Adam Hollanek Pies Musi Wystrzelic

background image

Autor: ADAM HOLLANEK
Tytul: Pies musi wystrzelić

Z "NF" 7/98

Ściana czerwona, jakby krwią pomalowana. Od podłogi do sufitu.
I na jej tle ta prawie biała dziewczyna. Żeby być bielszą,
dostawała światło ostrego reflektora. Nie oświetlał jej jedynie
twarzy.
No ruszaj się, ruszaj. Ręce do góry, ręce na boki i głową też
ruszaj! Mocniej, mocniej!

Jej ciało było na tle tej czerwieni i w ciągłych

nieskoordynowanych ruchach jeszcze bardziej nagie niż gdyby
stała nieruchomo. On ją poganiał nieustannie, czasem
zatrzymywał okrzykiem.
- Tak, tak, jak nad przepaścią, jakbyś upaść miała i boisz się
tego!
Miał ją przed sobą na podwyższeniu pod tą ścianą.
Podwyższenie dopiero teraz spostrzegłem, mógł ją doskonale
obserwować, kiedy się gięła na wszystkie strony. Ciągle inne
ramiona, inne dyndające piersi, inny brzuch. Włosy na łonie raz
były widoczne, to znów znikały, gdy zmieniała pozycję nóg. Tak,
widział ją doskonale znad tych swoich kilku płócien. Manewrował
przy nich wszystkich, wydawało się bez ładu i składu. Popatrzyłem
- ta dziewczyna była tam jak gdyby w kawałkach, jakby pokrojona
w każdym swoim ruchu na części. Tylko na jednym znajdowała się
w całości, ale wyglądała jakby się składała z różnych póz, starała
poskładać, ale jej nie wychodziło. Śmieszne? To nie jej, lecz jemu
umyślnie nie wychodziło.
- Przepraszam, przepraszam - bąkałem. Drzwi źle widoczne,
poza zasięgiem reflektora, zauważyłem całkiem przypadkowo. Tu
w ogóle przejścia z salki do salki pozakrywano jakimiś
dekoracjami, płachtami, kawałkami drewna, stertami kamieni, tu
się musiało poczuć, po nagłym wstąpieniu do tego labiryntu, jak w
jakimś całkiem nieziemskim świecie. Szukałem profesora -
fotografika, z którym mieliśmy pójść razem na jego wspaniałą
wystawę. Mówiono, że jest tu bliziutko, idź pan tędy, no tędy.
Szedłem i trafiłem na tę rozedrganą golasę. I na faceta, co nią
rządził jak czymś własnym i to jak własnym. Znienawidziłem go za
to natychmiast.
- Nie prostuj się, nieeee! - ryknął.
Ale ona oderwała się spod ściany, z zasięgu reflektora i jakby
mnie znała od lat, wzięła mocno pod rękę. Kiedy na siebie zdołała
narzucić coś w rodzaju koszulowej sukienki, nie widziałem,
dalibóg. Błyskawicznie zlikwidowała swoją nagość. Pociągnęła za
sobą. Okrążyliśmy stertę kamieni, weszliśmy do półciemnej salki z

1

background image

jasno oświetlonym, aż pod sufitem, łożem. To był raczej rodzaj
kanapy czy szezlongu. Szczęśliwy z nieustannego czucia skrawka
jej ciała i na widok łóżka wyobrażający sobie coraz więcej,
myślałem, patrząc na nie. Jak my się tam, do diabła, dostaniemy,
po czym się wdrapiemy? Za tym łóżkiem i za dekoracją za nim,
przedstawiającą kiczowate, rozfalowane, ale przecież nieruchome,
morze, znajdowało się zwyczajne okno, a pod nim mnóstwo
zaparkowanych z tamtej strony samochodów.
- To też do malowania - powiedziała swym miękkim, jakby
pełnym wahania i obawy głosikiem.
Teraz widziałem wreszcie jej buzię. Jej poddańcze niebieskie
spojrzenie, dzięki któremu zrozumiałem, czy zdało mi się, że
rozumiem, jej bezwzględne podporządkowanie artyście. Tam na
tle czerwieni, tam na golasa. Ale mu uciekła. Miała trochę za
szeroki podbródek. Popatrzyła na mnie do góry.
- Pocałuj - powiedziała, czekając pewnie na wykonanie przeze
mnie jej rozkazu. Dwa razy ją w usta ciumknąłem. Na trzeci nie
zezwoliła.
- Przecież przyszedłeś tu z jamniczkiem. Tam u mnie go pewnie
zgubiłeś.
- Jezus, Maria - zdenerwowałem się - rzeczywiście. Pociągnąłem
ją z powrotem.
- Sam, sam tam przejdź, chcę ochłonąć.
Wysunęła się spod mej ręki. I leciutko popchnęła w kierunku
drzwi, domniemanych jak się zaraz okazało, dopiero z boczku za
nimi były prawdziwe, ukryte. Obejrzałem się, już jej nie było.
Odeszła czy została. Będzie czekać czy nie?
- Klara - zacząłem wołać na moją jamniczkę, wabiła się Klara,
kochałem ją, sypialiśmy wszyscy z tą suczką. Zdawało mi się, że
słyszę jej dalekie szczekanie. Tu przecież chyba nie można było
znaleźć innej niż moja? Krążyłem chwilę, dobrą chwilę między
kilkoma salkami. W jednej trzy nagie modelki. Stały nieruchomo
także pod czerwoną (jakaś obsesja) ścianką i strasznie
chichotały, najwyraźniej na to moje "Klara, no chodź, chodź".
Malujący chyba nie był tym, który nakazywał zmianę póz tej, co ze
mną uciekła. Przez nią zgubiłem mego pieska. Na mój okrzyk
kotara z prawej mej strony, dokąd podążałem, rozchyliła się i
znany mi rozkazujący głos zawołał:
- Nie mogę tego psa pomalować, a ma takie cudowne ruchy,
cudowne wygięcia ciała.
Mimo mojej miłości do Klary trochę mnie ubodło, że tak
zachwyca się teraz mojej własności zwierzęcym modelem i nim
stara się kierować, jak przedtem tą biedną dziewczyną. Klara
warczała na niego i szczekała. Próbował ją nakłonić do leżenia i
stania w różnych pozach - nadaremnie.
- Pomóż, człowieku!

2

background image

Cmoknąłem, Klara pobiegła za mną. W tych ciemnościach i
półciemnościach znów straciłem ją z oczu. Na pewno nie wracała
się do tamtego, musiała pomknąć na swoich krzywych łapkach
dalej. Była widać zadowolona ze spaceru, bo przestała szczekać,
psiakrew, przestała. Pomyślałem sobie, że może łatwiej byłoby mi
zlokalizować zwierzątko przy pomocy tamtej, tej dziewczyny,
której ciało natychmiast poczułem przy sobie, choć go już przecież
nie było. Aha, za nią chcesz iść, nawet pieska ukochanego
porzucić. Za nią. Za tym poddańczym spojrzeniem, za tą
rozwiązłością modelki, bo tak czy owak jest w jej zawodzie jakiś
seksualny przechył, na pewno. Przecież nie każda zgadza się na
rolę modelki. Miałem jej za złe.
Ale łażąc bez przerwy po tych salach i pokojach z wzywaniem
swej zapodzianej psiny, mijając góry i lasy dekoracji, wciąż
miałem nade wszystko tej dziewczyny pocałunki na swych ustach
i jej ciało prawie nagie do mego przytulone. Lecz najważniejsze
było to jej poddańcze niebieskie spojrzenie.
Za takie warto nawet zginąć. Człowiek podejmuje każdą decyzję
w mgnieniu oka, już teraz, to może straszne, ale najbardziej
ludzkie. Wcale się nie zmienia. Pozostaje sobą, bardziej niż był
wczoraj, przed godziną, przed chwilą. Tylko TERAZ w nim zwycięża
w mgnieniu oka. Już tak raz było... Żona, dziecko, jakieś rodzinne
życie może złe, może najgorsze. Kierowniczka pensjonatu
powiedziała mi przyciszonym głosem, choć nikt tego nie słuchał,
że dziecko się drze całe noce i budzi innych, bo żonka baluje po
lokalach.
- Z dwoma starymi Żydami - wyświszczała kierowniczka.
Dla mnie nieważne były żadne starości czy żydostwa, choć u nas
zwłaszcza to drugie jeszcze się ciągle w ludzkich rozrachunkach
liczy. Mnie szlag trafiał nawet nie dlatego, że balowała, nie
wiadomo zresztą, jak balowała i gdzie dokładnie. Wściekałem się o
biedne opuszczane, zostawiane wciąż dziecko. Alem się jeszcze
zastanawiał, czy nie utrzymać tego wszystkiego.
Przecież to banały i kicze, prawie wszyscy wpadają w podobne
pułapki. Idiotyzm, ale to idiotyzm mnie dotyczący, nie obcych.
Byłem już w jakiś sposób w tej pułapce, choć często wtedy
wydawała mi się śmieszna. Dwaj starzy Żydzi.
Gdy mój przyjaciel wyjeżdżał, taką miał posadę, chodziłem na
noce do jego żonki. To wszystko ta sama pułapka. Tylko ciągle z
kim innym. No i potem było nowe małżeństwo z kimś całkiem
innym. Nie umiałem inaczej egzystować. A teraz w mgnieniu oka
pocałunki w labiryncie i niebieskie spojrzenia, modelka. Stanąłem
pod jedną z dekoracji i zacząłem rzewnymi łzami płakać za tym, co
jeszcze trwa, ale może zostać porzucone. Nasze piękne wakacje,
z masą zdjęć i filmów, nasze wspaniałe dzieciaki już dorastające,
już same wpadające w pułapki. Ściskało mnie w krtani. Zaczynać
to samo na nowo? Pogardzałem natychmiast tą swoją rozpaczą.

3

background image

Boże, wszyscyśmy jednakowi, jednakowo postępujemy,
jednakowo rozpaczamy, bośmy podzieleni. Nie ma innego świata.
- Klarcia, Klarcia - wołałem za zaginioną, gdzieś błądzącą suczką,
pewnie przerażoną. Jej odnalezienie by mi na pewno pomogło.
Prułem ciałem te dekoracje, zniszczyłem kilka obrazków. I nagle,
nie wiem jak, znalazłem się w salce z tym łóżkiem pod sufitem.
Tam na nim ktoś był. Poruszało się podejrzanie miarowo,
rzęsiście oświetlone. Może tam, Boże co ja już wymyślam? Może
tam? Jak tam się dostać? Wtedy weszło za mną kilka par. Jedna z
nich, to niemożliwe, ale jedna wstąpiła na boczną ścianę, ostrożnie
stąpała następnie po suficie, to niemożliwe, aż znalazła się koło
łóżka.
Nasza kolejka - kobiecy głos to ze śmiechem powiedział.
- Zaraz zejdziemy - rozległo się przyduszonym mocno pościelą
pewnie - okrzykiem.
Nie wytrzymałem. Zwróciłem się do dwóch pozostałych par,
niecierpliwie przestępujących z nogi na nogę. Panie były w
koszulkach, panowie tylko w gatkach.
- Jak to jest. Po ścianie się tam włazi?
Spojrzeli na mnie, jakby mnie dopiero dostrzegli. Taaakie oczy.
- Pan, pan jesteś sam tu? Pierwszy raz? My wejdziemy tam na
rękach, do góry nogami.
Śmichy, chichoty.
Dopiero w tym momencie zauważyłem, jak ci z łóżka schodzą
obydwoje golutcy. Wszystkie łachy walały się na ziemi, w rogu
salki. Nie zdołałem zidentyfikować tej pary. Nie miałem pojęcia,
czy to "moja niebieskooka" ze swym artystą, czy obcy. Raczej
obcy. Obcy, obcy. Zniknęli za dekoracjami. Znów zacząłem ryczeć
rozpaczliwie: "Klarcia, Klarcia". Ale dalej nie poszczekiwała nawet.
Byłem jak porażony. Brnąłem jakimś nie oświetlonym kompletnie,
okropnie długim tunelem. Z cudnym i wielkim pomnikiem na końcu
widocznym w wysokiej, kopulastej hali. Za halą silny gwar.
Wszedłem do baru. I pierwsze, co zobaczyłem, to skąpo ubraną
niebieskooką bawiącą się z moją Klarą. Dlatego bestia nie
szczekała. Aportowała jakąś szyszkę czy coś podobnego, bo skąd
by tu szyszka?
Piesek mnie pierwszy zauważył, podbiegł merdając ogonkiem i
szczekając. Wtedy spotkałem niebieskooki poddańczy wzrok.
Wstała, zgrabna w tej swej króciutkiej sukience-koszulce, szybko
przeszła między stolikami. Objęła mnie. Co ja czułem w tej chwili,
com poczuł.
Całowała delikatnie w usta raz po raz. Nikt na to nie zwracał
najmniejszej uwagi. Tego jej artysty-goryla, tak goryla, teraz
wiedziałem, do czego go porównać - nie było na pewno.
Odetchnąłem.
- Przekąsimy coś, nie? Taka jestem głodna i spragniona po tym
malowaniu. Zjesz ze mną, ja funduję.

4

background image

- Coś takiego.
- Mam kupę forsy, tak, tak. Ze mną nie ma kłopotu.
Przyglądała mi się, odstępując krok do tyłu.
- Masz buźkę cholernie pooraną. Tego tam, w atelier, nie było tak
widać.
Przeraziłem się. Wiedziałem, żem od niej kilkadziesiąt lat
starszy, ale dopiero teraz to mnie strasznie poruszyło. Nic z moich
dzikich planów. Figa z makiem. Ta moja parszywa poorana jak
pługiem gęba.
Zbliżyła się, przytuliła i znów pocałowała.
- Nie szkodzi, przeciwnie, nie lubię mydłków dwudziestoletnich z
damskimi buziakami.
Oszalałem z radości.
- Nie znosisz swojej pracy? - zapytałem niewinnym głosikiem.
Już siedzieliśmy, już ktoś postawił przed nami kawę, wodę i
kieliszek czerwonego wina.
- Tylko prędko - ten ktoś powiedział i odszedł.
- No i co? - zapytałem głupio.
- Ja wiem - powiedziała kiwając ramionami - ja wiem. Może nie
lubię.
- No pewnie - ucieszyłem się.
Piła błyskawicznie kawę i wino, na zmianę. W strasznym
pośpiechu.
- Jaki kochany jesteś. A ta twoja Klarcia to fajny psiunio, no
masz. - Klarcia łapczywie sięgnęła po kawał podawanego jej
ciastka. - Patrz, jak się to z nami dziwnie zawsze dzieje -
powiedziała, pochyliła się i pocałowała przez stolik.
Wtedy rozległ się wielki szum, miałem uczucie, że się cała sala
barowa obraca razem z nami. Ale chyba nie. Wszyscy siedzący i
masa innych wysypywali się teraz na wielką werandę. Za nią był
duży ogród, zamknięty murem. Klarcię miałem posłuszną u nogi. A
niebieskookiej nie dostrzegłem. Może w ogóle jej nie było,
pomyślałem z rozpaczą. W murze szeroka brama na oścież
otwarta. Szliśmy wszyscy, niektórzy zajmowali zaparkowane
samochody. Chciałem wrócić.
- Chodź, Klarcia - zawołałem.
Zatrzymał mnie ubrany na biało portier.
- Już nie można - powiedział stanowczo. - Nie.
Próbowałem go odepchnąć. Zaraz na pomoc mu zjawił się drugi.
- Pospacerujemy, Klarcia. Proszę panów, a drugim wyjściem tu
nikt nie wychodzi, ja czekam...
- Nie, tamtędy się tylko wchodzi, już zamknięte,
tylko tędy.
- To poczekamy.
Szybki tam i z powrotem spacer pod gmachem. Raz, dwa, raz,
dwa. Nie daremny.

5

background image

Widzę doskonale tę parę. Wątpliwości identyfikacyjne trwają
sekundy. Niestety - oni. "Moja" niebieskooka i ten jej goryl-
artysta. Schodzą wielkimi schodami i są tuż, tuż. Umyślnie
podchodzę im od jej strony, pod sam nos. Obojętny i jej, i jego
rzut oczami w moim kierunku.
- Przepraszam - jeszcze im mówię.
On już tylko skinął na to głową. Ona nic. Więc mnie wściekłość
ogarnia i uciekam od nich na ten kolosalny plac z rzadka na nim
posadzonymi kioskami. Jak kępki włosów na łysinie. Nagle,
choroba, jakieś krzyki ze wszystkich stron tego pustego w środku
placu. Odwracam głowę. Goryl z niebieskooką wymachują rękoma
i też coś wrzeszczą. I leżę w białym łóżku. Kto mnie tu i po co
wsadził? Ruszyłem głową, próbując dokładniej rozeznać ten obcy
teren. A tu ten łeb mój jakiś ciężki. Wyraźnie czymś grubym
zawinięty. Coś mi jest chyba, bo i nogi w bandażach i jedna ręka.
Czymkolwiek próbuję ruszyć, boli.
- Halo! - zawołałem.
Ale to wypadło jakbym stracił swój zwykły głos. Jakieś
skrzeczenie.
- Halo - powtórzyłem.
Ciągle byłem jeszcze sam, a jedna ręka, lewa, była podłączona
do wiszącej nade mną butelki z jakąś brunatną sałamachą.
Kroplówka? - pomyślałem. Wtem posłyszałem jakby z boku tej
salki otwierano okno. Istotnie przez otwarte wdrapywał się ktoś,
widziało się jego ręce. Następnie przeskoczył parapet i już był koło
mnie. To ten goryl od mej niebieskookiej, na którego rozkaz
musiała goła idiotycznie pląsać na tle czerwieni. Natychmiast
stanęło mi przed oczami to jej pląsanie. Więc chciałem się zerwać,
z całych sił wołając - na pomoc.
Przytrzymał mnie, siłę miał wielką.
- Przestań, człowieku, bo rozprujesz się na nowo.
- Czego chcesz ode mnie?
- Chcę zbadać.
- Nieeee!
- Marysiu - odwrócił się ku oknu. - Marysiu - powtórzył.
W oknie zobaczyłem, choć ruch głową bardzo mnie bolał, drugą
przeskakującą parapet postać. Trochę jej to niezdarnie
wychodziło. Przeskoczyła nareszcie. Za oknem zostało jedynie
niebo - nic innego - niebo.
- Marysiu!
Podeszła. Boże, to była moja niebieskooka. On buszował teraz po
moim pozawijanym ciele, a ona mu w tym pomagała. Każdy
najmniejszy nawet dotyk jej palców, paluszków odczuwałem jako
błogość. Tylko dlatego nie wrzeszczałem. On zaraz odszedł do
umywalki umyć łapy. Wpatrzyłem się w jej poddańcze oczy,
oczęta.
- Masz więc dwa zawody. I to tak różne - wyjąkałem.

6

background image

Nie wiem, czy słyszała mój charkot i co z niego pojęła.
- Coś nie tak. Od pięciu lat jestem tu pielęgniarką. Jestem w
szpitalu.
- Kukuryku - powiedziałem.
I przypomniała mi się cała scena przed tym wielkim gmachem,
gdzie ich razem dojrzałem. Koło nich się przecież przemknąłem.
Musiała mnie zobaczyć, ale w ogóle na mnie nie zareagowała.
Byłem dla niej jak obcy. Nie poznała, teraz nie rozpoznaje?
Pamiętałem, jakem wtedy zrozpaczony walił przez pustkę tego
placu, jak ludziska coś na mnie krzyczeli. Ich dwoje także
widziałem wymachujących rękami. Dodałem gazu. To był dla mnie
odruch strasznego żalu. I już dalej, aż do tego łóżka, nic
nie pamiętałem więcej. Patrzyła na mnie obojętnie i teraz,
poprawiając bandaże.
- Coś nie tak - ona jeszcze raz to samo.
I obydwoje tak szybko, jak się zjawili, wymknęli się znów przez
okno i zniknęli za parapetem. Został błękit nieba. Przypomniało mi
się, jak tam, w labiryncie, do wiszącego w powietrzu pod sufitem
łóżka wdrapywały się jedna po drugiej pary golasów. Gdy jedna
zeszła, druga zajmowała jej miejsce. A szło się na to łóżko po
ścianie i schodziło identycznie. Oni, oni musieli tam też przebywać.
- Na pomoc! - wrzasnąłem.
Skrzypiącymi, jak nie powinno być w szpitalu, drzwiami wcisnęła
się pielęgniarka. Ledwo ją widziałem. Była jakby we mgle, jakby ją
ta mgła niosła ku mnie.
- Co jest? - ledwo ją usłyszałem.
- Czemu tu jestem?
- Jak to, naprawdę pan nic nie pamięta? Tam na placu, skąd pana
przytaszczyli, coś nagle wybuchło. A pan w to wleciał, jakby
umyślnie. Tak piszą w gazetach, zobaczy pan. Wezwać pana
doktora?
- I przyjdzie ten goryl?
- E, on bardziej do aniołka podobny, za niski na goryla.
Zaśmiała się.
- Z Marysią przyjdzie?
Popatrzyła ze zdziwieniem, znów się zaśmiała.
- Może i z Marysią.
- Więc coś wybuchło - wróciłem nagle wzburzony do tematu
sceny na placu. - Wybuchło, ale tam byłem nie sam, nie sam.
Byłem z moją Klarcią, z jamniczką.
- Nareszcie wiadomo, jak jej na imię. Zanim przyjdą do pana dziś
krewniaki, jest dla pana niespodzianka. Ale na kilka minut tylko.
Na momencik, no!
Wybiegła.
Rozbrzmiało naraz znajome szczekanie. To wpadła do salki moja
Klarcia i koniecznie chciała mi wskoczyć na pościel.

7

background image

- Nie wolno, nie wolno - mówiła pielęgniarka, przytrzymując
zwierzątko. Przemagając ból dotykałem swą zabandażowaną
dłonią liżącego koniuszki moich palców języczka i mokrego,
zimnego noska. A Klarcia szalała, tak merdała ogonem i skakała
jak nigdy jeszcze. Ja także jakbym oszalał. Nie było bólu, nie
istniały rany. Strasznie, strasznie ją kochałem. I to, że mogę ją
widzieć i pieścić. Że żyję! Patrzyłem na tę jej piszczącą do mnie
mordkę. Mój Boże, przysiągłbym, że w jej oczkach dostrzegłem
także niebieską poddańczość.

Warszawa, 29 stycznia 1998 r.
Adam Hollanek

ADAM HOLLANEK
Pisarz, poeta, popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie w 1922
r. Pięćdziesiąt lat pracy twórczej. Laureat wielu nagród krajowych
i zagranicznych, m.in. Polskiej Akademii Nauk, Profesjonalistów
World SF, Europejskiego Stowarzyszenia SF (za redagowanie
czasopisma "Fantastyka", które założył w 1982 r. i redagował do
1990 r.). Członek ZAiKS, Rady Powierniczej World SF i innych
organizacji krajowych i zagranicznych, m.in. współzałożyciel i
wiceprezes Warszawskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników
Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Autor ponad 30 książek,
w tym około 20 beletrystycznych. Łączy często pisarstwo z kultem
rodzinnego miasta.
Studia: teatralne - Lwów, humanistyka - Uniwersytet
Jagielloński, Studium Scenariuszy Filmowych - Warszawa. Autor
scenariusza "Portret z Cieniem" (o Grottgerze), scenariuszy
radiowych oraz scenariusza "Mudrahela" (na podstawie powieści
pod tym samym tytułem, wyd. w 1997 r.). Wiele jego książek
przetłumaczono (na niemiecki, węgierski, czeski, słowacki,
rosyjski, bułgarski). Wspomienia: "Ja z Łyczakowa", "I zobaczyć
miasto Lwów" (napisane z żoną Ewą), "Pacałycha". Powieści
fantastyczne: "Katastrofa na ŻSłońcu Antarktydy®", "Jeszcze
trochę pożyć", "Kochać bez skóry", "Olśnienie", "Zbrodnia
wielkiego człowieka". Powieści współczesne: "Topless", "Księżna z
Florencji", "Deska ratunku", "Mudrahela". Zbiory nowel
fantastycznych: "Ukochany z Księżyca", "Skasować drugie ja".
Zbiory nowel współczesnych: "Plaża w Europie", "Bandyci i
policjanci". Trzy tomiki wierszy. Setki artykułów, felietonów (w
tym szesnatoletni bez mała "3...2...1") i liczne eseje (m.in. o
Lemie - "Geniusz na miarę epoki").
Drukowane obecnie opowiadanie to przykład modnej i nośnej
dziś w prozie metody "mieszania" rzeczywistości realnej i
fantastycznej. Użył jej także Adam Hollanek w z pozoru tylko
wyłącznie realistycznej "Księżnej z Florencji" i "Toplessie".

8


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Adam Hollanek Pies Musi Wystrzelic
Kubiak Adam Czy filozofia musi być smutna 2
Adam Mickiewicz Pies i wilk
Hollanek Adam (Martyn Janina) Ewa wzywa 07 094 Rozłączył was na zawsze
Hollanek Adam Ukochany z księżyca
Hollanek Adam Fausteron
Hollanek Adam Fausteron
Hollanek Adam Nieśmiertelność na zamówienie
Adam nie musi interesowa¦ç si¦Ö gotowaniem
Hollanek Adam (Martyn Janina) Ewa wzywa 07 094 Rozłączył was na zawsze
Antologia Złota podkowa 45 Hollanek Adam Zbrodnia wielkiego człowieka
Adam Janowski Mój Pies Championem
Hollanek Adam, Janicki Jerzy Noc lwowskich profesorów
Pieśń filaretów Adam Mickiewicz
Hollanek Adam, Janicki Jerzy Noc lwowskich profesorów
3 Koncepcja Hollanda kariera
dlaczego twój pies jest niegrzeczny

więcej podobnych podstron