. Zostawiłem jej trzy tysiące dolarów na
naszym rachunku w banku, ale stopniały szybko. Honorarium
adwokata i ostatnia rata za bungalow pochłonęły niemal wszystkie
oszczędności. Zmuszona więc była szukać pracy.
Miała różne propozycje. Wreszcie, jak mi już opowiadał
Renick - odkryła w sobie talent artystyczny i otrzymała zajęcia u
pewnego jegomościa, który sprzedawał ceramikę turystom.
Wyrabiał rozmaite przedmioty z gliny, a ona je zdobiła. Od roku
zarabiała sześćdziesiąt dolarów tygodniowo; była to suma
wystarczająca, jak mnie zapewniała, żeby pozwolić nam
przetrwać, aż zdobędę pracę.
Pozostało mi na koncie jeszcze dwieście dolarów. Jeśli nie
znajdę zajęcia, zanim pieniądze się rozpłyną, będę zmuszony
prosić ją o kieszonkowe, na bilety autobusowe, papierosy itp.
Taka perspektywa odbierała mi odwagę.
Działo się to dwa lata temu. Kiedy myślę o tym teraz,
zdaję sobie sprawę, że zachowałem się jak szmata. Spostrzegłem,
że zadany mi cios i pobyt w więzieniu całkowicie mnie
zdemoralizowały. Nie tylko żarła mnie gorycz, przede wszystkim
nękała mnie litość nad sobą samym, nad mym smutnym losem.
Gdybym miał coś na sumieniu, pozbyłbym się bungalowu
i razem z Niną wędrowałbym w inne strony, gdzie by mnie nikt
nie znał, i rozpocząłbym nowe życie. A tak zadowalałem się
szukaniem pracy niemożliwej do znalezienia i uważałem się za
męczennika.
Podczas dziesięciu ostatnich dni udawałem, że szukam
pracy, której przecież dla mnie nie było. Wmawiałem Ninie, że
przez cały dzień za tym chodzę, ale to było kłamstwo. Po jednym
czy dwóch nieudanych telefonach uciekałem regularnie do
najbliższego baru. Z wyjątkiem początkowego okresu, kiedy jako
praktykant goniłem za sensacjami dnia, nigdy właściwie nie
piłem. Teraz jednak zalewałem się regularnie. Troski topiłem w
whisky. Pięć lub sześć szklaneczek - i nic już nie miało znaczenia.
Gwizdałem na to, że nie mogę znaleźć pracy. Równie dobrze
mogłem wrócić do domu i patrzeć, jak Nina zamęcza się przy
malowaniu ceramiki, bez wyrzutów sumienia, że postępuję jak
alfons.
Kiedy byłem pod gazem, okłamywałem ją bez żadnych
skrupułów, żeby wyciągnąć od niej jeszcze kilka dolarów.
Potem, pewnego popołudnia, kiedy siedziałem w barze
naprzeciw plaży, rozpoczęła się się seria wypadków, o których
chcę wam opowiedzieć.
Dochodziła szósta. Byłem nieźle wstawiony. Łyknąłem już
osiem whisky i czekałem na dziewiątą.
Bar był nieduży, spokojny i mało uczęszczany. Mogłem
siedzieć w kącie - nikt mi nie przeszkadzał - i przyglądać się
ludziom zabawiającym się na plaży. Przychodziłem tu regularnie
od pięciu dni. Wysoki, otyły barman już mnie chyba znał.
Kabina telefoniczna, niewidoczna od strony lady,
znajdowała się tuż obok mojego stolika. Ludzie wchodzili,
rozmawiali przez chwilę, potem wychodzili: mężczyźni, młodzi
chłopcy, dziewczęta. Kabina była miejscem najbardziej
ożywionym w barze.
Pijąc obserwowałem, jak ludzie przychodzą i wychodzą.
To mi ułatwiało spędzanie czasu. Umysł miałem zamroczony
alkoholem, ale zastanawiałem się, kim mogą być ci ludzie
zamknięci za oszklonymi drzwiami; z kim rozmawiali? Śledziłem
ich mimikę. Niektórzy śmiali się rozmawiając; inni denerwowali
się, jeszcze inni wyglądali, jakby kłamali w sposób tak mało
przekonywający, jak to ja sam robiłem. Miałem wrażenie, że
przyglądam się sztuce teatralnej.
Barman przyniósł mi dziewiątą whisky i postawił na stole.
Tym razem stanął nieruchomo przy stoliku. Zrozumiałem, że czas
uregulować rachunek. Dałem mu ostatni banknot pięciodolarowy.
Podziękował z porozumiewawczym uśmiechem, wydając mi
resztę.
Tymczasem jakaś kobieta weszła do baru. Zbliżyła się do
kabiny telefonicznej i zamknęła za sobą drzwi.
Nosiła żółty kanarkowy sweter i białe spodnie; okulary
przeciwsłoneczne koloru butelkowego i torebka z żółtego i
białego plastyku uzupełniały jej strój.
Zwróciła natomiast moją uwagę swym okazałym tyłkiem,
który uwydatniały obcisłe spodnie. Kołysała biodrami w sposób
tak sugestywny, że nawet najbardziej szanujący się panowie byli
nią zafascynowani.
Jako pijak, nie zasługujący na szacunek, mogłem pozwolić
sobie na to, żeby obserwować ją w sposób bezwstydny. Dopiero
kiedy straciłem z oczu tę część anatomiczną jej ciała w chwili,
kiedy zamykała za sobą drzwi kabiny, podniosłem oczy, żeby
zobaczyć jej twarz.
Nie miała więcej jak około trzydziestu trzech lat. Była
blondynką o rysach regularnych, nieco surowych, ale całość
wydawała się niesłychanie podniecająca dla mężczyzn wszelkich
kategorii.
Wypiłem połowę dziewiątej whisky i patrzyłem, jak
telefonowała. Nie mógłbym powiedzieć, czy ta rozmowa była
wesoła, czy nie. Ciemne okulary przeszkadzały mi w
zorientowaniu się. W każdym razie wydawała się bardzo szybka i
dowcipna. Zaledwie minutę przebywała w kabinie. Później wyszła
i minęła mój stolik nie patrząc na mnie. W przeciągu kilku sekund
miałem przyjemność podziwiania jej wysmukłej figury i zarysu
krągłego tyłu; potem zniknęła i drzwi zatrzasnęły się za nią.
W pijackim oszołomieniu myślałem sobie, że gdybym był
kawalerem, zalecałbym się do tej dziewczyny. Z tym podwoziem,
postawą i pięknością dziewczyna musiała być wspaniała przy
bliższym poznaniu. Jeżeli nie, życie byłoby jeszcze większym
oszustwem, niż sądziłem.
Zastanawiałem się, kim ona może być. Miała na sobie
kosztowną toaletę. Jej białożółta torebka na pewno nie była
kupiona na bazarze.
Rzeczywiście - białożółta torebka?
Weszła do kabiny telefonicznej z torebką w ręku. Nie
byłem pewien, czy ją widziałem, kiedy wychodziła.
Byłem teraz tak zalany, że najmniejsza refleksja wymagała
ode mnie ogromnego wysiłku. Natężałem mózg próbując sobie
przypomnieć. Weszła do kabiny z torebką w prawej ręce.
Mógłbym przysiąc, że opuściła ją z pustymi rękami.
Wypiłem whisky do końca, potem drżącą ręką zapaliłem
papierosa. A więc? - zastanawiałem, się. Prawdopodobnie nie
zauważyłem torebki, kiedy wychodziła.
Szczegół ten nabrał dla mnie ogromnej wagi.
Prawdopodobnie chodziło mi o to, żeby udowodnić sobie
samemu, że nie jestem tak pijany, jak myślałem.
Podniosłem się z trudem i udałem do telefonu.
Otworzyłem drzwi i natychmiast spostrzegłem torebkę
nieznajomej.
„Widzisz, stary durniu - mówiłem sobie - nie jesteś wcale
zalany. Zaraz zauważyłeś, że zapomniała torebkę. Ty masz oprzeć
się temu... jak... no co, masz oprzeć się temu...”.
„Przede wszystkim - myślałem dalej - trzeba zajrzeć do
torebki, żeby dowiedzieć się kim jest ta babka. Potem zabierzesz
torebkę i powiesz barmanowi, że zostawiła ją w kabinie - trzeba
mu powiedzieć, bo kiedy cię zobaczą na ulicy z damską torebką w
ręku, ryzykujesz, że złapie cię glina - ale kiedy uprzedzisz
barmana, odniesiesz torebkę dziewczynie, wtedy kto wie? Ona ci
podziękuje. Może będzie to coś więcej niż zwykły pocałunek...
Kto wie?”.
Widzicie, jaki byłem pijany?
Wszedłem więc do kabiny i zamknąłem drzwi. Potem
wziąłem torebkę i otworzyłem ją. W trakcie tej czynności
obejrzałem się, żeby się upewnić, że nikt mnie nie śledzi.
Nie było nikogo.
Odwróciłem się plecami. Moje ramiona były dość
szerokie, by zasłonić kabinę niemal całkowicie; potem wziąłem
słuchawkę. Chytry pomysł. Ze słuchawką przyłożoną do ucha
sprawdziłem zawartość torebki.
Znalazłem złotą papierośnicę, zapalniczkę również ze
złota, broszkę z diamentem, która warta była co najmniej tysiąc
pięćset dolarów. Odkryłem również prawo jazdy, wreszcie gruby
plik banknotów, z których pierwszy opiewał na 50 dolarów. Jeśli
reszta była taka sama, ten ponętny rulon musiał przedstawiać
wartość około dwóch tysięcy dolarów.
Na widok takiej masy pieniędzy oblałem się potem. Złota
papierośnica, zapalniczka i broszka z diamentem nie interesowały
mnie wcale. Zbyt łatwo można było odkryć pochodzenie tych
przedmiotów, ale zafascynował mnie pakiet pieniędzy.
Z tym zwitkiem w kieszeni nie musiałbym prosić jutro
Ninę o pięć dolarów. Nie musiłbym jej naciągać ani jutro, ani
później. Znalazłbym pracę, zanim zdążyłbym wydać tę małą
fortunę, nawet gdybym dalej pił od rana do nocy. Jeżeli ta dama
wypchana forsą była na tyle lakkomyślna, żeby zapomnieć taki
majątek w kabinie telefonicznej, zasługiwała na to, żeby go
stracić.
Jakiś daleki, zdławiony głos, który był moim własnym
głosem, oświadczył wówczas:
„Oszalałeś? To przecież kradzież! Jeżeli cię złapią,
dostaniesz dziesięć lat. Z twoją przeszłością. Odłóż tę torbę, na
miłość boską! I zmykaj stąd! Co ci się stało? Masz ochotę złapać
jeszcze dziesięć lat mamra?”
Ale ten głos był zbyt słaby, żeby zrobić na mnie wrażenie.
Pragnąłem tej forsy. To było zbyt łatwe. Wystarczyło wyjąć
pieniądze z torebki, włożyć do kieszeni, odłożyć torbę na półkę i
zniknąć.
Barman nie mógł mnie widzieć. Bez przerwy ludzie
wchodzili i wychodzili z kabiny telefonicznej. Każdy mógł wziąć
tę forsę, każdy.
Tam były te pieniądze, może nie dwa tysiące dolarów, ale
dużo nie brakowało.
Pragnąłem ich. Były mi potrzebne.
I wziąłem je.
Wsunąłem zwitek do kieszeni i zamknąłem torebkę. Serce
waliło mi jak młot. Zdawałem sobie sprawę z tego, czym byłem:
zwykłym złodziejem. Małe lusterko było przymocowane nad
telefonem. Widziałem przesuwający się w nim cień. Wciąż
trzymałem torebkę w ręce. Spojrzałem w lustro.
Stała tuż za mną i patrzyła na mnie. Jej okulary
przeciwsłoneczne odbijały światło i tworzyły dwie małe zielone
plamy w lustrze.
Ale ona tam była.
Od jak dawna, nie wiedziałem. W każdym razie ona tam
stała w całej swej krasie.
Rozdział 2
Taka emocja ściska człowiekowi serce, paraliżuje mózg,
przejmuje lodowatym chłodem od stóp do głowy. Ma się uczucie,
jakby się umierało.
Osłupiały, z oczami utkwionymi w lusterku przybitym do
ścianki kabiny, podczas gdy palce ściskały kurczowo torebkę,
wpatrywałem się w dwa zielone krążki okularów i naprawdę
czułem się niemal martwy.
Nagle wytrzeźwiałem zupełnie. Opary alkoholowe, które
zaciemniały mi umysł, rozpierzchły się całkowicie.
Zaraz zawoła barmana. On znajdzie pieniądze w mojej
kieszeni i wezwie policjanta. Kiedy pojawi się glina, nie będę
niczym innym jak kupą mięsa, którą zaprowadzą spokojnie z całą
pewnością do celi, lecz nie na cztery lata; tym razem kara będzie
znacznie surowsza.
Zastukała palcem w oszklone drzwi kabiny. Położyłem
torbę na półce, odwróciłem się i otworzyłem drzwi.
Młoda kobieta odsunęła się nieco, żeby mi zrobić
przejście.
— Zdaje mi się, że zostawiłam torebkę... - zaczęła.
— Istotnie - odparłem. - Właśnie miałem zamiar odnieść ją
barmanowi.
Może będzie najlepiej szybko ją wyminąć i wybiec na
ulicę, zanim zdąży otworzyć torebkę i skonstatować, że pieniądze
zniknęły. Kiedy będę już na ulicy, mogę wyrzucić banknoty.
Potem będę twierdzić uparcie, że nie tknąłem torebki.
Już zamierzałem zrobić odpowiedni ruch, lecz nagle
znieruchomiałem. Barman wyszedł zza bufetu i zatarasował
wyjście. Z zaintrygowaną miną szedł w naszą stronę, czuwając
bacznie, by swym potężnym cielskiem odgrodzić mnie od drzwi.
- Ten młodzieniec niepokoi panią, madame?
Odwróciła powoli głowę. Miałem wrażenie, że nawet w
krytycznych sytuacjach potrafi zachować spokój i zimną krew.
- Ależ... nie. Byłam tak głupia, że zostawiłam torebkę w
kabinie. Ten pan chciał właśnie oddać ją panu na przechowanie.
Barman spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Ach, tak - odparł. - Jeśli tak twierdzi...
Stałem przygwożdżony do miejsca jak dureń. Usta miałem
tak suche, że nie potrafiłbym wykrztusić słowa, nawet gdybym
miał coś do powiedzenia.
— Czy ma pani wartościowe przedmioty w tej torbie? -
spytał barman.
— Ach, tak! To idiotyczne, że mogłam ją zapomnieć!
Miała głos jasny, beznamiętny. Zastanawiałem się, czy jej
oczy ukryte za okularami były równie twarde.
— Warto by sprawdzić, czy nic nie brakuje - radził
barman.
— Tak, możliwe.
Zastanawiałem się, czy cios pięścią dobrze ulokowany, nie
byłby najlepszym wyjściem z sytuacji. Zrezygnowałem jednak z
tego. Barman sprawiał wrażenie, że w swoim życiu zainkasował
niejedno uderzenie i potrafi je odparować.
Weszła do kabiny i wzięła torebkę do ręki.
Wpatrywałem się w nią; serce przestało mi bić. Wyszła z
kabiny, otworzyła torebkę i zajrzała do środka. Szczupłe palce, o
paznokciach pokrytych lakierem, przerzucały zawartość torebki. Z
wyrazu jej twarzy niczego nie można było odgadnąć.
Barman głośno sapał. Jego wzrok wędrował od niej do
mnie.
Wtedy podniosła oczy.
„Stało się! - myślałem. - Za pół godziny wrócę z powrotem
do celi!”.
- Nie, nic nie brakuje - powiedziała. Odwróciła lekko
głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. - Dziękuję, że pan się tym zajął.
Jestem
naprawdę
zbyt roztargniona!
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Twarz barmana
jaśniała z zadowolenia.
— Więc wszystko w porządku, madame?
— Tak, dziękuję. Sądzę, że powinniśmy to uczcić. -
Patrzyła na mnie, ale zielona, lśniąca powierzchnia okularów nie
pozwalała odczytać jej uczuć. - Czy mogę panu ofiarować
szklaneczkę, panie Barber?
A więc wiedziała, kim jestem. Nie było to niczym
nadzwyczajnym. W dniu, w którym zwolniono mnie, „Herald”
umieścił moje zdjęcie z notatką, że wyszedłem z więzienia po
odsiedzeniu czteroletniego wyroku za zabójstwo człowieka. Nie
omieszkali podkreślić, że w chwili wypadku byłem pijany.
Zdjęcie było dobre, a ponieważ znajdowało się na pierwszej
stronie, nie mogło ujść uwagi żadnego czytelnika. To „subtelne”
zainteresowanie mogłem zawdzięczać jedynie Cubittowi.
Mówiła do mnie tonem, w którym brzmiała groźba i za
rzecz najrozsądniejszą uważałem przyjęcie jej zaproszenia.
- Naprawdę, to nie jest wcale potrzebne, ale z chęcią
przyjmuję
- odparłem.
Wówczas zwróciła się do barmana:
- Dwie whisky z wodą i dużo lodu.
Usiadła przy stoliku, który przedtem zajmowałem.
Ulokowałem się naprzeciw niej. Otworzyła wówczas torebkę,
wyjęła złotą papierośnicę, otworzyła ją i poczęstowała mnie
papierosem.
Wziąłem jednego, potem z kolei ona sięgnęła po
papierosa. Swoją złotą zapalniczką zapaliła najpierw mego, potem
swego papierosa. Tymczasem barman przyniósł obydwa trunki,
postawił na stole i oddalił się.
- Jakie ma się uczucie, panie Barber, kiedy wychodzi się z
więzienia?
- spytała owiana chmurą dymu.
— Zupełnie przyjemne.
— Zauważyłam, że nie jest pan już dziennikarzem.
— Zgadza się.
Dzwoniła kostkami lodu w szklance i obserwowała je z
taką uwagą, jakby interesowały ją bardziej niż ja.
- Często tu pana widywałam. - Wyciągnęła w kierunku
okna rękę ze srebrzystymi paznokciami. - Mam domek na plaży,
dokładnie naprzeciw.
- To zapewne wielka przyjemność.
Podniosła szklankę i wypiła kilka łyków.
— Czy z pańskich częstych wizyt tutaj należy wyciągnąć
wniosek, że nie ma pan jeszcze pracy?
— Zgadza się.
— Czy spodziewa się pan wkrótce znaleźć jakieś zajęcie?
— Ależ oczywiście.
— Z całą pewnością nie jest to łatwe.
— Istotnie.
— Gdyby ktoś panu ofiarował pracę, czy interesowałoby
to pana? Zmarszczyłem brwi.
— Nie rozumiem. Czy pani mi ją ofiaruje?
— Możliwe. Czy interesowałoby to pana?
Chciałem
sięgnąć
po
moją
szklaneczkę,
ale
zrezygnowałem. Już dość piłem dzisiaj.
- O co chodzi?
— Praca jest bardzo dobrze płatna, ale wymaga absolutnej
dyskrecji. Poza tym istnieje pewne ryzyko. Czy odstraszyłoby to
pana?
— Jeśli dobrze rozumiem, byłoby to coś niedozwolonego?
— Ach, nie... absolutnie nie.
— To wszystko nic mi nie mówi. Na czym polego ryzyko?
Jestem gotów przyjąć każdą pracę pod warunkiem, że będę
wiedział, co mam robić!
— Rozumiem. - Wypiła jeszcze jeden łyk. - Pan wcale nie
pije, panie Barber?
— Nie, przynajmniej w tej chwili. Ale jaką pracę chce mi
pani zlecić?
— Spieszę się teraz, zresztą miejsce jest nie najlepiej
wybrane do omówienia poufnej propozycji. Czy mogę później do
pana zadzwonić? Moglibyśmy ustalić bardziej dogodne miejsce
spotkania.
— Mój numer jest w książce telefonicznej.
— Dobrze, a więc zatelefonuję do pana. Może jutro,
będzie pan w domu?
— Będę to uważał za swój obowiązek.
— Chciałabym uregulować... - Och, zapomniałam...
— Aleja nie...
Wyciągnąłem z kieszeni zwitek banknotów i położyłem jej
na kolanach.
- Dziękuję.
Odsunęła banknot pięćdziesięciodolarowy, wyjęła spod
spodu pięć, położyła na stole, potem resztę schowała do torebki,
zamknęła ją i podniosła się.
Wstałem również.
- A więc do jutra, panie Barber.
Odwróciła się i wyszła z baru. Podziwiałem, kiedy
przechodziła przez jezdnię, zmysłowe kołysanie się jej wydatnych
bioder. Podszedłem do drzwi i patrzyłem, jak bez pośpiechu idzie
w kierunku parkingu. Wsiadła do szaroczarnego rollsa i ruszyła z
miejsca. Śledziłem ją wzrokiem, oszołomiony, ale nie na tyle, by
nie zapisać numeru wozu.
Wróciłem potem i usiadłem przy stoliku. Moje kolana były
jak z wosku. Wypiłem kilka łyków, po czym zapaliłem papierosa.
Zbliżył się barman, żeby zabrać pięć dolarów.
- Bomba, co? Wygląda na nadzianą forsą. Co to właściwie
z nią było? Czy odpaliła coś panu?
Przyglądałem mu się przez chwilę, potem wstałem i
odszedłem. Nawiasem mówiąc, nigdy więcej nie przekroczyłem
progu tego baru. W przyszłości, kiedy musiałem tamtędy
przechodzić, ciarki przebiegały mi po plecach.
Po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się filia
automobilklubu. Znałem dobrze młodego człowieka, który nią
kierował, jeszcze z czasów, kiedy pracowałem w „Heraldzie”.
Nazywał się Ed Marshall. Przeszedłem przez ulicę i zajrzałem do
biura.
Marshall siedział przy biurku i czytał magazyn.
- Ach! Co za niespodzianka! - wykrzyknął radośnie
wstając z krzesła... - Jak się masz, Harry?
Odpowiedziałem, że mam się dobrze i uścisnąłem mu
rękę. Sposób, w jaki mnie przyjął, sprawił mi radość. Większość
tak zwanych przyjaciół witała mnie ozięble, kiedy przychodziłem
ich odwiedzić, ale Marshall był fajnym chłopcem: zawsze nam
było dobrze z sobą.
Przechyliłem się przez biurko i poczęstowałem go
papierosem.
— Przestałem palić - oświadczył potrząsając głową. - Te
historie z rakiem płuc nie dają mi spokoju. Jak się człowiek czuje,
kiedy wyjdzie stamtąd?
— Jakoś leci - odparłem. - Można przyzwyczaić się do
wszystkiego, nawet do życia poza więzieniem.
Mówiliśmy o tym i o owym jakieś dziesięć minut, potem
przeszedłem do sprawy, która mnie sprowadziła do niego.
— Słuchaj, Ed, czy potrafiłbyś mi powiedzieć, kto jest
właścicielem czarnego rolls royce’a? Znak S.A.X.I.
— Czy mówisz o samochodzie pana Malroux?
— Tak sądzisz? Czy to jego numer?
— Tak, tak. Wspaniały wóz, prawda?
W tym momencie rozjaśniło mi się w głowie.
— Chyba nie masz na myśli Feliksa Malroux? -
powiedziałem ze zdumieniem.
— Tak, oczywiście.
— On mieszka w Palm Bay? Myślałem, że przebywa w
Paryżu.
— Kupił tu posiadłość, jakieś dwa lata temu, i osiedlił się u
nas ze względu na zdrowie.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Z trudem
panowałem nad sobą.
- Czy mówimy o tym samym człowieku? Malroux to ten
milioner, król cynku i miedzi? Podobno jest to jeden z
najbogatszych
ludzi
na
świecie.
Marshall kiwał potakująco głową.
- Tak jest istotnie. Zdaje się, że jest ciężko chory. Mimo
całego bogactwa faceta, nie chciałbym być na jego miejscu.
— Co mu jest? Marshall skrzywił się.
— Rak płuc. Nikt mu nie może pomóc.
Spojrzałem na mojego papierosa i zdusiłem go w
popielniczce.
— Paskudna sprawa. A więc zamieszkał tutaj?
— Tak. Kupił „East Shore”, willę Iry Cranleigha.
Przebudował ją niemal całkowicie. To wspaniała posiadłość, z
prywatnym portem, prywatną plażą, prywatnym basenem,
wszystko prywatne.
Pamiętam świetnie dom Iry Cranleigha. Był on
właścicielem potężnych szybów naftowych i kazał sobie
zbudować dom na samym końcu zatoki. Potem miał jakieś
niepowodzenia finansowe i musiał dom sprzedać. Działo się to
podczas mego procesu. Nie wiedziałem, kto go kupił.
Umysł mój pracował gorączkowo. Znów zapaliłem
papierosa.
— A więc ten rolls należy do niego?
— To tylko jeden z dziesięciu jego samochodów.
— Jest bombowy. Chciałbym mieć coś takiego. Marshall
skinął swoją łysą głową.
— Ja także.
— Zastanawiałem się, kim jest kobieta, która prowadziła to
cudo... Nie mogłem jej się dobrze przyjrzeć. Blondynka, nosiła
duże okulary przeciwsłoneczne.
— Pewnie madame Malroux.
— Jego żona? Nie wyglądała na taką starą. Dałbym jej
najwyżej trzydzieści dwa lub trzydzieści trzy lata. Jeszcze jako
dzieciak słyszałem chyba o Malroux. Musi mieć teraz
siedemdziesiąt lat lub więcej.
— W przybliżeniu tyle. Ożenił się powtórnie. Z babką,
która wpadła mu w oko w Paryżu. Nie pamiętam dokładnie, kim
była, aktorką filmową czy kimś w tym rodzaju. Wydrukowano
całą serię artykułów na jej temat w „Heraldzie”.
— A co się stało z jego pierwszą żoną?
— Zginęła w wypadku samochodowym przed trzema laty.
— A Malroux osiedlił się tutaj ze względu na zdrowie?
— Tak. Zresztą żona i córka lubią Kalifornię, a tutejszy
klimat jest podobno dobry dla niego. Ale to wszystko nie ma
znaczenia. O ile dobrze zrozumiałem, nic już nie może być dobre
dla niego.
— On ma córkę?
Marshall wyciągnął rękę zaciśniętą w pięść, wysunął do
góry duży palec.
— Taka babka! Z pierwszego małżeństwa, oczywiście.
Młodziutka, osiemnaście lat zaledwie, śliczne dziecko. - Mrugnął
do mnie porozumiewawczo. - Wolałbym ją niż rolls royce’a, na
pewno!
— Popatrz! Popatrz! A ja uważałem cię za człowieka
żonatego, zakochanego tylko w samochodach.
- To prawda! Ale gdybyś zobaczył Odette Malroux!
Umarłego postawiłaby na nogi!
— Takie marzenia są nieszkodliwe. No, ale muszę iść. I tak
jestem już spóźniony.
— Dlaczego interesujesz się Malroux, Harry?
— Znasz mnie przecież, zobaczyłem wóz, piękną kobietę.
Zwykła ciekawość.
Wiedziałem, że go nie przekonałem, ale dał za wygraną.
- Jeżeli szukasz przypadkiem tymczasowej pracy, Harry -
zaproponował nieco zażenowany - szukają ludzi dla dokonania
obliczeń statystycznych dotyczących ruchu. Czy to by cię
interesowało?
Nie wahałem się ani przez sekundę.
- To bardzo ładnie z twojej strony, Ed, ale mam już coś na
widoku. - Uśmiechnąłem się. - W każdym razie bardzo dziękuję.
W drodze powrotnej rozważałem w autobusie wszelkie
informacje, które mi przekazał Marshall. Byłem ogromnie
podniecony.
Żona jednego z najbogatszych ludzi na świecie miała dla
mnie pracę. Nie żywiłem najmniejszych obaw. Byłem
przekonany, że zatelefonuje. „Pewne ryzyko” - powiedziała. A
więc zgoda, gotów jestem podjąć ryzyko, byle tylko zarobić dużo
forsy, a na to się zanosiło.
Autobus wiózł mnie wzdłuż plaży, a ja pogwizdywałem
sobie. Po raz pierwszy od chwili wyjścia z więzienia miałem
ochotę gwizdać.
Wreszcie poczułem, że znowu zaczynam żyć.
Następnego dnia po dziewiątej udałem się do „Heralda”.
II
Nina zapowiedziała, że musi dostarczyć kilka malowanych
skorup i że wróci dopiero w południe. Było mi to na rękę. Jeśli
żona Malroux zdecyduje się zatelefonować, będę sam w domu.
Nie miałem najmniejszej ochoty powiedzieć Ninie o tym, co się
stało, zanim nie będę wiedział, o jaką pracę chodzi.
Udałem się do archiwum „Heralda”. Oprowadzały mnie
dwie młode dziewczyny, których nigdy nie widziałem na oczy, nie
znały mnie więc. Poprosiłem jedną z nich o numery styczniowe
„Heralda” sprzed dwóch lat.
Nie zajęło mi dużo czasu znalezienie informacji, których
szukałem. Dowiedziałem się, że Feliks Malroux poślubił Rheę
Passary w pięć miesięcy po śmierci swej pierwszej żony. Rhea
Passary była girlsą w „Lido” w Paryżu. Po szaleńczych zalotach,
które trwały zaledwie tydzień, Malroux poprosił ją o rękę, a ona
zgodziła się. Jasne było, że interesuje się nie nim, lecz jego
fortuną.
Powróciłem do domu i czekałem. Punktualnie o jedenastej
zadzwonił telefon. Wiedziałem, że to ona, zanim zdjąłem
słuchawkę. Serce biło mi przyśpieszonym rytmem, ręka drżała,
kiedy podnosiłem słuchawkę.
- Pan Barber?
Nie można było pomylić się. To był jasny i czysty głos
tamtej młodej kobiety.
— Tak - odparłem.
— Zawarliśmy wczoraj znajomość.
Uważałem, że nadszedł moment, by wprawić ją w
zdumienie.
- Słusznie, madame Malroux, w barze Joe’ego.
Mój chwyt został uwieńczony sukcesem. Nastąpiła chwila
ciszy. Nie byłem pewien, lecz zdawało mi się, że słyszę stłumiony
krzyk. Może zresztą byłem ofiarą mojej wybujałej wyobraźni.
— Czy zna pan Plażę Zachodnią, na której znajdują się
pawilony kąpielowe? - spytała.
— Tak.
— Chciałabym, żeby pan wynajął taki domek. Ostatni na
lewo. Spotkam się tam z panem dzisiaj o dziewiątej wieczorem.
- Zaraz się tym zajmę i będę tam na pewno - odparłem.
Znów zapadło milczenie. Słyszałem jej oddech, potem
powiedziała: - A więc dzisiaj wieczorem, o dziewiątej.
Rozmowa była skończona. Odłożyłem słuchawkę i
zapaliłem papierosa. Byłem zaintrygowany. „Istnieje pewne
ryzyko” - tak się wyraziła. Pragnąłem jak najszybciej dowiedzieć
się, czego chciała. Może wplątała się w jakąś brudną sprawę, na
przykład szantaż? Pewnie pragnie, żebym jej pomógł pozbyć się
niewygodnego amanta. Wzruszyłem ramionami. W końcu po co
mam sobie łamać głowę?
Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta dziesięć. Miałem
jeszcze czas, żeby pojechać na Plażę Zachodnią, wynająć pawilon
i wrócić do domu przed powrotem Niny.
A więc poszedłem tam. Facet zarządzający pawilonami
nazywał się Bill Holden. Był to muskularny atleta, pełniący
równocześnie funkcję nauczyciela pływania.
Domki na Plaży Zachodniej odznaczały się luksusem i
były dość duże, tak że można tam było nawet spać. Stały w
długim szeregu, zwrócone do morza. Zauważyłem, że o tej porze
w większości były zajęte.
Holden znał mnie i na mój widok uśmiechnął się szeroko.
— Cześć, panie Barber. Cieszę się, że pana widzę.
— Dziękuję. - Uścisnąłem mu rękę. - Chciałbym wynająć
pawilon. Ostatni na lewo. Potrzebny mi jest na dziś o dziewiątej.
Może pan to załatwić?
— Zamykamy o dziewiątej, panie Barber - odparł. -
Nikogo tu już nie będzie, ale mimo to może pan otrzymać domek.
Na tę noc nie mam klientów, a więc nie zostanę. Odpowiada to
panu?
- Świetnie. Proszę zostawić klucz pod słomianką. Jutro
panu zapłacę.
- Jak pan chce, panie Barber.
Spojrzałem na plażę. Była tak zatłoczona amatorami
kąpieli, niemal nagimi, że prawie nie było widać piasku.
— Wygląda na to, że jest ruch w interesie - zauważyłem.
— Jakoś daję sobie radę, ale sezon nie był nadzwyczajny.
Trzymać plażę otwartą przez całą noc nie opłaca się. Jeśli nic się
nie zmieni, rzucę to. Nie ma sensu włóczyć się przez całą noc,
jeśli nie ma klientów. A jak z panem, panie Barber?
— Nie narzekam. Więc dobrze, przyjdę wieczorem. Do
jutra rano.
Wracając do domu, łamałem sobie głowę, żeby znaleźć
jakąś wymówkę dla Niny. Musiałem podać jakiś rozsądny powód,
żeby usprawiedliwić moje wieczorne wyjście. Zdecydowałem się
wreszcie, żeby jej powiedzieć, że pracuję dla Eda Marshalla w
nocnej ekipie; mam liczyć wozy dla celów statystycznych jego
biura.
Gdy jej to zakomunikowałem, poczułem się łajdakiem, tak
bardzo się ucieszyła.
- Wolę zarabiać 50 dolarów tygodniowo, niż siedzieć tu i
nic nie robić - oświadczyłem.
Tego wieczoru o pół do dziewiątej wyszedłem z
bungalowu i udałem się do garażu. Mieliśmy starego packarda,
który ledwo trzymał się w kupie. Podczas gdy z trudem
uruchamiałem silnik, mówiłem sobie, że jeśli ta praca przyniesie
mi forsę, kupię sobie przede wszystkim nowy wóz.
Trzy minuty przed dziewiątą przyszedłem na Plażę
Zachodnią. Było całkiem pusto. Znalazłem klucz pod słomianką i
otworzyłem drzwi. Pawilon składał się z salonu, sypialni i
pomieszczenia z prysznicem. Wszędzie była klimatyzacja. Na
stoliku stał telewizor, radio, telefon, w barku odkryłem nawet
butelkę whisky i syfon. Nie brakowało niczego.
Uruchomiłem klimatyzację, otworzyłem okna i drzwi, a
potem usiadłem na werandzie na bujaku. Spokój i ciszę zakłócał
tylko szmer fal. Ogarnął mnie lekki niepokój. Zastanawiałem się,
jaką pracę mam wykonać dla tej kobiety, a przede wszystkim, ile
ma zamiar mi zapłacić. Czekałem około dwudziestu minut. W
momencie, kiedy zaczęła mnie ogarniać rozpacz, niespodziewanie
wyłoniła się z ciemności. Nie zauważyłem nawet, kiedy nadeszła.
Siedziałem wciąż w fotelu. Miałem właśnie zapalić trzeciego
papierosa, gdy nagle spostrzegłem, że coś się porusza. Podniosłem
oczy, to była ona. Stała tuż przy mnie.
- Dobry wieczór, panie Barber - powiedziała, zanim
zdążyłem się podnieść. Usiadła w fotelu obok mnie.
Widziałem ją niezbyt dokładnie. Jedwabny szal zawiązany
na głowie osłaniał częściowo jej rysy. Miała na sobie
ciemnoczerwoną suknię. Ciężka złota bransoleta otaczała jej
prawą dłoń.
- Wiem dość dużo o panu. Człowiek, który odrzuca
dziesięć tysięcy dolarów i nie chce współpracować z gangsterami,
musi mieć tupet. A ja szukam właśnie kogoś z tupetem.
Nie odpowiedziałem.
Zapaliła papierosa. Zdawałem sobie sprawę, że mnie
obserwuje. Wolałbym widzieć wyraz jej oczu.
— Pan nie boi się narażać na ryzyko, prawda, panie
Barber?
— Tak pani sądzi?
— Kiedy zabrał pan pieniądze z mojej torebki, ryzykował
pan sześć lat więzienia.
— Byłem pijany.
— Czy gotów jest pan podjąć dość poważne ryzyko?
— To kwestia pieniędzy - odparłem. - Chcę pieniędzy,
wcale tego nie ukrywam. Są mi potrzebne i zdecydowany jestem
je zarobić, ale potrzebna mi jest duża suma, a nie jakaś bagatelka.
— Jeśli zrobi pan to, czego od pana zażądam, przyniesie to
panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Miałem uczucie, jakbym otrzymał cios w samo serce.
— Pięćdziesiąt tysięcy? Pani powiedziała: pięćdziesiąt
tysięcy dolarów?
— Tak, to dużo pieniędzy, prawda? Tyle panu dam, jeśli
pan zrobi to, co chcę.
Odetchnąłem głęboko, powoli.
Pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Perspektywa zainkasowania
podobnej sumy przyprawiała mnie o palpitację serca.
— O co chodzi?
— Zdaje się, że zainteresował się pan, panie Barber.
Gotów jest pan podjąć jakieś ryzyko za tę sumę?
- Dalibóg, skłonny jestem podjąć mnóstwo ryzyka za tę
sumę!
Wyobrażałem sobie, co mógłbym zrobić z tymi
pieniędzmi. Nina i ja moglibyśmy opuścić Palm City i gdzie
indziej urządzić sobie życie.
— Zanim otrzyma pan dalsze wyjaśnienia - mówiła dalej -
muszę oświadczyć panu wyraźnie, pragnę być uczciwa, że nie
dysponuję żadnymi pieniędzmi poza miesięczną pensją, którą
otrzymuję od męża. Mój mąż jest przekonany, że jego córka i ja
powinnyśmy sobie dać radę z pomocą tych sum, które nam
przydziela. Przyznaję, że dla ludzi rozsądnych są niewątpliwie
dość znaczne, ale tak się składa, że ani moja pasierbica, ani ja nie
należymy do osób rozsądnych.
— Jeśli pani nie ma pieniędzy - odparłem z goryczą - to po
co mi pani proponuje pięćdziesiąt tysięcy dolarów?
— Postaram się panu wytłumaczyć, w jaki sposób może je
pan zarobić.
Spojrzeliśmy na siebie.
— A więc niech pani powie. Jak mogę je zarobić?
— Moja pasierbica i ja potrzebujemy 400 tysięcy dolarów.
Potrzebne nam są za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że pan nam
pomoże je zdobyć. Wtedy otrzyma pan pięćdziesiąt tysięcy
dolarów.
Przyglądałem się jej uważnie i doszedłem do przekonania,
że nie jest obłąkana. Przeciwnie, nigdy w życiu nie spotkałem
kobiety o tak jasnym umyśle.
— A więc jak mam się do tego zabrać? - nalegałem.
— Mój mąż, oczywiście, mógłby nam dać tę sumę bez
najmniejszych trudności - ciągnęła dalej z największym spokojem.
- Chciałby jednak wiedzieć niewątpliwie, na co nam potrzeba tyle
pieniędzy i właśnie tego nie możemy mu powiedzieć. - W tym
miejscu zrobiła krótką przerwę i potrząsnęła papierosem, żeby
strącić popiół. - Ale przy pańskiej pomocy mogłybyśmy otrzymać
tę sumę bez potrzeby udzielenia odpowiedzi na kłopotliwe
pytania.
Mój początkowy entuzjazm osłabł. Podejrzewałem jakiś
podstęp i starałem się mieć na baczności.
- Na co pani te pieniądze? - spytałem.
Nie odpowiedziała na moje pytanie, zadowoliła się tylko
następującą uwagą:
— Potrafił pan świetnie odkryć, kim jestem. Sam pan sobie
poradzi.
— Nawet mały chłopiec by to potrafił. Jeśli chce pani
zachować incognito, nie może się pani rozbijać tym rollsem. Czy
jest pani ofiarą szntażu?
— To pana nie obchodzi. Mam pomysł, w jaki sposób
zdobyć te pieniądze, ale potrzebna mi jest pańska pomoc, dlatego
gotowa jestem dać panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
— Których pani nie ma.
— Ale które będę miała dzięki panu! Wszystko to
podobało mi się coraz mniej.
— Sprecyzujmy teraz, na czym polega pani plan.
— Kidnaperstwo. Trzeba porwać moją pasierbicę -
powiedziała zimno. - Okup będzie ustalony na pięćset tysięcy
dolarów. Otrzyma pan z tego dziesięć procent. Resztą podzielimy
się z pasierbicą.
— Kto dokona porwania?
— Oczywiście nikt. Odette ukryje się gdzieś, a pan zażąda
okupu. Właśnie do tego jest mi pan potrzebny. Będzie pan tym
groźnym głosem, który odezwie się w telefonie. To jest dość
proste, ale trzeba żeby było dobrze zrobione. Za telefon i podjęcie
okupu ofiaruję panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Ujawniła teraz swój plan. Zrobiło mi się sucho w ustach.
Porwanie to zbrodnia szczególnie poważna. Jeśli
kiedykolwiek dam się wciągnąć w tę historię, muszę być
szczególnie rozważny. Kidnaperstwo kwalifikuje się do komory
gazowej, jeśli sprawca da się złapać.
Jej wspaniały pomysł zawierał tyle ryzyka co morderstwo,
ponieważ narażał mnie na karę śmierci.
Rozdział 3
Mała czarna chmurka zasłoniła księżyc. Przez dwie lub
trzy minuty morze wyglądało jakby pokryte lodem. Niegościnna
plaża pogrążyła się w ciemnościach. Potem chmura oddaliła się i
woda znowu mieniąc się srebrem, zwilżała lśniący piasek.
Rhea Malroux patrzyła na mnie.
— Nie ma innego sposobu, żeby zdobyć te pieniądze. Nie
obejdzie się bez kidnaperstwa. To jedyny sposób, żeby zmusić
mego męża do wypłaty tych tysięcy. Sprawa jest dosyć poważna,
trzeba tylko opracować szczegóły.
— Za kidnaperstwo grozi kara śmierci. Czy pani
zastanowiła się nad tym?
— Ależ nikt nie będzie porwany! - odparła wyciągając swe
piękne kształtne nogi. - Jeśli przypadkiem sprawa przyjmie zły
obrót, powiem mężowi prawdę i wszystko na tym się skończy.
Jej rozumowanie było tak mało przekonywające, jak
namowy handlarza próbującego mi sprzedać fałszywy dywan z
Buchary.
Jednak perspektywa zainkasowania pięćdziesięciu tysięcy
dolarów drążyła mi mózg. Jeśli sam opracuję wszystkie szczegóły,
będę mógł zdobyć tę forsę - tłumaczyłem sobie.
- Według pani, mąż uśmiechnie się i potraktuje was jak
dwie niegrzeczne dziewczynki, to wszystko? Nieważne, że
zawiadomię go telefonicznie o porwaniu córki i zażądam okupu.
Uzna to za znakomity żart... Sądzi pani, że oświadczy policji, iż
chodzi jedynie o zabawną mistyfikację, ukartowaną przez jego
żonę i córkę, żeby wydusić z niego pół miliona dolarów?
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy oboje.
— Pański ton wcale mi się nie podoba. Pan jest bezczelny -
oświadczyła.
— Proszę mi wybaczyć, ale swego czasu byłem
dziennikarzem. Wiem może lepiej niż pani, że wiadomość o
porwaniu córki Feliksa Malroux znajdzie się na stronie tytułowej
wszystkich dzienników świata. Może nawet zaistnieć jakby nowa
afera Lindbergha.
Poruszyła się w fotelu. Widziałem, jak zaciska pięści.
- Pan przesadza. Nie pozwolę mężowi wezwać policji -
protestowała zmienionym głosem. - Sytuacja będzie inaczej
wyglądała: Odette zniknie. Pan zadzwoni do mego męża i
zawiadomi go, że została porwana. Otrzyma córkę z powrotem po
wypłaceniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Mąż
zapłaci. Pan podejmie pieniądze i Odette wróci do domu. Sprawa
dalej się nie posunie.
- Tak przynajmniej pani to sobie wyobraża. Uczyniła gest
zniecierpliwienia.
- Wiem dobrze, że cała sprawa ograniczy się do tego,
panie Barber. Mówił pan, że gotów jest narazić się na to ryzyko,
jeśli dobrze panu zapłacę. Proponuję pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Jeśli uważa pan, że to za mało, niech pan powie, zwrócę się do
kogoś innego?
— Tak pani myśli? - odparłem. - Niech się pani nie łudzi.
Niełatwo będzie znaleźć kogoś, kto zgodzi się na podobną
propozycję. Cała ta historia wcale mi się nie podoba. Jest za dużo
możliwości komplikacji. Przypuśćmy, że pani mąż wezwie
policję, wbrew temu, co pani mówi. Skoro raz wezwmę sprawę w
swoje łapy, nie puszczą, aż kogoś zamkną, a tym kimś mogę być
ja.
— Policja nie będzie interweniować. Już panu to
mówiłam: moim mężem ja się zajmę.
Wyobraziłem sobie tego milionera, starca umierającego na
raka. Zapewne stracił już wszelką bojowość. Może ona ma
słuszność. Może jest w stanie skłonić go do zapłacenia tych
pięciuset tysięcy dolarów bez stawiania oporu. Może...
Ale ten nagły odruch litości natychmiast zniknął.
Tłumaczyłem sobie, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę miał w
kieszeni pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
- Czy pasierbica zgadza się na pani plan?
- Oczywiście! Tak samo jak mnie potrzebne są jej
pieniądze.
Pstryknięciem wyekspediowałem niedopałek w otaczające
nas ciemności.
— Uprzedzam panią, że jeśli wmiesza się w to policja,
wszyscy będziemy mieli kłopoty!
— Dochodzę w końcu do przekonania, że nie jest pan
człowiekiem, którego szukałam. Mam wrażenie, że oboje tracimy
niepotrzebnie czas.
Powinienem zgodzić się z jej oceną i pozwolić jej zniknąć
w ciemnościach tak niepostrzeżenie, jak się zjawiła, ale
pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które mi przyrzekła, nie dawały mi
spokoju. Byłem zafascynowany możliwością zdobycia takiej
fortuny. Na tej werandzie, w blasku księżyca, uświadomiłem
sobie, że gdyby dyrektor policji położył wtedy na biurku
pięćdziesiąt tysięcy dolarów, w nowych szeleszczących
banknotach, nie oparłbym się pokusie. W tym momencie
zrozumiałem, że moja uczciwość nie pozwoliła mi przyjąć
łapówki w wysokości dziesięciu tysięcy, ale nie dotyczyło to
pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
- Chciałem panią tylko ostrzec - odparłem. - Będzie
wspaniale, jeśli pani, pasierbica i ja spotkamy się w kiciu!
Niespodziewanie wy buchnęła gniewem.
- Ile razy mam panu tłumaczyć? - krzyknęła. - A więc czy
mogę liczyć na pana, tak czy nie?
- Pani przedstawiła mi swój plan w ogólnych zarysach.
Jeśli dowiem się dokładnie, czego się pani po mnie spodziewa,
będę mógł podjąć decyzję.
Zdusiła papierosa na balustradzie otaczającej werandę
ruchem, który zdradzał jej wściekłość.
— Odette zniknie, pan zatelefonuje do mojego męża.
Oznajmi, że jego córka została porwana i że odzyska wolność po
złożeniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Musi pan dać
do zrozumienia memu mężowi, że jeśli nie wypłaci tych
pieniędzy, Odette nigdy nie wróci do domu. Trzeba to
przeprowadzić w sposób przekonywający, ale jeśli o to chodzi,
mam do pana zaufanie.
— Czy mąż łatwo wpada w panikę? - spytałem.
— Uwielbia swoją córkę - odparła z całym spokojem. -
Biorąc pod uwagę okoliczności, na pewno wytrąci go to z
równowagi.
— Co mam dalej robić?
— Powiadomi go pan, w jaki sposób ma złożyć okup.
Podejmie pan pieniądze, odbierze swoją część, a resztę mi zwróci.
— I oczywiście pani pasierbicy. Milczała przez chwilę.
— Tak, oczywiście - powiedziała.
— Istotnie, sprawa wydaje się całkiem prosta. Sęk w tym,
czy pani zna naprawdę tak dobrze swego męża, jak to sobie
wyobraża. Może nie wpaść w panikę. Może zawiadomić policję.
Człowiek, który potrafił zgromadzić tak ogromną fortunę, musi
mieć coś w sobie. Czy pomyślała pani o tym?
— Powiedziałam panu, biorę to na siebie. - Zaciągnęła się
papierosem, którego rozżarzony koniec rozjaśniał jej usta,
czerwone i błyszczące. - Jest chory. Przed dwoma laty, trzema laty
byłoby to niemożliwe. Ale ktoś ciężko chory, panie Barber, nie
posiada dość odporności, kiedy osobie, którą kocha, grozi
niebezpieczeństwo.
Ogarnął mnie niesmak, przecież moja żona mogłaby być
też taka.
- Pani na pewno ma w tej sprawie lepsze rozeznanie niż ja
- powiedziałem.
Znów zapadło milczenie. Czułem, jak w ciemnościach
wpatruje się we mnie uporczywie, z rosnącą antypatią.
- Więc? Zgadza się pan czy nie?
Znów zamajaczyły przede mną dolary, pięćdziesiąt
tysięcy! Nie wolno rzucać się na ślepo w tę aferę, lecz przy
odrobinie rozsądku i odpowiedniej metodzie, może się to udać.
— Chcę się zastanowić. Jutro dam odpowiedź. Czy zechce
pani zatelefonować tutaj do mnie o godzinie jedenastej?
— Nie może pan zaraz powiedzieć: tak czy nie?
— Muszę się namyślić. Jutro zakomunikuję pani moją
definitywną decyzję.
Wstała, otworzyła torebkę, wyjęła zwitek banknotów i
położyła na stole.
- Powinno wystarczyć na zapłacenie pawilonu i pokrycie
innych kosztów. Zadzwonię jutro.
Oddaliła się bezszelestnie, tak jak się pojawiła, i zniknęła
jak zjawa w ciemnościach.
Wziąłem pieniądze leżące na stole. Dziesięć banknotów po
dziesięć dolarów. Gładziłem je i pieściłem próbując sobie
wyobrazić, że pomnożyły się razy pięćset.
Była dziesiąta dziesięć. Miałem przed sobą dwie godziny,
dopiero wtedy mogłem wrócić do domu. Siedziałem na werandzie
w świetle księżyca, wpatrzony w morze. Zastanawiałem się nad
jej propozycją. Analizowałem ją dokładnie z różnych punktów
widzenia, przede wszystkim brałem pod uwagę moment
niebezpieczeństwa.
Krótko po północy podjąłem decyzję. Nie było to łatwe,
lecz dałem się zasugerować sumą, którą mi ofiarowała.
Dzięki tej forsie będę mógł zacząć z Niną nowe życie.
Pod pewnymi warunkami postanowiłem spełnić życzenie
pani Mal-roux.
Nazajutrz rano, skoro świt, udałem się do pawilonu.
Oświadczyłem Billowi Holdenowi, że pragnę zatrzymać domek
jeszcze co najmniej jeden dzień, może więcej, i zapłaciłem za dwa
dni.
Położyłem się na słońcu, po czym kilka minut przed
jedenastą wróciłem i usiadłem przy telefonie. Z wybiciem
jedenastej zadźwięczał dzwonek.
- Bar ber przy aparacie.
— Tak czy nie?
— Tak - odparłem - ale pod pewnymi warunkami. Chcę
porozmawiać z panią i z drugą zainteresowaną osobą. Proszę
przyjść wraz z nią tutaj dzisiaj wieczorem o dziewiątej.
Nie pozostawiłem jej czasu na dyskusję i odłożyłem
słuchawkę. Zależało mi, żeby dać jej do zrozumienia, że teraz ja
wziąłem sprawę w swoje ręce. Odtąd do mnie należała inicjatywa.
Telefon znów zadzwonił, ale nie odpowiedziałem.
Wyszedłem z pawilonu i zamknąłem drzwi na klucz.
Telefon wciąż dzwonił. Skierowałem się w stronę miejsca,
gdzie zaparkowałem mojego packarda.
II
Wróciłem do pawilonu o szóstej. Wstąpiłem przedtem do
domu i zabrałem stamtąd różne rzeczy. Niny na szczęście nie
było, w przeciwnym razie dopytywałaby się zapewne, do czego są
mi potrzebne: duży zwój przewodu elektrycznego, kaseta z
narzędziami i magnetofon, który kupiłem za czasów mojej pracy
w „Heraldzie”. Nina potrafiła go zachować przez cały czas mojej
nieobecności.
Dwie
godziny
spędzone
poprzedniej
nocy
na
przestudiowaniu projektu Rhei Marloux nie były stracone. Szybko
zrozumiałem, że rzeczą zasadniczą dla zapewnienia sobie
bezpieczeństwa było zdobycie absolutnej pewności, że ani Rhea,
ani jej pasierbica w razie wsypy nie zostawią mnie na lodzie.
Postanowiłem zarejestrować naszą dyskusję bez wiedzy moich
partnerek. Gdyby Malroux wniósł skargę, taka ewentualność
zawsze była możliwa, obie damy mogłyby twierdzić, że nic nie
wiedziały i zrzucić na mnie całą odpowiedzialność.
Kiedy przybyłem na plażę, zaniosłem magnetofon do
sypialni i schowałem go w szafie. Aparat pracował dość cicho, ale
nie chciałem narażać się na ryzyko - jedna czy druga mogłaby coś
usłyszeć, gdybym zainstalował magnetofon w salonie.
Wywierciłem dziurkę w głębi szafy i przesunąłem przez nią
główny przewód. Rozwinąłem w salonie i połączyłem dyskretnie
z kontaktem w ten sposób, że kiedy wejdę do pawilonu i zapalę
światło, magnetofon zacznie działać.
Wahałem się przez chwilę, gdzie umieścić mikrofon,
wreszcie zdecydowałem się przymocować go pod stolikiem
stojącym z boku w kącie, tak że przejęcie dźwięku nie mogło
napotkać na żadne trudności.
Przygotowania zabrały mi nieco czasu. O siódmej
przystąpiłem do przeprowadzania decydujących prób. Magnetofon
funkcjonował bez zarzutu i ze wszystkich punktów w salonie
rejestrował głos.
W moim pojęciu istniały tylko dwie możliwe przeszkody:
panie nie zechcą wejść do pawilonu i będą wolały pozostać w
ciemności na werandzie. Miałem nadzieję, że potrafię je nakłonić,
żeby weszły. Powiem na przykład, że jakiś nocny spacerowicz
może nas zauważyć, jeśli zostaniemy na dworze.
Na plaży było jeszcze sporo ludzi, ale tłum rozchodził się.
Za godzinę plaża opustoszeje.
Porządkowałem właśnie kasetę z narzędziami, kiedy ktoś
zapukał do drzwi. Byłem tak zaabsorbowany, że ten suchy dźwięk
wstrząsnął mną. Znieruchomiałem na chwilę, stałem ze wzrokiem
wbitym w drzwi. Szybko wsunąłem narzędzia pod poduszkę i
otworzyłem.
Na progu stał Bill Holden.
— Proszę wybaczyć, że przeszkadzam - powiedział. -
Chciałbym tylko wiedzieć, czy zatrzymuje pan pawilon przez
jutrzejszy dzień. Mam propozycję wynajęcia.
— Chciałbym go zatrzymać na cały tydzień, Bill. Muszę
napisać kilka artykułów, świetnie mi się tu pracuje. Rachunek
ureguluję z końcem tygodnia, jeśli to panu odpowiada.
— Ależ oczywiście, panie Barber, umowa stoi. Proszę
zostać do końca tygodnia.
Po jego odejściu wyjąłem skrzynkę z narzędziami,
zamknąłem drzwi i udałem się do packarda. Nie miałem ochoty
wracać do domu. Poszedłem do restauracji ze świeżymi rybami,
znajdującej się w odległości około kilometra od plaży. Kiedy
skończyłem posiłek, była za dwadzieścia dziewiąta.
Zapadał zmierzch.
Wróciłem do pawilonu. Plaża opustoszała. Przypomniałem
sobie, że nie powinienem zapalać światła. Po omacku
uruchomiłem klimatyzator. Chciałem, żeby przyjemny chłód
powitał moje damy, kiedy przyjdą. Na werandzie panował
duszący upał, rozwiązałem krawat i usiadłem w fotelu.
Ogarnął mnie niepokój. Zastanawiałem się, czy Rhea znów
się spóźni i jak wygląda jej pasierbica, Odette.
Zadawałem sobie pytanie, czy po usłyszeniu tego, co mam
im zamiar powiedzieć, będą miały odwagę zrealizować swój
zamiar.
Kilka minut po dziewiątej usłyszałem jakiś szelest, szybko
odwróciłem głowę. Ujrzałem Rheę Malroux wstępującą na
schodki wiodące na werandę. Była sama.
Podniosłem się.
— Dobry wieczór - powiedziała idąc w kierunku jednego z
foteli.
— Wejdźmy - rzekłem. - Zauważyłem, że ktoś tędy
przechodził. Nie trzeba, żeby nas widziano razem. - Otworzyłem
drzwi i przekręciłem kontakt. - Gdzie jest pani pasierbica?
Weszła za mną do środka, zamknąłem drzwi.
- Pewnie wkrótce nadejdzie - odparła, jakby jej to było
kompletnie obojętne.
Usiadła w fotelu. Nosiła bladoniebieską suknię bez
rękawów. Na szczupłych stopach płaskie sandałki. Zdjęła czarny
szal okrywający jej głowę i szybkim ruchem wstrząsnęła włosami
brązowymi, o złotawym odcieniu. Także tym razem jej twarz
osłaniały zielone okulary.
- Nie będę się wtrącał do tej sprawy, zanim z nią nie
pogadam
- oświadczyłem. - Chcę mieć pewność, madame Malroux,
że Odette jest wtajemniczona w projekt porwania i że zgadza się
na to. Rhea rzuciła mi druzgocące spojrzenie.
— Naturalnie, że się zgadza - powiedziała ostrym tonem. -
Co pan przez to rozumie?
— Pragnę usłyszeć jej osobiste zapewnienie - odparłem
siadając. Mówiłem dalej głównie do magnetofonu. - Moja prośba
nie jest wcale nierozsądna. Oświadcza mi pani, że wspólnie z
pasierbicą ukartowałyście plan fikcyjnego kidnaperstwa. Są wam
potrzebne pieniądze, 400 tysięcy dolarów. Jedynym sposobem
uzyskania od pani męża tej sumy jest upozorowane porwanie.
Jeśli udzielę wam pomocy, zapłaci mi pani 50 tysięcy dolarów. -
W tym miejscu przerwałem na chwilę. - Kidnaperstwo jest
poważnym przestępstwem. Chcę mieć pewność, że pani pasierbica
zdaje sobie sprawę, na co się naraża...
— Ona wie oczywiście na co się naraża! - odparła Rhea
podniesionym tonem. - Nie jest już dzieckiem.
— A pani jest całkiem pewna, że mąż w żadnym wypadku
nie wniesie skargi? - spytałem.
Zaczęła nerwowo wybijać takt na poręczy fotela.
- Ma pan wyjątkowy talent do marnowania czasu -
powiedziała.
- Mówiliśmy już chyba o tym wszystkim?
Uznałem, że to wystarczy. Ta krótka rozmowa została
zarejestrowana. Rhea nie będzie mogła wyprzeć się roli, jaką
odegrała w tej aferze, na wypadek gdybyśmy mieli kłopoty.
Spojrzałem na zegarek, było pół do dziesiątej.
- Nie chcę dyskutować nad pani propozycją ani jej przyjąć,
zanim nie pomówię z pani pasierbicą.
Rhea zapaliła papierosa.
- Powiedziałam jej, żeby przyszła - odrzekła - ale ona
rzadko robito, co się jej mówi. Nie myślał pan chyba, że siłą
zaciągnę ją aż tutaj.
W tym momencie usłyszałem jakiś szmer na dworze.
- To może być ona - powiedziałem. - Pójdę zobaczyć.
Otworzyłem drzwi. Młoda kobieta stała przed schodkami i
patrzyła na mnie. Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie.
Potem uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobry wieczór!
Odette Malroux była mała, dobrze zbudowana. Miała na
sobie sweterek z białego kaszmiru i spodnie z materiału
imitującego lamparcią skórę. Strój specjalnie uwydatniał jej
piękne kształty. Włosy dziewczyny, podobnie jak Niny, czarne
jak kruk, z przedziałkiem na środku głowy, spadały falami na
ramiona z wystudiowaną nie dbałością. Owal twarzy kształtem
przypominał serce, cerę miała jasną, oczy szare, krótki wąski
nosek. Usta lśniły jaskrawą czerwienią. Była to typowa
przedstawicielka zepsutej młodzieży. Dziewczęta tego pokroju
spotyka się wszędzie: agresywne, zbuntowane, rozczarowane
życiem, zblazowane na punkcie seksualnym, wałęsające się bez
celu; krótko mówiąc, jedna z tych nielicznych istot żyjących na
uboczu społeczeństwa.
- Panna Malroux?
Wybuchnęła śmiechem, po czym weszła wolno na schody.
— A pan to pewnie Ali Baba. Co porabia pańskich
czterdziestu rozbójników?
— Och, wejdź wreszcie, Odette! - zawołała Rhea ze
złością. - Zostaw te mądrości dla twoich kretyńskich kumpli.
Dziewczyna zmarszczyła nosek, potem mrugnęła do mnie
porozumiewawczo. Wyminęła mnie, żeby wejść do pawilonu. Jej
płynny chód był umiejętnie podkreślony. Małe, krągłe pośladki
poruszały się jak na rolkach.
Zamknąłem drzwi.
Myślałem o magnetofonie. Taśma była obliczona na
czterdzieści minut. Muszę nieco przyspieszyć akcję, jeśli chcę
mieć zanotowaną całą rozmowę.
— Witaj Rheo, skarbie! - powiedziała Odette padając na
fotel w pobliżu mnie. - On jest bombowy, prawda?
— Och! Bądź cicho! - przerwała jej Rhea oschłym tonem.
- Siedź spokojnie i słuchaj. Pan Barber chce z tobą porozmawiać.
Dziewczyna zwróciła oczy na mnie, zatrzepotała
powiekami. Wsunęła nogi pod siebie, jedną rękę położyła na
biodrze, o drugą oparła podbródek, przybierając minę
niesłychanie poważną.
- A więc proszę, niech pan mówi.
Zanurzyłem spojrzenie w szarych oczach Odette. Jej
chłopięcy sposób bycia nie wprowadził mnie w błąd ani na
chwilę. Na próżno się wysilała, oczy ją zdradzały. Miała
niespokojne spojrzenie młodej dziewczyny zbitej z tropu,
niezdecydowanej, zdającej sobie sprawę, że wciągnięto ją w
niebezpieczną grę. Nie miała jednak dość energii, żeby się
przeciwstawić.
- Chcę usłyszeć z pani ust - powiedziałem - czy pani bierze
udział w projektowanym kidnaperstwie?
Wzrok jej musnął Rheę, po czym skierował się na mnie.
- Czy biorę udział? - roześmiała się cicho. - On jest
cudowny, Rhea! Ależ tak, oczywiście, biorę udział. Rhea, mój
skarb, i ja ukartowałyśmy to razem. Prawda, że to wspaniały
pomysł?
- Doprawdy? - patrzyłem na nią uparcie. - Istnieje
prawdopodobieństwo, że pani ojciec nie będzie podzielał tej
opinii.
— To pana nie obchodzi! - krzyknęła Rhea. - A teraz,
skoro osiągnął już pan swoje, moglibyśmy może porozmawiać o
sprawie zasadniczej.
— Istotnie, możemy porozmawiać - rzekłem. - A więc
kiedy?
— Możliwie najszybciej, pojutrze? - zaproponowała Rhea.
— Panna Malroux zniknie... A dokąd zniknie?
- Niech mnie pan nazywa Odette... jak wszyscy kumple -
zaproponowała dziewczyna wysuwając biust w moim kierunku.
Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Rhea mówiła
dalej:
— Jest taki mały hotelik w Carmel. Może się tam
zatrzymać. Wszystko nie potrwa dłużej jak trzy, cztery dni.
— Jak się tam dostanie?
Rhea uczyniła gest zniecierpliwienia.
— Ma samochód.
— Cudo - tłumaczyła Odette. - Triumph 3, mknie jak
wiatr.
— Nie może pani jechać takim wozem, zwracającym
uwagę - powiedziałem. - Musi pani siedzieć jak mysz pod miotłą!
Była zaskoczona, ale przytaknęła:
- Tak, możliwe. Zwróciłem się do Rhei.
- Oczywiście jedynie pani mąż, pani i pasierbica będziecie
wtajemniczeni w to porwanie?
Zmarszczyła brwi.
— Oczywiście.
— Pani może łatwo zniknąć? - spytałem Odette. - Nie ma
pani przyjaciół? A służba?
Wzruszyła ramionami.
- Spędzam czas przeważnie poza domem.
Spojrzałem na Rheę.
— Na miejscu pani męża, gdyby ktoś zatelefonował, że
moja córka została porwana i mam zapłacić 500 tysięcy dolarów,
wcale bym się nie spieszył z buleniem forsy. Pani inscenizacji
brak nastroju. Gdybym był pani mężem, pomyślałbym, że ktoś
sobie zażartował. - Zgasiłem papierosa. - I wezwałbym policję -
dodałem.
— Wszystko będzie zależało od pańskich umiejętności
perswazji, kiedy pan do niego zadzwoni - rzekła Rhea. - Za to
panu płacę.
— Rozwinę całą moją zdolność perswazji - zapewniałem -
ale załóżmy, że mimo wszystko wezwie gliny? Co pani zrobi?
Powie pani, że to kawał? Przyznacie się obydwie” że chciałyście
tylko zażartować, albo nic nie powiecie, spodziewając się, że
może jednak otrzymam forsę i policja nie odkryje prawdy?
— Przecież wychodzę z siebie, żeby panu powiedzieć... -
zaczęła wściekłym tonem.
— Rozumiem, co pani do mnie mówi - przerwałem - ale
nie jestem obowiązany pani wierzyć. Jeżeli policja się wtrąci, czy
pani zawiesi działanie, czy też będzie kontynuować tę komedię?
- Będziemy kontynuowały - oświadczyła Odette. - Są nam
potrzebne pieniądze.
Zdecydowanie, które zadźwięczało nagle w głosie
dziewczyny, kazało mi zwrócić na nią oczy. Z ponurą miną
patrzyła nie na mnie, lecz na Rheę.
— Tak - rzekła Rhea - potrzebujemy tych pieniędzy, lecz
powtarzam panu po raz setny, że policja nie będzie
interweniowała.
— Rozsądek nakazuje, żeby rozważyć taką ewentualność -
rzekłem. - Dobrze, możliwe, że pani mąż zapłaci okup, lecz jest
niemal pewne, iż po odzyskaniu córki zwróci się do policji, która
przeprowadzi śledztwo. Człowiek, który potrafił zdobyć tyle
pieniędzy co pani mąż, nie może być głupcem. Skąd może pani
wiedzieć, że nie każe zanotować numerów banknotów? Co pani
będzie miała z tej kupy pieniędzy, jeśli nie odważy się pani ich
wydać?
— Dopilnuję, żeby tego nie zrobił - oświadczyła Rhea. -
Nie ma powodu do niepokoju.
— Doprawdy? Chciałbym podzielać pani optymizm.
— Mój mąż jest bardzo chory - tłumaczyła Rhea głosem
zimnym, ostrym. - Robi, co mu każę.
Czułem, jak mnie przebiega dreszcz na widok tych kobiet.
Przyglądały mi się bacznie. Odette zrezygnowała ze swoich
gierek. Zdawało się nagle, że jest tak samo twarda i bezlitosna jak
tamta, starsza.
- Przypuśćmy jednak, że mąż zawiadomi policję. Jeśli
panie nie zgodzą się na moją koncepcję, proszę powiedzieć,
zrezygnuję
ze
wszystkiego.
Rhea obejmowała kurczowo rękami kolana. Odette,
patrząc uważnie, gryzła paznokieć.
Zwróciłem się wprost do niej.
- Mamy dzisiaj wtorek. Do soboty możemy być gotowi.
Chcę, żeby się pani umówiła z przyjaciółką na sobotni wieczór do
kina.
Może
pani
to zaaranżować?
Ujrzałem blask zdziwienia w jej oczach. Skinęła głową
potakująco.
- Chcę, żeby pani jadła obiad w domu i powiedziała ojcu,
dokąd idzie. Proszę ubrać się ekstrawagancko, tak żeby się na
panią ludzie gapili. Umówi się pani z przyjaciółką na ósmą, ale
nie pójdzie na spotkanie. Pojedzie pani swoim wozem do
„Piratów”. To taki mały bar-restauracja, trzy kilometry stąd.
Może zna go pani?
Znów skinęła głową.
— Zatrzyma się pani na parkingu i wejdzie do baru na
drinka. O tej porze będzie tam tłum ludzi. Chyba nie spotka pani
nikogo ze swych przyjaciół. Co pani o tym sądzi?
— Nie ma obawy - odpowiedziała. - Moi przyjaciele nie
uczęszczają do takich knajp!
- Tak właśnie myślałem. Zależy mi na tym, żeby panią
tam widziano. Niech pani wywróci kieliszek albo zrobi byle co,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Po pięciu minutach opuści pani
lokal. Przede wszystkim nie nawiązywać z nikim rozmowy. Na
parkingu będzie stał mój wóz. Proszę się upewnić, że nikt pani nie
śledzi i wskoczyć do mego packarda. Znajdzie tam pani rzeczy i
rudą perukę. Zmieni pani suknię i włoży perukę.
Potem odstawię triumpha na parking w Lone Bay. Pani
pojedzie ze mną. Zostawię pani samochód na parkingu. Nie
odkryją go, zanim nie będzie nam znów potrzebny.
Kiedy się spotkamy, udamy się razem na lotnisko. Kupię
pani bilet do Los Angeles. Pojedzie pani do hotelu, gdzie będzie
zarezerwowany pokój. Oświadczy pani w recepcji, że się źle
czuje. Zostanie w pokoju i każe sobie tam przynosić jedzenie. To
potrwa tak długo, aż dam pani sygnał do powrotu. Uprzedzę panią
telefonicznie. Czy słuchała mnie pani uważnie?
Skinęła głową. Nie gryzła już paznokci, zdawała się być
zaintrygowana.
- Cała ta komedia nie jest wcale potrzebna - wtrąciła Rhea.
- Wystarczy, żeby zatrzymała się w hotelu w Carmel...
Przerwałem jej.
— Chce pani zdobyć skarb, tak czy nie?
— Czy mam to powtórzyć jeszcze raz? - odparła z
wściekłością.
- Mówiłam panu, że chcę.
— Więc niech mi się pani podporządkuje. Inaczej nie
będzie go pani miała.
— Uważam, że plan jest wspaniały - oświadczyła Odette. -
Zrobię wszystko, co pan zechce, Harry... Mogę mówić panu
„Harry”?
— Może mnie pani nazywać, jak się pani podoba, pod
warunkiem, że wykona pani, co każę. - Zwróciłem się do Rhei. -
Kiedy Odette będzie już w samolocie, zadzwonię do pani męża.
On jest milionerem. Czy to możliwe, że będzie ze mną
rozmawiał?
— Telefon odbierze sekretarz - wyjaśniła. - Jeśli pan
oświadczy, że dzwoni w sprawie córki, sekretarz spyta go, czy
zgadza się na rozmowę. Będę tam. Postaram się, żeby mąż z
panem mówił.
— Będzie już późna pora. Mam nadzieję, że koleżanka
Odette zadzwoni, żeby się dowiedzieć, co się z nią stało. -
Spojrzałem na dziewczynę. - Sądzi pani, że zatelefonuje?
— Oczywiście.
— To jest konieczne dla stworzenia odpowiedniej
atmosfery. Pani zniknięcie powinno być stwierdzone przed moim
telefonem.
— Zadzwoni na pewno - zapewniała Odette.
- Dobrze, powiem ojcu, że daję mu dwa dni na
dostarczenie pieniędzy i żeby czekał na dalsze instrukcje. -
Zwróciłem się do Rhei.
- Pani musi go nakłonić do zachowania spokoju. Przede
wszystkim musi się pani postarać, żeby nie polecił zanotować
numerów bank notów. Nie wiem, jak się to pani uda zrobić. W
razie niepowodzenia nie będzie pani mogła wydać nawet jednego
dolara. Zresztą ja również.
— Załatwię to - zapewniła Rhea sucho.
— Spodziewam się. Po dwóch dniach zatelefonuję
powtórnie. Czy pani mąż ma dość siły, żeby mógł sam przywieźć
okup?
Skinęła głową.
— Nie zechce tego przekazać nikomu, przyrzekam...
Uniosłem do góry brwi.
— Nawet pani?
Odette zaczęła chichotać, zasłoniwszy usta ręką. Rhea
zmarszczyła brwi, jej rysy stwardniały.
- Ma oczywiście do mnie pełne zaufanie - powiedziała z
wściekłością - ale będzie uważał, że ta misja jest dla mnie zbyt
niebezpieczna. Nie pozwoli mi nawet towarzyszyć sobie.
— Dobrze - zapaliłem nowego papierosa. - Powiem mu,
żeby wyruszył o drugiej nad ranem i wjechał na szosę prowadzącą
do wschodniej plaży. Niech weźmie rollsa. O tej porze nie będzie
żadnego ruchu. Pieniądze umieści w skórzanej walizeczce. W
pewnym miejscu zauważy sygnały świetlne. Tam właśnie wyrzuci
przez okno walizeczkę i pojedzie dalej. Nie wolno mu się
zatrzymywać. Tymczasem Odette wróci. Będzie na mnie czekała
w pawilonie. Wezmę moją część i resztę jej oddam. Co zrobicie z
tymi pieniędzmi, nie obchodzi mnie, powinnyście jednak
postępować rozsądnie.
— Ach, nie! - zaprotestowała Rhea gwałtownie. - Nie
zgadzam się. Pieniądze powinien pan oddać mnie, nie jej.
Odette poprawiła się w fotelu i wyprostowała nogi. Jej
bladą twarz wykrzywił grymas niesmaku.
— A dlaczego nie ma mi ich dać? - krzyknęła
przenikliwym głosem.
— Nie powierzyłabym ci nawet pół dolara! - krzyknęła
Rhea. Jej oczy błyszczały. - On mnie je odda!
— Myślisz, że mam zaufanie do ciebie? - odparła Odette
złośliwie. - Skoro raz pieniądze wpadną w twoje szpony...
— Dosyć, dosyć, wystarczy! - przerwałem. - Szkoda
czasu. Mam lepszy sposób. Zredaguję list. Odette go przepisze i
wyśle do ojca. Będzie to bardziej przekonujące i zaoszczędzi mi
trzeciego telefonu. Wytłumaczę mu, w jaki sposób ma dostarczyć
okup. Napiszę, żeby po zapłaceniu jechał dalej, aż na parking w
Lone Bay, gdzie córka będzie na niego czekała. Jazda potrwa z
pół godziny. Będziecie więc obie miały dość czasu, żeby przyjść
tu po pieniądze. Co wy na to?
- A jeśli papa nie znajdzie mnie na parkingu, ryzykujemy,
że zaalarmuje policję - zauważyła Odette.
Była to pierwsza rozsądna uwaga, jaką od chwili
przybycia wypowiedziały jej usta.
- To prawda. A więc proszę zaznaczyć w liście, że czeka
go wiadomość w Lone Bay. Tam się dowie, gdzie może panią
odnaleźć. Umieszczę wiadomość w pani samochodzie. Kiedy
przeczyta, zorientuje się, że pani wróciła do domu. Czy to
logiczne?
Rhea nie spuszczała ze mnie wzroku.
- A więc musimy panu powierzyć całą forsę, panie
Barber?
Uśmiechnąłem się do niej.
- Jeśli nie miała pani zaufania, nie trzeba się było do mnie
zwracać. Ma pani może jakieś lepsze propozycje? Nadszedł
właściwy
moment,
żeby je ujawnić.
Obie kobiety porozumiały się wzrokiem, Rhea wahała się
przez chwilę, po raz ostatni, po czym oświadczyła:
- Teraz, kiedy postanowiliśmy, że będę obecna przy
wręczaniu pieniędzy, nie potrafię przedstawić lepszej propozycji.
— Tym sposobem daje do zrozumienia, że ma do pana
zaufanie, ale nie do mnie - dodała Odette. - To czarujące ze strony
mojej macochy!
— Do mnie musi mieć zaufanie - rzekłem. - Teraz proszę
mi powiedzieć: co się z panią stało? Dlaczego nie przyszła pani
na spotkanie z przyjaciółką? Dlaczego poszła pani do „Piratów”?
Kto panią porwał?
Patrzyła na mnie z przerażoną miną.
— Nie mam pojęcie. Jak mogę o tym wiedzieć? To pańska
sprawa!
— Nie sądzi pani, że lepiej będzie to wiedzieć? Ojciec
będzie panią wypytywał. Może pani być pewna, że wezwie
policję, skoro tylko panią odzyska. Gliny również będą panią
pytać. To ich zawód. Jeśli zwietrzą najmniejsze kłamstwo, będą
panią tak dług dręczyć, aż wyrwą z pani prawdę.
Straciła nagle tupet i zakłopotana spojrzała na Rheę.
— Ależ policja nie będzie mnie wypytywała. Rhea
zapewniała mnie o tym!
— To jasne, oczywiście! - wtrąciła Rhea.
— Wydaje mi się, że obydwie jesteście o tym głęboko
przekonane. Ale nie ja!
— Mąż nie znosi, kiedy piszą o nim w prasie. Będzie
wolał stracić te pieniądze, niż narazić się na natrętne pytania
dziennikarzy.
— Przykro mi, ale ciągle nie jestem przekonany. Nie
zasłużyłbym na honorarium, które mi pani oferuje, gdybym nie
brał pod uwagę interwencji glin. Odette musi mieć przygotowaną
wiarygodną historyjkę, na wypadek gdyby wmieszała się policja.
Zaraz jej przygotuję coś odpowiedniego - mówiłem zwracając się
do Odette. - Czy może pani przyjść jutro wieczorem, żebym mógł
powtórzyć z panią lekcję? Musi pani serio poćwiczyć, jeśli chce
zatrzymać tę forsę.
— To zupełnie niepotrzebne - zapewniała Rhea. - Ile razy
mam powtarzać: mój mąż nie zwróci się do policji.
— Uprzedziłem, że postawię warunki, zanim podejmę się
tej roboty. Jeśli nie uczynicie panie tego, co mówię, zrezygnuję.
— Będę jutro o dziewiątej - przyrzekła Odette obdarzając
mnie uśmiechem.
— A więc załatwione. - Wstałem. - Ostatni szczegół –
zwróciłem się do Rhei. - Musi pani postarać się jej o suknię.
Proszę kupić w skromnym magazynie sukienkę, którą mogłaby
nosić studentka. Proszę również załatwić perukę, ale uwaga! W
żadnym z tutejszych sklepów. Może będzie dobrze, jeśli pojedzie
pani po to do Dayton. Nie można dopuścić, żeby z powodu tych
zakupów ewentualne śledztwo dotarło do pani. Odette musi
zniknąć bez śladu od chwili jej zjawienia się u „Piratów”.
Wywoła tam sensację. Zobaczą, jak będzie wychodziła, a potem
wszelki ślad po niej zaginie, aż do chwili jej powrotu do domu.
Rhea wzruszyła ramionami.
— Dobrze. Skoro pan uważa za konieczne, zajmę się tym.
— Proszę przynieść suknię i perukę jutro wieczorem -
poleciłem Odette. - Do tego czasu wymyślę dla pani jakąś
historyjkę i zredaguję list.
Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i wyjrzałem na
zewnątrz.
- A więc do jutrzejszego wieczoru!
Rhea wyszła pierwsza, nie racząc mi ofiarować
najmniejszego spojrzenia. Odette szła za nią. Uśmiechnęła się
leciutko. Jej powieki zatrzepotały delikatnie, kiedy mnie mijała.
Patrzyłem za nimi, kiedy oddalały się w mrok nocy.
Potem wróciłem do sypialni i wyłączyłem magnetofon.
Rozdział 4
Następnego wieczoru, kilka minut po dziewiątej, Odette
wynurzyła się z ciemności, stanęła przed schodkami i podniosła
głowę.
Była pełnia, widziałem ją dokładnie.
Miała na sobie prostą białą suknię z szeroką spódnicą, w
ręku trzymała walizkę. Uważałem, że jest czarująca.
- Dobry wieczór, Harry, a więc jestem.
Zszedłem ze stopni, żeby wziąć z jej rąk walizkę. Zbiło
mnie nieco z tropu, że przyszła sama.
— Wejdźmy - rzekłem. - Pani Malroux nie przyjdzie?
— Czy była zaproszona? W każdym razie nie przyjdzie.
Weszliśmy do pawilonu. Zamknąłem drzwi i zapaliłem światło.
Włożyłem już przedtem nową szpulę taśmy do
magnetofonu.
Przez cały dzień byłem bardzo zajęty. Opracowywałem
szczegóły planu, który miała sobie przyswoić Odette.
Przygotowałem jej także tekst listu. Wysłuchałem również taśmy
magnetofonowej. Uważałem, że jakość zapisu była znakbmita.
Zapakowałem szpulę i złożyłem ją w depozycie w banku.
Ogarnął mnie optymistyczny nastrój, zżerało mnie
pragnienie zdobycia tych pięćdziesięciu tysięcy.
Byłem pewien, że w razie wsypy nie będę ścigany,
dziewczyna i Rhea będą bowiem w tym samym położeniu co ja.
Otóż nie mogłem sobie wyobrazić Malroux wnoszącego skargę
przeciwko żonie i córce. W razie niepowodzenia nie ryzykowałem
zbyt wiele.
- Zaczynajmy - rzekłem siadając. - Mamy dużo pracy i
niezbyt wiele czasu.
Patrzyłem, jak kieruje się w stronę tapczanu i siada.
Prowokowała mnie każdym ruchem. Złapałem się na tym, że
patrzę na nią pożądliwie. Wsunęła nogi pod siebie, obciągnęła
spódniczkę i obdarzyła mnie łaskawie pytającym spojrzeniem. Jej
wzrok wprawił mnie w zakłopotanie. Ta mała była zbyt
doświadczona jak na swój wiek. Zdawała sobie zresztą doskonale
sprawę z uczuć, jakie wzbudzała.
- Uważam, że Rhea opanowała pana bardzo zręcznie, żeby
zmusić do udzielenia nam pomocy. Ale pan może okazać się
jeszcze zręczniej szy niż ona.
Zesztywniałem.
— Ona wcale mnie nie zmusiła... Co pani plecie?
— Och, tak. Obserwowała pan całymi dniami, kiedy
wypijał pan morze whisky w barze. Jej wybór padł na pana w
dniu, kiedy przeczytała w gazecie, że wyszedł pan z więzienia.
Celowo zostawiła torebkę w budce telefonicznej. Była pewna, że
pan jej zwędzi pieniądze. Ja twierdziłam wręcz coś przeciwnego.
Założyłyśmy się. Przegrałam dziesięć dolarów.
Osłupiałem, patrzyłem na nią i czułem, że policzki płoną
mi jak ogień.
- Byłem zalany.
Wzruszyła ramionami.
— Jestem tego pewna. Ostrzegam tylko, żeby pan miał się
na baczności. Rhea to prawdziwa żmija. Proszę jej nigdy nie ufać,
nawet przez chwilę.
— A propos, na co pani potrzeba tyle pieniędzy?
— To pana nie obchodzi. A teraz proszę mi powiedzieć, co
mam robić. Czy przygotował pan dla mnie dobrą bajeczkę?
Spoglądałem na nią przez chwilę, próbując zebrać myśli.
Byłem zdruzgotany wiadomością, że Rhea zostawiła umyślnie
torebkę w kabinie telefonicznej. Postanowiłem bardziej pilnować
tej kobiety.
— Czy umówiła się pani na sobotę?
— Tak. Z moją przyjaciółką Mauvis Sheen, idziemy na
film do „Capitolu”. Mam się z nią spotkać przed kinem o
dziewiątej.
— Czy ma pani chłopca, z którym wychodzi pani od czasu
do czasu? Nie mam na myśli stałej sympatii, tylko kogoś z kim się
pani niekiedy spotyka.
Wydawała się zmieszana.
— Ależ... tak. Nawet kilku.
— Jeden wystarczy. Proszę mi podać jego nazwisko.
— Zgoda. Jerry Williams, na przykład.
— Czy zdarza się, że do pani telefonuje?
— Tak.
— Kto odbiera telefon?
— Sabin. Kamerdyner.
— Czy poznałby głos Williamsa?
— Nie sądzę. Jerry nie dzwonił do mnie co najmniej dwa
miesiące.
- Oto do czego zmierzam: powie pani ojcu, że idzie z
przyjaciółką do kina. Po kolacji zadzwonię i poproszę panią do
telefonu. Oświadczę, że mówi Jerry Williams. Zabezpieczam się
jedynie na wypadek, gdyby wmieszała się w to policja. Udając
Wiliamsa zawiadomię panią, że spotkałem się z pani koleżanką i
całą bandą wybieramy się do „Piratów” na nocną zabawę. Proszę,
żeby pani tam przyszła. Będzie pani zdziwiona, ale zgodzi się, nie
powie jednak nikomu dokąd idzie, gdyż ojciec pani nie lubi, żeby
jego córka chodziła do takich nędznych knajp. Pani tam przyjdzie,
nie zastanie oczywiście nikogo z przyjaciół i odejdzie. Kiedy
będzie pani przechodziła przez park, ktoś zarzuci pani płachtę na
głowę i wciągnie do samochodu. Zrozumiała pani?
Skinęła głową.
- Boże mój! Pan naprawdę podchodzi do tego tak
poważnie!
- zawołała.
- Podchodzę do tego poważnie, bo to jest poważna sprawa
- odparłem. - Jeśli wmiesza się policja, przesłuchają
WiUiamsa, który przysięgnie, że do pani nie telefonował. Jasne
więc będzie, że to kidnaperzy zastawili pułapkę, żeby panią
zwabić do „Piratów. Policja będzie się zastanawiała, dlaczego nie
zorientowała się pani po głosie, że to nie Williams. Wtedy
oświadczy pani, że połączenie było niedobre, że słychać było
jakiś hałas i muzykę i nawet na myśl pani nie wpadło, że to może
nie być Williams. Pojechała więc pani do „Piratów”. Zgoda?
- Czy pan naprawdę sądzi, że policja tym się zajmie?
Gryzła paznokieć dużego palca i wpatrywała się we mnie.
- Nie wiem. Pani macocha twierdzi, że nie, wolę jednak
być na to przygotowany. A teraz proszę pilnie uważać. A więc
znalazła się pani w samochodzie, głowę pani owinięto płachtą,
ktoś brutalnie trzyma pani ręce. Mężczyzna mówiący z włoskim
akcentem ostrzega, że w razie najmniejszego hałasu, zabije panią.
Przypuszcza pani, że w samo chodzie było trzech napastników.
Napisałem rozmowę, która się tam odbyła. Trzeba się będzie
nauczyć tego na pamięć.
Wóz bierze mnóstwo zakrętów, z czego pani wnioskuje,
że zjechaliście z głównych szos. Wreszcie po dwóch godzinach
zatrzymaliście się. Usłyszała pani szczekanie psa i szczęk
otwieranej bramy. Wóz znów rusza i znów się zatrzymuje. Musi
pani pamiętać te wszystkie szczegóły. Niekiedy udawało się
policji przyskrzynić kidnaperów, ponieważ ofiara słyszała
szczekanie psa lub dźwięk wiadra spuszczanego do studni. Gliny
będą się domagać, żeby pani wytężyła pamięć, musi więc mieć
pani przygotowaną odpowiedź.
Znów skinęła głową. Patrzyła uważnie.
- Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, po co mnie pan
tu sprowadził. Nawet jeśli mnie nie wezwie policja, papa na
pewno będzie mnie wypytywał. Jest bardzo sprytny. Właśnie takie
pytania będzie mi zadawał.
- Tak. Była pani zmuszona przebywać tam w zamknięciu
przez trzy dni. Jeżeli policja tym się zajmie, zażądają planu
pomieszczenia, w którym pani przebywała. Musi pani na to
odpowiedzieć bez zająknięcia. Przez cały czas pobytu słyszała
pani szczekanie psa, gdakanie kur i ryk krów. Przypuszcza więc
pani, że znajdowała się na starej farmie. Widziała pani tylko
jednego porywacza i jedną kobietę, która zajmowała się panią.
Nakreśliłem
rysopis
tych
ludzi,
trzeba
się
będzie tego nauczyć na pamięć. Gdyby panią przesłuchiwała
policja, musi pani za każdym razem mówić to samo... Niech pani
nie wpadnie w pułapkę, którą mogą na panią zastawić...
Była teraz poważna i jak się zdaje, mocno zainteresowana.
— Rozumiem.
— Tuż obok pani więzienia znajdują się toalety. Nawet na
takie pytania powinna być pani przygotowana. Może pani tam
chodzić, kiedy chce. Towarzyszy pani kobieta. Nakreśliłem plan
tej części domu, którą pani widzi idąc do toalety. Zresztą nic
wielkiego - mały korytarz z trojgiem zamkniętych drzwi.
Umywalnia w toalecie jest pęknięta, przy pływaku wisi sznurek
zamiast łańcuszka. Proszę zapamiętać te szczegóły. Są potrzebne,
żeby uwiarygodnić pani relację. Wypisałem również potrawy,
jakie pani spożywała przez te trzy dni. Tego również nauczy się
pani na pamięć. Proszę stale sobie powtarzać, że gliny wezmą
panią na spytki i że musi pani być gotowa stawić im czoło.
Przesunęła końcem palca po wargach.
— Kiedy się panu przysłuchuję, mam wrażenie, że
naprawdę porwą mnie kidnaperzy.
— Bardzo dobrze, niech pani zachowa to wrażenie.
Spłodziłem list, który pani przepisze, a ja wyślę go do pani ojca.
Trzeba to zaraz zrobić.
Wstałem i podszedłem do mojej skórzanej teczki. Zanim
wziąłem do ręki taniutki papier listowy, który specjalnie kupiłem,
włożyłem rękawiczki.
Zbliżyła się do stołu i usiadła. Pochylony nad nią
patrzyłem jak pisze list i kaligrafuje adres na kopercie. Potem,
zgodnie z moją instrukcją, złożyła kartkę, wsunęła do koperty,
którą włożyła do mojej teczki.
Wyjąłem wówczas z teczki notatki, zawierające wszystkie
szczegóły, które dla niej przygotowałem.
- Proszę to zabrać i niech się pani nauczy na pamięć.
Proszę tu
przyjść pojutrze wieczorem o dziewiątej, przepytam panią
z zadanej lekcji. Wtedy dopiero będziemy gotowi. Włożyła
papiery do torebki.
- Zanim pani odejdzie, obejrzymy suknię, którą pani
przyniosła. Chciałbym także zobaczyć perukę.
Otworzyła walizkę i wyjęła skromną sukienkę w niebieski
i biały wzór, białe pantofelki i rudą perukę. Wskazałem jej drzwi
do sypialni.
— Niech się pani tam przebierze. Chcę zobaczyć, jak to
będzie wyglądało.
— Jak na kogoś, kto jest zaangażowany przez moją
macochę
- powiedziała zabierając suknię - potrafi pan zbyt
energicznie wydawać rozkazy.
— Jeśli pani to nie odpowiada...
— Ależ tak! To bardzo miła odmiana. - Zatrzepotała
powiekami.
- Lubię mężczyzn starszych ode mnie.
- Ma pani możliwość dużego wyboru - odparłem. - Proszę
się pośpieszyć. Chciałbym zaraz wrócić do domu.
Zrobiła kapryśną minę, weszła do pokoju i zamknęła
drzwi.
Dopiero w tym momencie naprawdę zdałem sobie sprawę,
że jestem sam na sam z młodziutką dziewczyną. Miała w sobie
coś, co budziło we mnie najgorsze instynkty. Sądzę, że
wywołałaby takie wrażenie u każdego mężczyzny. Od chwili
mego małżeństwa nie miałem okazji do flirtu z innymi kobietami i
nie zamierzałem zaczynać właśnie teraz. Zdawałem sobie jednak
sprawę, że z Odette byłaby to łatwa sprawa. Przy najmniejszej
zachęcie z mojej strony dałaby mi do zrozumienia, że mogę sobie
śmiało poczynać.
Minęła chwila, zacząłem spacerować tam i z powrotem po
pokoju; raptem drzwi się otworzyły i ukazała się Odette. Ruda
peruka zmieniła ją w zdumiewający sposób. Z trudem ją
poznałem. Obydwiema rękami przytrzymywała przód sukni.
- Ten przeklęty strój ma zamek błyskawiczny. - Odwróciła
się ukazując mi plecy obnażone do pasa. - Proszę mi pomóc, chce
pan? Nie mogę zapiąć.
Ująłem zamek. Moja ręka nie była całkiem pewna, palce
musnęły skórę delikatną i świeżą. Odwróciła głowę, w głębi jej
oczu wciąż migotała iskierka ciekawości.
Przesunąłem zamek. Serce waliło mi jak młot.
Odwróciłem się, przytuliła się do mnie i zarzuciła mi ręce na
szyję.
Przez krótką chwilę stałem bez ruchu pod wrażeniem
dotknięcia jej ciała, potem użyłem całej siły woli i odepchnąłem ją
od siebie.
- To jest zakazane - powiedziałem. - Mamy coś innego do
roboty. Ograniczmy się do spraw, które załatwiamy.
Przechyliła głowę, żeby na mnie spojrzeć.
- Nie podobam się panu?
— Uważam, że jest pani milutka. Ale ograniczmy się do
tego. Zmarszczyła nosek, potem ustawiła się pod lampą.
— A więc? Dobrze mi w tym?
- Świetnie. Jeśli włoży pani okulary przeciwsłoneczne, nikt
pani nie pozna. - Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i wytarłem
zwilgotniałe ręce. - Dobrze, proszę iść się przebrać. Niech pani tu
zostawi suknię i perukę. Spotkamy się pojutrze jak zwykle o
dziewiątej wieczorem.
Skinęła głową i wróciła do sypialni, której drzwi zostawiła
otwarte. Zapaliłem papierosa i usiadłem na brzegu stołu. Byłem
jeszcze mocno podniecony.
- Harry! Teraz nie mogę znów otworzyć! - zawołała. – Ten
diabelski zamek błyskawiczny!
Zawahałem się na ułamek sekundy, potem zgasiłam
papierosa. Nie ruszyłem się z miejsca, lecz czułem jak mi bije
serce.
- Harry...
Wstałem, podszedłem cicho do drzwi wejściowych i
zamknąłem je na klucz. Zgasiłem światło i udałem się do sypialni.
II
Buick Johna Renicka stał przed moim bungalowem.
Wjechałem przez otwartą bramę i wprowadziłem packarda do
garażu.
Widok buicka poruszył mnie mocno.
Nie widziałem Renicka od tamtego dnia, kiedy po mnie
przyjechał po wyjściu z więzienia, wiele tygodni temu, i całkiem o
nim zapomniałem.
Co tutaj robi?
Nagle ogarnęła mnie wściekłość. Nina powiedziała mu
zapewne, że pracuję przy nocnej kontroli ruchu. Gdyby miał
ochotę, mógłby łatwo sprawdzić, że kłamałem. Teraz, kiedy
wplątałem się w tę historię z porwaniem, zależało mi, żeby
trzymać się z daleka od policjantów, obojętnie jakich.
Prócz tego miałem wyrzuty sumienia. Żałowałem już
mojej przygody z Odette. Byłem teraz przekonany, że zbliżyła się
do mnie jedynie dlatego, żeby pokazać swą władzę nad
mężczyznami i pogardę, jaką
w niej budzę. Nasze uściski miłosne - jeżeli można tak się
wyrazie - były zwierzęco nieokiełznane i pozostawiły we mnie
uczucie brudu i wstydu. Zachowała się jak dzika bestia.
Natychmiast po zakończeniu seansu odsunęła się ode mnie,
ubierała się szybko w ciemnościach, nucąc piosenkę jazzową, nie
troszcząc się więcej o mnie. Prostytutka nie mogłaby okazać
więcej cynizmu.
- A więc pojutrze wieczór - mruknęła w mroku. - Cześć!
Odeszła, a ja leżałem jeszcze w łóżku; wstydziłem się
samego siebie, byłem wściekły i nienawidziłem jej.
Kiedy usłyszałem trzaśniecie drzwiami, wstałem i
odstawiłem magnetofon. Wyjąłem taśmę i włożyłem ją do
opakowania. Następnie wykąpałem się, poszedłem do salonu i
wypiłem dwie szklaneczki whisky. Ale ani prysznic, ani alkohol
nie potrafiły zmazać brudu i usunąć poczucia winy na myśl o
Ninie, którą oszukałem, podczas gdy ona całymi dniami
zapracowywała się, żeby nam obojgu zapewnić egzystencję.
Szedłem powoli aleją prowadzącą z garażu do drzwi
wejściowych, wyjąłem klucz i otworzyłem. Zegar w hallu
wskazywał jedenastą dziesięć. Wchodząc usłyszałem głos
Renicka i głośny wybuch śmiechu Niny.
Znieruchomiałem na chwilę, zawahałem się.
Renick i ja byliśmy przyjaciółmi od dwudziestu lat.
Chodziliśmy razem do szkoły. Zawsze w sposób prawy i uczciwy
wykonywał swój zawód policjanta, a teraz był głównym
pomocnikiem szeryfa dystryktu, co mu dawało poważną pozycję
w mieście i przynosiło znaczny dochód. Jeśli afera z porwaniem
przyjmie zły obrót, on pierwszy zajmie się tą sprawą, a nie jest
wcale w ciemię bity. Był niesłychanie biegły w prowadzeniu
śledztwa i najsprytniejszy z całej ekipy. Znałem ich z czasów,
kiedy pracowałem jako dziennikarz. Renick górował nad nimi
wszystkimi. Gdyby jemu powierzono śledztwo, miałbym cholerne
kłopoty.
Uzbroiłem się w całą odwagę i otworzyłem drzwi salonu.
Nina zdobiła właśnie ogromny wazon do kwiatów, który stał na
jej stole roboczym. Renick, rozwalony w fotelu, patrzył na nią,
trzymając palącego się papierosa w ręku.
Na mój widok Nina rzuciła pędzel i podbiegła. Zarzuciła
mi ramiona na szyję i pocałowała. Kiedy ustami dotknęła moich
ust, ogarnęło mnie uczucie przykrości. Pamiętałem jeszcze palące,
zwierzęce pieszczoty Odette. Odepchnąłem Ninę delikatnie,
objąłem ją i nie bez wysiłku uśmiechnąłem się do Renicka, który
podniósł się z fotela.
- Cześć, John - rzekłem ściskając mu rękę. - Nie
pokazujesz się. Glina jest zawsze gliną. Sądząc po jego uważnym,
zaintrygowanym spojrzeniu domyślał się, że coś nie gra.
Potrząsnął moją ręką; jego uśmiech był tak samo nienaturalny jak
mój.
- To nie moja wina, Harry - odparł. - Byłem w
Waszyngtonie. Właśnie wróciłem. Jak leci? Zdaje się, że masz
pracę.
- Tak, jeśli można to tak nazwać. W końcu lepsze to niż
nic. Rzuciłem się na fotel. Nina usiadła obok mnie na oparciu,
położyła rękę na mojej dłoni, Renick wrócił na swój fotel. Miał
ciągle to samo spojrzenie, przenikliwe, badawcze.
— Słuchaj, Harry - rzekł - nie możesz tak dalej żyć.
Trzeba znaleźć jakieś poważne zajęcie. Myślę, że mogę cię
polecić Meadowsowi, jeśli zechcesz.
— Meadowsowi? Polecić mnie, dlaczego?
— Meadows jest moim szefem - odparł Renick. - Już
mówiłem ci o tym. Rozmawiałem z nim o tobie. Musimy mieć
kogoś kompetentnego, kto zająłby się u nas kontaktami z prasą.
Masz wszelkie dane, żeby zainteresować się tą robotą.
— Ach, tak? A ja jestem innego zdania - odparłem. - Po
tym wszystkim, co mi zrobiły te świntuchy, za żadną cenę nie
będę dla nich pracował!
Ręka Niny zacisnęła się wokół mojej.
- Bądź rozsądny, Harry, spokojnie! - nalegał Renick. –
Dawny zespół został wyrzucony. Trafia ci się nadzwyczajna
okazja. Nie wiem dokładnie, ile zarobisz, ale będzie to kwota na
pewno interesująca. Meadows jest doskonale zorientowany w
twojej sprawie i zna opinie o lobie jako o dziennikarzu. Jeśli
otrzymamy kredyty na to stanowisko, co jest niemal pewne,
będzie ono przeznaczone dla ciebie.
Przyszło mi na myśl, że oto nadarza się okazja
zrezygnowania z kidnaperstwa i zaangażowania się do pracy
poważnej i stałej. Zawahałem się pomyślałem o pięćdziesięciu
tysiącach dolarów. Mając do dyspozycji taką sumę, będę mógł
być panem samego siebie.
— Zastanowię się - odparłem. - Dawną ekipę może
przepędzono, ale mimo wszystko nie palę się do tej pracy. W
każdym razie rozważę to.
— Czy nie uważasz, że powinieneś ją przyjąć? - spytała
Nina niespokojnie. - Ta praca będzie ci się podobała i ty...
Przerwałem jej.
- Powiedziałem, że się zastanowię - rzekłem sucho.
Renick miał rozczarowaną minę.
- Dobrze, zgoda. Nie jest oczywiście pewne, czy
otrzymamy kredyty, ale jeśli to nastąpi, konieczna będzie szybka
decyzja. Są już dwaj inni kandydaci na to stanowisko.
- Zwykle tak bywa - odparłem. - Dziękuję ci za tę
propozycję, John. W najbliższym czasie dam ci odpowiedź.
Wzruszył lekko ramionami, potem wstał nieco zmieszany.
- Dobrze, muszę już iść. Wstąpiłem, żeby ci to
powiedzieć. Zadzwoń do mnie.
Po jego odejściu Nina zawołała:
- Chyba nie odrzucisz tej propozycji, Harry, mimo
wszystko! Musisz sobie zdać sprawę...
Położyła mi rękę na ramieniu.
— Jeśli otrzymają kredyty - oświadczyła - powinieneś
stanowczo przyjąć tę posadę. Nie możemy zbyt długo ciągnąć tak
jak teraz. Musisz mieć stałe zajęcie.
— Pozwól mi urządzić sobie życie, tak jak ja to rozumiem
- odrzekłem suchym tonem. - Powiedziałem ci, że się zastanowię,
kropka.
Poszedłem do sypialni, schowałem taśmę magnetofonową
do szuflady i rozebrałem się.
Słyszałem jak Nina krzątała się w kuchni, musiała umyć
naczynia. Położyłem się do łóżka.
Próbowałem ponownie porównać korzyści płynące z
propozycji Renicka z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów Rhei.
Kredyty pewnie nie zostaną przyznane. Także niespodziewany
kaprys losu może nam przeszkodzić w porwaniu. Trzeba trochę
poczekać. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się przyjąć
propozycję Renicka.
Nina weszła tymczasem do pokoju. Udawałem, że śpię,
lecz przez zmrużone powieki patrzyłem, jak się rozbiera. Wsunęła
się do łóżka obok mnie, zgasiła światło. Czułem jej bliskość i
odsunąłem się delikatnie. Uważałem się za nędznika, nie mogłem
znieść jej dotyku.
Następnego dnia był czwartek. Ninie potrzebny był
samochód, żeby odwieźć pomalowane skorupy do sklepu. Nie
miałem nic do roboty i włócząc się po domu, myślałem bez
przerwy o Odette.
Nękające mnie wyrzuty sumienia zaczęły się rozwiewać.
Poprzedniego dnia wracając z pawilonu przysiągłem sobie, że to
co się stało, więcej się nie powtórzy. To był mój pierwszy błąd.
Byłem zdecydowany skończyć z tym oszustwem. Tego poranka
jednak, kiedy wędrowałem z jednego pokoju do drugiego,
spostrzegłem, że zaczynam zastanawiać się nad moją decyzją.
Mówiłem sobie, że Nina nie będzie cierpiała, jeśli będę
kontynuował romans z Odette. Powinienem był opanować się za
pierwszym razem, zapewne. Ale drugi raz nie ma już znaczenia.
Co się stało, to się stało. Zacząłem nawet wmawiać sobie, że
podobały mi się dzikie i prymitywne uściski Odette. W miarę
upływu czasu rosło we mnie pragnienie ujrzenia jej jutro.
W ciągu dnia poszedłem do banku, żeby złożyć do
depozytu drugą taśmę magnetofonową. Następnie udałem się do
pawilonu i resztę popołudnia spędziłem na prażeniu się na słońcu
i pływaniu, coraz bardziej zafascynowany Odette.
Nazajutrz rano, pod koniec śniadania, Nina spytała mnie:
— Czy zastanowiłeś się już nad propozycją Johna?
Zdecydowałeś się?
— Jeszcze nie - odparłem - ale myślę o tym.
Popatrzyła na mnie uważnie, tak, że musiałem odwrócić
wzrok.
- Więc dobrze, zanim podejmiesz decyzję - rzekła – trzeba
uregulować rachunki. A ja nie mam pieniędzy. - Położyła kwity
na stole. - Nie dostaniemy już benzyny na kredyt, jeśli nie
wyrównamy naszego długu. Trzeba zapłacić za prąd, w
przeciwnym razie odetną nam elektryczność. Trzeba również
zapłacić w sklepie spożywczym. Nie chcą nam już sprzedawać na
kredyt.
Miałem jeszcze sześćdziesiąt dolarów z setki, którą mi
dała
Rhea. Mogłem wyrównać przynajmniej dług za
elektryczność i u sklepikarza.
— Zajmę się tymi dwoma rachunkami - powiedziałem. -
Właściciel garażu może poczekać. Nie mamy już benzyny?
— Mniej więcej pół kanistra.
— Jeśli tylko można, powinniśmy jeździć raczej
autobusem.
— Muszę jutro dostarczyć cztery wazony. Nie mogę
jechać autobusem.
Jej suchy ton zdradzał rozpacz, jakiej nigdy jeszcze nie
zauważyłem w jej głosie. Wytrzymała moje spojrzenie, w
czarnych oczach widać było smutek i zarazem gniew. Miałem
wyrzuty sumienia, więc z kolei wpadłem w złość.
— Nie powiedziałem przecież, że nie możesz jeździć
samochodem - odparłem. - Stwierdziłem jedynie, że w razie
możliwości powinniśmy raczej korzystać z autobusu.
— Słyszałam.
— Dobrze. A więc świetnie.
Zawahała się. Czułem, że chce jeszcze coś powiedzieć,
lecz odwróciła się i wyszła pozostawiając mnie w bardzo
niewyraźnym nastroju. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko
awantury. Wyszedłem z domu i powlokłem się pieszo do
przystanku. Poszedłem załatwić obydwa rachunki, zostało mi w
kieszeni tylko piętnaście dolarów. Z końcem tygodnia Bill Holden
zażąda zapłaty za wynajęcie pawilonu, ale do tego czasu, przy
odrobinie szczęścia, będę posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy.
Resztę dnia spędziłem na plaży, pływałem, wygrzewałem
się na słońcu i spoglądałem na zegarek. Liczyłem minuty dzielące
mnie od chwili, w której Odette ukaże się na stopniach pawilonu.
O ósmej trzydzieści plaża znów opustoszała. Siedziałem
teraz na werandzie, w takim napięciu i tak niespokojny, jak
uczniak na swej pierwszej randce.
Krótko po dziewiątej wyłoniła się z ciemności. Na jej
widok zerwałem się z fotela, śmiesznie wzburzony, serce omal
nie wyskoczyło mi z piersi. Kiedy stanęła na najwyższym stopniu,
chwyciłem ją za ręce i przytuliłem do siebie.
Ale o dziwo! - oparła się ramionami o moją pierś i pchnęła
tak mocno, że omal nie upadłem.
- Precz z łapami! - rzekła lodowatym głosem. - Kiedy
zechcę się migdalić, powiem panu. - I weszła do pawilonu.
Miałem wrażenie, jakby mnie ktoś oblał zimną wodą.
Poczułem się zbity z tropu i niesłychanie poniżony. Po chwili
wahania poszedłem za nią do domku i zamknąłem drzwi.
Była w szaroniebieskich spodniach i białej bluzce. Czarne
włosy przytrzymywała biała opaska. Zwinęła się w kłębek na
tapczanie, wydawała się godna pożądania.
- Trzeba się strzec, żeby zbyt pochopnie nie wyciągać
wniosków, mój poczciwcze - zauważyła śmiejąc się. - Nie trzeba
nigdy wierzyć, że udało się z kobietą. Tamtego wieczoru bawił
mnie pan. Dzisiaj już mnie pan nie bawi.
Była to dla mnie ciężka próba. Mógłbym ją zabić.
Mógłbym ją wziąć siłą, ale to, co powiedziała, było tak
prawdziwe, że zbiło mnie z tropu. Siedziałem speszony,
pożałowania godny.
Usiadłem i drżącą ręką zapaliłem papierosa.
- Cieszę się, że nie jestem pani ojcem - rzekłem. -
Przynajmniej to może mi sprawić radość.
Roześmiała się, zaciągnęła się głęboko dymem z papierosa
i wypuściła go przez wąskie nozdrza.
- Co mój ojciec ma z tym wspólnego? Pan jest po prostu
wściekły na mnie, ponieważ nie jestem łatwą zabawką, tak jak
pan sądził. Wszyscy mężczyźni są takimi samymi idiotami, jeśli
nic mogą zaspokoić swoich pragnień. - Patrzyła na mnie drwiąco,
gładząc swe czarne włosy. - No dobrze, teraz kiedy mamy już tę
sprawę z głowy, może byśmy porozmawiali o interesach.
Nienawidziłem jej w tej chwili tak mocno, mocniej niż mi
się to kiedykolwiek wydawało możliwe.
Z trudem otworzyłem teczkę i wyjąłem papiery, na
których nakreśliłem mój scenariusz. Palce drżały mi tak bardzo,
że kartki szeleściły, uderzając jedna o drugą.
— Będę pani zadawał pytania, a pani niech odpowiada -
zacząłem głosem, któremu usiłowałem nadać naturalne brzmienie.
— No proszę, mój poczciwcze, nie trzeba się tak bardzo
denerwować
- mówiła. - Zresztą otrzyma pan świetną zapłatę.
- Zamknij się! - krzyknąłem. - Niech mi pani oszczędzi
tych dowcipów w złym guście. - Zacząłem bombardować ją
pytaniami.
— Dlaczego poszła pani do „Piratów”? Jak wyglądał
pokój, w którym była pani więziona? Jak wyglądała kobieta, która
przynosiła pani posiłki? Czy przez cały czas nie widziała pani
nikogo poza tą kobietą? i tak dalej.
Odpowiedzi płynęły jak woda. Nie zawahała się ani razu,
ani nie popełniła żadnego błędu.
Posiedzenie trwało dwie godziny. Podczas tych dwóch
godzin męczącego wypytywania ani razu nie złapałem jej na
nieścisłości.
- Ujdzie - rzekłem w końcu. - Jeśli potrafi pani trzymać się
stale tej samej wersji i uniknąć pułapek, wykręci się pani z lego.
Odwdzięczyła mi się drwiącym uśmieszkiem.
- Niech się pan nie obawia. Potrafię uniknąć pułapek...
Harry.
Wstałem.
- Dobrze, a więc jesteśmy gotowi na sobotę. Będę u
„Piratów” o dziewiątej piętnaście. Wie pani, co trzeba zrobić?
Wyprostowała się ruchem pełnym gracji i podniosła z
tapczanu.
- Tak, wiem, co mam zrobić.
Spojrzeliśmy na siebie, jej rysy złagodniały. Uśmiechając
się zbliżyła się do mnie z charakterystycznym błyskiem w oczach.
- Biedny poczciwiec! - westchnęła. - Chodźmy, pomigdal
się ze mną, jeśli masz ochotę. Mnie jest to całkiem obojętne,
zapewniam pana.
Poczekałem, aż zbliżyła się do mnie, potem wymierzyłem
jej policzek. Głowa dziewczyny odskoczyła w bok.
Spoliczkowałem ją z drugiej strony.
Cofnęła się, podniosła ręce do płonących policzków i
utkwiła we mnie swe gorejące oczy.
- Nędznik! - krzyknęła ostrym głosem. - Zapłaci mi pan za
to! Świntuch!
- Wyjdź! - powiedziałem. - W przeciwnym razie zacznę
na nowo.
Skierowała się w stronę drzwi, kręcąc tyłkiem. Przed
wyjściem odwróciła się i spojrzała na mnie.
- Cieszę się, że nie jestem pańską żoną - rzuciła drwiącym
tonem. - Przynajmniej to sprawia mi radość!
Potem nagle wybuchnęła śmiechem, odwróciła się i
pobiegła w blasku księżyca. Widziałem jak biegnie długimi
krokami po mokrym i twardym piasku.
Byłem tak przygnębiony moim zachowaniem, że niewiele
brakowało, a podciąłbym sobie gardło.
Rozdział 5
Kiedy wstałem w sobotę rano, zbierało się na deszcz.
Byłem zdenerwowany, czułem się nieswojo. Wszystkie
wątpliwości w związku z zamierzonym porwaniem wypłynęły z
mojej podświadomości, nawiedziły mnie z taką samą siłą jak
nigdy. Tylko nadzieja na zdobycie skarbu pozwoliła mi opanować
nerwowe podniecenie.
- Wrócę dzisiaj późno - oświadczyłem Ninie, która
krzątała się przy śniadaniu. - Po raz ostatni będę zajmował się
statystyką pojazdów.
Spojrzała na mnie z niepokojem.
— Zobaczysz się dzisiaj z Johnem?
— Jutro spotkam się z nim. Gdyby miał dla mnie jakąś
wiadomość, dałby mi znać telefonicznie.
— Weźmiesz tę pracę, Harry? - zapytała po chwili
wahania.
— Myślę, że tak. Uzależniam to głównie od
wynagrodzenia, jakie mi zaproponują.
— John twierdzi, że dobrze zapłacą. - Uśmiechnęła się do
mnie.- Tak się cieszę. Byłam o ciebie niespokojna, wiesz o tym?
— Ja sam się niepokoiłem - odparłem lekkim tonem. -
Wieczorem wezmę samochód. Będzie padał deszcz.
— Jest bardzo mało benzyny, Harry.
— Nie szkodzi. Dam sobie radę.
Udałem się nieco później niż zwykle do pawilonu na
plaży. Włożyłem właśnie kostium kąpielowy, kiedy Bill Holden
stanął na progu.
- Dzień dobry - powiedział. - Czy zatrzyma pan jeszcze
pawilon na przyszły tydzień?
— Myślę, że tak - odparłem. - Może nie przez cały
tydzień, w każdym razie do czwartku.
— Czy chce pan uregulować rachunek za ten tydzień?
— Jutro panu zapłacę. Zostawiłem portfel w domu.
— Nie szkodzi, proszę pana, w porządku, jutro.
Podniosłem głowę, obserwowałem niebo okryte ciężkimi
chmurami.
- Wygląda, że będzie padało. Chcę jeszcze przedtem
popływać. Holden zapewniał, że na razie nie ma obawy, ale mylił
się. Kiedy wyszedłem z wody, zaczęło lać strumieniami.
Usiadłem w pawilonie i zabrałem się do czytania. Plaża
była teraz pusta, co mi było na rękę. Miałem nadzieję, że deszcz
będzie padał cały dzień.
Około pierwszej udałem się do restauracji, w której nie
było nikogo, zjadłem hamburgera i wypiłem piwo, potem
wróciłem do pawilonu. Właśnie wchodziłem, kiedy zadzwonił
telefon.
Była to Rhea.
- Wszystko gotowe? - spytała z niepokojem.
— Z mojej strony tak - odparłem. - Jestem gotów do
wyjazdu. Wszystko zależy teraz od Odette.
— Może pan mieć do niej zaufanie.
— Zgoda, tym lepiej. A więc o ósmej czterdzieści pięć
zabieram się do dzieła.
— Zadzwonię jutro o jedenastej.
— Potrzebuję pieniędzy - powiedziałem. - Muszę zapłacić
za wynajęcie pawilonu. Lepiej, jeśli pani przyjedzie tutaj jutro
rano. Będę czekał.
— Zgoda - powiedziała i odłożyła słuchawkę. Deszcz
bębnił o dach. Morze było kamiennie szare. Usiłowałem zagłębić
się w lekturze, ale bez powodzenia.
Wstałem wreszcie i zacząłem przechadzać się po
pawilonie, paląc papierosa za papierosem. Co chwila spoglądałem
na zegarek. Oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność.
Kiedy wreszcie zegar wskazywał ósmą trzydzieści,
opuściłem pawilon i ruszyłem po mokrym piasku do packarda.
Deszcz wciąż padał, ale już słabszy. Podjechałem do drugstore
przy głównej ulicy w Palm City. Zaparkowałem wóz i udałem się
pieszo do sklepu w mżawce, była ósma czterdzieści pięć.
Nakręciłem numer pana Malroux.
Niemal natychmiast podjęto słuchawkę.
— Tu
rezydencja
mister
Malroux
-
oznajmił
wystudiowany głos. - Kto przy aparacie?
— Chciałbym mówić z panną Malroux - powiedziałem. -
Tu Jerry Williams.
— Zechce pan poczekać, panie Williams? Dowiem się,
czy panna Malroux jest w domu.
Czekałem ze słuchawką przyklejoną do ucha, zdając sobie
sprawę, że mój oddech jest przyspieszony.
Po krótkiej chwili zadźwięczał wesoły głos Odette.
— Hallo!
— Czy nikt nie słyszy naszej rozmowy?
— Nie. Dobry wieczór, Harry - mówiła pieszczotliwym
głosem. - Pan jest pierwszym człowiekiem, który odważył się
mnie uderzyć. Ale pan odstawił numer!
— Wiem. Proszę uważać, żebym pani znów nie uderzył.
Wie pani, co ma teraz robić? Za dwadzieścia minut będę u
„Piratów”. Packarda znajdzie pani w głębi parkingu, z prawej
strony. Suknia będzie na tylnym siedzeniu. Nie zapomniała pani o
żadnym szczególe?
— Nie zapomniałam.
— A więc do dzieła. Będę czekał na panią - powiedziałem
i odłożyłem słuchawkę.
Trzeba było kwadransa szybkiej jazdy, by dojechać do
„Piratów”. Parking był dość zapchany, ale udało mi się postawić
wóz w umówionym miejscu.
Nie było zarządzającego parkingiem, co mi odpowiadało.
Ktoś śpiewał akompaniując sobie na akordeonie. Zajrzałem przez
drzwi i stwierdziłem, że w barze jest mnóstwo ludzi.
Siedziałem w samochodzie i czekałem. Byłem dość
niespokojny. Za każdym razem, kiedy podjeżdżał jakiś wóz,
podskakiwałem do góry. O dziewiątej dwadzieścia ujrzałem T.R.
3 wjeżdżającego przez bramę. Wóz zatrzymał się w odległości
dwudziestu metrów ode mnie.
Z samochodu wysiadła Odette. Nosiła płaszcz
nieprzemakalny z białego plastyku na jaskrawej, czerwonej sukni.
Stanęła obok swego triumpha i patrzyła w moim kierunku.
Wychyliłem się przez drzwi i dałem jej znak ręką.
Mżawka przekształciła się znowu w rzęsisty deszcz. Odette
pozdrowiła mnie, potem szybkim krokiem przeszła przez parking
i weszła do baru.
Wyszedłem z packarda i zbliżyłem się do wozu Odette.
Na prawym siedzeniu stała walizka. Spojrzałem na prawo, potem
na lewo, przekonałem się, że nikt mnie nie obserwuje. Wyjąłem
walizkę i zaniosłem do packarda.
Ujrzałem Odette przez okno baru. Rozmawiała właśnie z
barmanem. Podniósł głowę, a Odette oddaliła się od lady.
Straciłem ją z oczu.
Spojrzałem na zegarek. Samolot do Los Angeles
odlatywał o dziewiątej trzydzieści. Mieliśmy dość czasu.
Zarezerwowałem telefonicznie miejsce na nazwisko Anny
Harcourt. Oświadczyłem urzędnikowi, że panna Harcourt
odbierze bilet i zapłaci na lotnisku. Zadzwoniłem również do
hotelu w Los Angeles, gdzie zatrzymałem się raz przejazdem, i
zamówiłem dla niej pokój. Ten spokojny hotel znajdował się
daleko od centrum miasta. Byłem pewien, że będzie tam
bezpieczna. Nagle zobaczyłem Odette wychodzącą z baru. Serce
mi zabiło, kiedy stwierdziłem, że nie jest sama. Towarzyszył jej
jakiś mężczyzna. Usiłowała zbliżyć się do packarda. Towarzysz
Odette chwycił ją za ramię i próbował zatrzymać. Nie widziałem
go dobrze. Był mały, otyły, w jasnym garniturze.
— Chodź, laleczko - mówił z zapałem - zabawimy się. Ja
jestem sam, ty także, będziemy się razem pocieszać.
— Proszę mnie zostawić! - krzyknęła Odette. - Niech mnie
pan nie dotyka!
Była chyba przerażona.
- Och laleczko, moglibyśmy razem dobrze się zabawić.
Jeśli nie uda jej się go pozbyć, będziemy mieć trudności.
Nie miałem odwagi się pokazać. Może nie był tak pijany, jak
wyglądał. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót, później może sobie
mnie przypomnieć.
- Proszę mnie puścić! - powtarzała Odette.
Próbowała znowu dostać się do mego wozu. Pijak
zawahał się, potem poszedł za nią.
Przeszedłem na drugą stronę samochodu. Ten typ może
zapamiętać markę wozu. Ale Odette wciąż posuwała się naprzód.
Pijaczyna zataczał się usiłując ją dogonić, znów chwycił
dziewczynę za ramię i okręcił ją w kółko.
— Słuchaj, nie rób ze mnie durnia, laleczko. Chodź,
postawię ci drinka. Uderzyła go w twarz. Rozległo się głośne
klaśnięcie.
— Ach, ty krówsko! - mruczał pijak. - Zobaczysz.
Chwycił ją obydwiema rękami i próbował pocałować.
Teraz byłem zmuszony do interwencji. Broniła się, ale
była zbyt słaba, żeby bić się z nim. Zachowała jednak tyle zimnej
krwi, że nie wołała o pomoc.
Mam zawsze latarkę elektryczną w skrytce packarda.
Wyjąłem ją. Miała trzydzieści centymetrów długości i świetnie
mogła zastąpić pałkę.
Było ciemno, znajdowaliśmy się dość daleko od jedynej
lampy oświetlającej wejście do lokalu. Poszedłem naokoło, żeby
zaatakować go od tyłu. Byłem tak zdenerwowany, że przez moje
zaciśnięte zęby wydobywał się świszczący oddech.
W chwili, kiedy do niego podchodziłem, Odette udało się
uwolnić. Pijak nagle wyczuł moją obecność i odwrócił się.
Uderzyłem go latarką w czaszkę, tak że osunął się na
kolana. Usłyszałem stłumiony krzyk Odette.
Pijak klnąc próbował mnie złapać, lecz uderzyłem go
jeszcze raz, ale znacznie silniej. Runął jak długi u mych stóp.
— Niech pani weźmie mój wóz! - rzekłem do Odette. -
Niech pani idzie! Pojadę triumphem za panią.
— Czy zranił go pan?
Z twarzą ukrytą w dłoniach, patrzyła z przerażeniem na
pijaka.
- Szybko, niech się pani pośpieszy!
Podbiegłem do triumpha, wskoczyłem do środka i
uruchomiłem silnik. Gdyby ktoś wychodząc z restauracji natknął
się na ogłuszonego na środku parkingu pijaka, mielibyśmy
niemało kłopotów.
Włączając wsteczny bieg, usłyszałem ruszającego
packarda. Czekałem, aż Odette wyjedzie z parkingu, po czym
pojechałem za nią jej małym sportowym wozem.
Wpadła na dobry pomysł, żeby jechać wzdłuż wybrzeża.
Po dwóch lub trzech kilometrach wyprzedziłem ją i dałem znak,
żeby się zatrzymała.
Szosa była pusta. Lało się strumieniami. Wysiadłem z
wozu i pobiegłem do packarda.
— Niech się pani przebierze! Potem proszę jechać za mną
aż do parkingu w Lone Bay. Szybko!
— Czy pan go zabił naprawdę? - spytała sięgając ręką w
głąb wozu po suknię.
— Niech się pani o niego nie martwi! Proszę się przebrać!
Nie mamy dużo czasu.
Wróciłem pośpiesznie do T.R. 3. Siedziałem przy
kierownicy. Pot ściekał ze mnie grubymi kroplami, kiedy
obserwowałem jezdnię błagając Boga, żeby jakiś wóz skręcający
na wybrzeże nas nie zauważył.
Minęło zaledwie pięć minut, które wydawały mi się
wiecznością, usłyszałem dźwięk klaksonu i odwróciłem się.
Odette dała mi znak ręką. Ruszyłem z miejsca, jechałem szybko
w stronę Lone Bay. Odette jechała za mną.
Patrzyłem bez przerwy na zegarek. Najwyższy czas, żeby
pojechać na lotnisko. Z Lone Bay pozostawały jeszcze trzy
kilometry. Bez przerwy myślałem o pijaku, zastanawiałem się,
czy nie uderzyłem go zbyt mocno. Ale incydent ten był już
zakończony. Zresztą w przyszłości może się okazać przydatny. W
razie przesłuchania Odette przez policję, przyczyni się do
uwiarygodnienia jej zeznań. Oczywiście pod warunkiem, że nie
uderzyłem za mocno lub że facet nie ma głowy jak skorupa jajka,
która rozwala się przy najsłabszym dotknięciu.
Parking na Lone Bay obsługiwał mnóstwo bungalowów i
był zawsze przepełniony. Byłem niemal pewien, że bez zwracania
uwagi mogę tam zostawić triumpha. W pobliżu placu dałem
Odette znak, żeby się zatrzymała, potem wprowadziłem jej wóz
na parking.
Wąska ale ja centralna rozdzielała rzędy samochodów.
Jechałem nią powoli, z zapalonymi światłami, w poszukiwaniu
wolnego miejsca.
Nagle bez najmniejszego ostrzeżenia ukazał się wóz
wjeżdżający tyłem w aleję. Światła pozycyjne były zgaszone.
Jechał szybko, nie miałem czasu cofnąć się. Jego tylny błotnik
uderzył mój wóz od przodu z głośnym chrzęstem wgniecionej
blachy.
Przez chwilę siedziałem jak sparaliżowany. Wszystko
przewidziałem z wyjątkiem wypadku. Ten głupiec zapyta mnie
zaraz o nazwisko, adres. Zanotuje numer wozu, którego
właścicielkę z łatwością odnajdzie. Zechcą się dowiedzieć,
dlaczego prowadziłem wóz, który do mnie nie należy.
Siedziałem przerażony, tamten wyszedł z samochodu. Na
szczęście było ciemno. Widząc, że zmierza w moim kierunku,
zgasiłem światła. Miałem przed sobą małego, łysego człowieczka.
Nie rozróżniałem rysów jego twarzy, więc on także nie mógł
mnie dokładnie widzieć.
- Jestem zrozpaczony, proszę pana - mówił drżącym
głosem. - Nie widziałem jak pan nadjeżdża. To moja wina. Cała
odpowiedzialność spada na mnie.
W tym momencie wygramoliła się z wozu kobieta o
imponującej tuszy. Otworzyła parasol i podeszła do małego
człowieczka.
— Ależ to nie była twoja wina, Herbercie! - krzyknęła z
wściekłością. - Nie powinien był tak cicho jechać. Nie
przyznawaj się do niczego. To był przypadek!
— Niech pan usunie się z drogi - powiedziałem. -
Zablokował pan mój wóz.
— Nie! Nie ruszaj się, Herbercie! - krzyczała kobieta. -
Trzeba poszukać policjanta!
Zimny pot spłynął mi po plecach.
— Słyszał pan, co powiedziałem, do diabła! - wrzasnąłem
na człowieczka. - Niech pan usunie swój samochód!
— Proszę nie mówić do mego męża takim tonem! -
wrzeszczała baba, uważnie mi się przyglądając. - To pan jest
odpowiedzialny, młody człowieku. Nie zastraszy mnie pan!
Czas naglił. Zdecydowałem się na jedyne możliwe
rozwiązanie. Włączyłem pierwszy bieg, zakręciłem kierownicą i z
całej siły dodałem gazu. Mały wózek Odette podskoczył do
przodu i z wielkim trzaskiem rozdzieranego metalu wyrwał
błotnik tamtego, sam doznając uszkodzenia maski z boku.
- Zanotuj jego numer, Herbercie!
Pędziłem możliwie najszybciej na drugi koniec parkingu,
odkryłem kawałek wolnego miejsca, zaparkowałem wóz i
wyskoczyłem jednym susem. Nosiłem rękawiczki, nie musiałem
więc wycierać kierownicy dla zatarcia odcisków palców.
Odwróciłem się, żeby spojrzeć na koniec alejki. Kobieta nie
spuszczała ze mnie wzroku. Mały poczciwiec usiłował podnieść
swój błotnik.
Tuż przede mną znajdowało się wyjście z parkingu.
Rzuciłem się biegiem w tamtym kierunku. Czy pójdą na policję?
To on spowodował wypadek. Może będzie wolał cicho siedzieć?
Jeśli nie, gliny zwąchają natychmiast, że Odette jest właścicielką
triumpha. Będą się zastanawiali, kim był gagatek, który siedział
za kierownicą.
Biegnąc do packarda stwierdziłem z przerażeniem, że
wypadki toczą się inaczej niż przewidywał mój tak starannie
przygotowany plan.
Najpierw ta historia z pijakiem, a teraz kraksa. Jaka nowa
komplikacja może spowodować zawalenie się mętnej afery, którą
ukartowałem?
II
Nazajutrz rano dzwonek telefonu wyrwał mnie z
głębokiego snu.
Wyprostowałem się gwałtownie w łóżku, na pół
rozbudzony, spojrzałem na budzik. Za dwadzieścia ósma.
Słyszałem, jak Nina z kimś rozmawia. Zmusiłem się, żeby
położyć się z powrotem na poduszkę usiłując wrócić do
równowagi. Sięgnąłem po papierosy leżące na nocnym stoliku.
Zapaliłem. Nagle odżyły w mojej pamięci wypadki z
poprzedniej nocy. Widziałem odlot samolotu Odette. Nie
powiedziałem jej o przygodzie na parkingu. Po co ją niepokoić?
Wystarczy, że ja się zagryzam. Odleciała w dość dobrym
nastroju, uspokojona po awanturze z pijakiem. Młodość jest
niespożyta. W drodze na lotnisko starałem się jej wytłumaczyć,
że nie uderzyłem zbyt mocno tamtego faceta. Uwierzyła mi i
natychmiast przestała o nim myśleć. Ale ja nie. Nie byłem w
stanie zapomnieć o tym biedaku i o wypadku z samochodem.
Wracając do domu usiłowałem wzbudzić w sobie
przekonanie, że wszystko ułoży się pomyślnie. Amator alkoholu,
którego unieszkodliwiłem, wie, że napastował Odette,
prawdopodobnie będzie więc wolał milczeć. Właściciel
samochodu, który uszkodził triumpha, nie zawiadomi chyba
policji. Zdaje sobie przecież sprawę, że to on spowodował
wypadek.
Po powrocie do Palm City wstąpiłem do baru położonego
na zacisznej ulicy. Wypiłem jeden lub dwa kieliszki. Bar był
pełen ludzi, którzy schronili się tu przed deszczem. Nikt nie
zwracał na mnie uwagi.
Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i nakręciłem
numer Malroux.
Czekając na podjęcie słuchawki, słyszałem przyspieszone
bicie mego serca. Zastanawiałem się, czy Odette dotarła bez
przeszkód do hotelu. Po chwili usłyszałem głos kamerdynera.
— Chcę mówić z mister Malroux - powiedziałem oschłym
tonem. - Mam mu przekazać wiadomość od córki.
— Kto mówi, jeśli łaska?
— Niech pan robi, co każę! - wrzasnąłem. - Niech pan
zawoła Malroux!
— Za chwilę, bardzo proszę.
Kamerdyner był chyba przerażony. Słyszałem, jak
odkłada słuchawkę. Czekałem z twarzą zlaną potem. Przez
oszklone drzwi obserwowałem bar napchany gośćmi. Nikt nie
patrzył w moją stronę. Usłyszałem spokojny głos:
- Tu Malroux. Kto przy aparacie? A więc Rhea nie
blefowała.
- Niech pan słucha uważnie - mówiłem wolno. –
Kidnaperzy porwali pana córkę. Żądają pięćset tysięcy dolarów.
Czy pan dobrze słyszy? Pięćset tysięcy, w banknotach o małych
nominałach. Jeśli pan nawali, nigdy już pan jej nie zobaczy. Nie
zawiadamiać glin i bulić forsę, zrozumiano? Trzymamy ją w
naszych łapach. Chce ją pan mieć z powrotem, niech pan robi, co
mówię!
Nastąpiła chwila ciszy, potem spokojny głos oświadczył:
- Rozumiem. Zapłacę, oczywiście. Jak mam przekazać
pieniądze i w jaki sposób wróci moja córka?
Wydawał się tak opanowany i spokojny, jakby
przewodniczył jury na konkursie rolniczym.
— Zadzwonię w poniedziałek - powiedziałem. - Kiedy
będzie forsa? Im szybciej, tym lepiej dla pana córki.
— Przygotuję na jutro.
— Jutro jest niedziela.
— Przygotuję na jutro.
— Dobrze. Zatelefonuję w niedzielę rano. Powiem, jak
przelać forsę. I niech pan pamięta, bez żadnych wygłupów.
Inaczej nigdy nie zobaczy pan córki. Znajdzie ją pan w rowie,
przedtem pobawimy się z nią trochę!
Odwiesiłem słuchawkę i wróciłem do packarda. Nie
byłem dumny z siebie, ale w końcu trzeba odwalić swą robotę.
Kwota wchodząca w grę była zbyt wysoka, żebym miał się
troszczyć o sprawy natury moralnej. Dobrze, że kiedy wróciłem
do domu, Nina już spała. Nie mogłem zmrużyć oka przez cała
noc. Zdawało mi się, że dopiero co zacząłem drzemać, kiedy
zbudził mnie dzwonek telefonu.
Słuchałem teraz z napięciem głosu Niny, która odebrała
telefon. Kiedy usłyszałem szybkie kroki w korytarzu, uzbroiłem
się w całą moją odwagę.
Drzwi do pokoju otworzyły się.
- Harry... to John. Chce z tobą mówić. Zapewnia, że to
bardzo pilne.
Odrzuciłem kołdrę i włożyłem szlafrok, który Nina mi
podała.
— Takie pilne? - spytałem. - Mówił ci, o co chodzi?
— Nie. Chce rozmawiać z tobą.
— Dobrze. Zobaczymy.
Poszedłem do drzwi i podniosłem słuchawkę.
— John! Tu Harry.
— Cześć, stary. - Zdawało mi się, że John był bardzo
poruszony. - Słuchaj uważnie: załatwiłem ci pracę i to chyba w
bardzo interesującym momencie. Kroi się sensacyjna afera.
Przyjeżdżaj jak najprędzej. Dzwonię z biura szeryfa dystryktu.
Żebyś nie narzekał, daję ci sto pięćdziesiąt dolarów tygodniowo,
plus zwrot kosztów. Ale to nie ma takiego znaczenia. Ważne, że
jesteś potrzebny, Harry, i to szybko! Możliwe, że odkryto sprawę,
która narobi dużo hałasu. Czy słyszałeś o Feliksie Malroux,
miliarderze francuskim? Zdaje się, że jego córka została porwana.
Jeśli to prawda, stary, będzie bombowa sprawa! To woda na twój
młyn. Przyjeżdżaj. Szef chce z tobą mówić.
Czułem, jakby lodowata dłoń ściskała moje serce.
— Halo! Sekunda! - zaprotestowałem niepewnie. -
Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam z wami pracować!
— Ależ na litość boską! Harry! - krzyknął Renick. - Jeśli
okaże się, że to prawda, będziemy mieli najbardziej sensacyjną
sprawę, jaką kiedykolwiek zanotowano w kronikach Palm City.
Nie chcesz brać w tym udziału?
Zdawałem sobie sprawę, że Nina stojąca w progu patrzy
na mnie. Moja dłoń była tak mokra, że z trudem trzymałem
słuchawkę. A więc bomba pękła! Zdaje się, że córka Malroux
znajduje się w rękach kidnaperów... Pracując w biurze szeryfa
dystryktu będę przynajmniej wiedział, jakie podejmują kroki.
Wahałem się chwileczkę, po czym oświadczyłem:
— Przyjeżdżam, John.
— Świetnie... świetnie. Pośpiesz się. Czekam. Odłożyłem
słuchawkę.
— Co się dzieje, Harry? - spytała Nina.
— Nie wiem. Jest ogromnie wzburzony, ale nie
powiedział dlaczego. Potrzebują mnie u niego w biurze. Dają sto
pięćdziesiąt. Nie chcę tego odrzucić!
— Och! Harry! - zarzuciła mi ręce na szyję. - Tak się
cieszę! Sto pięćdziesiąt! - Pocałowała mnie. - Wiedziałam, że
wszystko się jakoś ułoży. Wiedziałam!
Nie miałem nastroju do czulenia się. Poklepałem ją po
plecach i odsunąłem od siebie.
- Muszę tam lecieć!
Wróciłem do pokoju i szybko się ubrałem. Serce waliło
mi tak mocno, że z trudem oddychałem. A więc okazało się, że
Rhea była zbyt wielką optymistką. Malroux zawiadomił policję.
Przegrałem. Nie zainkasuję pięćdziesięciu tysięcy, ale
przynajmniej mam pracę, która mi przyniesie 150 dolarów
tygodniowo.
Nagle wiążąc krawat stanąłem jak wryty. Ale czy dostanę
tę pracę?
Jeśli policja odkryje, że jestem wmieszany w to fikcyjne
porwanie, nie zagrzeję tam miejsca ani przez pięć minut.
Obydwie taśmy magnetofonowe chronią mnie może przed
odpowiedzialnością karną, ale nie zatrzymają na mojej nowej
posadzie.
Przybyłem do biura dystryktu po dziewiątej. Sekretarz
zaprowadził mnie do Renicka.
- Wejdź, Harry - powiedział wychodząc zza masywnego
biurka. Uścisnął mi rękę. - Jestem bardzo zadowolony, że
zdecydowałeś się przyjść do nas. Nie będziesz tego żałował. Szef
zjawi się lada chwila.
Usiadłem na poręczy fotela i wziąłem papierosa, którym
mnie poczęstował.
- Co to za historia, John? - zapytałem starając się mówić
obojętnym tonem. - Co się stało z córką Malroux?
Zapukano do drzwi i młoda dziewczyna wsunęła głowę do
pokoju.
— Mister Meadows jest u siebie, panie Renick. Renick
wstał.
— A więc chodźmy do Meadowsa - powiedział.
Kiedyśmy szli korytarzem, Renick mówił:
- Uważaj z nim. To bardzo porządny człowiek, ale trochę
podejrzliwy. Wie, co ci się przytrafiło. Podziwia sposób, w jaki
pokrzyżował los plany dawnego zarządu. Wykonuj dobrze swoją
robotę, a nic będziesz miał z nim żadnych trudności.
Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, zapukał i uszedł.
Krępy jegomość, o włosach białych jak śnieg, stał przy oknie i
zapalał cygaro. Podniósł głowę. Jego niebieskie oczy małe i
podejrzliwe, spoczęły na chwilę na mnie. Miał około
pięćdziesiątki. Czerwona twarz, dość tęga, jego energiczny
podbródek, usta delikatne i śmiałe sprawiły na mnie od razu
wrażenie, że to człowiek kompetentny i nieugięty.
- Przedstawiam panu Harry’ego Barbera - powiedział
Renick. - Od dzisiejszego dnia należy do naszej ekipy.
Meadows podał mi rękę twardą i zimną.
- Jestem zachwycony - odparł. - Słyszałem o panu same
dobre rzeczy.
Ścisnąłem mu dłoń.
Meadows wypuścił chmurę dymu przez swe cienkie wargi
i usiadł za biurkiem. Ruchem ręki wskazał nam krzesła.
- Zepsuł mi pan weekend - rzeki. - Chciałem jechać na
zieloną trawkę z żoną i chłopakami. A więc o co chodzi?
Renick usiadł na krześle i skrzyżował swoje długie nogi.
- Mamy chyba do czynienia z porwaniem - zaczął. -
Pomyślałem, że pan zechce być o tym natychmiast
powiadomiony. Z samego rana otrzymałem telefon od Mastersa,
dyrektora Banku Kalifornijskiego w Los Angeles. - Zwrócił się
do mnie. - Mamy umowę z bankami, że sygnalizują nam zawsze,
kiedy właściciele kont podejmują pośpiesz nie w niezwykłych
okolicznościach duże sumy. Doświadczenie nas nauczyło, że w
większości przypadków pieniądze te są przeznaczone na okup.
Wyjąłem chusteczkę i wytarłem wilgotne czoło. Oto
szczegół, którego nie znałem i który nie przyszedł mi nawet do
głowy.
- Masters powiadomił nas właśnie, że Malroux polecił mu
telefonicznie, żeby otworzył bank i przygotował dla niego pięćset
tysięcy dolarów. Dziś jest niedziela. Masters usiłował
wytłumaczyć Malroux. żeby poczekał do jutra, ale Malroux, który
jest najlepszym klientem banku, nalegał na natychmiastowe
dostarczenie mu tej sumy. W myśl naszego układu Masters zaraz
nas o tym powiadomił.
Meadows drapał się w brodę.
— Malroux potrzebna jest może gotówka do zawarcia
jakiegoś interesu? - zauważył.
— Ja też tak myślałem. Z miejsca przeprowadziłem
wywiad. - Renick znów zwrócił się do mnie. - Jak zapewne
wiesz, Harry, rodzice porwanego dziecka są zwykle tak
przerażeni, że ze względu na jego
bezpieczeństwo wolą zaraz zapłacić, bez porozumienia się
z nami. Tylko czasami pozwalają nam naznaczyć pieniądze lub
zastawić pułapkę na porywaczy. Potem, kiedy dziecko nie
zostanie im zwrócone, pędzą na policję i spodziewają się, że je
odszukamy. Rozumiem doskonale, że mają wątpliwości, czy nas
zawiadomić. Kidnaper jest najohydniejszym przestępcą. Grozi
zawsze rodzicom, że zabije dziecko w razie zawiadomienia
policji. Utrudnia nam to oczywiście pracę. Stąd pomysł
dyskretnego współdziałania z kierownictwem banków. Rozumie
się, że nie interweniujemy natychmiast po otrzymaniu
zawiadomienia, nie wolno nam, ale przynajmniej jesteśmy gotowi
do wkroczenia, skoro tylko rodzice zażądają naszej pomocy.
— Na jakiej podstawie przypuszczasz, że jego córka
została porwana? - spytałem, żeby powiedzieć cokolwiek.
— Dziewczyna zniknęła - odparł Renick. - Szofer
Malroux to dawny policjant. Kiedy Malroux sprowadził się tutaj,
chciał mieć ochronę. Człowiek posiadający taką fortunę jest stale
niepokojony przez naciągaczy i spryciarzy. Prosił, żebyśmy mu
polecili policjanta, który mógłby być u niego szoferem i zarazem
chronić go przed przykrymi przygodami. O’Reilly chciał zmienić
pracę. Był uczciwym człowiekiem i przejmował się metodami,
jakie wówczas stosowano w policji. Przyjął tę pracę. Widziałem
go. Opowiadał mi, że Odette Malroux, córka miliardera, była na
wczorajszy wieczór umówiona do kina z przyjaciółką. Odette nie
zjawiła się w umówionym miejscu i nie wróciła do domu
ostatniej nocy.
— Skąd wiesz, że nie poszła do kina? - spytał Meadows.
— Przyjaciółka telefonowała. O’Reilly odebrał telefon.
— Malroux nie zwrócił się do nas?
— Nie. - Renick wstał i zaczął spacerować po pokoju.:-
Poleciłem jednemu z chłopców, żeby pilnowali banku.
Powiadomią mnie, kiedy Malroux pójdzie podjąć pieniądze.
- Czy Masters zanotuje numery banknotów?
Renick skrzywił się.
— Nie sądzę. Trzeba by niesłychanie dużo czasu, żeby
odnotować wszystkie banknoty. W grę wchodzi przecież pięćset
tysięcy!
— Jak właściwie wygląda ta dziewczyna. Czy wie pan coś
o niej? Może uciekła, żeby wziąć z kimś ślub?
— A więc po co Malroux potrzebne by były pieniądze?
— Szantaż?
Renick wzruszył ramionami.
- Dziwiłoby mnie to, raczej porwanie. Dziewczyna ma
dwadzieścia lat i jest urocza. Bez przesądów i bardziej swobodna,
niżby należało. Zainkasowała już mnóstwo protokołów za
przekroczenie szybkości. Mamy jej odciski palców i z prasy
możemy otrzymać wszystkie zdjęcia, jakie nam tylko będą
potrzebne.
Meadows siedział przez dłuższą chwilę pogrążony w
myślach.
— Jeśli mamy rzeczywiście do czynienia z porwaniem -
oświadczył wreszcie - będzie dużo hałasu. Istotnie znajdziemy się
na pierwszym planie. - Zwrócił oczy na mnie. - Tu właśnie będzie
poJe do popisu dla pana, panie Barber. Pana obowiązkiem będzie
zajęcie się prasą i niech mi pan wierzy, dziennikarze z całego
kraju rzucą się tutaj. - Wymierzył we mnie swój duży palec. -
Lubię jak piszą o mnie w gazetach, Barber, ale pod warunkiem,
że przedstawiają mnie w korzystnym świetle. Pan rozumie? Pana
rzeczą będzie postarać się o to. Pana rzeczą będzie czuwać, żeby
nas nie dręczyli. Za to właśnie będziemy panu płacić. Pana troską
będzie również załatwienie sprawy w ten sposób, żeby mówiono
o Palm City. Nie ma nic lepszego niż porwanie, żeby zrobić
reklamę miastu. Spoczywa na panu wielka odpowiedzialność;
właśnie dlatego wybraliśmy pana.
— Rozumiem - odparłem.
Wówczas Meadows zwrócił się do Renicka, który przez
cały czas spacerował tam i z powrotem.
— Jej samochód zniknął także?
— Tak. Biały triumph. O’Reilly podał mi numer.
— Nic nie ryzykujemy, jeśli spróbujemy go odnaleźć. Każ
chłopcom rozejrzeć się. Właściwie nic innego nie możemy
zrobić, zanim Malroux do nas się nie zwróci. Powiem również
słówko dyrektorowi policji municypalnej. Trzeba także dać znać
policji federalnej. Będą interweniowali automatycznie.
— Zajmę się tym, proszę pana.
— Dobrze, a więc do roboty! Barber, chwilowo nie jest
nam pan potrzebny. Niech pan wykorzysta spokojnie niedzielę,
ale proszę co dwie godziny telefonować do Renicka, czy nie
zdarzyło się coś nowego. Zgoda?
Wstałem.
- Zgoda. - Wahałem się przez chwilę. - Mam pomysł -
powiedziałem. - Czy nie można śledzić Malroux, kiedy pójdzie
po pieniądze i potem gdzieś je zaniesie?
Meadows zaprzeczył głową.
- Mowy nie ma - powiedział. - Palcem nie kiwniemy,
zanim się do nas nie zwrócą. Przypuśćmy, że będziemy ich
śledzić. Porywacze mogą to zauważyć, stracą głowę i zabiją
dziewczynę. Jak będę wtedy wyglądał? Nie, nie chcę brać na
siebie takiego ryzyka! Nie ruszymy się tak długo, aż nas Malroux
nie zaalarmuje.
„Więc nie jest jeszcze wszystko stracone” - pomyślałem.
- Tak, świetnie rozumiem - odparłem. - Dobrze,
zadzwonię o jedenastej trzydzieści, John.
Kiedy szedłem w kierunku wyjścia, Meadows zdejmował
słuchawkę z telefonu. Renick rozmawiał już z drugiego aparatu.
Zamknąłem drzwi i kroczyłem dalej korytarzem. O
jedenastej miałem spotkanie z Rheą.
Rozdział 6
Jechałem na plażę, kiedy deszcz zaczął padać. Chłodny
wiatr pędził fale na szarym, wzburzonym morzu. Nie był to dzień
odpowiedni do plażowania, toteż parking Billa Holdena świecił
pustką.
Wszedłem do pawilonu, zamknąłem się i zadzwoniłem do
hotelu Regent, do Los Angeles.
Po kilku minutach odezwała się Odette.
- Tu Harry - powiedziałem. - Niech pani słucha uważnie.
Możemy mieć przykrości. Nie mogę mówić o tym przez telefon,
w każdym razie proszę nie wychodzić ze swego pokoju.
Zadzwonię znowu. Może będzie musiała pani jutro wrócić.
Usłyszałem jej stłumiony krzyk.
— To ten człowiek? Ten pijak?
— Nie. Gorzej. Ludzie, których interwencji obawialiśmy
się w przyszłości, już wmieszali się w naszą grę. Rozumie pani?
— Co zrobimy?
— Jeszcze nic straconego. Jeśli zmienię zdanie,
zatelefonuję wieczorem. Na razie niech się pani nie pokazuje i
siedzi w pokoju.
— Ale co się dzieje? - w jej głosie przebijało rodzące się
przerażenie. - Nie może mi pan powiedzieć?
- Nie telefonicznie. Niech pani zostanie, tam gdzie jest i
nie wychodzi. Zadzwonię wieczorem.
Odłożyłem słuchawkę.
Martwiłem się o nią, ale nie odważyłem się nic więcej
powiedzieć. Telefonistka mogła podsłuchać naszą rozmowę.
Podszedłem do okna, żeby spojrzeć przez szybę. Padał
silny deszcz rysujący na piasku przeróżne wzory. Plaża sprawiała
wrażenie smutnej i opuszczonej. Zapaliłem papierosa i
pogrążyłem się w rozmyślaniach.
Malroux nie zawiadomił jeszcze policji, to było
pocieszające. Jeśli gliny znajdą samochód Odette z uszkodzoną
karoserią, będą mieli świetny pretekst do złożenia wizyty
Malroux, a wtedy może on przyznać się do zniknięcia córki.
Zobaczyłem Rheę idącą przez plażę w czarnym
nieprzemakalnym płaszczu, ukrytą pod parasolem. Gdyby ją
Holden zobaczył, nie mógłby jej poznać, jej twarz była zasłonięta.
Otworzyłem drzwi w chwili, kiedy stanęła na najwyższym
stopniu.
- Pojechał do banku po pieniądze - oświadczyła. Zamknęła
parasol i strzepnęła go przed wyjściem. - Powiedziałam mu, że idę
do kościoła, żeby pomodlić się za Odette.
Z natury nie jestem religijny, ale jej cynizm przejął mnie
niesmakiem, poczułem do niej wyraźną antypatię. Pomogłem jej
zdjąć płaszcz, usiadła w fotelu.
— Jak pan przypuszcza, kiedy odbierze pan pieniądze? -
spytała.
— Nie jestem taki pewny, że zdobędziemy tę forsę -
odparłem. Drgnęła, rzuciła na mnie ostre spojrzenie.
— Jak to?
- Ta wiadomość może panią zaskoczyć - rzekłem kładąc
płaszcz na krześle. Usiadłem. - Dyrektor banku pani męża i
kierowca złożyli zeznania. Policja już wie, że Odette porwali
kidnaperzy.
Gdybym ją uderzył w twarz, nie zareagowałaby bardziej
gwałtownie.
— Kłamie pan! - Zerwała się jednym susem, z pobladłą
twarzą i błyszczącymi oczami. - Chce pan po prostu stchórzyć!
Boi się pan iść po pieniądze!
— Tak pani sądzi? - Jej wściekłość i strach uśmierzyły
mój własny niepokój. - Dzisiaj rano pan Masters, dyrektor banku
Malroux, telefonował do szefa policji, że pani mąż potrzebuje 500
tysięcy dolarów, i to jak najszybciej. Dyrektorzy banków mają
obowiązek, jak się zdaje, zawiadamiania natychmiast policji w
wypadku, kiedy ich klienci żądają nagle dużych sum w jak
najszybszym terminie i do tego w banknotach o małych
nominałach. Policja automatycznie wyciąga z tego wniosek -
dopóki nie zdobędzie dowodów, że jest inaczej - że pieniądze te
są przeznaczone na zapłacenie okupu.
- Skąd pan to wie? - spytała krzykliwym głosem.
Opowiedziałem jej o mojej nowej pracy i o rozmowie z
szeryfem dystryktu.
- Renick rozmawiał już z pani szoferem, O’Reilly’m -
ciągnąłem. - Chyba nie wie pani, że to dawny policjant.
Powiadomił Renicka, że Odette nie przyszła na umówione z
koleżanką spotkanie i nie wróciła do domu. Szef jest przekonany,
że Odette została porwana. Spodziewa się, że wybuchnie sprawa
nie mniej sensacyjna niż porwanie dziecka Lindbergha.
Rhea chwyciła się za gardło i upadła na fotel. Nagle
straciła całą swą urodę. Jej twarz zniekształcona strachem i
rozczarowaniem, budziła wstręt.
— Co robić? - zapytała w końcu, uderzając pięścią w
poręcz fotela. - Muszę mieć koniecznie pieniądze.
— Uprzedzałem panią! Mówiłem, że policja może się do
tego wtrącić.
— Nie ma znaczenia, co pan mówił. Co teraz zrobimy?
— Radzę pani wysłuchać najpierw tego, co mam pani do
powiedzenia. Potem będzie pani mogła podjąć decyzję.
Opowiedziałem jej wszystko szczegółowo: o pijaku, o
wypadku samochodowym, o tym, że policja szuka triumpha i że
kiedy go znajdą, nie omieszkają przesłuchać jej męża.
Słuchała bez ruchu, ściskając ręce kolanami.
— Tak więc przedstawia się sprawa - oświadczyłem na
zakończenie. - W naszym pechu mamy szczęście, że szeryf
dystryktu nie zrobi nic bez polecenia mister Malroux. Nie będą
śledzili pani męża, kiedy pojedzie złożyć okup. Wszystko zależy
teraz od niego. Czy powie policji, że Odette porwano, kiedy
zażądają wyjaśnień w związku z triumphem?
— On nic nie powie. Po pana telefonie zapewniał mnie bez
interwencji z mojej strony, że nie zwróci się do policji. Gotów jest
zapłacić, byle tylko odzyskać Odette.
— A więc, jeśli jest pani pewna, że będzie trzymał język
za zębami, możemy działać dalej.
— Jestem tego absolutnie pewna.
Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta trzydzieści.
— Spróbuję sprawdzić co się dzieje - rzekłem podnosząc
słuchawkę. Poprosiłem Renicka. Kiedy się zjawił, spytałem:
— Czy jest coś nowego? Potrzebujesz mnie?
— Jeszcze nie. - Zdawało mi się, że jest w złym humorze.
- Nie znaleźliśmy jeszcze samochodu. Malroux poszedł po
pieniądze do banku przed dziesięcioma minutami. Policja
federalna jest gotowa do interwencji. Zadzwoń około piętnastej.
Może do tego czasu odszukamy wóz.
— Zgoda - odparłem i odłożyłem słuchawkę.
Rhea patrzyła na mnie, przerażona w najwyższym stopniu.
— Jeszcze nie znaleźli wozu Odette. Jeśli będziemy mieli
trochę szczęścia, nie znajdą go - powiedziałem. - Trzeba przesłać
teraz pismo Odette do pani męża. - Wyjąłem list z książki.
Włożyłem go do plastykowego opakowania, żeby nie zostawić
odcisków palców. - W jaki sposób odbiera pani pocztę?
— Przy wejściu jest skrzynka na listy.
- Kiedy będzie pani wracała do domu, proszę wrzucić ten
list do skrzynki. Musi pani uważać, żeby nikt pani nie zobaczył.
Znajdują się tam instrukcje na jutro. Niech pani uważa, żeby nie
zostawić odcisków. Proszę włożyć rękawiczki, kiedy będzie go
pani wyjmowała z plastykowej oprawki.
Wsunęła list do torebki.
— A więc jest pan zdecydowany ciągnąć sprawę dalej? -
zapytała.
— Przecież pani płaci mi za to. Sądzę, że może się nam to
udać. Świetnie, że mam kontakt z obozem wroga; to mi pozwoli
zorientować się, jaka jest sytuacja. Jeśli będę widział, że sprawa
bierze zły obrót, uprzedzę panią. Proszę posłuchać, jaki mam
plan: zadzwonię do Odette, żeby wróciła samolotem jutro o
dwudziestej trzeciej. Przyleci około pierwszej w nocy i będzie
tutaj czekała. Pani mąż pojedzie szosą na East Beach, aż do
miejsca, w którym ujrzy sygnały świetlne dawane latarką.
Około drugiej trzydzieści powinienem mieć już pieniądze.
Malroux będzie jechał dalej aż do Lone Bay sądząc, że znajdzie
tam Odette. Ja przyjadę tutaj, gdzie spotkam się z wami
obydwiema za piętnaście trzecia w nocy. Podzielimy pieniądze.
Pani mąż, nie znalazłszy Odette, wróci do domu. Pani wraz z
Odette będzie już tam na niego czekała. Powie pani, że Odette
zjawiła się tuż po jego odjeździe. Przygotowałem jej bajeczkę,
którą go uraczy. Na pewno uda się jej przekonać ojca. Tak
wygląda mój scenariusz.
Zastanawiała się dłuższą chwilę, a potem aprobująco
skinęła głową.
- Dobrze... A więc spotkamy się tutaj jutro w nocy, za
piętnaście trzecia.
- Proszę mieć się na baczności przed O’Reillym -
odparłem.
- Musi się pani tak urządzić, żeby nie widział, jak pani
odjeżdża. To konfident. Będzie teraz czatował na nasze
najdrobniejsze
potknięcie,
by
natychmiast poinformować o tym policję. Niech pani będzie
rozsądna.
Podniósł się.
— Rozumiem.
— Doskonale. A teraz potrzebne mi są pieniądze -
rzekłem.
- Muszę zapłacić za wynajęcie pawilonu. Pięćdziesiąt
wystarczy.
Wręczyła mi pieniądze.
— A więc do jutra...
— Tak jest. - Coś mnie zaniepokoiło w jej zachowaniu.
Nie zdawałem sobie sprawy dlaczego, ale nieprzyjemne uczucie
pozostało.
- I proszę uważać na O’Reilly’ego!
Przyglądała mi się długo.
- Jest pan pewien, że potrafi pan wybrnąć z tego?
— Jeśli nie potrafię, wycofam się natychmiast,
przyrzekam.
— Potrzebne mi są te pieniądze - powiedziała. - Liczę na
nie. Dość drogo panu za to płacę!
Wyszła, otworzyła parasol, schodziła schodkami w
deszczu. Widziałem, jak szła po mokrym piasku w stronę
parkingu. Kiedy odjechała, poszedłem krytą galerią, łączącą
wszystkie pawilony, do biura Billa Holdena. Zapłaciłem mu za
wynajęcie domku.
- Z pracą w porządku, panie Barber? - spytał wręczając mi
pokwitowanie.
Przez sekundę lub dwie patrzyłem na niego, nie bardzo
rozumiejąc o co chodzi. Później przypomniałem sobie i
podziękowałem mu uśmiechem pełnym zadowolenia.
— Świetnie - odparłem. - Pawilon jest mi potrzebny
Jeszcze na jedną noc. Dobrze?
— Jak długo pan zechce. - Skierował ponure spojrzenie na
okno. - Nigdy nie widziałem takiej cholernej pogody! Dla mnie to
ruina! Niech pan tylko spojrzy!
— Jutro się przejaśni! - rzekłem. - Głowa do góry! A więc
nic nie jestem panu winien.
Wróciłem do domku. Po drugiej pobiegłem do baru
naprzeciw,
zjadłem
kilka
kanapek.
Kiedy
wróciłem,
zatelefonowałem do Niny, aby ją zawiadomić, że nie wiem, kiedy
wrócę.
— Harry, z tą pracą wszystko już załatwione?
— Załatwione - odparłem. - Mam posadę. Odtąd nie
będziemy już mieli powodu do zmartwień. - Chętnie bym w to
uwierzył. Nigdy jeszcze nie byłem w takich tarapatach.
— Cudownie! - powiedziała z takim zachwytem, że
poczułem się jeszcze większym nędznikiem. - Dlaczego Johnowi
tak zależało na pośpiechu?
— Opowiem ci wszystko, jak wrócę. Nie mogę o tym
mówić przez telefon.
— Czekam na ciebie, Harry.
— Wrócę możliwie najszybciej.
Za pięć trzecia zadzwoniłem do Renicka.
Czekałem dłuższą chwilę, zanim podszedł do telefonu.
- Harry? Spadasz mi z nieba! - krzyczał, wydawał się
bardzo podniecony. - Znaleźliśmy samochód! Znasz parking w
Lone Bay? Jeśli możesz, przyjedź. Lecę tam właśnie.
Z nagle wyschniętym gardłem i bijącym sercem
zapewniłem go, że zaraz jadę.
II
Dobrze zbudowany policjant, czerwony na twarzy,
owinięty w płaszcz z ceraty, stał obok białego triumpha. Renick,
w towarzystwie dwóch inspektorów, których nie znałem, oglądał
wóz. Na mój widok zawołał:
- Przyjrzyj się tylko, Harry. Wgnieciona karoseria!
Obydwaj inspektorzy spojrzeli na mnie. Podszedłem do
Renicka.
— Jesteś pewien, że to jej samochód? - zapytałem, żeby
powiedzieć cokolwiek.
— Numery wozu i karty zgadzają się. Nie ma wątpliwości.
Proszę zdjąć odciski palców - zwrócił się do inspektorów. - Kiedy
skończycie, zostawcie wóz i przyjdźcie złożyć mi raport. Idę do
mister Malroux, Harry. Chodź ze mną. To uszkodzenie daje mi
pretekst do rozmowy z nim. Weźmiemy twój wóz. Odwieziesz
mnie potem do komisariatu.
Chciałem zawiadomić Rheę o naszej wizycie, ale nie było
możliwości. Po dziesięciu minutach staliśmy już pod rezydencją
Malroux.
Dom był osłonięty wysokim murem. Kiedy zatrzymaliśmy
się przed masywną, drewnianą bramą, mężczyzna szeroki w
barach, w szarym uniformie, wyszedł z sąsiedniego domku i
skierował na nas pytające spojrzenie.
— Chcieliśmy zobaczyć się z panną Malroux - odezwał się
Renick. Mężczyzna potrząsnął głową.
— Nie ma jej w domu.
— Czy wie pan, gdzie mógłbym ją zobaczyć?
— Nie.
— A więc zwrócę się do mister Malroux.
— Musi się pan przedtem umówić.
— Porucznik policji Renick. Jestem tu służbowo.
— To co innego. Proszę chwilę poczekać, poruczniku.
Wszedł do swojej loży. Widziałem przez okno, jak
podnosi słuchawkę telefonu. Po chwili wyszedł i otworzył bramę.
- Proszę, poruczniku.
Weszliśmy w aleję posypaną piaskiem. Z jednej i drugiej
strony ciągnęły się trawniki i ogromne gazony kwiatowe.
Zachwycająca feeria barw. Teraz ujrzeliśmy dom. Była to willa
długa i niska, w stylu hiszpańskim, z tarasami. Fontanna zdobiła
podwórze.
Przy wejściu czekał na nas kamerdyner - starszy pan z
brzuszkiem - o wyniosłym spojrzeniu.
— Porucznik policji Renick - zameldował się John. -
Chciałbym mówić z panem Malroux.
— Tędy proszę.
Przez patio, gdzie szemrała druga fontanna, weszliśmy na
obszerny taras z widokiem na morze.
Rhea w kostiumie kąpielowym siedziała w fotelu i
przeglądała pismo ilustrowane. Słysząc nasze kroki, podniosła
wzrok.
Mężczyzna - wysoki, szczupły, mocno opalony, w białych
spodniach, w niebieskoróżowym polo - siedział w drugim fotelu.
„To z pewnością Malroux” - pomyślałem. Był to piękny
człowiek, z gęstą czupryną siwych włosów o stalowym odcieniu i
z niebieskimi, żywymi oczami. Wydawało się niemożliwe, żeby
ten człowiek był dotknięty nieuleczalną chorobą.
— Mister Malroux? - spytał Renick.
— Tak, poruczniku. Proszę usiąść. Czym mogę służyć?
Głos Malroux był spokojny, bezosobowy. Niebieskie oczy
o poważnym spojrzeniu nie zachęcały do długiej rozmowy.
— Harry Barber - rzekł Renick wskazując na mnie. -
Pracuje ze mną. - Nie usiadł. Malroux zarówno swą miną jak i
intonacją głosu dawał do zrozumienia, że nie jesteśmy
pożądanymi gośćmi. - Spodziewałem się zastać pannę Malroux.
Dowiedziałem się, że jest nieobecna.
— Zgadza się. O co chodzi?
- Proszę mi wybaczyć, że zabieram panu czas - odparł
Renick swym najbardziej kurtuazyjnym tonem - ale prowadzę
dochodzenie w związku z pewnym wypadkiem. Ostatniej nocy
samochód potrącił kobietę i zranił ją poważnie, kierowca nie
zatrzymał się. Przez cały dzień sprawdzaliśmy samochody i przy
okazji odkryliśmy wóz pana córki na parkingu w Lone Bay.
Maska jest kompletnie zgnieciona. Chcielibyśmy wiedzieć, w jaki
sposób zdarzyła się ta kraksa?
Patrzyłem na Malroux i z trwogą czekałem na jego
odpowiedź. Czy powie Renickowi, że jego córkę porwali
kidnaperzy? Twarz miliardera nie zdradzała śladu emocji.
Obserwował Renicka zamyślonym wzrokiem, z kompletną
obojętnością.
- Gdyby moja córko kogoś potrąciła, nie uciekłaby. W tej
chwili przebywa u swych przyjaciół, jak sądzę, ale nie wiem u
kogo. Młodzi nie opowiadają zbyt wiele swoim rodzicom.
Spojrzałem na Rheę. Wróciła do lektury magazynu,
sprawiała wrażenie, że wcale nie interesuje się naszą rozmową.
- Kiedy wraca? - spytał Renick.
— Za kilka dni. Natychmiast po powrocie powiem jej o
pańskiej wizycie. Jestem pewien, że córka nie ma nic wspólnego z
tą sprawą.
— Czy orientuje się pan, z jakiego powodu zostawiła wóz
na parkingu w Lone Bay?
Malroux odpowiedział z gestem zniecierpliwienia:
- Nie. Nie obchodzi mnie, co robi moja córka ze swym
wozem. - Wziął książkę leżącą na stole. - Po powrocie spotka się
z panem, jeśli to będzie jeszcze potrzebne! Do tego czasu znajdzie
pan zapewne osobę odpowiedzialną za ten wypadek. Jestem
przekonany, że córka nie ma z tym nic wspólnego. Do widzenia,
panie poruczniku!
- Niewypał! - mruknął Renick, kiedy znaleźliśmy się znów
w packardzie. - Nieużyty jest ten stary, prawda?
Opadłem kompletnie z sił.
- Nie wiemy nawet, na pewno, czy została porwana -
powiedziałem. - Może potrzebne mu były te pieniądze dla
przeprowadzenia jakiejś transakcji?
Renick potrząsnął głową.
- Nie sądzę. Nawet jak się jest miliarderem, nie każe się
otwierać banku w niedzielę, chyba że chodzi o śmierć łub życie.
Gotów jestem założyć się, że została porwana. Chodźmy złożyć
raport Meadowsowi.
Kiedy przybyliśmy do biura, szef chodził tam i z
powrotem w swoim gabinecie, żując cygaro.
Renick zameldował mu o znalezieniu wozu z uszkodzoną
maską i powtórzył rozmowę z Malroux.
- Nie puścił pary z gęby - zakończył. - Zresztą bardzo
dobrze go rozumiem. Nie uważa pan, że powinniśmy wszcząć
poszukiwania jego córki?
Meadows rzucił cygaro do kosza na papiery.
- Nie. Zaczekamy. Nie mam ochoty ryzykować. Małroux
ma długie ręce. Jeśli będziemy teraz interweniowali i jego córka
ucierpi z tego powodu, ja wypiję całe piwo. Czekajmy.
Renick wzruszył ramionami.
- Dobrze, szefie. - Potem zwrócił się do mnie: - Bądź pod
telefonem. Harry. Może wkrótce będę cię potrzebował. Wracasz
do domu?
- Tak. Gdybym wyszedł, zostawię Ninie numer telefonu,
pod którym mnie znajdziesz.
- Zgoda.
Wróciłem do domu.
Nina była zajęta malowaniem wazy ogrodowej. Na mój
widok odłożyła pędzel.
- Kochany... umieram z niecierpliwości. - Oplotła moją
szyję ramionami. - Wszystko dobrze?
Uścisnąłem ją i usiadłem na krześle z Niną na kolanach.
- Wszystko świetnie się składa. Znów pracuję, ta robota
będzie mi się podobała.
Chciała wiedzieć, dlaczego John mnie tak pilnie
potrzebował, i do tego w niedzielę. Opowiedziałem jej o Malroux.
- John przypuszcza, że córkę miliardera porwali
kidnaperzy. Nie mam zamiaru łamać sobie głowy, dopóki nie
jesteśmy tego pewni. Jeśli chodzi o mnie, uważam, że Malroux
potrzebne były pieniądze dla załatwienia jakiegoś grubego
interesu.
Zmieniłem temat, spytałem czy ma zamiar dalej malować,
teraz kiedy mam stałą posadę.
- Jeśli chcesz, możesz z tym skończyć, stać mnie teraz na
to - rzekłem.
- Myślę, że będę dalej pracowała. W każdym razie do
końca sezonu.
Po obiedzie oświadczyłem, że zajrzę do dyrektora policji,
żeby sprawdzić, czy jest coś nowego.
- Zaraz wracam. Nie zaszkodzi się tam pokazać.
Udałem się do najbliższego drugstore i zadzwoniłem do
Odette.
— Załatwione na jutrzejszy wieczór. Wszystko będzie
dobrze. Przyleci pani samolotem - odlot godzina jedenasta. Po
przybyciu wsiądzie pani do autokaru i dojedzie do końcowej
stacji. Około godziny pierwszej będzie pani na miejscu. Będę tam
czekał i zawiozę panią do pawilonu.
— Jest pan pewien, że wszystko się uda? - spytała
zaniepokojona.
— Ależ tak... proszę się nie martwić. Umawiamy się na
końcowej stacji, o godzinie pierwszej.
Odłożyłem słuchawkę i zatelefonowałem do biura.
Dyżurny zawiadomił mnie, że Renick pojechał do siebie.
Wywnioskowałem z tego, że nic się nie zdarzyło i wróciłem do
domu.
Nazajutrz rano o dziewiątej udałem się do gabinetu szefa.
Miałem dziwne uczucie: oto zaczynałem na nowo regularne życie.
Jeszcze dziwniejszy był fakt, że pracowałem w biurze.
Sekretarka Renicka wręczyła mi stos akt, zapewniając, że
kiedy to przeczytam, będę miał pojęcie o tym, co się dzieje w
naszym urzędzie. Renick dzwonił, że się spóźni.
Zabrałem się do teczek. Renick zjawił się po jedenastej.
Usiadł na biurku i spytał mnie, czy cieszę się, że znów pracuję.
- Oczywiście! - odparłem wskazując ręką stos teczek. –
Bardzo mnie interesuje. Nie ma wiadomości o małej Malroux?
— Ciągle nic. Postawiłem mego człowieka na parkingu w
Lone Bay. Jeśli miss Malroux przyjdzie po samochód,
natychmiast powiadomią mnie o tym telefonicznie. Nic więcej nie
mogę zrobić, jak długo Malroux do nas się nie zwraca. Policja
stanowa gotowa jest również do interwencji.
— Jeśli Malroux zapłaci okup i odzyska córkę, to na tym
się chyba wszystko skończy.
— W naszych czasach porywacze rzadko oddają swe
ofiary. Martwe są mniej niebezpieczne - oświadczył Renick
ponurym tonem. - Jeśli została porwana, ręczę ci, że Malroux
zwróci się do nas.- Wstał z biurka. - No dobrze, idę do roboty.
Gdybyś czegoś potrzebował, jestem tuż obok.
Kiedy odszedł, odsunąłem teczkę leżącą przede mną i
zapaliłem papierosa. Jutro rano, przy odrobinie szczęścia, będę
miał pięćdziesiąt tysięcy dolarów w kieszeni. Z trudem mogłem w
to uwierzyć. Pieniądze będą w banknotach o małych nominałach.
Postanowiłem wynająć sejf w banku, złożyć tam całą sumę i
czerpać z niej od czasu do czasu tylko w razie absolutnej
konieczności. Muszę być rozsądny. Nie wolno nagle zmieniać
trybu życia. Później będę mógł dać do zrozumienia, że
poszczęściło mi się na giełdzie, lecz trzeba przynajmniej z rok
poczekać, jeśli nie dłużej. Zamierzałem właśnie udać się na
śniadanie, kiedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi i ukazał się
Renick. Po jego minie poznałem, że coś się stało. Serce
podskoczyło mi do gardła.
— Myślę, że wpadliśmy na ślad! - powiedział. - Chodź ze
mną do głównego komisariatu. Opowiem ci po drodze. - Idąc do
windy ciągnął dalej:
— Można mówić o szczęściu! Kiedy przeglądałem raporty
policji z sobotniej nocy, znalazłem bardzo interesującą
wiadomość. Na parkingu obok „Piratów” znaleziono zemdlonego
mężczyznę. Znasz ten lokal?
Nagle tak mi wyschło w gardle, że nie mogłem wydobyć
głosu. Mruknąłem coś pod nosem i skinąłem głową.
— Facet miał brzydką ranę na głowie. Barman wezwał
natychmiast policję. Poszkodowany poszedł za jakąś dziewczyną
na parking. Barman ma wrażenie, że to była Odette Malroux.
— Na jakiej podstawie tak przypuszcza? - spytałem
ochrypłym głosem.
— Panna Malroux była dość znana w Palm City. Dzienniki
często umieszczały jej zdjęcia. Barman nie ma wątpliwości, że to
była ona. Posłaliśmy po niego, jest teraz w komisariacie. Mam
kilka fotosów dziewczyny. Jestem pewien, że będzie mógł ją
poznać.
— A ten typ, czy jest poważnie ranny?
— Otrzymał paskudne uderzenie w głowę, ale poza tym
czuje się całkiem dobrze. Ale kto go uderzył? Jeśli to była
rzeczywiście Odette Malroux, zastanawiam się, czego mogła
szukać w takiej knajpie jak „Piraci”.
— Może to nie była ona.
— Już za chwilę będziemy wiedzieli.
W dziesięć minut później znaleźliśmy się w biurze
sierżanta Hammonda. Barman z „Piratów” był już na miejscu. To
z nim rozmawiała Odette tamtego wieczoru.
Renick pokazał mu liczne zdjęcia dziewczyny.
— To ona - oświadczył barman. - Na pewno ona nie mylę
się.
— O której godzinie przyszła? - spytał Renick rzucając mi
porozumiewawcze spojrzenie.
— Kilka minut po dziewiątej. Przebiegła przez salę
rozglądając się dokoła, jakby kogoś szukała. Potem spytała mnie,
czy jest jeszcze drugi bar. Zaprzeczyłem i pokazałem jej drogę do
restauracji. Rozejrzała się także i tam, potem poszła w kierunku
drzwi. W barze znajdował się facet trochę pod gazem. Nie był
zalany, ale nieźle sobie dogodził. Chwycił ją za ramię, kiedy
przechodziła obok niego. Wyrwała się i wyszła. Mężczyzna
poszedł za nią.
— A potem?
— Dziesięć minut później przyszedł klient i zawiadomił
mnie, że jakiś mężczyzna leży na ziemi na parkingu. Poszedłem
zobaczyć i ujrzałem owego pijaka. Krew lała się z niego jak z
wieprza, wtedy wezwałem policję.
— Czy jakieś wozy wyjeżdżały z parkingu, zanim go
znaleziono?
— Słyszałem, że w dwóch samochodach uruchomiono
silniki i że odjeżdżają w kilka minut po wyjściu dziewczyny.
Jeden z nich musiał być mocną sportową maszyną, sądząc po
hałasie silnika.
— A drugi?
— To był jakiś zwyczajny wóz.
— A więc dziewczyna weszła do baru, jakby miała się z
kimś spotkać, a potem odeszła?
— Tak było.
— Jak była ubrana?
Barman podał dość dokładny opis toalety, jaką miała na
sobie Odette tamtego wieczoru. Sierżant Hammond protokołował.
Po odejściu barmana Renick oświadczył:
- Pójdziemy obejrzeć tego faceta w szpitalu. Jak on się
nazywa, sierżancie?
- Walter Kerby.
Zastaliśmy Waltera Kerby leżącego w łóżku z
obandażowaną głową. Przyznał się bez żadnych oporów, że w
sobotę wieczorem był pijany.
— Zobaczyłem ładną dziewczynę - opowiadał - i
uważałem, że sprawa jest prosta. Porządne dziewczyny nie
przychodzą do baru „Piratów”. Wyglądała jak dama, ale
myślałem, że umyślnie tak się ubrała, żeby poderwać chłopaków,
i poszedłem za nią na parking. Chyba się pomyliłem co do niej.
Próbowałem ją zaczepić, ale jej się to wcale nie podobało. Nagle
jakiś typ wyłonił się z ciemności i uderzył mnie pałką w czaszkę.
To wszystko.
— Jak wyglądał?
Stałem z drugiej strony łóżka. Bałem się, żeby Renick nie
słyszał bicia mego serca.
- Dobrze zbudowany facet. Nie potrafiłbym go poznać.
Nawet nie widziałem jego twarzy. Było ciemno, a on uwinął się
szybko.
W drodze powrotnej Renick zapytał:
— Co, u licha miała do roboty u „Piratów”? Była przecież
umówiona z przyjaciółką w kinie. Miały się spotkać o dziewiątej,
tymczasem o dziewiątej z minutami przyszła do tej knajpy.
Dlaczego zmieniła zamiar?
— Może ktoś do niej telefonował?
— Tak. Można to tak wytłumaczyć. Czyżby ją ktoś tam
zwabił? Każę przeprowadzić śledztwo. Może Kerby wmieszany
jest w porwanie, ale zdziwiłoby mnie to bardzo. Spróbuję
dowiedzieć się przez O’Reilly’go, czy przed wyjściem nie
otrzymała jakiegoś telefonu?
Dopiero o piątej dotarły do Renicka żądane informacje.
Wszedł do pokoju, w którym pracowałem i usiadł na biurku.
- Za piętnaście dziewiąta, tuż przed wyjściem do kina,
telefonował do niej jej przyjaciel Jerry Williams. Dowiedziałem
się, że Williams jest studentem medycyny. Od czasu do czasu
wychodzą wieczorami z mała Malroux. Należą do tej samej
paczki. Nie znaleźliśmy niczego, co świadczyłoby przeciwko
niemu. Zapytałem Meadowsa o zdanie. Nie chce, żeby
przesłuchać Williamsa. Nie zostaje nam nic innego jak czekać, aż
coś się stanie.
— Chcesz, żebym został? Renick zaprzeczył ruchem
głowy.
— Gdybym cię potrzebował, mogę przecież wstąpić po
ciebie.
— Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór. Możliwe, że
wrócę późno.
- Nic nie szkodzi, Harry. Idź na swoją randkę. W razie
potrzeby każę cię odszukać. Gdzie będziesz?
Spodziewałem się tego pytania i miałem gotową
odpowiedź.
- W restauracji w kasynie. Wyjdę stamtąd około pierwszej.
Możesz się ze mną spotkać po drugiej.
Natychmiast po jego odejściu zatelefonowałem do Niny.
- Wrócę późno - powiedziałem. - Sprawa, o której ci
mówiłem, komplikuje się. Będę musiał nieźle się nalatać.
Powiedziałem Johnowi, że o drugiej będę w domu, gdyby mnie
potrzebował.
Potem wyszedłem z biura i udałem się do pawilonu na
plaży, żeby tam poczekać do godziny umówionej z Odette.
Rozdział 7
Trzydzieści minut po północy opuściłem pawilon i udałem
się na dworzec autobusowy. Odstawiłem packarda i w informacji
zapytałem czy samolot odlatujący z Los Angeles o jedenastej w
nocy przyleci w przewidzianym czasie. Urzędnik odpowiedział
twierdząco i dodał, że autokar z lotniska przyjedzie o pierwszej
pięć.
Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i zadzwoniłem na
policję. Sierżant Hammond powiadomił mnie, że Renick poszedł
właśnie do domu. W sprawie Malroux nie było nic nowego.
Nadszedł moment, żeby zatelefonować do niego.
W liście, który zredagowałem dla Odette, otrzymał on
polecenie czekania przy telefonie, począwszy od północy, na
ostatnie instrukcje w sprawie dostarczenia okupu.
Zgodnie z poleceniem Malroux osobiście podniósł
słuchawkę.
— Pan wie, kto mówi! - powiedziałem groźnym głosem. -
Ma pan forsę?
— Tak.
— Dobrze. Niech pan słucha, co ma teraz zrobić;
wyruszyć w drogę, wziąć rollsa i jechać szosą na East Beach. W
drodze ujrzy pan sygnały dawane latarką. Nie zatrzymywać się.
Jechać do miejsca, skąd będzie padało światło, wyrzucić
walizeczkę przez okno, nie przerywać jazdy. Potem jechać na
parking w Lone Bay. Tam będzie stał samochód córki. Jeśli
otrzymamy okup i nie zrobi pan żadnego głupstwa, córka spotka
się tam z panem. Stanie się to mniej więcej godzinę po pana
przyjeździe. Niech pan czeka do trzeciej. Jeśli do tego czasu nie
zjawi się na parkingu, proszę wrócić do domu. Ona już tam
będzie. Zrozumiał pan?
— Zrozumiałem.
— Dobrze. Bez żadnych pułapek! Niech pan przyjedzie
sam. Od chwili wyjazdu będziemy mieli pana na oku. Nie trzeba
się martwić o małą. Czuje się bardzo dobrze, ale to się zmieni,
jeśli spróbuje nam pan zrobić brzydki kawał.
Ten człowiek był naprawdę niezwykły. Sprawiał wrażenie
całkiem spokojnego i opanowanego. Odłożyłem słuchawkę,
wyszedłem z dworca i wróciłem do mego samochodu. Zapaliłem
papierosa.
Jeśli chodzi o mnie, to nie byłem ani opanowany, ani
spokojny. Gdybym nie powtarzał sobie co chwilę, że taśmy
magnetofonowe
w
banku
zabezpieczą
mnie
przed
odpowiedzialnością karną w razie wsypy, zrezygnowałbym z
doprowadzenia do końca całej sprawy. Lecz kiedy pomyślałem o
pięćdziesięciu tysiącach, które niebawem za-inkasuję, udało mi
się opanować na tyle, by działać dalej.
Usiłowałem przekonać siebie, że wszystko pójdzie gładko.
Jak dotąd Rhea nie pomyliła się w przewidywaniu reakcji swego
męża. Wytłumaczyłem sobie, że skoro Odette będzie już w domu,
istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby Malroux zawiadomił
policję.
Gliny będą oczywiście przesłuchiwały Odette w związku z
uszkodzeniem wozu. Liczą się jednak z potężnym Malroux i nie
okażą się zbyt ciekawi i natrętni.
Patrzyłem w stronę dworca. Kilka osób czekało na
autokar. Na parkingu poza moim packardem było jeszcze pięć
wozów. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Byłem
anonimowym osobnikiem, czekającym na czyjś przyjazd.
Po pierwszej ujrzałem światła autokaru zbliżającego się do
dworca. Zatrzymał się przed stacją. Około dwunastu pasażerów
siedziało w środku. Wychyliłem się i z trwogą obserwowałem
wóz.
Po
chwili
ujrzałem
Odette.
Nosiła
okulary
przeciwsłoneczne, rudą perukę i tanią białoniebieską sukienkę.
Oddaliła się od autokaru i niespokojnie rozglądała się dokoła.
Wydawała się zdenerwowana.
Wysiadłem z samochodu i poszedłem jej na spotkanie.
Naokoło panowało pewne ożywienie. Ludzie szukali taksówek.
Inni witali się z przyjaciółmi.
Odette spostrzegła mnie i skierowała się w moją stronę.
Spotkaliśmy się przy autokarze.
- Dobry wieczór - rzekłem. - Samochód...
W tej chwili ciężka dłoń spoczęła na mym ramieniu, ręka
ta mogła należeć do policjanta. Przez moment czułem się jak
sparaliżowany. Potem odwróciłem się, serce omal nie wyskoczyło
mi z piersi.
Jakiś mężczyzna około pięćdziesiątki, szeroki w barach,
opalony na brąz, uśmiechał się do mnie, szczerząc zęby.
- Harry! Chłopie! Jak ci się powodzi, stary draniu?
Poznałem go natychmiast. Nazywał się Tom Cowley i
pracował jako reporter w „Pacific Herald”. Był on świetnym
dziennikarzem i dość regularnie przyjeżdżał do Palm City. Często
pomagał mi, a nawet graliśmy razem w golfa.
Jego niespodziewany widok wprawił mnie w taką panikę,
że nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
Chwyciłem rękę, którą mi podał na powitanie,
potrząsnąłem nią i wymierzyłem mu mocnego klapsa w plecy,
czyniąc rozpaczliwe wysiłki, żeby się opanować.
Odette stała obok nas. Miałem ochotę krzyknąć, żeby
zniknęła jak najszybciej.
Nie wiem, w jaki sposób udało mi się odzyskać mowę.
— To ty, Tim! - mruknąłem.
— Przyjechałem przed chwilą. Jak ci się wiedzie, chłopie?
— Bardzo dobrze. Cieszę się, że cię widzę.
Jego złośliwe oczy, z których przebijała ciekawość,
spoczęły na Odette.
— Gadaj... nie bądź egoistą, nie chowaj dla siebie tej
uroczej damy. Przedstaw mi ją, ofermo!
— Panna Harcourt - powiedziałem. - Anno, przedstawiam
pani Tima Cowleya, znakomitego dziennikarza!
Odette za późno zaczęła sobie zdawać sprawę z
niebezpieczeństwa. Cofnęła się, patrzyła kolejno to na Cowleya,
to na mnie, gotowa do ucieczki.
Chwyciłem ją za rękę.
— Anna jest przyjaciółką Niny - tłumaczyłem Cowleyowi.
- Jedzie do Los Angeles i dzisiaj będzie u nas nocować. - Moje
palce zacisnęły się wokół ręki Odette. - A co ty tutaj robisz, Tim?
— Och, to co zawsze. Czy masz tu twój wóz, Harry?
Mógłbyś mnie podrzucić na Plazza?
- Wybacz, ale jadę w przeciwnym kierunku. Nina czeka na
nas. - Zwróciłem się do Odette. - Samochód jest na parkingu.
Zechce pani tam na mnie zaczekać?
Lekkim pchnięciem wyekspediowałem ją na parking po
drugiej stronie szosy.
— Ta mała jest taka nieśmiała - rzekłem - że widok
mężczyzny przejmuje ją lękiem.
— Pleciesz. Wygląda, jakby umierała ze strachu. Co jej
jest?
— Prawdopodobnie seks. Ona i Nina sympatyzują ze sobą,
ale mnie wprawia ona w furię.
Moje wytłumaczenie podobało mu się widocznie, gdyż
nagle roześmiał się.
- Wiem. Te kozy wszystkie są jednakowe. Co teraz robisz,
Harry?
Oświadczyłem mu, że pracuję dla szefa policji.
- Musimy się zobaczyć, żeby trochę pogadać - dodałem. –
Nie chcę, żeby ta mała na mnie czekała. Jeszcze dostanie ataku.
— Zgoda, jestem na Plazza. Do zobaczenia w najbliższych
dniach, Harry. Pożegnałem się i wróciłem do wozu.
— Co pani wpadło na myśl? Dlaczego stała pani jak
idiotka? Patrzyła na mnie chmurnie.
— On widział, jak pan ze mną rozmawiał. Myślałam, że
będzie lepiej, jak zostanę.
— W każdym razie nie mógł chyba pani rozpoznać, to już
wiele. Prawdziwy pech...
- Co to za historia z policją? Myślałam, że zwariuję po
pana telefonie. Dlaczego policja wmieszała się do tego? Czy
ojciec...
- Nie. Nie sądzę, że zaalarmował policję. Ale i tutaj nie
mieliśmy szczęścia.
Opowiedziałem jej całą historię, a potem dodałem:
-
Trzeba
znaleźć wymówkę dla wytłumaczenia
uszkodzenia maski. Może pani powiedzieć, że zdarzyło się to przy
wyprowadzaniu wozu z garażu. Nie wiem do jakiego stopnia
Renick będzie panią maglował. Ta historia z potrąconą kobietą to
czysty wymysł. Nie sądzę, żeby był zbyt natarczywy, ale trzeba
mieć przygotowaną odpowiedź.
- Zdaje mi się, że nie wiodło się panu dotąd – zauważyła. -
Dlaczego mi pan nie powiedział o wypadku na parkingu?
— Och! Niech się pani nie martwi! - zacząłem już mieć
dość tego krytykowania. - A pani wszystko gładko poszło?
Siedziała pani przez cały czas w hotelu? Nie wałęsała się pani po
ulicach?
— Nie...
— Nie zapomniała pani pouczeń, które przekazałem na
wypadek, gdyby ojciec zawiadomił policję?
— Nie, nie zapomniałam.
Było za piętnaście druga, kiedy przyjechaliśmy na plażę.
Zatrzymałem się przed pawilonem i wręczyłem jej klucze.
- Niech pani wejdzie, przebierze się i czeka na mnie.
Około pół do trzeciej powinienem być z powrotem.
Wzięła klucz i wysiadła z wozu. Podałem jej walizeczkę.
- Będę na pana czekała - powiedziała i nagle uśmiechnęła
się do mnie. - Niech pan dobrze pilnuje skarbu, Harry!
- Może pani na mnie liczyć. Pochyliła się w głąb wozu.
- Proszę mnie pocałować!
Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Musnąłem lekko jej
usta. Cofnęła się i końcem palców posłała mi pocałunek.
— Szkoda, że pan jest żonaty, Harry.
— Tak, ale nic się na to nie poradzi - rzekłem przyglądając
się jej uważnie. - I proszę nie mieć złudzeń... nie chciałbym tego
zmieniać.
— To dobrze, chciałam powiedzieć... szkoda!
— Do widzenia!
Odsunęła się, a ja skręciłem na szosę do East Beach. W
lusterku widziałem, jak Odette wchodzi powoli do pawilonu.
Wybrałem już miejsce, skąd zamierzałem posłać sygnały
świetlne. Przy drodze rosły gęste krzaki, za którymi mogłem
schować samochód. Sam również mogłem się tam ukryć i
obserwować długi odcinek drogi.
Postawiłem wóz, zgasiłem światła i poszedłem na pobocze
szosy, żeby upewnić się, czy samochód nie jest widoczny.
Potem przykucnąłem za krzakiem, z latarką w ręku i
czekałem.
Jeśli Malroux wyjechał z domu punktualnie o drugiej, za
dziesięć minut powinien znaleźć się w tym miejscu. Miałem
akurat tyle czasu, żeby zapalić papierosa.
Skulony w ciemnościach paliłem, nerwy miałem napięte
do ostatnich granic. A jeśli Malroux zastawił na mnie pułapkę?
Przypuśćmy, że zabrał ze sobą szofera O’Reilly’ego. Przypuśćmy,
że ten eks-glina, prawdziwy brutal, na widok moich sygnałów
wyskoczy z limuzyny i rzuci się na mnie.
Próbowałem przekonać samego siebie, że Malroux nie
zechce narażać córki. Co będzie, jeśli domyślił się, że ma do
czynienia z fikcyjnym porwaniem? Jeśli...
W tym momencie spostrzegłem reflektory samochodu.
Szybko zgasiłem papierosa.
Tym razem stało się - myślałem. - Za kilka sekund będę
wiedział, czy dobrowolnie rzuciłem się w paszczę lwa.
W blasku księżyca spostrzegłem samochód. Był to rolls
royce. Pozwoliłem, żeby wóz się zbliżył, po czym wysunąwszy
latarkę przez gałęzie zapaliłem ją, rzucają światło na drogę.
Rolls jechał z szybkością mniej więcej trzydziestu
kilometrów na godzinę. Wyglądało na to, że poza prowadzącym
wóz nie było nikogo, ale to nie świadczyło o niczym. Jeśli
O’Reilly towarzyszył Malroux, mógł siedzieć skurczony w głębi
samochodu.
Rolls znalazł się teraz naprzeciw mnie i zwolnił
nieznacznie. Ujrzałem, że Malroux wykonuje jakiś ruch ręką, po
czym z wysiłkiem wyrzucił przez okno pękatą walizkę. W
odległości niespełna trzech metrów ode mnie z głuchym
stuknięciem upadła na ziemię.
Rolls nabrał szybkości i pomknął w kierunku Lone Bay.
Siedziałem dalej skulony za krzakiem, ze wzrokiem
wbitym w walizkę. Nie mogłem uwierzyć, że pieniądze leżały tuż
obok, w zasięgu mojej ręki. Podniosłem głowę, tylne światła
rollsa zniknęły szybko w dali. Zawahałem się, podniosłem
walizkę i pobiegłem do packarda. Rzuciłem ją na tylne siedzenie,
wśliznąłem się za kierownicę i na pełnym gazie pognałem na
plażę.
Szalałem z radości. W końcowej fazie sprawa okazała się
dziecinnie prosta. Byłem teraz posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy
dolarów!
Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał drugą trzydzieści.
Postawiłem samochód, wysiadłem i zabrałem walizkę z tylnego
siedzenia. Rozejrzałem się. Uderzyło mnie, że na parkingu nie
było żadnego samochodu.
Rhea powinna już tu być. Przecież nie mogła przyjść
pieszo! Gdzie więc podział się jej wóz? Może nie mogła wyjechać
z domu? Może O’Reilly ją szpiegował, dlatego spóźni się?
Zresztą mało mnie to obchodziło. Nie miałem zamiaru czekać.
Wezmę moją część, resztę zostawię Odette i wrócę do domu.
Pobiegłem do pawilonu pogrążonego w ciemnościach. Nie
zdziwiło mnie to. Odette czekała pewnie na werandzie. Stanąłem,
nagle ogarnął mnie niepokój.
- Odette?
Głucha cisza, słychać było tylko szmer klimatyzacji. Z
pawilonu płynęło chłodne powietrze i suszyło pot na mojej
twarzy.
Wszedłem, zamknąłem drzwi i po omacku szukałem
kontaktu.
Pokój wyglądał tak, jak go zostawiłem kilka godzin temu.
Natężyłem słuch, byłem zaintrygowany i coraz bardziej
niespokojny.
- Odette! - Podniosłem głos. - Hej! Gdzie pani jest? Cisza
panująca w pawilonie przejęła mnie teraz grozą.
Czy przestraszyła się nagle i uciekła? A może zasnęła
czekając na mnie?
Pobiegłem do sypialni i otworzyłem drzwi. Przesuwałem
ręką po ścianie, znalazłem kontakt. Zabłysło światło.
Odetchnąłem z ulgą. Leżała na łóżku z odwróconą twarzą,
włosy były rozrzucone po poduszce. Ruda peruka leżała obok na
podłodze.
- Hej! Niech się pani obudzi! Przyniosłem pieniądze!
Czułem jak przerażenie mrozi mi krew w żyłach.
Nylonowa pończocha zaciskała jej szyję z taką siłą, że tkanina
wżynała się głęboko w ciało.
Trwożnie posunąłem się naprzód. Ujrzałem sinawą skórę,
wywalony język, biała pianę okalającą jej usta. Cofnąłem się cały
drżąc.
Skamieniały z przerażenia, z zamarłym sercem, patrzyłem
i nie mogłem uwierzyć, że z okrutną brutalnością została
uduszona.
II
A więc została zamordowana! Na widok tej przerażającej
niespodzianki, na chwiejnych nogach wróciłem do salonu i
poszedłem do baru. Nalałem szklaneczkę whisky. Alkohol
pobudził moją energię.
Gdzie Rhea? Co się z nią dzieje? Spojrzałem na zegarek.
Dochodziła trzecia. Dlaczego nie przyszła? Muszę wiedzieć, czy
przyjdzie.
Po długim wahaniu podniosłem słuchawkę.
- Tu rezydencja mister Malroux. Kto przy aparacie? –
poznałem głos kamerdynera.
Chyba się jeszcze nie położył. Czekał pewnie na powrót
Malroux.
- Proszę panią Malroux - powiedziałem. - Dzwonię z
polecenia mister Hammonda. Ona czeka na mój telefon.
- Bardzo mi przykro, ale pani Malroux śpi. Nie mogę jej
przeszkadzać. - Wydawało mi się, że mówi prawdę. – Pani
Malroux źle się czuje. Lekarz dał jej środek uspokajający. Nie
mogę jej budzić.
- Nie wiedziałem. Dziękuję panu.
Odłożyłem słuchawkę.
Co to wszystko znaczy? Czy niedyspozycja jest
pretekstem, żeby dyskretnie trzymać się z daleka, czy też
naprawdę Rhea jest chora?
Wytarłem zwilgotniałe ręce.
Malroux czeka teraz na parkingu w Lone Bay. Odette nie
przyjdzie, a więc wróci do domu. Po jakim czasie wezwie policję?
Nagle nawiedziła mnie przerażająca myśl, serce omal nie
wyskoczyło mi z piersi. Taśmy magnetofonowe, tak starannie
przechowywane w banku, nie będą w stanie mnie uratować.
Istnieje przepaść między upozorowanym porwaniem a
morderstwem. Mogą wpakować mnie w tę zbrodnię. Policja
oświadczy, że przy podziale łupu wybuchła kłótnia, podczas
której zabiłem Odette.
Nie mogłem zostawić jej zwłok. Muszę się ich pozbyć.
Jeśli zostaną w pawilonie, Bill Holden znajdzie je i zawiadomi
policję. Zapytają o lokatora, a on poda moje nazwisko. Gliny
zechcą wiedzieć, dlaczego wynajmowałem luksusowy pawilon
przez piętnaście dni, nie mając pracy ani pieniędzy, i co robiłem
tej nocy. Tim Cowley widział mnie w towarzystwie dziewczyny.
Przedstawiłem mu ją jako Annę Harcourt. Policja zarządzi
śledztwo. Stwierdzi, że Anna Harcourt nie istnieje - szybko
wyciągnie wniosek, że chodzi o Odette Malroux.
Jak zareaguje Rhea na wiadomość, że Odette została
zamordowana? Czy przyzna się, że upozorowane porwanie było
jej pomysłem? Czy oskarży mnie o zabójstwo? Muszę się z nią
rozmówić!
Lecz najpierw musiałem pozbyć się zwłok.
Na myśl o dotknięciu trupa zrobiło mi się niedobrze, ale
nie było wyjścia. Muszę go ukryć. Nie mogę ryzykować, że ktoś
znajdzie Odette, zanim skontaktuję się z Rheą.
Postanowiłem przewieźć ciało do opuszczonej starej
kopalni srebra, znajdującej się w odległości 1500 metrów od
autostrady. Miejsce to, mało uczęszczane, leżało na drodze
prowadzącej do mego bungalowu. Może się zdarzyć, że upłyną
miesiące, zanim trup zostanie odkryty. Myśl o profanacji zwłok
młodej dziewczyny przejmowała mnie odrazą, ale musiałem jakoś
się ratować. Wzmocniłem się jeszcze jedną whisky, żeby dodać
sobie odwagi, wyjść, podprowadzić samochód pod schodki
pawilonu. Zdobyłem się na to, potem otworzyłem bagażnik,
wróciłem do domku i wszedłem do sypialni.
Nie patrząc na Odette owinąłem ją kapą z łóżka i wziąłem
na ręce. Była zdumiewająco ciężka. Zaniosłem ciało do
samochodu i wsunąłem do bagażnika, po czym możliwie
najdelikatniej wyciągnąłem kapę i zamknąłem bagażnik.
Znajdowałem się w pożałowania godnym stanie.
Musiałem raz jeszcze wejść do pawilonu. Łyknąłem trzecią
whisky i wszedłem do sypialni, zasłałem łóżko i nakryłem kapą.
Rudą perukę włożyłem do walizki. Upewniłem się, że nie
zostawiłem żadnego przedmiotu należącego do Odette.
Przeszedłem do salonu. Byłem już niemal przy drzwiach, kiedy
spostrzegłem na stole skórzaną walizkę. Zupełnie zapomniałem o
skarbie! Przestał mnie interesować. Nie miałem odwagi dotknąć
tych pieniędzy - były splamione krwią. Musiałem się ich pozbyć
razem z ciałem.
Wziąłem walizkę, zgasiłem światło, zamknąłem domek na
klucz i wsiadłem do samochodu.
Miałem do przejechania pięć kilometrów. Żeby dotrzeć do
kopalni, musiałem jechać przez Palm Bay. Kopalnia znajdowała
się między
Palm Bay i Palm City. Było dziesięć po trzeciej. O tej
porze nie będzie już żadnego ruchu, lecz mogę natknąć się na
policję drogową. Trzeba być rozsądnym - precz z nadmierną
szybkością, nie robić nic takiego, co by mogło ściągnąć na mnie
uwagę.
Wyjechałem na autostradę. Znajdowałem się właśnie na
głównej ulicy w Palm Bay, kiedy mój projekt pozbycia się ciała
Odette zawalił się w sposób żałosny.
Na skrzyżowaniu spostrzegłem policjanta stojącego obok
sygnalizacji świetlnej. Zapaliło się czerwone światło, w chwili
kiedy miałem do przebycia jakieś czterdzieści metrów. Jechałem
teraz wolniej i zatrzymałem wóz.
Stałem z cierpliwie głupią nadzieją, że uda mi się
przejechać bezpiecznie pod obojętnym wzrokiem gliny, który
patrzył na mnie, gdyż nie miał nic lepszego do roboty.
Zdawało mi się, że on i ja jesteśmy ostatnimi żywymi
istotami na ziemi. Różnokolorowe reklamy z Palm Bay świeciły
tylko dla nas dwóch. Księżyc, okrągły i żółty, płynął po
bezchmurnym niebie i oblewał nas swym światłem. Na szerokim
bulwarze, który wydawał mi się nieskończenie duży, nie było
żywej duszy.
Wpatrywałem się w czerwone światło czekając z
niecierpliwością, kiedy zapali się zielone. Było ono dla mnie
symbolem niebezpieczeństwa, ściskałem kierownicę aż do bólu.
Glina chrząknął i splunął na ulicę. Na ten odgłos
podskoczyłem do góry, odwróciłem wzrok od sygnalizacji.
Policjant machinalnie obracał w ręku pałkę i patrzył teraz prosto
na mnie. Był to korpulentny mężczyzna, solidnie zbudowany.
Zdawało się, że jego głowa, okrągła jak kula, spoczywa wprost na
ramionach, jakby nie miał wcale szyi.
Czy światło nigdy się nie zmieni?
Czułem, że drżę ze strachu. Znów podniosłem wzrok na
czerwone światło świecące przede mną.
W tym właśnie momencie zmieniło się na zielone.
Podniosłem nogę, żeby zwolnić hamulec, i z niesłychaną
starannością oparłem ją na pedale gazu. Starałem się cicho ruszyć
z miejsca, żeby niczym nie narazić się policjantowi.
Ruszyłem z miejsca. Nagle rozległ się przeraźliwy zgrzyt.
Wóz zatrząsł się, potem znieruchomiał. Zamarłem. Wrzuciłem
pierwszy bieg. Nacisnąłem pedał gazu. Silnik zawył, ale packard
nie ruszył z miejsca.
Z przerażeniem zrozumiałem, że po tylu latach dobrej i
lojalnej służby skrzynia biegów wyzionęła ducha.
Jeden z trybów musiał stracić ostatni ząb - byłem teraz
zablokowany, mając przed sobą w odległości trzech metrów glinę
i trupa Odette w bagażniku.
Nie mogłem poruszyć się ani myśleć. Siedziałem
trzymając się kurczowo kierownicy. Nie wiedziałem, co robić.
Światło zmieniło się na czerwone.
Glina podniósł czapkę i podrapał się w ogoloną czaszkę.
W świetle księżyca widoczna była czerwona, brutalna twarz. Był
to policjant starej daty, około pięćdziesiątki. Widział już w życiu
wszystkie świństwa i znał wszystkie ciemne strony ludzkiej
egzystencji. Typ, który chętnie narazi drugiego na przykrości, ale
nie poda bliźniemu pomocnej ręki.
Włączyłem wsteczny bieg w nadziei, że potrafię cofnąć
wóz do krawężnika. Chciałem zwolnić środek ulicy, ale wsteczny
bieg nie działał.
Światło znów zmieniło się na zielone.
Policjant podszedł do mnie.
— Czy pan ma zamiar nocować tutaj, mój chłopcze? -
spytał szorstkim głosem, odpowiadającym całkowicie jego
brutalnemu wyglądowi.
— Zdaje się, że nawaliła mi skrzynia biegów - odparłem.
— Ach tak? No i co ma pan zamiar zrobić?
— Czy w pobliżu jest jakiś warsztat czynny o tej porze?
— Ja jestem od zadawania pytań, chłopcze. Pytam, co ma
pan zamiar zrobić?
— Kazać wziąć wóz na hol - odparłem siląc się na
uprzejmy ton.
— Bez bujania! A co się stanie z tym zawalidrogą przez
ten czas, kiedy będzie pan szukał pomocnika?
- Może zechciałby mi pan pomóc zepchnąć wóz z jezdni?
Podrapał się pałką w ucho, czerwone i mięsiste, i zmrużył
oczy.
- Popatrz, popatrz, widzieliście coś takiego! - Splunął na
drogę. - Czy mam napisane na gębie, że pcham samochody
niedowarzonych głupków? Powiem panu jedno: nie znoszę
pchania samochodów i nie mogę znieść głupców, którzy mają
samochody. A teraz niech pan zabiera to świństwo ze środka drogi
albo zamknę pana za świadome tamowanie ruchu!
Wysiadłem i próbowałem sam pchać wóz, ale jezdnia
wznosiła się lekko w górę i cały mój wysiłek szedł na marne.
Pchałem, omal nie łamiąc sobie stosu pacierzowego, a policjant, z
głową jak kula bilardowa, przechyloną na bok, przyglądał mi się.
- Pana bicepsy są trochę sflaczałe, mój chłopcze –
powiedział wreszcie. - Dobrze, niech pan odpocznie. Może się
pan uważać za aresztowanego. Niech mi pan pokaże swoje prawo
jazdy.
Nie mogłem złapać tchu. Podałem mu dokumenty. Nagle
przyszła mi do głowy genialna myśl, żeby mu pokazać również
moją nową legitymację dziennikarską. Przyjrzał się legitymacji,
popatrzył na mnie i zerknął znów na kartę.
— Co to jest? - spytał.
— Pracuję w biurze szeryfa dystryktu Meadowsa -
odrzekłem.
- Jestem asystentem porucznika Renicka.
- Renicka? - policjant zsunął czapkę na tył głowy. –
Dlaczego pan wcześniej tego nie powiedział? Renick i ja byliśmy
kumplami przed jego promocją - obracał z wahaniem w palcach
legitymację, potem oddał mi ją. - W końcu nie umrę od tego...
Pomogę panu.
Razem zepchnęliśmy samochód. Policjant przyglądał mu
się z obrzydzeniem.
— Skrzynia biegów wysiadła? Będzie to pana nieźle
kosztowało.
— Z pewnością.
Umysł mój pracował na najwyższych obrotach. Co robić?
Nie odważę się zostawić samochodu w warsztacie. Istniało jedyne
wyjście
- wprowadzić wóz do mego garażu. Ale co zrobię ze
zwłokami Odette?
- Faceci z samochodami muszą być przygotowani na
płacenie forsy. Nawet gdyby mi ktoś chciał dać wóz za darmo, nie
przyjąłbym go - mówił policjant.
— Czy jest tu jakiś warsztat? - zapytałem wycierając twarz
zlaną potem.
— Jest półtora kilometra stąd, ale pewnie już zamknięty.
Jak policja drogowa zobaczy ten wrak, każą go zaciągnąć do
komisariatu. Wtedy dopiero będzie draka.
Po drugiej stronie ulicy spostrzegłem jeszcze otwarty
drugstore.
— Spróbuję zatelefonować - rzekłem.
— Tak będzie najmądrzej. Ja tu zostanę. Niech pan powie,
że życzę sobie, żeby wziął wóz na hol. Nazywam się O’Flaherty.
On mnie zna.
Wyciągnął notes i podał mi numer telefonu.
Wszedłem do drugstore i wykręciłem numer warsztatu. Po
długiej chwili usłyszałem zaspany głos.
Powiedziałem, o co chodzi i że policjant O’Flaherty dał mi
numer jego telefonu.
Facet zaczął kląć, ale w końcu przyrzekł, że przyjedzie.
Wróciłem na skrzyżowanie.
— Przyjedzie - powiedziałem.
— Założę się, że sklął pana bardzo brzydko!
— Zgadza się.
— Jak pan spotka porucznika, proszę mu powiedzieć, że
mile go wspominam. To chłopak na poziomie. Najlepszy, jaki
kiedykolwiek pracował w policji.
— Powiem mu.
— No dobrze, wracam do roboty. Do widzenia!
— Dziękuję!
Szeroki uśmiech rozjaśnił jego czerwoną twarz, o
twardych rysach.
- Musimy pomagać sobie w naszym zawodzie, jeden
drugiemu! - oświadczył kiwając z przekonaniem głową.
Oddalił się wymachując pałką i gwiżdżąc przez zęby.
Drżącą ręką zapaliłem papierosa. Byłem tak przerażony, że
oddychałem z trudem. Nawet jeśli samochód będzie w garażu, co
zrobię? Muszę liczyć się z obecnością Niny. W jaki sposób będę
mógł wyjąć zwłoki nie mając pewności, że Nina nie wejdzie do
garaże i nie złapie mnie na gorącym uczynku? Nigdy nie
wychodzi wieczorami. Byłem w takiej biedzie, że nie mogłem
nawet myśleć. Strach paraliżował mi umysł.
Po
dziesięciu
minutach
przyjechała
ciężarówka.
Mechanik, małego wzrostu, cienki jak zapałka, był typowym
Irlandczykiem. Był tak wściekły, że nie powiedział do mnie ani
słowa. Wsiadł do packarda, coś w nim majstrował, potem wyszedł
i splunął na ziemię.
- Skrzynię biegów diabli wzięli - rzekł. - Jest roboty na
czternaście dni i będzie to pana drogo kosztowało.
— Chciałbym, żeby pan odprowadził wóz do mego
garażu. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
— Pan nie chce, żebym naprawił to pudło?
— Nie. Chcę, żeby pan odprowadził wóz do mego garażu.
Konwulsyjny grymas zdeformował jego rysy.
- Wyrywa mnie pan z łóżka o takiej porze i nie chce mi
pan powierzyć naprawy?
Tej nocy miałem już Irlandczyków po dziurki w nosie.
- Pracuję w dyrekcji policji - powiedziałem. - Dość tego
gadania. Proszę zawieźć mnie do domu.
Myślałem, że dostanie ataku apopleksji, ale potrafił się
opanować. Mrucząc coś przez zęby, przymocował linkę
holowniczą do packarda. Podałem mój adres i usiadłem obok
niego w ciężarówce.
Ani on, ani ja nie otworzyliśmy ust przez całe pięć
kilometrów. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bungalowem,
spojrzałem ze strachem w okna, ale wszędzie było ciemno. Nina
położyła się i pewnie już spała. Odwiązał linkę.
- Wepchniemy wóz do garażu - powiedziałem.
Po lekkiej pochyłości, bez zbytniego wysiłku,
wtoczyliśmy packarda.
— Ile? - spytałem.
— Piętnaście dolarów - powiedział marszcząc brwi.
Nie miałem piętnastu dolarów. Wyjąłem portfel, udało mi
się wygrzebać jedenaście.
- Wystarczy za taką robotę - rzekłem wręczając mu
pieniądze.
Wziął banknoty, podziękował mi jadowitym spojrzeniem,
wsiadł do ciężarówki i odjechał.
Zamknąłem garaż na klucz.
Zaczęło świtać. Za godzinę wzejdzie słońce.
Wciąż nie wiedziałem, co zrobię...
Tymczasem zwłoki będą musiały pozostać w bagażniku
przez cały dzień. Na samą myśl o tym ogarnęły mnie mdłości.
Aleją udałem się do domu, otworzyłem drzwi i wszedłem.
Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze wiszącym w hallu. Mój
wygląd budził przerażenie.
Na stole leżała torebka Niny. Otworzyłem ją, wyjąłem
drugą parę kluczy do samochodu i wsunąłem je do kieszeni.
Obawiałem się, że podczas mojej nieobecności może
przypadkiem otworzyć bagażnik.
Zgasiłem światło, wszedłem cichutko do łazienki i
wziąłem prysznic. Mój umysł był wciąż jeszcze sparaliżowany ze
strachu. Nie mogłem nawet zastanowić się, jak mam postąpić.
Sięgnąłem po piżamę, kiedy rozległ się dzwonek telefonu.
Czułem, że serce mi zamiera. Włożyłem spodnie od piżamy i
podbiegłem do aparatu.
- To ty, Harry? - poznałem głos Renicka. - Przed chwilą
telefonował Malroux. Porwali ją kidnaperzy. Przyjeżdżaj jak
najszybciej!
Stałem jak wryty, drżąc od stóp do głowy. Ściskając
kurczowo słuchawkę czułem, że ogarnia mnie panika.
- Słyszysz mnie, Harry?
Udało mi się trochę opanować.
- Tak, słyszę. Mój cholerny samochód nie jest na chodzie.
Skrzynia biegów wysiadła.
— Dobrze. Poślę ci wóz dyżurny. Będzie za dziesięć
minut. Odłożyłem słuchawkę.
— Harry... co się dzieje?
Nina, na wpół rozbudzona, stała w progu.
— Nagląca sprawa. Córkę Malroux porwali kidnaperzy -
odparłem przechodząc obok niej. - Wracaj do łóżka. Zaraz po
mnie przyjadą - mówiłem ubierając się szybko.
— Chcesz, żebym zrobiła ci kawy?
— Nie, nic. Wracaj do łóżka.
— Już są!
Objąłem ją, pocałowałem i wybiegłem z domu, żeby
wsiąść do policyjnego samochodu.
Rozdział 8
Renick czekał na mnie w wartowni dyrekcji generalnej
policji, w towarzystwie Barty’ego, komisarza federalnego, i
kapitana Reigera. Kiedy wszedłem, studiowali mapę regionu.
Renick podszedł, żeby się ze mną przywitać.
— A więc stało się. Malroux zapłacił okup, ale jak to było
do przewidzenia, jego córka nie wróciła. Idziemy teraz do niego.
Pójdziesz z nami, Harry.
— Co się stało?
— Porywacze oświadczyli mu, że odnajdzie córkę w parku
samochodowym w Lone Bay. Nie było jej tam. Wtedy
zdecydował się zadzwonić do nas. - Zwrócił się do Reigera. -
Może pan odszukać jej wóz i kazać go sfotografować? Po
powrocie potrzebne mi będą odciski palców. A ty, Harry, we
wszystkich dziennikach, bez wyjątku, każesz umieścić zdjęcia
wozu Odette Malroux.
— Zajmę się tym - odparł Reiger. - Chcę zorganizować
blokadę dróg. Za godzinę sieć będzie tak napięta, że nawet mucha
się nie przemknie.
— Chodźmy, Fred - powiedział Renick do Barty’ego i
wziąwszy mnie za rękę pociągnął na ulicę, gdzie czekał samochód
policyjny.
Jechaliśmy na pełnym gazie do rezydencji Malroux.
- Ona nie żyje, nie ma co do tego żadnych wątpliwości -
oświadczył Barty, mniej więcej czterdziestoletni, przysadzisty
mężczyzna. - Gdyby ten stary głupiec wcześniej nas zawiadomił,
moglibyśmy zanotować numery banknotów.
— A ja go rozumiem - odparł Renick. - Na jego miejscu
postąpiłbym tak samo. Pieniądze nie mają dla niego żadnego
znaczenia. Chciał odzyskać córkę.
— Mógł się spodziewać, że mu jej nie oddadzą, John. Im
więcej zastanawiam się nad tą historią, tym bardziej jestem
przekonany, że to zrobił ktoś tutejszy.
— Takie jest także moje zdanie.
Wzdrygnąłem się i natężyłem uwagę.
— Co przez to rozumiecie? - spytałem.
— Przed pójściem do kina - mówił Renick - telefonował
do niej Jerry Williams. Natychmiast po zaalarmowaniu nas przez
Malroux zatelefonowałem do Williamsa, ale nie zastałem go w
domu. Leży w szpitalu ze złamaną nogą od czwartku, nie mógł
więc telefonować do dziewczyny.
Inaczej mówiąc, porywacz podszył się pod Williamsa.
Skąd wiedział o jego istnieniu? Ojciec chłopca mówił mi, że jego
syn nie widział się z Odette od dwóch miesięcy. Zastanówcie się
nad tym. Druga sprawa: dlaczego wybrał „Piratów”? Zgoda, że
lokal ten leży na uboczu, lecz istnieje mnóstwo innych knajp,
bardziej znanych. Jest mało prawdopodobne, że ktoś obcy mógł
wiedzieć o istnieniu „Piratów”.
Wóz zatrzymał się przed posiadłością Malroux. We
wszystkich oknach na parterze paliło się światło, a drzwi
wejściowe były szeroko otwarte. Kamerdyner czekał na podeście i
natychmiast wprowadził nas do Malroux. Miliarder siedział w
olbrzymim pokoju, wypełnionym masywnymi meblami. Ściany
zasłaniały półki z książkami.
Malroux nie mógł opanować wzburzenia.
— Wejdźcie, panowie, siadajcie. Przypuszczam, że
przyszliście zawiadomić mnie, że moja córka nie żyje.
— Nie możemy tego potwierdzić na pewno - mówił
niezręcznie Renick. - Istnieje jeszcze nadzieja, że wróci. Pan
wiedział, że ją porwano, kiedy byłem u pana dzisiaj rano?
— Tak. Ten człowiek groził mi, że ją zabije, jeśli was
zawiadomię. Decyzja nie była łatwa, ale postanowiłem w końcu
nic wam nie mówić.
— Bardzo dobrze to rozumiem. Kiedy widział pan córkę
po raz ostatni?
— W sobotę wieczorem. Miała iść do kina z koleżanką.
Wyszła około dziewiątej. Za dwadzieścia dziesiątą zatelefonowała
tamta dziewczyna, że Odette nie przyszła. Nie zaniepokoiło mnie
to. Odette często zmienia swe plany. Tuż przed jej wyjściem
telefonował do niej młody Jerry Williams. Myślałem, że poszła
razem z nim. Po wpół do dwunastej zadzwonił porywacz. Zażądał
500 tysięcy dolarów. Zobowiązał mnie, że nie zawiadomię policji.
Kazał mi przygotować okup na dzisiaj i czekać na dalsze
instrukcje. Rano otrzymałem list od Odette. Proszę, oto on.
Wyjął zredagowany przeze mnie list i dał go Renickowi do
przeczytania.
— Czy to pismo pańskiej córki?
— Tak.
Następnie Malroux zaznajomił Renicka z instrukcjami
otrzymanymi ode mnie. Opowiadał, że jechał szosą do East
Beach, zauważył sygnały świetlne, wyrzucił pieniądze przez okno
samochodu i pojechał na parking w Lone Bay.
— Znalazłem tam samochód córki. W jednym miejscu
karoseria była mocno wgnieciona, jakby po jakimś wypadku.
Czekałem prawie do czwartej, zrozumiałem, że nie przyjedzie.
Zwróciłem się do policjanta, żeby was zawiadomił.
— Ten policjant jest w tej chwili na parkingu - rzucił
Renick.
- Jeśli pana córka przyjedzie, będziemy o tym wiedzieli
natychmiast. Nie widział pan człowieka, który dawał panu
sygnały świetlne?
— Nie. Siedział ukryty za krzakiem. Widziałem tylko
światło latarki.
— Chcielibyśmy obejrzeć te krzaki. Mógłby pan udać się z
nami i wskazać dokładnie miejsce?
Malroux wzruszył ramionami ze znużeniem.
- Jestem ciężko chory, poruczniku. Chłód poranku szkodzi
mi. Ale przewidziałem, że zechce pan zaznajomić się z tym
miejscem i narysowałem panu maleńki plan.
Podał kartkę papieru Renickowi, który dokładnie jej się
przyjrzał, zanim pokazał plan komisarzowi Barty.
- Musi pan tam zaraz pojechać, Fred - powiedział Renick.
– Jak tylko wieść się rozniesie, tłum rozdepcze to miejsce. Harry,
pojedziesz z nim i odeślesz mi samochód.
Barty skinął głową, a ja poszedłem za nim do wozu
policyjnego.
- Twardy jest ten stary - mówił, podczas gdy wóz z
hałasem ruszał z miejsca. - Nie zniósłbym tak łatwo utraty jedynej
córki.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, kiedy zatrzymaliśmy się
obok krzaków, za którymi siedziałem zaledwie przed trzema
godzinami.
Miałem teraz okazję zobaczyć komisarza Barty przy pracy,
byłem pod wrażeniem jego umiejętności. Słońce już wzeszło.
Komisarz rozkazał dwom policjantom, którzy nam towarzyszyli,
aby wyszukali miejsce, gdzie ukryty był samochód. Później sam
przystąpił do zbadania zarośli, a mnie kazał trzymać się na
uboczu.
Po dwudziestu minutach denerwującego oczekiwania
zawołał mnie.
- Sądzę, że odkryłem wszystko, co można było odkryć -
rzekł.
- Widać dokładnie, gdzie ten człowiek schował się. Oto
odcisk obcasa w miękkiej ziemi, z którego można zrobić piękny
odlew.
Ale
to
teraz
nie
interesujące, chyba że schwytano by go w tym samym obuwiu na
nogach. Tu znowu niedopałek papierosa marki lucky, ale trzeba
by jeszcze udowodnić, że nie pali innych papierosów. Gdyby tak
się stało, stanowiłoby to materiał do interesującej dyskusji przed
sądem.
Jeden z policjantów zbliżył się do nas i zameldował, że
odkryli miejsce, w którym był ukryty samochód.
Poszliśmy w stronę policjanta, tam gdzie zostawiłem w
nocy mojego packarda.
- Widać tu piękne ślady opon - zwrócił uwagę komisarz. –
Także sporo oleju. Możliwe, że samochód był uszkodzony.
Wyciekał z niego olej.
Barty badał ziemię, mrucząc pod nosem.
- Mam tu dużo roboty, Barber. Proszę wziąć samochód i
pojechać do Johna. Niech mu pan powie, że muszę tu zostać
jakieś dwie godziny i proszę, żeby mi przysłał wóz.
- Dobrze - odpowiedziałem, zostawiłem tych trzech
gliniarzy i udałem się do samochodu policyjnego.
Powróciłem do rezydencji Malroux. Nie mogłem
uwierzyć, że podobna historia mogła mi się zdarzyć. Miałem
wrażenie, że to jakiś koszmarny sen, że lada chwila obudzę się i
okaże się, że nic się nie stało. Od czasu do czasu myślałem o
moim samochodzie stojącym w garażu i oblewał mnie zimny pot.
Kiedy zatrzymałem się przed portalem domu Malroux,
Renick czekał na mnie na chodniku. Trzymał w ręku walizkę,
dokładnie taką samą jak ta, którą Malroux wyrzucił ze swego
wozu. Nie można się było pomylić. Na jej widok omal nie
rzuciłem się do ucieczki.
Renick położył walizkę na tylnym siedzeniu i usiadł obok
mnie.
- Czy Barty znalazł coś? - spytał.
Obojętnym głosem wyliczyłem mu wszystkie ślady
odkryte przez komisarza. Wiedziałem doskonale, że zostawiłem
walizkę w moim samochodzie, w bagażniku, a przecież leżała
teraz z tyłu za moimi plecami!
— Co tam masz? - zapytałem.
— Walizkę, taką samą jak ta, do której Malroux włożył
okup. Miał dwie identyczne. To dobrze dla nas. Każę je
sfotografować. Nigdy nie można wiedzieć. Porywacz musiał się
pozbyć tamtej walizki. Jest całkiem możliwe, że ją znajdziemy. W
tym wypadku byłoby łatwo zdobyć jego odciski palców. Na razie
jedziemy do Meadowsa. Jeśli jest gotów, powiadomimy prasę.
Mamy nadzieję, że zgłosi się świadek, który widział dziewczynę
po jej wyjściu z „Piratów”.
„Niczego nie osiągniesz tą drogą” - pomyślałem w duchu.
Byłem zadowolony z siebie, że kazałem Odette zmienić suknię i
włożyć rudą perukę.
Meadows czekał na nas w swoim gabinecie. Kiedy Renick
skończył
sprawozdanie z wyników dotychczasowego śledztwa, szef
wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju, żując cygaro.
— Dobrze, przejdźmy do ataku! - oświadczył wreszcie. -
Mamy trochę czasu do ukazania się popołudniowej prasy. - Stanął
i wskazał na mnie palcem. - To należy do pana, Barber. Musimy
współpracować z dziennikarzami. Nie trzeba pana uczyć, co ma
pan robić. Chcę, żeby dobrze mówili o naszej robocie. Jak
najlepiej. Jasne? Uwaga, John! Bez gaf! Będziemy teraz na
cenzurowanym. Musimy koniecznie schwytać porywaczy!
— Tak - odparł Renick. - Porozumiem się z Reigerem, a
potem zajmiemy się prasą.
Towarzyszyłem mu do biura Reigera. Dał mi serię zdjęć
przedstawiających samochód Odette.
- Do roboty, Harry! - rzekł Renick. - Muszę teraz zobaczyć
się z kapitanem.
Zadałem mu wówczas pytanie, które cisnęło mi się na usta
od godziny.
— Czy podczas rozmowy z Malroux nie widziałeś jego
żony? Zaskoczony, Renick potrząsnął głową.
— Nie. Malroux oświadczył, że jest załamana i że musi
leżeć w łóżku. Reiger podniósł nagle głowę.
- Załamana? Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że należy
do kobiet, które się załamują.
Renick żachnął się niecierpliwie.
- No to co? Wczoraj miała atak nerwowy, kiedy czekali na
telefon porywacza. Trzeba było wezwać lekarza. Dał jej dużą
dawkę środka nasennego i dotąd jeszcze się nie obudziła.
- Sprawdziłeś to u lekarza, John? - spytałem z
wyschniętym gardłem.
Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
— Harry, co ci chodzi po głowie?
— Nic. Ale jak stwierdził kapitan przed chwilą, nigdy bym
nie uwierzył, sądząc na podstawie jej zdjęć, że jest w stanie tak się
załamać.
— Słuchaj, nie traćmy czasu na rozmowę o tej damie -
rzekł Renick.
— Czy to jest w jej stylu, czy nie, Malroux zapewniał, że
jego żona jest w stanie całkowitej depresji. Zajmij się zdjęciami. -
Podał mi walizkę.
— Każ ją sfotografować i rozdaj odbitki dziennikarzom.
- Idę.
Przez
kolejne
trzy
godziny
byłem
całkowicie
zaabsorbowany telefonem. Ledwo odłożyłem słuchawkę,
zaczynał dzwonić na nowo. O godżinie dziesiątej dziennikarze
zebrali się tłumnie w poczekalni, domagając się w sposób
gwałtowny wyjaśnień.
O dziesiątej trzydzieści zaprowadziłem całą bandę do
Meadowsa. Umiał postępować z reporterami, bez wątpienia.
Kapitan Reiger i komisarz Barty byli również obecni, ale nie
zabierali głosu. Mówił tylko Meadows.
Szczęśliwy, że mam chwilę wytchnienia, zostawiłem
dziennikarzy na pastwę szefa i wróciłem do mego biura. Ledwo
usiadłem, zadzwonił telefon. Była to Nina.
- Harry, zgubiłam klucze, potrzebny mi jest samochód.
Czy zabrałeś swoje?
Samochód!
W tym rozgardiaszu zapomniałem o wozie i o zawartości
bagażnika.
— Nie miałem czasu ci powiedzieć, że nie możesz
korzystać z wozu. Skrzynia biegów wysiadła. Wczorajszej nocy
musiano mnie przyholować.
— Co ja teraz zrobię? Muszę dostarczyć całą serię naczyń.
Nie można by go dać do naprawy? Może chcesz, żebym
zadzwoniła do warsztatu?
— Nie. Trzeba wymienić skrzynię biegów. Nie możemy
sobie teraz na to pozwolić. Weź taksówkę. Słuchaj, nie wiem, do
czego mam się najpierw zabrać. Nie myśl już o samochodzie.
Wrócę wieczorem.
Odłożyłem słuchawkę.
Jeszcze nie ochłonąłem z wrażenia, kiedy ktoś zapukał do
drzwi. Na progu ukazał się Tim Cowley.
Na jego widok omal nie zemdlałem.
— Cześć, najmilszy! - rzekł. - A więc tkwisz po uszy w
robocie!
— Tracisz świetną okazję - powiedziałem. - Szeryf zwołał
właśnie konferencję prasową. Wszyscy chłopcy tam są.
Skrzywił usta w pogardliwym grymasie.
- Ach! Ten stary kabotyn! Chodzi mu tylko o jedno, żeby
wydrukowali w gazetach jego paskudną gębę. - Usiadł w fotelu. -
Mój artykuł o tym uprowadzeniu napiszę całkiem inaczej niż ci
głupcy, którzy słuchają w tej chwili twojego patrona. Harry, to
może być sensacyjna sprawa, jeśli się ją przedstawi w sposób
właściwy. Liczę na to, że potrafię ją gruntownie zgłębić. Renick
to sprytny chłopiec. Pogadam z nim, a nie z jego szefem, który nie
jest
mi
do
niczego
potrzebny. - Zapalił papierosa nie przestając patrzeć na mnie
badawczo swymi myszkującymi oczkami. - Uważają, że
dziewczyna nie żyje?
— Tak przypuszczają, to prawda, ale nie są pewni.
— Jak Malroux podchodzi do tego? Wpadłem tam, ale
dom jest otoczony policją. Nie mogłem się z nim zobaczyć.
— Zniósł to chyba dość dobrze. Nie zapominaj, że jest
stracony. Może jeszcze żyć miesiąc lub dwa.
— A jak zareagowała jego czarująca małżonka?
— Jest w stanie całkowitej depresji. Cowley spojrzał na
mnie uważnie.
— Co mówisz?
- Przebywa pod opieką lekarza. To nieszczęście całkiem ją
załamało! Rozumiesz?
Odrzucił głowę w tył i wybuchnął szatańskim śmiechem.
— To już szczyt wszystkiego! Uwierzyłbym raczej, że
odtańczyła kankana na dachu!
— Jak to?
— Posłuchaj, ci Malroux są Francuzami. Czy znasz trochę
francuskie prawo spadkowe?
— Nie, naprawdę nie. Ale co to ma z nią wspólnego?
— Według tamtejszego prawa dziecko dziedziczy połowę
majątku
rodziców.
Inaczej
mówiąc,
ta
dziewczyna
odziedziczyłaby połowę milionów swego ojca. Nawet gdyby
chciał całą swą fortunę zapisać żonie, nie mógłby tego zrobić. Po
jego śmierci połowa majątku przechodzi automatycznie i legalnie
na córkę. Otóż połowa tego, co posiada, to ogromna fura
pieniędzy.
Nagle ogarnęło mnie przykre uczucie.
- Jeśli porywacze zabili dziewczynę - mówił dalej - co jest
możliwe, i Malroux wkrótce umrze, co jest również możliwe,
Rhea Malroux zagarnie cały majątek. Dlatego dziwi mnie, że jest
chora. Prawdopodobnie z radości!
Może to było motywem zbrodni, przyczyną zamordowania
Odette. Może upozorowane porwanie miało jedynie na celu
ułatwienie dokonania tego czynu? Czyżby Rhea zrobiła ze mnie
kozła ofiarnego?
- Co ci się stało, Harry? - spytał Cowley. - Wyglądasz,
jakbyś połknął osę.
W tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon.
— Potrzebuję pana! - ryczał Meadows. - Niech pan zaraz
tu przyjdzie!
— „Głos jego pana!” - zauważył Cowley śmiejąc się od
ucha do ucha.
Wstałem.
- Do widzenia Tim. Gdybym był ci potrzebny, daj znać.
Szybko wybiegłem z pokoju, szczęśliwy, że wyrwałem się
spod jego badawczych oczu.
II
Do południa poszukiwania Odette przybrały taki rozmach,
że ogarnęło mnie przerażenie. Postawiono posterunki na
wszystkich drogach wylotowych. Wezwano na pomoc wojsko.
Przeszło tysiąc mężczyzn, żołnierzy, policjantów, przeczesywało
okolicę szukając zaginionej. Nad Palm Bay i Palm City warczały
trzy helikoptery mające bezpośrednią łączność z biurem
Meadowsa.
Na
konferencji
prasowej
Meadows
oświadczył
dziennikarzom:
- Wychodzimy z założenia, że dziewczyna znajduje się na
naszym terenie. Przypuszczamy, że nie żyje, ale możemy się
mylić. Jeśli nie żyje, musiano ukryć dziewczynę w pobliżu i także
ją znajdziemy. Wszystkie mieszkania, wszystkie domy, farmy,
zostaną przeszukane. Dysponuje my ogromnymi środkami.
Zabierze to trochę czasu, jeśli jednak znajduje się w promieniu 75
kilometrów od tego gabinetu, odnajdziemy ją wcześniej czy
później.
Renick zjawił się po odejściu dziennikarzy. Wracał ze
szpitala, gdzie udał się raz jeszcze w celu powtórnego
przesłuchania Waltera Kerby.
Spodziewał się, że pijak przypomni sobie może jakiś
szczegół, który naprowadzi na ślad porywaczy.
Meadows rzucił mu pytając spojrzenie.
— No i co?
— Nic. Jedno wiem na pewno, że ten typ był wysoki,
szeroki w barach. Nie posuwa to naszej sprawy naprzód, ale to już
jest coś. Wiemy, że szukamy wysokiego mężczyzny, szerokiego
w barach, który pali lucky, ma dość sfatygowany samochód i
waży około osiemdziesięciu kilogramów.
— Skąd pan wie, ile waży? - spytał Meadows.
— Dzięki odciskowi jego obcasa. Barty zwrócił się do
rzeczoznawców. Jeden z tych ludzi, ważący 82 kg, zostawił taki
sam ślad w ziemi.
Meadows miał zachwyconą minę.
- Jeszcze kilka szczegółów i będziemy mogli opublikować
jego domniemaną podobiznę.
Przysłuchiwałem się tej rozmowie i byłem tak zdrętwiały,
że czułem niemal ból mięśni.
Nagle ktoś otworzył drzwi na oścież i do pokoju wkroczył
kapitan Reiger. Jego duża, mięsista twarz była czerwona z emocji.
- Mamy ślad! - zawołał. - Jegomość zamieszkały w West
Beach doniósł o wypadku. Nazywa się Herbert Carey. Jest
właścicielem drugstore w Lone Beach. Ostatniej nocy odwiedzili
z żoną rodziców mieszkających w Lone Bay. Postawili swój
samochód na tamtejszym parkingu. W chwili kiedy opuszczali
parking nadjechał nagle T.R. 3, Carey potrącił ten wóz.
Podczas jego opowiadania zbliżyłem się do okna i
zapaliłem papierosa, odwróciwszy się tyłem do pokoju. Czułem,
że jestem biały jak płótno. Byłem pewien, że gdyby ujrzeli moją
twarz, nabraliby natychmiast podejrzeń.
— Był to samochód małej Malroux. Carey zapisał numer.
Przyznaje, że to on spowodował wypadek. A teraz słuchajcie
uważnie: wóz prowadził mężczyzna! - Słowa wypowiedziane
przez Reigera szorstkim głosem policjanta uderzyły we mnie jak
ciosy zadane sztyletem. - Był to zapewne jeden z porywaczy -
ciągnął dalej. - Nie chciał się zatrzymać, choć Carey był winien.
Dojechał do końca parkingu, zaparkował wóz i zniknął.
— Na miłość boską! - zawołał Meadows. - Dlaczego
Carey nie zawiadomił natychmiast o wypadku?
— Robi to, co każe żona. Był winien, ale żona nie chciała,
żeby się do tego przyznał. Dopiero dzisiaj rano zdecydował się
pójść na policję.
— Chcę z nim pomówić - powiedział Renick.
— Zaraz przyjdzie. Posłałem po niego samochód. Będzie
tu lada chwila.
— Widział tego człowieka?
— Myślę, że tak. Parking nie jest dobrze oświetlony, ale w
każdym razie Carey rozmawiał z facetem.
Udało mi się trochę opanować. Przede wszystkim nie
chciałem, żeby Carey mnie widział. Odszedłem od okna.
- Wrócę do siebie - oświadczyłem. - Mam mnóstwo pracy.
Skierowałem się w stronę drzwi.
- Hej! Zostań tu - zawołał Renick. - Chcę, żebyś słyszał
zeznania świadka.
Czy Carey mnie pozna? Czy wejdzie do pokoju, spojrzy
na mnie i powie: „To on!”.
Usiadłem przy wolnym biurku. Najbliższe dwadzieścia
minut były najcięższe z całego mego dotychczasowego życia.
- Czy znacie starą kopalnię srebra obok autostrady? -
spytał nagle Reiger, który studiował mapę wiszącą na ścianie. -
Świetne miejsce do ukrycia zwłok. Każę je przeszukać.
Zdjął słuchawkę i zaczął wydawać rozkazy.
„Ci tutaj znają swój zawód” - myślałem. Gdzie ukryję
ciało Odette? Wszystkie drogi zablokowane, więcej niż tysiąc
osób postawili już na nogi, szukają, przetrząsają wszystkie domy,
wszystkie mieszkania. Jakim sposobem uda mi się pozbyć zwłok?
Przez cały czas telefon nie przestawał dzwonić. Co pięć
minut informowano nas o wynikach poszukiwań. Oni istotnie
zadawali sobie mnóstwo trudu! Czwarta część terytorium
zaznaczonego na mapie została już przeszukana. Widziałem, że
akcja zbliża się do mojej ulicy. Czy wpadnie im na myśl zajrzeć
do garażu? Czy otworzą bagażnik?
Nagle zapukano do drzwi i Herbert Carey wszedł do
pokoju wraz ze swoją małżonką.
Tworzyli dziwaczną parę. Była od niego wyższa o głowę.
Łysa czaszka Carey a lśniła od potu, miął nerwowo swój
kapelusz, kierując się za żoną w głąb sali. W ciemnościach
panujących na parkingu nie widziałem jego twarzy, toteż teraz
patrzyłem na niego z ciekawością. Był on jednym z tych
słabeuszów, którzy zawsze pozwalają się tyranizować i żyją w
wiecznym strachu, nigdy nie wiedząc, czy mają rację, czy nie.
Kobieta była duża i wulgarna, z małymi oczkami o
twardym spojrzeniu i z agresywną brodą. Widać było, że
dominuje w tym małżeństwie. Wtargnęła do biura, jakby je
chciała zagarnąć na własność, wybrała sobie Meadowsa jako cel i
natychmiast przystąpiła do ataku.
Jej mąż nie jest odpowiedzialny za ten wypadek.
Najlepszy dowód, że tamten uciekł. Co to ma za sens, że ich tu
wezwano? Oni muszą zajmować się sklepem. Czy Meadows
wyobraża sobie, że osiemnastoletnia smarkula może rządzić się w
drugstorze, podczas gdy oni tracą czas na policji itp. Meadows na
próżno usiłował zatamować ten potok wymowy.
Nie ruszałem się z miejsca, sparaliżowany ze strachu. Nie
mogłem oderwać oczu od Careya.
To był oczywiście błąd. Moje natarczywe spojrzenia
przyciągnęły w końcu jego uwagę. Nagle zwrócił się w moją
stronę. Zadrżał. Czułem, że serce mi zamiera, zamienia się w
sopel lodu. Przyglądał mi się z uwagą. Nasze spojrzenia
skrzyżowały się. Miałem okropne uczucie, że mnie poznaje. Przez
dłuższą chwilę obserwowaliśmy się, potem Carey skulony
odwrócił się, powracając do swej roli zahukanego męża.
Meadows tłumaczył właśnie żonie Careya, że wezwano
ich w innej sprawie, zaczął opowiadać jej o kidnaperstwie.
Kobieta powoli uspokajała się.
- Wypadek samochodowy wcale mnie nie interesuje -
zakończył. - Chciałbym, żebyście mi dali rysopis tego człowieka.
- Zbliżył się do Careya. - Pan z nim rozmawiał?
— Tak, proszę pana - potwierdził Carey nerwowo.
— Niech mi go pan opisze.
Carey popatrzył na żonę, potem znów na Meadowsa.
Kapelusz wypadł mu z ręki, zaczerwienił się i podniósł go z
podłogi.
— Okazały mężczyzna. Nie widziałem dokładnie, było
ciemno.
— Barczysty i postawny?
— Tak.
— Nie powiedziałabym - wtrąciła pani Carey. - Był
szeroki w barach, ale nie wysoki. Raczej taki jak pan - dodała
wskazując na Meadowsa.
Zmarszczył brwi.
— Rozmawiam z pani mężem - rzekł. - Później zwrócę się
do pani.
— Mój mąż nigdy nic nie widzi. Nie ma sensu go pytać.
Jego brat jest taki sam. Nie można przywiązywać większej wagi
do tego, co mówi mój mąż, tak samo jak do tego, co mówi jego
brat. Wiem, co o nich myśleć. Od 26 lat jesteśmy małżeństwem.
Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Meadows
ciągnął dalej:
- Panie Carey, czy miał pan wrażenie, że ten człowiek jest
wysoki? Jakiego był mniej więcej wzrostu?
Carey zawahał się, spojrzał na żonę, jakby ją chciał
przeprosić.
- To trudno powiedzieć, proszę pana. Było ciemno. Ale
odniosłem wrażenie, że jest wysoki.
Meadwos uczynił gest rozpaczy. Wskazał palcem na
Renicka.
- Jak ten?
Carey przyglądał się Renickowi, znów upuścił kapelusz i
podniósł go niezręcznie.
- W przybliżeniu, tak. Może trochę wyższy.
Kobieta wy buchnęła śmiechem.
- Zastanawiam się doprawdy, o czym ty myślisz - rzekła. –
Ten mężczyzna nie był wyższy od tego pana.
I znów wskazała ręką na Meadowsa.
- Jeśli chodzi o mnie, to... to on wydawał się wysoki, moja
droga - zaczął Carey wycierając łysą czaszkę chusteczką.
Wtedy Meadows odwrócił się do mnie.
- Proszę, niech pan wstanie - rozkazał zniżonym głosem.
Byłem najwyższy z obecnych. Wstałem powoli. Serce waliło mi
w piersiach.
- To prawdziwy olbrzym! - pisnęła kobieta. – Powtarzam
stanowczo, że tamten nie był wcale wysoki.
Carey patrzył na mnie badawczo.
- Zdaje mi się - rzekł z wahaniem - że ten pan jest mniej
więcej tego samego wzrostu i tak samo barczysty jak tamten w
samochodzie.
Usiadłem. Carey wciąż mi się przyglądał.
- Dobrze, proszę mi teraz opowiedzieć, co się stało? Pan
najechał na jego wóz? - spytał Meadows.
Carey z żalem oderwał ode mnie wzrok.
- Siedziałem w samochodzie i włączyłem wsteczny bieg.
Zapomniałem zapalić światła. Wjechałem na jego wóz. Nie
zauważyłem go wcale.
Wówczas przerwała mu żona.
— Ależ nie, wcale tak nie było. Ty już cofnąłeś się, wtedy
zjawił się ten człowiek i wjechał na ciebie. Wina była całkowicie
po jego stronie. Potem zaczął nam ubliżać i odjechał. Kiedy
zaparkował wóz, wybiegł z parkingu. Gdyby słuszność była po
jego stronie, dlaczego by uciekał?
— Gwiżdżę na to, kto ponosi winę - warknął Meadows. -
Chcę tylko odszukać tego człowieka. Niech mi pan powie -
zwrócił się do Careya - czy zauważył pan coś charakterystycznego
u tego faceta. W jakim mógł być wieku?
— Sądząc po głosie i sposobie poruszania się,
powiedziałbym, że miał jakieś trzydzieści lat. - Rzucił błagalne
spojrzenie na żonę. - Czy ty także tak uważasz, kochana?
— Jak można oceniać czyjś wiek według głosu? - odparła
oschłym tonem. - Mój mąż uwielbia powieści kryminalne - dodała
adresując te słowa do Meadowsa. - Cały czas siedzi z nosem w
książce. Ludzie nie powinni czytać kryminałów. To
niebezpieczne.
— Czy mogłaby pani określić jego wiek? - spytał
Meadows.
— Może bym mogła, ale nie zrobię tego. Nie widzę
powodu, żeby wprowadzać policję w błąd - zakończyła
przeszywając męża piorunującym wzrokiem.
- Panie Carey, czy przypomina pan sobie, jak był ubrany?
Niepokaźny człowieczek zawahał się.
- Nie mogę powiedzieć na pewno, ale wydaje mi się, że
nosił sportowe ubranie. Może brązowe. Kiedy wysiadł z wozu,
zauważyłem, że miał na marynarce naszywane kieszenie.
— Zastanawiam się, jak możesz tu przed panami pleść
takie brednie - oświadczyła żona. - Była noc, nie mogłeś
zauważyć koloru ubrania. A do tego jesteś przecież
krótkowidzem! Mężczyźni są tak próżni! - rzekła zwracając się do
Meadowsa. - Powinien stale nosić okulary. Całe życie mu to
mówię. Nie powinien prowadzić samochodu bez szkieł.
— Mój wzrok wcale nie jest taki zły, Harriet -
zaprotestował Carey, buntując się przynajmniej raz. - Szkła
potrzebne mi są tylko przy jakiejś bardzo precyzyjnej pracy.
Meadows wskazał mu gazetę rozłożoną na biurku w
odległości przeszło półtora metra.
- Czy potrafi pan przeczytać tytuły?
Carey czytał bez zająknienia.
Meadows spojrzał na Renicka, wzruszył ramionami,
potem spytał:
— Czy nosił kapelusz?
— Nie, proszę pana.
— Czy zgadza się pani co do tego? - spytał Meadows
ironicznie.
— Nie nosił kapelusza, ale to nie znaczy, że nie mógł go
mieć - odparła kobieta z wściekłością.
— Czy trzymał go w ręku?
Zawahała się, potem przyznała niechętnie.
- Nie zauważyłam.
Tymczasem Carey przyglądał mi się ze zdumioną miną.
— Panie Carey - pytał dalej Meadows - czy to był brunet,
czy blondyn?
— Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć, było ciemno.
— Czy rozmawiał z panem?
— Naubliżał nam - wtrąciła kobieta. - Wiedział, że nie ma
racji. On...
— Czy poznałby pan jego głos? - spytał Meadows nie
zwracając uwagi na kobietę.
Carey potrząsnął głową.
— Nie przypuszczam. Nie mówił wiele.
— O której godzinie zdarzył się ten wypadek?
— O dziesiątej dziesięć. Patrzyłem na zegarek.
— A potem uciekł? W którą stronę?
— Mam wrażenie, że wsiadł do innego samochodu, który
czekał za parkingiem. W każdym razie po jego odejściu
usłyszałem szum odjeżdżającego samochodu.
— Pan nie widział tego wozu?
— Nie, ale widziałem światła reflektorów.
— W którą stronę pojechał?
— W stronę lotniska.
Meadows przez cały czas chodził po pokoju. Nagle
zatrzymał się, spojrzał na Careya, potem na Renicka, który robił
notatki.
— W stronę lotniska?
— Może jechał do West Beach, za lotnisko. Nie chcę
powiedzieć...
- Lotnisko! - krzyknął Meadows. - To jest myśl. - Nagle
jakby wstąpił w niego nowy duch. - Ależ to świetny pomysł! Do
diabła! Czy sprawdziliśmy lotnisko, John?
Renick potrząsnął głową.
— Nie. Przypuszczaliśmy, że nie odważy się wywieźć
dziewczynę
samolotem.
Zaraz
sprawdzimy,
jeśli
pan
przypuszcza...
— Trzeba wszystko sprawdzić - rzekł Meadows. -
Dostarczcie mi listę wszystkich pasażerów, którzy odlatywali z
tego lotniska między dziesiątą trzydzieści i północą. Niech się pan
tym zajmie, John.
Ogarnęło mnie takie przerażenie, że z największym
wysiłkiem mogłem usiedzieć na miejscu.
- To na razie wszystko - rzekł Meadows. - Panie Carey,
dziękuję za współpracę. Jeśli będą nam jeszcze potrzebne jakieś
informacje, zwrócimy się do pana.
Żona Careya skierowała się ku drzwiom.
- Chodź, Herbert. Już dość straciliśmy czasu.
Carey szedł za nią, potem zatrzymał się i zaczął mi się
przypatrywać. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy.
Otworzyłem szufladę i wyjąłem z biurka jakiś papier, jakbym
zapomniał o istnieniu Careya.
Nagle usłyszałem, jak zwraca się do Meadowsa:
- Proszę mi wybaczyć, ale kim jest ten pan?
„Tym razem stało się” - pomyślałem w panice. Serce moje
zamieniło się w bryłkę lodu. Podniosłem głowę. Carey wskazał na
mnie palcem. Meadows, wyraźnie zaskoczony, odparł:
- To Harry Barber, mój attache prasowy.
Ale żona chwyciła Careya za ramię i pociągnęła go do
drzwi.
- Chodź już, na litość boską! Może ty nie masz nic
lepszego do roboty, jak zabierać tym panom czas, ale ja mam!
Niechętnie, z oczami wciąż wlepionymi we mnie, Carey
pozwolił się wyprowadzić z pokoju.
Drzwi zamknęły się za nimi.
Rozdział 9
- Co za babsztyl! - westchnął Meadows siadając za
biurkiem.
- Co pan o tym myśli, John? Ja wierzę raczej Careyowi.
— Oczywiście - przytaknął Renick. - W każdym razie
mamy drugiego świadka. Kerby także twierdzi, że napastnik był
wysoki i barczysty. Teraz dysponujemy już kilkoma pewnymi
informacjami. Wiemy, że człowiek, którego szukamy, ma mniej
więcej metr osiemdziesiąt wzrostu, waży około 80 kilogramów,
nosił ciemne, sportowe ubranie z naszywanymi kieszeniami. Ile ty
ważysz, Harry? - spytał nagle, zwracając się do mnie.
— Około 84 kilogramy - odparłem ochrypłym głosem. -
Co to ma wspólnego z tym wszystkim?
— Mam pomysł. Carey powiedział, że ty jesteś mniej
więcej tego samego wzrostu i tuszy co tamten facet. Weźmiemy
twoje zdjęcie, zamażemy twarz i umieścimy w prasie.
Zaapelujemy, żeby zgłosił się do nas każdy, kto na parkingu w
Lone Bay lub w barze „Piraci” widział kogoś podobnego do
mężczyzny na fotografii. Co pan o tym sądzi, szefie?
— Doskonała myśl! - zawołał Meadows z entuzjazmem. -
Zrobimy nawet coś więcej. - Wezwał sekretarkę. - Miss Lehman,
chciałbym, żeby pani kupiła natychmiast ubranie sportowe dla
pana Barbera. Musi być ciemnobrązowe, z naszywanymi
kieszeniami; coś dyskretnego. Możliwie najszybciej.
Panna Lehman przyjrzała mi się, skinęła głową i wyszła.
- John, niech się pan postara tymczasem o listę pasażerów.
Chcę otrzymać nazwiska wszystkich ludzi, którzy między
dziesiątą trzydzieści a północą odlecieli z tego lotniska. - Potem
zwrócił się do mnie.
- Może by pan napisał mały artykulik o mnie, o moim
życiu prywatnym, o moich hobby, o chłopakach i o żonie? Zresztą
sam pan wie, co robić. Wszystkie szczegóły znajdzie pan w
aktach. Niech pan spróbuje umieścić artykuł w magazynach
„Time” i „Newsweek”.
Kiedy wróciłem do mego pokoju i zamknąłem drzwi,
usiadłem załamany. Czułem się jak schwytany w pułapkę. Pomysł
z fotografią, podsunięty przez Renicka, może się okazać bardzo
niebezpieczny. Byłem niemal pewien, że nikt mnie nie widział u
„Piratów”, ale miałem dość doświadczenia dziennikarskiego, by
zdawać sobie sprawę, że ktoś mógł mnie zauważyć u „Piratów”
lub na parkingu w Lone Bay. Na lotnisku popełniłem błąd -
zaniosłem walizkę Odette aż do hallu, gdzie było mnóstwo ludzi.
Byle jaki gap, obejrzawszy fotografię w gazecie, może sobie mnie
przypomnieć.
Ale najbardziej dręczyła mnie myśl, w jaki sposób pozbyć
się trupa Odette? Muszę to załatwić koniecznie jeszcze dzisiejszej
nocy. Nie mogę jej dłużej trzymać w bagażniku. Będę zmuszony
wynająć samochód. Moje przerażenie spotęgowało się jeszcze,
kiedy sobie przypomniałem, że nie mam pieniędzy. Spróbuję
pójść do tego warsztatu co zawsze i wynająć samochód bez
złożenia kaucji. Miałem zaledwie dwa dolary w kieszeni, a nie
wiedziałem, jak wygląda kasa Niny. Nie mogłem podjąć ani centa
z mojej pensji przed końcem tygodnia.
Kiedy już będę miał wóz, muszę przenieść do niego
zwłoki Odette. Jak to zrobić i nie dać się zaskoczyć przez Ninę?
Muszę czekać, aż się położy.
Nie miałem czasu zastanawiać się dłużej - telefon dzwonił
bez przerwy. Musiałem napisać artykuł o Meadowsie. Właśnie go
skończyłem, kiedy miss Lehman weszła z garniturem do pokoju, a
za nią Renick.
Serce mi zabiło na ten widok. Była to kopia mego ubrania.
Kupiłem je tuż po wyjściu z więzienia.
- Przebierz się, Harry - rzekł Renick po wyjściu miss
Leham. - Fotograf czeka. Chcemy umieścić zdjęcie w
wieczornych dziennikach.
Włożyłem garnitur i poszedłem z Renickiem do
policyjnego studio fotograficznego. Po pół godzinie mieliśmy
tuzin klisz przeznaczonych dla prasy.
Redagowałem mój własny rysopis i przyklejałem go na
odwrocie fotografii. Miałem okropne uczucie, że popełniam
samobójstwo. Potem udałem się do Meadowsa, żeby mu pokazać
odbitki. Na kliszach twarz była zamazana, ale mimo to można
mnie było z łatwością poznać.
Meadows obejrzał zdjęcia i z uznaniem skinął głową.
Potem wezwał miss Lehman i polecił jej zanieść fotografie do
redakcji dzienników.
Renick zetknął się z nią w drzwiach.
- Mam listę pasażerów - zawiadomił. - Nie bardzo nam się
przyda. Między dziesiątą trzydzieści a północą startowały tylko
dwa samoloty. Jeden do Japonii, drugi do Los Angeles. W tym
drugim było piętnastu pasażerów na pokładzie. Czternastu
stanowili przedsiębiorcy handlowi wraz z żonami. Odbywają tę
podróż regularnie i stewardesa zna ich osobiście. Piętnastą była
młoda samotna dziewczyna.
Meadows skrzywił się.
— To nie posuwa śledztwa wcale naprzód. Szukamy
dziewczyny podróżującej z mężczyzną. Nie jest wykluczone, że
porywacz tak sterroryzował swą ofiarę, że zmusił ją do
towarzyszenia w podróży. Jak się nazywa ta samotna pasażerka?
— Jechała pod nazwiskiem Anny Harcourt - odparł
Renick. - Stewardesa zwróciła na nią uwagę. Była ruda, to na
pewno nie była Odette Malroux.
Twarda, lodowata pięść, która cisnęła mój żołądek,
rozluźniła się nieco. Nagle nogi ugięły się pode mną, tak że
musiałem usiąść. Meadows wrzucił listę do kosza na papiery.
- No cóż, musieliśmy spróbować. Może będziemy mieli
więcej szczęścia z fotografią.
Było już po siódmej. Wałęsałem się jeszcze do ósmej,
słuchałem raportów nadawanych telefonicznie.
— Czy mógłbym iść do domu? - spytałem Renicka. - Jeśli
będzie coś nowego, przedzwonisz do mnie.
— Oczywiście, Harry. Zmykaj!
Wróciłem do biura i zatelefonowałem do Niny.
— Możliwe, że wrócę późno - rzekłem. - Co robisz
wieczorem?
— Ależ... nic. Będę czekała.
— Może byś poszła do kina? Nie ma sensu, żebyś cały
wieczór siedziała w domu. Jest bardzo dobry film w „Capitolu”.
Może pójdziesz go obejrzeć?
— Nie mam ochoty iść sama, Harry. Zaczekam.
Gdyby mi się udało namówić ją, żeby wyszła z domu na
kilka godzin!
— Będę się cieszył, jeśli pójdziesz, Nino. Za mało
wychodzisz.
— Ależ kochany, nie mam ochoty sama wychodzić, nawet
jeśli nas stać na to. Kiedy wrócisz? Chcesz, żebym ci zostawiła
obiad?
Przestałem nalegać, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń.
- Posiedzę jeszcze z godzinkę. Tak, zostaw mi coś do
jedzenia.
- Och, Harry, wciąż jeszcze nie znalazłam kluczy od
samochodu.
Nagle ogarnęła mnie złość.
- Co to ma za znaczenie, jeśli wóz nie nadaje się do jazdy!
Cześć, wkrótce przyjadę!
Odłożyłem słuchawkę.
Przez dłuższą chwilę siedziałem nieruchomo, patrząc
bezmyślnie na zegar ścienny.
Nina kładła się zwykle około jedenastej. Będę musiał
czekać co najmniej do pierwszej, zanim odważę się wyjąć trupa
Odette. Teraz, kiedy zbliżał się moment działania, strach przed
czynnościami, które będę musiał wykonać, przyprawiał mnie o
mdłości. Ale nie mogłem inaczej. Gdzie złożę ciało? W starej
kopalni? Wiem, że już tam szukali. Mało prawdopodobne, żeby
zrobili to po raz drugi. Jeśli potrafię załatwić to niepostrzeżenie,
zwłoki Odette może nigdy nie będą odnalezione. Ale czy uda mi
się tego dokonać? Przed opuszczeniem wartowni przestudiowałem
tablicę, na której Renick zaznaczył stan poszukiwań. Oddalały się
teraz od kopalni srebra, biegły wzdłuż autostrady w kierunku
mego mieszkania. Około pierwszej w nocy droga będzie pusta, z
wyjątkiem, oczywiście, samochodów kontrolnych. Jako oficjalny
attache prasowy dyrektora policji mogę ewentualnie zdobyć się na
odwagę i puścić się w drogę, o ile moje nerwy wytrzymają tę
próbę, ale sprawa była nad wyraz niepewna.
Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę wynająć
samochód.
Wyszedłem z biura i udałem się autokarem do warsztatu.
Było za dwadzieścia dziewiąta, kiedy tam przyjechałem.
Ted Brown, osiemnastoletni chłopiec, którego dobrze
znałem, siedział w biurze i czytał pismo poświęcone wyścigom
konnym. Ucieszyłem się widząc, że Hammond, właściciel
warsztatu, jest nieobecny.
- Cześć, Ted. Wygląda na to, że jesteś bardzo zajęty.
Chłopiec uśmiechnął się z zażenowaniem. Odłożył gazetę i
wstał.
— Dobry wieczór, panie Barber. Próbowałem wytypować
zwycięzcę. Przydałoby się, żeby się szczęście odmieniło. W tym
tygodniu była bryndza.
— Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie potrafiłem wygrać -
odparłem.
- Słuchaj, Ted, ja także miałem pecha. Packard nawalił,
skrzynia biegów.
— Do diabła! To głupia historia. Wymiana kosztuje bardzo
dużo.
— Chciałbym pożyczyć wóz na dzisiejszy wieczór. Masz
coś dla mnie?
— Oczywiście. Może pan wziąć tego chevroleta. Tylko na
dzisiejszy wieczór?
— Tak. Przyprowadzę go jutro rano. - Podszedłem do
chevroleta.
- Mam pilne spotkanie w Palm Bay.
-Dam panu formularz do wypełnienia. Trzydzieści
dolarów kaucji i za ubezpieczenie.
Znieruchomiałem.
- Spieszę się, Ted, nie mam przy sobie pieniędzy. Jutro ci
zapłacę.
Chłopiec zaskoczony drapał się w głowę.
- Myślę, że pan Hammond byłby niezadowolony. Nie
mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności.
Zmusiłem się do śmiechu.
- Co ci przychodzi na myśl, Ted? Od lat jestem waszym
klientem. Pan Hammond byłby zadowolony, że może mi
wyświadczyć przysługę.
Twarz Teda rozjaśniła się.
— To prawda, panie Barber. Może wystarczy, że pan tylko
podpisze formularz? A jutro, kiedy pan przyprowadzi wóz...
— Zgoda.
Poszedłem za nim do biura i czekałem z niecierpliwością;
znalazł w końcu druk i położył go przede mną na stole.
Wyjmowałem właśnie długopis z kieszeni, kiedy jakiś
samochód wjechał do garażu. Był to Hammond.
Gdybym przyszedł pięć minut wcześniej, już by mnie nie
zastał. Teraz wszystko przepadło. Odgadłem to natychmiast,
widząc minę, jaką przybrał na mój widok.
Mimo to zdobyłem się na szeroki uśmiech powitalny.
— Dobry wieczór, panie Hammond - powiedziałem. - Tak
już późno, a pan jeszcze pracuje.
— Dobry wieczór - odparł ozięble. Spojrzał ostro na Teda.
- Co tu się dzieje?
— Wynajmuję chevroleta - rzekłem. - W moim wozie
wysiadła skrzynia biegów. W przyszłym tygodniu będzie go pan
musiał zabrać do naprawy. Mam pilne spotkanie w Palm Bay i
potrzebny mi jest samochód.
Hammond lekko odprężył się.
- Świetnie, proszę tylko wypełnić formularz, panie Barber.
Trzydzieści dolarów za benzynę, ubezpieczenie i kaucję.
Zacząłem wypełniać formularz. Ręka tak mi drżała, że nie
poznawałem własnego pisma.
- Zapłacę panu jutro, po odstawieniu wozu –
oświadczyłem najnaturalniejszym głosem. - To spotkanie
zaskoczyło mnie. Nie miałem czasu pójść po pieniądze przed
zamknięciem banku. Zapłacę panu na pewno.
Podpisałem formularz i podsunąłem go Hammondowi.
Nawet nie spojrzał na papier.
- Podaj mi konto pana Barbera - zwrócił się do Teda.
Ted wyjął moją kartkę i zniknął w głębi warsztatu z
zakłopotaną miną.
Hammond rzucił okiem na cyfry i spojrzał na mnie zimno.
— Panie Barber, jest mi pan winien sto pięćdziesiąt
dolarów za reperacje, benzynę i olej - oświadczył.
— Tak, wiem. Wszystko wyrównam jutro - zapewniłem. -
Bardzo mi przykro, że tak długo zwlekałem.
— Będę panu bardzo zobowiązany. - Przerwał na chwilę. -
Żałuję, panie Barber, lecz nie mogę udzielić panu dalszego
kredytu, dopóki nie wyrówna pan długu.
Wpadłem we wściekłość.
- Jeśli pan tak stawia sprawę, to mam pana w nosie! -
krzyknąłem.
Wyszedłem z warsztatu. W odległości półtora kilometra
od mego bungalowu znajdowała się stacja obsługi samochodów,
czynna przez całą noc. Kiedy Nina zaśnie, pójdę tam i wynajmę
wóz. Za wypożyczenie zapłacę pieniędzmi wziętymi z okupu.
Wyjmę tylko kilka banknotów.
Znajdowałem się już na długiej ulicy prowadzącej do
mego domu. W połowie drogi spostrzegłem na trotuarze po
przeciwnej stronie dwóch policjantów idących w moim kierunku.
Zatrzymali się przy posesji któregoś z moich sąsiadów, potem
jeden z policjantów otworzył furtkę i wszedł do ogrodu. Drugi
poszedł do domu stojącego obok.
A więc poszukiwania „dom po domu” dotarły do mojej
ulicy.
Z sercem ściśniętym z trwogi, przyspieszyłem kroku. Z
daleka zobaczyłem mój bungalow i stanąłem jak wryty.
Drzwi garażu, które zamknąłem w nocy na klucz, były
teraz otwarte na oścież!
Jeden z policjantów wyszedł z domu naprzeciwko i
przyglądał mi się z zainteresowaniem.
Opanowałem się i ruszyłem naprzód.
II
Wszedłem do ogrodu, ujrzałem Ninę stojącą z żołnierzami
obok packarda. Na odgłos moich kroków odwrócili się wszyscy
troje.
— To właśnie jest mój mąż - rzekła Nina.
— Dobry wieczór. Co się stało? - zapytałem.
Obydwaj żołnierze byli bardzo młodzi. Jeden z nich, krępy
blondyn, o różowej pulchnej twarzy, nudził się najwidoczniej na
potęgę i ginął z gorąca. Drugi, mały brunet, sprawiał wrażenie
człowieka upartego i nieżyczliwego. Zorientowałem się od razu,
że będzie to twardy orzech do zgryzienia.
- To pana wóz? - spytał brunet.
Nie odpowiedziałem mu i zwróciłem się do Niny:
— Ależ o co chodzi?
— Szukają porwanej dziewczyny - odparła Nina.
Sprawiała wrażenie mocno zdenerwowanej. - Kazali otworzyć
bagażnik.
Zdążyłem zaczerpnąć tchu. Czułem się tak zaszczuty, że
zapomniałem o strachu.
- Chyba nie sądzicie, że jest tam w środku? - zwróciłem
się do tego pyzatego i nawet udało mi się wybuchnąć śmiechem.
. Uśmiechnął się z zażenowaniem.-
— Nie, oczywiście, proszę pana - rzekł. - Powtarzam
Joe’mu...
— Czy zechce pan otworzyć bagażnik? - zapytał brunet. -
Dostałem rozkaz, żeby przeszukać wszystkie domy i wszystkie
samochody na tej ulicy i mam zamiar go wykonać.
— Powiedziałam mu już, że zgubiłam klucze - przerwała
Nina. - Prosiłam, żeby poczekał, Harry. Czeka już dłuższą chwilę.
— Bardzo żałuję - zwróciłem się do bruneta - ale ja też nie
mam kluczy. Zostawiłem je u ślusarza, żeby dorobić je dla mojej
żony.
Przyglądał mi się żywymi, podejrzliwymi oczami.
— Szkoda! - powiedział. - Mam rozkaz rewizji. Jeśli pan
nie ma klucza, wyważę zamek.
— Jutro rano będę miał klucze - usiłowałem rozpaczliwie
zachować normalny, swobodny ton. - Proszę przyjść jutro, z
chęcią otworzę panu bagażnik.
- Chodźmy, Joe! - odezwał się pyzaty. - Mamy jeszcze do
obejrzenia całą tę przeklętą ulicę, a robi się już późno.
Joe nie zwracał najmniejszej uwagi na jego słowa. Był
najwyraźniej zdecydowany odegrać swój numer.
— Zaraz wyważę zamek - powiedział. Poszedł w głąb
garażu i zaczął rozglądać się dokoła. Nagle podniósł dłuto.
— Hej! Powoli! - zasłoniłem sobą bagażnik. - Chyba nie
ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu?
Pokazałem mu moją legitymację prasową. Tamten spojrzał
na nią z daleka.
- No więc? - podniósł dłuto wściekłym gestem. - Gwiżdżę
na to kim pan jest. Dostałem rozkaz, żeby skontrolować wszystkie
wozy na tej ulicy. Wykonuję rozkaz.
Zwróciłem się do Niny.
- Tam naprzeciw jest policjant. Przyprowadź go.
Nina wybiegła z garażu.
- Gwiżdżę na gliny! - krzyczał Joe z wściekłością. – Zaraz
otworzę bagażnik! Niech się pan odsunie!
Nie cofnąłem się ani o milimetr.
- Chyba nie ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu! -
powtarzałem. - Otworzę bagażnik jutro, jak będę miał klucz, nie
wcześniej.
Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy jeden na drugiego. W
końcu odłożył dłuto.
— Dobrze, jeśli pan tak do tego podchodzi. Chodź tu,
Hank! Nie będziemy zwracać uwagi na tego głupca! Otworzymy
bagażnik!
— Ależ, Joe - rzekł pyzaty, zmieszany. - Nie rób awantur.
Poczekajmy na glinę.
— Wykonuję rozkaz - odparł Joe. - Usunie się pan, czy też
woli, abym mu pomógł? - zapytał z groźną miną.
- Niech no spróbuje mnie pan dotknąć! Pożałuje pan tego!
Joe zwrócił się do Hanka:
- Chodź, zabierzmy go stamtąd. Jeśli uszkodzimy faceta,
tym gorzej dla niego.
Zbliżał się do mnie, gdy Nina z policjantem pojawiła się
na ścieżce. Joe znieruchomiał widząc wysokiego, masywnego
policjanta wchodzącego do garażu.
— Co się tu dzieje? - spytał policjant.
— Chcę zobaczyć, co jest w tym bagażniku - tłumaczył
Joe. - Ten typ nie ma klucza. Otrzymałem rozkaz. Chcę wyważyć
zamek, ale on nie pozwala.
— Gdzie jest klucz? - zapytał policjant.
— U ślusarza - wyjaśniłem. - Kazałem dorobić klucze dla
mojej żony.
Patrzył na mnie, drapiąc grubym paluchem swą okrągłą
czaszkę.
- U jakiego ślusarza?
Przewidziałem to pytanie.
- Nie wiem. Dałem klucze sekretarce, żeby się tym zajęła.
- Pokazałem mu legitymację prasową. - Pracuję w dyrekcji policji.
Jutro rano będę miał klucz, wówczas chętnie otworzę bagażnik.
Nie ma tam nic w środku, ale jeśli to może uspokoić naszego
przyjaciela, jutro otworzę. Nie pozwolę wyważać zamka.
Policjant obejrzał legitymację, zmarszczył brwi i zwrócił
się do małego bruneta:
- Panie żołnierzu, nie warto robić tyle szumu. Znamy tego
pana. Dlaczego pan się tak tym przejmuje?
Joe wzruszył ramionami z miną bardziej agresywną niż
dotąd.
— Gwiżdżę na to, kim on jest! Otrzymałem rozkaz i chcę
go wykonać!
— Jeśli zniszczy pan zamek, trzeba będzie zapłacić.
- To dobrze, zapłacę. Ale go wyważę!
Policjant wzruszył ramionami i zwrócił się do mnie:
- Czy to panu odpowiada, panie Barber? Niech mu pan
pozwoli. Będzie musiał zapłacić za reperację.
Zabrakło mi tchu.
— Nie, wcale mi to nie odpowiada - rzekłem. - To stary
samochód. Może nie znajdę takiego zamka. W każdym razie
skrzynia biegów jest uszkodzona i wóz już od dwóch dni stoi w
garażu. Jeśli mi pan nie wierzy, niech go pan spróbuje ruszyć.
— Bez blagi! - krzyknął Joe. - Jak pan chce, żebym
uruchomił wóz bez klucza! Do diabła, niech się pan zabiera!Chcę
otworzyć bagażnik!
Chwycił dłuto.
Stałem dalej w tym samym miejscu.
- Załatwimy to - powiedziałem. - Zadzwonię do
porucznika Renicka. Jeśli każe, zgoda, pozwolę temu dzieciakowi
otworzyć.
Twarz policjanta rozjaśniła się.
- Dobra myśl, ale ja sam będę mówił z porucznikiem. Joe
z obrzydzeniem rzucił dłuto na ziemię.
- Ach, te gliny! - krzyknął głosem pełnym pogardy. -
Dobrze, trzymajcie się razem! Ale uprzedzam was, że zamelduję
o tym dowódcy mojej jednostki. Przysięgam, że to zrobię. Chodź,
Hank, zabierajmy się stąd!
Policjant, zmieszany, patrzył jak obaj żołnierze odchodzą
aleją.
— Ach, ci młodzi - rzekł zdenerwowany - kiedy wbiją
sobie coś do głowy, nie ma siły, żeby ich przekonać!
— Dziękuję panu - powiedziałem. - Serce by mnie bolało,
gdyby mi uszkodzili wóz.
- Świetnie to rozumiem. Do widzenia, panie Barber.
Ukłonił się Ninie i poszedł.
- Ach, nareszcie! - zawołała Nina. - On był wstrętny. Jak
go tylko zobaczyłam, czułam, że będziemy mieli przykrości.
Zasuwałem drzwi garażu.
- Lepiej zamknąć je na klucz - oświadczyłem. - On jest w
stanie wrócić tu po kryjomu.
Podała mi klucz, zamknąłem drzwi i poszliśmy razem do
domu.
— Co się dzieje, Harry? Oni myślą, że ta dziewczyna nie
żyje? Mówią tylko o niej - opowiadała Nina.
— Nie wiem. Daj mi whisky, dobrze? Ten cyrk trwa od
samego rana. Padam z nóg.
Zdjąłem marynarkę i rzuciłem na tapczan. Potem usiadłem
w fotelu i rozluźniłem krawat.
Nina przygotowała whisky z wodą.
— Co zrobimy z samochodem? - spytała.
— Trzeba poczekać. Nie możemy pozwolić sobie teraz na
naprawę skrzyni biegów.
Podała mi whisky.
— Chcesz papierosa?
— Tak. Zapalniczka jest w mojej marynarce.
Podeszła do tapczanu, włożyła rękę do kieszeni marynarki.
Jak mogłem być tak nieostrożny?! Miałem chyba zamroczenie
umysłu.
- Harry!
Ton jej głosu kazał mi nadstawić uszu.
Trzymała w ręku moje i swoje klucze do samochodu i
przyglądała mi się uważnie. Cała ślina wyschła mi w ustach. Jej
oczy spoczęły na mnie.
- Harry!
Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa, po
czym szklanka whisky wypadła mi z ręki i rozbiła się na
parkiecie.
Rozdział 10
Zegar na ścianie przy wejściu zaczął wybijać godzinę
dziewiątą. Jasny dźwięk zdawał się wypełniać cały pokój.
Wstałem, wpatrując się w resztki szkła i plamę whisky
rozlanej na podłodze.
— Posprzątam to - powiedziałem idąc w stronę drzwi.
— Harry...
Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiedziałem, że
jestem biały jak papier. Całą mą istotą owładnęło nieludzkie
oszołomienie. Na próżno starałem się rozpaczliwie znaleźć jakieś
wiarygodne kłamstwo.
Wziąłem z kuchni kawał grubego płótna i wszedłem do
przedpokoju wiodącego do salonu. Widziałem jak Nina naciska
klamkę drzwi wejściowych, próbując je otworzyć.
- Dokąd idziesz? - ryknąłem rzucając płótno.
Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była blada,
wykrzywiona. Oczy wydawały się ogromne.
- Do garażu.
Udało jej się otworzyć zatrzask, w chwili kiedy
przyskoczyłem, żeby ją zatrzymać.
— Nie pójdziesz! Oddaj mi klucze!
— Puść mnie.
Wyrwała mi się i oparła o mur, chowając ręce za siebie.
Pod białą bluzką jej piersi unosiła się w przyspieszonym
oddechu.
— Daj mi klucze!
— Nie!
Klucze były mi koniecznie potrzebne. Chwyciłem ją, ale
wyrwała mi się znowu i pobiegła do salonu. Szedłem za nią,
złapałem ją za przegub i okręciłem dokoła siebie.
- Harry! To boli!
Otworzyłem przemocą jej palce i zabrałem klucze.
Podczas tej szarpaniny potknęła się i upadła na kolana.
Puściłem ją i wyprostowałem się bez tchu. Wstydziłem się
bezgranicznie. Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach, zaczęła
płakać. Wsunąłem klucze do kieszeni.
- Nino, jestem zrozpaczony - z trudem wydobyłem z siebie
te słowa. - Nie chciałem cię skrzywdzić. Błagam, nie płacz.
Chciałem ją podnieść, ale dręczyły mnie takie wyrzuty
sumienia, że nie śmiałem jej dotknąć.
Przez dłuższą chwilę klęczała. Obserwowałem ją bez
ruchu. Potem powoli wstała trzymając się za przegub. Nasze oczy
spotkały się.
— Będzie najlepiej, jak powiesz mi całą prawdę. Co
zrobiłeś? - spytała.
— Nic nie zrobiłem. Nie myśl o tym. Wybacz, że
sprawiłem ci ból.
— Czy byłbyś łaskaw oddać mi klucze od samochodu?
Chcę otworzyć bagażnik.
— Nie, na miłość boską! Nino, zaczekaj! Mówię ci, nie
myśl już o tym. Nie rozumiesz? Nie trzeba o tym myśleć.
Wyciągnęła rękę.
— Daj mi klucze!
— Idiotko! - krzyknąłem zrozpaczony. - Nie wtrącaj się do
tego. Nie dam ci kluczy!
Nagłe usiadła nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Harry, co tam jest w bagażniku, że tak bardzo boisz się
mi go pokazać i nie pozwoliłeś żołnierzom zajrzeć do środka.
Chyba
nie
chcesz, abym myślała, że leży tam ta dziewczyna.
Twarz oblewał mi pot, drżałem jak liść.
— Słuchaj - rzekłem. - Spakujesz walizkę i pójdziesz do
hotelu. Tej nocy muszę być sam! Proszę cię, błagam, zrób to, o co
cię proszę, i nie stawiaj mi żadnych pytań!
— Och, Harry! - patrzyła teraz na mnie z przerażeniem. -
Powiedz, że to nieprawda! Nie mogę w to uwierzyć, Harry! Jej nie
ma tam w bagażniku?
— Dosyć tych pytań! - Zwinąłem dłonie w pięści i
uderzyłem jedną o drugą. - Spakuj walizkę! Idź stąd! Czy nie
widzisz, że i tak mam dość zmartwień? Nie chcę jeszcze do tego
wszystkiego niepokoić się o ciebie!
— Ona nie żyje? Musi już nie żyć. Ty ją zabiłeś?
Podszedłem do niej, chwyciłem ją za ramiona i zacząłem
nią potrząsać.
- Nie pytaj! Ty nic nie wiesz! Rozumiesz? Nic! A teraz idź
i wracaj dopiero jutro!
Uwolniła się i odsunęła ode mnie, trzymając ręce na
policzkach. Potem nagle jakby się odprężyła, ramiona jej opadły.
- Nie pójdę - powiedziała spokojnie. - Nie krzycz tak,
Harry, usiądź! Będziemy razem dźwigać to nieszczęście. A teraz,
błagam cię, opowiedz mi, co się stało.
- Chcesz, żebym cię wciągnął w to wszystko? -
krzyknąłem ze złością. - Czy nie możesz zrozumieć, że narażasz
się na wiele lat więzienia, jeśli będziesz cokolwiek wiedziała?
Naprawdę nie rozumiesz tego? Próbuję cię ocalić. Musisz stąd
odejść zaraz!
Patrzyła na mnie przez chwilę, później potrząsnęła głową.
— Ostatnim razem, kiedy miałeś kłopoty, trzymałeś mnie
z dala od tego, potraktowałeś mnie jak obcą. Tym razem to się nie
powtórzy. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
— Nie chcę twojej pomocy! - odparłem kipiąc ze złości. -
A teraz idź!
— Nie pójdę, Harry!
Podniosłem rękę, aby ją uderzyć w twarz, ale nie mogłem
się na to zdobyć. Ramię mi opadło. Zmieszany patrzyłem na nią.
Czułem się pokonany.
— Ty ją zabiłeś, Harry?
— Nie.
— Ale ona jest w bagażniku?
— Tak.
— Martwa?
— Tak.
Zadrżała, przez dłuższą chwilę słychać było tylko
rytmiczne tykanie zegara.
— Co chcesz zrobić? - spytała wreszcie.
— Chcę wynająć samochód i wywieźć ją do kopalni -
padłem znużony na fotel. - Mam pieniądze z okupu.
Nina wstała i przygotowała dwie szklanki. Podała mi i
sama wypiła. Potem usiadła na oparciu mojego fotela i położyła
dłoń na mojej ręce.
— Proszę cię, powiedz mi, jak to się stało, wszystko, od
samego początku.
— Jeśli policja mnie zamknie, Nino, i zorientuje się, że ty
wiesz o wszystkim, spędzisz dziesięć lat w więzieniu, może
więcej.
- No dobrze, nie myślmy o tym. - Dotknięcie jej palców,
muskających moją dłoń, uspokoiło mnie nieco. - Proszę cię,
zacznij od samego początku. Chcę wiedzieć, co się stało. Powiedz
mi wszystko.
Opowiedziałem jej wszystko, niczego nie opuszczając.
Wyznałem jej nawet, że spałem z Odette.
- Nie mogłem jej ciała zostawić w pawilonie... Wiozłem je
do kopalni i wtedy wysiadła skrzynia biegów.
Ręka Niny zamknęła się na mojej dłoni i ścisnęła ją
gorąco.
- Mój kochany biedaku! Musiałeś przeżyć potworne
chwile. Miałam wrażenie, że coś nie gra, ale nigdy nie
wyobrażałam sobie, że to może być coś tak strasznego...
Dziwna rzecz - uspokoiłem się, gdy podzieliłem się z nią
moją tajemnicą. Już się tak nie bałem. Mój umysł, sparaliżowany
dotąd strachem, stał się znów zdolny do analizowania sytuacji i
podjęcia jakichś decyzji.
- Teraz wiesz już wszystko - powiedziałem. - Nie mam
żadnego usprawiedliwienia. Zrobiłem to dla pieniędzy. Nie
miałem racji, ale na nic się nie zda, że zrozumiałem to teraz.
Gdybym poczekał trochę, otrzymałbym pracę i moglibyśmy być
szczęśliwi. Nie miałem cierpliwości i wpakowałem się w taką
paskudną historię. Musisz mnie opuścić, Nino. Mówię poważnie.
Jakoś sam wybrnę z tego. Nie chcę, żebyś była zamieszana w tę
aferę. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót i zaaresztują mnie, nie
zniosę myśli, że ty także jesteś skompromitowana. To by była
naprawdę ostatnia kropla, która przelałaby dzban goryczy. Nie
wolno ci się do tego mieszać. Nie rozumiesz tego?
Poklepała mnie po ramieniu, wstała i podeszła do okna.
Pozostała tam przez kilka sekund, obserwując ulicę pogrążoną w
ciemnościach, potem energicznie odwróciła się.
— Razem się tym zajmiemy. Szkoda dyskutować na ten
temat, Harry. Jak sądzisz - kiedy trzebają wywieźć, żeby było
najmniej niebezpiecznie?
— Między drugą a trzecią nad ranem... ale nie wtrącaj się
do tego.
- Chcę ci pomóc. Czy nie pomógłbyś mi, gdyby role były
od wrócone? Czy nie miałabym prawa sądzić, że nie kochasz
mnie, gdybyś mnie w takiej sytuacji zostawił?
Miała
rację,
oczywiście.
Wzruszyłem
bezradnie
ramionami.
- Dobrze. Zgoda, Nino, jestem w skrajnej rozpaczy. Byłem
szalony, że to zrobiłem. Z wdzięcznością przyjmę twoją pomoc.
Rzuciła mi się w ramiona. Staliśmy kilka chwil przytuleni
do siebie, potem odsunęła się.
- Czy to nie będzie zbyt ryzykowne, jeśli skorzystamy z
tych pieniędzy dla opłacenia samochodu?
— W walizce są banknoty o małych nominałach. Malroux
nie miał czasu zanotować numerów. Tak, możemy użyć te
pieniądze.
— Przede wszystkim musisz się chyba zająć wynajęciem
samochodu. Możesz go zostawić na ulicy. Kiedy będziesz już
gotów do działania, przyprowadzisz wóz do garażu.
— Tak.
Nie ruszyłem się z miejsca. Zagłębiony w fotelu
siedziałem wpatrzony w dywan. Muszę otworzyć bagażnik i
wyjąć walizkę. Na sama myśl, że zobaczę trupa Odette, zrobiło mi
się słabo.
— Powinieneś napić się jeszcze trochę whisky - radziła
Nina. Wyczuwała, co się ze mną dzieje.
— Nie. Jakoś to pójdzie. Gdzie jest latarka? - spytałem
wstając. Otworzyła szufladę i wyjęła małą latarkę.
— Pójdę z tobą.
— Nie. Muszę to zrobić sam.
Wziąłem latarkę i nie patrząc na Ninę podszedłem do
drzwi, otworzyłem je i wyszedłem w ciemność.
Dokoła panowała cisza. Naprzeciw mnie okna jakiegoś
bungalowu były oświetlone, ale dom mego najbliższego sąsiada
pogrążony był w ciemności. Zbliżyłem się do bramy i
popatrzyłem na szosę. Nigdzie żywej duszy. Serce omal nie
wyskoczyło mi z piersi, w ustach miałem przykry smak.
Podszedłem do garażu. Z trudem włożyłem klucz do
zamka. Kiedy otworzyłem drzwi, uderzył mnie, jeszcze słaby
wprawdzie, ale charakterystyczny zapach gnijącego ciała.
Znieruchomiałem, nękany mdłościami i panicznym lękiem.
Zamknąłem drzwi i zapaliłem latarkę. Po dłuższej chwili
zdobyłem się na odwagę i zbliżyłem się do bagażnika. Upłynęła
minuta, nim włożyłem klucz do zamka.
Wyprostowałem się. Twarz miałem zlaną potem, oddech
krótki, nieregularny, serce waliło mi jak młot. Nie mogłem zdobyć
się na podniesienie pokrywy bagażnika.
Wreszcie zdecydowałem się.
Drżącą ręką trzymałem latarkę. Światło padało na
skromną, biało-niebieską sukienkę, na długie kształtne nogi i małe
stopy w pantofelkach, oparte o koło zapasowe.
Walizka leżała obok zwłok. Chwyciłem ją i zatrzasnąłem
bagażnik.
Żółć napłynęła mi do ust, z trudem walczyłem z
gwałtownymi mdłościami. Drżałem od stóp do głów. Udało mi się
w końcu opanować, zmusiłem się do zamknięcia bagażnika na
klucz. Następnie zabezpieczyłem drzwi od garażu i pobiegłem do
domu.
Nina czekała na mnie. Strach widniał na jej twarzy. Nagle
wydała mi się stara i drobniejsza niż zwykle.
Położyłem walizkę na stole.
- Napiję się teraz - powiedziałem ochrypłym głosem.
Szklaneczka whisky stała już przygotowana. Alkohol
pokrzepił mnie. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem twarz.
- Spokojnie, kochany - rzekła Nina łagodnym głosem.
- Jakoś to przejdzie.
Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się głęboko.
— Ja otworzę - powiedziała Nina zbliżając się do walizki.
— Nie! Nie dotykaj jej. Nie wolno zostawić odcisków!
Wziąłem walizkę. Miała proste zamknięcie. Trzeba było tylko
nacisnąć zamek, żeby otworzyć go. Podniosłem wieczko i
wysypałem zawartość na stół.
Spodziewałem się, że strumień banknotów wypadnie na
stół, że będę upajał się widokiem stosu pieniędzy. Zamiast nich
stół zasłała kupa gazet. Starych gazet, niektóre z nich były nawet
brudne. Pieniędzy ani śladu!
II
Ninie wyrwał się stłumiony okrzyk rozczarowania.
Byłem zbyt oszołomiony, żeby wykonać najmniejszy ruch.
Wpatrywałem się w gazety, nie wierząc własnym oczom.
Nagle doznałem uczucia, jakby mnie ktoś zdzielił pałką po
głowie. Ujrzałem całą prawdę: Nie ma pieniędzy... nie będę mógł
wynająć samochodu.
- Jesteśmy skończeni - rzekłem patrząc na Ninę z
rozpaczą. - Jesteśmy naprawdę skończeni.
Nina przerzucała gazety, jakby spodziewała się, że odkryje
jakieś pieniądze pomiędzy papierami, potem spojrzała na mnie
bezradnie.
— Co się stało? Czy ktoś je ukradł?
— Nie. Nie spuszczałem walizki z oczu, aż do chwili kiedy
wrzuciłem ją do bagażnika.
— Ale gdzie mogą być te pieniądze? Sądzisz, że Malroux
nie miał zamiaru zapłacić?
— Jestem pewien, że tak nie było. Pieniądze nie mają dla
niego żadnego znaczenia. Wiedział, że pozwalając sobie na taki
kawał, naraża życie córki na niebezpieczeństwo.
Przypomniałem sobie nagle walizkę, którą Renick kazał
mi sfotografować.
— Malroux miał dwie identyczne walizki. Zapewne w
jednej był okup, w drugiej stare gazety. Ktoś musiał zamienić
walizki w chwili, kiedy Malroux wyjeżdżał z domu.
— Ale kto mógł to zrobić?
— Oczywiście Rhea! To jasne jak słońce. Byłem
zdziwiony, że okazuje mi tyle zaufania i powierza mi wszystkie
pieniądze. W mojej głupocie myślałem, że nie ma innego wyjścia.
Co za błąd! Przygotowała walizkę z gazetami i czekała, aż zdarzy
się okazja do zamienienia walizek. Nigdy nie miała zamiaru
dzielić się ze mną czy z Odette. Dlatego nie przyszła do pawilonu.
Nie było już po co. Zagarnęła skarb, zanim Malroux opuścił dom!
Ryzykowałem moją skórę dla paczki papierzysków! Założę się, że
nigdy nie miała zamiaru dać mi obiecanych pięćdziesięciu tysięcy.
Postanowiła wystrychnąć mnie na dudka, i to jej się udało.
— Co teraz zrobimy, Harry? - spytała Nina spokojnie. Na
to pytanie zerwałem się jednym susem.
— Co robić? Bez samochodu jesteśmy zgubieni!
— Są dziesiątki wozów, które przez całą noc stoją na ulicy
lub na bulwarze. Nic prostszego jak wziąć jeden z nich!
— Ukraść?
— Nie, pożyczyć - poprawiła mnie Nina stanowczym
głosem.
- Przyprowadzimy wóz tutaj, włożymy do środka
dziewczynę, potem pojedziemy trochę dalej i zostawimy go na
drodze. Właściciel zgłosi kradzież wozu, policja odnajdzie
samochód i dziewczynę. – Chwyciła mnie za rękę. - Nie mogę się
pogodzić z myślą, że porzucisz ją w kopalni, Harry. Trzeba, żeby
ją znaleźli, i to szybko.
Zawahałem się, ale zdawałem sobie sprawę ze słuszności
jej rozumowania.
- To ryzykowne, ale masz słuszność. Nie ma innego
wyjścia.
- Popatrzyłem na zegarek, jedenasta minęła. - Pójdę
zobaczyć, czy uda mi się znaleźć nie zamknięty samochód.
— Pójdę z tobą.
— Zgoda.
Włożyłem gazety do walizki, walizkę do szafy, po czym
wyszliśmy z domu. Trzymając się pod ramię, szliśmy spokojnie
ulicą jak zwyczajna para korzystająca ze spaceru przed udaniem
się na spoczynek.
Przyszliśmy na bulwar równoległy do naszej ulicy.
Wzdłuż chodnika stały liczne samochody, po jednej i po drugiej
stronie szosy. Kiedy przechodziliśmy obok starego forda,
zatrzymaliśmy się oboje rówocześnie.
- Ten by się nadawał - powiedziałem.
Nina skinęła głową. Rozejrzawszy się na wszystkie strony,
otworzyła torebkę i wyjęła rękawiczki.
- Pozwól, że ja to zrobię - powiedziała. Oparła się o wóz,
włożyła rękawiczki. - Obejmij mnie, Harry. Udawajmy parę
zakochanych. Zobaczę, czy drzwi są zamknięte.
Objąłem ją.
Gdyby przypadkiem ktoś patrzył przez okno z okolicznych
domów, ujrzałby mężczyznę i kobietę objętych czule - codzienny
widok na każdej ulicy.
- Drzwi są otwarte - oświadczyła Nina.
Odsunąłem się od niej i obejrzałem dokładnie dom,
naprzeciw którego stał ford. Mieszkania na górze były oświetlone,
ale okna na pierwszym piętrze były ciemne.
Nina otworzyła drzwi, wślizgnęła się za kierownicę i
zatrzasnęła drzwi. Zapaliłem papierosa, rozglądając się uważnie.
Stałem na czatach.
Niemal natychmiast wysiadła.
— Jest na chodzie - powiedziała biorąc mnie pod ramię i
oddalając się stamtąd. - Wóz nie jest zablokowany.
— Nic nie można zrobić przed pierwszą - odparłem. -
Wróćmy lepiej do domu.
— Przejdźmy się. Nie mam ochoty czekać w domu.
Świetnie ją rozumiałem. Wolnym krokiem poszliśmy w
stronę morza. Plaża była pusta. Siedząc na nabrzeżu
wpatrywaliśmy się w dalekie światła Palm City na przeciwległym
brzegu.
- Harry, jesteś pewien, że ta dziewczyna została
zamordowana?
- spytała Nina po chwili. - Może popełniła samobójstwo?
— Niemożliwe. Została uduszona. Nie, to było na pewno
morderstwo.
— Kto mógł to zrobić?
— Nad tym właśnie zastanawiałem się bez przerwy. Jeśli
tego nie zrobił jakiś sadysta, który widział, że wchodzi sama do
pawilonu
- mogę się założyć, że inspiratorką tej zbrodni była Rhea -
ona jedna była zainteresowana.
I powtórzyłem Ninie wszystko, czego dowiedziałem się od
Tima Cowleya o prawie spadkowym we Francji.
- Gdyby Odette żyła, otrzymałaby automatycznie połowę
ogromnego majątku swego ojca. Malroux według opinii lekarzy
skazany jest na śmierć. Odette zmarła w momencie bardzo
dogodnym dla Rhei, ale trudno mi wyobrazić sobie; że zrobiła to
własnymi rękami. Jestem pewien, że jej alibi - była chora i zażyła
środek uspokajający-jest nie do podważenia. Posiada zbyt dużo
sprytu, żeby potknąć się z powodu fałszywego alibi. Wcześniej
czy później Renick dowie się, że Odette miała odziedziczyć
połowę majątku. Jeśli wpadnie na to, że porwanie było jedynie
inscenizacją, poszukiwania motywu zbrodni doprowadzą go do
Rhei. Jest dość cwana, aby domyślać się tego.
- Harry, ona musi mieć kochanka. Nie chcesz mi chyba
wmówić, że kobieta taka jak ona zdecydowałaby się żyć z chorym
starcem. Widziałam jej zdjęcia. Jestem pewna, że ma kochanka.
Miała rację, oczywiście. Dziwiło mnie, że nie pomyślałem
wcześniej o tej ewentualności.
- Pozwól, że się przez moment zastanowię. Podsunęłaś mi
pewną myśl - zapaliłem papierosa, wzburzony. - Przypuśćmy, że
ma kochanka - podjąłem po chwili. - Rhea wtajemnicza go, że po
śmierci Malroux Odette odziedziczy połowę fortuny. Kochanek
uważa, że byłoby lepiej, gdyby oni obydwoje zagarnęli wszystko.
Ani jedno, ani drugie nie chce wziąć na siebie ryzyka
zamordowania Odette. Szukają więc kozła ofiarnego i wybór pada
na mnie. Porwanie było po prostu pretekstem. Wpadłem w
pułapkę i Odette również. Dlaczego Odette? Zastanawiam się nad
tym, w każdym razie dała się nabrać. Rhea i jej amant idą na
pewniaka. Jeśli się nie uda, ja wypiję całe piwo. Im dłużej się
zastanawiam, tym bardziej dochodzę do przekonania, że masz
rację.
Za
tym
kryje
się
mężczyzna
- i to on zamordował Odette.
Rozmawialiśmy jeszcze z godzinę, snując najrozmaitsze
przypuszczenia. Usiłowaliśmy stworzyć sobie jakiś plan działania,
ale bez najmniejszego rezultatu. Przez cały czas myśleliśmy o
tym, że zbliża się moment, gdy będziemy musieli ukraść
samochód i przenieść zwłoki Odette. Ta perspektywa
przejmowała grozą nas oboje.
W dali jakiś zegar wybił godzinę pierwszą. Nina spojrzała
na mnie.
- Może już trzeba zabrać się do tego, nie sądzisz?
W drodze powrotnej oboje nie powiedzieliśmy ani słowa.
Szliśmy, trzymając się za ręce. Nie mieliśmy nic do powiedzenia.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak przerażające czeka nas
zadanie.
Ulica, przy której mieszkamy, była już całkiem pusta.
Zgaszono telewizory, sąsiednie domy pogrążone były w mroku.
Byliśmy sami w małym światku dzielnicy podmiejskiej.
Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu Pacific Avenue i
Pacific Boule-vard.
- Poszukajmy wozu - powiedziałem.
Ciągnąłem Ninę wzdłuż bulwaru, aż do starego forda. W
żadnym domu nie paliło się światło. Nie wahając się ani przez
chwilę, Nina wśliznęła się za kierownicę i uruchomiła silnik.
Usiadłem obok niej, uważając bacznie, żeby niczego nie dotknąć.
Pojechała na naszą ulicę i zatrzymała się przed bungalowem.
Wysiadłem, by otworzyć bramę i drzwi garażu. Nina włączyła
wsteczny bieg i wjechała w aleję. Kiedy zderzak forda dotknął
packarda, wyłączyła silnik i podeszła do mnie. Obydwoje
wbiliśmy wzrok w bagażnik. Nadeszła chwila działania.
— Idź, poczekaj na mnie w domu - powiedziałem.
— Chcę ci pomóc, Harry - wyjąkała.
Objąłem ją i przycisnąłem do piersi. Zdawałem sobie
sprawę, jak wielki strach musiała przezwyciężyć, żeby mi to
zaproponować.
— Sam się tym zajmę. Zostaw mnie.
— Będę czuwała przy bramie, na wszelki wypadek...
Podeszła do ogrodzenia i rozejrzała się na wszystkie strony.
Wszedłem do garażu, wziąłem dłuto i podważyłem klapę
bagażnika forda. Po chwili uniosłem ją.
Następnie otworzyłem bagażnik packarda.
Zegar w oddali wybił kwadrans po pierwszej.
Udało mi się nie bez trudu wydobyć zwłoki i przenieść je
do skradzionego wozu. Ta makabryczna czynność przejęła mnie
grozą i pozostanie mi w pamięci na całe życie.
Nina stała na czatach, a ja wszedłem do domu, zabrałem
walizkę, położyłem ją przy zwłokach i zamknąłem bagażnik.
- Jedźmy! - powiedziałem do Niny.
Wsiedliśmy do wozu. Opierała się o mnie. Czułem, że cała
drży. Zatrzymałem się na skraju bulwaru. Tam zostawiliśmy
forda. Bez słowa wróciliśmy pieszo do domu. Nie spotkaliśmy
nikogo.-
Zamykałem drzwi wejściowe, kiedy Nina ze zdławionym
krzykiem padła zemdlona na podłogę.
Rozdział 11
Zwłoki Odette znaleziono nazajutrz rano około dziesiątej.
Siedziałem w biurze i czekałem z trwogą na dzwonek
telefonu.
Ostatnia noc była makabryczna. Kiedy Nina wróciła do
przytomności, zdradzała objawy załamania psychicznego.
Sprawiło mi to mnóstwo kłopotów. W końcu dałem jej dwie
pastylki nasenne. Widząc, że leży pogrążona w głębokim śnie,
udałem się do garażu, żeby wyjąć z bagażnika walizkę z rzeczami
Odette. Obejrzałem wszystkie zakamarki bardzo dokładnie, czy
nie został jakiś ślad po Odette, na wypadek, gdyby żołnierze
wrócili i chcieli sprawdzić zawartość bagażnika. Wyczyściłem
nawet wnętrze odkurzaczem.
Zaniosłem walizkę do piwnicy i rozpaliłem piec
centralnego ogrzewania. W walizce leżała czerwona suknia, którą
Odette miała na sobie u „Piratów”, ruda peruka, biały płaszcz
plastykowy i neseserek z drobiazgami toaletowymi. Spaliłem
wszystko wraz z walizką.
Nie spałem niemal przez całą noc i nazajutrz rano, kiedy
szedłem do pracy, byłem w opłakanym stanie. Nina sprawiała
wrażenie chorej. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dręczył nas
strach. Wiedzieliśmy przecież, że lada chwila odnajdą ciało.
Nie mogłem pracować. Siedziałem przy biurku przed
otwartą teczką, paliłem papierosa za papierosem, czekając na
dzwonek telefonu.
Kiedy odezwał się wreszcie, moja ręka tak drżała, że
słuchawka omal nie wypadła mi z dłoni.
-
Znaleziono
ją! - krzyczał Renick ogromnie
podekscytowany.
- Jest w dyrekcji policji. Przychodź natychmiast. Ja zaraz
także tam przyjadę.
Spotkałem go w towarzystwie komisarza Barty’ego. Stali
w hallu przed windą. Barty z niecierpliwością wciskał guzik.
- Nie żyje - powiedział Renick, kiedy podszedłem do nich.
- Została zamordowana. Zaleziono ją w bagażniku
skradzionego samochodu, zaparkowanego przy Pacific Boulevard.
Z hallu przeszliśmy wprost na dziedziniec dyrekcji policji.
Stał tam ford otoczony czterema lub pięcioma inspektorami w
cywilu, którzy obserwowali pracę fotografa. Odwróciłem wzrok,
kiedy Renick oglądał wnętrze bagażnika.
- Niech lekarz sądowy zbada ciało, jak tylko fotograf
skończy swoją robotę - powiedział do jednego z inspektorów. -
Reszta niech obejrzy wóz, każdy kącik, centymetr po centymetrze.
- Nagle pochylił się nad bagażnikiem. - Hej! A to co? Wygląda jak
walizka z okupem.
Sięgnął po chustkę do nosa, chwycił przez nią rączkę
walizki i podniósł ją do góry.
- Chyba nie przypuszczacie, że są tam pieniądze? Jaka
ciężka!
- Położył walizkę, otworzył ją. Reszta policjantów
stłoczyła się wokół niego. - Wypchana gazetami!
Podniósł oczy i spojrzał na Barty’ego.
— Na miłość boską, co to znaczy?
— Niech pan zwróci uwagę na suknię - powiedział Barty. -
Barman w „Piratach” twierdzi, że była w czerwonej i w białym
plastykowym płaszczu. Przebrała się!
Miałem przeczucie, że narażam się na ryzyko, zostawiając
ją w sukni białoniebieskiej, lecz za nic na świecie nie odważyłbym
się rozebrać trupa i zmienić suknię. To było ponad moje siły.
- Skąd się wzięła ta suknia? - spytał Renick zaintrygowany.
- Słuchaj, Harry, weź samochód i jedź do Malroux. Spytaj
jego żonę, czy Odette miała taką suknię jak ta i przyprowadź
kogoś dla zidentyfikowania zwłok.
Spojrzałem na niego uważnie.
— Chcesz, żebym się zobaczył z panią Malroux?
— Tak, oczywiście - odparł Renick z niecierpliwością - i
przekaż staremu nowinę. Przyślij O’Reilly’ego dla rozpoznania
denatki. Nie chcemy, żeby ją widział Malroux. Gdyby nalegał,
uprzedź go, że widok jest bardzo smutny. W każdym razie
dowiedz się o suknię, to bardzo ważne.
— Dobrze - odparłem.
Odprężyłem się nieco na myśl, że oddalę się od forda z
jego makabryczną zawartością. Wsiadłem do samochodu
policyjnego i wyjechałem z dziedzińca. Teraz będę miał
przynajmniej okazję do porozmawiania z Rheą. Renick dowie się
z łatwością, skąd się wzięła białoniebieska suknia. Rhea sama ją
kupiła. Będzie to dla niego największą niespodzianką.
W dziesięć minut później zatrzymałem wóz przed
rezydencją Mal-roux. Pobiegłem schodami do góry i
zadzwoniłem.
Drzwi otworzył kamerdyner.
- Jestem z dyrekcji policji - oświadczyłem. - Czy mogę
zobaczyć się z panem Malroux?
Kamerdyner cofnął się, żeby mnie przepuścić.
— Pan Malroux dzisiaj czuje się bardzo źle. Leży jeszcze
w łóżku. Wolałbym mu nie przeszkadzać.
— A więc proszę zawiadomić panią Malroux... To bardzo
ważne.
— Zechce pan łaskawie poczekać...
Wyszedł na korytarz. Odczekałem chwilę, potem cicho, na
palcach, poszedłem za nim. Pchnął szklane drzwi i wyszedł na
patio, gdzie na kanapce plażowej leżała Rhea. Miała na sobie
białoniebieską bluzkę sportową i białe spodnie. Wydawała mi się
zdumiewająco piękna i spokojna, ozłocona promieniami słońca.
Czytała gazetę, na dźwięk kroków kamerdynera podniosła oczy.
Nie zostawiłem mu czasu i zanim zdołał mnie zameldować,
wszedłem na patio.
Rhea ujrzawszy mnie drgnęła, zaskoczona. Zmarszczyła
brwi, zasłoniła oczy powiekami i przybrała obojętny wyraz
twarzy.
- Co się stało? - spytała kamerdynera. Kiedy się odwrócił,
zbliżyłem się do niej.
- Przychodzę z polecenie dyrektora policji. Żałuję, że
przeszkadzam, ale sprawa jest ważna.
Rhea ruchem ręki odprawiła kamerdynera. Czekaliśmy w
milczeniu, aż zamknie za sobą drzwi. Chwyciłem krzesło i
usiadłem.
- Dzień dobry - powiedziałem. - Czy pani sobie mnie
przypomina? Przechyliła się w tył, sięgając po papierosa. Jej
ruchy były całkowicie opanowane.
— Czy to konieczne, żebym sobie pana przypomniała? -
odparła unosząc brwi do góry. - Czego pan sobie życzy?
— Odnaleziono Odette - powiedziałem - ale nie w
pawilonie, który pani przeznaczyła na ten cel. Leżała w bagażniku
skradzionego wozu.
Strzepnęła do popielniczki popiół z papierosa.
— Och! Ona nie żyje?
— Pani doskonale wie, że nie żyje!
— Pokłóciliście przy podziale łupu? Ależ panie Barber, nie
musiał jej pan zabijać?
Jej bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi.
— Nie wykręci się pani tak łatwo. Pani jest
odpowiedzialna za jej śmierć i dobrze o tym wie!
— Doprawdy? - znów uniosła brwi do góry. - Tylko pan
mógł to zrobić.
— Niech się pani nie łudzi. Tylko pani miała motyw. Po
śmierci męża połowę majątku otrzymałaby jego córka. O wiele
lepiej jest zagarnąć wszystko, prawda?
— Oczywiście - uśmiechnęła się. - Ale tak się złożyło, że
to pan organizował porwanie. Tak się złożyło, że to pan miał się z
nią spotkać w pawilonie. Leżałam w łóżku, kiedy umarła, i mogę
to udowodnić.
— Jeśli mnie zamkną, panią spotka to samo.
— Doprawdy?
— Przypuszczam, że łatwiej mnie uwierzą niż panu. Nie
sądzę, żeby policja dała wiarę zeznaniom byłego więźnia!
- Słusznie, ale proszę sobie wyobrazić, że zrozumiałem to
od samego początku. Zastosowałem środki ostrożności. Ukryłem
magnetofon w pawilonie. Wszystkie nasze rozmowy na temat
porwania są utrwalone na taśmie. I jeśli pani sobie wyobraża, że
potrafi uniknąć odpowiedzialności, popełnia pani poważny błąd.
Zamarła, oczy wlepiła we mnie.
— Magnetofon?
— Jak
najbardziej.
Cała
nasza
rozmowa
jest
zarejestrowana. Pani miała motyw. Może mnie poślą do komory
gazowej, ale pani zarobi co najmniej dwadzieścia lat.
Tym razem zadałem jej mocny cios. Maska obojętności
opadła nagle z jej twarzy. Zbladła, zacisnęła zęby. Wyglądała,
jakby przybyło jej dziesięć lat.
— Pan kłamie! - krzyknęła z wściekłością.
— Tak pani myśli? Jeśli wpadnę, pani wpadnie także. Nie
była pani tak przebiegła, jak się pani zdawało. Teraz powinna pani
marzyć tylko o jednym, żeby mnie nie aresztowali.
— A więc nie jest pan takim idiotą, jak myślałam.
Zobaczymy, jak się to ułoży.
— Istotnie, zobaczymy.
Nagle szklane drzwi zakołysały się. Spojrzałem za siebie.
Wysoki mężczyzna, świetnie zbudowany, w eleganckim
mundurze szofera, stanął na progu - prawdopodobnie O’Reilly,
eks-policjant. Przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zaskoczyło
mnie, że był mniej więcej w tym samym wieku co ja. Włosy
blond, o rudawym odcieniu, nosił ścięte na jeża. Mocno mięsista
twarz była piękna, ale pospolita. Myszkujące szare oczy miały
przenikliwe spojrzenie, charakterystyczne dla pracowników
policji.
- Samochód czeka na panią - zaanonsował.
- Nie wychodzę dziś - oświadczyła Rhea wstając. – Mister
Malroux bardzo źle się czuje.
Podeszła do szklanych drzwi.
- Pani Malroux... - powiedziałem.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie.
- Kiedy znaleziono zwłoki miss Malroux, miała na sobie
białoniebieską sukienkę z taniutkiej tkaniny. Przypomina pani
sobie zapewne, że wyszła z domu w czerwonej sukni. Porucznik
Renick prosił mnie, abym się dowiedział, czy pani wie, skąd
miała tę sukienkę.
Myślałem, że tym pytaniem wprawię ją w zakłopotanie,
ale pozostała nie przenikniona.
- Oczywiście - odparła. - Osobiście kupiłam jej tę suknię.
Zostawiała ją w samochodzie i wkładała przed pójściem na plażę.
Może pan to przekazać porucznikowi.
Odwróciła się i wyszła, a O’Reilly przytrzymał jej drzwi.
Nagle zrobiło mi się przykro, ogarnął mnie niepokój. Jeśli
mogła odpowiedzieć tak spokojnie na tego rodzaju pytanie, czy
nie zachodzi obawa, że potrafi wyjść z tej afery obronną ręką,
mimo taśm magnetofonowych? Może przyznać się, że była
wmieszana w porwanie, ale nie znaczy to jeszcze, że ma coś
wspólnego z morderstwem.
- Pan Barber, prawda? - spytał O’Reilly. Jego głos przejął
mnie drżeniem. - Porucznik opowiadał mi o panu. A więc
znaleziono ją?
„Uważaj - mówiłem sobie. - To eks-glina. Potrafi
wywęszyć najmniejszy podejrzany szczegół i oczywiście
wszystko przekaże Renickowi”.
- Tak, znaleziono ją. Renick chciałby, żeby pan przyszedł
zidentyfikować zwłoki.
O’Reilly skrzywił się.
— Stary może iść.
— Dziewczyna nie żyje od dwóch dni, była zamknięta w
bagażniku. Renick uważa, że lepiej, aby jej Malroux nie widział.
— Dobrze, zgoda. - Jego szare oczy spoczęły na mnie. -
Czy znaleziono okup?
— Nie, jeszcze nie.
— Mówiłem porucznikowi: „Jeśli znajdziecie okup,
znajdziecie mordercę”. O to tylko chodzi.
— Czekają na nas, chodźmy.
— Muszę powiedzieć staremu, dokąd idę. To nie potrwa
długo - Oddalił się, ale nagle stanął.
— Czy podejrzewają kogoś? Nie domyślają się, kto ją
udusił? Czy zdjęcie umieszczone we wczorajszych gazetach dało
jakieś rezultaty?
Wymierzył mi cios w samo serce. Zapomniałem zupełnie
o zdjęciu.
— Nie.
— Porucznik to sprytna sztuka. Na pewno potrafi wyjaśnić
tę sprawę. Pracowaliśmy kiedyś razem. On zna swój zawód.
Patrzyłem jak się oddala, wyjąłem papierosa. Zapalałem
go właśnie, gdy nagle wstrząsnął mną dreszcz. „Czy podejrzewają
kogoś? Nie domyślają się, kto ją udusił?”
Nie powiedziałem nikomu, ani Rhei, ani jemu, w jaki
sposób zginęła Odette. Dopiero niedawno odkryto ciało. Nawet
prasa nie została jeszcze poinformowana. Skąd O’Reilly wiedział,
że została uduszona?
Papieros wypadł mi z ręki.
A więc to on! Kochanek! Eks-glina, zaufany Renicka,
mający możliwość dowiedzenia się o wszystkim, co się dzieje.
Żył w tym samym domu, w odległości kilku metrów od sypialni
Rhei.
A więc to był O’Reilly! Jakże inaczej mógł wiedzieć, że
Odette została uduszona. Jasne - to on jest mordercą!
II
W pięć czy sześć minut później O’Reilly przyszedł do
mnie na patio.
Przez ten czas otrząsnąłem się z szoku, jakim dla mnie
było to odkrycie i zastanowiłem się uważniej nad moją hipotezą.
O’Reilly wydawał mi się zdolny do dokonania tego czynu.
Postanowiłem być rozsądny, nie zdradzać się niczym, że jego błąd
nie uszedł mojej uwagi i wzbudził moje podejrzenia. Rhea
ostrzegła go już pewnie, że nasze rozmowy są zarejestrowane na
taśmie magnetofonowej. Na pewno było to dla niego mocnym
wstrząsem, tak jak dla Rhei, ale nie będzie czuł się zbytnio
skompromitowany. Muszę wyplątać się z tego i oskarżyć go o
zamordowanie Odette, zanim policja obarczy mnie tą zbrodnią.
Zbliżał się do mnie krokiem miękkim, bezszelestnym, jak
bokser. Z trudem tylko udało mi się zachować spokojny wyraz
twarzy.
— W porządku?
— Tak.
Jeśli znał tajemnicę taśm magnetofonowych, nic w jego
zachowaniu na to nie wskazywało. Był tylko nieco zamyślony.
Wyszliśmy razem z willi i wsiedliśmy do wozu
policyjnego.
- Czy mister Malroux został powiadomiony? - spytałem
siadając za kierownicą.
— Tak. - Zajął miejsce obok mnie. - To ciężki cios dla
niego... Jedyna córka!
— Pani Malroux całkiem dobrze zniosła to nieszczęście -
mówiłem zjeżdżając aleją. - Czy lubiły się z tą młodą
dziewczyną?
— Żyły bardzo dobrze ze sobą - odparł O’Reilly, może
nieco zbyt oschłym głosem. - Ale ona nie jest wylewna.
Demonstracja uczuć to nie w jej stylu.
Postanowiłem obrócić nóż w ranie.
- Porucznik opowiadał, że pani Malroux odziedziczy cały
majątek swego męża. Z jej punktu widzenia, śmierć dziewczyny
nastąpiła w odpowiednim momencie.
Poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Widziałem jak
drży jego potężne, muskularne ciało. Nie miałem odwagi spojrzeć
mu w oczy.
- Myślę, że chyba było dosyć dla nich dwóch - mruknął.
Może był to efekt mojej fantazji, lecz zdawało mi się, że w jego
głosie wyczułem niepokój.
- Istnieją kobiety, które nigdy nie zadowalają się połową.
Pani Malroux wygląda na taką, która nie chciałaby się z nikim
dzielić.
Czułem, że bada mnie wzrokiem. Patrzyłem prosto przed
siebie.
— Czy tak samo myśli porucznik?
— Nie pytałem go o to.
Milczeliśmy przez chwilę, po czym mówił dalej:
- Opublikowanie tego zdjęcia było naprawdę genialnym
pomysłem. Typ z fotografii podobny jest do pana jak dwie krople
wody.
Ten kontratak nie zdenerwował mnie.
- To jestem ja - odparłem. - Zdobyliśmy rysopis
człowieka, którego widziano w towarzystwie małej Malroux u
„Piratów”. Był mniej więcej tego wzrostu i tuszy co ja.
Zaofiarowałem się, żeby pozować do zdjęcia.
Nie nalegał więcej.
- Prawdę mówiąc, pan również ma podobną sylwetkę.
Na tę uwagę także nie zareagował.
Jechaliśmy chwilę w milczeniu.
- Znaleziono walizkę - powiedziałem. - Była zamknięta
wraz z ciałem w bagażniku.
Potężne, kwadratowe dłonie O’Reilly’ego spoczywały na
jego kolanach. Zauważyłem, że lekko drgnęły.
— Odzyskano okup?
— Tego nie powiedziałem. Znaleziono walizkę wypchaną
starymi gazetami. Czy wiedział pan, że istniały dwie identyczne
walizki?
Znów poczułem jego wzrok na sobie.
— Tak.
— Wie pan, co myślę? Ktoś musiał zamienić walizki,
zanim Malroux opuścił willę, żeby zawieźć okup. To nie było
zbyt wielką sztuką.
Tym razem trafiłem w dziesiątkę. Papieros wypadł mu z
ręki.
- Do czego pan zmierza? Kto mógł dokonać zamiany?
W jego głosie nagle zabrzmiał gniew. Schylił się, żeby
podnieść papierosa i wyrzucił go przez okno.
- Och! To moja czysto osobista hipoteza! Według mnie,
oto jak wyglądał przebieg wydarzeń: dziewczyna została
porwana. Stary przygotował pieniądze na okup. Jego żona nagle
doznała olśnienia. Jeśli wyprowadzi w pole porywaczy, zabiją
dziewczynę. Po śmierci córki pani Malroux będzie jedyną
spadkobierczynią. Wypycha więc gazetami drugą walizkę i
zamienia je tuż przed wyjazdem Malroux w celu złożenia okupu.
W ten sposób zagarnia pięćset tysięcy dolarów kieszonkowego, a
po śmierci męża zainkasuje jego wszystkie miliony.
Siedział bez ruchu przez chwilę, po czym zapytał
szorstkim, zdławionym głosem:
— Czy porucznik tak właśnie myśli?
— Jeszcze z nim nie rozmawiałem. To jest moja hipoteza.
— Bez blagi? - odwrócił się i zaszczycił mnie wściekłym
spojrzeniem. - Dam panu radę: niech się pan nie daje ponosić
swojej fantazji. Ci ludzie mają długie ręce. Jeśli będzie pan
rozsiewał takie plotki bez najmniejszego uzasadnienia, może pan
spodziewać się najgorszych konsekwencji.
— Wiem o tym - odparłem. - To są po prostu
przypuszczenia. Ale co pan o tym myśli?
— To głupota! - krzyknął z wściekłą miną. - Pani Malroux
nigdy nie zrobiłaby nic podobnego!
- Ach tak? Doprawdy, wierzę panu na słowo. Pan ją zna
lepiej niż ja.
Kiedy wjeżdżałem na dziedziniec dyrekcji policji, nie
potrafił wciąż znaleźć odpowiedzi, żeby mi zatkać gębę.
Zatrzymałem wóz i wysiadłem.
Udaliśmy się razem do kostnicy. Puściłem O’Reilly’ego
przodem.
Renick i Barty siedzieli na jednym ze stołów, dyskutując z
ożywieniem. W kącie na innym stole leżało ciało nakryte płótnem.
O’Reilly uścisnął
rękę Renicka i skinął głową
komisarzowi Barty’emu.
- A więc znaleźliście ją? - spytał.
Obserwowałem zachowanie O’Reilly’ego. Był tak
niewzruszony i opanowany jak inni policjanci.
Patrzyłem jak przechodził przez pokój z Renickiem, ale
kiedy porucznik odsłonił płótno, odwróciłem się. Znów oblał
mnie zimny pot. Usłyszałem pytanie Renicka:
— Czy to ona?
— Tak... biedna dziewczyna! A więc została uduszona?
Nie ma żadnych śladów, poruczniku?
— Jeszcze nie. A ojciec? Jak przyjął tę wiadomość?
— Nie jest z nim dobrze - O’Reilly potrząsnął głową. - W
tej chwili siedzi przy nim lekarz.
— Biedny stary!
Podeszli do Barty’ego i do mnie.
- Dobrze, O’Reilly - rzekł Renick. - Dziękuję, że pan
przyszedł. Nie zatrzymuję pana. Mam dużo pracy.
Uścisnął mu rękę, skłonił się Barty’emu, mnie obdarzył
groźnym spojrzeniem i wyszedł.
Renick zwrócił się wówczas do jednego z inspektorów,
siedzących pod ścianą.
- Niech pan powie lekarzowi, że teraz może się nią zająć.
Po czym dał mi znak głową, opuścił kostnicę i wyszedł na
podwórze. Obaj z Bartym szliśmy za nim.
— Co pani Malroux powiedziała o sukni, Harry? - spytał
Renick w korytarzu prowadzącym do biura oddanego mu do
dyspozycji.
— Ona zna tę suknię, sama ją kupiła. To sukienka
plażowa, którą dziewczyna trzymała w samochodzie. Wkładała ją
przed wyjściem na plażę, żeby nie zniszczyć rzeczy, które nosiła
w mieście.
Renick otworzył drzwi do swego gabinetu, a my
weszliśmy za nim.
- Zastanawiam się, dlaczego się przebrała. Coś tu nie gra -
powiedział zamyślony.
Usiadł za biurkiem i nogi położył na blacie. Barty i ja
usiedliśmy na krzesłach.
— Dlaczego ta walizka wypchana była gazetami? To mnie
intryguje.
— Gdzie jest okup? - Renick wziął z biurka nóż do
rozcinania papieru i krótkimi ruchami rozcinał bibułę. - Wracam
ciągle do tego: porwał ją ktoś, kogo znała. Fakt, że porywacz
posłużył się nazwiskiem Jerry Williamsa świadczy o tym. Trzeba
przesłuchać wszystkich kolegów małej, żeby dowiedzieć się, co
robili w tym czasie, kiedy ona była u „Piratów”. Chce się pan tym
zająć?
Barty wstał.
- Natychmiast.
Po jego odejściu Renick zwrócił się do mnie:
- Jak tylko lekarz skończy swoją robotę, każ
sfotografować suknię. Może ktoś ją zauważył, kiedy Odette miała
ją na sobie.
Zapukano do drzwi. Jakiś policjant wsunął głowę do
środka.
— Pewien facet chce z panem mówić. Nazywa się Chris
Keller. W sprawie zdjęcia, które ukazało się dzisiaj w prasie.
— Przyprowadź go tutaj - powiedział Renick zdejmując
nogi z biurka.
Zmobilizowałem się natychmiast, mocno zaniepokojony.
Do pokoju wszedł mężczyzna z wyglądu podobny do mnie.
Zatrzymał się, jego wzrok wędrował od Renicka do mnie.
Obserwowałem jego reakcję, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały
się, ale zdawał się nie poznawać mnie. Ja na pewno nigdy go nie
widziałem. Uspokoiłem się trochę.
— Pan Keller? - spytał Renick wstając i podając mu rękę.
— Tak, to ja, poruczniku, widziałem tę fotografię. -
Wyciągnął gazetę, w której znajdowała się moja fotografia z
zamazaną twarzą. - Zdaje mi się, że go widziałem.
— Niech pan siada, proszę podać swój adres.
Keller usiadł. Wyjął chustkę i otarł z potu opaloną twarz o
sympatycznej brzydocie. Oświadczył, że mieszka przy Western
Avenue i podał numer swego domu.
— Gdzie pan widział tego człowieka?
— Na lotnisku.
Serce zaczęło walić mi w piersi. Wyjąłem ołówek i
zacząłem kreślić esy floresy na bibule leżącej na biurku.
— Kiedy to było?
— W sobotę wieczorem.
Renick zaczął okazywać zainteresowanie.
— O której godzinie?
— Około jedenastej.
— Jak pan może być tak pewny, że chodzi o mężczyznę,
którego szukamy?
Keller, zmieszany, zaczął wiercić się na krześle.
— Wcale nie jestem tego pewien, panie poruczniku. Moją
uwagę zwrócił jego garnitur. Miałem zamiar kupić sobie coś w
tym rodzaju. Byłem w hallu na lotnisku. Czekałem na przyjaciela,
który miał przylecieć z Los Angeles, kiedy wszedł ten facet. Jego
ubranie przyciągnęło mój wzrok. Bardzo mi się podobało. Dzisiaj,
kiedy spostrzegłem to zdjęcie w gazecie, przyszło mi na myśl, że
powinienem może pana o tym powiadomić.
— Miał pan słuszność! Czy poznałby pan tego człowieka?
Keller potrząsnął przecząco głową.
- Prawdę powiedziawszy, nawet nie spojrzałem na jego
twarz. Interesował mnie tylko jego garnitur.
Renick westchnął, zrozpaczony. Wreszcie zadał pytanie,
którego się obawiałem.
— Czy był sam?
— Nie, był z dziewczyną.
Renick podniósł się powoli. Z trudem opanowywał
wzburzenie.
— A tej dziewczynie przyjrzał się pan, panie Keller?
Uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście. Rzadko nie przyglądam się ładnym
dziewczynom.
— Jak była ubrana?
— Miała białoniebieską sukienkę. Nosiła duże okulary
przeciwsłoneczne. Włosy miała rude, właśnie takie najbardziej mi
się podobają.
— Ruda? - Renick, który spacerował po pokoju, nagle
stanął. - Czy jest pan pewien?
— Jak najbardziej.
Wyjąłem chustkę i dyskretnie wytarłem twarz.
- Taylor? Przynieś natychmiast suknię dziewczyny.
Odłożył słuchawkę. Keller, zbity z tropu, wyjaśniał:
— Myślałem, że pana interesuje mężczyzna, a nie
dziewczyna, poruczniku.
— Co robiło tych dwoje? - pytał Renick, nie odpowiadając
na uwagę Kellera.
Keller, na widok poważnej i skupionej miny swego
rozmówcy, zesztywniał.
- Weszli do hallu. Mężczyzna niósł walizkę. Dziewczyna
podała bilet do kontroli, mężczyzna wręczył jej walizkę. Potem
odszedł, a dziewczyna zniknęła za drzwiami.
- Czy widział pan, że rozmawiali ze sobą?
Keller zaprzeczył ruchem głowy.
- Teraz kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że
nie zamienili ani słowa. Facet podał tylko walizkę i zniknął.
Wszedł policjant, niosąc białoniebieską, płócienną
sukienkę. Renick rozłożył ją na biurku.
— To ta - rzekł Keller stanowczo. - Bardzo milutko w niej
wyglądała.
— Jest pan pewien?
— To na pewno ta suknia, poruczniku.
— Świetnie, panie Keller. Będę pana jeszcze potrzebował.
Dziękuję za pomoc.
Dał znak policjantowi, żeby wyprowadził Kellera. Potem
podniósł słuchawkę i wezwał komisarza Barty’ego.
Miałem uczucie, że pętla coraz mocniej zaciska się wokół
mojej szyi. Siedziałem dalej w kącie i bazgrałem na bibule,
umierając ze strachu.
— Jest coś dziwnego w tej całej historii - powiedział
Renick siadając z powrotem za biurkiem. - Od początku wydaje
mi się, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłym kidnaperstwem.
— Co przez to rozumiesz? - spytałem, choć zdawałem
sobie sprawę, że mój głos jest okropnie zachrypnięty.
— Nic jeszcze nie wiem, ale spróbuję dojść do sedna
rzeczy! Wszedł Barty.
— Co się stało?
Renick przekazał mu informacje dostarczone przez
Kellera. Barty zmarszczył brwi i usiadł na skraju biurka.
- Pojechała sama, ale to była ruda dziewczyna. A mała
Malroux jest brunetką. Obydwoje, Keller i stewardesa,
przysięgają, że ta dziewczyna była ruda. Pod jakim nazwiskiem
figuruje w spisie pasażerów?
Renick wyjął teczkę i zaczął ją przerzucać.
- Anna Harcourt, leciała do Los Angeles. Kto to może być
ta Anna Harcourt?
— Słuchaj, Barty, odłóż na bok wszystko i zajmij się tylko
tą dziewczyną. Potrzebny mi jest jej rysopis. Weźcie chłopców do
roboty. Niech w Los Angeles przeprowadzą śledztwo. Chcę, żeby
sprawdzono wszystkie hotele. Może zatrzymała się w którymś?
— Do czego zmierzasz, John?
— Coś mnie intryguje w tej sprawie. Porywacz
oświadczył Odette Malroux, że mówi Jerry Williams, którego nie
widziała od dwóch miesięcy. Namawia ją, żeby poszła do tak
nędznego lokalu jak bar „Piraci”, gdzie nikt z tych młodych ludzi
nigdy nie chodził. Tam dziewczyna nagle znika. Świadkowie
stwierdzają, że o dziesiątej trzydzieści widzieli w jej samochodzie
barczystego mężczyznę w ciemnym garniturze. Słyszeli, ale nie
widzieli, jak odjeżdżał innym wozem. Ponadto widziano dobrze
zbudowanego mężczyznę w brązowym garniturze sportowym, o
godzinie jedenastej z dziewczyną ubraną w taką samą suknię, jaką
nosiła denatka. Z punktu widzenia chronologii wszystko się
zgadza. Od „Piratów” na lotnisko przejazd nie trwa dłużej niż pół
godziny.
Do tego momentu wszystko gra. Mogła być porwana.
Mogła być do tego stopnia sterroryzowana, że zgodziła się
zmienić suknię, włożyć rudą perukę, okulary przeciwsłoneczne, a
nawet odjechać z tym mężczyzną. Ale co się dzieje? - Uderzył
pięścią w biurko. - Ona odjeżdża sama! Było jeszcze czternastu
pasażerów w samolocie, same pary małżeńskie. Nie mogli mieć
nic wspólnego z dziewczyną. Stewardesa zna ich wszystkich!
Mężczyzna, który prowadził jej samochód, wyszedł z lotniska i
zniknął. Następnie zostaje równocześnie znaleziony trup
dziewczyny i walizka z okupem. Jest ona wypchana starymi
gazetami i do tego wszystkiego, żeby było trudniej zgadnąć,
dowiadujemy się, że istnieją dwie identyczne walizki. Jakie
wnioski pan z tego wyciąga? - zwrócił się do komisarza Barty’ego
i uważnie mu się przyglądał.
- Może to było fikcyjne porwanie - odparł Barty. – Pod
warunkiem, że Anna Harcourt i Odette Malroux to jedna i ta sama
osoba. Trzeba to sprawdzić.
- Tak - potwierdził Renick. - Dobrze, niech pan idzie.
Trzeba dowiedzieć się wszystkiego o tej dziewczynie,
przeprowadzić poważne śledztwo.
Potem zbliżył się do mnie.
- Każ sfotografować suknię. Niech ją włoży któraś z
maszynistek i zamażcie twarz. Może jeszcze ktoś pozna tę
sukienkę. Każ opublikować to zdjęcie w całej tutejszej prasie i w
Los Angeles.
Zabrałem suknię i poszedłem do mojego pokoju. Miałem
wrażenie, że moje ciało jest kompletnie zwiotczałe. Pułapka
zamykała się zbyt szybko. Za dwadzieścia cztery godziny, albo i
wcześniej, Renick zacznie mnie podejrzewać. Muszę znaleźć jakiś
sposób, żeby udowodnić, że O’Reilly jest mordercą... ale jak?
Byłem zbyt zajęty przez kolejną godzinę, żeby móc
zastanowić się nad tym problemem. Kazałem sfotografować
suknię, zwołałem konferencję prasową i wydałem dyspozycje, by
przesłano klisze do Los Angeles.
Zbliżała się pora lunchu. Miałem zamiar coś przekąsić w
towarzystwie Renicka i Barty’ego, gdy zadzwonił telefon.
Byliśmy wszyscy trzej w gabinecie Renicka. Podniósł słuchawkę,
a potem przesunął aparat w moim kierunku.
— To Nina - powiedział. - Chce z tobą mówić. Wziąłem
słuchawkę.
— Tak - rzekłem. - Idę na obiad.
- Harry, czy nie zechciałbyś wrócić do domu? - Jej głos
miał dziwne brzmienie, jakiego nigdy jeszcze u niej nie
słyszałem. Dreszcze przebiegły mi po plecach. - Muszę z tobą
pomówić.
Za tym spokojnym głosem czaił się strach, który
sparaliżował mi ręce i nogi.
— Przyjeżdżam - powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. -
Nina chce, żebyśmy zjedli razem lunch. Coś się tam stało. Na
pewno jakieś domowe kłopoty. Będę z powrotem za dwie
godziny.
— Zgoda, idź - mruknął Renick. Oglądał jakąś teczkę i
nawet nie podniósł głowy. - Weź jakiś wóz i staraj się nie wracać
później jak za dwie godziny, dobrze?
Natychmiast po wyjściu z gabinetu przebiegłem pędem
korytarz i skacząc po kilka stopni zbiegłem schodami.
Wskoczyłem do samochodu policyjnego i jak burza pognałem do
domu. Wiedziałem, że coś się stało. Nie domyślałem się, co to
mogło być, lecz po intonacji głosu Niny zorientowałem się, że
musiało zdarzyć się coś groźnego.
Zatrzymałem wóz przed bungalowem, pobiegłem aleją i
swoim kluczem otworzyłem drzwi.
- Nina?
- Jestem tutaj, Harry - odpowiedziała z salonu.
Przeszedłem przez przedpokój, otworzyłem drzwi i
stanąłem jak wryty.
Nina siedziała w fotelu, twarzą zwrócona do drzwi.
Wydawała się maleńka, przerażona. Była blada jak ściana.
Obok niej, ze skrzyżowanymi nogami, siedział O’Reilly.
Zamiast munduru szofera nosił dzisiaj sportową koszulę i zielone
spodnie. Dłubał zapałką w zębach. Uśmiechnął się, kiedy nasze
spojrzenia spotkały się.
W prawej ręce trzymał automatyczny rewolwer policyjny,
którego lufa była skierowana we mnie.
Rozdział 12
- Wejdź, kochasiu, zabawimy się trochę - krzyknął
O’Reilly.
- Twoja żona, jak się zdaje, nie znajduje zbyt wiele
upodobania w rozmowie ze mną.
Podszedłem bliżej i stanąłem obok Niny. Szybko
ochłonąłem z zaskoczenia, spowodowanego obecnością tego
człowieka w moim domu. Moje przerażenie zamieniło się
stopniowo w zimną wściekłość.
- Niech się pan stąd wynosi, zanim wyrzucę pana za drzwi
- powiedziałem.
Roześmiał się pokazując sznur białych i równych zębów.
- Słuchaj, ojczulku, ty jesteś może cwaniak, ale nie
dorosłeś do mnie. Jednym palcem mógłbym powalić takich dwóch
jak ty!
Nina położyła rękę na moim ramieniu. Uściskiem palców
dała mi do zrozumienia, że muszę być rozsądny.
— Czego pan chce? - spytałem.
— Jak myślisz? Taśmy magnetofonowe! I zdobędę je, nie
łudź się!
— A więc to pan ją zabił?
Podrapał się w brodę, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Doprawdy? Wszystko wskazuje jednak na to, że ty to
zrobiłeś. Nie udawaj głupiego. Za dużo gadasz. Gdybyś nie
powiedział o tych taśmach, Rhea i ja mielibyśmy zmartwienie, ale
los chciał, że się wygadałeś. Te taśmy cholernie wkurzają Rheę.
Mnie one nie przeszkadzają, ale ponieważ pracujemy razem,
obiecałem, że je dla niej zdobędę.
— Wielka szkoda - odparłem - ale ich nie dostaniesz. Jeśli
ktoś je będzie miał, to Renick.
Zerknął na broń, którą trzymał w ręku, potem przeniósł
wzrok na mnie.
- Przypuśćmy, że skieruję moją pukawkę na lewą nogę
twojej żony
- powiedział - Przypuśćmy, że nacisnę spust. Mogę to
zrobić, jeśli mi nie dasz tych taśm.
- Nie słuchaj go, Harry - rzekła Nina opanowanym głosem.
– Ja się go nie boję.
- Pociągnij za cyngiel - powiedziałem. - Natychmiast
zjawi się co najmniej dziesięć osób, zanim będziesz mógł uciec.
Takim
bluffem
mnie
nie nabierzesz. A teraz wynoś się stąd!
Przechylił się w tył w fotelu i wybuchnął śmiechem.
— W końcu można było spróbować - rzekł. - Masz
słuszność. Nie będę strzelał ani do niej, ani do ciebie. - Wsunął
rewolwer do kieszeni. - Chcę dostać taśmy i ty mi je dasz. Gdzie
one są?
— W banku. Tam nie możesz ich odebrać.
— Słuchaj, kochasiu, pójdziemy po nie razem. Zbieraj się.
- Nie dostaniecie ich i basta. A teraz zmykaj!
Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.
- Dobrze, jeśli tak do tego podchodzisz... - powiedział nie
ruszając się z miejsca. - Teraz przekonam cię, że mi je dasz. W tej
sprawie gra idzie o miliony dolarów. Te taśmy mogą zburzyć cały
plan, nad którym cholernie się nagłowiłem. Gwiżdżę na to, co się
stanie, byleby mi się ten skok udał. Mam dosyć pieniędzy, żeby
zastosować odpowiednie środki dla odzyskania taśm. A teraz coś
ci pokażę.
Wyjął z kieszeni mały flakonik z zielonego szkła,
wyciągnął korek i wylał ostrożnie jego zawartość na stolik, który
stał obok niego. Płyn był jak żywy. Syczał i gwizdał
rozprzestrzeniając się na środku stołu, żrąc politurę.
- To kwas solny - ciągnął dalej. - Tym się oblewa twarze
ludzi, którzy nie są domyślni. - Nagle jego oblicze przybrało
diabelski wyraz. - Znam bandę łajdaków, którzy za mniej niż sto
dolarów chlusną zawartość takiego flakonika w twarz twojej
żony, Barber. To ludzie brutalni. Nie wyobrażaj sobie, że
potrafisz ją obronić. Wślizną się tutaj, kiedy będziesz się najmniej
ich spodziewał, obleją kwasem twarz twojej żony, a potem zajmą
się tobą. Jeśli nie dasz mi taśm natychmiast albo najpóźniej za
dwanaście godzin, twoja żona oślepnie i będzie zeszpecona.
Czułem, jak palce Niny wbijają mi się w ramię. Oboje
wpatrywaliśmy się w płyn, który wrzał i syczał na stole.
Obserwowałem O’Reilly’ego. Wyraz jego małych, szarych oczu
przekonał mnie, że tym razem nie bluffuje. Był zdolny do
wszystkiego. Nie byłem w stanie zapewnić Ninie bezpieczeństwa.
Przegrałem i wiedziałem o tym.
- Dobrze, chodźmy.
Nina uwiesiła się na moim ramieniu.
- Nie! Nie pójdziesz! On nie odważy się tego zrobić?
Harry... błagam cię!
- To ja się wpakowałem w to draństwo, nie ty!
Skierowałem się ku drzwiom. Bez ruchu wpatrywała się
we mnie oczami rozszerzonymi ze strachu. Z kolei O’Reilly wstał
z fotela.
- On ma rację, ślicznotko. Niech pani siedzi cicho. I proszę
uważać, jak będzie pani sprzątać to świństwo. Nie trzeba poparzyć
tych pięknych paluszków!
- Harry! - krzyknęła Nina zrywając się z miejsca. - Nie rób
tego!
Wyszedłem z bungalowu i wsiadłem do samochodu.
O’Reilly szedł za mną. Usiadł obok mnie.
— Nie masz wyjścia, kochasiu! Lepiej było zamknąć gębę
na kłódkę. Teraz jesteś sam na placu boju. Jak daleko zaszedł
Renick? Nie wpadł jeszcze na twój ślad?
— Jeszcze nie.
Oddaliłem się od chodnika. Dławiła mnie wściekła
nienawiść do tego człowieka. Zrozumiałem, niestety za późno, że
w idiotyczny sposób ostrzegam Rheę mówiąc jej o taśmach
magnetofonowych. Jeśli ich się pozbędę, pozostanę „sam na placu
boju”, jak słusznie powiedział O’Reilly. Teraz moje zeznanie
będzie się ścierało z zeznaniem Rhei. Będzie mogła opłacić
najlepszych adwokatów, aby obalić moją wersję.
— Kiedy będą cię brali, durniu - oświadczył O’Reilly - nie
próbuj wrobić w to Rhei i mnie. Obydwoje mamy murowane alibi.
— Tym lepiej dla was - odparłem.
Zmierzyliśmy się wzrokiem. Zauważyłem w jego oczach
zakłopotanie.
— Nie masz wcale tragicznej miny faceta, który wpakował
się w taką kabałę - powiedział. - Nigdy bym nie przypuszczał, że
jesteś taki twardy!
— Ja sam wpakowałem się w to gówno i gotów jestem
ponieść konsekwencje. Na razie wszystko gra, jeśli chodzi o
ciebie, ale czekają cię jeszcze różne niespodzianki, gdyż nie znasz
się na kobietach.
Połknął przynętę. Odwrócił się i wbił we mnie wzrok.
— Co chcesz przez to powiedzieć, do diabła?
— Zobaczysz. Od lat jestem dziennikarzem. Miałem
niejedną przygodę z tancerkami kabaretowymi. Znam ich
mentalność. W każdym razie jedno jest pewne: Rhea Malroux nie
ma zamiaru spędzić reszty swych dni z irlandzkim żłobem. Po
śmierci Malroux, kiedy zabierze całą forsę, nagle przestanie się
tobą interesować. Stopniowo będzie się odsuwała. Ona wie, jak
się do tego zabrać. Ani się obejrzysz, jak znów będziesz gliną
szukającym pracy.
— Co? Tak myślisz? - Jego cienkie wargi rozszerzyły się
w uśmiechu, ale oczy nie straciły okrutnego wyrazu. - Szkoda
fatygi, nie próbuj opowiadać mi historyjek, idioto. Dawno już nie
będzie ciebie na świecie, a my z Rheą będziemy parą małżeńską.
Udało mi się roześmiać.
- Nigdy nie słyszałem czegoś tak zabawnego! –
Zatrzymałem samochód przy chodniku przed wejściem do banku.
Była za trzy minuty druga i bank był jeszcze zamknięty. - Czy ty
naprawdę wyobrażasz sobie, że taka kobieta jak Rhea poślubi
kogoś takiego jak ty? Możliwe, że jestem głupcem, ale w takim
razie nie tylko ja nim jestem!
— Stul pysk, jeśli nie chcesz, żebym ci go przefasonował!
- mruczał purpurowy ze złości.
— Dobrze, dobrze. Nie powiem już ani słowa. Nie
wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy. - Po chwili odważyłem się
odezwać: - Ale ja wiem, co bym zrobił na twoim miejscu.
Popatrzył na mnie ponuro.
- Tak? A co byś zrobił?
Nagle ogarnęła mnie radość. Udało się, ryba chwyciła
przynętę. Czułem to.
- Zabezpieczyłbym się, żeby Rhea nie wyrzuciła mnie za
drzwi. Tak bym się urządził, żebym odtąd ja był górą...
Siedział nieruchomo. Wydawało mi się niemal, że słyszę,
z jakim wysiłkiem jego pracują szare komórki. Nagle uśmiechnął
się.
- Żal mi cię, biedny idioto. Jesteś naprawdę niezwykłym
durniem.
W tej chwili otwarto drzwi banku.
- Ale powiem ci coś - ciągnąłem dalej. - Nie wyobrażaj
sobie, że wszystko jest załatwione. Jeszcze ci odpłacę, jak tylko
będę mógł. I Rhea odpłaci się na pewno. Będziesz wtedy w
jeszcze bardziej opłakanej sytuacji niż ja, ale na pewno nie będę ci
współczuł.
Wysiadł z samochodu.
- Idź, głupku. Szkoda śliny. Dawaj taśmy.
Weszliśmy do banku. Przyniosłem taśmy i wręczyłem mu
je. Nie mogłem nic innego zrobić.
— Tylko niech ich pan nie zgubi - powiedziałem kiedy
zabrał obydwa pudełka. - Mają one teraz dla pana taką wartość,
jaką miały dla mnie.
— Nie potrzebuję twoich rad.
Ale kiedy odchodził z banku na jego tęgiej twarzy o
regularnych rysach widniał niepokój.
II
Wróciłem do biura o drugiej dziesięć. Z notatki czekającej
na mnie dowiedziałem się, że Renick zaraz po moim powrocie
chce się ze mną zobaczyć.
Mogło to znaczyć, że Renick już wie, że to ja byłem
mężczyzną w brązowym ubraniu sportowym. Ale doszedłem do
tego, że nic mnie to już nie obchodziło. Po tym, co przeszedłem,
byłem zmęczony. Jeśli Renick mnie zdemaskuje, będę zgubiony.
Nie miałem żadnego dowodu na to, co się stało naprawdę. Bez
najmniejszych trudności można mnie było oskarżyć o
zamordowanie Odette.
Jeśli chciałem ratować swoją skórę, musiałem dowieść, że
O’Reilly ją zadusił. Czułem, że wzbudziłem w nim podejrzenie i
że stracił zaufanie do Rhei. Jest mało prawdopodobne, żeby
zniszczył taśmy. Były jego jedynym atutem przeciwko niej. Jak
długo istniały, miałem jeszcze szansę na wybrnięcie z tego.
Nina z trwogą zapewne czeka na wiadomość,
zatelefonowałem więc do niej. Starałem się mówić bardzo
ostrożnie, gdyż rozmawiałem przez centralę.
— Już mu je dałem - mówiłem. - Nie było innego sposobu.
Nie mów nic. Pozwól, żebym ja mówił. To nie jest tak poważne,
jakby mogło się wydawać. Pogadamy o tym po moim powrocie.
Przyjdę zaraz, jak się tylko stąd urwę.
— Bardzo dobrze, Harry.
Jej poważny głos ścisnął mi serce.
- Nie bądź niespokojna, najdroższa. Wszystko się ułoży –
odłożyłem słuchawkę.
Była druga dwadzieścia, kiedy otworzyłem drzwi do
gabinetu Renicka.
Czytał właśnie jakiś raport. Jego szczupła twarz zdradzała
napiętą uwagę.
- Jeszcze dwie minuty - powiedział.
Moja wyobraźnia spłatała mi może figla, ale natychmiast
odniosłem wrażenie z jego tonu, że nie jesteśmy na tej samej
przyjacielskiej stopie co półtorej godziny temu.
Usiadłem i zapaliłem papierosa. Stadium strachu już
minęło, stałem się fatalistą. Byłem zdecydowany bluffować do
końca, a jeśli mój bluff zakończy się niepowodzeniem, poddam
się losowi, jaki mnie czeka.
Odłożył w końcu raport na biurko, przechylił się w tył i
zaczął mi się uważnie przyglądać.
Jego twarz nie zdradzała żadnego uczucia, ale wzrok
Renicka starał się przeniknąć w głąb mojej duszy. Badał mnie
teraz, jak detektyw analizujący podejrzanego, przynajmniej ja
miałem takie uczucie.
- Harry, czy nigdy nie widziałeś Odette Malroux? Nigdy z
nią nie rozmawiałeś? - spytał.
Serce zaczęło mi mocniej bić.
— Nie. Ta rodzina osiedliła się tutaj w czasie, kiedy byłem
w więzieniu. Nie miałem nigdy okazji przeprowadzić tam
wywiadu. - „Pierwsze kłamstwo” - pomyślałem. Odtąd będę
musiał stale kłamać, aż Renick złapie mnie na gorącym uczynku.
— Nic więcej o niej nie wiesz?
— Nic. - Strzepnąłem popiół do popielniczki. - Dlaczego
pytasz mnie o to, John?
— Och, tak sobie. Ważna jest dla mnie najmniejsza
wskazówka.
— Może ta okoliczność okaże się pomocna. Malroux jest
narodowości francuskiej. Według tamtejszego ustawodawstwa
dziecko nie może być wydziedziczone. Odette otrzymałaby
połowę ojcowskiego majątku, gdyby żyła. Teraz po śmierci
Malroux jego żona zagarnie miliardowy majątek.
— To interesujące.
Miałem wrażenie, że nie powiedziałem mu nic nowego.
Wiedział już o tym. Zapadło milczenie. Po chwili zapytał.
- Nie wiesz przypadkiem, czy miała kochanka? Nie była
dziewicą.
- Nic o tym nie wiem, absolutnie, John - twierdziłem z
uporem.
Drzwi się otworzyły i ukazał się inspektor Barty.
- Mam coś dla pana, John - powiedział, jakby mnie w
ogóle nie zauważył. - Policja w Los Angeles znakomicie się
spisała. Jeden z pierwszych hoteli, do którego dzwoniliśmy,
okazał się właściwym. Dziewczyna występująca jako Anna
Harcourt zatrzymała się w hotelu Regent. Hotel jest przyzwoity,
spokojny, nigdy nie działo się tam nic podejrzanego.
Recepcjonista opisał dziewczynę. Nosiła białoniebieską
suknię. Przyjechała do hotelu taksówką o dwunastej trzydzieści.
Odnaleziono taksówkarza. Przypomniał sobie, że zabrał ją z
lotniska. O tej godzinie w Los Angeles lądował jedynie samolot z
Palm City. Dziewczyna całą niedzielę spędziła w pokoju i kazała
sobie tam przynosić posiłki. Oświadczyła, że się źle czuje. W
niedzielę rano przez międzymiastową otrzymała telefon z Palm
City i powtórnie, również z Palm City, tego samego dnia około
dziewiątej wieczorem. W poniedziałek również nie wychodziła z
pokoju. Dopiero o godzinie dziesiątej wyprowadziła się z hotelu i
wsiadła do taksówki. Taksówkarz oświadczył, że zawiózł ją na
lotnisko.
— Czy w pokoju hotelowym znaleziono odciski jej
palców?
— Jeszcze lepiej. Zostawiła szczotkę do włosów,
plastykową. Pokojówka zauważyła, że ją używała. Na tej szczotce
znajdują się wspaniałe odciski, które wysłali nam pocztą. Lada
chwila powinniśmy je otrzymać.
— Założę się, że Anna Harcourt to Odette Malroux -
stwierdził Renick. Wziął do ręki kartkę, którą czytał, gdy
wchodziłem do pokoju.
- Mam raport z sekcji zwłok. Uderzono ją, a potem została
uduszona. Żadnych śladów walki. Ktoś ją zaskoczył. A teraz
interesujący szczegół, Barty. Między palcami jej stóp i w obuwiu
znaleziono piasek, piasek z plaży. Wygląda na to, że pojechała na
plażę, bo miała tam jakieś spotkanie. Chłopcy z laboratorium
uważają, że będą mogli stwierdzić, z jakiej plaży pochodzi ten
piasek.
- Zawsze im się wydaje, że mogą wyczyniać cuda! –
mruknął Barty.
Miałem przykre uczucie, siedząc i słuchając ich rozmowy.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że obaj celowo tak się
zachowują, jakby zapomnieli o mojej obecności.
- Jeśli nie jestem ci potrzebny, John - powiedziałem
wstając - wrócę do mego biura. Czeka mnie mnóstwo pracy.
Obydwaj odwrócili się i zaczęli mnie bacznie obserwować.
- Zgoda - odparł Renick - ale nie wychodź z biura.
Wkrótce będę cię na pewno potrzebował.
- Będę w moim pokoju.
Wyszedłem na korytarz.
Na schodach, które prowadziły do jedynego wyjścia na
ulicę, stało dwóch inspektorów zajętych rozmową. Spojrzeli na
mnie obojętnym wzrokiem.
Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi.
Czy ci dwaj pilnowali schodów? Chcieli się zabezpieczyć,
żebym nie uciekł?
Siadłem za biurkiem i czułem, że ogarnia mnie panika.
Czy byłem już zatrzymany? Czy Renick odgadł, że jestem
wmieszany w tę aferę?
Próbowałem pracować, ale nie byłem w stanie skupić
uwagi. Zacząłem chodzić tam i z powrotem po pokoju, paląc
papierosa za papierosem. Usiłowałem coś wymyślić, aby oskarżyć
O’Reilly’ego, ale nie widziałem sposobu.
Po godzinie poszedłem do toalety. Obaj inspektorzy wciąż
jeszcze gawędzili na schodach. W chwili, kiedy wracałem,
zadzwonił telefon.
- Czy nie zechciałbyś przyjść?
Teraz naprawdę nerwy odmówiły mi posłuszeństwa.
Gdyby nie obecność policjantów na schodach, może
próbowałbym uciec.
Wziąłem się w garść i poszedłem do gabinetu Renicka.
Zetknąłem się z nim w drzwiach.
- Meadows czeka na nas - powiedział wymijając mnie i
wszedł do gabinetu szefa.
Meadows podniósł głowę na nasz widok, przerywając
pracę.
- Co się dzieje? - spytał sięgając po cygaro. - O co chodzi,
John?
Renick usiadł. Podszedłem do pustego biurka, które stało
nieco z boku, i również usiadłem.
- Szefie - odezwał się Renick - jestem teraz pewien, że ta
dziewczyna nigdy nie została porwana.
Meadows miał właśnie zamiar odgryźć koniuszek cygara,
ale znieruchomiał.
— Nigdy nie została porwana?
— To było fikcyjne porwanie, ukartowane przez nią i
mężczyznę w sportowym garniturze. Przypuszczam, że chodziło o
okup. Namówił dziewczynę, żeby mu pomogła. Jedynym
sposobem otrzymania pieniędzy od ojca było sfingowanie
porwania.
Na twarzy Meadowsa widoczne było zdumienie.
— Mam nadzieję, że pan jest pewien tego, co pan twierdzi,
John!
— Niemal pewien - odpowiedział Renick. Przekazał
Meadowsowi ostatnie informacje o Annie Harcourt nadesłane z
Los Angeles.
- Przed dziesięcioma minutami przesłali nam odciski
palców. To była Odette Malroux, co do tego nie ma najmniejszych
wątpliowści. Wiemy, że poleciała sama do Los Angeles i sama
wróciła. Inaczej mówiąc, udała się w tę podróż całkowicie
dobrowolnie. Na pewno nikt jej nie porwał.
- No tak, ale coś tu nie gra! - mruknął Meadows. - Więc
dlaczego została zamordowana?
- Jej wspólnik podjął okup i umówił się na spotkanie.
Prawdopodobnie chciał zagarnąć całą forsę i dlatego ją
zamordował.
Przez cały czas z taką siłą zaciskałem pięści, że paznokcie
wbijały mi się w ciało.
— Kim on jest? Czy wpadł już pan na jakiś ślad? - spytał
Meadows.
— Mam już sporo wskazówek, ale nie dość, aby móc go
aresztować - odparł Renick spokojnie. - Lekarz powiadomił mnie,
że w pantoflach denatki znajdował się piasek z plaży. W
laboratorium starają się ustalić, skąd pochodzi ten piasek. Mam
nadzieję, że im się to uda. Moim zdaniem, Odette umówiła się z
mordercą na jednej z plaż ciągnących się wzdłuż wybrzeża.
Meadows wstał i zaczął chodzić po pokoju.
— Niech pan tego nie podaje do prasy, Barber. Taka
wiadomość mogłaby wywołać ogromny skandal.
— Tak - odparłem.
— Renick, czy pan naprawdę myśli, że ta mała chciała
wyciągnąć od ojca pół miliona dolarów?
— Sądzę, że morderca namówił ją do tego - odparł Renick.
- Był prawdopodobnie jej kochankiem. Dała się nabrać, wpadła w
pułapkę i została zamordowana.
Musiałem koniecznie coś powiedzieć. Nie mogłem
siedzieć jak posąg.
- Jeśli podjął okup - zauważyłem głosem nie tak
spokojnym, jakbym tego pragnął - dlaczego nie uciekł z całym
skarbem? Nie musiał przecież spotkać się z nią i ją zabić.
Renick rzucił na mnie szybkie spojrzenie, po czym
odwrócił wzrok. Zapalił papierosa.
- Załóżmy, że uciekł z pieniędzmi. Córka mogła
powiadomić ojca. Uważał widocznie, że naraża się na
niebezpieczeństwo, jeśli ją oszuka. Uciszenie jej na wieki
wydawało mu się pewniejsze.
Nagle zadzwonił telefon i Renick podniósł słuchawkę.
Słuchał przez chwilę, potem zawołał:
- Ach tak? Świetnie. Jest pan pewny? Dobrze. - Odłożył
słuchawkę i zwrócił się do Meadowsa. - Chłopcy z laboratorium
stwierdzili, że piasek znaleziony w jej obuwiu pochodzi z Plaży
Zachodniej. To jest sztuczna plaża. Są absolutnie pewni, że piasek
pochodzi z tej, a nie z innej plaży. Znajduje się tam
przedsiębiorstwo kąpielowe, które wynajmuje pawilony. To
pewnie na tej plaży mieli się spotkać. Zaraz tam jadę. Harry,
dobrze będzie, jak ze mną pojedziesz.
Tego właśnie pragnąłem uniknąć. Bill Holden zobaczy
mnie. Nagle przypomniałem sobie z przerażeniem, że nie
zapłaciłem mu za ostatnią noc.
— Lepiej, żebym zajął się swoją pracą, John. Mam
zaległości - odparłem zdławionym głosem.
— Zostawmy te papierki! - powiedział Renick oschle. -
Tamto może poczekać. Pojedziesz ze mną.
— A teraz, Barber, proszę posłuchać: nie dawać
najmniejszej wzmianki do prasy - wtrącił Meadows. - Niech pan
powie dziennikarzom, że wciąż zajęci jesteśmy tą sprawą,
oczywiście, ale że to może jeszcze długo potrwać. Proszę raczej
nałożyć tłumik. Gdyby wyszło na jaw, że Odette Malroux
zorganizowała swe rzekome porwanie, aby wycyganić od ojca
pieniądze i oddać je potem kochankowi, wybuchłby niesłychany
skandal!
Tymczasem Renick wydał telefonicznie dyspozycje i
zaalarmował swą ekipę.
- Chodźmy - rzekł odkładając słuchawkę. Potem zwrócił
się do Meadowsa. - Po powrocie złożę panu raport.
Kiedy zbliżyliśmy się do schodów, zauważyłem, że
Renick skinął nieznacznie głową stojącym tam inspektorom.
Zeszli za nami. Czekały na nas dwa samochody. Wsiedliśmy.
Renick i ja zajęliśmy miejsca z tyłu, a inspektorzy przed nami,
obok kierowcy. Ruszyliśmy szybko. Za nami jechał drugi wóz z
pracownikami policji.
Około szóstej przybyliśmy na zachodnią plażę.
Znajdowało się tam mnóstwo plażowiczów.
Renick polecił swoim ludziom, aby zostali w
samochodach. Na jego znak poszedłem za nim na plażę. Nogi
ciążyły mi jak ołów. Czułem się jak zwierzę prowadzone na rzeź.
Billa Holdena zastaliśmy w biurze. Na nasz widok
podniósł głowę.
— Pan Barber! - rzekł wstając. Spojrzał pytająco na
Renicka.
— Porucznik Renick z policji miejskiej, Bill -
powiedziałem. - Chce panu zadać kilka pytań.
Holden zrobił zdumioną minę.
- Ależ oczywiście, panie poruczniku. Proszę bliżej.
„Tym razem stało się - mówiłem sobie w duchu. - Jeśli nie
uda mi się wykręcić jakąś blagą, jestem zgubiony”.
- Próbujemy odnaleźć dziewczynę - zaczął Renick. –
Około dwudziestu lat, ładna, ruda, w białoniebieskiej, płóciennej
sukni. Nosiła duże przeciwsłoneczne okulary i pantofelki. Czy
panu to coś mówi?
Bez wahania Holden potrząsnął przecząco głową.
— Bardzo żałuję, panie poruczniku, ale na nic się nie zda
stawianie mi takich pytań. Tysiące dziewcząt kręci się tu w czasie
sezonu. Dla mnie są jak piasek na plaży. Nawet ich nie zauważam.
— Mamy podstawy do przypuszczenia, że ta dziewczyna
była tutaj około północy w sobotę. Czy był pan tutaj w sobotę w
nocy?
— Nie. Wyszedłem z pracy o ósmej. Ale pan, panie
Barber, był tutaj chyba wtedy, czy tak?
Udało mi się, nie wiem jakim cudem, zachować spokój.
- Nie, w sobotę nie, Bill. Byłem w domu.
Renick bacznie mnie obserwował.
- W takim razie nie mogę być panu w niczym pomocny,
poruczniku.
— Dlaczego przypuszcza pan, że pan Barber był tutaj w
sobotę wieczorem? - spytał Renick podstępnie.
— Tak tylko myślałem. Ja...
Zdecydowałem się wówczas na udzielenie mu wyjaśnień.
— Wynajmowałem tutaj pawilon, John. Chciałem napisać
książkę, a niestety, nie potrafiłem pracować w domu.
— Ach, doprawdy? - W jego głosie przebijało takie
niedowierzanie, że przykro było słuchać. - Nic mi o tym nie
mówiłeś.
Zmusiłem się do śmiechu.
- Nie udało mi się spłodzić tego arcydzieła.
Renick obserwował mnie przez dłuższą chwilę, wreszcie
zwrócił się do Holdena.
— Czy wszystkie pawilony były zamknięte na klucz w
sobotę w nocy?
— Oczywiście - odparł Holden. - Sam je zamknąłem, z
wyjątkiem domu pana Barbera. On miał klucz.
— Wyłamano jakiś zamek?
— Nie.
— Czy zamknąłeś twój pawilon, Harry?
— Myślę, że tak. Nie jestem pewien. Może nie.
— Który to był?
— Ostatni na lewo, poruczniku - odpowiedział Holden.
Był zmieszany i jego wzrok wędrował nieustannie z twarzy
Renicka na mnie.
- Czy jest tam ktoś teraz?
Holden spojrzał na plan przybity do ściany.
— Nie, jest wolny.
— Czy widział pan Odette Malroux? - spytał Renick.
— Dziewczynę, którą porwali kidnaperzy? - Holden
potrząsnął głową. - Nigdy tu nie przychodziła, poruczniku.
Poznałbym ją. Widziałem wiele jej zdjęć. Nie, jej tu nie było.
— Chcę rzucić okiem na pawilon. Czy ma pan klucz?
- Tkwi pewnie w drzwiach, panie poruczniku.
Renick skierował się do wyjścia, poszedłem w jego ślady.
John wyszedł na palące słońce. Posuwaliśmy się bez słowa
po drewnianych pryczach, leżących ma piasku, starając się
wyminąć na pół nagie ciała plażowiczów, którzy pewnie
zastanawiali się, dlaczego jesteśmy ubrani. Wreszcie przybyliśmy
do pawilonu, gdzie umarła Odette.
Klucz był w zamku. Renick otworzył drzwi i wszedł.
Rozejrzał się dokoła, potem odwrócił się i patrzył na mnie oczami
zimnymi jak lód.
- Nie mówiłeś mi, że wynajmowałeś ten pawilon, Harry.
Stałem na progu.
— Po co miałem ci opowiadać? Ani przez sekundę nie
sądziłem, że może cię to interesować.
— Może tutaj została zamordowana?
— Tak myślisz? Może zabili ją na plaży?
— Chciałbym, żebyś się dobrze zastanowił. Zamknąłeś
drzwi na klucz czy nie?
— Nie mam się co zastanawiać - odpowiedziałem. - Wiem,
że nie zamknąłem. Nie powiedziałem tego Holdenowi. Byłby
wściekły. Zostawiłem klucz w zamku. Znalazłem go w
poniedziałek, kiedy wróciłem po maszynę do pisania.
— Mogła więc tutaj zginąć.
- Zamki w tych drzwiach nie są zbyt mocne. Mogła zostać
zamordowana w każdym innym pawilonie albo na plaży.
Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, a ja nie ruszałem się
z miejsca, nasłuchując bicia mego serca. Po jakimś czasie spojrzał
na zegarek.
- Dobrze, Harry, wracaj do domu. Nie jesteś mi już dzisiaj
potrzebny. Powiedz, żeby cię odwiózł któryś z chłopców. Reszta
niech przyjdzie tutaj.
— Jeśli mogę się na coś przydać, chętnie zostanę -
powiedziałem.
— Nie, nie, Jedź do domu.
Nie zwracał na mnie uwagi, zajął się oglądaniem pokoju.
Wiedziałem, co się stanie po moim odejściu. Przetrząsną
dokładnie cały pawilon. Specjaliści od odcisków palców zbadają
wszystkie ściany i meble, centymetr po centymetrze i prędzej czy
później znajdą odciski Odette, a także Rhei i O’Reilly’ego. Natkną
się również na moje odciski, ale to nie wzbudzało we mnie
niepokoju. Dręczyła mnie myśl, że Renick wróci do Billa Holdena
i zapyta go, czy widział wysokiego, barczystego mężczyznę w
brązowym, sportowym ubraniu. Bill go uświadomi, że to ja
właśnie miałem na sobie brązowy, sportowy garnitur.
Ale czy będzie to dowodem, że zabiłem Odette? Nie
sądziłem. Miałem wrażenie, że pozostało mi jeszcze trochę czasu,
choć bardzo niewiele.
— A więc do jutra, John!
— Zgoda.
Starał się na mnie nie patrzeć. Wyszedłem z pawilonu i
udałem się do biura Holdena.
Holden stał w drzwiach.
— Proszę mi wybaczyć, że nie uregulowałem jeszcze
rachunku, Bill - rzekłem. - Wyleciało mi całkiem z głowy.
Pieniądze poślę panu jutro, zgoda?
— Wolałbym, żeby mi pan zaraz zapłacił - odparł Holden
zmieszany. - Mój szef nie udziela mi kredytu.
— Zostawiłem portfel w biurze. Poślę panu jutro.
Zanim mógł odpowiedzieć, oddaliłem się szybko i
poszedłem do samochodów policyjnych.
- Porucznik wzywa was do pawilonu, tam w głębi -
zwróciłem się do jednego z techników. - Wracam do domu.
Pojadę autobusem.
Jeden z inspektorów, którzy pilnowali schodów,
oświadczył:
- Barber, chodź pan. Odwieziemy pana. Przejedziemy się
trochę.
Nadszedł moment, w którym mogłem sprawdzić moje
podejrzenia.
- Proszę się nie fatygować. Pojadę autobusem. Do
widzenia, chłopcy.
I poszedłem na przystanek, gdzie czekał autobus. Kiedy
ruszył z miejsca, obejrzałem się: wóz policyjny z inspektorami
jechał za nami!
Miałem teraz pewność - odtąd podejrzanym numer jeden
w tej sprawie, gdzie chodziło o morderstwo, byłem ja!
Rozdział 13
Przyjechałem do domu. Ledwo zamknąłem drzwi
wejściowe i ruszyłem przez hall, kiedy Nina wyszła z salonu.
Była blada, niespokojna. Rzuciła mi się w ramiona. Objąłem ją
mocno i czule pocałowałem w usta.
- Harry! - szeptała. - Oni tu byli po południu, gdy wyszłam
z domu. Przetrząsnęli całe mieszkanie.
Zadrżałem.
- Skąd to wiesz?
- Mów cicho. Nie sądzisz, że mogli gdzieś założyć
podsłuch? Nie pomyślałem o tym, lecz od razu zdałem sobie
sprawę z niebezpieczeństwa.
— Jeśli gdzieś jest, to chyba w salonie.
— Szukałam, ale nie udało mi się nic znaleźć.
— Poczekaj tutaj.
Wszedłem do salonu i włączyłem radio na cały regulator.
Pokój wypełniły przenikliwe dźwięki orkiestry jazzowej.
Wyjrzałem przez okno. Ani śladu samochodu policyjnego,
ale byłem pewien, że stoi ukryty gdzieś w pobliżu, skąd można
było obserwować bramę mego bungalowu. Podszedłem potem do
okna kuchennego. Wzdłuż ogrodu biegła uliczka. Dwóch
elektryków pracowało nieopodal drzwi kuchennych, pilnowali ich
pewnie przez cały dzień. Jeden siedział na szczycie słupa
telegraficznego, drugi wałęsał się na dole. Ani jeden, ani drugi nie
sprawiali wrażenia ludzi zbyt zajętych.
Obserwowany przez Ninę, która stała na progu, zabrałem
się do poszukiwania mikrofonu w salonie. Znalazłem go w końcu
w grzejniku. Gdybym nie znał metod policji, nigdy bym go nie
odkrył. Przysunąłem do grzejnika radio, z którego dalej płynęło
szaleństwo jazzowe.
— Teraz już nie mogą nas usłyszeć! - powiedziałem. -
Skąd domyśliłaś, że tu byli?
— Nie wiem, jakieś niesprecyzowane uczucie... -
gwałtownie usiadła na krześle i spojrzała na mnie strwożonym
wzrokiem. – Ledwo otworzyłam drzwi, odniosłam wrażenie, że
ktoś tu był. Zajrzałam do szafy. Moje rzeczy nie leżały na swoim
miejscu. - Zadrżała. - Co to znaczy, Harry?
- To znaczy, że odkryli mnie. W tej chwili czatują na mnie
za domem.
Nagle wpadło mi coś na myśl. Pobiegłem do sypialni i
otworzyłem szafę, żeby sprawdzić moją garderobę.
Brązowy garnitur sportowy zniknął!
Przez dłuższą chwilę przyglądałem się pustemu
wieszakowi, na którym wisiał. Potem wróciłem do salonu.
- Szukali mego brązowego ubrania. Zabrali je -
powiedziałem.
Nina walczyła ze łzami. Serce mi się ścisnęło na ten
widok.
- Co teraz zrobimy? Och, Harry! Nie mogę znieść tej
myśli, że stracę cię po raz drugi. Co z tobą zrobią?
Wiedziałem dobrze, co ze mną zrobią. Wrzucą mnie do
komory gazowej. Ale nie chciałem jej tego powiedzieć. Zaczęła
na nowo.
— Dlaczego oddałeś mu taśmy magnetofonowe?
Wolałabym...
— Milcz! To obchodzi tylko mnie. On nie bluffował,
wiesz dobrze. Byłem zmuszony mu je dać.
Zaciśniętymi piąstkami uderzyła się w kolana.
— Ale co my teraz zrobimy?
— Nie wiem. Musi istnieć jakiś sposób, żeby wydostać się
z tej matni. Spróbuję zastanowić się...
- Powinieneś powiedzieć wszystko Johnowi. On nam
pomoże. Jestem pewna, że nam pomoże.
- On nie może nic dla nas zrobić. Nie ma żadnego dowodu.
Zmusić O’Reilly’ego do mówienia - to moja cała nadzieja. Nie
wiem
tylko,
jak
to zrobić.
- A pieniądze z okupu, Harry? Co się z nimi stało?
Wpatrywałem się w nią z natężeniem. Nagle przebiegł
mnie dreszcz radości. Przypomniałem sobie, co powiedział
O’Reilly: Znajdziecie okup, znajdziecie zbrodniarza!
- Co się stało, Harry? Czy wpadłeś na coś?
— Pieniądze! Gdzie są pieniądze? - Wstałem i biegałem
nerwowo po pokoju. - Pół miliona dolarów nie da się tak łatwo
ukryć, i do tego w banknotach o małych nominałach! Gdzie mogą
być schowane? Na pewno w żadnym banku. W domu? Czy
naraziliby się na takie ryzyko? Dobrze wiedzą, że skoro mnie
aresztują, będę próbował ich oskarżyć. Renick przeszuka na
pewno dom. Nie mogę uwierzyć, żeby tam schowali pieniądze...
ale w takim razie gdzie?
— W banku, w sejfie?
— To by było zbyt ryzykowne. Najdogodniejszą kryjówką
byłaby raczej przechowalnia ręcznego bagażu, albo na lotnisku,
albo na dworcu autobusowym bądź kolejowym. CReilly bez
żadnej obawy mógł tam zdeponować walizkę. Nikt o nim nie
będzie pamiętał, a w razie potrzeby może szybko odebrać
pieniądze bez konieczności legitymowania się.
— Trzeba to powiedzieć Johnowi.
— To na nic się nie zda. Trzeba zaskoczyć O’Reilly’ego w
chwili, gdy przyjdzie po walizkę z okupem. Trzeba go chwycić za
rękę.
Twarz Niny wyrażała bezsilność.
— Ależ on nigdy nie da się złapać na gorącym uczynku!
— Oczywiście! Chyba... - umilkłem na chwilę - chyba, że
znajdę jakiś sposób, żeby wpadł w panikę.
— Ale jak? Taki człowiek jak on...
— Pozwól mi zastanowić się. Zjemy kolację. Ty zajmiesz
się kuchnią, a ja będę się starał rozgryźć ten problem. Muszę
wyłączyć radio, bo ten jazz doprowadza mnie od szału.
— Tak bardzo się boję, żę cię zabiorą...
— Na razie jeszcze się to nie stało. Uspokój się, kochanie,
ufam ci.
- Tak, dobrze Harry, wybacz - powiedziała wstając z
krzesła.
Przeszedłem przez pokój, żeby wyłączyć radio. Kiedy
Nina zniknęła, usiadłem i puściłem w ruch moje komórki
mózgowe, ale dopiero po kolacji, ponurej i milczącej, wpadł mi do
głowy pewien pomysł.
Nina bez przerwy rzucała w moją stronę pytające
spojrzenia. Widząc zmianę na mojej twarzy zrozumiała, że
znalazłem jakieś wyjście. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć,
ale nagle przypomniała sobie o podsłuchu.
Wstałem, żeby włączyć radio.
— Zdaje mi się, że wpadłem na dobry pomysł -
tłumaczyłem jej. - Istnieje tylko jeden sposób na O’Reilly’ego.
Trzeba wyprowadzić go w pole. Zdaje mi się, że wiem, jak się do
tego zabrać, ale uda się, jeśli okup znajduje się w przechowalni
bagażu albo w sejfie. Jeśli mają go w domu, nie uda się, ale nie
chce mi się wierzyć, by mieli go u siebie.
— Co masz zamiar zrobić, Harry?
— Zaczekaj chwilę.
Usiadłem przy biurku; wziąłem kartkę papieru i zacząłem
pisać.
„Wiadomość z ostatniej chwili. Przerywamy nasz
program, żeby podać ostatnie szczegóły, dotyczące porwania
Odette Malroux. Policja w Palm City ma podstawy do
przypuszczenia, że pieniądze z okupu zostały zdeponowane w
sejfie bankowym lub w przechowalni bagażu na którymś z
dworców.
Gubernator stanu wydał nakaz rewizji specjalnej
upoważniający od jutra, od dziewiątej rano, ekipę inspektorów do
skontrolowania wszystkich paczek i waliz pozostawionych w
przechowalniach oraz wszystkich sejfów wydzierżawionych w
ostatnim okresie.
Osoby, które posiadają sejf od początku bieżącego
miesiąca, proszone są o zgłoszenie się do najbliższego
komisariatu, wraz z kluczem.
Poszukiwania obejmą całą okolicę w promieniu 150
kilometrów od Palm City. Szeryf dystryktu jest przekonany, że ta
operacja umożliwi odnalezienie okupu złożonego przez pana
Malroux”.
Podałem kartkę Ninie, by przeczytała tekst. Spojrzała na
mnie ze zdumieniem.
— Nie rozumiem, Harry.
— Do moich obowiązków należy przekazywanie do
lokalnych stacji telewizyjnych i radiowych wiadomości
dotyczących sprawy Malroux. Radio i telewizja podadzą ten
suchy komunikat. Mam nadzieję, że O’Reilly słysząc to wpadnie
w panikę. W ten sposób może mnie zaprowadzić do miejsca,
gdzie ukrył skarb.
— Przecież nawet nie wiesz, czy będzie słuchał
komunikatu.
— Będzie, wierz mi. Uprzedzę go. - Zbliżyłem się do
telefonu, ale nagle stanąłem. Nasza linia jest pewnie na
podsłuchu. Zatelefonuję skądinąd. Jeśli Meadows dowiedziałby
się o tym, nie dopuściłby do mistyfikacji. Skierowałem się ku
drzwiom. - Idę do najbliższego drugstoru. Zaraz wracam.
— Pójdę z tobą, Harry.
— Lepiej nie. Czekaj tu na mnie.
Zapadła już noc. Szedłem z bungalowu alejką do bramy.
Otworzyłem ją i rozejrzałem się na prawo i lewo. Wóz policyjny
stał na ulicy w odległości pięćdziesięciu metrów. Do drugstoru
szło się w innym kierunku. Nie musiałem więc przechodzić obok
policji.
Udałem się w drogę, nie okazując żadnego pośpiechu.
Słyszałem, jak wóz rusza z miejsca. Wiedziałem, że jedzie tuż za
mną, ale nie odwracałem się. Bałem się już tylko jednego - żeby
mnie nie aresztowano, zanim zrealizuję mój plan. Gdyby się tak
stało, już nie byłoby dla mnie ratunku.
Wszedłem do drugstoru i zamknąłem się w kabinie
telefonicznej. Połączyłem się z lokalną telewizją. Poprosiłem do
telefonu Freda Hicksona, szefa informacji.
- Fred, mam dla ciebie ważny komunikat - mówiłem. –
Szeryf dystryktu żąda, aby wiadomość ta została przekazana przez
radio i telewizję dzisiaj o jedenastej w nocy. Możesz to zrobić?
- Oczywiście, słucham.
Przeczytałem mu tekst, a on notował.
- Zrobi się - odparł. - O jedenastej przerwiemy obydwa
programy. Szeryf stosuje mocne chwyty, prawda?
- Jak widzisz. Dziękuję, Fred. Do zobaczenia.
Odłożyłem słuchawkę.
Spojrzałem na zegarek. Była dziewiąta trzydzieści.
Zadzwoniłem do rezydencji Malroux. Po chwili zgłosił się
kamerdyner.
— Tu dyrekcja policji - oświadczyłem. - Chcielibyśmy
mówić z O’Reillym. Czy jest w domu?
— Myślę, że jest w swoim pokoju - odparł kamerdyner. -
Proszę nie odchodzić, zaraz przełączę.
Usłyszałem jakiś dźwięk, potem zgłosił się O’Reilly.
- Halo? Kto przy aparacie?
Głosem powolnym, skandując każde słowo, mówiłem:
- Cześć, durniu! Co porabia dzisiaj wieczorem twoje
sumienie?
Cisza. Oczyma wyobraźni widziałem O’Reilly’ego z
pociemniałą twarzą, rękami kurczowo zaciśniętymi na słuchawce.
— Kto przy aparacie? - powtórzył tym razem gniewnym
tonem.
— Inny dureń - odparłem.
— To ty, Barber?
- Tak. Chcę ci przekazać poufną wiadomość. Szeryf
dystryktu wpadł wreszcie na genialny pomysł. Jeśli cię to
interesuje, w twoim własnym interesie słuchaj programu
telewizyjnego o jedenastej, kanał lokalny, dziś w nocy. Podadzą
informacje z ostatniej chwili. Zrozumiałeś? Kanał lokalny,
godzina jedenasta! Randka w komorze gazowej!
Przerwałem, zanim zdążył mi odpowiedzieć.
Kiedy wychodziłem z kabiny, zobaczyłem, że do sklepu
wkracza wysoki, rumiany chłopiec, w którym z odległości
dwudziestu kroków można było poznać policjanta. Wiedziałem,
że prędzej czy później trzeba będzie przez to przejść, lecz na jego
widok krew zamarła mi w żyłach.
Natychmiast podszedł do mnie.
— Pan Barber?
— Zgadza się.
— Żądają, żeby pan się zgłosił. Mam wóz.
- Idę - powiedziałem wychodząc ze sklepu. Myślałem o
Ninie.
Wsiadłem z inspektorem na tylne siedzenie. Drugi
policjant, który czekał na dworze, siadł za kierownicą.
— O co chodzi? - spytałem, gdy wóz ruszył. - Czy jest coś
nowego?
— Nie wiem - odpowiedział glina zawiedzionym głosem. -
Kazano mi tylko pojechać po pana, więc pojechałem.
Nic już nie mogłem zrobić. Zagrałem mego króla. Teraz
chodziło o to, czy O’Reilly ma asa w ręku. Jeśli tak, byłem
zgubiony.
II
Renick pracował w swoim gabinecie. Jedynym źródłem
światła w pokoju była lampa z zielonym abażurem rozsiewająca
żółtawy blask ma bibułę, przykrywającą jego biurko.
Obydwaj inspektorzy wprowadzili mnie do gabinetu,
jakby wnosili jakiś kruchy przedmiot, a po dostarczeniu go wyszli
na korytarz i zamknęli drzwi.
Usiadłem na krześle, szczęśliwy, że w pokoju panował
półmrok. Renick palił papierosa. Rzucił mi na kolana paczkę
papierosów i zapalniczkę. Przez chwilę panowało milczenie.
Skorzystałem z tego, aby zapalić.
— Co się dzieje? - zapytałem kładąc papierosy i
zapalniczkę na biurko.
— Koniec z bluffem, Harry! - powiedział nie podnosząc
głosu. - Jesteś w złej sytuacji. Wiesz o tym dobrze.
— Czy jestem aresztowany?
— Jeszcze nie. Najpierw chciałem z tobą pogadać. Robię
to nieoficjalnie. Mogę przez to stracić pracę, ale od dwudziestu lat
jestem twoim kumplem zarówno w dobrych, jak i złych dniach.
Mam dużo sympatii do was obojga, Niny i ciebie, chcę ci iść na
rękę. Musisz mi powiedzieć prawdę. Jeśli tkwisz w takim bagnie,
jak sądzę, oddam cię w ręce Reigera. Nie mam zamiaru obracać
cię na rożnie. Powiedz mi prawdę, to zostanie między nami: czy
zabiłeś Odette Malroux?
Patrzyłem mu prosto w oczy.
— Nie, nie zabiłem jej, ale sądzę, że mi nie uwierzysz.
— W tym pokoju nie ma mikrofonów ani żadnych
świadków. Pytam cię nie jako detektyw, ale jako twój przyjaciel.
— Odpowiedź jest ta sama: ja jej nie zabiłem.
Pochylił się do przodu, żeby zgasić papierosa w
popielniczce. Blade światło lampy rozjaśniało mu twarz.
Wyglądał, jakby od dwóch dni nie zmrużył oka.
- No dobrze, to już jest coś - rzekł. - Ale ty jesteś wplątany
w tę aferę, czy tak?
- Jeszcze jak! Jestem w takie sytuacji, że nawet twoja
przyjaźń nie może mi pomóc.
Zapalił nowego papierosa.
— Może byś mi opowiedział tę całą historię?
— Zgoda. Jak wpadłeś na mój ślad, John?
— Tim Cowley powiedział mi, że widział cię na dworcu
autobusowym w nocy, kiedy popełniono morderstwo, z rudą
dziewczyną w białoniebieskiej sukni. Wszystkie ślady prowadziły
do ciebie.
— Domyślałem się, że Tim Cowley mnie wyda -
powiedziałem znużony. - Byłem takim idiotą, że dałem się
wciągnąć tym dwom kobietom, ale chciałem zdobyć pieniądze!
Przyrzekły mi pięćdziesiąt tysięcy dolarów za coś, co wydawało
mi się dosyć proste. Te pieniądze były mmi potrzebne, żeby
opuścić miasto i zacząć wszystko od początku.
— Mów dalej.
I tak opowiedziałem mu swoją przygodę. Powiedziałem
mu wszystko, z wyjątkiem tego, że Nina pomagała mi w pozbyciu
się zwłok Odette. Zależało mi, żeby ona nie była zamieszana w tę
aferę.
- Myślałem, że nic nie ryzykuję, ponieważ miałem
zarejestrowane na dwóch taśmach magnetofonowych nasze
rozmowy – zakończyłem - ale O’Reilly odebrał mi je. Teraz nie
mam nic, najmniejszego dowodu dla uwiarygodnienia mego
zeznania.
Podczas mego opowiadania Renick siedział nieruchomo,
ze wzrokiem utkwionym we mnie. Potem odetchnął głęboko.
- Cholera! Co za historia! - wykrzyknął. - Ale jeden
szczegół wydaje mi się dziwny. Dlaczego Odette zgodziła się na
to porwanie?
- Tak, to mnie również intrygowało. Dużo o tym myślałem
i wytłumaczenie wydaje mi się dość proste. Według mnie,
zakochała się w O’Reillym. Pewnie zalecał się do niej na potęgę.
Wiedziała, że ojciec nie zgodzi się nigdy na to małżeństwo.
Potrzebne jej były pieniądze, żeby zatrzymać O’Reilly’ego. Z
jednego nie zdawała sobie sprawy – że on kocha się w Rhei, która
wraz z nim ułożyła zbrodniczy plan. Jedno z nich wpadło na
pomysł porwania. Tylko w ten sposób Odette mogła zdobyć dużo
pieniędzy. Zwabiono ją w pułapkę. Tamtych dwoje skorzystało z
fikcyjnego porwania, żeby zabić Odette i mnie uczynić
winnym zbrodni. Tak mogła właśnie wyglądać cała sprawa.
- Tak - Renick zastanawiał się przez chwilę. - Ale to nie
przynosi ci żadnej korzyści, Harry. Nie mamy żadnych dowodów,
że mówisz prawdę. Meadows nie będzie się wahał ani przez
sekundę.
- Wiem. - Popatrzyłem na zegarek. Była dziesiąta
piętnaście.
- Tylko ty możesz mi pomóc, John. Zastawiłem pułapkę
na O’Reilly’ego. Istnieje szansa, że on sam zaprowadzi mnie do
miejsca, gdzie ukrył okup. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. To
jedyna moja nadzieja, jedyny sposób, żebym mógł się uratować.
Muszę mieć świadka z policji. Renick wahał się.
— Nie wyobrażam sobie, żeby O’Reilly zaprowadził cię
do swej kryjówki. Na jakiej podstawie tak myślisz?
— Oczywiście, że podejmuję ryzyko, lecz nie ma innego
sposobu, żebym mógł się z tego wykręcić. Nie będę próbował
uciec, John. Proszę tylko, żebyś mi pomógł. Jeśli mój plan spali
na panewce, jestem zgubiony.
— Dobrze, zgoda, ale uprzedzam cię, Harry. Będę
zmuszony zdać raport szeryfowi i jestem niemal pewien, że
Meadows każe cię aresztować. Nic mu dotąd nie powiedziałem,
ale muszę cię o tym powiadomić.
— Daj mi tylko godzinę zwłoki. Jeśli w tym czasie nie
powiedzie mi się, jestem zdecydowany odcierpieć to, co mnie
czeka.
— Dobrze, zgoda.
- Czy mogę zatelefonować do Niny? Na pewno niepokoi
się o mnie.
Wskazał ręką telefon.
Powiedziałem Ninie, że jestem u Renicka i że
przygotowuję się do zdemaskowania O’Reilly’ego.
— Trzymaj kciuki i bądź spokojna - powiedziałem i
odłożyłem słuchawkę. - Chodźmy! - zwróciłem się do Renicka.
— Dokąd?
— Do rezydencji Malroux.
Renick podszedł do drzwi, a ja udałem się za nim. Dwaj
inspektorzy, którzy czekali na korytarzu, rzucili mu pytające
spojrzenia.
- Chciałbym, żeby oni poszli z nami.
Zeszliśmy wszyscy czterej i usadowiliśmy się w
samochodzie policyjnym. Podczas jazdy nikt nie powiedział ani
słowa.
- Dalej pójdziemy pieszo - rzekłem, kiedy zatrzymaliśmy
się przed bramą rezydencji. - Nie wolno, żeby zorientował się, że
tu jedziemy.
Kiedy zbliżyliśmy się do willi, brakowało jeszcze tylko
dziesięciu minut do jedenastej. Światło paliło się tylko w
pokojach na parterze. Noc była parna, wszystkie drzwi balkonowe
były otwarte na oścież.
- Ja pójdę pierwszy - powiedziałem do Renicka - a ty idź
za mną.
Posuwałem się bezszelestnie wzdłuż domu, wszedłem na
schody, które prowadziły na taras. Potem kryjąc się pod murem
zbliżyłem się do szeroko otwartych drzwi balkonowych i
zajrzałem do środka.
Byli tam obydwoje. O’Reilly w koszuli sportowej i letnich
spodniach siedział rozwalony na fotelu, z kieliszkiem w ręku.
Rhea leżała na tapczanie. Paliła papierosa, wydawała się lekko
zakłopotana.
Renick w milczeniu podszedł do mnie. Inspektorzy ukryli
się w cieniu za nami.
- On bluffuje - mówił właśnie O’Reilly. - Zobaczysz.
Założę się, że to bzdura.
- Jest prawie jedenasta. Nastaw telewizor. Słyszeliśmy
wyraźnie ich głosy.
O’Reilly wstał i włączył telewizor o dużym ekranie, który
stał w kącie pokoju. Usiadł z powrotem w fotelu i jednym
haustem opróżnił kieliszek. Wyświetlano jakiś film gangsterski.
Dwóch facetów z rewolwerami w ręku polowało na siebie w
półmroku.
Rhea przerzuciła swoje długie smukłe nogi, usiadła na
skraju tapczanu i zaczęła wpatrywać się w telewizor. Czekali.
O jedenastej obraz zniknął i na ekranie ukazał się Fred
Hickson.
- Przerywamy program, żeby państwu zakomunikować
ostatnie szczegóły, dotyczące porwania córki pana Malroux... –
powiedział i odczytał komunikat, który mu podyktowałem.
Kiedy skończył, na ekranie pojawili się znowu gangsterzy.
Stałem bez ruchu. Patrzyłem i czekałem z takim napięciem, że z
trudem oddychałem. Nie czekałem długo.
Jednym skokiem O’Reilly zerwał się z miejsca,
przewracając kieliszek.
- Mój Boże!
Podbiegł do telewizora i wyłączył go.
Był blady jak ściana, w oczach widniało szaleństwo.
- O dziewiątej jutro rano! Inaczej mówiąc, nie mają
jeszcze nakazu rewizji, w przeciwnym razie zaczęliby od razu.
Najlepiej będzie, jak pojadę na lotnisko!
Westchnąłem z ulgą. Wygrałem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Rhea.
Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
- No a jak myślisz? Jeśli znajdą okup, będziemy mieli
kłopoty. Chcę odebrać tę forsę, zanim ją znajdą. Byłem idiotą, że
ją tam zostawiłem. Mogłem przewidzieć, że mi zrobią taki kawał!
Rhea wstała. Zrobiła się zielona, oczy jej błyszczały.
- Głupcze, to podstęp! Czy wyobrażasz sobie, że Barber
ostrzegłby cię, gdyby nie miał nadziei, że go zaprowadzisz w
miejsce, gdzie ukryłeś pieniądze? Musiał uprzedzić porucznika.
Na pewno postawili agentów, którzy na ciebie czekają.
O’Reilly przeczesał włosy palcami.
- Masz rację, mój skarbie, ale musimy wykorzystać tę
szansę. Dobrze będzie, jeśli ty pójdziesz po walizkę. Ja się do tego
nie będę wtrącał.
— Nie, nie pójdę! Niech znajdą tę forsę! Nie ma żadnych
możliwości, żeby dotarli aż do nas.
— Trzeba, żebyś poszła - nalegał O’Reilly. Jego twarz
lśniła od potu. - Czego się boisz? Nic do ciebie nie mają. Nie
mogą się przecież domyślić, że idziesz po okup. Pomyślą na
pewno, że przyszłaś po walizkę.
— Nie pójdę! - krzyczała Rhea ostrym głosem. - Nie
jestem idiotką, żeby wpaść w pułapkę. Niech sobie zabiorą te
pieniądze, w każdym razie będzie ich dosyć!
— Słuchaj, mała! Jeśli chcesz wyjść z tego cało lepiej
zrobisz, jak pójdziesz. Razem z okupem leżą tam taśmy
magnetofonowe.
Rhea zesztywniała.
— Taśmy magnetofonowe? Jakim cudem?
— Słyszałaś, co powiedziałem... Obydwie taśmy, które
odebrałem Barberowi, są schowane razem z pieniędzmi.
— Mówiłeś, że je zniszczyłeś!
— Nie wrzeszcz tak! Nie zniszczyłem.
Przez dłuższą chwilę milczeli, potem Rhea krzyknęła
przeraźliwym głosem:
— Kłamiesz! Chcesz zagarnąć wszystko! Próbujesz mnie
zmusić, żebym poszła!
— Słuchaj, mała - odezwał się O’Reilly. W jego głosie
widoczne było nagłe znużenie. - Chodzi o twoja skórę, nie o moją.
Oświadczam ci, że taśmy są tam razem z okupem. To ten łajdak
Barber tak mnie wrobił. Wmawiał we mnie, że jeśli nie będę miał
w ręku taśm, poślesz mnie na zieloną trawkę. Więc poszedłem na
lotnisko i schowałem je razem z pieniędzmi. Chciałem ci je
ofiarować jako prezent ślubny. Teraz masz kłopot. Ja nic nie
ryzykuję, ale ciebie te taśmy mogą zgubić. Najlepiej zrobisz, jak
biegiem pognasz na lotnisko, żeby je stamtąd zabrać.
— Kretyn godny pożałowania! - mruknęła Rhea z
nienawiścią. - Biedny niedorozwojek!
— Nie trać czasu, mała. Jeśli nie chcesz reszty swoich dni
spędzić w mamrze, dobrze zrobisz, jak się pospieszysz!
- Nie pójdę! Idź ty albo dam znać na policję, że to ty ją
zamordowałeś! Dostanę może parę lat więzienia, ale ty pójdziesz
do komory gazowej. Powiem im! Powiem im wszystko! Słyszysz
mnie? Mam twoje listy miłosne. Mogę cię zniszczyć, jak tylko
zechcę, tępaku! A teraz idź po tę walizę!
- Ach, tak? - nagle twarz O’Reilly’ego stała się kamienna.
- Właściwie ten łajdak miał słuszność. Nigdy byś za mnie nie
wyszła, ty nędzna dziwko! Założę się, że nawet mnie nie
kochałaś! Czytam to z twojej twarzy!
- Wyjść za mąż za ciebie? - odparła. - Przyrzekłam ci pół
miliona dolarów. Wyobrażałeś sobie, durniu, że wezmę sobie za
męża takiego chama jak ty? A teraz ruszaj po pieniądze i po
taśmy!
Nagle w ręku O’Reilly’ego ukazał się rewolwer kaliber 25,
wycelowany prosto w Rheę.
— Mam lepszy pomysł, maleńka. A co by było, gdybyś
zdecydowała się wlepić sobie kulę w głowę? Gliny łatwo uwierzą
w samobójstwo. Znajdą taśmy. Pomyślą, że po komunikacie
telewizyjnym wpadłaś w panikę i wybrałaś najłatwiejsze
rozwiązanie. A ja nie będę miał najmniejszych kłopotów. Co o
tym myślisz?
— Odłóż ten rewolwer! - powiedziała Rhea cofając się. -
Barber wie, że ją zabiłeś. Oświadczy to policji, nawet jeśli ja nic
nie powiem.
O’Reilly uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- On nigdy się nie odważy. Nie ma żadnych dowodów.
Wolę mój pomysł.
Renick odsunął mnie, włożył rękę do marynarki i wszedł
do pokoju ze swoją pukawką kaliber 38.
- Rzuć to! - ryknął.
O’Reilly okręcił się dookoła swej osi. Wystrzelił, ale
krótkie szczeknięcie jego rewolweru zagłuszył huk broni
większego kalibru.
O’Reilly’emu broń wypadła z ręki. Zamrugał oczami,
spojrzał na Renicka, po czym kolana się pod ugięły i upadł na
ziemię wśród wycia Rhei.
III
O’Reilly żył dość długo, by podpisać zeznanie. Nie
pomyliłem się w moim rozumowaniu. Odette zakochała się w eks-
glinie i wpadła na pomysł fikcyjnego porwania. O’Reilly zgodził
się na plan Rhei zamordowania Odette pod warunkiem, że
otrzyma cały okup i Rhea znajdzie jakiegoś kozła ofiarnego. Ich
wybór padł właśnie na mnie.
Kiedy wszystko uspokoiło się trochę, wylądowałem w celi.
Nie miałem pojęcia, co się ze mną stanie, ale przynajmniej nie
mogłem być oskarżony o morderstwo.
Po dwóch dniach przyszedł do mnie z wizytą Renick.
— Masz szczęście, Harry - rzekł. - Meadows widzi tylko
jedną możliwość uwięzienia tej kobiety: jeśli ty wystąpisz jako
świadek oskarżenia. Jeśli się na to zgodzisz, gotów jest załatwić u
sędziego twoje zwolnienie. Ona ma cały sztab adwokatów, którzy
ją z tego wyciągną, jeśli ty nam nie pomożesz. Zgadzasz się?
— Oczywiście.
— Byłem tego pewien. Widziałem Ninę. Wystawiła na
sprzedaż bungalow. Kiedy znajdzie kupca, będzie najlepiej, jak
opuścicie te strony i spróbujecie zacząć od nowa gdzieś indziej!
— Nie potrzebujesz mi tego mówić. Wyjadę, jak tylko
będę mógł. Czy mogę zobaczyć się z Niną?
- Przyjdzie do ciebie dziś po południu. Czy trzeba
kontynuować to opowiadanie?
Po sensacyjnej batalii prawników Rhea została skazana na
piętnaście lat więzienia. Bez moich zeznań wykręciłaby się z tej
afery. Następnie ja stanąłem przed sędzią. Powiedział mi, co o
mnie myśli. Sprowadzało się to do niewielu spraw, ale właściwie
szkoda było jego czasu: ja również nie miałem o sobie zbyt
wysokiego mniemania. Oświadczył mi, że skazuje mnie na pięć
lat z zawieszeniem. Jeśli kiedykolwiek popełnię jakieś
przestępstwo, dodadzą te lata o nowego wymiaru kary. Ale w tym
wypadku tracił również niepotrzebnie czas - nie miałem zamiaru
wchodzić w konflikt z prawem. Pragnąłem tylko jednego: Niny i
możliwości urządzenia sobie na nowo życia razem z nią.
Czekała na mnie przed sądem. Wsunęła rękę do mojej
dłoni i uśmiechnęła się. W tej chwili zrozumiałem, że będzie
dziecinną igraszką stworzenie sobie nowego życia z Niną.
„KB”