Pełzaj
ą
cy Chaos
Wiele napisano o rozkoszach i bólu wywołanych przez opium. Ekstaza
i zgroza de Quinceya oraz Paradis artificiels Baudelaire'a zostały
zachowane i przedstawione w dramacie, który czyni je nie
ś
miertelnymi.
Ś
wiat zna doskonale pi
ę
kno, groz
ę
i tajemnice owych mrocznych krain,
do których przenosi si
ę
uniesiony inspiracj
ą
marzyciel. Mimo,
ż
e tak
wiele zostało powiedziane, nikt jak dot
ą
d nie odwa
ż
ył si
ę
jednak
zgł
ę
bi
ć
natury wizji ujawnionych w ten sposób umysłowi ani doszuka
ć
si
ę
kierunku, w jakim pod
ąż
aj
ą
niewiarygodne drogi otwieraj
ą
ce si
ę
przed człowiekiem, który za
ż
ywa narkotyki. De Quincey przeniesiony
został do Azji, owej t
ę
tni
ą
cej
ż
yciem krainy pos
ę
pnych cieni,
staro
ż
ytnych, upiornych i tak imponuj
ą
cych,
ż
e "sam wiek i nazwa tej
rasy zabija w człowieku wszelk
ą
młodo
ść
"; dalej wszak
ż
e pod
ąż
y
ć
ju
ż
si
ę
nie odwa
ż
ył. Z tych, którzy dotarli dalej, mało kto powrócił, a i
ci oniemieli ze zgrozy lub te
ż
stracili zmysły. Ja wzi
ą
łem opium
tylko raz, w roku plagi, kiedy lekarze poszukiwali sposobów na
ukojenie bólu tych, których nie potrafili uleczy
ć
. Opium
przedawkowano. Mój lekarz był przera
ż
ony, a ja dotarłem naprawd
ę
daleko. Ostatecznie powróciłem i zachowałem
ż
ycie, lecz moje noce
przepełniaj
ą
osobliwe wspomnienia, a lekarzowi zabroniłem podawa
ć
mi
jeszcze kiedykolwiek opium.
Ból i pulsowanie w mojej czaszce, kiedy wstrzykni
ę
to mi narkotyk,
były wr
ę
cz nie do wytrzymania. Nie my
ś
lałem o przyszło
ś
ci, nie
obchodziła mnie, chciałem uciec, niewa
ż
ne jak, czy to przez
uzdrowienie, utrat
ę
przytomno
ś
ci, czy
ś
mier
ć
. Troch
ę
majaczyłem, wi
ę
c
trudno mi okre
ś
li
ć
dokładn
ą
chwil
ę
przej
ś
cia, ale wydaje mi si
ę
, i
ż
musiało ono nast
ą
pi
ć
na krótko przed ust
ą
pieniem bolesnego
pulsowania. Jak wspomniałem, z powodu przedawkowania moje reakcje
były prawdopodobnie dalekie od normalnych. Wra
ż
enie spadania, dziwnie
oderwane od poj
ę
cia siły ci
ęż
ko
ś
ci czy kierunku, było niewiarygodne;
widziałem ledwo wyra
ź
nie niezliczone tłumy, tłumy niesko
ń
czenie
odmiennej natury, ale w wi
ę
kszym lub mniejszym stopniu ze mn
ą
powi
ą
zane.
Czasami miałem wra
ż
enie,
ż
e nie tyle spadam, ile raczej cały
wszech
ś
wiat albo ery przemykaj
ą
obok mnie. Nagle ból min
ą
ł i pocz
ą
łem
kojarzy
ć
pulsowanie bardziej z zewn
ę
trznym ni
ż
wewn
ę
trznym
ź
ródłem.
Opadanie ustało, ust
ę
puj
ą
c miejsca wra
ż
eniu niepewnego, chwilowego
spokoju, a gdy wyt
ęż
yłem słuch, wyobraziłem sobie,
ż
e owo pulsowanie
kojarzy si
ę
z przeogromnym, niezmierzonym morzem, którego
złowieszcze, kolosalne fale rozbryzguj
ą
si
ę
o pusty, pos
ę
pny brzeg po
gigantycznym sztormie.
Otworzyłem oczy.
Przez chwil
ę
wokół mnie panował chaos, nie potrafiłem uchwyci
ć
wszystkiego wyra
ź
nie, stopniowo jednak u
ś
wiadomiłem sobie, i
ż
byłem
sam w dziwnym, acz uroczym pokoju, do którego przez liczne okna
wpadało
ś
wiatło. Nie potrafiłem go okre
ś
li
ć
wyra
ź
nie, gdy
ż
ci
ą
gle
byłem rozkojarzony, ale dostrzegłem ró
ż
nobarwne kobierce i draperie,
ozdobnie rze
ź
bione stoliki, krzesła, otomany i kanapy, a tak
ż
e
delikatne wazy i ornamenty o egzotycznym, cho
ć
niezupełnie obcym
wzorze. To wszystko zauwa
ż
yłem, niemniej rzeczy te nie na długo
zaprz
ą
tn
ę
ły mój umysł. Wolno, acz nieubłaganie m
ą
ś
wiadomo
ść
zacz
ą
ł
zajmowa
ć
i górowa
ć
nad innymi emocjami oszałamiaj
ą
cy strach przed
nieznanym, strach tym wi
ę
kszy,
ż
e nie potrafiłem dociec jego
przyczyn. Kojarzył mi si
ę
z nadci
ą
gaj
ą
cym niechybnie zagro
ż
eniem,
nie, nie
ś
mierci
ą
, lecz czym
ś
nienazwanym, nie wyja
ś
nionym, a co za
tym idzie, bardziej upiornym i odra
ż
aj
ą
cym ni
ż
wszystko inne.
Wreszcie zdałem sobie spraw
ę
,
ż
e bezpo
ś
redni
ą
przyczyn
ą
mych l
ę
ków
było upiorne dudnienie, pulsowanie, rozbrzmiewaj
ą
ce przyprawiaj
ą
cym o
utrat
ę
zmysłów rytmem wewn
ą
trz mego wyczerpanego mózgu. Zdawało si
ę
ono dochodzi
ć
z jakiego
ś
miejsca spoza pomieszczenia, gdzie si
ę
znajdowałem, a skojarzenia, jakie mi si
ę
w zwi
ą
zku z nim nasuwały,
mroziły krew w
ż
yłach. Czułem,
ż
e co
ś
przera
ź
liwego czaiło si
ę
za
obwieszonymi jedwabiem
ś
cianami, i wzbraniałem si
ę
przed wyjrzeniem
przez jedno z łukowatych,
ż
ebrowanych okien, których w pokoju nie
brakło. Dostrzegłszy przy nich okiennice, pozamykałem je
niezwłocznie, mru
żą
c przy tym powieki, by nie wyjrze
ć
na zewn
ą
trz.
Nast
ę
pnie posługuj
ą
c si
ę
krzemieniem i stal
ą
, znalezionymi na jednym
z niewielkich stolików, pozapalałem
ś
wiece umieszczone w arabeskowych
obsadach na
ś
cianach. Zamkni
ę
cie okiennic przyniosło mi ulg
ę
i
poczucie bezpiecze
ń
stwa, a sztuczne
ś
wiatło do pewnego stopnia
uspokoiło me nerwy, cho
ć
nie udało mi si
ę
zagłuszy
ć
monotonnego,
pulsuj
ą
cego dudnienia. Teraz, gdy byłem nieco spokojniejszy, d
ź
wi
ę
k
stał si
ę
tyle
ż
fascynuj
ą
cy co przera
ź
liwy, i dr
ę
czyło mnie, sprzeczne
z uczuciem niepokoju, pragnienie ujrzenia
ź
ródła owego d
ź
wi
ę
ku.
Otworzywszy portier
ę
znajduj
ą
c
ą
si
ę
w tej
ś
cianie pokoju, zza której
najgło
ś
niej było słycha
ć
uporczywy d
ź
wi
ę
k, ujrzałem niewielki, bogato
zdobiony korytarz ko
ń
cz
ą
cy si
ę
rze
ź
bionymi drzwiami i pot
ęż
nym
wykuszowym oknem. Ku niemu co
ś
mnie nieodparcie ci
ą
gn
ę
ło, cho
ć
niesprecyzowane obawy równie mocno mnie przed tym powstrzymywały.
Kiedy podszedłem bli
ż
ej, ujrzałem w oddali chaotycznie wiruj
ą
c
ą
wod
ę
.
Skoro tylko stan
ą
łem przy oknie i rozejrzałem si
ę
wokoło, zobaczyłem
co
ś
, co zaatakowało me zmysły z niepohamowan
ą
, niszczycielsk
ą
moc
ą
.
Ujrzałem co
ś
, czego nie widziałem nigdy przedtem i czego nie
ogl
ą
da nikt spo
ś
ród
ż
yj
ą
cych, z wyj
ą
tkiem deliryków cierpi
ą
cych w
malignie lub opiumowym piekle. Budynek stał na w
ą
skim cyplu lub
czym
ś
, co si
ę
nim wydawało, pełne trzysta stóp ponad rozszalałymi
falami wodnego wiru. Po obu stronach budynku opadały w dół pionowe,
obmyte wod
ą
ś
ciany czerwonej ziemi, a przede mn
ą
upiorne fale
przetaczały si
ę
bez ko
ń
ca, z przera
ź
liw
ą
moc
ą
zalewaj
ą
c l
ą
d z
mroczn
ą
, demoniczn
ą
monotoni
ą
i rozwag
ą
. Mniej wi
ę
cej o mil
ę
dalej
wznosiły si
ę
i opadały gro
ź
ne bałwany fal o wysoko
ś
ci pi
ęć
dziesi
ę
ciu
stóp, a na horyzoncie majaczyły jak padlino
ż
erne s
ę
py niepokoj
ą
ce
czarne chmury o groteskowych konturach. Fale były ciemnofioletowe,
prawie czarne; chwytały mi
ę
kkie czerwone błocko brzegów i pochłaniały
je niczym nieczyste, chciwe dłonie. Miałem przeczucie, jakby jaki
ś
złowieszczy morski umysł wypowiadał wojn
ę
wszystkim l
ą
dom
ś
wiata i
by
ć
mo
ż
e wspomagało go w tej walce zagniewane niebo.
Ockn
ą
wszy si
ę
w ko
ń
cu z odr
ę
twienia wywołanego tym nienaturalnym
widokiem, zrozumiałem,
ż
e naprawd
ę
groziło mi niebezpiecze
ń
stwo. Na
moich oczach zniesiony został wielostopowej długo
ś
ci fragment brzegu
i wiedziałem,
ż
e ju
ż
niebawem cały dom runie w
ż
arłoczn
ą
czelu
ść
nienasyconych fal. Niezwłocznie pospieszyłem w przeciwn
ą
stron
ę
i
znalazłszy drzwi, wyszedłem przez nie natychmiast, zamykaj
ą
c je za
sob
ą
dziwacznym kluczem, który tkwił w zamku. Ujrzałem teraz wi
ę
cej
szczegółów miejsca, w którym si
ę
znalazłem, i zwróciłem uwag
ę
na
dziwaczny rozdział, istniej
ą
cy najwyra
ź
niej w gł
ę
binach wrogiego
oceanu i na firmamencie. Po obu stronach cypla panowały zupełnie
odmienne warunki. Po lewej, stoj
ą
c zwrócony w stron
ę
l
ą
du, miałem
łagodne morze z wielkimi zielonymi falami przetaczaj
ą
cymi si
ę
spokojnie w jasnych promieniach sło
ń
ca. Co
ś
w jego naturze i
wygl
ą
dzie sprawiło,
ż
e a
ż
zadr
ż
ałem, ale ani wówczas, ani teraz nie
potrafi
ę
stwierdzi
ć
, co to było. Po prawej równie
ż
miałem morze, było
ono jednak bł
ę
kitne, spokojne i falowało niemal niezauwa
ż
alnie,
podczas gdy niebo ponad nim wygl
ą
dało na ciemniejsze, a wymyty brzeg
był biały.
Teraz zwróciłem uwag
ę
na l
ą
d i znowu si
ę
zdumiałem, ro
ś
linno
ść
bowiem nie przypominała
ż
adnej, jak
ą
kiedykolwiek widziałem czy o
której czytałem. Była to najwyra
ź
niej ro
ś
linno
ść
tropikalna lub
subtropikalna, wniosek taki nasun
ą
ł mi panuj
ą
cy w powietrzu
ż
ar.
Czasami wydawało mi si
ę
,
ż
e dostrzegam dziwne podobie
ń
stwo z flor
ą
mego rodzinnego kraju, wyobra
ż
aj
ą
c sobie, i
ż
doskonale znane ro
ś
liny
i krzewy mogły przyj
ąć
takie formy pod wpływem bardzo du
ż
ych zmian
klimatycznych, lecz gigantyczne i wszechobecne palmy wygl
ą
dały
zupełnie obco. Dom, który wła
ś
nie opu
ś
ciłem, był bardzo mały, prawie
jak domek pla
ż
owy, tyle
ż
e zbudowany z marmuru, a jego kształt,
dziwny i zwarty, wygl
ą
dał jak niespotykany zlepek form znanych na
wschodzie i zachodzie. W rogach znajdowały si
ę
kolumny korynckie, ale
czerwone gonty dachu były całkowicie przej
ę
te z chi
ń
skiej pagody. Od
drzwi w gł
ą
b l
ą
du wiodła
ś
cie
ż
ka nienaturalnie białego piasku,
szeroko
ś
ci około czterech stóp i otoczona z dwóch stron strzelistymi
palmami i nieznanymi, ukwieconymi krzewami i ro
ś
linno
ś
ci
ą
. Biegła w
kierunku tej strony cypla, gdzie morze było bł
ę
kitne, a brzeg pełen
białego piasku. Chciałem ucieka
ć
t
ą
wła
ś
nie drog
ą
, jakby z
rozszalałego oceanu w pogo
ń
za mn
ą
wyruszył jaki
ś
złowieszczy upiór.
Pocz
ą
tkowo
ś
cie
ż
ka pi
ę
ła si
ę
pod gór
ę
, a
ż
w ko
ń
cu dotarłem do
łagodnego grzbietu. Obejrzałem si
ę
za siebie, by dokładnie przyjrze
ć
si
ę
miejscu, które opu
ś
ciłem; cypel z małym domkiem, czarna woda,
zielone morze po jednej i bł
ę
kitne z drugiej strony, a nad wszystkim
tym - cie
ń
nienazwanej i niewysłowionej kl
ą
twy. Nigdy wi
ę
cej tego nie
zobaczyłem i zastanawiam si
ę
cz
ę
sto...
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na to miejsce, zacz
ą
łem obserwowa
ć
teren rozci
ą
gaj
ą
cy si
ę
przede mn
ą
.
Ś
cie
ż
ka, jak ju
ż
wspomniałem, biegła w gł
ą
b l
ą
du, po prawej
stronie brzegu. Przede mn
ą
i po lewej ujrzałem teraz wspaniał
ą
dolin
ę
o powierzchni tysi
ę
cy akrów, poro
ś
ni
ę
t
ą
tropikaln
ą
traw
ą
si
ę
gaj
ą
c
ą
powy
ż
ej mojej głowy. Niemal na skraju mego pola widzenia znajdowała
si
ę
gigantyczna palma, która fascynowała mnie i przyzywała. Do tej
pory zdumienie i ucieczka z zagro
ż
onego półwyspu w znacznym stopniu
rozproszyły mój strach, kiedy jednak przystan
ą
łem i osun
ą
łem si
ę
zm
ę
czony na
ś
cie
ż
k
ę
, leniwie grzebi
ą
c dło
ń
mi w ciepłym, białozłotym
piasku, ogarn
ę
ło mnie nowe, wyrazistsze uczucie zagro
ż
enia.
Co
ś
przera
ż
aj
ą
cego w
ś
ród tych kołysz
ą
cych si
ę
traw doł
ą
czyło do
owego diabolicznie faluj
ą
cego morza i gło
ś
no, i niemal irracjonalnie
zacz
ą
łem wykrzykiwa
ć
: - Tygrys? Tygrys? Czy to tygrys? Bestia?
Bestia? Czy to Bestia, której si
ę
obawiam?
Powróciłem w my
ś
lach do starej, klasycznej opowie
ś
ci o tygrysach,
któr
ą
kiedy
ś
czytałem - usiłowałem przypomnie
ć
sobie autora, lecz bez
powodzenia. I nagle, przera
ż
ony, przypomniałem sobie,
ż
e było to
opowiadanie Rudyarda Kiplinga; nie przyszło mi do głowy,
ż
e uznanie
go za staro
ż
ytnego autora było, delikatnie mówi
ą
c, groteskowe.
Ż
ałowałem,
ż
e nie mam przy sobie tomu z tym opowiadaniem, i nieomal
zawróciłem w stron
ę
skazanego na zagład
ę
domku, gdzie, jak s
ą
dziłem,
powinien si
ę
znajdowa
ć
, kiedy przypływ zdrowego rozs
ą
dku i cie
ń
palmy
sprawiły, i
ż
oprzytomniałem.
Nie mam poj
ę
cia, czy nie zawróciłbym, gdyby nie fascynacja i zew
palmy. Owo przyci
ą
ganie było teraz tak silne,
ż
e zszedłem ze
ś
cie
ż
ki
i zacz
ą
łem pi
ąć
si
ę
na czworakach w gór
ę
zbocza, pokonuj
ą
c strach
przed trawami i w
ęż
ami, które mogły
ż
y
ć
po
ś
ród nich.
Postanowiłem walczy
ć
o
ż
ycie i zdrowe zmysły tak długo, jak tylko
b
ę
d
ę
w stanie, i stawi
ć
czoło zagro
ż
eniom z morza i l
ą
du, cho
ć
czasami obawiałem si
ę
,
ż
e ponios
ę
sromotn
ą
kl
ę
sk
ę
. Wra
ż
enie to
nachodziło mnie pod wpływem przyprawiaj
ą
cego o szale
ń
stwo szelestu
traw i wci
ąż
słyszalnego rytmicznego łoskotu fal. Od czasu do czasu
przystawałem i przykładałem dłonie do uszu, by cho
ć
na chwil
ę
zagłuszy
ć
odra
ż
aj
ą
ce d
ź
wi
ę
ki. Odnosiłem wra
ż
enie,
ż
e min
ę
ły całe
wieki, zanim w ko
ń
cu doczołgałem si
ę
do gigantycznej palmy i padłem
zdyszany w jej bezpiecznym cieniu.
I wtedy nast
ą
piła seria wypadków, które doprowadziły mnie na skraj
ekstazy i grozy - wypadki, których wspomnienie budzi we mnie trwog
ę
i
których nie o
ś
miel
ę
si
ę
interpretowa
ć
. Kiedy szybko wczołgałem si
ę
pod opadaj
ą
ce nisko li
ś
cie palmy, z góry, z gał
ę
zi spadło nagle
dziecko o wyj
ą
tkowej urodzie. Cho
ć
obszarpane i zakurzone, miało rysy
fauna lub półboga i zdawało si
ę
promienie
ć
blaskiem, który rozpraszał
cienie panuj
ą
ce pod koron
ą
drzewa. Dzieci
ę
u
ś
miechn
ę
ło si
ę
i
wyci
ą
gn
ę
ło r
ę
k
ę
, ale zanim zd
ąż
yło wsta
ć
i przemówi
ć
, w powietrzu
rozległy si
ę
d
ź
wi
ę
ki niezwykłej melodii, d
ź
wi
ę
ki wysokie i niskie,
zlewaj
ą
ce si
ę
ze sob
ą
i współgraj
ą
ce w eterycznej harmonii. Tymczasem
sło
ń
ce zaszło za horyzont i w
ś
wietle zmierzchu ujrzałem aureol
ę
mlecznego
ś
wiatła okalaj
ą
c
ą
główk
ę
dziecka. I wówczas odezwało si
ę
do
mnie d
ź
wi
ę
cznym jak srebrzyste dzwonki głosem:
- Oto koniec. Zeszli z gwiazd po
ś
ród zmierzchu. Teraz jest ju
ż
po
wszystkim i b
ę
dziemy wie
ść
odt
ą
d błogi
ż
ywot w Teloe za strumieniami
arynuria
ń
skimi.
Kiedy dziecko przemówiło, ujrzałem łagodn
ą
po
ś
wiat
ę
przebijaj
ą
c
ą
mi
ę
dzy li
ść
mi palm i powstałem, by przywita
ć
par
ę
, b
ę
d
ą
c
ą
, jak
wiedziałem, głównymi wykonawcami podziwianej przeze mnie pie
ś
ni.
Musiała to by
ć
boska para, takie bowiem pi
ę
kno nie jest przymiotem
ś
miertelników. Uj
ę
li mnie za r
ę
ce mówi
ą
c:
- Pójd
ź
, dzieci
ę
, usłyszałe
ś
głosy, ale
ć
wszystko dobrze si
ę
dzieje.
W Teloe za Drog
ą
Mleczn
ą
i strumieniami arynuria
ń
skimi s
ą
miasta z
bursztynu i chalcedonu. Na ich wielofasetowych kopułach migoc
ą
wizerunki starych i przecudnych gwiazd. Pod mostami z ko
ś
ci słoniowej
ci
ą
gn
ą
si
ę
rzeki płynnego złota, a po ich falach sun
ą
barki i łodzie
rozkoszy zmierzaj
ą
ce ku wielkiemu Cytharionowi Siedmiu Sło
ń
c. W Teloe
i Cytharionie króluj
ą
młodo
ść
, pi
ę
kno i rozkosz, słycha
ć
tylko
ś
miech, pie
ś
ni i d
ź
wi
ę
ki lutni. Jeno bogowie zamieszkuj
ą
w Teloe,
mie
ś
cie złotych rzek, ale i ty zamieszkasz po
ś
ród nich.
Kiedy tak słuchałem, oczarowany, u
ś
wiadomiłem sobie nagle,
ż
e
wokół mnie zaszła jaka
ś
zmiana. Drzewo palmowe, które dot
ą
d ocieniało
me zm
ę
czone ciało, znalazło si
ę
niespodzianie po lewej stronie i
poni
ż
ej mnie. Najwyra
ź
niej unosiłem si
ę
w powietrzu, w towarzystwie
nie tylko osobliwego dziecka i
ś
wietlistej pary, ale równie
ż
powi
ę
kszaj
ą
cego si
ę
z ka
ż
d
ą
chwil
ą
tłumu na wpół ja
ś
niej
ą
cych,
ozdobionych laurami młodzie
ń
ców i dziewcz
ą
t z rozwianymi włosami i
u
ś
miechni
ę
tymi twarzami. Powoli wznosili
ś
my si
ę
razem, jak unoszeni
wonn
ą
bryz
ą
wiej
ą
c
ą
nie z ziemi, lecz ze złocistej mgławicy, a
dziecko wyszeptało mi do ucha,
ż
e musz
ę
zawsze spogl
ą
da
ć
w gór
ę
ku
ś
cie
ż
ce
ś
wiatła, a nie wstecz, w stron
ę
kuli, któr
ą
wła
ś
nie
opu
ś
ciłem. Młodzie
ń
cy i dziewcz
ę
ta zaintonowali teraz miodopłynne
choriamby przy akompaniamencie lutni, a mnie ogarn
ą
ł nagle spokój i
uczucie szcz
ęś
liwo
ś
ci du
ż
o gł
ę
bsze, ni
ż
kiedykolwiek mógłbym sobie
wyobrazi
ć
. Wtem pojedynczy d
ź
wi
ę
k jak intruz zmienił me przeznaczenie
i strzaskał opok
ę
duszy. Poprzez porywaj
ą
ce
ś
piewy i d
ź
wi
ę
k intruzów,
niczym drwi
ą
cy, demoniczny asonans przebiło si
ę
płyn
ą
ce z otchłani
poni
ż
ej odra
ż
aj
ą
ce, potworne w swojej ohydzie falowanie oceanów. I
kiedy wiadomo
ść
tych czarnych fal dotarła do mych uszu, zapomniałem o
słowach dziecka i odwróciłem si
ę
, by ujrze
ć
obraz zagłady, której,
jak mi si
ę
zdawało, unikn
ą
łem. Hen, w dole zobaczyłem przekl
ę
t
ą
ziemi
ę
, obracaj
ą
c
ą
si
ę
nieprzerwanie i gniewnie, rozszalałe morze
wdzieraj
ą
ce si
ę
w dalekie, odludne brzegi i strumienie piany
rozbryzguj
ą
ce si
ę
o rozchwiane wie
ż
e opuszczonych miast. A w
wieczornym blasku ksi
ęż
yca oczom mym ukazały si
ę
obrazy, których
nigdy nie zdołam opisa
ć
, ale których nigdy nie zapomn
ę
: pustynie
trupiej gliny, d
ż
ungle ruin i ostatecznego upadku, gdzie niegdy
ś
rozci
ą
gały si
ę
ż
yzne równiny zamieszkane przez mych ziomków, w
miejscach za
ś
gdzie niegdy
ś
wznosiły si
ę
strzeliste wie
ż
yce moich
przodków, szalały spi
ę
trzone wody wzburzonego oceanu. Wokół bieguna
północnego rozci
ą
gały si
ę
paruj
ą
ce, cuchn
ą
ce moczary, buchaj
ą
ce
miazmatycznymi wyziewami i sycz
ą
ce pod wpływem ataków narastaj
ą
cych
stale fal, podnosz
ą
cych si
ę
nieubłaganie ze wzburzonej gł
ę
biny. Nagle
pot
ęż
ny huk rozdarł noc i w poprzek pustyni pojawiła si
ę
dymi
ą
ca
szczelina. A czarny ocean wci
ąż
pienił si
ę
i atakował zajadle,
po
ż
eraj
ą
c brzegi pustyni, podczas gdy rozpadlina w samym jej
ś
rodku
poszerzała si
ę
coraz bardziej.
Nie pozostało nic z wyj
ą
tkiem pustyni, a szalej
ą
cy ocean po
ż
erał
suchy l
ą
d, ogryzaj
ą
c jego brzegi.
Pomy
ś
lałem nagle,
ż
e nawet faluj
ą
ce morze zdało si
ę
obawia
ć
czego
ś
, mo
ż
e tego, i
ż
ciemni bogowie wn
ę
trza ziemi s
ą
pot
ęż
niejsi od
złego bóstwa wód, ale nawet to go nie powstrzymało - pustynia za
ś
wycierpiała zbyt wiele ze strony tych koszmarnych fal, aby mogła im
teraz pomóc. I tak ocean pochłon
ą
ł ostatni skrawek l
ą
du, po czym
wpłyn
ą
ł w gł
ą
b dymi
ą
cej szczeliny, oddaj
ą
c tym samym wszystko, co
zdołał podbi
ć
. Znów pojawił si
ę
suchy l
ą
d, ukazuj
ą
c mym oczom wizje
ś
mierci i rozkładu, a w miejscach, gdzie niegdy
ś
królowało morze,
ujawnione zostały mroczne relikty z okresu, kiedy Czas był jeszcze
młody, a bogowie nawet si
ę
jeszcze nie narodzili. Przed falami
wznosiły si
ę
pokryte algami dobrze znane wie
ż
yce. Ksi
ęż
yc zło
ż
ył
blade lilie
ś
wiatła na wymarłym Londynie i Pary
ż
u, podnosz
ą
cych si
ę
ze swego wodnego grobu, aby zostały u
ś
wi
ę
cone gwiezdnym pyłem. Potem
podniosły si
ę
wie
ż
yce i monolity, które równie
ż
pokrywały wodorosty,
ale tych nikt ju
ż
nie pami
ę
tał - przera
ź
liwe wie
ż
e i monolity l
ą
dów
nie znanych człowiekowi.
Nie było ju
ż
słycha
ć
szumu fal, a jedynie nieziemski krzyk i syk
wód wlewaj
ą
cych si
ę
w gł
ą
b szczeliny. Dym z niej bij
ą
cy zast
ą
piła
para, która, g
ę
stniej
ą
c, niemal zakryła cały
ś
wiat. Okryła mi dłonie
i twarz, a kiedy si
ę
rozejrzałem, aby sprawdzi
ć
, jak wpłyn
ę
ła na mych
towarzyszy, okazało si
ę
, i
ż
wszyscy znikn
ę
li.
Nagle wszystko si
ę
sko
ń
czyło, a ja ockn
ą
łem si
ę
na łó
ż
ku w
szpitalu.
W ostatniej chwili zdołałem jednak dostrzec, usłysze
ć
i poczu
ć
,
kiedy kł
ę
by pary z hadesowej czelu
ś
ci zakryły w ko
ń
cu przed mym
wzrokiem cał
ą
kul
ę
ziemsk
ą
, jak bezmiar eterycznego firmamentu
rozbrzmiał rykiem dojmuj
ą
cej agonii, wywołanej szale
ń
czym echem, od
którego zatrz
ę
sło si
ę
całe niebo. Stało si
ę
to w jednym, delirycznym
rozbłysku i huku, pojedynczej o
ś
lepiaj
ą
cej, ogłuszaj
ą
cej zagładzie
dymu i grzmotu, która obróciła w perzyn
ę
blady ksi
ęż
yc, rozchodz
ą
c
si
ę
na zewn
ą
trz w kosmiczn
ą
pró
ż
ni
ę
. A kiedy dym si
ę
rozwiał, a ja
oderwałem od owego widoku wzrok, by spojrze
ć
w stron
ę
Ziemi, ujrzałem
na tle zimnych, zabawnych gwiazd jedynie dogorywaj
ą
ce sło
ń
ce i blade,
pogr
ąż
one w
ż
ałobie planety, na pró
ż
no poszukuj
ą
ce jednej ze swych
sióstr.
1